Marek Stelar, "Rykoszet"
Szczecin, rok 2010. Robert Krugły, oficer Komendy Wojewódzkiej Policji, oraz prokurator Mateusz Michalczyk próbują wyjaśnić sprawę dwóch niemal identycznych zabójstw, popełnionych w odległych miejscach województwa. Zbrodnie łączy sposób ich dokonania, a także osoba starosty wołogardzkiego. Sytuacja komplikuje się, kiedy w ten sam sposób, w samym centrum Szczecina ginie ogarnięty manią zbieractwa stary człowiek. W tle tych wydarzeń poznajemy losy Tadzika Rudzkiego, którego ojciec, podoficer Ludowego Wojska Polskiego, w 1968 roku został stracony za szpiegostwo na rzecz obcego wywiadu. To i następne dramatyczne przeżycia naznaczają chłopca na całe życie...
Szczecin, rok 2010. Robert Krugły, oficer Komendy Wojewódzkiej Policji, oraz prokurator Mateusz Michalczyk próbują wyjaśnić sprawę dwóch niemal identycznych zabójstw, popełnionych w odległych miejscach województwa. Zbrodnie łączy sposób ich dokonania, a także osoba starosty wołogardzkiego. Sytuacja komplikuje się, kiedy w ten sam sposób, w samym centrum Szczecina ginie ogarnięty manią zbieractwa stary człowiek. W tle tych wydarzeń poznajemy losy Tadzika Rudzkiego, którego ojciec, podoficer Ludowego Wojska Polskiego, w 1968 roku został stracony za szpiegostwo na rzecz obcego wywiadu. To i następne dramatyczne przeżycia naznaczają chłopca na całe życie...
- No tags were found...
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
tyle, na ile pozwalała ruchomość stawów barkowych. Na wpół<br />
stał, na wpół klęczał, podtrzymywany pętami. Głowa zwisała<br />
nieruchomo, opierając się podbródkiem o piersi.<br />
„Proszę cię, słodki Jezu, proszę cię…” — porucznik intensywnie<br />
wpatrywał się w ciało. Serce niemal przestało mu bić,<br />
modlił się, by Rudzki był martwy. Lecz Bóg nie wysłuchał jego<br />
prośby. Lekarz podszedł do ciała, pochylił się nad nim, odsunął<br />
kołnierz drelichu i dotknął palcami boku szyi. Po chwili spojrzał<br />
na porucznika i pokręcił głową. Nikt z nich nie był pewny,<br />
co ma oznaczać ten gest. Kapitan również.<br />
— No, żyje czy nie?! — zawołał nerwowym tonem.<br />
— Żyje — odparł lekarz.<br />
Pod porucznikiem ugięły się nogi. Niemal z nienawiścią spojrzał<br />
na plutonowego, któremu tak zaufał. Z wahaniem sięgnął<br />
do kabury i wtedy dopiero z pełną jasnością dotarło do niego, co<br />
zaraz zrobi. Ogarnęło go przerażenie, bo oto ziścił się koszmarny<br />
sen. Kapitan syknął do niego, tak by nie usłyszeli go żołnierze,<br />
cztery postacie o bladych twarzach, stojące wciąż w równym<br />
szeregu, z bronią u nogi.<br />
— Idź tam, człowieku!<br />
Ocknął się i spojrzał na prokuratora nieprzytomnym wzrokiem.<br />
Potem ruszył przed siebie jak automat, odpinając kaburę<br />
i wyciągając broń. Wciąż idąc, odbezpieczył ją, przeładował<br />
i mocno ścisnął rękojeść, trzymając palec wskazujący na kabłąku<br />
spustu. Pokonał te kilka metrów dzielące go od skazańca<br />
i sztywno wyprostowany stanął przed nim. Nie myślał o niczym.<br />
Lekarz odsunął się i odwrócił twarz. Porucznik uniósł rękę, wymierzył<br />
w pochyloną głowę Rudzkiego, ledwo zmuszając się, by<br />
nie zamknąć powiek. Nie mógł ich zamknąć. Nie mógł spudłować,<br />
bo tylko pogorszyłby sytuację. Widział, jak pierś tamtego<br />
lekko, niemal niedostrzegalnie unosi się i opada w płytkim, urywanym<br />
agonalnym oddechu. Wyraźnie zobaczył muszkę pistoletu,<br />
odcinającą się czernią od bieli bawełnianej opaski. Dziękował<br />
Bogu, że Rudzki dał sobie ją założyć. Nawet nie chciał myśleć,<br />
13