22.08.2015 Views

FRONDA

ósmy grzech główny - Fronda

ósmy grzech główny - Fronda

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

PISMO POŚWIĘCONE<strong>FRONDA</strong>Nr 42Rok 2 przed


<strong>FRONDA</strong>Nr 42ZESPÓŁNikodem Bończa Tomaszewski, Michał Dylewski, Grzegorz Górny,Marek Horodniczy (redaktor naczelny), Aleksander Kopiński, Estera Lobkowicz.Łukasz Łangowski, Filip Memches. Sonia Szostakiewicz,Rafał Tichy, Wojciech Wencel, Jan ZielińskiZrealizowano w ramach Programu Operacyjnego Promocja Czytelnictwaogłoszonego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.OPRACOWANIE GRAFICZNE I PROJEKT OKŁADKIJan Grzegorz ZielińskiGRAFIKIMaciej Michalski (strony: 210-218,254-259,313)Robert Trojanowski (strony: 268-287,318)Kadry z filmu Mulholland Drive Davida Lyncha na podstawie polskiego wydania DVD,Gutek Film 2001Kadry z filmu Przez ciemne zwierciadło Richarda Linklatera na podstawie polskiegowydania DVD, Warner Home Video 2007REDAKCJA STYLISTYCZNA I KOREKTAJDADRES REDAKCJI I WYDAWCYul. Jana Olbrachta 94, 01 -102 Warszawatel.: (022) 836 54 44; fax: (022) 877 37 35www.fronda.plfronda@fronda.plWYDAWCAFronda pl sp. z o.o.Zarząd: Michał Jeżewski, Tadeusz GrzesikDRUKWydawnictwo AA spółka jawna, pl. Na Groblach 5, 31-101 Krakówtel.: (012) 422 89 83, 422 13 44, fax: (012) 292 72 96,e-mail: pracowania@aa.com.plPRENUMERATA PISMA POŚWIĘCONEGO „<strong>FRONDA</strong>"Księgarnia Ludzi Myślącychul. Tamka 45. 00-355 Warszawatel.: (022) 828 13 79 • e-mail: info@xlm.pl • www.xlm.plAby otrzymywać kolejne numery za zaliczeniem pocztowym, prosimy wypełnić stałezamówienie na stronie internetowej www.ksiegarnia.fronda.plRedakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i zmiany tytułów.Materiałów niezamówionych nie odsyłamy.Redakcja „Frondy" nie ponosi odpowiedzialności za treść i formę reklam.ISSN 1231-6474


S P I S R Z E C Z YRAFAŁ TICHYMatrix - rechrystianizacja 6RAFAŁ TICHYMała Arabka - kaprys Boga 27WŁODZIMIERZ MARCINIAKMaszyny władzy 64SZCZEPAN TWARDOCHRosja za szybą 78KRZYSZTOF KAWALECDmowski i Piłsudski - podobieństwo postaw, asymetria ocen 87LECH JĘCZMYKZnikająca rzeczywistość, czyli inwigilacja matką niepewności 100REMICIUSZ WŁAST-MATUSZAKPłakałem po Kuroniu 104Kurs liczenia bułek 105Znaki 106ŁUKASZ SATURCZAKPop-art 1071 MAREK HORODNICZYDezintegracja. Rzecz o męczennikach acedii 1101 SZCZEPAN TWARDOCHCzad kontra acedia 128| STANISŁAW ŁUCARZ SJAcedia - ósmy grzech główny 136| FILIP MARIA MUSZYŃSKIDobry chłopiec 1461 ROZMOWA Z TOMASZEM KOŁODZIEJCZAKIEMNie-ZŁA sztuka dla chłopaków 156LATO 2007 3


Osiągnięcia„SREBRNA SERIA"Nowości wydawniczeW tym roku <strong>FRONDA</strong> otrzymała:— Nagrodę Stowarzyszenia Wydawców Katolickich„Feniks 2007" w kategorii „seria wydawnicza"za Srebrną Serię - FIDES ET RATIO— Wyróżnienie „Feniks 2007"w kategorii „nauk kościelnych" za książkęMsza święta w pytaniach i odpowiedziach„Srebrna Seria" to cykl dziel, których autorami są klasycy XX-wiecznej filozofii i teologii katolickiej. Do tejpory ukazało się w niej 11 książek autorstwa takich myślicieli, jak: Karl Adam, Gilbert Keith Chesterton,Jean Donielou, Dietrich von Hildebrand, Ronald A. Knox i Jacąues Maritain. Seria prezentuje głębię i bogactworefleksji chrześcijańskiej w obliczu wyzwoń współczesności. To lektura wzbogacająca duchowoi inspirująca do działania w duchu Ewangelii.Łukasz Kubiak • MSZA ŚWIĘTA W PYTANIACH I ODPOWIEDZIACHPraco autorów młodego pokolenia: teologa i filozofa Łukasza Kubiaka oraz grafika i rysownika Piotra Janowczyka- stanowi niebanalny przykład swoistego przewodnika po Eucharystii dla osób luźno związanychz Kościołem. Zawiera 100 pytań i odpowiedzi dotyczących Mszy świętej, jej istoty oraz poszczególnych elementów.Ortodoksyjne treści ilustrowane są rysunkami przynależnymi raczej do estetyki popkulturowejniż kościelnej, zachowując jednok oryginalny, sakralny i metafizyczny wymiar.Virtorio Possenti • REWOLUCJA DUCHA. DOKTRYNA SPOŁECZNA KOŚCIOŁAWIDZIANA OCZYMA KARD. KAROLA WOJTYŁYBłyskotliwy wywiod wybitnego włoskiego filozofa i publicysty Vittorio Possentiego, który (tuż przed historycznymkonklawe) zaprosił kard. Karola Wojtyłę do zajęcia stanowiska wobec konkretnych kwestii społecznych,takich jak: praca, zatrudnienie, ekonomia, totalitaryzm i demokracja. Z kolejnych odpowiedziwylania się głębokie osobiste przekonanie przyszłego papieża, że o aktualności i skuteczności nauki społecznejKościoła rozstrzygać będzie przede wszystkim zainteresowanie osobą ludzką: PRYMAT OSOBY.Wszelkie normy i cały wysiłek tej nauki służyć muszą budowaniu społeczeństwa jako WSPÓLNOTY OSÓB.Zdaniem Kardynała tylko umacnianie wartości osobowej człowieka stanowić może naprawdę efektywnązaporę przeciwko fałszywym modelom społecznego współżycia: przeciw kolektywizmowi i indywidualizmowi,przeciw społecznemu wyzyskowi i niesprawiedliwości.Vittorio Messori • OPINIE O MARYINajnowsza książka Vittorio Messoriego nawiązuje do jego pierwszej bestsellerowej książki „Opinie o Jezusie".Tym razem Messori, w ciągu kilkuletnich badoń, zebrał potężny materiał na temat osoby Maryi. Książkaukazuje nie tylko jej życiorys, ale i rolę, jaką przez blisko 2000 lat odgrywała w historii świata. Messoridokładnie śledzi kulturowe procesy, na których Motka Boża odcisnęła znok swej obecności. Często niezdajemy sobie sprawy, jak bardzo osoba Bożej Rodzicielki jest obecna w naszym codziennym życiu, jokbardzo zmieniła i nadal zmienia oblicze otaczającego nos świato. Pasjonująco i zaskakująca lektura.Jacek Grzybowski• JACOUES MARITAIN i NOWA CYWILIZACJA CHRZEŚCIJAŃSKAPraco ks. Jacka Grzybowskiego poświęcona jest jednemu z najwybitniejszych filozofów chrześcijańskichXX wieku, prekursorowi neotomizmu - francuskiemu myślicielowi Jacąuesowi Moritoinowi, a zwłaszczajego koncepcji cywilizacji chrześcijańskiej. Można rzec, że odpowiada ona na wyzwanie Jana Pawła II,który apelował o to, by ludzkość budowała dziś cywilizację miłości, cywilizację życia. Maritain w swejtwórczości starał się nakreślić obraz takiej cywilizacji oraz opisywał sposób, w jaki możno to osiągnąć.Jego myśl inspirowała uczestników Soboru Watykańskiego II, a także somego Karolo Wojtyłę. Dziękiksiążce ks. Grzybowskiego możemy nie tylko lepiej poznać źródła inspiracji Jana Pawła II, lecz równieżodpowiedzieć sobie na pytanie, juk potraktować papieski apel o budowę cywilizacji miłości.


ŁUKASZ ŁANCOWSKIZapomniane autorytety 180LECH JĘCZMYKIncal, czyli drobina światła w Mroku200***Satanizm jako konserwatyzm 206KAZIMIERZ MALINOWSKIPerwersyjny inaczej, czyli normals 210EWA STEFAŃSKARewolucja sponsorowana 219BETINA RÓHLZabawa w komunizm! 224FILIP MEMCHESPowiesić Źiżka 244KAZIMIERZ MALINOWSKIArtysta a kurde moralność oraz wartości 254WOJCIECH CHMIELEWSKIUśmiech Stefana Pękały 260ADAM LUBICZHonor - to rzecz prosta 268BARTOSZ WIECZOREKSekularyzacja - pożądany schyłek mitu 272JĘDRZEJ ABRAMOWSKIPiekielna maya 288PAWEŁ C.In solitudine 302KATARZYNA PAZDANPróba 305NOTY AUTORACH 314


Albo, albo, na coś się trzeba zdecydować. Albo pierwsirodzice mieli problem z „trudną wolnością", alboz „niewiedzą". Jeżeli upadli, ponieważ zostata wokółnich podstępnie rozsnuta sieć iluzji, to należy im raczej- „biedaczkom" - współczuć i nad ich fatalnym losemsię użalić, niż ich oskarżać, wbijać w poczucie winyi wypędzać z raju.MTRIX- rechrystianizacja -RAFAŁTICHYPomińmy milczeniem dwie kolejne części Matma, z ich wątpliwym i zagmatwanymprzesianiem. To dzięki spotkaniu z „pierwszym" Matrixem, dziękiNeo, Morfeuszowi, zwłaszcza zaś tajemniczej, androginicznej, skórzanejTrinity, która szepce na ucho, by iść za królikiem, zrozumieliśmy to, co od takdawna niejasno przeczuwaliśmy, co nie dawało nam spać, swędziało gdzieśw głowie, niepokoiło, powodowało napady deja vu, zrozumieliśmy zatem, żewszystko, czym dotąd żyliśmy, czym się otaczaliśmy, co gromadziliśmy, totylko ułuda.Na wschód od EdenuIstnieje wiele doktryn religijnych i filozoficznych, w których za centralnyproblem egzystencjalny człowieka uważa się ułudę spowijającą jego umysł.Miejscem powstania większości z nich jest szeroko rozumiany - geograficznie,kulturowo i cywilizacyjnie - Wschód. Z przyczyn zasługujących na od-6<strong>FRONDA</strong> 42


ębne rozważenie to właśnie tam skonstruowano najbardziej rozbudowanekoncepcje utożsamiające otaczający nas świat z iluzją.W systemach tych źródła takiego stanu rzeczy szuka się zazwyczaj w samymfakcie narodzin tego świata. Czy to w wyniku jakiegoś kosmicznegodeterminizmu, błędu jednej z boskich istot czy też przewrotności reprezentującegociemną stronę mocy Demiurga doszło niegdyś do tragicznego w skutkachzmieszania boskiego, duchowego pierwiastka rzeczywistości z nieboską,złudną materią. Powstały w ten sposób widzialny świat jest więc miejscemwygnania, alienacji, samotnościnieświadomych swej prawdziwejnatury niebiańskich istot, którebłąkają się w trzech wymiarach,próbując zaspokoić się iluzorycznymidobrami. W hinduizmiei buddyzmie nazywa się to„maja" lub „samsara", czyli iluzorycznykrąg pożądliwości, którynie pozwala nam uświadomićsobie naszej prawdziwej, boskiejnatury. W systemach gnostyckichmówi się o „więzieniu" ciała, jakie dla duszy pochodzącej z jedynego prawdziwego,dobrego, niebiańskiego świata ukuł zły Demiurg. W filozofii Platona,która przynajmniej w tym względzie czerpała z idei wschodnich, o czymśpodobnym opowiadał słynny mit jaskini, gdzie spętani łańcuchami niewolnicybiorą złudne cienie rzeczy odbijających się na ścianach jaskini za samete rzeczy.Wyrwać się z owego piekielnego kręgu iluzji można tylko poprzez przebudzenieumysłu i dostrzeżenie prawdziwej natury rzeczywistości, czyliułudy, tego, co dotąd wydawało nam się tak realne i tak godne zabiegóworaz prawdziwej realności, tego, czego dotąd w ogóle nie dostrzegaliśmy. Dlaprzebudzonego umysłu otaczający go świat niewiele się różni od zerojedynkowegokodu rzeczywistości wirtualnej, a mrówcze zaangażowanie nieprzebudzonychumysłowo, aby osiągnąć coś trwałego w tych trzech wymiarach,jawi się w swej groteskowości jako tragiczne i godne współczucia. Odtąd jegocelem jest rozbicie jak największej ilości krzywych zwierciadeł w systemieLATO 2007 7


totalnej ułudy i pomoc w powrocie uwolnionego pierwiastka duchowego doswej pierwotnej macierzy.Do tych wschodnich, gnostyckich i platońskich wątków współcześnie częstonawiązywał w swej twórczości pisarskiej i popularyzował je na „zachodzie"na gruncie science fiction Philip Dick. Bohaterowie jego powieści to zazwyczajofiary jakiegoś kosmicznego szwindlu, które od momentu uświadomienia sobietego za wszelką cenę starają się dowiedzieć, kim tak naprawdę są, po co żyjąi kto je tak nikczemnie oszukał. To właśnie w dużymstopniu od Dicka, ubierającego dawne mity i filozoficzneniepokoje człowieka w sztafaż fantastyki, zaczerpnęlipomysł na swój film bracia Wachowscy, tworząctrylogię Matrix.Dodali przy tym swej opowieści dość wyraźny kontekstchrześcijański, co widać choćby w nazwach osóbi miejsc: emisariuszka przebudzonych to Trinity, ichzdrajcą okazuje się Cypher, a miejscem schronienia jestSyjon. I to połączenie gnostyckiej opowieści z chrześcijańskąsymboliką nie jest wcale bezzasadne. Mimo bowiemwielu różnic, jakie dzielą doktrynę chrześcijańską od wschodniej gnozyw jej czystej postaci, istnieje między tymi wizjami świata wiele podobieństw,analogii, a nawet płaszczyzn porozumienia. Nie przez przypadek gnoza byław pierwszych wiekach chrześcijaństwa tak atrakcyjna dla jego wyznawców, nieprzez przypadek tak gorliwie zwalczana przez Ojców Kościoła, w końcu nieprzez przypadek ortodoksyjną doktrynę chrześcijańską określano „gnozą prawdziwą".A poza tym chrześcijaństwo to w swych korzeniach przecież religiawschodu.Niech żyje wolność!Idea „ułudy" spowijającej nasze oczy i umysły jest zatem, wbrew pozorom,bardzo bliska chrześcijańskiej wizji świata.Podstawową różnicą dzieląca ją od koncepcji wschodnich i gnostyckichjest to, że nie skupia się na problemie materialności czy cielesności jako przyczynienaszego omamienia. Oczywiście również dla chrześcijan świat jesto wiele głębszy i bogatszy niż to, co postrzegamy zmysłami. Lecz to nie znag<strong>FRONDA</strong> 42


czy, że materia czy zmysły są nierealne lub złe. To, co stworzone, jest dobre,gdyż chciane przez Stwórcę, a chciał On stworzyć oprócz zwiewnych chórówanielskich również „ptaki powietrzne" i „zwierzęta polne", a nawet „potworymorskie", za co w psalmach wciąż jest wychwalany.Skoro więc w narodzinach tego świata nie było nic złego, co przesądziłoo tym, że obecnie znajdujemy się w tak opłakanym stanie? Opowiadanie z KsięgiRodzaju udziela dość jasnej odpowiedzi: to same istoty stworzone - i to te najdoskonalsze- zadecydowały o swym upadku, a mogły0 tym zadecydować, gdyż były wolne. Dar wolności dajebowiem rozumnemu stworzeniu możliwość działania1 chcenia nie tylko zgodnie z naturą, lecz także wbrewnaturze, możliwość wykorzystania natury niezgodniez wpisanym w nią pierwotnym dynamizmem i ukierunkowaniem.Z tej możliwości wpierw „przewrotnie"skorzystał jeden z najwspanialszych aniołów - Lucyfer,a następnie za jego podszeptem pierwszy człowiek- Adam. W ten sposób za sprawą wolnej woli, czy teżraczej grzesznej woli, zło wdarło się w stworzenie.Czym w takim razie wytłumaczyć „obłędną" decyzję rozumnych istot, abypostępować wbrew własnej naturze? Nigdy nie sposób wytłumaczyć jej dokońca. Tajemnicę grzechu pierworodnego i źródeł ludzkiego znieprawienia,owo mysterium iniąuitatis, zawsze okrywa zasłona niepoznawalnego otulającanajgłębsze tajniki naszego serca, znane jedynie Stwórcy. Można też mówić0 pewnym przewrotnym bogactwie czynników wpływających na nasz zły wybór,bogactwie, które trudno sprowadzić do wspólnego mianownika. Tradycjachrześcijańska, opierając się na wskazówkach i sugestiach zawartych w Biblii,jest jednak zazwyczaj zgodna, że wśród wielu złych poruszeń naszego sercajedno w sposób szczególny wpłynęło na złą decyzję naszych prarodziców1 nadal pozostaje najgłębszym korzeniem każdego z naszych złych wyborów.Chodzi o pychę - czyli pragnienie własnego wywyższenia. Właśnie to pragnienierozpaliło się w sercu człowieka po „pierworodnej" rozmowie z demonem.Dlaczego bowiem człowiek miałby pozostawać tylko człowiekiem, dlaczego -przy swojej mądrości, przedsiębiorczości i wymowności - nie miałby sięgnąćwyżej, dlaczego nie miałby sięgnąć najwyżej? Za podszeptem Lucyfera Adamw swej pysze zapragnął być jak bóg, a więc sam decydować, co jest dobre, a coLATO 2007g


złe, sam kierować swym życiem, sam nadać mu sens i spełnienie, ukształtowaćsiebie i otaczający go stworzony świat wedle swego upodobania. W tensposób zerwał relację ze Stwórcą, wziął ster wydarzeń we własne ręce i zacząłbudować swój własny upadły świat.Drzewo poznaniaGdzie w takim razie w tej wizji jest miejsce na problem ułudy? Wedle Bibliiczłowiek wybrał zło buntu wobec Stwórcy i odwrócenia porządku rzeczy, gdyżCHCIAŁ tak uczynić - był to jego wolny i świadomy wybór. Nie ma tu mowyo jakimś determinizmie, błędzie lub dramacie dokonującym się bez naszejwoli i naszego świadomego udziału.Rzeczywiście w myśli judeochrześcijańskiejw problematyce grzechu i upadkukładzie się przede wszystkim akcent nawolność człowieka i wypływającą z tejwolności złą decyzję jako przyczynęgrzechu, co mogło wynikać z chęciobrony wolności ludzkiej wobec gubiącychtę ideę „konkurencyjnych" religii,zwłaszcza gnozy. A jednak Biblianie tylko nie pomija w swej wizji ludzkiegoupadku problemu poznania, leczstawia go wręcz niejako w samym centrumrajskiego dramatu. Grzech pierworodny opisujeprzecież jako zerwanie owocu z drzewa poznania,a wśród przyczyn tego zerwania niepomiernąrolę przypisuje iluzji, jaką demon roztoczył przedoczyma niewinnych, beztroskich, nagich mieszkańcówraju.Zwodziciel, chcąc bowiem skłonić pierwszych ludzi do złej decyzji, zacząłod tego, że utkał wokół nich misterną sieć kłamstw. Wpierw skłamał im, iżowoce z drzewa poznania są dobre, co więcej, dają moc równą Stwórcy, a więcże Bóg zabraniając ich spożywania, nie tyle kierował się dobrem ludzi, ilestrachem, by nie stali Się mu równi. W ten sposób demon podważył zaufanie|Q <strong>FRONDA</strong> 42


prarodziców do Boga, wmówi! im, iż jest On Bogiem złym, który ich nie miłuje,lecz zniewala absurdalnymi zakazami. Następnie roztoczył przed nimiponętną i złudną perspektywę sięgnięcia po „boskość" o własnych siłach. Niewiadomo, czy i jak długo pierwsi rodzice przeciwstawiali się „wirtualnej rzeczywistości",którą demon próbował uwieść ich umysły. Wiadomo tylko, żew końcu ulegli, dlatego my narodziliśmy się już z bielmem iluzji na oczach.Błędy mtodościJednak czy przyznanie, że człowiek upadł w wyniku oszustwa, nie przeczytemu, co zostało stwierdzone wcześniej o wolnym i świadomym wyborzeprzez niego zła? Innymi słowy, czy tam, gdzie decyzja jest powodowanabrakiem właściwego poznania, niewiedzą, możemy jeszcze w ogóle mówićo winie i grzechu? Wyakcentowanie problemu poznawczego w opowiadaniubiblijnym zdaje się podważać oryginalność objawienia judeochrześcijańskiegow tym względzie. Albo, albo, na coś się trzeba zdecydować. Albo pierwsirodzice mieli problem z „trudną wolnością", albo z „niewiedzą". Jeżeli upadli,ponieważ została wokół nich podstępnie rozsnuta sieć iluzji, tonależy im raczej - „biedaczkom" - współczuć i nad ich fatalnymlosem się użalić, niż ich oskarżać, wbijać w poczuciewiny i wypędzać z raju.Mówienie o „zawinionej" niewiedzy wydaje sięna pierwszy rzut oka w powszechnym odczuciu wewnętrzniesprzeczne. Jednak dzieje się tak tylko dlatego,że przyzwyczajeni jesteśmy w tym względzie dooperowania greckimi kategoriami myślenia. Kategorie tezakorzenione w zachodniej kulturze zazwyczaj bardzo pomagająnam w racjonalnym, logicznym i zdroworozsądkowymrozwiązywaniu zagadek wszechświata. Ale nie znaczy to, że są przydatne dorozwiązania ich wszystkich i że nie mogą wprowadzać w błąd. Tak też jestw tym wypadku. Otóż myśliciele greccy, widząc, jak bardzo racjonalizacjaświata oraz oparta na tym wiedza pomagają w usuwaniu szkód, jakie czyniłaludzka głupota i przesąd, dokonali prostego utożsamienia - określanegomianem intelektualizmu - pomiędzy nabywaniem wiedzy a zdobywaniemdobra oraz pomiędzy życiem w niewiedzy a popełnieniem zła. Według nichLATO 200711


człowiek popełnia zło z powodu niewiedzy co do natury dobra, kiedy zaśzostaje pouczony, czym jest dobro, po prostu je czyni. Niemożliwa więc z tejperspektywy byłaby sytuacja, żeby człowiek powiadomiony o naturze dobradziałał wbrew tej wiedzy. Gdy zaś rozpatrywano problem zła na płaszczyźniereligijnej, pytając o przyczyną pierworodnego upadku, to zgodnie z powyższąlogiką wiązano go zazwyczaj właśnie z jakimś mitycznym błędem, niewiedząniewinnych umysłów, z której wyzwolić się można dzięki nabyciu zbawczejwiedzy - gnozy.Dziś takie greckie - czy też gnostyckie - myślenie o korzeniu zła i ludzkiegoupadku w sposób szczególny rozwija i propaguje psychologia, mającazresztą ambicje stać się namiastką współczesnej zracjonalizowanej religii.Wedle uczniów Freuda, Junga i Maslova odprawiających nad kozetką kapłańskieobrzędy wszystkie nasze ciemne sprawy można sprowadzić do szeregubłędów: błędów młodości, błędów w wychowaniu, błędnego systemu, w jakimżyliśmy. Mama i tata się rozchodzą, gdyż byli niedojrzali psychicznie i źlesię dobrali, ubecy, szpicle, kapusie skutecznie usprawiedliwiają się stwierdzeniem„ale ja nie wiedziałem", „urodzeni mordercy" mordują, gdyż takimisię narodzili. Zarażeni psychologicznym intelektualizmem możemy błądzićze spokojnym sumieniem.Wina niewiedzyTo, co nam dzisiaj tak trudno zaakceptować,mianowicie, iż można biednych prarodzicówobarczać winą za oszustwo, któremu ulegli, jestnie tylko zgodne z biblijnymi kategoriami myślenia,lecz stoi wręcz u samych podstaw biblijnegorozumienia grzechu. Autorzy Księgi Rodzaju,podkreślając bowiem, iż dramat naszego upadkurozegrał się wokół „drzewa poznania", wcalenie chcieli usprawiedliwiać człowieka. Niemieli zamiaru za cenę iluzji poświęcić wolności.Oświadczając nam, iż zostaliśmy haniebnieoszukani i żyjemy w ułudzie, niestrudzenie obstająprzy tym, że jesteśmy wolni, a więc i winni.<strong>FRONDA</strong> 42


Oczywiście myśl judeochrześcijańska nie wyklucza wcale tego, że w swej kondycjipsychiczno-duchowej nosimy bagaż błędów innych (na tym zresztą polegaspołeczny wymiar grzechu) ani że na nasze złe wybory mogą mieć wpływ niezależneod nas okoliczności (na tym przecież polega dyskomfort przebywaniana tym łez padole). Nie musi to jednak według nich oznaczać, że pozostajemytych błędów i okoliczności całkowitymi niewolnikami, mogącymi zdjąć z siebiecałą odpowiedzialność prostym stwierdzeniem „ale ja nie wiedziałem". Możnajak najbardziej być odpowiedzialnym za własną ślepotę.Aby to zrozumieć, musimy się zwrócić ku psychologii biblijnej, w decydującysposób odpowiedzialnej za tego rodzaju pogląd. W swej wizji człowiekabiblijni autorzy kładli bowiem nacisk wbrew wszelkim greckim dualizmomi gnozom nie tylko na jedność psychofizyczną człowieka, lecz także na jednośćjego pragnień i myśli. A więc to, co człowiek myśli o świecie, to, jak goocenia i jakie ma o nim wyobrażenie, jest według nich u swych podstaw zależneod jego pragnień i wolności. Na przykład człowiek, napotykając przedmiot,który go zaciekawił, rozbudził w nim namiętność bądź przeciwnie stanowizagrożenie, pragnie nabyć lepszej wiedzy, rozłożyć na czynniki i objąć swymumysłem. To wydaje się dość oczywiste. Jednak wedle autorów biblijnych odnaszych pragnień zależne jest nie tylko to czy, jak i ile nabędziemy jakiejś wiedzy,lecz również to, czy przypadkiem nie wybierzemy niewiedzy. Człowieknie tylko poznaje coś, gdyż chce to poznać, lecz także nie poznaje czegoś, gdyżnie chce tego poznać. A czyni tak, gdy przeczuwa, iż dalej nabywana wiedzaczy też głębsza świadomość czegoś mogłyby postawić pod znakiem zapytaniapragnienia jego serca, ukazać je w złym świetle, stanowić dla nich przeszkodę.Taka „niewygodna prawda" albo jest więc wypierana ze świadomości, albo teżczłowiek nie dopuszcza, by jego umysł do niej przylgnął. W ten sposób naszepragnienia, namiętności, pożądania mogą zaślepić rozum.Nie ma bowiem - jak stwierdza wybitny znawca myśli hebrajskiejC. Tresmontant - podwójnej rachunkowości, wodoszczelnej ścianymiędzy myślą a wolnością. Myśl nie rozgrywa się w jakimś czystymmiejscu, odgrodzonym od opcji serca i jego mrocznych planów.Gdy zatem w człowieku rodzą się złe myśli, zasłaniające prawdę, on sam w dużymstopniu, właśnić poprzez udział w ich rodzeniu jego własnej woli, jestLATO 2007U


za nie odpowiedzialny. I dlatego w perspektywie biblijnej przeciwieństwemprawdy jest nie tylko błąd, jak przyjmowali Grecy, lecz także kłamstwo. Jestzaś ono grzechem, gdyż niepoznawanie prawdy jest w tym wypadku wynikiemnie tyle niezależnych od człowieka okoliczności zewnętrznych, ile rezygnacjiczłowieka z jej poznawania, niejako dezercji wobec jej wymogów. Człowiek,który wchodzi w grzech, jest zakłamany, gdyż świadomie, w wolności zamykaoczy na prawdę, która pozostaje wobec niego jawna. Błądzi, gdyż nie chceznać prawdy, fałszywie ocenia rzeczywistość, gdyż chce ją widzieć inną, niżjest. Można więc bez popadnięcia w sprzeczność mówić o zawinionej niewiedzyczy grzesznej głupocie. Głupocie wypływającej nie tyle ze schorzeniapsychicznego, ile schorzenia duchowego, głupocie opartej na zatwardziałościserca.Spirala kłamstwaZ perspektywy „psychologii biblijnej" dramat, który rozegrał się w raju,nabiera nowego wyrazu. Nie jest tylko dramatem wolności, lecz także zakłamania,grzesznej niewiedzy. Dlaczego jednak pierwsi rodzice zaczęli sięoszukiwać i jakiej prawdy nie chcieli znać? Wedle pogłębiających antropologiębiblijną Ojców Kościoła zakłamanie zrodziło się w umysłach pierwszychrodziców dokładnie z tego samego powodu, z jakiego w ich woli zagnieździłasię nieprawość - z powodu pychy. Właśnie dlatego, że zapragnęli „być jakbogowie", zaczęli się oszukiwać, że mogą się takimi stać. Szatan nie miałmocy, by narzucić im swą iluzję. Mógł im ją tylko zaproponować. Ulegli jej,gdyż zapragnęli tego co on - wywyższenia. Wizja hierarchii bytów, na którejczele stoi Człowiek, podbiła ludzki umysł wbrew wszelkiej jej niedorzeczności,wbrew wszelkiemu bagażowi doświadczeń, jakie człowiek nosił, a miałatę siłę podboju właśnie dlatego, że była połączona z namiętnością. W tensposób pycha próżności zrodziła kłamstwo, pychę zaślepienia. Zaślepieniezaś usprawiedliwiło i ośmieliło do czynu, ku któremu drżało serce człowieka- uzurpacji boskości.Kłamstwo co do swojej własnej kondycji pomogło z kolei człowiekowizaakceptować kłamstwo w odniesieniu do Boga. Oczywiście, można by powiedzieć,że kłamstwo w odniesieniu do Boga wyprzedziło wszystkie inneu wrót upadku. Szatan przecież, chcąc zwieść człowieka, najpierw podwa-14<strong>FRONDA</strong> 42


żył jego zaufanie do Boga. Jednak to dopiero wtedy, gdy człowiek zapragnąłwidzieć się innym, niż jest, w pełni zaakceptował sugestie, by widziećinaczej niż dotąd swego Stwórcę. O ile więc wina szatana polegała na tym,że zachwiał pewnością pierwszych rodziców w miłość Boga, o tyle ich winapolegała na tym, że zwiedzeni możliwością znalezienia rekompensaty na tenzawód miłosny w samych sobie, przystali na to oszustwo, nie próbując gopodważyć czy choćby zweryfikować. Perspektywa bycia jak bogowie okazałasię zbyt pociągająca, by przełamać ów miłosny kryzys, jaki wprowadził międzyczłowieka i Boga demon. Zanim więc człowiek upewnił się, czy Bóg go rzeczywiściezdradził, sam zdradził Boga, budując dla swego usprawiedliwieniailuzoryczny obraz ciemiężyciela nie kochającego nas i nie zasługującego nanaszą miłość.Kiedy zaś człowiek zajął miejsce Boga i zerwał owoc z drzewa poznania,jego umysł bez przeszkód i niezmordowanie zaczął tkać sieć iluzji, nowywspaniały „wirtualny" świat, w którym to jego pragnienia i wizje decydują0 tym, co jest prawdziwe i dobre. Sam więc wtrącił się do więzienia zakłamania,gdyż zakochał się w świecidełkach, które stworzył jego „nowo koronowany"umysł. Biedny jest człowiek, ale i winny, tym bardziej biedny, że winny.W sieci pająkaOczywiście, w naszej obecnej sytuacji po grzechu pierworodnym i upadkuistnieje wiele powodów „ślepoty" i błądzenia co do prawdziwego oblicza„świata" - brak światła płynącego od Stwórcy, rozbicie i osłabienie władzpoznawczych, grzechy innych, przemijalna postać rzeczy. Już to wystarcza, byporuszanie się po tym łez padole było pełne udręki i niepewności. A jednak1 w tym wypadku umysł rozpościera przed naszymi oczami dodatkową siećiluzji, pomnażając i niejako sankcjonując otaczające nas mroki. W pewny sensiepowtarza, rekapituluje na swój własny użytek rajski dramat.Po pierwsze oszukujemy się co do nas samych. Można powiedzieć, żerzadko którą wadę opanował człowiek tak perfekcyjnie jak wadę mitomanii.Wynika to z tego, że korzeniem każdego naszego grzechu pozostaje pycha.Człowiek upadły wciąż postrzega siebie jako zdolnego do takiego zorganizowaniaświata wokół siebie, że będzie władny nad nim zapanować i w nimkrólować. No, może'nie będzie to królowanie całkowite i uznane przezLATO 200715


wszystkich - zbyt wiele przeszkód się mnoży na tej drodze - ale choćby takiemałe „księstewko", takie malutkie dominium, gdzie słusznie zostanie oddanamu chwała. A gdy i to minimum suwerenności zostanie zanegowane przez„zawistną" rzeczywistość, zawsze może jeszcze zostać ważnym ogniwemw szerszej społeczności półbogów. Na przykład docenianym informatykiemw dobrze prosperującej korporacji. Jeszcze tylko trochę wysiłku w nauce językówobcych, odrobina nieodzownego szczęścia i trochę mocniejsze rozepchnieciesię łokciami, a sukces i świat leżą u jego stóp. Tak więcniewiedza o tym, czym jesteś - zwraca się Bernard z Clairvaux do każdegoz nas - umacnia cię w pysze, ponieważ twoje zwiedzione i zwodzącemyśli cię okłamują, mówią ci, że jesteś lepszy niż w rzeczywistości.To bowiem jest pycha i w ten sposób rodzi się wszelki grzech- że jesteś większy we własnych oczach, niż jesteś przed Bogiem, niżjesteś naprawdę.A prawda jest taka, że ten człowiek „sukcesu" jest w gruncie rzeczy małymżuczkiem w rękach sił, które wysysają z niego życie i szykują los zużytej baterii.Oszukując się co do siebie, cały czas oszukujemy się też co do tego, kimjest Bóg. Również teraz nasz praktyczny „ateizm" czy „agnostycyzm" w mniejszymstopniu jest problemem intelektualnym, a o wiele bardziej duchowym.Nie możemy w Nim uznać prawdziwego Boga, bo w sobie musielibyśmy zobaczyćboga fałszywego. Grzesznik więc nie zna Boga przede wszystkim dlatego,że nie chce Go znać. Stwarza taki Jego obraz, który może z łatwościąwyszydzić i odrzucić.W ten to sposób - mówi Bernard z Clairvaux - zło oszukuje samosiebie, stawiając sobie przed oczyma taki Jego wizerunek, który wcaleGo nie przedstawia.W konsekwencji, gdy staje przed nami Zbawca, z łatwością dajemy się przekonać„agentom" iluzji, że jest on terrorystą chcącym zburzyć nasz błogi spokójrobienia kariery w tym świecie. Gdy zaś zachodzi taka potrzeba, ochotnieprzyłączamy się do tłu'mu krzyczącego: „Ukrzyżuj go!".16<strong>FRONDA</strong> 42


Oszukując się w tych dwu podstawowych wymiarach - co do nas samychi co do Boga - oszukujemy się też co do całej otaczającej nas rzeczywistości.Moc iluzji w tym względzie płynie przede wszystkim z naszej pożądliwości.Człowiek zakochany w sobie, zakochany we własnej woli, pragnie bowiem innychdóbr głównie ze względu na własną chwałę, na zbudowanie samego siebie.Ponieważ zaś obraz jego samego jest krzywy, to, czego pożąda, równieżjest wynikiem błędnych, rozbuchanych wyobrażeń o świecie i miejscu, jakiew nim zajmuje. Nie pragnie więc rzeczy takimi, jakie są, ale takimi, jakimichce, aby były, jakim stwarza je jego umysł. Kiedy zaś prawda o nich nie pasujedo naszych wyobrażeń, odginamy jej kształt tak, aby odpowiadała naszymambitnym projektom. W ten sposób namiętność zaślepia nasz wzrok.Jak mgty i dymy unoszące się w powietrzu nie pozwalają goprześwietlić jasnym promieniom słonecznym - opisuje plastyczniestan naszego ogarniętego pożądliwością umysłu Janod Krzyża - jak zwierciadło zasłonięte płótnem nie może odbićoblicza lub zmącona woda odzwierciedlić twarzy przeglądającegosię w niej, tak dusza w jarzmie pożądań jest zamroczonaw poznawaniu i ani światło naturalnego rozumu, ani blaskinadprzyrodzonej Mądrości Bożej nie mogą jej przeniknąć anijasno oświecić.Tak więc, choć myśl chrześcijańska uznaje realność otaczającego nas światazmysłowego, nie znaczy to jednak, że odmawia umysłowi ludzkiemu zdolnoścido jego „odkształcania". Świat stworzony rzeczywiście istnieje, poruszamysię w nim, dotykamy go, słyszymy, widzimy, lecz zarazem zaślepienipożądliwością nie sięgamy jego głębi, odzieramy go ze znaczenia i ubieramyw szaty naszych iluzorycznych wyobrażeń, tak iż nie przypomina tego, czymjest naprawdę.Jest on rzeczywisty w sobie, ale nie jest już rzeczywisty dla nas, ponieważnie jest tym, czym myślimy, że jest (Thomas Merton).Ponadto gdy mowa z perspektywy chrześcijańskiej o ułudzie i nicości tegoświata, w mniejszym' stopniu chodzi o konkretne dobra materialne - światLATO 2007 17


w jego rozciągłości, ilości i jakości - a bardziej o naszą sytuację egzystencjalną,o wartość, jaką przypisujemy naszemu życiu, o to - jak mówi Grzegorzz Nyssy - za czym się uganiamy.Wszystko, za czym człowiek się ugania w swym życiu, nie istnieje naprawdę,istnieje ono tylko w jego umyśle; opinia, sława, uznanie, godności,bogactwo; to są dzieła pająka naszego życia...To tu „pająk" umysłu tka najbardziej misterną sieć. W pracy, w domu, w łóżkuczłowiek oszukuje się na poziomie „wartości", prawdziwej oceny, czemudana rzecz lub osoba służy, w jakim celu istnieje, do czego prowadzi, jakieznaczenie ma dla nas, dla świata i dla Boga. Ponieważ postawił na głowiehierarchię bytów, wywrócił też na drugą stronę hierarchię wartości. W konsekwencjiceni to, co go zabija, gardzi zaś tym, co mogłoby dać mu życie. Piekłow jego oczach nabiera ciepłych barw, a niebo wieje nudą.PrzebudzenieŚlepy, pełen pożądliwości, nienasycony, szukający zapomnienia w rozrywcei hołdzie oddawanym fałszywym bożkom, człowiek zaklina pustkę, która corazbardziej go napełnia i wysysa. Im bardziej we własnych oczach wzrastai puchnie, tym bardziej w rzeczywistości staje się podobny widmu. Dlaczegowięc nie przerwie tego obłędu? Przecież upadek jest bardzo bolesny, wszystkow nim krwawi i krzyczy, katastrofa zagląda w oczy.Przede wszystkim dlatego, iż o tym nie wie. Zazwyczaj gdy myślimy o naszymupadku, podkreślamy fakt naszej bezsilności w wydostaniu się z niego.Jednak problem bezsilności, choć bez wątpienia poważny, jest niejako problememwtórnym, dotyczącym kogoś, kto już po części przynajmniej próbujepowstać. Tak naprawdę tym, co najmocniej trzyma nas w upadku, jest znówślepota i kłamstwo. Człowiek omotany siecią iluzji nie próbuje wydobyć sięz upadku, gdyż nie wie, że się w nim znajduje. A nie wie tego wbrew wszelkimznakom na niebie i ziemi, gdyż nie chce tego dostrzec. Gdyby bowiem todostrzegł, musiałby zanegować fałszywe mniemanie, jakie ma o sobie, musiałbyprzyznać, że samemu decydując o kierunku swego doskonalenia, o sposobieżycia i jego celu,' nie tylko nie jest jak bóg, lecz stał się w swej nędzy<strong>FRONDA</strong> 42


kimś podobnym do trupa. Dlatego za wszelką cenę ucieka od prawdy o sobiei o świecie. Nie chce jej spojrzeć w oczy, bo musiałby odkryć, że jest bankrutem,a przecież cały czas jego postępowaniem kierowało przeświadczenie, żejest kowalem swego losu, panem swego życia i szczęścia. Woli zatem skryć sięw wirtualnym „najlepszym ze światów", w sztucznym raju, który go odurzai znieczula na tak „bolesną" prawdę.Zanim więc zostanie uleczona z bezsilności nasza wola, musi choćby poczęści zostać oczyszczony nasz umysł. Dopiero gdy prawda mimo wszystkozacznie się do nas przebijać, uwierać nas i niepokoić, gdy zaczniemy dostrzegać,że coś tu jest nie tak, że pod powierzchnią zjawisk toczy się jakiś zupełnieinny film, że nasze ubranie, biurko i akwarium tracą kolor, a ulubione potrawysmak, że ktoś nas w coś wrabia, że wokół nas dzieją się dziwne rzeczy,a sowy nie są tym, czym się wydają, będziemy gotowi do przebudzenia.Czy jednak jest w ogóle możliwe, by prawda się do człowieka przebiłai wyrwała go ze spirali kłamstwa, którą tak mocno i w każdym niemal caluswego bytu się oplótł? Nie byłoby to możliwe, gdyby opisana powyżej sytuacjaupadku i iluzji w pełni adekwatnie opisywała naszą sytuację przebywaniana tym świecie. Ale tak nie jest. Dopóki bowiem tu przebywamy, nasz upadeknie jest ostateczny i całkowity. Zatrzymaliśmy się niejako w połowie drogimiędzy niebem a piekłem, światłem a iluzją. Nasza natura, choć zraniona,nie została zniszczona, a więc nasz umysł, choć po części zaślepiony, po częścinadal jest zdolny do kontemplacji prawdy i dobra,ponadto tam, gdzie wzmógł się grzech, jeszcze bardziejrozlała się łaska, a tam, gdzie omotują nas swąpajęczyną agenci iluzji, walczą o nas, rwąc ją i przecinając,skrzydlaci słudzy prawdy.Przebudzenie jest więc możliwe. Droga do niegojest długa, trudna, bolesna, ale też... No właśnie,opisanie przygody, jaką jest droga oczyszczeniaumysłu - z różnymi jej etapami: samopoznania, dojakiego zmusza nas cierpienie, wiedzy, jaką daje namwiara, kontemplacji, na jaką otwiera nas miłość - tojuż zadanie na inną opowieść. Jednak by zobaczyć wyraźnie iluzję, w jakiej jesteśmypogrążeni, warto przynajmniej przyjrzeć się dla kontrastu tym, którzyjuż ową drogę ukończyli, czyli przebudzonym. To ich zresztą napotykamy jakoLATO 200719


pierwszych zwiastunów tego, że„coś tu jest nie tak". To właśnieoni uparcie kłują nas w oczy, kiedyjeszcze smacznie śpimy.Święci idiociPrzebudzeni z pozoru wyglądająjak wszyscy inni mieszkańcy tegoświata. Noszą podobne ubrania,tak samo się odżywiają, chodządo pracy i do kina. A jednak, kiedyprzyjrzeć się im bliżej, albokiedy sami nas zagadną, okazujesię, że wierzą w jakieś urągające zdrowemu rozsądkowi i dobremu smakowinieprawdopodobne rzeczy. Dlatego choć w tradycji chrześcijańskiej określanisą oni jako święci, świat widzi w nich - idiotów.Powody tej surowej oceny świata w stosunku do przebudzonego umysłudobrze ilustruje platoński mit jaskini. Według niego nasz pobyt na ziemi przypominasytuację ludzi, którzy siedzą skuci w kajdanach na dnie jaskini i przypatrująsię cieniom rzeczy odbijającym się na jej ścianach. Wśród więźniów sąrównież mędrcy, naukowcy, krytycy, oratorzy, politycy, szczycący się tym, żelepiej od innych pojęli naturę cieni. Wszystko w tej społeczności biegłoby dalejnormalnym i sennym rytmem, gdyby nie to, że jeden z niewolników zrzucił kajdanyi wyszedł na chwilę z jaskini. Kiedy zaś do niej wrócił, usiadł wśród swychdawnych towarzyszy niedoli i zaczął ich przekonywać, że to, na co patrzą, to nierzeczy same, lecz tylko ich cienie, oraz że prawdziwy świat wygląda zupełnieinaczej, za kogo mógł zostać uznany, jeśli nie za bezczelnego ignoranta, którypróbuje pouczać mędrców, i wichrzyciela, który zwodzi maluczkich. To ponadtoczłowiek pogubiony, dziwak i głupek, który zamiast robić karierę w corazlepszym kontrolowaniu natury cieni - a tak dobrze się zapowiadał! - traci dlanich zainteresowanie, co chwila odwraca głowę do tyłu i oślepiony blaskiemświatła, czasami patrzy na nie, jak gdyby ich nie widział.Platoński mit jaskini ilustruje więc sytuację człowieka, który ujrzał prawdziwąnaturę świata, a nadal żyje w świecie ludzi zawładniętych przez iluzję. Wielu20<strong>FRONDA</strong> 42


prawdziwych - a nie mianowanychprzez cienie - mędrców, filozofów,bohaterów i proroków musiałoznosić drwiny, upokorzenia,a nawet wypić cykutę, by nie drażnićświata swą wywrotową głupotą.Jednak najwięksi wśród tychgłupców zdają się chrześcijanie.Trzeba bowiem być z perspektywytego świata po trzykroć idiotą,żeby zaakceptować nauczanie ichmistrza - Jezusa z Nazaretu.Ten otaczający się galilejskimiprostakami, prostytutkamii złodziejami Mesjasz żydowski nauczał na przykład, że błogosławieni są ci,którzy płaczą, a nie ci, którzy dobrze się mają, i że błogosławieni są ci, którzypragną sprawiedliwości, a nie ci, którzy już i za wszelką cenę jej doświadczają;albo że cieszyć się należy wtedy, gdy się jest prześladowanym, a nie wtedy, gdysię prześladuje wroga; co więcej, wroga należy miłować, nadstawić mu drugipoliczek, oddać swój płaszcz i pobłogosławić na drogę. To czysty absurd.Tych, którzy żyją konsekwentnie wedle tych idiotycznych zasad, chrześcijanieuznają za wzorce godne naśladowania i wynoszą na ołtarze. Co więcej,te ołtarze często niejako prowokacyjnie zwracają w stronę świata. Albowiemci święci głupcy nie tylko budzą pogardę i uśmiech politowania, lecz takżedrażnią, niepokoją, wprowadzają ferment w pragnący doczekać pogodnejstarości świat. A to dlatego, że żyjąc w „matrixie", swoim dziwnym życiemsprawiają wrażenie, jakby prawa „systemu" nie do końca ich dotyczyły, jakbyz ich perspektywy były względne i iluzoryczne. Czasami lewitują, bilokująi robią inne dziwne rzeczy z materią tego świata. Ale o wiele bardziej ekscentrycznyi szokujący wydaje się ich styl życia i wartości, jakie wyznają. Zamiaststawiać na swoim, dążyć do sukcesu, przepychać się łokciami, pilnować własnejkorzyści, zajmują ostatnie miejsca, nie przejmują się niepowodzeniami,wystawiają się na pośmiewisko, oddają życie za nieprzyjaciół. Do tego śmiątwierdzić, że ta pierwsza, normalna postawa niesie śmierć, a ta druga, nienormalna- życie. Żeby chociaż z tego, w jaki sposób żyją, odczuwali swoistąLATO 200721


dumę. Ale nie, twierdzą, że sami z siebie są zdolni do najgorszych rzeczy,a nawet potrafią się określić „płodami poronionymi". I są w tym wszystkimszczęśliwi jakimś takim dziwnym rodzajem szczęścia, które trwa mimo cierpień,jakie znoszą. No i znajdź w tym wszystkim sens. Jest to w najwyższymstopniu nie do przyjęcia... ale w równym stopniu instyguje. A tym, którychcierpienie i rozpacz tak przygniotły, że przestają mieć złudzenia co do tegoświata, ta postawa niesie nadzieję zbawienia.W tradycji Kościoła Wschodniego istnieje do dziś - a w tradycji zachodniejistniał do późnego średniowiecza - taki sposób przedstawiania świętych,który bardzo dobrze koresponduje z ową iście „matixową" rolą, w jakiej występująw świecie. Gdy bowiem patrzymy na ich ikony nieprzystosowanymioczami współczesnego estety, wszystko w tych obrazach wydaje nam się dziwne,niezdarne, śmieszne. To, co powinno na nich być małe, jest duże, a to, cowspółczesny malarz ukryłby w półcieniu, jaśnieje złotym blaskiem. Dzieje siętak dlatego, że ikony rządzą się prawami odwróconej perspektywy. Ukazująświat z perspektywy już przemienionej, zbawionej, takiej, jaką widzą ją oczyświętego. O tym więc, co powinno być duże lub małe, nie decyduje oddaleniew przestrzeni, lecz odległość od dobra, prawdy i piękna. Nie ma też półcieni,gdyż wszystko spowija i przenika blask wiecznej Światłości. Ta perspektywazdaje się stawiać wszystko na głowie, ale tak naprawdę to my, żyjący w iluzji,stoimy na głowie. Dlatego patrząc na ikonę, czujemy dyskomfort, dopóki oczynaszego umysłu nie zaczną „akomodować" z tym odwróconym sposobem widzeniarzeczy. Gdy zaś to się stanie i zaczniemy „łapać ostrość", ikona stajesię oknem do „innego świata". I to bynajmniej nie odległego. W nim bowiemjesteśmy, poruszamy się i żyjemy, tylko go nie dostrzegamy.Podobnie prowokacyjnie „matrixowy" wymiar posiada dziś klauzura. Ileżoczu wypłakanych, ileż estetycznego zniesmaczenia i świętego oburzenia wywołujedecyzja młodej, nie daj Bóg ładnej dziewczyny, aby pozwolić zamknąćsię w klasztorze klauzurowym. Tę sytuację - znów jakby odwróconej perspektywy- symbolicznie ukazuje krata w klasztornej rozmównicy. Siostra klauzurowa,by móc z nami rozmawiać, udaje się do specjalnego pokoju gościnnego,który przedzielony jest kratą. My z jednej strony kraty, ona z drugiej. Myślimywtedy: biedna dziewczyna dała się zamknąć w tych murach jak w więzieniu,nic nie wie o prawdziwych urokach życia. Lecz z jej perspektywy sytuacja wyglądazgoła odwrotnie.-To nie ona, lecz my znajdujemy się za kratą. To nasza,22<strong>FRONDA</strong> 42


a nie jej sytuacja jest mocno dyskomfortowa, problematyczna i pełna niebezpieczeństw.Jej jest dane - oczywiście, jak przyzna, niezasłużenie - cieszyć sięnamiastką nieba, żyć już częściowo w „nowym Jeruzalem" i modlić się za nas,byśmy i my wyrwali się z „więzienia" tego świata.RevolutionZnany hiszpański filmowiec Luis Bunuel, antyklerykał i ateusz, wypowiedziałswego czasu słowa głęboko prawdziwe: „Ściśle mówiąc, dla chrześcijanina niema żadnego miejsca na tym świecie". Zrozumiał więc coś, co niestety niewieluz nas dziś dostrzega, mianowicie, iż chrześcijaństwo z perspektywy tegoświata zawiera olbrzymi ładunek wywrotowy i antysystemowy.Świadczy o tym choćby główny znak, pod którym chrześcijanie się gromadzą- krzyż. Dziś tak się nam opatrzył, że zapominamy, iż w istocie jest tonarzędzie tortur, a Ten, który na nim zawisł „pod Poncjuszem Piłatem", byłprzegranym, osamotnionym, pohańbionym strzępkiem człowieka. Czy niejest więc niespełna rozumu ten, kto ów „okrutny" znak nosi na piersi, wieszanad drzwiami, rysuje dziecku na czole, wpatruje się w niego rano i wieczorem?Pierwsi chrześcijanie dobrze zdawali sobie sprawę ze zgorszenia, jakiemogą wywołać, i śmieszności, na jaką się mogą wystawić, gdy przyznają siędo tego znaku. Dlatego choć odważnie głosili Ukrzyżowanego, samego znakukrzyża starali się nie manifestować w swej ikonografii, lecz kryli go pod postaciąinnych znaków np. kotwicy bądź masztu. Świadomość, jak „wybuchową"niesie treść, powodowała, iż sami niejako musieli się z nim oswoić, zanimodważyli się skierować go w stronę świata. Kiedy zaś w końcu zaczęli toczynić, spotkali się ze spodziewaną reakcją - jedną z pierwszych malarskichocen chrześcijaństwa jest wizerunek osła przybitego do krzyża.Zdając zaś sobie sprawę z gorszącego wymiaru własnego znaku, pierwsichrześcijanie zdawali też sobie dobrze sprawę z „wywrotowej" roli, do którejodegrania zostali w świecie powołani. Świadczy o tym jeden z najstarszychdokumentów, jaki po sobie pozostawili - List do Diogeneta. Oto jego obszernyi wymowny fragment:Chrześcijanie nie różnią się od innych ludzi ani miejscem zamieszkania,ani językiem, ani strojem... stosują się do miejscowych zwyczajówLATO 200723


w ubraniu, jedzeniu, sposobie życia, a przecież samym swoim postępowaniemuzewnętrzniają owe przedziwne i wręcz nie do uwierzenia prawa,jakimi się rządzą. Mieszkają każdy we własnej ojczyźnie, lecz nibyobcy przybysze... Żenią się jak wszyscy i mają dzieci, lecz nie porzucająnowo narodzonych. Wszyscy dzielą jeden stół, lecz nie jedno łoże. Sąw ciele, lecz żyją nie według ciała... Kochają wszystkich ludzi, a wszyscyich prześladują... Są ubodzy, a wzbogacają wielu. Wszystkiego im niedostaje,a opływają we wszystko. Pogardzają nimi, a oni w pogardzie tejznajdują chwałę... Ubliżają im, a oni błogosławią. Obrażają ich, a oniokazują wszystkim szacunek. Czynią dobrze, a karani są jak zbrodniarze.Karani, radują się jak ci, co budzą się do życia... a ci, którzy ich nienawidzą,nie umieją powiedzieć, jaka jest przyczyna tej nienawiści.Jednym słowem: czym jest dusza w ciele, tym są w świecie chrześcijanie.Duszę znajdujemy we wszystkich członkach ciała, a chrześcijanw miastach świata... Ciało nienawidzi duszy i chociaż go w niczym nieskrzywdziła, przecież z nią walczy, ponieważ przeszkadza mu w korzystaniuz rozkoszy. Świat też nienawidzi chrześcijan, chociaż go w niczymnie skrzywdzili, ponieważ są przeciwni jego rozkoszom. Dusza kocha tociało, które jej nienawidzi, i jego członki. I chrześcijanie kochają tych, coich nienawidzą. Dusza zamknięta jest w ciele, ale to ona właśnie stanowio jedności ciała. I chrześcijanie zamknięci są w świecie jak w więzieniu,ale to oni właśnie stanowią o jedności świata... Tak zaszczytne stanowiskoBóg im wyznaczył, że nie godzi się go opuszczać.W ciągu wieków owo pierwotne napięcie między „systemem" tego świataa „antysystemowym" obliczem chrześcijaństwa w znacznym stopniu osłabło.Różne tego były przyczyny i różne to wydało owoce. Z jednej strony chrześcijaństwo,stając się odpowiedzialne za kulturę, naukę i rozwój cywilizacji,w pewnym stopniu zmieniło oblicze tego świata, stąd też kontrast międzynim a światem był mniej wyraźny. Z drugiej zaś strony z powodu tego uspołecznieniasamo w swym przekazie i symbolice ulegało rozwodnieniu, a jegoprowokacyjne orędzie coraz gorzej było słyszane. Poza przyczółkami radykalizmui prowokacji, jakimi pozostawały w ciągu wieków zakony, chrześcijaństwow coraz większym stopniu stawało się częścią drobnomieszczańskiegosystemu wartości, a tym samym częścią „systemu".24<strong>FRONDA</strong> 42


Dziś choć sytuacja ta jeszcze po części trwa, po części zdaje się już w odwrocie.Świat na powrót poganieje, a tym samym coraz lepiej rozumie, żez chrześcijanami mu nie do twarzy. Zwłaszcza że ci po kolejnych „odnowach",czy też - jak to oni mówią - tchnieniach Ducha, również coraz bardziej otwarciezaczęli mówić, że nie są z tego świata. Znów więc coraz wyraźniej rysujesię przed nami stara, jasna i jak najbardziej logiczna alternatywa: albo życiezgodnie z regułami „sytemu" tego świata, albo bycie chrześcijaninem, czyligłupcem i prowokatorem.***Kiedy więc zaczynasz przeczuwać, że coś tu jest nie tak, że twarze przechodzącychludzi kryją jakiś sekret, a twoje własne ubranie, biurko i akwariumtracą barwy, wiedz, że jesteś poszukiwany. Znajdź drzwi oznaczone znakiemkrzyża bądź ryby. Tam powiedzą ci, co robić dalej. Odwagi, nie jesteś sam.RAFAŁ TICHY


W niektórych bowiem kulturach wschodnich równieżzaślubiny - to najbardziej intymne przymierze międzydwiema osobami - są pieczętowane rzeczywistym połączeniemkrwi oblubieńców przez nacięcie ich dłoni.Można więc powiedzieć, że tak jak obcięcie włosówi protest wobec rodziny to były zaręczyny, tak też momentpodcięcia gardła i wylanie krwi to dla Mariam zaślubinyz Tym, którego wybrała i któremu mogła terazprzysiąc swoją miłość do końca.MAŁA ARABKA- kaprys Boga -Kilka lat temu miałem szczęście uczestniczyć w realizacji filmu o błogosławionejMariam Bouardy zwanej Małą Arabką. W trakcie jego powstawaniaprzebywałem - wraz ze współautorem filmu i operatorem Jarkiem Mytychem-przez dwa tygodnie w Betlejem w klasztorze karmelitanek bosych, który założyła,zbudowała i w którym ostatnie lata swego życia spędziła błogosławiona.Obecnie duża- cześć wspólnoty zamieszkującej klasztor to siostry za-LATO 200727


konne przybyłe z Polski. To dzięki ich przychylności, otwartości i gościnności- zwłaszcza przełożonej wspólnoty s. Lucyny Seweryniak - mogłem odwiedzićmiejsca i wysłuchać opowieści, które pozwoliły mi „dotknąć" tajemnicyżycia palestyńskiej karmelitanki. Życia niezwykłego, fascynującego i budzącegozdumienie, gdyż wypełnionego niespotykaną chyba w hagiografii chrześcijańskiejilością darów i zjawisk nadprzyrodzonych. Mówi się wręcz, że każdydzień jej życia był cudem. Poniższy tekst to wynik tego, co udało mi się zobaczyći zapisać, przebywając w murach, które były świadkami jej modlitwy,pracy, snu, okupionych krwią walk i miłosnych spotkań.Narodzona w Ziemi ŚwiętejJuż jej narodziny miały znamiona cudu. Przyszła na światw Ziemi Świętej, w pamiętających Apostołów i ich Mistrzagórach Galilei, między Nazaretem a Hajfą, w małej i ubogiejwiosce Abellin. Trudniący się w większości wyrobem prochumieszkańcy Abellin należeli do wspólnoty greko-melechicko--katolickiej, w obrządku bliższej tradycji bizantyjskiej, ale wierniej KościołowiRzymskiemu. Jej przyszli rodzice byli dobrym i zgodnym chrześcijańskimmałżeństwem. Jednak radość budowania domu i rodziny była w ich wypadkuwciąż przerywana przez bolesne, trudne do zrozumienia i wystawiająceich wiarę na ciężką próbę doświadczenia. W kolejnych latach małżeństwamusieli pogrzebać dwanaścioro zmarłych z niewyjaśnionych przyczyn jeszczew kołysce dzieci. Po kolejnym zgonie, udręczeni, lecz jeszcze nie złamani,postanowili pójść z pielgrzymką do oddalonego o 170 km Betlejem, aby tamw Grocie Bożego Narodzenia prosić Maryję o dziecko, którego nie musielibyzaraz grzebać. Zostali wysłuchani. Piątego stycznia 1846 roku narodziła sięim zdrowa córka, której na chrzcie nadali imię Mariam (aramejski odpowiednikhebrajskiego Miriam). W rok później przyszło na świat kolejne zdrowedziecko - Boulos (Paweł).Mariam była radosną i pełną życia dziewczynką. To, jak bardzo kochałaziemię swojego dzieciństwa, z jej przyrodą, zapachem, majestatem, będziepóźniej znajdowało wyraz w jej poezji, modlitwach, wspomnieniach. Jednakradość dzieciństwa spędzanego wśród wzgórz Galilei została dość szybkoprzerwana przez kolejne wtargnięcie śmierci do rodziny Bouardy. Mariam28 <strong>FRONDA</strong> 42


nie ma jeszcze trzech lat, gdy umiera jej ojciec. Przed odejściem powierza jąśw. Józefowi - jako nowemu tacie oraz Maryi - jako nowej matce, tak jakbyprzeczuwał, że nie tylko jego niedługo córce zabraknie. Rzeczywiście, w bardzokrótkim czasie z rozpaczy po stracie męża ze świata odchodzi mama Mariami Boulosa. Opiekę nad dziećmi przejmuje dalsza rodzina. Mariam zostajewzięta na wychowanie przez wuja, z którym niedługo potem przenosi siędo Aleksandrii, a Boulos przez ciotkę, z którą pozostaje w Galilei. Dzieci zostaływięc rozłączone i nigdy już nie miały się spotkać.Wszystko przemijaW domu wuja - który w przeciwieństwie do ojca Mariambył człowiekiem dość zamożnym - dziewczynka otoczonajest zbytkiem. Ma ładne suknie i zabawki, jest zadbanai syta, usługuje jej służba. Ze szczególnym upodobaniembawi się w rozległym i pięknym ogrodzie w posiadłości swojejnowej rodziny. Pewnego dnia wuj, by sprawić sierocie jeszcze jedną przyjemność,kupuje jej klatkę z ptaszkami. Mariam jest szczęśliwa, pragniejak najlepiej opiekować się nowymi żywymi maskotkami. W tym celu poddajeje kąpieli, co dla delikatnych stworzeń kończy się śmiercią. Ta zdawałobysię „niewinna" - gdy ją z oddali czasu wspominać - historia, była dlamałej dziewczynki kolejną tragedią. Znów to, co tak bardzo ukochała, zostajejej brutalnie odebrane przez śmierć. Jednak właśnie wtedy, gdy wydajejej się, że smutek i samotność osaczyły ją ze wszystkich stron, ich obręczzostaje radykalnie przerwana. Gdy Mariam, płacząc, zakopuje ptaszkiw ziemi, dociera do niej i dosłownie przeszywa ją głos: „Wszystko przemija,lecz jeśli oddasz mi swe serce, Ja pozostanę z tobą na zawsze". Nigdy tychsłów nie zapomni, a całe jej dalsze życie wskazuje, że odpowiedziała wtedy:„Amen".Jednym z pierwszych tego wyrazów był zwyczaj kopania w ogrodzie grobówi kładzenia się w nich. Dawniej w kulturze arabskiej chowano zmarłychi budowano grobowce w obrębie domostw. Mariam, pamiętając pogrzebswoich rodziców i wiedząc już, że śmierć jest zarazem spotkaniem - nie tylkoz rodzicami, lecz przede wszystkim z Tym, którego głos usłyszała - w swejdziecięcej prostocie, czystości i bezkompromisowości pragnie ten procesLATO 2007 29


przyśpieszyć. Dlatego, choć brudzi sukienki i naraża się na kary, wytrwale kopiekolejne groby.Tak ekscentryczne zachowanie nie było zresztą tylko jej udziałem. Możnapowiedzieć, że wpisywała się w długą i szacowną chrześcijańską tradycję.Jeśli bowiem prześledzimy żywoty pierwszych mnichów, eremitów z Egiptui Syrii, to bardzo wielu z nich na swoje sypialnie wybierało właśnie grobowce.Chcieli w ten sposób poczuć przedsmak i bliskość śmierci, która oznaczaładla nich przejście do pełni egzystencji, do zjednoczenia z Bogiem. Echa tegodoświadczenia - jeszcze bliższego Mariam, gdyż przeżytego przez dzieci - odnajdujemyrównież u dwóch najbardziej znanych świętych zakonu, do któregomiała w przyszłości wstąpić: świętej Teresy z Avila i świętej Tereski odDzieciątka Jezus. Kiedy święta Teresa z Avila jako dziecko uświadomiła sobie,że prawdziwe spotkanie z Jezusem może nastąpić dopiero po śmierci, powiedziałaswojemu młodszemu bratu i towarzyszowi Rodriguezowi: „Ucieknijmydo kraju Maurów, gdyż tam mamy szanse zostać męczennikami. Zginiemyi od razu spotkamy się z Bogiem". Opuścili więc dom i wyruszyli do tej częściHiszpanii, w której mieszkali muzułmanie i gdzie może rzeczywiście ponieślibyśmierć męczeńską, gdyby z drogi nie zawrócił ich wuj Teresy. Podobniebyło z Małą Tereską. Od kiedy dowiedziała się, że śmierć to wrota życia wiecznego,powtarzała matce: „Mamusiu, chcę, byś umarła". Wszyscy się oburzali,że dziecko życzy matce śmierci, a Tereska po prostu życzyła matce wiecznegożycia w obecności Boga.Dzieci posiadają niezwykłą intuicję. Jeśli wyjaśnimy im, że w wiecznościspotkają Jezusa, ale najpierw muszą przejść przez śmierć, która jest bramą,wiodącą do nowego życia, przestaną postrzegać śmierć jako coś ponurego,przygnębiającego i smutnego. Śmierć stanie się dla nich bramą, przez którąprzechodzi się do wiecznej radości. Podobnie doświadczała tego malutkaMariam.Ścięte zaręczynyKiedy Mariam miała 12 lat, została dla niej przygotowanauroczystość zaręczyn, po której w krótkim czasie miały nastąpićzaślubiny. W dokumentach odnajdujemy zapisy, którewskazują, że wuj bardzo wcześnie obiecał ją komuś ze30<strong>FRONDA</strong> 42


swojej rodziny na małżonkę. Teraz dopełnia tej obietnicy. Rodzina przyszłegomęża ofiarowała jej piękny zaręczynowy pierścień i wiele innych klejnotów,w domu kupiono haftowane zlotem jedwabie i zaczęto szyć z nich ślubnestroje. Mariam do końca nieświadoma, co się dzieje, a może do pewnegostopnia olśniona tym, co jej się ofiarowuje, wchodzi w tę grę. Dopiero osiemdni przed zaślubinami pewna osoba wtajemnicza ją w obowiązki przyszłejżony i dziewczynka uświadamia sobie, jaką grę podjęła. Zalana łzami zamykasię w pokoju i pada przed ikoną Matki Bożej, prosząc Ją o wstawiennictwo.Praktycznie całą noc pozostaje na modlitwie, nad ranem zasypia i we śnie widziMaryję, która jej mówi: „Mariam, posłuchaj natchnienia, a ja ci pomogę.Nie lękaj się niczego". Gdy rano wstaje, bierze nożyczki i obcina swojeLATO 2007 3|


długie warkocze. A jest to zarazem dzień, kiedy wszyscy gościejuż się zjawiają w jej domu na zaręczyny, kiedy przybywabiskup, jej spowiednik i rozpoczyna się uroczystość. Tutejszymzwyczajem w pewnym momencie tej uroczystości dogości ma wyjść kandydatka do zaręczyn i przynieść ze sobąwszystkie klejnoty, które otrzymała od narzeczonego. Mariam,przygotowana, wychodzi do weselników z tacą pełną podarków,ale na ich stosie są złożone jej obcięte włosy - bardzo jasnyznak, że Mariam odmawia.Dla kobiety włosy - zwłaszcza długie, a właśnietakie miała Mariam - stanowią bezcennąozdobę, niezbędny atrybut kobiecości, dopełnieniejej urody. W kulturze bliskowschodniej zaśto także symbol zjednoczenia i szczególnej bliskości,jaka łączy oblubienicę z jej ukochanym.Dlatego u muzułmanów czy niegdyś u Hebrajczykówkobieta zamężna musi zasłaniać włosy.Rozpuszczone włosy to świadectwo bliskości,dar dla ukochanego. To zaś przenosi się do sferyreligijnej. Długie, gęste włosy - symbol nieskalania- stanowią najcenniejszy dar, jaki możnaofiarować Bogu. Oblubieniec z Pieśni nad Pieśniami mówi,że włosy ukochanej są radością jego serca. W czasach biblijnychnazarejczycy, którzy poświęcali swe życie Bogu, nie obcinaliwłosów, pozwalali, by rosły tak, jak je stworzyła natura. Takżekarmelitanki czy zakonnice innych reguł ukrywają włosy podkornetem, należą one bowiem wyłącznie do Oblubieńca, do nikogoinnego. Tylko ich wybranek może je ujrzeć, stanowią łączącyich sekret. Gest obcięcia włosów dokonany przez Mariambył więc w bliskowschodniej kulturze bardzo czytelnym znakiem, iż jest już poświęconainnemu oblubieńcowi i nikt inny nie ma prawa ani do jej serca, anido jej ciała.Demonstracyjne zerwanie zaręczyn rozwścieczyło wuja i zgorszyło całą rodzinę.Przygarnięta sierota okazała w ich mniemaniu największą niewdzięczność.Nie potrafią zrozumieć ani jej decyzji, ani uporu. Wyrzekają się jej i od-32 <strong>FRONDA</strong> 42


syiają do kuchni, by tam żyła i pracowała wśród czarnoskórych niewolnic.Mimo odrzucenia, mimo upokorzenia, mimo wykonywania ciężkiej niewolniczejpracy dziewczynka zachowuje - zadziwiającą otoczenie - pogodę ducha.Jest przecież zaręczona, i to z nie byle kim.Krwawe zaślubinyMariam coraz bardziej tęskni za bratem. Pragnie podzielićsię z nim tym wszystkim, co ostatnio przeżyła. Ponieważ zaśw domu wuja służył pewien muzułmanin, który miał właśnieudać się do Nazaretu, Mariam liczy, że przekaże jej listy bratu.Odwiedza więc go w jego domu, jest zaproszona na kolację,podczas niej opowiada z całkowitym zaufaniem o zerwanych zaręczynachi jak jest teraz traktowana. Muzułmanin współczuje jej, a następnie proponuje,aby została muzułmanką, ożeniła z nim i przyłączyła się do jego rodziny.Mariam zaskoczona odpowiada hardo: „Zostać muzułmanką? Nigdy! Jestemcórką Kościoła katolickiego i mam nadzieję, że pozostanę nią na zawsze". Takstanowcze odrzucenie religijnej i małżeńskiej propozycji muzułmanina przeznic teraz nie znaczącą niewolnicę rozwściecza go do tego stopnia, że zrywasię, powala ją na ziemię, wyciąga kindżał i podcina jej gardło. Następnie przekonany,że umarła, zawija ją w białe prześcieradło, wynosi na ulicę i pozostawiaw jakimś ciemnym zaułku.Niegdyś zawarciu przymierza towarzyszyła ofiara krwi, gdyż krew stanowinajdobitniejszy, najbardziej konkretny przejaw życia. Dlatego Izraelczycyna znak swego przymierza z Bogiem przelewali krew baranka. Dlatego teżwyznawcy Chrystusa, gdy sprawują eucharystię, uczestniczą w krwawej ofierzeswego Zbawiciela. Mariam zaś przelała krew dla Niego. Była męczennicą,która złożyła prawdziwą ofiarę Bogu z siebie samej, ze swego życia i jestestwa.Taka więź w tradycji religijnej posiada niezwykłą moc.Ale jest jeszcze jeden aspekt tego dramatycznego wydarzenia. W niektórychbowiem kulturach wschodnich również zaślubiny - to najbardziejintymne przymierze między dwiema osobami - są pieczętowane rzeczywistympołączeniem krwi oblubieńców przez nacięcie ich dłoni. Można więcpowiedzieć, że tak jak obcięcie włosów i protest wobec rodziny to były zaręczyny,tak też moment podcięcia gardła i wylanie krwi to dla MariamLATO 2007 33


zaślubiny z Tym, którego wybrała i któremu mogła teraz przysiąc swoją miłośćdo końca.Ślad podciętego gardła - ślad pieczętujący przymierze i zaślubiny - pozostaniena ciele Mariam do końca życia. Jest to blizna dziesięciocentymetrowejdługości na centymetr szeroka. Po wielu latach, kiedy była w Karmelu, lekarzateista, badając jej gardło, stwierdzi, że ma uszkodzonych kilka kręgówtchawicy i że osoba z tego typu raną nie miała prawa przeżyć. To było dla niegotak zaskakujące, że uznał to za dowód na istnienie jakiejś ponadnaturalnejrzeczywistości. Dla Mariam konsekwencją była utrata brzmienia głosu - jestcały czas lekko chropawy, drżący. Z wyjątkiem ekstaz, podczas których śpiewapięknym, czystym głosem.W obliczu aniofówMariam leży więc w jakimś zaułku z podciętym gardłem,a wraz z krwią ucieka z niej życie. Opowiadała później, że kiedystraciła przytomność, znalazła się w obliczu aniołów. Bylitam też jej rodzice, byli święci, była Matka Boża, i to, co najpiękniejsze- była cała Trójca Święta, a wśród Niej sam Oblubieniec.Doświadczała całego szczęścia i radości przebywania w niebie. Tobyło jej wesele. Niestety nie trwało wiecznie. W pewnym momencie usłyszała,że jej księga życia jeszcze się nie wypełniła i że ma powrócić na ziemię, abywypełnić jeszcze jakąś misję. Wróciła ta sama, ale nie taka sama. Mówi się, żechoć już wcześniej doświadczała różnych nadzwyczajnych stanów, to dopierood tego momentu - męczeństwa, niebiańskiego odpoczynku i powrotu na ziemię- przestała dla niej istnieć granica między niebem a ziemią.Znany prawosławny teolog OHvier Clement w jednej ze swych książekprzypomina piękną rosyjską legendę:Gtosi ona, że Bóg przysyła anioła śmierci po duszę konającego. Czasemw ostatniej chwili anioł zostaje odwołany i człowiek nie umiera. Aniołjednak nie trafia tam nadaremnie. Odchodząc, zabiera człowiekowioczy, zastępując je oczami danymi przez Boga. Od tej pory człowiek zyskujeinne spojrzenie, patrzy na świat przez pryzmat śmierci, pryzmatBoga. W jego sercu rodzi się pokój i miłość do każdego dzieła Bożego.34 <strong>FRONDA</strong> 42


Widywałem to spojrzenie u Rosjan, którzy przeżyliobozy śmierci. Bojaźń Boża zostaje zatem przemienionaprzez miłość; jest tym dreszczem, któryprzeszywa nas na widok oceanu,u którego kresuniebo przegląda się w wodzie,a woda w błękicie- podobnie jak w Chrystusie przegląda się bóstwoi człowieczeństwo.To świadectwo niezwykle trafnie obrazuje doświadczenieMariam, która dzięki męczeństwu skosztowałanieba i wróciła na ziemię. Od tej chwili nieboi ziemia współistniały w niej w niepojęty i zarazembardzo naturalny sposób. Dzięki swemu męczeństwu Mariam otrzymała darudziału w królestwie niebieskim już tu, na ziemi. Przez swoje męczeństwow pełni oddała się Bogu. Dla Boga nie istnieje zaś granica między tym, coziemskie, a tym, co nadprzyrodzone; wszystko wychodzi od Niego, Jemu służyi do Niego wraca.Opieka MatkiKiedy się ocknęła, zobaczyła, że znajduje się w nieznanej grocie,a obok niej krząta się tajemnicza kobieta - Mariam używaokreślenia: zakonnica. Kobieta jest ubrana w lazurową suknię,w zasadzie milczy, jest nieustannie o nią zatroskana, zajmujesię raną, którą jej zadano. Mała Arabka często wspominała,że jej opiekunka gotowała zupę tak smaczną, jakiej nigdy w życiu nie spożywała.Kiedy pewnego razu dziewczynka prosiła o kolejne dokładki, usłyszałaupomnienie: „Mariam, pamiętaj, zadowalaj się zawsze tym, co niezbędne.Nie proś o więcej. Bóg ci zawsze da to, co niezbędne, ale nie jesteś w staniepochłonąć czy przyjąć całego oceanu". Udzielała jej też innych nauk, które pomogąMariam przetrwać wszystko to, co ją w przyszłości spotka - tak na poziomietrudności życia codziennego, jak darów mistycznych.Kiedy po czterech tygodniach Mariam powróciła do zdrowia, zakonnicazaprowadziła ją do kościoła. Tam przepowiedziała jej przyszłość: „Zostanieszcórką św. Józefa, potem będziesz córką św. Teresy, wyjedziesz do IndiiLATO 2007 35


i umrzesz w Betlejem". Następnie zachęciła do spowiedzi. Gdy dziewczynkawstała od konfesjonału, opiekunki już nigdzie nie było. Dopiero po wielu latachMariam przyzna, iż w pewnym momencie uświadomiła sobie, że tajemniczązakonnicą ubraną w lazurowe szaty była Matka Boża.Można zinterpretować pierwszy etap życia Mariam, całe jej dzieciństwo,jako swoistą drogę oderwania - to, co często wydarza się w życiu wielkichświętych: jeśli tracą wcześnie rodziców, jeśli pozostają bez jakiegokolwiekludzkiego oparcia, to zarazem odnajdują w Bogu oparcie tak silne, że staje sięOn dla nich wszystkim. Podobnie było w wypadku Mariam: utraciła rodziców,brata, opuściła dom wuja, pozostała sama, ale zdana całkowicie na Boga mogładoświadczyć, że On ją z każdej sytuacji wyprowadzi i że w każdej sytuacjiją wesprze, że będzie dla niej Oblubieńcem, Ojcem i Matką.W stronę KarmeluAni wuj, ani rodzina nie szukali Mariam po jej zniknięciu. Przyjmuje się, żezrozumieli, iż z powodu bardzo surowego traktowania uciekła z domu. Mariam,nie chcąc wracać do rodziny - cały czas bowiem boi się,że będą próbowali wydać ją za mąż - podejmuje pracę jakosłużąca w różnych domach. Najpierw wyjechała do Jerozolimy,potem wróciła do Aleksandrii. Ponieważ obawiała się, żektoś może ją rozpoznać, kupiła sobie strój Turczynki, jeśli zaśsłużąc w jakiejś rodzinie, wyczuwała, że ta ma kontakt z jej wujem, natychmiastzmieniała pracę.Po kilku latach służby w różnych miejscach, w różnych rodzinach, wyjeżdżado Francji do Marsylii. Tam jeden z kapłanów odczytuje jej powołaniedo życia zakonnego i stara się pomóc w znalezieniu odpowiedniego zgromadzenia.Nie jest to takie łatwe, gdyż Mariam jest bardzo uboga i nie ma posagu.W wielu zgromadzeniach nie zostaje przyjęta, aż w końcu otwarło jejdrzwi zgromadzenie św. Józefa. Jednak nie na długo. Zna bardzo słabo językfrancuski, więc często wynikają z tego powodu nieporozumienia, jest oskarżana,że nie wykonuje poleceń bądź realizuje je na opak. Jeszcze więcej problemówsprawia fakt, że jest coraz bardziej obdarowywana przez Niebo łaskaminadnaturalnymi. Nadzwyczajne stany, jakich doświadcza Mała Arabka,wprawiają siostry w zakłopotanie, często są nierozumiane, wywołują dużo36 <strong>FRONDA</strong> 42


zamieszania. Dlatego też siostry podejmują decyzję, że nie mogą jej przyjąćdo zgromadzenia czynnego, że lepiej będzie, jeśli osoba tak obdarowana ukryjesię w klauzurze, i nie dopuszczają jej do następnego etapu formacji, jakimjest nowicjat.Smutek i rozczarowanie Mariam nie trwają długo. Mistrzyni nowicjatu,obwieszczając jej, że nie została przyjęta do tego zgromadzenia, zarazem zaproponowałaMariam, żeby wraz z nią wstąpiła do zakonuklauzurowego karmelitanek bosych, o co siostra ta od dawnasię starała. Udają się razem do miejscowości Pau położoneju podnóża Pirenejów i wstępują do tamtejszego Karmelu. Tampo krótkim postulacie Mariam otrzymuje habit karmelitańskii przyjmuje imię zakonne siostra Maria od Jezusa Ukrzyżowanego.Wstępując do Karmelu, Mała Arabka wchodzi w przestrzeń,która nazywa się klauzurą, co ma wyraz w oddzieleniukratą i murami. Ale tak jest to postrzegane z zewnątrz,natomiast dla osoby, która jest powołana i która wkracza dotej przestrzeni, perspektywa jakby się odwraca. To nie jest patrzeniena świat poprzez kraty - wręcz przeciwnie, to wejściew przestrzeń, gdzie wszystko się przed człowiekiemotwiera. W Karmelu Mariam znalazła więc warunki, dziękiktórym łaski, jakimi obdarzył ją Bóg, mogły się w pełnirozwinąć. Znalazła przestrzeń, która daje jej poczucie bezpieczeństwai intymności w obcowaniu z jej Oblubieńcem. Mówi: nareszcie odnalazłamswój dom.Ma w tym momencie 21 lat, ale ponieważ jest bardzo drobna i zachowujewrażliwość dziecka, jest nazywana przez inne siostry Małą Arabką. Ponieważzaś jest analfabetką, a reguła wymagała śpiewania czy recytacji psalmóww języku łacińskim, zostaje przyjęta do zakonu jako siostra konwerska,a więc przeznaczona do prostych służebnych prac dla zgromadzenia. Widzącjej łaski nadzwyczajne, siostry usiłowały ją uczyć czytania i pisania, ale potrzech miesiącach tych wysiłków Mariam bardzo pokornie poprosiła, aby jejdalej „nie męczyć" i aby mogła powrócić do swoich obowiązków siostry konwerski,czyli zajmować się kuchnią, pralnią, ogrodem i innymi „niższymi"posługami.LATO 2007 37


Tańcząc ze świętymiOd momentu wstąpienia do Karmelu Mariam coraz częściejwpada w ekstazę. W tych chwilach uniesień, choć na co dzieńmiała trudności z wysłowieniem się w języku francuskim,śpiewa piękne, improwizowane hymny i poematy, jej głos zaś,od czasu przecięcia gardła zniekształcony i ochrypnięty, odzyskujepełną barwę. Mistrzyni nowicjatu tak opisuje ekstazę, której Mariamdoświadczyła podczas posiłku w refektarzu w obecności innych sióstr: „Trudnoopisać wrażenie, jakie czyniła swą jaśniejącą postacią, błyszczącymi oczymawpatrzonymi w niebiańską wizję. Uśmiechała się, śpiewała, drżała...". Innymrazem w pralni klasztornej: „Była zachwycająca; gołym okiem dostrzecmożna było, jak w jej rękach bieleje prane płótno...".Słowo „ekstaza" pochodzi od łacińskiego ex-stare: „być poza, na zewnątrz".Jest to sytuacja pewnego nastawienia duchowego; stan, w którym na chwilęopuszcza się swoje ciało. Taki stan, doświadczany na różnych poziomach duchowych,bywa udziałem osób o szczególnej wrażliwości, wizjonerów: poetów,malarzy, nawet reżyserów, architektów; osób, które natchnienie potrafiporwać poza czy też ponad zwykłe postrzeganie rzeczywistości. Zresztą nietylko ich. Także my możemy przeżyć ekstazę, podziwiając piękno natury. Wyobraźmysobie kogoś, kto nigdy nie widział morza. I oto pewnego dnia stajew obliczu nieogarnionych przestrzeni oceanu. Taki człowiek nagle traci łącznośćze światem, całym sobą chłonie ten widok. Można go ukłuć, a on nawetnie drgnie. Wyszedł poza siebie. Podobnie jest z zakochanymi: czasem po prostuwpatrują się w siebie bez słowa, bez ruchu - są w stanie ekstazy. To samoprzeżywa matka, przytulająca po porodzie swoje maleństwo. Widzimy jej niewysłowionąradość. Jest w ekstazie, promienieje szczęściem. Ekstaza to wyjściepoza siebie. Mariam tak bardzo kochała Jezusa, że to uczucie wprowadzałoją w stan ekstazy; było wszechogarniające i tak potężne, że opuszczaławłasne ciało, by być blisko Oblubieńca i całej otaczającej go „przemienionej"rzeczywistości.Tam zaś doświadczała nadprzyrodzonych wizji. Mariam widziała niebo,piekło i czyściec, osoby Boskie i świętych, anioły i demony, dusze czyśćcowei niedawno zmarłych. Te ekstatyczne wizje wydarzają się tak często, że wszelkieprzejawy obcowania świętych, wizyty Jezusa i Maryi, rozmowy z anioła-38 <strong>FRONDA</strong> 42


mi stają się dla niej czymś zwyczajnym i powszednim. Praktycznie nie odczuwaróżnicy ani dystansu między zwykłymi osobami, które jej towarzysząw życiu codziennym, a osobami nadprzyrodzonymi, które przecież też ciąglejej w tym życiu towarzyszą. Co ciekawe, kiedy doświadcza wizji podczas pracy,na przykład gdy pracuje w kuchni, nie tylko o tej pracy nie zapomina, leczwykonuje ją jeszcze lepiej. Widząc bowiem, że jest przyciągana przez wizje,albo przyspiesza prace, albo ktoś ze świętych po prostu pomaga jej w pracy.Pewnego razu na przykład drobna Mariam przeniosła w kuchni bardzo ciężkąskrzynię. Siostry, widząc to, pytają: „Jak ty mogłaś to sama zrobić?". A onabardzo spokojnie odpowiada, że był tu Jezus i jej pomógł. Bez żadnego zaskoczenia,bez żadnego zdziwienia.Mariam doświadczała też wizjitego, co się dzieje na świecie w innychmiejscach globu lub co ma się wydarzyć.Podczas tych wizji prorokowała,ostrzegała przed różnymi niebezpieczeństwami, przed jakimi stoi Kościół, zapowiadałaprzyszłość pojedynczych osób czy narodów. Wszystko to przeżywałatak realistycznie, że gdy na przykład miała wizję męczeństwa chrześcijanw Chinach, następnego dnia budziła się umazana ich krwią, a gdy modliła sięw intencji Ojca Świętego, jej twarz przybierała jego rysy.Choć dla nas to wszystko jest fascynujące i ekscytujące, dla niej stan wizjiczy ekstaz, zwłaszcza jeśli był widziany przez innych, stawał się przyczynągłębokiego wstydu i upokorzenia.I dlatego robiła wszystko, żeby w obecnościinnych nie przeżywać tego typudoświadczeń, np. gdy, czuła że ogarniają ekstaza, biegła do studni i ochlapywała się wodą. Jednak zazwyczaj nic tonie dawało, a stan zachwycenia, w który wpadała, potrafił trwać wiele godzin,a nawet dni. Niejednokrotnie, aby Mariam mogła powrócić do świata, musiałainterweniować przeorysza. Kiedy zwracała się do niej: „W imię posłuszeństwaproszę, wrócić", ona natychmiast wychodziła z ekstazy.Mariam zazwyczaj nie pamięta, co się z nią działo lub co widziała. Samaz siebie więc nie opowiada o ekstazach, ani tym bardziej się nimi nie przechwala.Siostry z kolei, gdy tylko widzą, że jest w ekstazie i coś mówi, starająsię to zapisywać. Mariam ma dwie sekretarki, które jej towarzyszą i w sposóbLATO 2007 39


dyskretny notują jej słowa. Kiedy sama przeorysza, chcąc usłyszeć z jej ust, cowidziała, zwraca się do niej: „W imię posłuszeństwa, przypomnij sobie", wtedyMariam z łatwością opowiada to wszystko, czego doświadczyła.Niejednokrotnie podczas ekstazy Mariam zaczynała tańczyć. Tak jak Dawid,kiedy Arka Przymierza została przeniesiona do Jerozolimy, rozpalonymiłością wobec Boga, wyrażał swą radość właśnie poprzez taniec, tak i ona,będąc tak blisko Boga, a zarazem pełna „wschodniego" temperamentu, nieznajdowała innego wyrazu zachwytu, który ją przepełniał. Budziło to zdumienie,choć nie tak duże, jak można by się spodziewać. W tradycji Karmelubowiem taniec jest jednym z przyjętych i do dziś praktykowanych sposobówwyrażania radości i korzystania z relaksu. Bierze się to stąd, że założycielkazakonu, św. Teresa z Avila, hiszpanka z krwi i kości, często na oczach swojejwspólnoty tańczyła z kastanietami i tamburynami, zachęcając siostry, byprzyłączyły się do niej. Dlatego Mariam nie wzbudza zdziwienia, jeśli tańczyw czasie tzw. rekreacji czy w innych stosownych dla tego typu ekspresji chwilach.Jednak jej zdarza się to też podczas modlitwy. Na przykład siostry sąpogrążone w medytacji przed Najświętszym Sakramentem, a tu nagle MałaArabka zrywa się, zaczyna swój taniec i jeszcze puka przy tym do tabernakulum.To oczywiście budziło konsternację. Siostry starały się to sobie tłumaczyćjej „orientalną" kulturą. A ona po prostu tańczyła ze świętymi.Ponad lipamiW Karmelu Mariam doświadcza też daru lewitacji. Pewnegodnia, kiedy siostry spożywają kolację, przeorysza z mistrzyniąnowicjatu zauważają, że Mariam jest nieobecna. Szukają jej pocałym klasztorze i nagle słyszą dobiegające gdzieś z ogrodu:„Camour, 1'amour" (O, miłości, o, miłości). Wychodzą na zewnątrzi nad potężnymi lipami widzą unoszącą się Mariam.Mała Arabka jeszcze kilkakrotnie potem była pociągana w górę przez miłość.W ekstazie, nie zdając sobie z tego sprawy, unosi się, tak jakby nic nieważyła, coraz wyżej po najcieńszych gałązkach lip i zawisa ponad ich czubkami.Dopiero wzywana przez przeoryszę do posłuszeństwa, schodzi na dół.Ale czasami podczas tego schodzenia gubi sandały, które nazywają się alpagatros- zostają gdzieś tam na gałązkach drzewa. Siostry z delikatności, aby nie40<strong>FRONDA</strong> 42


dostrzegła tego, co się z nią działo, spodziewając się kolejnej lewitacji, przygotowywałydla niej zawczasu następną parę sandałów pod drzewem. Kiedylądowała na ziemi, wkładała te sandały, nie zdając sobie sprawy, że nastąpiłaich zamiana.Myśląc o Bogu, zazwyczaj wznosimy oczy w górę; powtarzamy, że Bógzasiada na wyżynach. Wydaje się zatem naturalne, że już w czasach prehistorycznychbóstwom oddawano cześć na wzniesieniach, na szczytach gór,w miejscu, które zbliżało do nieba, gdzie powietrze było czystsze; tam człowiekczuł się bliżej Boga. Lewitacja, a więc unoszenie się ciała w powietrzu,to bardzo fizyczny, namacalny przejaw zbliżania się człowieka do Boga; przejawtego, że Bóg przyciąga go do siebie i wzywa, by oderwał się od wszystkiego,co go trzyma na ziemi - zapomniał o przemijającej, nieważnej doczesności- i wzbił się ku Niemu. Doświadczenie to stało się udziałem wielu świętych.Oczywiście, nie wolno zapominać o największej, najwspanialszej lewitacji -o chwili wstąpienia Jezusa do nieba. To również uświadamia nam, że zmartwychwstanieJezusa może stanowić dla nas wezwanie, by wznieść się kuBogu. Problemy dnia codziennego powinniśmy rozwiązywać, wznosząc siędo góry, a nie szamocząc się. Z góry zyskuje się inną perspektywę. Święty Janod Krzyża powiedział, że na szczycie Karmelu człowiek wyzwala się i widziwszystko; ale też patrzy inaczej - spojrzeniem pochodzącym z góry.Od czasu do czasu zdarzało się więc, że uniesiona miłością do Boga Mariamwznosiła się gdzieś wysoko ponad lipami. Oczywiście, był w tym elementnadprzyrodzony, ale chyba najbardziej nadzwyczajne jest to, że możnaaż tak kochać Boga. Jeśli aż tak szaleje się za Bogiem, wzlot na wysokość drzewaprzestaje być wyczynem.Droga przez piekłoW 1866 roku karmelita ojciec Efrem zwrócił się do wspólnotyw Pau z prośbą o ufundowanie Karmelu w Indiach. Mariam,mimo że była jeszcze przed profesją, zgłosiła się do grupysióstr wyjeżdżających na tę fundację. Do Indii udaje sięsześć sióstr, płyną okrętem. Podczas tej podróży trzy z nich,w tym odpowiedzialna za grupę przeorysza, umierają. To wydarzenie jestbardzo bolesne dla Mariam, tym bardziej że przeorysza, która umiera w jejLATO 2007 41


objęciach była jej szczególnie bliska - to ona ją przyjmowałado Pau i to przed nią Mariam otworzyła całe swoje serce.Po dotarciu do Indii siostry zakładają Karmel w Mangalore.To był pierwszy Karmel w Indiach i to tu Mariam złożyłaswoją profesję. Jednak wyprawa do Indii rozpoczęta tak dramatycznymwydarzeniem, okazała się dla Mariam dosłowniedrogą przez piekło. Doświadcza tu niezwykle silnych atakówdiabła, które przybierają postać nie tylko pokus i obsesji, alewręcz opętania.O ile pokusy i obsesje demoniczne są stanami, w którychmimo ataku diabła człowiek dzięki wolnej woli może zachowywaćkontrolę nad swoimi czynami, o tyle opętanie polegana tym, że szatan bierze dosłownie człowieka w posiadanie:jego ciało i zmysły węchu, smaku, wzroku czy słuchu, aleteż wnętrze, jego wrażliwość, emocje, chęć działania. Człowieknaprawdę znajduje się wtedy we władaniu diabła. Czujesię zniewolony, jakby krępowały go więzy; jest osaczony, bezwolny,szatan może z nim robić, co tylko zechce. Opętany wypowiadawtedy słowa, których normalnie by nie powiedział;często nawet bluźni, przemawia w nieznanych mu językach;pojawiają się u niego agresywne zachowania - nawet u osóbz natury łagodnych. Oznacza to, że diabeł rzuca go na kolana,pokazuje swoją dominację, mówi: „Ja tu rządzę, mam nadtobą absolutną władzę". Takie opętanie może trwać kilka godzinczy dni, czasem jednak trwa wiele miesięcy.Tak też było z błogosławioną Mariam. Gdy diabeł w niąwstępuje, pojawia się we wspólnocie z reakcjami, które sądla zakonnic zaskakujące, wręcz szokujące. Wydaje straszliwekrzyki, jęczy, rzęzi, jej ciało w nienaturalny sposób się wygina, Mariam miotasię po ziemi, próbuje okaleczyć, wymiotuje, bluźni, pluje na krzyż. Wcześniejznana jako osoba zrównoważona, pogodna, łagodna, nagle wpada w gniew,rzuca obelgi na inne siostry, wzywa je do nieposłuszeństwa, próbuje uderzyćprzeoryszę. Doświadcza sytuacji jak z koszmarnego snu, np. wychodzi z celi,otwiera drzwi i nagle na wprost siebie spotyka drugą siebie. Sponiewierana,brudna - gdyż człowiek nie kontroluje swej fizjologii - przerażona swym za-42 <strong>FRONDA</strong> 42


chowaniem, przeżywa najwyższe upokorzenie. Czasami wspomina się o momencie,że popychana przez demona przekracza klauzurę, tak jakby zamierzałaopuścić zakon...Często sądzi się, że o opętaniu można mówić jedynie wtedy, gdy ma się doczynienia z grzesznikami, którzy świadomie czynią zło lub poprzez różne formyokultyzmu wchodzą w sferę mroku i tym sposobem zezwalają demonowi,by nimi zawładnął. Oczywiście, w większości wypadków właśnie tak jest. Jednaknie tak to wyglądało u Mariam. Mała Arabka przecież wiodła życie czyste,cnotliwe, bardzo zrównoważone i oddane Bogu. Rodzi się zatem pytanie:skąd u takiej osoby typowe objawy obecności szatana?Ojciec Garrigu-Lagrange, który przygotowywał proces beatyfikacyjny Mariam,a jako wybitny teolog zajmował stanowisko w sprawie wielu innych mistyków,tłumaczył to zjawisko w następujący osób: „Opętanie lub silna obsesjaukazują się jako doświadczenie zesłane przez Boga w celu całkowitegooczyszczenia duszy, umożliwienia jej zgromadzenia wielkich zasług za udziałw dziele zbawienia grzeszników i przygotowania tym sposobem duszy najeszcze ściślejsze zjednoczenie z sobą". O ile więc w przypadku wielu osóbopętanie jest skutkiem ich upadku duchowego, o tyle w wypadku Mariam jestwynikiem procesu oczyszczenia, jakiemu poddał ją Bóg. Dopuszcza on na niąto doświadczenie, gdyż chce, żeby oczyściła się z kolejnych pokładów egocentryzmu,którego - jak każdy z nas - nie była pozbawiona, i stała się na tylewysubtelniona, by przyjąć od Niego jeszcze większe dary. Podobne doświadczenia- gdyż Mariam nie była jedyną świętą poddaną opętaniu - Bóg daje tylkowyjątkowym wybranym, takim których siły miłości jest pewny. Jest to bowiemdoświadczanie niezwykle bolesne. Czasami - gdyby trwało dłużej - jestnie do wytrzymania. Mariam nazywała je swoim Morzem Czarnym. W modlitwie,którą przez 40 dni opętania kierowała do świętej Teresy, mówiła: „Nawetty tego nie doświadczyłaś".Diabeł zaś miał właściwie jeden cel - zmusić Mariam do skarg i narzekań.Chciał, by powiedziała: „Nie chcę więcej należeć do Boga". Bóg zezwoliłmu - tak jak to miało miejsce w wypadku Hioba i „zakładu", który Jahwei szatan wtedy zawarli - uczynić wszystko, do czego był zdolny, żeby wywołaću Mariam okrzyk sprzeciwu, zerwania przymierza. Nigdy, ani razu sięnie poskarżyła. Nigdy nie przyjęła myślenia poddanego przez szatana, jegoobrazów, prób jego przewrotnego pocieszenia, rozwiązań tej dramatycznejLATO 200743


sytuacji, które jej podsuwał,bluźnierstw, które szeptał jejna ucho, gdy ból ją dosłownierozrywał. Wolała spłonąć,niż wyrzec się Boga. W momentachwytchnienia pomiędzyjednym a drugim atakiemz jej „zakrwawionych" ust wydobywałsię krzyk: „Cierpiećzawsze dla Ciebie, Jezu!". Tenzaś, choć zdawałoby się nieobecnyi milczący, był cały czasobok niej. Nie była zdana tylkona własne siły, czasem niejakoznikała, a walka toczyła siębezpośrednio między Bogiema szatanem.Zaraz po ustąpieniu opętaniaszatańskiego Mariamzwracała się do Boga z jeszczewiększym oddaniem i wiarą.Krótkotrwałe zwycięstwaszatana kończyły się więc jego ostateczną klęską. Stawała się jeszcze bliższaTemu, dla którego walczyła i umierała. Wiedziała teraz, że może ją spotkaćwszystko, może przejść przez najciemniejszą dolinę i nigdy nie wyrzekniesię swojego Oblubieńca, że jest gotowa z Nim zejść do piekieł. On zaś dowiódłjej, że zawsze jest gotów ją stamtąd wyprowadzić. I obsypać kolejnymijeszcze bardziej niezwykłymi darami. Zdarzało się bowiem - a jest to właściwiejedyny znany taki przypadek w hagiografii chrześcijańskiej - iż po opętaniudemonicznym w Mariam wstępował anioł, który koił jej ciało i duszęoraz przemawiał do wspólnoty, pragnąc ją uspokoić po szoku zmagań, którychbyła świadkiem.Zmagania Mariam, choć tak dramatyczne, nie są wbrew pozorom czymśniezwykłym i odosobnionym. Można w nich dostrzec paradygmat obecnyw życiu każdego człowieka. Owszem, u niej przybrał postać szczególnie wy-44 <strong>FRONDA</strong> 42


azistą, ekstremalną, u nas przebiega to mniej drastycznie. Wszyscy pragniemyszczęścia i radości, marzymy o pozbawionym trosk życiu, wypełnionymprzyjemnościami, chcemy się nim cieszyć. Nic dziwnego, gdyż istota ludzkajest powołana do szczęścia. Ale na drodze do szczęścia pojawiają się przeszkody:choroby, zawody miłosne, umierające dzieci, wojny, a obok tego czyteż za tym wszystkim - demony. Wszystko to uświadamia nam, że życie - jakpowiadał Hiob - jest ciągłą walką, a stawką w tej walce jest życie prawdziwei pełnia szczęścia. W wieczności nie będziemy toczyć żadnych bitew, doznamyniezwykłej ulgi, ponieważ na zawsze zostaniemy uwolnieni z jarzma swojegoegocentryzmu. Będziemy żyć w wiecznej harmonii i szczęściu, bo na ziemimężnie walczyliśmy ze złem.I jeszcze jedno. Wiele wskazuje na to, że ilekroć Mariam ścierała się z szatanem,wiele dusz przechodziło z czyśćca do raju. Czasem nie zdajemy sobiesprawy, jaką moc mają nasze wewnętrzne zmagania.Podarta sukniaKiedy Mariam składa w Mangalore śluby zakonne, nic jeszczenie wskazuje na horror, który za chwile się rozpęta. BiskupEfrem, który codziennie z nią się spotyka, jest oczarowanyjej osobą, wysłuchuje jej przeżyć, święcie wierzy w jejnadprzyrodzone charyzmaty. Podczas jej profesji wygłasza homilię,w której w sposób przepiękny określa ją jako tę - używając słów z Pieśninad pieśniami - która przybywa aż z Libanu i jest oblubienicą Pana. Mariamskłada śluby w ekstazie, musi być przywoływana przez przeoryszę dorzeczywistości, żeby mogła w ogóle tę profesję złożyć, odpowiedzieć na pytaniai podpisać się na dokumentach. Potem znów jest porwana w ekstazę, któratrwa cały dzień.Natomiast następnego dnia sytuacja zmienia się diametralnie. Mariam dotądtak łagodna, zrównoważona, pogodna, nagle staje się zamknięta, z nikimnie chce się dzielić tym, czego doświadcza. Demon powoli ją osacza i przystępujedo szokujących otoczenie ataków. Wtedy opinia wszystkich towarzyszącychjej osób diametralnie się zmienia. Podejrzewana jest o to, że od początkubyła oszukiwana przez demona i wszystkie jej dotychczasowe dary totak naprawdę podstęp' szatana. Zaczyna nosić piętno zwodzicielki, oszustki,LATO 2007 45


zakały wspólnoty. Powoli odwracają się od niej kolejne siostry, a następnieza namową nowej przeoryszy również sam biskup Efrem. Ogłasza on publicznie,iż wszystkie jej łaski, które poprzednio tak chwalił, okazały się grąszatańską. W tym momencie w Indiach obok Mariam nie było żadnej osoby,która mogłaby stanąć w jej obronie. Siostry, które ją znały i jej ufały, alboumarły podczas podróży - tak jak wcześniejsza przeorysza - albo pozostaływ Pau. Opętana, dręczona, zdezorientowana, osamotniona nie potrafi siębronić. W końcu podjęto decyzję, że Mariam ma opuścić wspólnotę w Mangalore.Odrzucona wraca do Francji do macierzystego klasztoru w Pau. Chcącwyrazić, co czuje, używa poetyckiego obrazu, mówi że suknia, którą jej danopodczas ślubów wieczystych, jest tak podarta, iż Bóg nie może nic innego zrobić,jak tylko dać jej nową. Odarto ją bowiem, tak jak Chrystusa pod krzyżem,z całej ludzkiej godności.4£ <strong>FRONDA</strong> 42


Po jej wyjeździe biskupa Efrema coraz bardziej dręczą wyrzuty sumienia.W końcu odkrywa, że został wprowadzony w błąd. Podobno nie zazna spokojuaż do śmierci, która nastąpi po kilku miesiącach. Również wspólnotaw Mangalore dostrzega swą pomyłkę. Przeorysza zostaje zmieniona, a jej następczyniśle do Francji listy z prośbą o przebaczenie. Mariam nie chowa urazy,tłumaczy i pociesza wspólnotę z Mangalore, modli się za jej misję.We Francji Mariam jest bardzo serdecznie przyjęta przez rodzimą wspólnotę,zostaje otoczona opieką i zrozumieniem. Jest to dla niej czas wytchnieniai zarazem przygotowania do kolejnej misji.Wieża DawidaW dwa lata po powrocie z Indii Mariam otrzymuje kolejnewezwanie od Boga. Tym razem ma przygotować fundację Karmeluw Betlejem. Wkrótce znajduje się wspaniałomyślnafundatorka, przychodzi pozwolenie Stolicy Apostolskiej i pokrótkich przygotowaniach grupa dziewięciu sióstr wyruszaokrętem z Marsylii do Ziemi Świętej.Po przybyciu do Ziemi Świętej siostry na dłuższy czas zatrzymują się w Jerozolimie,aby następnie udać się z pieszą pielgrzymką do Betlejem. Przybywajądo Groty Narodzenia. Tam, po oddaniu pokłonu, po modlitwie, szukająmiejsca na swą fundację. Współtowarzyszki pytają więc Mariam, gdzie w Betlejemmają zbudować klasztor. Mariam odpowiada, że Jezus im to wkrótcepokaże. Już jakiś czas wewnętrznie słyszała głos: „Na kolebce ojca Mojego,Dawida, postawisz Mi dom". Ale nie wiedziała dokładnie, gdzie jest w Betlejemmiejsce związane z Dawidem. Modli się i widzi stadko gołębi, które siadana przeciwległym wzgórzu w stosunku do wzgórza Bazyliki Bożego Narodzenia.To wzgórze było puste, nie było tam żadnych zabudowań. Woła siostryi mówi: „To tam, na tym wzgórzu zbudujemy klasztor". Wkrótce też dowiedziałysię, że wzgórze to w tradycji Betlejem od wieków jest nazywane wzgórzemDawidowym, bo tutaj znajduje się grota, gdzie Dawid został namaszczonyna króla.W bardzo krótkim czasie zakupiły cały ten teren. Ponieważ zaś Mariambyła jedyną zakonnicą, która znała arabski i tamtejsze zwyczaje, to ona „dowodziłabudową": dozorowała robotników, pertraktowała z dostawcami,LATO 2007 47


„paprała się w wapnie i piasku", jak sama to określiła. Swoją serdecznościąi opiekuńczością, lecz także, gdy trzeba, siłą i zdecydowaniem, tak urzekłai przywiązała do siebie pracowników, że ci prości i surowi Arabowie będą płakaćnad jej trumną.W ciągu trzech lat Mariam wybudowała praktycznie całą fundację: wyznaczyłamiejsce na kościół, w którym ołtarz znajduje się dokładnie nad grotą,gdzie Dawid był namaszczony na króla; całość otoczyła wysokim muremklauzurowym, który otacza dawne pastwiska Dawidowe; sam zaś klasztorzgodnie z natchnieniem, jakie otrzymała, swym kształtem przypomina wieżęDawidową - turis Davidica, co miało oznaczać, że jest to na swój sposób twierdzaobronna.Na tym samym krzyżuJedną z łask nadprzyrodzonych, otrzymanych przez Mariam,a często przeżywanych właśnie w Betlejem, były stygmaty,czyli ślady ran Chrystusowych. Na jej ciele - zazwyczaj jestto czwartek albo piątek, czyli dni, kiedy mękę przeżywał Jezus- pojawiają się ciemne plamy oraz wybrzuszenia przypominającegłówki gwoździ: na stopach, dłoniach, w okolicy serca, na głowie.Nabrzmiewają i w pewnym momencie pękają, wycieka krew, palce Mariamkurczą się jak u ukrzyżowanego, ciało wypręża.W tych momentach jest jej potrzebna opieka innych sióstr, które przytrzymująją, ścierają krew, zmieniają bandaże. Oto relacja jednej z nich:Całe jej ciało przeszywały wstrząsy i drżenia. Sam ten widok rozdzierałnam serca. Często powtarzała słowa: „Boże mój, nie opuszczaj mnie;Boże mój, wszystko Tobie składam w ofierze; przebaczenia, o Boże,przebaczenia!". Kwadrans po drugiej po południu zaczęła się agonia;wszystkie siostry zgromadziły się wokół cierpiącej. Nogi jej zesztywniałyz wyciągniętymi stopami, założonymi jedna na drugiej. Ręce,rozwarte w kształcie krzyża, podtrzymywane były przez dwie siostry.Klatka piersiowa nadęła się, a z ust wypływały westchnienia niejakooddające duszę... Po godzinie trzeciej trzydzieści agonia nieco ustąpiła,a siostra Maria rozmawiała z aniołami: „Zmiłujcie się, zabierzcie mnie4 <strong>FRONDA</strong> 42


już dziś". Porywana byia w uniesieniach i ekstazach miłości: „Powołajmnie z tej ziemi", a głos anielski odpowiadał: „Fiat, Jezus!". Następniemiałyśmy wrażenie, jakby ukrzyżowana powoli schodziła z krzyżai Kalwarii, by przygotować się na radość paschalną.Stygmaty są darem, którym Bóg wyróżnia nielicznych. Najbardziej znanymistygmatykami byli święty Franciszek z Asyżu, święty ojciec Pio z PietrelcinyTeresa Neumann, a także Mariam. Stygmatyków łączy niezwykle silna, niemalcielesna więź z Jezusem, noszą bowiem na ciele te same co On znaki miłości,która nie cofa się przed krzyżem. Zostali oni powołani do intensywnego, fizycznego,długotrwałego zjednoczenia z Chrystusem w Jego męce. Tak jak kiedyśJezus Bóg stał się człowiekiem, tak teraz człowiek został wezwany do uczestnictwaw ludzkim życiu Chrystusa w najpełniejszym wymiarze miłości - poprzezcierpienie. Czy można sobie wyobrazić większe przymierze i silniejszą więź?Człowiek zostaje wybrany, by nosić w swoim ciele samegoBoga. Podczas eucharystii karmimy się ciałem Zbawiciela, alestygmatyk STAJE SIĘ ciałem Chrystusa. Udzielając łaski stygmatów,Jezus okazuje swemu wybrańcowi najwyższe zaufanie.Dla nas zaś stygmaty są znakiem, że Bóg pragnie wkroczyćw nasze życie, zamieszkać w nas, być obecny w nas i w naszychsprawach; chce przenikać nasze umysły, serca i dusze.Jest z nami solidarny i chce, byśmy my byli solidarni z Nim.Dlatego nawet jeśli nie mamy stygmatów, powinniśmy pamiętać,że i tak nasze dłonie są dłońmi Chrystusa. Zachowała siępiękna modlitwa z XV wieku, w której słyszymy:Jezus teraz nie ma rąk, musi się posłużyć twoimi dłońmi, by służyć innym.Jezus nie ma dziś stóp, potrzebuje twoich, by wyjść do bliźniego.Jezus nie ma dziś oczu, potrzebuje twoich, by patrzeć z miłością. Jezusnie ma dziś uszu, potrzebuje twoich, by słuchać innych. Jezus nie madziś serca, potrzebuje twojego, by ogarnąć miłością cały świat.Właśnie tak można zdefiniować stygmaty: to noszenie w sobie Chrystusajako znak i świadectwo dla innych, że Bóg nie jest odległą rzeczywistością,a wszyscy naprawdę mają udział w ciele Jezusa.LATO 2007 49


Stygmaty są też znakiem potęgi miłości. Tu na ziemi bowiem najpełniejszymznakiem miłości jest gotowość cierpienia i oddania życia za bliźniego.Nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie oddaje za przyjaciółswoich.Możemy to zaobserwować na przykładzie matki. Kiedy jej małe dziecko choruje,matka nie idzie tańczyć, nie nuci, nie wybiera się do kina ani na spacer.Woli zostać u boku swego cierpiącego dziecka. To cierpienie w pewnymsensie przynosi jej większą, a na pewno głębszą radość niż zwyczajna zabawa.Głębię prawdziwej miłości oraz radość, jaką ona budzi w sercu, najpełniejokazujemy więc wtedy, gdy jesteśmy gotowi cierpieć za bliźniego. Wieluludzi szuka szczęścia, lecz często szukają go egoistycznie, szukają go w sobie,a potem dziwią się, że czują się nieszczęśliwi i odrzuceni. Tu bowiem,na ziemi, prawdziwą miłość - to jest taką, która przynosi prawdziwą radość,która jest wieczna i nieprzemijająca - odkrywamy tylko przez cierpienie.Owszem, można oddzielić miłość od cierpienia - w wieczności będziemysię radować samą miłością - lecz na tym łez padole miłość musi przejśćswoją drogę krzyżową, na ziemi nieodłącznym towarzyszem miłości i radościjest cierpienie - najpełniejsze świadectwo naszego oddania tym, którychkochamy. Dopiero gdy samych siebie złożymy w ofierze za innych, odnajdziemyprawdziwą radość i prawdziwe szczęście. Właśnie tak postępujeBóg, który przedłożył nasze życie nad swoje. Umarł za nas. A ponieważ złożyłsiebie w ofierze za nas i z miłości do nas umarł na krzyżu - zmartwychwstałi zdobył wieczną radość, a teraz pragnie, by stała się ona i naszymudziałem.Doświadczenie zjednoczenia z Jezusem jest zatem dla Mariam doświadczeniemzarówno w Jego śmierci, jak i w Jego zmartwychwstaniu. Tak jak doświadczacierpienia i umierania Jezusa w momencie przyjęcia stygmatów, takw sobotę jej rany zaczynają się zasklepiać i nagle wychodzi z tego stanu udrękii przechodzi w rzeczywistość zmartwychwstania, miłosnego spotkania z Jezusem,rozmawia też wtedy z aniołami. Potem szybko odzyskuje siły, myje sięi podejmuje swoje obowiązki.Należy jeszcze podkreślić, że choć sama cierpiała jak mało kto, to bynajmniejnie pochwalała cierpiętnictwa. Mawiała:50<strong>FRONDA</strong> 42


Dusza nie powinna mówić: chciałabym takiego krzyża, takiego upokorzenia,takiego ogołocenia. Nie wolno mieć takich pragnień, bowiemmiłość własna niszczy wszystko. Lepiej doznać mniej cierpienia z Bożejwoli, niż więcej ze swej własnej woli. Najważniejsze to przyjąć z miłościąto, co się Bogu podoba.Przebita mitościąJednocząc się coraz mocniej z Bogiem, Mariam dostępuje teżdaru przeżyć mistycznych. Zostaje przez swego Oblubieńcapociągnięta do Jego komnat, tam gdzie może bezpośrednio sycićsię Jego obecnością. Mówi:Jestem w Bogu, a Bóg we mnie. Nie mam już woli, ona należy do Boga.A wszystko, co należy do Boga, należy i do mnie.Należy odróżnić życie mistyczne, będące wyrazem łączności człowieka z Bogiemi pragnienia zjednoczenia z Nim, od pewnych nadzwyczajnych jegoprzejawów, takich jak wizje, lewitacja, bilokacja czy stygmaty. Choć są to nadzwyczajneznaki miłości Boga dane wielu świętym, On nas kocha i bez nich!Kocha nas w naszej szarej codzienności! Te nadzwyczajne zjawiska świadczątylko o wyjątkowości tej miłości, która łączy kruche stworzenie z odwiecznymStwórcą. Właśnie to - i tylko to - jest w nich nadzwyczajne. Tak naprawdęto fakt, że nasz ojciec jest Bogiem, jest najbardziej nadzwyczajny!Nie potrzebujemy więc tych dziwnych, często niezrozumiałych zjawisk, byoddawać Bogu cześć w naszej codzienności, by radować się głęboką więziąz Bogiem i obdarzać Go doskonałą miłością. Przyjrzyjmy się miłości doczesnej.Kiedy rodzi się uczucie między chłopakiem a dziewczyną, najpierw w ichoczach pojawia się blask, potem biorą się za ręce, potem całują. Ta pierwszamiłość przejawia się na zewnątrz w niezwykły sposób, charakterystycznytylko dla siebie. Potem młodzi się pobierają, zakładają rodzinę będącą miejscemniesamowitego zagęszczenia miłości. Ale z biegiem lat takie zewnętrzneprzejawy zanikają. Małżonkowie może już nie trzymają się za ręce, ale nadalze sobą żyją, nadal czuć atmosferę miłości, która sprawia, że stanowiąLATO 2007SI


jedno. Nie muszą uzewnętrzniać swoich uczuć, bo są pewni swojej miłości.Wyczuwamy, że tych dwoje nadzwyczajnie się kocha - a jednak nie musitego okazywać na zewnątrz. Właśnie tak przebiega prawdziwe zjednoczeniedwóch osób, z których każda posiada wolną wolę. Sprawia ono, że nie ma jużdwóch osób, jest tylko jedna; jedna dusza, jedna myśl, jedna wola; ten samsposób reagowania, to samo podejście do świata. Święta Tereska z wrodzonąsobie przenikliwością zauważyła raz:Kiedy będę w raju, Bóg będzie spełniał moją wolę, ponieważ tu, naziemi, ja spełniam Jego wolę.Właśnie na tym polega prawdziwe mistyczne zjednoczenie z Bogiem: na pełnymwzajemnego oddania uścisku miłości. Takie zjednoczenie nie musi objawiaćsię w nadzwyczajny sposób, może być składnikiem całkiem zwyczajnego,szarego życia, takiego jak Najświętszej Maryi Panny w Nazarecie: w ubóstwiei prostocie, w służbie Bogu, który był Jej synem.A jednak choć nie to stanowi o jej istocie, droga zjednoczenia z Bogiemu niektórych świętych znaczona jest cudownymi stanami. Zycie Mariam zaś -z Bogu tylko znanego powodu - wypełnione nimi było aż w nadmiarze. Równieżw wypadku jej mistycznego zjednoczenia z Bogiem, Ten zadecydował,by przejawiło się ono w kolejnym jeszcze bardziej niż inne zdumiewającymznaku, wyrytym dosłownie w jej ciele. Pewnego dnia, odmawiając różaniecwspólnie z innymi siostrami, Mariam wpada w ekstazę i woła:Umiłowany mój, gdzie jesteś? Kto widział mego Umiłowanego? SzukałamGo, a nie znalazłam. Mój Umiłowany, idę, biegnę, płaczę, nieznalazłam mego Umiłowanego. Jezu, miłości moja, nie mogę żyć bezCiebie! Gdzie jesteś, mój Umiłowany? Któż widział mego Jezusa? KtóżGo odnalazł? Wiesz dobrze, o miłości moja, że cała ziemia jest mi niczymbez Ciebie, że wszystkie wody morza nie zdołają orzeźwić megoserca.Po tych słowach nagle chwyta się za bok i omdlewając, szepce, zwracając siędo św. Teresy, którą widzi w wizji: „Matko Tereso, Jezus przebił me serce! Onprzebił moje serce!". '52<strong>FRONDA</strong> 42


To doświadczenie nie było urojone. Jej serce rzeczywiście fizycznie zostałoprzebite. Zjawisko to jest określane w historii mistyki jako transwerberacjai jest dane mistykom, którym Bóg powierza szczególną misję wewnątrzKościoła. Od tej chwili Mariam potajemnie będzie prać bandaże, którymi będziesię starała tamować krew wyciekającą z jej boku. Na kilku z nich - odnalezionychi schowanych mimo jej starań przez siostry - pozostanie widocznykrwawy znak trzech liter: O.J.S., co oznacza: O Jesus, Sameur Qezu, Zbawicielu!).Bandaże te z widocznym do dziś znakiem przechowywane są w Karmeluw Betlejem. Jeszcze mocniejszym potwierdzeniem autentyczności tego,co przeżyła Mariam, było to, co zobaczyli zszokowani lekarze, kiedy po jejśmierci wyjęli jej serce w celu umieszczenia go w relikwiarzu i przewiezieniado Pau. Zrobione wtedy zdjęcia ukazują głęboką ranę zadaną ostrym narzędziem,która w normalnych warunkach uniemożliwiałby dalsze bicie serca.W niej zaś serce nadal biło i to bardzo intensywnie.Pokora i konfituryTak naprawdę to ani lewitacje, ani ekstazy, ani wizje, ani stygmaty,ani wszelkie inne wielkie dary nie wyrażają jej tak bardzo,jak pokora, prostota i miłość. To były największe dary,które otrzymała i na które odpowiedziała w sposób maksymalny.Bo tak naprawdę wszelkie inne nadzwyczajne łaskipróbowała ukrywać, jak tylko mogła. Paliła zakrwawione bandaże, gdyż niechciała, aby były traktowane jak relikwie. Robiła wszystko, żeby nikt nie postrzegałani nie nazywał jej świętą. O osobach chwalonych z powodu ich niezwykłychdarów mawiała:Zdaje mi się, iż chodzą jakby po desce na wodzie. Słyszałam, że stanytakie są niebezpieczne! Boże, wybaw mnie od tego wszystkiego! Niechsama wiara wystarcza! Tak, żadnej pychy!To bowiem, co było dla niej najistotniejsze, to całkowicie siebie ogołocić, takaby dać w sobie maksymalne dużo miejsca Jezusowi i móc powiedzieć: tojuż nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus. I tak jak On przez większość swegoczasu wybierał życie ukryte, tak i ona naprawdę tylko do tego czuła sięLATO 2007J3


wezwana, tak naprawdę tylko tego chciała. Kiedy jedna z sióstr spytała Mariam,jak można posiąść prawdziwą miłość, ta tylko schyliła się i podniosłapyłek, drobinkę kurzu. Zresztą sama mówiła o sobie, że jest „Małym Nic".Tak właśnie siebie postrzegała.Możemy też mieć wrażenie, że skoro Mariam lewituje, ma ekstazy i wizje,to czuje się niepewnie w tym świecie, jest zagubiona i nieżyciowa. Nic bardziejmylnego. Tak naprawdę Mała Arabka była osobą bardzo twardo stąpającąpo ziemi. Jej życie było pełne wewnętrznego ładu i harmonii, nie doświadczałahuśtawki emocjonalnej, była zrównoważona, emanowała spokojem, prostotąi radością, lubiła konkretne zadania i obowiązki. Na co dzień zajmowała siękuchnią, praniem, szyciem, sprzątaniem. Kiedy sięgamy do jej listów, uderzaw nich brak opisów „niezwykłości", lecz skupienie się na prostych troskachi urokach życia. Tak choćby jak w jednym z nich, napisanym 8 września 1877roku i skierowanym do jej przyjaciółek z Francji, gdzie czytamy:Pragnęłam wam przygotować konfitury, ale niemożliwe jest znalezieniesłoików w Jerozolimie ani w Betlejem, nic tylko słoje ciemne, cienkie,które ciągle puszczają i tłuką się w transporcie. No cóż, trzeba,abym złożyła ofiarę i wyrzekła się ich wam posłania. Ale ususzę dlawas figi z naszego wzgórza i otrzymacie je. Co do konfitur, gdybymmogła fruwać i wam je dostarczyć... ale jestem tak ciężka. Jeśli mogętego roku zrobić trochę więcej soku z granatów, aby go wam posłać, toskosztujecie. To jest bardzo drogie, ale za to świetnie łagodzi niestrawności.Nie robię tego dla nas, to zbyt drogie.Szczytem świętości jest prostota, gdyż sam Bóg jest niezwykle prosty - jestczystą miłością. Oczywiście, możemy wyodrębniać cechy Boga: Jego dobroć,cierpliwość, wszechobecność, moc stwórczą i zbawczą. Lista będzie się ciągnąćw nieskończoność, a wszystko i tak sprowadza się do jednego: Bóg jestmiłością. Świętość Mariam, jej miłość do Boga najbardziej przejawia się w jejniezwykłej prostocie. „Jestem Twoją córką, Panie. Kocham Cię, pragnę pełnićTwoją wolę w codziennym życiu" - to wszystko, czego chciała. Prawdziwaświętość nie polega na klęczeniu w kościele, ale na wypełnianiu codziennychobowiązków i przeżywaniu życia z jak największą prostotą i miłością,w głębokiej harmonii. Dlatego Chrystus uczy nas, że królestwo niebieskieLATO 2007 55


i świętość posiądą tylko ci, którzy staną się jako dzieci. A dziećmi są przedewszystkim ci, którzy schronią się w ramionach Maryi, a następnie z ufnościąoddadzą się Bogu. Zamiast gorączkowo szukać rozwiązania problemów, trzebamówić: „Panie, w Twoje ręce powierzam mego ducha". U kresu swego życia,u szczytu swej świętości Jezus powiedział tylko: „Tatusiu - jak małe dziecko- w Twe ręce oddaję ducha mego".Ostatnie ogołocenieW ostatnich miesiącach życia w Betlejem Mariam doświadczabardzo wielu chorób. Ta niegdyś filigranowa dziewczynka stajesię coraz bardziej opuchnięta, gruba i ociężała, coraz trudniejjej chodzić, ma napady duszności. Nie rezygnuje jednakze swoich obowiązków i wciąż towarzyszy pracownikom przybudowie. Ponieważ jest świadoma, że zbliża się jej koniec, rozsyła do przyjaciółz Francji listy, w których prosi ich, by do niej przyjechali, gdyż pragnie ichostatni raz ujrzeć. Nikt nie odpowiedział na to wezwanie.Lecz nie tylko przyjaciele się nie odzywają. Zamilkł też jej Oblubieniec.Nie odczuwa już Jego obecności, tak jakby ją porzucił lub odjechał gdzieś daleko.O tym ostatnim okresie jej życia matka Weronika napisała:Gdy patrzę na jej ostatnie lata z perspektywy czasu, widzę, że Bóg samutrzymał ją w pokorze i ogołoceniu. Podczas gdy otoczenie wyrażałodla niej uznanie, to w zamian doświadczała ona cierpień wewnętrznychtak strasznych, że często już więcej znieść nie mogła. Wydawaćsię mogło, iż sam Jezus ją odrzucił.Mariam i tym razem się nie buntuje. Wierzy, że Go jeszcze spotka, i tęskni.Tęskni tak bardzo, że pragnie śmierci, przywołuje ją, modli się o nią, wypatrujejej. W jednej z jej ostatnich zanotowanych przez siostry ekstatycznychmodlitw czytamy:Moja natura buntuje się i nie chce umierać. Ale jednocześnie sercemoje drży z radości, bowiem oczy moje ujrzą Stworzyciela. O, Bożemój, jakież to szczęście! Oczy moje ujrzą Ciebie; idę do Ciebie! To <strong>FRONDA</strong> 42


prawda, iż jestem grzeszna, ale całą ufność pokładam w Tobie. Bożemój, przyśpiesz ten moment, gdy pójdę do Ciebie. Nic już nie cieszymnie na ziemi. Och, spiesz się, spiesz się, Panie!Podobne doświadczenie było udziałem innych świętych, na przykład świętejTeresy od Jezusa, która mówiła: „Umieram, bo nie umieram". Święty odczuwapragnienie rzuceniasię w nieskończoność, żądaod Boga, by rozdarł zasłonęi pozwolił mu wejść do prawdziwegożycia. To naturalnepragnienie, ponieważ święcimieli przeczucie rychłegospotkania i pragnęli je przyspieszyć.Doświadczamy czegośpodobnego, gdy zbliżamysię do jakiegoś upragnionegocelu. Nie czujemy lęku aniobawy, tylko niecierpliwe wyczekiwanie.Święci odczuwajągłębokie pragnienie spotkaniaz umiłowanym, którypociąga ich ku sobie. Równocześniejednak doznająbólu, bo odejście z doczesnegoświata okazuje się trudne.Doświadczają pęknięcia, którestało się udziałem Jezusa.Po Jego śmierci wszystko pękło,nawet zasłona świątynisię rozdarła. Niektórzy święcidoświadczają takiego rozdarcia,gdy opuszczają rodzinyi odchodzą. Towarzyszy temu wewnętrzna szarpanina. Podobnie gdy czująnadchodzącą śmierć,'z jednej strony jej pragną, z drugiej pojawia się u nichLATO 2007 57


smutek i cierpienie. Przewodnik duchowy świętej Tereski, ojciec Pichon, powiedziałtak: „Święci i męczennicy umierają radośnie. Ale królowie męczennikówkonają w smutku". Doświadczają tego samego, co przeżywał konający Jezus.Umierają w opuszczeniu i samotności, powtarzając: „Panie, w Twe ręce...".Dwudziestego drugiego sierpnia Mariam niesie wodę dla pracowników,upada na schodach i łamie sobie przedramię. W bardzo krótkim czasie w ranęwdaje się gangrena. Cierpi straszne katusze, ale jest spokojna, czeka... Czekana to, za czym tak bardzo tęskniła od momentu, kiedy była maleńka, kiedykopała groby i kładła się w nich. Siostry czuwają przy niej całą noc. Rano26 sierpnia 1878 roku oddycha coraz trudniej. Kiedy zadzwoniono na AniołPański, przeżegnała się, więc jedna z sióstr podpowiedziała jej wezwanie:„Mój Jezu, miłosierdzia!". „O tak, miłosierdzia!" - powtórzyła, ucałowałakrzyż i oddała ducha. Tego ranka okoliczna ludność ujrzała rozpiętą od miejscawschodu słońca do Karmelu przepiękną tęczę. Następnego dnia złożonoMariam w grobie. Tak długo na to czekała...Zmarła w wieku 33 lat. Proces beatyfikacyjny, otwarty w roku 1919, zakończyłsię uroczystą beatyfikacją, której dokonał Jan Paweł II 13 listopada1983 roku w Rzymie.Inny światBóg każdego z nas obdarza mnóstwem łask. A ponieważ jestStwórcą, jego fantazja jest nieograniczona i może każdegoobdarować w inny sposób. Te prezenty są bardzo różne, począwszyod - wydawać by się mogło - najzwyklejszych podsłońcem, a przecież tak niesamowitych i cudownych jak darżycia... dar miłości... dar wzroku... dar wrażliwości. Niby niedużo, a jak wiele!Czasem jednak Bóg musi nas przebudzić, byśmy docenili te zwyczajnedary i „niezwykłość" otaczającego nas świata. Dlatego udziela wybranym ludziomszczególnych łask. Nadzwyczajne dary, jakie otrzymuje święty, otrzymujewięc również ze względu na nas, byśmy dostrzegli, że nasze życie, choćwydaje się zwyczajne, jest czymś niezwykłym i cudownym. Święci odsłaniająprzed nami nową perspektywę, rzeczywistość, której istnienia nie podejrzewaliśmy,gdyż mamy klapki na oczach. Dzięki nim, wstrząśnięci i przebudzeni,możemy zacząć dostrzegać inny świat.58<strong>FRONDA</strong> 42


Dlaczego jednak aż tyloma darami Bóg obdarzył tę Małą Arabkę? Niektórzyuważają, że wobec nadchodzącej laicyzacji i poganizacji tego świata Bóg zapragnął,aby w jej życiu ów inny świat ze swą odmienną perspektywą objawił sięniezwykle intensywnie, i co szczególnie istotne, niejako w całej gamie kolorów.W ten sposób Mariam stała się szczególnym świadkiem istnienia innego świata,świadkiem, który może nas przeprowadzić przez wszystkie jego poziomy: od najniższegofizycznego po najwyższy mistyczny, zrywając kolejne „zasłony" sprzednaszych oczu. Jej wizje i ekstazy uzmysławiają nam, że świat to nie tylko te „fizyczne"osoby, które nas otaczają, lecz także nieskończony w swym bogactwieświat ducha, kosmos zaś ze swymi odległościami i tajemnicami to przy hierarchiiniebiańskiej jedynie „cień" prawdziwej nieskończoności; jej lewitacje świadczą,że to nie technika może w pełni i ostatecznie zapanować nad materią i żywiołami,lecz moc ducha oraz że aby dostrzec prawdziwą wartość tego, co na ziemi,trzeba wznieść się do nieba; jej zmagania z demonami oraz opętania przypominają,że życie to nie jest przyjemny spacer, lecz udział w prawdziwej „wojnie światów",że wokół nas i w nas wciąż odbywa się zmaganie sił duchowych, że dążeniedo prawdy, dobra i szczęścia zakłada „walkę duchową"; stygmaty, które nosiłana swym ciele, chyba najdobitniej ukazują odwróconą perspektywę, z jakiej patrzyna świat Bóg, a jest to perspektywa, która roztacza się, gdy wisi się na krzyżu,świadczy zaś o potędze miłości i o tym, że w imię miłości nie ucieka się odcierpienia, lecz że się je podejmuje i przemienia; w jej pragnieniu śmierci w dzieciństwiei w ostatnich dniach życia znów ujawniania się coś dla nas, ślepych, szokującego:iż śmierć może być życiem, a życie doczesne zanurzeniem w śmierci;w końcu jej mistyczne doświadczenia świadczą o tym, że to nie wysiłki ludzkiegointelektu, szkiełko i oko, lecz pokora, prostota i miłość pozwalają poznać najgłębszetajemnice rzeczywistości. Dlatego zresztą - niejako prowokacyjnie - niepiśmiennąArabkę uczyniono patronką intelektualistów.Niespotykana w wypadku innych świętych „inwazja" nadprzyrodzonościw życie Małej Arabki jest więc świadectwem istnienia innego świata, świadectwem,któremu trudno się oprzeć, trudno je zanegować, świadectwem budzącymzakłopotanie sceptyków, zdumienie agnostyków, irytację ateistów.Co jednak szczególnie ważne, życie Małej Arabki świadczy nie tylko o istnieniuinnego świata. Świadomość bowiem istnienia świata cudownego, leczodległego i niedostępnego, wzbudzałaby jedynie naszą ciekawość i rodziłasmutek. Byłaby to baśń; której miło posłuchać, ale która ma niewiele z nami <strong>FRONDA</strong> 42


wspólnego. Natomiast to, co przydarzyło się Małej Arabce, świadczy o tym,że inny świat znajduje się nie gdzieś za górami, za lasami czy w głębi niedostępnegokosmosu, lecz jest tuż obok: w nim żyjemy, poruszamy się, jesteśmy.W życiu Małej Arabki nie było przecież żadnego podziału na chwilecudowne i chwile „szare", nie było rozdźwięku między jej prostotą i zwyczajnościąa nadzwyczajnymi stanami, jakich doświadczała: by rozmawiać z aniołami,nie potrzebowała rezygnować z codziennego mycia garnków, by kwitować,nie musiała piąć się w hierarchii kościelnej, by śpiewać natchnionąpoezję i omawiać najgłębsze tajemnice rzeczywistości, nie musiała uczyć siępisać, kończyć uniwersytetów czy latać w kosmos.A jednak Mariam pozostanie dla nas tajemnicą. Dlaczego Bóg tak pokierowałjej życiem, dlaczego ją tak obdarował, dlaczego tak naznaczył, dlaczego...?Myśli Boga nie są naszymi myślami ani Jego drogi naszymi drogami.Nie jesteśmy w stanie do końca wytłumaczyć tego, co On robi, tak jak nie jesteśmyw stanie ogarnąć nieskończonego bogactwa Jego myśli. Zawsze widzimytylko nikły ułamek tego, co zamierzył w swych odwiecznych planach,mały fragment obrazu, który maluje Jego nieskończona wyobraźnia. A pozatym czy ktoś z zewnątrz jest wstanie zrozumieć to, co łączy oblubieńcóww ich intymnym obdarowywaniu się. Dlatego poza wszystkimi innymi „wytłumaczeniami"niezwykłego życia Mariam, które słyszałem podczas pobytuw Betlejem i starałem się jakoś ogarnąć oraz syntetycznie uporządkować,największe wrażenie wywarła na mnie nie pozwalająca mi na ostateczne domknieciezapisywanej historii wypowiedź jednego z odwiedzających klasztorojców karmelitów. Niech ona będzie zwieńczeniem tej opowieści:Gdy ktoś mnie pyta, kim jest dla mnie Mała Arabka i co dla mnieoznacza, odpowiadam natychmiast: Mariam jest „kaprysem Boga". Toświęta, która stała się „kaprysem Boga", przez nią Bóg ukazał swojąwolność przejawiania się w sposób, który On sobie wybrał. Ta dziewczyna,która wchodziła na drzewa, głośnym śpiewem głosząc chwałęLATO 2007


Boga, jest tą samą dziewczyną, którą brat w posiadanie szatan i którarównocześnie czuła się wolna i potrafiła dziękować Bogu za tę bolesnąpróbę. To dziewczyna, która potrafiła radośnie przeżywać codzienność,a umierała w smutku, akceptując go, widząc w nim ostatnią, najwyższąpróbę. Dla mnie Mariam stanowi przykład wolności Boga. Bóg robi to,co chce; daje nam to, co chce: swoje łaski, tajemnice, swoją chwałę. Mariamjest niejako zabawką Boga, która Jemu ma sprawić radość, a namposzerzyć horyzonty, byśmy przestali zamykać Boga w tym wąskim korytarzu,który sobie dla niego wymyśliliśmy. Jej świętość uświadamianam niezwykłe bogactwo i różnorodność Bożego działania, a przedewszystkim to, że jesteśmy marzeniem Boga. On nas sobie wymarzył.Mariam była marzeniem Boga. Jedynym i niepowtarzalnym.WYSŁUCHAŁ, ZAPISAŁ I ZREDAGOWAŁ RAFAŁ TICHYFOTOCRAFOWAŁ JAROSŁAW MYTYCH


Obok widzialnej władzy powstała w imperium takżewładza niewidzialna, oparta na prawie, dyscypliniei przymusie wewnętrznym. W bardziej złożonych konstrukcjachwszyscy obserwują wszystkich, władza jestrozproszona, a jej centrum nie jest widoczne.Maszyny władzyWładza absolutna opiera się na pełnej widoczności. Michel Foucault pokazałw Nadzorować i karać, jak bardzo przeplatają się ze sobą dwie obsesje nowoczesności- widzieć i władać. W Europie wszystkowidzący i wszystkowiedzącymonarcha delegował część swoich uprawnień najniższym ogniwom.Tym bardziej musiał to czynić w złożonym z wielu rozproszonych wspólnot64<strong>FRONDA</strong> 42


wiejskich kraju agrarnym, jakim była Rosja jeszcze długo po reformach PiotraI. Likwidując stare ogniwa pośrednie pomiędzy imperatorem a ludem,w rodzaju szlachty i arystokracji, rosyjski absolutyzm stawał się całkowicieprzejrzysty zarówno od góry, jak i od dołu. Absolutyzm oparty jest nazasadzie stałej i pełnej widzialności władzy. Na szczycie piramidy polityczno-semiotycznejznajduje się władca, a u podstawy - naród. Kaźń sprawowanaprzez kata w sposób szczególnie dramaturgiczny demonstrowała, jakdowodzi Foucault, że nie ma innego ośrodka władzy oprócz osoby pomazańca.W Europie do sprawowania władzy absolutnej konieczny był pośrednik,w Rosji - nie.W Rosji w 1753 roku znacznie ograniczono stosowanie kary śmierci, alewielu ludzi nadal ginęło w wyniku stosowania kary chłosty. Kara chłosty realizowałainne wartości niż kara śmierci w Europie. Karę wymierzali wszyscyżołnierze, a więc życie jednostki należało do kolektywu. Imperator delegowałswoje uprawnienia wspólnocie. Poprzez rytuał chłosty, albo rytuałpodejmowania decyzji w obszczynie, obecność imperatora stale widoczna byław każdej lokalnej wspólnocie. Podobną funkcję spełniały zebrania wiejskiew kołchozach. Rosyjski absolutyzm, zdaniem Aleksandra Etkinda, zawierałw sobie element, który można traktować zarówno jako przed-monarchiczny,czyli wspólnotowy, jak i post-monarchiczny, czyli socjalistyczny 1 .Jednakże obok tej widzialnej władzy powstała w imperium także władzaniewidzialna, oparta na prawie, dyscyplinie i przymusie wewnętrznym.W bardziej złożonych konstrukcjach wszyscy obserwują wszystkich, władzajest rozproszona, a jej centrum nie jest widoczne. „Pełne światło i spojrzenienadzorcy zniewalają - zdaniem Foucaulta - bardziej niż mrok, który ostatecznieosłaniał. Widzialność jest pułapką" 2 . W sekcie chłystów kolektywnyrytuał, opisany przez Etkinda, kończył się proroctwem lidera, który miał dar„wewnętrznego widzenia", odkrywającego przed nim tajemnice członkówwspólnoty. Wszyscy członkowie sekty są równi, ale jeden z nich kontrolujeich działanie. W tradycji anglosaskiej takich kontrolerów nazywa się a whip,czyli właśnie chłyst po rosyjsku 3 . Praktyka samowychowania stosowana w sekciechłystów nakierowana była na osiągnięcie chrześcijańskiego telos - wyrzeczeniasię samego siebie i przynoszenia siebie w ofierze. Być może część tychpraktyk przeszła różnymi kanałami do partii bolszewickiej i realizowana byłapóźniej w formie samokrytyki i czystki 4 .LATO 200765


Wsie potiomkinowskie i panoptyzmW 1780 roku przybył do Rosji inżynier Samuel Bentham, młodszy brat znanegofilozofa Jeremy'ego. W Krzyczewie, w majątku księcia Grigorija Potiomkina,wznosił on osobliwy budynek łączący w sobie funkcje fabryki, więzienia,domu mieszkalnego i sekularnej świątyni. Wszystkie okna okrągłegobudynku były skierowane na podwórze wewnętrzne. Tam wznosiła się wieżagłównego nadzorcy. Z wieży mógł on obserwować wszystkie pomieszczenia,w tym także mieszkalne 5 . Fabryka była budowana przy pomocy wojska, a całeprzedsięwzięcie nosiło wyraźnie kolonialny charakter. Ziemie te należały kiedyśdo Rzeczypospolitej i były zasiedlane kolonistami z Grecji i z Niemiec.Budynek nie został nigdy ukończony z powodu wojny z Turcją, ale brat filozofnadał pomysłowi postać skończonej koncepcji - Panopticon 6 .Samuel Bentham jako główny inżynier Potiomkina uczestniczył w realizacjinajsłynniejszego projektu epoki - wsi potiomkinowskich. Katarzyna II, oglądającrajskie sady, wsie ozdobione kwiatami i bramami triumfalnymi, widziaławłasny kraj i jednocześnie go nie widziała. W ten sposób Potiomkin odkrywałjedno z najważniejszych zajęć elity politycznej - manipulowanie wzrokiemwładzy, która polega nie tylko na przywileju obserwowania, lecz także na obsesjibycia obserwowanym. Panoptyzm i wsie potiomkinowskie to dwie różnemaszyny władzy. Wsie potiomkinowskie ukrywały przed wzrokiem władzyswoją prawdziwą naturę, panoptyzm zaś na odwrót - pozwalał władzy widziećwszystko i jednocześnie ukrywać przed poddanymi swoja naturę.Obie maszyny widzenia - pisze Etkind - panoptyzm i wsie potiomkinowskie,były wynalezione dla człowieka, który jako jeden z pierwszychw Rosji uczynił sprawowanie władzy swoim jedynym zajęciem.Potiomkin konstruował współczesną władzę, Bentham konstruowałwspółczesne widzenie 7 .Maszyny władzy takiego typu jak wsie potiomkinowskie pozwalają minimalizowaćprzemoc. Architektoniczne konstrukcje mogą konkurować w tej dziedziniez konstrukcjami psychologicznymi lub językowymi. Wsie potiomkinowskienie były banalnym oszustwem, ale mitem kulturowym, którego tekstbył niezwykle złożony,, gdyż obejmował aspekty polityczne, militarne, cywi-66<strong>FRONDA</strong> 42


lizacyjne, kulturowe i historyczne. Tekst tego mitu opowiadał nie tylko o potędzemilitarnej imperium, lecz także o jego antycznej genezie i o zdolnościłączenia w jedną cywilizację wielu kultur narodowych. Jest to mit trwały i nadalżywy.Na początku lat trzydziestych XX wieku nastąpiło „ocieplenie" sowieckiejarchitektury poprzez wprowadzenie do niej wielu motywów śródziemnomorskichi czarnomorskich 8 . Za portykami i kolumnadami gmachów realnychkryły się jeszcze inne gmachy - idealne, znajdujące się prędzej w Helladzieniż w miejscu rzeczywistej budowli. Współcześni krytycy tak piszą o generalnymplanie przebudowy Moskwy z 1935 roku:Miasto wyobrażało siebie takim, jakim być powinno. Istnienie tegonadrealnego miasta, zrealizowanego i jednocześnie nieosiągalnego,stanowi klucz do zrozumienia utopii stalinowskiej architektury 9 .Pałace i pyszne fasady tworzyły gmach imperium idealnego, do którego możnasię było dostać jedynie w myślach, chociaż nie opuszczając Moskwy realnej.Wraz z realizacją urbanistycznej utopii czas powinien stanąć w miejscu,utrwalając na wieki triumf Piękna, Harmonii i Sprawiedliwości. Jedynym niedostatkiemtego idealnego miasta okazał się brak mieszkańców równie doskonałychi szczęśliwych jak otaczająca ich architektura.Architektura stalinowska, wznosząc monumentalne fasady, za którymi częstokryła się pustka, doskonale oznaczała przestrzeń dzielącą imperium idealneod imperium realnego. W ten sposób wsie potiomkinowskie poprzez pewienmechanizm retranslacji pamięci kulturowej stały się obrazem-demonem,„matrycą" najpierw ideologii, a potem reklamy. Takim typowym demonem--obrazem jest chociażby fenomen Sankt Petersburga. Najlepszym przykłademmechanizmu retranslacji jest właśnie kultura socrealizmu, stanowiąca z dzisiejszegopunktu widzenia ogniwo pośrednie pomiędzy wsiami potiomkinowskimiLATO 200767


a współczesną reklamą. Dlatego też Michaił Epstein w After the Futurę dowodzi,że Rosja była prawdziwą ojczyzną postmodernizmu 10 . Problem polega tylko natym, że Rosja po dziś dzień nie przyswoiła sobie jeszcze nowoczesności.W1806 roku Samuel Bentham, już w stopniu generała, zaczął wznosić Panoptkonw Petersburgu. Był on przeznaczony na szkołę budowniczych okrętów. Wedługtego samego projektu zostało zbudowane słynne więzienie „Kriesty". Panopticon,obraz władzy jako Wszystkowidzącego, był wymyślony w Rosji, najpierwjako fabryka, a potem jako szkoła, w Anglii został wykorzystany jako więzienie.Od początku Panopticon był związany z polityką kolonizacji. Pomysł zbudowaniaSankt Petersburga przyszedł Piotrowi I do głowy niedługo po poznaniu kwakraWilliama Penna, założyciela kolonii Pensylwania, w której realizował „świętyeksperyment". Od 1815 roku zaczęto tworzyć, na wzór pruskiej landwery, systemosiedli wojskowych, zwanych po europejsku koloniami. Wszystko w tychosiedlach było dokładnie zaprojektowane i tworzyło królestwo cielesnej dyscyplinyi architektonicznej symetrii. Program ten objął około miliona ludzi i był największymprzed 1917 rokiem eksperymentem społecznym w Rosji. Po rewolucjikontynuację idei osiedli wojskowych można dostrzec chociażby w projekcie armiipracy Lwa Trockiego i w stalinowskich kołchozach.Dzięki zastosowaniu urządzeń panoptycznych nastąpił ogromny przyrostwiedzy, gdyż dzięki nim można było bez przerwy widzieć i natychmiast rozpoznawać,a następnie klasyfikować. Jednostka umieszczona wewnątrz takiegourządzenia stawała się przedmiotem informacji, a nie podmiotem komunikacji.Dlatego panoptyzm można rozpatrywać jako uniwersalny sposóbokreślania związków władzy z życiem codziennym. Jest to faktycznie „pewnaforma technologii politycznej, którą można i należy rozpatrywać niezależnieod konkretnego użytku"". Niespodziewaną inspekcję w zakładzie panoptycznym,jak pisał Foucault, może przeprowadzić każdy. W ten sposób może powstać„wielki komitet osądu powszechnego" 12 .68<strong>FRONDA</strong> 42


Idea osądu powszechnego została zrealizowana poprzez podwójną inwersjęhierarchicznego modelu panoptyzmu. W modelu horyzontalnym wystarczykonkretną osobę otoczyć „zwartym kolektywem jednostek". Poddanakrytyce osoba bez problemu może rozpoznać stojących w „dyscyplinarnymkręgu" znajomych, ale nie może rozpoznać oblicza osądzającej „osoby kolektywnej"'3 . Nadzór nie wymaga przemyślnej architektury. W Związku Sowieckimformowanie opinii społecznej „wokół" jednostki było podstawowąpraktyką dyscyplinarną. Oleg Charchordin twierdzi, że w ten sposób powstał„bazowy mechanizm społeczeństwa sowieckiego". Składał się on z trzech elementów- kolektywu, samokrytyki i czystki. Nadzór zbiorowy działa wtedy,gdy każda jednostka poddaje krytyce swoje postępowanie, dzięki czemu kolektywsam się oczyszcza 14 . Proces ten był możliwy tylko w warunkach terroru,którego tło w 1937 roku stanowiły wzniosłe rozmowy o pierestrojcei demokratyzacji. Przeprowadzona pięćdziesiąt lat później druga pierestrojkazakończyła się niepowodzeniem nie tylko dlatego, że nie towarzyszył jej terror,lecz także dlatego, że obowiązek nadzoru horyzontalnego nad jednostkamiprzejęły nieformalne kolektywy, które powstały wcześniej wewnątrz systemusowieckiego.Wyborcze technologie z WologdyBorys Walentynowicz Becker urodził się w Petersburgu w 1868 roku. Po nieudanymzamachu na imperatora Aleksandra III został usunięty ze stołecznegouniwersytetu za polityczną nielojalność. Zamach zorganizowała grupastudentów, kierowana przez Aleksandra Uljanowa. Becker ukończył studiaw instytucie kolejnictwa, a następnie podjął pracę w Moskwie, w zarządzieKazańskiej Kolei Żelaznej. Od 1894 roku prowadził szkołę niedzielną dla robotników,w której oprócz czytania i rachunków uczono także podstaw marksizmu.Becker, tak samo jak wielu postępowych inteligentów tego czasu,uważał, że jedyna droga do „oświecenia, wolności i obalenia caryzmu wiedzieprzez socjaldemokrację" 15 . Na radykalizm opozycji carat odpowiadał nasilającymisię represjami. Po utworzeniu rządu Piotra Stołypina szkoła zostałaostatecznie zamknięta, a jej organizator na krótko aresztowany.W okresie „stołypinowskiej reakcji" ludzie posiadający wykształcenie i zawódzaczęli porzucać Rewolucyjne organizacje, wybierając drogę profesjonalnejLATO 200769


kariery. Tylko niedouczeni „zawodowi rewolucjoniści" w rodzaju Lenina, Stalinai Trockiego pozostali w ruchu socjaldemokratycznym. Becker pracował naDalekim Wschodzie i w Chinach, odbywa! podróże służbowe do Japonii i EuropyZachodniej. Jego światopogląd się rozszerzył, wypracowywał sobie samodzielnypunkt widzenia na wiele kwestii społecznych i gospodarczych.W marcu 1917 roku solidny inżynier Becker z entuzjazmem witał w prowincjonalnejWołogdzie obalenie starego reżimu, chociaż z powodzeniem mógłwtedy robić karierę zawodową, nie bojąc się nocnych rewizji. Wstąpił on w szeregiPartii Wolności Ludowej, pod którą to nazwą działali wtedy konstytucyjnidemokraci (kadeci). Szybko został gubernialnym szefem partii, jego specjalnościąstało się organizowanie kampanii wyborczych, a szerzej - technologie polityczne.Partia zaczęła od nabycia lokalnej gazety „Północne Echo". Członkiemgubernialnego zarządu partii był dyrektor lokalnego banku publicznego, któryudzielił swoim kolegom nieoprocentowanego kredytu. Pozwoliło to znaczniezwiększyć nakład gazety, a nawet rozsyłać ją bezpłatnie do wszystkich szkół.Tego typu operacje finansowe do złudzenia przypominają współczesne wykorzystywanie„zasobu administracyjnego" (administratiwnyj riesurs), chociaż ówcześniliberałowie w walce z lewicą nigdy nie posunęli się do tego, żeby z siedzibyrządu wynosić pół miliona dolarów w gotówce. Kadeci stworzyli takżeszereg organizacji społecznych współpracujących z partią - związek młodzieżowy,ligę równouprawnienia kobiet, stowarzyszenia najemców, właścicieli domów,lekarzy i urzędników. W wyborach do dumy miejskiej Wołogdy wystawilidwie listy wyborcze - listę partyjną i listę stowarzyszenia właścicieli domów.Zapewniło im to 17 miejsc w 60-osobowej dumie miejskiej.Jesienią 1917 roku odbyły się wybory do Zgromadzenia Konstytucyjnego.Chociaż kadeci zdobyli w samej Wołogdzie 37,5 proc. głosów, to w guberni,w przeważającej mierze rolniczej, zdecydowane zwycięstwo odnieśli socjaliści70<strong>FRONDA</strong> 42


ewolucjoniści (eserowcy). Wybory były przeprowadzone w systemie proporcjonalnym,a podział mandatów odbywał się w guberni jako okręgu wyborczym.Nie miało to zresztą większego znaczenie. W lutym 1918 roku przybylido Wołogdy pierwsi bolszewicy z Piotrogrodu - rozwiązali dumę miejskąi aresztowali Beckera. Został on niebawem zwolniony, a duma wznowiła działalność.W lipcu jednakże przybył na czele „sowieckiej komisji kontrolnej"Michaił Kiedrow, organizator masowego terroru na północy Rosji. Słuch poBorysie Beckerze zaginął, chociaż krążyły niesprawdzone wieści, że w latachdwudziestych mieszkał w Moskwie.Rodząca się w Rosji polityka demokratyczna ustąpiła miejsca krwawejsmucie i bolszewickiej dyktaturze. Następne wybory parlamentarne odbyłysię w Rosji dopiero w 1993 roku, po zbrojnym rozpędzeniu Rady Najwyższej.Kolo historii się zamknęło.Pierwsza Statua WolnościWiktor Borysowicz Szkłowski urodził się w 1893 roku i należał do twórcówrosyjskiej szkoły formalnej. W 1917 roku opublikował artykuł „Sztukajako chwyt", głoszący, że utwór literacki stanowi sumę chwytów stylistycznych,których celem jest udziwnienie zautomatyzowanej rzeczywistości.Za udział w zbrojnej próbie powstrzymania marszu lewicy do władzy krzyżśw. Jerzego wręczył mu sam głównodowodzący generał Ławr Korniłow. Następnieuczestniczył w antybolszewickim spisku, którego celem było przywrócenieZgromadzenia Konstytucyjnego. Zagrożony aresztowaniem uciekłprzez Finlandię do Berlina, ale później wrócił do Rosji Sowieckiej. Chociażcała jego droga życiowa przebiegała od poetyki udziwnienia do poetyki zniewolenia,to pamięć o zdobyczach rewolucji lutowej i nostalgia za ZgromadzeniemKonstytucyjnym jest wyraźnie obecna w koncepcji „udziwnienia".Automatyzm codzienności powoduje, że tracimy zdolność widzenia. W nicościpogrążają się rzeczy, słowa i ludzie. Wiemy o tym, że istnieją, ale ich niewidzimy. Celem sztuki jest przezwyciężenie automatyzmu codzienności, zachowanieumiejętności widzenia. Środkiem sztuki jest chwyt „udziwnienia" rzeczyoraz chwyt „formy utrudnionej", zwiększającej czas percepcji 16 . Sztuka przenikniętajest obsesją widzenia rzeczywistości. „Udziwnienie", jak dowodzi ŚwietlanaBojm, ma niewiele wspólnego z heglowskim pojęciem „wyobcowania",LATO 200771


ędącym wyrazem kryzysu modernizacji. „Udziwnienie" niejest dydaktyczne i nie dąży do syntezy, jego celem jest „graz umownością i permanentna rewolucja widzenia" 17 . Przykłademtakiej gry z umownością będzie Statua Wolności, którąw 1918 roku zobaczył Szkłowski w Piotrogrodzie. Pozostawionaprzez bolszewików drewniana budka z czterema masztamizamontowana na brązowym pomniku Aleksandra III niewitała imigrantów, jak amerykański odpowiednik, tylko dawałaschronienie sierotom i żebrakom. W ten sposób ideologiazmieniała sens Wolności. Prawdziwym celem formalistów było właśnieznalezienie odpowiedzi na pytanie „jak jest zrobiona ideologia".„Udziwnienie" było pomyślane jako rewolucyjne przekształcenie rzeczywistości,ale nie w drodze powstania zbrojnego, tylko w formie sztuki, jednak porewolucji zmieniły się relacje pomiędzy sztuką a życiem. Kataklizmy stały sięrzeczą codzienną, a przedrewolucyjna zautomatyzowa rzeczywistość przekształciłasię w egzotykę. W „udziwnionym kraju" gra z umownością miała służyćprzezwyciężeniu automatyzmu zniewolenia. Szkłowskiego coraz bardziej interesowałcentralny problem sowieckiej rzeczywistości - umiejętność przetrwaniaw warunkach totalnego zniewolenia. W XX wieku, zauważa Bojm, przez estetyzacjępolityki najczęściej rozumie się „wielki styl" Hitlera i Stalina. WalteraBenjamina, opisującego Moskwę okresu przejściowego, interesowała nie architektonicznamaszyna władzy, lecz to, że wraz z kawiarniami zniknęła swobodnastrefa publiczna, w której można tworzyć teorie i ideologie 18 . Związek sztukii polityki poprzez chwyt „udziwnienia" powinien być inny niż w estetyce totalitarnej,gdyż polega on na stworzeniu przestrzeni wolności i refleksji 19 .Ideologia komunistyczna bardzo szybko zaczęła się przekształcać w ideologięimperium z jej starymi maszynami władzy. Po krótkiej komunistycznej „odwilży"lat sześćdziesiątych ostatecznie miejsce komunizmu zajęło imperium,a jego automatyzm zaczął być postrzegany jako normalność. Dla świadomościtego okresu charakterystyczne jest nie tyle „udziwnienie", ile na odwrót- normalizowanie, „udomowienie" najbardziej absurdalnych fenomenów imperium.Proces transformacji ideologii w mentalność bardzo ciekawie opisująAleksandr Gienis i Piotr Wajl, zwracając uwagę na szczególne znaczenie w tymprocesie śmiechu. Śmiech bez przyczyny stał się w latach sześćdziesiątych normą.Anegdota, dowcip,* żart były nie tylko znakiem rozpoznawczy, elementem72<strong>FRONDA</strong> 42


społecznej etykiety budowniczych komunizmu, lecz także organizowały działaniezbiorowe, stawały się żywiołem. Gdy jednak na miejsce utalentowanegobłazna Chruszczowa przyszło anonimowe „kierownictwo kolektywne", karnawałowyplac podzielił się ponownie na scenę i widownię.Odważny patos i wesoły idealizm - piszą Wajl i Gienis - zaprowadziłyspołeczeństwo lat sześćdziesiątych w pułapkę. Świetlanej przyszłościnie znaleziono, a niespodziewana konieczność kompromisu społecznegodoprowadziła do moralnego cynizmu. Cynizm to schronienie dlabyłego wesołego i dobrego człowieka, ponieważ nie wymaga niczyjegowspółuczestnictwa: cynik jest zawsze sam ze sobą 20 .Miejsce wesołości i euforii budowy komunizmu zajął cyniczny stiob, któregocelem była obrona własnej odrębności.Na tym właśnie polega zasadnicza różnica pomiędzy ironią a śmiechem latsześćdziesiątych. Ironia zakłada sceptyczną samorefieksję i poprzez komicznąsamoocenę umożliwia transcendencję. Śmiech zakładał istnienie określonejprawdy w granicach ściśle określonego systemu. Śmiech broni tego systemuprzed wtargnięciem niewtajemniczonych. Stiob to pojęcie zaczerpnięte z żargonumiejskiego. Pierwotnie oznaczał po prostu stebnowanie, potem każdążmudną i drobiazgową czynność. Z czasem zaczął się odnosić do sfery erotycznej.Dzisiaj oznacza dowcip, żart, wygłup, najczęściej połączony z prześmiewczymstosunkiem do ideologii i do życia w ogóle 21 . Zdaniem ŚwietlanyBojm stiob był czymś w rodzaju umowy społecznej, pozwalał prowadzićegzystencję równoległą względem sowieckiej rzeczywistości 22 . Był rzeczywistościąnieformalną, którą przed spojrzeniem władzy sowieckiej ukrywaływspółczesne wioski potiomkinowskie. Problem polega na tym, że sam stiob,poprzez mechanizm kolektywnej samoidentyfikacji, także ogarnięty jest nowoczesnąobsesją - widzieć i władać. Jest mechanizmem służącym do kontrolijednostki przez nieformalny kolektyw.Druga Statua WolnościW nowoczesnych maszynach władzy indywidualne działanie sterowanejest przez różne formy retoryki kolektywnej (mit, ideologia, nauka). TenLATO 200773


mechanizm na krótko naruszyła karnawałowa rewolucja końca lat osiemdziesiątych.Po wielkim karnawale w sierpniu 1991 roku pustą przestrzeńkoło Białego Domu nazwano Placem Wolnej Rosji, a pusty cokół po pomnikuDzierżyńskiego na Łubiance przekształcił się w nową Statuę Wolności. MichaiłBachtin pokazał w swoich pracach o Rabelais'm i o Dostojewskim, żekażda tradycja karnawałowa, jako echo rewolucji seksualnej, jest ciągle powtarzanąpróbą uwolnienia się spod władzy różnych retoryk kolektywnych.Bolszewicy świetnie wykorzystali starożytne hasło „Chleba i igrzysk!", przekształcającpowszechne zdobywanie chleba w igrzyska. Krwawy karnawałwojny domowej i terroru stał się formą sublimacji seksualności. Również dzisiejszykarnawał ksenofobii, widowisko nienawiści do obcych można traktowaćjako formę sublimacji rewolucji seksualnej lat osiemdziesiątych. Naródi nacjonalizm to w końcu rozszerzone formy wspólnoty pochodzenia.Michaił Bachtin, przeprowadzając pośrednią krytykę starej retoryki (formalizm,freudyzm, marksizm), zakładał, że nastąpi przejście od filozofii czynudo retoryki czynu. Igor Pieszkow uważa, że bachtinowski organon powinienbyć w całości odczytany dopiero po upadku totalitaryzmu, gdyż w systemiesowieckim każda myśl wyrażona wprost nieuchronnie włączana była w kontekstideologii 23 . Po upadku Związku Sowieckiego powinna nastąpić racjonalizacjastosunków społecznych. Rewolucja retoryczna, która pokonała kolektywnąretorykę komunizmu, nie ma się już w co innego przekształcić jakw retorykę indywidualnej odpowiedzialności za swoje czyny. Prywatyzacjapowinna stworzyć warunki do nadania indywidualnym czynom sensu i powstaniawielu indywidualnych retoryk działania. Analizując sytuację retorycznąpoczątku lat dziewięćdziesiątych, Pieszkow postrzegał ją w kategoriachzasadniczego wyboru i potencjalnej katastrofy - „albo odpowiedzialnyczyn, albo typowa sowiecka podświadomość" 24 .Zwyciężyła sowiecka podświadomość. Retoryka stioba w szybkim tempiezaczęła pożerać wszystkie idee wolności - wewnętrznej, politycznej, rynkowej.Naród został przekształcony w pipł, prywatyzacja w prichwatizację, demokracjaw diermokrację, pierestrojka w katastrojkę. Po krótkim okresie euforii wolnościi przewagi powierzchownego liberalizmu zaczął dominować cynicznystiob. Szybko rozwiała się naiwna wiara w rychłe nastanie rynkowego rajui powszechnego dobrobytu. Masowe rozczarowanie i utratę wiary w przyszłośćwzmocniło jeszcze uczucie frustracji z powodu rosnącego rozwar-74<strong>FRONDA</strong> 42


stwienia i niemożności osiągnięcia poziomu życia takiego jak w „normalnychkrajach Zachodu". Stąd też wzięła się powszechna apatia i zarazem cynicznaduma z „dziwnego kraju".W społeczeństwie nastąpiło odtworzenie mechanizmu obronnego z latsiedemdziesiątych, opartego na więziach osobistych. Zdaniem Lwa Gudkowanie ukształtowały się żadne realne wyobrażenia o funkcjonowaniu rynku,reprezentacji politycznej, zasadzie podziału władzy i równowadze sił. Społecznewyobrażenia nadal związane są z mechanizmami reprodukcji systemutotalitarnego 25 . Ogromną rolę w tym procesie odgrywa retranslacja pamięcikulturowej poprzez matrycę wsi potiomkinowskich. Andriej Zorin ciekawiepokazał, jak mit potiomkinowski został zachowany w świadomości zbiorowejpoprzez architekturę krymskiego sanatorium i obozu pionierskiego 26 . Rosjanie,tak jak niegdyś Katarzyna II, zamiast własnego kraju wciąż widzą potiomkinowskiewsie heroicznego imperium (np. mocarstwo energetyczne) lub represyjnegoascetyzmu (np. walka z jednym oligarchą). Ruch demokratycznykońca lat osiemdziesiątych ograniczył się jedynie do dyskredytacji legitymizacyjnejlegendy reżimu komunistycznego, nie podważył natomiast instytucjonalnychpodstaw systemu totalitarnego. Uproszczone myślenie o społeczeństwiena nowo uruchomiło absolutystyczne i kolonialne maszyny władzy.Siła władzy personalnej opiera się na głębokiej niechęci znacznej części społeczeństwado różnych jawnych form nierówności społecznej, zróżnicowaniaterytorialnego i rosnącej autonomii gospodarki względem polityki. Na szczyciepolityczno-semiotycznej piramidy znajduje się prezydent, a u jej podstawy- naród. Rytuał konferencji prasowych i telemostów demonstruje stałą i bezpośredniąobecność prezydenta w działaniu każdej wspólnoty.W logice, którą Etkind nazywa kolonialną, prezydent Putin stał się „maszyną"wytwarzającą większość procesów komunikacji politycznej, zapewniającychstabilność niezbędną do realizowania niezliczonych prywatnychtransakcji i porozumień. Bezpośrednia więź z prezydentem nadaje sens anonimowejwładzy instytucji i procedur. Putin jest - według wyrażenia GlebaPawłowskiego - „przedstawicielem nieprzedstawionych", a więc uniwersalnymznaczącym całego systemu 27 . Sens wytwarzany przez „polityczno-semiotycznykompleks Putin" jest następnie konsumowany w toku niezliczonychoperacji wymiennych na rynku administracyjnym. Stąd niemalże monarchiczna„samotność" Putina.LATO 200775


Tak więc za przezroczystą piramidą władzy autorytarnej ukryta jest niejawnawładza amorficznej masy, którą trudno jest opisać i wewnątrz której tocząsię ostre konflikty. Najprawdopodobniej mamy tu do czynienia nie z powrotemdo przeszłości, ale z transformacją sowieckiej kultury politycznej.Nosicielami tej transformacji są urzędnicy i oficerowie, którzy ukształtowalisię w sowieckich instytucjach władzy (np. w KGB i armii) i przejęli właściwyim sposób postrzegania rzeczywistości. To właśnie polityczne formy okresupoststalinowskiego wywierają największy wpływ na rzeczywistość. W tymokresie sprawowanie władzy polegało nie na rozwiązywaniu problemów, leczna robieniu takiego wrażenia. Problem polega na tym, że społeczeństwo poddanezostało głębszym przeobrażeniom niż „elita", która ma znacznie bardziejuproszczone wyobrażenie o rzeczywistości. Problem widzenia, jakopodstawowy problem władzy, zakłada istnienie jakiejś rzeczywistości, którątrzeba zobaczyć przy pomocy specjalnych konstrukcji (panoptyzm), ale którama właściwość ukrywania się przed spojrzeniem władzy (wsie potiomkinowskie),tym bardziej że polityka polega na manipulowaniu spojrzeniem władzy.Gdy czytamy teksty Pawłowskiego, nie mamy do czynienia z niczym innym,jak tylko z manipulowaniem spojrzeniem prezydenta, czyli z polityką w potiomkinowskimsensie tego słowa. Czasami jednak odnieść można wrażenie,że to mieszkańcy dwóch wiosek potiomkinowskich nawzajem się obserwują.WŁODZIMIERZ MARCINIAKPRZYPISY1234Por. A. Etkind, Fuko i tiezis wnutrienniej kotonizacyi: postkołonialnyj wzgląd na sowietskoje proszloje,„Nowoje litieraturnoje obozrienije" nr 49/2001. Wydanie internetowe: http://www.nlo.magazine.ru/philosoph/sootech/main21.htm,wydruk, s. 2.M. Foucault, Nadzorować i karać. Narodziny więzienia, Fundacja Aletheia, Warszawa 1998,s. 195.Por. A. Etkind, Fuko i tiezis..., s. 3.Por. Tenże, Chtyst. Siekty, litieratura, riewolucyia, „Nowoje litieraturnoje obozrienije", Moskwa1998, s. 631-674.76<strong>FRONDA</strong> 42


5678910Por. S. Werrett, Potemkin and the Panopticom Samuel Bentham and the Architecture of Absolutism inEighteenth Century Russia, w: T. Artemieva, M. Mikeshin (red.), The Science ofMorality: J. Benthamand Russia; The Philosophical Age, Almanah 9, St. Petersburg 1999, s 106-138.Por. J. Bentham, The Panopticon Writings, Ed. Miran Bozovic, Verso, London 1995.A. Etkind, Fuko i tiezis..., s. 6.Por. W. Papiernyj, Kultura Dwa, Moskwa 1996, s. 171.S. Kawtaradze, A.Tarchanow, Wielikij gorod suszczestwujuszczij w nieskolkich wriemienach, obrazachi riealnostijach, „Kommiersant-Daily" 4.03.1995.Por. S. Bojm, Obszczyje miesta. Mifologijapowsiedniewnoj żyzni, „Nowoje litieraturnoje obozrienije",Moskwa 2002, s. 280." M. Foucault, Nadzorowaći karać..., s. 200.12131415161718Por. Tamże, s. 202.Por. O. Charchordin, Obliczat' i licemierit'. Gieniealogija rossijskoj licznosń, Letnij sad, Sankt-Pietierburg2002, s. 128-129.Por. Tamże, s. 198-200.Cyt. za: A. Makarkin, Boris Becker iz Wotogdy, w: I. Bunin (red.), Tiechnologii politiki. K 15-letijuCentra politiczeskich tiechnologij, Centr politiczeskich tiechnotogij, Moskwa 2007, s. 220.Por. W. Szkłowski, Sztukajako chwyt, w: S. Skwarczyńska (red.), Teoria badań literackich zagranicą,t. 1, cz. 3, Kraków 1986, s. 17.S. Bojm, Obszczyje miesta..., s. 305.Por. W. Benjamin, Moscow diary, Harvard University Press, Cambridge 1986, s. 127-133." Por. S. Bojm, Obszczyje miesta..., s. 275.2021222324252627R Wajl, A. Gienis, 60-je. Mir sowietskogo czetowieka, „Nowoje litieraturnoje obozrienije", Moskwa2001, s. 151.Por. W. Jelistratow, Slowar' russkogo argo, Russkije slowari, Moskwa 2000, s. 448.Dobrze oddaje to słowo sowok, będące pieszczotliwie ironiczną wersją ideologicznego terminu„człowiek sowiecki". Ponieważ w pierwotnym znaczeniu sowok oznacza szufelkę, słowo to odsyłado domowej czynności zamiatania śmieci. Śmieci należy zamieść, aby obcy ich nie widzieli, ale to„nasz dom i nasza ojkumena". Przykryta zresztą kryszą. Deideologizacja człowieka sowieckiegoprowadzi więc do cynicznego podkreślenia jego odrębności, a nawet wyjątkowości. Por. S. Bojm,Obszczyje miesta..., s. 276-278.Por. I. Pieszkow, M.M. Bachtin ot „Kfilosofiipostupka" k ritorikie postupka, Labirynt, Moskwa 1996,s. 169-170.Tenże, Lubow': fizika i mietafizika. „Apokrif. Kulturołogiczeskij żurnał", b.d., nr 3, s. 11.Por. L. Gudkow, Niegatiwnaja idienticznost'. Statji 1997-2002 godów, „Nowoje litieraturnoje obozrienije",Moskwa 2004, s. 661.A. Zorin, Kormia dwugtawogo orla... Litieratura i gosudarstwiennaja ideologija w Rossii w pośledniej trietiXVIII-pierwoj trieti XIX wieka, „Nowoje litieraturnoje obozrienije", Moskwa 2001, s. 121. Charakterystycznymprzykładem aktualności tego mitu była „idea geopolityczna" W. Żyrinowskiego- zdobycia wybrzeża Oceanu Indyjskiego i zbudowania tam sanatoriów i domów wczasowych.„Putin to jedyna komunikacja polityczna w kraju, oś i podstawa nowego reżimu. Stąd też mistykaimienia. Putin nie jest po prostu człowiekiem i stanowiskiem, to polityczny kompleksprodukcyjny". G. Pawłowski, Priedstawitiel niepriedstawlonnych. „Ekspiert", nr 16/2002.


Na szybie wyświetla się krajobraz, jak pismo znużonegokaligrafa, w ścieśnianiu zawijasów, belek i kresekzdążające w kierunku linii, lekko tylko zakłóconejkrzywiznami tam, gdzie miatyby znajdować się litery.Najpierw myślę, że jest zapisany w alfabecie, któregozwyczajnie nie znam, tak jak nie znam alfabetu, w którymzapisano Pekin. Lecz po tysięcznym i dwutysięcznymkilometrze pokrytej modrzewiami równiny, pokolejnym milionowym mieście, wyrastającym w środkutajgi betonowymi blokami, nad zakolami rzek, przyktórych Dunaj i Ren wydają się strugami, rzek potwornych,kiedy przyrównać je do europejskiej skali, naglerozumiem: tutaj nie ma alfabetu. Jest pusta karta.Rosja za szybąSZCZEPANTWARDOCHKrajobrazy to różna treść zapisana w różnych alfabetach; niektóre czyta sięinstynktownie, to krajobraz najbliższej ojczyzny, Heimat, jak mówią Niemcy,czy d mowiny, jak mawia się u nas. Można czytać krajobrazy z samochodu- wtedy mogę skręcić w każdą z bocznych dróg, tak jakbym wybierał wiersz <strong>FRONDA</strong> 42


z tomiku, można też z pociągu, skąd oglądam wyświetlające się na brudnejszybie obrazy - siedzę w pospiesznym pociągu z Gliwic do Poznania. Odchodzio 15:50, przed dziewiątą mam być w stolicy Wielkopolski.Kiedy tylko skład mija Kędzierzyn-Koźle, zapisywany szybami i kominamikrajobraz Śląska industrialnego ustępuje miejsca literom płaskich pól, sosnowychlasów i wsi Opolszczyzny. Potem, za Opolem, za wysoko wezbranąi rozlaną na polach Odrą, następuje taki moment, w którym nagle świat zaoknem staje się nieczytelny, jak wyryty przed kilkoma stuleciami napis nałatwo wietrzejącym piaskowcu. Więc wytężam wzrok - jakbym paznokciemwyskrobywał zaschnięte porosty z płytkich linii barokowych liter - odczytujęwreszcie martwy krajobraz Dolnego Śląska, możliwy do odczytania, chociażzapisany już w innym alfabecie. Po wielkim pędzeniu ludów w Europie nieprzyjął jeszcze swoich nowych mieszkańców, wypluwa ich, odwraca się odnich ciągle, tak samo jak ściany wołyńskich pałaców i dworków z pogardąodwracają się od domów dziecka, przedszkoli i urzędów, które się w nichzagnieździły, jeśli ich nie spalono. Ile lat trzeba, by ludzie wrośli w ziemię? Ileczasu zajęło to Chorwatom, kiedy wyruszyli z małopolskich równin i zatrzymalisię w oddychającym Rzymem świecie porosłym makią, nad wybrzeżemAdriatyku?Projekcja dolnośląskiego świata na okna pociągu przypomina mi inny krajobraz,wyświetlany na oknach innego pociągu, parę lat temu, w Rosji.W podróż Koleją Transsyberyjską rusza się z Dworca Kazańskiego, jednegoz trzech wielkich dworców Moskwy. Peron jeszcze przed przyjazdempociągu wypełniają Rosjanie, czekający zupełnie inaczej niż Polacy.W licealnych i studenckich czasach jeździłem na Mazury „Pogorią", jedynymbezpośrednim pociągiem z Rybnika do Giżycka, w sezonie żeglarskimdo granic możliwości zatłoczonym śląską młodzieżą. W samym pociągu panowałaprzyjemna, chociaż ciężka od piwa i papierosów, wakacyjna atmosfera.Urągający wszelkim normom tłok łączył nas, pijanych i zmęczonych studentów,licealistów i - dzięki Ci, Boże! - licealistki przyjemnym poczuciemwspólnoty. Ale dopiero w pociągu. Ci sami ludzie, z którymi potem fałszowaliśmykiczowate mazurskie ballady, na peronie stali w nerwowym podnieceniu.Dziewczyny pilnowały bagaży, chłopcy wypinali kogucie piersi, rozciągalimięśnie, przestępując z nogi na nogę, rozgrzewali mięśnie karku, jak przedwalką, niespokojni, bo wiedzieli, że zaraz - kiedy pociąg wjedzie na peron,LATO 200779


zatrzyma się ze zgrzytem i kalekim ruchem konduktorzy otworzą drzwi dowagonów - będą musieli dowodzić swojej męskiej wartości, zdobywając dwamiejsca siedzące. I kiedy nadchodzi godzina próby, ruszają, samotnie, nieobciążenibagażem, w morderczym tłoku T-shirtów, szortów i trampek pchająsię ku drzwiom, wciskają w wąskie korytarze wagonów, dopadają wolnegoprzedziału i bojowo blokują drzwi, wrzeszcząc najniższym głosem, na jaki ichstać: „zajęte!". Wtedy, rodzina przez okno podaje bagaże i dziewczęta, zapłonionei dumne, przepychają się do swoich dzielnych żeglarzy, przez biernyjuż, upchnięty tłum. Odwdzięczą się im potem, na jachtowych kojach, nakarimatach w namiotach i przy ogniskach.Tak czekają Polacy - niecierpliwie, bojowo, zadziornie.Rosjanie czekają zupełnie inaczej. Siedzą spokojnie na swoich ogromnych,kraciastych torbach, a kiedy wjeżdża szerokokołowy pociąg, ustawiająsię w karnym ogonku do odpowiedniego wagonu. W drzwiach stoi prowadnica- szefowa wagonu - i wpuszcza dopiero po przestudiowaniu biletu i wewnętrznegopaszportu.My stajemy w tej samej kolejce, nasze paszporty zostają przestudiowaneze szczególną starannością - te dziwne zdjęcia z półprofilu zawsze wzbudzałysensację wśród rosyjskich urzędników. I po chwili zajmujemy wąskie, pokrytebordową dermą koje, które przysługują nam, bo zakupiliśmy bilety - plackarty.Gdybyśmy kupili obszczij, to wypadałoby nas po trzech na dwie leżanki, jak naokręcie podwodnym, dwóch siedzi na koi dolnej, podczas kiedy jeden śpi nagórnej, na zmianę. Są jeszcze bilety z kategorii kupiejny, kilkadziesiąt procentdroższe od plackarty, po których zakupieniu podróżuje się w wygodnych, czteroosobowych,zamkniętych przedziałach sypialnych, podczas kiedy plackartauprawnia do podróży w wagonie podzielonym na prostopadłe, otwarte boksy,w których zawieszone są po cztery wąskie koje, uzupełnione dwiema kojamipo drugiej stronie korytarzyka, równoległymi do osi wagonu. Nieuniknionąkonsekwencją takiego ułożenia leżanek i korytarza w plackarcie jest ocieraniesię twarzą o wystające z górnych koi stopy co roślejszych pasażerów, kiedyprzychodzi się przez wagon. Potem pojedziemy jeszcze wygodnym kupiejnym,ale zawsze z zazdrością spoglądać będziemy na eleganckie wagony „EkspressRassija", gdzie podróży w atmosferze luksusu towarzyszy mrożona wódka, blinyz kawiorem i szampcmskoje igristoje. Jednak bilet na „Rassiję" jest droższy niżbilet lotniczy, jedziemy więc naszą plackarta.80<strong>FRONDA</strong> 42


W Moskwie spaliśmy na ostatnim piętrze kilkunastopiętrowegoschroniska młodzieżowego. Z jednej stronywidzieliśmy światła wielkiego miasta, z drugiej - ciemnozielonylas iglasty aż po horyzont. Teraz wjechaliśmyw ten las i nie wyjedziemy zeń przez najbliższe czterydoby, po których wysiądziemy na dworcu w Irkucku. Przezpierwsze parę godzin w pociągu jedziemy nieco spięci- jesteśmy pierwszy raz w Rosji (jeśli mowa o roku 2002)i spodziewamy się wszystkiego. Prześladują mnie wizjedzikich, pijanych bolszewików w tielniaszkach i gimnastiorkach,grających na harmoszkach i rozczulających się nadnalaną z meniskiem wypukłym szklanką wódki. Brakujejeszcze tylko brudnych dłoni zaciskających się na rękojeściachnaganów i mauzerów - wyobraźnia to przekleństwo.Szybko przekonujemy się, na szczęście, że rzeczywistośćwygląda inaczej niż utrzymane nieodmiennie w poetyce„korespondencji z dzikiego kraju" relacje polskich dziennikarzy,które to relacje są przecież odpowiedzialne za straszne obrazy, jakiepodsuwała mi imaginacja.Towarzyszy nam (zajmuje leżankę równoległą do osi pociągu) Buriatkaw średnim wieku, obdarzona przez naturę olbrzymią głową. Wielką czaszkęwypełnia zapewne nie byle jaki mózg - pani Buriatka jest neurochirurgiem.A Rosjanie rozpakowali już swoje zapasy, rozłożyli suszoną rybę, gotowanekartofelki posypane koprem i okraszone masłem, jajka, kanapki, wędlinyi herbatę i zaczęli jeść. A kiedy zjedli - to siedzą, patrząc ironicznie na dziwaków,którzy nie potrafią podróżować - czyli na nas, którzy miotamy się,przerażeni perspektywą podróży dłuższej niż najdłuższa w życiu, usiłujemyzabijać czas, czytając książki, grając w gry planszowe i towarzyskie, dyskutując- odkrywamy też uroki położonego siedem wagonów dalej wagonu restauracyjnego,którego szybko stajemy się najlepszymi klientami, pustoszączapasy piwa Baltika i suszonych kalmarów na przekąskę. A kiedy w końcu,zmęczeni zabijaniem czasu i nudy, siadamy na swoich leżankach, wtedy patrzęprzez okno i próbuję czytać Rosję.Na szybie wyświeda się krajobraz, jak pismo znużonego kaligrafa, w ścieśnianiuzawijasów, belek i' kresek zdążające w kierunku linii, lekko tylko zakłóconejLATO 2007 31


krzywiznami tam, gdzie miałyby znajdować się litery. Najpierw myślę, że jestzapisany w alfabecie, którego zwyczajnie nie znam, tak jak nie znam alfabetu,w którym zapisano Pekin. Lecz po tysięcznym i dwutysięcznym kilometrze pokrytejmodrzewiami równiny, po kolejnym milionowym mieście, wyrastającymw środku tajgi betonowymi blokami, nad zakolami rzek, przy których Dunaji Ren wydają się strugami, rzek potwornych, kiedy przyrównać je do europejskiejskali, nagle rozumiem: tutaj nie ma alfabetu. Jest pusta karta.Można oczywiście powtarzać za Konecznym zaklęcia o turańszczyźnie Rosji;istotnie, jest w Rosjanach coś z ludów wielkiego stepu. Nie tylko w tych,którym z twarzy łatwo można wyczytać genetyczne skutki żądz, którym międzyudami szerokobiodrych Słowianek upust dawali pustoszący Ruś Mongołowie,tureccy Pieczyngowie, Kumanowie i Kazachowie, skośnoocy - jeszczewtedy - Węgrzy. Zresztą, równie dobrze mogą być to efekty namiętności, którymz kobietami ujgurskimi, jakuckimi, turkmeńskimi, mansyjskimi - i ze stuinnych skośnookich ludów Imperium - oddawali się jasnowłosi i niebieskoocynormańscy Słowianie z Nowogrodu, znad rzek, którymi spływali Waregowielub synowie Pomorców, zasiedlających powoli wybrzeża Morza Białego,i Kozacy, kolonizujący powoli Syberię, ci piesi, konni i rzeczni Kolumbowie,Pizzarowie i Cortezowie Północy.Jednak nie tylko ci niskoczoli, z oczami szeroko rozstawionymi i ukrytymipod mongolską fałdą, z wydatnymi i wysokimi kośćmi policzków mają cośg2 <strong>FRONDA</strong> 42


z jeźdźców wielkiego stepu. Wszyscy w pociągu, Buriaci czy Wielkorusy, ulegająazjatyckiemu letargowi, który jest objawem azjatyckiego fatalizmu.Fatalizm jest cechą charakterologiczną o znaczeniu zbyt doniosłym, abymogła stanowić składnik charakteru narodowego - fatalizm jest cechą wyższegorzędu, charakteryzującą cywilizacje, nie narody. Bo też Rosjanie nie sąnarodem, są światem. Ich tożsamość nie funduje się na charakterze narodowym- lecz w cywilizacyjnym dziedzictwie braku tożsamości.Vladimir Volkoff w Carskich sierotach oszukiwał swoich bohaterów -a może samego siebie - rosyjskim tricolorem nad dawną radziecką ambasadąw Paryżu. Dawny carski kadet, widząc dwugłowego orła zamiast sierpai młota, uznał, że Antyrosja komunistów odeszła do przeszłości i powróciłaRosja - jeśli nie carska, to przynajmniej Rosja Kiereńskiego, Kołczakai Denikina. Ten sposób myślenia sugeruje, że tożsamość Rosji to stan duszyrosyjskiej w roku 1918, zgwałcony przez rewolucję - rewolucję antyrosyjską.Tym żyli rosyjscy biali emigranci, przekonując samych siebie, że przetaczającasię przez Europę Armia Czerwona to raczej Antyrosjanie. Tworzyliwięc w Jugosławii swoje armie, zgodnie z zasadą historycznego mimetyzmupowtarzające wzór armii emigranckich, w których służył sto pięćdziesiąt latwcześniej chociażby Chateaubriand - kompanie z porucznikami w roli szeregowych,pułkownikami w roli poruczników i generałami w roli kapitanówi majorów. Czym jednak była ta rosyjska tożsamość, którą miała zgwałcićrewolucja?Czyż nie wprowadził jej przemocą Piotr I dwieście lat wcześniej, krwawozdzierając bojarom brody z policzków? Nagle, w ciągu stu lat kultura rosyjska,wcześniej niezauważalna, wdarła się na europejskie salony, wraz z Puszkinemi Lermontowem - pokoleniowo rzecz biorąc, prawnukami brodatych bojarów.I chociaż jeszcze w czasach wojen z Napoleonem generałów musieli Rosjanieimportować z Zachodu, to poetów mieli już swoich. Może więc to już RosjaPiotra stała się Antyrosja? Czyżby cała wielka rosyjska literatura - jedynyskładnik rosyjskiej tożsamości będący jednocześnie składnikiem kultury europejskiej- była w rzeczywistości literaturą antyrosyjską, albo może rosyjskojęzycznąliteraturą europejską? A może szukać jeszcze dalej i prawdziwąRosją była tylko Ruś Kijowska, wszystko zaś, co niesie ze sobą dziedzictwoZłotej Ordy, uznać można za turańską Antyrosję?Czy więc ostatnimi prawdziwymi Rosjanami byli Waregowie?LATO 200783


Odpowiedź na serię powyższych pytań, które sobie z retorycznym uniesieniembrwi zadałem, znajduje się w ciągłości. To ciągłość właśnie stanowigłówną cechę rosyjskiej tożsamości. Ciągłość skłonni bylibyśmy uznać za„metacechę", jako że odnosi się raczej do nieprzerwanego trwania jakichśwłaściwości, składających się na charakter narodowy - jednak w Rosji jestinaczej, to ciągłość jest istotą, ciągłość dla ciągłości, ciągłość bezprzedmiotowa.Ruryka i Mikołaja II nie łączy nic - poza ciągłością. Ciągłość to Putin,Stalin, Lenin i Rasputin, ciągłości najwyraźniej szym znakiem współcześniejest rozmyślne i aktywne inkorporowanie do rosyjskiej tożsamości zarównotożsamości imperialnej - przez symbole państwowe, dbałość o materialnedziedzictwo Imperium, przez gesty, polegające na sprowadzaniu do Petersburgamartwych Romanowów - jak i tożsamości radzieckiej. Pierwsza byłaaktywnie niszczona przez pierwsze lata Rosji Radzieckiej, potem ignorowana- chociaż może przywracając korpus oficerski, epolety i niby-wolność kultu,Stalin wskazał Putinowi drogę - druga zaś, radziecka, zagrożona się niewydaje, ale tylko na niej Putin ma możliwość fundowania imperialnej dumynarodowej Rosjan.Być może dlatego Rosjanie tak bardzo kojarzą mi się z Polakami, zamieszkującymiZiemie Zachodnie, przez które jedzie mój pociąg z Gliwic do Poznania.Wzdłuż torów Kolei Transsyberyjskiej również widziałem ludzi, którychwypluła własna ziemia. Jednakże Polacy wrastają w ziemie wokół Wrocławiai Zielonej Góry powoli, ale wystarczy jeszcze pokolenie albo dwa i wrosnązupełnie, jak Węgrzy wrośli w Panonię. Rosjanie natomiast pozostają obcyw swoim kraju. Polska to idea, cielesno-duchowa łączność ziemi, tożsamości,krwi i ludu - Rosja to tylko ziemia i ciągłość. Kraj, Imperium i jego poddani,nieokreślonego ethnosu, beznarodowi, związanie jedynie luźnymi więzamicywilizacji, przez to karni, wrażliwi i inteligentni - lecz bierni i jednocześniedzicy. Stąd, z tożsamości cywilizacyjnej luźniejszej niż narodowa z samejswej istoty, a do tego jeszcze pozbawionej innych cech niż ciągłość, wywodzisię wzniosła wielkość rosyjskiej literatury - z boleśniejszego przeżywaniaświata, czy będzie to bolesność Dostojewskiego, czy Wieniedikta Jerofiejewa.Stąd też wywodzi się ich barbarzyńska niewolniczość, objawiająca się nawetw tym, jak piją wódkę. Wbrew panującym w Polsce przesądom nikt w Rosjinie pije na ulicy, nie afiszuje się z upojeniem - taka otwartość to dziedzictwosarmatyzmu. W Rosji pijaków nie widać, w Rosji pije się skrycie, wśród zaufa-34 <strong>FRONDA</strong> 42


nych kompanów, nigdy publicznie. W pociągu relacji Moskwa - Irkuck tylkomy wypijamy po osiem Baltik jedna po drugiej. Nawet zadziorny żołnierzykKazach, który zdaje się nie rozumieć słowa „wypierdalaj", wyrzuconego pijackimbełkotem, ale rozumie wspólne nam i Rosjanom „idź w chuj!" - naweton jest prawie trzeźwy i nasza wyzywająca postawa względem jego zaczepekpowoduje, że natychmiast trzeźwieje zupełnie, odpuszcza, odchodzi. Kazach- jeden z rabów tego kraju, państwa, Imperium.15 marca.A jednak.Cokolwiek by się ze mną działo - nigdy nic mnie nie porusza z wyjątkiembyć może obecności Muzykantowej.W tym sensie nawiązuję do najlepszych tradycji.Mój pradziad zwariował.Dziadek przeżegnał drżącymi palcami wycelowane w niego lufy sowieckichkarabinów.Ojciec zachłysnął się 96-procentowym denaturatem.A ja po dawnemu - Wieniedikt.I na wieczność już takim pozostanę.Wieniedikt Jerofiejew, Zapiski psychopatySZCZEPAN TWARDOCH


W Tokio obaj dopuścili się czynów z punktu widzeniapaństwa, którego nominalnie byli poddanymi, noszącychznamiona zdrady stanu. Piłsudski zabiegał o środkiumożliwiające podjęcie działalności, którą dziś uznanoby za terrorystyczną, Dmowski zaś napisał odezwędo Polaków służących w carskim wojsku, namawiającich do dezercji na stronę japońską.DMOWSKII PIŁSUDSKIpodobieństwo postaw, asymetria ocenKRZYSZTOFKAWALECKamieniarczyk i paniczJózef Piłsudski i Roman Dmowski w stopniu wybitnym przyczynili się doodzyskania przez Polskę niepodległości po roku 1918 i wycisnęli piętno na jejkształcie: przebiegu granic państwa, jego ustroju i kulturze politycznej. ObieLATO 200787


te wybitne, obdarzone wielkimi zdolnościami przywódczymi postaci skupiływokół siebie szerszy krąg współpracowników politycznych. Występującemiędzy tymi środowiskami podziały i różnice zdań, będące normalnym zjawiskiemw warunkach pluralistycznej demokracji, przypisywane były także liderom.Spór Piłsudskiego z Dmowskim dał początek legendzie o wiele trwalszejniż realia polityczne, w których się ona rodziła.Powiada się, że historia jest nauczycielką życia. Maksymę tę można byjednak (za George'em Orwellem) odwrócić: to raczej dzień dzisiejszy podpowiada,jak rozumieć przeszłość. Obecny sposób postrzegania Piłsudskiegoi Dmowskiego stanowi dowód, iż nie tylko w krajach totalitarnych przeszłośćtraktuje się instrumentalnie. Relację między mężami stanu często zamykasię w dychotomicznym przeciwstawieniu szowinistycznego twórcy endecji- Marszałkowi jako dziedzicowi szlachetnych tradycji wieloetnicznegoWielkiego Księstwa Litewskiego. Nieznajomość podstawowych realiów epoki,w której obaj działali, jak też odziedziczona po totalitarnym komunizmieskłonność do manichejskiego dzielenia rzeczywistości między wykluczającesię światy dobra i zła stwarzają podatny grunt dla szerzenia się tego rodzajuuproszczeń. Znamienne, że współcześni - o tyle, o ile potrafili się uwolnić odciśnienia bieżącej propagandy zwalczających się stronnictw - widzieli jasno,jak wiele Piłsudskiego i Dmowskiego łączyło. Zdając sobie sprawę z tego,że o antagonizmie nie zdecydowała przeciwstawność politycznych zamierzeńani systemów wartości, szukali innych uzasadnień. Próby psychologicznejinterpretacji dzielących ich różnic bywały niekiedy finezyjne, ale czasem sięganoi do wątpliwych alkowianych plotek, jak uczynił to historiograf obozupiłsudczykowskiego Władysław Pobóg-Malinowski.Na tym tle wyróżnia się tekst Ksawerego Pruszyńskiego, opublikowany nałamach „Wiadomości Literackich" w końcu stycznia 1939 roku. W zaledwiekilka tygodni od śmierci Dmowskiego i ponad trzy lata po zgonie Piłsudskiegopublicysta postawił tezę, że o różnicach między nimi przesądził dystans, dzielącykresowy dworek od przedmieścia Warszawy. Czy panicz z Zułowa mógłznaleźć wspólny język z człowiekiem uformowanym w rodzinie drobnegoprzedsiębiorcy brukarskiego, który także jako dyplomata i mąż stanu zachowałnawyki wyniesione ze środowiska, „gdzie trzeba było wyliczać i wymierzać,a nie wyczuwać intuicją, nie osądzać «na oko"" 1 ? W konsekwencji bowiemdziałalność Dmowskiego nie przypominała, wedle słów Pruszyńskiego,88<strong>FRONDA</strong> 42


impetu husarii, świetności poloneza, ale rytm powolny miota kującegogranit. System pracy nie znający zrywów, ale nie uznający i opadnięć.Człowiek z takiej gliny rządzi się mózgiem nie sercem, intelektem nieintuicją, hołduje dedukcji nie indukcji, przesłankom logiki bardziejniż wynikom doświadczenia. Tacy ludzie bywają wcieleniem porządku,antytezą chaotyzmu, tacy bywają pedantami, z takich rekrutują sięsamoucy. Taki przestrzega pilnie przepisów lekarza i nakazów ustawy,stosuje gimnastykę szwedzką. Pnie się do góry, szczebel po szczeblu,powoli, ale nieustannie. Nic nie zmarnuje. Wszystko wyzyska. Jesttrzeźwy, nazywają go realnym" 2 .Dmowski i Piłsudski - konkludował Pruszyński - zbyt się różnili, by moglizgodnie współpracować i by ich działalność, nawet po śmierci obydwóch,można było sprowadzać do wspólnego mianownika.Opinia to sugestywna, niemniej jednak trudna do utrzymania. W swoimczasie sygnalizowałem wątpliwości co do sensu przeciwstawiania „romantyzmowi"Piłsudskiego „realizmu" Dmowskiego 3 . Biorąc pod uwagę sytuacjęw Europie przed rokiem 1914, obaj formułowali cele leżące poza politykąrealną. Obaj zatem byli „romantykami" mierzącymi siły na zamiary: przedwybuchem Wielkiej Wojny niemożliwe było bowiem nie tylko odbudowaniesuwerennego państwa polskiego, lecz nawet dalej idące zdobycze narodowew obrębie któregokolwiek z zaborów. Jedynie międzynarodowy konflikt zbrojnymógł zmienić ten stan rzeczy, wszakże ani jego przebieg, ani ostatecznyrezultat nie były do przewidzenia.Od morza do morzaCzęstym błędem popełnianym przy dokonywaniu ocen z perspektywy dłuższegoczasu jest założenie, że skoro coś się wydarzyło, to widocznie musiało do tegodojść: przecież Polska istnieje, a stan niewoli trwał i tak bardzo długo, bo ponadsetkę lat. A przecież długi czas zaborów wcale nie zwiększał naszych szansna odzyskanie niepodległości. Przeciwnie, zmniejszał je, stabilizując istniejącyukład polityczny. Nie jest też tak, że każda grupa etniczna o sprecyzowanejodrębności posiada własne państwo. O tym, że dążenie do niepodległości nieLATO 2007 89


wystarcza, a większy krąg nieprzyjaciół oznacza większe trudności, przypominaobecnie problem Kurdów. Sprawa polska była zaś o wiele trudniejsza, gdyż naruszałainteresy nie państw drugorzędnych, ale przeciwnie - trzech mocarstw,które działając wspólnie, tworzyły układ nie do zrównoważenia. Tylko wojnamiędzy nimi mogła zmienić ten stan rzeczy, ale po pierwsze, trzeba było nanią długo czekać, gdyż - pechowo dla sprawy polskiej - wiekXIX oznaczał dla Europy czas stabilizacji, po wtóre zaś, wartouświadomić sobie, że także po wybuchu globalnego konfliktuw sierpniu 1914 roku wydarzenia mogły potoczyć się inaczej.Ich przebieg, który doprowadził do odrodzenia państwowościpolskiej, był bowiem tylko jednym z możliwych wariantówrozwoju sytuacji, jednym z wielu, i to wcale nie szczególnieprawdopodobnym, leżącym w logice zdarzeń. Logikętę zwykle określa rachunek sił oraz plany najważniejszychuczestników gry. Żaden z tych czynników nam nie sprzyjał.Mieliśmy raczej do czynienia ze swego rodzaju uśmiechemlosu, drogo opłaconą okazją, która pojawiła się w pewnymmomencie i jakiś czas trwała. Niezbyt długo zresztą: odrodzona RzeczpospolitaPolska upadła wszak ledwie 20 lat po tym, jak traktat wersalski potwierdził jejpowrót na mapę.W sytuacji sprzed 1914 roku dążenie do odbudowy państwa polskiego wypływałonie tyle z analizy sytuacji, ile raczej ze sfery wartości. W tym względziezarówno Piłsudski, jak i Dmowski byli do siebie podobni. Obaj zgadzali sięco do tego, że tylko wojna może przynieść znaczący postęp w sprawie polskiej,obaj też dążyli do odbudowy państwa, wreszcie obaj zakładali, że powinno tobyć państwo znaczące na scenie politycznej i możliwie duże. Z dzisiejszej perspektywydążenie to może się wydać przejawem megalomanii - wynikało onowszakże nie z narodowej dumy, lecz z analizy zmian w położeniu kwestii polskiejw XIX stuleciu. W obliczu skali możliwego do przewidzenia przeciwdziałaniapotencjalnych przeciwników małe i słabe państwo (a tym bardziej instytucje autonomiiw ramach jednego z mocarstw zaborczych) nie tworzyłoby bezpiecznychi stabilnych ram dla kultywowania narodowej odrębności. Na drodze do owegonadrzędnego celu Piłsudski i Dmowski posługiwali się różnymi hasłami: pierwszyposzukiwał formuły, pozwalającej na złagodzenie antagonizmów etnicznychw obrębie wielkiej, nawiązującej do granic przedrozbiorowych całości politycz-90 <strong>FRONDA</strong> 42


nej, drugiemu zaś chodziło o objęcie granicami państwa wszystkich większychskupisk ludności polskiej i zapewnienie mu warunków do rozwoju gospodarczegodzięki dostępowi do morza i śląskich złóż węgla. Pierwsza z recept zamykałasię zatem w formule „koncepcji federacyjnej", a druga wkrótce została nazwanaideą „Wielkiej Polski". Stworzenie państwa dużego i silnego było więc wspólnymzamierzeniem obu polityków, różnili się zaś oni w ocenie bieżącej sytuacji oraztaktyki, jaką należy zastosować, i aktualnych zagrożeń. Piłsudski za głównegowroga uważał Rosję, natomiast Dmowski Niemcy. Optykę Piłsudskiego określałaXIX-wieczna tradycja niepodległościowa, podczas gdy Dmowski wyciągałwnioski z układu sojuszy, jaki wyłonił się przed wybuchem I wojny światowej,gdy przeciwnikiem Rosji były oba państwa niemieckie (Niemcy i Austro-Węgry),sojusznikiem zaś Wielka Brytania i Francja.Na usługach japońskiego wywiaduWielką zasługą zarówno Piłsudskiego, jak i Dmowskiego była umiejętnośćnie tylko rozpoznania pojawiającej się koniunktury politycznej, lecz takżezręcznego wyzyskania prawie wszystkich okazji, jakie ona przynosiła. Łatwotu było rozbić się o pierwszą z poważnych przeszkód. Ich omijanie wymagałodaleko idącej elastyczności w działaniach, w tym także ocierania się o sytuacjedwuznaczne. Wbrew legendzie, która widzi w Piłsudskim strażnika imponderabiliów,a w Dmowskim oportunistę bez skrupułów dostosowującego się dorealiów państwa carów, obydwaj widzieli potrzebę prowadzenia gry, w którejnie wszystko i nie każdemu można powiedzieć, niekiedy zaś trzeba wręczmówić nieprawdę. Dmowski praktykował to w pertraktacjach z rosyjskiminotablami, a także polskimi ugodowcami, uspokajanymi zapewnieniami o sojuszuz Rosją. Jego wielki rywal nie postępował inaczej w relacjach z konserwatystamikrakowskimi (stańczykami).Więcej wątpliwości budzić mogą kontakty Piłsudskiego z wywiadem wojskowymAustro-Węgier. Mam duże wątpliwości, w jakiej mierze ostaną sięw historiografii ustalenia Ryszarda Świętka, „demaskującego" go jako austriackiegoagenta. Abstrahując od różnych nieścisłości i pomyłek, których badaczten po drodze się dopuścił 4 , trudno wytłumaczyć brak wzmianki na ten tematwe wspomnieniach szefa wywiadu wojskowego Austro-Węgier MaksaRongego. Ze względu na rangę postaci Marszałka chyba nie zrezygnowałbyLATO 200791


on z okazji do pochwalenia się tak spektakularnym sukcesem. Ale poczucieniesmaku Piłsudski zapewne zachował: śladem rozterek, które przeżywał,mogło być jego ostrzeganie 20 lat później przed wpływem „obcych agentur"w niepodległym państwie polskim. Czy miał wybór, czy w wypadku odmowywspółpracy władze austriackie zgodziłyby się na tworzenie na ich terenie polskichorganizacji paramilitarnych do walki z Rosją - to odrębna sprawa.Obaj nasi bohaterowie podjęli podobną grę również 10 lat wcześniej, podczaswojny rosyjsko-japońskiej, jadąc do Tokio w wykluczających się misjach- Piłsudski, aby zdobyć japońskie poparcie dla przygotowywanego powstania,Dmowski zaś, aby zniechęcić Japończyków do tego rodzaju pomysłów 5 . W obuwypadkach jednak na decyzję o wyjeździe rzutowała operatywność i aktywnośćrezydenta japońskiego wywiadu na wschodnią Europę - kapitana MotojiroAkashiego. Przebywając w stolicy Japonii, obaj dopuścili się czynów z punktuwidzenia państwa, którego nominalnie byli poddanymi, noszących znamionazdrady stanu. Piłsudski zabiegał (nie bez rezultatów) o środki umożliwiającepodjęcie działalności, którą dziś uznano by za terrorystyczną, Dmowski zaśnapisał odezwę do Polaków służących w carskim wojsku, namawiając ich dodezercji na stronę japońską, i pomógł w zredagowaniu drugiej odezwy o podobnejtreści, skierowanej do przedstawicieli innych narodowości.Mając na uwadze współczesne spory wokół lustracji, trzeba podkreślićróżnicę między kontaktami, w których stawką była własna skóra (z czasemzaś już tylko wygoda lub kariera), a takimi, gdzie w grę wchodziły względynatury ogólniejszej. Brak własnego państwa stwarzał w tym wypadku stanswego rodzaju wyższej konieczności i opinia publiczna była wyrozumiała,o ile nie wchodziła w grę współpraca z zaborcami. I tak, kiedy władze pruskieuwięziły Józefa Ignacego Kraszewskiego z powodu jego kontaktów z wywiademfrancuskim, pisarz spotkał się z powszechnym współczuciem; natomiastwątpliwości, które obudziła sprawa Stanisława Brzozowskiego, dotyczyływyłącznie szczupłości materiału dowodowego, na jakim oparło się oskarżenie,nie zaś samego zarzutu współpracy z rosyjską tajną policją, uważanegoza hańbiący. W takich realiach kontakty z Japończykami nie jawiły się jako92 <strong>FRONDA</strong> 42


hańbiące. Gorzej przedstawiała się sprawa z Austriakami, którzy byli wszakjednym z zaborców, generalnie jednak w powszechniejszym odczuciu jakogłówny, szczególnie barbarzyński wróg postrzegana była Rosja.Szacunek i urazaWbrew legendzie, wspieranej przez powstałą w ogniu walki politycznej publicystykę,działając w odrębnych i ostro rywalizujących obozach, Piłsudskii Dmowski zachowywali wobec siebie nie tylko respekt, lecz także dość dalekoidące zaufanie, wynikające z rozeznania (generalnie trafnego), że w swoichdziałaniach dają prymat celom narodowym, a jednocześnie są na tyle skuteczni,by przeciwstawić się płynącym z zewnątrz naciskom. Istnieje sporo wypowiedzi,które to dokumentują. Obaj mężowie stanu próbowali również nierazpowściągać temperamenty co bardziej krewkich swoich zwolenników i staralisię ograniczać rozmiary wewnętrznej konfrontacji. Rezultaty tych poczynańmogą wydać się znikome w obliczu temperatury wewnętrznych sporów - niewiemy jednak, jakie rozmiary przybrałyby bez owego tonującego wpływu. Tawzględna gotowość do współpracy przetrwała pierwsze lata niepodległości,aby zachwiać się wraz z początkiem lat dwudziestych. W 1920 roku Dmowskibył przeciwny angażowaniu się Polski w tworzenie państwa ukraińskiego,uważając, że ani nie ma ona po temu sił, ani nie leży to w jej interesie, natomiastsześć lat później uznał przewrót majowy za wyraz skrajnej lekkomyślnościi nieodpowiedzialności. Z perspektywy Piłsudskiego źródłem trwałegourazu był kryzys polityczny roku 1922, ukazany w niemal dokumentalnymfilmie Jerzego Kawalerowicza Śmierć prezydenta. Trzeba jednak zaznaczyć, żew świetle dominującej wśród historyków opinii zdolność Piłsudskiego dofunkcjonowania w realiach demokratycznego państwa prawa także przedtymi tragicznymi wydarzeniami była już wątpliwa.Tutaj właśnie szukać należy odpowiedzi na postawione na wstępie pytanieo źródła antagonizmu, dzielącego obie postacie. Nie były jego przyczyną różnewizje przyszłej Polski ani antagonizm osobisty, ani odmienność psychik.Co zatem? Po prostu rywalizacja jednostek nie tylko wybitnych, lecz równieżobdarzonych wolą władzy oraz mających oparcie w dużych środowiskach politycznych,które bynajmniej nie były zainteresowane wygaszeniem sporu. Samspór zaś, jak każdy, pó jakimś czasie zaczął żyć własnym życiem, z wszystkimiLATO 200793


konsekwencjami tego stanu rzeczy. Nieuchronne byio zarównogromadzenie się z czasem urazów po obu stronach, jak i poszukiwaniegłębszych uzasadnień ideologicznych dla narastającegoantagonizmu. Pojawiają się one przecież nawet wtedy, gdyo różnicach ideologicznych trudno mówić, co dobrze ilustrująwydarzenia na współczesnej polskiej scenie politycznej.Grzeszki starościIstotne było również to, że - nawiązując do opinii, jaką zdarzyło mi się usłyszećpodczas odczytu z ust wybitnego historyka prawa - obaj nasi „wielcy"brzydko się starzeli. Opinia ta trafia w sedno problemu bez względu na to,że w obu wypadkach owo „brzydko" oznacza co innego. Dmowski „brzydko"pisał, Piłsudski zaś „brzydko" czynił, aktywnie przyczyniając się do pogłębieniakryzysu demokracji parlamentarnej, potem obejmując władzę w drodzezbrojnego przewrotu i ustanawiając dyktaturę. Dopóki żył, kurs politycznystopniowo się zaostrzał: w logice tych poczynań leżało i lekceważenie procedurprawnych, i fałszerstwa wyborcze, i prześladowanie opozycji, a w politycewobec mniejszości narodowych odejście od głoszonych przez siebieidei tolerancji i równouprawnienia. W tej ostatniej dziedzinie można miećwątpliwości, czy restrykcyjny nawet, ale stabilny kurs polityczny wyrządziłbytyle szkód i w takim stopniu zaostrzył sytuację, jak stało się to za sprawąchaotycznego przeplatania represji i obietnic.Jest oczywiste, że da się wskazać znaczące okoliczności łagodzące, a nawetpozytywne strony pomajowego systemu. Przede wszystkim mimo stopniowozaostrzającego się kursu politycznego skala represji była w Polsce dalekoniższa niż u obu naszych wielkich sąsiadów. Zachowane też zostały enklawywolności w postaci niezależnej prasy oraz opozycyjnych stronnictw politycznych.Kult przywódcy - mimo śmiesznych często form, jakie przybierał - pełniłfunkcję stabilizującą (zwłaszcza w zestawieniu z legendą wojny z bolszewikami),krzepiąc wiarę we własne siły, potrzebną w czasach niepewności,a jeszcze bardziej w ciężkich czasach, które miały dopiero nadejść. Z poprawiającymisię nastrojami społecznymi korespondowała pewna poprawa stanuadministracji 6 . Inna rzecz, że tego rodzaju pozytywy zaznaczyłyby się chybatakże bez zmiany systemu politycznego. Można także sądzić, że i szacunek94<strong>FRONDA</strong> 42


dla zasług Piłsudskiego nie byłby mniejszy, gdyby państwo nie angażowałosię w sposób natrętny w organizację urzędowych galówek ku jego czci, łączniez corocznymi uroczystymi obchodami jego imienin w dniu 19 marca.Sądzę, że podobnie rzecz się przedstawiała w wypadku jego wielkiego rywala.Podpis złożony przezeń pod traktatem wersalskim był ukoronowaniemdługiej drogi życiowej, zapewniającym trwałe miejsce w historii, natomiastjego powojenna publicystyka dostarczała i dostarcza nadal (vide: chuligańskiewybryki wokół pomnika Dmowskiego w Warszawie) amunicji przeciwniemu samemu w postaci różnych wyrywanych z kontekstu cytatów. Tłemtych wypowiedzi były, z jednej strony, rozmaite resentymenty zrodzone podczasWielkiej Wojny oraz konferencji pokojowej, a z drugiej - splot zawiłychproblemów natury kulturowej, przede wszystkim zaś społecznej, składającysię na kwestię żydowską w Polsce. Nie był nim natomiast holocaust, któregoDmowski - jak i inne, uformowane w XIX stuleciu postacie - w ogóle nie byłw stanie sobie wyobrazić. W tym sensie jego przypominane dzisiaj tezy są nietyle nawet wyrywane z kontekstu, ile po prostu umieszczane w kontekścieinnym, całkowicie odmiennym.Spór o pojemność tradycjiRzecz jasna, nie oznacza to, by można było akceptować tego rodzaju poglądy,podobnie jak nie można akceptować tego wszystkiego, co przyniosły rządynadmiernie silnej ręki, wprowadzone przez Piłsudskiego. Problem polega natym, jak wyważyć minusy i plusy oraz co z tego rodzaju refleksji wynika. Namarginesie niedawnego sporu o stołeczny pomnik Romana Dmowskiego podniesionyzostał problem pojemności narodowej tradycji: kogo w niej umieścići jakie kryterium uznać za decydujące. Są to ważne pytania i z tego powodumoże jedynie smucić, że miejsce drążącej refleksji, połączonej z próbamiodpowiedzi na rozmaite trudne pytania zajęła swoista przepychanka, samazaś debata stała się okazją dla ostentacyjnego lekceważenia faktów, pogróżek,moralnego szantażu, w końcu zaś zapowiedzi aktów wandalizmu. Zapewnetaka jest logika walki, że się w środkach nie przebiera. Ale przecież nie masprawy wartej tego, by w jej imię mówić nieprawdę. Tym bardziej w sporzeo tradycję, która nie może być zafałszowana. Nie powinna ona również, jaksądzę, wyłączać ze swego obrębu znaczącej części narodowego dziedzictwa.LATO 200795


Tu chodzi po prostu o to, jak daleko odeszliśmy od standardów realnego socjalizmu,w którym nie było miejsca na wielość poglądów. Jeśli opowiadamysię - nie deklaratywnie, ale rzeczywiście - za pluralizmem, winniśmy powściągnąćskłonność do eliminowania z publicznej przestrzeni tego wszystkiego,co nam się nie podoba. Spór o tradycję, o jej pojemność, o to, dla kogowinno znaleźć się w niej miejsce, a przed kim należy koniecznie narodowypanteon zamknąć - w istocie jedynie pozornie dotyczy przeszłości. Jest tospór o teraźniejszość i przyszłość. To, czy w społeczeństwie mogą być w sposóbtrwały reprezentowane różne opcje ideowe, zależy zarówno od tego, czydostrzegamy taką potrzebę, jak i od tego, czy w toku toczącej się rywalizacjii walki potrafimy dostrzec i uszanować sferę wartości wspólnych. Do takiejzaś należy - czy raczej powinno należeć - wspólne kultywowanie pamięcio ludziach zasłużonych i wybitnych.W postrzeganiu roli wielkich obozów ideowych panuje rażąca asymetria,częściowo zawiniona przez historię, a częściowo przez okoliczności nie poddającesię racjonalnej ocenie. Widziane z dłuższej perspektywy czasowej całedwudziestoletnie istnienie Drugiej Rzeczypospolitej było jedynie epizodem,a tym bardziej jeszcze krótszy i dramatycznie przecięty okres trwania w międzywojniustruktur pluralistycznej demokracji. Po przewrocie majowym społeczeństwozachowało charakter pluralistyczny, ale państwo już nie. Optykaobozu rządzącego rzutowała i na kierunek aktywności propagandowej, i naprogramy szkolne. Póki trwało niepodległe państwo, poczynania te spotykałysię z żywiołowym oporem, kwestionowane przez znaczną część - zapewnewiększość - społeczeństwa polskiego; w wypadku zaś mniejszości narodowychw stopniu nie do przecenienia rzutowały one na stosunek do Polskii polskości w ogóle. Po katastrofie wrześniowej, której skutki zostały utrwalonewraz ze znalezieniem się kraju w radzieckiej strefie wpływów, krytycyzmwobec poczynań grupy rządzącej od maja 1926 roku (w tym i samegoPiłsudskiego) mógł wydać się bezprzedmiotowy. Nowa sytuacja wręcz dodawaławiarygodności ideologicznej argumentacji obozu belwederskiego, któraw swoim czasie przyjmowana była nieufnie. Zarzut prorosyjskości obozu na-9 <strong>FRONDA</strong> 42


odowego potwierdzały zaś poczynania tych jego epigonów, którzy próbowaliodwoływać się do poglądów Dmowskiego dla uzasadnienia pojałtańskiegoukładu podległości.O wiele większe znaczenie miały długofalowe konsekwencje oddziaływaniasystemu politycznego skrajnie nietolerancyjnego, utrwalającego biedę,w połączeniu z zamknięciem na wpływy zewnętrzne. Chodzi tu nie tylko o to,że w społeczeństwie jednoetnicznym, żyjącym w warunkach izolacji, znacznaczęść dziedzictwa dawnej Narodowej Demokracji stała się niezrozumiała.Ważniejsze wydają się obserwowane w różnych dziedzinach życia symptomynarastającego dystansu zarówno wobec „tego kraju" i jego potrzeb, jak teżsamej idei zbiorowego działania, co rzutowało także na stosunek do całościnarodowego dziedzictwa, kojarzonego z zacofaniem i ubóstwem. Tegorodzaju postawy - na równi z wnikliwie sportretowanym w książce RafałaZiemkiewicza syndromem „polactwa" - stanowią jeden z najbardziej trwałychi trudnych do przezwyciężenia elementów spadku po komunizmie.Z perspektywy człowieka, postrzegającego swój związek ze zbiorowością jakoobciążenie, pamięć o ludziach, którzy całe swoje życie poświęcili Polsce, musibyć frustrująca - stąd też na próby jej kultywowania reaguje on irytacją.Słowo a czynW zasadzie jednak tego rodzaju agresja powinna się kierować przeciw obuszczególnie zasłużonym dla odzyskania niepodległości postaciom, to zaś, żeuderza ona silniej w Dmowskiego, wynika i ze swego rodzaju inercji i swoistegobraku logiki. Skoro bowiem można współcześnie nawoływać do nietolerancjiw imię tolerancji, to powinno się uprzednio rozstrzygnąć inny problem,bardziej ogólnej natury: co jest ważniejsze i co w większym stopniu obciążawizerunek bohatera - słowa czy czyny? Zważywszy, że miejsca Piłsudskiegow narodowym panteonie nikt dziś nie kwestionuje, wygląda na to, iż przyjmujesię milczące założenie o większej wadze słów niż czynów. A może warto,byśmy, nie kwestionując, że międzywojenna twórczość publicystycznaDmowskiego zawiera również treści, których nie możemy zaakceptować,pozbierali je wszystkie, zważyli ich znaczenie, policzyli akapity, zdania, wyrazy,znaki drukarskie. Następnie zaś spróbujmy odpowiedzieć na następującepytanie: czy rzeczywiście stanowią one materiał bardziej obciążający niżLATO 2007QJ


sanacyjne represje: rozbijanie przez policję i prorządowe bojówki wiecówopozycyjnych, czystki w urzędach i wojsku, nękanie co aktywniejszych działaczy,najścia „nieznanych sprawców" na upatrzone osoby, „cuda nad urną"podczas każdych kolejnych wyborów, począwszy od tych z 1928 roku, w końcuzaś - po roku 1935 - ustanowienie prawnego monopolu władzy poprzezprzekreślenie możliwości oddawania głosu na partie opozycyjne?Zaiste, wielka jest waga słowa... Lecz czy nie mniej wymownymi symbolamibyły - znamionujące zaostrzanie się kursu - proces brzeski w 1930 roku,a cztery lata później (zatem jeszcze za życia Piłsudskiego!) utworzenie tzw.miejsca odosobnienia w Berezie Kartuskiej, sankcjonującego nieznaną w cywilizowanychpaństwach zasadę represji administracyjnej z ominięciem procedurysądowej. Daleki od nacjonalizmu w stylu endecji Piłsudski przyczyniłsię też do wzrostu napięć narodowościowych, rozciągając zasadę rządów silnejręki i na mniejszości - w imię swoistego równouprawnienia. W obliczuoporu władze reagowały brutalnie, jak w 1930 roku, kiedy podjęto decyzję0 pacyfikacji ludności ukraińskiej we wschodniej Małopolsce. Ostry kursmożna usprawiedliwić koniecznością odpowiedzi na terror (każde państwotak czyni), ale równolegle beztrosko podsycano napięcia i wręcz tworzono ichnowe źródła, np. popierając polskie osadnictwo wojskowe na Kresach.Pamiętać trzeba, że niewesoły ten obraz przekładał się na indywidualne losyludzkie. Jeden został pobity, inny za nic przesiedział się w areszcie, ktoś jeszczenie mógł znaleźć pracy, wymanewrowany przez mniej zdolnych, ale politycznielepiej ustawionych kolegów. Czy to wszystko rzeczywiście mniej znaczy niż przelewanena papier słowa? I jak ma się to do wcześniejszych zasług osoby odpowiedzialnejza niewątpliwe zło, czynione w jej imieniu i z jej przyzwolenia?Spróbujmy to wszystko jakoś zważyć z pełną świadomością, że jest to zabiegnie tylko trudny, lecz również wątpliwy - w tym sensie, że ostatecznywynik zawsze budzić może kontrowersje. Trudno, musimy zrozumieć, że obajnasi „wielcy" też byli ludźmi, niewolnymi od ułomności i błędów. Kluczowakwestia brzmi: co w nich uznamy za najważniejsze? Bo przecież z punktu widzeniawspółczesnych nam norm politycznej poprawności obaj - i Piłsudski,1 Dmowski - są nie do zaakceptowania. Pierwszy ze względu na niedemokratycznepraktyki, drugi za „zbrodniomyśli", których się dopuszczał. Jeśli jednakoceniamy ich na tle nie naszych, lecz ich czasów, sankcjonujących brutalnośćw narodowej rywalizacji, to docenimy i energię, i przenikliwość, i poczucie od-98<strong>FRONDA</strong> 42


powiedzialności. Nieczęsto w naszych dziejach zdarzały się postacie zdolne nietylko dostrzegać interes ogólnospołeczny, lecz również dawać mu - w decydującychchwilach - faktyczne pierwszeństwo w podejmowanych działaniach.Pisałem już o skali trudności związanej z przywróceniem Polsce miejsca namapie. Jeśli weźmiemy to pod uwagę, obaj będą jawić się nam rzeczywiście jakopostacie wyjątkowe, a fakt, iż to właśnie oni wprowadzili Polskę w tragicznywiek XX, jako rzadki w naszych dziejach uśmiech losu. Bez ich działalnościi ich ofiary bylibyśmy dziś w innym miejscu. Biorąc pod uwagę tempo procesówasymilacyjnych, można zasadnie wątpić, czy bez reaktywowania państwowościw 1918 roku w ogóle istnielibyśmy jeszcze jako jednolity naród. Dlategowarto pamiętać o obu i obu zapewnić miejsce w narodowym panteonie. Żadnazbiorowość nie przetrwa na dłuższą metę, jeśli nie uważa swego istnienia zawartość i nie daje swoim członkom czytelnych sygnałów, że ich poświęceniei ofiarność mogą liczyć przynajmniej na symboliczne wyrazy uznania.KRZYSZTOFKAWALECPRZYPISY' Cyt. za: Andrzej Micewski, Roman Dmowski, Warszawa 1971, s. 15.' Tamże.3416Krzysztof Kawalec, Roman Dmowski - Józef Piłsudski, witryna internetowa Ośrodka Myśli Politycznejw Krakowie http://www.omp.org.pl/index.php? module=subjects&func=viewpage&pageid=267.Recenzując 900-stronicową książkę Świętka Lodowa iciana. Sekrety polityki Józefa Piłsudskiego 1904-1918 (Kraków 1998), Włodzimierz Suleja, sam biograf Piłsudskiego (Józef Piłsudski, Wrocław1995, wyd. II2004), zebrał tych nieścisłości i pomyłek kilkadziesiąt stron - zob. „Niepodległość.Czasopismo Poświęcone Najnowszym Dziejom Polski", t. 50, 1999, s. 289-310.O podróży Dmowskiego do Tokio zob. Władysław Bułhak, Dmowski - Rosja a kwestia polska.U źródeł orientacji rosyjskiej obozu narodowego 1886-1908, Warszawa 2000.Bez względu na to, że po ukazaniu się wspomnień wpływowego wiceministra oświaty (wedleprzedwojennej nomenklatury: Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego) ks. BronisławaŻongołłowicza (Dzienniki 1930-1936, Warszawa 2004) można mieć duże wątpliwości co do skaliowych pozytywnych zmian.


Dick, który byt melomanem, napisat kiedyś nowelęKantata 140. Melomani rozpoznają w niej aluzję doutworu Bacha, znanego jako Wachet auf, co znaczy:Obudźcie się. Dick nigdy nie twierdził, źe poznat prawdę,ale był prawdziwym koneserem kłamstwa.ZNIKAJĄCARZECZYWISTOŚĆ,czyli inwigilacja matkąniepewnościLECHJĘCZMYKPrzez ciemne zwierciadło. Tytuł filmu i powieści Dicka, wzięty z 2 Listu św. Pawłado Koryntian, wydaje się sugerować, że według autora po tej stronie śmiercinie możemy poznać pełni prawdy i jesteśmy skazani na jej szukanie w świetleodbitym. (Kłania się też Platon ze swoimi cieniami na ścianie jaskini). Pytaniao to, co to jest prawda, co to jest rzeczywistość i kto to jest człowiek, były100<strong>FRONDA</strong> 42


przedmiotem namiętnych dociekań pisarza w całej jego twórczości i w życiuosobistym. W filmie dzięki elektronicznemu skafandrowi człowiek może rozmazaćnie do poznania swój wygląd i głos, dochodząc do tego, że będzie śledziłsam siebie. Powieść, napisana w Stanach Zjednoczonych w latach 70. ubiegłegowieku, pasuje jak ulał do polskiego tańca okołolustracyjnego. Ktoś, kto próbujeodsłonić prawdę, napotyka kontrakcję potężnych sił, pracujących nad zatarciemgranicy między prawdą a kłamstwem, nad rozmazywaniem rysów zdrajcówi donosicieli, nad kwestionowaniem wartości dokumentów i wreszcie samejmożliwości ustalenia prawdy. W filmie prawda w końcu ukazuje swoje oblicze,choćby w postaci tak niepozornej i wątłej jak listek rośliny, którą całkowicie jużodmóżdżony bohater wyciąga zza cholewy buta. Pytanie, jak i czy ta prawdazostanie wykorzystana, to już temat na inny film.Paranoiczna podejrzliwość Dicka w stosunku do świata i rzeczywistościma dwa wymiary: metafizyczny i polityczny. W powieści Prawda półostateczna(1964) mamy najostrzejszą metaforę kłamstw władzy. Liderzy Amerykii Związku Sowieckiego pozorują wojnę światową, żeby utrzymać swoje narodyw niewolniczym posłuszeństwie. Lud haruje w ciasnocie podziemnychmiast i ogląda w telewizji obrazy potwornych zniszczeń, podczas gdy oligarchowieobu krajów grają na powierzchni w golfa i polują na jelenie. Były toczasy przedinternetowe i Dick kierował się tylko swoją nadzwyczajną intuicjąi wrażliwością. Nie wiedział, że dziadek obecnego prezydenta Prescott Bushszmuglował broń do Hitlera, że miliarder Armand Hammer jako jedyny człowiekna świecie utrzymywał czułe stosunki z przywódcami sowieckimi odLenina do Gorbaczowa, że nie bacząc na tzw. zimną wojnę, Rockefeller budowałw Sowietach olbrzymią fabrykę ciężarówek (Kamaz) i dziesięć fabrykopon. Nie robił tego przecież bez wiedzy rządu - więcej, to on był rządem,a polityków zawsze można wynająć. (U Dicka często w tej roli występująautomaty - cyborgi).Intuicje Dicka, pisane w czasach prezydentury Nixona, nabierają szczególnejaktualności za rządów Busha 43. Oto w scenie jak wyjętej z Dicka amerykańskisekretarz stanu na oczach całego świata potrząsa na forum ONZ fiolkązawierającą rzekomo dowód na istnienie broni chemicznej w Iraku. Oto rządamerykański podaje liczbę rannych Amerykanów (Irakijczyków nikt nie liczy):21 649. Pani profesor Bilmes w swoim artykule podaje liczbę ponad 50 tys.,na podstawie danych administracji do spraw weteranów. Po ataku władz naLATO 2007101


panią profesor strona internetowa administracji do spraw weteranów redukujeliczbę rannych do 21 tys. Dzięki możliwości Internetu liczba ofiar (amerykańskich)konfliktu zmniejszyła się o prawie 30 tys. Rzeczywistość się rozmazuje,żyjemy w świecie wymyślonym przez Dicka.Czy nikt nie zna prawdy? Dick zawsze wierzył w ludzi prostych. Taksówkarze,dozorcy, sprzątaczki, ochroniarze to ludzie, którzy znają spore kawały prawdy,ale nie widzą powodu, żeby się nią dzielić z osobami z wyższych sfer. Oni żyjąw świecie, do którego preparowane kłamstwa przenikają z trudem. Chyba, żejakiś superochroniarz wchodzi w politykę i zaczyna nagrywać szefów, żeby taśmyoddać do obróbki w ręce jakiegoś technika kłamstwa.Metodą na rozmywanie prawdy jest rozpuszczanie wokół niej chmuryplotek, tak jak przestraszona ośmiornica wypuszcza obłok atramentu. Gdzieobłok, a gdzie ośmiornica? Jedna z plotek jest prawdą, tylko która? Kiedyśmodne było wyśmiewanie się z tego, że Wojsko Polskie w 1939 roku wystawiałotekturowe czołgi. Prawda, tylko że one miały zwiększyć szanse przeżyciaczołgów prawdziwych dzięki dezorientacji przeciwnika.Przy wszystkich nowoczesnych środkach komunikacji prawda jest dobremrzadkim i cennym tak jak zawsze. W Iraku korespondenci wojenni są„embeded", przydzieleni do poszczególnych jednostek. Są bezpieczni, karmienispreparowaną informacją i nigdy nie rozmawiają z ludnością miejscową.Wyłamują się z tego nieliczni. Po szturmie Faludży Amerykanie podali, żezabili dwa tys. bojowników islamskich. Angielski korespondent Robert Fiskjako jedyny jedzie do Faludży i idzie na cmentarz, gdzie ludność pochowałaswoich „bohaterów". Grobów jest 79. Fisk pyta Amerykanów, gdzie jestreszta zwłok. Przechowujemy je w lodowni. A gdzie lodownia? Daleko napustyni. Rzeczywistość rozsypuje się pod dotknięciem ręki.Nawiasem mówiąc, w tym szturmie polscy strzelcy wyborowi wykazali sięcelnością, o jakiej Amerykanie nawet nie marzą. O ile wiem, polskie mediatego faktu nie odnotowały. Rzeczywiście nie wiadomo, czy się chlubić, czywstydzić.Wiadomość o śmierci i uroczysty pogrzeb może być sposobem wycofaniakogoś na emeryturę lub zmiany osobowości. Nic nowego. Nicholas Haggerw książce Tajna historia Zachodu wysuwa przypuszczenie, że w XVII wiekustosowali tę sztuczkę nazywający się niewidzialnymi różokrzyżowcy, przeżyćsamego siebie miał między innymi Francis Bacon.fQ2 <strong>FRONDA</strong> 42


A u nas? Ciekawe są przypadki synchronicznego milczenia wolnych podobnomediów: nagle śledczy dziennikarze jak na komendę patrzą wszyscyw inną stronę. Oto telewizja pokazywała sensacyjne zdjęcia ze spektakularnegoaresztowania niejakiego Farmusa, a jakoś nie było ani jednego zdjęciaz jego wypuszczenia. Sporo się pisało o córce premiera Buzka, a nie pamiętam,żeby choć słowem wspomniano o jego synu i dwóch braciach. Mam teżtemat dla studentów dziennikarstwa: stworzyć mapę świata, na której wielkośćpaństw odpowiadałaby czasowi, poświęconemu im w ciągu, powiedzmy,tygodnia w polskiej telewizji. Jak miałoby się to do map uznanych zaprawdziwe? Kiedyś, jeszcze w czasach PRL, Janusz Zajdel twierdził, że jedynąrealistyczną literaturą jest literatura fantastyczna.Dick, który był melomanem, napisał kiedyś nowelę Kantata 140. Melomanirozpoznają w niej aluzję do utworu Bacha, znanego jako Wachet auf, co znaczy:Obudźcie się. Dick nigdy nie twierdził, że poznał prawdę, ale był prawdziwymkoneserem kłamstwa.Znalazł odpowiedź na pytanie, kto to jest człowiek. To ktoś, kto niezależnieod wyglądu zdolny jest do współczucia i empatii.Znalazł odpowiedź na pytanie, co to jest rzeczywistość. To coś, co nieznika, kiedy przestajemy w to wierzyć.Na temat prawdy miał do powiedzenia tylko tyle: kiedy zbierzemy wszystko,co wiemy, to widzimy, że coś tu nie gra.LECH JĘCZMYK


REMIGIUSZ WŁAST-MATUSZAKPŁAKAŁEM PO KURONIUPłacz dopada mnie naglebardziej duszność zupełna niż łzy.Płakałem po Papieżu wśród tłumówpłakałem po Kuroniu samotniew pustce nad opuszczonym grobem.Zeschłe liściekilka zniczy wygasłychmarcowa szarówkanieliczni przechodnieobojętni, nieobecni.Płakałem za siebie i za nich.Będę płakał po wszystkich ludziach Dobrej Wolipo tych co budowalii po tych cierpiących w pieklena bruku dobrych chęci.Płakałem po Kuroniuzapłaczę i po jego braciach.Naszych braciach.marzec 2007104<strong>FRONDA</strong> 42


KURS LICZENIA BUŁEKWiosną poszedł sobie.Zostawił swojego dzieciaka.Z moimi było ich troje.Akurat obok w „Bożej Krówce" szukali kasjerek.Poszłam. Na początku był kurs.Najgorsze było liczenie bułek:„Rachujemy wzrokowo, systemem po trzy!Trzy - trzy - trzy i to co zostaje - dwie -jednadodajemy w pamięci"Potem przy taśmie od 7:00 do 21:00Klienci kłamali w żywe oczy.Ile bułek? - Dziesięć. A nieprawda bo jedenaście!Nie sześć, tylko siedem. Nie siedem tylko dziewięć!Po roku zaczęłam ich zauważać, rozróżniać.Cała ludzka nędza w kolejce u „Bożej Krówki".Po roku zaczęłam udawać, że wierzę im wszystkimtym wytartym staruszkom, emerytom z torbami na kółkachtlenionym matkom z dzieciarami po bokach.Ile bułek? Dziesięć - dziewięć!Ile bulek? Osiem - i przepuszczam dziesięć.Niektóre starowinki „łapią" i ustawiają się do mnie.Biednym zawsze przepuszczam jedną, dwie bułki.Nie wiem czy kradnę, nie chcę o tym myśleć.Trzy - trzy - trzy i to co zostaje - dwie -jedna.kwiecień 2007LATO 2007105


ZNAKIPomarańcze jeszcze płoną nieziemską barwą.Ich doskonałość kształtu i zapachuna srebrnej paterze zachwyca i syciale owocówki nadlatują pojedynczomikroskopijnie niezauważalnepotem już całym rojem.Muszki zawsze pierwsze wyczuwajątę nieuchwytną woń rozkładu.Wskazują nieomylnieumierający owoc.koniec października 2006REMIGIUSZ WŁAST-MATUSZAK


POP-ARTŁUKASZSATURCZAKCo robić? Przechadzam się po pustym mieszkaniu. Wszystko pozamykane.Antykwariat, biblioteka, puby. Przecież nie będę się włóczyć po mieście trzygodziny bez sensu. Ponownie dzwoni matka. Nie chce mi się czytać, nie chcemi się słuchać. W telewizji puszczają same powtórki. Zaraz, przecież ja niemam telewizora. Nawet marzeń na jawie nie miałem od wczorajszego dnia.Jadę do matki. Zabiję się później. Nie dzisiaj, to zbyt przykre, i nie w tymwcieleniu, to zbyt żałosne. Kiepska recepta na wejście w inny świat. Mogę niedostać przepustki. Znów plotę głupoty. Ciekawe, jak radzili sobie z tą maniąci wielcy: Gombrowicz, Witkacy, Schulz...Miasto jest puste, nieobecne. Bez ulic, placów, drze w parków... ludzi. Świadomośćniewiedzy i nieświadomość nieistnienia. Byle jak. Byle gdzie. Jak u Jasieńskiego.Tu i tam. Tam i tu. Śnieg topnieje i spada, wszystko płynie, krążyi się zmienia. Żadna filozofia. Czekam. Nie ma ludzi. Autobus. Za kwadrans.Bóg się gapi. Nie na mnie. Schowałem się pod choinką. Śmierdzę świerkiem.Przyjechał. Mało ludzi. Brak pięknych kobiet. Czekasz na mnie? Mamo.LATO 2007 107


U ciebie unosi się jeszcze zapach świeżo zabitego karpia i swetra dziadka.Ja też będę tyle żyl co on? Gdzie siostra? A tak nie żyje. Gdzie on... a tak, nietworzy z nami rodziny.- Co jest? - pytasz. - Masz gorączkę, połóż się.- Nic mi nie jest, mamo, zjadłbym barszcz.- Proszę, z uszkami.- Tak, poproszę.- Podzieliłbyś się opłatkiem.- A tak, przepraszam.- Kocham cię, mamo.- Kocham cię, synu.-Już idziesz.- Tak, chce mi się spać....przyjdź na Nowy Rok... zobaczę.Zima przytłacza, zaraża i zakłada zasadzki. Człowiek śpi w śmietniku,umiera. Nie mam odwagi uratować mu życia. Niech śpi, a może anioł uratujemu życie. O, piękna. Gdzie ty spędzasz święta? Z rodziną. Z chłopakiem.Z rodzeństwem. Sama. Jeżeli byłaś sama, to bym umarł. Sama, ja sam, Boże,znów banał. Czego ja oczekuję? Już dom. Tak szybko... Diana Krall... NorahJones... zasypiam, po świętach muszę poznać inspirującą kobietę. Nie ciebie,ciebie boję się stracić.ŁUKASZ SATURCZAK


Curtis, tworząc płyty będące kwintesencją smutku, melancholiii niezaspokojonych namiętności, dał również wyrazswoim metafizycznym pragnieniom. Rzeczywistośćbowiem nie znosi pustki i jeżeli acedia utożsamiana jestdzisiaj z depresją, to nie znaczy wcale, że obiektywnieprzestała posiadać swój wymiar duchowy. Jednak tam,gdzie Ojcowie Pustyni zwracali się do Boga jako jedynegolekarza, tam Curtis i jego naśladowcy, szukając po omacku,natrafiali na demona. Bo pragnienia metafizyczneCurtisa ostatecznie zakończyły się samobójstwem.DezintegracjaRzecz omęczennikach acediiMAREKHORODNICZYIn a quiet street washed by the rain, a room within the homeA lonely man sits cheek to cheek with uniąue designs in chromeThe mellow years have łong gone by, but now he sits aloneHe has a brand new radio, but never turns it onNew EuropeansYoung EuropeansNew EuropeansUltravox, ew uro eanJa od czasu jak maluje, tom zajęty albo zmartwiony. Książek nie czytam, a próżnować teżnie mogę, bo coś ciągnie do obrazu, choć by warto było coś innego robić.Br. Albert Chmielowski110<strong>FRONDA</strong> 42


Pojęcie „acedia" znacznie lepiej niż metody współczesnejpsychoanalizy czy socjologii tłumaczy procesyerozji fundamentów zachodniej cywilizacji.Wspomniane dyscypliny naukowe w postaci doktrynZygmunta Freuda i Augusta Comte'a wywarły decydującywpływ na nowoczesną inżynierię społeczną.Równocześnie widać wyraźnie, że - w swoich rozmaitychmutacjach - przeżywają one dzisiaj poważny kryzys. Analizowaniecierpienia ludzkiego tylko w kontekście relacji społecznych (socjologizmprzełomu XIX i XX wieku), a enigmatycznego - acz dojmującego! - poczuciawiny za pomocą psychiatrii, psychologii czy psychoanalizy, wyznacza współcześnieniebezpieczny trend, który bardziej zamazuje obraz, niż go rozjaśnia.Temu zjawisku wtórują sztuki piękne, które - właściwiewe wszystkich swoich dziedzinach - stanowiąestetyczny komentarz do owych „intelektualnychdyskursów".Tym bardziej zastanawiające jest, że z uporemgodnym lepszej sprawy część intelektualistów próbujeleczyć dżumę cholerą. Ostatnio na przykładsłuchałem pewnej znanej pani filozof, która z autentyczną emfazą mówiła,że tym, co przesądza o wartości prozy Houellebecąa, jest jego fundamentalnaniezgoda na ograniczenia ludzkiej natury. Sposób, w jaki daje temu wyraz- kontynuowała - stawia go w jednym rzędzie z najciekawszymi myślicielamiwspółczesności. Jego refleksje, jak rozumiem,mają dostarczyć oręż współczesnym Frankensteinom,pragnącym żyć wiecznie i ostatecznie wyprzećze zbiorowej pamięci dolinę pełną kości, którym Bógostatecznie pozwala ożyć (Księga Ezechiela). Gdzieindziej czytam peany na cześć Elfriede Jelinek, której(pisownia oryginalna)wiersze cechuje nie tylko językowa brawura - ujawnia się w nich tak późniejeksponowana społeczna wrażliwość, a przede wszystkim niezgodana totalnie tu rozumianą patriarchalną dominantę w życiu społecznym.Owa postawa niezgody na zabiegi wszelakich wujków Ottonów,LATO 2007Ul


obojętnie, czy zabiegi te będą nazywane czerwonymi cierniami (w wierszuodilon redon), oślizłymi członkami, czy tekturowymi krawatami,sublimuje się w agresji, wywołującej nienawiść; jest to agresja męskiegopierwiastka, której można tylko albo ulec, albo ją przechytrzyć. Nieznam nikogo, kto potrafiłby z takim impetem porąbać patriarchat nakawałki... - mówił o Elfriede Jelinek rzecznik Komitetu NoblowskiegoPer Wastberg.Nienawiść określa brak miłości. O wierszach Elfriede jelinekErnest Dyczek, Marek Feliks Nowak, www.odra.okis.plA więc znowu niezgoda na naturę ludzką, definiowaną tym razem jako wrógnumer jeden w obrębie patriarchalnej cywilizacji chrześcijańskiej. Z kolei jedenz najbardziej wpływowych wizjonerów współczesnego kina, Lars VonTrier, w swoich sztandarowych dziełach Przełamując fale i Tańcząc w ciemnościachotwarcie i bez ogródek wyśmiewa majestat śmierci, dając do zrozumienia, żereligijny wysiłek jest niebezpieczną iluzją. To tylko przykłady pierwsze z brzegu,które zdają się krzyczeć: doszliśmy do muru, w który możemy już tylkostraceńczo i bezskutecznie uderzać głową. Jest jeszcze coś, co czyni je pokrewnymi- z wysmakowanego estetycznie „czczenia nicości" nie wypływają żadnekonstruktywne wnioski. Tym samym stają się onejedynie doskonałymi narzędziami w procesie dezintegracji,zrujnowanej już przecież dostatecznie kultury.Problem jest bardzo szeroki i nie sposób zamknąćjego analizy w jednym artykule. Tutaj zajmę się tylkojednym z jego aspektów - próbą opisania niektórychfenomenów współczesnej popkultury narzędziamizaczerpniętymi od Ojców Pustyni, a obejmującymi swoim zakresem grzechacedii i okolice. Popkultura bowiem stanowi w pewnym sensie laboratoryjnyobszar oddziaływania współczesnych prądów intelektualnych,a przez to najbardziej dobitnie unaoczniaproblem.Współczesne tłumaczenie pojęcia „acedia" próbujena modłę psychologiczną pozbawić je głębi religijnej.A zatem przedstawia acedię jako apatię czy obojętnośći wiąże ją nierozerwalnie z postawą przygnębienia112<strong>FRONDA</strong> 42


i smutku. Oczywiście takie tłumaczenie jest w pewnymsensie uprawnione, ponieważ termin akedeia(gr. postawa bez-troski o własny byt, lenistwo) wywodzisię ze starożytnej Grecji i pierwotnie nie był nacechowanyreligijnie. Dopiero Ojcowie Pustyni wypełnilito pojęcie bogatą treścią duchową, tak że ostatecznieacedia została uznana w tradycji wschodniej za ósmygrzech główny. Dodajmy - grzech, którego konsekwencje trudno zrozumiećczłowiekowi Zachodu. Być może dlatego, że realność acedii nie jest tutaj dośćdobrze uświadomiona, procesy kulturowe będącepokłosiem jej popełniania stają się tak doskonale widoczne?Odnosząc acedię do obszaru oddziaływaniaKościoła rzymskokatolickiego, nie można oczywiściepominąć pytania, dlaczego ów ósmy, tak ważny grzechznalazł się na marginesie refleksji zachodniej? W jakisposób - jeśli już tak się stało - Zachód zrekompensowałjego brak w obrębie teologii moralnej?Próbując choćby pobieżnie odpowiedzieć na to pytanie, należy zwrócićuwagę na fakt, że Kościół łaciński nie porzucił zupełnie refleksji nad acedią.W zredukowanej formie owa przypadłość mnichów (i - jak się później okaże- nie tylko mnichów!) trafiła do katalogu grzechów głównych jako „lenistwow służbie Bożej". Tutaj, jak sądzę, pojawia się pierwszy powód, dla któregoZachód nie przyjął bogactwa rozumienia acedii wypracowanego przez anachoretów.Słowo to było tłumaczone (i rozumiane) raczej jako oschłość czyzobojętnienie. Przejęte z greki i zaadaptowane przez łacinę pojęcie „acedia"(łac. acaedia) również na język polski zostało błędnie przetłumaczone właśniejako lenistwo. Ojciec J.M. Bocheński OP ujmuje rzecz następująco:Nie wiem, kto go w ten sposób po polsku nazwał; nie musiał to byćw każdym razie większej wiedzy teolog skoro chodzi o przekład łacińskiegosłowo „acedia", które nie lenistwo, ale właśnie smutek w służbiebożej znaczy.Naturalnie motywacja tłumacza wydaje się jasna, biorąc pod uwagę tradycjęKościoła zachodniego trudno mianowicie uznać smutek za grzech, lenistwoLATO 2007113


natomiast - owszem. Interpretacja ta idzie w ślad za podstawowym rozróżnieniempomiędzy chrześcijaństwem zachodnim i wschodnim: cywilizacja rzymskaopiera się głównie na nastawieniu prawnym, a grzech postrzegany jest jako nieładi nieposłuszeństwo wobec prawa Bożego, natomiast cywilizacja bizantyńskakładzie nacisk na takie cechy grzechu jak niewdzięczność, ugodzenie w miłośćczy zaciemnienie obrazu Bożego (ks. Stanisław Olejnik Dar. Wezwanie. Odpowiedź).Lenistwo byłoby zatem swoistym przekroczeniem prawa Bożego, zaniechaniemsłużby Bogu, inaczej rzecz ujmując, zaniechaniem działania, nie mającymwiele wspólnego z (ułomnym wprawdzie) praktykowaniem medytacji. Ówrozdźwięk między zachodnią jurydycznością a wschodnią kontemplacją możebyć kolejną przyczyną, dla której tradycja refleksji nad acedią na obszarze łacińskimzamarła. Idąc dalej za tym tokiem rozumowania, o. Gabriel Bunge OSB- jeden z najwybitniejszych znawców pism Ojców Pustyni - zwraca uwagę najeszcze jedno. Otóż przeciwstawia on żywą świadomość bycia grzesznikiem, polegającąna osobistym popełnianiu ciężkich i lekkich grzechów u Ojców, niesprecyzowanemupoczuciu winy charakterystycznemu dla współczesności. Poczucieczy kompleks winy bez możliwości przebaczenia (wszak poczucie winy nie jestświadomością grzechu!) może się objawiać w agresji wobec społeczeństwa.Nie ma przebaczenia za niedoskonałości i niedomagania,gdyż przebaczyć może jedynie osoba innej osobie.Tak więc doświadczenie własnej grzesznościoraz przebaczenia i wyzwolenia ze wszystkich grzechówzwiązane jest z doświadczeniem Osoby Boga[...] Wynika stąd paradoksalny wniosek: świadomośćtego, że w wyniku zła w świecie i we własnejduszy mamy do czynienia z manifestacją osobowych złych mocy, ściślewiąże się ze świadomością własnego bycia osobą.Dodajmy tylko, że o. Bunge dzieli się tymi refleksjamiwe wstępie do pracy poświęconej acedii.Naturalnie rzecz nie tylko w rozminięciu się dwóchwielkich tradycji chrześcijańskich. Od niemal półwieczachodzi raczej o całkowite porzucenie chrześcijańskiejmetafizyki, a co za tym idzie aksjologii. Co cieka-114<strong>FRONDA</strong> 42


we, proces ten dotyka w równym stopniu Wschodu, jaki Zachodu. Dlaczego zatem do zeświecczonej cywilizacjiprzykładać narzędzia odpowiednie dla złotego okresuniepodzielonego jeszcze świata chrześcijańskiego?Przede wszystkim pojęcie „acedia" chciałbymtutaj potraktować jako klucz, który może otworzyćdrzwi niejednego skomplikowanego problemuwspółczesności. Ale właśnie jako klucz, a nie gotową matrycę. Jeśli zaś chodzio adekwatność wczesnochrześcijańskiej terminologii, posłużę się pewnymporównaniem. Marie Dominique Philippe ORtwórca Wspólnoty św. Jana Ewangelisty, wpływowyteolog, którego diagnozy współczesności częstoprzybierają wymiar profetyczny, twierdzi, że katolicyzmpo Soborze Watykańskim II wkroczył w okres„ostatniego tygodnia". Czas ten charakteryzuje wycofaniesię instytucji Kościoła z wpływu na politykę,życie społeczne czy kulturę. Według Francuza Kościół jako mistyczne ciałoChrystusa u końca czasów pozwala się przybić do krzyża. Moment ten poprzedzaoddanie inicjatywy i przyzwolenie, by sprawy toczyły się same. Na teren,z którego skokowo wycofywał się katolicyzm, łatwo wdzierał się „świat".Można się z nim zgodzić lub nie, ale jeżeli historia Europy liczona jest odnarodzin Chrystusa, a późniejsza droga Kościoła stanowi sumę dokonań jegowyznawców, uprawnione wydaje się rozciągnięcie siatki pojęciowej charakterystycznejdla cywilizacji chrześcijańskiej na cywilizację postchrześcijańską(nawet jeżeli powodem byłby brak innych bardziej adekwatnych określeń).Coś się kończy, nic się nie zaczynaJeśli poważnie potraktować intuicję M.D. Philippe'a na temat ostatecznego wypełnieniamisji Kościoła, konsekwentnie należałoby przyjąć, że świat został już„skażony" wszelkimi możliwymi rodzajami grzechu. Wprawdzie jest to obszartrudno mierzalny, a o końcu każdej epoki w dziejach Europy mówiono w kategoriachupadku i schyłku, to nie sposób nie doświadczyć głęboko depresyjnegorysu współczesności. Szczególnie mocno zwraca na to uwagę o. Bunge, zaznaczającjednocześnie, że doświadczenie acedii nie dotyczy tylko mnichów:LATO 2007


Uśpienie dynamizmu duszy, uczucie pustki, nudy i zniechęcenia, niezdolnośćdo skoncentrowania się na jednej czynności, wyczerpanie i niepokójserca (Kasjan) - któż mógłby utrzymywać, że ten etat d'ame jestwłaściwy tylko anachoretom? Znali go już starożytni filozofowie, mówili0 nim Ojcowie Kościoła. W czasach współczesnych ten „być może najboleśniejszyludzki fenomen" (Guardini) powiększył, jak się zdaje, swójzasięg i głębię. Ennui Pascala i melancholia Kierkegaarda mają w sobie cośfatalistycznego, co nie jednego przyprawia o dreszcze, a cóż dopiero mówićo lęku, tym - jak to jeszcze zobaczymy - bliźniaczym bracie acedii?Czyż nie stał się on Kainowym piętnem naszej cywilizacji?Ewagriusz z Pontu - autor systematycznej nauki o acedii - sytuuje ją tuż oboksmutku. Nie stawia jednak między nimi znaku równości. Twierdzi, że zachodzitu „bliskie pokrewieństwo" i „acedia jest wspólniczką smutku". Smuteknatomiast poprzedza acedię. Żeby jednak do tego doszło, człowiek musi jeszczedać się ponieść gniewowi i pożądaniu. Ewagriusz pisze:Acedia jest jednoczesnym i długotrwałym pobudzeniem przez gniew1 pożądanie, przy czym ten pierwszy złości się na to, co obecne, drugiezaś tęskni za tym, co nieobecne.Co ciekawe, wczesnochrześcijański autor twierdzi, że acedia jest konsekwencjąpopełniania wszystkich siedmiu grzechów głównych i stanowi ich zwieńczenie.Ową zależność tak opisuje o. Bunge:Acedia jest więc wprawdzie jedną z ośmiu myśli, jednak w swojej istociebardzo różni się od pozostałych. O ile każda inna stanowi ogniwo barwnegoi różnorodnie złożonego łańcucha, o tyle acedia jest zawsze jegozakończeniem. Bezpośrednio po niej nie ma już żadnej innej „myśli".Jednakże najbardziej ogólnym tłem acedii (tak jak obżarstwa, chciwościi próżności) pozostaje miłość własna, inaczej zwana samouwielbieniem.Na koniec - zanim przejdziemy do konkretnych przykładów - warto za niemieckimbenedyktynem zwrócić uwagę na jeszcze jedną ważną cechę acedii- trwa ona długo:116<strong>FRONDA</strong> 42


Na tej drodze powstaje charakterystyczny stan ducha,typowy dla depresji. Jeśli nie zostanie ona odpowiednioszybko rozpoznana lub jeśli zaniedba sięzastosowanie odpowiednich środków uzdrawiających,może ona przekształcić się w bardziej lub mniejdokuczliwy trwały stan. Acedia stanowi więc w życiuczłowieka pewien rodzaj ślepej uliczki. Niechęć dotego, co jest, połączona z długotrwałym pragnieniem tego, co niedostępne,paraliżuje naturalne funkcje duszy do tego stopnia, że żadna z myślinie jest w stanie zapanować nad innymi.Pora umieraćLata 80. XX wieku były czasem, w którym nastrój acediizaczęto powszechnie odczuwać za sprawą mocnojuż wtedy zaawansowanych narzędzi popkultury. RuszyłoMTV, okrzepła estetyka teledysku, wszyscy zaopatrzyli się w walkmany.Jednym z głównych „nośników smutku" stała się muzyka rozrywkowa.W Polsce - mimo pewnych niedogodności - serwowali ją w radiu wpływowientuzjaści pokroju Piotra Kaczkowskiego czy TomaszaBeksińskiego (o którym jeszcze będzie mowa).Chronologicznie wyglądało to tak: po naznaczonychkultem Dionizosa latach 70. wybuchł punk rock.Przez kilka lat wyznaczał kierunek w muzyce i postawachmłodzieży, po czym przekształcił się w swojąponurą karykaturę. Wbrew opiniom purystów estetyka„new romantic" w równym stopniu co „gothic", „electro-body musie",„industrial" czy „cold wave" dzierżyła pałeczkę po dogorywających dzieciachśmieciach.Każdy z powyższych stylów bazował bowiemna dewizie „zrób to sam" i zakładał całkowitybrak wyedukowania w dziedzinie kompozycji i warsztatuinstrumentalnego. Każdy również odpowiadałna inny rodzaj depresji i proponował różne jej smaki.Nie wchodząc w szczegóły, podam tylko najbardziejsztandarowe produkcje wszystkich wymienionychLATO 2007117


wyżej gatunków: Ultravox Vienna (1980), Fields of the Nephilim Elizium (1990),Front 242 Front By Front (1988), Skinny Puppy VIVIsectVI (1988), Joy DivisionCloser (1980). Naznaczone melancholią produkcje lat 80. zawładnęły sercamimłodzieży. Dlaczego tak się stało? Jak sądzę, powody były dwa. Po pierwszepotrzeba oryginalności. Z dzisiejszej perspektywy muzyka tamtej dekady byłabowiem ostatnim w miarę autonomicznym głosem pokolenia. Potem wszystkozaczęło się mieszać w jednej wieloskładnikowej zupie. Grunge kopiował hardrockowelata 60., house - dyskotekowe lata 70., dzisiejsza fala brytyjskiegorocka kopiuje melancholijne lata 80. Po drugie natomiast ów smutek czy teżdepresyjność podana przez zdolnych muzyków-dyletantów odpowiadała na realneduchowe zapotrzebowanie. Wobec braku autentycznej religijności pierwszenaprawdę zsekularyzowane pokolenie Europejczyków zaczęło poszukiwaćdoczesnej protezy uczuć wyższych.I tak za sprawą „kompanii wesołków" (swoją drogą Joy Division to nazwazaczerpnięta z książki Yehiela De-Nura, pt. Dom lalek, oznaczająca grupę więźniarekobozu koncentracyjnego zmuszanych do świadczenia usług seksualnych),sztandarowego zespołu „zimnej fali", dekadencja w obrębie popkulturynabrała niesłychanie oryginalnego charakteru. Gdyby ktoś nie wiedział - nazwaw tym wypadku jest najzupełniej nieprzystająca do wisielczej muzyki niosącejiście straceńcze teksty. W pewnym sensie zespółlana Curtisa był ostatnim inspirującym wydarzeniemw świecie rock'n'rolla. Postać i naznaczone cierpieniemżycie jej lidera (był epileptykiem i schizofrenikiem)weszły do popkultury jako swoista ikona przejmującejbeznadziei. Wokalista Joy Division tchnął w tępostawę jakiś majestat, w który zapatrzyły się rzeszeartystów i znacznie większe rzesze szeregowych słuchaczy. To już nie było życiena krawędzi, którego ofiarami padli Hendrbc, Joplin i Morrison. Tu chodziłoo uwznioślanie depresji do rangi sztuki życia. Za sprawątej postawy symbolicznie uruchomiona zostałamachina praktykowania acedii-pop. Curtis, tworzącdwie płyty będące kwintesencją smutku, melancholiii niezaspokojonych namiętności (Unknown Pleasures,Closer), dał również wyraz swoim metafizycznympragnieniom. Rzeczywistość bowiem nie znosi pustki118<strong>FRONDA</strong> 42


i jeżeli acedia utożsamiana jest dzisiaj z depresją, tonie znaczy wcale, że obiektywnie przestała posiadaćswój wymiar duchowy. Jednak tam, gdzie Ojcowie Pustynizwracali się do Boga jako jedynego lekarza, tamCurtis i jego naśladowcy, szukając po omacku, natrafialina demona. Bo pragnienia metafizyczne Curtisaostatecznie zakończyły się samobójstwem.Sądzę, że gdyby nie łan Curtis, swoich pięciu minut nie miałby w PolsceTomasz Beksiński. Dla dzisiejszych trzydziesto-, czterdziestolatków człowieklegenda, popularyzator mrocznej muzyki rockowej,doskonały tłumacz filmów grupy Monthy Pythonai kolejnych odcinków Jamesa Bonda. Przez lata nafalach Programu II i III Polskiego Radia prezentowałtwórczość artystów, których sam określał mianem„romantyków muzyki rockowej". Beksiński dorastałw towarzystwie obrazów swojego ojca Zdzisława.Dla jednych były to dzieła wybitne, dla innych manieryczne, dla wszystkichzaś przerażające. Sprawą otwartą pozostaje, na ile twórczość „papy" (jakw swoich audycjach mówił o ojcu Tomasz) wpłynęła na postawę syna. Niezauważyć potencjalnego związku byłoby jednak skrajną nieuczciwością. Tymbardziej że słynny dziennikarz „Trójki" nigdy nie ukrywał szacunku wobecmalarstwa ojca, raz nawet pośredniczył w negocjacjach na temat umieszczeniafragmentu jego obrazu na płycie zespołu Collage. Wzorem Curtisa Beksińskijunior tworzył wokół swojego życia otoczkę tajemniczości, która ledwie comaskowała najistotniejsze podglebie acedii - samouwielbienie. W doskonałysposób ten rodzaj narcyzmu przedstawia o. Bunge:Ze względu na to egoistyczne wyobcowanie, namiętność z istoty swejjest uwięzieniem w sobie samym. Namiętność szuka we wszystkim tylkosiebie, we wszystkim tylko siebie kocha. Skoro zaś nie może odnaleźćsiebie w niczym, owo rozmiłowanie w sobie samym przemienia sięw ślepą nienawiść do wszystkiego. Dlaczego tak jest? Ponieważ istniejetylko jedno dobre i wieczne pragnienie [...], wpisane w istotę umysłu.Jest to pragnienie prawdziwego poznania, które kieruje się jedynie kuBogu i uszczęśliwia umysł. Jeśli to dobre i wieczne dążenie chybi swegoLATO 2007lig


celu, nie pozostaje nic innego jak smutek i nienawiść.Acedia jako sedno wszystkich pozostałych namiętnościjest, być może, najczystszym i najbardziejduchowym wyrazem samozakochania Adama, któryodwracając się od Boga zwrócił się ku sobie, a przytym przecież rozminął się z sobą.Tomasz Beksiński popełnił samobójstwo 24 grudnia 1999 roku. Wcześniej jednakopublikował swój ostatni felieton na łamach pisma „Tylko Rock", w którym poziomnienawiści przekroczył wszelkie możliwe granice (pisownia oryginalna):Tym czasem XX wiek dogorywa nawet nie skomląc. Nie ma już rozrywekani sensu życia. Skończyło się kino (filmy durne i wtórne, publicznośćchamska i nienażarta). W dodatku następny Bond podobnoma być Murzynem! Skończyła się telewizja (reklamy różnych eleganckoopakowanych gówienek co chwila gwałcą nasze oczy i uszy). Skończyłasię muzyka (łomoty, zgrzyty, bełkot). Moda przyprawia o dreszcz grozyi obrzydzenia (gwoździe w nosie). Niby-telewizyjne ekraniki podłączonedo tajemniczych skrzynek nadzorują nasze życie. Całe zastępyzgarbionych i ślepnących człekokształtnych małp surfują po Internecie.Najkrótsza droga do ludzkiego serca (?) nie prowadzi już przez żołądek,ale przez komputer. Zostajemy w nim zredukowani do (dot-com) i zamknięciw cyberprzestrzeni, ażktoś wciśnie klawisz enter, ponieważ„lubi czytać nasze listy".Nie ma już miłości. Przegrywaz techniką albo zoofilią. Skończyłysię bezpieczne spacery pomieście i osiedlu (agresywneprymitywy bawią się w Stevena Seagala). Bloki mieszkalne zaczynająprzypominać twierdze z domofonami i niedziałającymi zamkami cyfrowymi.Trędowaci sięgają po władze. Thefate of all mankind is in the handsojfools, ostrzegł Greg Lake w Epitafium. Wygląda na to, że na zamkuKarmazynowego Króla pracował wyjątkowo dobry astrolog...Nasienie śmierci, ślepa chciwość120 <strong>FRONDA</strong> 42


Głodujące dzieci na żer poetówMoże nie liczyć na żadne spełnienieSchizofrenik 21 wieku...Beksiński był nihilistą świadomie kreującym swój wizerunek. Melancholiai smutek stały się w jego życiu środowiskiem, w którym dojrzewała myślo samobójstwie:Cóż mogę jeszcze dodać? Spokojnie piętnowałem otaczający nas montypythonowskiświat ostrzem sarkastycznej satyry, aż nagle ktoś zwróciłmi uwagę, że Monthy Python zmienił się w taniec śmierci (EveryoneI love is dead). To prawda. Za bardzo zbliżyłem się do jądra ciemności,niczym pułkownik Kurtz. Może przesadnie rozdzierałem szaty naforum swojej krypty. Może ogarnęła mnie typowa dekadencja końcastulecia. Ale niczego nie żałuję. Bywają sytuacje, w których niczym bohateropowiadania Roberta Gravesa - człowiek ma ochotę wrzasnąć[...] Czas umierać.DisintegrationBeksiński upowszechnił w Polsce płyty najciekawszych artystów wywodzącychsię z punkowego boomu. O znakomitej większości z nich możnapowiedzieć wszystko, ale nie to, że byli wesołkami. Sisters Of Mercy, TheCure, Mission, Fields Of The Nephilim, Siuxie and The Banshees, Psyche,Depeche Mode, Marillion, Cocteau Twins, Dead CanDance, Bauhaus, This Mortal Coil, Ultravox, Visage- wymieniać można by jeszcze długo. Każdy z powyższychzespołów zasługuje na oddzielny tekst (wszystkiebowiem na swój sposób pławią się w acedii), ale jachciałbym zwrócić szczególną uwagę na dwa z nich,ponieważ w ostatnich miesiącach na rynku pojawiłysię ich obszerne monografie. The Cure i DepecheMode. Oba zespoły do dzisiaj mają w Polsce wielotysięczne rzesze fanów, którychśmiało można nazwać wyznawcami (depeches i cureheads). Oba równieżzaczynały podobnie - ich założyciele w odróżnieniu od punków - pochodziliLATO 2007 121


zazwyczaj z dobrych (!) domów, w których mamai tata kochali swoje dzieci, a dzieci kochały się nawzajem.Ba, Robert Smith (The Cure) chodził dokatolickiej szkoły, a Martin Gore i Andrew Fletcher(Depeche Mode) śpiewali w chórze kościelnymi należeli do „komanda" szkółki niedzielnej, któregozadaniem było zachęcanie dzieci i młodzieży doofiarowania swego życia Chrystusowi. I jedni, i drudzy, zapatrzeni w swoichmuzycznych idoli także zapragnęli tworzyć. Smith od początku wiedział, żena przełomie lat 70. i 80. nie zwojuje zbyt wiele, jeśli nie postawi w swoichartystycznych poczynaniach na „mroczność". Smutek i rozpacz definiowałyestetykę pierwszych płyt zespołu, apogeum osiągając na słynnej „Pornography".Śmiało można stwierdzić, że na takim wizerunku Smith zbudowałswoją całą oszałamiającą karierę. Warto zacytować tutaj kilka wypowiedzilidera The Cure, które pokazują, że to długotrwałystan acedii (w tym wypadku ŚWIADOMIE nie zakończonysamobójstwem) przesądził o autokreacji,którą po latach namiętnie powiela młodzież chociażbyz Interpol, Editors czy IAMX. Jak memento w tlewydarzeń pojawia się łan Curtis i Joy Division:Pamiętam, jak po raz pierwszy usłyszałem Closer, pomyślałem wtedy,że nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jak można stworzyć coś tak niesłychaniepotężnego, jak ten album. Pomyślałem też, że musiałbym sięchyba zabić, żeby stworzyć przekonującą płytę.Biograf The Cure - Jeff Apter - twierdzi wręcz, że Smith nie potrafił sięotrząsnąć po śmierci Curtisa i wciąż zadawał pytanie, czy sam nie powinienodebrać sobie życia, żeby uwiarygodnić twórczość zespołu. Smith umiejętniestymulował ów depresyjny PR, co jakiś czas rozczulając się nad sobą w wywiadach.Na przykład przed wydaniem Faith mówił:Myślałem o śmierci, patrzyłem na ludzi w kościele i wiedziałem, żesą ponad tym wszystkim, ponieważ pragnęli wieczności. Zdałem sobiesprawę, że nie wierzę w nic, i to mnie przerażało.122 <strong>FRONDA</strong> 42


Przed wydaniem każdej kolejnej płyty jak katarynka powtarzał znany jużwszystkim motyw.Wiedzieliśmy od samego początku, że Pornography to jest to. Miałemwówczas dwie możliwości. Mianowicie albo całkowicie dać sobie spokój(naśladując tym samym lana Curtisa z Joy Division), albo nagraćpłytę i wyrzucić z siebie wszystko. Cieszę się, że wybrałem nagraniepłyty. Łatwo byłoby podwinąć ogon i zniknąć.Wszystkie te wypowiedzi przekonują, że Smith, mniejsza o to, rozmyślnieczy intuicyjnie, wykreował artystyczną pozę wyniszczającą nie tylko jegoi jego współpracowników (słynna historia depresjiwspółzałożyciela zespołu - Lola Tolhursta), lecztakże wiernych wyznawców. Wokalista zdawał sobiez tego sprawę. Jeff Apter wspomina nawet historię,która poprzedzała wydanie epokowej płyty Disintegration.Otóż samobójstwo dwojga nowozelandzkichnastolatków popełnione przy muzyce The Cure i podwójnesamobójstwo popełnione tuż przy studiu nagraniowym, w którympłyta była nagrywana, miały być pośrednią inspiracją dla „zdominowanegoprzez problem śmierci umysłu Smitha". Nie jest to oczywiście dowód nato, że zespół z Crowley to sataniści. Raczej kolejna intuicja potwierdzającaacedyczno-depresyjną atmosferę, jaką wokół siebie roztaczał. Czymś znaczniewięcej niż anegdotą w tym kontekście jest następująca zależność - kiedyniechcący Smithowi wychodziła płyta nieco weselsza (te wesołe, co symptomatyczne,zwykle znacznie gorzej się sprzedawały),zaraz po niej musiała nastąpić przygnębiająca. I tak- po Kiss Me Kiss Me Kiss Me nastąpiła Disintegration,a po Wish - Wild Mood Swings.Disintegration miała się stać w zamyśle Smithaopus magnum zespołu, w którym w całej pełni ujawniałybysię jego „tematyczne obsesje", czyli przemijanie,śmierć i rozpacz. Ciekawe, że cała refleksja Ewagriusza z Pontu na tematacedii sprowadza się według o. Bunge do pojęcia... dezintegracji.LATO 2007123


Kiedy spojrzymy na to, co zostało dotychczas powiedziane, zobaczymyjasno, na czym właściwie polega złożona natura acedii: jest onauchwytnym wyrazem głęboko wewnętrznej dezintegracji ludzkiej osobowościi jako taka stanowi następstwo grzechu.W wypadku Depeche Mode mamy do czynienia z ludźmi znacznie mniej wyrachowanyminiż Robert Smith. Rozpoczynali od skocznej i raczej wesołej muzyczki,którą recenzenci usiłowali wtłoczyć w ciasne ramki new romantic. Potem- krok po kroku, nasiąkając mrocznym początkiem lat 80. - ich płyty stawały sięcoraz bardziej tajemnicze i smutne. Nabierały również zupełnie niepowtarzalnegocharakteru. Jeśli w wypadku The Cure w pierwszym okresie działalnościmożna było mówić o głębokiej inspiracji muzyką Joy Division, to Depeche Modebyli na wskroś oryginalni. Ich styl i specyficzny wizerunek okrzepł w 1986 rokuwraz z rozpoczęciem współpracy z mistrzem teledysku - fotografem AntonemCorbijnem i nagraniem płyty Black Celebration. Odtąd melancholia i tęsknota zaczymś nieokreślonym stała się znakiem rozpoznawczym zespołu. Tytuł płyty napierwszy rzut oka kazał sytuować czwórkę z Basildon wśród modnych wówczas,okultuzujących formacji pokroju Throbbing Gristle czy Current 93. Sęk w tym, żeGore z kolegami kompletnie nie interesowali się wiedzątajemną. Muzyka i teksty zawarte na Black Celebrationbyły raczej logiczną konsekwencją młodzieńczego poszukiwaniasensu życia, którego wówczas z pewnościąnie odnajdowali. Tytułowy utwór traktował o smutnejuroczystości, podczas której świętuje się nadejście kolejnegoponurego i bezsensownego dnia:Odprawmy czarną uroczystośćCzarnąuroczystośćDziś wieczoremAby uczcić faktZe dotrwaliśmy do końcaKolejnego czarnego dnia.Od czasu wydania tej płyty zespół stał się megagwiazdą.Niezmiennie również taplał się w beznadziei, co124 <strong>FRONDA</strong> 42


prędzej czy później musiało przynieść tragiczne skutki.Liderzy zespołu - Martin Gore i David Gahan popadliw alkoholizm i narkomanię. Ten ostatni kilkukrotniepodejmował próby samobójcze. Wszystkie zakończyłysię niepowodzeniem. Otoczka, jaką stworzył wokółsiebie zespół, doskonale wpisuje się w wykalkulowanąpromocję atmosfery depresji. Otóż, po niemal 30 latachobecności w świecie muzyki popularnej Depeche Mode zainspirował niezliczonąilość artystów, tworzących mniej lub bardziej„wisielczą" muzykę. Zarówno w wypadku oryginału,jak i kolejnych kopii na podkreślenie zasługuje fakt, żenie istnieje u nich podział na kreowaną sztukę i zwykłeżycie. Wszystko zlewa się w jeden spójny komunikat.Doskonale podsumował to jeden z dziennikarzyrecenzujący koncert DM:Ciągle powtarzający się motyw cierpienia, opętania i fałszywego przebaczeniajest prawie odrażający. Brzmi nieomal jak nieskruszona przemowaćpuna... Bezustannie napędzane ponure ego - nawet jeśli osobyGahana i Gore'a przywdziewają wór pokutny - każe wątpić w domniemanąironię tego wszystkiego.Ostatnia płyta zespołu Playing The Angel ma podtytuł: Pain And Suffering InVarious Tempos. Nic dodać, nic ująć.Nie miejsce tutaj, żeby opisywać cały ponury kult obu zespołów - wystarczypowiedzieć, że ich płyty sprzedały się w dziesiątkach milionów.Palenie mostówW niesłychanie sugestywny sposób - pewnie nie do końca świadomie - przedstawiłacedię Sam Mendes w filmie American Beauty (1999). Bohater filmupo długoletniej karierze w dobrze prosperującej firmie, ni z tego ni z owegostwierdza - dosyć tego! Zrywa umowę, wywleka na wierzch wszystkie zawodowebrudy. Postanawia również przestać odgrywać rolę dobrego ojca i mężaw życiu prywatnym. Pokazuje zatem córce i żonie, kim jest „tak naprawdę".LATO 2007 125


W postawie głównego bohatera ujawniają się krok po kroku wszystkie atrybutyacedii, które za Ewagriuszem systematycznie opisuje o. Bunge: wewnętrznyniepokój (nie można wytrzymać w rodzinnym miejscu, w wyuczonym zawodzie,w towarzystwie przyjaciół i znajomych), pokusę zmiany, pokusę nagłegouznania pracy i wyuczonego zawodu za źródło własnego nieszczęścia, nagłeprzypominanie sobie wszystkich niesprawiedliwości, jakie wycierpiał (faktycznielub w wyobraźni) od innych, i ogólne zniechęcenie. Wymieniam tylko teprzymioty acedii, które nie dotyczą bezpośrednio życia duchowego, ponieważbohater American Beauty nie wygląda na człowieka religijnego. Lester Burnham(Kevin Spacey) chce zakosztować autentyzmu życia, porzucając wszystko to, codotychczas - jak sam twierdzi - w sposób zakłamany budował. Nietrudno dostrzecw filmie krytykę drobnomieszczańskiego status quo, jednak kiedy zajrzysię głębiej - wyraźnie widać, że ten nonkonformistyczny zryw niewiele dał - raczejskomplikował życie bohatera jeszcze bardziej. Przesłanie filmu jest zatemtragiczne - życie ukryte pod maskami jest złe, ale jeszcze gorzej jest wtedy, gdyw sposób bezmyślny próbuje się wszystko zmieniać. Finał może być tylko jeden- śmierć głównego bohatera i śmierć egzystencjalnawszystkich dookoła niego. Kongenialnie uwidaczniasię w filmie jeszcze jedna istotna cecha acedii, o którejbyła już mowa wcześniej - rozczarowanie wobec przeszłościi nierealne oczekiwania wobec przyszłości. OjciecBunge, komentując objawy acedii, pisze:Każdy znajdzie się pewnego razu w takim stanie, że ma „wszystkiegodość"; tych wszystkich drobnych, domowych bądź zawodowych obowiązków,z którymi normalnie zwykł sobie radzić z łatwością i swobodą.Człowiek czuje się wtedy jak gdyby bez tchu, jakby gonił za odjeżdżającympociągiem. I któż zdaje sobie sprawę z tego, że jest ofiarą acedii?***Wszystkie powyższe przykłady obrazowały współczesnąacedię jako stan smutku i wypalenia duchowego,który zawsze ma na horyzoncie samobójstwo.Oczywiście nie zawsze jest tak, że osoba cierpiąca na126<strong>FRONDA</strong> 42


acedię musi targnąć się na swoje życie. Jest to finałpewnego procesu, który rozpoczyna się „kapryśnymniezadowoleniem". Ewagriusz, a za nim o. Bungetwierdzą, że acedia może być trwałym stanem beznadziei,który jest dzisiaj doświadczany masowo. Naów stan w sposób całościowy odpowiada współczesnacywilizacja. Muzyka jest tylko jednym ze współtworzącychją elementów. Postchrześcijański świat cechuje przesyt z jednoczesnymniezaspokojeniem, nieosiągalne, sztucznie preparowane piękno, niespełniające się obietnice i ciągła tęsknota za iluzorycznym szczęściem. Możliwenawet, że dzisiejszej popkulturze nie zależy na samobójcach, ponieważtraciłaby wtedy masowo swoich odbiorców. Acedia byłaby w takiej perspektywiestanem normalnym, a wręcz pożądanym. Ojciec Bunge pisze:Cały przemysł rozrywkowy i turystyczny tym się jedynie zajmuje, abyulżyć biednym współczesnym w utrapieniu acedii, więcej nawet - abynie dopuścić w ogóle do ich świadomości, że cierpią na to schorzenie.Tylko, broń Boże, żadnego spoczynku, żadnej pustki! Cierpienie dzielonez kimś innym to połowa cierpienia, błogosławione działanie podróżylub zmiany tapety - czy to wszystko nie jest od dawna znane? A przecieżproblem nie zostaje przez to rozwiązany, lecz jedynie przesunięty.Piękna iluzja ulotni się i acedia powróci na nowo - domagając się jeszczewiększych dawek rozrywki.Wszystkie naruszające lub negujące status quo idee, w największym zaś stopniunauka Kościoła katolickiego, będą napiętnowane. Może zatem czas najwyższypowrócić do systematycznej refleksji nad wypracowaną przez OjcówPustyni w IV wieku doktryną o grzechu acedii?•MAREKHORODNICZYLEKTURYEwagriusz z Pontu, O różnych rodzajach złych myśli. O ośmiu duchach zla, Kraków 2006Gabriel Bunge, Ewagriusz z Pontu - mistrz życia duchowego, Kraków 2006Jeff Apter, Nigdy dość. Historia The Cure, Poznań 2006Jonathan Miller, Obnażeni. Prawdziwa historia Depeche Mode, Poznań 2005Brat Albert, Myśli wyszukane' Kraków 2003


Postmodernizm jest artystycznie całkowicie niewydolny.Zakładając do tego całkowitą dowolność interpretacjii nieskończoną rozległość spektrum znaczeniowego, odbieradziełu wartość. Jeśli coś może znaczyć cokolwiek, nieznaczy nic. Jeżeli coś można dowolnie zinterpretować, niema potrzeby zawracać sobie tym głowy, możemy przecieżdokonać interpretacji bez percepcji samego dzieła - skorointerpretacja jest dowolna, percepcja nie jest konieczna.CZADkontraACEDIASZCZEPANTWARDOCH1. Katolicyzm jako czadOkreślenie „czad" w slangu młodzieżowym pojawiło się już w latach 80.,oznaczając początkowo głośny i mocny fragment punkrockowego lub me-128 <strong>FRONDA</strong> 42


talowego koncertu. Surowe brzmienie gitarowych riffów, mocna perkusja,wrzeszczący wokalista, „trzy akordy darcie mordy", po prostu - czad. Jako żeczad wywoływał w zgromadzonej na koncertach dziatwie uczucia uznawaneprzez rzeczoną dziatwę za pozytywne - podniecenie, radość, poczucie pozytywnego„dziania się", dokonano szybkiej asocjacji pojęcia „czad" z powyższymiemocjami. Czadowe jest dziś wszystko to, co energicznie pozytywne,ciekawe, wzbudzające emocje, dynamiczne i aktywne.Kiedy młodzieniec lub panienka uznaje za stosowne zakomunikować otoczeniuswoje zaskoczenie rozwojem sytuacji, czy to w oglądanym filmie, czyto w życiu w sytuacji, która nagle staje się emocjonująca, olśniewająca, skłaniado rozdziawienia gęby, wtedy młodzieniec lub panienka wydaje z siebiejęk: „ale czad...".Kiedy mija poziom fascynacji mrugającymi neonami samochodowych pościgów,nieco starszy młodzieniec lub panienka ciągle ulegać może uczuciuolśnienia. Można jęknąć „ale czad" przy lekturze Dawnego ustroju i rewolucji, rozdziawiającszczęki pod wrażeniem płynności, jasności i nieodpartości wywodu.Można sformułowania „ale czad" użyć nad Rilkem, Baudrillardem, Zajdlem tudzieżŚledziem Otrębusem Podgrobelskim, co kto woli i kogo co rusza.Czad ma wiele wspólnego ze wzniosłością. Tak jak sublime, jest odrębnyod piękna, a jednak wywołuje podobne do piękna wrażenia. Nie realizujesię w harmonii, lecz w zagrożeniu, za czadem stoi groza. Człowiek skaczącyna bungee, polarnik na widok nadchodzącej burzy śnieżnej, żeglarz na widokbiałego szkwału, myśliwy oko w oko z niedźwiedziem - tak jak odbywającyswoją Grand Tour angielscy dżentelmeni na widok Alp - może wydać wspomniany wyżej jęk - „ale czad".I we wzniosłości katolicyzmu realizuje się jego czadowość właśnie.Oczywiście, katolicyzmu zasadniczą zaletą jest to, iż trzymając się Kościoła,idzie się do nieba, a odsuwając się od niego, trafia się do piekła, to drugiezaś jest lokacją drastycznie mniej atrakcyjną. Są tacy, którzy w to nie wierzą,na swoje zatracenie. Jeżeli siedzi się w pociągu kończącym bieg w Sosnowcu,to można nie wierzyć ani w tory, ani w pociąg, ani w kolej w ogóle, ani w Sosnowiecnawet - a i tak się w Sosnowcu zostanie wyrzuconym z wagonu przezuprzejmego konduktora.Pozostawmy owo extra Ecclesiam salus nulla. Nie kłóćmy się z iluzjami agnostyków,skupmy się na doczesnym wymiarze katolicyzmu, który sprawia, iżLATO 2007 129


katolicyzm jest czadowy. Spróbujmy sobie katolicyzm najpierw określić. Granicekatolicyzmu tutaj pozostawię jednak celowo rozmyte i nieostre - oczywiścienie w sensie ortodoksji czy ortopraksji, ta pozostaje określona bardzościśle, natomiast nie chcę jasno zakreślać granic zjawisk, jakie pod wspólnąnazwą katolicyzm zamykam. Zaliczam doń samą materię religii - czyli jej zasady,wierzenia, obrzędy, jak również wszystko to, co z nich wypływa, zarównośw. Tomasza, jak i Chestertona, „Rycerza Niepokalanej", Caravaggia czykiczowate obrazki z Matką Boską. Słowem, zjawisko dziś być może martwelub umierające, jakim jest kultura katolicka, i stojącą za kulturą katolicką polityczność,kiedyś określaną jako christianitas. Tudzież wreszcie osobową relacjęi więź chrześcijanina z Chrystusem.Cóż więc w tak rozumianym katolicyzmie jest czadowego, co jest wzniosłego?Przede wszystkim docześnie zredukowany katolicyzm, którym się tutajzajmiemy, aby nie drażnić agnostyków poważnie traktowaną transcendencją,jest jedynym możliwym źródłem napięcia potrzebnego sztuce. Źródłem tegonapięcia są granice człowieczeństwa, które katolicyzm jedynie jest w stanieprecyzyjnie określić. A docieranie do tychże granic jest wzniosłością. Wzniosłejest fizyczne zagrożenie dla himalaisty, który wspina się, „bo góra po prostutam jest", jak powiedział Mallory, spławiając natrętnego pismaka. Wzniosłejest również etyczne i kulturowe napięcie, wynikające z przekraczania lubtylko zbliżania się do'granic nie fizycznych, lecz transcendentalnych, gdyż130<strong>FRONDA</strong> 42


groza, jaką ze sobą owo przekraczanie lub zbliżenie niesie, jest grozą straszniejsząniż groza doczesnej śmierci, jest prawdziwym conradowskim „thehorror, the horror".Katolicyzm niesie zaś treść naszych norm cywilizacyjnych - pojęcia zdrady,lojalności, miłości, dobra i zła, odwagi i tchórzostwa, szlachetności i nikczemnościzakorzenione są głęboko w katolickiej kulturze i z niej najczęściej wynikają.Bez tych pojęć, określających nas jako ludzi, w historii ludzkiego bytu niema nic interesującego. Katolicyzm jest tutaj oczywiście, w pewnym zakresie,medium prawa naturalnego - jednak bez katolicyzmu prawo naturalne zanikalub się degeneruje, czego dowodem są demoniczne cywilizacje prekolumbijskiejAmeryki czy japoński nihilizm i zaprzeczenie człowieczeństwa, które takdobrze, chociaż być może mimowolnie, przedstawiła Ruth Benedict.Posłużmy się przykładem celowo dobranym z obszaru rzadko z katolicyzmemutożsamianego. Byłem kiedyś świadkiem dyskusji paru katolickich intelektualistów,którzy biedzili się nad następującą kwestią: czy da się napisaćdobre katolickie romansidło? Pytanie zaś powinno raczej brzmieć: czyda się napisać romansidło niekatolickie? Oczywiście, nie mam tutaj na myśliortopraksji bohaterów literackich, jednak nie jest ona przecież warunkiemwartości dzieła. Zdaję sobie sprawę, iż romansidło, jak każda innaksiążka, może być antykatolickie. Jednak antykatolickie razem z prokatolickimstoi na przeciwległym biegunie wobec niekatolickiego. Wszystko to,co składa się na wartość romansu, czyli perypetie bohaterów między zdradą,miłością, lojalnością, namiętnością, seksem i romantyczną scenerią, zasadzasię na istnieniu jakichś ram, norm, a tak się składa, że wewnątrz naszejcywilizacji normy i ramy są albo katolickie, albo katolicyzm parodiują, alboich nie ma.Wyobraźmy sobie historię miłosną, której bohaterowie pogrążają się poprostu w bezładnym i pozbawionym emocji promiskuityzmie. Bohater udajesię rano po bułki i kopuluje ze sprzedawczynią, albowiem ta akurat miałaochotę. Jeżeli w tę niewyszukaną scenę włączymy jakieś emocje - potępimybohatera za uprawianie porubstwa, tudzież, jeśli wola, pochwalimy go za to,iż zerwał okowy drobnomieszczańskiej pruderii - to już powracamy w orbitęwpływów katolicyzmu, potraktowanego życzliwie lub niechętnie, i jednocześniemamy pewne (chociaż akurat w tym wypadku - ciągle niewielkie) szansena jakąś artystyczną wartość. Jeśli jednak bohater po prostu odbędzie coitus zeLATO 2007131


sprzedawczynią i będzie to dla nas fakt tak samo obojętny jak to, że wcześniejrzeczony bohater zakupił trzy bułki, to dzieło skazane jest na artystyczną niemocabsolutną.Jeżeli dziełko ma traktować o rozpaczy, jak - powiedzmy - Zarys rozkładuCiorana, o świecie bez Boga, bez sensu, bez niczego - to może być kawałkiemwspaniałej literatury. Jednakże właśnie dzięki odwołaniu do chrześcijańskiegouniwersum symbolicznego (w przypadku Ciorana chodzi raczejo prawosławie, któremu, w pewnym sensie, możemy przypisać tę samą mocartystyczną co katolicyzmowi, przy jednocześnie mniejszej zapewne sile eschatologicznej)jego eseje mają taką siłę. Jeżeli usuniemy religię poza nawias,to cóż ciekawego może być w fakcie, że Boga nie ma?2. Postmodernizm jako acediaPostmodernizm to przygnębiający smutek, który tak bardzo przygniata duchaludzkiego, że mu się nie chce robić czegokolwiek, jest więc pewną gnuśnościąw stosunku do działania. Według innych zaś jest to odrętwienie umysłudo tego stopnia, że człowiek zaniedbuje się w podejmowaniu dobrych dzieł.Dlatego smutek stanowi zawsze pewne zło, niekiedy samo w sobie, gdy jestspowodowany pozornym złem, będącym w rzeczywistości dobrem, niekiedyzaś smutek stanowi zło ze względu na skutki, gdy mianowicie tak przygniecieczłowieka, że go odciąga od dobrego działania. A ponieważ postmodernizm132 <strong>FRONDA</strong> 42


oznacza smutek z powodu dobra duchowego, dlatego jest podwójnie zły: samw sobie i ze względu na skutki. I dlatego postmodernizm jest grzechem.Biorąc dobro duchowe w znaczeniu ogólnym, nie byłoby powodu uważaćpostmodernizmu za osobną wadę, gdyż każda wada to odwrócenie się od dobraduchowego właściwego dla przeciwstawnej cnoty. Właściwością każdejcnoty jest radowanie się z dobra duchowego, szczególniej zaś z dobra Bożego.Smutek zaś z duchowego dobra, jakim są uczynki poszczególnych cnót,nie jest wadą osobną, lecz towarzyszy wszystkim wadom. Natomiast smutekz dobra Bożego, którym miłość się raduje, stanowi szczególną wadę, zwanąpostmodernizmem właśnie.Śmiertelnym nazywa się grzech niszczący życie duchowe, którego istotnościąjest miłość, dzięki której Bóg w nas przebywa. Dlatego grzech śmiertelnyjest przeciwieństwem miłości i takim właśnie grzechem jest postmodernizm,gdyż jest skutkiem smutku z dobra duchowego. Jednak kiedypostmodernizm jest odruchem samej zmysłowości, powstałym z oporu ciałaprzeciw duchowi, wtedy jest grzechem lekkim. Kiedy jednak dociera do rozumutak, że ten zgadza się na odwrót od dobra Bożego, na wstręt do niego czyobrzydzenie, a więc gdy ciało całkowicie bierze górę nad duchem - wtedy topostmodernizm jest grzechem śmiertelnym.Wadą główną nazywamy taką, z której łatwo powstają inne wady, jakoz przyczyny celowej. Ludzie bowiem wkładają wiele wysiłku w celu osiągnięciaprzyjemności i 'czynią wiele pod jej wpływem; tak też wiele czynią podLATO 2007133


wpływem smutku, aby go uniknąć, albo pod jego wpływem rzucają się na dokonanieczegoś. A ponieważ postmodernizm jest rodzajem smutku, słusznieuznany jest za wadę główną.***Powyższy fragment pochodzi z Sumy teologicznej Św. Tomasza z AkwinuCII—II, z. 35), we wdzięcznym, specyficznym w swojej tomistycznej archaicznościtłumaczeniu o. Feliksa Wojciecha Bednarskiego OP, w którym dokonałemjedynie kosmetycznej zmiany, usuwając polskie odpowiedniki łacińskiej(greckiego pochodzenia) acedii i zastępując je terminem „postmodernizm".Acedia w tradycyjnym ujęciu została zdefiniowana w IV wieku przezśw. Jana Kasjana, Ojca Pustyni, jako teadium, przesyt. Zwana też chorobą mnichów,charakterystyczna jest po dziś dzień dla wszelkich intelektualistów.Charakteryzuje się, obok swoich etycznych aspektów, podanych przez Akwinatę,niezdolnością opanowanego przez nią człowieka do jakiegokolwiekdziałania, niechęcią do aktualnego hic et nunc, pustym, bezcelowym pragnieniemzmiany. Ewagriusz z Pontu podaje przykład mnicha, który trawi dzieńna poszukiwaniu zmiany - wyczekuje pory posiłku, przez co czas niemiłosierniemu się dłuży, zabiera się do lektury Biblii, którą porzuca zmorzony sennością;próbuje spać, lecz sen nie przychodzi. Kiedy pracuje, marzy o tym, abypracę porzucić, kiedy nie pracuje - nudzi się.Postmodernizm próbuję tutaj potraktować kompleksowo, analogicznie dopotraktowania terminu „katolicyzm" - jako pełne spektrum sztuki, filozofii,popfilozofii, kultury, popkultury, rytuałów, zabobonów i obrzędów. Do postmodernizmumożna włączyć również, podobnie jak do katolicyzmu, pochodnywobec kultury obszar polityki - a więc demoliberalizm, znajdujący swójmit założycielski i uzasadnienie trwania w figurze Hitlera (bo przecież niew historycznym Adolfie Hitlerze, o czym zręcznie pisze Tomasz Gabiś), podobniejak filozoficzny czy socjologiczny postmodernizm jako punkt centralnyobiera sobie pojęcia wykluczenia, represyjności i opresywności.Jako taki, postmodernizm jest artystycznie całkowicie niewydolny. Jeśli dotego założy się całkowitą dowolność interpretacji i nieskończoną rozległośćspektrum znaczeniowego, odbiera dziełu wartość. Jeśli coś może znaczyć cokolwiek,nie znaczy nic. Jeżeli coś można dowolnie zinterpretować, nie ma134<strong>FRONDA</strong> 42


potrzeby zawracać sobie tym głowy, możemy przecież dokonać interpretacjibez percepcji samego dzieła - skoro interpretacja jest dowolna, percepcja niejest konieczna.Dzieło pozornie postmodernistyczne, a jednak wartościowe, zawsze swójpostmodernizm ogranicza jedynie do pozoru, scenografii lub stylizacji - samawartość kryje się w tym, co niepostmodernistyczne. Odwrotnie, można wyobrazićsobie bezwartościowe dziełko, katolickie w formie, ale puste w treści- jak psalm bez Boga, niekonsekrowany kościół tudzież liturgię bez Eucharystii.Utożsamienie postmodernizmu z-acedią, będące swoją drogą dowodem nato, że nie tylko Szekspir, jak pisał Alan Bloom, wiedział wszystko, lecz równieżśw. Tomasz wiedział niemało, oprzeć można po pierwsze na obserwacjisamego dziania się postmodernizmu - czyli wszystkich rytuałów i obrzędów,zwanych krytyką literacką, nauką i kulturą postmodernistyczną. Oczywiściepostmodernizm nie jest acedii synonimem - acedia jest jednak jego głównązasadą, postmodernizm opiera się na niej i z niej wypływa. Po drugie acediajest cierpieniem, chociaż grzesznym i możliwym do wolicjonalnego opanowania- podobnie cierpieniem jest lektura Derridy i - analogicznie - można z tejlektury dobrowolnie zrezygnować. Różnica zasadza się na tym, iż Derridę porzucićłatwiej.SZCZEPAN TWARDOCH


Acedia jest swoistą perwersją duchową, w której „kochasię", a raczej traktuje jako zwyczajne i normalne,to, do czego powinno się czuć wstręt, nie uświadamiającsobie demoniczności tego stanu.Acediaósmy grzech głównySTANISŁAW ŁUCARZ SIAcedia i błogosławieństwo atakowanych przez zło świataZastanawiając się nad naturą grzechów głównych, tradycja wschodnia wyliczaich nie siedem, jak na Zachodzie, lecz osiem. Zachód zagubił jeden z nich,który, owszem, pojawił Się w jego literaturze ascetycznej w V wieku za sprawą,3 6<strong>FRONDA</strong> 42


św. Jana Kasjana, ale niedługo zagrzał miejsce w tutejszych katalogach grzechówgłównych. Tradycja zachodnia od samego początku miała z nim sporyproblem i to już na samym etapie nadania mu nazwy w języku łacińskim. JanKasjan, próbując przetłumaczyć grecki termin „aicnSla", nie jest w stanie oddaćgo jednym słowem. Podaje więc dwa: „taedium" i „anxietas cordis", leczani jedno, ani drugie nie przyjęło się na trwałe. Jako nazwa tego stanu duchowegofunkcjonuje więc do tej pory i w łacinie, i w innych językach zachodnioeuropejskichzlatynizowany termin grecki: „acedia". Tak jest też w języku polskim.Swoisty wyjątek stanowi na tym tle język staro-cerkiewno-słowiański,podstawa językowa słowiańskiej tradycji wschodniej, który jako jedyny znalazłswój odpowiednik dla greckiego dKnSia. Jest nim słowo „unynije".Dla naznaczonego praktycyzmem i moralizmem Zachodu acedia była odpoczątku czymś dziwnym. W żaden sposób nie można było do niej zastosowaćterminu „grzech", który dawało się jeszcze w mniejszej czy większej mierzeodnieść do pozostałych siedmiu. Poza tym szerzyło się nieuprawnioneprzekonanie, że acedia to problem mnichów, a nie ludzi świeckich. Nic więcdziwnego, że zniknęła ona z katechizmowych katalogów grzechów głównych.Nie znaczy to jednak, że chrześcijaństwo zachodnie straciło z oczu to, co acediaoznacza. W literaturze ascetycznej Zachodu można by znaleźć wiele tekstówpoświęconych tej tematyce, ale pod inną nazwą i niejako rozproszonych,bez bezpośredniego związku z siedmioma grzechami głównymi. Z punktu widzeniatradycji wschodniej nieuwzględnienie tego stanu duchowego jest jejsporym brakiem, nie posiada ona przez to jakby ostatecznego wykończenia.Termin „acedia"Sam termin grecki „acedia" jest bardzo ciekawy. Jako pierwszy używa go starożytnylekarz Hipokrates, który oznacza nim stan wyczerpania organizmu.Potem znajdujemy go w greckim tłumaczeniu Starego Testamentu - tzw. Septuagincie.Występuje on tam trzykrotnie i oznacza zgryzotę (por. Ps 119, 28),niezadowolenie (por. Syr 29, 5) i zgnębienie (por. Iz 61, 3). Zwłaszcza w tymostatnim wypadku jest to znaczące, prorok Izajasz mówi bowiem wprosto „duchu zgnębienia" (rtv£uua dKnSiac) i zapowiada, iż Sługa Jahwe przyniesiezamiast tego ducha „pieśń chwały". Zobaczymy nieco dalej, jak niezwykletrafne jest to określenie - duch acedii.LATO 2007 137


Aż do czasów Ojców pustyni użycie tego terminu będzie sporadyczne. Nieulega wątpliwości, że Ojcowie zaczerpnęli ten termin z Septuaginty, gdziejest on, jak widzieliśmy, przeciwieństwem tego, co przynosi Sługa Jahwe - Jezus.Nie jest przypadkiem, że rozkwita on w IV wieku na pustyniach Egiptu,jest bowiem wyrazem niezwykłej finezji duchowej tych, którzy po okresiemęczenników krwi poszli za wezwaniem Ducha Świętego, by być męczennikamiducha. Męczeństwo pozostało to samo. Zmieniły się tylko formy prześladowaniai świadectwa. Tak jak pierwsze wieki chrześcijaństwa, tak teżi późniejsze, aż po nasze dni, obejmują słowa Apostoła Pawła: „Nieustannienosimy w naszym ciele umieranie Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszymśmiertelnym ciele" (por. 2 Kor 4, 10). Tej misji chrześcijanina stają nadrodze wielkie zagrożenia duchowe w postaci grzechów głównych będącychskutkiem oszustwa złego ducha. Człowiek zwiedziony przez demona wchodziw postawy, których nie chce i które sam piętnuje. Nikt bowiem nie chcebyć pysznym, chciwcem, nieczystym, zazdrośnikiem, nikt nie chce być nieumiarkowanymw jedzeniu i piciu ani żyjącym w gniewie i buncie czy leniwym...A przecież mimo to tak wielu ludzi, co więcej, chrześcijan, nieświadomiei niemalże bezwolnie takimi się staje. A wszystko dlatego, że nie czerpiąz miłości Boga, lecz szukają źródeł życia tam, gdzie są one albo niewystarczające(„Tylko Bóg wystarczy" - św. Teresa od Jezusa), albo wręcz zatrute. Acediajest ostatnim, najdojrzalszym owocem tych postaw.Natura acediiEwagriusz z Pontu, który usystematyzował doświadczenie duchowe Ojcówpustyni, tak definiuje acedię: „Acedia jest umiłowaniem sposobu życia demonów".Definicja ta jest tyleż prosta i szokująca, co niejasna, ujmuje jednak niezwykletrafnie sedno sprawy. Spróbujmy się więc jej przyjrzeć i ją rozjaśnić.Bóg stworzył człowieka na swój obraz i prowadzi go przez historię zbawienia,aby się stał na podobieństwo Jego Syna. Prowadzi go do przebóstwieniapoprzez umiłowanie sposobu życia Boga, który jest Miłością. Człowiek realizujeswoje człowieczeństwo przez miłość i w miłości. Drogi Boga zawsze sądrogami miłości. Demon przeciwnie - jest źródłem nienawiści i zawiści. Niemoże jednak pozyskać człowieka na tych drogach, gdyż człowieka nienawiśći zawiść nie pociągają. Dlatego będąc kłamcą i ojcem kłamstwa, symuluje mi-138<strong>FRONDA</strong> 42


łość i troskę o człowieka, i tak prowadzi go do „umiłowania" swego sposobużycia. Stopniami na tej drodze są kolejne grzechy główne od pychy począwszy.Każdy z nich jest kłamliwą obietnicą szczęścia. Człowiek jednak nie widzi anitych grzechów, ani tym bardziej samej acedii, w której na koniec się znajduje.Co więcej, może ten stan uważać za swoistą cnotę, rodzaj krzyża, który przyszłomu nieść. To prawdziwy majstersztyk złego ducha, iż można przez długielata iść jego drogami, usprawiedliwiając siebie na różne sposoby i nie widzącpotrzeby głębokiego nawrócenia serca. Acedia jest swoistą perwersją duchową,w której „kocha się", a raczej traktuje jako zwyczajne i normalne, to, do czegopowinno się czuć wstręt, nie uświadamiając sobie demoniczności tego stanu.Życie demonów to esencja sprzeczności i wewnętrznego rozdarcia. Jakwszystkie byty rozumne stworzone przez Boga do miłości, żyją one w jej zaprzeczeniu.Tak też jest z acedią. Również ten stan jest pełen sprzecznościi rozdarcia. Dlatego tak trudno go opisaćz precyzją, jakiej oczekuje człowiek Zachodu.Oprócz niewiary w miłość Boga stan tencechuje utrata nadziei chrześcijańskiej. Człowiektaki nie liczy na wielkie obietnice Boga,a jego horyzont myślowy ograniczony jest doszarej codzienności, z której, owszem, jestniezadowolony, ale z której jedynie wyssaćmożna jakieś resztki życia. Poddaje się więcrozlicznym impulsom swej zmysłowości, szukając drobnych pocieszeń, gdziesię da. Ewagriusz, opisując stan mnicha w acedii, przedstawia go jako siedzącegow oknie i wypatrującego nowości, nieumiejącego się skupić na niczym,gadatliwego, nienawidzącego pracowitości, dogadzającego sobie, w czym tylkosię da. Oczywiście takie zachowanie nie dotyczy tylko mnicha. Dzieje siętak z każdym, kogo opanowała acedia. To człowiek uciekający od jakiejkolwiekofiary dla innych, dbający tylko o siebie i swoje bezpieczeństwo. Po coma rezygnować z siebie? Co będzie z tego miał? Takie postawy znamy takżez naszych rodzin i miejsc pracy.Inną bardzo ważną cechą człowieka w stanie acedii jest wstręt do posłuszeństwa.Podobnie jak brak nadziei, tak i nieposłuszeństwo stanowi istotęsposobu życia demonów. Pogrążony w acedii nie cierpi posłuszeństwa. JużLATO 2007ISO


sam widok osób, którym winien jest posłuszeństwo, jest dla niego przykry.Nie musi to oznaczać, że taki człowiek jest otwarcie nieposłuszny, bo mogłobygo to zbyt wiele kosztować, a przecież zależy mu na względach ludzi, takżeswoich przełożonych. Więc zagłębia się w sieć kombinacji, manipulacji i samowoli.Przy zewnętrznym posłuszeństwie i lojalności tkwi w krętactwachi mniejszych czy większych kłamstwach. Ludzi, którzy mogą to odkryć, odbierajako zagrożenie. Żyje więc w zalęknieniu i rozdrażnieniu, w wielu dostrzegaswoich wrogów i próbuje na różne sposoby się przed nimi zabezpieczyć,nierzadko stosując intrygę. I te postawy znamy bardzo dobrze. Do pewnegostopnia nawet może wydają się nam normą.Kolejną cechą człowieka w acedii jest rozdarcie. By znów użyć tu słów samegoEwagriusza: „Kto ulega acedii, nienawidzi tego, co jest, pożąda zaś tego,czego nie ma". Jest pełen buntu wobec rzeczywistości, która go otacza, z sobąsamym włącznie, i tęskni za rzeczami nieosiągalnymi. Nienawidzi tego, co Bógmu dał i daje, ma zamknięte oczy na dary Boga, a zapatrzony jest w to, co jegozdaniem przyniosłoby mu szczęście, lecz tego nie ma, „kocha" więc pustkę,zwykle przybraną w piękne ramy marzycielstwa. Ewagriusz powie, że acediajest snem obracającym się wokół siebie. To marzycielstwo jednak miast człowiekauszczęśliwiać, jeszcze bardziej oddala go od rzeczywistości i rodzi w nimnieustanne pretensje.Oczywiście taki stan powoduje w człowieku ogarniętym acedią smutek. Tokolejna cecha acedii. Według Ewagriusza acedia jest wspólniczką smutku i smutekjest jej nieodłącznym towarzyszem. Z czasem pogłębia się, niszcząc osobowośćczłowieka i prowadząc do różnorakich jej zaburzeń: od różnych formdepresji do schorzeń jeszcze poważniejszych. Ewagriusz nazywa też acediębrzemieniem szaleństwa, zapewne to mając właśnie na myśli. To już ewidentnienajbardziej gorzkie owoce acedii. W takich stanach nieobce stają się myślisamobójcze ujawniające w sposób jasny działanie złego ducha, który ostateczniejest zabójcą. Krótko mówiąc, w miarę postępu acedii życie człowieka zamieniasię stopniowo w rodzaj piekła na ziemi aż po ostateczne tego konsekwencje.Spojrzenie na światZdechrystianizowany świat dzisiejszy czy zeświecczone szerokie kręgi chrześcijannie zdają sobie sprawy, jak niezwykłą mądrością i przenikliwością dys-140<strong>FRONDA</strong> 42


ponowali Ojcowie pustyni. Nie znali oni wprawdzie metod dzisiejszych naukszczegółowych, ale posiadali niezwykle bogate doświadczenie w sprawachduchowych i, co najważniejsze, patrzyli na człowieka w sposób całościowyw świetle Objawienia Bożego. To światło Objawienia, czyli Duch Jezusa Chrystusa,było im słońcem, dodać trzeba, słońcem miłości. Patrzyli więc na człowiekajako pragnącego i potrzebującego zbawienia we wszystkich wymiarachswej egzystencji. My patrzymy dziś na człowieka fragmentarycznie. Każda naukawidzi i analizuje tylko jakiś wybrany i to wąski jego aspekt. Całość giniez pola widzenia. W medycynie specjalizacja posunęła się tak daleko, iż niewielebrakuje, a z każdą chorobą trzeba będzie chodzić do innego lekarza specjalisty.Niezwykle szczegółowa wiedza, jaką dysponuje człowiek dzisiejszyo sobie samym, wprost uniemożliwia całościowe spojrzenie. W pewnym sensiesprawdza się tu stwierdzenie biblijnego Koheleta: „Kto przysparza wiedzy- przysparza i cierpień" (por. Koh 1, 17),gdyż ten rodzaj wiedzy rzeczywiście je powoduje.Dziś żadna dziedzina ludzkiej wiedzyszczegółowej nie jest w stanie zmierzyćsię z fenomenem acedii, który, jak widzieliśmy,nie tylko obejmuje człowieka jako całośćw sensie jego ciała, duszy i ducha, leczrównież ogarnia całe etapy jego rozwoju psychicznegoi duchowego. Są podstawy, by sądzić,że acedia dotyka nie tylko poszczególneosoby, lecz także całe społeczeństwa. Depresja, jeden z ostatnich gorzkichowoców acedii, stała się już chorobą społeczną cywilizacji zachodniej. Problemten jest tak poważny, że w wielkich metropoliach Europy w wodach ściekowychi rzecznych natrafia się na coraz większe ilości prozacu, podstawowegoleku używanego w leczeniu depresji. Oczywiście nie można przyczyndepresji sprowadzić wyłącznie do acedii, ale też postrzeganie jej wyłącznieprzez pryzmat medyczny i nieuwzględnianie jej korzeni duchowych jest dużymbłędem. Kilka lat temu wielką furorę zrobiła na Zachodzie książka francuskiegosocjologa Alaina Ehrenberga pod wiele mówiącym tytułem: Wyczerpaniebyciem sobą. Depresja i społeczeństwo. Widać więc, że i naukowcy zaczynajądostrzegać szersze niż tylko medyczne aspekty tego problemu.Jest też rzeczą bardzo ważną, aby zobaczyć, że acedia, podobnie jak pozo-LATO 2007141


stałe grzechy główne, dosięga nas wszystkich: naszych społeczności, wspólnotzakonnych, naszych rodzin i nas samych. Jest ona fenomenem tym boleśniejszym,im dalej postąpiło się na drogach ducha. W świecie duchowym bowiemnie ma odwrotu. Im bardziej ktoś rozbudził swą wrażliwość duchową,im szersze pola ducha użyźnił, tym więcej będzie przynosił owoców: albo dobrych,gdy prowadzi go Duch Boży, albo złych, gdy - najczęściej nieświadomie- daje się prowadzić złemu duchowi ku „umiłowaniu sposobu życia demonów",czyli ku acedii, i trwa w nim.Środki zaradczeJak w wypadku pozostałych grzechów głównych, tak w wypadku acedii odpowiedziąi lekarzem jest dla nas Jezus Chrystus. On swoim słowem, ale nadewszystko swoim życiem, dostarcza nam oręża do walki z tą - wydawać by sięmogło po ludzku - niemal doskonałą pułapką demona. Jezus sam był kuszonyi, jak mówi List do Hebrajczyków, poddany próbie pod każdym względem podobnie[jak my] - z wyjątkiem grzechu (4, 15). Wszystko po to, abyśmy takżew naszych najtrudniejszych, po ludzku wprost beznadziejnych, doświadczeniachmogli być na Jego podobieństwo, czyli abyśmy tak jak On nie weszliw grzech i jego zgubną logikę.Jezus sam był osaczany przez demona i wciągany w pułapki, które, gdybysię zatrzasnęły, stałyby się pułapkami acedii. Nigdy jednak nie przyjął argumentacjizłego ducha, która zmierzała w trzech kierunkach: podważeniaJego relacji z Ojcem, oderwania Go od posłuszeństwa Ojcu, a dalej budowaniawszystkiego na sobie oraz dla siebie i stawiania bałwochwalczo w centrumsiebie, a nie Ojca. W sposób wyjątkowo jasny widać to w kuszeniu Jezusana pustyni, o którym opowiadają nam Ewangeliści: św. Mateusz (por. 4,1-11) i św. Łukasz (por. 4,1-13) i o którym wspomina ogólnie także św. Marek(por. 1, 12-13).Szatan, przystępując do kuszenia Jezusa, stara się najpierw wzbudzić wątpliwośćodnośnie do Jego relacji z Ojcem. Nie mówi: „Jesteś Synem Bożym,więc...", ale mówi: „Jeśli jesteś Synem Bożym...", innymi słowy: Sprawdź,czy aby na pewno nim jesteś? Nie wierz na słowo, bo może się okazać, że nimnie jesteś... To jest zawsze pierwsza i podstawowa pokusa także dla nas: CzyBóg rzeczywiście jest twoim Ojcem? A może cię nie kocha, skoro dopuszcza142 <strong>FRONDA</strong> 42


takie rzeczy? Może Go w ogóle nie ma? Rzecz w tym, by zasiać ziarno wątpliwości,by obudzić caiy łańcuch dręczących myśli, zachwiać nadzieję, że spełniąsię obietnice Boże.Wzbudzenie wątpliwości co do relacji z Ojcem, zachwianie nadziei, umożliwiapokusę nieposłuszeństwa. Nie można być bowiem posłusznym i przytym zachować swą godność, jeśli nie jest się posłusznym z miłości. Inaczejczłowiek staje się niewolnikiem, a niewola wcześniej czy później zrodzi frustracjęi bunt. Szatan, kuszący do nieposłuszeństwa, mówi: Działaj na własnąrękę, radź sobie sam, przecież masz swój rozum. Czyż ten rozum nie jestdarem Boga? Co więcej, wykorzystuje nawet Pismo Święte, aby uwiarygodnićswą przewrotną taktykę. W jednej z pokus Jezusa, zachęcając Go do rzuceniasię w dół z narożnika świątyni, mówi: Jest przecież napisane: „Aniołomswoim da rozkaz co do ciebie, żeby cię strzegli, i na rękach nosić cię będą, byśprzypadkiem nie uraził swej nogi o kamień" (Łk 4, 10). To bardzo pokrętnainterpretacja tekstu z Psalmu 91, który jest wezwaniem do pełnej ufnościBogu, a w ustach złego ducha staje się zachętą do nieposłuszeństwa i nieakceptacjidziałania Boga w swej historii. W pokusie tej bowiem chodzi o to,aby Jezus realizował ludzki, a nie Boży plan bycia Mesjaszem i „zmuszał Ojcado pełnienia swej woli", zmuszał Go do tego, co Biblia nazywa „kuszeniemBoga". Ostatecznie taktyka ta zmierza ku temu, by Jezus został sam i walczyło swoje, wykorzystując wszystko, czym dysponuje, stając się z czasem corazwiększym zakładnikiem demona. Jezus wszedł w tę sytuację kuszenia i osaczaniaprzez szatana, aby pokazać nam drogi zwycięstwa.Pierwszą z nich jest prosta wierność dziecka. Pan ani na chwilę nie dajesię wciągnąć w machinacje szatana. W ogóle nie wchodzi z nim w dyskusję.Jako oręż służą mu słowa przymierza z góry Synaj. Nie jest to nawet żadna argumentacjabiblijna, zakładająca już jakąś interpretację tekstu biblijnego. Sąto słowa, które Bóg przez Mojżesza przekazał Izraelowi, czyniąc go swoimludem i nawiązując w ten sposób fundamentalną relację Miłości. To prostei wierne trwanie w relacji z Ojcem wyraża się także w tym, że nieużywa On własnych słów (poza jednym: Idź precz, szatanie, por. Mt4, 10) i nie przedstawia własnych argumentów, nie odwołuje się dowłasnej mocy czy inteligencji. W tej chwili próby całą, jedyną Jegomocą i inteligencją jest Ojciec.Jezus jest kuszony* trzykrotnie, a liczba „trzy" w Biblii to licz-LATO 2007


a symboliczna, oznaczająca, iż trzykrotnie powtarzająca się czynnośćczy wydarzenie osiągnęło maksimum swej intensywności. Jezus zatem byłkuszony najintensywniej, jak to tylko możliwe. Mimo naporu pokus ze stronyzłego ducha Pan nie odstąpił od wierności i miłości Ojca. Autor Listu do Hebrajczykówmówi: „Z głośnym wołaniem i płaczem za dni doczesnych zanosiłOn gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci,i został wysłuchany dzięki swej uległości. I chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwaprzez to, co wycierpiał. A gdy wszystko wykonał, stał się sprawcązbawienia wiecznego dla wszystkich, którzy Go słuchają" (5, 7-9). Tekst tenukazuje nam niewyobrażalną skalę pokus, na które narażony był Jezus, ciężarzmagania, które toczył, aby pozostać wiernym i posłusznym Ojcu. Przez tostał się dla nas ekspertem od wytrwałości i posłuszeństwa.Ojcowie mówią, że jedyną skuteczną bronią przeciwko acedii jest wytrwałośći miłość. Jezus jest tu pierwszym przewodnikiem. Za Nim idą Jego naśladowcy,nasi bracia i siostry, których Kościół wyniósł do chwały ołtarzy jakozwycięzców. Zwyciężyli dzięki krwi Baranka. Moglibyśmy tu bez końca wyliczaćświętych Wschodu i Zachodu, bo każdy z nich przeszedł przez pokusyi pułapki zastawiane przez złego ducha. Wielu z nich też głęboko doświadczyłotego demonicznego osaczenia, jakim jest acedia. Pokonali ją ufną wiernościąi wytrwałością w codziennych modlitwach i praktykach pokutnych orazdziecięcym posłuszeństwem Panu w Kościele. W uświęceniu nas bowiemPanu Bogu nie przeszkadzają nasze słabości, co więcej, to one właśnie stająsię miejscem Jego zwycięstwa w nas. To, co najbardziej Mu przeszkadza, tonasza niewiara, zwątpienie w Jego Miłość i wynikające z nich nieposłuszeństwo,gdyż to właśnie one prowadzą nas w objęcia acedii.Błogosławieństwem rzuconym jako wyzwanie acedii jest formuła kończącaOsiem Błogosławieństw i niejako podsumowująca je: „Błogosławieni jesteście,gdy wam urągają i prześladują was i gdy z mego powodu mówią kłamliwiewszystko złe o was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest waszanagroda w niebie" (Mt 5,11-12). Pan chce nam powiedzieć: Nawet jeśli z powoduMego imienia sprzysięgnie się przeciw wam całe zło tego świata, nawetjeśli osaczą was wszyscy wrogowie: ci ziemscy i ci podziemni, nawet jeślize wszech stron spotka was kłamstwo, kiedy nie będziecie mieć żadnychinnych argumentów, by się obronić, jak tylko Mój krzyż i Moje zmartwychwstanie,nie bójcie się; nie smućcie się, ale przeciwnie, cieszcie się, bo wielkaJ44 <strong>FRONDA</strong> 42


jest wasza nagroda w niebie... Także w tych sytuacjach jesteście błogosławieni.Spójrzcie na całą historię zbawienia. Tak doświadczani byli prorocy StaregoTestamentu, tak było z Janem Chrzcicielem, tak było ze Mną, z męczennikamipierwszych wieków i dalej aż po wiek XX, najkrwawszy ze wszystkich.Owszem, przychodzą godziny ciemności, sytuacje po ludzku bez wyjścia. Ojciecto dopuszcza, aby na tle ciemności tego świata jaśniej jeszcze rozbłysłaMoja światłość, aby w waszym słabym, śmiertelnym ciele objawiło się Mojeżycie nieśmiertelne.Jezus, jak zapowiadał prorok Izajasz, rzeczywiście daje nam w miejsce duchaacedii pieśń chwały, pieśń, która brzmi przez wieki, stając się zadatkiemwieczności i przebóstwienia.STANISŁAW ŁUCARZ SJArtykuł ukazat się pierwotnie w „Życiu Duchowym", jesień 48/2006.


DOBRYCHŁOPIECRufus byt dobrym chłopcem, przynajmniej tak uważali jego rodzice. Żyliw małej wiosce, położonej prawie na samym końcu świata. Za wioską ciągnęłysię pola, a dalej rósł las - wielki i tajemniczy, w którym żyły dzikie zwierzęta,ale i inne stworzenia, jakich dziś się już nie spotyka. Rodzicom Rufusawiodło się dobrze, ziemia dawała obfite plony, tak że już dawno zapomnieli,co to niedostatek. Mieszkali w dużej chacie z pobielonymi ścianami i wielkimi,malowanymi okiennicami. Rufus miał wszystko, czego tylko zapragnął.|46 <strong>FRONDA</strong> 42


Rodzice spełniali wszystkie jego życzenia i niczego mu nie zabraniali. Niektórzyludzie na wsi mówili, że Rufus jest samolubny, że myśli tylko o sobie, alemama Rufusa zawsze tłumaczyła, że to w głębi serca dobry chłopiec; przecieżnie wyrywa motylom skrzydełek, nie dręczy psów ani kotów i nie rzuca w staruszkówkamieniami, jak to robili niektórzy chłopcy w jego wieku.Czas mijał, a Rufus rósł. Wreszcie rodzice wysłali go do wiejskiej szkoły,chcieli, aby nauczył się pisać, czytać i liczyć, bo był ich jedyną pociechą. Chłopiecuczył się bardzo dobrze, szybko przyswajał wiedzę i wkrótce stał się mądrzejszyod nauczyciela. Czytał różne książki, które czasami można było kupićna targu od starego kramarza. Podobno znał dzieła Woltera i Rousseau.Wiedział, że Ziemia obraca się wokół Słońca, a nie odwrotnie. Rodzice nie posiadalisię z zachwytu.- On jest taki mądry, to nasz skarb - mówił ojciec.- Nie jesteśmy go godni - dodawała matka. - Ach, gdybym mogła, niebabym mu przychyliła.Rufus słuchał tego wszystkiego i w gruncie rzeczy myślał podobnie. Jegorodzice nie byli nawet w połowie tak mądrzy jak on. Kiedy inne dzieci pomagałyrodzicom w pracy, on siedział na łące i czytał dzieła wielkich uczonychi filozofów.- Co oni wiedzą o życiu? - myślał i odwracał twarz ku słońcu.Pewnego razu podeszła do niego Zuzia, córka sąsiada. Była od niego młodszai nie chodziła do szkoły, bo jej rodzice nie mieli na to pieniędzy.- Rufusie - rzekła - rodzice kazali mi wyprowadzić krowy na pastwisko,a ja trochę się ich boję. Ty jesteś taki mądry i silny, może byś mi pomógł?- Ach, maluczcy! - odparł Rufus. - Czym są wasze problemy? Wyprowadzićkrowy? Krowa to zwykłe zwierzę, nie musisz się go bać. Co z tego, żedziś ci pomogę, skoro jutro znowu będziesz musiała zrobić to samo, a mnienie będzie akurat w pobliżu? Zuziu, nie powinnaś przerywać moich rozmyślańz tak błahych powodów. Nie mam do ciebie o to żalu, bo jesteś mała i niechodzisz do szkoły. A teraz idź już lepiej i radź sobie sama.Rufus miał rację. Zuzia rzeczywiście poradziła sobie sama, co prawdacała się wybrudziła, a jedna krowa mało co jej nie stratowała, ale ostateczniewszystko się udało.Kiedy indziej jednemu chłopu wóz ugrzązł w błocie. Konie ciągnęły z całychsił, a on starał się podnieść wóz. Był jednak za słaby. Nagle zobaczył Rufusa.LATO 2007147


- Chłopcze! - zawołał. - Pomóż no mi z tym wozem, bo widzisz, że sobienie radzę. Rufus jednak nie palił się do pomocy.- Idź do wioski, dobry człowieku, i znajdź sobie kogoś do pomocy - odrzekł.-Ja jestem za słaby.- Ale ktoś musi popilnować mojego ładunku - rzekł chłop. - Nie mogę gotak zostawić. Może zostałbyś tutaj i poczekał, aż sprowadzę pomoc.- Zrobię, co uznam za słuszne - odparł Rufus. - Ty zaś i tak musisz pójśćdo wioski, bo widać, że sam nie dasz sobie rady.Chłopiec jak zawsze miał rację, chłop rzeczywiście musiał pójść do wioski.Tymczasem Rufus postanowił jednak pozostać przy wozie. Zainteresowałogo, co może znajdować się pod plandeką. Podszedł bliżej i zobaczył koszepełne jabłek.- Nic się nie stanie, jak jednego skosztuję - pomyślał i wgramolił się dowozu w poszukiwaniu najpiękniejszego. Robił to jednak niezdarnie i przezprzypadek potrącił jeden kosz. Kilka tuzinów złotych jabłek wysypało sięi znikło w kałuży błota.- Jaka szkoda - mruknął chłopiec, po czym wziął sobie najpiękniejsze jabłkoz innego kosza.- Lepiej będzie, jak sobie stąd pójdę. Chłop będzie się pewnie na mniezłościł, nie wiedząc, że nie zrobiłem tego celowo - pomyślał i oddalił się.Wkrótce wóz zauważyła zgraja wsiowych hultajów. Część jabłek zjedli, innymirzucali się, bawiąc się w wojnę, a resztę wrzucili do błota. Rufus bardzosię ucieszył, kiedy się o tym dowiedział.- No tak, o ileż gorsi są ode mnie inni chłopcy, którzy celowo wyrzucilido błota wszystkie kosze, podczas gdy ja, niechcący, tylko jeden.Chłop miał co prawda żal do Rufusa, że nie przypilnował wozu, i poskarżyłsię nawet jego rodzicom. Jednak mama Rufusa odpowiedziała:- Nie powinien pan mieć pretensji do mojego synka. Rufus to w głębi sercadobry chłopiec, na pewno życzył panu jak najlepiej, nawet jeśli popełnił jakiśbłąd.Pewnej wiosny ojciec Rufusa chciał obciąć starą gałąź jabłonki, niestetyspadł z drzewa i bardzo się potłukł. Nie był to już człowiek młody, więc upadekbardzo dał mu się we znaki.- Rufusie - rzekła matka - pójdź do znachora, a ja w tym czasie zaopiekujęsię tatą.<strong>FRONDA</strong> 42


- Czy nie widzisz, że teraz czytam książkę? Jeżeli kochasz tatę, to samapowinnaś pobiec do znachora, zamiast tracić czas na rozmowę ze mną.- Masz rację, synku. Pójdę, a ty zostań przy tacie.- Dobrze - odpowiedział chłopiec beznamiętnie.Minęła zaledwie chwila od odejścia matki, gdy do sadu wleciał kolorowyptak. Był on tak piękny, że sam jego widok zapierał dech w piersiach.Miał długi, kolorowy ogon i połyskujący w słońcu turkusowy czubek na głowie.Rufus zostawił ojca i pobiegł za ptakiem. Za każdym razem, kiedy byłjuż obok niego, ptak odlatywał dalej. Wreszcie wzbił się w niebo i odleciałw przestworza, zostawiając zdyszanego Rufusa samego na środku pola.Śmierć, która cały czas stała zaczajona za krzakiem bzu, tylko czekała, ażojciec Rufusa zostanie sam.- Widzę, że wszyscy cię opuścili, człowiecze - rzekła z ironią. - Nie przejmujsię. Ja o tobie nie zapomniałam.- Zostaw mnie - odpowiedział mężczyzna. - Jestem tu potrzebny. Mamżonę i synka.- Gdyby był przy tobie, nie miałabym odwagi podejść, ale on niezbytprzejmuje się twoim losem.- Nie mów tak. Rufus to dobry chłopiec. On po prostu pobiegł za kolorowymptakiem, ale zaraz tu wróci...- Nie mogę już słuchać twojego gadania, głupcze - odparła śmierć, poczym wyrwała mu duszę i umknęła do lasu.Zaraz potem powróciła matka Rufusa ze znachorem. Niestety, jej mąż jużnie żył. Westchnęła gorzko, gdy nagle spostrzegła wracającego z pola syna.- Mamo, mamo! - wrzeszczał Rufus. - Widziałem w polu kolorowegoptaka...- Synku, tatuś nie żyje.- ...miał kolorowe piórka i turkusowy czubek na głowie, ale uciekł. Cosię stało tacie?- Umarł.- To szkoda - westchnął Rufus. - Ale nie martw się. Na pewno jest terazw krainie Idei albo w Arkadii, albo stał się gwiazdą...Matka zaś słuchała i pełna była podziwu dla mądrości syna.Po kilku dniach odbył się pogrzeb. Niestety, Rufus niezjawił się na nim,bo nie miał na to specjalnej ochoty.LATO 2007 |49


- Ojcu to i tak nie pomoże.A prości ludzie się dziwowali. Jak to? Żeby syn nie przyszedł na pogrzebojca? Matka Rufusa, nie umiejąc przytoczyć tak uczonych argumentów jaksyn, mówiła tylko, że to w głębi serca dobry chłopiec, nawet jeśli nie poszedłna pogrzeb ojca.Od tamtego czasu życie Rufusa i jego matki znacznie się pogorszyło. Ona niepotrafiła podołać sama wszystkim pracom, on zaś nigdy jej nie pomagał.- Jesteś moją matką - mówił. - Powinno ci zależeć na moim dobru. Teraz,kiedy nie ma już ojca, powinnaś więcej pracować, aby mi tę stratę jakoś wynagrodzić.Czasami do pomocy przychodzili sąsiedzi, a nawet mała Zuzia.- Dlaczego twój syn nie chce ci pomóc? - dziwili się. - To okropne.- Nie znacie Rufusa i wydajecie o nim pochopne sądy - odpowiadała zmęczonakobieta. - To w głębi serca dobry chłopiec. Muchy by nie skrzywdził. Jeżelimi nie pomaga, to widocznie z braku czasu. Jemu należy się przecież jakiśodpoczynek.150<strong>FRONDA</strong> 42


Z czasem gospodarstwo podupadło zupełnie. Matka Rufusa sprzedała konie,krowy i świnie. Sprzedała także większość ziemi, na której nie miał ktopracować. Zostało im kilka kur i ledwo starczyło najedzenie. Rufus stawał sięcoraz bardziej zgorzkniały:- Od śmierci ojca matka nie potrafi zapewnić mi godnego życia! Niemamy co jeść, jeżeli tak będzie dalej, będę musiał pracować, by nie umrzećz głodu. Zmarnuję się tutaj! Będę pasł świnie, miast czytać Platona; rąbaniedrewna będę musiał przedłożyć nad Rousseau! Ach, nieszczęsna moja dola.Przecież ta wioska jest dla mnie za mała, tu wszystko jest dla mnie za małe!Moją ojczyzną jest Świat! Ja chcę się wyrwać wreszcie z tej dziury. Chcę byćwielki!Pewnej nocy ujrzał Rufus ze swojego łóżka spadającą gwiazdę; taką, co tospełnia wszystkie życzenia.- Chcę być wielki - szepnął Rufus i zasnął.Nazajutrz, kiedy się obudził, poczuł, że znajduje się w strasznie niewygodnym,ciasnym pomieszczeniu, tak jakby ktoś zamknął go w skrzyni naubrania.- Gdzie ja jestem? - pomyślał. - Muszę się stąd jak najprędzej wydostać!Chciał wstać, ale czuł, że w ogóle nie może się poruszać. Wreszcie zebrałwszystkie siły i poderwał się na nogi. Usłyszał głośny trzask i spostrzegł, żewłaśnie przebił głową dach.- Co się ze mną stało? - dziwił się. - Dlaczego wszystko jest takie małe?Stałem się olbrzymem?Rzeczywiście, Rufus stał się olbrzymem. Najwyraźniej spadająca gwiazdazinterpretowała jego życzenie zbyt dosłownie. Chłopiec był teraz większyniż najwyższe drzewo na wsi. Zmieniły się także jego proporcje. Cała sylwetkastała się bardziej krępa: nogi i ręce grubsze, korpus szerszy, szyja zaś prawiezniknęła; czoło zmalało względem głowy, natomiast dolna szczęka, ustai zęby zyskały wymiary wręcz monstrualne. Mimo tych zmian nadal możnabyło bez problemu poznać w olbrzymie Rufusa.- Jestem olbrzymem! - ryknął Rufus i pobiegł w dal przez pola. Poruszałsię teraz nadzwyczaj szybko, a wszystko wydawało mu się tak blisko. Biegł jakszalony, skakał dziesiątki metrów w górę, a gdy upadał, ziemia drżała pod nimprzeraźliwie. Tymczasem matka Rufusa wstała obudzona hałasem i zobaczyłazrujnowany dom, a w oddali sylwetkę syna.LATO 2007151


- Co się stało z moim Rufuskiem? -westchnęła, usiadła przed progiem i zapłakała.Po kilku godzinach olbrzym poczułgłód i postanowił wrócić do wioski.- Syneczku! - zawołała matka. - Coz tobą jest? Kto cię tak odmienił?- Jestem głodny - burknął Rufus. -Daj mi jeść!- A czymże ja cię nakarmię? - spytała,po czym wyciągnęła z izby worekpszenicy. To wszystko, co jej zostało.Rufus zjadł go w całości, jednak nie zaspokoiłoto jego głodu. Nic nie mówiąc,wszedł na podwórko sąsiada.- To ty, Rufusie? - spytał wystraszonychłop.- Tak, to ja. Daj mi coś do zjedzenia! - odezwał się olbrzym.- Mogę ci dać trochę zupy, ale nie sądzę, byś się nią najadł - odparłchłop.Rufus jednak warknął:- Chcę zjeść twoją krowę.- Nie mogę oddać ci swojej krowy, to najcenniejsza rzecz, którą mam. Codzienniedaje mi mleko - odpowiedział zatroskany wieśniak.- Nędzny samolubie! Mogłeś mieć we mnie przyjaciela, a przez swój egoizmmasz wroga... A krowę i tak zjem! - to powiedziawszy, olbrzym kopniakiemwywarzył drzwi do obory, wyciągnął krowę i, na oczach gospodarza, pożarłw całości. Ale i to nie zaspokoiło jeszcze jego apetytu, dlatego wykradł zewsi jeszcze pięć krów i dwa barany, po czym zbiegł do lasu.Chłopi poszli tedy do matki Rufusa i zaczęli się żalić:- Twój syn ukradł mi krowę!- Mnie aż dwie.- Pożarł mojego barana.- Zdewastował grządki i stratował mój sad!- Zadeptał mojego psa!152 <strong>FRONDA</strong> 42


- Zrób coś z tym, to twoje dziecko!- Napomnij go! Nie będziemy tolerować takiego zachowania!- Złodziej!- Potwór!- Niegodziwiec!Matka Rufusa przetarła łzy i rzekła:- Niesłusznie gniewacie się na mojego synka. Stał się olbrzymem i ma terazwiększy apetyt. To nie jego wina. Rozumiem, że spowodował wiele zniszczeń,ale na pewno nie zrobił tego naumyślnie. Rufus to w głębi serca dobrychłopiec. Po prostu był głodny.Jednak wieczorem postanowiła napomnieć syna i poszła do lasu, aby goodszukać. Szła cały czas po jego śladach, aż wreszcie dotarła na wielką polanę,gdzie Rufus układał się właśnie do snu.- Synku kochany - zaczęła. - Co ty zrobiłeś? Ludziom krowy ukradłeś,poniszczyłeś zagrody. He ja się wstydu przez ciebie najadłam! Ludzie mnie terazpalcami wytykają. Mówią: To jej syn jest przyczyną naszego nieszczęścia.Synku kochany...- Mamo - odparł Rufus. - Czy myślisz, że zrobiłem to celowo? Sądzisz, żesprawia mi radość cudze nieszczęście? Nie! Z głodu to wszystko zrobiłem! Z głodu!Czy wiesz, jaki ja wielki głód jako olbrzym odczuwam? Czy wiesz, jak cierpię?- Ależ synku, ludzie nie chcą ci tego wybaczyć. Ja cię przed nimi broniłam.A czy wiesz, ile smutku mi dziś przyniosłeś?- Gdybyś naprawdę mnie kochała, cieszyłabyś się razem ze mną, że głódswój wreszcie nasyciłem, ale dla ciebie ważniejsze są widocznie opinie ludzi!- rozgniewał się olbrzym. - A teraz zostaw mnie. Widzisz, że robi się późno.Daj mi odpocząć!Zapadał zmierzch. Matka Rufusa chciała wrócić, ale bała się, że ciemnośćzłapie ją w lesie. Odezwała się więc do syna:- Rufusku, jest już ciemno. Boję się wracać sama. Może byś mnie odprowadziłchociaż do krańca lasu?- Dlaczego wciąż myślisz tylko o sobie, matko? - zbeształ ją olbrzym. -Nikt cię tu nie prosił. Sama przyszłaś, sama odejdź. Gdybyś naprawdę mniekochała, uszanowałabyś mój sen.Powiedziawszy to, odwrócił się do niej tyłem i zasnął. Ona zaś, popłakując,udała się w drogę powrotną.LATO 2007153


Wkrótce zrobiło się zupełnie ciemno. Ze swoich jam wybiegły wilki i podążyłyza kobietą.- Któż to taki? Kto z ludzi wchodzi nocą do lasu? - dziwił się jeden z nich.- To przecież matka tego potwora! - odparł inny (w lesie informacje rozchodząsię, jak widać, bardzo szybko).- Mamy więc gotową ucztę! - roześmiał się największy.- Zostawmy ją lepiej, to nieszczęśliwa kobieta, nie bądźmy okrutni - zaprotestowałnajmłodszy.- Ależ my jesteśmy w głębi serca dobrymi wilkami - odezwał się tamten- tyle że głodnymi!Na to wszystkie wilki roześmiały się i rzuciły na kobietę, rozszarpując jążywcem na drobne kawałki.Nazajutrz po matce Rufusa zostało zaledwie kilka bielących się kości. Olbrzymjednak nie zauważył nawet straty matki, gdyż nie była mu już ona doniczego potrzebna. Przez kolejne tygodnie atakował wioski i kradł bydło, ażwreszcie cała okolica pogrążyła się w biedzie i wszędzie zapanował głód. Wtedyzebrali się chłopi, długo radzili, aż wreszcie wysłali jednego spośród siebie,aby porozmawiał z kolosem.Dzielny chłop udał się do lasu, dotarł do wielkiej polany i rzekł do odpoczywającegotam olbrzyma tymi słowy:- Rufusie, długo nas napadałeś, okradałeś i niszczyłeś nasze gospodarstwa.Teraz jednak wszędzie zapanował głód i nie ma już nigdzie bydła, którebyś mógł kraść. Cierpimy wszyscy. A jednak my, chłopi, zebraliśmy się i touradziliśmy: Zapomnimy ci wszystkie twoje rozboje i nie będziemy chowaćurazy, jeśli wrócisz teraz do wioski, przeprosisz nas i szkody pomożesz naprawić.Jesteś wielki i silny, więc przyjdzie ci to dużo łatwiej niż nam wszystkim.Będziesz nam pomagał, w polu pracował i przed wrogami i dzikim zwierzembronił, my zaś będziemy cię żywić i pilnować, byś głodny nie chodził. Przystajeszwięc na tę propozycję?- O, maluczcy! - ryknął olbrzym. - Jestem z was największy, najsilniejszyi najmędrszy, a wy chcecie ze mnie zrobić niewolnika? Myślicie, że wielcywchodzą w układy z małymi? O, niedoczekanie wasze! Myślicie, że sobie bezwas pożywienia nie zapewnię?- Dotąd tylko bydło kradłeś, a bydła już nie ma! - odparł śmiało chłop.Te słowa rozgniewały olbrzyma na dobre:154 <strong>FRONDA</strong> 42


- Myślisz, że nie będę miał co jeść? Ciebie zjem, zuchwalcze!Powiedziawszy te słowa, złapał nieszczęśnika i schrupał w całości.Od tamtego czasu olbrzym zasmakował w ludzkim mięsie. Atakował wioskii pożerał ludzi. Ci zaś nauczyli się z nim walczyć. Ilekroć w dali pojawiała sięjego sylwetka, dzwony kościołów biły na trwogę. Kobiety, dziatwa i starcy krylisię, a mężczyźni organizowali obronę. Mówiono o nim: potwór, olbrzym-ludojad,bestia z lasu. Jego imię stało się synonimem okrucieństwa i nieszczęść,a matki straszyły nim dzieci. Mijały lata i nawet najstarsi ludzie na wsi zapomnieli,że Rufus to w głębi serca dobry olbrzym, tyle że czasem głodny.FILIP MARIA MUSZYŃSKI


Nie chcę powiedzieć, że Thorgal jest komiksem politycznym,ale myślę, że filozofia Thorgala: „odpieprzciesię ode mnie, zostawcie mnie wreszcie w spokoju, niechcę waszych reguł, nie chcę waszej władzy, nie chcę,żebyście wchodzili z butami w moje życie! Chcę po prostunormalnie żyć, z ludźmi, z którymi chcę żyć!" mogłamieć wpływ na recepcję dzieła Rosińskiego i VanHamme'a. Kiedy ten komiks pojawił się w Polsce, marzenieo wolności było trochę z zakresu fantasy.NIE-ZŁAsztuka dla chłopakówROZMOWA Z TOMASZEM KOŁODZIEJCZAKIEMTOMASZ KOŁODZIEJCZAK - pisarz, scenarzysta komiksowy, wydawca, znawca rynku wydawnictw komiksowych.Zgodzisz się, że komiks jest ostatnim gatunkiem w obrębie sztuk plastycznych,który za cel stawia sobie przede wszystkim komunikatywność?Zgodzę się, chociaż komiks nie jest tylko formą sztuki plastycznej. Przynależącdo sztuk narracyjnych, jest bardziej pokrewny filmowi i literaturzeniż malarstwu. Choć oczywiście korzysta z narzędzi sztuk plastycznych.156<strong>FRONDA</strong> 42


Ponieważ pozostaje w rytmie i rygorze opowiadania historii, to niezależnieod tego, jak dziwne będą te historie - bo mamy przecież mnóstwo komiksówodjechanych, poetyckich, dziwacznych, zaburzających proces narracji- to w swojej podstawowej formie jest wciąż sztuką, która opowiada fabuły.Tworzy je za pomocą miksu tekstu i obrazu. Używa symbolu myśli - jakimjest słowo pisane, i szmbolu ikony - jakim jest zatrzymany w bezruchukadr. To połączenie musi być komunikatywne, musi opowiadać, musinieść ze sobą jakąś treść i fabułę, bo inaczej komiks nie będzie się nadawałdo czytania.Jakiego rodzaju ewolucję przeszedł komiks od czasu, kiedy opowiadał prostehistoryjki?Wszystko rozpoczęło się od prostego odwzorowania rzeczywistości, czasemfantastycznej, czasem skarykaturowanej. Pierwsze komiksy to pojedynczeobrazki czy bardzo krótkie stripy, opowiadające zabawne dykteryjki, takie jakamerykański Yellow Kid, czy historie science fiction, które odtwarzały - na tyle,na ile rysownicy umieli to robić - jakąś fabułę. Flash Gordon leciał w kosmos,Superman podnosił samochód, Batman nawalał przestępców, Krazy Kat robiłkuku swoim przeciwnikom. I to jest początek. Na końcu drogi są komiksy,które również opowiadają historie, ale wykorzystują bardzo wyrafinowanenarzędzia plastyczne i literackie. Weźmy taki komiks, który niedawno ukazałsię w Polsce: Noce nieskończone Neila Gaimana. Jest to antologia siedmiuopowieści, napisanych przez tego samego autora, ale zilustrowanych przezróżnych rysowników. Pokazuje paletę możliwości, jaką oferuje medium komiksu.Mamy więc tu opowieści narysowane w miarę realistycznie, próbującerozważać, czym jest śmierć, kim jest Pan Bóg albo dlaczego ludzie opowiadająlegendy. Ale mamy też formy znacznie bardziej wyrafinowane. Na przykładkomiks pod tytułem: Piętnaście portretów rozpaczy, którego każdy rozdziałstanowi plansza narysowana techniką kolażu - zdecydowanie nie narracyjna- w którą wplecione jest opowiadanie, wiersz albo kilka zdań napisanychprzez Neila Gaimana. Jest to bardzo wyrafinowana narracja komiksowa. Jeżeliweźmiemy Sin City Franka Millera, to on na każdej planszy używa bardzozaawansowanej, choć teoretycznie prostej - bo czarno-białej - formy graficznej.Przetwarza materię komiksu, czyli ikonę - rysunek. Pokazuje, czym NIELATO 2007157


musi być rysunek komiksowy, ilu kolorów NIE musi zawierać, ilu wyraźnychkształtów NIE musi przedstawiać, a mimo to pozostaje komunikatywny. Jakza pomocą kilku czarnych plam uzyskać obraz seksownej kobiety albo człowieka,któremu głowa eksploduje i wszędzie leci krew, albo dynamicznej scenypościgu samochodów. A tam nie ma nic więcej niż czarne plamy! Zatemkomiks przeszedł następującą drogę: od prostej rekonstrukcji rzeczywistoścido używania bardzo zaawansowanych technik plastycznych i wyrafinowanegosposobu łączenia tekstu z obrazkiem. Kiedyś to był albo dymek, albo podpispod ilustracją - obecnie ten tekst wchodzi w grafikę, towarzyszy jej, czasamijest dymkiem, czasami w ogóle nie ma tekstu. I znów Miller jest tu dobrymprzykładem, bo on w swoich nowelach używa wszystkich tych form.Mówi się, że źródeł komiksu można szukać w sztuce średniowiecznej...Nawet w starożytności, bo czymże innym są malowidła w grobowcach faraonów?To są mity, legendy, instrukcje życia pozagrobowego w obrazkach. Alejeśli myślimy o komiksie jako odrębnym gatunku narracyjnym, używanymświadomie przez jego twórców, to trafiamy w końcówkę XIX wieku. Oczywiście,że wcześniej próbowano opowiadać historie poprzez ciągi obrazków- ilustrowana Droga Krzyżowa wisi w każdym kościele. Już w malarstwiejaskiniowym odnajdujemy pewne formy przedstawiania dynamicznej scenypoprzez serię grafik. Trudno jednak w tych formach szukać realnego początkuczegoś, co nazwalibyśmy dzisiaj sztuką komiksu.Z grubsza nakreśliłeś historię rozwoju tego gatunku. Jednak od momentu,kiedy ludzie zaczęli tworzyć formy komiksowe, do momentu, w którym komiksnazwano sztuką, minęło sporo czasu. Na tej drodze można na pewnowyróżnić kluczowe dzieła i daty.Niestety wciąż przez wielu ludzi w Polsce komiks jest postrzegany jako bardziejułomna forma sztuki niż na przykład literatura... Przełomowe dekady tokoniec lat 60., lata 70. i 80. Wcześniej komiks był postrzegany po prostu jakosposób opowiadania ciekawych historyjek głównie dla dzieci, młodzieży, byćmoże czasami dla dorosłych. Myślę, że w komiksie europejskim ten przełomnadszedł wraz z dziełami twórców takich, jak Moebius czy Bilal. Natomiast158<strong>FRONDA</strong> 42


Stany Zjednoczone to działalność Willa Eisnera i słynny komiks Umowa z Bogiem,wydany niedawno po polsku. To jest początek lat 70., a później dokonaniatakich twórców, jak Frank Miller z komiksem Powrót mrocznego rycerza czyAllan Moore ze Strażnikami.Co przesądziło o tym, ie komiks zaczęto traktować poważnie?Można na to spojrzeć z dwóch stron. Czy przesądził o tym fakt, że autorzy komiksówzaczęli wypowiadać się na poważne tematy, takie jak historia, miłość,przeznaczenie, Pan Bóg, polityka, a przestali dostarczać jedynie przygody facetóww pelerynach czy wesołe perypetie dwóch dzielnych Galów? Czy też jest tak, żetwórcy mogli zacząć realizować wyrafinowane komiksy, bo pojawiła się generacjadorosłych czytelników, którzy w dzieciństwie obcowali z tym medium? To zapewnebyło sprzężenie zwrotne. Pojawił się moment, w którym grupa czytelnikówgotowa była na przyjęcie poprzez komiks poważnych treści, a jednocześnieznalazła się grupa twórców, która gotowa była takie treści dostarczać. Być możenie bez znaczenia jest też technologia, bo o tym nie możemy zapominać - np.poligrafia odpowiedniej jakości, któraumożliwiła masowe drukowanie komiksówo wyrafinowanych formach plastycznych.Jeżeli drukujemy komiksy napapierze takim jak ten numer polskiegotygodnika „Przygoda" z roku 1957 [T.K.pokazuje komiks „Przygoda"], to choćbyFrank Miller napiął się, nadął, to na tympapierze jego komiks Sin City nigdy niezostałby wydrukowany tak, żeby chciałosię go oglądać. Więc to jest sprzężeniekilku czynników.A jaka relacja zachodziła między komiksema filmem?Te dwie formy sztuki powstały mniej więcej w tym samym czasie. Ale przezcałe dziesięciolecia nie było możliwe nakręcenie filmu, w którym przeko-LATO 2007159


nująca byłaby np. przykład kosmiczna bitwa czy pojedynki superbohaterówpomiędzy dachami wieżowców. Oczywiście robiono wtedy dobre filmy z ciekawymi,jak na owe czasy, trikami, ale technika nie pozwalała na zbyt wiele.Nawet komiks typu Incal z lat 80. - w pewnym sensie towarzyszący Gwiezdnymwojnom czy Diunie - pozwalał pokazywać światy, na które ówczesne kino niemogło sobie pozwolić. Weźmy francuską sagę space-operową o Walerianie.Autor w każdym albumie wysyła głównego bohatera - kosmicznego agenta- na nową planetę, do nowego świata, na spotkanie z nowymi rasami. To sądość inteligentne historie z bardzo bogatą scenografią, wtedy nie do zrobieniaw kinie. W książce natomiast nie można było tego narysować ani pokazać.Więc komiks lepiej nadawał się do ich przedstawienia.Należy też pamiętać o ewolucji warsztatu rysowników, która wymagałaczasu i „nauki na błędach". Jeżeli popatrzymy na pierwsze Batmany czy Supermanyz lat 30., to niezależnie od tego, że jak na owe czasy była to niezłakreska, widzimy różne niedoskonałości rysunku. Dobrym przykładem jest tuWill Eisner, twórca Umowy z Bogiem. W latach 40. i 50. rysował komiks Spirit,który dzisiaj może nam się wydawać troszkę oldskulowy, ale wprowadzałw nim pewne pomysły, triki fabularne, nowatorskie sposoby gry między plansząa tekstem, między narracją a opowieścią z tła, które potem były wykorzystywaneprzez innych twórców. Zatem to medium też uczyło się samo siebie.Tak jak kino. W wielu krajach, na wielu rynkach twórcy eksperymentowali,trenowali, wymyślali różne techniki narracji komiksowej. Komiks w pewnymmomencie dojrzał. „Dorosłość" komiksu zacząłbym liczyć od lat 70., 80.W czym się przejawiało dowartościowanie komiksu?Po pierwsze - skala. Biznes komiksowy bardzo się rozrósł. Mamy w Stanach,w San Diego, targi, nd które przyjeżdża 100 tys. ludzi, a we Francji festiwal|£Q <strong>FRONDA</strong> 42


w Angouleme, który odwiedza 200 tys. pasjonatów w ciąguczterech dni.Po drugie - kanały dystrybucji. Eisner wymyślił termingraphic novel, powieść graficzna, po to, by jego komiks(Umowa z Bogiem) trafił do jakiegoś poważnego wydawcyi mógł się pojawić księgarniach. I tak się stało. Mówi się,że ten komiks właśnie na rynku amerykańskim zapoczątkowałprzełom, komiksy przestały być sprzedawane w kioskachi w księgarniach dla małoletnich, pryszczatych wariatów hobbystówi zaczęły się pojawiać w poważnych księgarniach. Tenproces kontynuowały takie serie jak Sandman czy Sin City. Narynku amerykańskim, oprócz zeszytów, które ciągle sprzedawanesą w księgarniach komiksowych, mamy cały obszarkomiksowego biznesu wydawniczego, gdzie produkuje siękomiksowe książki, tzw. trejdy, w formacie, który może byćpostawiony w witrynach księgarń. Podobnie jest we Francji. Jeżeli wejdzieciedo księgarni typu Virgin, to oprócz piętra z książkami, piętra z multimediamibędzie tam piętro z komiksami, gdzie stoją setki tytułów. Ludzie sobie siedząi czytają komiksy - stanowiące normalną część oferty popkulturowego sklepumultimedialnego. O Japonii nie wspominam, bo tam manga jest wszędzie,jest po prostu elementem kultury narodowej.Po trzecie - uznanie krytyki i mediów. Komiksom zdarzało się otrzymywaćnagrody literackie. Komiksy są lekturami szkolnymi. Ważne tytuły sąrecenzowane przez poważne gazety i analizowane przez krytyków sztuk.Funkcjonuje rynek kolekcjonerski oryginałów komiksowych, na przykład zaplanszę Bilala trzeba zapłacić kilka tysięcy euro.Dobre ekranizacje - to kolejny prestiżowy wymiar. Mamy arcydzieła, jak SinCity czy wizjonerskie Batmany Tima Burtona, lecz także masową produkcję superbohaterską.To sprawiło, że tematyka komiksowa weszła masowo pod strzechy.Na tych filmach można było dalej budować biznes merchandisingowy.Obecnie w Polsce, jeżeli ukazuje się ważny komiks, jego recenzje pojawiająsię w większości opiniotwórczych dzienników, tygodników. Siedem lattemu przebicie się z recenzją komiksu do prasy innej niż branżowa było prawieniemożliwe. Co się zmieniło? To, że w mediach pracują dziennikarze,którzy lubią komiksy,-bo czytali je w dzieciństwie.LATO 2007Igi


Jakie nakłady uzyskują te najbardziej topowe, popularne, ale też artystycznie udane komiksy?Mogę mówić o rynku francuskim. Kiedy ukazuje się tam nowy Asterix, tow nakładzie 3 min egzemplarzy. W Niemczech drukują go w 2 min. W tejchwili komiksem najpopularniejszym po Asteriksie jest seria Titeuf - tutajmamy na początek nakład rzędu 2 min egzemplarzy. Jest grupa tytułów pomiędzy200 a 500 tys., które uchodzą za wielkie przeboje rynku wydawniczego,np. XIII, Largo Winch, Thorgal. Za dobry nakład uznaje się rząd 20-40 tys.egzemplarzy.162<strong>FRONDA</strong> 42


Wygląda na to, ze jest to skala porównywalna do nakładów „hitów" książkowych.Najlepsze komiksy lądują wyżej na listach bestsellerów, to znaczy, zajmująmiejsca ponad najlepszymi książkami. Francja jest ciekawym przykładem. TaFrancja, która w Polsce uchodzi za centrum kultury europejskiej, niesłychanieceni komiks. A polskie „towarzystwo kulturalne" akurat tego aspektu kulturyfrancuskiej nie dostrzega. Komiks jest tu formą drugorzędną. We Francjii w Belgii komiks jest dobrem narodowym, więc widać tu - delikatnie mówiąc- niekonsekwencję.Istnieją trzy główne centra komiksowe - francuskojęzyczne, amerykańskiei japońskie. Zacznijmy od tego pierwszego.Obszar francuskojęzyczny - obejmujący Francję i Belgię - to rynek albumów.Francuzi nazywają je Band Designe, wydają w twardych oprawach i traktujądość poważnie, jako formę sztuki, choć wiele z tych komiksów to po prostusensacyjne, historyczne czy komediowe historyjki. Premiera albumu z ważnejserii jest tam dużym wydarzeniem. W obrębie dobrej serii wydaje sięjeden album rocznie. Do takiego tempa przyzwyczajeni są twórcy i czytelnicy.Historia tego rynku czerpie z francuskich pism komiksowych, które istniałytam od lat 30. Na ich łamach, w odcinkach, ukazywały się przygody różnychbohaterów. Były to najczęściej tygodniki i miesięczniki. W Polsce najbardziejznanym francuskim tygodnikiem był „Valiant", bo to było pismo wydawaneprzez Komunistyczną Partię Francji, więc było czasami dostępne w polskichempikach w latach 50. i 60. Wielu rodzimych mistrzów komiksowychprzyznaje się do tego, że swój pierwszy kontakt z komiksem zawdzięczają„Valiantom". Takie tytuły jak Tin Tin czy Spirou stopniowo nabierały coraz dojrzalszejformy graficznej i co tydzień dostarczały młodemu czytelnikowi porcjiprzygody i humoru. Drukowano długie historie podzielone na części albostripy, czyli jedno-, dwustronicowe zabawne historyjki zakończone puentą.Oczywiście rynek francuski się zmienia, na przykład od jakiegoś czasu zaczęłasię tam panoszyć manga. Widać też nowe trendy. Ostatnio pojawia się corazwięcej serii rysowanych przez wielu rysowników, dzięki czemu albumy mogąsię szybciej ukazywać.-Na przykład cykl Dekalog. To jest większa fabuła rozpi-LATO 2007 163


sana na dziesięć części. Każda z nich jest w miarę zamkniętą całością - piszeje jeden scenarzysta, ale rysuje dziesięciu różnych rysowników. Dzięki temumożna czytelnika utrzymać w intensywniejszym (niż raz do roku) rytmie wydawniczym.Jeśli chodzi o zakres tematyczny, robią bardzo różne rzeczy - odkomedii, przez sensację, po science fiction i komiks obyczajowy...Rynek frankofoński jest jednocześnie bazą komiksu europejskiego. W wieluinnych krajach Europy tworzy się we „francuskim formacie". Ale istniejąteż lokalne fenomeny - we Włoszech działa wydawnictwo Bonelii, którewydaje czarno-białe serie fantastyczne, przygodowe, kryminalne, jeden tomz danym bohaterem w miesiącu. Najpopularniejszy z nich jest znany takżeu nas Dylan Dog.Które konkretnie komiksy francuskie uważasz za najwybitniejsze?Należę do generacji miłośników komiksu w Polsce - tuż przed czterdziestką- która uczyła się czytać komiks na piśmie „Relax" i „Świecie Młodych", gdziedominował komiks w typie francuskim. Władze PRL-u patrzyły w miarę spokojnymokiem na produkcje francuskie, widziały miejsce dla takiego komiksuna rynku. Więc rzecz jasna, jak wszyscy w Polsce, chowałem się na Thorgalui to jest komiks, który towarzyszy mi przez całe życie - teraz mam przyjemnośćgo wydawać. Ale pamiętam swoje pierwsze zauroczenie. Miałem wtedy10 lat. Pierwszy odcinek Thorgala powalił mnie na kolana! Tam jest taka scena,jak Thorgal przykuty do skały patrzy na piękną blondynkę, potem druga dzierlatka,rudowłosa dla odmiany, przychodzi i niecnie go wykorzystuje. Więcejdo szczęścia dziesięcio- czy dwunastoletniemu chłopcu nie było potrzeba.Nasza Księgarnia chyba to wydawała...Nie, to KAW, a potem Orbita. Czytałem ostatnio wywiad z Przemkiem Truścińskim,moim przyjacielem [Kołodziejczak i Truściński są autorami zamieszczonegowe „Frondzie" nr 39 komiksu W lesie], rysownikiem, który powiedział,że jest kadr z Thorgala, który sprawił, że zajmuje się on tym, czym sięzajmuje. Przedstawia on Thorgala z królem Gandalfem, którzy biją się z barbarzyńcami.Ten kadr był na okładce jednego z „Relaksów". Bardzo dynamicznascena. Kiedy czytałem ten wywiad z Przemkiem, pomyślałem sobie,164<strong>FRONDA</strong> 42


że ze mną jest dokładnie tak samo - to jest kadr, który mam przed oczamii który sprawił, że komiksy fascynują mnie do dzisiaj. Tak więc rola Rosińskiegoi tego komiksu jest absolutnie nie do przecenienia. Z drugiej strony,jeśli mówimy o rynku francuskim, bawiły mnie również komiksy komediowe.Na przykład Asterix, który dowodzi, jak fajne treści może nieść komiks. Inteligentnei pełne humoru... Oczywiście fascynuje mnie wielu innych twórcówfrancuskich. Zawsze byłem zachwycony Loiselem, bardzo też lubię historiepisane przez Jodorowsky'ego.Spotkałem się kiedyś z opinią,że Thorgal jest świetnym komiksem prorodzinnym.Bez wątpienia. Jest to komiks, który czyta stosunkowo dużo kobiet. Sądzę, żeze względu na postać głównego bohatera: facet dba o rodzinę, jest przy tymdzielny, mądry i silny. No i przystojny. To jest archetypiczna postać westernowai pewnie stąd jego popularność. Na dodatek Thorgal to komiks, w którymbohaterowie się rozwijają. W bardzo wielu seriach komiksowych postaciesą constans - w każdej części takie same. Natomiast w Thorgalu ta zmiananastępuje - powiększa się rodzina, dzieci dojrzewają, zmieniają się relacjemiędzy małżonkami. Siłą tego komiksu było zawsze to, że oprócz warstwyfantastycznej, przygodowej, był tam element normalności, normalnego świata.Myślę, że w Polsce ten komiks cieszył się taką popularnością, bo głównybohater próbował odszukać bezpieczne i spokojne miejsce w koszmarnejrzeczywistości - miejsce, w którym mógłby normalnie żyć. To był komiks,który trafił do Polski w czasach, gdy bardzo wielu z nas marzyło o tym, żebyznaleźć taką wyspę, gdzie będziemy mogli normalnie żyć, robić to, co lubimy,nie krzywdząc innych i bez terroru całej tej represyjnej peerelowskiejrzeczywistości.Nie chcę powiedzieć, że Thorgal jest komiksem politycznym, ale myślę,że filozofia Thorgala: „Odpieprzcie się ode mnie, zostawcie mnie wreszciew spokoju, nie chcę waszych reguł, nie chcę waszej władzy, nie chcę, żebyściewchodzili z butami w moje życie! Chcę po prostu normalnie żyć, z ludźmi,z którymi chcę żyć!" mogła mieć wpływ na recepcję dzieła Rosińskiego i VanHamme'a. Kiedy ten komiks pojawił się w Polsce, marzenie o wolności byłotrochę z zakresu fantasy.LATO 2007 t 65


Teraz Stany Zjednoczone.Oczywiście znakiem rozpoznawczym komiksu amerykańskiego jest Superman.W USA najpopularniejsze są komiksy o superbohaterach. Amerykanie mają ichcałą armię - od Supermana, przez Batmana, X-Menów, Spidermana. Cała masaprodukcji, z których część jest po prostu beznadziejnie głupia i do niczego się nienadaje. Ale mamy tam też mnóstwo ciekawych historii. Właśnie komiksy o superbohaterachpowstawały jako czytadła, fantastyczne opowieści dla młodych ludzichcących wejść w światy, których jeszcze wtedy nie mogli zobaczyć w kinie. Komiksim to umożliwiał. Oczywiście można by się doszukiwać również głębszychpowodów popularności tych komiksów. Na początku zaspokajały one elementarnąpotrzebę prawa i porządku, żeby nie powiedzieć: prawa i sprawiedliwości. Superbohaterowiew chaotycznym świecie - bo wielu z tych bohaterów pojawiło sięw Stanach w czasie kryzysu i tuż po nim czy podczas II wojny światowej - dostarczalipoczucia, że sprawiedliwość jest możliwa, że znajdzie się ktoś, kto ją zrealizuje,kto ochroni zwykłych ludzi przed gangsterami. W pierwszych komiksachBatman nie walczył z potworami z przyszłości czy z kosmosu, ale ze zwykłymigangsterami.Drugi typ komiksu, który kojarzę z Ameryką, to humorystyczne prasowe stripykomiksowe, takie jak Fistaszki, Cahńn i Hobbes, Garfteld. Drukowane masowo w prasiecodziennej, trafiły też do książek i finalnie wygenerowały cały przemysł.Ten amerykański komiksowy „przemysł" zaczął kolonizować także resztęświata, jak zresztą wiele innych amerykańskich produktów.David Lynch też rysował swoisty komiks, nie wiem, czy o tym wiesz? Trzyobrazki, przedstawiające psa na łańcuchu, który zawsze coś krzyczał. I onz tygodnia na tydzień wypełniał to „szczekanie" innymi treściami.O tym nie wiedziałem.Wróćmy do superbohaterów. Z czasem ich psychologia czy autorefleksja zaczynasię zmieniać i pogłębiać.Tak, bo dojrzały czytelnik i dojrzały twórca w pewnym momencie zaczęli zadawaćsobie pytanie: jak naprawdę funkcjonowałaby taka postać w realnym166<strong>FRONDA</strong> 42


świecie? Jak zmieniłby się świat na skutek działalności takiej postaci? Comógłby czuć człowiek, który ma nadludzkie możliwości? Co czuliby ludzie,którzy wiedzieliby, że w ich świecie żyją tak potężne istoty, od których wolizależy istnienie miast i krajów? Oczywiście do tego musieli twórcy i czytelnicydojrzeć.Ale też oznaczało to,że postacie superbohaterów mocno wpisały się w wyobraźnięamerykańskich twórców i czytelników.Oczywiście. To metakultura, analiza konwencji superbohaterskiej, jej wykorzystaniei przetworzenie. Te poważne pytania stawiali twórcy Powrotu mrocznegorycerza, Strażników, Czarnej orchidei. Te tytuły uchodzą za dzieła zmieniająceperspektywę spojrzenia na superherosów. Ewolucja zachodziła takżew komiksach prostszych, na przykład w X-Menach, które narodziły się jakokomiksy walki: ludzie o niezwykłych zdolnościach walczą z innymi ludźmio niezwykłych zdolnościach albo po prostu ze zwykłymi przestępcami.W pewnym momencie pojawiła się nadbudowa związana z reakcją światana istnienie takich istot, np. nietolerancja. To oczywiście swoista polityczniepoprawna moda - kiedy w życiu publicznym zaczęto więcej mówić o nietolerancji,to ona wkroczyła również do świata komiksów i do świata superbohaterów.X-Meni są ciekawym przykładem, bo tam wyraźnie widać moment,LATO 2007Igy


kiedy poszczególne historie przestały być prostymi „nawalankami", a stałysię „nawalankami" wzbogaconymi o wątki psychologiczno-egzystencjalne.Autorzy pytali: jakie decyzje podejmują bohaterowie, kim chcą być, jak mająfunkcjonować w świecie, w którym żyją normalni ludzie. To są interesującekwestie, np. jak może funkcjonować osoba, która potrafi podsłuchać myślikażdego innego człowieka? Jaki to będzie miało wpływ na wojny, na etykę,na religię czy na politykę? Bardzo konkretne pytania, choć pozornie dotycząfantastycznych bohaterów.Nigdy nie byłem fanem historii o superbohaterach. Uważałem, że są wartefunta kłaków. Ale w pewnym momencie znajomy powiedział: „PrzeczytajStrażników", a ja na to: „Dlaczego?", „Bo to jest o suberbohaterach, którzymają deprechę". 1 od razu mnie wzięło: jak superbohaterowie mogą miećdeprechę? Jak byś zinterpretował Strażników!Strażników możrta interpretować na różnych poziomach. Na przykład w tlejest wizja pewnego ruchu cywilizacyjnego - ludzkich zachowań, przemianspołecznych i kulturowych. Strażnicy są jednak przede wszystkim komiksem,w którym najdobitniej zadano pytania o relacje superherosów z otoczeniem.0 dopuszczalne granice ich ingerencji w nasze życie. Prawo do stosowaniaprzemocy. Problemy psychologiczne związane z ciągłym życiem w ukryciu.Konsekwencje bezkarności. O to, czy istota mająca władzę nad czasem i przestrzeniąbędzie siebie jeszcze uznawać za część rodzaju ludzkiego.Podobne pytania zadawała sobie też literatura science fiction. Na przykładStanisław Lem w Golemie. Czy komputer, który będzie miał świadomość1 będzie znacznie bardziej rozwinięty intelektualnie niż ludzie, będzie uważałza stosowne z nami się komunikować i w ogóle cokolwiek z nami robić?W Strażnikach pojawia się to samo pytanie, ponieważ jeden z bohaterówdysponuje ponadnaturalnymi zdolnościami. Oczywiście są też inne warstwynarracyjne - na przykład rodzaj historii w historii (chłopiec czytający przezcały czas trwania głównej akcji brutalny komiks historyczny), która rzutujena wydźwięk całości. Tak, na Strażników można patrzeć na różne sposoby.Mnie najbardziej zafascynowała postać Rorschacha, której nie rozgryzłem dodzisiaj. Jest to postać niezwykła, bo ma iście Herbertowski rys. On pokazuje swo- <strong>FRONDA</strong> 42


ją postawą, że choćby wszystko się waliło, choćby wszyscy byli przeciwko niemu,choćby miał przegrać, to przyświeca mu jedna zasada: bądź wierny, idź!To jest też postać westernowa, ale mająca problemy ze swym „superbohaterstwem".I cierpiąca na deprechę...Tak, ale pojawiają się tam również superbohaterowie,którym nic duszy nie uciska, na przykładVeidt. Nie ma skrupułów, zarabia na swojejsławie i twierdzi, że ma prawo do wszystkiego.Uważa się za nadczłowieka - reprezentanta innegogatunku czy rasy.Jednak żeby móc Strażników w pełni odczytać,trzeba mieć wiedzę bazową o komiksach, toznaczy, trzeba przyjąć do wiadomości obecnośćw popkulturze ikony superbohatera. Inaczej tegodzieła się nie zrozumie. Ponadto Strażnicy todzieło wysmakowane plastycznie. Majstersztyk,w którym posługując się rygorystyczną formą,autorzy osiągnęli plastycznie niesłychanie wiele.Teraz udajmy się do Japonii. Manga.Wydaje mi się, że początki mangi są bliskie temu, co działo we Francjii w Ameryce. Młodzi ludzie chcieli czytać atrakcyjne rzeczy, oglądać atrakcyjnegrafiki, a nie były w stanie im tego dostarczyć inne media obrazkowe.Ale manga jest przecież odrębna estetycznie od innychkomiksów.Estetyka jest pochodną tego mechanizmu. Oczywiście jakąś rolę odgrywa tuteż japońska sztuka graficzna. W tamtejszym komiksie na pewno widać zapożyczeniaz tego źródła. Ale na przykład wielkie oczy postaci mangi biorą sięstąd, że pierwsi twórcy mangi byli zafascynowani rysunkami Disneya, gdzieLATO 2007169


wszystkie postacie mają wielkie oczy.Autentycznie! To jest właśnie przepływkulturowy. W tej chwili zachodziproces odwrotny - rysuje się komiksyamerykańskie wzorowane na stylistycemangi.Teraz forma wydawnicza. Wyobraźmysobie taką sytuację: do pracy jadępółtorej godziny metrem, bo mieszkamna drugim końcu Tokio; muszęwięc mieć dużo do czytania w metrze;w metrze natomiast nie ma za dużomiejsca na rozkładanie twardookładkowychalbumów, mam tylko tyle miejsca,żeby wziąć w rękę małą książeczkę.Prawdopodobnie przyczyn ugruntowaniaspecyficznej formy graficznejmangi jest więcej. Japończycy też, najszybciej ze wszystkich tych trzech kulturkomiksowych, dołączyli do biznesu komiksowego multimedia, to znaczyświat seriali animowanych, czyli anime, i gier. Przenikały się one ze światemmangi, co zresztą dało potem japońskiej kulturze komiksowej ogromną siłę,z jaką wkroczyła na zachodni rynek.I wschodni. W PRL-u mieliśmy w końcu Załogę CiTak, ale wtedy nie wiedzieliśmy, co to jest animel Wracając do ekspansji japońskiegokomiksu na Zachód. Kiedy ten gotowy produkt pojawił się na rynkuamerykańskim czy europejskim, młodzi fani oszaleli, bo dostali długie, różnorodnetematycznie serie: fantasy, science fiction, obyczajowe, erotyczne,pornograficzne, o futbolu czy detektywistyczne. Jeżeli polubiłeś bohatera, niemusiałeś czekać rok, jak we Francji, na kolejny tom albo miesiąc na kolejnyzeszycik o objętości 22 stron, jak w Ameryce. Mijał miesiąc i bach! - dostawałeś200-stronicową książkę. A do tego jeszcze wideo i grę. Ostatecznie takultura zadomowiła się i w Ameryce, i w Europie. Szacuje się, że we Francjiokoło 40 proc. rynku komiksowego dzisiaj to jest rynek mangi.170<strong>FRONDA</strong> 42


Dlaczego? Przecież jeżeli manga jest specyficznie japońska, to nie powinnabyć aż tak komunikatywna dla Europejczyków czy Amerykanów?Fakt, ta odmienność jest widoczna, ale ona chwyciła! Jej można się nauczyć,można polubić. Komiks europejski czy amerykański również korzysta z różnychestetyk, bo inaczej rysuje się Batmana, inaczej Thorgala, a one stoją obok siebie napólkach księgarń. Kulturowa specyfika nie jest barierą nieprzekraczalną. Pewnaegzotyka była wręcz atutem. Historie, które przypłynęły z Japonii, były bardzoróżnorodne, a jednocześnie były w ciekawy sposób „inne" od standardowych historiieuropejskich. Na przykład w komiksach realistycznych obok normalnychpostaci występują jakieś karykaturalne ludziki - gadające świnki, stworki itd. Napierwszy rzut oka wydaje się to dziwaczne, ale to, że w poważnej historii pojawiasię obśmiewacz - postać, która komentuje wszystko z humorem, często w slapstickowejformie - daje jej dodatkowy poziom interpretacyjny. Taki komiks stajesię konglomeratem różnych gatunków: fantasy z obyczajem, historią, komediąitd. I to jest intrygujące. Oczywiście część odbiorców tego nie przyjmuje, bo naprzykład nie ma ochoty nauczyć się czytać od tyłu. Ale dla kogoś, kto się tegonauczy, taka odmienność staje się swoistą atrakcją.A czy nie jest też tak, że manga jest popularna, bo zawiera dużą dozę erotyzmu?Mnie na przykład manga kojarzy się z kobietami ustylizowanymi nalolitki w minispódniczkach...Nie przeczę. Oczywiście jest dużo bohaterek, które są może nie rozebrane, ale -powiedzmy - dość ponętne. To jasne, że dla nastoletniego chłopca, który czytatakie historyjki, będzie to dodatkowa atrakcja. Ale w amerykańskich komiksachjest to samo. Tam też występuje wiele bohaterek, które spełniają tę funkcję:Wander Woman, Elektra, Czarna Wdowa, dziewczyny z Sin City... Ponieważkomiks to w dominującej mierze było i chyba dalej jest hobby chłopców, to jasne,że pokazuje się w nim dużo fajnych babek... A w Thorgalu nie ma pięknychdziewczyn? To jest jedna z cech charakterystycznych tego medium.A jak im się w tej Japonii manga sprzedaje?Najpopularniejsze mangi sprzedają się w setkach tysięcy egzemplarzy.LATO 2007171


Ale mówisz na pewno o tych papierowych szmatławcach. A jak się sprzedająformy bardziej wyrafinowane? Podobno to nie tylko chłopcy czytają,także bardzo poważni biznesmeni...Mangę czytają w Japonii wszyscy. Może wynika to też z charakteru japońskiegopisma, które zniechęca do czytania książek, bo trzeba się nauczyć czterechtysięcy znaków. Ja tego nie wiem na pewno, to tylko spekulacje.Poza tym rynek jest tam tak ogromny, że pojawiają się przeróżne „formaty".Jest manga kucharska - polega ona na tym, że po rozwiązaniu np. intrygikryminalnej wszyscy bohaterowie wspólnie pichcą jakieś danie i podawany jestprzepis. Są mangi dla miłośników futbolu między dziewiątym a dwunastymrokiem życia. Są mangi dla dziewczynek, które lubią robić na drutach, itp. itd.Ale to brzmi jak „segmenty rynku"! Mówisz o mangach erotycznych, pornograficznych,kuchennych. Przecież to jest przemysł.Cała sztuka to jest w pewnym sensie przemysł.Ja się wychowałem na frankofońskich komiksach, zostałem trochę przekonanydo amerykańskich, ale nikt mnie na razie nie mógł przekonać do mangi.Czy są wartościowe mangi, na przykład tak wartościowe jak Strażnicy?Wiele. Na przykład wydany u nas przez wydawnictwo Waneko Bosonogi Gen.To jest mangowy, sfabularyzowany pamiętnik chłopca, który przeżył bombardowanieHiroszimy. Pokazuje jego życie w czasach przed bombardowaniem,czyli w zmilitaryzowanej Japonii czasów II wojny światowej, w trakcie- on tam stracił prawie całą rodzinę - i w latach po tragedii. Rewelacyjnalektura nie tylko ze względów poznawczych, lecz również narracyjnych. Manapięcie i rytm - bardzo, bardzo ciekawa rzecz. Kolejny przykład - Eden. Tojest seria cyberpunkowa, dziejąca się w świecie przyszłości, zdecydowanie dladorosłych. Zresztą jest to przykład komiksu, który cieszy się powodzeniemzarówno wśród miłośników mangi, jak i innych stylów komiksowych. DalejAkir - będę przywoływał duże tytuły. Znowu świat po kataklizmie - „gęsta"opowieść cyberpunkowa. Lżejszy kaliber - Detektyw Jeż - jedna z moich ulubionychmang. Historicopowiadające o biurze detektywistycznym w Japonii,172<strong>FRONDA</strong> 42


których bohaterem jest poczciwy detektyw. Ma na imię Jeż i prowadzi różnesprawy - rozwody, poszukiwanie zaginionych osób itp. Ale każda z tych historiijest jednocześnie opowieścią obyczajową - o życiu, o tragediach rodzinnych,o tym, że ktoś kogoś zdradza, o relacjach matki z córką, o śmiercibliskiej osoby. Oczywiście są tam również lekkie kryminały. Po prostu czytasię porządną opowieść obyczajową o współczesnym świecie. Mówię o warstwiefabularnej, bo mam za mało wiedzy, by poddać to analizie plastycznej.Manga japońska wcześniej niż komiks europejski i amerykański wprowadziłapoważne tematy - śmierć, władzę, miłość.Polecam też formy z pogranicza komiksu amerykańskiego i mangi. UsagiYoimbo Staną Sakai. To jest seria amerykańska, ale dotyczy XVI-wiecznej Japonii.Bez wątpienia Stan Sakai korzysta z dorobku japońskiej sztuki komiksowej.Kapitalna opowieść - świetna warstwa historyczna, obyczajowa. Rzeczjest pięknie narysowana, choć w specyficznym stylu. Autor doskonale wydobyłwarstwę obyczajowo-społeczną, choć bohaterem jest królik samurai. Tojest dowcipne, czasem czułe, a czasem brutalne.Jak te trzy tradycje odnajdują się w Polsce?W czasach PRL wzorcem, do którego odwoływali się twórcy komiksu, byłkomiks francuski. Nawet w seriach Żbik czy Kloss, które były drukowanew mniejszym niż francuski formacie - bliższym amerykańskiemu, tradycjanarracji i tematyka - wojna, milicja, humor, science fiction - były bliższe rynkowifrancuskiemu. W tej chwili polski komiks nie ma dużej publiczności.Oczywiście mamy kilku autorów, którzy przebili się do masowej świadomości,myślę tu o Wilq Minkiewicza, Osiedlu Swoboda Śledzińskiego, Jeżu JerzymLeśniaka i Skarżyckiego. Młody polski komiks odwołuje się najbardziej dotradycji undergroundu, niezależnie od tego, czy z Francji, czy z Ameryki. Tokomiks humorystyczny, który na poziomie dowcipu rysunkowego i językowegokpi z rzeczywistości za oknem, a jednocześnie ją trochę opisuje. Popularnośćtych serii wynika, moim zdaniem, z tego, że to jest stosunkoworealistyczny zapis tego, co młodzi czytelnicy komiksu widzą, kiedy wychodząz domu na podwórko, ulicę, do szkoły. Na pewno jest to komiks generacyjny.Mamy też trochę komiksu artystycznego, dziwnego, czasami bardzo ciekawego,jak Rewo!ucje'Skutnika czy Achtung Zelig Gawronkiewicza. NatomiastLATO 2007173


nie przyjął się, niestety - mówię niestety, bo lubię takie komiksy - mainstreamowykomiks opowiadający historie kryminalne, science fiction czy fantasy.Nie ma zbyt wielu twórców, którzy chcieliby taki komiks tworzyć, ale też niema czytelników, którzy tego typu historiami byliby zainteresowani.A jakie komiksy cieszą się w Polsce największą popularnością?Ciekawe, że na rynku komiksowym nie odniosły sukcesu wydawnictwa, którepróbowały propagować zwykłe serie fabularne. My również znacząco ograniczyliśmyofertę w tym obszarze, choć kilka serii trzyma się całkiem mocno,np. sf Armada czy fantasy Lanfuest z Troy.Z dobrym przyjęciem spotykają się natomiast drogie, zbiorcze wydaniakomiksów uchodzących za mistrzowskie, np. Moebiusa czy Bilala. Kupuje jeczytelnik zainteresowany sztuką komiksu, a nie ktoś, kto sobie chce poczytaćkolejną opowieść sensacyjną albo kryminał. Po paru latach wydawniczychdoświadczeń mam pewną teorię na ten temat. Otóż to, co było siłą komiksu50 lat temu - czyli fakt, że stanowił on jedyne medium dostarczające kolo-|74 <strong>FRONDA</strong> 42


owych historii, których nie da się obejrzeć w inny sposób - już nią nie jest.Technika produkcji filmu poszła tak daleko, że jeśli ktoś jest miłośnikiemscience fiction, to może włączyć stosowny kanał telewizyjny i codziennieoglądać sześć odcinków różnych seriali, w których występują stwory, kosmici,postacie fantasy. Głupszych, mądrzejszych - w to nie wnikam. Może takżepójść do kina i za 20 złotych dostać półtorej godziny rozrywki i kukurydzę.Kupując komiks za 20 złotych, dostanie kwadrans lektury, może pół godziny.Dlatego człowiek, który jest miłośnikiem pewnego typu historii, mając dowyboru powieść, która za 30 złotych dostarczy mu dwóch lub trzech wieczorówczytania, kino, które da mu dwie godziny, albo grę komputerową, przyktórej spędzi tydzień, i komiks, który da mu te 20 minut, wybiera bardziejefektywne formy wydawania pieniędzy.Najlepiej sprzedającymi się komiksami w Polsce są Thorgal i Asterbc, choćsą to akurat typowe produkcje mainstreamowe, oczywiście najwyższej jakości.Ludzie je kupują i czytają dla frajdy, ale i z sentymentu. Przypominają sobiedzieciństwo. Mają na półce 30 tomów, to kupią także następny do kompletu.Zasłynąłeś jako człowiek, który animowałserię niekomercyjnych antologii - Wrzesieńi Człowiek w probówce. Z jakim przyjęciemsię one spotkały?Chcieliśmy zaproponować nowy sposóbmówienia o poważnych tematach, np. wojennychtragediach lub bioetyce. Te antologiemiały poszerzać potencjalną grupęczytelników komiksu, wpłynąć na media, pokazując im, że warto komiksowisię przyjrzeć. I to się nam udało. To, co dzisiaj dzieje się w Polsce z recepcjąkomiksu, jest po części efektem naszych działań.Oczywiście, przyjęcie antologii było zróżnicowane. Jak każda publikacjatego typu, zawierały one prace wielu twórców, różnorodne w treści i w formie.Więc trudno spotkać czytelnika, który by powiedział, że cała książka byłasuper. W antologiach pokazywaliśmy prace nie tylko uznanych, dojrzałychtwórców, lecz także tych młodszych, startujących, rzadziej drukujących. Toteż miało wpływ na odbiór obu książek.LATO 2007 \75


Niestety, wyniki sprzedaży, choć niezłe, były niewystarczające, by kontynuowaćtakie projekty, przynajmniej na razie.Jeżeli komiks jest dziedziną sztuki, to jest również elementem kultury, pewnejcałości, która się rozwija od początku świata. Jaki jest jego wkład douniwersum kultury?Komiks jest dostawcą mitów kultury i ikon XX wieku. Jeżeli wejdziesz dosklepu z zabawkami, to na połowie półek będą stały przedmioty, które mająlogo, brandy, obrazki Batmana, Supermana czy Kaczora Donalda...A święte obrazki są często stylizowane na komiksowe, wręcz mówi się: komiksoweświęte obrazki.Komiks stworzył postacie bohaterów i ikony, którymi przesiąknięte jest naszemyślenie o popkulturze. Do komiksowych postaci odwołujemy się w różnychporównaniach, które współtworzą świat naszej wyobraźni. To jest jeden obszar.Drugi to wykorzystywanie języka komiksu do różnych celów. Na przykładw edukacji. Tu znowu wrócę do Eisnera. On się chwalił, że był pierwszymtwórcą, który wykorzystywał formę komiksu do rysowania podręczników dlaarmii. Gdy ogląda się dzisiejsze podręczniki dla dzieci, widzimy wyraźnie, żeforma komiksu jest w nich bardzo często wykorzystywana.Komiks przenika do innych mediów. Na duży ekran trafiło wielu komiksowychbohaterów. Ostatnio powstają dzieła bezpośrednio wzorujące się nakomiksowych wizualizacjach, np. 300, Sin City. Realne obrazy przerabia siętak, by wyglądały jak komiksy.Film wykorzystuje też język komiksu. Prosty przykład: współczesny filmakcji ma coraz krótsze ujęcia. Pościg samochodowy nie „trwa" - nie widzimygo poprzez ruch kamery, która 20 minut jedzie za samochodem, jak w obrazachsprzed 30 lat. Teraz są to jedynie migawki - trzy sekundy, dwie sekundy,sekunda. Cóż to jest? Otóż to jest selekcja najlepszych kadrów. Operator, reżyseri montażysta wybierają najlepsze ujęcia do pokazania ciągu wydarzeń- tak właśnie, jak twórcy komiksowi.Inny przykład niepowtarzalności komiksu w dzisiejszej popkulturze tokomediowe stripy prasowe. Oczywiście można nakręcić krótki film komedio-176<strong>FRONDA</strong> 42


wy albo napisać żartobliwe opowiadanko, ale nic nie zastąpi mocy, jaka tkwiw trzech, czterech kadrach, na których pojawiają się „ikony" Snoopiego czyDilberta. Połączenie komunikatu wzrokowego z krótkim tekstem zapisanymw dialogu jest niezastępowalne przez inną formę sztuki. Jest to oryginalnewspółgranie obrazu z dialogiem.Kolejny poziom to użycie narracji komiksowej jako formy opowiadania,zanurzonej w uniwersalnej kulturze. Doskonałym przykładem będzie tu Sandman.Neil Gaiman komponuje swoje opowieści z mitologii, opowieści grozy,religii. Z różnych obszarów kultury - wysokiej i niskiej. Nie opowiada jejw wersji książkowej czy filmowej, tylko w formie komiksu, przetwarzając ją,dokładając nowe wątki i sprawiając, że powstaje dzieło niezwykłe. Ono zostanie,tak jak zostały wybitne powieści sprzed stu lat. Tak, sądzę, że Sandmanbędzie uznawany za dzieło aktualne także za sto lat.Nie przesadzasz? Naprawdę sądzisz, żeSandman jest dziełem tak wybitnym?Moim zdaniem Sandman i inne książkiGaimana, pomimo tego, że pasożytująna tradycji, są prawdziwymi, bazowymiopowieściami. Jeżeli myślimy o kulturze,to istnieją w nich pewne archetypiczneopowieści, które potem są naróżne sposoby przetwarzane i opowiadane.Tydzień temu postanowiłem sobiepowtórzyć Ogniem i mieczem, jest toopowieść o walce i miłości, poszukiwaniu ukochanej, a więc przetwarza wątki,które były wymyślone parę tysięcy lat temu. Jednocześnie jest na wskrośoryginalna. I podobnie Gaiman - posiłkuje się elementami eposu, baśni różnychkrajów, historii, popkultury, horroru, amerykańskiego stylu życia, mitologiiAmeryki. Używa ich, czasami patrzy na nie z zupełnie innej strony, niżpatrzyliśmy wcześniej, dostrzega nowe tropy interpretacyjne i stwarza nowąopowieść. To właśnie, jak sądzę, daje siłę jego komiksom. Nawet jeśli ktoś nielubi Gaimana, to uczciwie musi przyznać, że jest to autor ważny. Tworzy on„komiks komiksów", „opowieść opowieści".LATO 2007 1 JJ


Nie bylibyśmy z redakcji „Frondy", gdybyśmy nie zapytali o obecność w komiksiewątków eschatologicznych. Czy pojawia się w nim Bóg, śmierć,nieśmiertelnośćalbo zbawienie?Oczywiście. A ponieważ jesteściez „Frondy", to postaram siędać precyzyjną odpowiedź i zbudowaćtu pewną systematykę.Po pierwsze - posługiwanie sięelementami różnych religii i wykorzystanieich jako bazy do historiiprzygodowej. Jest zapotrzebowaniena „fajne" demony i „fajne"postacie ze skrzydłami? Nic prostszego.Czerpiemy z ikonografii i teologii demonów i aniołów. W komiksie będą występowałyprzeciwko sobie. Do tego nurtu zaliczyłbym komiksy historyczno-przygodowew stylu Dana Browna, typu Trzeci Testament czy Książe nocy.Po drugie - indywidualna relacja człowieka z Bogiem. Opowieść o tym,jak osobiste przeżycia, przemyślenia, refleksje wpływają na poglądy religijne,wiarę, tożsamość bohatera - takie wątki pojawiają się np. w komiksachMaus, Blankets, Yosel. Weźmy klasyczne dzieło Willa Eisnera Umowa z Bogiem.Oto Żyd zawiera kontrakt z Bogiem, a potem, przekonany, że Bóg tę umowęzerwał, sam buntuje się przeciwko Stwórcy. Cała opowieść jest smutna i poruszająca,a jednocześnie pełna ciepłego humoru.Po trzecie - podejmowane są próby dyskutowania z religiami, ich teologią,filozofią, kosmogonią. Przykładem może tu być seria Kaznodzieja (Preacher)Ennisa i Dillona czy Morderstwa i Tajemnice Gaimana. Autorzy zadają pytanie,co by się stało, gdyby anioł i demon zbuntowali się przeciw swym władcom?Czy można podjąć próbę zbawienia diabła? Czy dusza w piekle jest przeklętana wieki? I tak dalej...Wreszcie po czwarte - mamy próby tworzenia „nowych" religii. Na przykładautorzy Incala, Jodorwsky i Moebius, próbują stworzyć alternatywny systememeschatologiczny. Miksują różne religie, obrzędy, instytucje, stwarzają prawa i kryteriazbawienia, czy też raczej różnego rodzaju zbawień. Bardzo ciekawy konstrukt.178<strong>FRONDA</strong> 42


Pomiędzy tymi punktami mamy oczywiście cały ciąg stanów pośrednich. Noi nie zapominajmy o komiksach edukacyjnych, np. streszczających Biblię czy opowiadającycho życiu świętych albo papieży, adresowanych głównie do dzieci.Dziękujemy za rozmowę.ROZMAWIALI: MAREK HORODNICZY I RAFAŁ TICHYILUSTRACJEStr. 156: 100 Naboi, Cień drugiej szansy (2); Copyright © 2001 DC Comics; For the Polish edition:Copyright © 2002, Mandragora Sp. z o.o.Str. 159: Wilq Superbohater, tom 8, Jednoglowy Pirat; Copyright © BM VisionStr. 160: B.B.P.O., Dusza Wenecji i inne opowieści; Copyright © 1989, 1990, 2003 DC Comics; For thePolish edition: Copyright © 2003 Egmont PolskaStr. 161: Rewolucje, Monochrom; Copyright © 2005 Mateusz Skutnik; For the Polish edition: Copyright© 2005 Egmont PolskaStr. 162: Yans, Tęczowa plaga; Copyright © 1998 KAS - A.R Dechateau - - Editions du Lombard (EDL-B&M); For the Polish edition: Copyright © 2002 Egmont PolskaStr. 167: Batman, Rire et mourir; Copyright © 1988 DC Comics; For the French edition: Copyright ©2000, Guy Delcourt ProductionsStr. 169: Strażnicy, tom 1; © WATCHMAN (Watchman 9-12). Originally published In the US by DCComics - Copyright © 1986, 1987 DC Comics; © for the Polish edition by Egmont Polska 2004Str. 170: Halloween Blues, Piszę do ciebie z Gettysburga; Copyright © 2004 Kas - Mythic - Editions duLombard (Dargaud-Lombard s.a.); For the Polish edition: Copyright © 2004 Egmont PolskaStr. 174: Ahtung Zelig, Druga Wojna; Copyright © autorzy: Krzysztof Gawronkiewicz & Krystian Rosenberg;For the Polish edition: Copyright © 2004 Zin Zin PressStr. 175: Krzyk Ryb w: Człowiek w probówce; Copyright © Karol Kalinowski; For the Polish edition:Copyright © 2004 Egmont PolskaStr. 177: Sandman, Dom lalki; Copyright © 1989, 1990, 2003 DC Comics; For the Polish edition:Copyright © 2003 Egmont PolskaStr. 178: Dylan Dog, Partia ze śmiercią; Copyright © 2003 Sergio Bonelli Editore / Strip Art Features;For the Polish edition: Copyright © 2003 Egmont Polska


Niewielu amerykańskich patriotów płakało po KapitanieAmeryce. Od czasów wojny wietnamskiej, podczasktórej pozostał w domu, z superpatrioty przerodził sięw „superspołeczniaka", walczącego z ubóstwem, zanieczyszczeniemśrodowiska, rasizmem i politycznymi„faszystami" chcącymi zrobić z USA nową Rzeszę. Dodajmyjeszcze zaangażowanie w walkę z homofobiąi zrozumiemy, dlaczego wielu fanów z ulgą przyjęłouśmiercenie ekspatrioty.ZAPOMNIANEAUTORYTETYŁUKASZŁANCOWSKIKażda kultura potrzebuje bohaterów. Punktów odniesienia, wzorców, do którychkobiety i mężczyźni przykładają swoje marzenia w dzieciństwie. I choćbyśmydzisiaj nie pamiętali o herosach naszego dzieciństwa, składając pocału-180<strong>FRONDA</strong> 42


nek na czole zasypiającego syna, choćby kurz przykrył dziecięce wspomnienia,to przyznajmy, że to także oni nas formowali, obok rodziców, dziadków, paniw szkole, kolegów z podwórka.Dzisiaj zapytani o tych, którzy pokazali nam, jak żyć,wymienimy całą litanię nazwisk, tych pobożnych: Jan PawełII, Josemaria Escriva de Balaguer, Matka Teresa, JerzyPopiełuszko i mniej pobożnych: Roman Dmowski, JózefPiłsudski, Francisco Franco itd. Oczywiście nie pominiemyteż tego najważniejszego, Jezusa z Nazaretu, ale tooczywistość. Wymienimy tych bohaterów wieku dojrzałegojednym tchem, czym przypieczętujemy zdradę Winetoo,Robin Hooda, Michała Wołodyjowskiego, TomkaWilmowskiego, Zorro... Każdy ma swoją własną sekretnąlistę. Nie pamiętam moich zabawek, ale pamiętam nocnelektury pod kołdrą z latarką kolejnych przygód Tomkaczy Winetoo. Zabawy w Indian, gdy robiliśmy łuki i strzałyz grotami ze sklepanych gwoździ, szermierkę listewkami z maską Zorro natwarzy, uniki przed artyleryjskim ostrzałem z glinianych kul miotanych kijkamicelniejszymi niż pepesza. Siniaki i odarte kolana były jak bojowy chrzestupodabniający nas do naszych bohaterów. Bawiliśmy się w prawość, czystość,sprawiedliwość, by poczuć się dorośli, taki wydawał nam się ich świat i innejdla nas roli w nim nie widzieliśmy.Fikcyjni bohaterowie od wieków są nieodłącznym elementem dającymdzieciństwu pełnię, bez względu na szerokość geograficzną. Zmieniają się,tak jak zmienia się otaczający nas świat. Zawsze są odbiciem wartości wyznawanychprzez kulturę, która ich stworzyła. Rycerze Króla Artura byli wzoremchrześcijańskiego wojownika, upadającego, ale ostatecznie zdolnego oddaćżycie dla Boga, potwierdzić, że prawda, czystość i miłość są nieśmiertelne.Winetoo to już wytwór współczesności, uosabia, poza stałymi przymiotamimoralnymi bohatera, ciekawość świata i wiarę w istnienie ziemi obiecanej,która czeka na zdobycie, z tą różnicą, że tym razem wycinanie w pień śniadychJebusytów nie jest usprawiedliwionym działaniem. Czterej Pancerni towzory nowego człowieka, internacjonalistycznego prawego i dobrego nieśmiertelnegokomunisty, walczącego za wolność bratnich narodów. To wszytkojednak prehistoria.'LATO 2007181


Fabryka superboharerówU podstaw Stanów Zjednoczonych leżą dwa fundamenty - Konstytucja (wcześniejDeklaracja Niepodległości) Ojców Założycieli oraz protestancki purytanizmOjców Pielgrzymów. Oba wzajemnie się przenikały i uzupełniały.Protestancka kultura pozbawiona kultu świętych, ograniczająca się do biblijnychniewiast i mężów, utworzyła pewną niszę w zapotrzebowaniu naświętych. Zabrakło postaci, które postawiono by na piedestale ze względu nafakt, że życiem dały dowód na to, iż Chrystus zmartwychwstał. Dobry obywatel,patriota, wierny Bogu i gwieździstemu sztandarowi stał się wzorem donaśladowania dla kolejnych pokoleń. Oczywiście nie oznacza to, że wiara stałasię mniej istotnym przymiotem. Na pierwszym miejscu jednak postawionezostały zasługi obywatelskie. Z czasem wiara przestała stanowić koniecznyatrybut dobrego obywatela. Na przykład pastor Martin Luther King znanyjest nie ze swej żarliwej pobożności, lecz z powodu politycznego zaangażowaniaw walkę o prawa czarnych. Powodem, dla którego zginął, była polityka,a nie wiara w Chrystusa. Oczywiście nie można wykluczyć religijnych pobudekdziałalności Kinga, trzeba jednak zauważyć, że jego aktywność wpisywałasię w długą tradycję zaangażowania amerykańskich pastorów, którzy swymikazaniami budowali poczucie amerykańskiej tożsamości wielokulturowegospołeczeństwa. Nawiasem mówiąc, jeden z najpopularniejszych ostatnio komiksówfirmy DC (Vertigo) - Kaznodzieja, dekonstruuje ten mit. Tytułowy kaznodziejato były duchowny, który w swoich poczynaniach bluźni przeciwkoobu wspomnianym fundamentom Ameryki. Zapotrzebowanie na religijnychherosów przyczyniło się do powstania nowej „grupy społecznej": świeckich182 <strong>FRONDA</strong> 42


świętych, tzw. dobrych ludzi, którzy swoim dobrym i uczciwym życiem, bezinteresownąpomocą innym zasługiwali na wejście do panteonu bohaterówAmeryki.Kultura, która zawsze przerabiała dorosłe wersje autorytetów na ich wyidealizowanewersje light dla młodych obywateli, również tym razem wytworzyłastosowny produkt. Owe wytwory kultury są tym cenniejsze, że niejakow pigułce oddają atmosferę epoki. W czasach popkultury, której centrum sąStany Zjednoczone, to właśnie tu powstała największa w dziejach świata fabrykabohaterów - superbohaterów. I nie chodzi tutaj tylko o setki komiksowychpostaci, lecz o wielki przemysł obejmujący również film, literaturę, malarstwo,muzykę, grafikę użytkową, modę i niezliczoną ilość gadżetów.„Wszystkiemu winni są Żydzi!"Początek lat 30. przebiegał w USA pod znakiem wielkiego kryzysu. Tysiąceludzi straciły wiarę w „amerykański sen". Nowa ziemia obiecana stała sięnowym Egiptem. Brak nadziei owocował kolejnymi samobójstwami nie tylkona Wall Street, lecz także na przedmieściach wielkich metropolii. To wydarzeniez dziejów Stanów Zjednoczonych (i całego świata) można przyrównaćdo średniowiecznych epidemii. W obu wypadkach wspólnym mianownikiembyła utrata nadziei na przyszłość przez całe społeczeństwa. Wielki Kryzysbywa także nazywany „wielką depresją". Wiązanie tego terminu - poza jegoznaczeniem ekonomicznym - także ze stanem ducha, jest tu jak najbardziejna miejscu.W takiej oto Ameryce Jerry Siegel i Joe Shuster, synowie żydowskich emigrantówz Europy Wschodniej, powołali do życia najsłynniejszego superbohatera,czyli - po prostu - Supermana. Pierwsza odsłona przygód Supermanamiała miejsce w 1933 roku w fanzinie „Science Fiction", jednak dla świata postaćta na dobre zaistniała dopiero w roku 1938. Wtedy to w pierwszym numerze„Action Comics" - magazynu protoplasty dzisiejszego giganta wydawniczegoDC - Ameryka otrzymała nowego wybawiciela.Postać Supermana w pełni odzwierciedla mentalność jego twórców. Niemożna nie dostrzec żydowskich wpływów w konstruowaniu wizerunku pierwszego„trykociarza". Superman przybył na Ziemię z planety Krypton jako niemowlę,zamknięty w kapsule przez swoich rodziców. Dzięki temu nie podzie-LATO 2007 183


lił losu swoich pobratymców, którzy zginęliw wyniku zniszczenia Kryptonu przez demonicznegoBrainiaca. Łatwo można zauważyć,że historia Supermana przypominatu dzieje Mojżesza. Cudowne dziecko- przyszły przywódca narodu wybranego- opatrznościowo unika śmierci. Ratują goprzedstawiciele wspomnianego na początkunowego Egiptu. Podobnie jak Mojżesz- dorosły Clark Kent podejmie walkę z całąplejadą faraonów ciemiężących nowy naródwybrany.Niektórzy badacze komiksu doszukują siężydowskich korzeni Supermana i Batmanaw ich imionach. O ich żydowskim charakterzemiałby świadczyć drugi człon pseudonimów-man (tak jak Goldman, Friedman,Berman itd.). Jednak o wiele ciekawsze sąkryptońskie imiona Supermana i jego ojca.Ten pierwszy nazywał się Kal-El, a drugi Jor--El. Hebrajskie słowo El oznacza Boga nietylko w Biblii, lecz także w religiach kananejskich.Użyte przy imieniu można odczytać,jako „Bóg uczyni". Jedną z możliwychinterpretacji etymologii imienia Jor-El jest wyprowadzenie jego znaczenia odrdzenia jara(h) - „rzucać, strzelać". Z kolei prawdopodobnym rdzeniem, z któregomożna by wyprowadzić znaczenie imienia Kal-El jest kalał - „uczynić doskonałym,wypełnić". Imię to ma budowę analogiczną do imion aniołów (Gabri-el,Micha-el itd.). Podsumowując, imię ojca Supermana może oznaczać„Bóg rzuci", a jego syna - „Bóg uczyni doskonałym".W latach 90. kondycja naszego bohatera dojrzewa do interpretacji jegopostaci w perspektywie chrześcijańskiej. Superman umiera po to, by zmartwychwstaći powrócić na Ziemię jeszcze potężniejszym. W tym kontekściemożna by też na nowo odczytać fakt posłania go na niebieską planetę przezojca, co jeszcze bardziej czyniłoby z Supermana figurę Chrystusa. Jednak184<strong>FRONDA</strong> 42


wszelkie asocjacje religijne są tylko i wyłącznie pośrednimi wnioskami, jakiemożna wysnuć z kontekstu, w którym twórcy umieścili swego bohatera.Trudno się doszukać bezpośrednich deklaracji mających świadczyć o tym, bySuperman praktykował jakąkolwiek religię.Pierwszy nadczłowiek jest przede wszystkim przykładem wzorowegoemigranta. Przyjmuje on zastaną kulturę za swoją i staje się idealnym obywatelem,dbającym o dobro swojej nowej ojczyzny. Chociaż nie wyrzeka sięswojego dziedzictwa, sentyment za utraconą ojczyzną wielokrotnie powracaw wielu opowieściach, w których dobry syn Ameryki niesie pomoc ocalałymz zagłady pobratymcom. Jak wielu innych przybyszów zza oceanu, zmieniaswoje imię, co symbolizuje początek nowego życia. Nie dość na tym - jakkażdy dobry obywatel, stara się, by miejsce, w którym żyje, stawało się lepsze.I nie chodzi tutaj tylko o jego superdziałalność, lecz także o zawód, którywykonuje jako Clark Kent. Dziennikarstwo w amerykańskiej kulturze jest fachemo specjalnym znaczeniu, gwarantuje bowiem dogmat demokracji i strzeżego. Superman w swojej historii nie tylko walczył z potężnymi, ale pospolitymiprzestępcami, całą plejadą stworów ziemskich i kosmicznych, stojąc nastraży lokalnej społeczności. Bronił także demokracji przed nazizmem w czasachII wojny światowej i przed komunizmem w początkach zimnej wojny.Zresztą z sukcesami. Odegrał tutaj podwójną rolę - jako zwycięski bohateri jako skuteczne narzędzie antytotalitarnej propagandy.Anonimowi wyznawcyŻydzi - niczym w mitycznego Golema - tchnęli życie również w inną ikonę superbohaterskiejkultury. Bill Finger oraz Robert Kahn, lepiej znany jako BobKane, dali światu postać Batmana. W przeciwieństwie do emigranta Supermana,człowiek-nietoperz jest prawdziwym Amerykaninem. Relacje pomiędzynative Amerkans a przybłędami zza oceanu doskonale przedstawił M. Scorsesew filmie Gangi Nowego Jorku. Echa zrekonstruowanego w filmie konfliktu odnaleźćmożna również w relacjach obu superbohaterów. Są one naznaczone antagonizmempomimo wspólnych celów. Chociaż panowie nieraz dali sobie porazie, można powiedzieć, iż łączy ich szorstka przyjaźń. Jednak ich korzenie,mające wpływ na stosowane metody walki ze złem, wciąż podtrzymują wzajemnąniechęć. „Harcerzyk" kontra „detektyw" jak sami siebie nazywają.LATO 2007 185


Bruce Wayne ma status milionera, który fortunę odziedziczył po zmarłychtragicznie rodzicach. Podobnie jak ojciec, jest znanym w Gotham City filantropem.W poszukiwaniu właściwego pochodzenia Batmana historycy komiksuwykraczają poza granice fikcyjnego Gotham. Część z nich odnajduje przodkówBruce'a Wayne'a w Maryland, na co miałby wskazywać krzyż na nagrobkurodziców, odpowiadający krzyżowi przedstawionemu na fladze tego stanu.Obszary te są kolebką.weteranów wojny domowej wyznających katolicyzm.Świadczyć by to miało o tym, żerównież Batman jest katolikiem.Jego wyznanie nie pasuje jednakdo obrazu wzorowego Amerykanina,który jest z kolei episkopalianinem.Stąd też inni badaczejego postaci, idąc tym tropem,próbują spokrewnić Wayne'az Anthonym Wayne'em, bohateremwojny domowej, pochowanymna cmentarzu w St. Davidniedaleko Filadelfii. W obuwypadkach brutalne metody postępowaniaBatmana z przestępcamimożna tłumaczyć dziedzictwemjego przodków. Najpierwwydarli oni Amerykę czerwono-skorym, następnie Koronie Brytyjskiej, by w końcu w bratobójczej, krwawejwalce ufundować gmach nowoczesnej demokracji.Podobnie jak w wypadku Supermana, trudno odnaleźć fragmenty, któreświadczyłyby o tym, że jest praktykującym chrześcijaninem jakiegokolwiekobrządku. Dlatego niektórzy interpretatorzy wysuwają tezę, że chociażbył on wychowany jako chrześcijanin (obchodzenie świąt Bożego Narodzenia,chrześcijańskie symbole na grobach rodziców), to wiarę porzucił. Wydajesię, że najtrafniejszym tropem w rozwikłaniu zagadki religijności Batmanajest przyjęcie, że domniemane wyznanie (denominacja) człowieka-nietoperzazmienia się w zależności od autora każdego tomu. Frank Miller otwarcieprzyznaje, że kreując postać Batmana w Powrocie mrocznego rycerza, jako <strong>FRONDA</strong> 42


tło religijne przyjął katolicyzm. Poczucie winy z powodu śmierci rodziców,jakie przeżywa Bruce Wayne, Miller postrzega w kontekście jego katolickiegowychowania, gdzie ważne miejsce zajmuje rozbudowana teologia grzechu.W postawie superbohatera możemy odnaleźć żal za grzechy, rachunek sumienia,mocne postanowienie poprawy, pokutę. Jednak brakuje w tym wszystkimnajważniejszego - spowiedzi sakramentalnej. Brak Bożego rozgrzeszeniaskutkuje ciągłym użalaniem się nad sobą i nieakceptacją historii swojegożycia. Niewtajemniczonym w losy Wayne'a należy się wyjaśnienie okolicznościśmierci jego rodziców. Tego dnia chłopiec przeżył dwie traumy - pierwsząbyło przerażenie, jakie wzbudził w nim filmowy Zorro, drugą - po wyjściuz kina - śmierć rodziców na jego oczach. Zostali oni zamordowani w napadzierabunkowym pod kinem.Najprawdopodobniej gdyby autorzy i wydawcy odważniej wykorzystywalireligijność jako element osobowości superbohaterów, dziś nie toczyłybysię wśród fanów komiksu zażarte dyskusje o ich przynależności religijnej.W większości wypadków identyfikacja wiary superherosów dokonuje sięprzez talmudyczne wyciąganie jot spomiędzy kadrów. Ta trudno dostrzegalnareligijność odzwierciedla ducha czasów, w którym kwestia wiary pozostajezamknięta „w czterech ścianach". Światło dzienne zaś jest zarezerwowanedla działalności obywatelskiej. Wydawcy różnie uzasadniają brak aspektu religijnegoskładającego się na osobowość bohatera. Zdaniem jednych nie stanowito niczego interesującego dla czytelników, nie jest bowiem ważne, w cowierzy facet w trykocie, kiedy wali w twarz superłotra. Mówiąc inaczej, niktnie kupuje komiksu ze względu na religijność bohatera. Dla innych powodemjest polityczna poprawność - obawa przed urażeniem uczuć czytelników. Nieprzeszkadza to tym samym wydawcom publikować komiksów atakujących religię,a w szczególności katolicyzm (Kaznodzieja, Pielgrzym, Battle Pope, LoadedBibie Jesus vs Yampires).Słudzy AmerykiW zdecydowanej większości postawę etyczną superbohaterów można określićzdaniem „niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie". Jakąmoralnością kierują się zatem superbohaterowie? Najstarszą i najbardziejznaną ich organizacją jest Liga Sprawiedliwości Ameryki. Jej motto brzmi:LATO 2007 187


„Porządek i Sprawiedliwość". Członkowie Ligi - Superman, Batman, WonderWoman, Flash, Green Lantern i inni - nie zapisaliby się jednak do PiS-u,obce jest im bowiem przestrzeganie litery prawa. Ponad nią stawiają bowiemsłużący demokratycznemu społeczeństwu porządek, który ostatecznie przywracasprawiedliwość. Poczucie, że istnieje sprawiedliwość, że zło zawszebędzie ukarane, stanowi fundament każdego zdrowego społeczeństwa. Niezawsze prawo stanowione jest skutecznym narzędziem przywracającym sprawiedliwyporządek. Nawet we „wzorcowej" demokracji amerykańskiej. LigaSprawiedliwości Ameryki wpisuje się w koncepcję otwartego społeczeństwaobywatelskiego. Tam, gdzie nie radzi sobie oficjalna władza, powstają spontaniczneinicjatywy obywatelskie. Chociaż superbohaterowie stawiają się ponadprawem, odbierając państwu monopol na bycie strażnikiem porządkuspołecznego, ograniczają się do wchodzenia w rolę organów ścigania. Wymierzaniesprawiedliwości pozostawiają niezawisłym sądom. Jako wzorowi obywatelenie podważają fundamentów prawnych swojego kraju przez uciekaniesię do samosądów, nawet wtedy, gdy system wypuszcza na wolność schwytanychuprzednio złoczyńców. Czarno-biały podział na dobro i zło jest charakterystycznącechą historii obrazkowych z pierwszej, „złotej" ery komiksu.To na Lidze Sprawiedliwości Ameryki spoczywał ciężar walki z bezbożnymnazizmem i komunizmem. Oba systemy często symbolizowali wrodzynajeźdźcy z kosmosu. Owa dehumanizacja politycznych przeciwników wpisywałasię w obowiązującą podczas II wojny światowej i w początkach zimnejwojny oficjalną linię polityki Stanów Zjednoczonych.W tym czasie jednym z grzechów głównych był brak postawy patriotycznej.Wzór superpatriotyzmu przez lata stanowiła postać Kapitana Ameryki.Ten ubersoldier na żołdzie Wuja Sama niemal w pojedynkę pokonał AdolfaHitlera, dzielnie walczył za ojczyznę podczas wojny koreańskiej, właściwiezmiótł z ziemi komunistyczne nasienie i tropił nazistowskich zbrodniarzy.Ostatnio wszystkie najważniejsze media poinformowały o śmierci KapitanaAmeryki. Wydarzenie to miało miejsce w uniwersum Marvela (drugiego obokDC potentata na rynku komiksu amerykańskiego), w komiksie z serii Civi7War. Tytułowa wojna domowa toczy się pomiędzy dwiema grupami superherosów.Przyczyną konfliktu stał się dekret władz nakazujący wszystkim trykociarzomobowiązkową rejestrację i ujawnienie tożsamości. Nie sposób nie dostrzectutaj analogii do pakietu ustaw ograniczających swobody obywatelskie,188<strong>FRONDA</strong> 42


przyjętych po 11 września 2001 roku. Postać superżołnierza pokazuje przemianęnastawienia superbohaterów do patriotyzmu. W latach 60. pod wpływemprotestów przeciwko wojnie w Wietnamie Kapitan Ameryka pozostałw domu. W związku z tym niewielu amerykańskich patriotów po nim płakało.Z superpatrioty przerodził się w „superspołeczniaka" walczącego z ubóstwem,zanieczyszczeniem środowiska, rasizmem i politycznymi „faszystami"chcącymi zrobić z USA nową Rzeszę. Dodajmy jeszcze zaangażowaniew walkę z homofobią i zrozumiemy, dlaczego wielu fanów z ulgą przyjęłouśmiercenie ekspatrioty. Jako powód śmierci wydawca podał na nagrobku Kapitanaspadek sprzedaży komiksów z jego udziałem.Rewolucja MarvelaW latach 60. Stany Zjednoczone ogarnęła rewolucja dzieci kwiatów. Z koleiświatem komiksu wstrząsnęła „rewolucja Marvela". Polski czytelnik możeprześledzić tę radykalną zmianę dzięki wydanej ostatnio serii Essential, będącejzbiorem pierwszych komiksów o superbohaterach z uniwersum Marvela.Historyk komiksu - Peter Sanders - dostrzega analogię między przewrotemMarvela a francuską Nową Falą. Marvel stworzył nowe formy narracyjne, poprzezktóre opowiadał coraz poważniejsze historie. Komiks przestał być płaskąhistoryjką o łapaniu złodzieja czy walce z kosmitami. Zaczął poruszać takietematy jak nietolerancja, dyskryminacja czy rasizm.Głównym kreatorem zmian był Stan Lee (Stanley Martin Lieber) - synżydowskich imigrantów z Rumunii. Sprawił on, że pomiędzy twórcami komiksua czytelnikami, zadzierzgnęła się autentyczna wspólnota. PrzysłużyłoLATO 2007189


się temu umieszczanie na stronach tytułowych komiksu nazwisk wszystkichautorów współtworzących dzieło, począwszy od scenarzysty, przez rysownika,liternika, po osobę kładącą tusz. Do tradycyjnej rubryki zawierającej listyod fanów dołączył rubrykę z wiadomościami o członkach zespołu Marvelai planowanych zeszytach. Aby zachować stały rytm wydawniczy, skorzystałz metody pracy stosowanej wcześniej przez innych wydawców komiksowych.Dzisiaj, za sprawą sukcesu w jej praktykowaniu, nazywana jest „stylem Marvela".Polegała ona na tym, że scenarzysta wraz z rysownikiem dokonywaliburzy mózgów, w wyniku której powstawał główny zarys historii, a nie szczegółowyscenariusz. Bazując na nim, rysownik kreślił plansze, które rozwijałyzarysowaną historię. Następnie scenarzysta dopisywał do pustych dymkówdialogi, kończąc tym samym proces powstawania komiksu. Autor grafiki stawałsię więc równoprawnym twórcą opowiadanej historii. Za sprawą Lee językkomiksu stał się bardziej wyrafinowany. Scenarzysta motywował tę zmianępotrzebą poszerzenia zasobu słownictwa swoich nastoletnich czytelników:„Jeżeli dziecko musi pójść po słownik, to nie jest najstraszniejsza rzecz, jakamoże mu się przydarzyć!".Lee w swoisty sposób przyczynił się również do zliberalizowania ComicsCode Authority (odpowiednika działającego dzisiaj muzycznego Parental Advisory).W 1971 roku Departament Zdrowia, Edukacji i Opieki SpołecznejStanów Zjednoczonych zwrócił się do niego z prośbą o napisanie historiiostrzegającej przed zażywaniem narkotyków. Owocem była opowieść o tym,jak Spiderman ratuje swojego najbliższego przyjaciela, który przedawkowałnarkotyki. Z powodu pojawienia się w treści komiksu zagadnienia nadużywanianarkotyków komiks nie otrzymał... pieczęci wspomnianego wcześniejCCA. Dla tej organizacji bowiem kontekst, w którym pojawiły się narkotyki,nie miał znaczenia. Pomimo kontrowersji wydawca zdecydował się pracęopublikować bez wspomnianej pieczęci. Fakt ten nie odbił się negatywnie nasprzedaży. Paradoksalnie wydarzenie to wywarło wpływ na liberalizację komiksowejcenzury.Humanizacja nadludziObok Staną Lee role głównych komisarzy rewolucji Marvela przypadają StevowiDitko, synowi Słoweńskich imigrantów, i Jackowi Kirby'emu Qacob Kurtz-190<strong>FRONDA</strong> 42


erg), synowi austriackich żydów. Stworzyli oni takie serie wydawnicze, jakThe Amazing Spiderman, X-Men, Fantastyczna Czwórka.W komiksie coraz mniejszą rolę zaczęły odgrywać komentarze scenarzysty,informujące czytelnika, co się dzieje w kadrze. Zdynamizowaniu uległrównież sposób przedstawiania akcji na obrazkach. Jednak o wiele ważniejszązmianą był sposób prezentacji sylwetki nadczłowieka. Do tej pory takie postaciejak Batman, Superman czy Green Arrow były płaskimi, wyidealizowanymi„mówiącymi manekinami", które można było podziwiać za ich heroicznewyczyny, ale trudno było się z nimi utożsamić.Postacią, która zrewolucjonizowaławizerunek superbohatera, jest Spiderman.W zamyśle jego współtwórcy- Staną Lee - człowiek-pająk miał byćw pewnym sensie antytezą bohaterastarego typu. Do tej pory nastolatkiw komiksie mogły odgrywać zaledwierolę pomocników dorosłych superbohaterów,tu po raz pierwszy nastoletnitrykociarz stał się głównym bohateremserii. W przeciwieństwie do bogaczai bawidamka - Bruce'a Wayne'a - Pe-ter Parker jest biednym licealistą, mającym z racji swej nieśmiałości i kujoństwaniskie notowania u płci przeciwnej. Nie posiada również odpowiedniejtężyzny fizycznej. Podobnie jak Clark Kent, Peter Parker pracuje w lokalnejgazecie. Jego konserwatywny wydawca szczerze nienawidzi Spidermana, któryjawi się jako uosobienie szkodliwego, liberalnego światopoglądu, godzącegow fundamenty społeczeństwa. Tym sposobem obnaża media jako narzędziewstecznej ideologii, a nie gwaranta demokracji. Dodajmy jeszcze do tegomoralne dylematy Parkera (w tym pokusę, aby stać się superłotrem), którychco krok doświadcza, młodzieżowy język, jakim się posługuje, emocjonalnąniedojrzałość, która wpływa na jego postawę - a zrozumiemy, dlaczegoczłowiek-pająk stał się tak bliski tysiącom młodych Amerykanów. W przeprowadzonejw 1965 roku ankiecie w College'u Esąuire studenci zaliczyli Spidermana- obok innego superherosa Hulka oraz Boba Dylana i Che Guevary- do najważniejszych dla nich rewolucyjnych ikon. Jeden z ankietowanychLATO 2007 191


uzasadniałswój wybór następująco: „Dręczą go nieszczęścia,kłopoty z forsą, sprawy związane z egzystencją,krótko mówiąc jest jednym z nas". TheAmazing Spiderman szybko stało się najbardziej kasowąserią wydawaną przez Marvela, czyniąc z niegopierwszego obok DC giganta amerykańskiego rynkukomiksowego.Za sprawą Spidermana komiksowi superbohaterowiestali się bardziej ludzcy. Tak samo jak zwykliludzie, zaczęli doświadczać dylematów moralnych,np. czy można wykorzystać nabyte supermoce, kradnącpieniądze dla najbliższych, którzy znaleźli sięw potrzebie? Także ujawniane w komiksie takie cechycharakteru jak nieśmiałość, niezdecydowanie, porywczość czyniły z superbohateraczłowieka z krwi i kości. Peter Parker pomimo nabytych w wynikuukąszenia przez napromieniowanego pająka mocy nie stał się mistrzem sztukwalki. Z konfrontacji z superłotrami wychodził zwycięskogłównie dzięki swojej inteligencji i sprytowi,do których jedynie dodatkiem były specjalne zdolności.Z drugiej strony istnienie przeciwników Spidermanajest konsekwencją źle wykorzystanej wiedzyi nieudanych eksperymentów naukowych. Owozłe wykorzystanie nauki odbija się nie tylko na cieleeksperymentujących, lecz także przemienia ich psychikę.Tym samym również sposób przedstawianiasuperłotrów i odpowiedzialności za wyrządzone złoprzestał być czarno-biały.Głos mają mniejszości!Drugą obok Spidermana ikoną wydawnictwa Marvel są X-Meni (autorstwaStaną Lee i Jacka Kirby'ego). Stanowią oni kolejny krok w ewolucji gatunkuludzkiego. Charakteryzują się wrodzonymi niezwykłymi cechami takimi, jakposiadanie anielskich skrzydeł, możliwość przenikania przez ściany, poznawaniecudzych myśli, przybieranie postaci dowolnego człowieka itp. Głów-192<strong>FRONDA</strong> 42


ni bohaterowie to studenci elitarnej akademii dla młodych mutantów, założonejprzez Charlesa Xaviera. Uczą się w niej korzystać ze swych wrodzonychzdolności w służbie obywatelskiej. Istnieje też druga grupa mutantów - Bractwo- skupionych wokół Magneto, byłego więźnia obozu koncentracyjnego.Grupa ta traktuje rasę ludzką jako zagrożenie dla nowego gatunku. Dążydo powstania świata bez ludzi. Seria stworzona w 1963 roku swój drugi oddechmiała w roku 1970 (twórcy Chris Claremont, Dave Cockrum), kiedydo szkoły Xaviera zaproszona została nowa internacjonalistycznagrupa X-Menów. Do tej pory etnicznie jednorodnaszkoła wzbogaciła się o studentów z Niemiec, Irlandii, Kanady,Związku Radzieckiego i Kenii. Ich pochodzenie stałosię istotnym tłem dla tworzenia portretów psychologicznychi świata przedstawionego komiksowych historii.Przełom lat 60. i 70. to w USA otwarcie nowej epoki, którejsymbolem stał się festiwal na polach Woodstock. Zazwyczajz rewolucją dzieci kwiatów kojarzą się takie hasła, jakwolna miłość, narkotyki, pacyfizm, synkretyzm religijny, tolerancjadla mniejszości (Murzynów, żydów, komunistów),skrajny indywidualizm. Prawie wszystkie z tych elementów,z wyłączeniem narkotyków, odnajdziemy w opowieściacho X-Menach, a konkretnie w ich nowej odsłonie z początku lat 70. Stąd zapewnenieprzypadkowo szkoła Xaviera dla uzdolnionej nadmłodzieży mieścisię nieopodal mitycznego miejsca spotkań hipisów.X-Meni stanowią rodzaj specyficznej subkultury, odrzucanej przez społeczeństwo.Autorom komiksu udało się w niej zebrać cały wachlarz rozmaitychosobowości. Ich cechy indywidualne nie były tylko kosmetycznym dodatkiemdo wizerunku superbohatera, ale stanowiły znaczący element w konstruowanychhistoriach. Równie ważne miejsce w scenariuszu, obok walki z innymimutantami, kosmitami czy złoczyńcami, zajmowało przedstawienie wzajemnychrelacji pomiędzy członkami komuny. Wchodzą oni pomiędzy sobą zarównow związki intymne, jak i otwarte konflikty. Doświadczają także uczuciazazdrości - o pozycję w grupie czy o względy dziewcząt. Ta różnorodnośćosobowości i rodzajów supermocy wpisuje się w postulowany przez hipisówskrajny indywidualizm. Miał on podkreślać wyjątkowość każdej osoby,w praktyce owa niepowtarzalność przeradzała się w postawę bycia pępkiemLATO 2007193


wszechświata. W drużynie X-Menów modelowym przykładem niepoprawnegonarcyza jest Wolverine.Kolejnym z istotnych elementów, wykorzystywanych przez komiksowychtwórców do ubarwiania fabuły, jest religijność bohaterów. Zgodnie z hipisowskimstylem życia mamy tu cały przekrójrozmaitych postaw religijnych. Nightcrawler,Banshee - katolicy, Cyklop - protestant,Wolverine - ateistyczny buddysta, Ororo -animistka, Collosus - komunista, Phoenix- episkopalianka, Sunfire - szintoista. Wątekreligijny został najbardziej rozwiniętyu dwóch postaci: Nightcrawlera i Wolverine'a.Ten pierwszy, z wyglądu przypominający diabła,jest żarliwym katolikiem,który w głębi serca... pragniezostać księdzem. Nie prowadzijednak aktywnego życiasakramentalnego, gdyż jegowspółwyznawcy nie są w stanie pogodzić przeżywanej przezniego wiary z demonicznym wyglądem. Odrażająca cielesnośćpredestynuje go bowiem raczej do wysłania na stos niż do seminariumduchownego. Z kolei Wolverine często ukazywanyjest jako praktykujący buddysta... chociaż jego buddyzmogranicza się tylko do praktyk zen, co czyni z niego „praktykującegoateistę".Ważne miejsce w świecie X-Menów zajmuje problem tolerancji. Fakt pojawieniasię tego zagadnienia w omawianej serii można wiązać ze społecznądebatą, jaka toczyła się w Stanach Zjednoczonych w latach 70. Jednym z celów,dla których Charles Xavier założył swoja szkołę dla mutantów, było pragnieniezmiany społecznego nastawienia do mutantów, którzy z powodu swejinności byli dyskryminowani. Pacyfistyczna „wizja Xaviera", w której mutancii ludzie żyją w zgodzie i wzajemnie się wspierają, przyrównywana jest dosłynnego „snu" Martina Luthera Kinga. Innym walczącym o prawa mutantówjest były więzień obozu koncentracyjnego - Magneto (Erik Magnus Lehnsherr).Odwzajemnia on ludziom negatywne uczucia, którymi darzą mutan-194<strong>FRONDA</strong> 42


tów. W swojej walce nie unika stosowania przemocy, wyznając zasadę „okoza oko - ząb za ząb". Ta postać z kolei porównywana jest do Malcolma X. Tymsamym seria o X-Menach najpełniej odbija społeczny klimat lat 70.StrażnicyPodsumowaniem i zwieńczeniem epoki superbohaterów, którzy od lat 30. nadobre zadomowili się w domach Amerykanów, jest komiks Allana Moore'ai Dave'a Gibbonsa Strażnicy. Nie tylko podsumował on pewną epokę, lecztakże sprawił, że od tej pory nic już w świecie superbohaterów nie jest takiesamo. W przeciwieństwie do omawianych wcześniej pozycji komiksowychdzieło Moore'a nie jest typowym zbiorem zeszytów z rozmaitymi historiami,ale przynależy do gatunku powieści graficznej. Tytuł sprzedał się w kilkumilionach egzemplarzy, trafił na listy bestsellerów, jako lektura znalazł sięw szkolnych i uniwersyteckich bibliotekach, uznawany jest przez krytyków literackichza jedną z najważniejszych książek drugiej połowy XX wieku. Powody,które przesądziły o jego szczególnej pozycji w historii komiksu, zasługująna osobny esej. Jednak na tyle wykraczają poza zakres tematyczny niniejszegoopracowania, że nie będziemy poświęcać im więcej miejsca.Strażnicy powstali w połowie lat 80. Hipisowskie ideały odeszły wraz z ichpiewcami za biurka przy Wall Street. Porzuciwszy swą antysystemowość, wyrażającąsię m.in. w odmowie podejmowania pracy zarobkowej wspierającej„faszystowski kapitalizm", stali się misjonarzami amerykańskiego snu, sprzedawanegocałemu światu na skalę dotąd niespotykaną. Rozpędzony wyścigzbrojeń pomiędzy USA i ZSRR dobitnie obnażał bezradność działaczy ruchówpacyfistycznych, którzy każdym kolejnym atakiem na administrację Raeganaprzyczyniali się do produkcji kolejnych bomb. A to z tego powodu, żede facto wspierali reżim komunistyczny, obnosząc się na swych defiladachze swoistym „umiłowaniem pokoju". Z kolei narkotyki przestały być egzotycznymdodatkiem do kwiecistej koszuli, stając się nową dżumą. Lata 80.w Stanach Zjednoczonych mijały pod znakiem eksportowania na cały światwypracowywanego przez dziesiątki lat mitu, głównie za sprawą kina - filmówfabularnych klasy A i B i całej masy produkcji telewizyjnej z Dynastiąna czele. W pewien sposób Ameryka konsumowała też swój własny mit. To,co Europa przyjęła od Ameryki, spowodowało „niestrawność" w jej układzieLATO 2007195


trawiennym, a poskutkowało ekspansją nihilizmu w obszarze kultury. Hasło„sex, drugs & rock'n'roll" zastąpiło inne - „no futurę".W takiej oto atmosferze niechęci do krainy Wuja Sama dwóch Brytyjczyków- Moore i Gibbons - dokonało przekonującej dekonstrukcji amerykańskiegosystemu. Na pytanie, o czym są Strażnicy, trudno precyzyjnie odpowiedzieć.Ilość problemów i wątków zawartych w komiksie tworzy tak bogatąmozaikę, że próbując streścić główny problem powieści, można by napisać,iż traktuje o dwóch fundamentalnych sprawach - życiu i śmierci. Zasadniczywątek opowieści toczący się w latach 80. stanowi śledztwo, które prowadzi jedenz głównych bohaterów - Rorschach - w sprawie zabójstwa innego superbohatera- Komedianta. Przeplatając główny wątek wspomnieniami z przeszłościsuperbohaterów, Moore dokonał rekonstrukcji zmian kulturowegopostrzegania ikony superherosa na tle przemian społecznych. Moore umieściłakcję swojego komiksu w realnym świecie z alternatywną historią. W tleodnajdujemy takie wydarzenia, jak wojna w Wietnamie - ale - wygrana przezAmerykanów, napaść ZSRR na Afganistan, śmierć prezydenta Kennedy'egoczy nie mająca miejsca w rzeczywistości trzecia kadencja Nixona. Działalnośćbohaterów Moore'a rozpoczyna się w roku 1939, a inspiracją do założeniamasek przez dorosłych ludzi są powstałe w tamtym czasie pierwsze komiksyo Supermanie i Batmanie. Wtedy również zakładają oni organizację Gwardzistów(oryg. Minuteman) - odpowiednik komiksowej Ligi SprawiedliwościAmeryki. W skład organizacji wchodzą: Sylwetka, Jedwabna Zjawa, Komediant,Zakapturzony Sędzia, Kapitan Metropolis, Nocny Puchacz, Człowiek196<strong>FRONDA</strong> 42


Ćma i Dolarówka. Czarno-biały moralnie komiks końca lat 30. przeniesionyw rzeczywistość mieni się jednak większą gamą barw. Pierwszy usunięty z organizacjijest Komediant za próbę gwałtu na Jedwabnej Zjawie. Sylwetka zostajezamordowana wraz z kochanką przez jednego z dawnych wrogów. Ofiarąmordu pada również Dolarówka. W 1947 roku Jedwabna Zjawa porzucakostium superbohaterki dla kariery gospodyni domowej. Do 1949 roku udajesię schwytać wszystkich superzłoczyńców, a łapanie handlarzy narkotykówi alfonsów nie jest tak zabawne, jak walka ze złoczyńcami w maskach. Gwardziścizostają rozwiązani. Związek zostaje reaktywowany w 1966 roku podnazwą Pogromcy Zbrodni. Tym razem zagrożeniem dla społeczeństwa mająbyć rozwiązłość, demonstracje antywojenne, narkotyki, niepokoje społeczne.W spotkaniu z inicjatywy Kapitana Metropolis biorą udział: Rorschach, Komediant,Doktor Manhattan, Nowy Nocny Puchacz, Jedwabna Zjawa 2 (córkaJedwabnej Zjawy) i Ozymandias. Ale umarłej w 1949 roku utopii nie udajesię wskrzesić. Pomimo tego część bohaterów wspólnie podejmuje pracędla rządu, a inni - jak Rorschach - prowadzą samotną krucjatę przeciwko zepsutemuświatu. Bunt policji przeciwko samozwańczym stróżom społeczeństwai społeczne naciski doprowadzają do uchwalenia w 1977 roku ustawyKeeney'a zakazującej działalności bohaterów w maskach bez rządowej licencji.Mury pełne są napisów „Who watches the watchmen?", czyli „Któż pilnowaćLATO 2007 197


ędzie samych strażników?" (tłumaczenia zaSłownikiem wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznychWładysława Kopalińskiego na podstawieoryg. łac. „Quis custodiet Ipsos custodes?").Strażnicy stają się wrogami wszystkich. Rządzącynie chcą się dzielić władzą, społeczeństwonie chce stróżów moralności. W wizjiMoore'a amerykański sen sam staje się Molochempożerającym własne dzieci. W jednej zescen komiksu Nocny Puchacz zwraca się do Komediantaz pytaniem: „Ale ten kraj się rozpada.Co się stało z Ameryką? Co się stało z amerykańskimsnem?" Odpowiedź brzmi: „Spełniłsię. Patrzysz na niego". W tle widać obłok gazułzawiącego, użytego do rozpędzenia demonstrantów.Dlaczego ten dialog jest w świecie Strażników tak znaczący? Otóż,dotyczy on równolegle dwóch rzeczywistości - po pierwsze autorytarnej władzyz demokratycznym mandatem, stojącej na straży moralności i reprezentowanejprzez bohaterów dialogu, po drugie zaś - zwolenników społeczeństwaotwartego, reprezentowanego przez tłum. Podział ten przebiega takżew duszach samych bohaterów. W finale całej historii okazuje się, że jednymi drugim chodzi wyłącznie o władzę dla niej samej, a wielkie idee są zwyczajniepuste. Jedyną postacią, której w tym konflikcie kręgosłup moralny nie zginasię pod naporem kompromisów, pozostaje Rorschach. Jednak dla bezkompromisowości,którą uosabia, nie ma miejsca w żadnej z rzeczywistości. Musiwięc zginąć. Strażnicy nie są jednak przykładem kolejnej powieści antysystemowej,chociaż punkowe „no futurę" odbija się echem na murach NowegoJorku. Moore dokonał przede wszystkim krytyki cywilizacji. Cywilizacji, którazapomniała o tym, co należy do rzeczy pierwszych, w której relatywizm zatarłdawne wyraziste pojęcia i sens jej trwania.***Komiksy o superbohaterach nadal wychodzą, chociaż już nie w takich nakładach,jak w czasach swej świetności. Nadal kształtują postawy młodych czy-198<strong>FRONDA</strong> 42


telników, gdzie na dobre zadomowił się ów ponadczasowy konflikt, przedstawionyw dziele Moore'a. W dzisiejszym świecie superherosów pragmatyzmi kompromis coraz częściej wypiera czarno-białe podejście do dobra i zła. A teprzestały być pojęciami jednoznacznymi. Dzięki temu rzeczywistość opisywanaw komiksach jest zdecydowanie bliższa realnym doświadczeniom czytelników.Ale w takim razie po co komukolwiek superbohaterowie, którzy nie sąjuż super-, a pozostali już -men?Chyba, że jak twierdzą niektórzy, Rorschach żyje.ŁUKASZ ŁANCOWSKIWSPÓŁPRACA: MAREK HORODNICZY I PIOTR WALEWSKIŹRÓDŁABatman Hush, Jeph Loeb, t. 1, Egmont, 2005Batman Hush, Jeph Loeb, t. 2, Egmont, 2006Batman Przysięga zza grobu, pr. zb., Beta Books, 1991Batman Showcase, pr. zb., t. 1, DC Comics, 2006Darednil Essmtial, pr. zb., t. 1, Mandragora, 2006Powrót Mrocznego Rycerza, Frank Miller, Egmont, 2000Strażnicy, Alan Moore, t. 1, Egmont, 2003Strażnicy, Alan Moore, t. 2, Egmont, 2003Strażnicy, Alan Moore, t. 3, Egmont, 2004Superman Showcase, pr. zb., t. 2, DC Comics, 2006The Amazing Spiderman Essmtial, Stan Lee, t. 1, Mandragora, 2006The Pmisher, pr. zb., t. 1, Mandragora, 2006X-Men Essmtial, pr. zb., t. 1, Mandragora, 2006vnvw.adherents.com/lit/comics/Batman.htmlwww.wikipedia.org hasła: Bob Kane, Bill Finger, Captain America, DC Comics, Jack Kirby, JerrySiegel, Joe Shuster, Julius Schwartz, Justicue Legue, Spiderman, Stan Lee, Steve Ditko, Superman,X-MenILUSTRACJEStr. 180, 182, 184: Superman, Superman: For Ali Seasons; Copyright © 1998, 1999, 2006 DC Comics;© for the polish edition by Egmont Polska 2006Str. 186: Batman, Rire et mourir, Copyright © 1988 DC Comics; For the French edition: Copyright ©2000, Guy Delcourt ProductionsStr. 189,191,192: Spiderman, Copyright © 1962,1963,1964,1965 and 1996 Marvel Characters; ForPolish edition : Copyright © 2006, Mandragora Sp. z o.o., Marvel Characters, Inc.Str. 193, 194: X-Mm, Copyright © 1975, 1976, 1977, 1996 Marvel Characters, Inc.; For the Polishedition: Copyright © 2006, Mandragora Sp. z o.o. Marvel Characters, Inc.Str. 196, 197, 198: Strażnicy, t.l; © WATCHMAN. Originally published In the US by DC Comics- Copyright © 1986, 1987 DC Comics; © for the Polish edition by Egmont Polska 2004x


Incal bardzo przypomina świętego Craala, a w naszym,chrześcijańskim, realu jego odpowiednikiem są święciPańscy, zrzucani w kluczowych punktach niczym niebiańscykomandosi, którzy pomagają utrzymać fronti przygotować grunt pod przyszłe zwycięstwo.I ncalC Z Y L IDROBINA ŚWIATŁAW MROKULECHJĘCZMYKDożyliśmy tego, że monumentalne wydanie komiksu Incala Moebiusai Jodorowsky'ego stało się wydarzeniem kulturalnym. Oto coś, co zaczynałojako powieść w obrazkach dla uczących się czytać dzieci i półanalfabe-2Q0 <strong>FRONDA</strong> 42


tów, okrzepło, nabrało ambicji i wreszcie wkroczyło na teren zarezerwowanywcześniej dla ambitnego filmu i literatury. W końcu doszło i do metafizyki.Historia komiksu mogła się potoczyć inaczej. W Londynie w roku 1836 rozpoczętodruk humorystycznej powieści rysunkowej w odcinkach o Klubie Pickwicka,jednak Karol Dickens, który miał robić podpisy do rysunków, tak sięrozhulał, że tekst zaczął wypierać obrazki i zamiast komiksu wyszła powieśćz ilustracjami. Nawiasem mówiąc, rysownik nie zniósł tej degradacji i popełniłsamobójstwo. Takie mogą być skutki braku koordynacji między grafikiema literatem. Między Moebiusem (pseudonim) a Jodorowskim współpracaukładała się znakomicie i w rezultacie otrzymaliśmy komiksowy eposmetafizyczny o walce mroku ze światłem. Nielichy to temat, którego próżnoszukać w powieściach tzw. głównego nurtu, metafizyka schroniła się doscience fiction i komiksu. Nie po raz pierwszy Bóg odsłania przed maluczkimito, co zakrył przed mądralami i faryzeuszami.Science fiction wcześniej sięgnęła po tę tematykę i komiks wiele jej zawdzięcza,zarówno w formie, jak i treści. Literatura ta w swoich bardziej naukowychpoczątkach chętnie karmiła się niesprawdzonymi a efektownymi hipotezami,a kiedy do grona nauk, którymi się zajmowała, włączyła teologię,rolę tych hipotez zaczęły odgrywać wszelkiego rodzaju herezje oraz strzępkireligii i mitologii Wschodu, spopularyzowane przez różnego rodzaju domokrążcówezoteryki.Nieznane mi jest środowisko, z którego wyrósł Jodorowsky. Rosja, Ukraina,Argentyna to za mało. W jego filmach (nielicznych, ale generujących kult)i scenariuszach komiksów nie widać wpływu chrześcijaństwa ani jako podglebiaświatopoglądu, ani jako źródła buntu, jest natomiast jakaś nieokreślonaatmosfera hiszpańskości, która przywodzi na myśl Cervantesa, Bunuela, Dalego.Nawiasem mówiąc, Salvador Dali miał za niebotyczną sumę zagrać rolęcesarza w przygotowanej przez Jodorowsky'ego filmowej wersji Diuny. CzerpałJodowsky swoje pomysły i idee zewsząd i zawsze nadawał im swój, niepowtarzalnycharakter. W jednym z filmów skorzystał z japońskiej opowieści0 samuraju, który chcąc odpokutować popełnione morderstwo, postanawiaprzekopać mieszkańcom pewnej góralskiej wioski tunel, żeby im skrócić drogędo najbliższego miasteczka. Kiedy po latach odnajduje go dorosły już i szukającypomsty syn zamordowanego, odkłada egzekucję do ukończenia tunelu1 zaczyna pomagać w kopaniu, żeby nie czekać zbyt długo. Zwróćmy uwagę,LATO 2007201


że ta piękna i mroczna japońska historia mogłaby powstać w kręgu kulturyhiszpańskiej, ale nie polskiej czy francuskiej.A jaka teologia stanowi zaplecze tego, bądź co bądź, metafizycznego eposu?Również i tutaj wyławia Jodorowsky swoje pomysły z tej wieloskładnikowejzupy, jaka wypełnia głowy spadkobierców cywilizacji zachodniej. Madonnawyznaje kabałę, Tom Cruise jest scientologiem, Bush senior (tzw. Bush41) świętował pod piramidą Cheopsa w sylwestra 2000 początek tysiącletniegopanowania masonerii amerykańskiej nad światem, a Bush 43 wierzy, żerozpoczęła się sekwencja Apokalipsy i należy szykować się do Armagedonu.Ten komiks nie jest sekciarski, miał być dla wszystkich, dlatego znajdziemyw nim kawałki wierzeń i mitów, dostępnych na pchlim targu zachodniej kulturypopularnej.Sam Jodorowsky jest fanem, adeptem, wyznawcą (niepotrzebne skreślić)tarota i kilka postaci komiksu wziął wprost z jego kart - przede wszystkimgłównego bohatera Johna Difoola (Głupi Jasio) czy Solunę, połączenie słońcai księżyca. Stwórcą tego świata jest demiurg, bóg niższego rzędu (czasem złylub niepoczytalny, tu pozytywny), co każe myśleć o kabale Luriego. Podobniejak pomysł drobiny światła uwięzionej w mroku, występujący już w II wiekupo Chrystusie u gnostyków Setian, a w bardziej schrystianizowanej postacipojawiający się w legendzie o Graalu.202 <strong>FRONDA</strong> 42


W eposie Jodorowsky'ego na poziomie ludzi i innych stworów materialnychzamieszkujących ten świat panuje wojna wszystkich przeciwko wszystkim,czyli ogólne mordobicie a la manierę russe, jak mawiał Witkacy. Jednakza kulisami, na poziomie nadprzyrodzonym, zmagają się siły Światła i Mroku.Mefistoteles w Fauście twierdzi, że to Mrok jest matką wszystkiego, i jestto w pewnym sensie prawda. Wszechświat pozostawiony samemu sobie, powygaśnięciu gwiazd, pogrąży się w mroku. Właściwie samo istnienie światłajest wystarczającym dowodem na istnienie Boga. Światło wymaga stałego dopływuenergii, gdzieś musi być elektrownia. W komiksie Mrok jest o włos odzwycięstwa (dosłownie, nie zdążył opanować jednego włosa bohatera), kiedynastępuje Boska interwencja i opowieść wraca do początku. W teologii tegodzieła świat powtarza się wciąż od nowa jak płyta, która się zacięła, a jego dalszeistnienie jest dobrem samym w sobie.Przekonanie o cykliczności historii jestwłaściwe hinduizmowi, ale i w naszej cywilizacjinie jest czymś obcym. Wyrażali jestoicy, a w III wieku po Chrystusie głosiłje niezawodny Orygenes, zawsze balansującyna granicy herezji. Traktował on światjako coś w rodzaju ogródka działkowegoBoga i uważał, że po końcu świata Bógmusi stworzyć go od nowa, żeby nie zostaćbez zajęcia. Nieco później wiarę w powrótświatów głosi Nietzsche. Jednak ideareinkarnacji świata jest zasadniczo obcaduchowi chrześcijaństwa. Wierzymy, żeświat został stworzony w określonym celui po jego realizacji zostanie zwinięty. AnnaKatarzyna Emmerich, chyba największawizjonerka w dziejach Kościoła (Jan PawełII pielgrzymował do jej grobu), twierdziła,że celem świata jest wyhodowanietylu świętych, żeby zastąpili upadłe anioły(„Świat jest maszyną do produkowaniazbawienia"). Geniusz"komputerowy z Ka-LATO 2007


nady, niejaki Fredkin, twierdzi, że wszechświat jest komputerem w trakcierozwiązywania zadania. Spytany, czy wierzy w Boga, odpowiada, że nic na tentemat nie wie. „Wiem tylko - mówi - że na początku było pytanie, a na końcubędzie odpowiedź". Ładnie.W eposie Jodorowsky'ego świat nie ma jednak celu, może demiurg tegoświata nie uprawia ogródka jak Bóg Orygenesa, ale siedzi z piwem przed ekranemtelewizora i puszcza raz po raz na wideo swój ulubiony film. Po demiurgachmożna się spodziewać wszystkiego.A czym, lub kim, jest w tym wszystkim tytułowy Incal, raz przedmiot, razosoba? Można chyba powiedzieć, że jest gadżetem, za pomocą którego siłanadprzyrodzona steruje biegiem historii. To sterowanie historią jest, jak sądzę,przedstawione ze znakomitą intuicją - przypomina żeglowanie pod wiatr,cały czas na granicy katastrofy - jest po prostu nieustannym zarządzaniemkryzysem. Incal bardzo przypomina świętego Graala, a w naszym, chrześcijańskim,realu jego odpowiednikiem są święci Pańscy, zrzucani w kluczowoważnych punktach niczym niebiańscy komandosi, którzy pomagają utrzymaćfront i przygotować grunt pod przyszłe zwycięstwo.Trudno nie wspomnieć o ludzkim bohaterze eposu, jakże różnym od tytanicznychSupermanów i Conanów. Jest nim John Difool (Głupek, jedna z karttarota), mały człowieczek, romansowy kawaler i kiepski prywatny detektyw,cieszący się szczególną opieką Incala, bo jest jakoś niezbędny do realizacji planuodnowienia świata. Jego pierwowzorów należy szukać nie w komiksach,lecz w beletrystyce. Zapijaczony detektyw to postać z powieści Chandlera niedo oderwania już od interpretacji aktorskiej Humphreya Bogarta, a małegoczłowieczka, na którym przez chwilę zawiesza się los świata (albo i wszechświata),znajdziemy w znakomitych powieściach Philipa K. Dicka, tego Dostojewskiegoscience fiction.Jak ocenić miejsce eposu Moebiusa i Jodorowsky'ego w kulturze Zachodu?Przecież drukowany w częściach gości on w umysłach młodych i nie takjuż młodych ludzi od wielu lat. Na pewno jesteśmy daleko od oświecenia,wiary w siłę ludzkiego rozumu, w naukę i postęp. Jest jak u Heraklita: zawszei wszędzie to, co niewidzialne, rządzi tym, co widzialne. Na pewno nie mamytu pochwały sił demonicznych czy wręcz satanistycznych tak mocno obecnychw muzyce młodzieżowej. Mamy w sferze nadprzyrodzonej pewien bigos,który może oddaje stan umysłu autora scenariusza, a przy okazji zachod-204 <strong>FRONDA</strong> 42


niego inteligenta, a może ze względów marketingowych jest tak pomyślany,żeby każdy mógł go po swojemu zinterpretować. Tak czy owak, dobrze, że ludzie,których stać na wydatek 150 złotych, mogą zapoznać się z tym komiksowymeposem Jodorowsky'ego w znakomitym przedstawieniu graficznymMoebiusa i - co ważne - w bardzo dobrym, dowcipnym przekładzie i z erudycyjnymposłowiem Wojciecha Birka.LECH JĘCZMYKILUSTRACJEStr. 200: Incal; Copyright © 1981, 1982, 1983, 1985, 1988, 1990, 2003 Les Humanoides AssociesS.A. - Geneve; Copyright © for the Polish edition by Egmont Polska 2006Str. 202: Megalex, Garbaty anioł; Copyright © 2002 Les Humanoides Associes S.A. - Geneve; Copyright© for the Polish edition by Egmont Polska 2003Str. 203: Kasta Metabaronów, Prababka Oda; Copyright © 1997 Les Humanoides Associes S.A. - Geneve;Copyright © for the Polish edition by Egmont Polska 2003Str. 205: Technokapiani, Szkoła penitencjarna; Copyright © 1999 Les Humanoides Associes S.A. - Geneve;Copyright © for the Polish edition by Egmont Polska 2003


Nie chcę ranić innychGeneralnie nic lubię bvc Miniowany, lviiirazem jednak siaralem sic ::icl,iksów,ići pozwoliłem n.i lo. 1 kiedy wreszcie malerial h\'l gol owy i obejrzałemIr.igmcniy z moimudziałem, okazało się, że nie zawsze nioj-c hvć tłumnyz moich zdolności komunikacyjnych. Przejąłem się, ho nawelnie zdawałemsobie sprawy z tego, jaki jesieni. Wiele bliskich mi osób próbowało mi uświadomićmoje zachowanie i chyba nie umiałem tego przyjąć do wiadomości.Teraz mam bezpośredni dowód i nie mogę go zanegować. Nie zamierzamprzepraszać, ale chcę dokonać prawdziwie pozytywnej zmiany w sobie, byćlepszym człowiekiem. Nie chcę ranić innychnaprawdę nie jesieni laki.SHAWN „CLOWN" CRAHAN (SLIPKN0T)


Reality shows zagrażają społeczeństwuItfuik Dwarl wyraża moje obrzydzenie prasa brukowa,kutia jesi pełna kłamstw, która przedstawia światw kolorach czarnym i białym, bez półcieni. Natomiast(,'ii/icnik as zrodziła moja nienawiść do reality shows.Uważam, ze reality shows nie tylko są czymś okropmni,ale wręcz zagrażaj;} spolcczeńst wu.|... | W Szwecjimamy reality shows na każdym kanak', o każdej porzednia. Amerykańskie i własne. Kaziła stacja nadaje dwa,lizy, cztery reality shows. I pokazuje nam ludzi mającychobsesje na punkcie własnego ego. W żadnym z tych programów nie |\ula żadna inteligentna kwestia!I mam po--ważne obawy, że dla wielu młodych ludzi ci popaprańcysą dziś wzorami do naśladowania. Skoro telewizja poświecąim tyle czasu, miliony ich oglądają, a brukowcerobi.) z nii h gwiazdywiesz, wystarczy na ekranie pójśćz kimś do łóżka, a nazajutrz jesteś na okładceto może11 zęba być jak oni?LEIF EDLINC (CANDLEMASS)Zwróciłem się w stronę BogaKilka lal lemu zwróciłem sic w sironę boga, zostałem chrześcijaninem.Ale to 111 \ w. 111), i spiawa, a poż.a lym kwestia zbytzłożona, by przegadaćją w wywiadzie, lak czy inaczej nie sadzę, bym ntćigl powiedzieć o sobie,że żvje w całkowitej zgodzie z przykazaniami Pana. Nazwałbym się raczejstudentem, kiory ciągle sic lego uczy. Nie jesttez prawdą, że obnoszę się zeswoją wiarą. Zwłaszcza że spotkałem się z atakami ze strony ludzi, którzyuważają, że przeżycia religijne są zarezerwowane dla osób żyjących w bojaźniprzed piekłem, a komuś, kto nagrzeszyl tyle co ja, wara od religii. Czyjednak ktoś, kto upadł tak nisko, ze i rafii do pieklą za życia, nie ma prawaszukać drogi do Boga?DAVE MUSTA1NE (MECADETH)


Wróciłem na łono KościołaObecnie powróciłem cło mojej wiary. Byłemochrzczony jako katolik i obecnie znowuczytam Biblie, chodzę do kościoła... Sex,drugs and rock'11'roll przestało bvc dla mniepriorytetem. Mysie, ze wykonuje teraz pracedla Boga- stąd na płycie sporo odniesieńdo Pisma Świętego. [,..| Niedawno zmarłamoja matka, dwanaście lat temu straciłemojca i powiem szczerze, że bardzo chce ichznowu zobaczyć. Nie wiem, co będzie pośmierci, ale mam nadzieję, ze dzięki wierzebędę mogl ich znowu spotkać, ponieważ bardzoza nimitęsknię.PETER STEELE (TYPE O NECATIVE)


Źle rozumiana wolnośćHolandia wydaje się jednym najbardziej liberalnych krajów w burojiic.Czy twoim zdaniem swobodny dostęp do miękkich drągów, legalizacja małżeństwhomoseksualnych i inne swobod\ obywatelskie odnoszą pozytywnyskuteksjioleczny?Nie, nie sądzę. |...| budzie są zbyt głupi, by dawać im wolna rękę wewszystkim, co chcą robić.Ib prawda, ze w Holandii obywatele mają zapewnioneswobody na nieco innym poziomie, ale czasem wydaje mi się, że towszystko powoli wymyka się spot! kontroli. Oczywiście, widząc to, co dziejesic w wielu innych krajach, jestem szczęśliwy, że mieszkam właśnie tutaj,ale tutejszy system jest bardzo niedoskonały. Jeśli homoseksualiści chcą się|iarz\c, to OK, nie jest 10 mój problem. Nie muszę na to patrzeć. Z koleiw przypadku drągów wydaje mi się, ze nie różnimy się zbytnio od innychkrajów. OK, możesz tu sobie swobodnie zapalić zioło, ale w innych krajachludzie tez palą i nikt im w tym szczególnie nie przeszkadza. Sam nie palę,wolę się na|iić, więc to także nie jestmój problem. Wolność jest jednak źleprzez większość osób rozumiana. Często próbuje się ją jeszcze bardziejnaginać,bo nie ma konkret tnch, moim zdaniem, potrzebnych zakazów, któretrzymają spioleczeńst wo w ryzach.Uważani na przykład, że tutejsza policjapowinna mieć więcej praw. Idąc ulica, możesz mundurowego wyzywać odkutasów, w większości nie reaguje, bo nie ma do tego prawa, 'li) nie jestnoi malne. Sjaćibuj to zrobić w innym kraju, od razu skopią ci dupie...PATRICK BOLEIJ (SEVERE TORTURĘ)OPRACOWANIE: MH


No i he, he, jak ten czas płynie, już dziesiąty dzioneko wodzie. Jestem waterianinem, niech się chowają ciwszyscy weganie i frutarianie. Stosuję najczystszy moralniesposób odżywiania.PERWERSYJNYINACZEJczylinormalsJak zacząłem, był 27 lutasa, pogodny. Dygnąłem na rowerze do Lubartowa.Pierszy ten dzionek taki zupełnie ścisły to nie był, albowiem rano marchewka,a po zmarzniętym powrocie woda z miodem i czarnoporzeczkowym sokiem.Taki jestem dokładny i skrupulatny, bo wiadomo, głodówka jest to najważniejszewydarzenie dnia, wszyskie dzienniki o tym trombią i polsatoski też, i MonikaOlejnik ciągle o tym gada urywanymi zdaniami z wybitnymi postaciami.210 <strong>FRONDA</strong> 42


Tak więc popierdalam szosą, mijam Kozłówkę, mijam Skrobów, słońce.A potem wracam tą samą drogą, słońce zachodzi czerwonym okiem monstergada,jest to graficzny prosty znak z japońskiej flagi. Paluszki w rękawicachzdrewniałe, naciągam na dłonie rękawy swetra, choć niewygodnie tak trzymaćtakimi bułami kierownicę. Jadę i dumam - ptaki, koty, psy i my, rozpryśniętepęcherzyki białek, pulsujące w nieustającym procesie. Efekt dominaw zwolnionym tempie, sukcesyja pokoleń. Iskrząca rosa. Jak ten cały białystaf stopnieje i wsiąknie w ziemię, dołączą robale, żaby, chlorofilowe baterejkisłoneczne zewsząd wychyną, wszystko będzie do siebie żywe przytulone.Teraz wygląda to posępniej.To było wczoraj, a następnie jest dziś. Trochę ciśnie w brzuchu, w uszachszy szy, normal, trzy pierwsze dni. Niespodziewanie odwiedził mie stary znajomy.Jasny łeb ma drań, trochę zgorzkniał, w naszym wieku to norma, a i takwymiana myśli z nim to frajda. Rozmawialiśmy o jego synu, co za miesiącprzyjdzie, o apokalipsie, o Korwinie. Wyjeżdżając z podwórka, zarył auto weśniegu, aleśmy poradzili.Więc niezbędność lewatywy nieszczęsna, tylko tego mi trzeba, żeby miektoś przy tym zobaczył, jak klęczę z rurką w zadzie. Teraz noc, znów ścisnąłmróz, palę pod kuchnią, żłopię gorące wodę.Albowiem jest to głodówka afirmacyjna, w odróżnieniu od protestacyjnej,za, nie przeciw. I bez dwóch zdań, sposobniejsza pora byłaby po roztopach,ale takie mie porządanie głodu sparło, że nie chciałem czekać. Już ze trzy latanie głodówkowałem. Zimno jak głodno. Trzy pary kalesraków, podkoszulek,bluzka, sweter i bluza, czyli classic cebulka, skarpetów dwie pary. No, alerano w domu osiem celsjuszów, to trzeba tak. Planuję dane przedsięwzięcieprzeciągnąć, a nawet z lekka przegiąć pałę. Jak będzie, tak będzie, pozapiskujęwydarzenia i wrażenia, boż przecież to przygoda że hej, z tego powodu każdejchwili szkoda. Antykonsumpcjonizm pełną paradoksalną gębą, bo gęba antykonsumpcjonizmupowinna być pusta. A teraz idę se czytać do wyra.No i he, he, jak ten czas płynie, już dziesiąty dzionek o wodzie. Jestem waterianinem,niech się chowają ci wszyscy weganie i frutarianie. Stosuję najczystszymoralnie sposób odżywiania.Zima, co się na pozór ku schyłkowi miała, znowu każe dawać ostro dopieca. Dziś zbierałem'deski, kołki, słupy, a i gałęzie, co się dało, dalejże toLATO 2007 21 1


pilarko ciąć na kawałki, co do pieca i ojcowskiego kominka wlezą. Spora stertasię uzbierała, ufam, że starczy do odwilży, bo choć czuję się dobrze, to siłjakby mniej, takich do skokowego wysiłku. Bo tam wstać gimnastykę zrobić,rozpalić pod kuchnią to spoko.Wymyśliłem arcydowcipną odpowiedź na pytanie, jak długo będę godował- aż mi dupa zarośnie.Miło patrzeć mnie, co jestem sknerotykiem kutwą, jak pięknie organizmoszczędza energię. Na gębie ustały mi skurcze mimiczne, tak zwane miny.Mordziel jak u indiańskiego wodza. Zero zbędnych ruchów, każda czynnośćsama z siebie wykonuje się maksymalnie ergonomicznie. Na początku, trzeciego,czwartego dnia, kiedym energicznie podnosił się z przykucu, ciemnośćspadała na oczy i napływało uczucie omdlewania. No, ale to znam z wcześnieji nie robi bardzo wrażenia, ot, oddech trzeba głęboki szybko złapać, przytrzymać,przeczekać. Już też po lewatywach, nie będę opisywał tej niedolikomicznej, dość, że zmodernizowałem zaworek przy rurce do wlewek. A jak?Wywaliłem po prostu cieknącego wiecznie drania.Mróz nocami ostatnio taki, że znów obie szyby, zewnętrzne i wew oszronione.W pokoju osiem, czternaście celsjuszów. To do wiadra czasem wodęgorącą leję, kopyta i dłonie po łokcie wkładam, akumuluję kalorie, to dajeulgę dużą. A wczoraj przed spaniem bawiłem się emerycką poduszką elektryczną,przykładając na klatę, brzuch, między uda. I też zrobiło się znośniej.Wykombinowałem przy okazji teoretyczną śliczną oprawę do nieprzeżuwania.Co jest teraz naprawdę rewolucyjne, ideolo trendy? Osama? Eeee.Antyglobaliści? Eeee. No, co dziś jest pod prąd do przodu najbardziej antysystemowe?Osama daje tylko systemowi pretekst do nowych zamówieńw zbrojeniówce, to dobroczyńca kompleksu militarno-przemysłowego, smokwawelski do straszanki wyborców. Antyglobaliści z tymi swoimi zasłoniętymibuziami i koktajlami mołotowskimi, szyby rozbijający i witryny tłukący jużstali się monotonni, dzięki nim system może demonstrować, jaki jest otwartyi tolerancyjny, nawet dla radykałów, młodość się musi wyszumieć. Otóżnajbardziej rewolucyjna w systemie ultrakonsumerskim, gdzie osoba jesttraktowana jak tuba do wyciskania szmalu, jest, jest... asceza. Minimalizacjapotrzeb, przeskalowanie miarki niezbędności. To, co niezbędne, i nic pozatym. Z uwzględnieniem ingerencji reklamy i presji otoczenia, co stara sięzakres niezbędności ustanowić w naszym imieniu. Dalej - dawać zakupowe212 <strong>FRONDA</strong> 42


pierszeństwo temu, co ma piętno rąk ludzkich żywych, a nie plastikowe z foremki.Robić, co tylko można, własnym sumptem. I zupa z kartofli, kapustyi marchwi, a nie z torebki. Tak postępując, dajemy systemowi, co się wyrodzilw monstrualną kasę fiskalną, konkretnego prztyka. Nieźle wykombinowane,co? Bez przemocki, bez rabanu, z poszanowaniem human dygnity godności.No, to takie żarty, igraszki myślowe, bo ideolo daleko za rzeką w te dni bezłyżki. Ale i bez sracza. Nie mam po co odwiedzać sławojki. No, chyba żeby podróżsentymentalna. To takie dziwne, jeszcze niedawno co dzień, a teraz...Na poważnie, myśl o tym, że świat z ludzkimi rolami do odegrania to samograj,i tajemnica jest w transcendencji, tylko tam. I że jest droga, którą tammożna dojść. I że cierpliwe ćwiczenie umysłu pozwala wyswobadzać się z kołowrotka.Żeby nie ganiać po świecie, to tu to tam, za tym albo za tamtym,bez końca, potrzeba powściągania apetytów. Asceza, ale nie masochistyczna,jako racjonalny wybór, co daje frajdę.Tak i siadam co dzień do medytacji, żeby ekscesy umysłu rozbrykanegona wszystkie strony powściągnąć. A choć już to od lat kilkunastu praktykuję,czuję się jak nowicjusz, na samym początku drogi. I dociera do mnie corazprzejrzyściej, że Nauka wsiąka w nas, kiedy spulchnimy grunt na jej przyjęcie.Nie można przecwaniaczyć i połknąć jej, popijając pyfkiem z sześciopaka.Chyc narasta, idę napalić pod kuchnią.Czternasty dzionek leci właśnie, przelatuje cicho jak bocian, nie jakaś naddźwiękowaodrzutówka. Tato przywiózł z Lublina ziółka, a to pokrzywy liść,poziomki, a to owoc dzikiej róży. Bardzo się uradowałem, bo woda gotowanasote już mi trochę zbrzydła. Wczoraj z nieco zdezelowanej kolekcji modelipozbierałem z różnych egzemplarzy części zamienne do przeszczepówi złożyłem gracki dwópłatowy odrzutowiec, a potemz rozpędu wyremontowałem uskrzydlony czołg hybrydę,dwa technomutanty, skończywszy, pozierałem na efekti byłem zadowolony. Zabawna była przygoda z klejem, cogo znaleźć nie mogłem. Przeszperałem wszystkie zakamarkiw starym i nowym domu, zero. A dobrze pamiętałem, musi być,oryginalny revell do klejenia plastikowych modeli, granatowypojemniczek z igłowym dozownikiem, idealny do.Poświęciłem na poszukiwania absurdalnie dużoczasu. Znajdowałem' ławice zagubio-LATO 2007


nych szpargałów, znalazłem sporo przydatnych gadżecików,a tego nie. Ale tak już byłem nakręcony i zaangażowany,że nie popuściłem, wsiadłem na rower i pojechałem doSamoklęsk. Droga zaśnieżona, ale przejechać się dało,sił starczyło. Wiatr chłodny, choć słonecznie, odpółnocy wiejący. W GS-ie u pani Gabrysi kupiłemklej chloroakrylowy, co miał opakowanie z hasłem„skleja nawet złamane serca...". Tato opowiadał mi,że przed wojną hasłem reklamowym kondomów Olłagum było„prędzej serce ci pęknie". Klej okazał się znakomity. Chwytaszybko i mocno. Zestawianie, dopasowywanie i montowaniedało mi kupę frajdy. Potem wziąłem się za remont Po2, kukuruźnikatak zwanego, piękna poczciwa filigranowa sylwetka,na szczęście ułamał się tylko górny płat, delikatnepodwozie i śmigło ocalały. W ogóle na głodówce jest fazado czynności reperacyjno-porządkowych, na które zwykle nie ma czasui cierpliwości. Zniknął też gdzieś pośpiech, którego nienawidzę. Ruchy terazwymierzone, oszczędne, pogoń za własnym ogonem nie występuje. A tydzieńtemu odwiedzili mnie synowie. Zrobił się kochany gwar, darcie kotów, opowiadaniao szkole, o kumplach, o gierkach PCcianych. Gotowałem im, dośćbeznamiętnie, nawet z platoniczną przyjemnością wdychając wonie smażonejcebuli. Zrobiłem Andrzejowi kuszę. Sam w dzieciństwie marzyłem o takimsprzęcie, ale. Trzy dni intensywnych prac badawczo-rozwojowych nad spustem,cięciwą i łuczywem, ale jak przywaliła w wersji ostatecznej, to bełtz drewnianej kredki rostrzaskał się, trafiając w ścianę, na drzazgi.Więc ogień, rozpalanie ognia. To w zimie czynność rytualna, to przywołanie.Za oknem wygwizd, mróz ściele się przy podłodze i podchodzi corazwyżej. Drętwieją palce u dłoni. Na głodnego czuje się to dotkliwiej. Ot, napiłbysię człowiek czegoś gorącego, łapy zagrzał. Więc małą ostrą ciesielskąsiekierką rozłupuję suchą sosnową deskę na szczapki, układam na rusztachpaleniska, na to większe gałęzie, bierwiona, co jest. Potem gazeta zwiniętaw luźny rulon, zapałka i odpalamy znicz olimpijski, podtykając zarzewie podnajdrobniejsze szczapki, te załapią najszybciej, od nich pójdzie reszta. Zimącug jest git, komin wywiewa jak rura odkurzacza, gorące spod kuchni idziekanałami piecowymi, grzeje żeliwna płyta, grzeją kafle pieca, bardzo zmyślny214 <strong>FRONDA</strong> 42


patent, już parę setek lat w użyciu. Kiedy już brzuch czajnika wpuszczonypod fajerki oblizują pomarańczowe jęzory, można przysiąść na pniaku przeddrzwiczkami i grzać dłonie, wlepiając spojrzenie w krzaki gorejące pocięte nadrwa i poddane spalaniu użytecznemu. Z paleniska promienieje żar, dłonietrzeba obracać jak kurczaka na ruszcie, oddalać i zbliżać, żeby ile się da kaloriiwchłonąć, a skóry nie poparzyć. Te gesty wyglądają na skomplikowane mudryczarownika przy kryształowej kuli. A bo też i gapiąc się w ogień, dowiesz sięwszystkiego istotnego, wejrzysz w zasadę, zobaczysz model procesu. Drewnaposykują, czasem trzasną iskrami, sosnowe sęki kopcą i ciekną smołą, słyszysz,jak łopocząc, płomień cicho huczy, widzisz, jak dym wije się szybkimi,ale o nieporównanej łagodności i gracji przepływania smugami, wsysanywartko strumieniem powietrza, już tam nad dachem z komina na wolnośćw przestwór ucieka. Po chwili gałęzie obrabiane przez ogień pokrywają sięspękanymi wyspami żaru mieniącego się jak atłas we wszystkich odcieniachszkarłatu, żar wgryza się coraz głębiej, zostawiając za sobą opadający siwylżejszy od śniegu sterylny popiół. I to nie jest wizja po mocnym stafie ani poświeżych grzybach, to real i ciepło na dłoniach też jak najbardziej konkretne,czajnik już szmerla, za chwilę dojdzie. Widzisz przeto ogień, żar, dym, popiół.Masz przed oczami ściągę, krótki kurs, summę egzistenciae. Było nasienie,przebiło glebę i zaczęło łasić się do słońca. Chytrze przetwarzało promieniena energię do uruchomienia i podtrzymania procesu wzrostu. Liści przybywało,gałązek też, główny pęd niedostrzegalnie zmienił się w pień. Teraz leżyw palenisku i oddaje, co słońcu wziął. Jest jak zwierciadło przesyłające zajączkaprzez przestrzeń i czas. Światło tych wszystkich poranków i zmierzchów,które zapisał w nawarstwiających się słojach, wijących się włóknach celulozy.Oddaje słoneczny żar, ulatuje dymem do bezkresu, zostawia po sobie popielnypył. Nigdy nie mogę się nasycić oglądaniem tego teatrzyku na rusztach.Ostatnio też wymyśliłem nową wyuzdaną autopieszczotę. Zbliżam do strefygorąca twarz i obracam nią powoli, miękkie promienie wkładają mi miększąod pierza elastyczną maskę na twarz, przenoszą na gorące archipelagi. No,szlus, basta, już bulgoce woda w czajniku, pokrywka skacze jak oparzona,zalejemy sobie teraz, zwyczajem wielebnych emerytów, ziółka i rozgrzejemysię od środka.A szesnasty dzionek już przy kleiku ryżowym z jabłkiem i kielonek piercówkiz miodem. Zakończyłem uroczyście post, ponieważ zgłodniałem.LATO 2007215


POSŁOWIE, ZAMIAST MORAŁU - MORAŁNo i rację miał zupełną, tzw. świętą, choć ateista, pan premier Miller Leszek,cudownie ocalony z opadłego bezwładnie helikoptera, nie to, co Sikorski naMalcie, ale do rzeczy, do rzeczy, miał on rację, wypowiadając ten bon mot,że prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy, a nie jak zaczyna.Jest już dziesięć dni, od jak zakończyłem uroczyście głodówkę i były todni Sodomy, rwące przez sempiternę jak rzeka podziemna głupiego Jastrunajuniora. Właśnie gryzę zwęglone gałązki brzozy, węgiel drzewny, w aptecejako carbo medicinalis można dostać to samo, ale apteka w Kamionce, a tu roztopyrzetelne wreszcie przyszły, komu by się chciało pedałować przez błotnegrzęzawiska. Tak, wiosna, wiosna, ptaszęta różne pogwizdują, co zdradziłyojczyznę zimą, a teraz wracają jak gdyby nigdy nic, truli fi fi, ptasia grypa ichmać. Więc skończyłem post jak kretyn, jak zwykle, niczego się nie zdołałemnauczyć, całe doświadczenie mogę sobie o wielkanocne jaja potłuc. To cholernezadufanie i nonszalancja. Mądrzy ludzie mówią, że wychodzenie z głodówkipowinno trwać tyle ile sama ona. Powoli, kroczek po kro. Lecz to meniezaufanie autorytetom, przekora lucyferyczna. Najpierw, po bożemu, kleikryżowy na rzadko ugotowany z jabłuszkiem. Bez smaku skurczybyk, ale powiedzmy,że kalorii trzeba na daną chwilę, a nie rozkoszy podjebienia. No,i wszystko gicio, wizyta w sławojce, okej ołrajt. Ten przypływ junackich sił,uczucie ciepła, grzanie wewnętrznego reaktora. I ukraińska piercówka pół napół z miodem. Czekam, jest git, przyswajanie, wchłanianie, zastały motor ruszył.Izi izi, teraz wywar z jarzyn, marchewka, buraczki, kartofelek. No, idzie,no, pięknie. To od razu sobie pomyślałem, że ten mój przewód pokarmowyto straszny gieroj i więcej znacznie może dokazać i właściwie to walka postuz karnawałem zakończona i po ascezie trochę hedonki. Żołnierze zahulająw zdobytym szturmem mieście. Jedzmy zwłoki! Zrobiłem błąd, to była głupiai niegodna szarża, to było tylko po to, żeby pokazać, że głównym autorytetemkrajowym w sprawie wychodzenia z głodówek jest ten, co to pisze. Terazmam czarne zęby, bo gryzę węgiel drzewniany, ale po kolei. Bigos z grochemmnie jeszcze nie ruszył. Niby jestem wegetem, ale ostatnio tak często robiłemwyjątki, że farsa. To z czystej, nie, z brudnej ciekawości postanowiłem w fazieodbudowy wtranżolić tkankę, by eksperymentalnie udowodnić, że można,że jak jeden mąż zabraniające tego eksperty się mylą. Zrobiłem to. Kara216<strong>FRONDA</strong> 42


yła szybka, nieunikniona, teraz wiem, teraz gryzę drzewny węgiel. Drzwi odslawojki skrzypiały non stop. Trąby jerychońskie i gównogrzmoty, nie mogłemsię z siebie nie śmiać, Czerli Czeplin Baster Kiton Flip i Flap Stan Loreland 01iver Hardy, tak. Znowu ten chłód to nierozkoszne uczucie wystygania.I ogólny filing, jakbym złapał grypę.Zawsze tak idiotycznie kończyłem dłuższe głodowania próbą powetowaniasobie z marszu. Jakie to enfantylne. Jakie to ponure, co za nabój pesymizmu.I takie dość charakterystyczne. Jak na coś mam bardzo ochotę, to mi kojaralogiczno-sylogistyczna, ta suka na każde gwizdnięcie, takie uzasadnieniaułoży, że z nimi jestem pewny, że sobie zaraz muszę pofolgować, a ponadtojest to godne, sprawiedliwe, a nawet zbawienne. Demoliberalny pokrętniezracjonalizowany autopanpermisywizm. Ale też z elementami niepokojącoirracjonalnymi. No, bo znalazłem w starym domu fiole z pigułami Centrum.Termin ważności jest jak byk 1998. Długa lista cynków magnezów witaminABCDEFG, wszystko, no mówię, wszystko, tylko rozpuścić w szklance wodyi można wyczarować żabę, homunkulusa albo komarów rój. Powłoki pigułjuż spękane, z fioletowymi punkcikami, he he, jakieś fajne reakcje się tampoczyniły, w tygielku sporo substratów, dojrzewało powolutku, solidniutko,siedem lat to kawał czasu. Jeb dwie do gęby i zanim pomyślałem, już popiłem.No i dobra, na dzień dzisiejszy żyję i mam się. Ale po dwu tygodniachgłodówki i prawie tygodniu biegunki to już nie wyglądam jak Van Damme.Mordka taka szarobiała, skóra sucha się marszczy. Tylko gałki oczne dobrzewypolerowane.Nocą doszło do przestawienia zegarów, oświeceniowe bzdury, słońce nicsobie z nich nie robi. No, to więc jakąś mądrością, morałem moralnym chcęsię podzielić z wami, a wy, i słusznie, rozpierzchacie się, machając rękami- a idź w pizdu. A ja - Szejtan ma pakiet kontrolny globalnych massmediów!Czyńcie pokutę teraz, bo mózgi szybko jełczeją! Sam masz, chuju, mózg zjełczały!No i w tych warunkach, ale mi wybaczcie, nie można uprawiać mistykitranscendentalnej.KAZIMIERZ MALINOWSKI


Pieniądze wschodnioniemieckich towarzyszy pozwalałyKlausowi i Ulrice, oprócz wydawania kolejnych numery„awangardowego" periodyku, wieść typowe życie bojownikówo wolność ciemiężonego ludu. Gdyby ktoś miałwątpliwości, należy wyjaśnić, że na takie życie składasię szereg nieodzownych elementów jak: letnie pobytyw najmodniejszych nadmorskich kurortach, wieczornedyskusje o światowej rewolucji wiedzione w eksluzywnychrestauracjach przy suto zastawionych stołach, bogateżycie towarzyskie, romanse, jacht, garnitury szytena miarę, najnowszy model porsche, luksusowa willaw jedenej z elitarnych dzielnic Hamburga, uczestnictwow medialnym establishmencie, do którego należeliwówczas tacy ludzie jak Rudolf Augstein, Joachim Fest,Marcel Reich-Ranicki, Fritz J. Raddatz. A wszystko to zarozpowszechnianie poglądów między innymi wzywającychdo walki z rozbuchanym konsumpcjonizmem.RewolucjasponsorowanaEWASTEFAŃSKAFrakcja Czerwonej Armii (RAF) w kulturze masowej funkcjonuje po dziśdzień jako symbol heroicznej postawy garstki ideowych buntowników podejmującychwalkę z nieludzkim systemem kapitalistycznym.LATO 2007219


Nikt przy zdrowych zmysłach nie pochwala oficjalnie terroru, ale takiepostaci jak Ulrike Meinhof czy Andreas Baader nie mają w szerokiej opniipublicznej jednoznacznie pejoratywnych konotacji. Uważa się ich bardzoczęsto za ludzi szczególnie wrażliwych i z tej przyczyny niemogących znieśćopresji zakłamanego systemu, o szczerych intencjach i wyrazistych poglądach,za które gotowi byli oddać życie w imię lepszego jutra dla całego rodzajuludzkiego.Fakt, że byli komunistami, nie wszystkim się podoba, ale nikt nie kwestionujeich uczciwości względem sprawy, o którą postanowili się bić. Czysłusznie?Żeby zrozumieć, skąd się wziął RAF i jego ludzie, jak krystalizowała sięw RFN generacja '68, należy się cofnąć co najmniej do roku 1955, kiedy powstałostudenckie pismo „KONKRET", którym kierował Klaus Rainer Róhl.Historia tego opiniotwórczego periodyku oraz ludzi z nim związanych zostałaprzedstawiona w książce Bettiny Róhl pod znamiennym tytułem Zabawaw komunizm! Ulrike Meinhof i generacja '68. Geneza. Ta swoista epopeja dokumentalnamiejscami przybiera formę sagi rodzinnej, autorka jest bowiem córkąUlrike Meinhof i Klausa Rainera Rohla.Publikowane w książce dokumenty związane z pismem „KONKRET", którepochodzą z Federalnego Archiwum Berlińskiego, jednoznacznie wskazująna NRD jako źródło finansowania tego przedsięwzięcia. Biorąc pod uwagę,jak wielką rolę odegrało to lewicowe pismo w kształtowaniu światopogląduniemieckiej inteligencji, łatwo zrozumieć, dlaczego absurdalna komunistycznamitologia zyskała tak znaczące miejsce w głowach wielu przedstawicieli tejczęści społeczeństwa.Rozchodzące się w nakładzie ok. 100 tys. egzemplarzy tzw. niezależnepismo było w rzeczywistości tubą propagandową Komitetu CentralnegoSocjalistycznej Partii Jedności Niemiec i instrumentem komunistycznej indoktrynacjiprzyszłych elit Republiki Federalnej Niemiec.Enerdowski komunistyczny reżim sponsorował wydanie każdego numerupisma „KONKRET" sumą 40 tys. DM. Klaus Róhl wielokrotnie osobiście jeździłdo Berlina Wschodniego, gdzie spotykał się ze swoimi komunistycznymimocodawcami z ramienia KPD, m.in. Manfredem Kapluckiem, od któregoodbierał szczegółowe instrukcje co do politycznej, ideologicznej i propagandowejlinii przygotowywanych do publikacji artykułów. Kapluck w pełni kon-220 <strong>FRONDA</strong> 42


trałował poczynania Rohla, pilnując, by uzgodnione na partyjnych kolegiachtreści skutecznie fałszowały obraz dźwigającej się ze zniszczeń wojennychRepubliki Federalnej Niemiec. Zaiste 40 tys. marek to niewygórowana cenaza narzędzie, dzięki któremu Walter Ulbricht, a później Erich Honecker mogliskutecznie rzeźbić oblicze niemieckiej lewicy. Bettina Róhl twierdzi, żeprzy wszystkich niepowodzeniach komunizmu, zwłaszcza tych ekonomicznych,„KONKRET" okazał się wręcz cudem gospodarczym. W 1958 roku dojego zespołu dołączyła Ulrike Meinhof, wówczas aktywna uczestniczka ruchu„Stop śmierci atomowej", zauważona i pozyskana przez KPD przy organizacjiwielkiego kongresu antyatomowego w Berlinie Zachodnim. Zespół Róhl-Meinhof przerósł oczekiwania samych zleceniodawców. Wynik kongresuwstrząsnął całą zachodnioniemiecką opinią publiczną: Po raz pierwszy w powojennejhistorii Niemiec udzielono szerokiego poparcia prokomunistycznejrezolucji. Tym samym przełamano jednoznacznie dotąd antykomunistycznąpostawę studentów zachodnioniemieckich.Za pieniądze wschodnioniemieckich towarzyszy Klaus i Ulrike wydawalikolejne numery „awangardowego" periodyku i wiedli typowe życie bojownikówo wolność ciemiężonego ludu. Gdyby ktoś miał wątpliwości, należywyjaśnić, że na takie życie składa się szereg nieodzownych elementów jak:letnie pobyty w najmodniejszych nadmorskich kurortach, wieczorne dyskusjeo światowej rewolucji wiedzione w eksluzywnych restauracjach przy suto zastawionychstołach, bogate życie towarzyskie, romanse, jacht, garnitury szytena miarę, najnowszy model porsche, luksusowa willa w jedenej z elitarnychdzielnic Hamburga, uczestnictwo w medialnym establishmencie, do któregonależeli wówczas tacy ludzie jak Rudolf Augstein, Joachim Fest, Marcel Reich--Ranicki, Fritz J. Raddatz. A wszystko to za rozpowszechnianie poglądówmiędzy innymi wzywających do walki z rozbuchanym konsumpcjonizmem.Tak oto tytuł książki Bettiny Zabawa w komunizm! znajduje swoje pełne uzasadnienie.Piewcy komunizmu na Zachodzie nie musieli się martwić niedogodnościamiżycia powszechnymi na Wschodzie. Mogli się bawić do woli. Snobizmwyższych sfer nie opuszczał Meinhof nawet jako terrorystki: wybierając obózdla sierot palestyńskich, gdzie chciała umieścić na stałe swoje córki, zachowywałasię jak troskliwa matka szukająca dla dzieci najlepszej szkoły.Ulrike Meinhof przestała się bawić w komunizm w więzieniu w Stuttgart--Stammheim, gdzie w maju 1976 roku popełniła samobójstwo. NatomiastLATO 2007221


dla Klausa Rohla zabawa zakończyła się w roku 1973, kiedy rozstał się pismem„KONKRET". Z czasem zmienił on poglądy na narodowoliberalne.Swoistego rozliczenia z komunizmem dokonał w swojej książce Pięć palców tonie pięść wydanej po raz pierwszy w 1974 roku. Później angażował się m.in.w akcje „przeciw zapomnieniu", które przypominały o niemieckich cywilachzamordowanych już po kapitulacji Niemiec. Jako zdeklarowanego prawicowca,dzisiejsze renomowane media omijają go szerokim łukiem.Książka Bettiny Róhl, opowiadając historię tak niewygodną dla niemieckiejlewicy, jest poddawana nieustannej krytyce ze strony lewicowych publicystów.Jest to jednak opowieść uderzająco szczera, miejscami wręcz ocierającasię o ekshibicjonizm. Poza wszystkimi publikowanymi dokumentami taszczerość przekonuje najbardziej.Historia pisma „KONKRET" zyskuje na aktualności w chwili, gdy BrigitteMohnhaupt, reprezentująca drugą generację RAF, skazana na pięciokrotnedożywocie plus 15 lat pozbawienia wolności za między innymi zabójstwoprokuratora generalnego Siegfrieda Bubacka, prezesa Dresdner Bank JurgenaPonto oraz prezesa Niemieckiego Związku Pracodawców Hannsa-MartinaSchleyera, opuszcza więzienie po ledwie 24-letniej odsiadce. Jej towarzyszChristian Klar (skazany na sześciokrotne dożywocie plus 15 lat pozbawieniawolności), w oczekiwaniu na ułaskawienie przez prezydenta HorstaKohlera, zdążył już zredagować posłanie do uczestników kongresu im. RóżyLuksemburg, w którym ostro skrytykował stosunki kapitalistyczne. Wartowspomnieć, że za uwolnieniem Christiana Klara opowiada się znany reżyserniemiecki Volker Schlóndorff.Zabawa w komunizm rzuca także nowe światło na ideologiczny rodowódchociażby takich polityków, jak dawni członkowie Putzgruppe - tzw.Proletariackiej Unii Terroru i Zniszczenia - Joschkę Fischera i Daniela Cohn--Bendita, którzy w dzień po śmierci Ulrike Meinhof dali upust swoim emocjomw bardzo gwałtownych walkach ulicznych, obrzucając i raniąc policjantówkoktajlami Mołotowa.Bettina Róhl wskazuje w swojej książce na intelektualne powinowactwoszerokich lewicowych kręgów pokolenia '68 jako przeszkodę w jasnej interpretacjihistorii najnowszej. Jej zdaniem scedowanie historycznych błędówna konto kilkudziesięciu terrorystów nie może zniwelować faktu istnieniagigantycznej armii ich'zwolenników. Twierdzi, że wina przynależna terrory-222 <strong>FRONDA</strong> 42


stom jest w opinii publicznej coraz bardziej marginalizowana. Terroryści jakomedialni kuglarze cieszą się wzięciem i popularnością i są kreowani na historycznieobiektywnych świadków terroru oraz permanentne gwiazdy, mimo żeani niczego nie dokonali, ani nie mają nic do powiedzenia.Błyskotliwy epilog książki opowiada m.in. historie z obozu szkoleniowegoterrorystów palestyńskich, gdzie przebywali członkowie RAF Ulrike Meinhofi znany podpalacz centrów handlowych Andreas Baader. Działalność RAF będziestanowiła jeden z głównych tematów właśnie powstającej książki BettinyRóhl, będącej kontynuacją sagi rodzinnej ukazanej na tle historii RepublikiFederalnej Niemiec lat 1967-1977.Historia pisma „KONKRET", choć niespecjalnie nagłaśniana, wpisuje sięna trwałe w powojenne dzieje RFN. Bez jej znajomości trudno zrozumiećpolitykę zagraniczną rządu Gerharda Schródera z ministrem spraw zagranicznychJoschką Fischerem, bez tej wiedzy nader trudno odczytać i prawidłoworozpoznać polityczną rzeczywistość całej zachodniej Europy.EWASTEFAŃSKA


ZABAWAWKOMUNIZM!PartiaBukiet czerwonych róż wysłany moim rodzicom z okazji naszych urodzin przezKomunistyczną Partię Niemiec (KPD), zdelegalizowaną w Republice FederalnejNiemiec 17 sierpnia roku 1956, nie był jedynie pustym symbolem. Kiedy sięurodziłam, oboje rodzice byli członkami nielegalnej partii. Oczywiście niktoprócz „towarzyszy" o tym nie wiedział. Członkostwo obywateli RepublikiFederalnej Niemiec w KPD było czynem karalnym.224<strong>FRONDA</strong> 42


W 1995 roku, na prośbę Stefana Austa, naspisalam do „Spiegla" artykuł tytułowyNasza matka - wróg publiczny nr V. Opisałam w nim wywiezienie mnie naSycylię przez Frakcję Czerwonej Armii (Rote Armee Fraktion - RAF). Po tej publikacjipodniosły się głosy z wielu stron, abym opublikowała swoje wspomnienia.Wtedy zainteresowałam się bliżej historią pisma „„KONKRET". W owym czasienie miałam dużej wiedzy o komunistycznej proweniencji moich rodziców. Samfakt, że bardzo dużo osób z kręgu pisma „KONKRET" było komunistami lubuchodziło za ludzi lewicy, był dla mnie tak oczywisty, że pisanie o tym wydawałomi się absolutnie banalne. Gdy w 1982 roku przeczytałam po raz pierwszy książkęmojego ojca, doskonale się ubawiłam [Klaus Rainer Róhl, FunfFinger sind keineFaust (Pięć palców to nie pięść), Miinchen 1998]. Było - minęło, pomyślałam.Taka była moja ówczesna reakcja.Dopiero upadek muru berlińskiego, który widząc na własne oczy, przeżyłambardzo intensywnie, i wyswobodzenie się byłej NRD uświadomiłomi fakt, że moje życie było w jakiś sposób powiązane z systemem komunistycznymNiemieckiej Republiki Demokratycznej. Nagle zrozumiałam, żemoi rodzice wraz pismem „KONKRET" odgrywali kluczową rolę w montażukomunizmu w Niemczech Zachodnich. Wiedziałam także, że Ulrike Meinhof,długo przed 1970 rokiem, kiedy to zeszła do podziemia, i potem, do końcażycia, była przede wszystkim komunistką, nie tylko przez fakt posiadanialegitymacji partyjnej. Komunizm stanowił jej wielką namiętność, bez którejtrudno by było wytłumaczyć jej postępowanie.Głębsza historyczna analiza ówczesnych wydarzeń była dla mnie niezwykleemocjonująca. Skonstatowałam, że historia pisma „KONKRET" oraz historiamoich rodziców tworzą część tak zachodnio-, jak i wschodnioniemieckiejhistorii, która mnie bezpośrednio dotyka.Czym było bowiem w 1962 roku posiadanie obojga rodziców będącychczłonkami nielegalnej partii komunistycznej na zachodzie Niemiec? Wiązałosię to z nieustanną biedą i strachem. Czym było jednak posiadanie obojga rodzicówbędących zachodnioniemieckimi komunistami kokietowanymi przezBerlin Wschodni i tworzących awangardowe pismo studenckie, postrzeganeprzez SED (Socjalistyczna Partia Jedności Niemiec) za ważny instrument agi-LATO 2007225


tacji i destabilizacji Republiki Federalnej Niemiec? Przekładało się na 40 tys.DM gotówką do ręki. Taką sumę otrzymywali moi rodzice co miesiąc z BerlinaWschodniego wraz z całą masą innych przywilejów. Gdy przyszłyśmy na świat,moja rodzina nie miała zatem problemów finansowych. Za pieniądze z BerlinaWschodniego moi rodzice finansowali pismo „KONKRET" oraz swój umiarkowaniewystawny styl życia. Z tego punktu widzenia można by powiedzieć,że byłam w czepku urodzona. W Berlinie Wschodnim, skąd moi rodzice otrzymywaliswoją miesięczną pensję, stanowiącą na owe czasy całkiem pokaźnymajątek, zdelegalizowana zachodnioniemiecka KPD założyła swoją głównąsiedzibę. Zadaniem moich rodziców było prezentowanie na łamach pisma„KONKRET" prosowieckiej linii z wyraźnym ukierunkowaniem przeciwkoRepublice Federalnej Niemiec. Rodzice często jeździli do Berlina Wschodniegona „rewizję", czyli ideologiczną ocenę przez partię, podczas której byli odpytywaniz odrabiania swoich „prac domowych" po myśli partii.Swoim nowo narodzonym dzieciom rodzice nie mogli oferować bezpieczeństwa.Jako członkowie nielegalnej partii komunistycznej w razie dekonspiracjimusieli się w tamtych latach liczyć z aresztowaniem, osadzeniemw więzieniu i przepadkiem mienia. Wyrastałam u boku rodziców, którzy wewnątrzgospodarczo i społecznie rozkwitającej Republiki Federalnej Niemieclat. 50. i 60. zajęli wobec niej tajną kontrapozycję, walczyli o obalenie systemutego państwa, żyli, pisali i skrzętnie ukrywali na zewnątrz swoją pozycjęoutsiderów.Później często zadawałam sobie pytanie, jak właściwie do tego doszło,że moi rodzice, oboje pochodzący z wykształconych rodzin mieszczańskich,opowiedzieli się zaledwie w kilka lat po upadku Trzeciej Rzeszy za nowąideologią, dyktaturą - tym razem dyktaturą Związku Sowieckiego, państwarobotników, chłopów i żołnierzy 2 . Dlaczego nie fascynowała ich demokracja,społeczna gospodarka rynkowa, z której przecież sami z takim upodobaniemczerpali, czy wręcz Republika Federalna sama w sobie, wraz ze swoimi mocnymii słabymi punktami? Dlaczego nie chcieli chronić tego młodego państwaprzed niebezpieczeństwem ponownego stoczenia się w skrajność? Przecieżzbrodnie stalinowskie zostały oficjalnie potwierdzone przez Chruszczowaco najmniej w 1956 roku na XX Zjeździe Komunistycznej Partii ZwiązkuRadzieckiego (KPZR) w wyniku pierwszej fali rozrachunku ze stalinizmem.Informacje o nich już' wcześniej docierały do opinii publicznej dzięki tzw.226<strong>FRONDA</strong> 42


enegatom z zagranicy, a z dużą dozą prawdopodobieństwa także dzięki tajnymsłużbom. Jak mogło dojść do tego, że moi rodzice ignorowali tę wiedzę?Dlaczego i kiedy moi rodzice stali się wrogami wolnego społeczeństwa?Zabawa w komunizm!Klaus Róhl widział Manfreda Kaplucka po razostatni w 1968 roku. W roku 1972 rozmawiałz nim raz jeszcze przez telefon. Potem stracilisię z oczu. Czy te dwie postaci Kumpf i Kapluck,o których mój ojciec tyle opowiadał w okresiemojego dzieciństwa, istniały naprawdę? W DKP 3w Essen dowiedziałam się w grudniu 1996 roku,że Kumpf i Kapluck od dawna pracują w Wuppertalu w tzw. Instytucie Marksai Engelsa. Zadzwoniłam tam i jakież było moje zdziwienie, gdy usłyszałamw słuchawce głos legendarnego Manfreda Kaplucka. Moje nazwisko wywołałojego entuzjastyczną reakcję.- Ach, Bettino - odezwał się zaraz na powitanie, jakbyśmy byli starymiznajomymi. - Jest tyle rzeczy, które mam do powiedzenia córce Ulrike i Klausa.To ja, „Chapel", pamiętasz jeszcze? Jako małe dziecko tak mnie zawsze nazywałaś,to był mój kryptonim. W 1968 roku w Berlinie często siedziałemw waszym pokoju dziecięcym i czekałem, aż Ulrike skończy dyskutować zestudentami z campusu, a ty zawsze nazywałaś mnie „Chapel": „Chapel, poczytasznam?". I czytałem. Czy wiesz, że ja i Ulrike bardzo się lubiliśmy?I bez chwili przerwy ciągnął dalej:- Mój Boże, Bettino, chyba mogę się zwracać się do ciebie po imieniu?W końcu jesteś córką Ulrike i Klausa. Musisz wiedzieć, że Ulrike zadzwoniłado mnie w 1970 roku, zaraz po tym, jak wyciągnęła Baadera z więzienia,a zupełnie przypadkowo tam obecny Georg Linke został postrzelony. Twojąmatkę ścigano pod zarzutem usiłowania popełnienia morderstwa, a plakatyz jej podobizną wisiały dosłownie wszędzie. Wówczas mieszkałem już legalniew Essen i byłem członkiem DKP Zadzwoniła do mnie i chciała siędowiedzieć, co można dla niej zrobić. Załatwiłem jej nielegalne mieszkaniew Duisburgu, ale nie pojawiła się tam... Poleciała do Jordanii, co było możliwejedynie dzięki współpracy z NRD, i założyła RAF. Po dziś dzień robię sobieLATO 2007 2 27


wyrzuty, że nie zdołałem jej powstrzymać... Bettino, kiedy przyjedziesz doWuppertalu? Muszę ci wszystko opowiedzieć!"Kilka dni później rozpromieniony Manfred Kapluck witał mnie na schodachInstytutu Marksa i Engelsa w Wuppertalu. Siwy mężczyzna średniegowzrostu, ubrany w żółty sweter i brązowe, garniturowe spodnie lustrowałmnie podczas powitania swoimi błyszczącymi niebieskimi oczyma tak intensywnie,jakby wraz z moim pojawieniemsię na nowo ożyły dawne czasy, gdy to onbył szefem moich rodziców. Miałam wrażenie,że spotkałam dawno niewidzianegoczłonka rodziny. Przywitał mniew sposób niezwykle serdeczny i bezpośrednii tak ciepło wyrażał się o Ulrikei Klausie. Wyglądało to tak, jakby od latna mnie czekał. Znajomość z nim otworzyłami drzwi do świata istniejącego podrugiej stronie żelaznej kurtyny, którynaznaczył moje życie silniej, niż dotychczasprzypuszczałam.W grudniu 1996 roku, 40 lat odpierwszego spotkania Klausa Rohla zewschodnimi funkcjonariuszami, siedziałamoto w Instytucie Marksa i Engelsaw Wuppertalu z 70-letnim ManfredemKapluckiem wspominającym z nieukrywanymuśmiechem Klausa Róhla:- Ach, ten drobnomieszczanin Róhl,jako członek dopiero co zdelegalizowanejKPD robił w gacie ze strachu. Ja sam jako działacz FDJ siedziałem już w latach1951-1952 w zachodnioniemieckim więzieniu. Dla nas, komunistów, to byłyprawdziwe wczasy. Byliśmy twardzi, ale Róhl trząsł się cały ze strachu 5 .Miałam dużo szczęścia, znajdując w osobie byłego „oficera prowadzącego"mojego ojca bardzo otwartego komunistę, który nie milczał, tylko, jaktwierdził, chciał opowiedzieć „wszystko" córce Ulrike i Klausa. Ochoczo pozwalałmi przy tym notować swoje wypowiedzi.228<strong>FRONDA</strong> 42


Manfred Kapluck byl wraz z Erichem Honeckerem i Paulem Werneremwspółzałożycielem FDJ 6 , która to organizacja w latach 1946-1966 zajmowałasię z urzędu infiltracją Zachodu. Z tego też powodu nazywano go w Moskwie,jak mi z dumą oznajmił, „zachodnim guru". Wszystko po to, aby w 1968roku wraz z Herbertem Mięsem i Maksem Schaferem na nowo zakładać DKP(Niemiecka Partia Komunistyczna) w RFN i ponownie legalnie zamieszkaćna Zachodzie. Lata 50. wydawały się mojemu rozmówcy tak bliskie, jakbyzakończyły się zaledwie wczoraj.Lata 50. i 60., co bardzo szybko przyznał, stanowiły niezmiernie istotnyokres w jego życiu. Uwidaczniał się u niego pewien dyskomfort, gdy z entuzjazmemopowiadał o wszystkich swoich sukcesach, jakie odnosił, sprawującfunkcje ówczesnego „sekretarza ds. polityczno-ideologicznej propagandymasowej" oraz „członka Biura Politycznego zachodniej KPD w BerlinieWschodnim". Wyraźną przykrość sprawiał mu obecny brak poklasku i uznaniadla ówczesnych sukcesów.- Ach, Bettino! - powtarzał kilkakrotnie żałośnie i dumnie zarazem, gdysiedzieliśmy nieopodal instytutu w chińskiej restauracji, do której mnie zaprosiłna obiad. - Wiedziałaś o tym, że razem z Peterem Ruhmkorfem jużw 1955 roku odbyliśmy sześciotygodniową podróż po komunistycznychChinach? Ależ był zły, gdy w celach kontrolnych przeczytałem jego dziennikz podróży... No cóż, od tej pory lubię chińską kuchnię.Następnie nakreślił mi szczegółowo, w jaki sposób w latach jego aktywnościpolitycznej systematycznie montowano wpływy KPD w Niemczech Zachodnich:- W 1952 roku miałem 22 lata i po delegalizacji FDJ w NiemczechZachodnich moja działalność przestała być legalna. Byłem wówczas tzw. sekretarzemds. polityczno-ideologicznej propagandy masowej odpowiedzialnymza Hesję, Badenię-Wirtembergię, Bawarię i całe południe Niemiec. Jużw 1952 roku, wraz z kolegą Juppem Angenfortem 7i nielegalnymi kadramiFDJ rozpoczęliśmy systematyczną infiltrację Zachodu. Jeździliśmy wyposażeniw paszporty od Stasi, która swoją drogą wtedy jeszcze tak się nie nazywała,po całych Niemczech i motywowaliśmy naszych ludzi do działania. Ci z NRDznali się na fałszowaniu dowodów. To byli profesjonaliści. W przeciwieństwiedo RAF-u. Oni musieli się dopiero uczyć.Kapluck uśmiechał się do mnie radośnie. Najważniejszym zadaniem działaczyFDJ, którzy szybko nawiązali kontakty z hamburskimi komunistami,LATO 2007229


yło utrzymanie przy życiu nielegalnej FDJ oraz szukanie dojść dla KPD domłodzieży akademickiej na Zachodzie. Kapluck podjął próbę wyjaśnienia miówczesnego sposobu postępowania:- Po delegalizacji FDJ w Niemczech Zachodnich mieliśmy tam około100 działaczy, których postanowiliśmy undercover wciągnąć w legalną pracęwśród młodzieży zachodnioniemieckiej. Wysłaliśmy tych ludzi do naszychnaturalnych przyjaciół, czyli do socjaldemokratycznych młodzieżówek Jusosi Falken. Celem tych działań była coraz silniejsza indoktrynacja ideologicznatych związków. Sam działałem przy organizacji wielkich kongresów pokojuw Warszawie, w Pradze i w Moskwie, na które, nawiasem mówiąc, zapraszałemtwojego ojca. Ogromnym sukcesem było pozyskanie setek nowychczłonków partii, którzy następnie działali dla nas w podziemiu. To wszystkoodbywało się w czasie, gdy FDJ była już trupem, a ideologiczna praca z młodzieżąumierała śmiercią naturalną. W tych tak trudnych czasach cały ruchmarszy wielkanocnych był całkowicie inscenizowany przez nas.Mówiąc to, spoglądał na mnie z triumfem. Słuchałam tego wszystkiego zezdziwieniem i autentycznym zachwytem. Kapluck był w tym momencie pierwszymkomunistą w moim życiu, który tak swobodnie i otwarcie opowiadałw rozmowie ze mną o komunistycznej infiltracji RFN. Nie zdawał sobie nawetsprawy z tego, że właśnie burzy mój własny mur przesądów, które wówczasciągle jeszcze w sobie nosiłam. Dopiero później, gdy bardziej zagłębiłam sięw archiwa oraz akta Instytutu Gaucka, pojęłam rozmiar komunistycznej infiltracji,który Kapluck próbował mi unaocznić podczas naszej rozmowy.- A w 1956 roku, po delegalizacji KPD, robiliśmy to samo, tym razemjednak wspomagani już przez 9-13 tys. naszych członków. Podczas obowiązywaniazakazu nigdy nie doszło do rozwiązania partii. Nasi członkowie byliwe wszystkich radach zakładowych RFN. W koncernie Daimler Benz jednątrzecią rad zakładowych stanowili nasi ludzie. Dlatego też politycy, tacy jak230 <strong>FRONDA</strong> 42


Franz Josef StrauB, chcieli w 1968 roku, abyśmy znowu działali legalnie.Przynajmniej byłoby jasne, kto jest komunistą, a kto nie. Byłem wówczasodpowiedzialny za wiele naszych kontaktów na Zachodzie.Kapluck opowiadał z entuzjazmem o skuteczności swoich ówczesnychdziałań, o realizacji fantastycznych projektów. Miałam nieodparte wrażenie,że do dziś śmieje się w kułak, iż mimo wszelkich podejrzeń stan wiedzy naZachodzie był tak niewielki:- Pracowałem wspólnie z Klarą Fassbinder, powoływałem do życia Bundder Deutschen (Związek Niemców), tworzyłem z twoją ciocią Renatę RiemeckNiemiecką Unię Pokoju DFU, która w 1961 roku po raz pierwszy wystartowaław wyborach. Pozyskałem do współpracy wielu chrześcijańskich duchownych,przekonałem łącznie 55, aby przyłączyli się do DFU. Brałem udział w infiltracjizwiązków zawodowych. Tylko w samej Nadrenii Północnej-Westfaliikontrolowałem 100 różnych lokalnych gazet. Ale żaden z moich projektównie przebiegał tak pomyślnie jak „Studenten-Kurier", a później „KONKRET",który realizowałem wspólnie z Ulrike i Klausem. Pieniądze na pismo załatwiałemod wschodnioniemieckiej SED (Socjalistyczna Partia Jedności Niemiec).Chodziłem do partii i mówiłem, żeby mi dali 40 tys. marek, i jeszcze raz 40 tys.marek itd. Beze mnie pismo „KONKRET" nie mogłoby istnieć, ponieważ towłaśnie ja forsowałem w kręgach SED dalsze jego wydawanie.Kapluck wywarł na mnie ogromne wrażenie. Opowiadał swoje historie takwesoło i przekonywająco, że potrafił ożywić ducha dawno minionych czasów.Zabawa w komunizm! Wyłożył kawę na ławę i to mi ulżyło. Nic bowiem taknie ciąży jak półprawdy. Nie twierdził: Tego mi nie wolno powiedzieć, a tamtonie zostało udowodnione. Nie mówił, że „ktoś tam" „rzekomo" był naszymsojusznikiem. Mówił jasno: Klara, Klaus, Ulrike, Renatę, a także wielu innychbyło naszymi sprzymierzeńcami. Nie owijał w bawełnę: Nie wiem, czy SEDdawała pieniądze na „KONKRET", czy może nie. Mówił wprost: Dostawałempieniądze z SED. Zrozumiałam także, że ten euforyczny nastrój był absolutnieniezbędny, aby przy tak zasadniczo antykomunistycznym nastawieniuspołecznym w ówczesnej Republice Federalnej Niemiec można było z czymkolwiekruszyć do przodu.- Wszystko było zaplanowane - raz po raz podkreślał Kapluck i tłumaczyłmi, stosując nomenklaturę Biura Politycznego, jak to wyglądało: - Wśródstudentów zachodnitfniemieckich panowało ukryte niezadowolenie. MyśleliLATO 2007 231


tak: Widać, że przemysł się rozwija. Kapitalizm zapewnia nam powodzenie,żyjemy w dobrze prosperującej strefie, ale nie mamy ideologii. To było dlanas pole do popisu. Próbowaliśmy stopniowo zmieniać świadomość zachodnioniemieckichstudentów, co nam się, jak sądzę, udało. Bez naszego wkładuruch studencki 1968 roku nie byłby możliwy. Gdy w końcu pojawiła sięnowa lewica z Mao i tym całym kramem, trafiła na przygotowany uprzednioprzez nas, komunistów, grunt. Świadomość młodzieży była już odpowiednioukształtowana.Faktycznie, trzeba przyznać, że we wczesnej erze Adenauera panował pewienintelektualny bezgłos po załamaniu się Trzeciej Rzeszy. Brakowało ofertypolitycznej skierowanej do młodych ludzi. Modny stół w kształcie nerki,petticoat, buty, praca, konsumpcja nie wystarczały. Wizja i orientacja - te dwiepodstawowe potrzeby społeczne nie były właściwie zaspokajane. I to wykorzystalikomuniści. W tym sensie historia przyznała im „rację".Komunistyczni ideolodzy poświęcili miliony stron szczegółowej argumentacji,dlaczego ich państwo zasadniczo przewyższa Republikę FederalnąNiemiec. Ale na żadnej ze stron nie wyjaśnili szczegółów tego, jak należyw praktyce, w codziennym życiu wdrażać ten „lepszy" model społeczny.Zatrzymali się na krytyce, nie wskazując żadnych pozytywnych możliwościidentyfikacji. Obserwowany wówczas w NRD standard życia potwierdzał jedyniepowszechnie znany i frustrujący fakt fiaska wysiłków komunistycznychideologów. Z drugiej jednak strony „klasa panująca" w Republice FederalnejNiemiec w latach 50. i 60. nie uczyniła wiele w sferze intelektualnej. Nieuświadomiła swoich obywateli, czym w istocie jest NRD. Rząd Adenauera niewydał ani jednego porządnego dokumentu na ten temat, artykułując jedyniechaotyczne słowa oburzeniu pod adresem komunistów. Polityczni zwolennicyżelaznej kurtyny w RFN w spokoju sumienia rzucili swój kraj na pastwękomunistycznej infiltracji, nie próbując w żaden sposób przeciwdziałać temuideowo, na przykład przytaczając argumenty, motywy i racje, czy choćby do-232<strong>FRONDA</strong> 42


konując głębszej analizy stanu rzeczy. Uzbrojeni na zewnątrz, od wewnątrzpozostawali bezbronni.W dyskusji, konspiracji, oferowaniu gotowych recept, w zawiązywaniu strategicznychsojuszy i obrotności komuniści, a raczej cała lewica, są do dzisiajo klasę lepsi od ich odwiecznego zaprzysięgłego wroga klasowego. Istotnymatutem, który posiadała Republika Federalna w walce systemów, była markazachodnioniemiecka, twarda waluta, która ostatecznie przyczyniła się do pokonaniaw 1989 roku systemu wschodniego. W sprawach wolności, którą socjaliścireklamują jako swoją wartość, twierdząc, że tylko ich system oferujeinny, lepszy rodzaj wolności, wywołali w wielu głowach pojęciowy zamęt, czegoślady widoczne są do dzisiaj. Znana jest powszechnie myśl: Na Zachodzie panujewolność kapitalistów, natomiast w komunizmie panuje wolność wszystkich.Jednak w realnie istniejących byłych systemach komunistycznych lub w ichpołowicznych, istniejących do dzisiaj formach ta idea nigdy nie doczekała sięrealizacji. Patrząc z historycznego punktu widzenia, jest to uderzający fenomen,że polityczna niewola panująca w NRD, która okazała się istotnym czynnikiemupadku systemu, była do samego końca negowana lub bagatelizowana przezwyszkolonych uprzednio, między innymi przez Kaplucka, zachodnich lewaków.Dowiedziałam się od Kaplucka, że istniała jeszcze jedna koncepcja przyrostuna Zachodzie „młodej kadry inteligenckiej" o działaniu multiplikacyjnym.Manfred Kapluck:- Mieliśmy wówczas na Wschodzie zbyt mało studentów. Potrzebowaliśmywięcej inteligencji. Tak więc między 1956 a 1960 rokiem ściągaliśmy do siebiez Niemiec Zachodnich starannie wybranych młodych ludzi, bardzo dobrychuczniów, takich jak na przykład Wolf Biermann. Były to przeważnie dzieci starych,zachodnioniemieckich komunistów, które wysyłaliśmy na uniwersytetyrobotniczo-chłopskie w NRD. Plan przewidywał, że po ukończeniu studióww NRD będą działali na rzecz partii na Zachodzie. Program studiów obejmowałsocjalistyczną naukę społeczną, ekonomię i matematykę, a więc wszystko,co było nam potrzebne do działania. Po ukończeniu przez nich studiówwysyłaliśmy ich z powrotem do RFN. Tylko ten idiota Biermann nie chciałwracać, wolał zostać w NRD i grać na tej swojej gitarze. Poza Biermannemwszystko przebiegało zgodnie z planem.Manfred Kapluck był zaprzyjaźniony i ściśle współpracował z MaksemReimannem, wcześniejszym przewodniczącym KPD, późniejszymi ważnymiLATO 2007 2 33


figurami DKP, czyli Herbertem Mięsem, Maksem Schaferem i Grethe Thiele,a także z Erichem Honeckerem i jego żoną Margot oraz członkiem BiuraPolitycznego Hermanem Martenem. Mimo to, poza rodzinnym miastemEssen, pozostał publicznie nieznany i jak twierdzi, nie dorobił się żadnegomajątku. W pewnym momencie zapytał mnie znienacka:- Czy twój ojciec jest bogaty? Rohl z pewnością odłożył sobie niezłą sumkęz ówczesnej działalności. Powinien wesprzeć nasz Instytut Marksa i Engelsa.Jesteśmy całkowicie spłukani.Zaskoczona odpowiedziałam:- Przecież w 1973 roku komuniści wyłudzili od niego „KONKRET". Miałw związku z tym mnóstwo długów.- Ach, Bettino, słabo znasz Klausa. Idę o zakład, że odłożył sobie gdzieśgrubą forsę. Jestem pewien, że posiada spłacony dom.Kapluck żyje dziś z niewielkiej emerytury w rodzinnym mieście Essen.Wieloletnie zaangażowanie politycznie, w tym 14 lat działalności nielegalnej,sprawia, że obecnie czuje się nieco wystawiony do wiatru przez partię.Kapluck po dziś dzień pracuje honorowo dla idei komunizmu i regularnieprowadzi wykłady na temat marksizmu, na które, jak zapewnia, ponowniecoraz chętniej zaczynają uczęszczać młodzi ludzie. Lecz i on po załamaniu siębloku wschodniego i NRD stał się bardziej sceptyczny wobec partii.- DKP miała w 1989 roku nadal 28 tys. członków i za jednym razem straciła23 tys., tak że pozostało ich jedynie 5 tys. Rudymentarne pozostałości,do których zaliczam się ja oraz Richard Kumpf. Czy mam się teraz przesiąśćna innego konia?I dodał, a w jego głosie wyczuwalne były dawne, waleczne tony, że KPDjuż nie raz musiała przełykać gorzkie porażki, co nie znaczy, że większość mazawsze rację:- Czasami także mniejszość ma rację.Z moich informacji wynika, że wszyscy autorzy piszący kiedykolwieko Ulrike Meinhof prędzej czy później trafiali do niego: Stefan Aust, Tilman234 <strong>FRONDA</strong> 42


Fichter, Mario Krebs. Rozmawiał z wieloma wielkimi postaciami lewicy.Prawie nikt go nie wymienił w swojej publikacji, ale wszyscy cenili jego wiedzę.Manfred Kapluck w swoich wypowiedziach podkreśla wyraźnie fakt niemaldziesięcioletniej obecności Ulrike Meinhof w KPD i to jest według niegota ważniejsza część jej biografii.- Bettino, twój ojciec był największym krętaczem, jakiego ziemia nosiła.Ta sprawa z jego książką Pięć palców to nie pięść mogła się skończyć naprawdęźle. W partii zawrzało po tej publikacji. Ale jemu nic się nie stało. I bardzodobrze. Swoją drogą, te historie o mnie i Kumpfie są bardzo zabawne. I przysięgamci, Bettino, że w 1973 roku nie uczestniczyłem w puczu, kiedy toodebrano twojemu ojcu „KONKRET". Musisz mi uwierzyć.Następnie Manfred Kapluck dokonał dogłębnej charakterystyki KlausaRóhla:- Łączy w sobie egoizm pozwalający na zmianę poglądów politycznychz głębokim humanizmem i solidarnością z politycznymi współtowarzyszami,z niemożnością rezygnacji ze stylu życia, który mu najbardziej pasuje (łączniez kobietami), zjedzeniem i piciem, z przebłyskiem samokrytyki. Dobrze wie,że jest egoistą, ale nie chce innym wyrządzić krzywdy. Pragnie jedynie samopotwierdzenia...Klaus zawsze chciał być kimś.Na koniec dodał:- Po 1973 roku, gdy Klaus robił pismo das da, te zeszyty z gołymi dziewczynamina okładce, Hermann Marten powiedział: „To jest przecież odrażające".A ja na to: „Nie sądzę, spójrz tylko na te piękne kobiety, co ci się nie podoba?".Spojrzenie Kaplucka zdawało się mówić: Ach, ci idioci! Nigdy nie rozumielimojego Klausa i mojej Ulrike. Kontynuował:- Twoja matka był zbyt wrażliwa na ten cały terroryzm. Była też zbyt słabafizycznie, choć sama twierdziła coś zupełnie przeciwnego. Wszystko dlatego,że chciała coś robić, chciała mężnie walczyć. Twierdzę, że była na to za słaba.W każdej chwili była gotowa walczyć, ale zawsze przedtem pytała: „Ktozajmie się dziećmi?". Między 1968 i 1970 rokiem, podczas naszych spotkańprosiła mnie: „Weź dzieci". Ale nie mogłem jej tego obiecać, ponieważ żadenna świecie sąd nie przyznałby mi dzieci. Istniała jedynie możliwość załatwieniatobie, Bettino, i twojej siostrze nowej tożsamości w NRD. Później, wewrześniu 1970 roku próbowałem zrealizować ten plan. Ale o ile pamiętam,Baader się temu sprzeciwił.LATO 2007235


Uczyniłem wszystko, aby twoja matka wycofała się z działalności terrorystycznej,mimo że Hermann Marten, który załatwił jej nową tożsamość,był bardzo temu niechętny. Walter Ulbricht był bardzo zły na Ulrike i mówiło niej „idiotka". A to dlatego, że jeśli ktoś jest za słaby, nie powinien chwytaćza broń. Do boju powinni iść tylko ludzie, którzy potrafią zaciekle walczyć. Tosamo mówił mój ojciec, który brał udział w wojnie hiszpańskiej.Horn i Prange zamiast C&AKlaus i Ulrike Rohlowie ze wszystkich sił próbowalizasmakować wielkiego świata. Nasze życie zmieniłosię diametralnie. C&A i MónckebergstralSeodeszły w przeszłość. Teraz Horn am Neuen Wallzostał nowym dostawcą garderoby Ulrike Meinhof.Były to ubrania na każdą okazję i każdą porę dnia,biżuteria i dodatki, bluzki, suknie wieczorowei buty na wysokich obcasach. Klaus Róhl zacząłgustować w butach na skórzanej podeszwie renomowanej marki Prange orazw garniturach szytych na miarę. Moi rodzice obstawiali najlepsze konie podczasniemieckich derbów w dzielnicy Hamburg Horn oraz chodzili na premieryteatralne, które dawały okazję do częstych spotkań we własnym gronie.Wkrótce orientowali się lepiej w przedmieściach Hamburga, w Wellingsbuttel,w Harvesterhude lub Uhlenhorst niż w swojej hamburskiej dzielnicy Lurup,gdzie właściwie już tylko spali. Ulrike i Klaus Róhl nie zdradzili jednak nikomuz nowych przyjaciół swojego małego sekretu, że przez łata byli członkaminielegalnej KPD. Zamiast tego udawali młodych przedsiębiorców, którzydzięki własnym siłom i wysokim ambicjom dziennikarskim osiągnęli sukces,czego po części nie można im odmówić.To przede wszystkim Klaus Róhl żywił klasyczne drobnomieszczańskieprzesądy wobec możnych tego świata i w gruncie rzeczy mniej jako komunista,a bardziej jako „drobnomieszczanin", którym się czuł, nosił w sobiegłęboką wiarę, że „ci na górze" są jedynie wyzyskiwaczami i szczęściarzamiz przypadku. Mimo to doskonale opanował wraz z Ulrike prawidła gry panującew wyższych sferach. Ta umiejętność pozwalała mu „po niemiecku"nadrabiać brak znajomości języków obcych persyflażem, ironią i sarkazmem.<strong>FRONDA</strong> 42


Co więcej, został wręcz ekspertem w tej dziedzinie i próbował niestrudzeniewpajać dopiero co zdobytą wiedzę swoim niżej w hierarchii postawionymprzyjaciołom, znajomym, swoim rodzicom - i coraz częściej - swoim córkom.Myślę, że Klausa Róhla poraziły wielkie pieniądze, którymi dysponowaliprawdziwi bogacze, ponadto jakość życia i perspektywy, które w rzeczywistościotwierał taki majątek, swoboda, beztroskie marnotrawstwo, traktowaniestłuczki w Benthleyu jako błahostki, nagła małostkowość bogatych w wykłócaniusię dla zasady o parę groszy z dostawcami i usługodawcami, czy niemalzapomniana rezydencja letnia w Lago Maggiore, mimo to zawsze pozostającado dyspozycji. Wszystko to w gruncie rzeczy rozłożyło ideologicznie mojegoojca, co w jakiejś mierze można zrozumieć. Z dzisiejszej perspektywy wydajemi się, że Gunter Sachs, burżuj, dziedzic wielkiego majątku, playboy i uwodzicielBrigitte Bardot, implikował wszelkie życiowe marzenia mojego ojca.Klaus Rohl, bądź co bądź przedsiębiorca czy też stały współpracownik redakcji,najchętniej wycofałby się ze swojej firmy „KONKRET" i prowadził jużtylko słodkie życie przerywane okazjonalnie realizacją genialnych pomysłówdziennikarskich.W tym czasie ojciec miał okazję poznać także północnofryzyjską wyspęSylt wraz z miejscowością Kampen, mekką ówczesnych bogatych, sławnychi nagich. Pod pseudonimem Michael Luft napisał dla pisma „KONKRET" reportażo życiu na wyspie, w którym, jak przystało na prawdziwego komunistęi bywalca St.-Peter-Ording, nie ukrywał fascynacji tematem:Okrzyk podziwu dla panującej tam ciszy i harmonii nigdy nie przemija,i to niezależnie od kłócących się par małżeńskich, gderliwychmatek, upartych dzieciaków i głośnej młodzieży. Dobry nastrój, brakproblemów. Piękny, nowy świat. Słynne słowa otuchy, że pieniądzeszczęścia nie dają, to czysty humbug w epoce miisli i psychoanalizy.Są bogaci, zdrowi i pogodni. Kto twierdzi coś innego, jest po prostuzazdrosny i zawistny. [...] Powietrze morskie o wysokiej zawartościjodu, niskotłuszczowa dieta bogata w witaminy, różnorodność w miłościi codzienna porcja jazdy konnej uzupełnia ten obraz. Do tego trochępieniędzy, znowu nie tak dużo, na pewno więcej, niż można zarobićpracą, i już uczestniczymy w swobodnym życiu w Kampen na wyspieSylt, w swoistym GERMANY WAY OF LIFE... 8LATO 2007 237


Ulrike Meinhof poruszała się na parkiecie bogatych i pięknych w nieco odmiennysposób. Pozostała autsajderką, mimo że bardzo lubianą w towarzystwie.W przeciwieństwie do opinii wielu, rzadko wypadała z tej roli. UlrikeMeinhof miała słabość do przybierania pozy osoby stojącej z boku, a jednocześniewystarczająco dużo siły, aby ją uwiarygodnić. Taka postawa miałanaturalnie wiele zalet i Ulrike Meinhof potrafiła je wykorzystać. To była częśćjej natury. Niezależna pozycja i wyrażanie krytycznych uwag pod adresemtowarzystwa, którego stanowiła integralną część, były dla niej początkowoźródłem spełnienia i przyjemności. Jej gorliwie wywalczane zwycięstwa byłynajczęściej natury taktycznej, wśród ludzi natomiast pozostawała w pewnejizolacji. Na imprezach towarzyskich potrafiła wzbudzać podziw szczególnieinnych kobiet, będąc także w centrum zainteresowania mężczyzn. Flirtującz nimi oraz prowadząc prowokacyjne konwersacje, zawsze pamiętała o tym,aby zachować właściwy dystans, co wielu z nich uznawało za pociągające.Umiała także posługiwać się zasadami czystej dramaturgii. Jej żelazna determinacjaw przezwyciężaniu wszelkich trudności i dążeniu do zwycięstwza wszelką cenę robiła wrażenie. Wiele osób sprawiało wrażenie toczącychwspółzawodnictwo o to, komu się ją uda „zmiękczyć" i wywabić z twardejskorupy powściągliwości.Peter Riihmkorf:Ulrike Meinhof była z jednej strony bezwzględnym krytykiem społecznym,z drugiej zaś częścią wyższych sfer. W tym świecie pełnym blichtruporuszała się bardzo swobodnie i pewnie. Nic nie wskazywało,żeby ta dychotomia w jakikolwiek sposób była jej niemiła 9 .Jednym z mężczyzn, z którymi prowadziła liczne rozmowy, był Joachim Fest,historyk, publicysta, były współwydawca „Frankfurter Allgemeine Zeitung",wówczas redaktor naczelny „Panoramy". Joachim Fest w swojej książceBegegnungen (Spotkania) wydanej w 2004 roku wspomina czasy, w którychczęsto spotykał Ulrike Meinhof, i to zarówno w swojej stacji radiowej, jak i naimprezach towarzyskich. Opisuje przebieg rozmów na przyjęciach i kontynuacjętych dyskusji, często tylko we dwoje, w różnych kawiarenkach.Joachim Fest w wypowiedzi dla „Die Zeit" z 7 października 2004 roku natemat swojej książki Spotkania:238<strong>FRONDA</strong> 42


Kłóciliśmy się nieustannie na temat Republiki Federalnej Niemieci w ogóle całego świata. Ulrike Meinhof charakteryzowała pewna dwoistość:z jednej strony ideologiczna nieustępliwość, z drugiej zaś czystaradość życia. „Tylko bez żadnych dyskusji dzisiaj!" - zawołała do mniekiedyś w tańcu, a następnym razem usłyszałem: „Nie ucieknie Pandziś od polemiki!". Już wówczas zaczynała odgrywać rolę Joanny d'Arcniemieckiej lewicy. Myślę, że dlatego odczuwała wobec mnie pewnąsympatię, ponieważ tak wielu uczestników hamburskiego towarzystwauwielbiało ją wręcz bezgranicznie. Kiedyś rozejrzała się wokół i powiedziałado mnie: „Sami sympatycy, tylko nie Pan!" 10 .Joachim Fest był zatem interesującym przyjacielem dla Ulrike Meinhof, którypotrafił zarówno słuchać, jak i dyskutować. Fest pisze w swojej książce, żeUlrike Meinhof poświęciła mu raz całą kolumnę w piśmie „KONKRET", i towówczas, gdy został zwolniony z pełnionej funkcji w stacji radiowej NDR.Było to jesienią 1967 roku 11 . Zorganizowała nawet niewielką grupę protestacyjną,która zebrała się przed gmachem radia w spontanicznej akcji z udziałemPetera Ruhmkorfa, Stefana Austa i innych. Zebrani wyrażali swoje niezadowoleniez powodu usunięcia z posady Joachima Festa. Także Klaus Róhlznajdował się wśród protestujących w tej spontanicznej akcji, zorganizowanejprzez Ulrike Meinhof. Do dzisiaj zresztą złorzeczy na swoich ówczesnychnowych przyjaciół z hamburskiego establishmentu, którzy telefonicznie jak


jeden maż entuzjastycznie potwierdzili swój udział w żywiołowym proteście,aby następnie pozostać w swoich domach. Ostatecznie przed gmachem NDRw strugach deszczu zebrały się minigrupki, a wśród nich Klaus, Ulrike, Lyngi[Peter Riihmkorfj i jeszcze kilka osób.Swoją drogą artykuł Ulrike Meinhof pt: Joachim Fest, czyli unifikacja ukazałsię na łamach pisma „KONKRET" nie jesienią 1967, tylko w sierpniu 1966roku. Także wspomniana akcja protestacyjna przed gmachem stacji radiowejNDR miała miejsce, kiedy ukazał się artykuł. Joachim Fest otrzymał wymówieniepełnionej funkcji 1 stycznia 1967 roku 12 .Jednym z powodów, dla których Ulrike tak chętnie protestowała przeciwusunięciu z pracy Joachima Festa, była zapowiadająca się na wrzesień 1966roku wielka koalicja. To właśnie dlatego, według niej, Fest został zwolniony.Fakt, że tak znany historyk jak Joachim Fest pomylił dość istotne daty, dajedo myślenia. Pojawia się pytanie, czy w swojej książce chciał umieścić autentyczneinformacje na temat Ulrike Meinhof, czy też jego intencją było tylkowyrażenie swoich uczuć wobec niej. Rozważania Joachima Festa o Meinhofzdają się nie mieć odniesienia do czasu i przestrzeni. Szczególnie wobec kogośtakiego jak Ulrike Meinhof, kobiety otoczonej mitem, należałoby się spodziewaćpo historyku taj miary co Joachim Fest, który do tego uchodził za jej przyjaciela,większej dbałości o szczegóły, nie zaś beletrystycznych rozważań.Renatę Riemeck o ówczesnej towarzyskiej postawie Ulrike Meinhof:W swoich listach opisywała mi dokładny przebieg tych imprez i swojewrażenia. Lubiła to. Traktowała te spotkania z pewną ironią i dystansem,ale jednocześnie były dla niej miłe. [...] Często rozmawiała ze mną naten temat: „Wiesz, że to bardzo przyjemne tańczyć i dyskutować z tymiludźmi w sukni wieczorowej. Można wtedy mówić najbardziej zwariowanerzeczy, które oni uznają co najwyżej za niezwykłe i jednocześniewspaniałe. Wykorzystuję to, ponieważ wówczas jestem kimś. Gdybymzachowywała się wśród nich normalnie, byłabym nikim" 13 .<strong>FRONDA</strong> 42240


Przyjaciele moich rodziców odnotowali, że moja matka bardzo się starałaprzeniknąć do wyższych sfer. Natomiast moim zdaniem to mój ojciec i, jaksądzę, także Peter Riihmkorf próbowali umiejętnie wmanewrować ją w tęrolę. A wszystko po to, aby ukryć, jak ważne dla nich samych okazało się ichnowe towarzystwo oraz jak ważne pozostało ono do dzisiaj. Peter Riihmkorf,który chętnie opisuje swojego przyjaciela Klausa Rainera Róhła jako człowiekaniesympatycznego, który działa na innych odpychająco, tak oto pisze- stawiając próżność Ulrike Meinhof ponad swoją własną:Jeśli miałbym pokusić się o opinię, które z Róhlów, Ulrike czy Klaus,dążyło gorliwiej do zapewnienia sobie stałego miejsca wśród ludziz wyższych sfer, to moim zdaniem była to przede wszystkim Ulrike.Klaus natomiast miał dar, nie, raczej przymus szukania guza, robieniasobie wrogów, następowania ludziom na odciski, szorstkiego przerywaniarozmów, wprowadzania dyskusji na ryzykowne tory, czy teżposługiwania się wyzywającą arogancją. Wytworne towarzystwo Hamburgaprzyjęło Rohla jako zło konieczne, natomiast Ulrike przygarnęłodo piersi nadzwyczaj czule i obnosiło się z nią jak z cennym klejnotem.Ona także stroiła się dla nich, występując w ekskluzywnej sukniwieczorowej domu „Gloria" [„Gloria" - w owym czasie najmodniejszydom mody mieszczący się w w Hamburgu, w pasażu Colonnaden]i ręcznej roboty kolczykach firmy Skoluda 14 .Wobec dawnych przyjaciół z ruchu antyatomowego Kampf dem Atomtod, jaknp. Moniki Seifert (z domu Mitscherlich) oraz Jurgena Seiferta, zachowanieUlrike Meinhof było, jak wynika z relacji Moniki Seifert w rozmowie ze mną,nieco aroganckie:Ona bywała teraz w wielkim świecie, wśród tych wszystkich słynnych,prominentnych ludzi. My staliśmy się dla niej zbyt nudni.Byliśmy z innej bajki. Nawet jeśli sama urządzała przyjęcia, nie zadawałasobie trudu, aby nas zaprosić. My też naturalnie nie przepadaliśmyza tym środowiskiem. Ulrike dopiero później przypomniałasobie o mnie, gdy już przeprowadziła się do Berlina i przyłączyłasię do ruchu 68. •LATO 2007 241


Ulrike Meinhof wykuwała w owym czasie z dużym zacięciem swoją dziennikarskąkarierę i pisała o wszystkim, co tylko jej wpadło w ręce. Jej kolumnytowarzyszyły niezmordowanie zachodnioniemieckiej polityce: NowaLewica, Godność człowieka, a w kolejnych artykułach o zjeździe SPD, o uznaniuNRD, ustawach wyjątkowych, telewizji Springera oraz wyborach doBundestagu, które w rezultacie doprowadziły do zawarcia wielkiej koalicji.Opisywała wszystkie te wydarzenia trochę z pozycji osoby wszystkowiedzącej.Przyzwyczaiła się do latania odrzutowcem w miejsca wydarzeń i oddychaniapowietrzem wielkiego świata, dokładnie jak w powszechnie znanymwówczas sloganie reklamowym papierosów Peter Stuevesant. Pamiętam, jaksiedziała w domu przy maszynie do pisania, obok której zawsze stała filiżankakawy i popielniczka. Miała najczęściej poważny, bardzo zmęczony, nieodgadnionywyraz twarzy. Widzę ją siedzącą na tarasie, w gabinecie lub w salonie,zależnie od pory roku, jak odreagowuje stres, cyzelując swoje teksty. UlrikeMeinhof w swojej publicystyce była coraz bardziej wnikliwa, coraz bardziejsocjalnie zaangażowana, ale jednocześnie coraz bardziej obojętna wobec mniei reszty rodziny.BETTINA RÓHLTŁUMACZENIE: EWA STEFAŃSKAFragmenty książki Bettiny Róhl Zabawa w komunizm! Ulrike Meinhof i generacja 68. Ceneza.PRZYPISY1Bettina Rohl, Nasza matka - wróg publiczny nr 1, „Der Spiegel", nr 29 (1995), s. 88-109.242<strong>FRONDA</strong> 42


234567891011121311Lenin w czasie rewolucji nieustannie mówił o robotnikach, chłopach i żołnierzach. Później słowo„żołnierze" wypadło z użycia.Deutsche Kommunistische Partei - Niemiecka Partia Komunistyczna powstała w 1968 rokuz incjatywy dawnych członków Komunistycznej Partii Niemiec KPD, zdelegalizowanej w RFNw 1956 roku przez Federalny Trybunał Konstytucyjny Niemiec.Rozmowa telefoniczna autorki z Manfredem Kapluckiem, grudzień 1996.Wywiad autorki z Manfredem Kapluckiem, grudzień 1996. Wszystkie cytaty Manfreda Kaplucka,jeśli nie są ujęte w odrębnych przypisach, pochodzą z tego wywiadu.Freie Deutsche Jugend - Wolna Młodzież Niemiecka, jedyna uznana i wspierana organizacjamłodzieżowa w NRD. W RFN FDJ Westdeutschland została zdelegalizowana w 1951 rokuz powodu działalności wrogiej konstytucji.Josef Angenfort był na początku lat 50. przewodniczącym zdelegalizowanej w 1951 roku organizacjimłodzieżowej FDJ w Niemczech Zachodnich oraz deputowanym z ramienia KPD doLandtagu Nadrenii Północnej-Westfalii. W 1953 roku został oskarżony w RFN o zdradę stanui skazany na pięć lat ciężkiego więzienia. W 1957 roku został ułaskawiony przez TheodoraHeuBa.MichaelLuft (alias Klaus Rainer Rbh\),Nackt, aberreich. The Germany wayoflife Kampen 11. (Nadzy,ale bogaci...), „KONKRET", nr 9 (1965) s. lOf.Peter Riihmkorf, Die Jahre, die Ihr kennt. Anfdlle und Erinnerungen (Lata, które znacie. Spuściznai wspomnienia), Reinbek 1972, s. 224.Was fur ein Land! (Cóż to za kraj!), „Die Zeit", nr 42 (2004), s. 47.Joachim Fest, Begegnungen (Spotkania), Reinbek 2004, s. 259.Ulrike Meinhof, Joachim Fest oder Die Gleichschaltung (Joachim Fest, czyli unifikacja), „KONKRET",nr 8 (1996), s. 2f.Mario Krebs, Ulrike Meinhof. Dos Leben im Widerspruch (Ulrike Meinhof. Życie w opozycji), Reinbek1988, s. 126.Peter Riihmkorf, Die Jahre..., dz.cyt., s. 224.


A może prowokacyjnych opinii Żiżka nie należy braćserio? Z jednej strony oburzają go prawne zakazyobejmujące propagowanie ideologii komunistycznej,z drugiej zaś - sam chętnie wprowadziłby ustawowy zakaz„seksizmu" i „homofobii", zrywając w ten sposóbz rzekomo znamionującym demoliberalny pluralizm,symetrycznym traktowaniem „dobra" („antyfaszyzmu")i „zła" („faszyzmu"). Zanim więc zacząłby z kimkolwiekwymianę zdań, zdążyłby już oskarżyć swoichpotencjalnych adwersarzy o „myślozbrodnie".Powiesić ŻiżkaFILIP MEMCHESNie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz.Mt 10, 34b[,..] kapitaliści sprzedadzą nam sznur, na którym ich powiesimy.Lenin[...] paru z nas za młodu miało epizod trockistowski, który polegał głównie na tym, zepróbowaliśmy podrywać dziewczyny na radykalne poglądy.Norman PodhoretzCzy „starolewicowe" myślenie może być dzisiaj sprzymierzeńcem chrześcijaństwa?Odpowiedź twierdząca na tak postawione pytanie brzmi nieprzekonująco.Od czasów ©świecenia to religia była na celowniku wszelkiej ma-<strong>FRONDA</strong> 42


ści radykałów, orędowników postępu, zwolenników społecznej, polityczneji kulturowej modernizacji. Dopiero lewica postmodernistyczna, konstatującwyczerpanie się paradygmatu racjonalistycznego, wydała wojnę „człowiekowijednowymiarowemu" i przywróciła do łask „duchowość".Lenin jako antynewage'owiecOd lat 60. ubiegłego stulecia jednoznacznie antyreligijne slogany stają sięcoraz bardziej domeną wyłącznie garstki fanatycznych radykałów, którychpostulaty napotykają mur społecznej obojętności i co najwyżej są cyniczniewykorzystywane przez część mainstreamowych polityków. Symptomatycznejest też zjawisko ewolucji światopoglądowej takich osób jak Jerzy Grotowski.Swoje dorosłe życie zaczynali jako aktywiści organizacji komunistycznych, byz czasem przeistoczyć się w wyznawców bożków Ery Wodnika.Słoweński filozof Slavoj Ziżek nie kryje swoich fascynacji „starą lewicą",w tym postacią i dorobkiem przywódcy rewolucji październikowej. Nieprzypadkiem podjął się opracowania wyboru pism twórcy państwa sowieckiego,który opatrzył posłowiem w formie dużego eseju Wybór Lenina. Jużprzez sam ten fakt myśliciel z Lubiany bulwersuje środowiska opiniotwórczew krajach doświadczonych skutkami komunistycznego eksperymentu, w dodatkuzaaplikowanego przy decydującym udziale bagnetów Armii Czerwonej.Podobnie może bulwersować rehabilitacja materializmu tam, gdzie państworealizowało swoją agresywną i represyjną politykę ateizacji.Żiżek oznajmia wprost: „Prawda Lenina to ostatecznie prawda materializmui w dzisiejszym klimacie New Age'owego obskurantyzmu naprawdęwarto powtórzyć lekcję z Leninowskiego Materializmu i empiriokrytycyzmu".Słoweński myśliciel idzie jednak dalej. „Linia podziału między idealizmema materializmem - stwierdza - przebiega nawet w sferze religii, gdzie pojedynczypunkt, w którym pojawia się materializm, jest sygnalizowany po-LATO 2007245


przez słowa Chrystusa na krzyżu: «Boże mój, czemuś mnie opuścił?». W tymmomencie całkowitego opuszczenia podmiot doświadcza i w pełni przyjmujenieistnieniewielkiegolnnego. Mówiąc ogólniej, linia podziału przebiegamiędzy «idealistyczną», sokratejsko-gnostyczną tradycją, która głosi, że prawdaznajduje się w nas, czekając, abyśmy ją odkryli poprzez podróż w głąb siebie,a judeo-chrześcijańską, «materialistyczną» koncepcją, że prawda możesię pojawić wyłącznie w wyniku zewnętrznego, traumatycznego spotkania,które rozbije równowagę podmiotu".Oswajanie taliba (i przy okazji „moherowego bereta")Rozważania religijno-moralne Żiżka stanowią zasadniczy motyw innej jegoksiążki Kukła i karzeł. Filozof z Lubiany demaskuje w niej oszustwa cywilizacji„postsekularnej" - cywilizacji cechującej się hedonizmem, dążeniemdo „świętego spokoju" oraz modą na „rozwój duchowy" podporządkowanydobremu samopoczuciu. Religijność, jaką oferuje świat ponowoczesny, magwarantować jej adeptom komfort i bezpieczeństwo.Ziżek obnaża stosunek ludzi Zachodu wobec innych kręgów cywilizacyjnych.Doskonałym przykładem są reakcje na zburzenie przez afgańskich talibów starożytnychposągów Buddy w Bamianie. Posągi te nie są dla muzułmanów - jak dlazachodnich snobów - żadnymi skarbami „dziedzictwa kulturowego", lecz przedmiotamiidolatrycznego kultu. Tymczasem współczesnych Europejczyków gorszązachowania tych, którzy traktując swoją wiarę serio, wyciągnęli (i wyciągają,także w innych miejscach świata) z tego faktu konsekwencje.Transgresja - nasz chleb powszedniKolejnym problemem wskazywanym przez Żiżka jest sprawa przekraczaniawszelkich tabu moralno-obyczajowych. Filozof pyta retorycznie: „Czy istnieje246 <strong>FRONDA</strong> 42


coś bardziej apatycznego, oportunistycznego i sterylnego niż poddanie sięnakazowi superego [każącemu] nieustannie wynajdować nowe artystycznetransgresje i prowokacje (performer masturbujący się na scenie lub masochistyczniesię tnący; rzeźbiarz wystawiający psujące się zwierzęce dala lubludzkie ekskrementy), czy też paralelnemu nakazowi angażowania się w corazbardziej «śmiale» formy seksualności?".Przełamywanie kolejnych norm i zakazów stało się więc konstytutywnązasadą współczesnego, „wolnego" społeczeństwa. Niegdyś tego rodzaju czynnościmogły przyprawiać ludzi o dreszcz emocji. Teraz stały się już czymśtak powszechnym - a zdarza się, iż w pewnych środowiskach wręcz narzucanymjako obowiązująca konwencja (bycie trendy) - że za postawę rewolucyjnąmoże uchodzić zwrot ku religijnej ortodoksji, tradycyjnej moralności i klasycznymkanonom estetycznym (co dla Żiżka bynajmniej nie jest właściwymrozwiązaniem).Tolerancyjne współczucie, nietolerancyjna miłośćŻiźek, posiłkując się - rzecz jasna krytycznie - argumentacją G.K. Chestertona,rozprawia się z popularnymi wyobrażeniami o buddyzmie i hinduizmie.Religie Dalekiego Wschodu są obecnie przedstawiane jako propozycje duchowena miarę człowieka XXI wieku i jego „dojrzałości". Według Żiżka, propagująone postawę dystansu i obojętności wobec świata.Rezygnacja przez osobę z własnej podmiotowości i własnej autonomicznościna rzecz utożsamienia się z kosmiczną Całością, dążenie do rozpłynięciasię w Pustce, uznanie rzeczywistości za uwięzione w czasowych formach,przemijające złudzenie - to wszystko sprawia, że najbardziej przerażającezbrodnie tracą na swej wadze. „Wszystko to oznacza - zauważa Ziżek- że buddyjskie (lub hinduskie, jeśli chodzi o tę kwestię) wszechobejmująceLATO 2007247


Współczucie musimy przeciwstawić chrześcijańskiej, nietolerancyjnej, gwałtownejmiłości". Tym, co wyróżnia więc na tle religii dalekowschodnichchrześcijaństwo, jest „nietolerancyjne" („dyskryminujące" - by użyć przymiotnikaz arsenału bio-polityki) rozróżnianie (dobro - zło, swój - obcy, podmiot- przedmiot itd.).Przedsiębiorstwo Odkupienie Grzechów sp. z o.o.Zamykając swoje rozważania, słoweński myśliciel stawia na ostrzu noża samąkwestię wiary w Boga. Ale swój wywód rozpoczyna od spraw znacznie bardziejprzyziemnych. A chodzi o odszkodowania finansowe, jakich poszczególnegrupy etniczne, religijne, społeczne żądają dla siebie jako rekompensaty zamordy i prześladowania w ciągu dziejów (Żydzi za holocaust, amerykańscyMurzyni za niewolnictwo itd.). Zdaniem Żiżka pieniądze stają się dla gotowychje wypłacić winowajców środkiem do zrzucenia z siebie moralnej odpowiedzialności.Okazuje się bowiem, że przebaczenie, a w efekcie swoistąwtórnie nabytą niewinność, można sobie zwyczajnie kupić. Przy czym udziałw takim haniebnym targu obciąża także stronę ubiegającą się o odszkodowanie.Spory międzyludzkie skłaniają Żiżka, żeby wejść na poziom sporu człowiekaz Bogiem. Filozof stawia pytanie, które musi szokować: „Jeśli wydajesię, że istnieje cena za wszystko, dlaczego nie doprowadzić tego do samegokońca i nie żądać od samego Boga zapłaty za spartaczenie roboty stworzeniai wywołanie przez to całej tej niedoli?". Oczywiście odpowiedź, jaka się tunasuwa, wskazuje na odkupieńczy wymiar krzyżowej śmierci Syna Bożego.Żiżek jednak w tym wypadku oskarża chrześcijaństwo o szwindel metafizyczno-psychologiczny.Skoro Bóg nie chce od człowieka dobrych uczynków,a jedynie wiary w Niego, to - według słoweńskiego myśliciela - i darmowa248 <strong>FRONDA</strong> 42


laska ma swoją cenę, jaką są akty wiary, czyli w rezultacie dusza osoby wierzącej.„Dostajesz prezent - próbuje wyjaśniać Żiżek - jednak bliższe spojrzenieszybko mówi ci, że ten «bezpłatny» dar ma na celu umieszczenie cię w pozycjipermanentnego długu".Skoro tak, to - zdaniem filozofa - nie pozostaje nic innego, jak zaprzestaćwszelkich negocjacji z tymi, których chcemy obarczać odpowiedzialnościąza nasze niedole (klasę eksploatatorów, naród zbrodniarzy, wreszcie samegoBoga), i odrzucić ich władzę, a w efekcie zaakceptować „nieistnienie wielkiegoInnego" - figury stojącej na przeszkodzie zmierzeniu się z rzeczywistością.A więc seans terapeutyczny dobiega kresu. „Inny" - czy to będzie autorytet,czy obiekt kultu i uwielbienia, czy też oprawca - znika, a jego miejsce zajmujepsychoanalityk, „zdecydowane przeciwieństwo postaci mistrza gwarantującegosens".Przeciw konsensusomZ powyższych uwag wynika, iż Żiżek, atakując ponowoczesne formy religijnościi duchowości, nie staje się zarazem apologetą chrześcijaństwa. Wręczprzeciwnie, dopuszcza się on rozmaitych uproszczeń deprecjonujących przekazewangeliczny. Być może błyskotliwość umysłu to za mało do przyjęciaDobrej Nowiny, która głosi przecież, iż Bóg miłuje każdego człowieka niezależnieod tego, czy człowiek w Niego wierzy. Jednocześnie, jak można oczekiwaćod Żiżka czegoś, czego praktyka przychodzi z ogromnym trudem samymchrześcijanom? Nawrócenie nie jest dla nikogo łatwym procesem.Na czym więc polega sprzymierzeńczy wobec chrześcijaństwa charakterrozważań filozofa z Lubiany? Otóż Żiżek usiłuje wyrywać czytelnika z pewnegoletargu, z pewnego snu, w jaki nieustannie go pogrąża liberalna demokracja„Ostatnich Ludzi". Jest ona - by posłużyć się porównaniem PeteraLATO 2007 249


Sloterdijka - jak londyński Pałac Kryształowy. Dozwolone są w nim jedynietemperatury letnie. Wszelkie dyskusje i spory są dopuszczalne o tyle, o ileodbywają się właśnie w takich temperaturach. Dotyczy to zarówno polityki(„demokracja konsensualna"), jak i religii (instrumentalne, użytkowe traktowaniewiary w Boga).Żiżek przeraża, bo próbuje obudzić w nas „namiętność do Realnego" (passiondu reel - termin Alaina Badiou), a więc chęć porzucenia cieplarnianychwarunków Pałacu Kryształowego w celu stanięcia do konfrontacji z rzeczywistością.W wyniku tego może powrócić polityczność w ujęciu Carla Schmitta,w ramach którego podstawowym kryterium podejmowania decyzji politycznejokazuje się właściwe rozpoznanie „przyjaciela" i „wroga", a dzielenie sięwładzą z partią konkurencyjną jest zrzucaniem z siebie odpowiedzialności zapaństwo.Pojawia się też szansa - idąc za myślą Martina Heideggera - na przejmujące„trwogą", heroiczne zmierzenie się z naszą skończonością wyrażającąsię w „byciu-ku-śmierci". Również chrześcijaństwo nabiera żywotnościi autentyczności, gdyż doświadczenie „opuszczenia przez Boga" (bankructwomaterialne, odrzucenie przez najbliższe otoczenie, śmiertelna choroba itp.)- kiedy wszelkie utylitarne podpórki zawodzą, kiedy akt wiary staje się nietylko aktem pokory, lecz także aktem kontestacji - zmusza człowieka do samookreślenia,czy jest „zimny", czy „gorący".Paranoje „klasy dyskutującej"Liberalni i kryptoliberalni intelektualiści (o odcieniu i „prawicowym", i „lewicowym")odpowiadają na wszelki antykonsensualizm, stosując wybiegi typureductio ad Leninum (analogiczne do reductio ad Hitlerum). Boją się recydywy250 <strong>FRONDA</strong> 42


komunizmu w równym stopniu, co nazizmu, choć ani na jedno, ani na drugiesię nie zanosi (odrębną sprawą jest przeciwdziałanie amnezji historycznejw krajach, w których stanowi ona narzędzie propagandy ugrupowań postkomunistycznychi ich sojuszników).Orędownicy liberalnego konsensusu nie życzą sobie także chociażbywszczynania „zimnej wojny religijnej" o legalizację dzieciobójstwa prenatalnego(zwanego eufemistycznie aborcją), a przecież żadne zgnile kompromisynie rozstrzygną, czy życie ludzkie od chwili poczęcia powinno być pod konstytucyjnąochroną państwa. Ostrzegają przed wszelką transgresją polityczną,religijną, moralną, obyczajową, która może wywołać destabilizację sytuacjispołeczno-politycznej, bo - jak na pięknoduchów przystało - „brzydzą sięprzemocą". Symboliczną też.Tak więc podstawowy zarzut liberałów (jawnych i krypto-) wobec wszelkichprób rehabilitacji Lenina to stosowanie przez niego przemocy. Deprawacjaczłowieka w realnym socjalizmie (i generalnie w każdym realnymwytworze wygórowanych, utopijnych ambicji) wydaje się mniej istotna, bokto w cieplarnianych warunkach przejmuje się słowami: „Nie bójcie się tych,którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, któryduszę i ciało może zatracić w piekle" (Mt 10, 28).A cóż to deprawacja? - mógłby ktoś upozorować zdziwienie, parafrazująccynicznie, choć bezwiednie, znane pytanie sprzed dwóch tysiącleci: „Cóż tojest prawda?" 0 18, 38). A przecież w Polsce lat 80. zeszłego wieku to nieciosy zomowskich pał i ubeckich piach okazały się największym złem reżimu- choć właśnie tak mają prawo w swym subiektywnym mniemaniu uważaćjego ofiary - lecz permisywizm („tumiwisizm") moralno-aksjologiczny sączonydo umysłów i serc przez Jerzego Urbana i jego machinę propagandową,czyli proceder jakże skutecznie kontynuowany po roku 1989 (już w RPRL).Jednak apostołowie „wolnego wyboru" z wyrozumiałością przyjmujązdobywanie kolejnych przyczółków przez zachodnią „rewolucję kulturalną"(przywileje prawa cywilnego dla związków homoseksualnych, prezerwatywyw szkolnych automatach), byleby to się odbywało stopniowo, parlamentarnie,w wyniku licznych negocjacji, bez rewolucyjnej przemocy. Czy nie mamytu do czynienia z ową wskazywaną przez Juana Donoso Cortesa, pozbawionąpolitycznego zdecydowania i nie skorą do zajmowania wyrazistej postawy„klasą dyskutującą" (la clasa discuditora)?LATO 2007251


Kto z kogo robi sobie jaja?Jak na razie w Polsce Slavoj Żiżek nie znajduje dla siebie „wrogów", z którymimógłby toczyć boje na zewnątrz Kryształowego Pałacu. Sytuacja poniekądprzypomina losy bohaterów powieści Chestertona Kula i krzyż: pewny swoichracji żarliwy katolik i ateista-bluźnierca chcą rozwiązać dzielące ich kontrowersjew pojedynku, lecz nie mogą, bo ciągle pojawia się obok nich ktoś,kto skutecznie nie dopuszcza do przelewu krwi, kto „brzydzi się przemocą"i zarazem jest obojętny wobec przedmiotu sporu.A może prowokacyjnych opinii Żiżka nie należy brać serio? Z jednej stronyoburzają go prawne zakazy obejmujące propagowanie ideologii komunistycznej,z drugiej zaś - sam chętnie wprowadziłby ustawowy zakaz „seksizmu"i „homofobii", zrywając w ten sposób z rzekomo znamionującym demoliberalnypluralizm, symetrycznym traktowaniem „dobra" („antyfaszyzmu")i „zła" („faszyzmu"). Zanim więc zacząłby z kimkolwiek wymianę zdań, zdążyłbyjuż oskarżyć swoich potencjalnych adwersarzy o „myślozbrodnie".Ponadto Żiżek pozostaje pieszczochem salonów (żeby nie było wątpliwości,i „lewicowych", i „prawicowych"). Czy kogoś takiego naprawdę stać naryzyko opuszczenia Kryształowego Pałacu? A może wyłącznie robi on sobiez nas jaja? Jeśli tak, to róbmy sobie z niego jeszcze większe.FILIP MEMCHESSlavoj Żiżek. Rewolucja u bram. Pisma Lenina z roku 1917. przeł. Julian Kutyła. Korporacja Ha! art, Kraków 2006Slavoj Ziżek. Kukla i karzeł. Perwersyjny rdzeń chrześcijaństwa, przeł. Maciej Kropiwnicki. Oficyna Wydawnicza Brama,Bydgoszcz-Warszawa-Wrocław 2006


Artystaa kurde moralnośćoraz wartościZostałem zaproszony do dyskusji na temat artyzda moralność moralna odpowiedzialność.Telewizja katolicka Puls. Nie wyobrażacie sobie, jaka to dlamnie frajda. Mogę wykazać mądrzenie się, poglądy wskazujące na głębokiumysł, no i też nieobcość takich pojęć jak Prawda Godność Dobro, co bardzosię nimi lubię posługiwać, ale mało okazji. I bardzo mi to na sprawiedliwośćdziejową wygląda, że zamiast, przestań przestań, tobie nie przeszkadza wcale,że nie słucham, taksóweczka oraz zwrot kosztów podróży.Załóżmy, że telefon z propozycją nie był okrutnym żartem nudzących siępiątoklasistów na wagarach i że realnie ktoś chce usłyszeć me trzy grosze,co skromnie dorzucę do puli, co będzie spora, bo dyskutantów ma być kilku.Same szacowne osoby, więc i mój autoszacunek wzrośnie. A że na liścieSzindlera-Wildsteina znalazłem aż siedem egzemplarzy Kazimierz Malinowskito chyba rozumiecie, że zapotrzebowanie mam.254 <strong>FRONDA</strong> 42


Lecz jednak przejdźmy do meritum, co pragnę wyłuszczyć, kombinującw samotności, w przewidywaniu nieuchronnej klęski kameralnej, jąkanie,niejasne wypowiedzi. Ponieważ jestem człowiekiem ze wsi, łatwo się peszę,a wtedy niewyraźnie mamroczę.Otóż kurwa moralność, otóż proszę ja was artysta. Zaraz to cisnę na planepopeiczny, ponieważ bez kontekstu te pojęcia są dmuchane.No więc Papież przywalony głazem, rozpłaszczony pod nim z pastorałemjak żaba. Artysta powiedzmy nieznany, ekspozycja w sercu ciężko doświadczonejprzez historię stolicy. Efekt przewidywalny, oburzka. Artysta kumaty,na cztery kopytka kuty, z cynicznym uśmieszkiem udaje gupiego - no żechciałem ukazać troski ojca świętego na okoliczność niełatwego pontyfikatu.Za mrocznej ateistycznej komuny taki syf by nie przeszedł. Wolna Polskasobie może pozwolić na to i jeszcze o wiele więcej, jes kursze wolna szy moszene? W kiosku na witrynie, na wysokości oczu siedmiolatka pisemko, a naokładce pan panu wsadza od tyłu. Jes git? Boga niet' - mat' radnuju wazmożnoubiwat'. Zresztą, może jest, może nie ma, a mamusię nie zaszkodzi, jak jużnie jest w stanie sama się umyć, ukatrupić. Jak kto nie lubi siekiery-masarni,dostanie legał eutanazję, pompka, kolka, złoty szczał. I policję do ochronyprzed rozjuszonym Ciemnogrodem. Nazywa się to postęp w ramach wolnośćrówność braterwstwo. Na podobnych zasadach zlęgła się wolność w sztucewspółczesnej, której bronią zaciekle bladzi, opaleni na fioletowo, przed monitoramikompu i w świetle studyjnych halogenów, intelektłaliści.Tak spaceruję sobie z poetą Janem Riesenkampfem wpodle Wawelu, pasażykprzez Wisłę, ku kopcu Kościuszki. Nocka, wiosna, łabędzie pluskają sięw nurcie gładkim spokojnym, śliwy i magnolie aromatyzują. Tam na wzgórzumaszt górujący nad okolicą całą. Jan wyjaśnia mi, że to zagłuszara co czerwonyją jak palik graniczny wbił, apage wraża imperialistyczna propagando,wara od uszu niewinnych towarzyszy i towarzyszek budujących lepsze jutro,ty wolna europo jebana, głosie ameryki pierdolony. I tak sobie przypominam,ileż musiałem się, gołowąsem będąc, za szwedzką pornografią w tamtychczasach nauganiać. Pierwszego świerszczyka z fizjologią, ale bez perwersjiwydębiłem od kumpla za model Focke Wulfa 190 do sklejania, też rarytas,bo zero, nazi sprzętu nie było w działach z modelami składnic harcerskich.A dziś mamy wolność. Do której lud nie dojrzał, ponieważ nigdy tak nie ma,żeby lud dojrzał, to lud do siebie ma, że leci na słodycze i kolorowe obrazki.LATO 2007255


Kto tego ludowi dostarczy w żądanych ilościach, będzie go miał na smyczy.Perkal, paciory.Więc mili moi, ta opisywana w podręcznikach PO dla szkół średnichWojna Psychologiczna była faktem, jest faktem. Szło o moralne rozbrojenieprzeciwnika, teraz o utrzymanie tego stanu. Prosty rachunek wykazywałz nieodpartą oczywistością, że wydajniej pracują dołki włożone w anteny,radiostacje i utrzymanie agenturalnego personelu kusicieli, niż w kolejnychkilka głowic i rakiet, których i tak użyć nie dawało rady, bo samemu w nosaby się oberwało. Więc całe to branzlowanie powietrza wolnymi związkami zawodowymi,godnością robotnika, swobodami obywatelskimi i niezbędnościądo szczęścia demokracji. Te wszystkie poteczkowane autorytety dęte moralneśliniące mikrofony. Pytacie, co to ma wspólnego z artysta moralność, a sporo,taka roślinka, jaki klimat.O, daleki jestem od apologizowania komuny, co z nią na maleńką skalępotykałem się, lecz to inna historia. Jednakoż była ona purytańska i, terazwidać do jakiego stopnia, akorupcyjna. Widać to dopiero w zestawie ze snemziszczonym, co okazał się dusznym koszmarem.Kończąc szkicowanie epopeicznego tła, Zachód wlazł do nas zaproszony,promocyjna kampania reklamowa jego zalet - uwieńczona powodzeniem.Rynek dla penetracji kapitału rozkraczony, obszar wpływów geopolitycznemuwrogowi wydarty. Administracja, podporządkowana sponsorom tej afery,zainstalowana solidnie. Zasię wolny już obywatel, wypakowawszy produktzakupiony w telezakupach, z pewnym takim rozczarowaniem widzi, że to bubeli kupa. Po co go dołować dodatkowo wytykaniem - sam tego chciałeś,Grzegorzu Dyndało.Tak chyłkiem zbliżyliśmy się do omówienia kategorii centralnej obmawianegoproblemu - ILUZJI. Polega ona na wyciąganiu królika z cylindra i znikaniuw rękawie. Na przerzynaniu asystentki piłą bez uszczerbku dla jej kibici.Jest to znakomite narzędzie propagandy, ruchome obrazki przedstawiające,jakim ma być widziane to, czego nie ma. Eisenstein Pancernik Potiomkin,Riefenstahl Triumf woli, Rubinsztajn Dynastia. Raczkujące radio i kino okazały25$ <strong>FRONDA</strong> 42


się cudownym narzędziem deformowania kory mózgowej, docenili je od razui komuszki, i faszole, a kosmopolityczna plutokracja też nie w ciemię bita.Superwydajna maszyneria do tłoczenia ILUZJI pracowała na coraz wyższychobrotach. Aż jej strumień podmył glebę, która dawała oparcie stopom, coprzebierają teraz bezładnie w nieważkości wirtualnych przestrzeni. Tu wszystkojest konwencją, góra dół, północ południe, dobro i zło, piękne, paskudne- do negocjacji, ponieważ regulamin targowiska zabsolutyzowanego wolnegorynku został przełożony nie tylko na wszystkie języki etniczne, na hierarchieetyczne też. Potargować się można o wszystko, z każdym, kto kupił tę religię.Zhipotekowana po całości Realność znalazła się w wolnym giełdowym obrocie.Waluta okazała się poręcznym ekwiwalentem czegokolwiek, co ma jakąśwartość. Tak stała się wartością naczelną, powszechnie akceptowaną, arbitralną.Na rynku, jak to na rynku, wrzask i tumult. Chcesz coś opylić, musiszprzekrzyczeć tych obok i machać rękami, i pracować mimiką, łapać za rękawy.Obyczaj sfeniczał. Od fenicki.Współczesna tzw. sztuka wysoka, sfrustrowana zabrnięciem w ślepe zaułkijałowych dziwactw, marginalizowała się, a dla artysty margines to piekło.Eskalacja epatingu do granic absurdu została uznana za konieczną. Jeden hepenersobie chujka po kawałku tnie na oczach publiki, inna hepenerka sobiegumowego chujka przykleja i idzie film robić do męskiej łaźni. Kicz, tylkojego przeciwległy biegun. Właściwie zero problemu, gdyby nie było krytykówgotowych do emfatycznych zachwytów nad tego rodzaju wytyczaniem nowychdróg artystycznej ekspresji. Ci zachęcają jeszcze niezdecydowanych dooswobodzenia wyobraźni z gaci.Niby nic nowego pod słońcem, skandal był zawsze skuteczną taktyką marketingową.Ot, wybryki surrealistów na początku XX wieku. Różnica jest taka,oni mieli prócz pięciu minut epatowania burżuazji długie godziny w pracowniz pędzlem w garści. Mieli za sobą zmaganie o materializację wizji i tego ślad odciśniętyw dziele. Była w tym jakaś fundamentalna pokora, rzetelny kreacyjnywysiłek. Wstrząsanie nie było celem samym w sobie. Teraz to wielu artystomwystarczy, i sporej części publiczności. Każdy bardziej odrażający od poprzedniegowybryk wystarczy, by media zrobiły mu darmowy spot reklamowy. Takrozpoczyna się wyścig twórczej imaginacji, co bardziej wkurzy, co przyprawio silniejsze torsje. Tylko z perspektywy merkantylnej są to działania sensowne.Tak lęgną się rzemieślnicy skandalu, wyszczekani, bo obkuci na akademiachLATO 2007 2 5 7


w teorię. Żałośni i neurotyczni. Gotowi zzuć majty i resztę powściągów nasygnał - kamera! I już słyszę ich apologetów suponujących mi ciągoty do organizowania,na nazi wzór, wystaw sztuki zdegenerowanej. Ponieważ wolnośćwypowiedzi, a kto jej w poprzek staje, ten skinem w moherowym berecie.W związku z czym, panie i panowie, zapraszamy na małe profanowanie krucyfiksu,pod hasłem precz z kulturą patriarchalną, oraz uaktualnioną przez dr.Plastyfiksa nową wersję Piramidy Zwierząt, ze spiętrzonych kadawerków - odstaruszka do noworodka, a na samym szczycie embrion.Marginalizacja i relatywizacja problemów etycznych plus jurystyczna permisywka.Charakterystyczne dla liberalnych demokracji zinfantylnienie ubranew togę z rekwizytorni powiatowego teatru, dla dodania sobie powagi.To sobie teraz znów zogniskujmy spojrzenie na tle tego bajzlu. Elektroniczneśrodki transmisji. Coraz więcej doby wykrojonej na wideo, telewizję i komputerowymonitor. Po wyalienowanej otępiającej robocie u kapitalisty, co też niema na głowie lepiej. Mniej realu, mniej kontaktu z żywymi ludźmi. Dławiącepoczucie własnej zbędności. Alko, środki uspokajające, drażnienie tępiejącychzmysłów coraz silniejszymi bodźcami.Kiedy zacząłem częściej przyjeżdżać ze wsi do stolicy, uderzyło mnie, żeprzy towarzyskich spotkaniach nie uchodzi poruszać tematów istotnych, boto żenada. W dobrym tonie jest katować się błahostkami. Milcząca umowa.Myślałem, że tego nie zniosę, ale się przyzwyczaiłem. Zobaczyłem ludzi poważnietraktujących markowe ciuchy. W tym kontekście durnowate wystawyartystów zmanowcowanych, z wiejskiej perspektywy kuriozalnie niedorzeczne,wydały mi się całkiem na miejscu. Oderwani, bezładnie przebierającynóżkami w wirtualnej przestrzeni, bez oparcia, bez korzeni to i bez liści- bezowocni. Patyki pływające w strumieniu ILUZJI. Cyniczni, bo jakoś trzebatrzymać formę po przycwelowaniu, na które zgodziliśmy się w wolnych wyborach.Po odejściu od kasy reklamacji nie uznajemy.Jednak ILUZJE mają to do siebie, że się w końcu rozwiewają. Zastanawiamsię, co sprawi, że zasłona się rozpruje i prawa grawitacji znowu zaczną działać.KAZIMIERZ MALINOWSKI30.04.2005


Dziś, po wyczynach twórców wieszających genitalia nakrzyżu, układających piramidy z martwych zwierząt,budujących obozy koncentracyjne z klocków Lego czyoddających kał w galerii podczas happeningu, wyczynStefana Pękały może budzić politowanie. Mam równieżnadzieję, że autorzy wyżej wspomnianych ekscesównie zapłacą ceny, jaka stała się udziałem Pękały...UŚMIECHSTEFANA PĘKAŁYWOJCIECHCHMIELEWSKI„U plastyków", w kawiarni-klubie przy ulicy Mazowieckiej w Warszawie, częstowywieszane są obrazy, a czasem ustawiane rzeźby. Wokół trwa kawiarnianyruch. Lokal w siedzibie związku artystów plastyków zawsze mial powodzenie,nie tylko wśród wychowanków Akademii. Bar serwuje dania gorące,piwo, wódkę i inne alkohole. Wystrój wnętrza tworzą też ciężkie, rzeźbionekrzesła i takież stoliki.'260 <strong>FRONDA</strong> 42


Po południu jeden z nich zawsze zajmują profesorowie z ASP Raczą sięobficie winiakiem klubowym i innymi trunkami. Z tego kąta knajpy po pewnymczasie zawsze dobiegają krzyki, czasem nawet wrzaski, gdy spór jestszczególnie gorący. Czasami w dyskusjach biorą udział także kobiety.Pewnego dnia do mego stolika przysiadł się sympatycznie wyglądający facet.Na oko po pięćdziesiątce. Wokół o tej porze było wiele wolnych miejsc,zapewne chodziło mu o jakiekolwiek towarzystwo. Przedstawił się jako rzeźbiarzi zaczęliśmy leniwie biegnącą rozmowę o sztuce. Opowiadał o swoichostatnich chałturach dla wojska i policji, robił jakieś pomniki czy tablice.W pewnej chwili przerwał swój wywód, przeprosił, wyjął arkusz papierui kredką szybko naszkicował moją twarz, po czym ofiarował mi rysunek. Pederasta?Po namyśle odrzuciłem to przypuszczenie.Kątem oka dostrzegłem, że „profesorski stolik" już się zapełnił. Ten z włosamijak Niemen niósł z baru pierwszą kolejkę wódki. Lokal z wolna zasnuwałsię dymem. Profesor o czerwonej twarzy z namaszczeniem odbierał kielonkiod kumpla i ustawiał je na solidnym blacie stolika.Zapytałem rzeźbiarza, co sądzi o rozwieszonych tu i ówdzie płótnach,w tym dniu budzących moją szczególną konsternację. Jego odpowiedź zapamiętałemna długo:- To nie jest malarstwo, to malowanie ścian.Przypomniałem sobie o tym zdarzeniu podczas przechodzenia z sali dosali w Zachęcie. Oglądałem Polskie malarstwo XXI wieku, wystawę, która przyprawiłamnie o głęboki smutek wywołany chyba kontrastem z ekspozycjąz ubiegłego roku: Boznańską nieznaną. Wtedy były emocje, nawet wzruszenie,a przede wszystkim wewnętrzne przekonanie o prawdzie sztuki tworzonejw zapamiętaniu i całkowitej samotności w Paryżu przez tę zupełnie niezwykłąpostać dwudziestowiecznego malarstwa.W tej wędrówce po narodowej galerii natykałem się na coraz to inną emerytowanąpostać pilnującą obrazów. Najczęściej panie, czasem trafił się dziadziuś.Wiek pracowników Zachęty kontrastował z nastrojem tchnącym z wystawionycheksponatów. Ten był młodzieńczy, rozedrgany, optymistyczny,nawet kpiarski. Piszę „eksponatów", bo jakoś nie mogę uznać za obraz powieszonegona ścianie monitora z wyświetlanym bez przerwy filmikiem, naktórym zaśmiewający się artysta udziela niby-lekcji malowania (Michał Stachyra,Lekcja malowania). Takich monitorów było kilka. Nie rozbawił mnieLATO 2007 26|


też szablon Pawia Jarodzkiego Malarstwo to najlepsze na nerwy lekarstwo. Nieuśmiechnąłem się nawet do różowych jak świnka Babe obrazów Basi Bandy,na czele z tym, który najbardziej „szokował" tytułem - Spierdalaj proszę. JeszczeRobert B. Lisek z nieznośnie brzęczącą instalacją Biomind, w której autorwykorzystał zapis cyfrowy własnego DNA rzucony w formie projekcji na ścianę,dopełniony pistoletem-klawiaturą. To całe zajmujące potężną ścianę dziełowydało mi się w swym przekazie niewiele mówiące i w istocie - męczące.Męczył Dwurnik, męczyła Iwona Zając swoim szaroburym muralesemStocznia, nachalnie poruszającym problematykę społeczną. Męczyli ci wszyscyperformerzy, zadymiarze, vlepkarze, jajcarze, którzy usilnie puszczając domnie oko, chcieli udowodnić, że - jako „wybitni artyści" - wcale nie muszą(a nawet nie powinni) w jakikolwiek sposób komunikować się z odbiorcą ichtwórczości. Za próbę skomunikowania ze mną, stojącym w jednej z sal Zachętyprzed kolejnymi obrazami, nie może być przecież w żaden sposób uznanypomalowany damski płaszcz, zamknięty w gablocie z pleksi, czyli dzieło - cenionejrównież na Zachodzie Europy - Pauliny Ołowskiej. Odebrałem to raczejjako szyderstwo z widza, który programowo nowoczesnej sztuki ma nierozumieć. Kilka tygodni później zastanowił mnie fragment najnowszej powieściPawła Huelle Ostatnia Wieczerza, który o tego typu rozumieniu sztukiprzez jej twórców napisał:Uznawszy, że jest ona wszystkim, wszystko za sztukę też uznają. Jedyne,czego nie uznają, to coś, co nie wychodzi od nich samych.Brak komunikatu, a także nawet samej chęci komunikowania się z odbiorcąw sferze tego, co krytycy już dawno nazwali „postsztuką" czy też „sztukąpostestetyczną", bardzo dobrze widoczny jest na przykład w kontekścieudanego prozatorskiego debiutu absolwentki gdańskiej ASP Małgorzaty Szymańskiej-Wardy.Powieść pt. Dłonie z 2005 roku ma postać niezwykłego palimpsestu,jest doskonałym uzupełnieniem komunikatu, którego brakuje wewspółczesnych pracach: na naszych oczach autorka jak na obrazie, warstwapo warstwie, nakłada na siebie historie kolejnych bohaterek, oczekując odczytelnika właściwego odczytania całości. Możemy wybrać sobie ulubioną postać,odrzucić inne. Możemy też z owych odrzuconych ułożyć nasz własnywzór - zawsze będzie tworzył ukryty sens, który ma szansę zapaść w nas na262 <strong>FRONDA</strong> 42


długo. Dlatego lektura tej książki to prawdziwa przyjemność. Historie pięciukobiet są zapisem odmiennych wrażliwości, połączonych ze sobą wspólnymirealiami, gdyż bohaterki się znają, więcej - kochają sztukę, często także tychsamych mężczyzn, jednak każda z nich dokonuje właściwych sobie wyborów,a są to wybory - tu zawiera się, myślę, sedno tego udanego debiutu - płynącez głębi duchowości.Opisy prac bohaterek Wardy nie odbiegają, myślę, od wyglądu eksponatówzgromadzonych w Zachęcie: nowoczesna rzeźba, projekcje wideo etc. A jednak- dzięki powieściowej formie - docieramy w jakiś sposób do prawdziwego przesłaniaartysty, które bez opisu jego duszy, dramatów małych i dużych, oddaniasztuce i wytrwałej pracy nad doskonaleniem formy byłoby dla nas kompletnienieczytelne. Może każdy z obrazów z wystawy Malarstwo polskie XXI wieku powinienbyć - jak u Wardy - opatrzony jakimś kluczem, broszurą, płytą CD-RW,dzięki którym osobowość twórcy ukazałaby się nam spoza całkowicie nieczytelnegoczy wręcz odpychającego przekazu.Jestem daleki od uznania artystów, których prace zaprezentowano na wystawie,za kolejne wcielenia Stefana Pękały, artysty z dziurą w czole, bohateragroteskowej minipowieści Ireneusza Iredyńskiego pt. Manipulacja:Fotografujesz nogę swojej matki, nogę starej kobiety, z żylakami, odciskami,zniekształceniami reumatycznymi, a potem robisz z tego naturalistycznąrzeźbę, w kolorach, i sprzedajesz. Nogą matki handlujesz!LATO 2007 2 63


Te słowa wykrzykuje do bohatera fantasmagoryczny Murzyn, wytwór choreji zmaltretowanej alkoholem wyobraźni nowoczesnego artysty. W finale Pękalaorganizuje wernisaż w Zurychu, podczas którego obrzuca uczestnikówcuchnącymi zwierzęcymi flakami. Dziś, po wyczynach twórców wieszającychgenitalia na krzyżu, układających piramidy z martwych zwierząt, budującychobozy koncentracyjne z klocków Lego czy oddających kał w galerii podczashappeningu, wyczyn Stefana Pękały może budzić politowanie. Ale powieśćIredyńskiego wydano w 1975 roku i mam wrażenie, że na naszym podwórkuod tamtego czasu niewiele się zmieniło.Mam również nadzieję, że autorzy wyżej wspomnianych ekscesów nie zapłacąceny, jaka stała się udziałem Pękały:Coraz więcej zacząłem popijać, gorzałka, według moich zamierzeń, miałabyć środkiem, który przywróci mnie rzeczywistości, niestety, kurwazdradliwa, zawiodła mnie, zamiast dać mi ostrogę, żebym wskoczyłw codzienność, odgrodziła mnie od niej jeszcze bardziej, mamrotałemnad kieliszkiem [...], wchodziłem jeszcze szybciej w przestrzeń zwidów,halucynacji gorszych od narkotycznych, bo bez ich wizyjności, a przez to,że stwarzanych na poczekaniu, to jeszcze bardziej wciągających.Daleko mi, powtarzam, do uznania uczestników rzeczonej wystawy za pogrobowcówczy kontynuatorów wyżej wymienionych „działań twórczych". Jestemraczej pełen nadziei, że prace takich artystów, jak Aleksandra Waliszewska(bardzo dobry Żółty ręcznik, niewiele mu ustępująca Bestabe według JanaSteena) czy Łukasz Huculak, twórca enigmatycznych i kontemplacyjnych płócien,jak choćby Legenda o dwóch braciach i skarbie ukrytym, nie będą tworzylimarginesu dla niewiele mówiącej i zadowolonej z siebie większości, która defacto sama powinna tworzyć margines rzeczywistego malarstwa.Z nieco inną sytuacją mamy do czynienia, obcując z dokonaniami NowychDawnych Mistrzów na wystawie w gdańskim Muzeum Narodowym. Możnapowiedzieć, że tu sytuacja jest odwrotna - kurator wystawy Donald Kuspit,dzięki czytelnemu odwołaniu się do tradycji malarskiej dawnych wieków, zebrałprace takich artystów, które programowo trafiać miały w wymęczonąsztuką postestetyczną wrażliwość odbiorcy. Nawiązać z nim intymny kontakt264<strong>FRONDA</strong> 42


poprzez bliskość tematyki, a także formy, będącej najczęściej wariacją na tematszeroko rozumianego realizmu. Wszystko po to, by - jak pisał ów wzbudzającykontrowersje krytyk - „pogodzić formę i treść, tak aby w dostępny dlazmysłów sposób ujawnić prawdę o treści".Różnica jest jednak jeszcze bardziej zauważalna: w salach gdańskiego MuzeumNarodowego rzeczywiście obcujemy z malarstwem. Takim, jakiego polscytwórcy chyba nie chcą już uprawiać - z bogatą paletą kolorów, rozmaitymitechnikami malarskimi, a także tematyką i symboliką, którą oczywiściemożna odrzucić, ale stanowiącą na pewno rzeczywistą podstawę do dyskusji0 współczesnym malarstwie. Może jest to również fakt, że znakomita większośćtwórców pochodzi zza Oceanu; Amerykanie jakoś nie mają kompleksówco do twórczego korzystania i formalnego odwoływania się na przykładdo dorobku Tycjana czy malarzy dziewiętnasto- i dwudziestowiecznych. Podejmujądialog, często ponoszą klęskę, ale - tu tkwi zasadnicza różnica wobecsztuki postestetycznej - w spór wciągają też widza, proponując mu swą wizjęlub jej odrzucenie.Chyba nie ma na tej wystawie porównywalnej i silniejszej malarskiej wizjiniż obrazy Jerome'a Witkina, zwłaszcza Wejście w ciemność: Dorothy Wahlstrom,pielęgniarka w Dachau, 1945, cykl pełnych pasji płócien odsłaniających szaleństwoHolokaustu, ujmujących dramat Żydów w kategoriach obłędu, szlachtowania,krwawej rzeźni i nonsensu. Grozy dopełnia epicki trzyczęściowycykl Pomocnik rzeźnika, Buchenwald 1941-1945 - jawne odwołanie do podobnegotypu „ołtarzowej" kompozycji Otto Dixa, przedstawiającej grozę cierpieńpodczas I wojny światowej. Chociaż zestawienie (szlachtowanie zwierzątw rzeźni - zabijanie Żydów w obozach zagłady) jest oczywiście szokujące1 nie ma nic wspólnego z kategorią piękna, którą współczesna sztuka dawnoodrzuciła, senny koszmar Witkina oddaje nie tylko prawdę o historii Żydów.Jest prawdą o potworze skrytym w każdym z nas.Ujmuje intymność nagości Dziewicy Maryi Judy Fox, która, pracując w terakociei kazeinie, potrafiła ukazać smutek dziecka, być może spodziewającegosię śmierci jedynego Syna. Taką interpretację sugeruje w katalogu wystawyDonald Kuspit, oczywiście możliwe są także inne. Znajdujemy się wszakw świecie sztuki gwarantującej pluralizm, a nie zadęcie, dialogowanie, a niegówniarski grymas, wytrwałą pracę artysty, a nie psiknięcie sprayem na wyciętyżyletką szablon.-LATO 2007265


Obrony takiej właśnie sztuki podjął się w Ostatniej Wieczerzy Paweł Huelle,nawiązując w swej najnowszej współczesnej powieści do obrazu MaciejaŚwieszewskiego o tym samym tytule, również stanowiącego część gdańskiejekspozycji. Książka autora Castorpa jest także pamfłetem na postsztukę, próbąobrony malarstwa, którego patronem w Gdańsku jest bez wątpienia HansMemling, od wieków pracujący nad wyobraźnią gdańszczan za pomocą swegoSądu Ostatecznego. Stąd takie wystąpienie pisarza nie może dziwić, staje sięwręcz oczywiste.Monumentalny obraz Świeszewskiego, profesora gdańskiej ASP, któryobok postaci Chrystusa w miejscu apostołów umieścił znane postacie gdańskiegożycia kulturalno-towarzyskiego (w tym także Pawła Huelle), od początkubył atakowany przez zwolenników postsztuki za swe czytelne odwołaniedo tradycji malarskiej, o czym w powieści autor pisze następująco:Gdyby Mateusz [pod tym imieniem występuje w książce Maciej Swieszewski- przyp. W.Ch.] namalował swoją Ostatnią Wieczerzę na betonowymspodzie mostu przez Wisłę w grafficiarskim stylu (koniecznebyłyby dymki w wypowiedziami Fuch. Jesus all the time; Vm son ofthe God;When l'm eating holy bread, VII never dead...), jego sukces byłby niekwestionowanyi ogromny. Ponieważ jednak odwołał się do starych mistrzów- choćby Rogera van der Weydena czy Memlinga - z góry skazanyzostał na porażkę. Kabalistyczne i gnostyckie treści, krążące w jegowizji podczas wieczerzy wokół rabbiego Joszui ben Josefa, nikogo niemogły zainteresować, ponieważ potraktowane zostały kwasem.Ostatnie zdanie dotyczy powieściowego wydarzenia, podczas którego zwolennicy„awangardowej sztuki" po wtargnięciu na wernisaż oblewają OstatniąWieczerzę kwasem, mszcząc się tym samym za jej istnienie.Dla mnie obraz Świeszewskiego jest mocno przyciężkim spełnieniem artystycznychambicji, obrazem, który nijak nie potrafi - jak chciał Hegel - zaangażowaćmojej kontemplacji i uczuć. Razi mnie zwłaszcza umieszczenieobok Chrystusa współcześnie ubranych facetów, nie mających wiele wspólnegoz apostolstwem. Nie przekonuje mnie symbolika płótna, owe kłębiące sięna stole i nad nim zwierzęta, owoce, przedmioty, obcięta ludzka głowa, butelkiwina, dziwaczny sztafaż, który określiłbym, używając sformułowania Fili-266 <strong>FRONDA</strong> 42


pa Memchesa, jako „pop gnozę dla maluczkich". O ile bardziej enigmatycznai pociągająca jest wizja Ostatniej Wieczerzy na obrazie Bena Willikensa Abendmahl(Wieczerza), który zdobi okładkę najnowszej książki Pawła Huelle.W jednym jednak zgodziłbym się z gdańskim pisarzem tak broniącympłótna - jest ono rzeczywiście próbą podjęcia dialogu z widzem, może obrazoburczą,ale komunikatywną formą z jednej strony poszukiwania łącznościz malarską tradycją, z drugiej - próbą jej reinterpretacji w duchu jak najbardziejnowoczesnym (inna sprawa, czy trafionym). Dlatego nie dziwi nieobecnośćautora na wystawie Malarstwo polskie XXI wieku. Swieszewski jest zbyt„tradycyjny", a przez to niemodny, dlatego przemilczany, a to dużo skuteczniejszabroń niż powieściowy kwas.Siedzący na obrazie naprzeciwko Pawła Huelle długowłosy mężczyznabardzo przypomina profesora z knajpy „U plastyków", codziennie po pijakuwykrzykującego swoje prawdy o sztuce. To oczywiście podobieństwo przypadkowe.A może jednak coś w tym jest - bełkot dolatujący z „profesorskiegostolika" w jakiś niepojęty sposób znajduje swą realizację w sztuce. Stefan Pękałaszczerzy zęby, jego rzeźby eksplodują, wódka została wypita, popielniczkiprzepełnione kiepami, sztuka dryfuje w sobie tylko znanym kierunku.WOJCIECH CHMIELEWSKI


Twierdzenie Misiewicza, iż kapitan cesarskiej gwardiiAndrzej hrabia Rangułt i porucznik Semen Hoszowskiz kwatery naczelnego wodza zmierzającej na Moskwęan e, nie wiedzieć czemu nazwani przez recenzentażołnierzami, to ludzie honoru i honorem sięw swych powieściowych przygodach kierujący, jest bowiemrównie zasadne, jak analogiczna szeroko rozpowszechnianaw ostatnich latach kwalifikacja moralnaudzielona przez Adama Michnika parze bohaterówdziejów najnowszych naszego kraju: en e a Jaruzelskiemui Kiszczakowi.HONORto rzecz prostaADAMLUBICZOmówienie powieści Warunek Eustachego Rylskiego pióra Tomasza Misiewicza,zamieszczone we „Frondzie" nr 41, dostarczyło mi sporej porcji rozrywki.Śmiech, towarzyszący lekturze recenzji już od pierwszego zdania,268 <strong>FRONDA</strong> 41


yłby jednakowoż pełniejszy, gdyby autor w jakiś sposób dał czytelnikowipoznać, że z pełną świadomością skonstruował swój artykuł w konwencji żartobliwej.Niestety brak tego rodzaju sygnałów w tekście każe domniemywać,że jego komiczność nie stanowi zamierzonego efektu pracy piszącego, leczjest skutkiem ąui pro quo, skłaniającego do niezbyt budujących wniosków.„Warunek to opowieść o honorze. [...] Honor wyznacza zachowania irracjonalne,niezgodne z interesem postaci książki, ich wygodą i konformizmem.[...] to właśnie honor pcha żołnierzy ku zatraceniu, wbrew rozumowi i korzyściom"- stwierdza już na wstępie swego tekstu Misiewicz. I aż do samegokońca nie spuszcza z tonu, najwyraźniej głęboko przekonany, iż oto znalazłklucz interpretacyjny. Przykro mi, ale muszę rozwiać tak piękne złudzenia.Twierdzenie, iż kapitan cesarskiej gwardii Andrzej hrabia Rangułt i porucznikSemen Hoszowski z kwatery naczelnego wodza zmierzającej na Moskwę GrandArmee, nie wiedzieć czemu nazwani przez recenzenta żołnierzami, to ludzie honorui honorem się w swych powieściowych przygodach kierujący, jest bowiemrównie zasadne, jak analogiczna szeroko rozpowszechniana w ostatnich latachkwalifikacja moralna udzielona przez Adama Michnika parze bohaterów dziejównajnowszych naszego kraju: gienieraiom Jaruzelskiemu i Kiszczakowi.Kilka słów resume dla tych, co nie czytali skądinąd znakomitej powieściRylskiego: węzłowym momentem akcji Warunku jest noc, w trakcie której pijanyw sztok Rangułt wykrada pieniądze z kasy pułkowej, chcąc odegrać długkarciany zaciągnięty wobec Hoszowskiego i następnie „pożyczoną" sumę odłożyćz powrotem na miejsce. Sprawa jednak wychodzi na jaw i hrabia zostaje,rzecz jasna, skazany na śmierć przez rozstrzelanie. Sztab generalski chcezałatwić sprawę pospiesznie, jeszcze przed świtem, aby uniknąć zbytniegonagłośnienia i skandalu, jako że polski oficer jest żywą legendą Wielkiej Armii(na rzecz której pracuje zresztą cały szereg osób chroniących go w kolejnychkampaniach i ułatwiających zdobywanie przewag, później opiewanych w wodzowskichrozkazach) i coraz szerzej krążą wieści o spodziewanym odznaczeniugo przez Napoleona Legią Honorową. Do wykonania wyroku jednak niedochodzi, gdyż Rangułta ratuje Hoszowski, zabijając egzekutorów, po czymwraz z niedoszłym nieboszczykiem salwuje się ucieczką.Otóż wygląda na to, że Tomasz Misiewicz nie zdaje sobie sprawy, iż każdyz tych czynów, popełnionych przez bohaterów chronologicznie zaraz na wstępiefabuły (choć objętościowo blisko połowy tomu): złodziejstwo, skrytobójstwoLATO 2007269


i dezercja, jako bezwzględnie haniebny, wykluczał ze społeczności ludzi honorowychnieodwołalnie i raz na zawsze. Bo honor to nie jakaś przyzwoitość, wiernośćsobie czy inna wzniosła i szlachetna, acz całkowicie subiektywna świadomośćbycia „w porządku". Honor bądź jego brak to właściwość moralna średniowiecznegorycerstwa i nowożytnej szlachty, a w nowszych czasach członków korpusuoficerskiego i wszystkich mężczyzn należących do „towarzystwa", definiowanarównie ściśle i precyzyjnie, jak dzisiejsze prawne pojęcia karalności lub niekaralności.Niczemu innemu ponad zachowanie norm związanych z ową właściwościąnie służył wszak słynny Polski kodeks honorowy Władysława Boziewicza, wydanypierwotnie w roku 1919 i od tamtej pory wielokrotnie wznawiany, a ostatniodostępny nawet jeszcze szerzej niż kiedykolwiek wcześniej dzięki opublikowaniuw Internecie (http://monika.univ.gda.pl/~literat/honor).Rangułt i Hoszowski nie mogą zatem kierować się honorem, ponieważsą go pozbawieni. Cała ich tułaczka po bezkresnych równinach Rosji i Litwypełna jest zresztą kolejnych transgresji, takich jak choćby zrzucenie mundurówi przebranie się w nędzne łachy chłopskie, na które decydują się onikonsekwentnie i z coraz mniejszymi oporami. Znamienne, że poczucie niestosownościnęka głównie Rangułta, do wciąż nowych przekroczeń prze zaśHoszowski. Dla pierwszego, polskiego szlachcica ze Żmudzi, oznaczają onewszak zgodę na wyrzeczenie się samego siebie, swojej przyrodzonej tożsamości.Tymczasem drugi, z pochodzenia chłop ukraiński, spogląda na to jak nawielkopańskie fanaberie, gdyż lekce sobie waży swą świeżo nabytą zdolnośćhonorową, milsze mu zaś ocalenie własnej skóry.W istocie bowiem powieść Rylskiego traktuje o czymś zupełnie innym niżtwierdzi Misiewicz. Jej głównym tematem jest zmaganie się wyższości z niższością,arystokraty z parweniuszem, subtelności z chamstwem, przy czym okazująsię one oczywiście tylko przyprawianymi sobie wzajemnie gębami. Dlatego teżobaj główni bohaterowie po wielekoroć zamieniają się przypisanymi im z urodzeniarolami, i to do tego stopnia, że w pewnym momencie w przyodzianymw siermięgę i śpiącym na wozie drabiniastym chorym Rangułcie błękitnokrwiścioficerowie rosyjscy ze względu na jego fizjonomię dostrzegają uosobienieprymitywizmu i tępoty ruskiego chłopstwa, Hoszowski zaś koniec końców pojmujeza żonę siostrę hrabiego i obejmuje po nim rodową schedę, nominującsię samozwańczo strażnikiem heroicznej legendy niedoszłego kawalera OrdreNational de la Legion d'H@nneur.270<strong>FRONDA</strong> 42


Gwoli sprawiedliwości przyznać trzeba, że Misiewicz dostrzegł tenGombrowiczowski z ducha wątek książki - śmiem twierdzić: jej wątek przewodni- i nawet podjął próbę opisania go, stwierdzając, iż „Semen Hoszowskii Andrzej Rangułt wchodzą ze sobą w konflikt, a rzeczywistym podłożem tejrywalizacji zdaje się chęć zdominowania przeciwnika". Zaraz jednak zdradzaswą zupełną nieporadność interpretacyjną, wskazując, że obie głównepostaci książki upatrują w sobie nawzajem „urojonej groźby przejęcia palmypierwszeństwa w oficerskim korpusie", podczas gdy faktycznie Rangułt broniłHoszowskiego przed spostponowaniem przez swych towarzyszy - oficerówo szlacheckim rodowodzie, za co też właśnie ów odwdzięczył mu sięwybawieniem od kuli (choć nie bezinteresownie, liczył wszak na otrzymaniewygranej kwoty).Całe to zatem nieporozumienie niedwuznacznie przeczy stwierdzeniujednego z bohaterów książki Rylskiego, przywołanemu w tytule recenzji, że„wojna to rzecz prosta". Przeciwnie, wojna sprzed dwóch stuleci oraz rządzącenią i jej uczestnikami prawa to najwyraźniej rzeczy wielce już, jak nadzisiejsze czasy, skomplikowane.ADAM LUBICZ


Doskonała sekularyzacja społeczeństwa nie sprawiawcale, iż staje się ono bytem rozumnym i światłym,wręcz przeciwnie, staje się bezbronne wobec sekt i ideireligijnych najpodlejszego z reguły gatunku. I to jestpewne dobro płynące z sekularyzacji - włączona w globalizacjęstaje się ona dziś siłą, która tak naprawdęniszczy świeckie iluzje czy to polityczne, czy medyczne,czy technologiczne.Sekularyzacjapożądany schyłek mituBARTOSZWIECZOREKSekularyzacja w większej części Europy Zachodniej to fakt, z którego uczynionojednak narzędzie do walki z religią w ogóle. Z procesu zachodzącego w pewnej,stosunkowo niewielkiej, części świata czyni się sztandarowe potwierdzenietezy o nieuchronnym kresie religii. Teoria sekularyzacji głosząca, iż w społeczeństwachwspółczesnych z konieczności religia będzie zanikać, jest jednak272 <strong>FRONDA</strong> 42


łędna. Elity zachodnie, które nie chcą się z tym pogodzić, pragną wyrzucićreligię ze sfery publicznej, tak jak w epoce wiktoriańskiej wyrzucano seks.Świecki, świecki, świeckiSam termin „świecki" (ang. secular), zdaniem profesor Nikki R. Keddie 1 , pochodziod łacińskiego słowa „saecularis", które w starofrancuskim przybrałoformę „seculer" i przeszło następnie do średniowiecznego języka angielskiego.Pojęcie to pierwotnie oznaczało duchowieństwo, które nie było związanezasadami życia monastycznego. W XIX wieku termin ten zaczął być odnoszonydo sekularystów, czyli zwolenników doktryny sekularyzacji, która głosiła,iż wiara i instytucje religijne nie powinny odgrywać żadnej roli w państwie.Termin „sekularyzacja" przeszedł podobną drogę. Przez stulecia odnosiłsię w łacinie i francuskim jedynie do zmiany stanu duchownego - np. do sytuacji,kiedy mnich zostawał świeckim księdzem. Inne znaczenie pojawia siędopiero po wojnie trzydziestoletniej w aktach pokoju westfalskiego z 1648roku, kiedy to użyto go przy zapisie, iż Brandenburgia gwarantuje Kościołowizachowanie jego terenów w dotychczasowych granicach (czyli, że niepodda ich sekularyzacji). W następnych dziesięcioleciach sekularyzacja zaczynaoznaczać konfiskatę bądź zmianę kościelnych instytucji czy własności narzecz własności prywatnej.Pod koniec XIX wieku termin „sekularyzacja" zaczął oznaczać różne poczynaniapaństwa mające na celu osłabienie Kościoła katolickiego, włączającw to ochronę mniejszości religijnych i ateistycznych oraz zwiększenie kontrolinad religijnymi dotąd sferami. Sekularyzacja zaczyna oznaczać proceszastępowania religii wartościami świeckimi, z naciskiem na moralność, edukacjęi kulturę.Pojęcie sekularyzacji w jego współczesnym sensie utworzył radykalny angielskiateista George Holyoake (1817-1906), aby zastąpić jakimś eufemizmempojęcia takie jak ateista, niewierzący czy wolnomyśliciel. Jego następcaCharles Bradlaugh stworzył narodową sieć stowarzyszeń sekularystycznych,z których część funkcjonowała jako quasi-kościoły. Inną znaną działaczką ruchubyła Annie Besant, działająca w National Secular Society - znana z walkio prawo kobiet do kontroli urodzin oraz z późniejszych związków z ruchemteozoficznym.LATO 2007273


Sekularystyczne stowarzyszenia, zaczynając od troski o wykwalifikowanychrobotników, przechodziły stopniowo do walki o nadanie równych prawi wolności zarówno wierzącym, jak i niewierzącym. Z końcem XIX wiekupolityczne cele tych stowarzyszeń stały się bardziej osiągalne, głównie dlatego,iż włączyły się w inne społeczne i kulturowe trendy. Po śmierci CharlesaBradlaugha ruch sekularystyczny, który nigdy nie był wielki, zacząłsłabnąć jeszcze bardziej. Idee ruchu przejęły poniekąd, zdaniem profesorNikki R. Keddie, darwinizm i socjalizm.Europa - wypaczona perspektywaW debacie wokół sekularyzacji z reguły miesza się różne znaczenia tego pojęcia,co powoduje, iż dyskutanci przerzucający się argumentami za sekularyzacjąi przeciwko niej nie mogą dojść do porozumienia. Sekularyzacja oznaczadziś wzrost liczby ludzi niewierzących, którzy odrzucają praktyki religijne,oraz zmniejszający się zakres wpływu religii na większość sfer życia, a takżerosnące rozdzielenie w państwie spraw religijnych od świeckich. Trzebajednak pamiętać, że każde z tych określeń wiąże się z inną rzeczywistością,i nie można bezkrytycznie ich ze sobą zestawiać. Zdaniem profesor NikkiR. Keddie sfery te są z reguły od siebie niezależne, zarówno w teorii, jaki w praktyce. Przykładowo, Berlin pod koniec XIX i na początku XX wieku byłjednym z najbardziej zsekularyzowanych miast Europy, jeżeli chodzi o praktykireligijne, a najmniej, jeżeli chodzi o relacje państwo-Kościół.Bardziej fundamentalny jest jednak spór, czy sam proces sekularyzacji jestczymś nieuchronnym i globalnym, czy dotyka tylko pewnych społeczeństwEuropy Zachodniej. W tym drugim bowiem wypadku problemem jest nieprzewidywanie postępów sekularyzacji na świecie, ale wyjaśnienie wyjątkowościspołeczeństw zsekularyzowanych na tle tych, w których religia zachowujeswój pozytywny dynamizm kształtowania rzeczywistości społecznej.Z jednej więc strony sekularyzacja jako proces makrospołeczny jest generalniew Europie Zachodniej niekwestionowanym faktem. Religia instytucjonalna,czyli chrześcijaństwo, straciła zdolność istotnego wpływu na życiespołeczne. Prywatyzacja religii, zamknięcie jej w sferze osobistego wyboruprzy jednoczesnym zjawisku wybierania różnych ofert z „rynku religii", powodujepostępującą relatywizację religijnego przekazu. W Europie wiele osób274<strong>FRONDA</strong> 42


tworzy sobie rodzaj religijnego patchworku,dopasowując różne idee religijne do swoichpotrzeb i oczekiwań - to osłabia religię.Z drugiej jednak strony inne faktywskazują, iż religia nie zeszła ostateczniez areny dziejów. Rosną oto licznie ruchyreligijne określane jako New Religious Movements(NRM), rozkwita w wielu miejscachświata ruch zielonoświątkowy 2i wyrosłe z tegopnia ruchy charyzmatyczne, w krajach muzułmańskichreligia nadaje ton życiu społecznemu i politycznemu,także w USA religia ma się jeszcze dobrze.Traktowanie więc sekularyzacji jako czegoś nieuchronnego jest wynikiempojmowania sytuacji w krajach zachodnich jako obserwatorium do globalnychprocesów sekularyzacyjnych. Uważa się też nadal, dzięki wpływowej koncepcjiMaksa Webera, iż religia i nowoczesność są w stanie napięcia i wzajemniesię wykluczają. U podstaw tego krytykowanego dziś podejścia leży przekonanie,iż proces sekularyzacji doprowadzi ostatecznie do zaniku religii. Jest to,wydaje się, jeden z głównych oświeceniowych mitów. Tymczasem w zdecydowaniewiększej części globu religia ma się dobrze i zachowuje swą siłę.Najbardziej zsekularyzowani ludzie w EuropieDługookresowe badania prowadzone przez European Values Study (EVS)ukazują, w jak dalekim stopniu Europejczycy odeszli od chrześcijańskiej tradycji.Powszechny jest za to indyferentyzm religijny. We Francji tylko jednaosoba na 20 uczestniczy co tydzień w praktykach religijnych, a tylko 10 proc.społeczeństwa traktuje religię jako sprawę bardzo ważną, we Włoszech stanchrześcijaństwa nie jest dużo lepszy. Uwiąd wiary religijnej, przejawiający sięchociażby w zaniku pojęcia grzechu wśród Europejczyków, powoduje słabnięciepodziału na dobro i zło moralne, czego skutkiem jest rosnący relatywizmmoralny. Rosyjska agencja badania opinii publicznej Romir, uczestniczącaw projekcie EVS, podsumowała ten fakt, pisząc, iż szeroko rozpowszechnionejest przekonanie, że „nie ma absolutnie jednoznacznych zasad mówiących, cojest dobre, a co złe - dobro i zło zależy bowiem od kulturowo-historycznychLATO 2007 2 7 5


uwarunkowań". Z trendu takiego widzenia rzeczy wyłamuje się tylko Polskai Malta.W niektórych częściach Europy dokonało się istne spustoszenie religijne.W 1999 roku, jak podał holenderski protestancki dziennik „Trouw", dwagłówne kościoły protestanckie w Amsterdamie liczyły 26 tys. członków, costanowiło mniej niż 4 proc. mieszkańców stolicy. W 1973 roku było ich około100 tys. - pokazuje to skalę zjawiska. Mieszkańcy Niderlandów to zapewnenajbardziej zsekularyzowani ludzie w Europie.Z takiej perspektywy sekularyzacja lub nawet cała nowoczesność możebyć traktowana jako odejście od wiary. Tak uważał wielki teolog protestanckiKarl Barth - według niego nowoczesna kultura jest rodzajem rewolucjiwymierzonej w wiarę chrześcijańską, starającej się ulokować człowieka namiejscu Boga. Do takich wniosków dochodzi też ostatnio nie kto inny jakZygmunt Bauman (sic!).Bolesne narodziny świeckościZa prekursora procesu sekularyzacji rozumianej jako rozdzielenie sfery państwoweji religijnej należy uznać Chrystusa, który w swej słynnej odpowiedzidotyczącej płacenia podatków cesarzowi dokonał rozdziału na to, co boskie,i to, co ludzkie. Ten aspekt sekularyzacji został z większymi bądź mniejszymioporami uznany ostatecznie przez Kościół na Soborze Watykańskim II, główniew konstytucji Gaudium et spes. Nazbyt jednak liberalni interpretatorzy soborowejnauki o „słusznej autonomii spraw ziemskich" błędnie powołują sięna nią, żądając od Kościoła całkowitego wycofania się ze sfery politycznej czyw ogóle publicznej. Sobór w istocie ubolewa wręcz nad postawami niektórychchrześcijan, którzy pojmują tę autonomię w taki właśnie sposób. Na pewnozaś błędne jest takie rozumienie, które sugeruje, iż autonomia ta ma dotyczyćnieodnoszenia porządku doczesnego do Boga (Gaudium et spes nr 36).W żaden zaś sposób nie mogły zostać i nie zostały uznane przez Kościół dwainne rozumienia zjawiska sekularyzacji, czyli zjawisko odrzucenia praktyki wierzeń religijnych oraz marginalizacja religii do sfery prywatnej.Długi opór Kościoła przed uznaniem pewnej autonomii sfery doczesneji procesów w niej zachodzących był w pełni zrozumiały. Do XVI wieku religiabyła najważniejszą zasadą organizującą cywilizację Europy, a autorytet Koś-276<strong>FRONDA</strong> 42


cioła katolickiego był niepodważalny - bylon wtedy najsilniejszą instytucją religijnąw dziejach świata. Do czasu jednak.Przełomem w rozdziale sfery sakralneji świeckiej była, zdaniem Wolfharta Pannenberga,Reformacja, a dokładniej mówiącwojny religijne, które położyły kres średniowiecznemuKościołowi. Kiedy bowiem wielewyznań zaczęło funkcjonować w ramach jednegopaństwa, musiało ono oprzeć się na innych podstawachniż określonej religii. Ewentualny konflikt religijnymógł wówczas rozsadzić porządek społeczny. W drugiej połowie XVII wiekupojawia się więc idea, aby nowy porządek społeczny budować w oddzieleniuod zwalczających się często wyznań religijnych. To były narodziny współczesnejkultury świeckiej.Polityczne konsekwencje tych zmian były różne. W Anglii król HenrykVIII zrywa kontakty z Rzymem, konfiskuje ziemię Kościoła i zamyka klasztory.Trzysta lat później włoski król Wiktor Emmanuel II włącza PaństwoKościelne do Królestwa Włoch, a papież ogłasza się więźniem Watykanu. WeFrancji silne napięcia między rządem a Kościołem zaczynają się w 1798 roku,a kulminują między rokiem 1901 a 1905, kiedy to własność kościelna zostajeskonfiskowana i zostaje ustanowiony ścisły rozdział Kościoła i państwa.Rządy większości krajów europejskich starały się przy tym zastąpić religięjako siłę jednoczącą społeczeństwo przywiązaniem do instytucji państwowychi poczucia narodowego. Starano się więc osłabić religię, licząc na wzrost potęgipaństwa świeckiego. Często nacjonalizm tworzył ideologiczną podbudowędla niereligijnej lojalności wobec państwa. Szczyt planowanej sekularyzacjiprzypada w Europie na okres od 1860 do 1914 roku.Zsekularyzujcie się wreszcie!Wsparciem dla tych działań miała być nauka, światły rozum, duch postępu.Większość badaczy w XIX i XX wieku uznawała proces sekularyzacji zakonieczny efekt postępującej modernizacji, efekt pozytywny, jak podkreślałto August Comte 3i jego teoretyczni następcy. Milczącym założeniem byłoLATO 2007 2 77


przekonanie, iż ludzie, osiągając coraz wyższy poziom zadowolenia materialnego,przestaną odczuwać potrzeby religijne.Od wielu stuleci zresztą liczni intelektualiści, politycy i naukowcy wieszczyliszybki kres religii. Ta wiara w rychłą sekularyzację świata była u nichz reguły niezachwiana. Jedną z pierwszych takich postaci był Thomas Woolston(1670-1733), który podał nawet datę, po której religia przestanie byćważną siłą: otóż jego zdaniem po 1900 roku chrześcijaństwo miało już praktycznienie istnieć. Pół wieku później Fryderyk Wielki, pisząc do swego przyjacielaWoltera, zauważał, iż Woolston nie mógł przewidzieć, iż upadek religiibędzie znacznie szybszy. W odpowiedzi Wolter dokonał prognozy, iż koniecten nastąpi za 50 lat. Późniejsi prorocy sekularyzacji, jak Comte, byli jużostrożniej si w podawaniu dat.W 1878 roku Max Muller, niemiecki filolog, orientalista, pionier religioznawstwaporównawczego, znudzony zapewne takimi proroctwami i atmosferąwokół religii panującą w kulturze, pisał:Co dzień, co tydzień, co miesiąc, co kwartał, najbardziej poczytne dziennikiwydają się konkurować ze sobą, mówiąc nam, iż czas religii się skończył,że wiara jest rodzajem halucynacji lub dziecięcej niedojrzałości.Ta wulgarna, dominująca często w mediach czy wypowiedziach różnych polityków,wizja sekularyzacji uczyniła z religii rodzaj przeżytku, który powinienjak najszybciej zniknąć z nowoczesnego społeczeństwa. Jest to dziś wizjaprzestarzała i fałszywa. Krytykują ją choćby współcześni socjologowie religii,np. Peter Berger, jako nieadekwatną do zrozumienia zwrotnych punktów XX wieku, które uznawał za furiously religious.Według Bergera sekularyzacja to proces, w którym poszczególne sferyżycia społecznego uwalniają się spod wpływu instytucji religijnych i symboli.Berger porównuje dzisiejsze społeczeństwo świeckie do rynku, na którymwalczyć muszą różni przedsiębiorcy religijni. Jest to rynek, na którymsprzedaje się znaczenia, sensy, prawdy, gdzie linie między ideami religijnymia niereligijnymi (głównie psychologicznymi) coraz bardziej się zacierają. Jegozdaniem „starania różnych wyznań podejmowane w celu dostosowania się doroszczeń zsekularyzowanego świata w większości zawiodły" (Peter Berger,The Desecularization of the World, 2001).27g <strong>FRONDA</strong> 42


Z kolei Bryan Wilson, inny wybitny socjologreligii, nie zgadza się z poglądem, żereligia straciła swoją społeczną rolę i stałasię już tylko kwestią prywatną. Wedługniego daje dziś ona człowiekowi rodzajkomfortu, uspokojenia, jest szczeliną w bezdusznymżyciu społecznym, w którym ludzieczęsto czują się więźniami. Komercjalizacjaogarnęła dziś bowiem prawie wszystkie sfery życia,wyjmując je spod władzy obyczajów, rytuałówi sankcji religijnych. Szczególnie mocno uległa temu sferaseksualności człowieka, zagospodarowana przez potężny przemysł pornograficzny.Podobnemu wpływowi poddane zostały wszystkie sfery życia ludzkiego.Można do tego odnieść słowa Tadeusz Konwickiego:Filozofom chleb zabrali piosenkarze. A właściwie tekściarze, stareszczwane lisy dostarczające piosenek zespołom młodzieżowym. W tychpiosenkach wyświechtano do końca, utytłano w błocie, zbezczeszczonoostatecznie wszelkie możliwe aspekty filozofii, ontologii, eschatologii,kosmologii. Dla gotówki, dla haustu sławy, dla momentalnego zachłyśnięciasię dziką boskością małoletni gitarzyści i starzejący się grafomaniobsikali to wszystko, co mieści się między narodzinami i agonią,między życiem i śmiercią.(Tadeusz Konwicki, Nowy Świat i okolice)Powrót do wiary nierozumnejProcesowi sekularyzacji świata zaczął od pewnego momentu towarzyszyć mechanizmponownego „zaczarowywania" rzeczywistości, co przybrało najbardziejjaskrawą formę w religiach świeckich, jakimi były nazizm i komunizm.W przekonaniu Jeana Bauberota, profesora socjologii religii, specjalizującegosię w zagadnieniu laickości, także najbardziej ideologiczne formy francuskiegorepublikanizmu można rozpatrywać w kategoriach religii świeckiej. To napięciemiędzy sekularyzacją rzeczywistości a ponownym jej sakralizowaniemwydaje się istotną cechą współczesności.LATO 2007 2 79


Trzeba zauważyć, że w najbardziej nawet zsekularyzowanych obszarachEuropy doszło nie do zaniku religii, lecz do głębokiej transformacji religijnychtreści, które ukryte bytują w różnych rejonach współczesności. Jakpodkreśla Mircea Eliade, myślenie i zachowanie religijne konstytuuje istotęludzką. Wiek XX odznaczył się jednak, jak zauważa Eliade, niespotykanymwcześniej w historii fenomenem, jakim był projekt społeczeństwa całkowicieoderwanego od religii, który to projekt zrealizowany został w kapitalistycznychspołeczeństwach zachodnich. Mityczne „struktury obrazów i zachowańprzetrwały jednak i zostały narzucone zbiorowościom przez masmedia"(M. Eliade, Aspekty mitu, Warszawa 1998). Inna sprawa, że postać owej „religiimediów" (niem. Medienreligion) 4 daleka jest od spójnej tradycji chrześcijańskiej,która współkształtowała Europę, i bardziej szkodzi jej typowej religijności,niż jej pomaga 5 . Najpotężniejszym orężem w arsenale „religii mediów"jest oczywiście telewizja. To ona zdaniem Anthony Giddensa jest dziś formąontologicznego bezpieczeństwa (ontological security), którego pragnie nadewszystko człowiek (A. Giddens, Modernity and self-identity. Self and society in thelate modern age, Cambridge 1991). Chodzi o rodzaj podstawowego zaufaniaw poddane względności funkcjonowanie ludzkiego świata (Lebenswelt).Doskonała sekularyzacja społeczeństwa nie sprawia wcale, iż staje się onobytem rozumnym i światłym, wręcz przeciwnie, staje się bezbronne wobecsekt i idei religijnych najpodlejszego z reguły gatunku. I to jest pewne dobropłynące z sekularyzacji - włączona w globalizację staje się ona dziś siłą,która tak naprawdę niszczy świeckie iluzje czy to polityczne, czy medyczne,czy technologiczne. Na nowo odczarowuje świat, ale w inny sposób niżdawniej, niż wyobrażano to sobie w Oświeceniu. To bowiem, co wyrwało sięspod rytuału i tradycji, stało się dziś ofiarą kaprysu, mody, komercji. Masowakomunikacja faworyzuje sensację, kładzie nacisk głównie na rozrywkę. Banalizacjiulegają wszystkie sfery życia. Walter Benjamin w tekście Kapitalizmjako religia ujmuje współczesny kapitalizm jako rodzaj pasożyta żerującego nazachodnim chrześcijaństwie, którego celem jest uśmierzenie lęków i niepokojówwspółczesnego człowieka przez zapewnienie mu nieustannego udziałuw konsumpcyjnym święcie.W podobnym duchu piszą w swej książce Kult-Marketing filozof NorbertBolz i medioznawca David Bosshart: „Kapitalizm w obecnym stanie nasyconegorynku staje się ostatnią religią dzisiejszego świata". A symbolem tego ka-280<strong>FRONDA</strong> 42


pitalizmu jest sklep wielkopowierzchniowy,świątynia konsumpcji, gdzie piękne wnętrza,sztuczne fontanny, zwisające roślinypozwalają człowiekowi zapomnieć o dniucodziennym i wejść w inny czas. Hipermarketdaje więc dzisiejszemu człowiekowinamiastkę archetypalnego raju. Kupowanierozumiane nie jako zdobywanie potrzebnychdo życia produktów, ale jako sposób życia stajesię rodzajem świeckiej transcendencji, o której pisałw pracy Niewidzialna religia Thomas Luckmann. Zdaniemtego badacza w czasach sekularyzacji następuje zastępowanie tradycyjnychwierzeń i praktyk ich świeckimi rytuałami, w których nową transcendencjąjest wszystko, co wynosi człowieka ponad jego biologiczną egzystencjęi pozwala mu w jakikolwiek sposób uzyskać niezbędną do życia orientacjęw świecie. Taką funkcję pełnią doskonale hipermarkety, w których spędzićmożna cały dzień z rodziną, zaznać wielu przyjemności, uspokoić się po ciężkiejpracy, porozmawiać wreszcie dłużej z bliskimi czy poprzez nabywanietowarów poczuć swą moc sprawczą i siłę 6 . W języku psychologii można bypowiedzieć o kompulsywnym konsumpcjonizmie.Oświecenie wierzyło w nieustanny postęp i ulepszanie natury ludzkiej,ufając, iż przy pomocy nauki i techniki zaspokojone zostaną wszelkie ludzkiepotrzeby, postęp moralny usunie przemoc z relacji międzyludzkich, a politycznypostęp doprowadzi do realizacji wolności, równości i sprawiedliwości.Nasze czasy na opak spełniają więc prognozy głoszone przez filozofówOświecenia. Oto bowiem dzisiejszy oświecony i rozumny człowiek pogrążasię w świecie rozrywkowej iluzji, medialnych i komputerowych rajów, pseudoreligijnychsekt, gazetowej astrologii, co sprawia, iż porównanie go, zdaniemJacquesa Le Goffa, do człowieka średniowiecza, tak często ośmieszanego,przynosi ujmę mieszkańcowi Christianitas.Życzymy wam utraty wiaryJako pierwszy bodaj koncepcję sekularyzacji odrzucił współczesny socjologDavid Martin, proponując nawet eliminację tego pojęcia z dziedziny naukLATO 2007 2 81


społecznych jako terminu ideologicznego i polemicznego, a nie teoretycznego.Według niego koncepcja sekularyzacji była naukową wiarą, rodzajem myśleniażyczeniowego.Podobnie w 1986 roku socjolog Jeffrey Hadden w swym referacie wygłoszonymdla Southern Sociological Society wystąpił ze spójną krytyką teorii sekularyzacji,pokazując jej słabość teoretyczną i niezdolność do przewidywania. Haddenpodkreślał głównie, iż od początku swego zaistnienia sekularyzacja była bardziejdoktryną niż teorią, a oparta była na pewnych ideologicznych przesłankach, a niena naukowej analizie zjawisk. Jego zdaniem z czasem idea sekularyzacji zostałauświęcona w świecie naukowym i stała się przedmiotem wiary.O wewnętrznej słabości teorii sekularyzacji, którą stanowi luźna mieszaninawielu koncepcji i idei, nie oparta dodatkowo na wystarczającogruntownych i długoletnich badaniach, przekonany jest też Peter E. Glasner,który swe krytyczne poglądy przedstawił na łamach „British Journalof Sociology" (t. 30, nr 1, 1980). Przeciw teorii sekularyzacji świadczy jegozdaniem pojawienie się NRM w łonie najbardziej rzekomo zsekularyzowanychspołeczeństw. Dodatkowo badania socjologów Rodneya Starka i WilliamaBainbridge'a pokazały, że im niższy poziom praktyk religijnych lub przepojenianowoczesnego społeczeństwa religiami tradycyjnymi, tym wyższaaktywność NRM. I wreszcie, zdaniem Glasnera, dziś religia coraz mocniejpojawia się jako ważna siła w porządku politycznym.Denerwująca religijność AmerykiTezę, iż modernizacja nieuchronnie prowadzi do upadku religii, mocno podważaprzemożna obecność religii w USA. W tym kontekście sekularyzacjaEuropy nie jest przykładem, ale wyjątkiem, który domaga się wyjaśnienia.Sekularyzacja nie postępuje też w modernizujących się krajach Ameryki Łacińskiejczy Środkowego Wschodu.Sekularyzacja Europy Zachodniej ma też swoje przełożenie na międzynarodowąarenę polityczną. (Przypomnijmy, że profesor Nikki R. Keddie rozpatrujeradykalny islamizm jako ruch antysekularystyczny, żywiący się oporemwobec modelu społeczeństwa - i marginalnej roli w nim religii - narzucanegokrajom muzułmańskim). Zdaniem pewnych analityków, antyamerykanizmniektórych państw europejskich, zwłaszcza Francji, spowodowany jest przede282<strong>FRONDA</strong> 42


wszystkim wynikiem starcia zsekularyzowanejEuropy z ożywianą duchem religijnymAmeryką. Różnica między pozycją religiiw Europie i Stanach Zjednoczonych maźródła historyczne i leży głównie w tym, iżw Europie demokracja miała początek w rewolucjifrancuskiej, która była wroga religii,głównie Kościołowi katolickiemu. W USA zaśdemokracja szła w parze z religią. Dostrzegał tojuż Alexis de Tocqueville, pisząc, iż w przeciwieństwiedo Francji w Ameryce duch religii i wolności podążaływ jednym kierunku - w Europie utrwaliło się zaś jego zdaniem przekonanie,iż religia jest wroga demokracji. W USA w XIX wieku, choć świeckiezasady organizowały życie polityczne, rozkwitały różne formy życia religijnegoczęściowo dlatego, iż równy status różnych chrześcijańskich kościołówpozostawiał ludziom swobodę w przystępowaniu do nich bądź zakładaniuinnych. Fenomen obecności religii w demokracji amerykańskiej doskonaleujmuje amerykanista, profesor Andrzej Bryk.Religijność nie jest marginesem amerykańskiej demokracji. Amerykato - jak powiedział Ralph Waldo Emerson - kraj „zaczadzony Bogiem".Zapisany w konstytucji zakaz wyznania państwowego z jednoczesnągwarancją wolności religijnej miał na względzie dobro nie państwa,lecz Kościołów („Kościół" to w Ameryce mozaika Kościołów, wyznań,sekt). Świecki system polityczny skonstruowano dla społeczeństwa,którego pragnienia eschatologiczne przenikają życie społeczno-polityczne.Pień drzewa religijnego Ameryki to protestantyzm z jegoeschatologiczną misją, którego wyznawcy mieli poczucie, iż religijnypluralizm jest czymś naturalnym, a jedyną autentyczną kulturą amerykańskąprzez pokolenia pozostawało Słowo - język Biblii używanyprzez tysiące kaznodziejów.(Andrzej Bryk, Cywilizacja amerykańska, „Znak" nr 1,2005)Obraz religijności Ameryki byłby jednak niepełny, gdyby pozostać jedynieprzy podkreśleniu wielkiej roli religii w powstawaniu tego kraju.LATO 2007 2 83


Współczesna rzeczywistość nie jest już tak przyjazna wobec religii. ThomasMerton napisał:Świat, w którym żyjemy, jest jałową ziemią dla nasienia Bożej Prawdy.Nowoczesne miasto amerykańskie jest miejscem, gdzie kochać Bogajest bardzo trudno.O ile bowiem na prowincji religia zachowuje żywotność, o tyle w wielkichaglomeracjach można mówić o jej dużym zaniku. Również w sferze publicznejwartości chrześcijańskie przegrywają często z prawem demokracji (legalizacjaaborcji, związków homoseksualnych). Jeśli dodamy do tego wzorcekultury masowej, promującej całkowitą swobodę seksualną czy wielość kościołówi organizacji religijnych, relatywizujących czy komercjalizujący częstoreligię, to okaże się, iż powoli duch religii i duch wolności mogą zacząć iśćoddzielnymi drogami. Dynamikę tych przemian dobrze ujmował Czesław Miłosz,podkreślając, iż religijność Ameryki trwa, mimo dokonujących się wokółwielkich przemian, ale powoli jest osłabiana przez cywilizacyjne prądy, którenie widzą miejsca dla religii. W eseju O zgiełku wielu religii pisał on:Cywilizacja, w której tkwię, zaprzecza religii, a zachowywanie pozorów,wielość znakomicie zorganizowanych kościołów, ich finansowapotęga, przeraźliwie wzmagają powszechną nieprzejrzystość.Ocena więc obecności religii w życiu Ameryki nie może być jednoznaczna, alena pewno można powiedzieć, iż póki co odgrywa on tam ważną rolę 7 , choćkształt religijności amerykańskiej może pozostawiać, choćby z punktu widzeniakatolicyzmu, wiele do życzenia.Nie upodabniać się do trupaJak Kościół ma się zachować w obliczu zsekularyzowanej kultury? ZdaniemWolfharta Pannenberga „absolutnie najgorszą drogą jest przystosowanie siędo zsekularyzowanego języka, myślenia i stylu życia". Jeżeli bowiem współczesnyczłowiek skłania się ku religii, to dlatego, iż szuka tam właśnie czegośinnego niż współczesna kultura mu oferuje. Poza tym, jeżeli dziś zawodzi284 <strong>FRONDA</strong> 42


strategia adaptacji religii do współczesności,to nie z racji złej strategii, ale dlatego, żewspółczesne społeczeństwa są tak zsekularyzowane,iż próba adaptacji do nich oznaczałabysamobójstwo dla Kościoła.Nie znaczy to, iż jedynym wyjściem jestsztywny tradycjonalizm. Dzisiejsze chrześcijaństwomusi być przede wszystkim żywei wiarygodne, a przez to zapełniające wielkąpotrzebę człowieka otoczonego przez skomercjalizowanei zestandaryzowane idee, potrzeby, style życia.Nie jest to jednak wezwanie do marketingowej reformyKościoła i przystosowania atrakcyjnej, oryginalnej oferty do współczesnegokonsumenta religii, ale sprawa tego, co Kościół jako żywe ciało Chrystusa jestwinien dzisiejszemu zsekularyzowanemu społeczeństwu. Jest winien radość- społeczeństwu otępiałemu rozrywką, jest winien porządek - ludziom pozbawionympunktu odniesienia, jest winien harmonię - osobom rozrywanymmasowymi instynktami. Jest po prostu winien głosić zmartwychwstałegoChrystusa, ukazać radosne, nowe życie w Chrystusie oraz nadzieję, iż życieostatecznie pokona śmierć.BARTOSZ WIECZOREKPRZYPISY1Profesor Nikki R. Keddie, historyk Bliskiego Wschodu, głównie współczesnego Iranu, rozpatrujew swoich pracach m.in. islamski fundamentalizm jako ruchu antysekularystyczny. Jej główneprace to: Roots of Revolution: An Interpretive History of Modern Iran, Iran and the Muslim World: Resistanceand Revolution, Modern Iran: Roots and Results of Revolution, Women in the Middle East: Pastand Present. "LATO 2007 2 8 5


2Większość członków ruchu pochodziła pierwotnie z ubogich warstw społecznych,ale wielki rozwój ruchu spowodował, że wyszedł on poza sweramy społeczno-ekonomiczne i dziś dociera też do wszystkich klas, różnychras czy wspólnot etnicznych (Margaret M. Poloma, The Spirit BadeMe Go: Pentecostalism and Global Religion).Ruch rozwija się w dwóch trzecich krajów świata, a jego członkówszacuje się w granicach 250 min - są i szacunki mówiące o 500 min (V.Synan, The Holiness-Pentecostal Tradition: Charismatic Movements in the TwentiethCentury). W USA do zielonoświątkowców i ruchów charyzmatycznychopartych na nich należy ok. 12 proc. Amerykanów. Lexikonfur Theologie undKirche pisze o tym ruchu: „Wydaje się, że mamy do czynienia z drugą co dowielkości po katolicyzmie społecznością chrześcijańską" (K. McDonnell,F.P. Tebartz-van Elst, Pfmgstbewegung, w: LexikonfiXr Theologie und Kirche, t.8, Freiburg-Basel-Rom-Wien 1999).Z punktu widzenia katolickiego pentakostalizm wnikliwie omawiaAndrzej Siemieniewski w swym tekście Ogień z nieba: pentakostalizm jakoglobalny fenomen współczesnego chrześcijaństwa. Od ponad 30 lat trwa teżdialog katolicko-zielonoświątkowy.W gruncie rzeczy jednak Comte, wróg teologii i metafizyki, dokonał sakralizacjiporządku historyczno-społecznego. Jego politycznym celem,którego nigdy nie zmienił, było ukończenie dzieła roku 1789 przez rozwinięcieinstytucjonalnej podstawy, w ramach której naukowo podbudowanawiedza i produkcja staną się systematyczne i zharmonizowane dlakorzyści społeczeństwa jako całości. W pierwszych latach swej naukowejsyntezy Comte lubił o sobie myśleć jako o Arystotelesie pozytywizmu.Począwszy od drugiej syntezy, skupionej na religijnym programie, aspirujeon do bycia św. Pawłem, nie tylko jako głosiciel nowej wiary, lecz takżejako organizator nowego Kościoła Pozytywistycznego (A. Wernick, AugustęComte and the Religion of Humanity. The Post-Theistic Program oj FrenchSocial Theory, Cambridge 2001). Zasadą nowego społeczeństwa ma więcbyć ponownie wiara, ale wiara naukowa i nie w transcendentnego Boga,tylko w ludzkość i nowych pozytywistycznych kapłanów, rozdzielającychwiernym nowe sakramenty.Podstawowe prace z tego zakresu to m.in: H. Albrecht, Die Religion derMassenmedien, Stuttgart 1993; A. Schilson, Medienreligion. Zur religiosen Lage286 <strong>FRONDA</strong> 42


der Gegenwart, Tiibingen 1997; G. Thomas, Medien- Ritual - Religion. Zur religiosen Funktion des Fernsehens,Frankfurt am Main 1998.5Ostatnio w pracy Watching What We Watch: Prime-TimeTelevision Through the Lens of Faith, (GenevaPress 2001) ośmiu amerykańskich teologówchrzececijańskich poddano analizie sitcomy, serialei filmy nadawane w tzw. prime-time, wiadomości wieczorneczy wydarzenia sportowe na czele z Super Bowl.Wychodząc z założenia, że po pierwsze telewizja dla milionówAmerykanów spełnia pewne funkcje religijne, a po drugietreści przez nią przekazywane są w sprzeczności z religią, teologowie chcielidokonać „rozeznania ducha", jakim kieruje się ta masowa religia, aby móc w niej skuteczniedokonywać dzieła ewangelizacji.6Analizy dotyczące sakralizacji kupowania, na przykładzie badań przeprowadzonych w warszawskiejGalerii Mokotów, można znaleźć w książce G. Makowskiego Świątynia konsumpcji. Genezai społeczne znaczenie centrum handlowego, Warszawa 2003.7Według instytutu badawczego Pew Research Center w 2006 roku aż 67 proc. Amerykanów zadeklarowało,że dla nich USA to kraj chrześcijański. Wprawdzie 59 proc. uznało, że religia tracipowoli na znaczeniu w życiu Amerykanów (34 proc. uznało, że jej wpływ rośnie), ale większośćz nich, bo aż 79 proc. uznaje to za zjawisko negatywne.


Z moralnego punktu widzenia jest wyjątkową bezczelnościądowodzić, iż wykorzystywane, bite i molestowaneseksualnie dzieci same sobie taki los wybrały,gdyż prawdopodobnie w poprzednim życiu same byłyzwyrodnialcami pastwiącymi się nad własnymi dziećmi.Takie stanowisko może skłaniać do znieczulicy nakrzywdę najsłabszych i bezbronnych z uzasadnieniem,że ci cierpiący na to zasłużyli, a zadający cierpienie zostanązapewne w przyszłym wcieleniu w taki sam sposóbukarani.PiekielnamayaJĘDRZEJABRAMOWSKIPowodywiary w transmigracjęduszy są zapewne bardzoróżne - od ucieczki od odpowiedzialnościprzez poszukiwanie duchowejnieśmiertelności aż do prostego, bonaturalistycznego wyjaśnienia problemu złamoralnego na świecie. Jest to kwestia, z którąod dawna borykają się religie i filozofia.288 <strong>FRONDA</strong> 42


Wiara w wędrówkę dusz opiera się na relatywizmie moralnym, ponieważzło nie jest tam rozpatrywane jako niesprawiedliwość, lecz właśnie jako realizacjai wymierzenie sprawiedliwości. Podstawą do traktowania cierpieniajako aktu sprawiedliwości jest prawo karmy.Dla zwolenników wędrówki dusz cierpienie jest czymś naturalnym, gdyżświat materialny nie jest środowiskiem właściwym dla duszy. Powinna onawyzbyć się przywiązania do materii, tak aby się od niej wyzwolić 1 . Powodemcierpienia jest utożsamianie się z ciałem 2 , które generuje kolejne obciążeniakarmiczne. Żeby się wyzwolić od zła, należy wyzbyć się iluzji, którą jest otaczającywszechświat. Im bardziej człowiek utożsamia się z tą iluzją, tym bardziejw niej tkwi. Jedynym złem jest nieosiągnięcie oświecenia, które polegana uświadomieniu, że jest się częścią boga. Ten, kto jednak osiągnął iluminację,jest ponad dobrem i złem. W New Age w sensie ścisłym zło nie istnieje,gdyż jest ono tylko iluzją, pozorem rzeczywistości, czymś nieprawdziwym 3 .Takie rozumowanie jest nie do przyjęcia, bo choćby nawet sprowadzić złodo iluzji zwanej w hinduizmie maya 4 , to i tak jest ona czymś niepożądanym,a w konsekwencji złym. Stąd powraca się do punktu wyjścia, że zło jednakistnieje i jest ono jak najbardziej realne.Twierdzenie z kolei, że doświadczana niesprawiedliwość jest tylko konsekwencjąkarmicznych obciążeń z poprzednich wcieleń, jest niczym innymjak tylko przesuwaniem problemu w czasie. Podążając bowiem ścieżką karmywstecz do samego początku, nadal nie wie się, skąd wzięło się zło, czy też jegoniepożądana iluzja, od której trzeba się wyzwolić 5 .Wynika z tego, że zła karma miała faktyczne źródło w samym bóstwiei jest wbudowana w samo tworzywo wszechświata 6 .Zło jest zatem częścią świata, jest czymś naturalnym. To zaś, co jest naturalne,nie może być w myśl założeń traktowane jako coś złego. Stąd problemleży w ludzkiej świadomości, która powinna ulec transformacji, tak aby zsynchronizowaćsię ze wszechświatem i osiągnąć pełną harmonię 7 .Wyjaśnianie zła przez jego negację lub twierdzenie, że ma ono swe źródłow boskiej rzeczywistości, jest nie do przyjęcia. Człowiek przez doświadczanieniesprawiedliwości jest przeświadczony o realnym istnieniu zła. Spotyka sięz nim w wymiarze osobistym i społecznym. Natomiast dowodzenie, że zło maLATO 2007 2 89


źródło w boskiej strukturze wszechświata, jest równoznaczne z tym, że panteistycznierozumiany Bóg jest ze swej istoty niedoskonały. W chrześcijaństwieBóg jest nie tyle doskonały, ile jest doskonałością w swej istocie, co całkowiciewyklucza w nim wszelkie przejawy zła. Tak osobowo rozumiany Bóg jest stwórcąuporządkowanej rzeczywistości, względem której jest On transcendentny.Rozpatrując stworzenie w relacji do swego Stwórcy, można określić jejako dobre (Rdz 1,1-1, 25). Jeśli natomiast rozpatruje sieje bez tej relacji, tonie jest ono ani dobre, ani złe. Jest takie, jakie jest. Tym, co pozwala określić,że świat jest dobry lub zły, jest świadomość. Tylko byt osobowy ma zdolnośćwartościowania moralnego 8 .[...] życie moralne wymaga twórczego myślenia i inteligencji właściwychosobie, która jest źródłem i przyczyną własnych świadomychczynów 9 .Zwolennicy reinkarnacji negujący zło zachowują się tak, jakby rzeczywistośćbyła pozbawiona jakiejkolwiek świadomości, która byłaby zdolna do wartościowania.Bóg, czyniąc z człowieka koronę stworzenia, uczynił go osobą, czylizdolnym do ocen moralnych. Obserwując więc rzeczywistość, dochodzi on downiosku, że doświadczane cierpienie jest czymś niezasłużonym i niesprawiedliwym,że jest powodowane przez niego, przez innych ludzi oraz przez światmaterialny (kataklizmy, wypadki, choroby itp.). Istnienie więc zła jest zjawiskiemoczywistym. Nie dotyczy ono jednak Stwórcy, lecz rozumnego stworzenia,jakim jest człowiek, który powoduje zło oraz doświadcza go w różnych jegowymiarach. Bóg, stwarzając świat, stwierdza, że Jego stworzenie jest dobre, alenie wspomina, że jest ono doskonałe 10 . Z tego względu stworzony człowiek,będąc z jednej strony dobry, ale nie doskonały, a z drugiej strony posiadającwolną wolę, był zdolny do wyboru zła ze wszystkimi jego konsekwencjami.Dlatego też jak przez jednego człowieka grzech wszedł na świat, a przezgrzech śmierć, i w ten sposób śmierć przeszła na wszystkich ludzi, ponieważwszyscy zgrzeszyli (Rz 5, 12).W związku z tym Bóg nie jest stwórcą zła, tylko je dopuszcza po to, by wyprowadzićz niego jeszcze'większe dobro.290 <strong>FRONDA</strong> 42


Wyznający wiarę w reinkarnację próbują w sposób przewrotny wyjaśnićniesprawiedliwość jako przejaw sprawiedliwości (!), która wyraża się przezprawo karmy. Polega ono na tym, że wszelkie zło, które spotyka człowiekaw obecnym życiu, jest rozpatrywane jako konsekwencja postępowania w poprzednichżywotach.W łańcuchu przyczynowo-skutkowym, w spójnej konstrukcji wszystkiegoze wszystkim we Wszechświecie, każda żywa istota ludzka odpowiadaza swoje czyny i ponosi ich konsekwencje. Tyle tylko, że w świadomościzewnętrznej człowieka nie funkcjonuje pamięć postępkówpopełnionych we wcześniejszych wcieleniach. A że niejednokrotniew aktualnym życiu odczuwamy ich bolesne skutki, wyrzekamy na niesprawiedliwość.Tymczasem sprawiedliwość polega właśnie na tym, żemusimy ponieść konsekwencje dawnych błędów 11 .Według karmy człowiek jest tym, kim sam siebie uczynił. Jeżeli jest niezadowolony,to powinien mieć pretensję tylko do siebie. Wina za doznawane cierpienianie leży po stronie społeczeństwa, rodziców czy Boga, lecz po stroniecierpiącego 12 . Doznając w ten sposób pozornej niesprawiedliwości, człowiekpowinien się cieszyć, gdyż daje ona możliwość zlikwidowania domniemanychobciążeń karmicznych 13 .Wyjaśnianie niesprawiedliwości za pomocą karmicznej zasady wcieleń jestzapewne dla wielu poglądem dość interesującym, aczkolwiek nie podlegającymw żadnej mierze weryfikacji. Niemożność sprawdzenia tego twierdzeniai związane z nim poważne zagrożenia pod względem etycznym powinny skłaniaćdo jego odrzucenia.Zwolennicy reinkarnacji wszelkie osobiste cierpienia interpretują w duchukarmicznych obciążeń lub zdarzeń, które miały miejsce w zasugerowanychwcześniejszych wcieleniach. Pewnej kobiecie, która bała się kotów, wyjaśniono,iż powodem jej dolegliwości jest to, że w jednym w swoich poprzednichwcieleń została zabita przez panterę 14 . Podobnie inne lęki i uczulenia są wyjaśnianejako efekty przeżyć z poprzednich inkarnacji.Klaustrofobia może być na przykład wynikiem więzienia w izolatce; lękwysokości - efektem upadku ze skały itp. 15LATO 2007 291


Twierdzi się wprost, że chorzy, nieporadni życiowo i upośledzeni ludzie sąw takim stanie, gdyż w poprzednim wcieleniu musieli się dopuścić wielkichniegodziwości. Zatem cierpienia, którym są oni poddawani, nie są żadną niesprawiedliwością,lecz tym, na co sobie zasłużyli 16 .Tłumaczy się, że dzieci rodzące się w patologicznych rodzinach same sąsobie winne, gdyż widocznie w poprzednich wcieleniach kogoś skrzywdziłyi teraz muszą za to cierpieć 17 . Niekiedy twierdzi się wręcz, że rodzący się w takichrodzinach sami sobie takie wcielenie wybrali, chcąc w ten sposób wzbogacićsię o nowe doświadczenia 18 . Ursula Fassbender podaje taki przykład:Pewna kobieta, jako mała dziewczynka była bardzo bita przez swojegoprzepracowanego i bardzo porywczego ojca. [...] A ponieważ czułacięgi na własnym ciele, nie chciała nigdy takiego bólu dostarczyć komuśinnemu. Pewnego dnia dowiedziała się podczas seansu transgresywnegoprzeniesienia w poprzednie wcielenia, że była kiedyś matkąpozbawioną serca. [...] Jej dusza postanowiła więc, że wynagrodzi tow następnym wcieleniu. Dlatego zupełnie świadomie wybrała sobieojca, który poprowadził ją do tej wiedzy 19 .Z moralnego punktu widzenia jest wyjątkową bezczelnością dowodzić, iż wykorzystywane,bite i molestowane seksualnie dzieci same sobie taki los wybrały,gdyż prawdopodobnie w poprzednim życiu same były zwyrodnialcamipastwiącymi się nad własnymi dziećmi. Takie stanowisko może skłaniać doznieczulicy na krzywdę najsłabszych i bezbronnych z uzasadnieniem, że cicierpiący na to zasłużyli, a zadający cierpienie zostaną zapewne w przyszłymwcieleniu w taki sam sposób ukarani.W hinduizmie i sektach o rodowodzie orientalnym pozostających w kręguNew Age reinkarnacja ma pewne podstawy etyczne, gdyż postać, w której siępowraca, zależy od tego, jak się uprzednio żyło. Natomiast wędrówka duszw wydaniu zachodnim ma nieco inne założenia. Uważa się często, że człowieksam wybiera sobie własną karmę i sam decyduje, kim chce zostać w przyszłymwcieleniu 20 . Może na przykład chcieć być biedny, gdyż pomoże mu to w jegoduchowym rozwoju. Znaczy to, że milioner może bez wyrzutów sumienia jechaćdrogim mercedesem przez dzielnicę biedy, obok rodziny mieszkającej podmostem w domu z kartonu. On wybrał życie bogatego przedsiębiorcy. Oni ze292 <strong>FRONDA</strong> 42


względu na swój duchowy rozwój chcą być biedni i bezdomni. Może on nierozumieć do końca, czemu wybrali takie wcielenie. Nie musi jednak wątpić, żesami tego chcieli. Ot, taki kaprys - być nędzarzem. W związku z tym, że jest toich wybór, nikt nie musi się czuć zobowiązanydo zmiany zaistniałej sytuacji 21 .W ten sam sposób często usprawiedliwiasię zabijanie dzieci nienarodzonych. Jeżelidusza się reinkarnuje, to aborcja nie stanowiżadnego problemu. Po prostu dusza zabitegodziecka poczeka na kolejne wcielenie i nie mamowy o jakiejś krzywdzie. Twierdzi się nawet,że być może dusza nienarodzonego zdecydowałasię wejść w ciało w sytuacji, w której doświadczyaborcji, gdyż może to „pożyteczne"doświadczenie jest konieczne do wspięcia sięwyżej na drabinie wcieleń 22 . Takim sposobemmożna oczywiście wszystko usprawiedliwići wytłumaczyć.Niektórzy zwolennicy reinkarnacji uważają,że ofiary ludobójstwa, jakim na przykład byłHolokaust, czy represjonowani przez systemytotalitarne sami dokonali wyboru takiego wcielenia,który to wybór zapewne wynikał z ichwłasnych duchowych potrzeb 23 . Łatwo więcmożna zauważyć, że wiara w transmigrację duszy może być bardzo niebezpiecznadla porządku społecznego. Przykładem tego typu powszechnej znieczulicyspołecznej są Indie, gdzie dziesiątki milionów chorych ludzi (pariasów)głodują na ulicy i nikt się nimi nie przejmuje.Ucieczka od odpowiedzialnościWedług zwolenników transmigracji dusz odpowiedzialność za własne czynynie może powodować ostatecznych konsekwencji. Zostaje ona rozłożonana następne wcielenia, w których będzie się musiało odpokutować swojewcześniejsze przewinienia. Pojęcie piekła uznaje się za coś przestarzałego,LATO 2007 2 93


niegodnego ludzi żyjących w XX wieku. Jest się zdania, że jedno życie jestzbyt krótkie, aby mogło decydować o wiecznej szczęśliwości czy potępieniu 24 .Twierdzi się wprost, że piekło jest wymysłem teologicznym, gdyż żaden stannie może trwać wiecznie, w tym także stan kary 25 .Wyznając wiarę w reinkarnację, stoi się na stanowisku negacji wiecznościkary po śmierci, a więc głosi się potępioną przez Kościół już na SynodzieKonstantynopolskim w 543 roku apokatastazę 26 .Jeśli ktoś twierdzi lub sądzi, że kara szatanów i złych ludzijest tymczasowa i że kiedyś nastąpi jej koniec, czylinastąpi „apokatastaza" dla diabłów i bezbożnych ludzi- niech będzie wyłączony ze społeczności wiernych 27 .Kościół naucza, że człowiek ma tylko jedno życie na wybór bądź na odrzucenieBoga ze wszystkimi tego konsekwencjami. Każdy, będąc obdarzony wolnością,jest odpowiedzialny za swoje wybory. Czyny ludzkie albo przybliżająnas do Boga, albo nas od Niego oddalają. Kto świadomie i bez przymusu zażycia wybrał drogę zła moralnego, ten nie może oczekiwać, że dojdzie do dobra,którego najwyższym wyrazem jest błogi ogląd nieba 28 .Wszyscy bowiem musimy stanąć przed trybunatem Chrystusa, abykażdy otrzyma! zapłatę za uczynki dokonane w ciele, złe lub dobre(2 Kor 5, 10).Dusze umierających bez łaski uświęcającej, to jest w stanie uczynkowegogrzechu śmiertelnego, zaraz po śmierci podlegają karze wiecznego potępiema-29Dla zwolenników wędrówki dusz przyczyny skończone, jakimi są grzechy,nie mogą wywoływać nieskończonego skutku, jakim jest wieczne potępienie30 . Jest to o tyle prawdą, o ile czyny rozpatrujemy na płaszczyźnieskończonego stworzenia, a nie na płaszczyźnie człowieka i jego nieskończonegoosobowego Stwórcy, którego istnienie w New Age się odrzuca. A.C.B.S.Prabhupada, sam nie wyznając wiary w jedynego osobowego Boga, który jesttranscendentny względem swego stworzenia, podjął się interpretacji, jak takpojmowany Bóg powinien myśleć:294 <strong>FRONDA</strong> 42


Nie dziwi fakt, że wrażliwi świadomi Boga ludzie uznają taki systemsprawiedliwości za bardziej demoniczny niż boski. Czy jest możliwe,by człowiek mógł okazać miłosierdzie i współczucie innym, a Bóg byłniezdolny do takich uczuć? Owa doktryna stwarza obraz Boga jako pozbawionegoserca ojca, który pozwala swym dzieciom na popełnieniebłędów, a następnie obserwuje ich wieczną karę i męki 31 .Podejście takie jest przykładem antropomorfizmu, gdzie Boga wyobraża się,jakby był człowiekiem. Należy pamiętać, że ludzkie pojmowanie sprawiedliwościnie zawsze jest zbieżne ze sprawiedliwością Bożą. Bóg karę piekłajedynie dopuszcza i nikogo do niej nie przeznacza. Człowiek, wybierającgrzech, sam decyduje się na jego konsekwencje. Potępienie następuje w wynikuodrzucenia przez grzech śmiertelny współpracy z miłosierdziem Bożym,wyrażającym się w zbawczym dziele Jezusa Chrystusa. W związku z tym niedopuszczalnejest przedstawianie losu potępionych jako wiecznie krzywdzonychprzez Boga, który mimo żalu grzeszników, jest dla nich niewzruszony.Co prawda potępieni zapewne ubolewają nad swym losem, niemniej ich nienawiśći odwrócenie się od Boga jest niezmienne 32 . Ocenianie z kolei dopuszczeniaprzez Boga kary wiecznego odrzucenia jako czegoś niesłusznego jestdalece niewłaściwe, gdyż w tym wypadku stawia się siebie (stworzenie) namiejscu sędziego, który osądza swojego Boga (Stwórcę).New Age w swoim nauczaniu o reinkarnacji jeśli nawet posługuje siępojęciem piekła, to tylko w znaczeniu ograniczonej czasowo niedogodności,którą się samemu wypracowało. W doktrynie reinkarnacji funkcję piekłaspełnia na przykład wcielanie się dusz w ciała zwierząt i roślin, gdzie na jakiśczas zostaje przysłonięta świadomość Boga 33 . Innym substytutem piekłajest posiadanie pragnień cielesnych w zaświatach, w których nie można ichzrealizować:Po śmierci człowieka ten, będąc w świecie astralnym, odczuwa owopożądanie stokroć silniej, gdyż nie może go zaspokoić, nie posiadającciała fizycznego. Stan taki jest prawdziwym piekłem - jedynym, jakieistnieje. [...] Z czasem ta siła pragnień wyczerpuje się, lecz kosztemstrasznych cierpień, gdyż jeden dzień zdaje się tysiącem lat. Nieszczęśniknie ma tam miary czasu jak w świecie fizycznym i może go mierzyćLATO 2007 2 95


tylko własnymi odczuciami. Z wypaczenia tego faktu powstało fałszywepojęcie wiecznego potępienia 34 .Dopuszcza się jedynie czasowe potępienie zwane potępieniem eonicznym,które nie jest wprost konsekwencją grzechu, lecz braku gnostyckiego wtajemniczenia:Temu, kto jeszcze nie jest wtajemniczony, grozi odrzucenie przez bieżącąfalę ewolucji i popadniecie dopiero w następną; jest to potępienieeoniczne, o którym mówił Chrystus, co zostało błędnie zinterpretowanejako „wieczne potępienie". Od tego rodzaju możliwości upadkueonicznego, tzn. pominięcia przez falę życia, „zbawiony" jest człowiek,który osiągnął wtajemniczenia 35 .Reinkarnacja, odrzucając wieczność kar piekła, przedstawia się jako atrakcyjnareligijność, która oferuje wolność bez poważnej, bo ostatecznej, odpowiedzialności.Szukając łatwiejszego i pewniejszego zbawienia, warto jednakzwrócić uwagę na ostrzeżenie św. Pawła:Przyjdzie bowiem chwila, kiedy zdrowej nauki nie będą znosili, ale wedługwłasnych pożądań - ponieważ ich uszy świerzbią - będą sobie mnożylinauczycieli. Będą się odwracali od słuchania prawdy, a obrócą sięku zmyślonym opowiadaniom. Ty zaś czuwaj we wszystkim, znoś trudy,wykonaj dzieło ewangelisty, spełnij swe posługiwanie! (2 Tm 4, 3-5)Wieczne potępienie jako wyraz eschatycznej odpowiedzialności za własneczyny jest prawdą wiary, którą można wyprowadzić tylko z Objawienia. Niemożna jej jednak uzasadnić w oparciu o naturalne światło rozumu, tak samozresztą, jak nie można w ten sam sposób uzasadnić wiary w reinkarnację.Niemniej w zestawieniu wiary w piekło z wiarą w wędrówkę duszy to tadruga jawi się jako łatwiejsza i wygodniejsza. Jednakże z samego faktu, żereinkarnacja jest wiarą wygodniejszą, nie wypływa wniosek, że jest ona tymsamym prawdziwsza. Człowiek nie odwołujący się w tym względzie do Objawieniai wypowiedzi Kościoła może stanąć przed wyborem między wiarąw wieczne potępienie a-wiarą w transmigrację dusz.296<strong>FRONDA</strong> 42


Przed podobnym wyborem postawił się w swym „zakładzie" Blaise Pascal,który twierdził, że przy wyborze powinno się kierować opłacalnością. Stąd ówfilozof doszedł do wniosku, że o wiele bardziej opłaca się wierzyć w Boga, niżw Niego nie wierzyć, gdyż po stronie Boga jest nieskończoność, a po stronieJego negacji jest tylko skończoność życia doczesnego 36 . Ten sposób myśleniadoskonale się nadaje do zastosowania przy wyborze między eschatyczną korzyściąwiary w piekło a wiarą w reinkarnację.Wydaje się, że nieskończenie bardziej opłaca się wierzyć w istnieniewiecznego potępienia, ponieważ człowiek podzielający tę wiarę jest bardziejzmotywowany do unikania zła moralnego i życia w łasce uświęcającej, którapozwoli mu osiągnąć wieczną szczęśliwość. Gdyby jednak się okazało, żepiekła nie ma, a istnieje reinkarnacja, to ze względu na swe dotychczasowegodziwe życie i tak posunąłby się wyżej na drabinie wcieleń.Natomiast nieopłacalność wiary w transmigrację dusz polega na tym, żeczłowiek podzielający tę wiarę wydaje się mniej zmotywowany do unikania złamoralnego, co w razie istnienia reinkarnacji będzie skutkowało wolnym posuwaniemsię na drabinie wcieleń. Gdyby jednak się okazało, że wędrówka dusznie istnieje, a za to istnieje piekło, to umierając w stanie grzechu ciężkiego,skazałby się na karę wiecznego pozbawienia uszczęśliwiającego oglądu Boga.Stąd wniosek, że ewentualne korzyści są po stronie chrześcijańskiej wiaryw piekło, a ewentualne straty po stronie wiary w reinkarnację.Wiara w wędrówkę dusz w zestawieniu z chrześcijańską nauką o wiecznympotępieniu jawi się jako wygodna ucieczka od odpowiedzialności za własne czyny.Łatwiej jest bowiem wierzyć, że za wyrządzoną przez nas krzywdę będziemyco najwyżej mieli gorsze następne wcielenie. Zycie bez świadomości istnieniakary wiecznej zapewne z tego względu wygląda na pewno o wiele bardziejbeztrosko. W sytuacji istnienia reinkarnacji przecież zawsze można zacząć odnowa. Skłania ona nie tylko do odrzucenia odpowiedzialności względem siebiei swoich bliskich, lecz przede wszystkim względem samego Boga.Osiąganie nieśmiertelnościZwolennicy reinkarnacji uważają, że człowiek już jest nieśmiertelny, a śmierć,której doświadcza, jest tylko iluzją wynikającą z utożsamiania się ze śmiertelnymciałem.LATO 2007 2 97


A więc prawdziwe życie człowieka trwa miliony lat, a to, co my przywykliśmynazywać życiem, jest tylko jednym dniem stokroć dłuższejegzystencji. Właściwie jest tylko maleńką częścią dnia, gdyż po życiuw świecie fizycznym następuje dwadzieścia razy dłuższy okres trwaniaw sferach wyższych. Każdy z nas ma za sobą długi korowód tych żywotówfizycznych, a zwykły człowiek ma ich jeszcze wiele przed sobą 37 .Liczba egzystencji jest uzależniona od stopnia rozwoju człowieka. Żeby osiągnąćsatysfakcjonujący poziom duchowego wzrostu, dusza musi niekiedy pokonaćnawet ponad tysiąc wcieleń 38 .Potem dusza wciela się już tylko dla pogłębienia swojego rozwoju, a takżepo to, aby pomagać w rozwoju innym zapóźnionym duszom. Nieśmiertelnośćosiąga się więc na trwaniu w ciągłym rozwoju, przechodząc z jednej do drugiejpowłoki cielesnej:A zatem istota prawa reinkarnacji polega na tym, że człowiek w nieskończonymszeregu kolejnych żywotów na fizycznym planie Bytuzdobywa coraz pełniejsze doświadczenie życiowe. [...] W nowe życiewchodzi człowiek ze zdolnościami i charakterem, które ukształtowałysię w poprzednich wcieleniach. Każde nowe życie, jako kontynuacjapoprzedniego, zaczyna się od tego stopnia rozwoju, na którym człowiekzatrzymał się w życiu minionym 39 .Z taką wizją osiągania nieśmiertelności nie zgadza się Objawienie, które głosizmartwychwstanie ciał. Jest ono czymś zdecydowanie odmiennym od tego,


co głosi reinkarnacja. Nie chodzi bowiem o to, że dusza-człowiek będzie sięwcielać w kolejne nowe ciała ludzkie, zwierzęce lub roślinne, lecz o to, że ożywiającadusza ludzka z powrotem złączy się ze swym ciałem i w ten sposóbczłowiek powróci do życia. Ciało zmartwychwstałe w zjednoczeniu z konkretnąformą substancjalną, jaką jest dusza, stanie się ciałem konkretnegoczłowieka, a nie innego człowieka czy zwierzęcia.Tak jak Jezus Chrystus zmartwychwstał pierwszy spośród wszystkichumarłych, tak zmartwychwstaną pozostali, każdy według własnej kolejności(1 Kor 15, 20-23).Jako ostatni wróg zostanie pokonana śmierć (1 Kor 15, 26).Nastąpi to na końcu czasów w Dniu Pańskim:W jednym momencie, w mgnieniu oka, na dźwięk ostatniej trąby - zabrzmibowiem trąba - umarli powstaną nienaruszeni, a my będziemyodmienieni (1 Kor 15, 52).Zmartwychwstałe ciało nie będzie jednak takim samym ciałem jak przedśmiercią, lecz ciałem doskonałym, uwielbionym, uformowanym na sposóbducha, czyli ciałem duchowym, które nie będzie podlegać cierpieniu, chorobom,śmierci i grzechowi 40 . Po zmartwychwstaniu człowiek będzie się cieszyłpełną integralnością ontologiczną daleko przewyższającą tę, jaką mamy w życiudoczesnym 41 . Przemienione ciało będzie mogło na zawsze dzielić wiecznylos swojej duszy 42 .A kiedy już to, co zniszczalne, przyodzieje się w niezniszczalność, a to,co śmiertelne, przyodzieje się w nieśmiertelność, wtedy sprawdzą sięsłowa, które zostały napisane: Zwycięstwo pochłonęło śmierć. Gdzieżjest, o śmierci, twoje zwycięstwo? Gdzież jest, o śmierci, twój oścień?(1 Kor 15, 54-55)Wyznawcy wiary w wędrówkę dusz, lekceważąc wiarę w zmartwychwstanieswojego ciała, zdają się lekceważyć słowa św. Pawła Apostoła:LATO 2007299


Skoro umarli nie zmartwychwstają, to i Chrystus nie zmartwychwstał.A jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest wasza wiara i ażdotąd pozostajecie w swoich grzechach (1 Kor 15, 16-17).Zdaniem Jeana Vernette'a wiara w nieśmiertelność w wydaniu New Age jestczęsto konsekwencją wypełnienia pustych miejsc, które wytworzyła nadmiernawstrzemięźliwość Kościoła w głoszeniu ostatecznych celów człowieka 43 .W związku z tym, że rzeczywistość duchowa nie znosi pustki, człowiek zamiastprzyjąć prawdę o zmartwychwstaniu ciał, jest niestety bardziej skłonny uwierzyćw wędrówkę dusz. Jedyną więc właściwą odpowiedzią ze strony Kościołajest stać się z powrotem bardziej eschatycznym w swym przepowiadaniu.JĘDRZEJABRAMOWSK1PRZYPISY12345678510Por. J. Guru, Wyjaśnienie reinkarnacji, Kraków 1996, s. 241.Por. A.C.B.S. Prabhupada, Reinkarnacja, b.m. 1994, s. 24.Por. B. Franek, Leksykon New Age, Kraków 1997, s. 250.Maya - iluzja. Według Upaniszad świat zjawisk oraz żyjące istoty nie istnieją prawdziwie; sąwynikiem maya (iluzji), ona sama zaś pochodzi z avitaya, z ignorancji. Człowiek ignoruje jedyną,ostateczną rzeczywistość, stąd jego przyćmiona świadomość postrzega jako rzeczywistość to,co jest jedynie iluzją (maya). Rzeczywisty jest tylko Brahman. Takie doświadczenie prowadzido moksha, która jest wyzwoleniem z iluzji, przekroczeniem, czyli przezwyciężeniem maya(tamże, s. 272).Por. D. Hunt, T.A. McMahon, Ameryka nowy uczeń czarnoksiężnika, Warszawa 1996, s. 212.Tamże.Por. B. Franek, Leksykon..., s. 205.Por. L. Balter, Zło w świecie, Kolekcja Communio, Zto w świecie, Poznań 1992, s. 6.Jan Paweł II, Veritatis splendor, nr 40.Por. A. Frossard, Człowiek i jego pytania, Kielce 1994, s. 26." A. Dąbrowska, O wędrówce dusz i nie tylko, „Nie z tej Ziemi" („NztZ") nr 1/1991, s. 11.1213141516Por. J. Guru, Wyjaśnienie..., s. 239; C.W. Leadbeater, Człowiek we wszechświecie, Warszawa 1995,s. 40.Por. C.W. Leadbeater, Człowiek..., s. 117.Por. Adma, Poznaj samego siebie, „NztZ" nr 1/1992, s. 32-33.Tamże, s. 33.Zob. A. Forecka, Świat pełen dobra i miłości, „Wróżka" nr 9/1998, s. 17; J. Guru, Wyjaśnienie...,s. 239-240; E. Halckendorff, Życie przed życiem, „NztZ" nr 3/1990, s. 15." Por. A. Donimirski, Prawo karmy - prawo przyczyn i skutków, „NztZ" nr 9 (49)/1994, s. 22.1819Por. U. Fassbender, Reinkarnacja, Gdynia 1993, s. 37.Tamże, s. 38.300<strong>FRONDA</strong> 42


202122232125262721293031323334353637383910114243Por. E. Halckendorff, Życie..., s. 15; A. Klizowski, Prawo reinkarnacji, w: Podstawy światopogląduNowej Epoki, t. 1, Warszawa 1991, s. 19-20; C.W. Leadbeater, Człowiek..., s. 87.Por.J. Drane, Co New Age ma do powiedzenia Kościołowi?', Kraków 1993, s. 112-113.Por. R.N. Baer, W matni New Age, Kraków 1996, s. 203-204.Por. J. Drane, Co New Age..., s. 113; M. Góralski, Powrót do Mandali Diamentowej Drogi, „NztZ"nr 1 (53)/1995, s. 3; J. Łatak, Edgar Cayce o karmie, „NztZ" nr 4 (56)/1995, s. 43.A. Donimirski, Logiczny dowód na reinkarnacje, „NztZ" nr 12 (40)/1993, s. 20-21.C.W. Leadbeater, Człowiek..., s. 56.Apokatastaza (gr. przywrócenie do stanu pierwotnego, powszechna naprawa) - teoria rozwiniętaprzez Orygenesa (ok. 185-254), a później potępiona jako heretycka, według której aniołowiei ludzie - nawet demony i potępieńcy - zostaną ostatecznie zbawieni (G. 0'Collins, E.G. Farrugia,Zwięzły słownik teologiczny, Kraków 1993, s. 34).Synod Konstantynopolski, kanon 9, w: BF, Poznań 1998, s. 592.Por.J. Buxakowski, Wieczność i człowiek, Pelplin 1983, s. 184.Por. Benedykt XII, Konstytucja Benedictus Deus, w: BF, Poznań 1998, s. 599.Por. C.W. Leadbeater, Człowiek s. 56.A.C.B.S. Prabhupada, Reinkarnacja, s. 71.Por.J. Buxakowski, Wieczność..., s. 195.Por.J. Guru, Wyjaśnienie..., s. 109.C.W. Leadbeater, Człowiek..., s. 64.Tamże, s. 97-98.Zob. B. Pascal, Myśli, Warszawa 1997, s. 196-201.C.W. Leadbeater, Człowiek..., s. 81.Por. A. Donimirski, Logiczny..., s. 21.A. Klizowski, Prawo..., s. 17-18.Por. KKK, nr 999; J. Buxakowski, Wieczność..., s. 290.Por. B. Mondin, Preegzystencja - nieśmiertelność - reinkarnacja, Kraków 1996, s. 191.Por. Tamże, s. 146.Por. J. Yernette, Reinkarnacja, Warszawa 1999, s. 145.


Dusząc się astmą, kuśtykał do jej łóżka, by przynieśćniezgrabnie przyszykowane śniadanie. Ze spokojemznosił babcine histeryjki. Ledwo mógł chodzić, niemożnośćzaczerpnięcia powietrza krępowała jego aktywnośćżyciową. Stał jednak, przygnieciony ciężarem wiekui choroby, na wysokości zadania.InsolitudinePAWEŁ G.Odwiedziłem wczoraj moją babcię. Leżała bezradna na łóżku pośrodku sali,z rękoma wyciągniętymi ku górze, wspartymi na podnośnikach. Na mój widokożywiła się jej sąsiadka, staruszka zaciągająca po kresowemu.- Panie, pan taki ładny - śpiewała. - Panie, pomóż mi, przesunąć trzeba.Jedna noga złamana, ale z drugą jest wszystko w porządku. Tylko paznokieću dużego palca wrasta. Wszystkie obcinam, tylko tego nie mogę...Babcia wykazywała spokój. Przypływy i odpływy świadomości określałyjej stosunek do świata, jej stosunek do mnie. Mówiła o ogórkach, które zesobą zabrała, o domu, do którego chce wrócić, o lasce, która w nim została,o wschodzie, który pozostał za II wojną. Piła przez słomkę wodę; rzadkie,długie siwe włosy spływały z głowy na pościel; grube szkła, w grubych, staroświeckichoprawkach zapewniały jej kontakt ze światem.302 <strong>FRONDA</strong> 42


- Adam był - powiedziała. - Przyszedł na chwilę, śpieszył się do pracy.Wszyscy się śpieszą. Nie zostawiajcie mnie tutaj - prosiła w przypływie świadomości.I dalej bezwładne słowa o chustce, którą w szpitalu zabrali - strumieńnieświadomości... W pewnej chwili spojrzała na mnie żywiej.- Wnusiu mój, jak tam z tobą, kiedy się ożenisz?- Niebawem - odpowiedziałem.-Jest ktoś?- Tak - skłamałem.Jak to było, kiedy poznała dziadka? Na początku lat 50., gdzieś przedkinem w Nowym Tomyślu, prosta, osiemnastoletnia dziewczyna spotkałatrzydziestoletniego mężczyznę swojego życia, swoje okno na świat. Obojewyrzuceni ze swych domów na wschodzie, wyrzuceni z rytmu życia, w obcymmiejscu, z Ziem Utraconych do Ziem Odzyskanych.(Ojciec dziadka, pradziadek Stanisław - wróg nowej władzy ludowej przebywałod 1945 na zesłaniu w Workucie na Syberii, a później w Kazachstanie,skąd powrócił w 1952 roku. Jak napisano w dokumentach, wrócił Orbisem.Kiedyś opowiedziałem koleżance o zesłaniu mojego pradziadka, o tym, żecała rodzina bez niego musiała przenieść się ze wschodu na zachód. Zapytała:„A dlaczego ludzie po wojnie musieli przenosić się na zachód? A czy pradziadeknie mógł zabrać twojej rodziny ze sobą na Syberię?")Babcia całe życie spędziła w domu. Wychowała czworo dzieci, zajmowałasię ogrodem, pilnowała, by dziadek miał wszystko zapewnione. Dla niegoprzygotowywała najlepsze, co wyniosła zza Buga - ruskie pierogi. Nie interesowałasię niczym szczególnie, była z dziadkiem i przy dziadku. On był dlaniej całym światem i kiedy go zabrakło, jej świat się skończył.Sam dziadek był człowiekiem niezwykle towarzyskim, szarmanckim i rezolutnym,pełnym werwy i wigoru. Nie potrafił przejść obojętnie obok napotkanejosoby.- A, dzień dobry sąsiadeczce. Jak się miewa dziewczę? - Tak brzmiałyzwyczajowe słowa, którymi częstował zdezorientowane kobiety. Kochał jednakswoją żonę i w ostatnich latach swojego życia to on się nią zajmował,mimo że sam wymagał opieki. Dusząc się astmą, kuśtykał do jej łóżka, byprzynieść niezgrabnie przyszykowane śniadanie. Ze spokojem znosił babcinehisteryjki. Ledwo mógł chodzić, niemożność zaczerpnięcia powietrzaLATO 2007 3 03


krępowała jego aktywność życiową. Stał jednak, przygnieciony ciężarem wiekui choroby, na wysokości zadania.O wielu rzeczach można jeszcze wspomnieć, o jednej trzeba jednak koniecznie.Samotność. Samotność, która toczyła moją babcię. Strach przednią przezierał z każdego jej słowa, to ona kazała jej opuszczać dom w nocy,wychodzić w piżamie i sukience, by się gubić w labiryncie miasta i wracaćw towarzystwie policjantów. To ona wreszcie spowodowała, że przy jednejtakiej eskapadzie upadła na schodach i się połamała. Mieszanka szaleństwa,sklerozy i strachu.* * *- Chciałam znaleźć swoje łóżko - miała wypowiedzieć swoje ostatnie słowajuż w domu. W dniu pamiątki Zmartwychwstania zapłonęła gromnica.PAWEŁ C.


Często słyszę: „Ttoje dzieci? Podziwiam cię!". Ci, co takmówią, nie podziwiają mnie. Jeśli kogoś podziwiamy,chcielibyśmy go naśladować, a oni nie chcą.PRÓBAKATARZYNA PAZDANJestem matką trojga dzieci. Chciałabym mieć kolejne dziecko, bo troje wydajemi się absolutnym minimum, ale mąż nie jest przychylny temu pomysłowi.Rozumiem jego argumenty: zmęczenie, brak czasu dla siebie, koledzy chodząna koncerty i jeżdżą w góry, a z dziećmi już się nie da... To prawda, że rodzinęz dwojgiem dzieci można zaprosić na grilla, z trojgiem zajmuje się jedną trzeciąprzyjęcia, ale kto zaprosi na urodziny dziecka sześcioosobową rodzinę?LATO 2007 3 05


Często słyszę: „Troje dzieci? Podziwiam cię!". Ci, co tak mówią, nie podziwiająmnie. Jeśli kogoś podziwiamy, chcielibyśmy go naśladować, a oninie chcą. Dziś rodzina nie jest wartością. Gdy to mówię, ludzie się oburzają,ale wiem, że mam rację. Jeśli wiemy, że ktoś dąży do czegoś wartościowego,dodajemy mu otuchy, zachęcamy go do tego. Sportowcowi mówimy: „Trenuj,stary, jeszcze trochę i będziesz miał złoto. Warto jeszcze trochę się pomęczyć".Studenta zachęcamy: „Dużo nauki, zarwane noce, stres egzaminów- to prawda, ale musisz wytrwać. Musisz skończyć studia, bo wtedy maszszansę na karierę, na sukces, na pieniądze". A ja? Nie pokazuję po sobie zmęczenia.Uśmiecham się po nieprzespanej nocy, żeby wszyscy myśleli, że jestcudownie i żeby nie usłyszeć: „Sama tego chciałaś. Czy ktoś ci kazał się pakowaćw trzecie dziecko? Mało jest środków antykoncepcyjnych w aptece?".Bo przecież nikt mi nie powie: „Jesteś zmęczona, ale ten trud się opłaca. Niezałamuj się, rodzina to taka wartość, dla której warto się wysilać".W moim środowisku większość ludzi ma jedno, najwyżej dwoje dzieci. Mamznajomych, którzy mają trzydzieści kilka lat i są rodzicami jedynaczki. Póki co,nie decydują się na kolejne dziecko i wielce prawdopodobne, że się nie zdecydują.Ola ma rodziców, rozwiedzioną, bezdzietną ciocię i czworo sprawnychsześćdziesięcioletnich dziadków. Ponieważ siostra ojca jest bezdzietna, a mama• REKLAMA SPOŁECZNA • REKLAMA SPOŁECZNA •NIEZDECYDUJĘ SIĘNA KOBIETĘ,BO BĘDĘMIAŁ KŁOPOTYW DOMU


nie ma rodzeństwa, za dwadzieścia lat dziewczynka będzie miała na głowieczworo osiemdziesięciolatków i troje sześćdziesięciolatków. Jeżeli jej przyszłymąż jest w takiej samej sytuacji, ta dwójka będzie miała w perspektywie opiekęnad czternaściorgiem staruszków. Może wtedy w biurach matrymonialnych dominowaćbędą ogłoszenia „Szukam żony z wielodzietnej rodziny"?Pracuję, zajmuję się trojgiem dzieci i pomagam starszym sąsiadom wyplątaćsię z umowy, którą zawarli pod wpływem błędu. Nieuczciwy akwizytorwykorzystał ich starość i niedołężność. Nie są w stanie sami sobie poradzićz problemem, a ich jedyna córka mieszka setki kilometrów stąd i nie możesię zająć rodzicami. Podczas gdy ci państwo rozpieszczali swoją jedynaczkę,moi rodzice otoczeni ostracyzmem wychowywali swoich pięcioro dzieci nadobrych chrześcijan. Biegnę do tych ludzi, którzy bardziej uwierzyli lekarzomniż Bogu i nie przyjęli kolejnych dzieci, bo przecież jest w nich Jezus. Żebykochać i nie usłyszeć kiedyś na sądzie ostatecznym: „Byłem stary i samotny,a nie pomogłaś mi". Jakże trudno jest mi ich nie osądzać.Moi znajomi wynajmują na dwa tygodnie wakacji dom w Toskanii za 6 tys.zł, żeby Ola poznała świat, a ja tłumaczę moim dzieciom, że Polska jest niemniej piękna, i jadę z nimi pod namiot nad zimny Bałtyk osnuty deszczowymichmurami.• REKLAMA SPOŁECZNA • REKLAMA SPOŁECZNA •ZDECYDUJĘ SIĘNA WIADRO,BĘDĘ SOBIEMIAŁ WIADROW DOMU


Diabeł zaciera ręce. Uknuł spisek na chrześcijan sprytniejszy niż Oświęcim.Po zbrodniach drugiej wojny światowej trzeba było chronić zbrodniarzy przednienawiścią ich ofiar. Trzeba było przekonać ofiary, że muszą wybaczyć.A co będzie za kilkadziesiąt lat, gdy przyjdzie nam głupców bronić przednimi samymi? Gdy tych, co nie chcieli nowego życia, będziemy musieli bronićprzed ich własnymi dziećmi, które dziś wylegują się na ciepłych plażach i dlaktórych życie starców może się okazać nie dość wartościowe, by nie sięgnąćpo eutanazję? Co powiem Oli, dla której czternaścioro staruszków okażesię zbyt dużym ciężarem? Jaką znajdę dla niej odpowiedź, gdy mnie spyta:„Dlaczego nie urodzili mi rodzeństwa?" i gdy powie: „Sami tego chcieli, przecieżprosiłam ich o siostrzyczkę". Doświadczeni ludzie mówią mi, że nie będęodpowiadać na takie pytania, bo Ola nigdy ich nie zada. Ola opuści starców.Ucieknie. Oni sami kupią w aptece zestaw autoeutanazyjny.Ale diabeł triumfuje już dziś! Już dziś odrywa mnie od Boga pokusą: „Tyi Twoje dzieci męczycie się nie dla siebie. Chowasz te dzieci dla Twoich znajomych,bo czyż Ola sama sobie poradzi? A ty, dobra chrześcijanka, przecieżnie powiesz kiedyś dzieciom, żeby leżały na plaży, bo Ola się już wyleżała3Qg <strong>FRONDA</strong> 42


i teraz ich kolej. Każesz im kochać Olę i jej staruszków. Czyż nie warto jużdziś znienawidzić ich głupoty albo pójść w ich ślady i jechać na plażę, zamiastmyśleć o kolejnym dziecku?". Bardzo, bardzo trudne to kuszenie, zwłaszcza,że próba wiary i miłości, spowodowana przez moich przyjaciół, dotkniemoje dzieci, o czy wiem już dziś. A moje przestrogi są ignorowane przezbliskie mi osoby.Brat mojego męża ze współczuciem patrzy na niego, jak trudzi się wychowaniemdzieci. On, wolny, trzydziestoletni facet żyje z wolną, trzydziestoletniąkobietą, nie mają w planach dzieci. Za to mają czas na piwko w knajpie,wyjazd w góry, spanie do południa... Ostatnio wysyczałam mu z wściekłością,żeby lepiej zainwestował w dzieci, bo moje nie będą obsługiwać staregobezdzietnego wujka. Najgorsze jest to, że może niestety będą, a ja już terazkipię ze złości, że muszę uczyć moje dzieci kochania leniwych głupców bezwyobraźni, którzy dziś śmieją mi się prosto w twarz.Dla nas, chrześcijan, jest nadzieja. Możemy oddać naszą złość Jezusowi.Możemy wyspowiadać się z nienawiści. Wiemy, że nasz trud nie idzie naLATO 2007 3 09


marne i otrzymamy nagrodę w niebie. Że w każdym śmiejącym się z nasczłowieku jest Jezus opuszczony, z którym jednoczymy się naszą miłością. ŻeBóg pragnie zbawienia każdego człowieka, a nasza wola ma być Jego wolą. Żenaszym szczęściem nie jest leżenie na plaży, ale uczestniczenie w KrólestwieNiebieskim przez miłość... Ale czy uda nam się obronić tych ludzi przedtymi, co myślą tak jak oni...?Bardzo trudna próba dla chrześcijan.Gdy rozmawiam o tych sprawach ze znajomymi, reakcje są bardzo różne.Wielu ludzi się oburza: „Nie możesz ingerować w cudzą wolność. Chcąmieć dzieci, to mają, nie chcą, to nie mają. Nie możesz ludziom poustawiaćżycia według twojego wzorca. A żywota mogą sobie dokonać w domu starców- nie twój problem".Argument, że każdy może korzystać ze swojej wolności, jak chce, bo tojego prywatna sprawa, okazuje się w świetle tego, co napisałam wcześniej,błędny. Nie od dziś wiadomo, że nasze prywatne zło oddziałuje na całe społeczeństwo,a w omawianym kontekście jest to szczególnie widoczne. Spadekliczby urodzeń dotyka swymi skutkami mnie, a jeszcze dotkliwiej dotkniemoje dzieci.Czy wobec tego sugerowanie tym, którzy nie zostali pozbawieni możliwościrozmnażania się, aby się rozmnażali, jest atakiem na cudzą wolność, czyraczej aktem samoobrony?Ktoś mi powiedział: „Mnie nie boli, że moje dziecko będzie pomagać staremukuzynowi. W końcu z twojego punktu widzenia najważniejsze jest, abyiść do nieba, a do nieba idą ci, co robią dużo dobra". Powiedział mi to ktoś,kto nie wierzy w niebo i kto sam jednakowoż wolałby nie mieć stu staruszkówwokół, aby się wykazać miłością.Ten argument powinien nas jednak skłonić właśnie do posiadania dzieci.Bo każdy z nas powinien myśleć przede wszystkim, co on sam może zrobićdla innych, a nie, co zrobić, aby inni wykazali się zdolnością do kochania.Moje dzieci będą kochać z poświęceniem, jeśli ja będę kochać z poświęceniem.Nie będą podejmować starań, aby pomóc innym, jeśli ja nie podejmęstarań, aby im było kiedyś łatwiej. A łatwiej będzie im nie wtedy, gdy będąmieć dużo pieniędzy na opłacenie kilku domów starców, ale gdy będą miećrodzinę - rodzeństwo, z którym będą się mogli podzielić radościami, smutkamii obowiązkami. •310 <strong>FRONDA</strong> 42


Znajomi moich rodziców coraz częściej im wyznają: „Gdybyśmy jeszczeraz byli młodzi, na pewno zdecydowalibyśmy się na kolejne dziecko". Problempolega na tym, że jeśli zrozumienie własnego błędu nastąpi po czterdziestymroku życia, ten błąd jest nie do naprawienia. A przed czterdziestką ludzie niemyślą o przemijaniu, bo to jest czas czerpania pełnymi garściami z życia.Mądrzejsi ode mnie sugerują, że nie warto do spoganiałego świata przemawiać,że ma zamknięte uszy. Ale świadectwo życia moich rodziców do ichznajomych przemawia zbyt późno. A ich dzieci stukają się w głowę, gdy słyszą:„My żyliśmy źle, popatrz na tamtych". Mówią: „Dobra, dobra. Skorzystaliściez życia, sami mieliście jedno dziecko, a mnie mówicie, żebym się mordowałz trojgiem. Nic z tego".Dlatego myślę, że może jednak warto, abym rozmawiała z tymi, co sięoburzają.KATARZYNA PAZDANPS Rozważania o wędrówce naszej cywilizacji ku przepaści, uświadomieniesobie trudności, których doświadczą moje dzieci, i rozpaczliwe szukanie pomysłuna ratowanie nas przed śmiercią napełniły mnie wielkim smutkiem,przygnębieniem i lękiem.Nie wiedząc, jak sobie z tym problemem poradzić, zanurzyłam się w modlitwie,bo wiem, że panem wszelkiego lęku jest szatan, a Bóg - nieskończonaMiłość - nigdy nie pozostawia nas bez nadziei.Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu odpowiedź otrzymałam niezmiernieszybko i, co więcej, światło, które dostałam, napełniło mnie ogromną radością,entuzjazmem i chęcią działania. Zrozumiałam, że lekarstwem na starośćnaszej cywilizacji, eliksirem młodości, jest Duchowa Adopcja.To wspaniałe dzieło, które jak promienie słońca rozpłynęło się w światw latach, gdy z wielką mocą rozbrzmiało orędzie o Bożym Miłosierdziu, jestwielkim znakiem tego Miłosierdzia i nadzieją dla naszej cywilizacji.Duchowa Adopcja jest wielkim darem:• dla dzieci zagrożonych śmiercią, które Bóg, przez Maryję, w sposób szczególnyosłania przed okrutną śmierciąLATO 2007311


• dla matek, które zostają ochronione przed popełnieniem zbrodni i jejstrasznymi skutkami w postaci syndromu postaborcyjnego i których sercadzięki wymodlonej im łasce wypełniają się miłością• dla rodzin, w których nie tylko odradza się więź modlitwy, lecz także wzajemnamiłość i zrozumienie• dla osób samotnych i dla tych, którzy nie mogą mieć własnych dzieci,a których jedność z Bogiem-Stwórcą dzięki współuczestnictwu w dawaniużycia w niepojęty sposób się umacnia• dla tych, którzy przez zabicie dziecka lub zaniechanie wydania na światnowego życia stali się współtwórcami cywilizacji śmierci, bo mogą wyrwaćsię z kręgu śmierci i starości, dając przez modlitwę życie nowympokoleniom• i w końcu dla całej naszej cywilizacji, która dzięki tysiącom modlitw zyskujetysiące nowych istnień.Jeśli Duchowa Adopcja zaleje świat, wygramy walkę o życie!


NOTY O AUTORACHJĘDRZEJ ABRAMOWSKI (1976) teolog, uzyskał licencjat kanonicznyw zakresie teologii apostolstwa. Ukończył studia doktoranckie w InstytucieTeologii Apostolstwa Wydziału Teologicznego UKSW w Warszawie. Odczterech lat jako prowadzący Koło Przyjaciół Ludzkiego Życia współpracujez Humań Life International - Europa, Mieszka w Kościerzynie.WOJCIECH CHMIELEWSKI (1969) absolwent historii i dziennikarstwana Uniwersytecie Warszawskim. Autor zbioru opowiadań Biały bokser (2006).Opowiadania, eseje i recenzje publikował m.in. w „Rzeczpospolitej", „Odrze",„Borussii", „Dialogu", „W drodze", „Nowych Książkach", „Toposie" i „NowejOkolicy Poetów". Mieszka w Sulejówku.PAWEŁ G. [PAWEŁ GRABOWSKI] (1977-2007) magister prawa, absolwenthistorii sztuki, doktorant na Wydziale Prawa i Administracji UAM w katedrzeTeorii i Filozofii Prawa. W ramach studiów doktoranckich zajmowałsię normatywnym charakterem przepisów regulujących proces prawodawstwa,w ramach historii sztuki ikonografią św. Jacka i Dominika w XVII wieku.Organizator „Teatrzyku Towarzyskiego" - akademickiej grupy teatralnej.Do Jego zainteresowań należały: ornitologia, turystyka, historia. DwukrotnyPrezes Korporacji Akademickiej Chrobria w roku akademickim 2005/2006i 2006/2007. Uczestnik forum dyskusyjnego „Frondy" (pod pseudonimemPaweł G.). Zginął podczas samotnej wycieczki w Tatrach.314<strong>FRONDA</strong> 42


MAREK HORODNICZY (1976) redaktor naczelny „Frondy".LECH JĘCZMYK (1936) wydawca, tłumacz literatury amerykańskiej, ostatnioukazał się wybór jego esejów Trzy końce historii czyli Nowe Średniowiecze.KRZYSZTOF KAWALEC (1954) profesor nauk historycznych, pracowniknaukowy Uniwersytetu Wrocławskiego; wydał m.in. prace: NarodowaDemokracja wobec faszyzmu 1922-1939. Ze studiów nad dziejami myśli politycznejobozu narodowego (1989), Roman Dmowski (1996, wyd. II 2002), Spadkobiercyniepokornych. Dzieje polskiej myśli politycznej 1918-1939 (2000). Mieszka weWrocławiu.ADAM LUBICZ (1947) antykwariusz, warszawiak, dyletant. Mieszka naStarej Pradze.ŁUKASZ ŁANGOWSKI (1977) redaktor „Frondy", urodzony w Malborku,mieszka na warszawskim Żoliborzu. Od pięciu lat żonaty.STANISŁAW ŁUCARZ SJ (1959), wykładowca historii filozofii starożytneji patrystycznej w Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej „Ignatianum"w Krakowie, kierownik duchowy, prezbiter i katechista wspólnot neokatechumenalnych.Ostatnio opublikował prace: Wpatrzeni w Jezusa, Blisko Maryi,Siedem grzechów głównych, Grób czy świątynia - Cielesność w antropologii KlemensaA leksandryjskiego.KAZIMIERZ MALINOWSKI (1967) niebieski ptak. Uprawia ogród, wychowujedzieci - dwóch synów i córkę. Pisze, maluje, uprawia rzemiosła.Mieszka w Dębczynie pod Kamionką koło Lubartowa.WŁODZIMIERZ MARCINIAK (1954) politolog. Pracuje w InstytucieStudiów Politycznych PAN. Profesor Wyższej Szkoły Biznesu - NLUw Nowym Sączu, wykładowca Studium Europy Wschodniej UniwersytetuWarszawskiego. Autor książki Rozgrabione imperium. Upadek Związku Sowieckiegoi powstanie Federacji Rosyjskiej (2001). Mieszka w Komorowie pod Warszawą.LATO 2007 315


FILIP MEMCHES (1969) skryba, redaktor „Frondy", publikuje tu i ówdzie(ostatnio głównie rozmowy o tematyce wschodniej na lamach „Europy" - cotygodniowegododatku do „Dziennika"). Nietzscheanista szukający lekarstwana resentyment w Ewangelii. Żonaty, dzieciaty. Mieszka w Warszawie.FILIP MARIA MUSZYŃSKI (1984) student historii sztuki UniwersytetuWrocławskiego, publikuje nieregularnie w „Opcji na prawo"; uczy się gry nafagocie w PSM II stopnia im. Ryszarda Bukowskiego i lubi muzykę Haydna.Mieszka we Wrocławiu.KATARZYNA PAZDAN (1971) z wykształcenia prawnik, zawodowo zajmujesię doradztwem w obszarze zarządzania ludźmi w biznesie, wraz z mężemi dziećmi mieszka w Sulejówku.BETTINA RÓHL (1962) córka Ulrike Meinhof i Klausa Rainera Róhla.Studiowała germanistykę i historię w Hamburgu i w Perugii. Od 1986roku pracowała jako dziennikarka dla wielu mediów zachodnioniemieckichm.in. „TEMPO", „Manner Vogue", „Stern", „Der Spiegel", „Spiegel TV",„Panorama". W roku 2001 rozgłos przyniosły jej publikacje na temat terrorystycznejprzeszłości Joschki Fischera. Obecnie pisze jako niezależna dziennikarkam.in. dla „Cicero" oraz „Netzzeitung". Jej książka Zabawa w komunizm!ukazała się w kwietniu 2006 roku nakładem hamburskiego wydawnictwaEuropaische Velagsanstalt.ŁUKASZ SATURCZAK (1986) student II roku dziennikarstwa UniwersytetuWrocławskiego. Publikował szkice, opowiadania i recenzje m.in. w „CzasieKultury", „fo: pa" i „Lampie", z którą stale współpracuje.EWA STEFAŃSKA (1961) absolwentka germanistyki UniwersytetuWarszawskiego, specjalistka ds. krajów niemieckojęzycznych w BiurzeStudiów i Analiz Kancelarii Senatu RR Od 2000 roku niezależna tłumaczkai lektorka języka niemieckiego.RAFAŁ TICHY (1969) redaktor „Frondy", doktor filozofii, publicysta, scenarzystai realizator filmów dokumentalnych.316<strong>FRONDA</strong> 42


SZCZEPAN TWARDOCH (1979) pisarz, publicysta, redaktor„Christianitas". Ostatnio opublikował powieść pt. Sternberg, na czerwiec2007 roku zapowiadana jest kolejna książka, pt. Epifania wikarego Trzaski.Żonaty, potomstwo w drodze. Ślązak, mieszka w Pilchowicach.BARTOSZ WIECZOREK (1972) absolwent filozofii i politologii UniwersytetuKardynała Stefana Wyszyńskiego. Doktorant w Instytucie FilozofiiUniwersytetu Warszawskiego, publikował w „Przeglądzie Filozoficznym",„Studia Philosophiae Christianae", „Znaku", „Przewodniku Katolickim",„W drodze", „Frondzie", „Przeglądzie Powszechnym", „Studia Bobolanum",mieszka w Warszawie.REMIGIUSZ WŁAST-MATUSZAK (1948) poeta, publicysta. Opublikowałzbiory wierszy: Dokumenty bez następstw prawnych (1997) i Przywilej (2003)oraz antologię współczesnej poezji polskiej Po Wojaczku (1991). Mieszkaw Warszawie.

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!