11.11.2014 Views

KSIĄDZ JÓZEF SZUBERT - echo CHRYSTUSA KRÓLA

KSIĄDZ JÓZEF SZUBERT - echo CHRYSTUSA KRÓLA

KSIĄDZ JÓZEF SZUBERT - echo CHRYSTUSA KRÓLA

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

Jedna, dwie łopaty ziemi w twarz i na głowę i biegiem nad samą krawędzią, a kapo<br />

za nami i bije bez przerwy.<br />

Po kilkunastu minutach spostrzegłem, że godziny nie wytrzymam. Utłucze mnie -<br />

pomyślałem. - Dobrze, ale i ciebie, bandyto, też szlag trafi, a mnie będzie<br />

przyjemniej iśd do nieba w takim towarzystwie.<br />

Kapo był małego wzrostu. Postanowiłem, gdy będzie tuż przy mnie, złapad go wpół<br />

i przewrócid się do tyłu. Jak się uda, to fruwamy wtedy razem na dno<br />

kamieniołomu, a tam już klops, placek, koniec. Zacząłem się na niego czaid, lecz za<br />

każdym razem, gdy bił i przebiegał obok mnie, był trochę za daleko i bałem się, że<br />

jak go złapię, to mi się wyrwie, bo to przecież silne, wyżarte bydlę. Nie wiem, jak<br />

by to się wreszcie skooczyło, bo nagle - stop. Odesłał nas do łopat, a wybrał<br />

następnych czterech, z którymi robił to samo, co z nami, ganiał i bez przerwy bił.<br />

Po nich jeszcze gonił dwa razy po czterech ludzi. Z tych szesnastu trzech trzeba<br />

było już na plecach przynieśd do obozu. Ja miałem kilka guzów od kija, a całą<br />

głowę i twarz miałem umazaną krwią. Księdzu Szubertowi udało się. Kapo nie<br />

wyznaczał go już do żadnej grupy. Tym razem wymigałem się od śmierci.<br />

Następnego dnia, gdy już przed zakooczeniem pracy zeszliśmy na dół do<br />

kamieniołomu, okazało się, że zeszliśmy co najmniej godzinę za wcześnie. Kapo<br />

został jeszcze na górze. Nie wiedzieliśmy, co robid, więc stanęliśmy w kupie i<br />

czekamy na zakooczenie pracy. Napatoczył się jakiś esesman. Gdy mu<br />

wytłumaczyli, dlaczego stoimy i nic nie robimy, kazał nam ładowad na wózki<br />

wywrotki kamienie dla młyna. Gdy ładowaliśmy kamienie, wpadł między nas jakiś<br />

bandyta kapo - wielki, rudy, szczerbaty. Miał on w ręku kawał trzonka od łopaty,<br />

którym walił nas po głowach. Wszystkich - w łeb, w łeb, w łeb i popędził dalej.<br />

Wtedy wszyscy jak na komendę przestali pracowad, tylko każdy zdjął czapkę i<br />

macał się po uderzonym miejscu - ma guza czy nie ma. Pomacałem się też przez<br />

czapkę - guz jest, i to nawet spory, nie spuszczałem jednak kapa z oczu.<br />

Nie oglądał się wcale i znikł mi z oczu za pobliską szopą. Byłem taki zły na kapa, że<br />

chociaż już poszedł, dalej patrzyłem w tym kierunku, gdzie on poszedł, za szopę. I<br />

co to? Widzę, że na samym dole - pół metra od ziemi - coś się wysuwa zza szopy;<br />

rudy łeb kapa. Że rudy, to tylko się domyśliłem, bo z tej odległości już ciężko było<br />

odróżnid kolor włosów. Domyśliłem się, że schylony mocno do ziemi, podgląda, co<br />

my robimy. Był to dobrze mi znany z zabaw lat dziecinnych trick: jak chciałem coś<br />

podglądad zza rogu, to kładłem się na ziemi i wtedy trudniej było mnie zauważyd.<br />

Jak go zobaczyłem, a widzę też, że nikt nic nie robi, pomyślałem sobie, że będzie<br />

12

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!