13.04.2015 Views

Numer 8/2012 z 28 października 2012 - Nasza Parafia - Salwatorianie

Numer 8/2012 z 28 października 2012 - Nasza Parafia - Salwatorianie

Numer 8/2012 z 28 października 2012 - Nasza Parafia - Salwatorianie

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

historii i geografii. Korzystałem z materiałów zawartych<br />

w różnych czasopismach. Wypożyczałem niektóre<br />

pomoce z zaprzyjaźnionej szkoły, ale to wymagało<br />

wędrówki sześć kilometrów w jedną stronę. Dzieci<br />

były grzeczne, kochane, z przejęciem wpatrywały<br />

się we mnie, kiedy prowadziłem lekcje. Było cicho<br />

jak makiem zasiał. Widziałem, że dzieci były bardzo<br />

spragnione wiedzy o dalekim świecie i o tym, jak żyją<br />

inni ludzie. Żeby trochę zmniejszyć dystans między<br />

nami, na przerwach i lekcjach gimnastyki włączałem<br />

się do gier i ćwiczeń, czasem celowo nie łapałem piłki<br />

lub potykałem się. Wtedy wybuchał spontaniczny,<br />

choć tłumiony śmiech. Śmiałem się razem z nimi,<br />

a te sytuacje nas zbliżały i o to mi właśnie chodziło.<br />

Chciałem, aby dzieci nabrały do mnie zaufania, aby<br />

zobaczyły, że jestem zwyczajnym człowiekiem, tylko<br />

starszym i wiedzącym trochę więcej niż one.<br />

Oborniki Śląskie – 23 VIII 1959 r.<br />

W miarę możliwości starałem się roztoczyć opiekę<br />

nad zdrowiem dzieci. Kiedy zauważyłem, że dziecko<br />

jest smutne, śpiące, ma jakieś ślady zadrapań, sińce,<br />

prosiłem, aby pozostało po lekcjach. Wtedy na osobności,<br />

w moim skromnym mieszkaniu, rozmawiałem<br />

z dzieckiem i pytałem, czy nie jest chore, czy mogę<br />

w czymś pomóc, czy nikt nie robi mu krzywdy. Nie<br />

zawsze dzieci chciały się otworzyć i szczerze opowiedzieć<br />

o swoich troskach.<br />

Byłem wówczas kawalerem. Cały czas poświęcałem<br />

szkole, a naprawdę było co robić. Wymagało to<br />

oczywiście dużo cierpliwości i mego młodzieńczego<br />

zapału. Powoli dzieci nabierały do mnie zaufania,<br />

22<br />

a ja uczyłem się, jak do nich dotrzeć i zrozumieć ich<br />

problemy. Czasem przychodzili też po poradę rodzice.<br />

Długa, żmudna praca po wielu latach przyniosła<br />

owoce, co szczególnie odczułem w czasie wojny, kiedy<br />

nawzajem sobie pomagaliśmy.<br />

Dzieci zawsze były chętne do pomocy i odpowiadały<br />

na każdy mój apel. Na początku wspólnie<br />

uporządkowaliśmy i upiększyliśmy klasę. Obrazki,<br />

rysunki dzieci, pomoce naukowe, prace wykonane<br />

przez dzieci na lekcjach zawiesiliśmy na ścianach.<br />

Na parapetach ustawiliśmy doniczki zrobione przez<br />

starszych uczniów ze szczepkami pelargonii przyniesionymi<br />

z domu. W tym czasie nawiązałem znajomość<br />

z panem leśniczym. Po rozmowie z rodzicami i dziećmi<br />

zaproponowaliśmy, że pomożemy w lekkich pracach,<br />

takich jak zbieranie żywicy, jagód, pielenie szkółek,<br />

sadzenie lasu. W zamian otrzymamy żerdzie i słupki do<br />

ogrodzenia terenu szkolnego.<br />

Najpierw ustawialiśmy płot<br />

wzdłuż drogi. Zrobiliśmy też<br />

bramę i furtkę. Za tępienie<br />

chwastów i prace w szkółkach<br />

dostaliśmy trochę pieniędzy<br />

na gwoździe. Kiedy skończyliśmy<br />

te prace, zaprojektowaliśmy<br />

plan całego terenu<br />

szkoły: gdzie będzie ogródek,<br />

gdzie szkółka, gdzie boisko,<br />

a gdzie podwórze szkolne.<br />

Obsadziliśmy teren szkoły<br />

drzewkami otrzymanymi od<br />

leśniczego, ze słomy i łyka<br />

zrobiliśmy maty i osłoniliśmy<br />

je przed sarnami i zającami na<br />

okres zimy.<br />

Z materiału otrzymanego<br />

za prace w lesie zrobiliśmy<br />

też w klasie składaną scenę. W wielkiej tajemnicy<br />

przygotowaliśmy się do naszego pierwszego przedstawienia.<br />

Role były rozdane. Próby odbywały się<br />

wieczorami. Scena była oparta na klockach, podłoga<br />

z pożyczonych desek, kulisy z żerdzi i grubego szarego<br />

papieru, a kurtyna z koców od rodziców. Dekoracje były<br />

matowane przez „dyrektora teatru”, jak nazwały mnie<br />

dzieci. Stroje i rekwizyty wykonywaliśmy na pracach<br />

ręcznych i rysunkach. Gdy wszystko było gotowe,<br />

pomyśleliśmy o organizacji imprezy. Wybraliśmy kasjera,<br />

rozprowadzających na miejsca, porządkowych<br />

i portierów. Ze starych zeszytów zrobiliśmy bilety, na<br />

szkole i w środku wioski wywiesiliśmy afisze. Przed<br />

samym przedstawieniem odbył się przemarsz przez<br />

wieś, a dzieci zapraszały wszystkich do szkoły, śpiewając<br />

„ zapraszamy, zapraszamy, dziś wesoło będzie<br />

z nami”. Panowało ogólne ożywienie. Wszyscy czuli<br />

też tremę, jak przed prawdziwym spektaklem. Klasa<br />

zapełniała się publicznością, przyszli wszyscy<br />

mieszkańcy wsi, dziadkowie, rodzice,<br />

młodzież. Zebranych powitali wybrany<br />

uczeń i ja. Zabrzmiał gong. Kurtyna została<br />

odsłonięta. Na samym początku mieliśmy<br />

wpadkę. Mimo suflera ktoś zapomniał tekstu.<br />

Śmiech na widowni, ale już za chwilę opanowaliśmy<br />

tremę. Wszystko toczyło się gładko<br />

aż do chwili, kiedy zgasło światło. Występ<br />

kończyliśmy przy świecach. Miało to swój<br />

urok. W imieniu mieszkańców wsi dziękował<br />

nam pan leśniczy, a brawom nie było końca.<br />

Nabraliśmy zapału i przygotowaliśmy<br />

jeszcze jedno przedstawienie „O sierotce<br />

Marysi” oraz pierwszą choinkę. Ileż było<br />

emocji podczas jej przygotowania, a potem<br />

radości w trakcie zabawy. Po choince dla<br />

dzieci była zabawa dla dorosłych. Oczywiście znaleźli<br />

się grajkowie, dwaj bracia grający po weselach – trębacz<br />

i akordeonista, a z przysiółku dotarł perkusista.<br />

Zabawa trwała do północy, bez alkoholu. Wszyscy na<br />

moją prośbę spokojnie, bez sprzeciwu, dziękując za<br />

miły wieczór, poszli do domu.<br />

Przyszła wiosna, a z nią prace w ogródku i na<br />

poletkach. Za pieniądze z przedstawień kupiliśmy<br />

nasiona - nie oczekiwaliśmy pomocy od rodziców,<br />

którzy nie mieli z czego pomagać szkole. Na boisku<br />

szkolnym z drewna zrobiliśmy przyrządy gimnastyczne:<br />

drążek, równoważnię, skocznię, słup do<br />

wspinania. Kupiliśmy piłkę, siatki, linki. Ogrodziliśmy<br />

miejsce na sad i zasadziliśmy drzewka owocowe.<br />

Wszystkie prace wykonywałem wspólnie z uczniami,<br />

bez obciążania rodziców.<br />

Gdy dziecko nie przychodziło do szkoły lub miało<br />

kłopoty w nauce, odwiedzałem rodziców w ich domu<br />

i rozmawiałem o przyczynach kłopotów. Podczas<br />

rozmów dowiadywałem się o ich trudnym życiu,<br />

o sprawach rodzinnych, chorobach. Byli to przeważnie<br />

bardzo biedni ludzie borykający się z ogromnym<br />

niedostatkiem. Starałem się im pomóc w miarę moich<br />

możliwości. Jeżeli mi się to udawało, miałem wielką<br />

satysfakcję. Czasem, ośmieleni moją życzliwością,<br />

odwiedzali mnie, prosząc o radę, napisanie podania<br />

o odroczenie podatku, przydział drzewa lub w sprawach<br />

sądowych.<br />

Wieś rządziła się własnymi prawami. Zdarzały się<br />

wypadki pobić lub podpaleń z zemsty, a nawet zabójstwa,<br />

o których wszyscy wiedzieli, ale obowiązywała<br />

zmowa milczenia. Każdy bał się o swoją skórę. Nie były<br />

to łatwe czasy. Czasem po wielu rozmowach udawało<br />

Legitymacja członkowska ZNP – 1946 r.<br />

mi się namówić skłócone strony do zgody, ale ludzie<br />

byli uparci, zawzięci. To była dla mnie prawdziwa<br />

szkoła życia.<br />

Nie zapominałem jednak o moich podstawowych<br />

obowiązkach, o pracy z dziećmi. Uczniowie z IV klasy<br />

opuszczali szkołę. Było ich dwanaścioro. Wśród nich<br />

trzech było naprawdę zdolnych. Zachęcałem ich do<br />

dalszej nauki. Nieśmiało sugerowałem rodzicom,<br />

aby dali im szansę na dalsze kształcenie. Warunki<br />

materialne były główną przeszkodą, ale w końcu ich<br />

przekonałem i zgodzili się. Po wakacjach widziałem<br />

ich codziennie przechodzących obok szkoły. Musieli<br />

dotrzeć do miasta, codziennie osiemnaście kilometrów.<br />

Pytałem ich często, jak im idzie w szkole,<br />

myślałem, czy wytrwają, czy nie załamią się, czy nie<br />

zniechęcą się, czy nie odpadną na trudnej drodze<br />

do wiedzy i lepszego życia. Przychodzili do mnie<br />

po pomoc i radę. Wspierałem ich i pomagałem im.<br />

I wytrwali, wszyscy trzej ukończyli siedmioklasową<br />

szkołę męską. Jeden z nich zdał do gimnazjum,<br />

a dwóch do średniej szkoły przemysłowej. Nadal<br />

uczyli się dobrze. Wiedziałem o tym, byłem też<br />

w kontakcie z tymi szkołami i ich nauczycielami.<br />

Podziwiałem tych chłopców, byłem z nich dumny. Jeden<br />

z nich w gimnazjum otrzymał stypendium i mógł<br />

zamieszkać w bursie, a dwaj dalej maszerowali jak<br />

żołnierze po dziewięć kilometrów tam i z powrotem<br />

do szkoły, po naukę, po zawód, po chleb.<br />

23

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!