27.12.2014 Views

Gdzieś na końcu świata - Biblioteka Miejska w Cieszynie

Gdzieś na końcu świata - Biblioteka Miejska w Cieszynie

Gdzieś na końcu świata - Biblioteka Miejska w Cieszynie

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

Joan<strong>na</strong> Jurgała-Jureczka<br />

<strong>Biblioteka</strong> <strong>Miejska</strong><br />

w <strong>Cieszynie</strong><br />

2011


Joan<strong>na</strong> Jurgała-Jureczka<br />

Ilustracje<br />

Mariola Ptak<br />

<strong>Biblioteka</strong> <strong>Miejska</strong> w <strong>Cieszynie</strong><br />

2011


<strong>Biblioteka</strong> <strong>Miejska</strong><br />

43-400 Cieszyn<br />

ul. Głęboka 15<br />

tel./fax +48 33 8520710<br />

e-mail: biblioteka@um.cieszyn.pl<br />

www.biblioteka.cieszyn.pl<br />

Druk:<br />

Oficy<strong>na</strong> Drukarsko-Wydawnicza AKANT<br />

43-400 Cieszyn<br />

ul. Kraszewskiego 9<br />

tel. +48 33 8522650<br />

e-mail: druk@akant.cieszyn.pl<br />

Skład i pracowanie graficzne:<br />

Han<strong>na</strong> Gawlas<br />

ISBN 978-83-930493-1-8


Wstęp<br />

Marta i jej rodzi<strong>na</strong> mieszka w małej miejscowości pod Cieszynem,<br />

<strong>na</strong>zwijmy tę miejscowość po prostu Wsią. Ma o<strong>na</strong> swoje<br />

ulice, a raczej drogi, które noszą dumną <strong>na</strong>zwę ulic. Każda ulica<br />

zaprowadzi w końcu przybysza do jakiegoś domu lub <strong>na</strong>wet<br />

domów. Niektóre domy są okazałe i piękne — tak piękne, że <strong>na</strong>wet<br />

przypomi<strong>na</strong>ją szlacheckie dworki, które musiały mieć obowiązkowo<br />

jasne ściany, ganek i kolumienki, a dokoła piękny i zadbany<br />

ogród. Są też domy dużo skromniejsze, mniejsze i starsze,<br />

jak przygarbieni i zmęczeni ludzie, ale one też mają swój<br />

urok. W nich zamknięta jest historia rodzin, które tam od pokoleń<br />

mieszkają, przeżywają swoje dobre i złe dni, witają nowych<br />

domowników i żeg<strong>na</strong>ją tych, którzy ten dom opuszczają, aby<br />

znów do niego powrócić lub nie zobaczyć go już nigdy.<br />

Stare domy szczególnie lubi mama Marty — Róża. Przystaje,<br />

przygląda im się, czasem fotografuje, ale zawsze — jeśli tylko nie<br />

jest sama — mówi:<br />

— Patrzcie, to są stare chałupy. Piękne. Trzeba je uwiecznić, żeby<br />

ludzie pamiętali, jak kiedyś wyglądała <strong>na</strong>sza Wieś.<br />

Dzieci, przyzwyczajone do tych zachwytów, przerywają <strong>na</strong>jczęściej<br />

jej wywód już po pierwszych słowach i kiedy zaczy<strong>na</strong><br />

mówić:<br />

— Patrzcie…<br />

…któreś z nich domyślnie dodaje:<br />

— Wiemy, wiemy! Stara chałupa!<br />

Starych domów <strong>na</strong> Śląsku Cieszyńskim jest sporo, więc zachwyty<br />

mamy powtarzają się co jakiś czas.<br />

Pani Róża zachwyca się także krajobrazami w ogóle, więc kiedy<br />

zaczy<strong>na</strong> mówić:<br />

— Patrzcie…<br />

3


… może mieć <strong>na</strong> myśli niezwykły wschód słońca, niebo zmieniające<br />

kolory i niebieskawe szczyty Beskidów, które widać z każdego<br />

prawie miejsca Wsi. Zauważa jeszcze stare rozsiane po<br />

całej Ziemi Cieszyńskiej kapliczki, drewniane kościoły i dworki,<br />

które w wielu miejscach przypomi<strong>na</strong>ją o minionych czasach.<br />

Jed<strong>na</strong> z kapliczek budzi szczególny zachwyt Róży Malinowskiej.<br />

Jest to stojący w szczerym polu biały domek z czerwonym dachem.<br />

Obok kapliczki rośnie złoto-srebrne zboże albo posadzone<br />

w równych rzędach ziemniaki. Daleko w tle widać las zmieniający<br />

kolory w zależności od pory roku, a obok lasu i <strong>na</strong>d nim<br />

— góry — tym razem „zagraniczne” — jak mawiają dzieci, bo położone<br />

po czeskiej stronie.<br />

Mama Marty jest malarką. Nic więc dziwnego, że zachwyca<br />

się tym wszystkim, czym tylko zachwycać się moż<strong>na</strong>, a potem<br />

te zachwyty przenosi <strong>na</strong> kartki akwarelowego bloku lub też rozciągniętego<br />

<strong>na</strong> drewnianej ramce białego płót<strong>na</strong>. Marta, widząc,<br />

że mama zaczy<strong>na</strong> malować, przychodzi co jakiś czas do jej pracowni,<br />

żeby sprawdzić, czy płótno jest jeszcze białe, czy już ożyło<br />

i jest czymś zupełnie innym — pełnym tajemniczych świateł<br />

lasem <strong>na</strong> przykład, albo niebem z chmurami, które przyglądają<br />

się z góry białej kapliczce z czerwonym dachem. Kapliczkę<br />

mama maluje często i w różnych porach roku.<br />

Róża Malinowska zajmuje się nie tylko malowaniem. Przede<br />

wszystkim zajmuje się dziećmi, domem i ogrodem. Największego<br />

zainteresowania domaga się <strong>na</strong>jmłodsza Marta, która skończyła<br />

już wprawdzie aż dziewięć lat, ale <strong>na</strong>dal nie przestała być<br />

córeczką i wnuczką, którą z zapałem rozpieszczano, a robili<br />

to i robią <strong>na</strong>dal babcia Ire<strong>na</strong> i dziadek Antoni. Rozpieszczanie<br />

wnuczki ułatwia im fakt, że mieszkają w tym samym domu przy<br />

ulicy Jaśminowej we Wsi pod Cieszynem.<br />

Gościnny dom chroni pod swym dachem także resztę rodziny,<br />

czyli zapracowanego i wiecznie czymś zaaferowanego tatę<br />

4


Zbigniewa Malinowskiego i dwóch starszych<br />

braci Marty — Jacka i Andrzeja. Bracia<br />

chodzą już do średniej szkoły, a ich rodzice<br />

i dziadkowie coraz częściej mówią o zbliżającej<br />

się maturze Jacka. Chłopcy są kilka<br />

lat starsi od Marty, więc bywają nie tylko<br />

towarzyszami zabaw, ale i opieku<strong>na</strong>mi siostry.<br />

Kiedy trwa rok szkolny, odrabiają z nią<br />

zadanie, choć <strong>na</strong>zywają to zajęcie katorgą,<br />

bezsensownym traceniem czasu i wieloma podobnymi określeniami.<br />

Kiedy zaś rozpoczy<strong>na</strong>ją się wakacje, chodzą z nią <strong>na</strong> basen<br />

i <strong>na</strong>wet uczą ją pływać, wprawdzie bez wyraźnego rezultatu,<br />

ale za to wytrwale. Wszyscy troje uwielbiają razem zjeżdżać<br />

<strong>na</strong> zjeżdżalni i z impetem wpadać do wody, więc udają, że<br />

za rzekome postępy w <strong>na</strong>uce pływania <strong>na</strong>gradzają kochane maleństwo<br />

małą rundką po schodach do góry i zwariowanym zjazdem<br />

w środku ogromnej rury.<br />

Mama tego nie lubi i <strong>na</strong>zywa stratą czasu, bo przecież chodzi<br />

o <strong>na</strong>ukę pływania, a nie zjeżdżania. Takie to bywa opiekowanie<br />

się młodszą siostrzyczką.<br />

Podobną rolę „opieku<strong>na</strong>” i towarzysza zabaw pełni też kuzyn<br />

rodzeństwa i rówieśnik Andrzeja — Jan Kwiatkowski — zwany<br />

przez rodzinę Jankiem. Dla <strong>na</strong>jmłodszych mieszkańców domu<br />

przy ulicy Jaśminowej jego rodzice to po prostu ciocia Basia i wujek<br />

Krzyś, ale dla pozostałych mieszkańców Wsi to lubiani i obdarzani<br />

szacunkiem lekarze pracujący w tutejszym Ośrodku<br />

Zdrowia.<br />

Dokonując prezentacji rodziny nie moż<strong>na</strong> zapomnieć o Julku<br />

— bracie Janka. Julek ma dopiero sześć lat, ale uważa, że świat<br />

stoi przed nim otworem i że wszystko już o tym świecie wie. Nie<br />

może więc zrozumieć, czemu <strong>na</strong>gle wszyscy uparli się, żeby go<br />

<strong>na</strong>uczyć czytać i pisać. Oto bowiem do jego <strong>na</strong>jbliższych zaczęła<br />

5


ostatnio docierać smut<strong>na</strong> prawda o bezlitosnym upływie czasu,<br />

który spowodował, że o Julku nie moż<strong>na</strong> już myśleć jak o małym<br />

chłopczyku, który kiedyś tam i gdzieś tam dowie się wszystkiego,<br />

co trzeba. Nic podobnego. Teraz będzie się musiał uczyć,<br />

bo po wakacjach pójdzie do szkoły. Na razie jed<strong>na</strong>k uparcie trzyma<br />

się ustalonej od dłuższego czasu wersji, że on już wszystko<br />

wie i umie. Wystarczy go zapytać:<br />

— Umiesz pływać<br />

— Umiem!<br />

— Umiesz jeździć <strong>na</strong> <strong>na</strong>rtach<br />

— Umiem.<br />

Ten sam los spotyka pytania o jazdę <strong>na</strong> rolkach, <strong>na</strong> rowerze a także<br />

o czytanie i pisanie. Trzeba jed<strong>na</strong>k dodać, że Julek <strong>na</strong> razie<br />

umie jeździć <strong>na</strong> rowerze, pozostałych rzeczy musi się dopiero<br />

<strong>na</strong>uczyć, a nie ma <strong>na</strong> to zbyt wielkiej ochoty.<br />

Niedawny konflikt rodzinny dotyczył niewinnej z pozoru<br />

kwestii. Julek uważał mianowicie, że cyfrę „pięć” pisze się stawiając<br />

ogonek w lewą stronę. Jego mama — Barbara Kwiatkowska<br />

— próbowała nieśmiało zauważyć, że wtedy „pięć” przypomi<strong>na</strong><br />

raczej „trzy”, ale obraził się śmiertelnie. Płakał i wyjaśnił,<br />

że żyje w wolnym kraju, gdzie każdy może pisać „pięć” tak, jak<br />

chce. Mama westchnęła ciężko i pomyślała, że <strong>na</strong> razie są wakacje<br />

i wszyscy, o<strong>na</strong> także, powinni wypocząć.<br />

Na wypoczynek i wakacyjne leniuchowanie liczyli prawie<br />

wszyscy bohaterowie <strong>na</strong>szej opowieści. Tymczasem lato okazać<br />

się miało niezwykłe i pełne dziwnych zdarzeń. Zaczęło się<br />

od przyjazdu nowych lokatorek sąsiedniego domu.<br />

6


ROZDZIAŁ I<br />

— Mamo! Tu jest bez<strong>na</strong>dziejnie! To jakiś koniec świata! Okrop<strong>na</strong><br />

wiocha i nic się tu <strong>na</strong> pewno nie dzieje!<br />

Kamila była wściekła, rozgoryczo<strong>na</strong> i obrażo<strong>na</strong>. Wszystkie<br />

<strong>na</strong>jgorsze określania, jakie mogła sobie przypomnieć wymieniała<br />

teraz jednym tchem, żeby mama wiedziała, co o<strong>na</strong> — Kamila<br />

z wielkiego miasta myśli o przeprowadzce <strong>na</strong> wieś. Sprawa<br />

i tak była z góry przesądzo<strong>na</strong>. Nic nie mogły pomóc <strong>na</strong>rzekania,<br />

fochy i rozpaczliwe protesty. Wygłaszająca je od jakiegoś<br />

czasu dziewczynka miała dziewięć lat i nikt nie liczył się z jej<br />

zdaniem. Tylko dziewięć lat… Gdyby była dorosła…<br />

Przysiadła <strong>na</strong> chwilę <strong>na</strong> ławce przed domem. Na wprost widziała<br />

sosny, które rosły równym szeregiem, bo poprzedni właściciel<br />

starannie odmierzył linię pachnącego sosnowego lasu.<br />

Kamila widziała ten las i nie widziała. Chociaż może <strong>na</strong>leżałoby<br />

raczej powiedzieć — widziała, ale w ogóle nie zwracała <strong>na</strong> niego<br />

uwagi.<br />

Milczała i myślała o tym, co zrobiłaby w tej sytuacji, gdyby<br />

była dorosła.<br />

Milczenie i upragniony spokój wykorzystała mama, która<br />

z ulgą odetchnęła, a potem pośpiesznie wniosła walizki i postawiła<br />

je w przedpokoju. Niewiele już zostało do uporządkowania.<br />

Wy<strong>na</strong>jęta firma zajęła się przeprowadzką. Kamilę i jej matkę<br />

stać było <strong>na</strong> wiele rzeczy — <strong>na</strong> fachowców, którzy zorganizują<br />

przeprowadzkę — stać je było przede wszystkim.<br />

Kamila właśnie wyobrażała sobie jak zabiera ubrania, pakuje<br />

je bez słowa, potem do <strong>na</strong>jmodniejszej <strong>na</strong> świecie torebki wkłada<br />

pieniądze (dużo), aha — i jeszcze jakieś rzeczy, które mama<br />

przed podróżą zawsze zabierała — może paszport — i wychodzi.<br />

Również bez słowa… Nie, może jed<strong>na</strong>k nie. Zanim wyjdzie, powie:<br />

7


— Jadę do Francji!<br />

Dlaczego do Francji Kamila oczywiście mogłaby pojechać<br />

gdziekolwiek, ale Francja wydawała jej się <strong>na</strong>jodpowiedniejsza.<br />

Dowiedziała się, że tam są <strong>na</strong>jmodniejsze i <strong>na</strong>jbardziej odlotowe<br />

ciuchy <strong>na</strong> świecie.<br />

Kamila lubiła oglądać pokazy mody, piękne ubrania i piękne<br />

dziewczyny i wiedziała, że kiedyś, tak jak one, zostanie modelką,<br />

może aktorką… Kiedyś… Teraz jed<strong>na</strong>k wszystko stanęło <strong>na</strong><br />

głowie.<br />

— Nie! Co to jest! — wrzasnęła <strong>na</strong>gle i wstała gwałtownie,<br />

przesuwając się w stronę drzwi. Do jej nóg łasił się kot. Kamila<br />

nie znosiła kotów. W ogóle niewiele rzeczy tolerowała, a jeżeli<br />

już — musiały to być rzeczy gustowne, piękne, czyste i modne.<br />

Kot był zwyczajny, byle jaki i z całą pewnością nie był ani odrobinę<br />

rasowy.<br />

— Fuj! Wynocha! Jesteś obrzydliwy! Jesteś brudny! — mówiła<br />

szybko i próbowała pozbyć się niechcianego gościa i tylko to<br />

zaprzątało jej uwagę. Zdziwiła się niezmiernie, kiedy usłyszała<br />

głos. Kot nie mówi, więc to nie był jego głos…<br />

— Wcale nie jest brudny. Myje się sam, jeśli chcesz wiedzieć. I nie<br />

jest obrzydliwy. Złotek — chodź do mnie…<br />

W bramie stała dziewczynka… Taka sobie — modelką nie będzie<br />

za żadne skarby świata — pomyślała Kamila. Jest taka zwyczaj<strong>na</strong><br />

jak ten głupi kot.<br />

Kot od razu zrezygnował z zawierania z<strong>na</strong>jomości z nową lokatorką<br />

domu i błyskawicznie z<strong>na</strong>lazł się obok swej pani. Tej,<br />

która <strong>na</strong>zwała go Złotkiem.<br />

— Złotek — prychnęła Kamila, ale prychnęła w duchu i tylko zdążyła<br />

pomyśleć, że nie będzie z tą zwyczajną, a <strong>na</strong>wet pospolitą<br />

dziewczyną omawiać kocich imion. Niech sobie swoje koty<br />

<strong>na</strong>zywa jak chce. Może być <strong>na</strong>wet Brylancik albo Kwiatuszek.<br />

Wszystko jedno. Ten kot i tak dla niej nie istnieje.<br />

***<br />

8


Kot, którego Kamila postanowiła<br />

zignorować, zachowywał<br />

się nie jak rozleniwione i dostojne<br />

kocisko, ale jak rozbrykany piesek.<br />

Przed chwilą dwoma susami<br />

poko<strong>na</strong>ł odległość dzielącą go od<br />

dziewczynki w bramie, a teraz,<br />

zamiast spokojnie stanąć i ewentualnie<br />

łasić się do jej nóg, zaczął<br />

podskakiwać. Próbował dosięgnąć kwiatka z ogródka i przegonić<br />

<strong>na</strong>trętną muchę.<br />

— Cześć! Jestem Marta — powiedziała zwyczajnie zwyczaj<strong>na</strong><br />

i pospolita dziewczynka, która właściwie powin<strong>na</strong> się od<br />

razu obrazić i odejść.<br />

— Głupia — mruknęła Kamila — Głupia i w dodatku od razu widać,<br />

że mieszka <strong>na</strong> wsi.<br />

— Pytasz, gdzie mieszkam — Marta starała się <strong>na</strong>wiązać rozmowę,<br />

ale bez skutku. Nowa lokatorka wchodziła już do domu.<br />

Marta nie dawała za wygraną.<br />

— Jestem twoją sąsiadką. Mieszkam obok. Mam dziewięć<br />

lat, a ty<br />

Nie dowiedziała się, że Kamila też ma dziewięć lat. W ogóle<br />

nie dowiedziała się niczego, bo jej pytania, jak to się pięknie<br />

i ozdobnie mówi, zawisły w próżni, czyli po prostu — pozostały<br />

bez odpowiedzi.<br />

***<br />

Marta i Złotek, trochę urażeni nieuprzejmym traktowaniem,<br />

porzucili towarzystwo dziewczynki z sąsiedztwa. Mieli swoje<br />

sprawy. Wrócili do ważnych zajęć. Marta huśtała się <strong>na</strong> huśtawce,<br />

a kot podskakiwał obok niej. W końcu znudzony położył<br />

9


się w miejscu, gdzie widać było słoneczną plamę, dokoła której<br />

padał cień drzewa. Tego samego drzewa, <strong>na</strong> którego gałęzi zawieszono<br />

huśtawkę. Uczciwie mówiąc, nie możemy poprzestać<br />

<strong>na</strong> stwierdzeniu — zawieszono, ale musimy dodać od razu — dziadek<br />

Antoni zawiesił huśtawkę. Zawiesił ją kilka lat temu, kiedy<br />

mała Marta dowiedziała się, że <strong>na</strong> świecie istnieją huśtawki<br />

i oświadczyła, że jedną z nich musi, ale to <strong>na</strong>prawdę musi<br />

mieć. Najlepiej od razu.<br />

Dziadek nie potrzebował innej argumentacji. Kochał wnuczkę<br />

<strong>na</strong>jbardziej <strong>na</strong> świecie i huśtawka już niedługo huśtała małą<br />

Martę, a dziadek tłumaczył, jak bardzo musi być ostroż<strong>na</strong>, żeby<br />

nie spaść. Powin<strong>na</strong> nie wzlatywać zbyt wysoko, nie huśtać się<br />

ani za szybko, ani za wolno.<br />

Marta słuchała tych wszystkich ostrzeżeń jednym uchem<br />

i myślała już o <strong>na</strong>stępnych zadaniach dla dziadka, którego też<br />

kochała, zapewniając, że jest <strong>na</strong>jlepszym dziadkiem <strong>na</strong> świecie<br />

i nikt nigdy nie zrobił tak zachwycającej huśtawki.<br />

Słowo: „zachwycającej” usłyszała w którymś z tasiemcowych<br />

seriali, które oglądała babcia Ire<strong>na</strong>, a ponieważ, jej zdaniem,<br />

było bardzo piękne, więc zapamiętała je i używała w różnych<br />

sytuacjach. Zauważyła też, że dorośli to słowo bardzo lubią.<br />

Prawie rok temu dziadek dowiedział się o zachwycającym kotku,<br />

albo może piesku, który jej się śni, bo o<strong>na</strong> bardzo, ale to bardzo<br />

chciałaby mieć jakieś zwierzątko. Kotka lub pieska Trzymalskiego.<br />

— Jakiego Dziadek słyszał o różnych kotkach — o dachowych<br />

i podwórkowych, o biało-czarnych i szarych, ale o Trzymalskich<br />

— nigdy. Tymczasem okazało się że jego mała wnuczka<br />

marzy o kotku lub piesku Trzymalskim.<br />

Po krótkiej rozmowie wszystko było jasne, jak łysi<strong>na</strong> pa<strong>na</strong> ze<br />

sklepu ogrodniczego. Trzymalski to taki do trzymania. I już. Najlepszy<br />

byłby kot, więc kot zamieszkał w domu przy ulicy Jaśminowej.<br />

10


Marta <strong>na</strong>zwała go, nie wiadomo dlaczego, Złotkiem, albo kotkiem<br />

Trzymalskim. Był biało-czarny, młody i głupi — jak wszyscy,<br />

oprócz Marty twierdzili. Chodził za nią niczym wierny pies i tylko<br />

o<strong>na</strong> mogła go wieczorem sprowadzić z kocich ścieżek i bezdroży<br />

do domu. Wołała: — kuuuć, a on przybiegał nie wiadomo<br />

skąd. Kiedy wołał dziadek Antoni, przyjmował to jego wołanie<br />

z dosko<strong>na</strong>łą obojętnością. Po prostu nigdzie go nie było.<br />

Dziadek wołał coraz głośniej — kuuuć! Wołał coraz mniej przymilnie<br />

i w końcu — poko<strong>na</strong>ny, szedł po Martę. Martę Złotek słyszał.<br />

Przychodził, choć wiedział, że zaraz go zamkną <strong>na</strong> noc, ale<br />

za to od ra<strong>na</strong> siedział pod domem <strong>na</strong> jej klapciach (skrzyżowanie<br />

słów — klapki i papcie), wygrzewał się <strong>na</strong> słońcu i czekał, kiedy<br />

jego pani się obudzi, przywita z nim, by potem wrócić do domu<br />

<strong>na</strong> „rankowe bajeczki”. Po nich była już do jego dyspozycji.<br />

Tak było kiedyś. Teraz minęło trochę czasu i kot stał się już<br />

prawie pełnoprawnym członkiem rodziny Malinowskich z ulicy<br />

Jaśminowej i ten sam kot i jego pani zostali tego lata zlekceważeni<br />

przez nową sąsiadkę, która przyjechała z samej Warszawy.<br />

ROZDZIAŁ II<br />

Marta mieszkała <strong>na</strong> wsi i ten fakt był pewny i oczywisty. Kamila<br />

się nie myliła. Szkoda, że o<strong>na</strong> — Marta nie mogła powiedzieć<br />

od niechcenia:<br />

— Ja też mieszkam w Warszawie, a <strong>na</strong> wsi mieszka moja babcia,<br />

którą czasem odwiedzam.<br />

Gdyby tak powiedziała, skłamałaby, a kłamać przecież nie wolno.<br />

— Martusiu, pamiętaj — kłamstwo ma krótkie nóżki jak u kaczuszki<br />

— mówiła nieraz babcia Ire<strong>na</strong>. Dawniej mała Marta niewiele<br />

z tego zdania rozumiała. Chyba tylko to, że chodzi o żółtą,<br />

13


sympatyczną kaczuszkę. Miała taką zabawkę. Dostała ją od cioci<br />

Basi. Kaczuszka była Przytul<strong>na</strong>, tak, jak kotek był Trzymalski.<br />

Była Przytul<strong>na</strong>, bo moż<strong>na</strong> ją było przytulić do policzka, kiedy tylko<br />

miało się <strong>na</strong> to ochotę. Rzeczywiście, miała krótkie nóżki. Teraz<br />

Przytul<strong>na</strong> kaczuszka razem z wieloma innymi pluszaczkami<br />

z<strong>na</strong>lazła swoje miejsce <strong>na</strong> półce. Marta już się nie bawiła zabawkami.<br />

Była prawie dorosła.<br />

Tymczasem zdanie o kłamstwie, kaczuszce i krótkich nóżkach<br />

było od czasu do czasu powtarzane w domu przy ulicy Jaśminowej.<br />

Powracało zawsze wtedy, kiedy ktoś usiłował udowodnić,<br />

że moż<strong>na</strong> skłamać i nikt się o tym nie dowie.<br />

Mała Marta chciała być tak dorosła jak mama, więc kiedy<br />

miała pięć lat, pomalowała paznokcie czerwonym lakierem, który<br />

stał <strong>na</strong> półce w łazience.<br />

Na pytanie mamy:<br />

— Czy zabrałaś mój lakier — odpowiedziała bez <strong>na</strong>mysłu:<br />

— Nie!<br />

Krótki był żywot tego kłamstwa. Czerwone paznokcie zdemaskowały<br />

ją od razu, a babcia wyrecytowała nieśmiertelną formułkę:<br />

— Widzisz Kłamstwo ma krótkie nóżki, jak u kaczuszki!<br />

Pewnie teraz też — gdyby powiedziała swojej sąsiadce, że <strong>na</strong><br />

stałe mieszka w dużym mieście — ktoś prędzej czy później przypomniałby<br />

zdanie o kaczuszce, kłamstwie i krótkich nóżkach.<br />

Szkoda.<br />

Marta była zwyczajną dziewczynką i miała zwyczajne życie.<br />

W dodatku zwyczajne było też jej imię, które wybrała dla niej<br />

mama. Marta za nic w świecie nie chciała być Martą. Chciała<br />

być Antoniną, a potem Aurelią, może Izoldą lub Eleonorą, ewentualnie<br />

Laurą.<br />

W końcu mama już nie reagowała <strong>na</strong> jej <strong>na</strong>trętne sugestie,<br />

że przecież imię moż<strong>na</strong> zmienić w każdej chwili. Marta chciała<br />

być dziewczynką, którą się zauważy. Jeśli już nie dlatego, że jest<br />

14


niezwykle bogata i porażająco pięk<strong>na</strong>, to chociaż dlatego, że ma<br />

przepiękne imię.<br />

— Kamila! Kamila! — Cóż to za przepiękne imię — myślała tego<br />

dnia, kiedy mama jej opowiedziała o nowych sąsiadkach i o tym,<br />

że dziewczynka ma, zdaje się, <strong>na</strong> imię Kamila. Postanowiła ją<br />

poz<strong>na</strong>ć i miała <strong>na</strong>dzieję, że o<strong>na</strong> — Marta ze swoim pospolitym<br />

imieniem wyda się Kamili chociaż trochę interesująca.<br />

Nic z tego. Stało się to, co się stać musiało. Kamila — jej imię,<br />

strój, torebka i wszystko było <strong>na</strong>dzwyczajne, więc Martę <strong>na</strong>wet<br />

specjalnie nie zdziwiło to, że nie chciała z nią rozmawiać. Trudno.<br />

Nie o<strong>na</strong> pierwsza i nie ostatnia.<br />

Zdradzimy teraz Czytelnikom pewną tajemnicę — otóż Marta<br />

była dość nieśmiała. In<strong>na</strong> była tylko w swoim wymarzonym<br />

świecie, w którym zamieszkiwała wieczorami, kiedy wszyscy<br />

domownicy kończyli już codzienne prace — rozsiadali się wtedy<br />

w wysłużonych fotelach, albo <strong>na</strong> jeszcze bardziej wysłużonej<br />

ka<strong>na</strong>pie i zaczy<strong>na</strong>li leniuchowanie.<br />

Najmłodsza — Marta musiała pójść spać. Czasem buntowała<br />

się, chociaż wiedziała, że i tak jest <strong>na</strong> z góry przegranej pozycji,<br />

aż w końcu zabierała którąś z czytanych właśnie książek i posłusznie<br />

wchodziła pod kołdrę. Kołdra stanowiła parawan, który<br />

oddzielał nieśmiałą, a czasem <strong>na</strong>wet przestraszoną światem<br />

dziewczynkę od rzeczywistości. Im bardziej ta rzeczywistość<br />

była obca i nieprzyjaz<strong>na</strong>, tym piękniejsze były marzenia. Wystarczyło<br />

zamknąć oczy, żeby stać się Martą, która nikogo się nie boi,<br />

jest przebojowa, odważ<strong>na</strong>, wygląda pięknie i czarująco, a wszyscy,<br />

którzy <strong>na</strong> nią patrzą, zdumiewają się rozlicznymi jej umiejętnościami<br />

i talentami. Nic dziwnego — jest z<strong>na</strong>ną piosenkarką,<br />

a czasem baletnicą, niekiedy pisarką, albo panią z ogrodu<br />

zoologicznego, która opiekuje się słoniem. We wszystkich tych<br />

rolach Marta umieszczała swoją bohaterkę, a raczej sobowtórkę<br />

w otoczeniu zwierząt i wymyślała dla niej takie zajęcia, które<br />

wymagały koniecznie, ale to koniecznie jazdy konnej.<br />

15


Konie były jej wielką i prawdziwą miłością od zawsze — odkąd<br />

<strong>na</strong>uczyła się rozróżniać mamę i całą resztę świata. Widywała je<br />

często, bo niedaleko domu, w którym mieszkali Malinowscy była<br />

stadni<strong>na</strong>. Wieś to wieś. Ma swoje dobre i złe strony. Jeszcze przed<br />

przyjazdem Kamili Marta nieraz żałowała, że nie mieszka w dużym<br />

mieście, gdzie kino i wszystkie sklepy są <strong>na</strong> wyciągnięcie<br />

ręki, gdzie nikt nie chodzi w ubłoconych gumowych butach, za<br />

to wszyscy są eleganccy, jeżdżą równie eleganckimi samochodami,<br />

a w eleganckich cukierniach jedzą lody.<br />

— U <strong>na</strong>s nie ma cukierni — wzdychała czasem, kiedy razem<br />

z babcią oglądała któryś z seriali.<br />

Babcia, słysząc to żałosne westchnienie odwracała się w stronę<br />

małego drewnianego krzesełka, który dziadek zrobił dla <strong>na</strong>jmniejszej<br />

kobiety w rodzinie i mówiła:<br />

— A konie W mieście nie ma koni! Tam są tylko samochody.<br />

To wystarczyło. Na jakiś czas wnuczka rezygnowała z porównywania<br />

wsi i miasta. Nie mówiła już, że tu jej się nie podoba<br />

i wolałaby nie tylko zmienić nieciekawe imię, ale także z<strong>na</strong>leźć<br />

arcyciekawy i supernowoczesny dom w wielkim i migającym<br />

światłami mieście.<br />

W mieście nie było koni. To ostatecznie przesądzało sprawę.<br />

Nie warto przecież pchać się w <strong>na</strong>jcudowniejsze <strong>na</strong>wet miejsce,<br />

16


skoro ich tam nie ma. I jeszcze kot. Kot też nie czułby się dobrze<br />

w dużym mieście. Tak przy<strong>na</strong>jmniej mówiła babcia, a wiele<br />

z tych rzeczy, które babcia wywróżyła sprawdzało się i było prawie<br />

tak pewne jak „amen w pacierzu”. „Amen w pacierzu” — długo<br />

Marta nie rozumiała, co to z<strong>na</strong>czy. Wreszcie pojęła i już wiedziała,<br />

że każde jej wieczorne „Aniele Boży, stróżu mój…” kończy<br />

się słowem „amen”. I to był ten „amen w pacierzu”. Babcia mówiła:<br />

— jeśli się nie ubierzesz ciepło, będziesz chora — jak amen w pacierzu.<br />

Albo — jeśli nie zjesz od razu jajecznicy, będzie zim<strong>na</strong> i niedobra.<br />

Masz to pewne jak amen w pacierzu.<br />

Babcia się nie myliła. Efektem bywały i katary, które łapała<br />

Marta wychodząca <strong>na</strong> podwórko bez czapki w chłodne<br />

dni, i zim<strong>na</strong> jajecznica, którą zamiast niej zjadały kury, a babcia<br />

robiła nową, bo wnuczka bardzo ją o to prosiła i bardzo była przy<br />

tym pokor<strong>na</strong> i przepraszająca. Babcia miała dobre serce. To też<br />

było pewne, jak amen w pacierzu. Pewne też było to, że jej ukocha<strong>na</strong><br />

wnuczka Marta konie pokochała od pierwszego wejrzenia.<br />

Kiedy tylko <strong>na</strong>uczyła się mówić, domagała się bliższej z<strong>na</strong>jomości<br />

z którymś z koników z pobliskiej stadniny. Maciej Dębicki,<br />

właściciel, szybko <strong>na</strong>zwany wujkiem, kilka lat tłumaczył<br />

upartej dziewczynce, że — owszem — może ją <strong>na</strong> chwilę posadzić<br />

w siodle, a <strong>na</strong>wet kawałek przewieźć <strong>na</strong> koniu, ale nic poza<br />

tym. Jej kości są jeszcze słabe, a o<strong>na</strong> maleńka i krucha. Musi<br />

więc czekać. Kiedy urośnie, <strong>na</strong>uczy ją konnej jazdy. Obiecuje.<br />

Marta z całych sił starała się rosnąć, ale nic nie mogła poradzić<br />

<strong>na</strong> to, że i tak wciąż była za maleńka i krucha i jakaś tam jeszcze.<br />

Dorośli byli uparci i bezwzględni. Pozwalali wprawdzie przy<br />

każdej okazji odwiedzać wujka Macieja i <strong>na</strong>wet pogłaskać konia,<br />

ale <strong>na</strong> prawdziwą jazdę przyszedł czas dopiero wtedy, kiedy<br />

zaczęła chodzić do szkoły.<br />

Odtąd była częstym gościem wujka Macieja, a stadni<strong>na</strong> z czasem<br />

stała się jej drugim domem.<br />

17


ROZDZIAŁ III<br />

— Czy gadałaś już z tą nową sąsiadką — Andrzej oparł się o framugę<br />

drzwi w pokoju Marty i przerwał jej pracowite kolorowanie<br />

<strong>na</strong>stępnej podobizny któregoś z ukochanych koni. Każdy mógł<br />

zauważyć, że koń był wyraźnie uśmiechnięty i miał rozanielony<br />

wyraz twarzy.<br />

— Nie! Koń przecież nie ma twarzy — pomyślał Andrzej i powiedział:<br />

— Koń ma pysk A może coś innego Co on ma tu, z przodu —<br />

doprecyzował.<br />

— Różne ma! Chrapy i łeb. A po co ci to — Marta przeczytała<br />

wszystkie książki, jakie wpadły jej w ręce <strong>na</strong> temat koni i kotów<br />

i coś niecoś wiedziała.<br />

— A po co ci to — powtórzyła, bo starszy brat kontemplował właśnie<br />

obrazek z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nie pytał <strong>na</strong>wet,<br />

dlaczego koń jest różowy, bo przyzwyczajony był, podobnie<br />

jak reszta domowników do tego, że wszystko, co dotyczyło jego<br />

siostry — musiało być różowe. Była więc różowa pościel i lampka<br />

obok łóżka, tornister i mydełko, bluzki, rajstopy i gumki do włosów.<br />

Koń <strong>na</strong> obrazku też był różowy. Nikogo to nie dziwiło.<br />

Andrzej oderwał wzrok od wściekle odblaskowego konia<br />

i przeniósł w zamyśleniu <strong>na</strong> otwarte okno. Za oknem był<br />

dom sąsiadów.<br />

— Właśnie — przypomniał sobie, że nie usłyszał odpowiedzi <strong>na</strong><br />

poprzednio zadane pytanie — Co z tą sąsiadką Gadałaś z nią<br />

— A co Podoba ci się<br />

— Nie! Jak ma mi się podobać, skoro jej nie widziałem, a poza<br />

tym, dziewczyno — ja jestem w liceum, a o<strong>na</strong> podobno jest jeszcze<br />

dzieckiem. D z i e c k i e m — powtórzył wolno i z <strong>na</strong>ciskiem,<br />

bo wiedział, że jego słowa wywołają święte oburzenie. I wywołały.<br />

— Dzieckiem! Dzieckiem! — Marta powiedziała, a raczej wy-<br />

18


krzyczała coś, co brzmiało jak pytanie, <strong>na</strong> które odpowiedź jest<br />

oczywista — Czyś ty zgłupiał Ja i o<strong>na</strong> jesteśmy już prawie <strong>na</strong>stolatkami.<br />

Też ma dziewięć lat. I jest z miasta. I jest bardzo elegancka<br />

— mówiła Marta głośno i zadziornie. Nagle umilkła, <strong>na</strong><br />

chwilę zamyśliła się i dodała z<strong>na</strong>cznie ciszej:<br />

— I nie chce ze mną gadać.…Wiesz<br />

Andrzej, który wychodził już z pokoju, zatrzymał się <strong>na</strong>gle<br />

usłyszawszy dość żałosne zdanie i wrócił do siostrzyczki. Teraz<br />

była jego małą siostrzyczką, smutną i skrzywdzoną, którą trzeba<br />

było pocieszyć. Usiadł przy jej biurku, odsunął kredki, które<br />

walały się po całej powierzchni blatu i oparł łokieć <strong>na</strong> kawałku<br />

wolnego miejsca, które udało mu się wygospodarować. Przyjrzał<br />

się siostrzyczce, której buzia była jeszcze trochę zagniewa<strong>na</strong>, ale<br />

już troszeczkę smut<strong>na</strong> i powiedział:<br />

— Coś ty Nie chce gadać! — oburzył się i po <strong>na</strong>myśle dodał —<br />

Głupia!<br />

To wystarczyło. Starszy brat stanął po jej stronie. W razie czego<br />

ma pewnego sprzymierzeńca. Nie jednego. Wiadomo było dosko<strong>na</strong>le,<br />

że dołączy do niego i dorosły już prawie Jacek, nieco<br />

mniej dorosły kuzyn Janek, a <strong>na</strong>wet jego młodszy brat — Julek.<br />

Dodać trzeba przy okazji, że Marta nieustannie, ku rozpaczy<br />

reszty rodziny, drze koty z braćmi i <strong>na</strong>rzeka, że bywają nieznośni,<br />

dokuczają jej i uważają, że pozjadali wszystkie rozumy.<br />

Jakaż w tym ich zasługa, że są starsi! Żad<strong>na</strong>. Owszem, chodzą<br />

do liceum, ale to nie jest powód, żeby bezkarnie <strong>na</strong>zywać<br />

ją…Małą albo Skrzatem! Nie jest mała. Mały jest jej kuzyn — Julek,<br />

albo siostra koleżanki z klasy. Tymczasem wszyscy traktują<br />

ją prawie tak, jak niemowlaka. No, może trochę i<strong>na</strong>czej, ale bracia<br />

wprost uwielbiają dokuczać jej <strong>na</strong> każdym kroku. Mama nie<br />

zawsze staje po jej stronie, a <strong>na</strong>wet zwraca uwagę, że przecież<br />

bracia są dobrzy i opiekuńczy wtedy, kiedy trzeba. Może i ma<br />

rację, bo w gruncie rzeczy, w chwilach trudnych bracia stawali<br />

się rycerzami swojej księżniczki Marty. Skoro nowa sąsiadka nie<br />

19


chce z nią gadać i ich siostrę to wyraźnie martwi, trzeba wymyślić<br />

i zrobić coś, co jej poprawi humor. Postanowili pójść z nią do<br />

stajni pa<strong>na</strong> Macieja.<br />

ROZDZIAŁ IV<br />

Rodzi<strong>na</strong> Malinowskich nie lubi, kiedy zaczy<strong>na</strong> się sierpień,<br />

bo sierpień ma to do siebie, że się kiedyś kończy, a raczej zamienia<br />

się w kolejny miesiąc. Lipiec wcześniej zmienił się w sierpień<br />

i specjalnie nie rozważano tej kwestii, bo stał się kolejnym<br />

miesiącem wakacyjnym. Tymczasem teraz zaczął się sierpień<br />

i zbliżał się wrzesień. Cóż mogło z tego zbliżania się wyniknąć<br />

Szkoła, oczywiście. Tylko maluchy cieszyły się, że mają,<br />

albo będą miały nowy tornister, woreczek i śniadaniówkę i jeszcze<br />

nowe książki, i pióro, i koleżanki. Starsi, a w tej liczbie i Marta<br />

— wiedzieli dosko<strong>na</strong>le, do czego te wszystkie zakupy prowadzą.<br />

To, co teraz cieszy, bo pachnie nowością, z czasem zmieni<br />

zapach i będzie się kojarzyć z zadaniami domowymi, oce<strong>na</strong>mi<br />

i <strong>na</strong>uką. Koleżanki zaś moż<strong>na</strong> mieć bez tych wszystkich zawirowań.<br />

— Chodź kotku — pójdziemy <strong>na</strong>d staw — powiedziała Marta.<br />

Właśnie poukładała <strong>na</strong> biurku wszystkie nowości, które kupiła<br />

zapobiegliwa mama. Wśród „nowości” z<strong>na</strong>leźć się musiały,<br />

jak zwykle, książki. Nie, nie podręczniki, ale „czytadełka”. Mama<br />

wiedziała, że jej córeczka, która z czasem stawała się już bardziej<br />

córką — nie córeczką — kocha książki. To one przenosiły<br />

ją w inny świat, w którym była księżniczką i miała swojego konia.<br />

Nazywał się Kary i był trochę szalony, bo jego pani też taka<br />

była. Robił rzeczy, które grzeczny koń z<strong>na</strong> tylko z opowiadań.<br />

Niespodziewanie zbaczał z drogi, którą prowadził go jeździec,<br />

czasem stawał i zamyślał się, albo zjadał jabłka i śliwki, leżące<br />

20


pod drzewami. Nie znosił zakazów i <strong>na</strong>kazów, a jedyną osobą,<br />

która mogła nim kierować, była Marta. Z nią rozmawiał i opowiadał<br />

jej o swoich marzeniach.<br />

Z czasem Marta nie tylko wyobrażała sobie Karego, ale także<br />

pisała o nim w swoim sekretniku. Sekretnik był grubym zeszytem,<br />

oprawionym w piękne okładki. Na okładce był koń — cudny,<br />

z rozwianą grzywą, galopujący gdzieś wśród wysokich traw<br />

— w niez<strong>na</strong>ne. Był wolny i niezależny. Był taki, jak Kary, którego<br />

sobie wymyśliła i miał przyjaciół, których o<strong>na</strong> też chciała mieć.<br />

***<br />

Tego dnia Marta postanowiła wstać wcześnie, a przy<strong>na</strong>jmniej<br />

wcześniej, niż zwykle. Kiedy zacznie się szkoła, wczesne<br />

wstawanie będzie <strong>na</strong> porządku dziennym. Trzeba zacząć<br />

się przyzwyczajać. Po śniadaniu usłyszała, że ktoś zadzwonił do<br />

drzwi, a mama, która je otworzyła, zawołała:<br />

— To do ciebie, Marto! Chodź tutaj. Marta, wychodząc z kuchni<br />

usłyszała:<br />

— Proszę. Zostawiłaś to w ogrodzie. Przechodziłam przypadkiem<br />

i…<br />

Kamila stała w drzwiach, pięk<strong>na</strong> jak marzenie — w sukience, jaką<br />

Marta mogła sobie tylko wymarzyć i w rękach trzymała jakiś zeszyt.<br />

To nie był jakiś zeszyt, pojęła w końcu. To był jej sekretnik. Najwyraźniej<br />

Marta zapomniała o nim i przeleżał całą noc w ogrodowej<br />

altance.<br />

Była wdzięcz<strong>na</strong> Kamili, że go z<strong>na</strong>lazła, chociaż, swoją drogą,<br />

dlaczego myszkowała wokół ich domu. To było trochę dziwne.<br />

— Dziękuję ci, to dla mnie bardzo waż<strong>na</strong> rzecz — powiedziała —<br />

Może wejdziesz<br />

— Nie. Tak tylko przechodziłam.<br />

21


Kamila już zaczęła iść w stronę swojego domu. Nagle stanęła<br />

i odwróciła się. Marta przeglądała swój sekretnik sprawdzając,<br />

czy nic złego się z nim nie stało. Kamila powiedziała:<br />

— Ależ ty jesteś jeszcze dziecin<strong>na</strong>… Księżniczka, Modrzewiowe<br />

Królestwo…. Dawno wyrosłam z takich bzdur. Niby jesteśmy rówieśnicami,<br />

ale mam wrażenie, że ja jestem dużo bardziej dorosła.<br />

No cóż, pa!<br />

Kamila, wygłosiwszy<br />

swoją opinię, pożeg<strong>na</strong>ła<br />

się i efektownie opuściła<br />

teren ogrodu sąsiadów.<br />

Kot odprowadził ją do<br />

furtki i wrócił do domu.<br />

Marta stała i stała, bo<br />

zaskoczenie, żal, rozgoryczenie<br />

i pretensje były<br />

tak silne, że musiała się<br />

skupić <strong>na</strong> przeżywaniu tych skomplikowanych i bardzo dorosłych<br />

uczuć. Nic więcej nie mogła robić — tylko stać i przeżywać.<br />

Jak moż<strong>na</strong> czytać cudze sekretniki Jak moż<strong>na</strong> wyśmiewać<br />

się z jej historii, z jej księżniczki, Garde<strong>na</strong>, Niezwykłego i Modrzewiowego<br />

Królestwa… Przecież mama mówiła…<br />

Właśnie. Marta już wiedziała, komu powin<strong>na</strong> się wyżalić. Kot,<br />

owszem, wysłucha, ale nic nie poradzi, za to mama — to zupełnie<br />

coś innego. O<strong>na</strong> posłucha, pomyśli i powie, o czym pomyślała.<br />

Kiedy kończył się rok szkolny, pani zachęciła dzieci do pisania<br />

pamiętnika. Powiedziała wtedy:<br />

— Załóżcie sobie zeszyt, który będzie waszym sekretnikiem,<br />

a więc miejscem, które będzie z<strong>na</strong>ło wasze sekrety, czyli<br />

tajemnice.<br />

Marta wtajemniczyła w swoje sekrety mamę, z którą codziennie<br />

razem spisywały historię Karego, jego przyjaciół i nieprzyjaciół.<br />

Wieczorami, kiedy była ład<strong>na</strong> pogoda, siadały ra-<br />

22


zem w ogrodowej altance i pisały, a <strong>na</strong>jczęściej mama pisała,<br />

czyli „ubierała w słowa” historie, które wymyśliła Marta. Świetnie<br />

się rozumiały, bo obdarzo<strong>na</strong> fantazją malarka, czyli mama<br />

Róża z powagą traktowała wszystkie pomysły córki, <strong>na</strong>wet jeśli<br />

wydawały się trochę dziwne i nierzeczywiste. Opowieść o Karym<br />

i jego przygodach robiła się coraz dłuższa i dłuższa i wciąż<br />

jeszcze nie wiadomo było, jak się zakończy. Oto, co do tej pory<br />

zostało spisane podczas wieczornych spotkań w ogrodowej altance<br />

przy ulicy Jaśminowej.<br />

ROZDZIAŁ V<br />

W mieście, <strong>na</strong> jednej z witryn sklepowych ktoś przykleił<br />

ogłoszenie „Sprzedam szczeniaki”. Do właściciela psów<br />

zgłosił się chłopak, który ogłoszenie przeczytał i teraz<br />

przyszedł zobaczyć pieski. Przybiegły wszystkie. Były<br />

sympatyczne i rozbrykane, ale jeden był inny. Utykał.<br />

Chłopiec wybrał właśnie tego chorego, <strong>na</strong>jwolniejszego ze<br />

wszystkich i <strong>na</strong>jmniej radosnego. Pan, który sprzedawał<br />

szczeniaki, był zdziwiony, a kiedy nie udało mu się przeko<strong>na</strong>ć<br />

chłopaka, żeby wybrał innego psa, powiedział, że odda<br />

go za pół ceny, albo <strong>na</strong>wet za darmo. Piesek jest chory i nie<br />

jest taki, jak jego rodzeństwo. Nie jest więc tyle samo wart.<br />

Chłopak nie chciał płacić mniej.<br />

— Zapłacę tyle, ile pan chce za zdrowe psy. Teraz mam tylko<br />

połowę, ale resztę pieniędzy przyniosę jutro.<br />

— Dlaczego Właściciel szczeniaków był co <strong>na</strong>jmniej zaskoczony.<br />

Zrozumiał jed<strong>na</strong>k wszystko, kiedy uważnie przyjrzał<br />

się odchodzącemu chłopcu. Chłopiec też był inny niż<br />

23


wszyscy. Utykał. Był kaleką, a przecież nie był wart mniej,<br />

niż inni ludzie. Dlatego wybrał kulawego psa i dlatego uważał,<br />

że jest wart tyle, ile zdrowe psy. Miał rację.<br />

Teraz odchodził niosąc <strong>na</strong> rękach swojego nowego przyjaciela<br />

szczeniaka. Śpieszył się, bo było już ciemno, a obiecał<br />

mamie, że wróci o takiej porze, żeby nie musiała martwić<br />

się o niego. Nawet nie zdziwił się specjalnie, kiedy piesek<br />

powiedział po prostu: — Dziękuję. Od razu wiedział, że<br />

to musi być niezwykły szczeniak, a fakt, że mówi ludzkim<br />

głosem świadczył tylko o tym, że stworzenia, które uważa<br />

się za inne, a <strong>na</strong>wet odrzuca, wyśmiewa i mówi, że są warte<br />

tylko połowę ceny, są właśnie niezwykłe.<br />

— Już wiem — powiedział do swojego nowego przyjaciela —<br />

<strong>na</strong>zwę cię Niezwykły… Niezwykły.<br />

Najwyraźniej nowe imię spodobało się szczeniakowi. Nie<br />

zaprotestował, wtulił się tylko w ramię swojego właściciela,<br />

a rytm kroków utykającego człowieka ukołysał go do snu.<br />

Zanim zasnął, usłyszał jeszcze:<br />

— Zapamiętaj, Niezwykły. Jestem Janek. Po prostu i zwyczajnie<br />

Janek. I jestem twoim nowym przyjacielem.<br />

Kiedy Janek wrócił do domu, mama zaczy<strong>na</strong>ła się już<br />

niepokoić, ale wytłumaczył jej, że pojechał po psa. Niezwykły<br />

już się przebudził i próbował zrobić dobre wrażenie <strong>na</strong><br />

wszystkich domownikach, a zwłaszcza <strong>na</strong> mamie Janka.<br />

Kiedy stanął <strong>na</strong> swoich trochę niepewnych i chwiejnych łapkach,<br />

próbował zrobić parę kroków tak, żeby nie rzucało<br />

się w oczy jego kalectwo. Nikt jed<strong>na</strong>k nie wspomi<strong>na</strong>ł o tym,<br />

że utyka, za to wszyscy chwalili jego miękkie futerko i mówili,<br />

że jest kuleczką. Niezwykły pomyślał, że pewnie gdyby<br />

24


zobaczyli jego braci, <strong>na</strong> niego <strong>na</strong>wet nikt by nie spojrzał…<br />

Jego bracia byli tacy piękni.<br />

***<br />

Wieczorem, kiedy wszyscy już zajęli się swoimi sprawami,<br />

Janek usiadł obok miski z mlekiem i powiedział do nowego<br />

mieszkańca domku <strong>na</strong> skraju wsi:<br />

— To jest twoje jedzenie. Na razie jesteś jeszcze<br />

mały, a wszystkie maluchy piją mleko.<br />

Niezwykły z<strong>na</strong>ł już smak mleka i nie zdziwił się wcale, że<br />

jego nowy pan dał mu je <strong>na</strong> kolację. Zdziwiła go za to zamyślo<strong>na</strong>,<br />

a <strong>na</strong>wet smut<strong>na</strong> mi<strong>na</strong> chłopca. Nad czymś się wyraźnie<br />

zasta<strong>na</strong>wiał.<br />

— Wiesz, jutro musimy pójść do Królestwa Modrzewiowego.<br />

Pracuję tam i, chociaż nie lubię tego miejsca, muszę zdobyć<br />

pieniądze dla twojego poprzedniego pa<strong>na</strong>. Obiecałem, że<br />

zapłacę za ciebie, a ja słowa dotrzymuję. Tak, jutro czeka<br />

<strong>na</strong>s ciężki dzień. Pójdziesz ze mną Będzie mi raźniej.<br />

— Pójdę — bez <strong>na</strong>mysłu odpowiedział Niezwykły i zajął się<br />

swoim mlekiem, a potem miejscem do spania. Tym miejscem<br />

okazał się koszyk, <strong>na</strong> dnie którego leżał kolorowy kocyk.<br />

Szczeniak nie pytał Janka o nic, ale myślał przez chwilę —<br />

jak też może zarabiać czter<strong>na</strong>sto, czy pięt<strong>na</strong>stoletni chłopak,<br />

który powinien jeszcze chodzić do szkoły, a nie pracować.<br />

Niezwykły, jak <strong>na</strong> niezwykłego szczeniaka przystało,<br />

wiedział o świecie wiele. Wiedział też, czym jest szkoła.<br />

Przypomniał sobie, że przecież teraz są wakacje. Może<br />

jego nowy pan i przyjaciel w jednej osobie ma jakieś wakacyj-<br />

25


ne zajęcie… Ale w Modrzewiowym Królestwie Co to może<br />

być<br />

— Jutro się dowiem. Teraz tak bardzo jestem zmęczony —<br />

pomyślał i ledwo położył się <strong>na</strong> kocyku, zasnął, a śniły mu<br />

się piękne krainy, przez które wędrował razem z Jankiem.<br />

Wędrowali i wędrowali, a ich nogi były zupełnie zdrowe.<br />

***<br />

Mimo letniej pory, poranek wstał mało wakacyjny. Było<br />

mglisto i zanosiło się <strong>na</strong> deszcz.<br />

Niezwykły z trudem przypomi<strong>na</strong>ł sobie wczorajszą<br />

obietnicę. Ciepłe mleczko czekało, jeszcze cieplejsze legowisko<br />

kusiło, a on musiał wstawać. Szkoda, ale obietnica to<br />

obietnica. Wprawdzie chora łapka bolała, ale może dobry<br />

Janek znów weźmie go <strong>na</strong> ręce. Nagle Niezwykły zobaczył<br />

swojego nowego pa<strong>na</strong>. Wyglądał zupełnie i<strong>na</strong>czej, niż wczoraj.<br />

Miał <strong>na</strong> sobie szarą koszulę i spodnie. Wszystko jakieś<br />

dziwne — jakby z innej epoki.<br />

— Dlaczego tak wyglądasz — Niezwykły nie chciał się domyślać.<br />

Chciał wiedzieć. Janek milczał chwilę, w końcu powiedział:<br />

— Może trudno ci to zrozumieć. W Modrzewiowym Królestwie<br />

jestem zwykłym służącym. Gdybym ubrał się i<strong>na</strong>czej,<br />

nie zarobiłbym dzisiaj ani grosza. Pewnie zamknęliby<br />

mnie w zamkowej wieży… Chodźmy, muszę wcześnie rano<br />

być w stajni. Wypij mleko. Mama dała <strong>na</strong>m trochę jedzenia.<br />

Nasi chlebodawcy <strong>na</strong>karmią <strong>na</strong>s dopiero wieczorem.<br />

Wszystko, o czym mówił Janek, było dziwne i niezrozumiałe,<br />

ale Niezwykły też był dziwny. Mówił ludzkim gło-<br />

26


sem, a nikt w jego nowym domu nie był tym zaskoczony.<br />

Może on też nie powinien już o nic pytać.<br />

***<br />

Szli już dość długo. Las, który zaczy<strong>na</strong>ł<br />

się tuż za domem, był coraz<br />

gęstszy i ciemniejszy. Sosny, świerki<br />

i drzewa liściaste skończyły się i teraz<br />

wokół wędrowców rosły same modrzewie.<br />

Pachniały i były piękne, ale jakieś<br />

tajemnicze i nie<strong>na</strong>turalne.<br />

Niezwykły zdrzemnął się trochę, tak monotonne były<br />

drzewa, a zapach, który unosił się wokół, uśpił małego psa.<br />

Obudziwszy się, nie mógł zrozumieć, co się właściwie<br />

stało. Lasu nie było. Janka też nie było, a on — Niezwykły<br />

leżał <strong>na</strong> sianie w jakimś dziwnym miejscu. Pachniało nieszczególnie.<br />

Moż<strong>na</strong> <strong>na</strong>wet powiedzieć, że wcale nie pachniało.<br />

Śmierdziało po prostu.<br />

— Co ty tu robisz, mały Uważaj, bo ktoś z <strong>na</strong>s może cię<br />

kopnąć. Klacze są trochę ostrożniejsze, ale my nie zwracamy<br />

uwagi <strong>na</strong> szczeniaki. Nie, to nie z<strong>na</strong>czy, że tobą gardzimy,<br />

albo że specjalnie chcemy ci zrobić krzywdę, ale…<br />

sam rozumiesz… Jesteśmy olbrzymami.<br />

No tak. Głos dochodził z góry. Niezwykły zrozumiał.<br />

Jest w stajni. Dookoła stukają kopytami i parskają konie.<br />

Dla niego rzeczywiście były olbrzymami. Musiał uważać,<br />

żeby go nie stratowały, ale miał wrażenie, że konie źle mu<br />

nie życzą.<br />

— Jak się <strong>na</strong>zywasz — spytał <strong>na</strong>jwiększego z nich.<br />

27


— Jestem Garden. Najpiękniejszy koń w tej stajni.<br />

— Dobrze, dobrze. Widzę, że jesteś piękny, ale za to niezbyt<br />

skromny.<br />

— Jak śmiesz! Jestem koniem, którego dosiada sama<br />

księżniczka Marta! Muszę być <strong>na</strong>jpiękniejszy i nie dziw<br />

się, że o tym wiem.<br />

Nie o przymiotach charakteru swojego rozmówcy myślał<br />

teraz Niezwykły.<br />

— Księżniczka Marta… a więc są w Królestwie Modrzewiowym.<br />

Z<strong>na</strong>leźli się w tym jakimś innym świecie, o którym<br />

mówił Janek i w którym był służącym. Pewnie dlatego go tutaj<br />

nie ma, bo pracuje w królewskiej stajni, skoro go w niej<br />

zostawił.<br />

— Kuternogo! Znów jesteś zbyt powolny i zbyt słaby — rozległ<br />

się <strong>na</strong>gle wrzask człowieka, który musiał mieć wygląd<br />

godny skrzekliwego głosu. Wszedł do stajni. Rzeczywiście.<br />

Był gruby i zwalisty. Miał cuchnące i brzydkie ubranie.<br />

Za nim, utykając, szybko szedł Janek.<br />

— Staram się, ale daliście mi panie trudne zadania, a ja<br />

nie mam jeszcze tyle siły, ile dorośli ludzie. Mam szes<strong>na</strong>ście<br />

lat.<br />

— Tak! — prychnął grubas — a zarobić chcesz tyle, ile dorośli!<br />

Dzisiaj dostaniesz <strong>na</strong>jmniejszy ze srebrnych pierścieni!<br />

— Potrzebuję pieniędzy. Będę się bardzo starał. Kupiłem<br />

psa…<br />

Głos Janka był pokorny i łagodny. Widać jego losy zależały<br />

od tego niesympatycznego człowieka.<br />

— Zajmij się Karym. Właśnie wrócił z przejażdżki — rozkazał<br />

stajenny.<br />

28


Janek poszedł do zmęczonego konia. Zajął się nim. Rozsiodłał<br />

i poszedł po coś do jedzenia. Tymczasem Kary opowiadał<br />

straszne rzeczy. Niezwykły słuchał i nic nie mówił,<br />

bo i co miał powiedzieć, skoro wszystkim odebrało mowę.<br />

Dziś rano Kary został wybrany do wyko<strong>na</strong>nia zadania,<br />

którego nie chciałby wyko<strong>na</strong>ć żaden koń z tutejszej stajni.<br />

Ludzie, którymi kierował stajenny, porwali księżniczkę<br />

Martę. Jest uwięzio<strong>na</strong> w jego domu <strong>na</strong>d strumieniem.<br />

Nikt z jej rodziny się nie domyśla, że coś się stało. Sądzą,<br />

że pojechała <strong>na</strong> codzienną przejażdżkę. Czasem długo nie<br />

wraca, więc zanim się zorientują… Jej damę dworu też<br />

zatrzymano w domku stajennego. Grubas chce okupu. Jest<br />

zdolny do paskudnych rzeczy… Jaka szkoda, że ludzie<br />

nie słyszą mowy koni...<br />

Kary był zaniepokojony i bezsilny. Konie z<strong>na</strong>ły dosko<strong>na</strong>le<br />

księżniczkę Martę i, podobnie jak większość jej poddanych,<br />

wiedziały, że miała dobre serce, choć czasem była<br />

uparta i zbyt dziecin<strong>na</strong>. Dobre serce jed<strong>na</strong>k pozwalało sądzić,<br />

że kiedyś władać będzie królestwem tak dobrze, jak<br />

jej rodzice. Nawet w dobrze rządzonym i zamożnym kraju<br />

z<strong>na</strong>jdą się zawsze tacy poddani, którzy zdradzą swoich<br />

władców dla osiągnięcia własnych korzyści. Takim człowiekiem<br />

był stajenny o wyglądzie ogra i smoczym oddechu. Nazywali<br />

go Lutogniewem. Imię i tak okazało się dużo sympatyczniejsze<br />

niż on sam.<br />

Konie rozmawiały jeszcze o szczegółach uprowadzenia<br />

i nie zauważyły, że szczeniak wybiegł przed stajnię.<br />

Niezwykły pędził ile sił w trzech zdrowych i jednej chorej<br />

nodze. Dopadł Janka i zaczął mu przeszkadzać.<br />

29


— Zostaw mnie, bądź grzeczny! Mam tyle pracy, a Lutogniew<br />

nie jest w dobrym humorze.<br />

Janek próbował się uwolnić od <strong>na</strong>tarczywego towarzystwa<br />

szczeniaka. Pomyślał <strong>na</strong>wet, że<br />

może szkoda, że zabrał go ze sobą…<br />

— Nic nie rozumiesz! — Niezwykły<br />

z trudem łapał oddech. — Trzeba<br />

ratować Martę. Z<strong>na</strong>czy tę jakąś księżniczkę.<br />

— Co ty opowiadasz<br />

Janek zaczął słuchać uważnie i już<br />

po chwili wcale nie żałował, że zabrał<br />

ze sobą psa… Nawet jeśli był to całkiem mały pies…<br />

Wpadł jak burza do stajni. Wsypał owies do żłobu, przy<br />

którym stał Kary, osiodłał Garde<strong>na</strong> i zwinnie wskoczył <strong>na</strong><br />

jego grzbiet.<br />

— Co robisz! Głupcze!<br />

Głos, a raczej skrzeczenie stajennego rozlegało się<br />

gdzieś w okolicy wejścia. Janek nie zwracał <strong>na</strong> niego uwagi.<br />

Zabrał <strong>na</strong> siodło psa i pog<strong>na</strong>ł w stronę lasu.<br />

Stajenny wrzasnął jeszcze tylko:<br />

— Nawet nie myśl o zapłacie! Czeka cię więzienie! — i poszedł<br />

w stronę strażnika, który znudzony pełnił wartę<br />

przed pałacem.<br />

Wkrótce zaczęto szukać Janka.<br />

Stajenny sugerował, żeby pojechać w stronę lasu, a nie<br />

<strong>na</strong>d strumień, do jego domu. Tam on się sam rozejrzy.<br />

Głupi służący pewnie ucieka w inną stronę, za granicę królestwa<br />

rzucił niedbale i dodał, że radzi dobrze pilnować<br />

30


królewskiego skarbca. Ten Janek jest chciwy i nieobliczalny.<br />

W dodatku zabrał konia — szalonego i nieobliczalnego,<br />

jak on sam.<br />

***<br />

— Garden! Ja nie mam pojęcia dokąd my jedziemy! — Janek<br />

<strong>na</strong>leżał do tych ludzi, którzy nie zasta<strong>na</strong>wiają się długo<br />

i kiedy trzeba, zaczy<strong>na</strong>ją po prostu działać. Teraz jed<strong>na</strong>k<br />

zaniepokoił się, nie wiedział, gdzie mieszka stajenny.<br />

Słyszał, że chodzi o dom <strong>na</strong>d strumieniem, ale nigdy tam<br />

nie był.<br />

— Jeżeli chcesz być bohaterem musisz mieć przede wszystkim<br />

dobrego konia! — zawołał Garden i dodał nieskromnie<br />

— i masz dobrego, a <strong>na</strong>wet <strong>na</strong>jlepszego konia! Oczywiście,<br />

że wiem, gdzie mieszka ten stary tłuścioch!<br />

Janek nie wdawał się w żadną dyskusję z koniem, bo —<br />

prawdę mówiąc — kto z ludzi dyskutuje z koniem W dodatku<br />

ani on, ani Garden nie mogliby złapać tchu, gdyby dłużej<br />

rozmawiali.<br />

Niezwykły skulił się i, podtrzymywany przez swojego<br />

pa<strong>na</strong>, starał się nie spaść z tego szalonego konia.<br />

Z<strong>na</strong>leźli się w lesie. Niezwykły pomyślał, że jest to pewnie<br />

znowu modrzewiowy las, bo w tym dziwnym królestwie nie<br />

ma innych drzew.<br />

Garden już nie galopował. Zwolnił. Byli <strong>na</strong>d strumieniem.<br />

— Strumień jak strumień — pomyślał Niezwykły i zdziwił<br />

się, że Garden jest wyraźnie czymś zaniepokojony — może<br />

<strong>na</strong>wet czegoś się boi.<br />

— Boisz się strumienia<br />

— Gdzie tam, strumień <strong>na</strong>wet lubię, ale te złośliwe paskudztwa…<br />

31


— Kto Co A gdzie ty widzisz jakieś złośliwe paskudztwa<br />

I ty mówiłeś, że jesteś <strong>na</strong>jlepszym koniem…<br />

— Cicho bądź! — Garden wyraźnie skupiony był <strong>na</strong> czymś<br />

zupełnie innym. Nie w głowie mu były bezsensowne kłótnie ze<br />

szczeniakiem, <strong>na</strong>wet jeśli ten szczeniak jest po jego stronie.<br />

Koń przystanął.<br />

— Dalej nie pójdę — powiedział tak stanowczo, że Janek nie<br />

próbował już o nic pytać. Zsiadł z konia i chciał tylko wiedzieć,<br />

dokąd ma teraz iść.<br />

— Idź w stronę, gdzie zachodzi słońce. Za chwilę powinieneś<br />

zobaczyć dom. Co ja mówię Ruderę raczej, a nie<br />

dom. Z nikim po drodze nie rozmawiaj, a jeśli już, staraj<br />

się być sprytniejszy od twojego rozmówcy. Nikomu nie ufaj.<br />

Zaczekam tu.<br />

Garden skończył i był wyraźnie zakłopotany. Janek domyślił<br />

się, że chyba <strong>na</strong>jlepszy koń w tym królestwie nie powinien<br />

być tchórzem, a Gardenowi wyraźnie zabrakło odwagi.<br />

— Jeśli nie wiesz, czego powinieneś się bać, to się po prostu<br />

nie boisz — powiedział <strong>na</strong>gle Niezwykły, który już wiedział,<br />

że zapachy lasu mieszają się z zapachami czegoś lub kogoś…<br />

— No, drodzy goście — zapraszamy, zapraszamy! —<br />

Woda da ochłodę. Warto podejść bliżej… — słowa te mówiły<br />

żaby, a może ludzie, a może jed<strong>na</strong>k żaby<br />

Głosów było kilka. Może to było kumkanie, a może skrzeczenie<br />

Janek i Niezwykły wsłuchiwali się w głosy, które wyraźnie<br />

dochodziły z<strong>na</strong>d strumienia, ale tam nikogo nie było widać.<br />

32


— Kim jesteście Jeśli chcecie, żebyśmy z wami rozmawiali,<br />

musimy was zobaczyć! — zawołał Janek, który, prawdę<br />

mówiąc, bał się tych dziwnych stworów, które skrzeczały,<br />

a może kumkały.<br />

— Z ludźmi moż<strong>na</strong> rozmawiać, moż<strong>na</strong> się z nimi zgadzać,<br />

albo <strong>na</strong>wet kłócić, ale jak rozmawiać z kimś, kogo nie<br />

widać i w dodatku wszystko wskazuje <strong>na</strong> to, że nie jest człowiekiem<br />

— zapytał bezradnie towarzyszącego mu psa. Pies<br />

nie zdążył odpowiedzieć, kiedy z głębi lasu rozległo się wołanie:<br />

— Nie dajcie się zwieść! One tylko <strong>na</strong> to czekają!<br />

— Na co — wędrowcy byli zdumieni, trochę oszołomieni,<br />

a przede wszystkim zdezorientowani.<br />

— Utopce chcą was utopić! — usłyszeli znowu wołanie.<br />

Tym razem jedno wiedzieli <strong>na</strong> pewno. Skrzeczące stwory<br />

mieszkające w rzece <strong>na</strong>zywają się Utopcami, ale <strong>na</strong>dal<br />

nie wiadomo, do kogo <strong>na</strong>leżą dziwne głosy, które ostrzegają<br />

Janka i Niezwykłego. Za chwilę wszystko stało się jasne,<br />

ponieważ jeden z Utopców wygramolił się z wody, stanął <strong>na</strong><br />

brzegu i, grożąc pięścią, zaczął wymyślać komuś, kto <strong>na</strong>jwyraźniej<br />

chował się w lesie.<br />

— Nie daruję ci, Skrzacie! Zobaczysz! Za te słowa zrobię<br />

cię swoim służącym! Będziesz u mnie pasł krowy! Nie będziesz<br />

zachwycony! Czy wiesz, jak trudno paść krowy pod<br />

wodą!<br />

Ten ktoś wołał z<strong>na</strong>d strumienia i już nie był to głos uprzejmy,<br />

wręcz przeciwnie.<br />

Teraz już wszystko było jasne. To nie są ludzie. Do wody<br />

zapraszają jakieś Utopce, a ostrzegają przed nimi Skrza-<br />

33


ty. Utopce już się nie próbowały ukrywać, więc widać je było,<br />

jak uwijały się <strong>na</strong> brzegu. Coś przenosiły i wrzucały do wody.<br />

Trochę przypomi<strong>na</strong>ły ludzi z wyłupiastymi oczami i dziwnymi,<br />

zielonymi włosami. Były wśród nich Utopce, Utopcule<br />

i małe Utopczątka, a wszystkie poubierane były w czerwone<br />

kamizelki.<br />

— Chodźcie do <strong>na</strong>s, chodźcie, przygotowujemy dla was<br />

ucztę! Mamy tu pod wodą wielkie bogactwa. Nie pożałujecie<br />

— słychać było ciągłe <strong>na</strong>woływania.<br />

Janek i Niezwykły nie wiedzieli dokładnie, kim są, ci<br />

którzy tak <strong>na</strong>tarczywie domagają się ich przybycia, ale<br />

nie mieli już wątpliwości, że powinni być sprytni i ostrożni.<br />

Nad strumieniem stała chałupa, w której <strong>na</strong>jprawdopodobniej<br />

czekała <strong>na</strong> uwolnienie księżniczka. W końcu właśnie<br />

po to tu przyjechali — żeby ją uwolnić! Nad strumieniem<br />

też, a może i w samym strumieniu mieszkały jakieś dziwne<br />

stworzenia. Z kolei w lesie <strong>na</strong>jwyraźniej był ktoś, kto ich<br />

ostrzega, więc może to przyjaciel.<br />

— Co robić Co robić — myślał gorączkowo Janek, który<br />

wiedział, że czasu zostało niewiele. Stajenny <strong>na</strong> pewno za<br />

chwilę zjawi się w swoim domu. Janek musi tam być pierwszy,<br />

żeby zabrać stamtąd uwięzioną księżniczkę. Skoro<br />

jed<strong>na</strong>k <strong>na</strong>d strumieniem są Utopce, trzeba byłoby trzymać<br />

się od nich z daleka. Janek nie przypuszczał <strong>na</strong>wet, że<br />

istnieją w realnym świecie. Sądził, że były tylko wytworem<br />

wyobraźni. Owszem, słyszał, że <strong>na</strong> Śląsku Cieszyńskim<br />

mieszkają dziwaczne i niebezpieczne stworzenia, które wyglądają<br />

jak niewysocy ludzie, ubierają się w nieco staroświeckie<br />

stroje, a ich dłonie przypomi<strong>na</strong>ją łapy żaby. Utop-<br />

34


ce, skrzywdzone lub wyśmiewane przez ludzi, mogły zemścić<br />

się okrutnie. Podobno to one właśnie wciągały w wodne<br />

wiry…<br />

W tej sytuacji może <strong>na</strong>leżałoby poprosić o pomoc Skrzaty.<br />

Janek wiedział, że Skrzaty, zwane Bożatkami, zawsze<br />

sprzyjały ludziom, strzegły domów i pilnowały, żeby nikomu<br />

nie przytrafiło się nic złego. Sęk w tym, że Skrzaty<br />

były małe, dużo mniejsze od Utopców i same czuły się w ich<br />

towarzystwie co <strong>na</strong>jmniej niepewnie.<br />

— Nie! Skrzaty <strong>na</strong>m nie pomogą! — myślał Niezwykły, który<br />

już jakiś czas temu wywęszył niebezpieczeństwo i wiedział,<br />

że woda stanowi zagrożenie…<br />

— Janku, a może byśmy… — Niezwykły zwrócił się w stronę<br />

przyjaciela i umilkł zaskoczony. Janek w ogóle go nie<br />

widział. Patrzył przed siebie i szedł jak zahipnotyzowany<br />

w stronę niebezpiecznej wody. Nagle jakby oprzytomniał.<br />

Zatrzymał się i powiedział zdecydowanie:<br />

— Nie! Nie pójdę za tobą!<br />

— Za kim nie pójdziesz — zapytał zdumiony Niezwykły,<br />

zorientowawszy się, że jego pan rozmawia sam ze sobą, ale<br />

Janek go nie słyszał i mówił dalej:<br />

— Pani! Jesteś pięk<strong>na</strong>, a twój głos wabi mnie do siebie, ale<br />

nie pójdę w stronę wody! Za żadne skarby świata!...<br />

Na szczęście Niezwykły był inteligentny i dużo wiedział<br />

o świecie. Zorientował się, że Janek rozmawia z Nocznicą,<br />

a Nocznice to zjawy przybierające postać pięknych kobiet,<br />

które wabią zbłąkanych wędrowców i prowadzą w stronę<br />

niebezpiecznych miejsc. Ukazują się tylko ludziom i tylko<br />

ludzie słyszą ich głosy.<br />

35


— Janku! Masz rację! Nie idź za nią! To z<strong>na</strong>czy, nie masz<br />

racji! O<strong>na</strong> nie jest pięk<strong>na</strong>! Chodźmy stąd! — Niezwykły wiercił<br />

się niespokojnie, bo miał wrażenie, że Janek wciąż zasta<strong>na</strong>wia<br />

się, dokąd miałby pójść.<br />

— Ale ja z<strong>na</strong>m tajemnicę Utopców! Ty głupi psie, nie powstrzymuj<br />

swojego pa<strong>na</strong>! — zaskoczony Niezwykły usłyszał<br />

głos, a raczej szept. To chyba mówiła Nocznica…<br />

— Jakim cudem — zasta<strong>na</strong>wiał się — przecież psy ich podobno<br />

nie słyszą<br />

— Jesteś inny niż wszystkie psy, jesteś Niezwykły — powiedziała,<br />

a raczej wyszeptała tajemnicza zjawa, którą teraz<br />

nie tylko usłyszał, ale i zobaczył. Trudno się było oprzeć jej<br />

urokowi. Miała zwiewną, jasną suknię, idąc prawie nie dotykała<br />

ziemi, a ciemne włosy opadały jej <strong>na</strong> ramio<strong>na</strong>.<br />

— Nie jesteś w moim guście — powiedział w końcu Niezwykły,<br />

który zdecydowanie postanowił nie poddać się jej urokowi.<br />

I tak zresztą był psem, niezwykłym wprawdzie, ale jed<strong>na</strong>k<br />

psem.<br />

Miał wrażenie, że Nocznica jest obrażo<strong>na</strong>, dotąd nikt<br />

nie powiedział tak po prostu: — Nie jesteś w moim guście. Postanowiła,<br />

że musi zadbać o siebie…<br />

— Może jakaś kuracja odmładzające, albo trzeba będzie<br />

zmienić kolor włosów — westchnęła i dodała — Poradzę się<br />

swojego fryzjera.<br />

— Tak zrób! — pochwalił Niezwykły — A teraz gadaj — co<br />

wiesz o tajemnicy Utopców. Tylko nie kłam, bo cię zamęczę<br />

swoim szczekaniem, a jak już będę wielkim psem, to pogonię<br />

cię po polach tak skutecznie, że…<br />

— Dobra, dobra — przerwała mu Nocznica — powiem ci <strong>na</strong><br />

ucho.<br />

36


Janek stał obok i przyglądał się, jak zwiew<strong>na</strong> zjawa<br />

przecudnej urody o bladej twarzy i czarnych włosach mówi<br />

coś cichutko do jego psa, po czym znika tak <strong>na</strong>gle, jak się pojawiła.<br />

Janek nie mógł się doczekać, kiedy jego szczeniak opowie<br />

o tajemnicy Utopców.<br />

— To proste! One uwielbiają kapuśniak!<br />

— Co uwielbiają<br />

— To taka zupa. Niektórzy <strong>na</strong>zywają ją kwaśnicą. Nocznica<br />

ją dla nich ugotuje. Zmusiłem ją do tego — dodał po chwili<br />

i z wyraźną dumą uniósł łebek do góry.<br />

Janek nie zdążył się <strong>na</strong>wet porządnie zdziwić, gdy po chwili<br />

od strony strumyka dobiegło mlaskanie, chlipanie i pomrukiwanie.<br />

— Jest kapuśniak! Teraz o bożym świecie nie wiedzą!<br />

W nogi!<br />

Niezwykły przejął dowodzenie. Żad<strong>na</strong> przeszkoda nie<br />

dzieliła ich od chaty stajennego Lutogniewa.<br />

Zwykła drewnia<strong>na</strong> chałupa, dość zaniedba<strong>na</strong> i mrocz<strong>na</strong>,<br />

zamknięta była niedbale <strong>na</strong> skobel. Wpadli do środka<br />

i stanęli niepewni, co dalej zrobić. Jak się ratuje księżniczki<br />

— zasta<strong>na</strong>wiał się Janek. Nigdy dotąd żadnej nie<br />

uratował i czuł się trochę skrępowany. Za to Niezwykły był<br />

pewny siebie. Ciemność mu <strong>na</strong>jwyraźniej nie przeszkadzała.<br />

Miał swój niezawodny węch i on właśnie podpowiadał mu,<br />

że w rogu izby są jacyś ludzie, a dokładniej — dwie kobiety.<br />

— No tak! To muszą być kobiety! Perfumy i to dwa różne rodzaje.<br />

Pachniało fiołkami i konwaliami, a przecież ten stary<br />

grubas <strong>na</strong> pewno nie miał tutaj wazonów z kwiatami! Nie!<br />

37


To musiała być księżniczka Marta i jej dama dworu.<br />

Powiedział o swoim odkryciu Jankowi, a on, nie <strong>na</strong>myślając<br />

się długo, przystąpił do uwalniania księżniczki i jej towarzyszki.<br />

Był przeko<strong>na</strong>ny, że będą zachwycone. Jed<strong>na</strong> z nich owszem,<br />

cieszyła się <strong>na</strong>jwyraźniej, że ktoś rozwiązał jej ręce,<br />

ale druga, od momentu, kiedy mogła mówić (obie miały zakneblowane<br />

usta), obsypała Janka samymi pretensjami, których<br />

on się nie spodziewał.<br />

— Ty prostaku! Jak śmiesz stać obok mnie! Na kola<strong>na</strong>!<br />

Tylko nie myśl, że skoro mnie uwolnisz, zostanę twoją<br />

żoną! W żadnym razie! Nie jesteś w moim typie! Zresztą,<br />

ja mam inne plany! Uważaj! Podrzesz mi sukienkę! Zachowujesz<br />

się jak słoń w składzie porcelany! Jesteś niezgrabny<br />

i z całą pewnością w ogóle nie wziąłeś odpowiedniej ilości<br />

lekcji dobrych manier!<br />

— Przestań gadać! Jesteś głupia! W życiu się z tobą nie<br />

ożenię! Chciałbym mieć żonę małomówną! Słyszysz! Mało-mów-ną!<br />

— ryknął <strong>na</strong>gle Janek.<br />

— Aha! — mruknął dużo ciszej Niezwykły. — Zdenerwowała<br />

go w końcu. — Ta pyskata to pewnie księżniczka Marta.<br />

Szczerze mówiąc, zupełnie i<strong>na</strong>czej ją sobie wyobrażałem.<br />

Tymczasem księżniczce odjęło mowę. Zuchwały młodzieniec<br />

tak ją zaskoczył swoją zuchwałością, że nie od razu<br />

z<strong>na</strong>lazła słowa, które mogłyby go dostatecznie pognębić.<br />

Zanim je z<strong>na</strong>lazła, Janek zapytał rzeczowo:<br />

— Idziesz, czy nie Twoja dama ma <strong>na</strong>jwyraźniej więcej oleju<br />

w głowie, niż ty. Za chwilę będzie <strong>na</strong>d strumieniem.<br />

— A<strong>na</strong>stazja! — zawołała przestraszo<strong>na</strong> <strong>na</strong>gle księżniczka<br />

Marta — A<strong>na</strong>stazja! Zaczekaj! Ani chwili dłużej nie<br />

38


zostanę w towarzystwie tego nieokrzesanego gbura i jego,<br />

pożal się Boże — psa!<br />

W tym momencie spojrzała z pogardą w stronę Niezwykłego,<br />

który poczuł się urażony i nie omieszkał o tym powiedzieć.<br />

Użył wprawdzie dość eleganckich, ale i dość dosadnych<br />

słów.<br />

— Droga księżniczko! Jestem zaszczycony, że mogę cię<br />

ratować, ale jed<strong>na</strong>k domagam się mimo wszystko szacunku.<br />

Nie jestem byle kim. Pozwól, że się przedstawię. Nazywam<br />

się Niezwykły.<br />

Księżniczka, idąc w stronę zgiętej w pokornym ukłonie<br />

A<strong>na</strong>stazji, zasta<strong>na</strong>wiała się <strong>na</strong>d kwestią, która do tej pory<br />

umknęła jej uwadze — Dlaczego ten pies mówi Kim są ci<br />

dziwni przybysze i skąd wiedzieli, że o<strong>na</strong> tu jest i że trzeba<br />

ją uwolnić Zwabiono ją tu <strong>na</strong> rzekomą lekcję tańca i dobrych<br />

manier, której miał jej udzielić <strong>na</strong>jlepszy <strong>na</strong>uczyciel<br />

z Francji. Wszystko odbyć się miało w tajemnicy, bo <strong>na</strong>uczyciel<br />

musiał się ukrywać. Chodziło o jakieś polityczne<br />

układy, o których nie miała zielonego pojęcia.<br />

Tymczasem żadnego <strong>na</strong>uczyciela nie było, a ten gburowaty<br />

i nieokrzesany stajenny zamknął ją i A<strong>na</strong>stazję i odjechał.<br />

— Właśnie — zastanowiła się — i ten, i tamten jest gburowaty<br />

i nieokrzesany. Ten, który ją uratował chyba <strong>na</strong>wet bardziej.<br />

Nie raczył się <strong>na</strong>wet przedstawić — myślała idąc szybko<br />

za nim. Dawno już zgubiła pantofelki (<strong>na</strong>jnowszy krzyk<br />

mody), szła jed<strong>na</strong>k dalej, bo wiedziała, że musi w końcu jakoś<br />

z<strong>na</strong>leźć się w domu, to z<strong>na</strong>czy w zamku, a ten, który ją<br />

uwolnił, <strong>na</strong>wet nie spogląda w jej stronę. Na szczęście zobaczyła<br />

Garde<strong>na</strong>.<br />

41


— Jesteś! Koniku <strong>na</strong>jdroższy! To twoja zasługa! Na pewno!<br />

To ty sprowadziłeś pomoc, prawda — Księżniczka gładziła<br />

łeb konia, a Janek znieruchomiał <strong>na</strong> chwilę, bo dopiero teraz<br />

zobaczył, że Marta jest po prostu pięk<strong>na</strong>. Nie potrafił<br />

opisać ani <strong>na</strong>zwać tej urody, ale było w niej coś… No było<br />

coś takiego, że… Zresztą, mniejsza z tym — pomyślał odzyskując<br />

równowagę i zdolność trzeźwej oceny sytuacji.<br />

Ucieszył się, kiedy zobaczył, że Garden nie jest jedynym<br />

koniem stojącym <strong>na</strong> polanie. Kiedy on i Niezwykły uwalniali<br />

księżniczkę, ze stajni przybyły jeszcze dwa. Jednym<br />

z nich był Kary. To on zapewne wpadł <strong>na</strong> pomysł, żeby<br />

dołączyć do tych, którzy szukają uwięzionej Marty.<br />

Teraz już tylko trzeba było dosiąść koni i pędzić do zamku.<br />

***<br />

Okoliczności uwolnienia księżniczki z chaty odrażającego<br />

stajennego zostały opisane wczoraj wieczorem. Teraz Marta siedziała<br />

w kuchni z sekretnikiem <strong>na</strong> kola<strong>na</strong>ch i opowiadała mamie<br />

o tym co i jakim tonem powiedziała jej rano dum<strong>na</strong> i nieuprzejma<br />

Kamila.<br />

— Cóż, twoja koleżanka jest wścibska, a to nie jest dobra cecha<br />

— powiedziała mama Róża, kiedy usłyszała, co się wydarzyło.<br />

— To nie jest moja koleżanka — od razu zaprotestowała Marta.<br />

— Mniejsza z tym, jest wścibska, w dodatku lubi ludziom sprawiać<br />

przykrość — to też jest zachowanie, którego powin<strong>na</strong> się<br />

wstydzić. — Mama wyraźnie była po stronie swojej córki. Nic<br />

dziwnego — po pierwsze — mama to mama, a po drugie — razem<br />

pisały opowiadanie o Modrzewiowym Królestwie, więc skoro<br />

Kamila uważała, że jest ono dziecinne i <strong>na</strong>iwne, krytykowała<br />

nie tylko Martę.<br />

— Cóż — zdarza się — podsumowała mama i tak zakończyła roz-<br />

42


mowę. Dodała jeszcze, że mimo wszystko, trzeba się jakoś dogadać,<br />

bo Kamila jest ich sąsiadką, a w dodatku od września będzie<br />

z Martą chodziła do tej samej szkoły, a <strong>na</strong>wet klasy.<br />

— Słucham! — tego już było za wiele. Nie dość, że jest zarozumiała<br />

i wścibska, że uwielbia krytykować innych, a sama uważa<br />

się za ósmy cud świata — to jeszcze będzie w tej samej szkole!<br />

Marta miała zły humor już do końca dnia.<br />

ROZDZIAŁ VI<br />

Kamila musiała prowadzić zdrowy tryb życia — tak zdecydowała<br />

jej energicz<strong>na</strong> mama<br />

— Skoro mieszkamy <strong>na</strong> wsi… Nieważne, czy jesteśmy tym zachwycone,<br />

czy nie…<br />

— Ja nie jestem zachwyco<strong>na</strong> — wtrąciła szybko Kamila.<br />

— Wiem — pani Marceli<strong>na</strong> po raz kolejny przyjęła do wiadomości<br />

uwagi i opinię córki i kontynuowała zaczętą myśl.<br />

— Otóż, <strong>na</strong> wsi wypada dobrze się odżywiać, przebywać <strong>na</strong><br />

świeżym powietrzu, żeby dobrze wyglądać.<br />

Uwaga <strong>na</strong> temat wyglądu nieco zainteresowała obrażoną<br />

pannicę.<br />

— To co mam robić — zapytała już nieco mniej niechętnie.<br />

— Nie wiem, pojedź gdzieś <strong>na</strong> rowerze, albo pospaceruj, może<br />

idź do tych Malinowskich z sąsiedztwa. Są zupełnie znośni. I pobaw<br />

się z tą ich córką…<br />

Pani Marceli<strong>na</strong> mówiąc to wszystko układała dokumenty<br />

w eleganckiej teczce w niebieskie wzorki i w tym momencie<br />

przerwała <strong>na</strong> chwilę swoje zajęcie, bo usiłowała skupić się <strong>na</strong><br />

przypomi<strong>na</strong>niu sobie pospolitego imienia tej dziwnie ruchliwej<br />

dziewczynki.<br />

— Marta, ma <strong>na</strong> imię Marta — bąknęła Kamila i zaraz dodała:<br />

43


— Nie będę się z nią bawić. Chyba jej nie lubię…<br />

— Jak chcesz — mamie było wszystko jedno. Chciała mieć trochę<br />

spokoju, więc dodała zachęcająco:<br />

— Jest przyzwoita pogoda. Idź <strong>na</strong> spacer, <strong>na</strong>bierzesz kolorów.<br />

Dobrze ci to zrobi.<br />

Powiedziawszy to wszystko ostatecznie skupiła się <strong>na</strong> pracy.<br />

Pogoda była rzeczywiście niezła, a <strong>na</strong>wet, moż<strong>na</strong> powiedzieć,<br />

pięk<strong>na</strong>. Poran<strong>na</strong> burza orzeźwiła powietrze, więc popołudniowe<br />

słońce nie prażyło, ale ogrzewało i rozświetlało ponurą rzeczywistość<br />

tej straszliwie i bez<strong>na</strong>dziejnie nudnej Wsi, w której zły<br />

los kazał jej teraz wegetować. Niezupełnie wiedziała, co z<strong>na</strong>czy<br />

to przygnębiające słowo, ale słyszała w telewizji, że jakieś biedne<br />

rodziny wegetują <strong>na</strong> granicy ubóstwa. Biedne rodziny, które<br />

przy tej okazji pokazano, wydawały się być tak bardzo nieszczęśliwe,<br />

jak o<strong>na</strong> teraz. Skoro więc zamiast „mieszkają” mówiono<br />

„wegetują”, widocznie to słowo w pełni oddawało ich tragedię<br />

i <strong>na</strong>dawało się dosko<strong>na</strong>le do opisu jej tragedii i opłakanego<br />

położenia, w jakim się z<strong>na</strong>lazła tego lata.<br />

Rozmyślając o tym wszystkim wyszła z domu i skierowała<br />

się w stronę lasu. Wtem stanęła jak wryta, bo oto niespodziewanie<br />

tuż obok niej przemknął jakiś chłopczyk <strong>na</strong> rowerze. Rower<br />

chyba nie miał hamulców, albo chłopczyk nie wiedział, że istnieją<br />

i moż<strong>na</strong> ich użyć, kiedy się zjeżdża ze stromej górki.<br />

Droga, która prowadziła w stronę lasu, była stroma, dość wyboista<br />

i wąska. Samochody dojeżdżały tylko do dwóch ostatnich<br />

domów <strong>na</strong> ulicy Jaśminowej. Tylko do tego miejsca tę ulicę, a raczej<br />

drogę pokryto asfaltem. Dalsza jej część <strong>na</strong>dal <strong>na</strong>zywała się<br />

szumnie ulicą Jaśminową, ale przypomi<strong>na</strong>ła raczej polną miedzę<br />

lub dróżkę. Nic dziwnego, skoro wiodła prosto do lasu. Tam samochodem<br />

nikt się nie wybierał, bo po co Czasem tylko przejeżdżał<br />

leśniczy Ryszard Sośnicki — wąsaty, sympatyczny pan w średnim<br />

wieku, który nosił zielony kapelusz, zielony mundur i przemieszczał<br />

się zielonym terenowym autem.<br />

44


Kamila nie poz<strong>na</strong>ła jeszcze Ryszarda Sośnickiego, a szkoda,<br />

bo widok jego radosnej czerstwej twarzy a także jego wesołe<br />

opowieści, <strong>na</strong> ogół poprawiały innym <strong>na</strong>strój. Tymczasem zamiast<br />

zadowolonego z życia leśniczego, Kamila zobaczyła małoletniego,<br />

szalonego i nieobliczalnego kolarza.<br />

— Cześć, jestem Julek. A ty — usłyszała zdumio<strong>na</strong>, kiedy zeszła<br />

w dół, gdzie mały się zatrzymał.<br />

— A ja nie — odpowiedziała nieuprzejmie.<br />

— Wiem, że nie. Jesteś przecież babą, a ja chłopczem!<br />

— Nie jestem żadną babą — zaprotestowała.<br />

— No to dziepczyną.<br />

— Dziewczyną — poprawiła go odruchowo, chociaż nie zamierzała<br />

wdawać się w pogawędkę z wyraźnie młodszym od siebie<br />

wesołym blondynkiem trzymającym śmieszny niebieski rower<br />

marki „Reksio”.<br />

Drgnęła, kiedy usłyszała za sobą głos:<br />

— Chodź tu Julek, bo cię jeszcze ktoś porwie, a ja miałem cię pilnować.<br />

— Ale tu jest dziepczy<strong>na</strong> — Julek <strong>na</strong>jwyraźniej miał ochotę zawrzeć<br />

bliższą z<strong>na</strong>jomość z Kamilą.<br />

— Dziewczy<strong>na</strong> — poprawiła go znowu, tym razem nie myśląc<br />

<strong>na</strong>wet o tym, co mówi, ponieważ przyglądała się temu komuś,<br />

kto twierdził, że zajmuje się pilnowaniem rajdowca <strong>na</strong> niebieskim<br />

„Reksiu”. Byli podobni do siebie. Mieli krótkie blond włosy<br />

i śmiejące się oczy, ale ten nowy był wyraźnie starszy — dużo<br />

starszy.<br />

— On już <strong>na</strong> pewno chodzi do gim<strong>na</strong>zjum, albo <strong>na</strong>wet do liceum<br />

— pomyślała i <strong>na</strong>gle postanowiła: <strong>na</strong> wszelki wypadek będzie<br />

uprzejma, zwłaszcza, że blondyn był modnie ubrany i bardzo<br />

przystojny. Było w nim coś takiego…<br />

— Fajny chłopak — powiedziała wskazując <strong>na</strong> trzymającego rower<br />

Julka, choć wcale tak nie uważała. Maluch, jej zdaniem, był<br />

pyskaty i głupi.<br />

45


— Pewnie że fajny. To mój brat, a ja mam <strong>na</strong> imię Janek — powiedział<br />

wysoki blondyn, który zdążył podejść bliżej i stanął tak, że<br />

aby <strong>na</strong> niego spojrzeć, musiała zadzierać głowę.<br />

— Jestem Kamila — wyciągnęła rękę <strong>na</strong> powitanie.<br />

— Widzisz, czyli dziepczy<strong>na</strong> — upierał się Julek.<br />

— Dziewczy<strong>na</strong> — znów uważała za stosowne wtrącić Kamila.<br />

— Nie ma sensu go poprawiać — niedbale machnął ręką starszy<br />

brat. On ma swój język. Jeszcze się przeko<strong>na</strong>sz — mówił, zabierając<br />

niebieskiego „Reksia” i ciągnąc za rękę nieco opierającego<br />

się brata. Wyraźnie szli w przeciwną stronę, niż wiodła trasa jej<br />

popołudniowego spaceru.<br />

— Cześć — powiedziała z żalem, choć humor jej trochę poprawiło<br />

zdanie, w którym Janek obiecywał, że o<strong>na</strong> jeszcze się przeko<strong>na</strong>,<br />

jaki to Julek ma swój język. Przeko<strong>na</strong> się, czyli jest szansa,<br />

że jeszcze się spotkają. Janek wlecze się za tym malcem, więc<br />

pewnie opiekuje się nim. Skoro wypowiedzia<strong>na</strong> została obietnica<br />

spotkania małego rowerzysty, istnieje prawdopodobieństwo,<br />

że w jego pobliżu, tak jak teraz, będzie jego starszy brat.<br />

— Aha, to ty pewnie jesteś tą nową sąsiadką Marty, mojej kuzynki<br />

— usłyszała głos Janka, który przystanął <strong>na</strong> chwilę, żeby jej<br />

zadać pytanie.<br />

Julek tymczasem uwolnił rękę i dość niezgrabnie próbował<br />

wgramolić się <strong>na</strong> swojego „Reksia”.<br />

— Tak, jestem nowa. Mieszkam tu od niedaw<strong>na</strong> — odpowiedziała<br />

patrząc, jak Janek szybko i sprawnie opanował sytuację. Znów<br />

wziął niepokornego brata za rękę i znów ciągnął do góry jego<br />

zdezelowany rower.<br />

— Cześć, do zobaczenia — rzucił jeszcze <strong>na</strong> odchodnym i Kamili<br />

nie pozostało nic innego, jak odwrócić się i kontynuować swój<br />

rozpoczęty spacer, który teraz zrobił się jeszcze bardziej bez<strong>na</strong>dziejny<br />

i nudny, niż wydawał się być w momencie, kiedy wyszła<br />

z domu.<br />

— Taki Janek — myślała. On <strong>na</strong> pewno nie mieszka <strong>na</strong> wsi, pew-<br />

46


nie przyjechał tu tylko w odwiedziny. Jest dobrze ubrany, taki wyluzowany<br />

i nowoczesny. I umie rozmawiać z dziewczy<strong>na</strong>mi, <strong>na</strong>wet,<br />

jeśli są od niego kilka lat młodsze.<br />

— A swoją drogą — przypomniała sobie — ma <strong>na</strong> imię tak, jak<br />

właściciel kulawego pieska z opowieści Marty.<br />

— Szkoda, że nie mam rodzeństwa — myślała idąc przed siebie<br />

— koleżanki zostały w Warszawie, Gosia jedzie do nowej szkoły<br />

do Stanów, a Pauli<strong>na</strong> <strong>na</strong> wakacje do Tunezji. Tylko moja mama<br />

nie ma czasu i mówi, że w tym roku spędzę resztę wakacji <strong>na</strong><br />

wsi. Nawet jeśli w końcu spotkam się z Pauliną i Gosią, o czym<br />

im opowiem O nierasowym kocie sąsiadki<br />

Doszła już do głównej drogi. W międzyczasie przejechało nią<br />

kilka<strong>na</strong>ście samochodów. Trudno się dziwić. Była to jedy<strong>na</strong> droga<br />

prowadząca do cywilizowanego świata. Moż<strong>na</strong> się było nią<br />

dostać <strong>na</strong>wet do Gdańska.<br />

— Trzeba wracać — pomyślała, gdy wtem coś dziwnego zwróciło<br />

jej uwagę. Elegancki samochód, stalowy volkswagen passat<br />

zjechał <strong>na</strong> bok i zatrzymał się. Ktoś, kto siedział <strong>na</strong> tylnym siedzeniu,<br />

otworzył drzwiczki auta, wyrzucił coś i samochód gwałtownie<br />

ruszył.<br />

Już w trakcie jazdy drzwiczki samochodu zostały zamknięte.<br />

— Jak w sensacyjnych filmach — pomyślała Kamila.<br />

Tymczasem coś białego <strong>na</strong>jpierw chwilę leżało <strong>na</strong> poboczu,<br />

a potem <strong>na</strong>gle poruszyło się i pobiegło za odjeżdżającym<br />

autem. Kamila stała zdumio<strong>na</strong>. To był młody piesek. Niezgrabnie<br />

biegł i szczekał, ale nie miał żadnych szans. Po samochodzie<br />

zostało tylko wspomnienie. Mały psiak <strong>na</strong>jwyraźniej był zdezorientowany.<br />

Nie rozumiał, co się stało, ale Kamila dosko<strong>na</strong>le zrozumiała.<br />

Ktoś wyrzucił tego psa, a skoro tak — pewnie miał swoje<br />

powody. Może pies był chory albo wył po nocach, albo miał głupie<br />

psie pomysły.<br />

— Trzeba stąd iść i to jak <strong>na</strong>jszybciej — pomyślała — zresztą i tak<br />

postanowiłam, że będę już wracać do domu.<br />

47


Odwróciła się i, starając się nie zauważać małego psa, poszła<br />

z powrotem.<br />

Tymczasem szczeniak już nie biegł ani w stronę, w którą<br />

odjechali właściciele eleganckiego samochodu, ani w żadną<br />

inną. Stał i obwąchiwał miejsce, w którym go wyrzucono.<br />

Na koniec zrezygnowany pobiegł za dziewczynką, która szła<br />

w stronę lasu.<br />

Nie mógł biec tak szybko, jak biegają inne psy, ponieważ był<br />

psem kulawym. Owszem, był sympatyczny i dość beztroski, jak<br />

każdy mały psiak, ale jed<strong>na</strong> jego łapka była trochę krótsza, niż<br />

pozostałe. Mimo to dogonił wreszcie Kamilę, która <strong>na</strong>jpierw się<br />

zdziwiła, bo sądziła, że ten wyrzucony zwierzak poszedł sobie<br />

już dawno w inną stronę, a potem zauważyła, jak śmiesznie<br />

biegnie.<br />

— Aha! Już wiem. To jest wyrzutek — wyrzucony wyrzutek, którego<br />

tamta rodzi<strong>na</strong> nie chciała, bo jest chory. Nic dziwnego. Pies<br />

-kaleka, choćby <strong>na</strong>jpiękniejszy, zawsze będzie psem-kaleką.<br />

Tak myślała Kamila i szła coraz szybciej, żeby z<strong>na</strong>leźć się<br />

po drugiej stronie lasu w tym miejscu wyraźnie zwężającego<br />

się, bo sąsiadującego z ludzkimi siedzibami.<br />

Coś jed<strong>na</strong>k nie pozwalało jej, mimo wcześniejszego postanowienia,<br />

ignorować szczeniaka. Był tak ruchliwy i zabawny,<br />

że trzeba było rzucić <strong>na</strong> niego okiem, chociaż od czasu do<br />

czasu. Obwąchiwał kwiatki, kamienie, kłosy zboża rosnącego<br />

przy drodze, małe i duże drzewa w lesie i szyszki, i suche, zeszłoroczne<br />

liście. Przystawał i patrzył <strong>na</strong> Kamilę, a w oczach<br />

miał coś takiego… No — coś tak niezwykłego, jak gdyby już, już<br />

miał coś jej powiedzieć, więc nie mogła go tak po prostu zostawić.<br />

W dodatku przypomniała jej się ta głupia historia wymyślo<strong>na</strong><br />

przez Martę z sąsiedztwa i jej mamę. Nie dość, że przed<br />

chwilą spotkała Janka, to teraz prawie znikąd pojawił się kulawy<br />

pies. Tam też był pies. Niezwykły pies, który myślał i mówił<br />

tak, jak człowiek.<br />

48


Był taki sam, jak ten, który<br />

dreptał teraz blisko jej nóg,<br />

potykał się o kamyczki i grudki<br />

ziemi, a czasem czujnie <strong>na</strong>słuchiwał.<br />

Może liczył <strong>na</strong> to,<br />

że odezwie się jego pan lub<br />

pani — ten sam, który zostawił<br />

go <strong>na</strong> drodze we Wsi niedaleko<br />

Cieszy<strong>na</strong>. Może czuł to samo, co czuje człowiek, którego<br />

ktoś odrzuca, wyśmiewa, nie chce w swoim domu, w swojej<br />

klasie, w swojej grupie…<br />

Kamila spojrzała znów <strong>na</strong> psa, a spojrzenie to było życzliwe<br />

i przyjazne. Takiej twarzy Kamili jeszcze nie widział dotąd<br />

nikt z ulicy Jaśminowej. Taką twarz widział tylko jej nowy z<strong>na</strong>jomy<br />

— pies, który miał jedną łapkę zbyt krótką. Kamila już nie była<br />

tylko i wyłącznie zarozumiałą dziewczynką z Warszawy. Może<br />

<strong>na</strong>wet od tego momentu powoli zaczęła stawać się zupełnie inną<br />

osobą. Może ten pies rzeczywiście był zaczarowany, skoro dziewczynka<br />

zamyśliła się i powiedziała powoli i z <strong>na</strong>mysłem:<br />

— Wiesz co, <strong>na</strong>zwę cię: Niezwykły.<br />

Pies przystanął, spojrzał, chyba zrozumiał i zapamiętał.<br />

— Nie mam pojęcia o tym, jak zajmować się psem (pies ufnie<br />

obwąchiwał jej but) — ale może coś wymyślę. Jesteś pewnie<br />

głodny i zmęczony — stwierdziła w końcu. — Chodź ze mną do<br />

domu.<br />

Niezwykły poszedł, a jego poprzedni właściciele rozmawiali<br />

w samochodzie o tym, jak to dobrze, że skutecznie pozbyli się<br />

kulawego psa.<br />

***<br />

Mijały kolejne dni wakacji. Niektóre z nich uśmiechały się<br />

słońcem, inne płakały deszczem. Bywały też dni nijakie — ani<br />

49


słoneczne, ani deszczowe. Były takie, jak zachmurzone i obrażone<br />

dziecko, które jeszcze nie wie, czy ma wybuchnąć płaczem,<br />

czy też może lepiej roześmiać się i rozchmurzyć.<br />

Niezwykły zapomniał już chyba, że dawniej miał inny dom.<br />

Mieszkał od tygodnia w pięknym, przytulnym domu <strong>na</strong> ulicy Jaśminowej.<br />

W nocy popiskiwał i domagał się, żeby jego pani — Kamila,<br />

której oczy same zamykały się ze zmęczenia — wstawała<br />

z łóżka i towarzyszyła jego psim smutkom. Czasem zapomi<strong>na</strong>ł,<br />

że grzeczny pies nie robi z pokoju albo z przedpokoju ubikacji,<br />

nie wylewa mleka z miski i nie bawi się wszystkim, co leży <strong>na</strong><br />

podłodze — nie usiłuje zjeść dywanu i butów i nie wyciąga z odchylonej<br />

szuflady w szafie wszystkich skarpetek, które tam dotąd<br />

leżały starannie poukładane. Niezwykły był coraz bardziej<br />

szczęśliwy i uważał się za nowego mieszkańca domu przy ulicy<br />

Jaśminowej we Wsi pod Cieszynem. Może <strong>na</strong>wet nie wiedział,<br />

że ma <strong>na</strong> swoją nową panią zbawienny wpływ. To dzięki niemu<br />

Kamila częściej się śmiała i od czasu do czasu pomyślała, że życie,<br />

<strong>na</strong>wet <strong>na</strong> Wsi, wcale nie musi być wyłącznie nudne i bez<strong>na</strong>dziejne.<br />

ROZDZIAŁ VII<br />

Wstał rześki, słoneczny poranek. Marta, która obudziła się<br />

wcześnie i już zdążyła przywitać się ze swoim kotem — Złotkiem<br />

zwanym też Trzymalskim, ze zdziwieniem zauważyła, że Jacek<br />

też nie śpi. Dziwne… Jej bracia rzadko widywali <strong>na</strong> własne oczy<br />

rześkie poranki. Tymczasem teraz Jacek zajmował się czymś<br />

<strong>na</strong> podwórku i gołym okiem widać było, że nie jest zachwycony.<br />

Ciągnął drabinę, choć dziadek Antoni chciał go dogonić i pomóc,<br />

ale <strong>na</strong>jwyraźniej Jacek wolał wszystko zrobić sam i, co <strong>na</strong>jważniejsze,<br />

mieć to z głowy. Żeby się go już nikt nie czepiał.<br />

Przy<strong>na</strong>jmniej dzisiaj. Opowiedział Marcie, która dzielnie posta-<br />

50


nowiła mu pomagać, albo przy<strong>na</strong>jmniej towarzyszyć, że bladym<br />

świtem wywlókł go z łóżka dziadek Antoni.<br />

— Śpicie — zawołał — jeszcze śpicie A wiecie, co się stało<br />

W nocy lało jak nie wiem i woda zamiast do rynny leciała<br />

obok. Nowe rynny, nowy dach i co Słuchasz mnie, Jacek<br />

— Słucham — mruknął Jacek, ale kołdrę <strong>na</strong>ciągnął <strong>na</strong> uszy. Myślał,<br />

że może mu się to tylko śni. Nie śniło się, niestety. Dziadek<br />

uważał, że trzeba koniecznie, ale to koniecznie i nie za godzinę,<br />

tylko teraz, wziąć drabinę i wdrapać się po tej drabinie,<br />

no i sprawdzić, co u ciężkiego licha zatkało rynnę. Nową rynnę,<br />

jako się rzekło. Jeśli zaś chłopcy udają, że nie słyszą, to on pójdzie<br />

sam, ale żeby potem nie było, jak jemu się coś stanie…<br />

— Dobra! — Jacek <strong>na</strong>jwyraźniej wiedział już, że nic mu się nie<br />

śni, wszystko jest aż do bólu prawdziwe.<br />

Wstał i teraz ciągnął drabinę i zaciągnął ją pod dach tratując<br />

po drodze ogródek Róży Malinowskiej. Marta usłyszała, jak komentował<br />

głośno:<br />

— No tak, jakieś krzaki czy kwiatki, czy inne zielsko. Po co<br />

mama upiera się, że wszystko dookoła domu ma kwitnąć i „cieszyć<br />

oko”, skoro z tym jest tyle roboty, a jak już kwitnie — to parę<br />

dni, a potem trzeba zbierać to, co z tego kwitnącego czegoś spadło.<br />

Koszmar po prostu…<br />

Dziadek skomentował:<br />

— Jak mama to zobaczy, będzie awantura.<br />

Dziadek Antoni już oglądał rozmiary spustoszenia i informował<br />

Jacka o tym, co mama powie i co on o tym myśli.<br />

— W końcu nic się takiego nie stało, dziadku. Żaden się tak <strong>na</strong><br />

amen nie złamał. Trochę tylko się pogięły, ale same się pozbierają,<br />

zobaczysz.<br />

— Pozbierają, pozbierają — mamrotał dziadek i coś tam próbował<br />

postawić i wyprostować.<br />

— Może się kobiety od razu nie zorientują, że tędy wiódł drabinowy<br />

szlak. Może, ale to nic pewnego. Z daleka tak nie rzuca<br />

53


się w oczy, ale kiedy się podjedzie bliżej…Niedobrze… — mówił<br />

półgłosem.<br />

Stojąca w otwartym oknie pani Róża w tym momencie pomyślała,<br />

że z daleka też się rzuca, ale tę uwagę zostawiła dla<br />

siebie.<br />

Tymczasem Jacek już oglądał rynnę i komentował.<br />

— No tak, wróble sobie w niej gniazdo <strong>na</strong> wiosnę zrobiły. Zapcha<strong>na</strong><br />

<strong>na</strong> amen. Nic dziwnego, że woda nie leci. Jak ma lecieć!<br />

Wyciągał z rynny jakieś trawy, małe gałązki i piórka, a potem<br />

rzucał wszystko jak popadnie <strong>na</strong> piękny, i aż do dzisiaj bardzo<br />

zadbany ogródek Róży Malinowskiej.<br />

— Jacek, powoli! Nie rób takiego spustoszenia! Mama cię pogoni.<br />

Nie dość, że krzaki są już w opłakanym stanie, to jeszcze <strong>na</strong><br />

te jej róże rzucasz byle jak paprochy z rynny — <strong>na</strong>rzekał dziadek.<br />

Moż<strong>na</strong> było mieć wrażenie, że Jacek nie słyszy. Wyrzucił<br />

wszystko, zlazł z drabiny i <strong>na</strong>jwyraźniej już przymierzał się, żeby<br />

tą samą drogą odtransportować ją z powrotem, kiedy z domu,<br />

ziewając, wyszedł Andrzej.<br />

— Nareszcie! Sam to zrobiłem! Żebyś chociaż palcem kiwnął, to<br />

nie. Weź tę drabinę. Odniesiemy. Ciężka jest. — Jacek, choć z <strong>na</strong>tury<br />

niezbyt rozmowny, zdobył się <strong>na</strong> dłuższą wypowiedź. Wiadomo<br />

było, że teraz już tryumfuje. Po pierwsze — jest po akcji. Po<br />

drugie — Andrzej, jego młodszy brat, <strong>na</strong> tę akcję nie zdążył i kiedy<br />

za chwilę rodzinka znów wymyśli jakąś robotę (a wymyśli,<br />

tego był pewien) — wyśle się Andrzeja. On — Jacek harował już<br />

przecież od samego ra<strong>na</strong> i to w dodatku sam. I teraz idzie wypocząć<br />

i niech nikt się nie odważy mu przeszkadzać.<br />

***<br />

Wszystko, co działo się wokół domu i wokół nieszczęsnej<br />

rynny, budziło spore zainteresowanie Złotka. Ciekawe, a <strong>na</strong>wet<br />

bardzo ciekawe były piórka, kawałki gałęzi i suchej trawy.<br />

Wszystko to od czasu do czasu spadało <strong>na</strong> trawę z czyszczo-<br />

54


nej przez Jacka rynny. Piórka zaś spadały prześlicznie, tak lekko<br />

i zwiewnie, że Złotek każde z nich musiał przywitać, kiedy<br />

dotykało ziemi. Zajęcie to było <strong>na</strong>dzwyczaj absorbujące, wymagało<br />

skupienia i uwagi, bo piórka spadały niespodziewanie. Wymagało<br />

również szybkości i refleksu, ponieważ spadały w różne<br />

miejsca. Złotek skakał, dwoił się i troił, żeby nie przegapić ani<br />

jednej przesyłki z nieba, a raczej z rynny.<br />

Niespodziewanie <strong>na</strong> podwórku z<strong>na</strong>lazł się wróg, a ponieważ<br />

kot nie spodziewał się dzisiaj żadnych wrogów, więc był zaskoczony.<br />

Oto jakiś obcy pies szedł po śladach, wyraźnie węszył<br />

i nosem prawie dotykał trawy. Stanął, podniósł łeb, a może<br />

lepiej powiedzieć — łebek — i chyba był równie zaskoczony, jak<br />

stojący przed nim kot. Z jednej strony stał jak posąg pies Niezwykły<br />

— z drugiej — kot Trzymalski zwany także Złotkiem.<br />

Jacek, który odniósł już drabinę i przy pomocy dziadka i Andrzeja<br />

zawiesił ją w garażu <strong>na</strong> specjalnych hakach, stał teraz<br />

i przyglądał się dziwnej scenie, jaka rozgrywała się tuż koło nieco<br />

zrujnowanych przez niego różanych klombów. Kot powinien był<br />

uciec, <strong>na</strong>jlepiej <strong>na</strong> drzewo, a pies pog<strong>na</strong>ć za nim i przy<strong>na</strong>jmniej<br />

udawać, że jest psem groźnym i zdolnym do wszystkiego.<br />

— Czy to jest pies obronny — spytał z powątpiewaniem dziadek.<br />

— Tak, trzeba go bronić — odpowiedział ze śmiechem Jacek, widząc,<br />

że to Trzymalski wyraźnie czuł się panem sytuacji, nie zamierzał<br />

się wycofać, a już z całą pewnością — nie miał <strong>na</strong>jmniejszego<br />

zamiaru uciekać <strong>na</strong> drzewo. Tymczasem Niezwykły był<br />

coraz bardziej zakłopotany, speszony, w końcu<br />

także przestraszony.<br />

Kot był <strong>na</strong> swoim terenie i widać, że postanowił<br />

ten teren oczyścić z intruzów. Niezwykły<br />

już był przy otwartej <strong>na</strong> oścież furtce,<br />

wreszcie za nią, a Trzymalski odprowadził<br />

go, czy raczej doprowadził do wyjścia i dumny<br />

wrócił do siebie.<br />

55


— To chyba ten nowy lokator z sąsiedniego domu — zauważył<br />

Jacek domyślnie. Słyszał o tym, że Kamila ma psa i że się nim<br />

opiekuje.<br />

— To musi być jed<strong>na</strong>k dobre i wrażliwe dziecko — cieszyła się<br />

babcia, zachwycając się dziewczynką z Warszawy, ale Marta<br />

wcale tak nie sądziła.<br />

„Dobre i wrażliwe dziecko” <strong>na</strong>dal nie uważało za konieczne<br />

odwiedzić ją, albo zaprosić do siebie, za to pies Kamili zaz<strong>na</strong>jomił<br />

się już rano z Malinowskimi, a po południu, kiedy po raz<br />

drugi tego dnia gościł <strong>na</strong> ich podwórku, miało się wrażenie, że<br />

już coraz mniej boi się Trzymalskiego. Nie uciekał, ale z szacunkiem<br />

i okazując ostrożność i respekt, chodził tymi samymi ścieżkami,<br />

które kot wybierał dla swoich wędrówek.<br />

ROZDZIAŁ VIII<br />

Wieczór zapowiadał się zwyczajnie i nikt nie domyślał się,<br />

że zwyczajny nie będzie.<br />

— Chcę pojechać do Kalifornii — upierała się Marta, ale nikt się<br />

specjalnie nie przejął tym jej oświadczeniem, bo zdanie takie<br />

słyszało się w tym domu przy<strong>na</strong>jmniej raz dziennie. W Kalifornii<br />

mieszkała Han<strong>na</strong>h — piosenkarka, idolka świeżo upieczonych<br />

<strong>na</strong>stolatek i prawie <strong>na</strong>stolatek.<br />

— No to jedź — mruknął tata z<strong>na</strong>d jakiejś gazety.<br />

— Pojadę!<br />

— Pojedziesz czy polecisz — Jacek był dokładny i precyzyjny.<br />

— Bo to jest daleko — wyjaśnił po chwili.<br />

Marta była zdumio<strong>na</strong>.<br />

— Pojadę! Jak daleko muszę jechać — chciała wiedzieć — dalej<br />

niż <strong>na</strong>d morze<br />

— Dziecko — powiedział ze zgrozą tata — oczywiście, że da-<br />

56


lej. I radzę ci, nie jedź tam, bo nie warto. Nic tam nie ma ciekawego.<br />

Cudze chwalicie, swego nie z<strong>na</strong>cie…. — zaczął przy okazji<br />

dydaktyczną część wieczornych kontaktów z rodziną, ale córeczka<br />

nie miała <strong>na</strong>jmniejszego zamiaru tego słuchać. Zresztą<br />

i tak nie zwracała uwagi <strong>na</strong> „swoje” i „cudze”. Usłyszała tylko<br />

początek i przypuszczenie, jakoby nic tam nie było (w Kalifornii,<br />

rzecz jas<strong>na</strong>).<br />

— Jak to, nic tam nie ma! — zawołała potężnym głosem. — J a k<br />

to nic! Tam jest Han<strong>na</strong>h!<br />

Zaskoczony tata zamilkł, bo nie przypuszczał, że jego maleńka<br />

córeczka może ryczeć jak trąba jerychońska. Mętnie kojarzył<br />

jakąś piosenkarko-uczennicę, bohaterkę <strong>na</strong>iwnych filmów dla<br />

<strong>na</strong>stoletnich ofiar show — biznesu i nie przypuszczał, że moda<br />

<strong>na</strong> jakąś Hanę dopadła i jego dziecko. Dopadła, pochłonęła i zawróciła<br />

w głowie do tego stopnia, że mała nie słucha, co on<br />

ważnego ma jej do powiedzenia. I ryczy, i wykrzykuje swoje, pożal<br />

się Boże, racje. Chciał coś mądrego dodać, ale nie zdążył, bo<br />

do domu wtargnęła Kamila i jej pies. Drzwi widać były otwarte<br />

i wpadła bez pukania, czy też innych grzecznościowych zachowań<br />

uprzedzających przybycie gościa.<br />

Zbigniew Malinowski, tata Marty, pomyślał, że to może sama<br />

tajemnicza Han<strong>na</strong>h, albo <strong>na</strong>stęp<strong>na</strong> <strong>na</strong>wiedzo<strong>na</strong> wielbicielka<br />

z oburzeniem reaguje <strong>na</strong> jawne lekceważenie gwiazdy i idolki<br />

<strong>na</strong> ulicy Jaśminowej we Wsi pod Cieszynem.<br />

Wszyscy szybko doszli do wniosku, że Kamila nie przychodzi<br />

zwyczajnie z wizytą. Po pierwsze, było już dość późno. Po drugie<br />

— ani o<strong>na</strong> sama ani nikt inny jej wieczornego wtargnięcia do<br />

sąsiadów nie zapowiadał. Po trzecie — nigdy tu dotąd nie przyszła,<br />

bo, jak się domyślano, ani o<strong>na</strong>, ani jej mama nie były zainteresowane<br />

zacieśnieniem dobrosąsiedzkich kontaktów. Po czwarte<br />

wreszcie i <strong>na</strong>jważniejsze — wyglądała <strong>na</strong> śmiertelnie przestraszoną,<br />

a nikt, a już <strong>na</strong> pewno nie Kamila, nie przychodzi z kurtuazyjną<br />

wizytą z tak szczerym i rzucającym się w oczy przerażeniem.<br />

57


Posadzono uprzejmie dziewczynkę <strong>na</strong> krześle, podano jej<br />

sok w szklance. Wypiła, ale chyba nie wiedziała, że pije. Pies położył<br />

się <strong>na</strong> podłodze.<br />

— Dziecko, czy coś się stało — zapytała ostrożnie mama Marty.<br />

— Tak, nie, nie wiem — odpowiedziała Kamila jednym tchem i bez<br />

<strong>na</strong>mysłu. Bez <strong>na</strong>mysłu — to pewne, bo taką odpowiedź mogła sobie<br />

spokojnie podarować. Nic nowego nie wniosła.<br />

— Cześć! Co jest, mała — Andrzej przed chwilą wszedł do pokoju,<br />

bo miał zamiar rzucić okiem <strong>na</strong> program telewizyjny, a program<br />

był w gazecie, a gazeta <strong>na</strong> stoliku. Teraz w mig pomyślał,<br />

że coś tu nie gra, bo <strong>na</strong> krześle siedzi blade dziewczę z wytrzeszczonymi<br />

oczami i przedstawia trzy sprzeczne komunikaty.<br />

Podszedł do Kamili, która w tym momencie z powodzeniem<br />

mogłaby grać rolę posągu obrazującego jakieś niewyobrażalnie<br />

dramatyczne emocje i dodał rozsądnie:<br />

— A gdzie mama<br />

To pytanie okazało się dużo prostsze i takie <strong>na</strong>turalne.<br />

— Mamy nie ma. Pracuje. Mama w ogóle dużo pracuje, więc jestem<br />

stale sama…<br />

— Biedactwo! — wyrwało się babci Irenie.<br />

To, co mówiła dalej Kamila, zabrzmiało jak wyuczo<strong>na</strong> prawda,<br />

w którą wierzy, albo stara się uwierzyć.<br />

— Jestem już duża, dam sobie radę!<br />

— Aha…. — zauważył Andrzej, a to „aha” oz<strong>na</strong>czało coś pomiędzy<br />

powątpiewaniem i przyjęciem do wiadomości.<br />

Wygłosiwszy oświadczenie o swej dorosłości, niespodziewany<br />

gość milczał.<br />

— Może coś zjesz… — ostrożnie zaczęła zwyczajowe uprzejmości<br />

pani Róża, ale nikomu nie dane było usłyszeć odpowiedzi, bo<br />

Marta spojrzała w okno i zawołała <strong>na</strong>gle ze zdziwieniem raczej<br />

niż strachem, choć strach byłby w tych okolicznościach bardziej<br />

<strong>na</strong> miejscu:<br />

— Jakieś światełka chodzą koło waszego domu!<br />

58


Kamila jeszcze bardziej przypomi<strong>na</strong>ła posąg, o ile moż<strong>na</strong> było<br />

jeszcze bardziej znieruchomieć, niż o<strong>na</strong> już <strong>na</strong> początku tej<br />

dziwnej wizyty, za to wszyscy pozostali rzucili się do okien.<br />

— Co jest — zaczął tata Marty, ale w tym samym momencie Kamila<br />

trochę oprzytomniała i <strong>na</strong>reszcie mgliście wprawdzie, ale<br />

jed<strong>na</strong>k, zaczęła wyjaśniać przyczynę, dla której zakłóciła wieczorny<br />

spokój rodzinie Malinowskich.<br />

— Ktoś chciał wejść, ale to nie była mama. Ktoś chciał wejść od<br />

ogrodu. Tam są takie duże oszklone drzwi. I ja wybiegłam. Z<strong>na</strong>czy<br />

tymi głównymi drzwiami. I…<br />

— Zamknęłaś je — spytał przytomnie Jacek.<br />

— Tak, <strong>na</strong> klucz.<br />

— Dziel<strong>na</strong> z ciebie smarkula — mruknął Jacek — bardziej do siebie,<br />

niż do niej, ale Kamila nie skomentowała faktu, że <strong>na</strong>zwał<br />

ją, no…. smarkulą po prostu.<br />

W pokoju zrobiło się cicho. Prawie wszyscy z <strong>na</strong>pięciem wpatrywali<br />

się w okno, a raczej w to „coś”, co było za oknem. Wyraźnie<br />

widać było sylwetki ludzi, którzy chodzili dokoła domu. Widać<br />

było, którędy chodzą, ponieważ mieli latarki i to w dodatku<br />

zapalone!<br />

— Złodzieje — zawyrokowała w końcu babcia Ire<strong>na</strong>. — Matko<br />

święta, złodzieje! Nic, tylko chcą ten dom okraść.<br />

— Biedne dziecko — te słowa skierowała do Kamili, do której teraz<br />

nieśmiało przysunęła się Marta. Wprawdzie nie zostały — jak<br />

marzyła — przyjaciółkami od serca, nie zostały <strong>na</strong>wet zwyczajnymi<br />

koleżankami, ale teraz to nie miało żadnego z<strong>na</strong>czenia. Trzeba<br />

było jej pomóc. Marta zabrała z jej rąk szklankę po soku, bo<br />

miała wrażenie, że za chwilę spadnie <strong>na</strong> podłogę (szklanka, nie<br />

Kamila, choć Kamili też niewiele brakowało). Babcia pogłaskała<br />

ją po głowie, wzięła za rękę i zawlokła do swojego pokoju. Za<br />

nimi poszła Marta i oczywiście pies. Cała reszta rodziny <strong>na</strong>radzała<br />

się gorączkowo. Konkretnej strategii nie udało się ustalić. Jedno<br />

było pewne. Coś trzeba koniecznie zrobić. Tylko co Dzwonić <strong>na</strong><br />

59


policję Do właścicielki Ale nie z<strong>na</strong>li numeru telefonu.<br />

— Może ta mała — z<strong>na</strong>czy jej córka — wie — podpowiedział podekscytowany<br />

Andrzej.<br />

— A co jej powiemy Obrabiają pani dom, a my tu sobie stoimy<br />

i oglądamy ciekawe widowisko… Może jed<strong>na</strong>k trzeba tam<br />

pójść i tych z latarkami przestraszyć…. — tata Marty widać doszedł<br />

do wniosku, że jako głowa rodziny ma pewne obowiązki,<br />

którym musi teraz sprostać.<br />

— Tato! A jeśli mają pistolet, albo co Przecież taki złodziej z pustymi<br />

rękami nie chodzi, ale z drugiej strony…. — Jacek rozważał<br />

„za” i „przeciw” planowanej ofensywy.<br />

— Zniknęli — przerwała tę dyskusję mama — zniknęli, z<strong>na</strong>czy<br />

zniknęły. Światła zniknęły. Nic nie widać.<br />

Rzeczywiście, <strong>na</strong>radzający się mężczyźni <strong>na</strong> czas dyskusji<br />

zaniechali tępego wpatrywania się w mrok oświetlony dwiema<br />

latarkami i teraz byli zdezorientowani.<br />

— Pewnie weszli jakoś do środka. Może przez ok<strong>na</strong> — głośno<br />

myślał tata.<br />

Nagle wszyscy drgnęli, bo głośne myślenie taty zostało przerwane<br />

czymś, co zabrzmiało jak wystrzał z armaty. Nie był to żaden<br />

wystrzał, rzecz jas<strong>na</strong>, ale zwykły dźwięk dzwonka do drzwi,<br />

jed<strong>na</strong>k w tych okolicznościach miał niezwykłą moc. Znów zrobiła<br />

się cisza.<br />

W pokoju babci, Kamila i Marta jednym susem wskoczyły<br />

pod kołdrę, którą od razu <strong>na</strong>ciągnęły <strong>na</strong> uszy. Starały się nie oddychać.<br />

— Spokojnie. Ktoś przyszedł. Nie złodziej, bo złodziej przecież<br />

nie dzwoni i nie uprzedza, że chce kogoś ograbić, ani też nie informuje,<br />

że właśnie ograbił sąsiada. — Mówiąc te słowa babcia<br />

kierowała się w stronę drzwi.<br />

— Ależ mamo! W dzisiejszych czasach nigdy nic nie wiadomo!<br />

Zbigniew Malinowski lubił swoją teściową, którą, zgodnie<br />

z tradycją <strong>na</strong>zywał mamą i nie chciał, żeby coś głupiego ją<br />

60


spotkało, więc sam poszedł do przedpokoju. Poza tym wiedział,<br />

że jest głową rodziny, a głowa rodziny to… głowa rodziny i już.<br />

Czasem musi tę głowę <strong>na</strong>rażać.<br />

Otworzył drzwi, a w tych drzwiach stali dwaj panowie. W rękach<br />

trzymali latarki.<br />

— Zbychu — powiedział jeden z nich — nie wiesz, czy u tych waszych<br />

sąsiadów ktoś jest Mamy tu uporządkować jutro ogród,<br />

chcieliśmy się trochę rozejrzeć, a tu — głucha cisza. Pomarli czy<br />

co Światło jest — ludzi nie ma. Wiesz coś o tym<br />

Zbychu, a właściwie Zbigniew wcale się nie zdziwił, że panowie<br />

z latarkami zwrócili się do niego w tak poufałej formie. Z<strong>na</strong>li<br />

się tu wszyscy dosko<strong>na</strong>le, a ci, których wzięto za złodziei, byli<br />

ogrodnikami, więc fakt, że widziano ich właśnie w ogrodzie, nie<br />

był niczym szczególnym. Ale dlaczego o tej porze!<br />

— Po nocy chcecie porządkować ten ogród, czy jak — tata Marty,<br />

Andrzeja i Jacka z<strong>na</strong>cząco puknął się w czoło, a babcia Ire<strong>na</strong>,<br />

która stała obok, powiedziała z wyraźną pretensją:<br />

— Dziecko wystraszyliście i tyle z was pożytku.<br />

Babcia mogła tak mówić do ogrodnika Piotra Lipowskiego<br />

i jego sy<strong>na</strong> — Pawła, bo z<strong>na</strong>ła ich dosko<strong>na</strong>le, rzec by moż<strong>na</strong><br />

— od pieluch. Nie jeden raz tu przychodzili posiedzieć, pogadać,<br />

a przy okazji nie odmawiali, kiedy babcia Ire<strong>na</strong> wyciągała<br />

ze spiżarni kołacz z serem. Nikt nie piekł podobnego kołacza<br />

z serem. Wiedzieli jedno — nie warto być innego zdania niż<br />

pani Ire<strong>na</strong>, bo nie warto ryzykować wymiany zdań, która mogłaby<br />

<strong>na</strong> przykład doprowadzić do zaniechania przyjacielskich odwiedzin.<br />

Bez odwiedzin może dałoby się przeżyć, ale bez kołacza<br />

z serem — <strong>na</strong> pewno nie.<br />

Kiedy więc teraz babcia Ire<strong>na</strong> zbeształa ogrodników jak sztubaków,<br />

a oni zaczęli czym prędzej tłumaczyć, że chcieli tylko<br />

zobaczyć, że nie wiedzieli nic o dziecku w domu, w dodatku<br />

o dziecku, którym nikt się nie opiekuje. A tak w ogóle to oni<br />

byli umówieni z tą panią Marceliną i o<strong>na</strong> powiedziała, że będzie<br />

61


czekać. Nic złego nie zrobili, a jeśli tak, to babcię i wszystkich innych<br />

przepraszają, a zwłaszcza dziecko, o którym była mowa.<br />

Dziecko, o którym była mowa nie miało o tych wyszukanych<br />

przeprosi<strong>na</strong>ch pojęcia, ponieważ <strong>na</strong>dal siedziało pod kołdrą.<br />

Nie siedziało samo. Kamila i Marta — dwie pannice nie odważyły<br />

się nie tylko wyjść z pokoju, ale <strong>na</strong>wet zrezygnować z dusznego<br />

i niewygodnego schowka.<br />

Wyciągnięto je prawie przemocą i wyjaśniano właśnie, że nie<br />

ma się czego bać i wszystko będzie dobrze, kiedy do sporej gromady<br />

domowników i niespodziewanych gości dołączyła promien<strong>na</strong><br />

i olśniewająco pięk<strong>na</strong> pani Marceli<strong>na</strong>.<br />

— A, jesteś córeczko — ćwierkała od progu — tak pomyślałam,<br />

drodzy państwo, że o<strong>na</strong> może tutaj przyszła. Nudziłaś się skarbie<br />

A przecież nie powin<strong>na</strong>ś. Masz tyle różnych atrakcji — kino<br />

domowe i nowy laptop i mnóstwo ubrań, które moż<strong>na</strong> przymierzać….<br />

Wymienianie tych zapierających dech w piersiach cudowności<br />

przerwał ogrodnik.<br />

— Dzień dobry, a raczej dobry wieczór. Byliśmy umówieni. Jestem….<br />

Ogrodnik Piotr nie dokończył, bo pani Marceli<strong>na</strong> miała jeszcze<br />

mnóstwo do powiedzenia i nie zamierzała zrezygnować z żadnego<br />

słowa, którym postanowiła uraczyć słuchaczy.<br />

— Ach tak — powiedziała — wyleciało mi jakoś z głowy, ale nic nie<br />

szkodzi. Prawda Taka jestem zagonio<strong>na</strong>, że doprawdy…<br />

Chyba nikt nie chciał dyskutować, potakiwać lub zaprzeczać.<br />

Zresztą nie bardzo moż<strong>na</strong> się było wtrącić, więc pani Marceli<strong>na</strong><br />

odniosła zapewne wrażenie, że sąsiedzi są mało towarzyscy<br />

i zaczęła się żeg<strong>na</strong>ć. Babcia tylko zdążyła powiedzieć, że jej<br />

córka się przestraszyła, ale ta wypowiedź babci utonęła w powodzi<br />

słów sąsiadki, która teraz już wychodziła i taszczyła ze<br />

sobą oszołomioną nieco córkę, jej psa i ogrodników tłumacząc<br />

im po drodze, że wszystko, co jutro zrobią w jej ogrodzie musi<br />

62


yć oszałamiające, cudowne, niepowtarzalne i perfekcyjne! Perfek-cyj-ne!<br />

Ogrodnicy mieli miny dość niewyraźne, mruknęli <strong>na</strong> odchodnym<br />

coś w rodzaju — Cześć, do widzenia — i wszyscy wyszli.<br />

Zrobiło się cicho.<br />

— Patrzcie, <strong>na</strong>wet nie podziękowała — powiedziała mama.<br />

— Ale kobieta — dodał tata nie wiadomo, czy z zachwytem<br />

i uz<strong>na</strong>niem, czy też wręcz przeciwnie. Nikt nie dociekał, co<br />

miał <strong>na</strong> myśli i tak zakończył się ten dziwny wieczór.<br />

ROZDZIAŁ IX<br />

Od czasu wieczornej przygody Kamila była dla Marty jak<br />

gdyby nieco bardziej uprzejma. Zauważała ją i mówiła: cześć,<br />

ale <strong>na</strong>dal nie było mowy ani o spotkaniach, ani — tym bardziej<br />

— o przyjaźni.<br />

— Pewnie nie chce zadawać się z kimś tak mało interesującym<br />

jak ja. Nigdy nie mieszkałam w dużych miastach, więc o czym<br />

moż<strong>na</strong> ze mną rozmawiać... Nie mam ani <strong>na</strong>jmodniejszych<br />

ubrań, ani tych wszystkich niezbędnych rzeczy, które reklamują<br />

w telewizji.<br />

Mama, której Marta zwierzyła się ze swoich smutków i smuteczków<br />

znów usłyszała, że jej córce nie podoba się zwykła<br />

miejscowość, która nie ma nic wspólnego z wielkim miastem,<br />

którą nie moż<strong>na</strong> się pochwalić i o której nic ciekawego nie moż<strong>na</strong><br />

opowiedzieć koleżance z wielkiego świata.<br />

Tymczasem mama z<strong>na</strong>ła wielki świat. Studiowała w dużym<br />

mieście — w Krakowie. Organizowano wystawy jej obrazów i wyjeżdżała<br />

<strong>na</strong> spotkania, które odbywały się także w dużych miastach.<br />

Kiedy mama stamtąd wracała, <strong>na</strong>jpierw obwieszczała<br />

całemu domowi — ścianom i mieszkańcom, że teraz dopiero<br />

63


jest w samym środku świata, że tu jest <strong>na</strong>jlepiej i że bardzo, ale<br />

to bardzo tęskniła za Wsią i ulicą Jaśminową.<br />

Marta długo była pew<strong>na</strong>, że mama Róża ma rację, ale teraz<br />

miała wątpliwości. Poważne wątpliwości. Odkąd Kamila zamieszkała<br />

po drugiej stronie drogi zwanej uroczyście ulicą Jaśminową,<br />

mama często musiała tłumaczyć i przekonywać, bo<br />

stale w rozmowach powracała tęsknota za ruchliwym i pełnym<br />

cudownych niespodzianek miastem.<br />

— Córeczko kocha<strong>na</strong>, przypomnij sobie, o ilu rzeczach ci opowiadałam,<br />

ile ciekawych miejsc jest w <strong>na</strong>szej Wsi, w ogóle <strong>na</strong><br />

Śląsku Cieszyńskim…<br />

— Ciekawych! Ciekawe może być tylko miasto, gdzie jest dużo<br />

ludzi, dużo sklepów i….<br />

W głosie córeczki była pewność, że mama nie ma racji i że<br />

niczego nie rozumie. Smut<strong>na</strong> wysłuchała w milczeniu powtarzanych<br />

w tym domu co jakiś czas opowieści mamy Róży, którą<br />

wspierała babcia Ire<strong>na</strong>, dorzucając z kuchni co jakiś czas różne<br />

uzupełnienia i szczegóły. Wszystko razem miało udowodnić, że<br />

nie ma bardziej interesującego i niezwykłego miejsca <strong>na</strong> calutkim<br />

świecie, niż jej własny dom, a także bliższa i dalsza okolica.<br />

Marcie przypomniano, że we Wsi jest stary drewniany kościół,<br />

dawny dwór szlachecki, piękne przydrożne kapliczki, wspaniałe<br />

trasy rowerowe, krajobrazy, świeże powietrze….<br />

— I jeszcze ten praczłowiek, który tu przylazł dawno temu. Widać<br />

mu się podobało…. — dorzucił Jacek, który siedział w swoim<br />

pokoju i <strong>na</strong>jwyraźniej słyszał całą rozmowę.<br />

— Nie mówi się „przylazł”… — mama bez skutku starała się<br />

uszlachetnić i udosko<strong>na</strong>lić niedbałe słownictwo <strong>na</strong>stoletnich synów.<br />

— Nieważne — Jacek miał swoje zdanie — i tak wiadomo, o co<br />

chodzi…<br />

Marta słuchała jednym uchem. Siedziała przy stole i bezmyślnie<br />

bawiła się łyżeczką, którą zabrała ze starej, srebrnej cu-<br />

64


kiernicy. Czuj<strong>na</strong> mama zabrała od razu łyżeczkę i przypomniała<br />

po raz nie wiadomo który:<br />

— Dziecko, to jest bardzo cen<strong>na</strong> rzecz, nie baw się, bo jeszcze<br />

coś zniszczysz. Tę cukiernicę moja babcia dostała od dziedziczki.<br />

To prawdziwy skarb.<br />

Słowo „skarb” wyraźnie zainteresowało zniechęconą słuchaczkę.<br />

Dotychczas o cukiernicy mówiło się zwykle: rodzin<strong>na</strong><br />

pamiątka. Nikt nie wspomi<strong>na</strong>ł o skarbie.<br />

— Skarb Jak to: „skarb” — zapytała wyraźnie ożywio<strong>na</strong> Marta<br />

i uważnie przyjrzała się cukiernicy. Była dość duża, srebr<strong>na</strong><br />

i ciężka. Stała <strong>na</strong> czterech śmiesznych i wykrzywionych nieco<br />

nóżkach, a razem z równie ozdobną łyżeczka stanowiła komplet.<br />

Od zawsze mama i babcia dbały o to, żeby cennej pamiątki<br />

rodzinnej nikt nie traktował z lekceważeniem, <strong>na</strong>jczęściej zamykano<br />

ją <strong>na</strong> cztery spusty w starym kredensie, który też <strong>na</strong>zywano<br />

rodzinną pamiątką. Należał bowiem do prababci Marianny<br />

i razem z nią przyjechał przed wielu laty z Wiednia.<br />

***<br />

Marta poszła <strong>na</strong> spacer. Potrzebowała czasu i samotności,<br />

żeby zastanowić się <strong>na</strong>d ważną sprawą. Chodziło o tajemnicę.<br />

Wielką tajemnicę. Dzisiaj, kiedy usłyszała słowo: „skarb”, pomyślała,<br />

że trzeba byłoby opowiedzieć komuś o dziwnym zdarzeniu,<br />

które miało miejsce niedawno. Stało się coś, co <strong>na</strong>leżało<br />

ukryć, zwłaszcza przed mamą i babcią. Otóż parę dni temu cukiernica,<br />

której nie wolno było dotykać,<br />

spadła <strong>na</strong> podłogę. Prawdę<br />

mówiąc sama nie spadła — Marta<br />

jej trochę w tym pomogła, bo przeszukiwała<br />

kuchenny kredens, mając<br />

<strong>na</strong>dzieję, że z<strong>na</strong>jdzie coś słodkiego<br />

do jedzenia. Nikogo nie było<br />

65


wtedy w domu — tylko o<strong>na</strong> i kot, nikt więc nie zauważył, że coś<br />

się stało, a kot przecież nikomu nic nie powiedział. Cukiernica<br />

nie ucierpiała podczas upadku, była solid<strong>na</strong> i trwała. Okazało<br />

się, że wewnątrz ukryty był schowek. Wyglądało to tak, jak gdyby<br />

miała drugie dno. W schowku, który <strong>na</strong>jwyraźniej otworzył<br />

się w wyniku upadku, była jakaś kartka. Marta wyciągnęła ją<br />

stamtąd, schowała do swojego pamiętnika i szybko zatrzasnęła<br />

to dziwne dno cukiernicy tak, żeby nikt się niczego nie domyślił.<br />

Tego samego dnia wieczorem Marta, zgasiwszy światło i zapaliwszy<br />

lampkę, spróbowała odczytać dziwny list, który był<br />

nie tylko stary, ale i niezrozumiały i ledwo czytelny. Zniechęciła<br />

się i poszła spać. Zapomniała o wszystkim i dopiero teraz, kiedy<br />

mama wspomniała o skarbie, zaczęła się intensywnie zasta<strong>na</strong>wiać.<br />

— Może trzeba opowiedzieć komuś o wszystkim — mówiła do<br />

siebie i do kotka — tylko komu<br />

Usiadła <strong>na</strong> ławce stojącej <strong>na</strong>d stawem. Przyglądała się rybkom<br />

pływającym tuż pod powierzchnią wody i ważkom, i różnym<br />

dziwnym żyjątkom, które siadały <strong>na</strong> liściach roślin okalających<br />

staw, lekko dotykały wody, wzlatywały w górę i znów siadały…<br />

— Mamie nie powiem.<br />

Zdenerwuje się, że mogłam<br />

zniszczyć tę jakąś<br />

rodzinną pamiątkę.<br />

Powie, że jestem nieostroż<strong>na</strong>,<br />

że jej nie słucham<br />

i tak dalej… Tata<br />

nie będzie chciał słuchać<br />

o jakiejś cukiernicy<br />

i zawoła mamę… Nie! Trzeba wtajemniczyć braci — postanowiła<br />

w końcu.<br />

66


Wstała, żeby zrealizować swoje postanowienie, ale usłyszała,<br />

że ktoś biegnie. Na schodach prowadzących do z<strong>na</strong>jdującego<br />

się w dole stawu, stanął sześcioletni kuzyn Julek, który oświadczył<br />

tryumfalnie:<br />

— A ja będę tu cały dzień, bo moja mama pojechała do sklepu!<br />

— Czyli z rozwiązania tajemnicy nici — przy<strong>na</strong>jmniej <strong>na</strong> razie<br />

— pomyślała smętnie. Wiedziała, że Julka w żadnym razie nie<br />

moż<strong>na</strong> informować o czymś, co nie powinno być od razu opowiedziane<br />

całemu światu. Julek mówił, co chciał i kiedy chciał.<br />

Teraz też mówił:<br />

— O! Rybki! Jakie czerwone! A wiesz co Ja chciałbym mieć złotą<br />

rybkę!<br />

— Dlaczego — zainteresowała się Marta.<br />

— Bo wtedy spełni moje trzy życzenia, żebym był bogaty, żebym<br />

miał dobrą ochronę i żebym umiał latać!<br />

Marta miała zupełnie inne życzenia, ale pod ręką i tak nie było<br />

złotej rybki, więc po co miała je teraz wymieniać.<br />

— Chodź Julek, pójdziemy <strong>na</strong> huśtawkę — powiedziała.<br />

I poszli.<br />

***<br />

Koniec sierpnia był deszczowy. Płakał razem z tymi, którym<br />

kończyły się wakacje. Była jed<strong>na</strong> zaleta ponurych dni, którą Marta<br />

od razu wykorzystała. Jej bracia siedzieli w domu, nie znikali<br />

<strong>na</strong> wycieczki rowerowe, więc moż<strong>na</strong> było z nimi spokojnie pogadać<br />

i wreszcie opowiedzieć o tajemnicy. Weszła do pokoju Andrzeja,<br />

który leżał <strong>na</strong> tapczanie i czytał któreś z jego ulubionych<br />

czasopism o rowerach górskich. Chcąc go oderwać od tego pasjonującego<br />

zajęcia zaczęła zachęcająco:<br />

— Chodź Andrzej, pójdziemy do mojego pokoju. Pooglądasz telewizor….<br />

— Już widziałem — mruknął niechętnie.<br />

— Nieważne. Chodzi o prawdziwą tajemnicę i skarb — powie-<br />

67


działa jednym tchem i zamilkła, czekając <strong>na</strong> reakcję brata. Brat<br />

zaś nie wyglądał <strong>na</strong> zachwyconego, ani <strong>na</strong>wet <strong>na</strong> zaskoczonego.<br />

— Aha — znowu jakaś głupia gra, albo jeszcze głupsza książka…<br />

— zaczął z powątpiewaniem.<br />

— Nie! — przerwała mu — To prawdziwa prawda! Najprawdziwsza!<br />

Tyle w tym zdaniu było emocji, że Andrzej usiadł, odłożył gazetę<br />

i zaczął się przyglądać swojej małej siostrzyczce.<br />

— No, gadaj — powiedział — tylko krótko i zwięźle.<br />

Na takie przyzwolenie czekała przejęta Marta. Z wypiekami<br />

<strong>na</strong> twarzy, domagając się przysięgi, że nikomu (no, może oprócz<br />

Jacka) nie zdradzi tajemnicy, <strong>na</strong>wet <strong>na</strong> torturach — opowiedziała<br />

o cukiernicy, o tym jak „niechcący i przez przypadek” ją zrzuciła<br />

i o kartce, która była w środku.<br />

Andrzej słuchał uważnie:<br />

— Daj ten list — powiedział tonem, jakim zapewne Napoleon rozkazywał<br />

swoim żołnierzom. Marta posłusznie podała starą kartkę.<br />

Andrzej z trudem odczytywał to, co <strong>na</strong> niej dawno temu <strong>na</strong>pisano<br />

atramentem — teraz już wyblakłym i ledwo widocznym.<br />

Droga Marianno!<br />

Byłaś dla mnie dobra również wtedy, kiedy inni odwrócili się ode<br />

mnie. Ludzie, którzy zabrali mój majątek, mogą zrobić krzywdę także<br />

tobie, skoro stanęłaś po mojej stronie. Kiedy umrę, będą domyślać<br />

się, że przekazałam Ci część moich bogactw. Niewiele mi ich pozostało,<br />

ale nie chciałabym, żeby Ci zabrali to, co do nich nie <strong>na</strong>leży. Postanowiłam<br />

ukryć część biżuterii, a Tobie pozostawić wskazówki, jak<br />

masz ją od<strong>na</strong>leźć. Dzięki temu u Ciebie w domu nic nie z<strong>na</strong>jdą, a Ty<br />

lub ktoś z Twojej rodziny odbierzecie wówczas zapłatę za serce, które<br />

mi okazałaś.<br />

68


Skoro czytasz te zdania, domyślasz się, dlaczego błagałam Cię,<br />

żebyś nigdy nikomu nie podarowała srebrnej cukiernicy, żebyś jej<br />

strzegła i traktowała jak prawdziwy skarb.<br />

Nigdy nie przestanę Ci być wdzięcz<strong>na</strong>, za to, że nie opuściłaś mnie<br />

w <strong>na</strong>jtrudniejszych chwilach mojego życia. Niech Ciebie i Twoją Rodzinę<br />

Bóg za to błogosławi!<br />

Czy pamiętasz, jak stary Franciszek złamał nogę<br />

Dziedziczka<br />

Andrzej skończył czytać, zamyślił się i powiedział:<br />

— Mała…<br />

— Nie mów do mnie: Mała — ostrzegła go Marta.<br />

— Dobra — zgodził się bez wahania — Przede wszystkim: nikomu<br />

ani słowa. Jasne — znów przemawiał jak Napoleon do adiutanta.<br />

— Jasne — bez <strong>na</strong>mysłu zgodziła się przejęta z<strong>na</strong>lazczyni listu.<br />

— Idziemy się <strong>na</strong>radzić z Jackiem — zawyrokował starszy brat,<br />

który już zorientował się, że tym razem małą Martę i jej tajemnicę<br />

trzeba potraktować bardzo poważnie.<br />

69


ROZDZIAŁ X<br />

Wielkimi krokami zbliżały się urodziny Róży Malinowskiej.<br />

Porządne urodziny muszą wiązać się — po pierwsze — ze żmudnymi<br />

i męczącymi przygotowaniami, a po drugie — z wizytą licznych<br />

gości. Marta i jej bracia zdawali sobie dosko<strong>na</strong>le sprawę<br />

z tego, że ta część urodzin mamy, która związa<strong>na</strong> jest z przygotowaniami,<br />

czyli pieczeniem, sprzątaniem i gotowaniem, jest<br />

<strong>na</strong>jbardziej nieprzyjem<strong>na</strong>. Dorośli bywają wówczas niecierpliwi<br />

i poirytowani i moż<strong>na</strong> oberwać za byle co. Dwa, a <strong>na</strong>wet trzy<br />

dni poprzedzające inwazję gości, <strong>na</strong>leżało przeczekać w bezpiecznym<br />

miejscu i nie rzucać się w oczy. Marta, Jacek i Andrzej<br />

starali się udowodnić, że nie istnieją. Mieli tyle ważnych spraw<br />

do omówienia. Jacek <strong>na</strong>jpierw długo tłumaczył siostrze, kim była<br />

Dziedziczka:<br />

— W <strong>na</strong>szej wsi jest dworek. Ludzie mówią o nim pałac, albo zómek,<br />

to z<strong>na</strong>czy zamek. Kiedyś, jeszcze przed wojną, tam mieszkali<br />

właściciele wsi. Oni byli dużo bogatsi, niż zwykli gospodarze.<br />

— A byli dobrzy, czy źli — chciała wiedzieć Marta, która musiała<br />

wszystkie nowe wiadomości uporządkować <strong>na</strong> swój własny<br />

sposób.<br />

— Różnie — odpowiedział zniecierpliwiony Jacek — jedni dobrzy,<br />

inni źli. Ta pani, z którą się przyjaźniła <strong>na</strong>sza prababka była podobno<br />

dobra, ale komunistów to nie obchodziło. Wszystko jej<br />

zabrali po wojnie — cały majątek, a o<strong>na</strong> musiała się wyprowadzić<br />

ze swojego domu, to z<strong>na</strong>czy z dworku szlacheckiego, zwanego<br />

też przez niektórych zómkiem albo pałacem. Umarła w <strong>Cieszynie</strong>,<br />

ale chciała, żeby ją pochowali w jej dawnym majątku i tu, we<br />

Wsi jest jej grób.<br />

Marta słuchała i rozumiała piąte przez dziesiąte. Kim byli komuniści,<br />

dlaczego zabrali tej pani majątek i czemu o<strong>na</strong> się <strong>na</strong> to<br />

70


zgodziła To wszystko było zbyt skomplikowane, ale Marta wiedziała,<br />

że jeśli zacznie wypytywać — Andrzej i Jacek — albo odeślą<br />

ją do mamy, albo powiedzą, że wszystko zrozumie, kiedy dorośnie.<br />

Bracia tymczasem zasta<strong>na</strong>wiali się, co <strong>na</strong>leżałoby zrobić<br />

z listem. Nie wątpili, że jest prawdziwy i mieli <strong>na</strong>dzieję, że<br />

skarb, o którym wspomi<strong>na</strong> Dziedziczka, <strong>na</strong>dal nie został od<strong>na</strong>leziony.<br />

— Chyba ktoś powiedziałby <strong>na</strong>m o tym — stwierdził Jacek, który<br />

cieszył się, że koniec wakacji zapowiada się dość interesująco,<br />

zwłaszcza, że pogoda wyraźnie się poprawiła.<br />

Inni domownicy, nie mając pojęcia o sensacyjnym odkryciu,<br />

jak co roku przygotowywali się do urodzin Pani Róży. Rodzeństwo<br />

<strong>na</strong>dal ukrywało się i starało się nie wejść nikomu w drogę.<br />

Niestety, zaaferowa<strong>na</strong> mama zauważyła Andrzeja, który w końcu<br />

zgłodniał i już nie mógł dłużej omijać kuchni...<br />

— A! Tu jesteś! — zawołała tryumfalnie.<br />

Andrzej wiedział z doświadczenia, że za chwilę z<strong>na</strong>jdzie mu<br />

coś do roboty i jeszcze przypomni sobie o Jacku, a <strong>na</strong>wet o małej<br />

siostrzyczce. Chcąc odwlec ten nieprzyjemny moment, udał<br />

ogromne zainteresowanie tym, co gotowało się w garnku.<br />

— Jak ładnie pachnie! — pochwalił uprzejmie i zapytał:<br />

— Co to jest<br />

— Sos słodko-kwaśny — odpowiedziała mama, która, jak zwykle,<br />

dała się <strong>na</strong>brać sprytnemu synowi i uwierzyła, że <strong>na</strong>prawdę<br />

zainteresowała go zawartość garnka.<br />

W tym momencie jed<strong>na</strong>k Andrzej już niczego nie musiał udawać.<br />

Naprawdę się zaangażował.<br />

— Że co — powiedział ze zgrozą — Sos słodko-kwaśny! Cóż to<br />

za głupia <strong>na</strong>zwa — Andrzej był szczerze oburzony.<br />

— To tak, jakbym powiedział… — tu <strong>na</strong> chwilę się zamyślił.<br />

— No tak jakbym powiedział: samochód piękno-brzydki!<br />

— Nie z<strong>na</strong>sz się <strong>na</strong> gotowaniu! — zawyrokowała mama i dodała<br />

— to jest bardzo dobry sos!<br />

71


Andrzej chciał się wymknąć z kuchni, ale babcia, która od<br />

wczesnego ra<strong>na</strong> była <strong>na</strong> posterunku, czyli, rzecz jas<strong>na</strong>, także<br />

w kuchni, poprosiła, żeby z<strong>na</strong>lazł Jacka i razem przynieśli<br />

i rozłożyli duży stół w pokoju, w którym posadzi się gości.<br />

— Aha! I jeszcze przynieście krzesła! Wszystkie krzesła z całego<br />

domu! — zawołała po chwili.<br />

Nie było rady.<br />

— Wakacje się kończą, człowiek będzie znowu harował jak ten<br />

głupi wół, a tu <strong>na</strong>wet porządnie wypocząć nie moż<strong>na</strong> — <strong>na</strong>rzekał<br />

i wspomi<strong>na</strong>ł jeszcze coś o przepracowaniu i niewolniczym<br />

wykorzystywaniu taniej siły roboczej. Wiadomo było, że Andrzej<br />

zrobi, co mu każą, ale musi sobie pomarudzić.<br />

Wczoraj tata zniecierpliwiony mętnymi tłumaczeniami synów<br />

dotyczącymi prac rzekomo wykonywanych <strong>na</strong> działce w ostatnim<br />

tygodniu, wielkim głosem domagał się pisemnego sprawozdania.<br />

— Napiszcie mi tu, w tym zeszycie — grzmiał <strong>na</strong> cały dom — co<br />

zrobiliście! Mówiąc te straszne słowa energicznie postukał palcem<br />

w otwarty zeszyt w kratkę, wręczył zdumionemu Jackowi<br />

długopis i zażądał:<br />

— Pisz!<br />

Jacek usiłował zebrać myśli. Prawdę mówiąc, niewiele zrobili<br />

w tym tygodniu, bo jazda <strong>na</strong> rowerze górskim wydawała się akurat<br />

być dużo atrakcyjniejsza, pożytecz<strong>na</strong>, potrzeb<strong>na</strong> dla zachowania<br />

odpowiedniej kondycji fizycznej, niż jakieś koszenie trawy.<br />

Co było robić Tata stał jak diabeł <strong>na</strong>d duszą i czekał <strong>na</strong> pisemne<br />

sprawozdanie. Przyszło jed<strong>na</strong>k wybawienie w postaci<br />

zielonego samochodu leśniczego. Samochód stanął <strong>na</strong> podwórku,<br />

wysiadł z niego zadowolony z siebie i z życia pan Rysiek Sośnicki,<br />

a wysiadłszy zawołał tak głośno, że nie sposób go było<br />

nie usłyszeć:<br />

— Zbychuuuuu! Podobno zbutwiały modrzew przechyla się<br />

w stronę twojego ogrodzenia! Trzeba go ściąć!!!<br />

72


Zbychu, czyli tata, chwilowo porzucił zeszyt, długopis i swoich<br />

synów, którzy dyskretnie odetchnęli z ulgą. Wiedzieli, że jakiś<br />

czas zajmie mu drobiazgowe planowanie akcji ści<strong>na</strong>nia wielkiego,<br />

choć zbutwiałego modrzewia, który istotnie, po wiosennych<br />

wichurach niebezpiecznie pochylił się i — jak zawyrokował dziadek<br />

Antoni — lada chwila przewróci się i zniszczy połowę płotu.<br />

— No! To krzywe drzewo <strong>na</strong>s uratowało — półgłosem powiedział<br />

Jacek.<br />

— Ale nie <strong>na</strong> długo! — rozsądnie zauważył Andrzej — Tata wróci<br />

i będzie się czepiał. Piszemy!<br />

Na szczęście zyskali czas do <strong>na</strong>mysłu i zamiast, zgodnie<br />

z prawdą <strong>na</strong>pisać: — W zeszłym tygodniu nie zrobiliśmy nic<br />

— wspólnymi siłami zredagowali dość obszerne sprawozdanie:<br />

1. Koszenie działki<br />

2. Przyniesienie suchych gałęzi z lasu<br />

3. Przygotowanie gałęzi do spalenia<br />

4. Próba spalenia gałęzi (nieuda<strong>na</strong>)<br />

5. Przyniesienie gazet i zapałek<br />

6. Ponow<strong>na</strong> próba spalenia gałęzi (tym razem uda<strong>na</strong>).<br />

Teraz, niechętnie rozpoczy<strong>na</strong>jąc akcję szukania krzeseł, Andrzej<br />

przypomniał sobie wczorajsze mozolne tworzenie sprawozdania.<br />

Tym razem przy<strong>na</strong>jmniej miał pewność, że ani babcia<br />

Ire<strong>na</strong>, ani mama Róża nie będą się domagały żadnych pisemnych<br />

zez<strong>na</strong>ń, tylko osobiście sprawdzą, czy wszystko zostało<br />

<strong>na</strong>leżycie przygotowane <strong>na</strong> przyjęcie gości.<br />

Tak rozmyślając, zerknął do pokoju Marty.<br />

— Mała! Dawaj krzesło! Mama kazała — zawołał już od progu.<br />

— Nie jestem mała! — jak zwykle zbuntowała się jego młodsza<br />

siostra, której bardzo było teraz potrzebne krzesło, ponieważ robiła<br />

laurkę dla mamy. Były <strong>na</strong> niej obrazki, <strong>na</strong> których zdecy-<br />

73


dowanie dominował kolor różowy i fioletowy — oba odblaskowe,<br />

czyli „świecące” — jak mawiała Marta.<br />

Teraz mozolnie przepisywała ułożony przez siebie wiersz.<br />

Andrzej zobaczył tekst, w którym każdy wyraz był uroczysty<br />

i niezwykły, bo został zapisany innym kolorem. Niektóre słowa,<br />

<strong>na</strong> przykład: aniołki, zapas — były żółte, więc ledwo widoczne,<br />

inne zaś — jak droga, sławią, chmurki — rzucały się w oczy dzięki<br />

swojej ciemnoczerwonej barwie. Dookoła tekstu były serduszka,<br />

motylki i uśmiechnięte buźki utrzymane w rozmaitej, ale obowiązkowo<br />

kontrastującej kolorystyce. Na stole leżało duże pudełko<br />

kredek z <strong>na</strong>pisem: „Czterdzieści osiem kolorów”. Wszystko<br />

było jasne. Prawie każdy kolor został wykorzystany.<br />

Andrzej, opanowawszy pierwszy szok i przyzwyczaiwszy<br />

wzrok do niecodziennych doz<strong>na</strong>ń, przeczytał półgłosem:<br />

Mamusiu droga, złota!<br />

Niech nie męczą Cię kłopoty,<br />

Niechaj szczęście wciąż Ci sprzyja,<br />

Niechaj doktor Cię omija,<br />

Niech samochód się nie psuje,<br />

Niech Ci chumor zawsze służy,<br />

Miej pieniędzy zapas duży<br />

A aniołków wdzięczne chórki<br />

Niech cię sławią po<strong>na</strong>d chmurki!<br />

— Ładne, bardzo ładne. Mama się ucieszy — pochwalił i po <strong>na</strong>myśle<br />

dodał z wahaniem:<br />

— Humor się chyba pisze przez samo „ha”, tak mi się zdaje, ale<br />

lepiej sprawdź w słowniku — dodał.<br />

— Aha! Krzesło ci <strong>na</strong> razie zostawię — poinformował <strong>na</strong> odchodnym<br />

i zostawił Martę wśród kredek, papieru i kleju z nierozwiązanym<br />

problemem ortograficznym.<br />

74


— Humor, czy chumor — wszystko jedno. Ważne, żeby przetrwać<br />

przygotowania do urodzin, bo kiedy już przyjdą goście, może<br />

być zupełnie sympatycznie. A swoją drogą, ciekawe, czy te <strong>na</strong>sze<br />

nowe sąsiadki będą <strong>na</strong> urodzi<strong>na</strong>ch mamy — zasta<strong>na</strong>wiał się<br />

Andrzej znosząc krzesła z pokoju <strong>na</strong> górze do pokoju, w którym<br />

„posadzi się gości”.<br />

Jacek do niego dołączył i, ponieważ pracowali, więc teraz nie<br />

starali się już ukrywać swojej obecności w domu — wręcz przeciwnie<br />

— byli hałaśliwi i rzucający się z oczy. Wyraźnie chcieli<br />

zostać zapamiętani, <strong>na</strong> wypadek, gdyby wieczorem znów ktoś<br />

próbował im udowodnić, że nic nie robili, a <strong>na</strong>wet wymagał pisemnych<br />

sprawozdań.<br />

W trakcie rozkładania stołu Jacek, usłyszawszy, dzięki otwartym<br />

oknom, rozmowę <strong>na</strong> podwórku, <strong>na</strong>kazał Andrzejowi całkowite<br />

milczenie. Teraz z <strong>na</strong>tężoną uwagę słuchali obaj.<br />

— Ja nie mogę — jęknął Andrzej — oni ciągle o tym drzewie. Od<br />

wczoraj bez przerwy coś z kimś ustalają. Oni chcą to drzewo nie<br />

tylko ściąć, ale pociąć <strong>na</strong> kawałki! Znowu! Ty wiesz, co to z<strong>na</strong>czy<br />

— Wiem — Jacek też był zrezygnowany.<br />

Nie pierwszy raz przyszło im się zmagać z czymś, co trzeba było<br />

tylko „pociąć <strong>na</strong> kawałki”. Wiedzieli już, że to zajęcie jest gorsze<br />

<strong>na</strong>wet niż koszenie trawy!<br />

— No to wakacje, wakacje i po wakacjach! — podsumował ponuro<br />

Andrzej.<br />

— Skończyliście — zapytała mama, której widać podejrza<strong>na</strong><br />

wydawała się długa nieobecność pomocników.<br />

— Tak — Jacek wszedłszy do kuchni, rzucił okiem <strong>na</strong> piec i zauważył,<br />

że w garnkach coś się gotuje, poczuł też, że to „coś”<br />

smakowicie pachnie. Na szczęście nie pytał, jak się <strong>na</strong>zywa, bo<br />

pewnie też zdziwiłaby go <strong>na</strong>zwa: sos słodko-kwaśny.<br />

— Mogę zjeść<br />

75


— Możesz — mama ochoczo <strong>na</strong>lewała jakąś zupę, czy potrawkę,<br />

bo zawsze cieszyła się, ilekroć ktoś docenił jej kuli<strong>na</strong>rne talenty.<br />

Jacek położył talerz <strong>na</strong> kawałku wolnego miejsca <strong>na</strong> jednej z szafek,<br />

ale babcia zaprotestowała:<br />

— Idź do pokoju! — powiedziała — Tu jest taka kuchen<strong>na</strong> atmosfera.<br />

Sterta garnków, bałagan…<br />

— Okey! — Jacek nie protestował — Idę do pokoju!<br />

Wychodząc z kuchni dodał jeszcze:<br />

— Tam będzie za to pokojowa atmosfera!<br />

— Dobre! — powiedziała z uz<strong>na</strong>niem mama Róża, która, chociaż<br />

była malarką, bardzo lubiła językowe skojarzenia i dowcipy.<br />

W pokoju jej synowie, rozkoszując się pokojową atmosferą,<br />

a raczej świętym spokojem, <strong>na</strong>radzali się, jak uniknąć zajęć,<br />

które ich niebawem czekają. Dzisiejszy dzień też nie zapowiada<br />

się pod tym względem różowo. Siedzieli zgnębieni <strong>na</strong> fotelach,<br />

aż <strong>na</strong>gle Andrzej wpadł <strong>na</strong> genialny pomysł:<br />

— Wiesz co! Dzisiaj ogłosimy strajk włoski!<br />

— A <strong>na</strong> czym on polega — chciał się upewnić Jacek.<br />

— Trzeba robić wszystko sto razy wolniej, niż zwykle.<br />

Jacek przyjrzał mu się krytycznie i powiedział:<br />

— Aha! W ramach tego strajku będziesz siedział wolniej, niż teraz<br />

siedzisz<br />

W tym momencie weszła zadowolo<strong>na</strong> Marta.<br />

— Mama mówi, że macie się mną opiekować i mamy pójść razem<br />

do stajni pa<strong>na</strong> Macieja.<br />

— Czemu nie Możemy pójść! — zgodzili się ochoczo. Obaj błyskawicznie<br />

ocenili sytuację. Ze strajku zrezygnowali, a zajęcie<br />

polegające <strong>na</strong> pilnowaniu Marty jeżdżącej konno było i tak dużo<br />

lepsze niż to, co mogło ich spotkać w domu, w którym przygotowywano<br />

urodzinowe przyjęcie.<br />

76


ROZDZIAŁ XI<br />

— Konie już <strong>na</strong> ciebie czekają — przywitała<br />

Martę Zocha, córka właściciela stadniny. Oczywiście,<br />

miała <strong>na</strong> imię Zofia, ale nikt, albo prawie<br />

nikt jej tak nie <strong>na</strong>zywał. Była solidnie zbudowaną<br />

pannicą, która nie bała się ciężkiej pracy<br />

i już wiedziała, że kiedy zda maturę, <strong>na</strong> pewno<br />

pójdzie <strong>na</strong> wetery<strong>na</strong>rię i całe życie będzie<br />

się zajmowała zwierzętami, <strong>na</strong>jlepiej końmi. Zocha chodziła do<br />

klasy razem z Jackiem, który wypowiadał się o niej z szacunkiem<br />

i mówił, że ma ciężką rękę. Andrzej wytłumaczył Marcie,<br />

która koniecznie chciała wiedzieć, o co chodzi, że Zocha nie potrzebuje<br />

obrońcy i sama radzi sobie z tymi, którzy ją zaczepiają.<br />

Marta nie dopytywała o nic więcej i zaczęła przygotowywać<br />

się do jazdy konnej. Ubrała <strong>na</strong> głowę toczek i przy pomocy Jacka,<br />

dosiadła Garde<strong>na</strong>. Garden miał opinię zwierzęcia łagodnego<br />

i płochliwego. Marta zaczęła wykonywać zwykłe ćwiczenia,<br />

pod okiem Zochy, oczywiście, a tymczasem jej bracia gorączkowo<br />

dyskutowali <strong>na</strong> temat tajemniczego listu.<br />

— Nie wiadomo, czy to „coś”, co zostało ukryte, uda się od<strong>na</strong>leźć<br />

— głośno myślał Jacek. — Po pierwsze — istnieje prawdopodobieństwo,<br />

że ktoś obcy już się tym „zaopiekował”….<br />

— A po drugie — wtrącił Andrzej — i tak nie wiemy, gdzie szukać,<br />

bo Dziedziczka nie <strong>na</strong>pisała…<br />

— Nie <strong>na</strong>pisała, owszem, ale przecież zostawiła wskazówkę —<br />

Jacek wyciągnął kartkę, <strong>na</strong> której zanotował treść listu (orygi<strong>na</strong>ł<br />

schował jako cenny „dowód w sprawie”).<br />

Bracia zgodnie pochylili się <strong>na</strong>d kartką.<br />

— Ale ty bazgrzesz — powiedział prawie z podziwem Andrzej.<br />

— Nieważne. O! Lepiej przeczytaj to zdanie o starym Franciszku.<br />

— Rzeczywiście, takie zdanie ni z gruszki, ni z pietruszki. Nie<br />

wiadomo, o co chodzi.<br />

77


— Wiadomo… Pewnie <strong>na</strong>sza prababcia wiedziała, gdzie ten jakiś<br />

Franciszek złamał nogę, ale prababcia nie żyje i nic <strong>na</strong>m nie<br />

powie, a to miejsce jest <strong>na</strong> pewno jakąś wskazówką…<br />

Andrzej z uz<strong>na</strong>niem spojrzał <strong>na</strong> brata. Znów musiał przyz<strong>na</strong>ć,<br />

że jest niegłupi.<br />

— Dobra, skarb trzeba z<strong>na</strong>leźć — powiedział po chwili — albo<br />

przy<strong>na</strong>jmniej spróbować. Jutro pogadam z babcią, może o<strong>na</strong> wie<br />

coś o jakimś Franciszku...<br />

— Ale pamiętaj — zaczął Jacek, ale nie dokończył zdania, bo <strong>na</strong>gle<br />

nie wiadomo skąd wpadł <strong>na</strong> podwórko pies. Nieduży wprawdzie,<br />

ale hałaśliwy i ruchliwy. Od tego momentu wszystko zaczęło<br />

się dziać tak szybko, że kiedy potem usiłowano odtworzyć<br />

przebieg zdarzeń, <strong>na</strong>oczni świadkowie twierdzili, że wszystko<br />

miało miejsce równocześnie.<br />

Pies, a raczej szczeniak potraktował Garde<strong>na</strong> jadącego spokojnym<br />

kłusem jako wroga numer jeden i zaczął szczekać. Koń<br />

przestraszył się tego „czegoś”, co g<strong>na</strong>ło w jego stronę i zamiast<br />

<strong>na</strong>dal kłusować, <strong>na</strong>gle zdecydował się <strong>na</strong> galop. Marta, równie<br />

zaskoczo<strong>na</strong>, jak wszyscy inni, nie przewidziała tego, co zrobi<br />

Garden i po prostu spadła. Jakiś czas leżała bez ruchu, a przestraszeni<br />

opiekunowie, a więc Zocha i dwaj bracia, biegli <strong>na</strong> pomoc.<br />

Jacek wziął swoją malutką bezbronną siostrzyczkę <strong>na</strong> ręce.<br />

Otworzyła oczy i zapytała:<br />

— Co się stało Spadłam Dlaczego<br />

— Nic cię nie boli — dopytywała się niespokojnie Zocha ignorując<br />

zadane wcześniej pytania.<br />

— Nic, trochę noga, ale…<br />

— Pokaż — potrafisz <strong>na</strong> niej stanąć A głowa Co z głową<br />

Pytań było wiele, odpowiedzi jeszcze więcej i ustalono w końcu,<br />

że nic takiego się nie stało. Marta, jak zwykle, miała toczek,<br />

który ochronił głowę. Trochę się potłukła, ale przede wszystkim<br />

bardzo się przestraszyła.<br />

78


Szukano teraz winowajcy całego zamieszania. Jedno było<br />

pewne — płochliwy Garden przestraszył się małego psa.<br />

— Właściwie żaden pies nie powinien tu być — powiedziała Zocha,<br />

która, z<strong>na</strong>jąc zwyczaje Garde<strong>na</strong>, zamykała ogrodzenie, żeby<br />

nic i nikt nie przeszkadzał podczas jazdy. Tymczasem furtka<br />

była otwarta, a obok stajni stała przestraszo<strong>na</strong> Kamila trzymając<br />

<strong>na</strong> rękach swojego psa, który wyrywał się i szczekał, chcąc<br />

<strong>na</strong>dal walczyć z dużo większym od siebie potworem.<br />

— Przepraszam — powiedziała, kiedy podszedł do niej zdenerwowany<br />

Jacek.<br />

— Po co otworzyłaś furtkę i wpuściłaś to awanturujące się zwierzę<br />

— powiedział oskarżycielskim tonem — <strong>na</strong>sza siostra mogła<br />

zrobić sobie coś złego.<br />

— Przepraszam — powiedziała trochę skruszo<strong>na</strong>, a trochę obrażo<strong>na</strong><br />

dziewczynka i, trzymając ciągle wyrywającego się psa, poszła<br />

w stronę domu.<br />

Nikt nie wiedział, że zanim Niezwykły <strong>na</strong>robił tyle zamieszania,<br />

o<strong>na</strong>, stojąc cichutko przy stajni, usłyszała rozmowę Jacka<br />

i Andrzeja. Teraz wiedziała już, że szukają skarbu, wiedziała<br />

też, że ich nie lubi za to, że przez nich musiała przepraszać. Nie<br />

lubiła ani Marty, ani jej braci.<br />

— Przecież nic się takiego nie stało, a oni patrzyli <strong>na</strong> mnie jak<br />

<strong>na</strong> winowajczynię — myślała i obiecywała sobie, że za wszelką<br />

cenę dowie się czegoś więcej <strong>na</strong> temat tego, czego szukają i zrobi<br />

wszystko, żeby im to „coś” odebrać.<br />

79


ROZDZIAŁ XII<br />

— Witaj synku — powiedziała mama zauważywszy wchodzącego<br />

do domu Andrzeja. Niedbale przewieszony przez ramię plecak,<br />

smętnie zwisający jedną stroną w dół, z dyndającą szelką,<br />

która powin<strong>na</strong> wspierać się <strong>na</strong> drugim ramieniu użytkownika,<br />

świadczył o tym, że syn malarki skądś wracał.<br />

— Pewnie z basenu — pomyślała mama — bo wczoraj mówił<br />

coś o tym, że chciałby popływać z kolegami, z których jeden miał<br />

już prawo jazdy i w dodatku pobłażliwych rodziców, którzy pożyczali<br />

mu samochód. Najwyraźniej razem pojechali do Skoczowa.<br />

„Delfin” był jego ulubionym basenem, ponieważ tam była<br />

zjeżdżalnia. Teraz już siedem<strong>na</strong>stoletni dryblas nie zachwycał<br />

się nią tak, jak dawniej, ale sentyment pozostał.<br />

Mama uprzejmie zapytała:<br />

— Byłeś <strong>na</strong> basenie Jak było<br />

— Mokro — usłyszała.<br />

Pani Róża nie była jakoś specjalnie zdumio<strong>na</strong> odpowiedzią<br />

Andrzeja, chociaż — rzecz jas<strong>na</strong>, liczyła <strong>na</strong> obszerniejszą relację.<br />

Andrzej był konkretny i rzeczowy. Pytanie — Jak było <strong>na</strong> lodowisku<br />

— kwitował zwykle stwierdzeniem — ślisko, a kiedy mama<br />

podczas tygodniowego pobytu we Florencji, dodzwoniła się<br />

wreszcie do niego (rzadko miewał włączoną komórkę) i chciała<br />

wiedzieć:<br />

— Co słychać<br />

Bez <strong>na</strong>mysłu odparł zwięźle:<br />

— Szum wentylatora.<br />

Były to odpowiedzi ściśle zgodne z prawdą i w zasadzie nie moż<strong>na</strong><br />

się było do niczego doczepić. Tym razem było podobnie — <strong>na</strong><br />

basenie, jak zwykle, mokro i nic poza tym.<br />

— Nie pójdę do żadnej szkoły, bo wyjeżdżam — rozległo się ni<br />

stąd ni zowąd gromkie oświadczenie. To Julek razem ze swoją<br />

mamą, zwaną przez większość domowników, ciocią Basią,<br />

80


przyjechał tego dnia <strong>na</strong> ulicę Jaśminową i właśnie wypowiadał<br />

swój stanowczy sprzeciw wobec powakacyjnych planów dotyczących<br />

jego osoby.<br />

— Dokąd wyjeżdżasz — zainteresowała się babcia Ire<strong>na</strong>, która<br />

schodziła właśnie ze schodów i, podobnie jak wszyscy inni, była<br />

zaskoczo<strong>na</strong> tą deklaracją <strong>na</strong>jmłodszego wnuka.<br />

— Za linię wyjeżdżam, kiedy koloruję. Mama tak ciągle mówi —<br />

dodał z wyrzutem.<br />

— Ale Juleczku — babcia chciała go jakoś przeko<strong>na</strong>ć — wszystkie<br />

dzieci chodzą do szkoły…<br />

— Ale nie ja! — uciął dyskusję Julek i zwrócił się do Andrzeja,<br />

który szedł już wprawdzie do swojego pokoju, ale przystanął <strong>na</strong><br />

chwilę, bo nieletni kuzyn ze swoim stanowczym sprzeciwem<br />

wobec systemu edukacji był bardzo interesujący.<br />

— Mały wie, co go czeka — pomyślał, ale nic nie powiedział, bo<br />

nie wypadało. Julek kiedyś odwiedził starszego brata w szkole<br />

i opowiadał potem o strasznych rzeczach, których się tam<br />

wymaga. Zobaczył mianowicie <strong>na</strong>pis <strong>na</strong> plakacie: „Myj zęby co<br />

dwie minuty”. (Napis przeczytała mu starsza koleżanka).<br />

— Próbowałem, ale to się nie da! — żalił się Andrzejowi, który<br />

jed<strong>na</strong>k starał się go mimo wszystko uspokoić tłumacząc, że chodziło<br />

<strong>na</strong>jpewniej o to, żeby mył zęby przez dwie, a nie co dwie<br />

minuty. Julek powiedział wówczas, że i tak mu się to wszystko<br />

nie podoba. Woli wakacje.<br />

— Jak wszyscy — westchnął dobrze już obez<strong>na</strong>ny ze szkołą Andrzej.<br />

— Andrzeeeej — Julek nie chciał teraz rozmawiać o szkole. Chciał<br />

grać w dwa razy ogień, albo w Krzyżaków.<br />

Andrzej wiedział wprawdzie, o co chodzi, ale żad<strong>na</strong> z tych<br />

gier mu nie odpowiadała. Dwa razy ogień, to <strong>na</strong>zwa, którą jego<br />

<strong>na</strong>jmłodszy kuzyn ochrzcił popularną grę „w dwa ognie”.<br />

— Nie chce mi się grać. Dopiero co wróciłem z basenu. Jestem<br />

zmęczony.<br />

81


Mówiąc to Andrzej wiedział, że Julek nie ustąpi, a w dodatku<br />

z<strong>na</strong>jdzie sojusznika w osobie Marty, która już zauważyła samochód<br />

i domyśliwszy się, że w domu są goście, biegła z podwórka,<br />

a za nią Złotek zwany też kotem Trzymalskim.<br />

— To zagramy w Krzyżaków — usłyszał zrezygnowany Andrzej,<br />

który wiedział, że czeka go godzi<strong>na</strong> dyskusji, ustalania,<br />

przekonywania i już czuł się bardzo zmęczony. Niewin<strong>na</strong> z pozoru<br />

gra planszowa podobała się dzieciom, ale — o ile Marta<br />

była w stanie zaakceptować zasady wynikające z prawdy historycznej,<br />

o tyle Julek zgadzał się <strong>na</strong> udział w bitwie wojsk krzyżackich,<br />

ale uważał, że ich przeciwnikami koniecznie muszą być<br />

Egipcjanie, a <strong>na</strong>de wszystko domagał się, żeby ostatecznie Krzyżacy<br />

wygrali.<br />

Dwa lata temu, <strong>na</strong> polach Grunwaldu, w miejscu, gdzie rozegrała<br />

się pamięt<strong>na</strong> bitwa, tata kupił mu krzyżacki miecz i tarczę.<br />

Julek tak wówczas zapałał sympatią do rycerzy, których poko<strong>na</strong>ł<br />

król Jagiełło, że nie przyjmował do wiadomości oczywistego faktu.<br />

— To Krzyżacy wygrali — głosił wszem i wobec.<br />

W końcu Andrzej, Marta i Julek poszli grać w grę planszową,<br />

a Andrzej odchodząc powiedział:<br />

— Dostałem tak trudne zadanie, że czuje się zwolniony z wszelkich<br />

innych zajęć do końca dnia.<br />

82


ROZDZIAŁ XIII<br />

Pierwszy powakacyjny tydzień <strong>na</strong>uki upływa zwykle<br />

pod z<strong>na</strong>kiem wypracowań pod tytułem: „Jak spędziłeś wakacje”<br />

i ogranicza się do oglądania nowych podręczników, podpisywania<br />

zeszytów i wypełniania niektórych rubryk w dzienniczkach<br />

ucznia. Wszyscy wchodzą w tryby nowej rzeczywistości<br />

powoli i ostrożnie. Wiedzą, że wkrótce wszystko zacznie przyspieszać<br />

i przyspieszać i nie będzie już odwrotu. Na razie jed<strong>na</strong>k,<br />

<strong>na</strong> szczęście, były jeszcze trochę wakacje. Słońce świeciło<br />

i świat wyglądał tak, jakby nic się nie zmieniło.<br />

Jacek, Andrzej i Marta postanowili wcześnie rano pójść do<br />

swojej tajnej bazy. To nic, że sobota raczej powin<strong>na</strong> kojarzyć<br />

się z nieograniczoną wolnością wyrażająca się w jak <strong>na</strong>jdłuższym<br />

porannym leniuchowaniu. Oni mieli inne plany. Taj<strong>na</strong><br />

baza była warta poświęceń. Była taj<strong>na</strong>, więc nikt albo prawie<br />

nikt o niej nie wiedział. Trzeba się było <strong>na</strong>męczyć, żeby zbudować<br />

szałas w środku lasu i żeby w tym szałasie umieścić swoje<br />

skarby. Marta pracowicie ukradkiem nosiła w plecaku muszelki,<br />

ukochane książki i kamyki, zabawki i cudaczne świecidełka,<br />

które <strong>na</strong>zywała biżuterią. Chłopcy krzywili się widząc jej zbiory,<br />

ale sami wysłuchiwali pokpiwań Marty, która krytykowała zajmowany<br />

przez nich zagracony kącik tajnej bazy. Czego tam nie<br />

było Były dziwaczne pojazdy przypomi<strong>na</strong>jące rowery, które ulec<br />

musiały chyba wypadkowi, albo czemuś w tym rodzaju. Były <strong>na</strong>rzędzia,<br />

notatki z obliczeniami i dwa stare fotele, które dziadek<br />

chciał wyrzucić. Ze zdumieniem stwierdził pewnego dnia, że fotele<br />

chyba zrozumiały ludzką mowę i same zniknęły. Jakiś czas<br />

drapał się w zamyśleniu po głowie, chodził dookoła domu i mruczał<br />

do siebie coś w rodzaju:<br />

83


— A może mam jakieś przywidzenia, może wcale nie miałem<br />

żadnych foteli…<br />

W końcu dał spokój. Ogłosił całej rodzinie, że już chyba sam je<br />

wyrzucił, tylko nie pamięta kiedy i sprawę uważa za załatwioną.<br />

Skoro chłopcy mieli w tajnej bazie swoje prawdziwe mieszkanie<br />

i równie prawdziwe miejsca do siedzenia, ich młodsza siostra<br />

wywalczyła dla siebie nieduży materac, który <strong>na</strong> poddaszu<br />

domu czekał od dwóch czy trzech lat <strong>na</strong> lepsze czasy.<br />

Któregoś letniego poranka został potajemnie przetransportowany<br />

do lasu i tam już pozostał. Marta miała swój ulubiony<br />

kocyk z wczesnego dzieciństwa i kocyk też z<strong>na</strong>lazł swoje miejsce<br />

w szałasie zwanym tajną bazą, a konkretnie <strong>na</strong> niedużym<br />

materacu.<br />

Jacek, Marta, Andrzej i kot siedzieli teraz w szałasie. Był cudny<br />

poranek, kończyło się lato i taj<strong>na</strong> baza musiała zostać niebawem<br />

przygotowa<strong>na</strong> do jesieni, a potem do zimy. Na razie jed<strong>na</strong>k<br />

jeszcze grzało słońce i moż<strong>na</strong> było sobie pozwolić <strong>na</strong> resztki leniuchowania.<br />

Toteż leniuchowali, chociaż niezupełnie. Ich ciała<br />

leniuchowały, ale umysły pracowały — i to bardzo intensywnie.<br />

Andrzej relacjonował, czego dowiedział się podczas długiej rozmowy<br />

z babcią.<br />

— Nie mogłem zapytać od razu o tego Franciszka, bo zaraz zaczęłoby<br />

się wypytywanie.<br />

— Jasne — Jacek przytaknął ze zrozumieniem.<br />

— Musiałem udawać, że mnie bardzo interesuje historia w ogóle.<br />

Babcia była trochę zdziwio<strong>na</strong>, ale jej wytłumaczyłem, że w szkole<br />

mówili <strong>na</strong>m o tym, jak waż<strong>na</strong> jest przeszłość własnej rodziny<br />

i że ja bym ją chciał poz<strong>na</strong>ć — tę przeszłość, a nie rodzinę, bo<br />

rodzinę już z<strong>na</strong>m… — kontynuował swoją relację Andrzej.<br />

— Do rzeczy. Powiedz, czy dowiedziałeś się czegoś o tajemniczym<br />

Franciszku, który złamał nogę! — Jacek był wyraźnie zniecierpliwiony.<br />

84


— Tak! Franciszek był ogrodnikiem u Dziedziczki i podobno złamał<br />

nogę, bo wpadł do źle osłoniętej studni w parku za pałacem,<br />

czy dworem, czy jak tam <strong>na</strong>zywają to „coś”, w czym mieszkali<br />

właściciele majątku. Głoś<strong>na</strong> to była historia, bo podobno szukali<br />

go cały dzień i myśleli, że zaginął <strong>na</strong> amen. Zaraz po wojnie się<br />

to działo, ale babcia nie wie dokładnie, w którym roku. To zresztą<br />

nieważne.<br />

— Nieważne! — Jacek i Marta byli bardzo przejęci doko<strong>na</strong>nym<br />

odkryciem. Teraz wszyscy troje zaczęli się gorączkowo zasta<strong>na</strong>wiać,<br />

czy ta studnia w ogóle jeszcze istnieje. Może <strong>na</strong> jej miejscu<br />

jest coś zupełnie innego i skarb przepadł.<br />

— Cicho! Czekajcie! Muszę pomyśleć! — przerwał dyskusję <strong>na</strong>jstarszy<br />

z rodzeństwa. Było oczywiste, że to on powinien mieć<br />

decydujący głos i postanowić, co teraz <strong>na</strong>leży zrobić. Milczeli<br />

posłusznie.<br />

— Drogi Januszu, jestem doprawdy zafascynowa<strong>na</strong> tą dziczą, tą<br />

głuszą, tym odludziem, tymi modrzewiami… Zapachem…. Zapach<br />

doprawdy odurzający, że tak powiem. To cudownie, że mogłam<br />

się tu z<strong>na</strong>leźć. Jesteś doprawdy niezwykły i interesujący. Jesteś<br />

niezwykle interesujący.<br />

Słowa, które <strong>na</strong>gle usłyszeli, dochodziły z oddali, ale moż<strong>na</strong><br />

je było wyraźnie usłyszeć. Mówiła kobieta, a głos miała przenikliwy,<br />

<strong>na</strong>wet nieco irytujący i zdyszany. Widocznie próbowała<br />

<strong>na</strong>dążyć za tym jakimś Januszem, który się w ogóle nie odzywał.<br />

O<strong>na</strong> za to mówiła i mówiła.<br />

— Niezbyt mądra — pomyślał Jacek. Idzie, gada i męczy się. Zupełnie<br />

niepotrzebnie. W lesie powinno się milczeć.<br />

Zaskakująca wizyta gadającej bez wytchnienia kobiety o piskliwym<br />

głosie i jakiegoś tajemniczego Janusza, zburzyła poranny<br />

spokój w tajnej bazie.<br />

— Co robimy Ujawniamy się, czy jesteśmy niewidzialni — zapytał<br />

Andrzej.<br />

— Niewidzialni — odpowiedzieli jednocześnie Marta i Jacek.<br />

87


Naradę odbywali przyciszonymi głosami. Na wszelki wypadek,<br />

bo <strong>na</strong> razie niechciani goście nie mogliby ich słyszeć, byli zbyt<br />

daleko.<br />

— Januszku, kochanie, czy długo jeszcze pójdziemy Jestem<br />

trochę zmęczo<strong>na</strong>. Może z<strong>na</strong>jdziemy tu jakiś zajazd, hotel, czy<br />

coś w tym rodzaju — szczebiotała niestrudzenie towarzyszka Janusza.<br />

— Natalia! Nie gadaj tyle! O jaki zajazd ci chodzi Tu — w lesie<br />

— mężczyz<strong>na</strong> odezwał się wreszcie. Sądząc po głosie był młody<br />

i wyraźnie zniecierpliwiony uciążliwą obecnością Natalii. Dalszy<br />

ciąg jego mrukliwych i niezbyt uprzejmych uwag wyjaśnił<br />

schowanemu w szałasie rodzeństwu, o co właściwie chodzi.<br />

— Mogłaś zostać w domu. Chciałem obserwować ptaki. Uparłaś<br />

się. Trudno. Mówisz bez przerwy. Trudno. Wypłoszyłaś nie tylko<br />

ptaki, ale chyba wszystkie okoliczne zwierzęta. Efekt jest taki,<br />

że nie dajesz mi się skupić. Teraz się zgubiliśmy. O zajeździe zapomnij,<br />

o śniadaniu <strong>na</strong>jlepiej też.<br />

— Och, nie! — Natalia była chyba rzeczywiście zmęczo<strong>na</strong>, bo zaprotestowała<br />

dopiero wtedy, kiedy wyszło <strong>na</strong> jaw, że znowu będą<br />

się błąkać w tym coraz bardziej nieprzyjemnym modrzewiowym<br />

lesie. Drzewa były takie podobne do siebie… Wydawało się, że<br />

wszędzie już byli.<br />

— Sam nie wiem, co teraz zrobić. Telefonu nie zabrałem, mapy<br />

też nie, bo sądziłem, że to nieduży zagajnik — Janusz był nie tylko<br />

zniecierpliwiony, był też zmartwiony.<br />

W tej sytuacji <strong>na</strong>jstarszy, pełnoletni od niedaw<strong>na</strong> Jacek zdecydował,<br />

że trzeba się ujawnić.<br />

— Dzień dobry państwu — powiedział grzecznie, kiedy już wyszedł<br />

z szałasu.<br />

— O matko! — pisnęła przestraszo<strong>na</strong> Natalia, która była bardzo<br />

starannie umalowa<strong>na</strong> i jeszcze staranniej ubra<strong>na</strong>. Jej towarzysz<br />

był wyraźnie dużo lepiej przystosowany do leśnych wędrówek —<br />

miał wygodną zieloną kurtkę, sportowe spodnie i buty.<br />

88


— Przypadkiem słyszeliśmy państwa rozmowę. Możemy pomóc.<br />

Z<strong>na</strong>my drogę, która prowadzi do <strong>na</strong>szej wsi, a konkretnie<br />

do ulicy Jaśminowej — Andrzej już stał obok Jacka i wyjaśniał<br />

rzeczowo, dokąd trzeba pójść.<br />

Okazało się, że Janusz i Natalia chcą dojść do ulicy Jaśminowej.<br />

Wdzięczni byliby, gdyby ktoś z nimi poszedł, bo zupełnie<br />

stracili orientację.<br />

Postanowili pójść wszyscy. Natalia odzyskała dobry humor<br />

i opowiadała, że <strong>na</strong> co dzień mieszkają w Warszawie. Przyjechali<br />

<strong>na</strong> kilka dni, Janusz jest miłośnikiem przyrody, zwłaszcza<br />

ptaków, choć, oczywiście, to nie jest jego zawód… Jest reżyserem<br />

i producentem, a o<strong>na</strong> — Natalia — jego asystentką.<br />

Andrzej i Jacek cierpliwie wysłuchiwali paplaniny asystentki,<br />

jej zachwytów, wyjaśnień i opowieści o tym, czym się zajmuje.<br />

Tymczasem jej warszawski szef — Janusz wyraźnie z<strong>na</strong>lazł<br />

wspólny język z Martą. Kiedy żeg<strong>na</strong>li się <strong>na</strong> skraju lasu — powiedział<br />

<strong>na</strong> odchodnym: — No to jesteśmy umówieni. Do jutra!<br />

***<br />

— Już wiem! To jest wujek Kamili! — zawiadomiła braci chwilę<br />

później Marta, kiedy już zostali sami i wracali do lasu.<br />

— Jaki wujek — Andrzej był średnio zainteresowany cudzymi<br />

wujkami.<br />

— No wiesz, ten słynny wujek… Wszystkie koleżanki już o nim<br />

wiedzą. Kamila od tygodnia się chwali, że on tu przyjedzie i że<br />

omówi z nią szczegóły, bo o<strong>na</strong> teraz <strong>na</strong> pewno wystąpi w filmie.<br />

— Nie zawracaj sobie tym głowy. Niech występuje, gdzie chce —<br />

Jacek domyślał się, że jest jej pewnie trochę żal.<br />

— Ale dlaczego mówił: Do jutra — chciał wiedzieć <strong>na</strong>jstarszy brat,<br />

bo przypomniał sobie teraz o pożeg<strong>na</strong>lnych ustaleniach.<br />

— Do jutra, bo jutro pójdziemy wszyscy do wujka Macieja.<br />

Ten pan Janusz chce z <strong>na</strong>mi pojeździć konno. Podobno trochę<br />

umie i chce, żebyśmy go zaprowadzili…<br />

89


— A czemu Kamila go nie zaprowadzi — przerwał Andrzej.<br />

— Bo Kamila nie lubi koni. W ogóle nie lubi zwierząt. Pamiętacie,<br />

jak zlekceważyła mojego koteczka<br />

Bracia pamiętali, chociaż zauważyli przy okazji, że istnieją<br />

zwierzęta, a raczej zwierzę, które Kamila polubiła. Mieli <strong>na</strong> myśli,<br />

rzecz jas<strong>na</strong>, Niezwykłego.<br />

Na koniec powiedzieli, że ostatecznie mogą iść z tym dziwnym<br />

panem i jeszcze dziwniejsza panią do stajni…<br />

— Jeszcze dziwniejsza pani też nie lubi koni — uściśliła Marta,<br />

która widać nie próżnowała i, jak przystało <strong>na</strong> kobietę, nie tylko<br />

sama chętnie i dużo opowiadała, ale także chciała wszystko<br />

wiedzieć.<br />

— W takim razie pójdziemy bez niej — postanowił Jacek.<br />

ROZDZIAŁ XIV<br />

Wielka szkoda, że sympatyczny reżyser z Warszawy nie przyjechał<br />

do Wsi podczas wakacji — wtedy rodzeństwo z ulicy Jaśminowej<br />

mogłoby poświęcić mu więcej czasu. Janusz Wiśniewski<br />

okazał się być człowiekiem oddanym różnym pasjom i zainteresowaniom,<br />

więc od razu z<strong>na</strong>lazł wspólny język z sąsiadami swojej<br />

siostrzenicy. Nie tylko dosko<strong>na</strong>le rozumiał konie, a konie rozumiały<br />

jego; ale i ze zrozumieniem odniósł się do konieczności<br />

posiadania tajnej bazy, różnych skarbów i tajemnic. Był <strong>na</strong>wet<br />

taki moment, że Jacek zasta<strong>na</strong>wiał się, czy nie powierzyć mu tajemnicy<br />

Dziedziczki i jej listu, ale ostatecznie doszedł do wniosku,<br />

że <strong>na</strong> takie zwierzenia jest jeszcze za wcześnie.<br />

Póki co reżyser filmował z zapałem wszystko, co się ruszało<br />

i nie ruszało, a kot Marty pozował chętnie i z gracją. Marta<br />

zresztą też, a <strong>na</strong>jbardziej lubiła oglądać filmy, które powstały<br />

podczas konnych przejażdżek po okolicy.<br />

90


Terminy konnych przejażdżek po okolicy trzeba było, niestety,<br />

dostosowywać do tego, co działo się w szkole, a działo się coraz<br />

więcej. Kamila i Marta, zgodnie z przewidywaniami mamy,<br />

chodziły do tej samej klasy, więc od czasu do czasu musiały ze<br />

sobą rozmawiać, ale obie robiły to dość niechętnie. Tydzień polegający<br />

<strong>na</strong> wstępnych przymiarkach do szkolnego życia dawno<br />

się skończył i zaczęły się sprawdziany, powtórki, zadania domowe<br />

i inne nieprzyjemne rzeczy.<br />

— Norrrrmalnie żyć nie umierać! — powiedział ponuro Andrzej<br />

— jutro klasówka z biologii i historii!<br />

— Zanim zaczniesz się intensywnie uczyć, w co wątpię,<br />

zrób z Martą zadanie — powiedziała mama, a powiedziała to <strong>na</strong><br />

tyle szybko i głośno, żeby jej syn nie mógł się usprawiedliwiać,<br />

że właśnie wychodził i niczego nie usłyszał. Usłyszał i perspektywa<br />

spędzania <strong>na</strong>jbliższej godziny w pokoju Marty w charakterze<br />

korepetytora załamała go zupełnie. W dodatku, nie wiadomo<br />

dlaczego, świeżo upieczo<strong>na</strong> uczennica klasy trzeciej cieszyła<br />

się, że jutro pani przyniesie wszystkim dzieciom nowe zeszyty<br />

ćwiczeń z niemieckiego i matematyki.<br />

Andrzej przysłuchiwał się tym zachwytom i w końcu powiedział<br />

z niesmakiem:<br />

— To tak, jakby więzień cieszył się, że mu pomalują celę!<br />

— Cicho bądź! — zbeształa go czuj<strong>na</strong> mama, która wybierała się<br />

już do swojej pracowni, gdzie czekał <strong>na</strong> nią rozpoczęty obraz<br />

olejny, ale zdążyła jeszcze usłyszeć wypowiedź Andrzeja.<br />

— Dobra, dobra — mruknął pojed<strong>na</strong>wczo i niechętnie powlókł się<br />

do pokoju, w którym dominował kolor różowy. Chwilę później zrezygnowany<br />

stał <strong>na</strong>d jej biurkiem w postawie wyczekującej demonstrując,<br />

że nie ma czasu, a stoi, bo mu kazali i to jest w ogóle wyzysk<br />

człowieka przez matkę, a Marta mogłaby pisać i czytać szybciej,<br />

bo mu tu nogi wrosną w dywan. A Marta tymczasem czytała<br />

i czytała, aż w końcu z tego czytania wyłoniło się zdanie pytające:<br />

91


— Co pokazałbyś swojej koleżance (koledze) w swojej miejscowości<br />

— Co Ale głupie! A z czego to jest Z polskiego — zapytał Andrzej<br />

— było nie było uczeń doświadczony i świadomy szkolnych<br />

wymagań i tego, czego oczekują <strong>na</strong>uczyciele.<br />

— Z polskiego — potwierdziła bliska płaczu Marta przytłoczo<strong>na</strong><br />

ogromem niewinnego z pozoru zadania.<br />

— To pisz!<br />

Andrzej wolałby sam <strong>na</strong>pisać, żeby było szybciej, ale trudno,<br />

szkoła ma głupie wymagania i upiera się, żeby maluchy same<br />

pisały — <strong>na</strong>wet jeśli to pisanie trwa całe lata świetlne.<br />

— No! Pisz!<br />

Andrzej tracił cierpliwość.<br />

— Pisz! Mojej koleżance pokazałabym bibliotekę…<br />

Marta zamiast pisać głupio się dziwiła.<br />

— Dlaczego bibliotekę<br />

— Pisz — Andrzej miał wyrobiony pogląd <strong>na</strong> gusta pań od polskiego<br />

— ucieszy się, zobaczysz.<br />

Marta próbowała protestować i tłumaczyć, że pokazałaby koleżance,<br />

gdyby ją miała, stadninę koni, ale Andrzej jej nie słuchał,<br />

więc posłusznie <strong>na</strong>pisała, że koleżankę zaprowadzi do biblioteki.<br />

Następnego dnia okazało się, że pani z języka polskiego była<br />

zachwyco<strong>na</strong>.<br />

Mniej zachwycony za to był Julek, który po tygodniu <strong>na</strong>uki<br />

w szkole przyszedł razem z mamą, żeby opowiedzieć, co<br />

słychać w jego klasie. Zaczął od tego, że obwieścił wszystkim<br />

głośno i dobitnie jedyną rzecz pozytywną, która kojarzyła mu<br />

się z nowym rozdziałem w jego młodym życiu:<br />

— A mój kolega ma zakochane imię!<br />

Zaczęło się uciążliwe zgadywanie, bo Julek zapomniał, o jakie<br />

imię chodzi, wiedział tylko, że było zakochane<br />

— Tristan! — powiedział domyślnie Jacek.<br />

92


— Nie! — Julek pierwszy raz słyszał o jakimś Tristanie.<br />

— Romeo! — Jacek nie dawał za wygraną.<br />

— Nie! — Julek zaczął się już denerwować i to zdenerwowanie<br />

zadziałało mobilizująco, więc ogłosił tryumfalnie:<br />

— Miłosz! On ma <strong>na</strong> imię Miłosz!<br />

Towarzystwo zgromadzone w pokoju odetchnęło z ulgą.<br />

— A co jeszcze słychać Juleczku — dopytywała się babcia, a Julek<br />

powiedział, że jest jeszcze Laura, która się będzie bujać.<br />

— Że co! — zdumiał się Zbigniew Malinowski, który przed chwilą<br />

wrócił z pracy i zdążył już wysłuchać rewelacji o zakochanym<br />

imieniu, a teraz dowiedział się, że jest jeszcze dziewczynka,<br />

która…<br />

— Jak to — będzie się bujać — zapytała zaniepokojo<strong>na</strong> babcia.<br />

— No normalnie — wyjaśnił Julek — będzie kwiatkiem i będzie się<br />

bujać.<br />

Pierwszoklasista zademonstrował, jak Laura będzie się bujać<br />

i dodał, że on wtedy będzie mówił wierszyk.<br />

Skoro o wierszyku była mowa, mama Róża postanowiła pochwalić<br />

się umiejętnościami swojej córeczki i zaproponowała,<br />

że:<br />

— Martusia powie piękny wierszyk.<br />

Nie było rady, wobec gorących <strong>na</strong>mów całej rodziny, Marta dygnęła<br />

i zaczęła:<br />

Chociaż jestem jeszcze mała,<br />

wiem, że szkoła jest wspaniała.<br />

W szkole są klasy i dużo dzieci<br />

A czas <strong>na</strong>uki tak miło leci…<br />

Andrzej i Jacek przyglądali jej się ze grozą, Julek z niechęcią,<br />

a kiedy skończyła długi i pochwalny poemat <strong>na</strong> temat zalet<br />

chodzenia do szkoły, wszyscy posłusznie bili brawo, a Andrzej<br />

mruknął:<br />

93


— Naiw<strong>na</strong>! — Po czym zaproponował, że zabierze maluchy <strong>na</strong> świeże<br />

powietrze, bo jeszcze im dorośli w głowach poprzewracają.<br />

Tymczasem dorośli wysłuchali jeszcze opowieści zatroskanej<br />

mamy Julka — cioci Basi, która opowiadała o tym, jak próbowała<br />

<strong>na</strong>uczyć swojego małego sy<strong>na</strong> równie małej literki: „b”,<br />

która wciąż myli mu się z literką „d”.<br />

— Nie podważaj autorytetu pani Halinki — irytował się uczeń utrzymując,<br />

ze jego wychowawczyni ma inne zdanie — takie, jak on.<br />

— Może mylą mu się brzuszki, bo jest leworęczny — snuła swoje<br />

przypuszczenia zatroska<strong>na</strong> Róża Malinowska.<br />

Faktycznie, Julek był leworęczny i z tym wiązały się różne<br />

niedogodności. Kiedy małego Julka próbowano <strong>na</strong>uczyć pacierza,<br />

wciąż myliły mu się kierunki, w które <strong>na</strong>leży uczynić z<strong>na</strong>k<br />

krzyża. Wieczorem klękał zawsze w tym samym miejscu i zamiast:<br />

W imię Ojca i Sy<strong>na</strong> i Ducha Świętego — mówił:<br />

— W imię Ojca i Sy<strong>na</strong>, szafa, drzwi.<br />

W ten sposób zapamiętywał sobie, którego ramienia ma <strong>na</strong>jpierw<br />

dotknąć.<br />

„Leworęczne” też były jego niektóre powiedzenia. Cała rodzi<strong>na</strong><br />

wiedziała <strong>na</strong> przykład, że kiedy Julek prosi o cieplutką herbatkę,<br />

ma <strong>na</strong> myśli schłodzoną, a kiedy mówi, że coś jest z przodu<br />

— to „coś” <strong>na</strong> pewno jest z tyłu.<br />

Te i inne kwestie omawiali dorośli, podczas gdy młodzież<br />

spędzała czas w towarzystwie pa<strong>na</strong> Janusza, który, jak się okazało,<br />

też nie był wielbicielem pouczających wierszyków w rodzaju:<br />

„W szkole są klasy i dużo dzieci, a czas <strong>na</strong>uki tak miło<br />

leci” i wolał rozmawiać o czymś zupełnie innym. Dodał jed<strong>na</strong>k<br />

uczciwie, że jeśli ktoś chce robić to, co on — Janusz Wiśniewski<br />

— robi teraz, musi się <strong>na</strong>jpierw dużo uczyć, a do tego niezbęd<strong>na</strong><br />

jest szkoła.<br />

— Niestety — podsumował Jacek, który postanowił zostać reżyserem.<br />

94


ROZDZIAŁ XV<br />

Kończył się wrzesień, nieodwołalnie kończyło się lato i kończył<br />

się także pobyt <strong>na</strong> Wsi reżysera z Warszawy i jego asystentki<br />

— Natalii.<br />

— Szkoda, że pan Janusz wyjeżdża — westchnęła Marta przy<br />

obiedzie.<br />

Mama też była tego samego zdania, ale pocieszała córeczkę<br />

mówiąc, że zaprosiła sąsiadów <strong>na</strong> pożeg<strong>na</strong>lne ognisko.<br />

— Kamilę też I jej mamę — dopytywała się Marta.<br />

— Wszystkich — mama była bardzo gościn<strong>na</strong>.<br />

— No, trudno — westchnęła Marta i zaraz przypomniała sobie,<br />

że przecież obiecała, że będzie teraz dobrze wychowaną<br />

damą i dodała po <strong>na</strong>myśle:<br />

— To cudownie!<br />

Pomyślała, że tak właśnie powin<strong>na</strong> się zachować prawdziwa<br />

dama.<br />

Mówiąc te słowa nie przypuszczała <strong>na</strong>wet, co wydarzy się<br />

wieczorem. Bracia zdecydowali, że trzeba wreszcie z<strong>na</strong>leźć<br />

studnię i skarb Dziedziczki. Dotąd nie mieli <strong>na</strong> to czasu, ponieważ,<br />

albo musieli być w szkole, albo dotrzymywali towarzystwa<br />

reżyserowi z Warszawy.<br />

Jedną z ostatnich <strong>na</strong>rad odbyli <strong>na</strong>d stawem. Ani przez chwilę<br />

nie podejrzewali, że od jakiegoś czasu ktoś czujnie obserwuje<br />

ich poczy<strong>na</strong>nia. Kamila wiedziała o skarbie i starała się dyskretnie<br />

obserwować Martę i jej starszych braci. Oczywiście, nie mogła<br />

ich śledzić bez przerwy, ale kiedy w sobotę rano zauważyła,<br />

że wszyscy troje idą <strong>na</strong>d staw a po drodze rozglądają się, sprawdzając<br />

wyraźnie, czy nikt nie idzie za nimi, postanowiła odczekać<br />

chwilę a potem schować się za drzewami i podsłuchać ich<br />

rozmowę. Tym sposobem dowiedziała się, że za godzinę rozpoczną<br />

się poszukiwania.<br />

95


— Musimy <strong>na</strong>jpierw spenetrować teren — zawyrokował Jacek.<br />

— A co to z<strong>na</strong>czy: „spenetrować teren” — chciała wiedzieć Marta.<br />

— Zobaczysz — usłyszała w odpowiedzi i pomyślała, że może<br />

powin<strong>na</strong> się obrazić, że nikt nie traktuje jej poważnie i niczego<br />

jej nie wyjaśnia. Nie było <strong>na</strong> to czasu, więc poszła z chłopcami<br />

do parku, o który kiedyś dbał ogrodnik Franciszek, a <strong>na</strong>wet sama<br />

Dziedziczka, czyli właścicielka Wsi pod Cieszynem. Za nimi szła<br />

Kamila, która udawała, że wybiera się <strong>na</strong> spacer z psem. Nie<br />

zwracali <strong>na</strong> nią uwagi — każdy może przecież iść ulicą Jaśminową.<br />

Nie zdziwiło ich <strong>na</strong>wet specjalnie to, że także wybiera<br />

się w stronę parku.<br />

Penetracja terenu wypadła dość pomyślnie. Nie byli pewni,<br />

czy z<strong>na</strong>leźli studnię, albo jej pozostałości, ale zauważyli w <strong>na</strong>jdalszej<br />

i <strong>na</strong>jbardziej zaniedbanej części parku dziwną dziurę,<br />

niezbyt głęboką, przykrytą zbutwiałymi deskami i suchymi liśćmi.<br />

Dziura, czy może jama, albo resztki zapomnianych wojennych<br />

okopów, mogła być tym, czego szukają. Mogła, ale nie musiała.<br />

Trzeba to było koniecznie sprawdzić.<br />

Marta, która dzielnie uczestniczyła w „penetracji terenu”,<br />

była już porządnie znużo<strong>na</strong>. Bolały ją nogi i w ogóle miała wrażenie,<br />

że jest bardzo, ale to bardzo zmęczo<strong>na</strong>, dlatego też z wyraźną<br />

ulgą przyjęła dalszy plan działania.<br />

— Teraz już nic nie wymyślimy ani niczego nie z<strong>na</strong>jdziemy.<br />

Trzeba wracać do domu, bo mama <strong>na</strong> pewno nie da <strong>na</strong>m spokoju,<br />

nie mówiąc już o ojcu. Już słyszę, jak układają listę zadań dla<br />

<strong>na</strong>s <strong>na</strong> to popołudnie. Nie ma rady — ognisko to ognisko — <strong>na</strong>rzekał,<br />

jak zwykle, Andrzej.<br />

Wracali do domu, a Kamila, która z daleka widziała, w którym<br />

miejscu zatrzymali się dłużej, postanowiła, że z chwilę pójdzie<br />

i zobaczy, czego szukali, albo raczej co z<strong>na</strong>leźli poszukiwacze<br />

tajemniczego skarbu.<br />

***<br />

96


Ognisko było udane, chociaż żal było żeg<strong>na</strong>ć się z panem Januszem.<br />

— Szkoda, że pan wyjeżdża — powiedział Jacek, a mówił to <strong>na</strong>jwyraźniej<br />

w imieniu swoim i nie tylko. Marta i Andrzej, którzy<br />

stali obok, przytaknęli.<br />

— Pewnie długo się nie zobaczymy. Ma pan swoją pracę w Warszawie…<br />

— Jacek domyślał się, że reżyser ma pełne ręce roboty.<br />

— Zdziwisz się może, ale chyba niedługo się spotkamy.<br />

Słowa te były skierowane wyraźnie do Marty.<br />

— Przyjedzie pan do <strong>na</strong>s — spytała z <strong>na</strong>dzieją.<br />

— Nie, to ty przyjedziesz do <strong>na</strong>s, do Warszawy.<br />

— Ja — Marta była zdumio<strong>na</strong>. Kiedyś zwiedzała Warszawę, ale<br />

niewiele z tego zwiedzania pamięta, chyba tylko tyle, że było<br />

bardzo dużo samochodów, zabytków, którymi zachwycała się<br />

mama i że o<strong>na</strong>, jej córka, była bardzo zmęczo<strong>na</strong>.<br />

Janusz Wiśniewski powiedział, że wyjaśni wszystko, ale <strong>na</strong>jpierw<br />

pójdzie zobaczyć, dlaczego wciąż nie ma Kamili i jej<br />

mamy — Marceliny.<br />

— To dziwne — powiedział zamyślony — przecież były zaproszone…<br />

Poszedł sprawdzić, co się stało, a tymczasem pozostali<br />

uczestnicy spotkania przy ognisku, które, jak zwykle, rozpalono<br />

<strong>na</strong>d stawem, rozmawiali o tym, że może po prostu nie wszyscy<br />

chcieli przyjść, albo nie wszyscy lubią ogniska, albo nie wszyscy<br />

lubią tych, którzy zapraszali <strong>na</strong> to ognisko.<br />

— Przestańcie — powiedziała w końcu babcia — a może rzeczywiście<br />

coś się stało.<br />

Okazało się, że babcia miała rację.<br />

— Nie wiemy, gdzie jest Kamila. Nie wróciła do domu. Marceli<strong>na</strong><br />

dzwoni do wszystkich z<strong>na</strong>jomych. Nikt nic nie wie — głos<br />

pa<strong>na</strong> Janusza był zdyszany i wyraźnie niespokojny. Było już<br />

ciemno. Ognisko oświetlało zdziwione i przestraszone twarze<br />

tych, którzy jeszcze przed chwilą nie <strong>na</strong>leżeli do wielbicieli sąsiadek,<br />

a może <strong>na</strong>wet ich nie lubili. Teraz wszystko się zmieniło.<br />

97


Kamila zniknęła, jej mama się zamartwiała. Trzeba było coś zrobić.<br />

Zaczęły się gorączkowe ustalania, kto i kiedy widział ją po<br />

raz ostatni.<br />

— Spacerowała z psem… Około jede<strong>na</strong>stej, czy dwu<strong>na</strong>stej…<br />

W każdym razie <strong>na</strong> pewno było to przed południem, nie<br />

później — powiedział Andrzej, który przypomniał sobie, że widział<br />

ją kiedy szli….. Właśnie, nie może przecież powiedzieć —<br />

kiedy szli szukać skarbu!<br />

— A dokąd szła Dokąd ty szedłeś — było do przewidzenia, że<br />

tata zada w końcu podobne pytanie.<br />

— Nie wiem, dokąd szła — odpowiedział szybko Andrzej ignorując<br />

drugą część pytania — szła ulicą Jaśminową, co się potem<br />

z nią stało…, nie mam pojęcia.<br />

— Siemano! Cześć — Miło was widzieć! — rozległ się z góry radosny<br />

głos. Nie <strong>na</strong>leżał, niestety, do Kamili. Wołał Janek — kuzyn,<br />

który rano wrócił z obozu sportowego i też został zaproszony <strong>na</strong><br />

ognisko. Nie sam, oczywiście. Prowadził Julka, a pochód zamykali<br />

ich rodzice. Przywitano nowych gości o wiele mniej radośnie,<br />

niż się spodziewali, ale zaraz wyjaśniono im, że powodem<br />

takiego <strong>na</strong>stroju jest wielkie zmartwienie.<br />

Wszyscy zaproszeni goście stali się teraz ekipą dochodzeniowo-śledczą,<br />

<strong>na</strong>wet mały Julek, <strong>na</strong>wet delikat<strong>na</strong> i przestraszo<strong>na</strong><br />

Wsią asystentka reżysera — Natalia z Warszawy.<br />

Należało przede wszystkim porozmawiać z mamą Kamili, bo<br />

może były już jakieś nowe wiadomości. Wszyscy więc, w liczbie<br />

dwu<strong>na</strong>stu osób, nie licząc kota Trzymalskiego, porzucili wygodne<br />

miejsca przy dogasającym ognisku i poszli do domu sąsiadek.<br />

Dom był <strong>na</strong> szczęście obszerny, więc bez trudu pomieścił aż tylu<br />

ludzi.<br />

Okazało się, że nie ma żadnych nowych — ani dobrych, ani złych<br />

wiadomości. Kamila <strong>na</strong>dal nie wróciła do domu, ale przy<strong>na</strong>jmniej<br />

98


wiadomo było, że w okolicy nie zdarzył się żaden wypadek.<br />

Pośpiesz<strong>na</strong> <strong>na</strong>rada pozwoliła ustalić, że po raz ostatni widzieli<br />

Kamilę poszukiwacze skarbu Dziedziczki. Oczywiście,<br />

opowiedzieli wszystkim, że szli <strong>na</strong> spacer i zobaczyli sąsiadkę<br />

z psem…<br />

— A gdzie jest pies — wielkim głosem domagał się ustalenia tak<br />

istotnego szczegółu dziadek Antoni.<br />

Wszyscy obecni umilkli, <strong>na</strong>wet Julek.<br />

— Gdzie jest pies — jak echo powtórzyła babcia Ire<strong>na</strong>.<br />

— Jaki pies — dopytywał się Janek, który przecież dopiero co<br />

wrócił z po<strong>na</strong>d miesięcznego wyjazdu i nie był jeszcze poinformowany<br />

o tym, jakie zmiany zaszły <strong>na</strong> ulicy Jaśminowej.<br />

— Jaki pies — powtórzył Jacek, który od razu sam sobie i innym<br />

odpowiedział — Niezwykły.<br />

— Dobrze, ale jak się wabi — pytał dalej zaskoczony Janek.<br />

— Wabi się Niezwykły — wyjaśnił zniecierpliwiony Jacek i dodał:<br />

— potem ci wszystko opowiem.<br />

W tej chwili za drzwiami rozległo się szczekanie. Trochę niecierpliwe,<br />

trochę żałosne. Mały pies informował cały świat o tym,<br />

że wrócił do domu i że ma coś smutnego do powiedzenia. Dawał<br />

też do zrozumienia, że trzeba się bardzo śpieszyć.<br />

Janusz Wiśniewski wpuścił psa do środka. Nie było żadnych<br />

wątpliwości, że Niezwykły wrócił sam. Kamili z nim nie było.<br />

— Boże drogi! Coś się musiało stać! O<strong>na</strong> go nigdy nie zostawiała,<br />

zwłaszcza wieczorem — pani Marceli<strong>na</strong> była przerażo<strong>na</strong>.<br />

Nikt nie wątpił, że teraz trzeba zachęcić zmęczonego i przestraszonego<br />

psiaka, żeby pokazał, gdzie jest jego pani.<br />

Wyruszono w drogę. Okazało się, że Niezwykły <strong>na</strong>jlepiej czuł<br />

się w towarzystwie Janka. Zachowywał się tak, jakby go z<strong>na</strong>ł od<br />

daw<strong>na</strong>. Dziwny to był widok, który zaskoczył wielu mieszkańców<br />

spokojnej Wsi pod Cieszynem. Osobliwa procesja, <strong>na</strong> czele<br />

której biegł mały, kulawy piesek, szła ulicą Jaśminową, potem<br />

Słoneczną i Parkową. Składała się z ludzi w różnym wieku, któ-<br />

99


zy byli <strong>na</strong>jwyraźniej czymś przejęci. Szczekały psy, ludzie zapalali<br />

światła i wychodzili z domów. Ten i ów postanowił zorientować<br />

się, o co właściwie chodzi i pytał:<br />

— Pali się, czy co — a usłyszawszy odpowiedź, dołączał do ekipy<br />

szukającej małej dziewczynki z wielkiego miasta.<br />

Dzielny szczeniak biegł wyraźnie w stronę starego parku<br />

obok dawnego dworu. Janek wziął go <strong>na</strong> ręce, a kiedy z<strong>na</strong>leźli<br />

się <strong>na</strong> miejscu, pieszczotliwie powiedział mu do ucha:<br />

— Maleńki, dużo od ciebie zależy. Wiem, że jesteś bardzo, bardzo<br />

zmęczony, ale wiem też, że jesteś dzielny. Musisz <strong>na</strong>m pokazać,<br />

gdzie jest Kamila. Szukaj!<br />

Postawił psa <strong>na</strong> ścieżce, a ten — nie <strong>na</strong>myślając się długo, pog<strong>na</strong>ł<br />

w <strong>na</strong>jciemniejszy i <strong>na</strong>jdalszy kąt parku. Nie trzeba dodawać,<br />

że nie był sam. Sporo osób biegło za nim, ale <strong>na</strong>jszybszy był Janek.<br />

— Kto ma latarkę Dajcie latarkę! — powtarzano z ust do ust<br />

pytanie i polecenie, które sformułował ktoś biegnący z przodu.<br />

Z<strong>na</strong>lazły się trzy latarki, które oświetliły <strong>na</strong>jpierw pnie starych<br />

drzew, a potem starą studnię, a raczej jej resztki. Na brzegu dość<br />

głębokiego dołu stanął Niezwykły i szczekał.<br />

— Skierujcie światło do studni! — zakomenderował Janek.<br />

— Mamusiu! — rozległo się wołanie z dołu.<br />

— Kamila! Dziecko! — pani Marceli<strong>na</strong> już schodziła do pokrytej<br />

suchymi liśćmi i resztkami desek jamy, która kiedyś była studnią.<br />

Nie zwracała uwagi ani <strong>na</strong> włoskie buty, które zapewne się<br />

zniszczą, ani <strong>na</strong> kostium z delikatnego materiału, który tego wieczoru<br />

miała <strong>na</strong> sobie, a który musiał ucierpieć podczas tej karkołomnej<br />

wyprawy. Teraz liczyła się tylko przestraszo<strong>na</strong> i zziębnięta<br />

córeczka.<br />

Janek <strong>na</strong>jszybciej zszedł <strong>na</strong> dół. To on, podobnie jak bohater<br />

sekretnika Marty, pierwszy uratował dziewczynkę. Kiedy wziął<br />

ją — zziębniętą i przestraszoną <strong>na</strong> ręce, poczuła się jak prawdziwa<br />

księżniczka.<br />

100


Później Kamila z<strong>na</strong>lazła się w objęciach mamy, trochę zaniepokojonej<br />

tym, że jej ocalo<strong>na</strong> córeczka mówi dziwne rzeczy.<br />

Z jej bezładnej relacji wynikało, że szukała skarbu i chciała<br />

zobaczyć, co tu jest, że załamały się stare deski, <strong>na</strong> które stanęła.<br />

Potem spadła <strong>na</strong> dno tego czegoś dziwnego i bardzo boli ją<br />

noga. Kamila opowiadała też, że nie była tu sama, bo <strong>na</strong>jpierw<br />

czuwał przy niej Niezwykły, któremu powiedziała, żeby poszedł<br />

do domu, a potem przyszły Skrzaty, które się nią opiekowały. Nie<br />

bały się <strong>na</strong>wet Nocznic i Utopców, które przychodziły bardzo blisko,<br />

ale Skrzaty z<strong>na</strong>ły jakieś zaklęcia i…..<br />

— Bredzisz, córeczko, pewnie masz gorączkę — mówiła pani<br />

Marceli<strong>na</strong> skupio<strong>na</strong> już teraz tylko <strong>na</strong> tym, żeby dziecko uspokoić<br />

i zawieźć do lekarza.<br />

— Niezwykły! — zawołała z radością Kamila widząc swojego<br />

psa w objęciach <strong>na</strong>jsympatyczniejszego chłopaka, jakiego z<strong>na</strong>ła.<br />

Po chwili dodała ciszej:<br />

— Niezwykły i jego przyjaciel Janek. Ten, który ratuje księżniczki.<br />

Pani Marceli<strong>na</strong> z rosnącym niepokojem słuchała tych dziwnych<br />

zdań wypowiadanych przez jej rozsądną, aż do tej pory<br />

córkę. Nie zauważyła <strong>na</strong>wet, że obok idzie Marta i patrzy ze zrozumieniem<br />

<strong>na</strong> Kamilę, bo tylko o<strong>na</strong> wie, o co chodzi…<br />

Nikt nie pytał, czego Kamila szukała w starej studni. Nie pytali<br />

o to także Jacek i Andrzej — chociaż oni pierwsi domyśli się,<br />

co zaszło w parku. Marta zaś zasta<strong>na</strong>wiała się <strong>na</strong>d tym, czy rzeczywiście<br />

Kamila widziała Skrzaty, Nocznice i Utopce. Może widziała,<br />

a może jej się tylko śniły. Nie wiadomo.<br />

***<br />

Dalsza część wieczoru i nocy była dziw<strong>na</strong>, przedziw<strong>na</strong>.<br />

W cieszyńskim pogotowiu ratunkowym opatrzono nogę Kamili.<br />

Noga okazała się niegroźnie skręco<strong>na</strong> i poinformowano wszystkich<br />

zainteresowanych, że za parę dni dziewczynka znów bę-<br />

101


dzie mogła chodzić jak dawniej, ale, póki co, będzie utykać, podobnie<br />

jak jej dzielny pies nie bez powodu zwany psem Niezwykłym.<br />

Kamila dołączyła do uczestników ogniska, które, choć spóźnione,<br />

odbyło się jed<strong>na</strong>k i było zgromadzeniem hałaśliwych i radosnych<br />

mieszkańców Wsi pod Cieszynem i ich gości z wielkiego<br />

świata. Tego wieczoru niespodziankom nie było końca. Okazało<br />

się bowiem, że reżyser z Warszawy szuka kogoś, kto zagra<br />

główną rolę w filmie dla dzieci. Jego bohaterka ma mieć około<br />

dziewięciu lat, powin<strong>na</strong> jeździć konno, być <strong>na</strong>tural<strong>na</strong> i mieć bardzo<br />

dobrą dykcję. W filmie przecież trzeba sporo mówić. Reżyser<br />

obserwował i filmował Martę i jest przeko<strong>na</strong>ny, że właśnie<br />

o<strong>na</strong> jest odpowiednia do tej roli. Teraz ją zaprasza <strong>na</strong> zdjęcia<br />

próbne do Warszawy.<br />

— No! Ładnie! — podsumował rewelacje Andrzej — własną siostrę<br />

będę oglądał w kinie. Do czego doszło.<br />

— Gratulacje, Skrzacie — dodał Jacek.<br />

— Tylko nie Skrzacie! — zaprotestowała szczęśliwa Marta.<br />

— Aha — dodał <strong>na</strong> odchodnym pan Janusz — może z<strong>na</strong>sz Marto<br />

jakąś dziewczynkę, która mogłaby zagrać rolę twojej koleżanki.<br />

Jest to wprawdzie dużo mniejsza rola, ale zależy mi <strong>na</strong> tym, żeby<br />

to była twoja z<strong>na</strong>joma, łatwiej będzie wam się razem pracowało…<br />

Reżyser mówił jak do dorosłej osoby i Marta poczuła się dorosła.<br />

Była damą.<br />

— Tak, proszę pa<strong>na</strong>, z<strong>na</strong>m. Może Kamila zagra tę rolę. Pewnie<br />

o<strong>na</strong> też bardzo chciałaby wystąpić w filmie.<br />

— Kamila Czy ja wiem Nie jestem pewien, czy pasuje do tej<br />

roli… Zastanowię się. A teraz musimy się już pożeg<strong>na</strong>ć. Było mi<br />

bardzo miło. Do zobaczenia.<br />

102


ZAKOŃCZENIE<br />

Marta nie mogła zasnąć. Tyle wrażeń i taka niespodzianka…<br />

Nazajutrz opowiadała o wszystkim kotu, który wczoraj<br />

spał w <strong>na</strong>jlepsze, kiedy świat stawał <strong>na</strong> głowie. Kot słuchał, ale<br />

nie wyglądało <strong>na</strong> to, że jest jakoś szczególnie zachwycony. Może<br />

nie wszystko zrozumiał.<br />

Parę dni później Marta opowiedziała jeszcze kotu i o tym,<br />

że w końcu od<strong>na</strong>leziono skarb Dziedziczki. Dorośli dowiedzieli<br />

się o wszystkim, bo Jacek i Andrzej zdecydowali, że teraz<br />

już nikogo nie obowiązuje tajemnica. Na dnie studni z<strong>na</strong>leziono<br />

skrzynię, a w niej rodzinną biżuterię, pamiątki i dokumenty.<br />

O wszystkim <strong>na</strong>pisano w „Głosie Ziemi Cieszyńskiej”, a <strong>na</strong>wet<br />

w Internecie. O niej i o z<strong>na</strong>lezionym przez nią liście schowanym<br />

w cukiernicy też <strong>na</strong>pisano. Było dużo szumu, ale Marty dziś<br />

już to specjalnie nie interesowało, bo myślała o reżyserze i jego<br />

propozycji.<br />

Do ogrodu weszła Kamila. Była jakaś in<strong>na</strong>, niż zwykle. Gdzieś<br />

ulotniła się jej pewność siebie.<br />

— Wujek mi mówił… — zaczęła niepewnie — dziękuję, że o mnie<br />

pomyślałaś, mimo, że ja…., że ja nie byłam dla ciebie dobra.<br />

— Nie ma sprawy — rzuciła <strong>na</strong> pozór niedbale Marta — wiem, że<br />

ci zależało. Ty pewnie <strong>na</strong>dajesz się do filmu lepiej niż ja. (Mówiła<br />

jak rasowa aktorka, która mówi to, czego w rzeczywistości wcale<br />

nie myśli).<br />

— Ależ skąd! — czym prędzej zaprzeczyła Kamila — Wujek twierdzi,<br />

że jesteś fotogenicz<strong>na</strong> i <strong>na</strong>tural<strong>na</strong> — i w ogóle…<br />

— Czyżby zabrakło jej słów — pomyślała z niedowierzaniem<br />

Marta.<br />

Zrobiło się cicho. Wszystko było jakieś uroczyste i niezwykłe.<br />

Świat jakby bardziej rozświetlony, a może tylko tak się wydawało…<br />

— Wiesz! — powiedziała Kamila — Ta twoja opowieść o Modrze-<br />

103


wiowym Królestwie… To było ciekawe w gruncie rzeczy… Może<br />

wymyślimy razem zakończenie Może <strong>na</strong>piszemy coś o skarbie…<br />

A właśnie… Przepraszam, że was wtedy śledziłam. Byłam<br />

niemądra… A co byś powiedziała <strong>na</strong> to, gdyby księżniczka Marta<br />

w końcu zwróciła uwagę <strong>na</strong> Janka, a on <strong>na</strong> nią Może zdarzy<br />

się coś takiego, co ich pogodzi Może <strong>na</strong>wet zakochają się w sobie<br />

Jak myślisz<br />

***<br />

Poszły w stronę altanki. Kot Trzymalski pobiegł za nimi. Miał<br />

wyraźnie dobry humor. Żałował tylko trochę, że ani jed<strong>na</strong> z dziewięcioletnich<br />

młodych dam nie reaguje <strong>na</strong> jego zaczepki. Łasił<br />

się do ich nóg, podskakiwał. Na próżno. Były bardzo zajęte sobą.<br />

Na szczęście jak spod ziemi wyrósł Niezwykły, który chętnie dotrzymał<br />

towarzystwa Trzymalskiemu nie zwracając uwagi <strong>na</strong> to,<br />

że podobno koty i psy nie żyją w zgodzie.<br />

Kamila i Marta były bardzo zajęte. Miały tyle spraw do omówienia.<br />

Może <strong>na</strong>wet postanowiły zostać przyjaciółkami… Kto<br />

wie<br />

104


105


ISBN 978-83-930493-1-8

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!