Magda Skubisz "Chałturnik"
Zabawna i jednocześnie przerażająca opowieść o grupie młodych mieszkańców Przemyśla, nawiązująca do własnych doświadczeń autorki, która przez 15 lat zarobkowała jako chałturnica weselna, specjalizując się w zabawianiu pijanych ludzi. Siedemnastoletni Zenon Kobiałka w towarzystwie kolegów z klasy dorabia nocami w weselnym zespole. Przysypianie na lekcjach oraz nie najlepsza renoma lokalu, o którym krążą plotki, jakoby pełnił funkcję agencji towarzyskiej, budzą niezadowolenie nauczycieli. Uczniowie muszą stawić czoła nie tylko zgorszonym pedagogom, ale i poznanym w miejscu pracy rozmaitym typom z pod ciemnej gwiazdy. Równocześnie próbują pomóc uwikłanym w przemyt rodzicom koleżanki, a ją samą uchronić przed zemstą gangsterów.
Zabawna i jednocześnie przerażająca opowieść o grupie młodych mieszkańców Przemyśla, nawiązująca do własnych doświadczeń autorki, która przez 15 lat zarobkowała jako chałturnica weselna, specjalizując się w zabawianiu pijanych ludzi.
Siedemnastoletni Zenon Kobiałka w towarzystwie kolegów z klasy dorabia nocami w weselnym zespole. Przysypianie na lekcjach oraz nie najlepsza renoma lokalu, o którym krążą plotki, jakoby pełnił funkcję agencji towarzyskiej, budzą niezadowolenie nauczycieli. Uczniowie muszą stawić czoła nie tylko zgorszonym pedagogom, ale i poznanym w miejscu pracy rozmaitym typom z pod ciemnej gwiazdy. Równocześnie próbują pomóc uwikłanym w przemyt rodzicom koleżanki, a ją samą uchronić przed zemstą gangsterów.
You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
<strong>Magda</strong><br />
<strong>Skubisz</strong><br />
CHALTURNIK<br />
VIDEOGRAF
Redakcja<br />
Anna Seweryn-Sakiewicz<br />
Projekt okładki<br />
Dariusz Kocurek<br />
Redakcja techniczna, skład i łamanie<br />
Damian Walasek<br />
Korekta<br />
Urszula Bańcerek<br />
Wydanie I, Chorzów 2016<br />
Wszelkie wydarzenia opisane w książce są fikcyjne,<br />
z wyjątkiem wydarzeń z tzw. chałtur — w stu procentach<br />
autentycznych.<br />
Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA<br />
41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c<br />
tel. 32-348-31-33<br />
office@videograf.pl<br />
www.videograf.pl<br />
Dystrybucja: DICTUM Sp. z o.o.<br />
01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21<br />
tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12<br />
dystrybucja@dictum.pl<br />
www.dictum.pl<br />
© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2015<br />
tekst © <strong>Magda</strong>lena <strong>Skubisz</strong><br />
ISBN 978-83-7835-470-3<br />
Printed in EU
Wszystkim wspaniałym facetom chałturnikom,<br />
za wspólnie spędzone noce.
Czwartek, godz. 4.00<br />
B<br />
uraka obudziło pianie koguta.<br />
Nienawidził ptaszyska.<br />
Kogucik był szary, kościsty, chromał na lewą łapę, a piał<br />
tak ochryple, jakby od wyklucia raczył się denaturatem.<br />
Na widok wchodzącego do kurnika Buraka zawsze reagował<br />
z tą samą wyuzdaną perfidią: podbiegał, srał precyzyjnie<br />
na lewy gumowiec, po czym, oddaliwszy się w bezpieczne<br />
miejsce, z satysfakcją łypał na właściciela, czyszczącego<br />
podeszwy. Ostatnio wynalazł nowy sposób znęcania się:<br />
punktualnie o czwartej rano właził przez otwarte okno do<br />
pokoju, wczepiał pazury w świeżo pomalowany parapet<br />
i robił ochrypłe, fałszywe: „kukuryku”, od którego pękało<br />
szkliwo na zębach.<br />
Teraz też podejrzany szelest zwiastował dalszy ciąg pobudki;<br />
Zenon, klnąc, otworzył oczy. Kogucik dostojnym krokiem<br />
wszedł na rozłożoną na parapecie białą chałturniczą koszulę,<br />
wytarł o nią oklejony jakimś świństwem dziób i zapiał tak,<br />
że aż zadzwoniło w uszach. Burak, niewiele myśląc, sięgnął<br />
7
po stojący nieopodal staroświecki budzik. Rzucił. Rozległ się<br />
skrzek, brzęk i paskudztwo, trzepocząc łysawymi skrzydłami,<br />
wypadło przez okno na podwórze.<br />
Na twarz Buraka wypłynął zasłużony uśmiech zadowolenia.<br />
Wcisnął policzek w ciepłą, pękatą od gęsich piór poduszkę<br />
i poczuł, jak jego świadomość powoli rozmywa się<br />
we wszechogarniającej potrzebie snu. Ziewnął rozdzierająco.<br />
Która była na tym cholernym budziku? Czwarta…? O szóstej<br />
miał zadzwonić, jeśli rąbnął o ziemię i się wyłączył, to on,<br />
Zenon Kobiałka, zaliczy kolejne spóźnienie w szkole…<br />
Psia kurew!<br />
Wstał, prawie płacząc, i wyjrzał przez uchylone parterowe<br />
okno. Szary świt nadciągał nad malowniczą wieś Niziny,<br />
głaskał świeżo zielone drzewka, oberwane przez wichurę dachówki,<br />
podchodził do strychu, gdzie schły liście tytoniu, i do<br />
piwnicy, gdzie śmierdziała berbelucha, rzucając przy okazji<br />
nieco światła na zagracone podwórko i roztrzaskany zegar<br />
wystający z kałuży. Kogut — nieuszkodzony w żadnym calu<br />
— właśnie połykał śrubkę.<br />
— Sio!!! — wrzasnął Zenon, machając rękami. — Wypluj<br />
to, gównojadzie!<br />
Kogut przekrzywił łeb i łyknął dwie następne.<br />
Burak wskoczył na parapet; kogut błyskawicznie zeżarł<br />
trzy następne śrubki, spaskudził się na pękniętą tarczę i niespiesznie,<br />
z godnością inwalidy pokuśtykał do kurnika.<br />
Zenon już miał rzucić się w pogoń, ale przystopowała<br />
go świadomość, że jest bez gaci, a stara Gnysowa z naprzeciwka<br />
akurat filuje przez okno. Gęba by jej się nie zamykała<br />
przez tydzień.<br />
Zeskoczył do pokoju, włożył bokserki i sięgnął po złożoną<br />
starannie koszulkę. Przycisnął ją do nosa. Trochę śmierdziała,<br />
ale nie prał, żeby nie zeszło logo Adidasa.<br />
Ziewając całą szczęką, naciągnął na siebie T-shirt. Pękł<br />
na prawym bicepsie.<br />
8
— Kurwa! — powiedział dobitnie, podsumowując całokształt<br />
dzisiejszego poranka.<br />
Właśnie obmacywał palcem dziurę, gdy rozległo się pukanie<br />
do drzwi.<br />
— Zeniuś, nie śpisz?<br />
Zenon dziko popatrzył przekrwionymi oczami. O niczym<br />
tak nie marzył, jak o solidnym, ośmiogodzinnym śnie.<br />
— Krzyczałeś, myślałam, może się co stało… Tak późno<br />
teraz wracasz.<br />
— On był w burdelu, on był w burdelu! — zaśpiewał zza<br />
ściany czyjś radosny głosik i w drzwiach mignęła brudna,<br />
mlaszcząca gęba najmłodszego Kobiałki, wcinającego czekoladowy<br />
baton.<br />
Burak popatrzył surowo.<br />
— Won, bo cię utopię w gnojówce! — ostrzegł i mlaszcząca<br />
gęba posłusznie zniknęła z pola widzenia.<br />
Przeniósł wzrok na matkę. W podomce i nocnej koszuli<br />
przypominała zgarbioną, przedwcześnie pomarszczoną<br />
dziewczynkę. Nieudana operacja serca. Cóż, zdarza się.<br />
Zwłaszcza nierentownym pacjentom.<br />
— Nie krzycz tak na brata, Zeniuś. On cię kocha.<br />
— Ja go też kocham, mamo. Nawet mu baton kupiłem.<br />
Pogładziła jego ramię. Szorstkie palce z nieomylną intuicją<br />
zatrzymały się na rozdarciu.<br />
— Ściągnij, to zaceruję… Zjadłbyś coś, synku?<br />
Burak popatrzył mściwie na kurnik.<br />
— Rosół.<br />
— Na śniadanie?<br />
— Żartuję. Niech mama nie zawraca sobie głowy jedzeniem.<br />
Najem się na dancingu.<br />
Ściągnął koszulkę. Z przyjemnością zerknął w lustro —<br />
rozrzucanie gnoju i inna, równie twórcza, praca w gospodarstwie<br />
spowodowały, że dorobił się przyzwoitego kaloryferka;<br />
przynajmniej nie musiał bulić za siłownię.<br />
9
— A dobrze tam karmią? — Usiadła, sięgnęła do kieszeni<br />
podomki; w błyskawicznym tempie nawlekła igłę i zaczęła<br />
cerować tkaninę. — Uczysz się, pracujesz… Należy ci się,<br />
żebyś dobrze zjadł.<br />
— Takiego rosołku jak mama nikt nie zrobi. Dają tam jakieś<br />
siuśki ze sklepowym makaronem, twardym, koło maminego<br />
to nawet nie stał… Ale jest zjadliwe, więc mama nie<br />
sterczy bez sensu przy garach, tylko odpocznie, położy się,<br />
poczyta… Tak jak lekarz mówił.<br />
— Oj, Zeniuś, Zeniuś, umrę, to się wyleżę za wszystkie<br />
czasy.<br />
— Nie gadaj głupot, mama! Masz brać leki i odpoczywać.<br />
Aaa… i dawaj recepty.<br />
Schyliła głowę pod pretekstem odplątywania nitki.<br />
— No, mama, recepty, mówię.<br />
— Kupiłam już.<br />
— Kiedy? Za co?! — zdenerwował się Burak. — Za sześćset<br />
złotych renty?<br />
— Zeniuś, o której wychodzisz?<br />
— O tej, co zawsze, niech mama nie zmienia tematu i da<br />
recepty po dobroci, bo sam znajdę!<br />
— Mówię przecież, wykupiłam. — Wręczyła mu zacerowaną<br />
koszulkę.<br />
Pożałował, że nie ubiera się lepiej; było mu szkoda każdego<br />
jej ściegu na tym chińskim łachmanie.<br />
— No to kupię bez recepty — oświadczył perfidnie. — Co<br />
to ma być? Plavix i dilatrend? Do tego jeszcze preductal i…<br />
Tak jak przypuszczał, zerwała się z krzesła.<br />
— Niech cię Bóg broni, Zeniuś, bo ci tyłek przetrzepię!<br />
— W jej głosie zabrzmiało święte oburzenie. — Nie będziesz<br />
dawał mi na lekarstwa! Młody jesteś! Zostaw sobie na kino<br />
albo na co inne…<br />
Rozśmieszyła go perspektywa trzepania tyłka, ale udał<br />
śmiertelną powagę.<br />
10
— Mama daje recepty albo jutro idę do przychodni i proszę<br />
lekarza, żeby wypisał nowe. A jak nie wypisze, to kupię<br />
bez recepty na bazarze i zapłacę trzy razy drożej, i mi na bilety<br />
do busa nie wystarczy, i nie będę dojeżdżał do szkoły.<br />
I będę głupi. Tego mama chce…?<br />
Odczekał chwilę. Złamała się. Z westchnieniem sięgnęła<br />
do kieszeni podomki i wydobyła plik zmiętych karteluszków.<br />
— Zeniuś, masz wydatki… — spróbowała jeszcze raz, ale<br />
uciął pretensje machnięciem ręki.<br />
— Żeby mi to było ostatni raz, mama. — Pogroził jej<br />
palcem.<br />
Wciągnął koszulkę przez głowę. Usłyszał tekstylny trzask<br />
i logo Adidasa tym razem pękło symetrycznie na pół.<br />
Czwartek, godz. 7.10<br />
Tłok w busie kursującym na trasie Niziny—Przemyśl był<br />
stałą atrakcją podróżnych, dzisiaj jednak nastąpiło tak<br />
zwane przegięcie. Liczba pasażerów trzykrotnie przekraczała<br />
liczbę miejsc siedzących, a wydychany gniewnie zza niedomytych<br />
zębów dwutlenek węgla wraz z wpadającymi przez<br />
okno spalinami tworzył we wnętrzu pojazdu gorący, piekący<br />
w gardle smrodek.<br />
Zenon — uczepiony kurczowo firanki — wisiał na oparciu<br />
siedzenia. Do pleców kleił mu się spocony facet z teczką, do brzucha<br />
usmarkane dziecko z pączkiem, a do łokcia sąsiadka Gnysowa<br />
wraz z kaczkami w tekturowym pudle. Na siedzeniu drzemał<br />
nobliwy dziadziuś z laską, która — w zależności od kąta<br />
nachylenia jazdy — dźgała Buraka to w lewe, to w prawe oko.<br />
11
Kierowca zahamował.<br />
Zenon uskoczył przed laską, nagłym ruchem ciała powodując<br />
katastrofę: facet upuścił teczkę, Gnysowa pudło,<br />
a dziecko pączek, na który natychmiast rzuciły się głodne<br />
kaczki.<br />
— I coś narobił, smarku?! — rozległ się znajomy jazgot.<br />
— Matce powim, jak si zachowujysz!<br />
— Nic nie narobiłem, pani Gnysowa! To kierowca!<br />
— Nie zwalaj na kierowcę, smarkaczu! — obudził się dziadziuś,<br />
wymachując laską, w wyniku czego stojące w pobliżu<br />
dziecko doznało lekkich obrażeń głowy. — Tylko się łokciami<br />
umiecie rozpychać! Dzisiejsza młodzież!<br />
— A jak, panie! A jakie to wyszczekane, panie! Ta jak taki<br />
po nocach si włóczy, to myśli, że mu wszystko wolno!<br />
Burak zdławił w ustach przekleństwo. Świat jest pełen<br />
wścibskich suk.<br />
— A dzisiaj to na golasa w nocy latał!<br />
— A, fe! — kłapnął protezą dziadziuś.<br />
— Za kogutym, panie! Za swoim kogutym to lata, a moje<br />
kaczki chciał tutej rozdeptać, takie to ziółko, panie! Niedługo<br />
sąsiadów zacznie z siekierą ganiać, jak mu co do głowy<br />
strzeli!<br />
Zenon oczyma wyobraźni ujrzał Gnysową z siekierą w głowie<br />
i wcale nie był to dla niego przykry widok.<br />
— Ta co si tak wybałuszasz, dupcynglu ty obrzygany?<br />
Źle mówie?!<br />
Spuścił wzrok. Zrobił to w najlepszym momencie, bo z pudła<br />
właśnie wychylił się wielki kaczy dziób i powoli, ze smakiem,<br />
kłapnął Gnysową w łydkę. Sąsiadka podskoczyła z kwikiem,<br />
zaś Zenon przeżył pierwszy w życiu niesamodzielny<br />
orgazm.<br />
Kierowca ruszył, zahamował, znowu ruszył i utknął<br />
w kilkukilometrowym korku, właściwym porannym godzinom<br />
szczytu. Kaczki dziobały po nogach, Gnysowa z dzia-<br />
12
dziusiem mokrym szeptem obgadywali sąsiadów, dziecko<br />
opłakiwało pączka, zdyszany facet w poszukiwaniu teczki<br />
wciąż się wiercił i kręcił, napierając od tyłu z uporem analnego<br />
gwałciciela.<br />
Bus szarpnął; Zenon wdepnął w kaczki.<br />
— A naser ci mater! — usłyszał i za chwilę poczuł rąbnięcie<br />
w plecy ciężką jak kłonica ręką. — Bodajbyś si wścik,<br />
szubrawcu! Szajgic jedyn obesrany!<br />
Mruknął coś w odpowiedzi i naraz znieruchomiał; ujrzał<br />
widok, który przygwoździł go do szyby. Luśka!<br />
Nie zwracając uwagi na dobiegające z fotela gniewne<br />
parsknięcia, przełożył dziadziową laskę na bok, tak żeby<br />
nie zasłaniała widoku, i przytknął twarz do szyby. Była tam.<br />
Delikatna, zamyślona, ciągnąca za sobą rozwiązaną sznurówkę.<br />
Sama.<br />
Przemknęło mu przez myśl, że jeśli poczeka dłużej, to jej<br />
nie dogoni. Przystanek znajdował się dopiero jakieś kilkadziesiąt<br />
metrów dalej i przez ten czas do Luśki mogła dokooptować<br />
Ryba albo — co gorsza — Master.<br />
Bus ruszył ostro do przodu; Zenon również. Teraz naprawdę<br />
rozpychał się łokciami. Rozległy się protesty, przekleństwa,<br />
okrzyki: „Dzie leziesz, baranie!?” i inne, które<br />
ignorował.<br />
— Niech się pan zatrzyma! — krzyknął ponad głowami<br />
pasażerów. — Muszę wysiąść!<br />
— Tu nie ma przystanku! — warknął kierowca.<br />
— Będę rzygał! — oświadczył Zenon desperacko i mocno<br />
przytrzymał się ściany, bo tak jak przypuszczał, nastąpiło<br />
błyskawiczne hamowanie.<br />
Pasażerowie zareagowali przezornie, czyli rozstąpili się,<br />
robiąc przejście do drzwi. Burak wyskoczył na chodnik. Roztrącając<br />
przechodniów, biegiem ruszył w stronę szkoły.<br />
Gdy jednak po trzech minutach zasapany dotarł do bramy<br />
budynku, po Luśce nie było już śladu.<br />
13