10.07.2015 Views

Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny ...

Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny ...

Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny ...

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

<strong>Aby</strong> <strong>rozpocząć</strong> <strong>lekturę</strong>,<strong>kliknij</strong> <strong>na</strong> <strong>taki</strong> <strong>przy<strong>ci</strong>sk</strong> ,<strong>który</strong> <strong>da</strong> <strong>ci</strong> <strong>pełny</strong> dostęp do spisu treś<strong>ci</strong> książki.Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wy<strong>da</strong>wniczymLITERATURA.NET.PL<strong>kliknij</strong> <strong>na</strong> logo poniżej.


KAROL IRZYKOWSKISŁOŃWŚRÓD PORCELANY.STUDIA NAD NOWSZĄMYŚLĄ LITERACKĄW POLSCE


WSTĘPW ostatnich czasach krytycy i myśli<strong>ci</strong>ele literaccy, idąc skromnie <strong>na</strong> szarym końculiteratury, zbierają i wy<strong>da</strong>ją rozprószone plony swej pracy od r. 1918. Korzystając ztych dożynek, wy<strong>da</strong>ję tom niniejszy, <strong>który</strong> obejmuje moje lepsze lub ważniejsze rozprawydotyczące literatury polskiej okresu powojennego.Jed<strong>na</strong>k nie przedkła<strong>da</strong>m publicznoś<strong>ci</strong> swoich recenzyj teatralnych, choć mam ichparę setek. Najprzód dlatego, że rynek księgarski jest już zapełniony tym towarem, powtóre wstydziłbym się w ogóle ogłaszać swoje recenzje teatralne w chwili, gdy krytykawłaś<strong>ci</strong>wej literatury polskiej - więc przede wszystkim poezyj, powieś<strong>ci</strong> - jestokropnie zaniedba<strong>na</strong>, wskutek niedorzecznej organizacji technicznej i fi<strong>na</strong>nsowejdzienników.Nie wy<strong>da</strong>ję jed<strong>na</strong>k także swoich recenzyj z działu beletrystyki i poezji ś<strong>ci</strong>słej, ponieważsą dorywcze i nie stanowią żadnej całoś<strong>ci</strong>. Pewną całość <strong>na</strong>tomiast tworzą rozprawyz zakresu współczesnej problematologii literackiej i te właśnie wy<strong>da</strong>ję w wyborze.Kiedy swego czasu - w latach dziewięćdziesiątych - rozegrała się rewolucja literackaMłodej Polski, skupiająca się w Krakowie koło Przybyszewskiego, z<strong>na</strong>jdowałemsię poza jej obrębem. Wcześniej już, wspólnie ze Stanisławem Womelą, przebyłemkrótkotrwały wstrząs rewolucyjny: manifest, trochę utworów i trochę krytyk - wszystkoz uroszczeniem do tego, żeby być rewelacją i epoką. Prężność, która się wówczasnie wyżyła dostatecznie, <strong>da</strong>ła mi w długi czas później wewnętrzne prawo, ochotę imiarę do harców z ostatnią polską rewolucją literacką, z tzw. Najmłodszą Polską. Jedynyze starszego pokolenia podjąłem się wobec nich roli oporu. Zazdrość? Oczywiś<strong>ci</strong>e,wszak nowe pokolenie działało w atmosferze stokroć korzystniejszej. Lecz niepobudki, treść czynów rozstrzyga - gdyż o<strong>na</strong> jest <strong>na</strong>jwiększą pobudką.Towarzyskie zetknię<strong>ci</strong>e moje z reprezentantami <strong>na</strong>jnowszej literatury było dość<strong>ci</strong>epłe, ale duchowe nie <strong>na</strong>stąpiło - nie z mojej winy. Zawiedli się <strong>na</strong> mnie - a ja <strong>na</strong>nich. Wyobrażali sobie, że będę ich wuj<strong>ci</strong>em literackim, spodziewali się ode mnieusług, kadzideł, esejów, portretów - spotkali się z zastrzeżeniami, z wymaganiami,<strong>który</strong>ch źródło było niewidoczne i dla nich ostatecznie obojętne. Ja zaś spotkałem sięz chaosem nowych i starych przesądów i „odkryć”, które mnie drażniły tym bardziej, zim większym tupetem występowały. Wnet, w r. 1922, zapowiedziałem Walkę o treść ipuszczałem w świat różne jej rozdziały; wykończyć ją jed<strong>na</strong>k było mi <strong>da</strong>ne dopiero wr. 1929. Inne rozprawy, tutaj zawarte, są właś<strong>ci</strong>wie odpryskami tego dzieła.Nie pouczałem - prze<strong>ci</strong>wstawiałem, mieszałem szyki, stawiałem z<strong>na</strong>ki zapytania.Przyz<strong>na</strong>ję też chętnie, że sam się przy tym wiele <strong>na</strong>uczyłem, nie tyle od moich prze<strong>ci</strong>wnikówwprost, ile przez to, że nowa sytuacja <strong>da</strong>wała mi sposobność do sprawdzaniai poprawiania swoich poglądów. Zresztą drogi <strong>na</strong>sze szły nie tylko osobno; czasemsplatały się lub krzyżowały i wtedy notowałem taką zgodność z <strong>ci</strong>chą satysfakcją, nietylko dlatego, że uzyskiwałem niespodziewanie potwierdzenie swoich poglądów, któresię <strong>da</strong>wniej wy<strong>da</strong>wały heretyckie, lecz że w ogóle tylko <strong>taki</strong>e rzadkie chwile spotkaniasię są rękojmią, że w świe<strong>ci</strong>e duchowym jed<strong>na</strong>k idzie się <strong>na</strong>przód.3


ŚCIĘCIE TRZECH GORGONPROGRAMOFOBIAJAK DO TEGO PRZYSZŁO? Gdy w r. 1920 <strong>na</strong>jzdolniejsi poe<strong>ci</strong> Najmłodszej Polski,grupa „Pikadora”, przystąpili do wy<strong>da</strong>wania własnego pisma pt. „Skamander”, zrobili miten zaszczyt, że zaprosili mnie do składu re<strong>da</strong>kcji. Nie myślałem, że to ma być tylko zaszczyti formalność i że nie będę nic wiedział o tym, co się wewnątrz dzieje. Wyobrażałemsobie, że re<strong>da</strong>kcja, zwłaszcza pisma literackiego, zwłaszcza pisma awangardy, to gronojak gdyby spiskowców, mistrzów porozumiewania się wzajemnego, którzy staranniekażdy występ publicystyczny razem ułożą. Jakżeż byłem rozczarowany, gdy zaraz w nrzeI pojawiło się Słowo wstępne, które stało w sprzecznoś<strong>ci</strong> zupełnej z moimi - głoszonymi -zasa<strong>da</strong>mi i którego <strong>na</strong>wet mi wpierw nie pokazano (uważano to za zbyteczne, bo dla nichbyła to - formalność). Wobec tego musiałem rozluźnić swój stosunek z re<strong>da</strong>kcją i stanowiskoswoje wyłuszczyłem w artykule Programofobia, <strong>który</strong> tu przytaczam.Gdy śp. Tadeusz Pawlikowski swego czasu, już jako zdetronizowany dyrektor teatrów,re<strong>da</strong>gował literacki dwutygodnik „Nasz Kraj”, wprowadził w nim nowość iś<strong>ci</strong>e reżyserską:„Spojrzenie ku...” Były to artykuły, impresje, wiersze, o utworach lub artykułach zamieszczonychw tymże numerze pisma; były to albo pochwały, albo polemiki, albo <strong>da</strong>lszeintrygujące rzuty w dziedzi<strong>na</strong>ch <strong>na</strong>dpoczętych przez autora głównego - fanfary (<strong>na</strong>jczęś<strong>ci</strong>ej)lub szczutki reklamy, godzące w obojętność czytelnika, kolibry wtulone pod skrzydłaorłów albo zdradliwe jaja kukułcze. Niestety, tradycja nie utrzymała <strong>na</strong><strong>da</strong>l tego wy<strong>na</strong>lazkure<strong>da</strong>ktorsko-reżyserskiego - dowód, że nie dość, iżby się stał wy<strong>na</strong>lazek, trzebatakże <strong>taki</strong>ch, którzy by się <strong>na</strong> nim poz<strong>na</strong>li i przy<strong>na</strong>jmniej ukradli. Na to jed<strong>na</strong>k trzeba miećpewne poczu<strong>ci</strong>e dramatycznoś<strong>ci</strong> ży<strong>ci</strong>a literatury.Gdyby „Skamander” zech<strong>ci</strong>ał u siebie zastosować taką piękną rubrykę, <strong>na</strong> pierwszyogień zgłosiłbym swoje spojrzenie ku słowu wstępnemu, zamieszczonemu w pierwszymnumerze „Skamandra”, a zawierającemu coś niby program tego pisma. Ale to moje spojrzeniebyłoby zaiste spojrzeniem „hypodra”, albowiem cały ten program bez programumnie się nie podoba. Nie wywieram wpływu <strong>na</strong> re<strong>da</strong>kcję „Skamandra” i <strong>na</strong> jej poczy<strong>na</strong>nia,ale parlamentarnie pozwolono mi założyć swoje votum separatum.Od kiedy śledzę powstawanie pism literackich w Polsce, nie widziałem ani jednego,które by się ośmieliło zdeklarować i wyz<strong>na</strong>ć jakiś program. Powstawały wprawdziewskutek doboru współpracowników z czasem pewne odrębnoś<strong>ci</strong> i ekskluzywnoś<strong>ci</strong>, alebyły to nie programy, nie szkoły, lecz kliki, cho<strong>ci</strong>aż kliki szlachetne. Zawsze zasłanianosię tym, że „ży<strong>ci</strong>e”, szerokie i różnorodne ży<strong>ci</strong>e, nie znosi „ram” <strong>na</strong>rzuconych mu z góry,rozsadza żywiołowo „szufladki” - więc w imię tego nieokiełz<strong>na</strong>nego, nieobliczalnego ży<strong>ci</strong>a„otwieramy łamy wszelkiej szczerej twórczoś<strong>ci</strong>”, a odżegnywamy się od wszelkich„izmów”, jako wymysłu zagranicznego. Kiedy raz prof. Ludwik Skoczylas rozpisał ankietę<strong>na</strong> temat teraźniejszych i przyszłych szkół literackich w Polsce, zakrzyczano go, a<strong>na</strong>jwięcej przestraszyła się „Krytyka” W. Feldma<strong>na</strong>, wychwalając polską literaturę za to,że nie ma w niej i nie było żadnych szkół, są tylko arcydzieła i różne twórcze talenty [1].5


Rzeczywiś<strong>ci</strong>e w polskiej literaturze są tylko arcydzieła, ale nie ma literatury w z<strong>na</strong>czeniuruchu literackiego, <strong>który</strong> zuchwale pozwala sobie <strong>na</strong> wytykanie własnych celów iprzez to osiąga własne ziszczenia lub dorabia się własnych błądzeń.Niestawianie sobie programów jest objawem małodusznoś<strong>ci</strong>. Zrozumiałe ono byłojeszcze u literatów z pokolenia starszego, którzy już mieli czas stać się zblazowanymisceptykami, lecz dziwne jest u pokolenia <strong>na</strong>jmłodszego, które się jeszcze nigdy nie sparzyło,a już <strong>na</strong> zimne dmucha.W rozumowaniu autorów czy autora Słowa wstępnego jest wiele pomyłek.Piszą: „Nie występujemy z programem, gdyż programy są zawsze spojrzeniem wstecz,są dzieleniem nieobliczalnego ży<strong>ci</strong>a przez z<strong>na</strong>ne” [2].Przeostrożni autorzy wzorują się tutaj nieświadomie <strong>na</strong> filozofii Bergso<strong>na</strong>. „Program”to niby bergsonowski czas przestrzenny w prze<strong>ci</strong>wstawieniu do „ży<strong>ci</strong>a”, które jest nibybergsonowskim czasem jako trwaniem, jako rozmachem (duree). Bergson zdołał prze<strong>ci</strong>wstawieniuobu tych rodzajów czasu <strong>na</strong><strong>da</strong>ć z<strong>na</strong>czenie prawie mitologiczne. Dla niego czasdureeto pierwotny stan niewinnoś<strong>ci</strong>, raj przed grzechem pierworodnym, a czas przestrzennyto już stadium grzechu, pokuty, tęsknoty do raju utraconego. Na tę samą modłęurobił Bergson i inne prze<strong>ci</strong>wstawieństwo: tu święta intuicja i chaos, tam zaś przeklętymechanizm i... porządek! (Ewolucja twórcza, rozdział III). Terror Bergso<strong>na</strong> przeraził i zaraziłtakże autorów Słowa wstępnego w „Skamandrze” - stąd ich wstręt do programów.Programy są istotnie spojrzeniem wstecz i dzieleniem nieobliczalnego ży<strong>ci</strong>a przezz<strong>na</strong>ne. Najłatwiej też tworzy się program, gdy przez chwilę, dzięki jakiejś intuicji, <strong>na</strong>dpoczęłosię już jaką działalność, gdy się poz<strong>na</strong>ło i opór materiału, i siły własne, <strong>na</strong> tej podstawiebudzi się apetyt <strong>na</strong> czyny <strong>da</strong>lsze i szersze.Lecz to jest tylko jed<strong>na</strong> stro<strong>na</strong> kwestii programu. Bo kto chce nprz. leczyć chorobę,musi mieć „program” oparty <strong>na</strong> dotychczasowym doświadczeniu, plus jakieś przypuszczeniai przewidywania. Ujmuję tu słowo „program” w cudzysłów, aby zaz<strong>na</strong>czyć, że wtym umyślnie zwężonym poję<strong>ci</strong>u, w tej vox mala, i autorzy Słowa wstępnego, i ja za nimiumieszczamy tylko obrazy planu, drogi, szkoły, metody, celu. Ale program, obejrzanywszechstronnie, jest także antycypacją „ży<strong>ci</strong>a nieobliczalnego”, w materiale „obliczalnego”,tak jak dosko<strong>na</strong>łość boska prze<strong>ci</strong>eż jakoś określa się słowami ludzkimi. Programjest skokiem oka <strong>na</strong>przód. Program jest po<strong>ci</strong>skiem wystrzelonym w Marsa - kto by żą<strong>da</strong>ł,żeby <strong>taki</strong> po<strong>ci</strong>sk robić tylko z materiałów z<strong>na</strong>jdujących się <strong>na</strong> Marsie, a nie z materiałówziemskich, popełniłby praktyczną petitio prin<strong>ci</strong>pii. To jest druga stro<strong>na</strong> kwestii.Tak, ale stawiając program moż<strong>na</strong> się pomylić, moż<strong>na</strong> zostać zdezawuowanym przezprzyszłość?- A cóż to Panom szkodzi? Zapewniam Panów, że świadkowie albo nie dożyją, albozapomną.„Kto powiedzieć potrafi, jaki był program Kolumba, wiodącego swe galeony przy bladychgwiaz<strong>da</strong>ch, aby <strong>na</strong>dprogramowo odkryć Amerykę; kto powie, że tu program był<strong>na</strong>jważniejszym?”Owszem, to powiedzieć bardzo łatwo, bo to jest z<strong>na</strong>ny fakt historyczny. ProgramemKolumba było stwierdzić praktycznie domysł co do okrągłoś<strong>ci</strong> ziemi przez dotar<strong>ci</strong>e do IndyjWschodnich. I to było <strong>na</strong>jważniejsze i dla niego, i dla ludzkoś<strong>ci</strong>, a nie <strong>na</strong>dprogramowe6


odkry<strong>ci</strong>e Ameryki - które ważne było chyba z tego względu, żeby później było komu rozstrzygnąćwojnę światową. Stwierdzenie okrągłoś<strong>ci</strong> ziemi jest „przygodą i bajką” o wielefantastyczniejszą w swej rzeczywistoś<strong>ci</strong> niż odkry<strong>ci</strong>e Ameryki, której mogło wcale niebyć. Owszem, Ameryka była podobnym wypaczeniem idei z tamtej chwili, jak późniejpojawienie się Napoleo<strong>na</strong> po Wielkiej Rewolucji. Go gorsza, nieszczęśliwy przykład zKolumbem dowodzi właśnie, jak bardzo opła<strong>ci</strong> się mieć program. Tylko bowiem gdy sięma program, ma się także niespodzianki <strong>na</strong>dprogramowe. Bezprogramowoś<strong>ci</strong>ą nie ruszy<strong>na</strong>wet z miejsca.Powiedzą jed<strong>na</strong>k Panowie ustępliwie: że posia<strong>da</strong>nie programu jest momentem możeniezbędnym, lecz nie głównym - bo momentem głównym jest mgławicowy <strong>na</strong>strój:„Świat przed <strong>na</strong>mi”. - Ale nie trzeba programu pojmować tak, jakoby określanie go już zgóry wykluczało grę z niez<strong>na</strong>nym. Owszem, każdy odkrywca i wy<strong>na</strong>lazca nie tylko liczysię z niespodziankami, lecz także liczy <strong>na</strong> niespodzianki, w <strong>który</strong>ch świat wejść i wkupićsię moż<strong>na</strong> jed<strong>na</strong>k tylko przez wytknię<strong>ci</strong>e sobie programu, metody, celu. Nb. nie moż<strong>na</strong> jechać<strong>na</strong> samych tylko niespodziankach, traktować siebie jako wieczną nowinę („<strong>na</strong>jwiększąnowiną... jesteśmy my sami, kto dla siebie przestał być nowiną, ten jest upiorem międzyżywymi”), zaskakiwać siebie sobą. Ex post, po przebytej drodze moż<strong>na</strong> stwierdzaćniespodziane ewolucje swego „ja”, ale opierać <strong>na</strong> tym całego planu działalnoś<strong>ci</strong> przyszłejnie wolno i po prostu nie moż<strong>na</strong>. Mnie się widzi, że gdyby autor Słowa wstępnego <strong>na</strong>leżałdo wyprawy Kolumba, byłby mu radził wrzu<strong>ci</strong>ć do wody wszystkie busole, zamykać oczy<strong>na</strong> gwiazdy przewodnie, zboczyć z drogi dla szukania wyspy magnetycznej, albo <strong>na</strong>wetnie wyjeżdżać z portu, lecz postawić okręt <strong>na</strong> piasku dziobem ku zachodowi, bo skoro„wszystko jest w <strong>pełny</strong>m chaosie stawania się”, mogą okrętowi <strong>na</strong>gle skrzydła wyrosnąć.Do „chaosu stawania się” <strong>na</strong>leży się tylko przez to, że się temu chaosowi prze<strong>ci</strong>wstawia,a nie przez to, że się chaos <strong>na</strong>śladuje. Także do „dnia dzisiejszego” <strong>na</strong>leży siętylko przez zapełnianie go czynnoś<strong>ci</strong>ą wymierzoną w jutro.Rozumiem bardzo dobrze, że moż<strong>na</strong> już czy jeszcze nie mieć swego programu literackiego.To żaden grzech. Początkową intencją autorów Słowa wstępnego było właś<strong>ci</strong>wiezapowiedzieć tylko tyle, że będą pisali dobre utwory, bo cenią rzemiosło poetyckie. Takaneutral<strong>na</strong> zapowiedź wy<strong>da</strong>ła im się jed<strong>na</strong>k potem za skrom<strong>na</strong>, zwłaszcza wobec krzykliwielicytującego futuryzmu. Polityka <strong>na</strong>kazała im tedy nie tylko wysunąć prze<strong>ci</strong>w futuryzmowicoś jakby prezensizm - stąd ustawiczne podkreślanie „wartoś<strong>ci</strong> dnia dzisiejszego”(„chcemy być poetami dnia dzisiejszego”) - lecz w ogóle potępić rzucanie haseł i manifestów,które rzekomo jest główną forsą futurystów. Stąd egzekucja doko<strong>na</strong><strong>na</strong> przez p. Horzycę<strong>na</strong> Jerzym Jankowskim (w tymże samym numerze) jako <strong>na</strong> hasłowcu-hałasowcu,stąd w uwagach p. Jarosława Iwaszkiewicza o zbiorku Ster<strong>na</strong> rozróżnienie między futuryzmemprawdziwym a fałszywym. „Chcemy być ba<strong>na</strong>lni, nie zdradzimy serc dla nowinek”- oświadcza dumnie Słowo wstępne. Program został więc pogromiony ze szczętem, nie tenlub ów, lecz program w ogóle, wyrwano nie jakąś gałązkę, lecz sam korzeń, i oblano gowitriolem filozoficznym, aby nigdy nie odrastał. Nie<strong>na</strong>wiść do programów i nowinekwprowadziła re<strong>da</strong>kcję <strong>na</strong>wet w kolizję: wypa<strong>da</strong>ło bowiem mimo wszystko powiedzieć, żesię chce bryłę świata pchnąć nowymi torami, że <strong>na</strong>deszły czasy dla nowej treś<strong>ci</strong>, że sięwierzy w nową sztukę, ale nie mogli i nie ch<strong>ci</strong>eli powiedzieć, <strong>na</strong> czym ta nowość będziepolegała. Poradzono więc sobie po staropolsku: wiarą, że jakoś to będzie.„Nie chcemy wielkich słów - chcemy wielkiej poezji”. A jed<strong>na</strong>k się <strong>na</strong> wielkich słowachskończyło. Bo i tak być musiało. Słowo wstępne jest właśnie miejscem <strong>na</strong> słowa, anie <strong>na</strong> czyny; te <strong>na</strong>leżą do warsztatu poetyckiego, tam jest miejsce <strong>na</strong> tajemnicze zetknię-7


<strong>ci</strong>e się z<strong>na</strong>nego z niez<strong>na</strong>nym, <strong>na</strong> zaczy<strong>na</strong>nie za każdym razem <strong>na</strong> nowo. Programy literackiezwykle nie przesądzały też wcale z góry owych rozwojów i zdrad w swym łonie, szanowałymiłosny akt twórczy, ich treś<strong>ci</strong>ą była nie dokład<strong>na</strong> reglamentacja twórczoś<strong>ci</strong>, leczbłyskawicowa wizja pewnej jakoś<strong>ci</strong>, pewnych stosunków w zakresie techniki artystycznej,w zakresie doboru treś<strong>ci</strong>, szczególne uję<strong>ci</strong>e tzw. rzeczywistoś<strong>ci</strong>; mógł to być <strong>na</strong>wetjakiś tylko aforyzm albo zagadka słowno-kultural<strong>na</strong> (dotychczas nie wiadomo dobrze,czym był romantyzm, modernizm itd.). Przez te rzuty myśli miewały programy wartośćorientującą dla wszystkich, nie tylko dla wyz<strong>na</strong>wców programu, miewały ją <strong>na</strong>wet, gdybyły zagadkowe, bo człowiek orientuje się fikcją wśród fikcyj. Ale oprócz wartoś<strong>ci</strong> praktycznejtkwi w programach nieraz i wartość artystycz<strong>na</strong> tak wielka, tak już wrośnięta wkulturę, że trzeba dopiero pewnego <strong>na</strong>stawienia wzroku, by ten walor dojrzeć. Nie <strong>da</strong>m sięprzeko<strong>na</strong>ć, żeby sam „izm”, jako końcówka etymologicz<strong>na</strong>, nie był wielkim poematem,żeby poję<strong>ci</strong>a: romantyzm, <strong>na</strong>turalizm, symbolizm, jako wizje dzieł potencjalnych, niemiały w sobie owej zapierającej dech perspektywicznoś<strong>ci</strong>, owego pars pro toto, które sącechami wszelkiej sztuki [3]. - Z tych samych powodów nie mogę się zgodzić <strong>na</strong> <strong>taki</strong>e np.powiedzenie: „Wielkość sztuki ujawnia się nie w tematach, lecz w kształtach, jakimi sięwyraża”. Prze<strong>ci</strong>eż już i tematy mogą być kształtem [4]. Zwracam uwagę <strong>na</strong> cały tom tematówHebbla - kopalnia dla plagiatorów - <strong>który</strong> <strong>da</strong>je więcej artystycznych emocyj niżkilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e tomów niejednych „ziszczeń” artystycznych. Albowiem stopnie tzw. ziszczeniasą rozmaite. Sam temat, pomysł jest już kształtem, a dzieło tzw. wyko<strong>na</strong>ne jest częstodowolnie urwanym ogniwem w rozwijającym się w<strong>ci</strong>ąż łańcuchu pomysłów. W ogólew atmosferze międzyduchowej krąży bardzo wiele elementów sztuki, nie zgęszczonychw książkach, obrazach, rzeźbach, lecz stanowiących właśnie ludzkie ży<strong>ci</strong>e sztuką,ży<strong>ci</strong>e, które gdzieniegdzie krystalizuje się w dzieło gotowe [5]. Dzieła gotowe mają z<strong>na</strong>czenieze względów społecznych, ponieważ ułatwiają, że tak powiem, artystyczne spoży<strong>ci</strong>e,kontakt między wytwórcą a konsumentem <strong>na</strong> wygodnej stałej platformie. Ale niszczenieowej nieskrystalizowanej atmosfery przez wyklę<strong>ci</strong>e np. programów byłoby wan<strong>da</strong>lizmem.Do dumy przy<strong>na</strong>jmniej nie ma tu żadnego powodu. Polska nie miała własnychszkół literackich - ale czyż kto zaprzeczy, że je za to importowała z zagranicy, że dopierostamtąd otrzymywała rozstrzygające impulsy? A więc programów jed<strong>na</strong>k uniknąć sięnie <strong>da</strong>, tylko że zamiast własnych ma się cudze, już wchłonięte albo <strong>ci</strong>chaczem wchłaniane.Słowo wstępne „Skamandra” usiłuje zastąpić program wyliczaniem cech poezji wogóle. Nie o to jed<strong>na</strong>k chodzi. Jak już zaz<strong>na</strong>czyłem, <strong>da</strong>wne programy nie tykały psychologiisamego aktu poetyckiego, uważały ją za wspólną wszelkim „izmom”, obiecywałytylko pewną nową jakość. Program bowiem czy prospekt powinien wyszczególniaćmomenty odróżniające, a nie wspólne. - Na czym polega Wasza nowa treść, nowa sztuka,która ma być „krzykiem tego pokolenia”, jak zapowia<strong>da</strong> re<strong>da</strong>kcja? Oto jest pytanie, <strong>na</strong>które odpowiedź mogło <strong>da</strong>ć Słowo wstępne, gdyby nie zaprzeczyło własnej <strong>na</strong>turze.Gdy kto poprzewracał i pogmatwał wszystkie poję<strong>ci</strong>a, kosztuje to nieco trudu i miejsca,by je <strong>na</strong> nowo ustawić <strong>na</strong> swoim miejscu. Potem niejeden skłonny jest dziwić się, poco było tyle mówić o rzeczy oczywistej. Taka robota jest przeto niewdzięcz<strong>na</strong>, starałemsię jed<strong>na</strong>k wyko<strong>na</strong>ć ją przez stwierdzanie rzeczy dla mnie <strong>na</strong>turalnych, starych, lecz dziśniemodnych. Niemodnych - albowiem <strong>na</strong> koniec, aby wypłynąć <strong>na</strong> szerszy horyzont,<strong>na</strong>dmienić mi wypa<strong>da</strong>, że <strong>taki</strong>e uję<strong>ci</strong>e kwestii programu, jakie mamy we wstępnym słowie„Skamandra”, jest - zapewne mimo woli - tylko jednym z mnóstwa objawów zakorzenionegoi u <strong>na</strong>s irracjo<strong>na</strong>lizmu i witalizmu, kierunków myślowych, które sieją <strong>na</strong> różnych8


polach spustoszenia i wy<strong>na</strong>turzenia i np. odegrały z<strong>na</strong>czną rolę w ideologii ostatniej wojny.Należą one do pewnego systemu perwersyj myślowych, do którego lgnie zwłaszczadusza polska. Tu po<strong>da</strong>m jeszcze tylko dwa przykłady dla <strong>na</strong>jbliższej a<strong>na</strong>logii, jeden stary,drugi nowy.Wspomnę o St. Lacku, strażniku krytycznym „Ży<strong>ci</strong>a” Przybyszewskiego. Stawianieprogramów uważał Lack za doktrynerstwo; doktrynerem [6] był zresztą w jego oczachkażdy, kto śmiał mniemać, że będzie realizował jakiś ideał, albowiem żaden ideał nigdysię nie ziszcza, a jeżeli się <strong>na</strong> pozór i ziszcza, to tylko dzięki demonizmowi tkwiącemu wnie<strong>który</strong>ch ludziach. Może komu smakuje <strong>taki</strong>e rozumowanie; w <strong>taki</strong>m razie opowiem muinny kawał Lacka: oto za szczyt tańca uważał on - pozycję stojącą.Przykład <strong>na</strong>jnowszy. Gdy w listopadzie r. z. Paderewski stanął przed Sejmem, odżegnywałsię od wyłuszczania programu, nie przymierzając podobnie jak re<strong>da</strong>kcja „Skamandra”.Pretensji, aby rząd stworzył program, były <strong>na</strong>sz premier uz<strong>na</strong>ć nie ch<strong>ci</strong>ał.Wprawdzie jako polityk nie mógł wobec ludzi prosto myślących zaryzykować powątpiewaniao wartoś<strong>ci</strong> programów w ogóle, ale ograniczył ich możliwość do niemożliwoś<strong>ci</strong>.„Myśl politycz<strong>na</strong> - rzekł - tkwi w mózgu <strong>na</strong>rodu. Program krąży w całym jego organizmieczęsto nieświadomie, tak jak sok ży<strong>ci</strong>o<strong>da</strong>jny krąży w drzewie, w jego korzeniach, pniu,ko<strong>na</strong>rach, gałęziach i liś<strong>ci</strong>ach (obraz zupełnie witalistyczny). Nie moż<strong>na</strong> (owszem, powinnosię - patrz chirurgia) <strong>na</strong>rzucać programu bez zranienia <strong>na</strong>rodu, tak jak nie moż<strong>na</strong>szczepić nowych latorośli bez okaleczenia drzewa (witalizm <strong>da</strong>je zawsze dogodne a<strong>na</strong>logie).Program moż<strong>na</strong> odgadnąć, odczuć, wyłożyć, uzupełnić, sformułować - <strong>na</strong>rzu<strong>ci</strong>ć goniepodob<strong>na</strong>” [7].Ten ustęp pokazuje, że Paderewski wie także, jaka jest dzisiejsza mo<strong>da</strong> intelektual<strong>na</strong>(pomijam motywy polityczne). Z<strong>da</strong>je mi się, że re<strong>da</strong>kcja „Skamandra” powin<strong>na</strong> by się zupełniepisać <strong>na</strong> argumentację byłego premiera. Ale nie mogę powiedzieć, żeby się przezwy<strong>ci</strong>ężałoprzeszłość, póki panują <strong>taki</strong>e formuły krystalizacyjne w myśleniu <strong>na</strong>szych sfer<strong>na</strong>jlepszych. Irracjo<strong>na</strong>lizmowi i witalizmowi <strong>na</strong> szczytach odpowia<strong>da</strong>ją jako korelaty udołu w sferze praktycznej <strong>ci</strong>emnota, laissefaire'yzm i niedołęstwo, cynicznie obwarowanewszelkiego rodzaju i kalibru „noli me tangere”.9


EPILOGRe<strong>da</strong>kcja uz<strong>na</strong>ła za stosowne odeprzeć moje wywody w 3 numerze kpiącym artykułemProgram czy niespodzianki?, ja potem odpowiedziałem w nrze 4 pt. Po goś<strong>ci</strong>nie u „Skamandra”.Polemika ta nie zawiera już momentów rzeczowych.1 P.p. Nie<strong>da</strong>wno p. Hulka-Laskowski, pisząc w „Wiadomoś<strong>ci</strong>ach Literackich” ochlubnej przeszłoś<strong>ci</strong> „Skamandra”, sławił jako czyn pionierski, że on, tj. „Skamander”,pierwszy odważył się nie wystawiać programu i zerwać pod tym względem z tradycją. -Rzecz ma się wręcz odwrotnie; gotów jestem udowodnić to p. Laskowskiemu rocznikami„Ży<strong>ci</strong>a”, „Strumienia”, „Krytyki”, „Naszego Kraju” i innych czasopism artystycznychprzedwojennych. - I po cóż pisać artykuły i książki, jeżeli po 10 latach przychodzi p. Laskowskii ni stąd, ni zowąd, bez dowodu prze<strong>ci</strong>wnego, wraca do starego przesądu.2 P.p. Podobne niedowierzanie wobec myśli projektującej spotykamy np. w tej doktrynieo prawie, która wszelkie prawo uważa tylko za kodyfikowanie, porządkowanie pewnychwyników gwałtu społecznego. Degraduje się myśl do roli sekretarza czy buchaltera.3 P.p. Ta myśl nie jest tak absur<strong>da</strong>lną, jak by wyglą<strong>da</strong>ła dla człowieka widzącego poezjętylko w tasiemcowych wierszach. Popar<strong>ci</strong>e dla siebie z<strong>na</strong>jduję np. w BrzozowskiegoIdeach (rozdział Etapy sentymentalizmu), gdzie pisze, iż <strong>na</strong>jogólniejsze dzieła Darwi<strong>na</strong><strong>na</strong>leżą do literatury i jako <strong>taki</strong>e „będą niewątpliwie rozpatrywane z biegiem czasu, gdypowstanie skala widzenia dostatecznie rozległa...” (podkreślenie Brzozowskiego). A<strong>da</strong>lej: „Być może z biegiem czasu uz<strong>na</strong><strong>na</strong> zostanie 'filozofia', 'synteza <strong>na</strong>ukowa' za rodzajtwórczoś<strong>ci</strong> literackiej, w <strong>który</strong>m <strong>na</strong>sz czas stworzył rzeczy <strong>na</strong>j<strong>ci</strong>ekawsze i <strong>na</strong>jcharakterystyczniejsze.Gdy się wkracza do XIX wieku, trzeba uz<strong>na</strong>ć 'poję<strong>ci</strong>a' i 'metody <strong>na</strong>ukowe' zajeden ze środków ekspresji artystycznej. Kto nie zrozumie tego języka, nie zrozumiewielu wzruszeń i stanów uczu<strong>ci</strong>owych, które się za jego pomocą wyraziły... ten świat jestprze<strong>ci</strong>eż właś<strong>ci</strong>wie sumą myślowych i emocjo<strong>na</strong>lnych treś<strong>ci</strong> utajonych w mowie...”4 P.p. Tu zaszło nieporozumienie z mojej winy. Autor Słowa wstępnego, wymieniającsłowo „tematy” miał <strong>na</strong> myśli zupełnie surowe materie, przedmioty dla twórczoś<strong>ci</strong>: np.gdy kto chce <strong>na</strong>pisać powieść o koliszczyźnie, poemat o księżycu, komedię o sportowcach.Ja zaś przez „temat” rozumiałem zalążki w pierwszym stadium kiełkowania, np. tematza<strong>da</strong>ny <strong>na</strong> konkurs eksperymentalny „Wiadomoś<strong>ci</strong> Literackich”: ktoś wie o jakimśfak<strong>ci</strong>e, kompromitującym kogoś drugiego. Ale oczywiś<strong>ci</strong>e także „temat” w z<strong>na</strong>czeniupierwszym, a więc w z<strong>na</strong>czeniu czegoś, co jest jeszcze obojętne, pierwsze lepsze, możezawierać w sobie moment twórczoś<strong>ci</strong>, a przy<strong>na</strong>jmniej spostrzegawczoś<strong>ci</strong>, np. gdyby ktodziś ch<strong>ci</strong>ał <strong>na</strong>pisać komedię o swoistym snobizmie, rozbudzonym przez Boya.5 P.p. Tu streszczam już anti<strong>ci</strong>pando myśl Crocego, o której szeroko w Walce o treść.6 W „Nowym Słowie” krakowskim w r. 1904 zamieś<strong>ci</strong>ł Lack w tym duchu dwa artykułyo doktrynerach: jeden o mnie, drugi o Próchnie Berenta.10


7 P.p. Dziś Paderewski, czytając ten ustęp swej mowy, mógłby poświadczyć, jak bardzosię wtedy mylił, jak nie było wówczas nic do odgadywania, a jak wiele <strong>na</strong>tomiastmoż<strong>na</strong> było później <strong>na</strong>rzu<strong>ci</strong>ć.Programofobia w polityce Polski ma już także osobną kartę. Z<strong>na</strong>ne są zwłaszcza wystąpieniaprezesa ministrów, Kazimierza Bartla, w tym duchu. W r. 1927 wygłaszającexpose w Sejmie uchylił się od określenia swego programu i <strong>da</strong>ł <strong>na</strong> to <strong>taki</strong> argument, jużnie z dziedziny botaniki, lecz z zakresu wojskowoś<strong>ci</strong>:„Ponieważ panowie lubią historyczne przykłady, opowiem panom anegdotkę <strong>na</strong>stępującą:Gdy przed bitwą pod Waterloo oficer sztabowy zapytał Wellingto<strong>na</strong>, jakie są jegodyspozycje, Wellington uśmiechnął się i zapytał: 'Kto atakuje jutro, ja czy Bo<strong>na</strong>parte?''Bo<strong>na</strong>parte' - brzmiała odpowiedź. 'Jeżeli tak, to moje dyspozycje będą jutro'.Podobno Wellington był umysłem bardzo tępym.11


PLAGIATOWY CHARAKTER PRZEŁOMÓWLITERACKICH W POLSCEIlekroć w Polsce mówi się, że zaszło „tylko nieporozumienie”, a mówi się to dosyćczęsto, moż<strong>na</strong> być pewnym, że owszem, „porozumienie” było całkowite, a tylko cośumyślnie nie zostało dopowiedziane między spierającymi się stro<strong>na</strong>mi, bo obydwie mająkorzyść w tym, aby to coś omijać. Więc byłoby może brakiem taktu, gdyby ktoś trze<strong>ci</strong>,mieszając się do sporu między ,,wpływologami”, czyli „pomniejszy<strong>ci</strong>elami olbrzymów”[1] (częś<strong>ci</strong>owo rozegrał się ten spór <strong>na</strong> łamach „Rzeczypospolitej”), a stróżami prestiżutychże olbrzymów, starał się zepsuć to wygodne „nieporozumienie”. Niech ten spór - o ilechodzi o olbrzymów - skończy się <strong>na</strong> tym, co z wielką erudycją i ukłonną <strong>na</strong> wszystkiestrony uprzejmoś<strong>ci</strong>ą wypowiedział reprezentant „pomniejszy<strong>ci</strong>eli”, subtelny p. WacławBorowy, w pożytecznym dziełku O wpływach i zależnoś<strong>ci</strong>ach w literaturze (Kraków1921, <strong>na</strong>kładem Krakowskiej Spółki Wy<strong>da</strong>wniczej). Wyjaśnił on <strong>na</strong>turę sprawy takwszechstronnie i - z przeproszeniem! - sumiennie, że <strong>na</strong>wet prze<strong>ci</strong>wnicy muszą się zgodzić<strong>na</strong> jego konkluzje. W moich oczach ta książeczka jest skan<strong>da</strong>lem. Bo zaiste rumienićsię trzeba, że w polskiej literaturze krytyka a<strong>na</strong>litycz<strong>na</strong> musi walczyć nie o wyniki ba<strong>da</strong>ńswoich, lecz w ogóle o rację swego bytu, musi przysięgać, że nie <strong>na</strong>rusza żadnychświętoś<strong>ci</strong>, lecz owszem sama jest również lampką przed świętoś<strong>ci</strong>ami. Gdzie indziejdziełko <strong>taki</strong>e może nie byłoby potrzebne, lecz u <strong>na</strong>s krytyka tabutycz<strong>na</strong> [2], ta, która sobiestwarza różne tabu, w tym wypadku niechętnie stosuje staropolską, choć dopiero przezNiemców sformułowaną zasadę: „leben und leben lassen” (żyć i pozwolić żyć). A jeżelipozwoli, to tylko dlatego, że ostatecznie między p. Borowym a tabutykami nie ma sporu osamą nie<strong>na</strong>ruszalność tabu, a idzie tylko o to, że on powia<strong>da</strong>, iż wykazywanie wpływów wdziełach Słowackiego, Mickiewicza, Fredry nic ich sławie nie szkodzi i <strong>na</strong>wet głębiej jąutrwala, oni zaś, podejrzewając może podstęp, wolą w ogóle nie dopuszczać do dyskusji o„wpływach”.Spór jest przez to aktualny, że toczy się właśnie w chwili, gdy rozpoczy<strong>na</strong>my dbać oeuropejskość literatury polskiej i gdy <strong>na</strong> arenę wyszło nowe pokolenie literackie, wychowane<strong>na</strong> krytyce do c<strong>na</strong> tabutycznej i zabobonnej, a przeto orientującej się wogólnych kwestiach twórczoś<strong>ci</strong> zasadą dosłownie wziętej intuicji, czyli raczej biernoś<strong>ci</strong>.Powia<strong>da</strong> się po prostu: mam talent albo go nie mam, a jeżeli go mam, to położę się podnim jak pod gruszą, otworzę gębę i będę czekał, aż dojrzały owoc sam w usta mi wpadnie.A teraźniejsza konstelacja literacka jest jeszcze przez to trud<strong>na</strong>, że od zachodu przyszedłdo <strong>na</strong>s ekspresjonizm, któremu to nowe pokolenie nie umiało i nie ch<strong>ci</strong>ało się oprzeć. Niech<strong>ci</strong>ało - dlatego, że (jak to opisał Simmel w swojej rozprawie o modzie) w <strong>taki</strong>ch okresach<strong>na</strong><strong>da</strong>rza się szczegól<strong>na</strong> sposobność błyszczenia nowoś<strong>ci</strong>ą bez ponoszenia jej kosztów,powstaje mieszani<strong>na</strong> orygi<strong>na</strong>lnoś<strong>ci</strong> i <strong>na</strong>śladownictwa, w której umysły niesamodzielne,lecz ambitne <strong>na</strong>jlepiej się czują.Dziełko p. Borowego tyczy się głównie epok i ludzi, <strong>który</strong>ch twórczość jest już zamkniętai dosyć ś<strong>ci</strong>śle otaksowa<strong>na</strong>. Czy jed<strong>na</strong>k amnestia dla autorów minionych ma przysługiwaćtakże autorom współczesnym? P. Borowy <strong>na</strong>gromadził dość sławnych przykładów,które by mogły z plagiatów rozgrzeszać, a <strong>na</strong>wet do nich zachęcać. W tym jego podręcznikudla plagiatorów po rozdziale Zależnoś<strong>ci</strong> w świetle krytyki socjologicznej brakrozdziału Zależnoś<strong>ci</strong> w świetle kultury intelektualnej <strong>na</strong>rodu. Czym się to dzieje, żewszelki rozwój literatury u <strong>na</strong>s miewa charakter - nie przyz<strong>na</strong>nego plagiatu?12


Uskarżano się <strong>na</strong> mnie nieraz, czemu nie pisuję recenzyj z dzieł <strong>na</strong>jnowszej muzy polskiej.Powiem otwar<strong>ci</strong>e, dlaczego. Dlatego, że nie mam <strong>na</strong> to dostatecznej kompetencji historycznoliterackiej,tj. odpowiedniego oczytania w zagranicznej literaturze współczesnej- <strong>taki</strong>e zaś oczytanie uważam za niezbędne i po to, aby sprawiedliwie ocenić i uz<strong>na</strong>ć polskątwórczość samorzutną i ażeby plagiatorom nie <strong>da</strong>ć się wziąć <strong>na</strong> kawał. A to, co siędziś u <strong>na</strong>s wyroiło ze wszystkich stron jak chrząszcze <strong>na</strong> wiosnę, czuć było z <strong>da</strong>leka plagiatem.Stwory te przychodziły zbyt niespodziewanie, bez uzasadnienia i bez rozwojowejpotrzeby-z<strong>na</strong>jdowały się zaś od razu <strong>na</strong> pewnym stopniu wyrafinowania, jakiegosię nie <strong>da</strong> osiągnąć bez dłuższych prób i poszukiwań [3]. W czasie kiedy wskutek wypadkówwojennych byliśmy od<strong>ci</strong>ę<strong>ci</strong> od świata, ten i ów szczęśliwiec dostawał z Francji, zWłoch, zwłaszcza zaś z Rosji, parę numerów jakiegoś czasopisma futurystycznego, jakiśalma<strong>na</strong>ch ze zbiorem nowoczesnych utworów, rozpalał się nimi w tajemnicy i występowałpotem przed zdumioną publicznoś<strong>ci</strong>ą w glorii orygi<strong>na</strong>lnoś<strong>ci</strong> i męczeństwa, jakajed<strong>na</strong>k <strong>na</strong>leży się tylko całej falandze, a nie jednostkom. Ogólnikowe pokwitowanie„wpływów” zagranicznych, przyz<strong>na</strong>wanie się do któregoś z izmów, niewiele tu z<strong>na</strong>czy,jest tylko formalnoś<strong>ci</strong>ą i odwracaniem uwagi. Ludzie, którzy sami z siebie nie bylibywpadli ani <strong>na</strong> <strong>da</strong><strong>da</strong>izm, ani <strong>na</strong> futuryzm, nie mają prawa do <strong>na</strong>śladownictwa i powinni byćraczej tylko tłumaczami i wiernymi pośrednikami nowoś<strong>ci</strong> zagranicznych. Mają oniwprawdzie mimowolną zasługę społeczną tzw. drugiej - i trze<strong>ci</strong>ej ręki, jako pośrednicy,przez to są <strong>na</strong>wet w osobny sposób <strong>ci</strong>ekawi, lecz to nie są pionierzy z krwi i koś<strong>ci</strong>.Insynuacje moje dotyczą wszystkich razem, a nikogo specjalnie. Nie mam dowodów inie mogę wytaczać procesu, ale myślę, że gdyby pp. Sinko i Borowy zech<strong>ci</strong>eli korzystaćze swoich zasobów lektury, mogliby wielu z tych poetów zepsuć humor i interes, lecz zato przyczynić się do ustalenia pewnej wyżyny wymagań co do orygi<strong>na</strong>lnoś<strong>ci</strong> w Polsce.Gdy w czasopiśmie „Nowa Sztuka”, nr l, czytam tytuł wiersza Rosjani<strong>na</strong> MajakowskiegoObłok w spodniach, przypomi<strong>na</strong>ją mi się Niebiosa <strong>na</strong> półmisku p. Ster<strong>na</strong> i widzę,że niewątpliwa zasługa p. Ster<strong>na</strong> polega <strong>na</strong> przerobieniu spodni <strong>na</strong> półmisek. Gdy (w tymsamym numerze) widzę i w wierszu p. Jasieńskiego, i w wierszu p. Czyżewskiegowzmiankę liryczną o kieszeni od kamizelki, myślę sobie: czy to przypadek, czy... wspólneźródło? Czytając przekład wiersza Ja<strong>na</strong> Cocteau Bateria <strong>na</strong>trafiam <strong>na</strong> ustęp o Murzynie iprzychodzi mi <strong>na</strong> myśl: dlaczego w <strong>na</strong>szej poezji <strong>na</strong>jnowszej mówi się tak często o Murzy<strong>na</strong>ch(Słonimski: Palankiny w Czarnej wiośnie, Stern: Mój czyn miłosny w Paragwaju,a p. Wat oczernia siebie w swoim słynnym Piecyku mopsożelaznym, że gwał<strong>ci</strong>ł Afrykanki),a nie <strong>na</strong> przykład o jaguarach, jakkolwiek zapewne nie Cocteau jest wzorem tego kolonialnegobzika, lecz dziesię<strong>ci</strong>u innych futurystów z zagranicy. Gdy w „Krokwiach”przeczytałem przekład paru wierszy Siewieriani<strong>na</strong>, musiało to prze<strong>ci</strong>eż osłabić moją sympatiędla poezyj Wierzyńskiego. Z <strong>na</strong>śladownictwa zapewne bierze również początek hałaśliwareklama, jaką sobie i swoim kolegom robią w swoich poezjach futuryś<strong>ci</strong> - nie jestto, jak się wy<strong>da</strong>je <strong>na</strong> pozór, arogancja, lecz małpowanie efektu literackiego [4]. Nie zarzucamrozmyślnego plagiatu, lecz już brak kontroli <strong>na</strong>d „wpływem” wy<strong>da</strong>je złe świadectwo.Gdy widzę w poezji <strong>na</strong>szej kult św. Fran<strong>ci</strong>szka z Asyżu, gdy spotykam młodych ludzi,którzy marzą o tym, by pogrążyć się w religijne ekstazy, i przygotowują się do wstąpieniado klasztoru - a wiem, że mistycyzm, jeśli ma być prawdziwy, może być końcemmyśli<strong>ci</strong>elskiej kariery, a nie początkiem - to albo ja mam manię prześladowczą, albo takultura literacka jest drzewem, <strong>na</strong> <strong>który</strong>m mieszkają małpy i papugi. Tego nie moż<strong>na</strong> wytrzymać,choćby mi kto wykazywał, że to wszystko wynika z „ducha czasu”, że „wisi wpowietrzu” i że od tego są „prądy”, aby porywać.13


Krytycy, którzy wiedzą o plagiatach, zakrywają ten stan, bo mają w tym swój interes:ponieważ i oni nie mają własnego wątku, więc witają plagiaty-utwory plagiatemoklaskiemi plagiatem-komentarzem (a i <strong>ci</strong> to już lepszy gatunek).Wiem, wiem - plagiaty mogą być niejako fizjologiczną potrzebą umysłu; coś, z czymsię zrosło i <strong>na</strong> czym się <strong>da</strong>lej buduje, nie może być już usunięte. Sam popełniłem kilkaprzymusowych plagiatów - bo nie było jak ich wyz<strong>na</strong>ć - i z<strong>na</strong>m wypływający stąd stanupokorzenia. Nie chodzi mi też tutaj o jeden, dwa czy kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e pożyczek od bogatejzagranicy, lecz o całą ohydną atmosferę tolerancji wobec plagiatu w Polsce, gdzie sięten grzech prze<strong>ci</strong>w Duchowi Św. bagatelizuje, usprawiedliwia, a <strong>na</strong>wet popiera, podczasgdy to, co się rodzi u <strong>na</strong>s orygi<strong>na</strong>lne, bez precedensów, traktuje się zimno, jeżeli nie znie<strong>na</strong>wiś<strong>ci</strong>ą, i drwiąco mówi się o „gonieniu za orygi<strong>na</strong>lnoś<strong>ci</strong>ą”. Oby <strong>taki</strong>ch gonitwbyło jak <strong>na</strong>jwięcej. Nie zaszkodzi, gdy się kto zadyszy. Lecz o to nie ma obawy...To jest atmosfera pasożytnictwa, rozleniwienia umysłowego, w której żad<strong>na</strong> nowamyśl ani forma literacka zrodzić się nie może. Jesteśmy <strong>ci</strong>urami Zachodu i nie mamy nic<strong>na</strong> eksport, prócz wysokich arcydzieł. Polska jest dywanem zrobionym z błędnych kół.Tolerancja dla plagiatu wiąże się z tolerancją wobec paska, wobec partactwa, niesprawiedliwoś<strong>ci</strong>,brudu, kradzieży itd.Gdy <strong>na</strong> posiedzeniach Związku Literatów Polskich podczas debaty <strong>na</strong>d projektem prawaautorskiego domagałem się zdecydowanej ochrony prze<strong>ci</strong>w plagiatom (krajowym) iś<strong>ci</strong>ślejszego sprecyzowania tego poję<strong>ci</strong>a (w projek<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>wet tego słowa nie wymieniono),spotkałem się jakby z niechę<strong>ci</strong>ą i z niezrozumieniem rzeczy. Jedni bali się, że z tego wprzyszłoś<strong>ci</strong> wynikać będą różne „dzikie” pretensje i jałowe awantury, drudzy, litując się<strong>na</strong>d moim zacofaniem, pouczali mnie, że plagiat nie istnieje. Nie rozumiano towarzyskiejstrony plagiatu i już z góry niejako brano stronę plagiatora jako pokrzywdzonego.Oczywiś<strong>ci</strong>e, jak zwykle w <strong>taki</strong>ch wypadkach, wezwano <strong>na</strong> pomoc Szekspira, Moliera,Fredrę jako głównych świadków dowodowych. Pomysł, treść, fabuła nic nie z<strong>na</strong>czą, tylkoforma! - mówiono ze zdziwieniem, że tak prostej sprawy nie rozumiem. A jed<strong>na</strong>k to, cobyło w Szekspirze plagiatem, <strong>na</strong><strong>da</strong>l plagiatem zostało i Szekspir dla młodzieży, jako zbiórfantastycznych bajek i powikłanych przygód, jest jed<strong>na</strong>k skarbcem kradzionym. Ani „pożyczki”Fredry u Goldoniego nie są tak niewinne, jak tego chce dowieść p. Kucharski.Przeko<strong>na</strong>łem się jeszcze raz wtedy, jak <strong>da</strong>lece sam pomysł w Polsce nie bywa ceniony.Dlatego nie kwitł u <strong>na</strong>s ani dramat, ani nowela, a tylko powieść i opowia<strong>da</strong>nia, mylniezwane nowelą, i dlatego w Polsce tylko formizm <strong>da</strong>wno już był przygotowany w duszach,czekał <strong>na</strong> swoich mesjaszów [5].P. Borowy w swoim dziełku mówi tylko o plagiatach jaskrawych, które <strong>na</strong><strong>da</strong>ją się jużprzed forum sądowe, a nie literacko-psychologiczne, i właś<strong>ci</strong>wie są <strong>na</strong>jmniej szkodliwe.Zresztą woli używać określeń łagodniejszych: wpływ i zależność. Ale faktem jest, że plagiatorzyza<strong>ci</strong>erają ślady za sobą, np. gruntują taką pożyczkę <strong>na</strong> wstecz, dorabiają do niejkorzenie, to z<strong>na</strong>czy: starają się <strong>na</strong><strong>da</strong>ć jej <strong>taki</strong> pozór i uzasadnienie, iżby się wy<strong>da</strong>wało, żeo<strong>na</strong> <strong>na</strong> tej drugiej glebie, glebie plagiatora, sama wyrosła. Z<strong>da</strong>rza się to zwłaszcza międzyautorami o pokrewnych aspiracjach albo tymi, którzy się wzajemnie sobie zwierzają zpomysłów i planów. Pod względem psychologicznym <strong>ci</strong>ekawe są kradzieże a la Cuvier,gdy domyślny i sprytny plagiator z <strong>na</strong>pomknienia, z drobnego szczegółu, odbudowuje so-14


ie jakąś całość - psuje rzecz, pozbawia ją uroku świeżoś<strong>ci</strong>, lecz osiąga cel główny:wyprzedza okradzionego. Czy zła wola? Broń Boże; <strong>taki</strong> plagiator w swoim sumieniujest czystym, on to sam wy<strong>na</strong>lazł, gotów <strong>na</strong>wet po<strong>da</strong>ć precedensy.Przytaczam jeszcze plagiaty, dla <strong>który</strong>ch <strong>na</strong>leżałoby stworzyć osobną <strong>na</strong>zwę, np. plagiatyz wdeptanego ziar<strong>na</strong>. Taki przytacza p. Borowy <strong>na</strong> s. 43 swego dziełka (ktoś wymyśliłniby samorzutnie jeszcze raz tytuł Uśmiechy godzin już użyte przez Staffa) i łagodnieprzypisuje go tylko „nieuwadze początkowej”, brakowi pamię<strong>ci</strong>. Atoli są ludzie <strong>na</strong>łogowipod tym względem. Z<strong>na</strong>m jegomoś<strong>ci</strong>a, <strong>który</strong> chodząc po świe<strong>ci</strong>e z głową niby to zasłuchanąw muzykę sfer, kilka razy <strong>na</strong> rok robi różne sensacyjne odkry<strong>ci</strong>a i projekty, agdy mu się wyłuszcza, że to wszystko właśnie w ostatnich czasach już zostało wy<strong>na</strong>lezionei jest tematem powszechnych rozmów, martwi się za każdym razem z powodu takdziwnego zbiegu okolicznoś<strong>ci</strong>.Walcząc o treść, której <strong>na</strong>jwyraźniejszym, choć nie <strong>na</strong>jważniejszym odpowiednikiemjest pomysł, muszę ostro walczyć także z plagiatem i przyjąć jego granicę trochę wyżejniż p. Borowy. Hebbel określa plagiat jako przywłaszczenie sobie pomysłu już w jakiśsposób zorganizowanego, choćby to był pomysł <strong>na</strong> drobną skalę - i to jest właś<strong>ci</strong>wa definicja.Owóż literat powinien czuć, co z<strong>na</strong>czy to zorganizowanie, i jeżeli kraść, to przy<strong>na</strong>jmniejświadomie i ku własnemu pożytkowi, a nie gwoli błyszczenia <strong>na</strong> zewnątrz. Wyjaśnięto <strong>na</strong> przykładzie. Jeden z <strong>na</strong>jmłodszych literatów w recenzji użył ni w pięć, ni wdziewięć wyrażenia „sfałszowanie wewnętrznego monologu” - wziął je z mojej książkiCzyn i słowo (s. 343, jest to tytuł rozdziału), nie zacytowawszy mnie <strong>na</strong>wet. Nie chodzi mio nielojalność, bo jestem do niej przyzwyczajony, może zapomniał, skąd mu się to wynurzyłow pamię<strong>ci</strong>. Ale oburza mnie brak poszanowania dla owego wyrażenia jako dlawy<strong>na</strong>lazku. Dłużnik mój widocznie nie wyczuł, jak ono wiązało się z całą moją ideologiąkrytyczną, tam wyłuszczoną, i że było owocem szczęśliwego <strong>na</strong>tchnienia - zapewne myślał,że ja pożyczyłem je sobie skądsiś tak samo jak on.Rozumiem wś<strong>ci</strong>ekłość tych, co nie mogą i<strong>na</strong>czej.Rozumiem też, że ktoś wypiera się plagiatu jak <strong>na</strong>juroczyś<strong>ci</strong>ej - to w każdym razieświadczy o nim lepiej, niż gdy mówi z uśmiechem: „Plagiat? Nic nie szkodzi”. Owszem,szkodzi. Pomijam międzyludzką i etyczną stronę sprawy, a dotknę tylko strony intelektualnej.Tylko plagiat rodzi doktrynerstwo, ową zapamiętałość, pochodzącą z niepewnoś<strong>ci</strong>siebie, z niez<strong>na</strong>jomoś<strong>ci</strong> dróg i wyjść ubocznych, improwizowanych. Kto sam cośwymyślił, nie jest względem swego tworu skrępowanym; sięgając w swoje rezerwy, możego zmienić, rozwinąć lub odwołać i przejść <strong>na</strong> tory inne. (W tym sensie Marx mówił, żenie jest marksistą). Plagiat jest punktem barwnym, <strong>który</strong>, przeniesiony w szare otoczenie,sam wnet gaśnie i szarzeje. P. Borowy sądzi, że w tym już tkwi automatycz<strong>na</strong>kara dla plagiatora. Ale kara ta nie jest tak wielką, jak szko<strong>da</strong> dla idei czy pomysłu, pod<strong>który</strong> się plagiator podszywa. Plagiatorzy i ich obrońcy lubią się zawsze zasłaniać argumentem:„Mniejsza o to, czy kradzione, czy nie, patrzmy <strong>na</strong> wynik obiektywny, <strong>na</strong> dzieło,i uz<strong>na</strong>jmy je bez względu <strong>na</strong> osobę autora; kto żą<strong>da</strong> śledztwa co do pochodzenia, zabrniew jakiś regressus ad infinitum, bo zawsze ktoś komuś coś 'ukradł'; to są tylko wykrętymałodusznoś<strong>ci</strong>, która nie chce uchylić czoła przed iskrą bożą”. Otóż, za pozwoleniem,plagiat nie tylko myli opinię publiczną co do wartoś<strong>ci</strong> autora, fałszuje on także wynikobiektywny pewnych zamierzeń, kompromituje je i jest duchowym ojcem powrotustarych rzeczy w nowej przyprawie, czyli Szkoły Szczekających Bo<strong>ci</strong>anów.15


Jest mianowi<strong>ci</strong>e anegdota żydowska: A. „Co to jest? Stoi <strong>na</strong> jednej nodze, je żaby iszczeka?” B. (po <strong>na</strong>myśle) „Gdyby nie to szczekanie, to by mógł być bo<strong>ci</strong>an”. A. „To jestbo<strong>ci</strong>an”. B. „Po cóż 'szczeka'?” A. „<strong>Aby</strong> trudniej było zgadnąć...”Gdy czytać niektóre utwory poetów <strong>na</strong>jmłodszych, ma się wrażenie, że są to stare pamiątkinp. z czasów tak zw. dekadencji, tylko <strong>na</strong> nowo wystylizowane. Wielu z tych młodzieńcówwłaś<strong>ci</strong>wie przerobiło dopiero Przybyszewskiego, a już muszą być ekspresjonistami.O Szczekających Bo<strong>ci</strong>a<strong>na</strong>ch będę zresztą mówił jeszcze przy innych sposobnoś<strong>ci</strong>ach.Plagiat jest dobry tylko wtedy, gdy się staje szkołą orygi<strong>na</strong>lnoś<strong>ci</strong>, a nie gdy się <strong>na</strong>nim zakła<strong>da</strong> obozowisko. Krytycy oficjalni, czerpiący utrzymanie ze swego zawodu, niepowinni rozmyślnie zakrywać oczu <strong>na</strong> plagiatowy charakter przełomów literackich w Polsce.Jakaś akademia literacka mogłaby czuwać <strong>na</strong>d pewną przyzwoitą wyżyną orygi<strong>na</strong>lnoś<strong>ci</strong>.Z<strong>da</strong>je mi się, że gdzieś - za granicą - pojawił się już jakiś manifest literacki, żą<strong>da</strong>jącyzasadniczej orygi<strong>na</strong>lnoś<strong>ci</strong>, tej tak zwanej orygi<strong>na</strong>lnoś<strong>ci</strong> za wszelką cenę. Może w ten sposóbpo pewnym czasie dotrze ten postulat i do <strong>na</strong>s... Splagiujemy go sobie...1 Przypisek późniejszy. Wyrażenia tego z luboś<strong>ci</strong>ą używał W, Feldman i wy<strong>da</strong>l <strong>na</strong>wetksiążkę pod tym tytułem.2 P.p. Bliższe wyjaśnienie w rozdziale o przesą<strong>da</strong>ch krytyki.3 P.p. Były różne izmy i wkrótce wsiąknęły w piasek (ogólnej obojętnoś<strong>ci</strong>, czy obojętnoś<strong>ci</strong>samych poetów?) - nikt po nich nie zapłakał. Była walka z <strong>na</strong>turalizmem. Walka?Gdzież tam! Proste wykli<strong>na</strong>nie, ogłaszanie, że się już „przeżył”. Było wykli<strong>na</strong>nie psychologizmu,którego zaz<strong>na</strong>liśmy u <strong>na</strong>s niewiele. A dziś? Dziś wró<strong>ci</strong>ł i <strong>na</strong>turalizm - via reportażi autentyzm, via powieś<strong>ci</strong> Kade<strong>na</strong>-Bandrowskiego; wró<strong>ci</strong>ły też <strong>na</strong>wiercania psychologicznevia Proust, Conrad i in. Ci sami krzykacze, którzy kilka lat temu chełpili sięprzezwy<strong>ci</strong>ężeniem nie byle czego, bo <strong>na</strong>turalizmu, dziś przysięgają <strong>na</strong> reportaż (bo płyniez Rosji), a milczą z zakłopotaniem wobec <strong>na</strong>wrotu prądów głębszych. Historyk literaturypowinien by skonfrontować te różne enuncjacje, <strong>który</strong>ch głównym inspiratorem była pychai plagiat.4 P.p. Efekt, którego w Polsce użył pierwszy Wierzyński, pisząc o sobie: „ja poetamałego talentu” - powtórzyło potem z luboś<strong>ci</strong>ą kilku młodszych poetów. Podobnież np.efekt polegający <strong>na</strong> wyliczaniu koła swoich przyja<strong>ci</strong>ół.5 P.p. Takim mesjaszem stał się St. I. Witkiewicz. Patrz Początek rozprawy Treść iforma w mojej Walce o treść.16


W OBLĘŻENIUUZUPEŁNIENIA PÓŹNIEJSZE. PRAWOREPRODUKCJI. ZRYWANIE WĄTKÓW.ADAMICI.. O SZACUNEK DLA PIERWSZEJ RĘKI.Opowia<strong>da</strong>ł mi Andrzej Niemojewski, że pewien mistrz, <strong>który</strong> go uczył polemikiliterackiej, <strong>da</strong>wał mu <strong>taki</strong>e rady: nie wyrzucaj się za <strong>da</strong>leko, bo ani się spostrzeżesz,jak sam się kładziesz; nie odsłaniaj swych słabych stron, bo... itd. Jed<strong>na</strong>k sądzę, żepolemika literacka powin<strong>na</strong> się opierać <strong>na</strong> innych zasa<strong>da</strong>ch niż walka <strong>na</strong> białą brończy boks, i w swoich polemikach z lat ostatnich nieraz wprowadzałem ten moment odsłanianiaswoich słabych stron (np. w polemice 7 z W. Grubińskim z powodu konkursu<strong>na</strong> nowelę <strong>na</strong> za<strong>da</strong>ny temat). W sporze o plagiat moją słabą, ba, śmiertelną stronąbył brak dowodów <strong>na</strong>macalnych, detektywistycznych, i tę też stronę od razu zaatakowalimoi antagoniś<strong>ci</strong>. Najpierw poeta, p. Bruno Jasieński, zamieś<strong>ci</strong>ł w „IlustrowanymKurierze Codziennym” artykulik pt. Kieszeń od kamizelki źródłem plagiatu, rewelacyjneodkry<strong>ci</strong>e p. Irzykowskiego. Odpowiedziałem artykulikiem Kultura murzyńska wPolsce, gdzie między innymi usprawiedliwiam się tak:„A więc nie wykluczam przypadku... pozostawiam kwestię nie rozstrzygniętą ioświadczam <strong>na</strong>wet gotowość posądzenia samego siebie o manię prześladowczą...Przypadek jest frapujący, a nie idzie w nim tak bardzo o jakiś plagiat bezpośredni, lecz- jak to p. Jasieńskiemu, jako poe<strong>ci</strong>e świadomemu środków technicznych, powinnobyć wiadome - o <strong>na</strong>śladownictwo pewnej maniery, mianowi<strong>ci</strong>e maniery niespodziewanegowplatania w wiersz <strong>taki</strong>ch właśnie szczególików realistyczno-prozaicznychjak owa kieszonka”.Cięższe <strong>ci</strong>osy mi za<strong>da</strong>ł drugi poeta, p. A<strong>na</strong>tol Stern - dziś autor dosko<strong>na</strong>łego Namiętnegopielgrzyma - w artykule („Skamander”, luty 1922) zatytułowanym: Emerytmerytoryzmu. (Z powodu ostatniego artykułu Irzykowskiego pt. „Plagiatowy charakterprzełomów literackich w Polsce”, czyli jeszcze o wiatrologii).Z tego artykułu nie mogę przytoczyć polemiki o szczegóły konkretne, ponieważmusiałbym również przytoczyć połowę swojej długiej repliki, a to by za dużo miejscazajęło. Nie mogę też dla samej czystej kurtuazji <strong>da</strong>wać miejsca popisom jego <strong>ci</strong>ętoś<strong>ci</strong>polemicznej, gdyż książka niniejsza przez<strong>na</strong>czo<strong>na</strong> jest <strong>na</strong> moje popisy, a p. Stern możejeszcze kiedy swoje artykuły i tak wy<strong>da</strong>ć. Albo też, jeżeli obaj lub jeden z <strong>na</strong>s <strong>na</strong> tozasłuży, w pośmiertnych wy<strong>da</strong>niach z<strong>na</strong>jdzie się ta cała sław<strong>na</strong> polemika w całoś<strong>ci</strong>.Tymczasem ograniczę się do przytoczenia częś<strong>ci</strong> teoretycznej wywodów p. Ster<strong>na</strong>,gdyż ta <strong>na</strong>s <strong>na</strong>jwięcej interesować powin<strong>na</strong> i dotyczy kwestii szerszej.A więc p. Stern formułuje <strong>na</strong>stępujące pytanie: „Czy stwierdziwszy w dziele sztukiwpływ w wyborze kolorytu poetyckiego, możemy je uważać za plagiat?”i rzu<strong>ci</strong>wszy parę słodyczy w moją stronę, tak <strong>da</strong>lej o tym pisze:„Nie mam nic do zarzucenia uję<strong>ci</strong>u przez p. Irzykowskiego istoty plagiatu - <strong>na</strong> odwrót,bez dyskusji się z nim zgadzam, gdy mówi za Hebblem, że właś<strong>ci</strong>wą definicjąplagiatu jest określenie go jako „przywłaszczenie sobie pomysłu już w jakiś sposóbzorganizowanego, choćby to był pomysł <strong>na</strong> drobną skalę”. Zgo<strong>da</strong>. Jest to określenie,17


podług mnie, aż <strong>na</strong>zbyt łagodne. Dlaczegoż więc, zgadzając się z p. Irzykowskim codo istoty plagiatu, uważam jed<strong>na</strong>k artykuł jego za nieporozumienie, delikatnie mówiąc,którego forma jed<strong>na</strong>k zbyt jest epatująca, zbyt obliczo<strong>na</strong> <strong>na</strong> wywołanie efektu,aby miało ono płynąć wyłącznie z niewinnoś<strong>ci</strong> autora?Otóż dlatego, że definicja plagiatu po<strong>da</strong><strong>na</strong> przez p. Irzykowskiego nie zgadza się wniczym z zarzutami, które stawia on nowej poezji polskiej. P. Irzykowski powtarza zaHebblem, że plagiatem jest „przywłaszczenie sobie pomysłu już w jakiś sposób zorganizowanego”.Nowej poezji polskiej zarzuca zaś interesowanie się głównie egzotyką:„...w <strong>na</strong>szej poezji <strong>na</strong>jnowszej mówi się tak często o Murzy<strong>na</strong>ch (Słonimski...Stern... Wat)”. Ale „mówienie o Murzy<strong>na</strong>ch nie jest pomysłem już w jakiś, <strong>na</strong>jbardziejchoćby ogólny sposób zorganizowanym, gdyż, podobnie jak mówienie obiałych ludziach, przedstawia ono nieskończoną ilość możliwoś<strong>ci</strong> poetyckiego traktowaniatego tematu. Plagiatem mogło tu być co <strong>na</strong>jwyżej przeję<strong>ci</strong>e sposobu mówienia oMurzy<strong>na</strong>ch, czego jed<strong>na</strong>k p. Irzykowski nowej poezji polskiej ani zarzucał, ani mógłzarzu<strong>ci</strong>ć, nie z<strong>na</strong>jąc współczesnej poezji Zachodu. Mówienie zaś o Murzy<strong>na</strong>ch wogóle plagiatem nie jest, podobnie jak mówienie o greckich herosach i bóstwach wpoezji pseudoklasycznej, jak ogólne zainteresowanie, jakie budzili wśród romantykówrozbójnicy i korsarze, elfy i wodnice, ulubione akcesoria tej poezji. Murzyn jest tylkoelfem współczesnoś<strong>ci</strong>. Więcej <strong>na</strong>wet! Gdy romantyk mówi o typie bliżej określonym -„szlachetnego Zbrodniarza” (Moor - Schillera, Dubrowski - Puszki<strong>na</strong>), gdy mówi opewnych istotach fantastycznych (Ondy<strong>na</strong> - Fouquego, Gopla<strong>na</strong> - Słowackiego) - to<strong>na</strong>wet wtedy nie może być mowy o plagia<strong>ci</strong>e, ale o usankcjonowaniu pewnych wartoś<strong>ci</strong>par excellence poetyckich, po prostu bardziej wzruszających wyobraźnię mocąswej orygi<strong>na</strong>lnoś<strong>ci</strong>, które, jako <strong>taki</strong>e, bardziej się <strong>na</strong><strong>da</strong>ją do artystycznego uję<strong>ci</strong>a. Jestto jak gdyby kanonizowanie pewnych poetyckich typów, niekiedy przenośni, które zostająod<strong>da</strong>ne do ogólnego użytku dopóty, dopóki nie zostanie wyczerpa<strong>na</strong> z nich całamasa ich możliwoś<strong>ci</strong> (słowik, róża i księżyc - estetyków, „les paradis artifi<strong>ci</strong>els” i egzotykatzw. dekadentów, nie tylko J. Cocteau, panie Irzykowski!). Człowiek <strong>na</strong>jbardziejobcy poezji pojmie ową wspólność ideową, wspólność kolorytu poetyckiego,która dopomaga <strong>na</strong>m do zrozumienia organizacji psychicznej ludzi, którzy tworzyliprzed <strong>na</strong>mi, i ich epok. Czyż trzeba do<strong>da</strong>wać, że <strong>na</strong> tej wspólnej kanwie estetycznopsychologicznejmoże wykwitnąć i wykwita forma i fabuła jak <strong>na</strong>jróżnorodniejsza,uzależnio<strong>na</strong> od indywidualnoś<strong>ci</strong>, od geniuszu artysty?Musiałem sobie pozwolić <strong>na</strong> tę dygresję, aby uwidocznić, z jakim zu<strong>pełny</strong>m brakiemgłębszej z<strong>na</strong>jomoś<strong>ci</strong> nie tylko nowej literatury (do czego się p. Irzykowski przyz<strong>na</strong>je),ale <strong>na</strong>wet starszej (o czym p. Irzykowski nie mówi), zostało zastosowane przezp. Irzykowskiego poję<strong>ci</strong>e plagiatu w praktyce. Mówienie o Murzy<strong>na</strong>ch w Polsce jestdziś nie mniej uzasadnione z tych samych względów, z jakich było uzasadnione swegoczasu mówienie o duchach i widmach. Każdy z <strong>taki</strong>ch „przełomów” ma swoje podłożeogólnoeuropejskie i... swoich Irzykowskich. Wszyscy <strong>ci</strong> Irzykowscy nie wierzyli w„prądy” i w „ducha czasu”, w którego ja bardzo wierzę, szczególnie w tego ducha,<strong>który</strong> ostatnich sumiennych mohikanów krytyki zmienia w potulne i adorowane barankiwiatrologii”.Po sprostowaniu nie<strong>który</strong>ch zarzutów w „Skamandrze” (zeszyt XVIII, Varia), odpowiedziałem<strong>na</strong> kontratak p. Ster<strong>na</strong> w „Ponowie” nr 5 z r. 1922 artykułem pt. Futurystycznytapir. (Przyczynek do sprawy zwyczajów literackich i do sprawy plagiatu).18


Jest to <strong>na</strong>jdłuższy artykuł, jaki w ży<strong>ci</strong>u <strong>na</strong>pisałem, w „Ponowie” zawiera on 14stronic petitowego druku. Długość usprawiedliwiałem tak:„...Z <strong>na</strong>tury rzeczy zaś rozwikłanie głupstw wymaga o wiele więcej miejsca niżsamo głupstwo i wszystkie klasyczne polemiki w literaturze nie krępowały się miejscemani obawą o zmęczenie czytelnika. I ja wiem dosko<strong>na</strong>le, że czytelnik warszawski,przypatrując się polemice literackiej, patrzy tylko <strong>na</strong> to, kto więcej wiców zrobi iwięcej tupetu okaże, poza tym go wszystko nudzi. Ale mniejsza o niego, niech idziedo cyrku.Ale szanowny czytelnik powie: „Co to wszystko mnie obchodzi! To są spory o bagatele!”- Tak, dla <strong>ci</strong>ebie, szanowny czytelniku, <strong>który</strong> jesteś adwokatem, urzędnikiemLichwy, lichwiarzem, pilotem, szefem sztabu albo Murzynem. Ale nie dla <strong>na</strong>s, literatów.My jesteśmy i powinniśmy być: wielcy ludzie do małych interesów. Dobrywiersz, dobra metafora, ładny pomysł, u<strong>da</strong>t<strong>na</strong> sce<strong>na</strong>, jed<strong>na</strong> głęboka myśl skondensowa<strong>na</strong>z pysznej skromnoś<strong>ci</strong> w niewielu wyrazach, to ży<strong>ci</strong>e tego górala! Mikrokosmosduchowy jest dla <strong>na</strong>s makrokosmosem. Fuszerowanie makrokosmosem globu zostawmy- <strong>na</strong> razie - politykom. Gdy polityk pisze czy mówi, to łże, krę<strong>ci</strong>, intryguje,ga<strong>da</strong> głupstwa lub ba<strong>na</strong>lnoś<strong>ci</strong>, bo słowo nie jest niczym świętym. Ale dla <strong>na</strong>s - scriptamanent! Dlatego wymagam od literata maximum subtelnoś<strong>ci</strong> i maximum skomplikowania.Literatura jest dramatem. A jej część, krytykę, <strong>na</strong>zwał Brzozowskidziedziną <strong>na</strong>jwyższego obcowania duchowego...”Teraz w wyjątkach zamieszczam część drugą mojej repliki - chodzi w niej już takżeo teorematy, a zwłaszcza o ś<strong>ci</strong>ślejsze wyz<strong>na</strong>czenie granicy między wpływem a wpływem,<strong>który</strong> ma charakter plagiatu; plagiatów oczywistych, krymi<strong>na</strong>lnych, oczywiś<strong>ci</strong>enie tykam, choć moi prze<strong>ci</strong>wnicy radzi by zapędzić mnie <strong>na</strong> to <strong>na</strong>jwygodniejsze dlanich stanowisko. Napastnik, potem oblężony, tak się bronię:„Nieśmiertelnie się zblamowałem, albowiem oto P. Stern, zwy<strong>ci</strong>ęzca, tak mniekwalifikuje: „Każdy z <strong>taki</strong>ch przełomów ma swoje podłoże ogólnoeuropejskie i...swoich Irzykowskich”. Zaiste p. Sternowi przedstawia się to jak w podręczniku literaturydla gim<strong>na</strong>zjów: tutaj jest Mickiewicz - p. Stern, a tam Osiński - Irzykowski. Aleja położę akcent <strong>na</strong> tym słówku „swoich” - to w przyszłoś<strong>ci</strong> może będzie jeszcze niemiłaniespodzianka dla p. Ster<strong>na</strong>.Następnie pisze p. Stern: „Wszyscy <strong>ci</strong> Irzykowscy nie wierzyli w 'prądy' i w 'duchaczasu', w którego ja bardzo wierzę...”Tak mówi pionier nowej szkoły? Pionier wierzy w „ducha czasu”, <strong>który</strong> skądsiś,może z puszki Pandory, <strong>na</strong>wiewa <strong>na</strong> niego Murzy<strong>na</strong>mi? Pionier powinien robić duchaczasu, a nie wierzyć w niego!! Nie czekać, żali św. Duch Czasu <strong>na</strong> niego się zleje.„Duch Czasu” - to już kategoria statycz<strong>na</strong>, dobra dla historyka literatury, <strong>który</strong> ba<strong>da</strong>przebyte zygzaki, lecz nie dla twórcy!”Wpierw streszczam rzeczowe argumenty mego prze<strong>ci</strong>wnika w dwóch punktach itak je odpieram:„Co do 1) (że Murzyn nie jest „pomysłem zorganizowanym”). Wcale się nie krępujędefinicją Hebblowską i jeżeli o<strong>na</strong> nie wystarcza, to do<strong>da</strong>m: <strong>na</strong>wet jeden wyraz,będący <strong>na</strong> pozór res nullius, gdy za często bywa powtarzany, zwiastuje plagiat, zwany19


aczej modą (co gorsze?). I tak np. jakiś czas w literaturze polskiej grasowało słowo„dostojny”, słowo prze<strong>ci</strong>eż i <strong>da</strong>wniej z<strong>na</strong>ne i zawarte w słowniku, a jed<strong>na</strong>k był to plagiatz Nietzschego, gdyż on dopiero <strong>na</strong><strong>da</strong>ł słowu „vornehm” specjalne z<strong>na</strong>czenie. - Ażdo opętania grasują dziś w krytyce zarzuty mózgowoś<strong>ci</strong>, papierowoś<strong>ci</strong> i kinowoś<strong>ci</strong> (boi w krytyce są plagiaty i mody), a prze<strong>ci</strong>eż poję<strong>ci</strong>a: mózg, papier i kino są niby każdemudostępne. - Wiry plagiatowe niekoniecznie mają jasny rodowód, czasem powstająsamorzutnie tu i tam - obowiązkiem wyższej krytyki jest z<strong>da</strong>ć sobie sprawę ztego zjawiska społecznego za każdym razem i syg<strong>na</strong>lizować. Gdy zaś traktujemy toz szacunkiem jako „prądy”, jesteśmy paseistami.Pomyłkę p. Ster<strong>na</strong> upatruję w tym: zapewne sądzi on, iż jeden wyraz (Murzyn) jestjuż jednostką atomistyczną, nie podlegającą w ogóle możliwoś<strong>ci</strong> plagiatu (zorganizowania).Ale faktem jest, że i wyraz, a <strong>na</strong>wet prze<strong>ci</strong>nek może być pomysłem. W pomyślenie chodzi o jego podkład widzialny.2) Drugi argument p. Ster<strong>na</strong> („Murzyn jest elfem współczesnoś<strong>ci</strong>”) właś<strong>ci</strong>wie wykluczapierwszy. Zestawione razem wyglą<strong>da</strong>ją one tak: 1) to nie jest kradzież; 2) jeżelizaś jest kradzież, to uświęco<strong>na</strong>.Otóż to „uświęcenie” jest właśnie modą, a czym jest mo<strong>da</strong>? Mo<strong>da</strong> jest zbiorowymplagiatem, przy <strong>który</strong>m nie ma poszkodowanego. Rozgrzesza o<strong>na</strong> pod względem moralnym,lecz nie duchowym. Modnisie są <strong>na</strong>wet potrzebni społecznie, ale to nie sąpionierzy. Proces „uświęcania” kończy się wresz<strong>ci</strong>e „uświęceniem”, zobojętnieniem.Mija czas, mija mo<strong>da</strong>. Toteż odległość w czasie stanowi bardzo wiele - choć niewszystko! - o tym, czy mamy do czynienia z plagiatem i modą. Rzecz ma się tu niecopodobnie jak z patentem, <strong>który</strong> po pewnym okresie wygasa. Wy<strong>na</strong>lazek - intuicjoniś<strong>ci</strong>przyczepią się do tego wyrazu! - wrasta w ży<strong>ci</strong>e kulturalne, łączy się z innymi dobrymiwy<strong>na</strong>lazkami, przez to tra<strong>ci</strong> uboczne walory niezwykłoś<strong>ci</strong>, sławy, staje się czymśobiektywnym, wychodzi zupełnie <strong>na</strong> zewnątrz, szarzeje, idzie <strong>na</strong>wet w zapomnienielub wypacza się, i trzeba siły czy nowego impulsu, aby mu przywró<strong>ci</strong>ć blask i senspierwotny, aby zdeba<strong>na</strong>lizować to, co się już zba<strong>na</strong>lizowało.A więc np. Whitman mógł za ży<strong>ci</strong>a mieć plagiatorów i być modnym. Ale jeśli kto<strong>na</strong>śladował go w latach osiemdziesiątych (pierwsza fala) lub dziś, a czynił to lub czyniz pierwszej ręki, nie jest plagiatorem. Za to jest plagiatem czy modą jeszcze i dziś, jeślisię tego samego Whitma<strong>na</strong> <strong>na</strong>śladuje pośrednio, więc dopiero za przykładem innego<strong>na</strong>śladowcy współczesnego. W pewnych okolicznoś<strong>ci</strong>ach wyszukanie sobie wzorudo <strong>na</strong>śladownictwa, <strong>na</strong>wet dobre cytaty mogą być <strong>na</strong>jorygi<strong>na</strong>lniejszym czynemliterackim. Wybieranie dobrych ziarn, zagubionych w teraźniejszoś<strong>ci</strong> i przeszłoś<strong>ci</strong>,nie jest plagiatem, lecz kolosalną zasługą, świadczy o kongenialnoś<strong>ci</strong>.Więc rzecz nie ma się tak, jak sobie to wyobraża p. Stern, że za czasów romantyzmunie było plagiatu. Hoffmann czerpał z współczesnego Chamissa, Mickiewicz iSłowacki z Byro<strong>na</strong> - oczywiś<strong>ci</strong>e wchodzi tu już w grę formułka p. Borowego, mówiącao wykupnie plagiatu. Ale w owych czasach poję<strong>ci</strong>e plagiatu było jeszcze w ogólenie wyrobione, twórczość zbliżała się jeszcze do tego komunizmu duchowego, <strong>który</strong>p. Miller wyobraża sobie jako ideał i <strong>który</strong> byłby także bardzo wygodnym dla p. Ster<strong>na</strong>i sternistów. Na razie przemysł twórczoś<strong>ci</strong> artystycznej załatwia jego patron, PanBóg, jeszcze metodą chałupniczą, jednostkową. Gdyby wierzyć p. Sternowi, toby plagiatóww ogóle nie było z wyjątkiem jaskrawych plagiatów krymi<strong>na</strong>lnych. Wyrobieniei zaostrzenie poję<strong>ci</strong>a plagiatu uważam za zdobycz kulturalną - to też jest paseizmem,jeżeli się tej zdobyczy nie czuje, nie podtrzymuje. Jest to paseizmem20


zwłaszcza w dzisiejszej Polsce, w której wartość orygi<strong>na</strong>lnoś<strong>ci</strong> trzeba stawiać bardzowysoko, bez obawy o przesadę.Kazuistyka plagiatu jest bardzo rozgałęzio<strong>na</strong> i tematu tego by<strong>na</strong>jmniej nie wyczerpano.Moż<strong>na</strong> np. jeszcze dziś plagiować Sofoklesa, Szekspira, Wyspiańskiego,gdy środowisko literackie nie jest dość oczytane - mogą to być <strong>na</strong>wet plagiaty sprytne.- Albo np. co z<strong>na</strong>czy, że temat czy przedmiot literacki się „uświęca”? P. Stern mówi„o usankcjonowaniu pewnych wartoś<strong>ci</strong> par excellence poetyckich, po prostu (!?) bardziejwzruszających wyobraźnię mocą swej orygi<strong>na</strong>lnoś<strong>ci</strong> (a więc epatujących! moje<strong>na</strong>wiasy), które, jako <strong>taki</strong>e, bardziej się <strong>na</strong><strong>da</strong>ją do artystycznego uję<strong>ci</strong>a”. Pyszne jest to„po prostu”! A więc p. Stern nie wyobraża sobie, żeby ktokolwiek mógł wymyślić cośorygi<strong>na</strong>lnego, <strong>da</strong>ć początek epoce, jest tylko jakiś bezimienny „prąd czasu”, <strong>który</strong>pewne przedmioty stempluje jako będące en vogue: wczoraj elfy, dziś Murzynów. Aprze<strong>ci</strong>eż elfy, Ondyny, Goplany (Titania) musiały niegdyś zostać wymyślonymi; korsarzai Murzy<strong>na</strong> musiał ktoś po raz pierwszy ujrzeć jako „wartość poetycką”, boprzedtem on taką wartoś<strong>ci</strong>ą nie był, tak samo jak ży<strong>ci</strong>e codzienne, „prozaiczne”, niebyło „wartoś<strong>ci</strong>ą poetycką” przed realizmem. Suma wysiłków zbiorowych nie wykluczatego, że każdy wysiłek był - właśnie wysiłkiem. - I <strong>da</strong>lej wyobraża sobie p. Stern,że owe „kanonizowane typy czy przenośnie zostają od<strong>da</strong>ne do użytku ogólnego dopóty,dopóki nie zostanie wyczerpa<strong>na</strong> z nich cała masa ich możliwoś<strong>ci</strong>”. Tak mówipionier? Tak wyobraża sobie przebieg nowej epoki literackiej? Ktoś coś wymyślił, ainni <strong>na</strong> tym pasożytują? Oto mimowolne jego wyz<strong>na</strong>nie.Głów<strong>na</strong> różnica między mną a p. Sternem polega <strong>na</strong> tym: on uważa dopiero zaramy do zasług to, co ja uważam już za zasługę. Nie zataję tu pewnej okolicznoś<strong>ci</strong>,która jest korzystną dla p. Ster<strong>na</strong>. Oto gdy chodzi o powstawanie szkół, kierunków,sposobów artystycznych (a nie dzieł i pomysłów konkretnych), otwarte jest pole takżedla twórczoś<strong>ci</strong> kombi<strong>na</strong>cyjnej, formalnej. [1] (Dotychczas zasta<strong>na</strong>wiali się <strong>na</strong>d tymtylko muzycy). Np. swego czasu ch<strong>ci</strong>ałem pisać nowele w formie sce<strong>na</strong>riusza filmowego,tymczasem zrobił to już Jules Romains - gdybym je teraz pisał, wyglą<strong>da</strong>łoby tosłusznie <strong>na</strong> plagiat, wykupno musiałoby być potężne. Sam pomysł formalny był dośćbliski, poniekąd mechaniczny (ramowy) - ale moim z<strong>da</strong>niem i on powinien być uszanowanyjako pomysł. Oczywiś<strong>ci</strong>e czas i tu odgrywa rolę. Gdy taka forma przez, częsteplagiatowanie jej spospolituje się, jak forma dramatu, sonetu itd., wtenczas skrupułyodpadną.W podejrzeniach o plagiat między autorami współczesnymi jestem zwolennikiemś<strong>ci</strong>słego śledztwa, z aparatem świadków, listów, pamiętników, z rachunkiem prawdopodobieństwaitd. Lub czy może kto z<strong>na</strong> inny sposób? Gdy Żuławskiemu zarzucanoplagiat. z Wellsa (Morloki - <strong>na</strong>rodek księżycowy), obronił się tym, że Wellsa Podróżyw czasie nie czytał [2]. Zwykle wierzę autorom w <strong>taki</strong>ch wypadkach - wychodzą teżwtedy <strong>na</strong> jaw <strong>ci</strong>ekawe kombi<strong>na</strong>cje twórcze. Ostateczną instancją może tu być tylkowłasne sumienie autora.Lecz są także inne plagiaty, przy <strong>który</strong>ch nie ma poszkodowanego, i o te właśnietutaj <strong>na</strong>jbardziej mi chodzi. Wiadomo, że bez skojarzeń z twórczoś<strong>ci</strong>ą poprzednikówżad<strong>na</strong> twórczość nowa obejść się nie może - pogłos jest podstawą wrażeń estetycznych.Więc jeżeli mówię o plagia<strong>ci</strong>e, mam <strong>na</strong> myśli specyficznie jadowity procent21


niemoralnoś<strong>ci</strong> duchowej, zawarty w pewnych wpływach, zależnoś<strong>ci</strong>ach, <strong>na</strong>wiązaniach.Problemat plagiatu jest problematem rangi i kultury autora jednego lub<strong>na</strong>wet całych kierunków i okresów piśmiennictwa. Jakie są - między innymi - poz<strong>na</strong>kitak pojętego plagiatu?1) Gdy się korzysta z pomysłu, nie z<strong>na</strong>nego tej publicznoś<strong>ci</strong>, dla blichtru - zamilczająclub nie dość szczerze podkreślając: my się wzorujemy, myśmy tego nie wymyśliliitp. To trudno robić w dopisku do utworów, ale gdy się ma do dyspozycji własneczasopisma, to już jakoś moż<strong>na</strong>. Czy tak się dzieje? Czy się kwituje? Nasi moderniś<strong>ci</strong>przyz<strong>na</strong>ją się wprawdzie, że są formistami, futurystami, ekspresjonistami itd., leczzamiast czynić to w tonie: „niestety, <strong>na</strong> razie tak, nie możemy i<strong>na</strong>czej, lecz <strong>na</strong>d tymubolewany” - oni się tym pysznią, oni z tego musu kulturalnego robią specjalną cnotę iswoje <strong>na</strong>śladownictwo noszą <strong>na</strong> bakier jako orygi<strong>na</strong>lność.2) Gdy się mówi, że plagiat nic nie szkodzi, lub gdy kto różnymi manipulacjamifilologicznymi stara się plagiat tak przedstawić, ażeby zeń wypruć to wszystko, co jestw nim „organiczne”.3) Gdy się wprawdzie ma dobrą wolę i sumienie czyste, i nie popełnia się plagiatówsubiektywnych, ale - obiektywnie, w oczach widza świadomego rzeczy - wywalasię otwarte drzwi. Jest to kompromitujący brak kontroli <strong>na</strong>d własną twórczoś<strong>ci</strong>ą,świadczy on o niższoś<strong>ci</strong> umysłu. Gdy pod l) i 2) mieliśmy do czynienia z bezwstydnymtrawieniem publicznym, tutaj mamy trawienie <strong>na</strong>iwne. Ale opinia publicz<strong>na</strong>bardzo często kwituje <strong>taki</strong>e wywalanie otwartych drzwi jako odkry<strong>ci</strong>e.4) Jeden z moich z<strong>na</strong>jomych za główną poz<strong>na</strong>kę plagiatu uważa to, że dzięki plagiatowijednemu łatwo przychodzi to, do czego drugi potrzebował pracy i <strong>na</strong>tchnienia,że staje się owym kolibrem, <strong>który</strong> wyle<strong>ci</strong>ał po<strong>na</strong>d orła. A więc np. „wykupnoplagiatu” może się doko<strong>na</strong>ć nie tylko przez połączenie elementu wziętego znowymi elementami własnymi, lecz także przez wży<strong>ci</strong>e się w ów element wzięty,uczynienie go swoim, niejako przez zorganizowanie go <strong>na</strong> nowo. Jest sporo <strong>taki</strong>chsławnych przykładów w literaturze. Dlatego rozumiem jeszcze <strong>taki</strong>e usprawiedliwieniemotywu murzyńskiego, jeżeli p. Jasieński zapewnia, że oto tak się przejęliśmykulturą murzyńską, że musimy śpiewać o tych pomocnikach Koalicji. Ale p. Stern poprostu oświadcza: Murzyni są kanonizowani, Murzyni są w modzie, więc o nich piszemy!Ba, gromadzi <strong>na</strong>wet dowody <strong>na</strong> to, że Murzyni są w modzie! Ale też tylko obcewzory są paszportem tych „czarnych dryblasów” w Polsce - nie spolszczono ich,nie zeszterniono, nie zesłonimiono, nie wywatowano. Po cóż zaś pisać po polsku dla -Francuzów czy Anglików?Przykład mój mógł być lepiej lub gorzej dobrany. Idzie mi o całą atmosferę. O to,że nie Majakowski <strong>na</strong>śladuje p. Ster<strong>na</strong>, lecz odwrotnie. O to, że gdyby jaki Rosjanin,obez<strong>na</strong>ny z współczesną twórczoś<strong>ci</strong>ą swego <strong>na</strong>rodu, przyjechał do Polski i zech<strong>ci</strong>ałrozczytać się w utworach tutejszych, mógłby <strong>na</strong>szą Najmłodszą Polskę skompromitowaćprzed światem [3].Wiem i wiedziałem, że choć w pierwszej instancji mogę się zasłonić formalnoś<strong>ci</strong>ami- wypowia<strong>da</strong>łem tylko podejrzenia - w drugiej instancji nie mam racji: zaszybko zgeneralizowałem zarzut, obraziłem całą Najmłodszą Polskę, popełniającczyn niepatriotyczny. Lecz w trze<strong>ci</strong>ej, ostatniej instancji mam prze<strong>ci</strong>eż rację, toczuję ja i to czuje<strong>ci</strong>e Wy. Nie przyz<strong>na</strong><strong>ci</strong>e się - <strong>na</strong> to nie liczyłem, tego nie ch<strong>ci</strong>ałem.Tylko część walki między <strong>na</strong>mi, walki o orygi<strong>na</strong>lność polską, może się rozegrać <strong>na</strong>22


łamach pism goś<strong>ci</strong>nnych, ujęta w dialektykę, ale o wiele ważniejsza część rozegra sięniejawnie, w polskim sumieniu literackim, <strong>na</strong> dłuższej przestrzeni czasu. A co doprzebiegu tej walki jestem dosyć spokojny”.Uzupełnienia późniejszeOd czasu moich artykułów o plagia<strong>ci</strong>e z<strong>da</strong>rzyły się w Polsce dwa (wykryte) grubeplagiaty, które zostały potępione (prawie jednomyślnie) i zaprzątnęły uwagę literatówpo<strong>na</strong>d istotną potrzebę. Albowiem tego rodzaju wypadki są rzadkie, jasne, wymagająpolicji i sądu, a nie objaśnień literackich. O wiele ważniejsze są plagiaty zwdeptanego ziar<strong>na</strong>, plagiaty zamaskowane, z zatartymi śla<strong>da</strong>mi - świadome i nieświadome.Np. gdy kolega koledze weźmie jakąś myśl lub jakiś pomysł, rzucony wrozmowie, wyczytany w ką<strong>ci</strong>ku jego dzieła, i sam albo go wyprzedzi, albo ów pomysłczy myśl wyeksploatuje szerzej, uwiesi u wielkiego dzwonu, zyskując poklask i dochody,i za to nie powie koledze <strong>na</strong>wet: pocałuj mnie... ba, przy sposobnoś<strong>ci</strong> jeszczego kopnie. Żeby się cho<strong>ci</strong>aż czuł winnym, ale ponieważ <strong>taki</strong>ch zapłodnień podświadomie,acz celowo się zapomi<strong>na</strong> [4], okradziony nie ma <strong>na</strong>wet tej satysfakcji. Nic niemoże zatruć stosunków literackich bardziej niż <strong>taki</strong>e fakty, a z<strong>da</strong>rza się ich zapewnewięcej, niż ich dochodzi do wiadomoś<strong>ci</strong> kół liczniejszych, ponieważ poszkodowanyboi i wstydzi się upomnieć o swoją krzywdę - z góry wie, że złodziej się wyprze, oburzy,wykaże inny rodowód pomysłu, a <strong>na</strong>wet będzie wolał przyz<strong>na</strong>ć się do plagiatupopełnionego <strong>na</strong> kim innym, zmarłym lub <strong>da</strong>lekim, byle nie <strong>na</strong> tym, <strong>który</strong> się o swojeupomi<strong>na</strong>.Nawet <strong>taki</strong> za<strong>ci</strong>ęty uniwersalista jak J. N. Miller, <strong>który</strong> swego czasu żą<strong>da</strong>ł od poetówzbiorowej, bezimiennej twórczoś<strong>ci</strong>, <strong>taki</strong>ej, jaka była za czasów Homera, niecopóźniej sam bliski był wytoczenia komuś sprawy o plagiat. A prze<strong>ci</strong>eż plagiat spełniadziś tę rolę, którą miała owa <strong>da</strong>w<strong>na</strong> twórczość zbiorowa. - Nie<strong>da</strong>wno pp. Słonimski(„Wiadomoś<strong>ci</strong> Literackie”) i Wat („Miesięcznik Literacki”) posprzeczali się z sobą oto, kto pierwszy z nich po<strong>da</strong>ł myśl, że opisy wojenne, służące rzekomo pacyfizmowijak u Remarque'a, mogą jed<strong>na</strong>k zachęcać do wojny. Myśl to była prawdziwa, zorganizowa<strong>na</strong>- nowy fałd, i rzeczywiś<strong>ci</strong>e god<strong>na</strong> sporu - jakkolwiek człowiek z<strong>na</strong>jący już<strong>da</strong>wniej problematologię literacką wie, że nie jest o<strong>na</strong> nowa, bo swego czasu z powoduNany Zoli rozpatrywano np. inną a<strong>na</strong>logiczną kwestię, mianowi<strong>ci</strong>e czy opisy obyczajówtam zawarte są jed<strong>na</strong>k pornografią mimo swej pozornej tendencji moralizatorskiej.- W Peipera książce Tędy (zbiór artykułów) z<strong>na</strong>jduję kilka podejrzeń i aluzyj, żesą tacy, którzy z jego myśli rzuconych w rozmowach korzystają bez pozwolenia. Ajed<strong>na</strong>k ten sam Peiper jako oficjalny orędownik <strong>na</strong>jmłodszej literatury oburzał się <strong>na</strong>mnie, że tej literaturze zarzu<strong>ci</strong>łem „plagiatowy charakter”...A więc drażliwość wobec plagiatów istnieje i jest słusz<strong>na</strong>. Jeżeli zaś nie wybuchaczęś<strong>ci</strong>ej, to oprócz przyczyn już po<strong>da</strong>nych także dlatego, że wobec słabego rozmachutwórczoś<strong>ci</strong> orygi<strong>na</strong>lnej w Polsce nie ma tak bardzo co kraść i wszyscy mniej więcejpasożytujemy <strong>na</strong> bodźcach z<strong>na</strong>jdowanych w twórczoś<strong>ci</strong> zagranicznej...I tu przechodzę jeszcze raz do kwestii tych plagiatów, które są już właśnie objawamimody. Skądże ten ostry wyraz „plagiat”, skoro idzie o rzecz tak niewinną jakmo<strong>da</strong>? Stąd, że cho<strong>ci</strong>aż poszkodowanego nie ma, jed<strong>na</strong>k od strony subiektywnej tapożyczka, ten wpływ przedstawia się jako przywłaszczenie sobie myśli obcej, jakoominię<strong>ci</strong>e właś<strong>ci</strong>wej drogi twórczej. Ze względów pe<strong>da</strong>gogicznych ktoś musiał raz23


<strong>na</strong>zwać ten proceder po imieniu, aby obudzić drzemiące w Polsce sumienie orygi<strong>na</strong>lnoś<strong>ci</strong>.Mody, prądy nie są czymś tak niewinnym, jak to się przedstawia w historiachliteratury. Może podkreślanie tego momentu, w <strong>który</strong>m one są plagiatem, nie <strong>na</strong>leżydo historyka literatury - ale <strong>na</strong>leży do jej krytyka, do jej etyka...Plagiaty, w z<strong>na</strong>czeniu tu przeze mnie użytym: jako niezbędny subiektywnie moment„mody” czy „prądu”, <strong>da</strong>łyby się łatwiej wybaczyć, gdyby moż<strong>na</strong> było wykazać,że owe prądy i mody są „<strong>na</strong>dbudowami” w sensie marksowskim, które w pewnychwarunkach historycznych, czy ś<strong>ci</strong>ślej: społeczno-gospo<strong>da</strong>rczych, wszędzie się samorzutniewyłaniają, i to wszędzie w podobnej formie. Tego jed<strong>na</strong>k wcale wykazać sięnie <strong>da</strong>; moż<strong>na</strong> co <strong>na</strong>jwięcej snuć zręczne kombi<strong>na</strong>cje <strong>na</strong> temat zależnoś<strong>ci</strong>, lub jeszczemniej: związku, między tymi warunkami a literaturą, i to snuć je zawsze post factum,ale węzła przyczynowego się nie wykryje. Natomiast idealistyczne pojmowanie dziejów(literatury) potrafi ukła<strong>da</strong>ć swoje łańcuchy przyczynowe o wiele łatwiej i bardziejprzekonywająco, zwłaszcza w szczegółach. Więc po prostu tak: poeta A stworzyłpewną myśl, pomysł, sytuację, chwyt, słowo; poeta B wziął od niego tę myśl i <strong>na</strong> tejpodstawie stworzył nową - lub nie stworzył, zamiast wykupić plagiat, zamaskował gotylko itd. Oczywiś<strong>ci</strong>e działo się to wszystko z powodu pewnych potrzeb ducha, w <strong>który</strong>chskład wchodzi wszystko, więc także i potrzeby gospo<strong>da</strong>rczo-społeczne. Jed<strong>na</strong>knie będę się tu o tych dwóch koncepcjach rozpisywał, dość że dla praktyki literackiejcodziennej poję<strong>ci</strong>e plagiatu musi pozostać obowiązujące. Nawet gdyby materializmdziejowy był aparatem <strong>na</strong>prawdę zdolnym rozjaśnić kauzalistykę twórczoś<strong>ci</strong> literackiej,postulat orygi<strong>na</strong>lnoś<strong>ci</strong> pozostaje w mocy. „Warunek”, „podłoże”, „prąd” sameprzez się nic nie wytworzą; „duch dziejów” zapytywany milczy; trzeba wymyślać samemu,i to nie w sensie odgadywania ducha dziejów i dogadzania mu, lecz - trzebaniejako samemu być <strong>na</strong> swoim od<strong>ci</strong>nku duchem dziejów, całkiem zarozumiale i przymusowo.W duchu futurystycznym jest <strong>na</strong>wet pewne, że tak powiem, mechaniczne rozhuśtanieorygi<strong>na</strong>lnoś<strong>ci</strong>, czyli eksperymentatorstwo.* * *Przy dzisiejszym rozwydrzeniu marksoi<strong>da</strong>lym (modny wyraz: odbi<strong>ci</strong>e, odzwier<strong>ci</strong>adlenie)mógłby się z<strong>na</strong>leźć ktoś, co by upomi<strong>na</strong>nie się o szacunek dla cudzej własnoś<strong>ci</strong>literackiej <strong>na</strong>zwał „odbi<strong>ci</strong>em” burżuazyjnego prawa własnoś<strong>ci</strong> indywidualnej „<strong>na</strong>płaszczyźnie” literatury. A jed<strong>na</strong>k i w Sowietach wychodzą jeszcze dzieła pod <strong>na</strong>zwiskiemswych autorów. Millerowski ideał twórczoś<strong>ci</strong> bezimiennej ziszczała u <strong>na</strong>s jakiśczas krakowska „Gazeta Literacka”, bałamucąc niezmiernie swych czytelników, którzyczytając w<strong>ci</strong>ąż artykuły nie podpisane, tra<strong>ci</strong>li <strong>ci</strong>ągłość wątków myśli.* * *Kradną czasem i litera<strong>ci</strong>, którzy są sami sprytni i pomysłowi - kradną, bo są wrażliwii poz<strong>na</strong>ją się <strong>na</strong> wartoś<strong>ci</strong> przedmiotu, <strong>który</strong> ich wabi. Niesprytni kradną tylko modę,bo muszą mieć cudzą gwarancję.Kradzież literacką popełniają młodzi zdolni ludzie czasem jako pożyczkę, jako zaliczkę<strong>na</strong> konto własnego bogactwa. Gorączkowa atmosfera ży<strong>ci</strong>a literackiego w wiel-24


kim mieś<strong>ci</strong>e wymaga od nich sukcesów <strong>na</strong>tychmiastowych, nie <strong>da</strong>je im czasu pomyśleć,rozwinąć się; wtedy pomagają sobie plagia<strong>ci</strong>kiem - zresztą w <strong>na</strong>jlepszej wierze,że go spłacą późniejszą własną twórczoś<strong>ci</strong>ą.PRAWO REPRODUKCJI. - ZRYWANIE WĄTKÓW. -ADAMICINieco i<strong>na</strong>czej ma się rzecz z prawem reprodukcji. W przemyśle reprodukcją <strong>na</strong>zywasię uzupełnianie zużytych maszyn, zapasów itd., poza normalną produkcją i jej<strong>na</strong>dwyżkami. Kultura technicz<strong>na</strong> wymaga, żeby nie zaginęła pamięć i wiedza o instrumentachi maszy<strong>na</strong>ch poprzedzających nowy stopień rozwoju techniki; stąd koniecznośćodpowiedniej <strong>na</strong>uki. W kulturze literackiej ważne jest, by zdobycze poezji ikrytyki nie zatracały się, lecz sumowały, żeby każde pokolenie <strong>na</strong>siąkało nimi i przekazywało<strong>na</strong>stępnemu pokoleniu; <strong>na</strong> tych zdobyczach, już to sprze<strong>ci</strong>wiając się im, jużto rozwijając je <strong>da</strong>lej, mają budować <strong>na</strong>stępcy. Otóż jeżeli np. przez dłuższy czas mieliśmy<strong>na</strong>śladowców Żeromskiego i Wyspiańskiego, to cho<strong>ci</strong>aż ich dzieła subiektywniebyły plagiatami, koniecznymi dla tych, którzy je robili, jed<strong>na</strong>k ze stanowiska historycznoliterackiegobyły równocześnie reprodukcją. Ostatecznie wzory są <strong>na</strong> to, abysię nimi przejmować, <strong>na</strong>wet aby je jakiś czas <strong>na</strong>śladować, wypróbowywać, rozwijać.Każ<strong>da</strong> literatura zawiera <strong>taki</strong>e <strong>na</strong>warstwienia. Każ<strong>da</strong> polska powieść współczes<strong>na</strong>zawiera w sobie jako przetrawione czy przezwy<strong>ci</strong>ężone wpływy Kraszewskiego,Orzeszkowej, Prusa, Sienkiewicza, a może już np. i K. Bandrowskiego lub Nałkowskiej.Nie licząc setek bezimiennych poprzedników, bo prze<strong>ci</strong>eż każde słowo językaojczystego też jest produktem poezji.Nawet moż<strong>na</strong> powiedzieć, że siłą reprodukcji mierzy się wartość czy <strong>na</strong>tężenieliteratury <strong>na</strong>rodowej. Otóż polska literatura ma to do siebie, że za dużo karmi sięplagiatami, za mało wpływami; raz po raz zrywają się wątki już <strong>na</strong>wiązane, niewyżywając się dostatecznie. Bo<strong>da</strong>j tylko romantyzm i pozytywizm (realizm) zadomowiłysię w niej <strong>na</strong> czas dłuższy. Tzw. nić tradycji <strong>na</strong>rodowej to nie żad<strong>na</strong> piła patriotycz<strong>na</strong>,to nie wywąchiwanie jakichś postulatów mistycznych (tzw. do<strong>ci</strong>eranie dogłębin duszy <strong>na</strong>rodowej), lecz po prostu <strong>ci</strong>ągłość własnej myśli, rozrastającej się.Gdy się ta myśl raz przerwie, <strong>na</strong>jczęś<strong>ci</strong>ej nie warto już od<strong>na</strong>wiać jej, trzeba skakać igonić, bo świat już poszedł <strong>da</strong>lej.Co do <strong>taki</strong>ch różnych wątków, które by w literaturze <strong>na</strong>szej mogły się stać tradycją,to jedno z dwojga: albo krytyka nie spełniała swego za<strong>da</strong>nia i zaniedbywała te wątkireklamować, albo spełniała je aż <strong>na</strong>dto dobrze, to z<strong>na</strong>czy zaniedbywała rodzime wątkirozmyślnie, z<strong>na</strong>jdując za granicą wątki o wiele cenniejsze.Jak przykro odczuwają zrywanie się <strong>taki</strong>ch wątków <strong>ci</strong>, którzy je rozpoczęli,świadczy przykład p. A<strong>na</strong>tola Ster<strong>na</strong>, <strong>który</strong> w „Wiadomoś<strong>ci</strong>ach Literackich” w r. 1926artykułem Czyżby śmierć poezji? pierwszy pisał o poezji proletariackiej. Atoli dyskusja<strong>na</strong> dobre zaczęła się dopiero w roku 1928 i w numerze z 29 lipca tego roku p. Sterno wywo<strong>da</strong>ch jednego z dyskutantów musi powiedzieć, że odkrywają drugi raz Ameryki,że zaczy<strong>na</strong>ją od A<strong>da</strong>ma, i tych, którzy w ten sposób wjeżdżają. <strong>na</strong>zywa - a<strong>da</strong>mitami.25


Pojmuję, że to może irytować, bo i mnie irytuje. Wystarczy pójść <strong>na</strong> jakikolwiekodczyt dyskusyjny, aby tego doświadczyć, że gdy dyskusja już skupi się około dwóchstanowisk prze<strong>ci</strong>wnych, a świadomych rzeczy, <strong>na</strong>gle wyrywa się jakiś ten trze<strong>ci</strong> i jakgdyby nigdy nic zaczy<strong>na</strong> od A<strong>da</strong>ma i Ewy.Brak szacunku dla myśli przeżytej, przepracowanej, skomplikowanej. A wskutektego - <strong>na</strong>iwne plagiatorstwo.* * *Za<strong>da</strong>nie dla Akademii Literatury jest:nie żeby wy<strong>da</strong>ć brakujące u A<strong>da</strong>lberga polskie przysłowia pornograficzne (czegochce Boy-Żeleński),lecz: żeby po palcach <strong>da</strong>wać plagiatorom, nie pozwalać <strong>na</strong> importy z zagranicy bezzba<strong>da</strong>nia jakoś<strong>ci</strong> towaru, rozjaśniać nowe rzekomo zagadnienia, wykrywając w nichtylko nową odmianę zagadnień <strong>da</strong>wnych - po prostu robić trudnoś<strong>ci</strong>, aby nie wywalanootwartych drzwi. Pilnować <strong>ci</strong>ągłoś<strong>ci</strong> zagadnień i dyskusji literackiej.* * *Kto są <strong>ci</strong> ludzie z drzwiami <strong>na</strong> plecach?To są pisarze polscy, którzy pasożytują <strong>na</strong> kwestiach już <strong>da</strong>wno załatwionych, rozbabrująje, eksploatują, u<strong>da</strong>ją bohaterski wysiłek.Nie tylko wywalili otwarte drzwi, ale <strong>na</strong>dto przemalowują je i zaopatrzywszy wnowy <strong>na</strong>pis, urządzają za nimi swój kramik.W każdej kulturze umysłowej krąży dużo sposobnoś<strong>ci</strong> do truizmów. Mógłbym zrobićspis tego, co w zakresie teorii krytyki lub myśli w ogóle może być <strong>na</strong> nowo w Polsceodkryte i może przysporzyć laurów odkrywcy. Są to różne prądy, które ja w swychba<strong>da</strong>niach przyjmuję już za z<strong>na</strong>ne i gotowe, ale niestety one u <strong>na</strong>s nie są z<strong>na</strong>ne i doz<strong>na</strong>ne,przezwy<strong>ci</strong>ężone, czekają <strong>na</strong> ponownych odkrywców. Więc jakże ja mogę zapuś<strong>ci</strong>ćkorzenie?O SZACUNEK DLA PIERWSZEJ RĘKIPatro<strong>na</strong>mi plagiatów robi się u <strong>na</strong>s Moliera, Szekspira, Fredrę. Zawsze te wzory historycznoliterackiez przeszłoś<strong>ci</strong>, <strong>na</strong>wet u futurystów! Żyjący w przeszłoś<strong>ci</strong> Boy-Żeleński, dla którego owe wzory są murowane, ukuł pogardliwy wyraz: wpływologia,wzmacniając tym sposobem pozycję plagiatofilów <strong>na</strong>rodowych. Ale później musiałsię sam przeko<strong>na</strong>ć, że <strong>na</strong> Zachodzie tymczasem wysubtelniło się poję<strong>ci</strong>e plagiatu.Mianowi<strong>ci</strong>e <strong>na</strong> kongresie teatralnym w Paryżu pojawiło się żą<strong>da</strong>nie reżyserów, abypomysły reżyserskie doz<strong>na</strong>wały ochrony prawa autorskiego. W felietonie Konik polny- mrówką... (cykl Pijane dziecko we mgle) Boy z wielkim i oburzonym zapałem zwal-26


cza ten projekt, dowodząc, że byłby on źródłem wiecznego pieniactwa. Przytaczaoczywiś<strong>ci</strong>e tylko głosy prze<strong>ci</strong>w projektowi, musi jed<strong>na</strong>k przy<strong>na</strong>jmniej tyle zaz<strong>na</strong>czyć,że żą<strong>da</strong>nie samo „w zasadzie”, „w abstrakcji” jest słuszne i że „zapał (zbytni) w reglamentacjipraw ducha jest w <strong>na</strong>stroju epoki”.W Paryżu chodziło reżyserom o odszkodowanie pieniężne za plagiaty popełnione<strong>na</strong> ich pomysłach. Wysunęli <strong>taki</strong>e żą<strong>da</strong>nie zapewne tylko dla zaostrzenia swej tezy,dla podkreślenia, że także pomysły złączone z cudzym utworem mogą być samodzielnąwłasnoś<strong>ci</strong>ą duchową, podobnie jak muzyka dorobio<strong>na</strong> do cudzego tekstu.Natomiast w powyższych moich roztrząsaniach nie chodziło wcale o krzywdę materialnąplagiatowanych, tylko o ich prawa moralne, a głównie - o szacunek dla myśliorygi<strong>na</strong>lnej, dla „pierwszej ręki”.1 P.p. To samo tyczy się także surowych tematów. Takich fal chwilowych (koniunktur)pojawia się w literaturze mnóstwo. Kilka lat temu np. z powodu wspólnejksiążki o zwierzętach, wy<strong>da</strong>nej przez Nałkowską i Wielopolską, posypały się noweleze świata zwierzęcego. Największą falę wytworzył Grabiński <strong>da</strong>jąc wzór nowel niesamowitych,zwłaszcza kolejowych. Naliczyłem około 7 i przesłałem autorowi. - Arun <strong>na</strong> powieś<strong>ci</strong> wojenne, <strong>na</strong> powieś<strong>ci</strong> biograficzne, a powódź reportaży... Zresztą zobaczuwagi w Programofobii o wartoś<strong>ci</strong> literackiej samych pomysłów i tematów.2 Przypisek późniejszy. Nie<strong>da</strong>wno bronił się w ten sam sposób F. Goetel jako autorpowieś<strong>ci</strong> Z dnia <strong>na</strong> dzień, której motyw ramowy przypomi<strong>na</strong> Fałszerzy A. Gide'a. Zwłasnej praktyki z<strong>na</strong>m dwa <strong>taki</strong>e przypadki. - Wierzę też, iż pewne tematy (fabuły),jako wynik szczególnych zainteresowań człowieka, zostały wymyślone po kilka, a<strong>na</strong>wet po kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e razy <strong>na</strong> nowo. Np. <strong>taki</strong> temat, że artysta (poeta czy malarz) niez<strong>na</strong>nyu<strong>da</strong>je, że umarł czy że popełnił samobójstwo, a wtedy dopiero zdobywa sławę ukrytyki i publicznoś<strong>ci</strong> - po czym wraca i robi sąd. Zemsta <strong>na</strong>d krytyką jest marzeniemwielu autorów.3 P.p. W „Wiadomoś<strong>ci</strong>ach Literackich” nr 510 (ankieta o Sowietach) pisze MichałChoromański między innymi: „...boję się powiedzieć, iż podejrzewam <strong>na</strong>szą literaturęo nieistnienie... Mówię o faktach niezmiernie smutnych. Gdy przypomi<strong>na</strong>m sobie, jakw 1928 tłumaczyłem współczesnych poetów polskich <strong>na</strong> język rosyjski, mam przykreuczu<strong>ci</strong>e, że mnie <strong>na</strong>brano i że po prostu tłumaczyłem z powrotem Siewieriani<strong>na</strong>,Achmatową, Sołoguba, Majakowskiego, Jesieni<strong>na</strong>. ...pracując <strong>na</strong>d (tą) a<strong>na</strong>logią - abyprzy<strong>na</strong>jmniej czymś odróżnić polskich poetów od rosyjskich - musiałem świadomieużywać polonizmów. One tylko mogły przeko<strong>na</strong>ć czytelnika rosyjskiego, że czyta poetówobcych. Oczywiś<strong>ci</strong>e, nie mówię tu o wszystkich poetach i o wszystkich wierszach,jed<strong>na</strong>kże o ich większoś<strong>ci</strong>”.4 P.p. Mechanizm zapomi<strong>na</strong>nia w <strong>taki</strong>ch wypadkach opisany jest w broszurzeFreu<strong>da</strong> O psychopatologii ży<strong>ci</strong>a codziennego. Zapomi<strong>na</strong> się to, co mogłoby ob<strong>ci</strong>ążyćduszę przykroś<strong>ci</strong>ą lub obowiązkiem. Toteż wdzięczność intelektual<strong>na</strong> jest tu zjawiskiemrzadkim i wymaga specjalnej tresury pamię<strong>ci</strong> i honoru.27


NIEZROZUMIALSTWOINTER AUGURES. (SŁABA ODPOWIEDŹOSACZONEGO ZROZUMIALCA)Jeżeli dotychczas jeszcze nie ma dzieła, które by szczegółowo, a nie pobieżnie i„syntetycznie”, ukazało całokształt poezji polskiej od r. 1918, to z powodu nie wyz<strong>na</strong>nejtrudnoś<strong>ci</strong>: oto z<strong>na</strong>cz<strong>na</strong> część utworów tej doby jest nieja<strong>da</strong>l<strong>na</strong>, to z<strong>na</strong>czy niezrozumiała.Weźmy choćby kilka <strong>ci</strong>ężkich tomów działalnoś<strong>ci</strong> poz<strong>na</strong>ńskiego „Zdroju”,utwory obu Hulewiczów, Stura, <strong>da</strong>lej ostatni zbiorek Brzęczkowskiego, z<strong>na</strong>czną częśćutworów Iwaszkiewicza, Millera, Kozikowskiego, Zegadłowicza, Napierskiego - ba,trzeba by dużo wyliczyć, bo z<strong>da</strong>je mi się, że tylko utwory Tuwima, Lechonia, Wierzyńskiegosą zupełnie wolne od ustępów niezrozumiałych. Napotykamy <strong>na</strong> gąszcze,grzęzawiska, trzeba omijać, przeskakiwać, bo przebrnąć się nie <strong>da</strong>, a <strong>na</strong>jczęś<strong>ci</strong>ej wypa<strong>da</strong>zawró<strong>ci</strong>ć z drogi.Przed kilku<strong>na</strong>stu laty zajmowałem się sprawą niezrozumialstwa w Polsce (w zbiorkuCzyn i słowo rozdział pt. Niezrozumialcy). W Polsce, która by ch<strong>ci</strong>ała być FrancjąPółnocy, lecz zamiast <strong>na</strong>śladować francuską jasność i dobitność, woli niemiecką mglistość- zaiste po<strong>na</strong>d swój rzeczywisty stan intelektualny, <strong>który</strong> by <strong>taki</strong>ch <strong>na</strong>dzwyczajnychsposobów wysłowienia jeszcze nie potrzebował.Każdy autor ma prawo do pewnego procentu niejasnoś<strong>ci</strong>, lecz usiłuje go chytrzepowiększyć. Pośpiech i trudność czy połowiczność w chwytaniu swych myśli dyktujemu słowa i z<strong>da</strong>nia pierwsze z brzegu i tak powstaje niezrozumiałość, powstają okresyi ustępy, które on sam wprawdzie może rozumie, póki jeszcze żyje pełnią wrażeń z tegoz<strong>da</strong>rzenia wewnętrznego, co go popchnęło do szukania słów i z<strong>da</strong>ń - lecz <strong>który</strong>chnie rozumie już czytelnik ani krytyk, nie z<strong>na</strong>jący owych przesłanek. Rozgrywa się <strong>ci</strong>chawalka między stroną piszącą a czytającą. Mimo częstego szykanowania poetówprzez prasę, mimo bojkotu handlowego, tj. niekupowania <strong>ci</strong>emnych książek, walka taod <strong>da</strong>w<strong>na</strong> skończyła się klęską czytelnika i krytyka. W pomoc przyszły autorom czterywalne autorytety: Wyspiański i Brzozowski, Mi<strong>ci</strong>ński i Norwid, twórcy mgieł i <strong>ci</strong>emnoś<strong>ci</strong>,i wytworzyli atmosferę tolerancji dla wszystkich zarozumiałych niezrozumialców.Terroru dokończyły potem <strong>na</strong>jnowsze doktryny estetyczne, usłużnie <strong>da</strong>jąc ordy<strong>na</strong>rnejniezrozumiałoś<strong>ci</strong> teoretyczne uzasadnienie.Raz, zdobywszy się <strong>na</strong> odwagę, poprosiłem jednego z młodszych poetów, aby mibył łaskaw wyjaśnić tak po prostu, po ludzku, swój niezrozumiały dla mnie utwór. Jestembowiem z<strong>da</strong>nia, że <strong>da</strong> się to zawsze uczynić, choćby oczywiś<strong>ci</strong>e przy tym pa<strong>da</strong>łyofiarą delikatniejsze od<strong>ci</strong>enie utworu. Szło mi nie o to, żeby ten pan pomógł mi zrozumiećwszystkie głębie utworu, bo <strong>taki</strong>e zrozumienie ma być niejako miłosnym stosunkiemmiędzy autorem a czytelnikiem, więc - odbywać się w <strong>ci</strong>eniu - lecz o to, żebymi pomógł utwór przy<strong>na</strong>jmniej przeczytać, to z<strong>na</strong>czy: przeczytać nie tylko litery isłowa, lecz i to, czego bym ewentualnie miał nie zrozumieć, czyli żebyśmy ustaliliprzedmiot nierozumienia.Spojrzał <strong>na</strong> mnie z litoś<strong>ci</strong>wą pogardą, bo już sama propozycja wy<strong>da</strong>ła mu się czymśokropnym i bluźnierczym. Streś<strong>ci</strong>ć!? Wytłumaczyć!? Nie, stanowczo Irzykowski niez<strong>na</strong> się <strong>na</strong> poezji. Wresz<strong>ci</strong>e z uśmiechem pobłażania jął mi tłumaczyć jak dziecku,28


powiedział <strong>na</strong> wstępie, że to jest wizja, że <strong>na</strong>leży sobie wyobrazić taką a taką sytuację,że to a to się dzieje, a wówczas z tego wypływa to właśnie, co jest <strong>na</strong>pisane. Nie chcącgo fatygować, wnet mu przerwałem, bo zobaczyłem, tak jak się tego od razu domyślałem- że żad<strong>na</strong> otchłan<strong>na</strong> myśl tam się nie zawierała, tylko że po prostu wysłowiłsię niedobrze i niedostatecznie, nie przemy<strong>ci</strong>ł czytelnikowi niepostrzeżenie przesłanek,potrzebnych do wywołania wizji. Gdym to poe<strong>ci</strong>e oświadczył, ubolewał <strong>na</strong>dmoim racjo<strong>na</strong>lizmem, <strong>na</strong>d chę<strong>ci</strong>ą zredukowania rzeczy delikatnych do trywialnoś<strong>ci</strong>itp.Tak postąpili ze mną pp. Słonimski i Witkiewicz.Przez pewien czas miałem pewien respekt przed tymi niezrozumialcami, zasta<strong>na</strong>wiałomnie bowiem to, jak oni siebie wzajemnie rozumieć mogą. Wy<strong>da</strong>wali mi sięsektą wolnomularzy, którzy porozumiewają się z sobą tajnymi z<strong>na</strong>kami, mnie nie z<strong>na</strong>nymi.Tak się prze<strong>ci</strong>eż wzajemnie wychwalali. Aż razu pewnego p. Iwaszkiewicz tu,w „Wiadomoś<strong>ci</strong>ach”, <strong>na</strong>pisał, że nie rozumie wierszy Millera czy kogoś innego. Odetchnąłem.Jeżeli Iwaszkiewicz, ten ostatni krzyk polskiej poezji, nie rozumie Millera,to mogę się i ja nie wstydzić, że nie rozumiem ani Millera, ani Iwaszkiewicza, ani tymbardziej Rytar<strong>da</strong>. A <strong>na</strong>wet zatarłem ręce swojej duszy, to z<strong>na</strong>czy ogarnęło mnie uczu<strong>ci</strong>ezłośliwego zadowolenia z tego powodu, że <strong>ci</strong> wszyscy panowie nie tylko się wzajemnienie rozumieją, lecz <strong>na</strong>dto muszą u<strong>da</strong>wać, że jest i<strong>na</strong>czej.Ale co oni sobie z tego robią! Piszą w <strong>na</strong>tchnieniu, każde ich słowo jest „konieczne”- oni sami nie są od rozumienia, tylko od pisania, a ty, krytyku, czytaj i susz sobiegłowę!Pewien samotny poeta, mieszkający <strong>na</strong> prowincji, przysłał mi swoje dramaty ekspresjonistyczne.Nie rozumiałem i <strong>na</strong>pisałem mu to, przytaczając innych niezrozumialców.Odpisał mi:„Utworów Hulewicza i Stura nie rozumiem, poematy Zegadłowicza - niekiedy,Olwi<strong>da</strong> - zawsze. Mój dramat czytało kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e osób. Wszyscy zrozumieli. Byliwzruszeni. A to jest <strong>na</strong>jważniejsze”.Więc oni zrozumieli, a Irzykowski był <strong>taki</strong> tępy, że nie zrozumiał. Lecz co się okazuje?Byli wzruszeni, a to <strong>na</strong>jważniejsze. Nasuwa mi się podejrzenie, że zadowalalisię tylko jakimś ogólnym uczu<strong>ci</strong>em, <strong>na</strong>strojem, nie troszcząc się o zrozumienie związkówpragmatycznych wewnątrz dramatu. Czytelnicy i widzowie w Polsce stali siębardzo mało wymagający co do zrozumienia. Niezrozumienie tego, co się czyta lubwidzi <strong>na</strong> scenie, stało się czymś normalnym. Mało kto stara się zrozumieć. I z tegopowodu teatr w tym przy<strong>na</strong>jmniej upodobnił się do obrządku religijnego, że jak pobożnichłopi słuchają mszy śpiewanej w tekś<strong>ci</strong>e ła<strong>ci</strong>ńskim, tak <strong>na</strong>bożny widz posłuszniepozwala, żeby mu ze sceny ga<strong>da</strong>no wszelkie nonsensy i brednie w imię ekspresjonizmu.29


Drugi akt Strasznych dzie<strong>ci</strong> Rostworowskiego zawiera mnóstwo ustępów niezrozumiałych.„Zamknę jej sztyletem paszczę”. Aktora, <strong>który</strong> grał główną rolę w tej sztuce,pytałem, czy rozumie te ustępy. Odpowiedział szczerze, że nie. Mimo to grano tęrzecz kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e razy. Autor był <strong>na</strong> próbach, nikt jakoś nie starał się dowiedzieć, o cochodzi. Wytrzymał i on, i aktorzy, i publiczność.W polskiej literaturze rozchodzą się od lat wielu smrodliwe dymy niezrozumiałoś<strong>ci</strong>.Niezrozumialcy są smutni, ale dumni. „Nie rozumie<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>s? Nic nie szkodzi, poczekamy.Tyle arcydzieł okazało się później łatwymi (?). My piszemy, co <strong>na</strong>m <strong>na</strong>tchnienie(konieczność) dyktuje”.Ale powia<strong>da</strong>m wam:Więcej bredni powiedzieć może głupiec w pię<strong>ci</strong>u minutach, niż mędrzec przezpięć lat odgadnąć.Czy z tego powodu głupiec ma tryumfować <strong>na</strong>d mędrcem?Czytałem i rozumiałem Kanta, Simmla - ale nie rozumiem wyżyn pa<strong>na</strong> poety Iksa.Na mecz rozumienia rzeczy trudnych istotnie, a nie formalnie, gotów jestem wyzwaćwszystkich w Polsce - weźmy sobie za pole do popisu wy<strong>da</strong>ne świeżo rozprawy Lackao Wyspiańskim, zobaczymy, kto więcej zrozumie. Lecz powie<strong>ci</strong>e, że to są pisma rozumowe,<strong>który</strong>ch psim obowiązkiem jest przemawiać do rozumu - że inne prawa mająpisma poetyckie, które mówią do uczu<strong>ci</strong>a. Więc owszem - czytywałem z wielką satysfakcjąutwory maga niemieckiego, Momberta, zwłaszcza Der Gluhende, i gotów jestemwyjaśnić, jak je <strong>na</strong>leży czytać i „rozumieć” - wątpię, żeby kto wytrzymał ze mnąkonkurencję pod tym względem. Wiem, że „rozumieć” - to nie z<strong>na</strong>czy redukowaćutwór do jakiejś trywialnej maksymy. Lecz musi być prze<strong>ci</strong>eż jakiś godziwy stosunekmiędzy wysiłkiem rozumienia a wartoś<strong>ci</strong>ą rzeczy zrozumianej. Za geniusza widocznieuważa się pan Iks, jeżeli imputuje mi, że dla zrozumienia jego wierszy muszę poświę<strong>ci</strong>ćtydzień czasu. Jeżeli już mam koniecznie czytać łamigłówki, to wolę studiowaćteorię Einstei<strong>na</strong>.Pojmuję i uz<strong>na</strong>ję prawa i urok niezrozumiałoś<strong>ci</strong>. Fascynował mnie niegdyś wierszGoethego Wanderers Sturmlied, którego nie moż<strong>na</strong> zrozumieć bez komentarza; leczpoz<strong>na</strong>wszy komentarz, ma się z tego wiersza swoistą przyjemność. Goethe, idącwśród burzy do Sesenheim, do swojej Fryderyki, krzyczał te wiersze do grzmotów ibłyskawic, upojony burzą, miłoś<strong>ci</strong>ą i własnym geniuszem - <strong>na</strong> szczy<strong>ci</strong>e tych swoichuczuć i wrażeń nie z<strong>na</strong>jdował logicznych z<strong>da</strong>ń, mówił chaotycznie, próbując jakiejśnowej mowy bogów.Są utwory sezamowe; są utwory-tajemnice, do <strong>który</strong>ch nie ma klucza, bo autor goutopił; są inne, w <strong>który</strong>ch klucz jest schowany tak, by go odkryła tylko współczującadusza. Niezrozumiałość staje się tu wprost formą, ale ta forma musi być uzasadnio<strong>na</strong>szczególnymi okolicznoś<strong>ci</strong>ami. Trzeba się przy<strong>na</strong>jmniej przed samym sobą i swoimBogiem wylegitymować, że się <strong>na</strong>prawdę miało co ukrywać lub że <strong>na</strong>prawdę nie mogłosię z<strong>na</strong>leźć słów odpowiednich.Te utwory, które mam tutaj <strong>na</strong> myśli, są niezrozumiałe, lecz są czytelne. Moż<strong>na</strong>po nich niejako spacerować myślą wzdłuż i wszerz z wrażeniem, że się chodzi wśród30


skrzyń z zamkniętymi skarbami. Jeżeli się nie rozumie, to się wie, czego się nie rozumie.Utwory <strong>na</strong>szych niezrozumialców są po prostu niedostępne, to z<strong>na</strong>czy, że gdysię np. przeczyta pierwsze cztery linie, nie moż<strong>na</strong> się już posuwać <strong>da</strong>lej. Wiem - trzeba<strong>da</strong>ć poe<strong>ci</strong>e pewne „for”, trzeba mimo przeszkód czytać go <strong>da</strong>lej, często dopiero koniecobjaśnia początek. Ale czytywałem niektóre wiersze pa<strong>na</strong> Napierskiego dwa razy- bez skutku, nic mi się nie sumowało.Tajemnica jest źródłem i rdzeniem poezji, powia<strong>da</strong> Hebbel. Lecz niezrozumiałość ibredzenie nie jest jeszcze tajemnicą ani głębokoś<strong>ci</strong>ą. Poe<strong>ci</strong> wielkiej miary kończąswoje utwory dotar<strong>ci</strong>em do ostatecznych tajemnic, otwar<strong>ci</strong>em perspektyw nieskończonoś<strong>ci</strong>i szaleństwa; poe<strong>ci</strong> małoduszni i aroganccy od razu zaczy<strong>na</strong>ją z <strong>na</strong>jwyższegotonu niezrozumiałoś<strong>ci</strong>.Więcej zagadek bez<strong>na</strong>dziejnych wytworzy głupiec w <strong>ci</strong>ągu pię<strong>ci</strong>u minut, niżmądry zdoła przez lat pięć rozwiązać!Niezrozumiałość jako gatunek jest co praw<strong>da</strong> poniekąd uzasadnio<strong>na</strong> nowoczesną ichwalebną potrzebą poezji, by się demokratyzować. Nie <strong>na</strong> tym bowiem polega demokratyzacjapoezji, żeby pisać o chłopach lub chłopskim językiem i chłopskim rozumem.Lecz <strong>na</strong> tym, że oto poezja powoli anektuje dziedziny dotąd jej niedostępne:1) dziedzinę rzeczy niesalonowych i „wulgarnych” (pionier Boy); 2) dziedzinę rzeczy„nudnych”: bo powiedzenie Woltera, że każdy gatunek poezji jest dobry, byle nienudny,przestało być aktualne; czasem przygotowanie pewnych wyjątkowych efektówwymaga wiele nudziarstwa, i oczywiś<strong>ci</strong>e źródłem rozkoszy estetycznej są nie te nudneetapy, lecz ów nienudny już efekt; 3) dziedzinę rzeczy niezrozumiałych lub zbyt osobistych,albowiem poezja nie może się zrzec swoich ziaren, także i tutaj zawartych.Ale ta niezrozumiałość, która śmierdzi w <strong>na</strong>szej literaturze, nie stąd pochodzi. Jesto<strong>na</strong> po częś<strong>ci</strong> mimowol<strong>na</strong>, a po częś<strong>ci</strong> wypływa z doktryn mylnych, lecz <strong>da</strong>jącychpole żądzy imponowania.Z<strong>na</strong> Pan (Pani) zapewne ludzi, zwłaszcza kobiety, które w rozmowie z tobą od razuwpa<strong>da</strong>ją in medias res i o sprawach i osobach, <strong>który</strong>ch wcale nie z<strong>na</strong>sz, mówią <strong>ci</strong> tak,jakbyś je z<strong>na</strong>ł również, bo nie przyjdzie im <strong>na</strong> myśl, że to, co im głowę wypełnia, mogłobytobie być obce. I dopiero w kwadrans zaczy<strong>na</strong>sz się orientować, o co chodzi; jesteśjak <strong>na</strong> przedstawieniu w kinie, gdyś przyszedł w środku seansu. Tacy są i niektórzypisarze: bez wyobraźni czy bez litoś<strong>ci</strong>, bo nie mogą czy nie chcą wczuć się wduszę czytającego. Nie mogę o nich powiedzieć, żeby mieli siano w głowie, ale majątam z pewnoś<strong>ci</strong>ą kiełbaski. Oczywiś<strong>ci</strong>e nie chodzi o każdego czytającego, lecz o tych,którzy przystępują do lektury prze<strong>ci</strong>eż z dobrą wolą i z<strong>na</strong>cznym przygotowaniem intelektualnym.Istnieje też pewien typ umysłów, które jak gdyby od urodzenia posia<strong>da</strong>ły po<strong>ci</strong>ąg doskojarzeń paranojskich, do skoków wyobraźni, które nie są lotem, lecz wybrykiem.Miałem kolegę dziennikarza pisującego wierszowane szarady, <strong>który</strong>ch absolutnie niktodgadnąć nie mógł, bo autor zamiast swoiś<strong>ci</strong>e szaradowego definiowania pojęć <strong>da</strong>wałjakieś pokiełbaszone poszlaki. Szko<strong>da</strong>, że nie mogę tu przytoczyć tego futurysty. Takimiposzlakami pisuje dzisiaj wielu <strong>na</strong>szych poetów. Lecz gra skojarzeń nie jestjeszcze grą wyobraźni.W niniejszym artykule, <strong>który</strong> ma cel raczej publicystyczny, nie chcę się w<strong>da</strong>wać wpolemiki i roztrząsania zbyt fachowe, ale muszę zwró<strong>ci</strong>ć uwagę, że teoria futurystów o31


jukstapozycji i o jak <strong>na</strong>jwiększym rozpię<strong>ci</strong>u różnic między rzeczą porównywaną a tą,z którą się porównywa, że ta teoria sprzyja plenieniu się zupełnie jałowej niezrozumiałoś<strong>ci</strong>.Szukać dzikich metafor, ob<strong>ci</strong><strong>na</strong>ć węzły logiczne - dobrze, ale za tę swobodętrzeba prawdziwym złotem zapła<strong>ci</strong>ć i jeszcze samą treś<strong>ci</strong>ą utworu udowodnić, że takbyło <strong>na</strong>prawdę potrzebne. Ale czytam np. wiersz p. Brucza <strong>na</strong> temat ulicy i widzę wnim tylko or<strong>na</strong>mentację futurystyczną; <strong>na</strong>tomiast treść, to jest przebieg wrażeń i szeregowanieich, wyjęte spod tych obsłonek, jest po prostu jakby ustępem ze zwykłejpowieś<strong>ci</strong> opisowej.W pracowniach poetyckich odbywa się <strong>na</strong> gwałt tasowanie różnych słówek i próbowanie,co z tego wyniknie. Ale przyłóż <strong>na</strong>wet cholewę do księżyca, zawsze coś ztego będzie, dziwne i niespodziewane. Kalejdoskop słów dla dzie<strong>ci</strong>. Zielo<strong>na</strong> biegunkaskojarzeń, czyli Wniebowstąpienie p. Rytar<strong>da</strong>.Wielu poetów myśli też, że tak <strong>na</strong>leży postępować, że <strong>taki</strong>e skojarzenia są uzasadnione,ponieważ dusza jest faktycznie państwem samych niezrozumiałoś<strong>ci</strong>, irracjo<strong>na</strong>lnoś<strong>ci</strong>,a to małe pole, które jest w niej zrozumiałe, jest wyjątkiem <strong>na</strong> rzecz podłejpraktyki ży<strong>ci</strong>a. A więc poeta, chcąc być szczery, musi ga<strong>da</strong>ć językiem tego państwa.Lecz to jest myślenie impresjonistyczne, a wszakże my chcemy dziś być ekspresjonistami,chcemy szukać wyrazu. A wyraz musi być prze<strong>ci</strong>eż czymś odrębniejszymniż rzecz wyrażo<strong>na</strong>. Tedy nie potrzebuje być także sam chaosem ani <strong>na</strong>śladować chaosu.Wyraz jest rodzajem rezyg<strong>na</strong>cji z pełni chaosu, dobrowolną degra<strong>da</strong>cją, wybraniemjednej wąskiej uliczki. To jest jasność. Czytałem raz, że kubizm w malarstwiejest odrodzeniem świata z ducha geometrii. Chaos rzeczy zyskuje w kubach przejrzystość.Takie też mogłoby być nowoczesne uzasadnienie jasnoś<strong>ci</strong> i zrozumiałoś<strong>ci</strong> w literaturze.Jasność jest wyspą wulkaniczną...Zresztą proszę zobaczyć zacytowaną tu już rozprawę o „niezrozumialcach”. Tamjest wykazane, że i jasność jest fikcją, zrobioną z materiału chaosu. A więc skorotak jest i skoro chaos ma być czymś szczególnie dostojnym, tedy i tej jasnoś<strong>ci</strong> wstydzićsię nie potrzebujemy. Ale o tę fikcję właśnie chodzi, bo jest o<strong>na</strong> wartoś<strong>ci</strong>ą wyższegorzędu.Teraz z kolei zapewne ja wpa<strong>da</strong>m w niezrozumiałość. Ale właśnie <strong>na</strong> tym kończę,kiedy wy od tego zaczy<strong>na</strong><strong>ci</strong>e.PS. Jestem świadom tego, że także w moich pismach i artykułach z<strong>na</strong>jduje sięwiele ustępów niezrozumiałych, niedostatecznie wyrażonych. Jest to wynikiem pośpiechu,niedokładnego skontrolowania siebie, lub wynikiem tego, że są rzeczy, którezachowuję dla siebie samego. Ale gotów jestem udzielać o ile możnoś<strong>ci</strong> wyjaśnień <strong>na</strong>bezimienne zapytania każdemu, kto tego zapragnie i zwró<strong>ci</strong> się do mnie, wskazującszczegółowo <strong>taki</strong> ustęp.32


DYSKUSJANad powyższym artykułem rozwinęła się w „Wiadomoś<strong>ci</strong>ach Literackich” dośćduża polemika, podobno <strong>na</strong>jprzyzwoitsza i <strong>na</strong>jinteligentniejsza w powojennej publicystyceliterackiej. Niestety, atakowano nie tyle moje tezy, ile moje stanowisko „polityczne”wobec pewnych szkół i osób. Jerzy Hulewicz <strong>na</strong>pisał odpowiedź pt. Zrozumialstwo(nr z 19 października 1924), Maria Jehanne Wielopolska Maniery resorpcyjnew literaturze (nr z 2 listopa<strong>da</strong> 1924), Jan Nepomucen Miller O niezrozumiałej zarozumiałoś<strong>ci</strong>arcyzrozumialstwa (nr z 9 listopa<strong>da</strong> 1924). W końcu w nrze z 16 listopa<strong>da</strong>1924 pojawił się artykuł Cypria<strong>na</strong> Norwi<strong>da</strong> pt. Jasność i <strong>ci</strong>emność pochodzący z r.1850, a z<strong>na</strong>leziony w papierach po Auguś<strong>ci</strong>e Cieszkowskim właśnie nie<strong>da</strong>wno.Ujął się za mną tylko prof. Ujejski w przypiskach do wy<strong>da</strong>nego przez siebie artykułuNorwi<strong>da</strong>. Przypuszcza on, że „niezrozumialstwo” było „źródłem niezmierniebolesnej tragedii” w ży<strong>ci</strong>u Norwi<strong>da</strong>, było „błędem organicznym jego talentu”, ów artykułzaś, skierowany wprost pod adresem Augusta Cieszkowskiego i Zygmunta Krasińskiego,rozpaczliwą obroną swego sposobu pisania.„Ciemnoś<strong>ci</strong> pozostają zawsze <strong>ci</strong>emnoś<strong>ci</strong>ami - pisze prof. Ujejski - i niech mi niktnie mówi, że błądzenie wśród nich omackiem jest przyjemnoś<strong>ci</strong>ą”. „Nie ma człowieka,<strong>który</strong> by z ręką <strong>na</strong> sercu mógł twierdzić, iż rozumie Norwi<strong>da</strong> zawsze, a przeczyć,że wobec całego szeregu ustępów jego pism musiał skapitulować mimo <strong>na</strong>jrzetelniejszychwysiłków i dobrego intelektualnego treningu”. Nieraz się z<strong>da</strong>rzyło, że dopiero wświetle dokumentów później ogłoszonych pewne utwory jego stawały się zrozumiałymi.(Dowód e contrario, że jed<strong>na</strong>k niezrozumiałość istnieje, że wywołuje ją bardzoczęsto po prostu niez<strong>na</strong>jomość pewnych prywatnych kompleksów z ży<strong>ci</strong>a osobistegoczy z ży<strong>ci</strong>a myśli autora - kompleksów, które jemu samemu są w chwili pisania takprzytomne, że je - aż pomija). „Żeby zaś moż<strong>na</strong> podziwiać i tzw. „rozkosz” estetycznąodczuwać nie rozumiejąc... czegoś co właśnie ku rozumieniu - a przy<strong>na</strong>jmniej także iku rozumieniu (skoro treść jakąś poję<strong>ci</strong>ową zawiera) zostało <strong>na</strong>pisane, tego też albowcale zrozumieć nie moż<strong>na</strong>, albo... moż<strong>na</strong>, ale z odpowiednim „z<strong>na</strong>czącym” uśmiechem”.INTER AUGURES(Słaba odpowiedź osaczonego zrozumialca)IObawiam się, że po tylu artykułach cały proces o „niezrozumialstwo” i „niezrozumienie”już się czytającej publicznoś<strong>ci</strong> znudził lub, co gorsza, że ta publiczność uważago za wyczerpany. Stałoby się to w chwili, gdy - dopiero teraz - moż<strong>na</strong> wresz<strong>ci</strong>e ustalićprzedmiot sporu, gdy po zetknię<strong>ci</strong>u się z szanownymi oponentami wiem już, jakmam ten przedmiot określić i za<strong>ci</strong>eśnić, tak aby mi się już w żadną stronę wymknąćnie mogli. Rzecz nie ma się tak, o szanow<strong>na</strong> publicznoś<strong>ci</strong>, że jeden i drugi swoje powiedział,a praw<strong>da</strong> jest zapewne (jak zwykle w Polsce) w pośrodku, i <strong>na</strong> tym koniec,lecz ja dopiero teraz swoje oskarżenie jasno sformułuję; bez troski o to, czy artykuł nie33


ędzie za długi i za mało efektowny - i tak też być powinno ze względu <strong>na</strong> cz<strong>ci</strong>godne<strong>na</strong>zwiska moich oponentów, <strong>który</strong>ch szereg powiększył jeszcze niejeden duch wywołanyz zaświata.Otóż, Panowie, ja nie mówię o tej niezrozumiałoś<strong>ci</strong>, o której Wy jedynie mówićchce<strong>ci</strong>e, unikając czy nie rozumiejąc innego poję<strong>ci</strong>a sprawy - lecz o innej. Futuryś<strong>ci</strong>mobilizują prze<strong>ci</strong>w mnie zawsze Mickiewicza, a Jerzy Hulewicz chce mnie zmiażdżyćSłowackim. Słowacki - powia<strong>da</strong> - był oczerniony jako niezrozumialec, a dziś co z niegowyrosło! Na tę demagogię odpowiem <strong>na</strong>jprzód, że i sława bywa często przesądem,a po wtóre, że niezrozumiałość Słowackiego była innego gatunku niż np. niezrozumiałośćRytar<strong>da</strong>. Tamta jest trudnoś<strong>ci</strong>ą, ta jest nieczytelnoś<strong>ci</strong>ą. I o tę nieczytelnośćwłaśnie mi chodzi, nie o trudność. Będę rozwiązywał rebusy jakie zechce<strong>ci</strong>e, ale jeżelikto je <strong>na</strong>rysuje metodą futurystyczną, to prze<strong>ci</strong>eż, nie wiedząc, czy ta a ta część rebusujest koniem czy rzeką, nie będę miał w ręku przesłanek nieodzownych do odczytaniarebusu. In<strong>na</strong> rzecz jest zrozumienie zagadki przed jej rozwiązaniem, a in<strong>na</strong> po rozwiązaniu.Przeto niezrozumiałość np. Bolesława Śmiałego Jerzego Hulewicza nie może siękryć poza niezrozumiałoś<strong>ci</strong>ą utworów Słowackiego. W tych utworach sam tekst, treść,przebieg z<strong>da</strong>rzeń, stosunki osób do siebie są zrozumiałe, a jeżeli współcześni uskarżalisię <strong>na</strong> ich niezrozumiałość, to dlatego, że poza zrozumiałą całoś<strong>ci</strong>ą przeczuwali jeszczejakąś głębszą myśl, ideę, i ch<strong>ci</strong>eli zbyt nie<strong>ci</strong>erpliwie do niej dotrzeć. Słowackiegomoż<strong>na</strong> czytać z przyjemnoś<strong>ci</strong>ą <strong>na</strong>wet wtedy, gdy się nie rozumie związków ukrytych -moż<strong>na</strong> czytać jedną stronicę, jedną oktawę, potem czytać o pięt<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e oktaw <strong>da</strong>lej iznów się ma ustępy w sobie zaokrąglone, osobno piękne i zrozumiałe, bez względu <strong>na</strong>związek z całoś<strong>ci</strong>ą. Tak samo jest np. z Hamletem. Przebieg z<strong>da</strong>rzeń jest zrozumiały,sentencyj Hamleta nie trzeba odcyfrowywać, i w tym sensie Hamlet był zrozumiały, tj.czytelny, dla Woltera, dla Lessinga, choć podobno pierwszy zrozumiał go dopieroGoethe. Natomiast z Bolesława Śmiałego Hulewicza nie mogę doczytać do końca <strong>na</strong>wetjednej stronicy, bo nie rozumiem sensu już nie całoś<strong>ci</strong>, lecz z<strong>da</strong>ń, nie wiem, czyon jest głęboki, czy płytki, genialny czy pospolity, w ogóle nie mogę mieć jeszczeżadnego wrażenia z zakresu estetyki, ani do<strong>da</strong>tniego, ani ujemnego, bo aby mieć rozkoszestetyczną, trzeba wpierw jed<strong>na</strong>k tak sobie po prostu zrozumieć, o co chodzi. Aleza to mam wrażenie, że mój mózg jest wple<strong>ci</strong>ony w jakieś koło Ixio<strong>na</strong> i odbywa nie<strong>na</strong>turalnełamańce.Ludzie z epoki Słowackiego nie przeczuwali jeszcze epoki Rytar<strong>da</strong> i nie wiedzieli,czym dopiero może być prawdziwa niezrozumiałość, dlatego grymasili <strong>na</strong>d Słowackim.Także Norwid nie odróżnia nieczytelnoś<strong>ci</strong> od trudnoś<strong>ci</strong> i będąc sam nieczytelny,chroni się za trudność innych, <strong>na</strong>zywa <strong>ci</strong>emnym <strong>na</strong>wet Mickiewicza. Pragnie w<strong>ci</strong>ągnąćw soli<strong>da</strong>rność z sobą niezrozumialców, że tak powiem: relatywnych, nie absolutnych.Więc mieni <strong>ci</strong>emną <strong>na</strong>wet Nieboską komedię, którą każdy uczeń VI gim<strong>na</strong>zjalnejczyta bez trudnoś<strong>ci</strong>, choć nie rozumie jej głębszego z<strong>na</strong>czenia.Sądzę, że to wszystko było w moim artykule dostatecznie wyraźnie powiedziane. Awięc go nie zrozumiano? Tak, ale to nie było niezrozumienie wskutek nieczytelnoś<strong>ci</strong>,lecz wskutek tego, że wypowiedziałem nową myśl i nową obserwację, a oni mniech<strong>ci</strong>eli zaraz zredukować do ba<strong>na</strong>łu: że oto jest znowu stary mamut, <strong>który</strong> rzuca się <strong>na</strong>młodych tak, jak np. za czasów Przybyszewskiego rzucali się krytycy lwowscy <strong>na</strong>wiersz Wincentego Brzozowskiego Kamelie, i że ten stary mamut posądza znowu tychbie<strong>da</strong>ków o to, że chcą epatować burżujów. Otóż nie, nie posądzam młodych o chęć34


epatowania burżujów, przypisuję im dobrą wolę - mają tylko mylne doktryny. I jeżelimówię o niezrozumiałoś<strong>ci</strong> i nieczytelnoś<strong>ci</strong>, to nie <strong>na</strong> to, aby zyskać poklask pospólstwainteligentnego, bo ten poklask jest po Waszej stronie, lecz <strong>na</strong> to, aby - po dośćdługim <strong>na</strong>myśle i dużych obawach - poruszyć kwestię, która kwestią jest <strong>na</strong>prawdę, ito żywotną, dla Was i dla mnie.Ale podobno artykuł mój wywołał oburzenie. Ha, z dotychczasowych moich polemikprzeko<strong>na</strong>łem się, że niczego <strong>na</strong>jnowszy literat nie broni z <strong>taki</strong>m zapałem jakprawa do plagiatu i prawa do niezrozumialstwa. Według Panów niezrozumialstwanie było i nie ma, wszyscy są zrozumiali; było <strong>na</strong>m tak dobrze, nikt się nie skarżył,przyszedł tylko zawistny i nietwórczy Irzykowski i judzi. Ale ja Panów zapraszam <strong>na</strong>konferencję: p. Hulewiczowi <strong>da</strong>m do czytania dramat Witkiewicza, p. Millerowi wierszeStura, za<strong>na</strong>lizujemy, i zaraz się pokaże, iż jed<strong>na</strong>k istnieje coś, obok czego Panowiew swoich wywo<strong>da</strong>ch się prześlizgują, a co ja uważam za podniesienie paranoi do rangimetod poetyckich, za pomieszanie gry skojarzeń z grą wyobraźni.Rozgatunkowania niezrozumiałoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong> trudną i nieczytelną - oczywiś<strong>ci</strong>e nie bioręabsolutnie, wielu autorów <strong>na</strong>leży i do jednej, i do drugiej kategorii, np. Witkiewicz. Wkategorii trudnych wypa<strong>da</strong>łoby rozróżnić jeszcze dwa gatunki:Jeden trudny bezpośrednio, wskutek <strong>ci</strong>ężkoś<strong>ci</strong> i gąszczowoś<strong>ci</strong> myśli, np. dziełaKanta. Nawiasem: Kant nie był tak zarozumiały, żeby uważać swoją Krytykę czystegorozumu za arcydzieło wykładu, ubolewał <strong>na</strong>d jej stylem i był gotów przerabiać ją,usprawiedliwiał się tylko tym, że będąc już stary, obawiał się, aby te myśli nie zginęły,i dlatego spisał je dorywczo. Tak samo było z Brzozowskim: przed śmier<strong>ci</strong>ą w liś<strong>ci</strong>edo przyja<strong>ci</strong>ół mówi, iż dobrze wie, że tak się nie powinno pisać, jak on swojeostatnie dzieła <strong>na</strong>pisał.Drugi, trudny pośrednio - to jest np. trudność Słowackiego, Hamleta. Wyobraźmysobie, że dzieła te skła<strong>da</strong>ją się z kół współśrodkowych: jedne ich powierzchnie są wyraźne,drugie <strong>ci</strong>emniejsze, dyskretniejsze. Zupełne rozumienie jednych kół może istniećwespół z niezrozumieniem drugich. Takie niezrozumienie zwykle spotyka dramaty,ponieważ zasadą dramaturgii jest, aby idei nie po<strong>da</strong>wać wprost, słowami, leczma o<strong>na</strong> sama wyprzedzać się z akcji i powoli uświa<strong>da</strong>miać się widzowi. Takie są np.dramaty Hebbla. On też ukuł dosadne porów<strong>na</strong>nie o tym rodzaju niezrozumienia nieuświadomionego,ukrytego: „Żaczek szkolny widzi w <strong>na</strong>jgłębszym werse<strong>ci</strong>e Bibliitylko swoich z<strong>na</strong>jomych: 24 litery z elementarza”.Istotnie, przy utworach pośrednio trudnych często się z<strong>da</strong>rza u czytającego redukcjado ba<strong>na</strong>lnoś<strong>ci</strong>, eskamotowanie dyskretniejszych kół współśrodkowych. Ale tuwchodzi już w grę i prawo czytelnika: czy autor owe koła <strong>na</strong>kreślił rzeczywiś<strong>ci</strong>e, czysą warte, by je poz<strong>na</strong>wać?Częste też bywa redukowanie czytanych myśli wskutek halucy<strong>na</strong>cyj, gdy zamiastmyśli rzeczywiś<strong>ci</strong>e przez autora wypowiedzianych czytelnik podstawia jakąś własnąkombi<strong>na</strong>cję, insynuując autorowi coś, czego nie powiedział, a co jest trochę z wierzchupodobne do istotnej myśli autora. Takiego niezrozumienia pa<strong>da</strong>m ofiarą i ja dzisiaj.35


IINa tym wyczerpałem już rzecz główną, stawiając swoją tezę jeszcze raz <strong>na</strong> tapet,oczyszczoną z tego piasku niezrozumienia, <strong>który</strong>m ją zasypano. Zanim przejdę dodrobnych utarczek już raczej osobistych, wypa<strong>da</strong> mi jeszcze zastanowić się <strong>na</strong>d jednympoważnym zarzutem. Postawił mi go p. Hulewicz. Pyta on:„Jak sobie Irzykowski wyobraża procedurę pisarską poety pod względem obowiązkuzrozumiałoś<strong>ci</strong>?... Gdyby autor posłuchał rad Irzykowskiego, stałby ustawicznie podgrozą, że zawsze może się z<strong>na</strong>leźć jeszcze ktoś, kto utworu jego nie zrozumie”.Wyjaśniam: moim za<strong>da</strong>niem nie było płoszyć słowików, ale zwró<strong>ci</strong>ć uwagę i drastyczniepodkreślić (inny sposób nie skutkuje), ze cho<strong>ci</strong>aż między autorem a czytelnikiemmusi panować pewne <strong>na</strong>pię<strong>ci</strong>e niezrozumienia, bo ono jest prze<strong>ci</strong>eż przesłankązrozumienia, to jed<strong>na</strong>k w ostatnich czasach stało się to <strong>na</strong>pię<strong>ci</strong>e tak wielkie, że teraznie rozumieją także już i krytycy, i zawodowi pisarze, i właśni koledzy autorów. Należywięc przedsięwziąć jakąś rewizję, czy dzisiejsza subtylizacja sposobów poezji istylu nie jest sztucz<strong>na</strong> i czy <strong>na</strong>prawdę odpowia<strong>da</strong> jakimś istotnym potrzebom. Mogławięc być między <strong>na</strong>mi mowa o heroicznej rezyg<strong>na</strong>cji poetów i o ich powro<strong>ci</strong>e z pewnychzaułków, w które się zapuś<strong>ci</strong>li, do „uniwersalizmu”, którego się domaga p. Miller,lecz <strong>na</strong>leżałoby bliżej określić, <strong>na</strong> czym by ten powrót polegał. Mogła być mowa owykła<strong>da</strong>ch lub kursach, objaśniających uchwyty nowej poezji, o autoreferatach poetów,o jakiejś pe<strong>da</strong>gogii literackiej, która by nie polegała tylko <strong>na</strong> odczytywaniu wobecbezmyślnej publicznoś<strong>ci</strong> zwariowanych wierszy prze2 zwariowane artystki, ba, <strong>na</strong>śpiewaniu i tańczeniu tych wierszy, co się <strong>na</strong>zywa ekspresją. (Tu pochwalić muszęostatni numer „Nowej Sztuki”, <strong>który</strong> zawiera szkic estetyki praktycznej futurystów).Zamiast tego zakrzyczeli mnie.Oczywiś<strong>ci</strong>e, że poeta już w chwili tworzenia nie może się krępować wzglę<strong>da</strong>mi <strong>na</strong>zrozumiałość. Ale nie o tę chwilę chodzi, lecz o przygotowanie do niej, o jego całe<strong>na</strong>stawienie umysłowe, a to już chyba leży w granicach woli poety - chodzi o jego ży<strong>ci</strong>e,o wybór lektury, o jego cały monolog wewnętrzny, o jego wnikanie w cudze duszeitd. P. Horzyca w swoim artykule o Sienkiewiczu (nr 43 „Wiadomoś<strong>ci</strong> Literackich”)słusznie mówi, że może zachodzić także fałszowanie wyobraźni. Z<strong>da</strong>je mi się,że ono dziś właśnie <strong>na</strong>gminnie się odbywa, wskutek mylnych doktryn literackich iwskutek ogólnej bezkarnoś<strong>ci</strong> intelektualnej.P. Miller będzie mówił o koniecznoś<strong>ci</strong>, p. Hulewicz może o <strong>na</strong>tchnieniu. Ale prze<strong>ci</strong>eżnie piszemy do jakiegoś kuriera, lecz do „Wiadomoś<strong>ci</strong>”, do pisma fachowego, <strong>na</strong>szego,jesteśmy inter augures, z<strong>na</strong>my się trochę <strong>na</strong> tym, nie potrzebujemy się tumanićwzajemnie. Ucz<strong>ci</strong>jmy prawdziwe <strong>na</strong>tchnienie - lecz między <strong>na</strong>porem <strong>na</strong>tchnienia awylewem uczuć i myśli <strong>na</strong> papier jest jeszcze coś, co się <strong>na</strong>zywa rzemiosłem, techniką.I tu autor ma wielką swobodę, jeżeli umie jej używać, tu moż<strong>na</strong> niejako <strong>ci</strong>chaczemwiele zrobić dla zrozumiałoś<strong>ci</strong>, a z pewnoś<strong>ci</strong>ą się <strong>na</strong> tym nie stra<strong>ci</strong>. Jedno słowo, wtrąconew porę, rozjaśnić może czytelnikowi od razu gąszcz elips, wśród <strong>który</strong>ch się błąkał,a nie ująć nic z uroku <strong>ci</strong>emnoś<strong>ci</strong>.Bardzo ucz<strong>ci</strong>wą odpowiedź <strong>da</strong>ł mi zza grobu Norwid; on jeden nie negował niezrozumialstwa,lecz starał się je odważnie uzasadnić. O ile rozumiem jego wywody (nr 46„Wiadomoś<strong>ci</strong>” - moż<strong>na</strong> było jeszcze do<strong>da</strong>ć parę z<strong>da</strong>ń z początku rozprawy Norwi<strong>da</strong> oSłowackim), to pojmuje on słowo jako coś, co powinno od<strong>da</strong>wać bez reszty wszystkiezałomy prawdy, przystawać do niej całkowi<strong>ci</strong>e. Że użyję dzisiejszej nomenklatury -36


Norwid pojmował słowo realistycznie, a nie ekspresjonistycznie. Dlatego sądzi, że nie<strong>na</strong>leży się obawiać <strong>ci</strong>emnoś<strong>ci</strong>, i ostrzega przed „zajś<strong>ci</strong>em w brudne długi” - długi uprawdy, opisującej rzeczywistość. Z<strong>da</strong>je mi się, że wyobrażał on sobie słowo jako <strong>na</strong>rzędziebardzo zachłanne, a przy tym jakby symfoniczne - od razu miałoby brzmieć wnim kilka głosów, uwzględniających wielostronność prawdy. Dlatego pisze, że „<strong>ci</strong>emnośćjest obrysowaniem i konturem kształtu prawdy”, a światło tylko jej „kolorem”, idlatego tak bardzo podoba mu się porów<strong>na</strong>nie słowa z kulą. Ale - żeby pozostać w obrazie- mnie się z<strong>da</strong>je, że słowo jest nie kulą, lecz linią prostą, wystrzeloną, zaryzykowanąw nieskończoność, w wieczność, przeto nie może być obarczone całym balastemprawdy.Zresztą Norwid tak samo jak p. Hulewicz niesłusznie swoją niezrozumiałość identyfikujez trudnoś<strong>ci</strong>ą Szekspira, Mickiewicza itd. i powołuje się <strong>na</strong> los Kopernika.Niezrozumiałość Norwi<strong>da</strong> jest przede wszystkim nieczytelnoś<strong>ci</strong>ą.IIIPozostaje mi jeszcze parę uwag osobistych.P. Hulewicz mylnie zrozumiał to, co <strong>na</strong>pisałem o Strasznych dzie<strong>ci</strong>ach. Miałem <strong>na</strong>myśli tę całą niezrozumiałą tyradę w ak<strong>ci</strong>e II, która się kończy słowami: „Zamknę jejsztyletem paszczę”, a słowa te przytoczyłem tylko <strong>na</strong> to, aby oz<strong>na</strong>czyć konkretnie, o<strong>który</strong> ustęp chodzi. P. Hulewicz posądza mnie, że mnie właśnie te cztery słowa tak rażąjako niezrozumiałe, a więc imputuje mi barbarzyństwo, niezrozumienie istoty metafory.W <strong>taki</strong>m razie wystarczyło, żeby zamiast dużego artykułu powiedział krótko: kto<strong>taki</strong>ej metafory nie uz<strong>na</strong>je, stoi w ogóle, poniżej dyskusji. Ale ja nic prze<strong>ci</strong>w tej metaforzenie mam, jak nie mam nic prze<strong>ci</strong>w wyrażeniu Hamleta: „sztylety w ustach chcęmieć, lecz nie w sercu” (akt IV przed sceną z matką).Pani Marii Jehanne Wielopolskiej dziękuję, że „Pałubą” <strong>na</strong>zwała konia, a nie osła,lecz oświadczam, że nie poczuwam się do „manier resorpcyjnych”, ponieważ Pałubatrud<strong>na</strong> jest tylko pośrednio. - Ma koła współśrodkowe jeszcze nie odkryte, ale jest zupełnieczytel<strong>na</strong> i owszem, jest <strong>na</strong>wet filozofowaniem łopatą. Przytoczę, że Włast (Berent?)w swojej bardzo zresztą nieprzychylnej recenzji w „Chimerze” <strong>na</strong>pisał, że Pałubapo S<strong>na</strong>ch Marii Dunin jest epoką wyjawiania wszystkiego po epoce zu<strong>pełny</strong>chprzemilczeń.P. Miller postąpił niegrzecznie; zaproszony do dyskusji <strong>na</strong>d niezrozumialstwem,uchylił się od niej i zaczął mówić o mnie, powtarzając z<strong>na</strong>ne mi już zarzuty futurystówi Stanisława Baczyńskiego co do mojej osoby. Mogę tylko odpowiedzieć, że nikomunie pozwolę dyktować sobie mojej strategii i taktyki. P. Miller ch<strong>ci</strong>ałby mniesprowokować do jakiegoś ataku frontalnego, lecz ja w ogóle nikogo atakować nie zamierzam,pisać wielkiego buchu o <strong>na</strong>jnowszych polskich poetach nie chcę, bom <strong>na</strong> tojeszcze za dobry, a p. Millera ze swej strony zapytuję, dlaczego dotychczas nie <strong>na</strong>pisałjeszcze wielkiej powieś<strong>ci</strong> ani dramatu?Jeżeli zaś p. Miller powia<strong>da</strong>, że moja <strong>na</strong>tura polega <strong>na</strong> „wypowia<strong>da</strong>niu głębokichuwag, dotyczących istoty rzeczy, z ubocza, z dowolnie (podkreślenie p. Millera) obranegopunktu obserwacji” - to mi to bardzo pochlebia, bo to jest właśnie meto<strong>da</strong> <strong>na</strong>j-37


głębszych duchów, <strong>na</strong>jsławniejszych aforystyków i essaistów: nie <strong>da</strong>ć sobie <strong>na</strong>rzu<strong>ci</strong>ćprzyjętych punktów widzenia, lecz mieć swój, jeździć innymi drogami <strong>na</strong> wskroś i wpoprzek dróg utartych.Zarzu<strong>ci</strong>wszy mi, czemu zamiast artykułu nie <strong>na</strong>pisałem książki, p. Miller <strong>na</strong> końcuprzytacza i przytłacza mnie wielu mocnymi <strong>na</strong>zwiskami Zachodu, woła: tam się budująnowe teorie poz<strong>na</strong>nia, a tu Irzykowski pisze sobie o niezrozumialstwie, <strong>taki</strong> prowincjo<strong>na</strong>lnymyśli<strong>ci</strong>el. Za pozwoleniem, i ja coś wiem o tych <strong>na</strong>zwiskach, kto wie,może by one wolały być po mojej stronie. Ale kiedy indziej służę p. Millerowi dyskusjąo Crocem, Jamesie, Bergsonie, Freienfelsie, o „indywidualizmie i uniwersalizmie”i o „teatralizacji pracy”, i jeszcze partią szachów, <strong>na</strong> razie <strong>na</strong> porządku dziennym byłoto głupie, zaś<strong>ci</strong>ankowe niezrozumialstwo.A czyż i obecny spór o niezrozumialstwo nie toczy się również o cząstkę teorii poz<strong>na</strong>nia(w zastosowaniu do poezji), tylko bez <strong>ci</strong>ężkiego aparatu, bez blichtru wielkich<strong>na</strong>zwisk i perspektyw historyczno-literackich, <strong>który</strong> ulubił sobie p. Miller?Zresztą jeżeli p. Miller wbija mi szpilkę (tak! - i zasusza mnie!) za to, że wymieniłemgo wśród niezrozumialców, to gotów jestem dla udobruchania go oświadczyć, żeprocent niezrozumiałoś<strong>ci</strong> u niego jest bardzo mały i nie dotyczy ostatniego zbiorku jegowierszy (Korowód). Ale p. Miller sam wie dobrze, że są niezrozumialcy, którzypsują dobrą sprawę niezrozumiałoś<strong>ci</strong> i za <strong>który</strong>ch nie tylko kopii, ale <strong>na</strong>wet owejszpilki kruszyć nie warto.Sprawa ta jest jed<strong>na</strong>k dobra jedynie przez to, że w dzisiejszych czasach posuchytreś<strong>ci</strong> niezrozumialstwo niejako formalnie i symbolicznie broni godnoś<strong>ci</strong> poezji jakoczegoś dumnego i wyjątkowego. O tyle też ma ono misję konserwatorską - jest tosłoma, która służy krzakowi róży do przetrwania zimy.Dopisek późniejszy. Nie artykuły, jeno tytuł „niezrozumialstwo” miał szczęś<strong>ci</strong>e -stał się lotnym słowem. Ale jeżeli od tego czasu procent niezrozumialstwa w poezjipolskiej zmalał, zasługę przypisuję nie sobie, tylko - nowym wzorom, które <strong>na</strong>płynęły.W trzy lata później, w r. 1927, w „Przeglądzie Wieczornym” <strong>na</strong>pisał St. I. Witkiewiczserię zawziętych artykułów polemicznych, broniących tzw. niezrozumialstwa czyteż uzasadniających jego konieczność w <strong>na</strong>jnowszej sztuce: Wstęp do rozważań <strong>na</strong>d„niezrozumialstwem”, nr 137 z 18 czerwca, O wstrętnym poję<strong>ci</strong>u „niezrozumialstwa”,nr 143 z 23 czerwca i Dalszy <strong>ci</strong>ąg o wstrętnym poję<strong>ci</strong>u „niezrozumialstwa” z 2 lipca.Witkiewicz pisze: „Nie pamiętam, kto puś<strong>ci</strong>ł pierwszy w kurs potworne poję<strong>ci</strong>e „niezrozumialstwa”,i <strong>na</strong>wet nie chcę wiedzieć - musiałbym bowiem tego kogoś w pewiensposób znie<strong>na</strong>widzieć... Tak nie<strong>na</strong>widzę przy<strong>na</strong>jmniej poję<strong>ci</strong>e, a nie człowieka”. Cogorsza, Witkiewicz wcale moich artykułów <strong>na</strong> ten temat nie czytał (zwykły wypadekniesumiennoś<strong>ci</strong> u tego autora, <strong>który</strong> tak gwałtownie domaga się sumiennoś<strong>ci</strong> od innych)i walczy z jakimś fikcyjnym, niezlokalizowanym kompleksem twierdzeń, wykła<strong>da</strong>jącprzy tym jeszcze raz swoją teorię sztuki. Z<strong>da</strong>je mi się, że zależało mu przedewszystkim <strong>na</strong> obronie samego siebie i swoich utworów; on sam bowiem wie bardzodobrze, ile bezczelnej blagi było w nowej sztuce, wszak prze<strong>ci</strong>w tym blagierom wy<strong>da</strong>łjednodniówkę pt. Papierek lakmusowy, organ „piór blagistów”.Ostatnimi niezrozumialcami są Tadeusz Peiper i Julian Przyboś w swoich poezjach.Z tego obfitego źródła przykładów zaczerpnąłem, gdy w Walce o treść jeszcze razwró<strong>ci</strong>łem do sprawy niezrozumialstwa, w rozdziale Metaphoritis i złota plomba.38


W ostatnich latach wiele miejsca w filozofii niemieckiej zajmuje problemat rozumienia.Chodzi o rozumienie w ogóle, o rozumienie w z<strong>na</strong>czeniu metafizycznym,lecz i o różne inne tajniki rozumienia - każdy filozof i<strong>na</strong>czej „rozumienie” rozumie igdzie indziej jego ważność umieszcza; ale z<strong>na</strong>lazłem i <strong>taki</strong>ego, któremu szło także orozumienie w z<strong>na</strong>czeniu pospolitym, tak jak tutaj (Sombart). O dziele P. FeldkelleraDas Verstandigungsproblem wspomniałem w swojej recenzji z sztuki Z. NałkowskiejDom kobiet. W sztuce tej jest w sposób czysto frazeologiczny mowa o „przepaś<strong>ci</strong>achmiędzy ludźmi”. (Przepaść opisa<strong>na</strong> przez Nałkowską jest zresztą tylko prostym oszustwem.O wiele ważniejsze są oszustwa drobne, podświadome, <strong>na</strong>wet szlachetne).Prawo do - starego - frazesu o przepaś<strong>ci</strong>ach międzyludzkich ma tylko ten, kto myśli<strong>na</strong>d tym, jak by je wyrów<strong>na</strong>ć. Dzieło Feldkellera zawiodło mnie pod tym względem.Dlatego będę musiał jed<strong>na</strong>k <strong>na</strong>pisać Mosty (zapowiedziane już w Pałubie). Etapem donich była moja rozprawa o perfidii.To wszystko stwierdzam po to, żeby <strong>na</strong>wet Witkiewicz przejrzał, czym dla mniebyła walka z niezrozumialstwem: nie tanią zaczepką gderliwego krytyka, <strong>który</strong> - wtym jedynym wypadku! - mógł liczyć <strong>na</strong> popularność, lecz fragmentem większychpotrzeb i zamierzeń.Rozumienie, wyrozumienie i porozumienie - od tego zależą losy świata.Żaden z moich oponentów nie za<strong>da</strong>ł sobie trudu, aby, choćby dla przyzwoitoś<strong>ci</strong>,przeczytać wskazaną w moim artykule <strong>da</strong>wną rozprawę ze Słowa i czynu pt. Niezrozumialcy.Przy<strong>da</strong>łoby się to było zwłaszcza p. Millerowi, <strong>na</strong>wet jeszcze w ostatnichczasach, gdy pisał swą nową książkę Na gruzach Gre<strong>na</strong>dy. Cały rozdział np. Jednostkai zbiorowość, o ile dotyczy słowa, zawiera odkry<strong>ci</strong>a, które tam już zostały wypowiedziane.Ukrytą polemikę prze<strong>ci</strong>w mnie zawiera ustęp z rozdziału II, mający pretensjędo wyjaśnienia „właś<strong>ci</strong>wej roli bezsensu czy niezrozumialstwa w sztuce”. Cytujewyjątki z wierszy Kozikowskiego i Zegadłowicza, które uz<strong>na</strong>je za nielogiczne i niedorzeczne,lecz - powia<strong>da</strong> - to jest tylko pozorne, sens ich jest wyższy: „są one środkiemwyrazu artystycznego bezwiednie wieloś<strong>ci</strong>owego uję<strong>ci</strong>a świata”, „świadczą o zasadniczymrozszczepieniu bytu, prężą się do rozwiązania w większą całość”. Niestety, jaoba te wyjątki zupełnie dobrze rozumiem, rozumiem je po prostu, w sensie niższym,nie wchodząc <strong>na</strong> razie w sens wyższy. P. Miller robi z nich jakieś mimowolne (?!)opiewanie pluralizmu. Ale zbiorków niezrozumialskich jest około 50 - czyż wszystkimprzypa<strong>da</strong> ta mistycz<strong>na</strong> godność? Każdemu wolno w jazgo<strong>ci</strong>e dzie<strong>ci</strong>ę<strong>ci</strong>a czy wbełko<strong>ci</strong>e wariata dosłuchiwać się dysharmonii sfer, ale jest to jego włas<strong>na</strong> imagi<strong>na</strong>cja.Sądzę, że z p. Millera mówi tu raczej stara soli<strong>da</strong>rność z wysiłkami ząbkującegofuturyzmu. Nie wspomniałbym zaś o tym szczególe, gdyby nie pełne wyniosłej pychyzapewnienie, iż chodzi tu o „treś<strong>ci</strong>owe” perspektywy, <strong>który</strong>ch istnienia <strong>na</strong>wet nie podejrzewakrytyk zaopatrzony w gazową maskę „niezrozumialstwa”. Oj, oj, oj!Ale po co ja <strong>na</strong>pisałem tyle książek! Po to, aby w końcu być pouczanym o rzeczach,które już <strong>da</strong>wno przetrawiłem!39


DWA FFUTURYZM A SZACHY<strong>Aby</strong> sobie uzmysłowić kulturalną sytuację sztuki <strong>na</strong>jnowszej, możemy dla większejprzejrzystoś<strong>ci</strong> porów<strong>na</strong>ć ją z pewnymi próbami w mikrokosmosie gry szachowej.Dzisiejszy sposób grania szachami trwa zaledwie parę lat. Dawniej <strong>da</strong>ma i giermek(laufer) posuwały się tylko o jedno pole, wskutek czego sposobnoś<strong>ci</strong> do kombi<strong>na</strong>cyj byłyszczupłe; dopiero gdy gracze hiszpańscy wpadli <strong>na</strong> myśl, aby działanie tych figur rozszerzyć,otworzyły się bardzo piękne możliwoś<strong>ci</strong> kombi<strong>na</strong>cyjne, rozwijała się powoli teoria,aż w XIX stule<strong>ci</strong>u <strong>na</strong>stąpił <strong>na</strong>gły, wspaniały rozkwit szachów przez urządzanie turniejów,powstały szkoły i style gry: klasycz<strong>na</strong>, idealistycz<strong>na</strong>, realistycz<strong>na</strong>, z różnymi <strong>na</strong>wrotami wczasach <strong>na</strong>jnowszych. Tak więc ustalenie innego sposobu działania dwóch tylko figurstało się dla gry szachowej bodźcem <strong>taki</strong>m, jak np. wy<strong>na</strong>lezienie prochu strzelniczego dladziejów ludzkoś<strong>ci</strong>.Ale szachiś<strong>ci</strong> z<strong>da</strong>ją sobie sprawę z tego, że dzisiejszy system szachowy, polegający <strong>na</strong>pewnej umowie, nie może być wiecznym, że <strong>na</strong>dejdzie kiedyś czas, kiedy kombi<strong>na</strong>cje wtym systemie mniej więcej się wyczerpią, zostaną skodyfikowane, a wtedy mistrzom, artystomi myśli<strong>ci</strong>elom szachowym nie pozostanie już wiele pola do popisów wyobraźni.Toteż nieraz pojawiają się projekty mające odświeżyć grę szachową. Mistrz szachowy Laskerwy<strong>na</strong>lazł „Fressschach”, grę polegającą <strong>na</strong> tym, że król jest taką samą figurą jak innei że bi<strong>ci</strong>e jest przymusowe, a więc gra nie toczy się już o króla, jest tylko po prostu zastosowaniemrepublikańskiej zasady warcabów do szachów. - Kto inny znów po<strong>da</strong>ł sposóbgry tzw. latającym koniem: każdy partner gra <strong>na</strong> razie bez jednego konia, lecz w dowolnejchwili może <strong>na</strong>gle postawić tego konia <strong>na</strong> dowolnym polu szachownicy. - Inni znów próbujągrać we czwórkę, łącząc razem dwie szachownice i dwie partie. - Jest też legen<strong>da</strong>, żez<strong>na</strong>komity szachista Kizierzycki wy<strong>na</strong>lazł szachy trójwymiarowe: jego szachownica byłaskrzyneczką kształtu kostki i odpowiednio do tego działały i figury.Takie projekty i nowoś<strong>ci</strong>, które moż<strong>na</strong> jeszcze do woli pomnożyć, komplikują grę szachowąza<strong>na</strong>dto i czynią ją niezmiernie trudną. Skutek zaś tego utrudnienia jest wręcz innyod zamierzonego: zamiast grę wzboga<strong>ci</strong>ć, zuboża ją, zamiast wyobraźnię podnie<strong>ci</strong>ć, tylkoją dezorientuje, miejsce obrachowania zajmuje przypadek i <strong>na</strong>jgenialniejszy mistrz spa<strong>da</strong><strong>na</strong> poziom zwykłego partacza. Czyli że przez wprowadzenie nowych komplikującychelementów gra się uprymitywnia.Poz<strong>na</strong>je się wtedy, że dotychczasowy sposób grania w szachy opierał się <strong>na</strong> bardzoszczęśliwej konwencji: gra nie jest za łatwą i dlatego nie nudzi, ale nie jest też za trudną idlatego kombi<strong>na</strong>cje jej <strong>da</strong>dzą się w pewnej mierze opanować, przypadkowi pozostaje polawłaśnie tyle, ile trzeba, by gra nie była <strong>na</strong>uką, lecz sztuką, aby wkraczała w sfery irracjo<strong>na</strong>lne.Nie dość <strong>na</strong> tym: cała dzisiejsza gra szachowa przedstawia pewien dorobek duchowywielu pokoleń szachistów; poziom gry w<strong>ci</strong>ąż się podnosił, bo nowi korzystają z doświadczeńpoprzedników; style, metody gry wyrastały jedne z drugich, po częś<strong>ci</strong> wchłaniającje, po częś<strong>ci</strong> prze<strong>ci</strong>wstawiając się im. Każdy dzisiejszy mistrz szachowy z<strong>na</strong> <strong>na</strong>pamięć tysiące słynnych partyj, a<strong>na</strong>liz, pozycyj - lecz tylko laik może mniemać, że wskutektego gra w szachy przestaje być dla <strong>taki</strong>ego mistrza interesującą. Rzecz ma się właśnieprze<strong>ci</strong>wnie: szachy mogą i muszą być nudne dla partacza, <strong>który</strong> widzi tylko niewielemożliwoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong> szachownicy - dopiero pewien zasób wiedzy i z<strong>na</strong>wstwa szachowegouskrzydla wyobraźnię i <strong>na</strong><strong>da</strong>je tej grze perspektywę. Gra w szachy w dzisiejszej posta<strong>ci</strong>podob<strong>na</strong> jest do starych skrzypiec, <strong>na</strong> <strong>który</strong>ch przez wiele lat grywali różni mistrzowie:40


drewno w <strong>taki</strong>ch skrzypcach staje się żywym śpiewającym organizmem. Nie esencją, leczwarunkiem każdej sztuki jest pogłos, zapas utorowanych już wyżłobień w duszy,umożliwiający <strong>na</strong>głe skojarzenia myśli, krótkie spię<strong>ci</strong>a uczuć <strong>na</strong> <strong>da</strong>lekich przestrzeniach.Ale gdyby np. <strong>da</strong>mie do<strong>da</strong>ć choćby tylko właś<strong>ci</strong>woś<strong>ci</strong> skoczka (konia) - bo i tego próbowano- to już ta mała zmia<strong>na</strong> wywołałaby wan<strong>da</strong>lskie spustoszenie w dorobku kulturyszachowej. Cała wielotomowa literatura szachowa, cała dotychczasowa tradycja tej grystałaby się niepotrzebną - musiałoby się zaczy<strong>na</strong>ć wszystko <strong>na</strong> nowo, tworzyć nowe tradycje,<strong>na</strong> to zaś trzeba znowu wiele czasu i zapewne także innych, pojemniejszych, bystrzejszychmózgów. Takie przesilenia w mikrokosmosie szachów mogą się jeszcze wielerazy powtarzać, ażby <strong>na</strong>dszedł ów moment utopijny, kiedy jakaś matematyka szachowawyczerpałaby z góry za pomocą swoich formułek wszelkie możliwe kombi<strong>na</strong>cje [1].Komu trudno oswoić się z tym przykładem, niech sobie to samo uzmysłowi <strong>na</strong> grachkar<strong>ci</strong>anych: co by było, gdyby np. do kart zwykłych wprowadzić 5-tą maść albo jeszcze 4-tą figurę.Kto dobrze zrozumiał dotychczasowy wywód, zapewne już domyśla się, jaki związekma on ze sztuką istotną. Szachy są tylko quasi-sztuką, lecz przesilenie, jakie dziś odbywasię prawie we wszystkich dziedzi<strong>na</strong>ch sztuki, <strong>da</strong> się pod niejednym względem zrozumieć iuwypuklić właśnie za pomocą użytej a<strong>na</strong>logii z grą szachową.Jesteśmy świadkami dość intensywnego mnożenia elementów sztuki. Odbywało sięono od kilku dziesiątków lat, lecz etapami; w ostatnich czasach tempo tego procesu jakbysię .przyśpieszyło. W muzyce były przedtem tylko nowatorstwa Wagnera, teraz nie tylkowraca się do <strong>da</strong>wnych to<strong>na</strong>cyj, do <strong>da</strong>wnych instrumentów, lecz <strong>na</strong>wet próbuje się wprowadziććwierćtony, co jest zu<strong>pełny</strong>m przewrotem, ponieważ stawia muzykalnoś<strong>ci</strong> ludzi<strong>na</strong>dzwyczajne wymagania. Fortepian z ćwierćto<strong>na</strong>mi <strong>na</strong> razie zapewne się nie przyjmie ikoncerty <strong>na</strong> nim będą tylko chwilową sensacją, ale w samej tej próbie już tkwi futuryzm.Futuryzm, to z<strong>na</strong>czy - tak tutaj tego wyrazu używamy - antycypowanie przyszłoś<strong>ci</strong>,gwałtowne wychylenie się <strong>na</strong> chwilę po<strong>na</strong>d przymusowe etapy ewolucyjne i zajrzenie, cotam <strong>na</strong>s może czeka. Ten futuryzm jest falą, która, bardziej stęsknio<strong>na</strong> czy <strong>ci</strong>ekawsza niżinne, wystrzela po<strong>na</strong>d poziom, aby przy<strong>na</strong>jmniej odbić w sobie wynik ostateczny. Tenfuturyzm nie ma oczywiś<strong>ci</strong>e nic wspólnego z futuryzmem Marinettiego, <strong>który</strong> jest małpkąNietzschego, spóźnionym impresjonistą i wrzeszczkiem przestarzałych haseł; ani nie <strong>na</strong>leżygo identyfikować z pewną techniką malarską tej samej <strong>na</strong>zwy, jakkolwiek jest o<strong>na</strong>jednym z wielu szczegółów omawianego tu dążenia. Ten istotny futuryzm pojęty już niejako mo<strong>da</strong>, lecz jako potrzeba psychologicz<strong>na</strong>: by odgadywać własną przyszłość -przebija się w <strong>na</strong>pisanych prostym stylem antycypacjach Wellsa bardziej niż w wielu„futureskach”.W architekturze mamy <strong>ci</strong>ekawe pomysły niemieckiego architekty Tauta: po<strong>da</strong>je onprojekty już niewielkich świątyń lub domów przyszłoś<strong>ci</strong>, lecz rzeźbienia i przerabianiagór w myśl wyższego pięk<strong>na</strong>, przeobrażania rzek i jezior [2], kształtowania całej kuliziemskiej, a potem i gwiazd. Jest to więc architektura kosmicz<strong>na</strong>, a zarazem <strong>na</strong>jjaskrawszyprzykład subiektywizmu ekspresjonistycznego: przyzwyczailiśmy się bowiem uważać<strong>na</strong>turalne piękno przyrody za miarę wszelkiego pięk<strong>na</strong> sztucznego, miarę, która tkwi podświadomiewe wszystkich oce<strong>na</strong>ch <strong>na</strong>szych, a oto duch ludzki ośmiela się i temu pięknu<strong>na</strong>rzucać swoje prawa.41


Ze wszystkich sztuk jed<strong>na</strong>k malarstwo osiągnęło rekord pod względem świadomegopom<strong>na</strong>żania swoich elementów i stało się dziś sztuką par excellence filozoficzną, zajmującąsię eksperymentami z teorii optycznego poz<strong>na</strong>nia. Jak będzie wyglą<strong>da</strong>ł przedmiot, jeżelistłumiwszy w sobie całą wiedzę o nim, wyobrazimy sobie, że widzimy go po razpierwszy? Jak by wyglą<strong>da</strong>ł wtedy cały świat? Jak wyglą<strong>da</strong>ją przedmioty w <strong>na</strong>szej wyobraźni,w przypomnieniu i we śnie? Albo druga ostateczność: jak wyglą<strong>da</strong> przedmiotwzięty razem z całym zapasem myśli i uczuć, które w <strong>na</strong>s obudzą? Inny znów eksperyment,to łączenie <strong>na</strong> obrazie wielu chwil w jedno - a więc niby traktowanie czasu jakoprzestrzeni; albo or<strong>na</strong>ment niesymetryczny, ambicja stworzenia z malarstwa muzykioptycznej, w której niesamowite linie, kropki, plany i zarysy, dobrane według zasadoptycznego kontrapunktu, mają grać i śpiewać... - Wyparte przez fotografię ze świata rzeczywistoś<strong>ci</strong>malarstwo nie tylko pomnożyć chce własne środki, lecz także wwidzieć wświat rzeczy nowe, zaludnić, zabudować i zameblować go stworzeniami niebywałymi.Czy kino już jest sztuką, czy się nią dopiero stanie, spór o to jest jałowy. To pew<strong>na</strong>, żezawiera w sobie elementy sztuki i że oddziałało już <strong>na</strong> dramat, <strong>na</strong> lirykę i <strong>na</strong> malarstwo,wprowadzając zamieszanie i komplikacje w elementy tych sztuk. Sam zaś fakt <strong>na</strong>rodzeniasię ki<strong>na</strong> wróży, że technika przyszłoś<strong>ci</strong> może przynieść sztuce jeszcze inne niespodziankii przewroty - które <strong>na</strong> razie będą uważane za barbarzyństwa, za wrogów uporządkowanejtradycji. Gdyby się np. u<strong>da</strong>ło połączenie ki<strong>na</strong> z gramofonem, zniszczyłoby tow kilku latach cały teatr, i nie tylko teatr, bo cała literatura pisa<strong>na</strong> by podupadła [3].Przemożny przykład malarstwa sprawił to, że w poezji próby futurystyczne odbywająsię nie, jak bywało dotąd, <strong>na</strong> polu treś<strong>ci</strong>, lecz w zakresie formy, zwłaszcza w zakresiegłównego <strong>na</strong>rzędzia poezji, słowa. Kto choćby tylko pobieżnie przejrzał <strong>na</strong>jnowszepolskie wy<strong>da</strong>wnictwa futurystyczne, utwory: Czyżewskiego, Ster<strong>na</strong>, Wata, Młodożeńca,Jasieńskiego, oraz „słopiewnie” Tuwima, odniósł zapewne wrażenie, że z polskiego językarobi się jakieś swojskie esperanto. Są to nowe rozkojarzenia i skojarzenia, rozszaleniesię etymologiczne zastygłego dotychczas języka - czasem tylko żar<strong>ci</strong>ki drukarskie [4] iszczebiot <strong>da</strong><strong>da</strong>istyczny. W Niemczech już od lat kilku trwa ta płynność języka literackiego,tak że kto dziś czyta <strong>na</strong>jnowszą literaturę niemiecką, ma wrażenie, że po niemieckunie umie. Nie w<strong>da</strong>jemy się tutaj w merytoryczną ocenę tych nowatorstw, zajmuje <strong>na</strong>s ichz<strong>na</strong>czenie kulturalne. Widzimy, że likwi<strong>da</strong>cja formy dotychczasowej nie ogarnęła jeszczewszystkich elementów: składnia, odmiany, częś<strong>ci</strong> mowy nie ruszyły z miejsca, jakkolwiekwiadomo, że i to są tylko twory historyczne, konwencjo<strong>na</strong>lne, że gramatyka tylko w gim<strong>na</strong>zjumwy<strong>da</strong>je się matematyką mowy. Likwi<strong>da</strong>cja nie ogarnęła i głosek, cho<strong>ci</strong>aż lingwistomwiadomo, że mowa ludzka mogłaby się posługiwać śmiało jeszcze paruset szmerami,że choćby samogłosek moż<strong>na</strong> mieć około 50. Nowatorem językowym moż<strong>na</strong> być tylkodo pewnej granicy, póki działa kontrastowe tło języka dotychczasowego, po czym, pokilku próbach nonsensolalii, <strong>na</strong>wet <strong>na</strong>jbardziej lewicowy <strong>da</strong><strong>da</strong>ista wraca wygłodzony iznudzony. Nie moż<strong>na</strong> bowiem powiedzieć zu<strong>pełny</strong>ch nonsensów, zawsze one będąszczątkami lub rumami pewnych sensów [5].Próby te są więc raczej figlami futurystycznymi niż futuryzmem świadomym, zakrojonym<strong>na</strong> wielką skalę. Ale tak samo jak w malarstwie, mają one jeden niezawodny skutek:są aspołeczne, niezrozumiałe, indywidualne. Mowa jest więzią społeczną; kto ją rozluźniabez wypowiedzenia, bez zawar<strong>ci</strong>a nowej konwencji, karany jest automatycznie niezrozumieniem.Nawet - jeden futurysta nie rozumie drugiego, i to jest zabawną stronąsprawy. Pogłos, <strong>który</strong> określiliśmy jako warunek wrażenia estetycznego, nie funkcjonuje42


w tym wypadku - tak jakbyśmy od starych skrzypiec odjęli pudło rezo<strong>na</strong>nsowe. Sztukau<strong>da</strong>je się <strong>na</strong> niebezpieczne manowce i im bardziej zajmującą staje się dla filozofa, tymbardziej niepokoić musi się o nią jej odbiorca i miłośnik.Doprowadziliśmy rzecz <strong>na</strong>szą do punktu, w <strong>który</strong>m słuszność uży<strong>ci</strong>a szachów do porów<strong>na</strong>niastała się już zapewne oczywistą. Ale warto jeszcze zastanowić się <strong>na</strong>d rodzajemtego niebezpieczeństwa, o <strong>który</strong>m mówiliśmy. Nie <strong>na</strong>leży wyobrażać go sobie zbyt groźnym,gdyż proces futuryzacji sztuki rozkła<strong>da</strong> się <strong>na</strong> lata i może pod nowymi wpływamiustać i odroczyć się. Toteż całą sprawę rozważamy tutaj właś<strong>ci</strong>wie tylko w idealnymprzedłużeniu. Dla uzmysłowienia zaś sobie przyszłego jej rozwoju posłużymy się innymobrazem - obrazem rymu [6].Między rymem a treś<strong>ci</strong>ą wiersza zachodzi ten stosunek, że rym bywa niejako konduktorem,<strong>który</strong> ś<strong>ci</strong>ąga, skupia i konkretyzuje <strong>na</strong>gromadzoną w duszy poety potencjalnąelektryczność.Nie ma chyba dziś poety tak <strong>na</strong>iwnego, by twierdził, iż rymy „same” przychodzą mudo głowy. Sztuczność rymu jako środka poetyckiego jest zbyt oczywista. Improwizowanie,łatwość rymowania pochodzą z ćwiczenia lub ze specjalnego uzdolnienia pamię<strong>ci</strong>, niema więc nic wspólnego z talentem poetyckim. Słyszałem pewnego eks-dyrektora teatruimprowizującego <strong>na</strong> bankie<strong>ci</strong>e sążniste oracje rymowane, a pełne pospolitej prozy, z drugiejzaś strony mogę sobie bardzo dobrze wyobrazić prawdziwego poetę, <strong>który</strong> będziemiał wielkie trudnoś<strong>ci</strong> z rymami. Nie ten „ma formę”, kto sadzi <strong>na</strong>jwymyślniejsze rymy,lecz kto do swoich rymów dobiera <strong>na</strong>jlepsze treś<strong>ci</strong>, kto w każdym wierszu potrafi skrystalizowaćmaximum tego, co ch<strong>ci</strong>ał wyrazić. Czy zaś rym szuka treś<strong>ci</strong>, czy treść szuka rymu,jest rzeczą dość obojętną: ani to pierwsze nie jest hańbą, ani to drugie wielką chlubą.Wynik może być w obu wypadkach ten sam, a skłonny jestem przypuszczać, że pierwszywypadek jest częstszy niż drugi.Otóż owe rodzące się dzisiaj nowe „formy” sztuki są dopiero rymem, <strong>który</strong> wybiegł<strong>na</strong>przód i oglą<strong>da</strong> się za treś<strong>ci</strong>ą. Rym sam przez się jest czymś dziwacznym; <strong>na</strong>turalnymi koniecznym czyni go dopiero to wszystko, co przed nim stoi. Los nowych form zależyod tego, czy zdołają one ś<strong>ci</strong>ągnąć ku sobie elektryczność zawartą we współczesnej atmosferzekulturalnej, czy też o<strong>na</strong> rozładuje się <strong>na</strong> różnych innych punktach bez osobnego artystycznegoefektu. Jak dotychczas rym futurystyczny - biorę tu poję<strong>ci</strong>e „rym” w szerszymz<strong>na</strong>czeniu - błąka się sam, dumny ze siebie i zadowolony, i każe się podziwiać, jaklokaj bez zaję<strong>ci</strong>a - <strong>który</strong> do czasu gra rolę pa<strong>na</strong> [7].Dopisek późniejszy. Futuryzm pochodzi stąd, że sztuka po raz pierwszy doz<strong>na</strong>ła większegowstrząsu od strony elementów czysto technicznych (zwłaszcza od strony ki<strong>na</strong>) i żesama wtedy uprzytomniła sobie w większym stopniu niż <strong>da</strong>wniej, że jest także (to z<strong>na</strong>czy:nie wyłącznie) techniką. Dlatego też futuryzm poprzestawał <strong>na</strong> satysfakcjach sensacyjnych.Jak ktoś, co pierwszy raz w ży<strong>ci</strong>u dotknął klawiszów fortepianu - ma stąd bądź cobądź pewne wrażenia estetyczne, choć jaskrawe i barbarzyńskie.1 P.p. Mistrz szachowy, Dufresne, twierdził: szachy są nie tylko grą, lecz także egzemplifikacjąjakiejś wiedzy o przestrzeni, której to wiedzy zasady są jeszcze nie zba<strong>da</strong>ne. -Głębokie myśli o grze szachowej wypowiedział Wekerie w dziełku Philosophie desSchachs. Jego z<strong>da</strong>niem elementami tej gry są przestrzeń, czas oraz wartość i dy<strong>na</strong>mika<strong>na</strong><strong>da</strong><strong>na</strong> figurom.43


2 P.p. Faktem jest <strong>na</strong>prawianie wodospadu Niagary od strony ka<strong>na</strong>dyjskiej. Chodzi oto, by zmienić za pomocą „niewidzialnych jazów” kierunek wód <strong>na</strong>dbrzeżnych, któreś<strong>ci</strong>erają skaliste podłoże wodospadu i powodują jego cofanie się.3 P.p. Obawa ta była płon<strong>na</strong>, gdyż wszystkie stare formy kultury mają twardy żywot.Bez wątpienia jed<strong>na</strong>k kino dźwiękowe doko<strong>na</strong>ło nowego zaboru w klienteli teatru i literatury.Gdyby nie ogromne koszta wytwarzania „dźwiękowców”, gdyby kapitałowi u<strong>da</strong>łosię zupełnie przełamać trudnoś<strong>ci</strong> językowe tego filmu przez a<strong>da</strong>ptowanie go dla każdegokraju osobno, wresz<strong>ci</strong>e gdyby nie fi<strong>na</strong>nsowa konieczność utrzymywania poziomu artystycznego„dźwiękowców” jak <strong>na</strong>jniżej, aby były popularne - katastrofa szłaby w tempieraźniejszym.4 P.p. J. N. Miller zaproponował parę nowych z<strong>na</strong>ków Pisarskich („Ponowa” z lipca1922).5 P.p. Myśl ta rozwinięta jest w artykule o <strong>da</strong><strong>da</strong><strong>na</strong>izmie.6 P.p. Porów<strong>na</strong>nie kuleje o tyle, że <strong>na</strong>jnowsza poezja zamiast rymów woli posługiwaćsię aso<strong>na</strong>nsami.7 P.p. Myśl powyższa została szerzej rozwinięta w Walce o treść, s. 48 i 49.UROKI NATURALIZMUGdybyż nowi przełamywacze literaccy w Polsce zasadę wyższoś<strong>ci</strong> formy <strong>na</strong>d treś<strong>ci</strong>ąstosowali także do swojego własnego zachowywania się względem poprzednich,szanownych izmów! W walkach duchowych forma, czyli środki tych walk sąsymptomem treś<strong>ci</strong>. Otóż środki, jakimi się <strong>na</strong>rzuca to nowe pokolenie, są stare,wzmocnione tylko amerykańskim tupetem i umiejętnoś<strong>ci</strong>ą reklamy. „Jesteśmy młodzi!Jesteśmy nowi!” - oto główny argument [1]. Po prostu szantaż młodoś<strong>ci</strong>. Dawniejmłodzi musieli się dosługiwać, walczyć o swoje miejsce, i jeszcze dziś we Francji są<strong>taki</strong>e stosunki, że młodzi, aby wypłynąć, drukują swoje tomiki pod <strong>na</strong>zwiskiem starszych(u <strong>na</strong>s zalecałby się raczej odwrotny proceder). Pajdokracja <strong>na</strong> całej linii! Krytykai opinia publicz<strong>na</strong> są sterroryzowane. Tu i owdzie czasem ktoś - jakiś Irzykowski,jakiś Pieńkowski - postara się o to, aby tej poezji już „państwowej” (wyrażenie p.Merwi<strong>na</strong> w „Tygodniku Ilustrowanym”) nie zabrakło elementu męczeństwa, choćby<strong>na</strong> pokaz, <strong>na</strong>jczęś<strong>ci</strong>ej stara się o to prokurator, gdy skonfiskuje jaką Ggę albo wsadzip. A<strong>na</strong>tola Ster<strong>na</strong> do kozy za to, że w bardzo paradoksalny sposób ch<strong>ci</strong>ał okazać swojąekstazę religijną.Proszę przejrzeć dziełko p. Konra<strong>da</strong> Winklera pt. Formizm, które bo<strong>da</strong>j że <strong>na</strong>jlepiejod<strong>da</strong>je typowy (patrz różne jednodniówki literackie) sposób myślenia <strong>na</strong>szych rewolucjonistówsztuki. Dzieli on sobie poję<strong>ci</strong>a po prostu <strong>na</strong> dwie kategorie: proban<strong>da</strong> icontemnen<strong>da</strong>; po tej stronie ma ducha, duszę, mistycyzm, instynkt, religię, uczu<strong>ci</strong>e,syntetyczność, metafizykę, rasowość, kulturę, serce itp. - po drugiej stronie: materię,intelektualizm, racjo<strong>na</strong>lizm, cywilizację, mózg i inne tego rodzaju diabelskie okropnoś<strong>ci</strong>.Te prze<strong>ci</strong>wstawienia są prze<strong>ci</strong>eż tanie jak barszcz, lecz jak barszcz <strong>na</strong>rodowe i ja<strong>da</strong>się je przy każdej sposobnoś<strong>ci</strong>. Czy kiedy zapanuje u <strong>na</strong>s zasa<strong>da</strong> komplikacji zja-44


wisk? - Otóż p. Winkler w przedmowie przeprowadza taką myśl: Co pewien czas starzejąsię pewne kierunki sztuki, a <strong>na</strong>stają nowe: <strong>na</strong>stępuje okres walki „młodych” ze„starymi”, <strong>ci</strong> tamtych nie rozumieją, więc chcą ich ośmieszyć, prześladować, leczoczywiś<strong>ci</strong>e przegrywają, ponieważ - ponieważ są starzy, a tam<strong>ci</strong> młodzi i nowi! Takiemechaniczne pojmowanie racji swojej, <strong>taki</strong>e łatwe antycypowanie zwy<strong>ci</strong>ęstwa nieprzystoi pionierowi formizmu - bo ileż było nowych prób, kierunków, które jed<strong>na</strong>k w<strong>taki</strong>ch walkach upadły.Ludzie <strong>na</strong>jnowszej rewolucji w sztuce lubią potrząsać skalpem realizmu, <strong>na</strong>turalizmu,impresjonizmu - lecz wy<strong>da</strong>je się, jak gdyby te skalpy nie były autentyczne, jakby<strong>ci</strong> ludzie zapomnieli o ideologii tamtych kierunków albo ich zupełnie nie z<strong>na</strong>li.Ogłaszać impresjonizm za niewolnicze obsługiwanie materii, zapomi<strong>na</strong>ć, że wynikł onz kultu słońca, kultu <strong>na</strong>tury, a nie materii, to wy<strong>da</strong>je mi się nie tylko niesprawiedliwoś<strong>ci</strong>ą,lecz barbarzyństwem, kompromitacją nowych haseł, które może aż <strong>taki</strong>ch ofiarnie potrzebują.Ale jeżeli w dziedzinie sztuk plastycznych jeszcze z niejaką słusznoś<strong>ci</strong>ą moż<strong>na</strong>było mówić o mechanicznym kopiowaniu <strong>na</strong>tury - tu stał, rósł, kwitł, pasł się, płynąłmodel, a tu stał malarz ze swoim płótnem <strong>na</strong> sztaludze - to w poezji lekceważenie <strong>na</strong>turalizmu(dla skrócenia nie będę go tu odróżniał od realizmu) jest pustotą ze stanowiskaestetyki i filozofii. Zapewne, gdy się widzi sztuki <strong>taki</strong>e jak Ni<strong>na</strong> Kampfa, czytanudne i niepotrzebne opisy w powieś<strong>ci</strong>ach <strong>da</strong>wniejszego typu, choćby w JanieKrzysztofie Rollan<strong>da</strong>, albo gdy się mierzy płytkość i z<strong>da</strong>wkowość tej satyry społecznej,jaką <strong>na</strong>s ob<strong>da</strong>rzała Zapolska, moż<strong>na</strong> wykrzyknąć: wolę już sine brednie skrajnegofuturyzmu czy formizmu, tylko nie to! Lecz rzeczy te były godne odrzucenia zawsze,nie dopiero dziś; nigdy nie gustowałem w Pani Dulskiej ani w powieś<strong>ci</strong>ach Reymontalub tejże Zapolskiej, którą właśnie teraz z okazji jej śmier<strong>ci</strong> szczególnie gloryfikowano.Naturalizm Zapolskiej jest zły nie dlatego, że jest <strong>na</strong>turalizmem, lecz że jest płytki,oparty <strong>na</strong> obserwacjach dziennikarskich, nie wnikliwych, lecz złośliwych, a przy tyraschlebiających tłumowi. Dla kogo Dulska była rewelacją, ten oczywiś<strong>ci</strong>e musiał mówićo geniuszu Zapolskiej; ja <strong>taki</strong>m sztukom mogę przyz<strong>na</strong>ć tylko wartość społecznope<strong>da</strong>gogicznądla pewnych sfer. Pasją jej była nie żądza prawdy, lecz żądza kompromitowaniaswych wrogów.Ale praw<strong>da</strong> sama jest fufą (ze Strasznych dzie<strong>ci</strong> Rostworowskiego), jeżeli nie stajesię symptomem i dowodem siły tzw. ducha, <strong>na</strong> czymże zaś duch może <strong>na</strong>jlepiej okazaćswą siłę, jeżeli nie <strong>na</strong> tzw. materii, przez jej opanowanie? Albo czy może sięmniema, że chęć opanowania materii jest tylko pokusą Ukrytego za nią szata<strong>na</strong>? Zachowajmytę całą mitologię: czyż w <strong>taki</strong>m razie nie godzi się duchowi - zamiast u<strong>ci</strong>ekać- wejść dobrowolnie w zasadzkę i zwy<strong>ci</strong>ężyć?Po romantyzmie jako epoce marzenia przyszła kolej <strong>na</strong> <strong>na</strong>turalizm, nie dlatego, żeby<strong>na</strong>stała potrzeba odmiany, potrzeba nowej, choćby prze<strong>ci</strong>wnej mody, lecz dlatego,ponieważ podjęto ziszczanie marzeń w materiale rzeczywistoś<strong>ci</strong>: okazały się wtedyprzeszkody, okazała się potrzeba <strong>na</strong>gromadzenia, przerobienia materiału, i za<strong>da</strong>niabudowy były trudniejsze, niż się spodziewano. Taki jest rodowód psychologiczny <strong>na</strong>turalizmujako odwiecznej, nigdy nie ginącej potrzeby ducha ludzkiego - mniejsza oto, czy pokrywa się on z faktyczną historią jednego Okresu literackiego, któremu tę<strong>na</strong>zwę <strong>na</strong><strong>da</strong>no. A więc już w samej formie <strong>na</strong>turalizmu tkwi - nie tragedia, lecz cojest większe: dramat. Wi<strong>da</strong>ć to w Pani Bovary Flauberta, gdzie marzenie ponosipierwszą klęskę, zostaje skompromitowane. Lecz samo wyczu<strong>ci</strong>e klęski, „od<strong>da</strong>nie” jej45


w obrazie, ma w sobie moment perseuszowego bohaterstwa. Słusznie Brandes wykrywałpierwiastki romantyczne u Zoli; nie były one u tego pisarza sprzecznoś<strong>ci</strong>ą wewnętrzną,lecz pozostałoś<strong>ci</strong>ą po <strong>taki</strong>ej a nie innej genezie jego twórczoś<strong>ci</strong>: ów szalonypo<strong>ci</strong>ąg w Bestii ludzkiej, pędzący bez konduktora w przestrzeń, to nie tylko symbolwyokrąglający tę powieść, lecz i świadectwo wewnętrznego rozmachu w bezkres fantastyczny,rozmachu utajonego w „ś<strong>ci</strong>słych” meto<strong>da</strong>ch <strong>na</strong>turalizmu.Nie jest więc prawdą, żeby <strong>na</strong>turalizm był bierną postawą ducha. Nie jest taką jużchoćby dlatego, że to się tylko tak wy<strong>da</strong>je, jakoby rzeczywistość moż<strong>na</strong> było kopiowaćniewolniczo. Zarzut ten wzięty jest wprost od ekspresjonizmu malarskiego,<strong>który</strong> słusznie występuje prze<strong>ci</strong>w pomniejszaniu malarstwa do roli fotografii. Ale wpoezji nie ma aparatów kopiujących, tylko mózg, i „kopiowanie” jest czynnoś<strong>ci</strong>ą wyobraźni:odkry<strong>ci</strong>e przedmiotu, <strong>na</strong>stawienie go, uchwycenie słowami. Trzeba wziąć,aby „od<strong>da</strong>ć”. Dlatego np. Charaktery Nałkowskiej moż<strong>na</strong> czytać jak tomik sonetów.Bezdusznym moż<strong>na</strong> być wszędzie, i w <strong>na</strong>turalizmie, i w ekspresjonizmie. Jeżeli sięzżymamy <strong>na</strong> którego autora za to, że po. prostu tylko kopiuje rzeczywistość, to właś<strong>ci</strong>wieji trafniej powinniśmy powiedzieć, że kopiuje on pewne utarte już wzory ujmowaniarzeczywistoś<strong>ci</strong>, że nie wychodzi poza metody Balzaka lub Reymonta. Nudzi<strong>na</strong>s nie sam <strong>na</strong>turalizm, lecz to, że oto jeszcze raz tak samo opisano chmury, drzewa,refleksy słońca w karafce z wodą albo nos i nogę kobiety. Specjalnie w Polsce realizmi <strong>na</strong>turalizm w powieś<strong>ci</strong> przybrały pewien swoisty, odstręczający charakter: sielankowy,dobroduszny, kochajmysi. Nie odczuwano zbyt boleśnie rozłamu między myślą aziszczeniem, bo niewiele było myśli i rzadko przystępowano do ziszczeń. Godzono się<strong>na</strong> to, co jest, a rzeczywistość ujmowano przez grube rękawiczki. Sielankowość Pa<strong>na</strong>Tadeusza zawisła była fatalnie <strong>na</strong>d powieś<strong>ci</strong>ą polską i <strong>na</strong>rzu<strong>ci</strong>ła jej <strong>na</strong> długi czas swojąatmosferę.Że i przy <strong>na</strong>turalizmie w grę wchodzi intuicja, tego dowodem jest, że, podobniejak w innych gatunkach poezji, torem ubitym przez jednego pisarza rzuca się zarazdziesię<strong>ci</strong>u <strong>na</strong>śladowców, powtarzających jego kolejnoś<strong>ci</strong> i rytmy, czego by nie było,bo każdy by miał dość pola, gdyby <strong>na</strong>turalizm był <strong>taki</strong> łatwy. W późniejszym rozbiorzefilozoficznym z aktu intuicji wydziela się przedmiot, niby to stały, stwierdza sięzgodność (wierność) odbi<strong>ci</strong>a z przedmiotem, i wtedy się mówi o prawdzie. W <strong>da</strong>lszerozważania stosunku intuicji do prawdy itd. nie wchodzę, bo nie są tu potrzebne, wystarczydość popularne uję<strong>ci</strong>e sprawy.Jeżeli marzenie, idea kompromituje się przed rzeczywistoś<strong>ci</strong>ą, to i rzeczywistośćkompromituje się przed ideą. Tu są źródła tych uroków, jakie ma dla artystów <strong>na</strong>turalizm.Jest on tymczasową satysfakcją dla obrażonej idei. Istnieją w ży<strong>ci</strong>u szczegółytak demonicznie trafne, szczegóły-skróty, odsłaniające tak <strong>da</strong>lekie i komitragiczneperspektywy, że z<strong>na</strong>wca spostrzegłszy je musi wykrzyknąć: Jak to dosko<strong>na</strong>le - <strong>na</strong>pisane!W <strong>taki</strong>ch wypadkach zanotowanie <strong>taki</strong>ego rysu jest tylko pozornie odpisywaniemży<strong>ci</strong>a, właś<strong>ci</strong>wie zaś <strong>na</strong>leży je uważać za zdobycz <strong>na</strong>stawionej w pewien sposób wyobraźni.Pewien nieporządek rzeczy, z<strong>na</strong>jdujący jed<strong>na</strong>k wyjaśnienie w zawikłaniachbieżącego ży<strong>ci</strong>a, może wywierać <strong>na</strong> autora <strong>taki</strong>e wrażenie swą obfitoś<strong>ci</strong>ą i kombi<strong>na</strong>cyjnoś<strong>ci</strong>ąszczegółów, że szczególną rozkosz sprawia mu przedstawić ten chaos jakoporządek. Z młodszych pisarzy Kaden ma <strong>na</strong>jsilniejszy zmysł dla <strong>taki</strong>ch uroków. Wtej powierzchni ży<strong>ci</strong>a moż<strong>na</strong> się istotnie zakochać bez pamię<strong>ci</strong>, dotykając jej <strong>na</strong>jdziwaczniejszychzakrętów i wypukłoś<strong>ci</strong>. W artyś<strong>ci</strong>e rodzi się wtedy ambicja, by sprostać<strong>taki</strong>ej rzeczywistoś<strong>ci</strong>, by samemu wytworzyć taką fantastykę. Tak powstajeopis katastrofy wojska kartagińskiego w Wąwozie Toporu (Salammbo Flauberta), <strong>na</strong>-46


śladowany potem przez Zolę gdy w Klęsce opisywał piekielny ko<strong>ci</strong>oł Se<strong>da</strong>nu. Najprzykrzejszeszczegóły wchodzą w skład obrazu, tchnącego tą osobliwą elegancją realizmu,<strong>na</strong> której z<strong>na</strong>ł się także Gautier. Naturalizm staje się przez to kopalniąkształtów, z <strong>który</strong>ch korzystają potem i inne gatunki i kierunki literackie.„Świat jest już raz <strong>da</strong>ny, byłoby nonsensem powtarzać go!” - pisze niemiecki ekspresjonistaKazimierz Edschmid. Słusznie, jeżeli np. snob starej <strong>da</strong>ty zachwyca sięwspaniałym opisem dworku litewskiego albo „pyszną” charakterystyką karbowego zKo<strong>ci</strong>ej Wólki, <strong>ci</strong>esząc się, że on w tym wypadku może potwierdzić zgodność opisu zmodelami (cho<strong>ci</strong>aż <strong>na</strong>wet i w tym jest rudyment prawdziwej przyjemnoś<strong>ci</strong> estetycznej).Niesłusznie, gdy się przypomni istotne założenia <strong>na</strong>turalizmu, cho<strong>ci</strong>ażby one -historycznie - nie były sformułowane tak jak tutaj. Mechanicznego <strong>na</strong>turalizmu nigdynie było. Zawsze był on w imię czegoś, co dozwalało <strong>na</strong> wybór pewnych tylko faktów,kierując się przy tym niejako mistycyzmem homeopatycznym. Pobić Meduzę jej własnymobrazem! Prze<strong>ci</strong>wstawić bestii bestię! Nazwać bezimienną po imieniu! Ileż w<strong>na</strong>turalizmie jest chytroś<strong>ci</strong>, ironii, zemsty. Cały dyszy walką - sielankowego, biernegonie ma w nim nic.Lecz to są może tylko jego walory kulturalne - cóż stąd dla sztuki? To, że <strong>na</strong>turalizmtak pojęty może być podstawą <strong>na</strong>jbardziej żywiołowych wrażeń - ale co się okazało?To, że ludzkość nie była jeszcze dostatecznie do niego przygotowa<strong>na</strong>, bo niez<strong>na</strong> własnej rzeczywistoś<strong>ci</strong>, odwraca od niej oczy i raczej nudzi się nią, niż męczy.Wierzę, że przyjdzie czas, kiedy sztuka ze zdwojonym impetem rzu<strong>ci</strong> się w <strong>na</strong>turalizm,<strong>który</strong> się był zaledwie <strong>na</strong>dpoczął. Z <strong>na</strong>turalizmu rzeczy nieruchomych zacząłon już przechodzić w <strong>na</strong>turalizm dusz ludzkich, przystąpił do rozwiązywania zagadnieńdramatycznych, gdy wyrugowała go fala symbolizmu. W liryce poprowadziłwprost do liryki wizyjnej jako właśnie par excellence <strong>na</strong>turalistycznej, a przez to doekspresjonizmu. Bo <strong>na</strong>turalizm jest jak każdy i z m poję<strong>ci</strong>em przejś<strong>ci</strong>owym i gdy sięza<strong>da</strong>nia literatury bierze merytorycznie, a nie po szkolarsku, wszystkie izmy razem sięgodzą i przedstawiają <strong>ci</strong>ągłość jednego za<strong>da</strong>nia i jednego zagadnienia. Kto śpiewa <strong>na</strong>pohybel <strong>na</strong>turalizmowi, właś<strong>ci</strong>wie trzepie zapamiętale skórę, w której nikogo nie ma.Woła się także „huzia!” <strong>na</strong> tzw. psychologizm w poezji, biorąc sobie pochop z pogłoseko upadku psychologizmu filozoficznego (dwie rzeczy zupełnie różne). Jakgdyby <strong>na</strong>prawdę tak dużo psychologii było w literaturze, zwłaszcza <strong>na</strong>szej. I tu za<strong>da</strong>niasą zaledwie <strong>na</strong>dpoczęte. Opisywanie stanów duchowych biernych lub <strong>ci</strong>ekawostekpsychologicznych - jedne i drugie zresztą bywają kombinowane, a nie brane zdzieł <strong>na</strong>ukowych! - <strong>da</strong>lekie jest jeszcze od wnikania w te punkty zwrotne, gdzie człowiekstaje się zagadką dla drugich i dla siebie, zagadką, przez którą żaden ekspresjonizmnie przeskoczy, która leży jak wielki kloc <strong>na</strong> środku świata. Dla uniknię<strong>ci</strong>a zgodyz tymi, co także lubią mówić ogólnikowo o zagadkach duszy, pospieszam do<strong>da</strong>ć,że mam tu <strong>na</strong> myśli <strong>taki</strong>e np. duszoz<strong>na</strong>wstwo i <strong>taki</strong>e jego za<strong>da</strong>nia, o jakich pisałem wProlegome<strong>na</strong>ch do charakterologii („Museion” 1913, sierpień) [2].Jest perfidią albo bezmyślnoś<strong>ci</strong>ą twierdzić, że osiąganie samej tylko wiernoś<strong>ci</strong>,zgodnoś<strong>ci</strong> modelu z opisem, że samo wywoływanie złudy było celem <strong>na</strong>turalizmu ipsychologizmu. Było tylko środkiem, <strong>który</strong> w poszczególnych dziełach jako fragmentachwielkiego ruchu emancypował się i wysuwał <strong>na</strong> pierwszy plan. O ile w tychfragmentach bił w jakiś Sposób puls pierwotnych założeń <strong>na</strong>turalizmu, o tyle żyje wnich także i sztuka. Praw<strong>da</strong> sama przez się oczywiś<strong>ci</strong>e nie jest postulatem sztuki, leczjej materiałem tak samo dobrym jak każdy inny. Praw<strong>da</strong> i rzeczywistość są faktami47


<strong>taki</strong>mi samymi jak słońce, szum morza. Moż<strong>na</strong> z nich robić także wiersze symbolicznei futurystyczne. Poe<strong>ci</strong> szukają wyrazów emocjo<strong>na</strong>lnych: krew, brzytwa. Futurystapowie np.: „W <strong>ci</strong>cholasie płynie z drzewa krew”, lub „Promień słońca prze<strong>ci</strong>ął złotąbrzytwą jego smutek <strong>na</strong> dwie częś<strong>ci</strong>”. Praw<strong>da</strong> jest czymś tak samo emocjonującym jakkrew, tylko trzeba więcej wyobraźni, aby ją ujrzeć. Rzeczywistość jest tak samo ostrąjak brzytwa. Rzeczywistość jest systemem ran. Kto szuka <strong>na</strong> gwałt skrótów ekspresjonistycznych,ten woli brzytwę; kto woli komplikację i jej przypisuje większą siłęemocjo<strong>na</strong>lną, ten woli prawdę, ale nie jako jeden wyraz, lecz jako zajś<strong>ci</strong>e złożone, jakokompleks.Swego czasu (w książeczce o Hebblu) podzieliłem poezję <strong>na</strong> trzy rodzaje: poezjęprzygotowującą materiał, poezję walczącą i poezję spełniającą, tryumfalną. Naturalizmi psychologizm <strong>na</strong>leży do pierwszej; to, co w nim odchyla się poza tę ramę, jest<strong>na</strong>le<strong>ci</strong>ałoś<strong>ci</strong>ą, do<strong>da</strong>tkiem epoki, <strong>który</strong> nie powinien <strong>na</strong>m zamącać istotnego obrazurozwoju spraw sztuki.P.p. Zabili <strong>na</strong>turalizm jak dzie<strong>ci</strong>, teraz już <strong>na</strong>wet nie troszczą się o to, że zabita zabawkawstała, nie odwołują, nie ba<strong>da</strong>ją <strong>da</strong>lej, nie ma nikogo odpowiedzialnego za tęmistyfikację mordu.1 P.p. Słusznie wytyka się staruszkom, gdy się chełpią: „Za moich czasów...!” Alegdy młodzi robią to samo z teraźniejszoś<strong>ci</strong>ą, to jest jeszcze gorsze.2 P.p. Hasło „więcej psychologii w poezji” uzasadnia Karol Ludwik Koniński wartykule Poezja agory a poezja wnętrza („Myśl Narodowa” nr 39, 1930).NA GIEWONCIE FORMIZMU(Teoria p. Chwistka)CZTERY RZECZYWISTOŚCIPonieważ mówię tak często o rzeczywistoś<strong>ci</strong>, nie mogę pominąć specjalnej książki otym przedmio<strong>ci</strong>e, <strong>na</strong>pisanej przez dra Leo<strong>na</strong> Chwistka, filozofa, malarza i poetę, zaliczającegosię do formistów (Wielość rzeczywistoś<strong>ci</strong>, Kraków 1921). Autor jest podobno z<strong>na</strong>komitymlogikiem, europejskiej miary - ale szko<strong>da</strong>, że swą książkę <strong>na</strong>pisał w sposób taknieprzystępny, że niewiele tylko mogłem się z niej <strong>na</strong>uczyć, choć wiadomoś<strong>ci</strong> jest w niejbardzo dużo. Nie uważam się za powołanego do rozstrzygania kwestyj filozoficznych,<strong>który</strong>mi się zajmuje p. Chwistek, ani do oceniania doniosłoś<strong>ci</strong> jego odkryć w tym zakresie,ale pragnąc uniknąć tej aroganckiej skromnoś<strong>ci</strong>, którą (jak słusznie skarży się p. StanisławIg<strong>na</strong>cy Witkiewicz w Studiach estetycznych) zasłaniają się laicy, pozwolę sobiewypowiedzieć niektóre zuchwałe zastrzeżenia.Tzw. filozofię popularną, zdrowy rozum - <strong>który</strong> nie jest ani tak zdrowy, ani tak rozumny,jak się wy<strong>da</strong>je jego fa<strong>na</strong>tykom - chce autor uszlachetnić i ująć w pewien ś<strong>ci</strong>sły system.Ten zamiar przemawia mi do serca, ale nie przemawia mi do przeko<strong>na</strong>nia droga, jaką au-48


tor dąży do celu. Przyjmuje on cztery rodzaje rzeczywistoś<strong>ci</strong>: rzeczywistość rzeczy, rzeczywistośćfizykalną, rzeczywistość wrażeń i rzeczywistość wyobrażeń, i sądzi, że przezto rozwiązuje się, a przy<strong>na</strong>jmniej wyjaśnia wiele dotychczasowych trudnoś<strong>ci</strong> myślowych.Z<strong>da</strong>je mi się, że autor myśli za<strong>na</strong>dto rzeczownikami, za mało czasownikami. Dla mnierzeczywistość jest czasownikiem: zajś<strong>ci</strong>em, z<strong>da</strong>rzeniem, raczej filmem niż obrazem.Kiedyż zachodzi <strong>na</strong>jwiększa potrzeba uży<strong>ci</strong>a tego słowa i dlaczego <strong>na</strong>s interesuje problematrzeczywistoś<strong>ci</strong>? Tu wracam do kwestii ziszczenia i zawodu. Mówimy: zetknął sięz rzeczywistoś<strong>ci</strong>ą, rzeczywistość go zawiodła, zdezawuowała lub dopisała mu, zazieramyw oczy rzeczywistoś<strong>ci</strong> itp. Rzeczywistoś<strong>ci</strong>ą jest wszystko, co w jakiś sposób wraca kuczłowiekowi jak bumerang - jest ruchomą ś<strong>ci</strong>aną, płaszczyzną walki, klęski lub zwy<strong>ci</strong>ęstwa.Z tamtej strony czyhają zasadzki, a z tej idą życzenia, żeby się to i owo stało rzeczywistoś<strong>ci</strong>ą(<strong>na</strong>dzieja). Nie jest więc o<strong>na</strong>, tak jak u p. Chwistka, tylko pewnego rodzaju<strong>na</strong>czyniem <strong>na</strong> różne rzeczy - <strong>taki</strong>e uję<strong>ci</strong>e tej sprawy może być tylko chwilowe. Jest jednolitą,choć dy<strong>na</strong>miczną (i niekiedy dy<strong>na</strong>mitową).Autor postępuje ze swoimi rzeczywistoś<strong>ci</strong>ami jak z niezgodliwymi gośćmi: zamiast<strong>da</strong>ć się im wykłó<strong>ci</strong>ć, każdego zamyka do osobnego pokoju. W tym jest jakaś kompromisowość,uchylanie się od istotnych zagadnień. Trudno nie brać autora za relatywistę (tosamo zarzuca mu p. Witkiewicz w Studiach estetycznych, s. 140), jakkolwiek się prze<strong>ci</strong>wtemu zastrzega. Pisze: „...oczekiwać <strong>na</strong>leży, że z czasem powstaną równoległe systemyhistorii, wykluczające wzajemną dyskusję, podobnie jak to widzimy w geometrii”. Byłybyto jed<strong>na</strong>k powieś<strong>ci</strong>, nie historie. - Chwalebne i orygi<strong>na</strong>lne jest dążenie autora, by <strong>na</strong> przykła<strong>da</strong>chpraktycznych zademonstrować sprawność swojej teorii - te ustępy jego książki sąjuż <strong>ci</strong>ekawe i zrozumiałe. Ale w<strong>da</strong>jąc się w zagadnienia etyczne, poprzestaje <strong>na</strong> przyz<strong>na</strong>waniurównouprawnienia rzeczywistoś<strong>ci</strong> rzeczowej i wrażeniowej - bo tymi się główniezajmuje - i <strong>da</strong>lej nie sięga. Dlatego nie spełnia np. <strong>da</strong>nej we wstępie zapowiedzi co do rozstrzygnię<strong>ci</strong>apytania, czy <strong>na</strong>leży się poświęcać dla ojczyzny. „Wszystko - powia<strong>da</strong> - zależyod tego, w jakiej się z<strong>na</strong>jdujemy rzeczywistoś<strong>ci</strong>”. Poświęcenie jest dla niego zrozumiałetylko <strong>na</strong> grun<strong>ci</strong>e rzeczywistoś<strong>ci</strong> rzeczy i osób, zaś ze stanowiska rzeczywistoś<strong>ci</strong>wrażeniowej może być tylko wynikiem nonszalancji, bo ta druga rzeczywistość rodzi tylkoobawę o śmierć (autor przytacza niefortunnie Kordia<strong>na</strong>) - w tym pokoju poświęceniesię jest absurdem [1]. Otóż z<strong>da</strong>je mi się, że p. Chwistek w swojej filozofii za<strong>na</strong>dto się zahipnotyzowałobrazem geometrycznych płaszczyzn (jego piękny portret żony skonstruowanyjest jakby wśród szklannych tafli), prze<strong>ci</strong><strong>na</strong>jących się już to wiatrakowo, już to wróżnych <strong>na</strong>chyleniach i kierunkach - a ponieważ płaszczyzny mają dwa wymiary, więc<strong>na</strong>wet prze<strong>ci</strong><strong>na</strong>nie się jest dla nich tylko zetknię<strong>ci</strong>em, a nie połączeniem, nie związkiem,<strong>który</strong> by miał jakieś konsekwencje. Lub też moż<strong>na</strong> by ideę p. Chwistka zobrazować jakoformy żur<strong>na</strong>lu mód, zachodzące jed<strong>na</strong> <strong>na</strong> drugą, a jed<strong>na</strong>k nie przeszkadzające sobie wzajemnie.Ten plastyczny wzór został przeniesiony w koncepcję filozoficzną i tak powstała„wielość rzeczywistoś<strong>ci</strong>”, która zaraz <strong>na</strong> pierwszy rzut oka wyglą<strong>da</strong> <strong>na</strong> paradoks, <strong>na</strong>sprzeczność w określniku.Najbardziej <strong>na</strong>s tu obchodzi rozdział Wielość rzeczywistoś<strong>ci</strong> w sztuce. Jest to głów<strong>na</strong>bitwa, wy<strong>da</strong><strong>na</strong> treś<strong>ci</strong> w dotychczasowym z<strong>na</strong>czeniu, „sensowi” i „kopiowaniu <strong>na</strong>tury”(przy czym sens i kopiowanie przedstawia w sposób, rzekłbym, demagogiczny). Będę tupo<strong>da</strong>wał wywody autora tylko o tyle, o ile odnoszą się do głównego zagadnienia mojejksiążki Walka o treść.49


O TREŚCI ANEGDOTYCZNEJSprawę anegdotycznej treś<strong>ci</strong> dzieł sztuki uważa autor za <strong>da</strong>wno już „przesądzoną przezkrytykę”: pięknym może być two-step, a hymn <strong>na</strong>rodowy brzydkim, tak samo: poł<strong>ci</strong>e słoninymalowane przez Rembrandta a portrety Piłsudskiego po sklepach, opisy ogórków isłoneczników w Panu Tadeuszu a wizje metafizyczno-społeczne Miłosierdzia Rostworowskiego.- Ale przesądzenie przez krytykę jeszcze niczego nie dowodzi. Od pionieranowego kierunku w sztuce moż<strong>na</strong> by raczej oczekiwać, że zrewiduje z<strong>da</strong>wkową opinię, aod logika, że postawi kwestię tak: czy ceteris paribus, to jest przyjmując równą miaręartyzmu, możemy z hymnu <strong>na</strong>rodowego, z dramatów filozoficznych w rodzaju Miłosierdziaczerpać wyższą rozkosz estetyczną niż z two-stepu i widoków ogórkowych? Czy np.Reduta Ordo<strong>na</strong> jest wyższa od Strzyżono, golono... lub innego figla Mickiewicza? Słowem,czy istnieje hierarchia tematów? Moż<strong>na</strong> się od tego pytania łatwo uchylić twierdzeniem,że każdy z tych utworów może być arcydziełem w swoim rodzaju, że ich wogóle porównywać nie wolno. Ale w <strong>taki</strong>m razie i p. Chwistek nie powinien był porównywaćmiędzy sobą dzieł sztuki już gotowych. Sprawa „anegdotycznej treś<strong>ci</strong>” tych dziełpozostaje więc bądź co bądź w zawieszeniu. Idzie zaś tu <strong>na</strong>jpierw o to, czy tych treś<strong>ci</strong> - wstanie surowym - jed<strong>na</strong>k się nie stopniuje, uważając jedną za ważniejszą, głębszą, niebezpieczniejsząniż drugą. Niewątpliwie - tak, cho<strong>ci</strong>aż to stopniowanie w<strong>ci</strong>ąż się waha[2].Jeżeli tak, to w <strong>taki</strong>m razie zachodzi stare pytanie, czy emocjo<strong>na</strong>l<strong>na</strong> stro<strong>na</strong> treś<strong>ci</strong>(tematów), wzięta z ży<strong>ci</strong>a, nie przechodzi jed<strong>na</strong>k jakimś sposobem w oparte <strong>na</strong> tej treś<strong>ci</strong>dzieło sztuki, gdzie zostaje wprawdzie chemicznie przetworzo<strong>na</strong>, ale nie tra<strong>ci</strong> swej siłyenergetycznej? Tak powinien był p. Chwistek postawić sprawę [3]. Ja <strong>na</strong> to pytanie odpowia<strong>da</strong>m:tak, przechodzi, i powołuję się <strong>na</strong> świadectwo Nietzschego, <strong>który</strong> wbrew abstynenckiejteorii estetycznej Schopenhauera twierdził, że nie moż<strong>na</strong> podziwiać posągówAfrodyty bezinteresownie, to jest bez rudymentów „chu<strong>ci</strong>”.A skoro p. Chwistek już porównywał treś<strong>ci</strong> anegdotyczne dzieł gotowych między sobą,to mógł przy tej sposobnoś<strong>ci</strong> zauważyć jeszcze rzecz <strong>na</strong>stępującą. Treść pierwszoplanowa,firmowa może być błaha, ale przez szczególne opracowanie może <strong>na</strong>brać o wiele więcejwagi i z<strong>na</strong>czenia. Opracowanie, które tutaj mam <strong>na</strong>myśli, nie jest tą formą, o jakiejmówi u siebie p. Chwistek, ale powiązaniem, przetkaniem tej pierwszej treś<strong>ci</strong> drugątreś<strong>ci</strong>ą [4], jed<strong>na</strong>kowoż nie anegdotyczną, nie <strong>da</strong>jącą się łatwo skró<strong>ci</strong>ć i opowiedzieć. Tasprawa była niegdyś przedmiotem sporu między mną a zwolennikami filozofa Holzapfla,którzy w myśl - uz<strong>na</strong>wanego i przeze mnie - postulatu komplikacji twierdzili, że w poezji<strong>na</strong>jwiększa ranga przysługuje dziełom mającym za temat ży<strong>ci</strong>e ludzi bardzo skomplikowanychi pod względem intelektualnym wysoko stojących - a więc np. Hamlet mocą swegotematu będzie górował <strong>na</strong>d Panią Bovary. Otóż sprawa ma się i<strong>na</strong>czej: Pani Bovary,historia filisterki prowincjo<strong>na</strong>lnej, dzięki realistycznemu uchwyceniu szczegółów ży<strong>ci</strong>astała się dziełem wielkim. Historię w zasadzie nieskomplikowaną opowiedziano tu w bardzoskomplikowany sposób - światło wychodzi nie od bohaterki, lecz od autora. Ja <strong>taki</strong>ewsunię<strong>ci</strong>e jednej treś<strong>ci</strong> w drugą <strong>na</strong>zwałbym formą, i to formą kat' exochen; p. Chwistektwierdzi jed<strong>na</strong>k po prostu, że kopiowanie <strong>na</strong>tury jest zu<strong>pełny</strong>m zaprzeczeniem formy,ponieważ zajmuje <strong>na</strong>sz umysł tylko treś<strong>ci</strong>ą. - Lecz sposoby wzajemnego przenikania siętreś<strong>ci</strong> mogą być jeszcze inne. Oto jest realistycz<strong>na</strong> historia skałotocza, <strong>na</strong>pisa<strong>na</strong> przez Sygietyńskiego;zwierzątko <strong>na</strong>jniższego rzędu, dzięki <strong>na</strong>suwającym się tu niewymuszeniewidokom społeczno-filozoficznym, urasta <strong>na</strong> miarę pioniera kultury. Pomijam psie histo-50


ie Jacka Londo<strong>na</strong>, Dygasińskiego, a zwracam uwagę <strong>na</strong> Myśli psa Riqueta (autor: A<strong>na</strong>tolFrance), zawierające rodzaj teorii poz<strong>na</strong>nia z psiego stanowiska. Przypomi<strong>na</strong>m w końcu tomnóstwo nie<strong>ci</strong>ekawych pod względem anegdotycznym historyj, które jed<strong>na</strong>k stały sięwielkimi i skomplikowanymi przez ujawniający się w nich humorystyczny pogląd <strong>na</strong>świat. Więc to jest forma pryzmatycz<strong>na</strong>: treś<strong>ci</strong>ą tu jest nie szkło, lecz gra barw z <strong>da</strong>leka.Jedynym właś<strong>ci</strong>wym z<strong>na</strong>czeniem wyrazu „treść” mogą być, według autora, elementyrzeczywistoś<strong>ci</strong> - a więc redukuje on treść do tzw. materiału. Ale co to jest „element rzeczywistoś<strong>ci</strong>”?Czy o tym rozstrzyga rozmiar? Czy autor chce powiedzieć, że elementy sąto rzeczy nierozkła<strong>da</strong>lne jak atomy? Czy elementem jest np. drzewo, głoska, a już np.Hamlet albo Piłsudski są anegdotą? A prze<strong>ci</strong>eż gdzie indziej, mówiąc o poezji, pisze p.Chwistek, że jej sens polega <strong>na</strong> stwierdzeniu „pewnych stosunków, zachodzących międzyelementami rzeczywistoś<strong>ci</strong> lub świata idealnego”. Czyż te stosunki nie mogą być „anegdotą”?Wiem, dlaczego p. Chwistek woli powiedzieć „elementy” zamiast „treść” czy „anegdota”.Oto dlatego, że w tym małym zakresie, jaki uprawiają formiś<strong>ci</strong>, kombinuje się wmozaiki tylko głoski, słowa lub z<strong>da</strong>nia - nie z<strong>na</strong>ne zaś jest kombinowanie wielkich massensowych. Formiś<strong>ci</strong>e wy<strong>da</strong>je się, że gdy nie <strong>na</strong>pisze choćby jednego nonsensu co dwawiersze, już się sprzeniewierzył swemu sztan<strong>da</strong>rowi.CZTERY TYPY SZTUKI. - OSCYLACJAZająłem się bliżej kwestią „anegdoty”, ponieważ w nowej dekoracji filozoficznej pojawiasię tu <strong>da</strong>w<strong>na</strong> pogar<strong>da</strong> literatów polskich do pomysłów, o której pisałem już w artykuleo plagia<strong>ci</strong>e. Idźmy <strong>da</strong>lej. Otóż według swoich 4 typów rzeczywistoś<strong>ci</strong>: rzeczowej, fizykalnej,wrażeniowej i wyobrażeniowej, ustala p. Chwistek 4 zasadnicze typy sztuki:prymitywizm, realizm, impresjonizm i nową sztukę, tj. futuryzm. Pierwsze trzy - powia<strong>da</strong>- już się przeżyły, teraz <strong>na</strong>dchodzi czas futuryzmu, ponieważ i ludzkość zaczy<strong>na</strong> sięcoraz głębiej wzywać w rzeczywistość wyobrażeniową. Do tej ostatniej zalicza sny, marzeniai wizje (a myśli nie?), zresztą stwierdza, że do tej nie skrystalizowanej jeszcze rzeczywistoś<strong>ci</strong><strong>na</strong>leżą także przedmioty elementów wrażeniowych, impresjonistyczne, lecz wposta<strong>ci</strong> zmienionej. Autor, korzystając ze z<strong>na</strong>nego aforyzmu Wilde'a, że rzeczywistośćzmienia się pod wpływem sztuki, poczy<strong>na</strong> sobie dość swobodnie z psychologią, imputującpsychice ludzkiej jakieś okresy niby mutacyjne. Powia<strong>da</strong>, że wży<strong>ci</strong>e się artystów w rzeczywistośćwyobrażeń wystąpiło niemal równocześnie w różnych punktach Europywskutek przesycenia się rzeczywistoś<strong>ci</strong>ą wrażeń i pod wpływem krytyki Bergso<strong>na</strong>, doko<strong>na</strong>nej<strong>na</strong> tej rzeczywistoś<strong>ci</strong>.Otóż - wywodzi <strong>da</strong>lej p. Chwistek - w każdym z poprzednich okresów z<strong>da</strong>rzały sięcenne dzieła sztuki tylko w początkach, póki nieustalenie się <strong>taki</strong>ej rzeczywistoś<strong>ci</strong> <strong>da</strong>wałoartyś<strong>ci</strong>e bardzo dużo swobody, tak że przezwy<strong>ci</strong>ężając treść, mógł się od<strong>da</strong>wać formie.Epoce wyobrażeniowej, czyli futurystycznej, dlatego rokuje autor wielką przyszłość [5],ponieważ ta swobo<strong>da</strong> jest już z góry <strong>da</strong><strong>na</strong> w samym charakterze materiału, albowiem rzeczywistośćwyobrażeń jest, chwała Bogu, par exce11ence nieokreślo<strong>na</strong>, niejas<strong>na</strong>. A nieokreślonośći powstająca dzięki niej oscylacja, to jest chwiejność granic przedmiotów, tudzieżsens pozalogiczny - to niemal centrum estetycznego systemu p. Chwistka. Prowadzigo ten postulat do za<strong>ci</strong>erania granic między malarstwem i rzeźbą a or<strong>na</strong>mentyką oraz mię-51


dzy poezją a „muzyką szmerów” (s. 77). Malarstwo i rzeźba tym tylko mają się różnić odor<strong>na</strong>mentyki, że nie będą <strong>da</strong>wały oscylacyj równomiernych, a więc zbyt jednostajnych,nudnych, lecz oscylacje nierównomierne, ze stanowczą przewagą jednego kształtu -mniejsza o to, czy ten kształt będzie zaczerpnięty z ży<strong>ci</strong>a codziennego, czy np. z abstrakcyjmatematycznych.Po cóż ta oscylacja? Po to, by przez niszczenie, pożeranie określonoś<strong>ci</strong> kształtów powstawałaforma. Cóż to jest forma? Moż<strong>na</strong> by się spodziewać, że jeżeli od kogo, to od filozofaotrzymamy dokładne wiadomoś<strong>ci</strong> w tej równie popularnej, jak zagmatwanej sprawie.Lecz p. Chwistek albo mówi o formie komu<strong>na</strong>ły, albo odmawia wyjaśnień, i pod tymwzględem także jako filozof jest formistą czy oscylacjonistą. Na s. 66 wylicza elementyformy w poezji: kompozycja, to jest sposób rozmieszczenia akcentów i zgłosek (rytm irym), budowa i sposób rozmieszczenia z<strong>da</strong>ń itp. (chudo! <strong>na</strong>jważniejsze rzeczy mogą byćzawarte dopiero w „itp.”); <strong>da</strong>lej koloryt: jakość użytych dźwięków; technika: tzw. styl. Zogólnikowych zasad „czystej formy” wymienia: 1. Dzieło powinno tworzyć zamkniętą wsobie całość, 2. Elementy kompozycji powinne być rozłożone według określonego prawa.3. Forma ma być zaczerpnięta tylko z jednej rzeczywistoś<strong>ci</strong>. Tylko ostatnia z tych zasadmówi coś pozytywnego, ale spotyka się ze słuszną krytyką S. I. Witkiewicza, <strong>który</strong> (wSzkicach estetycznych, s. 148, 149) pyta, czemu nie ma <strong>na</strong>s bawić właśnie oglą<strong>da</strong>nie rzeczywistoś<strong>ci</strong>różnorodnej. Dwie pierwsze <strong>na</strong>leżą do rzędu tych sterylizowanych postulatów,które zadowalają tylko definitorów filozoficznych, bo nie mówią nic i obejmowaćmogą utwory zarówno cenne, jak liche. Lepsze w tym gatunku są już np. ogólne zasady codo formy, po<strong>da</strong>ne przez niemieckiego estetyka T. Lippsa, jako to: zasa<strong>da</strong> mo<strong>na</strong>rchicznegopodporządkowania, zasa<strong>da</strong> jednoś<strong>ci</strong> w różnolitoś<strong>ci</strong> [6], zasa<strong>da</strong> immanentnego podporządkowania(pod szczegóły wyższe podporządkowują się coraz to niższe, jak w wojsku) -działają one jed<strong>na</strong>k dopiero wtedy, gdy je wypełni jakaś dy<strong>na</strong>mika, którą u Lippsa jest„pozytywne wczu<strong>ci</strong>e się”, czyli „estetycz<strong>na</strong> sympatia”.FORMIZM - „ODDAWANIE”Formizmem <strong>na</strong>zywa p. Chwistek „świadome dążenie artystów współczesnych do stworzenianowego stylu <strong>na</strong> zasadzie przezwy<strong>ci</strong>ężenia treś<strong>ci</strong>” (moje podkreślenie). Nasuwasię tu jed<strong>na</strong>k wątpliwość, czy on sam nie wprowadza treś<strong>ci</strong> drugą furtką, gdy mówi, żesztuka ma odtąd zajmować się rzeczywistoś<strong>ci</strong>ą wyobrażeniową, której elementy - wedługjego własnej definicji - stanowią treść dzieła sztuki. Zarzut ten stawia mu konsekwentnyformista, p. Witkiewicz, w swoich Szkicach (s. 163): „Albo rzeczywistość w sztukach plastycznychjest czymś istotnym, albo nie. Jeśli tak, stoimy <strong>na</strong> grun<strong>ci</strong>e realizmu, bez względu<strong>na</strong> to, czy rozpatrujemy futuryzm, czy impresjonizm”. Chodzi o to, czy nowa sztukama tę nową rzeczywistość „od<strong>da</strong>wać”? Tę ogromnie ważną kwestię poruszyłem swegoczasu w „Maskach” (tom I, nr 21, r. 1921) pisząc o ekspresjonizmie. Ekspresjoniś<strong>ci</strong>, przy<strong>na</strong>jmniejwedług swoich programów, są bądź co bądź realistami zjawisk duszy, czyli -moż<strong>na</strong> powiedzieć - rzeczywistoś<strong>ci</strong> wyobrażeniowej p. Chwistka. Otóż wrogość p.Chwistka względem treś<strong>ci</strong> odnosi się wprawdzie tylko do rzeczywistoś<strong>ci</strong> nr l, 2 i 3 (rzeczywistośćrzeczy, fizykal<strong>na</strong> i wrażeniowa), ale i przy nrze 4 (rzeczywistość wyobrażeń)unika on <strong>taki</strong>ch wyrażeń jak „od<strong>da</strong>wanie”, a cóż dopiero „kopiowanie”. Jest to jed<strong>na</strong>k raczejobawa pewnych słów niż konsekwencja. Bo oto nie tylko sztuce nr 4, lecz także„przeży<strong>ci</strong>om” z zakresu rzeczywistoś<strong>ci</strong> nr 4 przypisuje on własność „przezwy<strong>ci</strong>ężania treś<strong>ci</strong>przez rozluźnianie granic przedmiotów” (s. 75, gdzie mówi o wizjach św. Teresy),52


choć jako logik powinien był tylko tyle powiedzieć, że taka wizja psuje nie treść w ogóle,lecz treść pewnego typu, sama zaś staje się nową treś<strong>ci</strong>ą. A więc i sztuka nr 4 dotyczyrównież jakiejś nowej treś<strong>ci</strong> i musi się z nią jakoś załatwić, wtedy zaś <strong>na</strong> nowo rodzi sięproblemat „od<strong>da</strong>wania” lub „nieod<strong>da</strong>wania” <strong>taki</strong> sam trudny, jak przy sztuce nr 1.Zresztą autor salwuje swoje stanowisko formistyczne, o ile poprzestaje <strong>na</strong> tym, że formiś<strong>ci</strong>tylko „korzystają z chwiejnoś<strong>ci</strong> granic przedmiotów występujących w rzeczywistoś<strong>ci</strong>wyobrażeniowej”, a więc z łatwiejszej ich oscylacji dla celów formy. Ale i tu z<strong>da</strong>rzająmu się pewne wykolejenia. Mianowi<strong>ci</strong>e, gdy mówi (s. 77), że artyś<strong>ci</strong> poprzednich typówmogli osiągać cele wyższe, tj. formistyczne, tylko przez zba<strong>na</strong>lizowanie treś<strong>ci</strong>, tj. zepchnię<strong>ci</strong>ejej <strong>na</strong> drugi plan. Z tego by może wynikało, że jed<strong>na</strong>k ten duch (treść) istnieje,choć zamknięty w podziemiu? Gdzie indziej znów (s. 76) potrąca autor sprawę tzw. podobieństwa,która jest w sztuce nr 4 bezprzedmiotowa, ale którą będzie moż<strong>na</strong> „wznowićdzięki w<strong>ci</strong>ągnię<strong>ci</strong>u jej w zakres rozważań o tzw. sile sugestii”. To zakrawa także <strong>na</strong> furtkę,bo jeżeli siła sugestii - a o tę podobno głównie w sztuce chodzi - ma płynąć nie z formy,lecz z podobieństwa, a więc z realizmu, to cóż będzie z formizmem, jako z prze<strong>ci</strong>wieństwemkopiowania? Wresz<strong>ci</strong>e <strong>na</strong> s. 85 (<strong>na</strong> dole) sprawa ujęta jest już dość wyraźniew sensie „od<strong>da</strong>wania”; już nie o kombinowaniu elementów jest mowa, lecz o chwytaniuich dopiero, przy czym podnosi się, że poezja formistycz<strong>na</strong> w tym celu „łączy się ś<strong>ci</strong>śle zzagadnieniem rozszerzenia języka”.Co się tyczy poezji, to autor przyz<strong>na</strong>je, że podział jej <strong>na</strong> 4 typy rzeczywistoś<strong>ci</strong> nie <strong>da</strong>się tak ś<strong>ci</strong>śle przeprowadzić, lecz podchodzi do niej od strony swojej oscylacji. Terenempoezji nie są, według niego, myśli, sądy, tj. sensy prawdziwe lub kłamliwe, logiczne lubnielogiczne, lecz sądy, sensy pozalogiczne, nie mające nic do czynienia z zagadnieniemprawdy i fałszu, z historią, do<strong>da</strong>jmy: z pe<strong>da</strong>gogią, społeczeństwem itd. Autor nie określaś<strong>ci</strong>ślej, co to jest ta pozalogiczność. Czy to ma być np. pozalogiczność Wyspiańskiego wWeselu, czy o<strong>na</strong> wynika z niezbędnych „błędów” i gubień się autora, czy okazuje się dopieroex post, lub czy ma być z góry zamierzo<strong>na</strong>? Ale mógłbym się <strong>na</strong> nią zgodzić podwarunkiem, że nie dotyczy o<strong>na</strong> samego surowego materiału. Albowiem nie sposób wyobrazićsobie, żeby z elementów tworzywa literackiego zostały wykluczone kwestie np.etyczne, <strong>na</strong>ukowe, społeczne, kulturalne, żeby np. grzechem prze<strong>ci</strong>w formizmowi byłoprzedstawić kłótnię dwóch matematyków z powodu teorii Einstei<strong>na</strong> lub, przedstawiającLeni<strong>na</strong>, zrobić go doktrynerem socjalizmu. Gorzej jest, że p. Chwistek swoje poję<strong>ci</strong>e sensupozalogicznego, jako jedynie <strong>na</strong><strong>da</strong>jącego się dla poezji, umieszcza <strong>na</strong> skali, <strong>na</strong> którejjednym końcu widzi „sens <strong>na</strong>ukowy”, a <strong>na</strong> drugim „pusty dźwięk wyrazów, czyli tzw.muzykę szmerów”, i sądzi, że poezja (formistycz<strong>na</strong>, a więc wzorowa) od<strong>da</strong>la się odpierwszego krańca, a zbliża coraz bardziej do drugiego. Ta skala jest, moim z<strong>da</strong>niem, niepotrzeb<strong>na</strong>,skoro pozalogiczny sens poezji został już zabezpieczony [7]. P. Chwistkowijest o<strong>na</strong> potrzeb<strong>na</strong>, ponieważ uzyskuje w ten sposób <strong>na</strong>stępującą antytezę (w czasopiśmie„Formiś<strong>ci</strong>”, nr 2): Meto<strong>da</strong> <strong>na</strong>ukowa dąży do jednoz<strong>na</strong>cznej jasnej treś<strong>ci</strong>, którą moż<strong>na</strong> ująćw <strong>na</strong>jróżnorodniejsze formy, meto<strong>da</strong> poety prowadzi do treś<strong>ci</strong> wieloz<strong>na</strong>cznej, niejasnej, aza to do dosko<strong>na</strong>łej, jednej formy, nie dopuszczającej żadnych zmian. Treść niejas<strong>na</strong> „pozostajeniejako w tle, pozwalając formie wysunąć się <strong>na</strong> pierwszy plan”. Za zasadniczewłasnoś<strong>ci</strong> formy uważa: „wzniesienie się lub spadek rytmu, tempo szybsze lub wolne,dźwięk słodki lub chropowaty itp.” „Niedocenienie tych zasad uczyniło wiele rzekomychdzieł sztuki pamiętnikami bitew, podróży lub tęsknot miłosnych, jeśli nie zgoła wykła<strong>da</strong>mimistycznych doktryn”. „Dla poety treść z<strong>da</strong>nia tradycyjnego jest <strong>na</strong> ogół zbyt jas<strong>na</strong>,skutkiem czego pochłania <strong>na</strong>tychmiast uwagę słuchacza (moje podkreślenia), nie pozwalającmu zająć się dźwiękiem i rytmem wyrazów i odwodząc go w ten sposób od tego,co <strong>na</strong>zywam wrażeniem artystycznym”.53


KRYTYKA OSCYLACJI I DEFORMACJIStreś<strong>ci</strong>łem <strong>ci</strong>erpliwie i obiektywnie tezy p. Chwistka (okrzyknięte np. w nrze 1 „NowejSztuki” i w Nożu w bżuhu za fun<strong>da</strong>ment polskiego futuryzmu), cytując o ile możnoś<strong>ci</strong> samegoautora. Lecz tu muszę już replikować: A więc gdy treść pochłania uwagę słuchacza,to nie jest to wrażeniem artystycznym? Dotychczas myśleliśmy zawsze i<strong>na</strong>czej. Ale możepan Chwistek przez „pochłania” ch<strong>ci</strong>ał powiedzieć: za<strong>na</strong>dto absorbuje, wikła, bałamu<strong>ci</strong>,zajmuje intelektualnie, a więc nieszlachetnie? Trudno mi jed<strong>na</strong>k zrozumieć, dlaczego byjas<strong>na</strong> treść miała przeszkadzać wrażeniom płynącym z formy. Girlandy i efek<strong>ci</strong>ki formalnemoż<strong>na</strong> stosować wszędzie; wiersze Mickiewicza, W. Pola <strong>da</strong>łyby się może jeszcze lepiejnimi ugarnirować niż teraźniejsze treś<strong>ci</strong> futurystyczne. Dlatego np. niemiecki sztukmistrzwiersza, Stefan George, dla osiągnię<strong>ci</strong>a swoich wyrafinowanych efektów formalnychzawsze posługuje się treś<strong>ci</strong>ą jasną, lecz rozmyślnie błahą. Ale co <strong>na</strong>jważniejsze: p.Chwistek - i nie tylko on - widocznie nie jest zdolny do stwierdzenia <strong>na</strong>jprostszej oczywistoś<strong>ci</strong>psychologicznej, i<strong>na</strong>czej widziałby, że właśnie rzecz ma się prze<strong>ci</strong>wnie, że wieloz<strong>na</strong>czność,niejasność treś<strong>ci</strong> zwraca silnie uwagę <strong>na</strong> tę treść, skłania czytelnika <strong>na</strong>wetpomimo jego woli do odgadywania, domyślania się, w ogóle wzywa go do pracy intelektualnej,a przez to odwraca jego uwagę od spraw formy. To powinni sobie rozważyćwszyscy <strong>na</strong>si bałamutyś<strong>ci</strong>, że ich umyśl<strong>na</strong> chaotyczność nie wywiera wcale wrażenia zamierzonego,nie pobudza np. uczu<strong>ci</strong>a, lecz wywołuje wilka (rozum) z lasu. O ileż ostrożniejszymfilozofem jest S. I. Witkiewicz, <strong>który</strong> w swoich Szkicach estetycznych (s. 78)przyz<strong>na</strong>je, że tzw. deformacja (procedura pokrew<strong>na</strong> wieloz<strong>na</strong>cznoś<strong>ci</strong> p. Chwistka, choćniezupełnie ta sama) odwraca uwagę od formy i zwraca uwagę <strong>na</strong> przedmioty „jako <strong>taki</strong>e”,sądzi jed<strong>na</strong>k, że ta „niedogodność” jest znikomo mała wobec bogactwa motywówkompozycyjnych, jakie <strong>da</strong>je sztuce taka deformacja. A więc to, co dla p. Witkiewicza jestbądź co bądź niedogodnoś<strong>ci</strong>ą, dla p. Chwistka jest, prze<strong>ci</strong>wnie, wygodą.Co praw<strong>da</strong> praktyka, jaka się powoli wyrabia, z<strong>da</strong>je się przyz<strong>na</strong>wać słuszność p.Chwistkowi. Czytelnik, widz czy słuchacz, mając w<strong>ci</strong>ąż do czynienia z tylu dzikimi bzduramiw dzisiejszej poezji, atakowany nimi ze wszech stron, wresz<strong>ci</strong>e ulega, mniema, że totak widocznie być musi, i sterroryzowany, w ogóle nie stara się już nic rozumieć, a wtedyoczywiś<strong>ci</strong>e mógłby już poświę<strong>ci</strong>ć uwagę wdziękom formy - jeżeli one tam są...STOPNIE PROBLEMATÓW FORMYJeżeli one tam są... Bo teoria formizmu przewraca dotychczasowe pojmowanie stosunkutreś<strong>ci</strong> do formy do góry nogami. Przedtem opinia oficjal<strong>na</strong> (nieoficjal<strong>na</strong> w Polsce byłajuż od <strong>da</strong>w<strong>na</strong> formistyczną) trzymała się tego, że formą <strong>na</strong>jlepszą jest ta, która uwypuklatreść, a sama cofa się w <strong>ci</strong>eń, że z formą jest tak jak z cnotą kobiety: <strong>na</strong>jcnotliwszą jest ta,o której cno<strong>ci</strong>e nic się nie mówi. Teraz ma być i<strong>na</strong>czej: nie forma ma służyć treś<strong>ci</strong>, lecztreść formie. Jest to przekład dziwnej historii Szlemila <strong>na</strong> kategorie estetyczne: nie panwła<strong>da</strong> swoim <strong>ci</strong>eniem, lecz <strong>ci</strong>eń panuje <strong>na</strong>d swoim panem - ba, nie tylko panuje, mś<strong>ci</strong> się<strong>na</strong> nim za przymusową zależność.Idzie głównie o to, skąd płynie forma: czy z potrzeb treś<strong>ci</strong>, czy z innych obcych źródeł?O tym będzie mowa gdzie indziej. Na razie stwierdzam, że istnieją problematy formy54


óżnego stopnia; wyższe, jak np. kwestia gatunków poezji, kwestia od<strong>da</strong>lenia autora odtematu (tak głęboko postawio<strong>na</strong> przez St. Brzozowskiego w Powieś<strong>ci</strong> polskiej), kwestiaposta<strong>ci</strong>owania ludzi, kwestia ekspozycji w drama<strong>ci</strong>e itd. - i niższe: rytm, rym, figury poetyckie,kwestie stylowe w <strong>na</strong>jogólniejszym z<strong>na</strong>czeniu itp. Hm? Co? Pan futurysta X i Yuśmiecha się z wyższoś<strong>ci</strong>ą? Pan mówi, że te „niższe” mogą być <strong>na</strong>jważniejsze? Niechzresztą będzie - w <strong>taki</strong>m razie powiedzmy, że tamte problematy są mniej uchwytliwe iprzejrzyste, te łatwiejsze, tamte są wewnętrzne, te zewnętrzne (Hebbel odróżniał „innereForm”). Otóż p. Chwistek, z<strong>da</strong>je się, z<strong>na</strong> tylko tę drugą kategorię problematów formy, botylko o nich wspomi<strong>na</strong>; z<strong>da</strong>je się, że w ogóle dopiero od nie<strong>da</strong>w<strong>na</strong> poezją się zajmuje, boile razy mówi o utworach konkretnych, robi odkry<strong>ci</strong>a rozbrajające.ANALIZA PRZYKŁADÓWI tak we wstępie do zbiorku wierszy formistycznych T. Czyżewskiego Zielone oko igdzie indziej jeszcze robi reklamę specjalnie utworowi pt. Miasto w jesienny wieczór, zaczy<strong>na</strong>jącemusię od słów:Wdziej <strong>ci</strong>epłe astrachanytermometr w<strong>ci</strong>ąż opa<strong>da</strong>...„Trudno - pisze p. Chwistek - po<strong>da</strong>ć piękniejszy przykład wyzyskania treś<strong>ci</strong> wyrazówdla spotęgowania siły rytmu. Wszystko prze<strong>ci</strong>eż jedno, że gdzieś termometr opa<strong>da</strong>, ale tenprzedziwny, jakby w nieskończoność skierowany spadek rytmu drugiego wiersza, absorbujecałą uwagę, wywołując rozkosz i niepokój właś<strong>ci</strong>wy wielkiej sztuce”. Otóż wbrewtemu powia<strong>da</strong>m: <strong>taki</strong>ch wierszy jest setkami, Czyżewski skorzystał tu z formy utartej, będącejwłasnoś<strong>ci</strong>ą wspólną, nie moż<strong>na</strong> więc - i nie trzeba - windykować właśnie jemu jakowy<strong>na</strong>lazku rzeczy, która jest zaczerpnięta ze wspólnego dziedzictwa, i jeżeli p. Chwistekprzy tak drobnej sposobnoś<strong>ci</strong> nie może wyjść z transu podziwiania, to chyba oszaleje, gdybędzie czytał np. wiersze Tuwima, bo nie starczy mu sił, aby <strong>na</strong>dziwić się wszystkim zdobyczompowszechnej kultury literackiej, jakie każdy poeta, lepszy czy gorszy, wplata wswoje utwory. I p. Chwistek potem jeszcze, z ukrytą aluzją w stronę zapewne skamandrytów,protestuje prze<strong>ci</strong>w „tępo<strong>ci</strong>e społeczeństwa, które woli bawić się popisami zręcznychżonglerów”! A cóż innego jak nie żonglerską sztuczkę, i to niższego rzędu, zachwalatutaj p. Chwistek? Każdy zaś poeta musi być do pewnego stopnia żonglerem.Twierdzi <strong>da</strong>lej p. Chwistek, że między poszczególnymi z<strong>da</strong>niami tego wiersza nie mamyślowego związku. Owszem, jest, jest to maniera, którą <strong>na</strong>zywam peryskopiczną, pochodzącajeszcze z czasów <strong>na</strong>turalizmu niemieckiego, kiedy Holz i Schlaf rewolucjonizowalilirykę. Peryskopista chwyta <strong>na</strong> pozór bez wyboru wszystko, co się przesuwa przezperyskop jego obserwacji - a więc poniekąd, o zgrozo, kopiuje <strong>na</strong>turę - wyraża zaś te obserwacjemetodą puantylistyczną, oderwanymi z<strong>da</strong>niami, jak bardzo często robią np. Jasieńskii Tuwim. Te metody przyszły do <strong>na</strong>s dosyć późno, zapewne dopiero via Marinetti- nie mam co do tego ewidencji.<strong>Aby</strong> już dokończyć za p. Chwistka a<strong>na</strong>lizy tego wiersza, zwracam jeszcze uwagę: 1) <strong>na</strong>korzystanie z szczegółów, które niegdyś uchodziły za prozaiczne (np. astrachany, termometr);2) <strong>na</strong> kwarglizm, tj. wplatanie szczegółów drastycznych lub ordy<strong>na</strong>rnych („odk<strong>na</strong>jpy śpiew pijany”, „ktoś kogoś kopnął nogą”); 3) <strong>na</strong> stosowanie metod „szczekającego55


o<strong>ci</strong>a<strong>na</strong>” [8]: autor gdzieniegdzie wplata szczegół bezsensowny, aby trudniej było zgadnąć(„z cmentarza kapią rymy”); 4) ale mimo to - wbrew teorii formistycznej - wszystkotrzyma się kupy (czemuż zamiast „termometr” nie powiedział „majonez”? rytm byłby pozostałten sam); i <strong>na</strong> końcu autor w wierszachpurpura zorzy świe<strong>ci</strong>łachmanom ludzkiej doli<strong>da</strong>je coś jakby symboliczną kwintesencję, nie osiągając zresztą wielkiego uczu<strong>ci</strong>owegoefektu - dlaczego? Bo zamiar był ze starego repertuaru: wyrazić jesienność, ale doktry<strong>na</strong> inowe wzory przeszkodziły: ktoś może kogoś kopnąć nogą, także w le<strong>ci</strong>e, i to rano, to nie<strong>na</strong>leży do <strong>na</strong>stroju jesiennego. Jeżeli p. Chwistek chce wiedzieć, jak, wbrew jego teorii,także przy zupełnie jasnej treś<strong>ci</strong> moż<strong>na</strong> osiągnąć wielkie efekty formalne (rytmiczne, stroficzne,efekty z powrotu motywów), polecam mu do przeczytania wiersz Stanisława WomeliKomary (drukowany w numerze 1 „Krokwi”).W ogóle Czyżewski byłby ucz<strong>ci</strong>wym impresjonistą z przytajonym ładnym sentymentem,gdyby go ów szczekający bo<strong>ci</strong>an formistyczny nie pilnował. Jakież są u niego pomysłyformistyczne? Pomijam figle drukarskie: druk <strong>na</strong> poprzek, używanie różnych gatunkówdruku, brak z<strong>na</strong>ków pisarskich (za to wprowadza strzałkę i rękę wskazującą), manipulowanieróżnymi odstępami - to interesuje raczej kieszeń wy<strong>da</strong>wcy, gdyż podraża drukszalenie. Może myśl jest ta: że <strong>na</strong>wet już zewnętrz<strong>na</strong> stro<strong>na</strong> dzieła ma zmusić tępego czytelnikado zerwania z „wygodnymi <strong>na</strong>łogami”, i dla tej dobrej sprawy autor <strong>na</strong>raża się <strong>na</strong>śmieszność. Lecz tępy czytelnik właśnie lubi <strong>taki</strong>e bawidełka - i płody kwarglizmu formistycznegoi futurystycznego podobno bardzo dobrze się sprze<strong>da</strong>je. Że też jed<strong>na</strong>k żadnemuz pp. formistów nie wpadło <strong>na</strong> myśl używać wyrazów i z<strong>da</strong>ń przekreślonych albo wpuszczonych,po prostu tak, jak człowiek pisze, gdy się <strong>na</strong>myśla; słowa i z<strong>da</strong>nia odrzucone, aprze<strong>ci</strong>eż w<strong>ci</strong>elone do tekstu zupełnie zaaprobowanego będą miały szczególną rolę i <strong>na</strong>strojową,i poję<strong>ci</strong>ową [9]. Zastrzegam patent <strong>na</strong> ten wy<strong>na</strong>lazek dla siebie, gdy wstąpię wszeregi formistów; <strong>na</strong> razie nie chcą mnie przyjąć. - Lepszy efekt formistyczny mamy np.w Oczach tygrysa, gdzie autor rzeczownikowe wyliczanie różnych przedmiotów z lasuegzotycznego przegradza tłusto drukowanymi wstawkami: hihi, oko, zielone oko, drugiezielone oko itd., niejako w<strong>ci</strong>ąż potrącając tę „strunę”. W utworze Muzyka z ok<strong>na</strong> <strong>na</strong> końcuprawie każdego wiersza umieszcza słowa jednozgłoskowe, tłusto drukowane: noc, kwiat,pieśń, wiatr, blask itp. Wiersz Dzwon jest dowodem, że rozluźnienie sensów wcale niepomaga, aby cho<strong>ci</strong>aż dorów<strong>na</strong>ć a<strong>na</strong>logicznym utworom Wyspiańskiego, Tetmajera, Poego.Lepsze są Śpiewające domy - lecz w ogóle widzę w zbiorku o wiele więcej rozbuchanegofuturyzmu niż formizmu.Dla zupełnoś<strong>ci</strong> wspomnę o Płomieniach Jerzego Toma („Formiś<strong>ci</strong>”, zeszyt 1). Podobniejak w przytoczonych już wierszach Czyżewskiego mamy tu trącanie w strunę, alepodczas gdy np. w Czyżewskiego Muzyce z ok<strong>na</strong> stru<strong>na</strong> jest rozpięta <strong>na</strong> końcu wierszy, tu,w Płomieniach, rozpi<strong>na</strong> się <strong>na</strong> początku. Są to drukowane odmiennym drukiem wyrazy<strong>taki</strong>e jak: płomienie, dym, krzyk, zdra<strong>da</strong>, rozpacz - niektóre powtórzone. Reszta słów wutworze miałaby być tą treś<strong>ci</strong>ą wieloz<strong>na</strong>czną, <strong>ci</strong>emną, która według p. Chwistka „pozostajew tle”, aby <strong>na</strong> nim owe płomienie i dymy tym jaśniej wystąpiły - dzięki czemu pożari jego wybuchy uwy<strong>da</strong>tniłyby się nie tylko graficznie, lecz i przez układ formalny. Niestety,pomimo warczeń bo<strong>ci</strong>a<strong>na</strong> zdołałem zakraść się w sekrety autora i odkryłem, że jestto wcale ład<strong>na</strong> wizja: autor ginie z kochanką wśród materialnego pożaru, rozsypane jestjed<strong>na</strong>k także podejrzenie, iż jest to szał erotyczny, prócz tego różne wtręty dla zmyleniaśladów. Autorowi z<strong>da</strong>wało się, że wizja wymaga odskoków od rzeczy - mógł jed<strong>na</strong>k, po-56


zostając nie w „tle”, lecz w ucz<strong>ci</strong>wej wizji, chodzić również zygzakiem, <strong>na</strong>śladującymwystrzelanie płomieni, a przy tym dobierać szczegółów potęgujących wizję - co praw<strong>da</strong>,byłby to już raczej ekspresjonizm. Szczegóły <strong>taki</strong>e, jak „tysiąc furii świetlnych tańczy”, sąba<strong>na</strong>lne i abstrakcyjne (to osławione „tysiąc” jest równie zużyte, jak w beletrystyce „jakiśdziwny”). Teraz po<strong>da</strong>m cały wiersz:Płomienie tysiąc furii świetlnych tańczyDym Czarne szale rozwiały WirująKrzyk krótki orkiestr śmiechkrwawe dławiące mieniące skrzydlateiskry amorki sztylety WirująPłomienie oddech palący otchłanieDym oślepienie wyżera graniceKrzyk nie to płacz twójObłędny łzawy krwawy pa<strong>da</strong>jącyWyczuwam dłońmi rąk twych chwyt ostatniPłomienie oczy piekło nie - nie zniosęDym domostwo moje płonie święteKrzyk Zdra<strong>da</strong> Rozpacz lecz księgi nietknięteGiną łez twoich piołuny - granica szałuSłodka ty - spojrzenie, trwogaTrwoga - to kres już - nie zmogę, nie zmogę śmier<strong>ci</strong>Zająłem się powyższymi przykła<strong>da</strong>mi nie dlatego, żebym im przyz<strong>na</strong>wał wyższą wartośćartystyczną - <strong>taki</strong>ch utworów jest setki - lecz dla scharakteryzowania metody „szaleństw”formi-futurystycznych. Z<strong>da</strong>je mi się, że we wszystkich wypadkach mś<strong>ci</strong> się pokaleczenietreś<strong>ci</strong>, i jeżeli co jeszcze działa w tych wierszach, to resztka treś<strong>ci</strong>, a nie forma.Ale jeżeli sobie dobrze przypomi<strong>na</strong>m, p. Chwistek w innym numerze „Formistów”, któregonie mam pod ręką, powiedział coś w tym guś<strong>ci</strong>e, że właśnie fragmentaryczność treś<strong>ci</strong>wywiera dobre wrażenie estetyczne. To jest myśl zdrowa, ale stara jak świat. Fragmentarycznośćtreś<strong>ci</strong> podkreśla nie formę, lecz treść, to jest rąbek dessous pięknej kobiety, tojest owa pars pro toto, która rządzi pięknem, a także w filozofii ma duże z<strong>na</strong>czenie. Tyleteż tylko może zostać z całej oscylacji p. Chwistka.<strong>Aby</strong> załatwić jeszcze tę oscylację, muszę przytoczyć wiersz p. Młodożeńca z Krakowa,<strong>który</strong> przez deklamację pani Solskiej stał się dość sławnym i uchodzi za stan<strong>da</strong>rd workszkoły krakowskiej. Spotkałem się z wielbi<strong>ci</strong>elami tego wiersza i w Warszawie, dlategowarto się <strong>na</strong>d nim zastanowić. Więc podziwiaj<strong>ci</strong>e:57


tu-m czy-m ta-m!tam-tam TAM -TU-M - -tam-tam TAM tam-tam-tem TAMczym-m tam-tam? tam-tam? czy-m tam?TAM-M? TU-M?czyli-m tam? - jeżeli-m tam to i tu-mTUM-TUM a i tam a i tum - - -oj-ja JJAJ tam a i tu-m -to-m i tam i tumTUMmoskwaCały wic polega <strong>na</strong> tym, że pod słowa „tu i tam” może sobie czytelnik podstawiać różnetreś<strong>ci</strong>, jakie mu się podoba, że poeta <strong>da</strong>je ramy dla gry wyobraźni. Ramy - dobrze; aleczy podnieca, potrąca wyobraźnię? Nie, i tym się właśnie różni rama od fragmentu. Takobieta nie uchyla rąbka, lecz zaszyta jest w worek. Autor zwala całą robotę wyobraźni <strong>na</strong>czytelnika. Jest to niejako zaproszenie do samogwałtu duchowego. Całe „wrażenie”, jakietu jest możliwe, jest czysto snobistyczne, płynie z rozumu - ale nie wszystko, co płynie zrozumu, jest mądre, bo i głupota ma w rozumie, w intelek<strong>ci</strong>e swoje źródło (dlategogłupota nie jest jeszcze wcale tak niezawodnym z<strong>na</strong>mieniem „uczu<strong>ci</strong>a”, za jakie uchodzi).Wabi nie<strong>który</strong>ch sam wic: moż<strong>na</strong> by pod te słowa coś podstawić, coś sobie tu wyobrazić -wyobrażają sobie jed<strong>na</strong>k nie to, czym by te ramy wypełnić moż<strong>na</strong>, lecz samą wrażliwośćwyobrażenia, to jest owego prostaczka, <strong>który</strong> by rzeczywiś<strong>ci</strong>e <strong>da</strong>ł się w te ramy złapać iuległ zaproszeniu... O tyle więc miałby p. Chwistek tutaj, niespodzianie dla siebie samego,rację, że wrażenie płynie z formy, a nie z treś<strong>ci</strong>. Otóż jest prawdą, że i forma może sięstać treś<strong>ci</strong>ą, tj. za<strong>da</strong>niem dla poety, i że w ogóle poezja dziś wchodzi w to przesilenie, iżsama sobie staje się problematem i tematem - o czym pomówię w innym rozdziale. Ale wtym utworze ta forma jest tylko mechanicznym instrumentem oczekiwania, <strong>taki</strong>m jakosławione „z przodu”, „z tyłu”, które do<strong>da</strong>wane do Kraszewskiego Dzia<strong>da</strong> i baby u ludzidobrej woli i pod dobrą <strong>da</strong>tą budzą rozhuki śmiechu.Podziwiano jed<strong>na</strong>k wiersz p. Młodożeńca przy<strong>na</strong>jmniej jako niezwykły wy<strong>na</strong>lazek.Atoli, moim z<strong>da</strong>niem, cała część <strong>na</strong>szej poezji futuro-formistycznej stacza się w absurd potej <strong>na</strong>mydlonej blagą pochylni. Oto w nrze 3 „Ponowy” z<strong>na</strong>jduję wiersz p. Millera pt. Wyrok:............................................................................. dnia ............................................... roku..........................w........................................................................... mocą............................................... wyroku58


.......... polowego ................................................. lat dziewięt<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e..................... i skazano..................................... za..(milczeć każ<strong>ci</strong>e)...................... odczytano ....................................................................................... <strong>na</strong> stokach ............................... krzyż pocałować..................... 6-a rano ............................................................................................... wznowiono salwę ..................................................................................... wyko<strong>na</strong>no ........Krwawą chustę w ranie .................................... odeszła milcząc .................................. zmiłowanie......................................................(Drugi ustęp drukowany jest ukośnie). To jest bądź co bądź subtelniejszy eksperyment[10]. Wtrącając <strong>taki</strong>e słowa jak: milczeć każ<strong>ci</strong>e, krzyż pocałować, wznowiono salwę - izakończenie, buduje autor przed <strong>na</strong>mi jedną ze z<strong>na</strong>nych scen tragicznych, jakie się rozegrały<strong>na</strong> stokach Cytadeli warszawskiej. To już nie rama, lecz fragment, pars pro toto.Mimo to nie wywiera wrażenia - przy<strong>na</strong>jmniej <strong>na</strong> mnie! - dlaczego? Bo chcąc podkreślićtreść, podkreśla jed<strong>na</strong>k tylko formę. Jest to <strong>na</strong>tręt<strong>na</strong> lakoniczność, peł<strong>na</strong> mylnego patosupatriotycznego. Szczegóły są drastyczne, domiesza<strong>na</strong> jest rozmyślnie oschła proza dokumentu,ale wszystko razem jest jed<strong>na</strong>k z<strong>da</strong>wkowe, zwłaszcza ta krwawa chusta w ranie,która w Róży Żeromskiego była jeszcze orygi<strong>na</strong>łem. (Por. co do formy Mi<strong>ci</strong>ńskiego Odjazdw zbiorku W mroku gwiazd).Oscylatorium p. Chwistka zmieniło się tutaj w jakieś laboratorium homeopatyczne.Rekord wziął p. Czyżewski w utworze pt. Mechaniczny ogród („Formistów” r. II, nr 4).Rysuje <strong>na</strong>przód patyki z zatkniętymi <strong>na</strong> nich kółkami, podobne do syg<strong>na</strong>łów budnikówkolejowych; niektóre tarcze są kwadratowe, w środku tarcz <strong>na</strong>pisy: róża biała, paź królowej,lewkonia, pierwiosnek, bratek itd. Pod spodem wiersz:Rano Rosa Różesłońce słoneczniki w <strong>da</strong>li górymotyl (paź królowej) żółte różetrawa się śmieje słońceśmieję się i ja i moja<strong>na</strong>dziejaSkończy się zapewne <strong>na</strong> poematach, które poprzestaną <strong>na</strong> kilku ogólnikach, np.:Bóg?... świat?... Człowiek!!Albo <strong>na</strong>jlepiej po prostu <strong>na</strong>pisać: Genialny poemat - i niech go sobie już czytelnik samwyobrazi. Cóż może być jeszcze obszerniejszego treś<strong>ci</strong>ą a krótszego formą w tym zakresie?Szczekającemu bo<strong>ci</strong>anowi z oscylatorium p. Chwistka może urosną jeszcze kiedyś lwiepazury, ale chyba w piątej rzeczywistoś<strong>ci</strong>.59


(Rok 1931). W zapale bojowym nie potraktowałem dzieła p. Chwistka sprawiedliwie.Zająłem się tylko tym, co on mówi o poezji, a to są ustępy <strong>na</strong>jsłabsze. P. Chwistkowi brakbyło wówczas odpowiedniego wykształcenia historycznoliterackiego, z<strong>na</strong>ł dotyczące problemypowierzchownie. Atoli jego koncepcja czterech rzeczywistoś<strong>ci</strong> wy<strong>da</strong>je mi się jeszczedziś godną uwagi, są w niej rzeczy <strong>na</strong>prawdę przyszłoś<strong>ci</strong>owe. Sam przykład tego filozofowaniajest fascynujący i pamiętam swoje wrażenie, kiedym ustępy z tego dzieła czytałpo raz pierwszy w „Maskach” (1918). Pamięć o nich towarzyszyła mi, gdym pisał <strong>na</strong>jtrudniejszyustęp w Walce o treść, ust. 4 z rozdz. XXIV. Tak tedy ja skorzystałem z jegoksiążki więcej niż geniuszki futurystyczne, dla <strong>który</strong>ch była przez<strong>na</strong>czo<strong>na</strong>. Wysunąwszygo raz prze<strong>ci</strong>w mnie, już się nim więcej nie zajmowali, nie czerpali zeń podniet, choćmoż<strong>na</strong> było - może go <strong>na</strong>wet wcale nie czytali. W ten sposób ilekroć jakiś wpływ zagranicznyzaczy<strong>na</strong>ł u <strong>na</strong>s zapuszczać korzenie i mógł stać się swoistym, wnet ginął <strong>na</strong> uwiąddzie<strong>ci</strong>ęcy, bo już wypierał go wpływ inny.Moje linie prze<strong>ci</strong><strong>na</strong>ją się z liniami p. Chwistka; jeno to, co on starał się uchwy<strong>ci</strong>ć i za<strong>na</strong>lizowaćjako „wielość rzeczywistoś<strong>ci</strong>”, ja określam jako poczu<strong>ci</strong>e komplikacji. Prawdopodobnieobydwaj mamy tę samą wizję, lecz patrzymy <strong>na</strong> nią innymi szkłami. Jest to,jak mi się z<strong>da</strong>je, wizja par excellence współczes<strong>na</strong>. Gdy aż do wojny świat orientował sięwedług zasady „ży<strong>ci</strong>a”, teraz, chcąc nie chcąc, musi się orientować według zasady komplikacji.Zamiast niej podstawiano <strong>da</strong>wniej zasadę ży<strong>ci</strong>a, a dziś fałszuje ją zasa<strong>da</strong>względnoś<strong>ci</strong>.1 I bez aparatu filozoficznego podejmuję się tę sprawę posunąć <strong>da</strong>lej. Poświęcenie sięza ojczyznę jest jednym z wielu przykładów poświęcenia pewnej teraźniejszoś<strong>ci</strong> dla niepewnejprzyszłoś<strong>ci</strong>, jest owym „ryzykiem metafizycznym”, o <strong>który</strong>m mówi Guyau w Moralnoś<strong>ci</strong>bez sankcji, i teraz idzie o to, czy kto potrafi rozpłomienić w sobie miłość ojczyznydo tego stopnia, żeby z „rzeczywistoś<strong>ci</strong> rzeczowej” przeszła do „wrażeniowej”. Na tozaś potrzeba wiary w ojczyznę i pewnego <strong>na</strong>dmiaru ży<strong>ci</strong>owoś<strong>ci</strong> w sobie: bez tej wiary ibez tego <strong>na</strong>dmiaru popełnia się „czyn cudzy”, co jest subiektywnie grzechem. Zresztą <strong>na</strong>leżałobypod<strong>da</strong>ć rewizji poję<strong>ci</strong>e miłoś<strong>ci</strong> ojczyzny.P.p. Zrobił to Michels w 1930 r. w dziele Kritik des Vaterlandsbegriffes. - Według p.Chwistka mieliby rację i <strong>ci</strong>, którzy się biją, i <strong>ci</strong>, którzy u<strong>ci</strong>ekają.2 P.p. „Stopniowanie” (treś<strong>ci</strong> w stanie surowym, więc jeszcze nie przerobionych <strong>na</strong>sztukę) „w<strong>ci</strong>ąż się waha”. Miałem już tu <strong>na</strong> myśli ową ruchomość hierarchii, o którejpóźniej piszę w Walce o treść, rozdz. XXIV. W tym rozdziale ostatecznie rozstrzygamsprawę hierarchii tematów, którą w Polsce poruszano dotychczas zawsze w sposób dorywczyi swawolny, nie wychodząc poza równość (wszystko-jednictwo) tematów. Dziś polekcjach, jakie przyszły z Rosji sowieckiej, nikt nie przeczy wielostopniowoś<strong>ci</strong> tematów,czyli temu, że zachodzą między nimi różnice co do rangi (ważnoś<strong>ci</strong>). Ale kwestia „ruchomoś<strong>ci</strong>”tych rang - ruchomoś<strong>ci</strong>, której nie moż<strong>na</strong> utożsamiać z „względnoś<strong>ci</strong>ą” - jestjeszcze w<strong>ci</strong>ąż nie z<strong>na</strong><strong>na</strong>, a to dlatego, że ideały sowieckie czy inne - pragnie się uważać zastabilizowane i niewątpliwe. Do<strong>da</strong>ję dziś jeszcze: Moja ruchomość (wahliwość) hierarchiinie jest względnoś<strong>ci</strong>ą p. Chwistka; pierwsza jest szukająca i walcząca, druga wymijająca,obojęt<strong>na</strong>, wygod<strong>na</strong>.60


3 P.p. Tak też stawia sprawę S. I. Witkiewicz: ważność rów<strong>na</strong> się z<strong>na</strong>czenie, rów<strong>na</strong> się<strong>na</strong>pię<strong>ci</strong>e; i również sprze<strong>ci</strong>wia się Schopenhauerowi (Teatr, s. 19).4 P.p. W rozprawie Treść i forma <strong>na</strong>zywam to kratką.5 P.p. Uzupełniam. „Różne gatunki malarstwa i rzeźby - pisze p. Chwistek - powstałe<strong>na</strong> grun<strong>ci</strong>e rzeczywistoś<strong>ci</strong> wyobrażeń, polegają <strong>na</strong> podkreślaniu pewnych zasadniczych jejcech. I tak tzw. włoscy futuryś<strong>ci</strong> zajęli się przede wszystkim niezmierną ruchliwoś<strong>ci</strong>ąrzeczywistoś<strong>ci</strong> wyobrażeń, kubiś<strong>ci</strong> względną jej prostotą, ekspresjoniś<strong>ci</strong> - ś<strong>ci</strong>słym jejzwiązkiem z subiektywnym ży<strong>ci</strong>em jednostki, formiś<strong>ci</strong> zwró<strong>ci</strong>li uwagę <strong>na</strong> niezwykłą jejgiętkość i płynącą stąd zdolność przystosowania się do problemów czysto formalnych”.6 P.p. Tę zasadę uczynił S. I. Witkiewicz ośrodkiem swojej estetyki, twierdząc, że <strong>na</strong>głeujawnianie się owej jednoś<strong>ci</strong> wśród zgiełku zjawisk jest dreszczem „metafizycznym”.Po co aż metafizyka? Wystarczy zwykła psychologia i zwykle zorientowanie się w sensie.Lipps nie odwołuje się do tak niezwykłej instancji.7 P.p. „Pozalogiczny” sens mają np. wszystkie z<strong>da</strong>nia użyte nie w trybie oz<strong>na</strong>jmiającym(skonstatowania), lecz w trybie przypuszczającym, warunkowym lub rozkazującym.Gdy tamten pierwszy chwyta rzeczywistość „rzeczy” czy też „fizykalną”, te inne pochodząz rzeczywistoś<strong>ci</strong> z<strong>na</strong>jdującej się już w pewnym stopniu wrzenia, <strong>taki</strong>ej, która już przeszłaprzez <strong>na</strong>sz mózg czy serce. Pozalogicznymi są<strong>da</strong>mi i trybami mówi np. <strong>na</strong>miętność.Posługuje się hiperbolą, kłamstwem przypuszczeniem niemożliwoś<strong>ci</strong>.Zamiast mówić o specjalnej poezji wyobrażeniowej, <strong>na</strong>leżałoby powiedzieć, że wogóle poezja polega <strong>na</strong> wyobraźni.W tym samym z<strong>na</strong>czeniu pozalogiczną (irracjo<strong>na</strong>lną) może być „idea” lub „myślprzewodnia” całego dzieła. Krytyka ujmuje ją nieraz w formę odkry<strong>ci</strong>a <strong>na</strong>ukowego (psychologicznego)lub wskazania etycznego, ale to jest u krytyki tylko uproszczenie stylistyczne;wysterczanie w irracjo<strong>na</strong>lność dorozumiewa się samo przez się.8 Szkołą Szczekających Bo<strong>ci</strong>anów <strong>na</strong>zywam tych, którzy stare, z<strong>na</strong>ne treś<strong>ci</strong> odgrzewająw nowej, niezrozumiałej formie. Poe<strong>ci</strong> <strong>na</strong>jmłodsi dzielą siebie szumnie <strong>na</strong> ekspresjonistów,futurystów, formistów itd. i wielki krzyk podnoszą, jeżeli się którego z nichzaliczy tu, a nie tam. Ja nie <strong>da</strong>m sobie <strong>na</strong>rzu<strong>ci</strong>ć tego podziału, zwłaszcza że widzę wynikiu wszystkich dość jed<strong>na</strong>kowe. O wiele odpowiedniejszy jest mój podział: bredzisławowie,ga<strong>da</strong>iś<strong>ci</strong>, szczekające bo<strong>ci</strong>any i kwargliś<strong>ci</strong>. Oczywiś<strong>ci</strong>e segreguję w tych <strong>na</strong>zwach raczejkierunki niż jednostki: dlatego szczekający bo<strong>ci</strong>an może mieć np. momenty kwarglistyczneitd.9 P.p. Ten koncept formistyczny został później ziszczony przez F. Goetla w powieś<strong>ci</strong> Zdnia <strong>na</strong> dzień.10 P.p. Jeszcze kilka <strong>ci</strong>ekawych utworów tego samego rodzaju zawiera zbiorek tegożpoety Korowody (1924).61


DADANAIZM(Pisane w r. 1922 z przez<strong>na</strong>czeniem dla „Przeglądu Warszawskiego”)W poprzednim rozdziale przez zacytowanie wiersza p. Millera poniekąd wyrządziłemmu krzywdę, <strong>na</strong>leży bowiem jego pomysły traktować osobno. P. Miller, przedtem re<strong>da</strong>ktor„Ponowy”, obecnie „Czartaka”, jest poetą, ale nie unika teorii estetyki. Typ w Polscedosyć nowy, bo uchodziło u <strong>na</strong>s <strong>da</strong>wniej za pewnik, że czym lepiej kto myśli <strong>na</strong>d literaturą,tym gorzej sam poetyzuje. Ileż to razy przytaczano słowa Goethego: „Bilde Kunstler,rede nicht!” - twórz, poeto, nie ga<strong>da</strong>j o tworzeniu - my krytycy i my publiczność będziemyga<strong>da</strong>li. Ponieważ jed<strong>na</strong>k te dwie kategorie ga<strong>da</strong>ją głupstwa, musi czasem i poeta samw<strong>da</strong>ć się w dyskusję.P. Miller miał raz bardzo z<strong>na</strong>mienny wykład z teorii poetyki, wykład, <strong>który</strong> potem częś<strong>ci</strong>owozostał wydrukowany w nrze 3 „Ponowy” pt. Harmonia dźwiękowa w poezji <strong>na</strong>jnowszej.Rozpoczął, jak zwykle my wszyscy rozpoczy<strong>na</strong>my, od skarg <strong>na</strong> krytykę i społeczeństwo.Mówił, że nie mają dobrej woli, by rozumieć nową poezję. Ale moim z<strong>da</strong>niemnowa poezja nie ma chyba powodu do użalania się <strong>na</strong> niepowodzenie i brak sympatii, lezieprze<strong>ci</strong>eż bez oporu <strong>da</strong>lej jak w masło, i nigdy nie było <strong>taki</strong>ej jak dzisiaj dysproporcjimiędzy wymaganiami stawianymi przez poetów krytyce a tym, co ich poezja faktycznie<strong>da</strong>je.Mówił potem p. Miller o tragicznej niemocy słowa wobec zjawisk uczu<strong>ci</strong>owych, wogóle wobec „duchowej rzeczywistoś<strong>ci</strong>”, której „w sposób całkowi<strong>ci</strong>e dorów<strong>na</strong>ny (adekwatny)wyrazić nie zdołamy - możemy ją co <strong>na</strong>jwyżej pod<strong>da</strong>ć” [1]. Ta niemoc doprowadzałanie<strong>który</strong>ch poetów do wyrzeczenia się sztuki <strong>na</strong> rzecz działania, a jed<strong>na</strong>k sprawa niebyła tak bardzo bez<strong>na</strong>dziej<strong>na</strong>. Chodzi o zdoby<strong>ci</strong>e tych nowych środków, które zapowiedziałSłowacki w Kordianie: „Szumy bez harmonii wyrazów”. Środkiem tym jest, wedługp. Millera, wprowadzenie do poezji dźwięku bezpoję<strong>ci</strong>owego. Takim dźwiękiem jest np.prze<strong>ci</strong>ągłe „A-a!” pielgrzyma w Mickiewiczowskim sone<strong>ci</strong>e krymskim o Czatyr<strong>da</strong>hu,przyśpiewy Boh<strong>da</strong><strong>na</strong> Zaleskiego: „<strong>da</strong>-<strong>da</strong><strong>na</strong>” (stąd <strong>na</strong>zwa: <strong>da</strong><strong>da</strong><strong>na</strong>izm), „ti-ni-ni”, „raj-tajta-ra-ra”,„drum-drum”, „cyt-cyt” itd. Wskazuje <strong>da</strong>lej <strong>na</strong> próby T. Czyżewskiego (Pastorałkiw Zielonym oku: „Ho la o la”, „du dy u dy” itd.), Jerzego Jankowskiego, Ster<strong>na</strong>,Wata, Tuwima (Słopiewnie), Zegadłowicza (w Dziewan<strong>na</strong>ch) i własne. „Poezja <strong>na</strong>jnowszasięga do pra<strong>da</strong>wnych motywów dźwiękowo-wzruszeniowych, które towarzyszyłyczłowiekowi pierwotnemu w pracy i zabawie, tworząc rodzaj poezji międzyjęzykowej...”Otóż przede wszystkim, czy są to rzeczywiś<strong>ci</strong>e słowa bezpoję<strong>ci</strong>owe? Z<strong>da</strong>je mi się, żenie. Gramatyka zalicza je do wykrzykników i np. <strong>taki</strong>e słowa, jak: halo! hola! hop! hop!huzia! oho! ach! - są równoważnikami pewnych dość ś<strong>ci</strong>śle określonych życzeń, rozkazów,wrażeń (halo! - proszę do telefonu, hola! - ostrożnie, mój panie, hop! - teraz skoczyć,huzia! - pokąsaj<strong>ci</strong>e go, oho! - co też pan wygaduje, ach! - jakże mnie boli). Bo i poję<strong>ci</strong>a sąróżnego rodzaju, mieszczą się one nie tylko w częś<strong>ci</strong>ach mowy odmieniających się, lecztakże w przyimkach, przysłówkach, <strong>który</strong>ch prze<strong>ci</strong>eż p. Miller do „metadźwięków” niezalicza.Następnie przytacza wyjątki z „poezji absolutnej”, stworzonej przez niemieckiego aktoraBlumnera:62


Oioai laila oia ssisialuEnsudio tresa sudio misznumiitd. i wierzy, że Blumner poważnie i głęboko wyczuwa treść uczu<strong>ci</strong>ową swego utworu,bo <strong>na</strong>wet wprowadza przerwy. W trochę innej oprawie spotykamy się tu więc z ideą p.Chwistka o powro<strong>ci</strong>e poezji do dźwięków i szmerów. P. Miller o tyle <strong>na</strong>wet okazuje sięsympatykiem tego kierunku, że w oscylacyjnych bredniach p. Czyżewskiego upatruje„konieczność wewnętrzną irracjo<strong>na</strong>lną” (jeżeli irracjo<strong>na</strong>l<strong>na</strong>, to gdzież rękojmia koniecznoś<strong>ci</strong>i w czym jej obiektyw<strong>na</strong> wartość?). Przyz<strong>na</strong>je zresztą, że w tych próbach jest wielesztucznoś<strong>ci</strong>, ale - powia<strong>da</strong> - trzeba się w tym wyszkolić, trzeba szukać - może przyjdziekiedy jakiś geniusz tej kopalni. (Ciekawe: wszyscy teoretycy, także p. Witkiewicz, zadowalająsię rolą Janów Chrz<strong>ci</strong><strong>ci</strong>eli i czekają <strong>na</strong> Chrystusa, byle swojego).Zastrzega się p. Miller prze<strong>ci</strong>w temu, żeby tzw. onomatopei (<strong>na</strong>śladownictwo dźwięków),jako tworu <strong>na</strong>turalistycznego, z elementami <strong>da</strong><strong>da</strong><strong>na</strong>istycznymi nie mieszano. Da<strong>da</strong><strong>na</strong>izmbyłby więc gatunkiem ekspresjonizmu, bo chce również wyrazić rzeczywistość, nierealną, jak onomatopeja, lecz duchową, uczu<strong>ci</strong>ową.Jest jed<strong>na</strong>k także wątpliwe, czy te „międzyjęzykowe” słowa wyrażają i mogą wyrazićjakiekolwiek uczu<strong>ci</strong>e. Że uczu<strong>ci</strong>e szwen<strong>da</strong> się wszędzie tam, gdzie jeszcze czy już nie kleisię sens, z tego nie dowód, żeby w <strong>taki</strong>ch słowach niepoję<strong>ci</strong>owych miało się ono krystalizowaćo wiele obfi<strong>ci</strong>ej niż np. <strong>na</strong> przestrzeni paru kartek pisanych z sensem, za pomocąkombi<strong>na</strong>cyj, faktów, pojęć, myśli. O tym też wie p. Miller, bo w odczy<strong>ci</strong>e swoim samprzypisał tym nowym środkom tylko rolę pomocniczą, w artykule zaś poczynił jeszczewięcej zastrzeżeń, stwierdzając <strong>na</strong>wet „niewielką siłę pod<strong>da</strong>wczą tych tworów, a stąd idość nikłą ich wartość poetycką”. Słusznie, tylko wyczuwam pewną - pochwały godną -niekonsekwencję w tym, że autor ostatecznie prze<strong>ci</strong>eż „treść z<strong>na</strong>czeniową” przywraca dozaszczytów, zamiast zapalać się do rozwijania tych uczu<strong>ci</strong>owych i muzycznych walorówmowy <strong>na</strong> taką skalę, jak by to wynikało z jego żalu za owym rajem utraconym, kiedymowa. spoczywając w swoim uczu<strong>ci</strong>owym praźródle, nie została jeszcze rzekomo zdeprawowa<strong>na</strong>przez potrzeby ży<strong>ci</strong>a (wpływ teorii metasłowa Przybyszewskiego).Z<strong>da</strong>je mi się, że owe przyśpiewki: <strong>da</strong><strong>da</strong>ny, cyty, tudzież „zespoły dźwiękowe” Blumneranie zawierają w sobie uczu<strong>ci</strong>a, a <strong>na</strong>wet dźwięków więcej, niż go ma każde słowo inne,obarczone jeszcze poję<strong>ci</strong>em; z<strong>da</strong>je mi się też, że sztuczne wyodrębnienie elementuczysto głosowego lub raczej literowego wcale się nie przyczynia do zgęszczenia atmosferyuczu<strong>ci</strong>owej. Udowodnił to <strong>na</strong>tychmiast po wykładzie p. Millera prof. Dalecki, deklamującdla eksperymentu szereg heksametrów Homera, które dla niego miały urok, ale wsłuchaczach nie rozumiejących greczyzny nie budziły żadnych uczuć, gdyż o<strong>da</strong>rte z treś<strong>ci</strong>poję<strong>ci</strong>owej, były dla nich <strong>na</strong>wet nie „zespołami dźwiękowymi”, jak się eufuicznie wyrażap. Miller, lecz tylko zlepkami głoskowymi. A tego rodzaju zlepki, jeżeli się zignoruje ichzawartość sensową, to nie „język z innobytu”, jak się wyraził p. Miller, ani nowe okienko<strong>na</strong> nieskończoność, lecz prosta kalejdoskopicz<strong>na</strong> igraszka głosowa. Takim igraszkom od<strong>da</strong>jąsię dzie<strong>ci</strong>, tworzą różne bezsensowne wyrazy, nie celem wyrażenia jakichś uczuć lubmyśli, lecz po prostu dla zabawy, tak samo, jak skła<strong>da</strong>ją klocki dowolnie, nie tylko podługwzoru. Jedynym uczu<strong>ci</strong>em, jakie by moż<strong>na</strong> jeszcze podłożyć pod <strong>taki</strong>e igraszki, byłobyuczu<strong>ci</strong>e swobody lub zdziwienia, nie otwierają się tu jed<strong>na</strong>k wcale „bezmiary rozfalowanegoży<strong>ci</strong>a wewnętrznego”. Filozof mowy, co praw<strong>da</strong>, nie może sobie tej zabawy lekceważyć.Wszak w ten sposób powstawały zapewne „prasłowa” - oczywiś<strong>ci</strong>e rozumiem tutajto osławione prasłowo czy metasłowo tylko jako fikcję <strong>na</strong>ukową. Fikcyjny człowiek63


pierwotny bawił się tymi zlepkami, aż go znudziły, i wtedy powiązał je z pewnymi ś<strong>ci</strong>śleokreślonymi z<strong>na</strong>czeniami - odpowia<strong>da</strong>ło to oczywiś<strong>ci</strong>e i potrzebie praktycznej - i dopierow tym powiązaniu owe prasłowa odzyskały dla niego poprzedni wdzięk, komizm lubdziwność <strong>na</strong> wyższym stopniu. Każdy, kto się uczy jakiego nowego języka, opływaprzez pewien czas w tego rodzaju wrażenia; gdy zaczy<strong>na</strong> w tym języku czytać, deklamować,to rozkosz jeszcze się potęguje: szmaty stały się szatami, nonsens stał się sensem,uszlachetnił się i skrystalizował, nie jest już tak dowolnym, a jed<strong>na</strong>k nie utra<strong>ci</strong>ł jeszczecharakteru zabawkowego. Podobnie rzeźba podnosi wdzięk materialny alabastru. Zapewne,że później ży<strong>ci</strong>e codziennie za<strong>ci</strong>era to poczu<strong>ci</strong>e twórczoś<strong>ci</strong> mowy - jest to rzecz z<strong>na</strong><strong>na</strong>i za<strong>da</strong>niem poety, według Hebbla, jest przywró<strong>ci</strong>ć, odświeżyć ten moment twórczoś<strong>ci</strong>,świeżoś<strong>ci</strong> w mowie.Ale za<strong>da</strong>nia tego nie moż<strong>na</strong> spełnić przez sztuczne izolowanie wartoś<strong>ci</strong> dźwiękowychmowy ani przez deformacje, uprawiane przez formistów i futurystów, ani przez żaden innyproces zubożający. Trzeba wystawić cały aparat mowy, a więc i dźwięków, i pojęć, <strong>na</strong>wichry wyobraźni, spotęgować jej ży<strong>ci</strong>e i usługi, prawdziwie po męsku <strong>na</strong>d nią panować.Owe poję<strong>ci</strong>a, które jako podejrzane o konszachty z „rozumem” wy<strong>da</strong>ją się literatom polskimzłem koniecznym, są prze<strong>ci</strong>eż tylko cz<strong>ci</strong>onkami, z <strong>który</strong>ch powstają coraz wyższe,nowe z<strong>na</strong>czenia, myśli i obrazy - i cały aparat staje się wtedy dopiero żywym <strong>ci</strong>ałem, gdydrży bólem i rozkoszą nowych <strong>na</strong>rodzin. Przeto nie mogę się zgodzić <strong>na</strong> to, żeby słowojako symbol z<strong>na</strong>jomy ograniczało i krępowało poetę, jak twierdzi p. Miller - prze<strong>ci</strong>wnie,ono właśnie dopiero mu lot umożliwia.Proszę uprzytomnić sobie, że <strong>na</strong>jwiększe wrażenia dźwiękowe wywierają <strong>na</strong> <strong>na</strong>s właśnieutwory dobrze z<strong>na</strong>ne, rozumiane, może umiane <strong>na</strong> pamięć - wtedy materia dźwiękowaniejako sama oddziela się od z<strong>na</strong>czenia, od treś<strong>ci</strong>, i moż<strong>na</strong> się nią upajać bezprzeszkód. Każdy poeta może to stwierdzić <strong>na</strong> swoich własnych utworach. (Proszę spróbowaćnp. Redutę Ordo<strong>na</strong>).Mówił mi raz ktoś: Jest w jednej so<strong>na</strong><strong>ci</strong>e Szope<strong>na</strong> prześlicz<strong>na</strong> pauza - ale jakżeż tępauzę zagrać samą? Tak samo z owym „Aa” Mickiewicza. Cały sens sonetu skupił się <strong>na</strong>to, aby „Aa” stało się wykładnikiem pewnego sensu. Nie jest to <strong>na</strong>gły gejzer metadźwięków,lecz awans dźwięku <strong>na</strong> słowo. Jak w Wianie Hulewicza zygzaki dywanu tęsknią dotego, aby w nie wstąpił ożywiający duch, tak samo wszystkie nieforemne tworki słowne iz<strong>da</strong>niowe, tłukące się po utworach współczesnych jak hor<strong>da</strong> <strong>na</strong>jstraszniejszych inwalidów,zbiegłych ze szpitala, <strong>na</strong> każdym kroku dopraszają się o to, aby się stać całym słowemi całym sensem. Wyobraźnia ludzka spoczywać nie może, nudzi się nonsensem, atworzy sobie sens wszędzie, tak jak <strong>na</strong>tura <strong>na</strong>wet w <strong>na</strong>jniedogodniejszych miejscach zasieważy<strong>ci</strong>e.Przykładem tego są sławne Słopiewnie Tuwima, utwór bardzo <strong>ci</strong>ekawy i w swoim rodzajupiękny, jed<strong>na</strong>k nie pięknoś<strong>ci</strong>ą dźwiękową, lecz pięknoś<strong>ci</strong>ą pytajnika, eksperymentu- szczyt i przesilenie kierunku. W Słopiewniach podoba <strong>na</strong>m się to, że strofą, rytmem,rozkładem domniemanych słów i z<strong>da</strong>ń przypomi<strong>na</strong>ją mile, odpoczynkowo jakieś utwory<strong>da</strong>wne, o wiele prostsze niż dzisiejsze, może Zaleskiego, może Le<strong>na</strong>rtowicza, i o tyle teżjest w nich <strong>na</strong>wet element „<strong>da</strong><strong>da</strong><strong>na</strong>istyczny”. Tu i owdzie zamieszane są <strong>na</strong>wet słowazwykłe: „A tam...”, „Na prawo, <strong>na</strong> lewo...”, „Kalinowe dwory”, itd., co wywiera <strong>taki</strong>ewrażenie, jakby się miało do czynienia z rui<strong>na</strong>mi istotnych utworów, które nowoczesnyarchitekt doprowadził do porządku, łącząc je nowym, obcym materiałem, lub jakby autorsam własny utwór rozmyślnie pogmatwał. W tej formie Słopiewnie przypomi<strong>na</strong>ją mi deklamowaną<strong>da</strong>wniej często parodię Powrotu taty, w której przerzuca się początkowe spół-64


głoski <strong>na</strong> niewłaś<strong>ci</strong>we miejsca:Wratko nie taca, wianki i reczoryWe czkach go łzykam i trwodze,Rzezbrały w beki, wełne pierza zworyI wełno drójców <strong>na</strong> zbodze.U Tuwima:Słodzik słowi słowisieńkie <strong>ci</strong>ewy- lecz każdy się domyśla, że ma właś<strong>ci</strong>wie być:Słowik słodzi słodziusieńkie <strong>ci</strong>ewy (normalnie urobione słowo zamiast: śpiewy).Szumni, strumni du<strong>na</strong>jewo po niekławie -Du<strong>na</strong>jewo - to jest oczywiś<strong>ci</strong>e jakiś gatunek płynącej wody (por. W. Pola: „w jakimkraju i Du<strong>na</strong>ju”), a pod słowo „niekława” podkła<strong>da</strong>my <strong>na</strong>tychmiast jakiś domysł: może tokamienie, może kładka, która wpadła w rzekę. Proszę uważać, że wszędzie, gdzie ta pracadomysłów nie u<strong>da</strong>je się, wrażenie <strong>na</strong>tychmiast ostyga, pojawia się rozczarowanie i <strong>na</strong>wettaka sama nu<strong>da</strong>, jak przy lekturze utworów <strong>da</strong><strong>da</strong>istycznych. Tak więc wrażenie, jakie sięewentualnie ma ze Słopiewni, płynie głównie ze skojarzeń lekturowych, a nie z miękkichspółgłosek.Słopiewnie są i z tego względu z<strong>na</strong>mienne, że występuje w nich dobitnie <strong>na</strong> jaw przymusowopasożytniczy charakter wszystkich tego rodzaju eksperymentów. Mówię: pasożytniczy,nie plagiatowy, a mam <strong>na</strong> myśli to, że opierają się one zwykle już <strong>na</strong> jakichśz<strong>na</strong>nych skądinąd, gotowych utworach, <strong>na</strong> <strong>na</strong>strojach, myślach już z<strong>na</strong>nych i utrwalonych,i do<strong>da</strong>ją do nich - nie wyższe piętra, lecz girlandy. Zwracam uwagę np. <strong>na</strong> przytoczonyjuż poprzednio wiersz p. Millera Wyrok. Korzysta on, może <strong>na</strong>wet świadomie, z energiiwzruszeniowej skupionej w Róży Katerli, a tylko ją zgęszcza. Inny wiersz tego poety (Nawieży w zbiorku Lacrimae rerum) korzysta z gotowych już <strong>na</strong>strojów patriotycznokrólewsko-lechickich,wyrobionych przez Słowackiego, Wyspiańskiego, i <strong>na</strong> tym tle buduje„ideę formalną” - skrzydlatoś<strong>ci</strong>: orłowie, gryfy, feniksy budują dwór dla córy Lecha;wszystkie zlatują się <strong>na</strong> wieży, aż w końcu grzmi hej<strong>na</strong>ł <strong>na</strong> wieży Mariackiej i <strong>na</strong> wojnęwyruszają hufy skrzydlatych rycerzy - w ogóle dużo piór i szumu.Ten eksperyment jest jed<strong>na</strong>k lepszy niż podobny w Zielonym oku Czyżewskiego.Więc, jak widzimy, w jakiś sposób te wszelkie próby są zawisłe od sensu, od treś<strong>ci</strong>w zwykłym tego słowa z<strong>na</strong>czeniu - czy to, że od niej się odrywają, czy to, że ku niej grawitują.Zanim przejdziemy do teorii p. Witkiewicza, <strong>który</strong> ma swoje osobne pomysły filozoficzneco do tej zawisłoś<strong>ci</strong>, przypomnę jeszcze, jak <strong>da</strong>wniej tę kwestię traktowano. RyszardWagner, autor złotoreńskich słopiewni (Wegalaweja!), pisząc o Dziewiątej symfoniiBetowe<strong>na</strong>, interpretuje ją tak, że <strong>na</strong>jpierw jest chaos kosmiczny, <strong>który</strong> kotłuje tam i sam,niespokojny i niezadowolony, bo mu czegoś brak, aż wresz<strong>ci</strong>e wybucha zeń głos ludzkijako ziszczenie tęsknoty. Jest to pochód od muzyki ku słowu, jako momentowi wyzwolenia.Obecnie upatruje się zbawienie w kierunku odwrotnym: - od słowa ku muzyce, ku65


chaosowi. P. Chwistek mówi to bez ogródek, lecz jemu się nie dziwię. Filozofowie zawszelubili degradować poezję, wyz<strong>na</strong>czać jej jakieś tereny emerytalne. Dziwię się tylkopoetom.P. Miller przypisuje także ważną rolę wyzyskaniu z<strong>na</strong>ków pisarskich; kropki, wykrzyknikii może jeszcze inne z<strong>na</strong>ki, dotąd nie wy<strong>na</strong>lezione, mogłyby się stać kra<strong>na</strong>mi dopodziemnego wodo<strong>ci</strong>ągu uczuć. Poetycką hipotezę Mallarmego o kolorze samogłosekuważa niemal za pewnik... Przypomi<strong>na</strong> mi to dyskusję, jaka się niegdyś odbyła z okazjiWesela w lwowskim Związku Literackim. Juliusz Tenner, z<strong>na</strong>ny teoretyk deklamacji,wytykał Wyspiańskiemu, że grzeszy prze<strong>ci</strong>w muzykalnoś<strong>ci</strong> wiersza, nie uwzględnia charakteruspółgłosek i samogłosek itp. Wtenczas powstał Ostap Ortwin i przypomniał musłowa Czepca: „Pon widzis ino pchły...” Wskazał <strong>na</strong> to, że od „św” zaczy<strong>na</strong> się i święty, iświnia, więc widocznie w tej zbitce nie tkwi nic specjalnego.Oprócz pchlizmu jest w tym jeszcze i coś innego. Hamann stwierdził jako charakterystycznącechę poezji impresjonistycznej, że lubuje się w efektach muzycznych, aliteracjach,aso<strong>na</strong>nsach, w ogóle w igraszkach. Moż<strong>na</strong> by się <strong>na</strong>prawdę zastanowić <strong>na</strong>d tym,czy <strong>na</strong>sza poezja pod maską ekspresjonizmu nie przebywa spóźnionego paroksyzmu impresjonistycznego.Wiele objawów przemawiałoby za tym - nie chcę tu jed<strong>na</strong>k uprawiaćsystematyki historycznoliterackiej. Pewnym dla mnie jest, że we wszystkich przesileniachumysły słabe lgną do tzw. kwestyj granicznych i wyglą<strong>da</strong>ją stamtąd zbawienia. Wyrostekrobaczkowy staje <strong>na</strong> porządku dziennym i opanowuje horyzont. Taką kwestiągraniczną jest np. modny dziś znowu spirytyzm. Może w nim coś jest, może to jest klapaotwierająca się ku absolutowi, może zjawiska telepatyczne są syg<strong>na</strong>łami z zaświata. Alewszelkie ba<strong>da</strong>nia w tym kierunku utykają <strong>na</strong> martwym punk<strong>ci</strong>e, a w ży<strong>ci</strong>u normalnym,ży<strong>ci</strong>u codziennym nie odgrywają te zjawiska żadnej roli; polityka, miłość i pasek, wzlotymyśli, serca i wyobraźni obywają się bez duchów. Jeżeli P.T. Duchy chcą, żeby się nimi<strong>na</strong>prawdę zajmowano, niech się pojawiają częś<strong>ci</strong>ej, niech urządzą inwazję i rozlezą się popraktyce ży<strong>ci</strong>a. Wtedy będzie się je studiowało <strong>na</strong> politechnice lub <strong>na</strong> medycynie, zbudujesię aparaty do wyłapywania ich i zmuszania do robót pożytecznych - z do<strong>da</strong>tku „metapsychicznego”w „Kurierku” wylezą <strong>na</strong> pierwszą stronę - ale przestaną być „kwestią graniczną”.1 P.p. Quantum mutatus ab illo! Dziś ten sam p. Miller potępia ów pogląd jako „romantycznezałożenie o niewspółmiernoś<strong>ci</strong> słowa i treś<strong>ci</strong>” (Na gruzach Gre<strong>na</strong>dy, s. 60).66


LIKWIDACJA FUTURYZMUSzczególną likwi<strong>da</strong>cję futuryzmu przeprowadza nr 6 „Zwrotnicy”: świadomą i mimowolną.Na czele z<strong>na</strong>jdujemy list sławnego apostoła i założy<strong>ci</strong>ela futuryzmu, Marinettiego, dore<strong>da</strong>kcji „Zwrotnicy” z pozdrowieniem entuzjastycznym, z krótkim wyz<strong>na</strong>niem <strong>da</strong>wnejwiary - i z tą pasją reklamy, która już <strong>na</strong>leży do stylu futurystycznego: „ „Zwrotnica” -woła Marinetti - jest miejscem zamieszkiwanym przez boskość!”Lecz zaraz <strong>na</strong> drugiej stronie re<strong>da</strong>ktor pisma, p. Tadeusz Peiper, przeprowadza surową,głęboką i przeważnie trafną a<strong>na</strong>lizę i krytykę haseł futuryzmu, zwłaszcza tych haseł, któregłosił sam Marinetti. Ciekawym, jak to będzie- smakowało samemu Marinettiemu, czy nieuz<strong>na</strong> tej krytyki za zdradę lub czy - prze<strong>ci</strong>wnie - zobaczy i w niej postępowanie futurystyczne?Przy tej sposobnoś<strong>ci</strong> chcę zwró<strong>ci</strong>ć uwagę <strong>na</strong> re<strong>da</strong>ktora „Zwrotnicy”, T. Peipera, jako<strong>na</strong> niezwykłą siłę <strong>na</strong> polu a<strong>na</strong>lizy i krytyki estetycznej. Poz<strong>na</strong>wszy <strong>na</strong>jnowszą twórczośćpoetycką Francji i Hiszpanii, wró<strong>ci</strong>ł do Polski i wstąpił w szeregi „<strong>na</strong>jmłodszych” - alemając już w za<strong>na</strong>drzu bardzo wiele zastrzeżeń. Pamiętam jego artykuł o <strong>na</strong>jnowszej lirycehiszpańskiej, zamieszczony w jakimś futurystycznym piśmie krakowskim - pokazywał ontyle tajników zakulisowych sztuki futurystycznej, że z pewnoś<strong>ci</strong>ą <strong>na</strong>si tubylczy bojowcyfuturyzmu uz<strong>na</strong>wali go za nieoportunistyczny i nieostrożny. Bo cała <strong>na</strong>sza dotychczasowaprodukcja futurystycz<strong>na</strong> była <strong>na</strong>stawio<strong>na</strong> właś<strong>ci</strong>wie tylko do walki <strong>na</strong> zewnątrz, nie dodyskusji i rozwoju wewnętrznego. Był to klan, w <strong>który</strong>m obowiązywała soli<strong>da</strong>rność i sekret.T. Peiper przywiózł dla tego zbyt polskiego, wygodnego futuryzmu trochę Europy.Ch<strong>ci</strong>ał go podbić w górę i w teraźniejszym swoim artykule wykazuje, że futuryzm mógłbyodegrać doniosłą rolę kulturalno-<strong>na</strong>rodową dla Polski, że mógł był <strong>na</strong>wet doczekać się -urządowienia.Dlaczego tak się nie stało? Moim z<strong>da</strong>niem dlatego, że futuryzm, przeszczepiony do <strong>na</strong>sz zagranicy, nie wypuś<strong>ci</strong>ł orygi<strong>na</strong>lnych korzeni, nie przerodził się, tylko wyrodził. Sam p.Peiper między wierszami <strong>da</strong>je to do zrozumienia, gdy np. powia<strong>da</strong>, że głosić antypsychologizmu <strong>na</strong>s, gdzie literatura nigdy psychologią przesyco<strong>na</strong> nie była, jest bezkrytycznympowtarzaniem haseł zagranicznych. - Lecz dziś już za późno <strong>na</strong> dorabianie polskiemu futuryzmowikorzeni. Pogłębienie, które mu urządza zwrotniczy Peiper, jest zarazem pogrzebem.Zasadniczym zwrotem u tego zwrotniczego jest zwłaszcza to, że wytacza stanowczyproces propagowanej przez futuryzm metodzie burzenia składni i logiki. „Bez składnimożemy co <strong>na</strong>jwyżej sporządzić inwentarz świata, ale nigdy nie zdołamy od<strong>da</strong>ć ży<strong>ci</strong>aświata”. „Bez składni nie ma związku zjawisk”.W ogóle ten ustęp, <strong>na</strong>wołujący do powrotu do sensu, zdolny jest epatować nie filistrów,lecz właśnie - epa<strong>ci</strong>arzy. Peiper jest zdrajcą. Twierdzi: „Tylko z<strong>da</strong>nie może być terenemzdobyczy literackich”. Naturalnie! Futuryzm musi powró<strong>ci</strong>ć do sensu, ponieważnonsens okazał się za <strong>ci</strong>asny. Jeżeli się chce wyrazić wszelką irracjo<strong>na</strong>lność czy bezsensży<strong>ci</strong>a, trzeba się posiłkować <strong>na</strong>rzędziem zapożyczonym od racji, <strong>na</strong>rzędziem nierównieniebezpieczniejszym niż nonsens.67


Futuryś<strong>ci</strong> przebywają ewolucję. Była o<strong>na</strong> dla nich potrzeb<strong>na</strong> indywidualnie. Czy resztaświata kulturalnego zyskała coś przez te doświadczenia i błędy? Sami futuryś<strong>ci</strong> oczywiś<strong>ci</strong>ech<strong>ci</strong>eliby wmówić w świat, że tak. I tak by było, gdyby powrót po spirali był pewnymwzbogaceniem. Ale - ja przy<strong>na</strong>jmniej - tych korzyś<strong>ci</strong> nie widzę. Jeżeli p. Peiper np. konstatuje,że poe<strong>ci</strong>e potrzebne są swobody wewnątrz z<strong>da</strong>nia, że gramatyka nie może <strong>da</strong>waćżadnych stałych norm, bo „gramatyka nie jest przepisem, lecz spisem” - to lingwiś<strong>ci</strong> od<strong>da</strong>w<strong>na</strong> o tym wiedzą.P. Bruno Jasieński w tymże numerze „Zwrotnicy” po<strong>da</strong>je „bilans” polskiego futuryzmu.Mamy tu wspaniałe gesty literackohistoryczne. Zupełnie gotowe dla przyszłej literaturyz r. 1944. P. Jasieński „przezwy<strong>ci</strong>ężył” futuryzm! Inni myśleli, że futuryzm dogorywa<strong>na</strong> przedwczesny uwiąd starczy, ale to zamieranie okazało się pięknym samobójstwem.„Ja nie jestem już futurystą - woła p. Jasieński - podczas gdy wy wszyscy (tj. wyprze<strong>ci</strong>wnicy, czytelnicy, publiczność) jesteś<strong>ci</strong>e futurystami”. Takeśmy was wychowali.Teraz się rozchodzimy każdy w swoją drogę, jak swego czasu Lech, Czech i Rus. Dotychczasowezaś akta i dzieła futuryzmu polskiego zostały zapakowane, związane sznurkiem iprzekazane przyszłemu historykowi literatury polskiej, do którego p. Jasieński odwołujesię parę razy. Szczególnie ważne będą dla niego fakty męczeństwa futurystów, gdzie ikiedy publiczność obrzu<strong>ci</strong>ła ich zgniłymi jajami, lub kiedy futuryś<strong>ci</strong> „atakowali polskiegoburżuja w jego legowisku - w Warszawie”.To jedno musi się przyz<strong>na</strong>ć futurystom, że dzięki taktyce wziętej od stronnictw politycznychzdołali mimo szczupłoś<strong>ci</strong> swej grupki i swej ideologii wznie<strong>ci</strong>ć więcej hałasu,niżby im według prawdziwej doniosłoś<strong>ci</strong> zjawiska w udziale przypadło.Przykładem za<strong>ci</strong>eśnienia horyzontów umysłowych po wojnie u nowych literatów jestto, co p. Jasieński pisze o maszynie. Każdy futurysta uważa za swój obowiązek określićswój stosunek do maszyny; - bez tego nie ma futuryzmu. P. Jasieński wywodzi, że stanowiskofuturyzmu polskiego względem maszyny jest inne niż włoskiego i rosyjskiego. Dobrze- ale w ogóle cały problemat jest <strong>na</strong>rzucony, przejęty skądinąd; odpowiedź jest in<strong>na</strong>,lecz pytanie to samo. Głów<strong>na</strong> zaś orygi<strong>na</strong>lność myśli<strong>ci</strong>elstwa leży i leżała zawsze w pytaniach.Jakaż jest ta odpowiedź polskiego futuryzmu czy też samego p. Jasieński ego?Włoski apoteozuje maszynę, rosyjski pojmuje ją jako sługę człowieka, polski zaś upatrujew maszynie nie produkt człowieka, lecz „jego <strong>na</strong>dbudowę, jego nowy organ”, i stosunekczłowieka do maszyny jest stosunkiem organizmu do swego nowego organu - jak człowiekado własnej ręki. P. Jasieński widocznie zasłyszał, że niektóre aparaty są jak gdybypowtórzeniami pewnych zmysłów ludzkich, i w poszukiwaniu patriotycznym, co by tu zarezerwowaćdla polskiego futuryzmu, <strong>na</strong> tej z<strong>da</strong>wkowej a<strong>na</strong>logii oparł swoją „odpowiedźpolską” „z gruntu odmienną” - w rzeczywistoś<strong>ci</strong> jałową i obojętną. Chce o<strong>na</strong> <strong>na</strong> gwałtróżnić się czymś od rosyjskiej, ale nie może. To nie przeszkadza jed<strong>na</strong>k p. Jasieńskiemugłosić pysznie, że „polski futuryzm <strong>na</strong>uczył człowieka współczesnego” (więc nie tylkoPolaka, lecz i Szwe<strong>da</strong>, i Japończyka) „widzieć w przedmiotowych formach cywilizacjipiękno swego wzbogaconego <strong>ci</strong>ała”.Całe dzie<strong>ci</strong>ństwo tego - zresztą tylko werbalnego - stawiania problematów okaże się,jeżeliby sobie uprzytomnić, jaką rzeczywiś<strong>ci</strong>e wielką i głęboką przeszłość miały te kwestiew Polsce. Rady Marinettiego, aby pluć <strong>na</strong> przeszłość, zastosowało wielu futurystów wten sposób, że prócz czasopism i utworów futurystycznych nie czytają już nic, zwłaszcza zepoki przedwojennej. I<strong>na</strong>czej p. Jasieński nie ośmieliłby się wystąpić z <strong>taki</strong>mi tezami wkwestiach, <strong>na</strong>d <strong>który</strong>mi tak głęboko zasta<strong>na</strong>wiał się Stanisław Brzozowski. Ale u niegonie było mowy o tym, czy kochać maszynę, czy nie<strong>na</strong>widzieć, czy coś pośredniego dla68


niej odczuwać. Nie o maszynę idzie, lecz o technikę, o mechanizm ży<strong>ci</strong>a współczesnego,o całe przesilenie kulturalne. Gieł<strong>da</strong>, polityka, woj<strong>na</strong>, literatura są problematami owiele trudniejszymi od maszyny, ponieważ ich mechanizm jest niewidzialny. Brzozowski,gdyby żył, prawdopodobnie <strong>na</strong>zwałby całe postawienie kwestii przez Marinettiegozabawką lub kaprysem wzbogaconego snoba, <strong>taki</strong>ego fabrykanta, <strong>który</strong> <strong>da</strong>wszy swoimrobotnikom fikcyjny udział w zysku, zadowolony z siebie puszcza dymek ze swego wonnegocygara <strong>na</strong>prze<strong>ci</strong>w dymów unoszących się z kominów swojej fabryki i odczuwa <strong>na</strong>głąmiłość do komi<strong>na</strong>. O maszynie pisał Brzozowski w związku z powieś<strong>ci</strong>ą Berenta pt. Fachowiec,która opisuje los wykwalifikowanego robotnika, zmuszonego do tej samej w<strong>ci</strong>ążroboty - w związku z Trzęsawiskiem Sinclaira. O maszynie nie moż<strong>na</strong> pisać nie wspomi<strong>na</strong>jączarazem o problema<strong>ci</strong>e pracy ludzkiej. Nasi futuryś<strong>ci</strong>, ludzie zamożni, tego problematunie odczuwają, bo go <strong>na</strong> własnej skórze nie poz<strong>na</strong>li - stąd pochodzi ich bawidełkowestawianie kwestii maszyny.Wspomniałem o Brzozowskim dlatego, że p. Peiper o nim wspomniał. Ale to jestświęty, którego się wzywa dla honoru i ozdoby, nie dla praktyki. Przepaść jest ogrom<strong>na</strong>między świeżą przeszłoś<strong>ci</strong>ą a teraźniejszoś<strong>ci</strong>ą w literaturze. Panowie <strong>na</strong>jmłodsi powinnipamiętać, że do głosu i pewnego z<strong>na</strong>czenia przyszli dzięki katastrofie wojennej, co jakwybuch wulkanu zasypała tę świeżą przeszłość, wyświadczając im za <strong>da</strong>rmo tę usługę,której Marinetti przed wojną oczekiwał od palenia muzeów. A prócz tego korzystali przezpięć lat z kredytu moralnego społeczeństwa, <strong>który</strong> zwracali w zupełnie zdewaluowanej izwariowanej gotówce.P.p. Futuryś<strong>ci</strong> odpowiedzieli w jednodniówce Awangar<strong>da</strong> (16 II 1924) artykułem Likwi<strong>da</strong>cjalikwi<strong>da</strong>tora; ja replikowałem w „Wiadomoś<strong>ci</strong>ach Literackich” pt. Awangardzistom- utar<strong>ci</strong>e nosa, a później jeszcze artykułem pt. Fabrykowanie prze<strong>ci</strong>wników (nr 36„W. L.”) w odpowiedzi <strong>na</strong> artykuł p. Ster<strong>na</strong> w łódzkim „Głosie Polskim” z 19 VII 1924pt. Maszy<strong>na</strong> jako ideał sztuki dzisiejszej a przesądy estetyczne.BZIKI TEATROLOGÓWNIEISTOTNE EKSPERYMENTYUlubione jest teraz mieszanie sceny z widownią, pola aktorskiego z polem widzowskim.P. Małkowski, pisząc o tym w „Rzeczypospolitej”, twierdzi, że przedstawieniaoparte <strong>na</strong> tym motywie reżyserskim były szczytem sukcesów „Reduty”. W Balwierzu latająaktorzy po widowni, w Domu otwartym widzowie uczestniczą niemal w libacjach odbywającychsię <strong>na</strong> scenie.Dotychczas tylko w kabaretach śpiewacy i śpiewaczki zachęcali publiczność do śpiewaniarefrenu. Czasem z loży wyrwał się z jakimś kapitalnym głupstwem fikcyjny Serenissimus.W komediach romantycznych (Tieck, Grabbe) pa<strong>da</strong>ły dow<strong>ci</strong>py, które byśmydziś <strong>na</strong>zwali felietonistycznymi, a które komentowały sztukę, właśnie odgrywaną, ze stanowiskawidza, mieszając w ten sposób dwie instancje.69


Były to przypadki i wyjątki, dziś się z tego robi metodę. Jewreinow w Tym co <strong>na</strong>jważniejszekładzie między sceną a widownią pomost, jako z<strong>na</strong>k widomy, że odtąd będzie już<strong>na</strong> zawsze połączone to, co niby rozpękło podczas posuchy paruwiekowej.Główną przyczyną tych eksperymentów jest czysto filologiczne i historyczne <strong>na</strong>stawieniedzisiejszej twórczoś<strong>ci</strong> kulturalnej. W Rosji przybywa do tego jeszcze momentspołeczny, chęć nie tyle teatralizacji ży<strong>ci</strong>a, ile zsocjalizowania teatru.Połowa dzisiejszych nowatorstw teatralnych odbywa się <strong>na</strong> tle filologicznym. Nowatorzyczerpią swoje podniety z lamusa, zagłębiają się żarliwie w historię teatru albo szukająpodniet w prymitywach egzotycznych. Włażą w korzenie i czynią je <strong>na</strong> gwałt gałęziami.(W książce Czyn i słowo, w rozdziale Włażą w swoje korzenie scharakteryzowałemten cały prąd obecnej twórczoś<strong>ci</strong> kulturalnej, <strong>na</strong>wodząc przykłady <strong>na</strong>wet z polityki).Ale wykrywać motywy jakiegoś działania - nie z<strong>na</strong>czy to jeszcze odbierać muwszelką wartość. Byłaby to tylko krytyka psychologicz<strong>na</strong>, a nie merytorycz<strong>na</strong>. RycerzToggenburg dla oszołomienia się po niepowodzeniu miłosnym wyrusza <strong>na</strong> wyprawękrzyżową, ale mimo to jest <strong>taki</strong>m samym dobrym krzyżowcem jak inni. Ba<strong>da</strong>ć trzeba nietylko to, wskutek czego się coś robi, lecz i to, co się robi, niezależnie od pobudek. Syjonizmjest niewątpliwie włażeniem w korzenie, lecz jest także merytorycznie uzasadniony.Gdyby sądzić wartość usiłowania po owocach, byłaby o<strong>na</strong> mama. Bieganie aktorów powidowni w Balwierzu wcale nie wywołuje wrażenia zamierzonego, gdyż ani nie <strong>da</strong>je iluzjiwspółpracy aktora z widzem (jest raczej aluzją), ani nie jest deziluzją antyrealistyczną.Teoretycznie zamiary są dwa.Pierwszy wyglą<strong>da</strong> mniej więcej tak: Zajś<strong>ci</strong>a sceniczne są w grun<strong>ci</strong>e rzeczy zajś<strong>ci</strong>ami wwyobraźni widzów, są ich wizjami, są projekcją duszy widza <strong>na</strong> płaszczyznę wszystkichśrodków scenicznych razem; ten stosunek widza do sceny tkwi wszędzie w zarodku; abygo pogłębić i rozwinąć, trzeba go nieco wydobyć <strong>na</strong> jaw, „podkreślić”; więc w odpowiednimmiejscu, niez<strong>na</strong>cznie, <strong>na</strong>wiązuje sce<strong>na</strong> z widzem kontakt materialny, rzuca - dosłownie- pomost między nim a sobą, a wtedy drogą podświadomych skojarzeń ożywia się wnim także kontakt duchowy.Otóż mniejsza już o to, czy w ogóle <strong>na</strong>leży sobie w ten sposób wyobrazić zasadniczystosunek widza do sceny. Ważne jest tutaj tylko to, że środki obrane chybiają celu. Sąniedelikatne, <strong>na</strong>trętne, plotkarskie, wyrywają z <strong>na</strong>stroju zasłuchania, co <strong>na</strong>jwięcej nieprzeszkadzają.Dlaczego nie przeszkadzają?Ponieważ w <strong>taki</strong>ch wypadkach wchodzi <strong>na</strong>tychmiast automatycznie w ży<strong>ci</strong>e prawopsychologii teatralnej, polegające <strong>na</strong> tym, że widz teatralny odsuwa od siebie rzeczwidzianą i słyszaną zawsze <strong>na</strong> <strong>taki</strong>e pole, <strong>na</strong> <strong>który</strong>m o<strong>na</strong> staje mu się zupełnie obcą, toz<strong>na</strong>czy odsuwa ją poza rampę, cho<strong>ci</strong>ażby ta rampa, ta granica, została sztucznie zatarta.Prze<strong>ci</strong>eż tylko dzięki temu z<strong>na</strong>ny aktor X w chwili gdy gra, przestaje być aktorem X, ajest Makbetem lub Napoleonem. Możemy <strong>na</strong>wet krytykować w toku słuchania sztuki jegogrę, nie<strong>ci</strong>erpliwić się jego zwykłymi manierami, ale wśród tej deziluzji iluzja głów<strong>na</strong> trwa<strong>da</strong>lej. Współtwórczość widza w widowisku teatralnym, jego wczuwanie się w posta<strong>ci</strong>esceniczne jest dopiero drugim momentem wrażenia teatralnego, momentem rodzącym się<strong>na</strong> podstawie owego odsunię<strong>ci</strong>a - lecz i ta część procesu estetycznego odbywa się drogą70


inną, tajemną, do której nie potrzeba podpórek i potrąceń zewnętrznych. „Być w sta<strong>na</strong>ch irównocześnie nie być w nich” - tak określa Hebbel tajemnicę sztuki. Spośród teoryj estetycznych<strong>na</strong>jlepiej to ujmuje teoria Konra<strong>da</strong> Langego. Wszelka dy<strong>na</strong>mika w sztuce pochodzitak jak w elektrycznoś<strong>ci</strong> - od współprądów sprzecznych, z <strong>który</strong>ch żadnego wykluczyćnie moż<strong>na</strong>.W krakowskim teatrze miejskim grano nie<strong>da</strong>wno sztukę Bisso<strong>na</strong> Pani X. Jest tam sce<strong>na</strong>rozprawy sądowej, którą wyreżyserowano tak, że aktorzy, grający słuchaczy owej rozprawy,usiedli <strong>na</strong> widowni, tuż przed pierwszym rzędem foteli, i w toku akcji przechodziliz widowni <strong>na</strong> scenę. Publiczność przyjęła tę innowację tak jak <strong>na</strong>leżało - obojętnie. Jeżelichodziło o <strong>na</strong>śladowanie rozmieszczenia miejsc w sali sądowej, mogła ta innowacja być<strong>na</strong>wet dogodną, ale jeżeli reżyserowi z<strong>da</strong>wało się, że w ten sposób rozwiązuje „problematczwartej ś<strong>ci</strong>any”, to się grubo myli, gdyż ten problemat jest nieistotny. I <strong>na</strong> odwrót, choćby<strong>na</strong>wet widzowie mieli swoje krzesła <strong>na</strong> scenie i częstowali aktorów papierosami lubczekoladkami podczas samego przedstawienia - będzie to chwilowa sensacja, ze smaczkiemfilologicznym; ktoś wielce uczony przypomni sobie czasy teatru Moliera lub Goldoniego,ale właś<strong>ci</strong>wy proces wrażenia estetycznego po tej przerwie pobiegnie <strong>da</strong>wnym torem.Drugi teoretyczny zamiar przy tych eksperymentach stoi właś<strong>ci</strong>wie w pewnej sprzecznoś<strong>ci</strong>z pierwszym, lecz o to już mniejsza. Tym drugim zamiarem jest dogodzić współczesnemubzikowi antyrealistycznemu. Jewreinow i Tairow boją się, by widz, broń Boże, nieuwierzył <strong>na</strong>prawdę w to, co się <strong>na</strong> scenie dzieje, a więc trzeba mu <strong>na</strong> każdym kroku psućrodzącą się iluzję i przyprowadzać go do przytomnoś<strong>ci</strong>. Dlatego nie tylko aktorzy biegająpo widowni, a widzowie siedzą <strong>na</strong> scenie, lecz także wszystkie sprzęty muszą ulec zasadziewyrywania z iluzji: zamiast tronu niech będzie prosta ławka, zamiast miecza - patyk,zamiast domu umieś<strong>ci</strong>my tablicę z <strong>na</strong>pisem: „To jest zamek w Helsingfors”. Bo dla widza- tak mniej więcej rozumują <strong>ci</strong> doktrynerzy - dla widza nie potrzeba rzeczywistej iluzji,wystarczy potrą<strong>ci</strong>ć jego fantazję, on sobie sam wszystko dośpiewa; on właśnie <strong>na</strong> to przychodzido teatru, aby otrzymać podniety dla swej wyobraźni - peł<strong>na</strong> realizacja <strong>na</strong> scenieodtrąca go; fantazja jest gruczołem, <strong>który</strong> chce wydzielać swoje soki, a gdy się otrzymujew<strong>ci</strong>ąż strawę ugotowaną, niejako już przetrawioną w kuchni teatralnej, ów gruczoł wczłowieku i u całego pokolenia widzów powoli zamiera.Jest to rozumowanie słuszne, ale tylko do połowy; stosowanie go zaś w praktyce bywa<strong>na</strong>iwne. Nie idzie wcale o to, żeby np. aktor grający króla Lira ubrany był w cylinder zamiastkorony. Pewien podkład dla wyobraźni musi być <strong>da</strong>ny; idzie o jakość i rozmiar tegopodkładu. I<strong>na</strong>czej, w konsekwencji, musiałby zniknąć cały teatr; prze<strong>ci</strong>eż <strong>na</strong>jlepiej bybyło tylko czytać sobie sztukę, wtedy bowiem wyobraźnia nie ma już żadnych przeszkód.Gdy w krakowskim teatrze <strong>da</strong>wano Judytę Hebbla, w reżyserii pani Wysockiej, reżyserkaopuś<strong>ci</strong>ła scenę, w której Judyta odsłania kotarę w <strong>na</strong>mio<strong>ci</strong>e Holofernesa i widzi <strong>na</strong>djego głową miecz. Ów miecz ma dla tego momentu wielkie z<strong>na</strong>czenie; Judyta sama opowia<strong>da</strong>,że w chwili gdy Holofernes dopuszczał się <strong>na</strong> niej gwałtu, do tego miecza uczepiłysię jej spłoszone myśli i obiecywały sobie odszkodowanie. I <strong>na</strong> wszystkich sławnych obrazachwyobrażających czyn Judyty owego miecza nie braknie, jest on niejako tradycyjny.Mimo to pani Wysocka, peł<strong>na</strong> antyrealistycznych skrupułów, usuwa cały epizod mordu zascenę - o ile pamiętam, posługuje się <strong>na</strong>wet sztyletem zamiast miecza. Widz, jej z<strong>da</strong>niem,odczułby obrzydzenie lub strach, gdyby miecz zobaczył - a cóż dopiero u<strong>ci</strong>ętą głowę Holofernesa!Dla widza trzeba te sprawy ukryć w kulisach, zostawić swobodę jego wyobraźni.71


A jed<strong>na</strong>k w Salome pokazuje się głowę św. Ja<strong>na</strong> <strong>na</strong> misie, i to nic nie szkodzi. Czy widokkadłuba Holofernesa, pozbawionego głowy, zaszkodziłby wrażeniu estetycznemu?Niewątpliwie, ale dlaczego? Dlatego właśnie, że mógłby wyrwać widza z iluzji, z owejśpiączki realistycznej, w którą jest pogrążony, a więc zdeziluzjonować go, czyli zrobićwłaśnie to, o co się w<strong>ci</strong>ąż starają antyrealiś<strong>ci</strong>. Widz, zamiast śledzić tok dramatu, mógłbywpaść <strong>na</strong> pytanie: czy to trup prawdziwy, czy z gipsu, czy z papier-mache?Antyrealistyczne skrupuły reżyserów rosyjskich to strzępy jakiejś estetyki podsłuchanej,podpatrzonej przez dziurkę od klucza, zastosowanej zupełnie opacznie i śmiesznie, bozwykle w ubocznych drobiazgach.Widz może to wytrzymać, bo właś<strong>ci</strong>wy proces wrażenia estetycznego rozgrywa się wnim i tak poza owymi eksperymentami i smaczkami i niezależnie od nich. Jest to reżyseriawedług estetyki Spodka ze Snu nocy letniej, <strong>który</strong> miał u<strong>da</strong>wać lwa, lecz bojąc się, żebysię <strong>da</strong>my dworu nie przestraszyły, postanowił co chwila uchylać lwiej skóry i zapewniać<strong>da</strong>my głosem jak <strong>na</strong>jsłodszym: „To nie lew, to ja, Spodek, tkacz”.To co czasem wyrabiają reżyserzy teatralni, wywiera <strong>taki</strong>e wrażenie, jakby oni samiwcale nie chodzili do teatru. Doktry<strong>na</strong> tak ich zaślepia, że nie umieją spojrzeć okiem nieuprzedzonym<strong>na</strong> swoją robotę.Historia sztuki z<strong>na</strong> a<strong>na</strong>logiczne przykłady. Kiedy puantyliś<strong>ci</strong> wprowadzali kładzenieróżnych barw punktami, wierzyli, że punkty te, wibrując razem, będą wywoływały w okuwidza wrażenie barwy jednolitej np. czerwonego słońca zachodzącego. Mylili się, punktynie wibrowały, nie zlewały się w jedno - ale za to stworzyli nowy środek i efekt techniczny.Za czasów <strong>na</strong>turalizmu teatralnego grano we Lwowie Hauptmamia Dzwon zatopiony idyrektor Bandrowski chlubił się tym, że dla iluzji i <strong>na</strong>stroju kazał <strong>na</strong> scenie umieś<strong>ci</strong>ć żywe,rzeczywiste drzewa iglaste, aby widz, wdychając autentyczną woń lasów, tym łatwiejprzenosił się w świat baśni Hauptmannowskiej. Takimi żywymi świerkami są dziś owepomosty Jewreinowskie i inne manipulacje z rampą sceniczną - cho<strong>ci</strong>aż ich dążenie jestanty<strong>na</strong>turalistyczne. Z kwestią <strong>na</strong>turalizmu ani to, ani tamto nie ma właś<strong>ci</strong>wie nic do czynienia,jedno i drugie jest smaczkiem i nietaktem.Prawa psychologiczne niełatwo <strong>da</strong>dzą się <strong>na</strong>ruszyć - ich władztwo przywraca się automatycznie.Rzecz ma się tu podobnie, jak przy prymitywnych eksperymentach socjalnogospo<strong>da</strong>rczych:prawa po<strong>da</strong>ży i popytu, prawa kapitału zaczy<strong>na</strong>ją zaraz działać <strong>na</strong> rzekomychgruzach kapitału.Dziedziną istotnych eksperymentów teatralnych może być tylko to, co robią autor iaktor - sama gra i samo pisanie.P.p. W „Skamandrze” XIV-XV A<strong>na</strong>tol Stern w artykule pt. Manekiny <strong>na</strong>turalizmupodnosi jako „inwencję”, że <strong>na</strong> Reinhardtowskim przedstawieniu Danto<strong>na</strong> spośród publicznoś<strong>ci</strong>słychać krzyki „<strong>na</strong> śmierć!” Te krzyki „<strong>da</strong>jąc publicznoś<strong>ci</strong> złudzenie, że sąwspółaktorami, czynią wrażenie wstrząsające”. Ostrożnie jed<strong>na</strong>k do<strong>da</strong>je p. Stern, że nie<strong>na</strong>leży to „ś<strong>ci</strong>śle do istoty sztuki teatralnej”.W Sowietach rozmyślnie, dla celów politycznych, aranżuje się <strong>taki</strong> udział publicznoś<strong>ci</strong>.Np. aktorzy <strong>na</strong> scenie zwalają ś<strong>ci</strong>anę, która symbolizuje niewolę - widzowie wbiegają <strong>na</strong>scenę i pomagają ś<strong>ci</strong>anę walić.72


W połowie ubiegłego wieku z<strong>da</strong>rzyło się, że jakiś zapalczywszy Madziar <strong>na</strong> przedstawieniuKróla Lira strzelał do jego niewdzięcznych córek. Podobno dziś jeszcze cowboyetak się zachowują wobec ekranu: strzelają do czarnych charakterów.Powyższy mój artykuł wywołał częś<strong>ci</strong>ową polemikę P. Wandurskiego <strong>na</strong> łamach „Ży<strong>ci</strong>aTeatru” (nr 31-35 z sierpnia 1924) pt. Nieistotne argumenty.UWAGI O TZW. UPADKUTWÓRCZOŚCI DRAMATYCZNEJ W POLSCEIHipochondria czy chwaleb<strong>na</strong> ambicja wymyśliła pogłoskę, jakoby polska twórczośćdramatycz<strong>na</strong> zamierała. Ankieta, urządzo<strong>na</strong> przez re<strong>da</strong>kcję „Świata” wskutek tego alarmu,wykazała to jedno <strong>na</strong> pewno, że dramatopisarzy i dramatów jest teraz w Polsce nie mniejniż w innych epokach, a tylko wymagania stały się teraz większe i różnorodniejsze.Dlaczego w Polsce kwitła zawsze powieść więcej niż dramat? Ponieważ polski typodczuwania ży<strong>ci</strong>a jest przeważnie agrarnym, tj. spokojnym i niezdobywczym. Wedługtego ukła<strong>da</strong>ło się także polskie ży<strong>ci</strong>e kulturalne, społeczne i towarzyskie. Nie mieliśmywojen religijnych, bo nie przejmowaliśmy się wiarą tak do głębi duszy, żeby za wszelkącenę ch<strong>ci</strong>eć <strong>na</strong>wracać prze<strong>ci</strong>wnika. Ży<strong>ci</strong>e społeczne upływało utorowanymi drogami, bezwiększych tarć i buntów <strong>taki</strong>ch, które by moż<strong>na</strong> uz<strong>na</strong>ć za swojskie, <strong>na</strong>rodowe. Ży<strong>ci</strong>e towarzyskielubiło świętą zgodę, świętą zabawę i „kochajmy się”. Zwady, zajazdy byływalką osób, a nie walką o zasady.Moż<strong>na</strong> - z grubsza - podzielić dramat <strong>na</strong> dwie kategorie: tragedię, o ile czyni się osiąsztuki tylko jednego człowieka (Makbet, Otello, Lir, Edyp) i pokazuje się jego samotniczy,robinzonowy stosunek do różnych sił i ludzi - i dramat właś<strong>ci</strong>wy, w <strong>który</strong>m pokazujesię konflikty międzyludzkie jako walkę równych uprawnień, obiektywnie, udzielającwszystkim stronom równego zainteresowania uczu<strong>ci</strong>owego i intelektualnego.Tragedyj w tym z<strong>na</strong>czeniu miewaliśmy sporo - scenicznych lub niescenicznych, o tomniejsza; dramatów bardzo mało.Chemia ży<strong>ci</strong>a polskiego jest niedramatycz<strong>na</strong>. Po prostu mówiąc: Polak nie lubi się„kłó<strong>ci</strong>ć”. On się wprawdzie kłó<strong>ci</strong>, zakła<strong>da</strong> stronnictwa, rozdwaja stronnictwa, miewa pojedynki,zabójstwa, samobójstwa itp., bo to są sprawy w ży<strong>ci</strong>u nieuchronne, ale w świadomoś<strong>ci</strong>swojej tego nie uz<strong>na</strong>je za ważne, uz<strong>na</strong>je za pomyłkę, za prowizorium, za wyjątek.Przypomnę tylko <strong>na</strong>iwne artykuły i przemówienia uroczystoś<strong>ci</strong>owe, <strong>na</strong>wołujące dosoli<strong>da</strong>rnoś<strong>ci</strong>. Proszę rozpytać się wśród publicznoś<strong>ci</strong>, zwłaszcza żeńskiej; z<strong>na</strong>cz<strong>na</strong> częśćnie rozumie, po co są te jakieś stronnictwa, kiedy by to tak ładnie i grzecznie było iść razem.Wszczę<strong>ci</strong>e jakiegokolwiek sporu uchodzi za nieprzyzwoitość, <strong>na</strong>pastliwość, manięprześladowczą, oz<strong>na</strong>kę złego wychowania. Quieta non movere! Spory są niby jałowe.Charakterystyczne jest urąganie „pryncypialnoś<strong>ci</strong>” rosyjskiej, której Polak nie rozumie,a której może jed<strong>na</strong>k Rosjaninowi zazdroś<strong>ci</strong>. Gdy zaś są spory (np. w Sejmie), to argumentynie wpa<strong>da</strong>ją <strong>na</strong> siebie, lecz pa<strong>da</strong>ją pomimo siebie, gwałtow<strong>na</strong> strzelani<strong>na</strong>, w któ-73


ej nikt nikogo nie rani - bo nie umie się trafić w serca i w sedno rzeczy ani brać sobie doserca, jeden ga<strong>da</strong> przez drugiego.Radziłbym zrobić głęboką ankietę co do tego, w jakie formy dramatyczne ukła<strong>da</strong> się u<strong>na</strong>s ży<strong>ci</strong>e prywatne, osobiste, rodzinne, erotyczne, jak wyglą<strong>da</strong> polska miłość, przyjaźń,nie<strong>na</strong>wiść, zazdrość... Czy to są star<strong>ci</strong>a, wybuchy, zranienia do głębi, czy tylko trawiącardza, sentymentalizm lub jurność <strong>na</strong> krótką metę, żemanfiszyzm i dobroduszne przebaczanie?Jaki procent żywiołu dramatycznego mieś<strong>ci</strong> się w polskim ży<strong>ci</strong>u? Od tegoprze<strong>ci</strong>eż głównie zależy <strong>na</strong>pię<strong>ci</strong>e poetyckiej twórczoś<strong>ci</strong> dramatycznej. Od tego, co dramaturgsam doświadczył, co widział, co dramatycznego przeżył. W jego dziełach do wysokiejmiary do<strong>ci</strong>ągają się owe rudymenty.Są bag<strong>na</strong>, są groby pobielane. Jest padli<strong>na</strong> <strong>na</strong> środku rynku. Ale o tym się nie mówi.Setki przejdą koło tego i nie kopną. Jak mało kto upomi<strong>na</strong> się o swoje krzywdy (zwalasię to <strong>na</strong> stronnictwa), jaka <strong>ci</strong>erpliwość jest u <strong>na</strong>s, jak się toleruje różne nieprawidłowoś<strong>ci</strong>,tar<strong>ci</strong>a, nieprzyjemnoś<strong>ci</strong>. W imię soli<strong>da</strong>rnoś<strong>ci</strong> jest się asoli<strong>da</strong>rnym. Nie wszczy<strong>na</strong> siętragedii „o byle co”. Szczelnie zalepio<strong>na</strong> obleśność.Kto z<strong>na</strong> konflikty żywe, ten lubi i dramat. Polak rdzennie nie lubi dramatu. Nie ma poczu<strong>ci</strong>ascenicznoś<strong>ci</strong> [1], jest tylko lepszym lub gorszym solistą. Nie będąc aktorem dramatuw swoim ży<strong>ci</strong>u, czuje się obcym wobec dramatu <strong>na</strong> scenie.Stąd nie<strong>na</strong>wistne przyjmowanie np. dramatów Ibse<strong>na</strong> w Polsce, tak dziś, jak przed 20laty. Stąd mało <strong>który</strong> <strong>na</strong>kładca w Polsce chce się zgodzić <strong>na</strong> przyję<strong>ci</strong>e dramatu do druku,bo <strong>taki</strong>ego towaru się nie kupuje. Stąd brak elementu dramatycznego w liryce, w tejszczupłej dozie, jaka jest także jej potrzeb<strong>na</strong>, aby się - tak jak dzisiaj - nie stała <strong>na</strong> wskrośrefleksyjną i nudną. Z ballady w ostatnich czasach zrobiono absurd, wypruwszy z niej zupełnienić dramatyczną. Tryumf powieś<strong>ci</strong> i jakość jej pokazuje, że człowiek polski żyje<strong>na</strong>jintensywniej z przyrodą, nie z ludźmi, lub chyba z ludźmi traktowanymi równie jakprzyro<strong>da</strong> (<strong>na</strong>tura).IIWłaś<strong>ci</strong>wy dramat jest obcowaniem duchów ze sobą poprzez <strong>ci</strong>ało i słowo. W drama<strong>ci</strong>esłowo ma walczyć bezpośrednio. Ale dziś słowo tak zdeprawowano, że zostało ono jużtylko dźwiękiem lub <strong>na</strong>czyniem pewnych <strong>na</strong>pięć elektrycznych, zapomniano, że ono ma imoże budować nowe wartoś<strong>ci</strong>. Zwłaszcza nowe pokolenie nie rozumie absolutnie, co toz<strong>na</strong>czy treść, Samo nie mając treś<strong>ci</strong>, nie wierzy w nią u drugich. S. I. Witkiewicz, doprowadzającformizm do absurdu, cho<strong>ci</strong>aż nie uz<strong>na</strong>ny, ma jed<strong>na</strong>k tę zasługę, że zdefiniowałotwar<strong>ci</strong>e to, co się w literaturze i w krytyce przygotowywało od lat wielu.Bez treś<strong>ci</strong> - lub jak proponuje p. Błeszyński - bez walki o wartość nie może być dramatu.Lecz szanownego krytyka <strong>na</strong>pa<strong>da</strong> już strach przed intelektualizmem, rozprawami,matematyką, brakiem serca itp. antypolskimi rzeczami. Zapewniam go, że z<strong>na</strong>m te zarzutydokładnie.Nie bój się pan myśli. Myśl osób dramatu wystrzela z <strong>na</strong>miętnoś<strong>ci</strong>, wraca do niej <strong>na</strong>powrót, aby ją powiększyć. A prócz tego sama jest przesyco<strong>na</strong> <strong>na</strong>miętnoś<strong>ci</strong>ą. W argumentach,w myślach działających osób wibruje serce. Kamieniem probierczym dla dramatujest dialog.74


Lecz dziś rzeczy tak stoją, że dla aktora, reżysera, dyrektora teatru jest wszystko jedno,co się <strong>na</strong> scenie mówi. Żą<strong>da</strong> się od autorów czegoś w rodzaju libretta operowego [2]. Degradujesię teatr <strong>na</strong> kino. Reżyser dba głównie o to, czy <strong>da</strong> się zastosować jakaś sztuczkaa la Reinhardt. Przecenianie pracy reżyserskiej i aktorskiej psuje dramat.Panuje kult bagateli. Kabaret zabija teatr i dramat, bo też często bywa odważniejszy iaktualniejszy. Kabaret, kino, szkoły rytmiczne - rozkra<strong>da</strong>ją elementy dramatu, <strong>który</strong> bronićsię nie umie. Dokonywa się żywa sekcja dramatu i teatru w obcych literaturach. Gdydramat nie sekcjonuje ży<strong>ci</strong>a, ży<strong>ci</strong>e sekcjonuje dramat. To jest także ruch niepośledni,w <strong>który</strong>m jed<strong>na</strong>k my bierzemy bardzo mały udział (wyjątek: Witkiewicz, J. Hulewicz iparu jeszcze nie z<strong>na</strong>nych).IIIW ankie<strong>ci</strong>e „Świata” niektórzy stawiają polskiemu dramatowi pewne konkretne wymagania.Pp. Makuszyński i Limanowski zgadzają się mniej więcej w tym, żeby dramatporuszał zagadnienia budującej się Polski. Czyż nie widzą, że 90 proc. nowych sztuk jużgranych dotyczą właśnie tych zagadnień? Może sposób stawiania zagadnień w tych sztukachnie odpowia<strong>da</strong> ideałom obu tych uczestników ankiety, ale faktem jest, że sztuk <strong>taki</strong>chpłodzi się dużo. Obaj panowie po doświadczeniach paroletnich doszli już przy<strong>na</strong>jmniejdo jednego odkry<strong>ci</strong>a: nie moż<strong>na</strong> moralizować i prawić <strong>na</strong>rodowi „gorzkich prawd” ala Wyspiański (choć Makuszyński salwuje jeszcze Rostworowskiego).Rzecz jest raczej w tym: Rzadko poezja osiąga swój cel, gdy się <strong>na</strong>ń rzuca bezpośrednio[3]. Centralnych zagadnień polskich mogą dotykać sztuki <strong>na</strong>wet <strong>na</strong> pozór bardzoodległe od ży<strong>ci</strong>a współczesnego. Związek jest zawsze podziemny, inny mało wart. Sztukachodzi kapryśnymi drogami, nie jest psem spuszczonym przez krytyków i polityków zesmyczy <strong>na</strong> upatrzoną zwierzynę.Ale i bezpośrednie dramatyzowanie polskich aktualnoś<strong>ci</strong> jako wysiłek świadomy, jakokomenderowanie Muzie, ma swoje uprawnienia. P. Kawecki żą<strong>da</strong>ł raz w odczy<strong>ci</strong>e, abydramaturdzy polscy, poe<strong>ci</strong>, byli także dobrymi rzemieślnikami i zniżyli się do czegoś wrodzaju referatów dramaturgicznych ze wszystkich głównych dziedzin ży<strong>ci</strong>a Polski [4].Ten rozmach jest. Epoka, w której do szlachetnego wyś<strong>ci</strong>gu stawali Żeromski,, Wi<strong>na</strong>wer,Wroczyński - jest jedną z <strong>na</strong>jświetniejszych i <strong>na</strong>j<strong>ci</strong>ekawszych w historii dramatu polskiego.Że się sztuki nie u<strong>da</strong>ły - cóż to szkodzi? Szkodzi tylko kasie dyrektorów. Sztuka, którasię nie u<strong>da</strong>ła lub wywołuje sprzeczne z<strong>da</strong>nia, jest <strong>ci</strong>ekawszą od prze<strong>ci</strong>ętnej u<strong>da</strong>nej; to jestjakiś ruch, ży<strong>ci</strong>e, podnieta dla tych, co piszą, i dla tych, co sądzą. Dziw<strong>na</strong> ulica z pewnoś<strong>ci</strong>ąsię nie u<strong>da</strong>ła, a jed<strong>na</strong>k wystawienie jej było <strong>ci</strong>ekawsze i bardziej pouczające od wieluinnych premier.P. Makuszyński nie chce w drama<strong>ci</strong>e goryczy i pesymizmu, chce słonecznoś<strong>ci</strong>, radoś<strong>ci</strong>i Gołębnika Nikorowicza. P. Limanowski pluje <strong>na</strong> problemy erotyczne i sobkowskie.Odrzuca<strong>ci</strong>e, Panowie, dwie trze<strong>ci</strong>e literatury. Polska literatura, a zwłaszcza teatral<strong>na</strong>,przewraca się od wesołych koziołków. Czy kiedykolwiek w Polsce był - poza Przybyszewskim- choćby ćwierć-Ibsen lub Strindberg? Jeszcze wam za ponuro? - Sobkowskimproblematem jest Po<strong>na</strong>d śnieg, Otello, Hamlet, Kordian. - Pomimo modnych haseł zbiorowoś<strong>ci</strong>,u<strong>na</strong>nimizmu, hasła i ugotowania się w kotle „Reduty” <strong>na</strong> jedną zupę razem zaktorami i reżyserami, autorzy nie <strong>da</strong>dzą sobie nigdy wyperswadować pisania sztuk „sobkowskich”.A co do erotycznych - to prócz Niny Kampfa w ostatnich czasach nie mamy75


prawie żadnych porządnych z<strong>na</strong>nych dramatów w tej materii. Miłość w Polsce jako dramatnie kwitła nigdy (komedia co innego) i nie kwitnie też teraz, zastępuje ją zdrowa fizyka,co z zadowoleniem stwierdza Z. Kisielewski w swojej recenzji z ostatniej powieś<strong>ci</strong>Kade<strong>na</strong> (Łuk).Wszystko jedno jaki gatunek, byle był wzięty głęboko, umiejętnie i nowo. Zresztąprze<strong>ci</strong>eż wszystko i tak zaprowadzi <strong>na</strong>s do Polski - jak ten słoń ze z<strong>na</strong>nej anegdotki o <strong>na</strong>rodowoś<strong>ci</strong>ach.Uważam, że to wiszące <strong>na</strong>d autorami zagadnienie odbudowy Polski pęta ich twórczośćw <strong>na</strong>jgłębszych korzeniach. Nie forsować się, puś<strong>ci</strong>ć się, samo przyjdzie. Z tym jest jak zpotencją i impotencją.Żeromski, ma jeszcze <strong>na</strong>jwięcej rezerw demonizmu wewnętrznego, z którego by mógłwydobyć dramat, lecz podejmuje niepotrzebnie <strong>na</strong>jwiększą odpowiedzialność ideową;wypłynął <strong>na</strong> swoją powierzchnię, prawie że do owego słońca, <strong>który</strong>m <strong>na</strong>s przypieka p.Makuszyński. Rostworowski zabrnął tak <strong>da</strong>leko w wieszczowaniu <strong>na</strong>rodowi, że chybaniebawem zostanie wybrany posłem; wypracował sobie bardzo indywidualną, lecz nieszczęśliwąformę i nie potrafi już zawró<strong>ci</strong>ć i zacząć <strong>na</strong> nowo. Katerwa ma <strong>na</strong>jwięcej odwagii dobrą, z<strong>da</strong>je się, niemiecką szkołę - ale ideologię zdolnego wikarego. Bardzozręcznym w sztukach filisterskich jest Kiedrzyński - którego jed<strong>na</strong>k z<strong>na</strong>m za mało. Najwięcejmuskulatury w konfliktach dramatycznych ma Konczyński (Otchłań, Straceńcy,Dom Mag<strong>da</strong>leny), autor o wiele lepszy od swojej opinii u krytyków, którzy jego szczerąenergię w dramatycznym prze<strong>ci</strong>wstawianiu wrogich sił biorą za wyrachowanie - lecz wstawianiu problemów popa<strong>da</strong> <strong>na</strong> mielizny. Grubiński <strong>na</strong>jwięcej myśli <strong>na</strong>d swoją sztuką,lecz ma za krótki oddech, jego chęć prostoty graniczy z obawą przed niepewnoś<strong>ci</strong>ą ręki.Wi<strong>na</strong>wer ma pomysły europejskie, świeże, orygi<strong>na</strong>lne, jego forsą jest obfitość, lecz niepełnia - i nie umie <strong>na</strong>pisać aktu trze<strong>ci</strong>ego; zresztą jest niedocenionym, on sam i jego genre,<strong>na</strong> szkodę literatury. Szaniawski przetrawia w sposób orygi<strong>na</strong>lny problemy - rittnerowskie;lecz uprawia rzadki w Polsce kult rzeczy kryjomych i subtelnych. Co do kilku tych,którzy wywierają wpływ: Dla Boya teatr jest francuską Venus z Pięknym Zadkiem, a dlaLimanowskiego folklorem i egzemplifikacją filologii greckiej, słowiańskiej, meksykańskiej.IVW Warszawie dramat właś<strong>ci</strong>wy nigdy się nie zadomowi - nie wpuś<strong>ci</strong> go komedia i kabaret.Warszawa zja<strong>da</strong> talenty, i to nie kawałkami, lecz rozkruszone <strong>na</strong> miazgę dow<strong>ci</strong>pów,jako że jest bezzęb<strong>na</strong>. Pod wszelkimi pozorami Warszawa dramat rzetelny odepchnie: to,że źle zbudowany, to, że gderliwy, szpitalny, makabryczny, a<strong>na</strong>rchistyczny, nudny. Gdytrzeba odeprzeć dramat - i krytycy, i publiczność stają się bardzo bystrymi i wybrednymi.Oprócz sztuk cudzoziemskich zagrażają <strong>na</strong>jnowszemu dramatowi polskiemu także genialnezawalidrogi z przeszłoś<strong>ci</strong>: Fredro, Wyspiański, Słowacki, teraz Norwid... Tymi „rezerwami”czy „spichrzami” moż<strong>na</strong> zawsze utrą<strong>ci</strong>ć rozwój i teatr jeszcze bardziej przechylić<strong>na</strong> tę stronę, gdzie panem jest reżyser i aktor.Ciekaw jestem, jak właś<strong>ci</strong>wie dyrektorzy teatrów popierają twórczość? Czy wołająkiedy do siebie tych młodych i mówią: mój drogi, jesteś geniusz, <strong>na</strong>pisz mi sztukę, tylko<strong>na</strong> miłość boską niezbyt nudną ani ekstrawagancką, aby kasa nie u<strong>ci</strong>erpiała, bo wtedy niebędzie później ani dla <strong>ci</strong>ebie, ani dla twoich kolegów? - Wiem, że w jednym z teatrów76


spisano od półtora roku 125 numerów wniesionych sztuk; odliczając choćby 50 <strong>na</strong> sztukitłomaczone, 10 <strong>na</strong> sztuki Witkiewicza, 30 <strong>na</strong> grafomanię - co się stało z resztą? Kto toczytał? A były tam <strong>na</strong>zwiska z<strong>na</strong>czne.W stosunkach z dyrektorami nie ma wobec autorów szczerej i zachęcającej uczynnoś<strong>ci</strong>.Latami sztuki zalegają, a <strong>na</strong>wet jeżeli sztuka zostanie do grania przyjęta, trzeba być <strong>na</strong>trętnym;jak pewien z<strong>na</strong>ny autor praktyk, terroryzować dyrektora, <strong>na</strong>chodzić go w dzień iw nocy, używać protekcji, aby go skłonić do wystawienia utworu.Wystawienie samo jest dla autora zawsze przykroś<strong>ci</strong>ą. Zawsze tłumi w sobie niezadowolenie.Musi dziękować aktorom i aktorkom, <strong>który</strong>ch by raczej zaraz w Wiśle utopił.Supremacja aktora <strong>na</strong>d autorem jest strasz<strong>na</strong>. Tu tkwi jed<strong>na</strong> z ważnych przyczyn rezyg<strong>na</strong>cjiautorów z laurów i tantiem teatralnych. Stosunek ten jest sam przez się dramatem.Ale o tym nie chcę pisać w piśmie wy<strong>da</strong>wanym przez artystów sceny.VW ankie<strong>ci</strong>e pp. Makuszyński i Limanowski zwalają winę <strong>na</strong> autorów, p. Kiedrzyński<strong>na</strong> krytyków. Ten żą<strong>da</strong>, by zelżała surowość krytyki dla utworów rodzimych, tam<strong>ci</strong>, by sięzaostrzyła.Rzecz w tym, aby krytyka była mądra i rzeczowa. - zresztą niech ma ton, jaki zechce,pobłażliwy, uszczypliwy, o to mniejsza. Ale wielu autorów jest krytykami i gdy sami pisząrecenzje, popa<strong>da</strong>ją w to samo, co im niemiło jako autorom.Należałoby <strong>na</strong>pisać vademecum dla krytyków. Oto niektóre główne punkty:1) Nie pisz arbitralnie. Zwłaszcza gdy chlastasz autora polskiego, <strong>da</strong>j dowód.2) Pisz tak, żebyś jakoś<strong>ci</strong>ą swojego sądu za każdym razem dowodził, że masz przyrodzoneprawo do sądzenia, a nie prawo przypadkowe, zdobyte przez wkręcenie się do re<strong>da</strong>kcji.3) Nie wy<strong>da</strong>waj patentów, nie wyrokuj o talen<strong>ci</strong>e lub o braku talentu, pisz o sztuce,którą recenzujesz.4) Nie pisz <strong>na</strong>około rzeczy.5) Nie pisz o „ludziach papierowych”.6) Pamiętaj, że wszystkie kryteria są chwiejne, więc nie stosuj ich demagogicznie.7) Nie mów, że to jest zimne, a tamto <strong>ci</strong>epłe lub gorące.8) Pamiętaj, że w krytyce zawiera się także żywioł dramatyczny - że przed publiką możeszchlapać bezkarnie, lecz stajesz także wobec autora oko w oko.VISprze<strong>ci</strong>wiam się konkursowi jawnemu. Intencją jest zapewne, żeby także autorzy firmowi,którzy uchylają się zwykle od konkursów, mogli w nich brać udział. Lecz jeżeli sięboją, żeby im koro<strong>na</strong> z głowy nie spadła, to nie zechcą stanąć także i do startu jawnego.Gdyby byli wielkoduszni, miałoby to dla nich wielki urok: próbować swojej sławy <strong>na</strong> nowo.Że tego nie robią, nie dziwię się; nie wierzą w kwalifikację jurorów. Ale o to rozbijasię każdy konkurs. I <strong>na</strong>wet konkurs tajny zmienia się w jawny, gdy jury wyśledza <strong>na</strong>zwi-77


ska konkurentów, aby się nie skompromitować, i gdy konkuren<strong>ci</strong> sami pośrednio lub bezpośrednio<strong>da</strong>ją jurorom do poz<strong>na</strong>nia, z kim mają zaszczyt. (Mówię z doświadczenia jakojuror).Każde społeczeństwo literackie ma <strong>taki</strong>e konkursy, <strong>na</strong> jakie je stać.P.p. Artykuł powyższy wywołał odpowiedź St. I. Witkiewicza w kilku numerach„Ekranu i Sceny” (marzec i kwie<strong>ci</strong>eń). Niestety, autor pisał tylko o sobie i swojej CzystejFormie; zresztą wyśmiewając moje - rzekome - twierdzenie, jakoby brak dramatu w Polscepochodził stąd, że Polak nie lubi się kłó<strong>ci</strong>ć.1 Zob. mój artykuł w „Świe<strong>ci</strong>e” z 20 września 1913, nr 38, pt. Nieoficjal<strong>na</strong> literatura.Upadek kultury listów tłumaczę tam w ten sposób: „Prawdziwa korespondencja... nie jestwymianą myśli i uczuć, komplementów lub dow<strong>ci</strong>pów, lecz żywym dramatem, <strong>który</strong>trzeba nie odegrać, lecz rozegrać z poczu<strong>ci</strong>em scenicznoś<strong>ci</strong>. I moż<strong>na</strong> ubolewać <strong>na</strong>d tym,jak mało dramatycznym jest wychowanie dzisiejszego człowieka, jak mało ma on w ogólepoczu<strong>ci</strong>a scenicznoś<strong>ci</strong>, jak mało dba o zespól, a jest tylko lepszym lub gorszym solistą”.Terminu „poczu<strong>ci</strong>e scenicznoś<strong>ci</strong>” użył pierwszy St. Lack; ja go podjąłem, z<strong>da</strong>je się winnym z<strong>na</strong>czeniu.2 P.p. S. I. Witkiewicz w swym Teatrze wprost tak się upomi<strong>na</strong>, s. 117.3 P.p. Co do ważnoś<strong>ci</strong> pośredniego ujawniania problematów ży<strong>ci</strong>a przez sztukę, zobaczrozprawę Literatura a socjalizm.4 P.p. W Rosji bolszewickiej zapanowało również podobne spożytkowanie talentów docelów „budownictwa socjalistycznego”. P. Kawecki był w Rosji i zapewne to widział.Dziś (r. 1933) grasują już te referaty u <strong>na</strong>s, pod <strong>na</strong>zwą reportażu, cho<strong>ci</strong>aż tylko w beletrystyce.78


PRZESĄDY I PRZESADY KRYTYKIZ PRZESĄDÓW KRYTYKI LITERACKIEJSpośród wielu przesądów krytyki literackiej, które się jed<strong>na</strong>k po<strong>da</strong>je publicznoś<strong>ci</strong> jakocoś zupełnie oczywistego i niewątpliwego, dwa zwłaszcza powinno by się już od <strong>da</strong>w<strong>na</strong>skonfrontować z rzeczywistoś<strong>ci</strong>ą: że dramat powinien mieć „żywą” akcję i że poeta,zwłaszcza dramaturg, powinien <strong>da</strong>wać „żywych” ludzi.Dramat powinien mieć akcję, lecz co to jest akcja? Rozumie się przez to zwykle wieleruchu, wiele krzątaniny, dużo <strong>na</strong>pię<strong>ci</strong>a i drastycznoś<strong>ci</strong>; te cechy przy<strong>na</strong>jmniej są rzekomoniezawodnym symptomem, że „coś się dzieje”, że akcja jest w toku. Natomiast z lekceważeniemzawsze się mówi: ten a ten dramat ma za wiele ga<strong>da</strong>niny, a za mało akcji, osobytylko mówią, a nie działają, mówią poematami lub felieto<strong>na</strong>mi, lecz nie zderzają się zsobą w sposób dramatyczny. Z kurtuazji do<strong>da</strong>je się wtedy zazwyczaj: że ten dramat mazalety liryczne, myślowe, jest dobry w czytaniu, ale nie ma w sobie ży<strong>ci</strong>a scenicznego, niejest dramatem.W dzisiejszych czasach jed<strong>na</strong>k przeżyliśmy już tyle eksperymentów scenicznych, mieliśmyw tej dziedzinie tyle paradoksalnych niespodzianek, że rewizja powyższych kryteriówalbo ostrożność w ich stosowaniu powin<strong>na</strong> być obowiązkiem krytyki. Przez scenęprzeszli z powodzeniem Gorkiego Mieszczanie, a jed<strong>na</strong>k jest to sztuka bez akcji w popularnymtego słowa z<strong>na</strong>czeniu. Grano sztuki Maeterlincka, z wyjątkiem Monny Vannyrównież pozbawione akcji - tak przy<strong>na</strong>jmniej moż<strong>na</strong> było czytać wszędzie podówczas,kiedy rozpoczy<strong>na</strong>ły swoją karierę teatralną. Interesowały sztuki Shawa, <strong>który</strong>m jed<strong>na</strong>k zarzucano,że mają zbyt wątłą akcję, a za wiele felietonu, że ich ludzie są tylko tubami,przez które mówi sam Shaw, itd. Grano u <strong>na</strong>s - z powodzeniem - Wesele, Noc listopadową,Legion, <strong>na</strong>wet Akropolis. Nieoficjalnie jed<strong>na</strong>k i tym sztukom odmawiano akcji, uważanoje za to np. za dobre malowidła, a w każdym razie tylko za poematy, <strong>który</strong>ch <strong>da</strong> sięsłuchać niby mozaiki deklamacyjnej.Poję<strong>ci</strong>e akcji dramatycznej <strong>na</strong>leży rozszerzyć mniej więcej w ten sposób: Akcja jest ruchem,niekoniecznie widzialnym, jest ruchem, <strong>który</strong> niespodziewanie, a jed<strong>na</strong>k przekonywająco,rozwija i w końcu stawia przed oczy to, co prze<strong>ci</strong>eż było już potencjalnieukryte w założeniu. Ten zalążek może być ukryty w charakterze bohatera (np. Król Lirlub Koriolan Szekspira) albo w sytuacji: tu <strong>na</strong>leżą np. wszystkie sztuki detektywiczne, odKróla Edypa począwszy, poprzez Scribego i Sardou, a skończywszy <strong>na</strong> uduchowionymdetektywizmie Ibse<strong>na</strong>. Istnieje <strong>na</strong>wet typ sztuk zwanych „edypia<strong>da</strong>mi”, w <strong>który</strong>ch rozwijasię w<strong>ci</strong>ąż lub rozwiązuje jakaś zagadka z przeszłoś<strong>ci</strong>: np. sędzia w pewnej sztuce francuskiejposzukuje prawdziwego zbrodniarza i przekonywa się, że to on sam w <strong>na</strong>padzieepilepsji zbrodni doko<strong>na</strong>ł, albo osoby A, B, C, wskutek wmieszania się osoby D, zmuszonesą roztrząsać swą przeszłość i dotychczasowy wzajemny ich stosunek gmatwa się iprzesuwa. Szczególnie kunsztowne są sztuki, w <strong>który</strong>ch akcja, odwijająca <strong>da</strong>wną zagadkęwstecz, posuwa równocześnie drugą akcję <strong>na</strong>przód. Takimi są właśnie sztuki Ibse<strong>na</strong> (Dzikakaczka, Rosmersholm), <strong>który</strong>m niegdyś zarzucano zu<strong>pełny</strong> brak akcji, a za to <strong>na</strong>dmiarnużących i nudnych a<strong>na</strong>liz psychologicznych. Jest pew<strong>na</strong> jednoaktówka Strindberga, wktórej między dwoma uczonymi rozwija się w dialogu straszny dramat, cho<strong>ci</strong>aż oni prawienie wstają od stołu. Sztuki Shawa, z paradoksalnym nicowaniem sytuacyj albo przeszłoś<strong>ci</strong>w jedną i w drugą stronę, mają przez to chyba dosyć akcji. Subtel<strong>na</strong> akcja Mieszczanpolega <strong>na</strong> zwijaniu skrzydeł ikarowych przez wszystkich - nikt ich sobie <strong>na</strong>wet nie79


osmala, lecz to jest jeszcze boleśniejsze. W Akropolisie podstawą całej akcji jest <strong>na</strong>jzwyklejszywypadek astronomiczny: rozpraszanie się <strong>ci</strong>emnoś<strong>ci</strong> i wschód słońca. W fantastycznymdrama<strong>ci</strong>e Scheerbarta Rulbezahl akcją jest zasypianie przyrody w jesieni, całydwór Rubezahla powoli zasypia. Proszę sobie wyobrazić, jak „dow<strong>ci</strong>pną” krytykę może<strong>na</strong> ten temat <strong>na</strong>pisać recenzent: i cała publiczność usnęła, z powodu braku akcji.Trzeba - widzieć i być lojalnym. Słusznie za <strong>na</strong>jwybitniejszą władzę umysłu uważałSchopenhauer „subsumowanie”, to jest pod<strong>ci</strong>ąganie właś<strong>ci</strong>wych faktów pod właś<strong>ci</strong>wepoję<strong>ci</strong>a. Często przez zarzut „braku akcji” krytyka chce właś<strong>ci</strong>wie co innego wytknąć,lecz nie umiejąc sobie z tego czegoś z<strong>da</strong>ć sprawy, posługuje się ogólnikami.Wymaga się <strong>da</strong>lej od autorów, ażeby stwarzali żywych ludzi, pisze się: w tej a tej sztuce,powieś<strong>ci</strong>, ludzie są papierowi, są maneki<strong>na</strong>mi. Otóż wszyscy ludzie <strong>na</strong>pisani <strong>na</strong> papierzesą papierowi. Z<strong>na</strong>mionuje ich niekompletność i uboższość rysów w porów<strong>na</strong>niu zludźmi rzeczywistymi. Lecz krytyka chce przez ten swój wymagalnik co innego powiedzieć:żą<strong>da</strong> się już to, aby postać miała w sobie coś, co by czytelnika czy widza zmuszałodo żywego przejmowania się jej losami (nieskomplikowane, a <strong>na</strong>wet szablonowe posta<strong>ci</strong>eSienkiewicza), już też, żeby poeta stwarzał charaktery lub typy (jak Szekspir albo Junosza).Zacznijmy od drugiego żą<strong>da</strong>nia. Dlaczegoż to właś<strong>ci</strong>wie ma się wymagać od poetów,żeby się z<strong>na</strong>li <strong>na</strong> ludziach? Z równą słusznoś<strong>ci</strong>ą moż<strong>na</strong> by od nich wymagać, żeby się fachowoz<strong>na</strong>li <strong>na</strong> filozofii, historii, socjologii, ekonomii, psychiatrii, fizyce, winie itp. Piękniejest, jeżeli się z<strong>na</strong>ją, ale czyż to konieczne? [1] Nauka o człowieku, o charakterze, jesttak samo <strong>na</strong>uką i wiedzą jak inne; co praw<strong>da</strong> dotychczas tę <strong>na</strong>ukę uprawiali poe<strong>ci</strong>, tak jakongiś oni jedni uprawiali astronomię i filozofię, lecz to nie jest niezbędnym składnikiempoezji i może być przesadzone do innego ogródka. Stwarzali poe<strong>ci</strong> charaktery i typy, leczto jest wirtuozostwo, podobnie jak portretowanie; w samej trafnoś<strong>ci</strong> lub orygi<strong>na</strong>lnoś<strong>ci</strong> figurjeszcze poezja nie tkwi. Przy tym samo poję<strong>ci</strong>e charakteru waha się; zbyt często np.spotykamy się w literaturze z tym, że figury bohaterów niby to gorzej się u<strong>da</strong>ją od figurubocznych - właśnie wskutek innego stosunku uczu<strong>ci</strong>owego autora do jednych i dodrugich. Należałoby tedy odróżnić „bohaterów” od „charakterów”: w pierwszych poetapragnie się wyżyć, w drugich pragnie <strong>na</strong>śladować lub przedrzeźniać <strong>na</strong>turę. Sam zaścharakter czymże jest właś<strong>ci</strong>wie? Jest pytajnikiem, jest tym, czego w człowieku (<strong>na</strong>wetw sobie) właśnie nie rozumiemy, co <strong>na</strong>s nie zadowala lub uderza jako coś obcego. Ijeżeli w ogóle zauważa się i stwierdza jakieś charaktery, przyczyną tego jest <strong>na</strong>sz stosunekdo ży<strong>ci</strong>a, powiedzmy <strong>na</strong>wet: do ideałów, a tzw. charaktery są jednym z wielu problemówi wypadków owego ży<strong>ci</strong>a, zupełnie nie lepszym od innych. (O tych kwestiach pisałemobszernie w rozprawie Prolegome<strong>na</strong> do charakterologii - „Museion”, sierpień 1913).Nie ma więc żadnego kodeksowego obowiązku, by „kreślić” i „stawiać” charaktery jakocałoś<strong>ci</strong>; dla celów poety mogą wystarczyć fragmenty, a <strong>na</strong>wet rudymenty.Co się zaś tyczy specjalnego sekretu ożywiania już nie charakterów, ale w ogóle posta<strong>ci</strong>,to również w żadnej biblii nie jest skodyfikowane, aby posta<strong>ci</strong>e poety „żyły”. Sam poemat,dramat czy powieść musi „żyć”, tj. wzruszać, interesować, jako całość, jako rzekaskądsiś dokądsiś płynąca, ale częś<strong>ci</strong> tej całoś<strong>ci</strong> mogą być żywe, senne i martwe, jak poe<strong>ci</strong>epotrzeba. A czasem może mu być właśnie potrzeba ludzi papierowych i nieruchomych.Posta<strong>ci</strong>e Maeterlincka np. są zupełnie pozbawione z<strong>na</strong>mion charakterystycznych, jest wnich pew<strong>na</strong> wegetatywność, bo tak mu potrzeba. W mnóstwie utworów mamy figury szablonowe,zamazane, podklejone z tyłu tekturą, marionetki - bo <strong>taki</strong>e właśnie może byłypoe<strong>ci</strong>e potrzebne, np. gdy w kontraś<strong>ci</strong>e do nich wyrasta przyro<strong>da</strong> albo gdy wple<strong>ci</strong>one są w80


tok <strong>na</strong>dzwyczajnych wypadków, tak że właś<strong>ci</strong>wy <strong>na</strong><strong>ci</strong>sk gdzie indziej spoczywa. Weźmynp. stałe figury z bajek albo posta<strong>ci</strong>e w szkicach Kade<strong>na</strong>, traktowane jak płaskorzeźbawklejo<strong>na</strong> w opis. Szczególne z<strong>na</strong>mio<strong>na</strong> mają posta<strong>ci</strong>e w powieś<strong>ci</strong>ach Brzozowskiego. Jegotwórcza wyobraźnia wyłaniała z siebie mnóstwo głębokich, orygi<strong>na</strong>lnych charakterów,lecz wszystkie są jakby niedokończone, pozrastane z sobą; czasem nie wiadomo, gdzie sięjed<strong>na</strong> kończy, a druga zaczy<strong>na</strong>, zapomi<strong>na</strong> się ich <strong>na</strong>zwiska; jest to kłąb potężnych główsennie rozplatających się; twórczy fenomen, pełen szczególnego uroku, jeżeli się do niegonie przystępuje z pytaniami policjanta. Nie moż<strong>na</strong> powiedzieć, żeby te figury żyły - ależyje właśnie ta masa człowiekotwórcza, przeistaczająca się w<strong>ci</strong>ąż jak w kotle czarownic.Jeżeli zaś „ży<strong>ci</strong>em” posta<strong>ci</strong> poetyckich ma się <strong>na</strong>zwać ich prawdopodobieństwo, to i tożą<strong>da</strong>nie bywa w<strong>ci</strong>ąż dezawuowane przez praktykę. - Ewa Pobratyńska w Dziejach grzechujako charakter jest posta<strong>ci</strong>ą niekonsekwentną, nieprzekonywającą - mimo to żyje iwzrusza do głębi. Fran<strong>ci</strong>szek Moor w Zbójcach Schillera jest posta<strong>ci</strong>ą monstrualną, nieprawdopodobną- a jed<strong>na</strong>k żyje do dziś i aktorzy w<strong>ci</strong>ąż <strong>na</strong> nowo starają się „wżyć” w tępostać. Ludzie z powieś<strong>ci</strong> ,i dramatów Wiktora Hugo nie mogliby istnieć ani <strong>na</strong>, chwilę,gdyby wyszli z książki (<strong>taki</strong> postulat postawił charakterom poetyckim Hebbel), a jed<strong>na</strong>k zzapartym oddechem śledzimy losy i Ja<strong>na</strong> Valjea<strong>na</strong>, i Gilliata, i Gwynplaine'a. A poezjąposta<strong>ci</strong> Szekspira nie jest by<strong>na</strong>jmniej ich trafność czy prawdziwość i zupełną słusznośćmiał Zola, ze swego stanowiska jako <strong>na</strong>turalista, gdy mówił, że woli prostą, <strong>na</strong>turalną duszęzasmolonego robotnika niż skomplikowaną, pełną imputowanych subtelnoś<strong>ci</strong> duszęHamleta.Tyle o akcji i o ludziach. Spiritus flat ubi vult - a kto go szuka w miejscu z góry wyz<strong>na</strong>czonym,nie chwy<strong>ci</strong> go <strong>na</strong> gorącym, serdecznym uczynku.1 P.p. Dziś bym to i<strong>na</strong>czej wyraził. Powinni się z<strong>na</strong>ć jak <strong>na</strong>jlepiej <strong>na</strong> - wszystkim, jakoludzie działający, i to wpływa też ogromnie <strong>na</strong> rangę ich poezji, ale w chwili kiedy tworzą,w warszta<strong>ci</strong>e, wiedza ta już została w pewien sposób przetopio<strong>na</strong>. Często poe<strong>ci</strong>, którzysię „nie z<strong>na</strong>ją <strong>na</strong> ludziach”, z<strong>na</strong>ją się za to <strong>na</strong> wielu innych rzeczach i sprawach równieważnych: <strong>na</strong> bogach, <strong>na</strong> wscho<strong>da</strong>ch słońca w górach, <strong>na</strong> pewnych od<strong>ci</strong>eniach uczuć, <strong>na</strong>ży<strong>ci</strong>u towarzyskim i społecznym.O TRAGIZMIE.Ustępy z artykułuZ powodu „Południcy”Panowie i Panie! - czymże jest tzw. całość? Nie ma dramatu, <strong>który</strong> by przy a<strong>na</strong>lizie nieokazał się źle zbudowany, <strong>na</strong><strong>ci</strong>ągnięty lub niedo<strong>ci</strong>ągnięty, nieprawdopodobny. Dobrzezbudowane są tylko panie uczęszczające <strong>na</strong> premiery oraz sztuki Bernstei<strong>na</strong> i innychFrancuzów. Co może <strong>da</strong>ć poeta? Błyskawice.Nasi krytycy podobni są do kobiet, które idą <strong>na</strong> bal nie <strong>na</strong> to, żeby się bawić, lecz żebypokazać swoje suknie. Oni nie krytykują, lecz wystawiają <strong>na</strong> pokaz swoje kryteriawyczytane. I tak jeden z nich zmuszony jest z wielką przykroś<strong>ci</strong>ą wyrwać Staffowi ząb:81


„Nie dość jest przeczytać Freytaga, Volkelta i Luckę - trzeba być samemu psychiką tragicznąi umieć stworzyć tragicznych bohaterów. Tego właśnie Staffowi brakuje i <strong>na</strong> to munikt i nic nie pomoże”. Dixit, salvavit animam suam i z łezką w oku od<strong>da</strong>lił się! Z pewnoś<strong>ci</strong>ąStaff każe to sobie oprawić w ramki i wdmuchać w płytę gramofonu, która by goostrzegała, ile razy przyszłaby mu ochota pisać tragedię!Moi Panowie, czytałem wszystkie książki plus jed<strong>na</strong>, z <strong>który</strong>ch czerpie<strong>ci</strong>e swoje mądroś<strong>ci</strong>o tragizmie. Niemcy dość już <strong>na</strong>paskudzili w tym przedmio<strong>ci</strong>e. Narzu<strong>ci</strong>li Wamcały zgiełk pytań i pojęć, które Wy bierze<strong>ci</strong>e łatwowiernie bez szczypty soli, dlatego żebrzmią tak imponująco. Mają one tylko heurystyczną wartość. A zacytowany powyżej zarzutjuż <strong>na</strong>wet w ustach Brzozowskiego (w jego recenzji o Skarbie) brzmiał nieprzyzwoi<strong>ci</strong>e.Z pisania o teatrze zrobiło się u <strong>na</strong>s istne misterium [1]. Każdy recenzent teatralnystroi <strong>taki</strong>e miny, jakby posia<strong>da</strong>ł jakąś wiedzę hermetyczną, tajny system rozbi<strong>ci</strong>a bankuw Monte Carlo. Wymyślono np. jakieś talenty specjalnie dramatyczne (w odróżnieniu odepickich i lirycznych). Ci panowie przeżuwają wszystko, co już Niemcy wypluli. Niekrytykują, lecz balotują, roz<strong>da</strong>ją patenty. Staff przystępował tyle razy do egzaminu przednimi, lecz spalili go; jeden powiedział: nie jesteś tragikiem! drugi: nie jesteś dramaturgiem!trze<strong>ci</strong>: nie jesteś <strong>na</strong>wet teatralikiem! - każdy według swej specjalnoś<strong>ci</strong>. (Myślę przytym, że Staff w swoich pierwszych sztukach był bliższy swojego dramatu niż w <strong>da</strong>lszych).Jeden z nich wyczytał coś gdzieś o koniecznoś<strong>ci</strong> [2] i stosuje do dramatu zasadę <strong>na</strong>jwiększejekonomii, uskarża się <strong>na</strong> sceny i posta<strong>ci</strong>e niepotrzebne. Skąpiec <strong>na</strong> rachunekautora! Twierdzi, że posta<strong>ci</strong>e muszą wywoływać „wrażenie nieuniknionoś<strong>ci</strong> i wewnętrznejpotrzeby”. Jest to figiel abstrakcyjny; widz nie będący snobem nigdy <strong>taki</strong>ch sensacyjnie miewa i mieć nie może.1 P.p. Przypomi<strong>na</strong>m gorzkie żale <strong>na</strong> recenzentów teatralnych, wyrażone podobnymisłowami w Snobizmie i postępie Żeromskiego. Drażliwość Żeromskiego wobec krytyki,ostry i gniewliwy ton użyty przez niego rozgrzesza poniekąd drażliwoś<strong>ci</strong> panujące wśród<strong>na</strong>s, zwykłych śmiertelników literackich, lecz zarazem świadczy - i to chlubnie - że zapewne<strong>na</strong>gany i zarzuty bolały i interesowały go więcej niż pochwały.2 P.p. Kryterium „koniecznoś<strong>ci</strong>” tłucze się jeszcze <strong>na</strong>wet w artykułach krytyków komunistycznych,skądinąd <strong>na</strong>jwięcej uświadomionych. Trzeba by je osobno „odkłamać”.Na początek polecam moją książeczkę Fr. Hebbel jako poeta koniecznoś<strong>ci</strong>. - Stosowaniepoję<strong>ci</strong>a „koniecznoś<strong>ci</strong>” do twórczoś<strong>ci</strong> literackiej <strong>da</strong>je <strong>taki</strong>e same pole do krytyckiego widzimisię,jak poję<strong>ci</strong>e talentu itp. Dla miernego poety są tak samo „konieczne” jego miernoś<strong>ci</strong>,jak dla geniusza genialnoś<strong>ci</strong>.82


TABUTERIA(Z artykułu pt. Spiritus flat ubi vult et ąuomodo vult. Z powodu zjechania sztuki Z. Kaweckiego„Balwierz zakochany” przez P.T. Tabutycznych Recenzentów kilka rozpraw wjednej)Nie ma u <strong>na</strong>s „antykrytyki”. Zresztą autorzy sami wstydziliby się zapewniać, że są poetami,gdy im kto odmawia tej <strong>na</strong>zwy - podobnie jak kobieta nie może mówić sama o sobie,że jest pięk<strong>na</strong>. Z tej bezbronnoś<strong>ci</strong> autora korzystają krytycy. W czambuł odmówionoKaweckiemu zdolnoś<strong>ci</strong> poetyckich. Zamiast merytorycznego rozbioru, zamiast choćbystwierdzenia, że tej poezji jest mniej albo więcej, przeważ<strong>na</strong> część recenzentów orzekłaarogancko: „Kawecki nie jest poetą” - jak gdyby za<strong>da</strong>niem recenzji była oce<strong>na</strong> wartoś<strong>ci</strong>duszy i umysłu Kaweckiego, a nie określenie tego, co <strong>da</strong>je sama sztuka. Zachowująsię oni zawsze jak sensale w banku zastawniczym, mający próbować, czy złoto lub srebrojest szczere, czy nie. Albo jakby szło o kupienie konia <strong>na</strong> jarmarku; przyszedł Ma<strong>ci</strong>eki mówi: „To nie koń, to osioł”. Albo jakby Kawecki miał kandydować z kurii poetów, aoni, wyborcy, pytali go o przy<strong>na</strong>leżność.Tu potrącamy o kwestię zasadniczą. Poezję w człowieku pojmuje się u <strong>na</strong>s mistycznie,nie zaś psychologicznie; pojmuje się ją jako qualitas occulta, <strong>da</strong>ną tylko wyjątkom,zamiast żeby wychodzić z tego prze<strong>ci</strong>eż pewnika, że władze umysłowe u wszystkich sągatunkowo te same, a tylko stopnie ich <strong>na</strong>tężenia lub sposoby ich charakterologicznegoustosunkowania się do siebie mogą być różnorakie. Poetą rudymentarnym jest każdyczłowiek i ży<strong>ci</strong>e codzienne jest <strong>na</strong> każdym kroku pełne elementów poetyckich.Takie przesadne i ekskluzywne pojmowanie poetyckoś<strong>ci</strong> w człowieku stoi w związku zpowszechną u <strong>na</strong>s skłonnoś<strong>ci</strong>ą do tabutyzowania wszystkiego, co moż<strong>na</strong>; pisarze robią<strong>na</strong> tym podwójny interes:1) jest wygodnie, gdy się od razu z czegoś zrobi tajemnicę, cud, bo to uwalnia odba<strong>da</strong>nia, dowodzenia i określania,2) łatwo jest przy tym przybrać taką minę, jakby się samemu było udziałowcem owegotabu, albo przy<strong>na</strong>jmniej jakby się z nim żyło za pan brat: nie jest może sam bogiem, ale zato jego arcykapłanem.Tabutyzowanie (legendyzowanie) odgrywa także z<strong>na</strong>czną rolę w polskim ży<strong>ci</strong>u politycznym,lecz główną jego domeną jest literatura [1].Lecz tabutyczny krytyk woła: Ależ to są poty, poty, on pracuje „w po<strong>ci</strong>e czoła”,wszystko wychodzi mu spod pióra „wymęczone”, „wygnie<strong>ci</strong>one” - a gdzież rozmach,gdzie <strong>na</strong>tchnienie? Taki jegomość, pracujący sam zaiste bez potu i bez czoła (bo bezgłowy, on tylko - sercem), nie ma poję<strong>ci</strong>a o <strong>na</strong>tchnieniu, więc ple<strong>ci</strong>e o nim legendy. Natchnienie,prawi, to płomyk Z nieba, w kształ<strong>ci</strong>e serca, spa<strong>da</strong> <strong>na</strong>gle ni stąd, ni zowąd <strong>na</strong>ludzi zgoła niewinnych, a wtedy <strong>taki</strong> wstaje podczas obiadu, z uwięźniętym jeszcze wprzełyku kęsem zaczy<strong>na</strong> wierszami ga<strong>da</strong>ć, a potem sia<strong>da</strong> i nie wie <strong>na</strong>wet, co się z nimdziało. Jak zaś jest <strong>na</strong>prawdę? I owszem, .<strong>na</strong>tchnienie, intuicja, jest <strong>na</strong>głym krótkim spię<strong>ci</strong>emwładz umysłowych, spa<strong>da</strong> <strong>na</strong>gle, ale <strong>na</strong> grunt już poprzednio przygotowany przezintensywne zajmowanie się przedmiotem; czy zaś to przygotowanie odbywało się <strong>da</strong>wniej,w różnych odstępach czasu, przy stoliku, <strong>na</strong> spacerze lub w łóżku, czy bezpośrednio83


przed momentem <strong>na</strong>tchnienia, więc - według tego - czy „głos Boży” „przyszedł sam”, czyzostał sprowokowany, wymęczony - to wszystko jedno, to zależy od indywidualnoś<strong>ci</strong> iokolicznoś<strong>ci</strong>, ale sposób wydoby<strong>ci</strong>a ognia jest obojętny. Każdy ma swoje sposoby i <strong>na</strong>łogi,jednemu się pisze dobrze <strong>na</strong> papierze białym, drugiemu <strong>na</strong> niebieskim, a Goethemupisało się Fausta dobrze tylko wtedy, gdy to, co <strong>na</strong>pisał, było w ładnym zeszy<strong>ci</strong>e oprawione.I jakie różne sposoby! Nasi profesorowie w szkole mawiali: „<strong>na</strong>jprzód pomyśl,potem <strong>na</strong>pisz!” - i mniemali, że to się samo przez się rozumie; lecz z<strong>da</strong>je mi się, że doświadczenipisarze nie trzymają się tej metody dobrej dla uczniów - prze<strong>ci</strong>wnie, zaczy<strong>na</strong>jąpisać, a myśli im „przychodzą”, i te niespodzianki, które pisarz sam sobie sprawia, są jednymze źródeł jego radoś<strong>ci</strong> twórczej. Ale rzeczą jedynie ważną jest nie sposób, w jaki<strong>na</strong>tchnienie przychodzi, spa<strong>da</strong>, wybucha czy zostaje zgwałcone, lecz treść <strong>na</strong>tchnienia.Głupcowi przychodzą jego głupstwa z <strong>taki</strong>m samym „poszumem skrzydeł” do głowyi tak samo go oszałamiają, jak geniusza jego genialnoś<strong>ci</strong>. Mogą też istnieć rzeczy genialne„wypocone” i bzdury <strong>na</strong>rodzone z wytrysków <strong>na</strong>jczystszej intuicji. No, ale w Polsceintuicja jest chorobą <strong>na</strong>rodową [2].Podobne tabu zrobiono i z dramaturgii... Tabutycy wyobrażają sobie, że Pan Bóg,stwarzając ludzi, ma przed sobą <strong>na</strong> warszta<strong>ci</strong>e czopki z <strong>na</strong>pisami: talent dramatyczny, talentliryczny, filmowy (co takowy robił przed wy<strong>na</strong>lezieniem ki<strong>na</strong>?), i wkręca je w mózgi,albo że Pan Bóg dużą szuflą raz po raz zaczerpnie w beczkach z <strong>na</strong>pisem: „rozum”,„uczu<strong>ci</strong>e”, lecz ach, niestety, te <strong>da</strong>ry rozdziela tak nierówno...Jak bardzo ta meto<strong>da</strong> sprzyja wybrykom arbitralnoś<strong>ci</strong>, przykładem jest krytyka p.Horzycy w „Kurierze Polskim”, gdzie o Balwierzu pisze: „Krótko mówiąc, pod względemdramatycznym jest to nic, nic, po trzykroć nic”. Lecz choćby razem z p. Horzycą jeszczedziesię<strong>ci</strong>u skamandrytów Stanęło i palcami, zamaczanymi <strong>na</strong>wet w autentycznym Skamandrze,przysięgało, że to nic, nie zwalnia to krytyka od obowiązku dowodu. Co praw<strong>da</strong>p. Horzyca powołuje się <strong>na</strong> vox populi - może dlatego, że jest populistą? Lecz czyż wsprawach sztuki może decydować plebiscyt? Dotychczas tylko <strong>na</strong> konkursach poetyckich,urządzanych w „Polonii”.1 P.p. Poję<strong>ci</strong>e i słowo „tabutyzowanie” nie przyjęło się - brak reklamy! - <strong>na</strong>tomiastprzyjęło się inne: „brązownictwo”, po<strong>da</strong>ne później przez Boya-Żeleńskiego, a węższe.Przez tabutyczność rozumie się u mnie nie tylko bałwochwalstwo co do osób, a więc„brązownictwo”, lecz po<strong>na</strong>dto jeszcze, co o wiele ważniejsze, pewne metody i sprawdzianywy<strong>na</strong>jdujące niepotrzebne tajemnice i przeszkody w dziedzinie twórczoś<strong>ci</strong>, zwłaszczaliterackiej. Sam Boy-Żeleński <strong>na</strong>dziany jest pod tym względem różnymi tabutycznymiprzesą<strong>da</strong>mi z czasów Młodej Polski.2 P.p. Zwrot prze<strong>ci</strong>w tabutycznej, ogólnikowej estetyce, posługującej się poję<strong>ci</strong>em <strong>na</strong>tchnieniaitp., był potem w nowych szkołach poetyckich powszechny. (Z wyjątkiemoczywiś<strong>ci</strong>e pierwszej fali, fali Skamandra). Pod tym względem znowu zetknęły się <strong>na</strong>szedrogi.84


CHARAKTEROLOGIAUstęp z rozprawy Prolegome<strong>na</strong> do charakterologiiJest powszechnie przyjęte mówić, że <strong>na</strong>jważniejszym i <strong>na</strong>jzaszczytniejszym za<strong>da</strong>niempoety jest tworzyć charaktery. W swojej odpowiedzi dla nie<strong>da</strong>wno rozpisanej ankiety„Świata” Sienkiewicz pisze: „Ponieważ myślę, że <strong>na</strong>jwyższą sztuką i <strong>na</strong>jgłębszym psychologicznymza<strong>da</strong>niem pisania jest stworzenie żywego człowieka, <strong>który</strong> zostaje w pamię<strong>ci</strong>ludzkiej jako typ, przeto staram się tworzyć posta<strong>ci</strong>e, mające nie tylko ogólne, ale iindywidualne cechy ży<strong>ci</strong>a i charakteru”. Hebbel mówił o posta<strong>ci</strong>ach Szekspira, iż są takżywe, że mogłyby wyjść z książki i żyć <strong>da</strong>lej w świe<strong>ci</strong>e rzeczywistym, że moż<strong>na</strong> je <strong>na</strong>okołoobejść, a o swoich własnych posta<strong>ci</strong>ach dramatycznych mówił, że z<strong>na</strong> je od dziecka.Widzimy tu skrajny wyraz tej teorii estetycznej, która pojmuje fikcję poetycką jakocałość, powstającą niejako według tych samych zasad embriologii, co człowiek rzeczywisty.Otóż duma twórcza może autorom podsuwać <strong>taki</strong>e a<strong>na</strong>logie z ży<strong>ci</strong>em wprost i ślepeuwielbienie może je powtarzać, lecz historia literatury z<strong>na</strong> tyle niespodzianek twórczych,tyle figur urodzonych <strong>na</strong> innych planetach, figur, <strong>który</strong>ch płuca nie mogłyby oddychaćpowietrzem ziemskiej rzeczywistoś<strong>ci</strong>, że dziś <strong>na</strong> te sprawy <strong>na</strong>leży zapatrywać się i<strong>na</strong>czej,ostrożniej. Nie ma więc sensu mówić pogardliwie o „posta<strong>ci</strong>ach papierowych”, gdyżwszystkie posta<strong>ci</strong>e poetyckie są papierowe. Proszę sobie wyobrazić posta<strong>ci</strong>e Maeterlincka,kreślone techniką szekspirowską - cały ich urok by się rozwiał. Moż<strong>na</strong> krytykowaćpodstawy całej poezji Maeterlincka, ale trzeba mu przyz<strong>na</strong>ć prawo do własnych środków,nie zaś klasyfikować go po szkolarsku: <strong>na</strong>strój - celująco, idea - zadowalająco, charaktery- niedostatecznie. Fikcja poetycka ma punkt <strong>ci</strong>ężkoś<strong>ci</strong> wewnątrz dzieła, nie poza nim,zaś prawa objawiania się i działania posta<strong>ci</strong> poetyckich są prawami innej kategoriiniż rzeczywistość, prawami dotąd nie zba<strong>da</strong>nymi, z nich to płynie konsekwencja lub niekonsekwencjacharakterów poetyckich (jed<strong>na</strong> i druga jest zarówno nie<strong>na</strong>tural<strong>na</strong>), one uzasadniajądopuszczalność osób fantastycznych lub karykaturalnych (<strong>na</strong>wet „szablonowych”).Wszak moment zgody z rzeczywistoś<strong>ci</strong>ą nigdy nie tkwi w dziele samym, <strong>na</strong>leżyon i <strong>na</strong>leżeć powinien do ży<strong>ci</strong>a poety, do jego czynnoś<strong>ci</strong> spostrzegawczej (apercepcji).I moż<strong>na</strong> sobie wyobrazić, że poeta, chłonący w siebie rzeczywistość w sposób jak <strong>na</strong>jbardziejniesfałszowany i realistyczny, z zebranych w ten sposób elementów wysnuje poemat<strong>na</strong>jfantastyczniejszy, <strong>na</strong>jodleglejszy od rzeczywistoś<strong>ci</strong>...P.p. W żadnej innej rozprawie nie zbliżyłem się tak bardzo do futuryzmu i formizmujak w tej. Tylko trzeba było to zobaczyć. (Ustęp powyższy był zacytowany w artykuleSpiritus flat ubi vult et quomodo vult).85


TALENT JAKO FETYSZW manifeś<strong>ci</strong>e warszawskiej grupy artystów „Blok” było jedno z<strong>da</strong>nie godne bliższejuwagi: „Obojęt<strong>na</strong> jest kwestia zdolnoś<strong>ci</strong>, o skutkach decyduje wyłącznie wola i metodycz<strong>na</strong>praca”.To z<strong>da</strong>nie wywołało protest prasy warszawskiej, przyzwyczajonej specjalnie do kultutalentów. Pytano: Jak moż<strong>na</strong> tworzyć bez talentu! To śmiesz<strong>na</strong> mrzonka!Prasa warszawska nie zrozumiała blokistów i przekrę<strong>ci</strong>ła ich myśl. Oczywiś<strong>ci</strong>e niemieli oni zamiaru zaprzeczyć talentowi głównego udziału w twórczoś<strong>ci</strong>, ch<strong>ci</strong>eli tylko wdyskusji o twórczoś<strong>ci</strong> przesunąć akcent z kwestii talentu <strong>na</strong> kwestię samego dzieła.Nie twórca jest ważny, tylko twór. To ch<strong>ci</strong>eli powiedzieć, lecz wyrazili się skąpo i nieudolnie,jak często <strong>ci</strong>, którzy kolportują myśl gdzieś zasłyszaną, a nie przetrawioną.Na pozór szłoby tu tylko o formalność, o lepszą <strong>na</strong>zwę. Prze<strong>ci</strong>eż talent poz<strong>na</strong>je się <strong>na</strong>podstawie tworu, a więc od<strong>da</strong>jąc hołd talentowi, wyraża się uz<strong>na</strong>nie i dla utworów. Ale zdrugiej strony prze<strong>ci</strong>eż talent jest tylko <strong>na</strong>rzędziem. Sławić się powinno dzieło nie dlatego,że się w nim objawia talent, lecz dlatego, że posia<strong>da</strong> ono pewne obiektywne wartoś<strong>ci</strong>,estetyczne czy intelektualne. Gdyby kto przyszedł do malarza i powiedziałby mu: „Niechcę widzieć twoich obrazów, tylko twój pędzel!” - obraziłby malarza. Niegdyś czczonoczary tkwiące w pędzlu. Dziś ten zabobon się nieco wysubtelnił, ale ukrywa się jeszcze wfetyszyzmie czczącym tylko talent. Snoby idąc <strong>na</strong> koncert pchają się do pierwszych krzeseł- po co? czy aby lepiej słyszeć? Nie, aby widzieć palce mistrza. I to robią także te snoby,które same nie grają, więc <strong>który</strong>m nie chodzi o wzór techniki pianistycznej. Dla nichpalce są fetyszem.Niegdyś wielki austriacki poeta, Grillparzer, wróg wszelkich teoryj i programów estetycznych,<strong>na</strong>pisał dwuwiersz:Wie nenn ich die Forderung, durch die du alle erfulist?Habe Talent mein Lieber, und schreibe was du willst!(Jak się <strong>na</strong>zywa postulat, przez którego spełnienie spełnisz wszystkie inne postulaty?Miej talent, mój kochany, i pisz, co <strong>ci</strong> się podoba).Jest to jed<strong>na</strong> z tych przewielu prawd w estetyce, które są prawdą, ale zupełnie obojętnąi bezpłodną. „Prawdziwy talent zawsze z<strong>na</strong>jdzie sobie drogę - talent zawsze się <strong>na</strong>wierzch wybije” itd. Oczywiś<strong>ci</strong>e - ale po ilu błądzeniach z<strong>na</strong>jdzie tę drogę i ile razy tymczasempo łbie dostanie.Talentystycz<strong>na</strong> oce<strong>na</strong> twórczoś<strong>ci</strong> dopuszczal<strong>na</strong> jest tylko z historycznoliterackiego stanowiska.Ex post widzimy, że celu (tj. sławy?) dopięły tylko talenty - ale gdy chodzi odziś, o przyszłość? Gdy przed sobą mamy np. pięć utworów różnych, czy sam sprawdziantalentu wystarczy? Czy może <strong>na</strong>m <strong>da</strong>ć jakie wskazówki co do wyboru? Na pozór z<strong>da</strong>wałobysię, że tak, że jest <strong>na</strong>wet jedynym sprawdzianem. Ale w czym widzieć talent? Zwyklesię <strong>na</strong>zywa talentem zręczne korzystanie ze zdobyczy dotychczasowych - więc zaoz<strong>na</strong>kę talentu uważa się pewne ułatwienia dla czytelnika przy przebiegu wrażenia. Alekiedyś później może się także okazać, że talent tkwił w czymś nowym, co właśnie wymagałozaniechania tamtych zdobyczy i nieprzygotowanemu czytelnikowi utrudniało wraże-86


nie, czyli że <strong>da</strong>ny osobnik mógł się w pierwszej chwili wy<strong>da</strong>wać „nieutalentowanym” - toz<strong>na</strong>czy jakimś niezręcznym, jakimś poniżej poziomu.Za każdym razem, gdy słyszymy o talen<strong>ci</strong>e, powinniśmy zapytać: Tak, talent - ale doczego?Swego czasu p. Chwistek w „Maskach”, pisząc o wieloś<strong>ci</strong> rzeczywistoś<strong>ci</strong> w malarstwie,przypomniał stary postulat: niech nowatorzy <strong>na</strong>jprzód pokażą, że potrafią malowaćpo <strong>da</strong>wnemu, a wtedy dopiero przyz<strong>na</strong>my im prawo do ekstrawagancji. P. Chwistek zupełniesłusznie dowodził, że <strong>taki</strong>e wymaganie jest tylko podstępem, lecz nie <strong>da</strong> się uzasadnićlogicznie, ponieważ ktoś może mieć wielki talent do jednego gatunku rzeczywistoś<strong>ci</strong>,pod warunkiem, że nie ogarnia i niedowidzi rzeczywistoś<strong>ci</strong> z innej płaszczyzny. Możenp. nie umieć wiernie rysować, a być z<strong>na</strong>komitym kompozytorem barw i linij.Mówi się np., że pewien dramaturg nie ma talentu, a jest tylko dobrym rzemieślnikiem.Pardon, w <strong>taki</strong>m razie ma talent do rzemiosła, a to jest talent również twórczy, bo aby wypełnićpewne formy, trzeba mieć żywo ich wizję. Tak jest, aż wizję.Spiritus flat ubi vult et quomodo vult.Nie ma człowieka, <strong>który</strong> by był pozbawiony talentu - jak nie ma człowieka bez śledziony,bez nerek. Ale u <strong>na</strong>s przypuszcza się, że talent jest udziałem tylko pewnych wybrańców,<strong>na</strong>zywa się to <strong>na</strong>wet, <strong>na</strong>iwnie i sentymentalnie, „iskrą bożą”. W dziedzinie psychologicznejprzypuszcza się <strong>taki</strong>e same wyjątki, jakimi by w dziedzinie fizjologicznejbyli np. ludzie z drugim sercem, ludzie z rogami lub z ogonem.Do nie<strong>da</strong>w<strong>na</strong> te dziwolągi psychologiczne jeszcze bardziej się komplikowały. Oprócztalentów byli jeszcze geniusze - poję<strong>ci</strong>e tak samo nieokreślone i tajemnicze. Czytało sięwówczas wielce uczone rozprawy o różnicy między talentem a geniuszem, a każdy poeta,czytając je, skwapliwie ba<strong>da</strong>ł, czy aby wszystkie wyliczone cechy geniusza pasują do niego.Zilsel w dziele Genie als Religion <strong>na</strong>kreślił historię poję<strong>ci</strong>a geniuszu. Wyrobiło się onobardzo powoli i szczyt osiągnęło w dobie romantycznej. Prof. Michał Sobeski w dzieleFilozofia sztuki zasta<strong>na</strong>wiając się <strong>na</strong>d geniuszem i talentem przychodzi ostatecznie doprzeko<strong>na</strong>nia, że między ich twórczoś<strong>ci</strong>ą jest tylko różnica stopnia, lecz w isto<strong>ci</strong>e tak samo„tajemnicze” jest pojawianie się pomysłów nie tylko u byle talentu, lecz także w każdejnormalnej, całkiem nieartystycznej psychice.Gdy w zeszłym roku wraz z Zygmuntem Kisielewskim rozstrzygaliśmy konkurs literacki„Lektora”, „odkryliśmy” bardzo wiele talentów niewątpliwych i <strong>da</strong>liśmy temu wyraz,pom<strong>na</strong>żając odz<strong>na</strong>czenia. A jed<strong>na</strong>k z<strong>da</strong>waliśmy sobie sprawę, że są to „powołani”,lecz nie „wybrani”. Talenty, <strong>który</strong>ch eksploatacja się nie opłaca, choć są szczere. Talentynieraz tak zrośnięte z <strong>na</strong>iwnoś<strong>ci</strong>ą, dziwactwem albo brakiem wykształcenia, że sąbez<strong>na</strong>dziejne. Jeden <strong>na</strong>pisał powieść z serdecznymi, wprost rozrzewniającymi opisamiczasów dzie<strong>ci</strong>ęctwa, ale później wylazły głupstwa. Drugi, autor dramatu pod tytułemNiemrawi, wy<strong>da</strong>wał się <strong>na</strong>m prowincjo<strong>na</strong>lnym Strindbergiem - talent do rozpaczy, dodeptania względów, do świetnego cynizmu, ale to wszystko gmatwało się i gasło przedwcześnie.Inny zbudował komedię <strong>na</strong> motywie: klub rżnię<strong>ci</strong>a prawdy w oczy, dobrze figurymobilizował, lecz bitwy nie wygrał. Są to talenty zaiste tragiczne, skazane <strong>na</strong> samotnewypalanie się.87


Nasza krytyka <strong>na</strong>dużywa poję<strong>ci</strong>a talentu, ponieważ ono <strong>da</strong>je <strong>na</strong>jwięcej pola do dowolnoś<strong>ci</strong>i uwalnia od dowodów i od myślenia. Ja Iksowi „przyz<strong>na</strong>ję” (komiczne słowo!) talent,ty mu go odmawiasz, a więc nie ma już o czym dysputować, rozejdźmy się w prze<strong>ci</strong>wnestrony. Talent jest iskrą bożą, nie <strong>da</strong> się określić, to jest irreductibile quid, więc cotu dużo ga<strong>da</strong>ć. Niech diabli biorą wszelkie zagraniczne „izmy” - niech żyje talent i... i...basta!! Chłop potęgą jest i basta!Stwarza się <strong>na</strong>jgorszy ze wszystkich izmów: talentyzm. Na pozór jest on prze<strong>ci</strong>eżczymś jedynym, co się rozumie samo przez się. Ale z talentu samego i Salomon nie <strong>na</strong>lejei Norwid słusznie powiedział, że „talent to zasługa”. - Ja mówię: ma się pisać dzieło to itamto, wydobywać i zdobywać nowe wartoś<strong>ci</strong>; oni mówią: nie, nie pisze się dzieł dladzieł, dla wartoś<strong>ci</strong> - to tylko talent się wypowia<strong>da</strong>, „bucha”. Talent, <strong>który</strong> ich z<strong>da</strong>niemstaje przed tabula rasa, <strong>który</strong> bicz z piasku ukrę<strong>ci</strong> samym tylko <strong>na</strong>tchnieniem.Swego czasu panował w krytyce sprawdzian szczeroś<strong>ci</strong>. Dawano premię nie zadzieło, lecz za szczerość, która się w nim okazywała. Było to kryterium niejako etyczne.Dziś <strong>da</strong>je się specjalną premię za sam talent. Talent <strong>na</strong>pisał głupstwa, ale ponieważ pokazał,że ma talent (w czym? w tych głupstwach?), więc się go bałwochwali. To jest kryteriumbuhajowate.Przyczyny: obojętność wobec istoty twórczoś<strong>ci</strong>. Traktowanie jej sportowe. Zazdrośćwobec „postępów” sztuki. Zamiłowanie w mętnej wodzie. Niedojrzałość kultural<strong>na</strong>. Konserwatyzm.Żądza łatwego roz<strong>da</strong>wnictwa dyplomów. Taki <strong>na</strong>dętuś, <strong>który</strong> talentowiprzez siebie „odkrytemu” lub „uz<strong>na</strong>nemu” po<strong>da</strong>je rączkę do pocałowania. Głów<strong>na</strong> przyczy<strong>na</strong>to staropolskie znie<strong>ci</strong>erpliwienie: „i basta”.P.p. Jaki byłem dobroduszny! Główną przyczyną jest prze<strong>ci</strong>eż arogancja. Powiedzieć okimś: „nie ma talentu!” - co za rozkosz - i co za wygo<strong>da</strong>! Toteż w Warszawie wszyscy sobiewzajemnie przyz<strong>na</strong>ją talent lub odmawiają, i <strong>na</strong> tym polega warszawistowskie ży<strong>ci</strong>eliterackie. Są ludzie, którzy w ogóle nie umieją w inny sposób rozmawiać o literaturze, jaktaksując talenty i zestawiając je między sobą.Umysły <strong>ci</strong>asne lubią skwapliwie petryfikować właś<strong>ci</strong>woś<strong>ci</strong> ludzkie. Zamiast: „co tyzrobiłeś!” mówi się: „jaki ty jesteś!” albo: „ty łotrze!” itp. Zamiast kategorii dy<strong>na</strong>micznej- kategoria statycz<strong>na</strong>. Moż<strong>na</strong> to obserwować w szkołach między uczniami albo u ludu.Rzeczowniki i przymiotniki jakby istniały po to, żeby przypuszczać przyczyny stałe,działające za każdym razem tak samo. Człowiek w ogóle uzurpuje sobie bardzo łatwozdolność odgadywania cudzego charakteru. Ludzie przebijają się wzajemnie oce<strong>na</strong>mi.Walka wszystkich ze wszystkimi przede wszystkim <strong>na</strong> słowa. Jeżeli ktoś jest jakimś <strong>na</strong>zawsze, wtedy niemożliwa już jest zmia<strong>na</strong> ani poprawa. Negowanie możnoś<strong>ci</strong> tej zmianyczy poprawy jest zbrodnią co dzień uprawianą i <strong>na</strong>wet w mowie utrwaloną.Oczywiś<strong>ci</strong>e, że krytyk swoją ostateczną ocenę musi opierać <strong>na</strong> wyczu<strong>ci</strong>u, jaki kto „matalent” i ile. Jed<strong>na</strong>kże są to jego poszlaki i dowody prywatne i osobiste, zupełnie uprawnionew samotnoś<strong>ci</strong> lub przy stoliku kawiarnianym - ale w krytyce pisanej powinny byćuspołecznione, przetłumaczone o ile możnoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong> dowody obiektywne, i w tym jest właśnietrudność i za<strong>da</strong>nie. (Patrz Walka o treść, s. 266/7).88


GODNOŚĆ KRYTYKIIHajże <strong>na</strong> krytykę!Pisarze polscy, tzw. czyś<strong>ci</strong> twórcy, w ostatnich czasach, oszaleli z braku głębszegopowodzenia, szukają sposobnoś<strong>ci</strong> do zemsty tam, gdzie <strong>na</strong>jbliżej i <strong>na</strong>jłatwiej - i urządzili<strong>na</strong>gonkę <strong>na</strong> krytykę. O<strong>na</strong> win<strong>na</strong>! Nie pisze<strong>ci</strong>e o <strong>na</strong>s recenzyj lub za skąpe, nie bierze<strong>ci</strong>e<strong>na</strong>s za przedmiot essayów, nie podglą<strong>da</strong><strong>ci</strong>e i nie wyjawia<strong>ci</strong>e pięknoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong>szych dusz twórczych,nie odgaduje<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>szych zamiarów intuicyjnych - <strong>który</strong>ch my sami nie z<strong>na</strong>my, nierobi<strong>ci</strong>e grubych literatur, w <strong>który</strong>ch bylibyśmy skatalogowani, zaklasyfikowani, tłustymdrukiem lub petitem przekazani potomnoś<strong>ci</strong>. Jest przysłowie o miotaniu pereł przed wieprze;my, twórcy, jesteśmy od wytwarzania pereł, a wy, krytycy, ma<strong>ci</strong>e je wieprzom podryj zanosić i one wieprze do onych pereł przekonywać.W „Echu Tygodnia”, w „Wiadomoś<strong>ci</strong>ach Literackich”, po częś<strong>ci</strong> w do<strong>da</strong>tku literackimdo „Głosu Prawdy” - rozbrzmiewały te nie<strong>ci</strong>erpliwe skargi <strong>na</strong> krytykę. Gdyby one apelowałydo soli<strong>da</strong>rnoś<strong>ci</strong> pisarskiej, gdyby głosiły: „podtrzymuj<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>s, popuść<strong>ci</strong>e swoim sumieniomi okłamuj<strong>ci</strong>e trochę publiczność, bo i<strong>na</strong>czej zabije <strong>na</strong>s sport, film i polityka” - toby moż<strong>na</strong> wybaczyć. Ale szanowni „twórcy” wga<strong>da</strong>li się w ferwor pychy; „krytyk nie robiswojej służby” - wołają, denuncjują. I już nie o poszczególnych krytykach jest mowa,lecz pasja kipi prze<strong>ci</strong>w krytyce w ogóle: że głupia, że się <strong>na</strong> rzeczy nie z<strong>na</strong>, że jeszczenigdy żadnego autora nie pouczyła ani nie przeko<strong>na</strong>ła, że za<strong>ci</strong>era różnice rang itp.A przy tym wszystkim jak gdyby się samo przez się rozumiało, że „czysty twórca” toistota wyższa, z innej ulepio<strong>na</strong> gliny, gdy krytyk jest - pośrednik, kolporter, tłumacz, podsłuchiwaczi podpatrywacz, sam bierny i wtórny, Murzyn zrobiony z <strong>ci</strong>enia poety, co <strong>na</strong>jwyżej:kapłan fałszujący Boga (mówi pani Wielopolska).Tezę o biernoś<strong>ci</strong> i wtórnoś<strong>ci</strong> krytyki wygłasza zresztą wielu. Jedni pod wpływem rzekomejoczywistoś<strong>ci</strong>: oto <strong>na</strong>jpierw są dzieła poetyckie, a dopiero potem pisze się o nichkrytyki, to jest recenzje; recenzent nie miałby o czym pisać, gdyby nie było tamtych dzieł,a więc jest pasożytem - za to powinien zapła<strong>ci</strong>ć użytecznoś<strong>ci</strong>ą. W <strong>da</strong>lszym <strong>ci</strong>ągu postaramsię dowieść, że ta oczywistość jest złudną; obejmuje tylko dział recenzyj, ale nie krytykęw szerszym z<strong>na</strong>czeniu.Niektórzy przypisują krytyce rolę wtórną, zwier<strong>ci</strong>adłową, pod wpływem - z<strong>da</strong>je się -a<strong>na</strong>logij z filozofii Bergso<strong>na</strong>, Marksa, Brzozowskiego. Według tych wzorów jest <strong>na</strong>jprzódintuicja, prostolinij<strong>na</strong>, boska, bezprzestrzen<strong>na</strong> - a intelekt dopiero rozkła<strong>da</strong> jej produkt <strong>na</strong>częś<strong>ci</strong>, asymiluje, fałszuje, <strong>na</strong>zywa, wprowadza miary. Albo też: jest praca, ta u podstaw,pierwot<strong>na</strong>, a intelekt dopiero inwentaryzuje jej wyniki, robi różne „<strong>na</strong>dbudowy”. Wpierwszym wypadku mamy do czynienia z filozofią raju utraconego [1]: poeta to A<strong>da</strong>mbez grzechu, <strong>który</strong> jeszcze z<strong>na</strong>ł cud, krytyk to A<strong>da</strong>m, <strong>który</strong> już zgrzeszył. W drugim wypadkupoeta to robotnik, a krytyk to coś jak burżuj wyzyskujący i maskujący zasługę pracy.Jed<strong>na</strong> i druga a<strong>na</strong>logia jest myl<strong>na</strong>. Nie ma żadnej podstawy do tego, żeby odmówićkrytyce udziału w bezpośrednich czynnoś<strong>ci</strong>ach intuicji albo posądzić ją o czekanie <strong>na</strong>owoce cudzej pracy.89


Teza, że krytyka jest sama także sztuką, jest równie <strong>da</strong>w<strong>na</strong> jak ta, że jest tylko służkąsztuki cudzej, i równie popular<strong>na</strong>. Spór graniczny i prestiżowy wcale nie jest rozstrzygnięty.Dlatego uważam za grubą ignorancję i pychę, jeżeli sławet<strong>na</strong> Straż PiśmiennictwaPolskiego ośmieliła się w statu<strong>ci</strong>e przyszłej Akademii Literatury zamieś<strong>ci</strong>ć postanowienie,że pierwszych dziesię<strong>ci</strong>u członków tej Akademii powoła rząd tylko spośród istotnychtwórców, a więc poetów, powieś<strong>ci</strong>opisarzy i dramaturgów. W <strong>taki</strong>m razie Brzozowski,gdyby dziś żył, nie mógłby wejść do tego gro<strong>na</strong>, gdyż ważniejszy od niego byłby np, Or-Ot lub Iłłakowiczów<strong>na</strong>; chyba żeby uzasadniono jego wybór zasługami w powieś<strong>ci</strong> lub wdrama<strong>ci</strong>e. To jest absurd. I taka arystokratycz<strong>na</strong>, klanowa ekskluzywność jest tym dziwniejsza,że Akademia stawia sobie prze<strong>ci</strong>eż za<strong>da</strong>nia określane i wykonywane w społeczeństwiezazwyczaj przez krytykę.IINie będę się w<strong>da</strong>wał w drobiazgową obronę krytyki - musiałaby o<strong>na</strong> sięgnąć aż do dzisiejszejsytuacji gospo<strong>da</strong>rczej, która krytykę paraliżuje w stopniu o wiele większym niż„czystą twórczość”. Trzeba to powiedzieć w terminologii kupieckiej: autorowi „opła<strong>ci</strong>się” - w mone<strong>ci</strong>e brzęczącej lub choćby w mone<strong>ci</strong>e sławy - <strong>na</strong>pisać powieść lub tomik poezji,krytykowi nie „opła<strong>ci</strong> się” tydzień czasu zużyty <strong>na</strong> przestudiowanie tych utworów i<strong>na</strong> <strong>na</strong>pisanie o nich felietonu tak wyczerpującego i fachowego, jakiego wymaga np. paniNałkowska. Jeżeli p. K. Bandrowski nieustannie skarży się <strong>na</strong> to, że powieś<strong>ci</strong>opisarz pracujez deficytami, to cóż dopiero mówić o jako tako sumiennym krytyku: pracuje on z poświęceniemsię, dla własnej satysfakcji i dla bardzo wątpliwej sławy, gdyż prócz Boya-Żeleńskiego nikt nie wy<strong>da</strong>je swych recenzyj zbiorowo, podczas gdy <strong>na</strong>jmarniejsze wierszezbiera się w tomik i ob<strong>ci</strong>ąża się nim potomność. (Opłacą się jeszcze tylko krytyki teatralne:1) prestiż fotelowy, 2) flirt z aktorkami, 3) bilety gratisowe).Poruszano w polemice kwestię: jakoby krytyk nigdy nie wywierał wpływu <strong>na</strong> autorówtwórczych. Owszem, wywiera, ale wpływ ten nigdy nie bywa przyz<strong>na</strong>ny. Autor ukrywago w głębi duszy, <strong>na</strong> pozór <strong>na</strong>wet oponuje, myli ślady, wysławia innych bogów. Krytykmusi pracować zawsze au fonds perdu. Krytyka może oddziaływać <strong>na</strong> autora nie tylkoprzez pouczenie go, ale i przez pod<strong>da</strong>wanie mu pewnych sposobów, uchwytów, orientacyj,<strong>na</strong>wet wprost konkretnych pomysłów - przez pobudzenie go do plagiatu. A plagiatunie ma jak tylko od twórczoś<strong>ci</strong> do twórczoś<strong>ci</strong>. Już ten jeden fakt świadczy o twórczychelementach, zawartych w krytyce. Przy tym do<strong>da</strong>ć trzeba, że krytyki (recenzje) pisze sięnie tylko dla autorów właśnie krytykowanych, lecz dla wszystkich w ogóle, tak że korzystaćmogą - i korzystają - także <strong>ci</strong>, którzy nie są bezpośrednio zainteresowani. (Słusz<strong>na</strong>uwaga p. Ja<strong>na</strong> Dąbrowskiego).Wracam tedy do poprzedniej kwestii: czy i o ile krytyka jest także twórczoś<strong>ci</strong>ą, sztuką,<strong>na</strong> równi z tzw. twórczoś<strong>ci</strong>ą czystą.Z góry wykluczyć trzeba, żeby ta identyczność krytyki ze sztuką mogła opierać się <strong>na</strong>tym, że krytyk będzie pisał swoje recenzje i felietony pięknie, ozdobnie, poetycznie czydow<strong>ci</strong>pnie. Taki krytyk może w swojej recenzji posługiwać się różnymi tzw. waloramiartystycznymi, ale z ich sumy nie powstanie jeszcze sztuka. Słusznie zauważył raz Hebbel,że <strong>na</strong>tury prawdziwie poetyckie nie bywają wcale „poetycznymi” w swoich krytykach.Owszem, cechują się one pewną oschłoś<strong>ci</strong>ą, gdyż wysuwają <strong>na</strong> pierwszy plan za-90


gadnienia merytoryczne, nie piszą „<strong>na</strong>około” utworu, lecz wprost o utworze, przebijającsię od razu do jego trzewi. Wszelka in<strong>na</strong> działalność krytycz<strong>na</strong> jest marginesową, felietonową.Losy polskiej literatury zależą ód tego, jak się rozstrzygną: w poezji przesilenie metafory,w krytyce przesilenie dow<strong>ci</strong>pu (kołtuństwo felietonowe).Że krytyka jest również sztuką - tę tezę B. Croce w swojej Estetyce opiera <strong>na</strong> tym, żenikt nie mógłby mieć udziału w cudzej intuicji artystycznej, w cudzej wizji - czytając, widząc,słysząc - jeżeliby w jakiś sposób nie miał jej w sobie potencjalnie i nie mógł jej wsobie wywołać. Akt intuicyjny jest ten sam u producenta i u konsumenta, ale pierwszywytwarza go własnym kosztem, drugi zaś musi być do tego aktu przez obce dzieło sztukipodźwignięty - jest tym kolibrem, „co się pod orła skrzydło utulił”. Krytyk jest tedy, wedługCrocego, jed<strong>na</strong>k tylko uświadomionym konsumentem.Znowu nie taką identyczność krytyki ze sztuką mam <strong>na</strong> myśli. Croce ma oczywiś<strong>ci</strong>etakże słuszność, ale cząstkową, i w praktyce jego pogląd za<strong>ci</strong>eśnia krytykę do sprawoz<strong>da</strong>niai <strong>na</strong>ukowej a<strong>na</strong>lizy. Zaś a<strong>na</strong>liza jest tylko <strong>na</strong>rzędziem krytyka, nie celem.Raczej są dwa prądy intuicyjne, które wchodzą w grę przy kontak<strong>ci</strong>e krytyka (czytelnika)z utworem. Utwór jest gotowy, lecz zetknąć się musi w duszy odbiorcy również ztworzywem, choć niegotowym, z mgławicą obszerniejszą, choć nieskrystalizowaną. Powstajewtedy fakt, że utwór gotowy „podoba się” lub się „nie podoba”; powstają konfrontacjei zajś<strong>ci</strong>a umysłowe, dzięki <strong>który</strong>m <strong>na</strong> swój sposób krystalizuje się owa mgławica.Akt krytyki jest wtedy niejako aktem równowagi między tym co „gotowe” a „niegotowe”,twórczość doko<strong>na</strong><strong>na</strong> legitymuje się przed twórczoś<strong>ci</strong>ą niedoko<strong>na</strong>ną.Jakikolwiek wysoko postawić by twórczość, bez tej ostatniej instancji jest o<strong>na</strong> niekompletną,nie tylko społecznie, lecz także, że użyję wyrazu patetycznego - przed sądem Bożym.W moim Słowie i czynie <strong>na</strong> końcu, w rozprawie Zza kulis krytyki, przedstawiłem jużraz ten pogląd <strong>na</strong>stępująco:„Gdy strumień tęsknot poezjotwórczych spotyka się ze strumieniem ziszczeń poetyckich,powstaje krytyka. Duch pije z <strong>na</strong><strong>da</strong>rzającego się źródła, buduje sobie przy nimdomek lub mija je z westchnieniem, szukając <strong>da</strong>lej. Powierzchnia zetknię<strong>ci</strong>a się potrzeb Xze ziszczeniem poetyckim wykreśla się za pomocą nomenklatury niby-<strong>na</strong>ukowej; leczowe, imponujące uczniom i snobom, terminy techniczne krytyki, jej chwyty, zarzuty i teorie,<strong>na</strong> pozór stałe, są prze<strong>ci</strong>eż czymś, co prawdziwa intuicja krytycz<strong>na</strong> co chwila alboożywia nową myślą, albo cofa, rozbija i przei<strong>na</strong>cza. Dla niej cały ten groteskowy aparatjest maską konwencjo<strong>na</strong>lną, dzieło cudze sposobnoś<strong>ci</strong>ą do objawienia się. Krytyka jesttedy negatywnym uświadomieniem się tęsknoty poezjotwórczej, która zamiast snućwłasne pomysły, posta<strong>ci</strong>e i sceny - z cudzych pomysłów, posta<strong>ci</strong> i scen wysnuwa samąsiebie.Z <strong>na</strong>tury rzeczy wypływa, że krytyka - im większy panuje w niej <strong>na</strong><strong>ci</strong>sk wywołanychprzez ży<strong>ci</strong>e potrzeb krawędziowych X - tym bardziej jest formułowaniem rozczarowania.Nawet wtedy, gdy rzuca się w zachwyt, zawsze zdradziecko <strong>ci</strong>ąży ku swoim własnymcelom, wyrasta poza przyjęte dobrowolnie ramy. Jest to wówczas zabawa <strong>na</strong>dzieiw dosyt. Bo przyrodzonym uczu<strong>ci</strong>em krytyki jest głód; jest o<strong>na</strong> wiecznym dzieckiem,które domaga się cudów, a potem każdy cud psuje złośliwie i tę robotę destrukcyjną po-91


<strong>da</strong>je ironicznie jako twór własny. Ale nieprawdą jest, jakoby krytyka miała postępowaćkrok w krok za poezją, być jej opiekunem lub trębaczem; bo strumień X, <strong>który</strong>stworzył jej wir chwilowy, nie ginie prze<strong>ci</strong>eż, lecz płynie <strong>da</strong>lej, już niewidzialnie, w nieskończoność”.IIIA więc zarzut, że krytyk jest skrachowanym poetą i że za swoją „bezpłodność” lubisię mś<strong>ci</strong>ć <strong>na</strong> „prawdziwych twórcach”, jest wprawdzie bardzo tani i bardzo perfidny, aleoparty <strong>na</strong> trafnej diagnozie, mówi prawdę wielką i chlubną. Zmienić w niej trzeba tylkotyle, że owa „zemsta” jest <strong>na</strong>turalnym wynikiem zderzenia i zmierzenia się dwóch dusz idwóch rezerwuarów treś<strong>ci</strong>; może się ono skończyć również rozejmem, sojuszem, albo wogóle w skutkach się nie ujawnić. Co się zaś tyczy owego „skrachowania”, to rzeczywiś<strong>ci</strong>eprzez brak własnych utworów krytyka <strong>taki</strong>e wywierać może wrażenie; ale czy „bankructwo”płynie z impotencji twórczej, czy z dobrowolnej rezyg<strong>na</strong>cji, czy z zabłąkania się<strong>na</strong> wyższych piętrach myśli, czy z innych jakichś kataklizmów osobistych „bankruta”, <strong>na</strong>dtym zwykły, zwyczajny, ordy<strong>na</strong>rny „twórca” głowy już sobie nie suszy, choć właśnie jako„twórca” i z<strong>na</strong>wca ludzi mógłby się tym zainteresować - jemu wystarczy doraźne po<strong>ci</strong>eszeniesię tym, że <strong>ci</strong>ęgi, jakie mu sprawił krytyk, pochodzą ze źródła brudnego, bo subiektywnego.Rzecz wiadoma - krytyk albo „popełniał” niegdyś poezje, powieś<strong>ci</strong>, dramaty - albo jejeszcze „popełnia”, a przy<strong>na</strong>jmniej ma w planie. Zamiast się z tego prostego faktu <strong>na</strong>trząsać,raczej <strong>na</strong>leżałoby przyjąć za warunek, żeby nikt nie mógł zajmować się krytyką,kto sam nigdy rzemiosła poetyckiego nie uprawiał. Warunek <strong>taki</strong> jed<strong>na</strong>k byłby z tegowzględu niesprawiedliwy, że krytyk do swoistego materiału, <strong>który</strong> wnet opiszemy, dojśćmoże także innymi drogami, np. od: strony <strong>na</strong>uki, polityki, dziennikarstwa, osobistych.specjalnych doświadczeń ży<strong>ci</strong>owych itp.Czytając książkę Leo<strong>na</strong> Pomirowskiego Doktry<strong>na</strong> a twórczość, kilkakrotnie tknięty zostałemmyślą, że autor-krytyk sam widocznie również „tworzy” albo tworzyć zamierza -tak intymne jest czasem jego z<strong>na</strong>wstwo ideału. Np. gdy opisuje, jaką walkę musi stoczyćpoeta, aby odpędzić różne <strong>na</strong>trętne, lecz obce pokusy owego zazdrosnego ży<strong>ci</strong>a, które zostałopoza obrębem jego koncepcji i pragnie ją zamą<strong>ci</strong>ć. Później dowiedziałem się, że wdomysłach się nie mylę.Że krytyka mogą w każdej epoce ży<strong>ci</strong>a dręczyć nieziszczone widziadła poetyckie, zanimulegną reabsorbacji - to wiem z własnego doświadczenia.Materiał krytyka zrasta się w pewnych częś<strong>ci</strong>ach z materiałem poety, i jakżeżby i<strong>na</strong>czejbyć mogło, skoro poeta musi być zawsze także krytykiem <strong>na</strong> własny użytek, wswoim własnym zakresie. Z tego zrośnię<strong>ci</strong>a, którego zaprzeczyć nie moż<strong>na</strong>, wypływają<strong>da</strong>lekie konsekwencje.Poeta konkretyzuje swoje widziadła, <strong>na</strong><strong>da</strong>je im formę definitywną; przy tym szuka wypadkówindywidualnych, bo wszelka konkretność jest obrzeżo<strong>na</strong> zuchwałymi wyjątkami,i głów<strong>na</strong> racja bytu poezji tkwi prze<strong>ci</strong>eż w tym, że ryzykuje o<strong>na</strong> niejako jednorazowość iniepowtarzalność ży<strong>ci</strong>a i popycha je <strong>na</strong> krawędź, ku ostatecznym, choć tylko fikcyjnymi próbnym rozstrzygnię<strong>ci</strong>om. Ale wszystko, co jest przed tym stadium, ma poezjawspólne z krytyką, która usiłuje znowuż potrzeby ży<strong>ci</strong>a załatwić w inny, nie tak radykalnysposób. Przechodząc od konkretów, od wyjątków do abstrakcyj, do reguł, łączy się92


krytyka np. z <strong>na</strong>uką, z kulturą, z praktyką - w<strong>ci</strong>ąż jed<strong>na</strong>k zachowując sobie osobno z<strong>na</strong>cznyzapas tworzywa płynnego, nie spożytkowanego. Jest to w<strong>ci</strong>ąż ten sam warsztat gospo<strong>da</strong>rkiducha. Czy to nie Norwid <strong>na</strong>zwał poezję krytyką ży<strong>ci</strong>a? Poezja w tej funkcjijest ramieniem krytyki, wyłania się z niej w tę drugą nieskończoność, którą jest światducha, gdy pierwszą jest świat rzeczywistoś<strong>ci</strong>.Nie ma ś<strong>ci</strong>any ani przepaś<strong>ci</strong> między tymi dwoma działaniami umysłu, jest tylko podziałpracy. Staroczesny klerykalny pogląd <strong>na</strong> poezję upa<strong>da</strong>.Takie moje tezy wy<strong>da</strong>dzą się <strong>na</strong> razie <strong>ci</strong>emne i dziwaczne, tym bardziej że tu muszę siępowołać <strong>na</strong> <strong>na</strong>jtrudniejszy i <strong>na</strong>jmniej wykończony ustęp z mojej książki Walka o treść, tenmianowi<strong>ci</strong>e, gdzie jest mowa o „aktualnoś<strong>ci</strong>ach” i „hierarchiach”, jako materiale poezji.Wszystko, co w dziełach poetyckich zawiera się „między wierszami”, co jest siatką nerwowąplanu czy konstrukcji albo ostatnią rezerwą myślową czy uczu<strong>ci</strong>ową, co <strong>na</strong><strong>da</strong>je im<strong>na</strong>jgłębsze uzasadnienie, <strong>na</strong>leży zarówno do krytyki, jak do poezji. Zwłaszcza tyczy się tohierarchij treś<strong>ci</strong> i formy, które się ustalają głównie przez krytykę. Krytyk musi np. wdziale treś<strong>ci</strong> posia<strong>da</strong>ć ogólne, niejako antycypatywne poczu<strong>ci</strong>e sprzecznoś<strong>ci</strong> ży<strong>ci</strong>a, oparteoczywiś<strong>ci</strong>e <strong>na</strong> własnym doświadczeniu - w dziale formy np. wyczu<strong>ci</strong>e dramatycznoś<strong>ci</strong>.Powiedzieć, że poeta „pracuje w terenie”, gdy krytyk sobie tylko przyjdzie i pokadzialbo popluje - to z<strong>na</strong>czy nie rozumieć wcale kosztów krytyki i trzymać się pozorów.Krytyk tak samo jak poeta powinien żyć <strong>pełny</strong>m ży<strong>ci</strong>em - a <strong>na</strong>dto brać w<strong>ci</strong>ąż udział wewszelkich zmaganiach się myśli abstrakcyjnej: w kulturze, w polityce, w filozofii, w estetyceitd.Pozory, jakoby krytyka była czymś gorszym, wytwarzają się stąd, że istotnie w większejmierze niż poezja może o<strong>na</strong> być także sztuką stosowaną, służebną. Rozproszkowanie,roz<strong>ci</strong>eńczenie materiału, stopienie go z elementami obcymi jest tu o wiele łatwiejsze.Recenzja - to <strong>na</strong>jpospolitsza postać tej przystosowalnoś<strong>ci</strong> do potrzeb społecznych. Rozleniwiao<strong>na</strong> krytyka swą gotową, wygodną formą, tak jak poetę rozleniwia np. forma sonetu.Dalej cały dział historycznoliteracki. Ale krytyka może istnieć w różnych stopniach iformach <strong>na</strong>tężenia; może objawiać swój przyrodzony potencjalny materiał mniej lubwięcej samodzielnie - samostarczalnie. Miarą zaś jej godnoś<strong>ci</strong> jest to, że jej szczyty sątrudniej i rzadziej osiągalne niż szczyty poezji. (Szczyt: broszura Brzozowskiego o Żeromskimz r. 1905, jed<strong>na</strong> wieża <strong>na</strong>prze<strong>ci</strong>w drugiej).Mylący jest fakt, że krytyka pojawiać się może dopiero po zaistnieniu dzieła poetyckiego.Tak, ale <strong>na</strong>stępstwo w czasie nie jest tu <strong>na</strong>stępstwem przyczynowym ani podrzędnoś<strong>ci</strong>ą.Punkt wyjś<strong>ci</strong>a nie przesądza nic o punktach dojś<strong>ci</strong>a. To, że krytyka posługujesię dziełem cudzym, niekoniecznie jest ułatwieniem, raczej utrudnieniem: ta niebezpośredniośćw dotykaniu świata jest jak dźwig, <strong>który</strong> musi podnieść cały ładunek wraz zokrętem.Krytyka nie jest i nie potrzebuje być samostarczalną, skoro jest, jak rzekłem, konfrontacjądwóch tworzyw: doko<strong>na</strong>nego i niedoko<strong>na</strong>nego. Ale w razie potrzeby krytyka możebyć samostarczalną. Gdy poezja przestaje spełniać swoją misję, gdy zrobi się fałszywą ibezduszną, wtedy krytyka może wystąpić ze swym materiałem z ukry<strong>ci</strong>a i objąć jej funkcje.Może sama przerabiać ży<strong>ci</strong>e surowe - bez zewnętrznych czarów poezji, bez jej uwodzi<strong>ci</strong>elstwa,ale za to w sposób trafiający do przeko<strong>na</strong>nia <strong>na</strong>jlepszych umysłów. Idąc np.od strony historii, może przejść do historii bieżącej i przedstawić jej dramat, nie w szczegółach,lecz w dyspozycjach i w rozplanowaniu. Może przewidywać nowe dzieła, noweformy, nowe kierunki poetyckie.93


Czynić to może dzięki temu, że - wbrew <strong>ci</strong>asnemu przesądowi - dziedziną jej jest zarównoa<strong>na</strong>liza, jak synteza. A<strong>na</strong>lizę uważa się u <strong>na</strong>s niemal za coś tak haniebnego, choćkoniecznego, jak zaję<strong>ci</strong>e oprawcy. Sentymentalni dumie mówią bez zastanowienia: „zimnya<strong>na</strong>lityk”. I twierdzi się, że a<strong>na</strong>liza jest tylko <strong>na</strong> to, aby objaśniać i podpierać poezję.Tak też i jest, atoli w <strong>da</strong>lszym rozwoju słuszną okazuje się owa pierwot<strong>na</strong> obawa, którawyraziła się w z<strong>na</strong>nej paraboli, że ba<strong>da</strong>jąc skrzydła motyle, ś<strong>ci</strong>era się z nich proszek.A<strong>na</strong>liza krytycz<strong>na</strong> rozkła<strong>da</strong>, a przeto i niszczy, odbiera siłę emocji treś<strong>ci</strong>om i formom,przez sam fakt ich zba<strong>da</strong>nia. Już wiemy, już z<strong>na</strong>my, już nie działa. Tylko w ten sposóbrozwija się literatura - dzięki krytyce, pisanej lub niepisanej. I tak być musi. Krytyka powoliwchłania swoje ema<strong>na</strong>cje (poetyckie), bo dąży do nowych wyłonień.Jeżeli krytyk może oceniać i sprawdzać plan cudzego dzieła, to tylko dlatego, że mierzygo - lepiej lub gorzej - swoim własnym planem. J. N. Miller, rozmawiając ze mną otym zjawisku, wyraził się, że ponieważ krytyka chwyta ży<strong>ci</strong>e w formach geometrycznych,jest poezją kubistyczną. Ja to wyrażę i<strong>na</strong>czej: jest poezją w innym stanie skupienia[2].Ów „groteskowy” „aparat nomenklatury”, o <strong>który</strong>m <strong>da</strong>wniej pisałem, ta maska metody<strong>na</strong>ukowej - to są metafory krytyki. Im lepszy krytyk, tym się swobodniej wśród nichobraca, rozbija je, rozwija, płodzi nowe. Z czego jed<strong>na</strong>k wcale nie wynika, żeby jego pracabyła tylko dowolną fantazją, żeby równocześnie nie miała obiektywnej wartoś<strong>ci</strong> i niedążyła ku prawdzie. Zawiera w sobie prawdę, ale nie jest tylko prawdą.Nie ograniczony, nie wytyczony, nie zba<strong>da</strong>ny jest jeszcze zakres możliwoś<strong>ci</strong> krytyki.Będzie o<strong>na</strong> miała tyle przestrzeni i tyle za<strong>da</strong>ń, ile sama potrafi zagarnąć. Szekspirkrytyki jeszcze się nie <strong>na</strong>rodził. Rozkwit jej zależy od tego, w jakiej mierze zaczerpnieo<strong>na</strong> siły z tego źródła pratwórczoś<strong>ci</strong>, które ma wspólne z poezją.IVZ tego wszystkiego wypływa, że widocznie zaszła pomyłka w <strong>na</strong>zwie. Sama <strong>na</strong>zwa„krytyka” jest pomniejszająca i zwężająca. Krinejn - z<strong>na</strong>czy po grecku: sądzić. Ale krytykaw zasadzie nie jest sądzeniem poezji, stawianiem jej <strong>na</strong> cenzurze. Prawdą jest, żekrytyka tkwi w punk<strong>ci</strong>e centralnym i węzłowym i wytwarza sobie rozmaite ramio<strong>na</strong>.Więc dostarcza także materiału dla sądów w literaturze. Ale prawdziwy krytyk raczejsprawdza, niż sądzi.Praw<strong>da</strong>, że gdyby nie snobizm sądu, pew<strong>na</strong> część zainteresowania publicznoś<strong>ci</strong> dla literaturyby odpadła... Publiczność pała <strong>na</strong>miętnoś<strong>ci</strong>ą sądu. Kto większy: Słowacki czyMickiewicz, Kaden czy Nałkowska - to są dla niej pytania ważniejsze od wnikania wmiąższ dzieł. Próżność samych autorów podtrzymuje ten <strong>na</strong> j pośledniejszy kierunek krytyki;publiczność zaspokaja swoją próżność <strong>na</strong> rachunek autorów; krytycy, ferujący wyrokiliterackie, od<strong>da</strong>ją się <strong>na</strong> usługi tej grze bezmyślnej. Literatura staje się placem wyś<strong>ci</strong>gówkońskich, gdzie każdy stawia <strong>na</strong> swego faworyta.Dla ułatwienia sobie tej zabawy wymyślone są niby sztony głupie podziały i rangi: talentów,półtalentów, geniuszów itp. Odbywa się cmokanie <strong>na</strong> z<strong>na</strong>k upodobania lub robisię ów z<strong>na</strong>ny, antycypujący soli<strong>da</strong>rność słuchacza, uśmiech potępienia.W tej krytyce arbitralnej celują skamandry<strong>ci</strong>. Bez dowodów, <strong>na</strong> słowo honoru, wy<strong>da</strong>jąrozstrzygające sądy. Szaleją są<strong>da</strong>mi.94


W konsekwencji musieli dojść skamandry<strong>ci</strong> do odkry<strong>ci</strong>a, że właś<strong>ci</strong>wie krytyka jestczymś w ogóle zbytecznym, jedynym jej za<strong>da</strong>niem może być reklama. Zasługa szczeregosformułowania tego postulatu dla krytyki przypa<strong>da</strong> z<strong>na</strong>komitemu pogromcy Marksa iMortkowicza, Antoniemu Słonimskiemu. I nie moż<strong>na</strong> się było czego innego spodziewaćpo kimś, co przebył tylko szkołę Makuszyńskiego.W artykule Krytyka sumieniem sztuki E. Breiter ośmielił się twierdzić: o tym samymdziele moż<strong>na</strong> <strong>na</strong>pisać dwie różne krytyki, jedną pochwalną, drugą <strong>na</strong>ganną. Potępiła goza to pani Dąbrowska. Teza Breitera wyglą<strong>da</strong> <strong>na</strong> cynizm, ktoś by powiedział: adwokacki.A jed<strong>na</strong>k nic słuszniejszego. Potwierdzam ją z własnej praktyki. Dzieło sztuki jest czymświeloposta<strong>ci</strong>owym i może być z różnych stron ujęte. Krytyka sprawia mi przyjemność,póki mówię o dziele samym, o jego treś<strong>ci</strong> czy formie, o problemach sztuki. Natomiast<strong>na</strong>jwiększą przykrość sprawia mi to, do czego inni <strong>na</strong>jwięcej się palą i co np. tylu literatówpodnieca do szarpania się o stanowisko recenzenta teatralnego: wy<strong>da</strong>wanie sądu,określanie rangi autora lub jego utworu. Na odczepne mogę oczywiś<strong>ci</strong>e zrobić i to, alepewnoś<strong>ci</strong> siebie nie mam. Chcesz być pochwalonym? Konieczne to jest dla wy<strong>da</strong>wcy?Niech <strong>ci</strong> będzie. Ale tracę miarę i proporcję. Swego czasu Brzozowski wytykał mi, żemówię o Przysieckim z większym zainteresowaniem niż o Wyspiańskim. Gdy później <strong>na</strong>pisałemdużą rozprawę o pewnym wybitnym pisarzu, ten powiedział: „Irzykowski krę<strong>ci</strong><strong>na</strong> wszystkie strony, wykręca się, ale w końcu musi mnie uz<strong>na</strong>ć”. To go tylko interesowało- uz<strong>na</strong> czy nie uz<strong>na</strong>? Dla mnie to było kwestią ostatniego rzędu.Wy<strong>da</strong>wanie „sądów” jest właś<strong>ci</strong>wie rzeczą woli, może etyki, a <strong>na</strong>jpewniej <strong>na</strong>leży dodziedziny polityki literackiej (mianowania, przeniesienia, awanse i degra<strong>da</strong>cje). Możeteż <strong>na</strong>leży do porządku, do higieny. Od czasu do czasu zagrozi jakiś nowy młody heros,jakieś nowe „<strong>na</strong>jmłodsze” pismo literackie: trzeba wyczyś<strong>ci</strong>ć stajnię Augiasza! Zniszczyć„szkodników”! Zaprowadzić porządek <strong>na</strong> Par<strong>na</strong>sie! Jest to czynność raczej policyj<strong>na</strong> niżkrytycz<strong>na</strong>. Kto ma <strong>na</strong> to ochotę, temu <strong>na</strong>wet przyklasnę. Za dużo pobłażamy, przymykamyoczy - przez soli<strong>da</strong>rność literacką, bo literatura musi dziś skupiać się w pewną mafięwobec sportu, filmu i innych zajęć, które jej wyrywają czytelników. I raz <strong>na</strong> rok moż<strong>na</strong> byurządzić sobie wzajemnie sądny dzień - dla honoru.VGdyby z krytyką było tak, jak tego chce Straż Piśmiennictwa Polskiego, krytycy chodzilibypo świe<strong>ci</strong>e z pochylonym czołem i podwiniętym ogonem, wstydząc się swego lokajskiegozawodu. Ale subiektywne poczu<strong>ci</strong>e każdego krytyka jest - powinno być inne.Nie poczu<strong>ci</strong>e bankructwa wewnętrznego, lecz poczu<strong>ci</strong>e wyżyny.Jeżeli kto wybiera „zawód” krytyka, to z pewnoś<strong>ci</strong>ą nie dlatego, żeby się ch<strong>ci</strong>ałsam degradować. Nie dlatego, że sam nie został poetą, nie ze skromnoś<strong>ci</strong> ani z musu.Wybiera dlatego, że wabi go mniej głoś<strong>na</strong>, lecz ważniejsza część warsztatu ducha, żechce uczestniczyć w kuźni myśli i problemów.A wybiera tym łatwiej, gdy spojrzał, czym się zajmuje i jaką istotnie rangę umysłową ietyczną ma 90 % tzw. literatury twórczej. Kleceniem rymów, wygniataniem z siebie metafor,obmyślaniem efektów, pochlebianiem czytelnikowi. Przenika to jej robotę <strong>na</strong> wskroś.Tzw. twórcy w<strong>ci</strong>ąż blamują się w oczach krytyka. Oto są np. tacy, <strong>który</strong>ch hasłem jest:przyszedłem, ujrzałem ży<strong>ci</strong>e - i odpisałem. Czy moż<strong>na</strong> mieć dla nich szacunek? Pani Nałkowskauskarżała się <strong>na</strong> krytyków, że nie z<strong>na</strong>ją sekretów pisarskich, gdy „my - autorzy -95


my się <strong>na</strong> tym z<strong>na</strong>my”. A może i my się z<strong>na</strong>my? Uskła<strong>da</strong>ć sobie trochę szczegółów, przetransponowaćfakty rzeczywiste <strong>na</strong> fikcyjne dla niepoz<strong>na</strong>ki, wpleść trochę opisów, trochęrozmówek, trochę sentencyj, podlać sosem jakiejś modnej tendencji - czy to ma <strong>na</strong>m,krytykom, imponować, panowie twórcy?Za dużo wymaga<strong>ci</strong>e. Jakże często widzimy u was dzie<strong>ci</strong>nną niezaradność wobecproblemów ży<strong>ci</strong>a i sztuki, tępą rutynę, watę zamiast mięsa, niedołęstwo myśli. Jakżeczęsto <strong>na</strong>sza pobłażliwość jest zamaskowaną pogardą. Przychodzimy, ratujemy, podsuwamywam zamiary i idee, o <strong>który</strong>ch wam się zaledwie śniło, rozwijamy je przed czytelnikiem,wmawiamy mu wielkość waszą i waszych dzieł, dla honoru polskiej literatury.Wasze drobniuchne ziarenka rozwijają się pod <strong>na</strong>szym tchnieniem w bujne drzewa. Szerzymyo was legendy, ale od <strong>na</strong>s też zależy, aby je cofnąć. Stawiamy was <strong>na</strong> szczudła,spiskujemy razem z wami prze<strong>ci</strong>w czytelnikom. Źle robimy; w atmosferze tak małychwymagań, a tak wielkiej protekcji poezja tra<strong>ci</strong> wagę i rozmach.Ale nie chcę tu mówić o istotnych grzechach krytyki. Pew<strong>na</strong> <strong>na</strong>dzieja postępu jest wtym, że coraz więcej poetów staje się również krytykami. Poezja cofa się do swego źródła,aby <strong>na</strong>brać nowego rozpędu. Potwierdza to jeszcze inny objaw: że tzw. twórczość corazbardziej zbliża się do surowca, do materiału autentycznego, nie obrobionego, <strong>taki</strong>ego właśnie,jakim jest ży<strong>ci</strong>e w warszta<strong>ci</strong>e „krytyki”. Ramię się skraca, niknie zdolność do wielkiejmetafory, wybucha za to run <strong>na</strong> metafory malutkie i <strong>na</strong> surowiec.Wśród tego przesilenia zdezorientowanej twórczoś<strong>ci</strong> krytyka ma <strong>na</strong>jwiększe za<strong>da</strong>niajako główny regulator.Dopisek późniejszy. Od czasu pojawienia się powyższego artykułu ukazały się dwie zasadniczeprace o krytyce: Stanisława Baczyńskiego Prawo sądu, Warszawa 1930, i KonstantegoTroczyńskiego Rozprawa o krytyce literackiej. Zarys teorii, Poz<strong>na</strong>ń 1931. Obieopierają się <strong>na</strong> tezie <strong>da</strong>wnej, że krytyka jest sądem. Ponieważ żad<strong>na</strong> nie rozprawia się zmoimi argumentami, które posuwają sprawę <strong>da</strong>lej, nie będę się tu nimi zajmował - odkła<strong>da</strong>mto do dyskusji w prasie.O fi<strong>na</strong>nsowej i materialnej strome kwestii pisałem w „Wiad. Lit.” nr 238, w artykulikupt. Porachunki z krytykami krytyków.1 P.p. Zob. ustęp o Bergsonie, w artykule o programofobii.2 P.p. Kilka lat temu „Przegląd Warszawski” zamieś<strong>ci</strong>ł przekład rozprawy niemieckiegoessaisty Worringera z podobną tezą: iż właśnie dzisiaj krytyka raczej niż twórczośćbezpośrednia jest powoła<strong>na</strong> do opanowania współczesnej rzeczywistoś<strong>ci</strong>; instrumentykrytyki są lotniejsze i subtelniejsze. Moż<strong>na</strong> by do<strong>da</strong>ć: oprócz krytyki także <strong>na</strong>uka: socjologia,psychologia, wyprzedziły poezję haniebnie. Przykłady lekarskie w dziełach freudystówsą gotowymi powieś<strong>ci</strong>ami. Por. też opinię Brzozowskiego, s. 24.96


PRO DOMO SUAIMPONDERABILIA,CZYLI RZECZY „NIEPOTRZEBNE”Naj<strong>ci</strong>ekawszym z<strong>da</strong>rzeniem literackim r. 1916 była niespodziewa<strong>na</strong> rozprawa ŻeromskiegoLiteratura a ży<strong>ci</strong>e polskie. Dziwiono się, że właśnie Żeromski uskarża się <strong>na</strong> zbytekpolityki i społecznictwa w polskiej literaturze i z tego zbytku wywodzi jej zaś<strong>ci</strong>ankowośći obojętność obcych <strong>na</strong>rodów dla niej. Literatura polska, jego z<strong>da</strong>niem, za małowytwarza wartoś<strong>ci</strong> między<strong>na</strong>rodowych czy ogólnoludzkich, a może się to zmienić dopierowtedy, jeżeli literatura - ś<strong>ci</strong>ślej mówiąc poezja, to jest także i powieść - wyzwolą się od„społecznej pańszczyzny” i pozbędą się ambicji wskazywania dróg społecznoś<strong>ci</strong> i <strong>na</strong>rodowi.Natomiast „niechajby piśmiennictwo polskie weszło w swoje własne kolisko, <strong>na</strong>właś<strong>ci</strong>wą mu arenę, jak tyle innych <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e, i z<strong>na</strong>lazło tam swobodę ruchu, prawo wyboruzagadnień i metod swej pracy”. Z pozytywnych wskazań autora sądząc, zaleca on <strong>na</strong>przyszłość uprawianie raczej tzw. sztuki czystej, o celach jedynie artystycznych, specjalniezaś wymienia powieść psychologiczną, gdyż „w Polsce nie zostało poruszone ani jednoz tych głębokich zagadnień, które dręczą duszę współczesnego człowieka”.Rozprawa ta, ze względu <strong>na</strong> firmę autora, wywołała wiele komentarzy, a prawie wewszystkich przebija obawa, żeby Żeromski nie zszedł <strong>na</strong> zdrożne drogi literackie, nie popadł,broń Boże, w jakąś przybyszewszczyznę. Komu innemu pozostawiono by wolnośćgrzechu literackiego, lecz nie Żeromskiemu, <strong>który</strong> jest niejako własnoś<strong>ci</strong>ą publiczną i niepowinien psuć tej postawy, w jakiej się go widzi <strong>na</strong> piedestału. Broszury prof. Piniego (Oprzyszłe drogi literatury polskiej) i dra Lama (O ideologię przyszłej literatury polskiej),polemizujące z rozprawą Żeromskiego, zwracają się do niego <strong>na</strong> wpół jakby z kornymupomnieniem, <strong>na</strong> wpół jakby z uśmiechem, że on chyba żartuje. Obawa, żeby Żeromskinie zszedł <strong>na</strong> inne drogi, wy<strong>da</strong>je im się płonną, teoretyczną - jakkolwiek był on pod nie<strong>który</strong>miwzglę<strong>da</strong>mi zawsze „enfant terrible” (te Dzieje grzechu!) i jakkolwiek musiano <strong>na</strong>to i owo u niego patrzyć przez palce.Zarówno prof. Pini, jak dr Lam twierdzą, że Żeromski niesłusznie skarży się <strong>na</strong> zakorzenionąw Polsce nietolerancję wobec utworów nie mających nic wspólnego z dolą i niedoląpolską. Prof. Pini przytacza między innymi Próchno, Marię Mag<strong>da</strong>lenę, Godiwę,Igrzysko itp., które nie mają pretensji wytyczać <strong>na</strong>rodowi drogi do szczęś<strong>ci</strong>a, i powia<strong>da</strong>, żetego rodzaju obojętnych utworów jest <strong>na</strong>jwięcej, patriotyczne i społeczne są wyjątkiem -nie moż<strong>na</strong> więc mówić, żeby polska literatura była krępowa<strong>na</strong> jakąś przymusową lub dobrowolnącenzurą <strong>na</strong>rodową. Również dr Lam zaprzecza istnieniu publicznej cenzuryprewencyjnej w Polsce i powia<strong>da</strong>, że prze<strong>ci</strong>eż autor Dziejów grzechu nie musiał z Polskiu<strong>ci</strong>ekać, jak Shelley i Byron, a <strong>na</strong>wet pozwolił sobie <strong>na</strong> <strong>na</strong>pisanie Wiernej rzeki, która niemogła ani krzepić ogółu, ani podnosić go duchowo.Mimo to sądzę, że odczu<strong>ci</strong>e Żeromskiego jest autentyczniejsze, gdyż taka cenzura moralistycz<strong>na</strong><strong>na</strong>prawdę istnieje. Istnieje o<strong>na</strong> i w innych krajach, gdzie również szasta się zarzutami„zgnilizny, abnegacji i pesymizmu”, lecz u <strong>na</strong>s jest o tyle gorsza, że zawsze siędotychczas powoływała <strong>na</strong> nieszczęś<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>rodowe. Ten terror dziś już może ustanie i wtedysię pokaże, <strong>na</strong> czym właś<strong>ci</strong>wie stoi literatura polska. Do jakich zaś wybryków docho-97


dzi czasem mania wymagania od poety: prorokuj <strong>na</strong>m! - dowodzą np. krytyki Róży i Urodyży<strong>ci</strong>a niezadowolone z tego, że autor rozwiązuje los Polski zbyt „jednostkowo”, kasetkąDa<strong>na</strong> i aeroplanem Rozłuckiego, a nie po<strong>da</strong>je recepty <strong>na</strong> gromadzkie zbawienie Polski.(To wytykał np. p. Orłowski w „Myśli Polskiej”). Poe<strong>ci</strong>e zakazuje się więc rozpaczy alboszukania środków fantastycznych w wolnej grze wyobraźni, cho<strong>ci</strong>aż to jest jego dobreprawo.Nowy program Żeromskiego jest przez to głównie cenny, że zwraca polityce to, cobyło z polityki. A później przyjdzie kolej <strong>na</strong> obrachunek, czy istotnie ta rola pe<strong>da</strong>gogiczno-ekscytacyj<strong>na</strong>,jaką dotychczas <strong>na</strong>rzucano poezji polskiej, wy<strong>da</strong>ła podczas tej wojny jakiekolwiekpoważne plony. Jeżeli nie, to rzu<strong>ci</strong> to szczególne światło albo <strong>na</strong> <strong>na</strong>szych ludzi,albo <strong>na</strong> tę <strong>na</strong>szą minioną poezję.Nie w<strong>da</strong>ję się jed<strong>na</strong>k tutaj w kwestię, czy <strong>na</strong> giełdzie literackiej z powodu wystąpieniaŻeromskiego walory dekadentyzmu znowu <strong>na</strong> chwilę podskoczyły, budząc z uśpienia<strong>da</strong>wnych <strong>na</strong>ganiaczy prze<strong>ci</strong>w „Ży<strong>ci</strong>u” (Przybyszewskiego). Idzie mi o to: zarówno Żeromski,jak <strong>ci</strong>, co z nim polemizują, stawiają w kontraś<strong>ci</strong>e poezję utylitarną do nieutylitarnej(czystej, artystycznej). On powia<strong>da</strong>, że <strong>na</strong>sza poezja była dotychczas utylitarną, teraznią być nie potrzebuje; oni zaś - z mniejszym lub większym <strong>na</strong>kładem argumentów z estetyki- są (po prostu mówiąc) za kontynuowaniem utylitaryzmu.Otóż, stając <strong>na</strong> grun<strong>ci</strong>e tej nomenklatury i nie w<strong>da</strong>jąc się w szczególne subtelnoś<strong>ci</strong> zdziedziny estetyki - oświadczam się również za „utylitaryzmem” w literaturze, lecz widzęgo gdzie indziej, niż go dotychczas widywano. Wiele rzeczy, uważanych dotychczasza potrzebne i pożyteczne, uważam za niepotrzebne i <strong>na</strong>wet szkodliwe - i <strong>na</strong> odwrót.Co przez to rozumiem?Żeromski pisze: „U <strong>na</strong>s prawie nie ma utworów, które by miały <strong>na</strong> oku cel jedynie artystyczny,dla niego samego podjęty - które by miały za dążność swoją podchwytywaniefenomenów ducha ludzkiego, malarstwo cnót i grzechów, <strong>na</strong>miętnoś<strong>ci</strong>, szaleństwo, okru<strong>ci</strong>eństwo,walk wewnętrznych, upadków i obłędów”.Dlaczego by jed<strong>na</strong>k te wszystkie „podchwytywania” były tylko czymś, co „ma jedyniecel artystyczny <strong>na</strong> oku”, a nie służyły celowi pozaartystycznemu, np. jako ba<strong>da</strong>nie materiałudla przyszłej „utopii” lub choćby jako patrzenie w oczy prawdziwym i <strong>na</strong>jzawilszymtrudnoś<strong>ci</strong>om ży<strong>ci</strong>a? Rozchodzi się tu prze<strong>ci</strong>eż o „fenomeny”, z <strong>który</strong>ch się skła<strong>da</strong>ży<strong>ci</strong>e społeczne, a <strong>na</strong>wet polityczne, o ile się głębiej w nie patrzy. Podchwytywanie ichmoże być zasługą społeczną, choćby <strong>na</strong> razie przedstawiało się tylko jako zasługa artystycz<strong>na</strong>.To są dwie strony tego samego aktu twórczego, tylko że stro<strong>na</strong> społecz<strong>na</strong> nie<strong>na</strong><strong>da</strong>je się do uję<strong>ci</strong>a jej <strong>na</strong>tychmiast w rękę i wplecenie w koło bieżących aplikatur ży<strong>ci</strong>owych.Socjologia już <strong>da</strong>wno wyszła z tego okresu, kiedy ją <strong>na</strong>iwnie identyfikowano zsocjalizmem. - Żeromski pisze o powieś<strong>ci</strong> psychologicznej tak, jakby o<strong>na</strong> istniała obokpowieś<strong>ci</strong> społecznej jako coś odrębnego: to jest obowiązek, a tamto przyjemność. Aleczyż powieść społecz<strong>na</strong> nie jest także psychologiczną? Tak samo, jak każdy poemat <strong>na</strong>rodowyjest tym samym psychologiczny.Mówi się jed<strong>na</strong>k o utworach społecznych i <strong>na</strong>rodowych tak, jakby w ogóle nie istniałyżadne „ja”, z <strong>który</strong>ch się te szersze zrzeszenia skła<strong>da</strong>ją, i jakby ludzkość była tylko zbiorowiskiemludzi obcych, którzy się do siebie samych nie przyz<strong>na</strong>ją. (Istnieją <strong>taki</strong>e wypadkipatologiczne).98


Za „społeczne” uważa się pospoli<strong>ci</strong>e tylko <strong>taki</strong>e utwory, w <strong>który</strong>ch zastosowanieutylitarne leży jak <strong>na</strong> dłoni: a więc wezwanie do pracy <strong>na</strong>d ludem, do niesprze<strong>da</strong>waniaroli, do pewnego porządku społecznego itp. Ale przy tym wszystkim nie ma już „podchwytywania”,tj. wizji, twórczoś<strong>ci</strong>; są to abstrakcje przejęte ze współczesnych hasełpraktycznych, z zewnątrz, a więc nie odkrywcze i już właś<strong>ci</strong>wie wczorajsze. Te abstrakcyjnetendencje mogą być autorowi potrzebne, niby jako wrze<strong>ci</strong>o<strong>na</strong> do <strong>na</strong>wijania przędzyprawdziwie twórczej, wysnuwanej z niewidzialnych dotąd dla nikogo kokonów; sameprzez się jed<strong>na</strong>k one wartoś<strong>ci</strong> nie mają, mogą być błędne jako wskazania albo z właś<strong>ci</strong>wymswoistym materiałem twórcy sprzeczne (jak nieraz bywa u Żeromskiego).Różnica między tą utylitamoś<strong>ci</strong>ą <strong>ci</strong>asną a utylitarnoś<strong>ci</strong>ą szeroko pojmowaną zachodzimniej więcej taka sama, jak np. między elektrotechniką a astronomią. Ostatnia nie ma -poza kalen<strong>da</strong>rzem - zastosowania praktycznego - może je jed<strong>na</strong>k mieć - w perspektywielat tysiąców.Sztuka odkrywa i asymiluje <strong>na</strong>m nowe płaty ży<strong>ci</strong>a i tylko w tym z<strong>na</strong>czeniu może byćutylitarną. Ale <strong>na</strong> pierwszy rzut oka są to same „imponderabilia”, rzeczy „niepotrzebne”- ponieważ ich związek z tym, co <strong>na</strong>s aktualnie obchodzi, jest trudny do ustalenia.Powie się np., że malarstwo nie jest utylitarne, o ile nie jest malarstwem Grottgera. A jed<strong>na</strong>kco chwila patrzymy <strong>na</strong> rzeczy, <strong>na</strong> kształty i barwy, co dzień mamy wschód i zachódsłońca, i „praca” malarska musi stać w jakimś utylitarnym stosunku do widzialnoś<strong>ci</strong> tegoświata.Owe „imponderabilia”, owe „disiecti membra” mogą stać do utylitarnej tendencjidzieła np. w stosunku objaśniającym, popierać ją, czyli - jak się to mówi - „sztuka” idziew jej usługi. Właś<strong>ci</strong>wie jed<strong>na</strong>k w tym szczęśliwym wypadku tendencja nie jest wynikiem,kwiatem z owego krzaka, konkluzją, lecz pewną częś<strong>ci</strong>ą wizji. Np. głośny wierszLissauera Śpiew nie<strong>na</strong>wiś<strong>ci</strong> prze<strong>ci</strong>w Anglii ma tendencję wojenną: bij Anglika! - ważniejszymjed<strong>na</strong>k jest to, że otwiera świat nie<strong>na</strong>wiś<strong>ci</strong>, uspołecznia ją niejako. Kogo to oburza,ten niech wspomni Konra<strong>da</strong> Wallenro<strong>da</strong>, z którego „niemoralnoś<strong>ci</strong>ą” nie mogą <strong>da</strong>ć sobierady wychowawcy młodzieży. Dla poety jed<strong>na</strong>k nie ma nic niemoralnego - nie w tymz<strong>na</strong>czeniu, żeby miał pisać rzeczy niemoralne, lecz w tym, że w chwili gdy tworzy, nicz góry nie wie, patrzy <strong>na</strong> świat niejako po raz pierwszy. W formie to się później oczywiś<strong>ci</strong>ezmienia i łamie, ale tajemnicza chwila, gdy poeta czerpie ze źródła, jest wol<strong>na</strong> odprzesądzeń. Dlatego się często z<strong>da</strong>rza, że później świat swoje poglądy moralne, to z<strong>na</strong>czyrozdział świateł i <strong>ci</strong>eni w moralnoś<strong>ci</strong>, rektyfikuje, według nowych koncepcyj poety - jaksię stało bezspornie z Ibsenem, spornie z Nietzschem.Jeszcze raz zaz<strong>na</strong>czam, że estetycznej strony tej kwestii nie tykam. Myśl powyższąmoż<strong>na</strong> zresztą wyrazić także w innej nomenklaturze, np. formy i treś<strong>ci</strong>; w <strong>taki</strong>m razieoświadczyłbym się za formą, nie jako za prze<strong>ci</strong>wieństwem do treś<strong>ci</strong> i jej odwrotnym biegunem,lecz jako za rozszerzoną treś<strong>ci</strong>ą [1].Z poruszonym tu problemem porało się wielu, porał się i St. Brzozowski. Gdy w LegendzieMłodej Polski pisał o poezji Staffa, nie wiedział, jaką rolę mu wyz<strong>na</strong>czyć wswoim systemie pracy społecznej, a nie ch<strong>ci</strong>ał go odrzu<strong>ci</strong>ć, więc powiedział: „Gdy <strong>na</strong> barkachzwy<strong>ci</strong>ężonego losu człowiek rzeczywisty, a więc bojownik i tułacz, wysłać chceswobodne tchnienie w świat, <strong>na</strong>potyka ono <strong>na</strong> słonecznym szlaku pieśń Staffa”. Późniejzaś mówił, że utwory Staffa są rodzajem skarbu, nie przyz<strong>na</strong>wał im jed<strong>na</strong>k istotnej wartoś<strong>ci</strong>bojowej czy społecznej. Były mu one w tym systemie „niepotrzebne”, zbytkowne; anito młot, ani miecz, ani trąba, niech więc będzie skarb lub rodzaj altanki dla wypoczynku.Mnie się jed<strong>na</strong>k z<strong>da</strong>je, że i te wiersze mają wartość społeczną, oczywiś<strong>ci</strong>e pośrednią [2],99


jak cała literatura; <strong>na</strong>jmniej wszelako tej wartoś<strong>ci</strong> widzę w tych utworach Staffa, które zgóry pisał jako społeczne.Niech żyją rzeczy „niepotrzebne”!A przy<strong>na</strong>jmniej: niech sobie żyją...Dopisek późniejszy (z r. 1921). Podczas wojny, w piśmie bojaźliwym, nie moż<strong>na</strong> siębyło wypowiedzieć otwar<strong>ci</strong>ej.Aktualną jest dziw<strong>na</strong> forma liś<strong>ci</strong>, które szumią <strong>na</strong>de mną w dąbrowie, aktualną jestsubtel<strong>na</strong> linia granicz<strong>na</strong> włosów i białoś<strong>ci</strong> twarzy <strong>na</strong> profilu mojej ukochanej, aktualnymjest dzisiejszy zachód słońca i dzisiejszy pocałunek. Wiersze, które opiewają te fenomenyi z<strong>da</strong>rzenia, są wierszami tendencyjnymi. Natomiast zupełnie nieaktualną może być dlamnie treść dzisiejszej gazety. Politycy zwykli zarzucać poezji, że jest <strong>da</strong>leką od ży<strong>ci</strong>a - oileż częś<strong>ci</strong>ej mogliby poe<strong>ci</strong> powiedzieć politykom, że ich polityka jest odległą od ży<strong>ci</strong>a.Tak jest-odległą od ży<strong>ci</strong>a, cho<strong>ci</strong>aż sama jest oczywiś<strong>ci</strong>e także ży<strong>ci</strong>em, niemrawym lubkrwawym. W jak <strong>da</strong>lekim, sztucznym i roz<strong>ci</strong>eńczonym związku jest to, co się w politycedzieje, z tym, co rzeczywiś<strong>ci</strong>e w ży<strong>ci</strong>u zrobić <strong>na</strong>leży! Polityka jest zaledwie ślabizowaniem.Te przesilenia, parlamenty, wybory i wojny jako środki do sprostania ży<strong>ci</strong>u - to zaistejest „sztuka dla sztuki” nie oparta <strong>na</strong> rzeczywistoś<strong>ci</strong>.Ży<strong>ci</strong>e codzienne, ży<strong>ci</strong>e tzw. prywatne, pełne jest tysiąca aktualnoś<strong>ci</strong> i nie moż<strong>na</strong> wiedzieć,czy która z nich nie zaważy niebawem więcej <strong>na</strong> szali niż polityka w dotychczasowymz<strong>na</strong>czeniu. Gdyby np. za 150 lat miał <strong>na</strong>stąpić koniec świata, może bzik politycznyustąpiłby <strong>na</strong>gle, jak ręką odjął. Moż<strong>na</strong> też imaginować sobie np. taką przyszłość, że zwykłąpolitykę pozostawi inteligent<strong>na</strong> ludzkość do załatwiania jakimś funkcjo<strong>na</strong>riuszom wrodzaju monterów lub kominiarzy, a za politykę wielką i ważną będzie się uważało np.sprawy teatralne.Człowiek współczesny zatra<strong>ci</strong>ł ideał „kalokagathia”, dlatego bagatelizuje sobie ży<strong>ci</strong>ecodzienne, lekceważy samego siebie. Niby żyje tą dzisiejszoś<strong>ci</strong>ą „z dnia <strong>na</strong> dzień”, jak muzarzucają, a jed<strong>na</strong>k w<strong>ci</strong>ąż ją tylko marnuje. Jego ży<strong>ci</strong>e „prywatne” nie jest nic warte i tosię właśnie pokazuje w poezji. Obecny gwałtowny <strong>na</strong>wrót ku liryce jest instynktownymzdrowym odruchem - podnosi w cenie „drobiazgi” ży<strong>ci</strong>a, wierzy raczej jego falistej powierzchniniż fałszywej głębi. Przyczyną upadku szacunku dla ży<strong>ci</strong>a jest nieszczęs<strong>na</strong> ideaofiary, poświęcanie się za społeczeństwo, za <strong>na</strong>ród - <strong>który</strong> <strong>na</strong> całym świe<strong>ci</strong>e zwyrodniał wwojnę. Człowiek-jednostka chowa się w społeczeństwo ze swoim brudem, jemu samemuwolno być niczym, bo on jest tylko <strong>na</strong>wozem dla przyszłoś<strong>ci</strong>. Ten futuryzm etyczny, te<strong>na</strong>scetyzm lenistwa, <strong>który</strong> doszczętnie skompromitował tendencję w poezji, zbrzydziwszyją potajemnie wszystkim, <strong>na</strong>zwałem raz „filozofią koralową”.Powinien <strong>na</strong>stąpić przełom w pojmowaniu tendencji. U <strong>na</strong>s z<strong>na</strong>no tylko jedną lubdwie tendencje, a tendencyj może być milion. Dobre i złe, jawne i zamaskowane, proste ipochodne, zawarowane (tj. niejako <strong>na</strong> cudzy rachunek). Przede wszystkim muszą być nowe.Tendencje stare mają to do siebie, że zasychają w jednej szczupłej formule, <strong>da</strong>dzą sięwypowiedzieć abstrakcyjnie; tendencje nowe są wizją dramatyczną, która usiłuje krystalizowaćsię we wszelkich formach, więc także i abstrakcyjnej - i w różnych rozgałęzieniach.(Rok 1931). Artykuł mój w „Nowej Reformie”, po<strong>da</strong>ny powyżej, zawierał in nuce poglądrozwinięty w Walce o treść w rozdziale Hierarchia i aktualność - i jeszcze dotych-100


czas w Polsce zupełnie świeży (sic!). Gdy bowiem - zwłaszcza pod wpływem komunistycznejideologii literackiej - dziś dla nikogo z młodych literatów nie ulega wątpliwoś<strong>ci</strong>,że treść jest w poezji rzeczą <strong>na</strong>jważniejszą, tak jak kilka lat temu uważali ją za współczynnikobojętny; gdy więc <strong>na</strong> pozór pod tym względem owa książka przychodziła niby<strong>na</strong> gotowe, bez opóźnienia, lecz nie wyprzedzając - zawartość poję<strong>ci</strong>a treś<strong>ci</strong>, kwestia hierarchii,cały otwierający się tutaj świat możliwoś<strong>ci</strong> pozostał dla nich terra incognita. Zamiastwzbić się do jakiejś syntezy, cofnęli się do tezy: treść jako <strong>ci</strong>as<strong>na</strong> tendencja. Zostałasię więc z mojej książki pew<strong>na</strong> reszta, jeszcze nie skonsumowa<strong>na</strong> - i może <strong>na</strong><strong>da</strong>l zostanie.Dopiero gdy z zagranicy przyjdzie myśl podob<strong>na</strong> lub ta sama, wtedy ich oświe<strong>ci</strong>.(Rok 1933). Cała powyższa rozprawa z r. 1916 jest zarazem pierwszym obszerniejszymsformułowaniem mojego „klerkizmu”.1 P.p. Do tej definicji wracam i szerzej ją rozwijam w Walce o treść, s. 122 i poprzednie.- Dla uzupełnienia przeglądu definicyj, po<strong>da</strong>nych w tej książce, przytaczam jeszczepiękną i głęboką definicję Brzozowskiego, zawartą w jego Pamiętniku (s. 10/11). Powia<strong>da</strong>on <strong>na</strong>jprzód, że „trzeba w poezji widzieć istotnie poiesis, tworzenie ży<strong>ci</strong>a, nowych faktówduszy ludzkiej, jej nowych organów, nowych bytów duchowych. Poezja powstaje tam,gdzie syntetyczny obraz świata, zespół myśli, słowem pewien byt duchowy, pew<strong>na</strong> formaideal<strong>na</strong> człowieczeństwa jest odczuta jako radość... zostaje stworzo<strong>na</strong>, wydobyta z samegownętrza ży<strong>ci</strong>a... Poetycko treść jest formą; by być poezją, treść musi się stać radosnymfaktem ży<strong>ci</strong>a... Poezja musi być pojmowa<strong>na</strong> jako twórcza autodefinicja człowieka”.2 P.p. Patrz rozprawę o T. Peiperze.„WALKA O TREŚĆ”Książka ta jest teoretyczną likwi<strong>da</strong>cją <strong>na</strong>jnowszej, cho<strong>ci</strong>aż dziś już do przeszłoś<strong>ci</strong><strong>na</strong>leżącej, Polski literackiej, tej która miała dwóch bogów: metaforę i formę (i<strong>na</strong>czej:konstrukcję). Obu tych bogów stara się moja książka sprowadzić <strong>na</strong> ziemię, rozwiązać hipostazy,a zużyte abstrakcje, po skonfrontowaniu z rzeczywistoś<strong>ci</strong>ą, wymienić <strong>na</strong> inne,stosowniejsze.Część pierwsza ma tytuł Zdobnictwo w poezji i poświęco<strong>na</strong> jest a<strong>na</strong>lizie metafory.Autor zestawia metaforę z dow<strong>ci</strong>pem; do<strong>ci</strong>era do wspólnego źródła obu tych zjawisk, posługującsię a<strong>na</strong>lizą komizmu doko<strong>na</strong>ną przez psychologa Lippsa. W jednym i drugimchodzi o pewnego rodzaju przemianę wartoś<strong>ci</strong>, w metaforze in plus, w dow<strong>ci</strong>pie in minus.Autor pragnie poetom za<strong>ci</strong>etrzewionym w gonitwie za metaforami postawić celewyższe, mianowi<strong>ci</strong>e, aby zamiast metafory „małej” szukali metafory „wielkiej”; wykazujetedy, że ten sam „proces metaforyczny”, <strong>który</strong> łatwo moż<strong>na</strong> zademonstrować <strong>na</strong> drobnychprzykła<strong>da</strong>ch z codziennej praktyki ży<strong>ci</strong>a i poezji, odbywa się <strong>na</strong> wielkiej przestrzeni dzielobszernych, albowiem i tutaj chodzi o przemianę wartoś<strong>ci</strong>.Już w tej rozprawie, <strong>na</strong>pisanej w r. 1913, zarysowuje się późniejsza „walka o treść”.Złożył w niej autor wyniki swoich długoletnich doświadczeń i przemyśleń. Bezpośrednimpowodem jej <strong>na</strong>pisania było wyzwanie rzucone autorowi przez St. Ign. Witkiewicza, <strong>na</strong>czelnegoformistę, w jego teoretycznym dziele pt. Teatr.101


Główny przebieg logiczny książki <strong>da</strong> się określić krótko. Autor stwierdza <strong>na</strong>jprzód, żezwykle teoretycy sztuki wychodzili mniej więcej świadomie z pytania: co wywiera wrażenie?oraz: jak tworzyć, aby wywierać wrażenie? W tej <strong>na</strong>giej posta<strong>ci</strong> wyglą<strong>da</strong> pytanieoczywiś<strong>ci</strong>e przykro, rów<strong>na</strong> się bowiem tzw. spekulowaniu <strong>na</strong> efekt. Mimo to autor przyjmujeje jako szczere postawienie sprawy, żą<strong>da</strong> jed<strong>na</strong>k, aby je przemyślano do końca.Skąd płynie wrażenie? Na to odpowia<strong>da</strong>no: z formy, a forma jest tajemnicą, która płyniez talentu lub geniuszu. Autor twierdzi, że te mistyczne odpowiedzi niczego nie wyjaśniają;wyjaśnień trzeba szukać w tej sferze, która jest <strong>na</strong>m dostęp<strong>na</strong>, a więc w sferze treś<strong>ci</strong>.Wrażenie płynie z treś<strong>ci</strong>, gdyż ten tajemniczy filtr, przez <strong>który</strong> się przesącza materiał ży<strong>ci</strong>a,zanim stanie się sztuką - a więc formą - <strong>da</strong> się przedstawić w kategoriach treś<strong>ci</strong>,tzn. jako wyraz różnych potrzeb ży<strong>ci</strong>a, związanych z treś<strong>ci</strong>ą. Wrażenie jest tym silniejsze,im ważniejsze jest to, czym się poeta zajmuje.Oto wszystko. Szło o wypłatę formy w mone<strong>ci</strong>e treś<strong>ci</strong>.Jeżeli poeta <strong>na</strong>pisze np. utwór patriotyczny i nie zdoła wywrzeć <strong>na</strong> <strong>na</strong>s wrażenia, towedług dotychczasowej metody mówiło się: jego treść (temat, tendencja) jest wprawdzieszlachet<strong>na</strong>, ale on sam nie ma talentu czy formy. Autor Walki zaś pomija kwestię talentujako teoretycznie obojętną i wykazuje, że właśnie treść, którą poeta <strong>da</strong>je, nie jest szlachet<strong>na</strong>,że uczu<strong>ci</strong>e patriotyczne jest sfałszowane czy ba<strong>na</strong>lne itp.Mimo to autor nie zarzuca poję<strong>ci</strong>a formy; idzie mu o jej inteligentne stosowanie.Przedstawia różne kształty, które przybiera to poję<strong>ci</strong>e (forma ex post, forma w warszta<strong>ci</strong>e,forma jako <strong>na</strong>czynie lub obróbka, forma wewnętrz<strong>na</strong>, forma etycz<strong>na</strong>, podkreślanie form,forma automatycz<strong>na</strong>, forma jako kratka), i porusza bardzo wiele aktualnych kwestyj literackich,oświadczając się m. in. za wyganianą do nie<strong>da</strong>w<strong>na</strong> z koś<strong>ci</strong>oła sztuki tendencjąoraz za wykli<strong>na</strong>nym również do nie<strong>da</strong>w<strong>na</strong> <strong>na</strong>turalizmem, za „poruszaniem problematów”itd. Ale za to tendencję widzi wszędzie - rozszerza jej zasięg i przez to odbiera jej wulgarnez<strong>na</strong>czenie polityczne.Wszędzie autorowi chodzi o zmianę sugestyj, jakie się zawiesza <strong>na</strong>d literaturą, oprzesunię<strong>ci</strong>e zainteresowań ze spraw formy ku sprawom treś<strong>ci</strong>, a więc tym, które są związaneze stanowiskiem człowieka wobec siebie samego, wobec społeczeństwa, wobec kosmosu- z jego bólami i radoś<strong>ci</strong>ami, z jego zagadnieniami i za<strong>da</strong>niami. To się nie rozumiałodotychczas samo przez się; wszak do nie<strong>da</strong>w<strong>na</strong> mówiono, że temat, treść, „<strong>na</strong>pię<strong>ci</strong>ady<strong>na</strong>miczne” są „niczym”, mogą być dowolne, zaczerpnięte byle Skąd, bo talent jak królMi<strong>da</strong>s wszystko przemienia w złoto. Ze względu <strong>na</strong> tę nie<strong>da</strong>wną przeszłość proponujeautor zastąpić termin „dy<strong>na</strong>mika” terminem „hiperdy<strong>na</strong>mika”, rozumiejąc przez nią <strong>na</strong>ładowaniaemocyjne w ten lub ów sposób obiektywnie ważne, a stanowiące osobistąstawkę poety i czytelnika. Autor zaz<strong>na</strong>cza, że poczuwa się do obowiązku wyjawienia przytej sposobnoś<strong>ci</strong> własnego poglądu <strong>na</strong> świat, ale odracza to do innej książki.Jeżeli to, co dotychczas <strong>na</strong>zywało się formą, ma być ujęte w kategorie treś<strong>ci</strong>, bez reszty,bez utraty subtelnych od<strong>ci</strong>eni, <strong>na</strong>leży odpowiednio rozszerzyć poję<strong>ci</strong>e treś<strong>ci</strong>, uczynićje mieszkalniejszym. Temu celowi służy rozdział pt. Aktualnoś<strong>ci</strong> i hierarchie. Podczasgdy wszystkie inne rozdziały są pe<strong>da</strong>gogią, rozwijają to, co mnie samemu było od <strong>da</strong>w<strong>na</strong>z<strong>na</strong>ne, ten jest dla mnie, ten jest twórczoś<strong>ci</strong>ą myśli, zawiera koncepcje nowe, ale konieczneze względu <strong>na</strong> potrzebę wykończenia monizmu treś<strong>ci</strong>. Idzie o to, aby ogarnąć wszystkiemożliwe treś<strong>ci</strong>, tematy, tendencje i problematy i wyz<strong>na</strong>czyć ich miejsce w planieświata. <strong>Aby</strong> zrobić „siatkę” wieloś<strong>ci</strong>anu, tzn. rozwinąć całą jego powierzchnię <strong>na</strong> jednejpłaszczyźnie.102


Przez „aktualnoś<strong>ci</strong>” rozumiem „absolutne wartoś<strong>ci</strong> chwil” - każdą sprawę, która dziękitemu, że jest umieszczo<strong>na</strong> w teraźniejszoś<strong>ci</strong>, albo np. pod z<strong>na</strong>kiem <strong>na</strong>miętnoś<strong>ci</strong>, staje sięjedy<strong>na</strong>, widoma, real<strong>na</strong>. (Ptak wracający do gniaz<strong>da</strong> w chwili, gdy toczy się bitwa; pięknośćsłów wyrażających rzecz straszną). To jest jed<strong>na</strong> oś wirująca, jeden wymiar; druga -to „hierarchie”, powstające stąd, że owe izolowane a<strong>na</strong>rchiczne aktualnoś<strong>ci</strong> w<strong>ci</strong>ąż pod<strong>da</strong>jąsię pod jakieś plany, systemy, tendencje. Tu i tam „ważność” ma inny charakter. Wymia<strong>na</strong>między hierarchiami a aktualnoś<strong>ci</strong>ami jest nieustan<strong>na</strong>, bo pierwsze w<strong>ci</strong>ąż się rozkruszają,a drugie w<strong>ci</strong>ąż się zrastają. Jedne ruchy i drugie są przemia<strong>na</strong>mi wartoś<strong>ci</strong>, <strong>który</strong>mtowarzyszy nieustanny proces metaforyczny.Czym <strong>da</strong>lej ku peryferii, tym bardziej aktualnoś<strong>ci</strong> stają się „bezimienne”, „beztwarzowe”i zbliżają się do muzyki. Hierarchizować może je tylko jeszcze liryka. Otóż głównieowe treś<strong>ci</strong> peryferyjne, oporne wobec hierarchii, były przyczyną zhipostazowania poję<strong>ci</strong>aformy. (Np. rym i rytm w Redu<strong>ci</strong>e Ordo<strong>na</strong>). Naturalny wrogi stosunek zachodzącymiędzy światem aktualiów a światem hierarchii przeniósł się <strong>na</strong> stosunek „formy” do „treś<strong>ci</strong>”.Pod pozorem „sztuki dla sztuki” objawiało się zawsze dążenie do aneks j i pewnychzakazanych, nie zagarnionych obszarów i gatunków treś<strong>ci</strong>, a u<strong>ci</strong>ekanie od coraz <strong>na</strong>rastającej(w hierarchiach) ba<strong>na</strong>lnoś<strong>ci</strong>. Dotychczasowy indyferentyzm pewnej częś<strong>ci</strong> artystówwobec „treś<strong>ci</strong>” tym się tłumaczy, że faktycznie pew<strong>na</strong> część świata treś<strong>ci</strong> ukrywa głębokoswój charakter treś<strong>ci</strong>owy. Artyś<strong>ci</strong>, wrażliwi <strong>na</strong> świat od<strong>ci</strong>eni, <strong>na</strong> niesprawiedliwośćwobec aktualiów, <strong>na</strong> rzeczy wynurzające się do połowy z mroków, wzięli te spostrzeżeniai wyczu<strong>ci</strong>a za wskazówkę do decentralizacji, do u<strong>ci</strong>ekania ku peryferii, do cofaniaprocesu (stare wyrażenie: do potępiania tendencji). Ale właś<strong>ci</strong>wy kierunek powinienbyć odwrotny, bo jak w działalnoś<strong>ci</strong> praktycznej (w polityce) szuka się idealnej hierarchii,która by wszystkim dążnoś<strong>ci</strong>om zapewniła maximum swobody, tak samo w sztuce pookresie u<strong>ci</strong>eczki do tzw. formy przychodzi okres próbowania nowych syntez treś<strong>ci</strong>, ażdo końca świata, kiedy wszystko będzie jednocześnie aktualnoś<strong>ci</strong>ą i hierarchią.Autor mniema, że teoria „aktualnoś<strong>ci</strong> i hierarchii” otwiera jeszcze <strong>da</strong>lsze perspektywy -które też później będzie opracowywał. Jej zastosowania w krytyce literackiej są po<strong>da</strong>ne wksiążce dla typowych wypadków, gdzie chodzi o utwory oparte <strong>na</strong> hierarchii już oficjalnieuz<strong>na</strong>nej oraz <strong>taki</strong>e, które niosą aktualnoś<strong>ci</strong> jeszcze w hierarchiach nie skoordynowane (tj.„utalentowane” w <strong>na</strong>jlepszym tego słowa z<strong>na</strong>czeniu).* * *Z zarzutów, które spotkały książkę, omówię jeden równie <strong>na</strong>iwny, jak charakterystyczny,mianowi<strong>ci</strong>e że „nie jest już o<strong>na</strong> <strong>na</strong> czasie, bo dzisiaj wszyscy już uz<strong>na</strong>ją treść”. Kiedyprzed laty w Czynie i słowie głosiłem prymat treś<strong>ci</strong> przed formą, gdy w r. 1922 w „PrzeglądzieWarszawskim” (zapowiedziawszy tytuł tej książki) pisałem prze<strong>ci</strong>w formizmowi iw obronie <strong>na</strong>turalizmu, wtedy moje poglądy s<strong>na</strong>dź jeszcze nie były <strong>na</strong> czasie i nie mogłybudzić echa. Dzisiaj zaś już nie są <strong>na</strong> czasie, bo wszyscy niby i tak już wiedzą. Dzieje sięwięc to, o czym piszę w przedmowie: „Główne rozstrzygnię<strong>ci</strong>a kulturalne dla Polski, takżew zakresie literatury, zapa<strong>da</strong>ją za granicą, <strong>na</strong> Zachodzie i Wschodzie, i z tego błędnegokoła nie ma wyjś<strong>ci</strong>a”.Na gorącym uczynku możemy obserwować sposób, w jaki odbywają się przełomy intelektualnew Polsce. Oto nie odbywają się wcale, żad<strong>na</strong> walka się nie odbywa, po prostutylko kolporterzy myśli przywozili przedtem inny towar, a teraz inny, choć <strong>na</strong>wet osobykolporterów się nie zmieniają. Gdzież są ekspresjonizm, formizm, futuryzm? Jak zwy<strong>ci</strong>ężyłybez walki, tak bez walki ustąpiły. Rodzimy kapitał polskiej myśli literackiej nie byłdość silny <strong>na</strong> to, aby się przed obcymi prą<strong>da</strong>mi bronić ani aby je przetrawić. Więc dla ho-103


noru, aby choć fikcyjny ślad <strong>taki</strong>ej walki w literaturze pozostał - oto Walka o treść.Ale i sytuacja dzisiejsza wcale nie jest taka, żeby tę książkę czyniła zbyteczną. Każdyliterat, każdy obóz z<strong>na</strong>jdzie w niej coś, co go dotyczy albo wprost, albo pośrednio, jeżelima zdolność niepokojenia się. Wiem, w <strong>który</strong>m punk<strong>ci</strong>e geograficznym każdy z nich sięz<strong>na</strong>jduje, jakimi ka<strong>na</strong>likami moż<strong>na</strong> by przeprowadzić myśl moją <strong>na</strong> ich pólko, lecz niemam <strong>na</strong> to sił ani czasu.Tylko <strong>na</strong> dwie możliwoś<strong>ci</strong> ważniejsze wskażę.Obserwujemy teraz odrodzenie <strong>na</strong>turalizmu (dokumentarstwo) pod posta<strong>ci</strong>ami: autentyzmu,faktografii, reportażu, nowej rzeczowoś<strong>ci</strong>. I znowu uprawia się ten nowy kierunekz za<strong>ci</strong>etrzewieniem jednostronnym, bez perspektywy, a z szukaniem właś<strong>ci</strong>wychmu wygód. W mojej książce ta perspektywa jest po<strong>da</strong><strong>na</strong>. Dzielę poezję <strong>na</strong> trzy - nie rodzaje,lecz fazy: konstatującą, walczącą i ziszczającą. Wspomniany kierunek (reportaż)<strong>na</strong>leży do pierwszej. Chcąc opanować ży<strong>ci</strong>e, <strong>na</strong>leży zbierać, podpatrywać jego objawy.Jed<strong>na</strong>k nie bez wyboru, nie bez planu, nie z samej cz<strong>ci</strong> dla tego, że tak było, lecz już z poczu<strong>ci</strong>emfazy drugiej i trze<strong>ci</strong>ej. Rodzaj ideału i plan strategiczny będą ukrytymi kompasami,określają wybór konstatowanego surowca i jego uję<strong>ci</strong>e stylistyczne.Drugi fragment dzisiejszej sytuacji. Niewątpliwie powiał <strong>na</strong>d literaturą polską - przy<strong>na</strong>jmniej<strong>na</strong>d pewną jej poła<strong>ci</strong>ą - wiatr ideału. Jest to głównie wiatr od Wschodu, jeśli nieliczyć claudelizmu Rostworowskiego. Poezja, którą Nietzsche niegdyś uważał tylko za„służkę filozofii”, dziś bardziej niż kiedy indziej stała się służką polityki. Stąd też raptem i„treść” stała się bardzo mod<strong>na</strong> i dominująca. Ale niestety! Ta treść z<strong>na</strong>jduje się w Rosji,to, co się z niej dostało do <strong>na</strong>szej literatury, jest tylko hasłem i hałasem. Z poezji walczącejuprawiany jest tylko jeden od<strong>ci</strong>nek: propagandowy. Hierarchia ideału sowieckiegojest przedwcześnie skostniała, zamknięta przed dopływem nowych „aktualnoś<strong>ci</strong>”, aprzeto pod względem myślowym i poetyckim zakończo<strong>na</strong>, przesądzo<strong>na</strong>. Nie ma w niejmiejsca <strong>na</strong> to, co jest warunkiem prawdziwego rozkwitu artystycznego: nie ma rozgałęzień,zastosowań, tej pewnoś<strong>ci</strong> siebie, jaka się wyraża autokrytyką, tego rozmachu wyobraźnibogacącej ży<strong>ci</strong>e międzyludzkie, jaki się wyraża we własnym drama<strong>ci</strong>e, własnejkomedii. Komunizm wyrobił tylko poezję retoryczną; <strong>na</strong>wet jego teatr został zwężonydo tego skrawka.Nie chodzi mi o literaturę rosyjską, tylko o jej refleksy w literaturze polskiej. Wpływrosyjski nie jest, jak twierdzą <strong>na</strong>rodowi demokra<strong>ci</strong>, demoralizujący, lecz prze<strong>ci</strong>wnie, powiedziałbymniemal: upraszczający [...]. Tromtadracja komunistycz<strong>na</strong> nie jest gorszaod <strong>da</strong>wnej tromtadracji patriotycznej, <strong>na</strong> której niewolę uskarżał się Żeromski.I z tego także względu dzieło walczące o treść nie jest jeszcze przestarzałe. Treść niejest formułką ani programem politycznym. Polityce politycznej prze<strong>ci</strong>wstawiam politykęliteratów jako intelektualistów i upatruję dla niej <strong>na</strong>wet przyszłe centra hierarchiczne.Wszędzie, gdzie jest mowa o aktualnoś<strong>ci</strong>ach i hierarchiach, mam <strong>na</strong> myśli zjawiskakonkretne, ale także i potencjalne, przyszłoś<strong>ci</strong>owe.Wiem, że to, co mam do powiedzenia, <strong>na</strong>jlepiej i <strong>na</strong>jpełniej byłoby powiedziane w mediumsztuki, lecz śpieszyłem się, żeby umieś<strong>ci</strong>ć to przy<strong>na</strong>jmniej w krystalizacji tymczasowej.W autorefera<strong>ci</strong>e oczywiś<strong>ci</strong>e nie wypa<strong>da</strong> mi chwalić się ani tym, czy się moje zamiaryu<strong>da</strong>ły, ani zaletami ubocznymi, <strong>który</strong>ch stwierdzanie <strong>na</strong>leży do łaskawych krytyków. Ale104


jedno muszę o sobie powiedzieć, bo tego nikt nie zobaczy, choć to jest <strong>na</strong> wierzchu i jestrzeczą fun<strong>da</strong>mentalną: w ten sposób jeszcze żaden autor w literaturze świata nie rozprawiałz drugim autorem, jak ja z Witkiewiczem. Z góry nie liczyłem <strong>na</strong> żadną wdzięcznośćani lojalność, ani zrozumienie z jego strony. Nie zawiodłem się. Mimo to nie żałuję - takjak nie żałowałem polemiki ze „Skamandrem”, ze Sternem, z Chwistkiem, z Grubińskim,z Kaden-Bandrowskim, pomimo małodusznych ostrzeżeń. Uważam też, że pod względemporozumienia czy zrozumienia międzyludzkiego osiągnąłem pewien rekord, i dlatego pozwalamsobie stwierdzić, że ta książka pewną częś<strong>ci</strong>ą chemii swojej <strong>na</strong>leży do poezjiziszczającej.Z odpowiedzi <strong>na</strong> zarzuty p. Julia<strong>na</strong> Przybosia (zamieszczonej w „Wiadomoś<strong>ci</strong>ach Literackich”3 sierpnia 1930) - jest to zarazem odpowiedź <strong>na</strong> zarzuty p. Maria<strong>na</strong> Piechala:...Zarzut, że walcząc o treść, nie <strong>na</strong>pisałem konkretnie, o jaką treść, jest dla mnie bardzotrudny i przykry. Ilekroć wy<strong>da</strong>m jaką książkę, dopomi<strong>na</strong>ją się ode mnie zaraz innej -to właś<strong>ci</strong>wie powinno by mi pochlebiać. Za<strong>da</strong>niem moim było - jak to od razu jest jasne -zrewidować zagadnienie teoretyczne, wmontować treść jako poję<strong>ci</strong>e <strong>na</strong> miejscu jej przysługującym.Kto tego nie potrzebuje, może książki nie czytać; kto jej nie czytał, nie potrzebujeo niej pisać - ja sobie tego nie życzę. Kto umie się wsłuchać, przeczuje - o ile jestwielkoduszny - że <strong>taki</strong>ej teoretycznej książki o treś<strong>ci</strong> nie <strong>da</strong> się <strong>na</strong>pisać bez nieustannegoobcowania z własnymi substancjami treś<strong>ci</strong>owymi, które niewidzialnie się snują międzywierszami i zmuszają autora do coraz to nowych konfrontacyj, a przez to i coraz to nowychprzypasowań abstrakcyjnych. Panu Przybosiowi wygodniej jest sądzić, że niewidzialnośćjest nieistnieniem. Jest duszą skąpą, nie stać go <strong>na</strong> kredyt.Dla umiejących czytać - treść jest już w to dzieło wpisa<strong>na</strong>, oczywiś<strong>ci</strong>e jakaś treść osobista.Ukazać ją, już nie jako wklęsłość od pewnych wyjętych wypukłoś<strong>ci</strong>, lecz w posta<strong>ci</strong>skrystalizowanej, przekonywającej, to może być za<strong>da</strong>niem całego ży<strong>ci</strong>a.DWAJ TEORETYCYDOPING, RAMIARSTWOI PERSPEKTYWIZM A MERYTORYZMUsta za<strong>ci</strong>ęte surowo, przenikliwe oczy - oto p. J. N. Miller i z tym się zgadza także jegoduchowy portret, jaki się objawia w tej długo oczekiwanej książeczce (Zaraza w Gre<strong>na</strong>dzie.Rzecz o stosunku nowej sztuki do romantyzmu i modernizmu w Polsce). Naresz<strong>ci</strong>e<strong>na</strong>jmłodsza poezja polska ma swoją próbę syntezy czy ideologii. Książka doniosła, <strong>na</strong>pisa<strong>na</strong>z wielką siłą przeko<strong>na</strong>nia, a<strong>na</strong>lizy świetne i niekiedy frapujące - przedmowa zjednywaakcentami osobistymi i budzi <strong>ci</strong>ekawość także co do Millera-poety. <strong>Aby</strong> taką książkęgodnie ucz<strong>ci</strong>ć, sądzę, że nie wystarczy spierać się z nią o rzeczy drugorzędne, formalne,wykazywać sprzecznoś<strong>ci</strong>, twierdzić, że jest białe to, co dla niego jest czarne - trzeba teżprze<strong>ci</strong>wstawić jej coś własnego, pozytywnego, wyjść trochę z rezerwy. Co też <strong>na</strong> końcuuczynię.105


DOPINGSobór <strong>na</strong> placu Saskim szczęśliwie usunięty, ale z czasów niewoli został jeszcze kańczug,nie moskiewski, lecz <strong>na</strong>rodowy. Niektóre ręce, niekoniecznie delikatne, rwą się doniego. Całe Wesele było płytkim dopingiem: mówisz o Polsce, a nie robisz powstania!Brzozowski wołał: kańczuga <strong>na</strong> to rozzuchwalone plemię! Świstał nim sobie Rostworowski,<strong>na</strong>wet Morstin. Gest Savo<strong>na</strong>roli Pracy odziedziczył po Brzozowskim Miller. Te sameulubione wyrazy: straszliwy, odpowiedzialność. Grozi: „A co będzie, gdy <strong>na</strong>s zaczną(bolszewicy? Niemcy)? głaskać pod włos?” Co będzie? Ano, powiemy; mieliśmy Kasandrę,aleśmy nie słuchali.Zachowały się też rewizje domowe. Ulubione jest zwłaszcza przetrząsanie dusz ludzkichw poszukiwaniu szczątków romantyzmu. Niewiele tam tego. Romantyzm polski byłubogi, jednostronny (bajronistyczny). Pan Miller potępia szczególniej jego indywidualizm.W ogóle indywidualizm jest dlań korzeniem wiela złego, podobnie jak dla owegolekarza ze z<strong>na</strong>nej komedii Shawa - wyrostek robaczkowy.Oto lista grzechów, które romantyzm i indywidualizm - z<strong>da</strong>niem autora - mają <strong>na</strong> sumieniu:egotyzm, sentymentalizm, konfesjo<strong>na</strong>lne mazgajstwo, a<strong>na</strong>liza, mizantropia, bezwolai bierność wobec ży<strong>ci</strong>a, oderwanie od ży<strong>ci</strong>a, próżniacza <strong>na</strong>strojowość, perwersjaerotycz<strong>na</strong>, Weltschmerz, sztuka gabinetowa, zamiłowanie w klęsce, kult jednostki - „dlawas, ale bez was”, jednostronny kult uczu<strong>ci</strong>a i wyobraźni (dotychczas <strong>na</strong>rzekano <strong>ci</strong>ągle <strong>na</strong><strong>na</strong>dmiar rozumu, teraz się mo<strong>da</strong> zmienia). W praktyce literackiej <strong>na</strong> co to wychodzi? Nato, że ma się unikać tematów, w <strong>który</strong>ch jednostka wypycha się <strong>na</strong> pierwszy plan zeswoim bólem czy problematem (Król Lir? Makbet? Hamlet?);w powieś<strong>ci</strong> pogardzane są rzeczy spowiedziowe, pamiętnikowe, a<strong>na</strong>lityczne (Millerwyraża się lekceważąco o autoa<strong>na</strong>lizie Russa), w liryce np. tęsknoty do „kraju lat dzie<strong>ci</strong>nnych”(jako przykład przytacza Miller Białoruś Podhorskiego-Okołowa). Zapewne równieżani pesymizm Lechonia, ani filigrany Pawlikowskiej nie z<strong>na</strong>jdują w jego oczach łaski.W to miejsce ma przyjść poezja uniwersalistycz<strong>na</strong>.I p. Miller rzeczywiś<strong>ci</strong>e ze swoimi wstrętami i sympatiami nie jest odosobniony. Miałemraz wielką przyjemność rozmawiania o tych kwestiach z poetami, <strong>który</strong>ch cenię i szanuję,z pp. Wandurskim i Broniewskim. Wzięliśmy za przykład jedną z nie<strong>da</strong>wnych premier.Sondowałem ich opinie. Powiedzieli, że ten jegomość, bohater sztuki, jest „nie<strong>ci</strong>ekawy”,jego psychologia i jego osobiste „problematy” nikogo nie obchodzą, że dzisiaj<strong>na</strong>wet Ibsen jest przestarzały itp. - bo czymże to jest wszystko wobec ogromnych sprawwojny i rewolucji.Zwracam uwagę krytyków - ale i twórców starszego pokolenia - <strong>na</strong> ten przełom w gustach(istotny czy rzekomy?), bo może jeszcze nie zmiarkowali; niech się strzegą, niechzrewidują swoje metody i plany, a jeżeli wbrew hasłom uniwersalistycznym zostaną przyswoim, jeżeli zaryzykują zaliczanie się do paseistów, to niech mają swoje racje. A racjejakieś mieć mogą. Bo rzeź <strong>da</strong>wnych ideałów literackich, doko<strong>na</strong><strong>na</strong> przez p. Millera, tojeszcze jed<strong>na</strong> nowa faza i jeszcze jeden sposób zubożania ży<strong>ci</strong>a polskiego i motywów polskiejtwórczoś<strong>ci</strong>, zubożania argumentującego, iż to a to nie jest już <strong>na</strong> czasie.106


Kult jednostki! Miller przytacza Sułkowskiego. Ale może to był kult w złym gatunku?Weltschmerz - to nie twórczość, lecz u<strong>ci</strong>eczka od ży<strong>ci</strong>a - powia<strong>da</strong> p. Miller. Ale jakżemoż<strong>na</strong> u<strong>ci</strong>ec od ży<strong>ci</strong>a, ży<strong>ci</strong>e jest wszędzie. Ży<strong>ci</strong>e wymaga również budowania romantycznychdomów szklanych. Więc nie wolno <strong>ci</strong>erpieć, tęsknić, rozpaczać (w poezji), bo to nikogonic nie obchodzi, to sprawa prywat<strong>na</strong>! A jeżeli <strong>ci</strong> romantycy, <strong>ci</strong> indywidualiś<strong>ci</strong>uczyli <strong>na</strong>s właśnie, jak to robić <strong>na</strong>leży? P. Miller chce teatralizacji ży<strong>ci</strong>a - otóż tam<strong>ci</strong> teatralizowalidla <strong>na</strong>s <strong>ci</strong>erpienie, tęsknotę itd., pisali dla <strong>na</strong>s role; „egotyczny” Staff <strong>na</strong>pisałdużo pięknych ról dla rozkoszowania się nimi w samotnoś<strong>ci</strong>, rozszerzył i wzboga<strong>ci</strong>ł samotność,a liryka jest sztuką par excellence samotną.A propos samotnoś<strong>ci</strong>: mam przed sobą dzieło Oskara Ewal<strong>da</strong> Die Probleme der Romantikals Grundfragen der Gegenwart, gdzie ten filozof właśnie za zasługę romantyzmuuważa postawienie po raz pierwszy w dziejach ludzkoś<strong>ci</strong> problematu indywidualizmu isamotnoś<strong>ci</strong>; twierdzi <strong>na</strong>wet, że romantyzm zostawił go w formie jeszcze niedojrzałej. Aleto jest dzieło z r. 1904!? Przestarzałe?Nie <strong>na</strong>leżałem wcale do Młodej Polski; mnież to trzeba być Almanzorem? Niektórzypanowie, polemizujący z Millerem, bronili Pa<strong>na</strong> Tadeusza innym niż on dopingiem, również<strong>na</strong>rodowym; walczyli <strong>na</strong> od<strong>ci</strong>nku, <strong>który</strong> jest z góry stracony, a tu tymczasem odsłaniasię atak <strong>na</strong> całym fron<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>szej Gre<strong>na</strong>dy.PERSPEKTYWIZM I RAMIARSTWOZ<strong>na</strong><strong>na</strong> jest taka zabawa: kilkoro ludzi sia<strong>da</strong> <strong>na</strong>około stolika i trzyma palce <strong>na</strong> papierowejwskazówce, która po chwili wiruje <strong>na</strong>okół alfabetu i zaczy<strong>na</strong> skła<strong>da</strong>ć litery i z<strong>da</strong>nia.Mówi się: to duch. W rzeczywistoś<strong>ci</strong> jest to zbiorowy sen, podświadomy utwór tych ludzi.Taka sama jest zabawa w ducha czasu. Stwierdza się jakieś „prądy”, gdy wszyscy wychodząz tych samych założeń, przesądów, wzorów (prąd czy plagiat?). Pisze p. Miller np.i <strong>na</strong> to się powołuje: „W obecnej chwili przeważa pluralistyczny prąd widzenia”, ergo...Czyż przeważa? Gdzie rękojmia? Albo: doceniam z<strong>na</strong>czenie indywidualizmu, ale wchwili obecnej ważne jest to, nie tamto. Dlaczego? Ze względu <strong>na</strong> ko<strong>ci</strong>oł bolszewicki, <strong>na</strong>budowę Polski, <strong>na</strong> reformę rolną? A może właśnie te fakty wymagałyby pogłębienia indywidualizmu,<strong>na</strong>stawienia go w inny sposób?Co jest dziś ważne? Wszystko razem. Zaryzykuję pytanie: czy istniał w ogóle jakiś romantyzm?Czy nie oszukują <strong>na</strong>s historie literatury? Są dzieła. Lecz moż<strong>na</strong> je ugrupować ioświetlić z innych punktów widzenia. Romantyzm jest wspólną <strong>na</strong>zwą dla pewnychstałych potrzeb ludzkiego umysłu. Lecz moż<strong>na</strong> to poję<strong>ci</strong>e rozbić, przeprowadzić pewnerozkojarzenia, a potem nowe skojarzenia. Kto używa <strong>taki</strong>ch pojęć, powinien mieć w<strong>ci</strong>ążprzed sobą żywą wizję ich genezy.P. Miller lubuje się w szerokich perspektywach, tak samo jak Brzozowski. To <strong>da</strong>je poczu<strong>ci</strong>elotu i potęgi. Tu romantyzm, tam humanizm, ówdzie odrodzenie, modernizm, Homer,Rej i Dante. Rozumiem grę tych pojęć, ich walor chwilowy <strong>na</strong> giełdzie literackiej,ale często nie wiem, o czym mowa. Są to ramki z zamazaną treś<strong>ci</strong>ą.Od trzydziestu lat zajmuję się literaturą i co pewien czas słyszę, jak ktoś mówi z wielkimtupetem: teraz coś upa<strong>da</strong> i coś się zaczy<strong>na</strong>, przemiany w głębi, ginie stary świat, tamwy, a tu my, itp. Lecz kto o tym może coś <strong>na</strong>prawdę wiedzieć, co się dokonywa w głębi?107


Są tylko opinie i ich walka między sobą. Obecnie wali się w romantyzm i w teatr - zabawaw ducha czasu trwa <strong>da</strong>lej.A ja ogłaszam w ogóle perspektywizm za przestarzały i nie bawię się w ten sposób.INDYWIDUALIZMNie czytał p. Miller dokładnie swojego Freienfelsa (Philosophie der Individualitat),gdyż właśnie indywidualność stawia ten filozof u początku jako fakt pierwotny, irracjo<strong>na</strong>lny,z <strong>który</strong>m dopiero inne się kombinują. Ale nie trzeba Freienfelsa; przypomnę z <strong>na</strong>ukio literaturze pewien uchwyt, <strong>który</strong> powinien być z<strong>na</strong>ny autorowi.Mianowi<strong>ci</strong>e - tak mówili <strong>da</strong>wniej teoretycy - poeta, zwłaszcza dramaturg, może w dwasposoby tworzyć swych ludzi. Pierwszy - to idealizowanie, nie w z<strong>na</strong>czeniu moralnym,lecz w tym, że pewne właś<strong>ci</strong>woś<strong>ci</strong> człowieka bierze się w ich formie maksymalnej, <strong>na</strong>jlepszej,<strong>na</strong><strong>da</strong>jąc mu przez to rysy „ogólnoludzkie”, reprezentatywne. Drugi zaś polega <strong>na</strong>tym, że się bierze człowieka właśnie w jego wyjątkowoś<strong>ci</strong>, rzekomej dziwnoś<strong>ci</strong>, odrębnoś<strong>ci</strong>,i niektórzy (Hebbel) uważają, że właśnie <strong>taki</strong> człowiek jest jeszcze bardziej reprezentatywny- gdy on sam uważa swój los za niepodobny do niczyjego, wtedy jest dopieroprawdziwym „ecce homo”. Ta druga meto<strong>da</strong> to jest symbolizowanie. Nie w<strong>da</strong>ję się wocenę tych metod ani w kwestię, czy są jeszcze inne. Pan Miller, z<strong>da</strong>je mi się, jest zwolennikiempierwszej, albowiem <strong>na</strong> wielu miejscach swej książki mówi o ob<strong>ci</strong>osywaniuży<strong>ci</strong>a z indywidualnych przypadkowoś<strong>ci</strong> (np. ss. 156, 184), albo np. gani, że Kasprowicz<strong>da</strong>ł swojej Księdze ubogich tło zakopiańskiej konkretnoś<strong>ci</strong> (s. 137), „za<strong>ci</strong>emniając przez tooderwany, uniwersalny ton” tych poezyj.A więc to, co przedtem uchodziło za zaletę - utrzymanie cech i barw lokalnych, przepuszczanieidei poetyckiej przez pryzmat ży<strong>ci</strong>a konkretnego, czyli indywidualizowanie jej- miałoby się teraz uważać za wadę? Prze<strong>ci</strong>eż <strong>na</strong>wet się potępiało poezję schematyczną,abstrakcyjną, jako dowód niemocy kształtowniczej.Tyle raczej tylko dla ilustracji mego stanowiska, nie jako dowód. Nie idzie mi w ogóleo to, aby uniwersalistycznemu hasłu Millera prze<strong>ci</strong>wstawiać mechanicznie indywidualizm.Wiem, że z<strong>na</strong> on dobrze korelatywność obu tych pojęć; pisze o ich przenikaniu sięwzajemnym, a w przedmowie zastrzega się, że musiał być jednostronny. Tak jest - musiał.Lecz idzie mi o to, że rodzaj stosunku tych pojęć do siebie wybrany przez p. Millera, ichkolejność nie jest właś<strong>ci</strong>wa. Np. fakt, że podmiotowy świat jednostki musi przejść przezmedium mowy, aby się stać dostępnym dla ogółu czy, jak się autor wyraża, uprzedmiotowićsię - nie czyni jeszcze tego zjawiska uniwersalistycznym. Indywidualizm wyzyskujetu niejako formę uniwersalną, pasożytuje <strong>na</strong> niej. To nie jest paradoks, gdyż istnieje np.teoria, że za<strong>da</strong>niem właśnie poezji jest przywracać mowie jej wewnętrzne ży<strong>ci</strong>e indywidualne,a więc niejako deuniwersalizować ją. Podobnie ma się rzecz z tym, co p. Millermówi o poetach: że tworzenie dla samego siebie jest kłamstwem, bo każdy artysta pragnieoddźwięku. Tak, ale w tym nie ma nic uniwersalistycznego. Chęć oddziaływania nie jestchę<strong>ci</strong>ą współdziałania, I nigdzie człowiek nie czuje się tak samotny, jak wśród ludzi - samotnośćjest zjawiskiem socjologicznym, ale nie przestaje być samotnoś<strong>ci</strong>ą. Społecznycharakter jednostki jest faktem - lecz czyż nie dosyć samego faktu? A mikrokosmos jest<strong>taki</strong> sam wielki jak makrokosmos.108


SZTUKA I ŻYCIEChwalebne jest, że rolę tzw. tendencji w sztuce stara się p. Miller pogłębić i odebrać jejpiętno zwykłego społecznictwa. Hasłem jego jest: przez sztukę do ży<strong>ci</strong>a, przywró<strong>ci</strong>ć codziennemuży<strong>ci</strong>u, zwłaszcza pracy, jej pierwiastek artystyczny, a przy tym ma <strong>na</strong> okugłównie wszelkie zbiorowe formy sztuki, przede wszystkim teatr.Sztuka - twórczość - praca: oto są poję<strong>ci</strong>a stykające się ze sobą granicami nieco płynnymi.Łatwo je zatrzeć. Nie uniknął tego <strong>na</strong>wet Brzozowski, gmatwając nieraz pracę ztwórczoś<strong>ci</strong>ą, ale byłby z pewnoś<strong>ci</strong>ą wzdrygnął się przed <strong>taki</strong>m zestawieniem jak: teatralizacjapracy. Wy<strong>da</strong>łoby mu się ono szyderstwem. W Prolegome<strong>na</strong>ch filozofii pracy wyraźniezaz<strong>na</strong>cza, że praca polega <strong>na</strong> utra<strong>ci</strong>e zdrowia, sił i czasu. Wprawdzie powoływał sięon i <strong>na</strong> teorię Norwi<strong>da</strong> o pracy jako <strong>na</strong>jniższym organie sztuki, ale to tak tylko dla honorupracy - przy czym jako medium pośredniczące między tymi dwoma zakresami po<strong>da</strong>ł swobodę.Ale między Brzozowskim a Millerem stoi - teatr bolszewicki ze swoimi ogromnymirewiami rewolucyjnymi, <strong>który</strong>ch sceną jest cała Moskwa, a rekwizytami: prawdziwedziała, tanki, okręty, telegrafy itd., aktorzy zaś są zarazem widzami, <strong>na</strong>prawdę stawiająbarykady i walą mury. Pan Miller czytał też Crocego, z którego teorii (estetyka wyrazu)wynika, że sztuka jest wszędzie, że przesyca całe ży<strong>ci</strong>e ludzkoś<strong>ci</strong>. A Croce po<strong>da</strong>je za jednegoze swych mistrzów Vico<strong>na</strong>, <strong>który</strong> pierwszy traktował historię jako dzieje fantazjitwórczej. Pan Miller wykombinował z tego wszystkiego razem jako ideał jakieś <strong>taki</strong>e nowe<strong>na</strong>stawienie zbiorowej psychiki - za sprawą poezji nowego typu - żeby problematy budowyi pracy rozwiązywały się bezboleśnie i od jakiejś innej strony, czyli - tu już znowu<strong>na</strong>rzuca się ten ogólnik - „twórczo”.Z<strong>da</strong>je mi się, że różne teorematy filozofii bierze p. Miller zbyt dosłownie i zbyt pochopniei że zbyt łatwo wysnuwa z nich wskazania praktyczne. Najtajniejszym zaś źródłemjego inspiracji jest filologia, folklor. Jeszcze w epoce „Ponowy” był „<strong>da</strong><strong>da</strong><strong>na</strong>istą”,zachwycał się przyśpiewkami: hejże moja <strong>da</strong><strong>na</strong>! Później przeszukiwał przeszłość literatury,by z<strong>na</strong>leźć różne początki twórczoś<strong>ci</strong> czy poezji gromadzkiej: z<strong>na</strong>lazł np. choreę roboczą,anonimową twórczość autorów starożytnych eposów. Z<strong>da</strong>je mi się <strong>da</strong>lej, że ideał oddziaływania<strong>na</strong> ży<strong>ci</strong>e przez sztukę wcale <strong>taki</strong>ej gromadzkiej poezji nie wymaga. „Niechsię artysta uprzedmiotowi!” - woła p. Miller. Ale społeczeństwo powinno by wymagać o<strong>da</strong>rtysty raczej, aby pozostał jak <strong>na</strong>jbardziej indywidualnym. Takie „indywidua” są mackamii ssawkami, <strong>który</strong>mi społeczeństwo przywiera się do właś<strong>ci</strong>wych tajemnic świata.Twórczość gromadzka zaś (plotka, legen<strong>da</strong>) i tak pasożytuje <strong>na</strong> twórczoś<strong>ci</strong> indywidualneji ukła<strong>da</strong> się zawsze według prawidła połączonych <strong>na</strong>czyń.Ży<strong>ci</strong>e codzienne pełne jest rudymentów sztuki;świadczy o tym każdy numer gazety, formy <strong>na</strong>szych ubiorów, krążące co kilka dni nowedow<strong>ci</strong>py itp. Ale z tych rudymentów nic nie wynika, są one tak samo mało zdolne dorozwoju jak np. mediumizm, którego rzekomo przyszłe możliwoś<strong>ci</strong> zawracają nie<strong>który</strong>mludziom w głowie.„Wszystko jest albo może być sztuką, o ile zdradzi <strong>na</strong>pię<strong>ci</strong>e piętrzącej się do u<strong>ci</strong>eleśnieńmetafizycznej woli wyrazu” - powia<strong>da</strong> p. Miller. Rzeczywiś<strong>ci</strong>e: skazaniec, <strong>który</strong>idzie <strong>na</strong> gilotynę, może ten fakt odczuć jako widowisko teatralne, siebie jako aktora, ale109


tylko <strong>na</strong> chwilę, np. gdy wygłasza przygotowany aforyzm i o ile - o ile go to nie boli. Aleczłowiek postarał się o osobną instytucję, która by te rudymenty izolowała, skupiała i potęgowała- to jest właśnie sztuka. Konieczny jest w niej moment odbi<strong>ci</strong>a, powtórzenia,oderwania od zwykłej aktualnoś<strong>ci</strong> - jest o<strong>na</strong> zazdrośnie prze<strong>ci</strong>wstawio<strong>na</strong> ży<strong>ci</strong>u, choć się znim łączy podziemnie.W koncepcji teatru, jaką przedstawia p. Miller, jest więcej widowiska niż dramatu.Dramat rodzi się w piersiach jednostek. Dramatu <strong>na</strong> tle zagadnień etycznych i<strong>na</strong>czej sobie<strong>na</strong>wet wyobrazić nie moż<strong>na</strong> - albo byłyby to wieloosobowe widowiska pozbawione człowiekaodpowiedzialnego, bo jakże ów człowiek „peryferyczny”, człowiek-mrówka, któregodomaga się p. Miller, śmiałby mieć własną duszę! Via u<strong>na</strong>nimizm wró<strong>ci</strong>liśmy dometod Zoli, <strong>który</strong> wyśmiewał głębie Hamleta.UNIWERSALIZM I PRACAW systemie swoim uniwersaliś<strong>ci</strong> otworzyli jed<strong>na</strong>k małą furtkę dla indywidualizmu: <strong>na</strong>szczy<strong>ci</strong>e swojego zapamiętania się „utożsamia się on z bytem, z Bogiem, Absolutem, zJednoś<strong>ci</strong>ą”. Z praiłem - powiedziałby Przybyszewski i przyklasnąłby. Dzięki tej furtce p.Miller mógł z<strong>na</strong>leźć w swoim systemie dostojne miejsce dla <strong>taki</strong>ch indywidualistów, jakLeśmian, jak Staff. Ale ja uważam to za niekonsekwencję, gdyż ten uniwersalizm kosmicznyczy metafizyczny jest jed<strong>na</strong>k czymś gatunkowo zupełnie innym niż uniwersalizmgromadzki.Dziwną ma rolę hasło uniwersalistyczne zastosowane właśnie do pracy. Z<strong>da</strong>wałoby się,że to połączenie jest <strong>na</strong>turalne i płodne, ale w praktyce nie jest ono pozbawione pewnychzasadzek. Podobnie jak soli<strong>da</strong>ryzm, poję<strong>ci</strong>e uniwersalizmu jest utworzone dla konkurencjiz socjalizmem i dla ominię<strong>ci</strong>a go. Główny rzecznik tej doktryny, prof. Wł. L. Jaworski,porównywa społeczeństwo uniwersalistyczne z krzakiem róży: korzenie, gałęzie,liś<strong>ci</strong>e, kwiaty tworzą harmonijny organizm, lecz pozostają do siebie w stosunku nierównoś<strong>ci</strong>.Czyli, jak to z zamiłowaniem folklorysty przytacza p. Miller: budujemy mosty dlapa<strong>na</strong> starosty. Starosta będzie jechał, a my będziemy budowali.Czy - mimo budowy Polski - chwila jest tak bardzo odpowiednia? Z<strong>da</strong>je mi się, że -niestety - ważniejsza dziś jest kwestia podziału plonów niż kwestia samej pracy. Będę<strong>na</strong> chwilę również dopingował. Po co ten krzyk o pracę? Czy dla „Lewiata<strong>na</strong>”, czy chodzio zniesienie ośmiogodzinnego dnia roboczego? Czy taka poezja pracy pospólnej mabyć dla samych robotników, czy dla konsumentów, czy fabrykantów? Czy ma się wywozićz kraju, czy zakła<strong>da</strong>ć uczelnie, uczyć i robić wy<strong>na</strong>lazki? Czy to jest wódka, czy muzyka,w której takt lepiej się niewolnikom pracuje?Praktyka literacka, którą cytuje p. Miller jako przykłady uniwersalizmu, nie budzi wemnie wielkiego zachwytu. Zaś<strong>ci</strong>ankowość wsi Reymonta Chłopów nie jest mniejsza odzaś<strong>ci</strong>ankowoś<strong>ci</strong> w Panu Tadeuszu i cała apoteoza orki (<strong>na</strong> swoim!) nie może zatrzeć wrażenia,że Antek, tchórzący przed gromadą („ugi<strong>na</strong>jący się przed prawem gromady”, jaksię wyraża p. Miller), jest chamem. - Dalej jest major Pyć z Generała Barcza; p. Miller<strong>na</strong>zywa go „wielkim bezimiennym, w<strong>ci</strong>eleniem wszechobecnego instynktu dziejów” zato, że traktuje siebie i innych ludzi „instrumentalistycznie”, że np. „kapitalizuje dramatosobisty Barcza”. Robienie szachrajstw politycznych podnosi p. Miller do godnoś<strong>ci</strong> zasady.(W ogóle ma on tę wadę wielu interpretatorów, że poświęca istotę konkretnego przy-110


kładu, by z<strong>na</strong>leźć dogodną ilustrację dla swego teorematu). I jakaż jest ta zasa<strong>da</strong>? On <strong>na</strong>zywają zasadą „melioryzmu, witalistycznego realizmu”: - poprzestanie <strong>na</strong> „wartoś<strong>ci</strong>względnej”[1], choćby połączonej ze zbrukaniem tzw. ideału. Swego czasu Chołoniewski<strong>na</strong>zwał to polskim posybilizmem - w prze<strong>ci</strong>wstawieniu do rosyjskiego maksymalizmu.Ale politycy już nieraz się zawiedli <strong>na</strong> <strong>taki</strong>m <strong>ci</strong>ułaniu małych sukcesów. Owe kompromisyi świństwa mają się dziać niby to w imię bezosobowego stawania się dziejów. A skądżePyć wie, czego chce duch dziejów? Czy w ogóle dzieje są już <strong>na</strong>z<strong>na</strong>czone „nieodwołalnie”- czy dzieją się, czy tylko ziszczają?Następnie mamy tu poezję zawodową. Kaden - pierwszy - <strong>na</strong>pisał Zawody, w 10 latpóźniej piszą: M. Braun - Rzemiosła, Przyboś - Śruby, Zegadłowicz - Powsinogów, ten iów <strong>na</strong>pisze Drwala, Kowala, Tkacza itp. Są to rzeczy nieraz ładne i cenne, ja specjalnielubię utwory Słobodnika. Czy jed<strong>na</strong>k jest to cudowny zbieg okolicznoś<strong>ci</strong>, że tylu pisze tosamo, czy to „prąd”, czy wspólne wzory? Pan Miller występuje ze swoją syntezą właśniew chwili, gdy ta poezja zaczy<strong>na</strong> kostnieć, wytwarzać duplikaty; on się o tym wyraża:zaczy<strong>na</strong> przybierać wyraźniejsze kształty. Znowu łatwa wiara w ducha dziejów.Jak się robi tę poezję? Podstawą jej jest dzisiejsze zamiłowanie w or<strong>na</strong>mentyce, retoryka.Wy<strong>na</strong>jduje się metaforyczne równoważniki do pewnego gatunku pracy, trochę onomatopeii aliteracji, <strong>na</strong> końcu koziołek w górę, by wyjść z <strong>ci</strong>asnego warsztatu i <strong>na</strong><strong>da</strong>ć <strong>da</strong>nemuzawodowi migotanie filozoficzne. Oczywiś<strong>ci</strong>e uwzględnia się przy tym i dostojnośćpracy. Ale czy praca ka<strong>na</strong>larza może być kiedykolwiek dostoj<strong>na</strong>? Najlepsza metafora tunie poradzi. Mydlenie oczu, fałszowanie oczywistoś<strong>ci</strong>. Czytaj<strong>ci</strong>e te wiersze interesowanym!A prócz tego - co już niegdyś poruszyłem w Slowie i czynie (s. 354) - istotni pracownicywidzą w swojej pracy strony całkiem inne, interesują się nią od strony jejtreś<strong>ci</strong> i celu, a nie od strony dekoracyjnej. Proszę się tylko wsłuchać, jak wyglą<strong>da</strong> rozmowafachowców [2].Intencja jest pocz<strong>ci</strong>wa: sympatie dla pracowników i pracy, chęć towarzyszenia im ażdo sed<strong>na</strong> rzeczy - lecz jakże <strong>na</strong>iwnie wyko<strong>na</strong><strong>na</strong>! Znowu dopinguję ordy<strong>na</strong>rnie: to jest wo<strong>da</strong><strong>na</strong> młyn „Lewiata<strong>na</strong>”, to jest bat, to jest Taylor przetłumaczony <strong>na</strong> wiersze. Pracajest przekleństwem. Twórczość - to co innego.Swego czasu Paweł Lafargue, sam socjalista, zauważył u socjalistów tę czołobitnośćdla pracy i <strong>na</strong>pisał Prawo do lenistwa. Kautsky jeden ze swoich artykułów zaczął od tego,że nie upiera się przy socjalizmie, gdyby była jaka in<strong>na</strong> droga do powszechnego szczęś<strong>ci</strong>a;nie zależy mu <strong>na</strong> systemie dla systemu (mógłby do<strong>da</strong>ć: <strong>na</strong> pracy dla pracy). A Berentw swoim Fachowcu trochę głębiej i szczerzej zajrzał w piekło pracy niż dobroduszni trębaczepracy i dworacy lumpenproletariatu. (Oczywiś<strong>ci</strong>e znowu dopinguję i alarmuję - taksamo zupełnie niepotrzebnie i insynuacyjnie, jak dopinguje się tzw. poezję indywidualistyczną).Te nowe „wylądy” wy<strong>da</strong>ją mi się jałowe. Książka p. Millera jest wyz<strong>na</strong>niem, z jakwielu rzeczy rezygnuje <strong>na</strong>jmłodsza poezja. - Rezygnuje o<strong>na</strong> również - według niego - zeświadomego <strong>na</strong>rzucania idei: ma tylko torować usłużnie drogi i czekać, aż czynnik włoś<strong>ci</strong>ańskii robotniczy raczy „wy<strong>ci</strong>snąć swe piętno <strong>na</strong> dotychczasowej kulturze polskiej” -tzn. poezja ma odgadywać, czego chce i co powie ten nowy pan.111


MERYTORYZMPan Miller sądzi, że w swojej książce traktuje literaturę od strony treś<strong>ci</strong>, gdy mówi opracy. Ale co ma być treś<strong>ci</strong>ą pracy? Oto jest pytanie o wiele ważniejsze niż opiewanie„trójpotu”. Za<strong>da</strong>łem je swego czasu, pisząc o Brzozowskim w Słowie i czynie (s. 265) - dodziś jest ono aktualne. To samo dotyczy i twórczoś<strong>ci</strong>. Co ma być jej treś<strong>ci</strong>ą? - to jest ważniejszeod stawiania samego ogólnikowego (ramowego) postulatu twórczoś<strong>ci</strong>.Trębaczem twórczoś<strong>ci</strong> jest p. Roman Jaworski, autor Hamleta II i Wesela hrabiegoOrgaza. Nie<strong>da</strong>wno miał on wykład <strong>na</strong> temat „Jak rozumiem mego hrabiego Orgaza”, ipowtarzał: twórczość, twórczość. Obecny <strong>na</strong> tym wykładzie p. Miller sekundował mu.Kogo przeko<strong>na</strong>li? Kto się <strong>na</strong> to nie zgadza? Kto o tym nie wie? To są truizmy. Ale twórczość- czego? Powie się: niech każdy w swoim fachu będzie twórczy, a będzie dobrze.Ależ właśnie, gdy się mówi „twórczość” - nie wolno być ogólnikowym, trzeba mieć <strong>na</strong>myśli wizję pewnej konkretnej twórczoś<strong>ci</strong>, i<strong>na</strong>czej jest to nudny morał [3].Polskie ideologie mają zawsze ten błąd zasadniczy i ten talent, że krążą <strong>na</strong>około rzeczyistotnej w różnych promieniach, a z nią samą w kontakt nie wchodzą (tak było np. z czynem).Zaspokajają <strong>na</strong>tomiast żądzę dopingu i żądzę szerokich perspektyw. Przeżyłem tojuż raz za czasów Brzozowskiego, kiedy się <strong>da</strong>remnie spodziewałem, że on <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e <strong>da</strong>coś z programu, <strong>da</strong> próbki z tego, co by się miało dziać. Oczywiś<strong>ci</strong>e każdy mimo woli <strong>taki</strong>epróbki <strong>da</strong>je, choćby w samym sposobie wykładu, gdyż także środek ma w sobie coś zcelu - ale właśnie te próbki mnie rozczarowały. Ilekroć poruszał zagadnieniakonkretne, pokazywało się, że mu jego hasła <strong>na</strong> nic się nie przy<strong>da</strong>ją. Pisząc nekrologBrzozowskiego w r. 1911 (Czyn i słowo), postawiłem już wtedy kwestię merytorycznoś<strong>ci</strong>,a później przeko<strong>na</strong>wszy się, że wypadki ramiarstwa u <strong>na</strong>s w<strong>ci</strong>ąż się powtarzają, sformułowałemmerytoryzm jako osobny postulat, <strong>który</strong> od razu psuje interesy ramiarza (Do<strong>da</strong>tekliteracki do „Narodu” nr 4 i 5 z października 1920 r.). Wprawdzie merytoryzm jestrównież tak samo jak praca i twórczość tylko postulatem ogólnikowym, a nie probierzem,ale sądzę, że to już postulat przejś<strong>ci</strong>owy, ostatni. Merytoryzm to nie jest żą<strong>da</strong>nie sumiennoś<strong>ci</strong>czy pilnoś<strong>ci</strong>, jak sobie to niektórzy wyobrażali, lecz żą<strong>da</strong>nie, aby, kto ma pewienideał do puszczenia w świat, pokazywał go także w zastosowaniu, w konkretnych przykła<strong>da</strong>ch.Oczywiś<strong>ci</strong>e nie głosiłbym merytoryzmu, gdybym sam nie miał jakiegoś swojego programu,<strong>który</strong> jest moim tajnym kompasem.Nie mogę zarzu<strong>ci</strong>ć p. Millerowi zupełnego ignorowania merytorycznoś<strong>ci</strong>. Ostateczniezgromadził dość przykładów z literatury, <strong>na</strong> <strong>który</strong>ch ilustruje swój ideał: ale terminus adquem jest w nich nie dramatycz<strong>na</strong> wizja pewnych form ży<strong>ci</strong>a, tylko stempel uniwersalizmuczy pracy. Pyta o legitymację, potem puszcza wolno. Wskutek tego ten ideał staje sięjakiś formalistyczny i policyjny i bardzo łatwo <strong>da</strong>je się podrobić.Chodzi mi o to, że po zastosowaniu filtra merytoryzmu rozmaite potrzeby i zagadnienia,stłumione lub ob<strong>ci</strong>ęte dopingiem, muszą powró<strong>ci</strong>ć. Nie zawsze się pracuje i celempracy jest ostatecznie zawsze osiągalność jakiegoś stanu. Tu oczywiś<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>suwa siękonsekwentnie pytanie, co w <strong>taki</strong>m razie ja uważam za treść. Ale o tym kiedy indziej.112


Kończę ten artykuł z <strong>taki</strong>m samym przerażeniem, z jakim p. Miller spojrzał <strong>na</strong> swojąksiążkę po <strong>na</strong>pisaniu jej. On cofnął się w przedmowie, ja cofnę się w epilogu. Przyz<strong>na</strong>ję -potraktowałem go jednostronnie, może niesprawiedliwie. Kto wie, czy w grun<strong>ci</strong>e rzeczynie jesteśmy sprzymierzeńcami.P.p. W książce Na gruzach Gre<strong>na</strong>dy (1933) p. Miller odrzuca wyniośle tę ofertę, jakoże jestem „niepoprawnym indywidualistą”. Poświęca mojej krytyce ust. 2 rozdziału ostatniego.Niestety, nie mam już miejsca, by <strong>na</strong> tę replikę szerzej odpowiedzieć, musiałbymcałą nową książkę szczegółowo krytykować. Dość że powyższe moje wywody pozostają<strong>na</strong><strong>da</strong>l w mocy. Stwierdzam, że p. Miller dzisiaj grubo ustąpił tak in puncto indywidualizmu,jak in puncto poezji pracy. Nie przypisuję tych zmian mojemu wpływowi. Co się tyczyuniwersalizmu, to rzeczywiś<strong>ci</strong>e jestem „typem mało odpowiednim <strong>na</strong> przeję<strong>ci</strong>e sięurokiem” tego „uniwersalistycznego rygoru”, jaki głosi p. Miller. Uniwersalistycz<strong>na</strong> <strong>na</strong>dbudowa<strong>na</strong>d socjalizmem według koncepcji p. Millera jest jakąś kombi<strong>na</strong>cją hierarchiianiołów według wyobrażeń np. Towiańskiego (<strong>na</strong> s. 37 mówi o „piramidzie”, a nie o wieży)z imperializmem zdobywczym, ogólnoludzkim, którego wykładnikiem są dla niegoIdzikowski, Kubala, Żwirko i różni lotnicy, konstruktorzy, odkrywcy, i <strong>który</strong> pochodzi zfuturystycznej kuźni Marinettiego. Ideał jakoś<strong>ci</strong>owy zmienił p. Miller <strong>na</strong> iloś<strong>ci</strong>owy, rekordowy.Jego <strong>da</strong>lszymi etapami są: stratosfera. Księżyc, Mars. Szczęśliwej drogi, aleuważam, że poezja nie ma tu nic do roboty, jak tylko pętać się między nogami techniki.1 P.p. I tu Miller spotyka się z drogą Brzozowskiego, ku jego szczytom. Mam <strong>na</strong> myśli<strong>na</strong>jlepszy rozdział Legendy Młodej Polski: Humor i prawo, gdzie Brzozowski dochodzido twierdzeń: „Nasza względność jest <strong>na</strong>szym absolutem”, „Bia<strong>da</strong> człowiekowi, <strong>który</strong> nieczuje się nigdy już śmiesznym”.2 P.p. Także S. I. Witkiewicz wyczuł w tej dzisiejszej poezji pracy <strong>na</strong>tarczywą piłę. Piszeo niej w Teatrze, s. 217 i 218, jako o „ba<strong>na</strong>le” i przytacza <strong>taki</strong> fikcyjny wiersz:O, praco, która uszlachetniasz ducha,Jesteś jak słońce, co w <strong>na</strong>s <strong>ci</strong>epłem chucha.Ale - i to jest ten charakterystyczny punkt, gdzie się rozchodzimy - Witkiewicz ganił przytej sposobnoś<strong>ci</strong> tylko przyczepianie się poetów i krytyków do idei w ogóle, gdy ja krytykujęjakość tej jednej, <strong>da</strong>nej idei.3 P.p. Tę kwestię poruszam w Walce o treść, s. 232 i <strong>na</strong>st, dochodząc do poję<strong>ci</strong>a hiperdy<strong>na</strong>miki.„BURMISTRZ MARZEŃ NIEZAMIESZKANYCH”IStefan Kołaczkowski, uzupełniając Literaturę Feldma<strong>na</strong>, postąpił w duchu iś<strong>ci</strong>e feldmanowskim,gdy działalność Tadeusza Peipera, re<strong>da</strong>ktora „Zwrotnicy”, załatwił krótkimstwierdzeniem, iż jest to intelektualista i eksperymentator. Są to nie <strong>na</strong>zwy, lecz przezwy;uży<strong>ci</strong>e ich tak bez rewizji, w sensie ujemnym, zawiera szaloną jak <strong>na</strong> dzisiejsze czasy petitioprin<strong>ci</strong>pii. Zwłaszcza nie rozumie się nowej poezji, jeżeli się nie uwzględni, że eksperyment,że poszukiwanie jest jedną z jej głównych właś<strong>ci</strong>woś<strong>ci</strong>, a może i zalet. Peiper jestwłaśnie eksperymentatorem uświadomionym, uzasadnieniami swoimi do tej rewizji wy-113


zywa. W jego twórczoś<strong>ci</strong>, praktycznej i teoretycznej, przesila się <strong>na</strong>jwybitniej ów eksperymentatorskipierwiastek nowoczesnej poezji. Wy<strong>da</strong>ł dotąd trzy małe tomiki wierszy (A,Żywe linie, Raz), drama<strong>ci</strong>k Szósta! Szósta! i dwa dzieła teoretyczne (Nowe usta, Tędy), z<strong>który</strong>ch drugie, zbiór artykułów pisanych w okresie dziesię<strong>ci</strong>u lat, jest jak gdyby wielkimkomentarzem do samego siebie i swoich eksperymentów. W tej tragicznej dysproporcjiiloś<strong>ci</strong>owej między praktyką a teorią tkwi jed<strong>na</strong>k tyle nie zaspokojonej żądzy twórczej, ilenie okazał żaden z jego rówieśników, <strong>który</strong>ch popularnie obejmuje się wspólną <strong>na</strong>zwąfuturystów i którzy wszyscy razem korzystali u <strong>na</strong>s długo z ulgowych biletów do nieśmiertelnoś<strong>ci</strong>.Peiper jest tedy zjawiskiem, któremu się warto przyjrzeć, choćby po to, abyzba<strong>da</strong>ć: „tędy” czy nie tędy?Akrobata metafor i niezrozumialec w swoich poezjach, gdy chodzi zwyczajnie po ziemi,tzn. w swoich artykułach, jest jasny jako myśli<strong>ci</strong>el, a jako stylista jednym z <strong>na</strong>jwyrafinowańszychdziś w Polsce. To co w jego poezjach odstrasza i męczy, w artykułach, zastosowanez umiarkowaniem, jest wdziękiem. Wyszukaność i elegancja ozdób literackichzbliża go do Swiętochowskiego. Nowe usta są prawdziwym cackiem stylistycznym. Aleten wdzięk przechodzi często we wdzięczenie się, służy rozegzaltowanej ambicji, którejwybuchy - mimowolne lub może <strong>na</strong>wet rozmyślne - nie <strong>da</strong>dzą się pominąć przy charakterystyceautora. „„Zwrotnica” - powia<strong>da</strong> - nie zostawiła nietkniętej ani jednej z uświęconychidei przekazanych przez tradycję”. „Dałem pierwszy u <strong>na</strong>s poezję pracy”. „Uważamsię za <strong>na</strong>jgłębiej społecznego poetę”. „Mój układ rozkwitania jest w dziejach poezji jednąz <strong>na</strong>j<strong>ci</strong>ekawszych i <strong>na</strong>jgłębszych idei”. Z tym nieustannym niepokojem o swój prestige łączysię <strong>na</strong>trętny a zawsze zwy<strong>ci</strong>ęski ton <strong>na</strong>uczy<strong>ci</strong>elski: a pan? a pani? a właśnie! a widzipan! czy nie powiedziałem? zaraz, chwileczkę! itp. Na s. 381 prawdziwe mlaskanie zachwytu<strong>na</strong>d samym sobą, gdy mu się <strong>na</strong>winęła myśl, rzekomo potwierdzająca jakąś myśl<strong>da</strong>wną - cho<strong>ci</strong>aż wiarogodniej by było, gdyby się był przyłapał <strong>na</strong> jakiejś sprzecznoś<strong>ci</strong>; wtych rzeczach rachunek, <strong>który</strong> się zgadza, bywa rachunkiem podejrzanym. W<strong>ci</strong>ąż gotówkuć jakieś teorie i terminy, kodyfikować jakieś recepty. Przy czym z<strong>da</strong>rza mu się nierazodkrywanie Ameryki, bo czyta za mało.Np. „Nie wiem, czy zasta<strong>na</strong>wiano się <strong>na</strong>d pochodzeniem metafory” (s. 53). „Lecz czasjuż zwró<strong>ci</strong>ć uwagę <strong>na</strong> modę jako symptom... dyszącego kapitalizmu” (s. 417). O tychsprawach już tomy <strong>na</strong>pisano.Peiper jest sam dość bystry <strong>na</strong> to, aby widzieć te niespokojne gesty swej książki. Aleczuje się pionierem pewnej idei: ja i idea to jedno. Wykarmił ją przez kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e lat ibroniąc siebie, broni jej. Broni - nie bardzo zresztą zaczepiany. Stąd piękne jego westchnienie:„Gdzież jest ten prze<strong>ci</strong>wnik?” (s. 320). Samouwielbieniowe <strong>na</strong>stawienie swejprozy uważa przy tym za „witalne zadowolenie z samego siebie, prawowite, potrzebne”.Dziś nie czas być skromnym fiołkiem w trawie, czekającym oka z<strong>na</strong>wcy; idea wymaga tejofiary, aby robić reklamę sobie, a przez to i jej. Tym bardziej że nie wstydzą się reklamy i<strong>na</strong>jsławniejsi.IITa konieczność autoreklamy (czy raczej autoanonsu) jest sytuacją typową. Tylu<strong>na</strong>mnożyło się proroków wołających <strong>na</strong> puszczy, aż się puszcza nimi zaludniła. SytuacjaPeipera była tym trudniejsza, że zwykle musiał walczyć <strong>na</strong> dwa fronty: <strong>na</strong>jpierw jako futurystaz tradycją (irracjo<strong>na</strong>lizm, intuicja, ludowość, neoprymitywizm, ascetyzm idealistycznyitp.), ale o wiele więcej z samymi futurystami i w ogóle z nowymi konkurencyj-114


nymi ideałami, przewijającymi się w <strong>na</strong>jmłodszej literaturze polskiej. Do nich to odnosisię jego wyrzut: „Największą wadą tej książki są zagadnienia wasze”. Przez osiem lat,kiedy w Krakowie re<strong>da</strong>gował „Zwrotnicę”, <strong>na</strong>jwybitniejsze pismo awangardy poetyckiej,uprawiał właś<strong>ci</strong>wie pe<strong>da</strong>gogię. Oczywiś<strong>ci</strong>e soli<strong>da</strong>ryzował się z awangardą, gdy szło o odpar<strong>ci</strong>eataków z zewnątrz, ale był z niej w<strong>ci</strong>ąż - słusznie - niezadowolony i w<strong>ci</strong>ąż ją krytykował,choć bez adresów szczegółowych. Zburzył jej <strong>da</strong>wne fetysze, pisząc świetną igruntowną krytykę futuryzmu Marinettiego (prze<strong>ci</strong>wstawia mu nie futuryzm Ster<strong>na</strong> iWata, lecz Wyspiańskiego i Brzozowskiego), ale wyrastały fetysze coraz to nowe, <strong>który</strong>misię żywili „oblizywacze odstawionych talerzy” (np. neoklasycyzm). Plagiatowy charakterprzełomów literackich w Polsce musi Peiper w „Zwrotnicy” demaskować raz po razu.Robi to po częś<strong>ci</strong>, aby forsować lub ocalać własną pozycję, lecz mniejsza o pobudki,gdy robi robotę obiektywnie dobrą - tak że „Zwrotnica”, co było publiczną tajemnicą, niebyła lubia<strong>na</strong> w sferach, w <strong>który</strong>ch imieniu występowała. Za mało była dla nich <strong>na</strong>rzędziempolityki literackiej, była pismem za<strong>na</strong>dto poważnym. Bo Peiper, choć sam jako poetazaangażowany był w futuryzmie (czy formizmie), z drugiej strony znów jako myśli<strong>ci</strong>elprzynosił z sobą przedwojenne <strong>na</strong>łogi solidnoś<strong>ci</strong>, objawiające się choćby np. we wzorowejpolszczyźnie, jaką pisze, i w niebezpiecznej chę<strong>ci</strong> sprawdzania podstaw.Tylko Peiper i Witkiewicz przemyśleli swoje eksperymentalne pozycje samodzielnie iorygi<strong>na</strong>lnie, tak że wobec nich wpływologia nie czuje się sprowokowa<strong>na</strong>. Ale gdy Witkiewicz,<strong>który</strong> oczywiś<strong>ci</strong>e przewyższa Peipera iloś<strong>ci</strong>owo, <strong>da</strong>je swojemu formizmowi zatło i uzasadnienie pesymizm kulturalny, w artykułach Peipera i jego Nowych ustach żyjejeszcze ów świeży rozmach, jaki miała nowa sztuka przed dziesię<strong>ci</strong>u laty, jej optymizm,jej perspektywy. Pełne są one, jak <strong>na</strong>zywa to autor, „utopijnego akuszerstwa”, projektówreformy, pomysłów założy<strong>ci</strong>elskich, zwłaszcza gdy chodzi o nową sztukę, o teatr, o film;ale także nowe malarstwo, nowa architektura, taniec i balet (żeby brały motywy ze sportu),zabawy ludowe, potrzebujące odświeżenia, radio, szopka („niech dzisiejszy teatrwtargnie w szopkę”) itp. wchodzą w zakres jego zainteresowań. Widzi niewyczerpalnąskarbnicę przyszłoś<strong>ci</strong> i czuje się jej szafarzem; poety zaś nie obowiązuje ziszczenie, obowiązujego marzenie. Są to <strong>na</strong>jsympatyczniejsze karty w jego książce. Ten wyostrzonysłuch <strong>na</strong> „możliwoś<strong>ci</strong>” czyni go też idealnym twórczym krytykiem. Wytykając coś, powiezaraz, jak by to sobie on wyobrażał [1]; nie osądza ryczałtem, wnika miłośnie w szczegóły.(Oczywiś<strong>ci</strong>e mowa jest tu o jego <strong>na</strong>jlepszych chwilach). Z tego punktu widzenia <strong>ci</strong>ekawesą jego rozprawy o Dzia<strong>da</strong>ch, o Księ<strong>ci</strong>u Niezłomnym (czy nie pierwsza konfrontacjaz orygi<strong>na</strong>łem hiszpańskim?!), które niech będą polecone polonistom.Sam miałem przyjemność zetknąć się z Peiperem w tej roli rzecznika teraźniejszoś<strong>ci</strong> iprzyszłoś<strong>ci</strong>, gdyśmy poszli razem oglą<strong>da</strong>ć wystawę poz<strong>na</strong>ńską. Poszliśmy obaj po razpierwszy, ale on stał się od razu moim <strong>ci</strong>ceronem, on mnie pokazywał tę wystawę jakbyswoją, zapalał się, chwalił, ganił, robił mnóstwo trafnych spostrzeżeń - a ja chętnie powierzyłemsię jego pryzmatowi.IIITeraźniejszoś<strong>ci</strong> i przyszłoś<strong>ci</strong>... Bo jest on „prezenteistą” w większej mierze niż „futurystą”.Ta w praktyce nie dość wyklarowa<strong>na</strong> różnica <strong>na</strong>zw kryje w sobie pewien dylemat.Mówiąc o „nowym pięknie” Peiper podkreśla w<strong>ci</strong>ąż, że trzeba wyjść z człowieka dzisiejszego,i podejmuje bez zastrzeżeń popularne pytanie, jaki jest ten człowiek dzisiejszy,zamiast - co dla określenia norm i celów sztuki byłoby ważniejsze - pytać, jakim człowieki dzisiejszy, i przyszły być powinien. Tu się z nim rozchodzę. Taka entuzjastycz<strong>na</strong> apro-115


ata teraźniejszoś<strong>ci</strong>, jaka jest zawarta np. w programie „Zwrotnicy”, przeraża mnie. Jeżeliautor „przytakuje nowoczesnej scenie ży<strong>ci</strong>a”, mogę to uz<strong>na</strong>ć tylko w tym sensie, że owasce<strong>na</strong> jest zarazem jedyną, a więc konieczną platformą walki o człowieka przyszłego. Jesttu podobny dylemat, jaki się okazał z biegiem czasu przy opiewaniu „pracy”: opiewałosię dumę i godność pracy robotnika, ale przez to się go niejako stabilizowało w tym jegostosunku do chlebo<strong>da</strong>wcy i praco<strong>da</strong>wcy, zamiast socjalizmu robiło się soli<strong>da</strong>ryzm,aprobowało się sytuację dzisiejszą [2].Teraźniejszość jest wieloz<strong>na</strong>cz<strong>na</strong>.U Peipera miasto, masa i maszy<strong>na</strong> mają <strong>da</strong>wać wskazówki dla sztuki współczesnej. Alekażde z tych pojęć może mieć różną wartość normatywną. I tak np. „masa-społeczeństwo”- to z<strong>da</strong>niem autora „<strong>na</strong>jcudowniejszy organizm, wytwarzający ład <strong>na</strong>jkunsztowniejszy”itd. (s. 23 sq.) - tymczasem wiadomo, że tak nie jest, że tak ma być dopiero. (Autor chybaz<strong>na</strong> socjologię tzw. organicystów?) Mówiąc o technice, o cywilizacji maszynowej, Peiperpomija jej problematykę i bezdroża, pomija też - co dziwne u niego - perspektywę wy<strong>na</strong>lazcy,pomija rolę robotnika, <strong>na</strong>tomiast interesuje go „punkt widzenia wygody konsumenta”- ten ma być „normo<strong>da</strong>jny” dla nowoczesnej poezji. Bo prze<strong>ci</strong>eż „wygody (tramwaj,taksówka, kolej żelaz<strong>na</strong>, telefon, wystawy sklepowe) urabiają duszę” (s. 96). Alechyba niewygody jeszcze bardziej? Słuszny swój protest prze<strong>ci</strong>w tym <strong>ci</strong>asnym nowocześnikom,którzy rytm, poezję ch<strong>ci</strong>eli wzorować <strong>na</strong> „mechanizacji dzisiejszego ży<strong>ci</strong>a” i <strong>na</strong>„prawach maszynowej produkcji”, doprowadza aż do powierzenia się raczej faliwszechsybarytyzmu. Mówi o „spożywaniu utworu”, o smacznoś<strong>ci</strong> w prozie, o „zadowoleniuspożywczym” z metafor. Poezję definiuje skromnie: jako sztukę tworzenia pięknychz<strong>da</strong>ń. Co za rezyg<strong>na</strong>cja: tylko z<strong>da</strong>ń! - to tak jak <strong>ci</strong>asteczek. A piękno jest prze<strong>ci</strong>eż wgrun<strong>ci</strong>e rzeczy aspektem konsumenckim. - Za główny zaś bodziec do <strong>taki</strong>ch nowoś<strong>ci</strong>formalnych, jak od<strong>da</strong>lone rymy, jak zupełne rozluźnienie rytmu, uważa Peiper - grozę nudy!W te okolice zapędza go pochwała teraźniejszoś<strong>ci</strong>.IVNie są to jed<strong>na</strong>k rzeczy straszne; często były zapewne dyktowane koniecznoś<strong>ci</strong>ą wyjaskrawieniaswych postulatów wobec mody prze<strong>ci</strong>wnej. Zresztą autor skła<strong>da</strong> w tejksiążce prze<strong>ci</strong>eż także swoje socjalistyczne wyz<strong>na</strong>nie wiary. Jest też socjalistą a la lordWilde. Pod tym względem charakterystyczny jest jego serdeczny utwór Wyjazd niedzielny(w zbiorku Raz). Poeta wyjechał <strong>na</strong> wy<strong>ci</strong>eczkę i w podmiejskiej restauracji je kotlet <strong>ci</strong>elęcy(z buraczkami i kompotem). Lecz <strong>na</strong> myśl przychodzą mu bezrobotni i hasło:„Wszystkim ustom kotlet!” - rad by schwy<strong>ci</strong>ć swój kotlet za żeberko jak „rudy sztan<strong>da</strong>r”,osadzony <strong>na</strong> „drzewcu nie z ballady”,wznieść w powietrze, wzbudzić dreszcz <strong>da</strong>li wieczornej,wbić w godzinę która jest krwią całodziennej rany,nieść przez drogi, które wykrzywia garb wiekowy,przez miasta.....A jed<strong>na</strong>k zjadłem swój kotlet <strong>ci</strong>elęcy.Niech mu będzie <strong>na</strong> zdrowie! I niepotrzebnie później odczuwał w „kiszkach mś<strong>ci</strong>wekłu<strong>ci</strong>e ostrz”, bo mógł sobie przeczytać swój własny artykuł Żołądek a kultura, gdzie jest116


powiedziane: „Stałe dobre menu obiadowe... wyzwala energie zdobywcze, a te prowadządo dobrobytu, a dobrobyt prowadzi do wykwintu, sztuki i do altruizmu (głodni nie myśląo głodnych)”.Powierzchownie biorąc - byłoby to „zamaskowane burżujstwo” - coś dla „MiesięcznikaLiterackiego”. Dla mnie jest przykładem, do czego może się posunąć sterroryzowanyprzez hasła inteligent, mimo wewnętrznego oporu i ostrożnoś<strong>ci</strong>. Ale w tych wyrzutachsumienia bierze zapewne początek także ów misterny łańcuch jawnych i ukrytych uzasadnień,<strong>który</strong>mi Peiper otacza od<strong>ci</strong>nek własnej twórczoś<strong>ci</strong>.VSedno tkwi w tym: Poezja Peipera jest w grun<strong>ci</strong>e rzeczy artystowska, „literacka”. Zaz<strong>na</strong>czam:nie jest to wadą, lecz faktem pewnej genezy, mianowi<strong>ci</strong>e że pewien typ autorówzaczy<strong>na</strong> od literatury i przebija się przez nią do ży<strong>ci</strong>a. Prze<strong>ci</strong>wnym biegunem sąautorzy, którzy od bogatego doświadczenia ży<strong>ci</strong>owego dostają się do literatury. Pierwsizwykle zaczy<strong>na</strong>ją od wierszy, drudzy od pamiętników i powieś<strong>ci</strong>. Pierwszy typ jest dlamnie cenniejszy i <strong>ci</strong>ekawszy, drugi dostarcza wielu użytecznych partaczy.(To jest oczywiś<strong>ci</strong>e tylko schemat orientacyjny; w praktyce typy są mieszane, i szczupłedoświadczenia ży<strong>ci</strong>owe literata pierwszego typu mogą być intensywniejsze i <strong>ci</strong>ekawszeod ekstensywnych przeżyć typu drugiego).Przed wojną było „l'art pour l'art”. Po wojnie zostało i ono wchłonięte w wir przewartoś<strong>ci</strong>owańi wypłynęło jako - dobre rzemiosło poetyckie, tak samo dobre jak jubilerstwo,wyrób ogni sztucznych, tokarstwo. Daw<strong>na</strong> kapliczka czy wieża z koś<strong>ci</strong> słoniowejprzemieniła się w prosty warszta<strong>ci</strong>k. Ale ten gest skromnoś<strong>ci</strong> nie uczynił skromnymi takżeproduktów poety. Były za trudne, niezrozumiałe, nieja<strong>da</strong>lne. A tymczasem pukają dodrzwi kwestie społecz<strong>na</strong>, pacyfistycz<strong>na</strong>, gospo<strong>da</strong>rcza, kultural<strong>na</strong>. Zagrożony likwi<strong>da</strong>cjąwarszta<strong>ci</strong>k chce się ocalić. Szuka kompromisu.Kompromis Peipera jest bardzo <strong>ci</strong>ekawy: polega <strong>na</strong> przekonywaniu siebie i innych, żejego poezja artystowska jest zarazem poezją społeczną. Ze swoją formą robi to samo, coze swoim kotletem: robi z niej sztan<strong>da</strong>r.Gdy studiowałem jego książkę, stwierdzałem po raz nie wiem <strong>który</strong>, że tak częstoprze<strong>ci</strong><strong>na</strong>ją się drogi <strong>na</strong>szych myśli, lecz że więcej się też rozchodzą, niż schodzą. Tak np.w sprawie formy i treś<strong>ci</strong>. W książce swojej Walka o treść położyłem między tymi poję<strong>ci</strong>amiz<strong>na</strong>k rów<strong>na</strong>nia, uzasadniając to obszernie. Napisałem tam też, że ten sam poglądz<strong>na</strong>lazłem u Peipera. Ten sam, lecz z innym akcentem. Gdy Peiper (w Nowych ustach, s.31, i <strong>na</strong> wielu miejscach w Tędy) powia<strong>da</strong>, że „forma jest także treś<strong>ci</strong>ą”, czuć w tymustępstwo dla świętej zgody, forma przytula się pod <strong>da</strong>ch wspólny, lecz pozostaje arystokratką.- Bardzo podobała mi się jego dewiza: „Marzyć o celach złożonych; i środkachwyrafinowanych; głosić nie barbaryzm lub prymitywizm, lecz cywilizacjonizm i komplikacjonizm”[3] . Brawo! - lecz w praktyce twórczej ten komplikacjonizm poprzestał <strong>na</strong>zawiłoś<strong>ci</strong>ach rymu, rytmu i metafory. - W Tędy jest dosko<strong>na</strong>ła rozprawa Sztuka a proletariat,gdzie autor występuje prze<strong>ci</strong>w grasującej u <strong>na</strong>s, za wzorem bolszewickim, czysto hasełkowejpoezji proletariackiej. Ta tromtadracja społecznikowska, ten tyrteizm ulicznyzbrzydł mu, podobnie jak Kasprowiczowi zbrzydła swego czasu tromtadracja patriotycz<strong>na</strong>.Ch<strong>ci</strong>ałby więc „bezpośrednią” poezję społeczną zastąpić „pośrednią”, wybredniejszą,która by wykluczała hasła-hałasy, <strong>na</strong>tomiast raczej wskazywała drogę do nich, ukrytą tak-117


że wśród dziedzin i spraw, <strong>na</strong> pozór nic nie mających z socjalizmem wspólnego, słowem,woli trudną poezję przesłanek i dowodów od szumnej poezji wniosków. Zupełnie się <strong>na</strong>to piszę. Lecz gdy ja mam <strong>na</strong> myśli utwory innego kalibru i z innej warstwy ży<strong>ci</strong>a, np.dramaty Ibse<strong>na</strong>, które rzeczywiś<strong>ci</strong>e tę drogę zawierają, on za wzór stawia swoją miniaturowąpoezję, która, jeżeli w ogóle tę drogę zawiera, to tylko przez a<strong>na</strong>logię.A<strong>na</strong>logia - klucz do wielu dzisiejszych zagadnień. Zaraz o niej więcej.VIPeiper doprowadza do jaskrawoś<strong>ci</strong> pewną metodę w programach literackich ostatniejdoby.Dawniejsze przełomy literackie (np. romantyzm, pozytywizm, <strong>na</strong>turalizm) stały z ży<strong>ci</strong>emkulturalnym w związku tak ś<strong>ci</strong>słym, tak przyczynowo-skutkowym, że literatura byłasama czynną partnerką w drama<strong>ci</strong>e dziejowym, brała <strong>na</strong> siebie np. część ba<strong>da</strong>ń społecznych,psychologicznych, wysnuwała przesłanki przygotowawcze do czynów lub z czynówrefleksje. Literat szczy<strong>ci</strong>ł się, że „porusza zagadnienia” i „rozwiązuje problematy”, wierzyłw skuteczność swego czynu literackiego. Literatura ostatniego przełomu, połknąwszysporo historii literatury i trochę estetyki, utra<strong>ci</strong>ła tę „<strong>na</strong>iwność” w przylgiwaniu do ży<strong>ci</strong>ai kształtowała swój rozwój sztucznie, zawczasu pozowała przyszłemu historykowi literatury,z uświadomieniem, ale płytkim. „Robimy nową sztukę” (a nie: nowe ży<strong>ci</strong>e!) - wołalijej adep<strong>ci</strong>. Gdy <strong>da</strong>wniej „bodźce” i „normy” zjawiały się nie wołane, teraz się ich szukałoi przebierało w nich jak w ulęgałkach. A ponieważ nie mieli dostatecznego wpływowegokontaktu z ży<strong>ci</strong>em lub stra<strong>ci</strong>li go - zjawiska za<strong>na</strong>dto się rozrosły lub stały się zatrudne - pozostało im bierne towarzyszenie zjawiskom współczesnym:l) przez opiewalstwo: „śpiewa się” i „wielbi” - tu accusativus rzeczy - wojnę, pokój,maszynę, miasto, wieś, potęgę Rzeczypospolitej (Jału Kurek); przedmiot poezji z czasownikastał się rzeczownikiem.2) przez a<strong>na</strong>logię. Odgrywa wielką rolę maszy<strong>na</strong>? Dobrze, więc „opiewajmy” maszynęi niech <strong>na</strong>sze utwory też będą maszy<strong>na</strong>mi. Jest <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e bałagan? Dobrze, to my róbmy<strong>da</strong><strong>da</strong>izm. Buduje się Polskę? Więc my budujemy <strong>na</strong>sze wiersze i ten moment budowaniaw nich uwypuklamy. Aktualne jest hasło pracy? Więc wiersze <strong>na</strong>sze nie tylko będą uwielbiałypracę, ale i same będą kapały potem. Jest film? Będziemy pisali migawkami. Itd.Peiper trafnie krytykuje niektóre z tych a<strong>na</strong>logij (właśnie przytoczyłem parę przykładów),ale z metodą nie zrywa i proponuje a<strong>na</strong>logie swoje. Jest dziś taka rozmaitość rzeczy?Więc i <strong>na</strong>sze wiersze będą pięknymi wystawami sklepowymi. - Ludzkość żyje tempemprzyśpieszonym i nie ma czasu - tedy, z<strong>da</strong>niem Peipera, trzeba pisać tylko ..krótkiepowieś<strong>ci</strong>, nowele, zwarte utwory poetyckie”; dramaty „odrabia się jeszcze”, ale jest togatunek przestarzały. (Argument a<strong>na</strong>logii spływa się tu z argumentem kupieckim czy konsumcyjnym).Ale rozwój jakoś nie idzie w kierunku przewidywanym przez Peipera, powieś<strong>ci</strong>bywają coraz dłuższe, dramaty miewają po dwadzieś<strong>ci</strong>a aktów, i zachodzi też pytanie,co łatwiej się czyta: czy tysiąc stronic Ulissesa Joyce'a, czy kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e utworówtomiku Z po<strong>na</strong>d Przybosia [4].Modne uzasadnienie coraz to większej rozpiętoś<strong>ci</strong> metafor epoką ekspresów, aeroplanów,radiotelegrafów, czyli „skróceniami w <strong>na</strong>szym odczuwaniu przestrzeni” - sam Peiper<strong>na</strong>zywa sztucznym (s. 49 i chyba cofa to <strong>na</strong> s. 71?), ale potrzebę coraz większego od<strong>da</strong>la-118


nia rymów sam uzasadnia w ten sam sposób (s. 72), do<strong>da</strong>jąc jako jeszcze jedno popar<strong>ci</strong>e(słuszniejsze) ten argument, że „kultura jest od<strong>da</strong>laniem się od <strong>na</strong>tury”. Ludzie dążą dooszczędnoś<strong>ci</strong> w czasie, bo czas to pieniądz - więc z<strong>da</strong>niem Peipera poeta musi się corazwięcej posługiwać metaforami jako skrótami (s. 48: Ekonomizm). (Nawiasem: jest to zupełniemylne, wszystkie skróty dzisiejszej poezji są utrudnieniami i rozwlekłoś<strong>ci</strong>ami).VIIAle <strong>na</strong>czelną ideą poetycką jest dla Peipera idea ładu (harmonii, metody, dyscypliny,rygoru), nie geometrycznego, lecz z komplikacjami, a więc „organicznego”. „Cudownym”organizmem jest społeczeństwo, więc idea ładu jest zarówno ideą estetyczną, jak społeczną.Związek poszczególnych częś<strong>ci</strong> dzieła między sobą ma być „coraz bardziej odległy,ale nie mniej ś<strong>ci</strong>sły”. Tak samo prze<strong>ci</strong>eż nowoczes<strong>na</strong> praca społecz<strong>na</strong> jest „współpracą<strong>na</strong> odległość”.Mamy tu a<strong>na</strong>logię w całej wspaniałoś<strong>ci</strong>.Nieco o ładzie i organicznoś<strong>ci</strong>. -Postulat ładu w estetyce jest stary, tak samo organicznoś<strong>ci</strong>; formułowano je tak: ład wnieładzie. Ale są to postulaty ramowe, właś<strong>ci</strong>wie negacyjne. Pozytywny sens w utworzemogą im <strong>na</strong><strong>da</strong>ć dopiero te, nurtujące wewnątrz, wartoś<strong>ci</strong> (nie tendencje), gwoli <strong>który</strong>ch sięrzecz uładza i organizuje - a więc coś z treś<strong>ci</strong>. Prze<strong>ci</strong>eż <strong>na</strong>wet wiersz partacza bywa w jakiśsposób uładzony i zorganizowany, a nic mu. to nie pomaga. Następnie: nie trzeba sięza<strong>na</strong>dto przejmować dualizmem „mechaniczny-organiczny”; wszyscy wrogowie reformhamują wóz świata wrzaskiem: organicznie! organicznie! Są prze<strong>ci</strong>eż także organizacjewsteczne, w biologii, w polityce, w ży<strong>ci</strong>u jednostkowym, tam gdzie panuje bardzo harmonijnydobór wsteczny, prowadzący do gni<strong>ci</strong>a i rozkładu (np. państwo, stronnictwo,klika, w której wszyscy potwierdzają się wzajemnie, tworzą szczelnie zamkniętą całośćgłupstwa, a wszelką krytykę czy reformę z zewnątrz usuwają od siebie „organicznie”). Tozauważam, ponieważ chodzi o a<strong>na</strong>logie społeczne i ponieważ także utwory literackie mogąbyć organizmami wstecznymi. Dalej: dzieła sztuki dopiero ze stanowiska widza, filologa,krytyka, więc dopiero rozważane ex post, mogą się wy<strong>da</strong>wać - <strong>na</strong>wet samemu autorowi- harmonijne i organiczne. W chwili tworzenia, gdy autor wrywa się w chaos, jest zładem w niezgodzie i „ład” przychodzi do skutku kosztem gwałtów: twórczość samaprzez się nie jest ładem. Ład jest kategorią administracyjną. W pewnych wypadkachnieład, chaos jest <strong>na</strong>wet pożą<strong>da</strong>ny, np, gdy się ma wywołać wrażenie bogactwa, pełni; niewiem, czy i to jest „ład”, choćby <strong>na</strong>wet był rozmyślny - jest to raczej forma, a więc poję<strong>ci</strong>eobszerniejsze, a nie ład.Tyle o idei ładu, ponieważ niektórzy <strong>na</strong>jmłodsi poe<strong>ci</strong> <strong>da</strong>li się nią zahipnotyzować.Oparłszy ideę ładu <strong>na</strong> a<strong>na</strong>logu ze społeczeństwem już istniejącym, Peiper później rzutujetę a<strong>na</strong>logię także w przyszłość. Przyszła społeczność będzie spięta wzajemnymi zależnoś<strong>ci</strong>ami,tak samo ludzie, jak grupy i <strong>na</strong>rody (Paneuropa?) - więc poeta wyprzedza tęprzyszłość w mikrokosmosie swoich wierszy, w ich formie. Myśl bardzo ryzykow<strong>na</strong> -lecz Peiper musi się bronić prze<strong>ci</strong>w osaczającym go treś<strong>ci</strong>owcom, więc powołuje się <strong>na</strong>to, że prze<strong>ci</strong>eż i forma jest treś<strong>ci</strong>ą i może - pośrednio - odegrać <strong>na</strong>wet rolę czynną, zapładniającą.„Treść formy urabia czytelnika z tą samą siłą, co treść treś<strong>ci</strong> - bez tendencyjnychtez, bez kazalniczych <strong>na</strong>woływań... kształtuje historię czynów psyche zbiorowej”. „Noweformy artystyczne są antytoksy<strong>na</strong>mi gnuśnoś<strong>ci</strong> społecznej”. „Falami niemych <strong>na</strong>kazów119


poetyckiego z<strong>da</strong>nia rzu<strong>ci</strong> w świat nie z<strong>na</strong>ne dotąd maszyny, które wyrabiać będą zdrowełyżki dla wszystkich i <strong>na</strong>pełniać je strawą”. „Mój rym jest socjalistyczny. W tym, co <strong>na</strong>zywamodległym rymem regularnym, zawarty jest socjalizm... Bunt prze<strong>ci</strong>wko tej wolnoś<strong>ci</strong>,która z tych samych węzłów stule<strong>ci</strong>a wysnuła wolną konkurencję, wolny głód i wolnywiersz”.Metodę a<strong>na</strong>logii roz<strong>ci</strong>ąga Peiper także <strong>na</strong> wstecz i wiersz wolny uważa nie tylko za„odpowiednik”, lecz <strong>na</strong>wet za skutek epoki liberalizmu, całkiem tak jakby to uczyniłzwolennik materialistycznego pojmowania dziejów. Teza ta jest nietraf<strong>na</strong> nie tylko istotowo,lecz <strong>na</strong>wet historycznie. Autor wszczuwa się w prawdziwą nie<strong>na</strong>wiść do tego wierszawolnego, jak do jakiegoś Hama<strong>na</strong> czy innego burżuja. „Podczas gdy rozwichrzonywiersz wolny rozdmuchuje wichrzy<strong>ci</strong>elstwo, popędy egoistycznej swawoli, odległy rymregularny wpaja w czytelnika... pochwałę zależnoś<strong>ci</strong>... co przy <strong>da</strong>lszym przenikaniu tychwpływów znowu przygotowuje psychiczne predyspozycje dla przyję<strong>ci</strong>a socjalistycznegospołeczeństwa” (s. 164). A ja myślę, że i dla wiersza wolnego moż<strong>na</strong> by zareklamowaćsocjalizm, tylko dobrze pokrę<strong>ci</strong>ć; co zaś do idei ładu, to zgłosić by się mógł do niej,oprócz socjalizmu, z taką samą lub większą słusznoś<strong>ci</strong>ą soli<strong>da</strong>ryzm, indyjski ustrój kastowy,średniowieczny ustrój cechowy, a <strong>na</strong>wet carat ze swoim francuskim oddźwiękiem:„Porządek panuje w Warszawie”.VIIIW dużym sprawoz<strong>da</strong>niu ze swej działalnoś<strong>ci</strong>, zamieszczonym <strong>na</strong> końcu swojej książki- obok wspomnień Wata w „Miesięczniku Literackim”, druga i równie <strong>ci</strong>ekawa, choć bardziejautobiograficz<strong>na</strong> publikacja - Peiper z dumą woła <strong>na</strong>wet tak: „Zwy<strong>ci</strong>ęstwo proletariatu...przygotowywałem... tam, gdzie to czynić mogłem, <strong>na</strong> papierze, <strong>na</strong> zwrotnicowympapierze”.To jest <strong>na</strong>jśmielsza z hiperbol Peipera, tak może się zagalopować mądry człowiek, gdysobie z<strong>na</strong>jdzie konika. Zabobonne niewiasty niegdyś przekłuwały szpilką woskowy konterfektrywalki, aby ją uśmier<strong>ci</strong>ć - Peiper morduje przez rym! Taka pośredniość zatrącajuż mistyką czy homeopatią - bo między rzekomym środkiem (ładem w wierszu, odległymrymem) a celem (np. zwy<strong>ci</strong>ęstwo proletariatu) istnieje już nie ogrom<strong>na</strong> odległość,lecz przepaść, brak wszelkiego związku, prócz związku a<strong>na</strong>logii. Wesele Figara mogło sięprzyczynić do rewolucji, choć nie miało w sobie <strong>taki</strong>ego lontu jak Marsylianka; bogoburczeutwory Byro<strong>na</strong> były w pośrednim związku z ruchem wolnoś<strong>ci</strong>owym; lecz rym i ładwiersza stoją poza obrębem społecznego oddziaływania. Co praw<strong>da</strong> Peiper mówi o „długiejserii ogniw psychicznych”, a więc ma <strong>na</strong> myśli jakieś .promieniowanie pe<strong>da</strong>gogiczne,tak samo jak niegdyś - mylnie - szachom i ła<strong>ci</strong>nie przypisywano zdolność gim<strong>na</strong>stykowaniaumysłu. Marzy o tym, że warsztat jego i jego zwolenników („karmi<strong>ci</strong>ele karmi<strong>ci</strong>eli”)stanie się „centralą elektryfikacyjną”, gdzie zasilać się będą inni poe<strong>ci</strong> w odkry<strong>ci</strong>a i wy<strong>na</strong>lazkitechniczne, i w prawdy - ale chyba jakieś inne? Bo rym, choć „jest także treś<strong>ci</strong>ą”(Nowe usta), jed<strong>na</strong>k tylko treś<strong>ci</strong>ą społecznie neutralną, tak jak liść jesienny albo bi<strong>ci</strong>e serca.I dobrze jest, że i istnieją jeszcze treś<strong>ci</strong> neutralne, żywiołowe, ani proletariackie, aniburżuazyjne, nie zapluskwione jeszcze przez wulgarny marksizm - one to dopiero <strong>na</strong><strong>da</strong>jąrację bytu i społecznym, i innym dążeniom.120


A jed<strong>na</strong>k w „sprawie Peipera” jest coś, co nie powinno zniknąć z porządku dziennego,tylko musi być określone i<strong>na</strong>czej. Idzie mianowi<strong>ci</strong>e o sposób oddziaływania literatury, oaktywizm literacki i w ogóle o - aktywizm intelektualny. O to, czy warto pisać, dla kogo,co i jak.Najwięcej błędów zawdzięczamy swoim prze<strong>ci</strong>wnikom - skarży się słusznie Peiper.Narzucają <strong>na</strong>m pewne jednostronnoś<strong>ci</strong>, zbrzydzają <strong>na</strong>m pewne idee, <strong>który</strong>ch się potemwypieramy dlatego tylko, że w ich ustach stały się karykaturą.Dla Peipera <strong>taki</strong>m prze<strong>ci</strong>wnikiem stali się w ostatnich latach „szyldziarze treś<strong>ci</strong>”, a ztego, co pisze, wynika, że z<strong>na</strong> ich tylko dwie kategorie: opiewalców i „rozpylaczy haseł”.Wobec nich wystąpić w obronie pośrednioś<strong>ci</strong>, w obronie głębszych, skomplikowańszychzwiązków między aktualnymi zagadnieniami społecznymi a literaturą - jest zasługą. Dobrze<strong>na</strong>wet, że postawił sprawę jaskrawo: <strong>na</strong>wet forma, <strong>na</strong>wet rym może drogą okrężnąwpływać <strong>na</strong> wielki proces.Że przy tym ch<strong>ci</strong>ał ratować własny autorytet, to trzeba od sprawy oddzielić. Ten sammotyw - od<strong>ci</strong>ę<strong>ci</strong>e się od taniego hałasu - kieruje jego poezją, gdy wskutek wstydliwoś<strong>ci</strong>uczuć - tak <strong>na</strong>m każe wierzyć - buduje swoją palimpsestyczną, zatajoną, po częś<strong>ci</strong> niezrozumiałąpoezję. W elegijnym wierszu Że, <strong>który</strong>m się rozpoczy<strong>na</strong> jego ostatni, <strong>na</strong>jprzystępniejszyzbiorek, ubolewa po staremu <strong>na</strong>d obojętnoś<strong>ci</strong>ą i niezrozumieniem, z <strong>który</strong>msię spotkały jego utwory i idee, i kończy skargą, nie tyle wstydliwą, ile po staremu ekshibicjonistyczną:Więc żal mi,że nie widzę głów, dla <strong>który</strong>ch drzwi otworzyłem,i że nie widzę rąk, w które światy moje złożę,i że, i że... że z marzeń moich nie uczynię <strong>na</strong>szych,ja, ja burmistrz, ja burmistrz marzeńniezamieszkanych.Powtarzanie słówka „że” ma tu być zapewne formą łkania. Przypomi<strong>na</strong> mi się jed<strong>na</strong>kinny poeta, również barokowy, Mi<strong>ci</strong>ński, <strong>który</strong> się <strong>na</strong>zwał „budowniczym podniebnychmiast”. Ale nie chcę zestawiać tego „idealisty trochę i romantyka” z materialistą i antyromantykiemPeiperem (tak Peiper sam siebie umiejscawia), jego doko<strong>na</strong>ń i zasięgów zkrótką metą <strong>na</strong>uczy<strong>ci</strong>ela prezenteistów.Który stanowczo za wcześnie robi gesty prometejskie (w tej roli, in flagranti, od<strong>da</strong>jęgo w liktorskie ręce J. N. Millera). Który, pozbywszy się starego balastu w tym grubymtomie, mógłby zacząć bieg nowy, według różnych nowych wątków tamże zaz<strong>na</strong>czonych:np. gdyby <strong>na</strong>pisał powieść godną swego umysłu, podobną do tej, jakiej plan - a głębia tegoplanu już go obowiązuje - <strong>na</strong>szkicował w artykule Sztuka a proletariat. I gdybyż przytym nie <strong>na</strong>drabiał w formie tego, co się nie u<strong>da</strong>ło w treś<strong>ci</strong>.P.p. Nie wspomniałem nic o ustępie w Tędy poświęconym Walce o treść. Ponieważksiążka niniejsza może się dostać w ręce tych, którzy czytali Tędy, przeto muszę temuustępowi kilka słów poświę<strong>ci</strong>ć. Peiper ch<strong>ci</strong>ałby absolutnie wybiec przede mnie, besserwisser,ch<strong>ci</strong>ałby zawsze coś swojego do<strong>da</strong>ć tam, gdzie już nic do<strong>da</strong>wać nie trzeba. Jegowywody o wspólnoś<strong>ci</strong>ach przenośni z dow<strong>ci</strong>pem są tylko parafrazą moich wywodów. Pouczamnie o metaforyzacji, o procesie metaforycznym - poję<strong>ci</strong>a, które właśnie u mnie<strong>da</strong>wno się z<strong>na</strong>lazły. Istnieniu niezrozumialstwa zaprzecza wręcz. Poucza mnie długo (s.389) i niepotrzebnie o tym, że wyrażenie Hamleta „sztylety w ustach mieć, ale nie w ser-121


cu” jest dopuszczalne, ponieważ w nim kulminuje się szczególny stan Hamleta. Otóż niezaprzeczałem dopuszczalnoś<strong>ci</strong> <strong>taki</strong>ego wyrażenia (Walka o treść, s. 56 i wzmianka w zamieszczonejtutaj rozprawie o niezrozumialstwie), lecz tłumaczyłem (Walka, s. 59) zawartew nim ryzyko i do<strong>da</strong>łem wyraźnie: „Tylko szczególny sens mógłby <strong>taki</strong>e zestawienieusankcjonować”. P. Peiper właśnie ten szczególny sens uwypukla. Przy tym pouczamnie, jak to trzeba myśleć całoś<strong>ci</strong>ami, jak to nie trzeba izolować, atomizować itp. Akuratniete same straszaki, jakich ja użyłem prze<strong>ci</strong>w Witkiewiczowi. Mała uczo<strong>na</strong> demagogia,mod<strong>na</strong> w czasach, kiedy wymyślono „Gestalt-qualitat” i kiedy powiedzieć komuś: myśliszatomistycznie! uchodzi za obelgę.1 P.p. Ludzie z „Wiadomoś<strong>ci</strong> Literackich” przyczepili się do Grubińskiego za to, że wswoich krytykach „poprawia” Szekspira (jego recenzja o Hamle<strong>ci</strong>e) i Wyspiańskiego (oKlątwie). A więc za to, co w działalnoś<strong>ci</strong> krytycznej Grubińskiego było <strong>na</strong>jlepszego: żepewne zagadnienia poetyckie proponował rozwiązać w inny sposób, co jest dobrym prawempoety-krytyka (Wyspiański również „poprawiał” Hamleta). Czy mu się u<strong>da</strong>ło z<strong>na</strong>leźćlepsze rozwiązanie - to in<strong>na</strong> sprawa.2 P.p. Zwracam uwagę <strong>na</strong> odnośny ustęp w artykule o Milerze.3 P.p. Patrz zakończenie mego artykułu o Wieloś<strong>ci</strong> rzeczywistoś<strong>ci</strong> Chwistka.4 P.p. Co do tych rzekomych a<strong>na</strong>logij i rzekomej krótkoś<strong>ci</strong> zobacz trafne uwagi Boya-Żeleńskiego w artykule o poezji futurystycznej pt. Przyja<strong>ci</strong>elu motorniczy nr 7 (w Breweriach).JEDNOSTKA NA ŚLEDZTWIE SPOŁECZNYMPIŁA MARKSISTYCZNAW nr 2 „Miesięcznika Literackiego” p. Andrzej Stawar, krytyk, którego bardzo szanuję,pisząc w ogóle o dzisiejszej krytyce polskiej, mimochodem (w artykule O krytyce)wziął się i do mojej Walki o treść, uz<strong>na</strong>ł ją także za objaw „bezwładu” krytyki „mieszczańskiej”.Nie w<strong>da</strong>jąc się w szczegółowe i przykła<strong>da</strong>mi poparte uzasadnienie, twierdzi,że „w książce tej z<strong>na</strong>leźć moż<strong>na</strong> indeks typowych błędów idealistycznej teorii literatury”.Oczywiś<strong>ci</strong>e, on ma teorię materialistyczną. Sądzę, że <strong>taki</strong>e proste prze<strong>ci</strong>wstawienie - materialistyczną-idealistycz<strong>na</strong>- jest właś<strong>ci</strong>wie petitio prin<strong>ci</strong>pii i tylko w obozie gotowychjuż i zakutych marksistów może uchodzić za <strong>ci</strong>os dla mnie śmiertelny. Powinien był z<strong>na</strong>leźćjakąś wspólną dla <strong>na</strong>s obu platformę i stamtąd mnie dosięgnąć. „Idealizm” sam przezsię jeszcze, <strong>na</strong> szczęś<strong>ci</strong>e, nie kompromituje.Trochę bliżej określa p. Stawar swoją pretensję, gdy zarzuca mi, że w cytatach zestawiamterminy <strong>da</strong>wniejsze z dzisiejszymi i zapomi<strong>na</strong>m, że jedne mogą mieć inną treśćspołeczną niż drugie - że w ogóle traktuję zjawiska literackie w oderwaniu od podłożaspołecznego. Na to odpowia<strong>da</strong>m. -Książka moja nie jest historią krytyki czy techniki literackiej, lecz kuźnią nowych <strong>na</strong>rzędzi.Kowal nie zasta<strong>na</strong>wia się <strong>na</strong>d mineralogią, lecz <strong>na</strong>d tym, jak wygiąć, jak przekuć,122


jak miechem dmuchać. Gdyby do warsztatu przyszedł uczony i plątał mu się między nogami,wzywając do zba<strong>da</strong>nia wpierw historii kowalstwa od praczasów aż do dni dzisiejszych- dostałby <strong>na</strong>rzędziem po głowie. Takie samo irytujące wrażenie wywierają <strong>na</strong> mniezarzuty p. Stawara. Nie widzi czy nie chce uz<strong>na</strong>ć, że ja robię co innego niż on. Ja chcęzmieniać, wpływać, normować, gdy on tylko ba<strong>da</strong>. Ja chcę wymyślać środki, on chcewymyślać przyczyny - a <strong>na</strong>wet mniej, bo związki. Oczywiś<strong>ci</strong>e obaj jesteśmy ożywieniswoimi celami i p. Stawar mniema, że odkrywanie związków (ba<strong>da</strong>nie podłoża społecznego)jest środkiem, bo rewiduje pewne <strong>na</strong>rzędzia intelektualne i kompromituje. Ale środek<strong>na</strong>czelny z<strong>na</strong> tylko jeden: rewolucja społecz<strong>na</strong>; o<strong>na</strong> zrobi nową literaturę i nowąkrytykę. Nie czuje potrzeby określenia bliżej obrazu tych dwóch dziedzin, jaki by się miałwytworzyć; ani go nie przeczuwa, ani nie powie: już jest, ja wiem! Słowem, zachowujesię w<strong>ci</strong>ąż perspektywicznie, a nie merytorycznie. Nie ufa żadnemu <strong>na</strong>rzędziu, nie obmacawszygo wpierw w sposób historyczno-społeczny. Po prawdzie, to go <strong>na</strong>wet <strong>na</strong>rzędziesamo nie interesuje, interesują go tylko perspektywy, które może sobie przy tej sposobnoś<strong>ci</strong>urządzić.Ja nie czekam ani rewolucji, ani kladdera<strong>da</strong>czu, ani <strong>na</strong> to, czy p. Stawarowi przez nieskończonemanipulacje marksistyczno-dialektyczne u<strong>da</strong> się wresz<strong>ci</strong>e wydestylować to, cow literaturze miałoby odpowia<strong>da</strong>ć niby potrzebom nowej <strong>na</strong>rastającej klasy społecznejczy nowym stosunkom gospo<strong>da</strong>rczym. Robię sam o ile możnoś<strong>ci</strong> rewolucję <strong>na</strong> swoimod<strong>ci</strong>nku i diabła troszczę się o to, czy aby jestem w zgodzie z „duchem czasów”, czy zduchem proletariatu. Bo albo jestem burżuj czy drobnomieszczanin, a wtedy nic mi niepomoże, bo choćbym Bóg wie jak zręcznie u<strong>da</strong>wał, w końcu zawsze jakiś Stawar mnie„zdemaskuje”, wykaże u mnie zręczne mimikry, spreparuje mnie <strong>na</strong> „typowy” - lub, jeżelibędzie bardziej łaskaw, <strong>na</strong> „<strong>ci</strong>ekawy” okaz „ginącego świata” (tu p. Stawar schodzisię w termi<strong>na</strong>ch z Kasprowiczem i z Piłsudskim); albo przyszłość rzuca w mojej myśliswój wyprzedzający <strong>ci</strong>eń, a w <strong>taki</strong>m razie inny Stawar kiedyś z<strong>na</strong>jdzie w tej myśli odpowiednie„przeczu<strong>ci</strong>a”, „podłoża”, „odbi<strong>ci</strong>a”, „odzwier<strong>ci</strong>edlenia”, „uwarunkowania” <strong>na</strong>moją korzyść.Stanisława Brzozowskiego urządził p. Stawar nie<strong>da</strong>wno w „Dźwigni”, wykombinowawszy,że jest on ideologicznym prekursorem faszyzmu. Gdybym ch<strong>ci</strong>ał użyć tej samejbroni, może bym przez odpowiednie zestawienie cytatów udowodnił, że p. Stawar razemze swoim marksizmem wysługuje się nieświadomie burżuazji, bo przez podstawianie nogitym, co pracują bezpośrednio, przez szykanowanie ich in puncto legitymacji społecznohistorycznej,paraliżuje przyszłość, eskamotuje ją, zawraca wstecz. Przeżyłem te szykanyw epoce Brzozowskiego, jego diagnozy marksistyczne odczuwałem zawsze jako podstępnezamachy <strong>na</strong> bezpośrednie prace myśli, i jestem zahartowany.Bodźce do myślenia mogą być rozmaite; dostarczają ich także sytuacje gospo<strong>da</strong>rczospołeczne,z bliska i z <strong>da</strong>leka, świadomie i podświadomie, bezpośrednio i pośrednio; alemyślenie, gdy się już raz zacznie, ma swoją autonomię i polega <strong>na</strong> tym, żeby wymyślićcoś, czego nie było. Marksiś<strong>ci</strong> bardzo często zachowują się tak, jakby nie wiedzieli, czymjest myślenie i twórczość.W bliskim związku z moją książką mówi p. Stawar o „bezwładzie, inercji metodologicznej”,jaka się <strong>da</strong>je zauważyć w „krytyce mieszczańskiej”. Sądzę jed<strong>na</strong>k, że moja teoriao aktualnoś<strong>ci</strong>ach i hierarchiach jest teorią rewolucyjną, że zawiera w zalążku nowemetody, a meto<strong>da</strong> p. Stawara też się w niej mieś<strong>ci</strong> jako jed<strong>na</strong> z możliwoś<strong>ci</strong>. Pan Stawartylko nie był łaskaw przypatrzyć się i <strong>da</strong>ć mi tę pożyczkę myśli własnych, której wymagająpewne książki i którą się później z procentem odzyskuje. Podejrzewam go <strong>na</strong>wet o123


ak dobrej woli. Oto np. zarzuca mi przypisywanie pewnym poję<strong>ci</strong>om czy terminom autorytetuwiecznego, dogmatycznego, i o kilka z<strong>da</strong>ń <strong>da</strong>lej, już nie w związku ze mną, mówio ulubionym przez krytykę mieszczańską „antyracjo<strong>na</strong>listycznym <strong>na</strong>stawieniu w pojmowaniukultury” oraz o jej ślepej wierze w autorytet „<strong>na</strong>tchnienia”. Nie mógł tego zarzutuprzyczepić do mnie, choć go może kor<strong>ci</strong>ło, bo wie chyba dobrze, że nie tylko w Walce otreść, lecz w ogóle od <strong>da</strong>w<strong>na</strong> także zwalczam ten autorytet i antyracjo<strong>na</strong>listycznie <strong>na</strong>stawionynie jestem. Nieco <strong>da</strong>lej wspomi<strong>na</strong> p. Stawar ironicznie o „świe<strong>ci</strong>e pięk<strong>na</strong>” - a właśniepoję<strong>ci</strong>e „pięk<strong>na</strong>” jest u mnie potraktowane również jako przestarzałe. Tak samo mówięo poję<strong>ci</strong>ach formy, kształtu itd. jako wymagających rewizji; nie tylko mówię, leczfaktycznie rewiduję. Poję<strong>ci</strong>e „ży<strong>ci</strong>a” uważam za przestarzałe, bo zbyt szerokie i obosieczne,wykrywam jego treś<strong>ci</strong>. A więc „terminy i określenia” czy „objawy literackie” nie sądla mnie „wieczne”, jak mi to podsuwa p. Stawar. Gdzie potrzeba, zaz<strong>na</strong>czam ewolucję isam ją tworzę, podstawiając np. pod poję<strong>ci</strong>e „formy” inne z<strong>na</strong>czenia i sugestie. Słówoczywiś<strong>ci</strong>e skasować nie mogę, nie czyni tego też p. Stawar, posługuje się utartą nomenklaturątak samo jak ja; starym burżuazyjnym słownictwem i starymi burżuazyjnymi 24literami wyraża dosko<strong>na</strong>le nowe myśli. Zgadzamy się <strong>na</strong>wet w wielu wynikach - o ile onesą ogólnikiem - lecz on się mnie wypiera.Dlaczego? Dlatego, że nie widzi u mnie swojej maniery, bez której dla niego ani rusz.Weźmy np. poję<strong>ci</strong>e „pięk<strong>na</strong>”. Gdyby p. Stawar miał je krytykować, pojechałby np. do w.XVI, powiedziałby coś o galerach weneckich wiozących towary do Małej Azji, o republikańskiejformie rządów, o dżumie we Włoszech, o wielkich pa<strong>na</strong>ch i o niewolnikach, osposobach produkcji w kilku wiekach, i dopiero wtedy wró<strong>ci</strong>łby do czasów bieżących.Bez balastu zbytecznych wiadomoś<strong>ci</strong> obawiałby się, czy aby jego krytyka wyglą<strong>da</strong> dosyćmarksistycznie. Powiedziałby wprawdzie mimochodem kilka bystrych uwag bezpośrednich,jakich u niego pełno, ale poza nimi terkotałby stary aparat różnych „podłoży” i„odzwier<strong>ci</strong>edleń”. Ja zaś poprzestałbym <strong>na</strong> wykazaniu, że poję<strong>ci</strong>e „pięk<strong>na</strong>” nie wystarczynp. do wysmakowania tej a tej sztuki Szekspira; zresztą Croce już je skrytykował filozoficznie,bez w<strong>ci</strong>ągania w grę podłoży społecznych. I nie ma innego sposobu, gdy się chcesprawę załatwić merytorycznie, według potrzeb pracy warsztatowej, literackiej, filozoficznej;snobizm marksistyczny byłby tu niepotrzebnym ogonem.Albo jeszcze lepiej weźmy poję<strong>ci</strong>e „intuicji”. Marksista Sorel (co praw<strong>da</strong> nie uz<strong>na</strong>wanyprzez p. Stawara) przejmuje ją od Bergso<strong>na</strong> i zachwyca się nią; marksista Assmus (wczasopiśmie „Unter dem Banner des Marxismus”) uważa je za figiel burżuazyjny, <strong>który</strong>ma posłużyć do umocnienia starego świata. Lecz Assmus musi z Bergso<strong>na</strong> zrobić dopiero- tak jak Stawar z Brzozowskiego, Kautsky z Kanta itp. - jakąś marionetkę historii, imputowaćtejże historii zamiary a la Król-Duch. Gdy tymczasem nie trzeba tak <strong>da</strong>leko sięgać;w obrębie <strong>na</strong>szego światka towarzyskiego, od osoby do osoby, moż<strong>na</strong> ten szwindel z„intuicją” przychwy<strong>ci</strong>ć <strong>na</strong> gorącym uczynku, bez historiozofii, jako zjawisko blagi, dopingu,szantażu. W<strong>ci</strong>ąż jed<strong>na</strong>k będzie przy tym chodziło o niewłaś<strong>ci</strong>we, głupkowate posługiwaniesię poję<strong>ci</strong>em „intuicja”; wartość samego poję<strong>ci</strong>a moż<strong>na</strong> zba<strong>da</strong>ć tylko merytorycznie,<strong>na</strong> terenie psychologii lub filozofii, bez mącenia autonomii tych dziedzin stosunkamigospo<strong>da</strong>rczo-społecznymi.A niech p. Stawar zważy, że konsekwencją jego metody byłoby prze<strong>ci</strong>eż uz<strong>na</strong>nie „intuicji”;skoro bowiem ludzie sami nie myślą, lecz myśli przez nich coś, i skoro każ<strong>da</strong>myśl jest tylko odbi<strong>ci</strong>em czegoś, bez plusu pozytywnego, autonomicznego, to jest to prze-124


<strong>ci</strong>eż nic innego jak wzgardzone przezeń <strong>na</strong>tchnienie, i to <strong>na</strong>tchnienie <strong>na</strong>jgorszego gatunku,<strong>na</strong>tchnienie-głupstwo, drepcące w kółko.Przeczę, żeby przy termi<strong>na</strong>ch, <strong>który</strong>ch używam w swej książce, trzeba było do<strong>da</strong>tkowopo<strong>da</strong>wać ich rodowód gospo<strong>da</strong>rczo-społeczny, i żeby z tego mogło f cokolwiek wyniknąć.Niech p. Stawar spróbuje np. zrobić marksistyczną teorię komizmu. Już samo zamierzeniebędzie komiczne. Albo teorię metafory. Może on po swojemu prześwietlać tylko pewnegrupy zastosowań - a więc zajmować się historią poezji. Tak samo jest np. z poję<strong>ci</strong>ami:forma i treść. Przeczę <strong>da</strong>lej, żeby dziś zawartość tych różnych pojęć i terminów tak bardzosię zmieniła, żeby teoretyków z końca XVIII w. trzeba było cytować aż z komentarzemhistorycznym. Poetykę Arystotelesa czyta się jeszcze dziś zupełnie gładko, a komentarzawymagają tylko jego przykłady.O marksizmie <strong>na</strong>pisano już i pisze się w<strong>ci</strong>ąż setki dzieł za i prze<strong>ci</strong>w i nie zamierzamstawać do turnieju w z<strong>na</strong>wstwie tej sprawy od strony ekonomicznej, politycznej, prawnej,społecznej, religijnej. To nie jest mój zakres. Ale obchodzi mnie o<strong>na</strong> od strony mego podwórkaliterackiego; ś<strong>ci</strong>ślej mówiąc od strony mego własnego warsztatu - i w tej - przyz<strong>na</strong>ję- żabiej perspektywie z<strong>na</strong>m go trochę. I widzę, co się z nim wyrabia, zwłaszcza wkrytyce literackiej. Widzę, jak się trywializuje wszelką myśl, aby ją udostępnić dlarentgenizowania marksistycznego. Jak powia<strong>da</strong>m, przeżyłem to już za Brzozowskiego;teraz grupa „Dźwigni” i „Miesięcznika Literackiego” zagraża nową inwazją. Nie potrzebowałbym<strong>na</strong>wet z<strong>na</strong>ć do głębi samego marksizmu, bo czuję się dość kompetentny <strong>na</strong> to,aby zwalczać jego, może wulgarne i nieautentyczne, zastosowania. Nie imponują mi onewcale. Uderza mnie <strong>na</strong>jprzód stereotypowość, jałowość i jak gdyby aprioryczność końcowychwyników, do <strong>który</strong>ch się wszystko do<strong>ci</strong>ąga i <strong>na</strong><strong>ci</strong>ąga. Przede wszystkim wszędziewęszy burżuazję, drobnomieszczaństwo lub szlachetczyznę, jak freudysta w<strong>ci</strong>ąż poluje <strong>na</strong>kompleks matki lub ojca, jak Pieńkowski wszędzie tropi Ży<strong>da</strong>, albo jak ów doktor zesztuki Shawa powtarza w<strong>ci</strong>ąż swoją jedyną maniacką diagnozę: wyrostek robaczkowy.Dalej, diagnoza marksistycz<strong>na</strong>, aby zwy<strong>ci</strong>ężać w oczach ludzkich, posługuje się miaramietycznymi, wykrywa tedy w krytykowanych grupach, osobach lub dążeniach chęćzysku, trwogę, obłudę, filisterstwo itp., lecz zawsze jako objawy moralne niejako niezawinione.Według litery doktryny nie miałyby one jed<strong>na</strong>k nic wspólnego z nieświadomoś<strong>ci</strong>ą;mimo to przychodzę powoli do przeko<strong>na</strong>nia, że jeżeli marksizm zdołał pozyskaćtak wielu zwolenników wśród inteligencji, to głównie dzięki temu, że w swoim czasiezastępował on ludziom psychologię podświadomoś<strong>ci</strong>, tak nieskończenie ważną dlaetyki. Był on dla nich tym, czym dla Womeli była jego „meto<strong>da</strong> insynuacyj<strong>na</strong>”, a dlamnie np. odkry<strong>ci</strong>e „garderoby duszy”, w czasie kiedy obaj ani o marksizmie, ani o freudyzmienic jeszcze nie słyszeliśmy. (Metaforycznej <strong>na</strong>zwy „garderoba duszy” nie powinnosię lekceważyć; marksiś<strong>ci</strong> w swych polemikach często posługują się insynuowaniem„tylnej furtki”, a dziś modne jest u nich insynuowanie „dywersji”). Wyposażony w taksubtelny, jak <strong>na</strong> owe czasy, a zatruty instrument insynuacyjny, marksizm fascynował izyskiwał adeptów w tych wszystkich, którzy ch<strong>ci</strong>eli swym bliźnim przetrząsać sumienia,czynił ich od razu czarodziejami. W zakresie duchowym był <strong>taki</strong>m zjawiskiem, jaksławny Malleus maleficarum (Młot <strong>na</strong> czarownice) przed kilkuset laty. I jeszcze dziś etykapraktycz<strong>na</strong>, zwłaszcza jej diagnostyka, nie posunęły się jeszcze tak, żeby ten marksistycznysurogat był dla inteligentów zbyteczny. Ale powtarzam, że właś<strong>ci</strong>wy marksizmtaką krytyką etyczną nie jest.125


Wśród innych chwytów marksistycznych <strong>ci</strong>ekawy jest chwyt zwier<strong>ci</strong>adlany. Międzyzjawiskiem społecznym czy gospo<strong>da</strong>rczym lub technicznym a <strong>da</strong>ną ideologią nie szukasię wtedy bezpośredniego związku przyczynowego ani funkcjo<strong>na</strong>lnego (bo go się z<strong>na</strong>leźćnie może), powia<strong>da</strong> się: to odbija się w tamtym. Więc np. religia monoteistycz<strong>na</strong> odzwier<strong>ci</strong>edlagospo<strong>da</strong>rkę patriarchalną z jednym wszechwładnym panem <strong>na</strong> czele. W sposóbhumorystyczny (mimo woli?) zastosował ten chwyt p. Aleksander Wat, pisząc historięfuturyzmu w Polsce: waluta skakała, a w poezjach skakał „miernik rzeczy”, stąd wynikałyszalone metafory. To jest tak jak w prymitywnej grafologii: z ostrych kształtów pismawnioskuje się, że piszący ma charakter ostry; z okrągłych, że łagodny.Mimo pozoru rewolucyjnego inercja jest po stronie metody Pa<strong>na</strong>, Panie Stawar. Jakieżuspokojenie się, jakaż wygo<strong>da</strong>, gdy się do pewnego faktu literackiego z<strong>na</strong>lazło jakiś la<strong>da</strong>jako korespondujący fakt społeczny, polityczny lub techniczny. Np. wywód pejzażowychzamiłowań w <strong>na</strong>szej powieś<strong>ci</strong> z rolniczej przeważnie gospo<strong>da</strong>rki w Polsce - ja sam <strong>taki</strong>wywód raz zrobiłem, zresztą bez wewnętrznego przeko<strong>na</strong>nia. Pesymistyczną filozofięSchopenhauera tłumaczy się tym, że oto w r. 1848 pojawił się Manifest komunistyczny ifilozofię burżuazyjną zapędził do mysiej dziury pesymizmu. Zgodnie w ten sposób uporalisię z Schopenhauerem Mehring i Kautsky. Zawsze przy tym traktuje się proletariatjako Kamiennego Goś<strong>ci</strong>a, <strong>który</strong> przyjdzie, sądzić będzie, a już dziś rzuca popłoch. ONietzschem powia<strong>da</strong> Mehring, że „szukając kurczowo rozumu w wielkim kapitale, samwłasny rozum postra<strong>da</strong>ć musiał”. Tak jest <strong>na</strong>pisane w jego sławnej Legendzie lessingowskiej,która Brzozowskiemu <strong>da</strong>ła bodźca do <strong>na</strong>pisania Legendy Młodej Polski. A w tej jegoksiążce właśnie sama Mło<strong>da</strong> Polska, jej problematy, widziane z jej stanowiska, są nieobecne;autor wzorem marksistów uwziął się <strong>na</strong> to, aby wykazywać, iż te problematy sąfikcyjne, iż są pomyłkami optycznymi, ponieważ ludzie <strong>ci</strong> byli pasożytami. Krytykamarksistycz<strong>na</strong> nie lubi ataków frontowych.Chwyt poprzednio opisany moż<strong>na</strong> <strong>na</strong>zwać symbolicznym; zjawisko bowiem literackieczy intelektualne odgrywa przy tym rolę symbolu (chwyt zwier<strong>ci</strong>adlany uprawia raczejalegorię) zjawisk obszerniejszych i jest związane z nimi tak jak sce<strong>na</strong> dramatu z ideą dramatu,ale nigdy bez reszty. Lecz ta reszta jest właśnie ogniwem w innym szeregu, <strong>który</strong>,moim z<strong>da</strong>niem, rozpatrywać <strong>na</strong>leży ze względu <strong>na</strong> jego immanentne, autonomiczne cele.Bo marksizm jest tylko a<strong>na</strong>lizą genetyczną, a nie krytyką wprost. Objaśnię to <strong>na</strong> porów<strong>na</strong>niu.Oto moż<strong>na</strong> z nieładnych motywów spełnić czyn dobry, np. dla popisu uratowaćczłowieka. Z<strong>na</strong>jdzie się niejeden mędrek, <strong>który</strong>, odkrywszy ten motyw, odmówi czynowiwartoś<strong>ci</strong>, „zdemaskuje” go - podobnie robi marksista.Proponuję zajmować się przede wszystkim tym, co jest po drugiej stronie rów<strong>na</strong>nia, awięc zmienić wszędzie wyrazy: burżuazyjny, szlachecki, romantyczny - <strong>na</strong>: stary, dotychczasowy,zły, zakłamany, nieodpowiedni, filisterski, a „proletariacki” - <strong>na</strong>: dobry, mądry,przyszłoś<strong>ci</strong>owy, śmiały, szczery, skomplikowany, przewidujący, wielowarstwowy itp.Wtedy <strong>na</strong>tychmiast porzu<strong>ci</strong>my dziedzinę, gdzie blaga zgrzyta zębami i szuka ofiar; trzebabędzie za każdym razem mówić konkretnie, czego się chce - ale nie tak: chcę faszyzmu,chcę komunizmu, chcę pacyfizmu... Bo to są tylko ramy; poeta niech <strong>da</strong>je wizję, przeczu<strong>ci</strong>e,plan lub obraz szczegółów, a krytyk niech <strong>da</strong>je <strong>na</strong>m zakosztować tej samej obfitoś<strong>ci</strong>swoimi sposobami. I<strong>na</strong>czej marksizm będzie mechaniczną zabawką, szkołą arogancjii łatwych zwy<strong>ci</strong>ęstw.Do tych spraw wrócę jeszcze, gdy będę tu z<strong>da</strong>wał sprawę z świeżo wy<strong>da</strong>nego zbiorurozpraw literackich Mehringa.P.p. W „Miesięczniku Literackim” nr 3 p. Stawar, odpowia<strong>da</strong>jąc <strong>na</strong> mój powyższy ar-126


tykuł artykułem W lamusie idealizmu, odrzuca moją chytrą propozycję zmiany przymiotników.A jed<strong>na</strong>k Marx używał terminu „myl<strong>na</strong> świadomość” (falsches Bewusstsein), a nietylko „burżuazyj<strong>na</strong>”.Niestety, brak czasu nie pozwolił mi wówczas odpowiedzieć szerzej <strong>na</strong> ten drugi artykułp. Stawara prze<strong>ci</strong>w mnie-skierowany, a stojący również <strong>na</strong> bardzo wysokim poziomie.Powia<strong>da</strong>m: niestety, ponieważ z<strong>da</strong>je mi się, że istota sporu już się za<strong>ci</strong>eśniać zaczęłaokoło pewnych typowych przykładów i twierdzeń.PREKURSOR TZW. ESTETYKIPROLETARIACKIEJMarx twierdził, że Hegel w swoim systemie filozoficznym postawił dialektykę świata<strong>na</strong> głowie, tzn. <strong>na</strong> intelek<strong>ci</strong>e, i jego, Marxa, za<strong>da</strong>niem jest, aby ją znowu postawić <strong>na</strong> nogi,tzn. pokazać, że materia (ś<strong>ci</strong>ślej biorąc - sprawy gospo<strong>da</strong>rcze) jest podstawą zjawisk duchowych.Z tego marksiś<strong>ci</strong> wyprowadzili wniosek, że głowa wyrasta z nóg, i to się <strong>na</strong>zywamarksizmem. Cały ruch marksowski polega <strong>na</strong> tym, że się ten niebywale zakręconyabsurd filozoficzny tak odkręca, aby go moż<strong>na</strong> było pogodzić ze zdrowym rozsądkiem,ale przy tym nie obrazić wskazań mistrza. Przez odpowiednie zestawienie cytatów zMarxa i Engelsa tuszuje się nieznośny determinizm fatalistyczny, tkwiący w jego teorii,i <strong>na</strong><strong>da</strong>je się tej teorii z<strong>na</strong>czenie rewolucyjne zamiast ewolucyjnego, automatycznego.Następnie: dla każdej dziedziny myśli ludzkiej (prawo, religia, sztuka, <strong>na</strong>uka) szukasię <strong>taki</strong>ch odpowiedników w gospo<strong>da</strong>rczo-technicznej strukturze społeczeństwa, iżbyone powstanie tej myśli tłumaczyły bez reszty, bo wszelka myśl jest rzekomo tylko <strong>na</strong>dbudową,doczepką do owej struktury, kto ją zaś i<strong>na</strong>czej tłumaczy, ulega złudzeniom „idealistycznym”.Więc np. jeżeli kto powstanie idei Boga będzie wyjaśniał nieodpartą potrzebąrozumu (np. hipertrofią przyczynowoś<strong>ci</strong>) albo potrzebą uczu<strong>ci</strong>a, ten jest idealistą(w filozoficznym tego słowa z<strong>na</strong>czeniu), tzn. oszustem lub głupcem, ponieważ wedługteorii materialistycznej idea Boga powstała w epoce gospo<strong>da</strong>rstwa pierwotnego, kiedy <strong>na</strong>czele każdej gospo<strong>da</strong>rki stał oj<strong>ci</strong>ec i zarazem pan, a przeto Bóg nie jest postulatem rozumuani serca, tylko wielkim obszarnikiem, a później fabrykantem. Chcąc dochodzić do <strong>taki</strong>egoobjaśnienia zjawisk duchowych, trzeba dużego sprytu rabulistycznego, <strong>który</strong> pomija<strong>na</strong>turalny i łatwo widoczny wątek wyjaśnień jako zbyt powierzchowny i podejrzany -oraz sprytu <strong>na</strong><strong>ci</strong>ągającego, ażeby w sferze czynników gospo<strong>da</strong>rczo-technicznych z<strong>na</strong>leźćza każdym razem <strong>taki</strong> dow<strong>ci</strong>pny czynnik, <strong>który</strong> pozwoliłby określić to zjawisko, tę myśl,tę ideę jako coś tylko wtórnego, jako „odzwier<strong>ci</strong>edlenie ideologiczne”. Zamiłowanie do<strong>taki</strong>ch manipulacyj umysłowych, do <strong>taki</strong>ego rozpruwania rzekomych podszewek - oto sekretkabalistyki marksowskiej.Kto chce wiedzieć, jak się interpretuje po marksowsku sztukę i literaturę, niech przeczytaodnośne ustępy w dziele Buchari<strong>na</strong> Teoria materializmu historycznego (jest przekładpolski), gdzie, jak mi się z<strong>da</strong>je, są zgromadzone dotychczasowe wysiłki <strong>na</strong> tym polu i<strong>na</strong>wet futuryzm jest już uwzględniony, oczywiś<strong>ci</strong>e jako nowa siuchta burżuazyj<strong>na</strong>. Nigdziejed<strong>na</strong>k Bucharin tego wpływu czynników gospo<strong>da</strong>rczych <strong>na</strong> sztukę nie przedstawiatak przekonywająco, iżby przez to odsłaniał się jakiś całkowity łańcuch przyczynowy,127


złożony tylko z elementów materialistycznych. Wszędzie są luki i pozostaje dość miejsca<strong>na</strong> zakradnię<strong>ci</strong>e się „idealizmu”, <strong>który</strong> - wbrew tej teorii - prze<strong>ci</strong>eż rozstrzyga w ostatniejinstancji.Toteż z wielkim za<strong>ci</strong>ekawieniem wziąłem do ręki dzieła Franza Mehringa, <strong>na</strong>jz<strong>na</strong>komitszegokrytyka literackiego wśród marksistów przedwojennych. Szło mi o to, czy w jegożywej a<strong>na</strong>lizie całej twórczoś<strong>ci</strong> różnych poetów, jako też a<strong>na</strong>lizie poszczególnychutworów, z<strong>na</strong>jdę owe człony w łańcuchu przyczynowym wyżej położone, które by byłyłącznikami między materialistycznym podłożem a <strong>na</strong>dbudową. Pod tym względem sięzawiodłem, ale za to uzyskałem widok <strong>na</strong> piękną i bujną twórczość krytyczną.Mehringiem zajmowałem się już <strong>da</strong>wniej, czytając jego głośną Lessing-Legende z egzemplarza,<strong>który</strong> mi po<strong>da</strong>rował śp. Brzozowski. Burżuazja niemiecka z drugiej połowyub. w., pogodzo<strong>na</strong> z rządem pruskim, ch<strong>ci</strong>ała, przez usta i pióra swoich profesorów, przerobićLessinga <strong>na</strong> swego duchowego ante<strong>na</strong>ta, z bojownika idei i ideałów ludzkoś<strong>ci</strong> zrobićkrypto-reakcyjnego filistra. Mehring u<strong>da</strong>remnił te zakusy książką pełną ogromnej wiedzyhistorycznej, literackiej, ekonomicznej; oczyś<strong>ci</strong>ł zbrukany posąg Lessinga, ukazał jegopostać <strong>na</strong> szerokim tle kultury Niemiec z drugiej połowy XVIII w., uczynił go pionieremduchowym ówczesnego mieszczaństwa niemieckiego, które pod obuchem Fryderyka,zwanego Wielkim, powoli zdobywało się <strong>na</strong> uświadomienie i odwagę. Mehring zniszczyłserwilistyczną legendę o zasługach Fryderyka dla kultury i literatury niemieckiej i prze<strong>ci</strong>wstawiłmu Lessinga jako geniusza odwagi cywilnej. Polecam tę książkę <strong>na</strong>szym literatom,żeby ją choć przejrzeli i zobaczyli, jak to <strong>na</strong>prawdę „odkłamuje się” bohaterów literackich<strong>na</strong>rodu.Mehring - nie-Żyd, pochodził z pruskiej rodziny feu<strong>da</strong>lnej - umarł w r. 1919 w wiekulat 73. Zbiorowe wy<strong>da</strong>nie jego dzieł, obliczone <strong>na</strong> dziewięć tomów, obejmuje przeważniejego studia <strong>na</strong>d historią mieszczaństwa i ruchu robotniczego (wraz z biografią Marxa), jedentom rozpraw filozoficznych, a dwa pierwsze tomy, o <strong>który</strong>ch tu będzie mowa (I. VonCalderon bis Heine; II. Von Hebbel bis Gorki), wypełnia blisko sto rozpraw i recenzyj,choć przeważnie z ostatnich 28 lat ży<strong>ci</strong>a, tj. od chwili, kiedy wstąpił do partii socjalistycznej.Celem wy<strong>da</strong>wców było zrobić z dzieł Mehringa „Lehr- und Lesebuch” dla robotnikaniemieckiego, mający go wprowadzić w socjalistyczny pogląd <strong>na</strong> świat. Jego sposób pisaniajest przystępny, styl, jak przystało <strong>na</strong> pisarza socjalistycznego, nie podskakuje, niewdzięczy się, nie zabawia kupletami od autora, jest rzeczowy, jędrny, a gdzie potrzeba,ostry i nie szczędzący prze<strong>ci</strong>wnika. Nie jest <strong>taki</strong>m genialnym myśli<strong>ci</strong>elem, jakim go chceprzedstawić wstęp, <strong>na</strong>pisany przez Fuchsa, umysł to raczej ekstensywny niż intensywny.Ma wielką kulturę literacką i pietyzm, zwłaszcza dla niemieckiej literatury, której ba<strong>da</strong>czembył pierwej niż socjalistą. Po<strong>da</strong>je wielką ilość materiału informacyjnego z ży<strong>ci</strong>orysów,z listów, tudzież <strong>ci</strong>ekawe cytaty - umiejętność cytowania jest bardzo waż<strong>na</strong> dla krytykai historyka literatury! - tak że te dwa tomy rozpraw mogą dla niejednego zastąpić całąliteraturę niemiecką z ostatnich 150 lat. Nic dziwnego, gdyż Mehring przygotowywał siędo <strong>na</strong>pisania <strong>taki</strong>ej literatury ze stanowiska socjalistycznego. Większe rozprawy dotycząSchillera, <strong>który</strong> jest jego ulubionym poetą, Goethego, Hebbla, liryki socjalistycznej (Herwegha,Freiligratha, Heinego), <strong>na</strong>turalizmu, Hauptman<strong>na</strong>, Holza, Tołstoja i Ibse<strong>na</strong>, prócztego estetyki Kanta i estetycznego idealizmu Schillera i Goethego.Tych, co z<strong>na</strong>ją niemiecki repertuar dramatyczny z końca XIX w., zainteresują krytykisztuk Haupt-man<strong>na</strong>, Halbego, Hartlebe<strong>na</strong>, a zwłaszcza siedem recenzyj z dramatów Suderman<strong>na</strong>.Zapewne, Kerr pisze o Sudermannie dow<strong>ci</strong>pniej, wnikliwiej i z większymz<strong>na</strong>wstwem rzemiosła; ale Mehring za to wykrywa w Sudermannie coś, co powtarza się i128


dzisiaj: pseudosatyrę <strong>na</strong> burżuazję - dla podniebienia burżuazji! Przy tej sposobnoś<strong>ci</strong>zapuszcza się Mehring także w dziedzinę równie zaniedbywaną, jak ważną: w krytykękrytyk.W szerokiej mierze korzysta Mehring z tych swobód i perspektyw, które ma jako socjalista.Ale jego marksizm łatwiej demonstruje się <strong>na</strong> ży<strong>ci</strong>orysach poetów niż <strong>na</strong> materialetwórczym. Uwzględnione jest przede wszystkim ich umiejscowienie polityczne ispołeczne, ich poglądy <strong>na</strong> sprawy z tego zakresu, <strong>na</strong>wet ich przygody erotyczne są w tensposób <strong>na</strong>świetlone. Socjalistyczny prokurator literatury posługuje się też anegdotamikompromitującymi poetów. Nieubłaganie ś<strong>ci</strong>ga ich filisterstwo i serwilizm. Pierwszy poruszazagadnienie sytuacji gospo<strong>da</strong>rczo-społecznej literata w społeczeństwie, zwłaszczanowoburżuazyjnym. Niedowład wielu poetów z pierwszej połowy XIX w. tłumaczy tym,że nie było jeszcze wtedy w Niemczech ruchu socjalistycznego <strong>na</strong> większą skalę. Poe<strong>ci</strong>nie widzieli ideału, więc nie mogli go uwzględnić w swoich dramatach (dramaturgią zajmujesię <strong>na</strong>jbardziej). Kleist nie zdołał przezwy<strong>ci</strong>ężyć w sobie junkra, Grillparzer - urzędnika;Hebbel nie zrozumiał, <strong>na</strong>wet nie przeczuł tragiki społecznej swego ży<strong>ci</strong>a; Goethewycofał się zupełnie <strong>na</strong> od<strong>ci</strong>nek czystej kultury estetycznej po przegraniu walki z księ<strong>ci</strong>emWeimaru o reformy w jego państewku; Le<strong>na</strong>u był liberalnym romantykiem, któregowyobrażenia o walce o wolność były jeszcze feu<strong>da</strong>lne. Wszystko dlatego, że jak poganieprzed Chrystusem nie mogli jeszcze poz<strong>na</strong>ć prawdziwej wiary.Mimo tej przewagi socjologizmu w pismach Mehringa, niesłuszny był zarzut, jaki mupostawili dow<strong>ci</strong>pnisie z obozu <strong>na</strong>turalistycznego: że żą<strong>da</strong> udramatyzowania Programu Erfurckiego.Aparatem zwykłej krytyki wła<strong>da</strong> tak samo dobrze jak inni. Anektuje <strong>na</strong> rzeczwalczącego proletariatu wszystko co może z <strong>da</strong>wnej literatury. A z <strong>na</strong>turalizmem prowadziza<strong>ci</strong>ętą walkę. Nie imponuje mu sława Hauptman<strong>na</strong>, którego uważa za mierny talent.Naturalizm jest w jego oczach ostatnim wysiłkiem nowej burżuazji w sztuce, a zarazem -sprawia to dialektyka dziejów, gromadząca sprzecznoś<strong>ci</strong> - odblaskiem, <strong>który</strong> w stronęsztuki rzuca „coraz potężniej rozpalający się ruch robotniczy”. „Naturalizm - to sztuka,która już czuje kapitalizm w swym <strong>ci</strong>ele”, i tym się tłumaczy u<strong>ci</strong>echa poetów, malującychśmietniska kapitalistycznego społeczeństwa. Są to „pira<strong>ci</strong> zgnilizny” - ich rola jest podob<strong>na</strong>do roli niewolników z czasów Rzymu, którzy przyrządzali swoim panom <strong>na</strong>poje <strong>na</strong>wymioty, aby <strong>ci</strong> panowie, ulżywszy żołądkowi, mogli się <strong>na</strong> nowo obżerać i upijać. „Tamgdzie <strong>na</strong>turalizm przełamuje kapitalistyczny sposób myślenia, działa rewolucyjnie”, alezwykle staje on w połowie drogi: „maluje ruiny, nie widzi nowego ży<strong>ci</strong>a, które <strong>na</strong> tychrui<strong>na</strong>ch rozkwita, interesuje się tylko ludźmi upadku, a nie także ludźmi przyszłoś<strong>ci</strong>”.Naturalizm ma <strong>ci</strong>asny horyzont i dlatego też bardzo łatwo przepływa w neoromantyzm.To żą<strong>da</strong>nie Mehringa, by twórca koniecznie umieszczał blaski obok <strong>ci</strong>eni, przyszłośćobok przeszłoś<strong>ci</strong>, wy<strong>da</strong>je mi się nieuzasadnione. Bo już w samej technice wykrywaniazłego, w samej pasji i sile, z jaką się to dzieje, może tkwić ten nowy przyszły świat, lepieji autentyczniej, niż gdyby go wiązać z jakimś programem politycznym. To jest tadroga okręż<strong>na</strong>, pośrednia, o której była mowa w moim artykule o Peiperze. Sądzę, że<strong>na</strong>wet poeta-socjalista źle uczyni, jeśli <strong>na</strong> każdym swoim utworze będzie wy<strong>ci</strong>skał pieczęćswego obozu. Socjalizm jest węzłem hierarchicznym, skupiającym dotychczas tylkoniewiele ni<strong>ci</strong> ży<strong>ci</strong>a - mnóstwo spraw (aktualnoś<strong>ci</strong>) pozostaje poza nim.W jaki sposób objąć i te inne sprawy? Mehring <strong>da</strong>wał sobie rady, tak jak się to zwyklerobi: wszystko, co się z<strong>na</strong>jduje poza tendencją (w tym wypadku socjalistyczną), <strong>na</strong>leży dospraw „talentu” lub „formy”. Dualistyczne rozróżnienie między formą a treś<strong>ci</strong>ą było mubardzo <strong>na</strong> rękę, jakkolwiek podkreślał, że forma bez treś<strong>ci</strong> jest pustą igraszką, że treść129


wytwarza sobie swoją formę. Nie przyszło mu <strong>na</strong> myśl rozszerzyć poję<strong>ci</strong>e tendencji tak,żeby ono mogło wyrugować tamte poję<strong>ci</strong>a (monizm treś<strong>ci</strong>, wyłuszczony w mojej książceWalka o treść).Za<strong>ci</strong>eśnienie tendencji tylko do od<strong>ci</strong>nka socjalistycznego po<strong>ci</strong>ąga za sobą także innąwłaś<strong>ci</strong>wość krytyk Mehringa, właś<strong>ci</strong>wość, która dziś stała się już manią prześladowczą:ogólny bałagan i nieporadność ludzką wobec komplikacji ży<strong>ci</strong>a przypisuje się tylkojednej klasie społecznej, burżuazji (jednostronność etiologii marksowskiej), i głosi sięjako pewnik, że oczywiś<strong>ci</strong>e proletariat, skoro tylko przyjdzie do władzy, z całym tym bałaganemsię upora.Mehring rozprawia się także z teorią estetyczną <strong>na</strong>turalizmu. Przychodzi mu to łatwo:samo odpisywanie ży<strong>ci</strong>a, bez kompozycji, nie prowadzi do wielkiej sztuki. Hasło „<strong>na</strong>tura ipraw<strong>da</strong>” powraca w sztuce w<strong>ci</strong>ąż, ilekroć nowa klasa społecz<strong>na</strong> wydobywa się z więzów.Walka Mehringa z <strong>na</strong>turalizmem dlatego zasługuje <strong>na</strong> szczególne przypomnienie, ponieważdziś, po spirali historycznej, wró<strong>ci</strong>ł ten sam prąd pod <strong>na</strong>zwą „nowej rzeczowoś<strong>ci</strong>”,„reportażu” itd. Thalheimer w przedmowie swojej zwraca <strong>na</strong> to kilka razy uwagę i przypisujeten <strong>na</strong>wrót oczywiś<strong>ci</strong>e nowym drgawkom przedśmiertnym 'kapitalizmu. Jak <strong>na</strong>turalizmmiał pozory socjalistyczne, tak „nowa rzeczowość” pozuje <strong>na</strong> komunizm. Ale Thalheimerchyba zapomi<strong>na</strong> lub nie wie, że w Rosji sowieckiej istnieje ten sam prąd reportażowyi jest tam brany <strong>na</strong> serio. Diagnoza marksowska jakoś tutaj nie dopisuje.A teraz moż<strong>na</strong> by mniemać, że autor Legendy lessingowskiej, <strong>który</strong> tak pilnie notowałobjawy świtu literatury mieszczańskiej, powie coś o podobnych zaczątkach, zapowia<strong>da</strong>jącychsztukę proletariacką. Ale Mehring jest bardzo wstrzemięźliwy w <strong>taki</strong>ch przepowiedniach.Uważa <strong>na</strong>wet, że gusty estetyczne proletariatu są zaopatrzone „w dość pokaźnywarkoczyk moralny” („Moralzopfchen”), że wolą oni „uroczysty blask świec”, tj. patos,niż „prawdę” <strong>na</strong>turalizmu. Pamiętamy to, a i Daszyński pisał u <strong>na</strong>s w tym duchu o <strong>na</strong>turalizmie.Bardzo dziwiło mnie wówczas lekceważenie <strong>na</strong>turalizmu przez świat socjalistyczny- dziś wiem, skąd się ono wywodzi. Mehring stwierdza, że sztuka, a zwłaszcza teatr,nie gra w wyzwalaniu się proletariatu tej roli, co niegdyś w emancypacji mieszczaństwa.Rozwój sztuki proletariackiej <strong>na</strong>stąpi dopiero po zwy<strong>ci</strong>ęstwie. Ponieważ Mehring nie dożyłjuż rozwoju spraw w Rosji, więc za niego do<strong>da</strong>je Thalheimer w przedmowie, że takasztuka już się tam rozwija, ma treść rewolucyjną, a tylko nowe formy jeszcze się nie z<strong>na</strong>lazły.W końcu - estetyka. Wyrażenia „estetyka proletariacka” używa Mehring tylko raz, ai to dorywczo, aforystycznie. Jest ostrożniejszy niż jego interpretator Thalheimer, niż panowiez „Miesięcznika Literackiego”, którzy zapatrzyli się w Rosję, gdzie się <strong>na</strong> gwałt i<strong>na</strong> rozkaz robi taką estetykę. Co więcej, raz mówi, za Kantem, w duchu całkiem „burżuazyjnym”:„Z pewnoś<strong>ci</strong>ą, sztuka jest przyrodzoną władzą ludzkoś<strong>ci</strong> i jako taka czerpieswoje prawa tylko z siebie samej” (moje podkreślenie). Oto mamy ową tak podejrzanądla „estetyków proletariackich” własnoprawność (Eigengesetzlichkeit)! I mówi się to wartykule o Zoli, któremu wytyka, że jego powieś<strong>ci</strong> są raczej wołaniami reformatora niż„czystymi dziełami sztuki”!Mehring s<strong>na</strong>dź nieraz rozmyślał <strong>na</strong>d rewizją estetyki w duchu socjalistycznym i wziąłsobie za wzór rewizję doko<strong>na</strong>ną przez Marxa w zakresie pojęć ekonomicznych. Marxzba<strong>da</strong>ł teorię Smitha i Ricar<strong>da</strong>, kodyfikatorów ekonomii klasycznej, i wykazał, że ekonomiczneprawa społeczeństwa mieszczańskiego uważali za absolutne, choć one są tylkowzględne, przemijające. Otóż Mehring zapragnął to samo zrobić z Kantem, <strong>który</strong> w swo-130


jej estetyce wyłożonej w Kritik der Urteilskraft rzekomo wy<strong>ci</strong>ągnął teoretyczną esencję zliteratury klasycznej XVIII w. i zabsolutyzował ją. Jak tam się u<strong>da</strong>ło Marxowi, o tym niemam własnego z<strong>da</strong>nia, ale że nie u<strong>da</strong>ło się Mehringowi, to pewne - wbrew opinii Thalheimera,<strong>który</strong> w swoich przedmowach ch<strong>ci</strong>ałby postawić dziesięć kropek <strong>na</strong>d mehringowskim„i”. Estetyka kantowska oparta jest <strong>na</strong> zasadzie bezinteresownoś<strong>ci</strong> i amoralnoś<strong>ci</strong>sztuki - i właśnie Mehring, socjalista, tę zasadę przyjmuje całkowi<strong>ci</strong>e. Dopierogdy przychodzi do kaniowskiego pytania: jak są możliwe sądy estetyczne? - Mehringz<strong>na</strong>jduje sposobność zaz<strong>na</strong>czenia swego nowego stanowiska. Kant dopuszcza tylko subiektywne„motywy określające smak”, czyli po prostu, że „de gustibus non est disputandum”.Może kto z czytelników sobie przypomni, że to jest również pytanie St. Ign. Witkiewicza(z jego Studiów estetycznych). Otóż Mehring dowodzi, że istnieją obiektywnemotywy dla smaku, a środków do obiektywnej oceny faktów sztuki radzi szukać w metodziematerializmu dziejowego, o<strong>na</strong> bowiem jedynie pozwala się zorientować w chaotycznejhistorii różnych sądów i gustów. Dla zilustrowania tej tezy Mehring a<strong>na</strong>lizujezmienne fazy kultu Szekspira przez kilka wieków.Uważam, że kantowskie pytanie dotyczy raczej krytyki niż twórczoś<strong>ci</strong>, a Mehringprzesuwa je jeszcze <strong>da</strong>lej - <strong>na</strong> pole historii krytyki. Zamiast w<strong>ci</strong>ągać <strong>na</strong> arenę dyskusjimarksowskiego węża nieskończonych relatywnoś<strong>ci</strong>, powinien był po prostu określićideał socjalistyczny, ukryty w marksizmie, i pokazać, że <strong>da</strong> się on użyć dla sądów o sztuce.To było zapewne jego intencją. Ale czy to jest owa „estetyka proletariacka”, której <strong>na</strong>rodzinyforsuje Thalheimer? Nie, bo to, czym się tu zajmuje Mehring, dotyczy tylko podstawianiawartoś<strong>ci</strong> konkretnych, wytwarzanych przez ży<strong>ci</strong>e, pod z<strong>na</strong>ki algebraiczne estetyki.Jeżeli np. oceniając Hamleta powiem: dramat jest wspaniały, bo pokazuje wahanie siębohatera w tym stadium, gdzie ono przestaje być stanem <strong>na</strong>turalnym, a zaczy<strong>na</strong> być problematem- kto inny zaś powie: dramat jest słaby, bo bohater jest słaby, lub dramat jestpotępienia godny, bo uczy ludzi wątpliwoś<strong>ci</strong> i sceptycyzmu, to wszystkie te sądy, cho<strong>ci</strong>ażpotocznie <strong>na</strong>zywają się „są<strong>da</strong>mi estetycznymi”, właś<strong>ci</strong>wie do estetyki nie <strong>na</strong>leżą. Należądo ogólnej <strong>na</strong>uki o ży<strong>ci</strong>u, która sięga we wszystkie dziedziny, od której nikt się uchylićnie może, a socjalizm jest tylko jedną prowincją tej <strong>na</strong>uki.Sama estetyka jest częś<strong>ci</strong>ą filozofii, zajmuje się ba<strong>da</strong>niem tajemnicy sztuki, nie jest anizbiorem recept twórczych, jakie pod <strong>na</strong>zwą różnych „izmów” przesuwały się w dziejach,ani kuźnią sprawdzianów. Recepty <strong>na</strong>leżą do <strong>na</strong>uki literatury, sprawdziany - do <strong>na</strong>uki oży<strong>ci</strong>u. Nie ma estetyki „proletariackiej”, mogą być <strong>na</strong>tomiast „proletariackie”sprawdziany ży<strong>ci</strong>owe dla krytyki czy „proletariackie” stosowanie sprawdzianów<strong>da</strong>wnych.Po co to wszystko piszę? Ponieważ przez komunistów (p. Stawara) zostałem zaczepiony,jakobym - jako „stuprocentowo burżuazyjny” krytyk - uz<strong>na</strong>wał jakieś „wieczne” „idealistyczne”prawa w sztuce, gdy dla nich, dla marksistów, wszystko jest względne,wszystko płynne. Poza szablon i słówka <strong>na</strong>rzucone przez Marxa wyjść nie mogą. Zwłaszczatrą<strong>ci</strong> myszką to słówko „idealistyczne”. Mógł Marx obrabiać Ricar<strong>da</strong> i Smitha, a MehringKanta, ale prze<strong>ci</strong>eż i przedtem, i od tego czasu było dużo systemów estetycznych,które z idealizmem filozoficznym nie mają nic wspólnego. Dziwnie <strong>ci</strong>aśni są <strong>ci</strong> komuniś<strong>ci</strong>.Np. w „Linkskurve” Wittfogel, pisząc o dziełach Mehringa, boryka się już nie z Kantem,lecz z Heglem. Marx miał swoją starą kontrowersję z Heglem i zaraził nią wszystkichmarksistów, podobnie jak Freud paru tysiącom freudystów <strong>na</strong>rzu<strong>ci</strong>ł pewien sposóbśnienia. Niechby sobie Mehring, Thalheimer i Wittfogel przeczytali, jak Croce streszcza i131


zbija estetykę Kanta i Hegla, i spróbowali zmierzyć się z tym prze<strong>ci</strong>wnikiem.LITERATURA A SOCJALIZMOd pewnego czasu w do<strong>da</strong>tku literackim „Robotnika” toczy się ankieta <strong>na</strong> temat stosunkuliteratury do socjalizmu, równocześnie zaś w „Wiadomoś<strong>ci</strong>ach Literackich” odbywasię dyskusja <strong>na</strong>d tzw. poezją proletariacką (lepiej późno niż nigdy). Chcąc jak <strong>na</strong>jprędzejokreślić pozytywnie swoje stanowisko, nie będę <strong>na</strong>jprzód tych głosów streszczał anipolemizował, chyba o ile to będzie w łącznoś<strong>ci</strong> z moimi własnymi wywo<strong>da</strong>mi, i przystępujęod razu do rzeczy.IPrzede wszystkim, co już istnieje w Polsce? Istnieje <strong>na</strong>jpierw poezja pracy: zbiorki liryczneSłobodnika, M. Brau<strong>na</strong>, Przybosia i wielu innych, o treś<strong>ci</strong> przeważnie urbanistycznej(miejskiej); opiewają one przede wszystkim rozmach przemysłu nowoczesnego,lubią jej akcesoria plastyczne, jak śruby, dy<strong>na</strong>mo, turbiny, śmigi itp., a przy tym podnoszągodność pracy zawodowej robotnika w ten sposób, że pięknymi słowami opisują jegoproceder. Pionierem tej poezji jest Kaden-Bandrowski przez z<strong>na</strong>ny cykl utworów prozaicznychZawody, które dość późno z<strong>na</strong>lazły <strong>na</strong>śladowców czy raczej tylko kontynuatorów,i to nie w prozie, lecz właśnie w poezji wierszowanej. Także Powsinogi Zegadłowiczatutaj właś<strong>ci</strong>wie <strong>na</strong>leżą. Dalej jest „poezja proletariacka” (Broniewski, Wandurski, Stande),zabarwio<strong>na</strong> rewolucyjnie. Są tu podobne motywy plastyczne i akcesoria jak u tamtych, alezamiast kłaść <strong>na</strong><strong>ci</strong>sk <strong>na</strong> „godność” pracy i przez to niejako zachęcać do pracy, piszą o jejnędzy i bun<strong>ci</strong>e. Dymy <strong>na</strong>d miastem fabrycznym u Broniewskiego nie ukła<strong>da</strong>ją się w widma,wróżące zbożny rozwój, lecz w z<strong>na</strong>ki baltazarowe.Ten krótki przegląd i podział nie ma pretensji do zupełnoś<strong>ci</strong> i ś<strong>ci</strong>słoś<strong>ci</strong>, ale wystarczy<strong>na</strong> tym miejscu.Gdyby się nie wiedziało, że cała ta poezja powstała pod wpływem zagranicy, wypa<strong>da</strong>łoby- przy<strong>na</strong>jmniej dla honoru <strong>ci</strong>ągłoś<strong>ci</strong> w literaturze polskiej - powiedzieć, że jej ojcemduchowym był Stanisław Brzozowski, <strong>który</strong> przed wojną głosił słowem i piórem „filozofiępracy i swobody” i w dziełach swoich kilkakrotnie starał się ją skodyfikować (zwłaszczaProlegome<strong>na</strong> filozofii pracy w Ideach). Niestety, w utworach, o <strong>który</strong>ch tu mowa, niez<strong>na</strong>lazłem ani śladu, żeby ich poe<strong>ci</strong> rozpalali się Brzozowskim lub żeby się w nim cho<strong>ci</strong>ażrozczytywali. Tylko J. N. Miller, krytyk, <strong>który</strong> w z<strong>na</strong>nym dziełku Zaraza w Gre<strong>na</strong>dzieuz<strong>na</strong>ł tę poezję pracy za plus <strong>na</strong>szej literatury, posługuje się gdzieniegdzie zwrotami i tonemBrzozowskiego, jakkolwiek tylko raz go wymienia, i to mimochodem. Jed<strong>na</strong>k przypuszczać<strong>na</strong>leży, że Brzozowski, choć mało z<strong>na</strong>ny, jest niejako Bogiem opiekuńczym zachmurami, gwarantem z <strong>da</strong>leka, że ta poezja pracy jest <strong>na</strong> dobrej drodze.Ale sama filozofia pracy została przez bieg wypadków zakwestionowa<strong>na</strong>. W pracysą dwie strony: ta, która tworzy, i ta, która <strong>ci</strong>erpi. Przy tym powia<strong>da</strong>my „tworzy” - alejak? Murarz, gdy stawia cegły, niewątpliwie tworzy dom, ale czy jest to twórczość w z<strong>na</strong>czeniunp. twórczoś<strong>ci</strong> artysty? Otóż druga połowa systemu Brzozowskiego, „filozofia132


swobody”, nie zespoliła się z pierwszą dość ś<strong>ci</strong>śle i dość jasno, tak aby się stać busoląwobec bieżących zagadnień. Dlaczego? Ponieważ Brzozowski miał <strong>na</strong>turę Savo<strong>na</strong>roli iwytworzył sobie ideał pracy ascetyczny, bezwzględny. Jest to raczej praca przez wielkieP, ta praca ogól<strong>na</strong>, wykonywa<strong>na</strong> przez całą ludzkość, która rzeźbi świat. W rozprawieMonistyczne pojmowanie dziejów i filozofia krytycz<strong>na</strong> (w Kulturze i ży<strong>ci</strong>u) występujeprze<strong>ci</strong>w etyce eu<strong>da</strong>jmonistycznej (moralnoś<strong>ci</strong>, która ma <strong>na</strong> celu szczęś<strong>ci</strong>e człowieka) igłosi etykę bohaterską. Szczęś<strong>ci</strong>e go nie interesuje; w ogóle człowiek interesuje go tylkojako gatunek, nie jako jednostka, co <strong>na</strong>jwięcej powiedziałby, że los jednostki jest z <strong>na</strong>turyrzeczy tragiczny.Być może, iż wewnątrz rozumowań Brzozowskiego z<strong>na</strong>jdują się <strong>na</strong> te wszystkie kwestiedostateczne odpowiedzi, ale pośrednie; gdy <strong>na</strong> jego filozofię patrzeć jak <strong>na</strong> gmach,jest to apoteoza zdobywczoś<strong>ci</strong>, szturmu; więcej powiem: imperializmu pracy <strong>na</strong>d przyrodą;powiem <strong>na</strong>wet: zachłannoś<strong>ci</strong>. Uważam, że jest to socjalizm zbyt jednostronny.Gdyby, zamiast batoga i tortur, przy budowie piramid egipskich stosowano tylko łagodnyhipnotyzm zbiorowy, osiągnięto by <strong>taki</strong> sam socjalizm.Skutkiem tego było, że monumentalne dzieło Brzozowskiego, pozostając zresztą i takw <strong>ci</strong>eniu, nie mogło u <strong>na</strong>s powstrzymać <strong>na</strong>turalnego rozkładu w poję<strong>ci</strong>u pracy, a przezto i w haśle pracy. Oczywiś<strong>ci</strong>e, że i atmosfera powojen<strong>na</strong> temu rozkładowi sprzyjała. Ktośzauważył, że gdy sytuacja moral<strong>na</strong> powojennej Europy wymagała socjalizmu, w ogóle zaspokojeniarozdrażnionych potrzeb sprawiedliwoś<strong>ci</strong> społecznej - jej sytuacja fi<strong>na</strong>nsowa<strong>na</strong>kazywała odroczenie wszystkich prób w tym kierunku i przystąpienie <strong>na</strong>tychmiastowedo odbudowy w warunkach poprzednich. Więc zapanowało hasło pracy, ale bardzo dwuz<strong>na</strong>czne.Przyz<strong>na</strong>je się do niego nie tylko robotnik, ale tak samo, i to jeszcze ochotniej,jego wyzyskiwacz. Pracujmy! Ależ tak - i owszem! Pracuj<strong>ci</strong>e, pracujemy, pracuję. Niejedenczłowiek bogaty wskaże <strong>na</strong> to, że on sam pracuje również, i to jeszcze <strong>ci</strong>ężej niż jegorobotnik, do póź<strong>na</strong> w nocy po fajran<strong>ci</strong>e. Wielu milionerów jest maniakami pracy. Praca,tak samo jak organizacja, może być posunięta do absurdu. Lecz idzie o jej cel i o jej warunki.Raz se<strong>na</strong>tor Średniawski uskarżał się przede mną <strong>na</strong> nieróbstwo i krnąbrność swoichparobków. ,,Ja - powiedział - pracuję od świtu do nocy”. Może mu uwierzyć każdy, ktoz<strong>na</strong> tego solidnego, ucz<strong>ci</strong>wego człowieka. Ale sparaliżowałem go jednym słowem: „Panpracuje <strong>na</strong> swoim”.W lipcu i sierpniu z.r. „Głos Prawdy” w szeregu artykułów wypuszczał <strong>na</strong> pokaz różowebaloniki, <strong>na</strong>pełnione hasłem: praca! P. Stpiczyński pisał o „religii twórczego trudu”.W „Robotniku” (z 23 sierpnia) odpowiedział <strong>na</strong> to dosko<strong>na</strong>le J. M. Borski.Poe<strong>ci</strong> uprawiający u <strong>na</strong>s tzw. poezję pracy nie mają <strong>na</strong>wet przeczu<strong>ci</strong>a tej dwuz<strong>na</strong>cznoś<strong>ci</strong>.Po prostu tylko opisują procedery, z sympatią i czołobitnoś<strong>ci</strong>ą dla pracującego. Nie<strong>da</strong>wnop. Andre w „Kurierze Porannym”, chwaląc wieczór poetów „Kwadrygi”, zaprodukował<strong>na</strong>pomnienia i pouczenia <strong>taki</strong>e, jakby dopiero co wstał od lektury Brzozowskiego.Niestety, po Brzozowskim został tylko frazes.Może to i jest poezja pracy, ale nie poezja socjalistycz<strong>na</strong>. Źródła jej zresztą płynąskądinąd; ta poezja pracy jest tylko jednym działem poezji rzeczy w ogóle. Albowiem,po epoce psychologizmu, wyrzucono człowieka <strong>na</strong> łeb z poezji, pozostał tylko światrzeczy do opisywania ozdobnego.133


Dam drobny przykład. Istnieje piękny wiersz Tuwima <strong>na</strong> cześć 1-go maja, ale zajmujesię głównie czerwonym sztan<strong>da</strong>rem, jak płynie <strong>na</strong> wietrze, itd. - zmia<strong>na</strong> <strong>na</strong>stawienia uczu<strong>ci</strong>owegojest charakterystycz<strong>na</strong>. W wierszu Mróz nędzarzy interesuje go nie sama nędza,lecz fizjologiczny fenomen odczuwania mrozu, itd. Ostatecznie to wszystko krzyżuje się zsocjalizmem, ale idzie własnymi drogami.IIPełne uświadomienie socjalistyczne posia<strong>da</strong> <strong>na</strong>tomiast poezja tego typu, <strong>który</strong> przedstawianp. Broniewski lub w obozie PPS Hutnik. Jed<strong>na</strong>k jest to głównie poezja agitacyj<strong>na</strong>;odwołuje się do uczuć już gotowych, <strong>da</strong>je im tylko poetyczny wyraz; proces wyobraźninie przebiega po dłuższym łuku, przybywa szybko do celu. Prócz tego i ta poezjaw dzisiejszej formie jest przeważnie akcesoryj<strong>na</strong>, to z<strong>na</strong>czy, że i tutaj rzeczy, jak kominy,sadze, dymy, maszyny itp., odgrywają wielką rolę, tylko że autorzy ukazują je nie w gali,lecz od strony smutnej.Uważam tę poezję za niewystarczającą; obejmuje o<strong>na</strong> zaledwie mały fragment tego, coobjąć <strong>na</strong>leży.Teraz o „poezji proletariackiej”. Prze<strong>ci</strong>w tej <strong>na</strong>zwie zaprotestowali w „Robotniku” Posneri Tuwim, w „Wiadomoś<strong>ci</strong>ach Literackich” pp. Hulka-Laskowski i Słonimski. Że poezji<strong>taki</strong>ej nie ma i być nie może, podobnie, jak nie może być matematyki proletariackiej[1]. Jakim poetą jest Szekspir, Homer? Czy proletariackim? Poeta ma być przede wszystkimdobrym poetą; słabe poezje proletariackie w ogóle nie są poezjami; proletariat garniesię do poezji wszelkiej, bez względu <strong>na</strong> to, czy jest „burżuazyjną”, czy nie, więc <strong>na</strong>leżymu ją tylko udostępnić. Tak, argumentowano w tych protestach.Sądzę jed<strong>na</strong>k, że w tych argumentach pominięto jedną szansę, która by rzecz źle <strong>na</strong>zwanąprze<strong>ci</strong>eż mogła ocalić i rozwinąć.Że sama <strong>na</strong>zwa „poezja proletariacka” jest demagogicz<strong>na</strong>, to jest niewątpliwe. Tak samo,jak np. film <strong>na</strong>rodowy, wychowanie <strong>na</strong>rodowe. Jeżeli film, wychowanie będą dobre,to tym samym będą <strong>na</strong>rodowe. Kwestie, o które tu chodzi, omawiane są za każdym razem,gdy się przystępuje do zakła<strong>da</strong>nia jakiego „teatru ludowego” i staje się wobec braku repertuaru:co pokazywać ludowi? czy sztuki „inteligenckie” klasyczne, czy sztuki <strong>na</strong>pisanespecjalnie dla ludu? Podobno jed<strong>na</strong>k „lud” tych ostatnich nie <strong>ci</strong>erpi; tak samo jak młodzieżnie lubi książek <strong>na</strong>pisanych z dopingiem pe<strong>da</strong>gogicznym; a proletariat znowuż - jakpodnoszono w dyskusji - nie lubi utworów <strong>na</strong>pisanych dla proletariatu, bo rad by zapomniećo swojej biedzie i przenieść się w świat ułudy albo w świat bogaczy, rycerzy,sportowców, w ogóle w świat swobody.Sprawa jest, z<strong>da</strong>wałoby się, bez<strong>na</strong>dziej<strong>na</strong>. Odpowiedniej poezji nie ma albo trzeba jąwytworzyć [2], a wtedy - jaką?Lecz załatwimy jeszcze kwestię <strong>na</strong>zwy.„Proletariat” tak samo jak za czasów romantycznych „lud” w ogóle uważa się w socjalizmieza potęgę przyszłoś<strong>ci</strong>, potęgę niemal mistyczną, która jest a priori zdrowa, moral<strong>na</strong>,utalentowa<strong>na</strong>, bohaterska i kiedyś <strong>na</strong> gruzach zgniłego świata burżuazyjnego zbudujewłasną kulturę.134


Przyjmuję z góry zarzut, że proletariatu nie z<strong>na</strong>m, i ugi<strong>na</strong>m się pod tym zarzutem; ajed<strong>na</strong>k pozwalam sobie co do tej mistycznoś<strong>ci</strong> i apriorycznoś<strong>ci</strong> mieć pewne powątpiewania,<strong>na</strong>tury czysto formalnej, nie praktycznej. Nic bowiem nie jest z góry zagwarantowane,i klasa jest ostatecznie tylko zbiorowiskiem ludzi, żyjących wśród tych samych warunków.Brzozowski, pisząc o proletaria<strong>ci</strong>e, miał dwa stanowiska: raz mówił, że proletariat będzietylko tym, czym się sam uczyni; to znów powtarzał bezkrytycznie dogmat o nieomylnoś<strong>ci</strong>proletariatu.Gdy jed<strong>na</strong>k <strong>na</strong> serio wypytywać, w czym tkwi ta rękojmia, odpowiedź brzmi mniejwięcej tak: ponieważ proletariat jedyny jest jeszcze niezużyty, jedyny jest prężną siłą, ponieważnie ma nic do stracenia.Tu dopiero z<strong>na</strong>jduję mój punkt zaczepienia - ale obchodzi mnie przy tym proletariatnie jako klasa, lecz jako sytuacja ży<strong>ci</strong>owa.Jest to sytuacja bez<strong>na</strong>dziejnoś<strong>ci</strong>, sytuacja błędnego koła, którą by powinien przeżyć iprzemyśleć każdy „poeta pracy”.Weźmy jako przykład robotnika, <strong>który</strong>, pracując w fabryce, wpadł <strong>na</strong> pomysł jakiegośwy<strong>na</strong>lazku. Ale brak mu dostatecznej wiedzy, aby wy<strong>na</strong>lazek do końca doprowadzić; niema zaś czasu ani środków, aby swoje wykształcenie pod tym względem uzupełnić. Gdybyspieniężył wy<strong>na</strong>lazek, a to co innego! Świet<strong>na</strong> przyszłość uśmiecha mu się o kilka krokówblisko, ale gdy się rozstąpi mgła złudzeń, ukazuje się nie przebyta przepaść. Nikt nie kupiwy<strong>na</strong>lazku nie doko<strong>na</strong>nego; z<strong>na</strong>jdą się wprawdzie tacy, którzy mu pomysł ukradną, alenikt nie pomoże mu do wykrystalizowania jego myśli. Jest legen<strong>da</strong>, że gdzieś tam, wAmeryce, z Edisonem i<strong>na</strong>czej się działo, ale ta legen<strong>da</strong> tylko zaostrza głód i rozgoryczenie.Pozostaje włas<strong>na</strong> wola, tzw. żelaz<strong>na</strong> wola - sam <strong>na</strong> sam z za<strong>da</strong>niem po<strong>na</strong>d siły. Ówrobotnik-wy<strong>na</strong>lazca orientuje się w przedmio<strong>ci</strong>e, dowiaduje się o pomysłach pokrewnych,wresz<strong>ci</strong>e zaczy<strong>na</strong> wątpić w ogóle o wartoś<strong>ci</strong> swego wy<strong>na</strong>lazku, w końcu grzebie go. Anion się nie wyzwoli, ani jego dzie<strong>ci</strong> - <strong>na</strong> zawsze pozostaną w obrębie tych samych <strong>ci</strong>asnychmożliwoś<strong>ci</strong>-niemożliwoś<strong>ci</strong>...To jest błędne koło, to jest typowa sytuacja robotnika i ubogiego inteligenta, zwłaszczazaś poeta odczuwa ją <strong>na</strong> własnej skórze. Stąd jest właśnie krok do biernego pesymizmu,do bandytyzmu w różnych posta<strong>ci</strong>ach i <strong>na</strong>sileniach, do świętoś<strong>ci</strong> (bigoterii) albo - do socjalizmu.Świat jest maszyną, pełną błędnych kół. Ale może się u<strong>da</strong> je złożyć i <strong>na</strong>regulować.Nasi inteligen<strong>ci</strong> lubią się posługiwać słówkiem „ży<strong>ci</strong>e”, rozumiejąc przez to zwykleróżne źródła i siły „irracjo<strong>na</strong>lne”, które właśnie dla nich przypadkiem przychylnie sięukła<strong>da</strong>ją. Mają <strong>na</strong>dzieję, że dopisze loteria, dopisze własny silny łokieć, jakaś protekcja,jakaś bezczelność, jakiś bogaty ożenek.Ale w olbrzymiej większoś<strong>ci</strong> wypadków ży<strong>ci</strong>em jest właśnie to, że żyć nie moż<strong>na</strong>...Sytuacja proletariusza jest o tyle lepsza, że nie ma pod tym względem żadnych złudzeń.Świat dzisiejszy jest tak urządzony, że <strong>na</strong>wet przy <strong>na</strong>jlepszej woli otoczenia dokonywasię bezimien<strong>na</strong> zbrodnia <strong>na</strong> każdej jednostce. Nikt nie winien i winni są wszyscy.Dzieje się w<strong>ci</strong>ąż to samo, co w ś<strong>ci</strong>sku podczas pożaru.135


Tę zasadniczą sytuację uważałbym za podstawę poezji proletariackiej czy socjalistycznej,rewolucyjnej czy przebudzeniowej - ale z powodu złej <strong>na</strong>zwy lub złych dowodównie moż<strong>na</strong> psuć rzeczy. A tak właśnie zrobiono w „Wiadomoś<strong>ci</strong>ach Literackich”,gdzie z dużą przyjemnoś<strong>ci</strong>ą i <strong>na</strong>wet tryumfem odkryto, iż taka poezja jest niemożliwa, niema sensu, bo prze<strong>ci</strong>eż niby jasne jest, że sens ma tylko poezja ogólnoludzka a la Szekspiri Homer. Jed<strong>na</strong>k z<strong>da</strong>wało mi się, że rzeczą właśnie inteligentów byłoby nie eskamotowaćtak gładko tej poezji „proletariackiej”, ale uz<strong>na</strong>ć, że jest tu żywa myśl, której <strong>na</strong>leżydopomóc do rozwinię<strong>ci</strong>a się.Choćby tej poezji jeszcze <strong>na</strong> widowni nie było, bo nie ma uświadomionych twórców,za<strong>da</strong>niem krytyka jest <strong>na</strong>kreślić jej ramy i możliwoś<strong>ci</strong>.IIIPrzede wszystkim poezja socjalistycz<strong>na</strong> nie może się zamykać w ramach tylko samejpoezji wierszowanej jak dziś, lecz objąć powieść i dramat. Liryka to przeważnie reklama,to trębactwo, to jakiś szowinizm socjalistyczny - retoryka, pasożytująca <strong>na</strong> gotowych jużformułach. Nie powinno tak być, iżby ta poezja była podob<strong>na</strong> do <strong>da</strong>wnej poezji patriotycznej,która w<strong>ci</strong>ąż obrabiała dwa hasła: trzymajmy się i nie <strong>da</strong>jmy się! oraz: huzia <strong>na</strong>Moskala!Łuk wrażenia musi być o wiele większy; nie sam ostateczny wynik (to jest hasła), leczprzede wszystkim przesłanki muszą się wysunąć <strong>na</strong> pierwszy plan. Kuźnia myśli socjalistycznej,a nie tylko śpiew agitacyjny. Fermenta cognitionis (materiały do rozpoz<strong>na</strong>nia)są w poezji jeszcze ważniejsze niż w <strong>na</strong>uce. Powieść i dramat temu powinne byćpoświęcone.Na ogół polska literatura jest albo neutral<strong>na</strong>, albo po <strong>na</strong>jkrótszym łuku zatrąceń o rzeczywistośćod razu spa<strong>da</strong> ku gotowym tendencjom (Słonimskiego Wieża Babel), uprawiaretorykę. Panuje ten brak subtelnoś<strong>ci</strong>, aby cenić wrażenia i drogi pośrednie, aby widziećnp. socjalizm także tam, gdzie nie jest jak wół <strong>na</strong>pisane i wykrzyczane, że tu jest socjalizm.Komedia Perzyńskiego Uśmiech losu, w której mocno postawio<strong>na</strong> została sytuacjazdeklasowanego inteligenta, wskutek nędzy gotowego do wszelkiej zbrodni, zawiera więcejsocjalizmu niż retorycz<strong>na</strong> Wieża Babel. Cóż z tego, że Perzyński <strong>na</strong>leży do obozu endeckiego!W chwili gdy tę sytuację tworzył, widział rzecz jasno, jaskrawo, stanowczo,a więc socjalistycznie. Że potem, w <strong>da</strong>lszym rozwiązaniu sprawy, nie był konsekwentny,a <strong>na</strong>wet zatra<strong>ci</strong>ł pierwotne założenie, to już co innego.Bardzo wielu pisarzy tzw. burżuazyjnych, o ile w swoich dziełach <strong>da</strong>ją prawdziwe iszczere diagnozy społeczne, <strong>da</strong>ją przez to cząstkową literaturę socjalistyczną. Nie powinnosię też np. wcale wymagać, aby taka powieść społecz<strong>na</strong> miała za temat walkę klas.Już zaraz walkę! W Kaśce Kariatydzie Zapolskiej jest to właśnie dosko<strong>na</strong>łe, że uwodzi<strong>ci</strong>elembiednej służącej jest nie jakiś panicz, „złoty młodzieniec”, lecz po prostu pan dozorcaz tej samej kamienicy. Są to zróżniczkowania i tragedie wewnątrz tej samej klasy,krwawsze, niż gdy płomień krzywdy przeskakuje z klasy do klasy, jak w Halce lub wTkaczach. Są i one wynikiem ogólnego zamętu społeczno-moralnego, i przeto równieżpodpa<strong>da</strong>ją pod diagnozę socjalistyczną.136


Tak samo jest i w innych dziedzi<strong>na</strong>ch. Dobra powieść psychologicz<strong>na</strong>, <strong>na</strong>wet gdybysię rozgrywała tylko między burżujami, będzie socjalistyczną, ponieważ socjalizmowi,jako sile kulturalnej, musi zależeć <strong>na</strong> wszelkich rozjaśnieniach psychologicznych,etycznych, filozoficznych, <strong>na</strong>wet gdyby się nie tyczyły bezpośrednio socjalizmu. Wzwiązku z nim to już one stoją albo stanąć kiedyś mogą.Dokonywam tu szeregu niespodziewanych aneksyj, lecz prze<strong>ci</strong>eż socjalizm miał zawszeambicję, żeby być światopoglądem, filozofią - nie miałożby się to uwy<strong>da</strong>tnić także wszerokim zasięgu jego literatury? Oczywiś<strong>ci</strong>e, że <strong>na</strong>jlepiej by było, aby te rozrzuconeświatła, fermenty i materiały <strong>na</strong>leżały do siebie wspólnym uświadomionym charakterem,tak jak dzieła jednego autora, ale konieczne to nie jest.Jest mnóstwo dziedzin, zaniedbanych przez literaturę, nie tylko socjalistyczną, ale wogóle społeczną, i w ogóle przez poetów. Czterdziestu ich przyczepiło się do maszyn, nic- tylko wielbią maszyny. To <strong>na</strong>wet nie jest lokajstwo wobec właś<strong>ci</strong><strong>ci</strong>eli tych maszyn, tylkomałpiarstwo i snobizm, niby żeby iść z jakimś prądem czasu. A skomplikowa<strong>na</strong> maszy<strong>na</strong>stosunków międzyludzkich, gieł<strong>da</strong>, polityka, kapitał fi<strong>na</strong>nsowy - to wcale ich niewabi, tylko dy<strong>na</strong>mo i 40 HP.Są do <strong>na</strong>pisania dziesiątki dramatów socjalistycznych (społecznych), np. dla zilustrowania<strong>ci</strong>asnoty stosunków, wywoływanej przez nędzę. Jeden z <strong>na</strong>szych dramaturgów(Grubiński) twierdzi, że dziś, w <strong>na</strong>szych warunkach cywilizacyjnych, tragedia jest niemożliwa,bo <strong>na</strong> wszystko może z<strong>na</strong>leźć się ra<strong>da</strong>, wszystko <strong>da</strong> się zmienić w komedię [3].Tak jed<strong>na</strong>k jest tylko tam, gdzie każdej chwili pieniądze mogą się stać buforem osłabiającymsiłę wstrząśnień dramatycznych, ale gdzie braknie tego buforu, gdzie nie maczasu (np. do uspokojenia się) ani miejsca (w z<strong>na</strong>czeniu np. mieszkania), gdzie obłu<strong>da</strong>,czyli tzw. dobre wychowanie nie krępują <strong>na</strong>miętnoś<strong>ci</strong>, tam wszystkie konflikty dramatycznerozegrać się muszą, jak między zwierzętami zamkniętymi w <strong>ci</strong>asnej klatce. (Tragizmkryzysu mieszkaniowego! Klasycz<strong>na</strong> „jedność miejsca” zapewnio<strong>na</strong> przymusowo!)Dalej dochodzę do sfery neutralnej: a cóż gwiazdy, kwiaty, miłość? Szekspir i Homer?Czy i dla tej sfery socjalizm byłby tylko „strychulcem”? By<strong>na</strong>jmniej. Twierdzę <strong>na</strong>wet, żegdyby nie gwiazdy, kwiaty i miłość, nie byłoby socjalizmu, jako prawa do szczęś<strong>ci</strong>a.Gwiazdy do wszystkich <strong>na</strong>leżą. Miłos<strong>na</strong> poezja wchodzi w zakres socjalizmu, jako że takrzadko bywa sposobność do szczerego patosu. Wiersz szczery i piękny może się zaliczyćdo skarbca kulturalnego socjalizmu, bez wymieniania firmy partyjnej - a czuj<strong>na</strong> krytykawykryć potrafi, że pusty dźwięk w wierszu miłosnym jest odpowiednikiem różnych fałszówspołecznych.Jest bardzo łatwo za pomocą pewnych manipulacyj marksistycznych zrobić Szekspiraprzedstawi<strong>ci</strong>elem renesansowego indywidualizmu, Homera piewcą stosunków feu<strong>da</strong>lnych(Hele<strong>na</strong> jako towar, o <strong>który</strong> moż<strong>na</strong> się bić!). Ale socjalizm mógłby z<strong>na</strong>leźć do tych skarbówpoezji stosunek wprost. Indywidualizm nie wyklucza socjalizmu, owszem, <strong>na</strong><strong>da</strong>jemu sens. Póki ludzie nie są zrośnię<strong>ci</strong> <strong>ci</strong>ałami, żyła w żyłę, póki nie są społeczeństwemmrówek, lecz żywych jednostek, z <strong>który</strong>ch każ<strong>da</strong> ma swój własny sens, póty indywidualizmmusi korzystać z socjalizmu i <strong>na</strong> odwrót. Wilde już o tym dużo pisał. Literaturasocjalistycz<strong>na</strong> nie musi być głosi<strong>ci</strong>elką uczuć stadnych, jak się wy<strong>da</strong>je J. N. Millerowi.Wszędzie mógłby socjalizm zgłaszać swoje prawowite pretensje. W dziedzinie mitunp. do niego <strong>na</strong>leżą Tantal, Prometeusz...137


Pisarz socjalistyczny powinien swój socjalizm udowadniać obszernoś<strong>ci</strong>ą swego horyzontu,trafnoś<strong>ci</strong>ą swych diagnoz, prawdą i wyobraźnią we wszystkich dziedzi<strong>na</strong>ch,intensywnoś<strong>ci</strong>ą uczu<strong>ci</strong>a - żeby nikt nie mógł powiedzieć, gdzie zaczy<strong>na</strong> się tylko talent, akończy się Idea. (Ile swej żywotnoś<strong>ci</strong> zawdzięcza socjalizm w Polsce Żeromskiemu, Strugowi,Brzozowskiemu - świetny początek).Należałoby jeszcze dużo <strong>na</strong>pisać, <strong>na</strong>szkicować dużo tematów. Wracam do wnioskupraktycznego: zredukować tę nudną, blagierską lirykę, wziąć się do powieś<strong>ci</strong> i dramatu,przepoić nowym duchem. Dawać nie frazeologię, lecz dialektykę socjalizmu tam, gdzieon się wysnuwa wprost z ży<strong>ci</strong>a.Ale ja nie zmienię charakteru polskiej literatury i nie zmieni jej nikt w Polsce. Tu moż<strong>na</strong>być co <strong>na</strong>jwięcej tylko prekursorem, ale nigdy pionierem. Przyszłość literatury, tak samojak całej kultury polskiej, przygotowuje się poza jej granicami, <strong>na</strong> Zachodzie iWschodzie, tam gdzie zapa<strong>da</strong>ją główne rozstrzygnię<strong>ci</strong>a kulturalne, które my otrzymujemyjuż gotowe.1 P.p. Są jed<strong>na</strong>k marksiś<strong>ci</strong>, którzy <strong>na</strong>wet w matematyce i muzyce od<strong>na</strong>jdują odbi<strong>ci</strong>estosunków społecznych.2 P.p. Francuski pisarz, Paweł Dermee, w artykule Literatura proletariacka (drukowanymw przekładzie w „Europie” St. Baczyńskiego z września 1929) powia<strong>da</strong> trafnie, żetaka literatura może się z czasem wytworzyć w Rosji proletariackiej w sposób <strong>na</strong>turalny,ale „każdy pisarz, godny tego mia<strong>na</strong>, musi protestować prze<strong>ci</strong>w temu, żeby fałszowaćmechanizm historii i już w chwili obecnej określać, czym ta literatura jest a priori, a więcczym nie powin<strong>na</strong> być”. Idzie mu o to, aby w kulturze proletariackiej z góry nie zwężanozbytnio „pola literackiego”.3 P.p. Jako przykład <strong>na</strong>pisał Grubiński sztukę Kochankowie, gdzie romans sy<strong>na</strong> z matkąkończy się pogodnie, bez tych katastrof, jakie są w Edypie Sofoklesa. - Zobacz mojąrozprawę Dostojny bzik tragicznoś<strong>ci</strong> w Czynie i słowie.TAJEMNICA NOCY LISTOPADOWEJTWARDY DEBIUTANTSpośród wielu u<strong>da</strong>łych tegorocznych debiutów powieś<strong>ci</strong>owych ten (Leo<strong>na</strong> KruczkowskiegoKordian i cham) jest bo<strong>da</strong>j <strong>na</strong>jwybitniejszy, jeżeli nie <strong>na</strong>jlepszy. Autor nie ułatwiłsobie sprawy: ani nie wyeksploatował swego własnego ży<strong>ci</strong>a, jak to zwykle czynią debiutan<strong>ci</strong>i debiutantki powieś<strong>ci</strong>owe, ani nie wybrał sobie modą dzisiejszą żadnego specjalnegood<strong>ci</strong>nka współczesnego ży<strong>ci</strong>a: więzienia, fabryki, kopalni, sejmu, domu poprawy,domu o<strong>ci</strong>emniałych itp., aby <strong>na</strong> tym terenie łatwo sobie reportażować. Cofnął się w przeszłośćhistoryczną, studiował książki i dokumenty, stamtąd dopiero wskrzeszał to, co bymiał opisać, a cho<strong>ci</strong>aż w opracowaniu posłużył się nowoczesną metodą montażoworeporterską,jed<strong>na</strong>k w tym wypadku jest to już raczej forma niż meto<strong>da</strong>; autor musiałprzebyć podwójną niejako grę wyobraźni, zanim dotarł do swego tworzywa. W tych cza-138


sach szalejącego pod <strong>na</strong>zwą autentycznoś<strong>ci</strong> opisywactwa i odpisywactwa, <strong>taki</strong>ego autora,<strong>który</strong> nie boi się zaufać swojej wyobraźni i tworzyć bez pomocy aparatu fotograficznego -<strong>taki</strong>ego autora <strong>na</strong>leży szczególnie wyróżnić.I to wyróżnić w tym kierunku może wbrew jemu samemu. Gdyż <strong>na</strong>jbardziej mylącą wtej książce jest jej przedmowa, w której autor z pewną pychą skromnoś<strong>ci</strong> powia<strong>da</strong>, że za<strong>da</strong>niemjego było nie „tworzyć”, nie wymyślać „fabułę” i „bohaterów”, bo to wszystkozasługuje dziś już tylko <strong>na</strong> pogardliwy cudzysłów i jest do luftu - on niby ch<strong>ci</strong>ał tylko organizowaći konstruować pewne autentyczne dokumenty. Taki to jest doktryner - leczdoktrynerstwo jego jest jeszcze rozmaitsze.BOHATER PIENIACTWAPowieść Kordian i cham oparta jest, co praw<strong>da</strong>, <strong>na</strong> pamiętniku Deczyńskiego, <strong>na</strong>uczy<strong>ci</strong>elawe wsi Brodnia w województwie kaliskim, <strong>który</strong> <strong>na</strong> parę lat przed powstaniem listopadowym<strong>na</strong>pisał do cara memoriał o krzyw<strong>da</strong>ch, wyrządzanych chłopom jego wsi przezdzierżawcę, szlach<strong>ci</strong>ca Czartkowskiego; potem prześladowany, mimo słabego zdrowiawzięty do polskiego wojska, odbył powstanie, poszedł <strong>na</strong> emigrację, lecz wbrew tejwspólnoś<strong>ci</strong> losu w<strong>ci</strong>ąż twierdził, ze sprawa szlachty polskiej nie jest sprawą chłopów polskich,i aż do śmier<strong>ci</strong> zachował w duszy głębokie poczu<strong>ci</strong>e krzywdy swojej i swoich. PamiętnikDeczyńskiego wy<strong>da</strong>ł Marceli Handelsman pt. Żywot chłopa polskiego <strong>na</strong> początkuXIX stule<strong>ci</strong>a w r. 1907 <strong>na</strong>kładem J. Mortkowicza. Przedmowa Handelsma<strong>na</strong> zajmujeniemal tyleż samo miejsca co sam pamiętnik, krótki, zgęszczony, wymowny swą nieudolnoś<strong>ci</strong>ą- pamiętnik czy raczej testament człowieka zgaszonego przez ży<strong>ci</strong>e, lecz z ży<strong>ci</strong>emnie pogodzonego, żałosny przez to, że jakby już nie mógł zdobyć się <strong>na</strong> krzyk nie<strong>na</strong>wiś<strong>ci</strong>,wyraża tylko gorycz bez<strong>na</strong>dziejną. Zaiste był to bohater godny poety. I to <strong>na</strong>wet bohaterczynu, czynu cywilnego w <strong>na</strong>jlepszej jakoś<strong>ci</strong>. Historia jego memoriału, tak świetnie rozwiniętai uruchomio<strong>na</strong> w powieś<strong>ci</strong> przez Kruczkowskiego, jest jakby historią wyroku, <strong>który</strong>po <strong>ci</strong>chu w piersiach ludu zapadł <strong>na</strong> powstańców listopadowych, zanim się jeszcze powstanieurodziło. Ten słaby Deczyński potrafi jed<strong>na</strong>k zręcznie, konsekwentnie i wytrwaleposzukiwać sprawiedliwoś<strong>ci</strong> aż do ostatniej instancji. Niestety, tą instancją jest samoskarżony, szlach<strong>ci</strong>c Czartkowski, gdyż do niego to zjeżdża komisja śledcza wysadzo<strong>na</strong>przez władze, on ją może inspirować, <strong>na</strong> usługi ma sforę sługusów, te ogniwa pośredniemiędzy chłopem a panem, i tak się sprawa zabagnia i tonie. Deczyński przegrał, ale toPolska przegrała. Uraz psychiczny, otrzymany w tej nierównej walce, już nigdy Deczyńskiegonie opuszcza. Nie masz w Polsce sprawiedliwoś<strong>ci</strong>, nie ma jej <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e. Cóż z tego,że później Handelsman powie, że gdzie indziej wymiar sprawiedliwoś<strong>ci</strong> też nie byłlepszy. Ten biedny, po swojemu odważny <strong>na</strong>uczy<strong>ci</strong>el zajrzał w oczy diabłu. Moż<strong>na</strong> Deczyńskiegorozważać psychologicznie jako charakter kwerulancki, ob<strong>ci</strong>ążony manią prześladowczą- lecz moż<strong>na</strong> też brać go tragicznie jako tego, <strong>który</strong> wier<strong>ci</strong>ł i wier<strong>ci</strong>ł i doprowadziłpolską sprawiedliwość ówczesną do absurdu.Jest jeden <strong>taki</strong> wielki kwerulant w literaturze - Michał Kohlhaas, bohater wspaniałejnoweli Henryka Kleista, kowal, <strong>który</strong> dochodząc konsekwentnie sprawiedliwoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong> junkrze,stał się <strong>na</strong>jstraszliwszym człowiekiem swego czasu, palił i rabował, aż potępionyprzez Lutra, otrzymawszy formalną i materialną satysfakcję nie stojącą w żadnym stosunkudo zbrodni, <strong>który</strong>mi ją wymusił, od<strong>da</strong>ł się władzom i zginął <strong>na</strong> szafo<strong>ci</strong>e, łamany kołem.Harmonijny Goethe, czytając tę nowelę, był oburzony <strong>na</strong> autora i powiedział, że nie po-139


winno się podnosić <strong>taki</strong>ch wypadków wyjątkowych w biegu dziejów. Z Kohlhaasem, copraw<strong>da</strong>, ma więcej podobieństwa Chmielnicki niż spokojny i lękliwy Deczyński, leczważnoś<strong>ci</strong> <strong>taki</strong>ch z<strong>da</strong>rzeń wobec tej <strong>na</strong>jintymniejszej i <strong>na</strong>jwyższej instancji <strong>na</strong>rodowej, jakąjest literatura, nie moż<strong>na</strong> oceniać według rumoru, <strong>który</strong> <strong>na</strong>robiły.ŚWIADOMOŚĆ „KLASOWA”Jeżeli sam oświetlam tutaj sprawę Deczyńskiego i przytaczam jako przykład, czy teżjako stary wzór, nowelę Kleista - zresztą również zaczerpniętą z kronik - to po to, abyscharakteryzować różnicę ideałów literackich między mną a nową szkołą, której reprezentantemjest Kruczkowski. Ja po staremu jestem zwolennikiem „bohaterów”, podczasgdy dzisiejsza doktry<strong>na</strong> literacka, zgod<strong>na</strong> pod tym względem z doktryną społeczną, nieuz<strong>na</strong>je bohaterów - tzn. ludzi działających w sposób wyjątkowy, choć dopiero później typowy.Więc Kruczkowski, cho<strong>ci</strong>aż dla swego Deczyńskiego robi u siebie miejsce takżejako dla indywiduum, jako dla pewnego odrębnego charakteru, jed<strong>na</strong>kże kładzie główny<strong>na</strong><strong>ci</strong>sk <strong>na</strong> to, co w tym Deczyńskim jest typowo chłopskie; a i to nie w tym z<strong>na</strong>czeniu, żebyjakąś chłopską psychikę w nim wy<strong>na</strong>jdywał, np. przyzwyczajenie do pokory, leczprzede wszystkim widzi objawiającą się w nim „świadomość klasową”. Sam w przedmowieoz<strong>na</strong>jmia i z góry zwraca <strong>na</strong> to uwagę, że ten właśnie moment „świadomoś<strong>ci</strong> klasowej”zajął go w Deczyńskim <strong>na</strong>jżywiej, jako „więź aktualnoś<strong>ci</strong>” między dzisiaj a oneg<strong>da</strong>j.„Świadomość klasowa” jest właś<strong>ci</strong>wie hasłem politycznym, jest to rodzaj szowinizmu,tylko że nie <strong>na</strong>rodowego, lecz społecznego; z<strong>na</strong>czy: łączmy się prze<strong>ci</strong>w wspólnemuwrogowi. Poza tym jest to raczej oschła i obojęt<strong>na</strong> kategoria <strong>na</strong>ukowa, pozbawio<strong>na</strong> włókienuczu<strong>ci</strong>owych. Gdy porów<strong>na</strong>my tę powieść do Przedwiośnia i do Turonia Żeromskiego- a <strong>taki</strong>e też jest <strong>na</strong>prawdę jej sąsiedztwo - uderza jakby skąpość, czy też tylko pohamowaniepierwiastku uczu<strong>ci</strong>owego. Płynie w niej wprawdzie nurt krzywdy, litoś<strong>ci</strong>, <strong>na</strong>wet- co jest nowe i silne - nie<strong>na</strong>wiś<strong>ci</strong>, ale w punktach kulmi<strong>na</strong>cyjnych i zwrotnych, z wyjątkiemsceny ostatniej, ta powieść stara się usilnie być ilustracją pewnych tez marksowskich,i gwoli temu też jej styl miejscami jest aż za<strong>na</strong>dto formułkowaty.Ciekawe jest, jak się wobec niej zachowa H. S. Kamieński w drugim tomie swej literaturypolskiej wy<strong>da</strong>nej w Moskwie. Dla Kamieńskiego bowiem głównym kryterium literackimjest właśnie „oblicze klasowe”: pisarze nie tylko sami mają swoje oblicze klasowe,lecz także <strong>na</strong><strong>da</strong>ją - świadomie lub mimo woli - oblicza klasowe swoim posta<strong>ci</strong>om. Z Rosjiprzychodzi do <strong>na</strong>s ten nowy impuls i staje się <strong>na</strong> <strong>na</strong>szym grun<strong>ci</strong>e snobizmem. Pierwszymjego owocem był poemat Bruno<strong>na</strong> Jasieńskiego o Szeli (1926), również poprzedzonyprzedmową, w której domi<strong>na</strong>ntą jest „świadomość klasowa”; drugim - powieść Kruczkowskiego,jeżeli się nie liczy utworów ś<strong>ci</strong>śle poetyckich.140


SPOJRZENIE OD DOŁUKordian i cham jest Turoniem <strong>na</strong> wywrót; tam był chłop, czyli cham, ujrzany od stronyKordia<strong>na</strong>-Cedry, tutaj autor ze stanowiska chłopskiego stara się spojrzeć <strong>na</strong> Kordianów ikordianostwo. O ile obraca się w dziedzinie krzywdy chłopskiej, pisze prawdę, choć jąza<strong>na</strong>dto <strong>na</strong> całą Polskę uogólnia. Ale stro<strong>na</strong> kordianowska gorzej się przedstawia. Zamiarembyło: wszystko, co robi szlachta, ukazać albo jako otwartą brutalność, albo jakokłamliwą „<strong>na</strong>dbudowę” ideologiczną.Gdy maluje „sarmacki despotyzm” Czartkowskiego, oskarża rzetelnie; gdy w dosko<strong>na</strong>łejscenie humorystycznej sentymentalizm panny Czartkowskiej, podnieconej erotycznielekturą Świtezianki Mickiewicza, zderza z gruboskórstwem ojca; <strong>na</strong>wet gdy z tendencyjnąprzesadą przedstawia wykrętne kazanie złotoustego księdza Bończy, <strong>który</strong> chłopomw zamian za niedolę ziemską obiecuje królestwo niebieskie - to wszystko jest w porządku,to są obrazy zaprawione gorzką satyrą lub ironią, lecz prawdziwe, a dzięki tym afektomtakże artystyczne. I<strong>na</strong>czej, gdy chodzi o samo powstanie listopadowe.Jest rozmowa głównych spiskowców - Wysocki, Zaliwski, Nabielak, Moch<strong>na</strong>cki - wktórej krzyżują się różne poglądy, trochę poglądy ich samych, lecz jeszcze więcej samegoautora. Posuflował on szczególnie Nabielakowi. Według jego słów rewolucję listopadowąprzygotowała „garść ludzi, oderwanych od gleby szlachetczyzny, rzuconych <strong>na</strong> brukumiasta”: „ni to lud, ni szlachta, ni mieszczanie <strong>na</strong>wet, lecz coś osobliwego” - ludzie, którzyposługują się „środkami moralnymi” zamiast „mechanicznymi”. Według dzisiejszejnomenklatury jest to właśnie inteligencja, intelektualiś<strong>ci</strong>, ta grupa ludzi bez przydziałuklasowego, która socjalistów marksowskich <strong>na</strong>jbardziej irytuje, do której stosuje się <strong>taki</strong>epowiedzenia, jak „zawieszony w powietrzu”, albo że inteligen<strong>ci</strong> chcą jak Munchhausensamych siebie za warkocz z toni wy<strong>ci</strong>ągnąć itp. W pismach Brzozowskiego pełno jest <strong>taki</strong>chinwektyw <strong>na</strong> inteligencję jako „dera<strong>ci</strong>nes”. Przerzucenie tej wzgardy <strong>na</strong> przeszłośćnie wy<strong>da</strong>je mi się ani ś<strong>ci</strong>słe, ani szczęśliwe. Rola inteligencji polskiej w ruchach powstańczychbyła zawsze jak <strong>na</strong>jistotniejsza; prze<strong>ci</strong>eż to głównie o<strong>na</strong> podjęła i rozpaliła kwestięwłoś<strong>ci</strong>ańską. Są to rzeczy zbyt dobrze z<strong>na</strong>ne.Uderzyło mnie zwłaszcza pewne upośledzenie Moch<strong>na</strong>ckiego <strong>na</strong> rzecz Nabielaka.Autor wkła<strong>da</strong> Nabielakowi w usta słowa, które mógł powiedzieć raczej Moch<strong>na</strong>cki. Np.myśl, że „Polska padła tym właśnie, że, w niej sprzeczek socjalnych nie było nigdy” -powinien był wypowiedzieć Moch<strong>na</strong>cki, <strong>który</strong> w lutym 1831 r. w z<strong>na</strong>komitym artykule O<strong>na</strong>turze i skutkach opozycji wołał: „Świat stoi <strong>na</strong> niezgodzie!” Nie z<strong>na</strong>jąc pism Nabielaka,nie mogę <strong>da</strong>ć folgi podejrzeniu, że autor zlekceważył Moch<strong>na</strong>ckiego, może jako tzw. typowegointeligenta.Na ogół jed<strong>na</strong>k wybitni spiskowcy wychodzą u Kruczkowskiego sympatycznie - tak wtej rozmowie, jak w dramatycznej scenie z Lelewelem, cho<strong>ci</strong>aż o Lelewelu pisze się, że„skokietował rewolucję”. Najz<strong>na</strong>komitszego pióra godny jest ten rys, że rozstrzygającepytanie: „Co to jest <strong>na</strong>ród polski?” - rzucają w przestrzeń bezechową <strong>na</strong>jwiększy mędrzecLelewel i <strong>na</strong>jwiększy osioł wśród spiskowców, Feluś Czartkowski, i obaj nie z<strong>na</strong>jdują <strong>na</strong>nie odpowiedzi.141


„ZDEMASKOWANIE” KORDIANÓWGdy autor przechodzi do zwykłych podchorążaków-szlach<strong>ci</strong>ców, jego aparat demaskujący„<strong>na</strong>dbudowy” funkcjonuje śmielej. Oto podchorąży Jarmuntowicz <strong>na</strong>mawia Deczyńskiego,aby wstąpił do spisku, wskazuje <strong>na</strong> honor i ojczyznę; gdy Deczyński argumentuje:„To nie jest ziemia ludu polskiego, lecz panów polskich”, podchorąży nie możez<strong>na</strong>leźć innej odpowiedzi jak: „Człowieku, ty rzecz pojmujesz grubo, materialnie”. Toz<strong>na</strong>czy, w zamierzeniu autora: panowie błyskają idealizmem, ale sami są służkami materii.Głównym zaś reprezentantem tego materializmu szlacheckiego jest wspomniany FeluśCzartkowski, syn osławionego dzierżawcy, z <strong>który</strong>m Deczyński tak niefortunnie zadzierał.Autor pokazuje, lub raczej insynuuje, że główną podnietą do spisku dla podchorążychbył - brak awansów, pochodzący stąd, że kadry wojskowe przepełnione były starymi oficeramiz wojen <strong>na</strong>poleońskich! Ten marksizm jest już dosyć ordy<strong>na</strong>rny, <strong>na</strong> poziomie gazet,które tego rodzaju insynuacje wytaczają swym wrogom politycznym codziennie, i tobez marksizmu. W rozdziale XVI odbywa się w duszy Felusia to wyrastanie <strong>na</strong>dbudowyidealistycznej z błota materialistycznego:„Feluś boryka się z bezsennoś<strong>ci</strong>ą... Zapomi<strong>na</strong> o mustrze... o szlifach tych upragnionych...Myśli teraz o niedoli kraju... O jarzmie wschodniego despoty... o czynie wiekopomnym...Myśli teraz o rzeczach wielkich, publicznych... Juś<strong>ci</strong>, o te sprawy oni powstaćzaprzysięgli z bronią w ręku - - nie o tamte szlify, awanse niewyczekane!... Juś<strong>ci</strong>, nie oswoją podchorążowską bez <strong>na</strong>dziei biedę wystąpić mają - - ale, wiadomo, o wolność i bytniepodległy całego polskiego <strong>na</strong>rodu!”KRYTYKA KOMPROMITACJONIZMUTak to się odbywa, schwytane <strong>na</strong> gorącym uczynku!? Nie wiadomo tylko, czy to jestmetamorfoza psychologicz<strong>na</strong>, czy chemicz<strong>na</strong>, czy jaka in<strong>na</strong>, bo marksiś<strong>ci</strong> nigdy się<strong>na</strong>d istotą tego procesu z bliska nie zasta<strong>na</strong>wiali. Sam fakt jest oczywiś<strong>ci</strong>e wiarogodny,codzien<strong>na</strong> praktyka przynosi ich mnóstwo. Kto dostanie od kogo (od osoby, instytucji,rządów) łapówkę, posadę czy jakie inne bene, jest mu usłużny nie tylko z umowy, z lojalnoś<strong>ci</strong>czy kurtuazji, lecz <strong>na</strong>wet ideowo, z przeko<strong>na</strong>nia - co już jest nie zapłacone. Np.dziennikarz przegorliwy - prostytutka, która za pieniądze „się od<strong>da</strong>je”. Kto może pła<strong>ci</strong>ć,zawsze wytumani jakąś <strong>na</strong>dwartość. Ale chodzi o to, jak oceniać (wartoś<strong>ci</strong>ować) etycznietego rodzaju przemiany wewnętrzne, taką interesowną bezinteresowność. I tu socjalizmmarksowski stosuje różnorakie miary; proletariatowi poleca, <strong>na</strong>wet zachwala, kierowaniesię pobudkami materialnymi, i słusznie, gdyż ma on za mało; ale gdy chodzi o korzyś<strong>ci</strong>po<strong>na</strong>d pewną normę równoś<strong>ci</strong>, wówczas ten „materializm” staje się bardzo ascetyczny,podejrzliwy i jakby zazdrosny, w wypadkach zaś skomplikowanych jest całkowi<strong>ci</strong>epozbawiony nietrywialnych sprawdzianów. Mówię zaś o tym wszystkim dlatego,ponieważ autor Kordia<strong>na</strong> i chama publicznie ogłasza się jako marksista. Z przykładem omizerii awansowej podchorążych jako sprężynie spisku listopadowego - wpadł, o ile tenfakt przedstawia w ujemnym świetle etycznym, a niewątpliwie to czyni.Bo cóż to szkodzi, że ktoś do dobrych czynów <strong>na</strong>kłoniony jest przez „złe”, tzn. materialnepobudki! Należałoby <strong>na</strong> to patrzeć przez palce, a nie szykanować. O ileż więcej142


etyka praktycz<strong>na</strong> skorzystała z freudyzmu, <strong>który</strong> jej podsunął genialne poję<strong>ci</strong>e - sublimacji.W historii jednostek, jak i w historii ruchów zbiorowych raz po raz spotykamyfakty, że z niskich pobudek wynikają wielkie i wspaniałe czyny. Diabeł u Goethegosam z humorystyczną rezyg<strong>na</strong>cją przyz<strong>na</strong>je, że służy „tej sile, która zawsze chce zła, aw<strong>ci</strong>ąż stwarza dobre”. Stany Zjednoczone zaczęły wojnę o niepodległość, ponieważ niech<strong>ci</strong>ały swej ma<strong>ci</strong>erzy, Anglii, zapła<strong>ci</strong>ć sześ<strong>ci</strong>u pensów od funta herbaty. Republika socjalistycz<strong>na</strong>w Chile zawdzięcza swe powstanie temu, że rząd dyktatorski obniżył pensjepracowników państwowych, zwłaszcza mary<strong>na</strong>rzy.Po wtóre: <strong>taki</strong> fakt materialny, rzekomo drobny, <strong>który</strong> niespodzianie staje się początkiemlawiny, po bliższej a<strong>na</strong>lizie okazuje się czymś więcej: symptomatem, symbolem, w<strong>który</strong>m skupia się ferment i od <strong>da</strong>w<strong>na</strong> <strong>na</strong>gromadzony jad. Może tak było i z tą kwestiąawansu podchorążych, której zresztą bliżej nie z<strong>na</strong>m (Tokarz w swej wielkiej historii powstanialistopadowego wspomi<strong>na</strong> o niej tylko ubocznie).Kompromitacjonizm jest u <strong>na</strong>s dzisiaj manią w literaturze, polityce i publicystyce.Mimo to może by nie było warto dłużej rozwodzić się <strong>na</strong>d tym przykładem, gdyby nie to,że w Felusiu Czartkowskim i jego <strong>na</strong>jbliższych kolegach skompromitowany miał być ktośo wiele z<strong>na</strong>czniejszy - sam Kordian.QUI PRO QUOBo Feluś, to Kordian Słowackiego. On stoi <strong>na</strong> war<strong>ci</strong>e <strong>na</strong> pokojach cesarskich, w zamku.Ma to sobie za wielki zaszczyt i nigdy by mu się ani przyśniła myśl zabi<strong>ci</strong>a NajjaśniejszegoPa<strong>na</strong>, gdyby mu się - właśnie nie przyśniła, lecz cudem, z woli autora. Urągliwieopowia<strong>da</strong> o tym według niego głupim śnie swoim kolegom w k<strong>na</strong>jpie! Stoi <strong>na</strong> war<strong>ci</strong>e,wtem podchodzi do niego mizerny człeczy<strong>na</strong> - w <strong>który</strong>m według opisu poz<strong>na</strong>jemy Słowackiego- i powia<strong>da</strong>: „Ty się <strong>na</strong>zywasz Kordian! Pójdziesz i zabijesz cara!” - Niechbymja tego panicza <strong>na</strong> jawie spotkał - kończy Feluś opowia<strong>da</strong>nie - <strong>da</strong>łbym ja jemu!Autorowi s<strong>na</strong>dź <strong>na</strong> myśl nie przyszło, że ten sen moż<strong>na</strong> by interpretować właśnie <strong>na</strong>korzyść Felusia: choć Feluś był lojalnym pod<strong>da</strong>nym, jed<strong>na</strong>k w podświadomoś<strong>ci</strong> nurtowałw nim bunt. Nie, tego autor nie ch<strong>ci</strong>ał, chodziło mu tylko o to, żeby w jakiś, choćby bardzosztuczny sposób, wpakować tutaj Kordia<strong>na</strong> z literatury. Albowiem intencja tej powieś<strong>ci</strong>jest literacko-publicystycz<strong>na</strong>. Gwizdnąć <strong>na</strong> Kordia<strong>na</strong> romantycznego, „odkłamać” go,„zdemaskować”. Ułatwił to sobie bardzo: za pomocą snu, <strong>który</strong> nie jest snem, lecz odsyłaczemliterackim. Mógł to zrobić i<strong>na</strong>czej. Mógł zrobić Kordianem nie <strong>taki</strong>ego bęcwała,mógł powtórzyć odnośną scenę z dramatu Słowackiego i w miejsce niepotrzebnego hamletyzmuwstawić: honor, lojalność itp., jako skrupuły. Ale to byłoby trudniejsze. Trzebaby było przy tym odsłonić drugą półkulę świata polskiego: ży<strong>ci</strong>e podziemne wolnomularzy,Odę do mtodoś<strong>ci</strong>, odbarwić romantyzm. A to może nie wchodziło w plan autora.Kordian został kopnięty tak en passant, skombinowanym trikiem.143


BRAT ZABIŁ BRATAA jed<strong>na</strong>k przy tym afron<strong>ci</strong>e zostaje <strong>na</strong><strong>da</strong>l myśl i pasja autora. Coś go ponosi, aby wybuchnąć.Wziąć odwet za wszystkie lata, w <strong>który</strong>ch literatura polska trudniła się bezkrytycznymkordianostwem. Dotychczas trzymał się prawdy dokumentarnej, organizowałmateriały historyczne „zebrane wzdłuż przyjętej osi tematycznej”, którą jest sprawa chłopówówczesnych. Nie robi tego już więcej, odrywa się od wiernoś<strong>ci</strong> dziejowej. „Oś tematycz<strong>na</strong>”zakończo<strong>na</strong> jest ostrzem, które o<strong>ci</strong>eka krwią. „Brat zabił brata”, lecz tym rażemi<strong>na</strong>czej niż w Chorale: Kordian zabija chama!Ktoś, co odwiedził Wyspiańskiego w epoce powstawania jego dramatów historycznych,opowia<strong>da</strong>. że Wyspiański miał przed sobą dzieła Moch<strong>na</strong>ckiego, Prądzyńskiego czyteż pamiętnik Barzykowskiego i wskazując <strong>na</strong> nie powiedział: „Ileż trzeba mieć siły, abywytrzymać - to!” Zawsze myśl polska ze szczególnym drżeniem będzie zgłębiała tajemnicenocy listopadowej, kiedy rodziło się powstanie, kiedy jeszcze mogło się u<strong>da</strong>ć, i to zupełnie.Toteż ze wzruszeniem śledziłem, jak oto jeszcze jeden pisarz polski, i to niewątpliwiepowołany, odwija ten film bolesny i szuka już w niez<strong>na</strong>nym, już w kramie wyobraźni<strong>da</strong>lszych jego odgałęzień. W bardzo mocnej i pięknej scenie opisuje sławny pochódszkoły podchorążych pustymi ulicami Warszawy, kiedy <strong>na</strong> rozpaczliwy okrzyk:„Narodzie, do broni!”, odpowia<strong>da</strong>ł tylko szczęk zamykanych okiennic. Wtedy FeluśCzartkowski-Kordian spotyka Deczyńskiego-chama, wzywa go, aby wstąpił w szeregipowstańcze, a <strong>na</strong> jego odmowę uderza go straszliwie kolbą w pierś - zapewne zabija.(Prawdziwy Deczyński bił się w powstaniu walecznie i żył potem jeszcze lat osiem).Co <strong>na</strong> to moż<strong>na</strong> powiedzieć?Moż<strong>na</strong> powiedzieć, że od czasu gdy Wyspiańskiego Konrad w Wyzwoleniu zwabił Geniuszaromantycznego do podziemi Wawelu i zamknął go tam skutecznie, nie było sympatyczniejszegoskan<strong>da</strong>lu rewizjonistycznego w polskiej literaturze.Szko<strong>da</strong> tylko, że ten skan<strong>da</strong>l nie ze wszystkim jest solidny.Po pierwsze, oskarżenie Kordia<strong>na</strong>, jak już dowiodłem, jest mechanicznie zaaranżowane;sam sposób oskarżania jest równie nowoczesny, jak powierzchowny. Wyspiańskioskarża Geniusza z paragrafów zdrowia duszy <strong>na</strong>rodowej, wytacza mu proces psychologiczny.Kruczkowski z dużą u<strong>ci</strong>echą pokazuje u Kordia<strong>na</strong> pod anielskimi skrzydłami -kontusz, „piętnuje” jego konduitę socjologiczną.REWIZJA WEDŁUG „GDYBY”Po wtóre rewizjonizm powinien by był sięgnąć także innych założeń. Tak np. o ile byzakończenie powieś<strong>ci</strong> Kordian i cham miało z<strong>na</strong>czyć, że powstanie listopadowe było poronione,ponieważ lud przez usta Deczyńskiego stanowczo odmówił w nim udziału, to jestto właśnie stary pogląd, którego historycy w tej absolutnej posta<strong>ci</strong> dziś nie podzielają.Według nich powstanie listopadowe moż<strong>na</strong> było wygrać także bez ,.levee en masse”, bezowego cudu, jakim by był „z szlachtą polską polski lud”. Błędów innych porobionio tyle,że do tej próby ostatniej nie przyszło. W zbiorowym dziele Przyczyny upadku Polski prof.144


Tokarz sądzi <strong>na</strong>wet, że „stan sprawy włoś<strong>ci</strong>ańskiej u <strong>na</strong>s nie miał żadnego prawie wpływu<strong>na</strong> upadek Rzplitej”, a w dziele o powstaniu listopadowym stwierdza, że z wyjątkiemSandomierszczyzny chłop pod<strong>da</strong>wał się poborowi bez niechę<strong>ci</strong>; <strong>na</strong> prawym brzegu ludnośćchłopska sama <strong>na</strong>pa<strong>da</strong>ła <strong>na</strong> oddziałki rosyjskie, dostarczała wiadomoś<strong>ci</strong>, wybornychprzewodników.Ale <strong>na</strong>prze<strong>ci</strong>wko tego stoi fakt, że nie tylko literat rewolucyjny Moch<strong>na</strong>cki, lecz takżestrategik wojskowy Prądzyński w<strong>ci</strong>ąż domagali się w czasie owej wojny rozszerzeniapodstaw powstania. Moch<strong>na</strong>cki w artykule Czemu masy nie powstają? ubolewał, że wokolicach, przez które przechodzą pułki <strong>na</strong>sze, „nigdzie nie spostrzeżesz wesołego ludu,zbierającego się koło walecznych szyków, nigdzie wiejska druży<strong>na</strong> nie wita zbrojnychbra<strong>ci</strong>”. A jed<strong>na</strong>k przeko<strong>na</strong>nie, dochodzące aż do obsesji, że Polskę byłoby uratowało powszechnepowstanie ludowe, kiedy by twierdzą był każdy próg (Kartagi<strong>na</strong>, Palesty<strong>na</strong> zaczasów Flawiusza, Wandea), to przeko<strong>na</strong>nie, które jako milcząca przesłanka tkwi np. wdramatach Wyspiańskiego - jest dopiero wynikiem skruchy, jaka ogarnęła demokratycznąemigrację polską. Późniejsza opozycja w <strong>na</strong>szej historiografii, zwracająca się zwłaszczaprze<strong>ci</strong>w „szkole krakowskiej” z jej poję<strong>ci</strong>em rozbiorów jako kary za grzechy - opozycjapowyspiańskowska, już rados<strong>na</strong>, bo przedwojen<strong>na</strong>, zakwestionowała także ową przesłankę,owo „gdyby”.Nie mam pewnoś<strong>ci</strong>, czy i o ile ta przesłanka została wmurowa<strong>na</strong> w powieść Kruczkowskiego.Autor jest obiektywny, zimny chłodem reprezentatywnej „klasowej” mś<strong>ci</strong>woś<strong>ci</strong>,jak egzekutor, <strong>który</strong>, spóźniony akuratnie o sto lat, <strong>na</strong> grobach wiesza in effigie. Robitaką minę, jakby ch<strong>ci</strong>ał tylko powiedzieć: tak było, tacy byli <strong>ci</strong> i tam<strong>ci</strong>... a co by tam było,gdyby... to mnie nic nie obchodzi. Krzyw<strong>da</strong> ludu z<strong>da</strong>je się leżeć mu więcej <strong>na</strong> sercu niżkrzyw<strong>da</strong> powstania. A jed<strong>na</strong>k wszelkie metaforyczne „gdyby” są właśnie dziedziną poety,<strong>który</strong> w świat rzeczywisty wbudowuje pochodne odeń światy, możliwe i niemożliwe.Nie tylko poety: Moch<strong>na</strong>cki pisał swoją historię powstania śmiało sub spe<strong>ci</strong>e tego „gdyby”.(Już w swojej Literaturze pisał: „Niektórzy chcą wyrzu<strong>ci</strong>ć z historii ten wyraz „gdyby”- w czym jed<strong>na</strong>k nie zawsze słuszność mają”). „Gdybanie” jest jed<strong>na</strong>k i dziś w pogardzie;do tego <strong>na</strong>s doprowadził szał socjologicznego determinizmu.Być może jed<strong>na</strong>k, iż popełniam tu różne sprzecznoś<strong>ci</strong>, prze<strong>ci</strong>eż właśnie ów surowyobiektywizm, ów brak zwykłego patriotyckiego sentymentalizmu jest tym, co tak mocnoimponuje w powieś<strong>ci</strong> Kruczkowskiego.Każde nowe pokolenie ma prawo do bezwzględnej rewizji wartoś<strong>ci</strong> patriotycznych; wten sposób odradza się patriotyzm. Obrazoburcy sami później stają się cz<strong>ci</strong><strong>ci</strong>elami obrazów.Tzw. myśl <strong>na</strong>rodowa pogłębia się. W powieś<strong>ci</strong> Kruczkowskiego pragnę widziećszlachetny poryw w tym kierunku, pomimo studenckich impertynencyj i forsowanegomarksizmu, Rękojmią jest poniekąd jego wyjątkowo dobra i wybred<strong>na</strong> a tęga polszczyz<strong>na</strong>,s<strong>na</strong>dź wzorowa<strong>na</strong> <strong>na</strong> lekturze dzieł <strong>da</strong>wnych. A także intensywne, choć ponure wyczu<strong>ci</strong>ekrajobrazu wsi polskiej.145


MONTAŻ CZY FABUŁA?Na początku już potrą<strong>ci</strong>łem o zagadnienia treś<strong>ci</strong> i formy; wrócę do nich <strong>na</strong> końcu. Obohaterze indywidualnym, o tym, że dopiero rzeczywistość indywidual<strong>na</strong>, jako coś bezimiennegolub raczej wieloimiennego, coś co jedynie jest pewne i konkretne - że o<strong>na</strong> dopiero,jako zakres szerszy i pierwotniejszy, może być kontrolą i sprawdzianem abstrakcyjneji pochodnej rzeczywistoś<strong>ci</strong> społecznej; o tym, że poezja powin<strong>na</strong> być instancją, któraweryfikuje, a nie, która służy - o tym wszystkim <strong>na</strong>leżałoby właś<strong>ci</strong>wie <strong>na</strong>pisać osobnąrozprawę. Wiem, że dzisiejsze poglądy <strong>na</strong> formę ze stanowiska społecznego są odmienne;przykładem ich np. jest recenzja p. Zahorskiej o Człowieku którego zabiłem w nr 444„Wiadomoś<strong>ci</strong> Literackich”.Nie wy<strong>da</strong>je mi się zresztą, żeby forma „montażu wzdłuż osi”, odpowiednia raczej dlafilmów agitacyjnych, mogła <strong>na</strong> dłużej zadowolić artystyczne sumienie autora Kordia<strong>na</strong> ichama. To się rwie, to się rozprasza w obrazkach, w anegdotach, w rekapitulacjach historycznych- gdzie materiał surowy nie stał się jeszcze <strong>ci</strong>ałem. Stać go <strong>na</strong> rozmach większy,a więc <strong>na</strong>wet z „fabułą” i z „romansem”. Umie on i dobrze charakteryzować, i samodzielniewyłaniać <strong>ci</strong>ekawe i żywe figury, np. kowala Derkacza, rewolucyjną korekturę legalistyDeczyńskiego, którego po drodze zgubił - a szko<strong>da</strong>.Z<strong>da</strong>je mi się też, że nowoczesne unikanie motywów erotycznych <strong>na</strong> rzecz przewagimotywów społecznych i politycznych jest mylne i jakby tchórzliwe. W erotyce nie chodziprze<strong>ci</strong>eż o przyprawę pornograficzną ani o to, czy Numa wyjdzie za Pompiliusza. Erotykajest żywiołem irracjo<strong>na</strong>lnym, <strong>który</strong> wszystkie rachunki gmatwa, lecz zarazem jest ich próbą.Prostolinijnoś<strong>ci</strong> doktryny to oczywiś<strong>ci</strong>e zagraża. Świadomy klasowo Deczyński mógłzakochać się w pannie Czartkowskiej, jak bohaterowie Żeromskiego (Judym w pannieNatalii); w pamiętniku jest wzmianka, z której by moż<strong>na</strong> coś <strong>taki</strong>ego wysnuć, a którąKruczkowski zachował tylko <strong>na</strong> pamiątkę. Ale to praw<strong>da</strong>, że miłość jak każde inne zbytmocne uczu<strong>ci</strong>e byłaby bohatera zindywidualizowała, otworzyłaby jakiś świat w nim samym.- a wtedy utra<strong>ci</strong>łby swoje „oblicze klasowe”...Odrodzenie romansu fabularnego <strong>na</strong>stąpi jeszcze, <strong>na</strong> wyższym stopniu spirali, z innymiracjami wewnętrznymi niż <strong>da</strong>wniej.P.p. Atak pewnego pisma komunistycznego <strong>na</strong> to, co <strong>na</strong>pisałem - nieostrożnie i zbytlakonicznie - o świadomoś<strong>ci</strong> klasowej, zmusza mnie do kilku wyjaśnień i poprawek.Świadomość klasowa jest częś<strong>ci</strong>ą uświadomienia ogólnego, tak jak np. uświadomienie <strong>na</strong>rodowe,seksualne, higieniczne, kobiece, etyczne itp. Osobnego uświadomienia klasowego,które by człowiekowi zastępowało uświadomienie ogólne - nie powinno być. Łączyćsię <strong>na</strong>leży <strong>na</strong> podstawie poczu<strong>ci</strong>a sprawiedliwoś<strong>ci</strong>, oburzenia, zemsty. Marksizm przesunąłten akcent ideowy i położył <strong>na</strong><strong>ci</strong>sk <strong>na</strong> dobór socjologiczny. Dlatego to „warstwy pośrednie”zostały spod agitacji socjalistycznej wykluczone, i dziś dopiero usiłuje socjalizmten błąd <strong>na</strong>prawić. Poję<strong>ci</strong>e świadomoś<strong>ci</strong> klasowej zrodziło się w czasie, kiedy moż<strong>na</strong> jeszczebyło wierzyć w siłę samej liczby, czy to dla głosowań, czy to dla akcji rewolucyjnej.Ale dziś niemoc samej liczby stała, się chyba jas<strong>na</strong>, a i same klasy bardzo się zróżniczkowały.Nie wynika z tego, żeby uświadomienie klasowe (lepiej prze<strong>ci</strong>eż: społeczne) nie byłokoniecznoś<strong>ci</strong>ą tam, gdzie <strong>da</strong> się wykazać, iż wszelkie próby przejś<strong>ci</strong>a do klasy wyższejgodziwymi sposobami są <strong>da</strong>remne. Tego uświadomienia brak jest klasom średnim, a146


zwłaszcza kobietom. Żyją ludzie podupadli, <strong>który</strong>m <strong>na</strong> myśl nie przyjdzie powątpiewać oświętym prawie własnoś<strong>ci</strong>; żyją dziadówki, które siebie uważają za hrabiny; żyje uboga<strong>na</strong>uczy<strong>ci</strong>elka, która ze snobizmu trzyma sobie charta, aby pchać się wyżej i u<strong>da</strong>wać lady.To jest właśnie <strong>na</strong>jgorszą stroną nędzy, że tak rzadko może o<strong>na</strong> wzbudzić w niewolnikupoczu<strong>ci</strong>e jego odrębnej godnoś<strong>ci</strong>-<strong>taki</strong>ej jaką mieli w historii np. guezowie (żebracy).Upokorzenie polityczne <strong>da</strong>je większą swobodę oddechu niż socjalne. Świadomość klasowapowin<strong>na</strong> by iść w parze z osobną dumą, osobną etyką (etyką spiskowców), osobnątaktyką ży<strong>ci</strong>a; lecz los nędzy jest za<strong>na</strong>dto rozpowszechniony i bez<strong>na</strong>dziejny, aby jeszczewytwarzać jej specjalnych stoików czy bohaterów.Natomiast gdzie uświadomienie ma wąski charakter wojskowy, charakter pogotowiarewolucyjnego, tam podpa<strong>da</strong> już tylko pod kategorie polityczne.PRAWO SERCANURT UCZUCIA W „TRENACH”W gim<strong>na</strong>zjum za moich czasów uczyliśmy się Trenów <strong>na</strong> pamięć. Kosztowny, lecz dobrysposób pe<strong>da</strong>gogiczny, aby podnie<strong>ci</strong>ć ucznia do wysmakowania „walorów” wrażeniowychzawartych w utworze. Na ogół przyjmowaliśmy ten przymus z pod<strong>da</strong>niem się jakojeszcze jedną piłę szkolną, ale, pomimo zasadniczo wrogiego <strong>na</strong>stawienia wobec sugestyjprofesorskich, tym razem w poufnych kółkach stwierdzaliśmy, że się <strong>na</strong>uka opłaca, że „sątam ładne rzeczy”, a <strong>na</strong>wet „bardzo ładne”. Dotyczyło to zwłaszcza nie<strong>który</strong>ch ustępów,gdzie rytm w szczęśliwy sposób potężnieje i łączy się z treś<strong>ci</strong>ą, gdzie pojawiają się efektyprzypadkowe, jak np. „ani mi teraz łacno dowia<strong>da</strong>ć się o tym, Jaka mię z płaczu megoczeka cześć <strong>na</strong> potym”, gdzie potrójne twarde „cz” wzmaga autoironię. Następnie różneniezwykłe powiedzenia o sprawach pieszczoty lub śmier<strong>ci</strong>, jak „gdzieśkolwiek jest, jeśliśjest”, „niez<strong>na</strong>jomy wróg jakiś miesza ludzkie rzeczy”, „kłosie mój jedyny” - <strong>da</strong>lej ustępy,zawierające bezpośrednią alokucję do zmarłej, i w ogóle wszystkie z wokatywem: „Oprawo krzywdy pełne, o znikomych <strong>ci</strong>eni Sroga, nieubłaga<strong>na</strong>, nieużyta ksieni!” Ksieni -przemawiała do wyobraźni bardziej niż Prozerpi<strong>na</strong>.Mimo to całość wy<strong>da</strong>wała się zbyt pocz<strong>ci</strong>wa, uczo<strong>na</strong>, <strong>na</strong>wet nud<strong>na</strong> - końcowy morałchrześ<strong>ci</strong>jański, <strong>który</strong> profesor aż za<strong>na</strong>dto podkreślał, działał <strong>na</strong> <strong>na</strong>s niby specjalnie przezKochanowskiego <strong>na</strong> utrapienie szkolarzy przyrządzo<strong>na</strong> szyka<strong>na</strong> pe<strong>da</strong>gogicz<strong>na</strong>. Ba<strong>na</strong>lnoś<strong>ci</strong>i trywialnoś<strong>ci</strong> wyczuwaliśmy wszystkie te, które i dziś są nimi: już to myśli i motywy zbytpospolite, już to niepotrzebne powtarzanie lub uzupełnianie wątków i tak dosyć <strong>pełny</strong>ch.Natomiast podobały się wszystkie ustępy, wypełnione szczegółami realistycznymi,zwłaszcza sławny tren VII, ten <strong>który</strong> <strong>na</strong>śladował Ujejski w an<strong>da</strong>nte swego Marsza pogrzebowego.Dzisiaj <strong>da</strong>wny uczeń spróbował sprawdzić swoje niegdysiejsze wrażenia, tym razemuzbrojony już w nowoczesne, dosko<strong>na</strong>łe komentarze. Profesorzy Sinko, Win<strong>da</strong>kiewicz,St. Łempicki zba<strong>da</strong>li Treny wszerz i wzdłuż, umiejscowili <strong>na</strong> tle wieku, wykazali wpływy,147


ustalili przebieg akcji wewnętrznej i ocenili pod względem artystycznym, zupełnie sprawiedliwie,ani nie skąpiąc, ani nie przeceniając, tak że każdy z zaufaniem może ich wynikiwziąć za podstawę do własnych rozmyślań. A człowiek dojrzały nie zadowoli się jużstwierdzaniem drugorzędnych pięknoś<strong>ci</strong> utworu ani nie wystarczą mu perspektywy historycznoliterackie,które dyktują ten sąd względny, że jak <strong>na</strong> swoje czasy Kochanowskiosiągnął szczyt bardzo wysoki; będzie się starał czytać ten utwór jakby dziś <strong>na</strong>pisany iwyczuć jego nurt wewnętrzny, przy czym gotowy aparat filologiczny pomoże mu ożywićmiejsca, które się dziś wy<strong>da</strong>ją martwe czy ba<strong>na</strong>lne.Kochanowski ożenił się mając lat 45, a więc w wieku stosunkowo późnym. Ży<strong>ci</strong>e jegopoprzednie było dość urozmaicone - starczyłoby dzisiejszemu autorowi <strong>na</strong> cztery powieś<strong>ci</strong>- bo i w Padwie był, gdzie miłostkę wziął tak poważnie, że miał aż myśli samobójcze,był i w Paryżu, a w Polsce służył u dworu i zajmował się polityką. Ale pomimo talentupoetyckiego był z typu raczej uczonym niż przygodziarzem. „W co się praca i twoje obró<strong>ci</strong>łylata, Któreś ty niemal wszystkie strawił <strong>na</strong>d księgami, Mało się bawiąc świata tegozabawami?” - mówi do niego matka we śnie w trenie ostatnim. Charakterystyczne są morały,jakie prawił swej kochance w Padwie, i jego skąpstwo wobec niej (patrz dziełkoprof. Win<strong>da</strong>kiewicza). Mimo to jego erotyzm, z<strong>da</strong>je się, był bardzo silny - tak silny jakpo<strong>ci</strong>ąg do solidnoś<strong>ci</strong>, niemal, jak powiedzielibyśmy dzisiaj, do filisterstwa. Ciekawy jestszczegół, że kiedy biskup Myszkowski zatrzymywał go zbyt długo w goś<strong>ci</strong>nie, Kochanowski,stęskniony do żony, wypraszał się wierszykiem.Kiedy Urszulka umierała, Kochanowski miał lat 49. Prawie że mógłby być jej dziadkiem.Możliwe jest, że jego uczu<strong>ci</strong>e nigdy w ży<strong>ci</strong>u nie było dobrze zaspokojone i z <strong>na</strong>jwiększąsiłą ogarnęło tę pierwszą córkę. Nie trzeba tego rozumieć aż <strong>na</strong> sposób freudowski,sprawa była prosta. W wieku młodszym byłby Kochanowski o wiele łatwiej swój bólprzezwy<strong>ci</strong>ężył niż wtedy, gdy w posta<strong>ci</strong> Urszulki tak późno wró<strong>ci</strong>ł mu kielich młodoś<strong>ci</strong>.Lecz w ogóle nie wiemy, kim była Urszulka. Żyje o<strong>na</strong> w Tre<strong>na</strong>ch, lecz zarazem jestjakby przykryta indywidualnoś<strong>ci</strong>ą ojca. Dawny pogląd <strong>na</strong> tę istotę, która niby biały demonprzemknęła się przez dni poety, aby z jego piersi wydobyć klejnot, <strong>da</strong>wny pogląd, że byłazjawiskiem <strong>na</strong>dzwyczajnym, pogląd, <strong>który</strong> z<strong>na</strong>lazł wyraz np. w powieś<strong>ci</strong> Hoffmanowej,ustąpił z czasem miejsca lekceważeniu. Komentatorzy twierdzą, że Kochanowski mocnoprzesadzał, że tę przesadę dyktował mu konwe<strong>na</strong>ns poetycki, zawarty we wzorach starożytnych.Wykazują sprzecznoś<strong>ci</strong>: <strong>na</strong>jpierw autor mówi, że skła<strong>da</strong>ła piosenki, rymowała, aw trenie ostatnim, że „jeszcze słów nie domawiała”, co by dowodziło <strong>na</strong>wet dość normalnegorozwoju, zważywszy, że Urszulka zmarła mając półtrze<strong>ci</strong>a roku. Ale może nu<strong>ci</strong>ła<strong>na</strong>dzwyczajnie, może miała talent muzyczny, <strong>który</strong> często rozwija się <strong>na</strong>jprędzej, a fascynujeotoczenie <strong>na</strong>jbardziej? Chętkę rymowania mógł jej podsunąć sam oj<strong>ci</strong>ec, aktorskąchętkę <strong>na</strong>śladowania osób - matka. Może Kochanowski, przesadzając, ch<strong>ci</strong>ał tylko sprostaćtej bujnej rzeczywistoś<strong>ci</strong> w <strong>na</strong>turze Urszulki, której określić nie potrafił. Trzeba bywłaś<strong>ci</strong>wie zasięgnąć opinii pe<strong>da</strong>gogów co do tego, jakie się w praktyce trafiają przykładygenialnoś<strong>ci</strong> dzie<strong>ci</strong>ęcych, i wyszukać wśród nich typ odpowia<strong>da</strong>jący Urszulce. Nasuwa sięteż podejrzenie, czy oj<strong>ci</strong>ec, <strong>który</strong> z początku z upodobaniem przeglą<strong>da</strong> się w zaletach córkijak w zwier<strong>ci</strong>edle, potwierdzającym jego własną wartość - później w pochwałach niepopełnia pewnego nietaktu, gdy redukuje ją do typu tzw. grzecznego, wzorowego dziecka(tren XII). Postępuje jak kochanek, <strong>który</strong> usiłuje sobie kochankę wyperswadować - objawiasię to zwłaszcza w trenie ostatnim.W szkole uważało się ten tren wydźwiękowy za pod<strong>da</strong>nie się woli Bożej, za tryumfmyśli chrześ<strong>ci</strong>jańskiej i za rekonwalescencję. Czy nie przedwczesną? Karol Irzykowskil-148


ny czytelnik nie może się oprzeć wrażeniu, że uczu<strong>ci</strong>e, które z początku strzelało płomieniami,przygasa i popa<strong>da</strong> w degrengoladę. Oschły wy<strong>da</strong>je się ten <strong>na</strong>jdłuższy tren w swejpraktycznoś<strong>ci</strong> po<strong>ci</strong>eszeniowej. Jest on tak długi, gdyż poeta zapewne coraz to coś nowegotu dopisywał. Odrzuco<strong>na</strong> przez prof. Sinkę hipoteza, jakoby Treny były dziennikiem duszypoety, ma jed<strong>na</strong>k pewną wartość heurystyczną. Jest w Tre<strong>na</strong>ch dużo trafnych spostrzeżeńpsychologicznych, cho<strong>ci</strong>aż często wyrażonych w <strong>taki</strong> sposób, że brzmią jak komu<strong>na</strong>ły.Trzeba jed<strong>na</strong>k roz<strong>ci</strong>eplić te komu<strong>na</strong>ły i te sofizmaty, aby się zmieniły <strong>na</strong> powrótw łzy. Wtedy tren ostatni okaże się tym, czym jest: gwałtownym wysiłkiem „instynktusamozachowawczego” (wyrażenie prof. St. Łempickiego). Człowiek tak jest stworzony -podsuwa sobie poeta - że szko<strong>da</strong> więcej go boli od wszelkiej korzyś<strong>ci</strong>. Żal przewyższa owiele u<strong>ci</strong>echę, jaką miałem z Urszuli. Pozostaje mi jako doktor jedyny - czas. I tu do<strong>da</strong>jepoeta, że czas ma „fortel”, bo klin klinem wybija. Ale już sama myśl o czasie jest lecznicza- rozumem <strong>na</strong>leży uprzedzić czas (w. 148), antycypować jego działanie.I Coue, <strong>na</strong>uczy<strong>ci</strong>el autosugestii, i<strong>na</strong>czej by tego nie pomyślał i nie wyraził. „Fortel” -słowo dość kompromitujące wobec majestatu żałoś<strong>ci</strong>. A jed<strong>na</strong>k uży<strong>ci</strong>e go świadczy o tym,że było co dławić, że sączyło się jeszcze zatrute źródło, które trzeba było zasypać argumentami.Gdy to zważymy, rzekoma prozaiczność owego trenu objawi się <strong>na</strong>m w innymświetle. Jest on może mniej artystyczny niż inne, ale za to bardziej dokumentarny. Nurtuczu<strong>ci</strong>a sięga jeszcze i tutaj.Nieszczęś<strong>ci</strong>e Kochanowskiego było może większe, niż zdołał wyrazić. W jego poema<strong>ci</strong>e<strong>na</strong> każdym kroku z<strong>na</strong>ć pasowanie się z formą, ze swą erudycją, z konwe<strong>na</strong>nsami literackimii <strong>na</strong>wet towarzyskimi! Tak samo w swoich wzorach literackich, jak w zwyczajachwspółczesnych spotykał się z tą sprzecznoś<strong>ci</strong>ą poglądów, że wolno i trzeba płakać postra<strong>ci</strong>e, ale nie za<strong>na</strong>dto. Starożytni pisali prze<strong>ci</strong>eż epicedia i epitafia <strong>na</strong> cześć zmarłych,ale też i wymyślili stoicyzm. Słusznie więc zauważa prof. Win<strong>da</strong>kiewicz, że w spokojnymży<strong>ci</strong>u Kochanowskiego śmierć Urszuli była piorunem, „zburzyła od razu jego ideowe imaterialne bezpieczeństwo i po prostu grunt mu pod nogami poderwała”. Kochanowskiwyraża to plastycznym zwrotem: „<strong>na</strong> to mnie przygo<strong>da</strong> gwałtem wbiła”, <strong>na</strong>suwając obrazokrętu wbitego <strong>na</strong> skałę. W utworze swoim zrazu jakby pysznił się swoim bólem, pozuje -nie byłby artystą - a później jakby się wstydził i usprawiedliwiał. Prześladuje go poczu<strong>ci</strong>esztucznoś<strong>ci</strong>, poczu<strong>ci</strong>e tego, co my <strong>na</strong>zywamy „literaturą”, odgania od siebie myśl o sławie.Krępują go też względy religijne. Gdy Ujejski w swoim Marszu pozwala sobie <strong>na</strong>okrzyk: „On - zły!”, Kochanowski raz tylko mówi, że Bóg szydzi, a zresztą boga chrześ<strong>ci</strong>jańskiegowoli zastępować bogami pogańskimi.Pogański, klasyczny aparat wyobrażeń w Tre<strong>na</strong>ch - to znów osobny rozdział. Krępujeon poetę, ale zarazem i pomaga mu. Dobrze mówi prof. Sinko, że „co u poetów rzymskichbyło formułką, to u Kochanowskiego staje się formą pełnej żywej treś<strong>ci</strong>”. Biorę to w tymz<strong>na</strong>czeniu, że wyobrażenia starożytnych u Kochanowskiego niejako reaktualizują się, odzyskująswój sens realny, jako hipotezy kosmiczne. Mitologia Greków i Rzymian, tak obfitaw wiadomoś<strong>ci</strong> z zaświata, przemawia żywiej do wyobraźni niż wiara katolicka zeswym piekłem, czyśćcem i niebem. O sprawach zaświata nikt nie wie dotychczas nic iCharon (w trenie X) może być czymś rzeczywistym. Mit o Orfeuszu i Eurydyce, <strong>który</strong>msię posługuje Kochanowski, <strong>na</strong>rzucał mu się niejako siłą rzeczy; był przymusem wyobraźni,wyrażał pewien sposób szamotania się zrozpaczonej duszy. Więc wprawdziemoż<strong>na</strong> się zgodzić <strong>na</strong> sąd prof. Sinki, że w trenie XIV zaz<strong>na</strong>cza się „osłabienie polotu”, żejest to „kompozycja czysto literacka”, lecz nurt uczu<strong>ci</strong>a i tędy się wije, choć jest głębiejukryty.149


Tło kulturalne, <strong>na</strong> <strong>który</strong>m komentatorzy umieś<strong>ci</strong>li Treny, ma deseń bardzo urozmaicony.Jeden mówi, że ten utwór jest „zerwaniem z dotychczasowymi poglą<strong>da</strong>mi humanistycznymi”i „publicznym przyz<strong>na</strong>niem się poety do religijnoś<strong>ci</strong> i chrystianizmu” (prof.Win<strong>da</strong>kiewicz, to samo prof. Chrzanowski); drugi, że jest właśnie zgłębieniem humanizmu,ponieważ zawiera tę ideę, że „ludzkie przygody trzeba znosić po ludzku” (prof. St.Łempicki). Wszyscy zaś wskazują <strong>na</strong> „polemikę” z Ciceronem, zawartą w trenie XVI,gdzie Kochanowski wytyka „Arpinowi wymownemu”, że czynów swoich nie pogodził zeswymi słowami: <strong>na</strong>pisał piękne księgi o stoicyzmie, a jed<strong>na</strong>k płakał za zmarłą córką iuląkł się śmier<strong>ci</strong> z ręki Antoniusza. Kochanowski ma tu wydrwiwać rzymskiego stoika jako„frazesowicza”. A jed<strong>na</strong>k ważniejsza od tej polemiki jest równoczes<strong>na</strong> soli<strong>da</strong>rność polskiegoojca z ojcem rzymskim i jak gdyby uz<strong>na</strong>nie koniecznoś<strong>ci</strong> niekonsekwencyj wchwilach <strong>ci</strong>erpienia. (Niektórzy psychologowie wszelki ból, <strong>na</strong>wet fizyczny, uważają zarozterkę duszy, za niemożność doko<strong>na</strong>nia pewnych skojarzeń, dochodzącą do szału - stądpłynie szansa stoicyzmu, <strong>który</strong> ma ból opanować rozumem). Prof. St. Łempicki do<strong>da</strong>jeostrożnie, że w końcu Kochanowski powraca prze<strong>ci</strong>eż do stoicyzmu - jest to „orygi<strong>na</strong>lnyneostoicyzm odrodzenia, godzący fatalizm Seneki z dogmatem katolickim”. Według zaś<strong>na</strong>szej a<strong>na</strong>lizy trenu XIX mamy tam do czynienia jakby z systemem perswazyjnych ipsychotechnicznych „forteli” (co jest może równoz<strong>na</strong>czne ze stoicyzmem).Tak się wahają interpretacje, i dlatego trzeba sobie uprzytomnić, że prze<strong>ci</strong>eż humanizm,jak renesans i romantyzm, to są tylko orientacje, tworzone ex post dla zjawisk zbiorowych- podczas gdy w <strong>taki</strong>ch utworach jak Treny, <strong>na</strong> frontach zupełnie indywidualnych,bezprecedensowych i jakby wywiadowczych, dopiero rozgrywają się bitwy oprzyszłe ukształtowanie się stosunku człowieka do potęg poza nim i w nim samym. Każ<strong>da</strong>artystycz<strong>na</strong> zdobycz <strong>taki</strong>ej bitwy karmi i wzbogaca <strong>na</strong>stępne pokolenia w opanowaniutych potęg. Ale bitwy te nie są zakończone; rozgrywają się <strong>na</strong> coraz to nowych frontach,nieustannie.Dzisiaj np. obserwujemy w upodobaniach duchowych nowego społeczeństwa stoicyzmnowego autoramentu, stoicyzm amerykański, powojenny, utylitarno-antytragiczny, <strong>taki</strong>,<strong>który</strong> lekceważy <strong>ci</strong>erpienia duchowe, lecz równocześnie je też wymija (happy end). Oj<strong>ci</strong>ec,<strong>który</strong> by tak bolał jak Kochanowski, mógłby zostać wyśmiany, jako człowiek dzie<strong>ci</strong>nny,przeczulony, przesadny.Do nie<strong>da</strong>w<strong>na</strong> jed<strong>na</strong>k panowała in<strong>na</strong> konstelacja duchowa, i to właśnie jak gdyby wedługmotywów, <strong>na</strong>poczętych przez Kochanowskiego. Uczeni wymieniają jako jego kontynuatorówzwykle Mickiewicza i Słowackiego (Oj<strong>ci</strong>ec zadżumionych), zapomi<strong>na</strong>ją oKrasińskim (Or<strong>ci</strong>o z Nieboskiej). Ale przypomnijmy jeszcze z epoki <strong>na</strong>m bliższej, dla porów<strong>na</strong>nia,np. Daniłowskiego Z minionych dni (kult żony dla zmarłego męża), zwłaszczazaś „wilcze doły” w powieś<strong>ci</strong>ach Żeromskiego, <strong>który</strong> dla całego pokolenia był <strong>na</strong>uczy<strong>ci</strong>elem<strong>ci</strong>erpienia. Co praw<strong>da</strong>, zestawienie Trenów ze Wspomnieniem o śp. A<strong>da</strong>mie Żeromskimnie pokazuje <strong>na</strong>m ani istotnych podobieństw, ani istotnych różnic między obu ojcamii autorami. Żeromski pisał wspomnienie o swoim przedwcześnie zmarłym synumetodą wyjątkowo wstrzemięźliwą i obiektywną. Wysuwał <strong>na</strong> pierwszy plan jego osobę,nie swoją (o sobie pisze: oj<strong>ci</strong>ec A<strong>da</strong>sia). Jakby mu chodziło tylko o dokument, o zakonserwowaniecałej pamię<strong>ci</strong> o zmarłym. Prawdziwy tren <strong>na</strong> śmierć A<strong>da</strong>sia jest ukryty wZamie<strong>ci</strong>, gdzie pod maską Granowskiego boleje sam Żeromski.Odmienność metod <strong>ci</strong>erpienia w Tre<strong>na</strong>ch a u Żeromskiego rzuca się w oczy. U Kochanowskiegojest ono jeszcze „zdrowe”, ludzkie, arcyludzkie. Egoizm jego <strong>ci</strong>erpienia jestjeszcze <strong>na</strong>iwny; zmarłemu od<strong>da</strong>je się to, co mu się <strong>na</strong>leży, ale potem autor zajmuje się so-150


ą. Dominuje chęć pozby<strong>ci</strong>a się smutku. U autorów nowszych, <strong>który</strong>ch reprezentantemzrobiliśmy Żeromskiego, występuje to, co się dziś szyderczo <strong>na</strong>zywa „babraniem się” wsmutku, oczywiś<strong>ci</strong>e „jałowym”, rozdzieraniem „niepotrzebnym” swoich ran itp. Ale zobaczmy,czym jest to „mazgajstwo”, to „babranie się” - w intencji, nie w <strong>na</strong>duży<strong>ci</strong>ach, niew karykaturze - zobaczmy, czym jest romantyka <strong>ci</strong>erpienia. Otóż od czasów Kochanowskiego<strong>ci</strong>ekawość nieszczęś<strong>ci</strong>a stała się większa, żądza łącznoś<strong>ci</strong> ze zmarłym silniejsza;serce nie u<strong>ci</strong>eka od bólu, lecz szuka go, <strong>na</strong>stawia <strong>na</strong> nim nie tłumik, lecz amplifikator,chce podjąć <strong>ci</strong>ężar <strong>na</strong>d siły. W intencji, choć może nie w praktyce, jest to objaw nie słaboś<strong>ci</strong>,lecz siły, odwagi ryzyka - jest to szukanie przygód duchowych.Ży<strong>ci</strong>e powojenne tak się uzewnętrzniło, że zapomnieliśmy o tych nie<strong>który</strong>ch przesłankachliteratury poprzedniego okresu. Rocznica Kochanowskiego może <strong>na</strong>m je przypomnieć.Uz<strong>na</strong>ć musimy, że sprawa Trenów i ich <strong>na</strong>jgłębszej oceny ideowej (a przez to iartystycznej - prze<strong>ci</strong>eż!) jest otwarta, nie załatwio<strong>na</strong>, że walka o te kryteria trwa jeszcze,że się <strong>na</strong>wet w ostatnich czasach przesiliła, może <strong>na</strong> niekorzyść autora Trenów. Panta rej!Dopisek późniejszy (z r. 1931). „Walka o te kryteria trwa jeszcze!” Pisałem to w świadomymi niemal wyzywającym prze<strong>ci</strong>wieństwie do haseł <strong>na</strong>jnowszej literatury, które głosząradość ży<strong>ci</strong>a i potępiają smutek, zwłaszcza indywidualny (mówią, że to „nie<strong>ci</strong>ekawe”).Wyzwany miał być głównie J. N. Miller. Jego i jego Zarazę w Gre<strong>na</strong>dzie miałem <strong>na</strong>myśli, gdym pisał zakończenie powyższego artykułu. Przeczuwałem, że i jego myśli krążąokoło Trenów...I rzeczywiś<strong>ci</strong>e w tym samym numerze „Wiadomoś<strong>ci</strong> Literackich”, poświęconym pamię<strong>ci</strong>Kochanowskiego, pojawił się piękny w swej bojowoś<strong>ci</strong> artykuł Millera o Tre<strong>na</strong>chpt. Kochanowski sprawcą... Miller przedstawia Kochanowskiego Trenów jako poprzednikaMickiewicza, Kasprowicza, Przybyszewskiego. Przeczu<strong>ci</strong>e moje jed<strong>na</strong>k o tyle nie dopisało,że tym razem Miller uderzył w mdłą, nietwórczą pobożność Kochanowskiego,Mickiewicza, Kasprowicza, która zamiast trwać w bun<strong>ci</strong>e bajronowskim, kazała im zrezygnowaći kajać się przed Bogiem. (Mógł jeszcze przytoczyć Krasińskiego z jego „Galilaeevi<strong>ci</strong>sti!”) Zgadzam się z tą główną tendencją wywodów Millera, z tym jednym zastrzeżeniem,że u Kochanowskiego rezyg<strong>na</strong>cja religij<strong>na</strong> <strong>na</strong> końcu Trenów nie ma właś<strong>ci</strong>wiez<strong>na</strong>czenia ideowego, jest tylko uspokojeniem się uczu<strong>ci</strong>a. Ale w jednym miejscu musiałysię <strong>na</strong>sze drogi skrzyżować, w tym gdzie Miller powia<strong>da</strong>:„Kochanowski pierwszy w liryce polskiej w Tre<strong>na</strong>ch stworzył tę zaraźliwą sugestięprawa jednostki do zasklepiania się w sobie, do przesłaniania swą własną mizerią - pełni iwieloś<strong>ci</strong> ży<strong>ci</strong>a. Cały Gustaw Mickiewiczowski, z jego wybujałym egotyzmem, tkwi już wzarodku w rozdzierającej rozpaczy ojca, dla którego świat i ży<strong>ci</strong>e od śmier<strong>ci</strong> córki całąstra<strong>ci</strong>ło wartość”.Otóż myślę i<strong>na</strong>czej i o tym „prawie”, i o tym „zasklepianiu się”, i o „egotyzmie” iobawiam się, czy Miller z szlachetnych pobudek nie wchodzi niemal w sojusz z tym filisterstwem,z <strong>który</strong>m walczy (i które wymyśliło np. śmieszny paradoks, że samobójstwojest tchórzostwem). Żeby dla kogoś wskutek czyjejś śmier<strong>ci</strong> cały świat i ży<strong>ci</strong>e tra<strong>ci</strong>łowartość, to niecodziennie się z<strong>da</strong>rza - ludzkość może sobie pozwolić <strong>na</strong> <strong>taki</strong>e wyjątki. Aco do „rozpaczy”, to zacytuję Millerowi słowa jego rówieśnika, poety francuskiego Montherlanta;„Święcę stule<strong>ci</strong>e romantyzmu, akceptując rozpacz we wszystkich formach”.Z Młodej Polski wchodzą przy tych porów<strong>na</strong>niach w grę przede wszystkim Kasprowicz(wiersz Błogosław boleś<strong>ci</strong>!), Żuławskiego wiersz Mój ból, Mirandoli cały zbiorek(Liber tristium).151


152

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!