11.11.2014 Views

KSIĄDZ JÓZEF SZUBERT - echo CHRYSTUSA KRÓLA

KSIĄDZ JÓZEF SZUBERT - echo CHRYSTUSA KRÓLA

KSIĄDZ JÓZEF SZUBERT - echo CHRYSTUSA KRÓLA

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

GRZESIUK STANISŁAW<br />

<strong>KSIĄDZ</strong> <strong>JÓZEF</strong> <strong>SZUBERT</strong><br />

(Więzieo obozu Dachau i Mauthausen)<br />

1


ŻYCIORYS KS. <strong>JÓZEF</strong>A <strong>SZUBERT</strong>A<br />

Urodził się 21 lutego 1906 roku w Ostrzeszowie k/Poznania. Pochodził z rodziny<br />

liczącej ośmioro dzieci. Ojciec był malarzem pokojowym. Szkołę Podstawową<br />

ukooczył w swojej rodzinnej miejscowości. Egzamin maturalny zdał w Wąbrzeźnie<br />

w 1925 roku. W latach 1925-1928 studiował filozofię klasyczną na Uniwersytecie<br />

w Poznaniu i w Krakowie. W roku 1928 podjął studia teologiczne w Wyższym<br />

Śląskim Seminarium Duchownym w Krakowie. Święcenia prezbiteratu przyjął 29<br />

czerwca 1933 roku w Katowicach.<br />

Pierwszą posługę duszpasterską pełnił w Chorzowie. Pracował tam 3 lata, jako<br />

katecheta. Na kolejne 3 lata służby Biskup Katowicki skierował go do Wodzisławia,<br />

gdzie był wikariuszem. Od października 1939 roku do maja 1940 roku był<br />

substytutem w Pawłowicach.<br />

Za narodowośd polską i naukę religii w języku polskim w połowie maja 1940 roku<br />

został przewieziony do obozu koncentracyjnego w Dachu, a potem do Mathausen.<br />

Został zwolniony 22 listopada 1940 roku i do 1943 roku pracował w katolickiej<br />

księgarni w Katowicach. W czasie okupacji władze niemieckie zakazały mu<br />

sprawowania posługi kapłaoskiej. Mógł odprawiad tylko tzw. "ciche" Msze Święte.<br />

Fot. Ks. Józef Szubert<br />

doktor teologii, kanonik honorowy<br />

(1906-1973)<br />

2


Po wyzwoleniu od maja 1945 roku do sierpnia 1947 roku był administratorem<br />

parafii NMP Wspomożenia Wiernych w Wełnowcu. W 1946 r. uzyskał doktorat z<br />

teologii na Uniwersytecie Jagiellooskim. Prawie przez 26 lat; od 1947 roku aż do<br />

swej śmierci 2.02.1973 roku był proboszczem w Goduli. Bowiem tam dnia 1<br />

września 1947 roku został mianowany administratorem, a 10 października 1947<br />

roku proboszczem parafii Ścięcia Św. Jana Chrzciciela w Goduli - Piekary Śląskie.<br />

Poza posługą duszpasterską pracował także w Sądzie Biskupim, jako obrooca<br />

węzła małżeoskiego, wizytator dziekanów oraz wizytator Zgromadzeo Zakonów<br />

Żeoskich.<br />

Osoba ks. Józefa Szuberta szczególnie przyciągała młodzież. Rozwijało się życie<br />

różnych grup parafialnych. Sprzyjała temu postawa proboszcza, który nie uginał się<br />

władzom komunistycznym. W 1950 roku dwukrotnie został postawiony przed<br />

sądem za wywieszenie flagi papieskiej na wieży kościelnej na Uroczystośd<br />

Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa. Sprawa karna została umorzona. Również<br />

jego postawa sprawiła, że nie udało się władzom nakłonid godulskich kapłanów do<br />

udziału w zebraniach księży patriotów. 8 listopada 1955 roku ks. Szubert został<br />

aresztowany pod zarzutem przymuszenia do praktyk religijnych. Na początkiem<br />

stycznia 1956 roku Ksiądz Proboszcz urządził w więzieniu dziesięciodniową<br />

głodówkę. Przerwał ją, gdy prokurator poinformował go, że z koocem stycznia ma<br />

opuścid więzienie. Spełniło się to dopiero 13 kwietnia 1956 roku. W czasie<br />

nieobecności ks. proboszcza Józefa Szuberta obowiązki administratora parafii<br />

pełnił wikariusz ks. Jerzy Zielioski.<br />

W 1958 roku ks. Szubert został mianowany kanonikiem honorowym Kapituły<br />

Katedralnej w Katowicach.<br />

Represje władz paostwowych i pobyt w więzieniu pozostawiły ujemny znak na<br />

zdrowiu ks. Szuberta. W 1972 roku poprosił Biskupa Katowickiego o wikariusza<br />

adiutora. Został nim 28 marca 1972 roku ks. Paweł Szolonek pochodzący z Chełmu<br />

Śląskiego, będący wcześniej wikarym w Kaletach. Objęcie urzędu nastąpiło 1<br />

sierpnia 1972 roku.<br />

Ks. kanonik Józef Szubert po powrocie ze szpitala udał się na odpoczynek w<br />

rodzinne strony. W tym czasie ks. Szolonek przystąpił do generalnego remontu<br />

probostwa. Zadbano również o uczczenie 25 rocznicy święceo prezbiteratu ks.<br />

kanonika Józefa Szuberta. W uroczystościach tych wziął udział ks. biskup Juliusz<br />

Bieniek, kazanie wygłosił ks. prałat Konrad Marklowski - proboszcz z Czarnego<br />

Lasu.<br />

3


Dzięki zabiegom ks. Józefa Szuberta uruchomiono Bibliotekę Parafialną - aby<br />

wzbogacid jej zawartośd dołączono do niej książki, które były w posiadaniu<br />

Sodalicji Mariaoskiej Panien.<br />

W 1969 roku rozpoczęła swoją działalnośd parafialna Poradnia Życia Małżeoskiego<br />

i Rodzinnego, którą prowadziła Pani Kunegunda Jaśniok oraz Pani Helena<br />

Krzymczek legitymująca się świadectwem szkolenia odbytego w Kurii Diecezjalnej<br />

w Katowicach.<br />

Ksiądz kanonik Józef Szubert zmożony ciężką chorobą zmarł w nocy 2 lutego 1973<br />

roku. W jego pogrzebie uczestniczyli: ks. biskup Herbert Bednorz, ordynariusz<br />

diecezji katowickiej, który celebrował Mszę świętą i wygłosił przemówienie nad<br />

grobem, ks. biskup Józef Kurpas i ks. biskup Czesław Domin. Po<br />

dwudziestosześcioletniej posłudze w parafii w Goduli ks. kanonik Józef Szubert<br />

został pochowany na cmentarzu parafialnym. W pamięci parafian zapisał się, jako<br />

kapłan skromny i rozmodlony. Parafianie często widzieli go jak rano sam odprawiał<br />

Drogę Krzyżową.<br />

mgr Helena Jęczmionka<br />

MOJE SPOTKANIE Z KSIĘDZEM <strong>JÓZEF</strong>EM <strong>SZUBERT</strong>EM W<br />

OBOZIE KONCENTRACYJNYM MATHAUSEN<br />

Pamiętałem swój pierwszy dzieo pracy w kopalni żwiru w K.K., jak nogi uginały się<br />

pode mną, gdy wracaliśmy z pracy. Ale tacy jak on byli potrzebni do tego, by tacy<br />

jak ja mogli uchylad się od pracy. On, ksiądz Józef Szubert w swoim strachu<br />

pracował za mnie i za siebie, bo gdyby wszyscy chcieli pracowad tak jak ja wtedy,<br />

to nie wyładowalibyśmy tego samochodu i przez pół dnia. Tylko, że mnie to nie<br />

obchodziło nawet wówczas nie wiedziałem, że był księdzem i tym się w ogóle nie<br />

martwiłem. Jak wleją, to albo wszystkim, albo temu, którego złapią, że nic nie robi.<br />

Starałem się, żeby mnie nie złapali. Kalkulacja mała - wymaga tylko opanowania<br />

uczucia strachu. Bo ten strach przecież podświadomie przebija się i stara się<br />

człowieka opanowad. W pewnym momencie, gdy kapowie czymś się zajęli, stojąc<br />

w kupie w dośd dużej od nas odległości - postanowiłem uciec z garaży do innej<br />

pracy. Strach był - bo to pierwszy raz i nie wiedziałem, co będzie dalej, jak ucieknę<br />

z tego miejsca. Z kim wrócę do obozu. Tu przecież mnie obliczyli i tu zapisali mój<br />

numer. Pracując u elektryków zauważyłem jednak, że wracając do obozu jedne<br />

grupy, które miały za dużo ludzi, oddawały ich innym, którym brakowało - więc<br />

powinno byd dobrze. Żal mi się zrobiło tego wystraszonego a inteligentnego<br />

człowieka, więc zwróciłem się do w swej prostocie niego mówiąc:<br />

4


- To robota dla głupich, urywajmy się!<br />

- Kiedy ja się boję - odpowiedział mi.<br />

- No to zdechnij nawet na tym wozie, co mnie to obchodzi. Ja się urywam.<br />

Kapowie w dalszym ciągu stali skupieni i nie zwracali na nas uwagi. Zeskoczyłem z<br />

samochodu i szybkim krokiem skierowałem się na schody i po schodach na górę.<br />

Nie pędziłem za szybko, bo to mogło zwrócid czyjąś uwagę. Gdyby mnie złapali -<br />

śmierd. Gdy już znalazłem się na górze, zastanowiłem się, co robid dalej.<br />

Zastanawiałem się jednak idąc szybkim krokiem przed siebie - sam nie wiedząc,<br />

gdzie i po co. Terenu nie znałem, bo przez pierwsze dwa tygodnie pracy u<br />

elektryków cały czas siedziałem w małym, zamkniętym pomieszczeniu bez okien i<br />

nie miałem pojęcia, co dzieje się wokół mnie na terenie pracy. Czułem, że nie<br />

wolno mi się o nic pytad, nie wolno stad czy rozglądad się. Trzeba iśd szybkim<br />

krokiem, tak jakbym miał przed sobą jakiś określony cel. Mijając jakąś grupę<br />

zobaczyłem leżącą luzem łopatę. Podniosłem ją i już dobra nasza. Ja i łopata to już<br />

razem coś znaczy. Teraz łatwiej będzie chodzid i łatwiej przyczepid się do jakiejś<br />

większej grupy. Wiedziałem już, że łopatą się tylko kopie, a kopanie jest najlepszą z<br />

najgorszych robót. Przylepiłem się wreszcie do jakiejś większej grupy roboczej<br />

kopiącej ziemię. Były to wykopy na fundamenty pod nowe budynki czy baraki.<br />

Śpiewająca robota w porównaniu z budową garażu. Spokojnie, bez wrzasku i<br />

ciągłego bicia kopało się ziemię. Od czasu do czasu dostawało się kijem po plecach<br />

lub w twarz, żeby nam się za bardzo nie nudziło, lecz to bicie nie było<br />

niebezpieczne. Ot - kapo bił, żeby nie wyjśd z wprawy i żeby więźniowie nie<br />

myśleli, że jest im w obozie dobrze. Wieczorem zauważyłem, że w tej samej<br />

sztubie mieszka również facet, z którym pracowałem przed południem. Był to<br />

niepozorny człowiek i dlatego wcześniej nie zwróciłem na niego uwagi. Po kolacji<br />

zapytałem go, gdzie pracował po południu.<br />

- Na garażach - odpowiedział.<br />

- Widziałeś, jak ja się urwałem?<br />

- Widziałem, ale ja bym się bał.<br />

- A gdzie jutro staniesz do pracy?<br />

- Też tam pójdę, no bo gdzie mam pójśd?<br />

A to jakiś jełop - pomyślałem sobie - ale gębę ma dośd inteligentną i sympatyczną.<br />

- Czym ty jesteś z zawodu? - zapytałem go zdziwiony.<br />

- Księdzem jestem.<br />

5


No tak, cholera. Niedorajda życiowa.<br />

- Długo się tu nie uchowasz. Jak cię w ciągu miesiąca nie utłuką, to będziesz miał<br />

wyjątkowe szczęście.<br />

A on po tym moim powiedzeniu nie obraził się, nie pogniewał, nie zezłościł, tylko z<br />

wielkim żalem w głosie, żalem człowieka skrzywdzonego przez los odpowiedział<br />

mi: - Tak, kolego. Ja naprawdę jestem bardzo niezaradny. Ja sam sobie przecież<br />

łóżka nie potrafię posład. Ja codziennie za słanie łóżka oddaję swoją kiełbasę.<br />

Żal mi się go zrobiło, a jednocześnie zagrało coś we mnie. Jak to możliwe, żeby<br />

brad jedzenie od człowieka tylko, dlatego, że jest taki niezaradny? To jest w moim<br />

pojęciu oficjalna kradzież jedzenia. Pierwsze bicie było zawsze rano za złe posłanie<br />

łóżka; ten człowiek ze strachu przed biciem oddawał jedzenie. Tak dobrze<br />

pracowad jak on i jeszcze oddawad częśd jedzenia nie organizując go dodatkowo -<br />

miesiąc życia, nie więcej. Dłużej nie wytrzyma. Ze złością zapytałem go, komu on<br />

daje te kiełbasy. Pokazał mi wielkiego, zezowatego chłopa, którego z widzenia już<br />

zdążyłem poznad. Był on z zawodu murarzem. Podszedłem do niego i głosem<br />

pełnym wściekłości zapytałem go, jak on może brad od człowieka kiełbasę za słanie<br />

łóżka. Gdyby dużo skakał, to byłem wtedy w takim nastroju, że mogłoby dojśd<br />

między nami do bijatyki. Lecz on, jak gdyby tylko zdziwiony, tak mi odpowiedział:<br />

- Przecież on sam mi daje. Najwyżej mogę mu nie sład.<br />

- I nie będziesz słał. Ja mu bez kiełbasy będę słał. Zapytałem tego księdza, czy ma<br />

papierosy.<br />

- Mam jeszcze cztery cygara.<br />

- Palisz?<br />

- Nie.<br />

- Weź jutro rano swoje cygara po apelu w kieszeo, uważaj na mnie i ustaw się do<br />

pracy tam gdzie i ja.<br />

Rano po apelu szybko przeskoczyliśmy do grupy, w której pracowałem dnia<br />

poprzedniego. Nie odcięto nas i poszliśmy do pracy. Ale takiego niełatwo nauczyd<br />

zmiany postępowania w zależności od warunków życiowych. Po rozejściu się<br />

szybko zdobyłem łopatę, a ten został bez żadnego narzędzia pracy i kręci się jak<br />

patyk w przerębli, i nie wie, co ma robid. Wiadomo, co dalej - wpadł kapowi prosto<br />

w oko, a ten pyta go, czy jest tu nowy.<br />

Podszedłem do nich i mówię mu, żeby wyciągał cygara. Wyjąłem mu cygara z ręki i<br />

ze słowami: “to jest mój kolega”, dałem cygara kapowi, a jemu swoją łopatę do<br />

6


ęki, żeby miał czym pracowad. Kapo zabrał cygara i poszedł sobie. Roześmiałem<br />

się, gdy pomyślałem sobie, że dając cygara powiedziałem: “to jest mój kolega”. To<br />

nie ma żadnego znaczenia, argumentem tym razem były cygara. Był to typ małego<br />

kapa, nie z kategorii bandytów - władców obozu. Jemu nieczęsto trafiała się okazja<br />

otrzymad coś od więźniów, bo grupa jego składała się z muzułmanów, którzy sami<br />

nic nie mieli. Gdyby mój “protegowany” nie wpadł mu w oko, mógłby sobie za te<br />

cztery cygara kupid chleba. Trudno. Przepadło. On i tak był szczęśliwy, że ma teraz<br />

taką lekką robotę.<br />

Poszukałem dla siebie łopaty i przyszedłem pracowad do niego. Chciałem sobie z<br />

nim pogadad, dowiedzied się czegoś o jego życiu, jakie warunki trzeba było mied<br />

przed wojną, żeby byd takim - mówiąc grzecznie - niezaradnym.<br />

Okazało się, że mój podopieczny nazywa się Józef Szubert, lat 34, jest Ślązakiem i<br />

był księdzem w Wodzisławiu. Do Mauthausen przyjechał z Dachau tym samym<br />

transportem, co ja. W Dachau był na bloku nie pracujących. Łóżek na tych blokach<br />

nie słali. Wystarczyło tylko jako tako rozłożyd koc.<br />

NIEZWYKŁA PRZYJAŹŃ<br />

W ten sposób zaczęła się jedna z najdziwniejszych przyjaźni. Ja - robociarz, chłopak<br />

trochę łobuzowaty, niewierzący - zyskuję przyjaźo inteligenta; człowieka wielkiej<br />

wiary, jak to ja nazywam – sympatycznego acz drętwego księdza.<br />

Niepraktykującym katolikiem byłem od czternastego roku swego życia. Nie<br />

wierzyłem w żadne dogmaty wiary, lecz wierzyłem w jakąś siłę wyższą, Boga, siłę<br />

kierującą wszystkim na świecie. W obozie, gdy popatrzyłem na tę mordownię,<br />

przestałem wierzyd zupełnie. Inni, którym zdawało się, że nie wierzą, w obozie<br />

raptem zapałali wielką miłością do Boga. Ja w pracy kręciłem głową i oczami i w<br />

ten sposób często unikałem bicia, inny zamodlił się i nie wiedział, co się wokół<br />

niego dzieje, aż dopiero kiedy dostał kołkiem w łeb, to oprzytomniał, albo już nie<br />

miał czasu, tylko szedł do nieba z modlitwą na ustach. Przed wojną i po wojnie<br />

nigdy nie bluźniłem tak, jak bluźniłem w obozie. Krzyczeli nieraz na mnie kupą:<br />

“Zamknij mordę, czego ty tak bluźnisz!”<br />

- “To wy módlcie się za siebie i za mnie, a ja będę klął za siebie i za was wszystkich”<br />

- odpowiadałem.<br />

Gdy kiedyś w złości kląłem cały świat i jego okolice - Szubert nie wytrzymał i pyta<br />

mnie: - Stasiek, jak ty się Boga nie boisz?<br />

7


- Ty wierzysz w to, że jest Bóg? To powiedz mi, gdzie on jest? Tu go nie ma na<br />

pewno. Przecież tu nawet ptak nie przyleci, bo nie ma po co.<br />

- Bóg jest wszędzie - odpowiedział ksiądz Szubert.<br />

- Tak? No to jeśli nawet tu jest, to nie w takich ciuchach jak my, deszcz mu na łeb<br />

nie leci i nikt go kołkiem po grzbiecie nie bije. Jeśli jest Bóg, to niech we mnie w tej<br />

chwili piorun strzeli - bo sam na druty nie pójdę.<br />

Przypominam sobie, że akurat wtedy dwa tygodnie prawie bez przerwy padał<br />

deszcz. Zmoczeni do ostatniej nitki wracaliśmy z pracy do obozu. Rozbieraliśmy się<br />

do naga. Na dworze wykręcaliśmy we dwóch ubrania. Mokre ubrania pod łóżka, a<br />

my do łóżek. Rano mokre ubrania zakładaliśmy na siebie i znów na deszcz do<br />

roboty. Mogło wtedy zgniewad człowieka? Mogło. Można było kląd wszystko i<br />

wszystkich z Bogiem włącznie? Można było. Toteż kląłem bez przerwy i cieszyło<br />

mnie, jak inni boją się, żeby za moje bluźnienie Bóg ich nie pokarał, tak jakby Bóg<br />

mógł sprawid coś więcej od deszczu, którym nas moczył codziennie przez dwa<br />

tygodnie.<br />

Do klęcia miałem wybitny talent. To, co opisuję, nie może byd opisane dosłownie,<br />

bo wyrazy, które u mnie były na porządku dziennym, przy każdej okazji, nie nadają<br />

się do pisania, a wiele osób może by ich nie zrozumiało, bo nie figurują one w<br />

żadnym słowniku. Pracował ksiądz Szubert nad tym, żeby mnie oduczyd kląd, ale to<br />

nic nie pomogło.<br />

Podam taki przykład: Czterech nas pchało duży wózek z ziemią. Trzech pchało, a<br />

czwarty uwiesił się przy nim i trzech musiało go ciągnąd. Założyłem mu większą<br />

mowę, kiedy, gdzie i jak należy się obijad. Mówiłem mu, że jeśli wózek musi jechad,<br />

to musimy go razem pchad. Przy łopacie albo gdy wozi się coś pojedynczo, obija<br />

się, jak ci się podoba. Za chwilę widzę, że wisi znów przy wózku.<br />

- No! Pchajże, ty! - i zatrzymałem się z dalszą mową, bo nie chciałem kląd.<br />

Tak powtarzało się kilka razy. Wreszcie nie wytrzymałem i wyjechałem z całą<br />

artystyczną wiązanką.<br />

- Stachu, czego ty klniesz! - woła ksiądz Szubert.<br />

A ten po otrzymaniu wiązanki pcha uczciwie.<br />

- Widzisz, Józiu, to tacy... - tu odpowiedni dobór słów - ludzie, że innej mowy nie<br />

rozumieją... - itd. Istna artystyczna przeplatanka słów języka polskiego literackiego<br />

i nieliterackiego.<br />

8


- No patrz, Józiu, jak teraz dobrze pcha, a jak mu grzecznie mówiłem dziesięd razy,<br />

to nie rozumiał.<br />

Nienawidziłem księży od czasu, gdy w 1938 r. po śmierci ojca ksiądz odmówił<br />

pójścia za zwłokami dlatego, że były czerwone sztandary. Mnie ksiądz nie był<br />

potrzebny, ojcu też nie, bo był niewierzący, lecz zamówiłem księdza na prośbę<br />

mojej wierzącej matki. Ja zadecydowałem wtedy szybko: nie chce iśd, to pies z nim<br />

taocował – idą sztandary. Lecz od tamtej chwili znienawidziłem ich, gdy przedtem<br />

byli mi tylko zupełnie obojętni i śmieszni. Tamten ksiądz “nawrócił” wtedy jedną<br />

duszyczkę, tzn. mnie, na drogę nienawiści do kleru. Ksiądz Szubert natomiast<br />

pociągnął mnie swoją niezaradnością. Miałem z nim zabawę, a zarazem uczucie<br />

obowiązku opiekowania się nim.<br />

Wiedziałem, że jeśli ja przestanę opiekowad się nim - zginie. Czułbym się wtedy<br />

winnym w pewnym stopniu jego śmierci. Gdyby mnie zraził jakimś złym<br />

postępkiem, gdyby za spowiadanie ludzi w obozie brał częśd wyżywienia więźnia,<br />

chleb lub kiełbasę - jak robili prawie wszyscy księża, a przynajmniej ci wszyscy,<br />

których znałem miałbym wtedy ręce rozwiązane.<br />

Lecz ten ksiądz był cały uduchowiony. Wierzył w to, co robił, i to, mimo różnicy<br />

naszych przekonao, podobało mi się to w nim. Opieka moja nad nim nie miała<br />

charakteru materialnego. Organizowaną żywnością dzieliłem się tylko ze Stefkiem<br />

Krukowskim, z nikim więcej, Szubert też mi nic nie dawał. Kilka razy, gdy kupił<br />

chleb za otrzymane na kantynę papierosy, chciał dad mi kawałek, lecz<br />

odmawiałem, bo i tak ja miałem więcej jedzenia jak on, a on mimo wszystkich<br />

moich nauk zawsze pracował uczciwie. Chodziło o to, żeby go wcisnąd do lżejszej<br />

pracy. I moją rolą było tak kręcid, żeby uchronid go przed niepotrzebnym i<br />

możliwym do uniknięcia biciem. Jak to wyglądało w praktyce?<br />

Jak już wspomniałem, robiliśmy przy pchaniu wózków. Wózek pchały 4 osoby i<br />

pchaliśmy wszyscy z tyłu. Ja zawsze czujnie obserwowałem teren, żeby wcześnie<br />

wyczud, skąd grozi niebezpieczeostwo. W pewnym momencie między szopami po<br />

lewej stronie, jeszcze daleko przed nami, mignęła sylwetka esesmana z kołkiem w<br />

ręku. Szedł w kierunku toru kolejki. Wiadomo, że spotkamy się z nim przy torze.<br />

Jeśli jest to człowiek pracujący lepiej prawą ręką, to będzie bił stojąc po lewej<br />

stronie wózka. Szubert i ja pchaliśmy wózek idąc po jego lewej stronie. Bez słowa<br />

daję mu znak, żeby przeszedł na prawą stronę. Sam przesunąłem się do przodu po<br />

prawej stronie, a Szubert pchał z tyłu po prawej stronie. Wózki pchaliśmy grupami<br />

po 10-15 wózków, jeden za drugim.<br />

9


Wyczułem dobrze. Przed nami wyszedł esesman i wali po kolei wszystkich, którzy<br />

pchają wózki prz<strong>echo</strong>dząc obok niego. Wali wszystkich, którzy idą po lewej stronie,<br />

a ja idę po prawej i ksiądz Szubert też po prawej. Prz<strong>echo</strong>dząc na prawą stronę<br />

wiedziałem dobrze, że jeśli będzie bił, to tych po lewej stronie - a mimo to nie<br />

ostrzegłem ich, no bo jeśli już ktoś musi dostad, to niech dostaną inni, a ja nie.<br />

Gdybym ostrzegł wcześniej, wtedy wszyscy chcieliby byd po prawej stronie.<br />

Zrobiłby się bałagan i dostalibyśmy wszyscy jeszcze lepsze grzanie, bo miałby już za<br />

co bid, a tak to bije tylko dla przyjemności i urozmaicenia życia sobie i nam.<br />

Gdy widziałem, że przy robocie zaczyna byd gorąco biorę księdza Józefa za rękę i<br />

urywamy się. On zawsze się bał, lecz wierzył w moją gwiazdę i spryt. Wierzył też,<br />

że to Bóg się nami opiekuje i każda sztuka nam się uda. Ja znów radziłem mu, żeby,<br />

jeśli chce żyd, więcej myślał o tym, co robi. Gdy ksiądz Szubert po kilku dniach<br />

ulokował się wreszcie w możliwej pracy, poszedłem dalej swoją drogą żyjąc na<br />

swój, odmienny od innych sposób.<br />

Na jesieni Stefek Krakowski został wysłany karnie do pracy w kamieniołomach, a<br />

wkrótce po nim wyznaczono tam też księdza Szuberta. - Niedobrze - pomyślałem<br />

sobie. – Na pewno trafi znów do najgorszej pracy i mogą go tam zatłuc. Okazało<br />

się, że miałem rację. Wieczorem żalił się, do jakiej okropnej grupy został<br />

przydzielony. Trafił do grupy, która budowała kolejkę linową nad kamieniołomem.<br />

Kapem był tam bandyta, który starał się mied u siebie ludzi otrzymujących<br />

kantynę. Miał spisane ich numery i z jakich są bloków. Sprawdzał na blokach, kto<br />

będzie fasował papierosy, i w dniu fasowania kazał oddawad sobie całą kantynę.<br />

Jeśli ktoś nie dał, mógł byd pewien, że za kilka dni znajdzie się w krematorium. Gdy<br />

ktoś miał nieszczęście mied złoty ząb i pracowad u niego, szybko go stracił. Jeśli nie<br />

oddał go dobrowolnie - to już po kilku dniach kapo wyrywał mu sam, ale żeby nie<br />

mógł iśd na skargę, to przedtem zabijał go. I do takiego właśnie przyjemniaka trafił<br />

ksiądz Szubert. Źle. Trzeba coś robid, żeby go wyciągnąd z tej grupy. A tu już<br />

nieszczęście: kapo sprawdził, że Szubert ma kantynę, i już powiedział, że ma mu ją<br />

oddad w dniu fasowania, bo jak nie odda, to trup. Ksiądz Szubert powiedział, że<br />

odda. To już dobrze, bo przynajmniej do dnia fasowania będzie miał względny<br />

spokój, a ja pewnośd, że kapo nie zabije go, żeby nie stracid kantyny!<br />

Trzeciego dnia pracy księdza Szuberta w kamieniołomach zwróciłem się do<br />

szrajbera blokowego Sroki, żeby zapisał mnie do pracy w kamieniołomach.<br />

Popatrzył na mnie jak na wariata - a może jak na nieboszczyka, bo każdy pracujący<br />

w kamieniołomach oddałby pół życia za to, żeby się z nich wydostad. Zaczął mi<br />

odradzad, lecz powiedziałem mu, że chodzi mi o Szuberta, więc w koocu zgodził<br />

10


się. Powiedział mi, że jeśli będę chciał wydostad się znów na górę, to on mi<br />

pomoże.<br />

Ktoś może zapytad, skąd miałem takie uważanie u Sroki. Odpowiem jednym<br />

zdaniem; granie na mandolinie i humor, który mnie nigdy nie opuszczał, zaczęły już<br />

dawad wyniki i łatwiej niż inni mogłem już załatwiad różne sprawy na bloku.<br />

Następnego dnia ustawiłem się do grupy, w której pracował ksiądz Szubert. Do<br />

kamieniołomów schodziliśmy po tych olbrzymich schodach na dół - a po innych<br />

wąskich schodach wchodziliśmy znów na górę - i tam dłubaliśmy się w ziemi i<br />

kamieniach szykując teren na budowę wieży do wyciągu dla kolejki linowej, która<br />

miała transportowad z kamieniołomu kamienie potrzebne do obróbki. Praca<br />

wesoła - nie wiadomo było nigdy, ile i za co dostanie się kołkiem.<br />

Na obiad schodziliśmy na dół, a po obiedzie znów do góry. Po pracy zbiórka na<br />

dole i znów do góry po głównych schodach do obozu. W ten sposób wchodziliśmy<br />

trzy razy dziennie na te wysokie schody.<br />

Następnego dnia niewiele brakowało, żebym został prawidłowym nieboszczykiem<br />

rozklepanym na placek. Po południu, gdy do kooca pracy pozostawała jeszcze<br />

godzina czasu, przyszedł do naszego kapa jakiś cywilny majster i coś z nim na boku<br />

rozmawiał.<br />

Po tej rozmowie kapo krzyknął głośno: - Godzina sportu dla Polaków! - i wyznaczył<br />

cztery osoby do noszenia trag. Były to nosiłki, w których nosiło się ziemię lub<br />

kamienie, coś w rodzaju pudel umocowanych na dwóch drążkach. W tej pierwszej<br />

czwórce był i ksiądz Szubert. Pomyślałem sobie, że jeśli to ma byd godzina sportu,<br />

to będzie tu niezły popęd, więc ksiądz Szubert może się załamad i nie wytrzymad<br />

tempa. A upaśd przy pracy - to bardzo niezdrowo, można się już nie podnieśd.<br />

Chwila wahania - podszedłem, odsunąłem księdza Szuberta i sam stanąłem na jego<br />

miejscu z tyłu, przy tradze. No i rozpoczął się sport. Przed zakooczeniem pracy<br />

musieliśmy zasypad ziemia kabel założony w skalną ścianę, który wieczorem miał<br />

spowodowad wybuch i obsunięcie ściany na całej wysokości. Dźwigaliśmy ziemię<br />

tragami, przynosząc ją z odległości 50 metrów cały czas biegiem i nad samą<br />

krawędzią kamieniołomu. Ściana miała kilkadziesiąt metrów wysokości i była w<br />

tym miejscu zupełnie prostopadła. Biegiem nosiliśmy ziemię, a kapo ganiał razem z<br />

nami i bił bez przerwy kijem po plecach, rękach, głowach i twarzach. My<br />

stawialiśmy tragę na ziemi, żeby inni napełnili ją ziemią, a kapo w tym czasie nas<br />

bił. Szybko nachylaliśmy się po tragę i łapaliśmy ją nie patrząc, że jeszcze ją ładują.<br />

11


Jedna, dwie łopaty ziemi w twarz i na głowę i biegiem nad samą krawędzią, a kapo<br />

za nami i bije bez przerwy.<br />

Po kilkunastu minutach spostrzegłem, że godziny nie wytrzymam. Utłucze mnie -<br />

pomyślałem. - Dobrze, ale i ciebie, bandyto, też szlag trafi, a mnie będzie<br />

przyjemniej iśd do nieba w takim towarzystwie.<br />

Kapo był małego wzrostu. Postanowiłem, gdy będzie tuż przy mnie, złapad go wpół<br />

i przewrócid się do tyłu. Jak się uda, to fruwamy wtedy razem na dno<br />

kamieniołomu, a tam już klops, placek, koniec. Zacząłem się na niego czaid, lecz za<br />

każdym razem, gdy bił i przebiegał obok mnie, był trochę za daleko i bałem się, że<br />

jak go złapię, to mi się wyrwie, bo to przecież silne, wyżarte bydlę. Nie wiem, jak<br />

by to się wreszcie skooczyło, bo nagle - stop. Odesłał nas do łopat, a wybrał<br />

następnych czterech, z którymi robił to samo, co z nami, ganiał i bez przerwy bił.<br />

Po nich jeszcze gonił dwa razy po czterech ludzi. Z tych szesnastu trzech trzeba<br />

było już na plecach przynieśd do obozu. Ja miałem kilka guzów od kija, a całą<br />

głowę i twarz miałem umazaną krwią. Księdzu Szubertowi udało się. Kapo nie<br />

wyznaczał go już do żadnej grupy. Tym razem wymigałem się od śmierci.<br />

Następnego dnia, gdy już przed zakooczeniem pracy zeszliśmy na dół do<br />

kamieniołomu, okazało się, że zeszliśmy co najmniej godzinę za wcześnie. Kapo<br />

został jeszcze na górze. Nie wiedzieliśmy, co robid, więc stanęliśmy w kupie i<br />

czekamy na zakooczenie pracy. Napatoczył się jakiś esesman. Gdy mu<br />

wytłumaczyli, dlaczego stoimy i nic nie robimy, kazał nam ładowad na wózki<br />

wywrotki kamienie dla młyna. Gdy ładowaliśmy kamienie, wpadł między nas jakiś<br />

bandyta kapo - wielki, rudy, szczerbaty. Miał on w ręku kawał trzonka od łopaty,<br />

którym walił nas po głowach. Wszystkich - w łeb, w łeb, w łeb i popędził dalej.<br />

Wtedy wszyscy jak na komendę przestali pracowad, tylko każdy zdjął czapkę i<br />

macał się po uderzonym miejscu - ma guza czy nie ma. Pomacałem się też przez<br />

czapkę - guz jest, i to nawet spory, nie spuszczałem jednak kapa z oczu.<br />

Nie oglądał się wcale i znikł mi z oczu za pobliską szopą. Byłem taki zły na kapa, że<br />

chociaż już poszedł, dalej patrzyłem w tym kierunku, gdzie on poszedł, za szopę. I<br />

co to? Widzę, że na samym dole - pół metra od ziemi - coś się wysuwa zza szopy;<br />

rudy łeb kapa. Że rudy, to tylko się domyśliłem, bo z tej odległości już ciężko było<br />

odróżnid kolor włosów. Domyśliłem się, że schylony mocno do ziemi, podgląda, co<br />

my robimy. Był to dobrze mi znany z zabaw lat dziecinnych trick: jak chciałem coś<br />

podglądad zza rogu, to kładłem się na ziemi i wtedy trudniej było mnie zauważyd.<br />

Jak go zobaczyłem, a widzę też, że nikt nic nie robi, pomyślałem sobie, że będzie<br />

12


ił. Patrzę, gdzie jest i co robi ksiądz Szubert. Podchodzę do niego, daję mu znak i<br />

ciągnę go dyskretnie w stronę wózków, a on zdjął czapkę i mówi:<br />

- Mój Boże kochany - i za co on mnie uderzył?<br />

- Tak, pytaj się Boga, to cię walnie jeszcze raz w głowę i cię zabije. Chodź tu za<br />

wózki, bo będzie znów bił.<br />

Po drugiej stronie wózków była długa i wysoka kupa kamieni. Przeszliśmy między<br />

wózkami niby po to, żeby ładowad kamienie z tamtej strony wózków. W chwilę<br />

później wyskoczyło to rude bydlę i jak zaczął operowad po głowach tym swoim<br />

uciętym kijem od łopaty. Ksiądz Szubert martwił się, że o nim zapomniano,<br />

bowiem wielu księży w tym czasie zwalniano z obozu. Powracali oni do swych<br />

parafii. Poradziłem mu, żeby zakręcił się koło szrajbsztuby i jak zobaczy<br />

raportoficera, żeby mu się przypomniał. Tak też zrobił i już po niespełna trzech<br />

dniach w czasie rannego apelu został wywołany. Wiedziałem, że do domu. Tego<br />

dnia, pracując na górze, często kręciłem się w pobliżu bramy, żeby zobaczyd go już<br />

po cywilnemu. Gdy znów prz<strong>echo</strong>dziłem w pobliżu bramy, widzę, stoi ksiądz Józio.<br />

W futrze, z kapeluszem w ręku, przy nim walizka.<br />

- Cześd, Józiu! Trzymaj się! - Zawołałem przez druty.<br />

Na to on zrobił dyskretny znak krzyża i cicho powiedział:<br />

- No, Stachu, ja o tobie nigdy nie zapomnę.<br />

- Możesz gadad - pomyślałem. - Już ja wiem, jak to ci, co wychodzą, nie zapominają<br />

o tych, którzy tu zostają.<br />

Tym razem omyliłem się. Ksiądz Józef Szubert wyjechał w pierwszej połowie<br />

grudnia. Za kilka dni otrzymałem już od niego pierwsze pieniądze i otrzymywałem<br />

ich tyle, że do kooca pobytu w obozie na swym koncie miałem sporą sumę<br />

pieniędzy. Jeszcze przed świętami otrzymałem od niego paczkę żywnościową, po<br />

świętach drugą, w Gusen trzecią, a czwartej już mi nie oddali. Każdego roku<br />

otrzymywałem od niego paczkę odzieżową, a gdy od 1943 r. wolno było przysyład<br />

paczki w nieokreślonej ilości i wadze, otrzymywałem dwie paczki tygodniowo,<br />

każda około 2-3 kg wagi. Paczki te miały taką zawartośd, że nie mieli co z nich<br />

ukraśd i zawsze otrzymywałem je w całości. Ksiądz Szubert spowodował przysłanie<br />

mi do Gusen mandoliny, która stała się zaczątkiem zespołu muzycznego.<br />

Otrzymywałem dużo paczek od obcych mi ludzi ze Śląska. Z Wodzisławia przysyłali<br />

mi: Gertruda Glormes i Emilia Tatuś - te przysyłały mi paczki każdego miesiąca.<br />

Inni, z Rybnika, z Piekar i innych miejscowości, przysyłali mi po jednej paczce,<br />

13


czasem z jakiejś miejscowości otrzymywałem kilka, lecz nazwisko nadawcy na<br />

każdej paczce było inne.<br />

Wysyłanie tych paczek organizował ksiądz Szubert.<br />

Zorganizował on też pomoc dla mojej matki i siostry. Każdego miesiąca<br />

otrzymywały one od niego od kilkudziesięciu do kilkuset marek. Zastanawiałem się<br />

nieraz, co też on myśli o tym, że minął rok - ja żyję, dwa lata - ja żyję, trzy - żyję,<br />

cztery - jeszcze żyję i w koocu po pięciu latach, 10 VII 1945 r., zjawiłem się u niego<br />

w Katowicach.<br />

Poznał mnie. A poznad mnie wtedy było ciężko, bo chociaż miałem dopiero<br />

ukooczone 27 lat, nikt, kto mnie nie znał, nie liczył mi mniej jak 42-45 lat.<br />

Przykład właściwego księdza, jakim był Józef Szubert pokazał, że potrafił on<br />

pamiętad o tym, kto mu w miarę swojego sprytu i umiejętności pomógł.<br />

PRZYKŁAD KSIĘDZA NIE DO NAŚLADOWANIA<br />

Nie można było powiedzied tego o innych księżach. Podam inny przykry przykład:<br />

Kapem kamieniarzy w Mauthausen był Emil - Ślązak, który siedział już kilka lat w<br />

obozie. Był on wielkim opiekunem księży. Otoczył opieką również księdza B., który<br />

pochodził z tej samej miejscowości, gdzie mieszkała jego żona Emila i syn. Ksiądz B.<br />

obiecywał zawsze Emilowi, że gdyby go zwolnili, to zaopiekuje się jego żoną, a<br />

syna będzie kształcił. Gdy B. zwalniali, Emil poprosił go, czy nie mógłby zostawid<br />

mu swoich rękawiczek. Odmówił, mówiąc, że jemu przecież, jak wyjdzie z obozu,<br />

rękawiczki też będą potrzebne. Mówił mi Krukowski jeszcze w Mauthausen i kilka<br />

razy powtórzył mi to już w Warszawie, że Emil żalił się na B. Gdy żona Emila<br />

odwiedziła B., żeby się czegoś o mężu dowiedzied, ten wcale z nią nie rozmawiał,<br />

lecz kazał ją wygnad i więcej do niego nie wpuszczad. O, to jest dopiero właściwie<br />

pojęta przez niektórych ludzi wdzięcznośd za uratowanie im życia. Bo w tym<br />

przypadku spokojnie mogę twierdzid, że Emil tym księżom, którymi się opiekował,<br />

uratował życie. Nic nie robili, tylko grzali się przy ogniu w szopach, w których<br />

pracowali kamieniarze, a jeszcze dostawali od Emila żarcie. Nie byli narażeni na<br />

ciężką pracę i bicie, nie chodzili głodni.<br />

Takich ludzi jak ksiądz Szubert mało można było spotkad. Mówiłem już o tym, że<br />

ksiądz Józef Szubert spowiadał ludzi bezinteresownie. Inni brali za spowiedź porcję<br />

kiełbasy, margaryny lub pół porcji chleba. Taka była cena.<br />

Gdy w roku 1949 odwiedziłem ks. Józefa Szuberta i w rozmowie poruszyliśmy ten<br />

temat, ks. Szubert starał się tłumaczyd ich mówiąc, że “przecież oni też chcieli żyd”.<br />

14


- A ty nie chciałeś żyd? - Spytałem go. - Więc dlaczego ty tego nie robiłeś?<br />

Dlaczego ty nie brałeś?<br />

Nie odpowiedział mi na to.<br />

Nie wiem, dlaczego ci, którzy dokładnie a wręcz drobiazgowo opisują życie w<br />

obozach, nigdy tematu tego nie poruszyli. Może dlatego, że ci wszyscy piszący,<br />

którzy opisują życie w obozach, siedzieli w nich dopiero od 1943 r. Jeden Gustaw<br />

Morcinek przesiedział całe 5 lat - reszta to “milionerzy”, jak z lekceważeniem<br />

starzy więźniowie nazywali tych, którzy przyszli późno do obozu. Nazywano ich<br />

“milionerami” tylko dlatego, że mieli olbrzymie numery, gdy starzy więźniowie<br />

mieli małe numery. Gdy czytałem książkę Laffitte a „Życie to walka”, w której<br />

opisuje on życie w Mauthausen, do którego przywieziony został w 1943 r. w lecie<br />

czy też na jesieni - w pewnym momencie serdecznie się roześmiałem.<br />

Pisał on – nie wiem, czy dosłownie tak, jak ja to powtarzam, lecz sens jest ten sam.<br />

A więc pisał on tak: “Po trzech tygodniach zaczęły przychodzid pierwsze paczki<br />

żywnościowe i był to już najwyższy czas, bo niektórzy z nas zaczęli już słabnąd”.<br />

Wierzę w to, że zaczęli słabnąd - lecz uśmiałem się z tych trzech tygodni. My na<br />

paczki czekaliśmy prawie trzy lata, oficjalnie wolno było przysyład tylko jedną<br />

kilogramową paczkę na święta Bożego Narodzenia. W Mauthausen w 1940 r.,<br />

tylko Ślązacy otrzymywali paczki częściej. Jeśli ktoś omijając przepisy wysyłał<br />

więcej paczek, to więzieo mógł je dostad. W opowiadaniu moim będzie mowa i o<br />

tym, jaki przełom w życiu obozowym spowodowały przysyłane paczki.<br />

Odbiegłem daleko od tematu, lecz jak już zacząłem opisywad moje życie obozowe<br />

z księdzem Józefem Szubertem, to chciałem już ten temat doprowadzid do kooca.<br />

Źródło:<br />

"Pięć lat Kacetu" - Stanisław Grzesiuk. Wydawnictwo Książka i Wiedza, Wyd. III 1964<br />

roku. Czytaj od strony 109.<br />

"Pięć lat Kacetu" - Stanisław Grzesiuk. Czytaj od strony od 83-96 z publikacji<br />

internetowej PDF.- KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl<br />

ZAKOŃCZENIE<br />

Kończąc to rozważanie niezwykłej obozowej przyjaźni dwu osób; kapłana i<br />

osoby świeckiej wówczas niewierzącej; należy nawiązać do słów Jezusa „Żyj<br />

całkowicie w królestwie twego wnętrza” wypowiedzianych do Gabrieli Bossie w<br />

marcu 1939 roku a dotyczących modlitwy i dziś aktualnej za wszystkich kapłanów;<br />

'O MÓJ JEZU UMIŁOWANY, NAJWYŻSZY KAPŁANIE, ZMIŁUJ SIĘ<br />

NAD TWYMI BRAĆMI KAPŁANAMI'.AMEN. (Mów do mnie tak zawsze - Jezus)<br />

15

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!