GdzieÅ na koÅcu Åwiata - Biblioteka Miejska w Cieszynie
GdzieÅ na koÅcu Åwiata - Biblioteka Miejska w Cieszynie
GdzieÅ na koÅcu Åwiata - Biblioteka Miejska w Cieszynie
You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
Joan<strong>na</strong> Jurgała-Jureczka<br />
<strong>Biblioteka</strong> <strong>Miejska</strong><br />
w <strong>Cieszynie</strong><br />
2011
Joan<strong>na</strong> Jurgała-Jureczka<br />
Ilustracje<br />
Mariola Ptak<br />
<strong>Biblioteka</strong> <strong>Miejska</strong> w <strong>Cieszynie</strong><br />
2011
<strong>Biblioteka</strong> <strong>Miejska</strong><br />
43-400 Cieszyn<br />
ul. Głęboka 15<br />
tel./fax +48 33 8520710<br />
e-mail: biblioteka@um.cieszyn.pl<br />
www.biblioteka.cieszyn.pl<br />
Druk:<br />
Oficy<strong>na</strong> Drukarsko-Wydawnicza AKANT<br />
43-400 Cieszyn<br />
ul. Kraszewskiego 9<br />
tel. +48 33 8522650<br />
e-mail: druk@akant.cieszyn.pl<br />
Skład i pracowanie graficzne:<br />
Han<strong>na</strong> Gawlas<br />
ISBN 978-83-930493-1-8
Wstęp<br />
Marta i jej rodzi<strong>na</strong> mieszka w małej miejscowości pod Cieszynem,<br />
<strong>na</strong>zwijmy tę miejscowość po prostu Wsią. Ma o<strong>na</strong> swoje<br />
ulice, a raczej drogi, które noszą dumną <strong>na</strong>zwę ulic. Każda ulica<br />
zaprowadzi w końcu przybysza do jakiegoś domu lub <strong>na</strong>wet<br />
domów. Niektóre domy są okazałe i piękne — tak piękne, że <strong>na</strong>wet<br />
przypomi<strong>na</strong>ją szlacheckie dworki, które musiały mieć obowiązkowo<br />
jasne ściany, ganek i kolumienki, a dokoła piękny i zadbany<br />
ogród. Są też domy dużo skromniejsze, mniejsze i starsze,<br />
jak przygarbieni i zmęczeni ludzie, ale one też mają swój<br />
urok. W nich zamknięta jest historia rodzin, które tam od pokoleń<br />
mieszkają, przeżywają swoje dobre i złe dni, witają nowych<br />
domowników i żeg<strong>na</strong>ją tych, którzy ten dom opuszczają, aby<br />
znów do niego powrócić lub nie zobaczyć go już nigdy.<br />
Stare domy szczególnie lubi mama Marty — Róża. Przystaje,<br />
przygląda im się, czasem fotografuje, ale zawsze — jeśli tylko nie<br />
jest sama — mówi:<br />
— Patrzcie, to są stare chałupy. Piękne. Trzeba je uwiecznić, żeby<br />
ludzie pamiętali, jak kiedyś wyglądała <strong>na</strong>sza Wieś.<br />
Dzieci, przyzwyczajone do tych zachwytów, przerywają <strong>na</strong>jczęściej<br />
jej wywód już po pierwszych słowach i kiedy zaczy<strong>na</strong><br />
mówić:<br />
— Patrzcie…<br />
…któreś z nich domyślnie dodaje:<br />
— Wiemy, wiemy! Stara chałupa!<br />
Starych domów <strong>na</strong> Śląsku Cieszyńskim jest sporo, więc zachwyty<br />
mamy powtarzają się co jakiś czas.<br />
Pani Róża zachwyca się także krajobrazami w ogóle, więc kiedy<br />
zaczy<strong>na</strong> mówić:<br />
— Patrzcie…<br />
3
… może mieć <strong>na</strong> myśli niezwykły wschód słońca, niebo zmieniające<br />
kolory i niebieskawe szczyty Beskidów, które widać z każdego<br />
prawie miejsca Wsi. Zauważa jeszcze stare rozsiane po<br />
całej Ziemi Cieszyńskiej kapliczki, drewniane kościoły i dworki,<br />
które w wielu miejscach przypomi<strong>na</strong>ją o minionych czasach.<br />
Jed<strong>na</strong> z kapliczek budzi szczególny zachwyt Róży Malinowskiej.<br />
Jest to stojący w szczerym polu biały domek z czerwonym dachem.<br />
Obok kapliczki rośnie złoto-srebrne zboże albo posadzone<br />
w równych rzędach ziemniaki. Daleko w tle widać las zmieniający<br />
kolory w zależności od pory roku, a obok lasu i <strong>na</strong>d nim<br />
— góry — tym razem „zagraniczne” — jak mawiają dzieci, bo położone<br />
po czeskiej stronie.<br />
Mama Marty jest malarką. Nic więc dziwnego, że zachwyca<br />
się tym wszystkim, czym tylko zachwycać się moż<strong>na</strong>, a potem<br />
te zachwyty przenosi <strong>na</strong> kartki akwarelowego bloku lub też rozciągniętego<br />
<strong>na</strong> drewnianej ramce białego płót<strong>na</strong>. Marta, widząc,<br />
że mama zaczy<strong>na</strong> malować, przychodzi co jakiś czas do jej pracowni,<br />
żeby sprawdzić, czy płótno jest jeszcze białe, czy już ożyło<br />
i jest czymś zupełnie innym — pełnym tajemniczych świateł<br />
lasem <strong>na</strong> przykład, albo niebem z chmurami, które przyglądają<br />
się z góry białej kapliczce z czerwonym dachem. Kapliczkę<br />
mama maluje często i w różnych porach roku.<br />
Róża Malinowska zajmuje się nie tylko malowaniem. Przede<br />
wszystkim zajmuje się dziećmi, domem i ogrodem. Największego<br />
zainteresowania domaga się <strong>na</strong>jmłodsza Marta, która skończyła<br />
już wprawdzie aż dziewięć lat, ale <strong>na</strong>dal nie przestała być<br />
córeczką i wnuczką, którą z zapałem rozpieszczano, a robili<br />
to i robią <strong>na</strong>dal babcia Ire<strong>na</strong> i dziadek Antoni. Rozpieszczanie<br />
wnuczki ułatwia im fakt, że mieszkają w tym samym domu przy<br />
ulicy Jaśminowej we Wsi pod Cieszynem.<br />
Gościnny dom chroni pod swym dachem także resztę rodziny,<br />
czyli zapracowanego i wiecznie czymś zaaferowanego tatę<br />
4
Zbigniewa Malinowskiego i dwóch starszych<br />
braci Marty — Jacka i Andrzeja. Bracia<br />
chodzą już do średniej szkoły, a ich rodzice<br />
i dziadkowie coraz częściej mówią o zbliżającej<br />
się maturze Jacka. Chłopcy są kilka<br />
lat starsi od Marty, więc bywają nie tylko<br />
towarzyszami zabaw, ale i opieku<strong>na</strong>mi siostry.<br />
Kiedy trwa rok szkolny, odrabiają z nią<br />
zadanie, choć <strong>na</strong>zywają to zajęcie katorgą,<br />
bezsensownym traceniem czasu i wieloma podobnymi określeniami.<br />
Kiedy zaś rozpoczy<strong>na</strong>ją się wakacje, chodzą z nią <strong>na</strong> basen<br />
i <strong>na</strong>wet uczą ją pływać, wprawdzie bez wyraźnego rezultatu,<br />
ale za to wytrwale. Wszyscy troje uwielbiają razem zjeżdżać<br />
<strong>na</strong> zjeżdżalni i z impetem wpadać do wody, więc udają, że<br />
za rzekome postępy w <strong>na</strong>uce pływania <strong>na</strong>gradzają kochane maleństwo<br />
małą rundką po schodach do góry i zwariowanym zjazdem<br />
w środku ogromnej rury.<br />
Mama tego nie lubi i <strong>na</strong>zywa stratą czasu, bo przecież chodzi<br />
o <strong>na</strong>ukę pływania, a nie zjeżdżania. Takie to bywa opiekowanie<br />
się młodszą siostrzyczką.<br />
Podobną rolę „opieku<strong>na</strong>” i towarzysza zabaw pełni też kuzyn<br />
rodzeństwa i rówieśnik Andrzeja — Jan Kwiatkowski — zwany<br />
przez rodzinę Jankiem. Dla <strong>na</strong>jmłodszych mieszkańców domu<br />
przy ulicy Jaśminowej jego rodzice to po prostu ciocia Basia i wujek<br />
Krzyś, ale dla pozostałych mieszkańców Wsi to lubiani i obdarzani<br />
szacunkiem lekarze pracujący w tutejszym Ośrodku<br />
Zdrowia.<br />
Dokonując prezentacji rodziny nie moż<strong>na</strong> zapomnieć o Julku<br />
— bracie Janka. Julek ma dopiero sześć lat, ale uważa, że świat<br />
stoi przed nim otworem i że wszystko już o tym świecie wie. Nie<br />
może więc zrozumieć, czemu <strong>na</strong>gle wszyscy uparli się, żeby go<br />
<strong>na</strong>uczyć czytać i pisać. Oto bowiem do jego <strong>na</strong>jbliższych zaczęła<br />
5
ostatnio docierać smut<strong>na</strong> prawda o bezlitosnym upływie czasu,<br />
który spowodował, że o Julku nie moż<strong>na</strong> już myśleć jak o małym<br />
chłopczyku, który kiedyś tam i gdzieś tam dowie się wszystkiego,<br />
co trzeba. Nic podobnego. Teraz będzie się musiał uczyć,<br />
bo po wakacjach pójdzie do szkoły. Na razie jed<strong>na</strong>k uparcie trzyma<br />
się ustalonej od dłuższego czasu wersji, że on już wszystko<br />
wie i umie. Wystarczy go zapytać:<br />
— Umiesz pływać<br />
— Umiem!<br />
— Umiesz jeździć <strong>na</strong> <strong>na</strong>rtach<br />
— Umiem.<br />
Ten sam los spotyka pytania o jazdę <strong>na</strong> rolkach, <strong>na</strong> rowerze a także<br />
o czytanie i pisanie. Trzeba jed<strong>na</strong>k dodać, że Julek <strong>na</strong> razie<br />
umie jeździć <strong>na</strong> rowerze, pozostałych rzeczy musi się dopiero<br />
<strong>na</strong>uczyć, a nie ma <strong>na</strong> to zbyt wielkiej ochoty.<br />
Niedawny konflikt rodzinny dotyczył niewinnej z pozoru<br />
kwestii. Julek uważał mianowicie, że cyfrę „pięć” pisze się stawiając<br />
ogonek w lewą stronę. Jego mama — Barbara Kwiatkowska<br />
— próbowała nieśmiało zauważyć, że wtedy „pięć” przypomi<strong>na</strong><br />
raczej „trzy”, ale obraził się śmiertelnie. Płakał i wyjaśnił,<br />
że żyje w wolnym kraju, gdzie każdy może pisać „pięć” tak, jak<br />
chce. Mama westchnęła ciężko i pomyślała, że <strong>na</strong> razie są wakacje<br />
i wszyscy, o<strong>na</strong> także, powinni wypocząć.<br />
Na wypoczynek i wakacyjne leniuchowanie liczyli prawie<br />
wszyscy bohaterowie <strong>na</strong>szej opowieści. Tymczasem lato okazać<br />
się miało niezwykłe i pełne dziwnych zdarzeń. Zaczęło się<br />
od przyjazdu nowych lokatorek sąsiedniego domu.<br />
6
ROZDZIAŁ I<br />
— Mamo! Tu jest bez<strong>na</strong>dziejnie! To jakiś koniec świata! Okrop<strong>na</strong><br />
wiocha i nic się tu <strong>na</strong> pewno nie dzieje!<br />
Kamila była wściekła, rozgoryczo<strong>na</strong> i obrażo<strong>na</strong>. Wszystkie<br />
<strong>na</strong>jgorsze określania, jakie mogła sobie przypomnieć wymieniała<br />
teraz jednym tchem, żeby mama wiedziała, co o<strong>na</strong> — Kamila<br />
z wielkiego miasta myśli o przeprowadzce <strong>na</strong> wieś. Sprawa<br />
i tak była z góry przesądzo<strong>na</strong>. Nic nie mogły pomóc <strong>na</strong>rzekania,<br />
fochy i rozpaczliwe protesty. Wygłaszająca je od jakiegoś<br />
czasu dziewczynka miała dziewięć lat i nikt nie liczył się z jej<br />
zdaniem. Tylko dziewięć lat… Gdyby była dorosła…<br />
Przysiadła <strong>na</strong> chwilę <strong>na</strong> ławce przed domem. Na wprost widziała<br />
sosny, które rosły równym szeregiem, bo poprzedni właściciel<br />
starannie odmierzył linię pachnącego sosnowego lasu.<br />
Kamila widziała ten las i nie widziała. Chociaż może <strong>na</strong>leżałoby<br />
raczej powiedzieć — widziała, ale w ogóle nie zwracała <strong>na</strong> niego<br />
uwagi.<br />
Milczała i myślała o tym, co zrobiłaby w tej sytuacji, gdyby<br />
była dorosła.<br />
Milczenie i upragniony spokój wykorzystała mama, która<br />
z ulgą odetchnęła, a potem pośpiesznie wniosła walizki i postawiła<br />
je w przedpokoju. Niewiele już zostało do uporządkowania.<br />
Wy<strong>na</strong>jęta firma zajęła się przeprowadzką. Kamilę i jej matkę<br />
stać było <strong>na</strong> wiele rzeczy — <strong>na</strong> fachowców, którzy zorganizują<br />
przeprowadzkę — stać je było przede wszystkim.<br />
Kamila właśnie wyobrażała sobie jak zabiera ubrania, pakuje<br />
je bez słowa, potem do <strong>na</strong>jmodniejszej <strong>na</strong> świecie torebki wkłada<br />
pieniądze (dużo), aha — i jeszcze jakieś rzeczy, które mama<br />
przed podróżą zawsze zabierała — może paszport — i wychodzi.<br />
Również bez słowa… Nie, może jed<strong>na</strong>k nie. Zanim wyjdzie, powie:<br />
7
— Jadę do Francji!<br />
Dlaczego do Francji Kamila oczywiście mogłaby pojechać<br />
gdziekolwiek, ale Francja wydawała jej się <strong>na</strong>jodpowiedniejsza.<br />
Dowiedziała się, że tam są <strong>na</strong>jmodniejsze i <strong>na</strong>jbardziej odlotowe<br />
ciuchy <strong>na</strong> świecie.<br />
Kamila lubiła oglądać pokazy mody, piękne ubrania i piękne<br />
dziewczyny i wiedziała, że kiedyś, tak jak one, zostanie modelką,<br />
może aktorką… Kiedyś… Teraz jed<strong>na</strong>k wszystko stanęło <strong>na</strong><br />
głowie.<br />
— Nie! Co to jest! — wrzasnęła <strong>na</strong>gle i wstała gwałtownie,<br />
przesuwając się w stronę drzwi. Do jej nóg łasił się kot. Kamila<br />
nie znosiła kotów. W ogóle niewiele rzeczy tolerowała, a jeżeli<br />
już — musiały to być rzeczy gustowne, piękne, czyste i modne.<br />
Kot był zwyczajny, byle jaki i z całą pewnością nie był ani odrobinę<br />
rasowy.<br />
— Fuj! Wynocha! Jesteś obrzydliwy! Jesteś brudny! — mówiła<br />
szybko i próbowała pozbyć się niechcianego gościa i tylko to<br />
zaprzątało jej uwagę. Zdziwiła się niezmiernie, kiedy usłyszała<br />
głos. Kot nie mówi, więc to nie był jego głos…<br />
— Wcale nie jest brudny. Myje się sam, jeśli chcesz wiedzieć. I nie<br />
jest obrzydliwy. Złotek — chodź do mnie…<br />
W bramie stała dziewczynka… Taka sobie — modelką nie będzie<br />
za żadne skarby świata — pomyślała Kamila. Jest taka zwyczaj<strong>na</strong><br />
jak ten głupi kot.<br />
Kot od razu zrezygnował z zawierania z<strong>na</strong>jomości z nową lokatorką<br />
domu i błyskawicznie z<strong>na</strong>lazł się obok swej pani. Tej,<br />
która <strong>na</strong>zwała go Złotkiem.<br />
— Złotek — prychnęła Kamila, ale prychnęła w duchu i tylko zdążyła<br />
pomyśleć, że nie będzie z tą zwyczajną, a <strong>na</strong>wet pospolitą<br />
dziewczyną omawiać kocich imion. Niech sobie swoje koty<br />
<strong>na</strong>zywa jak chce. Może być <strong>na</strong>wet Brylancik albo Kwiatuszek.<br />
Wszystko jedno. Ten kot i tak dla niej nie istnieje.<br />
***<br />
8
Kot, którego Kamila postanowiła<br />
zignorować, zachowywał<br />
się nie jak rozleniwione i dostojne<br />
kocisko, ale jak rozbrykany piesek.<br />
Przed chwilą dwoma susami<br />
poko<strong>na</strong>ł odległość dzielącą go od<br />
dziewczynki w bramie, a teraz,<br />
zamiast spokojnie stanąć i ewentualnie<br />
łasić się do jej nóg, zaczął<br />
podskakiwać. Próbował dosięgnąć kwiatka z ogródka i przegonić<br />
<strong>na</strong>trętną muchę.<br />
— Cześć! Jestem Marta — powiedziała zwyczajnie zwyczaj<strong>na</strong><br />
i pospolita dziewczynka, która właściwie powin<strong>na</strong> się od<br />
razu obrazić i odejść.<br />
— Głupia — mruknęła Kamila — Głupia i w dodatku od razu widać,<br />
że mieszka <strong>na</strong> wsi.<br />
— Pytasz, gdzie mieszkam — Marta starała się <strong>na</strong>wiązać rozmowę,<br />
ale bez skutku. Nowa lokatorka wchodziła już do domu.<br />
Marta nie dawała za wygraną.<br />
— Jestem twoją sąsiadką. Mieszkam obok. Mam dziewięć<br />
lat, a ty<br />
Nie dowiedziała się, że Kamila też ma dziewięć lat. W ogóle<br />
nie dowiedziała się niczego, bo jej pytania, jak to się pięknie<br />
i ozdobnie mówi, zawisły w próżni, czyli po prostu — pozostały<br />
bez odpowiedzi.<br />
***<br />
Marta i Złotek, trochę urażeni nieuprzejmym traktowaniem,<br />
porzucili towarzystwo dziewczynki z sąsiedztwa. Mieli swoje<br />
sprawy. Wrócili do ważnych zajęć. Marta huśtała się <strong>na</strong> huśtawce,<br />
a kot podskakiwał obok niej. W końcu znudzony położył<br />
9
się w miejscu, gdzie widać było słoneczną plamę, dokoła której<br />
padał cień drzewa. Tego samego drzewa, <strong>na</strong> którego gałęzi zawieszono<br />
huśtawkę. Uczciwie mówiąc, nie możemy poprzestać<br />
<strong>na</strong> stwierdzeniu — zawieszono, ale musimy dodać od razu — dziadek<br />
Antoni zawiesił huśtawkę. Zawiesił ją kilka lat temu, kiedy<br />
mała Marta dowiedziała się, że <strong>na</strong> świecie istnieją huśtawki<br />
i oświadczyła, że jedną z nich musi, ale to <strong>na</strong>prawdę musi<br />
mieć. Najlepiej od razu.<br />
Dziadek nie potrzebował innej argumentacji. Kochał wnuczkę<br />
<strong>na</strong>jbardziej <strong>na</strong> świecie i huśtawka już niedługo huśtała małą<br />
Martę, a dziadek tłumaczył, jak bardzo musi być ostroż<strong>na</strong>, żeby<br />
nie spaść. Powin<strong>na</strong> nie wzlatywać zbyt wysoko, nie huśtać się<br />
ani za szybko, ani za wolno.<br />
Marta słuchała tych wszystkich ostrzeżeń jednym uchem<br />
i myślała już o <strong>na</strong>stępnych zadaniach dla dziadka, którego też<br />
kochała, zapewniając, że jest <strong>na</strong>jlepszym dziadkiem <strong>na</strong> świecie<br />
i nikt nigdy nie zrobił tak zachwycającej huśtawki.<br />
Słowo: „zachwycającej” usłyszała w którymś z tasiemcowych<br />
seriali, które oglądała babcia Ire<strong>na</strong>, a ponieważ, jej zdaniem,<br />
było bardzo piękne, więc zapamiętała je i używała w różnych<br />
sytuacjach. Zauważyła też, że dorośli to słowo bardzo lubią.<br />
Prawie rok temu dziadek dowiedział się o zachwycającym kotku,<br />
albo może piesku, który jej się śni, bo o<strong>na</strong> bardzo, ale to bardzo<br />
chciałaby mieć jakieś zwierzątko. Kotka lub pieska Trzymalskiego.<br />
— Jakiego Dziadek słyszał o różnych kotkach — o dachowych<br />
i podwórkowych, o biało-czarnych i szarych, ale o Trzymalskich<br />
— nigdy. Tymczasem okazało się że jego mała wnuczka<br />
marzy o kotku lub piesku Trzymalskim.<br />
Po krótkiej rozmowie wszystko było jasne, jak łysi<strong>na</strong> pa<strong>na</strong> ze<br />
sklepu ogrodniczego. Trzymalski to taki do trzymania. I już. Najlepszy<br />
byłby kot, więc kot zamieszkał w domu przy ulicy Jaśminowej.<br />
10
Marta <strong>na</strong>zwała go, nie wiadomo dlaczego, Złotkiem, albo kotkiem<br />
Trzymalskim. Był biało-czarny, młody i głupi — jak wszyscy,<br />
oprócz Marty twierdzili. Chodził za nią niczym wierny pies i tylko<br />
o<strong>na</strong> mogła go wieczorem sprowadzić z kocich ścieżek i bezdroży<br />
do domu. Wołała: — kuuuć, a on przybiegał nie wiadomo<br />
skąd. Kiedy wołał dziadek Antoni, przyjmował to jego wołanie<br />
z dosko<strong>na</strong>łą obojętnością. Po prostu nigdzie go nie było.<br />
Dziadek wołał coraz głośniej — kuuuć! Wołał coraz mniej przymilnie<br />
i w końcu — poko<strong>na</strong>ny, szedł po Martę. Martę Złotek słyszał.<br />
Przychodził, choć wiedział, że zaraz go zamkną <strong>na</strong> noc, ale<br />
za to od ra<strong>na</strong> siedział pod domem <strong>na</strong> jej klapciach (skrzyżowanie<br />
słów — klapki i papcie), wygrzewał się <strong>na</strong> słońcu i czekał, kiedy<br />
jego pani się obudzi, przywita z nim, by potem wrócić do domu<br />
<strong>na</strong> „rankowe bajeczki”. Po nich była już do jego dyspozycji.<br />
Tak było kiedyś. Teraz minęło trochę czasu i kot stał się już<br />
prawie pełnoprawnym członkiem rodziny Malinowskich z ulicy<br />
Jaśminowej i ten sam kot i jego pani zostali tego lata zlekceważeni<br />
przez nową sąsiadkę, która przyjechała z samej Warszawy.<br />
ROZDZIAŁ II<br />
Marta mieszkała <strong>na</strong> wsi i ten fakt był pewny i oczywisty. Kamila<br />
się nie myliła. Szkoda, że o<strong>na</strong> — Marta nie mogła powiedzieć<br />
od niechcenia:<br />
— Ja też mieszkam w Warszawie, a <strong>na</strong> wsi mieszka moja babcia,<br />
którą czasem odwiedzam.<br />
Gdyby tak powiedziała, skłamałaby, a kłamać przecież nie wolno.<br />
— Martusiu, pamiętaj — kłamstwo ma krótkie nóżki jak u kaczuszki<br />
— mówiła nieraz babcia Ire<strong>na</strong>. Dawniej mała Marta niewiele<br />
z tego zdania rozumiała. Chyba tylko to, że chodzi o żółtą,<br />
13
sympatyczną kaczuszkę. Miała taką zabawkę. Dostała ją od cioci<br />
Basi. Kaczuszka była Przytul<strong>na</strong>, tak, jak kotek był Trzymalski.<br />
Była Przytul<strong>na</strong>, bo moż<strong>na</strong> ją było przytulić do policzka, kiedy tylko<br />
miało się <strong>na</strong> to ochotę. Rzeczywiście, miała krótkie nóżki. Teraz<br />
Przytul<strong>na</strong> kaczuszka razem z wieloma innymi pluszaczkami<br />
z<strong>na</strong>lazła swoje miejsce <strong>na</strong> półce. Marta już się nie bawiła zabawkami.<br />
Była prawie dorosła.<br />
Tymczasem zdanie o kłamstwie, kaczuszce i krótkich nóżkach<br />
było od czasu do czasu powtarzane w domu przy ulicy Jaśminowej.<br />
Powracało zawsze wtedy, kiedy ktoś usiłował udowodnić,<br />
że moż<strong>na</strong> skłamać i nikt się o tym nie dowie.<br />
Mała Marta chciała być tak dorosła jak mama, więc kiedy<br />
miała pięć lat, pomalowała paznokcie czerwonym lakierem, który<br />
stał <strong>na</strong> półce w łazience.<br />
Na pytanie mamy:<br />
— Czy zabrałaś mój lakier — odpowiedziała bez <strong>na</strong>mysłu:<br />
— Nie!<br />
Krótki był żywot tego kłamstwa. Czerwone paznokcie zdemaskowały<br />
ją od razu, a babcia wyrecytowała nieśmiertelną formułkę:<br />
— Widzisz Kłamstwo ma krótkie nóżki, jak u kaczuszki!<br />
Pewnie teraz też — gdyby powiedziała swojej sąsiadce, że <strong>na</strong><br />
stałe mieszka w dużym mieście — ktoś prędzej czy później przypomniałby<br />
zdanie o kaczuszce, kłamstwie i krótkich nóżkach.<br />
Szkoda.<br />
Marta była zwyczajną dziewczynką i miała zwyczajne życie.<br />
W dodatku zwyczajne było też jej imię, które wybrała dla niej<br />
mama. Marta za nic w świecie nie chciała być Martą. Chciała<br />
być Antoniną, a potem Aurelią, może Izoldą lub Eleonorą, ewentualnie<br />
Laurą.<br />
W końcu mama już nie reagowała <strong>na</strong> jej <strong>na</strong>trętne sugestie,<br />
że przecież imię moż<strong>na</strong> zmienić w każdej chwili. Marta chciała<br />
być dziewczynką, którą się zauważy. Jeśli już nie dlatego, że jest<br />
14
niezwykle bogata i porażająco pięk<strong>na</strong>, to chociaż dlatego, że ma<br />
przepiękne imię.<br />
— Kamila! Kamila! — Cóż to za przepiękne imię — myślała tego<br />
dnia, kiedy mama jej opowiedziała o nowych sąsiadkach i o tym,<br />
że dziewczynka ma, zdaje się, <strong>na</strong> imię Kamila. Postanowiła ją<br />
poz<strong>na</strong>ć i miała <strong>na</strong>dzieję, że o<strong>na</strong> — Marta ze swoim pospolitym<br />
imieniem wyda się Kamili chociaż trochę interesująca.<br />
Nic z tego. Stało się to, co się stać musiało. Kamila — jej imię,<br />
strój, torebka i wszystko było <strong>na</strong>dzwyczajne, więc Martę <strong>na</strong>wet<br />
specjalnie nie zdziwiło to, że nie chciała z nią rozmawiać. Trudno.<br />
Nie o<strong>na</strong> pierwsza i nie ostatnia.<br />
Zdradzimy teraz Czytelnikom pewną tajemnicę — otóż Marta<br />
była dość nieśmiała. In<strong>na</strong> była tylko w swoim wymarzonym<br />
świecie, w którym zamieszkiwała wieczorami, kiedy wszyscy<br />
domownicy kończyli już codzienne prace — rozsiadali się wtedy<br />
w wysłużonych fotelach, albo <strong>na</strong> jeszcze bardziej wysłużonej<br />
ka<strong>na</strong>pie i zaczy<strong>na</strong>li leniuchowanie.<br />
Najmłodsza — Marta musiała pójść spać. Czasem buntowała<br />
się, chociaż wiedziała, że i tak jest <strong>na</strong> z góry przegranej pozycji,<br />
aż w końcu zabierała którąś z czytanych właśnie książek i posłusznie<br />
wchodziła pod kołdrę. Kołdra stanowiła parawan, który<br />
oddzielał nieśmiałą, a czasem <strong>na</strong>wet przestraszoną światem<br />
dziewczynkę od rzeczywistości. Im bardziej ta rzeczywistość<br />
była obca i nieprzyjaz<strong>na</strong>, tym piękniejsze były marzenia. Wystarczyło<br />
zamknąć oczy, żeby stać się Martą, która nikogo się nie boi,<br />
jest przebojowa, odważ<strong>na</strong>, wygląda pięknie i czarująco, a wszyscy,<br />
którzy <strong>na</strong> nią patrzą, zdumiewają się rozlicznymi jej umiejętnościami<br />
i talentami. Nic dziwnego — jest z<strong>na</strong>ną piosenkarką,<br />
a czasem baletnicą, niekiedy pisarką, albo panią z ogrodu<br />
zoologicznego, która opiekuje się słoniem. We wszystkich tych<br />
rolach Marta umieszczała swoją bohaterkę, a raczej sobowtórkę<br />
w otoczeniu zwierząt i wymyślała dla niej takie zajęcia, które<br />
wymagały koniecznie, ale to koniecznie jazdy konnej.<br />
15
Konie były jej wielką i prawdziwą miłością od zawsze — odkąd<br />
<strong>na</strong>uczyła się rozróżniać mamę i całą resztę świata. Widywała je<br />
często, bo niedaleko domu, w którym mieszkali Malinowscy była<br />
stadni<strong>na</strong>. Wieś to wieś. Ma swoje dobre i złe strony. Jeszcze przed<br />
przyjazdem Kamili Marta nieraz żałowała, że nie mieszka w dużym<br />
mieście, gdzie kino i wszystkie sklepy są <strong>na</strong> wyciągnięcie<br />
ręki, gdzie nikt nie chodzi w ubłoconych gumowych butach, za<br />
to wszyscy są eleganccy, jeżdżą równie eleganckimi samochodami,<br />
a w eleganckich cukierniach jedzą lody.<br />
— U <strong>na</strong>s nie ma cukierni — wzdychała czasem, kiedy razem<br />
z babcią oglądała któryś z seriali.<br />
Babcia, słysząc to żałosne westchnienie odwracała się w stronę<br />
małego drewnianego krzesełka, który dziadek zrobił dla <strong>na</strong>jmniejszej<br />
kobiety w rodzinie i mówiła:<br />
— A konie W mieście nie ma koni! Tam są tylko samochody.<br />
To wystarczyło. Na jakiś czas wnuczka rezygnowała z porównywania<br />
wsi i miasta. Nie mówiła już, że tu jej się nie podoba<br />
i wolałaby nie tylko zmienić nieciekawe imię, ale także z<strong>na</strong>leźć<br />
arcyciekawy i supernowoczesny dom w wielkim i migającym<br />
światłami mieście.<br />
W mieście nie było koni. To ostatecznie przesądzało sprawę.<br />
Nie warto przecież pchać się w <strong>na</strong>jcudowniejsze <strong>na</strong>wet miejsce,<br />
16
skoro ich tam nie ma. I jeszcze kot. Kot też nie czułby się dobrze<br />
w dużym mieście. Tak przy<strong>na</strong>jmniej mówiła babcia, a wiele<br />
z tych rzeczy, które babcia wywróżyła sprawdzało się i było prawie<br />
tak pewne jak „amen w pacierzu”. „Amen w pacierzu” — długo<br />
Marta nie rozumiała, co to z<strong>na</strong>czy. Wreszcie pojęła i już wiedziała,<br />
że każde jej wieczorne „Aniele Boży, stróżu mój…” kończy<br />
się słowem „amen”. I to był ten „amen w pacierzu”. Babcia mówiła:<br />
— jeśli się nie ubierzesz ciepło, będziesz chora — jak amen w pacierzu.<br />
Albo — jeśli nie zjesz od razu jajecznicy, będzie zim<strong>na</strong> i niedobra.<br />
Masz to pewne jak amen w pacierzu.<br />
Babcia się nie myliła. Efektem bywały i katary, które łapała<br />
Marta wychodząca <strong>na</strong> podwórko bez czapki w chłodne<br />
dni, i zim<strong>na</strong> jajecznica, którą zamiast niej zjadały kury, a babcia<br />
robiła nową, bo wnuczka bardzo ją o to prosiła i bardzo była przy<br />
tym pokor<strong>na</strong> i przepraszająca. Babcia miała dobre serce. To też<br />
było pewne, jak amen w pacierzu. Pewne też było to, że jej ukocha<strong>na</strong><br />
wnuczka Marta konie pokochała od pierwszego wejrzenia.<br />
Kiedy tylko <strong>na</strong>uczyła się mówić, domagała się bliższej z<strong>na</strong>jomości<br />
z którymś z koników z pobliskiej stadniny. Maciej Dębicki,<br />
właściciel, szybko <strong>na</strong>zwany wujkiem, kilka lat tłumaczył<br />
upartej dziewczynce, że — owszem — może ją <strong>na</strong> chwilę posadzić<br />
w siodle, a <strong>na</strong>wet kawałek przewieźć <strong>na</strong> koniu, ale nic poza<br />
tym. Jej kości są jeszcze słabe, a o<strong>na</strong> maleńka i krucha. Musi<br />
więc czekać. Kiedy urośnie, <strong>na</strong>uczy ją konnej jazdy. Obiecuje.<br />
Marta z całych sił starała się rosnąć, ale nic nie mogła poradzić<br />
<strong>na</strong> to, że i tak wciąż była za maleńka i krucha i jakaś tam jeszcze.<br />
Dorośli byli uparci i bezwzględni. Pozwalali wprawdzie przy<br />
każdej okazji odwiedzać wujka Macieja i <strong>na</strong>wet pogłaskać konia,<br />
ale <strong>na</strong> prawdziwą jazdę przyszedł czas dopiero wtedy, kiedy<br />
zaczęła chodzić do szkoły.<br />
Odtąd była częstym gościem wujka Macieja, a stadni<strong>na</strong> z czasem<br />
stała się jej drugim domem.<br />
17
ROZDZIAŁ III<br />
— Czy gadałaś już z tą nową sąsiadką — Andrzej oparł się o framugę<br />
drzwi w pokoju Marty i przerwał jej pracowite kolorowanie<br />
<strong>na</strong>stępnej podobizny któregoś z ukochanych koni. Każdy mógł<br />
zauważyć, że koń był wyraźnie uśmiechnięty i miał rozanielony<br />
wyraz twarzy.<br />
— Nie! Koń przecież nie ma twarzy — pomyślał Andrzej i powiedział:<br />
— Koń ma pysk A może coś innego Co on ma tu, z przodu —<br />
doprecyzował.<br />
— Różne ma! Chrapy i łeb. A po co ci to — Marta przeczytała<br />
wszystkie książki, jakie wpadły jej w ręce <strong>na</strong> temat koni i kotów<br />
i coś niecoś wiedziała.<br />
— A po co ci to — powtórzyła, bo starszy brat kontemplował właśnie<br />
obrazek z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nie pytał <strong>na</strong>wet,<br />
dlaczego koń jest różowy, bo przyzwyczajony był, podobnie<br />
jak reszta domowników do tego, że wszystko, co dotyczyło jego<br />
siostry — musiało być różowe. Była więc różowa pościel i lampka<br />
obok łóżka, tornister i mydełko, bluzki, rajstopy i gumki do włosów.<br />
Koń <strong>na</strong> obrazku też był różowy. Nikogo to nie dziwiło.<br />
Andrzej oderwał wzrok od wściekle odblaskowego konia<br />
i przeniósł w zamyśleniu <strong>na</strong> otwarte okno. Za oknem był<br />
dom sąsiadów.<br />
— Właśnie — przypomniał sobie, że nie usłyszał odpowiedzi <strong>na</strong><br />
poprzednio zadane pytanie — Co z tą sąsiadką Gadałaś z nią<br />
— A co Podoba ci się<br />
— Nie! Jak ma mi się podobać, skoro jej nie widziałem, a poza<br />
tym, dziewczyno — ja jestem w liceum, a o<strong>na</strong> podobno jest jeszcze<br />
dzieckiem. D z i e c k i e m — powtórzył wolno i z <strong>na</strong>ciskiem,<br />
bo wiedział, że jego słowa wywołają święte oburzenie. I wywołały.<br />
— Dzieckiem! Dzieckiem! — Marta powiedziała, a raczej wy-<br />
18
krzyczała coś, co brzmiało jak pytanie, <strong>na</strong> które odpowiedź jest<br />
oczywista — Czyś ty zgłupiał Ja i o<strong>na</strong> jesteśmy już prawie <strong>na</strong>stolatkami.<br />
Też ma dziewięć lat. I jest z miasta. I jest bardzo elegancka<br />
— mówiła Marta głośno i zadziornie. Nagle umilkła, <strong>na</strong><br />
chwilę zamyśliła się i dodała z<strong>na</strong>cznie ciszej:<br />
— I nie chce ze mną gadać.…Wiesz<br />
Andrzej, który wychodził już z pokoju, zatrzymał się <strong>na</strong>gle<br />
usłyszawszy dość żałosne zdanie i wrócił do siostrzyczki. Teraz<br />
była jego małą siostrzyczką, smutną i skrzywdzoną, którą trzeba<br />
było pocieszyć. Usiadł przy jej biurku, odsunął kredki, które<br />
walały się po całej powierzchni blatu i oparł łokieć <strong>na</strong> kawałku<br />
wolnego miejsca, które udało mu się wygospodarować. Przyjrzał<br />
się siostrzyczce, której buzia była jeszcze trochę zagniewa<strong>na</strong>, ale<br />
już troszeczkę smut<strong>na</strong> i powiedział:<br />
— Coś ty Nie chce gadać! — oburzył się i po <strong>na</strong>myśle dodał —<br />
Głupia!<br />
To wystarczyło. Starszy brat stanął po jej stronie. W razie czego<br />
ma pewnego sprzymierzeńca. Nie jednego. Wiadomo było dosko<strong>na</strong>le,<br />
że dołączy do niego i dorosły już prawie Jacek, nieco<br />
mniej dorosły kuzyn Janek, a <strong>na</strong>wet jego młodszy brat — Julek.<br />
Dodać trzeba przy okazji, że Marta nieustannie, ku rozpaczy<br />
reszty rodziny, drze koty z braćmi i <strong>na</strong>rzeka, że bywają nieznośni,<br />
dokuczają jej i uważają, że pozjadali wszystkie rozumy.<br />
Jakaż w tym ich zasługa, że są starsi! Żad<strong>na</strong>. Owszem, chodzą<br />
do liceum, ale to nie jest powód, żeby bezkarnie <strong>na</strong>zywać<br />
ją…Małą albo Skrzatem! Nie jest mała. Mały jest jej kuzyn — Julek,<br />
albo siostra koleżanki z klasy. Tymczasem wszyscy traktują<br />
ją prawie tak, jak niemowlaka. No, może trochę i<strong>na</strong>czej, ale bracia<br />
wprost uwielbiają dokuczać jej <strong>na</strong> każdym kroku. Mama nie<br />
zawsze staje po jej stronie, a <strong>na</strong>wet zwraca uwagę, że przecież<br />
bracia są dobrzy i opiekuńczy wtedy, kiedy trzeba. Może i ma<br />
rację, bo w gruncie rzeczy, w chwilach trudnych bracia stawali<br />
się rycerzami swojej księżniczki Marty. Skoro nowa sąsiadka nie<br />
19
chce z nią gadać i ich siostrę to wyraźnie martwi, trzeba wymyślić<br />
i zrobić coś, co jej poprawi humor. Postanowili pójść z nią do<br />
stajni pa<strong>na</strong> Macieja.<br />
ROZDZIAŁ IV<br />
Rodzi<strong>na</strong> Malinowskich nie lubi, kiedy zaczy<strong>na</strong> się sierpień,<br />
bo sierpień ma to do siebie, że się kiedyś kończy, a raczej zamienia<br />
się w kolejny miesiąc. Lipiec wcześniej zmienił się w sierpień<br />
i specjalnie nie rozważano tej kwestii, bo stał się kolejnym<br />
miesiącem wakacyjnym. Tymczasem teraz zaczął się sierpień<br />
i zbliżał się wrzesień. Cóż mogło z tego zbliżania się wyniknąć<br />
Szkoła, oczywiście. Tylko maluchy cieszyły się, że mają,<br />
albo będą miały nowy tornister, woreczek i śniadaniówkę i jeszcze<br />
nowe książki, i pióro, i koleżanki. Starsi, a w tej liczbie i Marta<br />
— wiedzieli dosko<strong>na</strong>le, do czego te wszystkie zakupy prowadzą.<br />
To, co teraz cieszy, bo pachnie nowością, z czasem zmieni<br />
zapach i będzie się kojarzyć z zadaniami domowymi, oce<strong>na</strong>mi<br />
i <strong>na</strong>uką. Koleżanki zaś moż<strong>na</strong> mieć bez tych wszystkich zawirowań.<br />
— Chodź kotku — pójdziemy <strong>na</strong>d staw — powiedziała Marta.<br />
Właśnie poukładała <strong>na</strong> biurku wszystkie nowości, które kupiła<br />
zapobiegliwa mama. Wśród „nowości” z<strong>na</strong>leźć się musiały,<br />
jak zwykle, książki. Nie, nie podręczniki, ale „czytadełka”. Mama<br />
wiedziała, że jej córeczka, która z czasem stawała się już bardziej<br />
córką — nie córeczką — kocha książki. To one przenosiły<br />
ją w inny świat, w którym była księżniczką i miała swojego konia.<br />
Nazywał się Kary i był trochę szalony, bo jego pani też taka<br />
była. Robił rzeczy, które grzeczny koń z<strong>na</strong> tylko z opowiadań.<br />
Niespodziewanie zbaczał z drogi, którą prowadził go jeździec,<br />
czasem stawał i zamyślał się, albo zjadał jabłka i śliwki, leżące<br />
20
pod drzewami. Nie znosił zakazów i <strong>na</strong>kazów, a jedyną osobą,<br />
która mogła nim kierować, była Marta. Z nią rozmawiał i opowiadał<br />
jej o swoich marzeniach.<br />
Z czasem Marta nie tylko wyobrażała sobie Karego, ale także<br />
pisała o nim w swoim sekretniku. Sekretnik był grubym zeszytem,<br />
oprawionym w piękne okładki. Na okładce był koń — cudny,<br />
z rozwianą grzywą, galopujący gdzieś wśród wysokich traw<br />
— w niez<strong>na</strong>ne. Był wolny i niezależny. Był taki, jak Kary, którego<br />
sobie wymyśliła i miał przyjaciół, których o<strong>na</strong> też chciała mieć.<br />
***<br />
Tego dnia Marta postanowiła wstać wcześnie, a przy<strong>na</strong>jmniej<br />
wcześniej, niż zwykle. Kiedy zacznie się szkoła, wczesne<br />
wstawanie będzie <strong>na</strong> porządku dziennym. Trzeba zacząć<br />
się przyzwyczajać. Po śniadaniu usłyszała, że ktoś zadzwonił do<br />
drzwi, a mama, która je otworzyła, zawołała:<br />
— To do ciebie, Marto! Chodź tutaj. Marta, wychodząc z kuchni<br />
usłyszała:<br />
— Proszę. Zostawiłaś to w ogrodzie. Przechodziłam przypadkiem<br />
i…<br />
Kamila stała w drzwiach, pięk<strong>na</strong> jak marzenie — w sukience, jaką<br />
Marta mogła sobie tylko wymarzyć i w rękach trzymała jakiś zeszyt.<br />
To nie był jakiś zeszyt, pojęła w końcu. To był jej sekretnik. Najwyraźniej<br />
Marta zapomniała o nim i przeleżał całą noc w ogrodowej<br />
altance.<br />
Była wdzięcz<strong>na</strong> Kamili, że go z<strong>na</strong>lazła, chociaż, swoją drogą,<br />
dlaczego myszkowała wokół ich domu. To było trochę dziwne.<br />
— Dziękuję ci, to dla mnie bardzo waż<strong>na</strong> rzecz — powiedziała —<br />
Może wejdziesz<br />
— Nie. Tak tylko przechodziłam.<br />
21
Kamila już zaczęła iść w stronę swojego domu. Nagle stanęła<br />
i odwróciła się. Marta przeglądała swój sekretnik sprawdzając,<br />
czy nic złego się z nim nie stało. Kamila powiedziała:<br />
— Ależ ty jesteś jeszcze dziecin<strong>na</strong>… Księżniczka, Modrzewiowe<br />
Królestwo…. Dawno wyrosłam z takich bzdur. Niby jesteśmy rówieśnicami,<br />
ale mam wrażenie, że ja jestem dużo bardziej dorosła.<br />
No cóż, pa!<br />
Kamila, wygłosiwszy<br />
swoją opinię, pożeg<strong>na</strong>ła<br />
się i efektownie opuściła<br />
teren ogrodu sąsiadów.<br />
Kot odprowadził ją do<br />
furtki i wrócił do domu.<br />
Marta stała i stała, bo<br />
zaskoczenie, żal, rozgoryczenie<br />
i pretensje były<br />
tak silne, że musiała się<br />
skupić <strong>na</strong> przeżywaniu tych skomplikowanych i bardzo dorosłych<br />
uczuć. Nic więcej nie mogła robić — tylko stać i przeżywać.<br />
Jak moż<strong>na</strong> czytać cudze sekretniki Jak moż<strong>na</strong> wyśmiewać<br />
się z jej historii, z jej księżniczki, Garde<strong>na</strong>, Niezwykłego i Modrzewiowego<br />
Królestwa… Przecież mama mówiła…<br />
Właśnie. Marta już wiedziała, komu powin<strong>na</strong> się wyżalić. Kot,<br />
owszem, wysłucha, ale nic nie poradzi, za to mama — to zupełnie<br />
coś innego. O<strong>na</strong> posłucha, pomyśli i powie, o czym pomyślała.<br />
Kiedy kończył się rok szkolny, pani zachęciła dzieci do pisania<br />
pamiętnika. Powiedziała wtedy:<br />
— Załóżcie sobie zeszyt, który będzie waszym sekretnikiem,<br />
a więc miejscem, które będzie z<strong>na</strong>ło wasze sekrety, czyli<br />
tajemnice.<br />
Marta wtajemniczyła w swoje sekrety mamę, z którą codziennie<br />
razem spisywały historię Karego, jego przyjaciół i nieprzyjaciół.<br />
Wieczorami, kiedy była ład<strong>na</strong> pogoda, siadały ra-<br />
22
zem w ogrodowej altance i pisały, a <strong>na</strong>jczęściej mama pisała,<br />
czyli „ubierała w słowa” historie, które wymyśliła Marta. Świetnie<br />
się rozumiały, bo obdarzo<strong>na</strong> fantazją malarka, czyli mama<br />
Róża z powagą traktowała wszystkie pomysły córki, <strong>na</strong>wet jeśli<br />
wydawały się trochę dziwne i nierzeczywiste. Opowieść o Karym<br />
i jego przygodach robiła się coraz dłuższa i dłuższa i wciąż<br />
jeszcze nie wiadomo było, jak się zakończy. Oto, co do tej pory<br />
zostało spisane podczas wieczornych spotkań w ogrodowej altance<br />
przy ulicy Jaśminowej.<br />
ROZDZIAŁ V<br />
W mieście, <strong>na</strong> jednej z witryn sklepowych ktoś przykleił<br />
ogłoszenie „Sprzedam szczeniaki”. Do właściciela psów<br />
zgłosił się chłopak, który ogłoszenie przeczytał i teraz<br />
przyszedł zobaczyć pieski. Przybiegły wszystkie. Były<br />
sympatyczne i rozbrykane, ale jeden był inny. Utykał.<br />
Chłopiec wybrał właśnie tego chorego, <strong>na</strong>jwolniejszego ze<br />
wszystkich i <strong>na</strong>jmniej radosnego. Pan, który sprzedawał<br />
szczeniaki, był zdziwiony, a kiedy nie udało mu się przeko<strong>na</strong>ć<br />
chłopaka, żeby wybrał innego psa, powiedział, że odda<br />
go za pół ceny, albo <strong>na</strong>wet za darmo. Piesek jest chory i nie<br />
jest taki, jak jego rodzeństwo. Nie jest więc tyle samo wart.<br />
Chłopak nie chciał płacić mniej.<br />
— Zapłacę tyle, ile pan chce za zdrowe psy. Teraz mam tylko<br />
połowę, ale resztę pieniędzy przyniosę jutro.<br />
— Dlaczego Właściciel szczeniaków był co <strong>na</strong>jmniej zaskoczony.<br />
Zrozumiał jed<strong>na</strong>k wszystko, kiedy uważnie przyjrzał<br />
się odchodzącemu chłopcu. Chłopiec też był inny niż<br />
23
wszyscy. Utykał. Był kaleką, a przecież nie był wart mniej,<br />
niż inni ludzie. Dlatego wybrał kulawego psa i dlatego uważał,<br />
że jest wart tyle, ile zdrowe psy. Miał rację.<br />
Teraz odchodził niosąc <strong>na</strong> rękach swojego nowego przyjaciela<br />
szczeniaka. Śpieszył się, bo było już ciemno, a obiecał<br />
mamie, że wróci o takiej porze, żeby nie musiała martwić<br />
się o niego. Nawet nie zdziwił się specjalnie, kiedy piesek<br />
powiedział po prostu: — Dziękuję. Od razu wiedział, że<br />
to musi być niezwykły szczeniak, a fakt, że mówi ludzkim<br />
głosem świadczył tylko o tym, że stworzenia, które uważa<br />
się za inne, a <strong>na</strong>wet odrzuca, wyśmiewa i mówi, że są warte<br />
tylko połowę ceny, są właśnie niezwykłe.<br />
— Już wiem — powiedział do swojego nowego przyjaciela —<br />
<strong>na</strong>zwę cię Niezwykły… Niezwykły.<br />
Najwyraźniej nowe imię spodobało się szczeniakowi. Nie<br />
zaprotestował, wtulił się tylko w ramię swojego właściciela,<br />
a rytm kroków utykającego człowieka ukołysał go do snu.<br />
Zanim zasnął, usłyszał jeszcze:<br />
— Zapamiętaj, Niezwykły. Jestem Janek. Po prostu i zwyczajnie<br />
Janek. I jestem twoim nowym przyjacielem.<br />
Kiedy Janek wrócił do domu, mama zaczy<strong>na</strong>ła się już<br />
niepokoić, ale wytłumaczył jej, że pojechał po psa. Niezwykły<br />
już się przebudził i próbował zrobić dobre wrażenie <strong>na</strong><br />
wszystkich domownikach, a zwłaszcza <strong>na</strong> mamie Janka.<br />
Kiedy stanął <strong>na</strong> swoich trochę niepewnych i chwiejnych łapkach,<br />
próbował zrobić parę kroków tak, żeby nie rzucało<br />
się w oczy jego kalectwo. Nikt jed<strong>na</strong>k nie wspomi<strong>na</strong>ł o tym,<br />
że utyka, za to wszyscy chwalili jego miękkie futerko i mówili,<br />
że jest kuleczką. Niezwykły pomyślał, że pewnie gdyby<br />
24
zobaczyli jego braci, <strong>na</strong> niego <strong>na</strong>wet nikt by nie spojrzał…<br />
Jego bracia byli tacy piękni.<br />
***<br />
Wieczorem, kiedy wszyscy już zajęli się swoimi sprawami,<br />
Janek usiadł obok miski z mlekiem i powiedział do nowego<br />
mieszkańca domku <strong>na</strong> skraju wsi:<br />
— To jest twoje jedzenie. Na razie jesteś jeszcze<br />
mały, a wszystkie maluchy piją mleko.<br />
Niezwykły z<strong>na</strong>ł już smak mleka i nie zdziwił się wcale, że<br />
jego nowy pan dał mu je <strong>na</strong> kolację. Zdziwiła go za to zamyślo<strong>na</strong>,<br />
a <strong>na</strong>wet smut<strong>na</strong> mi<strong>na</strong> chłopca. Nad czymś się wyraźnie<br />
zasta<strong>na</strong>wiał.<br />
— Wiesz, jutro musimy pójść do Królestwa Modrzewiowego.<br />
Pracuję tam i, chociaż nie lubię tego miejsca, muszę zdobyć<br />
pieniądze dla twojego poprzedniego pa<strong>na</strong>. Obiecałem, że<br />
zapłacę za ciebie, a ja słowa dotrzymuję. Tak, jutro czeka<br />
<strong>na</strong>s ciężki dzień. Pójdziesz ze mną Będzie mi raźniej.<br />
— Pójdę — bez <strong>na</strong>mysłu odpowiedział Niezwykły i zajął się<br />
swoim mlekiem, a potem miejscem do spania. Tym miejscem<br />
okazał się koszyk, <strong>na</strong> dnie którego leżał kolorowy kocyk.<br />
Szczeniak nie pytał Janka o nic, ale myślał przez chwilę —<br />
jak też może zarabiać czter<strong>na</strong>sto, czy pięt<strong>na</strong>stoletni chłopak,<br />
który powinien jeszcze chodzić do szkoły, a nie pracować.<br />
Niezwykły, jak <strong>na</strong> niezwykłego szczeniaka przystało,<br />
wiedział o świecie wiele. Wiedział też, czym jest szkoła.<br />
Przypomniał sobie, że przecież teraz są wakacje. Może<br />
jego nowy pan i przyjaciel w jednej osobie ma jakieś wakacyj-<br />
25
ne zajęcie… Ale w Modrzewiowym Królestwie Co to może<br />
być<br />
— Jutro się dowiem. Teraz tak bardzo jestem zmęczony —<br />
pomyślał i ledwo położył się <strong>na</strong> kocyku, zasnął, a śniły mu<br />
się piękne krainy, przez które wędrował razem z Jankiem.<br />
Wędrowali i wędrowali, a ich nogi były zupełnie zdrowe.<br />
***<br />
Mimo letniej pory, poranek wstał mało wakacyjny. Było<br />
mglisto i zanosiło się <strong>na</strong> deszcz.<br />
Niezwykły z trudem przypomi<strong>na</strong>ł sobie wczorajszą<br />
obietnicę. Ciepłe mleczko czekało, jeszcze cieplejsze legowisko<br />
kusiło, a on musiał wstawać. Szkoda, ale obietnica to<br />
obietnica. Wprawdzie chora łapka bolała, ale może dobry<br />
Janek znów weźmie go <strong>na</strong> ręce. Nagle Niezwykły zobaczył<br />
swojego nowego pa<strong>na</strong>. Wyglądał zupełnie i<strong>na</strong>czej, niż wczoraj.<br />
Miał <strong>na</strong> sobie szarą koszulę i spodnie. Wszystko jakieś<br />
dziwne — jakby z innej epoki.<br />
— Dlaczego tak wyglądasz — Niezwykły nie chciał się domyślać.<br />
Chciał wiedzieć. Janek milczał chwilę, w końcu powiedział:<br />
— Może trudno ci to zrozumieć. W Modrzewiowym Królestwie<br />
jestem zwykłym służącym. Gdybym ubrał się i<strong>na</strong>czej,<br />
nie zarobiłbym dzisiaj ani grosza. Pewnie zamknęliby<br />
mnie w zamkowej wieży… Chodźmy, muszę wcześnie rano<br />
być w stajni. Wypij mleko. Mama dała <strong>na</strong>m trochę jedzenia.<br />
Nasi chlebodawcy <strong>na</strong>karmią <strong>na</strong>s dopiero wieczorem.<br />
Wszystko, o czym mówił Janek, było dziwne i niezrozumiałe,<br />
ale Niezwykły też był dziwny. Mówił ludzkim gło-<br />
26
sem, a nikt w jego nowym domu nie był tym zaskoczony.<br />
Może on też nie powinien już o nic pytać.<br />
***<br />
Szli już dość długo. Las, który zaczy<strong>na</strong>ł<br />
się tuż za domem, był coraz<br />
gęstszy i ciemniejszy. Sosny, świerki<br />
i drzewa liściaste skończyły się i teraz<br />
wokół wędrowców rosły same modrzewie.<br />
Pachniały i były piękne, ale jakieś<br />
tajemnicze i nie<strong>na</strong>turalne.<br />
Niezwykły zdrzemnął się trochę, tak monotonne były<br />
drzewa, a zapach, który unosił się wokół, uśpił małego psa.<br />
Obudziwszy się, nie mógł zrozumieć, co się właściwie<br />
stało. Lasu nie było. Janka też nie było, a on — Niezwykły<br />
leżał <strong>na</strong> sianie w jakimś dziwnym miejscu. Pachniało nieszczególnie.<br />
Moż<strong>na</strong> <strong>na</strong>wet powiedzieć, że wcale nie pachniało.<br />
Śmierdziało po prostu.<br />
— Co ty tu robisz, mały Uważaj, bo ktoś z <strong>na</strong>s może cię<br />
kopnąć. Klacze są trochę ostrożniejsze, ale my nie zwracamy<br />
uwagi <strong>na</strong> szczeniaki. Nie, to nie z<strong>na</strong>czy, że tobą gardzimy,<br />
albo że specjalnie chcemy ci zrobić krzywdę, ale…<br />
sam rozumiesz… Jesteśmy olbrzymami.<br />
No tak. Głos dochodził z góry. Niezwykły zrozumiał.<br />
Jest w stajni. Dookoła stukają kopytami i parskają konie.<br />
Dla niego rzeczywiście były olbrzymami. Musiał uważać,<br />
żeby go nie stratowały, ale miał wrażenie, że konie źle mu<br />
nie życzą.<br />
— Jak się <strong>na</strong>zywasz — spytał <strong>na</strong>jwiększego z nich.<br />
27
— Jestem Garden. Najpiękniejszy koń w tej stajni.<br />
— Dobrze, dobrze. Widzę, że jesteś piękny, ale za to niezbyt<br />
skromny.<br />
— Jak śmiesz! Jestem koniem, którego dosiada sama<br />
księżniczka Marta! Muszę być <strong>na</strong>jpiękniejszy i nie dziw<br />
się, że o tym wiem.<br />
Nie o przymiotach charakteru swojego rozmówcy myślał<br />
teraz Niezwykły.<br />
— Księżniczka Marta… a więc są w Królestwie Modrzewiowym.<br />
Z<strong>na</strong>leźli się w tym jakimś innym świecie, o którym<br />
mówił Janek i w którym był służącym. Pewnie dlatego go tutaj<br />
nie ma, bo pracuje w królewskiej stajni, skoro go w niej<br />
zostawił.<br />
— Kuternogo! Znów jesteś zbyt powolny i zbyt słaby — rozległ<br />
się <strong>na</strong>gle wrzask człowieka, który musiał mieć wygląd<br />
godny skrzekliwego głosu. Wszedł do stajni. Rzeczywiście.<br />
Był gruby i zwalisty. Miał cuchnące i brzydkie ubranie.<br />
Za nim, utykając, szybko szedł Janek.<br />
— Staram się, ale daliście mi panie trudne zadania, a ja<br />
nie mam jeszcze tyle siły, ile dorośli ludzie. Mam szes<strong>na</strong>ście<br />
lat.<br />
— Tak! — prychnął grubas — a zarobić chcesz tyle, ile dorośli!<br />
Dzisiaj dostaniesz <strong>na</strong>jmniejszy ze srebrnych pierścieni!<br />
— Potrzebuję pieniędzy. Będę się bardzo starał. Kupiłem<br />
psa…<br />
Głos Janka był pokorny i łagodny. Widać jego losy zależały<br />
od tego niesympatycznego człowieka.<br />
— Zajmij się Karym. Właśnie wrócił z przejażdżki — rozkazał<br />
stajenny.<br />
28
Janek poszedł do zmęczonego konia. Zajął się nim. Rozsiodłał<br />
i poszedł po coś do jedzenia. Tymczasem Kary opowiadał<br />
straszne rzeczy. Niezwykły słuchał i nic nie mówił,<br />
bo i co miał powiedzieć, skoro wszystkim odebrało mowę.<br />
Dziś rano Kary został wybrany do wyko<strong>na</strong>nia zadania,<br />
którego nie chciałby wyko<strong>na</strong>ć żaden koń z tutejszej stajni.<br />
Ludzie, którymi kierował stajenny, porwali księżniczkę<br />
Martę. Jest uwięzio<strong>na</strong> w jego domu <strong>na</strong>d strumieniem.<br />
Nikt z jej rodziny się nie domyśla, że coś się stało. Sądzą,<br />
że pojechała <strong>na</strong> codzienną przejażdżkę. Czasem długo nie<br />
wraca, więc zanim się zorientują… Jej damę dworu też<br />
zatrzymano w domku stajennego. Grubas chce okupu. Jest<br />
zdolny do paskudnych rzeczy… Jaka szkoda, że ludzie<br />
nie słyszą mowy koni...<br />
Kary był zaniepokojony i bezsilny. Konie z<strong>na</strong>ły dosko<strong>na</strong>le<br />
księżniczkę Martę i, podobnie jak większość jej poddanych,<br />
wiedziały, że miała dobre serce, choć czasem była<br />
uparta i zbyt dziecin<strong>na</strong>. Dobre serce jed<strong>na</strong>k pozwalało sądzić,<br />
że kiedyś władać będzie królestwem tak dobrze, jak<br />
jej rodzice. Nawet w dobrze rządzonym i zamożnym kraju<br />
z<strong>na</strong>jdą się zawsze tacy poddani, którzy zdradzą swoich<br />
władców dla osiągnięcia własnych korzyści. Takim człowiekiem<br />
był stajenny o wyglądzie ogra i smoczym oddechu. Nazywali<br />
go Lutogniewem. Imię i tak okazało się dużo sympatyczniejsze<br />
niż on sam.<br />
Konie rozmawiały jeszcze o szczegółach uprowadzenia<br />
i nie zauważyły, że szczeniak wybiegł przed stajnię.<br />
Niezwykły pędził ile sił w trzech zdrowych i jednej chorej<br />
nodze. Dopadł Janka i zaczął mu przeszkadzać.<br />
29
— Zostaw mnie, bądź grzeczny! Mam tyle pracy, a Lutogniew<br />
nie jest w dobrym humorze.<br />
Janek próbował się uwolnić od <strong>na</strong>tarczywego towarzystwa<br />
szczeniaka. Pomyślał <strong>na</strong>wet, że<br />
może szkoda, że zabrał go ze sobą…<br />
— Nic nie rozumiesz! — Niezwykły<br />
z trudem łapał oddech. — Trzeba<br />
ratować Martę. Z<strong>na</strong>czy tę jakąś księżniczkę.<br />
— Co ty opowiadasz<br />
Janek zaczął słuchać uważnie i już<br />
po chwili wcale nie żałował, że zabrał<br />
ze sobą psa… Nawet jeśli był to całkiem mały pies…<br />
Wpadł jak burza do stajni. Wsypał owies do żłobu, przy<br />
którym stał Kary, osiodłał Garde<strong>na</strong> i zwinnie wskoczył <strong>na</strong><br />
jego grzbiet.<br />
— Co robisz! Głupcze!<br />
Głos, a raczej skrzeczenie stajennego rozlegało się<br />
gdzieś w okolicy wejścia. Janek nie zwracał <strong>na</strong> niego uwagi.<br />
Zabrał <strong>na</strong> siodło psa i pog<strong>na</strong>ł w stronę lasu.<br />
Stajenny wrzasnął jeszcze tylko:<br />
— Nawet nie myśl o zapłacie! Czeka cię więzienie! — i poszedł<br />
w stronę strażnika, który znudzony pełnił wartę<br />
przed pałacem.<br />
Wkrótce zaczęto szukać Janka.<br />
Stajenny sugerował, żeby pojechać w stronę lasu, a nie<br />
<strong>na</strong>d strumień, do jego domu. Tam on się sam rozejrzy.<br />
Głupi służący pewnie ucieka w inną stronę, za granicę królestwa<br />
rzucił niedbale i dodał, że radzi dobrze pilnować<br />
30
królewskiego skarbca. Ten Janek jest chciwy i nieobliczalny.<br />
W dodatku zabrał konia — szalonego i nieobliczalnego,<br />
jak on sam.<br />
***<br />
— Garden! Ja nie mam pojęcia dokąd my jedziemy! — Janek<br />
<strong>na</strong>leżał do tych ludzi, którzy nie zasta<strong>na</strong>wiają się długo<br />
i kiedy trzeba, zaczy<strong>na</strong>ją po prostu działać. Teraz jed<strong>na</strong>k<br />
zaniepokoił się, nie wiedział, gdzie mieszka stajenny.<br />
Słyszał, że chodzi o dom <strong>na</strong>d strumieniem, ale nigdy tam<br />
nie był.<br />
— Jeżeli chcesz być bohaterem musisz mieć przede wszystkim<br />
dobrego konia! — zawołał Garden i dodał nieskromnie<br />
— i masz dobrego, a <strong>na</strong>wet <strong>na</strong>jlepszego konia! Oczywiście,<br />
że wiem, gdzie mieszka ten stary tłuścioch!<br />
Janek nie wdawał się w żadną dyskusję z koniem, bo —<br />
prawdę mówiąc — kto z ludzi dyskutuje z koniem W dodatku<br />
ani on, ani Garden nie mogliby złapać tchu, gdyby dłużej<br />
rozmawiali.<br />
Niezwykły skulił się i, podtrzymywany przez swojego<br />
pa<strong>na</strong>, starał się nie spaść z tego szalonego konia.<br />
Z<strong>na</strong>leźli się w lesie. Niezwykły pomyślał, że jest to pewnie<br />
znowu modrzewiowy las, bo w tym dziwnym królestwie nie<br />
ma innych drzew.<br />
Garden już nie galopował. Zwolnił. Byli <strong>na</strong>d strumieniem.<br />
— Strumień jak strumień — pomyślał Niezwykły i zdziwił<br />
się, że Garden jest wyraźnie czymś zaniepokojony — może<br />
<strong>na</strong>wet czegoś się boi.<br />
— Boisz się strumienia<br />
— Gdzie tam, strumień <strong>na</strong>wet lubię, ale te złośliwe paskudztwa…<br />
31
— Kto Co A gdzie ty widzisz jakieś złośliwe paskudztwa<br />
I ty mówiłeś, że jesteś <strong>na</strong>jlepszym koniem…<br />
— Cicho bądź! — Garden wyraźnie skupiony był <strong>na</strong> czymś<br />
zupełnie innym. Nie w głowie mu były bezsensowne kłótnie ze<br />
szczeniakiem, <strong>na</strong>wet jeśli ten szczeniak jest po jego stronie.<br />
Koń przystanął.<br />
— Dalej nie pójdę — powiedział tak stanowczo, że Janek nie<br />
próbował już o nic pytać. Zsiadł z konia i chciał tylko wiedzieć,<br />
dokąd ma teraz iść.<br />
— Idź w stronę, gdzie zachodzi słońce. Za chwilę powinieneś<br />
zobaczyć dom. Co ja mówię Ruderę raczej, a nie<br />
dom. Z nikim po drodze nie rozmawiaj, a jeśli już, staraj<br />
się być sprytniejszy od twojego rozmówcy. Nikomu nie ufaj.<br />
Zaczekam tu.<br />
Garden skończył i był wyraźnie zakłopotany. Janek domyślił<br />
się, że chyba <strong>na</strong>jlepszy koń w tym królestwie nie powinien<br />
być tchórzem, a Gardenowi wyraźnie zabrakło odwagi.<br />
— Jeśli nie wiesz, czego powinieneś się bać, to się po prostu<br />
nie boisz — powiedział <strong>na</strong>gle Niezwykły, który już wiedział,<br />
że zapachy lasu mieszają się z zapachami czegoś lub kogoś…<br />
— No, drodzy goście — zapraszamy, zapraszamy! —<br />
Woda da ochłodę. Warto podejść bliżej… — słowa te mówiły<br />
żaby, a może ludzie, a może jed<strong>na</strong>k żaby<br />
Głosów było kilka. Może to było kumkanie, a może skrzeczenie<br />
Janek i Niezwykły wsłuchiwali się w głosy, które wyraźnie<br />
dochodziły z<strong>na</strong>d strumienia, ale tam nikogo nie było widać.<br />
32
— Kim jesteście Jeśli chcecie, żebyśmy z wami rozmawiali,<br />
musimy was zobaczyć! — zawołał Janek, który, prawdę<br />
mówiąc, bał się tych dziwnych stworów, które skrzeczały,<br />
a może kumkały.<br />
— Z ludźmi moż<strong>na</strong> rozmawiać, moż<strong>na</strong> się z nimi zgadzać,<br />
albo <strong>na</strong>wet kłócić, ale jak rozmawiać z kimś, kogo nie<br />
widać i w dodatku wszystko wskazuje <strong>na</strong> to, że nie jest człowiekiem<br />
— zapytał bezradnie towarzyszącego mu psa. Pies<br />
nie zdążył odpowiedzieć, kiedy z głębi lasu rozległo się wołanie:<br />
— Nie dajcie się zwieść! One tylko <strong>na</strong> to czekają!<br />
— Na co — wędrowcy byli zdumieni, trochę oszołomieni,<br />
a przede wszystkim zdezorientowani.<br />
— Utopce chcą was utopić! — usłyszeli znowu wołanie.<br />
Tym razem jedno wiedzieli <strong>na</strong> pewno. Skrzeczące stwory<br />
mieszkające w rzece <strong>na</strong>zywają się Utopcami, ale <strong>na</strong>dal<br />
nie wiadomo, do kogo <strong>na</strong>leżą dziwne głosy, które ostrzegają<br />
Janka i Niezwykłego. Za chwilę wszystko stało się jasne,<br />
ponieważ jeden z Utopców wygramolił się z wody, stanął <strong>na</strong><br />
brzegu i, grożąc pięścią, zaczął wymyślać komuś, kto <strong>na</strong>jwyraźniej<br />
chował się w lesie.<br />
— Nie daruję ci, Skrzacie! Zobaczysz! Za te słowa zrobię<br />
cię swoim służącym! Będziesz u mnie pasł krowy! Nie będziesz<br />
zachwycony! Czy wiesz, jak trudno paść krowy pod<br />
wodą!<br />
Ten ktoś wołał z<strong>na</strong>d strumienia i już nie był to głos uprzejmy,<br />
wręcz przeciwnie.<br />
Teraz już wszystko było jasne. To nie są ludzie. Do wody<br />
zapraszają jakieś Utopce, a ostrzegają przed nimi Skrza-<br />
33
ty. Utopce już się nie próbowały ukrywać, więc widać je było,<br />
jak uwijały się <strong>na</strong> brzegu. Coś przenosiły i wrzucały do wody.<br />
Trochę przypomi<strong>na</strong>ły ludzi z wyłupiastymi oczami i dziwnymi,<br />
zielonymi włosami. Były wśród nich Utopce, Utopcule<br />
i małe Utopczątka, a wszystkie poubierane były w czerwone<br />
kamizelki.<br />
— Chodźcie do <strong>na</strong>s, chodźcie, przygotowujemy dla was<br />
ucztę! Mamy tu pod wodą wielkie bogactwa. Nie pożałujecie<br />
— słychać było ciągłe <strong>na</strong>woływania.<br />
Janek i Niezwykły nie wiedzieli dokładnie, kim są, ci<br />
którzy tak <strong>na</strong>tarczywie domagają się ich przybycia, ale<br />
nie mieli już wątpliwości, że powinni być sprytni i ostrożni.<br />
Nad strumieniem stała chałupa, w której <strong>na</strong>jprawdopodobniej<br />
czekała <strong>na</strong> uwolnienie księżniczka. W końcu właśnie<br />
po to tu przyjechali — żeby ją uwolnić! Nad strumieniem<br />
też, a może i w samym strumieniu mieszkały jakieś dziwne<br />
stworzenia. Z kolei w lesie <strong>na</strong>jwyraźniej był ktoś, kto ich<br />
ostrzega, więc może to przyjaciel.<br />
— Co robić Co robić — myślał gorączkowo Janek, który<br />
wiedział, że czasu zostało niewiele. Stajenny <strong>na</strong> pewno za<br />
chwilę zjawi się w swoim domu. Janek musi tam być pierwszy,<br />
żeby zabrać stamtąd uwięzioną księżniczkę. Skoro<br />
jed<strong>na</strong>k <strong>na</strong>d strumieniem są Utopce, trzeba byłoby trzymać<br />
się od nich z daleka. Janek nie przypuszczał <strong>na</strong>wet, że<br />
istnieją w realnym świecie. Sądził, że były tylko wytworem<br />
wyobraźni. Owszem, słyszał, że <strong>na</strong> Śląsku Cieszyńskim<br />
mieszkają dziwaczne i niebezpieczne stworzenia, które wyglądają<br />
jak niewysocy ludzie, ubierają się w nieco staroświeckie<br />
stroje, a ich dłonie przypomi<strong>na</strong>ją łapy żaby. Utop-<br />
34
ce, skrzywdzone lub wyśmiewane przez ludzi, mogły zemścić<br />
się okrutnie. Podobno to one właśnie wciągały w wodne<br />
wiry…<br />
W tej sytuacji może <strong>na</strong>leżałoby poprosić o pomoc Skrzaty.<br />
Janek wiedział, że Skrzaty, zwane Bożatkami, zawsze<br />
sprzyjały ludziom, strzegły domów i pilnowały, żeby nikomu<br />
nie przytrafiło się nic złego. Sęk w tym, że Skrzaty<br />
były małe, dużo mniejsze od Utopców i same czuły się w ich<br />
towarzystwie co <strong>na</strong>jmniej niepewnie.<br />
— Nie! Skrzaty <strong>na</strong>m nie pomogą! — myślał Niezwykły, który<br />
już jakiś czas temu wywęszył niebezpieczeństwo i wiedział,<br />
że woda stanowi zagrożenie…<br />
— Janku, a może byśmy… — Niezwykły zwrócił się w stronę<br />
przyjaciela i umilkł zaskoczony. Janek w ogóle go nie<br />
widział. Patrzył przed siebie i szedł jak zahipnotyzowany<br />
w stronę niebezpiecznej wody. Nagle jakby oprzytomniał.<br />
Zatrzymał się i powiedział zdecydowanie:<br />
— Nie! Nie pójdę za tobą!<br />
— Za kim nie pójdziesz — zapytał zdumiony Niezwykły,<br />
zorientowawszy się, że jego pan rozmawia sam ze sobą, ale<br />
Janek go nie słyszał i mówił dalej:<br />
— Pani! Jesteś pięk<strong>na</strong>, a twój głos wabi mnie do siebie, ale<br />
nie pójdę w stronę wody! Za żadne skarby świata!...<br />
Na szczęście Niezwykły był inteligentny i dużo wiedział<br />
o świecie. Zorientował się, że Janek rozmawia z Nocznicą,<br />
a Nocznice to zjawy przybierające postać pięknych kobiet,<br />
które wabią zbłąkanych wędrowców i prowadzą w stronę<br />
niebezpiecznych miejsc. Ukazują się tylko ludziom i tylko<br />
ludzie słyszą ich głosy.<br />
35
— Janku! Masz rację! Nie idź za nią! To z<strong>na</strong>czy, nie masz<br />
racji! O<strong>na</strong> nie jest pięk<strong>na</strong>! Chodźmy stąd! — Niezwykły wiercił<br />
się niespokojnie, bo miał wrażenie, że Janek wciąż zasta<strong>na</strong>wia<br />
się, dokąd miałby pójść.<br />
— Ale ja z<strong>na</strong>m tajemnicę Utopców! Ty głupi psie, nie powstrzymuj<br />
swojego pa<strong>na</strong>! — zaskoczony Niezwykły usłyszał<br />
głos, a raczej szept. To chyba mówiła Nocznica…<br />
— Jakim cudem — zasta<strong>na</strong>wiał się — przecież psy ich podobno<br />
nie słyszą<br />
— Jesteś inny niż wszystkie psy, jesteś Niezwykły — powiedziała,<br />
a raczej wyszeptała tajemnicza zjawa, którą teraz<br />
nie tylko usłyszał, ale i zobaczył. Trudno się było oprzeć jej<br />
urokowi. Miała zwiewną, jasną suknię, idąc prawie nie dotykała<br />
ziemi, a ciemne włosy opadały jej <strong>na</strong> ramio<strong>na</strong>.<br />
— Nie jesteś w moim guście — powiedział w końcu Niezwykły,<br />
który zdecydowanie postanowił nie poddać się jej urokowi.<br />
I tak zresztą był psem, niezwykłym wprawdzie, ale jed<strong>na</strong>k<br />
psem.<br />
Miał wrażenie, że Nocznica jest obrażo<strong>na</strong>, dotąd nikt<br />
nie powiedział tak po prostu: — Nie jesteś w moim guście. Postanowiła,<br />
że musi zadbać o siebie…<br />
— Może jakaś kuracja odmładzające, albo trzeba będzie<br />
zmienić kolor włosów — westchnęła i dodała — Poradzę się<br />
swojego fryzjera.<br />
— Tak zrób! — pochwalił Niezwykły — A teraz gadaj — co<br />
wiesz o tajemnicy Utopców. Tylko nie kłam, bo cię zamęczę<br />
swoim szczekaniem, a jak już będę wielkim psem, to pogonię<br />
cię po polach tak skutecznie, że…<br />
— Dobra, dobra — przerwała mu Nocznica — powiem ci <strong>na</strong><br />
ucho.<br />
36
Janek stał obok i przyglądał się, jak zwiew<strong>na</strong> zjawa<br />
przecudnej urody o bladej twarzy i czarnych włosach mówi<br />
coś cichutko do jego psa, po czym znika tak <strong>na</strong>gle, jak się pojawiła.<br />
Janek nie mógł się doczekać, kiedy jego szczeniak opowie<br />
o tajemnicy Utopców.<br />
— To proste! One uwielbiają kapuśniak!<br />
— Co uwielbiają<br />
— To taka zupa. Niektórzy <strong>na</strong>zywają ją kwaśnicą. Nocznica<br />
ją dla nich ugotuje. Zmusiłem ją do tego — dodał po chwili<br />
i z wyraźną dumą uniósł łebek do góry.<br />
Janek nie zdążył się <strong>na</strong>wet porządnie zdziwić, gdy po chwili<br />
od strony strumyka dobiegło mlaskanie, chlipanie i pomrukiwanie.<br />
— Jest kapuśniak! Teraz o bożym świecie nie wiedzą!<br />
W nogi!<br />
Niezwykły przejął dowodzenie. Żad<strong>na</strong> przeszkoda nie<br />
dzieliła ich od chaty stajennego Lutogniewa.<br />
Zwykła drewnia<strong>na</strong> chałupa, dość zaniedba<strong>na</strong> i mrocz<strong>na</strong>,<br />
zamknięta była niedbale <strong>na</strong> skobel. Wpadli do środka<br />
i stanęli niepewni, co dalej zrobić. Jak się ratuje księżniczki<br />
— zasta<strong>na</strong>wiał się Janek. Nigdy dotąd żadnej nie<br />
uratował i czuł się trochę skrępowany. Za to Niezwykły był<br />
pewny siebie. Ciemność mu <strong>na</strong>jwyraźniej nie przeszkadzała.<br />
Miał swój niezawodny węch i on właśnie podpowiadał mu,<br />
że w rogu izby są jacyś ludzie, a dokładniej — dwie kobiety.<br />
— No tak! To muszą być kobiety! Perfumy i to dwa różne rodzaje.<br />
Pachniało fiołkami i konwaliami, a przecież ten stary<br />
grubas <strong>na</strong> pewno nie miał tutaj wazonów z kwiatami! Nie!<br />
37
To musiała być księżniczka Marta i jej dama dworu.<br />
Powiedział o swoim odkryciu Jankowi, a on, nie <strong>na</strong>myślając<br />
się długo, przystąpił do uwalniania księżniczki i jej towarzyszki.<br />
Był przeko<strong>na</strong>ny, że będą zachwycone. Jed<strong>na</strong> z nich owszem,<br />
cieszyła się <strong>na</strong>jwyraźniej, że ktoś rozwiązał jej ręce,<br />
ale druga, od momentu, kiedy mogła mówić (obie miały zakneblowane<br />
usta), obsypała Janka samymi pretensjami, których<br />
on się nie spodziewał.<br />
— Ty prostaku! Jak śmiesz stać obok mnie! Na kola<strong>na</strong>!<br />
Tylko nie myśl, że skoro mnie uwolnisz, zostanę twoją<br />
żoną! W żadnym razie! Nie jesteś w moim typie! Zresztą,<br />
ja mam inne plany! Uważaj! Podrzesz mi sukienkę! Zachowujesz<br />
się jak słoń w składzie porcelany! Jesteś niezgrabny<br />
i z całą pewnością w ogóle nie wziąłeś odpowiedniej ilości<br />
lekcji dobrych manier!<br />
— Przestań gadać! Jesteś głupia! W życiu się z tobą nie<br />
ożenię! Chciałbym mieć żonę małomówną! Słyszysz! Mało-mów-ną!<br />
— ryknął <strong>na</strong>gle Janek.<br />
— Aha! — mruknął dużo ciszej Niezwykły. — Zdenerwowała<br />
go w końcu. — Ta pyskata to pewnie księżniczka Marta.<br />
Szczerze mówiąc, zupełnie i<strong>na</strong>czej ją sobie wyobrażałem.<br />
Tymczasem księżniczce odjęło mowę. Zuchwały młodzieniec<br />
tak ją zaskoczył swoją zuchwałością, że nie od razu<br />
z<strong>na</strong>lazła słowa, które mogłyby go dostatecznie pognębić.<br />
Zanim je z<strong>na</strong>lazła, Janek zapytał rzeczowo:<br />
— Idziesz, czy nie Twoja dama ma <strong>na</strong>jwyraźniej więcej oleju<br />
w głowie, niż ty. Za chwilę będzie <strong>na</strong>d strumieniem.<br />
— A<strong>na</strong>stazja! — zawołała przestraszo<strong>na</strong> <strong>na</strong>gle księżniczka<br />
Marta — A<strong>na</strong>stazja! Zaczekaj! Ani chwili dłużej nie<br />
38
zostanę w towarzystwie tego nieokrzesanego gbura i jego,<br />
pożal się Boże — psa!<br />
W tym momencie spojrzała z pogardą w stronę Niezwykłego,<br />
który poczuł się urażony i nie omieszkał o tym powiedzieć.<br />
Użył wprawdzie dość eleganckich, ale i dość dosadnych<br />
słów.<br />
— Droga księżniczko! Jestem zaszczycony, że mogę cię<br />
ratować, ale jed<strong>na</strong>k domagam się mimo wszystko szacunku.<br />
Nie jestem byle kim. Pozwól, że się przedstawię. Nazywam<br />
się Niezwykły.<br />
Księżniczka, idąc w stronę zgiętej w pokornym ukłonie<br />
A<strong>na</strong>stazji, zasta<strong>na</strong>wiała się <strong>na</strong>d kwestią, która do tej pory<br />
umknęła jej uwadze — Dlaczego ten pies mówi Kim są ci<br />
dziwni przybysze i skąd wiedzieli, że o<strong>na</strong> tu jest i że trzeba<br />
ją uwolnić Zwabiono ją tu <strong>na</strong> rzekomą lekcję tańca i dobrych<br />
manier, której miał jej udzielić <strong>na</strong>jlepszy <strong>na</strong>uczyciel<br />
z Francji. Wszystko odbyć się miało w tajemnicy, bo <strong>na</strong>uczyciel<br />
musiał się ukrywać. Chodziło o jakieś polityczne<br />
układy, o których nie miała zielonego pojęcia.<br />
Tymczasem żadnego <strong>na</strong>uczyciela nie było, a ten gburowaty<br />
i nieokrzesany stajenny zamknął ją i A<strong>na</strong>stazję i odjechał.<br />
— Właśnie — zastanowiła się — i ten, i tamten jest gburowaty<br />
i nieokrzesany. Ten, który ją uratował chyba <strong>na</strong>wet bardziej.<br />
Nie raczył się <strong>na</strong>wet przedstawić — myślała idąc szybko<br />
za nim. Dawno już zgubiła pantofelki (<strong>na</strong>jnowszy krzyk<br />
mody), szła jed<strong>na</strong>k dalej, bo wiedziała, że musi w końcu jakoś<br />
z<strong>na</strong>leźć się w domu, to z<strong>na</strong>czy w zamku, a ten, który ją<br />
uwolnił, <strong>na</strong>wet nie spogląda w jej stronę. Na szczęście zobaczyła<br />
Garde<strong>na</strong>.<br />
41
— Jesteś! Koniku <strong>na</strong>jdroższy! To twoja zasługa! Na pewno!<br />
To ty sprowadziłeś pomoc, prawda — Księżniczka gładziła<br />
łeb konia, a Janek znieruchomiał <strong>na</strong> chwilę, bo dopiero teraz<br />
zobaczył, że Marta jest po prostu pięk<strong>na</strong>. Nie potrafił<br />
opisać ani <strong>na</strong>zwać tej urody, ale było w niej coś… No było<br />
coś takiego, że… Zresztą, mniejsza z tym — pomyślał odzyskując<br />
równowagę i zdolność trzeźwej oceny sytuacji.<br />
Ucieszył się, kiedy zobaczył, że Garden nie jest jedynym<br />
koniem stojącym <strong>na</strong> polanie. Kiedy on i Niezwykły uwalniali<br />
księżniczkę, ze stajni przybyły jeszcze dwa. Jednym<br />
z nich był Kary. To on zapewne wpadł <strong>na</strong> pomysł, żeby<br />
dołączyć do tych, którzy szukają uwięzionej Marty.<br />
Teraz już tylko trzeba było dosiąść koni i pędzić do zamku.<br />
***<br />
Okoliczności uwolnienia księżniczki z chaty odrażającego<br />
stajennego zostały opisane wczoraj wieczorem. Teraz Marta siedziała<br />
w kuchni z sekretnikiem <strong>na</strong> kola<strong>na</strong>ch i opowiadała mamie<br />
o tym co i jakim tonem powiedziała jej rano dum<strong>na</strong> i nieuprzejma<br />
Kamila.<br />
— Cóż, twoja koleżanka jest wścibska, a to nie jest dobra cecha<br />
— powiedziała mama Róża, kiedy usłyszała, co się wydarzyło.<br />
— To nie jest moja koleżanka — od razu zaprotestowała Marta.<br />
— Mniejsza z tym, jest wścibska, w dodatku lubi ludziom sprawiać<br />
przykrość — to też jest zachowanie, którego powin<strong>na</strong> się<br />
wstydzić. — Mama wyraźnie była po stronie swojej córki. Nic<br />
dziwnego — po pierwsze — mama to mama, a po drugie — razem<br />
pisały opowiadanie o Modrzewiowym Królestwie, więc skoro<br />
Kamila uważała, że jest ono dziecinne i <strong>na</strong>iwne, krytykowała<br />
nie tylko Martę.<br />
— Cóż — zdarza się — podsumowała mama i tak zakończyła roz-<br />
42
mowę. Dodała jeszcze, że mimo wszystko, trzeba się jakoś dogadać,<br />
bo Kamila jest ich sąsiadką, a w dodatku od września będzie<br />
z Martą chodziła do tej samej szkoły, a <strong>na</strong>wet klasy.<br />
— Słucham! — tego już było za wiele. Nie dość, że jest zarozumiała<br />
i wścibska, że uwielbia krytykować innych, a sama uważa<br />
się za ósmy cud świata — to jeszcze będzie w tej samej szkole!<br />
Marta miała zły humor już do końca dnia.<br />
ROZDZIAŁ VI<br />
Kamila musiała prowadzić zdrowy tryb życia — tak zdecydowała<br />
jej energicz<strong>na</strong> mama<br />
— Skoro mieszkamy <strong>na</strong> wsi… Nieważne, czy jesteśmy tym zachwycone,<br />
czy nie…<br />
— Ja nie jestem zachwyco<strong>na</strong> — wtrąciła szybko Kamila.<br />
— Wiem — pani Marceli<strong>na</strong> po raz kolejny przyjęła do wiadomości<br />
uwagi i opinię córki i kontynuowała zaczętą myśl.<br />
— Otóż, <strong>na</strong> wsi wypada dobrze się odżywiać, przebywać <strong>na</strong><br />
świeżym powietrzu, żeby dobrze wyglądać.<br />
Uwaga <strong>na</strong> temat wyglądu nieco zainteresowała obrażoną<br />
pannicę.<br />
— To co mam robić — zapytała już nieco mniej niechętnie.<br />
— Nie wiem, pojedź gdzieś <strong>na</strong> rowerze, albo pospaceruj, może<br />
idź do tych Malinowskich z sąsiedztwa. Są zupełnie znośni. I pobaw<br />
się z tą ich córką…<br />
Pani Marceli<strong>na</strong> mówiąc to wszystko układała dokumenty<br />
w eleganckiej teczce w niebieskie wzorki i w tym momencie<br />
przerwała <strong>na</strong> chwilę swoje zajęcie, bo usiłowała skupić się <strong>na</strong><br />
przypomi<strong>na</strong>niu sobie pospolitego imienia tej dziwnie ruchliwej<br />
dziewczynki.<br />
— Marta, ma <strong>na</strong> imię Marta — bąknęła Kamila i zaraz dodała:<br />
43
— Nie będę się z nią bawić. Chyba jej nie lubię…<br />
— Jak chcesz — mamie było wszystko jedno. Chciała mieć trochę<br />
spokoju, więc dodała zachęcająco:<br />
— Jest przyzwoita pogoda. Idź <strong>na</strong> spacer, <strong>na</strong>bierzesz kolorów.<br />
Dobrze ci to zrobi.<br />
Powiedziawszy to wszystko ostatecznie skupiła się <strong>na</strong> pracy.<br />
Pogoda była rzeczywiście niezła, a <strong>na</strong>wet, moż<strong>na</strong> powiedzieć,<br />
pięk<strong>na</strong>. Poran<strong>na</strong> burza orzeźwiła powietrze, więc popołudniowe<br />
słońce nie prażyło, ale ogrzewało i rozświetlało ponurą rzeczywistość<br />
tej straszliwie i bez<strong>na</strong>dziejnie nudnej Wsi, w której zły<br />
los kazał jej teraz wegetować. Niezupełnie wiedziała, co z<strong>na</strong>czy<br />
to przygnębiające słowo, ale słyszała w telewizji, że jakieś biedne<br />
rodziny wegetują <strong>na</strong> granicy ubóstwa. Biedne rodziny, które<br />
przy tej okazji pokazano, wydawały się być tak bardzo nieszczęśliwe,<br />
jak o<strong>na</strong> teraz. Skoro więc zamiast „mieszkają” mówiono<br />
„wegetują”, widocznie to słowo w pełni oddawało ich tragedię<br />
i <strong>na</strong>dawało się dosko<strong>na</strong>le do opisu jej tragedii i opłakanego<br />
położenia, w jakim się z<strong>na</strong>lazła tego lata.<br />
Rozmyślając o tym wszystkim wyszła z domu i skierowała<br />
się w stronę lasu. Wtem stanęła jak wryta, bo oto niespodziewanie<br />
tuż obok niej przemknął jakiś chłopczyk <strong>na</strong> rowerze. Rower<br />
chyba nie miał hamulców, albo chłopczyk nie wiedział, że istnieją<br />
i moż<strong>na</strong> ich użyć, kiedy się zjeżdża ze stromej górki.<br />
Droga, która prowadziła w stronę lasu, była stroma, dość wyboista<br />
i wąska. Samochody dojeżdżały tylko do dwóch ostatnich<br />
domów <strong>na</strong> ulicy Jaśminowej. Tylko do tego miejsca tę ulicę, a raczej<br />
drogę pokryto asfaltem. Dalsza jej część <strong>na</strong>dal <strong>na</strong>zywała się<br />
szumnie ulicą Jaśminową, ale przypomi<strong>na</strong>ła raczej polną miedzę<br />
lub dróżkę. Nic dziwnego, skoro wiodła prosto do lasu. Tam samochodem<br />
nikt się nie wybierał, bo po co Czasem tylko przejeżdżał<br />
leśniczy Ryszard Sośnicki — wąsaty, sympatyczny pan w średnim<br />
wieku, który nosił zielony kapelusz, zielony mundur i przemieszczał<br />
się zielonym terenowym autem.<br />
44
Kamila nie poz<strong>na</strong>ła jeszcze Ryszarda Sośnickiego, a szkoda,<br />
bo widok jego radosnej czerstwej twarzy a także jego wesołe<br />
opowieści, <strong>na</strong> ogół poprawiały innym <strong>na</strong>strój. Tymczasem zamiast<br />
zadowolonego z życia leśniczego, Kamila zobaczyła małoletniego,<br />
szalonego i nieobliczalnego kolarza.<br />
— Cześć, jestem Julek. A ty — usłyszała zdumio<strong>na</strong>, kiedy zeszła<br />
w dół, gdzie mały się zatrzymał.<br />
— A ja nie — odpowiedziała nieuprzejmie.<br />
— Wiem, że nie. Jesteś przecież babą, a ja chłopczem!<br />
— Nie jestem żadną babą — zaprotestowała.<br />
— No to dziepczyną.<br />
— Dziewczyną — poprawiła go odruchowo, chociaż nie zamierzała<br />
wdawać się w pogawędkę z wyraźnie młodszym od siebie<br />
wesołym blondynkiem trzymającym śmieszny niebieski rower<br />
marki „Reksio”.<br />
Drgnęła, kiedy usłyszała za sobą głos:<br />
— Chodź tu Julek, bo cię jeszcze ktoś porwie, a ja miałem cię pilnować.<br />
— Ale tu jest dziepczy<strong>na</strong> — Julek <strong>na</strong>jwyraźniej miał ochotę zawrzeć<br />
bliższą z<strong>na</strong>jomość z Kamilą.<br />
— Dziewczy<strong>na</strong> — poprawiła go znowu, tym razem nie myśląc<br />
<strong>na</strong>wet o tym, co mówi, ponieważ przyglądała się temu komuś,<br />
kto twierdził, że zajmuje się pilnowaniem rajdowca <strong>na</strong> niebieskim<br />
„Reksiu”. Byli podobni do siebie. Mieli krótkie blond włosy<br />
i śmiejące się oczy, ale ten nowy był wyraźnie starszy — dużo<br />
starszy.<br />
— On już <strong>na</strong> pewno chodzi do gim<strong>na</strong>zjum, albo <strong>na</strong>wet do liceum<br />
— pomyślała i <strong>na</strong>gle postanowiła: <strong>na</strong> wszelki wypadek będzie<br />
uprzejma, zwłaszcza, że blondyn był modnie ubrany i bardzo<br />
przystojny. Było w nim coś takiego…<br />
— Fajny chłopak — powiedziała wskazując <strong>na</strong> trzymającego rower<br />
Julka, choć wcale tak nie uważała. Maluch, jej zdaniem, był<br />
pyskaty i głupi.<br />
45
— Pewnie że fajny. To mój brat, a ja mam <strong>na</strong> imię Janek — powiedział<br />
wysoki blondyn, który zdążył podejść bliżej i stanął tak, że<br />
aby <strong>na</strong> niego spojrzeć, musiała zadzierać głowę.<br />
— Jestem Kamila — wyciągnęła rękę <strong>na</strong> powitanie.<br />
— Widzisz, czyli dziepczy<strong>na</strong> — upierał się Julek.<br />
— Dziewczy<strong>na</strong> — znów uważała za stosowne wtrącić Kamila.<br />
— Nie ma sensu go poprawiać — niedbale machnął ręką starszy<br />
brat. On ma swój język. Jeszcze się przeko<strong>na</strong>sz — mówił, zabierając<br />
niebieskiego „Reksia” i ciągnąc za rękę nieco opierającego<br />
się brata. Wyraźnie szli w przeciwną stronę, niż wiodła trasa jej<br />
popołudniowego spaceru.<br />
— Cześć — powiedziała z żalem, choć humor jej trochę poprawiło<br />
zdanie, w którym Janek obiecywał, że o<strong>na</strong> jeszcze się przeko<strong>na</strong>,<br />
jaki to Julek ma swój język. Przeko<strong>na</strong> się, czyli jest szansa,<br />
że jeszcze się spotkają. Janek wlecze się za tym malcem, więc<br />
pewnie opiekuje się nim. Skoro wypowiedzia<strong>na</strong> została obietnica<br />
spotkania małego rowerzysty, istnieje prawdopodobieństwo,<br />
że w jego pobliżu, tak jak teraz, będzie jego starszy brat.<br />
— Aha, to ty pewnie jesteś tą nową sąsiadką Marty, mojej kuzynki<br />
— usłyszała głos Janka, który przystanął <strong>na</strong> chwilę, żeby jej<br />
zadać pytanie.<br />
Julek tymczasem uwolnił rękę i dość niezgrabnie próbował<br />
wgramolić się <strong>na</strong> swojego „Reksia”.<br />
— Tak, jestem nowa. Mieszkam tu od niedaw<strong>na</strong> — odpowiedziała<br />
patrząc, jak Janek szybko i sprawnie opanował sytuację. Znów<br />
wziął niepokornego brata za rękę i znów ciągnął do góry jego<br />
zdezelowany rower.<br />
— Cześć, do zobaczenia — rzucił jeszcze <strong>na</strong> odchodnym i Kamili<br />
nie pozostało nic innego, jak odwrócić się i kontynuować swój<br />
rozpoczęty spacer, który teraz zrobił się jeszcze bardziej bez<strong>na</strong>dziejny<br />
i nudny, niż wydawał się być w momencie, kiedy wyszła<br />
z domu.<br />
— Taki Janek — myślała. On <strong>na</strong> pewno nie mieszka <strong>na</strong> wsi, pew-<br />
46
nie przyjechał tu tylko w odwiedziny. Jest dobrze ubrany, taki wyluzowany<br />
i nowoczesny. I umie rozmawiać z dziewczy<strong>na</strong>mi, <strong>na</strong>wet,<br />
jeśli są od niego kilka lat młodsze.<br />
— A swoją drogą — przypomniała sobie — ma <strong>na</strong> imię tak, jak<br />
właściciel kulawego pieska z opowieści Marty.<br />
— Szkoda, że nie mam rodzeństwa — myślała idąc przed siebie<br />
— koleżanki zostały w Warszawie, Gosia jedzie do nowej szkoły<br />
do Stanów, a Pauli<strong>na</strong> <strong>na</strong> wakacje do Tunezji. Tylko moja mama<br />
nie ma czasu i mówi, że w tym roku spędzę resztę wakacji <strong>na</strong><br />
wsi. Nawet jeśli w końcu spotkam się z Pauliną i Gosią, o czym<br />
im opowiem O nierasowym kocie sąsiadki<br />
Doszła już do głównej drogi. W międzyczasie przejechało nią<br />
kilka<strong>na</strong>ście samochodów. Trudno się dziwić. Była to jedy<strong>na</strong> droga<br />
prowadząca do cywilizowanego świata. Moż<strong>na</strong> się było nią<br />
dostać <strong>na</strong>wet do Gdańska.<br />
— Trzeba wracać — pomyślała, gdy wtem coś dziwnego zwróciło<br />
jej uwagę. Elegancki samochód, stalowy volkswagen passat<br />
zjechał <strong>na</strong> bok i zatrzymał się. Ktoś, kto siedział <strong>na</strong> tylnym siedzeniu,<br />
otworzył drzwiczki auta, wyrzucił coś i samochód gwałtownie<br />
ruszył.<br />
Już w trakcie jazdy drzwiczki samochodu zostały zamknięte.<br />
— Jak w sensacyjnych filmach — pomyślała Kamila.<br />
Tymczasem coś białego <strong>na</strong>jpierw chwilę leżało <strong>na</strong> poboczu,<br />
a potem <strong>na</strong>gle poruszyło się i pobiegło za odjeżdżającym<br />
autem. Kamila stała zdumio<strong>na</strong>. To był młody piesek. Niezgrabnie<br />
biegł i szczekał, ale nie miał żadnych szans. Po samochodzie<br />
zostało tylko wspomnienie. Mały psiak <strong>na</strong>jwyraźniej był zdezorientowany.<br />
Nie rozumiał, co się stało, ale Kamila dosko<strong>na</strong>le zrozumiała.<br />
Ktoś wyrzucił tego psa, a skoro tak — pewnie miał swoje<br />
powody. Może pies był chory albo wył po nocach, albo miał głupie<br />
psie pomysły.<br />
— Trzeba stąd iść i to jak <strong>na</strong>jszybciej — pomyślała — zresztą i tak<br />
postanowiłam, że będę już wracać do domu.<br />
47
Odwróciła się i, starając się nie zauważać małego psa, poszła<br />
z powrotem.<br />
Tymczasem szczeniak już nie biegł ani w stronę, w którą<br />
odjechali właściciele eleganckiego samochodu, ani w żadną<br />
inną. Stał i obwąchiwał miejsce, w którym go wyrzucono.<br />
Na koniec zrezygnowany pobiegł za dziewczynką, która szła<br />
w stronę lasu.<br />
Nie mógł biec tak szybko, jak biegają inne psy, ponieważ był<br />
psem kulawym. Owszem, był sympatyczny i dość beztroski, jak<br />
każdy mały psiak, ale jed<strong>na</strong> jego łapka była trochę krótsza, niż<br />
pozostałe. Mimo to dogonił wreszcie Kamilę, która <strong>na</strong>jpierw się<br />
zdziwiła, bo sądziła, że ten wyrzucony zwierzak poszedł sobie<br />
już dawno w inną stronę, a potem zauważyła, jak śmiesznie<br />
biegnie.<br />
— Aha! Już wiem. To jest wyrzutek — wyrzucony wyrzutek, którego<br />
tamta rodzi<strong>na</strong> nie chciała, bo jest chory. Nic dziwnego. Pies<br />
-kaleka, choćby <strong>na</strong>jpiękniejszy, zawsze będzie psem-kaleką.<br />
Tak myślała Kamila i szła coraz szybciej, żeby z<strong>na</strong>leźć się<br />
po drugiej stronie lasu w tym miejscu wyraźnie zwężającego<br />
się, bo sąsiadującego z ludzkimi siedzibami.<br />
Coś jed<strong>na</strong>k nie pozwalało jej, mimo wcześniejszego postanowienia,<br />
ignorować szczeniaka. Był tak ruchliwy i zabawny,<br />
że trzeba było rzucić <strong>na</strong> niego okiem, chociaż od czasu do<br />
czasu. Obwąchiwał kwiatki, kamienie, kłosy zboża rosnącego<br />
przy drodze, małe i duże drzewa w lesie i szyszki, i suche, zeszłoroczne<br />
liście. Przystawał i patrzył <strong>na</strong> Kamilę, a w oczach<br />
miał coś takiego… No — coś tak niezwykłego, jak gdyby już, już<br />
miał coś jej powiedzieć, więc nie mogła go tak po prostu zostawić.<br />
W dodatku przypomniała jej się ta głupia historia wymyślo<strong>na</strong><br />
przez Martę z sąsiedztwa i jej mamę. Nie dość, że przed<br />
chwilą spotkała Janka, to teraz prawie znikąd pojawił się kulawy<br />
pies. Tam też był pies. Niezwykły pies, który myślał i mówił<br />
tak, jak człowiek.<br />
48
Był taki sam, jak ten, który<br />
dreptał teraz blisko jej nóg,<br />
potykał się o kamyczki i grudki<br />
ziemi, a czasem czujnie <strong>na</strong>słuchiwał.<br />
Może liczył <strong>na</strong> to,<br />
że odezwie się jego pan lub<br />
pani — ten sam, który zostawił<br />
go <strong>na</strong> drodze we Wsi niedaleko<br />
Cieszy<strong>na</strong>. Może czuł to samo, co czuje człowiek, którego<br />
ktoś odrzuca, wyśmiewa, nie chce w swoim domu, w swojej<br />
klasie, w swojej grupie…<br />
Kamila spojrzała znów <strong>na</strong> psa, a spojrzenie to było życzliwe<br />
i przyjazne. Takiej twarzy Kamili jeszcze nie widział dotąd<br />
nikt z ulicy Jaśminowej. Taką twarz widział tylko jej nowy z<strong>na</strong>jomy<br />
— pies, który miał jedną łapkę zbyt krótką. Kamila już nie była<br />
tylko i wyłącznie zarozumiałą dziewczynką z Warszawy. Może<br />
<strong>na</strong>wet od tego momentu powoli zaczęła stawać się zupełnie inną<br />
osobą. Może ten pies rzeczywiście był zaczarowany, skoro dziewczynka<br />
zamyśliła się i powiedziała powoli i z <strong>na</strong>mysłem:<br />
— Wiesz co, <strong>na</strong>zwę cię: Niezwykły.<br />
Pies przystanął, spojrzał, chyba zrozumiał i zapamiętał.<br />
— Nie mam pojęcia o tym, jak zajmować się psem (pies ufnie<br />
obwąchiwał jej but) — ale może coś wymyślę. Jesteś pewnie<br />
głodny i zmęczony — stwierdziła w końcu. — Chodź ze mną do<br />
domu.<br />
Niezwykły poszedł, a jego poprzedni właściciele rozmawiali<br />
w samochodzie o tym, jak to dobrze, że skutecznie pozbyli się<br />
kulawego psa.<br />
***<br />
Mijały kolejne dni wakacji. Niektóre z nich uśmiechały się<br />
słońcem, inne płakały deszczem. Bywały też dni nijakie — ani<br />
49
słoneczne, ani deszczowe. Były takie, jak zachmurzone i obrażone<br />
dziecko, które jeszcze nie wie, czy ma wybuchnąć płaczem,<br />
czy też może lepiej roześmiać się i rozchmurzyć.<br />
Niezwykły zapomniał już chyba, że dawniej miał inny dom.<br />
Mieszkał od tygodnia w pięknym, przytulnym domu <strong>na</strong> ulicy Jaśminowej.<br />
W nocy popiskiwał i domagał się, żeby jego pani — Kamila,<br />
której oczy same zamykały się ze zmęczenia — wstawała<br />
z łóżka i towarzyszyła jego psim smutkom. Czasem zapomi<strong>na</strong>ł,<br />
że grzeczny pies nie robi z pokoju albo z przedpokoju ubikacji,<br />
nie wylewa mleka z miski i nie bawi się wszystkim, co leży <strong>na</strong><br />
podłodze — nie usiłuje zjeść dywanu i butów i nie wyciąga z odchylonej<br />
szuflady w szafie wszystkich skarpetek, które tam dotąd<br />
leżały starannie poukładane. Niezwykły był coraz bardziej<br />
szczęśliwy i uważał się za nowego mieszkańca domu przy ulicy<br />
Jaśminowej we Wsi pod Cieszynem. Może <strong>na</strong>wet nie wiedział,<br />
że ma <strong>na</strong> swoją nową panią zbawienny wpływ. To dzięki niemu<br />
Kamila częściej się śmiała i od czasu do czasu pomyślała, że życie,<br />
<strong>na</strong>wet <strong>na</strong> Wsi, wcale nie musi być wyłącznie nudne i bez<strong>na</strong>dziejne.<br />
ROZDZIAŁ VII<br />
Wstał rześki, słoneczny poranek. Marta, która obudziła się<br />
wcześnie i już zdążyła przywitać się ze swoim kotem — Złotkiem<br />
zwanym też Trzymalskim, ze zdziwieniem zauważyła, że Jacek<br />
też nie śpi. Dziwne… Jej bracia rzadko widywali <strong>na</strong> własne oczy<br />
rześkie poranki. Tymczasem teraz Jacek zajmował się czymś<br />
<strong>na</strong> podwórku i gołym okiem widać było, że nie jest zachwycony.<br />
Ciągnął drabinę, choć dziadek Antoni chciał go dogonić i pomóc,<br />
ale <strong>na</strong>jwyraźniej Jacek wolał wszystko zrobić sam i, co <strong>na</strong>jważniejsze,<br />
mieć to z głowy. Żeby się go już nikt nie czepiał.<br />
Przy<strong>na</strong>jmniej dzisiaj. Opowiedział Marcie, która dzielnie posta-<br />
50
nowiła mu pomagać, albo przy<strong>na</strong>jmniej towarzyszyć, że bladym<br />
świtem wywlókł go z łóżka dziadek Antoni.<br />
— Śpicie — zawołał — jeszcze śpicie A wiecie, co się stało<br />
W nocy lało jak nie wiem i woda zamiast do rynny leciała<br />
obok. Nowe rynny, nowy dach i co Słuchasz mnie, Jacek<br />
— Słucham — mruknął Jacek, ale kołdrę <strong>na</strong>ciągnął <strong>na</strong> uszy. Myślał,<br />
że może mu się to tylko śni. Nie śniło się, niestety. Dziadek<br />
uważał, że trzeba koniecznie, ale to koniecznie i nie za godzinę,<br />
tylko teraz, wziąć drabinę i wdrapać się po tej drabinie,<br />
no i sprawdzić, co u ciężkiego licha zatkało rynnę. Nową rynnę,<br />
jako się rzekło. Jeśli zaś chłopcy udają, że nie słyszą, to on pójdzie<br />
sam, ale żeby potem nie było, jak jemu się coś stanie…<br />
— Dobra! — Jacek <strong>na</strong>jwyraźniej wiedział już, że nic mu się nie<br />
śni, wszystko jest aż do bólu prawdziwe.<br />
Wstał i teraz ciągnął drabinę i zaciągnął ją pod dach tratując<br />
po drodze ogródek Róży Malinowskiej. Marta usłyszała, jak komentował<br />
głośno:<br />
— No tak, jakieś krzaki czy kwiatki, czy inne zielsko. Po co<br />
mama upiera się, że wszystko dookoła domu ma kwitnąć i „cieszyć<br />
oko”, skoro z tym jest tyle roboty, a jak już kwitnie — to parę<br />
dni, a potem trzeba zbierać to, co z tego kwitnącego czegoś spadło.<br />
Koszmar po prostu…<br />
Dziadek skomentował:<br />
— Jak mama to zobaczy, będzie awantura.<br />
Dziadek Antoni już oglądał rozmiary spustoszenia i informował<br />
Jacka o tym, co mama powie i co on o tym myśli.<br />
— W końcu nic się takiego nie stało, dziadku. Żaden się tak <strong>na</strong><br />
amen nie złamał. Trochę tylko się pogięły, ale same się pozbierają,<br />
zobaczysz.<br />
— Pozbierają, pozbierają — mamrotał dziadek i coś tam próbował<br />
postawić i wyprostować.<br />
— Może się kobiety od razu nie zorientują, że tędy wiódł drabinowy<br />
szlak. Może, ale to nic pewnego. Z daleka tak nie rzuca<br />
53
się w oczy, ale kiedy się podjedzie bliżej…Niedobrze… — mówił<br />
półgłosem.<br />
Stojąca w otwartym oknie pani Róża w tym momencie pomyślała,<br />
że z daleka też się rzuca, ale tę uwagę zostawiła dla<br />
siebie.<br />
Tymczasem Jacek już oglądał rynnę i komentował.<br />
— No tak, wróble sobie w niej gniazdo <strong>na</strong> wiosnę zrobiły. Zapcha<strong>na</strong><br />
<strong>na</strong> amen. Nic dziwnego, że woda nie leci. Jak ma lecieć!<br />
Wyciągał z rynny jakieś trawy, małe gałązki i piórka, a potem<br />
rzucał wszystko jak popadnie <strong>na</strong> piękny, i aż do dzisiaj bardzo<br />
zadbany ogródek Róży Malinowskiej.<br />
— Jacek, powoli! Nie rób takiego spustoszenia! Mama cię pogoni.<br />
Nie dość, że krzaki są już w opłakanym stanie, to jeszcze <strong>na</strong><br />
te jej róże rzucasz byle jak paprochy z rynny — <strong>na</strong>rzekał dziadek.<br />
Moż<strong>na</strong> było mieć wrażenie, że Jacek nie słyszy. Wyrzucił<br />
wszystko, zlazł z drabiny i <strong>na</strong>jwyraźniej już przymierzał się, żeby<br />
tą samą drogą odtransportować ją z powrotem, kiedy z domu,<br />
ziewając, wyszedł Andrzej.<br />
— Nareszcie! Sam to zrobiłem! Żebyś chociaż palcem kiwnął, to<br />
nie. Weź tę drabinę. Odniesiemy. Ciężka jest. — Jacek, choć z <strong>na</strong>tury<br />
niezbyt rozmowny, zdobył się <strong>na</strong> dłuższą wypowiedź. Wiadomo<br />
było, że teraz już tryumfuje. Po pierwsze — jest po akcji. Po<br />
drugie — Andrzej, jego młodszy brat, <strong>na</strong> tę akcję nie zdążył i kiedy<br />
za chwilę rodzinka znów wymyśli jakąś robotę (a wymyśli,<br />
tego był pewien) — wyśle się Andrzeja. On — Jacek harował już<br />
przecież od samego ra<strong>na</strong> i to w dodatku sam. I teraz idzie wypocząć<br />
i niech nikt się nie odważy mu przeszkadzać.<br />
***<br />
Wszystko, co działo się wokół domu i wokół nieszczęsnej<br />
rynny, budziło spore zainteresowanie Złotka. Ciekawe, a <strong>na</strong>wet<br />
bardzo ciekawe były piórka, kawałki gałęzi i suchej trawy.<br />
Wszystko to od czasu do czasu spadało <strong>na</strong> trawę z czyszczo-<br />
54
nej przez Jacka rynny. Piórka zaś spadały prześlicznie, tak lekko<br />
i zwiewnie, że Złotek każde z nich musiał przywitać, kiedy<br />
dotykało ziemi. Zajęcie to było <strong>na</strong>dzwyczaj absorbujące, wymagało<br />
skupienia i uwagi, bo piórka spadały niespodziewanie. Wymagało<br />
również szybkości i refleksu, ponieważ spadały w różne<br />
miejsca. Złotek skakał, dwoił się i troił, żeby nie przegapić ani<br />
jednej przesyłki z nieba, a raczej z rynny.<br />
Niespodziewanie <strong>na</strong> podwórku z<strong>na</strong>lazł się wróg, a ponieważ<br />
kot nie spodziewał się dzisiaj żadnych wrogów, więc był zaskoczony.<br />
Oto jakiś obcy pies szedł po śladach, wyraźnie węszył<br />
i nosem prawie dotykał trawy. Stanął, podniósł łeb, a może<br />
lepiej powiedzieć — łebek — i chyba był równie zaskoczony, jak<br />
stojący przed nim kot. Z jednej strony stał jak posąg pies Niezwykły<br />
— z drugiej — kot Trzymalski zwany także Złotkiem.<br />
Jacek, który odniósł już drabinę i przy pomocy dziadka i Andrzeja<br />
zawiesił ją w garażu <strong>na</strong> specjalnych hakach, stał teraz<br />
i przyglądał się dziwnej scenie, jaka rozgrywała się tuż koło nieco<br />
zrujnowanych przez niego różanych klombów. Kot powinien był<br />
uciec, <strong>na</strong>jlepiej <strong>na</strong> drzewo, a pies pog<strong>na</strong>ć za nim i przy<strong>na</strong>jmniej<br />
udawać, że jest psem groźnym i zdolnym do wszystkiego.<br />
— Czy to jest pies obronny — spytał z powątpiewaniem dziadek.<br />
— Tak, trzeba go bronić — odpowiedział ze śmiechem Jacek, widząc,<br />
że to Trzymalski wyraźnie czuł się panem sytuacji, nie zamierzał<br />
się wycofać, a już z całą pewnością — nie miał <strong>na</strong>jmniejszego<br />
zamiaru uciekać <strong>na</strong> drzewo. Tymczasem Niezwykły był<br />
coraz bardziej zakłopotany, speszony, w końcu<br />
także przestraszony.<br />
Kot był <strong>na</strong> swoim terenie i widać, że postanowił<br />
ten teren oczyścić z intruzów. Niezwykły<br />
już był przy otwartej <strong>na</strong> oścież furtce,<br />
wreszcie za nią, a Trzymalski odprowadził<br />
go, czy raczej doprowadził do wyjścia i dumny<br />
wrócił do siebie.<br />
55
— To chyba ten nowy lokator z sąsiedniego domu — zauważył<br />
Jacek domyślnie. Słyszał o tym, że Kamila ma psa i że się nim<br />
opiekuje.<br />
— To musi być jed<strong>na</strong>k dobre i wrażliwe dziecko — cieszyła się<br />
babcia, zachwycając się dziewczynką z Warszawy, ale Marta<br />
wcale tak nie sądziła.<br />
„Dobre i wrażliwe dziecko” <strong>na</strong>dal nie uważało za konieczne<br />
odwiedzić ją, albo zaprosić do siebie, za to pies Kamili zaz<strong>na</strong>jomił<br />
się już rano z Malinowskimi, a po południu, kiedy po raz<br />
drugi tego dnia gościł <strong>na</strong> ich podwórku, miało się wrażenie, że<br />
już coraz mniej boi się Trzymalskiego. Nie uciekał, ale z szacunkiem<br />
i okazując ostrożność i respekt, chodził tymi samymi ścieżkami,<br />
które kot wybierał dla swoich wędrówek.<br />
ROZDZIAŁ VIII<br />
Wieczór zapowiadał się zwyczajnie i nikt nie domyślał się,<br />
że zwyczajny nie będzie.<br />
— Chcę pojechać do Kalifornii — upierała się Marta, ale nikt się<br />
specjalnie nie przejął tym jej oświadczeniem, bo zdanie takie<br />
słyszało się w tym domu przy<strong>na</strong>jmniej raz dziennie. W Kalifornii<br />
mieszkała Han<strong>na</strong>h — piosenkarka, idolka świeżo upieczonych<br />
<strong>na</strong>stolatek i prawie <strong>na</strong>stolatek.<br />
— No to jedź — mruknął tata z<strong>na</strong>d jakiejś gazety.<br />
— Pojadę!<br />
— Pojedziesz czy polecisz — Jacek był dokładny i precyzyjny.<br />
— Bo to jest daleko — wyjaśnił po chwili.<br />
Marta była zdumio<strong>na</strong>.<br />
— Pojadę! Jak daleko muszę jechać — chciała wiedzieć — dalej<br />
niż <strong>na</strong>d morze<br />
— Dziecko — powiedział ze zgrozą tata — oczywiście, że da-<br />
56
lej. I radzę ci, nie jedź tam, bo nie warto. Nic tam nie ma ciekawego.<br />
Cudze chwalicie, swego nie z<strong>na</strong>cie…. — zaczął przy okazji<br />
dydaktyczną część wieczornych kontaktów z rodziną, ale córeczka<br />
nie miała <strong>na</strong>jmniejszego zamiaru tego słuchać. Zresztą<br />
i tak nie zwracała uwagi <strong>na</strong> „swoje” i „cudze”. Usłyszała tylko<br />
początek i przypuszczenie, jakoby nic tam nie było (w Kalifornii,<br />
rzecz jas<strong>na</strong>).<br />
— Jak to, nic tam nie ma! — zawołała potężnym głosem. — J a k<br />
to nic! Tam jest Han<strong>na</strong>h!<br />
Zaskoczony tata zamilkł, bo nie przypuszczał, że jego maleńka<br />
córeczka może ryczeć jak trąba jerychońska. Mętnie kojarzył<br />
jakąś piosenkarko-uczennicę, bohaterkę <strong>na</strong>iwnych filmów dla<br />
<strong>na</strong>stoletnich ofiar show — biznesu i nie przypuszczał, że moda<br />
<strong>na</strong> jakąś Hanę dopadła i jego dziecko. Dopadła, pochłonęła i zawróciła<br />
w głowie do tego stopnia, że mała nie słucha, co on<br />
ważnego ma jej do powiedzenia. I ryczy, i wykrzykuje swoje, pożal<br />
się Boże, racje. Chciał coś mądrego dodać, ale nie zdążył, bo<br />
do domu wtargnęła Kamila i jej pies. Drzwi widać były otwarte<br />
i wpadła bez pukania, czy też innych grzecznościowych zachowań<br />
uprzedzających przybycie gościa.<br />
Zbigniew Malinowski, tata Marty, pomyślał, że to może sama<br />
tajemnicza Han<strong>na</strong>h, albo <strong>na</strong>stęp<strong>na</strong> <strong>na</strong>wiedzo<strong>na</strong> wielbicielka<br />
z oburzeniem reaguje <strong>na</strong> jawne lekceważenie gwiazdy i idolki<br />
<strong>na</strong> ulicy Jaśminowej we Wsi pod Cieszynem.<br />
Wszyscy szybko doszli do wniosku, że Kamila nie przychodzi<br />
zwyczajnie z wizytą. Po pierwsze, było już dość późno. Po drugie<br />
— ani o<strong>na</strong> sama ani nikt inny jej wieczornego wtargnięcia do<br />
sąsiadów nie zapowiadał. Po trzecie — nigdy tu dotąd nie przyszła,<br />
bo, jak się domyślano, ani o<strong>na</strong>, ani jej mama nie były zainteresowane<br />
zacieśnieniem dobrosąsiedzkich kontaktów. Po czwarte<br />
wreszcie i <strong>na</strong>jważniejsze — wyglądała <strong>na</strong> śmiertelnie przestraszoną,<br />
a nikt, a już <strong>na</strong> pewno nie Kamila, nie przychodzi z kurtuazyjną<br />
wizytą z tak szczerym i rzucającym się w oczy przerażeniem.<br />
57
Posadzono uprzejmie dziewczynkę <strong>na</strong> krześle, podano jej<br />
sok w szklance. Wypiła, ale chyba nie wiedziała, że pije. Pies położył<br />
się <strong>na</strong> podłodze.<br />
— Dziecko, czy coś się stało — zapytała ostrożnie mama Marty.<br />
— Tak, nie, nie wiem — odpowiedziała Kamila jednym tchem i bez<br />
<strong>na</strong>mysłu. Bez <strong>na</strong>mysłu — to pewne, bo taką odpowiedź mogła sobie<br />
spokojnie podarować. Nic nowego nie wniosła.<br />
— Cześć! Co jest, mała — Andrzej przed chwilą wszedł do pokoju,<br />
bo miał zamiar rzucić okiem <strong>na</strong> program telewizyjny, a program<br />
był w gazecie, a gazeta <strong>na</strong> stoliku. Teraz w mig pomyślał,<br />
że coś tu nie gra, bo <strong>na</strong> krześle siedzi blade dziewczę z wytrzeszczonymi<br />
oczami i przedstawia trzy sprzeczne komunikaty.<br />
Podszedł do Kamili, która w tym momencie z powodzeniem<br />
mogłaby grać rolę posągu obrazującego jakieś niewyobrażalnie<br />
dramatyczne emocje i dodał rozsądnie:<br />
— A gdzie mama<br />
To pytanie okazało się dużo prostsze i takie <strong>na</strong>turalne.<br />
— Mamy nie ma. Pracuje. Mama w ogóle dużo pracuje, więc jestem<br />
stale sama…<br />
— Biedactwo! — wyrwało się babci Irenie.<br />
To, co mówiła dalej Kamila, zabrzmiało jak wyuczo<strong>na</strong> prawda,<br />
w którą wierzy, albo stara się uwierzyć.<br />
— Jestem już duża, dam sobie radę!<br />
— Aha…. — zauważył Andrzej, a to „aha” oz<strong>na</strong>czało coś pomiędzy<br />
powątpiewaniem i przyjęciem do wiadomości.<br />
Wygłosiwszy oświadczenie o swej dorosłości, niespodziewany<br />
gość milczał.<br />
— Może coś zjesz… — ostrożnie zaczęła zwyczajowe uprzejmości<br />
pani Róża, ale nikomu nie dane było usłyszeć odpowiedzi, bo<br />
Marta spojrzała w okno i zawołała <strong>na</strong>gle ze zdziwieniem raczej<br />
niż strachem, choć strach byłby w tych okolicznościach bardziej<br />
<strong>na</strong> miejscu:<br />
— Jakieś światełka chodzą koło waszego domu!<br />
58
Kamila jeszcze bardziej przypomi<strong>na</strong>ła posąg, o ile moż<strong>na</strong> było<br />
jeszcze bardziej znieruchomieć, niż o<strong>na</strong> już <strong>na</strong> początku tej<br />
dziwnej wizyty, za to wszyscy pozostali rzucili się do okien.<br />
— Co jest — zaczął tata Marty, ale w tym samym momencie Kamila<br />
trochę oprzytomniała i <strong>na</strong>reszcie mgliście wprawdzie, ale<br />
jed<strong>na</strong>k, zaczęła wyjaśniać przyczynę, dla której zakłóciła wieczorny<br />
spokój rodzinie Malinowskich.<br />
— Ktoś chciał wejść, ale to nie była mama. Ktoś chciał wejść od<br />
ogrodu. Tam są takie duże oszklone drzwi. I ja wybiegłam. Z<strong>na</strong>czy<br />
tymi głównymi drzwiami. I…<br />
— Zamknęłaś je — spytał przytomnie Jacek.<br />
— Tak, <strong>na</strong> klucz.<br />
— Dziel<strong>na</strong> z ciebie smarkula — mruknął Jacek — bardziej do siebie,<br />
niż do niej, ale Kamila nie skomentowała faktu, że <strong>na</strong>zwał<br />
ją, no…. smarkulą po prostu.<br />
W pokoju zrobiło się cicho. Prawie wszyscy z <strong>na</strong>pięciem wpatrywali<br />
się w okno, a raczej w to „coś”, co było za oknem. Wyraźnie<br />
widać było sylwetki ludzi, którzy chodzili dokoła domu. Widać<br />
było, którędy chodzą, ponieważ mieli latarki i to w dodatku<br />
zapalone!<br />
— Złodzieje — zawyrokowała w końcu babcia Ire<strong>na</strong>. — Matko<br />
święta, złodzieje! Nic, tylko chcą ten dom okraść.<br />
— Biedne dziecko — te słowa skierowała do Kamili, do której teraz<br />
nieśmiało przysunęła się Marta. Wprawdzie nie zostały — jak<br />
marzyła — przyjaciółkami od serca, nie zostały <strong>na</strong>wet zwyczajnymi<br />
koleżankami, ale teraz to nie miało żadnego z<strong>na</strong>czenia. Trzeba<br />
było jej pomóc. Marta zabrała z jej rąk szklankę po soku, bo<br />
miała wrażenie, że za chwilę spadnie <strong>na</strong> podłogę (szklanka, nie<br />
Kamila, choć Kamili też niewiele brakowało). Babcia pogłaskała<br />
ją po głowie, wzięła za rękę i zawlokła do swojego pokoju. Za<br />
nimi poszła Marta i oczywiście pies. Cała reszta rodziny <strong>na</strong>radzała<br />
się gorączkowo. Konkretnej strategii nie udało się ustalić. Jedno<br />
było pewne. Coś trzeba koniecznie zrobić. Tylko co Dzwonić <strong>na</strong><br />
59
policję Do właścicielki Ale nie z<strong>na</strong>li numeru telefonu.<br />
— Może ta mała — z<strong>na</strong>czy jej córka — wie — podpowiedział podekscytowany<br />
Andrzej.<br />
— A co jej powiemy Obrabiają pani dom, a my tu sobie stoimy<br />
i oglądamy ciekawe widowisko… Może jed<strong>na</strong>k trzeba tam<br />
pójść i tych z latarkami przestraszyć…. — tata Marty widać doszedł<br />
do wniosku, że jako głowa rodziny ma pewne obowiązki,<br />
którym musi teraz sprostać.<br />
— Tato! A jeśli mają pistolet, albo co Przecież taki złodziej z pustymi<br />
rękami nie chodzi, ale z drugiej strony…. — Jacek rozważał<br />
„za” i „przeciw” planowanej ofensywy.<br />
— Zniknęli — przerwała tę dyskusję mama — zniknęli, z<strong>na</strong>czy<br />
zniknęły. Światła zniknęły. Nic nie widać.<br />
Rzeczywiście, <strong>na</strong>radzający się mężczyźni <strong>na</strong> czas dyskusji<br />
zaniechali tępego wpatrywania się w mrok oświetlony dwiema<br />
latarkami i teraz byli zdezorientowani.<br />
— Pewnie weszli jakoś do środka. Może przez ok<strong>na</strong> — głośno<br />
myślał tata.<br />
Nagle wszyscy drgnęli, bo głośne myślenie taty zostało przerwane<br />
czymś, co zabrzmiało jak wystrzał z armaty. Nie był to żaden<br />
wystrzał, rzecz jas<strong>na</strong>, ale zwykły dźwięk dzwonka do drzwi,<br />
jed<strong>na</strong>k w tych okolicznościach miał niezwykłą moc. Znów zrobiła<br />
się cisza.<br />
W pokoju babci, Kamila i Marta jednym susem wskoczyły<br />
pod kołdrę, którą od razu <strong>na</strong>ciągnęły <strong>na</strong> uszy. Starały się nie oddychać.<br />
— Spokojnie. Ktoś przyszedł. Nie złodziej, bo złodziej przecież<br />
nie dzwoni i nie uprzedza, że chce kogoś ograbić, ani też nie informuje,<br />
że właśnie ograbił sąsiada. — Mówiąc te słowa babcia<br />
kierowała się w stronę drzwi.<br />
— Ależ mamo! W dzisiejszych czasach nigdy nic nie wiadomo!<br />
Zbigniew Malinowski lubił swoją teściową, którą, zgodnie<br />
z tradycją <strong>na</strong>zywał mamą i nie chciał, żeby coś głupiego ją<br />
60
spotkało, więc sam poszedł do przedpokoju. Poza tym wiedział,<br />
że jest głową rodziny, a głowa rodziny to… głowa rodziny i już.<br />
Czasem musi tę głowę <strong>na</strong>rażać.<br />
Otworzył drzwi, a w tych drzwiach stali dwaj panowie. W rękach<br />
trzymali latarki.<br />
— Zbychu — powiedział jeden z nich — nie wiesz, czy u tych waszych<br />
sąsiadów ktoś jest Mamy tu uporządkować jutro ogród,<br />
chcieliśmy się trochę rozejrzeć, a tu — głucha cisza. Pomarli czy<br />
co Światło jest — ludzi nie ma. Wiesz coś o tym<br />
Zbychu, a właściwie Zbigniew wcale się nie zdziwił, że panowie<br />
z latarkami zwrócili się do niego w tak poufałej formie. Z<strong>na</strong>li<br />
się tu wszyscy dosko<strong>na</strong>le, a ci, których wzięto za złodziei, byli<br />
ogrodnikami, więc fakt, że widziano ich właśnie w ogrodzie, nie<br />
był niczym szczególnym. Ale dlaczego o tej porze!<br />
— Po nocy chcecie porządkować ten ogród, czy jak — tata Marty,<br />
Andrzeja i Jacka z<strong>na</strong>cząco puknął się w czoło, a babcia Ire<strong>na</strong>,<br />
która stała obok, powiedziała z wyraźną pretensją:<br />
— Dziecko wystraszyliście i tyle z was pożytku.<br />
Babcia mogła tak mówić do ogrodnika Piotra Lipowskiego<br />
i jego sy<strong>na</strong> — Pawła, bo z<strong>na</strong>ła ich dosko<strong>na</strong>le, rzec by moż<strong>na</strong><br />
— od pieluch. Nie jeden raz tu przychodzili posiedzieć, pogadać,<br />
a przy okazji nie odmawiali, kiedy babcia Ire<strong>na</strong> wyciągała<br />
ze spiżarni kołacz z serem. Nikt nie piekł podobnego kołacza<br />
z serem. Wiedzieli jedno — nie warto być innego zdania niż<br />
pani Ire<strong>na</strong>, bo nie warto ryzykować wymiany zdań, która mogłaby<br />
<strong>na</strong> przykład doprowadzić do zaniechania przyjacielskich odwiedzin.<br />
Bez odwiedzin może dałoby się przeżyć, ale bez kołacza<br />
z serem — <strong>na</strong> pewno nie.<br />
Kiedy więc teraz babcia Ire<strong>na</strong> zbeształa ogrodników jak sztubaków,<br />
a oni zaczęli czym prędzej tłumaczyć, że chcieli tylko<br />
zobaczyć, że nie wiedzieli nic o dziecku w domu, w dodatku<br />
o dziecku, którym nikt się nie opiekuje. A tak w ogóle to oni<br />
byli umówieni z tą panią Marceliną i o<strong>na</strong> powiedziała, że będzie<br />
61
czekać. Nic złego nie zrobili, a jeśli tak, to babcię i wszystkich innych<br />
przepraszają, a zwłaszcza dziecko, o którym była mowa.<br />
Dziecko, o którym była mowa nie miało o tych wyszukanych<br />
przeprosi<strong>na</strong>ch pojęcia, ponieważ <strong>na</strong>dal siedziało pod kołdrą.<br />
Nie siedziało samo. Kamila i Marta — dwie pannice nie odważyły<br />
się nie tylko wyjść z pokoju, ale <strong>na</strong>wet zrezygnować z dusznego<br />
i niewygodnego schowka.<br />
Wyciągnięto je prawie przemocą i wyjaśniano właśnie, że nie<br />
ma się czego bać i wszystko będzie dobrze, kiedy do sporej gromady<br />
domowników i niespodziewanych gości dołączyła promien<strong>na</strong><br />
i olśniewająco pięk<strong>na</strong> pani Marceli<strong>na</strong>.<br />
— A, jesteś córeczko — ćwierkała od progu — tak pomyślałam,<br />
drodzy państwo, że o<strong>na</strong> może tutaj przyszła. Nudziłaś się skarbie<br />
A przecież nie powin<strong>na</strong>ś. Masz tyle różnych atrakcji — kino<br />
domowe i nowy laptop i mnóstwo ubrań, które moż<strong>na</strong> przymierzać….<br />
Wymienianie tych zapierających dech w piersiach cudowności<br />
przerwał ogrodnik.<br />
— Dzień dobry, a raczej dobry wieczór. Byliśmy umówieni. Jestem….<br />
Ogrodnik Piotr nie dokończył, bo pani Marceli<strong>na</strong> miała jeszcze<br />
mnóstwo do powiedzenia i nie zamierzała zrezygnować z żadnego<br />
słowa, którym postanowiła uraczyć słuchaczy.<br />
— Ach tak — powiedziała — wyleciało mi jakoś z głowy, ale nic nie<br />
szkodzi. Prawda Taka jestem zagonio<strong>na</strong>, że doprawdy…<br />
Chyba nikt nie chciał dyskutować, potakiwać lub zaprzeczać.<br />
Zresztą nie bardzo moż<strong>na</strong> się było wtrącić, więc pani Marceli<strong>na</strong><br />
odniosła zapewne wrażenie, że sąsiedzi są mało towarzyscy<br />
i zaczęła się żeg<strong>na</strong>ć. Babcia tylko zdążyła powiedzieć, że jej<br />
córka się przestraszyła, ale ta wypowiedź babci utonęła w powodzi<br />
słów sąsiadki, która teraz już wychodziła i taszczyła ze<br />
sobą oszołomioną nieco córkę, jej psa i ogrodników tłumacząc<br />
im po drodze, że wszystko, co jutro zrobią w jej ogrodzie musi<br />
62
yć oszałamiające, cudowne, niepowtarzalne i perfekcyjne! Perfek-cyj-ne!<br />
Ogrodnicy mieli miny dość niewyraźne, mruknęli <strong>na</strong> odchodnym<br />
coś w rodzaju — Cześć, do widzenia — i wszyscy wyszli.<br />
Zrobiło się cicho.<br />
— Patrzcie, <strong>na</strong>wet nie podziękowała — powiedziała mama.<br />
— Ale kobieta — dodał tata nie wiadomo, czy z zachwytem<br />
i uz<strong>na</strong>niem, czy też wręcz przeciwnie. Nikt nie dociekał, co<br />
miał <strong>na</strong> myśli i tak zakończył się ten dziwny wieczór.<br />
ROZDZIAŁ IX<br />
Od czasu wieczornej przygody Kamila była dla Marty jak<br />
gdyby nieco bardziej uprzejma. Zauważała ją i mówiła: cześć,<br />
ale <strong>na</strong>dal nie było mowy ani o spotkaniach, ani — tym bardziej<br />
— o przyjaźni.<br />
— Pewnie nie chce zadawać się z kimś tak mało interesującym<br />
jak ja. Nigdy nie mieszkałam w dużych miastach, więc o czym<br />
moż<strong>na</strong> ze mną rozmawiać... Nie mam ani <strong>na</strong>jmodniejszych<br />
ubrań, ani tych wszystkich niezbędnych rzeczy, które reklamują<br />
w telewizji.<br />
Mama, której Marta zwierzyła się ze swoich smutków i smuteczków<br />
znów usłyszała, że jej córce nie podoba się zwykła<br />
miejscowość, która nie ma nic wspólnego z wielkim miastem,<br />
którą nie moż<strong>na</strong> się pochwalić i o której nic ciekawego nie moż<strong>na</strong><br />
opowiedzieć koleżance z wielkiego świata.<br />
Tymczasem mama z<strong>na</strong>ła wielki świat. Studiowała w dużym<br />
mieście — w Krakowie. Organizowano wystawy jej obrazów i wyjeżdżała<br />
<strong>na</strong> spotkania, które odbywały się także w dużych miastach.<br />
Kiedy mama stamtąd wracała, <strong>na</strong>jpierw obwieszczała<br />
całemu domowi — ścianom i mieszkańcom, że teraz dopiero<br />
63
jest w samym środku świata, że tu jest <strong>na</strong>jlepiej i że bardzo, ale<br />
to bardzo tęskniła za Wsią i ulicą Jaśminową.<br />
Marta długo była pew<strong>na</strong>, że mama Róża ma rację, ale teraz<br />
miała wątpliwości. Poważne wątpliwości. Odkąd Kamila zamieszkała<br />
po drugiej stronie drogi zwanej uroczyście ulicą Jaśminową,<br />
mama często musiała tłumaczyć i przekonywać, bo<br />
stale w rozmowach powracała tęsknota za ruchliwym i pełnym<br />
cudownych niespodzianek miastem.<br />
— Córeczko kocha<strong>na</strong>, przypomnij sobie, o ilu rzeczach ci opowiadałam,<br />
ile ciekawych miejsc jest w <strong>na</strong>szej Wsi, w ogóle <strong>na</strong><br />
Śląsku Cieszyńskim…<br />
— Ciekawych! Ciekawe może być tylko miasto, gdzie jest dużo<br />
ludzi, dużo sklepów i….<br />
W głosie córeczki była pewność, że mama nie ma racji i że<br />
niczego nie rozumie. Smut<strong>na</strong> wysłuchała w milczeniu powtarzanych<br />
w tym domu co jakiś czas opowieści mamy Róży, którą<br />
wspierała babcia Ire<strong>na</strong>, dorzucając z kuchni co jakiś czas różne<br />
uzupełnienia i szczegóły. Wszystko razem miało udowodnić, że<br />
nie ma bardziej interesującego i niezwykłego miejsca <strong>na</strong> calutkim<br />
świecie, niż jej własny dom, a także bliższa i dalsza okolica.<br />
Marcie przypomniano, że we Wsi jest stary drewniany kościół,<br />
dawny dwór szlachecki, piękne przydrożne kapliczki, wspaniałe<br />
trasy rowerowe, krajobrazy, świeże powietrze….<br />
— I jeszcze ten praczłowiek, który tu przylazł dawno temu. Widać<br />
mu się podobało…. — dorzucił Jacek, który siedział w swoim<br />
pokoju i <strong>na</strong>jwyraźniej słyszał całą rozmowę.<br />
— Nie mówi się „przylazł”… — mama bez skutku starała się<br />
uszlachetnić i udosko<strong>na</strong>lić niedbałe słownictwo <strong>na</strong>stoletnich synów.<br />
— Nieważne — Jacek miał swoje zdanie — i tak wiadomo, o co<br />
chodzi…<br />
Marta słuchała jednym uchem. Siedziała przy stole i bezmyślnie<br />
bawiła się łyżeczką, którą zabrała ze starej, srebrnej cu-<br />
64
kiernicy. Czuj<strong>na</strong> mama zabrała od razu łyżeczkę i przypomniała<br />
po raz nie wiadomo który:<br />
— Dziecko, to jest bardzo cen<strong>na</strong> rzecz, nie baw się, bo jeszcze<br />
coś zniszczysz. Tę cukiernicę moja babcia dostała od dziedziczki.<br />
To prawdziwy skarb.<br />
Słowo „skarb” wyraźnie zainteresowało zniechęconą słuchaczkę.<br />
Dotychczas o cukiernicy mówiło się zwykle: rodzin<strong>na</strong><br />
pamiątka. Nikt nie wspomi<strong>na</strong>ł o skarbie.<br />
— Skarb Jak to: „skarb” — zapytała wyraźnie ożywio<strong>na</strong> Marta<br />
i uważnie przyjrzała się cukiernicy. Była dość duża, srebr<strong>na</strong><br />
i ciężka. Stała <strong>na</strong> czterech śmiesznych i wykrzywionych nieco<br />
nóżkach, a razem z równie ozdobną łyżeczka stanowiła komplet.<br />
Od zawsze mama i babcia dbały o to, żeby cennej pamiątki<br />
rodzinnej nikt nie traktował z lekceważeniem, <strong>na</strong>jczęściej zamykano<br />
ją <strong>na</strong> cztery spusty w starym kredensie, który też <strong>na</strong>zywano<br />
rodzinną pamiątką. Należał bowiem do prababci Marianny<br />
i razem z nią przyjechał przed wielu laty z Wiednia.<br />
***<br />
Marta poszła <strong>na</strong> spacer. Potrzebowała czasu i samotności,<br />
żeby zastanowić się <strong>na</strong>d ważną sprawą. Chodziło o tajemnicę.<br />
Wielką tajemnicę. Dzisiaj, kiedy usłyszała słowo: „skarb”, pomyślała,<br />
że trzeba byłoby opowiedzieć komuś o dziwnym zdarzeniu,<br />
które miało miejsce niedawno. Stało się coś, co <strong>na</strong>leżało<br />
ukryć, zwłaszcza przed mamą i babcią. Otóż parę dni temu cukiernica,<br />
której nie wolno było dotykać,<br />
spadła <strong>na</strong> podłogę. Prawdę<br />
mówiąc sama nie spadła — Marta<br />
jej trochę w tym pomogła, bo przeszukiwała<br />
kuchenny kredens, mając<br />
<strong>na</strong>dzieję, że z<strong>na</strong>jdzie coś słodkiego<br />
do jedzenia. Nikogo nie było<br />
65
wtedy w domu — tylko o<strong>na</strong> i kot, nikt więc nie zauważył, że coś<br />
się stało, a kot przecież nikomu nic nie powiedział. Cukiernica<br />
nie ucierpiała podczas upadku, była solid<strong>na</strong> i trwała. Okazało<br />
się, że wewnątrz ukryty był schowek. Wyglądało to tak, jak gdyby<br />
miała drugie dno. W schowku, który <strong>na</strong>jwyraźniej otworzył<br />
się w wyniku upadku, była jakaś kartka. Marta wyciągnęła ją<br />
stamtąd, schowała do swojego pamiętnika i szybko zatrzasnęła<br />
to dziwne dno cukiernicy tak, żeby nikt się niczego nie domyślił.<br />
Tego samego dnia wieczorem Marta, zgasiwszy światło i zapaliwszy<br />
lampkę, spróbowała odczytać dziwny list, który był<br />
nie tylko stary, ale i niezrozumiały i ledwo czytelny. Zniechęciła<br />
się i poszła spać. Zapomniała o wszystkim i dopiero teraz, kiedy<br />
mama wspomniała o skarbie, zaczęła się intensywnie zasta<strong>na</strong>wiać.<br />
— Może trzeba opowiedzieć komuś o wszystkim — mówiła do<br />
siebie i do kotka — tylko komu<br />
Usiadła <strong>na</strong> ławce stojącej <strong>na</strong>d stawem. Przyglądała się rybkom<br />
pływającym tuż pod powierzchnią wody i ważkom, i różnym<br />
dziwnym żyjątkom, które siadały <strong>na</strong> liściach roślin okalających<br />
staw, lekko dotykały wody, wzlatywały w górę i znów siadały…<br />
— Mamie nie powiem.<br />
Zdenerwuje się, że mogłam<br />
zniszczyć tę jakąś<br />
rodzinną pamiątkę.<br />
Powie, że jestem nieostroż<strong>na</strong>,<br />
że jej nie słucham<br />
i tak dalej… Tata<br />
nie będzie chciał słuchać<br />
o jakiejś cukiernicy<br />
i zawoła mamę… Nie! Trzeba wtajemniczyć braci — postanowiła<br />
w końcu.<br />
66
Wstała, żeby zrealizować swoje postanowienie, ale usłyszała,<br />
że ktoś biegnie. Na schodach prowadzących do z<strong>na</strong>jdującego<br />
się w dole stawu, stanął sześcioletni kuzyn Julek, który oświadczył<br />
tryumfalnie:<br />
— A ja będę tu cały dzień, bo moja mama pojechała do sklepu!<br />
— Czyli z rozwiązania tajemnicy nici — przy<strong>na</strong>jmniej <strong>na</strong> razie<br />
— pomyślała smętnie. Wiedziała, że Julka w żadnym razie nie<br />
moż<strong>na</strong> informować o czymś, co nie powinno być od razu opowiedziane<br />
całemu światu. Julek mówił, co chciał i kiedy chciał.<br />
Teraz też mówił:<br />
— O! Rybki! Jakie czerwone! A wiesz co Ja chciałbym mieć złotą<br />
rybkę!<br />
— Dlaczego — zainteresowała się Marta.<br />
— Bo wtedy spełni moje trzy życzenia, żebym był bogaty, żebym<br />
miał dobrą ochronę i żebym umiał latać!<br />
Marta miała zupełnie inne życzenia, ale pod ręką i tak nie było<br />
złotej rybki, więc po co miała je teraz wymieniać.<br />
— Chodź Julek, pójdziemy <strong>na</strong> huśtawkę — powiedziała.<br />
I poszli.<br />
***<br />
Koniec sierpnia był deszczowy. Płakał razem z tymi, którym<br />
kończyły się wakacje. Była jed<strong>na</strong> zaleta ponurych dni, którą Marta<br />
od razu wykorzystała. Jej bracia siedzieli w domu, nie znikali<br />
<strong>na</strong> wycieczki rowerowe, więc moż<strong>na</strong> było z nimi spokojnie pogadać<br />
i wreszcie opowiedzieć o tajemnicy. Weszła do pokoju Andrzeja,<br />
który leżał <strong>na</strong> tapczanie i czytał któreś z jego ulubionych<br />
czasopism o rowerach górskich. Chcąc go oderwać od tego pasjonującego<br />
zajęcia zaczęła zachęcająco:<br />
— Chodź Andrzej, pójdziemy do mojego pokoju. Pooglądasz telewizor….<br />
— Już widziałem — mruknął niechętnie.<br />
— Nieważne. Chodzi o prawdziwą tajemnicę i skarb — powie-<br />
67
działa jednym tchem i zamilkła, czekając <strong>na</strong> reakcję brata. Brat<br />
zaś nie wyglądał <strong>na</strong> zachwyconego, ani <strong>na</strong>wet <strong>na</strong> zaskoczonego.<br />
— Aha — znowu jakaś głupia gra, albo jeszcze głupsza książka…<br />
— zaczął z powątpiewaniem.<br />
— Nie! — przerwała mu — To prawdziwa prawda! Najprawdziwsza!<br />
Tyle w tym zdaniu było emocji, że Andrzej usiadł, odłożył gazetę<br />
i zaczął się przyglądać swojej małej siostrzyczce.<br />
— No, gadaj — powiedział — tylko krótko i zwięźle.<br />
Na takie przyzwolenie czekała przejęta Marta. Z wypiekami<br />
<strong>na</strong> twarzy, domagając się przysięgi, że nikomu (no, może oprócz<br />
Jacka) nie zdradzi tajemnicy, <strong>na</strong>wet <strong>na</strong> torturach — opowiedziała<br />
o cukiernicy, o tym jak „niechcący i przez przypadek” ją zrzuciła<br />
i o kartce, która była w środku.<br />
Andrzej słuchał uważnie:<br />
— Daj ten list — powiedział tonem, jakim zapewne Napoleon rozkazywał<br />
swoim żołnierzom. Marta posłusznie podała starą kartkę.<br />
Andrzej z trudem odczytywał to, co <strong>na</strong> niej dawno temu <strong>na</strong>pisano<br />
atramentem — teraz już wyblakłym i ledwo widocznym.<br />
Droga Marianno!<br />
Byłaś dla mnie dobra również wtedy, kiedy inni odwrócili się ode<br />
mnie. Ludzie, którzy zabrali mój majątek, mogą zrobić krzywdę także<br />
tobie, skoro stanęłaś po mojej stronie. Kiedy umrę, będą domyślać<br />
się, że przekazałam Ci część moich bogactw. Niewiele mi ich pozostało,<br />
ale nie chciałabym, żeby Ci zabrali to, co do nich nie <strong>na</strong>leży. Postanowiłam<br />
ukryć część biżuterii, a Tobie pozostawić wskazówki, jak<br />
masz ją od<strong>na</strong>leźć. Dzięki temu u Ciebie w domu nic nie z<strong>na</strong>jdą, a Ty<br />
lub ktoś z Twojej rodziny odbierzecie wówczas zapłatę za serce, które<br />
mi okazałaś.<br />
68
Skoro czytasz te zdania, domyślasz się, dlaczego błagałam Cię,<br />
żebyś nigdy nikomu nie podarowała srebrnej cukiernicy, żebyś jej<br />
strzegła i traktowała jak prawdziwy skarb.<br />
Nigdy nie przestanę Ci być wdzięcz<strong>na</strong>, za to, że nie opuściłaś mnie<br />
w <strong>na</strong>jtrudniejszych chwilach mojego życia. Niech Ciebie i Twoją Rodzinę<br />
Bóg za to błogosławi!<br />
Czy pamiętasz, jak stary Franciszek złamał nogę<br />
Dziedziczka<br />
Andrzej skończył czytać, zamyślił się i powiedział:<br />
— Mała…<br />
— Nie mów do mnie: Mała — ostrzegła go Marta.<br />
— Dobra — zgodził się bez wahania — Przede wszystkim: nikomu<br />
ani słowa. Jasne — znów przemawiał jak Napoleon do adiutanta.<br />
— Jasne — bez <strong>na</strong>mysłu zgodziła się przejęta z<strong>na</strong>lazczyni listu.<br />
— Idziemy się <strong>na</strong>radzić z Jackiem — zawyrokował starszy brat,<br />
który już zorientował się, że tym razem małą Martę i jej tajemnicę<br />
trzeba potraktować bardzo poważnie.<br />
69
ROZDZIAŁ X<br />
Wielkimi krokami zbliżały się urodziny Róży Malinowskiej.<br />
Porządne urodziny muszą wiązać się — po pierwsze — ze żmudnymi<br />
i męczącymi przygotowaniami, a po drugie — z wizytą licznych<br />
gości. Marta i jej bracia zdawali sobie dosko<strong>na</strong>le sprawę<br />
z tego, że ta część urodzin mamy, która związa<strong>na</strong> jest z przygotowaniami,<br />
czyli pieczeniem, sprzątaniem i gotowaniem, jest<br />
<strong>na</strong>jbardziej nieprzyjem<strong>na</strong>. Dorośli bywają wówczas niecierpliwi<br />
i poirytowani i moż<strong>na</strong> oberwać za byle co. Dwa, a <strong>na</strong>wet trzy<br />
dni poprzedzające inwazję gości, <strong>na</strong>leżało przeczekać w bezpiecznym<br />
miejscu i nie rzucać się w oczy. Marta, Jacek i Andrzej<br />
starali się udowodnić, że nie istnieją. Mieli tyle ważnych spraw<br />
do omówienia. Jacek <strong>na</strong>jpierw długo tłumaczył siostrze, kim była<br />
Dziedziczka:<br />
— W <strong>na</strong>szej wsi jest dworek. Ludzie mówią o nim pałac, albo zómek,<br />
to z<strong>na</strong>czy zamek. Kiedyś, jeszcze przed wojną, tam mieszkali<br />
właściciele wsi. Oni byli dużo bogatsi, niż zwykli gospodarze.<br />
— A byli dobrzy, czy źli — chciała wiedzieć Marta, która musiała<br />
wszystkie nowe wiadomości uporządkować <strong>na</strong> swój własny<br />
sposób.<br />
— Różnie — odpowiedział zniecierpliwiony Jacek — jedni dobrzy,<br />
inni źli. Ta pani, z którą się przyjaźniła <strong>na</strong>sza prababka była podobno<br />
dobra, ale komunistów to nie obchodziło. Wszystko jej<br />
zabrali po wojnie — cały majątek, a o<strong>na</strong> musiała się wyprowadzić<br />
ze swojego domu, to z<strong>na</strong>czy z dworku szlacheckiego, zwanego<br />
też przez niektórych zómkiem albo pałacem. Umarła w <strong>Cieszynie</strong>,<br />
ale chciała, żeby ją pochowali w jej dawnym majątku i tu, we<br />
Wsi jest jej grób.<br />
Marta słuchała i rozumiała piąte przez dziesiąte. Kim byli komuniści,<br />
dlaczego zabrali tej pani majątek i czemu o<strong>na</strong> się <strong>na</strong> to<br />
70
zgodziła To wszystko było zbyt skomplikowane, ale Marta wiedziała,<br />
że jeśli zacznie wypytywać — Andrzej i Jacek — albo odeślą<br />
ją do mamy, albo powiedzą, że wszystko zrozumie, kiedy dorośnie.<br />
Bracia tymczasem zasta<strong>na</strong>wiali się, co <strong>na</strong>leżałoby zrobić<br />
z listem. Nie wątpili, że jest prawdziwy i mieli <strong>na</strong>dzieję, że<br />
skarb, o którym wspomi<strong>na</strong> Dziedziczka, <strong>na</strong>dal nie został od<strong>na</strong>leziony.<br />
— Chyba ktoś powiedziałby <strong>na</strong>m o tym — stwierdził Jacek, który<br />
cieszył się, że koniec wakacji zapowiada się dość interesująco,<br />
zwłaszcza, że pogoda wyraźnie się poprawiła.<br />
Inni domownicy, nie mając pojęcia o sensacyjnym odkryciu,<br />
jak co roku przygotowywali się do urodzin Pani Róży. Rodzeństwo<br />
<strong>na</strong>dal ukrywało się i starało się nie wejść nikomu w drogę.<br />
Niestety, zaaferowa<strong>na</strong> mama zauważyła Andrzeja, który w końcu<br />
zgłodniał i już nie mógł dłużej omijać kuchni...<br />
— A! Tu jesteś! — zawołała tryumfalnie.<br />
Andrzej wiedział z doświadczenia, że za chwilę z<strong>na</strong>jdzie mu<br />
coś do roboty i jeszcze przypomni sobie o Jacku, a <strong>na</strong>wet o małej<br />
siostrzyczce. Chcąc odwlec ten nieprzyjemny moment, udał<br />
ogromne zainteresowanie tym, co gotowało się w garnku.<br />
— Jak ładnie pachnie! — pochwalił uprzejmie i zapytał:<br />
— Co to jest<br />
— Sos słodko-kwaśny — odpowiedziała mama, która, jak zwykle,<br />
dała się <strong>na</strong>brać sprytnemu synowi i uwierzyła, że <strong>na</strong>prawdę<br />
zainteresowała go zawartość garnka.<br />
W tym momencie jed<strong>na</strong>k Andrzej już niczego nie musiał udawać.<br />
Naprawdę się zaangażował.<br />
— Że co — powiedział ze zgrozą — Sos słodko-kwaśny! Cóż to<br />
za głupia <strong>na</strong>zwa — Andrzej był szczerze oburzony.<br />
— To tak, jakbym powiedział… — tu <strong>na</strong> chwilę się zamyślił.<br />
— No tak jakbym powiedział: samochód piękno-brzydki!<br />
— Nie z<strong>na</strong>sz się <strong>na</strong> gotowaniu! — zawyrokowała mama i dodała<br />
— to jest bardzo dobry sos!<br />
71
Andrzej chciał się wymknąć z kuchni, ale babcia, która od<br />
wczesnego ra<strong>na</strong> była <strong>na</strong> posterunku, czyli, rzecz jas<strong>na</strong>, także<br />
w kuchni, poprosiła, żeby z<strong>na</strong>lazł Jacka i razem przynieśli<br />
i rozłożyli duży stół w pokoju, w którym posadzi się gości.<br />
— Aha! I jeszcze przynieście krzesła! Wszystkie krzesła z całego<br />
domu! — zawołała po chwili.<br />
Nie było rady.<br />
— Wakacje się kończą, człowiek będzie znowu harował jak ten<br />
głupi wół, a tu <strong>na</strong>wet porządnie wypocząć nie moż<strong>na</strong> — <strong>na</strong>rzekał<br />
i wspomi<strong>na</strong>ł jeszcze coś o przepracowaniu i niewolniczym<br />
wykorzystywaniu taniej siły roboczej. Wiadomo było, że Andrzej<br />
zrobi, co mu każą, ale musi sobie pomarudzić.<br />
Wczoraj tata zniecierpliwiony mętnymi tłumaczeniami synów<br />
dotyczącymi prac rzekomo wykonywanych <strong>na</strong> działce w ostatnim<br />
tygodniu, wielkim głosem domagał się pisemnego sprawozdania.<br />
— Napiszcie mi tu, w tym zeszycie — grzmiał <strong>na</strong> cały dom — co<br />
zrobiliście! Mówiąc te straszne słowa energicznie postukał palcem<br />
w otwarty zeszyt w kratkę, wręczył zdumionemu Jackowi<br />
długopis i zażądał:<br />
— Pisz!<br />
Jacek usiłował zebrać myśli. Prawdę mówiąc, niewiele zrobili<br />
w tym tygodniu, bo jazda <strong>na</strong> rowerze górskim wydawała się akurat<br />
być dużo atrakcyjniejsza, pożytecz<strong>na</strong>, potrzeb<strong>na</strong> dla zachowania<br />
odpowiedniej kondycji fizycznej, niż jakieś koszenie trawy.<br />
Co było robić Tata stał jak diabeł <strong>na</strong>d duszą i czekał <strong>na</strong> pisemne<br />
sprawozdanie. Przyszło jed<strong>na</strong>k wybawienie w postaci<br />
zielonego samochodu leśniczego. Samochód stanął <strong>na</strong> podwórku,<br />
wysiadł z niego zadowolony z siebie i z życia pan Rysiek Sośnicki,<br />
a wysiadłszy zawołał tak głośno, że nie sposób go było<br />
nie usłyszeć:<br />
— Zbychuuuuu! Podobno zbutwiały modrzew przechyla się<br />
w stronę twojego ogrodzenia! Trzeba go ściąć!!!<br />
72
Zbychu, czyli tata, chwilowo porzucił zeszyt, długopis i swoich<br />
synów, którzy dyskretnie odetchnęli z ulgą. Wiedzieli, że jakiś<br />
czas zajmie mu drobiazgowe planowanie akcji ści<strong>na</strong>nia wielkiego,<br />
choć zbutwiałego modrzewia, który istotnie, po wiosennych<br />
wichurach niebezpiecznie pochylił się i — jak zawyrokował dziadek<br />
Antoni — lada chwila przewróci się i zniszczy połowę płotu.<br />
— No! To krzywe drzewo <strong>na</strong>s uratowało — półgłosem powiedział<br />
Jacek.<br />
— Ale nie <strong>na</strong> długo! — rozsądnie zauważył Andrzej — Tata wróci<br />
i będzie się czepiał. Piszemy!<br />
Na szczęście zyskali czas do <strong>na</strong>mysłu i zamiast, zgodnie<br />
z prawdą <strong>na</strong>pisać: — W zeszłym tygodniu nie zrobiliśmy nic<br />
— wspólnymi siłami zredagowali dość obszerne sprawozdanie:<br />
1. Koszenie działki<br />
2. Przyniesienie suchych gałęzi z lasu<br />
3. Przygotowanie gałęzi do spalenia<br />
4. Próba spalenia gałęzi (nieuda<strong>na</strong>)<br />
5. Przyniesienie gazet i zapałek<br />
6. Ponow<strong>na</strong> próba spalenia gałęzi (tym razem uda<strong>na</strong>).<br />
Teraz, niechętnie rozpoczy<strong>na</strong>jąc akcję szukania krzeseł, Andrzej<br />
przypomniał sobie wczorajsze mozolne tworzenie sprawozdania.<br />
Tym razem przy<strong>na</strong>jmniej miał pewność, że ani babcia<br />
Ire<strong>na</strong>, ani mama Róża nie będą się domagały żadnych pisemnych<br />
zez<strong>na</strong>ń, tylko osobiście sprawdzą, czy wszystko zostało<br />
<strong>na</strong>leżycie przygotowane <strong>na</strong> przyjęcie gości.<br />
Tak rozmyślając, zerknął do pokoju Marty.<br />
— Mała! Dawaj krzesło! Mama kazała — zawołał już od progu.<br />
— Nie jestem mała! — jak zwykle zbuntowała się jego młodsza<br />
siostra, której bardzo było teraz potrzebne krzesło, ponieważ robiła<br />
laurkę dla mamy. Były <strong>na</strong> niej obrazki, <strong>na</strong> których zdecy-<br />
73
dowanie dominował kolor różowy i fioletowy — oba odblaskowe,<br />
czyli „świecące” — jak mawiała Marta.<br />
Teraz mozolnie przepisywała ułożony przez siebie wiersz.<br />
Andrzej zobaczył tekst, w którym każdy wyraz był uroczysty<br />
i niezwykły, bo został zapisany innym kolorem. Niektóre słowa,<br />
<strong>na</strong> przykład: aniołki, zapas — były żółte, więc ledwo widoczne,<br />
inne zaś — jak droga, sławią, chmurki — rzucały się w oczy dzięki<br />
swojej ciemnoczerwonej barwie. Dookoła tekstu były serduszka,<br />
motylki i uśmiechnięte buźki utrzymane w rozmaitej, ale obowiązkowo<br />
kontrastującej kolorystyce. Na stole leżało duże pudełko<br />
kredek z <strong>na</strong>pisem: „Czterdzieści osiem kolorów”. Wszystko<br />
było jasne. Prawie każdy kolor został wykorzystany.<br />
Andrzej, opanowawszy pierwszy szok i przyzwyczaiwszy<br />
wzrok do niecodziennych doz<strong>na</strong>ń, przeczytał półgłosem:<br />
Mamusiu droga, złota!<br />
Niech nie męczą Cię kłopoty,<br />
Niechaj szczęście wciąż Ci sprzyja,<br />
Niechaj doktor Cię omija,<br />
Niech samochód się nie psuje,<br />
Niech Ci chumor zawsze służy,<br />
Miej pieniędzy zapas duży<br />
A aniołków wdzięczne chórki<br />
Niech cię sławią po<strong>na</strong>d chmurki!<br />
— Ładne, bardzo ładne. Mama się ucieszy — pochwalił i po <strong>na</strong>myśle<br />
dodał z wahaniem:<br />
— Humor się chyba pisze przez samo „ha”, tak mi się zdaje, ale<br />
lepiej sprawdź w słowniku — dodał.<br />
— Aha! Krzesło ci <strong>na</strong> razie zostawię — poinformował <strong>na</strong> odchodnym<br />
i zostawił Martę wśród kredek, papieru i kleju z nierozwiązanym<br />
problemem ortograficznym.<br />
74
— Humor, czy chumor — wszystko jedno. Ważne, żeby przetrwać<br />
przygotowania do urodzin, bo kiedy już przyjdą goście, może<br />
być zupełnie sympatycznie. A swoją drogą, ciekawe, czy te <strong>na</strong>sze<br />
nowe sąsiadki będą <strong>na</strong> urodzi<strong>na</strong>ch mamy — zasta<strong>na</strong>wiał się<br />
Andrzej znosząc krzesła z pokoju <strong>na</strong> górze do pokoju, w którym<br />
„posadzi się gości”.<br />
Jacek do niego dołączył i, ponieważ pracowali, więc teraz nie<br />
starali się już ukrywać swojej obecności w domu — wręcz przeciwnie<br />
— byli hałaśliwi i rzucający się z oczy. Wyraźnie chcieli<br />
zostać zapamiętani, <strong>na</strong> wypadek, gdyby wieczorem znów ktoś<br />
próbował im udowodnić, że nic nie robili, a <strong>na</strong>wet wymagał pisemnych<br />
sprawozdań.<br />
W trakcie rozkładania stołu Jacek, usłyszawszy, dzięki otwartym<br />
oknom, rozmowę <strong>na</strong> podwórku, <strong>na</strong>kazał Andrzejowi całkowite<br />
milczenie. Teraz z <strong>na</strong>tężoną uwagę słuchali obaj.<br />
— Ja nie mogę — jęknął Andrzej — oni ciągle o tym drzewie. Od<br />
wczoraj bez przerwy coś z kimś ustalają. Oni chcą to drzewo nie<br />
tylko ściąć, ale pociąć <strong>na</strong> kawałki! Znowu! Ty wiesz, co to z<strong>na</strong>czy<br />
— Wiem — Jacek też był zrezygnowany.<br />
Nie pierwszy raz przyszło im się zmagać z czymś, co trzeba było<br />
tylko „pociąć <strong>na</strong> kawałki”. Wiedzieli już, że to zajęcie jest gorsze<br />
<strong>na</strong>wet niż koszenie trawy!<br />
— No to wakacje, wakacje i po wakacjach! — podsumował ponuro<br />
Andrzej.<br />
— Skończyliście — zapytała mama, której widać podejrza<strong>na</strong><br />
wydawała się długa nieobecność pomocników.<br />
— Tak — Jacek wszedłszy do kuchni, rzucił okiem <strong>na</strong> piec i zauważył,<br />
że w garnkach coś się gotuje, poczuł też, że to „coś”<br />
smakowicie pachnie. Na szczęście nie pytał, jak się <strong>na</strong>zywa, bo<br />
pewnie też zdziwiłaby go <strong>na</strong>zwa: sos słodko-kwaśny.<br />
— Mogę zjeść<br />
75
— Możesz — mama ochoczo <strong>na</strong>lewała jakąś zupę, czy potrawkę,<br />
bo zawsze cieszyła się, ilekroć ktoś docenił jej kuli<strong>na</strong>rne talenty.<br />
Jacek położył talerz <strong>na</strong> kawałku wolnego miejsca <strong>na</strong> jednej z szafek,<br />
ale babcia zaprotestowała:<br />
— Idź do pokoju! — powiedziała — Tu jest taka kuchen<strong>na</strong> atmosfera.<br />
Sterta garnków, bałagan…<br />
— Okey! — Jacek nie protestował — Idę do pokoju!<br />
Wychodząc z kuchni dodał jeszcze:<br />
— Tam będzie za to pokojowa atmosfera!<br />
— Dobre! — powiedziała z uz<strong>na</strong>niem mama Róża, która, chociaż<br />
była malarką, bardzo lubiła językowe skojarzenia i dowcipy.<br />
W pokoju jej synowie, rozkoszując się pokojową atmosferą,<br />
a raczej świętym spokojem, <strong>na</strong>radzali się, jak uniknąć zajęć,<br />
które ich niebawem czekają. Dzisiejszy dzień też nie zapowiada<br />
się pod tym względem różowo. Siedzieli zgnębieni <strong>na</strong> fotelach,<br />
aż <strong>na</strong>gle Andrzej wpadł <strong>na</strong> genialny pomysł:<br />
— Wiesz co! Dzisiaj ogłosimy strajk włoski!<br />
— A <strong>na</strong> czym on polega — chciał się upewnić Jacek.<br />
— Trzeba robić wszystko sto razy wolniej, niż zwykle.<br />
Jacek przyjrzał mu się krytycznie i powiedział:<br />
— Aha! W ramach tego strajku będziesz siedział wolniej, niż teraz<br />
siedzisz<br />
W tym momencie weszła zadowolo<strong>na</strong> Marta.<br />
— Mama mówi, że macie się mną opiekować i mamy pójść razem<br />
do stajni pa<strong>na</strong> Macieja.<br />
— Czemu nie Możemy pójść! — zgodzili się ochoczo. Obaj błyskawicznie<br />
ocenili sytuację. Ze strajku zrezygnowali, a zajęcie<br />
polegające <strong>na</strong> pilnowaniu Marty jeżdżącej konno było i tak dużo<br />
lepsze niż to, co mogło ich spotkać w domu, w którym przygotowywano<br />
urodzinowe przyjęcie.<br />
76
ROZDZIAŁ XI<br />
— Konie już <strong>na</strong> ciebie czekają — przywitała<br />
Martę Zocha, córka właściciela stadniny. Oczywiście,<br />
miała <strong>na</strong> imię Zofia, ale nikt, albo prawie<br />
nikt jej tak nie <strong>na</strong>zywał. Była solidnie zbudowaną<br />
pannicą, która nie bała się ciężkiej pracy<br />
i już wiedziała, że kiedy zda maturę, <strong>na</strong> pewno<br />
pójdzie <strong>na</strong> wetery<strong>na</strong>rię i całe życie będzie<br />
się zajmowała zwierzętami, <strong>na</strong>jlepiej końmi. Zocha chodziła do<br />
klasy razem z Jackiem, który wypowiadał się o niej z szacunkiem<br />
i mówił, że ma ciężką rękę. Andrzej wytłumaczył Marcie,<br />
która koniecznie chciała wiedzieć, o co chodzi, że Zocha nie potrzebuje<br />
obrońcy i sama radzi sobie z tymi, którzy ją zaczepiają.<br />
Marta nie dopytywała o nic więcej i zaczęła przygotowywać<br />
się do jazdy konnej. Ubrała <strong>na</strong> głowę toczek i przy pomocy Jacka,<br />
dosiadła Garde<strong>na</strong>. Garden miał opinię zwierzęcia łagodnego<br />
i płochliwego. Marta zaczęła wykonywać zwykłe ćwiczenia,<br />
pod okiem Zochy, oczywiście, a tymczasem jej bracia gorączkowo<br />
dyskutowali <strong>na</strong> temat tajemniczego listu.<br />
— Nie wiadomo, czy to „coś”, co zostało ukryte, uda się od<strong>na</strong>leźć<br />
— głośno myślał Jacek. — Po pierwsze — istnieje prawdopodobieństwo,<br />
że ktoś obcy już się tym „zaopiekował”….<br />
— A po drugie — wtrącił Andrzej — i tak nie wiemy, gdzie szukać,<br />
bo Dziedziczka nie <strong>na</strong>pisała…<br />
— Nie <strong>na</strong>pisała, owszem, ale przecież zostawiła wskazówkę —<br />
Jacek wyciągnął kartkę, <strong>na</strong> której zanotował treść listu (orygi<strong>na</strong>ł<br />
schował jako cenny „dowód w sprawie”).<br />
Bracia zgodnie pochylili się <strong>na</strong>d kartką.<br />
— Ale ty bazgrzesz — powiedział prawie z podziwem Andrzej.<br />
— Nieważne. O! Lepiej przeczytaj to zdanie o starym Franciszku.<br />
— Rzeczywiście, takie zdanie ni z gruszki, ni z pietruszki. Nie<br />
wiadomo, o co chodzi.<br />
77
— Wiadomo… Pewnie <strong>na</strong>sza prababcia wiedziała, gdzie ten jakiś<br />
Franciszek złamał nogę, ale prababcia nie żyje i nic <strong>na</strong>m nie<br />
powie, a to miejsce jest <strong>na</strong> pewno jakąś wskazówką…<br />
Andrzej z uz<strong>na</strong>niem spojrzał <strong>na</strong> brata. Znów musiał przyz<strong>na</strong>ć,<br />
że jest niegłupi.<br />
— Dobra, skarb trzeba z<strong>na</strong>leźć — powiedział po chwili — albo<br />
przy<strong>na</strong>jmniej spróbować. Jutro pogadam z babcią, może o<strong>na</strong> wie<br />
coś o jakimś Franciszku...<br />
— Ale pamiętaj — zaczął Jacek, ale nie dokończył zdania, bo <strong>na</strong>gle<br />
nie wiadomo skąd wpadł <strong>na</strong> podwórko pies. Nieduży wprawdzie,<br />
ale hałaśliwy i ruchliwy. Od tego momentu wszystko zaczęło<br />
się dziać tak szybko, że kiedy potem usiłowano odtworzyć<br />
przebieg zdarzeń, <strong>na</strong>oczni świadkowie twierdzili, że wszystko<br />
miało miejsce równocześnie.<br />
Pies, a raczej szczeniak potraktował Garde<strong>na</strong> jadącego spokojnym<br />
kłusem jako wroga numer jeden i zaczął szczekać. Koń<br />
przestraszył się tego „czegoś”, co g<strong>na</strong>ło w jego stronę i zamiast<br />
<strong>na</strong>dal kłusować, <strong>na</strong>gle zdecydował się <strong>na</strong> galop. Marta, równie<br />
zaskoczo<strong>na</strong>, jak wszyscy inni, nie przewidziała tego, co zrobi<br />
Garden i po prostu spadła. Jakiś czas leżała bez ruchu, a przestraszeni<br />
opiekunowie, a więc Zocha i dwaj bracia, biegli <strong>na</strong> pomoc.<br />
Jacek wziął swoją malutką bezbronną siostrzyczkę <strong>na</strong> ręce.<br />
Otworzyła oczy i zapytała:<br />
— Co się stało Spadłam Dlaczego<br />
— Nic cię nie boli — dopytywała się niespokojnie Zocha ignorując<br />
zadane wcześniej pytania.<br />
— Nic, trochę noga, ale…<br />
— Pokaż — potrafisz <strong>na</strong> niej stanąć A głowa Co z głową<br />
Pytań było wiele, odpowiedzi jeszcze więcej i ustalono w końcu,<br />
że nic takiego się nie stało. Marta, jak zwykle, miała toczek,<br />
który ochronił głowę. Trochę się potłukła, ale przede wszystkim<br />
bardzo się przestraszyła.<br />
78
Szukano teraz winowajcy całego zamieszania. Jedno było<br />
pewne — płochliwy Garden przestraszył się małego psa.<br />
— Właściwie żaden pies nie powinien tu być — powiedziała Zocha,<br />
która, z<strong>na</strong>jąc zwyczaje Garde<strong>na</strong>, zamykała ogrodzenie, żeby<br />
nic i nikt nie przeszkadzał podczas jazdy. Tymczasem furtka<br />
była otwarta, a obok stajni stała przestraszo<strong>na</strong> Kamila trzymając<br />
<strong>na</strong> rękach swojego psa, który wyrywał się i szczekał, chcąc<br />
<strong>na</strong>dal walczyć z dużo większym od siebie potworem.<br />
— Przepraszam — powiedziała, kiedy podszedł do niej zdenerwowany<br />
Jacek.<br />
— Po co otworzyłaś furtkę i wpuściłaś to awanturujące się zwierzę<br />
— powiedział oskarżycielskim tonem — <strong>na</strong>sza siostra mogła<br />
zrobić sobie coś złego.<br />
— Przepraszam — powiedziała trochę skruszo<strong>na</strong>, a trochę obrażo<strong>na</strong><br />
dziewczynka i, trzymając ciągle wyrywającego się psa, poszła<br />
w stronę domu.<br />
Nikt nie wiedział, że zanim Niezwykły <strong>na</strong>robił tyle zamieszania,<br />
o<strong>na</strong>, stojąc cichutko przy stajni, usłyszała rozmowę Jacka<br />
i Andrzeja. Teraz wiedziała już, że szukają skarbu, wiedziała<br />
też, że ich nie lubi za to, że przez nich musiała przepraszać. Nie<br />
lubiła ani Marty, ani jej braci.<br />
— Przecież nic się takiego nie stało, a oni patrzyli <strong>na</strong> mnie jak<br />
<strong>na</strong> winowajczynię — myślała i obiecywała sobie, że za wszelką<br />
cenę dowie się czegoś więcej <strong>na</strong> temat tego, czego szukają i zrobi<br />
wszystko, żeby im to „coś” odebrać.<br />
79
ROZDZIAŁ XII<br />
— Witaj synku — powiedziała mama zauważywszy wchodzącego<br />
do domu Andrzeja. Niedbale przewieszony przez ramię plecak,<br />
smętnie zwisający jedną stroną w dół, z dyndającą szelką,<br />
która powin<strong>na</strong> wspierać się <strong>na</strong> drugim ramieniu użytkownika,<br />
świadczył o tym, że syn malarki skądś wracał.<br />
— Pewnie z basenu — pomyślała mama — bo wczoraj mówił<br />
coś o tym, że chciałby popływać z kolegami, z których jeden miał<br />
już prawo jazdy i w dodatku pobłażliwych rodziców, którzy pożyczali<br />
mu samochód. Najwyraźniej razem pojechali do Skoczowa.<br />
„Delfin” był jego ulubionym basenem, ponieważ tam była<br />
zjeżdżalnia. Teraz już siedem<strong>na</strong>stoletni dryblas nie zachwycał<br />
się nią tak, jak dawniej, ale sentyment pozostał.<br />
Mama uprzejmie zapytała:<br />
— Byłeś <strong>na</strong> basenie Jak było<br />
— Mokro — usłyszała.<br />
Pani Róża nie była jakoś specjalnie zdumio<strong>na</strong> odpowiedzią<br />
Andrzeja, chociaż — rzecz jas<strong>na</strong>, liczyła <strong>na</strong> obszerniejszą relację.<br />
Andrzej był konkretny i rzeczowy. Pytanie — Jak było <strong>na</strong> lodowisku<br />
— kwitował zwykle stwierdzeniem — ślisko, a kiedy mama<br />
podczas tygodniowego pobytu we Florencji, dodzwoniła się<br />
wreszcie do niego (rzadko miewał włączoną komórkę) i chciała<br />
wiedzieć:<br />
— Co słychać<br />
Bez <strong>na</strong>mysłu odparł zwięźle:<br />
— Szum wentylatora.<br />
Były to odpowiedzi ściśle zgodne z prawdą i w zasadzie nie moż<strong>na</strong><br />
się było do niczego doczepić. Tym razem było podobnie — <strong>na</strong><br />
basenie, jak zwykle, mokro i nic poza tym.<br />
— Nie pójdę do żadnej szkoły, bo wyjeżdżam — rozległo się ni<br />
stąd ni zowąd gromkie oświadczenie. To Julek razem ze swoją<br />
mamą, zwaną przez większość domowników, ciocią Basią,<br />
80
przyjechał tego dnia <strong>na</strong> ulicę Jaśminową i właśnie wypowiadał<br />
swój stanowczy sprzeciw wobec powakacyjnych planów dotyczących<br />
jego osoby.<br />
— Dokąd wyjeżdżasz — zainteresowała się babcia Ire<strong>na</strong>, która<br />
schodziła właśnie ze schodów i, podobnie jak wszyscy inni, była<br />
zaskoczo<strong>na</strong> tą deklaracją <strong>na</strong>jmłodszego wnuka.<br />
— Za linię wyjeżdżam, kiedy koloruję. Mama tak ciągle mówi —<br />
dodał z wyrzutem.<br />
— Ale Juleczku — babcia chciała go jakoś przeko<strong>na</strong>ć — wszystkie<br />
dzieci chodzą do szkoły…<br />
— Ale nie ja! — uciął dyskusję Julek i zwrócił się do Andrzeja,<br />
który szedł już wprawdzie do swojego pokoju, ale przystanął <strong>na</strong><br />
chwilę, bo nieletni kuzyn ze swoim stanowczym sprzeciwem<br />
wobec systemu edukacji był bardzo interesujący.<br />
— Mały wie, co go czeka — pomyślał, ale nic nie powiedział, bo<br />
nie wypadało. Julek kiedyś odwiedził starszego brata w szkole<br />
i opowiadał potem o strasznych rzeczach, których się tam<br />
wymaga. Zobaczył mianowicie <strong>na</strong>pis <strong>na</strong> plakacie: „Myj zęby co<br />
dwie minuty”. (Napis przeczytała mu starsza koleżanka).<br />
— Próbowałem, ale to się nie da! — żalił się Andrzejowi, który<br />
jed<strong>na</strong>k starał się go mimo wszystko uspokoić tłumacząc, że chodziło<br />
<strong>na</strong>jpewniej o to, żeby mył zęby przez dwie, a nie co dwie<br />
minuty. Julek powiedział wówczas, że i tak mu się to wszystko<br />
nie podoba. Woli wakacje.<br />
— Jak wszyscy — westchnął dobrze już obez<strong>na</strong>ny ze szkołą Andrzej.<br />
— Andrzeeeej — Julek nie chciał teraz rozmawiać o szkole. Chciał<br />
grać w dwa razy ogień, albo w Krzyżaków.<br />
Andrzej wiedział wprawdzie, o co chodzi, ale żad<strong>na</strong> z tych<br />
gier mu nie odpowiadała. Dwa razy ogień, to <strong>na</strong>zwa, którą jego<br />
<strong>na</strong>jmłodszy kuzyn ochrzcił popularną grę „w dwa ognie”.<br />
— Nie chce mi się grać. Dopiero co wróciłem z basenu. Jestem<br />
zmęczony.<br />
81
Mówiąc to Andrzej wiedział, że Julek nie ustąpi, a w dodatku<br />
z<strong>na</strong>jdzie sojusznika w osobie Marty, która już zauważyła samochód<br />
i domyśliwszy się, że w domu są goście, biegła z podwórka,<br />
a za nią Złotek zwany też kotem Trzymalskim.<br />
— To zagramy w Krzyżaków — usłyszał zrezygnowany Andrzej,<br />
który wiedział, że czeka go godzi<strong>na</strong> dyskusji, ustalania,<br />
przekonywania i już czuł się bardzo zmęczony. Niewin<strong>na</strong> z pozoru<br />
gra planszowa podobała się dzieciom, ale — o ile Marta<br />
była w stanie zaakceptować zasady wynikające z prawdy historycznej,<br />
o tyle Julek zgadzał się <strong>na</strong> udział w bitwie wojsk krzyżackich,<br />
ale uważał, że ich przeciwnikami koniecznie muszą być<br />
Egipcjanie, a <strong>na</strong>de wszystko domagał się, żeby ostatecznie Krzyżacy<br />
wygrali.<br />
Dwa lata temu, <strong>na</strong> polach Grunwaldu, w miejscu, gdzie rozegrała<br />
się pamięt<strong>na</strong> bitwa, tata kupił mu krzyżacki miecz i tarczę.<br />
Julek tak wówczas zapałał sympatią do rycerzy, których poko<strong>na</strong>ł<br />
król Jagiełło, że nie przyjmował do wiadomości oczywistego faktu.<br />
— To Krzyżacy wygrali — głosił wszem i wobec.<br />
W końcu Andrzej, Marta i Julek poszli grać w grę planszową,<br />
a Andrzej odchodząc powiedział:<br />
— Dostałem tak trudne zadanie, że czuje się zwolniony z wszelkich<br />
innych zajęć do końca dnia.<br />
82
ROZDZIAŁ XIII<br />
Pierwszy powakacyjny tydzień <strong>na</strong>uki upływa zwykle<br />
pod z<strong>na</strong>kiem wypracowań pod tytułem: „Jak spędziłeś wakacje”<br />
i ogranicza się do oglądania nowych podręczników, podpisywania<br />
zeszytów i wypełniania niektórych rubryk w dzienniczkach<br />
ucznia. Wszyscy wchodzą w tryby nowej rzeczywistości<br />
powoli i ostrożnie. Wiedzą, że wkrótce wszystko zacznie przyspieszać<br />
i przyspieszać i nie będzie już odwrotu. Na razie jed<strong>na</strong>k,<br />
<strong>na</strong> szczęście, były jeszcze trochę wakacje. Słońce świeciło<br />
i świat wyglądał tak, jakby nic się nie zmieniło.<br />
Jacek, Andrzej i Marta postanowili wcześnie rano pójść do<br />
swojej tajnej bazy. To nic, że sobota raczej powin<strong>na</strong> kojarzyć<br />
się z nieograniczoną wolnością wyrażająca się w jak <strong>na</strong>jdłuższym<br />
porannym leniuchowaniu. Oni mieli inne plany. Taj<strong>na</strong><br />
baza była warta poświęceń. Była taj<strong>na</strong>, więc nikt albo prawie<br />
nikt o niej nie wiedział. Trzeba się było <strong>na</strong>męczyć, żeby zbudować<br />
szałas w środku lasu i żeby w tym szałasie umieścić swoje<br />
skarby. Marta pracowicie ukradkiem nosiła w plecaku muszelki,<br />
ukochane książki i kamyki, zabawki i cudaczne świecidełka,<br />
które <strong>na</strong>zywała biżuterią. Chłopcy krzywili się widząc jej zbiory,<br />
ale sami wysłuchiwali pokpiwań Marty, która krytykowała zajmowany<br />
przez nich zagracony kącik tajnej bazy. Czego tam nie<br />
było Były dziwaczne pojazdy przypomi<strong>na</strong>jące rowery, które ulec<br />
musiały chyba wypadkowi, albo czemuś w tym rodzaju. Były <strong>na</strong>rzędzia,<br />
notatki z obliczeniami i dwa stare fotele, które dziadek<br />
chciał wyrzucić. Ze zdumieniem stwierdził pewnego dnia, że fotele<br />
chyba zrozumiały ludzką mowę i same zniknęły. Jakiś czas<br />
drapał się w zamyśleniu po głowie, chodził dookoła domu i mruczał<br />
do siebie coś w rodzaju:<br />
83
— A może mam jakieś przywidzenia, może wcale nie miałem<br />
żadnych foteli…<br />
W końcu dał spokój. Ogłosił całej rodzinie, że już chyba sam je<br />
wyrzucił, tylko nie pamięta kiedy i sprawę uważa za załatwioną.<br />
Skoro chłopcy mieli w tajnej bazie swoje prawdziwe mieszkanie<br />
i równie prawdziwe miejsca do siedzenia, ich młodsza siostra<br />
wywalczyła dla siebie nieduży materac, który <strong>na</strong> poddaszu<br />
domu czekał od dwóch czy trzech lat <strong>na</strong> lepsze czasy.<br />
Któregoś letniego poranka został potajemnie przetransportowany<br />
do lasu i tam już pozostał. Marta miała swój ulubiony<br />
kocyk z wczesnego dzieciństwa i kocyk też z<strong>na</strong>lazł swoje miejsce<br />
w szałasie zwanym tajną bazą, a konkretnie <strong>na</strong> niedużym<br />
materacu.<br />
Jacek, Marta, Andrzej i kot siedzieli teraz w szałasie. Był cudny<br />
poranek, kończyło się lato i taj<strong>na</strong> baza musiała zostać niebawem<br />
przygotowa<strong>na</strong> do jesieni, a potem do zimy. Na razie jed<strong>na</strong>k<br />
jeszcze grzało słońce i moż<strong>na</strong> było sobie pozwolić <strong>na</strong> resztki leniuchowania.<br />
Toteż leniuchowali, chociaż niezupełnie. Ich ciała<br />
leniuchowały, ale umysły pracowały — i to bardzo intensywnie.<br />
Andrzej relacjonował, czego dowiedział się podczas długiej rozmowy<br />
z babcią.<br />
— Nie mogłem zapytać od razu o tego Franciszka, bo zaraz zaczęłoby<br />
się wypytywanie.<br />
— Jasne — Jacek przytaknął ze zrozumieniem.<br />
— Musiałem udawać, że mnie bardzo interesuje historia w ogóle.<br />
Babcia była trochę zdziwio<strong>na</strong>, ale jej wytłumaczyłem, że w szkole<br />
mówili <strong>na</strong>m o tym, jak waż<strong>na</strong> jest przeszłość własnej rodziny<br />
i że ja bym ją chciał poz<strong>na</strong>ć — tę przeszłość, a nie rodzinę, bo<br />
rodzinę już z<strong>na</strong>m… — kontynuował swoją relację Andrzej.<br />
— Do rzeczy. Powiedz, czy dowiedziałeś się czegoś o tajemniczym<br />
Franciszku, który złamał nogę! — Jacek był wyraźnie zniecierpliwiony.<br />
84
— Tak! Franciszek był ogrodnikiem u Dziedziczki i podobno złamał<br />
nogę, bo wpadł do źle osłoniętej studni w parku za pałacem,<br />
czy dworem, czy jak tam <strong>na</strong>zywają to „coś”, w czym mieszkali<br />
właściciele majątku. Głoś<strong>na</strong> to była historia, bo podobno szukali<br />
go cały dzień i myśleli, że zaginął <strong>na</strong> amen. Zaraz po wojnie się<br />
to działo, ale babcia nie wie dokładnie, w którym roku. To zresztą<br />
nieważne.<br />
— Nieważne! — Jacek i Marta byli bardzo przejęci doko<strong>na</strong>nym<br />
odkryciem. Teraz wszyscy troje zaczęli się gorączkowo zasta<strong>na</strong>wiać,<br />
czy ta studnia w ogóle jeszcze istnieje. Może <strong>na</strong> jej miejscu<br />
jest coś zupełnie innego i skarb przepadł.<br />
— Cicho! Czekajcie! Muszę pomyśleć! — przerwał dyskusję <strong>na</strong>jstarszy<br />
z rodzeństwa. Było oczywiste, że to on powinien mieć<br />
decydujący głos i postanowić, co teraz <strong>na</strong>leży zrobić. Milczeli<br />
posłusznie.<br />
— Drogi Januszu, jestem doprawdy zafascynowa<strong>na</strong> tą dziczą, tą<br />
głuszą, tym odludziem, tymi modrzewiami… Zapachem…. Zapach<br />
doprawdy odurzający, że tak powiem. To cudownie, że mogłam<br />
się tu z<strong>na</strong>leźć. Jesteś doprawdy niezwykły i interesujący. Jesteś<br />
niezwykle interesujący.<br />
Słowa, które <strong>na</strong>gle usłyszeli, dochodziły z oddali, ale moż<strong>na</strong><br />
je było wyraźnie usłyszeć. Mówiła kobieta, a głos miała przenikliwy,<br />
<strong>na</strong>wet nieco irytujący i zdyszany. Widocznie próbowała<br />
<strong>na</strong>dążyć za tym jakimś Januszem, który się w ogóle nie odzywał.<br />
O<strong>na</strong> za to mówiła i mówiła.<br />
— Niezbyt mądra — pomyślał Jacek. Idzie, gada i męczy się. Zupełnie<br />
niepotrzebnie. W lesie powinno się milczeć.<br />
Zaskakująca wizyta gadającej bez wytchnienia kobiety o piskliwym<br />
głosie i jakiegoś tajemniczego Janusza, zburzyła poranny<br />
spokój w tajnej bazie.<br />
— Co robimy Ujawniamy się, czy jesteśmy niewidzialni — zapytał<br />
Andrzej.<br />
— Niewidzialni — odpowiedzieli jednocześnie Marta i Jacek.<br />
87
Naradę odbywali przyciszonymi głosami. Na wszelki wypadek,<br />
bo <strong>na</strong> razie niechciani goście nie mogliby ich słyszeć, byli zbyt<br />
daleko.<br />
— Januszku, kochanie, czy długo jeszcze pójdziemy Jestem<br />
trochę zmęczo<strong>na</strong>. Może z<strong>na</strong>jdziemy tu jakiś zajazd, hotel, czy<br />
coś w tym rodzaju — szczebiotała niestrudzenie towarzyszka Janusza.<br />
— Natalia! Nie gadaj tyle! O jaki zajazd ci chodzi Tu — w lesie<br />
— mężczyz<strong>na</strong> odezwał się wreszcie. Sądząc po głosie był młody<br />
i wyraźnie zniecierpliwiony uciążliwą obecnością Natalii. Dalszy<br />
ciąg jego mrukliwych i niezbyt uprzejmych uwag wyjaśnił<br />
schowanemu w szałasie rodzeństwu, o co właściwie chodzi.<br />
— Mogłaś zostać w domu. Chciałem obserwować ptaki. Uparłaś<br />
się. Trudno. Mówisz bez przerwy. Trudno. Wypłoszyłaś nie tylko<br />
ptaki, ale chyba wszystkie okoliczne zwierzęta. Efekt jest taki,<br />
że nie dajesz mi się skupić. Teraz się zgubiliśmy. O zajeździe zapomnij,<br />
o śniadaniu <strong>na</strong>jlepiej też.<br />
— Och, nie! — Natalia była chyba rzeczywiście zmęczo<strong>na</strong>, bo zaprotestowała<br />
dopiero wtedy, kiedy wyszło <strong>na</strong> jaw, że znowu będą<br />
się błąkać w tym coraz bardziej nieprzyjemnym modrzewiowym<br />
lesie. Drzewa były takie podobne do siebie… Wydawało się, że<br />
wszędzie już byli.<br />
— Sam nie wiem, co teraz zrobić. Telefonu nie zabrałem, mapy<br />
też nie, bo sądziłem, że to nieduży zagajnik — Janusz był nie tylko<br />
zniecierpliwiony, był też zmartwiony.<br />
W tej sytuacji <strong>na</strong>jstarszy, pełnoletni od niedaw<strong>na</strong> Jacek zdecydował,<br />
że trzeba się ujawnić.<br />
— Dzień dobry państwu — powiedział grzecznie, kiedy już wyszedł<br />
z szałasu.<br />
— O matko! — pisnęła przestraszo<strong>na</strong> Natalia, która była bardzo<br />
starannie umalowa<strong>na</strong> i jeszcze staranniej ubra<strong>na</strong>. Jej towarzysz<br />
był wyraźnie dużo lepiej przystosowany do leśnych wędrówek —<br />
miał wygodną zieloną kurtkę, sportowe spodnie i buty.<br />
88
— Przypadkiem słyszeliśmy państwa rozmowę. Możemy pomóc.<br />
Z<strong>na</strong>my drogę, która prowadzi do <strong>na</strong>szej wsi, a konkretnie<br />
do ulicy Jaśminowej — Andrzej już stał obok Jacka i wyjaśniał<br />
rzeczowo, dokąd trzeba pójść.<br />
Okazało się, że Janusz i Natalia chcą dojść do ulicy Jaśminowej.<br />
Wdzięczni byliby, gdyby ktoś z nimi poszedł, bo zupełnie<br />
stracili orientację.<br />
Postanowili pójść wszyscy. Natalia odzyskała dobry humor<br />
i opowiadała, że <strong>na</strong> co dzień mieszkają w Warszawie. Przyjechali<br />
<strong>na</strong> kilka dni, Janusz jest miłośnikiem przyrody, zwłaszcza<br />
ptaków, choć, oczywiście, to nie jest jego zawód… Jest reżyserem<br />
i producentem, a o<strong>na</strong> — Natalia — jego asystentką.<br />
Andrzej i Jacek cierpliwie wysłuchiwali paplaniny asystentki,<br />
jej zachwytów, wyjaśnień i opowieści o tym, czym się zajmuje.<br />
Tymczasem jej warszawski szef — Janusz wyraźnie z<strong>na</strong>lazł<br />
wspólny język z Martą. Kiedy żeg<strong>na</strong>li się <strong>na</strong> skraju lasu — powiedział<br />
<strong>na</strong> odchodnym: — No to jesteśmy umówieni. Do jutra!<br />
***<br />
— Już wiem! To jest wujek Kamili! — zawiadomiła braci chwilę<br />
później Marta, kiedy już zostali sami i wracali do lasu.<br />
— Jaki wujek — Andrzej był średnio zainteresowany cudzymi<br />
wujkami.<br />
— No wiesz, ten słynny wujek… Wszystkie koleżanki już o nim<br />
wiedzą. Kamila od tygodnia się chwali, że on tu przyjedzie i że<br />
omówi z nią szczegóły, bo o<strong>na</strong> teraz <strong>na</strong> pewno wystąpi w filmie.<br />
— Nie zawracaj sobie tym głowy. Niech występuje, gdzie chce —<br />
Jacek domyślał się, że jest jej pewnie trochę żal.<br />
— Ale dlaczego mówił: Do jutra — chciał wiedzieć <strong>na</strong>jstarszy brat,<br />
bo przypomniał sobie teraz o pożeg<strong>na</strong>lnych ustaleniach.<br />
— Do jutra, bo jutro pójdziemy wszyscy do wujka Macieja.<br />
Ten pan Janusz chce z <strong>na</strong>mi pojeździć konno. Podobno trochę<br />
umie i chce, żebyśmy go zaprowadzili…<br />
89
— A czemu Kamila go nie zaprowadzi — przerwał Andrzej.<br />
— Bo Kamila nie lubi koni. W ogóle nie lubi zwierząt. Pamiętacie,<br />
jak zlekceważyła mojego koteczka<br />
Bracia pamiętali, chociaż zauważyli przy okazji, że istnieją<br />
zwierzęta, a raczej zwierzę, które Kamila polubiła. Mieli <strong>na</strong> myśli,<br />
rzecz jas<strong>na</strong>, Niezwykłego.<br />
Na koniec powiedzieli, że ostatecznie mogą iść z tym dziwnym<br />
panem i jeszcze dziwniejsza panią do stajni…<br />
— Jeszcze dziwniejsza pani też nie lubi koni — uściśliła Marta,<br />
która widać nie próżnowała i, jak przystało <strong>na</strong> kobietę, nie tylko<br />
sama chętnie i dużo opowiadała, ale także chciała wszystko<br />
wiedzieć.<br />
— W takim razie pójdziemy bez niej — postanowił Jacek.<br />
ROZDZIAŁ XIV<br />
Wielka szkoda, że sympatyczny reżyser z Warszawy nie przyjechał<br />
do Wsi podczas wakacji — wtedy rodzeństwo z ulicy Jaśminowej<br />
mogłoby poświęcić mu więcej czasu. Janusz Wiśniewski<br />
okazał się być człowiekiem oddanym różnym pasjom i zainteresowaniom,<br />
więc od razu z<strong>na</strong>lazł wspólny język z sąsiadami swojej<br />
siostrzenicy. Nie tylko dosko<strong>na</strong>le rozumiał konie, a konie rozumiały<br />
jego; ale i ze zrozumieniem odniósł się do konieczności<br />
posiadania tajnej bazy, różnych skarbów i tajemnic. Był <strong>na</strong>wet<br />
taki moment, że Jacek zasta<strong>na</strong>wiał się, czy nie powierzyć mu tajemnicy<br />
Dziedziczki i jej listu, ale ostatecznie doszedł do wniosku,<br />
że <strong>na</strong> takie zwierzenia jest jeszcze za wcześnie.<br />
Póki co reżyser filmował z zapałem wszystko, co się ruszało<br />
i nie ruszało, a kot Marty pozował chętnie i z gracją. Marta<br />
zresztą też, a <strong>na</strong>jbardziej lubiła oglądać filmy, które powstały<br />
podczas konnych przejażdżek po okolicy.<br />
90
Terminy konnych przejażdżek po okolicy trzeba było, niestety,<br />
dostosowywać do tego, co działo się w szkole, a działo się coraz<br />
więcej. Kamila i Marta, zgodnie z przewidywaniami mamy,<br />
chodziły do tej samej klasy, więc od czasu do czasu musiały ze<br />
sobą rozmawiać, ale obie robiły to dość niechętnie. Tydzień polegający<br />
<strong>na</strong> wstępnych przymiarkach do szkolnego życia dawno<br />
się skończył i zaczęły się sprawdziany, powtórki, zadania domowe<br />
i inne nieprzyjemne rzeczy.<br />
— Norrrrmalnie żyć nie umierać! — powiedział ponuro Andrzej<br />
— jutro klasówka z biologii i historii!<br />
— Zanim zaczniesz się intensywnie uczyć, w co wątpię,<br />
zrób z Martą zadanie — powiedziała mama, a powiedziała to <strong>na</strong><br />
tyle szybko i głośno, żeby jej syn nie mógł się usprawiedliwiać,<br />
że właśnie wychodził i niczego nie usłyszał. Usłyszał i perspektywa<br />
spędzania <strong>na</strong>jbliższej godziny w pokoju Marty w charakterze<br />
korepetytora załamała go zupełnie. W dodatku, nie wiadomo<br />
dlaczego, świeżo upieczo<strong>na</strong> uczennica klasy trzeciej cieszyła<br />
się, że jutro pani przyniesie wszystkim dzieciom nowe zeszyty<br />
ćwiczeń z niemieckiego i matematyki.<br />
Andrzej przysłuchiwał się tym zachwytom i w końcu powiedział<br />
z niesmakiem:<br />
— To tak, jakby więzień cieszył się, że mu pomalują celę!<br />
— Cicho bądź! — zbeształa go czuj<strong>na</strong> mama, która wybierała się<br />
już do swojej pracowni, gdzie czekał <strong>na</strong> nią rozpoczęty obraz<br />
olejny, ale zdążyła jeszcze usłyszeć wypowiedź Andrzeja.<br />
— Dobra, dobra — mruknął pojed<strong>na</strong>wczo i niechętnie powlókł się<br />
do pokoju, w którym dominował kolor różowy. Chwilę później zrezygnowany<br />
stał <strong>na</strong>d jej biurkiem w postawie wyczekującej demonstrując,<br />
że nie ma czasu, a stoi, bo mu kazali i to jest w ogóle wyzysk<br />
człowieka przez matkę, a Marta mogłaby pisać i czytać szybciej,<br />
bo mu tu nogi wrosną w dywan. A Marta tymczasem czytała<br />
i czytała, aż w końcu z tego czytania wyłoniło się zdanie pytające:<br />
91
— Co pokazałbyś swojej koleżance (koledze) w swojej miejscowości<br />
— Co Ale głupie! A z czego to jest Z polskiego — zapytał Andrzej<br />
— było nie było uczeń doświadczony i świadomy szkolnych<br />
wymagań i tego, czego oczekują <strong>na</strong>uczyciele.<br />
— Z polskiego — potwierdziła bliska płaczu Marta przytłoczo<strong>na</strong><br />
ogromem niewinnego z pozoru zadania.<br />
— To pisz!<br />
Andrzej wolałby sam <strong>na</strong>pisać, żeby było szybciej, ale trudno,<br />
szkoła ma głupie wymagania i upiera się, żeby maluchy same<br />
pisały — <strong>na</strong>wet jeśli to pisanie trwa całe lata świetlne.<br />
— No! Pisz!<br />
Andrzej tracił cierpliwość.<br />
— Pisz! Mojej koleżance pokazałabym bibliotekę…<br />
Marta zamiast pisać głupio się dziwiła.<br />
— Dlaczego bibliotekę<br />
— Pisz — Andrzej miał wyrobiony pogląd <strong>na</strong> gusta pań od polskiego<br />
— ucieszy się, zobaczysz.<br />
Marta próbowała protestować i tłumaczyć, że pokazałaby koleżance,<br />
gdyby ją miała, stadninę koni, ale Andrzej jej nie słuchał,<br />
więc posłusznie <strong>na</strong>pisała, że koleżankę zaprowadzi do biblioteki.<br />
Następnego dnia okazało się, że pani z języka polskiego była<br />
zachwyco<strong>na</strong>.<br />
Mniej zachwycony za to był Julek, który po tygodniu <strong>na</strong>uki<br />
w szkole przyszedł razem z mamą, żeby opowiedzieć, co<br />
słychać w jego klasie. Zaczął od tego, że obwieścił wszystkim<br />
głośno i dobitnie jedyną rzecz pozytywną, która kojarzyła mu<br />
się z nowym rozdziałem w jego młodym życiu:<br />
— A mój kolega ma zakochane imię!<br />
Zaczęło się uciążliwe zgadywanie, bo Julek zapomniał, o jakie<br />
imię chodzi, wiedział tylko, że było zakochane<br />
— Tristan! — powiedział domyślnie Jacek.<br />
92
— Nie! — Julek pierwszy raz słyszał o jakimś Tristanie.<br />
— Romeo! — Jacek nie dawał za wygraną.<br />
— Nie! — Julek zaczął się już denerwować i to zdenerwowanie<br />
zadziałało mobilizująco, więc ogłosił tryumfalnie:<br />
— Miłosz! On ma <strong>na</strong> imię Miłosz!<br />
Towarzystwo zgromadzone w pokoju odetchnęło z ulgą.<br />
— A co jeszcze słychać Juleczku — dopytywała się babcia, a Julek<br />
powiedział, że jest jeszcze Laura, która się będzie bujać.<br />
— Że co! — zdumiał się Zbigniew Malinowski, który przed chwilą<br />
wrócił z pracy i zdążył już wysłuchać rewelacji o zakochanym<br />
imieniu, a teraz dowiedział się, że jest jeszcze dziewczynka,<br />
która…<br />
— Jak to — będzie się bujać — zapytała zaniepokojo<strong>na</strong> babcia.<br />
— No normalnie — wyjaśnił Julek — będzie kwiatkiem i będzie się<br />
bujać.<br />
Pierwszoklasista zademonstrował, jak Laura będzie się bujać<br />
i dodał, że on wtedy będzie mówił wierszyk.<br />
Skoro o wierszyku była mowa, mama Róża postanowiła pochwalić<br />
się umiejętnościami swojej córeczki i zaproponowała,<br />
że:<br />
— Martusia powie piękny wierszyk.<br />
Nie było rady, wobec gorących <strong>na</strong>mów całej rodziny, Marta dygnęła<br />
i zaczęła:<br />
Chociaż jestem jeszcze mała,<br />
wiem, że szkoła jest wspaniała.<br />
W szkole są klasy i dużo dzieci<br />
A czas <strong>na</strong>uki tak miło leci…<br />
Andrzej i Jacek przyglądali jej się ze grozą, Julek z niechęcią,<br />
a kiedy skończyła długi i pochwalny poemat <strong>na</strong> temat zalet<br />
chodzenia do szkoły, wszyscy posłusznie bili brawo, a Andrzej<br />
mruknął:<br />
93
— Naiw<strong>na</strong>! — Po czym zaproponował, że zabierze maluchy <strong>na</strong> świeże<br />
powietrze, bo jeszcze im dorośli w głowach poprzewracają.<br />
Tymczasem dorośli wysłuchali jeszcze opowieści zatroskanej<br />
mamy Julka — cioci Basi, która opowiadała o tym, jak próbowała<br />
<strong>na</strong>uczyć swojego małego sy<strong>na</strong> równie małej literki: „b”,<br />
która wciąż myli mu się z literką „d”.<br />
— Nie podważaj autorytetu pani Halinki — irytował się uczeń utrzymując,<br />
ze jego wychowawczyni ma inne zdanie — takie, jak on.<br />
— Może mylą mu się brzuszki, bo jest leworęczny — snuła swoje<br />
przypuszczenia zatroska<strong>na</strong> Róża Malinowska.<br />
Faktycznie, Julek był leworęczny i z tym wiązały się różne<br />
niedogodności. Kiedy małego Julka próbowano <strong>na</strong>uczyć pacierza,<br />
wciąż myliły mu się kierunki, w które <strong>na</strong>leży uczynić z<strong>na</strong>k<br />
krzyża. Wieczorem klękał zawsze w tym samym miejscu i zamiast:<br />
W imię Ojca i Sy<strong>na</strong> i Ducha Świętego — mówił:<br />
— W imię Ojca i Sy<strong>na</strong>, szafa, drzwi.<br />
W ten sposób zapamiętywał sobie, którego ramienia ma <strong>na</strong>jpierw<br />
dotknąć.<br />
„Leworęczne” też były jego niektóre powiedzenia. Cała rodzi<strong>na</strong><br />
wiedziała <strong>na</strong> przykład, że kiedy Julek prosi o cieplutką herbatkę,<br />
ma <strong>na</strong> myśli schłodzoną, a kiedy mówi, że coś jest z przodu<br />
— to „coś” <strong>na</strong> pewno jest z tyłu.<br />
Te i inne kwestie omawiali dorośli, podczas gdy młodzież<br />
spędzała czas w towarzystwie pa<strong>na</strong> Janusza, który, jak się okazało,<br />
też nie był wielbicielem pouczających wierszyków w rodzaju:<br />
„W szkole są klasy i dużo dzieci, a czas <strong>na</strong>uki tak miło<br />
leci” i wolał rozmawiać o czymś zupełnie innym. Dodał jed<strong>na</strong>k<br />
uczciwie, że jeśli ktoś chce robić to, co on — Janusz Wiśniewski<br />
— robi teraz, musi się <strong>na</strong>jpierw dużo uczyć, a do tego niezbęd<strong>na</strong><br />
jest szkoła.<br />
— Niestety — podsumował Jacek, który postanowił zostać reżyserem.<br />
94
ROZDZIAŁ XV<br />
Kończył się wrzesień, nieodwołalnie kończyło się lato i kończył<br />
się także pobyt <strong>na</strong> Wsi reżysera z Warszawy i jego asystentki<br />
— Natalii.<br />
— Szkoda, że pan Janusz wyjeżdża — westchnęła Marta przy<br />
obiedzie.<br />
Mama też była tego samego zdania, ale pocieszała córeczkę<br />
mówiąc, że zaprosiła sąsiadów <strong>na</strong> pożeg<strong>na</strong>lne ognisko.<br />
— Kamilę też I jej mamę — dopytywała się Marta.<br />
— Wszystkich — mama była bardzo gościn<strong>na</strong>.<br />
— No, trudno — westchnęła Marta i zaraz przypomniała sobie,<br />
że przecież obiecała, że będzie teraz dobrze wychowaną<br />
damą i dodała po <strong>na</strong>myśle:<br />
— To cudownie!<br />
Pomyślała, że tak właśnie powin<strong>na</strong> się zachować prawdziwa<br />
dama.<br />
Mówiąc te słowa nie przypuszczała <strong>na</strong>wet, co wydarzy się<br />
wieczorem. Bracia zdecydowali, że trzeba wreszcie z<strong>na</strong>leźć<br />
studnię i skarb Dziedziczki. Dotąd nie mieli <strong>na</strong> to czasu, ponieważ,<br />
albo musieli być w szkole, albo dotrzymywali towarzystwa<br />
reżyserowi z Warszawy.<br />
Jedną z ostatnich <strong>na</strong>rad odbyli <strong>na</strong>d stawem. Ani przez chwilę<br />
nie podejrzewali, że od jakiegoś czasu ktoś czujnie obserwuje<br />
ich poczy<strong>na</strong>nia. Kamila wiedziała o skarbie i starała się dyskretnie<br />
obserwować Martę i jej starszych braci. Oczywiście, nie mogła<br />
ich śledzić bez przerwy, ale kiedy w sobotę rano zauważyła,<br />
że wszyscy troje idą <strong>na</strong>d staw a po drodze rozglądają się, sprawdzając<br />
wyraźnie, czy nikt nie idzie za nimi, postanowiła odczekać<br />
chwilę a potem schować się za drzewami i podsłuchać ich<br />
rozmowę. Tym sposobem dowiedziała się, że za godzinę rozpoczną<br />
się poszukiwania.<br />
95
— Musimy <strong>na</strong>jpierw spenetrować teren — zawyrokował Jacek.<br />
— A co to z<strong>na</strong>czy: „spenetrować teren” — chciała wiedzieć Marta.<br />
— Zobaczysz — usłyszała w odpowiedzi i pomyślała, że może<br />
powin<strong>na</strong> się obrazić, że nikt nie traktuje jej poważnie i niczego<br />
jej nie wyjaśnia. Nie było <strong>na</strong> to czasu, więc poszła z chłopcami<br />
do parku, o który kiedyś dbał ogrodnik Franciszek, a <strong>na</strong>wet sama<br />
Dziedziczka, czyli właścicielka Wsi pod Cieszynem. Za nimi szła<br />
Kamila, która udawała, że wybiera się <strong>na</strong> spacer z psem. Nie<br />
zwracali <strong>na</strong> nią uwagi — każdy może przecież iść ulicą Jaśminową.<br />
Nie zdziwiło ich <strong>na</strong>wet specjalnie to, że także wybiera<br />
się w stronę parku.<br />
Penetracja terenu wypadła dość pomyślnie. Nie byli pewni,<br />
czy z<strong>na</strong>leźli studnię, albo jej pozostałości, ale zauważyli w <strong>na</strong>jdalszej<br />
i <strong>na</strong>jbardziej zaniedbanej części parku dziwną dziurę,<br />
niezbyt głęboką, przykrytą zbutwiałymi deskami i suchymi liśćmi.<br />
Dziura, czy może jama, albo resztki zapomnianych wojennych<br />
okopów, mogła być tym, czego szukają. Mogła, ale nie musiała.<br />
Trzeba to było koniecznie sprawdzić.<br />
Marta, która dzielnie uczestniczyła w „penetracji terenu”,<br />
była już porządnie znużo<strong>na</strong>. Bolały ją nogi i w ogóle miała wrażenie,<br />
że jest bardzo, ale to bardzo zmęczo<strong>na</strong>, dlatego też z wyraźną<br />
ulgą przyjęła dalszy plan działania.<br />
— Teraz już nic nie wymyślimy ani niczego nie z<strong>na</strong>jdziemy.<br />
Trzeba wracać do domu, bo mama <strong>na</strong> pewno nie da <strong>na</strong>m spokoju,<br />
nie mówiąc już o ojcu. Już słyszę, jak układają listę zadań dla<br />
<strong>na</strong>s <strong>na</strong> to popołudnie. Nie ma rady — ognisko to ognisko — <strong>na</strong>rzekał,<br />
jak zwykle, Andrzej.<br />
Wracali do domu, a Kamila, która z daleka widziała, w którym<br />
miejscu zatrzymali się dłużej, postanowiła, że z chwilę pójdzie<br />
i zobaczy, czego szukali, albo raczej co z<strong>na</strong>leźli poszukiwacze<br />
tajemniczego skarbu.<br />
***<br />
96
Ognisko było udane, chociaż żal było żeg<strong>na</strong>ć się z panem Januszem.<br />
— Szkoda, że pan wyjeżdża — powiedział Jacek, a mówił to <strong>na</strong>jwyraźniej<br />
w imieniu swoim i nie tylko. Marta i Andrzej, którzy<br />
stali obok, przytaknęli.<br />
— Pewnie długo się nie zobaczymy. Ma pan swoją pracę w Warszawie…<br />
— Jacek domyślał się, że reżyser ma pełne ręce roboty.<br />
— Zdziwisz się może, ale chyba niedługo się spotkamy.<br />
Słowa te były skierowane wyraźnie do Marty.<br />
— Przyjedzie pan do <strong>na</strong>s — spytała z <strong>na</strong>dzieją.<br />
— Nie, to ty przyjedziesz do <strong>na</strong>s, do Warszawy.<br />
— Ja — Marta była zdumio<strong>na</strong>. Kiedyś zwiedzała Warszawę, ale<br />
niewiele z tego zwiedzania pamięta, chyba tylko tyle, że było<br />
bardzo dużo samochodów, zabytków, którymi zachwycała się<br />
mama i że o<strong>na</strong>, jej córka, była bardzo zmęczo<strong>na</strong>.<br />
Janusz Wiśniewski powiedział, że wyjaśni wszystko, ale <strong>na</strong>jpierw<br />
pójdzie zobaczyć, dlaczego wciąż nie ma Kamili i jej<br />
mamy — Marceliny.<br />
— To dziwne — powiedział zamyślony — przecież były zaproszone…<br />
Poszedł sprawdzić, co się stało, a tymczasem pozostali<br />
uczestnicy spotkania przy ognisku, które, jak zwykle, rozpalono<br />
<strong>na</strong>d stawem, rozmawiali o tym, że może po prostu nie wszyscy<br />
chcieli przyjść, albo nie wszyscy lubią ogniska, albo nie wszyscy<br />
lubią tych, którzy zapraszali <strong>na</strong> to ognisko.<br />
— Przestańcie — powiedziała w końcu babcia — a może rzeczywiście<br />
coś się stało.<br />
Okazało się, że babcia miała rację.<br />
— Nie wiemy, gdzie jest Kamila. Nie wróciła do domu. Marceli<strong>na</strong><br />
dzwoni do wszystkich z<strong>na</strong>jomych. Nikt nic nie wie — głos<br />
pa<strong>na</strong> Janusza był zdyszany i wyraźnie niespokojny. Było już<br />
ciemno. Ognisko oświetlało zdziwione i przestraszone twarze<br />
tych, którzy jeszcze przed chwilą nie <strong>na</strong>leżeli do wielbicieli sąsiadek,<br />
a może <strong>na</strong>wet ich nie lubili. Teraz wszystko się zmieniło.<br />
97
Kamila zniknęła, jej mama się zamartwiała. Trzeba było coś zrobić.<br />
Zaczęły się gorączkowe ustalania, kto i kiedy widział ją po<br />
raz ostatni.<br />
— Spacerowała z psem… Około jede<strong>na</strong>stej, czy dwu<strong>na</strong>stej…<br />
W każdym razie <strong>na</strong> pewno było to przed południem, nie<br />
później — powiedział Andrzej, który przypomniał sobie, że widział<br />
ją kiedy szli….. Właśnie, nie może przecież powiedzieć —<br />
kiedy szli szukać skarbu!<br />
— A dokąd szła Dokąd ty szedłeś — było do przewidzenia, że<br />
tata zada w końcu podobne pytanie.<br />
— Nie wiem, dokąd szła — odpowiedział szybko Andrzej ignorując<br />
drugą część pytania — szła ulicą Jaśminową, co się potem<br />
z nią stało…, nie mam pojęcia.<br />
— Siemano! Cześć — Miło was widzieć! — rozległ się z góry radosny<br />
głos. Nie <strong>na</strong>leżał, niestety, do Kamili. Wołał Janek — kuzyn,<br />
który rano wrócił z obozu sportowego i też został zaproszony <strong>na</strong><br />
ognisko. Nie sam, oczywiście. Prowadził Julka, a pochód zamykali<br />
ich rodzice. Przywitano nowych gości o wiele mniej radośnie,<br />
niż się spodziewali, ale zaraz wyjaśniono im, że powodem<br />
takiego <strong>na</strong>stroju jest wielkie zmartwienie.<br />
Wszyscy zaproszeni goście stali się teraz ekipą dochodzeniowo-śledczą,<br />
<strong>na</strong>wet mały Julek, <strong>na</strong>wet delikat<strong>na</strong> i przestraszo<strong>na</strong><br />
Wsią asystentka reżysera — Natalia z Warszawy.<br />
Należało przede wszystkim porozmawiać z mamą Kamili, bo<br />
może były już jakieś nowe wiadomości. Wszyscy więc, w liczbie<br />
dwu<strong>na</strong>stu osób, nie licząc kota Trzymalskiego, porzucili wygodne<br />
miejsca przy dogasającym ognisku i poszli do domu sąsiadek.<br />
Dom był <strong>na</strong> szczęście obszerny, więc bez trudu pomieścił aż tylu<br />
ludzi.<br />
Okazało się, że nie ma żadnych nowych — ani dobrych, ani złych<br />
wiadomości. Kamila <strong>na</strong>dal nie wróciła do domu, ale przy<strong>na</strong>jmniej<br />
98
wiadomo było, że w okolicy nie zdarzył się żaden wypadek.<br />
Pośpiesz<strong>na</strong> <strong>na</strong>rada pozwoliła ustalić, że po raz ostatni widzieli<br />
Kamilę poszukiwacze skarbu Dziedziczki. Oczywiście,<br />
opowiedzieli wszystkim, że szli <strong>na</strong> spacer i zobaczyli sąsiadkę<br />
z psem…<br />
— A gdzie jest pies — wielkim głosem domagał się ustalenia tak<br />
istotnego szczegółu dziadek Antoni.<br />
Wszyscy obecni umilkli, <strong>na</strong>wet Julek.<br />
— Gdzie jest pies — jak echo powtórzyła babcia Ire<strong>na</strong>.<br />
— Jaki pies — dopytywał się Janek, który przecież dopiero co<br />
wrócił z po<strong>na</strong>d miesięcznego wyjazdu i nie był jeszcze poinformowany<br />
o tym, jakie zmiany zaszły <strong>na</strong> ulicy Jaśminowej.<br />
— Jaki pies — powtórzył Jacek, który od razu sam sobie i innym<br />
odpowiedział — Niezwykły.<br />
— Dobrze, ale jak się wabi — pytał dalej zaskoczony Janek.<br />
— Wabi się Niezwykły — wyjaśnił zniecierpliwiony Jacek i dodał:<br />
— potem ci wszystko opowiem.<br />
W tej chwili za drzwiami rozległo się szczekanie. Trochę niecierpliwe,<br />
trochę żałosne. Mały pies informował cały świat o tym,<br />
że wrócił do domu i że ma coś smutnego do powiedzenia. Dawał<br />
też do zrozumienia, że trzeba się bardzo śpieszyć.<br />
Janusz Wiśniewski wpuścił psa do środka. Nie było żadnych<br />
wątpliwości, że Niezwykły wrócił sam. Kamili z nim nie było.<br />
— Boże drogi! Coś się musiało stać! O<strong>na</strong> go nigdy nie zostawiała,<br />
zwłaszcza wieczorem — pani Marceli<strong>na</strong> była przerażo<strong>na</strong>.<br />
Nikt nie wątpił, że teraz trzeba zachęcić zmęczonego i przestraszonego<br />
psiaka, żeby pokazał, gdzie jest jego pani.<br />
Wyruszono w drogę. Okazało się, że Niezwykły <strong>na</strong>jlepiej czuł<br />
się w towarzystwie Janka. Zachowywał się tak, jakby go z<strong>na</strong>ł od<br />
daw<strong>na</strong>. Dziwny to był widok, który zaskoczył wielu mieszkańców<br />
spokojnej Wsi pod Cieszynem. Osobliwa procesja, <strong>na</strong> czele<br />
której biegł mały, kulawy piesek, szła ulicą Jaśminową, potem<br />
Słoneczną i Parkową. Składała się z ludzi w różnym wieku, któ-<br />
99
zy byli <strong>na</strong>jwyraźniej czymś przejęci. Szczekały psy, ludzie zapalali<br />
światła i wychodzili z domów. Ten i ów postanowił zorientować<br />
się, o co właściwie chodzi i pytał:<br />
— Pali się, czy co — a usłyszawszy odpowiedź, dołączał do ekipy<br />
szukającej małej dziewczynki z wielkiego miasta.<br />
Dzielny szczeniak biegł wyraźnie w stronę starego parku<br />
obok dawnego dworu. Janek wziął go <strong>na</strong> ręce, a kiedy z<strong>na</strong>leźli<br />
się <strong>na</strong> miejscu, pieszczotliwie powiedział mu do ucha:<br />
— Maleńki, dużo od ciebie zależy. Wiem, że jesteś bardzo, bardzo<br />
zmęczony, ale wiem też, że jesteś dzielny. Musisz <strong>na</strong>m pokazać,<br />
gdzie jest Kamila. Szukaj!<br />
Postawił psa <strong>na</strong> ścieżce, a ten — nie <strong>na</strong>myślając się długo, pog<strong>na</strong>ł<br />
w <strong>na</strong>jciemniejszy i <strong>na</strong>jdalszy kąt parku. Nie trzeba dodawać,<br />
że nie był sam. Sporo osób biegło za nim, ale <strong>na</strong>jszybszy był Janek.<br />
— Kto ma latarkę Dajcie latarkę! — powtarzano z ust do ust<br />
pytanie i polecenie, które sformułował ktoś biegnący z przodu.<br />
Z<strong>na</strong>lazły się trzy latarki, które oświetliły <strong>na</strong>jpierw pnie starych<br />
drzew, a potem starą studnię, a raczej jej resztki. Na brzegu dość<br />
głębokiego dołu stanął Niezwykły i szczekał.<br />
— Skierujcie światło do studni! — zakomenderował Janek.<br />
— Mamusiu! — rozległo się wołanie z dołu.<br />
— Kamila! Dziecko! — pani Marceli<strong>na</strong> już schodziła do pokrytej<br />
suchymi liśćmi i resztkami desek jamy, która kiedyś była studnią.<br />
Nie zwracała uwagi ani <strong>na</strong> włoskie buty, które zapewne się<br />
zniszczą, ani <strong>na</strong> kostium z delikatnego materiału, który tego wieczoru<br />
miała <strong>na</strong> sobie, a który musiał ucierpieć podczas tej karkołomnej<br />
wyprawy. Teraz liczyła się tylko przestraszo<strong>na</strong> i zziębnięta<br />
córeczka.<br />
Janek <strong>na</strong>jszybciej zszedł <strong>na</strong> dół. To on, podobnie jak bohater<br />
sekretnika Marty, pierwszy uratował dziewczynkę. Kiedy wziął<br />
ją — zziębniętą i przestraszoną <strong>na</strong> ręce, poczuła się jak prawdziwa<br />
księżniczka.<br />
100
Później Kamila z<strong>na</strong>lazła się w objęciach mamy, trochę zaniepokojonej<br />
tym, że jej ocalo<strong>na</strong> córeczka mówi dziwne rzeczy.<br />
Z jej bezładnej relacji wynikało, że szukała skarbu i chciała<br />
zobaczyć, co tu jest, że załamały się stare deski, <strong>na</strong> które stanęła.<br />
Potem spadła <strong>na</strong> dno tego czegoś dziwnego i bardzo boli ją<br />
noga. Kamila opowiadała też, że nie była tu sama, bo <strong>na</strong>jpierw<br />
czuwał przy niej Niezwykły, któremu powiedziała, żeby poszedł<br />
do domu, a potem przyszły Skrzaty, które się nią opiekowały. Nie<br />
bały się <strong>na</strong>wet Nocznic i Utopców, które przychodziły bardzo blisko,<br />
ale Skrzaty z<strong>na</strong>ły jakieś zaklęcia i…..<br />
— Bredzisz, córeczko, pewnie masz gorączkę — mówiła pani<br />
Marceli<strong>na</strong> skupio<strong>na</strong> już teraz tylko <strong>na</strong> tym, żeby dziecko uspokoić<br />
i zawieźć do lekarza.<br />
— Niezwykły! — zawołała z radością Kamila widząc swojego<br />
psa w objęciach <strong>na</strong>jsympatyczniejszego chłopaka, jakiego z<strong>na</strong>ła.<br />
Po chwili dodała ciszej:<br />
— Niezwykły i jego przyjaciel Janek. Ten, który ratuje księżniczki.<br />
Pani Marceli<strong>na</strong> z rosnącym niepokojem słuchała tych dziwnych<br />
zdań wypowiadanych przez jej rozsądną, aż do tej pory<br />
córkę. Nie zauważyła <strong>na</strong>wet, że obok idzie Marta i patrzy ze zrozumieniem<br />
<strong>na</strong> Kamilę, bo tylko o<strong>na</strong> wie, o co chodzi…<br />
Nikt nie pytał, czego Kamila szukała w starej studni. Nie pytali<br />
o to także Jacek i Andrzej — chociaż oni pierwsi domyśli się,<br />
co zaszło w parku. Marta zaś zasta<strong>na</strong>wiała się <strong>na</strong>d tym, czy rzeczywiście<br />
Kamila widziała Skrzaty, Nocznice i Utopce. Może widziała,<br />
a może jej się tylko śniły. Nie wiadomo.<br />
***<br />
Dalsza część wieczoru i nocy była dziw<strong>na</strong>, przedziw<strong>na</strong>.<br />
W cieszyńskim pogotowiu ratunkowym opatrzono nogę Kamili.<br />
Noga okazała się niegroźnie skręco<strong>na</strong> i poinformowano wszystkich<br />
zainteresowanych, że za parę dni dziewczynka znów bę-<br />
101
dzie mogła chodzić jak dawniej, ale, póki co, będzie utykać, podobnie<br />
jak jej dzielny pies nie bez powodu zwany psem Niezwykłym.<br />
Kamila dołączyła do uczestników ogniska, które, choć spóźnione,<br />
odbyło się jed<strong>na</strong>k i było zgromadzeniem hałaśliwych i radosnych<br />
mieszkańców Wsi pod Cieszynem i ich gości z wielkiego<br />
świata. Tego wieczoru niespodziankom nie było końca. Okazało<br />
się bowiem, że reżyser z Warszawy szuka kogoś, kto zagra<br />
główną rolę w filmie dla dzieci. Jego bohaterka ma mieć około<br />
dziewięciu lat, powin<strong>na</strong> jeździć konno, być <strong>na</strong>tural<strong>na</strong> i mieć bardzo<br />
dobrą dykcję. W filmie przecież trzeba sporo mówić. Reżyser<br />
obserwował i filmował Martę i jest przeko<strong>na</strong>ny, że właśnie<br />
o<strong>na</strong> jest odpowiednia do tej roli. Teraz ją zaprasza <strong>na</strong> zdjęcia<br />
próbne do Warszawy.<br />
— No! Ładnie! — podsumował rewelacje Andrzej — własną siostrę<br />
będę oglądał w kinie. Do czego doszło.<br />
— Gratulacje, Skrzacie — dodał Jacek.<br />
— Tylko nie Skrzacie! — zaprotestowała szczęśliwa Marta.<br />
— Aha — dodał <strong>na</strong> odchodnym pan Janusz — może z<strong>na</strong>sz Marto<br />
jakąś dziewczynkę, która mogłaby zagrać rolę twojej koleżanki.<br />
Jest to wprawdzie dużo mniejsza rola, ale zależy mi <strong>na</strong> tym, żeby<br />
to była twoja z<strong>na</strong>joma, łatwiej będzie wam się razem pracowało…<br />
Reżyser mówił jak do dorosłej osoby i Marta poczuła się dorosła.<br />
Była damą.<br />
— Tak, proszę pa<strong>na</strong>, z<strong>na</strong>m. Może Kamila zagra tę rolę. Pewnie<br />
o<strong>na</strong> też bardzo chciałaby wystąpić w filmie.<br />
— Kamila Czy ja wiem Nie jestem pewien, czy pasuje do tej<br />
roli… Zastanowię się. A teraz musimy się już pożeg<strong>na</strong>ć. Było mi<br />
bardzo miło. Do zobaczenia.<br />
102
ZAKOŃCZENIE<br />
Marta nie mogła zasnąć. Tyle wrażeń i taka niespodzianka…<br />
Nazajutrz opowiadała o wszystkim kotu, który wczoraj<br />
spał w <strong>na</strong>jlepsze, kiedy świat stawał <strong>na</strong> głowie. Kot słuchał, ale<br />
nie wyglądało <strong>na</strong> to, że jest jakoś szczególnie zachwycony. Może<br />
nie wszystko zrozumiał.<br />
Parę dni później Marta opowiedziała jeszcze kotu i o tym,<br />
że w końcu od<strong>na</strong>leziono skarb Dziedziczki. Dorośli dowiedzieli<br />
się o wszystkim, bo Jacek i Andrzej zdecydowali, że teraz<br />
już nikogo nie obowiązuje tajemnica. Na dnie studni z<strong>na</strong>leziono<br />
skrzynię, a w niej rodzinną biżuterię, pamiątki i dokumenty.<br />
O wszystkim <strong>na</strong>pisano w „Głosie Ziemi Cieszyńskiej”, a <strong>na</strong>wet<br />
w Internecie. O niej i o z<strong>na</strong>lezionym przez nią liście schowanym<br />
w cukiernicy też <strong>na</strong>pisano. Było dużo szumu, ale Marty dziś<br />
już to specjalnie nie interesowało, bo myślała o reżyserze i jego<br />
propozycji.<br />
Do ogrodu weszła Kamila. Była jakaś in<strong>na</strong>, niż zwykle. Gdzieś<br />
ulotniła się jej pewność siebie.<br />
— Wujek mi mówił… — zaczęła niepewnie — dziękuję, że o mnie<br />
pomyślałaś, mimo, że ja…., że ja nie byłam dla ciebie dobra.<br />
— Nie ma sprawy — rzuciła <strong>na</strong> pozór niedbale Marta — wiem, że<br />
ci zależało. Ty pewnie <strong>na</strong>dajesz się do filmu lepiej niż ja. (Mówiła<br />
jak rasowa aktorka, która mówi to, czego w rzeczywistości wcale<br />
nie myśli).<br />
— Ależ skąd! — czym prędzej zaprzeczyła Kamila — Wujek twierdzi,<br />
że jesteś fotogenicz<strong>na</strong> i <strong>na</strong>tural<strong>na</strong> — i w ogóle…<br />
— Czyżby zabrakło jej słów — pomyślała z niedowierzaniem<br />
Marta.<br />
Zrobiło się cicho. Wszystko było jakieś uroczyste i niezwykłe.<br />
Świat jakby bardziej rozświetlony, a może tylko tak się wydawało…<br />
— Wiesz! — powiedziała Kamila — Ta twoja opowieść o Modrze-<br />
103
wiowym Królestwie… To było ciekawe w gruncie rzeczy… Może<br />
wymyślimy razem zakończenie Może <strong>na</strong>piszemy coś o skarbie…<br />
A właśnie… Przepraszam, że was wtedy śledziłam. Byłam<br />
niemądra… A co byś powiedziała <strong>na</strong> to, gdyby księżniczka Marta<br />
w końcu zwróciła uwagę <strong>na</strong> Janka, a on <strong>na</strong> nią Może zdarzy<br />
się coś takiego, co ich pogodzi Może <strong>na</strong>wet zakochają się w sobie<br />
Jak myślisz<br />
***<br />
Poszły w stronę altanki. Kot Trzymalski pobiegł za nimi. Miał<br />
wyraźnie dobry humor. Żałował tylko trochę, że ani jed<strong>na</strong> z dziewięcioletnich<br />
młodych dam nie reaguje <strong>na</strong> jego zaczepki. Łasił<br />
się do ich nóg, podskakiwał. Na próżno. Były bardzo zajęte sobą.<br />
Na szczęście jak spod ziemi wyrósł Niezwykły, który chętnie dotrzymał<br />
towarzystwa Trzymalskiemu nie zwracając uwagi <strong>na</strong> to,<br />
że podobno koty i psy nie żyją w zgodzie.<br />
Kamila i Marta były bardzo zajęte. Miały tyle spraw do omówienia.<br />
Może <strong>na</strong>wet postanowiły zostać przyjaciółkami… Kto<br />
wie<br />
104
105
ISBN 978-83-930493-1-8