Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
•
TYLKOTORUN.PL
ŚWIĘTA
7
to była Ercia. A wie pani, że na ul. Żeglarskiej,
na piętrze, był specjalny sklep, taki
szpital dla lalek? Były osobno rączki, nóżki,
główki. Gdy ktoś chciał lalkę naprawić lub
kupić, to tam się udawał. Moja Ercia mówiła
„mama” i miała włoski, długie warkoczyki
i z 70 cm wzrostu. Niemcy ją zabrali. A potem
była Jadzia, ale to już inna opowieść...
Lalka Jadzia
- W grudniu moja lalka, Jadzia będzie
obchodziła 80. urodziny - zaczyna swoją
drugą opowieść wigilijną Sylwia Dullin. -
Przed wojną mieszkaliśmy krótko w Chełmży.
We wrześniu byłyśmy ewakuowane razem
z mamą na wschód,
na Wołyń. Tam tułałyśmy
się z wioski do wioski, aż
do połowy października,
kiedy mama zdecydowała
przedrzeć się przez granicę
z powrotem do domu
przez Łomżę i Ostrołękę.
Zima zastała nas
w Warszawie. Nocowałyśmy
w piwnicach Pałacu
Królewskiego. Dla
uciekinierów wyłożono
je słomą i tam, pokotem
spali uciekinierzy.
Tam, w tak prymitywnych
warunkach, pomiędzy
ludźmi, pewna
kobieta urodziła
dziecko, córkę. Dała
jej na imię Jadzia.
Tak mi się to spodobało,
że za ostatnie pieniądze mama kupiła
mi lalkę, której dałam też na imię Jadzia. To
był mój gwiazdkowy prezent, ponieważ do
domu dotarłyśmy właśnie w wigilię. Niedawno
przeszła remont, bo jej główka odpadła.
Wracając, próbowałyśmy zapukać
do drzwi naszego dawnego mieszkania
w Chełmży, ale tam mieszkała już straszna
Niemka. Mama prosiła o to, żeby dała nam
cokolwiek z dawnych rzeczy. Stałyśmy przed
drzwiami, wygłodzone, w okropnym stanie,
cały czas w letnich ubraniach, w których
uciekałyśmy we wrześniu. Było -40 stopni,
straszna zima. Mama prosiła o mój płaszczyk,
czy cokolwiek
z naszych rzeczy. Ta
cholerna szwabka
przez drzwi podała
nam okulary przeciwsłoneczne
i nożyce.
Wróciłyśmy więc do
babci, nie mając pewności,
czy mieszka nadal
przy Rynku Nowomiejskim,
czy Niemcy
ją wyrzucili. W nocy
dotarłyśmy na Dworzec
Główny w Toruniu. Było
już po godzinie
policyjnej,
więc żołnierz
pod
karabinem
przeprowadził
nas
przez most.
Stanęłyśmy
pod domem. Mama zawołała po
niemiecku „Mutti”, a mnie kazała
krzyczeć „Oma”. Usłyszała nas
gospodyni. Wpuściła.
Trudno sobie wyobrazić, w jakim
stanie wróciłyśmy do domu.
Gdy potrząsałam głową, sypały się
z niej wszy. Byłyśmy niedożywione,
a nasze ciała pokrywały wrzody,
w których również gnieździły się wszy.
Jedyne, co udało się tego wieczora zdziałać,
to spalić całe nasze ubrania w piecu. A od
rana zaczęło się szorowanie włosów za pomocą
nafty.
W mieszkaniu babci Czechak schronienie
znalazły już ciotki: Wanda ze sporo starszym
od siebie mężem i samotna już Stacha.
I tak tutaj, w tym całym kołchozie, mieszkałyśmy.
Podczas okupacji wigilia była bardzo
skromna. Było ciasto z marchwi, marmolada
z buraków, ziemniaki gotowane w mundurkach,
polane czarnym olejem rzepakowym.
Tyle babcia miała, takie urządziła święta dla
siebie, gdy wróciłyśmy z Wołynia. Babcia
nie planowała dużej wigilii, nie wiedziała,
że wrócimy. Od nauczycielki, która wróciła
wcześniej, usłyszała, że nie żyjemy.
K o -
lejne święta nie
były weselsze.
Nie przyzwyczailiśmy
się do
tego, że wszędzie
mieszkali
Niemcy, że
oni prowadzili
wszystkie
sklepy, a polskie
rodziny
powyrzucano
z mieszkań.
Tylko
Hoffmann
i jego cukiernia
zostali,
pod numerem 12.
W tamtą pierwszą wigilię ojca z nami nie
było. Wrócił z mobilizacji do Torunia głodny
i bosy. Kilka dni później został aresztowany
i razem z resztą mężczyzn trafił do
Fortu VII, potem do Stutthofu, a następnie
do Sachsenhausen.
REKLAMA
Tylko Toruń . 13 grudnia 2019