21.11.2020 Views

KRONIKA KAJAKOWA

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

KRONIKA KAJAKOWA

2020

25 lipca – 1 sierpnia

Zalew Sulejowski – Warka



Informacje wstępne

Rzeka: Pilica

Trasa: Zalew Sulejowski - Warka

Admirał: Jan Życzkowski

Admirałowa: Janka Komorowska

Pogoda: cały tydzień doskonała (nie licząc burzy)

Marka kajaków: Vista

Sytuacja w kraju: Świeżo po wyborach prezydenckich. Panuje

epidemia koronawirusa.


Lista załóg

1. Anika i Wojtek

2. Anna i Jan Kaczanowscy

3. Urszula i Heniu Czubek

4. Katarzyna i Grzegorz Furtakowie

5. Maria Życzkowska i Tomek Ślusarczyk

6. Paulinka Kasprzyk I Kajo Pawełczyk

7. Emilka Kowalik i Filip Kamiński

8. Izabella Davidson i Szymon Wojtulewicz

9. Szymon Rewilak i Basia Ryś

10. Małgorzata Życzkowska i Mateusz Kaczanowski

11. Irena Czubek-Davidson i Fionka Davidson

12. Tosia Gidlewska i Antek Życzkowski

13. Joasia Życzkowska i Paweł Kaczanowski

14. Mateusz Wojtulewicz i Anielka Czubek

15. Renia i Michał Wojtulewiczowie

16. Jan Wojtulewicz i Ignacy Wojtulewicz

17. Paweł Rewilak i Zosia Wojtulewicz

18. Magdalena Wojtulewicz i Mila Wojtulewicz

19. Antoni Wojtulewicz i Piotrek Wojtulewicz

20. Łukasz Wojtulewicz i Kinga Bruckman

21. Hania Witkowska i Janek Witkowski

22. Kasia i Paweł Bruckmanowie

23. Zofia Chlipalska i Konstanty Szczepański

24. Karol Chlipalski i Tadeusz Chlipalski

25. Dominika Frandlucha i Maciek Wilski

26. Stanisław Wilski i Stanisław Czubek

27. Marcin Domżał

28. Witold Górecki i Łucja Górecka

29. Maria i Paweł Frandlucha

30. Agnieszka Życzkowska z Olgą Pawełczyk

31. Wojtek Życzkowski z Tosią Rostworowską

32. Piotrek Rostworowski z Zosią Życzkowska

33. Stefan Życzkowski

34. Karol Życzkowski

35. Jan Życzkowski i Janina Komorowska

36. ksiądz Rafał


Dzień 0 – Sobota 25.07

Dzień laby. Po potwornej burzy z piorunami, która na nas się zwaliła jeszcze nim usnęliśmy, i po nocy

przespanej gdzieś kątem w namiotach nieznajdujących się po sam dach w bajorze, nadszedł leniwy, upalny

dzień. Snuliśmy się wokół kempingu w Karolinowie nad zalewem Sulejowskim, omijając jednak skrzętnie

sam jego teren i mieszczącą się tam koronastrefę.

To był dzień przejściowy. Poprzedniego wieczora zakończyliśmy kajaki młodzieżowe dobijając do brzegu

kempingu, gdzie czekała na nas Ejka. Ejka zupełnie heroicznie trzymała dla nas odgrodzony teren na nasz

obóz.

W sobotę od rana była już z nami Ciocia Danusia Ciesielska, którą Ejka ugościła w swoim namiocie.

O godzinie trzeciej po południu strudzona młodzież postanowiła przerwać stan całkowitego rozprężenia i

dano sygnał do pływania w jeziorze. Wypłynęły na głębię cztery kajaki, a w nich Dominika, Staś Czubek,

Gogo, Anielka, Mateusz, Łukasz, Kinga, Janek i Hania. Popływaliśmy w towarzystwie soczyście zielonych

glonów. Aleśmy się pysznie wykąpali! Na koniec na wodzie zostali już tylko Anielka i Mateusz. Kto by

pomyślał, że Policja Wodna zwróci uwagę na tę dwójkę bez kapoków? A jednak. Na szczęście, nasi

przyjaciele sprawiali wrażenie bardzo odpowiedzialnych osób, więc zostało im darowane. Uf! Inaczej

musielibyśmy wytrzasnąć skądś dwieście polskich nowych.


Jan Życzkowski

Admirał


Tymczasem, w obrębie naszej bazy namiotowej, średnia wieku zaczęła się podnosić - zjeżdżały się ciocie i

wujkowie. Ten trend szybko skompensowała coraz liczniejsza gromada dzieci i psów, które sprawnie

przyczyniały się do ogólnego rozgardiaszu towarzyszącego przepakowywaniu betów i rozbijaniu

obozowiska.

Nadeszła noc - czas na ognisko. Tak licznego ogniska nie widział jeszcze nikt. Krąg dosłownie pękał w

szwach, przy czym trzeba było utworzyć drugi, a nawet trzeci rząd trójnożnych krzesełek z Decathlonu.

Zgromadzeni musieli dobrze wyciągać szyje i nadstawiać ucha, żeby nie przegapić niczego, co się działo. Po

pierwsze - zaprezentowano bardzo ważne osoby. Komisją do spraw stawiania został niezastąpiony duet:

Karol Życzkowski i Anika Pawełczyk. Potem głos zabrała osoba jeszcze ważniejsza (choć wiem, że wydaje się

to niemożliwe). Powitawszy wszystkich, Jaś Życzkowski przedstawił się z imienia i nazwiska i poinformował

zebranych, że będzie Admirałem tegorocznego spływu. Co więcej, u jego boku w admiralicji, zasiadać miała

Janka Komorowska.


Janka Komorowska

lat: młoda

na kajakach: pierwszy raz

status na lipiec 2020: narzeczona pana Admirała!

status na listopad 2020: żona pana Admirała!


Wreszcie przyszedł czas na inaugurację stawiania. Przy takiej ilości osób stawiania było co nie

miara! Wszystkim w pamięć zapadło jednak stawianie za 90-tą rocznicę pierwszych kajaków

cioci Danusi Ciesielskiej.

Admirał przeczytał listę załóg, przy czym skład jednej z nich brzmiał “Dominika i Maciek

Wilscy”, co wywołało powszechne rozbawienie. Następnie wszyscy po kolei wstawali,

przedstawiając się i wskazując pozostałych członków rodziny, wskutek czego wyszło na to, że z

grubsza wszyscy są spokrewnieni.

Nagle, zwróciliśmy oczy na postać, która wpadła jak burza w krąg światła i wykrzyknęła:

“A ja nazywam się Marysia Życzkowska i nie mam parkingu!”

Rzeczywiście, Marysia, zostawiwszy przyjaciół w samochodzie w środku lasu, przybiegła nad

jezioro, żeby znaleźć drogę do kempingu. Wujowie ruszyli na pomoc i niewiele później zajechało

auto, z którego wysiedli Paulina, Emilka, Filip i Tomek.


Śpiewanie przy ognisku było niezapomniane, bo

największy w nim udział wzięło pokolenie naszych

rodziców. Przypomnieli sobie wiele piosenek, które

sami śpiewali w młodości (zaledwie parę lat

temu...no, góra - trzydzieści!). Teksty zostały

umieszczone w tegorocznych nowym wydaniu

śpiewnika kajakowego. Powstał dzięki współpracy

wielu osób, wśród których wymienić należy

Małgosię, Olgę, Szymka, Ejkę i wszystkich

rysowników, konsultantów i pomysłodawców.

Ognisko zaczęło dogasać. Ustąpiliśmy miejsca innym

nocnym dźwiękom dochodzącym z głośników

wakacyjnej młodzieży rozbitej nieopodal.



Dzień 1 – Niedziela 26.07

Niedzielny poranek był niezwykle intensywny i wymagał od całej

licznej grupy niezwykłej koordynacji. Admirał podzielił spływ na

floty A, B i C. Do godziny 8:15 cały obóz musiał być zwinięty, bo flota

C, czyli kierowcy miała odjechać z betami i flotą B (majtkami; liczba

pojedyncza: “majtek”) na pokładzie. Flota A, czyli kapitanowie, mieli

dopłynąć kajakami aż do Zapory Sulejowskiej, tam załadować kajaki

na auto z wypożyczalni i przetransportować je i siebie samych na

miejsce zbiórki za zaporą. Plan był ambitny i wszystko działo się

bardzo szybko w następującej kolejności:

Wyjazd kierowców. Jazda przez leśne drogi. Przekroczenie zakazu

wjazdu za poleceniem Janki. Jazda przez drogę z zakazem wjazdu.

Dotarcie na miejsce zbiórki. Złe miejsce. Zmiana miejsca. Dobre

miejsce. Chwila luzu wśród rozrzuconych bambołów. Pierwsze

załogi spławione. Anioł Pański w towarzystwie cioci Danusi, Cioci

Marysi i Ejki. Pożegnania. Cała reszta spławiona. Załoga otwierająca:

Kajo Pawełczyk i Paulinka Kasprzyk.


Po pięciu kilometrach - przenoska. Wujek Pawlas chce przenosić.

Kajo każe spławiać. Panowie spławiają kajaki. Reszta stoi na brzegu i

się przygląda. Baniak odkręcony wylewa się do kajaka. Admirał

skacze przez płot, żeby zdobyć prywatność. Popas naprędce. Tomek

zostaje złotym medalistą olimpiady.


Tu możemy zwolnić. Do Tomek odebrał telefon

w kajaku i dostał tę wspaniałą wiadomość. Jeżeli

się ucieszył, to nic nie było po nim znać.

Dowiedzieliśmy się wszyscy na popasie.

Wszyscy byli z podziwem dla Tomka i ogromnie

mu gratulowali. Tomek na pewno się cieszył, ale

prawie nie dał tego po sobie poznać.

Płyniemy dalej!

Rzeka robi się szersza. Obalenie zasady “Piłem

w Spale, spałem w Pile” i postój za Spałą.

Namioty rozbite na pięknym, wysokim lewym

brzegu.

Słońce zrobiło swoje: mamy pierwszych

spalonych! Kajo posmarował się niezwykle

nonszalancko - w efekcie na plecach miał

abstrakcyjne, biało-czerwone dzieło sztuki.

Spalenizna na plecach naszego Admirała

pozwalała wyraźnie odczytać jak daleko zdołał

sięgnąć rękami.


Nasz obóz przypominał układ wsi ulicówki, gdzie ścieżka biegła

pomiędzy dwoma rzędami namiotów. Cały wieczór straszyły nas

deszczowe chmury gdzieś w oddali. Nadszedł czas na clou

programu: wykład znakomitego lektora Szymona Wojtulewicza,

który można by śmiało zatytułować: “Wiosłowanie w teorii i

praktyce - co, jak i dlaczego?” Kajakowi nowicjusze słuchali z

zapartym tchem. Dziwili się jak mogli tak nieumiejętnie wiosłować

przez cały miniony dzień. Postanowili już nigdy nie popełniać

wcześniejszych błędów.

Po zmierzchu przyjechał Ksiądz Rafał. Msza święta była o dziesiątej

wieczór - to później niż u Anny! Powiedzieliśmy Księdzu, że to

chyba najpóźniejsza msza na świecie. A Ksiądz na to: “A Pasterka?”.

Co racja, to racja.

To nie był jeszcze koniec uroczystości tej niedzieli. Mieliśmy

imieniny Ann. Świętowały więc aż trzy panie: Ciocia Ania

Kaczanowska, Ciocia Anika Pawełczyk i Hania Witkowska.

Postawiono z tej okazji Merci i przesłodką chałwę.

Zrobiło się późno i rychło znaleźliśmy się wszyscy w objęciach

Morfeusza.



Dzień 2 – Poniedziałek 27.07

Z rana powitały nas dźwięki lasu i rzeki budzących się do życia. Wszelkie ślady wieczornego

deszczu odeszły w zapomnienie i, mimo cienia, wszyscy przeczuwali nadchodzący skwar, toteż

czym prędzej chcieli znaleźć się na wodzie. Nowi kajakarze z niecierpliwością czekali na

możliwość zastosowania wiedzy z Szymonowego wykładu w praktyce. W myśl drugiej części

wersetu 16 rozdziału pierwszego Ewangelii według św. Mateusza, załogą zamykającą byli

Kajetan i Paulina, zaś (już nieewangelicznie) otwierali Antek i Tosia.

Rychło okazało się, że przeczucia nas nie myliły i

temperatura, nawet mimo bezpośredniej bliskości wody

i wczesnej pory, stawała się uciążliwa. Niektórzy szukali

ochłody w wodach Pilicy, inni zaś zadowalali się cieniem

własnej czapki, zaś jeszcze inni odpływali ze skwarnego

dnia w krainę literatury.


Już po, nomen omen, upływie czterech kilometrów

zatrzymaliśmy się na inowłodzkiej plaży. Celem nie

był rzecz jasna odpoczynek (o który było wręcz

trudniej na rozpalonej plaży niż w szukającym

cienia kajaku), lecz zakupy i zwiedzanie

pobliskiego sklepu. „Zwiedzanie” nie jest tutaj

żadną przesadą – lokalny spożywczak mieści się w

budynku niegdysiejszej synagogi. Wprawne oko

mogło dostrzec nietuzinkową architekturę już z

zewnątrz, ale nawet niezbyt uważny obserwator

był zaskoczony religijnymi inskrypcjami na

ścianach w niczym niepodobnymi do

standardowych plakatów reklamowych.

Namacalny kontakt z przeszłością przedłużyły

opowieści bogatszych doświadczeniem

kajakowiczów o zwyczajach aprowizacyjnych z ich

młodości. Ubolewaliśmy nad niemożnością

napełniania baniaków, co kiedyś było normą, mimo

że wydaje się, że to współcześnie mamy większą

świadomość ekologiczną.


Kajetan i Paulina nalegali na sprawne wznowienie spływu, co

jednak nie było proste przez tłok na plaży. Ostatecznie

wszystkim udało się odpłynąć, choć nie wszyscy zapakowali do

kajaków tylko swoje zakupy.

Po przeprawieniu się przez wyjątkowo irytujący ze względu na

mielizny odcinek rzeki, Antek i Tosia uznali, że wszyscy

zasłużyli na popas. Udało się znaleźć ładny, choć nieco błotnisty

skrawek zieleni, obok której jak się okazało znajdował się

Kozłowiec. Zapaleni poszukiwacze przygód dali upust swojej

ciekawości i postanowili zwiedzić miejscowość. Niebawem

jednak wrócili zawiedzeni, gdyż znaleźli jedynie domy o

numerach 1, 2, 3, 4, 7, 8, 9, 10 i 11 oraz wielki drewniany krzyż.

Wszyscy radośnie biwakowali, zaś Filip i Tomek próbowali

opracować metodę domowej produkcji materiałów

wybuchowych.

Ich złowrogim planom przeszkodziła

drużyna otwierająca, zarządziwszy

koniec popasu. Podróż była teraz

przyjemniejsza, gdyż główny skwar dnia

mieliśmy już za sobą. W miłej atmosferze

dotarliśmy do obozowiska.


Było ono o tyle wyjątkowe, że towarzyszyły nam odgłosy nie

tylko lasu i rzeki, ale też cywilizacji uobecnianej w pobliskim

moście kolejowym. Było to też wyjątkowe miejsce ze względów

przyrodniczych – namioty rozbiliśmy na dużym, piaszczystym

polu, nie zaś na trawie czy w lesie. Dzięki temu udało się

rozegrać mecz w siatkówkę plażową. Niestety, wraz ze

zbliżającą się nocą pojawiły się chmary komarów. Jedynym

ratunkiem przed nimi był bieg (grupa biegaczy urządziła

spontaniczny trening) lub pływanie. Niestety, w trakcie Mszy

świętej przed komarami nie było żadnego ratunku, co gorsza,

ukąszenia trzeba było mężnie znosić w milczeniu. Na szczęście

ułatwiało to pasjonujące kazanie, które, choć krótkie, zachęcało

do głębokich przemyśleń o Stworzycielu i stworzeniu. Po Mszy

wierni zostali poddani próbie zaufania – niektórzy zauważyli

ciocię Chlipalską chodzącą z niedopałkiem. Błogosławieni

jednak ci, którzy nie osądzili zbyt prędko – było to niedopalone

kadzidełko przeciwko komarom, z którego pomocy wszyscy

chętnie skorzystali.


Należy tu wspomnieć o bezprecedensowym

osiągnięciu kulinarnym jednej kuchni młodzieżowej z

Witkiem Góreckim na czele. Uprzednio

zamarynowany kawał schabu był starannie pieczony

na rożnie. Zapach przy tym był nadzwyczajny, a cała

sytuacja przypominała scenę rodem z westernu. Ci,

którzy jedli, opowiadali, że schab był znakomity.

Mamy teraz ostrzeżenie dla potomnych:

pozostawienie zapalniczki w bliskości palnika

gazowego skutkuje wybuchem tejże.

Na dźwięk eksplozji pytano co się stało.

-Wybuchła zapalniczka w namiocie.

-Czemu wybuchła?

-Bo miała ochotę wybuchnąć - odparła rezolutnie

Marysia. Na to Olga podsumowała:

-Jak kobieta - czasami wybucha.


Przed zakończeniem dnia miało miejsce śpiewanie przy ognisku, wyjątkowo urozmaicone grą w zwierzątka.

Gra ta, mimo iż nieznana wcześniej sporej części kajakowiczów okazała się wspaniałą zabawą. Ze względu na

ograniczoną ilość miejsca, nie możemy przytoczyć tutaj zasad, jednak zachęcamy do rozegrania partii z

kajakowymi weteranami :). Maturzyści, tj. Marysia, Paulina, Emilka, Witek i Tomek, w nadziei, że zdadzą

maturę, stawiali pyszną kruszonkę owocową. Zosia Wojtulewicz stawiała potem ciasteczka w kształcie

kwiatuszków, zaś Fiona rozdała Hity. Przy ognisku rozegrany został także konkurs zagadek. Jan Wojtulewicz,

Mistrz Sucharów, zapytał: co to jest, zielone i kiedy spadnie z drzewa to może zabić? Janka wykazała się

refleksem i intuicją, gdyż natychmiast odpowiedziała poprawnie, że chodzi o stół bilardowy. Tym

pozytywnym akcentem zakończyliśmy dzień drugi.



Dzień 3 – Wtorek 27.07

Obudziliśmy się w tym samym miejscu, co zasnęliśmy, na szczęście. Biwak pustynny

piękniał z każdą chwilą gdy słońce powoli mościło się na błękitnym niebie. Mieliśmy

księdza na śniadaniu. Od razu wiedziałam, że to będzie dobry dzień. Łukasz przekonał

księdza do owsianki.

Otwierającymi byli Szymek Rewilak i Basia Ryś. Rolę psów pasterskich zaganiających

ospałe owieczki pełnili tego dnia Tosia Gidlewska i Antek Życzkowski. Przepłynęliśmy pod

mostem z Pendolino, a potem dalej, tradycyjnie, w dół rzeki.

Nim się obejrzeliśmy, nadeszło południe i oczom moim ukazał się przedziwny widok. Na

samym środku rzeki roiło się od kajakarzy brodzących po kostki w wodzie, jak stado

flamingów. Inteligentne wykorzystanie naturalnego ukształtowania koryta rzeki w postaci

mielizny otwarło przed nami zupełnie nowatorskie rozwiązania logistyczne w dziedzinie

organizowania postojów na wodzie. Zastane warunki stanowiły wielce pożądane optimum.

Przyjemny chłód mokrych stópek łagodził żar lejący się z nieba, który dzięki temu, zamiast

męczyć, cieszył bezgranicznie.

Szczególny komfort całej sytuacji sprawił, że niektórzy zaczęli rozglądać się za rozrywką i,

rozstawiwszy stolik z krzesełkami, rozegrali partyjkę brydża wprost na wodzie.


Odmówiliśmy razem “Anioł Pański”, a potem każdy coś

przegryzł. Coś dla duszy, coś dla ciała, bo jak wiadomo:

ANIOŁ PAŃSKI KONIA TUCZY.

Pilica była nam bardzo przyjazna ze swoim łagodnym

nurtem, szerokim korytem i miłym, piaszczystym dnem.

Kto chciał, mógł opuścić pokład i się ochłodzić. Potem

gonił odpływający kajak i wskakiwał z powrotem, pod

warunkiem, oczywiście, że nie miał na pieńku z drugą

połową załogi.


Dokonywano również różnych zmian w składach załóg. Przede

wszystkim dotyczyło to Czikosława, który zmieniał załogi jak

rękawiczki, z zupełnie niewyjaśnionych powodów. Chyba po prostu

cieszył się ogromną popularnością i każdy chciał go mieć na pokładzie

choćby przez krótką chwilkę. Z wyglądu przywodził na myśl czarny

galion na dziobie pędzącej Visty. Nie mniej zacnie prezentowały się

pozostałe dwa czworonogi. Mrówa, pełna gracji, zdobiła kajak państwa

Furtaków. Grom, znajdujący się naraz po wszystkich stronach Tadzika

Chlipalskiego, robił piorunujące wrażenie na każdym, kto miał

przyjemność zobaczyć to psie szczęście na wodzie.


Dopłynęliśmy do Nowego Miasta nad Pilicą.

Zaparkowaliśmy przy plaży miejskiej, na

bardzo dogodnej mieliźnie. Cała grupa

rozpierzchła się po mieście, żeby złapać coś

do jedzenia albo uzupełnić zapasy na

kolejny dzień. Przyplątało się małe kociątko

i wzbudziło wiele zachwytów, ale trzeba je

było w końcu oddać, ku rozpaczy dzieci.

Minęło sporo czasu nim zeszliśmy z

powrotem do naszych kajaków. Blady strach

padł na nas pod groźnym wejrzeniem załogi

zamykającej - Tosi i Antka. Chyba nieco

nadwyrężyliśmy ich cierpliwość, nasza

kuchnia i Frandluchowie i Furtakowie, bo

przyszliśmy trzy kwadranse po wypłynięciu

załogi otwierającej. Na nic zdały się

tłumaczenia, że był obiad z Księdzem

Rafałem. Nie chcieli rozumieć - byli źli. Nagle

pojawiła się Dominika i wręczyła załodze

zamykającej pizzę, czym skutecznie

złagodziła ich furię. Można było płynąć dalej.


O miejscu, w które dotarliśmy wczesnym wieczorem, mówiliśmy

później jako o “tym biwaku z komarami i dziewanną”. Ich liczba i

poziom agresji (komarów, nie dziewanny) były czymś szokującym. Nie

sposób ukazać tego na zdjęciu. Pozostaje tylko świadectwo tych,

którzy doznali ugryzienia przez dżinsy, bluzy i czapki, przeżyli mszę

przy nieznośnym brzęczeniu oraz wyszli cało z napadu tych bestii w

miejscu najmniej pożądanym, to jest w lesie albo za krzaczkami.

Podobnie zeznawała ekipa naszych biegaczy - Emilka Kowalik,

Marysia Życzkowska, Maciek Wilski, Paweł Rewilak i Tomek

Ślusarczyk. Przebiegli kawał drogi lasem bez zatrzymania, bo z chwilą

gdy stawali, obsiadały ich chmary krwiożerczych owadów. Jedynym

ratunkiem był pęd.

Dużą popularnością cieszyła się również kąpiel, bo pod wodą, kto jak

kto, ale komary już nie mogą żyć. Nie należy jednak zapominać o

drapieżnych muchach końskich zwanych gzami tudzież bąkami.

Mateusz Wojtulewicz boleśnie odczuł działalność takiego bąka na

swojej dolnej wardze, wskutek czego przez dwa kolejne dni wyglądał

na nadąsanego.


Została wspomniana jedna z codziennych Mszy świętych. Podczas każdej z

nich Ksiądz Rafał miał dla nas parę słów, garść myśli, nieraz zadanie na

dzień. Oprawę mszy domykał śpiew, Szymek grający na gitarze i ołtarz

nakryty śliczną haftowaną serwetą i przystrojony polnymi kwiatami.

Zdarzało się, że towarzyszył nam taniec, ale ten służył głównie

przepędzeniu komarów.

Wieczorem niebo się rozdarło. Błysnęło, huknęło i przyszła burza z

piorunami jak sto pięćdziesiąt. Zebrani w kółeczku dodawaliśmy sobie

otuchy śmiechami i śpiewami. Ledwo się słyszeliśmy ponad grzmotami.

Lało jak z cebra. Wytworzyły się dwa stronnictwa osób moknących: z jednej

strony byli ci chroniący się pelerynami; z drugiej - wyznawcy zasady “im

mniej na sobie, tym mniej mokre”. A ty? Którym typem kajakarza jesteś?

Hamaki tańczyły na wietrze, namioty ledwo ledwo się opierały. Wicher był

taki, że gdy kto podskoczył, lądował trzy metry dalej. Wiecie kto jeden nie

zważał ani trochę na całą sytuację? KOMARY!!!

Wicher ustał, przestało padać. “No! Przeszła bokiem” uznaliśmy i poszliśmy

spać, odkładając plany z ogniskiem na następny dzień.



Dzień 4 – Środa 29.07

Bladym świtem pola dziewanny rozbrzmiały śpiewem “introit” na wejście.

Skorzystaliśmy z porannego słońca, żeby przepędzić skutki wieczornej ulewy. Dało się

zaobserwować różne technologie suszenia namiotów, z czego najbardziej spektakularną

było zawieszenie na drzewie w pozycji “do góry nogami”, zaprezentowane przez Pawła

Bruckmana.

Załoga otwierająca wypłynęła sprawnie, a zamykająca była na wodzie już godzinę

później. Nauczeni doświadczeniem chcemy przekazać kolejnym pokoleniom radę

dotyczącą pakowania, a sprawdzoną przez Dominikę i Maćka Wilskich:

W razie braku miejsca we własnym kajaku można pozostawić za sobą pełną torbę z

rzeczami. Załoga zamykająca chętnie przetransportuje ten zbędny balast na miejsce

kolejnego obozowiska.


Załoga Staszków wybrała świetne miejsce na Anioł Pański i popas.

Nabraliśmy sił na kolejny odcinek. Zapowiadał się dzień bandyty.


Pod wieczór nasze zmęczenie zostało wynagrodzone - zza zakrętu wyłonił się zarys

biwaku w Brzeźcach, znany wielu osobom z kajaków organizowanych cztery lata

wcześniej przez Zygę Czubka. Kemping posiadał wszelkie zalety, takie jak boisko do

siatkówki, kranik z wodą, miejsce na ognisko i dziesiątki metrów płotu do suszenia

mokrych gaci. Dzieci natychmiast obsiadły plac zabaw...i starsi po chwili też.


Późnym wieczorem mieliśmy do czynienia z konfliktem między chęcią śpiewania a potrzebą uszanowania

ciszy nocnej, ale w końcu udało się pogodzić te dwie sprawy.

Poszliśmy spać, ciesząc się na nadchodzący Dzień Turysty.


Dzień 5 – Czwartek 30.07

Dnia piątego odbył się Dzień Turysty. Wstaliśmy na

śniadanie, około dziewiątej, zaś później uczestniczyliśmy w

Mszy. Szczęśliwie, ksiądz udzielił dyspensy od postu

eucharystycznego (pod warunkiem odmówienia dziesiątki

różańca) niebacznym kajakarzom, którzy zaspani nie

pomyśleli o tym przy śniadaniu. Później rozpoczął się

chrzest nowych kajakarzy. Złożony był on z licznych zadań,

od tarzania się w błocie, przez rąbanie drewna, po jedzenie

krewetek. Należało również odpowiedzieć na trudne

pytania. Nasze ulubione brzmiało: “Jakie powinny być stopy

na spływie?”, odpowiedź: “BRUDNE!”. Przewidziany był

także kurs stawiania namiotów oraz składanie darów

(również żywych!) Neptunowi i Prozerpinie. Dla bardziej

doświadczonych kajakarzy przewidziano inne wyzwanie,

mianowicie zawody kajakarskie. Trasa została wyznaczona

poprzez trzy boje, których położenie kontrolował układ

triangulacyjny (w postaci trzech patyków) na brzegu.





Cały czas, aż do zachodu słońca, trwały także mecze siatkarskie. Kucharze pojechali na

wyjątkową, samochodową aprowizację.

Po zachodzie zaś było zwyczajowe śpiewanie przy ognisku oraz stawianie. Wuj Marcin

stawiał ciasto (krążą legendy, że upiekł je poprzedniego dnia w nagrzanej rufie kajaka), zaś

Mateusz i Anielka, jako zwycięzcy zawodów kajakarskich, stawiali genialną zupę z kotła.

Paulina, Emilka, Filip i Tomek stawiali pieczone ziemniaki jako nowi kajakarze.

Wyniki zawodów:

Skład załóg

Wynik

Aniela Czubek i Mateusz Wojtulewicz 1:29:25

Staś Czubek i Staś Wilski 1:29:90

Renia i Michał Wojtulewiczowie 1:33:33

Niestety, tego dnia mimo że nie płynęliśmy, nasza uśpiona czujność

poskutkowała licznymi wypadkami. Tadzio Rostworowski przeciął sobie piętę

w trakcie kąpieli, zaś Filip ubił palec przy siatkówce. Piotruś Wojtulewicz

nabawił się kontuzji kostki, po uległ zgnieceniu przez Łukasza w starciu o piłkę.

Szymek, zbierając boje z zawodów, chciał opróżnić stabilizujący baniak z

mułem. Prąd jednak był zbyt silny, przez co tylko ponadprzeciętne zdolności

pływackie Szymka pozwoliły mu uratować zarówno siebie, jak i baniak.



Dzień 6 – Piątek 31.07

Kiedy załoga otwierająca wypłynęła punkt o dziesiątej, było już po mszy, po

śniadaniu i po zawodach. Dosłownie.

Kinga i Łukasz - otwierający - dostali wyraźne polecenie od Admirała, żeby

poczekać na resztę kajaków. Musieli jednak zmienić priorytety i przyłożyć

się do pogoni za wujkiem Marcinem Domżałem.

Wspólnie znaleźli dogodne miejsce na popas. Wydrapali się na stromy brzeg,

gdzie czekały na nich niespodzianki w postaci krowich placków, od których

wzięła się później nazwa “popas z krówkami”.

Przygodę dnia zaliczył Ignacy Wojtulewicz, któremu wskoczył do kajaka

mastodontalny szczupak. Jego brat - Ignacego, nie szczupaka - Piotrek,

załamał ręce na wieść o tym, że rybę puszczono wolno. Piotrek wszak jest

wytrawnym rybakiem.

Odmówiwszy Anioł Pański, zapozowaliśmy do wspólnego zdjęcia,

zrobiliśmy popas i oczywiście pływaliśmy w rzece, w czym szczególnie

odznaczały się panie z Migdałem na czele. W okularkach korekcyjnych czy

bez, nie przegapiły żadnej okazji na pływ i stąd ich zdolności w tej

dziedzinie. Jak to się mówi: “Okazja czyni mistrza”, a “Trening czyni

złodzieja”.


Nasze miejsce noclegowe okazało się

bliżej niż myśleliśmy. Niechcący

przepłoszyliśmy wszystkich

plażowiczów, po czym rozbiliśmy

namioty. Dopłynęli do nas Anielka i

Mateusz, którzy towarzyszyli w

odwożeniu biednego Tadzika

Rostworowskiego.

Wieczór obfitował w niezapomniane

wrażenia. Zorganizowano wolny start

wokół wysepki. Zachwycona

różnorodnością stosowanych technik

widownia wiwatowała na cześć

zawodników, wiosłujących, biegnących,

skaczących, wywracających kajaki,

padających i powstających. Zażartą

walkę pierwszy zakończył Szymon

Wojtulewicz, ale brawa należały się i

Admirałowi, i Szymkowi, i Maćkowi,

Mateuszowi i Łukaszowi.



Następnie zawalczyliśmy pod

wodzą wuja Karola Życzkowskiego.

Mijających nas kierowców i

rowerzystów przepuszczaliśmy

przez walcujący szpaler. Co za

widok! Pary wirowały na asfalcie

jak oszalałe, muzyka grała, a

Czikuś uszedł z życiem ze starcia z

labradorem.

Po pięknym dniu siedzieliśmy do

późnej nocy przy wesoło

trzaskającym ogniu, pamiętając, że

to już ostatni wieczór tego

spływu.




Dzień 7 – Sobota 1.08

W ten ostatni dzień pozostało nam już tylko spłynąć do Warki. Dla

pewnego urozmaicenia dokonano wielu zmian w składach załóg.

Ciocia Renia wypełniła kajak bukietami nadwodnych kwiatów i

pałek wodnych, co zwiastowało koniec wyjazdu.

W Warce opuściliśmy i oddaliśmy wymyte kajaki, a kierowcy

pojechali po auta. Czekając na powrót ojców i matek, dzieci poszły

na lody do ryneczku. Wróciwszy nad wodę, rozłożyły się w cieniu i

patrzyły jak Tosia stała pod ścianą sącząc kakao.

Przyjechało wiele osób, których widok bardzo wszystkich ucieszył.

Był Maciek Rewilak i Piotrek Wilski i Kacka i Hubert Wilscy.

Pożegnaniom, zdawałoby się, nie było końca, ale wreszcie wszyscy

się rozjechali w swoje strony.

I żyli długo i szczęśliwie.

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!