22.08.2015 Views

FRONDA

Adidasik - Fronda

Adidasik - Fronda

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

PISMO POŚWIĘCONE<strong>FRONDA</strong>Nr 41Rok 5 po upadku cywilizacji


<strong>FRONDA</strong>Nr 41ZESPÓŁNikodem Bończa Tomaszewski, Michał Dylewski, Grzegorz Górny,Marek Horodniczy (redaktor naczelny), Aleksander Kopiński, Estera Lobkowicz,Łukasz Łangowski, Filip Memches, Sonia Szostakiewicz,Rafał Tichy, Wojciech Wencel, Jan ZielińskiZrealizowano w ramach Programu Operacyjnego Promocja Czytelnictwaogłoszonego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.OPRACOWANIE GRAFICZNE I PROJEKT OKŁADKIJan Grzegorz ZielińskiREDAKCJA STYLISTYCZNA I KOREKTAJMDADRES REDAKCJI I WYDAWCYul. Jana Olbrachta 94, 01-102 Warszawatel.: (022) 836 54 44; fax: (022) 877 37 35www.fronda.plfronda@fronda.plWYDAWCAFronda pl sp. z o.o.Zarząd: Michał Jeżewski, Tadeusz GrzesikDRUKWydawnictwo AA spółka jawna, pl. Na Groblach 5, 31-101 Krakówtel,: (012) 422 89 83, 422 13 44, fax: (012) 292 72 96,e-mail: pracowania@aa.com.plPRENUMERATA PISMA POŚWIĘCONEGO „<strong>FRONDA</strong>"Księgarnia Ludzi Myślącychul. Tamka 45, 00-355 Warszawatel.: (022) 828 13 79 • e-mail: info@xlm.pl • www.xlm.plAby otrzymywać kolejne numery za zaliczeniem pocztowym, prosimy wypełnić stałezamówienie na stronie internetowej www.ksiegarnia.fronda.plRedakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i zmiany tytułów.Materiałów niezamówionych nie odsyłamy.Redakcja „Frondy" nie ponosi odpowiedzialności za treść i formę reklam.ISSN 1231-6474Indeks 380202


S P I S R Z E C Z YMAJAMożesz iść. córcia?4***Jak lekarz z pacjentem 10ROZMOWA Z MARIĄ BIENKIEWICZŚmierć przez poronienie 14LAURENCE KIRWANManekin 28MAREK HORODNICZYSzermierka skalpelem 36SYLWIA MISTEWICZAdidasik46***Horoskop dla Ciebie, czyli historie niesamowite 50ROZMOWA Z KS. PIOTREM BRIKSEMNIEkoszerne ścięgno 56JACEK K.Raport o nietolerancji kuchennej, czyli kucharka staropolska 74MARTA KWAŚNICKADurham 84NOTY 0 AUTORACH 96ZIMA 2006 3


Możesz iść,córcia?MAJAPrzecież czułam się tak dobrze. Czułam się tak dobrze. Naprawdę. I nagle tenkrwotok. Ból. Przenikliwy ból. Skurcze w dole brzucha. Boże! Tylko nie to.Boże... Krzyś wiezie mnie do szpitala.- Nic złego się nie stanie. Pamiętaj. Nic złego się nie stanie - powtarza jakzaklęcie - tylko wytrzymaj.A potem duży hol. Jakieś światła. Ludzie. Dużo ludzi. Krzyś roztrąca ich,nie zważając na krzyki i protesty, wpycha się pod samo okienko z wielkimnapisem REJESTRACJA NAGŁYCH PRZYPADKÓW i jeszcze PROSZĘOKAZAĆ DOWÓD UBEZPIECZENIA I NR PESEL PACJENTA i jeszczePACJENCI OBOWIĄZANI SĄ MIEĆ PRZY SOBIE DOWÓD OSOBISTY.- Masz dowód? Majka! Wzięłaś dowód?-Zapomniałam... ja...- Nie ma żadnego dowodu, nie ma żadnego PESEL-u, potem pani będziewypełniać te bzdurne rubryczki. Moja żona ma krwotok! Pani natychmiastudzieli nam pomocy! Nie, to ja wezwę policję, nie pani! I oskarżę szpitalo nieudzielenie pomocy w sytuacji zagrożenia życia. Jak to czyjego? Mojegodziecka!W końcu jakieś drzwi. Jakiś korytarz. Siedzę na wózku. Pielęgniarzw zielonym, śmiesznym fartuchu wiezie mnie nie wiadomo dokąd. Gdziejest Krzyś?- Gdzie Krzyś?-Kto?- Mój mąż...- Wypełnia formularze.Jedziemy windą i znowu korytarzem. Czuję pod sobą ciepłą, rosnącąplamę krwi. Obok drepcze pielęgniarka. Skąd ona się tu wzięła? W końcu4<strong>FRONDA</strong> 41


gabinet. Każą mi wstać i wleźć na fotel ginekologiczny.Mdleję.- Pani poroniła. Będziemy robić zabieg. Proszę podpisaćzgodę.-Jaki zabieg?- No... usunięcia tego wszystkiego ze środka.- A dziecko?- Przecież mówię, że pani poroniła.- Gdzie jest ciało mojego dziecka?- Pewnie jeszcze w środku.- To skąd pan wie, że poroniłam? Skąd pan wie, że ono nie żyje?- Proszę pani, jestem lekarzem od dwudziestu pięciu lat i...- A ja jestem w ciąży od dziewięciu tygodni.-Już pani nie jest!- Pan to powiedział!- Czyli nie zgadza się pani na zabieg?- Nie!- Czy pani zdaje sobie sprawę, że to zagrożenie paniżycia?- Zdaje sobie sprawę, że to zagrożenie życia mojegodziecka.- Nie, tak nie będziemy rozmawiać. Siostro! Proszęodprowadzić pacjentkę do sali i przemówić jej po drodze dorozsądku.- Możesz iść, córcia? - pielęgniarka jest ciepła. Jest mocna.Opieram się na niej. Powoli, powoli, każdy krok okupując obfitymkrwawieniem (skąd w człowieku tyle krwi?), idziemy do sali. Półmrokrozświetlony światłem z korytarza. Moje łóżko tuż przy drzwiach. W salijeszcze pięć innych. Pełnych kobiet. Nierównych kształtów. Chrapliwychoddechów.- Doktor ma rację, córcia. On nie chce źle. Dziecko już nie żyje. Jużmu nie pomożesz.- Czy ma siostra różaniec?-Co?- Różaniec. Potrzebuję...ZIMA 2006


Zdrowaś Mario to nie może być prawda łaskiśpełna Pan z Tobą przecież czułam się tak błogosławionaśTy czułam się dobrze błogosławionaś Ty międzyniewiastami błogosławion Boże Chryste ratuj mojedziecko!!! Przez mękę Twoją przez konanie Boże weź mnieale nie Maleńkie nie moje dziecko błagam przebij mi serce przebijmi wnętrzności ale ratuj je Jezu Jezu Jeeeeezuuuuuuu Krzysiuuu JezuKrzysiuuu Jeeeezzzzuuuuuuuuu!- Zapraszam panią na USG - lekarz stoi nade mną. Jakiś inny. Jakiśłagodniejszy. - Zapraszam panią na USG. Upewnimy się co do diagnozykolegi. Mnie co prawda też się wydaje, że dziecko niestety nie żyje, aleskoro pani ma wątpliwości, zapraszam na USG... - ten głos dociera jakbyz zewnątrz. Jakby zza ściany lub szyby. Powoli siostry pomagają mi wysupłaćsię z plątaniny zakrwawionej pościeli, zaciśniętych moich własnychrąk, gdzieś w kołdrze, w poduszce, rozsupłują moje ciało z bolesnego skurczu,cierpliwie pomagają wstać. Idziemy jasnym korytarzem.Korytarzem długim. O rażącym świetle. Gabinet. Leżanka.Podwijają mi koszulę. Zimny, galaretowaty żel. Śmieszny,przypominający maszynkę do strzyżenia przedmiot przesuwasię po moim brzuchu. Lekarz podkręca aparaturę. Plamyczerni, szarości, czasem srebrno-bieli. A potem jeszcze echo.Tydzień temu bębniące najcudowniejszym rytmem maleńkiegoserduszka - teraz głuche, głuche, głuche.- Czy teraz pani nam wierzy?- Tak. - Łzy. Boże, daj mi łzy.- Pani dziecko nie żyje.- Wiem. - Czemu moje oczy są takie suche. Niemiłosiernie suche.- Musimy zrobić zabieg i usunąć z pani macicy wszystko, co pozostałopo ciąży.- A dziecko... ciało...- Dziecko też.- I... co dalej... co z nim... zrobicie...- Najpierw pójdzie do laboratorium na badanie histopatologiczne.- A potem?- Potem wszystkie pozostałości się pali.6<strong>FRONDA</strong> 41


- Pozostałości? Przecież tam jest ludzkie ciało. Ciałoczłowieka.- Takie są przepisy. Przykro mi.- A pogrzeb?- Proszę pani! Mówimy o czterocentymetrowym zarodku.- Mówimy o człowieku, który był człowiekiem od momentu poczęcia,czyli od sześćdziesięciu pięciu dni. Mówimy o człowieku, który miałjuż serce, oczy, usta, nos, palce, którego płeć była już rozpoznawalnagołym okiem.- Przepisy... przepisy nas ograniczają, ustalają normy... tego niezmienię ani ja, ani pani - w końcu nikt nie wyrzuca tego na śmietnik.Wszystko to pali się w piecu...- To? Mówimy o moim dziecku.- Wiem, rozumiem pani ból, proszę mi wierzyć, ale przecież nawetkościół katolicki nie przewiduje pogrzebu dla zarodka! Ba! Nawet dladziecka z obumarłej ciąży...- Nie pozwolę wyrzucić go na śmietnik. Słyszy pan?Nie pozwolę!Siedzę na brzegu łóżka. Kiwam się kiwaniem sierocym.W przód. W tył. W tył. W przód. Nie. Nie, poszłam nazabieg. Czekam. Czekam na cud. Czekam, aż ciało megodziecka opuści moje ciało. Albo sama stanę się trumną.Wzrasta we mnie krzyk. Niemy. Ogłuszający. Niiiiiiiiiiiieeeeeeee!Niiiiiiiiiiiieeeeeeee! Booooożeeeeeeee! Pozwól mi umrzeć. Pozwólmi osłonić je moim ciałem przed hańbą pohańbienia jego ciała. Boże!W końcu słabnę. Ten mdły, słodkawy zapach. Krew. wszędziekrew. Za dużo krwi. Bezwolna, otępiała pozwalam zawieźć się na zabieg.Znowu mdleję.Noc. Duża sala z podwójnym rzędem łóżek. Przyćmione światło.Nierówny oddech chorych kobiet. Gorączka. Ból. Ciężki, duszący sen.Krótkie przebudzenia przypominają wynurzanie się na powierzchnię wody- bolesny oddech i znów zapadam w głębię. Ta noc wydaje się wieczna - bezświtu. Bez nadziei. Zdrowaś Mario Zdrowaś Mario Zdrowaś Zdrowaś - gubięsię w słowach, w półśnie, ściskam mocniej w ręce różaniec, którego niemam siły odmówić - zaczynają płynąć łzy...ZIMA 20067


Rano przychodzi Krzyś. Nie wpuścili go w nocy na oddział. Krzyś. Wymięty.Szary. Nieogolony. Tę noc spędził na korytarzu. Przytula mnie. Delikatnie,palcem rysuje profil na mojej twarzy. Siedzimy tak zbolali, nic niewidzący,milczymy.A potem:- Przyniosłem ci mandarynki. Chcesz?-Nie.- Może któraś z pań ma ochotę na mandarynki? - Żadna nie ma ochoty.Gwarzą między sobą, nawet żartują. Boże. Jakie to zwykłe. Za oknem śnieg.Wróbel. Plama słońca na środku sali. Te kobiety opowiadające o swej pracy,domach, dzieciach... Dzieciach...Po południu Krzyś zabiera mnie do domu. Wieczorem zagląda do nassąsiadka.- Niech się pani nie martwi, Majeczko. Młodzi jesteście, jeszcze urodzipani dziecko.I co z tego? - myślę. - Co z tego? Bo chociaż wiem, tak, wiem - to miałybyć słowa pocieszenia, to zamiast przynosić ulgę - palą - bo czy gdyby umarłmój mąż, też z taką lekkością mówiłaby mi nad jego nie ostygłym ciałem„jeszcze znajdziesz sobie drugiego"? Wiem, jeszcze kiedyś urodzę dzieci - ależadne z nich nie będzie TYM dzieckiem. Tym moim dzieckiem właśnie miumarłym. Niepowtarzalnym Człowiekiem, którego już nie ma. Który nigdynie zawoła do mnie „mamo", o którym nigdy się nie dowiem, czy odziedziczyłoczy po mnie, czy po Krzysiu, co lubi najbardziej, jakie są jego marzenia, czyjest krnąbrnym urwisem, czy spokojnym safandułą, jak przechodzi kaszel, jakstawia pierwsze kroki, pierwsze litery, jak przeżywa pierwsze miłości...- Krzysiu, ono musi mieć imię.-Kto?- Nasze dziecko. Musi mieć imię, byśmy mogli je opłakać.- Nie możesz płakać, Myszko. Masz zdrowieć.- Nie, Krzysiu. Każdej śmierci powinna towarzyszyć żałoba. Potrzebujemytego. Zaufaj mi...Nazwaliśmy je imieniem nadawanym zarówno chłopcom, jak i dziewczynkom- Maria, w skrócie Maryś. A potem poszliśmy do proboszcza zamówićMszę. Ale okazało się, że proboszcz nie odprawi Mszy w intencji naszegodziecka, bo... nie zostało ochrzczone... A myśmy nie chcieli Mszy za nas.8<strong>FRONDA</strong> 41


Chcieliśmy Mszy żałobnej. Za Maryś. Podobne trudności spotkały nas, gdychcieliśmy na cmentarzu, na grobie mojej babci umieścić napis upamiętniającynasze Maleństwo. To jest dla nas bardzo trudne. Bolesne. „Przepisy...przepisy nas ograniczają, ustalają normy" - tylko gdzie jest miejsce na człowieczeństwo?Wiosną w ogrodzie przy domu Krzyś postawi kapliczkę. U stóp Świątkabędzie tabliczka z imieniem naszego dziecka i datą jego śmierci. Nie, nie obraziliśmysię na Kościół. Pan Bóg uchronił. W końcu mieliśmy oboje za sobą latawe wspólnocie. Godziny adoracji wyciszają i koją nasz żal. Powoli, powoli robisię w naszej rodzinie miejsce na nowe dzieci, na rodzeństwo Maryś.Ja, matka, z której dziecka zrobiono preparaty, leki, kosmetyki, a możewsadzono je w formalinę, by stało na jakiejś półce w jakimś instytucie, lub,w najlepszym wypadku, spalono wraz z „innymi odpadkami organicznymipochodzenia ludzkiego", pytam - Matkę Moją - Kościół - dlaczego odmawiamemu dziecku prawa do pogrzebu. Pytam obrońców życia - jak chcą przemieniaćświatopogląd niedowiarków i maluczkich - skoro odmawiają mi prawado żałoby, a mojemu dziecku miejsca na cmentarzu.Ktoś mi powie, że ząb albo ręka to też ciało, a nikt nie żąda dla nich takichceregieli. Ale ani ręka, ani ząb nie są człowiekiem - a oto był człowiek - cały.Integralny. Z duszą i ciałem. Będący Osobą. Ten, za którego umarł Chrystus.MAJA


jaklekarzz pacjentemJako studentka warszawskiej szkoły położnych odbywałam praktykiw jednym z warszawskich szpitali klinicznych na oddzialepatologii ciąży. Poinformowano nas, że możemy brać udziałw porodach ciąż obumarłych, ale okazało się, że były tam równieżporody indukowane, kiedy dzieci rodziły się żywe. Pamiętam dwatakie przypadki, kiedy urodziły się bliźnięta płci męskiej. Takieżywe dzieci miałyśmy obowiązek zawinąć w serwetę i odłożyć napółkę. Zawinięte w tę serwetę i odłożone na półkę dziecko ruszałosię, poruszało nogami, rękami, biło mu serce, wykonywało ruchybuzią, tak jak do ssania, wydawało z siebie może nie kwilenienoworodka, ale takie niemowlęce odgłosy, jakby stękanie. Widaćbyło, że takie dziecko cierpi, że jest to dla niego bolesne, że każdyłyk powietrza jest dla niego bólem. Ale w końcu milkło.Kiedy urodziły się te dzieci, siostra zabiegowa zostawiła nasw gabinecie z poleceniem, że należy je ochrzcić i kiedy już umrą,włożyć je do słoików z formaliną. Miałyśmy pod zlewem słoiki- pięciolitrowe i mniejsze. Miałyśmy problemy z wkładaniemtych dzieci, bo wejścia do słojów były za małe. Często trzebabyło po prostu dzieci tam upychać, żeby się zmieściły. Miałyśmytaki przypadek, że dziecko włożone do słoika zaczęło się ruszaćw formalinie. Byłyśmy przerażone, wiec pytałyśmy położne, dlaczegoono się rusza? Przecież ono żyje!NIKOLETA BRODA10<strong>FRONDA</strong> 41


Pamiętam pewną przerażającą sytuację, w której uczestniczyłam w czasiepraktyk zawodowych w jednym ze szpitali w 1988 roku. Na oddział zostałaprzyjęta kobieta z podejrzeniem obumarcia ciąży. To był 10-11 tydzień.Okazało się, że ta kobieta została przyjęta do szpitala za porozumieniemz lekarzem. De facto chodziło o „legalną" aborcję. Rozumowanie było takie:nie zrobimy tej aborcji tak po prostu, tylko rozpoznamy „obumarcie" i kiedywszystkie formalności zostaną załatwione, zrobimy, co będzie trzeba. Jednąz formalności było wykonanie USG. Zawiozłam pacjentkę na badanie i czekającna jego koniec, rzuciłam okiem na monitor. Ze zdumieniem stwierdziłam,że dziecko się rusza, wiec o obumarciu nie mogło być mowy. Badanie przeprowadzałlekarz, który umówił się z tą kobietą, a ja byłam świadkiem jakiegośniewiarygodnego teatru. Nie chcę teraz dokładnie opisywać procedurszpitalnych, ale badanie miało na celu głównie określenie wieku ciąży. Nikogonie interesowało nic poza tym. Po badaniu wróciłam z pacjentką na oddział,ale nie zamieniłyśmy ze sobą ani słowa - jakby nam obu odebrało mowę- obie wiedziałyśmy, o co chodzi, ale żadna nie miała odwagi o tym rozmawiać.Zabieg miał się odbyć po południu i do tego czasu unikałam spotkaniaz tą panią, nie wiedząc, jak się zachować. Potem przyszła do gabinetu zabiegowego.Położyła się na fotelu i nastąpiły przygotowania: badanie, wkłuciedożylne przed podaniem środka usypiającego. Wtedy ta kobieta zaczęła sięwyraźnie denerwować. Potem zasnęła. Następnie lekarz wykonał łyżeczkowanie,co de facto oznacza uśmiercenie dziecka. Sytuacja była dla mnie trudna,bo nie mogłam odmówić lekarzowi towarzyszenia przy zabiegu. Byłam wtedyw szkole położnych, a uczennica nie mogła odmówić asystowania przy jakimkolwiekzabiegu. Gdybym to zrobiła, miałabym niezaliczone zajęcia, a przezto problem z zaliczeniem praktyk na oddziale. Mój szok wynikał z tego, żeczułam się wciągnięta w sytuację, z którą wewnętrznie się nie zgadzałam.Fotel ginekologiczny ma mocowanie na pojemnik na odpadki, tam po łyżeczkowaniuznalazło się ciało dziecka - całe, nieuszkodzone. Po zabiegu zostałyśmysame z koleżanką, żeby umyć narzędzia i wstawić je do sterylizacji. Całąresztą - w tym opróżnieniem pojemnika - zająć się miała salowa. Przyszła i kunaszemu przerażeniu chciała całą zawartość pojemnika wyrzucić do śmieci.Powiedziałyśmy jej, że same całą salę wysprzątamy. Nie wiedziałyśmy, jaksię zachować - koleżanka, jak się okazało, była w takim samym szoku jak ja.Coś takiego widziałyśmy po raz pierwszy - przecież nie wyrzucimy dzieckaZIMA 200611


do kosza! Ale co w takim razie z nim zrobić? Postanowiłyśmy, że zakopiemyto dziecko w takim miejscu, żeby okazać mu chociaż odrobinę szacunku.Pochowałyśmy je w niewielkim pasie zieleni tuż obok cmentarza. Kiedy wróciłamdo domu, bardzo długo rozmawiałam o tym z moimi bliskimi. Do dziśpamiętam każdy szczegół tego wydarzenia.JOWITA W.Nie robiono nic oprócz ciągłego namawiania mnie do aborcji i mówienia, żeleżąc w szpitalu, narażam skarb państwa na wydatki. Cały czas słyszałam,że z tego dziecka i tak nic nie będzie, a jeżeli już jakimś cudem urodzę, tokosztem własnego zdrowia. Jak będę się upierać przy tej ciąży, mogą mi nawetwyciąć macicę. Część lekarzy przychodziło kilka razy dziennie, mówiąc,żebym skończyła wreszcie ten teatr i zdecydowała się na usunięcie dziecka.Straszono mnie też, że nawet jak będzie żyło, to grozi mu choroba albo kalectwo.Ja na to odpowiadałam: jakiekolwiek miałoby być, to jest dziecko i należymu się życie. Nie mogę go zamordować dla swojej wygody.W końcu wzięto mnie siłą na izbę porodową, wykorzystując fakt, żew szpitalu byli tylko lekarze przeciwni mojej ciąży. Podłączono kroplówkiprzyspieszające poród i w dodatku powiedziano, że muszę rodzić naturalnie.Wcześniej dowiedziałam się, że jeżeli będę rodzić naturalnie, to dzieckoumrze podczas porodu. Gdybym natomiast miała cesarskie cięcie, to byłabyszansa na przeżycie dziecka. Zaczęłam wiec błagać wszystkich lekarzy, żejeżeli już muszę rodzić, to niech to będzie cesarskie cięcie. Nie chcieli sięzgodzić. Płakałam, ale nikt tego nie rozumiał. Nikt nie chciał mnie słuchać.Mówili: „Dziecko, uspokój się! Dziecko, uspokój się!". To były jedyne słowa.Jak rzeźnicy. Psychika ich kompletnie nie interesowała. Miałam rodzić naturalnie,a dziecko niech umrze.MONIKA STARCZEWSKAJestem położną, mamą czworga dzieci. Przez rok pracowałam w SzpitaluBródnowskim w Warszawie. Znalazł się tam zespół lekarzy ginekologów położnikówi neurochirurgów, którzy podjęli się zabiegu transplantacji neuronówpochodzących z mózgów aportowanych dzieci do mózgów osób chorych nachorobę Parkinsona. W gabinecie zabiegowym bloku położniczego odbywałosię kilka aborcji. Jedna za drugą, na dzieciach pochodzących z ciąż około ośmio,12<strong>FRONDA</strong> 41


dwunastotygodniowych. Szybciutko oddzielano główkę każdego z tych dzieciod reszty ciała i ten materiał zanoszono do sali operacyjnej na neurochirurgii.Tam po odpowiednim przygotowaniu to mózgowie płodowe było wszczepianedo mózgu osoby chorej na chorobę Parkinsona. Wyniki tych eksperymentówzostały opublikowane w „Polskim Przeglądzie Chirurgicznym", w drugimzeszycie z 1993 roku. Wynika z nich, że sprawność ruchowa osób chorych nachorobę Parkinsona polepszyła się.BARBARA MALINOWSKAObawialiśmy się, że nastąpiło poronienie. Pojechaliśmy więc do szpitala. W szpitalupasmo długich oczekiwań, niepewności. Pozostawiono nas samym sobie.Okazało się, że dziecko nie żyje i trzeba zrobić zabieg oczyszczający. Zostaliśmyprzekierowani do izolatki, gdzie mieliśmy czekać na zabieg. Wreszcie spotkaliśmysię z lekarzem. Mówię do niego, że chcielibyśmy zabrać dziecko. On zdziwiony:jakie dziecko? Mówię: to, które umarło. Na co on: przecież nie mówimyo żadnym dziecku - to jest strzępek materiału biologicznego. Odpowiedziałem,że nie chcę dyskutować, w jakim stopniu ten lekarz jest strzępkiem materiałubiologicznego, tylko chcę dostać swoje dziecko. Mówi, że nie ma mowy. Cały tenmateriał biologiczny - konsekwentnie wypowiadał się o naszym dziecku w tensposób - idzie na badania histopatologiczne, będzie rozłożony na szybki i położonypod mikroskopy. Ten lekarz przedstawił nam taką alternatywę: albo poddamysię procedurom, które obowiązują w szpitalu, albo oni nie będą mogli nampomóc. Mieliśmy świadomość, że pozostawienie martwego płodu wewnątrzmacicy jest bardzo niebezpieczne i stwarza śmiertelne niebezpieczeństwo dlażony. Wobec takiej alternatywy poddałem się systemowi.JAN ZIELIŃSKIWszystkie relacje (oprócz Jowity W.) pochodzą z filmu Macieja Bodasińskiego. Leszka Dokowicza i Grzegorza Górnegopt. Pogrzeb nienarodzonych.


Nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, co się dzieje zadrzwiami szpitali. Rozmawiałam z położnymi, które niewytrzymywały wkładania żywych dzieci do formalinyczy zawijania dużych, pięknych dzieci w serwety i wkładaniażywych do lodówki. Kiedy się z nimi spotykałam,one ryczały. To nie był płacz, ale krzyk i rozpacz.ROZMOWA Z MARIĄ BIENKIEWICZMARIA BIENKIEW1CZ- założycielka Fundacji ..Nazaret" i Fundacji Obrony Życia Dziecka ..Maria". Obydwie fundacjemają na celu obronę życia ludzkiego, ratowanie dzieci i pomoc rodzinom.Proszę powiedzieć, skąd wzięty się pomysły na obie fundacje?Nigdy bym nie uwierzyła, że kiedyś stanę przed problematyką zabijania dziecinienarodzonych, bo przed tym problemem zawsze najbardziej uciekałam.Któregoś razu zorientowałam się, że moja koleżanka przyjmuje w szpitalukobiety i zabija ich nienarodzone dzieci. Dla mnie był to szok, więc mówiędo niej: „Przecież ty zabijasz... Co ty odpowiesz na Sądzie Ostatecznym?".Wtedy powiedziała: „Jak jesteś taka mądra, to przyjdź i pomóż mi". No i faktyczniezaczęłam przychodzić do tego szpitala i pomagałam kobietom chcącymsię poddać aborcji. Udawało się wyrywać śmierci te wszystkie dzieci.To był 1983 rok. Wtedy miałam zupełnie inne plany życiowe, alemoja działalność w szpitalu wszystko zdominowała. Okazało się, że jestto niesłychanie trudne przedsięwzięcie. Gdyby nie modlitwa i adoracjaNajświętszego Sakramentu, nie wytrwałabym w tym. Ale sił dodawały miuratowane dzieci. Ktedy brałam je na ręce i tuliłam, to było coś, czego nie|4 <strong>FRONDA</strong> 41


jestem w stanie opowiedzieć. To, że mogę wziąć to dziecko, jedno czy kolejne,stanąć pod krzyżem na Golgocie i powiedzieć: „Panie Jezu, przyniosłamCi", i ofiarować je cierpiącemu Jezusowi. Pracowałam w ten sposób dziesięćlat. W tym okresie byłam świadkiem wielkich cudów. Sytuacji na pozór niemożliwych.Na przykład kobietom, które zrezygnowały z aborcji, mówiłam:„Nie martw się, będziesz miała jedzenie, będziesz miała ubranie, pomogęci", wiedząc, że mieszkam na poddaszu w czternastometrowym mieszkaniu,i właściwie pozbyłam się wszystkiego. To był stan wojenny, z zagranicyprzychodziły dary, i kiedy faktycznie nie miałam co dać, nagle dowiadywałamsię, że przyjechał do mnie jakiś TIR z trzydziestoma, czterdziestomatonami darów po to, żebym mogła porozdawać je ludziom. Czasami teżwychwytywałam takie kobiety, które zapisywały się do aborcji - mieszkałypod Warszawą, m.in. Łomiankach, Sadowej, Dziekanowie, DąbrowieLeśnej. Wychwytywałam ich adresy i kiedy kończyły pracę o godzinie siódmejwieczorem, jakoś docierałam do nich bez samochodu. To było trochętrudne. Jesień, zima, wieczory już bardzo krótkie, szybko robiła się noc.I szukałam takiego domu. W momencie, kiedy traciłam orientację, zawszeznalazł się ktoś, kto mówił: „Proszę iść tak i tak". Nigdy nie limitowałamczasu tym matkom. W nich było mnóstwo bólu i cierpienia. Tuliłam je i pozwalałam,żeby wyrzuciły ze środka swoje cierpienie. Nie dbałam o to, żezaraz mam ostatni autobus - to było dla mnie nieistotne. Istotne było, żebytrwać w bólu razem z nimi i dodać im nadziei. Zawsze, kiedy kończyłamrozmowę, ni stąd, ni zowąd pojawiał się jakiś tajemniczy autobus. Pytałamkierowcę, w którym kierunku jedzie, a on: „Do zajezdni na Chełmską". A japrzy Chełmskiej mieszkam. Czy to są przypadki?Warto było?Odpowiedź jest oczywista. Na przykład dzisiaj z jednym z profesorów, którzyod strony medycznej prowadzili te wszystkie kobiety, zastanawiamy się, dlaczegoz tych wszystkich „trudnych przypadków" (gł. ze wskazań lekarskich)urodziły się nie tylko dzieci zdrowe, lecz również wybitnie zdolne. Międzyinnymi miałam taką dziewczynkę, która miała zginąć w siódmym miesiącuciąży, a dziś, mając dwanaście lat, dała solowy koncert w FilharmoniiNarodowej. To tylko przykład pierwszy z brzegu.ZIMA 200615


Jaki jest główny powód, dla którego kobiety decydowały się na aborcję?Do każdej sprawy trzeba podchodzić podmiotowo. Każda kobieta to zupełnieinna historia. Z każdą trzeba rozmawiać w inny sposób. A jaki jest głównypowód? Albo trudna sytuacja materialna, albo mąż zostawił, albo rodzina niechce pomóc, albo kobieta boi się następnego dziecka, bo lekarz zdiagnozował,że może się urodzić chore. Powody są bardzo różne.Często spotykała się Pani z przypadkami, w których moglibyśmy mówić0 wolnym wyborze kobiety? Słyszy się często, że jest to podmiotowa decyzjaosoby niezależnej.Nigdy nie zauważyłam, żeby dla jakiejkolwiek kobiety, a tym bardziej młodejdziewczyny, zabicie dziecka było obojętne i żeby powiedziała: „To mój brzuch,ja mam do tego prawo".Używając tej całej feministycznej nowomowy...Właśnie. Dla każdej to było wielkie przeżycie. A dla żadnej - proszę mi wierzyć,pracowałam z tysiącami kobiet - zadanie śmierci dziecku nie było obojętne.Oczywiście czasami któraś nie chciała rozmawiać, mówiła, że już ma swojezdanie, wie, jak rozwiązać problem rodzinny czy domowy, w związku z tym niebędzie mnie słuchała. Wtedy przyjmowałam inną taktykę: prosiłam, żeby takakobieta wykonała jeszcze jakieś badanie - zwykle najzupełniej zbędne - dla zyskaniaodrobiny czasu. W tym czasie sama dzwoniłam do różnych zgromadzeńzakonnych, zwłaszcza tam, gdzie jest adoracja Najświętszego Sakramentu, grupymodlitewne. Za każdym razem taka kobieta ulegała gwałtownej przemianie1 mówiła: „Proszę pani, ja urodzę to dziecko i przyjmę od pani pomoc".Jak ocenia Pani wpływ mężczyzny na podjęcie decyzji o zabiciu dziecka?Często postawa mężów i ojców poczętych dzieci okazywała się zupełnie bierna.Zwykle w wypadku ciąży pozamałżeńskiej taki mężczyzna przychodził domnie i mówił: „Pani tu nie ma nic do gadania, ona to musi zrobić". Wtedyrozmawiałam głównie z matką, zwykle z powodzeniem, i dziecko się rodziło.16<strong>FRONDA</strong> 41


Potem oddawane byto do adopcji, ale zdarzało się też, że pozostawałoprzy matce.Bywa również, że to właśnie ojciec najmocniej walczy o życie dziecka.Pamiętam dramatyczne sytuacje, kiedy on robił dosłownie wszystko, żebydziecko się urodziło, a ona mówiła mu konsekwentnie „nie" pod wpływemmatki, rodziny, koleżanek, kolegów.Czyli tutaj nie została przecięta „pępowina" między córką a rodzicami...Właśnie. Często za zabójstwo dziecka nienarodzonego winę ponosi nie tylkoojciec czy matka, lecz również otoczenie. Myślę, że równie straszne jest to,ZIMA 2006 |7


że giną dzieci, jak to, że w narodzie nie ma świadomości tego faktu. I tu jestbyć może największy dramat, bo takie tragiczne wydarzenie powoduje wielkiepasmo cierpień w całej rodzinie! A ludzie nawet nie wiedzą, że taki czynpowoduje ekskomunikę, że uczestniczenie w tym procederze: namawianie,zmuszanie, nieudzielanie pomocy jest też braniem udziału w zbrodni.Pozostaje jeszcze sprawa gwałtów. Ciąże w takich sytuacjach są sporadyczne.Pragnę to bardzo mocno podkreślić. Jeśli jednak taka ciąża siępojawi, to zabicie dziecka jest wyjściem, najdelikatniej mówiąc, dramatycznym.Przecież z powodu gwałtu kobieta już przeżywa ogromne cierpienie.Dodawanie jej kolejnych ciężkich przeżyć jest po prostu nieludzkie. Późnieju tych kobiet pojawia się bardzo mocny syndrom postaborcyjny. I wtedy tymbardziej trzeba je otoczyć miłością.Wiele lat po tym, jak zajęłam się kobietami, chcącymi dokonać aborcji,miało miejsce wydarzenie, które było dla mnie wstrząsem. Pewnego razurozmawiałam przez telefon ze swoją ciocią i ona mnie zapytała: „Co u ciebiesłychać?", więc opowiedziałam jej o momentach autentycznego szczęścia:„Wiesz, ciociu, to wielka radość, kiedy się bierze na ręce uratowane dziecii tuli je ze świadomością, że miały zginąć". Ciocia zadała wtedy pytanie:„Słuchaj, czy ty znasz przyczynę śmierci swojej mamy?". Oczywiście nieznałam. Było nas pięcioro, mój najmłodszy brat miał trzy lata, jak poszliśmywszyscy do domu dziecka. Ciocia powiedziała mi wtedy, że mama była w kolejnejciąży i nie pozwoliła na zabicie dziecka, pomimo że było bezpośredniezagrożenie dla jej życia. Mama wiedziała, że w razie jej śmierci wszyscy pójdziemydo koszarowego, bezdusznego domu dziecka (w latach 60. tak onewłaśnie wyglądały). Zmarła razem z dzieckiem. Cały czas czuję jej opiekę. Towydarzenie rzuca jakieś niesamowite światło na moje życie.Wszystko to, o czym mówiliśmy przed chwilą, dotyczy aborcji. Ale w jakisposób wiąże się ona z drugą sferą Pani aktywności, to znaczy z pomocą dlaosób, które straciły swoje dzieci w wyniku poronienia?Im głębiej w las, tym więcej drzew. Początkowo dostrzegałam tylko problemzabijanych dzieci, ale potem zauważyłam, że pomoc należy się całym rodzinom.A problem poronień jest właśnie problemem rodzinnym.18<strong>FRONDA</strong> 41


Czyli zainteresowanie kwestią poronień przyszło przez niezgodę na aborcję?Dochodziłam do tego etapami. Zawsze bardzo mnie interesowało, co się dziejez ciałami dzieci zmarłych na skutek poronienia i dzieci zabitych. W okresiekomunistycznym szpitale były w tym zakresie ściśle nadzorowane. Niemiałam dostępu do danych, mówiono mi, że takie dzieci są chowane. Potemokazało się, że to nieprawda.Kto upowszechniał plotki, jakoby dzieci były chowane?Szpitale. Ja nawet dochodziłam, gdzie są groby tych dzieci, ale okazało się,że grobów wcale nie ma. Przez te wszystkie lata nie było możliwości, żebyciała tych dzieci wziąć. Ginekolodzy, nie chcąc przerażać kobiet po dokonaniuaborcji, nie pokazywali im szczątków dzieci. Dominowało przekonanie, że topozwoli im uniknąć niepotrzebnego cierpienia.A swoją drogą niewyobrażalny ból tkwi w lekarzach. Oni uciekają przedswoimi uczuciami i poczuciem winy w alkohol, papierosy czy środki uspokajające.Często nie szanują kobiet, bardzo łatwo, czysto machinalnie dokonująaborcji. Oczywiście nie chodzą już wtedy do kościoła. Sporo lekarzy się rozwodzi.Takie problemy emocjonalne wśród lekarzy są regułą?Tak, to jest reguła. Dla przykładu: kiedy na początku lat 90. w jednym zeszpitali wykonywano eksperyment polegający na pobieraniu komórek mózgowychz główek dzieci nienarodzonych i dokonywaniu ich transplantacjichorym na chorobę Parkinsona, ginekolodzy, którzy odcinali dzieciom główki,potem nie byli już w stanie przyjmować porodów. Jeden z nich nie potrafiłpoprowadzić konferencji naukowej, czy w ogóle wypowiadać się publicznie.Cały drżał. A inni lekarze? Bywały sytuacje, że kobieta bardzo cierpiała przyporodzie, a oni zniecierpliwieni ją bili. Pojawia się w nich agresja. Oni starająsię uciec. Niestety, zdarzają się nawet samobójstwa.Wróćmy do poronień. Pani umożliwia niektórym rodzicom urządzeniepogrzebu, uprzednio wydobywając ciała ich dzieci ze szpitali. ProszęZIMA 2006 |g


powiedzieć, dlaczego właściwie, według Pani, należy chować dzieci, któreumarły na skutek poronienia?Człowiekiem jest się od chwili poczęcia. Przecież Pan Bóg nam mówi poprzezproroka Jeremiasza, że „zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałemcię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię". Dlatego też wobec każdegonienarodzonego dziecka Pan Bóg ma jakiś plan. Poza tym On sam niejakoprzychodzi do nas w tym dziecku. Dlatego, kiedy swego czasu pojechałam dozakładu utylizacji odpadów szpitalnych, byłam w stanie z tych worków, z tychśmieci, z tych brudów wyciągać dzieci, żeby je umyć, zawinąć w pieluszkę,włożyć różę (każdemu dziecku daję białą różę - symbol niewinności), pochowaći tym samym oddać szacunek należny zmarłym.Jak przebiega ceremonia takiego pogrzebu?Najpierw mobilizuję różne grupy modlitewne, żeby w danym mieście organizowałyczuwania w intencji szczególnych łask dla rodziców, którzy przeżyliporonienie. Myślę, że rodzice zyskują w taki sposób świętego w niebie i mogąwypraszać żyjącym wielkie łaski. W każdym razie rodzice powinni wiedzieć,że mają swoje dziecko u Pana Boga. Maleńkie dziecko zawijamy w pieluszkętetrową i układamy w trumnie.Ma Pani jakieś specjalne cmentarze?Zanim zorganizuję pogrzeb, ustalam wszystkie szczegóły. Ostatnio był takipogrzeb w Chojnicach, gdzie w kondukcie żałobnym szły m.in. władze miasta.Tam władze nawet finansują takie pogrzeby. Jest ustalone, że odbywa sięon raz na trzy miesiące (w tym okresie zbiera się odpowiednia liczba ciał).Pogrzeb połączony z mszą świętą organizowany jest w kościele. Uczestnicząw nim rodzice zmarłych dzieci. Potem kondukt żałobny przy biciu wszystkichdzwonów idzie ulicami miasta. Ruch wstrzymuje straż miejska i policja.Kondukt żałobny zmierza na cmentarz i tam dzieci są chowane.A może takie pogrzeby są niepotrzebnym przeciąganiem cierpieniarodziców?20 <strong>FRONDA</strong> 41


Myślę, że jest wręcz odwrotnie. To przedtem przychodził lekarz z workiem,szybko zabierał szczątki dziecka, żeby ono znikło z oczu i z serc ludzkich. Towłaśnie wtedy rodzi się ból, bo rodzice nie mają pojęcia, co się z dzieckiemstało. Natomiast tu mają świadomość, że ono jest w grobie, że mogą z nimporozmawiać, zapalić znicz, przynieść kwiatek czy po prostu przy nim usiąść.W moich rozmowach z kobietami ten wątek wciąż powraca. To leczy ich rany.Dlaczego w takim razie w szpitalach mamy do czynienia z pełną chłodurutyną, brakiem zrozumienia, brakiem współczucia. Rodzice proszący o oddanieswoich dzieci są zbywani i traktowani jak osoby niepoczytalne, którenie wiedzą, o czym mówią?Odpowiedzią na to pytanie jest mentalnośćlekarzy. Oni są często chorymi duchowoludźmi, którzy jeszcze do niedawna zabijalidzieci na życzenie, bo tak było zapisanew ustawie. Słowem, głębszą przyczyną takiegostanu rzeczy jest „aborcyjna postawa"lekarzy i personelu medycznego. Należałobyprzede wszystkim zająć się problematykąszkolenia lekarzy. Do dziś jeszcze studencimówią mi często, że na studiach preferujesię typowo techniczne podejście do dzieckaw łonie matki. Po prostu nie uczy się ichszacunku do życia.Przez pięćdziesiąt lat kazano lekarzomzabijać.Zatem można powiedzieć, że to był rodzaj inicjacji?Tak. No i tacy lekarze potem wykładali, uczyli kolejnych ginekologów. I pięćdziesiątlat pracowało się na to, żeby sytuacja była taka, jaką mamy w tejchwili.Lekarz nie mógł zrobić specjalizacji ani kariery, jeśli nie miał za sobą„aborcyjnego doświadczenia". Oczywiście aborcję wykonywał specyficznyZIMA 2006 21


typ ludzi. Ci, którzy nie chcieli zabijać dzieci, bywali nawet pozbawiani prawawykonywania zawodu. Natomiast ci, którzy nie stawiali oporu, bardzoszybko pięli się po szczeblach kariery naukowej, bardzo szybko otrzymywaliwysokie stanowiska, wysokie funkcje... Nigdy nie mówiło się też o zgonachkobiet w czasie aborcji, powikłaniach po aborcjach, o przebiciu macicy itd.Mówiło się za to, że aborcja jest bezpiecznym zabiegiem, żeby tylko kobietysię nie bały.Drugi problem to tzw. sztuczne poronienia. Sprawa wygląda następująco:według prawa aborcji powinno się dokonać do dwudziestego drugiegotygodnia, lekarze jednak często „litują się", „bo będzie pani miała chore dziecko",i indukują poród (powodują sztuczne poronienie), kiedy dziecko madwadzieścia osiem, trzydzieści tygodni. Oczywiście dla zachowania pozorówczeka się na skurcze macicy. Pod fotelem umieszcza się miskę i dwudziestoośmiotygodnioweczy trzydziestotygodniowe dziecko leci do tej miski. Takadziałalność również powoduje znieczulicę.To się dzieje gdzieś w piwnicach, w jakimś podziemiu aborcyjnym?Nie, w szpitalach. W tych samych szpitalach, gdzie dokonuje się aborcji.Dostaję sygnały od lekarzy będących na stażu, którzy mówią: „Byłemświadkiem tego, że lekarze neonatolodzy wkładają nowo narodzone dzieckodo inkubatora, ale nic temu dziecku nie podają, nawet kropli płynu, i onoumiera w tym inkubatorze" (to najbardziej humanitarny przypadek, o jakimsłyszałam). Pewna położna opowiadała też, że często po prostu niedopuszcza się do takich przypadków lekarzy neonatologów, którzy z powodzeniemuratowaliby zagrożone dziecko. Ja osobiście nie znam sytuacji,w której ginekolodzy oddaliby dziecko, żeby zwiększyć mu szansę przeżycia.Dlaczego nikt o tym nie wie? Bo dobierają sobie zespół zaufanych ludzi...My nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, co się dzieje za drzwiamiszpitali. Rozmawiałam z położnymi, które nie wytrzymywały wkładania żywychdzieci do formaliny czy zawijania dużych, pięknych dzieci w serwetyi wkładania żywych do lodówki. Kiedy się z nimi spotykałam, one ryczały.To nie był płacz, ale krzyk i rozpacz. Raz pokazały mi zabitych tego dniaczworo dzieci. Chciałam nie okazać emocji i brałam te dzieci na ręce, ale22<strong>FRONDA</strong> 41


ogrom cierpienia na ich twarzach był dla mnie osobiście tak straszny, żepotem swoje odchorowałam. Byłabym jednak nieuczciwa i niesprawiedliwa,gdybym nie powiedziała o wspaniałych ginekologach, którzy ratują dziecijeszcze w łonach matek - łącznie z przeprowadzaniem operacji. Słowemrobią wszystko, żeby ratować nowe życie.Sprecyzujmy. Chodzi o dzieci, u których jest podejrzenie, że mogą się narodzićz wadami lub chore, i wtedy po dwudziestym drugim tygodniu ciążywywołuje się sztucznie poród, a na świat przychodzi dziecko, które potencjalniemogłoby przeżyć?Otóż to. Słyszałam od neonatologów, że tylko u trzydziestu procent dzieci,u których podejrzewa się chorobę i które w końcu z tego powodu zostają poddaneaborcji poprzez sztuczne poronienie, wykrywa się wady. Siedemdziesiątprocent to dzieci zupełnie zdrowe. Scenariusz jest często taki: kobietaprzychodzi na badanie ultrasonograficzne i ginekolog mówi: „Proszę pani,stwierdzam takie i takie wady. Musimy zakończyć tę ciążę. Proszę się zgłosićna oddział". W pierwszym momencie taka kobieta nie myśli. Zanim sobiewszystko poukłada, już jest po zabiciu dziecka i zaczyna się gehenna syndromupostaborcyjnego.Ale on nie jest sklasyfikowany, rozpoznany...Tak, oczywiście, nie jest ani sklasyfikowany, ani rozpoznany, a leczą go instytutyi poważni lekarze psychiatrzy... Owszem, to jest głównie leczenieduchowe - może dlatego niepopularne.Wróćmy do sprawy naturalnych poronień. Czy lekarze mają prawo wydawaćrodzicom ciała ich dzieci?Jak najbardziej. Okazało się, że przez cały czas, kiedy funkcjonowała ustawaaborcyjna, wszyscy rodzice mieli prawo do zabrania dzieci! Ale wśród lekarzyi personelu medycznego panował mit, że jeżeli matka nie będzie widziałaswojego dziecka, to łatwiej zapomni.ZIMA 200623


Jest coś takiego jak syndrom utraty, prawda? I on jest w pewnym sensiepodobny do syndromu postaborcyjnego...Tak. Bardzo mocno daje znać o sobie w momencie, kiedy rodzice nie wiedzą,co się stało z ciałem ich dziecka. Jeżeli natomiast wiedzą, że dziecko zostałopochowane i został mu okazany szacunek, wtedy odzyskują spokój.W takim razie dlaczego lekarze nie chcą wydawać dzieci? Skąd się bierzeta postawa?Z tego, że w dalszym ciągu bardzo wiele dzieci się zabija i lekarze nie chcąpokazywać, że ten ktoś w brzuchu to jest człowiek. Kiedyś miałam taką sytuację:miała być przeprowadzona aborcja pięciotygodniowego dziecka. Lekarzpowiedział: „To jeszcze nic nie jest, to jest tylko galaretka, kawałek tkanki".24<strong>FRONDA</strong> 41


To dziecko w końcu nie zostało wyabortowane, a bardzo długo po porodziezdiagnozowano u niego syndrom dziecka ocalonego.Kobieta przychodząca do lekarza niechętnego wydaniu zmarłego dzieckajest wobec niego bezradna. Co ma robić w takiej sytuacji? Ma dzwonić napolicję?Faktycznie im dziecko jest mniejsze, tym trudniej oddać je w całości. Ale jesti na to sposób. Wtapia się je w tzw. kostkę parafinową. Badanie histopatologicznepolega na tym, że tę kostkę się przecina i bada pod mikroskopem- wtedy można rozpoznać rodzaj patologii komórek. W takiej sytuacji rodzicepowinni zażądać na piśmie oddania kostki parafinowej. Chcę mocno podkreślić,że żadna położna ani lekarz nie mają prawa rozwiązywać problemówmatki w momencie, gdy jest ona jeszcze pełna bólu. Myślę tu o sugerowaniu,żeby takie maleńkie dziecko np. pozostało w szpitalu. Jeżeli pojawią się mimowszystko jakieś problemy, to proszę, żeby rodzice na takim podaniu napisali:„Do wiadomości Fundacji «Nazaret» - oraz moje imię i nazwisko". Wiem, żemoje nazwisko działa bardzo silnie na personel medyczny i lekarzy. Nie wiem,czy to dobrze, ale przynajmniej jest to skuteczne.Jak często się zdarza, że szpital nie oddaje poronionych dzieci rodzicom?Nie chcę, żeby to zabrzmiało nieskromnie, ale kiedy ja pomagam rodzicom,to nigdy. Zawsze mam przy sobie przepisy prawne, a jak trzeba, straszęprokuratorem. Miałam taką sytuację. Dzwoni do mnie dziennikarz i mówi:„Chcielibyśmy zrobić w naszym mieście pogrzeb dzieci z poronień". Dyrektortamtejszego szpitala w rozmowie ze mną wykazał daleko idące zrozumieniei powiedział, że będzie ten pomysł wspierał. Ustalono datę pogrzebu, więczadzwoniłam do szpitala z pytaniem, ile dzieci pochowamy. W odpowiedziusłyszałam: „Nie mamy ani jednego". Usiłowali mi wmówić, że przezokres kilku miesięcy nie było tam ani jednego poronienia. Taka sytuacjanie jest możliwa, bo na sto porodów zawsze notuje się dziesięć poronień- taka jest statystyka. W związku z tym zadzwoniłam do dyrektora szpitalai powiedziałam: „To już jest nasza ostatnia rozmowa. Teraz będzie panrozmawiał z prokuratorem". Proszę sobie wyobrazić, że dzieci znalazłyZIMA 2006 25


się natychmiast. I mało tego, okazało się, że w ciągu dwóch miesięcy byłoich kilkanaścioro.A co z kobietami, które poroniły i nie potrafią sobie z tym problemem poradzić?Niedobrze jest na siłę „wypierać" to wydarzenie z pamięci, bo prędzej czypóźniej wspomnienia powrócą. Warto zamówić specjalną mszę świętą o pokójw sercu dla rodziców. Po drugie nadać temu dziecku imię. Po trzecie w modlitwie,duchowo mieć z nim kontakt. Jan Paweł II w encyklice Emngelium Vitaemówi, że takie dziecko spoczywa w Bogu. Dzięki temu przychodzi świadomość,że mamy „swojego człowieka" w niebie.Dziękujemy za rozmowę.ROZMAWIALI: MAREK HORODNICZY I JAN ZIELIŃSKIWięcej informacji na temat poronień można uzyskać w Fundacji ..Nazaret": www.nazaret.iap.pl. tel. 0 692 787 191 (MariaBienkiewicz) lub na stronie internetowej www.poronienie.pl, stworzonej przez kobiety, które przeżyty poronienie.


Próbując zastanowić się nad ideałem urody, powinniśmyprzyjrzeć się bliżej manekinom znanych sklepówi ich proporcjom: wielkości biustu i bioder, kostkom nógi kształtowi pośladków.Od niepamiętnych czasów ludzie zawsze dążyli do jakiegoś ideału piękna.W dzisiejszych czasach ideał ten kształtują media do spółki z przemysłemmody. Aby go dostrzec, wystarczy przejść się którąś z głównych ulic i popatrzećna manekiny w witrynach sklepów odzieżowych, precyzyjnie odzwierciedlająceów ideał. Przyjrzyjmy się, jak wyglądają nago, bez odzieży. SirKenneth Clark zauważył kiedyś, że będąc pozbawieni ubrania, jesteśmy zwyczajnienadzy, ale nagość przyjmująca określoną pozę staje się formą sztuki.Wyprawa do znanego młodzieżowego sklepu odzieżowego FCUK (niewspominając o innych, jak Gucci, Prada, Harvey Nichols czy Harrods) wskazujenam wyraźnie, źe ubrania projektuje się na taką sylwetkę, jaką repre-28 <strong>FRONDA</strong> 41


zentują manekiny. Czasem manekiny te wzoruje się na sylwetkach znanychmodelek, podobnie jak Bernini wybierał znane piękności, by pozowały dojego rzeźb. Modelki i manekiny są dobierane tak, aby były odbiciem obowiązującegowspółcześnie ideału piękna. Mają podobne proporcje i prezentująpodobne ubrania. Dostosowują się do tego modelki każdej dekady, a mimo toich piękno wydaje się nam ponadczasowe i nie zmienia się bardziej niż, dajmyna to, piękno malarstwa Gainsborougha.Gdyby moda się nie zmieniała, nie byłaby modąPróbując się zastanowić nad ideałem urody, powinniśmy zatem przyjrzeć siębliżej manekinom znanych sklepów i ich proporcjom: wielkości biustu i bioder,kostkom nóg i kształtowi pośladków. Pomijając na razie wygląd twarzy(która stanowi cały odrębny świat), zwróćmy uwagę również na inne cechy,jak choćby kształt szyi...Oceńmy długość szyi, przypatrzmy się karkowi: co sprawia, że są takieseksowne? Skierujmy spojrzenie na dół szyi, gdzie styka się ona z piersią:na „zagłębienie nad mostkiem", jak w filmie Angielski pacjent opisał je RalphFiennes rozmawiający z Kristin Scott-Thomas. Uwaga, jaką darzy on to miejsce,dowodzi, że każdy fragment naszego ciała ma swój ideał estetyczny związanyz erotycznym oddziaływaniem.Powinniśmy się przyjrzeć także ramionom - to obszar bardzo istotnyz estetycznego punktu widzenia. Pozycja szyi i pleców odbija się również naich wyglądzie. Zaokrąglone plecy potrafią zepsuć wygląd skądinąd pięknejszyi i ramion.Dłonie i przedramiona większości kobiet są delikatne, ale ramiona powyżejłokcia stwarzają sporo problemów - u młodszych kobiet bywają częstozbyt ciężkie, a nierzadko i tłuste, podczas gdy u starszych problemem jestnadmiar skóry (powodem bywa również brak wystarczająco rozwiniętychmięśni). Zarówno kobiety, jak i mężczyźni powinni dbać o odpowiednią wyrazistośćmuskulatury ramion, które dzięki temu wyglądają bardziej seksownie.Odpowiednio dobrane ćwiczenia wzmacniające mięśnie rąk pomagająkobietom wypracować szczupłe, mocne ciało i zredukować zbędny tłuszcz. Tosamo dotyczy barków, gdzie często wystarczy zwiększyć wyrazistość mięśni,zamiast uciekać się do' pomocy chirurgii plastycznej.ZIMA 2006 29


Piersi zawsze były ważnym symbolem erotycznym i obiektem seksualnejfascynacji. Przyjrzyjmy się dziełom rzeźby greckiej, choćby AfrodycieMedycejskiej (Galeria Uffizi, Florencja), albo takim osiągnięciom sztukirenesansowej, jak Trzy Gracje Rafaela z 1505 roku (Musee Conde, Chantilly).Uważam, że jednym z najbardziej prowokacyjnych przedstawień jest XVI--wieczny portret Gabrielle d'Estrees, na którym jedna z jej sióstr delikatnieujmuje dwoma palcami jej prawy sutek. Wygląd tych piersi jest jednak dośćumowny, bliższy średniowiecza.Desmond Morris w Nagiej małpie sugeruje, że wydatne piersi rozwinęłysię u kobiet jako swego rodzaju imitacja pośladków, aby ludzie odbywalistosunek płciowy twarzami do siebie, a nie tak, jak czynią to zwierzęta. Styl„na pieska" bowiem nie zapewniał wystarczająco intymnego kontaktu, sprzyjającegowytworzeniu trwałej więzi pomiędzy mężczyzną a kobietą w okresieciąży i przez długi czas potrzebny do wychowania potomstwa. Pozycjamisjonarska była zatem bardziej biologicznym imperatywem niż wymogiemusankcjonowanym Boskim nakazem.Piersi powinny być proporcjonalnych rozmiarów - jędrne, sterczące, nieobwisłe. Ośmielę się żartobliwie zasugerować pewne ograniczenia: lepiej,by nie wystawały poza linię podbródka, a podczas joggingu nie podrygiwałybardziej niż sześć cali w górę i w dół przy sportowym staniku! Piersi możnaoczywiście zwiększyć lub zmniejszyć - albo nawet zupełnie zlikwidować.Wspomnę tu o Amazonkach, które podobno usuwały jedną pierś, aby ułatwićsobie strzelanie z łuku, albo o przymusowej mastektomii świętej Agaty,zamęczonej przez rzymskich żołnierzy, którzy odcięli jej piersi i położyli napółmisku. Za aktami tymi nie stały jednak żadne estetyczne przesłanki (jeślio mnie chodzi, sugerowałbym raczej przeprojektowanie łuków).Brzuch powinien być płaski, choć niewielka krągłość poniżej pępkawygląda seksownie - brzuch zbyt płaski jest zanadto męski, choć obecnieobserwujemy predylekcję do zupełnie płaskich brzuchów. Powinna też zaznaczaćsię biegnąca w dół brzucha lekka linia, ale nie nadmiernie wyrazista, coznowu jest zbyt męską cechą - sugeruje zupełny brak podściółki tłuszczowej.Mięśnie powinny być lekko zamaskowane i rysować się tylko nieznacznie.Kości bioder powinny być widoczne tylko z przodu. Pośladki jędrne i nieobwisające, gładkie i bez celulitu, krągłe, nie płaskie. O dobrym kształcie pośladkówdecyduje kilka elementów: powinny być płaskie po bokach, zaokrą-30<strong>FRONDA</strong> 41


glone z tyłu i łagodną krzywizną przechodzące we wcięcie w pasie. Po bokachpośladków są lekkie zagłębienia, a wypukłości poniżej nich nie powinny byćzbyt wydatne. Fałda między pośladkiem a udem powinna być widoczna, aleniezbyt mocno zarysowana - fałda zbyt głęboka sugeruje obwisłość. Z profilupośladki powinny tworzyć wypukłość i zachowywać jednolitą krągłość odgóry do dołu. Krąglejsze pośladki robią z pewnością lepsze wrażenie, jednakże,podobnie jak piersi, nie powinny podrygiwać w trakcie chodzenia - noi nie powinny być szersze niż uda.Udo zwarte i napięte z każdej strony; wybrzuszone z tyłu, płaskie po wewnętrzneji zewnętrznej stronie, z przodu również powinno mieć lekkie wybrzuszenie.Łydki szczupłe u dołu, a grubsze - ale nie nazbyt grube - u góry,o widocznej muskulaturze. Warto jednak pamiętać, że mięśnie rysujące sięzbyt mocno wyglądają brzydko. W pułapkę tę wpada wiele kobiet (zwłaszczatych, które uprawiają bodybuilding), ponieważ ćwiczą do całkowitego zanikutłuszczu. Wyrazistość muskulatury jest wtedy doskonała, ale pamiętajmy,że mięśnie powinny być nieznacznie przesłonięte, jakby pokryte cieniutkimpłaszczykiem. W idealnej wersji urody nie oczekujemy u kobiet silnie zarysowanychżeber ani wydatnych kości biodrowych - oczekujemy natomiastgładkości.„Manekin", którego opisałem powyżej, został zbudowany z doskonałychfragmentów składających się na taki fizyczny ideał, jaki dyktują obecnestandardy. Fotograficy świetnie to rozumieją i zatrudniają różne modelki dowyeksponowania różnych partii ciała, ponieważ żadna z nich nie jest idealnapod każdym względem. Jeśli chcą przedstawić na przykład Jamesa Bonda z pistoletemw ręku na tle kobiecych nóg, nie wybierają do tego modelki „twarzowej"czy „szyjnej". Gdy w grę wchodzi reklama kremu do rąk, wybiera się wyspecjalizowanąmodelkę - o szczególnie pięknych dłoniach. Zawsze znajdziesię modelkę, która reprezentuje nieskazitelny ideał wybranej partii ciała.ZIMA 200631


Piękno w sztuceOd dawien dawna, długo przed wynalezieniem fotografii, artyści próbowalizdefiniować i uwiecznić w malarstwie i rzeźbie cielesne piękno. Nie musieliprzydawać kobietom erotyzmu. Powiedzmy raczej, że ci artyści, którzy kochalikobiety, portretowali wybitne piękności będące obiektem pożądania.Wymienię w tym miejscu kilka moich faworyt.La Primavera Boticellego z 1478 roku (Galeria Uffizi, Florencja) i NarodzinyWenus z 1485 roku (Galeria Uffizi, Florencja) zdradzają wielkiego malarza,który ukochał kształt kobiecego ciała; uśmiechająca się znacząco kurtyzanaz pierwszego obrazu do dziś jest śliczna i ponętna. Piero di Cosimo de'Medicisportretował uderzająco urodziwą Simonettę Vespucci (Musee Conde,Chatilly), słynną florencką piękność o smukłej szyi i nieskazitelnym profilu.Michał Anioł i Donatello zdecydowanie gustowali w mężczyznach. ŚwiętyJerzy reprezentuje bardzo kobiecy typ urody, natomiast kobiece piersi przedstawianeprzez Michała Anioła przypominają orzechy. Obaj artyści gloryfikowalimęską urodę, której wcieleniem jest posąg Dawida stworzony przezMichała Anioła.Wynalazek fotografii w XIX wieku dostarczył nowego środka do zobrazowanianaszego ideału - który, dzięki nowym możliwościom celebrowaniapiękna ludzkich kształtów, przelicytował swoją popularnością realistycznąsztukę malarstwa i rzeźby. Dzisiejsze media rozwinęły możliwości przedstawianiatych samych motywów na taśmie celuloidowej i w wersji elektronicznej.Doskonałe obrazy ludzkiej urody docierają do nas codziennie także zapośrednictwem ilustrowanych magazynów i gazet.Fotografia długo musiała się ograniczać do przedstawiania tylko tego, comożna było zobaczyć: nie mogła zmieniać obrazu tak, jak mógł to uczynićartysta klasyczny. Nie można też było sprawić, by wczesne modelki i gwiazdyekranu wyglądały dużo lepiej, niż pozwalał na to makijaż - a wygląd MarilynMonroe wydaje mi się dziś bardzo staroświecki


(Marilyn przeszła operację nosa, ale górna część jej ciała - a zwłaszcza ramiona- jest zbyt pełna i robi dziś bardzo niemodne wrażenie). Było to jeszczew czasach, zanim Linda Hamilton w Terminatorze (1984) nałożyła seksownąkoszulkę, by ukazać swoje szczupłe i prężne ramiona.Kształtowanie ludzkiego wizerunku zrewolucjonizował rozwój chirurgiiplastycznej, szczególnie w drugiej polowie XX wieku: nastąpiła wówczasradykalna zmiana oblicza ludzkiej urody. Podczas gdy fotografia pomagałaformować obraz tego, co godne pożądania, to wraz z chirurgią plastycznązajrzeliśmy pięknu - dosłownie - pod skórę.Dla porównania: gdy zbudowano wieżę Eiffla, uzyskaliśmy niezwykłąmożliwość spojrzenia na otoczenie z wyższej perspektywy, a później - gdypojawiły się samoloty - widok z lotu ptaka stał się czymś normalnym. W podobnysposób, gdy po raz pierwszy ujrzeliśmy nasz świat z perspektywy przestrzenikosmicznej, staliśmy się we własnych oczach małą błękitną planetązagubioną w pustce wszechświata - i narodził się nowy paradygmat.Dziewiętnastowieczną fotografię od dwudziestowiecznej chirurgii plastycznejdzieli taki sam dystans, jaki dzielił widok z wieży Eiffla od widokuz pierwszego statku kosmicznego.Choć ideał piękna zmieniał się w ciągu wieków stosownie do zmiansubiektywnych gustów artystycznych, a w późniejszym czasie do zmiennychtrendów dyktowanych przez mass media, to, co ludzie instynktowniepostrzegają jako urodziwe i ponętne, wynika bardziej z doskonałości proporcjii harmonijnej budowy kośćca niż ze zmiennych trendów mody. Abyto zilustrować, dokonam historycznego porównania pięciu pięknych kobietz minionych wieków do pięciu współczesnych kobiet, które w 2004 roku zawdzięczałyswoim twarzom fortunę [patrz: ilustracje - przyp. red.].ZIMA 200633


Dziesięć twarzyNa początek poszedłem odwiedzić dział sztuki greckiej w MetropolitanMuseum of Art przy Fifth Avenue, w samym sercu nowojorskiego City.Znalazłbym oczywiście odpowiednie przykłady i w innych muzeach, na przykładWenus z Milo w paryskim Luwrze.Moim zdaniem pewne szczególne dzieło sztuki pochodzące z VI wiekup.n.e. - rzeźba nazwana Sabiną - reprezentuje jedno z najwyższych estetycznychdokonań zachodniej cywilizacji. Jest wyrazem piękna nie skażonegoreligijnym dogmatem, mającym wpływ na sztukę powstającą później podskrzydłami Kościoła rzymskokatolickiego. Wytrawny artyzm dzieła jest oczywisty.Nie ma w nim prostych linii, wszystkie są giętkie i płynne, a panowanierzeźbiarza nad materią nie da się porównać z niczym, co powstało, zanimBernini w 1644 roku wyrzeźbił świętą Teresę.Mimo to rzeźba jawi się jako dość statyczna i nieco ciężka. Jest w niej niezwykłepiękno, a warto wiedzieć, że gdy została stworzona, była pomalowanajak egipska mumia, przybrana w bogaty strój, niczym manekin z wystawy salonuFCUK - jednakże jej rysy nasuwają myśl o obecności bardziej boskiego niżerotycznego elementu. Pamiętajmy jednak, że dla Greków piękno symbolizowałodobro.A teraz dwa inne przedstawienia piękności: Narodziny Wenus Botticellego(namalowane w 1485 roku dla prywatnej rezydencji - Villa Lorenzi diPierfrancesco - znajduje się teraz w Galerii Uffizi we Florencji) oraz pochodzącaz 1514 roku Nimfa Galatea Rafaela (zdobi Villa Farnesina w Rzymie).Postaci te mają dość ciężkie kończyny i korpusy, a jednak dostrzec można podobieństwourody Wenus i Cindy Crawford, co pozwala zrozumieć, na czympolega ponadczasowy aspekt urody.Udałem się do Metropolitan Museum of Art, pragnąc uzyskać potwierdzenietezy o nieprzystawalności greckiej sztuki i jej wyrazu piękna do naszychczasów. Klasyczne piękno należy do epoki starożytnych Greków: bliższewspółczesnego nam ideału są dzieła renesansowe. Galatea Rafaela i WenusBotticellego były supermodelkami XV i XVI stulecia, a ich „wybiegiem" sąteraz sale muzeów. W czasach sprzed fotografii nie mogliśmy ich jednak podziwiać,nie stając przed oryginalnym dziełem (obecnie możliwa jest sytuacjaodwrotna: to dziwne, że wyobrażamy sobie dzisiaj, iż wiemy o dziełach sztuki34<strong>FRONDA</strong> 41


tak wiele, poznając je na reprodukcjach, a nie w bezpośrednim kontakcie, jakto było zamierzone).Współczesna Wenus i Galatea są szczuplejsze, a ich policzki są lepiejwyrzeźbione. Ale widzimy też, że w XVII wieku Bernini tworzył postaciekobiece, jak choćby Dafne, niemal „zagłodzone", o młodocianych rysachprzywodzących na myśl Kate Moss. Natomiast sztuka współczesna nie starasię już odtwarzać rzeczywistej ludzkiej urody, a zamiast tego apeluje symboliczniedo naszej wyobraźni.Stoję przed witryną sklepu Max Mara na Via Condotti w Rzymie, niedalej niż piętnaście minut marszu od fontanny Berniniego na Piazza Navona.W witrynie stoi manekin o proporcjach supermodelki. Czym się różni odSabiny?Tutaj, w tym manekinie, obecny jest duch współczesnego Praksytelesa(Praksyteles był greckim rzeźbiarzem z IV wieku p.n.e., który zasłynął międzyinnymi posągiem Afrodyty). Podobnie jak luksusowy manekin krawiecki, Sabinai greckie boginie były wymalowane i wystrojone, aby stać się obiektami podziwu.W manekinie tym nie ma żadnej artystycznej zasługi. To figura na kształtrobota, produkowana masowo, pozbawiona sutków i organów płciowych. Niepróbuje też przekazywać emocji, jak rzeźby Berniniego. Niczym lalka Barbie,jest kanciasta i rozpoznawalna jako kobieta jedynie po cechach drugorzędnych.Mimo to warta jest uwagi, bo stanowi obraz i wzorzec urody, którypowinien zajmować poczesne miejsce w Metropolitan Museum przez kolejnedwa tysiące lat, stojąc obok posągu Sabiny w salach grecko-rzymskiej galerii.LAURENCE KIRWANTŁUMACZENIE ALEKSANDRA KOWALSKAArtykuł Laurencea Kirwana jest częścią książki Bez skazy. Chirurgia plastyczna bez tajemnic. Poznań 2006. Publikujemygo dzięki uprzejmości wydawnictwa Vesper.


Oto wielka ironia „ewolucji" drogą chirurgii plastycznej:dwoje dorosłych ludzi z pięknymi, chirurgicznie pomniejszonyminosami może mieć dzieci o dużych nosach. Dziecirosną i stają się podobne do swoich rodziców takich, jakimibyli przed operacją. Jednakże ci, którzy mogą sobiepozwolić na zabiegi chirurgii plastycznej, wciąż mają nieproporcjonalnieduży wpływ na społeczeństwo, a wieleosób z tej grupy wręcz ustanawia normy dla całej reszty.SzermierkaskalpelemMAREKHORODNICZYChirurgia plastyczna (inaczej: chirurgia kosmetyczna) stalą się dzisiaj takwpływowa i dochodowa, że oprócz standardowych działań promocyjnych wymagawspomagania poprzez tworzenie „przyjaznej atmosfery medialnej". Mato na celu uświadomienie potencjalnym klient (k) om, że ten rodzaj ingerencjichirurgicznej poza tym, że upiększa, wyszczupla, liftinguje i odsysa, poprawiarównież samopoczucie. Zabiegi promocyjne, o których mowa, widocznesą zarówno w life-style'owej prasie kobiecej, telewizji (programy The Swan,Plastik Burgery Live, Extreme Makeover), jak i produkcjach filmowych (nawetw polskim serialu Na dobre i na złe) czy Internecie.Nie inaczej jest z książką doktora Laurence'a Kirwana pt. Bez skazy. Autorto znany chirurg plastyczny, operujący pacjentów po obu stronach Atlantyku.Wydawca zaznacza ponadto, że jako autorytet ma on znaczący wpływ naopinię publiczną, promując problematykę chirurgii kosmetycznej w mediachelektronicznych. I pewnie byłaby to książka jakich wiele, gdyby nie zdrowy36<strong>FRONDA</strong> 41


sceptycyzm autora, przezierający (nieświadomie?) przez jej karty. Chirurg dostrzegawiele negatywnych aspektów swojej działalności, a uwagi, które formułuje,ubiera w sarkazm i ironię. Wartość owych diagnoz jest tym większa,że głosi je ktoś, kto z operacjami plastycznymi jest bardziej niż za pan brat.Naturalnie gros książki stanowią opisy techniczne konkretnych zabiegów (naprzykładach gwiazd formatu Nicole Kidman, Sharon Stone czy Madonny),wskazówki, co zrobić, żeby nie trafić na chirurga hochsztaplera, itp. Jednakjej walor krytyczny musi prowokować do refleksji nawet kogoś, kto całymsercem sprzyja „szermierce skalpelem". Przyjrzyjmy się temu bliżej.Life in Pląsie is FantasticDyktat piękności jest dzisiaj czymś najzupełniej oczywistym. Jasne wydajesię, że prezenter na wizji nie może straszyć, a aktorka w scenie łóżkowejpowodować u widza odwracania wzroku. Inna rzecz, czy najpierw było zapotrzebowaniena sceny łóżkowe i prezenterów supermanów, czy odwrotnie- takie zapotrzebowanie wytworzyli oni sami. W tej chwili nie jest to istotne.Bez wątpienia w tło powyższych procesów wpisany jest budynek kliniki chirurgiiplastycznej i to nie tylko jako miejsce dla wybrańców. Problem staje sięznacznie szerszy, można powiedzieć społeczny. Kirwan na początku książkiuderza w samo sedno, boleśnie punktując sztuczność mentalności operacyjnoplastycznej:Jaki kulturowy wpływ wywarła na nas rewolucja w dziedzinie urody?Jak tego rodzaju sztuczne „samoulepszanie" ma się do teorii Darwina?Poprzez ten nie-calkiem-naturalny dobór tworzymy pewien ewolucyjnyimperatyw, zgodnie z którym piękni ludzie wymagają tego samegood swoich partnerów. Niezależne finansowo kobiety nie wybierająmężczyzn, kierując się ich zdolnością do zapewnienia bezpieczeństwai utrzymania domu. Chcą partnerów, którzy dostarczą im dobrej rozrywkiw łóżku i będą się nieźle prezentować przy stole w restauracji.Każda część męskiego i kobiecego ciała ma swój doskonały wzorzec,estetyczny ideał, który albo staramy się osiągnąć, albo musimy świadomiezignorować. Zabiegi chirurgiczne mogą sprawić, że nasze ciałabędą coraz bliższe tym ideałom - a jednak proces ten nie ma wpływuna dziedziczenie.ZIMA 200637"


W tym miejscu Kirwan rzuca nowe światło na toczący cywilizację zachodniąod wielu lat problem starzenia się społeczeństw. Okazuje się, że ujemny przyrostnaturalny oprócz oczywistych przyczyn związanych z postępem mentalnościkonsumpcyjnej ma również swoje bardziej subtelne, nieekonomicznetło:Prawda jest taka, że „piękni" ludzie - przedsiębiorczy, ambitni, bogaci- niekoniecznie miewają więcej dzieci. W innych, nie należących doświata zachodniego kulturach - gdzie dopuszczalne bywa także posiadaniekilku żon - przychodzi na świat znacznie więcej dzieci, a zarazem nieaspiruje się tak bardzo do naszych ideałów fizycznej urody. Oto wielkaironia „ewolucji" drogą chirurgii plastycznej: dwoje dorosłych z pięknymi,chirurgicznie pomniejszonymi nosami może mieć dzieci o dużychnosach. Dzieci rosną i stają się podobne do swoich rodziców takich, jakimibyli przed operacją. Często jesteśmy świadkami podobnych sytuacji.Jednakże ci, którzy mogą sobie pozwolić na zabiegi chirurgii plastycznej,wciąż mają nieproporcjonalnie duży wpływ na społeczeństwo, a wieleosób z tej grupy wręcz ustanawia normy dla całej reszty.Historia chorobyNależy rozpocząć od konstatacji, że tradycyjna chirurgia rekonstrukcyjna,która szczyt świetności przeżywała w okresie II wojny światowej, zostałacałkowicie wyparta przez chirurgię „upiększającą". Chirurgia rekonstrukcyjnastawała wówczas przed pospolitym wręcz problemem operowaniapilotów ciężko poparzonych w kokpitach myśliwców typu Spitfire. Rozkazydowództwa mówiły wyraźnie, że w związku z brakami sprzętowymi pilocizobowiązani są do „oszczędzania" samolotów. Wobec tego zamiast używaćspadochronów, często lądowali w płonących maszynach, narażając się napoparzenia. Wtedy położono fundamenty pod chirurgię plastyczną. Pytaniejednak, jak to się stało, że zabiegi o charakterze rekonstrukcyjnym, a więcprzywracające zdrowie, przeistoczyły się w gigantyczny biznes pod szyldem„chirurgia plastyczna"? Otóż Kirwan wskazuje na fakt, że spora częśćchirurgów, którzy wykonywali pionierskie operacje, po zakończeniu wojnyzapragnęła kontynuować tę praktykę. Wciąż jednak oprócz zabiegów tego38<strong>FRONDA</strong> 41


typu wykonywali tradycyjne operacje. Przełomem było wydanie w 1976 rokupracy pod tytułem Estetyczna chirurgia plastyczna (Aestetic Plastic Surgery)Toma Reesa. Jej wyjątkowość polegała na tym, że chirurgia kosmetyczna zostaław niej potraktowana jako odrębna gałąź medycyny. Tym samym zostałabardzo dowartościowana. Książka stanowiła wyczerpujące studium w tejdziedzinie i stała się dla niej kamieniem milowym. Od tej pory rozpoczął sięproces stopniowego wypierania chirurgii rekonstrukcyjnej przez chirurgiękosmetyczną. Dzisiaj - twierdzi Kirwan - można swobodnie przewidywać,że w ciągu kolejnych 20 lat chirurgia rekonstrukcyjna stanie się specjalnościąniemal zapomnianą. Przywołując przykład Stanów Zjednoczonych, zauważa,że trend taki narzucają firmy ubezpieczeniowe tworzące określony schematZIMA 2006 39


ozliczeń, na skutek którego chirurdzy plastyczni nie otrzymują odpowiedniejrefundacji za długie, skomplikowane i trudne operacje. Dlatego właśniewiększość chirurgów przeniosło się na grunt nierefundowanej przez ubezpieczeniapłatnej praktyki. Efekt jest taki, że większość prywatnych chirurgówplastycznych porzuciło chirurgię rekonstrukcyjną, która praktykowana jestjuż właściwie tylko i wyłącznie w klinikach uniwersyteckich i w ośrodkachpaństwowej służby zdrowia.Charakterystyka manekinaLaurence Kirwan w swojej książce prezentuje przekonujący katalog cech charakterystycznychdla mentalności operacyjnoplastycznej. Otóż okazuje się, żeów dyktat piękna swoje korzenie zapuścił znacznie głębiej, niż wygląda to napierwszy rzut oka. Autor książki twierdzi przede wszystkim, że żadna z przyczyndynamicznego rozwoju chirurgii plastycznej... nie ma związku z rozwojemmedycyny. Związana jest raczej z przemianami społecznymi. Pisze np.:„Weźmy pod uwagę choćby to: co osiem sekund jedno dziecko z niegdysiejszegobaby-boomu kończy dziś pięćdziesiąt lat". Oczywiście jest to dopierowierzchołek góry lodowej.Kirwan rozpoczyna swoją wyliczankę od powszechnego pragnienia bycia„seksualnie atrakcyjnym". Do podstawowych motywów korzystania z usługchirurgów zalicza dążenie do poprawienia swego wyglądu, tak by móc skuteczniejwywierać wrażenie na płci przeciwnej. Dzięki temu - twierdzi chirurg- rozwija się również moda i sztuka makijażu. Przy okazji zwraca uwagę nafakt, że bardzo liczna klientela salonów chirurgii plastycznej rekrutuje się ześrodowisk homoseksualnych, które od pewnego czasu mają ogromny wpływ naświat mody i styl. Ciekawe w tym kontekście jest również pewne spostrzeżenienatury psychologicznej. Mianowicie - żadna kobieta nie przyjdzie do chirurgaplastycznego zaraz po tym, gdy jej mąż powie: „Kochanie, uważam, że wyglądaszokropnie. Powinnaś coś z tym zrobić". Najpierw się z nim rozwiedzie,a dopiero po rozwodzie zwróci się do chirurga. Często uciekanie się do tegotypu zabiegów spowodowane jest życiem w nieszczęśliwym związku. Tutajmamy sytuację odwrotną do przedstawionej powyżej - mąż nigdy nie zażądaod żony poddania się operacji plastycznej, ale żona myśli, że on tego chce:40<strong>FRONDA</strong> 41


Scenariusz, w którym mąż jest zawsze nieobecny, pozwalając żoniesamotnie wydawać pieniądze na zakupy i rozrywki, jest aż nadto typowy.Kiedy żona kupi już sobie wszystkie futra, ubrania i biżuterię, naktórych jej zależy, zaczyna trwonić pieniądze na stole operacyjnym.Ciekawym motywem korzystania z usług chirurgów plastycznych jest zmianawizerunku. Kirwan przywołuje przykład pewnej angielskiej niani, która - jaktwierdzi - dzięki operacji nosa zmieniła narzeczonego motocyklistę na bankowca.W tym wypadku rezultat zabiegu odmienił nie tylko jej wygląd, leczrównież cale życie, bo dał jej poczucie pewności siebie i natchnął odwagą donawiązania relacji z inną warstwą społeczną. Motywacja jest tu zatem następująca:jeśli poddam się operacji plastycznej, uzyskam gwarancję bardziejinteresującego i pełnego sukcesów życia.Jeśli w otoczeniu kogoś, kto dotychczas nawet nie pomyślałaby o zabieguchirurgicznym, pojawią się osoby odmłodzone, będzie on pod presją tychosób. W takiej sytuacji ten ktoś, właściwie w stu procentach akceptujący swójwygląd, w końcu zechce się dostosować do środowiska, w którym przebywa.Autor książki ukazuje następującą analogię:Myślę, że można porównać korzystanie z usług chirurgii plastycznej dojazdy ferrari. Dlaczego kupujemy samochody ferrari? Żeby dorównaćsąsiadom, albo okazać się od nich lepsi. Oczywiście, wspaniale się nimjeździ, ale największą frajdę sprawiają nam ludzkie spojrzenia. W ferrarinie ma wiele miejsca z tylu, nie jest specjalnie wygodnie - nie możemynawet jechać dużo szybciej niż inni, a w każdym razie nie w takimmieście jak Londyn... a jednak czujemy się lepsi, gdyż spojrzenia temówią, że musimy czuć się lepsi.Coraz częściej również zdarza się, że operacja plastyczna staje się rodzajemozdoby w relacjach społecznych. Wytycza ona granicę miedzy tymi, którzymają ją za sobą, a tymi, którzy jej nie przeszli. Operacja przyjmuje wtedy charakterniemal inicjacyjny. Osoba po zabiegu zważa na wszystko, co je, regularniewyprawia się na zakupy, śledząc najnowsze trendy w modzie, a przedewszystkim wypatruje twarzy, które mogłyby być ładniejsze od jej własnej.ZIMA 200641


Kirwan zwraca uwagę na istnienie swoistego kodu chirurgii plastycznej.Zmienia się on w zależności od wieku. Każdy potencjalny klient pragnie jakiegoścharakterystycznego rysu twarzy lub innej części ciała - takiego a takiegonosa, takich a takich piersi. Skłonność do posługiwania się tym kodem chirurgwywodzi z konformistycznych postaw charakterystycznych dla wieku dojrzewania(podobny ubiór, sposób zachowania, mówienia). Trend wśród nastolatekjest taki, że trzeba „należeć do grupy". Oznacza to szczupłą figurę, zgrabnynos, piersi i pupę. Nosy koryguje się już na etapie dorastania (przed 18. rokiemżycia). Zaznacza się wtedy wyraźny podział na dzieci mające rodziców,których na to stać, oraz dzieci, które muszą poczekać do dorosłości, by opłacićsobie wszystko samemu. Zdarza się również, że rodzice nastolatek - główniez Teksasu - robią swoim córkom na 16. (!) urodziny prezent w postaci operacjipowiększenia piersi. Żeby być cool, trzeba mieć też odpowiednie uda i kształtnewargi. Kolejna grupa wiekowa (ok. 30 lat) bardzo o siebie dba, wiec jej przedstawicieledecydują się zwykle jedynie na zabiegi uwydatnienia warg i zastrzykiz botoksu. Panie w wieku lat 40 zazwyczaj pamiętają o liftingu policzków,gdyż nadmiar skóry nie jest jeszcze zbyt duży. W końcu osobypo pięćdziesiątce najczęściej, statystycznie rzecz


iorąc, poddają się korekcji powiek, worków pod oczami oraz zabiegowi usunięcianadmiaru skóry na górnych powiekach.Plastikowa przyszłośćLaurence Kirwan jest przekonany, że boom nachirurgię plastyczną jest spowodowany gigantycznympopytem. Tym samym przeczy tezie,że winni są tutaj specjaliści od skalpela:Lekarze nie wymyślili chirurgii plastycznej:oni opracowali rozwiązaniaokreślonych problemów zgłaszanychprzez ludzi. Gdyby wszyscy byli w petni szczęśliwii pogodzeni ze swoim starzeniem, nikt nie chciałby wyglądaćinaczej, wówczas nie zaistniałby lifting twarzy jako typoperacji chirurgicznej.Tę opinię potwierdzają również według Kirwana fakty. Otóż przeztrzy miesiące po zamachach na WTC niektórzy chirurdzy niemieli ani jednego pacjenta. Części z nich groziło nawet wypadnięciez branży. Ludzie mieli wówczas inne priorytety niżpoprawianie swojego wyglądu, skutkiem czego chirurgiaplastyczna w Nowym Jorku znalazła się w impasie.Później - kontynuuje - zaistniał efekt odwrotny, mianowicieludzie otrząsnęli się z szoku i stwierdzili,że skoro grozi im niebezpieczeństwo nawetwtedy, gdy siedzą przy biurku w pracy,to lepiej jest wydać pieniądze naoperację i... umrzeć jako ktoś(przynajmniej we własnymmniemaniu)piękny.


W niedalekiej przyszłości możemy mieć do czynienia z innym ciekawymprocesem. Po trosze widać to już dzisiaj: ludzi chirurgicznie „ulepszonych"będzie coraz trudniej odróżnić od naturalnie młodych i pięknych:Tym samym schemat starszych mężczyzn nawiązujących romansez młodymi kobietami będzie często ulegał odwróceniu, jak w przypadkuDemi Moore, Melanie Griffith czy Cameron Diaz. Atutem mężczyznbyła władza i pieniądze, kobiety stawiają raczej na wygląd. Tak więcpostać Mrs. Robinson z Absolwenta jest ciągle żywa - i wygląda równiedobrze, jak Anne Bankroft w tamtym filmie.Wśród mężczyzn atakowanych komputerowo ulepszanymi obrazkami kobiecejurody wyczuwa się coraz bardziej powszechny brak akceptacji niedoskonałościwyglądu kobiet spotykanych w rzeczywistości. Kobiety natomiast masowo poddająsię presji dostosowywania do „wzorca osoby pociągającej". Efektem tegojest postępujące ujednolicenie wyglądu. Azjaci pragną wyglądać bardziej pokaukasku, a także mieć europejskie powieki i bardziej wydatne nosy. Afrykaniechcą mieć węższe nosy, prostsze włosy i jaśniejszą skórę. Typy kaukaskie zmierzająku ciemniejszej karnacji, delikatniejszym, bardziej azjatyckim nosomi powiekom. Większość kobiet typu kaukaskiego chce być blondynkami... Takąwyliczankę można kontynuować w nieskończoność. Uzależnienie od korekt czyzmian wyglądu staje się coraz bardziej powszechne. Ostatecznie zaś zmierza dotego, by usprawnić i upiększyć narządy, które pomimo postępującego rozpaducywilizacji wciąż przynoszą jaką taką rozkosz i zadowolenie:Na ulicach wielkich metropolii spodnie opuszczane są tak nisko, żeprzedziałek między pośladkami i okolice wzgórka łonowego stają siępowoli tymi obszarami ciała, których publiczne pokazywanie jestw pełni dozwolone. Jak dotąd żadna z płci nie wystawia jeszcze swoichgenitaliów na widok publiczny - ale to tylko kwestia czasu. Pornografiajest w modzie, a perwersje stają się normą. W telewizji pokazywane sąreklamy jakiejś dominy, wymierzającej klapsy podstarzałemu tluściochowi.Reklamy bielizny są przesadnie erotyczne. Powstał nowy działchirurgii kosmetycznej, nazwany waginalnym odmładzaniem, zajmującysię zwężaniem pochwy i powiększaniem punktu G, który to punkt44 <strong>FRONDA</strong> 41


ywalizuje ponoć z łechtaczką w zdolności do wyzwalania kobiecegoorgazmu. Golenie przez kobiety pach, nóg i okolic bikini natchnęłomężczyzn do golenia całego ciała. Klasyczna depilacja woskiem okolicbikini polega na usuwaniu niemal całego owłosienia poza wąziutkimjego paseczkiem, albo wręcz wszystkiego. Zaznacza się - u mężczyzni u kobiet - tendencja do „zupełnej golizny". Rzeczywiście - naga małpaponownie staje się naga.Cyniczna uwaga, że wszystko zaczyna się i kończy na dupie, ma widać w wypadkuchirurgii plastycznej pełne uzasadnienie.MAREK HORODNICZYTekst na podstawie pracy Laurence'a Kirwana. Bez skazy. Chirurgia plastyczna bez tajemnic, Poznań 2006.


AdidasikSYLWIAMISTEWICZDawno, dawno temu, za górami, za lasami, za blokowiskami ze stali, neonowymiwystawami, srebrnymi sztućcami, samochodami, maszynami parowymi,sukniami z tiulami, bryczkami i Dzikim Zachodem, za WielkimiOdkryciami, epidemiami, ascetami, antykami, łukami triumfalnymi i narzędziamikamiennymi, w bliżej nie określonych okolicznościach czasu i miejscażyła sobie pewna zła macocha z dwiema córkami (bardzo przeciętnej urody)i pasierbicą (nieprzeciętnej urody i wdzięku). Owe dwie panny nadobne nieżyły skromnie, ale wygodnie. Matka ze skrupulatnością właściwą dzisiejszymbankom i organizacjom mafijnym ściągała komorne od mieszkańców kamie-46<strong>FRONDA</strong> 41


nicy. Była to kobieta szanowana i cieszyła się dużym autorytetem w mieście.Jej córki całe dnie spędzały na przeglądaniu się w lustrze, przebieraniu, czytaniuprasy kobiecej. A jak to mówi mądre przysłowie: „Ktoś musi pracować,by spać mógł ktoś", a więc do roboty zaprzęgnięto pasierbicę, powszechnieznaną pod imieniem Kopciuszek. Wyzysk klasy panującej był tak silny, że naszabiedaczka w ciągu dnia nie miała nawet chwili wytchnienia na rozważanianatury filozoficznej czy poezję.Kiedy już jako tako znamy głównych bohaterów, czas przystąpić do akcjiwłaściwej: otóż w mieście poszła fama, że królewiczowi znudziły się jużhulanki i swawole. Żołądek i wątroba już nie te co kiedyś, wino nie cieszy,muzyka nie bawi, a cera przesuszona. Jednym słowem czas na stabilizację.Królewscy heroldowie ogłosili wszem wobec i każdemu z osobna, iżna zamku odbędzie się bal, na którym królewicz, przedstawiciel rodzimejdekadencji, obierze sobie małżonkę. Następnie dla pewności rozwieszonoplakaty.Wieść ta zaczęła żyć własnym życiem. Powtarzana od okna do okna, oducha do ucha obeszła całe miasto i dotarła także do złej macochy. Od razurozpoczęto wielkie przygotowania do balu. W ruch poszły maszyny do szycia,a najnowsze paryskie magazyny prześcigały się w opustach cenowych.Polowano także na dodatki - koronki, naszyjniki, pierścionki. Ochom, achomi echom nie było końca. Chirurdzy plastyczni, salony fryzjerskie i kosmetycznepracowały dwadzieścia cztery godziny na dobę, a doba ta wydłużała sięodwrotnie proporcjonalnie do czasu, jaki pozostał do „godziny zero".Duch zakupów i przygotowań oczywiście nie ominął domu sióstr i macochy.Kopciuszek co rusz dokupował nowe tkaniny, to skręcał na papiloty, toznów prostował włosy sióstr. Macocha przygotowała cały arsenał eliksirównawilżających i odmładzających, postanowiła też wspomóc siły ziemskie boskimi,oddając aż jedną piątą dziennych dochodów na tacę w cichej intencjipowodzenia misternego planu. Wreszcie po wielu tygodniach przymiarek, depilacji,zabiegów kosmetycznych itp. wszystkie trzy na dwie godziny (trzebabyło wziąć poprawkę na prawdopodobne korki na ulicach) przed uroczystąinauguracją balu wsiadły do taksówki i odjechały.Kopciuszek został sam, no może nie sam, bo z bałaganem, który należałoposprzątać. Cicho pochlipując nad niesprawiedliwością dziejową, klasowąi osobistą, dziewczyna śpiewała tak:ZIMA 200647


Och, gdybym to ja sięurodziła królewną,przyoblekłabym na sięsukienkę zwiewną,z królewiczem w tan, tan, tanna, na, na,och, tak, och, a jak!Śpiew ten wdzięczny usłyszała wróżka o gołębim sercu i nad losem sieroty sięużaliła. Weszła przez drzwi zamknięte, wypowiedziała magiczne słowa takcicho, że nawet cisza, nadstawiając uszu, nic nie usłyszała, po czym z zachwytunad nowym wyglądem Kopciuszka aż spadła z taboretu, rozpadając się napojedyncze dźwięki. Wróżka podarowała dziewczynie także piękną limuzynę,która w mig przeniosła ją na zamek. W całej promocji był jeden szkopuł: terminprzydatności mijał o północy...Bal już trwał w najlepsze. Po części oficjalnej przyszedł czas na party,mimo to królewicz znudzony, ziewając, tylko od czasu do czasu wodził oczamipo zgromadzonym tłumie.- Ach, co za nuda! - szeptał do siebie.Ale nagle, jak grom z jasnego nieba, bez zapowiedzi, całkowicie nienaturalniei niebanalnie serce królewicza - przedstawiciela rodzimej dekadencji- zabiło szybciej, bo ujrzał zjawę jak z morfinistycznego snu: piękną, zwiewną,nierealną! Podbiegł do dziewczyny, ujął ją wpół i poprowadził na parkiet.Lud patrzył jak zahipnotyzowany na idealną parę widoczną na telebimach,a panny szlochały, wiedząc, iż straciły jedyną i niepowtarzalną okazję na królewskiożenek. I wszystko byłoby cacy, gdyby nie to, że dziewoja, gdy zegarywybiły północ, uciekła, przedzierając się przez tłum zawistnych spojrzeń.Królewicz - już nie w nastroju dekadenckim, lecz marzycielskim, zażądałposzukiwań, ale strażnicy dworscy, zamiast przyprowadzić mu dziewczynę,przynieśli tylko malusieńki, złoty adidasik. Opuszczony kochanek pogrążyłsię w rozpaczy.Gdy nazajutrz słońce wzniosło się nad horyzont, obwieszczając nowydzień, miasto już wrzało od plotek: „Kim jest tajemnicza kobieta, co skradłaserce naszego monarchy?".48<strong>FRONDA</strong> 41


- Czy słyszała pani - pytała jedna kasjerka drugą - że nasz królewicz wrazze świtą przeczesuje blok po bloku, prosząc o przymierzenie adidasika każdąpanienkę?Ale żadna z dam włożyć go nie potrafiła. Prawie zrezygnowany następcatronu stanął przed ostatnim domem - kamienicą macochy. Gospodyni domuzaprasza, częstuje kawą i pączkiem, a Kopciuszka wypędza do kuchni, skąd taprzez dziurkę od klucza może obserwować całą farsę. Wreszcie po krótkiej,acz miłej pogawędce pierwsza z sióstr mierzy bucik, ale jej stopa za nic niemoże się w nim zmieścić. Królewicz podchodzi zatem do drugiej z córek macochy,ale ta z sarkastycznym uśmiechem, oparta teatralnie o framugę oknaprzecząco kręci głową. Odmówić królewiczowi, przyszłemu władcy kraju, tożto niepodobna! A musicie wiedzieć, że królewicz był chłopcem apodyktycznym,choć zarazem czarującym.-Nalegam... nie? Błagam... nie? Proszę...Ale ona z jeszcze większym szyderstwem śmieje się w głos, aż do rozpukużołądka i jelit, do skrętu kiszek, wypieków na twarzy. Nagle przestaje.Milknie. W końcu otwiera usta:- Teraz ty mnie posłuchaj, królewiczu, ty bawole i ośle. (Podnosi długą, czarnąsukienkę). Spójrz na tę łydkę. Czy widziałeś coś bardziej ponętnego i apetycznego?I po co ci ta tragikomedia z adidasikiem? Ty zasrany nieudaczniku!W jednej chwili królewicz zrozumiał wszystko. I stał się mężczyzną.SYLWIA MISTEWICZ


HOROSKOPdla Ciebieczyli historie niesamowiteKoziołKiedy już ukończy obrzęd przebłagania nad MiejscemŚwiętym, Namiotem Spotkania i ołtarzem, każe przyprowadzićżywego kozła. Aaron położy obie ręce na głowężywego kozła, wyzna nad nim wszystkie winy Izraelitów,wszystkie ich przestępstwa dotyczące wszelkich ich grzechów,włoży je na głowę kozła i każe człowiekowi do tegoprzeznaczonemu wypędzić go na pustynię. W ten sposóbkozioł zabierze z sobą wszystkie ich winy do ziemi bezpłodnej.Ów człowiek wypędzi kozła na pustynię.Kpt 16. 20-22BaranyDo was zaś, owce moje, tak mówi Pan Bóg: Oto Ja osądzęposzczególne owce, barany i kozły. Czyż to wam możemało, że spasacie najlepsze pastwisko, by resztę swegopastwiska zdeptać swoimi stopami, że pijecie czystą wodę,by resztę zmącić stopami? A owce moje muszą spasać to,co wy zdeptaliście waszymi stopami, i pić to, coście zmąciliwaszymi stopami. Dlatego Pan Bóg tak mówi do nich: OtoJa sam będę prowadził sąd pomiędzy owcą tłustą a owcąchudą. Ponieważ wszystkie zwierzęta słabe odpychaliściebokiem i plecami i popychaliście je swoimi rogami, tak że jeprzepędzaliście, dlatego chcę pomóc moim owcom, by jużwięcej nie stawały się łupem; osądzę poszczególne owce.Ez34, 17-2250<strong>FRONDA</strong> 41


WołyZbliżała się pora Paschy żydowskiej i Jezus udał się doJerozolimy. W świątyni napotkał siedzących za stołamibankierów oraz tych, którzy sprzedawali woły, barankii gołębie. Wówczas sporządziwszy sobie bicz ze sznurków,powypędzał wszystkich ze świątyni, także barankii woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał.Do tych zaś, którzy sprzedawali gołębie, rzekł:«Weźcie to stąd, a nie róbcie z domu mego Ojca targowiska!*Uczniowie Jego przypomnieli sobie, że napisano:Gorliwość o dom Twój pochłonie Mnie.J 2, 13-17BliźniętaSprawiedliwi, wołajcie radośnie na cześć Pana,prawym przystoi pieśń chwały.Sławcie Pana na cytrze,śpiewajcie Mu przy harfie o dziesięciu strunach.Śpiewajcie Jemu pieśń nową,pełnym głosem pięknie Mu śpiewajcie!Bo słowo Pana jest prawe,a każde Jego dzieło niezawodne.On miłuje prawo i sprawiedliwośćziemia jest pełna łaskawości Pańskiej.Przez słowo Pana powstały niebiosaPs 33. 1-6SkorpionWróciło siedemdziesięciu dwóch z radością mówiąc:«Panie, przez wzgląd na Twoje imię, nawet złe duchy namsię poddają». Wtedy rzekł do nich: «Widzialem szatana,spadającego z nieba jak błyskawica. Oto dałem wam wła-51


dzę stąpania po wężach i skorpionach, i po całej potędzeprzeciwnika, a nic wam nie zaszkodzi. Jednak nie z tegosię cieszcie, że duchy się wam poddają, lecz cieszcie się,że wasze imiona zapisane są w niebie».tk 10. 17-20PannyWtedy podobne będzie królestwo niebieskie do dziesięciupanien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkaniepana młodego. Pięć z nich było nierozsądnych, a pięć roztropnych.Nierozsądne wzięły lampy, ale nie wzięły z sobąoliwy. Roztropne zaś razem z lampami zabrały również oliwęw naczyniach. Gdy się pan młody opóźniał, zmorzonesnem wszystkie zasnęły. Lecz o północy rozległo się wołanie:„Pan młody idzie, wyjdźcie mu na spotkanie!" Wtedypowstały wszystkie owe panny i opatrzyły swe lampy.A nierozsądne rzekły do roztropnych: „Użyczcie nam swejoliwy, bo nasze lampy gasną". Odpowiedziały roztropne:„Mogłoby i nam, i wam nie wystarczyć. Idźcie raczej dosprzedających i kupcie sobie!" Gdy one szły kupić, nadszedłpan młody. Te, które były gotowe, weszły z nim na ucztęweselną, i drzwi zamknięto. W końcu nadchodzą i pozostałepanny, prosząc: „Panie, panie, otwórz nam!" Leczon odpowiedział: „Zaprawdę, powiadam wam, nie znamwas". Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny.Mt25. 1-13Prze-WodnikTen mu odpowiedział: «Nie mogę iść z tobą, lecz wrócę raczejdo mego kraju i do mojej rodziny». «Nie opuszczaj nas- rzekł Mojżesz - ty bowiem znasz miejsca na pustyni, gdziemożemy rozbić obóz, ty będziesz naszym przewodnikiem.Lb 10. 30-3152<strong>FRONDA</strong> 41


LewNie ma bowiem głowy nad głowę wężai nie ma gniewu nad gniew nieprzyjaciela.Wolałbym mieszkać z lwem i smokiem,niż mieszkać z żoną przewrotną.Złość kobiety zmienia wyraz jej twarzy,zeszpecą jej oblicze na kształt niedźwiedzia.Syr25. 15-17Rak(a)Słyszeliście, że powiedziano przodkom: Nie zabijaj!; a kto bysię dopuścił zabójstwa, podlega sądowi. A Ja wam powiadam:Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A ktoby rzekł swemu bratu: Raka, podlega Wysokiej Radzie. A ktoby mu rzekł: „Bezbożniku", podlega karze piekła ognistego.Mt 5,21-22RybaI poszedł chłopiec, a razem z nim anioł, a także i pies wyszedłz nim i podróżował razem z nimi. Tak podróżowali obaji zastała ich pierwsza noc, i przenocowali nad rzeką Tygrys.Chłopiec wszedł do rzeki Tygrys, aby umyć sobie nogi.Wtedy wynurzyła się z wody wielka ryba i chciała odgryźćnogę chłopca. Na to on krzyknął. A anioł rzekł chłopcu:«Uchwyć ją i nie puszczaj tej ryby!» I uchwycił chłopiec mocnorybę i wyciągnął ją na ląd. Wtedy powiedział mu znowuanioł: «Rozpłataj tę rybę i wyjmij z niej żółć, serce i wątrobę,i zostaw je przy sobie, a wnętrzności odrzuć! Żółć bowiem,serce i wątroba jej są pożytecznym lekarstwem». Młodzieniecrozpłatał rybę i położył razem żółć, serce i wątrobę. Częśćryby upiekli i zjedli, a resztę z niej zachował zasoloną. Potemposzli obaj dalej, aż przyszli do Medii. A młodzieniec zapytałZIMA 200653


anioła i rzekł mu: «Bracie Azariaszu, co za lekarstwo jestw sercu, w wątrobie i w żółci ryby?» A ten mu odpowiedział:«Serce i wątrobę ryby spal przed mężczyzną lub kobietą,których opanował demon lub zły duch, a zniknie opętaniei już nigdy nie zwiąże się z nim. A żółcią trzeba potrzeć oczyczłowieka, które pokryło bielmo, dmuchnąć potem na nie,na to bielmo, a oczy będą zdrowe».Tb 6. 1-9(U)WagaUwaga! Uchodźcy i niedobitki z ziemi babilońskiejogłaszają na Syjonie pomstę Pana, Boga naszego,pomstę za Jego świątynię.Zwołajcie łuczników przeciw Babilonowi!Wy wszyscy, co napinacie łuki,rozbijcie obóz dokoła niego,by nie miał możności ucieczki.Odpłaćcie mu stosownie do jego postępków:wszystko, co on czynił, uczyńcie i jemu!Albowiem był zuchwały wobec Pana,wobec Świętego Izraela.Jr 50. 28-29Procarz (Frondeur)I oto, gdy wstał Filistyn, szedł i zbliżał się coraz bardziej kuDawidowi, Dawid również pobiegł szybko na pole walkinaprzeciw Filistyna. Potem sięgnął Dawid do torby pasterskieji wyjąwszy z niej kamień, wypuścił go z procy, trafiającFilistyna w czoło, tak że kamień utkwił w czole i Filistynupadł twarzą na ziemię. Tak to Dawid odniósł zwycięstwonad Filistynem procą i kamieniem; trafił Filistyna i zabił go,nie mając w ręku miecza.1 Sm 17, 48-50, Wszystkie cytaty pochodzą z Biblii Tysiąclecia.


Bardzo wielu Żydów nie je w ogóle tylnych kończynzarzynanych zwierząt, nawet tych koszernych z natury.Wynika to ze specyficznej interpretacji zawartegow 32 rozdziale Księgi Rodzaju opisu walki Jakuba z aniołem.W czasie tej walki Jakub został dotknięty w biodroi zaczął kuleć. Jedno ze ścięgien umiejscowione w udziezwierzęcia nazywa się na pamiątkę tamtego wydarzenia„obumarłym" (lub „uschniętym") i jest ono niekoszerne.NIEkoszerne ścięgnoROZMOWA Z KS. PIOTREM BRIKSEMKS. PIOTR BRIKS - dr hab.. profesor Uniwersytetu Szczecińskiego na Wydziale Teologicznym, kierownik KatedryEgzegezy i Teologii Starego Testamentu.Porozmawiajmy o jedzeniu, a w zasadzie, ponieważ jest Ksiądz biblistąspecjalizującym się w tematyce starotestamentalnej, o tym specyficznymrodzaju pokarmu, jakim jest pożywienie koszerne. Żydzi czasów biblijnychnie jedli wielu pokarmów, które my, Polacy, uważamy za stałą część jadło-5(j <strong>FRONDA</strong> 41


spisu. Skąd się to brało? Dlaczego w judaizmie współczesnym uważano je(i wciąż się uważa) za nieczyste?Przede wszystkim trzeba zauważyć, że przepisy dotyczące dopuszczalnościpokarmów do spożycia - czyli właśnie koszerności - są częścią szerszegozbioru praw religijnych regulujących różne sfery życia Żydów. W StarymTestamencie na 613 najróżniejszych przepisów prawa zaledwie 30 odnosi siędo jedzenia. Pozostałe normują takie sprawy, jak np. kult, stosunki społeczne,rodzinne, życie seksualne, zachowanie w razie popełnienia wykroczenia,w wypadku choroby i wiele innych. A więc samo pojęcie koszerności jestbardzo szerokie i oznacza wszystko, co jest prawnie zaakceptowane. Dotyczyćmoże oprócz odżywiania także wszelkich spraw związanych z higieną, zdrowiem,sposobem ubierania się czy życiem intymnym.W takim razie jaka jest geneza ukształtowania się zasad koszerności w tymszerszym wymiarze? Czy była to jakaś próba oddzielenia sacrum od profanumw życiu codziennym?Dość powszechnie się przyjmuje, że wszystkie zasady czystości (koszerności)wynikają z zasad higienicznych, tyle że dodatkowo opatrzonych silną sankcjąreligijną. Biblijni Izraelici żyli w dość trudnych warunkach naturalnych, naterenach, gdzie jest stosunkowo mało wody i panują wysokie temperatury.Zachowanie higieny i surowych reguł sanitarnych jest tam absolutnie konieczne.Żeby nie dopuścić do chorób, a nawet epidemii, zasady zdrowotneobwarowano religijnym tabu. Wchodzą tu w grę różnego rodzaju obmycia,przepisy dotyczące zachowania w wypadku zauważenia pierwszych objawówchoroby, styczności ze zwłokami czy z padliną. Wśród tych przepisówumieszcza się również te dotyczące spożywania pokarmów. Drugim nurtem,który współkształtował zasady czystości, jest sprawa pierwotnych lub wtórnychodniesień sakralnych. Były one odzwierciedleniem tradycji, stereotypówalbo zachowań symbolicznych, które miały uwypuklić poszanowanie dlajakiegoś miejsca (np. ołtarza czy świątyni), czasu (np. szabatu) albo dla jakiegośsymbolu. Najczęściej obie płaszczyzny - higieniczno-sanitarna i religijna- wzajemnie się przenikały. Z biegiem czasu, wraz z rozprzestrzenianiem siędiaspory żydowskiej i zmianą warunków życia, czynnik higieniczny traciłZIMA 200657


znaczenie, a symboliczny odgrywał coraz większą rolę. Nie wolno zapominaćjeszcze o aspekcie trzecim. Niektóre z przepisów dotyczących szeroko pojętejkoszerności, lub jak kto woli czystości, stanowiły także swoistą ochronę religijnąnie tylko dla ludzi, lecz także dla zwierząt.Kiedy i gdzie się narodziły zasady koszerności? Czy należą one do specyfikireligii żydowskiej, czy może są właściwe także innym narodom i religiomtamtych rejonów i czasów?Początki koszerności giną w mrokach odległej przeszłości. Wówczas w ogólete zasady nie były spisywane. Kiedy pojawiły się już w formie pisanej, np.w literaturze sumeryjskiej, akadyjskiej czy fenickiej, to Izrael jako naród jeszczenie istniał. Zjawisko, które potem Żydzi nazwali koszernością, wyprzedzapojawienie się narodu wybranego, który z czasem przejął je od swych sąsiadów.Potem wielokrotnie je modyfikował i interpretował w sposób dla siebiewłaściwy. Znamy nieporównanie więcej przepisów dotyczących czystości np.z terenów Mezopotamii. Należy jednak zauważyć, że tamtejsze cywilizacjeoddawały cześć swoim bóstwom w setkach czy nawet tysiącach świątyń,z których większość miała własną specyfikę. W porównaniu z nimi Izraelicizachowywali się raczej umiarkowanie. Dopiero Izrael judaistyczny, talmudyczny,rozsądne dotąd reguły czystości przekształcił w aracjonalną ideologię,nieporównywalną z doktrynami innych narodów ościennych.Czy mógłby Ksiądz przytoczyć jakieś przykłady praktycznego, higienicznegowytłumaczenia zasad koszerności? Co mogłoby być niehigienicznego czyniestosownego w jedzeniu świńskiej golonki?Muszę zastrzec, że higieniczno-sanitarna geneza koszerności to tylko hipoteza,a wyjaśnienia dotyczące poszczególnych przepisów do dziś są żywo dyskutowane.Jeśli chodzi o świnie, podobno ich mięso psuje się bardzo szybko,a dodatkowo może być siedliskiem różnych pasożytów. Ze względu na klimatjedzenie mięsa świń byłoby obarczone zbyt wielkim ryzykiem zatrucia lubchoroby. Niekoszerne (czyli trefne) są również np. robaki, gady, płazy, padlinai inne. Obok aspektów estetycznych niektóre z tych przepisów miały5g <strong>FRONDA</strong> 41


ewidentny cel. Na przykład niekoszerność robaków miała zmusić przygotowującegoposiłek do dokładnego sprawdzenia produktów w poszukiwaniuczęści zarobaczonych.A niejedzenie krwi, czyli np. kaszanki czy krwistego befsztyku?Krew jest najczęściej kojarzona z obrzędami religijnymi czy z symboliką religijną.Była ona symbolem życia, w związku z tym jedzenie jej byłoby czymśabsolutnie niestosownym, obrzydliwym. Dlatego nie tylko Żydzi, lecz w ogólesemici zachowywali się z dużym dystansem wobec wszystkiego, co byłopokrwawione - czy to była krew w jedzeniu, czy na człowieku, np. w ranie.Wydaje się jednak, że to znaczenie symboliczne jest wtórne i przynajmniejw wypadku pożywienia wydaje się mieć bardzo głębokie korzenie racjonalne- prawdopodobnie chodziło o to, żeby nie jeść surowego, niedogotowanegoczy niedosmażonego mięsa. Zmuszenie do dokładnego przygotowania mięsamiało chronić przed zarazkami. W późniejszym okresie Izraelici odwrócili tęzależność - obecnie zanim się mięso upiecze, usmaży czy ugotuje, trzeba jeuprzednio pozbawić nawet najmniejszych odrobinek krwi.Czy zasada, iż kobieta w czasie menstruacji jest nieczysta, wiąże się właśniez szczególnym traktowaniem ludzkiej krwi?Także tutaj brak jest jednoznacznej odpowiedzi. Nie sposób obecnie ocenić,ile było w uznaniu miesiączkujących kobiet za nieczyste dbałości o higienę,a ile zwykłych uprzedzeń. Przy okazji można wspomnieć, że menstruacjakobiety wykluczała ją ze wszystkich niemal czynności, z wyjątkiem tej najbardziejzwiązanej z higieną, czyli przygotowywania jedzenia. Nakarmienie głodnejrodziny było ważniejsze niż zasady czystości. Przy okazji warto zauważyć,że zakaz współżycia z kobietą w czasie miesiączki czy po porodzie stanowiłdla niej wybawienie z co najmniej krępującej sytuacji. Ten akurat przykładwyśmienicie ilustruje taki aspekt nieczystości, który z winą, niemoralnościączy niestosownością nie miał absolutnie nic wspólnego. Miesiączka kobiety,mimo że czyniła ją nieczystą, ani nie była jej winą, ani w najmniejszym stopniunie pozbawiała jej godności.ZIMA 2006 59


A jakie były inne zasady koszerności w odniesieniu do sfery seksualneji czym je wytłumaczyć?Seks był dla Izraelitów wypełnieniem Bożego planu, aktem odbudowaniapierwotnej jedności człowieka. Był więc także czynnością w pewien sposóbuświęconą. Jako taki podlegał też pewnym rygorom religijnym, prawdopodobniew znacznej większości uzasadnionym racjonalnie. Pierwszą zasadądotyczącą (koszerności) seksu było powstrzymanie się od niego aż do chwilidopełnienia wszelkich formalności ślubnych oraz, z małymi wyjątkami, dowspółżycia wyłącznie w ramach małżeństwa. Jak już wspomniałem wcześniej,seksu nie wolno jest uprawiać (ani nawet spać w jednym łóżku) takżew okresie menstruacji małżonki oraz w siedem następnych dni. Podobniepo porodzie dziecka kobieta pozostaje nieczysta - siedem dni po urodzeniusyna i czternaście po urodzeniu córki. Normy pożycia małżeńskiego wykluczajątakże wulgarność, nieobyczajność ubioru, brak skromności i wszelkieperwersje (jakkolwiek rozumieć to pojęcie). W odróżnieniu od przepisówpokarmowych nie są to obostrzenia szczególnie restrykcyjne.Słyszałem, że ortodoksyjni Żydzi nie noszą na sobie ubrania, które składasię z dwóch rodzajów materiału, gdyż to też jest według nich niekoszerne.Czy ma to jakieś uzasadnienie w Biblii?Ma Pan rację. Przepisy koszerności dotyczyły także sposobu ubierania się. Obokwspomnianego już nakazu skromności w ubiorze oraz przepisów dotyczącychsporządzania takich bogatych w symbolikę części garderoby, jak np. płaszczmodlitewny, tzw. mały tałes czy filakterie, były przepisy zakazujące łączeniaw jednej sztuce ubrania dwu rodzajów materiału. Jednak znaczenia tego przepisunikt już nie potrafi logicznie wytłumaczyć. To jeden z wielu przykładówna to, jak prawdopodobnie racjonalne kiedyś zastrzeżenia z biegiem czasu takdalece utraciły swoją zasadność, że pozostały tylko pustym rytuałem, któregoprzestrzega się wyłącznie w obawie przed naruszeniem tabu.Jeżeli nawet za zasadami koszerności stały pierwotnie jakieś racjonalneuzasadnienia chroniące zdrowie i życie człowieka, uzasadnienia, które aby£Q <strong>FRONDA</strong> 41


yć przestrzegane, zyskały sankcję religijną, to z czasem ta sankcja religijnastała się czymś autonomicznym, niezależnym od owych wcześniejszych racjonalnychpobudek. Dziś przecież Żydzi nie jedzą wieprzowiny nie dlatego,że się szybko psuje - przecież chronią ich przed tym powszechnie dostępnelodówki. Dziś jest to raczej znak religijnej wierności Bogu i tradycji. Kiedyw religii żydowskiej nastąpiła ta zmiana biegunów, to przewartościowaniez uzasadnień praktycznych na ściśle religijne?Bardzo trudno wskazać jeden taki moment. Mamy tu do czynienia z długotrwałymprocesem, który rozpoczął się pewnie jeszcze, zanim Hebrajczycy zapożyczyliprzepisy dotyczące czystości od swoich sąsiadów. Można natomiastwskazać okresy przyspieszenia tego zjawiska. Na większą skalę rozpoczęłosię ono jeszcze za czasów panowania króla reformatora Jozjasza (koniec VIIwieku przed Chr.). Wiedząc, jak mało ma czasu, postanowił szybko i radykalniezreformować obyczajowość mocno zdemoralizowanych Izraelitów. Niedbał przy okazji o uzasadnianie wszystkiego, akcentując przede wszystkimkonieczność zachowania przepisów prawa. Nie przyniosło to oczekiwanychrezultatów. Podczas pobytu Izraelitów na wygnaniu w Babilonii okazało się,jak słabo ugruntowana jest ich wiara. Masowo porzucali oni religię i obyczajeojców. Nawet powrót do ojczyzny poprawił sytuację jedynie powierzchownie.Sprawa była na tyle poważna, że ówcześni przywódcy Judejczyków postano-ZIMA 200661


wili możliwie jak najsurowiej egzekwować zachowanie wszystkich bez wyjątkupraw odziedziczonych po przodkach. Najmniejsze uchybienie traktowanojako zdradę i obrazę Boga. Nie sprzyjało to oczywiście głębszej refleksji nadzasadnością i aktualnością poszczególnych nakazów czy zakazów. Mianoprzestrzegać ich w obawie, że jeśli zostaną zliberalizowane, runie tamapowstrzymująca zalew pogaństwa i zgorszenia, jakie niesie ze sobą świat zewnętrzny.Kolejne okresy formalizmu religijnego to I wiek przed Chrystusemi I wiek po Chrystusie, a później czas spisywania Talmudu, który ostateczniespetryfikował zastane prawo.Na przykład?Chociażby kwestia niejedzenia mięsa i mleka, opierająca się na biblijnymtekście: „Nie będziesz gotował koźlęcia w mleku jego matki". Żydzi wyprowadziliz niego ogromny wachlarz przepisów, które zabraniają jedzeniamięsa z jakimkolwiek produktem mlecznym albo takim, który z mlekiemmiał cokolwiek wspólnego. Pierwotnie rzecz zupełnie normalna, racjonalna,która miałaby pomagać w unikaniu takiego drastycznego sposobu przyrządzaniapokarmu, z biegiem czasu stała się podstawą do formułowania przepisów,które z tą pierwotną intuicją nie mają już kompletnie nic wspólnego.Uogólniono wspomniany zakaz - mięso koźlęcia zaczęto interpretować jakodowolne mięso, natomiast mleko jego matki - jako nabiał w ogóle. No i zaczęłysię spekulacje mające na celu kodyfikację wszystkich możliwych sytuacjiw tym względzie. Na przykład, w oparciu o ten przepis prawa, nie wolnopobożnemu Żydowi zjeść zwykłej kanapki z mięsem (o szynce nawet niewspominając), dlatego że jest tam masło, a masło to produkt mleczny. Z tegosamego powodu zabroniony jest kotlet schabowy z ziemniakami polanymimasłem lub z mizerią. W ogóle jakakolwiek styczność produktów mięsnychz produktami nabiałowymi jest zakazana do tego stopnia, że w najbardziejortodoksyjnym nurcie koszerności gospodyni domowa powinna mieć dwiealbo i trzy kuchnie: jedną do przyrządzania potraw mięsnych, drugą do potraw,które mają styczność z mlekiem, i trzecią do tak zwanych potraw neutralnych,jak napoje, owoce, warzywa. Jeżeli nie ma możliwości posiadaniatrzech kuchni, to w je'dnej kuchni musi być wyraźny podział - sztućce, garnki,62<strong>FRONDA</strong> 41


talerze, łopatki do mikserów, noże, wszystko osobno do mięsa, osobno donabiału, a o ile to możliwe, także osobno do potraw neutralnych. Powinnybyć także co najmniej dwa piece, dwa stoły, dwa zlewozmywaki do mycia naczyńitd. Jeżeli przez nieuwagę gospodyni popełni jakiś błąd, musi iść do radyrabinackiej lub do rabina - w zależności od tego, w jak wielkiej miejscowościmieszka - prosząc o wskazania, jak wybrnąć z zaistniałej sytuacji. Nie tylkonie wolno jeść mięsa z nabiałem, lecz także jednego bezpośrednio po drugim.Po spożyciu jakiegokolwiek mięsa przez trzy godziny nie wolno spożywaćżadnego pokarmu mlecznego, ot chociażby kawki ze śmietanką po obiedzie.W sytuacji odwrotnej czas oczekiwania jest krótszy - po produktach mlecznychnależy odczekać tylko godzinę, żeby móc zjeść mięso.Warto jeszcze zaznaczyć, że w poszczególnych gminach przepisy te mogąsię różnić. Istnieje wiele regulujących te sprawy tradycji. Nie powinno sięmówić o jednej koszerności, ale raczej o „koszernościach".Czym te „koszerności" się różnią?Nie jestem w tej dziedzinie specjalistą, jednak ogólnie mówiąc, chodzi tuo bardziej lub mniej restrykcyjne traktowanie poszczególnych przepisów.Na przykład jeśli chodzi o wspomniany wcześniej zakaz gotowania mięsakoźlęcia w mleku jego matki, zastanawiano się, czy dotyczy to także spożywaniawraz z nabiałem mięsa ptaków. Jedni uważają, że mięso ptaków niczymzasadniczo się nie różni od pozostałych mięs, inni z kolei argumentują, żew wypadku ptaków, które nie są ssakami, nie ma problemu mleka matki.Tu są właśnie te odmienności. Ciekawym przykładem różnic w pojmowaniukoszerności jest dietaZydów etiopskich, którzy są skrajnymi wegetarianamiZIMA 2006


albo nawet weganami. Nie jedzą w ogóle nic, co miałoby związek z mięsemi nabiałem. Ortodoksyjni Żydzi etiopscy jedzą same warzywa. To spektrumjest bardzo szerokie.Przykład Żydów etiopskich może być silnym argumentem dla tych, którzydziś propagują wegetarianizm i szukają dla niego argumentów nawet w Biblii.Kiedyś spotkałem się z kolegami buddystami, takimi trochę nakręconymi,którzy próbowali mi udowodnić, że Jezus Chrystus był wegetarianinem.Dla mnie to było zupełne nieporozumienie, bo poza tym, że Ewangelie dająwyraźne świadectwo, iż jadł ryby, to przecież zgodnie z tradycją judaistycznąmusiał spożywać baranka paschalnego. Czy zatem Biblia daje jakieśargumenty dla wegetarianizmu i co powoduje etiopskimi Żydami, że gopraktykują?Trudno mi odpowiedzieć, dlaczego Żydzi etiopscy tak zradykalizowali koszerność.Moje przypuszczenie jest takie: ponieważ gros przepisów regulującychsposób żywienia się dotyczy mięsa albo związku mięsa z nabiałem, żeby przeznieuwagę albo złą interpretację przepisów nie narazić się na nieczystość, nawszelki wypadek jedzą tylko potrawy neutralne.Natomiast wegetarianizm (jako ideologia) w ogóle nie był znany w starożytnymIzraelu. Podawany często jako przykład jarosza Daniel nie jadł mięsanie ze względu na swoje przekonania wegetariańskie, ale ze względu na to,że podawane mu mięso pochodziło ze składanych bóstwom ofiar. W związkuz tym manifestował nie wegetarianizm, ale wierność swojej religii. Owszem,w Piśmie Świętym, na samym początku Księgi Rodzaju hagiograf zanotował,że pierwotnie Pan Bóg jako pożywienie dla człowieka przewidział wyłącznierośliny, a dopiero po potopie zezwolił Noemu jeść wszystko. W związkuz tym w dużo późniejszych interpretacjach rabinicznych pojawia się opinia, żepierwotnym, idealnym stanem człowieka, kiedy jeszcze przebywał w przyjaźniz Bogiem, było niejedzenie mięsa. Trudno powiedzieć, jak było naprawdę- nie tylko u zarania dziejów człowieka, ale nawet w znacznie późniejszymczasie. Nie zachowały się żadne teksty, które świadczyłyby o tym, że niejedzeniemięsa było w Izraelu jakoś szczególnie preferowane. Można zaryzykowaćtwierdzenie, że wegetarianizm był myśli biblijnej całkowicie obcy. Skoro Bogu£Ą <strong>FRONDA</strong> 41


ofiarowywano mięso zwierząt, nie mogło ono być czymś z natury gorszym.Na ofiarę składano przecież to, co najlepsze - na przykład tłuszcz, któryuważany był za smakołyk. Poza tym wierzono, że posiadanie wielu owiec czybydła to znak szczególnego błogosławieństwa Bożego. A nie hodowano ichprzecież dla czystej przyjemności obcowania z naturą... Dostatek wybornychmięs jest także elementem biblijnych opisów szczęścia czasów mesjańskich.Czy oprócz słynnego koźlęcia i mleka mógłby Ksiądz wymienić jakieś inneprzykłady koszerności wypływające z interpretacji Słowa Bożego?Bardzo wielu Żydów nie je w ogóle tylnych kończyn zarzynanych zwierząt,nawet tych koszernych z natury. Wynika to ze specyficznej interpretacji zawartegow 32 rozdziale Księgi Rodzaju opisu walki Jakuba z aniołem. W czasietej walki Jakub został dotknięty w biodro i zaczął kuleć. Jedno ze ścięgienumiejscowione w udzie zwierzęcia nazywa się na pamiątkę tamtego wydarzenia„obumarłym" (lub „uschniętym") i jest ono niekoszerne. W związkuz tym powinno zostać wycięte. Problem polega na tym, że jego całkowite wycięciejest praktycznie niemożliwe, ponieważ nie wiadomo, gdzie się ono kończy.Próby dokładnego usunięcia wszystkich jego zakończeń doprowadziłybydo tak znacznego poszatkowania mięsa, że nikt by go już nie kupił. Poza tymnie ma pewności, czy mimo starań nie zostałaby w nim jakaś malutka odnogatrefnego ścięgna. Trudno znaleźć jakiekolwiek logiczne uzasadnienie tego postępowania,ale ma ono bardzo głębokie zakorzenienie w historii biblijnej.Jakie były (i są) kary za łamanie zasad koszerności? Jaki skutek odnosiły?Niezachowywanie przepisów prawa pociągało za sobą oczywiście takżeprzykre konsekwencje, ale warto zaznaczyć, że nie na nie położony był akcent.Starano się przede wszystkim zachęcić do posłuszeństwa przepisom.Zakładano, że każdy chce zachować czystość, nie tylko higieniczną, lecz takżerytualną. Ktoś, kto zaciągnął nieczystość, nie mógł wziąć udziału w religijnychrytuałach, składaniu ofiar, wspólnej modlitwie, co w tak wspólnotowymspołeczeństwie było nie tylko niemiłe, lecz wręcz dotkliwe. Jeśli nieczystośćmiała charakter poważny albo zaciągana była notorycznie, poważniejsze byłoZIMA 2006gg


także wykluczenie nie tylko ze wspólnych zebrań, ale w ogóle ze wspólnotynarodu wybranego. W przepisach dotyczących czystości pojawia się niekiedytermin „zabić", ale nic nie wiadomo na temat stosowania kary śmierci zaktóryś z rodzajów nieczystości. Prawdopodobnie chodziło o ostateczne wykluczeniez Izraela. Pozostawanie poza wspólnotą Ludu Jahwe tożsame byłoz oddaleniem od Boga, z brakiem Jego opieki i obrony. Była to najwyższa kara,jaka mogła spotkać człowieka.Należy dodać, że rytualną nieczystość można było zaciągnąć szalenie łatwoi nie zawsze wiązało się to z jakąkolwiek winą moralną. Według niektórychszkół rabinackich nawet spojrzenie na człowieka pokrwawionego, nawetcień przechodzącego poganina mógł spowodować zaciągnięcie nieczystości.Wspomniana już miesiączkująca kobieta była nieczysta, choć z oczywistychwzględów nie można tu mówić o jakiejkolwiek winie czy tym bardziej karze.Mimo to także ona ponosiła konsekwencje swojej nieczystości: nie mogła anijeść, ani nawet przebywać z innymi domownikami. Taka osoba znajdowała sięw tym czasie na marginesie ludu wybranego.Czy nie będzie nadużyciem postawienie takiej tezy, że choć zasady koszernościdziś nie bardzo rozumiemy, i jako chrześcijanie je odrzucamy, to jednakw biblijnym judaizmie miały one też pewien religijny sens zamierzonyprzez Boga? Innymi słowy, że oprócz posiadania wymiaru praktycznegobyły one w wymiarze religijnym częścią wychowywania narodu biblijnego,rodzajem pedagogii, którą Bóg stosował wobec swego umiłowanego luduna tym etapie historii zbawienia?Z całą pewnością przepisy te miały swój sens religijny, choć trudno powiedzieć,na ile zamierzony przez Boga w takiej formie, jaką z czasem przyjęły. Niekiedyodnosi się wrażenie, że oderwane od swoich korzeni, racjonalnych powodów,dla których zostały ustanowione, przepisy te są wręcz świadectwem niezrozumieniawoli Boga. Wyrażona w prawie Jego mądrość przestała służyć swojemucelowi, czyli ochronie przed niebezpieczeństwami, i stała się ideologicznąrutyną, bezzasadnym utrudnianiem życia. Jest to klasyczny przykład inwolucji,kiedy z czegoś rozumnego i sensownego wychodzi bezsens i karykatura.Wyśmienitym przykładem tej tezy są przepisy związane z ubojem bydła - pogg<strong>FRONDA</strong> 41


czątkowo miały one zapewnić higienę i chronić przed okrucieństwem w czasieuboju. Stanowiły o możliwie bezbolesnym sposobie zabijania, zachowaniuwyjątkowej czystości, badaniu stanu wnętrzności zabitego zwierzęcia w poszukiwaniuniepokojących symptomów mogących świadczyć o jego chorobie,a w rezultacie możliwym zagrożeniu zdrowia konsumenta. Dla zaoszczędzeniabólu stawiane były najwyższe wymogi, jeśli chodzi o fachowość masarzai ostrość jego noży (wg przepisów nóż nie może mieć nawet najmniejszej rysy,szczerby czy plamki rdzy). Z czasem przepis przysłonił swój własny sens i jeślimasarz zauważyłby, że zabił bydlę nożem z rysą, zobowiązany jest pod sankcjąutraty uprawnień nadawanych przez rabina do wyrzucenia całej zabitej sztuki.Tak zabite zwierze traktowane jest na równi z padliną.Jak w takim razie było z koszernością u Jezusa? Czy stosował się do jejzasad? Słynne jest zdanie, kiedy gorszy faryzeuszy, mówiąc, że nie to, cowchodzi do człowieka - czyli pokarm - ale to, co z niego wychodzi - czylisłowa i czyny - jest nieczyste.Nie ma tekstów biblijnych jednoznacznie świadczących o tym, żeby Jezusrobił cokolwiek wbrew obowiązującym za Jego czasów prawom koszerności.Gdyby coś takiego miało miejsce, z całą pewnością natychmiast byłoby towychwycone, a On zostałby oskarżony o łamanie prawa. Należy jednak pamiętaćo dwu sprawach. Po pierwsze, żył On w warunkach, które większośćtych przepisów racjonalnie uzasadniały. Po drugie, ostro piętnował bezmyślneich przestrzeganie, niekiedy ze szkodą dla drugiego człowieka, a najczęściejbez pożytku dla kogokolwiek. Jednym z najbardziej jaskrawych przykładówpodejścia Jezusa do spraw koszerności i czystości jest przypowieśćZIMA 200667


o miłosiernym Samarytaninie, w której fatalnie wypadają ci, którzy przestrzegalizakazu dotykania pokrwawionego człowieka, a chwalony za swój czynjest ten, który ten zakaz złamał, a w konsekwencji zaciągnął nieczystość.Sprawa obmyć, postów, koszerności pokarmów nie znajdowała się w centrumnauczania Jezusa, choć prawdopodobnie większość z nich, jako służące zdrowiui logiczne w tamtych warunkach, sam stosował.Zmienia się to u Apostołów. Takim przełomowym momentem jest słynnawizja św. Piotra, kiedy to Bóg, ukazując mu różne rodzaje nieczystych zwierząt,każe ich dotykać i spożywać je. Tu już chyba nie chodziło o zmianęnastawienia wobec koszerności, ale o jej odrzucenie.Wizja św. Piotra, którą miał podczas pobytu w gościnie u Szymona garncarzaw Jaffie, miała nieco inne znaczenie - nie odnosiła się przede wszystkimdo koszerności jedzenia. Bóg, ukazując mu w wizji chustę pełną zwierzątnieczystych i zachęcając do ich zabijania i spożywania, chciał uświadomićśw. Piotrowi, że każdy człowiek jest w oczach Boga równy, nie jest nieczysty,bo Bóg wszystko oczyszcza. Fragment ten uświadamia nam, że nawetApostołowie, którzy przebywali z Jezusem dłuższy czas, byli głęboko przekonani,że wszyscy inni poza Izraelem są podludźmi. To przekonanie musiałozostać przełamane w obliczu misji, jaka stała przed Piotrem: za chwileczkę dodrzwi domu, w którym przebywał, miał zapukać posłaniec od Korneliusza,który był nie tylko Rzymianinem, lecz na dodatek dowódcą jednej z jednostekokupacyjnej armii rzymskiej. Takiego człowieka Piotr miał ochrzcić. Jak widać,kompletnie nie był do tego przygotowany. Takie jest główne przesłanietego fragmentu, ale faktycznie przy okazji wynika z niego nauka dotyczącakwestii czystości wszystkich pokarmów, która dla przychodzących z pogań-68<strong>FRONDA</strong> 41


stwa nowych chrześcijan była zupełnie oczywista, natomiast wśród wychowanychw poszanowaniu nawet najdrobniejszych przepisów prawa Żydówwzbudzała ogromne wątpliwości.Jak zareagowali inni Apostołowie i środowiska pierwszych chrześcijan nataką dość szokującą z perspektywy tradycji religijnej, w jakiej żyli, propozycjęBoga?Wywołało to bardzo ożywioną dyskusję, wręcz spory nawet między samymiApostołami. Były dwie, bardzo silne na początku, grupy chrześcijan: takzwani judeochrześcijanie, czyli chrześcijanie pochodzenia żydowskiego, i takzwani helleniści, czyli chrześcijanie, którym tradycje żydowskie były zupełnieobce. Między jednymi a drugimi dochodziło do silnych tarć, w szczególnościw kwestiach dotyczących zachowywania przepisów rytualnych czy właśnietych dotyczących koszerności. Ich świadectwem są liczne teksty z DziejówApostolskich czy pism Św. Pawła. Próbą przezwyciężenia kryzysu był takzwany Sobór Jerozolimski, kiedy to zebrani na naradę Apostołowie ustalają,żeby nie nakładać na nowo ochrzczonych nic, co nie jest konieczne, a jakokonieczne wyliczone zostało „powstrzymywanie się od ofiar składanychbożkom, od krwi, od tego, co uduszone, i od nierządu" (na temat tego, co tokonkretnie miałoby oznaczać, prowadzone są długie dyskusje). Całą resztęspraw związanych z przepisami rytualnymi pozostawiano do rozstrzygnięciakażdemu z osobna. Dla większości nowych chrześcijan były to zwyczaje takobce, a do tego tak niezrozumiałe, że nawet te, które niosły ze sobą pewnewartości, zostały odrzucone.Chrześcijaństwo odrzuciło więc jednoznacznie kwestie koszerności? Czy cośprzetrwało w tradycji Kościoła jako echo tych zasad?W pierwotnym Kościele zastanawiano się, co zrobić z dziedzictwem judaizmuw tym względzie. Dość jednoznacznie są natomiast odrzucane wszystkie żydowskieprzepisy rytualne. I im mniejszy wpływ na tworzenie się chrześcijaństwamieli wyznawcy pochodzenia żydowskiego, tym radykalniejsze byłyoceny tego, co judaizm w sferze rytualnej do chrześcijaństwa wniósł. NaZIMA 2006 59


początku była tendencja do pozbywania się niemal wszystkiego. Później czasamido czegoś wracano, np. w formie postu. Echem przepisów żydowskichdotyczących czystości jest też czyniony wodą święconą znak krzyża przy wejściudo kościoła. Zresztą we wszystkich trzech monoteistycznych religiachodbywa się podobny rytuał: Żydzi obmywają przed modlitwą ręce, Arabowie- ręce, uszy, nos, oczy oraz nogi, a katolicy, wchodząc do przestrzeni sacrumw sposób symboliczny obmywają swoją duszę. Sam chrzest jest także tegotypu obmyciem. Oczywiście uzyskał on zupełnie inną wagę niż jego rytualnyprawzór, ale de facto w swojej zewnętrznej formie jest zwykłym rytualnymoczyszczeniem przed wejściem w strefę sacrum (życia).Chciałem wyjść teraz poza kwestie koszerności ku idei bardziej ogólnej,której koszerność w odniesieniu do pokarmów być może jest tylko jednymz aspektów. Spotkałem się z bardzo głębokim sformułowaniem u PaulaJohnsona, że w judaizmie jedzenie czegoś, ucztowanie, było miejscemspotkania z Bogiem. W Passze żydowskiej, jak też w wielu innych świętachżydowskich, właśnie posiłek, wspólne zgromadzenie rodziny wokół stołupełnego jedzenia, jest centralnym punktem świętowania. To przetrwałow chrześcijaństwie: eucharystia - jako mistyczna uczta, wieczerza wigilijnaprzed Bożym Narodzeniem czy śniadanie wielkanocne. Może jeżeli spojrzymyna to z tej strony, pewne zasady religijne odnoszące się do jedzenia,jakie stosował i stosuje judaizm, nie będą dla nas tak dziwne i obce?To jest bardzo cenna myśl! Faktycznie, choć możemy odrzucić bezsensownośćwiększości przepisów dotyczących koszerności jedzenia, to z drugiejstrony symbolika, jaką nadano niektórym z nich, godna jest najwyższej uwagi.Żydzi bardzo często lubią porównywać stół, na którym spożywają posiłek,do ołtarza. I tym też motywują to, że jeżeli na ołtarzu nie można złożyć byleczego, to także posiłek musi być odpowiednio przygotowany. To wszystko, cotowarzyszy wspólnemu jedzeniu, jest w pewnym sensie służbą Bożą, a kobieta- aczkolwiek nigdzie nie spotkałem się z takim bezpośrednim porównaniem- jest kapłanką ołtarza domowego. Dbałość o koszerność jedzenia stałasię więc swoistym rytuałem podkreślającym znaczenie tego wszystkiego, cowiązało się ze wspólnotą stołu.70<strong>FRONDA</strong> 41


Kilka razy przy okazji studiowania Pisma Świętego trafiliśmy ze znajomymina coś takiego, co nazwaliśmy teologią jedzenia w Nowym Testamencie.Ciekawe, że Jezus Chrystus co chwila mówi o jedzeniu. Uzdrowił dziewczynęi nakazuje: „Dajcie jej coś jeść", przychodzą tłumy, a on mówi: „Wy dajcieim jeść", odwiedza Apostołów po zmartwychwstaniu - i pierwsze, co robi,to je; gdy objawia im się w Galilei na brzegu jeziora, to przygotowuje dlanich rybki na ogniu. Skąd u Mesjasza taka troska o pożywienie?Przede wszystkim trzeba zauważyć, że kultura jedzenia w tamtych regionachbyła bardzo wysoko rozwinięta ze względu na to, że jedzenie to był momentzebrania, spotkania się, moment symboliczny, obudowany rytuałami, bardzoznaczący - nie każdy z każdym mógł zjeść czy połamać chleb. Wspólny posiłekbył oznaką przyjęcia kogoś do grona przyjaciół lub wręcz do rodziny, zaufaniamu, szacunku. Jedzenie nie było więc wyłącznie zaspokajaniem głodu. Wspólneposiłki miały w sobie coś z sacrum. W ogóle jedzenie przyjmowane było jakodar Boga. Modlono się o dostatek i szczerze dziękowano, jeśli Pan Bóg nimobdarzał. Pogarda dla ciała i jego najprostszych potrzeb była Izraelitom obca.W obfitości jedzenia widzieli oni błogosławieństwo Boga. Składane ofiary byłymiędzy innymi dziękczynieniem za dobrobyt, a równocześnie zaproszeniemBoga do wspólnej uczty. Człowiek zasiadał z Bogiem do stołu w świątyni, a Bógz kolei był gościem przy każdym izraelskim stole. Szczególną oprawę otrzymywałyposiłki świąteczne, które od innych różniły się nie tylko obfitością potraw,lecz przede wszystkim swoim religijnym charakterem, wspólną uroczystąmodlitwą, czytaniem Biblii, wspominaniem dawnych wydarzeń i bogatą symboliką.Kiedy zabrakło świątyni, do rangi prawdziwej liturgii urosły wieczerzeszabatowe. Wprawdzie nie składano wtedy krwawych ofiar, ale posiłki te miaływ sobie coś z misterium. Chrześcijańską pozostałością świątecznych stołówIzraela jest przede wszystkim Eucharystia! Nie zapominajmy jednak o naszychcudownych, w całym tego słowa znaczeniu, wieczerzach wigilijnych czy śniadaniachwielkanocnych, z ich bogatą obrzędowością, która także kieruje sięswoistymi przepisami o „koszerności".Ale czy w trosce Jezusa o pożywienie nie chodzi też o inną ważną rzecz? Czynie jest tak, że w zachodniej kulturze skażonej hellenizmem, który relacjęZIMA 200671


z Bogiem - oczywiście w dużym uproszczeniu - postrzega prawie wyłączniew kategoriach intelektualnych i duchowych, zbyt często zapominamy o religijnymwymiarze tego, co cielesne, materialne, a co dla judaizmu było takistotne? Przecież wyrażało się to w błogosławieniu Boga za to, że spożywasię z nim pokarm i pije wino?„Wino radością jest ludzi i bogów". Faktycznie myślę, że hellenizm opróczcałego bogactwa, które ze sobą przyniósł, wyrządził również naszej cywilizacjiogromną szkodę. W istocie zdeprecjonował nasze ciało. To, co było w pierwotnymjudaizmie traktowane jako rzecz zupełnie naturalna - sen, jedzenie,seks - stało się raptem czymś wstydliwym, świadczącym o niedoskonałościczłowieka. Wbrew temu, co się sądzi na podstawie dość wybiórczych przykładów,w kulturze helleńskiej o sprawach przyziemnych nie wypadało mówić.W filozofii platońskiej wszystko, co nie było duchowe, było balastem dladuszy człowieka. Tego raczej należało się wstydzić i traktować jako niemalzwierzęce. Helleniści bardzo zredukowali znaczenie jedzenia. Niestety tennurt podjęła duchowość chrześcijańska, gloryfikując posty i wyrzeczenia. Nietak jak Hebrajczycy, dla których obfitość jedzenia była znakiem błogosławieństwa,powodem do dumy i dziękczynienia Bogu. To, że Jezus tak często mówiło jedzeniu, było wyrazem jego troski o wszelkie potrzeby człowieka, równieżte cielesne.Na koniec powróćmy jeszcze do kwestii koszerności. Dlaczego, skoro zasadykoszerności tak w judaizmie biblijnym, jak współczesnym dotyczą nie tylkojedzenia, dzisiaj obiegowa opinia odnosi je właściwie wyłącznie do niego?Myślę, że wynika to z faktu, że większość przepisów rytualnych związanychz czystością w jakiś sposób odnosiła się do kultu, a więc do przygotowaniaofiar czy zachowań związanych z kultem. Po roku 70, czyli po zburzeniuświątyni jerozolimskiej, problem ten przestał być aktualny. W związkuz tym sprawą najważniejszą stało się zachowywanie przepisów dotyczącychjedzenia. Z czasem stało się to dziedziną chyba najbardziej rozwiniętą i szczegółowoopracowaną, a na dodatek wyraźnie odróżniającą Żydów od innych.Na przykład przepisy'regulujące współżycie seksualne pozostawały w sferze72<strong>FRONDA</strong> 41


intymnej, niedostępnej ogółowi. Myślę, że właśnie dlatego w powszechnymodbiorze koszerność utożsamia się obecnie wyłącznie z przydatnością dojedzenia.Jeszcze jedno pytanie, o które prosili nas koledzy z redakcji, ponieważ- można powiedzieć - leży im to (nam też!) na wątrobie. Skąd koszernośćwódki? Na czym ona polega?Pojęcie koszerności dotyczy niemalże wszystkich cech rzeczywistości związanychz jedzeniem i piciem, nie tylko mięs, lecz także produktów zbożowych.Szczegółowo regulowany jest sposób nawożenia i uprawy pól, zbiorui przechowywania płodów rolnych. To jest pierwszy powód. Powód drugi toregulacje związane ze sposobem wyrabiania np. wódki. Wszystkie produktyżywnościowe, w tym również alkohole, muszą być przygotowywane w odpowiedni,czyli zgodny z przepisami, sposób. Nie może zachodzić nawet podejrzenie,że w procesie wytwarzania jakikolwiek przepis został naruszony.Gwarantować to mają odpowiednie certyfikaty, które przyznawane są osobomwyśmienicie znającym odpowiednie prawa i zwyczaje, a także cieszącym sięjeśli już nie nieskalaną opinią uczciwości, to przynajmniej zaufaniem odpowiedniegorabina.Dziękujemy za rozmowę.PODCZAS OBFITEJ, NIEKOSZERNEJ KOLACJI ROZMAWIALI:MAREK HORODNICZY I RAFAŁ TICHY


Mimo pewnych oporów części duchowieństwa utrwalił siępogląd, że kuchnię niebiańską serwują aniołowie, którymSarmaci - choć oficjalnie aniołów zmaskulinizowano - domalowywalipiersi. A zatem możemy zakładać, że, wbrewdoktrynie, anioły uważano za samice. I tak tolerancja dobywałasię na wierzch mimo woli. Wynikałoby stąd bowiem,że najdoskonalsze, niebiańskie potrawy serwowanebyły zbawionym najpewniej przez istoty przynajmniejkobietopodobne. A więc kucharki zwyciężyły.RAPORTo nietolerancji kuchennejczyli kucharka staropolskaJACEKK.'Kucharka staropolska to istota głęboko nieszczęśliwa. Nie znała gastronomiifeministycznej, dawano jej za to odczuć gorzki posmak męskiego szowinizmu,który nawet w kuchni spychał ją do kąta i pozbawiał podstawowych praw.Pamiętajmy, że każdy mężczyzna, który miał pieniądze, zwalniał z pracy kobietęi angażował kucharza; jeśli zaś kobietę tolerował, to jedynie jako częśćjadłospisu, wedle maksymy maskulinistycznego ideologa, Wespazjana K.:Sól, wino, dobra wola - bankietów omasta;Przydaj czwartą, pozwolę, niech będzie niewiasta.' Imienny i nazwiśny wykaz autorów i tajnych współpracowników zamieszczamy na końcu artykułu.•JĄ <strong>FRONDA</strong> 41


Warto na tym tle podkreślić pozytywną rolę części kleru. Postępowiksięża (o czym pisał sam Jan K.) chętnie angażowali kucharki. Jednaktradycjonalistyczny ogół potępiał te zabiegi. Tak więc kobiety długo trzymanow skandalicznej izolacji od prawdziwej, profesjonalnie pojmowanej kuchni.Była ta izolacja aż tak ścisłą, że kiedy damy za czasów Bony S. zaczęływreszcie, pod wpływem renesasowego zainteresowania „człowiekiem"(czyli w ówczesnym, zawężonym pojęciu „mężczyzną"), wpływać najadłospis, często dochodziło do tragedii. Niedouczone, zamiast przyprawużywały substancji żrących, powodując liczne zejścia, także pośród królów,książąt i księżniczek (Barbara R.). W najlepszym razie dochodziło w takichwypadkach do marnowania dóbr kultury, jak wówczas, gdy nieuświadomionażona dolała poecie Wacławowi P. atramentu do zupy, uniemożliwiającpowstanie cennego dzieła literatury. Jako analfabetka nie była temu winna.Bo i gdzież miała się nauczyć, jak odróżnić pieprzniczkę od kałamarza? NaAkademii Krakowskiej gastronomii nie wykładano, a i tak kobietom wstępna Akademię był wzbroniony. Nic dziwnego, że wszystkie staropolskiedoniesienia o kucharzących żonach podkreślają siermiężność ich poczynań.Przykuta do małżeńskiego łoża i stołu samica okazywała się specjalistkązaledwie od kuchni niewymyślnej, skrajnie prostackiej, czyli wernakularnej,pozbawionej kontaktu z szerszą siecią handlową. Taka kobieta „Smaży, pieczenabyte w domu dostatki, / Nie posyłając do jatki" (Wespazjan K.). W męskichrelacjach występuje zresztą najczęściej jako bezwolna przekazicielka mężowskichpoleceń:ZIMA 200675


Z suchych drew każe prędko nakładać ognie,By się mąż rozgrzał dogodnie,Każe w skok do piwnice przynieść madzaruLub brzezińskiego nektaru.Jak już wspomnieliśmy, przygotowanie wszelkich bardziej skomplikowanychbądź wysublimowanych dań powierzano w tej sytuacji profesjonalnymsamcom. Efekt ich poczynań był jednak druzgocący. Jedzonko okazywało sięnieekologiczne. Do męskich ust wędrowały z męskich rąk potrawy sztuczne,przeciwne naturze. Świadczy Hieronim M.:Dosyć potraw rozmajtych: tu dzika zwierzyna,Owdzie się z misy kurzy tłusta cielęcina,Sam jarząbek w rosole, indyk do podliwy,Tu w zaprawnym rosole bażant, jakie dziwy! [...]Tam drop siedział na misie z nosem zakrzywionym,Owdzie udziec jeleni z kopytem złoconym;Cetryny, salcessony, są i aniwelle,Więc i włoskie menestry, także figatelle.Te dania sporządzane przez mężczyzn smakowały „Wszytko słodko, gorąco /Korzenno i pocąco". A już skutki ich spożycia były straszliwe. Opisane menupowodowało, iż, jak mawiał pewien senator:...częste z wątrobyDokuczają choroby. [...]Podagra trapi nogę,Ze i sypiać nie mogę...W sytuacjach skrajnych zdarzało się, że „Opiwszy się jak świnia, i gębą, i nosem/ Rzygnie na stół husarski towarzysz bigosem". Nazajutrz po konsumpcjifizjonomia męskich konsumentów prezentowała się jeszcze kiepściej.Dowodzi tego relacja Krzysztofa O. Wedle niego przejedzonemu samcowi--sarmacie „oczy wygniły, z gęby śmierdzi piwsko, / W paszczece kliju pełno,a w czuprynie pierza''.76<strong>FRONDA</strong> 41


Wszystko to nie oznacza jeszcze, że staropolskie kucharzenie stało podznakiem całkowitej nieobecności wybitnych kucharek. Nieliczne jednostkipłci żeńskiej osiągały biegłość, lecz tylko wówczas, gdy udało im się wyjśćpoza opłotki katolickiego getta i nawiązać łączność z czartem. Wynika tojasno z doniesienia Hieronima M. Opisuje on niewiastę, która dopiero pokonsultacji z Dobrym-Inaczej pojęła, jak przyrządzić jabłuszko dla królewicza,i odniosła sukces. Był to jednak wyjątek potwierdzający regułę. Zresztą pogłowietych dobrych kucharek skutecznie redukowało się wskutek nagminnegopalenia ich na stosie przez sfanatyzowany gmin.Zamykamy temat staropolskiej kucharki, aby teraz nieco więcej powiedziećo kobiecie traktowanej jako część dania głównego lub przystawka (pamiętajmyprzy tym, że słowo „kobieta" było niegdyś niecenzuralne i obraźliwe!). A zatem,zaczynała ona swoją pracę przy stole - od gry wstępnej, czyli udzielaniasiebie samej jako przyprawy, głaszcząc męskie uszy mową i muzyką.Panie SzemecieNa twym bankiecie [...]Damy nam w cieśniŚpiewają pieśni- pisze Wespazjan K. Na kolejnym etapie panna - wedle Hieronima M.- daje mężczyźnie podczas uczty „kąski kosztowniejsze" (możemy tylkosię domyślać, o które chodzi), przy czym „czyni je jedwabnymisłówkami smaczniejsze".Kędy indziej Wacław P. zdradzanawet, jakie to słówkai muzyka, to znaczyczego oczekiwałmęski konsumentod samic siedzącychprzy stole- otóż pieśni o tym,„Jako gżąc się zapiecem MałgorzataZIMA 2006


z Fryckiem / Cztery zęby trzonowe wybiła mu cyckiem". Była to zarazemprzestroga, jasno sugerująca, że bliższe obcowanie z kobietami może pozbawićsmakosza naturalnych narzędzi spożywania potraw (za takie narzędziauważano wówczas mylnie zęby trzonowe). W miarę ucztowania żądanood kobiety coraz więcej. W grę wchodziła już nie tylko usłużność i miłe odgłosy- trzeba było przyprawiać dania przy użyciu osobistych, żeńskich feromonów.Jakże bowiem inaczej tłumaczyć zwyczaj oddawania na użytek konsumpcjiczęści garderoby, a zwłaszcza picie przez mężczyzn wina ze świeżozzutych damskich pantofelków? Akcent końcowy okazywał się bardziej brutalny.Kobieta służyła ostatecznie za rezerwuar dla resztek obiadowo-alkoholowych.Zaświadcza świadek osobisty, Jędrzej K.:Trafiało się i to, że komu trunku aż po dziurki (jak mówią) pełnemu,nagle gardło puściło i postrzelił jak z sikawki naprzeciw siebie znajdującąsię... damę po twarzy i gorsie oblał tym pachnącym spirytusem, cobynajmniej nie psuło dobrej kompanii.Po tych gorzkich uwagach winna nastąpić refleksja nieco pocieszająca - obecnośćkobiet bez wątpienia cywilizowała kuchnię staropolską, nawet wówczas,gdy osobiście nie kucharzyły. Widać to po zjawiskach zdarzających się wówczas,gdy mężczyźni pozostawali sami - opuszczone samce dziczały. Tak jakpodczas oblężenia polskiego garnizonu, który okupował moskiewski Kremlw 1613 roku. Męskie towarzystwo zgłodniało i (cytuję Józefa B.) -...zrazu między sobą losy miotano, potem już tak łakomą paszczękęgłodna samojed rozwarła, że pan sługi, sługa pana, towarzysz towarzyszanie był bezpieczen, jawnie ludzie na rzezią brano, zabijano, w sztukirąbano, pieczono, warzono, na rożnach obracano, żadna cząstkaciała darmo nie uszła.Ale nawet już będąc zjedzony przez współbiesiadników, samiec nie przestawałcierpieć z powodu braku dobrych kucharek. Wędrując w zaświaty, jeżelitrafiał do piekła, wiedział, że diabły to kucharze, a nie kucharki. Spodziewaćsię tam przeto musiał potraw, które wyszczególnia w swoim znanym dzieleświadek osobisty, Klemens B. -78<strong>FRONDA</strong> 41


Żaby, jaszczurki, parchate bufony,Żmije rozjadle i wężów ogony,padalce, trzewa z gadziny brzydliwe [...]Gadzina brzydka, nigdy niestrawiona,Jak będzie kąsać wnętrzności poikniona!Natomiast mimo pewnych oporów części duchowieństwa utrwali! się pogląd,że kuchnię niebiańską serwują aniołowie, którym Sarmaci - choć oficjalnieaniołów zmaskulinizowano - domalowywali piersi. A zatem możemy zakładać,że, wbrew doktrynie, anioły uważano za samice (przynajmniej w połowie).I tak tolerancja dobywała się na wierzch mimo woli. Wynikałoby stądbowiem, że najdoskonalsze, niebiańskie potrawy („paszty wyborne świętymzgotowane", wedle Klemensa B.) serwowane były zbawionym najpewniejprzez istoty przynajmniej kobietopodobne. A więc kucharki zwyciężyły.Amen.JACEK K.


LISTATAJNYCH WSPÓŁPRACOWNIKÓW,których doniesienia pozwoliłynapisać powyższy raport o nietolerancjiBarbara R. - Barbara Radziwiłłówna, kobietapropublko bonoBona S. - Bona Sforza, królowaHieronim M. - Hieronim Morsztyn,romansistaJacek K. - Jacek Kowalski, autorJan K. - Jan Kochanowski, poeta głównyJędrzej K. - Jędrzej Kitowicz, weredykJózef B. - Józef Budziło, chorąży mozyrskiKarol Ż. - Karol Żera, franciszkaninKlemens B. - Klemens Bolesławiusz,wizjonerKrzysztof O. - Krzysztof Opaliński,polityk & satyrykWacław P. - Wacław Potocki, moralizatorWespazjan K. - Wespazjan Kochowski,ideologgQ <strong>FRONDA</strong> 41


RECEPTURY KULINARNERada gospodarska o sztucznym gotowaniu flaków i boćwinySposób, jakim sposobem z flaków biaiych zrobić pstre, co będzie łatabiała, łata czarna?Odpowiedź: Pokrajawszy ich i wymywszy włożyć do rondla miedzianego,niepobielanego, niech w nim postoją czas jaki, a który siękawałek przytknie miedzi, ten będzie czarniuteńki.Nastawić zaś w takowym rondlu boćwinie, wyjąwszy [zakiszone]z kadzi, choć będzie i niepozorne, stanie się tak zielone, jakby dopieroz ogrodu. Notabene - piękne - ale nie zanadto zdrowiu służące.[Karol Z., Vorago rerum]Rada gospodarska o dobrym i złym gotowaniu flakówWrzućcie do flaków kawał okruszonego szkła, dobrze się ugotują;wrzućcie kawał ołowiu, nigdy się nie ugotują, choćby się gotowałyi dzień, i noc.[Karol Z., Vorago rerum]Suchary a la sołdaci moskiewscy w Polszczę za Augusta IIISotdaci moskiewscy... rozrabiając w dzieży ciasto na chleb, z któregopotem robili suchary, wytrząsali nad dzieżą robactwo z sukieni wyczesywali z głowy, aby w onym cieście polgnąwszy, ta piechotakołnierzowa po nich się nie rozłaziła. I takim chlebem albo sucharamibynajmniej się nie brzydzili.[Jędrzej K., Historja polska]


Nalewka klasztornaAby klasztorną zrobić nalewkę,Weź ćwierćlitrową rumu konewkę,Szafranu ciutkę, jałowca krztyczkęOraz tak zwaną żółtą goryczkę,Laskę wanilii i dzięglu korzeń;Ingrediencyje te z rumem ożeń.Po trzech dniach odcedź sflaczałe mętyI odlej wonią rum nasiąknięty:Kiedy odlejesz, nadejdzie poraDać spirytusu litra półtora,Lecz zanim zrobisz to - jeszcze chwila:Weź przedtem cukru dwa i pól kilaI wody litra trzy i trzy ćwierci;Zmieszaj, zagotuj, aż go przewierciI się klarownym stanie syropem;Rum doń łyżeczką wlej - zatkaj czopem -Zatkane butle postaw na boku1(- nie wcześniej, jak za pół roku).[Jacek K., Receptury klasztorne]


Kaczka po kwestarsku z jabłkamiGdy już sprawiona będzie kaczuszka,Weź majeranek, sól i jabłuszka,Sól z majerankiem wetrzyj ciupinkęI niech kaczuszka czeka z godzinkę.Wybierz nasienne gniazda z jabłuszek;Jabłuszka pokrój, włóż w kaczy brzuszek,Zaszyj - na tłuszczu ułóż w brytfannieI w piekarniku upiecz starannie,Sosem zlewając ją nieustannie.Jak już zrumieni się kaczy brzuszek,Skrój, na półmisek rzuć - i z jabłuszekWokół kaczuszki ułóż wianuszek;Sosikiem polej i, oczywiście,Przystrój ją jeszcze w sałaty liście.[Jacek K., Receptury klasztorne]


Wdychając słodki zapach wiktoriańskichpubów i edwardiańskich kafejek,marzyłam, aby taka miłość tradycji,pragnienie odczytywania jejwciąż na nowo, obudziła się wreszciei w Polakach. Chociaż nie ma u nasani jednego lokalu, który działałbynieprzerwanie od czasu Jagiellonów(wszak jedyne instytucje o nieprzerwanejciągłości w Polsce to Kościół katolicki i UniwersytetJagielloński), i prawie nikt u nas nie mieszka w budynkachz XVI czy XVII wieku, nie wszystko z naszejhistorii rozniesiono na ostrzach bagnetów i gąsienicachczołgów. Wielokrotnie niszczono polską materialność,rozsypywano skarby nagromadzone rękami poprzednichpokoleń. Jeżeli coś pozostawało niezmienne, toumiłowanie wolności i rzadka umiejętność jej trwonienia.Pozostało też jednak przywiązanie do dawnychwartości, które widać dzisiaj w gwałtownym wzrościefrekwencji w angielskich katolickich kościołach.DURHAMMARTAKWASNICKAKatedra w Durham zapiera dech w piersiach. Rozparta na wzgórzu zdaje sięogarniać sobą całą okolicę. Gdziekolwiek spojrzeć, wszystko dąży ku niej,zapowiada ją i w niej kulminuje. Plątanina uliczek niewielkiego w gruncierzeczy Durham gaśnie w jej obliczu, niknie. Miasto, w którym zbudowanotaką świątynię, po prostu przestaje istnieć.<strong>FRONDA</strong> 41


Szara i strzelista z zewnątrz, w środku koi krągłością romańskich łukówi potężnych filarów, na których wspierają się niebotyczne, mleczne sklepienia.Niezwykłą miękkość wnętrza łamie tylko typowy zygzakowaty normańskiornament, który jak fastryga zamyka kamienną przestrzeń łuków trójkątnymi„psimi zębami", wprowadzając w jasny świat katedry pewną surowość,niemal wojenność. Nie można się oprzeć wrażeniu, że świątynia przemawiainnym językiem niż wszystko dookoła, a mimo to nietrafne byłoby chyba nazwaniejej francuską ideą zaszczepioną w samym sercu północnej Anglii. Jestangielska, ale nie do końca. Jest normańska, ale tylko w najbardziej angielskimtego słowa znaczeniu. Jest wreszcie piękna - pięknem tak przedziwnym,jak tylko piękne może być to, co masywne i lekkie zarazem.Jeżeli przyjrzeć się ozdobnej tablicy, na której wypisano wszystkich biskupówDurham, łatwo zauważyć, że po bitwie pod Hastings zanikają tajemniczeanglosaskie imiona Eadmundów i Eadredów, a pojawiają się nowe, normańskie:Wilhelm, Geoffroy. Pierwszy z Wilhelmów zaplanował i rozpocząłw 1093 roku budowę kamiennego kościoła, który zastąpił wcześniejszą, anglosaskąbudowlę. Będąc imiennikiem Zdobywcy, stał się też chyba, poprzezswój projekt, pierwszym z tak licznych w nowym tysiącleciu teoretykówwładzy królewskiej. Katedra, dostojna, potężna i urzekająco piękna zarazem,mogła przecież stanowić prefigurację nowego porządku.Fakt istnienia na wyspie normańskich katedr, jakkolwiek ich niebywałauroda zapada w pamięć, jest dla Anglików nieco niewygodny. Kojarzą sięnieodwołalnie z najazdem, który zniszczył sielską, anglosaską monarchięWessexów, opierającą się na idei władcy współrządzącego ze swoim ludemi mówiącego tym samym, co on, językiem. Po podboju wprowadzono ścisłącentralizację, objawiającą się na przykład w nakazie dziedziczenia dóbr przezjedną tylko osobę, co było wbrew rodzinnym, anglosaskim tradycjom. Całośćmiała pozostawać nienaruszona - czy dotyczyło to pola, czy państwa.Zmiana, jaka pojawiła się w Anglii wraz z rządami Wilhelma Zdobywcyi jego następców, objawiła się najpełniej w architekturze i języku. Materialnie- była zamianą drewnianych świątyń, rzeźbionych misternie w zwierzęcewzory i sprawiających wrażenie wyrastających wprost z ziemi, na monumentalnekatedry i zamki, przypominające wybrzeża północnej Francji. W języku,nad czym ubolewał na przykład cichy oksfordzki profesor Tolkien, najazd tenodbił się zalewem francuszczyzny. Mowa, którą posługiwano się na wyspie,ZIMA 200685


zmieniła się nieodwracalnie, iskrząc się odtąd miriadami eleganckich makaronizmów.Jeżeli wierzyć angielskim studentom, których wciąż w zdecydowanejwiększości jako pierwszego języka obcego uczy się w szkołach średnichfrancuskiego, jest to powodem ich wrodzonej nienawiści do tego języka i niemożnościnauczenia się mowy Woltera.Swobody anglosaskiej monarchii miały być potem powodem ciągłychprzepychanek pomiędzy Plantagenetami i szlachtą. Średniowieczna MagnaCharta czy późniejsze, XVII-wieczne wystąpienie przeciwko Stuartom byłytylko kamieniami milowymi w historii ciągłego napięcia i nieufności. Jak miałwyglądać ideał King-in-Parliament, króla w parlamencie, nigdy do końca nieustalono, ale Anglicy zawsze zdecydowanie odrzucali model absolutystyczny,kojarzony często na wyspie z „katolickim" (jak uczy przykład naszejRzeczypospolitej, nie do końca słusznie). Katedra w Durham, rozpoczęta zaWilhelma II, jest jednak mocnym dictum nowej władzy, która długo jeszczepo podboju wydawała się obca. Strzelistość budowli, jej masywność i pewność,z jaką dominuje nad krajobrazem, wskazuje wyraźnie na hierarchicznośćnowego porządku. Królowie, jak wieże, górują nad zebraną w sobie bryłąuporządkowanego, ujarzmionego państwa.


Niedaleko stąd (dwie godziny samochodem, jak zapewniają Anglicy, przeliczającywszystko na czas) znajduje się Carlisle. Prastare miasto u zachodniegokrańca Muru Hadriana od wieków stanowiło bramę do Szkocji. Istniałojuż w czasach rzymskich. Kilka wieków później, po normańskim najeździe,często bywali w nim Plantageneci, zanim wyruszyli z wojskiem na niegościnne,północne wrzosowiska (był to chyba ulubiony sposób spędzania czasuprzez Edwarda I). Gdzieś pomiędzy tymi dwoma miastami, gdzieś pomiędzyich strzelistymi katedrami, wśród zielonych północnych Gór Pennińskich,wśród wrzosów, owiec, dzikich królików i bażantów, przyszło mi spędzić kilkamiesięcy. Czasami pochylając się nad glinianymi figurkami Wenus, któreprawie dwa tysiące lat temu ktoś chciał wwieźć do przygranicznego rzymskiegocastrum, czasami przesiewając sypką północno angielską ziemię, bogatąw wiktoriańskie buteleczki i gliniane fajki - dokładnie takie, jakie kazał palićswoim hobbitom mistrz Tolkien.Kilka miesięcy bez polskich pól i lip to dużo i mało. Mało, bo Anglia tokraj tajemniczy i fascynujący, nie dający się poznać od razu, potrzebujący spokojnegooswojenia. Dużo, bo każdy wymuszony wyjazd z domu jest długi jakletnie angielskie wieczory. Rozpływający się w nieskończoność.Być uczestnikiem kolejnej wielkiej emigracji w dziejach narodu nie znaczytylko wyjechać. Emigrować - to słowo ma przecież w języku polskim tyleznaczeń, ile nieszczęść spotykało niepokorny naród, leżący jakby na przekórswojemu powodzeniu pomiędzy dziedzicem dwugłowego orła Paleologów- Rosją a spadkobiercą Cesarstwa Zachodniego - Niemcami. Czasami znaczyuciekać przed prześladowaniem, czasami - przed biedą, ale niezmiennie pozostajenieszczęściem dla tych, którzy tak jak Soplicowie zwykli przedkładaćpiękno brzóz nad egzotykę obcych krajów. Emigrować to zatem opuszczaćnie tylko miejsce urodzenia, lecz, poprzez szereg historycznych odniesień,i teraźniejszość.Ścieżki Polaków, z różnych względów, pozostają wciąż te same. Nalondyńskiej ulicy współczesny emigrant może - jak mój mąż - wygraćw szachy Odyseję Homera z bratankiem dowódcy Dywizjonu 303, panemKrasnodębskim. Klamra kultury Zachodu, w której Polska wzrastała czasemmniej, czasem bardziej szczęśliwie, zamyka się najpełniej właśnie w przekazaniumiękkich klasycznych wersów kolejnemu pokoleniu, które tak chciałobypowrócić do leśnych pagórków i zielonych łąk. Do domu.ZIMA 200687


Z drugiej strony, jeżeli gdzieś można wyraźnie odczuć ciągłość historii,to właśnie na wyspie - w Anglii, której sielską zieloność wysławiano jużw Rzymie, określając ją największym komplementem, jaki znała rzymskaskala wartości: „Brytania warta jest tego, aby ją podbić". Słowa te naznaczyłykompleksowość stosunków Rzymu i odległych, położonych na wyspiekrólestw, stworzyły Artura i Henryka VIII. Polaka, którego kraj wielokrotnieprzeorały pługi wojen, najbardziej zachwyca owa niefrasobliwość, z którąAnglik sączy ciemne ale w lokalu, do którego chadzali już jego pradziadowieza Elżbiety I czy pierwszych Stuartów. Poruszają nawet wiktoriańskie skrzynkipocztowe, odmalowywane regularnie, z zalotnie zawiniętymi inicjałami VR- Victoria Regina, czy pokrętne tłumaczenie lewostronnego ruchu zwyczajamistarożytnych Rzymian. Po chwili zastanowienia staje się oczywiste, żeAnglia, będąc odwieczną siedzibą woluntaryzmów, nominalizmów i empiryzmów,nie przestała nigdy hołdować realizmowi historyczności, sfery czasemtak nienamacalnej, a tak determinującej postępowanie żyjących, nawet jeślimiałaby pozostawać w dziedzinie anegdoty.


Prawda Anglii leży zatem chyba bardziej w pochwale przekazywanej przezcałą społeczność tradycji, jaką wygłosił Burkę, niż w apoteozie samodzielnego,poszukującego prawdy jednostkowego rozumu, którą stworzył Locke.Świadczy o tym chociażby jedna z historii, które usłyszałam u znajomychpodczas poobiedniej herbaty. Gospodarz, rodem z Lancaster, wybrał się niegdyśna przyjęcie weselne do Yorku, gdzie odmówił włożenia do butonierkibiałej, weselnej róży. Powód był, zdaje się, banalny - nie pasowała do garnituru.Nazajutrz lokalny dziennik zamieścił na pierwszej stronie artykuł zatytułowanyLancaster odmawia noszenia białej róży. Znajomy z przejęciem opowiadałteż, jak wielkie emocje wzbudzały u jego ojca mecze krykieta pomiędzy obydwomamiastami (skądinąd gry dla Polaka zupełnie niezrozumiałej, trwającejkilka dni, z obowiązkowymi przerwami na herbatę). „Kiedy York i Lancastergrają ze sobą, to nie jest mecz - to jest wojna", tłumaczył rodzinie swoje rozgorączkowaniesenior, nerwowo stukając w podłogę parasolem i poprawiająckapelusz. Sprawa Ryszarda III i innych zależała zatem nagle od flegmatyczniedługiej rozgrywki dwóch lokalnych drużyn.Nawet jeżeli, jak zapewniał mnie kolejny znajomy podczas innego obiaduzakończonego przepysznym angielskim triflem, tak intensywne uczucia są raczejrzadkie, historia wojny dwóch róż nie jest przecież jedynym przykłademwielowiekowych zacietrzewień, składających się na specyficznie angielskihistoryczny realizm. To, że uniwersytet w Cambridge został założony przezstudentów wydalonych z Oksfordu, jak opowiedziała mi studentka tej ostatniejuczelni, jest kolejną z szeregu dowcipnych opowieści, jakie można tutajusłyszeć. Zabawny jest także fakt, że powtarza się tu w kółko, iż Anglia nigdyod czasów Zdobywcy nie została podbita. I chociaż różne najazdy się zdarzały,żaden z nich nigdy potem nie przyniósł tak wielkich zmian, nie przerwał ciągłości,dzięki której stara Anglia krzepła wzdłuż podzielonych odwiecznymimurkami i krzewami pól. Trzeba pamiętać, choć wydaje się to niewiarygodne,że niektóre żywopłoty rosną na swoim miejscu aż od epoki brązu.Interesujące w tym kontekście są losy angielskiej rewolucji lat 40. XVIIwieku, kiedy wahadło napięć pomiędzy królem i parlamentem wychyliłosię w przeciwną niż za pierwszych Wilhelmów stronę. Śledząc charakterystycznecechy angielskiej wojny domowej, jak apokaliptyczne nastroje, któreprzerodziły się w spór polityczny, czy ostateczne ścięcie władcy, trudno jestjednoznacznie określić, dlaczego nie potoczyła się takimi samymi torami,ZIMA 200689


jak jej dwie późniejsze, coraz bardziej radykalne wersje: francuska rewolucjaz jakobinami i Napoleonem czy rosyjska - z bolszewikami i Stalinem. Bookres rządów Cromwella, co zauważa nawet jeden z najgłośniejszych ostatniow Anglii historyków, Simon Schama, nie wydaje się przystawać na przykładdo radzieckiego terroru. Lorda Protektora, który żył w świecie - wymaiginowanychczy nie - racji religijnych, uratował głęboko przeżywany rozdźwiękpomiędzy światem teraźniejszym i przyszłym, który uniemożliwiał ewentualnąkonstrukcję Królestwa Bożego na ziemi; będąc przekonany o przemijalnościrzeczy doczesnych (a w kontekście licznych wówczas nastrojów millenarystycznychstary świat miał zniknąć dosyć prędko), nie chciał przebudowywaćciała Brytanii. Ciało to zaś było wciąż królewskie. Śmierć Karola I stworzyłaniemal od razu Karola II. Nikt nie miał spójnego programu na przebudowęangielskiej świadomości. Nie miał, bo nie chciał. Purytański Syjon już powstałi, jak obrazowo określa to Schama, rozsiadł się wygodnie na krzesłach istniejącychod dawna magistratów. Kiedy zaciekły rojalista John Evelyn podróżowałpo Anglii w poszukiwaniu piekła, zastał prowincję tak sielską, jaką zostawiłją król. Szkody wojenne były naprawiane, a lokalni gentlemen troszczyli sięjedynie o „upiększanie" swoich ogrodów. Tylko chwili potrzeba było, żebywszystko powróciło do dawnej - mniej lub bardziej chwiejnej - równowagi.Paradoksalnie, powstałe wówczas w celu zaprowadzenia pokoju nieśmiertelnerozwiązanie Hobbesa, postulujące oddanie władzy Lewiatanowi, nieuświęconemużadnymi religijnymi czy tradycyjnymi racjami, ale zdolnemu zaprowadzićporządek, mogło być tylko propozycją for the time being, na potrzebybieżącej chwili.Historia uodporniła zatem Anglię na rewolucję. Także jej wersja protestantyzmubyła przecież, co zauważył na przykład John Henry Newman i cokazało mu napisać arcyhistoryczny An Essay on the Developtnent of ChristianDoctrine, tylko połowicznym rozwiązaniem. Można więc stwierdzić, że głębokiepoczucie historii leczy z niebezpiecznego radykalizmu. Jak strumień, doktórego wpadają ostre skały idei, łagodzi ich załomy, tworząc rzeczy owalneczy obłe. Czasem piękne, czasem zaledwie odarte z pierwotnej brzydoty.I chyba ten fakt jest w angielskiej tradycyjności najdonioślejszy; człowiek jestistotą zdolną do czynów i pomysłów, które teoretycznie pojawiają się tylkow najgorszych koszmarach. Jeżeli coś jest go w stanie powstrzymać, to głębokiezakorzenienie w tym, co minione, w tym, co wartościowe.


Tajemnicze są więzy łączące Anglię z rzymskim katolicyzmem. Sama katedraw Durham kilkakrotnie zmieniała wyznanie. Zbudowana, oczywiście,jako katolicka za panowania Henryka VIII została dostosowana do potrzebnowego wyznania. W roku 1547 specjalni królewscy komisarze skakali w niejpo ozdobnej monstrancji, aby się upewnić, że na pewno zostanie zniszczona.Za panowania Marii Tudor katedra została zrekonsekrowana, ale kilkalat później, za Elżbiety I, znów stała się anglikańska. Jeszcze w 1569 rokuprzeżyła krótki katolicki epizod, kiedy rebelia, mająca na celu osadzenie natronie szkockiej Marii Stuart, katoliczki, umożliwiła ponowną rekonsekracjękatedry. Raz jeszcze usłyszano w niej katolicką mszę.Podobnie niekonsekwentnie zrywała z Rzymem cała Anglia. Krzepkośćtutejszego rzymskiego wyznania wynika być może z ciągłych prześladowań,których doświadczało, odkąd Henryk VIII postanowił dochować się męskiegopotomka w nowym małżeństwie z uroczą podobno Anną Boleyn. Od tamtegoczasu na wyspie urodziło się szereg katolików, których nie powstydziłby siężaden inny, mniej skonfliktowany z Rzymem kraj europejski: silnych wyznawanąwiarą, a jednocześnie mocno stąpających po ziemi w duchu angielskiegocommon sense. Ich pochód rozpoczyna się monumentalną postacią TomaszaMoore'a i jego imiennika Tomasza Treshama, który w ramach niezgody nasprzeczność, jaka zaczęła się rysować w czasach elżbietańskich pomiędzywiernością religii i wiernością władcy, wybudował sobie nasyconą katolickąsymboliką posiadłość w Lyveden New Bield w Northamptonshire. Potempojawiają się spiżowe postaci kardynała Newmana, lorda Actona, genialnegoHopkinsa, Chestertona czy wreszcie Tolkiena. W północnej Anglii praktykującychkatolików jest dzisiaj więcej niż metodystów - i było tak jeszcze przednadejściem nowej, polskiej fali. Starsi z nich wciąż z tęsknotą w głosie rozmawiająo tradycyjnej mszy trydenckiej i katolicyzmie sprzed Vaticanum II.Wydaje się, że w tej ciągłej rzymskiej obecności na wyspie pewną rolęodegrały nieeleganckie powody, jakimi kierował się angielski władca, kiedyz Rzymem zrywał. Inną, dużo ważniejszą przyczyną może być jednak właśnieowo katolickie z ducha, głęboko wszczepione Anglikowi przywiązaniedo tradycji, angielska podświadoma amor historiae, która stworzyła międzyinnymi genialną myśl Newmana. Paradoksalnie, katedrze świętego Pawław Londynie, odbudowanej przez Christophera Wrena w czasie restauracjiStuartów po wielkim pożarze miasta w 1666 roku i uwieńczonej kopułą92<strong>FRONDA</strong> 41


alansującą pomiędzy Bramantem i Michałem Aniołem, bliżej jest do świętegoPiotra na Watykanie niż jakiemukolwiek innemu kościołowi w Anglii.Angielski ołtarz ojczyzny, perła narodowej architektury - w przeciwieństwiedo katedry w Durham - spokojnie odnalazłaby się wśród ulic WiecznegoMiasta. A przecież trzeba pamiętać, że pierwotny plan wzniesienia niemaltypowo rzymskiej budowli centralnej, o której marzył wzorujący się naZIMA 2006 93


Berninim Wren, nie został zrealizowany. Przeważyła tradycyjna forma angielskiejbazyliki na planie krzyża łacińskiego (na przykład takiej jak Durham).W stosunku do normańskich budowli złagodzono jednak wymowę wież,które odtąd nieśmiało wyrastają z klasycyzującej, pewnie rozsiadłej wśródlondyńskich kamienic bryły. Wydają się istnieć tylko po to, żeby za pomocąumieszczonych na nich zegarów mierzyć upływający czas. Także kopuła wygląda,jak gdyby stworzono ją na doczepkę: jak fajerwerk unosi się nad bryłąkościoła, na której wydłużony kształt nie ma żadnego wpływu. Jeżeli konsekwentnieczytać wieże jako królów, kształt świętego Pawła odzwierciedlastan monarchii w okresie po wojnie domowej i Chwalebnej Rewolucji. Ot,angielski przyczynek do teorii państwa i architektury baroku.Spotkani przeze mnie współcześni studenci z Oksfordu, miasta, w którymchronił się niegdyś nieszczęsny Karol I przed tymi, którzy prerogatywywładcy wyobrażali sobie inaczej od niego, nie widzą sensu istnienia monarchii.Jest instytucją, która pożera pieniądze i nie ma praktycznego znaczenia.Nie jest już żadnym uosobieniem królestwa. Mimo to wydana niedawnohistoria Anglii Simona Schamy, kolejna w całym szeregu podobnych opracowańwydawanych z zadziwiającą regularnością i przeciwstawiająca sięopublikowanemu kilkadziesiąt lat wcześniej podobnemu dziełu Churchilla,jest na wyspie ogromnie popularna (prawdopodobnie głównie dzięki swojejtelewizyjnej wersji). Jej okładkę rozpoznaje prawie każdy Anglik. Rozpoznaje,bo podskórnie - tak jak twórcy angielskiej rewolucji czy Hobbes - czuje, żeowa przedziwna historyczność, której na co dzień nie zwykł ani doceniać, aninawet zauważać, stanowi o tożsamości jego kraju. Nawet jeżeli Boska misjakrólów została nieodwracalnie zniszczona, prawdziwą królową Anglii wciążpozostaje Klio.Wdychając słodki zapach wiktoriańskich pubów i edwardiańskich kafejek,marzyłam, aby taka miłość tradycji, pragnienie odczytywania jej wciąż nanowo, obudziła się wreszcie i w Polakach. Chociaż nie ma u nas ani jednegolokalu, który działałby nieprzerwanie od czasu Jagiellonów (wszak jedyne instytucjeo nieprzerwanej ciągłości w Polsce to Kościół katolicki i UniwersytetJagielloński), i prawie nikt u nas nie mieszka w budynkach z XVI czy XVIIwieku, nie wszystko z naszej historii rozniesiono na ostrzach bagnetów i gąsienicachczołgów. Wielokrotnie niszczono polską materialność, rozsypywanoskarby nagromadzone rękami poprzednich pokoleń. Jeżeli coś pozostawa-£4 <strong>FRONDA</strong> 41


ło niezmienne, to umiłowanie wolności i rzadka umiejętność jej trwonienia.Pozostało też jednak przywiązanie do dawnych wartości, które widać dzisiajw gwałtownym wzroście frekwencji w angielskich katolickich kościołach.Powinniśmy nauczyć się już chyba odwagi wznoszenia od nowa, budowaniawedług odziedziczonych azymutów. Dopóki współczesnego polskiegoemigranta, zagubionego wśród ulic Londynu czy dzikich północnychwrzosowisk, wzrusza mickiewiczowskie rozsmakowywanie się w Polscew pierwszych księgach Pana Tadeusza, dopóki tęskni do grzybobrania, brzóz,wierzb i jesiennych ściernisk, wreszcie do rozsiadłego pomiędzy Kijowemi Poznaniem sarmackiego baroku, którego zawsze w Europie Zachodniej brakowałomi najbardziej, dopóki uznaje nierozerwalny związek polskości i wiary,w której wzrosła, dopóty także i nasza, polska, ciągłość - chociaż tak innaod angielskiej, bo ciągłość walki o ciągłość - wydaje się niezagrożona. Naszaemigracja jest przecież w tym lepsza od poprzednich, że zawsze, z Homeremw ręku, zapatrzywszy się w Odysa, można po prostu wrócić do domu i zaprowadzićtam porządek.MARTA KWAŚNICKA


NOTY O AUTORACHMAREK HORODNICZY (1976) redaktor naczelny „Frondy".JACEK K. PACEK KOWALSKI] (1964) pieśniarz, poeta, historyk sztuki - mediewista,tłumacz literatury starofrancuskiej. Rodem z akademickiego duszpasterstwa oo. dominikanóww Poznaniu.LAURENCE KIRWAN autor książki Bez skazy. Chirurgia plastyczna bez tajemnic, znanychirurg plastyczny, operujący pacjentów po obu stronach Atlantyku. Wywiera znaczącywpływ na opinię publiczną, promując problematykę chirurgii kosmetycznej w mediachelektronicznych.MARTA KWAŚNICKA (1981) filozof, archeolog, doktorantka na Wydziale HistoriiKościoła PAT w Krakowie, poetka i eseistka. Obecnie jest jednym z redaktorów stroninternetowych Polskiego Radia.SYLWIA MISTEWICZ (1985) studentka III roku historii Uniwersytetu Śląskiego, mieszkaw Zabrzu.<strong>FRONDA</strong> 41


PISMO POŚWIĘCONE<strong>FRONDA</strong>Nr41*Rok 5 po upadku cywilizacji


<strong>FRONDA</strong>Nr41«ZESPÓŁNikodem Bończa Tomaszewski, Michał Dylewski, Grzegorz Górny,Marek Horodniczy (redaktor naczelny), Aleksander Kopiński, Estera Lobkowicz,Łukasz Łangowski, Filip Memches, Sonia Szostakiewicz,Rafał Tichy, Wojciech Wencel. Jan ZielińskiZrealizowano w ramach Programu Operacyjnego Promocja Czytelnictwaogłoszonego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.OPRACOWANIE GRAFICZNE I PROJEKT OKŁADKIJan Grzegorz ZielińskiREDAKCJA STYLISTYCZNA I KOREKTAJMDADRES REDAKCJI I WYDAWCYul. Jana Olbrachta 94, 01-102 Warszawateł.: (022) 836 54 44; fax: (022) 877 37 35www.fronda.plfronda@fronda.plWYDAWCAFronda pl sp. z o.o.Zarząd: Michał Jeżewski, Tadeusz GrzesikDRUKWydawnictwo AA spółka jawna, pl. Na Groblach 5, 31-101 Krakówteł.: (012) 422 89 83, 422 13 44, fax: (012) 292 72 96,e-mail: pracowania@aa.com.plPRENUMERATA PISMA POŚWIĘCONEGO „<strong>FRONDA</strong>"Księgarnia Ludzi Myślącychul. Tamka 45, 0^-355 Warszawatel.: (022) 828 13 79 • e-rrail: ,nfo@xlm.pl • www.xlm.plAby otrzymywać kolejne numery za zaliczeniem pocztowym, prosimy wypełnić stałezamówienie na stronie internetowej www.ksiegarnia.fronda.plRedakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i zmiany tytułów.Materiałów niezamówbnych nie odsyłamy.Redakcja „Frondy" nie ponosi odpowiedzialności za treść i formę reklam.ISSN 123,1-6474Indeks 380202


FILIP MEMCHESBiedny chrześcijanin duma nad neokonserwatyzmem(i się dopytuje)6*MAREK JUREK, REMIGIUSZ OKRASKA, JACEK ZYCHOWICZ, BOGDAN SZLACHTA,RYSZARD LEGUTKO, JAMES KURTH, THOMAS FLEMINGAnkieta: Czy neokonserwatyzm jest... konserwatyzmem? 13*NIKODEM BOŃCZA TOMASZEWSKIRzeczy pierwszeJAROSŁAW TOMASIEWICZKwiaty Ziemi Jałowej.Wybrane alternatywne programy politycznew Trzeciej RzeczypospolitejMAREK CZUKUDwa wiersze1. wiersz poprawny2. wiersz radykalnyWOJCIECH KUDYBAPieśniczka o barankach46*58*85*85*86*X. JÓZEF BAKADoJMR 87*


WOJCIECH WENCELList do Jarosława Marka Rymkiewicza.Droga w ciemności 88*STANISŁAW CHYCZYŃSKICoś z Nietzschego.Filozofia w poezji Jarosława Marka Rymkiewicza 94*JAROSŁAW JAKUBOWSKI9.10.2006 128*IMPRIMATURARKADIUSZ FRANIAC.Z.U.K.U. - sztuka zbijania i spijania słów 130*KRZYSZTOF DYBCIAKPoetycki Feniks z popiołu słonecznego.O twórczości Krzysztofa Jeżewskiego 138*TOMASZ MISIEWICZWojna: prosta rzecz 144*TOMASZ MISIEWICZCień Wielkiego Językoznawcy 148*MHFMJZMulholland Drive Reading 152*RAFAŁ TICHYPorwani do trzeciego nieba 162*NOTY O AUTORACH 184*


Czy neokonserwatyści nie instrumentalizują wartościtradycyjnych, w tym religii, na potrzeby polityczne?A może neokonserwatyzm jest dziś jedyną liczącą sięw USA siłą polityczną, dzięki której chrześcijanie mogąodgrywać znaczącą rolę w życiu publicznym i mająszanse realizować swoje postulaty?Biedny chrześcijanin dumanad neokonserwatyzmem(i się dopytuje)FILIPMEMCHESW polityce sukces jest czynnikiem, który sprawia, że idee stojące za danymprzedsięwzięciem zaczynają się rozpowszechniać. Tak się stało w przypadkuzwycięstwa USA i blpku zachodniego w zimnej wojnie. Warto przypomnieć,w imię czego toczona była batalia przeciwko komunizmowi oraz „imperiumg* <strong>FRONDA</strong> 41


zła" w latach 80. zeszłego wieku. Nie były to bynajmniej tradycyjne wartościcywilizacji chrześcijańskiej, którym hołdował Ronald Reagan, a przynajmniejnie one stanowiły spoiwo sił „wolnego świata". Zasadnicze przesłanie antysowieckiegokursu w stosunkach międzynarodowych - poza, rzecz jasna,uwarunkowaniami geopolitycznymi - określały takie pojęcia, jak demokracjai swoboda jednostki.Antytotalitarny konsensus z okresu zimnej wojny przetrwał, jak się zdaje,do dnia dzisiejszego. Choć lewica i prawica - zarówno w Europie, jak i USA- różnią się w rozmaitych kwestiach, to jednak istnieje też pewne wspólnepole aksjologii politycznej. Z tego punktu widzenia pojawiające się wobecadministracji George'a Busha juniora od początku jego prezydentury oskarżeniao fundamentalizm religijny czy wręcz „faszyzowanie" brzmią dziwnie. Topokazuje, że - pomimo aksjologicznej konwergencji lewicy i prawicy - krachkomunizmu i rozpad ZSRS nie przyniosły wyczekiwanego „końca historii".Podziały i spory wciąż stanowią istotę polityki.Amunicji ideologicznej obecnej ekipie Białego Domu dostarczają - podobniejak w ostatniej dekadzie zimnej wojny - neokonserwatyści. Środowisko tozrodziło się jako efekt ewolucji światopoglądowej grupy lewicowych radykałów- głównie trockistów - którzy zaczynali swoją aktywność w połowie minionegostulecia. I można postawić tezę, iż właśnie odejście od idealistycznegoantystalinizmu w prawą stronę ku realistycznemu antykomunizmowi stałosię istotą tej przemiany. Lewacka utopia światowej „permanentnej rewolucji"stopniowo uległa w ciągu kilku dziesięcioleci na rzecz apologii amerykańskiegomodelu polityczno-gospodarczego - apologii liberalnej demokracji orazkapitalizmu (aczkolwiek skorygowanego interwencjonistycznymi i socjalnymireformami roosveltowskiego New Deal-u).Wśród czołowych neokonserwatystów należy wymienić w pierwszejkolejności laickich intelektualistów żydowskich: Irvinga Kristola, jego żonęGertrudę Himmelfarb, Normana Podhoretza, Waltera Laąueura, DanielaBella, Alberta Wohlstettera. To oni swoją działalnością określili charakter całegoruchu. Z deklarowanej niereligijności ludzi takich jak Kristol nie wypływabynajmniej negatywny stosunek do religii. Zerwanie z utopiami w rodzajutrockizmu oraz odrzucenie wszelkich form sentymentalizmu politycznego(różnorakich rojeń pacyfistycznych i innych) przyniosło konkretne skutki.W „tradycji judeochrześcijańskiej" neokonserwatyści upatrują moralnegoZIMA 20067*


fundamentu społeczeństwa. Z tego wynikają rzeczy następujące: uznanierodziny i religii za cenne społecznie wartości oraz jednocześnie negatywnaocena rewolucyjnych i kontrkulturowych projektów XX stulecia.Myliłby się jednak ten, kto by myślał, że neokonserwatyzm jest ruchemwyłącznie takich osób, jak jego liderzy, czyli laickich Żydów, którzy podjęli sięrehabilitacji zachodniego dziedzictwa kulturowego. Idee neokonserwatywneprzyciągnęły też wyznawców judaizmu, a także protestantów i katolików.Spośród tych ostatnich rekrutuje się środowisko dwumiesięcznika „FirstThings", którego redaktorem naczelnym jest ksiądz - do roku 1991 pastorluterański - Richard Neuhaus.Ze zrozumiałych względów dorobek neokonserwatystów-katolików odponad dwóch dekad budzi zainteresowanie w Polsce. Neokonserwatywna„teologia kapitalizmu" stanowi przedmiot refleksji nie tylko zaangażowanychw bieżącą politykę kręgów prawicowych, lecz również inteligencjikatolickiej skupionej wokół takich inicjatyw, jak InstytutTertio Millennio.Neokonserwatystom zarzuca się wywoływanie zbiorowej psychozyw społeczeństwie amerykańskim po zamachach z 11 września2001 roku. Działania wojenne w Afganistanie i Iraku orazzaostrzenie środków bezpieczeństwa wewnętrznego kraju (w tymwprowadzenie ustawy Patriot Act, umożliwiającej odpowiednim służbominwigilację obywateli bez kontroli sądowej) to nie jedyne dowody napróby rzekomego przekształcania USA w agresywne „państwo policyjne".Kiedy przeważająca część prawicy europejskiej - między innymi brytyjscytorysi, francuscy gaulliści i niemieccy chadecy - kapituluje przed „duchemczasu" i daje sobie spokój z walką o tradycyjny ład moralny, to neokonserwatyściobarczani są odpowiedzialnością za wszczynanie „krucjat ideologicznych"przeciwko dopuszczalności aborcji i równouprawnieniu związków homoseksualnych.Z tej również przyczyny gorący orędownik liberalizacji naukiKościoła katolickiego, publicysta amerykański Gary Wills, atakuje środowisko„First Things". Księdzu Neuhausowi, George'owi Weiglowi, MichaelowiNovakowi dostaje się za nieugiętość i bezkompromisowość w sprawach bioetycznychoraz za postawę pro life.Stanowisko redakcji „First Things" w kwestiach dotyczących kultury czyobyczajowości jest niemal zbieżne ze stanowiskiem samego Busha juniora oraz8*<strong>FRONDA</strong> 41


innych konserwatywnych protestantów (ewangelikanów). Sprzymierzeńcamisą tu także tacy religijni żydzi jak Dennis Prager. Zwolennikom „neutralnościświatopoglądowej" państwa może się to wszystko jawić jako ekumenicznysojusz na rzecz uczynienia z USA „państwa wyznaniowego".Pismo „First Things" choć utożsamiane jest z neokonserwatystami, nieodgrywa dla nich takiej roli jak redagowany przez Podhoretza miesięcznik„Commentary". Ale to ksiądz Neuhaus i jego redakcyjni koledzy pracują nadwykazywaniem zgodności upowszechniania przez Biały Dom amerykańskiegomodelu liberalnej demokracji z nauczaniem Kościoła. I tak intelektualiścikatoliccy dostarczają dodatkowych argumentów globalnej misji i geopolitycznymaspiracjom Białego Domu. Wolność jednostki okazuje się wartościąwspólną dla katolickiej nauki społecznej i dla anglosaskiego oświecenia.Nasuwa się konkluzja, że jej światło trzeba nieść barbarzyńcom z najdalszychzakątków planety. Pomoc narodowi zamkniętemu w więzieniu tyranii, abymógł się z niego wydostać i je zburzyć, wydaje się chrześcijańskim obowiązkiem.Taki był przecież cel walki z „imperium zła".Nie brakuje jednak opinii, wedle których neokonserwatyzm jest zupełnie innymzjawiskiem, aniżeli się go przedstawia w niechętnych czy wręcz wrogich mulewicowo-liberalnych mediach. Szczególnie głośnym krytykiem neokonserwatystówjest na prawo od nich czołowy w przeszłości polityk Partii Republikańskiej,obecnie działający poza nią, znany publicysta Patrick Buchanan.W słynnej książce Śmierć Zachodu (wydanie polskie: Wektory 2005)Buchanan zwraca uwagę na pewne deklaracje liderów ruchu neokonserwatywnego.Irving Kristol miał w kapitulanckim tonie oznajmić, iż wojnykulturowe „zakończyły się i lewica je wygrała". Z kolei Gertrudę Himmelfarbw swojej znamienitej publikacji One Nation, Two Cultures stwierdza:Ameryka ma długą tradycję tolerancji, która służy jako siła mediacyjnapomiędzy dwiema kulturami, łagodząc gniew i tłumiąc namiętności,równocześnie respektując bardzo prawdziwe, bardzo ważne różnicepomiędzy nimi.Według Buchanana świadczy to o zaniżaniu przez neokonserwatystów wagisporów światopoglądowych (o aborcję, edukację seksualną, pozycję instytucjirodziny w społeczeństwie), co prowadzi do aksjologicznego indyferentyzmu.ZIMA 20069*


Wobec priorytetowego traktowania ideałów demokracji i wolności jednostkitakie konserwatywne kategorie jak autorytet i wspólnota schodzą na dalszyplan. Rewolucja obyczajowa lat 60. wywróciła wielowiekową, sprawdzonąhierarchię wartości moralnych i społecznych. W efekcie Zachód zostałdotknięty kryzysem rodziny. Konsekwencją tego jest spadek dzietności.Neokonserwatyści, choć tak życzliwi w deklaracjach wobec „tradycji judeochrześcijańskiej",nie są jednak skorzy do podjęcia kontrofensywy na tymfroncie.Buchanan komentuje słowa Himmelfarb następująco:Czy namiętności powinny być tłumione wtedy, kiedy zarzynane sąrocznie miliony dzieci, gdy dzieciobójstwo jest legalne, gdy bezczeszczonesą symbole katolickie, gdy w szkołach uczy się dzieci czerpaniaprzyjemności z perwersji, gdy nasza kultura jest zatruta, a nasi prawdziwibohaterowie przeczołgiwani są przez błoto? Czy to są owe rodzaje„różnic", które powinniśmy otaczać respektem?W innej książce - o wymownym tytule - Prawica na manowcach (wydaniepolskie: Wektory 2006) Buchanan zastanawia się nad stopniem odejścianeokonserwatystów od dziedzictwa Partii Republikańskiej. W prezydenckiejkampanii wyborczej roku 2004 ujawniali się wśród nich i tacy, którzy nie kryli,że bliżej im jest do kandydata demokratów, a więc lewicowo-liberalnegopolityka Johna Kerry'ego, aniżeli do krytycznej wobec neokonserwatyzmuprawicy starego typu (tak zwanych paleokonserwatystów). Przedstawicieletego ostatniego nurtu nierzadko mogą usłyszeć o sobie z ust neokonserwatystów,że są „zdrajcami, faszystami i antysemitami" (epitety, których zwykłaużywać lewica), bo ośmielają się wskazywać negatywne skutki proizraelskiegozaangażowania USA na Bliskim Wschodzie (przypomnijmy, liderzy ruchuneokonserwatywnego są Żydami), w tym przede wszystkim eskalację antyamerykanizmuw krajach arabskich i muzułmańskich.Buchanan zwraca uwagę na polityczną genealogię neokonserwatystów:trockizm i wiarę w światową „permanentną rewolucję". Obecny mesjanizmpolityczny, który jest ich udziałem, choć z lewactwem nie ma już nic wspólnego,stawia Amerykanom za zadanie globalizację określonego porządku polityczno-gospodarczego.Idee demokratyzacji świata przyświecały neokonser-10*<strong>FRONDA</strong> 41


watystom, gdy zwyciężali komunizm i ZSRS w zimnejwojnie. Obecnie przyświecają im w aktualnych i potencjalnychkonfrontacjach z „nowymi totalitaryzmami":laickimi, narodowo-socjalistycznymi reżimamiw krajach arabskich (Irak, Syria) oraz fundamentalistycznymiteokracjami islamskimi (Afganistan, Iran).Katolik Buchanan cytuje dające wiele do myśleniasłowa amerykańskiego politologa, prezbiterianina JamesaKurtha, który widzi w neokonserwatystach obrońców wyłącznieoświecenia.Chcieli i chcą narzucić je reszcie świata - twierdzi Kurth - wraz z ustanowieniemswoistego amerykańskiego imperium [...]. Nie jest to plankonserwatywny, lecz radykalny i rewolucyjny.Jeśli weźmiemy pod uwagę, że Buchanan nie pozostaje w swoich opiniachodosobniony, że podobnie rzecz ujmuje chociażby środowisko paleokonserwatystów,to musimy zapytać: czym jest neokonserwatyzm? Czy bliżejprawdy są jego krytycy z lewa, czy z prawa? Być może pewien trop znajdujesię w opublikowanym na łamach kwartalnika „The American Interest" (zima2005; w Polsce: „Fakt-Europa", nr 95, 25.01.2006) artykule przywoływanegowłaśnie Jamesa Kurtha, zatytułowanym Protestancka Deformacja. W tekścietym objawia się nam janusowe oblicze neokonserwatyzmu.Jak zauważa Kurth, demokratyzacyjny projekt Busha juniora poparli zarównoewangelikalni protestanci (czyli tak zwana „prawica religijna"), jaki działacze ruchu na rzecz praw człowieka („liberałowie" - ci, którzy popieraliinterwencję USA na Bałkanach za prezydentury Billa Clintona). Pierwsi zrobilito ze względu na zbieżność z poglądami prezydenta w sprawach kulturowo-obyczajowych,drudzy - bo opowiadają się za globalną demokratyzacją.Znamienne jest, że obie grupy dzieli światopoglądowa przepaść.Rzecz jasna - konstatuje Kurth - to liberałowie wymyślili projekt demokratyzacji,opowiadając się za eksportem amerykańskiego wyznaniawiary. Jeśli wina za klęskę polityki zagranicznej spadnie na ewangelikanów,nie powinni być zdziwieni. Od dawna sceptycznie odnoszą sięZIMA 200611*


do doczesnych prób zreformowania ludzkości i doskonale wiedzą, żebezbożny świat zawsze znajdzie nowe sposoby na obarczenie prawdziwychchrześcijan odpowiedzialnością za własne błędy.Czy los, jaki wieszczy ewangelikanom Kurth, nie czeka również katolików,którzy przystąpili do ruchu neokonserwatywnego? W związku z tym wartozadać także inne pytania. Czy neokonserwatyści nie instrumentalizują wartościtradycyjnych, w tym religii, na potrzeby polityczne? Czy neokonserwatywneprzeświadczenie o globalnym posłannictwie amerykańskiej demokracjinie jest kolejną wersją demoliberalnej utopii? Czy z kolei rezygnacja z tegoposłannictwa nie prowadziłaby do stopniowej izolacji USA na arenie międzynarodowej,co mogłoby się odbić niekorzystnie dla świata, bo zapaliłoby sięzielone światło przed różnorakimi tyranami i ideokratami? A może neokonserwatyzmjest dziś jedyną liczącą się w USA siłą polityczną, dzięki którejchrześcijanie mogą odgrywać znaczącą rolę w życiu publicznym i mają szanserealizować swoje postulaty? Czy summa summarum neokonserwatyzm jestjeszcze konserwatyzmem?Powyższe pytania nie są bynajmniej retoryczne.FILIP MEMCHES


ANKIETACzyneokonserwatyzmjest... konserwatyzmem?Neokonserwatyzm narodził się jako ideologiczne uzasadnienie antykomunistycznegokursu polityki amerykańskiej w okresie zimnej wojny. Czy po upadkukomunizmu i krachu ZSRS ideologia ta zachowuje swoją aktualność?Jednym z głównych elementów neokonserwatyzmu jest przeświadczenieo globalnym posłannictwie amerykańskiej demokracji. Czy nie jest to rodzajliberalnej utopii?Jakie elementy neokonserwatyzmu sprawdziły się w ciągu minionych dziesięcioleci,a jakie nie?W tradycyjnym konserwatyzmie ważną rolę odgrywał pozytywny stosunek doreligii, zwłaszcza do chrześcijaństwa jako moralnego i cywilizacyjnego fundamentuspołeczeństwa. Czy neokonserwatyzm jest kontynuatorem tej linii?Pytanie do polskich respondentów: W jakim stopniu neokonserwatyzm możnaprzeszczepić na grunt polski? Czy i jaki ma to sens?ZIMA 200613*


Marek JurekCzy neokonserwatyzm jest jeszcze konserwatyzmem?Tym, co najwyraźniej łączy neokonserwatyzm z klasycznym konserwatyzmem,jest afirmacja rzeczywistości, przywiązanie do tego, co jest. Jednakprzedmiot przywiązania jest zasadniczo różny, przy czym różnica ta nie znosirealnych podobieństw, analogii czy zbieżności obu kierunków.Klasyczny konserwatyzm to przywiązanie do ziemi, do zamieszkującychją i związanych z nią ludzi, więc do Ojczyzny, do Państwa i jego prawowitejwładzy, wyłonionej zgodnie z tradycją narodu. To przywiązanie do porządkuspołecznego (i porządku kultury) jest ściśle związane z zakorzenieniem ładuspołecznego w porządku transcendentnym.Ład społeczny swą prawowitość czerpie przede wszystkim z posłuszeństwaBogu i pochodzącego od Niego prawa moralnego, potwierdza jąprzywiązaniem do religii, opiera się na utrwaleniu tych wartości w kulturzenarodowej, czynnie wspiera wartości moralne i chroni dobre życie ludzi.W klasycznym konserwatyzmie przywiązanie do tego, co wieczne, zbiega sięz przywiązaniem do świata widzialnego; konserwatyzm zmierza do harmoniimiędzy porządkiem łaski, kultury i życia społecznego i chroni przejawy tejharmonii. Na tym polega realizm postawy konserwatywnej.Amerykański neokonserwatyzm został niewątpliwie ufundowany naprzywiązaniu do Republiki Amerykańskiej i przekonaniu o jej misji w świeciei jednocześnie ma charakter postępowo-liberalny. Neokonserwatyści są przekonanio tym, co Fukuyama nazwał kresem historii: o tym, że demokracjaliberalna to ostateczny kształt ewolucji społecznej. Nie jest to jednak wiaraw postęp automatyczny: współczesny świat demokratyczny ma wrogów, więcmusi i ma prawo się bronić. Ma również zagrożenia wewnętrzne (na którew opozycji do kontrkultury kładło nacisk pierwsze pokolenie neokonserwatystów),więc o modyfikacjach porządku społecznego należy myśleć ostrożniei odpowiedzialnie.Najsilniejszą zbieżnością neokonserwatyzmu i konserwatyzmu jest więcpatriotyzm i przekonanie o konieczności popierania (również militarnego)14*<strong>FRONDA</strong> 41


interesów i bezpieczeństwa kraju. Jednak o ile patriotyzm konserwatywnyma charakter głęboko realistyczny, o tyle patriotyzm neokonserwatywnyjest w znacznym stopniu ideologiczny. Klasyczny konserwatyzm jest nieodłącznyod religii, neokonserwatyzm ma do niej stosunek wolteriański.Konserwatyzm jest przywiązany do tradycji, neokonserwatyzm do ideologii.Patriotyzm konserwatywny chce bronić ludzi, ich wiary, kultury i życia, neokonserwatyzmbroni przede wszystkim pewnego porządku politycznego.Ważnym motywem neokonserwatyzmu u początków tego ruchu byłantykomunizm. To jeszcze jedna zbieżność z konserwatyzmem, gdyż antykomunizmsam w sobie jest objawem moralnego zdrowia i żywotnościnarodów. Istnieje jednak różnica między tradycyjnym antykomunistycznymkonserwatyzmem w stylu Ronalda Reagana i Willmoora Kendalla a neokonserwatyzmem.Ten tradycyjny konserwatyzm wierzył w wartości RepublikiAmerykańskiej, a jednak rozumiał moralny wymiar oporu wobec komunizmupo prostu w imię religii czy niezależności narodowej. Nie miał mimo wszystkotej misjonarskiej pasji wprowadzania wszędzie demokracji, potrafił współpracowaćz rządzonymi autorytatywnie państwami antykomunistycznymi,takimi jak Arabia Saudyjska czy Chile. Kierował się klasyczną geopolityką,doceniając znaczenie państw stawiających opór komunizmowi dla równowagimiędzynarodowej i pokoju.Do listy wrogów wolności neokonserwatyści współcześnie dodali wojującyislamizm. Niewątpliwie świat, który powstał po klęsce Związku Sowieckiegow zimnej wojnie, nie jest nam dany raz na zawsze. Jednak front wyzwańzagrażających dziś Zachodowi jest szerszy niż działalność antyzachodnichrządów i ruchów islamskich; obejmuje zarówno Chiny komunistyczne,jak i postkomunistyczną Rosję, skłonną nie tylko do ingerencji w sprawysąsiadów, lecz także do współpracy ze wszystkim przeciwnikami Amerykiw polityce międzynarodowej. To zastrzeżenie nie zmienia faktu, że politykazobowiązuje zawsze do wyboru priorytetów, a ochrona pokoju na BliskimWschodzie ma najzupełniej zasadnicze znaczenie dla pokoju światowego.Mesjanizm demokratyczny neokonserwatystów to nie tylko redukcjamoralności i sprawiedliwości do preferowanego porządku politycznego. Torównież utrudnienie w poszukiwaniu porozumienia ze światem Islamu - nieze względu na samą demokrację, ale choćby sposób jej rozumienia. I z całąpewnością analiza Huntingtona (dialog cywilizacji jako odpowiedź na ryzykoZIMA 200615*


ich zderzenia) jest bardziej realistyczna od przekonania, że wszystkie problemyświata można rozwiązać poprzez zarządzanie wyborów.Neokonserwatyzm, przeciągnąwszy na prawo dużą część przywódcówpolitycznego czy intelektualnego liberalizmu, ożywił politykę amerykańską.To, co było domeną konserwatystów (wiara w wartości amerykańskie i w dobroczynnąrolę USA w polityce światowej), rozszerzył na tę część opinii,gdzie podobne przekonania były znacznie mniej obecne. Liberalizm miałcharakter jednostronny; wierząc w konieczność poszerzania wolności, ignorowałpotrzebę ochrony i obrony tego ładu poszerzonej wolności. Nie tylkowobec wrogów wszelkiej wolności, lecz również - parafrazując Daniela Bella- wobec „kulturowych sprzeczności" liberalizmu. Choć zaznaczyć trzeba, żeneokonserwatyzm też może mieć swoje wewnętrzne dylematy - czym innymjest bowiem rzeczywista obrona wolności przed wrogami Zachodu, a czyminnym przymus uruchamiany przez poprawność polityczną pod pretekstemochrony tolerancji, będący najczęściej wprost zaprzeczeniem wolności.Jednak pojawienie się neokonserwatyzmu oznaczało też rewizję podejścialiberalnego do wartości podstawowych. Przedstawiciele tego ruchu z pokoleniaojców, np. Irving Kristol czy jego żona Gertrudea Himmelfarb, odkryliznaczenie religii, traktowanej często socjologicznie, ale jako istotna wartośćspołeczna. Nie jest to postawa, którą z punktu widzenia osobistej wiary możnaby uznać za wystarczającą, a jednak trudno jej odmówić wartości z perspektywykoniecznego oddziaływania religii na kulturę, torującego jej drogędo sumień poszczególnych ludzi.Neokonserwatyści nie zgadzają się na zdefiniowany przez Jana Pawła IIzasadniczy wybór współczesności - między cywilizacją życia i kulturą śmierci.Zauważają niebezpieczeństwo ignorowania norm etycznych, ale nie traktująich tak zobowiązująco jak (tradycyjny) katolicyzm. W reakcji na skrajne dążeniahomoseksualne, na proklamowanie dzieciobójstwa prenatalnego jako„prawa człowieka", na propagowanie wolności narkotyków i wszelkiegorodzaju postulaty permisywne zawsze skłonni są odpowiadać: potrzebny jestrozsądny kompromis, który będzie chronił społeczeństwo, nie ograniczającswobody jednostek.To właśnie punkt napięcia między stanowiskiem, które zgodnie z orędziemchrześcijaństwa stać będzie na gruncie niezbywalności naturalnychpraw ludzkich, takich jak przede wszystkim godność, która nie pozwala16*<strong>FRONDA</strong> 41


człowiekowi na samoupodlenie, na odrzucenie norm moralnych i przez tozgadza się na ograniczenia moralne czy społeczne, a tym, co święty papieżPius X określił jako „fałszywe pojęcie godności ludzkiej", które każde ograniczenietraktuje jako poniżenie. Neokonserwatyzm zachowuje liberalne pojmowaniawolności jako brak ograniczeń, a nie jako sumę należnych swobód,wynikających z odniesień człowieka do Boga, do państwa, do rodziny, dokultury itd. (wolność religii, wolność polityczna, wolność rodziny, wolnośćintelektualna). Dlatego będzie skłonny traktować każde ograniczenie jako- niekiedy niezbędne - naruszenie wolności człowieka; a przecież tak nie jest.Zakaz poruszania się drogą po prawej stronie w Anglii i po lewej stronie nakontynencie to nie wyraz arbitralnych decyzji władzy, nie koncesja jednostkina rzecz państwa, ale praktyczny składnik porządku, zapewniającego wolnośćdrogową wszystkim.Traktowanie w Polsce neokonserwatyzmu jako propozycji politycznej dlaprawicy byłoby bezprzedmiotowe. W oporze do komunizmu i w opozycji dopostkomunizmu przetrwała w naszym kraju tradycyjna kultura chrześcijańska,dzięki czemu możliwe było przywrócenie po odzyskaniu niepodległościpodstawowych chrześcijańskich instytucji publicznych (szeroka ochrona życiaod poczęcia, katechizacja szkolna). Próby organizowania „umiarkowanejcentroprawicy" czy prawicy laickiej miały w tych warunkach charakter nietyle wzmacniania w społeczeństwie postaw konserwatywnych, ile ich częściowegorozkładu. Próby te zresztą kończyły się na ogół niepowodzeniem.W pewnym sensie neokonserwatywny, a w każdym razie postliberalny,charakter przybrała natomiast Platforma Obywatelska. Podobnie doneokonserwatystów w USA powstała w środowisku liberalnym. Podobnie- przesunęła punkt ciężkości polityki polskiej wyraźnie na prawo. Dokonałateż realnej - co nie znaczy, że wystarczającej i konsekwentnej - rewizji nastawienialiberalnego (reprezentowanego przez Unię Wolności) do miejscareligii w życiu publicznym, do postkomunizmu, do interesu narodowego, domiejsca Polski w Unii Europejskiej, do prawicy.Neokonserwatyzm - oryginalny czy jego polskiego analogie - prawicy niezastąpi. Może być dla konserwatyzmu ważnym partnerem i intelektualnymwyzwaniem do zdefiniowania naszego stosunku do społeczeństwa liberalnego.Ideały katolickiego konserwatyzmu to wiara, Ojczyzna i rodzina, toprzekonanie o wartości i potrzebie zachowania dziedzictwa i rozwoju życiaZIMA 200617*


chrześcijańskiego narodów Zachodu. Demokracja i prawa człowieka nie zastąpiąDziesięciorga Przykazań.Jeśli jednak prawica konserwatywna zachowuje własną samodzielnośćideową i polityczną - w neokonserwatyzmie może znaleźć ważnego partnera;partnera, który przyjął w debacie sporą część racji, których bronimy - i którychwspólnie możemy bronić.MAREKJUREKMAREK JUREK (1960) HISTORYK. POtITYK. OD 1978 ROKU DZIAŁACZ POLSKIEJ OPOZYCJI NIEPODLEGŁOŚCIOWEJ.WSPÓŁZAŁOŻYCIEL RUCHU MŁODEJ POLSKI, CZŁONEK WŁADZ KRAJOWYCH NZS. POSEŁ X. I, IV I V KADENCJI.W LATACH 1995-2001CZŁONEK KRAJOWEJ RADY RADIOFONII I TELEWIZJI. WSPÓŁZAŁOŻYCIEL ZJEDNOCZE­NIA CHRZEŚCIJAŃSKO-NARODOWECO ORAZ PRZYMIERZA PRAWICY, WICEPREZES PIS. WSPÓŁZAŁOŻYCIELDWUMIESIĘCZNIKA „CHRISTIANITAS". OD 2005 ROKU MARSZAŁEK SEJMU RRRemigiusz OkraskaNeokonserwatyzm jest zaprzeczeniem zasad i praktyk społecznych konserwatyzmu.Nie jest też doktryną opozycyjną wobec liberalizmu. Jest jegonową, bardziej agresywną wersją.Stanowi on współczesną wersję XIX-wiecznej Szkoły Manchesterskiej.Jest to wyrachowana synteza agresywnego wolnorynkowego kapitalizmui protekcjonizmu gospodarczego, a także szermowania tradycjonalistycznąfrazeologią i zaawansowanej „postępowej" inżynierii społecznej.Neokonserwatyzm nie broni wolnego rynku i prywatnej własności.Broni swobody gospodarczej dla wielkich firm: zmniejsza im obciążeniapodatkowe i inne (np. liberalizuje przepisy ochrony środowiska), jednocześniewspierając je na różne sposoby z publicznej kasy (np. poprzez nakładyna badania naukowe). Wydatki publiczne, stawki podatkowe czy deficytbudżetowy bynajmniej nie maleją - w każdym razie niezbyt znacznie - zarządów neokonserwatystów, a bywało, jak czasem w latach Reagana, że rosły.Zmienia się natomiast dysponowanie budżetem - mniej dla sfery publicznej18*<strong>FRONDA</strong> 41


(oświata, służba zdrowia, ubezpieczenia społeczne itp.), więcej dla dużegobiznesu.Neokonserwatyzm nie robi nic, by zminimalizować postępującą koncentracjęwłasności, typową dla oligarchicznego kapitalizmu. Polityka neoliberalnajest przyjazna wyłącznie biznesowi wielkiemu - to on może liczyć naulgi podatkowe, ukryte wsparcie (np. budowa autostrad, którymi za póldarmojeżdżą towary wielkich firm, a nie lokalnych producentów), korzystneprzepisy (np. sanitarne, zbyt kosztowne do zastosowania przy małej skaliwytwórczości).USA epoki neokonserwatyzmu to kraina ekspansji Wal-Marta i upadku tysięcydrobnych sklepów. Kraina rozrostu gigantycznych chlewni Smithfieldai bankructw setek rodzinnych gospodarstw rolnych. Kraina niskiego bezrobocia(choć i tak wyższego niż w socjal-rynkowej Danii czy Holandii) i milionówposad typu Mcjob - niskopłatnych, tymczasowych, oznaczających nie tylkobrak stabilizacji ekonomicznej, lecz także skutecznie uniemożliwiającychnormalne życie (świetnie opisała to Barbara Ehrenreich w książce Za grosze.Pracować i (nie) przeżyć).Także w sferze kulturowej neokonserwatyzm stanowi współczesną wersjęSzkoły Manchesterskiej. Tamta zaowocowała wiktoriańską groteskowąbigoterią na pokaz, przy jednoczesnym wspieraniu przez te same kręgi ultranowoczesnychrozwiązań i postaw. Tamta Anglia to nie tylko lamenty nad cudzołóstwemczy rozwodami. To także siłowe rozbijanie wiejskich wspólnot,by zapełnić fabryki pracownikami, inwazja prymitywnej kultury masowej,promowanie mnóstwa „postępowych" teorii i stylów życia.Neokonserwatyzm szermuje hasłami religijnymi i patriotycznymi. Bywająone groteskowe, jak tyrady przeciw teorii ewolucji; bywają zasłoną dymną dlazbrodniczych postępków, jak inwazja na Irak. Ale nawet nie w tym rzecz. Ów„konserwatyzm" neokonserwatyzmu sprowadza się do kilku sztandarowychsloganów i spraw, zupełnie zaś pomija mnóstwo kwestii składających się nadobre, stabilne i godne życie ludzkich wspólnot. Tyradom przeciwko aborcji,pornografii czy tzw. małżeństwom homoseksualnym - miłym dla uchanie tylko konserwatysty, lecz także wielu osób o zdrowym rozsądku - nietowarzyszy namysł nad innymi aspektami życia. Neokonserwatyści potrafiąjednym tchem deklarować przywiązanie do wartości rodzinnych i wspólnotowych,a przy tym promować skrajny leseferyzm w sferze gospodarczejZIMA 200619*


(tak jakby szef tyran mógł stać się po pracy czułym, kochającym mężemi ojcem), indywidualizm w stylu życia (tak jakby tzw. mobilność nie byłasprzeczna z tworzeniem stabilnych społeczności) czy wybory konsumpcyjne(tak jakby szkodliwa dla psychiki była tylko pornografia, a prymitywne rozrywkijuż nie).Gdyby potraktować neokonserwatyzm literalnie, widoczne byłoby doprowadzeniedo absurdu doktryny o grzechu pierworodnym. Patologie - narkomania,pornografia, przestępczość itd. - to efekt wyłącznie jednostkowejpodatności na uleganie pokusom. Ani śladu po refleksji nad tym, co akcentujenauka społeczna Kościoła, a Jan Paweł II zwał „strukturami grzechu" - mowa0 całym otoczeniu społecznym i warunkach bytowania. Jeśli potępia się np.pornografię czy aborcję, to doprawdy bardzo się trzeba starać, aby nie dostrzecw nich pochodnej hedonistycznego, skomercjalizowanego stylu życia,promowanego przez współczesny wolny rynek. W imię czego współczesnyczłowiek miałby się wyrzekać takich postępków, skoro zewsząd - od ideologii,przez telewizję, na ulicznych reklamach kończąc - wszystko namawia go, abybył „panem własnego ciała" oraz „zrobił sobie dobrze". Neokonserwatyzmwygląda więc na promocję swoistej społecznej schizofrenii.„Tradycjonalizm" neokonserwatyzmu nie jest jednak kwestią nieprzemyślanączy groteskowym ozdobnikiem. Stanowi wyrachowaną strategięmobilizacji politycznej. Czerpie on bowiem siłę ze swoich nie tyle słabości,ile szkodliwych skutków wcielania w życie własnych pomysłów. Neoliberalnaofensywa w sferze ekonomicznej skutkuje destabilizacją społeczną (efekt deregulacjigospodarki i demontażu socjalnych funkcji państwa) oraz chaosemkulturowym (efekt konsumpcjonizmu i ideologii nieskrępowanej swobodyrynkowego wyboru). Przekłada się to w najlepszym razie na chaos moralny1 różne „zwykłe" patologie, w najgorszym zaś na swoisty kolaps (wyludnionecałe miasta, wymarłe centra innych, wojny gangów itp.). W takiej sytuacjirośnie potrzeba przywrócenia ładu moralnego, pojawia się tęsknota za „starymidobrymi czasami". „Tradycjonalizm" neokonserwatyzmu to właśnie lep nawyborców spragnionych powrotu do normalności. Dzięki socjotechnicznymsztuczkom i zmasowanemu medialnemu praniu mózgów wyborcom skuteczniewmawia się, że bolączki najlepiej rozwiążą ich sprawcy.Świetnie opisał ten proces Thomas Frank w swej głośnej książce What'sthe matter with Kansas? Stan Kansas powinien być zapleczem demokratów. Jest20*<strong>FRONDA</strong> 41


owiem regionem ubogim, dotkniętym bezrobociem i skutkami deregulacjiw gospodarce, zdewastowana jest w nim sfera publiczna, mieszkańcy zaś togłównie elektorat „prospołeczny". Tymczasem głosują oni za republikanami,przyciągani do nich retoryką konserwatywno-religijną. Tylko że konsekwencjąpolityki neoliberalnej nie będzie rozkwit konserwatywnego ładuspołecznego, lecz dokonujący się pod konserwatywnymi hasłami rozkwitpatologii społecznych.O ile w ojczyźnie neokonserwatyzmu rozbijanie społeczno-kulturowychpodstaw konserwatyzmu dokonuje się w sposób przewrotny i zakamuflowany,o tyle w kwestii polityki zagranicznej ultraliberałowie zdejmują maskę.Tak zwane szerzenie demokracji i praw człowieka dokonuje się - dosłownie- po trupach, za nic się ma lokalne tradycje, suwerenność narodową, stanowiskoróżnorakich autorytetów (w tym Watykanu) czy zwykłą przyzwoitość(np. ordynarne kłamstwa administracji Busha na temat rzekomej broni masowegorażenia w Iraku). Jest to wyjątkowo ohydna synteza realnych interesów(geopolityka, sfery wpływów, surowce naturalne, rynki zbytu etc.) i utopijnegoprojektu ideologicznego. Nie da się z konserwatywnego punktu widzeniaobronić promowania tzw. amerykańskiej demokracji. Inaczej niż w wypadkuuniwersalizmu chrześcijańskiego nie szanuje ona bowiem lokalnych uwarunkowańkulturowych, a w wielu przypadkach dokonuje wręcz dewastacji tradycyjnychspołeczności, i to bardziej wartościowych z konserwatywnego punktuwidzenia. Kulturę paranoicznych protestanckich sekt i McDonald's trudnouznać za bardziej godną pochwały niż islam. Neokonserwatyzm stanowi ideologięzgodną z oświeceniowym projektem jednolitego, „rozumnego" ładu,lekceważącego wszelkie tradycje i kulturowe zróżnicowanie ludzkości.Wielu zwolenników neokonserwatyzmu traktuje krytykę tej doktrynyjako lewactwo. Sęk w tym, że neokonserwatyści z lewakami kłócą się głównieo kwestie drugorzędne. Faktyczny konflikt toczy się nie na linii lewica- prawica, lecz wokół kwestii „globalizacja czy tożsamość". Konserwatyścistają po stronie tożsamości i bliżej im do takich lewicowych postaci, jakJean-Pierre Chevenement, Oskar Lafontaine, Ralph Nader czy Ryszard Bugaj.Neokonserwatyści stają po stronie globalizacji, a ich sojusznikami są lewicującyliberałowie Tony Blair, Adam Michnik i Joschka Fischer.Neokonserwatyzmu nie należy „przeszczepiać". Takie naśladownictwojest nie do przyjęcia - niezależnie od tego, czy obejmuje wzorce sowieckie,ZIMA 200621*


czy neoliberalne. Sednem konserwatyzmu jest przekonanie, że każdy kraji wspólnota narodowa mają swoje dziedzictwo ideowe, odrębne uwarunkowaniaoraz własną drogę do przebycia. Neokonserwatyzm jest natomiastideologią „globalną", stojącą w sprzeczności z tożsamością narodową i różnorodnościąkulturową.Jest on także ideologią po prostu szkodliwą z punktu widzenia wartości,które konstytuują konserwatywny ład społeczny. Warto w tym miejscu zacytowaćJohna Graya. Ten niegdysiejszy apologeta i współpracownik MargaretThatcher po latach bardzo krytycznie opisał skutki społeczne brytyjskiejodmiany neokonserwatyzmu z punktu widzenia wartości konserwatywnych.W swym eseju Dziwna śmierć Anglii torysów pisał:Jednym z najważniejszych skutków zastosowanej w Wielkiej Brytaniipo 1979 roku radykalnej strategii wolnorynkowej był demontaż tychkoalicji interesów ekonomicznych i grup społecznych, które były rękojmiąistnienia konserwatyzmu przedthatcherowskiego. [...] Średnioterminowymskutkiem neoliberalnej polityki konserwatystów w WielkiejBrytanii jest erozja etosu w takich instytucjach jak służba państwowai służba zdrowia, które poddano reformie zgodnej z receptami myśleniakontraktowego i menedżerskiego. Jakby było mało tej dewastacjiznaczącego obszaru brytyjskiego dziedzictwa instytucji obywatelskich,owo neoliberalne dążenie do wtłoczenia życia społecznego w prymitywneramy modelu wymiany rynkowej przyspieszyło delegitymizacjętakich instytucji jak monarchia i Kościół. [...] destruktywna politykaderegulacji rynku pracy, która w latach osiemdziesiątych rozbijała ruchzwiązkowy, w latach dziewięćdziesiątych zaczęła niszczyć tkankę klasśrednich wykonujących wolne zawody. [...] Anglia torysów - owa bogatasieć wzajemnie powiązanych interesów, więzi szacunku społecznegoi odziedziczonych instytucji, sieć, którą zdolność polityczna torysówskutecznie chroniła i odtwarzała poprzez umiejętną jej adaptacjędo instytucji demokratycznych Wielkiej Brytanii - ta Anglia torysówjest dziś praktycznie martwa.Na pytanie, czy należy przeszczepić neokonserwatyzm na polski grunt, odpowiadamzatem, że wręcz przeciwnie. Powinniśmy go potraktować tak, jak22*<strong>FRONDA</strong> 41


porządny szeryf, obrońca swej lokalnej społeczności, potraktowałby przyjezdnąbandę koniokradów.REMIGIUSZ OKRASKAREMIGIUSZ OKRASKA (1976) Z WYKSZTAŁCENIA SOCJOLOG. Z ZAMIŁOWANIA SPOŁECZNIK I PUBLICYSTA. OPUBLI­KOWAŁ KILKASET TEKSTÓW. OD CZASOPISM RADYKALNIE LEWICOWYCH I ANARCHISTYCZNYCH PO RADYKALNIEPRAWICOWE, OD PRAC NAUKOWYCH POZINY. AUTOR KSIĄŻKI W KRĘGU ODYNAITRYGŁAWA. NEOPOGANIZM W POL­SCE I NA ŚWIECIE-WCZORAJ I DZIŚ (2001). REDAKTOR NACZELNY SPOŁECZNO-POLITYCZNEGO DWUMIESIĘCZNIKA„MAGAZYN OBYWATEL" (WWW.OBYWATELORG.PL). PRZEZ LEWAKÓW UWAŻANY ZA FASZYSTĘ. PRZEZ FASZYSTÓWZA LEWAKA - SAM NAJBARDZIEJ CENI LEWICĘ PATRIOTYCZNĄ. PIERWSZĄ ..SOLIDARNOŚĆ". KATOLICKĄ NAUKĘSPOŁECZNĄ, ORDOLIBERALIZM ORAZ DYSTRYBUCJONIZM CHESTERTONAI BELLOCA. PIWOSZ. MIESZKA W ŁODZI.Jacek ZychowiczCzy neokonserwatyzm jest... konserwatyzmem?To zależy, do której z odmian klasycznej myśli konserwatywnej będziemyodnosili ten, na jej tle nowy, kierunek. Jedną z nich - szczególnie ważnąw tym kontekście - nazwać można konserwatyzmem złej wiary. Idee, symbolei wartości pojmuje się tutaj jako niezbędny instrument zachowania ładuspołecznego. Nie uznaje się ich zatem dla nich samych, ale raczej w imięcelu praktycznego, którego osiągnięciu sprzyjają. Żołnierzom należy wpajaćwiarę w nieśmiertelność duszy - nauczał Platon, którego Państwo było swegorodzaju pismem świętym dla mistrza filozofów neokonserwatywnych, LeoStraussa - aby na polu bitwy nie zabrakło im odwagi. Trudno nie zapytać,czy wiara nie zostaje tu zdegradowana w akcie jej zachwalania na użytekpanujących.Konserwatysta złej wiary, którego literackimi uosobieniami są arcykapłanHerhor z Faraona oraz Wielki Inkwizytor Dostojewskiego, służy istniejącejwładzy jako jej doradca i rzecznik. Odpowiednio do warunków historycznychzmieniają się zarówno używany przezeń język, jak i realia, których broni. PoZIMA 2006 23*


ewolucji francuskiej omawiany typ konserwatyzmu utożsamia się z ołtarzemi tronem epoki feudalnej. O tyle jednak jest on porewolucyjny - a więc nowoczesnyi nawet mieszczański - że podporządkowuje prawdę wobec użyteczności.Charles Maurras, głosząc u progu wieku XX odrodzenie katolicyzmuw polityce, nie ukrywał, że w Kościele interesuje go dyscyplina indywidualnai zbiorowa, a nie - świadectwo transcendencji. Wkrótce po nim Paul Claudelstwierdzi, że w sporze Wielkiego Inkwizytora z Chrystusem rację miał tenpierwszy.Francja zapłodniła tym stylem myślenia nielubiane przez nią z pełnąwzajemnością Stany Zjednoczone. U teoretyków amerykańskiego neokonserwatyzmunieodmiennie znajdujemy punkt, w którym aksjologia staje sięsłużebna wobec politycznej pragmatyki. Potrzebujemy prawa naturalnego,bezwzględnie obowiązujących wartości, a nawet Absolutu, żeby bronić prymatuZachodu, powstrzymać niebezpieczne dla stabilności gospodarki kapitalistycznejpostawy roszczeniowe, czy wreszcie przekonywać o niepodważalnejwyższości amerykańskiego ustroju i stylu życia - zalecają Leo Strauss,Daniel Bell czy Allan Bloom.W ich ujęciu idee religijne i moralne - inaczej niż np. w doktrynieMaurrasa - nie kłócą się już z kapitalistyczną nowoczesnością. Na odwrót:mają jej bronić tak przed zewnętrznymi, jak odśrodkowymi wyzwaniami. Czyjednak jawnie instrumentalne posługiwanie się nimi nie zagraża im zepsuciemi wyjałowieniem? Neokonserwatywny strażnik wartości potrafi być dlanich bardziej niebezpieczny od rewolucyjnego burzyciela.Wartościom, które - mówiąc językiem Nietzschego - utraciły wartość,nie udaje się już kontrolować życia praktycznego. Jest ono domeną chłodnejkalkulacji, której reguły sprowadzają się do praw walki o byt. Dzieje się takmimo - a w pewnym istotnym sensie, dlatego - że neokonserwatyści chętniemówią o dobru wspólnym. W neokonserwatywnej polis, pod dachem z pustychatrap wartości mieści się asfaltowa dżungla.Na drugim biegunie interesującej nas tradycji odnajdujemy - przeciwstawnywobec poprzedniego - konserwatyzm straconej sprawy. Jego zwolennikwidzi, że nowoczesny postęp unicestwia bliskie mu wartości - i więcej,bo również wymiary świata realnego, z których tamte wyrastały - lecz naprzekór temu nadal je afirmuje. Idąc dalej, występuje w ich obronie przeciwporządkowi, który się z nimi nie liczy. Takiego wyboru ideowego dokonali,24*<strong>FRONDA</strong> 41


między innymi, Charles Peguy, Rainer Maria Rilke, Stefan George, GilbertKeith Chesterton czy William Faulkner.Peguy zarzucał mieszczańskiej cywilizacji wymiany, że wypaczyła onarównież doświadczenie śmierci, które przynajmniej właściwy jej pęd do niwelacjiaksjologicznej powinien oszczędzić. Autor tej diagnozy nieprzypadkowozostał - wprawdzie bardzo nieortodoksyjnym - socjalistą. Równocześnie zaśnajdoskonalszy wzór osobowy odnajdywał on w Joannie d'Arc, której kultowi,prócz niego, oddawali się głównie konserwatyści tradycyjni.Jak widać, neokonserwatyzmowi - a przede wszystkim stosunkom politycznymi gospodarczym, które on racjonalizuje - można się sprzeciwiaćtakże w imię wartości konserwatywnych.Neokonserwatyzm narodził się jako ideologiczne uzasadnienie antykomunistycznegokursu polityki amerykańskiej w okresie zimnej wojny. Czy po upadkukomunizmu i krachu ZSRS ideologia ta zachowuje swoją aktualność?Neokonserwatywna wizja polityczna nie tyle może pozostaje aktualna, ileumiejętnie narzuca przekonanie o swoim byciu na czasie. Dokonuje tego,podstawiając nowy byt polityczny na miejsce „imperium zła" z epoki zimnejwojny. Skuteczne przeprowadzenie tej operacji umożliwiły jej zamachyz 11 września.Solidny blok terytorialny od Oceanu Spokojnego do Łaby zastąpiła- przejmując funkcję wroga, z którym siły dobra muszą stoczyć bój ostatnipod Armageddon - rozproszona, zdeterytorializowana i do pewnego stopniawirtualna międzynarodówka terroryzmu. Wymienione, wręcz postmodernistyczne,cechy tej ostatniej z początku pomagały administracji prezydenckieji kolegium połączonych sztabów, którym doradzają neokonserwatyści. Dziękinim możliwe stało się prowadzenie operacji zbrojnych, odpowiadającychraczej własnemu projektowi niż frontowym realiom. Irak, innymi słowy, niebył siedzibą Al-Kaidy ani składnicą broni masowej zagłady. Stanowił natomiastelement opracowanego przez neokonserwatywnych funkcjonariuszyPentagonu i Białego Domu planu rekonstrukcji Bliskiego Wschodu.Zaledwie po kilku latach wszelako niezbicie wyszło na jaw, że interwencjepołączone z próbami długotrwałej okupacji nie gaszą ognisk antyamerykańskiegooporu, lecz przeciwnie - podsycają je, a nawet kreują. Jeśli ekipa na-ZIMA 200625*


stępnego prezydenta Stanów Zjednoczonych wyciągnie z tego wnioski, możeoznaczać to czasowy zmierzch neokonserwatyzmu. Ale tylko czasowy. Dlaideologicznego organizowania stosunków wewnętrznych w USA obraz wrogiejpotęgi jest bowiem równie przydatny, jak uzasadniane nim inwestycjezbrojeniowe - dla napędzania koniunktury.Jednym z głównych elementów neokonserwatyzmu jest przeświadczenieo globalnym posłannictwie amerykańskiej demokracji. Czy nie jest to rodzajliberalnej utopii?Neokonserwatystom można postawić ten sam zarzut, z jakim oni sami zwykliwystępować wobec marksizmu. Ich myślenie o społeczeństwie okazujesię zaskakująco abstrakcyjne. Demokracja, którą propagują, usiłując czasamiwprowadzać ją w życie, adresowana jest - mógłby im zarzucić spadkobiercaJosepha de Maistre'a - do wykoncypowanego „człowieka w ogóle". Natomiastignoruje ona realnie istniejących przedstawicieli plemiennej i wyznaniowejmozaiki, dajmy na to, Iraku czy Afganistanu. Nic więc dziwnego, że wspomnianekraje w nie większym stopniu stały się ostatnimi laty demokratyczne,niż kiedyś Etiopia za sprawą inżynierów społecznych z bloku radzieckiegozbudowała u siebie naukowy socjalizm.Z drugiej strony, upowszechnianie się amerykańskiego modelu kapitalizmusprzyja równoległej niejako ekspansji najbardziej charakterystycznychcech tamtejszej demokracji. Mam tu na myśli szczególnie zanik programowychróżnic między głównymi partiami, jak również sprowadzenie debatypublicznej i rywalizacji o głosy do zabiegów typu marketingowego. Lecz takpojęte rozszerzanie „pax americana" potrzebuje raczej kanałów nacisku finansowegoaniżeli wypraw misjonarskich. Nie mówiąc już o tym, że niewielema ono wspólnego z normami i zasadami, na które powoływali się neokonserwatywnikaznodzieje, przemawiając do prozelitów.Jakie elementy neokonserwatyzmu sprawdziły się w ciągu minionych dziesięcioleci,a jakie nie?Wypada przyznać neokonserwatystom, że trafnie wskazali oni na słabościobiegowych formuł o końcu wieku ideologii czy nawet historii. Istotnie, me-26*<strong>FRONDA</strong> 41


chanizmy wymiany towarowej nie wystarczają, same z siebie, do ugruntowaniaporządku zbiorowego. Dlaczego tak jest, niech wyjaśni charakterystycznydialog z filmu Henry'ego Beana Fanatyk. Prawicowy ekstremista zostaje tamzałatwiony odmownie przez menedżera wielkiej korporacji, który tłumaczymu, że nie zamierza opłacać jego działalności. Wieszczenie o posłannictwiebiałej rasy przestało być potrzebne, ponieważ „rynek załatwia wszystko".Niespełniony prorok replikuje, że „ludzie muszą w coś wierzyć". Wreszciemenedżer ucina spór: „Najmądrzejsi nie muszą".Z natury rzeczy nie wszyscy należą do „najmądrzejszych", czyli - cow korporacyjnym slangu wychodzi na jedno - najbogatszych. Ci, którymnie powiódł się awans do tego wyróżnionego zbioru, bez ideologii się nieobejdą.Neokonserwatyści proponują, żeby „najmądrzejsi" w celu zaspokojeniareszty reanimowali stare mity, w które sami nie wierzą. Kultura trzeciegotysiąclecia po Chrystusie nie da się jednak zorganizować według recept pochodzącychz epoki Ramzesa II i Mojżesza. Współczesny spektakl medialnyniejako zawiera w sobie własną demaskację. Dość pomyśleć, jak prędko zdewaluowałsię mit 11 września. W jego rocznicowych obrzędach uczestniczystale zmniejszająca się publiczność, która w dodatku występuje coraz częściejz kłopotliwymi zarzutami wobec przewodzącego mu arcykapłana, to jest prezydentaGeorge'a W. Busha.Ideologowie neokonserwatywni mylą się nadto, zakładając, że formuły teoretycznei wartościujące powinny utrwalać rzeczywistość zastaną. Kto wie,czy nie należałoby obecnie postulować renesansu myślenia „utopijnego" czy„transcendującego", które rekomendowali, dla przykładu, Karl Mannheimoraz Herbert Marcuse.W tradycyjnym konserwatyzmie ważną rolę odgrywał pozytywny stosunekdo religii, zwłaszcza do chrześcijaństwa jako moralnego i cywilizacyjnegofundamentu społeczeństwa. Czy neokonserwatyzm jest kontynuatoremtej linii?Patroni i koryfeusze neokonserwatyzmu (jak wspominani tu Leo Straussi Allan Bloom) nierzadko deklarowali duchową sympatię raczej do judaizmuniż do chrześcijaństwa. Niewątpliwie jednak strategia neokonserwatywnaZIMA 200627*


wymaga poszukiwania sojuszników w religiach, które zachowały współcześniewpływy społeczne oraz instytucjonalne. Wchodzi tu w grę zarówno dominującynurt amerykańskiego protestantyzmu, jak i katolicyzm Watykanu orazKościołów lokalnych. Neokonserwatysta nie miałby pewnie nic przeciwkopolitycznemu użytkowi z prawosławia, jaki czyni administracja WładimiraPutina. Wolno podejrzewać, że marzy mu się wystąpienie takiego kierunkuw islamie, który dałby się skłonić do pojednania z nowoczesnością czy raczejdo względnie honorowej kapitulacji przed jej forpocztami.Pewnego wzorca takiego dyskusyjnego pojednania religii z aktualniepanującą cywilizacją Zachodu może dostarczać współczesny Izrael. A wobectego warto przypomnieć spostrzeżenie Hannah Arendt o miejscu Bogawśród dawnych oraz współczesnych Żydów. Według Arendt Żyd uważał siękiedyś za członka narodu wybranego ze względu na swój szczególny związekz Bogiem. W Izraelu, na odwrót, Boga - czy tylko jego historycznegosymbolu - używa się do umacniania tożsamości obywatelskiej. Z takiegoodwrócenia stosunków pierwszeństwa między religią a polityką - stwierdziłachyba trafnie autorka Eichmanna w Jerozolimie - nie może wyniknąć nicdobrego.Idąc dalej, Pier Paolo Pasolini miał chyba rację, oceniając, że sojusz z kapitalizmemokaże się dla Kościoła katolickiego jeszcze bardziej ryzykownyniż jego wcześniejsze związki ze średniowiecznym ustrojem feudalnym czyimperium rzymskim. Choć neokonserwatyzm deklaratywnie życzy dobrzereligii, ta szkodzi sobie, spełniając jego postulaty. Jej przyszłym losom pozytywnierokowałoby natomiast ożywienie buntu ducha przeciw mamonieoraz wyznawców Chrystusa przeciw Wielkiemu Inkwizytorowi.Pytanie do polskich respondentów: W jakim stopniu neokonserwatyzmmożna przeszczepić na grunt polski? Czy i jaki ma to sens?Nigdy zapewne nie przestanie być trafne spostrzeżenie Irzykowskiego, żepolskie życie intelektualne ma charakter plagiatowy. Idzie tu, oczywiście,o naśladowanie głównych nurtów myśli zachodniej. A wobec tego, skoroneokonserwatyzm w ciągu ostatnich dziesięcioleci był modny po obu stronachAtlantyku, to musiał on zostać przeniesiony „na grunt polski" i cieszyćsię tutaj pewną popularnością.28* <strong>FRONDA</strong> 41


Jego oddźwięk wzmacniały pewne racje dodatkowe. Mianowicie, w ideologiitransformacji ustrojowej współistniały motywy cywilizacyjnego wielkiegoskoku oraz powrotu do „sprawdzonych wartości". Neokonserwatyści, zeswoim nawykiem łączenia aprobaty dla nowoczesnego rozwoju z respektemdla tradycji, mogli w tym klimacie wydawać się pożytecznymi pedagogami.Zwłaszcza w ostatnim roku jednakże tradycjonalistyczne i progresywistyczneskładniki obiegowej mentalności Rzeczypospolitej bojowo wystąpiłyprzeciwko sobie. „Polska solidarna", spoglądająca ku wyidealizowanej przeszłości,nie akceptuje już „Polski liberalnej", której koryfeusze umieszczająsię na platformie postępu - i, oczywiście, vice versa.Pomimo wszystko konflikt ten nie musi przynieść zagłady tutejszym kopiomneokonserwatyzmu. Jego wymiary są bowiem dość płytkie. Sprowadzasię on do potępiania lub chwalenia pewnych przejawów rzeczywistości potransformacji, której zasadnicze mechanizmy pozostają bez krytycznegoprzemyślenia. Jeśli zatem dla jednej ze stron tego podziału Rzeczpospolitajest Sodomą i Gomorą (bo istnieje w niej komercyjny obieg pornografii),to drugiej (ze względu na ustawę antyaborcyjną) jawi się ona jako państwokościelne.Kiedy pojawi się potrzeba załagodzenia tych powierzchownych starć, neokonserwatyzmbędzie jak znalazł. Przesuwając się, zgodnie z zasadami obowiązującymiw jego amerykańskiej ojczyźnie, w stronę centrum, wyznawcyuświęconych obyczajów pogodzą się z wolnym rynkiem, a rzecznicy wolnościdocenią naród, religię i historię.Bardziej twórcze propozycje przyniosłaby odmienna niż neokonserwatywnasynteza tradycji i postępu. Muszę się ograniczyć do zasygnalizowaniajej mottami. „Skąd może nadejść ocalenie? Tylko z przeszłości, jeżeli ją kochamy"- stwierdza Simone Weil. „To, że nic się nie zmienia, jest właśniekatastrofą" - ostrzega Walter Beniamin.JACEK ZYCHOWICZJACEK ZYCHOWICZ (1963) DR NAUK FILOZOFICZNYCH. POLONISTA. TŁUMACZ. MUZYKOLOG AMATOR, WYKŁA­DOWCA AKADEMICKI. PUBLICYSTA. PUBLIKOWAŁ MIN. W ..DZIŚ". ..TRYBUNIE". „NOWYM TYGODNIKU KULTU­RALNYM". „MYŚLI SOCJALDEMOKRATYCZNEJ", „WIADOMOŚCIACH KULTURALNYCH", „POLITYCE", „PRZEGLĄDZIETYGODNIOWYM". „TWÓRCZOŚCI;. „SZTUCE". „ŻYCIU" I „EUROPIE". AUTOR KSIĄŻKI MIESZANKA WYBUCHOWA.FELIETONY I POWIASTKI ZE ŚWIATA JEDNOWYMIAROWEGO. STAŁY WSPÓŁPRACOWNIK „MAGAZYNU OBYWATEL".ZIMA 2006 29*


Bogdan SzlachtaJako historyk myśli politycznej zaproszony przez Redakcję „Frondy" doudziału w ankiecie na temat neokonserwatyzmu zmuszony jestem sformułowaćjedną uwagę wstępną. Neokonserwatyzm nie jest nazwą jednego„nurtu", lecz mianem co najmniej kilku środowisk hołdujących w różnymokresie rozmaitym odmianom konserwatyzmu albo tylko niektórym koncepcjomlub ideom z nim wiązanym. W tradycji niemieckiej mianem tymokreśla się kilka opcji kształtujących się w drugiej połowie XIX i pierwszejpołowie XX wieku dla ich odróżnienia od konserwatyzmu tzw. romantykówpolitycznych, bliskich m.in. Burckhardtowi i Bismarckowi, Treitschkemu,zwolennikom katolickiej partii Centrum (bracia Reicherspergerowie,Vogelsang), a nawet... Nietzschemu i teoretykom „rewolucji konserwatywnej"z czasów Republiki Weimarskiej. Także w dziejach polskiej myślizachowawczej można odnaleźć środowiska określane mianem neokonserwatywnych,pojawiające się po wystąpieniu krakowskich stańczyków. Pierwszez nich działało od schyłku XIX wieku i skupione było wokół krakowskiegoKlubu Społecznego (m.in. Jaworski, Estreicher i Krzyżanowski), a późniejw Stronnictwie Pracy Narodowej. „Neokonserwatyści" opowiadali się przeciwkowspółpracy z Narodową Demokracją, uznając bliski jej nacjonalizm zasprzeczny z rzeczywistą ideą narodową i zagrażający stabilności wielonarodowejRzeczypospolitej. Państwo stawało się w ich myśleniu ośrodkiem wymagającymlojalności bez względu na narodowość obywatela i nie było kojarzonez osobą władcy ani z wyznaniem: „polityczność państwa", jego „aetyczność"i areligijność różniły neokonserwatystów od kultywujących wątek narodowydziedziców tradycji „realistów", zbliżających się do endeków. Druga grupapolskich „neokonserwatystów" kształtuje się od początku lat 30. XX wiekugłównie w Warszawie (bracia Bocheńscy, Giedroyc, Studentowicz): krytyczniwobec BBWR, podobnie jak „neokonserwatyści" krakowscy eksponowaliznaczenie praworządności, negatywnie oceniając wydarzenia brzeskie orazustawy o stowarzyszeniach i szkolnictwie wyższym. Skupieni wokół dwóchczasopism: wydawanego od 1932 roku „Buntu Młodych", a od 1937 roku„Polityki", łączyli krytykę „sejmokracji" i „partyjnictwa", istotną dla poprzed-30*<strong>FRONDA</strong> 41


niego środowiska „neokonserwatywnego" z uwagami o zagrożeniach czyhającychze strony obozu belwederskiego, którego polityka zmierzała do „etatyzmu,koszaryzacji i w ogóle rządów przymusu, a w końcu do upadku poczuciasamoczynnego patriotyzmu, do rusyfikacji ustroju wewnętrznego", kwestionującwszystkie niemal postulaty konserwatystów minionych pokoleń (AdolfBocheński); wskazywano więc, że i sanacyjni „pułkownicy", i przeciwni imendecy osłabiali państwo, czyniąc obywateli bezwolnymi poddanymi i „odpychając"mniejszości narodowe od aktywności na jego rzecz. W przypadkubrytyjskim termin „neokonserwatyzm" stosowany jest w odniesieniu do zespołukoncepcji kojarzonych z wystąpieniem torysowskiej premier MargaretThatcher. Swoisty paradoks związany z jej wystąpieniem wiąże się z uznaniem,że dla wielu badaczy toryzm i socjalizm są odmianami tego samego zjawiska(S.M. Lipset) krytycznego wobec indywidualistycznego liberalizmu podjętegoprzez Thatcher: jej „liberalny" lub „libertariański toryzm" jest przeciwstawnysocjalizmowi i dawnemu toryzmowi Disraelego i Macmillana, którzy istotniegłosili w odniesieniu do dystrybucji środków publicznych hasła bliskie socjalistom.Brytyjscy konserwatyści, zrywając konsens uznawany do początkówlat 60. XX wieku, zaczęli głosić tezę o potrzebie wycofania państwa z gospodarkigwoli wzmocnienia prywatnej przedsiębiorczości. Sięgali przy tym jednak dowolnorynkowej orientacji tych dawnych konserwatystów, którzy eksponowaliideę państwa minimalnego, nie tyle do Burke'a, przyznającego państwu zadaniapozytywne, ile do Stephena, a przede wszystkim Adama Smitha i HerbertaSpencera: kosztem pragmatyzmu politycznego pojawiła się więc u nich alternatywadla mieszanej gospodarki i społecznego dobrobytu, wizja gospodarkiwolnokonkurencyjnej i społeczeństwa, które nie jest już całością organiczną,lecz zbiorem niezależnych jednostek, powodowanych interesem prywatnym,chronionym przez rząd respektujący „sprawiedliwość rynkową" i wspierającyprywatną przedsiębiorczość, nie szczepiący jednak żadnej „wizji szczęśliwości"scalającej obywateli postrzeganych w roli konsumentów lub producentów. Cineokonserwatyści sięgają po opcję indywidualistyczną, przechodząc na pozycjeradykałów (prawicowych) i ideologizując stanowisko zachowawcze wiązanez libertarianizmem (w dyskursie amerykańskim termin „liberalizm" kojarzysię z europejskim socjalizmem, stąd niektórzy amerykańscy neokonserwatyści- z którymi torysowscy libertarianie mają niewiele wspólnego - są liberałamigłoszącymi wręcz tezy socjalistyczne).ZIMA 200631*


Analogiczne problemy pojawiają się w dyskusjach toczonych w USA,gdzie obok „konserwatystów tradycyjnych" pojawiają się różnie opisywanei niejednorodne środowiska neokonserwatystów. Raz „neokonserwatyzm"wiąże się z grupą leseferystów sięgających do liberalnego „klasyka monetaryzmu"i krytyka ekonomii keynesowskiej M. Friedmana, znacznie częściejz grupą antykomunistycznie nastrojonych myślicieli, akceptujących główneelementy thatcheryzmu i reaganomiki (H. Liibbe). Także członkowie tegośrodowiska, a zapewne właśnie o nie idzie autorom ankiety, opisywani sąw odmiennej terminologii: stanowisko, które w Europie uchodziłoby za liberalne,za Oceanem nazywane jest z reguły konserwatywnym, to, co tutajuznane byłoby za socjalizm, tam wiąże się zwykle z liberalizmem. Z powoduterminologicznego zamieszania sytuują się oni w środku spektrum politycznego,pomiędzy indywidualistami i kolektywistami albo skrajnymi liberałamii tradycjonalistycznie nastawionymi konserwatystami. Usytuowanie to jesttym istotniejsze, że neokonserwatyści zdają się ograniczać pole zainteresowańgłównie do kwestii ekonomicznych lub „czysto politycznych", gubiącwyczucie „powinności kulturowych" często kojarzonych z chrześcijaństwem,któremu członkowie tego środowiska nie hołdują; powinności zwykle nieprzyjmowanych świadomie przez jednostkęani nie narzucanych jej z zewnątrz,lecz stanowiących - jak u zachowawcóweuropejskich - zespół właściwości, któreporządkują zachowania jednostek jako„przed-sądy" (stałe wartości lub trwałeprzekonania Russella Kirka, przedstawicielatradycjonalistycznych konserwatystów).Omawiane środowisko kojarzy sięz autorami i politykami uznawanymiza liberałów nastrojonych antykomunistycznie,głównie pochodzenia żydowskiego,nawiązującymi do stanowiskazarysowanego po zakończeniu II wojnyświatowej przez Reinholda Niebuhrai zwolennika koncepcji „żywotnego centrum"Arthura M. Schlesingera juniora.32*<strong>FRONDA</strong> 41


Odrzucają oni wpływowy co najmniej od lat 40. XX wieku sposób myślenia„progresywistycznych liberałów" krytycznych wobec interwencji USA w obroniepraw człowieka, demokracji i ograniczenia wpływów komunistycznych.W tym nurcie znajduje się miejsce dla polityków (Hubert Humphrey wiceprezydenti kandydat demokratów na prezydenta w 1968 roku, uchodzący za ostatniegoreprezentanta „żywotnego centrum", oraz przedstawiciel USA w ONZw latach 1975-1976, senator D.P. Moynihan) i intelektualistów (D. Bell,I. Kristol, N. Glazer, także ambasador USA przy ONZ J. Kirkpatrick, PL, Berger,N. Podhoretz, R. Pipes, M. Novak, M. Decter, W. Laąueur), którzy w latach70., po rozpadzie tzw. liberalnego konsensu w sprawach polityki wewnętrzneji zagranicznej USA m.in. w związku z rozruchami w kraju i wycofaniem wojskz Wietnamu, mimo pozostawania w Partii Demokratycznej, podjęli krytykęuzasadnianych przez konsens radykalnych reform społecznych i ostrożnejpolityki amerykańskiej wobec ZSRS. Grupa deklarująca przywiązanie do ideiliberalnych, nazwana początkowo mianem „nowych konserwatystów", a odok. 1975 roku „neokonserwatystów" (jak przekonywał M. Harrington „myślącychżyczeniowo prawicowych liberałów", którzy dostrzegają zagrożeniedla demokracji w narastających niepokojach społecznych i antysemityzmie),zdaniem Kristola pozbawiona jest wspólnych, jednoczących jej członków celów,ideologii i organizacji i z tego powodu niepodobna uznawać, iżby w ogóle„istniało coś takiego, jak neokonserwatyzm". Mimo tego zastrzeżenia łatwojednak dostrzec, że teza o potrzebie obrony amerykańskich interesów w różnychczęściach świata łączy się w analizach członków grupy z krytyką swoiściepojmowanej „ideologii egalitaryzmu" głoszonej przez kraje Trzeciego Świata(realizujące socjalistyczną „politykę fabianów" i stające się zwykle „biednymipaństwami policyjnymi") żądające zrównania z krajami rozwiniętymi. Wydajesię, że także po upadku ZSRS, wspierającego tę ideologię, wpływy neokonserwatystówi znaczenie ich analiz - mimo polemik m.in. Chomsky'ego - nieosłabną wobec nowych prób zbudowania radykalnej przeciwwagi dla pozycjiUSA na wszystkich kontynentach (zabiegi prezydenta Wenezueli, problemyPaństwa Izrael). Teza o potrzebie aktywnego kształtowania stosunków międzynarodowychw różnych częściach świata w imię obrony wartości demokracjii wolności, podjęcia „zachowawczej polityki containment" uzasadniającejwprowadzanie „stopniowych, subtelnych i możliwie najmniej dostrzegalnychzmian" w międzynarodowym układzie sił, która po 1974 roku doprowadziła doZIMA 200633*


izolowania grupy w Partii Demokratycznej, ma obecnie nie mniejsze znaczenieniż wówczas i jest nadal kierowana przeciwko próbom budowania przez „socjalistyczno-liberalnychreformatorów" tzw. nowego człowieka, bliskiego takżerewolucjonistom lewicowym.Neokonserwatyści, dawni krytycy systemu komunistycznego nie tyle jakowroga religii, tradycji i hierarchii, ile jako przeciwnika wolności, demokracji,kapitalizmu i praw człowieka, nie akceptują skrajnego leseferyzmu i koncepcjipaństwa minimum, bronionych ongiś przez ich brytyjskich kolegów. Opierającsię nie tyle na „momencie religijnym", ile na sceptycyzmie uzasadniającympolityczny realizm, dowodzą, że mechanizmy demokratyczne winny byćw pewnej mierze moderowane przez „niezależnych fachowców politycznych",którzy kształtowaliby debatę publiczną, określali programy polityczne, a nawetdefiniowali kryteria oceny działalności politycznej. Tym jednak, co wyróżniaprzedstawicieli kolejnego pokolenia neokonserwatystów (Luttwak, Muravchik,W. Kristol, Krauthammer), jest poczucie względności usprawiedliwiające tezę,że wszystkie poglądy i systemy wartości zależą od okoliczności historycznospołecznych.„Postawa pragmatyczna", różna od „utopijnej", jednak kojarzonaz krytyką skrajnego relatywizmu (kapitalizm i demokracja - której niepodobna„narzucić z zewnątrz" ani szybko doprowadzić do doskonałości, ale której należypomagać przez umacnianie jej „infrastruktury": wolnej prasy, związków zawodowych,partii politycznych i uniwersytetów - są jednak „moralnie wyższe"od innych rozwiązań ekonomicznych i politycznych) jest u neokonserwatystówbardziej godna uwagi niźli formułowanie podstaw „nowego nacjonalizmu"amerykańskiego, haseł antykomunistycznej krucjaty lub walki z terroryzmemw imię obrony praw człowieka lub krytyka prób rezygnacji z przywódczej roliAmeryki na rzecz słabej ONZ. Ten właśnie wymiar neokonserwatyzmu wartjest przemyślenia także w Polsce.BOCDAN SZLACHTABOGDAN SZLACHTA (1959) PROFESOR UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO. AUTOR LICZNYCH PUBLIKACJIZ HISTORII MYŚLI POLITYCZNEJ M.IN. ŁAD -KOŚCIÓŁ -NARÓD (1996). KONSERWATYZM. Z DZIEJÓW TRADYCJIMYŚLENIA 0 POLITYCE (1998). Z DZIEJÓW POLSKIEGO KONSERWATYZMU (2000). KONSERWATYŚCI POLSCY WO­BEC USTROJU POLITYCZNEGO DO1939 ROKU (2000). MONARCHIA PRAWA. SZKICE Z HISTORII ANGIELSKIEJ MY­ŚLI POLITYCZNEJ DO KOŃCA EPOKI PLANTAGENETÓW (2001). KONSTYTUCJONALIZM CZY ABSOLUTYZM. SZKICEZ FRANCUSKIEJ MYŚLI POLITYCZNEJ XVI WIEKU (2005). REDAKTOR NACZELNY PÓŁROCZNIKA „POL1TEJA. PISMOWYDZIAŁU STUDIÓW MIĘDZYNARODOWYCH I POLITYCZNYCH UJ". CZŁONEK OŚRODKA MYŚLI POLITYCZNEJ.34* <strong>FRONDA</strong> 41


Ryszard LegutkoCzy neokonserwatyzm jest... konserwatyzmem?Tak, neokonserwatyzm jest konserwatyzmem, choć w szczególnym sensie.Przede wszystkim pamiętajmy o wieloznacznościach samego słowa „konserwatyzm".Jeśli w ogólności odnosi się ono do pewnej postawy, podkreślającejciągłość i doświadczenie w opozycji do zmian radykalnych i tzw. projektówspołecznych, to neokonserwatyści w tej kategorii się mieszczą. Najbardziejznana formuła określająca to ugrupowanie, pochodząca od Irvinga Kristola,głosi, że neokonserwatysta to liberał, którego ograbiła rzeczywistość. Tym,co stanowiło ów element otrzeźwiający, była porażka wielkich programówspołecznych wprowadzonych przez prezydenta Johnsona w latach 60., a zainspirowanaszkołą myślenia powstałą jeszcze za prezydentury Kennedy'ego.Wówczas wydawał się dominować pogląd, iż kłopoty społeczeństwa amerykańskiegobiorą się z braku woli wprowadzania śmiałego programu reform.Kennedy, Wunderkind amerykańskiej polityki, otoczył się gronem specjalistów,profesorów najlepszych uczelni - the Best and the Brightest - niczym królArtur otoczony przez swoich rycerzy w Camelocie (stąd też owo grono nazywanoamerykańskim Camelotem). Za prezydenta Johnsona ruszyła pełnąparą wojna z nędzą, system akcji afirmatywnej, walka o prawa obywatelskiei wiele innych programów. Efekty okazały się rozczarowujące, zważywszy,że nakłady były ogromne. Doszło też do powszechnej młodzieżowej kontestacji,buntu społeczności murzyńskiej, a także do ujawnienia się patologiiwynikłych z opiekuńczości państwa. Jeden z dawnych liberałów, nowo narodzonyneokonserwatysta, Nathan Glazer napisał wówczas tekst o kulturowychgranicach polityki społecznej, w którym dowodził, że państwo matylko niewielkie możliwości kształtowania życia społecznego. Zaczęto więcpodkreślać rolę tych czynników, które od państwa były niezależne i którychpaństwo nie mogło łatwo powołać do życia - rodziny, więzi wspólnotowych,tradycji obyczajowej etc. Nie znaczy, oczywiście, że państwo i rząd powinnysię powstrzymać od jakichkolwiek działań; takie stanowisko było zgodnez pewnymi wersjami klasycznego liberalizmu. Chodziło raczej o to, by działaćinspirująco i ostrożnie. W tym kontekście karierę zrobiły prace Jamesa Q.ZIMA 200635*


Wilsona, wówczas profesora z Harvardu, który zasłynął jako czołowy znawcanowej polityki społecznej.Konserwatywne nastawienie było wówczas widoczne także w zmianiestosunku do Ameryki jako kraju. W czasie kontestacji i wojny w WietnamieAmeryka uchodziła za ucieleśnienie zła. Atakowały ją nie tylko kraje komunistyczne,lecz także kraje Trzeciego Świata. Również spora część amerykańskiejelity wyrażała się krytycznie, nie tylko w kontekście wojny, lecz równieżspraw wewnętrznych. Michael Harrington opublikował książkę o nędzyw Ameryce, Herbert Marcuse zaś pisał o „Wolnym Świecie Orwellowskim".Neokonserwatyści bronili Ameryki i głosili - jak na konserwatystów przystało- mądrość własnej tradycji i dorobku. Norman Podhoretz i Irving Kristolwalczyli z tzw. „kulturą wrogości" (adversarial culture) intelektualistów,a Daniel Patrick Moynihan (który później miał od neokonserwatyzmu odejść)jako nowo mianowany ambasador amerykański przy ONZ toczył boje z reprezentantamidyktatorskich rządów Trzeciego Świata pouczających Amerykęo prawach ludzkich.Neokonserwatyzm narodził się jako ideologiczne uzasadnienie antykomunistycznegokursu polityki amerykańskiej w okresie zimnej wojny. Czy poupadku komunizmu i krachu ZSRS ideologia ta zachowuje swoją aktualność?Nie jest prawdą, iż neokonserwatyzm narodził się jako ideologiczne uzasadnienieantykomunistycznego kursu polityki amerykańskiej. Jak pisałem powyżej,źródła były raczej wewnętrzne i wiązały się z polityką społeczną. Sprawyzagraniczne pojawiły się później i były niejako drugorzędne. Nastawieniejednoznacznie antagonistyczne wobec komunizmu reprezentowali nie tylkoneokonserwatyści, lecz także inne grupy bardziej liberalne (w sensie amerykańskim)w swoich poglądach społecznych. Później te podziały się uprościły,ale w latach 60. i 70. antykomunizm i antysowietyzm nie stanowiły wyróżnikaneokonserwatywnego.Jednym z głównych elementów neokonserwatyzmu jest przeświadczenieo globalnym posłannictwie amerykańskiej demokracji. Czy nie jest to rodzajliberalnej utopii?36*<strong>FRONDA</strong> 41


To jest element relatywnie nowy. Narodził się wraz ze zmianą pokoleniowąw neokonserwatyzmie. Starsi się wycofali z aktywności, natomiast głównąrolę przejęli młodsi. Niekiedy była to zmiana w obrębie jednej rodziny. JohnPodhoretz i William Kristol, synowie sławnych rodziców, stali się postaciamipierwszoplanowymi. Zmiana ta była jednak głębsza. O ile starsze pokolenia,oprócz działań politycznych, były zainteresowane także szerszym kontekstemproblemu liberalizmu i dziedzictwa amerykańskiego, również filozoficznym,o tyle pokolenie młodsze takie zainteresowanie straciło. Stali się oniekspertami, doradcami i strategami Partii Republikańskiej. Stąd stara ideaobrony Ameryki przed oskarżeniami Trzeciego Świata i propagandą sowieckąprzekształciła się w nową ideę o decydującej roli USA w świecie po upadkukomunizmu. Ta nowa idea jest w dużej mierze faktem, to znaczy, rzeczywiścieAmeryka z racji swojej potęgi została skazana na bycie światowymmocarstwem. Czym innym jest jednak światowe mocarstwo, a czym innymgłoszenie programu demokratyzacji świata. U młodych neokonserwatystówte dwie rzeczy nakładają się na siebie, co niekiedy prowadzi do nieporozumień.Widać to na przykładzie wojny w Iraku. Zapewne istniały przesłankido interwencji w Iraku, ale niekoniecznie musiało się to wiązać z projektemwprowadzania demokracji w kraju, gdzie podziały nie mają charakteru podziałówwedług partii politycznych w klasycznym sensie. Neokonserwatyści- o czym świadczy znany tekst Charlesa Krauthammera - dowodzą, iż niechcą robić krucjaty demokratycznej, lecz kierują się politycznym realizmem.Sądzę jednak, że - jak w przeszłości, tak i teraz - mamy do czynienia z charakterystycznymdla Ameryki połączeniem realizmu z idealizmem. Byćmoże przyczyną pojawiających się podejrzeń o liberalno-demokratycznyutopizm jest właśnie ów brak szerszego i głębszego widzenia polityki, jakicharakteryzuje nowe pokolenie neokonserwatystów. Z pozycji stratega partyjnegoświat jawi się znacznie prostszy niż z perspektywy filozofa polityki.Jakie elementy neokonserwatyzmu sprawdziły się w ciągu minionych dziesięcioleci,a jakie nie?Główne przesłanie neokonserwatystów mówiące o granicach politykispołecznej stało się elementem nieusuwalnym z amerykańskiej polityki.Oczywiście spór o państwo opiekuńcze trwa, a akcja afirmatywna ma swo-ZIMA 2006 37*


ich wielkich zwolenników i uległa solidnemu zakorzenieniu, ale nie występujejuż w wersji ortodoksyjnej, a w każdym razie nie wypada jej już głosić bezustosunkowania się do wszystkich zastrzeżeń. Programy socjalne stały sięskuteczniejsze i lepsze. Nie ma także już pomysłu na prowadzenie ogólnonarodowej„wojny z nędzą" lub jakiejkolwiek innej ogólnonarodowej wojnysocjalnej. Czy system socjalny w Ameryce można uczynić lepszym i czy owalepszość polegałaby na upodobnieniu do modelu europejskiego, to pytanie,na które nie zaryzykuję odpowiedzi.W tradycyjnym konserwatyzmie ważną rolę odgrywał pozytywny stosunek doreligii, zwłaszcza do chrześcijaństwa jako moralnego i cywilizacyjnego fundamentuspołeczeństwa. Czy neokonserwatyzm jest kontynuatorem tej linii?Raczej nie. Przypomnieć warto jednak, że religia w początkowym okresieneokonserwatyzmu także się pojawiała. Dla Irvinga Kristola i Daniela Bella(który także w pewnym okresie do neokonserwatyzmu był zaliczany) judaizmstanowił niezmiernie ważne dziedzictwo, a w wypadku tego ostatniego byćmoże coś więcej niż dziedzictwo. Także w gronie neokonserwatystów działalichrześcijanie - protestant Peter Berger czy katolicy Michael Novak, PatrickMoynihan, i wielu innych. W miesięczniku „Commentary" wszyscy ci autorzysię spotykali. Później stały się dwie rzeczy. Po pierwsze, nowe pokolenieuległo wyraźnej sekeularyzacji, a przynajmniej kwestia religijna nie bywapodnoszona. Po drugie, doszło do łagodnego, ale jednak rozłamu międzyneokonserwatystami świeckimi (w większości pochodzenia żydowskiegoi świadomie z tym dziedzictwem się identyfikującymi) a neokonserwatystamireligijnymi (w większości chrześcijanami). W żargonie amerykańskim zaczętoich nazywać „neocons" oraz „theocons", czyli neokonami oraz teokonami.Ci ostatni publikują teraz rzadziej w „Commentary", a katolicy pojawiają sięgłównie w „First Things". Sekularyzacja neokonserwatyzmu jest zapewne kolejnymelementem tej zmiany pokoleniowej, o której pisałem powyżej i któraniekoniecznie wychodzi ruchowi na dobre.Pytanie do polskich respondentów: W jakim stopniu neokonserwatyzmmożna przeszczepić na grunt polski? Czy i jaki ma to sens?38*<strong>FRONDA</strong> 41


Przeszczepianie nie ma żadnego sensu. Konserwatyzm z natury rzeczy niemoże być przeszczepiony, bo musi wynikać z doświadczenia. Jeśli tego doświadczenianie ma, konserwatyzm przekształca się w fikcję lub ideologię.Od neokonserwatystów wielu polskich intelektualistów sporo się nauczyło.Dotyczyło to formułowania problemów, poznawania świata amerykańskichkonfliktów oraz pewnego umysłowego temperamentu. Myślę, że to, conajcenniejsze, to właśnie ów umysłowy temperament, który - zwłaszczaw pierwszej generacji ruchu - polegał na roztropnym namyśle nad własnymdoświadczeniem i nieufności wobec łatwych rozwiązań ignorujących obyczaji ludzkie skłonności.RYSZARD LECUTKORYSZARD LECUTKO (1949) PROFESOR FILOZOFII UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO. MARSZAŁEK SENATU RRMIEKSZA W KRAKOWie.James KurthCzy neokonserwatyzm jest konserwatyzmem?Jak dotąd, można odróżnić dwie wersje neokonserwatyzmu, odpowiadającedwóm pokoleniom neokonserwatystów - pierwszemu, z lat 70. i 80. ubiegłegostulecia, i drugiemu, które dominuje w neokonserwatyzmie od początkulat 90. po dziś dzień. Polityka zagraniczna pierwszego pokolenia koncentrowałasię na Związku Sowieckim i usiłowaniach powstrzymania, a nawetwyparcia komunizmu. Polityka wewnętrzna koncentrowała się na klasycznieliberalnych programach rządowych mających wzmocnić tradycyjne wartościmoralne i kulturowe, szczególnie trwałość rodziny i osobistą odpowiedzialność.Było to podejście typowo konserwatywne.Polityka zagraniczna drugiej generacji koncentrowała się na BliskimWschodzie i usiłowaniach powstrzymania czy wyplenienia islamizmu i arabskiegonacjonalizmu, szczególnie pokąd stanowi zagrożenie dla Izraela.Jednocześnie w przeważającej większości to pokolenie neokonserwatystówZIMA 2006 39*


wykazywało niewielkie zainteresowanie polityką wewnętrzną czy tradycyjnymiwartościami moralnymi i kulturowymi. W tym sensie stanowiskoobecnej generacji nie jest konserwatywne, w przeciwieństwie do stanowiskapoprzedniej. W praktyce, na przykład w forsownej promocji demokracji zagranicą, nie są oni w żadnym stopniu konserwatystami, tak jak nie mają wielewspólnego z długofalową polityką liberalną.Neokonserwatyzm jako ideologia antykomunistycznaNeokonserwatyści zachowali ledwie ślad swojej pierwotnie antykomunistycznejideologii, przejawiający się w ustawicznej krytyce reżimu komunistycznegow Chinach. Jest to raczej marginalna część dzisiejszego neokonserwatyzmu.Antykomunizm, jako centralny element swojej ideologii,zastąpili dziś antyislamizmem. Niektórzy z nich, odnosząc się do zimnejwojny - wcześniejszej walki z komunizmem - określają ją mianem III wojnyświatowej, natomiast walkę z islamizmem określają jako IV wojnę światową.Neokonserwatystom nie sprawiło wielkiego problemu przełączenie ichkategorii ideologicznych i trybów analitycznych z jednego „-izmu" na drugii z czerwonego zagrożenia na „zielone".Neokonserwatyzm jako liberalna utopiaPierwsze pokolenie neokonserwatystów uważało, że wysiłki liberałów, by zapomocą państwa dokonać zmian instytucji społecznych i wartości kulturowych,są niezwykle destrukcyjne i skazane na niepowodzenie. Krytykowali takieusiłowania jako liberalną utopię. Używając siły amerykańskiego państwado lansowania demokracji za granicą, szczególnie w świecie muzułmańskim,druga generacja neokonserwatystów zaangażowała się w ten sam rodzaj liberalnejutopii, jaki pierwsza generacja potępiała. Istotnie, niektórzy członkowiepierwszej generacji - zwłaszcza Norman Podhoretz - również argumentowaliza siłową, narzuconą przez Stany Zjednoczone, zmianą władzy w świecie muzułmańskim,szczególnie w Iraku. Robiąc to, demonstrowali swoją intelektualnąniekonsekwencję czy nawet brak uczciwości intelektualnej.Użyteczne składniki neokonserwatyzmu40*<strong>FRONDA</strong> 41


Główne elementy neokonserwatyzmu pierwszego pokolenia (antykomunistycznapolityka zagraniczna i zorientowana kulturowo i moralnie politykawewnętrzna) okazały się bardzo użyteczne. Dowiodły tego wydarzenia historycznelat 80. i oparły się próbie czasu po dziś dzień. Główny składnikneokonserwatyzmu drugiego pokolenia (antyislamistyczna polityka zagraniczna)jest użyteczny jako cel ogólny. Islamizm jest rzeczywiście śmiertelnymzagrożeniem dla społeczeństw zachodnich. Jednakże realizacja tego celuw praktyce przez neokonserwatystów poprzez siłową promocję demokracjiza granicą okazała się nie tylko bezcelowa, ale wręcz niebezpieczna, a nawet(jak w Iraku) katastrofalna. Dzieje się tak, ponieważ drugie pokolenie w dużejmierze nie jest zainteresowane - a przez to wykazuje w tych kwestiach wręczignorancję - dzisiejszymi społecznymi i kulturowymi realiami krajów, którechce demokratyzować.Stosunek neokonserwatyzmu do chrześcijaństwa jako moralnej i kulturowejpodstawy społeczeństwaWielu neokonserwatystów to żydzi, a oni w ogóle są nieufni wobec chrześcijaństwa,szczególnie katolicyzmu, chociaż często uznają pozytywną rolę,którą chrześcijaństwo odegrało, dając moralne i kulturowe fundamentyspołeczeństw na Zachodzie. Często woleliby jednak, aby te fundamentywywodziły się z oświecenia, zwłaszcza jego bardziej konserwatywnej brytyjskieji amerykańskiej wersji. Kładą nacisk na wolność osobistą i ograniczeniawładzy działającej w ryzach prawa. Ogólnie, wolą raczej „świecką religię" niżchrześcijaństwo.Na początku tego stulecia neokonserwatyści zawarli tymczasowy sojuszz ewangelikalnymi protestantami, by wesprzeć administrację Busha. Obiegrupy wspierały Busha z odmiennych powodów. Neokonserwatyści chcieliod administracji wojny z Irakiem (legitymizowanej ideologią niesienia demokracjiza granicą) i otrzymali ją. Ewangelikalni protestanci chcieli promocjitradycyjnych wartości moralnych i kulturowych w kraju, której de facto niema. Dziś obie strony sojuszu są głęboko rozczarowane administracją Busha.Neokonserwatyści boją się być obwiniani z powodu złego obrotu spraww wojnie irackiej. Ewangelikalni protestanci natomiast boją się, że wyjdąna głupców, ponieważ ich polityka moralna i kulturowa okazała się bardziejZIMA 200641*


etoryczną pozą niż realnym osiągnięciem. W rezultacie tymczasowy sojuszneokonserwatystów z ewangelikalnymi protestantami mający wesprzećadministrację Busha rozpada się, a każda z jego stron staje się podejrzliwawobec drugiej, a być może wręcz jej obca.Jeśli chodzi o katolików, nie było zbliżenia pomiędzy nimi a neokonserwatystami,zwłaszcza że Jan Paweł II i amerykańscy biskupi od samego początkusprzeciwiali się wojnie w Iraku i narzucaniu demokracji siłą. Teraz fatalny obrótwojny irackiej dowiódł, że katolicka hierarchia miała rację, a neokonserwatyścisię mylili. To powoduje, że obie grupy są jeszcze bardziej podejrzliwei obce sobie niż wcześniej.W ten sposób neokonserwatyści skończą prawdopodobnie oddaleni tak odewangelikalnych protestantów, jak i katolików, niechętni jednym i drugim. A ponieważneokonserwatyści od dawna pogardzali liberalnymi protestantami (szczególniez powodu ich propalestyńskich sympatii), skończą w izolacji od wszelkichdenominacji chrześcijańskich, oddalając je również od siebie nawzajem.JAMES KURTHJAMES KURTH REDAKTOR NACZELNY PISMA „THE AMERICAN INTEREST". PROFESOR NAUK POLITYCZNYCH WSWARTHMORE COLLEGE.Thomas Fleming1. To pytanie trafia w sedno. W Stanach Zjednoczonych słowo „konserwatysta"nie ma dziś zupełnie związku ze swoim pierwotnym znaczeniem.Amerykański konserwatyzm był zawsze specyficznym zjawiskiem - połączeniemtrzech części klasycznego liberalizmu z jedną częścią „tradycjonalizmu",to jest szacunku dla religijnych, kulturalnych i moralnych tradycji Zachodu.Choć niektórzy neokonserwatyści - tacy jak Michael Novak - głosząc pochwałęwolnego rynku i sięgając do języka Kościoła, gołosłownie deklarująpoparcie dla obu aspektów, większość neokonserwatystów to neoliberałowie,czyli pragmatyczni lewacy, którzy pragmatycznie dążą do utrzymania status42»<strong>FRONDA</strong> 41


quo, którym w USA jest mieszanka państwowego kapitalizmu i narodowegosocjalizmu. Literacką i religijną spuściznę Zachodu neokonserwatyści darząjeszcze mniejszym szacunkiem niż wolny rynek. Nie wnieśli prawie nic donaszej literatury, sztuki, krytyki literackiej czy myślenia o historii. W rzeczywistościwiększość tego, co napisali o kulturze, przypomina wysiłki Trockiegochcącego wykorzystać literaturę jako nośnik propagandy. Jednym zdaniemw neokonserwatyzmie nie ma nic z konserwatyzmu.2. Konserwatyści i klasyczni liberałowie odegrali główną rolę w walce przeciwkoZSRS, neokonserwatyści dołączyli w końcowej fazie zmagań. Ich lewackiereferencje zyskały im pełen szacunku posłuch w lewackiej prasie, a takiesą praktycznie całe amerykańskie media, ale to właściwie całość ich własnegowkładu. Ich ideologia narodziła się w walce między Stalinem a jego rywalami(szczególnie Trockim). Prawdopodobnie byli szczerzy w swoim antystalinizmiei nienawiści do ZSRS oraz wszystkiego, co rosyjskie - choć wielu z nichnienawidzi wszystkich ludów słowiańskich. Polaków tak samo jak Rosjan, zaich rzekomy antysemityzm. Ich wrogość wobec starszych form chrześcijaństwa- katolicyzmu i prawosławia określa dziś ich podejście do Rosji i EuropyWschodniej. W tym sensie nie są zbyt daleko od George'a Sorosa.3. Poważnym błędem jest branie deklaracji członków jakiegokolwiek ruchupolitycznego, a szczególnie neokonserwatystów, za dobrą monetę. Jako bylimarksiści założyciele tego prądu dobrze rozumieją marksistowską koncepcjęideologii, mianowicie jako pseudofilozofię, która służy uzasadnieniu władzyklasy robotniczej czy reżimu. Mimo że neokonserwatywna ideologia i retorykapowierzchownie odwołuje się do patriotyzmu, niewielu neokonserwatystówwie cokolwiek o Ameryce leżącej poza Nowym Jorkiem i Los Angeles.Nie rozumieją naszej tradycji i historii, a zdają się doskonale szczęśliwi, trwoniącżycie i pieniądze Amerykanów w pogoni za poszerzaniem swej władzyi wpływów. Utopiści są idealistami, a neokonserwatyści bez wyjątku nie mająideałów poza libido dominandi. Nawet ich niezachwiane poparcie dla izraelskiegoLikudu jest często niewiele więcej niż instrumentem autopromocji.W rzeczywistości wielu izraelskich analityków i polityków uważa, że wsparcie,którego amerykańscy neokonserwatyści udzielają politycznym ekstremistom,stanowi poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa Izraela. W zeszłymZIMA 200643*


oku naiwna i błędna polityka zagraniczna neokonserwatystów zwróciła sięprzeciw nim. Ameryka nigdy nie była tak słaba i bezbronna. Choć tak pojedynczo,jak i w grupie, neokonserwatyści będą nadal cieszyć się wpływami, todni ich hegemonii wydają się policzone.4. Poza prezentowaniem praktycznych ilustracji makiawelicznej przebiegłościneokonserwatyści nie wnieśli nic użytecznego. Neokonserwatyzm jest prostąkombinacją politycznego oportunizmu i zinstytucjonalizowanego lewactwa.Nie rozwinęli oni nowej czy oryginalnej polityki, ani na lewo, ani na prawo.Ich polityka nie jest niczym ważniejszym niż rodzaj lewactwa, które zastąpili.Bieżąca polityka neokonserwatystów, szczególnie ich krucjaty mającenarzucić amerykańską wizję praw człowieka nieskoremu do jej przyjęciaświatu, jest łatwa do zaakceptowania dla większości amerykańskiej lewicyod lat 20. po 60. ubiegłego stulecia. W tym sensie neokonserwatyści nie odgrywaligłównej roli, nie dając początku zbyt wielu ideom. Powtarzając kilkapatriotycznych haseł, trzymają się bezpiecznie lewicowo-liberalnego kursu,potępiając patriotyzm jako nacjonalizm i broniąc niesprawiedliwych wojenna zupełnie niechrześcijańskim gruncie szerzenia demokracji i narzucaniamiędzynarodowych praw człowieka.Amerykańscy lewicowi liberałowie, od czasów Woodrowa Wilsona, zawszelubowali się w krucjatach demokracji. To oni, nie konserwatyści, upieralisię przy wojnie, która miała powstrzymać komunizm w Azji Południowej- katastrofalnej polityce, którą porzucili pozostawiając sojuszników Amerykina pastwę ich komunistycznych wrogów. Dzisiejsi neokonserwatyściw Pentagonie powtarzają błędy Lyndona Johnsona i Roberta McNamary(jego sekretarza obrony). Do starej doktryny dopisali odwrotność wszelkiegopokoju i porządku, „wojnę prewencyjną", choć żaden z nich nie służył nigdykrajowi w walce. Nic dziwnego, że są wyszydzani jako tchórzliwe jastrzębie.O niewielu neokonserwatystach można powiedzieć, że mają cokolwiekwspólnego z religią. Żaden z liderów, to jest ludzi, którzy decydują o działaniachpolitycznych czy mają kontrolę nad przepływem pieniędzy, nie byłchrześcijaninem, a żydowskie przywództwo ruchu jest w przeważającejwiększości niewierzące. Ich główne pismo, „Commentary", jest wydawaneprzez American Jewish Committee, ale choć można tam znaleźć artykuły o literaturzeStarego Testamentu albo prześladowaniu żydów przez chrześcijan,44*<strong>FRONDA</strong> 41


prawie nigdy, na co zwrócił mi uwagę pewien prominentny rabin i naukowiec,nie publikują artykułów o judaizmie. „Ojciec chrzestny" neokonserwatyzmu,Irving Kristol, regularnie mienił się następcą Leo Straussa, a trudno znaleźćfilozofa politycznego, nawet biorąc pod uwagę Nietzschego, bardziej wrogiegowpływom kościoła niż Strauss. Jest oczywiście tak zwana trójca neokonserwatywna(Novak, Neuhaus i Weigel), która wniosła nieco do myśli katolickiej,poza rozmyślną błędną interpretacją nauki społecznej Kościoła jakoobroną państwowego kapitalizmu i agresywnego imperializmu. To MichaelNovak jest autorem bluźnierstwa, głoszącego, że powstanie demokracji kapitalistycznejbyło wydarzeniem o „znaczeniu wcielenia", a neokonserwatywnikatolicy rozmyślnie i uparcie zakłamują stwierdzenia papieża Benedykta XVIi papieża Jana Pawła II potępiające wojnę w Iraku. Neokonserwatyści reprezentują,nawet bardziej niż oficjalna lewica katolicka, wypaczenie potępione(zupełnie słusznie) jako amerykanizm.Katoliccy neokonserwatyści nie wykazują zainteresowania Kościołemczy jego tradycją. Nie studiują języków Pisma ani jego dawnej kultury; niewiedzą prawie nic o średniowiecznej teologii czy historii Europy. Ich jedynącnotą jest fakt, że sprzeciwiają się katolickiej lewicy i amerykańskiej wersji„teologii wyzwolenia", choć sprzeciwiając się marksistowskiemu wypaczeniukatolickiego nauczania, oferują swoje własne demokratyczno-kapistalistycznewypaczenie, które jest niewiele mniej niebezpieczne. Ich wpływy w postkomunistycznejEuropie Wschodniej są godne ubolewania.THOMAS FLEMINGTHOMAS FLEMING DOKTOR FILOLOGII KLASYCZNEJ. AUTOR WIELU KSIĄŻEK. OSTATNIO NAPISAŁ THE MORAU-TY Of EVERYDAY LIFE (MORALNOŚĆ ŻYCIA CODZIENNEGO). REDAKTOR NACZELNY „CHRONICLES: A MAGAZ1NEOF AMERICAN CULTURE", PREZES ROCKFORD INSTITUTE.


Skuteczność i elegancki styl działania sprawiają, żeneokonserwatyści wydają się atrakcyjnym sojusznikiemw wewnątrzcywilizacyjnym starciu z szerokopojętym frontem spadkobierców rewolucji francuskiej.Jednak w szerszej perspektywie może się okazać, żebłyskotliwe sukcesy „neokonsów" opierają się na wątłymfundamencie ideowym.Rzeczy pierwszeNIKODEM BONCZA TOMASZEWSKIMyślenie z importuNeokonserwatyzm budzi na całym świecie silne emocje. Lewica nienawidzineokonserwatystów za głoszenie tradycyjnych wartości, za obronę prawanaturalnego, za przywiązanie do religii, a przede wszystkim za skuteczność.Neokonserwatyści Umiejętnie dysponują mediami, sprawnie poruszają się46*<strong>FRONDA</strong> 41


w świecie polityki i posiadają silne zaplecze intelektualne. Mają wszystko,czego potrzeba, żeby skutecznie realizować imperialną politykę USA.Konserwatywna krytyka neokonserwatyzmu jest nie mniej ostra. Staraprawica uznaje „neokonsów" za konia trojańskiego demoliberalizmu, którypod płaszczykiem obrony tradycyjnych wartości podważa od wewnątrz samąistotę konserwatywnego myślenia. Tak zwani paleokonserwatyści (nazwalisię tak, by odróżnić się od „neokonsów") uważają, że neokonserwatywniintelektualiści są tyleż błyskotliwi, co powierzchowni i nie dostrzegają fundamentalnejsprzeczności pomiędzy konserwatywnym ładem a poczętymiw czasie rewolucji francuskiej ideałami liberalnej demokracji.W Polsce te ciekawe dyskusje pozostałyby tematem politologicznychseminariów, gdyby nie to, że neokonserwatyzm przeniknął do naszego krajumniej więcej w tym samym czasie co pierwsze restauracje McDonaWs. Obaspotkały się z ciepłym przyjęciem, bo po okresie peerelowskiej przaśnościbyły czyste, schludne, łatwe w odbiorze, a w dodatku stanowiły odpowiedźna polskie fascynacje Ameryką.Tak jak grunt pod sukces McDonaldów położyły obskurne bary mleczne,tak neokonserwatyzm zyskiwał na wiarygodności dzięki niezłomnie antykomunistycznejpostawie. W czasie zimnej wojny neokonserwatyści uznalikomunizm za głównego wroga cywilizacji i zawzięcie zwalczali sowiety nacałym globie zarówno za pomocą pióra, jak i bomb, o ile uznali to za konieczne.Ostry antykomunistyczny kurs administracji Reagana był zasługą neokonserwatystówi choć upadek ZSRS był dla nich zaskoczeniem, to zwycięstwow zimnej wojnie Ameryka i Europa zawdzięczają w dużej mierze polityceneokonserwatywnej. Zgodnie ze słuszną zasadą, że każdy antykomunista jestprzyjacielem Polaków, neokonserwatyści zyskali wielki kredyt zaufania.W dodatku w drugiej połowie lat 80. pojawiły się grupy młodej opozycjiwyraźnie zafascynowanej ideami zachodniego liberalizmu. Podziemne wydawnictwawydawały prace Hayeka, von Misesa i inny klasyków liberalizmu,a Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie Poppera było lekturą obowiązkową.Środowiska te łączyły fascynację Zachodem z programowym dystansemwobec wszelkiej rodzimej tradycji myślenia i jak się później okazało, miałykolosalny wpływ na krajowy pejzaż intelektualny po 1990 roku.W latach 90. realizowano politykę intelektualnego „wielkiego skoku",szybkiej modernizacji polskiego myślenia według zachodnioeuropejskichZIMA 200647*


wzorców. Punktem wyjścia było gwałtowne zerwanie z solidarnościowątradycją polityczną. Odrzucono ją jako gospodarczo niefunkcjonalną (nieprzystawała do ideologii wolnego rynku), archaiczną (ze względu na religijno- maryjny charakter) i nieeuropejską (nie dała się sklasyfikować według zachodnichkryteriów). Co gorsza, pojawili się intelektualiści, którzy nie mogączrozumieć i zaakceptować solidarnościowej wizji, postawili tezę „sierpniowejutopii" i jej intelektualnej niespójności. Zdefiniowanie Solidarności jak ruchuutopijnego, wręcz millenarystycznego, stało się kluczem do jej obalenia.Porzucenie idei, które dekadę wcześniej zjednoczyły naród, było bardzopośpieszne. Opuszczonego pola nie było czym zająć, tym bardziej że nikt niemiał zamiaru sięgnąć do tradycji porzuconych w czasach komunistycznych.Nacjonalizm uważano za tyleż obskurancki, co archaiczny, a PPS-owski socjalizmza zjawisko historyczne. Niestety to sceptyczne nastawienie wynikałoraczej z ignorancji niż z krytycznego namysłu.Przerwane przez PRL, wykształcone jeszcze w XIX wieku, polskie tradycjepolitycznego myślenia zepchnięto na boczny tor. Zachodnie, szczególnie anglosaskienurty intelektualne wydawały się elegantsze i lepiej oddające problemynowoczesności. Razem z bananami i coca-colą masowo importowanoidee, kopiując bez zastanowienia to, co modne i aktualne. Większość polskichprac z tego okresu to wiernie spolszczone zachodnie koncepcje. Krajowi czytelnicypoznawali intelektualne niuanse „społeczeństwa postindustrialnego",problemy modernizacji Azji Południowo-Wschodniej albo analizowali meandrymyśli ojców amerykańskiej konstytucji. Fascynacja światem maskowałazanik oryginalnej myśli politycznej. Lewica, aby zaprowadzić „społeczeństwoobywatelskie", przepompowała zachodnie schematy. W odpowiedzi konserwatyści,walcząc o zachowanie resztek naturalnego ładu, zaczęli masowoimportować zachodnią myśli kontrrewolucyjną, od de Maistre'a poczynając.Na tym tle idee neokonserwatystów wydawały się szczególnie ciekawe.O ile u schyłku komunizmu neokonserwatyzm fascynował jako ideologia antytotalitarna,to po 1990 roku atrakcyjna stała się intelektualna oferta pogodzeniatradycji z nowoczesnością. Afirmacja demokracji i kapitalizmu łączyłasię z apologią klasycznych sposobów myślenia przeciw modnemu wówczaspostmodernizmowi oraz promocją religii jako fundamentu indywidualnegożycia duchowego. W epoce „transformacji ustrojowej" była to niezwyklekusząca propozycja.'Z jednej strony obiecywała modernizację gospodarczo-48*<strong>FRONDA</strong> 41


-polityczną i wyjście z biedy, z drugiej gwarantowała zachowanie tradycyjnegoładu, wartości religijnych i patriotycznych.Na fali zainteresowania neokonserwatyzmem wydano prace intelektualistówkatolickiego skrzydła ruchu skupionych wokół pisma „First Things",Michaela Novaka, George'a Weigla i Richarda Neuhausa. Ludzie Zachodu,którzy publicznie chwalą Jana Pawła II, zachwycają się Jasną Górą i podkreślająrolę Polski w obaleniu komunizmu, z pewnością zasługują na nasząsympatię i szacunek. Być może dlatego powierzchowna, żeby nie powiedziećsentymentalna, recepcja neokonserwatyzmu w Polsce przesłoniła jego istotę.Rzeczy PierwszeJak to często bywa, obfita literatura zachodnia wytworzona przez protagonistówi antagonistów neokonserwatyzmu zwolniła większość polskichintelektualistów od myślenia. Zarówno przeciwnicy, jak i zwolennicy ideipromowanych przez klerków George'a W. Busha przyswajają i popularyzująprzebieg zagranicznych dyskusji. Światowy spór o istotę i miejsce konserwatyzmuwe współczesnym świecie przyćmiewa najprostsze pytanie: A co nasto w Polsce obchodzi?Zdroworozsądkowe pytanie o nasze „Rzeczy Pierwsze", o własne fundamentalneproblemy, jest podstawowym pytaniem, które należy zadać akwizytoromnowych idei. Na pewno zadają je Amerykanie, Brytyjczycy, Francuzii przedstawiciele innych nacji, które przejawiają nieco mniej intelektualnychkompleksów.Jak wiadomo, w Polsce przed 1990 rokiem nie było ani żadnego żywotnegoliberalizmu, ani konserwatyzmu. Konserwatyzm polski, zrodzony raczejz romansu z zaborcami niż z walki o niepodległość, nigdy nie zapuścił silnychkorzeni, broniony przez ciekawych, lecz wyizolowanych myślicieli, takichjak Michał Bobrzyński czy Adolf Bocheński. Warto pamiętać, że centralnymproblemem polskiego konserwatyzmu był rozpad państwa szlacheckiegoi wynikające z niego konsekwencje dla nowoczesnej państwowości polskiej.Zainteresowanie konserwatystów historią stało się ważnym łącznikiem pomiędzypaństwem szlacheckim a niepodległą Polską. Jednak w praktyce politycznejkonserwatyści nieuchronnie staczali się na pozycje „ugodowe", wspierając statusquo. Pewnie dlatego w II RP zostali zepchnięci na margines.ZIMA 200649*


Jeszcze mniej można powiedzieć o polskim liberalizmie, najlepiejpoprzestać na twierdzeniu, że przed 1990 rokiem w ogóle go nie było.Dlatego wbrew pozorom polska fascynacja neokonserwatyzmemwyrasta jako importowane ziarno na postpeerelowskim ugorze.Oderwanie od lokalnego kontekstu sprawia, że pytanie o przydatnośćneokonserwatyzmu, jak zresztą konserwatyzmu czy liberalizmuw ogóle, nabiera szczególnego znaczenia.PraktykapolitycznaNeokonserwatyzm doczekał się wielu, często rozbieżnych, interpretacji.Jedni twierdzą, że jest on amerykańską, imperialną wersją europejskiejchadecji z okresu jej świetności w latach 50. i 60. Cechuje goten sam duch ekumenizmu, umiłowania ludzkości, ta sam wiara w demokracjęi wolność jednostki. Efekty, mówią krytycy, będą podobne.Neokoserwatystów czeka utrata ideowej tożsamości roztopionej w demokratyczno-liberalnejkulturze „światopoglądowej neutralności".Krytyka lewicowa, doceniając ideową siłę neokonserwatyzmu,obawia się czegoś zupełnie innego. Podejrzewa bowiem, że „neokonsi",gorliwi uczniowie Leo Straussa, tak naprawdę nie cierpiąrządów ludu. Strauss, niemiecki filozof żydowskiego pochodzenia,który uciekł z Europy przed Hitlerem, krytycznie spoglądał nanowoczesną demokrację i rolę motłochu we współczesnymsystemie politycznym. Jego ideałem była starożytna republika,w której rządy sprawowały elity. Konserwatywna filozofiaStraussa, oparta na idei prawa naturalnego, przywiązana doklasycznego rozumienia Prawdy, wzbudza prawdziwy lęk liberalnejkrytyki, która raz po raz demaskuje złowrogą „sektęstraussistów". Z jej perspektywy „neocons" instrumentalnieużywają haseł demokratyczno-liberalnychjako przykrywki dla faktycznego dążenia do dyktaturykonserwatywnych elit intelektualnych.Źródłem podobnych rozbieżności w ocenie neokonserwatyzmujest jego pragmatyczny charakter.Neokonserwatyzm jest przede wszystkim formą50*<strong>FRONDA</strong> 41


praktyki politycznej, wypływającej z ogólnych założeń filozoficznych, a niefilozofią czy ideologią polityczną sensu stricto. W przeciwieństwie do gabinetowychideologii europejskich demokratyczna doktryna „neokonsów"rozwijała się w odniesieniu do bieżących wydarzeń. Jest to właściwie seriaodpowiedzi na wyzwania, przed którymi stanęła Ameryka drugiej połowy XXwieku. Ideowym zwornikiem jest problem zewnętrznego (komunizm, islam)oraz wewnętrznego (lewica ukształtowana przez 1968 rok) zagrożenia demokratycznegoporządku rozumianego jako system stojący na straży wolności.Odpowiedzi neokonserwatystów mogą mieć najróżniejszą formę i charakter.Może być to subtelny esej w renomowanym kwartalniku, seria artykułóww poczytnej prasie, większa kampania medialna, czasowa aktywizacja grupspołecznych wokół wybranych celów, organizacja ruchu społecznego, budowanowych instytucji, zorganizowany lobbing polityczny lub akcja w ramachpolityki zagranicznej z działaniami wojennymi włącznie.Wszystkie te formy wypowiedzi są równouprawnione i chcąc zrozumiećneokonserwatyzm, musimy wsłuchać się we wszystkie. W neokonserwatywnympragmatyzmie tradycyjne dla europejskiej myśli polityczneprzełożenie idei na czyny nie istnieje. Idee i działanie są ściśle zespolone,a działanie często poprzedza rozwiązania ideologiczne. Dynamikaprzemiany ideowej podbudowy amerykańskiej reakcji na zamach 11 września2001 roku świetnie obrazuje to ciekawe zjawisko. Od „wojny z terroryzmem"(zajęcie Afganistanu), poprzez „demokratyczny mesjanizm"(inwazja na Irak), po hasła obrony cywilizacji przed „islamofaszyzmem"doktryna przeobraża się nieliniowo w ramach skomplikowanej globalnejsieci amerykańskich interesów.Polityka cywilizacyjnaZ polskiej perspektywy najatrakcyjniejszą częścią doktryny neokonserwatywnejjest globalny program „polityki cywilizacyjnej". Jegosymbolem jest aktywna walka o cywilizację życia, która kategoryczniewyklucza ludobójstwo nakażdym etapie ludzkiegożycia. Neokonserwatyściwykazują tu wielką de-


terminację, dzięki ich zabiegom amerykański ruch antyaborcyjny odniósłw ostatnich latach szereg sukcesów, a rząd USA częściowo zdelegalizowałeksperymenty na ludzkich zarodkach. Ta determinacja budzi wielki szacunek.Podobnie jak obrona rodziny, roli religii w życiu społecznym oraz innychzasad wywiedzionych z prawa naturalnego. Neokonserwatyści okazują siękonsekwentnymi obrońcami Prawdy, niezależnie od politycznych koniunktur.I tym różnią się od europejskiej, w tym także polskiej, prawicy, która wrosław „kulturę kompromisu".Mimo to neokonserwatyzm jest specyficznym sojusznikiem w wojniez sekularyzacją. Lektura tłumaczonych na polski prac może być myląca dlapolskiego czytelnika. Wynika z nich, że Amerykanie są wprost zauroczenikatolicyzmem, kochają papieża, a Jan Paweł II był apostołem demokracjii kapitalizmu. Abstrahując od tego, że posługiwanie się nauką papieża dlapromowania własnych idei jest tu bardzo naciągane, dla każdego, kto choćtrochę zna mentalność Amerykanów, papieska wolta „neokonsów" jest rodzajemdziwactwa. Przez wieki amerykańska protestancka tradycja religijnabudowała swoją tożsamość w opozycji do katolicyzmu jako agendy fałszywegochrześcijaństwa. Dopiero aktywna rola Jana Pawła II w walce z „imperiumzła" doprowadziła do akceptacji papiestwa jako ważnego sojusznika w wojniecywilizacji. Jednak lata 90. pokazały dość duże rozbieżności pomiędzyWaszyngtonem a Watykanem w ocenie sytuacji światowej. Mimo naciskówStolica Apostolska zdystansowała się wobec amerykańskiej polityki bliskowschodniej,a II wojna w Zatoce w ogóle nie została w Rzymie zaakceptowana.Także obecnie, za czasów „mniej dialogicznie" usposobionego BenedyktaXVI, niewiele się tu zmieniło.Nie można zapominać, że mimo antyislamskiej polityki neokonserwatyzmjest z perspektywy religijnej ruchem „ekumenicznym". Wokółamerykańskich ideałów politycznych łączy żydów, protestantów, katolikóworaz „niewierzących judeochrześcijan". Ten religijny sojusz nie ma żadnejreligijnej podbudowy poza wiarą w wolność. Wyznawcy wolności głoszą ideęsojuszu wszystkich nurtów europejskiej kultury przeciw wrogom wolnościjako podstawowej wartości cywilizacji zachodniej. Z perspektywy świeckiejtakie stanowisko rodzi nierozwiązane sprzeczności, chociażby takie, któremożemy odnaleźć w późnej twórczości Oriany Fallaci. Natomiast z religijnegopunktu widzenia wolność jest tajemniczym darem, źródłem ludzkiego52*<strong>FRONDA</strong> 41


dramatu, źródłem zarówno dobra, jak i zła. Wolność jest istotnym elementemkażdego systemu politycznego wywodzącym się z prawa naturalnego, ale to,co neokonserwatyści nazywają „fundamentem Zachodu", w rzeczywistościopiera się na nowoczesnej antropologii człowieka jako „podmiotu", samostanowiącegoindywiduum.LiberatorsChoć fundamentem neokonserwatyzmu jest nowoczesna koncepcja „wolności"jednostki wywodząca się z sekularnych źródeł, to jego siłą napędową jestprotestancki mesjanizm polityczny. Jest oczywiste, że przyjmowanie ofertyamerykańskiego mesjanizmu z szeroko otwartymi ramionami jest nieroztropne,chociażby ze względu na fundamentalne różnice kulturowe pomiędzyUSA a resztą świata. Niemniej jednak zawiera on wiele elementów, którepomogą nam odświeżyć rozumienie polskich tradycji politycznego myślenia.Przede wszystkim przypomina, że polityczny mesjanizm jest jedną z podstawowychsił napędowych cywilizacji chrześcijańskiej. Z dzisiejszej perspektywywidać, że Europa, odrzucając mesjanizm, pozbawiła się zarówno tarczy,jak i miecza, całkowicie przegrywając wiek XX. Jak się okazuje, mesjanizm,rozumiany jako silne oparcie politycznego działania na Prawdzie, święcitriumfy wbrew zaklinaczom postnowoczesności. Przykład amerykański przypomina,że aby zyskać siłę polityczną, powinniśmy zrewidować stosunek donaszych mesjanistycznych tradycji politycznych, zarówno w ich archaicznym,szlacheckim wydaniu, jaki i nowoczesnej, romantycznej wersji.Nie oznacza to jednak bezwarunkowego poparcia dla mesjanistycznejZIMA 2006 53*


polityki zagranicznej neokonserwatystów. Rodzimi zwolennicy neokonserwatyzmuprzekonują nas, że stoimy z Amerykanami po tej samej stroniebarykady i musimy walczyć ramię w ramię. Taka argumentacja stalą się szczególnieatrakcyjna w obliczy cywilizacyjnego konfliktu z islamem. Pomijającnielicznych naśladowców zachodnioeuropejskiej lewicy, polskie intelektualnei polityczne elity niesamowicie przejęły się „wojną z terroryzmem".Tymczasem zdrowy rozsądek wskazuje, że po pierwsze Polska ma ważniejszeproblemy niż brodaci fanatycy, po drugie, że w Polsce nie ma żadnejmuzułmańskiej mniejszości, która może nam zagrażać, a po trzecie jesteśmyza słabi, żeby dać talibom łupnia, tak jak to robili nasi przodkowie. Nawetjeżeli popieramy amerykański wysiłek militarny, to musimy się pogodzić zesmutną prawdą, że w Iraku to US Marines są spadkobiercami husarii, a nienasze łaknące Virtuti Militari Wojsko Polskie. Dlatego szukając odpowiedzina islamską ofensywę, powinniśmy się realizować na innych polach niż supermocarstwo.Znasz li „ten kraj"?Skuteczność i elegancki styl działania sprawiają, że neokonserwatyści wydająsię atrakcyjnym sojusznikiem w wewnątrzcywilizacyjnym starciu z szeroko54* <strong>FRONDA</strong> 41


pojętym frontem spadkobierców rewolucji francuskiej. Jednak w szerszej perspektywiemoże się okazać, że błyskotliwe sukcesy „neokonsów" opierają sięna wątłym fundamencie ideowym.Neokonserwatyzm jest przede wszystkim myślą „imperialistyczną" i jakkażda myśl imperialna stara się pomijać różnice kulturowe, etniczne i religijne.Jest to swoisty rodzaj ekumenii, który poszukuje nadrzędnego, uniwersalnegospoiwa politycznego. W czasach rzymskich tym spoiwem była wiernośćRepublice, a później Cesarstwu, wyrażana w rytuałach kultu publicznego.W Ameryce funkcję imperialnego spoiwa pełni idea wolności jednostki jakofundamentu ładu politycznego. Neokonserwatyzm w pełni utożsamia sięz tym założeniem i to dlatego, a nie z powodu swojej wojowniczości, jestamerykańską ideologią imperialną.Obrona wolności jednostki legła u podstaw neokonserwatyzmu, a jejpraktycznym sprawdzianem była zimna wojna z komunizmem. Podobnyduch przyświeca „wojnie z terroryzmem". Nie jest to w żadnym wypadkureligijna krucjata judeochrześcijaństwa przeciw islamowi, lecz wojna systemupolitycznego opartego na idei wolności z systemem całkowicie wrogimtej idei. Eksport demokracji i kapitalizmu wynika z przekonania, że oba teporządki są najlepszymi gwarantami wolności jednostki, która zakorzenionajest w prawie naturalnym.„Neokonsi" zręcznie rozgrywają kartę religijną i narodową, bez trudu zawierającnajrozmaitsze sojusze, w tym sojusz z Polską. Ich oferta jest poważanai niesie z sobą wiele korzyści, jednak powinna być traktowana jedynie jakooferta sojuszu w „wojnie kultur". W przeciwieństwie do liberalnej lewicy,neokonserwatyzm wytyczył wolności wyraźne granice określone przez prawanaturalne i przywiązanie do indywidualistycznej tradycji Zachodu, dlategomożna ów sojusz traktować jako coś więcej niż koniunkturalną zbieżnośćinteresów. Jednak oferta ideowa jest płytsza i o wiele mniej atrakcyjna, niżmożna sądzić. Choć Amerykanom, tak jak starożytnym Rzymianom, wydajesię, że zasięg ich wpływów pokrywa się z zasięgiem cywilizowanego świata,to jednak tak nie jest.Wizja demokracji i kapitalizmu w amerykańskim wydaniu jako jedynychgwarantów wolności jest mocno dyskusyjna. Bezrefleksyjne forsowaniesystemu rynkowego w okresie tzw. „transformacji ustrojowej" przyniosłobardzo różne skutki. Jak wiadomo, w latach 90. polskie elity polityczne dużoZIMA 200655*


energii poświęcały tłumaczeniu robotnikom przemysłowym i chłopom, że sącałkowicie zbędni. Niewątpliwie nie była to wina neokonserwatystów. Tenprzykład pokazuje jednak, że zagraniczna akwizycja idei i ich zastosowaniew rodzimych warunkach daje karykaturalne efekty.Nie można zapominać o pewnych oczywistościach. Idea wolności jednostkijako fundament ładu politycznego nie jest amerykańskim wynalazkiemi nie jest w naszej tradycji historycznej niczym nowym. Wręcz przeciwnie,to na niej opierał się system polityczny państwa szlacheckiego oraz niepodległościowedążenia w XIX wieku. Żeby ją poznać, nie musimy zatem zgłębiaćidei twórców amerykańskiej konstytucji.Wydaje się, że polskie środowiska, nazwijmy je umownie „prawicowymi",powoli zaczynają dostrzegać nieprzystawalność nie tylko neokonserwatyzmu,lecz w ogóle schematów zachodniej myśli politycznej do naszej sytuacji.Dzięki temu porzucono postępowy dystans wobec własnej wspólnoty, symbolizowanyprzez figurę retoryczną Polski jako „tego kraju".Ważnym impulsem, który wielu otworzył oczy, jest konieczność intelektualnejkonfrontacji z narodowymi ideami Jana Pawła II i jego koncepcjąrodzimości jako fundamentu życia religijnego. Dlatego zamiast ekscytowaćsię zawiłościami francuskiej myśli rojalistycznej, osiągnięciami frankizmuczy paradoksami niemieckiej „rewolucji konserwatywnej", należy sięgnąć dowłasnych tradycji. W przeciwieństwie do tego, co się sądzi w przeróżnychnurtach neo-, takich jak, powiedzmy, nacjonalizm rozwijany w kręgach neoendeckich,nie chodzi tu o odtwarzanie schematów dawnego myślenia, alekrytyczne nawiązanie, mocno osadzone w europejskim kontekście filozoficzno-historycznym.W Polsce skuteczna budowa ładu opartego na idei wolności powinnawyjść od konstytucji szlacheckich oraz niepodległościowej, socjalistyczneji nacjonalistycznej publicystyki, a nie od lektury pism de Tocqueville'a. Nietrzeba zresztą sięgać aż tak daleko. Wystarczy przypomnieć sobie programSolidarności, żeby dostrzec fundamentalną odmienność neokonserwatyzmuod polskiego sposobu myślenia o ładzie społecznym.Neokonserwatyści są ważnym sojusznikiem w „zderzeniu cywilizacji",ale w Polsce nie możemy zbyt długo śnić „amerykańskiego snu". Snuo kraju, gdzie konserwatyści noszą dobrze skrojone garnitury i mieszkająw przestronnych rezydencjach. Gdzie spokój i dostatek zapewniają im hojne56*<strong>FRONDA</strong> 41


stypendia, wysokie honoraria autorskie oraz niezliczone rządowe synekury.Gdzie konserwatyści są gwiazdami mediów, latają po całym globie wojskowymisamolotami, spotykają się z możnymi tego świata, by decydować o losiemiliardów ludzi, o wojnie i pokoju. Jest takie miejsce na ziemi, ale nie jestnam ono przeznaczone.NIKODEM BOŃCZA TOMASZEWSKI


Ideowy krajobraz nie został ukształtowany raz nazawsze, wciąż trwają ruchy tektoniczne. W Rosji nacjonalbolszewicy- ta kwintesencja obu totalitaryzmowi- współpracują z liberałami, a maoiści potępiają Chruszczowaza... gułagi i krępowanie ekspresji jednostki.W Niemczech ultralewicowi komuniści, uznający się zaw prostej linii spadkobierców Oświecenia, solidaryzująsię z Bushem i Sharonem w imię walki z „islamofaszyzmem",podczas gdy ich brytyjscy towarzysze pozostająw sojuszu z islamskimi fundamentalistami. W USA afroamerykańskamarksistka Fulani wzywa do poparciapaleokonserwatysty Patricka Buchanana. Także naszaZiemia Jałowa może coś urodzić.Kwiaty Ziemi JałowejWybrane alternatywne programypolityczne w Trzeciej RzeczypospolitejJAROSŁAWTOMASIEWICZZiemia JałowaPragmatyzm. Bezideowość. Cynizm. Taka jest polska polityka. Nie służy realizacjiideologicznych projektów - tu chodzi o zdobycie władzy, której celemjest poprawa w krótkim czasie statusu materialnego rządzącego. Ideologięuważa się za zbędny balast czy wręcz niebezpieczne dziwactwo („oszołomstwo"),ba - normą jest traktowanie wyborczego programu jako zbioruniewiążących obiecanek, bajek dla głupich dzieci. Bardzo to niewdzięcznygrunt dla badacza idei. Prawdziwa Ziemia Jałowa, rozpościerająca się wokółszarzyznami. Zaśmiecają ją tandetne plastikowe gadżety ideologiczne, fabrykowanena użytek klasy politycznej; tu ktoś próbuje przeflancować egzotycz-58*<strong>FRONDA</strong> 41


ną ideę z zupełnie innej części świata; ówdzie ekshumowane są skamielinyz zamierzchłych epok.Niewiele tu własnej myśli 1 . Jedni odczytują wciąż na nowo - acz z corazmniejszym zrozumieniem - dzieła klasyków takich, jak Roman Dmowski alboRóża Luksemburg (czy też, jeszcze częściej, kolejnych pokoleń ich epigonówi egzegetów). Inni zachowują się tak jak rodacy przegrzebujący sterty rupiecina posezonowych wyprzedażach za granicą: Slavoj Żiżek! Leo Strauss! HakimBey! David Myatt! Immanuel Wallerstein! Julius Evola!Czasem jednak natrafić można na koncepcję, program, doktrynę zaciekawiającąswą oryginalnością, spójnością, dostosowaniem do warunków.Kilka z nich spróbuję tu przedstawić. Proszę wybaczyć arbitralność kryteriówdoboru. Nie zaprezentuję programów „poważnych", tj. pisanych zewzrokiem utkwionym w wyniki sondaży ani przepisywanych z enuncjacjiwielkich partii Zachodu, tylko koncepcje - w moich oczach - ciekawe,oryginalne, nowatorskie. Dlatego nie znajdziemy tu, dajmy na to, NurtuLewicy Rewolucyjnej, będącego odnogą neoschachtamanistowskiegoAlliance for Workers Liberty, ani różnych mutacji Stronnictwa Narodowego.Nie znajdziemy też, niestety, niektórych ciekawych środowisk, jak np.Wolne Związki Zawodowe Andrzeja Gwiazdy 2 czy Klub Polityczny im.Józefa Mackiewicza (Paweł Chojnacki) 3 , które nie dopracowały się ideologiiw rozwiniętej postaci. Z odmiennych powodów nie zostali ujęci myślicielena tyle oryginalni, że samotni, nie otoczeni kręgiem wyznawców, jak MarekGlogoczowski 4czy Olaf Swolkień 5 . I wreszcie, ze względu na ograniczonąobjętość tekstu, pominąłem programy Solidarności Walczącej, Unii PolitykiRealnej, Samoobrony, Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego (JacekBartyzel), Ruchu Wolnych Demokratów (Adam Pleśniar) i Forum PracyPolskiej (Ryszard Bugaj), które z całą pewnością warte są analizy, ale wydająsię szerzej znane 6 .Zaczyn syntezyW Trzecią Rzeczpospolitą alternatywna myśl polityczna wkraczała uzbrojonaw doświadczenie „Solidarności", które Wojciech Giełżyński spróbował zsyntetyzowaćw wydanej latem 1989 roku książce Ani Wschód, ani Zachód 7 . W jegoujęciu dorobek polskiej „pokojowej rewolucji" miał być „zaczynem syntezy"ZIMA 200659*


óżnych alternatywnych ideologii, zwieńczeniem poszukiwań Trzeciej Drogi.Wprowadzając do swej książki, pisał:komunistyczny wrak z wolna pogrąża się w odmętach, ale i kapitalistycznaarka [...] też napotyka coraz liczniejsze rafy. [...] na dłuższąmetę trzeba [...] projektować alternatywną Trzecią Drogę. Najciekawsza- jak dotąd - propozycja wykiełkowała w Polsce 8 .Według autora„Solidarność" przez symboliczną nazwę i metodę działania umiędzynarodowiłasię [...], gdyż ucieleśniła głęboką [...] tęsknotę: stalą sięprojekcją tadu postkomunistycznego, bez totalitaryzmu i etatyzmu, aleteż ładu postliberalnego, gdyż lansowała ideał solidarnej wspólnoty- przeciwstawny egoizmowi 9 .Porównuje „Solidarność" z zachodnim ruchem Zielonych, proponując ostateczniewzajemne ubogacenie się tych dwóch nurtów. Konwergencję miałyumożliwić wspólne cechy programowe: pacyfizm i samorządność, a także„ton moralny" i „spontaniczność".„Ustrój solidarnościowy" głoszony przez Giełżyńskiego miały cechować:primo - oparcie gospodarowania w maksymalnej [...] mierze na odnawialnychzasobach przyrody przy rygorystycznej oszczędności zasobównieodnawialnych;secundo - taki poziom egalitaryzacji w skali globalnej, ażeby na jednym bieguniezaspokoić elementarne potrzeby miliardów ludzi, a na drugim powstrzymaćszczurzy wyścig ku konsumpcji marnotrawnej i prestiżowej;tertio - utrwalenie demokracji w skali wspólnot narodowych orazwszelkich organizmów samorządowych;ąuarto - pełna tolerancja dla mniejszościowych grup, [...] pod oczywistymwarunkiem, by nie naruszały one rażąco powszechnych normwspólnoty;ąuinto - zinterioryzowanie wartości wyższego rzędu, wspólnych posłannictwuwielkich religii oraz humanistycznym nurtom myśli świeckiej 10 .gfj* <strong>FRONDA</strong> 41


W praktyce miało to polegać na istnieniu gospodarki mieszanej, w którejfunkcjonowałbyrynek w stałej konfrontacji z interwencjonizmem państwa i w symbioziez niekonwencjonalnymi sposobami gospodarowania wspólnot„alternatywnych", przy istnieniu zróżnicowanych stosunków własnościowych".Zarazem Giełżyński postulował kojarzenie „pierwiastków ultranowoczesnościze staroświeckimi sposobami gospodarki", np. wykorzystanie ekologicznychpryncypiów „rozwoju zrównoważonego" i zdrowego żywienia dlazacofanego i rozdrobnionego polskiego rolnictwa 12 .Co ciekawe, pod wpływem etosu „Solidarności" kształtowały się też•wczesne programy skrajnej lewicy (Polska Partia Socjalistyczna - RewolucjaDemokratyczna, Ruch Społeczeństwa Alternatywnego) i skrajnej prawicy(Narodowe Odrodzenie Polski).Socjalistyczna alternatywaProgram PPS-RD wprost odwoływał się do programu I zjazdu „Solidarności",prezentując się jako prawowity następca tejże:Istotą samorządowej alternatywy systemowej jest budowa SamorządnejRzeczpospolitej - państwa, które nie wyraża interesów żadnejgrupy społecznej, lecz jest formą prawną i służebną strukturą dlawszystkich 13 .Obok klasycznej demokracji przedstawicielskiej rozwijać się miała demokracjasamorządowa, zarówno w formie samorządu terytorialnego (gminnego i wojewódzkiego),jak i pracowniczego, zwieńczona Izbą Samorządową parlamentu.W dziedzinie gospodarki PPS-RD krytykowała zarówno gospodarkę planową,jak i wolny rynek, konkludując:. .* - - CIV:'•-Jedyną drogą wyjścia jest trzecia droga, droga upodmiotowieniawytwórców przez ich uwłaszczenie oraz taka przebudowa strukturZIMA 2006 : gj *


państwowych, aby nie tylko nie stawały się gospodarczymi monopolistami,ale także skutecznie zapobiegały powstawaniu monopoli 14 .Funkcjonowałby więc rynek, ale „kontrolowany przez zinstytucjonalizowanemechanizmy oddolnej kontroli społecznej" 15 . Gospodarka SamorządnejRzeczypospolitej opierać się miała na współistnieniu sektora pracowniczego,komunalnego, spółdzielczego, państwowego i prywatnego.Zwraca też uwagę fakt ówczesnej wrażliwości rewolucyjnych socjalistówna sprawę narodową, jakże ostro kontrastujący z ostentacyjnym kosmopolityzmemich następców:Uleganie dyktatowi Międzynarodowego Funduszu Walutowego musidoprowadzić do pozbawienia Polski suwerenności gospodarczej,a więc i politycznej 16 .W innym miejscu przestrzegano przed zależnościami gospodarczymi typuneokolonialnego:W ten sposób [Polska - przyp. J.T.] staje się rezerwuarem taniej siłyroboczej i surowców, miejscem eksportu brudnych technologii i składowaniaodpadów 17 .Utopia retrospektywna„Ignorancja jest siłą!". Ten Orwellowski slogan paradoksalnie sprawdziłsię w przypadku pierwszego pokolenia polskich anarchistów, którzy, odcięciw PRL od źródeł, musieli sami tworzyć swoją ideologię (nie zdając się,jak ich następcy, na ideowe wsparcie Dobrych Wujków z Zachodu) 18 . Dlapowstałego w 1983 roku Ruchu Społeczeństwa Alternatywnego inspiracjepłynęły z dwóch stron: z hippisowskiej kontrkultury (poprzez którą dotarłm.in. taoizm) oraz z żywego doświadczenia „Rzeczpospolitej Samorządnej"1980-1981, w dużej mierze zapłodnionego dziedzictwem Abramowskiego.Synteza tych idei znalazła swój wyraz w broszurze Janego Waluszki Kilkauwag o ideikach metafizyki społecznej od strony Permanentnej Rewolucji (na rzeczŚwiętego Spokoju) 19 .62*<strong>FRONDA</strong> 41


Ideałem alternatywistów jest „permanentny orgazm" albo też „«świętyspokój", czyli życie lekkie, łatwe i przyjemne". By je osiągnąć, niezbędny jestautentyzm („Gdybyś umiał być dumny z tego, że nie jesteś Buddą - byłbyśNim, pragnąc Nim być - nie będziesz Nim nigdy!") i odnalezienie sensu życiaw prostocie 20 . Wbrew pozorom jednak „ideiki" nie apoteozują Wolności.Wręcz przeciwnie - głoszą, żeabsolutyzowanie wolności jest dowodem niedojrzałości - sprzeciwwobec organizacji świata w ogóle to anarchizm metafizyczny, nieprawdziwy tak w życiu społecznym, jak i w kosmosie 2 '.Istotę programu anarchistów z RSA najlepiej oddaje kończący broszuręcytat:Wybierając się do Itaki należy pamiętać, że najważniejsza jest podróż,bo Itaka... cóż, Itaka może cię rozczarować 22 .Navigare necesse est.Tym właśnie dla Waluszki jest „rewolucja permanentna": „Społeczeństwoalternatywne należy budować już dziś i nigdy nie skończyć" 23 . Trzeba działać,bo „bierność rodzi władzę najprzeróżniejszych pośredników między namia naturą i społeczeństwem". Dlatego należy,zamiast walczyć o likwidację państwa czy naprawę rzeczpospolitej- budować alternatywne życie społeczne, kulturalne i gospodarczekonkretnymi działaniami poza państwem 24 .To społeczeństwo alternatywne winno się opierać na zasadach pokoju (wyrzeczeniasię przemocy - ale przy zachowaniu prawa do „czynnej samoobrony"),wolności (jednako wrogiej autorytaryzmowi i demokracji przedstawicielskiej)i solidarności.Sprawiedliwość - czytamy - to prawo każdego człowieka, a także jegoobowiązek, by utrzymywał się z własnej pracy - na swoim i dla siebie.[...] Uznajemy za konieczne utożsamienie własności z pracą. [...]ZIMA 2006 53*


Forma własności (samorząd czy powszechna własność prywatna) jestsprawą wtórną 25 .[Ta] alternatywa metaflzyczno-społeczna nie jest ani lewicowa [...], aniprawicowa [...], nie jest ani postępowa, ani konserwatywna [...] 26 .Pochylmy się nad tym aspektem. Według Waluszki „świadome wstecznictwoczęsto bywa bardziej postępowe niż awangarda" 27 . Dlaczego? Ponieważ „człowiekbez korzeni, oparcia, pewności siebie - pierwszy pada ofiarą totalitaryzmu"28 . Natomiastspołeczności tradycyjne posiadały mechanizmy samoregulacyjne, [...]ponieważ życia doświadczały bezpośrednio a nie przez iluzje tele-wizji.Nie poddawały się chaosowi ani manipulacji 29 .Takim tradycyjnym społeczeństwem - przykładem „zrealizowanejmiała być I Rzeczpospolita (XV-XVIII wieku), którautopii"była modelem organizacji życia społecznego opartej na zasadachwolnościowych, dalekim wprawdzie od doskonałości, lecz istniejącym(czego nie da się powiedzieć o utopiach zachodnich i rosyjskichintelektualistów).Istota sarmatyzmu todobrowolność, samorządność, wielokulturowość, współistnienie, [...]aktywny udział w rzecz pospolitej, [...] wyjątkowy szacunek dla prawmniejszości 30 .Organizacja Polityczna NaroduPo przeciwnej stronie barykady najciekawszym środowiskiem było NarodoweOdrodzenie Polski. NOP definiowało się przez opozycję wobec tradycji endeckiej.Jako alternatywę ideową prezentowano64*<strong>FRONDA</strong> 41


dorobek Narodowej Demokracji, katolicką naukę społeczną i personalistycznąfilozofię Jakuba Maritaina 31 .Wyraźnie oddzielany od szowinizmu nacjonalizm w rozumieniu NOP to tylkozapewnienie narodowi jego praw w ramach wspólnoty międzynarodowej.Typowo endecka pozostawała jednak niechęć do działań rewolucyjnych - odzyskiwaniepaństwa musi się dokonać poprzez przełom umysłowy i moralnynarodu.W maju 1987 roku formacja dokonała pierwszej próby ideowego samookreśleniasię jakoUHzwiązek ludzi miłujących Naród i Ojczyznę [...]. Miłość Ojczyzny i Narodunie jest zacieśnieniem się do wąskich ram szowinizmu nacjonalistycznego,ale wynika u członków NOP z nadprzyrodzonej i naturalnejnauki Kościoła katolickiego 32 .Informacja o Narodowym Odrodzeniu Polski wydana przez warszawskie kierownictwoakcentowała „narodowe, chrześcijańskie i demokratyczne obliczeideowe" ruchu, popierała „ewolucyjne przejście od zdegenerowanego totalitaryzmukomunistycznego do ustroju demokratycznego", za cel stawiała„demokratyczny ład społeczny oparty na zasadach PERSONALIZMU,PLURALIZMUI SUWERENNOŚCI NARODU". Ulotka twierdziła, że Narodowe Odrodzenie Polskipostrzega naród w kontekście świata wartości uniwersalnych, podkreślaznaczenie więzi ponadnarodowych i poczucia europejskiegodziedzictwa kulturowego.Narodowe Odrodzenie Polski pisało o sobie, żechce stać się łącznikiem i organizacyjnym wyrazem wszystkich Polaków-katolikóww ich dążeniu do ustanowienia katolickiego ładumoralnego, politycznego i ekonomicznego w Polsce, w dążeniu doKatolickiego Państwa Narodu Polskiego.VmrMmrnZIMA 200665*


Kształt Katolickiego Państwa Narodu Polskiego spróbował przybliżyć BogdanByrzykowski w artykule Demokracja czy totalizm, przedstawionym przez pismo„Młodzież Narodowa" jako Tezy ideowo-polityczne do programu NOP 33 . Wychodziłz oczywistego dla nacjonalisty założenia, że podmiotem jest naród rozumianyjako „wspólnota osób", ten zaś „oddolnie i dobrowolnie organizujący sięnaród" powinien znaleźć dla siebie odpowiednie formy ekspresji. Miał to być- oczywiście - samorząd, i to samorząd posiadający swoje przedstawicielstwow parlamencie pod nazwą senatu. Samorządy opierać się miały na „zasadziepełnomocnictwa" (a więc zapewne delegowania uprawnień w górę), zapewniającw ten sposób „upowszechnienie i uspołecznienie władzy", a zwłaszcza„decentralizację władzy wykonawczej". Byrzykowski pisał:Opowiadamy się zdecydowanie [...] za ustrojem wolnościowym cywilizacjijutra, f...] Trzeba porzucić wreszcie iluzję, iż państwo może sobie uzurpowaćprawo do wyrażania społecznej troski swojego narodu, pozbawiającgo w tym samym czasie jego praw obywatelskich czy politycznych 34 .Nacjonalizm cybernetycznyJeszcze dalej w kierunku decentralizacji i deetatyzacji poszedł inny odpryskruchu narodowego - Przymierze Polskie Jerzego Wojnara, którego koncepcjenazwać można anarchonacjonalizmem. Przymierze obwieszczało:Jesteśmy polityczną prawicą, odrzucającą jednak liberalną, żydo-masońskąekonomię, z jej kultem zysku za każdą cenę - nawet sprzedażylub wymiany wszystkich wartości tworzących narodowy ethos 35 .Wartością najwyższą dla PP był bliżej nieokreślony Bóg, następnie pochodząceod niego Wspólnota, Dziedzictwo, Wiedza i Władza, wreszcie Naród,rozumiany jako „wielki system złożony z naturalnych wspólnot" 36 . Tego narodunależało bronić przeciw międzynarodowej finansjerze, dążącej do „globalizacjiukrytej władzy i jawnego wyzysku" oraz do ustanowienia „światowegosuperpaństwa - Synarchii".Przymierze miało ambicję wypracowania ideologii opartej na solidnychnaukowych podstawach: socjologii Ossowskiego, cybernetyce społecznej, teo-66*<strong>FRONDA</strong> 41


ii chaosu, jednolitej teorii czasoprzestrzeni Snerga-Wiśniewskiego; obficieilustrowana diagramami broszura formułowała więc np. „powszechne praważycia" (rozwoju, wyłączności i skupienia). Jak pisali twórcy programu:[...] przyjęliśmy założenie, że kształt ustroju określa [...] sposób obiegui rodzaj tworzonej informacji [...] Zastąpienie przymusu zorganizowanymwspółdziałaniem, autentyczną więzią społeczną i policentrycznąinterferencją w ramach wielkiego systemu to główne wyznacznikitakiego [prawidłowego -przyp. J.T.] ustroju 37 .Na tym fundamencie osadzona została wizja Rządów Żywiołowych - ustrojuopartego na dobrowolnych (sic!) wspólnotach naturalnych. Rządy Żywiołowemiałyby nastać w wyniku Wielowarstwowych Uzgodnień, czyli oddolnego,ewolucyjnego procesu, w którym Przymierze Polskie (quasi-partia o strukturze„segmentowo-terytorialnej", pozbawiona centralnego kierownictwa)stopniowo rozrastałoby się na cały organizm społeczny.Byłby to proces budowania państwa od dołu, [...] tworzący nowy ładspołeczny, oparty na systemie porozumień 38 .Spróbuję odtworzyć ten schemat, ryzykując nieuchronne uproszczenia.Podstawą organizacji narodu miał być liczący od 400 do kilku tysięcy ludziRód - „zdecentralizowane, polityczne ugrupowanie, pełniące na własnymterenie (gminie, dzielnicy) rolę niezawisłego gospodarza", a zarazem „mikrospoleczeństwotworzące własną wielokrotnością łańcuch PrzymierzaPolskiego" 39 . Ród składałby się z Dziesiątek (żyjących własnym życiem,towarzysko-rodzinnych grup 10-20 osób) i Setek; każda z nich wyłaniałabyze swego grona po dwie osoby pełniące funkcję łączników z innymiwspólnotami. Kierować całością miałby Zarząd Rodu z udziałem setników.Najbardziej charakterystyczny jest fakt, że stanowiska byłyby obsadzanenie w drodze wyborów (PP odrzucało demokrację przedstawicielską),ale konkursów, których przedmiotem byłyby zdolności prognostyczne;odwoływano by zaś ze stanowisk na podstawie wyników permanentnietrwającego sondażu (Banki Zaufania). W swoistej symbiozie z tak zorganizowanymRodem miał pozostawać Moduł Organizacji PR pełniący funkcjęZIMA 200667*


klasycznej biurokracji opartej na jednoosobowym kierownictwie, płatnejpracy i odnawialnych zleceniach. Działalność Rodów koordynowałbyWiec Narodowy.Warto zwrócić uwagę, że program Przymierza powstał w erze przedinternetowej(stąd anachronizmy takie jak tablica świetlna sygnalizującapoziom zaufania do władz), dziś jednak są już techniczne narzędzia do jegowdrożenia.SojuszekstremówZbieżności najróżniejszych programów alternatywnych formułowanychna początku lat 90. nie sposób nie dostrzec. Nic dziwnego, że pojawiło sięhasło „sojuszu ekstremów", znajdujące swój konkretno-polityczny wyrazw Kongresie Opozycji Antyustrojowej 25 lutego 1989 roku w JastrzębiuZdroju (udział w nim wzięły m.in. PPS-RD oraz „Wolność i Pokój" obokSolidarności Walczącej, Polskiej Partii Niepodległościowej i KPN) 40 . KOAbył jednak przykładem taktycznej tylko współpracy radykałów przeciw dogorywającemutotalitaryzmowi, brakowało tu próby sformułowania choćbyelementarnej platformy porozumienia ideowego.Taka próba pojawiła się w 1994 roku, gdy „Skarpeta Literacka" opublikowałanapisany dwa lata wcześniej anonimowy manifest „TRzecia DRog@"[pisownia oryginalna - przyp. J.T.] 41 . Znalazło w nim odbicie doświadczenie„pokolenia '88" - zadymiarzy schyłku komuny, stawiających patos akcji bezpośredniejponad doktrynerskie dywagacje.Mamy za sobą doświadczenie pol-totalitaryzmu, który w swojej archetypalnejpostaci - KGBisty w czapce z pawim piórem - przekraczałideologiczne granice prawicy i lewicy. Mamy też za sobą doświadczeniewolności, także te granice przekraczającej; młodych KPNowców, anarchistów,kleryków i indywidualistów, spotykających się razem w pierwszychszeregach zadym lat 80.Po kilku latach życia w III RP (czy też, wedle terminologii tekstu, w R-P-RL)z niesmakiem przyglądają się rozpadowi emocjonalnych więzi z czasów stanuwojennego, które ustępują miejsca nowym więziom typu ideologicznego.6 8 * <strong>FRONDA</strong> 41


Polscy skini roztopią się w ideologii jakiegoś prawicowego dziadka, takjak kontestatorzy lewaccy roztapiają się w ideologiach dziadków lewicowych.[...] Typowy dziadek, to niestety dziadek Bakunin, dziadekDmowski, dziadek Michnik. Wszyscy oni widzą świat na różowo, albona brunatno, to znaczy nie widzą go wcale.Doktrynalnej dyktaturze dziadków manifest przeciwstawia „TRzecią DRogę",któranie jest szukaniem idealnego ustroju łączącego wady lewicowych i prawicowychtotalitaryzmów z wadami wolnorynkowej demokracji. [...]TRzecia DRog@ to propozycja minimalnej koalicji jednostek i grupalternatywnych, lewicowych, prawicowych i tych przedkładającychpunktowe akcje defensywne i pozytywne, ponad tworzenie ideologicznychteorii wszystkiego. Taka koalicja może polegać choćby na wzajemnyminformowaniu się, komunikowaniu ze sobą. Informowaniu0 represjach, demaskowaniu kłamstw czerwonej i czarnej propagandy1 w końcu umiejętności mówienia ze sobą.Próbą zrealizowania tej idei w praktyce był Kongres Opozycji Antysystemowej,który odbył się 4-5 września 1999 roku w Wałbrzychu. Wzięli w nim udziałdziałacze m.in. Ekofrontu (Rafał Jakubowski), Ruchu SpołeczeństwaAlternatywnego (Jany Waluszko), stowarzyszenia Niklot (Mateusz Piskorski),biuletynu etnopluralistycznego „zaKORZENIEnie" (Remigiusz Okraska),Polskiej Wspólnoty Narodowej (Barbara Krygier), pisma „Inny Świat"(Janusz Krawczyk), stowarzyszenia Świaszczyca (Adam Cieśluk), OrganizacjiMonarchistów Polskich (Adrian Nikiel). Zdecydowano o powołaniu antyglobalistycznejKonfederacji na rzecz Naszej Ziemi 42 . Niewiele z tego wyszło. Ideowekoleiny okazały się już zbyt głębokie.Myśli nowoczesnego Polaka, cz. IIŻadna z tych wizji nie została jednak zrealizowana. Mazowiecki powtórzyłza Adenauerem: „Keine Experimente" i przyjął standardowy „program dostosowawczy"MFW Jego skutki zaowocowały masowym niezadowoleniem,ZIMA 2006 g9*


które przyjęło formę populistycznej rebelii - „tymińszczyzny". Program tegoruchu zosta! wyłożony w tzw. Planie „X" 43 . Antoni Dudek określił to jako nowoczesnąwersję ideologii endeckiej: „Romanem Dmowskim końca obecnegostulecia jest [...] właśnie Stan Tymiński" 44 . Czy słusznie?Tymiński i Kossecki prezentują socjaldarwinowską wręcz wizję świata:trwa w nim międzynarodowa wojna gospodarcza, w której Stany Zjednoczoneprzy pomocy MFW i Banku Światowego starają się narzucić „dominację spekulacyjnegokapitału" i doktrynę monetaryzmu. W Europie powiernikiemUSA są Niemcy, które realizują - teraz innymi, pokojowymi, ekonomicznymiśrodkami - odwieczne Drang nach Osten 45 . DlategoPolskę trzeba natychmiastowo zmobilizować jako bojową jednostkęgospodarczą do walki na arenie międzynarodowej wojny gospodarczej[...] 46 .Tymczasem przedłużeniem tej międzynarodowej wojny jest w Polsce „wojnadomowa" między uwłaszczoną nomenklaturą a społeczeństwem. Większośćpolskich sił politycznych to ekspozytury obcych wpływów: USA wspierały„Solidarność" i ugrupowania z niej się wywodzące, Rosja lewicę. Wróg nr 1 toUdekomuna, do której zaliczano szerokie spektrum od SLD przez UD i KLDdo Porozumienia Centrum. Trzon Udekomuny wywodzi się z mniejszościżydowskiej (endecki trop!):Ludzie ci, to drugie pokolenie Udekomuny, które gardząc polskimNarodem, stale próbuje trzymać władzę w swoich rękach. Ich rodzice,wprowadzeni do rządu przez NKWD, niszczyli polskich patriotów,a obecnie następne pokolenie wykonuje podobny zabieg z pomocąobcych agentur Zachodu 47 .Wdrażany przez te siły monetaryzm prowadzi z jednej strony do recesji(nieopłacalność eksportu, zalew towarami importowanymi), z drugiej - dowykupywania polskiego przemysłu przez obcy kapitał.Monetaryzmowi Udekomuny Tymiński i Kossecki przeciwstawiali „pragmatycznypatriotyzm", oparty na tezie że „[...] suwerenność gospodarcza stanowipodstawę suwerenności politycznej" 48 . Suwerenność gospodarcza musi70* <strong>FRONDA</strong> 41


iść w parze ze stworzeniem alternatywnego modelu ustrojowego nazwanego„kapitalizmem pracy", opartego na „rzeczywistym uwłaszczeniu załóg w zakładachpracy". W Planie „X" czytamy:Ludzie muszą uzyskać udział w zyskach wypracowanych przez siebieoraz dominujący wpływ na decyzje dotyczące ich zakładu, biorąc zarazemna siebie odpowiedzialność za skutki tych decyzji 49 .By ten cel osiągnąć, postulowano m.in. uelastycznienie kursu dolara, powszechnąprywatyzację przez spółki pracownicze, planowanie strategiczne,sterowane migracje z regionów o dużym bezrobociu, rozwój budownictwamieszkaniowego, równouprawnienie sektorów, wymuszenie reinwestowaniadochodów, podatek od dochodów bankowych, a także rozbicie biurokracji(„debizantynizację"), rozumiane jako zadanie polityczne 50 . Co istotne - modernizacjamiała się dokonywać w oparciu przede wszystkim o własne siły,zdecydowanie sprzeciwiano się faworyzowaniu kapitału zagranicznego.Z powrotem do średniowieczaTymczasem radykalna prawica rozczarowana Trzecią Rzecząpospolitą ewoluujew latach 90. Dla części wyjściem jest „ucieczka do przodu", co w tymwypadku oznacza formułowanie programów coraz bardziej radykalnych, bezzaprzątania sobie głowy szansami na ich realizację. Tu silne piętno wywarł jużwpływ idei z Zachodu, którymi zachłystywano się namiętnie 51 .Taki ambitny program powrotu do średniowiecza przedstawiłow 1994 roku Tradycjonalistyczno-Konserwatywne Stowarzyszenie „PrawicaNarodowa" (Krzysztof Kawecki, Rafał Mossakowski, Marek Biernacki).Trzema filarami Stowarzyszenia proklamowano konserwatyzm (rozumianynie jako obronę status quo, ale walkę o „wieczne i absolutne treści" bytuspołecznego), tradycjonalizm katolicki i nacjonalizm europejski". Mimoostentacyjnie deklarowanego katolicyzmu w Deklaracji Ideowej pobrzmiewałyecha koncepcji Evoli („duchowi pariasi") czy nawet GRECE („cywilizacjahelleńska, rzymska i celtycka", „cywilizacje aryjskie") 52 ; symptomatyczne byłoutożsamianie Wiary Świętej z depozytem „najdoskonalszej ze wszystkichznanych dziejom" cywilizacji łacińskiej. Prawica Narodowa ustanowić chciałaZIMA 200671*


„trójstanowy ustrój społeczny" (kapłani, wojownicy, wytwórcy) i „trójpierwiastkowyustrój mieszany monarcho-arystokratyczno-ludowy"; cechować jemiały m.in. niezawisłość sądownictwa, szeroki samorząd korporacyjno-stanowyi terytorialny, nieskrępowana własność prywatna, wolna przedsiębiorczość...Wyrazem „nacjonalizmu europejskiego" była niezbyt jasna formułaŚwiętego Cesarstwa Europy Suwerennych Państw Narodowych 53 .Niech Moc będzie z Tobą!Kolejny krok na tej drodze uczynił Tomasz Gabiś. Zaszokował swych czytelników,gdy raptownie, z numeru na numer, zmienił orientację „Stańczyka"z prorosyjskiej, akcentującej polski interes narodowy i tożsamość narodowąPolaków, na paneuropejską, naród mającą za kłopotliwy anachronizm 54 .W rzeczywistości Gabiś pozostał wierny swej doktrynie, głoszącej jawny(acz naiwny przez to) makiawelizm i geopolityczny realizm; doktrynie wyrosłej,jak się zdaje, z kultu Mocy, której można służyć, u której stóp możnasię ukorzyć. Gdy zwycięstwo NATO nad Jugosławią w 1999 roku rzuciło,zdawało się, nieodwołalnie Rosję na kolana, uznał, że wielbiona przezeńMoc przemieściła się na Zachód 55 .W nadal wyznawanych teoriach geopolitycznych został zmieniony znak- teraz to Rimland miał zwyciężyć nad Heartlandem, Mackindera zastąpiłSpykman; koncepcję tę połączył z ideą Paneuropy, ale w wersji imperialnej,bliskiej mistycyzmowi Evoli. Państwo narodowe musiało umrzeć:Żadne europejskie państwo narodowe nie może osiągnąć suwerennościi wielkości samo, nie może jej szukać w przeszłych i na zawszeumarłych formach 56 .Podmiotem odtąd miało być odwieczne, jak się okazuje, ImperiumEuropaeum, którezaczęło swoją geopolityczną egzystencję z chwilą, kiedy swoje imperiumutworzył Aleksander Wielki.Imperium to jest jednak72*<strong>FRONDA</strong> 41


nie tylko geopolityczną egzystencją [...] ale także niezniszczalnym,niepokonanym duchem, którego [...] suwerenność zakorzeniona jestw sferze głębszej i wyższej niż czysto geopolityczna i militarna siła 57 .Mimo pogardy dla „pokracznego tworu" Unii Europejskiej uznana onazostała jako aktualna „forma zjednoczenia Europy" (tak jak kiedyś...Trzecia Rzesza!), co wiązało się z programem daleko idącego wzmocnienia,centralizacji i oddemokratyzowania UE (wspólna głowa państwa,waluta, armia, służby specjalne etc). Drugim awatarem idei Imperiumma być NATO, którego jak najdalszą ekspansję na wschód postulowano.Gabiś kreśli zapierające dech w piersiach wizje przyszłości Europy.Imperium Europaeum ma pokonać Rosję, opanowując Serce Lądu i tymsamym zdobywając hegemonię w Eurazji; potem rozgromi świat islamski,podporządkuje sobie Amerykę Południową i pokona Imperium Judaicum,tj. Stany Zjednoczone. Ustanowione zostanie Uniwersalne EuropejskieIMPERIUM MUNDI, będące właściwym Końcem Historii, nowym ZłotymWiekiem.Apoteoza Imperium odmalowana została niepowtarzalnie poetyckim językiem.Imperialni wojownicyzdejmą tytanowe pancerze [...], odepną laserowe miecze, [...] stanąwokół kamiennego kręgu, a potem rozniecą ogniska na wzgórzach [...]i będą radośnie, długo w noc ucztować.Imperium Sacrum Sanctum Magnum et Ultimum stanie ponad narodami, rasami,religiami nawet, samo niejako ubóstwione, gdyż jedynym jego celem ma byćwłasna potęga i chwała. Rządzić w nim będzienowa imperialna arystokracja - polityczna i duchowa, która hierarchizowaćbędzie ludzi [...] według mądrości, piękna i siły. Do tej arystokracjinależeć będą ludzie różnych narodów, ras i religii, lecz na jejczele stać będą Europejczycy...Ale i zwykli ludzie, poddani Imperium, odnajdą w nim wreszcie sens życia. I takjuż będzie „do końca czasów, kiedy i dla Imperium [...] wybije godzina sądu".ZIMA 200673*


De Civitas DeiW przeciwnym kierunku poszedł narodowo-katolicki publicysta StanisławKrajski. W wydanej przez Stronnictwo Narodowe jednodniówce „GazetaWarszawska" z 1997 roku opublikował ważki, choć niedostrzeżony artykułInna droga. Punktem wyjścia była dla niego porażająca konstatacja:wszystko to, co się dzieje w Polsce, powinno nam wreszcie uzmysłowić, żew naszym kraju żyją obok siebie dwa diametralnie różne społeczeństwa.[...] Powinniśmy sobie wreszcie uświadomić, że różnice te są tak wielkie,że nie może już być mowy o budowaniu teraźniejszości i przyszłości jakopewnego politycznego, kulturowego, moralno-społecznego monolitu.Co więcej, to tradycyjni Polacy-katolicy są w tym społeczeństwie mniejszościązdominowaną przez laicką większość. Tu grzech zatriumfował na długo.Co robić? Krajski odwołał się do augustianizmu.Św. Augustyn problemy polityczne, kulturowe i społeczne próbowałrozwiązać w czasach, gdy społeczeństwo pogańskie i chrześcijańskiefunkcjonowały obok siebie w jednym państwie. Przedstawił koncepcjęistnienia obok siebie w ramach jednej struktury dwóch państw, państwaziemskiego (wyłącznie sprawy materialne) i państwa Bożego.Trzeba więc wziąć Ojca Kościoła za drogowskaz:Musimy zabrać się, jeśli chcemy żyć w naszym polskim świecie, do budowaniacałkiem nowego modelu społeczeństwa, państwa, demokracji.Choć Krajski tematu nie rozwija, można przypuszczać, że chodzi o stworzeniekompletnego systemu organizacji społecznych, instytucji ekonomicznychi kulturalno-edukacyjnych oraz mediów, zapewniającego katolikom autonomięw niechętnym otoczeniu.Dla nas państwem Bożym byłaby autentyczna Polska, Polska będącamonarchią, w której królową jest Matka Boża.74* <strong>FRONDA</strong> 41


Choć program ten próbowało, zdaje się, realizować stowarzyszenie RodzinaPolska prof. Piotra Jaroszyńskiego, to główne siły tradycyjnego katolicyzmuwolały jednak podjąć kolejną próbę „La Conquista del Estado".Nowocześni poganieI jeszcze jeden poboczny, nieskonsumowany wariant prawicowości. W 1992roku rozpoczęła swą działalność Unia Społeczno-Narodowa - partia odwołującasię do idei Jana Stachniuka. Idee te przywoływano bardzo wybiórczo,odrzucając cały nacjonalbolszewicki program polityczny i społeczno-gospodarczyZadrugi 58 . Zamiast tego przyjęty został klasyczny program liberalny:demokracja parlamentarna, gospodarka prywatna i wolnorynkowa, wolnośćjednostki, opieka nad mniejszościami 59 .Ze Stachniukowego kulturalizmu zapożyczony został jedynie stosunek doreligii. W Deklaracji ideowej USN czytamy:Uważamy się za ludzi głęboko religijnych. Dążymy do tego, by Polacystali się religijni. Religia jest to stosunek jednostki do wartości najwyższej[...]. Dążymy do tego, by swą wartość najwyższą Polak poznałuczuciem - uczuciem czci i miłości dla natury, która go wydała, i dlawspólnoty rodaków, która go wychowała. Tą wartością nadrzędną winienbyć dla Polaka los jego Narodu.Katolicyzm, przez innych narodowców uważany za istotę polskości, tu traktowanybył jako źródło wszelkiego zła:tradycyjny, od wieków niezmieniony system wychowawczy produkujeludzi nieudolnych. [...] ci nieudolni ludzie nie nadążają za postępemcywilizacyjnym Europy.By ten stan rzeczy zmienić, konieczna miała być rozłożona na pokolenia pracawychowawcza, kształtująca pracowitość, odwagę myśli, trzeźwość i zdyscyplinowanie.Na gruzach zmurszałej tradycji, niewydolnego i bezprawnie strojącegosię w szaty poląkości systemu wychowawczego, zbudujemy gmachrodzimej, polskiej kultury 60 .ZIMA 2006 7 5*


Kierowana przez Antoniego Feldona Unia Spoieczno-Narodowa okazała sięefemerydą, jej dzieło podjęło jednak później „metapolityczne" Stowarzyszeniena rzecz Tradycji i Kultury „Niklot".Dzieci Marksa i DmowskiegoA czy coś ciekawego działo się na lewicy? Polska lewica w większym niżprawica stopniu uważa się za część światowego obiegu idei lewicowych, coskutecznie uniemożliwia próby samodzielnego formułowania doktryny czyprogramu. Zjawisko to marksistowscy publicyści Ewa Balcerek i WłodzimierzBratkowski nazwali „kolonizacją radykalnej lewicy":„Kolonizacja" radykalnej lewicy przez ideologię panującą może dokonywaćsię na różne sposoby. W przypadku lewicy polskiej - nawzór lewicy palestyńskiej - dokonuje się to metodami najprostszymi,związanymi z finansowaniem działalności tych organizacji,które upowszechniają na gruncie krajowym skolonizowane na wzórzachodni modele świadomości. Wiąże się to z całkowitym brakiemsamodzielności rozważań polskiej lewicy, ze świadomym odrzuceniemmożliwości własnego wkładu w rozwój myśli lewicowej, nie mówiącjuż o marksizmie 61 .Pojawiały się jednak grupy, które - choć marginalne - próbowały z mniejszymlub większym skutkiem wypracować ideologię adekwatną do polskich warunków.Taką próbą jest „narodowy marksizm" w wydaniu działającego od 2000roku Dolnośląskiego Stowarzyszenia Obrony Proletariatu 62 . W swym programiespołecznym stowarzyszenie to w niczym nie odbiega od innych ugrupowańradykalnej lewicy. Suchej nitki nie zostawia na rzeczywistości TrzeciejRzeczypospolitej („Prysł mit o wolnej, zasobnej i demokratycznej Polsce..."),punktując bezrobocie, utratę praw socjalnych, nędzę, zapaść służby zdrowia,kryzys oświaty, niedomagania systemu emerytalnego, pogłębiające się rozwarstwienieitd. Domaga się przeciwdziałania nadmiernemu bogaceniu elit, podwyżkipłac, zachowania świadczeń socjalnych, kontroli państwa nad gospodarkąrynkową, pomocy dla upadających przedsiębiorstw, zmniejszenia bezrobociaitp. Z tych pozycji krytykowany jest Sojusz Lewicy Demokratycznej:76*<strong>FRONDA</strong> 41


Kierownictwo SLD w przeszłości jak i obecnie popiera: kapitalistycznąprywatyzację, wyprzedaż majątku narodowego w obce ręce, wejściePolski do Unii Europejskiej oraz wprowadzenie antyludowych reformtwierdząc, że zrobiłoby to lepiej i szybciej niż obecna koalicja 63 .Istotną różnicę widać natomiast w podjęciu problematyki narodowej:skutki obranej filozofii rządzenia krajem [...] stwarzają poważne przesłankiutraty suwerenności gospodarczej [...] co może nawet grozić utratąwłasnej państwowości. [...] Polska - niby wolna i niezależna - znalazłasię pod panowaniem obcego kapitału, który zamienił ją w quasi-kolonię.[...] Zmieni to naszą gospodarkę w [...] filię międzynarodowego kapitału,z której [...] zyski będą zbierać jej zagraniczni właściciele.To uzależnienie międzynarodowe okazuje się przyczyną kryzysu wewnętrznego:Ślepa dyspozycyjność i służalczość rządów Rzeczypospolitej Polskiejwobec Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowegosprawiły, że ponad 2,5 miliona robotników pozbawionych jest pracy[...]. Bilans strat i zysków jest porażający. Ukazuje on z jednej stronyciągle, pogłębiające się zubożenie olbrzymich mas ludzkich, z drugiejzaś wzbogacenie się wąskiej grupy burżuazji powiązanej z interesamikapitalizmu zachodniego 64 .Suwerenność narodowa jest dla „obrońców proletariatu" równie ważna jaksprawiedliwość społeczna, bo kwestie narodowe i socjalne są postrzeganejako współzależne.Dostrzec tu można zbieżność z latynoamerykańskim dependyzmem(teorią zależności) 65 , podkreślić jednak trzeba intelektualną samodzielnośćrefleksji DSORRewolucja kontrolowanaLewica nie poszła w kierunku zaproponowanym przez DSOR Znalazłasobie innych mistrzów i inne podniety. U schyłku minionej dekady był toZIMA 2006 77*


przede wszystkim ruch antyglobalistyczny, który eksplodował w Seattle.Zainteresowali się nim nie tylko nawiedzeni lewacy z tuzina rewolucyjnychgrupek - lecz także „Gazeta Wyborcza". Jeszcze za rządów AWS-UW na jejłamach pojawiały się prognozy przestrzegające przed możliwym wybuchemspołecznym. W październiku 2001 roku na scenę polityczną wrócił JacekKuroń z apelem „Powołajmy Ruch Obywatelski". Miesiąc później „GazetaWyborcza" opublikowała artykuł Kuronia i młodego lewicowca AdrianaZandberga pt. III RP dla każdego, który pełnił funkcję manifestu dla projektowanegoruchu społecznego 66 .Kuroń wychodzi tu od ostrej krytyki kapitalizmu polskiego (który jest„nie tylko dziki, ale i państwowy"), bijąc się przy okazji w piersi za swójudział w jego budowaniu. Przede wszystkim jednak koncentruje się na kapitalizmieglobalnym, w którym następuje demontaż państwa opiekuńczegoi w konsekwencji postępujepolaryzacja ludzkości między biegunami nędzy i bogactwa. Z jednejstrony [...] niewiele ponad 10 proc. ludzi żyjących w nieznanym dotąddobrobycie. Z drugiej - blisko 90 proc. żyje w nędzy, poczuciu poniżeniai braku perspektyw.Rozpiętości majątkowe, nakładając się na podziały geograficzne i kulturowe,prowadzą do niewypowiedzianej „globalnej wojny", na którą składają się rozsianepo świecie konflikty etniczne i religijne.Powrót do „państwa dobrobytu" w granicach narodowych jest jednakniemożliwy.Wraz z cywilizacją informatyczną nastała dominacja formacji globalneji jej integralnego elementu - globalnego rynku finansowego. Podstawysamodzielności gospodarek w państwach narodowych szybko się kurczą.Żyjemy w gospodarce globalnej [...].Wniosek: problem globalizacji wymaga rozwiązania w skali globu.W czasach, gdy jeszcze powszechnie mówiono o antyglobalizmie, Kurońproponował program alterglobalistyczny: innej, „lepszej" globalizacji.Miałaby ona polegać na „globalnej rewolucji edukacyjnej" umożliwiającej78*<strong>FRONDA</strong> 41


dogłębną, acz bezkrwawą transformację społeczeństw i ich kultur 67 . Dlaurzeczywistnienia jej postulował wraz z Zandbergiem, wracając na polskiepodwórko, stworzenie ruchu społecznego kanalizującego rozmaite oddolneinicjatywy: od wiejskich fundacji wodnych przez rady zakładowe po ruchOpen Source.Jacek Kuroń zmarł, nie stanąwszy na czele polskich alterglobalistów.Niemniej jednak wydaje się, że postulowany przez niego program jako jedynyspośród tu prezentowanych doczekał się realizacji 68 .W imię Ludu, dla Ludu, przez LudPohasawszy na manowcach radykalizmów, na koniec zwróćmy się ku centrum.Co tu można znaleźć poza, oczywiście, liberalizmem odmienianymprzez wszystkie przypadki? Populizm! Populizm, który krytykuje demokracjęza sprzeniewierzenie się własnym ideałom, za niezrealizowane obietnice.Przywrócić populizmowi oblicze z czasów, gdy termin ten nie funkcjonowałjeszcze jako epitet, spróbował Remigiusz Okraska w opublikowanym na łamach„Obywatela" manifeście Po stronie ludu 69 . Pisze:Mało kto dostrzega absurd, jakim w epoce oficjalnej „demokracji"i „równości" jest traktowanie terminu „populizm" niczym jednejz najgorszych obelg.Okraska wymienia różne przyczyny podjęcia sztandaru populizmu, ale z politycznegopunktu widzenia najważniejsza jest konstatacja, że „lud" pozostajedziś politycznie bezdomny. Zarówno lewica, jak i prawica jawią się jako dwaprofile oblicza Oligarchii. W Polsce przyjmuje to formę wręcz karykaturalną,jako że oba skrzydła establishmentu funkcjonują w obrębie jednego towarzysko-biznesowegoSalonu.Współczesna lewica okazuje się reprezentować ten sam system wartościco liberalny establishment. Tak samo jak on wyznaje credo indywidualizmui hedonizmu, twierdząc jedynie, że pełniej zrealizuje te ideały niż półśrodkowiczy zgoła nieszczerzy liberałowie. W rezultacie - porzuca szarego człowiekana rzecz „tęczowej koalicji" mniejszości, choć te mniejszości doskonalesobie na ogół radzą na zglobalizowanym rynku.ZIMA 200679*


Lewica, która powstała jako ruch mający reprezentować wykluczonych,„wyklęty lud ziemi" - prawie zupełnie porzuciła to zadanie. Stała sięreprezentantem kilku dziwacznych mniejszości, coraz bardziej tracączaplecze wśród „mas ludowych" [.,.].Znowuż prawica pozostaje ślepa na rozkładowe skutki turbokapitalizmu.Z właściwą sobie inercyjnością broni status quo - zapominając zarazemo swym poprzednim obiekcie westchnień, o zrujnowanym przez nowoczesnośćstatus quo ante.Współczesna prawica działa też wedle zasady „Na złość babci odmrozimysobie uszy". Jeśli zatem „lewacy" podejmują jakiś temat, to prawicabez refleksji zajmuje stanowisko przeciwne.(Dodajmy: nawet wtedy, gdy lewacy zbliżają się do pozycji dotąd zajmowanychprzez konserwatystów). Dotyczy to zarówno np. ekologii, jak i problemówsocjalnych, bagatelizowanych przez prawicę, choć to pozbawia jąpoparcia wyznającej tradycyjne wartości biedoty. W gruncie rzeczy wszystko,co współcześni konserwatyści potrafią obiecać, to skuteczniejsza obrona wartościliberalnych.Bycie „po stronie ludu" nie oznacza jednak, zastrzega manifest, wulgarnejdemagogii czy naiwnej ludomanii. Ma to być populizm uszlachetniony, poddanyswoistej rafinacji. Zachowuje klasyczną triadę: w imię ludu, dla ludu,przez lud - ale ludowi temu nakazuje kierować się Dobrem Wspólnym, a niepartykularnym, klasowym interesem. Lud jest zarazem zakreślony na tyleszeroko, by obejmował też drobnych posiadaczy oraz inteligencję -predestynowaną,jak się wydaje, do naturalnego przywództwa w tym wieloklasowymbloku.Opoką nowoczesnego populizmu miałaby być konwergencja tego, cozostało z tradycyjnej socjaldemokracji i chadecji w swego rodzaju - że użyjęokreślenia z własnego tekstu pt. Zbieżne prostopadłe 70- Nowe Centrum.Populizm powinien być za „socjalem" i ingerencją państwa w gospodarkę,ale przeciwko niszczeniu sektora prywatnego; za patriotyzmem,ale przeciwko szowinizmowi; za tradycją, ale przeciwko skansenowi; za80*<strong>FRONDA</strong> 41


państwem silnym, ale przeciwko jego omnipotencji; za jasnym określeniemzbiorowych norm i reguł, ale przeciwko fanatycznemu tropieniu„heretyków" i ich rzekomych spisków, itd.Manifest populistyczny akcentuje też aspekt narodowy, zwracając uwagę na fakt,że opozycja społeczna Oligarchia - Lud pokrywa się w zasadzie z terytorialnąopozycją Centrum - Peryferie, a co za tym idzie - że elity III RP są de factokompradorskimi ekspozyturami ośrodków ponadnarodowych.Przedwiośnie?Jaka będzie przyszłość sceny politycznej? Trudno przewidzieć. Ideowy krajobraznie został ukształtowany raz na zawsze, wciąż trwają ruchy tektoniczne.W Rosji nacjonalbolszewicy - ta kwintesencja obu totalitaryzmowi - współpracująz liberałami, a maoiści potępiają Chruszczowa za... gułagi i krępowanieekspresji jednostki. W Niemczech ultralewicowi komuniści, uznającysię za w prostej linii spadkobierców Oświecenia, solidaryzują się z Bushemi Sharonem w imię walki z „islamofaszyzmem", podczas gdy ich brytyjscytowarzysze pozostają w sojuszu z islamskimi fundamentalistami. W USAafroamerykańska marksistka Fulani wzywa do poparcia paleokonserwatystyPatricka Buchanana 71 .Także nasza Ziemia Jałowa może coś urodzić. Miejmy tylko nadzieję, żenie będzie to trujące zielsko, ale pożywny owoc.JAROSŁAW TOMASIEWICZ134Bodaj ostatnim oryginalnym polskim myślicielem politycznym byl Leszek Nowak (zob. L. Nowak,U podstaw teorii socjalizmu, Poznań 1991). Niestety w Trzeciej Rzeczypospolitej zarzucił swój„niemarksowski materializm historyczny" na rzecz poszukiwań syntezy marksizmu i liberalizmu.Jedynym śladem dawnej teorii byto zaklasyfikowanie przezeń rządu AWS jako „dwójpanowania"tj. faszyzmu.Z dorobku ideowego WZZ pozwolę sobie zacytować tylko jedno zdanie: „Sztuczny podział potrzebczłowieka na duchowe i materialne, tak jak rozerwanie pojęć ojczyzna i chleb, jest na rękę tym, którzychcą nas pozbawić i ojczyzny i chleba". Pod sztandarem prawicowości, „Poza Układem" nr 10 (1992).Prawica klasyczna (antykomunistyczna, niepodległościowa, wolnorynkowa), którą jednak pokoleniowedoświadczenie zbliżało do anarchistów.Np. M. Głogoczowski, Etos bezmyślności, Kraków 1991; idem, Jak Janosik & Co." prywatyzowałBank Światowy, Kraków, 1992; idem, Atrapy i paradoksy współczesnej biologii, Kraków 1993; idem,Wojna Bogów, Kraków 1996 i in.ZIMA 200681*


56O. Swolkień, Nowy ustrój - te same wartości, Kraków 1995.Zabrakło też miejsca dla grup i projektów takich jak m.in. Ludowy Front Wyzwolenia - GrupyAntypaństwowe (anarchiści-polpotyści), „Lewica Bez Cenzury" (guevaryści), Polska Partia KlasyRobotniczej (neostalinowcy), Ludowy Front Wyzwolenia Polski (maoiści), Grupa „An Arche"(libertarianie), Federacja Zielonych (ekologiści), „Siew" (neoagraryści), Nowa Demokracja(komunitarianie), „Ojczyzna" (lewicujący endecy), KPN-Ojczyzna (lewicujący piisudczycy),Wirtualna Wandea (panintegryści), Polska Wspólnota Narodowa (panslawiści), Polski RuchMonarchistyczny (lewicujący monarchiści), Powszechna Partia Słowian i Narodów Sprzymierzonych(pannacjonaliści). Przełom Narodowy (nacjonalrewolucjoniści), Nurt Lewicy Chrześcijańskiej...789101112W. Giełżyński, Ani Wschód, ani Zachód, Warszawa 1989.Ibidem, s. 3.Ibidem, s. 213-214.Ibidem, s. 225-226.Ibidem, s. 225.Ibidem, s. 216.' 3 Samorządowa A Iternatywa. Program Polskiej Partii Socjalistycznej Rewolucja Demokratyczna, w: Gorączkaczasu przełomu, E Frączak (red.), Warszawa 1994, s. 28. Proszę zwrócić uwagę na dokonane tuzerwanie z marksizmem, zgodnie z którym każde państwo jest tylko klasowym aparatem przymusu.141516Ibidem, s. 31.Ibidem, s. 32.Ibidem, s. 21. Warto zwrócić uwagę, że podobne akcenty obecne były też w programach jeszczebardziej ekstremistycznych grup, takich jak Robotnicza Partia Rzeczypospolitej Samorządnej.W swej deklaracji W walce o niepodległą, samorządną Rzeczpospolitą Polską głosiła ona: „Antysocjalistycznai antydemokratyczna biurokracja opiera się jedynie na zależności politycznej odsystemu kremlowskiego i gospodarczej od równie aspołecznego monopolu imperialistycznego.[...] Pełny socjalizm jest możliwy tylko po wywalczeniu niepodległości narodowej. Tak jak bezniepodległości nie ma socjalizmu, tak i nie ma niepodległości bez socjalizmu". INPREKOR- Międzynarodowa Korespondencja Prasowa, nr 23 (1987).17181 920212223252627282930Samorządowa Alternatywa, op.cit., s. 33.Jak wspominał Waluszko, głównym źródłem wiedzy o anarchizmie były dla nich... publikacjepropagandystów PZPR.J. Waluszko, Kilka uwag o ideikach metafizyki społecznej od strony Permanentnej Rewolucji (na rzeczŚwiętego Spokoju), Gdańsk, zima 1991/92.Ibidem, s. 4-5.Ibidem, s. 3.Ibidem, s. 14.Ibidem, s. 2.Ibidem, s. 5.Ibidem, s. 12.Ibidem, s. 10.Ibidem, s. 8.Ibidem, s. 3.Ibidem, s. 4. ,Ibidem, s. 7-8. Swoje neosarmackie koncepcje Waluszko rozwinął w eseju Rzecz o Sarmacyi:82*<strong>FRONDA</strong> 41


313233ukształtowaniu, miejscu w Europie i szansach jej rozwoju przez powrót do korzeni, Mielec 1999.Szerzej: J. Tomasiewicz, Ugrupowania neoendeckie w Ul Rzeczpospolitej, Toruń 2003, s. 86-88,191-194.Informacja o NOP, 10 maja 1987 roku.B. Byrzykowski, Demokracja czy totalizm, „Jestem Polakiem" nr 11; „Młodzież Narodowa"34353637383940414 2434 44546474849505'52535 4555657Ibidem. W tej sytuacji nie zdziwi nas fakt opublikowania przez „Gazetę Wyborczą" artykułuczłonka NOR w którym to tekście Narodowe Odrodzenie Polski zostało zaprezentowane jakopozytywna alternatywa w polskim ruchu narodowym!Przymierze Polskie. Idea - struktura - działanie, K. Kostrzębski (red.), Warszawa 1991, s. 15.Ibidem, s. 12.Ibidem, s. 60.Ibidem, s. 60.Ibidem, s. 31.R Frączak, op.cit., s. 7, 14.Przedruk w: „bruLion" nr 23-24 (1994). Wcześniej koncepcja „sojuszu ekstremów" pojawiła sięw: L. Popiel, Czarno-biała fotografia czyli rozważania o Prawicy i Lewicy, „Myśl Narodowa Polska"nr 6 (1990).IR. Jakubowski, Sojusz extremów. Punkty przeciwległe, punkty zbieżne, „Żaden" nr 17 (1998-99);Oświadczenie, „Zielone Brygady" nr 15 (1999).J. Kossecki, S. Tymiński, Plan „X". Polska potrzebuje gospodarza!, Warszawa 1992.A. Dudek, Tymiński - nowe wcielenie Dmowskiego, „bruLion" nr 17-18.J. Kossecki, S. Tymiński, Plan „X", op.cit., s. 10-11, 21.Ibidem, s. 12.Ibidem, s. 7.Ibidem, s. 27.Ibidem, s. 22.Ibidem, s. 17-19, 26-31.Szlak przetarta Wspólnota Szarych Wilków, która w 1992 roku próbowała w Polsce propagować„integralny tradycjonalizm" Juliusa Evoli, oraz Robotnicza Akcja Radykalna, przywołująca w manifeścieTotalna Rewolucja (1995) nacjonalbolszewickie koncepcje Ernstajuengera. Animatoremobu tych inicjatyw był Bogdan Kozieł. Najbardziej znaną spuścizną tego płodnego publicystywydaje się jednak hasto: „W świecie baranów wolimy być wilkami!", popularne w kręgach skrajnejprawicy. W. Kunicki, K. Polechoński, Ernst Juenger w publicystyce i literaturze polskiej lat 1930-1998,Wrocław 1999, cz. 1, s. 381-387; „Szary Wilk" nr 0 (1992).Nie znajdujemy natomiast takich zapożyczeń w podobnej skądinąd doktrynie Organizacji MonarchistówPolskich. Zob. A. Nikiel, Narodowy konserwatyzm, Wrocław 1996.Deklaracja Ideowa Tradycjonalistyczno-Konserwatywnego Stowarzyszenia „Prawica Narodowa", „PrawicaNarodowa" nr 1 (1995).T. Gabiś, Imperium Europaeum czyli powrót do przyszłości. Krótki kurs imperialnej historii XX wieku,„Stańczyk. Pismo postkonserwatywne" nr 1 (1999).Świadczy o tym fakt, że Gabiś odszedł później od idei Imperium Europaeum na rzecz koncepcji„wirtualnego imperium" globalnego, którego centrum są rządzone przez neokonserwatystówStany Zjednoczone. Raport o wojnie w Iraku, „Stańczyk" nr 1-2 (2003).W całym manifeście ani razu, konsekwentnie, nie zostało użyte słowo Polska!Gdy jednak Gabiś jako" przejaw żywotności Imperium Europaeum wymienia m.in. „płodnośćZIMA 200683*


5859606162636465666768697071europejskich kobiet", można mieć wątpliwości co do jego losów.Analizę społeczno-politycznych poglądów Stachniuka z lat 30. i 40. można znaleźć w: J. Tomasiewicz,Religia, naród i państwo w neopogańskiej filozofii Jana Stachniuka, „Nomos" nr 24/25(1998-99).W przeciwnym kierunku podążyło narodowosocjalistyczne Stowarzyszenie Młodzieży Patriotycznej„Świaszczyca", które z kolei połączyło zadrugizm z (obcym Stachniukowi) rasizmem.Unia Społeczno-Narodowa, Deklaracja Ideowa. Deklaracja Programowa, b.m.r.w.E. Balcerek, W. Bratkowski, Kolonizacja lewicy radykalnej; zob.: http://www.dyktatura.info/teksty/txt00016.htm.Za prekursora tego nurtu można uznać efemeryczne Robotnicze Zjednoczenie Socjalistyczne,działające na początku lat 90. w Łodzi. Jego przywódca Adam K. Dąbrowski pisał: „Uważamy, żepodstawowym błędem robotniczej lewicy rewolucyjnej w przeszłości był zbytni kosmopolityzmbez jednoczesnych akcentów patriotycznych i narodowych. [...] luksemburgizm był przyczynąniskiej nośności haseł lewicowo-rewolucyjnych w środowiskach robotniczych nastawionychpatriotycznie i niepodległościowo. [...] rozwiązanie tkwi w połączeniu w programie przyszłejmasowej partii robotniczej rewolucjonizmu tej części ruchu robotniczego, którą firmowałaR. Luksemburg, z patriotyzmem haseł narodowych. Pragniemy jednak zaznaczyć, że nie jesteśmylewicowymi nacjonalistami, lecz narodowymi rewolucyjnymi marksistami. [...] chodzi tu0 ogólnie pojętą koncepcję frontu społecznego i narodowego wyzwolenia Polski, co jak najbardziejnam odpowiada, gdyż naród polski to klasa robotnicza. Konsekwencją tego jest tożsamośćhaseł narodowych i klasowych zawartych w jednolitej koncepcji narodo-klasy". Później jednakbyli członkowie RZS przeszli na pozycje hiperinternacjonalistyczne.Widzieć Człowieka i jego potrzeby. Deklaracja Programowa Dolnośląskiego Stowarzyszenia Obrony Proletariatu,Nowa Ruda 2000.Ibidem.J. Tomasiewicz, Wojna światów. Wokół teorii zależności, „Magazyn Obywatel" nr 6 (2005).J. Kuroń, A. Zandberg, III RP dla każdego, „Gazeta Wyborcza", 14 XI2001.Koncepcję „globalnej rewolucji edukacyjnej" Kuroń rozwinął w ostatnim rozdziale książki Działanie(Wrocław 2002), którą Stefan Opara opisał następująco: „Na pracę składają się krótkie,niezbyt spójne notatki, jakie autor poczynił od lat 60. po współczesność. [...] Wydawać by sięmogło, że te oderwane, często dość egzotyczne notatki łączy głównie zszywka introligatorska1 nazwisko autora". S. Opara, Filozofujący polityk, „Dziś" nr 12 (2002). Powstający ruch miatjednak otrzymać swoją „biblię".W tym kontekście warto przywołać zespół „Krytyki Politycznej", już swym tytułem odwołującejsię do teoretycznego organu „lewicy laickiej" w PRL.R. Okraska, Po stronie ludu. Manifest populistyczny, „Magazyn Obywatel" nr 2 (2006).J. Tomasiewicz, Zbieżne prostopadłe, „Punkt Zwrotny" nr 0 (1995). Okraska używa tu - za brytyjskągrupą Third Way - określenia „radykalne centrum". Zob. J. Tomasiewicz, Trzecia Droga- od faszyzmu ku anarchizmowi?, „Mat' Pariadka" nr 8 (1993).J. Tomasiewicz, Słoń, osioł i mrówki, „Magazyn Obywatel" nr 4 (2002).


MAREK CZUKUDWA WIERSZE1. wiersz poprawnykopernik był żydempodobnie homertuwim to się nawetprzyznałaż strach pomyślećmnie też często drukują2. wiersz radykalnypostmodernizm to opcja radykalnaktóra pozwala wszystko odwołaćjestem postmodernistą radykalnymodwołuję postmodernizmMAREK CZUKUZIMA 200685*


WOJCIECH KUDYBAPIEŚNICZKA O BARANKACHKrzysztofowiKuczkowskiemuJeździliśmy na sankachNa białych barankachBiegaliśmy po chłodnych gwiazdachLiczyliśmy srebrne miasta.Na porzuconych polachZbieraliśmy wiosną pstre ziołaLeżąc w pachnących miedzachLiczyliśmy śpiące osiedla.W lesie w porannym chłodzieChodziliśmy cicho po wodzieNa brzegu chmury słodkiejLiczyliśmy wiejskie opłotki.Latem w ogromnym oknieGraliśmy nocą w dwa ognieW księżyca cieniach zielonychLiczyliśmy senne domy.Zimą śnieżną u PanaSiadaliśmy na kolanachI w Jego dłoniach troskliwychLiczyliśmy sprawiedliwych.WOJCIECH KUDYBA86*<strong>FRONDA</strong> 41


X. JÓZEF BAKA*DoJMRJarku Marku, na jarmarkuświata tego plugawegośmierć sprzedaje zgnile jaje.Ty kupujesz, kosą plujesz.Nie bądź głupi, bo udupicię rokita spod koryta.Jęczą świnie: „Wszystko zginie".Sam tak miałem, nim zmądrzałem.Królu złoty, miauczą koty.Daj im mleka i nie czekaj.Weź na Drogę swoją trwogę,paczkę krówek, Milanówek.X. JÓZEF BAKA* Autorstwo niepewne. Tekst odnaleziony na strychu kościoła Św. Walentego w Gdańsku MatamiZIMA 200687*


List do Jarosława Marka RymkiewiczaDRGAW CIEMN ŚCIWOJCIECHWENCELDrogi Panie Jarosławie,listopad w Matami taki sam jak w Milanówku. Przez okno widzę zmarzniętekrzaki agrestu. Wychodzę na ulicę Jesienną, idę do centrum handlowego, napocztę, na przystanek, kupuję jedzenie dla naszego królika, jadę autobusemdo Wrzeszcza. I czuję, że właśnie w tej przestrzeni bije serce mojej ojczyzny.„Polska, mój dom, jest w moim domu...". Z dużą przyjemnością przeczytałemwywiad dla „Der Dziennika", w którym broni Pan „odwiecznej polskiej anarchii"przed politykami chcącymi nas pouczać, jak mamy żyć.Ale dziś sprawy życia ustępują miejsca sprawom śmierci. Jest Dzień Zaduszny,późny wieczór. Od rana chodziłem po cmentarzu i zastanawiałem się nadPańskimi słowami z wcześniejszego wywiadu dla dodatku „Die Europa":„Papież Benedykt XVI powiedział niedawno, że Bóg lubi życie. Nasze (to znaczyludzkie) doświadczenie mówi nam, oczywiście, coś wręcz przeciwnego- Bóg lubi śmierć i właśnie dlatego nieustannie zabija wszystko, co ma podręką i co tylko da się zabić: koty, sosenki oraz ludzi".Krążąc wokół rodzinnych grobów, myślałem o moim ojcu i o moim bracie,nie umiejąc się pogodzić z sugestią, że zostali oni zgładzeni przez Boga.Bo przecież gdyby Bóg ich naprawdę zamordował, nie byłoby mnie teraz nacmentarzu. Siedziałbym raczej w piwnicy i konstruował bomby przeciwkozastępom aniołów. Ale jak zbudować bombę zdolną rozerwać eteryczne ciała?Lepiej od razu położyć się w grobie i czekać, aż dopadnie nas seryjny zabójca,rzeźnik z Niebios.88*<strong>FRONDA</strong> 41


Lubię Pańską poezję, bo sam głęboko odczuwam kruchość tego świata. Cieńśmierci pada na mój dom, drogę do kościoła i plażę w Jelitkowie. Wszystkomarnieje, rozpada się i gnije. Ludzie rodzą się i idą do szkoły, a na drugi dzieńjuż ich nie ma. To przywiązanie do widzialnej strony bytu działa na mniedepresyjnie. Nawet kiedy patrzę na parę młodych ludzi, całujących się na peroniekolejowym, uśmiecham się szyderczo, bo widzę, jak targa nimi nicość.Moje zmysły mają kłopot z doświadczeniem wiary, miłości i nadziei. Jedynympewnikiem jest dla nich twarda, zimna i nieczuła ziemia.Nie wiem, jakim cudem udaje się Panu odsłaniać tę pierwotną, niszczycielskąsiłę, która rządzi światem, ale czytając Pańskie wiersze, zawsze odczuwamgrozę. Pod powierzchnią ogrodu, w którym rosną drzewa, przeciągająsię koty, a przygłup istnieniowy zagrabia liście na kompost, jest warstwa piasku,soli i wody. Ale jeszcze głębiej - nie potrafię sobie wyobrazić, jak głęboko- pulsuje jakiś przedziwny napęd istnienia. Może są to owe „zawory ziemi",które przekroczył biblijny Jonasz: „Wody objęły mnie zewsząd, aż po gardło,ocean mnie otoczył, sitowie okoliło mi głowę. Do posad gór zstąpiłem, zaworyziemi zostały poza mną na zawsze" 0on 2, 6-7a).Te „zawory ziemi" są wieczne. Odsłaniając je w wierszach, zbliża się Pando prawdy, o której nie śniło się filozofom. Szczerze mówiąc, zazdroszczęPanu tego pierwotnego instynktu, który z siłą grzmotu rozjaśnia na momentmrok wszechświata. Na poziomie obserwacji biologicznej skłonny jestempotwierdzić Pańskie rozpoznanie z wywiadu dla „Arcanów": „Tutaj nic się nietranscenduje na naszych oczach, tutaj na moich oczach nic się nie przetranscendowałonigdy w życiu". Na poziomie duchowym mam jednak co do tegopoważne wątpliwości.Oczy są od patrzenia, uszy od słuchania, skóra od odczuwania. A od czegojest dusza? Wprawdzie byli tacy, którzy twierdzili, że żadnej duszy nie ma, aleprzecież wszyscy mamy podobne doświadczenia, jak ten Rosjanin z anegdoty,który w rozmowie ze sceptykiem miał stwierdzić: „Myśmy od dawna podejrzewali,że duszy nie ma, wystarczy poczytać Gogola". A potem pochylił sięi wyszeptał: „Duszy nie ma, a dlaczego boli?".Właśnie duszy najbardziej brakuje mi w Pańskich wierszach. Oczywiście,staram się jakoś sobie z tym radzić. Ilekroć czytam o kretach kryjących sięw kompoście i o ludziach, którzy żyją „trochę dziecinnym, a trochę bezczelnymZIMA 200689*


złudzeniem", ale w gruncie rzeczy nie różnią się od tych kretów, myślę, że maPan rację. Świat jest chaosem, przestrzenią bojaźni i drżenia, klatką szalejącychdemonów. Żyjąc po swojemu, jesteśmy skazani na klęskę. Na szczęściemamy Boga, który zesłał swojego Syna, by Ten pokonał śmierć. Powróciwszyz morskich odmętów, Jonasz wołał do Pana: „Ale Ty wyprowadziłeś życie mojez przepaści, Panie, mój Boże! Gdy gasło we mnie życie, wspomniałem na Pana,a modlitwa moja dotarła do Ciebie, do Twego świętego przybytku. Czcicielepróżnych marności opuszczają Łaskawego dla nich. Ale ja złożę Tobie ofiarę,z głośnym dziękczynieniem. Spełnię to, co ślubowałem. Zbawienie jest u Pana"Gon 2, 7b-10).Wygląda na to, że jedynym wyjściem z egzystencjalnej opresji, w której sięznaleźliśmy, jest nawrócenie. Co to takiego?W eseju Przez zwierciadło wspomniawszy, że Kościół pierwszych chrześcijannazywany był drogą, pisze Pan tak: „Ale nie rozumiem Pawła: on, przedewszystkim on, powinien wiedzieć, że to nie jest droga i że tego nie możnanazwać drogą. Droga gdzieś nas prowadzi i wiadomo gdzie, wiedzie z miastado miasta, przez las, przez przełęcz, pomiędzy górami, to jest coś, co zostałodawno temu wytyczone, drogą inni przed nami chodzili i ci inni, przed nami,tę drogę dla nas wydeptali, a gdyby nie oni, to drogi by nie było. Więc nie dasię tego nazwać drogą, błąkamy się (jak Paweł), chodzimy po bezdrożach,w ciemności (jak Paweł), trafiamy na jakąś ścieżkę (jak Paweł), a gdy już nanią wejdziemy, to potem okazuje się, że ta ścieżka prowadzi donikąd i znajdujemysię w miejscu nigdzie, więc szukamy (jak Paweł) innej ścieżki, na końcuktórej jest może trochę światła".Znów mogę się z Panem zgodzić na poziomie zmysłowegodoświadczenia. Wiadomo, dokąd i którędy wiedzienas droga z Matami do Kokoszek, ulica Piłsudskiegow Milanówku czy autostrada Al. Ale tego, w jakierejony trafimy, poszukując wiary, wiedzieć niemożemy. Życie wydaje nam się błądzeniemw ciemności, splotem brzemiennych<strong>FRONDA</strong> 41


w skutki zdarzeń i nawet ci z nas, którzy przynależą do Kościoła, nie wiedzą,co ich spotka jutro. Oczywiście, możemy mówić, że kroczymy wyznaczonąprzez Chrystusa drogą, która prowadzi do zbawienia. Ale powiedzmy sobieszczerze: któż z nas naprawdę chodzi po śladach Boga? Jesteśmy jak sucheliście, targane przez wiatr. Możemy wciąż doskonalić się w chrześcijańskichcnotach, żeby nadać naszemu życiu właściwy kierunek, a i tak pozostaniemygrzesznikami, którzy gubią się na pierwszym lepszym zakręcie. Nie ma drogi,którą moglibyśmy podążać pewnym krokiem według własnego planu. Toprawda. Ale możliwa jest także inna perspektywa.Jeśli założymy, że nasza indywidualna historia to nie dzieło przypadku,lecz Boga, pozostaniemy na drodze. Będziemy nią szli w ciemności, bezmapy i latarki, ale z wiarą, że wszystko, co nas spotyka, ma jakiś z góryprzewidziany cel.Na tym polega nawrócenie. To nie próba osiągnięcia doskonałości z dnia nadzień, ale świadome wejście na drogę przygotowaną dla nas przez Boga, zaufanieMu, przyzwolenie, by kierował naszym życiem wedle własnego planu.Jaki jest ten plan, nie mam zielonego pojęcia. Mogę po czasie uznawać za celowepewne fakty z mojej historii, a tym samym odkrywać zarysy drogi, którąjuż przebyłem, ale przede mną wciąż pozostanie ciemność. Wierzę jednak,ba!, doświadczam tego na co dzień, że zgadzając się na realizację tegoplanu, pozwalam Bogu dokonywać cudów w moim życiu. Jak tosię ładnie mówi, zaufawszy Panu, mogę chodzić po wodachśmierci. Grzech, choroba czy utrata pracy nie prowadząmnie już do rozpaczy, bo wiem, że Bóg nawet ze złapotrafi wywieść dobro.Tak się składa, że wejście na drogę zawszekieruje człowieka w stronę wspólnotyi ożywia jego relację ze SłowemBożym. W wywiadzie dla„Arcanów" twierdziZIMA 2006


Pan: „Koty, trawa są nieograniczone. To może być tak, że nasz język nie wyprowadzanas z naszego istnienia, tylko właśnie zamyka nas w naszym istnieniu".A przecież jeśli Bóg jest obecny na kartach Biblii, to oddziałuje na nas właśnie poprzezjęzyk. Kto doświadczył wspólnotowego czytania Pisma, wie, że żywe Słowojest w stanie głęboko zapadać w serce, zapuszczać korzenie i wydawać owoce. Byćmoże nic na tym świecie nie transcenduje się na naszych oczach, ale w naszychumysłach i sercach granice doczesności bywają przekraczane podczas każdej eucharystii.Rozpisuję się na tematy religijne, bo mam wrażenie, że zbyt łatwo czyni Panz Boga okrutnego starca, który rzuca nami jak kośćmi do gry. To prawda, żeStwórca z jakichś względów dopuszcza ból i cierpienie, ale czy mamy prawo Goza to osądzać? Czy wiemy, dlaczego napęd istnienia ma funkcję niszczycielską?Czy Bóg naprawdę jest tak cyniczny, by rozgrywać z Szatanem nasze życie?Czemu wobec tego sam zszedł na Ziemię i dał się zaprowadzić na rzeź?Szczerze mówiąc, Pański bóg i Pański diabeł przypominają bohaterów pogańskichmitologii. Widać to na przykład w interpretacji kuszenia Chrystusaz eseju Przez zwierciadło. Pisze Pan tak: „Chrystus niebawem będzie rozmnażałchleb i diabeł powinien o tym wiedzieć: że Chrystus posiada taką właśniemoc. Ale nie wie, bo w scenie na pustyni proponuje Mu, żeby dokonał przemianykamienia i uczynił z niego chleb. Zakłada więc, że Chrystus być możenie potrafi tego uczynić. Chrystus niebawem będzie chodził po wodzie, alediabeł również i o tym nie wie: stawia Go «na narożniku świątynia i proponujeMu, żeby rzucił się w dół. Zakłada więc też, że Chrystus może się zabić".Wybaczy Pan, ale naiwność tej interpretacji mrozi mi krew w żyłach.Oczywiście, że diabeł zna moc Chrystusa. Wie, że potrafiłby On przemienićkamień w chleb i że nie zabiłby się, skacząc w dół. Jedyne, czego pragnie,to skłonić Go do popełnienia grzechu pychy. Ma nadzieję, że ludzka naturaw Chrystusie zwycięży. I że wcielony Bóg zechce udowodnić diabłu swojąmoc, co zniweczy Jego plan zbawienia. Inna sprawa, dlaczego Chrystuspozwala się kusić. Czemu godzi się na to, by diabeł czynił swoją ziemskąpowinność.Tajemnica szatańskiej władzy nad światem nie da się pojąć ludzkim umysłem.Nie jest to jednak wystarczający powód, by widzieć w Bogu mordercę. Gdyby92*<strong>FRONDA</strong> 41


moje życie miało definitywnie się skończyć już tu, na Ziemi, wolałbym byćPańskim kotem niż człowiekiem. Przynajmniej mógłbym liczyć na dobretraktowanie i wyśmienite jedzenie. Nie mówiąc już o tym, że całymi dniamiwygrzewałbym się w promieniach słońca, mrucząc melodie Schuberta czyinnego Brahmsa. Ale skoro Chrystus zmartwychwstał, jest dla mnie nadzieja.Obawiam się, że dla Pana również.Z pogrzebu ojca zapamiętałem taki obraz: ciało leży na katafalku, a do kostnicyschodzą się krewni. W pewnym momencie jeden z braci ojca podchodzido trupa, obiema dłońmi chwyta jego głowę i mocno całuje go w usta. Możnaw tej scenie dostrzegać wyłącznie ikonę przywiązania do bliskiej osoby i żalupo jej utracie. Dla mnie jest to jednak scena stricte metafizyczna. Wierzę bowiem,że któregoś dnia kości ojca zostaną pozbierane. Podobnie jak kościpoległych bohaterów z Pańskiej Ulicy Mandelsztama.Łączę wyrazy szacunku i serdeczne pozdrowieniaWOJCIECH WENCELGdańsk Matarnia. 2 listopada 2006


Mając w pamięci słynny zakład metafizyczny Blaise'aPascala, można by mniemać, iż nikt nie zechce ignorowaćkonieczności wyboru między wiarą a niewiarą.Ale z poetami i artystami nigdy nic nie wiadomo. AutorKonwencji stwierdza tyleż niefrasobliwie, co autorytatywnie:„Wszystko jedno czy się wierzy czy nie wierzy".COŚZ NIETZSCHEGOFilozofia w poezjiJarosława Marka RymkiewiczaSTANISŁAWCHYCZYNSKIO ile we współczesnej prozie polskiej najwięcej akcentów, motywów i wątkówfilozoficznych można znaleźć w twórczości Stanisława Lema, o tyle w dziedziniepoezji pierwszeństwo pod tym względem należy się najprawdopodobniejJarosławowi Markowi Rymkiewiczowi. Nasz czołowy neoklasycysta bowiemzwykł się nie tylko bezpośrednio odwoływać do przemyśleń konkretnych klasykówfilozofii (np. do Platona, Pascala, Nietzschego, Husserla, Heideggera)czy posługiwać terminologią stricte filozoficzną (empiryczny, protokolarny,94*<strong>FRONDA</strong> 41


ejdetyczny, transcendentalny, teologia, czyste ego, esencja i egzystencja etc),lecz także - przymierzać do rozstrzygnięcia fundamentalnych problematów,które od wieków spędzają sen z powiek najbardziej doświadczonym mędrcomi najtęższym intelektom. Jakby wiedziony podszeptami Hansa GeorgaGadamera („Co mi się wydaje bezsporne, to to, że język poezji ma szczególny,sobie tylko właściwy stosunek do prawdy"), autor Metafizyki - na gruncieswej mowy wiązanej - odważnie analizuje te same kwestie epistemologiczneczy ontologiczne, które inni (czyt. specjaliści) dogłębnie roztrząsają w sformalizowanychtraktatach.W potocznym ujęciu filozofem jest ten, kto z imponującą śmiałością imasię niełatwych problemów teoretycznych, nadając swoim refleksjom maksymalnystopień ogólności lub serwując werdykty światopoglądowe z intrygującądeterminacją. Do takiego wizerunku myśliciela poeta i eseista Rymkiewiczpasuje niczym giermek do rytuału pasowania. Wprawdzie dyplomowani filozofowiemogą mieć obiekcje co do przedmiotowych kompetencji twórcy Czymjest klasycyzm, ale w sukurs przychodzi mu profesor hermeneutyki, wspomnianyGadamer, ze swoim stwierdzeniem: „Poezja jest językiem w sensienadzwyczajnym". W niej bowiem ujawnia się prawda o świecie i człowieku.Dorobek poetycki autora pamiętnego tomu Co to jest drozd zawiera mnóstwoaluzji filozoficznych oraz wątków zaczerpniętych z systematycznychrozważań neopozytywistów, fenomenologów lub „rasowych" metafizyków.„Mało wiemy a jest pytań wiele" (Ogród w Milanówku, pieśń nocnego wędrowca)- konstatuje poeta w jawnie sceptycznym duchu. Sceptycyzm ów - niejako paradoksalnie- można by odnieść do wymowy jego wierszy, jako że ewidentnai naturalna polisemia uniemożliwia jednoznaczną, klarowną i wyczerpującąinterpretację ich filozoficznej głębi. Szkopuł w tym, że bezpośrednie uwagiautorskie, dotyczące danego zagadnienia (np. relacji Bóg - świat), nierzadkosą albo niejasne, albo niekonsekwentne, albo wręcz sprzeczne, tak jakbyMistrz nie mógł się zdecydować, za którą opcją metafizyczną ultymatywniesię opowiedzieć.Oczywiście, każdy poeta ma prawo do ewolucji poglądów istotnych, dowahań nastroju, do kreowania obrazu świata z alternatywnych punktów widzenia,wreszcie - do ujawniania własnych spekulatywnych ambitendencji.Zatem częste popadanie w sprzeczności nie może stanowić ciężkiego zarzutuwobec literatury, biorąc rzecz od strony czysto artystycznej. Wydaje sięZIMA 2006 95*


jednak, iż poezja, z której wyłania się przejrzysta, spójna, holistyczna wizjaUniversum, zawsze będzie się cieszyła prymatem nad propozycjami fragmentarycznymii rozwichrzonymi - przynajmniej w oczach tych, którzy nie chcąredukować życiowej aktywności do sceptycznego kiwania palcem (Pyrronz Elidy).1. Problemy epistemologiczneOd czasów starożytnej refleksji filozoficznej (Platon, Arystoteles, Plotyn)problemy teoriopoznawcze stale zaprzątały umysły najwszechstronniejszychmyślicieli, zyskując rangę zagadnień pierwszorzędnych bodaj od momentuostrych wystąpień reprezentantów szkoły sceptycznej (Pyrron, Karneades,Sekstus Empiryk). Radykalna krytyka wszelkiej ludzkiej wiedzy - łączniez twierdzeniami naukowymi - zaowocowała szybkim i bujnym rozwojem badań,zmierzających do ustalenia ścisłych kryteriów wiedzy pewnej i niepodważalnej.Prowadziło to do sukcesywnego oczyszczania naszych rezultatówpoznawczych z wszelkich błędów, nawet tych najtrudniejszych do wykryciai wyeliminowania. Począwszy od Francisa Bacona nowożytna myśl filozoficznanie mogła się obejść bez dogłębnych analiz gnoseologicznych, którychapogeum przypadło na okres neopozytywizmu, później - fenomenologii.Upowszechniło się przekonanie, iż szanujący się filozof nie może ignorowaćproblemów teoriopoznawczych. Również w poezji Rymkiewicza spotykamywiele afiliacji z szeroko pojętą tematyką epistemologiczną.1.1. Poznawczy potencjał teologii„Cóż to jest prawda?" Q 18, 38) - słynne pytanie Piłata wyraża pryncypialnyproblem teorii poznania, który można by rozbić na szereg szczegółowychkwestii w rodzaju: Czy poznanie prawdy jest w ogóle możliwe? Jakie władzepoznawcze umożliwiają nam poznanie prawdy o świecie? Jakie kryteriumpozwala człowiekowi odróżnić sądy prawdziwe od fałszywych? Jaki rodzajaktywności poznawczej gwarantuje dotarcie do prawdy?To ostatnie pytanie wiąże się ze wskazaniem nauki zdolnej (w szczególnymprzypadku) do metafizycznej heurezy, jednym zaś z najbardziej intrygującychw tej klasie zagadnień jest problem istnienia Bytu nieskończonego,96*<strong>FRONDA</strong> 41


absolutnego, boskiego. Jak wiadomo, teologia pretenduje do miana nauki najbardziejkompetentnej w tym zakresie, dlatego warto byłoby się przyjrzeć jejmożliwościom poznawczym. Problem istnienia Boga, totalnie bagatelizowanyprzez wszelkiej maści empirystów, scjentystów czy racjonalistów, de factookazuje się punktem kluczowym dla prawdziwości i prawomocności ludzkiejwiedzy. Radykalne wyprowadzenie konsekwencji filozoficznych z negatywnegozałożenia znajdujemy w tomie Co to jest drozd (1973):Jeżeli Bóg nie istnieje to wszelki porządek(Nawet porządek umysłu dany umysłowiW umyśle) jest chaosem Lub inaczej: chaosOraz porządek są tylko słowamiKtórych używa chaotyczny umysłPragnąc w umyśle wprowadzić porządek[...](Jeśli nie istnieje)Dziwnym zbiegiem okoliczności jakby rozwinięcie powyższej myśliRymkiewicza napotykamy w książce Leszka Kołakowskiego o zbieżnym tytuleJeśli Boga nie ma... (1982). Wybitny filozof pisze w niej: „Będę się starałargumentować za następującą, ąuasi-kartezjańską tezą: sławne powiedzenieDostojewskiego: «Jeżeli Boga nie ma, to wszystko wolno» zachowuje ważnośćnie tylko jako reguła moralna [...], ale także jako zasada epistemologiczna.Znaczy to, że tylko przy założeniu absolutnego Umysłu prawomocne jestużywanie pojęcia «prawda» i przekonanie, że «prawda» może być zasadnieorzekana o naszej wiedzy". Analogiczne twierdzenie głosił wcześniej zdeklarowanyateista Friedrich Nietzsche: „Nic nie jest prawdą, wszystko wolno",co ponoć było zaostrzeniem owej implikacji Dostojewskiego.Człowiek, nie mając żadnych transcendentnych punktów odniesieniaw postaci Absolutu czy bezpośredniego dostępu do obiektywnej rzeczywistości,uświadamia sobie w końcu swoją zasadniczą niemoc poznawczą („nic niejest prawdą"). Zalążki tej konkluzji można znaleźć już w znanym sformułowaniuPlatona: „Jeśli Kie istnieje Jedno, nie istnieje nic". Leszek KołakowskiZIMA 2006 97*


nazywa tę hipersceptyczną postawę „nihilizmem poznawczym" i polaryzujeją z fideizmem („credo ut intelligam" św. Anzelma Kantuareńskiego).Teologia, jako nauka o Bogu, mogłaby stanowić fundamentalny punktoparcia dla całego gmachu naszej wiedzy, uporządkowanego i zhierarchizowanegosystemu twierdzeń, ale jedyną gwarancją sensowności badańteologicznych jest zaufanie, które przecież nie może być argumentem logicznym.Rymkiewicz, również tęskniący do prawdy transcendentalnej w jejklasycznym ujęciu, podaje w wątpliwość poznawczą przydatność teologii:Nie wiemy czy Bóg blisko czy daleko mieszkaI gdzie - czy to do Boga prowadzi ta ścieżka(Stary kapelusz, plecak, wiatr, nocny wędrowiec)Skądinąd można nawet odnieść wrażenie, że autor Zachodu słońca w Miłanówkuniejednokrotnie kpi sobie z dociekań uczonych w Doktrynie, o czym pośrednioświadczą jego igraszki „teologiczne":Jedno oko zamyka a drugie otwieraPatrzy Bóg i śni o nas albo też umiera(Ogród w Milanówku, sen zimowy)Spekulatywna niekonsekwentność tych słów może mieścić aluzje do poglądówCalderona, Berkeleya czy Nietzschego, jednak satyryczny antropomorfizmobrazu wyraźnie podkreśla żartobliwy dystans, z jakim poeta podszedłdo największej zagadki wszechświata. Według mnie ta ostentacyjna nonszalancjarzutuje na status średniowiecznej królowej nauk.1.2. Potencjał filozofiiPrzez wieki filozofia pozostawała służebnicą teologii (św. Tomasz), poszukującdla wiary racjonalnych uzasadnień. Może więc z filozofią należałoby łączyćnadzieję na weryfikację teorii naukowych, na wyklarowanie obrazu świata, nazakończenie odwiecznych sporów metafizycznych? Bujny rozwój koncepcjifilozoficznych, obserwowany w dziejach, szczególnie zaś wraz z nastaniemery nowożytnej, obiecywał wiele - przynajmniej w zakresie ustalenia prawd98»<strong>FRONDA</strong> 41


empirycznych. Niemałym optymizmem wykazali się mimo wszystko neopozytywiści,którym się wydawało, iż zdania protokolarne (składające się nafundament naukowej deskrypcji świata) są wystarczającym zakorzenieniemludzkiej wiedzy w empirii. Tak zwany trzeci pozytywizm zalecał logiczną analizęjęzyka jako metodę naukowego uprawiania filozofii, pozwalającą oddzielićprzysłowiowe ziarno od plew, czyli problemy rozstrzygalne od pseudoproblemówmetafizycznych. Przykładami tych drugich są pytania o byt jako taki,o sens egzystencji, o nieśmiertelność duszy, o istnienie Boga. Wszystkie onedla takich uczonych jak Rudolf Carnap, Hans Reichenbach czy Karl Popperbyły problemami absurdalnymi, nierozstrzygalnymi, więc nienaukowymi.Jarosław Marek Rymkiewicz podejmuje zagadnienia rozpracowywaneprzez empirystów logicznych, dokonując specyficznej transpozycji dylematówsemiotycznych i epistemologicznych na grunt twórczości poetyckiej.Począwszy od tomu Metafizyka (1963) poeta czyni to dość systematycznie,z mniejszym lub większym natężeniem, które kulminuje we wspomnianymzbiorku Co to jest drozd. Już w wierszu W obronie metafizyki znajdujemy znamiennąpropozycję: „Opiszmy nic, bo nic jest dane bezpośrednio, / Nic, tylkonic" (Metafizyka), czyli ironiczną polemikę z programem zdań protokolarnychCarnapa. Zdaniem Marzeny Woźniak-Łabieniec, Mistrz - poprzez apologięmetafizyki - „broni jednocześnie sensu uprawiania poezji" (yide: Poeta i język,w: PAL nr 4(74), IV 1998, s. 65). Primo - obydwie te dziedziny ludzkiejaktywności posługują się zdaniami „metafizycznymi", secundo - poezjawłaśnie (za pośrednictwem ekspresji symbolicznej) potrafi dotrzeć poznawczow rejony metafizyczne, tertio - magią słowa rozjaśnia niejako wizjęrzeczywistości.ZIMA 2006 99*


Istotnym problemem, jaki nurtuje autora Thema regium, jest pozytywistycznepytanie o relacje między przedmiotem poznania (świat) a podmiotempoznającym (człowiek). Poznajemy rzeczywistość dzięki zmysłom, porządkujemyją w umyśle i opisujemy za pomocą języka. Nad kwestią, czy i naile ludzki język potrafi odzwierciedlić świat obiektywny, łamali sobie głowynajtężsi filozofowie od samej starożytności. W wielu utworach poeta udzielaodpowiedzi na niekorzyść werbalnej obróbki danych zmysłowych: siatka pojęciowa,w jaką próbujemy pochwycić czasoprzestrzeń z pełną jej „zawartością",jest nazbyt przepuszczalna. „Cudownych rzeczy uczy nas natura / Liśćnie jest w liściu Strumień nie w strumieniu" (Lafinestra aperta). Pointa sonetumówi wprost o nieprzystawalności nazwy do desygnatu: „Ptacy są lotni w słowienam nie znani".Najostrzejszym atakiem poety na scjentystyczne złudzenia entuzjastówfilozofii języka jest Traktat metafizyczny, zamykający zbiorek Co to jest drozd.Rymkiewicz bezpardonowo parodiuje tutaj słynny Tractatus logico-philosophicusLudwiga Wittgensteina, czyli dzieło będące uporządkowanym zbioremtwierdzeń, stosownie ponumerowanych, zwieńczone brzemienną konkluzją:„O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć". W Rymkiewiczowskiejtrawestacji czytamy:0.1. Drzewo nie jest podmiotem.0.2. Ani przedmiotem.0.3. Ani przedmiotem w podmiocie.0.4. Ani czymś pomiędzy.0.5. Nie jest korelatem[...]7.5. Drzewo nie ma nic wspólnego z.7.6. Nie ma nic wspólnego.8.1. Ale nie ma także różnicy między drzewem a.8.2. Na przykład między drzewem a drzewem.8.3. Na przykład między drzewem a ptakiem jest pewna różnica.Trudno uchwytna.O tym powiem kiedy indziej.8.4. Ale nie obrasta w ptaki. To wiem na pewno.9.1. Wybiera siebie spośród siebie.100* <strong>FRONDA</strong> 41


9.2. Jest syntezą a priori.9.3. Zsyntetyzowało samo siebie.Sformułowania w rodzaju „O tym powiem kiedy indziej" nadają całości wyraźnycharakter szyderczy, podważający przeświadczenie filozofa, iż zdaniaopisujące dane bezpośrednie są wiernym obrazem rzeczywistości, dokładnieujmują fakty, stanowią wzór naukowości. Zatem Traktat metafizyczny obnażagnoseologiczną niemoc filozofii analitycznej, w satyryczny sposób determinującgranice empirystycznego ujęcia świata.Zdawać by się mogło, iż drwiny Mistrza dotyczą wyłącznie tzw. filozofiinaukowej, której uprawianie postulował neopozytywizm - skoro wierszW obronie metafizyki mieścił afirmację spekulatywnych metod badawczych.Podkreślała to w swoim artykule również Marzena Woźniak-Łabieniec (por.Poeta i język, op.cit.), ale wtedy urbis et orbis nie znały jeszcze dwóch ważnychtomików Profesora, mianowicie Znaku niejasnego, baśni półżywej (1999) orazZachodu słońca w Milanówku (2002). Poglądy nawet najistotniejsze podlegająprawom ewolucji, dlatego trzeba odnotować nowe akcenty, jakie pojawiłysię w tych książkach. Otóż w wierszu Zima w Milanówku (Zachód słońcaw Milanówku) rzuca się w oczy frapujący dwuwers:Na szafie siedzi kot uczonyI czyta „Sein und Zeit" od końcaNiewątpliwie dla Carnapa, Reichenbacha czy Poppera pisany językiem niemalpoetyckim traktat Byt i czas Martina Heideggera to dzieło metafizyczne,więc prawie niedorzeczne. Ale przecież Rymkiewicz bronił metafizyki!Niewykluczone, iż powyższy cytat jest tylko niewinnym żartem, przymrużeniemoka, pokazaniem języka. Choć z drugiej strony czytanie na wspakkultowego dzieła filozoficznego przez zwierzaka - erudytę zakrawa najawną kpinę z wysiłków genialnych metafizyków. Heidegger poświęciłcałe dekady życia na zgłębianie człowieczego istnienia, próbując je opisaćspecjalnie wykoncypowanym językiem i ująć we wszelkich aspektach kulturowych.W tym kontekście przypomina się przewrotne powiedzonko WitoldaGombrowicza „Im mądrzej, tym głupiej". Jakby w analogicznym duchu samokrytycyzmugatunkowego Rymkiewicz wykreował szokującego bohateraZIMA 2006101*


swojej poezji, słynnego już „przygłupa istnieniowego", który niekonieczniemusi być postacią z „baśni o śmierci", jak sugeruje Maria Janion w laudacjiŚmiertelny nieśmiertelny (vide: „Twórczość" nr 11 [696], XI 2003, s. 7). Wedługmnie ów przygłup istnieniowy to symboliczne wcielenie człowieka, metaforycznysynonim podmiotu poznającego, groteskowy prototyp filozofa. Jak sięokazuje, na złą sprawę, nawet najwięksi mędrcy mają blade pojęcie o egzystencji.„Istnienie zawróciło nam w głowie i wobec tego nasze zdolności umysłowenie okazały się zbyt imponujące" - sarkastycznie konstatuje RyszardPrzybylski w posłowiu do Zachodu słońca w Milanówku. Cytowany autor Tojest klasycyzm nazywa Mistrza z Milanówka „poetą metafizyki istnienia", cowydaje się mianem trafnym, chociaż w świetle powyższych rozważań możebudzić obiekcje. Wszak introdukcja przygłupa istnieniowego nie jest dobrąrekomendacją dociekań metafizycznych. Ot, kolejny paradoks w rynsztunkupoety lubującego się w paradoksach...1.3. Poznawczy fenomen poezjiSkoro ani przyrodoznawstwo, ani teologia, ani filozofia (tak czy inaczej rozumiana)nie potrafią dostarczyć pożądanych odpowiedzi na nurtujące nas odprawieków pytania - może poezja będzie w stanie to uczynić? Choć zbliżyćnas do prawdy transcendentalnej?Jak już wcześniej wspomniałem, na podstawie takich wierszy jak W obroniemetafizyki, Widomie skryta czy Co to jest drozd (I) można „imputować"Rymkiewiczowi wiarę w szczególne możliwości poznawcze mowy wiązanej,zdolnej do uchwycenia istoty rzeczy w sieć języka archetypów i symboli(Cassirer). W tym punkcie Rymkiewiczowskie intuicje metapoetyckie spoty-|02* <strong>FRONDA</strong> 41


kają się z poglądami Gadamera, przypisującymi poezji fenomenalne potencjew zakresie poświadczania prawdy egzystencji. Taką interpretację przesłanekmożna by kolokwialnie nazwać jedną stroną medalu.Począwszy bowiem od pamiętnego sonetu Na różę (Anatomia [1970]) zaczynająsię pojawiać w dorobku Rymkiewicza symptomatyczne uwagi, świadcząceraczej o zwątpieniu poety w nadzwyczajną moc lirycznych zapisów („Na nic mesłowa niech niczemu służą"). Pomijając marginalne generalizacje o wymowie„lokalnej" (np. „Nie mają do poezji talentu Polacy" (O moje chude sosny), należyzwrócić uwagę na oświadczenia samokrytyczne i autoironiczne - pretendująceimplicite do zasięgu uniwersalnego. Oto przykłady: „Te moje wiersze nic nieznaczą" (Ogród w Milanówku, poezja brzóz i kotów) czy „Nic po nim bo to nicpońbo to jest poeta" (Poeta). Rzecz jasna, Rymkiewicz kreuje model poety nie bezhumorystycznego dystansu lub przewrotnej kokieterii, ale osad krytyczny pozostajei pośrednio determinuje niezbyt „monumentalny" wizerunek:Poeta jest nieobecny jest tam gdzie go nie maJego wiersze są - głuche! Jego mowa - niema!(Ogród w Milanówku, poeta jest nieobecny)O ile nieobecność poety jest w tym wierszu ściśle zlokalizowana: „Poeta jestnieobecny tu na Nowym Świecie", o tyle ujawnienie zasadniczej niemocyartysty słowa (wiersze głuche, mowa niema) ma wydźwięk ahistorycznego,alokalnego uogólnienia.Do tego dochodzi tęsknota do pełnej, dogłębnej, ponadczasowej deskrypcjiżycia (vel przemijania), którą domniemujemy z wiersza Gdybym mógł cięopisać (Moje dzieło pośmiertne).Psujesz się ślepa czaszko powszechny językuKażde słowo gnijące wszelki nasz słownikuJakkolwiek na to spojrzeć, wyziera z tego motywu podstawowa bezradnośćpoety wobec żywiołu heraklitejskiej zmienności i nietrwałości form wszelakich.Autor Animuli zapewne wierzy, iż poeci dysponują niezwykłą intuicją,zdolną do odkrywania prawdziwej natury rzeczywistości (Henri Bergson).Jednak ucieleśnienie tej heurezy w języku poetyckim jest sprawą wręczZIMA 2006103*


niemożliwą. Ukrywanie niewiedzy przysparza więcej wstydu niż odważneprzyznanie się do własnych braków. Dlatego w utworze Weźcie te wiersze (Mojedzieło pośmiertne) czytamy:Weźcie te wiersze weźcie z nich co chcecieI niech wam mówią że wy też umrzecieNad to niewiele moje wiersze wiedząPokorne wyznanie jest tutaj de facto przyznaniem się autora do minimalizmugnoseologicznego, jaki musi się stać udziałem każdego poety, który marzyo wiedzy intersubiektywnej i interkomunikowalnej.Jeszcze jednym szkopułem, rzucającym cień na poznawczy status poezji,jest problem ujęty w słynnej przestrodze Homera: „Wiele bo kłamią śpiewacy".Rymkiewicz konkretyzuje ostrzeżenie: „To jest wada poetów - bytz niebytem mylą" (Kosmiczny walc Johannesa Brahmsa). Sprowadzenie słabości„śpiewaków" do ontologicznych pomyłek jest nie tylko ważkim przejawemsamokrytycyzmu, lecz także uzasadnieniem metodycznej rezerwy wobeczapędów do leksykalnych mutacji, jakie z reguły są pochodną rozpalonejwyobraźni poetyckiej.Wprawdzie w programowych, teoretycznych szkicach Profesor postulował,by przywrócić współczesnemu poecie utraconą rangę maga, ale w praktycenierzadko sygnalizował słabe strony i niedostatki „magicznychpredyspozycji" swej konfraterni. Nie bez kozery Stanisław Barańczak utrzymuje,że autor Porwania Europy stworzył swoistą „metafizykę paradoksalną,opartą na ciągłych sprzecznościach wewnętrznych" (vide: Świat bez czasu,„Twórczość" nr 1,1 1975, s. 111).2. Problemy metafizyczneGros poetów pośrednio lub bezpośrednio uprawia metafizykę, co wynikaz samej natury sztuki poetyckiej - chociaż można sobie wyobrazić próby realizacjiw mowie wiązanej rygorów wysuwanych przez filozofię analityczną.Jarosław Marek Rymkiewicz, jako apologeta dociekań metafizycznych, z imponującąpasją stale i wciąż podejmuje tematy oficjalnie uznane za problemy104*<strong>FRONDA</strong> 41


pozanaukowe: sens życia, nieśmiertelność duszy, zmartwychwstanie ciała etc.Niezależnie od konkluzji w punkcie 1.2. wypadałoby teraz dokonać przeglądunajważniejszych tropów biegnących w stronę metafizyki.2.1. Istnienie (byt)2.1.1. W znaczeniu metafizycznymNieprzejrzane mroki historii kryją moment, kiedy po raz pierwszy ktoś(Parmenides?) użył słowa „byt" na określenie tego, co istnieje niezależnieod aktów postrzegania przez jakikolwiek podmiot. Byt, czyli Coś; to, co istnieje;cokolwiek. W tym sensie bytem może być pierwotna materia, minerał,roślina, zwierzę, człowiek. Mamy świadomość, intuicję, wyobrażenie światapoza naszym umysłem, ale jego obiektywności nie potrafimy udowodnić.Od czasów George'a Berkeleya (idealizm subiektywny) względnie ImmanuelaKanta (idealizm obiektywny), więc od pierwszej połowy XVIII wieku, spóro istnienie świata (Roman Ingarden) pozostaje nierozstrzygnięty.Dlatego Rymkiewicz ma prawo nazywać ludzi „przygłupami istnieniowymi".Nie tylko nie wiemy, czym są naprawdę byty poza nami: „Jeśli ptakisą co nie jest wcale pewne" (Co to jest drozd [III]), lecz także mamy dosyćmarne pojęcie o własnym byciu, istnieniu, egzystencji: „To istnienie - znakniejasny - baśń półżywa" (Ogród w Milanówku, mysz niesiona przez koty).Calderon de la Barca opisywał życie jako sen, ułudę, iluzję - efekt śnieniaprzez absolutny Umysł; dla Rymkiewicza wszelka biocenoza jest czymś nawpół żywym, baśniowym, niejasnym znakiem metafizycznym („Znak niejasny- czy to wieczność daje znaki?"). Nawet najwszechstronniejsza analizadanych doświadczenia, nie tylko w wymiarze ontogenetycznym, nie pomożew rozwikłaniu kosmicznej zagadki: skąd przychodzimy? kim jesteśmy? dokądzmierzamy? (Paul Gauguin). „Istnienie jest jak koszula - bo ma drugą stronę"(Tania Gliwienko...), albowiem „kto umiera ten nie wie - co po nim zostanie"(Zimowy pogrzeb na cmentarzu w Bolimowie). Otóż to - co po nas zostanie?Rzecz znamienna - dla Rymkiewicza istnienie w znaczeniu metafizycznymjest fenomenem mało sympatycznym, mało pociągającym: „O istnienie!o jakie to brzydkie straszydło!" (Ogród w Milanówku, sen zimowy). Wkraczamyw metafizykę brzydoty: „Pachnie ścierwo - niewymownie - obrzydliwie"(Ogród w Milanówku, mysz przyniesiona przez koty). Fakt, widok rozkładającegoZIMA 2006 1 05*


się ciała może budzić zarówno awersję, jak i napawać egzystencjalną trwogą.Okazuje się jednak, iż abominację mogą w poecie generować również obrazkizgoła niewinne, codzienne, trywialne:Gawrony - skąd jesteście? Czego tu szukacie?Dlaczego wy nad domem moim w krąg latacie?Brzydkie wasze skrzeczenie piosenka niemiłaIstnienie to jest jakaś straszna i zła siła(Ogród w Milanówku, przelot gawronów)Oczywiście, zawsze można założyć, że kraczące gawrony są tutaj prognostykiemrychłej śmierci...Bergsonowska elan vital to zadziwiający dynamizm życiowy, niesamowitasiła, ewolucyjna moc twórcza, zdolna do permanentnego przezwyciężaniaoporu, jaki stawia materia. U Rymkiewicza - analogicznie, choć bardziej monstrualnie:„I pleni się istnienie - strasznie dzikie kłącze" (Ogród w Milanówku,kwitnące lewkonie). Adam Asnyk ironizował: „Zycie nad śmiercią przeważa, /Bo taka istnienia kolej". Rymkiewicz osiąga szczyty sarkazmu:Co na świecie? Co zawsze Psuło się i psujeA ile popsutego kto to porachuje(Gdybym mógt cię opisać)Na kartach Metafizyki Arystoteles, powtarzając za Platonem, stwierdzał, że„dzięki [...] dziwieniu się ludzie obecni, jak i pierwsi myśliciele, zaczęli filozofować".W wierszu Ogród w Milanówku, mysz przyniesiona przez koty napotykamybyć może aluzję do uwagi Stagiryty:Baśń półżywa - wychodzimy z niej półżywiTo zdziwienie - co się sobie samo dziwiCzłowiek w równym stopniu może się dziwić swemu istnieniu, jak i nieuchronnemujego finałowi. Przygłup istnieniowy jest zatem zdziwieniem, co106* <strong>FRONDA</strong> 41


się samo sobie dziwi. A przecież to właśnie zadziwienie światem skłoniłoGottfrieda Wilhelma Leibniza do postawienia najbardziej metafizycznegopytania: Dlaczego istnieje raczej coś niż nic?2.1.2. W znaczeniu egzystencjalnymEgzystencjalizm, zapoczątkowany przez Sorena Kierkegaarda, zrobił oszałamiającąkarierę po II wojnie światowej. Szczególną popularność zyskałajego odmiana laicka, ateistyczna, reprezentowana przez Jeana Paula Sartre'a,Maurice'a Merleau-Ponty'ego czy Martina Heideggera. Pomimo jaskrawychróżnic (np. między Sartre'em a Heideggerem) egzystencjaliści zgodnie utrzymują,że właściwym przedmiotem filozofii winno być istnienie ludzkie, bycieczłowiekiem, czyli egzystencja.Pesymista Sartre sposób istnienia człowieka nazywa „bytem-dla-siebie"(samoświadomość, rozumiejące odniesienie się do siebie samego, przeciwstawianiesię urzeczowieniu, reifikacji) oraz twierdzi, że życie jest czymśprzypadkowym, absurdalnym, „kruchym" (tysiące sił zewnętrznych, napierających,zagrażają jednostkowemu istnieniu). Świat jest jednym wielkimbezsensem: „Absurdem jest, żeśmy się urodzili, i absurdem, że umrzemy"- pisał autor Mdłości.Agnostyk Heidegger nazywa egzystencję ludzką „jestestwem", „obecnością"pośród rzeczy, zwierząt i innych ludzi, czyli „byciem-w-świecie".Specyficznie ludzka „obecność" ma charakter czasowy, skończony, ustawiczniezmierza ku śmierci („bycie-ku-śmierci"). Perspektywa nieuchronnegokońca wywołuje trwogę i determinuje troskę o przetrwanie, ale owo nieustannebaczenie na niebezpieczeństwa wyczerpuje siły i człowiek - zdaniemHeideggera - zaczyna sam ciążyć ku śmierci.W poezji Rymkiewicza możemy znaleźć mnóstwo akcentów egzystencjalnychi aluzji egzystencjalistycznych, tzn. odwołujących się do konkretnychmotywów zaczerpniętych niejako z dorobku egzystencjalistów. Jedne z nichkorespondują z pesymizmem Sartre'a, np. „O jakie krótkie życie jaka długamęka" (Kathleen Ferrier umiera w młodości na raka), czy też z jego filozofiąabsurdu: „Jeszcze trochę i byt się odsłoni / Powie żeśmy byli tu po nic"(Ogród w Miłanówku, łato) lub „Zycie kończy się ariettą bez tematu" (Ogródw Milanówku, arietta). Nawet w słowach „Bo choć nie mam nadziei to wierszZIMA 2006107*


ma nadzieję/ Bo jest mówiącą trumną z której próchno wieje" (Moje dziełopośmiertne) można się dopatrzyć drwiącego zaprzeczenia idei Sartre'a „wychodzeniapoza siebie", wedle której człowiek sam siebie projektuje, określa,tworzy swoją esencję, może być „czymś więcej". Inne wiersze nawiązują z koleido koncepcji Heideggera, w szczególności do wizji „bycia-ku-śmierci":Z umarłej matki martwo narodzonyDrę - idąc na śmierć - księżycowe błony(Kości się pocą)0 ile dla Stanisława Grochowiaka życie - z jego codziennymi mozołami - byłosukcesywnym kroczeniem ku śmierci, u Rymkiewicza jest ono w ogóle istnieniemniepełnym, groteskowym ex definitione, jakby człowiek z natury swejbył żywym trupem: „Na wpół umarły ale na wpół żywy / Tym życiem żyję co1 te pokrzywy" (Oto jak robak). Słusznie zauważa Maria Janion w laudacji nacześć laureata Nagrody Nike, że poeta czyni swymi braćmi wszelkie żyjącejestestwa, rośliny i zwierzęta: „Jest to wspólbraterstwo w śmierci: wszystko,co żyje, musi umrzeć".Dla Heideggera autentyczne, ludzkie „bycie-w-świecie" jest fenomenemtrudnym do zrozumienia, zagadkowym, wręcz niepojętym, zmuszającym do108* <strong>FRONDA</strong> 41


coraz głębszych odkryć esencjalnych. Dla Rymkiewicza również nasze byciew świecie stanowi metafizyczną tajemnicę trudną do zracjonalizowania:Pola łąki i gaje przejrzyste brzeźniakiTwojego bycia tutaj niepojęte znaki[.-]Pola łąki i gaje jasna przestrzeń byciaOtwartość co ku tobie wychodzi z ukrycia(Po/a łąki i gaje)Podobnie jak Heidegger próbował zrozumieć byt człowieczy poprzez koegzystencję(wszak żyjemy wśród społeczności), tak Rymkiewicz usiłuje przeniknąć„w sens istnienia" nawet dzięki sygnałom ze sfery pozaludzkiej.2.2. Nicość (Niebyt)Filozoficzne pojęcie nicości jest kategorią komplementarną do pojęcia bytunie tylko na gruncie metafizyki, lecz także w egzystencjalizmie. A ponieważdla Mistrza z Milanówka wieloznaczne słowo „nicość" (vel „niebyt") zdajesię mieć wyjątkowe, szczególnie ważne znaczenie, wypada osobno rozpatrzyćjego kontekst teoretyczny.2.2.1. Ujęcie ontologiczneNicość może być różnie pojmowana. Na gruncie ontologii nierzadko pojmujesię ją jako zaprzeczenie poszczególnego bytu, który jest niebytem wobecinnych bytów. Niekiedy nicość jest rozumiana jako przekreślenie wszelkiegoistnienia, kompletna pustka, absolutna próżnia. Czy jednak dla jednostkiludzkiej może mieć jakieś znaczenie, że z chwilą śmierci stanie się niebytemdla innych bytów albo że pochłonie ją bezwzględna pustka? W jednymi drugim przypadku jej indywidualne ciało i niepowtarzalne ego staną sięprzeszłością...Począwszy od kapitalnego wiersza La tempesta Rymkiewicz z obsesyjnączęstotliwością nicował pojemne semantycznie słówko „nic" wraz z jegopochodnymi: „nicością", „niebytem", „nieistnieniem".Oto egzemplifikacja jego możliwości:ZIMA 2006 109*


Nic jest twój kij pastuszy i nic są twe wieńceKtóre wiosna rozdaje pannom i młodzieńcomNic ten motyl co fruwa wokół dłoni białyNic dzień każdy a włosy czemu posiwiałyNiczemu jak mi służyć O nic ja nie stojęKto ty jesteś pasterzu Przyjmij to nic mojeNic mi te złote zioła i nic złote deszczeNic nie było Nic będzie Nic ja w ustach pieszczę[-.](La tempesta)W ramach gier lingwistycznych, chcąc zwiększyć polisemię tekstu, autorżongluje różnymi pojęciami nicości, stosuje tzw. klisze („O nic ja nie stoję")i miesza związki frazeologiczne (Mc co jest Czy nic nie ma co by czymś nam było).Wprowadza też w krąg swych zainteresowań kolokwialne rozumienie nicości- jako marności, bezwartościowości, braku jakiegokolwiek znaczenia (dlakogoś).Tempus edax rerum - nieuchronność przemijania implikuje nie tylko zniweczenieegzemplarycznej jednostkowości: „A co ci żyło to ci w nic umiera"(Na ciało moje gdy umiera), lecz dotyka także gatunkowej obecności, tudzieżstaje się przyczyną entropii wszechświata: „I świat jest na zniszczenie w tępustkę rzucony" (Ogród w Milanówku, przelot gawronów). Pesymistyczna wersjawariabilizmu nie pozostawia miejsca na nadzieję: przyszłością świata będziebezkres (Anaksymander). Szczególną formą nicości okazuje się dla poety...czarna dziura kosmiczna.Co tam jest? Czarna dziura ale nie ma dziuryDziura co łyka gwiazdę czaszkę krew i chmury[...]Przestrzeń której zabrakło nagle przestrzennościCo za nicość! Czy nicość może być w nicości?(Dla Platona)HO* <strong>FRONDA</strong> 41


Natura czarnych dziur dla kosmologów nadal pozostaje zagadką, ale wręczmagiczna siła destrukcyjna tych niezbadanych obiektów zdaje się poszerzaćgranice naszej imaginacji.Funkcja pamięci na pozór (!) zatrzymuje w czasie byłe jestestwa, sytuacje,procesy, zdarzenia, akcydensy i atrybuty, ale świadomość ich ontycznej absencjimąci człowiekowi przyjemność czerpaną z teraźniejszości:Obecności jaka tutaj twoja władza?Nieobecność nieobecnie się przechadzaNieobecność mówi do nas po imieniuWszystko znika w okamgnieniu w nieistnieniu(Ogród w Milanówku, w okamgnieniu)Miast silić się na błyskotliwą konkluzję, powtórzę za Koheletem: Vanitas vanitatumet omnia vanitas.2.2.2. Ujęcie egzystencjalneOsobne pojęcie nicości funkcjonuje w filozofii egzystencjalnej, czego sztandarowymiprzykładami są koncepcje Sartre'a i Heideggera. Według Sartre'a„byt-dla-siebie", czyli człowiek, jest komplementarnym złożeniem bytui nicości , tzn. jest tym, czym nie jest; tym, co może i chciałby zrealizować,a czego - jako ideału, do którego dąży - jeszcze nie ma. Świat ideału jestnicością, gdyż nie ma możliwości przekształcenia go w byt. Człowiek jestzawieszony pomiędzy ekstremami: urzeczowieniem i niespełnieniem.Prawdziwe człowieczeństwo (jako postulat) to... nicość, albowiem ona jestatrybutem „bytu-dla-śiebie".ZIMA 2006 1 1 1 *


Dla Heideggera jedyną, niewątpliwą, bezpośrednio daną rzeczywistościąjest jednostkowe, doczesne istnienie - z jego troską, trwogą i grożącą staleśmiercią. W porównaniu z nim wszystko inne jest tylko fikcją, abstrakcją,wytworem ludzkiego umysłu (więc: wieczna materia, wieczne idee, wiecznewartości, Bóg). Krótkie i przypadkowe, wyczerpujące się jeno w teraźniejszościludzkie istnienie jest tutaj wszystkim, poza nim jest wyłącznie nicość.Z nicości powstaliśmy i pochłonie nas nicość. Samo życie, jako zdążanieku śmierci, również jest przesycone nicością. „Wędrowiec do nicości idzieleśną drogą" (Ktoś śpiewa pieśń Schuberta).W poezji Rymkiewicza można odnaleźć bardzo wiele sformułowań czyaluzji, które kojarzą się z nicością w ujęciu egzystencjalnym, głównie z wersjąHeideggerowską. Świadom swego nieuchronnego końca przygłup istnieniowypo wielekroć przeżywa swoją przyszłą śmierć:Teraz umieram co dzień co godzinęTeraz minąłem teraz znowu minęTeraz w tej chwili teraz i za chwilęZycie ze śmiercią a dzień z nocą mylę(Wiersz na te stówa ewangelii św. Jana:Choroba ta nie jest na śmierć)Obsesja śmierci, jaką niektórzy przypisują egzystencjalistom, staje się tutajhiperobsesją, stanem wręcz patologicznym, niemal destrukcyjnym, a na pewnosilnie deprymującym.Teraz się rodzę i oddaję duchaI wierzysz temu? Wierzę iście PanieBo ta choroba jest na zmartwychwstanieHistoria Łazarza, której poeta poświęcił kilka utworów (np. Choć ma grypę,Biedny Łazarzu, Odjęli tedy kamień), implikuje problem „śmierci wtórej".Z jednej strony chodzi o faktyczny koniec ziemskiego bytowania Łazarza,przywróconego do życia - jak pamiętamy - przez Chrystusa 0 11, 1-44),112* <strong>FRONDA</strong> 41


wszak wskrzeszony musiał kiedyś umrzeć „po raz wtóry". Z drugiej stronymotyw ten koresponduje z enigmatyczną zapowiedzią śmierci definitywnej,ostatecznej, nieodwołalnej, o jakiej zdaje się mówić Janowa Apokalipsa: „Tojest śmierć druga - jezioro ognia" (Ap 20, 14).A ty grzechocz a ty skrzekoczA ty chrzęść nam pusta skóroA gdy nie chcesz nam skrzekotaćUmrzesz trupie śmiercią wtóra(Na trupa [V])Dla autora osobliwą śmiercią wtóra jest tutaj „przekorne" milczenie zewłoku.Motywy analogiczne muszą silnie nurtować jaźń Rymkiewicza, skoro zescholastyczną skrupulatnością analizował je w artykule Chustka na twarzyŁazarza („Gazeta Wyborcza", 19-21 IV 2003) oraz w eseju Przez zwierciadło(„Twórczość" nr 7, VII 1993).Pomimo egzystencjalnej powagi, emanującej z lwiej części wierszy o zagadceśmierci, Mistrz paradoksu i persyflażu potrafi do tego tematu podchodzićtakże z rokokową lekkością, żartobliwie i wesołkowato.Już spod śniegu wystawiłySwoje łebki o! krokusyMam dwa kroki do mogiłyNicość robi wielkie szusy(Trzy piosenki o nicości)Jak widać, młodopolska ironia i sardoniczny rechot są nadal skutecznymitrikami, za pomocą których bezsilny „byt-dla-siebie" próbuje oswoić grozęostatniego aktu. W końcu „Śmierć to jest tylko istnieniowy błąd" (Ogródw Milanówku, szósta rano).2.3. Ogród, czyli kosmosDwa ostanie zbiorki Rymkiewicza: Znak niejasny, baśń półżywa i Zachód słońcaw Milanówku, składają się na wielką metaforę Ogrodu, czyli - poetycki modelZIMA 2006 f U*


kosmosu, wszechświata, Universum. W tym wydaniu konkret urasta do rangiskonwencjonalizowanego obrazu Całości. Odzwierciedla on wszelkie relacjeistotne dla harmonijnego funkcjonowania elementów kosmicznej struktury.W ogrodzie obowiązuje prawo egzystencjalnej równości jestestw: biologiczniezróżnicowane stworzenia (kret, jeż, kot, rdest, sosna etc.) są równe wobeccierpienia, śmierci i Stwórcy. Wspólnota losów flory, fauny, rodzaju ludzkiegoprzejawia się także w... paralelnym poszukiwaniu Deusa absconditusa. Jakistatus ontologiczny może mieć tak odmalowany Ogród?2.3.1. Świat jako senAutor dramatu Zycie jest snem (1971), będącego niejako postscriptum do Lavida es sueńo Calderona, nie mógłby bezwzględnie zanegować koncepcji solipsystycznej,ujmującej nasze życie jako sen Boga na przykład. Hiszpańskipisarz, ukazując rychłe przemijanie dóbr doczesnych, podkreślał w swoimdziele zadziwiającą trwałość dobrego czynu, spełnionego zaledwie we śnie.Czy mógł tym zasugerować Descartesowi hipotezę o złośliwym demonie,dostarczającym podmiotowi doznającemu iluzorycznego obrazu świata?„Ten świat się śni" - jakby za francuskim myślicielem napomyka Rymkiewiczw wierszu Co to jest drozd (II) z tomu o tym samym tytule. Analogiczną wizjęspotykamy w słowach: „Istnienie nam się wpół domyślnie śni" (Ogródw Milanówku, szósta rano).Wizja strumienia świadomości jako doskonale spójnej wiązki wrażeńsubiektywnych, pochodząca od George'a Berkeleya, wcale nie musi być irracjonalnymwymysłem. Wiedział o tym Czesław Miłosz, kiedy w wierszuNadzieja pisał:||4* <strong>FRONDA</strong> 41


Nadzieja bywa, jeżeli ktoś wierzy,Ze ziemia nie jest snem, lecz żywym ciałem,I że wzrok, dotyk ani słuch nie kłamie.[...]Niektórzy mówią, że nas oko łudziI że nic nie ma, tylko się wydaje,Ale ci właśnie nie mają nadziei.Autor Świata odwołuje się notabene do - wiary i nadziei, mając świadomośćbraku logicznych argumentów za realnym istnieniem czasoprzestrzeni,którą potocznie nazywamy światem prawdziwym.Udoskonaloną i unowocześnioną wersję solipsyzmu Berkeleya przedstawiłStanisław Lem w Fantomologii, eseju o możliwościach kreacji wirtualnychświatów, całkowicie nieodróżnialnych - dla „partycypujących" w nich istot rozumnych- od tzw. obiektywnej rzeczywistości. Wieloaspektowy motyw śnieniakosmicznego występuje u Rymkiewicza np. w utworze Ogród w Milanówku,sen zimowy, gdzie wszystko pogrążone jest we śnie, gdzie zwierzęta i Bóg śniąsiebie nawzajem, gdzie również:Patrzą na nas otwarte wielkie oczy BogaJest sen - i jeśli wejdziesz - to we śnie jest drogaDroga to korelat nadziei, może symbolizować ogniwo łączące świat sensualnyze sferą transcendentną, może wreszcie być zapowiedzią ostatniej podróży,czyli przejścia z „bycia-w-świecie" w zaświaty. Spodziewanego „przeskoku"z domeny pozorów do samej głębi bytu...2.3.2. PanpsychizmPomijając różnicujące niuanse, można by rzec, iż panpsychizm to doktrynaprzyjmująca, że wszelka materia, nieożywiona i ożywiona, jest natury psychicznej,a jej najpełniejszy przejaw stanowi psychika ludzka. Pogląd ten,począwszy od starożytnych filozofów (np. Tales, stoicy) - poprzez filozofówodrodzenia (np. Bernardino Telesio, Giordano Bruno) - aż po czasy nam bliższe(np. Johann Wolfgang Goethe, Friedrich Wilhelm Schelling, Eduard vonZIMA 2006115*


Hartmann) i współczesne (Teilhard de Chardin) - miał niemało zwolenników.Niektórzy utrzymywali, że dusza świata jest wprawdzie źródłem życia różnegood materii, ale spowodowane przez nią biofenomeny występują powszechnie- w każdej rzeczy materialnej.Wyraźne ślady podobnego światopoglądu znajdujemy w poezji autoraThema regium, np. w wielu turpistycznych opisach ciała po śmierci:Jak on łaknie jak on suchy piasek łykaJak się krztusi jak się ciekłą gliną dławiJak w nim glina jak w nim piasek szybko znikaJak on gryzie jak on czarną ziemię trawi(Na trupa [III])Oprócz ostentacyjnych szyderstw pod adresem rozkładającego się organizmu,które arebours wiążą się z teorią panpsychizmu, świadectwo całkiemserio dają uwagi rzucane jakby mimochodem: „Duch sosny jest widoczny bow kwiaty się wciela" (Wiosna w Milanówku).W zbiorku Moje dzieło pośmiertne (1993) Rymkiewicz obdziela empatią,współodczuwaniem wszystkich umarłych ludzi, natomiast w Zachodzie słońcaw Milanówku manifestuje poczucie braterstwa z drobnymi zwierzętami:„Chodź bury kocie tyś z ludzkiego rodu" (Ogród w Milanówku, pieśń nocnegowędrowca). Duch franciszkanizmu jakoby skłania poetę nawet do litości dladomniemanego cierpienia drzew:I czemu brzozy cierpią - tak w milczeniuJakoby wiedziały o swym nieistnieniuImputowanie sezonowym i wieloletnim roślinom nastrojów egzystencjalnychmoże się wydawać - w granicach zdrowego rozsądku - purnonsensem, alew synkretycznej poezji Profesora stanowi motyw przywoływany z upodobaniemi konsekwencją:Jeszcze słychać gdzie umiera brzeźniak bratniSłodki słodki pisk istnienia - już ostatni(Ogród w Milanówku, jeże w polowie sierpnia)11g» <strong>FRONDA</strong> 41


Jeśli poprzestaniemy na płytkiej eksploracji (myślowej) danych doświadczenia,uzyskamy fałszywy obraz świata z uprzywilejowaną pozycją homo sapiens.Jednak gdy pokusimy się o intuicyjne sięgnięcie do głębi, do ukrytegomeritum, odsłoni się przed nami panorama podskórnej, ponadgatunkowej(powszechnej) wrażliwości:Głuchy braciszku pokrzyw zły synku leszczynyWszyscy tutaj jesteśmy z tej samej głębiny(Ogród w Milanówku, gipsowe krasnale)Analogiczne supozycje wyraża pewna nader interesująca myśl Eliasa Canettiego:„Wszyscy przeżywamy to samo, nikt jednak nie może się o tym dowiedzieć.To jest identyczność tajemnic".2.3.3. Teoria wiecznego powrotuAntyczni stoicy, rozwijając kosmogoniczne koncepcje, głosili, że dzieje świata- po osiągnięciu swego kresu - zaczynają się powtarzać wedle niezmiennychpraw. Upraszczając sprawę: wszystko już było i powtórzy się wszystko.Zmodyfikowana idea powrotu światów odegrała później znaczącą rolę w poglądachwczesnochrześcijańskiego teologa Orygenesa. Twierdził on, że tzw.nasz świat niewątpliwie poprzedziło parę innych i kolejne nastąpią po nim,ponieważ Bóg nie może się obejść bez pola do działania.Ciekawa koncepcja „wiecznego nawrotu" jest ukoronowaniem ontologiiFriedricha Nietzschego. Do niej właśnie bezpośrednio nawiązuje J.M.Rymkiewicz.Nietzscheańskie Wielkie KołoZnowu toczy się wesoło(Kocie zaloty. Druga piosenka)Świadczy o tym wiele jawnych odwołań do filozofii autora Also sprachZarathustra, których dobitnym zwieńczeniem jest wiersz Kot uszaty - wiecznypowrót tego samego. Czytamy w nim: „Wszystko wraca jak kiedyś mówił rotmistrzNietzsche" („Twórczość" nr 11, XI 2003, s. 6).ZIMA 2006 117*


A co takiego głosił ten niemiecki immoralista? Przeciwstawiał się linearnejkoncepcji czasu, odrzucał teorię rozwoju historycznego (vel postępu), zmierzającegodo jakiegoś celu, negował chrześcijański kreacjonizm. Wieczny powrót byłdla niego manifestacją niewyczerpanej energii, twórczej siły życia, mającej możnośćponawiania byłych stanów rzeczy. „Wszystko powraca: wiecznie toczy siękoło bytu" - pisał. W podobnym duchu Rymkiewicz konstatuje: „Wszystkiemuten sam koniec jest ten sam początek" (Róża oddana Danielowi Naborowskiemu).Atoli w Kwitnącym dereniu znajdujemy dodatkowy trop - pozornie „niewinną"pointę:Urodzę się na nowo pod innym imieniemWtedy będę czym zechcę brzozą czy dereniemMianowicie wolno przypuszczać, że poeta z ideą „wiecznego nawrotu" łączy- dosyć starożytną od strony teoretycznej - możliwość metempsychozy, alepunktem najbardziej intrygującym w ostatnim wersie jest wyraźny pierwiastekwoluntarystyczny. Wola mocy czy moc woli?2.4. BóstwoPróba ustalenia poglądów religijnych Mistrza na bazie jego poezji wydaje sięzadaniem wręcz niewykonalnym, a to z powodu niekoherentnych i niekonsekwentnychuwag „teologicznych", rozsianych po całym dorobku. Żartobliweformuły, aluzje, komentarze splatają się w trudny do zanalizowania „węzeł"myślowy, a sięganie do pozapoetyckich wypowiedzi (choćby do wspomnianegojuż eseju Przez zwierciadło) - niewiele wnosi do sprawy. Faktem jest, że autorCzłowieka z głową jastrzębia uwielbia kontradyktoryjne sugestie, antytezy,sprzeczności, paradoksy, czyli w sumie... grę w chowanego. „Boga nie możnaHg* <strong>FRONDA</strong> 41


widzieć i nie można nie widzieć Boga". Albo: „Bóg może wszystko lub niemoże wszystkiego: jak mu się podoba". Ecce totus Rymkiewicz!W tej sytuacji trzeba po prostu prześledzić i wychwycić główne odniesieniateoretyczne, jakie kryją się w przedmiocie naszego zainteresowania.2.4.1. Pogański kult naturyAkcenty składające się na ewentualny wizerunek tzw. pogańskiego kultunatury, od swoistego animizmu po prasłowiański politeizm, rozsiane są powielu utworach Rymkiewicza, od sonetu Daphnis w drzewo bobkowe przemieniełasię aż po Ariadnę w Knossos („Twórczość nr 1,1 2005, s. 3-4). Oczywiścieczęść z nich to zapożyczone motywy mitologiczne, przypominane, odświeżane,uwspółcześnione, które same w sobie pozostają neutralne wobec światopogląduautora. Jednakże trudno byłoby to samo rzec o wierszu Centaury(Metafizyka) - z wyraźnym, profetycznym przesłaniem:Wiedz, w mrocznym centrum twej cywilizacjiZbiegłe centaury czekają w gęstwinie;Aż kiedyś wyjdą z lasów izolacjiI plemię ludzi, jak centaury, minie.Odważna zapowiedź jakiejś przyszłej, neobarbarzyńskiej idolatrii nie jestjeszcze wyznaniem wiary, ale z pewnością pobudza do czujności...Tym bardziej że w kolejnych wierszach zaczynają pojawiać się upiory (por.np. Schuman), jakby zbyt horrendalnie ingerujące w teraźniejszość (vide: Upiórpojawiający się podczas wykonania sonaty B-dur D 960 [ostatniej]). Do tak doborowejkompanii dochodzą prasłowiańscy bogowie Bronisława Trentowskiego: Jesse,Trygław i Bubo, „idący przez ołtarze" (Ogród w Milanówku, zdziczałe jaśminy),tudzież - jakby osobliwie zrekonstruowany - „Bóg Jałowiec / Dawnych bogówpogrobowiec" (Kot uszaty - wieczny powrót tego samego). W utworze Do PodkowyLeśnej (Zachód słońca w Milanówku) pojawia się rudowłosa dziewczyna, czyliPersefona - grecka bogini Podziemia. „To moja narzeczona albo czyjaś żona"- informuje poeta, lekce sobie ważąc interpersonalne relacje. Wprawdzie „Bijeod niej śmiertelnie przeraźliwy blask", ale być może kochliwy trubadur - jakkiedyś Adonis - zadurzył się w niej i dzieli czas pomiędzy jasność i ciemność?ZIMA 2006119*


Uwiedzeni przez Thanatosa zmarli toczą w świecie Rymkiewicza niesamowite,podziemne, baśniowe, panpsychiczne, a momentami niemal orgiastyczneżycie:Będziemy leżeć obok naszych żonStukać w piszczele w pustą goleń dmuchaćBędziemy płodzić aż spłodzimy cośBędziemy śmiać się od ucha do ucha(Na trupa [IV])Poza bezsilnym sarkazmem jest w tych funeralno-wanitatywnych utworachjakaś przewrotna kryptoafirmacja organicznej destrukcji, rozkładających siętkanek i trzewi, pośmiertnego rozpadu. Afirmacja przesycona duchem pierwotnejkontestacji. Bolesław Leśmian pisał: „Jest taka dumna w ziemi kość,/ Co się sprzeciwi - zmartwychwstaniu!". Autor L7/icy Mandelsztama, opisującniechęć Łazarza do powrotu do świata żywych, nadaje motywacji wskrzeszonegowydźwięk quasi-hedonistyczny: „Łazarzu wynidź z grobu a jemu tammiło" (Odjęli tedy kamień). Tu już nie chodzi o uszczerbek na honorze jednostkiwolnej i samoświadomej, ale niesprawiedliwie pognębionej przez Pana zastępów;to już rezultat preferencyjnego przystosowania się: „Szczęśliwa kośći czaszka co się krusząc kruszy". Ot, szczęśliwość - stan względny...2.4.2. PanteizmZ pierwotnym kultem natury nierzadko idzie w parze naturalistycznypanteizm. Przypisując Bolesławowi Leśmianowi panteistyczne wyobrażenieNatury, pamiętamy, iż genialnemu poecie „Bóg znikał - w brzozie"(Niewiara). Niektóre uwagi Rymkiewicza również można by zinterpretowaćna panteistyczną modłę, np. „robak [...] w kościach Pascala pieśń nabożnąśpiewa" (Co zostało z Pascala), chociaż wydaje się, iż pełnią one funkcję jedynieretoryczno-ekspresyjną.Puszki plastik dwa psie gówna i milczenieŚmieci śmieci - jest w tym jakieś Boże tchnienie120* <strong>FRONDA</strong> 41


Jakieś Boże miłosierdzie - Boże trwanieCoś co jest mi tutaj bliskie niesłychanie(Kosz na śmieci przy stacji kolejki...)Co jest na pewno bardzo bliskie poecie z Milanówka? Wszelkie indywidua,flora i fauna, chorzy i zmarli, ocean ich cierpień, wędrowanie ku nicości.„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu" (Mk 16,15)- odczytując literalnie to polecenie, gorliwy naśladowca Nazarejczyka chciałbygłosić Dobrą Nowinę również swoim „braciom mniejszym" (por: Przezzwierciadło, Znak, Kraków 2003, pkt 30). Skoro wezwanie ewangeliczneokazuje się nierealizowalne, pozostaje wewnętrzny sprzeciw, kontestacja,szyderstwa i złorzeczenia.2.4.3. DeizmSzeroko pojęty deizm jest kolejną możliwością teoretyczną, jakiej śladówmożna się doszukać w dorobku poetyckim Rymkiewicza. Na tę rudymentarnąobecność składają się różne (nie)jasne aluzje oraz rzucane jakby mimochodemuwagi, nasuwające prodeistyczne asocjacje. „Bóg gdzieś jest ale wielkachmura go zasłania" (Stary kapelusz, plecak, wiatr, nocny wędrowiec). Wskazaniaowe są na tyle niewyraźne, jakby nieumyślne, że przy pochopnym ich odbiorzełatwo zejść na manowce. Oto np. w wierszu „Arietta zimowa" (Zachódsłońca w Milanówku) pada pozornie trywialne pytanie: „Czy ktoś widział tutajBoga - na tym świecie". Zawiera się w nim implicite następujące pytanie:jeżeli nie „na tym", to może - „na tamtym"?Według deistów Bóg wprawdzie nie ma ontycznie nic wspólnego z nasząrzeczywistością, ale jako Absolut przebywa „gdzieś poza". Dlatego wartozwrócić uwagę na poniższy fragment:Kosmos jest jak Vivaldi i nie ma tam Boga[•••]Kosmos jest jak Vivaldi jego ruda głowaBóg który jest gdzie indziej który gdzieś się chowa(Ogród w Milanówku, koniec listopada)ZIMA 2006 121*


Wynika z niego jasno, iż w kosmosie akurat Boga nie ma, chociaż może być„gdzie indziej". Powraca tedy idea Boga ukrytego.Współczesny typowy racjonalista odrzuca deistyczną hipotezę o Bogu,„który gdzieś się chowa" - jako wymysł całkowicie pozaempiryczny (LudwigWittgenstein: „Granice mego języka oznaczają granice mego świata"). Alepoeta o skłonnościach do metafizycznych spekulacji zdaje się otwierać furtkęnadziei:Wszystko wchodzi wychodzi przez ogromną bramęPrzez bramę brzóz marcinków i gnijących jeżyMoże tam coś jest jeszcze - coś w co nikt nie wierzy(Ogród w Milanówku, marcinki w połowie października)Może rzeczywiście w domu naszego Ojca jest mieszkań wiele?2.4.4. TeizmNajliczniejsze w poezji Mistrza wątki teologiczne związane są z teizmemchrześcijańskim, aczkolwiek nie układają się w konsekwentny, spójny obraz.Niektóre z nich to motywy nowotestamentowe, przywoływane w celach wyraźnienegatywnych: jako przedmiot mniej lub bardziej żartobliwej negacji.„Bo to Łazarz co w otwartym grobie leży/ W imię Ojca Syna Ducha w nic niewierzy" (Cftoć ma grypę). Albo: „A On nie wstanie choć dzień trzeci minie /Choć anioł będzie na kamieniu siadał/ I choć kobiety będą nieść wonności"(Na Ciało i Krew Pana Naszego Jezusa Chrystusa). Inne natomiast są po prostupoetyckimi przedstawieniami, czy też wersjami popularnych treści, które- w ujęciu autorskim - mieszczą się jeszcze w ortodoksyjnym paradygmacie.Klasycznym przykładem może być sonet Na zmartwychwstanie Pana NaszegoJezusa Chrystusa, ze zbiorku pod znamiennym tytułem Anatomia:122* <strong>FRONDA</strong> 41


Co jest pleśń biatą to ci będzie ślinaA co jest ołów to ci w krew popłynieAż będziesz jako przemieniona glinaAż się przebudzisz aż zanucisz w glinieAż usłyszymy jak ci z krtani chlustaJakie bądź słowo w jakie bądź ci ustaUtrzymane w tym stylu reinterpretacje odwiecznych toposów (a jest ich więcej)wszelako niepokoją jaskrawymi przerysowaniami właśnie „anatomicznymi",somatycznymi, materialnymi, co niezbyt współgra z chrześcijańską wizjązmartwychwstania Pańskiego. Natomiast w zupełnie innym świetle stawiająfundamentalny cud chrystianizmu quasi-patetyczne strofy w rodzaju:W niebiańskim ciele przed mym Bogiem stanęJak ludy wszelkie w krew i sen odzianeJak ludy wszelkie z krwi i snu się zbudzęPo to w mej trumnie ja się co dzień trudzę(Biedny tazarzu)Analogicznych przykładów można by wyszukać więcej (np. wiersze: Powiat,Pamięci B.L., Chciałbym zobaczyć), ale i tak są one tylko garstką w długim szeregu„podejrzanych" eksperymentów.Najwięcej obrazoburczych, buntowniczych utworów zawiera bodajże tomMoje dzieło pośmiertne, z których na czoło zdecydowanie wysuwa się wiersz Jeżelito jest forma, przynoszący wstrząsającą relację agonii ślimaka. Poeta, do głębiprzejęty tragicznym i „nieważnym" losem biednego stworzonka, nie tylko wadzisię ze Stwórcą, lecz nawet przeklina Jego niewzruszoną obojętność:A jeśli to stwór Boży niech mu Bóg wybaczyBo skąd ma wiedzieć ślimak po co się ślimaczy[...]Jeżeli to jest forma Duchu bądź przeklętyTy który się unosisz ponad te odmętyZIMA 2006 123*


O ile Leśmian, zbulwersowany pogrzebem nędzarza, ośmieli! się na Bogatupać trupięgami, o tyle Rymkiewicz z powodu „nędznej historii" ślimakawprost odmawia Ojcu Niebieskiemu atrybutu dobra:Zły jest ten Duch Wszechmocny który nas tak męczy[...]Zły jest ten Duch Wszechmocny który żyć nas uczy[...]Zły jest ten Duch Wszechmocny co się nami brzydzi(jeżeli to jest forma)Historia literatury zna liczne przypadki kłócenia się z Bogiem, ale Rymkiewiczowskiradykalizm zakrawa tutaj na zuchwałość w stylu rotmistrza Nietzschego...Jeszcze dalej idzie poeta w niezwykle zastanawiającym, enigmatycznymhymnie Duchu nicości, gdzie (suponowany) personalizm teocentryczny zostajejawnie porzucony na rzecz zawoalowanego kultu zła. W tekście znajdujemyszokujące enuncjacje:Duchu nicości, nie opuszczaj mnie,Bądź we mnie jak bywałeś, imię twoje mądrość,[-.]Ty jesteś wielką mocą Bożą, nie ma innej,Żydowski czarnoksiężniku nazywany hestos.Mamy zatem wyraźną aluzję do gnostyckiego systemu Szymona Maga (I wiekn.e.), żydowskiego czarnoksiężnika, który głosił, iż - jako syn Boży - sam jestwidzialnym Hestosem. Kim jest ów tajemniczy Hestos? W skomplikowanymsystemie Szymona Samarytańczyka Hestos (dosłownie Stojący) jest wiecznymPowietrzem, zrodzonym ze związku Rozumu i Myśli, będącym Ojcem wszystkiego,co ma początek i koniec. Hestos to „ten, który stoi, stał i stać będzie" - wielka,nieograniczona siła, istniejąca jednocześnie jako możliwość i urzeczywistnienie.Duchu nieczysty, do ciebie należąMoja czaszka, mój śluz i moja śledziona.[...]124* <strong>FRONDA</strong> 41


Archaiczny duchu pustki, wężu,Chwalę cię w każdym moim wierszu, ile to już lat.Skoro w ludowym, potocznym, nagminnym ujęciu duch nieczysty - to diabeł,słowa powyższe mieszczą czytelne aluzje, wzmocnione biblijną symbolikąwęża. Pamiętajmy, że ofici (sekta gnostycka) również czcili węża, który skusiłEwę, by spożyła zakazany owoc, dzięki czemu rodzaj ludzki dostąpił poznania(gnosis to wiedza o wyższych światach).Duchu nieczysty, nie opuszczaj mnie.Nieś mnie, trzymając za włosy, stopy nad otchłanią.Słowa te przynoszą kolejną, łatwą do rozszyfrowania aluzję, zważywszy, iżsam Mistrz w eseju Przez zwierciadło sugeruje, iż diabeł podczas kuszeniaChrystusa na pustyni przenosił Go ponad krainami, trzymając „za jeden włos"(pkt 17). Autor kończy swój faustowski hymn modlitewnym akcentem:Duchu nicości, mów swoim językiem,Jak ja twoim, teraz i na wieki wieków.Oto jak artystyczna fascynacja nicością, obserwowana w twórczości Profesorapoprzez kolejne dekady, objawiła światu pogłębione, spekulatywne, konfesyjneuzasadnienie.2.4.5. AteizmNa koniec wypada uwzględnić stanowisko ateistyczne, przynajmniej formalnie,chociaż w poezji Jarosława Marka Rymkiewicza nie brakuje pewnychZIMA 2006 1 25*


ladych sygnałów, zorientowanych jakby i w tę stronę. Albowiem łatwiejbyłoby uwierzyć, że autor hymnu na cześć Ducha nicości de facto jest ateistąniż epigonem przebrzmiałego gnostycyzmu (abstrahując od popularnej naZachodzie nowej gnozy z Princeton).wędrowiec idzie z kijem jaka długa drogaNie ma niej nikogo nawet nie ma Boga(Ktoś śpiewa pieśń Schuberta)Tak właśnie wyglądają owe werbalne zwroty w stronę atheos. A oto kolejnysygnał o wyraźnym zabarwieniu światopoglądowym: „Śpiewaj śpiewaj - nawetjeśli nie ma Boga" (Arietta zimowa). Wydaje się, iż użycie słowa „nawet"ma w obydwu przypadkach służyć wzmocnieniu negacji.Chodźcie sosenki - gdy macie życzenieBóg wytłumaczy nam swe nieistnienie(Ogród w Milanówku, pieśń nocnego wędrowca)Jak może wytłumaczyć się ze swego nieistnienia ktoś, kto właśnie nie istnieje?Ba, może! - jeśli to „Bóg, który nie jest" Bazylidesa Syryjczyka. Bóg, którytrwa poza czasem i przestrzenią, poza możliwością zdefiniowania, nieopisanyi niewysłowiony („w działaniu jest niczym, w mocy zaś wszystkim"). Koło sięzamknęło - wracamy do wczesnochrześcijańskiego gnostycyzmu.3. FinałMając w pamięci słynny zakład metafizyczny Blaise'a Pascala, można bymniemać, iż nikt nie zechce ignorować konieczności wyboru między wiarąa niewiarą. Ale z poetami i artystami nigdy nic nie wiadomo. Autor Konwencjistwierdza tyleż niefrasobliwie, co autorytatywnie: „Wszystko jedno czy sięwierzy czy nie wierzy" (Ogród w Milanówku, jeże w połowie sierpnia). Przypartydo muru przyznaje, iż w kwestiach wiary niczego nie możemy wiedzieć,gdyż równie silne racje przemawiają za wykluczającymi się stanowiskami.Tedy - za przykładem antycznych sceptyków - zawiesza wydawanie jakichkolwieksądów (epoche) na ten temat. Jedyną racjonalną decyzją jest126* <strong>FRONDA</strong> 41


konsekwentne powstrzymywanie się od formułowania tez ontologicznychi gnoseologicznych. Również agnostycyzm byłby zajęciem konkretnej pozycjifilozoficznej.Świat jest lub świata nie ma - jest mi wszystko jednoTo za trudne pytanie na mą głowę biedną(Ogród w Milanówku.kwietniowy wierszyk dla Edmunda Husseria)Imponująco długa historia filozofii zachodniej nie przyniosła nam definitywnychrozwiązań najważniejszych problemów epistemologicznych, ontologicznychczy metaetycznych, eo ipso nie zbliżyła nas do Prawdy, którą odtysięcy lat pragniemy poznać. Filozofowie wysubtelnili do granic możliwościsiatkę pojęciową, wyostrzyli i wypracowali właściwe kryteria poznawcze, nauczylisię odróżniać problemy naukowe od pseudoproblemów czy pytań źlepostawionych. Dokonali podziału filozofii na zespół osobnych dyscyplin, ale- nadal toczą niekończące się, nużące, jałowe spory teoretyczne. Renesansowipolihistorzy mogli jeszcze wierzyć, że przyszłe generacje dostąpią Wiedzy.„Filozofować: znaczy szukać czegoś, czego się nie zgubiło - i nie znajdować"- żart Gómeza de la Serny doskonale oddaje meritum sprawy. Dziś tylkobezrefleksyjne umysły mogą jeszcze się łudzić, że filozoficzne batalie znajdąszczęśliwe zakończenie. Jarosław Marek Rymkiewicz doskonale zdaje sobiez tego sprawę, przeto (choć z przekąsem!) otwarcie przyznaje się do swejindolencji. Albowiem lepiej być wielkim poetą niż kiepskim filozofem.STANISŁAW CHYCZYŃSKIKalwaria Zebrzydowska, lipiec 2005


9.10.2006JAROSŁAWJAKUBOWSKIMinął dzień. Przed chwilą wyłączyłem telewizor, siedzę w fotelu. Świeci księżyc.Dzień był długi i wypełniony zajęciami. Jestem zmęczony. W telewizji pokazalifilm o Różewiczu. Autor filmu zapytał poetę, co zrobić, żeby się nie bać.- A pan się boi? - zapytał Różewicz.- Tak - odpowiedział głos spoza kadru.Różewicz uśmiechnął się i powiedział, że jedyną rzeczywistością daną człowiekowijest życie: miłość, przyjaźnie, twórczość. Różewicz w tym filmie częstosię śmiał. Wesoły, starszy pan robiący sobie zdjęcia ze spotkanymi w parkumłodymi Japonkami. Gawędzący. Oprowadzający po swojej bibliotece. Odrazu wpadła mi do głowy chytra myśl, żeby wysłać mu swój tomik z okazji 85.urodzin. Napisać wiersz pt. Tadeuszowi Różewiczowi na 85. urodziny. Ustawić sięw roli ucznia wobec Mistrza. Ogrzać się przy jego blasku. Dostać odpowiedź,a potem ją zacytować na skrzydełku następnej książki.Takie chytre myśli chodziły mi po głowie, ale gdy film się skończył, zamiastwcielić je w czyn, przełączyłem na kanał erotyczny. Dziewczyny pracowałyciężko. Ugniatały swoje piersi, wyginały ciała w fantastyczne pozy,stękały, syczały i wzdychały, zachęcając do telefonowania i wysyłania esemesówo frapującej treści: DUPCIE. Ciekawe, czy Tadeusz Różewicz ogląda czasemkanały erotyczne. Sądząc po jego wierszach, nie jest mu to obce. Kolegaopowiadał mi kiedyś, ile musiał się napocić, żeby zdobyć adres Różewicza.W końcu się udało. Ma ten adres. Jakoś nie miałem śmiałości, żeby o niegopoprosić.W jakimś wierszu napisałem, że nie szukam nauczyciela i mistrza, ale tonieprawda. Napisałem tak z przekory. Szukam. Nauczyciele i mistrzowie są poto, żeby ich szukać. Może kiedyś uda mi się zdobyć ten adres po swojemu.128*<strong>FRONDA</strong> 41


Męczy mnie fragmentaryczność i ograniczoność tych zapisków. Chcępowiedzieć znacznie więcej, niż mówię. Różewicz w tym filmie powiedział,że żałuje, że nie ma o 50 lat mniej, bo właściwie dopiero teraz zabiera się dopracy. Dopiero teraz wie.JAROSŁAW JAKUBOWSKI


CZU.K.U.sztuka zbijania i spijania słówMarek Czuku (ur. 1960) od ponad dwudziestu lat konsekwentnie budujei wzbogaca własny model poetyckiej czujności, czyniąc z niego markę rozpoznawalną.Ostatnim widomym sygnałem tzw. dobrego odbioru krytycznoliterackiegodorobku poety jest zamieszczenie przez Tadeusza Dąbrowskiegojego czterech liryków w pracy Poza słowa. Antołogia wierszy 1976-2006(Gdańsk 2006). Przypomnijmy, iż łódzki autor debiutował tomem W naszymazylu (Warszawa 1989), po czym wydał kolejno zbiory: Książę Albański (Łódź1991), Jak kropla deszczu (Łódź 1998), Ziemia otwarta do połowy (Łódź 2000),130* <strong>FRONDA</strong> 41


Przechodzimy do historii. 44 wiersze z lat 1998-1999 (Łódź 2001), Którego nienapiszę (Łódź 2003). W roku bieżącym w serii Biblioteki „Frondy" ukazała sięksiążka najnowsza Ars poetka, będąca przedmiotem czytelniczej eksploracji.Marek Czuku nie przychodzi do nas z dobrą nowiną, lecz z lustrem,w którym nie możemy rozpoznać siebie, świata i języka. Podmiot liryczny cochwilę manifestuje swoje niezadowolenie z momentu dziejowego, w jakimprzyszło mu poszukiwać osobistej prawdy. Zatrzaśnięcie w trybach rzeczywistościspołeczno-politycznej, kamuflowany słodkim cynizmem i perskimokiem autentyczny ból z powodu utraty Polski Marzeń to widoczne tematyMarka Czuku. Political fiction przesuwa się czasem na plan pierwszy, zmuszając- wykreowanego łódzkiego p. Cogito do samookreślenia, odrzucenialub zaakceptowania sytuacji delirycznych. Przełom wieków i tysiącleci stajesię nośnikiem dekadentyzmu i frustracji: „Nie mieszczę się w roku 1999 /(skrojono go nie na moją miarę)" (s. 5). Autor nie umie jednak wyprzećwiadomości napływających z frontów walki o idee liberalno-demokratyczno-kapitalistyczne;gest wyłączenia telewizora, radia czy omijania jak wioskitrędowatych półek z gazetami nie leży w naturze podmiotu. Bohater najpierwmówi tonem liryki prywatnej: „Teraz myślę o kolacji, / choć mi jeszcze mlekonie wystygło. / I wcale nie mam ochoty przeklinać" (s. 5), by chwilę późniejprzedstawić swoje komentarze osadzone głęboko w realności geopolitycznej:„Przestałem już / cokolwiek rozumieć / i kojarzyć ze sobą" (s. 6), „Nie jestempartią, / ani żadną rzeczą, / która jej jest. // Nie mam głosu / jak dzieckopocięte / przez nieświadomość" (s. 7). Dlatego nie ufam zapewnieniu o postawieaspołecznej, brzmiącemu w tekście Wiersz [Nie czytam gazet...].Akcję obronną mogłaby przeprowadzić chyba tylko ekspansywna psychikaintrowertyczna, ale bohater wciąż tkwi na krawędzi hamletycznej, nie opowiadającsię zdecydowanie po żadnej ze stron, tylko czasami zdradza jednego wroga-przyjacielana rzecz drugiego przyjaciela-wroga. Wcześniej takie zawieszenienazwałbym równowagą, dziś źródłem goryczy, z tym, że człowiek odmawiającyudziału zasługuje w tekście Neutralny na miano samotnika czy wręcz ignoranta.O balansie metafizycznym myślał zapewne Karol Maliszewski, przypominającrolę twórców skupionych wokół pisma „Radar" w rozwoju liryki lat 80.:W momencie debiutu witano go [Marka Czuku] stwierdzeniami, że balansujena krawędzi, nie popadając w żadną skrajność, łatwo odzyskującZIMA 2006 )3|


ównowagę erudyty, pisze bez wspinania się na palce, z lekkością i pewnymwdziękiem, umiejętnie stopniując napięcie.(Karol Maliszewski. IV obronie własnej, w obronie grupy,„FA-art" 1998. nr 1/2)Podmiot liryczny, krytykując strukturę świata polskiego, stał się jej koniecznączęścią. Nie zmieni tej prawidłowości nawet przyśpiewka: „W globalnejwiosce mrówki / mrowią się w mrowisku, / faluje firanka, pieje kogut"(s. 15). Bohater jest zmęczonym, zdeterminowanym obserwatorem pasażuhandlowego, budynków z aluminium i szkła. W jednym z wierszy zaskakujenas telegramem z cywilizacji piekieł ziemskich, poematem o próbie scaleniastrzępków i doniesień: „Superman. / Grecka sałatka zamiast frytek. / Nieczyszczą w ubikacjach. / Chyba Albańczycy i Ormianie. // Tylko ja to wszystkonotuję" (s. 24).Rozbrajanie hierarchii zdarzeń, relacji i kontekstów zaczyna poeta odjęzyka, czego dowodzi liryk Na każdy temat, w którym zostaje sporządzonyerzac współczesnej nowomowy. Przykładem językowego zapętlenia są kierowaneprzez spółdzielnie mieszkaniowe do lokatorów, troglodytów z blokowisk,kartki z zakazami (Kartki). Ciekawy wydaje się też eksperyment logiczno-matematycznyŚrednie dalsze trwanie życia, quasi-ateistyczny sylogizm, odzierającyistnienie z mistycznej aury życia wiecznego: „dla osób w wieku 62 lat / wynosi209 miesięcy" (s. 28). Bohater nie obłaskawia epizodów codzienności, bowszystkie są w zasadzie banalne, przewidywalne, oczywiste: „nie wybieram tak/ jak leci bo wiem / bowiem że / nic naprawdę / się nie wydarzy / chyba że"(s. 9). Końcowe „chyba że" tchnie wszak jakąś złudną nadzieją raczej dla poprawysamopoczucia niż z ezoterycznego przekonania. Podobnie odczytujęz utworu OFF zapis: „Nie pytaj więc o pogodę, / rodzaj łączy ani godziny wizyt /(jutro i tak będzie inaczej)" (s. 10), a możliwości „zdawkowych uwag, przypadkowychzwiązków" (s. 14) są ściśle określone (wolność na długość łańcucha):„Wszystko już przecież było; / obijamy się o ściany" (s. 18), „nic dzisiaj się niewydarzy / choć na pozór świeci słońce / które jest tylko gazową kulą" (s. 29).Myślę, że poeta prowadzi grę z samym sobą, podaje wskazówki, by mylićświadomie tropy; jest to ekscytująca, acz bardzo niebezpieczna schizofrenicznaautozabawa w (s)chowanego: „Człowiek z białą laską / to ty. Nikt na ciebie/ nie zwraca uwagi, / bo sam wybrałeś / taki los" (s. 34). W swojej wersji mitu132* <strong>FRONDA</strong> 41


o Tezeuszu Marek Czuku z premedytacjąpodpala nić mogącą wyprowadzićzbłąkanego bohatera z labiryntuszumu i niespójnych informacji.Tytuł zbioru wskazuje na upadekcywilizacji na razie w warstwie słownej.Kluczowym, jeżeli nie najważniejszym,fragmentem całej poezjiłódzkiego autora jest obraz człowiekaspętanego odruchami biologicznymi,zoologiczną koniecznością bytu, skazanegoprzez odręczną notatkę w kodziegenetycznym: „Z muru wystaje / wulgarny azbest. // Otacza nas mięso,bolą / końcówki chromosomów, // za dużo mamy w głowach / serotoniny, //rozkładamy się / na atomy słów // (czy bóg wie, / że nic nie?)" (s. 18).Poeta doprowadza do skompromitowania (może lepiej rzec: zachwiania)zdolności lingwistycznych człowieka. Koniec i początek tomu spinająklamrą dwa różne utwory pt. Wiersz; ostatni zamyka zwrotka, analizującaontologię „tekstu": „Napisałem mimo wszystko / ten wiersz i dołączam go /do partytury szumów, / konstrukcji z betonu, / drewna i cegieł, tej naszej /zielono-niebieskiej układanki" (s. 52). Marek Czuku okazuje się potomkiemMirona Białoszewskiego jako sprzedawcy kalekich form językowych, zaciekówmorfemowych, zbitek liter niepodobnych do żadnych form o charakterzekomunikacji spełnionej. Warto przypomnieć wyznanie autora Obrotów rzeczy,dające pogląd na stosunek opisu do rzeczywistości:Wiersze moje od paru lat powstają z rzeczywistości, nie z wymysłu,tylko z dziania się. Dążę do tego, żeby to, co pisane, było zapisaniemmówionego. I żeby pisanie nie zjadło mówienia. To, co jest warte z językamówionego, to się zapisuje.(MironBiałoszewski. Mówienie o pisaniu, w: idem. Wiersze.Wybór, redakcja Marianna Sokołowska. Warszawa 2003, s. 10)Jednym ze składników liryzmu Marka Czuku jest właśnie zaproszenie dowiersza dźwięków z życia: „Rozmawiamy już od godziny, / co ja mówię,ZIMA 2006 1 33*


życie całe" (s. 48), nieporadnych,nieskładnych dialogów,złamanych zwrotów, koślawychodpowiedzi, np. druga część Kamiennychkręgów. „Myślisz, że co, że sobie /nie dam rady? Spadaj // na bambus,' idź w pierony. / Ładnie to tak? // Oj,powiem mamie. / Ze co, że co, że..."| (s. 15). W Chyba że się myli mamy skrótformy mownej, definicję plotkarskiejnatury każdego „faktu", czyli autentycznegokłamstwa: „Każdy mówi to, comówi, chyba że się / myli o tyle, o ile\ (i słuch nie ten, / i wątroba, i życiei pod górkę, / i pani Wiesia powiedziała)"(s. 21). Sztuka poetycka jawi sięjako ciągłe podsłuchiwanie nieistotnych wariantów odgłosów życia, dni i nocypozbawionych semantyki: „Więc to, co mówisz, / nie ma żadnego znaczenia"(s. 22). W tomie jest też liryk Samogłoski, tylko pozornie pokazujący jąkanieświata w formach dialogu live z elementami przemocy; w istocie utwór ten toostentacyjna parafraza-prowokacja wiersza Artura Rimbauda pod takim samymtytułem; przywołajmy zatem pierwszy wers z tekstu francuskiego poetyprzeklętego (cytuję za: Adam Ważyk, Abecadło Rimbauda (Lekcja „Samogłosek"),w: idem, Eseje literackie, Warszawa 1982, s. 169), zestawiając go z odmianąMarka Czuku (podkreślenia moje):Samogłoski Marka CzukuA czemu masz takie czarne paznokcie?E tam. Były całkiem białeI czerwienią podeszły (bez aluzji).U Zielińskich to się ciągle kłócą.O, jakie mają siniaki.Samogłoski Artura RimbaudaA czarne, E białe, I czerwone, U zielone, O niebieskie: samogłoski.134* <strong>FRONDA</strong> 41


Pary samogłoska - barwa u obu poetów są jednakowe, choć Marek Czukudla zmyłki zieleń wyraża nazwiskiem, a niebieskość - odcieniem skóry.Przypomnijmy, iż zjawisko „słyszenia kolorowego" jest odmianą synestezji:synestezja znaczy dosłownie wymieszanie się różnych wrażeń zmysłowych- czyli bodziec odbierany za pomocą jednego zmysłu (naprzykład usłyszenie czegoś) powoduje powstanie bardzo wyraźnegowrażenia w innym kanale zmysłowym (na przykład ujrzenie jakiegośkoloru).(Dr David Gamoń i Allen D. Bragdon. Co potrafi twój mózg.Warszawa 2003. s. 101)Co ciekawe, jedna z najlepiej sprzedających się w ubiegłym i tym roku płythip-hopowych nosi tytuł właśnie aeiou (grupa Sistars).Znaki foniczne, potrząsanie błazeńskim dzwonkiem przed oczami widzówdurnego theatrum mundi, to wentyle bezpieczeństwa: „bul, bul, bul..." (s. 6),„Pari-ra pam-pam..." (s. 12). Ale te śmiechy artykulacyjne, „niegramatycznyfinis poesis" (s. 17), są synonimami lęku, brzmią jak spowiedź jedynego normalnegopacjenta zamkniętego w domu wariatów, co potwierdzałby wierszDostojewski: „Stąd moje rozterki, mój osobisty / dramat naszych czasów, mojaalienacja. / Ja od zawsze czekam na swojego idiotę" (s. 13). Nie dziwi więctytuł: Ars poetka (dom wariatów).Łódzki autor sonduje równocześnie możliwości języka, stymuluje nowekształty i zdecydowanie przeprowadza mutacje wyrazów, bywa jawnie uradowanyich ekonomią: Miron Białoszewski i Tymoteusz Karpowicz - tak na dziśwyglądają latarnie poetyckie Marka Czuku. Zobaczmy na kilku przykładach,jak zostaje urzeczywistniony projekt lingua. Anagramowe zabawy i wykorzystaniespacji wyzwalają czającą się w słowie potencję: „sekta - setka - se tka"(s. 31). Skrajnym rozwinięciem teorii „słów na/w słowach" staje się Nie zamilknę.Metoda leksykalnych ruchów Browna, odbijania się przedrostków, sylab,morfemów, głosek od siebie owocuje jakością libretta ciętego. Przywołujęfragment, mając świadomość, iż wyrwaniem z kontekstu pozbawiam go w tejchwili wcześniejszych „doczepień": „nie zamilknę na / piszę ciągle / i wyraź /nie będę mó / wił nie na / próżno u / rodziłem się" (s. 37). To chyba totalnaatomizacja struktur językowych. W wierszu Ars Emalia (a la Miron) MarekZIMA 2006 1 35*


Czuku, oddając hołd Wielkiemu Mistrzowi Poetyckiej Rozłamywanej MowyPolskiej, pożyczonymi od niego chwytami warsztatowymi oznajmia ból istnienia...internetowych wiadomości, e-maili: „Komputero... / logicznie /i ślicznie / żeby było / jak drzewo / papier na wiersz... / świersz // I żebybyło krótkie / nie - okrut - nie" (s. 42). Skrytykowaniu ludzkiej natury panawieszcza służy z kolei zgrabny akrostych:POETAieniaczszotomrotomanetrykmator(s. 31)W małej prozie Uliczka autor fikuśnie żongluje skrótowcami: UB, MSW, UORKOR.Marek Czuku poddaje ekscentrycznej w gruncie rzeczy (a może już: słowa)rewizji samą formułę „bycia poetą". Przeświadczeniu o wieszczej proweniencjiliryki przeciwstawia kartkę z usprawiedliwieniem. Ma wyrzuty sumienia,że miast brać udział w wyścigu szczurów o laury w postaci premii motywacyjnych- traci czas i pieniądze, bo czas to przecież pieniądz, pisząc wiersze alboco gorsza próbując pisać wiersz. Sonet V nazwałbym tekstem heroikomicznymo niemożności zbawienia świata przez poezję: wysoka forma (sonet) i błahatreść (czynność lichego tworzenia). Ogniskują się tu poddane reinterpretacjiironicznej i drwiącej wątki Miłoszowe i Różewiczowskie. Czesław Miłoszpisał naiwnie w wierszu Przedmowa z tomu Ocalenie (1945): „Czym jest poezja,która nie ocala / Narodów ani ludzi?", a Marek Czuku obezwładnia tęhistoriozoficzną myśl żartem mieszkaniowym: „Siedzę na łóżku i piszę sonet/ postulujący zbawienie świata" (s. 11). Podobnie demaskatorski ruch zostajetymże fragmentem wykonany nad utworem Tadeusza Różewicza Przyszli żebyzobaczyć poetę ze zbioru Na powierzchni poematu i w środku (1983): „zobaczyliczłowieka / siedzącego na krześle / który zakrył twarz".Intertekstualny charakter wielu wierszy każe stawiać Marka Czukuw rzędzie postmodernistów, ale ja osobiście wolę określenie „buszujący w bibliotece",poławiacz cytatów musi się bowiem cechować dużym wyczuciem135* <strong>FRONDA</strong> 41


i smakiem, czego nie brakuje łódzkiemu poecie. Przychodzi mi do głowy porównaniez dziedziny technicznej: biogaz wydobywający się z sensów, związkówsłów autor przetwarza w energię własnych rozwiązań. I jeszcze jedno:„W tym miejscu / miał się znaleźć // pełen erudycji wtręt, / ale - niestety - //książki zostały / w domu" (s. 16).ARKADIUSZ FRANIAMarek Czuku. Arspoetica. Biblioteka „Frondy". Warszawa 2006


PoetyckiFeniksz popiołusłonecznegoO twórczości Krzysztofa JeżewskiegoKRZYSZTOF DYBCIAKW ostatniej dekadzie Krzysztof Jeżewski opublikował kilka oryginalnychzbiorów wierszy: Muzyka w 1995 roku, wybór z całejtwórczości Znak pojednania w 1997 roku i Popiół słoneczny w 2005.Pisanie o poezji tak wielostronnej, odważnej estetycznie i filozoficzniejest zadaniem pociągającym, ale zarazem trudnym. Pociągającym,bo to naprawdę odrębna twórczość na tle współczesnej poezji polskieji europejskiej, natomiast trudnym, gdyż pisali o niej tak wytrawniznawcy literatury i innych sztuk (co w tym wypadku szczególnieważne), jak Ewa Bieńkowska, Konstanty Jeleński, KrzysztofLipka, Bohdan Pociej, Adam Zagajewskii cała plejada krytyków we Francji;wnikliwe studia poświęcili liryceJeżewskiego w ostatnich latachBeata Nowak i KazimierzSwiegocki.Jak można określić wspomnianąosobność i ważnośćostatnich tomów Krzysz-<strong>FRONDA</strong> 41


tofa Jeżewskiego? Na razie użyję metaforycznego określenia - parafrazy jegoformuty z wiersza Dialog z mową - mianowicie „ogrzewa" on mowę poetyckąnadmiernie teraz w Polsce oziębioną i wysuszoną przez dyskursywną poezjęstarych mistrzów oraz wierszowane reportaże młodych oharystów i „barbarzyńców",jak się określali liczni debiutanci końca XX wieku. Smutna refleksyjność,świadome wygaszenie wyobraźni i niemuzyczność, cień śmiercicharakteryzowały późną poezję Różewicza, Szymborskiej, nawet Herberta;między innymi dzięki tym cechom była to liryka tak przejmująca egzystencjalnie.Natomiast programowy antyestetyzm i odchudzenie języka lirycznegoczęści młodych poetów - pod wpływem anglosaskiej poezji - coraz bardziejnuży swą monotonią oraz intelektualną jałowością. Krzysztof Jeżewskiwprowadza w ostatnich tomach swych wierszy więcej energii i światła do naszejliryki. Postarajmy się odpowiedzieć na pytanie: w jaki sposób to robi?W tomie Muzyka prowadził fascynujący dialog ze sztuką dźwięków. Byłto podzielony na 64 części zapis istnej eksplozji wizji, obrazów głębokichwewnętrznych przeżyć i zaskakujących komentarzy, wywołanych kontaktemz arcydziełami kompozytorów - od Palestriny do twórców naszego czasu.Powstało dzieło niezwykłe, jakiego dotąd nie było w polskiej (a chyba takżeeuropejskiej) liryce, co podkreślali znawcy przedmiotu. Zacytujmy KrzysztofaLipkę, który pisał:Nigdy dotąd nie podjęto tak potężnego zadania, nie próbowano językiempoezji oddać najbardziej immanentnych, wewnętrznych myślimuzyki. Nigdy też, mówiąc o muzyce, nie szukano tak odrębnej drogi.Konstanty Jeleński podobnie wypowiedział się już w 1984 roku: „tomemMuzyka zapełnił Jeżewski niemałą lukę w nowoczesnej poezji polskiej". Tommuzycznych wierszy naszego poety był również czymś wyjątkowym w skaliuniwersalnej; Daniel Roussange pisał:dzięki Muzyce Krzysztof Jeżewski znalazł się od razu wśród najciekawszychpoetów końca XX stulecia. Tom ten, który nie ma chyba precedensuw poezji współczesnej, obiera za punkt wyjścia muzykę. Dziękiniej poeta przenosi się w Transcendencję, w niedostępną przestrzeń,w której doznaje oświecenia.ZIMA 2006 1 39*


W wypowiedzi francuskiego komentatora pojawiły się jak najsłuszniej siowa„Transcendencja" i „oświecenie", Jeżewski „ogrzewa" bowiem mowę poetyckąciepłem rzeczywistości sacrum, a więc szeroko rozumianego przeżyciareligijnego oraz niosących nadzieję metafizycznych rozważań. Autor Popiołusłonecznego przekazuje w wielu tekstach doświadczenie iluminacji, przywołującrzeczywiste przeżycie mistyczne, jakiego doznał 3 lipca 1975 roku w paryskimkościele Saint-Etienne du Mont. Przeżycia na granicy mistyki możnaprzekazać językiem symbolicznym, pełnym paradoksów, nawiązującym dowielkiej tradycji religijnej ludzkości, zwłaszcza do chrześcijaństwa. Poetazdaje się sądzić, że przy omawianiu spraw ostatecznych dopuszczalne jeststosowanie patosu, i nie wstydzi się tego podmiot wielu wierszy. Pojawiająsię jednak również śmiałe pomysły, jakiejś kosmicznej ludyczności:Świat to kaprys Boga.On porzucił go jak dziecko zepsutą zabawkę.(Sprzed Apokalipsy. 1992)W poezji Jeżewskiego zwraca uwagę rozbudowana semantyka motywikiświetlnej: Bóg bywa porównywany do odwiecznego Światła, człowiek jest„dzieckiem światła", iskrą lub „gwiazdą spadłą", celem ludzkiego działania,a może też celem całego bytu, jest powrót do światła itp. Motywy świetlnesą dogodnymi nośnikami przeświadczeń o harmonii świata, o ostatecznejsensowności natury i historii, mimo dostrzeganych i opisywanych negatywówistnienia i mroków procesu dziejowego. Ten metafizyczny optymizm działatakże ożywczo na tle pesymistycznej literatury nowoczesnej oraz negującej potrzebęi prawomocność nadrzędnego sensu postmodernistycznej. Odczytujemyz licznych tekstów przekonanie podmiotu twórczego o potrzebie analogii,wspóldźwięczności między ładem stworzonego Bytu a porządkiem artystycznejkreacji. U Krzysztofa Jeżewskiego ta analogia przypomina podobne przekonaniaXX-wiecznych neoklasyków, zwłaszcza naszych młodych reprezentantówchrześcijańskiego klasycyzmu (Wencel, Koehler), u autora Popiołu słonecznego tazasada filozofii sztuki jest chyba bardziej przekonująca, gdyż wspiera ją bogatedoświadczenie życiowe, wiedza o wielu literaturach i cywilizacjach.Trzeba też zauważyć, iż w najnowszym tomie znajdujemy więcej tekstówpoetyckich o historii XX-wiecznej: wojnie światowej, epoce totalitaryzmów,140* <strong>FRONDA</strong> 41


o Jesieni Narodów 1989 roku. Czytamy m.in. dobre wiersze o Piłsudskim,co nie dziwi u autora niezwykłej antologii poświęconej wielkiemu przywódcyW blasku legendy, Kronika poetycka życia Józefa Piłsudskiego, Paryż 1988 (zamało znana, a świetnie opracowana, 600-stronicowa książka powinna zostaćteraz wznowiona). Szczególnie cenne jest w Popiele słonecznym przenikaniesię metafizyki i dziejowości, w epoce napierającego nihilizmu poeta broniwartości i rehabilituje kategorię tragizmu. Czasem wpada Jeżewski w zbytpodniosły ton, nie unika patosu, operowania uroczystym słownictwem, niekiedywysoki styl niedopasowany bywa do przedmiotu (tak się dzieje moimzdaniem w Odzie do kota). Ale na ogół wychodzi zwycięsko z konfrontacjiz wielkimi problemami dzięki stosowaniu paradoksów, rozbudowanych paralelizmów(często kontrastowych). Ten „kompozytor pracujący w tkancewiersza", jak napisała Ewa Bieńkowska, potrafi zapisywać wewnętrzne stanyiluminacji.Krzysztof Jeżewski, przeciwstawiając się potężnym nurtom współczesnejlaickiej kultury, musi wysoko stawiać cnoty rycerskie, zwłaszcza odwagę.Ale odmiennie niż Herbert częściej pisze o potrzebie walki ze sobą, swoimisłabościami niż zmagań z innymi lub zewnętrznym losem. Oto fragment jednegoz piękniejszych wierszy, jakie ostatnio czytałem:Wiedz, że Bóg jest jeden, niewidzialny i daleki. Zaufaj mu a będziewidzialny i bliski.[...] Zawierz odwadze, Będzie ci jej trzeba w zmaganiach z największymz przeciwników - którym jesteś sam.[...] Hoduj w sobie pokorę, to drzewo daje dużo cienia.Zbieraj tylko świetliste żniwo - przyjaźni.Nie lękaj się cierpienia, to dłuto, którym dobywa nam kształt WielkiRzeźbiarz.fl/ademecum dla mego syna. 1986)Nasz metafizyk dostrzega również przełomowe wydarzenia historycznez zakresu techniki, np. fotografia amerykańskiej sondy kosmicznej Wikingprzekazała ludziom znajdującą się „na pustyni Marsa zdumiewającą budowlęw kształcie tragicznej maski greckiej zapatrzonej w kosmos". Zainspirowało goto zdjęcie do napisania wiersza Twarz na Marsie, który tak zakończył: „A więcZIMA 2006 141*


oni także// roztrwonili dar// życia// i świecą teraz// szkieletami rzek// popiołamiogrodów// oni także".Krzysztof Jeżewski poszerza również zakres geografii literackiej naszegopiśmiennictwa. Wydawało się, iż po ponad pół wieku istnienia emigracyjnejliteratury nic nie będzie można dodać do utworów naszych pisarzy tworzącychna kilku kontynentach, do wierszy Miłosza o zachodnich StanachZjednoczonych, Wierzyńskiego o wschodnim wybrzeżu Brazylii i USA, doprozy Gombrowicza na tematy argentyńskie, a Chciuka - australijskie czytekstów licznych zesłańców i łagierników o Syberii oraz Azji Centralnej.A jednak udało się rozszerzenie przestrzeni przedstawionej w polskiej literaturze,napisał bowiem kilka pięknych wierszy o Filipinach, ojczyźnie swojejżony Mayi. Przytoczmy jeden z opisów kraju zamieszkanego przez jedynykatolicki naród Azji:Korony podobłoczne, konary - wiązania niebios,Krwiobieg pni i gałęzi, przepych listowia,Zza skrzydeł, pióropuszy, wachlarzy, baldachimów,Zewsząd patrzy na nas nieustanne Oko.[...] Ludzie-drzewa,ludzie-gazeleludzie-motyleludzie-kwiaty(Maharlika [Filipiny], Cebu City 1979)Utwory Krzysztofa Jeżewskiego o uniwersalnych zagadnieniach i apelującedo archetypicznych przeżyć zaczynają być w ostatnich kilkunastu latach przekładanena inne języki. To akt sprawiedliwości i tylko częściowa zapłata zajego wspaniałą działalność tłumacza. Przekłada z języków romańskich orazdzieła polskiej literatury na francuski, duży sukces odniosły jego przekładyNorwida, Baczyńskiego, Gombrowicza, Kuśniewicza, Jana Pawła II. Nietylko jako tłumacz stara się Jeżewski popularyzować literaturę polską naZachodzie; publikuje także artykuły i eseje w czasopismach kulturalnych,naukowych, religijnych, jest prezesem paryskiego Towarzystwa PrzyjaciółNorwida. Działa jako tłumacz w osamotnieniu, poza państwowymi instytucjamipromującymi kulturę, nie miał wsparcia wpływowych koterii literac-142*<strong>FRONDA</strong> 41


kich, tak więc jego zasługitranslatorskie są mało znanew Polsce. Taki to już losniezależnych twórców i wszystkichdumnych indywidualistów.Sytuując Krzysztofa Jeżewskiegow kontekście większych zjawisk duchowych,trzeba stwierdzić, że należy ondo twórców przełomu stuleci dążącychdo przemiany kultury w dobie ponowoczesnej.Po lingwistycznych, antyestetycznychczy wręcz nihilistycznych rewolucjachXX wieku proponuje kontrrewolucję metafizycznejnadziei i piękna. Realizując to ambitnezadanie, czerpie siły z muzyki i sacrum,ogrzewając i rozświetlając współczesną lirykęintuicją, głębią duchowych przeżyć, rozżarzeniemwyobraźni.KRZYSZTOF DYBCIAKKrzysztof Jeżewski, Muzyka, wyd. TIKKUN, Warszawa 1995Krzysztof Jeżewski, Znak pojednania, wyd. W drodze, Poznań 1997Krzysztof Jeżewski, Popiół słoneczny, wyd. Nowy Świat, Warszawa 2005


Wojna:prosta rzeczTOMASZMISIEWICZWarunek to opowieść o honorze. Jej akcja toczy się w trakcie kampanii moskiewskiej1812 roku. Bohaterami książki są żołnierze, dla których wyprawata jest jedną z kolejnych na wojennym szlaku, mierzonym nieprzerwanymitriumfami Napoleona Bonapartego i jego Wielkiej Armii. Starzy wiarusi:Semen Hoszowski i Andrzej Rangułt wchodzą ze sobą w konflikt, a rzeczywistympodłożem tej rywalizacji zdaje się chęć zdominowania przeciwnika,który stanowi urojoną groźbę przejęcia palmy pierwszeństwa w oficerskimkorpusie. Zblazowani kolejnymi etapami wojennych peregrynacji, codzien-144* <strong>FRONDA</strong> 41


nym zmaganiem z żołnierską niedolą oraz notoryczną koniecznością udowadnianiaswoich męskich przewag, zwierają się szwoleżerowie w morderczymstarciu, które zaprowadzi ich w takie rejony, jakich sobie nie uświadamiali.Honor w tej rozgrywce jest zasadniczym elementem opowieści. Rylski budujenań konstrukcję swojej historii, która dzieje się wbrew logice, w zgodzie zaśz wiarą, która nakazuje postępowanie według danego słowa. Honor wyznaczazachowania irracjonalne, niezgodne z interesem postaci książki, ich wygodąi konformizmem. Cóż bowiem stymuluje poczynania XIX-wiecznych watażków?Oprócz wartości nadrzędnych, jak los ojczyzny (o którym w Warunkuniewiele), to właśnie honor pcha żołnierzy ku zatraceniu, wbrew rozumowii korzyściom. Bohaterowie Warunku, miast wieść życie zgodne z wojennąlogiką, szukają okazji, by udowodnić sobie i innym, że przekraczanie granicracjonalizmu to konieczność. Dotrzymywanie zaś raz danego przyrzeczenia,to WARUNEK trwania. Choć trwanie samo w sobie nie stanowi dla nichwartości nadrzędnej.Warunek to fresk historyczny. Tym cenniejszy w dobie literackiej mielizny,że poprzez wysmakowaną formę portretuje dawno przebrzmiałe sprawy,a także w sposób odkrywczy odwzorowuje ducha epoki. Rylski starannie unikapułapek, jakie zastawiają nań konwencja i schemat. Bowiem Warunek nierości sobie praw do powieści łotrzykowskiej, romansu czy epopei. Historia,która dokonuje się na kartach książki, to misternie utkana intryga tyleż nieprawdopodobna,co fascynująca. Również, a może przede wszystkim, poprzezjęzyk czasów. Sprawność literackiej formuły tuszuje nawet niepodobieństwaakcji, umacniając je mimo woli.Warunek to świadomy zabieg wyjścia poza konwencję literacką. EustachyRylski wie, iż nic tak nie spłaszcza prozatorskiej materii jak gładki i przewidywalnyjej tok. Dlatego też unika „domykania" kluczowych wątków w tensposób, by wszystkie tryby powieści logicznie się uzupełniały. Nie aspirujewięc Warunek do roli dzieła zwieńczonego zgrabnym morałem. I mimo żebohaterowie Rylskiego często zastrzegają, iż „wojna to rzecz prosta", światopisany w powieści wymyka się poza uniwersalne treści. Można wręcz odnieśćwrażenie celowej gry autorskiej naigrawania się z warsztatowego konwenansu.Dałoby się ów stan opisać w sposób następujący: Rylski „szarżuje"tam, gdzie kto inny skusiłby się na marsz wytartą koleiną ku rozwiązaniunajlogiczniejszemu ze względów narracyjnych. Przykładów można przyto-ZIMA 2006 1 45*


czyć kilka. Niewielu twórców pozwoliłoby sobie na spostponowanie żeńskichpowabów niewiasty, która stanie się dla jednego z bohaterów książkifinalnym przeznaczeniem. Zapewne dlatego, iż ten karkołomny zabieg stoiw poprzek dobrze pojętego schematu, wedle którego literacki deser winienosładzać z mozołem strawione danie główne. A tak właśnie uczynił Rylski,kreśląc daleką od ideału postać Anny, która ukoi żołnierskie smutki SemenaHoszowskiego. Inny przykład: kiedy Rylski już precyzuje pole konfliktu zaistniałepomiędzy dwiema kluczowymi postaciami powieści, aż się prosi, by z tejwiedzy uczynić użytek i na jej kanwie zbudować logiczny ciąg dalszy. Skoroprzedmiotem sporu, a przynajmniej pretekstem do rozpalenia rywalizacjidwóch oficerów, jest ich stosunek do Napoleona, uzasadnione byłoby pociągnięciei rozwinięcie tego wątku. Ba, dla wielu pisarzy impuls taki stanowićby mógł zapewne przyczynek do rozważań: Bonaparte a sprawa polska. Nieu Rylskiego jednak, gdyż konflikt oficerski pozostaje wedle autora nic nie znaczącymepizodem, nad którym śmiało należy przejść do porządku dziennego.Dorabianie zaś ideologii nie leży w naturze ducha powieści, dlatego Rylskiwkłada w usta swoich bohaterów wymownie brzmiącą prawdę. „Gdyby miałochodzić tylko o Polskę, tobym się tak nie upierał" - to znamienna deklaracjajednego z podkomendnych Rangułta (s. 210). Jest więc dla szwoleżerów napoleońskichawizowany na wstępie honor wartością zgoła nie patriotyczną.Czyż „martyrologicznie" zorientowana literatura przewiduje, jak u Rylskiego,lup wojenny, dzięki któremu możnapo cesarskich wojnach osiąść w Paryżu, kapitalik złożyć w którymśdomu bankierskim i utrzymywać się ze stosownej renty. Czas wolnypoświęcić arytmetyce, chodzić na wykłady Fouriera, a przed nimi zaglądaćdo jednej z niewielkich kawiarń (s. 73)?Ukazanie podobnego wymiaru ludzkiej egzystencji w czasie wojennej zawieruchywyróżnia prozę Eustachego Rylskiego, uwalniając ją od balastu nadętejtromtadracji.Autor Warunku nie raz zresztą zgubi „trop", posługując się zasłonądymną, za którą majaczą niedopowiedzenia i domysły. Wszystko po to, byzaoferować czytelnikowi możliwie największy obszar interpretacyjny. Już samtytuł powieści nabiera w trakcie rozwoju wypadków tylu nowych znaczeń, że146* <strong>FRONDA</strong> 41


trudno zaiste rozstrzygnąć, które z nich jest kluczem w zrozumieniu postawHoszowskiego i Rangulta. „Wojna to wyrwa. Szuka się tego, co by ją uzupełniło"(s. 133) - przekonuje ten ostatni. Eustachy Rylski próbuje udowodnić,iż właśnie dzieje oficerów napoleońskich to uzupełnienie dla koturnowejhistorii, jaką znamy. Historii, od której chcielibyśmy odetchnąć.TOMASZ MISIEWICZEustachy Rylski, Warunek. Świat Książki. Warszawa 2006


CieńWielkiego JęzykoznawcyTOMASZMISIEWICZTytuł jest mylący Rzecz nie traktuje o Stalinie. A już na pewno nie wyłącznie.To opowieść o życiu w cieniu wydarzeń, które zdominowały epokę wojen i łagrów.Wiktor Jerofiejew - rosyjski prozaik, eseista, badacz literatury - opisujehistorię ze swojej szczególnie uprzywilejowanej pozycji. On, syn sowieckiegodyplomaty, a ostatecznie dysydent pisze o własnej rodzinie i sobie jak o ludziachnaznaczonych przez komunizm. Powieść Jerofiejewa nie jest wszelakorelacją o zbrodniach, prześladowaniach i terrorze. To osobiste wspomnienia,niekiedy całkiem śmiałe obyczajowo, pochodzące spod pióra człowiekaz kręgów radzieckiego establishmentu. Ojciec Jerofiejewa przez długie latapozostawał w służbie dyplomatycznej stalinowskiego reżimu. Ów ambasadorprzepędził całe lata na styku różnych wrażych systemów politycznych, dającsynowi (niejako ex post) asumpt do późniejszych rozważań nad rolą wielkiejJ4g* <strong>FRONDA</strong> 41


polityki w ogóle, a jej wpływem na losy ludzi bezpośrednio w nią zaangażowanychprzede wszystkim.Dobry Stalin jest więc pozycją o tyle wyjątkową, że zdaje się burzyć mitpaństwa totalnego. Związek Radziecki w ujęciu Jerofiejewa to nie monolitideologiczny, lecz państwo, które co prawda pozostaje w gruntownej opozycjiwobec „świata wolnych", lecz również takie, gdzie kiełkują niezależne prądyintelektualne. Fakt „trwania" autora książki w newralgicznym miejscu usytuowanymna granicy między demokratycznym Zachodem a elitą władzy komunistycznejsprawia, iż obraz przedstawiony we wspomnieniach daleki będzieod przewidywalnego. Powieść pełna jest opisów zdarzeń i postaw ludziwessanych w tryby ideologii: polityków, pisarzy, muzyków, malarzy, aktorów.Roi się tu od anegdot będących udziałem osób z czołówek gazetowych szpalt,mających to nieszczęście, iż uwierzyli w miraże komunizmu.Książka Jerofiejewa to jednocześnie historia jego dojrzewania i kontestacji.Oto syn sowieckiego dygnitarza, mając możliwość wygodnego życiadającego niebagatelne profity, postanawia zakwestionować wybory rodzicówpoprzez działania nonkonformistyczne.[...] moja ocena dysputy Mołotow-Erenburg była niemerytoryczna, alebuntownicza. Ojciec i syn później powtarzali to samo zdanie skonsternowanegoojca:- Pisarz śmiał sprzeciwić się drugiej osobie w państwie!Jeden powtarzał je z wyraźnym rozdrażnieniem, drugi - ze skrywanymzachwytem. Ten epizod był dla mnie wezwaniem do oporu (s. 92)- wspomina Jerofiejew zdarzenie, które być może jego samego pchnęło nadrogę buntu.Ojciec oczywiście nie wychował mnie na dysydenta, coś takiego nieprzyśniłoby mu się w najkoszmarniejszym śnie, ale pokazał świat - i towystarczyło (s. 240)- doda w innym miejscu autor. Ta deklaracja wyda się paradoksalnie kluczowadla zrozumienia idei państwa totalnego, mogącego istnieć tylko w warunkachścisłej izolacji od świata prawdy i dobrobytu.ZIMA 2006 149*


Powieść Jerofiejewa nie jest jednak pozycją rozliczeniową w sensie frontalnejnegacji postaw obywateli zaangażowanych w budowę raju na ziemi podpatronatem radzieckim. Najlepiej widać to na przykładzie swoistego dyskursu,jaki zaocznie prowadzi autor ze swoim ojcem (notabene tłumaczem dziełStalina na język francuski), raz kwestionując, innym razem rehabilitując jego(ojca) wybory polityczne. Wymowny jest choćby fakt, że po zaangażowaniusię Wiktora w niezależne wobec władzy sowieckiej przedsięwzięcia literackieJerofiejew senior został odsunięty od funkcji oraz przywilejów we władzachZSRS. To on jednak ugruntował w synu trafność jego decyzji skazujących defacto całą rodzinę na publiczny niebyt. Gotowość wstąpienia na drogę oporuprzeciw systemowi tłumaczy Jerofiejew także w inny sposób:Wszystko było tak ohydne, tak podłe, że nie pozostało nam nic innego,jak zachować się „bohatersko", (s. 258)Książka Jerofiejewa nie ogranicza się do opowiedzenia sagi rodzinnej. Autorpróbuje wyjaśnić fenomen Stalina jako czynnika determinującego życie pokoleń.Jerofiejew nie pozostawia złudzeń:Stalina nie trzeba rehabilitować. Rosyjska dusza ze swej natury jeststalinowska. Im głębiej w przeszłość odchodzą ofiary Stalina, tym silniejszyi jaśniejszy staje się Stalin, (s. 192)Proste? Jeśli więc doszukiwać się sądów obrazoburczych, łatwiej znaleźć jew miejscach, które Jerofiejew poświęca charakterystyce, przykładowo, kolegówpo piórze.Do grona rosyjskich pisarzy najlepiej wystartować z pozycji prowincjonalnegosamorodka i trudnego dzieciństwa, kręgu potworów i prostytutek.Nigdy w ojczyźnie nie wybaczono mi obrzydliwego pochodzenia(s. 219)- twierdzi Jerofiejew. W innym miejscu autor jeszcze dosadniej opisuje środowisko,w którym przebywał:150* <strong>FRONDA</strong> 41


Zasiadając do autobiografii, pisarz rosyjski, który wszędzie rozsiewanatrętny zapaszek stęchlizny, ma jeden cel: upodobnić się do gwiazdywigilijnej zatkniętej na czubku choinki. Pozostali pisarze - to tylkododatkowe zabawki, co wiszą niżej, spadają z gałązek, a nie tłuką się,bezczelnie wysoko podskakując na podłodze (s. 128)- czytamy. Symptomatyczne więc, że jak o roli Stalina w życiu społeczeństwwypowiada się Jerofiejew dosadnie i bez złudzeń, tak również kolegomz branży nie skąpi zjadliwości.Zupełnie jakby chciał powiedzieć: rządy despoty możliwe są tam, gdziejest przyzwolenie na oportunizm, pychę, kłamstwo. Czyli wszędzie?TOMASZ MISIEWICZWiktor Jerofiejew, Dobry Stalin, wyd. Czytelnik, Warszawa 2005


W związku ze światową premierą najnowszego filmuDavida Lyncha pt. Inland Empire (2006) prezentujemydyskusję redakcyjną na temat twórczości reżysera, któraodbyła się pod koniec 2001 roku w Warszawie.F R O N D A B O Y S P R E S E N TMulhollandDriveReadingMHFMIZMAREK HORODNICZY (MH): Dlaczego ludzie chodzą na filmy Lyncha,niewiele z nich rozumiejąc? Spotkałem się z następującymi reakcjami: filmmnie wzruszył, przeżyłem go, ale nie wiem, o co w nim chodzi.FILIP MEMCHES (FM): To, o czym mówisz, odnosi się przede wszystkimdo trzech filmów Lyncha: Głowy do wycierania, Lost Highway i Mulholland Drive.Może jeszcze do serialu Twin Peaks. Myślę, że ten facet po prostu prezentujepewną atrakcyjną estetykę dla odbiorców żyjących w określonym miejscui czasie, łykających określony rodzaj muzyki, czytających określone książki.152*<strong>FRONDA</strong> 41


Udział w pokręconej rzeczywistości, którą prezentuje David Lynch, dostarczaim estetycznej satysfakcji. Z tego powodu ja oglądam zarówno normalniejsze,jak i te bardziej szalone dzieła reżysera. Po prostu lubię je oglądać. Wartozwrócić uwagę na wrażliwość odbiorcy, formowanego przez kontrkulturę.Estetyka Lyncha jest dla niego środowiskiem naturalnym, w którym czujesię jak u siebie. Moją zgryzotą jest to, że chrześcijaństwo nie wykształciło jakdotąd odpowiedzi na estetykę kontrkultury.MH: Wobec tego cytując klasykę polskiego filmu, zadam fundamentalne pytanie:jeżeli to tylko estetyka to „skąd te łzy" u widzów?JAN ZIELIŃSKI 0Z): Wydaje mi się, że odpowiedź na twoje pierwsze pytanieznajduje się w filmie Człowiek słoń. Można tam odnaleźć porównanie dwóchpostaw. Pierwsza to postawa pracownika cyrku, który ze względu na korzyścifinansowe ujawnia światu ludzkiego dziwoląga. Druga dotyczy przedstawicieliwykształconych elit, odwiedzających „uczłowieczonego" już bohatera w szpitalu.Pod pozorami bezinteresowności chcą oni oglądać zdeformowanegoczłowieka. Bardzo wyraźnie jest tu słyszalny komunikatLyncha - ludzie chcą oglądać rzeczy nienormalne,szkaradne, dziwne. Kwestia estetyki jest oczywiście ważna,tu zgadzam się z Filipem, natomiast najważniejsze pytaniedotyczy samego reżysera: czy Lynch jest pracownikiem cyrku,pokazującym za pieniądze dziwolągi (kobietę grzebiącąw mózgu - Dzikość serca; rozkładające się zwłoki - MulhollandDrive; Karła - Twin Peaks), czy raczej jest lekarzem, któryrównież pokazuje choroby, ale istotnie różni się od kuglarzazarabiającego na tym pieniądze. W tym drugim przypadku cel byłby wysoce moralny.Lynch zdaje sobie sprawę, że idziemy wszyscy oglądać palec w mózgu...MH: Bo tacy jesteśmy...JZ: ...Tak, bo tacy jesteśmy. Ale czy po oglądaniu jego filmów tacy pozostaniemy?Czy będziemy mieli taki sam jak uprzednio stosunek do rzeczyprzerażających ? O tym, jak sądzę, jest Mulholland Drive i cały wątek z klubemSilencio. Lynch opisuje tam iluzję kina, wskazując, że na ekranie oglądamy poZIMA 2006153*


prostu bujdy, w które chcemy wierzyć. Pokazując je od kuchni, daje nam sygnał:zobaczcie, jak jesteście robieni w trąbę! Robi to dla nas i nie chodzi muwcale o grę formą. Wierzę, że jego filmom przyświeca zamysł autentycznieartystyczny i chęć poszukiwania sztuki prawdziwej. Sztuki, która powoduje,że świat staje się lepszy i kieruje widza na drogę piękna, prawdy i dobra.MH: Nie bez powodu na początku postawiłem pytanie o odbiorcę filmówLyncha. To do widza kieruje reżyser jedyną wskazówkę co do interpretacjijego filmów. Apeluje o kierowanie się intuicją. Każdy ma prawo na swój sposóbfilmy reżysera odczytywać. Zwykle odbiór jego filmów jest wysoce emocjonalny,co wyklucza moim zdaniem interpretację czysto estetyczną. Wynikaz tego, że Lynchowi udało się nawiązać intymny kontakt z widzem, a jest toogromny sukces. Dodajmy, że wielu współczesnych reżyserów rozpaczliwiepróbuje to osiągnąć - bezskutecznie. W tym miejscu należy zadać pytanie154*<strong>FRONDA</strong> 41


o to, co wywołuje tak żywe reakcje widzów, jakie wartości interesują Lynchaw Mulholland Drive?JZ: Mulholland Drive jest prawdopodobnie filmem, który każdego dnia możebyć o czymś innym. Myślę, że filmy Lyncha są odbierane przez widzów w odniesieniudo ich konkretnej sytuacji. Te filmy będą zawsze „grały" z życiowymisytuacjami poszczególnych odbiorców. Film tak mocno naszpikowanyemocjami i wątkami jak jest Mulholland Drive zawsze będzie się mienił różnymibarwami. Na dzień dzisiejszy ten film jest dla mnie w najpełniejszy sposóbpoświęcony zagubieniu. Każda z postaci filmu jest nie na swoim miejscu, niewie, co robić, i panicznie poszukuje wyjścia z tej gmatwaniny. Jednej z postacifilmu - Reżyserowi wali się świat, bo po pierwsze okazuje się, że to nie odniego zależy ostateczny kształt filmu, który tworzy, a po drugie zdradza gożona. Główna bohaterka jest zagubiona pod każdym względem - m.in. w niemożnościzrobienia kariery, w utracie niewinności. Pojawia się tam zresztąw co najmniej trzech postaciach. Człowiek, który ma sny i bardzo boi się spotkaćpostaci zza śmietnika, również jest zagubiony, wszystkie realne postaciesą zagubione oprócz postaci figur (takie postacie w filmach Lyncha często siępojawiają). Jeżeli ktoś, obejrzawszy film, poczuł się zagubiony, to znaczy, żedobrze intuicyjnie ten film odebrał. To znaczy, że ten film przeżył, a nie zrozumiał.Mulholland Drive po prostu pozwala przeżyć zagubienie.FM: Mam wrażenie, że Lynch się doskonale bawi. W każdym jego filmie widać,że stopień transgresji jest coraz wyższy. Reżyser przekracza wszelkie graniceszoku i równowagi. Nie wiem, czy Lynch chciał pokazać zagubienie... Myślę, żejest on raczej wielkim eksperymentatorem, który bawi się konwencjami.JZ: Ja się do końca z tym nie zgodzę.MH: Chwileczkę! Piotrek, zobacz, czy nikogo nie ma w księgarni (firmowejksięgarni „Frondy", w Warszawie przy Tamce 45, na której zapleczu odbywasię dyskusja).PIOTR MAŚ (PM): Jasne, ale wy tak ciekawie mówicie, kurczę, poważnie, jachciałem posłuchać. Nie byłem na tym filmie, a zależy mi, żeby go zobaczyć.Wybieram się, ale nie mam kasy.ZIMA 2006 1 55*


MH: No, dobra, siadaj, ale jak ktoś będzie przechodził, to powiesz?PM: Jasne, zresztą Waldek przyjdzie za sekundę, bo on poszedł tutaj do hydraulików...JZ: ...Jeżeli jest tak, jak mówi Filip, to nie w „tanim" sensie przekraczaniagranic. Lynch wybrał drogę odwrotną do większości artystów szokujących,którzy eskalują obrzydliwości. Lynch zaczął mocno - od Głowy do wycierania.W każdym następnym filmie wątki obrzydliwe zaczynają subtelnieć. W tymsensie bardziej będzie mnie szokować podróż w Blue Velvet i przesłuchaniew Dzikości serca niż to, co się dzieje w Zagubionej autostradzie i w Mulholland Drive.Wciąż jest to dziwne, ale jednak delikatniejsze i bardziej wysmakowane.Filmy Lyncha wyraźnie się uspokajają.MH: Ja mam wrażenie, że Mulholland Drive jest jednym z najwybitniejszychw historii kina opisów ludzkiego cierpienia. Oczywiście, zagubienie łączy sięz cierpieniem. Główne bohaterki, będąc jedną i tą samą osobą (wskazuje na towiele tropów), przedstawiają cierpiącego człowieka we wszelkich możliwychodcieniach. Lynch w swoich filmach zastanawia się nad złożonością ludzkiejpsychiki. Nad tym, jak człowiek zachowuje się w różnych, często skrajnych sytuacjach.Pokazuje to Bob-demon-Leland w Twin Peaks czy saksofonista-mechanikw Zagubionej autostradzie. Pokazuje to wreszcie najbardziej konsekwentnieRita-Betty w Mulholland Drive. Dobitnym tłumaczeniem owej moralnej walki,która nieustannie odbywa się w człowieku, jest scena w klubie Silencio. Postawękonformizmu jednej strony „ja" opisuje grająca z playbacku kaseta, którazawsze będzie krzykliwa i dobrze słyszalna. Natomiast przegraną walkę o głosdobrego, cierpiącego „ja" uosabia piosenkarka, która w trakcie utworu mdleje.Uważam, że Lynch jest zagubiony w metafizycznym labiryncie. Jednocześniema dużą wrażliwość na wartości i podejmuje je w sposób prostolinijny.JZ: Nie zgadzam się z tym, co mówisz o pokazywaniu cierpienia przez Lyn-156* <strong>FRONDA</strong> 41


cha. Gdyby on tylko to pokazywał, to byłby niewiele wart. Moim zdaniem onwartościuje przedstawione historie bardzo mocno. Nie widzę Mulholland Drivejako obrazu przenikających się napięć w człowieku. Widzę raczej degeneracjęosoby, która w pierwszych scenach filmu wychodzi z samolotu radosna,żegnana przez zdemoniałych dziadków. Wtedy mamy do czynienia z kimśdobrym, skorym do pomocy, tryskającym energią. Później, poprzez metaforęHollywoodu (pokazywano już przecież świat w figurze cyrku i in.) Lynchpokazuje bohaterkę psutą powoli przez „krainę marzeń". W efekcie, z jednejstrony mamy zdegenerowaną moralnie brunetkę-Ritę, z drugiej zaś truparadosnej niegdyś i optymistycznej blondynki-Betty. Trup, o którym mówię,nie oznacza jednak klęski postawy miłości, dobra i oddania - wskazuje raczejna śmierć tej postawy w życiu bohaterki. Pokazany jest tu doskonale rozkładosobowości w kontekście miłości własnej, miłości do samego siebie. Zawszejedną z kluczowych treści w filmach Lyncha, rozgrywaną na różne sposoby,jest przecież miłość. Miłość rodem z Prostej historii, ale także z Dzikości serca.Ten ostatni film pokazuje dodatkowo, że nie istnieje pułap intelektualnykochania. Miłości mogą doświadczać wszyscy. Ona nie jest zarezerwowanatylko dla widzów Greenewaya. Stąd w Dzikości serca cały ten kiczowaty świat.Miłość to jedyne antidotum na świat pełen demonów. Lynch nie robi filmówdla intelektualistów, dla ludzi najmądrzejszych. Dla tych, którzy podchodzą dokowboja w Mulholland Drive i załatwiają swoje sprawy. Lynch jest takim kowbojem,który na przekór wszelkim poukładanym standardom myślowym mówi:


„Tobie się wydaje, że coś wiesz. Tutaj ja rozdaję karty". Myślę, że Lynch jakoartysta wciąż usiłuje sobie odpowiedzieć na pytanie, kim są widzowie i kim jeston sam. Stawia pytanie, czy będąc reżyserem, jest cyrkowcem zarabiającym pieniądzena pokazywaniu lesbijek, czy raczej jest lekarzem, który przedstawiającszokującą scenę onanizmu, pokazuje chorą miłość do samego siebie.MH: Faktycznie, rozróżnienie dobra i zła w filmach Lyncha jest radykalne i intuicyjne.Przez to, że jest intuicyjne, może je dostrzec każdy. Jedną z pierwszychscen filmu jest rozmowa dwóch mężczyzn o koszmarnych snach, któreprzeżywa jeden z nich. W snach pojawia się postać, która jest tak straszna, żezobaczenie jej w rzeczywistości spowodowałoby śmierć. Oczywiście chodzi0 demona. Facet widzi go w rzeczywistości i pada trupem. Wokół miejsca,w którym się to stało, ogniskują się wszystkie ważniejsze sceny filmu. Dodajmy- każda z nich prowadzi do koszmarnego finału. Zło jest demoniczne1 osobowe. W każdym jego filmie widać to doskonale. Nie twierdzę, że Lynch


jest zdeklarowanym chrześcijaninem, natomiast ma intuicyjną zdolność rozpoznawaniadobra i zla oraz łatwość w przedstawianiu tego na ekranie...JZ: Taką samą intuicję miał Camus, kiedy opisywał postać doktora Rieux w Dżumie.Mówi on następujące słowa: „Nie wiem, dlaczego tak trzeba, ale tak trzeba".Moim zdaniem jest to ten rodzaj artystycznego poznania świata, kiedy dociera siędo ważnych rzeczy, mimo że nie ma się tego wyłożonego przez katechetę.FM: Nie wnikając w kwestię intuicji Lyncha, trzeba powiedzieć, że tezao zgodnym z nauką Kościoła przedstawieniu osobowego zła w filmach Lynchajest naciągana. Problem ze złem jest taki, że ono kusi człowieka i jestatrakcyjne. Czy w tych filmach diabeł jawi się jako ktoś atrakcyjny, jako ktoś,kto przyciąga człowieka? Jest to raczej przedszkolne wyobrażenie o diablejako kimś strasznym. Teologia pokazuje, że diabeł nie jest straszny i dlategoza nim idziemy.JZ: Będę bronił Lyncha. W obrazach błogosławionego Fra Angelica diabeł jestkiczowato-straszny, dokładnie taki jak u Lyncha. Jest pytanie, którą stronędiabła chce się pokazać - czy prawdę o nim (a prawda jest taka, że nie maw nim nic ciekawego i ostatecznie nie jest atrakcyjny), czy może to, jak onchce być widziany. Wrócę na chwilę do Fra Angelica, który kiedy maluje fresk,z pieczołowitością dba o każde źdźbło trawy, a diabeł u niego jest jakby napluty.Dokładnie taki jak postać zza śmietnika w Mulholland Drive. Być możeLynch ma dosyć przedstawiania diabła atrakcyjnego w kinie.MH: Film Egzorcysta, który w sposób bardzo sugestywny i zgodny z prawdąpokazał opętanie demoniczne, został przez dystrybutorów umieszczony w kategoriihorroru, czyli filmu rozrywkowego, który za swój jedyny cel ma straszenie.Już słyszę diabelski śmiech... Szatan jest w tym filmie przerażający,odpychający i ohydny, nie kusi atrakcyjnością i pięknem. W Mulholland Drivejest podobnie. Mówiąc „precz" demonowi, zastanówmy się nad sposobempokazania w filmie dobra i miłości... Dla przykładu Rita - brunetka, postaćciemna, zagadkowa i tragiczna pojawia się w filmie w nocy. Betty - blondynkę,postać jasną i prostolinijną widzowie po raz pierwszy widzą w pięknymsłońcu, wychodzącą z samolotu. Kontrast narzuca się sam.ZIMA 2006 | 59*


JZ: Dobro zawsze jest pokazane jako relacja osobowa, nierozerwalnie związanaz miłością. Zło jest natomiast egoistyczne i samowystarczalne. Onozawsze korzysta z innych ludzi, chce się bogacić na innych ludziach. Złoogarnia człowieka, który czyni z innych swoją własność. I tak wokół AlvinaStraighta rozprzestrzenia się miłość i dobro, a wokół Bobby'ego Peru i FrankaBootha tylko cierpienie i perwersja. Kiedy w Mulholand Drive bohaterka,będąca dotychczas uosobieniem niewinności, przepoczwarza się w potworahollywoodzkiego, to zaczyna śmierdzieć zgnilizną. Dobro w filmach Lynchajest bardzo trudne, czasem nawet jest śmieszne i żałosne, ale jako jedyne maszansę przeciwstawić się beznadziei.MH: Mulholland Drive nie jest jednak filmem optymistycznym. Motywy komediowepojawiają się wprawdzie, ale raczej jako ozdobniki. Bardzo mocnowidoczni są natomiast DECYDENCI. Ktoś, kto o wszystkim decyduje, ktoś,od kogo decyzji nie ma odwołania. Tutaj są to mafiosi. Znajdą się pewnietacy, którzy zinterpretują ich jako symbol Hollywoodu. Głębiej należy, myślę,widzieć mafiosów jako fatum, od którego nie ma ucieczki. Fatum unosi sięnad filmem i bardzo mnie to niepokoi. Nie ma to bowiem nic wspólnegoz dobrem i pięknem. Ktoś gra na trąbce i mimo że za chwilę odejmuje ją odust, trąbka gra dalej. Piosenkarka śpiewająca Giorando w najbardziej emocjonalnymmomencie utworu pada zemdlona (a może martwa?), a widz wciążsłyszy jej śpiew. Jest to, jak sądzę, parabola kondycji bohaterki, której niewinneja nie ma siły walczyć i umiera, sukces natomiast osiąga ja nikczemne.Można, cytując tekst powtarzający się w filmie bardzo często, powiedzieć: „Tota dziewczyna".JZ: W Mulholland Drive faktycznie nie ma takiego tryumfu nad „rzeczywistościązadaną" jak w Dzikości serca. Nie ma też tryumfu nad przeciwnościami jakw Prostej historii, bo być może ten film jest o tym, że nie wszyscy dają radę. Nieznaczy to jednak, że nikt nie może być zwycięzcą... Bohaterka filmu Lynchaprzypomina mi bardzo piosenkarkę z Blue Velvet - kobietę, która jest żywymtrupem i pozostaje w mocy kogoś, kto rządzi jej życiem. To nie jest osobawolna. Bardzo mocno położony makijaż w wielu filmach Lyncha wskazuje, żemamy do czynienia z kimś bezwolnym. Ludzie z silnym makijażem są czymśw rodzaju androidów zniszczonych przez swoje doświadczenia. Reasumując,160*<strong>FRONDA</strong> 41


jeżeli faktycznie Mulholland Drive jest filmem o przeznaczeniu, to na pewno niepowinniśmy „chrzcić" Lyncha, bo to, co pokazuje, jest jak najdalsze od chrześcijaństwa.Być może w mieście demonów - Los Angeles, gdzie wszyscy są nausługach decydentów, osoba samotna faktycznie skazana jest na klęskę.MH: Zwykle w interpretacjach filmów Lyncha wskazuje się na kluczową rolęrzeczywistości sennej, logiki snu. W moim przekonaniu jest to zabieg, któryeliminuje wydobycie wszelkich głębszych treści z jego filmów. Tak się dziejerównież w wypadku Mulholland Drive. Diagnoza, że na ekranie widzimy sen,konsekwentnie pozwala widzowi na przebudzenie.FM: Mulholland Drive dotyka problemu Hollywoodu jako symbolu oderwaniasię od rzeczywistości, życia w iluzji. Kategorią snu objąłbym wszystko, codzieje się w filmie. Zycie jest jednym wielkim snem. Być może z prawdziwąrzeczywistością mamy do czynienia dopiero pod koniec filmu, kiedy bohaterkastaje twarzą w twarz z ciemną stroną realności. Inaczej - z jednymz aspektów realności. Wszystko, co prowadzi do tego momentu, być możefaktycznie jest snem, konwencja bowiem, której reprezentantem jest reżyserfilmu, tak po prostu postrzega życie. Życie jest snem, z którego budzimy siędopiero po śmierci.Pozostałe osoby pojawiające się w dyskusji:PIOTR MAŚ akordeonista amator, weselny grajek, przyjaciel „Frondy",stały współpracownik PoloBoysów i księgarni XLM.WALDEMAR (WALDEK) BIENIAK gitarzysta i wokalista bluesowy, legenda „Frondy",spiritus movens PoloBoysów, współwłaściciel księgarni XLM.OPRACOWANIE: M.H.


Porwanido trzeciego niebaRAFAŁTICHYDawno,dawno temu zacząłempisać dla „Frondy" cyklPoczet mistyków chrześcijańskich.Zdążyłem opisać trzy postaci, któremnie wtedy najbardziej interesowały:Pseudo-Dionizego Areopagitę, Bernardaz Clairvaux i Grzegorza z Nyssy. Niestetyz różnych powodów, tak życiowych, jak zawodowych,byłem zmuszony przerwać to szczytnezamierzenie. Po wielu latach za namową Redakcjipodjąłem się na nowo zadania opisu najważniejszychpostaci mistyki chrześcijańskiej i wydaniatakiego cyklu w postaci książkowej. Tym razemmoim zamiarem jest nie tylko przedstawienieżycia i podglądów konkretnych mistyków,lecz także zaprezentowanie na tej kanwie różnychaspektów, prądów i szkół mistyki chrześcijańskiejoraz kluczowych momentów w jejhistorii. Poniższy tekst stanowi pierwszyrozdział na nowo przemyślanego i napisanegoPocztu mistyków chrześcijańskich,który niebawem ukażesię nakładem Biblioteki„Frondy".<strong>FRONDA</strong> 41


Znam człowieka w Chrystusie, któryprzed czternastu laty - czy w ciele - niewiem, czy poza ciałem - też nie wiem, Bóg to wie - zostałporwany aż do trzeciego nieba. I wiem, że ten człowiek- czy w ciele, nie wiem, czy poza ciałem, też nie wiem, Bóg to wie- został uniesiony do raju i słyszał tajemne słowa, których się nie godziczłowiekowi powtarzać.(2 Kor 12. 2-4)Nie ma na kartach Pisma Świętego bardziej sugestywnego świadectwa doświadczeniamistycznego niż opis „porwania do trzeciego nieba", jakie stało sięudziałem św. Pawła. To właśnie te dwa zdania z Drugiego Listu do Koryntianbędą więc wielokrotnie przytaczane, analizowane i komentowane przez kolejnepokolenia teologów i mistrzów życia duchowego jako potwierdzony i uświęconyBoskim autorytetem Biblii prototyp chrześcijańskiej ekstazy mistycznej.Kiedy np. Bernard z Clairvaux, Tomasz z Akwinu czy Bonawentura zechcą dowieśćistnienia tego typu doświadczenia, wskazać, na czym ono polega, i bronićjego ortodoksyjności, odwołają się do krótkiego świadectwa Apostoła pogan.Świadectwa, którego najprawdopodobniej Św. Paweł nigdy nie śmiałby wyznać,a tym bardziej zapisać, gdyby nie został do tego sprowokowany.Przed czternastu latyPochodził z Tarsu i nosił takie samo imię jak pierwszy król Izraela - Saul.Kiedy pod Damaszkiem doświadczył wizji Zmartwychwstałego, z prześladowcychrześcijan zmienił się w najgorliwszego z ich apostołów. Wpierwdziałał na terenie Azji Mniejszej, potem jako pierwszy chrześcijańskimisjonarz stanął na lądzie europejskim. Budził nieufnośćwielu swoich nowych współwyznawców oraz niechęć, irytację,a czasem wręcz nienawiść dawnych. Już na samym początkujego ewangelizacyjnej działalności Żydzi chcieli go pochwycići ukarać, ale uszedł, spuszczony w koszu z murów miasta.Potem wielokrotnie przebywał w więzieniu.Był kamienowany, chłostany, wyśmiewany,przepędzany. Chudy,163*ZIMA 2006


cherlawy, chorowity, przemierzyłpieszo bądź konno tysiące kilometrówpustyni, by odwiedzić założone przez siebieKościoły. Gdy trzeba było, przemierzał także morza.Pewnego razu statek, którym płynął, zatonął i Paweł przezwiele godzin unosił się na morzu uczepiony deski.Kiedy trafił do Koryntu, miał za sobą wiele lat takiej apostolskiejdrogi krzyżowej. Podobno, jak podkreślają jego biografowie,po raz pierwszy odczuł zniechęcenie, a nawet lęk przed czekającym gozadaniem. Kwitnąca metropolia z dwoma portami, licznymi bankami i manufakturami,gwarna i zepsuta, słynąca z domów uciech, usług wędrownychmagów i filozofów, zdawała się miejscem, gdzie szybciej zostanie zadeptanybądź w najlepszym razie zignorowany, niż gdzie ktoś usłyszy jego przepowiadanie.A jednak to właśnie tu, jakby wbrew tej logice, czy też w imię innejlogiki, udało mu się założyć największą i najbardziej żywotną wspólnotęchrześcijan. Niewolnicy, najemnicy, prostytutki, kilku lepiej sytuowanychurzędników i handlarzy. Gromadzili się najpierw w domu Gajusa potemTycjusza Justusa. Przez półtora roku Paweł chrzcił ich i nauczał. Przekazałim umiejętności słuchania Pisma i sprawowania eucharystii, wyznaczyłodpowiedzialnych i przełożonych. Gdy zaś zobaczył, że Kościół ten żyje jużwłasnym życiem, odszedł ewangelizować dalej. Odszedł z ciężkim sercem.Wspólnota w Korycie była bowiem tą, do której najbardziej się przywiązał.Niepokoił się też, gdyż wiedział, że demon uderza w nowo nawróconych zezdwojoną siłą, w mieście zepsucia zaś uderzenie to mogło być szczególniebolesne i skuteczne.Jego przeczucia się sprawdziły. Niedługo po tym, jak ich opuścił, podziały,kłótnie i rozprężenie moralne zaczęły niszczyć młody Kościół. Jedni wynosilisię nad drugich, bogaci odgradzali się od biednych, tworzyły się koteriei towarzystwa wzajemnej adoracji, walczono o władzę i ciągano się posądach, część z nowo nawróconych nie widziała niczego niedrożnegow korzystaniu z usług prostytutek, w rodzinach dochodziło doprzypadków kazirodztwa, uczty eucharystyczne zmieniałysię w suto zakrapiane libacje. Paweł zareagował szybko,pisząc swój pełen ostrych upomnień,nagan i nakazów Pierwszy List164*RONDA 41


do Koryntian. Wraz z listem wysłałswych przedstawicieli, by w jego imieniui jego autorytetem zaprowadzili porządek w rozprę->nej wspólnocie. Na pewien czas zapanował spokój.Za drugi kryzys, który niedługo potem zaczął niszczyćnową wspólnotę, sami Koryntianie odpowiedzialni byli w niewielkimjuż stopniu. Jego przyczyną było pojawienie się w Koryncie„nowych apostołów", reprezentujących jedno z tych licznie wtedywystępujących środowisk chrześcijan, które inaczej niż Paweł interpretowałymisję i nauczanie Jezus z Nazaretu, a tym samym rywalizowałyz Apostołem pogan o rząd dusz. Chcąc więc pozyskać młodych chrześcijando sposobu rozumienia wiary, który uznawali za najbardziej właściwy, a tymsamym niejako przejąć kontrolę nad korynckim Kościołem, misjonarze ci zaczęlipodważać autorytet Pawła jako apostoła. Oprócz tego, że ośmieszali gojako złego mówcę nie pasującego do ideału mędrca popularnego w greckiejkulturze, to szczególnie dezawuujący wydawał się im prawie zupełny brakdemonstrowania przez Pawła swej władzy duchowej w postaci cudów, wizji,ekstaz i innych nadzwyczajnych stanów. Nieśmiały, łysy, krzywonogi Pawełbył zbyt zwykły i swojski. Nowi misjonarze zaś poza wymową mogli szczycićsię darem ekstatycznych uniesień i szczególnymi otrzymywanymi w trakcietych uniesień objawieniami. Tajemna, ezoteryczna, niezwykła atmosfera corazbardziej uwodziła Koryntian, a odległy - tak czasowo, jak przestrzennie- Paweł niknął i blakł.Drugi List do Koryntian jest wynikiem kolejnej walki Pawła o „swój"Kościół. Walki zwycięskiej, lecz okupionej, jak sam pisał, cierpieniem i łzamioraz - szczęśliwie dla nas - pewnym rodzajem „obnażenia się". Chcącbowiem bronić swej apostolskiej władzy, został niejako zmuszony donapisania swoistej „apologii" swej posługi, wykazania, skąd się bierzei na czym zasadza jego apostolskie powołanie. Ponieważ zaś był doKoryntian bardzo przywiązany, apologia ta przybrała w wielumiejscach wymiar autobiograficzny, kiedy to dzielił się - jakojciec z dziećmi - różnymi bolesnymi i radosnymi wspomnieniamize swej duchowej drogi, mającymispowodować głębszą, bardziej intymnąwięź piszącego z czytającymi.165*ZIMA 2006


I właśnie wśród wielu takichwspomnień, niejako w odpowiedzi nazarzut braku głębszych kontaktów ze światemduchowym, Apostoł zwierza się z tajemnicy, którą chowałgłęboko w sercu przez czternaście lat: „Znam człowiekaw Chrystusie, który przed czternastu laty [...] został porwany dotrzeciego nieba".Trzecie nieboAby zrozumieć, czym było „porwanie", o którym mówi Paweł, trzeba wpierwsięgnąć do kultury, religii i teologii, które ukształtowały jego umysłowość,a tym samym jego sposób wyrażania tego, co przeżywał i w co wierzył.Przynależał on do dwóch kręgów kulturowych: greckiego, gdyż narodziłsię i wychował w zhellenizowanej Azji Mniejszej, oraz judaistycznego,0 czym decydowała jego narodowość: „obrzezany ósmego dnia, z roduIzraela, z pokolenia Beniamina, Hebrajczyk z Hebrajczyków..." (Flp 3, 5n,por. Rz 11, 1). Chociaż znajomość greckiej kultury jest nie bez znaczenia dlajego teologii, decydujący wpływ na jego umysłowość wywarła myśl hebrajska.1 to nie tylko dlatego, że był wyznawcą religii Mojżeszowej. Wielu spośródżyjących w diasporze Żydów dość bezkrytycznie przyjmowało grecki sposóbżycia i myślenia. Paweł do nich nie należał. Jak sam bowiem podkreśla, byłw stosunku do Prawa - faryzeuszem (por. Flp 3, 5n), a wiec zaliczał się do tejczęści Żydów, która bardzo ortodoksyjnie podchodziła do zachowywania jegoprzepisów i dbała o rozwój myśli religijnej judaizmu. Jako gorliwy faryzeuszudał się więc w młodości do Jerozolimy, aby pogłębić swoją znajomośćPrawa i Pism. Tam stał się uczniem jednego z największym ówczesnychuczonych w Piśmie - Gamaliela. To właśnie nabyte w jego szkole rabinicznemetody egzegezy biblijnej, prowadzenia dysput, uprawianiateologii będzie Paweł później wykorzystywał przy wykładziei rozwijaniu doktryny chrześcijańskiej. Nie była to zresztąspecyfika jego teologii. Cała pierwotna chrześcijańskarefleksja nad Objawieniem, rozwijana w większościprzez Żydów, którzy uwierzyliw Jezusa, miała za podstawę166*<strong>FRONDA</strong> 41


myśl judaistyczną i rozwijała sięw jej kontekście, dlatego jest określanajako teologia judeochrześcijańska. Apostoł pogandzięki swojemu „faryzejskiemu" wykształceniu był jejwybitnym przedstawicielem.Jedną zaś ze szczególnych cech tej teologii, przejętą po judaizmiei wyróżniającą ją na tle teologii późniejszych, było częsteujmowanie zagadnień religijnych w formie przyjętej przez tzw. literaturęapokaliptyczną. W centrum zainteresowania tego typu literaturybył świat niebiański, a sposobem przekazu - wizje apokaliptyczne.Poszczególne apokalipsy żydowskie i chrześcijańskie relacjonują niebiańskiepodróże autentycznych bądź legendarnych - zazwyczaj biblijnych - wizjonerów,przenikających tam dzięki chwilowym ekstatycznym uniesieniom i interpretującychz tej niebiańskiej perspektywy tajemnice kosmosu i historii.Relacje te pełne są dociekań i opisów kolejnych warstw nieba, ich mieszkańcówi zachodzących tam zjawisk. Pisząc o swoim porwaniu, Paweł odwołujesię właśnie do kategorii i pojęć tej literatury. On również, podobnie jak wieluinnych wizjonerów, trafił w ekstatycznym uniesieniu do nieba. Nie wie jednak,czy został tam zaniesiony wraz z ciałem, czy tylko duchowo, gdyż ekstaza,której doświadczył, była tak silna, iż niejako zatracił świadomość siebie.Jednego natomiast jest pewien: iż trafił aż do trzeciego nieba.Choć w przyszłości liczba niebios w myśli żydowskiej i judeochrześcijańskiejulegnie zwielokrotnieniu do siedmiu, w czasach, w których żył Paweł,przyjmowano, że jest ich właśnie trzy. Wedle apokaliptycznej topografiipierwsze niebo to „niebo meteorów", czyli firmament z niższymi ciałami niebieskimi,drugie to „niebo gwiazd", czyli wyższe ciała niebieskie, w końcutrzecie to „niebo Boga", czyli miejsce zamieszkiwane przez Niego samego.Mówiąc więc, iż został porwany aż do trzeciego nieba, Paweł informujenas, że w ekstatycznym uniesieniu doświadczył szczególnie bliskiegospotkania z Bogiem. Spotkanie to było na tyle bezpośrednie, intensywnei intymne, iż nie godzi się albo po prostu nie sposóbo nim mówić. Paweł wielokrotnie doświadczał różnychwizji, uniesień, charyzmatów i choć rzadko o nichwspomina - a tym bardziej nie chlubi sięnimi - nie uważa ich za tak167"ZIMA 2006


intymne jak to doświadczenie. Tumamy do czynienia z czym innym. Nieprzez przypadek Apostoł podkreśla, iż tym razemzostał dosłownie porwany przez Boga. Najwyższy „zawładnął"nim i to On sprawił, że stali się sobie tak „bliscy".Intymność i głębia spotkania z Bogiem wykraczają tu poza wcześniejszekategorie, są objęte zasłoną milczenia, kontemplacyjnejciszy, sekretem kochanków.W jeszcze lepszym zrozumieniu tego, czego człowiek doświadczaw trzecim niebie, pomaga nam drugie zamieszczone w liście do Koryntianokreślenie tego miejsca. Paweł uściśla swój opis i dodaje, iż znalazł się w raju.W literaturze apokaliptycznej wyróżniano także trzy rodzaje raju: pierwotny- będący miejscem pobytu pierwszej pary ludzi, drugi - ukryty po ich upadkui wypędzeniu, trzeci - eschatologiczny, który zostanie otwarty wraz z nastaniemczasów ostatecznych. Do chwili przyjścia Mesjasza (dla judeochrześcijanpowtórnego przyjścia) i pokonania śmierci raj jest ukryty i znajduje sięwłaśnie w trzecim niebie, trafiają zaś do niego dusze świętych po śmierci.Mówiąc zatem, iż znalazł się w raju, Paweł miał na myśli raj ukryty znajdującysię właśnie w trzecim niebie, dodając zaś to określenie do swojej relacji,chciał ukazać inny aspekt stanu porwania. O ile bowiem określenie „trzecieniebo" wskazywało nam, iż znalazł się w niezwykłej bliskości z Bogiem, toodniesienie do ukrytego raju informuje nas o stanie człowieka, który w tejbliskości się znalazł. A jest to stan, w którym znajdują się dusze sprawiedliwych,przebywających po śmierci w mieszkaniu Ojca, stan pełnej szczęśliwościwynikającej z tego, że już nic nie oddziela człowieka od Boga i może Gokontemplować twarzą w twarz.Kiedy więc zanalizujemy relacje Pawła, biorąc pod uwagę fakt, iż korzystałz bliskiej mu terminologii apokaliptycznej, okaże się, iż choć takkrótka i, zdawałoby się, lakoniczna, zawiera jednak dość jasny przekaz.Jego ekstaza nie była jednym z wielu duchowych uniesieńczy objawień, jakich można doświadczać, intensywnie przeżywającwiarę czy też korzystając z duchowych darów.Porwany do trzeciego nieba Paweł doświadczyłstanu niezwykle intymniej, bezpośredniejbliskości z Bogiem, jakiej168*<strong>FRONDA</strong> 41


doświadczają błogosławieni w staniechwalebnego szczęścia. Przeżył więcdokładnie to, co tradycja chrześcijańska będzieokreślać mianem doświadczenia mistycznego.Mistycy Starego i Nowego PrzymierzaZastanawiające jednak jest, dlaczego tradycja ta właśnie w opisie Pawłaupatrywała biblijny archetyp tego typu doświadczenia. Czyżby na kartachPisma Świętego nie było innych świadectw życia mistycznego, a przedśw. Pawłem innych porwanych do trzeciego nieba?Tak twierdzą niektórzy współcześni bibliści i badacze religii. W wadze,jaką tradycja chrześcijańska przywiązywała do świadectwa Pawła, widzą onidowód potwierdzający ich pogląd o braku opisów tego typu przeżyć na wcześniejszychkartach Biblii, a więc w duchowym doświadczeniu Izraela. Uznająoni bowiem mistykę za pewien szczególnie wysublimowany wyższy stopieńrozwoju ludzkiej religijności. Tym samym zaś odmawiają istnienia tego typudoświadczeń w religiach pierwotnych, zaliczając do nich również judaizm biblijny.Inni z kolei w ogóle uznają mistykę za doświadczenie z gruntu obce duchowościbiblijnej i uważają, iż mogło się ono pojawić wpierw w judaizmie,a następnie w chrześcijaństwie z powodu skażenia kulturą grecką, w którejtego typu doświadczenie jak najbardziej się mieściło.Bardziej złożone omówienie tych teorii oraz próby ich definitywnego zanegowaniazaprowadziłyby nas na mielizny współczesnych niekończących siędysput o naturę i historię mistyki (np. duża część współczesnych biblistóww ogóle nie jest pewna istnienia najważniejszych bohaterów Biblii, trudno 'więc z nimi się spierać, czy mieli oni doświadczenie mistyczne). Ponieważproblematykę tę chcemy powoli i stopniowo rozważać, na razie kwestiętę rozwiążemy, odwołując się do autorytetu. Skoro zaś polemnaszego zainteresowania jest mistyka wczesnochrześcijańska,posłużymy się autorytetem Ojców Kościoła, którzy mistykę tętworzyli i rozwijali. Oni zaś nie mieli w tej sprawie wątpliwości.To bowiem właśnie Biblia była najgłębszymźródłem ich mistyki. Codzienna jejlektura stanowiąca podstawę169*ZIMA 2006


ich duchowego rozwoju i refleksjidostarczała im też najpewniejszych kryteriówco do prawdziwości, znaczenia i sposobupodążania drogą ku zjednoczeniu z Bogiem. Skoro zaśnatchnienie i „pokarm" dla swoich ćwiczeń mistycznychczerpali z Pięcioksięgu czy Ewangelii, to nie ulegało dla nich wątpliwości,iż autorzy i bohaterowie tych świętych ksiąg oraz wydarzeńrównież podążali droga mistyki.Na przykład w Abrahamie, którego Bóg nawiedził w postaci trzechtajemniczych przybyszów, widzieli tego, któremu dane było oglądać tajemnicewewnętrznego życia Boga; wydarzenie poświęcenia Izaaka na górzeMoria odczytywali jako zapowiedź mistycznego ogołocenia; niezwykłe, nocnezmaganie się Jakuba z Bogiem nad potokiem Jabok rozumieli jako wejściew bolesną, ale i błogosławioną mistyczną noc miłości; kolejne etapy drogiprowadzącej Mojżesza na górę Synaj uznawali za etapy drogi mistycznej; a cichypowiew wiatru, w którym Eliasz rozpoznał obecność Boga, interpretowalijako wejście w tajemnicę mistycznego odpoczynku. Jeżeli zaś chodzi o postacii wydarzenia Nowego Przymierza, to przede wszystkim nie wyobrażanosobie, by Ta, która nosiła w sobie obecność Boga i się nie spaliła - jak krzakgorejący Mojżesza - była pozbawiona doświadczenia najgłębszej, najbardziejintymnej, a tym samym „porywającej", więzi z Nim.Zatem to, czego doświadczali Ojcowie, będąc porwani do trzeciego nieba,znajdowali opisane i wytłumaczone właśnie w wydarzeniach biblijnych i życiubiblijnych postaci. Ci pierwsi mistycy chrześcijańscy szli śladami Abrahama,Mojżesza i Eliasza, od nich czerpali naukę, czuli się ich następcami. Za takim„mistycznym" odczytaniem Biblii przemawia, poza szacunkiem do Tradycji,jeszcze jeden, coraz częściej dziś podnoszony argument. Jeżeli bowiem to,co opisuje mistyka, uzna się za rzecz mało istotną dla życia duchowego,drugorzędną albo wręcz szkodliwą, to rzeczywiście zjawisko mistykinie musiało lub wręcz nie mogło występować w świecie Biblii.Jeżeli jednak uzna się mistykę za zawsze obecną w perspektywiedojrzałego życia duchowego - a tak uważa corazwiększa część badaczy tego zjawiska - to co innego,to trudno uznać, że doświadczenia tegozupełnie brakowało osobom170*<strong>FRONDA</strong> 41


stanowiącym archetyp życia duchowegożydów i chrześcijan.Nie można jednak nie przyznać pewnej racjikrytykom biblijnej mistyki. Mają oni przynajmniejw tym rację, że Biblia jest bardzo skąpa w opisy doświadczeńmistycznych. Jeżeli w ogóle o nich wspomina, to zawsze skrywaje za metaforą lub pełnym rozbudowanej symboliki opisem wizji.Stało się tak z kilku przyczyn.Jeżeli chodzi o Stare Przymierze, to decydował o tym przede wszystkimwynikający z monoteizmu lęk przed bałwochwalczym panteizmemobecnym w misteriach pogańskich. Broniąc transcendencji Boga, autorzy starotestamentowiwystrzegali się mówienia o spotkaniu z Nim w kategoriachzjednoczenia. Poza tym - i tu znów trzeba przyznać rację krytykom biblijnejmistyki - tkwi też jakaś racja w poglądzie, iż pierwotne religie - w tym równieżobjawiona - przeżywały pewną ewolucję. Nie od razu w przeżywanymdoświadczeniu religijnym wszystko uchwycono i umiano wyrazić. Wszystkoma swój czas i miejsce, również w kwestii historii religii i duchowości. A zatemmonoteistyczna ostrożność oraz „pierwotność" doświadczenia religijnegozadecydowały, iż w judaizmie biblijnym nie wytworzyła się ani literaturamistyczna, ani właściwa dla opisu tego typu doświadczeń terminologia.W przypadku Nowego Przymierza kontekst trochę się zmienia. Ewoluujesam judaizm - o czym świadczy obfitość literatury apokaliptycznej i mesjańskiej.Wiara biblijna wkracza też - przynajmniej z perspektywy chrześcijańskiej- w nowy okres dojrzałości, czyli przyjęcie nauki Mesjasza. Tu zaś niebywałąnowością jest fakt Wcielenia. Poza wszystkimi innymi konsekwencjami tegofaktu, z perspektywy duchowości chrześcijańskiej ważne było niebywałe zbliżenietego, co Boskie, do tego, co ludzkie. Granica transcendencji zostałaprzekroczona przez Boga, który stał się człowiekiem, tym samym zaśczłowiek został wezwany, by przekroczyć ją z Nim niejako w drugąstronę, w stronę przebóstwienia. To otwierało drogę do wizji człowiekajako powołanego do mistycznej jedności ze Stwórcą.A jednak również w przypadku literatury nowotestamentowejtrudno mówić o obecności „mistyki"wyrażonej sensu stricto. Trzeba bowiempamiętać, że fakt Wcielenia171*ZIMA 2006


ył na tyle rewolucyjny z perspektywymonoteistycznego judaizmu,iż w środowisku pierwszych chrześcijan podchodzonodo jego interpretacji z olbrzymią ostrożnością,a co za tym idzie, nie od razu uświadomiono sobie czywyrażono wszystkie jego konsekwencje. Ponadto o braku opisówdoświadczeń mistycznych decydowało odziedziczone po judaizmie„teologiczne" i „psychologiczne" przyzwyczajenie. Czy to w obawieprzed bałwochwalstwem, czy przed „sensacyjnością" tego typu zjawisk,żydowscy uczniowie Jezusa nie nie mieli zwyczaju dzielić się opisamitego typu doświadczeń. Dzielili się więc swoim doświadczeniem spotkaniaz Chrystusem, również tym wypływającym z mistycznej z Nim jedności, leczsamego zjawiska mistycznego nie oddzielali od innych aspektów tego spotkania,zwłaszcza od głoszenia drogi nawrócenia oraz orędzia Dobrej Nowinyw najbardziej podstawowym wymiarze.To, co dotyczy wcześniejszych autorów biblijnych, dotyczy też w dużymstopniu Pawła. On również nie miał zwyczaju dzielić się opisami tego typudoświadczeń. On również być może czuł, że to jeszcze nie czas i nie miejsce.On również wolał owoce mistycznych porwań wplatać w przepowiadanieDobrej Nowiny. Jednak „opatrznościowo" sprowokowany, uczynił wyjątek.Przyznał się do faktu porwania i opisał je. Choć więc wielu przed nim tegoporwania doświadczyło, nikt tak wyraźnie i osobiście o nim nie zaświadczył.Można powiedzieć, że świadectwo Pawła z listu do Koryntian w sposóbotwarty wyraziło wcześniejsze biblijne doświadczenie mistyczne. Z tej właśnieprzyczyny, a nie dlatego, że było czymś „unikalnym", stało się tak ważnedla chrześcijańskich mistyków następnych pokoleń. Dla wszystkich swoichdoświadczeń szukali oparcia w Biblii, a jeśli chodzi o doświadczenieporwania, najbardziej „spektakularnie" wyrażone znajdowali właśniew opisie Pawła. Istotne też było dla nich to, że Apostoł pogan ujmowałje - jak zobaczymy dalej - w kontekście swego spotkaniaz Chrystusem. W tym i tylko w tym sensie widzieli w Pawlepierwszego chrześcijańskiego porwanego. Niechętniei niejako wbrew sobie otwierał Paweł poczet mistykówchrześcijańskich.172*:RONDA 41


Krótka historia „mistyki"Opisując porwanie do trzeciego nieba, jak też analogicznedoświadczenie postaci biblijnych, cały czas posługiwaliśmysię terminami „mistyka" lub „mistyczny". I choć jestto jak najbardziej uzasadnione z perspektywy późniejszej tradycjichrześcijańskiej, to jednak samego Pawła mogłoby to wprowadzićw duże zakłopotanie. Zwierzając się bowiem Koryntianom z tego, czegodoświadczył przed czternastu laty, nie zdawał sobie sprawy, że przeżył coś„mistycznego". I to bynajmniej nie z nadmiaru pokory. Po prostu najprawdopodobniejnie znał tego terminu, a jeśli nawet się z nim zetknął, to nie przykładałdo jego znaczenia większej wagi. W jego czasach w inny sposób określano ten typdoświadczenia, np. właśnie za pomocą terminologii apokaliptycznej. Określenie„mistyka" na oznaczenie tego typu przeżyć narodziło się później i przeszło długąoraz burzliwą ewolucje znaczeń, tak iż dziś nie dla wszystkich znaczy to samo.Pojęcie „mystikos" etymologicznie wywodzi się od greckiego słowa„myo" oznaczającego „zamykanie", głównie w kontekście „zamykania oczu".W świecie helleńskim, w którym Paweł głosił Ewangelię, używano go w odniesieniudo pogańskich misteriów. Misteria te były „mistyczne", czyli ukrytedla niepowołanych oczu, przekazywane w sposób sekretny, znane tylko wtajemniczonym.Mimo jednak pewnej aury tajemniczości, jaka wiązała się tymsłowem, nie było ono tak brzemienne w znaczenia, jak sobie to dziś możnawyobrazić. Tajemniczość dotyczyła tu bowiem tylko sekretów czysto obrzędowych,niejako technicznych. A więc na tym archaicznym etapie rozwojutermin ten nie miał nic wspólnego z jakimś głębszym doświadczeniem religijnym.I dlatego zapewne był używany tak marginalnie. Z tego też powodunie znajdujemy go w greckich tekstach Biblii.Za wykształcenie się i spopularyzowanie pojęcia „mistyczności"w zbliżonym do współczesnego znaczeniu odpowiedzialne są dopierokolejne pokolenia chrześcijan. Od III wieku myśliciele chrześcijańscycoraz częściej zapożyczali z języka greckiego pojęcie„mystikos", nadając mu zupełnie nowe oblicze. Pod ichpiórem przestało być pojęciem „technicznym"odnoszącym się do zewnętrznej sfery obrzędówi zaczęło wskazywać173*ZIMA 2006


na to, co w religijnym kontakciez sacrum najbardziej intymne. Konkretnieużywano go na określenie pewnych trzech „ukrytych"przed oczami niewtajemniczonych w misteriumChrystusa aspektów wiary chrześcijańskiej.Wpierw przymiotnik ten był wiązany z „ukrytym", najgłębszymsensem Pisma Świętego, do którego dotrzeć można tylkopoprzez wiarę. Następnie dla starożytnych chrześcijan „mistyczne"okazały się także sakramenty, gdyż dzięki nim można wejść w ukrytą przedoczami pogan rzeczywistość męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa.Dopiero z czasem do tych dwu pierwotnych znaczeń „mistyki" - biblijnegoi liturgicznego - zostało dodane trzecie - duchowe. Opierało się ono nadwóch poprzednich i bez nich było - przynajmniej w sensie chrześcijańskim- niezrozumiałe, a jednak akcentowało jeszcze jeden wymiar tego, co „ukryte"na chrześcijańskiej drodze wiary. Otóż „mistycznym" zaczęto określaćnajgłębszy, najbardziej intymny, a tym samym najtrudniejszy do opisania,bezpośredni duchowy kontakt z Bogiem, ten właśnie, który stał się udziałemPawła, gdy został porwany aż do trzeciego nieba. Od V wieku takie właśnieużycie terminu „mystikos" - na określenie bezpośredniego spotkania z „ukrytym"Bogiem - utrwaliło się w tradycji chrześcijańskiej.A jednak nie oznaczało to bynajmniej zdominowania przez pojęcie mistykisłownictwa chrześcijańskiej duchowości. Rzeczywistość, ha którą wskazywało,opisywano również za pomocą innych często nawet bardziej popularnychpojęć, takich jak kontemplacja, ekstaza, porwanie czy pati divina - „dotknięcie"Boga. Najprawdopodobniej tak oszczędne i pełne rezerwy traktowanietego terminu przez kolejne pokolenia chrześcijan było wynikiem pełnegopokory wyczucia jego wagi. Nie należało go więc nadużywać. Znamienneteż jest, że przez cały ten okres - od starożytności, poprzez średniowiecze,aż do XVII wieku - w użyciu był tylko przymiotnik „mistyczny".Pisano o „mistycznej kontemplacji", „mistycznej teologii",„mistycznym porwaniu". Powód tego stanu rzeczy wydaje siępodobny. Starano się o owym niezwykłym i trudnym doopisania doświadczeniu mówić w nawiązaniu dokonkretnych, bardziej namacalnych i niejakochronionych doktryną174*<strong>FRONDA</strong> 41


aspektów wiary chrześcijańskiej.Dobrze wyczuwano, że tak jak nadużywanie„mystikos" groziło jego spłyceniem, takteż jego wyemancypowanie groziło zgubieniem ortodoksyjnegoznaczenia. Groźby te niestety się spełniły.Mniej więcej od końca XVII wieku obok przymiotnika „mistyczny"zaczęto używać rzeczownikowej formy „mistyka". Od tegoczasu pojęcie „mistyka" święci triumfy w literaturze i nauce, ale też(zaczyna gruntownie się wypaczać. Przede wszystkim zgodnie z corazbardziej odchodzącym od chrześcijaństwa kierunkiem rozwoju kulturyzachodniej „mistyka" coraz bardziej zaczyna tracić znaczenie chrześcijańskie.Dotychczas rozumiano „mystikos" jako bezpośrednie doświadczenie„tajemnicy" Boga. Teraz coraz słabiej akcentowano, iż chodzi tu „spotkanie"z Bogiem, a coraz bardziej uwypuklano samą „tajemniczość" takiegosakralnego przeżycia. To, co tchnęło gotycką mrocznością, wizyjnością,niezwykłością, poetyckim niedopowiedzeniem czy spirytystycznym mrowieniempo plecach, zaczęło być rozumiane jako mistyczne. W zależności zaśod poglądów tak rozumiana mistyka była traktowana bądź z drwiną, bądźz czcią. Oświecony umysł widział w „mistyczności" wyjście poza racjonalność,duszne opary ciemnoty nie rozjaśnione przez rozum, i przeciwstawiałnaukowemu, trzeźwemu stąpaniu po ziemi. Z kolei romantyk (czy też jegownuk modernista), który w szkiełku i oku racjonalisty widział wędzidło nałożonena ludzkiego ducha, dostrzegał w porywie mistycznym najwyższy wyrazgeniuszu, głos tego, co w nas pierwotne i naprawdę wolne, rozwiane włosyWalkirii na wietrze.Potem było coraz gorzej. Dziewiętnasto- i dwudziestowieczni wyznawcynowej religijności i naukowości, która przybrała ostateczny kształtjako New Age, starając się łączyć romantyczną fascynację mrocznąnieoznaczonością z oświeconą naukową postępowością, zaczęli sięwręcz prześcigać w coraz bardziej karkołomnych, a coraz rzadziejcokolwiek znaczących - aby przypadkiem nie urazić nikogojakimś zbyt zawężonym znaczeniem - lecz bardzonaukowo brzmiących definicjach. Na przykładW.James, nestor filozofii religii, utożsamiłmistykę z wszelkiego rodzaju175*ZIMA 2006


„odmiennymi stanami świadomości".Tak jakby nie wiedział, żechoć doświadczenie mistyczne może się wiązaćz takimi stanami, to jednak do nich się nie sprowadzai znaczeniowo z nimi nie pokrywa, gdyż odmiennych stanówświadomości można doświadczać z powodów bardzo prozaicznych- choćby nadużywając alkoholu. Z kolei A.H. Maslow, guruwspółczesnej psychologii, widział w mistyce sferę „przeżyć szczytujących",co ze względu na niestosowność świntuszenia w tym miejscupozostawiam bez komentarza. W każdym razie po takich zabiegach napojęciu „mistyka" zaczęto go używać zupełnie dowolnie i na różnorakie całkiemodbiegające od siebie sposoby. Dziś w powszechnym odczuciu mistykąmoże być wszystko, co tchnie nieokreślonością i z czym jest nam dobrze; a imbardziej jest nieokreślone i im bardziej nas upaja, tym bardziej jest mistyczne.W ten sposób mistyka nie tylko stracił znaczenie chrześcijańskie, lecz takżewszelkie „sensowne" znaczenie.Mistyka na nowo zdefiniowanaCzy w takim razie należy odrzucić pojęcie „mistyka" jako bezwartościowez punktu widzenia racjonalnego dyskursu? To byłoby wylanie dziecka z kąpielą.Należy raczej pojęciu temu przywrócić jego pierwotny sens i ukazać jegoprawdziwą wartość. Jest to szczególnie ważne dla tradycji chrześcijańskiej,której, można powiedzieć, wręcz ukradziono mistykę. Tak zresztą uważawiększość współczesnych poważnych myślicieli zajmujących się tą tematyką.Co ciekawe, bez względu na to, jaki przyjmują światopogląd, gdy pragną podaćdefinicję mistyki, zazwyczaj szukają jej w dawnej tradycji chrześcijańskiej,zdając sobie sprawę - bardziej lub mniej świadomie - że odejścieod tej tradycji czy nawet zerwanie z nią zaprowadziło refleksję nadtą tematyką na manowce „przeżyć szczytujących". Znamiennymprzykładem jest przypadek G. Szcholema - wybitnegożydowskiego myśliciela - który w dziele życia o MistyceŻydowskiej, pragnąc we wstępie podać definicję mistyki,wpierw żali się na współczesny chaosw tym względzie, a następnie176"<strong>FRONDA</strong> 41


sięga, ni mniej, ni więcej, tylko dosformułowania św. Tomasza z Akwinu:cognitio Dei experimentalis, czyli „doświadczalnepoznanie Boga", jako najbardziej adekwatnie opisującego,czym jest mistyka.Definicja Tomasza bez wątpienia wydobywa mistykę zewspółczesnego chaosu znaczeniowego i pozwala na nowo zrozumieć,czym było opisywane przez nią doświadczenie. A jednak wydajesię, że w procesie redefiniowania mistyki należy pójść trochę dalej.Tomaszowe sformułowanie bowiem zbyt zawęża problematykę mistyki.Skupia się, zgodnie zresztą z tendencją scholastyki, na aspekcie poznawczymdoświadczenia mistycznego. Gdy jednak sięgniemy poza tradycję scholastyczną,choćby właśnie do Ojców Kościoła, łatwo dostrzeżemy, że element poznawczymistyki - widzenia Boga twarzą w twarz - dla wielu z nich nie był anijedynym, ani najważniejszym aspektem tego doświadczenia, np. podkreślanoszczególne znaczenie aktów woli, zwłaszcza miłości. Jak w takim razie ustalićna tyle szeroka definicję mistyki, by nie wykluczyć żadnego z akcentowanychaspektów tego doświadczenia?Przede wszystkim trzeba zwrócić uwagę na to, co jest wspólnego w opisiedoświadczenia mistycznego i w jego różnych definicjach w ciągu wieków.Wtedy łatwo będzie zauważyć, iż większość porwanych do trzeciego nieba i zajmującychsię opisem tego zjawiska jest zgodna co do jednego: iż to, co przeżywamistyk, tak w swym rozumie, jak w woli, to nade wszystko doświadczeniebezpośredniego, znoszącego wszelkie dotychczasowe bariery przylgnięcia doBoga. Dlatego wielu współczesnych badaczy uważa, że w centrum doświadczeniamistycznego należy postawić unio mystica, czyli właśnie duchową jednośćz Bogiem. Dopiero konsekwencją tej jedności byłyby wszystkie inneaspekty tego oświadczenia, w tym również tak ważny aspekt poznawczy.Zresztą sam G. Scholem, mimo iż wpierw jako wiążącą podaje definicjęTomasza, gdy na następnych stronach chce skrótowo określić,czym jest mistyka, posługuje się sformułowaniem „doświadczeniebezpośredniej wewnętrznej łączności z Bogiem".Warto w tym miejscu podać piękną definicjęwspółczesnego teologa prawosławnegoR Evdokimova:177*ZIMA 2006


Wyraz „mistyka" jest pokrewny biblijnemupojęciu tajemnicy i oznacza najgłębsząwięź między Bogiem a człowiekiem, ich komunięnatury oblubieńczej. To ostatnie zjednoczenie stanowi sekretBożej mądrości, tajemnicę przeznaczonego człowiekowi przez Bogażycia wiecznego.Można więc powiedzieć, że coraz więcej współczesnych badaczy„mistyki", przyjmując jej powyższą - zawężoną lub szerszą - definicję,powraca po latach błędów i wypaczeń swych poprzedników do dawnego,przyjmowanego od czasów Ojców Kościoła i zachowanego przez wiele wiekówtradycji chrześcijańskiej, rozumienia tego, co jest „mistyczne" i czegobiblijnym „archetypem" było porwanie do trzeciego nieba.Mistyka słabeuszyDlaczego jednak mistycy dostępują łaski „bezpośredniej wewnętrznej łącznościz Bogiem"? Jaki to wywiera wpływ na ich życie? Czy i na ile zmienia postrzeganieBoga, człowieka, świata? Dlaczego Bóg dopuszcza takie doświadczenie?Czy można je wywołać własnymi siłami? Czy jest jedna mistyka, czywiele mistyk? Myśliciele chrześcijańscy, szukając odpowiedzi na te pytania,często sięgali do pism tego, który jako pierwszy opisał porwanie do trzeciegonieba. Choć bowiem Paweł poza fragmentem z listu do Koryntian niewspomina nigdzie o swoich mistycznych przeżyciach, nie znaczy to wcale, iżwydarzenie sprzed czternastu lat nie wywierało wpływu na to, co i jak pisał.W niewysłowionej mistycznej ciszy porwania Paweł wiele usłyszał i zrozumiał.W konsekwencji jego pisma są wręcz przepojone mądrością płynącąz tego doświadczenia. Wypracowując więc zręby teologii chrześcijańskiej,zarazem kładł podwaliny pod chrześcijańską teologię mistyczną.Kwestia „obrazu i podobieństwa", unii duchowej, poznawaniatwarz w twarz, eschatologicznego pielgrzymowania i wieleinnych tematów będących w centrum zainteresowaniateologii mistycznej w ciągu wieków miałyswoje źródło, swój początek, swą inspiracjęwłaśnie w rozważaniach178*<strong>FRONDA</strong> 41


Apostoła pogan. Zanurzając sięw dzieje mistyki chrześcijańskiej, będziemytę tematykę stopniowo odkrywać i zgłębiać,a tym samym wciąż natykać się na ślady obecnościpierwszego porwanego.Jeden jednak z tych tematów wymaga choćby krótkiego omówieniujuż tu, na samym początku tej drogi. Paweł bowiem nie tylkopozostawił nam pierwszy opis porwania, lecz także dał nam pierwszekryterium pozwalające odróżnić autentycznie chrześcijańską mistykę odtego, co nią nie jest. Uczynił to w słowach następujących zaraz po opisieporwania i komentujących je. Można wręcz powiedzieć, iż komentarz ówbył dla niego o wiele istotniejszy niż samo świadectwo mistycznej ekstazy.Dlatego nie sposób go tu pominąć. Po zwierzeniu się z własnego doświadczeniamistycznego Paweł pisze:Z tego więc będę się chlubił, a z siebie samego nie będę się chlubił,chyba że z moich słabości. Zresztą choćbym i chciał się chlubić, niebyłbym szaleńcem; powiedziałbym tylko prawdę. Powstrzymuję sięjednak, aby mnie nikt nie oceniał ponad to, co widzi we mnie lub coode mnie słyszy. Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień,dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował- żebym się nie unosił pychą. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana,aby odszedł ode mnie, lecz mi powiedział: „Wystarczy ci mojej łaski.Moc bowiem w słabości się doskonali". Najchętniej więc będę się chlubiłz moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa.(2 Kor 12. 5-9)Dopiero zestawienie słów o „słabościach" i „ościeniu" z opisemporwania daje nam pełny obraz tego, co Paweł chciał przekazaćKoryntianom. Nie deprecjonuje on znaczenia, jakie miało dlaniego porwanie; jest ono bez wątpienia ważnym elementemjego życia duchowego. A jednak to nie ono stanowijego fundament. Fundamentem tym jest dlaApostoła pogan wiara w Chrystusa i toUkrzyżowanego, wiara, która179*ZIMA 2006


nie wymaga porwań ani na nichsię nie zasadza. Dlatego zwierzając sięKoryntianom ze swego długo ukrywanego sekretu,nie mial bynajmniej zamiaru pochwalać ich przesadnegozainteresowania zjawiskami mistycznymi. Co więcej,jego komentarz do porwania to w pewnym sensie kubeł zimnejwody wylany na tych, którzy w ekstatycznych niebiańskich wzlotachwidzą istotę chrześcijańskiego życia duchowego.Wylany przede wszystkim na „nowych apostołów" uwodzących jegowspólnotę. To bowiem właśnie na tego typu zjawiska kładli oni nacisk jakona świadectwo „mocy duchowej", a tym samym odpowiednią legitymację ichdziałalności apostolskiej. Dlatego się nimi przechwalali, a brak takich przechwałeku Pawła deprecjonował go w ich oczach. Takie postrzeganie sprawduchowych przez „nowych apostołów" wynikało zaś, jak się zdaje, z ich specyficznegorozumienia - czy raczej niezrozumienia - misji i osoby Chrystusa.Podobnie jak Piotr, Andrzej czy Jan, zanim zostali oświeceni i umocnieniprzez „języki ognia" pentacosty, przeciwnicy Pawła postrzegali Jezusa w sposóbludzki, jako jaśniejącego blaskiem Boskiego człowieka, akcentując przytym Jego niezwykłe czyny, podnoszone do rangi cudów, pomijając zaś (czyteż nie dostrzegając) „gorszące" aspekty jego życia, w których ukazywał sięudręczony, płaczący, zaprzyjaźniony z prostytutkami i celnikami, skrwawiony,zdradzony, opuszczony, przegrany, ukrzyżowany.Dla Pawia bycie „heroldem" Dobrej Nowiny zasadzało się na czymśzupełnie innym. Jego pierwsze spotkanie z Chrystusem było spotkaniempodczas upadku, fizycznego upadku z konia, ale też duchowego upadkugorliwego faryzeusza, który przegrał swe dotychczasowe życie, gdyż Ten,którego prześladował jako fałszywego Mesjasza odartego z godnościna krzyżu, okazał się Mesjaszem prawdziwym, który w niepojęty dlaŻydów i Greków sposób właśnie na krzyżu zatriumfował. Gdy więcPaweł stał się chrześcijaninem, dobrze rozumiał odwróconą perspektywępatrzenia na świat, jaką daje misterium krzyża. To,co z perspektywy ludzkiej wydawało się hańbą i przegraną,okazało się mocą i zwycięstwem, miejsce kaźnii upadku stało się drzewem życia, poprzezktóre przychodzi zbawienie.180*-RONDA 41


Dlatego w centrum przepowiadaniaPawia stał właśnie krzyż. Ten krzyż,na którym umarł Mesjasz, ale też ten krzyż, którydźwigają jego prawdziwi uczniowie, nie uciekając przedcierpieniem i upokorzeniem, lecz przeciwnie, widząc w tymmoment szczególnego spotkania z Bogiem, moment, w którymOn odnosi w nich zwycięstwo nad śmiercią.Z tej zaś odwróconej perspektywy to, co im wydawało się dowodemniemocy w jego oczach, było właściwą glebą dla wzrostu auten-. tycznej wiary. Właśnie dlatego Paweł woli się chlubić ze swych słabości .niż wzlotów. A miał tych słabości wiele. Choć dziś zazwyczaj postrzegamygo jako niezłomną postać „ze spiżu", on sam wolał się określić jako „płódporoniony". Dobrze bowiem wiedział, do jakich rzeczy jest zdolny, do jakichokrucieństw, podłości, zaślepienia doszedł, zanim spotkał Chrystusa.A i wtedy, gdy Go spotkał, słabości i upokorzeń mu nie brakowało. Nieobce mu były strach, gniew, kłótliwość, nieśmiałość, depresyjność. Mimoniewątpliwych zdolności retorycznych i wykształcenia, przy prawdziwychretorach tamtych czasów wypadał blado. Wielokrotnie pokonywano gow dysputach, wystawiano na pośmiewisko, przepędzano. Jednak nie gorszyłsię sobą. Przeciwnie, właśnie w tych słabościach, które mu wytykali jegooponenci, widział on miejsce cudu, jakiego w nim dokonuje Bóg. To dlatego,mimo iż strachliwy, gdy trzeba było, dokonywał cudów odwagi, mino iżzdolny do okrucieństwa, potrafił miłować swych braci aż do końca; mimobycia niegodnym został porwany aż do trzeciego nieba. To właśnie dlatego,że doświadczył Boga w swej słabości, Paweł może być jego apostołem. Możeiść do biedaków i grzeszników takich jak on, głosząc im Chrystusa, a niesiebie, nie strasząc ich ani nie mamiąc oznakami swej rzekomej mocyMoże więc iść do Koryntian, wśród których było „niewielu mędrców,niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych. Bóg wybrałwłaśnie to, co głupie w oczach świata... co niemocne... cowzgardzone, i to, co w ogóle nie jest" (1 Kor 1, 26-29).Tak jak podążanie drogą Chrystusa bez doświadczeniakrzyża nie miałoby dla Pawła sensu, tak teżwszelki wzlot duchowy, również mistyczny,dopiero w perspektywie181*


krzyża i słabości takiego w pełnichrześcijańskiego sensu nabierał.Dlatego dzieląc się z nami swą „mistyką", dzielisię też swymi słabościami. Zwłaszcza jedną. Wobecwielkości i wspaniałości porwania został mu dany „ościeńdla ciała". Czym był ów stimulus carnis? Skazani jesteśmy jedyniena domysły. Współcześnie wielu biblistów, nie chcąc szargać dobregoimienia Apostoła, dowodzi, iż chodziło o jakąś chorobę: czy toproblemy ze wzrokiem, czy migrenę, czy może bóle w stawach. Jednakwiele wskazuje na to, iż nie może tu chodzić o rzecz tak prozaiczną. Pawełmówi o ościeniu z podobnym ładunkiem emocji jak o uniesieniu mistycznym- „wysłannik szatana, aby mnie policzkował". Tak jak to pierwsze wynosiłogo do trzeciego nieba, tak analogicznie to drugie zdaje się go sprowadzać nasamo dno piekła. Paweł nie był małostkowy, tu nie mogło chodzić o pryszczna nosie, o jakąś słabostkę czy grzeszek. Jeżeli ten oścień był mu dany jakoprzeciwwaga, by nie chlubił się z takich uniesień ducha, to musiał z równąsiłą sprowadzać go na ziemię. Średniowieczni komentatorzy na przykład uważali,iż nie należy w imię fałszywej pruderii wykluczać upokorzenia płynącegoze sfery seksualnej, która tak głęboko tkwi w człowieku i tak bardzo może goupokorzyć, zawstydzić, dosłownie „spoliczkować"; być może chodziło o jakąśskłonność seksualną objawiającą się w natrętnych myślach.Lepiej jednak, że nie wiemy dokładnie, czym był oścień policzkującyPawła, gdyż w przeciwnym razie zbyt łatwo moglibyśmy go zaszufladkowaćjako jedyną godną mistyka słabość. Apostołowi przyznającemu się do upokorzeniachodziło po prostu o to, byśmy zrozumieli, iż drogą mistyki podąża niejakiś duchowy heros, lecz taki jak my grzesznik. To prawda, że grzeszniknawrócony, odmieniony przez łaskę, dający dowody świętości, ale jednaknadal pozostający pielgrzymem na tej ziemi, nadal więc uczestniczącyw zmaganiu, którego słabości, zranienia i upadki są nieodłącznączęścią. Taki mistyk-grzesznik szuka przede wszystkim nie „uniesień",lecz Chrystusa i zbawienia, które przychodzi przezKrzyż, gdyż o to przede wszystkim toczy się walka na tymłez padole. Jeżeli zaś na drodze rozwoju duchowegodane mu jest otrzymać łaskę porwania,me, że tym bardziej musi się182*<strong>FRONDA</strong> 41


kurczowo trzymać Zbawiciela,gdyż o ile Jego mocą może zostać porwanydo trzeciego nieba, o tyle w oparciu o własnąmoc może jedynie stoczyć się do ostatniego kręgupiekła. Dlatego autentycznym mistykom zawsze towarzyszy„oścień", czy to w postaci konkretnej upokarzającej przypadłości,czy przynajmniej w postaci dogłębnej świadomości własnej natury.Dzięki temu obca im jest taka mistyka, która skłania do skupiania sięna sobie, do szukania w zjawiskach nadprzyrodzonych dowodów na swąwyjątkowość, mistyka samozadowolenia i pychy.Droga autentycznie chrześcijańskiej mistyki, którą proponuje nam Paweł,to droga przeznaczona dla słabeuszy, gdyż tylko oni są na tyle słabi, by nie opieraćsię Temu, który może zechcieć porwać ich do swego nieba. Mocni próbująwspiąć się tam sami, czego znakiem są ich alpinistyczne przechwałki. Ich wspinaczkazazwyczaj kończy się dla nich bolesnym upadkiem w „sztuczne raje".Ostatnia podróżNiedługo po napisaniu Drugiego Listu do Koryntian Paweł udał się doRzymu. Tam został aresztowany jako jeden z przywódców groźnej dlaImperium Romanum sekty żydowskiej. Z celi więziennej pisał do swegowiernego ucznia Tymoteusza: „W pierwszej mojej obronie nikt przy mnie niestanął, ale mnie wszyscy opuścili: nich im to nie będzie policzone! NatomiastPan stanął przy mnie i wzmocnił mnie" (2 Tm 4, 16n). Rzymski sąd skazał gona śmierć. Ponieważ był obywatelem rzymskim, miał prawo zostać ścięty.Nikt nie wznosił okrzyków na cześć Pawła, gdy kładł głowę pod mieczemkata. Słaby, cherlawy, udręczony, po ludzku osamotniony, konałApostoł pogan, aby rozpocząć podróż do trzeciego nieba, tam, gdziejako pierwszy chrześcijański mistyk już przez chwilę przebywał.RAFAŁ TICHY


NOTY O AUTORACHNIKODEM BOŃCZA TOMASZEWSKI (1974) historyk, redaktor „Frondy". Ostatnioukazała się jego książka pt. Źródła narodowości (Wrocław 2006).STANISŁAW CHYCZYŃSKI (1959) poeta, prozaik, krytyk literacki, redaktor miesięcznika..Nihil Novi". Opublikował sześć książek oraz tom wierszy Czarna pończocha (2005).Mieszka w Kalwarii Zebrzydowskiej.MAREK CZUKU (1960) poeta, prozaik, krytyk literacki, z wykształcenia fizyk. Wydałsześć książek poetyckich, ostatnio: Przechodzimy do historii (2001) i Którego nie napiszę(2003). Publikował m.in. na łamach „Więzi", „Odry", „Kresów", „Toposu". „TyglaKultury", „Frazy" i „Nowej Okolicy Poetów". Mieszka w Łodzi.KRZYSZTOF DYBCIAK (1948) historyk, teoretyk literatury, eseista i autor wierszy, laureatm.in. Nagrody Kościelskich i stypendium Instytutu nauk o Człowieku w Wiedniu,ostatnio opublikował Nowy Elementarz Jana Pawia II na trzecie milenium (2005) i Trudnespotkanie. Literatura polska XX wieku wobec religii (2005) - książkę nominowaną doNagrody im. Mackiewicza za 2005 rok.ARKADIUSZ FRANIA (1973) poeta i krytyk literacki, doktor nauk humanistycznych(Uniwersytet Śląski). Wydał cztery tomiki poetyckie i dwie książki krytycznoliterackie.Mieszka w Częstochowie.MAREK HORODNICZY (1976) redaktor naczelny „Frondy"184*<strong>FRONDA</strong> 41


JAROSŁAW JAKUBOWSKI (1974) poeta, prozaik, dziennikarz. Autor tomów wierszy:Wada wymowy (1996), Kamyki (1998), Marta (2001), Wyznania ulicznego sprzedawcy owoców(2003). Za ten ostatni wyróżniony w l konkursie na bydgoską książkę roku „O ZłotąStrzałę Łuczniczki". Mieszka w Koronowie z żoną Anną i dziećmi: Olafem i Zosią.WOJCIECH KU DYBA (1965) literaturoznawca. poeta, prozaik, krytyk. Autor kilkudziesięciuartykułów historyczno- i krytycznoliterackich. Ogłosił trzy zbiory poetyckie,ostatnio Tyszowce i inne miasta (2005). Mieszka w Nowym Sączu.FILIP MEMCHES (1969) skryba. Redaktor „Frondy", autor rozmów na łamach„Europy" (cotygodniowego dodatku do „Dziennika"). Żonaty, dzieciaty. Mieszkaw Warszawie.TOMASZ MISIEWICZ (1966) absolwent historii UW. Autor opowiadań, humoreseki recenzji. Publikacje m.in. w „Przeglądzie Polskim", „Toposie", „Akcencie", „Akancie",„ Kresach".RAFAŁ TICHY (1969) redaktor „Frondy", prowadzi sklepik parafialny.JAROSŁAW TOMASIEWICZ doktor nauk politycznych, autor m.in. książek Między anarchizmemi faszyzmem - Nowe idee dla Nowej ery oraz Terroryzm na tle przemocy polityczne}(zarys encyklopedyczny).ZIMA 2006185*


Współczesna Europa i Światto arena skomplikowanych,międzynarodowych interesów,znaczących przemiani wydarzeń. To bardzozłożona, ale jakże interesującatematyka.Oto kolejny numerM iędzyna rodowegoPrzeglądu Politycznego.Pismo jest aktualnymprzewodnikiem i cennymźródłem wiedzy o współczesnymświecie.To dobra i pożytecznalektura!Rafał DUTKIEWICZPrezydent WrocławiaRADA REDAKCYJNA:Grzegorz GÓRNY, Paweł SZAŁAMACHAKonrad SZYMAŃSKI, Łukasz WARZECHAPiotr ZAREMBA

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!