10.07.2015 Views

Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny ...

Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny ...

Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny ...

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

<strong>Aby</strong> <strong>rozpocząć</strong> <strong>lekturę</strong>,<strong>kliknij</strong> <strong>na</strong> <strong>taki</strong> <strong>przy<strong>ci</strong>sk</strong> ,<strong>który</strong> <strong>da</strong> <strong>ci</strong> <strong>pełny</strong> dostęp do spisu treś<strong>ci</strong> książki.Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wy<strong>da</strong>wniczymLITERATURA.NET.PL<strong>kliknij</strong> <strong>na</strong> logo poniżej.


Urszula KoziołSTANY NIEOCZYWISTOŚCIKOLEKCJA POEZJI POLSKIEJ XX WIEKU1


Gumowe klocki(1957)2


LEGENDA GOŁĘBIAA to była tylko legen<strong>da</strong>że gołębnik w jego jest krajusternik zwabił pablowego gołębiai utopił w modrym Du<strong>na</strong>ju.Prawdę świadczy skrwawio<strong>na</strong> ziemia.Na sternika straszną padł plamąszamoczący się <strong>ci</strong>eń gołębianim utonął w modrym Du<strong>na</strong>ju.Komu dzisiaj <strong>ci</strong>sza i błękitkiedy wolny krzyk grzęźnie w krtani.Pablo, nie ma twego gołębia.Jest Du<strong>na</strong>jem sternik zbryzgany.jesień 19563


TYSIĄC I JEDNA NOCWiemy że to się stanieUkła<strong>da</strong>my gumowe klockiśliczne kłamstwa drobne błahostkiwiemy że to się staniebaloniki nieważne słowapiętrząpysznią się kolorowowiemy ─Szehereza<strong>da</strong> zmyślaniemch<strong>ci</strong>ała o dzień przedłużyć ży<strong>ci</strong>e.4


ŚLADY NA PIASKUOcalały <strong>na</strong> piasku mokry ślad twojej stopych<strong>ci</strong>ałam kiedyś od<strong>ci</strong>snąć wierszem, by w nim pozostał.Ale burzą wezbrane poszarpały go wody,więc w tym wierszu już tylko piasku szorstki mam osad.Przetoczyła się chmur<strong>na</strong> burza ziemią i niebem,nieobeschłe z ulewy drżą <strong>na</strong>dbrzeżne wikliny.Piasek z ręki do ręki przesypuję i nie wiem,czemu wo<strong>da</strong> nie śpiewa, kiedy słucham jej z innym?Ch<strong>ci</strong>ałam <strong>ci</strong> się przypomnieć tuberozy gałązką,ale te Turgieniewa krzewy tutaj nie kwitną.Tylko liś<strong>ci</strong>e jesienne w mroku dyszą tak gorzkojak ten czas, co bez <strong>ci</strong>ebie <strong>na</strong> czekaniu przeminął.Dziś już <strong>ci</strong>ebie nie czekam. Nic od <strong>ci</strong>ebie już nie chcę.Jeszcze tylko mi trzeba <strong>taki</strong>ej burzy i słoty,by <strong>na</strong> zawsze z pamię<strong>ci</strong> twoich oczu blask zetrzeći twój głos pieszczotliwy. I twych rąk <strong>ci</strong>epły dotyk.5


* * *Stuk, stuk, stuk bu<strong>ci</strong>kamikrzywymi obcasikamio brukw szarym szaliku głowacaław niemodnym łaszkuprzeszła Wenus przez miastonikt jej nie poz<strong>na</strong>ł.6


CIENIEOdgarniamy <strong>ci</strong>eń z czołaodgarniamy <strong>ci</strong>eń z oczua on spa<strong>da</strong> pomiędzy <strong>na</strong>swielokątnym murem.Przypatrz się jak ten muroplata bluszcz przemilczaniazobaczjak po nim pełzarak wyobraźni.7


PODRÓŻCzłowiektragarz własnego <strong>ci</strong>eniaupadł <strong>na</strong> drodze.Wierny bagażz człowiekiem miejsce zamieniastają przechodnie.Wś<strong>ci</strong>bscy i obcykto kogo dźwigach<strong>ci</strong>eliby do<strong>ci</strong>ec.Szarpie się w słońcuniewprawny tragarz.Byle do nocy ─8


SŁONECZNIKSłonecznik górujący <strong>na</strong>d całym ogrodemsłońcu w oczy zaglą<strong>da</strong> twarzą krągłą, tłustąjakby czekał rozkazów, był gotów do usługwięc syty i pogodny.Cóż, ma olej w głowie.9


MACIEJKAZ <strong>na</strong>zwy, wyglądu bardzo pospolita.Gdzie jej do róży, ba, do lilii dwornej.Gardzi nią złota <strong>da</strong>lia zalotnicai <strong>na</strong>rcyz jej się nie kłania wytworny.Za to wieczorem...Skrom<strong>na</strong> ma<strong>ci</strong>ejka, ten kop<strong>ci</strong>uszek grządkizakrzykiwany przez jaskrawe kwiatki,taką wydziela z siebie słodycz woni,że cały ogród ma łez pełne płatki.Każdy ma swoją porę...10


BIAŁY MOTYLGdy się zjawił biały motyl w ogrodziezapłonęły goździki <strong>na</strong>miętnenenufary przejrzały się w wodziebo się zlękły, że nie są dość piękne,tulipany przegi<strong>na</strong>ły szyje(któż się oprze egzotycznym ich ustom?)ale motyl wybrał kapustę.Musi utrzymać rodzinę.11


WIATRAKIPatrz<strong>ci</strong>e jak Don Kichot półgłówekZ kijem rusza prze<strong>ci</strong>w wiatrakowiNie słuchaj<strong>ci</strong>e tego co mówiDaj<strong>ci</strong>e umyć ręce PiłatowiCiało Abla jak ziarno jest złoteJego włosy pszeniczne <strong>taki</strong>eZatrzymaj<strong>ci</strong>e Don Kichota idiotęBo zepsuje kainowe wiatrakiA <strong>na</strong>m mąki trzeba więcej i więcejKain Abla wiatrakiem zmielePiłat właśnie umywa ręceI te ręce mąką wybieliNiech turkocze wiatrak Kai<strong>na</strong>Zwiąż<strong>ci</strong>e-no Don Kichota szaleńcaMą<strong>ci</strong> spokój prętem wiklinyA tymczasem Piłat chce ręce ─12


W rytmie korzeni(1963)13


PRZEPIS NA DANIE MIĘSNETrzeba mieć tylko nóżtrzeba mieć gładki kamieńostrzem wypieś<strong>ci</strong>ć głaz aż głaz się odwzajemninóż ma być bezszelestny a jego połysk giętkima wchłonąć twardą czułość i unerwienie rąkWszystko co potem prostePień deska Szczypta soliZieleń do smaku oczomI listek laurowyWszystko co potem zwykłeBo cała rzecz w przyprawach(Pamiętaj też o misie i zestawieniu barw)O ogień dzisiaj łatwo dzięki Prometejowi.Byle był nóż i kamień.Oraz uległy kark.195614


NAJCISZEJszuszuszutak osuwa się tynkz milczeniatak osuwa się liśćz zieleni<strong>na</strong>j<strong>ci</strong>szejspa<strong>da</strong> włos z głowy człowieka15


POWROTYtędy to przeszlitu wnętrznoś<strong>ci</strong> domui odsłonięta tablica komi<strong>na</strong>w śniegu jak w wapnie zaprawionym farbkątędy to przeszlinie zaparte kołkiemwrota wozowni powolne są wiatromale zatknięte <strong>na</strong> belkę powałykoła zmurszałe drabiniaste dyszle<strong>da</strong>lej żłobione przez osad uprzężyi w zamarzniętej ziemi jeszcze tętentuprowadzonych koni się powtarzatędy to przeszlinie wykopuj butemspod śniegu progów porowatej misymak nie dotarty w niej <strong>ci</strong>erpliwie czekapowrotu kobietniech skorupy <strong>na</strong>czyńzewrą się w nieckach ich skrzętnych podołkówa ty <strong>na</strong> drodze stań i w tamtą stronępatrznim odgarniesz śnieg z wklęsłoś<strong>ci</strong> domu.16


UCIECZKA Z EGIPTUJest oknonie ma drzewa za oknem są gruzygdyby pień gdyby gałąź gdyby liś<strong>ci</strong>a kroplaz pustyni prochu wap<strong>na</strong> i rozmiału cegiełgarbaty wielbłąd muru umiera z pragnieniaJest szklista obojętność szybfatamorga<strong>na</strong>złudzenie rześkich źródeł z doniczkową palmątutaj wielbłąd skruszony co rano umiera<strong>na</strong> pastwę sępa gruzów dzikiej gołębicyGdyby liść gdyby chwastu jaskier pojedynczygdyby mleczu ulotność poruszo<strong>na</strong> wiatremgdyby trawy korzonekmiękkiego mchu zamysł ─Jest ochrypłość kamieni chropowata miazgamoje okno bez liś<strong>ci</strong>a za oknem bez <strong>ci</strong>eniabez powietrza oddechubez kropli zieleniosypują się pylne tynki miałkich cegiełod wabiącego krzyku dzikiej gołębicyA gdzie jest mój osiołek wiemy gdzie u<strong>ci</strong>eczkaoto jest oswojony grzbiet połać perkalumoż<strong>na</strong> okno zawiesić moż<strong>na</strong> zamknąć oczymoż<strong>na</strong> u<strong>ci</strong>ec <strong>na</strong> frędzlach zasłon z tego krajuale nie ma u<strong>ci</strong>eczkiNawet jeśli gałąźwielolistnej akacji <strong>na</strong> przekór zasadząz katakumb starych piwnic wyjdzie mój dromaderw każdym oknie umierać śmier<strong>ci</strong>ą wielokrotnąale nie ma u<strong>ci</strong>eczki Jest okno bez światłaz okien tamtego domu którego już nie majest miałka pustka pustyń opuszczonych progówgarb spalonego chłoduoczy pełne piasku17


STOPNIOWANIE DRZEWANa krzyżu rozkraczonym <strong>na</strong> podwójnym iksieobła ryba bezgłowa w łusce śliskiej szronemzgrzyta piła zębata i w śnieg udeptanysypie się krucha ru<strong>da</strong> krew zarżniętej sosny.Domowe miejsce straceń. Tu w za<strong>ci</strong>szu szopyjest ćwiartowanie linii papilarnych drzewa.Choć wspólność słojów rydza pnia krępego k<strong>ci</strong>uka<strong>na</strong>jdogodniej pniak godny do ś<strong>ci</strong>ę<strong>ci</strong>a koguta.Przepołowione w poprzek okrąglaki śnięterydze solone szronem odrąbane k<strong>ci</strong>ukizawsze się was przerobi <strong>na</strong> stół albo świątkaalbo <strong>na</strong> studzieninę snów<strong>na</strong> zupę z kołka.Bo to jest tylko drzewo ─(to tylko Dżdżownica <strong>na</strong> przynętę dla karpito Pasztet z Zającai Kolekcja MotyliFutro Sobolowei okrągłe Mydełko z piegowatej Ryfki).18


APOKALIPSA PRZEDŚWIĘTOJAŃSKAAle <strong>na</strong>jdłuższy będzie dzień ostatnichoć niekoniecznie będzie dniem czerwcowym.Przepaska z bylic nie ocali bioderi nie oczyś<strong>ci</strong> <strong>ci</strong>ał żywiczny ogień.Spękane pięty obalonych lasówzbyt późno zdradzą sens kwiatu papro<strong>ci</strong>.Przez lud zgładzone zmartwychwstaną płazyzwielogłowiałe w grzybach <strong>ci</strong>ężkiej wody.Tak dzień ostatni będzie trwał <strong>na</strong>jdłużejchoćby to trwanie było chwili mgnieniem.Zostanie w oczach błysk czerwonej różya to się ery cofną w swej podróżydo wnętrza ziemi.A jeśli <strong>na</strong>wet będzie dzień <strong>na</strong>stępnywo<strong>da</strong> odmówi człowiekowi wodyziemia odmówi człowiekowi ziemisól soliludzkość się z ludzi wyzbędzie.Słów trupi podmuch zmie<strong>ci</strong>e przyszłe słowaa krzyk skażony sam nic nie wykrzyczyi ocaleni rozpadną się w <strong>ci</strong>szyzakneblowani złomem własnej mowy.19


SPRZED WIOSNYPękają lodyPstrąga zwodzi strumieńPrzeszyty pierwszą strzałą trzykroć krzyknął ptakSkąd wracajądokąd idą mężczyźni?Ach ręcepłaczek bijąc w kołatki z drew<strong>na</strong>zgadły blask.Więc <strong>na</strong> północ odeszły moje białe renyW zmierzwionej ziemi kwiczy stratowany łośBodliwym rykiem byka broczą freski pieczari niebo zasznurował poplątany gąszcz.Kłodo <strong>da</strong>j ogniaprzy<strong>da</strong>j nocy dniaKłodo ogniowi jasnego dnia <strong>da</strong>j.Na ziemi udeptanej zwarł się z bratem bratrozjuszeniI pychą ognia śmierdzą Aleręce kobiet są czułe gdy ś<strong>ci</strong>szają blaskKrę zniosły faleDzioby łodzi szukają po omacku prąduOsiedlają się głazyw uniesieniu wież.Niebo się wyzwoliło z niebieskich przesądówgdy rzut obłej maczugiugodził je w czerńWięc <strong>na</strong> północ odeszły moje białe renylecz refren rogówjątrzy się w gałęziach drzew.Dokąd pójdziemy?Jesteśmy zatem iskrą skrzesaną kamieniemo <strong>na</strong>rośl drzewapospolitą hubę?Jesteśmy dzięki światłu dzięki głazom drzewom?Dzięki <strong>ci</strong> ziemio.Czy utuczy gablotę muzealny okazsmolnej hubyczy kamień sprasowanych miast.W <strong>który</strong>m miejscu jesteśmy w jakiej chwili lasu?20


Już wędrownych koczowisk zaklepano szlakWy<strong>ci</strong>ę<strong>ci</strong> z rdzenia liś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong>wrotami strachucofamy się dziedzicznie w nierówny puls traw.Dokąd liś<strong>ci</strong>e miniemy?Póź<strong>na</strong> faza widłaków garbuje słoje pnia.Wszystko co było wcześniejwraca w przedśpiewie.Któregoś dniabędziemy ─ byli jeszcze zeszłego roku ─Zaleś się lesie gęś<strong>ci</strong>ej zakorzeń ziemiędo c<strong>na</strong>.Święć się twój mroku.21


W RYTMIE KORZENICokolwiek czynisz gdziekolwieknie jesteś samW świe<strong>ci</strong>e pozbawionym <strong>na</strong>wiasunie staniesz pozaw świe<strong>ci</strong>e bez obramowańnie staniesz obokgdziekolwiek stanieszbędziesz punktem centralnym <strong>na</strong> kuliTwoja samotność nigdy tylko twojaprzenieś spojrzenie z siebie do miejsc w <strong>który</strong>ch jesteśdopóki jesteśHewel hawolim kuloj hewel 1 ─ale oszczędzaj korzeni u źródełNiech skrzydło pliszki jak płatek popiołusamo przywarą czarnoziemu będziea <strong>ci</strong>enia swojej ręki nie wypalaj<strong>na</strong> liś<strong>ci</strong>u brzozyjemu zieleń słusz<strong>na</strong>tak jak mieszkaniom słusz<strong>na</strong> zamieszkałośćGdziekolwiek kiedykolwiekodtają szyfry <strong>na</strong>szych dni pod słońcemI choć tam nie o tobie także o tobie będzieI choć nie o mnie także o mnie będzieSprasowani z tłempozbawieni twarzy i swego „tak” „nie”jedną tylko zostawimy wklęsłośćśladu.1 Marność i tylko marność.22


INWOKACJABiłgorajupajdo krajuleś<strong>na</strong> ziemio stokorod<strong>na</strong>wąska Tanwiow śniętym Saniesannopłozokoś<strong>na</strong> łąkoiły mułypiachylessymiedzołubinbosa groblosito sosny rozstrzelanejbezimiennych imion pełnestój<strong>ci</strong>e przy mniebądź<strong>ci</strong>e we mnienie odpraw<strong>ci</strong>e w świat mnie samej<strong>na</strong> błądzenie <strong>na</strong><strong>da</strong>remnew borykanie pylne rdzawemoje lite krajobrazymoje chude talizmany.23


PEJZAŻ Z PAMIĘCIW przewlekłość nieba odlatują wronyi piwne liś<strong>ci</strong>e drzewa <strong>na</strong> odchodnymsą podwajane dotkliwie przez wodyW miedzianym pyle gniade kłęby kobyłstygną przy misach parujących źródełi czerstwym mlekiem <strong>na</strong>pęczniały skopkiw sękatych rękach <strong>na</strong>maszczonych kobietWieczoru nie ma wieczór jeszcze przyjdziezwleka z <strong>na</strong>dejś<strong>ci</strong>em by spotkać się z nocąPraczki <strong>na</strong> kładkach drewnianych klęczącew strumieniu białe prześ<strong>ci</strong>eradła mocząZieleń się jeszcze z odejś<strong>ci</strong>em o<strong>ci</strong>ągaw mosiężne lasy pajęczy<strong>na</strong> dźwięczysklepione garnki wiszące <strong>na</strong> kołkachprzenika osad przelotnych paździerzyPrzez ptasie rdesty po rudych ś<strong>ci</strong>erniskachstąpają grząsko kobiety z <strong>ci</strong>ężaremi ołowiane tace słonecznikaniosąc <strong>na</strong>d głową pozostają szareWe wrota wchodzą <strong>na</strong>pojone konieżeby się jeszcze u studni <strong>na</strong>poići otrząsają z gniadej grzywy płomieńz gór <strong>na</strong>niesiony od samotnych ogniskJesieni nie ma Lato <strong>na</strong> odchodnymzwleka z odejś<strong>ci</strong>em by spotkać się z zimąKrajobraz zaszedł przewlekłoś<strong>ci</strong>ą wspomnieńz lat nieprzelotnych Dzie<strong>ci</strong>ństwa już nie ma24


ŁUSKANIE GROCHU..muszę wziąć go całego (mruczała kobieta)z kolorem jego skóry i zapachem potutakże szyję, czerwony worek jego głosu,niczego nie wybiorę w nim kiedy go biorę.Tak mruczała kobieta przy łuskaniu grochu(a w grochu się przebiera choć z jednego strąka).Bo jeśli go wybrałam w nim przebrać nie mogęjak usta to i oddech i słowa z oddechemjego ręce też muszę choćby były nie teo jakie mi chodziło. Innych nie wybiorę.Nawet jeśli rąk nie ma jeśli są w domyślemiejsca w <strong>który</strong>ch powinny być i miejsca także.A potem będę czekać czy przyjmie się we mnietak jak szczep się przyjmuje. Wtedy jestem glebą.A czasem jak odejś<strong>ci</strong>e. Wtedy jestem ranąpowolnym odrywaniem oczu rąk słów gestówwewnętrzną amputacją łożyskiem bez rzekinie wyrzucę go z siebie jak grochu z łupiny.(Wszedł pijany mężczyz<strong>na</strong> zwalił się za stołem.)Jesteśmy urodzone ażeby ból znosićprzemienność chleba w <strong>ci</strong>ało jest dla <strong>na</strong>s powszedniazatem chleba krąg dzieląc dzielimy i siebieżeby co podzielone znów <strong>na</strong>sycać chlebemKobiety ─ myślę o tych z piersiami po pępeko kobietach ja mówię co jak kangurzyceich ręce łuskające groch zachłanne ręcewygrażające niebu pazurami w ziemi.Mężczyźni dzielą globy jak się chleb rozdzielajest jałowy ich podział a w krew się przemieniawięc porastając strachem chronią się w alkoholi w<strong>ci</strong>ąż są szczelni strachem ─ mruczała kobietałuszcząc groch ─ i to wszystko <strong>na</strong> tym moż<strong>na</strong> skończyć.(Mężczyz<strong>na</strong> pięś<strong>ci</strong>ą w stół i jeszcze o stół głową.)Niczego nie wybiorę w nim skoro go bioręmuszę wziąć go całego. Śmiałość jego marzeńi strach jego <strong>na</strong> siebie wziąć muszę gdy nocązrywa się zlany potem z wizją krachu świata25


i przejść po<strong>na</strong>d tym strachem jak się w bród przez rzekęwezbraną idzie w rękach wysoko unoszącpowszedniość ocalenia czyli chleb i <strong>ci</strong>ało.Jego czułość i chamstwo także przyjąć muszębo silniejszy o miłość którą cofnąć gotówmiłoś<strong>ci</strong>ą koczowniczą słabszy jest zarazembowiem trzeba mieć siłę ażeby ból znosićnie żeby go za<strong>da</strong>wać ─ myślała kobieta.26


RZECZY ZGUBIONEJesteś stąd dotąd.Tu jesteś dopóki.Nie oglą<strong>da</strong>j się pełniew siebie.I za siebie.Naganiaczom sen jeszczespaja rzęsy. Ranektwój jest całyi może jest twoje południe.Nie oglą<strong>da</strong>j się pełnie.Nie całym obrotem.Oto wybieg przed tobą.Może i noc twoja.Popatrz ch<strong>ci</strong>wie <strong>na</strong> słońce.Napij się u źródła.Pozwól nogom <strong>na</strong> żyznejrozluźnić się trawie.Pozwól przyjść towarzyszomi pozwól im odejść.Pozwól chmurom niech będziedeszcz albo cokolwiekbo dobrze jest czuć ziemiępod leniwym łok<strong>ci</strong>emzanim galop ostatnizamą<strong>ci</strong> jej zarys.osuwa się kamyk.Jeszcze się nie oglą<strong>da</strong>j.Jeszcze się nie domyśl.A teraz pędź.O terazbiegiem z całym stademcho<strong>ci</strong>aż <strong>ci</strong>ebie to<strong>ci</strong>ebiejedną tylko goniąantylopo wybra<strong>na</strong>o wieczysta Niobeodwróco<strong>na</strong> brutalnieprzez swego gepar<strong>da</strong> ─masz ją teraztę swojąodzyskaną sólmaszmasz wresz<strong>ci</strong>ezgubiony ─odzyskany kamień.27


BIAŁY WIERSZŚniegiem ś<strong>ci</strong>szone wykrzykniki drzewpróg widnokręgu przekroczony bielączyjeś się ży<strong>ci</strong>e rozsypało w śniegbieli się bielśnieg <strong>na</strong> śniegu.Śnieżną układność nie wiadomo czyjtrop synkopami zaskoczył <strong>na</strong> przełajw kataleptyczne trwanie <strong>taki</strong>ch zimnieistniejącezstępujew milczenie1958Pamię<strong>ci</strong> Krzysztofa Orzeszkowskiego28


KONCENTRYCZNE KOŁAKamień w wodę<strong>na</strong> wodzie kręgiCzłowiek w wodęWidnokręgiwidnokręgi.195829


DYSTANSzbliżenie twarzy ma trzy pary oczuczerwień nie jest koloremjest zapachem różyzaś kolor pełznie w noc i z nocy spa<strong>da</strong>zderzeniem oczu jak zderzeniem planeta dystans to jest szyja kolumnowaukoś<strong>na</strong> szyja pragnącej Nemezisa dystans to jest jej nie<strong>na</strong>syceniewzniesione po<strong>na</strong>d dotyk po<strong>na</strong>d czas30


PSALMuwolniony ode mnie ze mnie się nie wyzwoliszdopóki we mnie jesteś powtórzę <strong>ci</strong>ebie <strong>da</strong>lejjuż samym dostrzeganiem przywłaszcza się. A pła<strong>ci</strong>pozostawianiem siebiew przyswojonym niebaczniewymia<strong>na</strong> dopełnienia:drzewo w <strong>na</strong>s a my w drzewieprzekazani <strong>na</strong> trwanieliść przez liś<strong>ci</strong>e mnożenii podzieleni słowemi <strong>ci</strong>ałem rozłączeniod<strong>na</strong>jdujemy „owo”samym oczu dojrzeniemod <strong>ci</strong>ebie od<strong>da</strong>leniem żadnym się nie od<strong>da</strong>lędopóki jesteś we mniegdzie to miejsce ten obszarw <strong>który</strong>m <strong>ci</strong>ebie nie z<strong>na</strong>jdęw ostatnim rozsypaniupodziel<strong>na</strong> przemnożo<strong>na</strong>się scalę31


POZDROWIENIE RÓŻYFeliksowiPo<strong>na</strong>d swą <strong>na</strong>zwą przechodzisz i trwasztak wzoroważe geometria zazdroś<strong>ci</strong> poezjipojedynczego kształtu twoich płatkóworaz układu ich sumy w koronie.Lękam się wypowia<strong>da</strong>ć imię twoje różoa prze<strong>ci</strong>eż co dzień mówię pory rokuchlebogieńdeszcz <strong>na</strong>zywamsólsłońce i wodę.Wi<strong>da</strong>ć powszednie tak nie powszedniejąsłowa. Zatem i ty mi różo bądź powszedniai moje stale <strong>na</strong>d tobą zdziwienie.Chcę <strong>ci</strong>ebie różo łaknąć w<strong>ci</strong>ąż i wzywaćjak wzywam chleba słońca wody soli.32


W SAMO LATOJeszcze wino nie pite a już puste dzbanytrzeba sy<strong>ci</strong>ć <strong>na</strong> nowo miód ziołami ─ pszczołykrążą <strong>na</strong>d ulem łase brzęczenia i miodu.W samo lato odeszli przyja<strong>ci</strong>ele żadni.Kto się chlebem przełamie kto solą przedzieliklepki beczek spaczonerozeschłe obręczewszystko próżne. Odeszli żadni przyja<strong>ci</strong>elew słodką mieliznę plastrów <strong>na</strong> popas dla brzęczeń.Jeszcze wino nie pite a już puste dzbanyjeszcze są puste dzbany ale nie ma stołunic tu nie ma. Ostatni dzban leży stłuczony.Jeszcze drzewo nie drzewem a już liś<strong>ci</strong>e spadłyWszystko co się w kłos wiąże rozwiązują kłosyrozsypane już ziar<strong>na</strong> spylone otrębyi wysiane są maki <strong>na</strong> wiatri nie dosyćchoć ręka z ręki w piasekpiach z ręki do ręki.33


PEJZAŻ JESIENNYw złudzeniujak drzewo w <strong>ci</strong>eń swójkryjemy się przed skwaremgdy wszystko <strong>ci</strong>eniem spróbuj <strong>ci</strong>eń odczytaćspadłych dłonijest człowiekjesieńjest gałąź opuszczo<strong>na</strong> przez p<strong>taki</strong> i zieleńlas wykarczowany z drzewi z echa34


NASZA ZIEMIAZiarno w lichej łupiniejeśli powierzyć je ziemiwschodzi prętem i liś<strong>ci</strong>emzwalone drzewojeśli je gleba pokryjew czarnej bryleutrwala paproćniesy<strong>ci</strong> złudzeńczy dlatego w ziemięufnieschodzimyw łuskach sosny?35


TKANINAjak stroją swoje liś<strong>ci</strong>e <strong>na</strong> moment przed zdradąprzebiegłe drzewajakże ufne są liś<strong>ci</strong>e nie widząc w purpurzed<strong>na</strong> uniesieniagodzę się <strong>na</strong> spa<strong>da</strong>nie liś<strong>ci</strong>dopóki jest gałąźz domyślną zieleniąchcę tylko tkaczem krajobrazu byćjego utkaniembyć tłem ziemi i mieć za tło ziemięjak liść przy opa<strong>da</strong>niu36


LATO W PROFILUW sytym kształ<strong>ci</strong>e gładkich owocówzamknięty obwód chwiliSłowiki nie pytają już o nicnie dlatego że z<strong>na</strong>ją odpowiedźale że minęła porazapytywań37


KAMIEŃCzy wnętrze wody jest zełganiem barwykamień wyjęty z rzeki tra<strong>ci</strong> kolorJest wyrwa po nim łatwo zasklepial<strong>na</strong>i nie ma w tym zdziwienia d<strong>na</strong> i rzekiA ja się dziwię gdy siebie oglą<strong>da</strong>mw słowach ode mnie wyzwolonych dźwiękiem38


LATOCzy to moje południe czy może już zmierzchSłyszę poś<strong>ci</strong>g się zbliżabiją podkowy godzinCh<strong>ci</strong>ałam przechylać dzieńjak gałąź cudzego sadua dzień pochylił mnie jak swoją własną gałąź39


DO M.J.P.Melodię nieskończoną zamelodia śpiewa<strong>na</strong> innym brzegupowtarzasz się w <strong>na</strong>s Mariojak ogród <strong>na</strong> szybachgdy kwiaty w śniegu40


MAŁŻECień agrestowych skrzydeł ważkitańczy <strong>na</strong> liś<strong>ci</strong>ach nenufarugdy w tatarakach rechot żabZnów tęsknię do mulistych stawówodkąd ujrzałam w twoim domuskorupkę małży41


KAKEMONOHelenieKrokwie warkoczy kiedy wkoło głowyproszą jaskółkę o zdziwienie skrzydełGdy rozpuszczone mają powab deszczuW jednym i drugim są złotawym sidłemdla oczu z obokPrzypomi<strong>na</strong>niem niez<strong>na</strong>nych portretówNiemą <strong>na</strong>mową42


PESTKI DESZCZUOtwórzmy oknozaprośmy pestki deszczuw słoneczną dynię twojego pokoju*To dotyk zmierzchu czy oczu twoichpłynny szmer wody zaniepokoiła może słowik?To słowik?*Jak ładnie umiesz milczećjak nie czyniszswego milczenia <strong>na</strong>trętnie wymownym*Płacz mój odejmij od swojego płaczuniech <strong>na</strong>wet <strong>na</strong>sze łzy będą osobno*...kiedyś wró<strong>ci</strong>my do kraju korzeni43


Smuga i promień(1965)44


PRÓBA WYJAŚNIENIAJak wypowia<strong>da</strong>ć, skoro nie słowamipochłaniam ży<strong>ci</strong>e.Wielomowny jest język wewnętrznyi równoległymi strumieniami płynie obszernieji w jednoczesnoś<strong>ci</strong>,źródła skojarzeń są przenośną klamrą,co spi<strong>na</strong> w całość bliskie z od<strong>da</strong>lonym.Bełkotliwy się z<strong>da</strong>je być ów <strong>ci</strong>emny strumień,prze<strong>ci</strong>eż pochwytny w migotliwej gamie,jest pojętny dla zmysłów zrównouprawnionych.Takim go wolę.Zatem nie dla siebiepragnę słowami wymówić milczenie.Czy wypowia<strong>da</strong>ć to wstrzymywać zwiewne<strong>da</strong>jąc mu pozór ruchu?Brać pojedyncze z wieloś<strong>ci</strong>, wybieraćz pulsującego podłoża, z otoczkiprzysługującej czemuś wydłubywaćcoś i mozolnie zestawiać z czym innym,splatać trzy po trzy z potrzeby zdziwienia?Czy wiersz <strong>na</strong>pisać to uśmiercać żywątkankę sposobnej chwili i być w zmowieze samym sobą, zaczajonym w sobiełowcą,co mierząc w las utrafi ptaka?Okruch bursztynu dozwala przybliżyćmorze.Także słowo bywa okruchem treś<strong>ci</strong>. Jej ułamkiem.Który i jak mam okruch złożyć z <strong>który</strong>m,żeby przekazać zech<strong>ci</strong>ał całe morze,nie tylko z jego dnem, lecz i z <strong>na</strong>wierzchnią,z tym i co dzieje się pomiędzy nimi,i z owym po<strong>na</strong>d w poziomie i pionietakże, co więzi je w przestrzeni?Szukając z<strong>na</strong>ków, dlaczego ich szukam?Doz<strong>na</strong>jąc pełniej, komu domysł kruszę?Coś w tym z obłędu jest lub może z pychy.Reszta z potrzeby przyjaźni. Udziałem.Gestem ku zewnątrz. Próbą poświadczenia....A tak myśliwy unosi zabitązwierzynę z lasu, aby zaświadczyła,45


że nie<strong>da</strong>remno ćwiczył się w strzelaniui nie dlatego uchodził w samotność,żeby miał wró<strong>ci</strong>ć z pustymi rękami.46


PESTKI DESZCZU II*Nie<strong>na</strong>zwanemu zostawmy nie<strong>na</strong>zwaniei niech się domysłstaje w<strong>ci</strong>ąż od nowa*Nasze oknoobsiadły złote mszyce śmiechu...akacjo<strong>ci</strong>emność od zapachu tajeTak twoje imię─ gdyś nie oglą<strong>da</strong>ny ─przeźroczyś<strong>ci</strong>eje we mnie.**47


ZANIMNim z tobą będę ─ już przedpamięć <strong>ci</strong>ebiewe fiołkowisko wnoszę spodziewaniai <strong>na</strong>dpamiętam ów jeszcze nie ─ moment<strong>na</strong>szych zobaczeń, lecz sam jego zamysł.Między co było a między co będzie,jeśli się stało coś, to się odstanie.Więc w<strong>ci</strong>ąż i<strong>na</strong>czej jeszcze dopowia<strong>da</strong>mprzedpamięć <strong>ci</strong>ebie ─ nim ją zaćmi pamięć.Tak dowspomi<strong>na</strong>m <strong>ci</strong>ę i z przypomnianych,i z tych w domyśle gestów, co są prawie.─ Pamiętająca i zapamięta<strong>na</strong>.Zanim <strong>na</strong>s zmoże czas i sobą splami,nim suma wieku pojedyncze twarzezepchnie w niepamięć.48


ODRĘTWIENIEDwa zwięzłe drągi twego przedramieniapod głowę jeden <strong>na</strong> oczy <strong>da</strong>j drugidwa złote drągi jak <strong>ci</strong>szy dwie smugialbo jak krechy powstrzymane <strong>ci</strong>eniaalbo jak sagi o<strong>da</strong>rte z korzeniagdy z ich pozornie oniemiałej fugizieleń podźwigną płytkie liś<strong>ci</strong>a pługii po<strong>na</strong>d sągiem jak brew są zdziwienia<strong>da</strong>j mi <strong>na</strong> oczy i <strong>da</strong>j mi pod głowęobydwie <strong>ci</strong>sze sobą potrącaneżeby się własnym dźwiękiem wy<strong>ci</strong>szyłyi niech w prze<strong>ci</strong>wną potoczą się stronępamięć ─ jak echo wołaniem ─ wezbra<strong>na</strong>i las zawiły.49


* * *Jesteś za bliskoza <strong>na</strong>ocznie jesteśżebym <strong>ci</strong>ę mogła zobaczyć raz wtóry.Oto liść jeden przybyłw <strong>na</strong>szym drzewiea nie wiem ─ <strong>który</strong>.Tak za<strong>ci</strong>eramy się. Im bliżej siebiejesteśmy <strong>da</strong>lsi w<strong>ci</strong>ążod zobaczenia.Zbyt odsłonięte mamy twarze. Prze<strong>ci</strong>eżcoś pozostało w nichdo odgadnienia.Zatem jedź wyjedź i bądź mi z powrotembowiem gdzie oczy za blisko są oczombłogosławiony rozjazd ─ i powroty.A tak się właśnie do obrazuwglą<strong>da</strong>cofając kroki.50


ULOTNE LATOJak <strong>ci</strong> pogodnie z niezabudką nieba(gdy złoty środek schyłkowego słońcazmienia postoje)Jak <strong>ci</strong> przylężnie w jaskrozbiorze trawy(zieleń przenika lazurowe żół<strong>ci</strong>ezwrotnikiem barwy)Jak w zadumaniu twoim <strong>ci</strong> niehożo(wrzos ma<strong>ci</strong>erzanki eksploduje trzmielemw potoku ćwierka jednoskrzydły kamieńwszystko przychylne i odchylne wiatrem<strong>na</strong>d p<strong>taki</strong>em sączy się barwa powietrzawiruje pyłek statycznych motyli)To są od<strong>ci</strong>enie, drogi przyja<strong>ci</strong>elu.W lesie jest zwłaszcza las, a w rzece wo<strong>da</strong>,pasza <strong>na</strong> łące, między <strong>na</strong>mi miłość.To są od<strong>ci</strong>enie; wędrow<strong>na</strong> przemienność.Smuga i promień to złotego środkazmienne postoje.51


AKT PORANNYOdeszli, którzy odejść mieli,dla przechodzących jest ten ranek,lecz któraś mną jest, wszystkich światełnie spiłaś jeszcze z <strong>na</strong>czyń swoich.Tę noc otrząśnij, żałob<strong>na</strong> nie-wdowo,słyszę zwierzęta, jak do wodopojupo stoku góry brodzą niemo w ziołach.Źdźbło się podnosi przygięte ra<strong>ci</strong>cąi zatopione są ślady odeszłych─ iżeś została, twą potrzebą pamięć.Jakże niewinni ─ którzy w dniu <strong>na</strong>rodzin,jakże i w dzień ten, <strong>który</strong> ledwo wstaje.Potrzebą serca radość. Jeszcze promieńprzyjdzie <strong>ci</strong>ę dotknąć słońcem,lecz podwój<strong>na</strong> jego możliwość:ży<strong>ci</strong>e śmierć oz<strong>na</strong>cza.Jeszcze odejdziesz, nim wró<strong>ci</strong> raz wtóry,dla przechodzących jest łaskawy ranek.A właśnie pomiędzy nocą i dniem sąwstrzymane podziwem myśli i pomiędzy ─drgające światłem jest powietrze ─<strong>ci</strong>szę zwiastuje niebo. I w <strong>na</strong>giej strukturzejawi się ziemia pod słońcem ugięta.O, ziemio jucz<strong>na</strong> słońcem,o, poranku zeszły <strong>na</strong> popas w dolinę,uchodzą <strong>ci</strong>enie liliowe spiesznie,ich wilgotny ślad srebrzy trawę.Bądź mi <strong>na</strong> nowo, przybłąkany żuku,i twe u nóg mych pulchne korytarze,niech święte krety z gruzłowatych kopułwejdą w poranek, co mnie zastał z wami.Ale <strong>na</strong>jwyżej niech ptak,ale jego głos jeszcze po<strong>na</strong>d─ mieć ptaka w trój<strong>na</strong>sób,bo jeszcze jego i <strong>ci</strong>eń pod stopami.Bądź mi <strong>na</strong> nowo, światło, od tej chwili,52


ądź mi i <strong>który</strong>ś mną jest ukochany,a żeś jest pełen słońca ─jesteś słońce.A żeś i ziemi pełen ─jesteś ziemia.53


KONTEMPLACJA─ Ukaż mi, drzewo, swoją rzekę,w czym bije źródło twych korzeni,żłobisz koryto swe w powietrzu,rzeko stojąca dęba,z pionuw dół spływasz falowaniem kory,powtarzasz suchy zarys rzeki.─ Ukaż mi, rzeko, drzewo swoje,łuskę falistą pnia plennego,ś<strong>ci</strong>eląca się poziomo w glebie,komu umykasz swoją gałąź?Luźne masz liś<strong>ci</strong>e ─ rybynieme,skłonne do wewnątrz od korzenia,twój korzeń w głazy uwikłany,a twa koro<strong>na</strong> w oceanie.─ Przymierz do prądu wiry sęków,komu się toczysz w rdzawych słojach?Z deltą korony,z rybą liś<strong>ci</strong>aluźno z korzeniem związanego,ujś<strong>ci</strong>em do nieba jesteś ptakom,łodzią do brzegu,dnem dla ognia.Skąd drzewa ─ rzeki z<strong>na</strong>m krwi obieg,kto wzorem, a kto <strong>ci</strong>eniem <strong>ci</strong>enia?Ukaż mi swoje żyły, ziemio,zanim się z twoim dnem sprzymierzę.54


ZNAKIEM WODYA mnie porów<strong>na</strong>j z deltą.Mało wiem o morzu.Z<strong>na</strong>m wędrówkę od źródła aż po jego ujś<strong>ci</strong>e.Łączę ląd z oceanem i płynność ze stałym.Ani lądy z<strong>na</strong>m, ani z<strong>na</strong>m morskie otchłanie.Płynne wody w podłożu drążą stały kamień,żłobią w grun<strong>ci</strong>e zawiłe łożysko dla strugi,rwący nurt wiąże prądy,ja <strong>da</strong>jąc im upustodbieram pogłos lasu i szelesty trawy.Dalej jest Niewiadome.Gdzie się to zaczy<strong>na</strong>?W <strong>który</strong>m miejscu strumienia urywa się wątek?Kryształ odlądnych źródeł kto solą prze<strong>ci</strong><strong>na</strong>?W czym jest koniec wędrówki albo jej początek?Ujś<strong>ci</strong>em jestem do morza czy od morza biegiem?Słodkie żwiry odwodzą mnie w słoneczne brzegi,ale gdy mnie potrą<strong>ci</strong> słone skrzydło mewy,jed<strong>na</strong>m się z mego morza <strong>ci</strong>emnym przez<strong>na</strong>czeniem.Czym jestem trwając płynnie w Pomiędzy niestałym?Moich brzegów ruchoma osuwa się lawa.─ Stała w <strong>ci</strong>ągłym pragnieniu,prądom spodziewa<strong>na</strong>,przemijalność swą czuję w cudzym przemijaniu.55


ZNAKIEM OGNIANie słowo, ale płomień <strong>da</strong>j mi, język ognia.Daniem ognia nie zdradzisz własnego plemienia.Wszelka obcość przy ognisku taje,a co wspólne,tutaj wyjaśnia się i cofa <strong>na</strong>s do swych początków.Z wszystkich języków tenże ustanowiłrodzaj ludzki i miejsce jego w świe<strong>ci</strong>e,odtądpłomyki świecy towarzysząi <strong>na</strong>rodzinom <strong>na</strong>szym, i śmier<strong>ci</strong>.Nie słowo. Daj mi język płomienia. Zapalmyjed<strong>na</strong>ką lampkę choince i grobom.Jest braterstwo w krążącej z ręki w rękę fajcei nie wygasła jasność wędrownego znicza.Złym zamiarem nie spotwarz świętego płomienia,odkaź wonnym kadzidłem z niego wszelką skazę,niech płomień z<strong>na</strong>czy siebiejak <strong>na</strong> swym początku.Gdy blask ognia <strong>na</strong>s zjed<strong>na</strong> zaprzeszłym językiem,co zerwane od nowa może być wiążące.Gwiaz<strong>da</strong> zaran<strong>na</strong> w zaświatach i ziemiatego samego zasięga u słońca.56


ZNAKIEM KOŁANi łanem mijasz mnie, ziemio, ni niwą,z obręczy w obręcz mnie pętlisz okrężnie,z półwidnokręgu <strong>na</strong>piętą <strong>ci</strong>ę<strong>ci</strong>wąmierzonym strzałom umykasz mych wejrzeń.─ Na co się przy<strong>da</strong> czyj wzrok przenikliwy,gdy dookolny zagrodzi go pierś<strong>ci</strong>eń?Ni łanem mijasz mnie, ziemio, ni niwą,niczym nie mijasz. Okrążasz i więzisz.Nieba i ziemi zaklęte podwojez potrzasku w potrzask mnie wiodą pod kloszem,aż wresz<strong>ci</strong>e nie wiem: dochodzę czy stoję,czy klosz ów z miejsca <strong>na</strong> miejsce przenoszę.Tak mnie ustawiasz, że w środku w<strong>ci</strong>ąż stoję,a ty urągasz, drwisz ─ że się panoszę.57


SKAZY ZNAKÓWSabat ziemi ognia wody i powietrzarozpoczętych myśli sabat sabat we mniezgiń przeczu<strong>ci</strong>e ─ zażeg<strong>na</strong>ne jużeś słowemodstąp słowo odczynione przez zmilczenie.Zawróć głosie poprzednika dla rozmowyspadnij furio nieprzekup<strong>na</strong> z twym pomiotemutajo<strong>na</strong> w szumie wyłoń się melodioprzybądź pręgo ─ pierwsza krecho skalnej grotyi co było jest i będzie jeszcze potemsabat sabat odprawiaj<strong>ci</strong>e w czas pokoju.Odkąd ktoś przyprószył głowępo wielokroć obracano w popiół <strong>ci</strong>ałaalea iacta est.Odkąd bogom pou<strong>ci</strong><strong>na</strong>no ręcelos mieszają nie palcem lecz protezą.Alea iacta est.Najpierw wy<strong>da</strong>no pojedynczego człowiekapotem wy<strong>da</strong>no plemięwy<strong>da</strong>no miasta i <strong>na</strong>rodywy<strong>da</strong>no lądy.Mamy roku cztery porycztery skóry są kolorymamy świata cztery stronycztery cztery są żywiołyjeden jest krzyżlos.Jeden jest żłóbglob.Jeden jest brzuchgłód.Alea iacta est.Święć się ziemio ogniu wodo i powietrześwięć się dzieło i wszelkie poczę<strong>ci</strong>ez wszystkich świętych <strong>na</strong>jbardziej czas świętya <strong>na</strong>d sam czas <strong>na</strong>jświętsza jest Ziemia.Raczej przyjąć popiół <strong>na</strong> swe głowyniżby glob nim został przysypanyraczej klątwą obró<strong>ci</strong>ć w proch boginiżby ziemią im skła<strong>da</strong>ć ofiary.58


Zgiń przeczu<strong>ci</strong>e ─ zażeg<strong>na</strong>ne jużeś słowemodstąp słowo odczynione przez zmilczeniesczeźnij strachu gardło klęski jamo głoduświęć się święć się syty brzuchu jadłaś pełen.59


LARUMBia<strong>da</strong>,o, bia<strong>da</strong>,wieczne bia<strong>da</strong>.Dozwól<strong>ci</strong>e smu<strong>ci</strong>ć się. Niech innestrzegą ogniska, niech weselem domowy blask je[opłomienia,a mnie dozwól<strong>ci</strong>e łzę.Ja płaczu strzec będę po nie opłakanych.Niech z <strong>na</strong>ręczami kwiatów idą dziewczęta kłonić się[pomyślnymwiatrom. Weselne druhny czasu stromo niech wiodą się[i tłumnie,a po<strong>na</strong>d głowę niech urodzaj uniosą w godnym powitaniu,a ja niech żeg<strong>na</strong>m. Bowiem wielu dzielnych zginęło, także[małych,lecz zawsze żądnych dnia. Tym właśniedzień uszedł, zanim zaszło słońce.I nie przybyła Antygo<strong>na</strong> nie pogrzebanych grzebać bra<strong>ci</strong>.Tę przemienioną w dymlub może w <strong>ci</strong>eń <strong>na</strong> kamieniu,tej zaledwie gest lub gotowość już w zaraniu dym<strong>ci</strong>eń zaskoczył. Więc otwarty pozostał <strong>na</strong>wias rąki zawisł nie doko<strong>na</strong>ny czynu zamysł. Więc także ją, i opróczwielu nie rozpoz<strong>na</strong>nych jest. Do działunie podzielone łzy zostały.Po nie płakanych rynną płaczu trzeba by stał się ktoś.Bo nigdy nie dosyć żalu, <strong>na</strong>dto nigdy pamię<strong>ci</strong>.Z<strong>na</strong>ły to pra<strong>da</strong>wne.Włosy żałobnie wlokąc dołem lub wykręcając palce, larumrozpętywały i w kołatki klaszcząc czyniły swą powinność.A prze<strong>ci</strong>eż w śmier<strong>ci</strong> nic ─ jak dotąd ─w śmier<strong>ci</strong> nic dotąd oprócz bia<strong>da</strong>.60


* * *Co <strong>na</strong>m pisane, nigdzie zapisane nie jest.Zbyt <strong>na</strong>gle się to dzieje i nieprzewidzianie.Skalkulowani w masę dobrze obrachowanisprawdzamy się w statystyce cyfrą nie twarzami.Pali się papierosa je się śpi się pijewita się żeg<strong>na</strong> kocha przybywa <strong>na</strong> wadzeubywa komu zgony katastrofa sławadrzwi bez klamek kto katem dziś jutro co komu.Przygotowano zamach i gotowa celatortur komora druty bomba szwank <strong>na</strong> honorzebłąkają się po<strong>ci</strong>ski zwiększo<strong>na</strong> wywrotnośćpojazdów rośnie ilość samolotów spadekpożar lub zatonię<strong>ci</strong>e powódź ocaleniewygra<strong>na</strong> wy<strong>na</strong>lazek <strong>na</strong>gła krew zaraza ─w przewidzianym wykresie jutra wypadkowastatystycznie się sprawdza cyfrą nie twarzami.W bezsenną noc się zmawia możliwoś<strong>ci</strong>. Rejestrcudzych nie<strong>da</strong>wnych nieszczęść. Doświadcza się pamięć.Lecz co <strong>na</strong>m jest pisane, nigdzie zapisanenie jest.To <strong>na</strong>s zastaje nie przygotowanych.61


PRZEDPOWITANIEUwolniony ze zgonu, nie zrodzony z ło<strong>na</strong>,mesjaszu mózgów, konstruktorze świata,ani <strong>ci</strong>ę witam, ni <strong>na</strong>d tobą płaczę.Zgadując przyszłość, <strong>ci</strong>ebie myślę czasem.Jaki ty będziesz i co ze mnie w tobie,w ogóle co w tobie zostanie po ssakach?Już bezbolesność twojej egzystencjima w swym początku brak kontynuacji.Co ty z Szekspira pojmiesz, co z Homerai czym <strong>ci</strong> będą dostojewskie mroki,człecze <strong>na</strong>dludzki?Z martwych tworów wież swoich jak spojrzysz wstecz<strong>na</strong> przodków prochy?Czy będzie tobie obce przerażenie,<strong>ci</strong>emne wahadło <strong>ci</strong>enia w blasku światłai czy <strong>ci</strong> światło nie wy<strong>da</strong> się <strong>ci</strong>eniem,gdy tej jasnoś<strong>ci</strong> będziesz miał aż <strong>na</strong>dto?W czym, jaką będziesz mógł wykazać dzielność?Albo ─ w tym świe<strong>ci</strong>e uporządkowanymjaką się tobie wy<strong>da</strong> nieśmiertelność,byt niezachwianie wyspekulowany?A może będziesz dla siebie, mocarzu,kupował krople wody i powietrza,świata się zwierząt wyuczysz z obrazków,ziemi zagarniesz tyle, co podeszwą,dziedzictwo <strong>ci</strong>szy warkotem roztrwonisz,zgiełkiem roztrąbisz kosmiczne przestworza,góry rozryjesz i miasta zaorzesz,zaprzesz się lądu, zaprzepaś<strong>ci</strong>sz morza,prawa <strong>na</strong>tury sprzeczną z nimi racjązdepczesz i zgwał<strong>ci</strong>sz jak bezduszny potwór,i wyjałowisz glob cywilizacją,która go stoczy do c<strong>na</strong> jak nowotwór,pycha i obłęd twoją myśl wypaczą,będziesz swym losem igrał i materią,aż pył zostanie tylko i bakterie...Jakkolwiek będzie, to będzie i<strong>na</strong>czej,a mnie nic po tym i nic mi do tego.62


Oto mój drzewny świat w powolnej smudzezachodzi, czyniąc plac obiecanemu.Cokolwiek będzie potem, będzie cudze.Mnie <strong>da</strong>no spiekła grudę żyznej ziemi.63


KOLĘDAdla Woj<strong>ci</strong>echa Siemio<strong>na</strong>Tak goły tak bezbronny że bez cudzej skórybez cudzych włókien łyka któż z <strong>na</strong>s byłby w stanieporów<strong>na</strong>ć się z żyrafą czy cho<strong>ci</strong>ażby z płazem(znowu <strong>na</strong>m się <strong>na</strong>rodził położyli go w sianie).A widzieliś<strong>ci</strong>e żółwia przemyślaną bryłętak współbrzmienną z epoką która ledwo wstajewidzieliś<strong>ci</strong>e pasterze godną dyplomaty mądrość jego[oblicza(położyli go w sianie).W uroczysko kolędy wieczne węże zwołajmyowe świadki koronne grzesznego urodzaju(objaw<strong>na</strong> z<strong>na</strong>kiem Wenus solną pianą zawadzio świecznik ołowiany wieloramiennych sadów).I jak tu o godnoś<strong>ci</strong> ─ nieodporne <strong>ci</strong>ałowyczołgano z pieczary nieprzystosowanez wielopięter do piwnic w porę ołowianychwyprowadź ─ (się <strong>na</strong>rodził położyli go w sianie).A <strong>na</strong>m dęby wydęte blacha bęben muzykaalbo komie wypięta dynia dupy <strong>na</strong> płaska <strong>na</strong>m żłób i do żłoba kosmos raj i fizykaszable światła żałoba rach-<strong>ci</strong>ach.Uzbrojony krokodyl gotowy do strzałułypnął okiem <strong>na</strong> gwiazdę czy to aby ten blaskdrgnęły żółwi pancernych cylindryczne zadykopuł wpartych o skarpy nieforemnych łap.A my z szopy do szopya my cośmy widzielitego w żłobie <strong>na</strong> sianotego w sośnie do ziemitego z nosem do gazuwybranego promieniem.Chwala <strong>na</strong> wysokoś<strong>ci</strong>ach pokój <strong>na</strong> ziemi.64


SUCHY LASTrzeba tu było przyjść o innej porzetu sionce teraz. Osmalone trawydo samej ziemi. Sypią się tro<strong>ci</strong>nyz rozprutych sosen. Żaden ptak nie śpiewa.Kłąb sierś<strong>ci</strong> w szramie kory. Pień draśnięty.Zdeptane piętra parasoli skrzypówwykwint konstrukcji. Tędy czuła mrówkaz<strong>da</strong> się doglą<strong>da</strong>ć przelotnego śladu.On tu nie przyjdzie dzisiaj. On się zaszyłpewnie w bagnistych zaroślach. Tam żmijadołem przemknęła obok twego butagórą łasica biała. Nic nie słychać.A więc to tu jest ta puszcza. Twój oj<strong>ci</strong>ectu jeszcze z<strong>na</strong>lazł schronienie. Lecz terazlasy bezbronne są i wszystkie ś<strong>ci</strong>eżkizakarbowane. To już jest muzeum.Pnie powalone, <strong>ci</strong>osane olbrzymyspętane w sagi obłupane z szumuskarlała reszta z metalowym kubkiem u wymionbroczy opieszale smołą.Trzeba tu było przyjść o innej porzew tym suchym lesie nieruchomym każ<strong>da</strong>gałąź pod nogą strzałem czas odmierza.Lepiej stąd odejdźtu jesteś zbyteczny.65


PIEŚŃ O PRAGNIENIUWędrowcem ─wielu by ch<strong>ci</strong>ało wędrowaćlecz nie wszystkim strumień odkrywa źródło.Bowiem otwartym trzeba byći nieustannie gotowym <strong>na</strong> przyję<strong>ci</strong>e niespodziewanego.To się zaczy<strong>na</strong> wszędzie.W każdym miejscu zaledwie staje się początek tegoco zowią źródłem.Tam zwykliśmyczujne zwierzęta w ich nieporuszeniugdy podrzucają tylko łbem wysokowietrzączanim ku wodzie zniżą pysktam właśnie zastać u źródła także myśliwegozwykliśmy <strong>który</strong> z prze<strong>ci</strong>wnego wiatru strzelbę sposobi.Źródło zwykliśmy bowiem zbyt dosłowniewiedzieć.Smakować zwykliśmy je rzeźwoz czerpiącej dłonii pilnie spłukiwać w nim pył i pamięć.Ale to nie jest jeszcze to właś<strong>ci</strong>wecho<strong>ci</strong>aż tamto i w tym jest także.Bowiem onopoczątek bierze swój w miejscu dowolnymznikąd nie trzeba odejść by je zbliżyć.Byle otwartym byćbyle początek uchwy<strong>ci</strong>ć <strong>na</strong>wet w śmier<strong>ci</strong>także odjąć z wszelkiego dziania piętno ostateczneczyli umiećw<strong>ci</strong>ąż się spodziewać niespodziewanego ─znikąd nie trzeba odejść by je zbliżyć.66


MIARY SZCZĘŚCIARodzicomNie opisa<strong>na</strong> jeszcze jesteś. Ziemio,ani <strong>na</strong>s przyziemnych kto z<strong>na</strong> ─a już z odległoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong>zbyt wysokiejujrzano twoją tarczę spowitą w tęczę kolorówi zniewalające było twoje piękno ─ jak mówią ─i nie do wypowiedzenia.Więc ten, <strong>który</strong> ujrzał <strong>ci</strong>ę z wysoka,raz jeszcze pewnie ch<strong>ci</strong>ałby tam powró<strong>ci</strong>ć,gdzie <strong>na</strong>d pułapem błękitu kłębi się czerń,a w doletęczami barw paruje odgadnione jajo.Ale jeszcze nie czas,choć niejeden pragnąłby wzbijać się po<strong>na</strong>d,bowiem nieliczni i <strong>na</strong> krótko odrywają się od Ziemi,jed<strong>na</strong>k i oni muszą tu powró<strong>ci</strong>ći w zdumieniuoglą<strong>da</strong>ją resztę dni swoich w dole.Moi rodzice jed<strong>na</strong>kże nie pragnąlotu.Dla nich grzę<strong>da</strong> ziemi i domek,także drzewo rodzące owoc z<strong>da</strong>łoby sięi dobre słowo u ludzi.Na tym ch<strong>ci</strong>eliby poprzestać. I latami sposobią się,jed<strong>na</strong>kże los ich od<strong>da</strong>la od osiągalnego.─ Czym więc <strong>na</strong> małym jest poprzestawanie,skoro i tego nie ma.Człowiek utrudzony rad by odpocząć,lecz do odpocznienia w<strong>ci</strong>ąż nowe sobie miejsce upatruje.Wszystkie marzenia, kiedy nie spełnione, są równe sobie,zwłaszcza że początek swój biorą w ziemi.Kto spulchnia skibę miejsca, z<strong>da</strong> się równy temu,co ją przemierza wzdłuż, w poprzek i po<strong>na</strong>d,tak bogactwa Ziemi, ich <strong>na</strong>dmiar ─ rzekłbyś ─są nie do obję<strong>ci</strong>a.Jeżeli światło sprawia barwę, ileżświateł się zbiega w głąb szarej skorupy.Tam do kamienia krystaliczny osad lgnie,67


że ów kamień bywa równy kwiatom.Więc gdy jedni pułapdokołaziemski pragną przebić lotem,inni glob prują dogłębnie i w poprzek,zbrojni w <strong>na</strong>rzędzia zgotowane z kruszcu.Co utworzone jest z tego, co w Ziemi,prze<strong>ci</strong>w niej działa i od niej odbiegajeszcze po<strong>na</strong>d nią.I co <strong>na</strong>d siebie chce <strong>na</strong> Ziemi człowiekzdziałać ─prze<strong>ci</strong>wko <strong>ci</strong>szy musi działać, także prze<strong>ci</strong>w powietrzu.Moi rodzice nie pragną niczego bardziejniż <strong>ci</strong>szy.Dla nich lekki powiew wiatru w dzień, kiedyspiekła gardziel nieba pulsuje bielą,dla nich szelest liś<strong>ci</strong>a w skwarze,gdy galon chmury spija rzekę,rzeźwe zapachy ziemi i powietrza,deszcz zwiastowany plakatem obłoku ─tak ch<strong>ci</strong>elibypewnie spoczywać lub uprawiać grzędę,czynić dla grzędy z chę<strong>ci</strong> odpocznienianie pragnąc bogactw ni przygodnej sławy─ lecz los ich pędzi od osiągalnego.Każdy, kto pragnie, choć pragnie i<strong>na</strong>czej,tego samego szuka. Miejsca w świe<strong>ci</strong>e.Ktoś z<strong>da</strong> się czekać wyruszenia w drogę,w podróż sposobi się w sobie, lecz nie wie,skąd ta gotowość. Już bywa gdzie indziej─ <strong>na</strong>wet <strong>na</strong>jbardziej tu będąc ─ gdzie indziejbywa ─ bez tutaj i bez teraz ─ błądzi,zwodzi go w podróż atlas.Tak z ogrodubotanicznego fiołkowe werbenyraz mnie powiodły. Ich <strong>ci</strong>eń delikatnympiórkiem rysował się <strong>na</strong> pniu ła<strong>ci</strong>atym szerokolistnej katalpy,a obok ─japoński powój konstrukcję pagodyrzeźbił w powietrzu rubinowym kwiatem:smukła werbe<strong>na</strong> srebrnie <strong>na</strong>ga, prostatrz<strong>ci</strong><strong>na</strong> łodygi, swą fiołkową tacędźwignęła po<strong>na</strong>d moje oczy. Wyżejplamiste pyszczki kwitnącej katalpymnie za ocean uprowadzać ch<strong>ci</strong>ały,lecz <strong>na</strong><strong>da</strong>remnie.68


A także i w zooczasem żyrafa, ta dziewan<strong>na</strong> ssaków,zmawia się <strong>na</strong> mnie, jed<strong>na</strong>k nigdy dotąd...Skąd u człowieka <strong>taki</strong> głód podróży.Raz by tę ziemię obejść, choć raz prze<strong>ci</strong>eżdotknąć, zobaczyć.Coś koczującegoprzywarło do <strong>na</strong>s mimo osiadłoś<strong>ci</strong>.Co zobaczone, chce się po raz wtóry sprawdzić,co w domyśle ─chce przyrównywać się do domyślnego.I czasem się z<strong>da</strong>je człowiek przybyszem nie stąd,tak się obcosprze<strong>ci</strong>wia miejscu raz oswojonemu.Śmiechem wyróżnia się wśród stworzeń. Tutajto osamotnia go. Więc świat wymijanie tyle mową i ręką, co śmiechem,jakby odeśmiać mógł zatarte śladyalbo odkupić chodempochodzenie.Moi rodzice, jak sądzę, nie pragnąjuż podróżować. Najwyżej odwiedzaćzwiedzono miejsca. Oswojoną połaćbławatnych równin i dostępne lasyzasobne w grzyby. Brać w ręce jagodęsprawdzoną smakiem doz<strong>na</strong>nym raz kiedyś,a przede wszystkim spoczywać. Niech drogąbiegnie bezpieczny poryk bydła. Wrotazagrody skrzypią, okrzyk ptakaprzetnie powietrze i brzęczący owadniech się uwikła dokoła gałęzi.To im potrzebne jest, bowiem już z<strong>na</strong>ne:kolisty <strong>na</strong>dmiar <strong>da</strong>lii po<strong>na</strong>d płotem,niżej <strong>na</strong>sturcja ─ świerszcz koloru. Zaspyzielnych zapachów. I w tym słońce. Prawienie imperatyw dnia, ale or<strong>na</strong>ment.Tak odpoczywać pragną w przypomnianymnie z braku <strong>ci</strong>ekawoś<strong>ci</strong> dla nowego,lecz z braku wiary w możliwość spełnienia.W tym powś<strong>ci</strong>ągliwość gorzkiej rezyg<strong>na</strong>cji:nic po<strong>na</strong>d spokój mieć, zachować tyle,ile przy<strong>na</strong>jmniej ma się dotąd. Zapastego rozłożyć <strong>na</strong> resztę dni wszystkich,jeszcze podzielić to z kimś, aby <strong>na</strong>dmiar,domysł <strong>na</strong>dmiaru, nie stępił łaknienia.Cierpliwie patrzeć końca swojej sprawy...69


Wszystko się dobrze kończy, bo się kończy.Ale zamierzyć coś tak, bez baczenia<strong>na</strong> wynik. Z samej chę<strong>ci</strong> rozpoczę<strong>ci</strong>a.Wszczy<strong>na</strong>ć z niezgody <strong>na</strong> niedoczekanie,byleby czynić ─w tym źrenica ży<strong>ci</strong>a,jego <strong>na</strong>jczulsza substancja i młodość.Człowiek się lęka utraty pewnegopułapu szczęś<strong>ci</strong>a, gdy zdobył go z trudem.Ostrożnie zmierza się z czym nowym. Nie wie,czy woli wybrać, czy ma rezygnować.Waha się. Wparty swym <strong>ci</strong>ężarem w ziemięba<strong>da</strong> <strong>na</strong>pięte powrozy muskułów,skupia się w sobie, zwiera aż do potu ─już prawie gotów jest, już świadom siłypragnie coś dźwignąć nie poz<strong>na</strong>wszy wagiwydźwigniętego.Upa<strong>da</strong> zgnie<strong>ci</strong>onywłasnym oddechem. Ale od<strong>da</strong>l tchnienieza.Od<strong>da</strong>ł tchnienie, ale zyskał chwałę.Cokolwiek byś powziął, troszczyć się o w zamianwinieneś, bowiem nic bez w zamian. Darmonic prócz marzenia.─ Więc wybrać marzenie?Ono bez w zamian jest, więc <strong>na</strong><strong>da</strong>remne.70


Lista obecnoś<strong>ci</strong>(1967)71


*Kwiat teraźniejszy znieść <strong>na</strong>stępnym kwiatemto sposób roślinby zostać czym były.*Jeszcze mi nie bądźjeszcze mi się z<strong>da</strong>waj*Czy opuś<strong>ci</strong>łeś mnie dniuczy ja <strong>ci</strong>ę opuś<strong>ci</strong>łamżeśmy wzajemnie byli w sobie nieobecni?PESTKI DESZCZU III72


Czy raczy powró<strong>ci</strong>ć ten którego czekamgłos.Czy mnie dole<strong>ci</strong> znów─ już zasłyszany ─czy się powtórzy jeszczeile razy.Czy głos ów był mi <strong>na</strong> zawsze przyz<strong>na</strong>nyczy użyczony ledwo <strong>na</strong> wytchnienie.Mamże go płakać czy się go spodziewać.PRZEDWIERSZEMiędzy wierszem a wierszem słucham zaczeka<strong>na</strong>w umartwieniu wsłuchuję sięotwarta wobecspiesznie zawartych przede mną podwoi.Jaw<strong>na</strong> w utra<strong>ci</strong>e swojej i bezwładzykomie doświadczam pozbawienia <strong>da</strong>ru.Wy<strong>da</strong>jne chmuryuchylają się od mego pragnieniażyzne powietrzezawiesza mnie w łasce oddechuwylew<strong>na</strong> ziemia nie umie zataićże obecnoś<strong>ci</strong>ą swoją jej doskwieram.73


* * *Więc mnie opuszczasz?Więc <strong>ci</strong>ę opuś<strong>ci</strong>łam?Złączenijuż osobniejemy?Nasze <strong>ci</strong>ała przywołują się.Jeszcze nie wiedząże już prawie nie bywamy u siebie.Ale coś prze<strong>ci</strong>eż we mnie pozostałoz twego patrzeniacoś z mojego w tobieczemu się jeszcze cofasz o słowo?Zostanę obok.Więc tak pójdziemy─ nie serce w sercu ─lecz ramię w ramięnoga za nogą?Pozostaniemy z sobą<strong>na</strong> pamięć?Pojąć nie mogę!74


* * *Nie mijaj rankuzatrzymaj swe p<strong>taki</strong>jeszcze się zdążysz <strong>na</strong>obracać w czasieprzystań mi wiosno w półobro<strong>ci</strong>e światławahaj się chwilę w od<strong>ci</strong>eniach zieleni.Przedłuż mi zmierzchu swą wczesność do sytanie śpiesz się majutrwaj moja miłoś<strong>ci</strong>o lata ─ kiedy się wami <strong>na</strong><strong>ci</strong>eszę.Przemija ży<strong>ci</strong>e jak noc: w okamgnieniu.Przemija ziemia w ułamku promieni.75


PRZELOTNIETo było Nicco weszło <strong>na</strong> chwilę pomiędzy <strong>na</strong>sniewidzialne lecz rozedrgane weszłoi zaczaiło się.Cóż to za Nic.Niby go nie ma a jesti jużod ramienia do ramienia urasta obwódi już płata <strong>na</strong>m coś kor<strong>ci</strong> i plącze.Zerkam a tydorysowujesz mu skrzydło.Zerkasz ─to ja też mu skrzydło przyprawiama to ─ mig mig ─i odfrunęło.Odfrunęło Nic z <strong>na</strong>szymi skrzydłamii zaraz <strong>na</strong>m czegoś zabrakło.76


CIEŃ ODDECHUJakże łagodnie jest ubywać z wol<strong>na</strong>niedostrzeżenie.Nieruchome kaszaloty powietrzaopływają <strong>na</strong>m oddech wewnątrz i dokołaoblężeni ziemią i niebemsnujemy tchnienie swego wiecznie razem ─lecz ty drogi mój nie usłyszałeś głosu mego ptakaani ja twegoone kołują <strong>na</strong>d <strong>na</strong>mi z osob<strong>na</strong>one wzywają i coraz rychliwiej ─jeszcze nie teraz. Przezroczysty jastrząbnie <strong>na</strong>s przeniknął osłoną swych skrzydełto było obok to <strong>na</strong>głe i <strong>ci</strong>cheże ani dojrzysz ani nie usłyszysz ─nie wiedzmy o tym dopóki łagodnie<strong>da</strong>ne ubywać <strong>na</strong>m z wol<strong>na</strong> oddechem.77


POWRÓT DO NIE WIEMPora powró<strong>ci</strong>ć do nie wiem.Z patrzącychznów zapa<strong>da</strong>my się w stan oglą<strong>da</strong>nych.Milczmy.Zbyt wiele rzekliśmy.Słuchajmy.Wszyscy będziemy jeszcze przesłuchani.Falują <strong>na</strong>sze przeźroczyste twarzew prą<strong>da</strong>ch powietrzawyzbyte dotyku.Wibrują liczby wyzbyte wymiaru.Trwają <strong>ci</strong>ężary pozbawione wagi.Co widzi słyszy <strong>na</strong>s kiedy nie wiemyco śni <strong>na</strong>s kiedy błądzimy <strong>na</strong> jawieco <strong>na</strong>s oglą<strong>da</strong> <strong>na</strong>kręca <strong>na</strong>grywagdy <strong>na</strong>m się z<strong>da</strong>je że jesteśmy sami?Pora powró<strong>ci</strong>ć do nie wiem.Powtórzyćobwoływanie strąconych bałwanówkrnąbrne przestrzenieogień drzewo kamieństrukturę pyłurozpacz i <strong>na</strong>dzieję.78


NADNAGOŚĆMiałam azyl swój w lesie─ już go wyrąbałeśW inne strony odeszłam─ już stały się twoje.Którędy bym nie biegłazabiegałeś drogę<strong>na</strong> przejś<strong>ci</strong>ach czatowały uprzedzone domy.Miał to być pojedyneklecz w<strong>da</strong>łeś się w zmowyteraz wszyscy jednego osaczają zwierzabez czasu ochronnegobez wyboru broni.Nie masz kto by mógł dzisiaj <strong>da</strong>chu nie odmówićnie masz kto by nie wy<strong>da</strong>ć mógłnie wskazać <strong>na</strong> mnienie masz kto by nie tropił.I ubiegasz śladynim je zdążę od<strong>ci</strong>snąć w panicznym wybiegu.Tyle mi pozostało co w zmilczanym słowie.Lecz tyś zdołał się wedrzeć w zatajone wnętrzei już <strong>na</strong>wet ze sobą nie mam dziś przymierza.Choć język zaniemówiłtrzewia mam stugębne.Wy<strong>da</strong>ją mnie gruczoły dech się mnie zapiera<strong>ci</strong>śnienie krwi spiskuje z tętnem <strong>na</strong> mą zgubę. ─Tyłeś wziął. Wszakżeś jeszcze nie pojmał mnie całej.Chcesz mnie dostać ─ śmierć zabierz.W niej jeszcze mam azyl.79


PRZESŁANIENie wyręczysz mnie z bólu nie wyręczyszz radoś<strong>ci</strong> szczęś<strong>ci</strong>a nie wyręczysz myślenia pamię<strong>ci</strong><strong>na</strong>rodzin śmier<strong>ci</strong> tworzenianie wyręczysz z czasu chwili dniapojedynczo jesteśmyjesteśmy o tyle o ile od<strong>na</strong>jdujemy się w sobiepojedynczo wracamy w siebie zwracamy się ku sobiew bólu radoś<strong>ci</strong> szczęś<strong>ci</strong>u w myśleniu pamię<strong>ci</strong> śmier<strong>ci</strong>w <strong>na</strong>rodzi<strong>na</strong>ch miłoś<strong>ci</strong> pojedynczo ─każdy dzień istnieje o tyleo ile od<strong>na</strong>jdujemy w nim chwilę siebie.Możesz za mnie wyko<strong>na</strong>ć tylko cudze.Wyręczamy się z cudzego z nie „my” z nie „ja”.Każde cudze przeszkadza <strong>na</strong>m i <strong>ci</strong>ążyono jest do zwalenia <strong>na</strong> kogo innego.Zepchnij je.Dźwignij siebie pom<strong>na</strong>żaj swój zasięgtyle masz świata ile go przyswoisztworzy ─ co pojedyncze.Reszta jest postron<strong>na</strong>.80


PRÓBA OPISU CIAŁNIE ZIDENTYFIKOWANYCHTo jest ─no właśnie: jakie to jest?Pewnie <strong>ci</strong>ekłemoże giętkieśliskie płaskie żadne ─krąży.Tego nie ma dopókiw drzewie nie wklęśnie dziuplamałża nie zbędzie muszliziarno nie zgubi łuskiwąż skórymiąższ skorupydopóki cudza forma(jej wnętrze)nie ostygnie z <strong>da</strong>wnej obecnoś<strong>ci</strong>.Wtedy to jawi sięwpełzaprzymierza się─ pasuje jak ulał ─(zawsze pasuje jak ulał)więc się ogłasza.A my zdumieni przystajemybo któż to <strong>taki</strong> właś<strong>ci</strong>wie─ drzewo nie drzeworyba nie rybakamień nie kamień ─biegle mówi i rzeczenie swoim głosem.81


*w morzuodkrywać z a t r z ę s i e n i e wody*Jakiej maś<strong>ci</strong> ten pejzażktórego obszarymorze robi bokami*Jak strony świata stronimy od siebieKWESTIE OTWARTE82


ULGA NA WIOSNĘJak dobrze wiosno że sobie radzisz beze mniecóż to za szczęś<strong>ci</strong>e że z<strong>na</strong>sz chwilę liś<strong>ci</strong>achwilę źdźbła zboża szaroś<strong>ci</strong> ziemi i nieba─ wszystko odbywa się tak jak być powinnoi bez mojego bogudzięki udziału.Drzewa sobie się lęgną i sobie owadyświatło sobie i <strong>ci</strong>enie sposobią się sobiejak mądre zwierzę że przyzywa zwierzai nie zawraca mi głowy o zgodę.Jakże <strong>ci</strong>eszę się ziemio zuchelku wszechświataże tak sobie obiegasz oklepane osienie dbając o to by mnie zadziwić czym nowym─ a to dopiero byłaby para<strong>da</strong>!Mam więc z głowy przyloty ptaków i pór rokuwzdę<strong>ci</strong>a wód i powietrza wklęsanie mam z głowycóż za ulga: świat może obejść się beze mniemoże się obejść beze mnieczłowieka.83


«NOC BIAŁA NAD RANEM»Niedosłowione rozpostar<strong>ci</strong>e niebama się ku wodom. I zbyt głośno<strong>ci</strong>eniom ─powstrzymaj słowoPrzewidywane jest w przedrozpostar<strong>ci</strong>uZamilkło światło prze<strong>ci</strong>ągłej przestrzenima się ku głębiom. I zbyt <strong>ci</strong>emnogłosom ─powstrzymaj słowoSny z odbiegłymi skrzydłami─ w niedosłowione ─zstępują chromo z ra<strong>na</strong>mi <strong>na</strong> plecach ─Na rozpar<strong>ci</strong>u─ od słowa do słowa ─ziemiazaległa między planetami.84


* * *Odniepamiętnio<strong>na</strong> snemtak luź<strong>na</strong>że już prawie nie jabywam gdzie mnie nie byłobiegnę wznoszę się i ─zawsze jakieś owantodopa<strong>da</strong> mnieprzeszywaspa<strong>da</strong>m.Biję sercem o wgłębne moreny pamię<strong>ci</strong>schludnie zasłaneprzez pilny <strong>na</strong>mul żyznej strony ży<strong>ci</strong>a.85


KARTKA Z PODRÓŻYNasze drzewa są policzonepopędliwe dniwyszarpują <strong>na</strong>m z obieguszprychy światła.Załatwiamy swój sen─ <strong>na</strong> poczekaniu ─pod niebem wyzutym z błękitu.86


TROPY CIENIAZe zgiełku w bełkotod bełkotu w zgiełkwali się staczajazgot nieodparty.Cisza zamiera w pojedynczym Jai Pojedynczeginie w Ja umarłym.A co tam niskoprzesypane w piach?A co <strong>na</strong>de mnąza<strong>ci</strong>emnione w śniegach?Oto <strong>na</strong>sypzaspaosypisko<strong>na</strong>wis powietrza <strong>na</strong>d ziemią.Północ zalega.87


MOMENT PRZED BURZĄZagapiłam się iziemia struchlała w kamieńzagapiłam się iwyparował oceanzachłanny liść karczujenie uprawiany asfaltzagapiłam się iwszystek ślad <strong>na</strong>sz zarasta.Teraz śpię z otwartymi oczamiczujnym uchem przywieram do ziemiteraz włosy jeżę <strong>na</strong> zapasteraz wiem.Teraz w porę utrafiamwpełzam w jamy w muł się rozpłaszczamnie chcę ulec w pozycji pionoweja już bąble powietrza wysysarudy pomruk chmury gradowej.88


CO DOJRZEWAKrachkrach─ znowu coś pęka(Ziarno nie mieś<strong>ci</strong> <strong>na</strong>sieniawłókno nie mieś<strong>ci</strong> <strong>na</strong>czyńsłoje nie mieszczą drzewaniecka nie mieś<strong>ci</strong> rzekidom nie mieś<strong>ci</strong> mieszkańłyżka nie mieś<strong>ci</strong> brzuchówserce nie mieś<strong>ci</strong> człowiekamyślom brak tchu)ląd ogarniają prądyziemia przebija pułap kopułyKrachkrach─ znowu coś pęka.(Język nie mieś<strong>ci</strong> słów<strong>na</strong>d<strong>ci</strong>śnienie w rurach metalutłoki tłoczą <strong>na</strong> spust─ obłok za obłokoko za oko ─)ząb o ząbkrachkrachI o włoswszystko przerośnie swój wymiar.89


Z PRZYRODYPrzystosuj się pogódź ani chwilido stracenia anipiędzi ziemi anikropli <strong>da</strong>chu. Ptakzaklepuje powietrze─ zajęte.─ Wody czyje─ zajęte.─ Światło? kamień?Przystosuj się zamień wywińani chwili do stracenia. Anibutli tchu do <strong>na</strong>brania.Ani ─Co pienne wspięło się. Wijnejuż wywinęło się. Osad ─już <strong>ci</strong>ę osadził czasu poganiacz.Lecz to co trwałeczym jest uzasadnione?90


CZATYCo tak pulsuje ─słuch.Czyje ucho pulsuje słuchaniemkomu to jestco pulsuje i słuchakomu jestto łapczywe słuchanie.Ucho niebaprzy uchu ziemi<strong>na</strong>słuch kosmicznyzastawia <strong>ci</strong>szę.Co tak plasnęło ─dech.Co to dyszy w powietrzu mlaskaniemco to dyszy mlaszcze i czekakomu jestto łapczywe czekanie.O nie mów do mnie nic.Na żersuma słuchu wyszła i łowio, ojak bezlik scala sięw chłonną paszczę jednego głodu.91


* * *Gdzie to tak spiesznoi po co ten galop?Całe powietrze od pędu jest mętnepo rzekach dotąd w korytach się kurzykropla tchukiedy z tego się ostoi.Gli<strong>na</strong> zdysza<strong>na</strong>zmęczone metaleszkło dogorywa przy padlinie drzewa(od twojej suszy kamienieją trawypowietrze pęka od mego pragnienia).Któż tak tratuje wzajem stratowanyprzez nieustanny jazgot galopadyDalejże!Są gdzie niedoś<strong>ci</strong>głe sprawy?Dalejże!Pogoń nie jestże dozgon<strong>na</strong>?Nadczynność myśli gonitwazapędygalop zerwany w pół taktuzawały─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ── ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─ ─przystańmy.Wkrótce <strong>na</strong>s tu nie zastaną.92


FORMY NIEKOLOROWEJesteśmy z tegoco wklęsłe i wypukłemokre i suche.Nie wymyślimy nic prostszego.Nasz rodzaj z innymi rodzajamiwiąże ten sam wzór<strong>na</strong> wywód ży<strong>ci</strong>a.Tą zasadą moż<strong>na</strong> uproś<strong>ci</strong>ć świat.Co wklęsłe i wypukłemokre i suchezastało <strong>na</strong>si pozostanie po wszystkim.Reszta to <strong>na</strong>dmiardosadność <strong>na</strong>turybóstwa chtoniczne splątały <strong>na</strong>sz pył.93


ZIEMIA POJMANA DO DNAJesteśmy z tegoRzeki ─<strong>na</strong>łożnice morzarzeki ─chody oceanu wzdłuż brzegu tajemnicrzeki ─donosi<strong>ci</strong>elki głębinoczy i uszy królewskietropi<strong>ci</strong>elki prądówwybiegi języków wielorakichwylizują <strong>ci</strong>os ziemimają glebę za nicmają glebę za koryto oceanuniecnymi nieckami<strong>na</strong>wzniecają ży<strong>ci</strong>arzeki ─zdradliwe mamki osiadłegow <strong>na</strong>kołysane<strong>na</strong>prowadzą falezmyją drzewazachwieją równowagę domówzerwą układy brzegówznoszą mostywypierają się tamyspowijają <strong>na</strong>s kapryśną sie<strong>ci</strong>ą więzów i związkówrzeki ─sezonowe <strong>na</strong>jmitki czasuzmywają ślady utoczone w ziemiwygładzają kanty ochrypłej obronyosłupiałe źrenice powlekają mułempo wszystkimś<strong>ci</strong>elą się w łożyskach <strong>na</strong> pojmanej ziemigaszą płomieńgaszą zapał gotowość sprze<strong>ci</strong>wugaszą pragnienie.94


OPIS ROŚLINY PNĄCEJPienne pędy (głosy rośliny)pojedynczo pną sięspiralnieprężnym świdrem pną sięwyżej kołującepojedynczeszukają pionu w<strong>ci</strong>ąż po<strong>na</strong>d.Ich szczyt wytrwaleprzedziera się przez próżnię szukaopar<strong>ci</strong>a wyżejtrzonuosadzonego w glebę pionowowzniosłego zaczepienia.Samotne pędy kołującezderzają się <strong>na</strong>d poziomemjeden zaczepia o drugijeden po drugim się wspi<strong>na</strong>pnące <strong>na</strong> pnącym się wspieraale brakuje im pionu.Po<strong>da</strong>j im pień swój drzewoskało użycz im ś<strong>ci</strong>anyptaku dźwignij je w niebonim wiotkieruną <strong>na</strong> dno zmurszałe.Tam je zbędą polotutam je czołgać przyuczątam się z nimi uwinątam je łaską zagładząpłaskie płazygady gadulstwazimnokrwiste pęta przyziemnego.95


P<strong>taki</strong> dla myśli(1971)96


GLOSA: Z WYCIECZKIW tym labiryn<strong>ci</strong>egdzie <strong>na</strong> każdym zakrę<strong>ci</strong>e in<strong>na</strong>inny zachwala kłębek z ni<strong>ci</strong>ącoraz to innąwabiąc barwą<strong>na</strong>byłamigłę z <strong>na</strong>parstkiem i motek <strong>na</strong> próbęodwijamczy starczy bo<strong>da</strong>j<strong>na</strong> scerowanie dziury <strong>na</strong> pię<strong>ci</strong>e herosabo<strong>da</strong>j <strong>na</strong> owinię<strong>ci</strong>e wokół palcabo<strong>da</strong>j <strong>na</strong> ─nie starczyłoi oto z<strong>na</strong>lazłam się pośród wasw labiryn<strong>ci</strong>egdzie wszystkie ni<strong>ci</strong> są za krótkie próczprócz ni<strong>ci</strong> firmy Alfa próczni<strong>ci</strong> firmy Beta próczni<strong>ci</strong> z ni<strong>ci</strong><strong>który</strong>ch chwilowo zabrakłoodwijamczy bo<strong>da</strong>j <strong>na</strong> ś<strong>ci</strong>egz<strong>na</strong>k koślawy że tędy mnie wiedlinie starczyłoi oto z<strong>na</strong>lazłam się pośródw labiryn<strong>ci</strong>egdzie już in<strong>na</strong> Ariad<strong>na</strong> inny zachwala kłębek lub<strong>na</strong>miastkę kłębka lubcokolwiek zamiast ─niechże więc będzie to zamiastdla wszystkich to samo zamiastnie starczyłoi oto z<strong>na</strong>lazłam was pośród wasw labiryn<strong>ci</strong>ea tamta ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong> to nie żad<strong>na</strong> ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong>to ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong> ś<strong>ci</strong>anya ta ś<strong>ci</strong>eżka to nie żad<strong>na</strong> ś<strong>ci</strong>eżka97


to ś<strong>ci</strong>eżka ś<strong>ci</strong>eżkia ten z<strong>na</strong>k wydrapany <strong>na</strong> murzeto donikąd z<strong>na</strong>kto z<strong>na</strong>k samego z<strong>na</strong>kujak tu cuchnieod potu czekania od potu spoceniajak tu dudniod przebierania nogami w miejscu i w miejscuteraz weźmy się razem za ręcetrzymajmy się mocnoteraz wychylmy się wszyscy za ─zawsze za tamtą ś<strong>ci</strong>anęza ─jeszcze o jedną <strong>da</strong>lejza ─zawsze w to OBOKnie ma się czego baćw każdym raziew tym labiryn<strong>ci</strong>e nie ma labiryntuinnegonie ma się czego baćw każdym razieto nie w tym tutaj jest tamten drugito ten jest w tamtym.196998


GLOSA: POD OKIEM NIEBANoc, noc przeszła, noc, o przyja<strong>ci</strong>ele moi; noc, jeszczenoc, noc przeszła znowu, bra<strong>ci</strong>a moi; siostry moje; noc,przeszła, przeszła noc, jakże krótko noc, o ukochany mój,popatrz, noc ta minęła.I ta <strong>na</strong>m minęła noc ─Matko, ojcze, noc; czemu znowu noc, czemu noc <strong>na</strong>sminęła, czemu i dokąd noc ─Bądź ze mną w tę noc, o ukochany mój ─Rzeka <strong>ci</strong>em<strong>na</strong> dokąd odpływać może w noc, dokądże,dokąd w taką noc ubywasz, ubywamy, czemu i ta ─ o jakżebiała <strong>na</strong>d ranem ─ noc <strong>na</strong>m minęła.I ta <strong>na</strong>m minęła noc, popatrz; i ta <strong>na</strong>m minęła.Jednookie niebo <strong>na</strong>d <strong>na</strong>mi w noc i w dzień.Cyklop nieba <strong>na</strong>d <strong>na</strong>mi w noc i w dzień. I w dzień.W noc i w dzień szponem światła ─ ale ku czemu! ─wlecze <strong>na</strong>s ─ ale dokądże; powiedz! ─ ten szpon; w no<strong>ci</strong> w dzień. I w dzień ─Nie rozłączajmy się jeszcze, o przyja<strong>ci</strong>ele moi.Jednookie niebo <strong>na</strong>d <strong>na</strong>mi w dzień ─I w dzień, siostry moje, niebo minęło; bra<strong>ci</strong>a moi;i w dzień znowu minęło niebo.O ukochany mój, czy nie tu, <strong>na</strong>sze niebo nie tu, powiedzsam, czy nie <strong>na</strong>sze jeszcze tu było niebo ─Matko i ojcze, znów, jeszcze jedno minęło; niebo; dokądminęło; niebo.Matko i ojcze, znów, czemu niebo minęło ─Czarne i białe;co jako czarne jawiło się i jako białe; co dwudzielniejawiło się, omyliło <strong>na</strong>s.czarne i białe objęło się za <strong>na</strong>szymi plecami; jestjednym.Co było białe za dnia, nie jest już białe, i nie jest czarne,co <strong>taki</strong>m chce się wy<strong>da</strong>wać;czarne i białe zmówiło się za <strong>na</strong>szymi plecami; jestjednym.Z żalnika słów poodfruwały barwy.Białą laską <strong>na</strong> mlecznej drodze wymacałam mrowiskomyśli, ich rozjuszone światło kąsa mnie dotąd.Złóżmy dłonie; <strong>da</strong>chy stromo skła<strong>da</strong>jmy, <strong>da</strong>chy z dłoniskła<strong>da</strong>jmy, <strong>da</strong>chy dla ptaka myśli, <strong>da</strong>chy przed szponemświatła, <strong>da</strong>chy przed niebem ─Poróżowiały <strong>na</strong>m palce, o przyja<strong>ci</strong>ele moi, łamie siękontur strzelisty, kto, piórkiem jakiego szronu w liść,99


przerysowuje w liść, czemu przerysowuje w liść żyłęserdeczną ─Czy nie tu był ten <strong>da</strong>ch, nie tam jeszcze <strong>da</strong>ch, czy niewczoraj pod jakimś <strong>da</strong>chem światło w liś<strong>ci</strong>u minęło;i znów światło minęło; znowu minęło, minęło ─Z kim odchodzę, z kim; znowu odchodzę; z kim; <strong>na</strong>drugą stronę; czyje; <strong>na</strong> drugą stronę; oczy znów mniezabrały; oczy; w czyich odchodzę; dokąd ─ w czyichodchodzę; oczy; dokąd odchodzę; z kim ─O, ukochany, po<strong>da</strong>j mi rękę. O, ukochany mój, po<strong>da</strong>j mirękę; po<strong>da</strong>j mi rękę.Czy nie idę omylnie?Ptak mi z lewego ramienia przefrunął <strong>na</strong> ramię prawei znów przefrunął; przefruwa.Ptak z prawego ramienia sfrunął <strong>na</strong> ramię lewe i znówprzefrunął; przefruwa.P<strong>taki</strong> przefruwają <strong>na</strong>d moją głową;pomieszane są skrzydła i dzioby.P<strong>taki</strong> kołują <strong>na</strong>d moją głową. Moja głowa kołuje.Lewe i prawe zamieniło się miejscami, lewe i prawezmawia się <strong>na</strong>d mą głową.Czy nie idę omylnie, idąc i idąc przed siebie w łopo<strong>ci</strong>eblasku, w piórach promieni ─Pierzaste strzały światła mistrzowsko obrysowują mójkontur, gdy wchodzę w ich żarłoczny wrzask.Nie rozłączajmy się jeszcze, o, przyja<strong>ci</strong>ele moi, jednookieniebo <strong>na</strong>d <strong>na</strong>mi w noc i w dzień. Cyklop nieba <strong>na</strong>d<strong>na</strong>mi w noc i w dzień.I w dzień.Mleczną przędzą ziemi i nieba w kokon, spowi<strong>ci</strong> w kokon,zanurzamy się w <strong>ci</strong>eniu ─Czy kiedykolwiek jeszcze słowo; czy jakiekolwiek kiedysłowo; czy słowo; raz choćby słowo. Tak, tak, odpowiedz:słowo. Powiem <strong>ci</strong>, powiedz: słowo. Raz jeszcze słowo ─1969Zanurzamy się w <strong>ci</strong>eniu.100


W rytmie słońca(1974)101


ELEGIEpamię<strong>ci</strong> ZbyszkaIPogrążasz się w morzu niepamię<strong>ci</strong>bra<strong>ci</strong>e mójZ tutejszego brzegurzucam <strong>ci</strong> słowolinęsłowokołorzucam <strong>ci</strong> słowo-wyspęzrysowaną solą <strong>na</strong>szego płaczurzucam <strong>ci</strong> słowokręlodowatą kruchądo niej przywieraszty i rozdygota<strong>na</strong> pamięć o tobie ─rozbitek.Trawy i kłosy które umiłowałpodnoszą nieobecność tędo obecnoś<strong>ci</strong>.3Byłe nieważne zwyczajnezmienia sens i szuka innego dla siebie imienia.W prą<strong>da</strong>ch powietrza <strong>na</strong> wiosennym polunie istniejąca postać drogautraconego brataprzezroczyś<strong>ci</strong>e płynie ze mną ramię w ramię.Dzikie hiacynty chmurprzywlokły zza widnokręgu zgrzebne strzępy <strong>na</strong>szego[dzie<strong>ci</strong>ństwai płatamize słońca posypał się tynkw jego wiek męski wiek klęski ─tłukę czołem o głuche światło nieba102


wszystko jestniemewszystko jestślepewszystko jestnic<strong>da</strong>j<strong>ci</strong>e mi płakać płakać<strong>da</strong>j<strong>ci</strong>e mi brata płakać mojegopłacz siostry niech krąży <strong>na</strong>d nimnieumilkłym p<strong>taki</strong>em.4...ile musiał <strong>na</strong>m ująć ży<strong>ci</strong>ażeby wyprzedzić <strong>na</strong>s w śmier<strong>ci</strong>5Ten sopel słońca<strong>który</strong> szlifował koronę gwiazdy twego <strong>na</strong>rodzeniajak on <strong>ci</strong>ę szukajak ty go szukałeśjakeś<strong>ci</strong>e szli ku sobie!Ucho twoje od <strong>da</strong>w<strong>na</strong> łowiło z wibrujących pustekjego wysoki to<strong>na</strong>le przed <strong>na</strong>mi zataiłeś to imię.Czy tłoczyliśmy sięczy ─ nie wiedząc ─ tłoczyliśmy się w poczekalni twojego[sercaw tej surowej<strong>na</strong>jwyższej godziniei czy byliśmy opłakiwanigdy bezwiednie przyszło <strong>na</strong>m w tobie umierać ─ten sopel słońca<strong>który</strong> strą<strong>ci</strong>ł koronę gwieździe twego <strong>na</strong>rodzeniasopel słońca <strong>który</strong> <strong>ci</strong>ę wabił przez próżnięco on <strong>ci</strong> śpiewał ─wargi twoje wyz<strong>na</strong>ły mu winęwargi twoje wyz<strong>na</strong>ły mu kłamstwowargi twoje przyjęły go z pokorą jak <strong>na</strong>jświętszą komunię.Wypuszczone z klatek w dowolnym ordynkusłowalatami spisywaneprzez nikogo nie przeczytane a już zaniemówionesłowa twoje spopielonymi skrzydłami103


nie za<strong>ci</strong>ągną warty wokół twego milczenianie osłonią blizny po twojej gwieździenie ułożą <strong>ci</strong> dla imienia koronynie zawrócą twojego głosu odbiegającego za falęobcego światła.6W niszę pustki po tobie zewsząd zbiegają się tęczeży<strong>ci</strong>e przelśniewa się przez śmierć wzmożonymi barwamikwiat pierwszy z brzegudźwiękcokolwiekwszystko<strong>na</strong>pełnia mnie bolesnym wzruszeniemjak gdybym to widziała słyszała raz pierwszyi zaraz miała utra<strong>ci</strong>ć.Wszystkie zmysły gwałtownie otwartejakby podmuch tej pustki pozrywał z nich plombych<strong>ci</strong>ałyby białym głosem wielbić cud istnienia.Śpiewam i piję winou<strong>ci</strong>ekamu<strong>ci</strong>ekamz podwyższonym oddechem próbuję przeczyć losowimówię gwiazdom ─ pomyliłyś<strong>ci</strong>e mnie z kim innymnigdy nie miałam bratanigdy nie byłam siostrąnie stra<strong>ci</strong>łam nikogo.Wystarczy prze<strong>ci</strong>eż <strong>na</strong>jdrobniejszy denżeby rozsadzić pamięć─ jak ów rówieśny profil za okularamimłody śmiechszałwi gałązka ─by znów stanęła dęba dotąd nie oswojo<strong>na</strong>ta twoja dum<strong>na</strong> szorstkata twoja groź<strong>na</strong>śmierćz pożyczonymi oczami.7Z tej jednejchoćby z tej tylko łzyco wybieliła źrenicę <strong>na</strong>szej matkistoczę <strong>ci</strong>z pochyłoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong>szego wieku aż po <strong>na</strong>stępne wzniesienie104


dudniącą bryłęw niej zakrzepie skrzydło twojego bólui milczeniem trawiony krzykniech idących mimoosadzi jak krzyk jastrzębia<strong>który</strong> <strong>na</strong>piętymi do granic skrzydłamipodtrzymuje kopułę niebaby nie całe runęłow ten podstępnie powszedniejący <strong>na</strong>mbełkot.8Trzydziestopię<strong>ci</strong>oletnijuż wieczniemłodymleczną chmurą krąży między <strong>na</strong>migłos instrumentów sprowadza go do <strong>na</strong>sżywimy go <strong>na</strong>szym oddechempoimy <strong>na</strong>szym widzeniemzamieszkujemy z nim <strong>na</strong> chwilęw słowie.Dawniej wchodząc wiódł pod rękę zańzuchwałą kpinęi ─ jak kuglarz ─z mierzwy <strong>taki</strong>ch maluczkich sprawże zazwyczaj nie mieliśmy o nich poję<strong>ci</strong>awyławiał diamentową zdobyczktóre; trzeba było <strong>na</strong>tychmiast<strong>da</strong>ć własne imię.Dziś wszystkie swoje twarze aż po ostatnią twarzniepoz<strong>na</strong>ną (a czy tamte były z<strong>na</strong>ne)spiesznie zbiera spomiędzy sprzętów książek i szparjakby ch<strong>ci</strong>ał z rozproszonychjedną poskła<strong>da</strong>ć twarzi z tą jedną przez okno wypłynąć ─i postać swąjak obraz zdejmuje ze ś<strong>ci</strong>anzdejmie jedną to druga się jawii poskła<strong>da</strong>ne twarzerozpierzchają się z ramstroją miny za jego plecami ─więc śmieje się i zżyma i rozkła<strong>da</strong> ręcei wśród zaklętych błąka się zwier<strong>ci</strong>adełco chce odejść105


to przybywa go więcej i więceji nie może się całkiem od<strong>da</strong>lić ─Trzydziestopię<strong>ci</strong>oletnijuż wieczniemłodymleczną chmurą krąży między <strong>na</strong>miz pokruszonych tymianków przypływa w <strong>na</strong>sz seni odpływa w bardzo dziwnym przebraniu ─i powraca okrężnymi myślami.9W łódce z papieru w chwiejnej łódce słowaspuszczam <strong>na</strong> wiry pustek twoją postać i imięw podwójnej <strong>ci</strong>emnoś<strong>ci</strong> twojego słońcaw podwójnym świetle twojej nocykołysz się jeszcze kołyszżeglujący przed <strong>na</strong>mi <strong>ci</strong>eniuz<strong>da</strong>waj się jeszczebyć.październik 72 ─ wrzesień 73106


W RYTMIE SŁOŃCA 1968Przez chwilętylko przez chwilę zobaczyłam ten lazurlaur raju twojego Caprilaur zamienny <strong>na</strong> luksus i <strong>na</strong>dmiarz laski kaprysu <strong>na</strong>turygdzie równy bogom przez chwilę bez <strong>ci</strong>erniaziemi winieneś odpocząć ─niestetypiesjak wdrożono go przed blokiem latstał <strong>na</strong> straży u wrót twojego jabłkauwiązany w kamień z lawy wulkanuskręcony w <strong>ci</strong>ągłym uja<strong>da</strong>niu wś<strong>ci</strong>ekływ palącym skrę<strong>ci</strong>e pies Pompeisłyszę jak ─plama piekła wybuchłego z trzewi ziemirozlewa się iszczeka ten piesgłosu własnego nie słyszę iwybucha słońce dzisiaj dymysnują się w kosmicznym obwodzie plamynie słyszę własnego głosu ─teraz nie mieszaj myśli przed snemzmówmy litanię nocyspać trzeba spać dobranoc.*Popatrz aniołku <strong>na</strong> tę gwiazdętak wyglą<strong>da</strong>ła przed milionem lat.Myślisz że jest tama jej nie mapozostał po niej blasku śladczuwa <strong>na</strong>d twymi życzeniami<strong>na</strong>zwij je ─i nie zawracaj <strong>na</strong>m głowynie mamy czasu <strong>na</strong> głupstwakoniec zabawy.*Ch<strong>ci</strong>ałam zaśpiewać o plonieo pło<strong>da</strong>ch ziemi żyznej lufachpod słońcem cętkowanym jak jaguaro głazach gdzie plamiste jaszczurki107


ołowieją w słońcu i ─ale <strong>na</strong>jpierw o plonie:Plon niesiemy plon.─ Kto <strong>da</strong> więcej?*Wybujały <strong>na</strong>m łodygi długonogie wielowłosekwiaty <strong>na</strong>zbyt wcześnie wzrosłewiotkoaż zakolebał się glob.Ich <strong>ci</strong>erpki kwiat gorzkie owoce warga przy gwiaz<strong>da</strong>ch.Pójdź dzie<strong>ci</strong>ę ja <strong>ci</strong>ę uczyć każęi basta.*Wyleć z gniaz<strong>da</strong> ptaku ale nie biały: białawy.Leć pod chmury ale nie chyżo: chyżawo.Gdy <strong>na</strong>potkasz Ikara pod słońcem złotawymto mu się nie kłaniaj. Nie kłaniaj.De<strong>da</strong>lu ty śniłeś Ikara sokołem.De<strong>da</strong>lu ni jastrząb twój syn ani gołąbni pawiem papugą marzanną wioskowąlot jego w twych palcach już zwiotczałzanim wzięła go wo<strong>da</strong>.Wo<strong>da</strong> głębokawaw powietrzu czystawymbądź śmiaławy aniołku tylko śmiaławy<strong>da</strong>m <strong>ci</strong> wstążkę i chleb łaskawy─ a teraz nie zawracaj <strong>na</strong>m głowy.─ Jedz!─ Nie chcę tego ba<strong>na</strong><strong>na</strong>─ mówię <strong>ci</strong> jedz!─ Pluję <strong>na</strong> twego ba<strong>na</strong><strong>na</strong>─ no to żryjgra<strong>na</strong>t.**Na falach modregoWiet<strong>na</strong>mupanie panowiekar<strong>na</strong>wał.Para za parąpara za parą108


Powtarzam: <strong>na</strong> falachta di rapara w lewo para w praworrr – autśmierć.Kto <strong>da</strong> więcej!*Weź moje serce <strong>da</strong>m za to serce─ serce raz!─ nie słyszę.─ Serce dwa!─ nie słyszę.─ Kto <strong>da</strong> więcej?─ nie słyszę.Zamykamy.*Dosyć tych psot rów<strong>na</strong>j krokbuzia w <strong>ci</strong>up grzeczny skłon<strong>na</strong> prawoo ─ belfry<strong>na</strong> lewoo ─ togia <strong>na</strong> wprost biretyszlify i pufybębny i wieżamirra i fajansBabel.Szary bury kary siwy luli lakary skory niepokorny po ten kwiatPlon niesiemy plon ─Łup łuphołubceniech siędziejeco tam chce.W latającetalerzekto chcewierzyćniech wierzy.Kto <strong>da</strong> więcej!109


Jedenprawio palmiedrugifurt o<strong>na</strong>palmie.Kto <strong>da</strong> więcej!W tym tu sęka w sęku dziurahura hurahura huraCzy powiesz takczy powiesz niema się tak dziaćjak ja chcęKto <strong>da</strong> więcej!*Do potu skrońdo ziemi karkdo brawa dłońdo znoju barkhossa i bessa i hossastartu stopy <strong>ci</strong>erńu ramion marstempo i tempo i tempo razoczy spuść za<strong>ci</strong>śnij paskto widział dnokto pułap z<strong>na</strong>kto splątał rytm <strong>na</strong>szego dnia<strong>ci</strong>eń człowieka <strong>na</strong> kamieniukamień promień człowiekw <strong>ci</strong>eniupresja stresu komputerypo<strong>ci</strong>sk guzik z<strong>da</strong>lne steryczego w myślach szukasz <strong>na</strong> dniety masz bronią wła<strong>da</strong>ć składnieKto <strong>da</strong> więcej!*110


Ch<strong>ci</strong>ałam śpiewać twoje ─ wody o jasne ─ ziemionie mogłamz toni święte krowy Indii wyszły i spiekłe grudy głodównie mogłam ─ jeszcze i w <strong>da</strong>lszym obszarze ─Słońce wypaliło <strong>na</strong>s ─ ziemio ─ suszawielka żywych pochodni strawiła niemobełkot nieba pod jakim ─ powiedz ─ Biafra znów ─[powiedz ─gaśnie pod piórem oniemiałym i jaki głos ─Kto miał spłonąć <strong>na</strong> placu spłonął.Plamy <strong>na</strong> bruku <strong>na</strong> słońcu <strong>na</strong> murzezlizuje owadwygładza się falapył mlecznej drogi srebrzy <strong>na</strong>m źrenicę ─W morzu oliwnym nie oczekuj głosuw od<strong>da</strong>lach słowa nie szukaj nie zwlekaj ─u <strong>na</strong>s też ─ przeszło sto lat temu ─ choćbymłody Levittoux w samotnej celipół roku tortur i spłonął bez świadków.Samotnie płonął a <strong>na</strong>d nim nie niebonie słońce nie wiatr nie powiew nie echocegła przy cegle z wydrapanym krzykiemkask Cytadeli ochryple przyległynikt żaden przy tym i <strong>na</strong>wet nie bańkaszybkozapalnej <strong>ci</strong>eczy i nie zwyczajświeca i siennikzapałka i pryczacela i wola ─ ot, cała tradycja.W tak prymitywnych warunkach jak bardzogłowić się musiał młody Levittouxżeby wypełnić zamiar Levittouxmusiał ch<strong>ci</strong>eć bardzo ─myśmy zapomnieli.Ch<strong>ci</strong>ał więc doko<strong>na</strong>ł. Zbyt wiele by byłodo pamiętania. Ale dzisiaj <strong>ci</strong>nie chcą umierać nie mogą już ─ pomyśl ─grobów wykopać ─ pomyśl ─ opuszczającoś ich opuszcza nie pamiętam cogłód nie opuszcza to jedno jest pewneprzypomnij głody przypomnij te wszystkiekażdy z nich kąsa i każdy jak piesskręcony w bólu uwięziony w kamieńzastygły w lawę szczeka poprzez wiekspróbuj oszukać <strong>na</strong> chwilę <strong>na</strong> chwilę111


głód spróbuj mówię oszukać <strong>na</strong> chwilę.Nie mieszaj myśli przed nocą przed snempomyśl sobie o czym innym <strong>na</strong> dobranocBiafra.Ale o czym pogodnym <strong>na</strong> dobranoc ─fra-Angelico <strong>na</strong> przykład, bra<strong>ci</strong>szekten to dopiero był dusza nie człowiekwidziałam w Rzymie, nie; w albumie, nie,pewnie w Florencji <strong>na</strong> piazza San jakiśświęty ─w klasztorze gdzie w podwórcu cedrpnąca róża szkarłat<strong>na</strong> i cedr i krużganki ─róża wężem <strong>na</strong> cedrze wiła się plamiś<strong>ci</strong>eokno w okno z tym właśnie błękitną paletąFra Angelico gładził Sądy Ostateczne...Zwłaszcza piekło pamiętam bo rajcóż, jak raj; trudno tu coś nowego wymyślać; ogrody ─raj;ogrody i łączka; dwie skrzydlate paniewiodą przybyszów za ręce w kółeczko─ wszystko <strong>na</strong>m z<strong>na</strong>ne prawie od przedszkola ─grzeczne zabawy pod opieką stróżaanioła wszystko od wieków toż sameKoło młyńskieza cztery reńskiekoło <strong>na</strong>m się połamałocztery reńskie kosztowałoa my wszyscy bęc.Żadnych z kółeczka osobnych wyłamańrączka za rączkę chórem ─ jak to w raju ─pod pieczą stróża anioła w kółeczkoa my wszyscyniezmien<strong>na</strong> w tle makieta raju ─bęc!Natomiast w pieklediabli mozolą się wielce jak by tuzadziwić rzeszę przybyszów i jeszczeczym poprzestraszać ─ bardzo się frasująkrzywią kosmate mordy w straszny grymasskaczą przez widły obręcze ogniste─ istne kuglarstwo ─nikt z tego nie spłonął─ diabelska sztuczka ─nikt z tego nie umarłgawiedź w ko<strong>ci</strong>ołkach zasiadła jak w lożywytrzeszcza oczy piekłu się cuduje...Nad wszystkim oko dobrotliwe ba<strong>da</strong>112


lazur błękitu pod słońcem spokojnym.Słońce spokojne więc spokojnej nocypatrz jak szczęśliwie minęło <strong>na</strong>s centrumroku szczęśliwie jak dotąd bo jeszczenic ─ popatrz ─ jeszcze wielkiego nic ─ plamy<strong>da</strong> się wywabić to w słońcu spłowiałeono też chce się wyszumieć <strong>da</strong>j spokójprzez tyle tyle lat przyświecać ziemioby do wiosny; idź spać jakoś będzieidź spać spać ─słyszę dobranoc już gaszęgłód gaszę zaśnij pragnienie dobranocgaszę dobranoc wiem ktoś już tak pisałzbyt wiele ─ gaszę ─ słów gaszę noc <strong>ci</strong>em<strong>na</strong>blednieco jutro ─oddech swobod<strong>na</strong>wytwój słyszę jak się poprzez sny przedzieralawiną.27/28 sierpnia 1968 we Wrocławiu113


* * *Czas buntu gaśnie, wybucha i gaśniew przerwach od<strong>na</strong>jdujemy siebie pośród niezmienionych[rzeczyco tu było gubione, gdzieśmy stąd odbiegli ─Znowu <strong>da</strong>jemy sobie <strong>ci</strong>erpliwie tłumaczyćże słońce <strong>na</strong>zywa się słońcedeszcz <strong>na</strong>zywa się deszcza tu jest <strong>na</strong>sze ży<strong>ci</strong>eoprawione w bardzo kruche ramki ─Moje ramię prześpiewuje się do twego ramieniacałujemy się z ustami <strong>pełny</strong>mi poziomekkochamy się pod gołym niebem ─Wyzłoco<strong>na</strong> blaskiem zachodzących lat<strong>na</strong>sza po trzykroć nie wygra<strong>na</strong> młodośćze swego <strong>ci</strong>ernia wyzwolić chcepromień.114


* * *W pokoju zbudowanym <strong>na</strong> lochumyśli są chore <strong>na</strong> reumatyzmw pokoju bez klamek bez okienczarny pająk przegryza korzeń ży<strong>ci</strong>ai mrówki łapczywymi żuchwamipolerują szkielety po źródłach.Ja chcę mieć pokój dźwigniętyz rozbłysku światło<strong>ci</strong>enia.Ja chcę mieć <strong>taki</strong> pokój gdzie<strong>na</strong> centralnej ś<strong>ci</strong>anieKopernik z odkrytym czołemWyświetlisłoneczną herezję.115


* * *Pod każdąkażdą kopułą gdygończe palce zaczną się skra<strong>da</strong>ć do gardełstań <strong>na</strong> prowizorycznie zbitym rusztowaniuujmij słowo w miejscu jego wahadłarozhuśtajjerozwahajwybijpoza otokpoza średnicępoza ramięażgruchniedzwon.116


PIERWSZY ŚNIEGPierwszy śnieg nie zakrywa niczego. Stawia czas otworemspod białych zasp wytrząsa <strong>na</strong>sze podobiznyz lat tak odległych że aż nieprawdziwych.W uchu <strong>na</strong>m dzwonią niegdysiejsze sankii kolorowy pompon szalika lub czapkiz refleksem łyżwy spa<strong>da</strong> w kuli śniegu.Biel zaskakuje <strong>na</strong>s. Stajemy <strong>ci</strong>sii wstępujemy w siebie jak do domuodzyskanego po długiej podróżygdzie ktoś <strong>na</strong>m zwraca z wielkim opóźnieniemrzeczy tak <strong>da</strong>wno od <strong>na</strong>s pożyczoneże już nie wiemy czemu mają służyć.117


PESTKI DESZCZU IV*Przeszedł dzieńa pozostał <strong>da</strong>lej niewiadomyjak gdyby jeszcze w ogóle się nie z<strong>da</strong>rzył*wargi mnie bolą z niepocałowania*i <strong>na</strong>jtrudniej jest zachować chłodne okogdy świat w rozmigotaniuprześpiewuje się przez <strong>na</strong>s <strong>na</strong> przestrzał*nie <strong>da</strong>ć mi <strong>na</strong>wet powodu do wiersza!118


* * *Zamykając oczy otwieramy <strong>ci</strong>emnośći zagarnia <strong>na</strong>s bezkształtpo nitceuczepionej ś<strong>ci</strong>any oddechuwspi<strong>na</strong>my siędo możliwoś<strong>ci</strong> kłębkanie wiedząc czy był <strong>na</strong>m <strong>da</strong>nypalce opukująpalce ranią się o dźwiękipalce cofają się poparzone <strong>na</strong>zbyt bliskim syg<strong>na</strong>łemprzerażająca figuraktórej środek wszędzie a obwód nigdzietakże w <strong>na</strong>s mieszka.119


Nieme słowa osypują się po zboczach pulsurozmijają się z oddechemsą wytarte do sucha z <strong>na</strong>lotu paryjakby przeszły bokiemmimo ust.Porozumiewamy się <strong>na</strong> migiźrenic.Palce więcej mają <strong>na</strong>m do powiedzenia.* * *120


* * *CelanowiMiędzy pustką i pustką(tam gdzie mieszkasz, tam gdzie mieszkamy)gwiezd<strong>na</strong> chustagwiezd<strong>na</strong> chusta upuszczo<strong>na</strong> przez nikogogwiezd<strong>na</strong> chusta i supełnikomu zawiązanysupełz <strong>który</strong>m się teraz borykasz.Jaki nikt szedł nie szedł tędyo czym ch<strong>ci</strong>ał nie ch<strong>ci</strong>ał pamiętaćco <strong>ci</strong> mógł nie mógł przekazać.Tam gdzie mieszkasz, tam gdzie mieszkamygwiezd<strong>na</strong> chusta i supełz <strong>który</strong>m się teraz borykaszsupeł zawiązany nikomu.Nie możesz go rozplataćnie możesz go prze<strong>ci</strong>ąćnie możesz go zgubićnie możesz go zapomniećnie możesz w nim się ocalićchoć kiedyś pewnie i tywpełzniesz do jego środkaby ob<strong>ci</strong>ążyć go swoim z<strong>na</strong>mieniem.121


SAMOOBMOWA10. Moje słowo nie wypowia<strong>da</strong>, nie <strong>na</strong>zywa, moje słowostra<strong>ci</strong>ło równowagę. Sadzam je, ześlizguje się z miejsca;stawiam ─ przewraca się; <strong>da</strong>ję mu szklankę z wodą ─ a jużwo<strong>da</strong> rozla<strong>na</strong> i rozbite szkło.Moje słowo odmawia stania w szeregu. Zawsze wyskakujepoza wiersz, wyłamuje się.Kiedy odsyłam je do słów, podważa słowa; kiedy zamykamje w szufladzie, obala mi <strong>na</strong> głowę sufit.Trzeba to słowo trzymać krótko, trzeba je uczyć stać,trzeba je uczyć chodzić, trzeba je uczyć z<strong>na</strong>czyć, trzeba jeleczyć.122


Wybór wierszy(1976)123


PIOSENKAJuż głos piewika<strong>ci</strong>eniem błękitnymtańczy w upalei wartki karmindzikiej firletkiśmiga przez trawya ja w podróżya ja bez parydzisiaj niczyjaw listku <strong>na</strong> wodziew płytkim obłokusobie przemijam.124


PRZED SNEMW dowolnym słowieotworzyć <strong>na</strong>wiasnie usta<strong>na</strong>wiać w nim początku końca ani sensuzostawić go bez wypełnieniauwolnić gwiazdyzamknięte aż dotąd w źrenicymilowym kamieniemprzywalić wzrost milczeniatamgdzie <strong>na</strong>j<strong>ci</strong>emniej pod słońcemraz jeszcze <strong>da</strong>ć do siebie przystęp przeźroczystej muzycealbo <strong>ci</strong>szyoko w okozmierzyć się z wszechnieobecnoś<strong>ci</strong>ązejść w <strong>na</strong>turalny senpoza wszelkimi światłami.125


* * *Marcowa chmura niesie w dziobie zielony liśćniewiadomego drzewa.Gwiazdy zasiewają w <strong>na</strong>s niepokójgwiazdy łączą i rozdzielają <strong>na</strong>s bez pytania o zgodę.Sprowadzamy dotyk <strong>na</strong>szych osobnych melodii do[poufałego tonupożyczamy sobie <strong>na</strong>wzajem światłozażegnujemy <strong>ci</strong>emność zaklę<strong>ci</strong>em zmyślonym <strong>na</strong>[poczekaniu<strong>na</strong>sze myśli w<strong>ci</strong>ąż jeszcze prze<strong>ci</strong><strong>na</strong>ją się ze sobą pod[wszelkimi kątami.Ze skąpej barwy przedwiośnia próbujemy wróżyćczy śpiewający ptak nie wywinie się z oplotu <strong>na</strong>szych[ramion.Na przekór snom─ w <strong>który</strong>ch nie <strong>na</strong>leżymy do siebiei <strong>który</strong>m obcy jest obrządek jakiegokolwiek <strong>ci</strong>ągu ─dzień przekazuje dniowi <strong>na</strong><strong>da</strong>l opowieść o <strong>na</strong>s.126


* * *Od pewnego czasuwędruje do mnie <strong>na</strong> garbach chmurstara pani.Rzucani przez ramię grzebień żeby zatrzymały ją lasyrzucam przez ramię lusterko żeby zatrzymały ją wodyale jest coraz bliżeji już <strong>na</strong>wet ją widuję we śnie.Kłaniamy się z <strong>da</strong>lekao<strong>na</strong> chłodno patrzy mi w oczyjesteśmy sobie obce.Podskórniew<strong>ci</strong>ąż jeszcze czuję w sobie obecność młodej dziewczyny ─(rwałyśmy razem fiołki i kaczeńceniejeden księżycprzecałowałyśmy z chłopcemniejeden przetańczyłyśmy świt)o<strong>na</strong> o<strong>ci</strong>ąga się z odejś<strong>ci</strong>emszuka pretekstów żeby <strong>na</strong><strong>da</strong>l we mnie pomieszkać ─dlategopalce moje w<strong>ci</strong>ąż jeszcze wstrzymują oddech w pobliżu[palców mężczyznyi od czyjegoś spojrzeniawzbija się ku mnie <strong>na</strong>gle ptasi trzepot.127


* * *W słowach zamieszkałych przez miłośćkryje się nieskończo<strong>na</strong> możliwość przeżywaniamiłoś<strong>ci</strong> <strong>taki</strong>ej samej.Coraz to inni chłopcybędą więc parzyć sobie usta o zmięty zamsz rękawiczek[Mariiktóra właśnie wychodzi za mążcoraz in<strong>na</strong> kobie<strong>taki</strong>edy <strong>na</strong>gle i gibko wspi<strong>na</strong> się <strong>na</strong> palceby <strong>na</strong>kłaniać do siebie ukochanegotwardą sutką wpisze w jego <strong>na</strong>skórekdowolny werset z Pieśni <strong>na</strong>d pieśniami.I choćby wszystkie słowa <strong>da</strong>wnych i nowych poetówzostały zapomnianezakochani będą umieli <strong>na</strong><strong>da</strong>lw swoim <strong>ci</strong>emnym <strong>na</strong>rzeczu porozumiewać się <strong>na</strong>[odległośći przekład tego <strong>na</strong>rzeczalub jego inną wersjęsporządzi ten komu miłość rozkaże.I znów go <strong>na</strong>zwiemy poetą.128


Z ROZMÓW O DESZCZUTa zwykłata mała kropla deszczu<strong>na</strong> twojej otwartej dłoninie z tej godziny i nie z tego niebanie z tej rzekinie z tamtego światłanie chmurę ma za sobą ale Odyseję.Ilu beczkom obręczom pazurkomilu kurzym łapkom czasuwywinęła sięz ilu oddechóww istnym salto mortale uskoczyła w ostatnim momen<strong>ci</strong>e[do lustraile przewędrowała światów od korzenia po chmuręod komi<strong>na</strong> po kamieńw jakie z czym wchodziła związkirozłąkipo<strong>da</strong>wa<strong>na</strong> z ust do ustileż to wyrokówwymazywało ją już nieodwołalnie z powierzchniw jakich przeistoczeniachmimo to ocalała cudownie z niejednego morza katastrof.Wieczny tułacz jest od niej młodszy o miliardy lat.Syzyf zwilżał nią wargi.Wraz z potem Prometeusza zbiegła ze skały.Tułała się z Odysem.Była wieprzem u Kirke i kwiatem Molly.Nie z<strong>na</strong> swojej I<strong>taki</strong>.Nie z<strong>na</strong> Penelopy.Być może z<strong>na</strong> anonimową łzę jakiegoś dzieckabyć może wyruszyła <strong>na</strong> pustynię po wodę dla niegoale ją zabito.W ogóle rozstrzeliwano ją kilkaset razyto tu to tam.Trudno jej wszystko spamiętać.Mogła być kroplą która przebrała miarę.Niewykluczone że od niej jednej zależało kiedyśczy ilość przejdzie w jakość.Może to właśnie ją przelewano z pustego w próżne.Wiele razy uratowała ─nie uratowała nikogo.129


Wiele razy dobiegła ─nie dobiegła do tych czy tamtych wargdo tych czy tamtych korzeni.Ugasiła ─nie ugasiła niczego.A może to nie była o<strong>na</strong>.Może była wtedy zaledwie motylem lub jaskółkąrybą czy chrabąszczemlub zalążkiem jeszcze innego pragnienia wschodziła <strong>na</strong>[kratyczyjegoś uwięzienia.Ta mała zwykła kropla deszczutak czy owak zasłużyła <strong>na</strong> marmurowy sarkofag<strong>na</strong> swoją piramidęlub przy<strong>na</strong>jmniej <strong>na</strong> osobną gablotę w pierwszym muzeum[świata.Ważysz ją w rękukładziesz jej wielką niczyjość <strong>na</strong> swoje wargijak świętą pieczęć.Pod jej obronęu<strong>ci</strong>ekniesz się w godzinę suszy.130


Z ROZMÓW O GWIEŹDZIENasz organizm przyswaja z powietrza nicośćo<strong>na</strong> wypiera z <strong>na</strong>s światłoo<strong>na</strong> z tego światła wiąże <strong>na</strong>m gwiazdę <strong>na</strong>d głowąo<strong>na</strong> prze<strong>ci</strong>ąga tę gwiazdę <strong>na</strong> swoją stronę.Od<strong>da</strong>lasz się moja gwiazdo ode mniew stronę czerwieninikniesz w <strong>da</strong>lekoś<strong>ci</strong> czerwienitylko twój śpiew coraz bardziej obcydobiega mnie w pogłosie światła.Szczelnie zwar<strong>ci</strong> z drobiną liś<strong>ci</strong>a z kroplą kamieniazatamowani sobą wry<strong>ci</strong>w zaspę godziny tchuch<strong>ci</strong>wie patrzymy w niebo.Tyle miejscatyle miejsca tam w górze <strong>na</strong>d <strong>na</strong>micały ogrom nieba niczyj─ a więc może i do <strong>na</strong>s <strong>na</strong>leży ─w ten ogrom niebamozolniewypromieniowujemy z siebie swój blask.Tam w górzecząsteczki ży<strong>ci</strong>a i śmier<strong>ci</strong> szybują w przestrzeniachświecązamieniają się miejscamiświecątam w górzeświaty rzeczywiste i fikcyjnesąjedne i drugiewidoczne jak <strong>na</strong> dłonisąoprócz tej jednej gwiazdywłaśnie tejktóra teraz dopiero dryfuje w pustkę<strong>na</strong> przestrzał mojego serca.Od<strong>da</strong>lasz się moja gwiazdo ode mniew stronę czerwieninikniesz w <strong>da</strong>lekoś<strong>ci</strong> czerwienitylko twój śpiew coraz bardziej obcydobiega mnie w pogłosie światła.131


ETRUSKOWIEŻyć przeźroczyś<strong>ci</strong>e i zwiewniejakby to ży<strong>ci</strong>e snem było co nie z<strong>na</strong> kresukonnym zaprzęgiemzbiec poza lity or<strong>na</strong>ment w ramę z powietrzei tak jak oni<strong>na</strong> drugą stronę przejść─ jakby ledwo <strong>na</strong> chwilę ─nie rozłączając się z ulubionym <strong>na</strong>czyniemz winną gałązkąi dźwiękiem fletu.Umieć jak onitak <strong>na</strong> ręku się wesprzećotwierać wiecznośćzamyślonym spojrzeniemi z uniesioną głowąwejśćw hieratyczną przestrzeńjakby ta nie po drugiej już otwierała się stronie.132


Z MUZEUMSwoim szczęś<strong>ci</strong>em nie poruszę kamienianie wy<strong>ci</strong>szę łzą śpiewu słowika<strong>na</strong> drzewie ży<strong>ci</strong>aliś<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>wzajem są sobie obcei kropla rosy jest odrębnym światem.Luca Signorelli to wiedział:Śmierć Boga nie przeszkadza dojrzewać poziomce<strong>ci</strong>erpienie Mag<strong>da</strong>leny pod krzyżemnie wstrzymuje lotu motyla.133


* * *Tugdzie trawy są <strong>ci</strong>emnegóry widnea drogi z<strong>da</strong>ją się jed<strong>na</strong>ko otwarte dla <strong>na</strong>s dwojgaoko z ufnoś<strong>ci</strong>ą przekracza niebieski biegunspodziewa się <strong>ci</strong>ebie w siedmiu kręgach światіajed<strong>na</strong>k pył gwiezdny kłębi się osobno<strong>na</strong>d liniami <strong>na</strong>szego ży<strong>ci</strong>anie śnimy się sobie w tej samej godzinie.134


NAGI WIERSZSłońce już prawie pogrążyło się w mrokuale zdążyłam je zawró<strong>ci</strong>ć ku wschodowiniech ten dzień albo nie mijaalbo niech się staje od nowaradość z niczegobez wyraźnego powoduspadła <strong>na</strong> mnie za sprawą myszołowa<strong>który</strong> lot swój <strong>na</strong>de mną zatrzymałwyniesio<strong>na</strong> falą wewnętrznej muzykiaż poza twoją nieobecnośćjestem tak przeźroczystatak otwarta <strong>na</strong> przepływ świateł i <strong>ci</strong>eniże przeglą<strong>da</strong> się we mnie nieboi <strong>na</strong>gle czuję wiemjesteś tak bliskojak gdybym się z<strong>na</strong>lazła <strong>na</strong> linii twoich źreniczeszłej nocy w uchylony twój senwbiegłam bez pukania<strong>na</strong> chwilęzastałam <strong>ci</strong>ę w czarnym śniegupośród różowych pawilecz gdy przez trójkąt <strong>ci</strong>enisty do <strong>ci</strong>ebie się przelśniłamusłyszałam jak <strong>ci</strong> serce zabiłospojrzałeśi nieruchome gwiazdy w <strong>na</strong>głym rozbieguzamieniły się ze sobą miejscamicałe moje <strong>ci</strong>ało jest dzisiaj ustamiktóre głośno krzyczą twoje imiępod moją skórą<strong>na</strong> wysokość taliizłoty rumianek słońca rozjarza się unerwionymi[promieniamikiedy się do mnie przybliżaszdeszcz biały w liliach a w róży czerwony<strong>na</strong>glącym dźwiękiem całą mnie z zasłon obmywaniech nie mija ten dzień135


nie chcę nocy bez <strong>ci</strong>ebiewszystko we mnie bezgłośnym śpiewemwabi <strong>ci</strong>ę i przyzywazdjęłam swą suknię jakże ją znów wdzieję.136


Żalnik(1989)137


NIESPOJRZYMY PRAWDZIE W OCZYpraw<strong>da</strong> nie ma oczunie ma twarzynie ma językapraw<strong>da</strong> nie ma skrzydełwcale nie mieszkaza siedmioma morzami lasami góramimyślę że praw<strong>da</strong>to jest raczej ta dokuczliwa <strong>na</strong>roślktóra uwiera <strong>ci</strong>ę w środkumyślę że to jest właśnie toco lepkiezwinięte w kłębek gdzieś tam pod twoją skórąnieprzyjazne wygodzie<strong>na</strong>gle <strong>na</strong>brzmiewa<strong>da</strong>je <strong>ci</strong> rozpaczliwe z<strong>na</strong>ki<strong>ci</strong>emnejak migowy szyfr głuchoniemychto bolito dławi <strong>ci</strong>ęnie możesz już dłużej milczećkrzyczysz.1976138


W NIEPRZEŹROCZYSTYM ŚWIETLEjest mi lekkoa może jest mi <strong>ci</strong>ężkowzbijam sięa może spa<strong>da</strong>mchwytamchoć może to ja raczej jestem przyłapa<strong>na</strong>obracam się w próżniskąd mogę wiedzieć co mi się wy<strong>da</strong>rzaszaralepkazim<strong>na</strong>mrocz<strong>na</strong>ta ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong> mgływrogoz tej to z tamtej strony zabiega mi drogępo<strong>da</strong>jmy sobie ręce przyja<strong>ci</strong>elenim bezgłośnie roztrzaskamy czoło o murczoło o murutajony w gęstymzbyt gęstym powietrzu.1976139


O SOBIE SAMEJ DO POTOMNOŚCIPrzyszłam <strong>na</strong> świat w dzikim skansenienie rejestrowanym do dziśw żadnym biurze podróży.Magiczny krąg jak wianeksple<strong>ci</strong>ony <strong>na</strong>d mą kołyską z nutek, ziela orazzwietrzałych zaklęć nie zapobiegających już niczemurozerwała historia.Zostało po nim źdźbłoi niekiedy <strong>na</strong><strong>da</strong>l łechcze mi nozdrza.Wtedy kicham do rymui ─ o dziwo ─czasem wychodzi mi to <strong>na</strong> zdrowie.Woj<strong>na</strong> w<strong>ci</strong>ągnęła moje kuse lata do gry w chowanegobył tam jeszcze goniony, a jakże, podchodyzdobywanie sprawnoś<strong>ci</strong> niezupełnie przy<strong>da</strong>tnych <strong>na</strong>[potemdość że mi<strong>na</strong><strong>na</strong> której w czterdziestym czwartym postawiłam nogęzgodziła się odwlec swój wybuchale nie z<strong>na</strong>m terminu w <strong>który</strong>m mamy się spotkaćprzy innej zapewne okazji─ Jak to dzisiaj bywa ─a zatem niekoniecznie od wielkiego dzwonu.Przy dźwiękach donośnego marszakiszekco słyszalny był pono aż za siedmioma góramiodbierałam też wtedy defilady insektów(te zawsze się włączają do biegu wy<strong>da</strong>rzeń)pobierały mi próbki krwi ─ całkowi<strong>ci</strong>e niedojrzałej ─a więc krwi do niczegoodmierzanej kropelkami za ─a więc za nic.Tak oto kształcąc się wstępnie w tajnej i mroczne;wiedzy parazytologicznejwcześnie <strong>na</strong>wiązywałam intymne kontakty z <strong>na</strong>turąpod patro<strong>na</strong>tem dziejówpoz<strong>na</strong>wanych od własnej podszewki.(Stąd pewnie bardziej jestem wyczulo<strong>na</strong> <strong>na</strong> zmysł horroruniż <strong>na</strong> zmysł humoruchoć patrząc <strong>na</strong> światczęsto <strong>na</strong>wet i mnie <strong>na</strong> śmiech się zbierapotężny.)140


Zanim <strong>na</strong>uczyłam się przypi<strong>na</strong>ć stosowne łatkimej biednej postrzelonej babce Europiektóra <strong>na</strong>jwyraźniej spadła z bykachoć wolałaby o tym zapomniećodwiedzałam ją w domu obłąkanychnie pasowała do własnych starych fotografiiktóre przeglą<strong>da</strong>łyśmy razem w rodzinnym albumiedziwiłyśmy się sobieo<strong>na</strong> zapomi<strong>na</strong>ła języka w gębiealbo wypierała się pokrewieństwabyło mi jej żalrozstawałyśmy się w gniewiemimo to muszę ją odwiedzać <strong>na</strong><strong>da</strong>lw końcu jej chora krewobłąkańczoi w moich żyłach dziedzicznym bluźnierstwem się pleni.Wczesną młodość spędziłam <strong>na</strong> skrzyżowaniupastuszek i boogie-woogie.Zależnie od miejsca i okolicznoś<strong>ci</strong>wdziewałam melonik lub fufajkęjed<strong>na</strong>k w miejscach widocznych ćwiczyłam wiązanie[krawatachoć tak <strong>na</strong>prawdęczekałam głównie <strong>na</strong> miłośćktóra grając <strong>na</strong> zwłokęzdążała ku mnie zbyt okrężnymi drogami.Studiowałam, a jakże, jak dzielić każdy włos<strong>na</strong> bazę i <strong>na</strong>dbudowę.Akademię klaskania ukończyłam w terminielecz bez specjalnych wyróżnieńmimo że całkiem nieźlepotrafiłam milczeć pod dyktando.Jed<strong>na</strong>k po uzyskaniu dyplomumiałam jeszcze przez lata w<strong>ci</strong>ąż te same klasy powtarzaćchoć w każdej z nich <strong>na</strong> swój sposóbbyłam zapewne prymusem.Nigdy nie byłam <strong>da</strong>mąnoszę się byle jakoklnę jak szewcchętnie piszę grubym głosemniczym woźnicaza kołnierz nie wylewambyleby w dobrej kompaniico o sławie w niesławie─ jak z nut ─umie kawał historii prześpiewać.141


A zaraz potem przywdziewam kilkudniową żałobęi opłakuję legiony świeżo zmarłychszarych komórekwznosząc po chwili <strong>na</strong>mysłu toast za <strong>na</strong>rodziny nowychażeby ten świat <strong>który</strong>jak oszalały się krę<strong>ci</strong>nie przyłapał <strong>na</strong> przestojach mej głowyco od przyjętych regułbyłoby już doprawdy niewybaczalnym odstępstwem.Dziwnym zbiegiem okolicznoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong> przekór własnej epocenieledwie cudemzaz<strong>na</strong>łam więcej zła od losu niż od ludzi<strong>na</strong>wet gdy <strong>ci</strong> mienili się moimi wrogami.Stąd ra<strong>da</strong> jestem swym wrogomczuwają <strong>na</strong>d każdym mym krokiemz od<strong>da</strong>niem o wiele większymniżby to <strong>na</strong>wet mogli czynić przyja<strong>ci</strong>elepozaprzątani z<strong>na</strong>cznie poważniejszymi kłopotami.Z przyja<strong>ci</strong>ółmi się (w)spieram w potrzebiei po<strong>na</strong>d potrzebęmyśl że ich posia<strong>da</strong>m tak wielujuż mi oddech wyrów<strong>na</strong>ła nie raz. I nie jeden.Natomiast z własnym imieniemosobnymi chadzamy drogami.Ono mi czasem lubi zawieruszyć się bez wieś<strong>ci</strong>ale kiedy ja myślę że tym razem <strong>na</strong> dobre przepadłowraca <strong>na</strong>gle wychudzone jak pies─ twar<strong>da</strong> (szt)Uka ─długo wylizuje się z ran nie wiadomo przez kogo[za<strong>da</strong>nychi ledwo wydobrzejeznów ode mnie odtruwa jak p<strong>taki</strong> zarazem jak nie ptak, bo w niez<strong>na</strong>nei <strong>ci</strong>ągle tam czegoś (sz)Uka i (sz)Uka ─Sparzyłam się <strong>na</strong> gorącym. Odtąd dmucham <strong>na</strong> zimneco nie przychodzi mi łatwobom w gorącej wodzie kąpa<strong>na</strong>.Tresowa<strong>na</strong> od kołyski by rzucać w twarz „czarnemu[ludowi:”że się go wcale nie boję i biec mu <strong>na</strong>prze<strong>ci</strong>wwyrywam się często jak filip z konopibiegnę i krzyczęlecz poza granicami Arkadii nie laur zyskuje się <strong>na</strong> tymale kłopoty.Gdy mam zmartwienie142


wtedy za radą mądrego rabi<strong>na</strong>wprowadzam do domu kozę.W jej chłonną sierśćjak w bibułę z pokratkowanej kartki atramentwsiąkają spocone plamy <strong>na</strong>zbyt zdyszanej rzeczywistoś<strong>ci</strong>.Wystarczy potem pozbyć się z domu tej kozyby ─ cho<strong>ci</strong>aż <strong>na</strong> czas pewien ─powró<strong>ci</strong>ł spokój.Ojczyznę zawsze noszę przy sobie i okazuję <strong>na</strong> żą<strong>da</strong>nie.Nie wyobrażam sobie żadnej z nią rozłąki.Czasami wyprowadzam ją <strong>na</strong> spacer, niech się przewietrzyzwłaszcza że zmia<strong>na</strong> klimatu także i jejrobi dobrze.Podróże kształcą.Zawsze mamy sobie <strong>na</strong>wzajem mnóstwo do powiedzeniaco nie z<strong>na</strong>czy że we wszystkim się ze sobą zgadzamy.Ale krew moja <strong>na</strong> wyrywki z<strong>na</strong> jej cały alfabetaż do <strong>na</strong>jmniejszej dziejów zgłoskii każde źdźbło jej mownej wniebogłośnie łąkinie tylko mi faluje w oczachale i w czubkach palców.Kiedyś szukałam rzeczy wielkich i sądziłamże są <strong>da</strong>leko ode mnielub powyżej niż niebo.To się zmieniło.Dziś <strong>na</strong>uczyłam się z<strong>na</strong>jdować i w tym coś dech[zapierającegoże wolno mi jeszcze wysłuchać paru taktów muzykiwczytać się w kolejną frazę czy wybrany wersetspojrzeć <strong>na</strong> rzeźbę (kraj)obrazspotkać się z przyja<strong>ci</strong>ółmia swoje „tak” ─ „nie” wyrzekaćw zgodzie li tylko z pulsem własnego przeświadczenia.Tak już niewiele mi trzeba. Choć dla mnie to bardzo[wiele.Piszę te słowa w coraz rzadszej chwiliurlopowego wytchnienia.Łakome cmokanie wiewiórki w kępie leszczynyprzepowia<strong>da</strong> kres tego lata.Kania woła o deszcz, <strong>który</strong> <strong>na</strong> zawołanie przybywa.Nocą zapewne usłyszę znowu człapanie jeża<strong>który</strong> tu przyjdzie po jabłko położone dla niego przy[studni.Trwa jeszcze pokój.Jeszcze w tej chwili żyję143


i mniejsza, że już jedynie wierzę w dosko<strong>na</strong>łośćliczb dosko<strong>na</strong>łycha z wszystkich drogich kamieni<strong>na</strong>jdroższy jest mi zwykły polny kamień<strong>który</strong> oby mi sobą służył w pozadoczesnoś<strong>ci</strong>.Trwa jeszcze pokój.Jeszcze przez chwilę jestemchoć się <strong>ci</strong>ężarem lat już niebezpiecznie przechylamw stronęktórą mnie bliskie jutro strą<strong>ci</strong> do przeszłoś<strong>ci</strong>.Osola, VIII / IX 78144


Przelotny ptak, biel <strong>na</strong> błęki<strong>ci</strong>e rzekiw zieleni dolin, kwiaty dopalają sięznowu upływa wios<strong>na</strong>a pora mego powrotu <strong>na</strong><strong>da</strong>l nie wybiła?*Jaskółka spuś<strong>ci</strong>ła z tonubędzie deszczu<strong>ci</strong>ekaj muszko u<strong>ci</strong>ekaj!PESTKI DESZCZU VZ TU-FU145


* * *Brniesz przez ruchome piaskisłowa bez opar<strong>ci</strong>ajałowy obłoknie niesie obietnicy deszczuniczyj głosnie zapowia<strong>da</strong> zmiany pogodyczujesz uchwyt <strong>na</strong> łok<strong>ci</strong>uznowu przytrzymujący <strong>ci</strong>ę w miejscuzawsze ten anioł stróżu boku<strong>który</strong> <strong>ci</strong> nie pozwala być sobązawsze jakaś zaporaod<strong>ci</strong><strong>na</strong>jąca <strong>ci</strong> wejś<strong>ci</strong>ematowa szybaza<strong>ci</strong>erająca kształt szukanej rzeczy.Przesypiasz swoje ży<strong>ci</strong>eprzetrwaniaszprzetrącasznie dowiesz się nigdydo czego byłeś zdolny.(81/82)146


SOBIE NA URODZINYKto jeszcze pamięta w majowym gąszczu akacji <strong>na</strong>[cmentarzu Bujwi<strong>da</strong>śpiew kosa poty nieprzerwanypóki zbyt długa trum<strong>na</strong> poety RWw przykrótki nie wbiła się gróbkto po <strong>na</strong>s o <strong>na</strong>s zaśpiewakto pojmiejak mierzwa z<strong>da</strong>rzeń zamulała <strong>na</strong>m ustaw bezterminowej apatiipołóż różę <strong>na</strong> <strong>na</strong>szym wczorajpołóż różę<strong>na</strong> twoim jutrze beze mnieniech nikt mi dzisiaj nie umieraani też niech mi nie ślezłych wiadomoś<strong>ci</strong>chyłkiem jak złodziejnie dotrzymawszy przyrzeczeńuchodzi moja młodość w żółtym wieńcu złudnych<strong>ci</strong>ętych z papieruchusta pamię<strong>ci</strong> wiąże w zbędny węzełjej skąpe łaski[kwiatównie byłambyłamwnetbędę „nikim w nigdzie”poprzecz<strong>na</strong> źrenica losu przepatrzyła mnie <strong>na</strong> wylot.VI 79147


* * *Ból po stra<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>jbliższych z czasem od<strong>da</strong>la sięjakby już nie był twójlecz <strong>na</strong>leżał do kogoś innegojed<strong>na</strong>k trwa obok nie tracąc <strong>ci</strong>ę z oczu.Zmarli niekiedy otrzymują ze swego świata przepustkę<strong>na</strong> widzenie się z tobą tuż przy bramie snujej mglisty blask za<strong>ci</strong>era kontury wy<strong>da</strong>rzeńktóre zaszły istotnie lub się wy<strong>da</strong>waływślizgujesz się ostrożnie w swą młodszą godzinęz zapartym tchem podbiegasz do granicy <strong>ci</strong>eniaskąd ży<strong>ci</strong>e jawi <strong>ci</strong> się jako przywidzenie<strong>ci</strong>che doz<strong>na</strong>nie szczęś<strong>ci</strong>a sprawia tyleż bóluco krzyk po przebudzeniu.148


POŻEGNANIE PRZYJACIELAPrzyja<strong>ci</strong>eluumierasz nie w poręśpieszę się do dentysty nie zdążę <strong>na</strong> balwłaśnie zaczy<strong>na</strong>m urlopjest mi nie po drodzei dzień się nie <strong>na</strong><strong>da</strong>je do <strong>taki</strong>ch pożeg<strong>na</strong>ń.Zbyszkowi KubikowskiemuPrzyja<strong>ci</strong>eluumierasz nie w porędopiero co wró<strong>ci</strong>łam z pilnego pogrzebuto zbyt <strong>na</strong>glezbyt wcześniezresztą pa<strong>da</strong> deszcza w wannie czeka <strong>na</strong>moczone pranie.Jeszcze wczoraj upierałeś się ze śmiechemże mam za <strong>ci</strong>ężką torbęwziąłeś mi ją z rąkchoć był w niej ledwo puszek do pudrukredkai szczupły portfelika dziś mnie tu bez słowa zostawiasz <strong>na</strong> drodzez kufrem pamię<strong>ci</strong> o podwójnych d<strong>na</strong>ch.Jak mam go unieść sama w ten niepewny czaskomu <strong>da</strong>lej go po<strong>da</strong>m.VIII 84149


JESIEŃ 1981Typowa polska jesieńspokój ─ jak polski złoty ─ pod chmurnym <strong>na</strong>wisem[inflacjipatrio<strong>ci</strong> odlatują do <strong>ci</strong>epłych krajówczas <strong>na</strong> zimę gromadzić zapasysiłczas podkuć mapyjeśli kraj ma stanąć <strong>na</strong> nogimłodo<strong>ci</strong>ane wiersze zwrotkami meldują się <strong>na</strong> zbiórcechcą <strong>na</strong> wysokich obcasach politykiwgramolić się <strong>na</strong> transparent by się pohuśtać <strong>na</strong>d ulicąkaż<strong>da</strong> chwila ma wielkie oczyniepozorny rachmistrz w<strong>ci</strong>ąga do rejestru linie[papilarnesłów rzucanych <strong>na</strong> wiatrży<strong>ci</strong>e pragnie wziąć <strong>ci</strong>ę <strong>na</strong> funduszwątpię czy zdążysz <strong>na</strong> wykopkiżelaznych posad i mniemańprzekręcacz z<strong>da</strong>rzeń pędzlem niegdysiejszych śniegówgotów machnąć <strong>ci</strong> tłumik w dopływie oddechupomyśl o sobiezaszyj się w jamę obok przeoczonej bulwyalbo stań <strong>na</strong> rozstajach i rozkła<strong>da</strong>j ręcejak mylący drogowskaz lub bezradny ptasznikz protezą skrzydeł co chrypi w prze<strong>ci</strong>ągu.VIII 81150


LEKCJA Z POLSKIEGO(Do młodego człowieka)Pomiędzy „wiem” i „nie wiem”jest obszar możliwoś<strong>ci</strong> usiany bezpiecznymi z<strong>na</strong>kamizwątpienia i zapytaniaowych „klap bezpieczeństwa” albo drzwi zapasowychktóre możesz wyważyć w razie katastrofyich ptasio wypukły grzbiet doradza odmowęstawiania ostatecznych kropeki przytwierdzania szpilką do miejscaulotnych motyli<strong>na</strong>ucz się mówić „nie wiem”<strong>na</strong>ucz się mówić „nie z<strong>na</strong>m” „nie pamiętam”<strong>na</strong>ucz się nie mówiććwicz pamięć w ułomnoś<strong>ci</strong>wiesz że masz prawo być istotą omylnąlub niemowąupieraj się przy szumie w uszach <strong>na</strong> skutek wiatru historiii zmiany <strong>ci</strong>śnieniaktóra z<strong>da</strong>rzenia ży<strong>ci</strong>a zmienia w przywidzenia.XI 82151


POWRÓT DO PIERWSZYCH LĄDÓWZew ledwo pamiętanej pra<strong>da</strong>wnej melodiizew rzeki Tanwizew zblakłej pamię<strong>ci</strong>sprawiłże niczym marnotraw<strong>na</strong> córkapo półwieczu wró<strong>ci</strong>łam w niskie trawy ży<strong>ci</strong>a.Wczoraj i dzisiajwtedy i terazprzypadły do siebie w gwałtownym uś<strong>ci</strong>skunie bacząc <strong>na</strong> przepaś<strong>ci</strong>e tegoco pomiędzyz<strong>da</strong>rzyło sięco było i już upłynęło.Jak gdyby z księgi ży<strong>ci</strong>a ktoś wyszarpnął środekzostawiając jedynie tytuł z zakończeniem.Przez odmienioną wioskę─ sama odmienio<strong>na</strong> ─szłam wolno, wolniusieńko prowadząc za ręcemoich starych rodziców co przybyli ze mnąby sprawdzić zostawioną tu po sobie pamięć.Byłam przez okamgnienie maleńką dziewczynkąuczepioną kurczowo ich wiedzących dłoni.Wystarczyło się schylićby od<strong>na</strong>leźć piłkę rzuconą przed półwieczem w liliektóre w<strong>ci</strong>ąż tu trwały.Przez krótką chwilę oni też się stali młodzi.Zbiegli się ich uczniowie <strong>da</strong>wniz pobrużdżoną twarzą.O jakież <strong>na</strong>szym rysom dziwaczne przebranieczas <strong>na</strong>rzu<strong>ci</strong>łjakbyśmy szli <strong>na</strong> maskaradę<strong>da</strong>wnych siebie ś<strong>ci</strong>gając przez gęste zawoje<strong>na</strong> łubinowym piachu wśród gryczanych miodów.Męskie głosy jak ongiśgromko gruchnęły: Na du<strong>na</strong>j.Trzy rybołowy zgłosiły gotowośćprzyjś<strong>ci</strong>a z pomocą w niespodzianej biedziektóra w pobliżu rzeki i tej pieśniznów mi do zażeg<strong>na</strong>nia wy<strong>da</strong>ła się łatwa.152


Ptak niegdyś wystrugany przez Antkaprzyfrunąłi zrobił wielkie oczy <strong>na</strong> mój widoka jego stwórcadziś po sześćdziesiątce<strong>na</strong> powitanie wyrzekł do mnie: pani.Jaka tam ze mnie pani.Rosę ży<strong>ci</strong>a z tej samej prze<strong>ci</strong>eż rzeki piliśmy pospołu.Przyszłam po nią ze dwoma wiadereńkoma.Zaczerepnęłam.I jak tyjak wy wszyscyi ja też nie ugasiłam pragnienia.(Rakówka-Łukowa, maj 83)153


W KAWIARNILedwo siadłam <strong>na</strong>d pucharkiem lodówweszła ta żmijkaz niewinną minką gąskijej czujny pyszczekłasy informacji <strong>na</strong> wynosjuż-już się zakolebał w moją stronęgdy w samą poręu<strong>da</strong>ło mi się przekrę<strong>ci</strong>ć czarodziejski pierś<strong>ci</strong>eńi sama przemieniłam się w sopel.(82)154


ZNIECIERPLIWIENIEDni upływają mi pod dobrą <strong>da</strong>tąmimo że <strong>na</strong>zbyt długo już siedzę pod wozemgdzie grubo- i drobnoustroje za<strong>da</strong>ją mi bobu(o czym długo by pisać <strong>na</strong> wołowej skórze).Moje tutaj zaję<strong>ci</strong>a są <strong>na</strong>d wyraz prostewywabiam kropki z<strong>na</strong>d „i”odmawiam wystrzegania się własnego <strong>ci</strong>eniawywijam się jak piskorz spod pantofla z<strong>da</strong>rzeńumieram z <strong>ci</strong>ekawoś<strong>ci</strong> kto mi szyje buty.W <strong>ci</strong>enisty stres zagłębiam się <strong>ci</strong>ekawieniczym w las z bajki bra<strong>ci</strong> Grimm co to z fury strachutaką wytną po<strong>ci</strong>echę że choć boki zrywać.Dziurki po etykietkach <strong>na</strong> trefnym <strong>na</strong>zwiskuceruję nitką wiodącą do kłębka.Wiersze skła<strong>da</strong>ją donos <strong>na</strong> dłoń co je płodzi.Chwilo ─ nie snuj się za mną z wydłużoną minąwszak dwoję się i trojębiję się z myślami jak tu zgagę przerobić <strong>na</strong> wisielczy[humor.We śnie zażywam tęgi niuch powietrza z odległych krain.O mój śnie skubanywidząc że <strong>ci</strong>enko śpiewam chcesz mnie brać <strong>na</strong> plewy.Koło fortuny ─ nudzisz mnie śmiertelniezamiast się toczyć ─ śpisz w złoconych ramkachz tą swoją gapowato rozdziawioną piastą.VI 84155


IMPASAni wiesz to co wieszani nie wiesz czego nie wiesz.Ciche chwile stają się tak kosztowneże ch<strong>ci</strong>ałbyś zamykać je w sejfach.Kolejny dzień znów strzela do <strong>ci</strong>ebie z grubej rury.Świat stał się czarno-biały jak oproszo<strong>na</strong> śniegiem rolaw dobie przesileń dwu skrajnych sezonów.Giętka myśl nie z<strong>na</strong>jduje miejsca ni sposobuby zrzu<strong>ci</strong>ć z siebie <strong>ci</strong>as<strong>na</strong>wą wylinę.W tłumie niebieskoniebiesko jak makiem siał.Poturbowany zgiełk zwala <strong>ci</strong> <strong>na</strong> barkimordercze tempo kolejnej stag<strong>na</strong>cji.Myśli gramolą się niemrawo <strong>na</strong> wygaszonych światłachprzez mgłęprzez mgłę.Trawa ugi<strong>na</strong> się i prostujemowa prostuje się i ugi<strong>na</strong>.Nasłuchujesz <strong>na</strong>dejś<strong>ci</strong>a czołowej sylabyktóra objaśni twój los.VI 84156


ABSZMAKWschodnie dywany zachodnie trunki lament po polsku.Znowu ten przemarsz historycznych dramatów biografii[pojedynczych osób.Twój wś<strong>ci</strong>ekły prze<strong>ci</strong>wnik z wczoraj jawi się w roli[wś<strong>ci</strong>ekłego sojusznikato <strong>ci</strong> psuje apetyt do wspólnych ekscytacji psychoz[i tak <strong>da</strong>lej.Biało-czerwony gniew z wol<strong>na</strong> szarzeje w ple-ple[kolejnych butelek<strong>na</strong>d szklanką bzyczy trywialny dylematczy pogrążyć się całkiem i wy<strong>da</strong>ć <strong>na</strong> łup.Między plasterkami kiełbasy rośnie niepotrzebniezbytnio ograny już lasgdzie D. wziął i zginął. Ty żyjesz i rzygasz.Nazajutrzgdy z kwadratową głową sia<strong>da</strong>sz za biurkiem z literacką[pocztą<strong>da</strong>jesz sobie zalepiać usta papierowym szlamem.Niedookreślo<strong>na</strong> po<strong>na</strong>dpowiatowość wierszykiepskiego poetyś<strong>ci</strong><strong>na</strong> <strong>ci</strong>ę z nóg w tym samym stopniuco miałka elokwencja uroczystych fraz.Smętny cz<strong>ci</strong><strong>ci</strong>elu niemodnych niuansównie u<strong>da</strong> <strong>ci</strong> się przebić za bohomaz z<strong>da</strong>rzeń.III-VI 84157


NOSTALGIACzemu o mil tysiące od<strong>da</strong>liłam się od <strong>ci</strong>ebiemaleńka traszko z płytkiej kałuży.Twój pstry ogonek <strong>który</strong> umiałaś tra<strong>ci</strong>ć zbyt pochopniei odzyskiwać bez większych zachodówteraz czasami nęka mój senprzytrzaśnięty <strong>na</strong> trwałe w betonowej skrzyni martwego[pokoju.Próżno połykam białą pszczołę.Barwy <strong>który</strong>ch pozbywałam się z rozrzutnoś<strong>ci</strong>ą podobną[twojejnie chcą odrastać.Jakże byłam szalo<strong>na</strong> nie wiedzącże doświadczałam szczęś<strong>ci</strong>a właśnie wtedygdy było <strong>da</strong>ne mi wpatrywać się bez przeszkódw troisty kolor twojego welonupodczas gdy w trawach grały świerszczei śmiesznie sterczący obok pyszczek żaby<strong>na</strong>wiązywał skwapliwie rozmowę.Nie zgadniesz <strong>na</strong> czym upłynęły mi wiekispędzone z <strong>da</strong>la od twych drobnych światów:próbowałam być patyczakiem <strong>na</strong> gałęzi dnianie u<strong>da</strong>ło się.Próbowałam u<strong>da</strong>wać szaleństwoorałam piasek zasiewałam sólporobiłam się tyle że ledwo starczy mi <strong>na</strong> wodę do kaszyopuszczonej z wyschniętychpokruszonych pojęćVI 84158


LATO W MIEŚCIEKról <strong>na</strong> polowaniu; królowa przy <strong>na</strong>dziei;lepiej być nie może ─ jak pisał Goethew dzienniku podróży do Włoch(też byś odbyła ją tej wiosnygdyby nie to fatalne pyśmo od hetma<strong>na</strong>).Naresz<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>stał lipiec, szczyt urlopów. Szturmy<strong>na</strong> zaśmiecony graj dół <strong>na</strong> łonie przyrody.Krewni, z<strong>na</strong>jomi już się rozjechalimam <strong>na</strong>dzieję.Znów się we własnym domu poczujesz u siebie.Czy także doświadczałaś od zeszłego rokuistnej <strong>na</strong>wały niespodzianych wizyt?Pawie ogony elokwencji rozkła<strong>da</strong>ne z furkotem<strong>na</strong> twoich stołkach, eksplozjewynurzeń zamykających <strong>ci</strong> usta.Czy i tobie przy tymnie u<strong>da</strong>wało się przedrzeć własnym słowemprzez mury monologów?Czy od harmidru głosów nie biegłaś się schronićbo<strong>da</strong>j pod piramidę brudnych <strong>na</strong>czyń w zlewie?Co też ja plotę.Ty nie pojmiesz tegoby ktoś goś<strong>ci</strong>nnym byłdo upadłego.*Utknęłaś <strong>na</strong> mieliźnie pod z<strong>na</strong>kiem rakaczy nie mogłabyś się jeszcze wycofaćgdzie są jaskółki z dzie<strong>ci</strong>nnych latgdzie są kukułki z dzie<strong>ci</strong>nnych latgdzie są pustułki z dzie<strong>ci</strong>nnych latgdzie są jarmułki ─ ─tu w betonowym domużaden do nógani rak <strong>ci</strong> przyczłapie ani żółw(jak ongiś tamten w zatoce Ha-longcosze zląk)159


ani teraz przed oczy samo się nie przytoczycoś równie dosko<strong>na</strong>łego jak jajko(powiedzmy to z<strong>na</strong>d madonny Pierau Brery)jakże zszarzał <strong>ci</strong> światjakże <strong>ci</strong> zszarzał tu świat od wtedy.Utknęłaś <strong>na</strong> mieliźnie w bezbarwnej otchłaniszara bura pia<strong>na</strong>szara bura pia<strong>na</strong>a pod nią miałki piachidzie raknieborakjak uszczypnie będzie z<strong>na</strong>kmoja panii <strong>na</strong> spód, <strong>na</strong> sam spód pójdziesz za nim.Utknęłaś <strong>na</strong> mieliźnie w z<strong>na</strong>ku rakaczy nie mogłabyś się jeszcze wycofaćgdzie są dzię<strong>ci</strong>oły z dzie<strong>ci</strong>nnych latgdzie są kwiczoły z dzie<strong>ci</strong>nnych latgdzie są gągoły z dzie<strong>ci</strong>nnych latgdzie są anioły ─ ─wycofaj się rakiem póki czasbo zły omenjakiś omen w tym tkwii od spodu <strong>ci</strong> ślesekretne z<strong>na</strong>ki.Utknęłaś <strong>na</strong> mieliźnie<strong>ci</strong>cho siedź<strong>ci</strong>cho siedźsama wpadłaś w tę siećuwikłaną w przędzy zodiakui wybierasz z popiołuniczym śmieszny kocmołuchrozproszone ziarenkamakuktóre znów się mieszają z popiołem.Gdzie są kulony z dzie<strong>ci</strong>nnych latgdzie są gawrony z dzie<strong>ci</strong>nnych latgdzie są ikony ─ ─*160


Żar bije z betonowych ś<strong>ci</strong>an.Mimo zabiegówdoszczętnie pożółkł <strong>na</strong> balkonie powój.A rumowiska w dolenie ima się <strong>taki</strong> korzeń<strong>który</strong> by oczom z piętra <strong>da</strong>ć mógł wiązkę <strong>ci</strong>enia.Pleni się ledwo mniszekpsi rumian, podbiał, lebio<strong>da</strong> i wrotycz.Badyl łopianu wyglą<strong>da</strong> jak olbrzymwśród lilipu<strong>ci</strong>ch wysepek powojua gdy spojrzysz z górytasznik oraz koszyczki skarlałych biedrzeńcówsą jak liszaje. Jedynym wytwornymzielemjest tu błękitny kwiat dzikiej cykorii.*O rzeko mego dzie<strong>ci</strong>ństwao żabylarwy kijankistawy i sadzawkimdlący powiewie od kopiatych floksów przy pło<strong>ci</strong>elipcu rześki w śpiewie wilgii miodny w lipach grykach i łubi<strong>na</strong>cho moje sosny klony i jesionyprzyjdź<strong>ci</strong>e popatrzeć w jakim to ogrodziemoje oko i oddech nurzają się co dzień.(Stąd pewno pan Ga<strong>da</strong>mer tą wzmianką <strong>ci</strong>ę urzekłże mu za oknem sarny obja<strong>da</strong>ją róże.)*W. <strong>ci</strong> odczytał przy kolacjisame klejnoty słówsądząc <strong>na</strong> okow isto<strong>ci</strong>e ─ zręczne imitacje<strong>taki</strong> tam sobie literacki jablonexw <strong>który</strong> słuch gładziej wchodzi niż w masło.─ Ano potknij siępotknij choć raz ─rzeki mu T.─ A widzisz, nie potrafisz.Myślisz, że własną stopą wydrążasz osobiste paslecz <strong>na</strong> tej cudzej dróżcecały w bezkolizyjnych pląsach i piruetachw materiiktóra tobie już dziś nie stawia oporu161


drżyszmiędzy spontanicznoś<strong>ci</strong>ą a rygoremzapożyczonym blaskiemi walcujesz, walcujesz <strong>na</strong>chalnie<strong>na</strong> tej sztucznie i z głupia frantprzypiętej nóżce ─Bóg z nim.Skoro z irlandzkaoraz po latynosku chce za<strong>da</strong>wać szykuu<strong>da</strong>jąc przy tym Greka.Ja uprzedzam lojalnie:teraz nic nie piszę.Jedyne <strong>na</strong> co mnie staćto wstępne próbki przekładówi pastisze.*Tak czy owak jest lipiec.Mam <strong>na</strong>dziejęże wszyscy wyjechali i nikt nie zadzwoni.Naresz<strong>ci</strong>e moż<strong>na</strong> chodzić w bieliźniepo <strong>na</strong>grzanym domurozwiązywać zabawne z<strong>da</strong>nka (przy pomocy słownika)z przewrotnych opowiastek Gianni Ro<strong>da</strong>riegolub potrząsając dzidą odkurzaczapodśpiewywać tę melodię Guillaume'a de Machaultz którą niegdyś ochoczoszło się pewno <strong>na</strong> krucjatę.(Albo nocą gdy wresz<strong>ci</strong>e runiesz w łoże plackiemkrzyżować przed snem strofy Ben<strong>na</strong> ze Słowackimi*Dzisiaj kupiłaś znowu siedem gazetotwieraszw każdej ten sam programjednoka<strong>na</strong>łowej TV.Która to godzi<strong>na</strong>?Trzy<strong>na</strong>sta.Która to godzi<strong>na</strong>?Trzy<strong>na</strong>sta.Niby patrzyszniby słuchaszale nic do <strong>ci</strong>ebie nie do<strong>ci</strong>era.*162


Nie śmiej się, proszę.W tym stanie umysłunie jestem zdol<strong>na</strong> robić nic innego.Bo pomyśl:ledwo po powro<strong>ci</strong>e z pracyz kolejki w sklepiez <strong>na</strong>głych dziwnych zajęćpodyktowanych duchem chwiliktóra także <strong>ci</strong>ebiew<strong>ci</strong>ągała w pole własnej grawitacjiledwo więc łukiem okrężnym do domudobrnęłaśjuż <strong>ci</strong>ę podrywał telefon─ lub gorzej ─bez żadnych ceregieli wprost dzwonek u drzwi.I już z kosmykiem włosów zlepionych pośpiechemtrzeba było myszkować w zakamarkach kuchniby skle<strong>ci</strong>ć słynne w kryzysowej dobiehors-d'oeuvre z niczegoktóre spijały do c<strong>na</strong> całą twą inwencję.Czcza ga<strong>da</strong>ni<strong>na</strong> przy wódziei utyskiwanie.Nie sposób umówić się z kimkolwiek w domu.Sprawdzacze żądni wrażeńsprawdzają <strong>na</strong> zmianęczy aby tu nie wstąpił ktoś dla nich <strong>ci</strong>ekawy.Jedni wychodzą drudzy przychodząkażdy mówi o sobiei we wspólnej rozmowie z miejsca kopie dołekpod wybujały monolog.Zrzędzą smędzą lamencąi w świat ruszają.Wracają giędzą lamencąznów jadą <strong>da</strong>lej.Jedni wychodzą drudzy przychodzą.Przynoszą owinięte w gazetę porannąwłasne ego(też zresztą ranne)i wykła<strong>da</strong>ją z triumfem <strong>na</strong> stole.Chcą aby je delikatnie opukać palcamichcą aby mu osłuchać język obolałya zwłaszcza <strong>na</strong> gruczołach smakowychten obcymetaliczny <strong>na</strong>lot.Ci zaś z <strong>który</strong>mi ch<strong>ci</strong>ałoby się ga<strong>da</strong>ć<strong>da</strong>ją dyla od progu widząc co się świę<strong>ci</strong>.163


Ślad za<strong>ci</strong>erająchyłkiem zmykajączmychają.Ty nie masz dokąd.(Wiemco innego gnębi <strong>ci</strong>ę i złoś<strong>ci</strong>.Że winnych nie dosięgnieszz furią gromisz goś<strong>ci</strong>.)*Ludziom śnią się dzisiaj słoneczne upałya tobie deszcztwoim niebieskim mig<strong>da</strong>łem<strong>który</strong> roisz w betonowym pokojujest w rozwianej przestrzeni coś równie małe;i zwyczajnegojak mysz, albo świerszcz, albo jeż.W doniczce wykluwa się twoje trofeumz jakże <strong>da</strong>wnej podróży─ pestka owocu avocado.Odwracasz oczy od upału<strong>na</strong> reprodukcję Pisanellatuw wymyślonym przez niego owadzim rajużyje pewien motylnieśmiertelnyi fruwają nieśmiertelne ćmy ─ale teraz o barwanie powin<strong>na</strong>ś chyba śnićbo za oknem rośnie, rośnie, rośniewielka i białajakże złowroga larwa.*Zgodnie z dzisiejszą modąkiedy różne mydłkioraz fizdypoetom lubią skubać łydkiprzyplątała się do mnie wyszczeka<strong>na</strong> sukawabi się nieźle. Goliat,ale z zajadłego tonu i przykrej woni sądzącjest <strong>na</strong>jwyraźniej urodzo<strong>na</strong> w ślazach.Już się zlękłamże mi potarga falbanę spódnicyale czy to dlategoże źle ułożo<strong>na</strong> przez swego szczwaczaczy z racji nerwicy(bo podobno, jak słyszę164


sama nie ma pewnoś<strong>ci</strong>, czy psem jest czy wydrą)dość że <strong>na</strong> hasło: huzia! skoczyła z jazgotemale ledwo zdołała obsiusiać mi obcas.Dziwże kłapiąc paszczęką(była bez kagańca)przeoczyłaże <strong>da</strong>jmy <strong>na</strong> tojestem po<strong>ci</strong>otkiem Rojtszwańca.*Ach, ach, achte gazety dzisiaj. Ci <strong>na</strong>czelnissaczeplam w ży<strong>ci</strong>orysach i <strong>na</strong>molnych bredni.Ten czerpie zysk z nierządu(bo <strong>na</strong> plecach kurewo <strong>który</strong>ch pisze ─ <strong>na</strong>kład winduje)ów kulturębrudnym łapskiem publicznie za tyłek obłapiai wśród gromkich frazesówi dymnych świec hukumaluczkoa ideał zdoła sięgnąć bruku.*Jakże się nie unosić?Ba! Nawet zając ma po uszyzajęczych kręgów <strong>taki</strong>ch przyja<strong>ci</strong>ółw <strong>który</strong>ch przytomnoś<strong>ci</strong>byle chmyz byle kundelbez żadnych przykroś<strong>ci</strong> stąd dla siebiebezkarnie ogon mu tarmosi.*Na szczęś<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>stał lipiec.Tego upału w czterech ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong>chnikt poza tobą chyba tu nie wytrzyma.Król <strong>na</strong> polowaniukrólowa przy <strong>na</strong>dzieireszta <strong>na</strong>d wodą wielką i czystąraźno rżnie w brydża.*Nadrabiasz minąa lata płyną165


imię jak kłodęlos pcha pod wodę.Dziesięć lat w lodzieleży <strong>na</strong> spodziekomu to szkodziże czas je schłodzi.Czas ─ głaz u szyiwo<strong>da</strong> rozmyjeślad wiatr rozwieje<strong>taki</strong>e są dziejei nie pomoże<strong>ci</strong> święty Boże.Na niebie gwiazd rójwisielczy <strong>na</strong>strój<strong>na</strong>drabiasz minąa lata płynąwisielczy <strong>na</strong>strójkolejny zastóji znowu zastój.Tak się to dziejea lata giną.*Pytasz, jakie ploteczki.Otóż <strong>na</strong>sza Pipi(nie ─ pipistrela, gacek, nietoperz czy lelek,choć i ta równieżw zmyślnej choreografiiskrywa zachłanne gardziołkowoalami zmierzchulecz Pipi, Pipi, z<strong>na</strong>sz ją prze<strong>ci</strong>eż dobrze!)Więc Pipi właśniejak owe kokietkico mierząc kapelusze stroją wdzięczne pozytak właśnie o<strong>na</strong> z coraz innych krainba<strong>da</strong>czy jej do twarzy z nostalgią za <strong>na</strong>mi.(Wybacz tę czkawkę po niedoszłych RzymachKrymach <strong>na</strong> wiosnę.Dźgnęło mnie to bardziejniżbym ch<strong>ci</strong>ała okazać.Różne ma się fobie.Ja <strong>na</strong>jwyraźniej mam klaustrofobię.)*166


A ty czym żyjesz terazczym się trudzisz.Czy kiedy się wspi<strong>na</strong>sz do swoich zamkówtakże krok w krok za tobąwlecze się twój orszak wiernych pomniejszy<strong>ci</strong>ewymazujących gumką każdy floresjakim zaz<strong>na</strong>czasz przebytą już drogę?Czy równie są skwapliwi do płatania <strong>ci</strong> psotjak owi pomocnicy pa<strong>na</strong> geometry?(Skąd ten ton u mnie?Może też byś go miała gdyby wczoraj─ niczym hrabia Julowi ─znowu pan Iks truł <strong>ci</strong>że w twoich pismach jest za mało żół<strong>ci</strong>.)*Jestem wypompowa<strong>na</strong>.Zbyt długie <strong>na</strong>pię<strong>ci</strong>eob<strong>ci</strong>ążenie nerwowej sie<strong>ci</strong>─ i pstryk!<strong>na</strong>głe spię<strong>ci</strong>erobi sięgasnęcała raźność ze mnie ś<strong>ci</strong>ekaw jakieś podskórne nurty.Ale nie mam sił do<strong>ci</strong>ekaćco to za rzeka. I czy jest to rzeka.(Jed<strong>na</strong>k nie tyle zmęczeniai biedy się obawiam ─ co zobojętnienia.)*Czasem już bowiem nie pragnę niczego prócz klitkiza grubym murem.Bez prasy, ksiąg, bez kartki <strong>na</strong>wet czy ołówka.Niechby ktoś przez drzwipo<strong>da</strong>wał mi w milczeniu skromną miskę jadłabyleby nic nie mówiłni ch<strong>ci</strong>ał coś ode mnie.Mogłoby tam być oknobyle za nim drzewo.Mogłaby mnie odwiedzać myszz pa<strong>ci</strong>orkami oczuz którą z <strong>na</strong>wykumogłabym dzielić swój okruszek.167


Śni mi się wielki bezruch jako wyspa szczęś<strong>ci</strong>awszechnieobecnośćpustkaco mi uzupełni dzisiejszy oddech<strong>na</strong>zbyt prędki, płytki ─aż samym myśleniem stanę sięsamym wspomi<strong>na</strong>niemwodą z pra-wodyBo prawdę mówiąc coraz mniej spraw mnie obchodzicoraz mniej z nich mnie grzejecoraz więcej chłodzi.*Jed<strong>na</strong>k co robię teraz? Tutaj?Ot, chcę dojść do ładunie tylko z własnym mieszkaniem.Wykła<strong>da</strong>m samą siebie <strong>na</strong> trzepaki wybijam z głowywszystko toczym uprzednio ją sobie <strong>na</strong>biłamcały kurz co mnie wkurzyłte niemądre z<strong>da</strong>niazbędne iluzje, projekty.Także wytrząsam<strong>na</strong>dwyżki alkoholu, misy makaronuzbyt poręczne dla stołówzaimprowizowanych.Wyrzucam z zakamarków koślawe koturnyniby-wierszy(przez zaniedbanie w kątach utra<strong>ci</strong>ły formę)w ich miejsce wkła<strong>da</strong>m(dla celów terapii)toporne klocki o miałkoś<strong>ci</strong>ach dnia.O szarym mówię szarea o miałkim miałkiei nie widzę powodu by mówić i<strong>na</strong>czej.Jeżeli usnę grzeczniedzik z Foret de Paimpont<strong>da</strong> mi z pewnoś<strong>ci</strong>ą potrzymaćswój zaczarowany grzebień.(Co jeszcze robię?Wpycham <strong>na</strong> spód babstwo.168


To właśnie babstwo, które w bałaganie<strong>na</strong> sam wierzch wypłynęło mi tu niespodzianie.)*Ach wiemty byś tak tego nie pisała.Cenisz takt i dyskrecjędystans.Prze<strong>ci</strong>eż słyszęprzez ś<strong>ci</strong>any kilometrów twój stłumiony chichotjakim kwitujesz te lub tamte strofy.Na przykład terazgdy owijasz się połą szlafrokazakręcasz w płaskie kółka włosyi przyszpilasz szpilkąwłaśnie terazgdy głowę omotujesz siatkąznów parskniesz śmiechem(choć się nieco przy tym zżymasz)wiemzgaduję:w powadzedłużej nie wytrzymasz.*A ja?Cóż ja. Jutro lub pojutrzedojdę do siebie.Może znów rozsmakuję się w passato remotood fare lub an<strong>da</strong>realbo usmażę konfiturę z wiśniprzełknę scenkę Strindbergaukiszę ogórkialbo też w Albo-albo zapuszczę żurawia.Byleby nikt nie dzwonił i nie zagadywałdojdę do siebie.Już dość <strong>na</strong> dzisiaj.Czarodziejski grzebieńdzik ze snu gotów innej <strong>da</strong>ć do potrzymaniawkrótce już <strong>na</strong>wet we śnie będziesz stałasama z pustymi rękamibo <strong>ci</strong> każdą błyskotkę z nich zwinnie przechwy<strong>ci</strong>sroczkai nie stanieszsię Wielką Siostrąktóra trzyma w fartuchu kluczdo <strong>na</strong>kręcania krążków dnia169


i która siewcew jej chyżym lo<strong>ci</strong>e podniebnym rzuca złote prosolub z głębi wody wyprowadza obłokaby swym <strong>ci</strong>eniem <strong>na</strong>sączał doliny ─Świę<strong>ci</strong> pańscyskąd do mnie te gawędy ─ nie dojdę przyczynywięc baj, baj!(Albo jak mówią w Poz<strong>na</strong>ńskiem:pa<strong>ci</strong>orek pulu i nyny.)(z listu pisanego w początkach lipca 83)170


* * *Mroczne<strong>na</strong>głenie do <strong>na</strong>zwaniadławi <strong>ci</strong>ę za gardło.Panicznieprzedzierasz się <strong>na</strong> oślep, cofaszaż do kredowych pokładów mowy.A─aa ─aaa ─tysiąc i jed<strong>na</strong> spiralagrozyzwija się w trąbkę tej jednejtej <strong>na</strong>jpierwszej głoskiod której rozpoczął się świat.IV 88171


* * *Żyjesz samymi brzegamichwiejnym konturem<strong>na</strong>gła <strong>ci</strong>emnośćś<strong>ci</strong><strong>na</strong> <strong>ci</strong> krewlodempaszcza świata z czarnym podniebieniemjuż bierze <strong>ci</strong>ę <strong>na</strong> kieł ─sierpobojętnego blaskuumrzeszumrzesz z wierszem <strong>na</strong> ustachz wierszem <strong>na</strong> ustach wyrzeczonym znówdo nikogo.172


* * *Z palcem <strong>na</strong> ustachz rozszerzoną źrenicąfilcowe stąpanie nieoddychanieskrywane przed światłem dniaś<strong>ci</strong>any mają uszyszare ś<strong>ci</strong>any mają szare uszyszare betonowe ś<strong>ci</strong>any mają głuchypogłosbetonowy szlifo<strong>ci</strong>ężałą myśl ołowianoszarąspopielasz się spalasz wysychaszpierzcha barwaliść cofa obiecaną już kiedyś zieleńdo rdzenia gałęziżadnego szumu animru-mruczyjś szeptwplątany w rury ka<strong>na</strong>lizacyjne<strong>da</strong>je <strong>ci</strong> cynkziemistyołowiany sen ─żołnierzykpunktualnie wykonuje z<strong>da</strong>lny rozkaz.IV 88173


* * *Szaroś<strong>ci</strong>anprostopadłoś<strong>ci</strong>an─ już <strong>na</strong> zawsze?W betonowym pudlezapudłowali <strong>ci</strong>ęstąd<strong>da</strong>ją <strong>ci</strong> słowa rzucać jedynie pod wiatrby z powrotemwpychać <strong>ci</strong> je do gardłatu możesz jeszcze do woli <strong>na</strong>ga<strong>da</strong>ć sięze sobą<strong>na</strong><strong>da</strong>l wolno <strong>ci</strong> prze<strong>ci</strong>eż mówićdo ś<strong>ci</strong>anydo obrazu.Boleśnie jaskraweprzeczuwane światyza siódmą rzekądryfująw prze<strong>ci</strong>wną stronę.174


SPOZA BARWYSzybko rozpraszająca się szarośćjakby ten tutaj <strong>ci</strong>eńch<strong>ci</strong>ał co prędzej przylgnąć do tamtegodrugiego <strong>ci</strong>eniato nic nie z<strong>na</strong>czy że ten dzień podobny jesttylu innymniechże <strong>ci</strong>ę to nie zmylistoisz jak wryta w niemejrozpaczytwój kolejny szarowiersz umiera śmier<strong>ci</strong>ąnie<strong>na</strong>turalnąjego zeszklony sens o sło<strong>na</strong>wym posmakuniedostrzegalniewnika pod powłokę <strong>na</strong>stępnego słowawsiewa się weń twardącoraz twardszą pestkąpołyskliwie szarąjakby ją Terborch malował<strong>ci</strong>chojuż nic nicmoże tak trzebamoże kiedyś ty takżeprzekażesz komuś tę utoczoną ze zranionego wnętrzaswą własną perłę.175


<strong>ci</strong>cheledwo słyszalne słane w niebogłosy-rozbitkiodtrącone* * *bezszelestniezapa<strong>da</strong>ją pod ziemięw podziemiepróżno jaskółko w <strong>na</strong>głym popłochuzarzucasz kotwicę skrzydełto tuto tamto tuw końcu i takspoza skąpej kępy łopianu <strong>na</strong> wybrzuszeniachniegdysiejszego trawnikawypełznie w<strong>ci</strong>ąż <strong>taki</strong> samsen<strong>taki</strong> sam sen z zajęczą wargą176


* * *Twa ojczyz<strong>na</strong>krzak jeżynsłono sobie każe pła<strong>ci</strong>ćkrwiąza rześki owoc<strong>który</strong> w czas posuchy przywraca dedo ży<strong>ci</strong>a.177


Twój chmurny aniołjuż <strong>ci</strong> przytroczył do barkówdwa długie strąkiw <strong>który</strong>ch dojrzewaodlot* * *spuszczo<strong>na</strong> ze złotego łańcucha<strong>ci</strong>emnośćmilkliwiejuż <strong>ci</strong> skacze do gardła.178


Ten szary człowiek z przy<strong>ci</strong>ężkim spojrzeniemszarobury żaden bezz<strong>na</strong>ków szczególnych bezdystynkcjiw każdym z<strong>na</strong>czeniu tego słowaoczywisty prostakskrywający w mś<strong>ci</strong>wym móżdżkuhurmę mrocznych zachceń i palących ambicjijakże się krząta <strong>na</strong>d swym bezbarwnymimieniem-istnieniemjakże mu pilno być od zarazstać się kimśz<strong>na</strong>czyćwślizguje się ─ mniejsza o sposób ─do przybytków sztukipali książkiwdziera się do muzeum<strong>na</strong> odlewtnie płótno Pieraobraz Dürera oblewa kwasemkaleczy rzeźbę Michała Aniołapod<strong>ci</strong><strong>na</strong> Boże nogi <strong>na</strong> fresku Leo<strong>na</strong>r<strong>da</strong>w chwilę potemzrzuca bombę <strong>na</strong> ten sam freskpod osłoną gąsienic i wyrzutni <strong>na</strong>glerozpiera się w dziurce od klucza<strong>na</strong> twej klatce schodowej<strong>na</strong>trętnym wiertłem drętwego językawier<strong>ci</strong> <strong>ci</strong> dziurę w brzuchuwypuszcza <strong>ci</strong> powietrze z oponmózgowychpuszcza twym śladem uja<strong>da</strong>nie sforywrażliwą tkankę wierszama za bydlęcą skóręwali <strong>na</strong> niej swą obskurną pieczęć<strong>na</strong> jej żywym organizmieREPETYCJE179


wypala haniebne piętnouzurpatorponury pomiot Herostratesajego obmierzła kopia któraś z rzędugdy chcesz wadzić się z Bogiempodstawia w jego miejsce ten swój płaski pyskodrażającybo pozbawiony wszelkiego wyrazuto nie donie donnn nnnbełkoczesz w osłupieniutra<strong>ci</strong>sz mowętra<strong>ci</strong>sz rozumrzucasz się przez senBoże, BożeIV 88180


* * *Przyszła no popatrznie gdzieś nie kiedyś ale tuteraz dopiero cojeszcze za mej pamię<strong>ci</strong> co ssę zgrozypobladła jak chusta.Przyszłanie w ósmy dzień tygodnia i nie o północyw tuzinkowej minu<strong>ci</strong>e zwykłych kalen<strong>da</strong>rzy<strong>na</strong> moich-twoich oczach.Przyszła <strong>na</strong> światpopatrz obestianie dwugłowanie zrośnięta plecaminie szkara<strong>da</strong> szpotawa ślepa płetworękaz psim pyskiemale takajaką bestie chyba powinny być.Co <strong>na</strong>jwyżej ma wiele imion.Jak <strong>na</strong> bestię przystało.Ma imion bezlikpiąte przez dziesiąte i jeszcze od gromama ich raz po raz i do kroćsetże aż się w oczach troi.Jest przez to równocześnie tu i tuchoć łudzisz się że tylko jest tam.przyszłaprzyszła <strong>na</strong> świat bestia oodtądżółta gwiaz<strong>da</strong> wrzepiła <strong>ci</strong> się w mózgodtądlodowe igły <strong>da</strong>lekiej północyutkwiły <strong>ci</strong> w gardlemiędzy oczy ugodził <strong>ci</strong>ę słup dymuod złowrogich piecówa <strong>ci</strong>em<strong>na</strong> plama śmiertelnego potuudręczonychprzepaliła <strong>ci</strong> serce.181


Ludu białyludu żółty czarny i białyludu czerwonykażdyumęczony tu teraz tam zawszegdziekolwiek kiedykolwiektyty i tyczar<strong>na</strong> grudka twojej bolesnej krwiprzepala mi serce.Przesłoń muszko swym skrzydłem ich osłupiałą źrenicęrozgość się skrzęt<strong>na</strong> trawow sponiewieranych koś<strong>ci</strong>achchmuro <strong>ci</strong>ężka i <strong>ci</strong>epłakłęby piekących dymówwypłucz z porażonej pamię<strong>ci</strong><strong>na</strong>s od <strong>na</strong>s samych ocal.IV 88182


LARGOW Rzymieprzy largo Argenti<strong>na</strong> <strong>na</strong> przystankuz którego jedzie się <strong>na</strong> piazza San Piętroprzybłę<strong>da</strong> w nieokreślonym wiekudziewczynkalub może kobieta z zaawansowaną niedowagąprzybyła <strong>na</strong>jpewniej z Azji(twarz zasłoniętapałające oko zdradza pilny apetyt)z proszalnymtekturowym kubkiem po coca-colibrudnym i zmiętym jak o<strong>na</strong><strong>na</strong>trętnie wywija pokracznymi członkamiprzed nosem sytego świata.Powiekawłaśnie <strong>na</strong>gabniętej przez nią tutejszej dziewczyny(która wyraźnie potrafidotrzymać kroku <strong>na</strong>jnowszym trendomw zakresie odżywiania się i stroju)nie tai odrazyteż pulch<strong>na</strong> ladytypowa turystka z <strong>da</strong>lekich wysp czy fiordówjak również tamta drugakoś<strong>ci</strong>stazamorska zamoż<strong>na</strong>cała we fiokachi starszy pan kuśtykający o lasce wytwornywysokiwybrednywielmożnyprzy niej także i onkażdy─ bez wspomożenia ─strąca żebraczkę wzrokiemjak ze swej drogi strącać się zwykło czubkiem butaowa<strong>da</strong> zgnie<strong>ci</strong>onego przez pojazd.Papapapa ─<strong>na</strong> upartego <strong>da</strong>łoby się słyszeć klaskanie rąk183


z piazza San Pietrow zapierającej dech godziniewspólnego posłuchania pod gołym niebemw scenerii wypukłych kopułi jasnych kolum<strong>na</strong>lenic to nie zmienia tutaj<strong>na</strong> węzłach tras w supłachwielorakiej komunikacji.Autobusy hamująlecz prawie nie zabierają nikogojuż ze Stazione Terminiznówwiozą właśnie grupę pielgrzymów którzywkrótce ze cz<strong>ci</strong>ąaż do połysku scałują wielki palec u nogi posąguświętego Piotra w bazylicea ta wy<strong>ci</strong>eczka─ sądząc po pamiątkach ─wraca prosto z Asyżu.Ciasnoza <strong>ci</strong>asno.Jeszcze nie jedźstójnie u<strong>ci</strong>ekaj w bok oczamitwój wolny czasniechże się nie roztrwania tak gładkow ustalonej z góry pogodziewiecznego miastawśród budujących pamiątekludnoza ludnoskądzatem poczu<strong>ci</strong>e zupełnego bezludzia tu gdziespójrznikt swego płaszczanie zarzu<strong>ci</strong> <strong>na</strong> ramio<strong>na</strong> zziębniętychnikt z głodnym nie przełamie się chlebemnie <strong>na</strong>poi spragnionychnie obmyje pyłu ze stóp nędzarzy.Ho famenon ho argentijak przed chwilą podsunięto <strong>ci</strong> <strong>na</strong> kartce184


o parę ulic stąd.Zmięty kubek po coca-colinieodmiennie pustyi palące spojrzenie z<strong>na</strong>d brudnych zwojówskrywających twarz tej nędzarkiprzybyłej w niewiadomy sposóbi nie wiadomo po coaż tuze stron które w tym świetlewy<strong>da</strong>ją się <strong>na</strong>jodleglejszym zakątkiemleżącym poza jakimkolwiek zakamarkiemczyjegokolwiek sercajej całkowita obcośćstawia pod z<strong>na</strong>kiem zapytaniazdrowe zmysły nieczułego świata.Duszo zanieś się płaczemocknij się głoskogłucha sylabo słyszmartwa litero powia<strong>da</strong>m <strong>ci</strong> wstańniech wresz<strong>ci</strong>e zacznie dziać się słowo.wiosną 87185


MOJE MILCZENIEII. CO DOLEGADolegają mi <strong>na</strong>dwyżki milczenia.Moje milczenie nie redukuje nie spalaono gromadzi.Nie mając szans przez dziesię<strong>ci</strong>ole<strong>ci</strong>ażeby się wresz<strong>ci</strong>e w pełni rozładowaćmilczy z rozpędu i milczy <strong>na</strong> zapas.Moje milczenie <strong>ci</strong>erpi <strong>na</strong> stały przyrost tkankiktórej oczka wypełnia mulista materia.Słowo nie może się przedrzeć przez tak zagraconą[przestrzeń<strong>na</strong> powierzchnięco rusz potyka się o jakieś przeszkodyod zewnątrz i od spoduplącze się w sie<strong>ci</strong>zarówno zakazów jak i gęstych niedomówieńz <strong>który</strong>ch się złuszczył odsyłaczi kontekst zewnętrzny.Słowo nie może się przebić bez uszczerbku dla sensuprzez spiekłe złogi zaległego muługrzęźnie po drodze w oczkach wyz<strong>na</strong>czonych ś<strong>ci</strong>anką[tkanekich rzesza migiem przybywa niczym oczka wełnyw robótce fachowo dzierganej <strong>na</strong> drutach.Chwytne milczenie przyszpila je sobie od spodui starannie za<strong>ci</strong>era mu pierwotny sens.Moje milczenie wraz ze mną staje się coraz bardziejwypukłesłowo ześlizguje się z jego wypukłoś<strong>ci</strong>niczym głaz z góryzdobywanej przez Syzyfa z wiadomym rezultatem.Nie wyrzucone w porę słowozamienia się w zakrzepgrozi zatkaniem myślowych przewodów.Dopuszczone do głosuchce wrzeszczeć bez ładu w pię<strong>ci</strong>u ka<strong>na</strong>łach <strong>na</strong>razto krztusi się i jąka jak jakiś imbecyl.186


Wypukłe milczenie deformuje jepsuje mu linię i szyki.Jeśli to słowo zaraz nie wytryśniegotowe zaczopować samo siebie.Obawiam sięże z wol<strong>na</strong> tra<strong>ci</strong> szansę <strong>na</strong> wyrażenie czegośco w tej chwili właśnie widoczne jest <strong>na</strong> przestrzał─ z jeszcze innej perspektywy ─między rozchylonymi sensami.V 88187


dobranoc nogo bardzo dzielnie stałaśdobranoc ręko co się <strong>na</strong>dźwigałaśdzień dobry głowo a więc wolisz znowuz myślami bić się niźli ulec snowidobranoc słowo kto znów gwałt <strong>ci</strong> czyniłu<strong>ci</strong>sz się łok<strong>ci</strong>u to nie z twojej winynie tłucz się serce bo nogę obudziszktóra znów jutro staniem się utrudzidobranoc ży<strong>ci</strong>e losie nie wygranyczasie nie w czasie wniwecz obracanyprzyjdź<strong>ci</strong>e anieli i z białej poś<strong>ci</strong>elisypnij<strong>ci</strong>e śniegiem co mi sen wybieli12TO I OWO(fragmenty)10Zamykut-otwirut pamiętasz dzie<strong>ci</strong>nne zabawyw niebiańskim zakolu Tanwi jak w zakreślonym kredą kolerysowanie palcem w powietrzu bram które nie istniałygdy z przepuszczaniem przez most pierwszych siedmiu koni<strong>na</strong> tę drugą lepszą zapewne stronępodczas gdy po tej gorszejósme pechowe konie zawsze zostawały<strong>na</strong>sze z<strong>na</strong>ki magiczne i sekretne zaklę<strong>ci</strong>aamulety z guzika i zajęcze lusterkadziś M. od trze<strong>ci</strong>ch uszu od<strong>ci</strong><strong>na</strong> się ś<strong>ci</strong>aną muzykiJ. kiedy go odwiedzasz wyłącza z gniazdka telefonZ. z tarczy aparatu pod<strong>ci</strong>ąga zero do góryi przekręconą tak tarczę utwierdza zatkniętym[ołówkiem ─i jak dzie<strong>ci</strong> się pusząi drżą przy tym z przeję<strong>ci</strong>aże tak chytrym sposobem ustrzegą się nieszczęś<strong>ci</strong>a18Tej wiosny nie chodzimy <strong>na</strong> spacerodwiedzamy w szpitalu chorych <strong>na</strong> sytuacjęalbo odprowadzamy <strong>na</strong> spoczynek rówieśnikówktórzy już dłużej nie mogli wytrzymać─ czy ten świat wart by go brać <strong>na</strong>dto do serca ─dostajemy od niez<strong>na</strong>jomych paczki z Niemiecpróżno moja pamię<strong>ci</strong> robisz okrągłe oczykwestia niemiecka w coraz to innej formie188


punktualnie wyskakuje u <strong>na</strong>s jak kukułka z zegarai rwie twej opowieś<strong>ci</strong> raz oswojony wątekinny dyktując jej koniec niż to zamierzał początekpik-pik koło historii z drwiącym piskiem<strong>na</strong> przestrzał serca zazwyczaj się toczyprzeto wolniej serduszko wolniej migać się staraj ─dostajemy więc paczki roz<strong>da</strong>jemy paczkirozpakowujemy je zapakowujemy jezrywamy ni<strong>ci</strong> wiążemy ni<strong>ci</strong>wywiązujemy się zobowiązujemy sięzasupłujemy się w po<strong>da</strong>wany z rąk do rąk węzeł<strong>który</strong> grubieje z miesiąca <strong>na</strong> miesiąców woli go rozplatać a tamten znów prze<strong>ci</strong>ąćtrzeba by się porozumieć ale jaknie mam ruchu nie masz ruchuznowu stanął dzień[w bezruchutracę czas tra<strong>ci</strong>sz czas tracę czasXII 81-VI 82189


Postoje słowa(1994)190


* * *Krucha uro<strong>da</strong> chińskiej filiżankiktórą właśnie podnosisz do ustkrucha uro<strong>da</strong> twojego profilujedno i drugie przez moment swą ramkąowiewa delikatny aromat herbaty.191


* * *śnił mi się lasten lasmiał źródłosłów iglastycały po<strong>na</strong>wlekany był <strong>na</strong> samego siebiei głęboko w siebiezaszyty192


ADORACJA PRZEDWIOŚNIAWielka Matka pramatkamatekMa Amma wymamrota<strong>na</strong>w wo<strong>da</strong>ch NiluMammamma MaMag<strong>na</strong> Prima MateriaPrima A-nimabiała w mlecznej przędzy niebiosczar<strong>na</strong> w czarnym padolemmmw mgnieniu od<strong>da</strong>leń żółtaże aż czerwo<strong>na</strong><strong>na</strong>glepośród lodowych tchnieńspa<strong>da</strong>w samym środku zamie<strong>ci</strong> moś<strong>ci</strong>tkliwą niszę<strong>na</strong>prowadza strwożone oko przepiórki<strong>na</strong> wątle źdźbłowykrzesane z ośrodki zmarzniętej grudyosłania przed wiatrem główkę przebiśniegujuż ani słowa więcejten zachwyt chce być jedynie pomyślanychce być bez słów splatany wityi dowijany w<strong>ci</strong>ąż nową ptasią nutą.193


* * *Nie tylko jaale i ty masz mieć teraz oczyotwarte za dwojemój środek <strong>ci</strong>ężkoś<strong>ci</strong>─ statyczne jądro ─już nie jest dłużej we mniejest w tobie.194


Wielka pauza(1996)195


Z PYŁU W NICże nie z gliny powstałeś leczz pyłu gwiazdyprzez siebie w głąbniebawemprzejdziesz <strong>na</strong> wylottydzisiaj jeszcze zachłan<strong>na</strong>wargotypromien<strong>na</strong> <strong>ci</strong>żbomyśleń i chceńa jutroczarny tunel w niczymtyw nigdzie nic.196


ROZMOWA Z RIMBAUDEMJak trafnie postąpiłeś wyjeżdżając stądpanie R.bo czyż nie lepiej istotniewejść w czytelny układchoćby z przemysłem tekstylnym<strong>na</strong> tym statku pijanymzaładowanym bawełnąalbo sprze<strong>da</strong>wać strzelby i tak <strong>da</strong>lejniż bez wyraźnej przyczyny gapić sięjak światło samomnożysię i samoszerzywzdłuż linii, kątów i figurlub do<strong>ci</strong>ekaćczy forma formasissima<strong>da</strong> się z punktu przez liniędoprowadzić do bytu <strong>na</strong> płaszczyźnie stówczyli do końca swych dnizaplątać się w snu<strong>ci</strong>e zagadkowej ni<strong>ci</strong>prowadzącej często donikądktórej w do<strong>da</strong>tku nikt tutaj─ w świe<strong>ci</strong>e interesów ─poważnie nie wyglą<strong>da</strong> od <strong>ci</strong>ebiei uwikłać się w nieprzewidziane pierwej supłydomniemanego kłębkapodczas gdy jasny żagielraz tylko <strong>da</strong>rowanej chwiliniepostrzeżenie uchodzi w mrok<strong>który</strong> się kłębi tuż za zwodniczą linią widnokręgugdzie przez szczeliny bytu prześwituje nicośćlub ─ jak kto woli ─gdzie się czai kro<strong>ci</strong>ogłowy smok(a łbów jego nikt nigdy do końca nie zetnie).Więc słusznie postąpiłeśrzucając w diabły to zdradliwe miejsceniepojmowalnych światóww<strong>da</strong>jąc się w interesy <strong>na</strong> statku załadowanym bawełnąz<strong>da</strong>tną w sam raz do owijania słówz tą ich krnąbrną <strong>na</strong>turąi do tłumienia w nich<strong>na</strong>dto pulsujących z<strong>na</strong>czeń.197


Takw samą porę zdołałeś ujść całostąd do mierzalnych stref oczywistoś<strong>ci</strong>w <strong>który</strong>ch sens egzystencjiktoś <strong>na</strong> upartegozdoła palcem wystukać <strong>na</strong> prostych liczydłach.III 1995198


W LIZBONIEdla Fer<strong>na</strong>n<strong>da</strong> PessoiWiem jaki masz dziś kapelusz lecz mi powiedzktóre z imion dziś nosiszte twoje imio<strong>na</strong>, przebraniaheteronimy, maski, zmienne „ja”<strong>na</strong> co <strong>ci</strong> się z<strong>da</strong>łykiedy to obce, dziwne siadło w nogach łóżkamówiąc <strong>ci</strong> niedorzeczne z<strong>da</strong>niaw które choć wierzyć nie sposób uwierzyć się musi ─te twoje maski, przebraniatyleż się w tych imio<strong>na</strong>ch skrywasz co uwielokrotniaszbo każde z nich <strong>ci</strong> rzuca własną wiązkę <strong>ci</strong>enia do stóppo <strong>ci</strong>eniach tych <strong>ci</strong>ę rozpoz<strong>na</strong>łamgdy tylko uchyliłeś kapeluszasiedząc przed swą kafejką w wysokiej uliczcenisko w dolebielało w pozło<strong>ci</strong>e blaskutwe miasto bardziej stromo <strong>na</strong> wzgórzach rozpięteod Rzymuw wąskich liś<strong>ci</strong>ach eukaliptusatlił się gorzkawy aromat zmierzchu i bliskiego morzaktórego słoną bryzę w<strong>ci</strong>ąż czułam <strong>na</strong> wargachsiadłam obokpręgi wielo<strong>ci</strong>enia w krąg <strong>na</strong>s obrysowałylub może tylko je odgadł mój wewnętrzny fiolet─ więc powia<strong>da</strong>sz że w księdze wszechświata ledwo fraząjesteśmy, sylabą w ruch puszczoną trybami możliwoś<strong>ci</strong><strong>na</strong>leżnymi wariacjom, przemianiewięc ży<strong>ci</strong>e jest niczym więcej jak ży<strong>ci</strong>emi <strong>na</strong>wet miłość nie pomoże zapomnieć o bóluże się wie o chwiliw której to obce, dziwne siądzie w nogach łóżkaz tym słowem niepojętym co zapiera dech ─więc powia<strong>da</strong>sz, że nie pozostaje <strong>na</strong>m już nic innegojak znowu podjąć przerwane milczeniei że ─ ─XI 1994199


200


ODYSEUSZ DO KIRKENie czyń mi tego, Kirkejuż mi więcej przyja<strong>ci</strong>ół nie zamieniaj w wieprzeniech <strong>ci</strong>ę zadowoli chrumkająca trzo<strong>da</strong>którąś mi wzięła dotąd. Wzrok odwracamtak jej widok ─ wcale nie śmieszny! ─ hydzi mnie[i wstydzi.Zostaw mi bo<strong>da</strong>j dwu-trzech starych druhówbym miał z kim przy kielichu wspomi<strong>na</strong>ćczas <strong>na</strong>zbyt szybko zbiegły nie wiadomo <strong>na</strong> czymniech mi przy tym nie psuje skupienia ten szczegółże komuś wyrósł ryj czy ogon nieprzystojny zgoła.Mówisz, że łatwo z<strong>na</strong>jdę druhów młodychco chętnie ucho skłonią <strong>na</strong> bieg moich przygód?Sama nie wierzysz w to. Raz ─ że różnica pokoleń(oni tam zwykli stadnie wokół samych siebieten huczek wszczy<strong>na</strong>ć i pić sobie z dzióbków)<strong>na</strong> cóż im <strong>taki</strong> jak ja zrzę<strong>da</strong>, dziwakco nie umie do swego domu trafić (i tak <strong>da</strong>lej)a dwa ─ zbytnio leniwym by się przyzwyczajaćdo czyich nowych przywartu już zgadywać nie muszędość, że polegać w jakimś stopniu <strong>na</strong> nich mogęz<strong>na</strong>jąc <strong>na</strong> pamięć ich miaręi w tym co górne i w tym co ułomne.Ale spójrz, Kirke ─ zanim sen jaki rodem z Kapadocjilub jeśli wolisz, z projekcji Gaudiegopchnie <strong>na</strong>s wahadłem aż się zachłyśniemywisząc pomiędzy dwiema otchłaniamiistnego bytu i domniemanegowraz ze mną w chwili tej ─ tak nierzeczywistej! ─między zmierzchem a nocą ─ tak irracjo<strong>na</strong>lnej! ─spójrz <strong>na</strong> pobłękitniały teraz asfalt drogigdy tu i tam światełko <strong>na</strong>gle się zapalaw pojaz<strong>da</strong>ch mknącychżółto się zapalaniczym ta skąpa lampka w chatce <strong>da</strong>wnych wiosekktóra do mnie mrugała bym <strong>na</strong> popas stanąłi do ptaków, ażeby poniechały lotui do gwiazdy ─ a gwiaz<strong>da</strong> jej odmrugiwała ─ ─a mnie za świat caływystarczał wtedy listek przyklejony201


kroplą deszczu do szyby, co imitowałabezmiar pustek ─ ─Ten co ży<strong>ci</strong>a godziny zwykł dzisiaj tasować<strong>ci</strong>żbą obrazków wideo, w rozbłyskach dyskotekczy zdoła pojąć to co czuję jawidząc światełko żółte w niebieskawym zmroku?Ten widząc mnie czy krzyknie─ a pamiętasz rakiktóreśmy wypatrzyli w tamtym stawiepośród sterczących w mule skorup małży?Jest milion innych stawów a mnie tylko tenprzez sny przyzywaja com obiegł światyja com morza opłynął zakosztował cudówdziwów doz<strong>na</strong>ł i przygód ─ ch<strong>ci</strong>ałbym jeszcze razten choćby raz jedyny pobiec tamtą miedzączy ś<strong>ci</strong>eżką za ogrodem dziadkawzdłuż drzewek czarnej wiśni obok gąszczu malini dobiec do torfowej grobli gdzie mnie żółtobrzeżekczeka pewno i traszka wśród płowych szuwarówa ważka się gotowi mój grzech niewyz<strong>na</strong>ny,dzie<strong>ci</strong>nny zważyć pilnie <strong>na</strong> swych skrzydeł szali ─Ale nie o tym ch<strong>ci</strong>ałem. Słuchasz mnie?Biegnąc po kole czasu właśnie dziś dojrzałemwłasne plecy przed sobą i <strong>na</strong> wskrośprzeniknął mnie przepastny, lodowaty ziąb.Nim się ze sobą minę pozwól więc poga<strong>da</strong>ćze starym przyja<strong>ci</strong>elem czy on czuje teżten wiew znikąd donikąd co stropił mnie wielce ─Słuchaj-no, Kirke─ jeżeli z tobą tu ga<strong>da</strong>m, a nie z jakąś<strong>na</strong> poły opróżnioną flachą czy kielichem ─już mi więcej przyja<strong>ci</strong>ół nie zamieniaj w wieprzezostaw bo<strong>da</strong>j jednegokor<strong>ci</strong> mnie, by wiedziećco on <strong>na</strong> <strong>taki</strong>e dictum które zbija z tropuzagarniając <strong>na</strong>s raptem w swój bezkresny prze<strong>ci</strong>ąg.XI 1994202


SKARGA SAFONYCzyniłam <strong>ci</strong>ę wymowną, boska liro, po wielokroćwięc czy się teraz godzi jąkać tak szkaradnieczemu myślipierwej tak chyże jak u jelonka kola<strong>na</strong>nie dopa<strong>da</strong>ją już w porę słów <strong>na</strong>leżnych sobierozmijają się z nimi i plączą z<strong>na</strong>czeniaszpecąc znie<strong>na</strong>cka mowę bełkotem idioty ─O, moje przyja<strong>ci</strong>ółki, nie próbuj<strong>ci</strong>e przeczyćja, która tak wspaniały otrzymałam <strong>da</strong>rja, którą muzy sławną uczyniły<strong>da</strong>rząc mnie sztuką ukła<strong>da</strong>nia pieśnisama <strong>na</strong>jlepiej z tego z<strong>da</strong>ję sobie sprawęwięc <strong>na</strong>wet jeśli wiem, że nie dotknę nieba ramio<strong>na</strong>miprze<strong>ci</strong>eż ─ ─O, moje przyja<strong>ci</strong>ółki, wprawdzie od pewnego czasumylę wasze imio<strong>na</strong><strong>na</strong><strong>da</strong>l jesteś<strong>ci</strong>e mi bliskie wy, którewie<strong>ci</strong>e <strong>na</strong> czym zbiegały mi dnipatrz<strong>ci</strong>e co mi niewdzięczne terazwyrządzają słowaledwo zbliżę się do nichpierzchają niczym dzikie kozygdy je potrą<strong>ci</strong> <strong>ci</strong>eń orła kołujący wyżejchoć z<strong>da</strong> się mam je <strong>na</strong> końcu językato rozbiegają się w popłochuto znów tłocząi przewracają jedno przez drugieże nie sposób pochwy<strong>ci</strong>ć wątku ─ ─I gdzież są owe dni gdy <strong>na</strong>prze<strong>ci</strong>w mniezwykł siadywać mężczyz<strong>na</strong>by moje słowa przyjmować z zachwytema one niczym śmigłe jaskółki o zmierzchuutrafiały w fiołkowy ton wzajemnych westchnieńwiążąc się migotliwie w misterne strukturybliskie chmuromi wirom fal <strong>na</strong> tafli morzaa dzisiaj z trudemgramolą się niewprawnie <strong>na</strong> pobladłe wargimyląc z<strong>na</strong>czenia, tracąc wszelką barwęże od tego już samej mi <strong>ci</strong>emnieje w oczach203


i w uszach <strong>na</strong>rasta szum przejmujący <strong>który</strong> ustać nie chcejakbym w skale tunelem rytym szła i szłamrocznym tunelem <strong>który</strong> zwielokrotniapogłos kroków co w dzikim mijają mnie pędzie.Ja, która pierwej zwykłam ledwo dotykając ziemibiec ś<strong>ci</strong>eżką wśród wysokich traw lub złotych zbóżz <strong>który</strong>ch co rusz skowronek wystrzelał spod nógpodniebnym trelem równym mojej pieśniteraz mrocznym tunelem brnę w huku żywiołówi w miejsce <strong>da</strong>wnych pieśni jeno słyszęten nieprzestanny szumpogłos łoskotówjakby muszla mórz wszystkichwszystkich oceanówprzywarła do mych uszu już nierozerwalniei jakby szum ch<strong>ci</strong>ał w muszlę przerzeźbić mą twarzo wiele bielszą niż jajo ─ ─Skoro nie dotknę nieba ramio<strong>na</strong>mimoże czołemzmącę odbi<strong>ci</strong>e jego w morskiej toniby w muszli mórz <strong>na</strong> zawsze zgubić obrys z<strong>na</strong>czeńzdradliwych i zatartych nie do odgadnienia.O, przyja<strong>ci</strong>ółko moja czy też córko,może siostro, której imię znowupróżno zgadnąć próbuję ─ spójrz.We śnie szpulę pamię<strong>ci</strong> wypuś<strong>ci</strong>łam z rąkgdym schylała się po nią<strong>na</strong>gła fala Letywezbranej niespodzianie dosięgła mych wargi tak ─ <strong>na</strong>der przedwcześnie! ─przyszło mi oto doz<strong>na</strong>ć smaku niepamię<strong>ci</strong>.Jeszczem tupo tej tutaj bytująca stronienie doświadczając prze<strong>ci</strong>eż Styksuktórego zarys <strong>na</strong>wet nie majaczy mgliś<strong>ci</strong>e przede mnądoz<strong>na</strong>łam przedwcześniesmaku nieprzebłaganej i podstępnej Lety─ jaktóra niegdyś tak wspaniały otrzymałam <strong>da</strong>r ─ ─Skoro nie dotknę nieba ramio<strong>na</strong>miczołem zmącę odbi<strong>ci</strong>e jego w skalistym dnie morzawspomną mnie kiedyś <strong>ci</strong> co przyjdą po mniegdy do ucha przyłożą muszlę wyrzuconą z głębinby łowić z niej szmer pieśni mojeji zaniemówienia.1994/IV 1995204


I MÓWI SAFOod teraz już przestaję się o dębiebaćjuż mi więcej─ matko ─nie umrzesz205


DWAJ PANOWIE Z WIEDNIAFeliksowiRazumowskigasse z tej a zaraz z tamtej stronyParkgassetu Musila nieco <strong>da</strong>lej Wittgenstein.Ciekawe<strong>na</strong> ile <strong>ci</strong> panowie się z<strong>na</strong>liczy ta sama─ w pół drogi między nimi dwoma ─była tu wtedy pocztagdzie zapewne słali listy kupowali z<strong>na</strong>czkibo z pewnoś<strong>ci</strong>ą ta sama <strong>na</strong> rogu <strong>na</strong><strong>da</strong>l jest aptekaz pod<strong>ci</strong>eniem(w podominikańskim budynku)mogła ich przywieść w jej progi chwilowa bezsennośćkatar, chrypkalub tylko lekki zawrót głowy.Czy uchylali kapelusza mijając sięa piesczy <strong>który</strong>ś z nich tędy wyprowadzał psa?To samo metro dla obu(jeżeli już tu wtedy było)w każdym razie z pewnoś<strong>ci</strong>ą koś<strong>ci</strong>ół(zniszczo<strong>na</strong> w 1721 roku przez Turków fasa<strong>da</strong>odbudowa<strong>na</strong> wnet)ale czy zachodzili do koś<strong>ci</strong>ołai czy w ogóle przebywali tu w tym samym czasie?Inny filolog by opukiwał grzbiety katalogówtonąłby w wirach faksóww zwojach ich skłębionej strugizwłaszcza ubiegałby się pilnie o stypendianurzał się w kłębach domysłówrozdłubywał temat ─Wiedeń, niepraw<strong>da</strong>ż, miasto czarującewarto mnożyć przyczynkipomarudzić, zwlekaćbyle przedłużyć pobyto dzień choćby, dwa206


a ty szast-prasti już <strong>na</strong>s tu nie ma.Dobrze choć, że pogo<strong>da</strong> <strong>na</strong>m dziś dopisałai że też tak od razu trafiliśmy tu!Wiedeń II 1995207


MONOLOG KIRKESkoro raczej o<strong>ci</strong>ągasz się niż spieszyszze swym powrotemskoro tak okrężnymi drogamizdążasz podobno w progi domuchoć w isto<strong>ci</strong>e od<strong>da</strong>lasz sięi od<strong>da</strong>lasza o<strong>na</strong> ani nie potrafiłazatrzymać <strong>ci</strong>ę aniteraz przy<strong>na</strong>glaćbyś ku niej pospieszałczy aby <strong>na</strong> pewno─ tak prując szyjąc i prując ─o<strong>na</strong> pragnie mężczyznyczy nie woli zwodzićfrygi<strong>da</strong>(bo le<strong>ci</strong>wa zbytby ją zwać nimfetką ─)jakże mi dziw<strong>na</strong>ta przysłowiowa wierność jejczy też przebiegłośćtak szyć i pruć by znóww ręcznej robótce się schronićprzed pieszczotą mężczyznyprzedkła<strong>da</strong>ć chłód czystego płót<strong>na</strong><strong>na</strong>d zmiętą poś<strong>ci</strong>el lepkąod jakże słodkich soków miłosnych uniesieńlecz i ty zali nie jesteśtakże dziwny<strong>taki</strong>ś niby zmyślnyprzebiegłya kiedyodsłoniłam prawdziwe obliczetwych druhówich utajony pod maską obłudyryj pospolityczemuż208


nie czarodziejkę swoją we mniewidzisza jakąś wiedźmę bez małanie kobietę płonącą z żaru uczućtylko ─kto tu złośliwszy niecnyktogdybym istotnie była wiedźmą prze<strong>ci</strong>eżjuż byś się stał ─ale ty nie słuchaszszukasz wybiegów wymówekw<strong>ci</strong>ąż te parole parole parolewresz<strong>ci</strong>e przejrzałam <strong>ci</strong>ęha, nie próbuj przeczyćjakże tobie wygodnie z tą Penelopą w tlektóra szyje i prujei rzekomo czeka ─ ─tak tak takjakże wygodnieodgrywać rolę wiernego małżonka<strong>który</strong> się głowi poza tymjak by tu nie być z nią razemczym by się odgrodzićgotów <strong>na</strong>wet wszcząć wojnę byle czmychnąćz łożaach te parole parole paroledoprawdyład<strong>na</strong> z was paradobra<strong>na</strong>ale jużem przejrzała <strong>ci</strong>ęnie próbuj przeczyćty nie potrafisz kochaćco <strong>na</strong>jwyżejumiesz zatracać się w czczej ga<strong>da</strong>niniepiękne słówka o tak takw tym jesteś mocnyBogowieczy ta noc się już nigdy nie skończymam się tu sama do świtu209


z boku <strong>na</strong> bok przewracaćbez zmrużenia powiekpodczas gdy <strong>ci</strong>emność dyszyod spazmów słowikai oszałamia bezlik ziół swą woniąte cząbry mięta szalej i duszne goździki ─ ─Już z przewróconej burty nocy<strong>ci</strong>ekną zorzez ich pozłotą się mieni róż i seledynya ja tu <strong>na</strong><strong>da</strong>l sama z palącą udrękągdybym swymi ustami dziś dotknęła skałpewno by trysło z nich źródłoz błysku źreniczdobią byłabym skrzesać jasny gromtylko jednego głazu poruszyć nie zdołamtego w twej piersiależ nie nie dlaczegoależ skądnikt <strong>ci</strong>ę gwałtem nie trzyma tutajcudzoziemczejedź proszę wracaj do swojej I<strong>taki</strong>skoro taka twa wolato coś wziął za mą łzę jest rosą z różywitając ranekwtuliłam twarz w jej płatki dla ochłodyale spójrz jak się miota morzejak zrywa się wiatrtrzeba <strong>ci</strong> będzie podróż odłożyć do jutra.X 95/II 96210


STRASZNA BAJKAJa córa kanibalaja siostra wilkołakaprzed lustrem się przystrajamniosę wino w koszykuniosę ser i krakersymam kapturek czerwonyz<strong>na</strong>m swą kwestię <strong>na</strong> pamięća teraz zjedz mnie wilkuproszępołknij mnie całą.W <strong>ci</strong>emny las się zagłębiamsnem spowita jak szalemja nieodrod<strong>na</strong> córamrocznego kanibalawypatruję <strong>ci</strong>ę wilkuw czerni <strong>ci</strong>ernia <strong>na</strong> krzakachja córa kanibalaja siostra wilkołakaja wietrznicazmiennicaja wiecz<strong>na</strong> Meluzy<strong>na</strong>do <strong>ci</strong>ebie się podkra<strong>da</strong>mw poś<strong>ci</strong>eli się przegi<strong>na</strong>mwilczy głód we mnie wyjei miauczy kot marcowykiedy w chwili sekretnejwyprawiam się <strong>na</strong> łowyo chwilo, jakżeś miławresz<strong>ci</strong>em <strong>ci</strong>ę wypatrzyła ─obrysuję <strong>ci</strong>ę w kolekrechą kredą zaklę<strong>ci</strong>emjuż mi wilku nie ujdzieszbędziesz moimnieszczęś<strong>ci</strong>embędziesz moim <strong>na</strong> wieczność.211


Oczy me w głąb zapadłylica wklęsłypobladłyjamka ust lodowatacóż to za niedorzecznośćzamiast hożej dzieweczkiw łożu szpetne widziadłomasz mój mężu kosmatyjeszcze okruszek serastrzęp wstążki i czepeczkai gdzieniegdzie kosteczkiha!czyjeż to kosteczki ─ ─Co to byłoo Bożejakie zimne to łożeni wilkani kapturkaz rąbka nocy sen ś<strong>ci</strong>urkaa za oknem po dworzepierzcha w las jednorożec.XII 95/I 96212


INACZEJ MÓWIĄCmoja wolność to jest słowo które zmilczęalbo zapiszę <strong>na</strong> skrawku papierużeby przekazać je tobiemoja wolność to przygodny pisakpatyk albo długopis wzięty do rękiżeby od niechcenia gryzmolić <strong>na</strong> piaskuczy <strong>na</strong> odwro<strong>ci</strong>e zużytego biletuesy-floresyalbo żeby posuwać nim do przodu literyjakbym ch<strong>ci</strong>ała przeliterować światchcąc go uczynić czytelniejszym bo<strong>da</strong>j trochęi bo<strong>da</strong>j trochę tym sposobem także go popchnąć do przodumoja wolność to jest język w jakim zwracam się do <strong>ci</strong>ebiejęzyk w <strong>który</strong>m przyjmę twoją odpowiedźaby się z tobą spotkać bądź rozminąćale moja wolność to przede wszystkim ta chwilaw której <strong>na</strong>chylam ku sobie słowapod bardzo szczególnym kątem cho<strong>ci</strong>ażby po tożeby przestały tak odskakiwać od siebie jak oparzonechwila w której <strong>na</strong> trwałe zespalam je ze sobąnieomal węzłem małżeńskimspokrewniam je sensami w klany grupy i strofyi uładzam je uładzamw<strong>ci</strong>ąż je uładzamżeby wresz<strong>ci</strong>e przestały się pożerać wzajem połykać─ jak to mają w zwyczaju ─a więc wyprowadzam je ze stanu dzikiego kanibalizmuboczenia się <strong>na</strong> siebieja <strong>da</strong>wcaja sprawca planety wiersza gestem królewskimuwalniam gowypuszczam <strong>na</strong> wolnośćtchnąć weń <strong>na</strong> koniec cząstkę własnej duszy(<strong>na</strong>wet gdyby to wszystko miało się okazać katastrofąmój wiersz i takbędzie niczym czar<strong>na</strong> skrzynkaw każdym razie to w nim213


w jego strofieskrywa się dowód <strong>na</strong> istnienie chwiliktórej poza tym w ogóle już nigdzie nie mai której może nigdy zresztą nie byłodla nikogo więcej prócz mniemnie sameji to jest moja wolnośćże właśnie mogę taką oto chwilęzdjąć sobie z półki bezkresnego czasuuformować jązatrzasnąć w podłużnej skrzynce czarne) strofyi zatrzymaćprzytrzymać─ ale czy <strong>na</strong> zawsze?powiedz─ <strong>na</strong> zawsze?)I 1996214


W POLU WIELORAKICH FIGURW polu z jasnym kwadratem przy bocznej krawędzi─ zbłąkany jeździec ─roztrącasz białe pionki owiecniebo z epoki Merowingówz brył nieforemnych obłokówpróżno buduje obwarowanie przed blaskiemw upaleczas nie upływaw upale czas rozmazuje się jak zegarki Dalegoi przelewa poza swój własny konturz drobnych odprysków skałwyłuskujesz ziarnka mitówrozsianych szczodrze w tej glebiei w mroku lasów Bretaniitropisz ślady menhirów które uszły ku morzuby sterczeć <strong>na</strong>d brzegiem jak wierszco w pół słowa zamarł <strong>na</strong> końcu językai już czujesz obecność wielkich figurktóre tamują <strong>ci</strong> ruchyjakbyś z<strong>na</strong>lazła się także w ich zaklętym kręgużad<strong>na</strong> stąd wieża strofynie spieszy aby trwać przy tobie w potrzebieni laufer z<strong>da</strong>lnych z<strong>na</strong>czeńnie sforsuje tych zatrzaśniętych brampodjęta niegdyś partia ze światem i czasempozostaje więc <strong>na</strong><strong>da</strong>lnie rozegra<strong>na</strong>.Chateau Pruniers 1993215


Z BRETANIIBa<strong>da</strong>sz profile niebamiędzy menhiramiosadymocno już dziś zwietrzałychwzniosłoś<strong>ci</strong><strong>ci</strong>emność sła<strong>na</strong> z góry<strong>ci</strong>ągnie ku tobie z prędkoś<strong>ci</strong>ąwiększą od światłaniespodziewaną tarczą prze<strong>ci</strong>w niejstaje się oko dzikiego powojuktóre z kamiennych szczelinotwiera się ku gwieździez ufnoś<strong>ci</strong>ą.216


* * *Ta różaktóra właśnie zakwitła w ogrodzienie z<strong>na</strong> żadnych o sobie sonetówani tej ody Ronsar<strong>da</strong>(mignonne, allons voir si la rosequi ce matin avoit desclosesa robe de pourpre...)ani wie kim on byłnie dba o rym wpisany do kunsztownej strofyale wieże jest różą.Zrazu duka niewprawnie swój pąkdygaduka znówdygaa potem coraz płynniejodgi<strong>na</strong> płatek za płatkiemodgi<strong>na</strong> zapachi oblewa się pąsemskła<strong>da</strong>jąc raptem coś <strong>na</strong> kształt:mignonne...Teraz już wyraziś<strong>ci</strong>esadowi się w podwojonym kwadra<strong>ci</strong>ea-bb-a a-bb-adookreśla swoisty trójkąt(koronę)z łuku cdc(wraz z jego lustrzanym odbi<strong>ci</strong>em)<strong>na</strong>pi<strong>na</strong> ten luk<strong>na</strong>pi<strong>na</strong>wypuszcza strzałę ─i utrafia w samo sedno tej chwili.217


Z CZERWCA 1991czerwcowy ogród wyfiołkowanyirysamikipiod pełni blasków odpełni różupiwoniii pełnia ży<strong>ci</strong>awłaśnie mi się przechylaprzez krawędź tegoco jeszcze widzialnepoza mnąsześć stopni wtajemniczeniapracowitych dziesię<strong>ci</strong>ole<strong>ci</strong>już ─ biorąc z grubsza ─rozumiem gwiazdęgrudkę ziemiziarnko soli oceanujed<strong>na</strong>kże kto wymyślił kolibra─ jako jego samegoi jako nosi<strong>ci</strong>ela pyłkuz oszołomień kwiatów?218


* * *Taki upałże aż zaparowało mowęspółgłoskizwłaszcza te dryblasie jak szczapywolą bawić się w chowanegodźwięcz<strong>na</strong>bezdźwięcz<strong>na</strong>i dźwięcz<strong>na</strong> znówzależnie od okolicznoś<strong>ci</strong>sensy plączą sięw <strong>na</strong>zbyt obszernych fał<strong>da</strong>chniespodziewanych z<strong>da</strong>rzeńpo co tu mówićo czymlepiej mamrotać prychaćmruczećjak kot.latem 1991219


* * *Właś<strong>ci</strong>wie nie ma tu nicdo do<strong>da</strong>nianicdo zrobienianicdo <strong>na</strong>pisaniapozostawieniapo sobiewnet<strong>ci</strong>snę w diabły to swoje „ja”─ jak stary sweterz po<strong>na</strong><strong>ci</strong>ąganymi łok<strong>ci</strong>ami zbez wyraźnych z<strong>na</strong>ków szczególnychdo rozpoz<strong>na</strong>nia.1991 (przy urodzinowym kielichu)220


Najwyższy czas żeby coś się stałoale czas nie istnieje skoro nie ma z<strong>da</strong>rzeńBOSKI DYLEMATktoś ─ gdyby był ─ winien krzyknąć stań się!jed<strong>na</strong>k nie ma nikogowięc i głosu nie ma.Czym tu się głowić skoro nie ma głowyw co by tu wejrzeć skoro oka brakjak tu się stworzyćz czego w co wywinąćco z czym zespolić albo z czym rozdzielićprze<strong>ci</strong>eż nie sposób przez wieczność być w kropcetylko z powodu braku czegokolwiek!Jak by tu zacząć skoro brak początkui <strong>na</strong> czym skończyć gdy rzecz końca nie ma ─ ─o słowosłowosylabowygłoskomój słaby punk<strong>ci</strong>ewidmowa powłokowypłyń <strong>na</strong> falach prawdopodobieństwaw mglistych przeszeptach faktów i przypuszczeństając się <strong>ci</strong>ałemi mnie dozwólstać się1991221


IMPRESJA Z LATAWody i wodorostyłuski barwyłuski światła i zapachulatem w ogrodzie botanicznymtłoczą się RenoiryManety Monety i SisleyeKobieta z parasolką patrzy w lewokobieta z parasolką patrzy w prawoplamy słońca ─ jak złoty bilon ─spa<strong>da</strong>ją przez liś<strong>ci</strong>e tak sypkoże niemal słychać jak toczą się z brzękiemżadnej czerni dla Monetaczerń nie jest kolorempowiedział czy <strong>na</strong>pisał mniejsza z tym ktoznów wo<strong>da</strong> i wodorostyjakby świat <strong>da</strong>ło się trzymać w ryzach<strong>na</strong> uwięzi z tatarakuKobieta z parasolką patrzy w lewokobieta z parasolką patrzy w prawocałkowita nieobecność drapieżnych kwestii<strong>na</strong><strong>ci</strong>sku tych czy innych kręgów politycznychwerbujących <strong>ci</strong>ę pilnie do kolejnych misji dziejowychtu ch<strong>ci</strong>ałoby się <strong>na</strong>jwyżejmieć <strong>taki</strong>e długie długie włosyi w zamyśleniu powtarzać w kółkotylko ten jeden wyraznenufar1990222


JADĄC W STRONĘ ZAMOŚCIAChmur kolei<strong>na</strong> niebo przegi<strong>na</strong>wloką od<strong>da</strong>lę zielone szalemienią się w oczach paski Roztocza.Ko<strong>ci</strong>e pagórki rude pazurkii pręgi bure pną się pod chmurępyl<strong>na</strong> droży<strong>na</strong> łuk swój <strong>na</strong>pi<strong>na</strong>konik <strong>na</strong> niebie już łeb kolebie.Ru<strong>da</strong>we oko mierzy wysokokurczy się chatka <strong>na</strong> kurzych łapkachizbica krzywa jak Żyd się kiwa.Doły wybojebieguny mojeZ pustek wyrastajawi się z <strong>na</strong>głaNa sentymentachwy<strong>ci</strong>ska piętnozwarty tors miastaPadwa nie-Padwai or<strong>na</strong>mentachRINASCIMENTO.wios<strong>na</strong> 1991223


* * *gra<strong>na</strong>towa chmura pod wieczórz mlecznym otokiem <strong>na</strong> brzegachjakby dym ją spowijał od wewnętrznych żarówdołem ukośnie słońce<strong>na</strong>gle p<strong>taki</strong> i liś<strong>ci</strong>e z kępyjaskrawo kolorowych drzew <strong>na</strong> stoku wzgórza(żół<strong>ci</strong>e, brązy i czerwień karminowych krzewów)pospołu wymie<strong>ci</strong>one zrywem wiatru w góręprzez chwilę ptak i liś<strong>ci</strong>e są nie do odróżnieniażaden liść ani myśli żeby spaść <strong>na</strong> ziemięwstrzymuję oddechch<strong>ci</strong>ałabym <strong>na</strong> zawsze zamieszkać w tym okniew <strong>który</strong>m w tej chwili wypatruję burzyniech wresz<strong>ci</strong>e gruchnie piorunsercełaknie odrobiny trwogiby stłumić zachwytjego <strong>na</strong>dmiar rozsadza mi brzegi oddechuIowa 1991224


W JEDNEJ CHWILINiez<strong>na</strong>ny ptak śle mi z ukry<strong>ci</strong>a porozumiewawcze tonypsiak ś<strong>ci</strong>ga skosem trawnika szarą wiewiórkęaż do utraty jej z pola widzeniazbliżam się do pojemnego sercaklonu<strong>który</strong> z<strong>da</strong>wał się przywoływać mnie tu od <strong>da</strong>w<strong>na</strong>.Od strony rzeki dobiega raźne pokrzykiwanie wioślarzypracowite terkotanie świerszczy gęstą sie<strong>ci</strong>ą głosówpróbuje li tylko sobie zagarnąć cały blaskpóźnego września<strong>który</strong> właśnie rozzłaca od środka mnie, rzekę i siebie.Wszystko jest jakby miało trwać wieczniewszystko jest jakby miało już <strong>taki</strong>m pozostać <strong>na</strong> zawsze.Iowa 1991225


PESTKI DESZCZU VI*zapach skoszonych traww nicnierobieniuw gapieniu się <strong>na</strong> światjakże długie to ży<strong>ci</strong>emoja dusza chętnie tutaj sprzymierza się z drzewemz głosem ptaka i świerszczai z milczeniem mrówkiw moim pokoju ─ zapewne spłoszony wichurązagoś<strong>ci</strong>ł drobny żuczek z zamaszystym wąsemmusiałam wyprosić go za okno:„nie mogę z panem dzielić ni stołu ni łoża”***brzózkozłoto-biała smużkow polu jesienigdzie<strong>na</strong> zew cykad<strong>ci</strong>szę przechodzą <strong>ci</strong>arkiCZERWIEC 1994Znieruchomiały <strong>na</strong>wet róże.Bardziej kwitnąćjuż niepodob<strong>na</strong>.DESZCZjaskółka pojęła w lotże muszka już wieo deszczu*lgnę do <strong>ci</strong>ebiejak przywierają do skał omułkichłostane lodowatym wiatrem226


ZNIKOPISwiersze mi się porozpraszaływ proch sproszyłymi się szerszemi się popro-W ALPACHVôtre Majestè─ góry.Zapiera mi dech.Vôtre Majestè─ słońce.Jestem olśnio<strong>na</strong>.*Nie tylko ty, lichy robaczkuchwytasz się łapkami za głowęw niemym pytaniupatrzsłońce też przemierza obszaryrozglą<strong>da</strong> się po niebiewypatruje iwypatruje w<strong>ci</strong>ążBoga.*budzisz iobjaśniasz mimoje „ja”*czy już staję się łoskotem twojej krwijak tymojej227


ZE ZMIENNYM CIENIEMJakot, muszlaczy kosmosjed<strong>na</strong>ko zwinię<strong>ci</strong> w kłębek<strong>na</strong> tej samej drodzemleczneji zagłębieni w problematyczną czerńfirmamentujednocześnie chłoniemy ch<strong>ci</strong>wiestały blaskwtaczany <strong>na</strong> sam szczyt swego istnieniaze zmiennym <strong>ci</strong>eniem.228


Mówię do <strong>ci</strong>ebie: spójrz ─czy ten kamień, albo skrzydło owa<strong>da</strong>nie ukła<strong>da</strong> się w <strong>taki</strong> deseńjakby głównym celem <strong>na</strong>turymiał być or<strong>na</strong>ment?Zmierza ku niemu rybagwiaz<strong>da</strong> <strong>na</strong> firmamen<strong>ci</strong>ei kolecchoćby <strong>na</strong> tej giętkiej gałązce jeżyny.A ty zaprzątnięty własnymi myślamimruczysz: ─ to tylko fasa<strong>da</strong>─ i słowo „fasa<strong>da</strong>” w odniesieniu do tegoo czym myślę japrzejmuje mnie <strong>na</strong>głym chłodem.Z PRZECHADZKI229


NAD STAWEM, PRZED NOCĄDeszczSitowiei czasem odgłosy żabjest jakby wielka <strong>ci</strong>szaprzesiewała się do tej małeji jakby mała<strong>na</strong>bierała głębokiego wdechuby móc odskoczyć znówdo tamtej wielkiejopo<strong>da</strong>l<strong>na</strong> drutach telegraficznych─ jak <strong>na</strong> pię<strong>ci</strong>olinii ─czarne nutkiprzeskakują to tu to tamzarysowując w ptasim lo<strong>ci</strong>e początek<strong>na</strong>szej wspólnej melodiidzień posłusznie połyka ostatnią kapsułkęświatłajuż wkrótce sengra<strong>na</strong>tową gąbką zetrze tablicę dniaz seledynowych z<strong>da</strong>rzeń.VI 1995230


DZIESIĘĆ LAT PRZED KOŃCEMWiek dwudziesty się skończyłzanim się skończyłcho<strong>ci</strong>aż dokładnie nie wiadomo kiedy.Mógł odejść w tym dniu w <strong>który</strong>mzmarł Salvador Dalijak gdyby los epoki ważył się<strong>na</strong> szali tak absur<strong>da</strong>lnych wąsówjak te jegoobmyślanych starannie co do włoskaby mogły <strong>da</strong>wać odpór grozie skrywanej pod krechąśrodkowych dziesię<strong>ci</strong>ole<strong>ci</strong>a przy tym <strong>ci</strong>asno zwiniętych jak grypsktórego jed<strong>na</strong>k nie ma komu po<strong>da</strong>ć.Wiek dwudziesty przeminął zanim skończył bieg.Musiała go zawczasu wziąć z sobą do grobuskrzęt<strong>na</strong> kolekcjonerka z WenecjiPeggy Guggenheimprzyszpiliwszy wpierw wiele z .ducha tego czasuw swej prywatnej galeriipod drzewkiem Calderagdzie dotąd jeszcze mruczy kot Paula Kleeprzy zamilkłej gitarze Braque'a i Picassa.Bez Bette Davis bez boskiejGrety Garboo czym tu mówić to już koniec koniecwkrótce przyjdzie pożeg<strong>na</strong>ć ten ostatni mitnogi Marleny Dietrich─ <strong>da</strong>j im Boże zdrowie ─bo choćbyś umiał stworzyć milion równie pięknychten wiek nigdy nie uz<strong>na</strong> drugiej pary nóg<strong>na</strong>d te które─ kiedy był jeszcze w szampańskim humorze ─raczył raz wykreować.Gasną mity symbole gwiazdyi ulubieńcy <strong>na</strong> miarę stule<strong>ci</strong>a.Wśród niezliczonych kro<strong>ci</strong> szarychnierozpoz<strong>na</strong>nych bytówtym głośniej musiał umierać<strong>na</strong>wet <strong>ci</strong>chy Beckettzwłaszcza że nikt podobny mu już w tym wiekuraczej się nie objawi.231


Na przełomie roku 1989 i 1990pękła wresz<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>zbyt <strong>na</strong>pięta od półwiecza stru<strong>na</strong>ustroju<strong>który</strong> mienił się być rajem(choć miał być nim główniedla przyszłych pokoleń).Ten ustrój ─ rzecz <strong>ci</strong>ekawa ─stworzony do absolutnie wyższych celówniż cele <strong>na</strong>jprostszejakie zwykły zaprzątać zwyczajnego człowiekado ży<strong>ci</strong>a się nie <strong>na</strong><strong>da</strong>wałw końcunie tyle <strong>na</strong>wet w star<strong>ci</strong>ach ulicznychi nie w walce poległco raczej się zepsułjak krwisty befsztyk stale odkła<strong>da</strong>ny<strong>na</strong> jeszcze inną okazjęi wiecznie <strong>na</strong> potemlub może skisł jak zupa właśniecóż że zrazu zawiesistaskoro w poręnie było komu jej postawić w chłodzie.Przyszło więc obejść się smakiem(a zwłaszcza abszmakiem).Gdy by ż rewolucje zaczy<strong>na</strong>łyi kończyły się <strong>na</strong> triumfalnym salu<strong>ci</strong>eniestetyone lubią się jeszcze toczyća tocząc się pluskać chlupać i bulgotaćpóki nie stoczą się w bełkotlubią też dreptać w kółko.Równie niefotogenicznie jak rodzinę carów<strong>na</strong> wstępie pomordowanotakże <strong>na</strong> odjezdnympodle i po zbójecku rumuńskich małżonkówsprzątnięto─ przez zbędny pośpiech ─katów zmieniając w ofiary.Wejś<strong>ci</strong>e w sfery kosmosu właś<strong>ci</strong>wieprawie nic nie zmieniło w wymiarze tuziemskim232


wszystko w zasadzie zostaje ─ jak <strong>da</strong>wniej ─do rozwiązania w przyszłoś<strong>ci</strong>zmia<strong>na</strong> perspektywwzajemnych odniesień<strong>na</strong><strong>da</strong>l nie z<strong>da</strong>je się wchodzić w rachubęi <strong>ci</strong>ągle jeszcze <strong>na</strong> przejś<strong>ci</strong>ach granicznychlud po staremu wodzi się za łbyz kątów powyłaziły zamierzchłe upioryz tępą pałkąi znowu patrzą kogo bićchoć sądzono że taka rzeczjuż się nie powtórzy.U <strong>na</strong>s z kolei dziś wyszło <strong>na</strong> jawże prze<strong>ci</strong>ętny Polakchoć dotąd umiał głównie być poetąi komiwojażerem palących ideiza które zwykł kłaść głowę z przedziwną ochotąteraz chce gwałtem dobrać się do mioduprzygranicznych handelków w nie <strong>na</strong>jlepszym guś<strong>ci</strong>etra<strong>ci</strong> twarz i tak <strong>da</strong>lejszczęś<strong>ci</strong>em ożywia się islam w sąsiedztwiestąd Polsce powtórnie się kroirola przedmurza chrześ<strong>ci</strong>jaństwa ─ ─to stary <strong>na</strong>szdobrze już wysłużony konikszachowy (choć od biedy z<strong>da</strong>tny jeszcze <strong>na</strong> odsiecz)może <strong>na</strong> nim z odmienioną miną Polak wskoczywresz<strong>ci</strong>e przez próg Europyktóra ─ chcąc nie chcąc ─ prze<strong>ci</strong>eż uchyli mu drzwi.Litwa zbyt szybko z<strong>da</strong>rła ─ jakże twarzowe! ─ maskipolitykom zarówno wielkich mocarstwjak i małychktóre bywają mocne w czczej gestykulacjiczy wzniosłym słowieale nie w wy<strong>ci</strong>ąganiu konsekwencjize skła<strong>da</strong>nych oświadczeńzanim zdążyliśmy się <strong>na</strong><strong>ci</strong>eszyć<strong>na</strong>dziejąpo szumnej ga<strong>da</strong>ninie pozostał <strong>na</strong>m<strong>ci</strong>erń wbity tak głęboko w piętę że o sobie z<strong>na</strong>kprzy każdym <strong>da</strong>je krokua nie ma sposobu by go wyjąćnim się otorbi z czasem ropąktóra ból przytłumi.233


Niewykluczone że wraz ze śmier<strong>ci</strong>ą Sacharowawraz z jego tchnieniem przez sen─ tym ostatnim ─wyparowało w powietrze sumienieufundowane w tym zakątku ziemima je od dziś zastąpić właśnie kac i czkawka.Wiatr historiiw <strong>na</strong>dto wartkich porywach odsłoniłgłośne choć tajne groby przeważnie masowesławiony wczoraj w pieśniach wódzaż <strong>na</strong>dto okazał się ludobójcą <strong>który</strong>m był wprawdzie od[zawszeale dopiero teraz stał się nim formalniesiedem<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e milionów zgładzonych jego wyrokiem[wczorajpewno znównie powstrzyma ręki kolejnego gorliwego poetyprzed zrymowaniem jutro <strong>na</strong>stępnej kantatyku jego chwale lub prze<strong>ci</strong>wko niej.Nie ma komu po<strong>ci</strong>eszyć Boga.Tutto fa schifo / non scriveró piu 2 .wios<strong>na</strong> 19902 Cesare Pavese.234


WIELKA PAUZANajpierw myśliszże to rozłupany <strong>na</strong> pół orzech<strong>na</strong>szego światajed<strong>na</strong> polowa przeżutadrugachoć się otwiera <strong>na</strong> wielość z<strong>na</strong>czeń<strong>na</strong><strong>da</strong>l zakrytarzekłbyś ─ twardy z niej orzechdo zgryzienia ─tymczasem cykl się obracai <strong>na</strong>gle wszystko jest zupełnie inneniż kiedykolwiek dotądi <strong>na</strong>wet już nie to ważneże kończy się tysiącle<strong>ci</strong>e jedno czy drugiealbo że nowe się zaczy<strong>na</strong>to coś więcejo wiele więcej i<strong>na</strong>czej niż <strong>na</strong>m się z<strong>da</strong>jeoto w<strong>ci</strong>ąga <strong>na</strong>s w wirwielka pauza.w swój lejCzy nie sądzisz że dzieje się takjakby wyłupywała się z <strong>na</strong>snowa eraniepodob<strong>na</strong> do niczego co było dotąd ─Tracę głowę.Czy ktoś mógłby mi pomócczy mogę komuś pomóczagarnia <strong>na</strong>s w lej swój wielka pauzadokąd to zaprowadzi ─Może trzeba się uchwy<strong>ci</strong>ć tegoco dobrze z<strong>na</strong>ne ukochane lub odrzuconeale z<strong>na</strong>ne ─Przeszy<strong>ci</strong> <strong>na</strong> wskroś bolesnym kolcem<strong>na</strong>szej urzekającej epokirwącej235


jak koń co zerwał wszelkie wędzidłamyrażeni zachwytem i grozą rzeczywistoś<strong>ci</strong>tej co faktycznie jestczasem─ a nie li tylko obrazem czasuświatem─ a nie li tylko jego obrazemdoz<strong>na</strong>jący wielorakich smaków─ a nie samych przekazów o nich<strong>na</strong> palcach <strong>na</strong> paluszkachobchodzimy te przedziwne istoty─ swoich <strong>na</strong>stępców ─istnych przybyszów z innej cywilizacjiwgapiających się w pozórw mamiące odbi<strong>ci</strong>a rzeczy tego świata.Czy nie sądzisz że dzieje się takjakby z <strong>na</strong>szej starej planetyodrywała się in<strong>na</strong>już nie zasiedlo<strong>na</strong> przez podobnych <strong>na</strong>mtych od tysiącle<strong>ci</strong> podobnychdo mnie do <strong>ci</strong>ebie<strong>taki</strong>ch samych jak myi jak my niepodobnych zarazem do tychzrodzonych dopiero coterazprzybyszów innej cywilizacji ─Popatrz <strong>na</strong> te maleństwa zawczasu pojmanew sie<strong>ci</strong> niewidzialnych lecz istniejących promieniwplątane w elektroniczne sie<strong>ci</strong>w impulsy ekstatycznych wibracjiczyż nie sąjakby z<strong>da</strong>lnie sterowani stosownym pilotem ─włącznik wyłączniki jeszcze <strong>na</strong> to zagłuszająca wszelką „mojość”fala złowieszcza tonówwbijanych przez ucho pod mózgową korę ─Nie muzyka lecz zgiełk.(Nawet jeżeli przejaskrawiamżeby coś uzmysłowić mnie i tobie ─dokąd to zaprowadzi, powiedz.)Kim oni są <strong>ci</strong> nowi236


kimże sąmylący jakże często bramymiędzy jawą a snemmiędzy snem <strong>na</strong> prze<strong>ci</strong>ąg nocya snem <strong>na</strong> zawszeobywający się bez rozróżnieniaco jest fikcją co faktemco bólem bólua bólem do pomyślenia(wzrost okru<strong>ci</strong>eństwa nieletnichczyż nie przemawiałby za tym?).Tracę głowęzagarnia mnie w wir swój wielka pauzaw przerwanej zbyt gwałtownie sztafe<strong>ci</strong>e pokoleńno i ten rozziew świadomoś<strong>ci</strong>rysabardziej przepast<strong>na</strong> niż Rów Mariańskiw głębiach oceanutakże rodzaj ich zniewoleniawielorakich uzależnieńco myślisz o tymo <strong>na</strong>s o nich i w ogóle.Muszę uchwy<strong>ci</strong>ć się czegoś co dobrze mi z<strong>na</strong>neco urzekało mnie i <strong>na</strong><strong>da</strong>wało sensodchodzącemu właśnie temu mojemu czasowi.Czy ktoś mógłby mi pomóc czy mogękomukolwiek pomócgdy w swój lej mnie zagarnia wielka pauza.20/21 X 1995237


Wiersze niektóre(1997)238


W PŁYNNYM STANIEWody mojego <strong>ci</strong>ała kryją w pęcherzykach snuróżowe ukwiaływody mojego <strong>ci</strong>ała kiedy nie widzęwabią tryto<strong>na</strong> o wypukłych oczachjakby zbiegłego z płó<strong>ci</strong>en Paula Kleeby go utulićutulić ─wody mojego <strong>ci</strong>ałakryją bru<strong>na</strong>tne i czerwone algi.Kiedy śnię ─Saccorrhiza bulbosa podnosi mi włosyże aż stają dębakiedy śnię ─Macrocystis piriferakro<strong>ci</strong>onoga i długa jak jamnikmnoży mi <strong>ci</strong>arki <strong>na</strong> grzbie<strong>ci</strong>ei przechodzi mnie mrowiempodczas gdy Ciaudea elegansjest różową nutąa raczej kluczem do niebiańskich melodii(zresztą sam zobaczPetit Larousse en couleurstro<strong>na</strong> 26).Wody mojego <strong>ci</strong>ała tęsknią za morzemkołyszą się, kołyszą, wkołysowują do wewnątrzziarenka piaskui już z prochu w prochsypią mi piaskiem w oczypodczas gdy pod pokładem wierszaprzywarte niby muszla do spodu słówz łoskotem kołacze sięosłupiałe jużi pobielałe mojeja.239


DWIE PORY ROKUWiosną widzisz jak kolor staje się koloremjak wygłasza się rozgwar ptasich nuti świetliś<strong>ci</strong>eje blaskte <strong>na</strong>sze barwne doz<strong>na</strong>nia tespieszne przechwytywania czegoś w biegu<strong>na</strong> podobieństwo jaskółki łowiącej w lo<strong>ci</strong>ewysokolotne owadyale gdzie się podziewa to główne─ nie wiadomo co ─które sprawiaże nieruchomość zostaje wprawio<strong>na</strong> w ruchi zimagdzie zima wtedy zimujegdzie mieszka zima?Zima mieszka wtedy w wysokich górachwiosną wcale nie idzie do morzaspławia krę nurtem potokówa sama uchodzi w górypnie się hen <strong>na</strong> ich szczytylub gnieździ się w rozpadli<strong>na</strong>chtężeje tam lodowa<strong>ci</strong>ejeaż <strong>na</strong>gle wyłania się swą <strong>na</strong>jszerszą fraząwidnieje szronem <strong>na</strong> polachbielą szronu przyzywa obłokiby od nowa usiały świat bielą─ A kolorgdzie wtedy zimuje kolor?Kolor wtedy zimuje w kamieniukolor kwitnie w kamieniu pod ziemią.240


* * *Dzisiaj nie czytam gazetnę<strong>ci</strong> mnie gałązka za oknemob<strong>ci</strong>ążo<strong>na</strong> ruchomą plamką.O moja ślicz<strong>na</strong> gąsieniczkopartykułokoloru po<strong>da</strong>rowanej mi teraz chwilijutro przenikniesz mnie <strong>na</strong> wylotskrzydłamidomniemanego motylapodczas gdy czas rozpa<strong>da</strong> się<strong>na</strong> nierówne cząstkijakże różne dla mnie i dla <strong>ci</strong>ebiei kiedy światrozpa<strong>da</strong> się <strong>na</strong> cząstkijed<strong>na</strong>kie <strong>na</strong>m obustajesz się oto kruchym mostemwiszącym <strong>na</strong>d czeluś<strong>ci</strong>ąktóra rozdziela mnie i światwiążesz krawędzie od ty ─do jai cóż mi po gazetach dzisiaj. Ty─ ślicz<strong>na</strong> gąsieniczko ─zawładnęłaś moimi myślami.Wszystko co poza tym ─jakże znikome.17.08.1996241


W płynnym stanie(1998)242


NAWROTYNajpierw łuska powiekijak piasek uwiera źrenicęzwierasz się, wwiercasz w siebiejużeś cały w skorupiegłucho ─niemo spa<strong>da</strong>sz jak son<strong>da</strong><strong>ci</strong>śnięty bielą o bielsamego d<strong>na</strong> koś<strong>ci</strong>i jużnie tylko trylobitynie tylko glonysny iś<strong>ci</strong>e sylurycznewysiewają sięjakiś liśćryboliśćrafa wstępnych pamię<strong>ci</strong>ich zdobny koral<strong>który</strong> rozpierzcha się tuż-tużprzed otwar<strong>ci</strong>em oczulub przeistacza się w kolecświatła.243


WODNE MOTYWYJuż rozdzielone są głoska od głoskisylaba od sylaby jużpojedyncze litery<strong>na</strong> niewymierną odległośćodbiegają od siebieświat słowa (a więc twój świat)rozprasza się rzedniejed<strong>na</strong>k spróbuj, takwłaśnie zrób to jeszcze razspróbuj <strong>na</strong> nowo zespolić jezwiązać ─ ─To co dryfuje to copodmienia tekst podstawialiterę w miejsce literysens <strong>na</strong> miejsce sensuto co sprawia całe to przemieszaniezamętco rozwadnia zapisa z nim <strong>ci</strong>ebie przeistaczaw aquaw tę jakąś kolorową plamędośrodkowo spiralnąjak wirco przeistacza <strong>ci</strong> bytw swoistą akwarelę istnoś<strong>ci</strong>w cały ten zamętczyżby było owym wyższym porządkiem?244


przez wolno płynące wody snu płożą się glonyzaczątki obrazówNON FINITO Inowiki <strong>ci</strong>enkie jak turecki księży<strong>ci</strong>grają wokół tańczącej euglenyi <strong>na</strong>stawiając <strong>na</strong>rząd światła pod kątem moich źrenicświecą <strong>ci</strong>emno odbitym blaskiemprzenikającym mnie do trzewico przędą te wirujące miniwrze<strong>ci</strong>o<strong>na</strong>co wijąktóre co tu jest mnąwysupłuję się z macek, rzęsek, obuwikówpo mrocznej stronie niedo<strong>ci</strong>eczonych wątkówstrąco<strong>na</strong> w przepastną kwadraturęniepojętego akwarium<strong>na</strong> jego kruche szybki wpełzają papro<strong>ci</strong>eistne glosopterydy rodem z permokarbonutuż obok moje usta nieme, otwartew zbliżeniu wyolbrzymionezachodzą parą i szronem i rozmazująmetodycznie wymazują siebie i mnie z <strong>ci</strong>eczy czasówFeliksowi(zasa<strong>da</strong> non finito, o której piszesz,<strong>na</strong>jlepiej wywiązuje się w obrazach snu)245


TY I TWÓJ ŚWIAT. A JA?Tamte wzgórza <strong>na</strong> widnokręgustają się i w<strong>ci</strong>ążtrwają<strong>na</strong>deszła chwila kiedyty stajesz się tyja staję się jaa wszystkoz<strong>da</strong>je się piętrzyć i piąćwraz z <strong>na</strong>mi i tym co wokółlecz w <strong>na</strong>głej zmianie światełpatrztwe imię i moje zmienia się w smugępo imieniujakby ktoś mś<strong>ci</strong>wiewymazywał je brudną gumkąpod osłoną <strong>ci</strong>emnoś<strong>ci</strong>tak tak<strong>na</strong>dchodzi chwilakiedy wszystko rozsypuje sięrozpa<strong>da</strong> albo staje jak wrytewobec niepojętoś<strong>ci</strong> tegoco poza <strong>na</strong>mi ─ ─góry kruszą się ale trwająpodczas gdy ja gdy typróżno szukamy w gwiaz<strong>da</strong>chocalającego kamienialub wypatrujemy sprzymierzeńcaw zodiakalnych z<strong>na</strong>kach ─ ─i jużty wysypujesz się z tyja wysypuję się z jaa światchoć wysypuje <strong>na</strong>m się z rąktrwa <strong>na</strong><strong>da</strong>l nieporuszony ─ ─tymczasem <strong>na</strong>sze uchochoć jeszcze słucha nie słyszypatrzące oko nie widzia słowo które zwija się w kłębek246


zgruźla się w istny węzełnieprzenikliwezasklepia się w sobieczyż może z<strong>na</strong>czyć coś więcejniż z<strong>na</strong>czyło wczoraj?Czy także słyszysz pod stopąkiedy tak rozmawiają<strong>ci</strong>dziemy łąką <strong>na</strong> ukossuchy klekot torebekniegdysiejszych kwiatówz <strong>który</strong>ch uszło ostatnie ziarenko ży<strong>ci</strong>a –podczas gdy twoja─ dla mnie niepokojąca ─ obecnośći być może <strong>na</strong><strong>da</strong>l niepokojąca dla <strong>ci</strong>ebieobecność mojaulatnia się w lekkicho, jakże lekkich powiewachtego bezwietrznego poza tympopołudnia.247


PÓŹNA WIOSNAStru<strong>na</strong> nocy <strong>na</strong>pięta i chrapliwajak glos Armstronga śpiewającego Ramonętej nocy mam czarną skórętej nocy w moje stare <strong>ci</strong>ałowstępuje mło<strong>da</strong> dziewczy<strong>na</strong>jaką kiedyś ja także byłami wybijając takt nogągnie się w palących rytmachjakże z<strong>na</strong>jome są mi dzisiajnietrwały jaśmin i różaa <strong>na</strong>wet ekstatyczny szlochskryty w gardle słowikaco było zapomnianeprzypomi<strong>na</strong> się w <strong>na</strong>głymjaskrawym błyskunoc sierpem księżyca dobywa <strong>na</strong> jawrzeczy z<strong>da</strong>wałoby się <strong>da</strong>wno straconei spowijając je drżącą mgiełkąspiesznie ukła<strong>da</strong> z powrotem<strong>na</strong> dno kuferka pamię<strong>ci</strong>skąd przed chwilą zbiegłyprzez szparę za<strong>ci</strong><strong>na</strong>jącego sięwiekaktóre zwykło się zatrzaskiwaćjakby sobie samemu <strong>na</strong> przekór.248


W DESZCZUsiódmego lipca o siódmej po południuzaczy<strong>na</strong>m umierać─ nie przerywaj sobieto jeszcze potrwa czas jakiśw deszczowe popołudniepory roku krzyżują się ze sobągdyby nie gazeta z dzisiejszą <strong>da</strong>tąnie zgadłbyś: wios<strong>na</strong> to czy jesieńdeszcz <strong>na</strong> parape<strong>ci</strong>e wystukuje staccatoupływających godzin─ nie, nie przerywaj sobieszary kolor gołębi w zupełnoś<strong>ci</strong> mi dogadzaw szare popołudnie pomieszanych pór rokuw godzinie kiedy zaczy<strong>na</strong>m umieraćtak, tak, to się właśnie zaczęłoale <strong>na</strong>turalnie potrwa czas jakiśmoże całe latawięc nie przerywaj sobiepowiedz: o czym właś<strong>ci</strong>wie mówimyku czemu zwracamy się z tą zamazującą świat nitką[deszczujak kapką u nosa czy w oku łząz powodu <strong>który</strong>ch─ wszystkich razem wziętych ─głowa szuka kryjówki bo<strong>da</strong>j w tych słowach wierszajak w postawionym <strong>na</strong> sztorcszorstkim kołnierzu.249


MOTTO 2może ten wierszjest kaprysem Boga<strong>który</strong> ukrył swój sekretpod nietrwałym <strong>na</strong>lotem barw<strong>na</strong> skrzydle motylawiem, że moja ojczysta mowaprzetrwa jeszcze ledwo parę pokoleńpotem słowa moje wrócą do łupinyalbo wsiąkną od spoduw zwy<strong>ci</strong>ęskie słoje tej mowyktóra przebije się <strong>na</strong> powierzchniękiedyśjakiś łowca osobliwoś<strong>ci</strong>wychwy<strong>ci</strong> je siatką <strong>na</strong> chwilęcóż to za kaprys ─ powie ─wsączyć tyle migotliwych pyłówz<strong>na</strong>czeńw coś równie nietrwałegojak ten dziwaczny zapis.250


Z ALBUMUKobieta i mężczyz<strong>na</strong> idą brzegiem morzafale głośnym Plaśnię<strong>ci</strong>em o plażę zaklepują <strong>na</strong> wyś<strong>ci</strong>giswoje jestemmewy <strong>na</strong> próżno usiłują skwapliwymi dzióbkamiprzytwierdzać ich ruchome grzywy do stabilnych brzegów<strong>na</strong> mokrym piaskukażdy żółty kamyk chce uchodzić za bursztynkobieta schyla się prostuje i schylamężczyz<strong>na</strong> w<strong>ci</strong>snął ręce w kieszeńi spoglą<strong>da</strong>jąc przed siebie cały zamienia się w słuchrytmiczne plaśnię<strong>ci</strong>a fal i łoskot morzabrzmią jak aparatura USGczy nie tak właśnie, nie w ten sposóbtłukło się o kruche ś<strong>ci</strong>anki ży<strong>ci</strong>a jego własne sercekobieta schyla się po małe po<strong>da</strong>runki morzachoć myślami wyraźnie krąży <strong>da</strong>leko<strong>na</strong>gle odwraca się do mężczyzny i ujmuje go za rękęjakby ten był małym chłopcemktórego trzeba <strong>na</strong>tychmiast wyprowadzić z <strong>ci</strong>emnego lasuw jasność polanyzmienia się konfiguracja chmurkrzyk łabędzi krzyk mew i monotonny łoskot morzaz<strong>da</strong>ją się teraz budować wspólnie strop dla <strong>ci</strong>szyw którą bezsłownie wchodzą kobieta i mężczyz<strong>na</strong>już poza kadrem.Kołobrzeg 97/98251


RULETAWargi tylekroć całowane już nie są wargamisą szczątkiem szczątkówzgasła źrenica nie w<strong>da</strong>je się z tobą w wymianę spojrzeńnie potrafi słać <strong>ci</strong> porozumiewawczych błyskównie rejestruje niczegoniezdol<strong>na</strong> pełnić żadnych funkcjijest szczątkiem szczątkówdokąd ule<strong>ci</strong>ało to cośco poruszało figlarnie rzęsęi grzywkę <strong>na</strong> czoleco wprawiało w falowanie piersii sprowadzało rumieniec <strong>na</strong> twarza twoje myśli wybłyskiwały pod chmury i wyżej?Les jeux sont faitsrien ne va plus!Te palce które widzisz już nie są palcamiani im w głowieprzebiec po klawiaturzealbo łobuzersko <strong>da</strong>ć komuś sójkę w boki <strong>na</strong>zbyt trudno wyobrazić sobieich pieszczotylub bo<strong>da</strong>j nie<strong>ci</strong>erpliwy gestz jakim odgarną niesforny lok z czołaich linie papilarne stają się teraz martwą literąbliżej są prawa niż ży<strong>ci</strong>owych sprawtrum<strong>na</strong> do szczątków pasuje jak ulałzresztą sama wyglą<strong>da</strong> jak jakiś paragrafles jeux sont faitsrien ne va plus!252


SKORUPKAProszę o chwilkę <strong>ci</strong>erpliwoś<strong>ci</strong>zaraz zwolnię zajmowane miejscei ustąpię je pierwszemu z brzegu.Proszę się nie pchaćjuż za chwilę zacznę znów z powietrzapobierać dwutlenek węgla a wy<strong>da</strong>lać tlen<strong>który</strong> o wiele bardziej przy<strong>da</strong> się innemu.Wrócę skąd przyszłam.Garstką prochubiaławym osademcałą sobą dźwigać będę skałęu samych fun<strong>da</strong>mentów światajapotencjal<strong>na</strong> skorupkaistoty dziwnej <strong>na</strong>d wyrazktóra podobno pierwej tutaj była(według świadectwa gwiazdy zgasłejprzed milionem lat).253


POŻEGNANIENiemal wszystko już uprzątniętezrolowanewystawione za prógsłychać klekot kolejno zatrzaskiwanych drzwiw tym jakże lichym i kruchym mieszkaniuduszy(które jed<strong>na</strong>k było mi drogie)próżno geny, chromosomypróżno rozliczne komórkiwodzą za mną swym spłoszonym okiemzatrzaskuję kolejne przejś<strong>ci</strong>awygaszam światłaprze<strong>ci</strong><strong>na</strong>m przewodyłączące mnie z kim i czymkolwiek.Żadnego continuumżadnych przeobrażeń i przeistoczenia<strong>da</strong>lszych <strong>ci</strong>ągów nie będziekoniec dyskusjiit won't be continued.254


PUCH OSTÓWnic mnie nie dźwiga<strong>na</strong> niczym nie wesprę rękiże to a to jest mojeżaden żukżadne źdźbło trawynie nosi mego imieniapył <strong>który</strong> przylgnie do mych żebernie zgadnie że jato jaz niczym tu przyszłami odejdę z niczymi wkrótce będzie jakby mnie nie byłojed<strong>na</strong>kże jeszcze dziś─ czy tylko dziś? ─rozpoz<strong>na</strong>ję jako moje te strofyktóre wystukuje w ostach za oknemszczygiełi ostrożnie wnoszę w pamięćkroplę deszczujak <strong>na</strong>jcenniejsze <strong>na</strong>sionkotrwałego słowa.255


* * *Zlodowa<strong>ci</strong>ałe w perspektywie wspomnieniazastygłedo nie<strong>da</strong>w<strong>na</strong> jeszcze żyweobrysowane zapachem, koloremdziejącej się ongiś chwililub dojmujące przeżytym bólem<strong>na</strong>gle obcewystudzonejakby to komuś a nie mnie się z<strong>da</strong>rzyłoi jakby zostało mi opowiedzianeprzez kogoś<strong>taki</strong>e tam z<strong>da</strong>wkowewspomnienia nie-wspomnieniaktóre ważą tyleco zeszłoroczny śnieg─ więc to jest starość?256


NICZYM ODYSNie krzyw się zbędnym floresommoich nie<strong>który</strong>ch wierszyw ich gęstym runieukrywani <strong>na</strong>gie i bezbronne „ja”kiedy niczym Odysowi, co pod brzuchem owiecuchodził z mrocznej jaskiniprzyjdzie uchodzić i mniez jaskini bytu strzeżonej teraz i wtedyprzez nieubłaganego Cyklopaw jakże niepewną─ bo któż o niej co wie?przestrzeń po tamtej stronie doczesnoś<strong>ci</strong>.257


* * *Język ba<strong>da</strong> ostrożnie wypukłoś<strong>ci</strong> literwnika w szczeliny pomiędzy zgłoskaminiektóre laski zapisanych słówsą jak pnie baobabutu moż<strong>na</strong> mieszkaćw tym się moż<strong>na</strong> skryćw upatrzonej niszy w szparcepod korą z<strong>na</strong>ków upychaćniewidzialne gołym okiemzłote pierś<strong>ci</strong>eniesłojeuchodzącego czasu.258


W ODWROCIECoraz więcej przestaje mi sięz<strong>da</strong>rzaćto i to w każdym raziejuż mi się nie z<strong>da</strong>rzyto i to już nie będzie doz<strong>na</strong>neodczute zapamiętanecoraz częś<strong>ci</strong>ej w lukę po tym co niebyłewślizguje się <strong>na</strong>tarczywe─ pamiętasz?A czy jeszcze pamiętasz —Kto jakże mi drogiwłaśnie odpływa <strong>na</strong> statku w niez<strong>na</strong>nepodczas gdy ja<strong>na</strong> tym brzegu pozostałapodnoszę chusteczkę do oczu.1996259


* * *Na początku nie było słowa<strong>na</strong> początku był <strong>na</strong>jwyżej jego początekjaka głoskaliteraktóra święta sylaba ─Co poprzedza słowo co<strong>ci</strong>ebie poprzedzaekstaza <strong>na</strong>mysłgest<strong>ci</strong>emne <strong>na</strong>rzecze pod <strong>na</strong>skórkiem mowy ─Po <strong>taki</strong>ej kresce jakakreskapo <strong>taki</strong>m słowie jakie słowoproch jaki po <strong>taki</strong>m prochu ─zbliża się wschodzi od nowachwila tamta pierwszagdy magma świata musi ulec w końcuprzemocy słowai kiedy nicmusi się stać jako coś ─(powiedzmy:świat jako tylub jako ja teraztutaj).1996260


PRZEDNadchodzi purpurowa chwila abdykacjisłońcajuż nie dzieńjeszcze nie nocale nikt nie próbuje brać otwar<strong>ci</strong>e strony światłai tego co jasnezłotawe interregnum spopiela sięniebieś<strong>ci</strong>ejeseledynowiejeteraz pilnie wpatruj się w otwierający się <strong>na</strong> chwilę tekstnocywczytuj się weń scalajzłoty alfabet kapryśnie rozrzucony po firmamen<strong>ci</strong>e<strong>na</strong>kłaniaj ku sobie jego cząstkipolażeby zmierzał do sensuwresz<strong>ci</strong>e już możesz byćwresz<strong>ci</strong>e możesz przepętlać się przez elipsy kolejnych <strong>ci</strong>szw tamten ogromi wchłaniać w siebie bo<strong>da</strong>j jakąś jego część.261


* * *Przede mną i przede mną uskrzydlo<strong>na</strong> stopajej złoty ślad <strong>na</strong>umyślnie zostawiony w chmurachprzywabia mnie w<strong>ci</strong>ąż od nowapotykam się dźwigampa<strong>da</strong>mznów dźwigam się wzlatamwzlatampodążam za złotym ślademskrytym w kolejnym domyślezanikającym znów za chmurąw coraz to innym obłoku.262


POCHWAŁA ZESZYTU W KRATKĘZeszyty w linie, wierz mi, diabła warte.Myśl nimi jak po szy<strong>na</strong>ch mknie ku katastrofiezaraz za rogiem kartki <strong>na</strong> krawędzi stołu.Natomiast otwierając zeszyt w kratkęnie sposób nie pomyśleć z miejsca <strong>na</strong> przykład o kolemieszczącym w sobie nieskończoną ilośćprostokątów (które zawsze równe między sobą)lub nie obstawać przy tymże jeśli istnieje trójkątmusi być <strong>da</strong><strong>na</strong> przyczy<strong>na</strong> dlaczego istniejea jeśli nie istniejeto musi być racja co jego istnienie obala.Wszystko to nie wyczerpuje zalet zeszytu w kratkę.Tak czy owak ─ skoro nie ma próżniwszystkie rzeczy do siebie powinny przylegaćniczym tu kratka do kratki.Najlepiej też się milczy <strong>na</strong>d zeszytem w kratkę.Ilekroć go otwieram czuję się jak filozof<strong>który</strong> ch<strong>ci</strong>ał nieskończoność usiać kwadratamiżmudnie <strong>na</strong>noszonymi <strong>na</strong> mniejsze płaszczyznyby tym sposobem wziąć ją we wła<strong>da</strong>nie myśli.Jed<strong>na</strong>k twierdzącże poszczególny kwadrat jest zdominowanypoprzez otaczające go inne kwadratynie spuszczał z oka tego co się skrywapomiędzy tym a tamtym (myślę o spoiwie)i tak kratka po kratce raczkował ku Bogupilnie oz<strong>na</strong>kowując go ze stron wielu <strong>na</strong>raz ─Ba, z siatką <strong>na</strong> motyle czaić się <strong>na</strong> Bogazdoła tylko filozof, dziecko i poeta.Stąd jeśli chcesz co pisać, raczej zeszyt w kratkęotwórz <strong>na</strong> pustej kartce któraniczym dywan z tysiąca i jednej nocy zawsze skorado wzlotów, domysłów i mniemań(skrytych pod skórą figur geometrii).263


TRÓJKĄTTrójkąt wcale nie wyglą<strong>da</strong> <strong>na</strong> figuręw stanie spoczynku. Stalez<strong>da</strong>je się dokądś zmierzaćdążyć<strong>na</strong>kierowywać <strong>na</strong> cośwy<strong>da</strong>je się, że zaczajony w swoichkątachla<strong>da</strong> chwila wyskoczyz czymś nieoczekiwanymgotów przekraczać własny wymiarjest niespokojnym duchemgeometriiwysiewa z siebie możliwoś<strong>ci</strong>stania się całkiem kimś innyma <strong>na</strong>wet by<strong>ci</strong>a okiem opatrznoś<strong>ci</strong>(jed<strong>na</strong>k nie wpuszczaj go za prógtwojego domuniechaj pod własnym kątemnie ukła<strong>da</strong> twojego ży<strong>ci</strong>a).264


POCZTÓWKA Z VISBYdla GunilliNa skalistej wyspie odkrywa mi się kamieńz muszlą wtopioną do wewnątrzfala morza sprzed nóg odpływaprzypływacoś się z toni wynurzazanurzapamięć uzmysławia słowarzadko używanejak szkarłupnieczyli te wszystkie promieniste organizmyjak rozgwiazdyjeżówcefossilesdrobiny szkieletu morzaszkieletu światakość z koś<strong>ci</strong> mego początkumoje i twoje stąd dotąd.265


* * *Mały różowy robaczekubiegł mnie zagłębiając się w miąższdorodnej śliwki<strong>na</strong> którą i ja miałam apetytteraz nic po niej ni jemu ni mnie.266


PLISZKAGotlandia jest krajem pliszkiz potakującym ogonkiemPliszka po szwedzku brzmi:sädesärlapo ła<strong>ci</strong>nie: Mota<strong>ci</strong>lla albaJak się te <strong>na</strong>zwy mająwzględem ptakajak względem siebieNie umiem dokończyć tego wierszadokończ go za mnie1997267


* * *słońce odskakuje jak oparzoneod czarnej emaliiktórą powleczone są dziś moje słowa268


ALTER EGOMój świetlisty sobowtór niewidzialny gołym okiemgotów z dobrą nowiną biegać <strong>na</strong> posyłkido wszystkich bliskich <strong>który</strong>ch mu polecamumie z powietrza wyłapywać strzałysłane ku nim przez losalbo przez nieprzyja<strong>ci</strong>ółi potrafi od<strong>da</strong>lać grom z jasnego niebaco zawisł <strong>na</strong>d ich głowąjak miecz Damoklesa.I jakby tego było jeszcze małomachnie dla mnie w powietrzu wierszręką uzbrojoną w pióro nie z tej ziemi.Czemu nie dopisuje mi wzrokby z obłokówś<strong>ci</strong>ągnąć te strofy nim je wiatr rozwiejedrocząc się ze mną z okru<strong>ci</strong>eństwem dziecka?Choć tekst umocowany licznymi kropkamido chmurjuż mi je wyłapują w lo<strong>ci</strong>e żarłoczne jaskółkimylące <strong>na</strong>jwyraźniej kropkę z ziarnkiem makustąd bywa, że przekręcam rozsypany zapisi gubię się w domysłachwięc nie przestaję <strong>na</strong> pomoc go wzywaća on w tej sprawiei w innych przybywa.269


ŚWIECENIECałe to <strong>na</strong>sze by<strong>ci</strong>e jest świeceniemtym świeceniem wspomagamy i swoje słowoi gwiazdęktóra czuwa <strong>na</strong>d <strong>ci</strong>emnym duktemjakim w noc przerażeniaprzedzieramy się wzajem ku sobie.270


NORWIDKoło Hiszpańskich Schodówzblakły <strong>ci</strong>eń poety Cypria<strong>na</strong>krąży za białawym <strong>ci</strong>eniem istnej syrenyniedoszłej kochankiMarii Kalergispowiernica ich dwojga, Trębickachwali jego fragmentowy wyrażania się sposóbjakim w siebie pochylonob<strong>da</strong>rzy hojnie przyszłe późne wnuki.Wczorajszy <strong>da</strong>ndysozdoba warszawskich salonów(bądź co bądź potomek rodziny królewskiej)a zaraz potem tutaj kloszard Europywzgardzony nędzarzjak z kulą u nogiz kufrem gryzmołów częś<strong>ci</strong>owo spalonychnie wy<strong>da</strong>nych, nie doczytanych wierszyrysunków, akwarelek(jak ów zblakły kwiatgałązka maku, prawdziwy rarytasdziś w zbiorach Biblioteki Narodowej)ten to delikatny, a zarazem gromkokrzyczący, <strong>który</strong> z<strong>na</strong>ł walor milczeniajak nikt przed nim, żadenw pochmurne dni do dzisiaj skła<strong>da</strong> mi wizyty.Jego listek przyklejony do szyby deszczu kropelkąmam za pozostawiony mi przez niego bilet.271


TRAKTACIK O MOŻENIUMogę, ile mogę. Nie mogę więcej, niż mogę. Ch<strong>ci</strong>ałbymjeszcze móc. Gdybym mógł to i tamto, to by mi pomogło<strong>na</strong> wszystko. Trzeba ch<strong>ci</strong>eć móc. Móc, aby móc. Jedyniew możeniu kołacze się jeszcze iskierka <strong>na</strong>dziei. A zatemiskierka ży<strong>ci</strong>a. Wymóc <strong>na</strong> sobie chęć możenia choćby poto, żeby cokolwiek móc. Jestem, póki mogę. Dopóki mogęcoś, <strong>na</strong>wet całkiem małego, jestem. A skoro jestem, więcmogę. Być! Móc!Jak tu się przemóc, żeby coś móc? Choćby całkiemmałego, zwykłego, <strong>na</strong>jdrobniejszego?Oto jest pytanie. Pytanie o to, czy mogę. Czy mógłbymjeszcze. Mógłbym? Jak? Co zrobić, żeby móc? Ale co móc?Trzeba wdrażać się od kołyski w możeniu. Przemagaćniemoc. Liczyć się ze swoimi siłami? Ależ tak. I liczyć sięze słowami. Przede wszystkim jed<strong>na</strong>k pomagać samemusobie coś jeszcze móc. Wzmagać moc możenia. Wymóc to<strong>na</strong> sobie za wszelką cenę, żeby dopóki się tylko <strong>da</strong> ─ móc.Jesteś o tyle tylko, o ile możesz. Czyż nie tak? Zatemmóż!Dlaczego sądzisz, że nie możesz? Prze<strong>ci</strong>eż skoro jesteś,możesz!Tylko wtedy jedynie, gdyby nie było <strong>ci</strong>ę, nie mógłbyśnic, nie mógłbyś niczego.Zatem bądź, móż!W możeniu tkwi <strong>na</strong>jważniejszy sekret i imperatyw by<strong>ci</strong>a.272


ZAMIAST POSŁOWIAWCIĄŻ O TYM SAMYMCzym są nowe wybory wierszy raz już kiedyś opublikowanych? Czy jeszcze inny ich układ i <strong>da</strong>lsza(głębsza?)perspektywa uzyska<strong>na</strong> przez dopełnienie ich kolejno powstałymi wierszami nie ma w sobieczegoś podobnego <strong>na</strong> przykład do przestawienia w pokoju istniejących tam od <strong>da</strong>w<strong>na</strong>, w<strong>ci</strong>ąż tych samychmebli, które w uzyskanym teraz nieco innym kontekś<strong>ci</strong>e (np. dokupionej ostatnio etażerki) <strong>na</strong>bierająnowego wyrazu, ba, nowych punktów odniesienia? Albo ─ czy nie przypomi<strong>na</strong> to <strong>taki</strong>ego ustawieniaświateł w już oswojonym pejzażu, które z tła wyłowią, ku <strong>na</strong>szemu zdumieniu, jeszcze inne, wcześniejnie zauważone konfiguracje elementów, przyłapanych nieco i<strong>na</strong>czej <strong>na</strong>kierowanym teraz snopem światła?Zapewne jest z tym tak właśnie albo podobnie, czy może jeszcze i<strong>na</strong>czej. Myślę, że pewnymwyjaśnieniem (lub dopełnieniem) może być przywołanie <strong>da</strong>wniejszych wypowiedzi, zawartych wprzedmowie czy posłowiu do wcześniejszych wyborów wierszy, tych z lat 1967, 1969 i 1985, które tu wefragmentach przytoczę, uzupełniając je o notę zapisaną o wierszu całkiem nie<strong>da</strong>wno, bo <strong>na</strong> przełomie1998 i 1999 roku.Jeśli idzie o mnie, dostrzegam teraz w tych wierszach <strong>na</strong>pisanych <strong>na</strong> przestrzeni kilkudziesiątków lat zarysowujące się (<strong>na</strong> kształt przerdzewiałych słojów w przekroju drzewa) kołatematyczne, które w coraz to innej perspektywie <strong>na</strong>wiązują promieniś<strong>ci</strong>e do swego rdzenia i usiłująjeszcze i<strong>na</strong>czej mówić o tym samym, ujmowanym raz z tej, a raz z tamtej strony ─ choć to„wypowia<strong>da</strong>nie się” biegnie niekiedy nie tyle w samym tekś<strong>ci</strong>e, co niejako w paśmie równoległymdo niego i może ─ <strong>na</strong> pierwszy rzut oka ─ niezauważalnym.O wierszu nie <strong>da</strong> się chyba powiedzieć czegoś jednoz<strong>na</strong>cznego. Nie <strong>da</strong> się go w pełnizracjo<strong>na</strong>lizować. Wiersz jest rodzajem wieloaspektowego oglądu, z<strong>da</strong>je się przy tym z<strong>na</strong>jdować w<strong>ci</strong>ągłym ruchu, jakby mógł dostąpić swego spełnienia dopiero w momen<strong>ci</strong>e, gdy zogniskują się wnim zarówno wizja poety, jak i wizja odbiorcy.SPOSOBEM DRZEWAKiedy piszę ─ wówczas to, co sobie zakła<strong>da</strong>m, oraz to, czemu podlegam ─ miesza się ze sobąbezustannie i ─ choć z <strong>na</strong>tury swej również jest niestabilne ─ zapewne decyduje o którejś stroniewiersza.A prze<strong>ci</strong>eż ani uświadomienie sobie własnych (nieposłusznych) założeń, ani owych sił, <strong>który</strong>m,żyjąc tu i teraz, podlegam (nieulegle) i przez które jestem kształtowa<strong>na</strong>, nie mogąc ich sobie, jakwłasnych założeń, ani wybrać, ani zmienić w sposób zasadniczy ─ to uświadomienie sobie obu tychczynników, <strong>na</strong>pierających z wewnątrz i z zewnątrz <strong>na</strong> powstający tekst, nie wyjaśnia mi do końcaani jego przyczyny, ani kształtu. [...]Między mną a moim, owym jeszcze nie <strong>na</strong>pisanym lub właśnie powstającym, tekstem toczy siębezustan<strong>na</strong> sprawa: do<strong>ci</strong>ekamy się i penetrujemy wzajemnie, uwikłani jednocześnie w obszarzmagającego się, udramatycznionego zewnątrz. [...]Nigdy nie wiem z góry, jak postąpię z wierszem, <strong>który</strong> powstaje. Czasem ulegam mu, niekiedyon pozwala mi sobą powodować. Na wszelki wypadek u progu nowego posunię<strong>ci</strong>a powia<strong>da</strong>mraczej: nie wiem.Owo „nie wiem” w sztuce przestało być dzisiaj pokątne i wstydliwe. Z<strong>na</strong>lazło się bowiem wwyborowym sąsiedztwie uprawomocnionego „nie wiem” z zakresu ba<strong>da</strong>ń <strong>na</strong>ukowych. W sytuacji,kiedy podczerwony promień notuje <strong>na</strong> kliszy obecność już nieobecnego, kiedy la<strong>da</strong> moment273


udźwiękowią się głosy rozrzutnie przez <strong>na</strong>s z<strong>da</strong>ne <strong>na</strong> łup tymczasowej <strong>ci</strong>szy, kiedy wyodrębnia sięmózg z <strong>ci</strong>ała, serce z „ja” i kiedy fizyka ś<strong>ci</strong>ga się z niewiadomym kwarkiem, a przestwór roz<strong>ci</strong>ągasię w jeszcze inne możliwoś<strong>ci</strong> układów ─ jaką tamą mam zagradzać swój domysł?Skoro nie wiem, zatem nie lekceważę.Nie lekceważę myśli ani uczuć, świadomoś<strong>ci</strong> ani podświadomoś<strong>ci</strong>; wiedzy ani magii, medycynyani z<strong>na</strong>chorstwa; tradycji ani współczesnoś<strong>ci</strong>; pewnoś<strong>ci</strong> ani domysłu.Wszystko, co pełza, fruwa, płynie, drga, rośnie, wije się, oddycha, myśli, słowem: wszelkieistnienie (a może i nieistnienie) powinno z<strong>na</strong>leźć się w polu widzenia, ponieważ jest częś<strong>ci</strong>ą całoś<strong>ci</strong>,którą w<strong>ci</strong>ąż <strong>na</strong> nowo usiłujemy poz<strong>na</strong>ć i scalić. Dopóki jed<strong>na</strong>k to jest nie scalone i nie poz<strong>na</strong>ne ─nie mogę temu ufać. Zwłaszcza że nie istnieje nic, co byłoby jednoz<strong>na</strong>czne, co nie miałoby swegoprze<strong>ci</strong>wieństwa. Każde <strong>na</strong>jprostsze działanie oscyluje między zyskiem a stratą, każdy me<strong>da</strong>l madwie strony (czemu by nie trzy: skoro jest jeszcze otok?).Starożytni Egipcjanie z<strong>na</strong>li podwójność prawdy.Jakże jed<strong>na</strong>k nie działać, skoro się istnieje? Skoro istnienie jest formą działania, a działanie chcebyć zarazem oddziaływaniem <strong>na</strong> coś lub kogoś?W moim rozumieniu istnieć ─ to być obecnym. Chodzi mi o świadome uobecnienie światazewnętrznego w jednostkowym „ja” i uobecnienie jednostkowego „ja” w zewnętrznym świe<strong>ci</strong>e. Awięc ─ chodzi tu także o udział.Stąd zwrócenie uwagi nie <strong>na</strong> człowieka w ogóle, ale <strong>na</strong> człowieka wobec cywilizacji, techniki,wobec przyrody (zwłaszcza zagrożonego stanu równowagi w niej samej i w relacji przyro<strong>da</strong> ─człowiek), wobec wojny, wobec drugiego człowieka, wobec pamię<strong>ci</strong>, dziedzictwa, ży<strong>ci</strong>a, miłoś<strong>ci</strong>,śmier<strong>ci</strong>, wobec własnego „ja”, wobec czasu wresz<strong>ci</strong>e, w <strong>który</strong>m owemu „ja” wypadło żyć.To założenie <strong>na</strong>rzuca wierszom aktywność, czujność. Nie sposób <strong>na</strong>woływać dowspółobecnoś<strong>ci</strong>, współudziału, współpamię<strong>ci</strong> i współodpowiedzialnoś<strong>ci</strong> ─ i jednocześnie pisać „kupokrzepieniu serc”. [...]Bo tworzyć to także <strong>na</strong>rzucać światu własne widzenie i kształt. To być jednocześnie mediumrzeczywistoś<strong>ci</strong> i jej hipnotyzerem. To utożsamiać się z tłem i jednocześnie się z niego wyodrębniać.Znieruchomieć w ruchu i nieruchomiejąc ─ poruszać. To ─ wytrącając siebie ─ zaistnieć. Nie jako„ja”, ale jako czas, myśl czasu, jako element jego formy.Zatem otworzyć się dookolnie, być pryzmatem, w <strong>który</strong>m załamią się krzyżowe promienie,czułym sejsmografem, rejestrującym wszelkie drgania, trwać jednocześnie pomiędzy i wzbijać siępo<strong>na</strong>d, <strong>na</strong> upatrzony punkt obserwacyjny, być jednocześnie aparatem <strong>na</strong>słuchowym i <strong>na</strong><strong>da</strong>wczym?To są marzenia, nie założenia. Nieosiągalne „być tu i tam, teraz i zawsze”. Jed<strong>na</strong>k bez tegomarzenia ─ potknię<strong>ci</strong>a i błędy stałyby się dotkliwsze i trudniejsze do zniesienia. Bo prze<strong>ci</strong>eż ─każdy żarliwszy wiersz poeta przypłaca częś<strong>ci</strong>ą ży<strong>ci</strong>a.1967* * *Do każdego wiersza uczę się od nowa i od nowa zapomi<strong>na</strong>m. Najchętniej wyczekuję chwili, wktórej wiersz sam mnie szuka. Poz<strong>na</strong>ję go z <strong>da</strong>leka po głosie i wtedy dopiero w skupieniu zajmujęsię tym upragnionym goś<strong>ci</strong>em, <strong>który</strong> przebywa u mnie zwykle zbyt krótko. Cokolwiek jed<strong>na</strong>kpowiedziałabym o tym, a <strong>da</strong>łoby się niejedno powiedzieć obawiam się, że nie potrafięjednoz<strong>na</strong>cznie wyjaśnić, jak t(się dzieje, że powstaje wiersz. [...]Tym, co mnie fascynuje przede wszystkim, jest współczesny człowiek wobec swojej epoki, któradoświadczyła go wojną, poczu<strong>ci</strong>em klęski i zwy<strong>ci</strong>ęstwa, a teraz z<strong>da</strong>je się wahać, czy ma goprzytłumić zrywem cywilizacji i rewolucją pojęć, czy też pozwolić mu się rozpostrzeć po<strong>na</strong>d tymwszystkim ─ oddechem <strong>na</strong>jszerszym. Tak więc interesuje mnie ─ jak chyba każdego z <strong>na</strong>s ─człowiek w planie etycznym i społecznym, <strong>który</strong> wprowadza się z odziedziczonym po przodkachbagażem pojęć i uczuć w chaos formującego się czasu, <strong>który</strong> z<strong>da</strong>je się mieć tyle samo szans, żeby274


urytmizować się w harmonię, co w zgrzyt. I interesuje mnie ziemia, <strong>na</strong> którą się to wszystko<strong>na</strong>kła<strong>da</strong> nową, nie tylko geologiczną warstwą. Jaką? Któż by nie ch<strong>ci</strong>ał tego wiedzieć iwspółdecydować o tym?Piszę, ponieważ mam zaufanie zarówno do swego czasu, jak i do ludzi żyjących teraz <strong>na</strong> tej tuplane<strong>ci</strong>e. I z powodu nieufnoś<strong>ci</strong>. Zatem moje pisanie ─ albo wadzenie się o kształt ─ jest wpewnym stopniu uwarunkowane zarówno zaufaniem, jak i jego brakiem. Są to więc bezustanneperegry<strong>na</strong>cje w kierunku człowieka istotnego. [...]Pod<strong>da</strong>nie się rytmowi dźwięków słownych też nie jest celem samym w sobie, jest środkiem.Zatem muszę odwoływać się i do z<strong>na</strong>czenia mowy ─ a pominę już związany z tym osobny problemzaufania i nieufnoś<strong>ci</strong> ─ i do jej rytmu, i spajać to z rytmem swojego czasu osadzonego <strong>na</strong>warstwach epok minionych, czyli ─ być odwróco<strong>na</strong> zarówno wstecz, jak i sposobić się do biegu wprzód. A jednocześnie ani <strong>na</strong> chwilę nie przestawać być tu i teraz.Tak to w wielkim skró<strong>ci</strong>e i uproszczeniu wyglą<strong>da</strong>łoby. W każdym razie ─ w tej chwili tak o tympomyślałam. [...]W świe<strong>ci</strong>e, w <strong>który</strong>m nie jest wyłączny ani mrok, ani światło, lecz właśnie smuga <strong>ci</strong>enia <strong>na</strong>przemian z promieniem kładzie się <strong>na</strong> każdy dzień i pojedynczy oddech, trzeba ─ jak myślę ─otworzyć się <strong>na</strong> przyję<strong>ci</strong>e tego, co w sobie niosą zarówno blask i mrok, oraz tego, co wspólne <strong>na</strong>mjest od prapoczątków i od prapoczątków w<strong>ci</strong>ąż i<strong>na</strong>czej się powtarzające, jak: miłość i śmierć,rozpacz i <strong>na</strong>dzieja, radość, zaduma i pamięć, oraz bezustanność w po<strong>na</strong>wianiu zmagań w osiąganiunieosiągalnego. [...]Wy<strong>da</strong>je mi się, że w chaosie osaczającego <strong>na</strong>s zgiełku sztuka może być ─ między innymi ─karkołomną szczeliną, która w niełatwy i nieprosty sposób wyprowadzić <strong>na</strong>s prze<strong>ci</strong>eż może wobszar, <strong>na</strong> <strong>który</strong>m od prapoczątków dzieje się ży<strong>ci</strong>e, czyli niepogodzenie z tym wszystkim, co chce<strong>na</strong>s pętać i ograniczać.lipiec 1968NAWET JEŚLI JEST TO WOŁANIEM NA PUSZCZY„Myślę, że człowiek pod pustym niebem <strong>na</strong> pustej ziemi musi wysnuć ze swego wnętrzajakikolwiek obszar czegoś NIETYKALNEGO, że musi skła<strong>da</strong>ć mu bezustanną ofiarę <strong>na</strong>kazaną litylko sobie przez samego siebie i że czynić tak musi <strong>na</strong> przekór pustemu niebu i <strong>na</strong> przekór pustejziemi [...], by mimo nich trwać krystalicznie <strong>na</strong> kształt mlecznej przędzy niebios, które choć sąpuste, są jed<strong>na</strong>k wzniosłe... I ponieważ musi sprostać swoim ży<strong>ci</strong>em tej nieodpartej wzniosłoś<strong>ci</strong>,którą może być sobie <strong>na</strong>wet bezmier<strong>na</strong> pustka, ale czyż wobec pustki wolno <strong>na</strong>m się ukorzyć, czywolno zgodzić się <strong>na</strong>m <strong>na</strong> upodlenie wobec czegokolwiek?” (P<strong>taki</strong> dla myśli; 1971)Zamiast klasycznego wstępu do wyboru wierszy postanowiłam tu zająć się jednym tylko zaspektów, jaki przewija się w całej mojej twórczoś<strong>ci</strong>, i uzupełnić zgromadzone w niniejszymwyborze wiersze wypowiedziami niejako równoległymi <strong>na</strong> obrany temat, które pomieś<strong>ci</strong>łam w swejprozie; są one rodzajem dopowiedzenia wprost tego, o co mi głównie szło i co <strong>na</strong> inny sposóbpróbuję wyrazić w wierszach.Od blisko trzydziestu lat usiłuję wypowiedzieć się językiem wiersza bądź prozy o tym, o czymnie mogę już dłużej milczeć. Myślę, że większość zapisanych przeze mnie stron powstała z pilnejwewnętrznej potrzeby podzielenia się z kimś złymi przeczu<strong>ci</strong>ami, które mną owładnęły a któredotyczą losu ludzi i losu świata, oraz gorączkowego formułowania czegoś w rodzaju zaklęć, którepomogłyby rozproszyć <strong>na</strong>d<strong>ci</strong>ągające <strong>ci</strong>enie; są też te zapisy próbą uprzytomnienia sobie i innymróżnorakich zagrożeń, są wołaniem o opamiętanie się, <strong>na</strong>wet jeśli miałoby ono pozostać jedyniewołaniem <strong>na</strong> puszczy; są wresz<strong>ci</strong>e w jed nym ze swych planów (jak to sformułowałam wdebiutanckim tomiku Gumowe klocki w 1957 roku) samoobroną Szeherezady, która swoim„zmyślaniem ch<strong>ci</strong>ała o dzień przedłużyć ży<strong>ci</strong>e”.275


Jak widzę swoją rolę (jako osoba pisząca, która w dzisiejszym skomercjalizowanym irozpolitykowanym świe<strong>ci</strong>e podlega różnorakim <strong>na</strong><strong>ci</strong>skom i manipulacjom)? Myślę, że <strong>da</strong>łam temuwyraz w tej choćby wypowiedzi Szymo<strong>na</strong> z Ptaków dla myśli: „W jakiejś bowiem chwili prze<strong>da</strong>rłsię ku niemu z głębi krzyk czy głos, którego z<strong>na</strong>czenia sam jeszcze nie był w stanie objąć, jakgdyby krzyk ten nie od niego samego pochodził, ale był krzykiem w imieniu krzyku w ogóle;<strong>na</strong>pierającym wołaniem kogoś jeszcze bardziej niepozornego, jeszcze żałośniej znikomego, ktopozbawiony <strong>na</strong>wet własnego głosu, wtrącony w studnię milczenia, spazmatycznymi bąbelkamiwyrzucanego <strong>na</strong> powierzchnię bełkotu <strong>da</strong>wał mu porozumiewawcze z<strong>na</strong>ki i żałośnie dopraszał sięocalenia bo<strong>da</strong>j szlochu, tego jedynego śladu, jaki sponiewierane istoty wloką <strong>na</strong> drugą stronę przezszlam swojego ży<strong>ci</strong>a, by świadczył prze<strong>ci</strong>wko winnym ich tutejszego skarlenia [...]. Z<strong>da</strong>wało musię, że nędza całego świata [...] oczekuje od jego bieglej ręki i widzącego oka wstawiennictwa,jakiegoś upomnienia się o powszechność prawa do wyprostowanego grzbietu <strong>na</strong> tej zbyt krótkiejtrasie wiodącej <strong>na</strong>s od <strong>na</strong>rodzin do śmier<strong>ci</strong>.”Co jed<strong>na</strong>k poza <strong>da</strong>niem świadectwa (czyli poza artystycznym zapisem) ma dzisiaj twórca dozaofiarowania ludziom złaknionym jakiejkolwiek otuchy, rady czy po<strong>ci</strong>eszenia? On, <strong>który</strong> równiejak inni jest strapiony? Trudno doprawdy przy pogłębiającym się poczu<strong>ci</strong>u własnej bezradnoś<strong>ci</strong> ibezsiły z<strong>na</strong>leźć <strong>na</strong> to gotową odpowiedź. Na użytek bohatera powieś<strong>ci</strong>, Szymo<strong>na</strong>, wpisałam w tekstswoistą „filozofię możenia” („czynię, ile mogę, dopóki mogę”). Stąd Szymon, <strong>który</strong> sam wierzy wto, że ży<strong>ci</strong>e jest nieustannym możeniem, pragnie również innym <strong>na</strong>rzu<strong>ci</strong>ć „swój imperatyw,apelację o świadomość, że się jest, a więc że jeszcze się może”. [...]Mówiąc jed<strong>na</strong>kże o tym, co dzisiejszy twórca ch<strong>ci</strong>ałby przekazać swoim współczesnym, wartopamiętać o „cmentarzach zdławionych myśli”. Stąd w Ptakach... owo oprowadzanie „po nieistniejącym królestwie zdławionej myśli, która nie zdołała się uzewnętrznić”, oraz to „zapalanielampek <strong>na</strong> nie istniejących grobach umarłych pomysłów, zdławionych myśli tych, <strong>który</strong>mkiedykolwiek łapa milczenia ś<strong>ci</strong>snęła krtań, wymazując <strong>na</strong> zawsze wznoszący się w nich zapis iwydzierając <strong>na</strong> powierzchnię jedynie psie skomlenie ich jelit, rzężenie krwi”.Wy<strong>da</strong>je mi się, że główną zasadą organizującą całe moje pisanie ─ przy poczu<strong>ci</strong>u <strong>na</strong>rastającychzagrożeń, klęsk i dojmującym poczu<strong>ci</strong>u przemijalnoś<strong>ci</strong> czasu oraz końca epoki ─ jest bezustannepo<strong>na</strong>wianie pytań o to, jak mimo wszystko godnie żyć pod niebem, które może okazać się puste, jakprze<strong>ci</strong>wstawiać się bezwładowi, <strong>który</strong> <strong>na</strong>s zagarnia, <strong>na</strong>rastającej apatii i rozpaczy; jak do<strong>da</strong>waćsobie odwagi, jak uchronić przed zerwaniem więzi z innymi ludźmi, więzi z <strong>na</strong>turą i wspólnymdziedzictwem choćbyeuropejskiej kultury, czy wresz<strong>ci</strong>e ─ z uniwersum. Stąd drążenie problemu ruchu, z wpisaną weńarchaiczną niemal wiarą w jego uzdrawiającą moc (mieś<strong>ci</strong> się w tym <strong>na</strong>turalnieidea „by<strong>ci</strong>a w drodze”, ale nie tylko); stąd problem „aktywnej bezradnoś<strong>ci</strong>” czy też „ideisyzyfizmu” zarówno w nie<strong>który</strong>ch wierszach, jak i w prozie (głównie w Ptakach dla myśli,pisanych w latach 1967-1970, oraz w opowia<strong>da</strong>niu Noli me tangere, ukończonym <strong>na</strong> przełomieroku 1979/1980 i pomyślanym zrazu jako kontynuacja Ptaków...). [...] „Aktywną bezradnoś<strong>ci</strong>ą” jestprze<strong>ci</strong>eż cała peregry<strong>na</strong>cja „w stronę własnej tożsamoś<strong>ci</strong> i istotnoś<strong>ci</strong>, oraz od siebie ku zewnątrz”Szymo<strong>na</strong> z Ptaków..., <strong>który</strong> w<strong>ci</strong>ąż <strong>na</strong> nowo, bez wiary w jakiekolwiek zwy<strong>ci</strong>ęstwo czy spełnienie,forsuje kolejne bramy tarasujące mu przejś<strong>ci</strong>e lub bo<strong>da</strong>j „przebiera nogami w miejscu i w miejscu”.Problem ten rozwija też Iza w Noli me tangere: „Myślała o chorobie króla, o letargu, w jakim dziśpogrążają się <strong>ci</strong> wszyscy, którzy w pełni uświadomili sobie własną, porażającą wprost, niemoc i<strong>da</strong>remność działań. (Nie, wcale nie zapomniała o idei syzyfizmu; jak to sformułowała SimoneWeil? «Uswiadomić sobie własną bezsilność, a mimo to wyczerpywać się w wysiłkachuz<strong>na</strong>wanych za bezowocne w pokornym oczekiwaniu dnia, kiedy Moc, której błagać nie śmiemy,być może to zauważy...» Właśnie: syzyfizm jako antidotum <strong>na</strong> ów postępujący letarg; trzeba siętego kurczowo trzymać oburącz, trzeba się ruszać, żeby nie zastygnąć w jakiejś niegodnej,kataleptycznej pozie, ruszać się, żeby nie <strong>da</strong>ć się zaskoczyć <strong>na</strong> bezwładzie, kiedy wybije waż<strong>na</strong>godzi<strong>na</strong>, żą<strong>da</strong>jąca od <strong>na</strong>s gotowoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong> wszystko. A przy tym ─ patrzeć sobie <strong>na</strong> palce!” (Noli me276


tangere) [...]Równolegle niejako do spraw, o <strong>który</strong>ch tu mowa, z uporczywą wręcz determi<strong>na</strong>cją staram siępodkreślać ważność więzi i związków zarówno z europejską kulturą, która ukształtowała i mnie, imoich przodków, jak i z własną tradycją <strong>na</strong>rodową. Chodzi mi o problem zachowania własnejtożsamoś<strong>ci</strong> ukształtowanej przez te właśnie kultury, o zachowanie <strong>ci</strong>ągłoś<strong>ci</strong>, która <strong>na</strong> skutekróżnorakich uwarunkowań historycznych i politycznych, jakim dzisiejszy świat podlega, wy<strong>da</strong>jemi się zagrożo<strong>na</strong>. [...]Innym zagadnieniem, które zaprzątało moją uwagę, jest swoiste ubezbarwienie się <strong>na</strong> <strong>na</strong>szychoczach klasycznych podziałów <strong>na</strong> dobro i zło, <strong>na</strong> ─ że tak powiem ─ prawą i lewą stronę, <strong>na</strong> białe iczarne. W moim lamen<strong>ci</strong>e Pod okiem nieba (zamieszczonym pierwotnie w Ptakach...) tak tosformułowałam: „Co jako czarne jawiło się i jako białe; co dwudzielnie jawiło się, omyliło <strong>na</strong>s.Czarne i białe objęło się za <strong>na</strong>szymi plecami, jest jednym [...] Lewe i prawe zamieniło sięmiejscami; lewe i prawe zmawia się <strong>na</strong>d mą głową. Moja głowa kołuje.” Szukając jakichś miaretycznych, wskazówek, które w <strong>na</strong>rastającym chaosie i zdziczeniu obyczajów mogłyby <strong>da</strong>ćprze<strong>ci</strong>eż opar<strong>ci</strong>e, wielokrotnie potykałam się o te właśnie rozmazane dziś granice między dobrem azłem, przez co samo dobro (że posłużę się tu myślą Kuzańczyka) nie mogło się wyraźniejuzewnętrznić.W tym, co robię, to z<strong>na</strong>czy w swoim pisaniu, czuję się od <strong>da</strong>w<strong>na</strong> outsiderem. Na przełomie lat1955 i 1956 uświadomiłam sobie, że zostałam oszuka<strong>na</strong> i wyprowadzo<strong>na</strong> w pole nie tylko przezpolityków, ale i przez różne autorytety ze świata kultury i literatury. Należałam do pokoleniaod<strong>ci</strong>ętego praktycznie (do roku 1956) od dopływu informacji, od światowej literatury, jej prądów itendencji, pokolenia zdeformowanego psychicznie i intelektualnie uproszczonymi, schematycznymistudiami, pustą, ale dętą frazeologią tamtej epoki i ich kłamstwami. Odrabianie zaległoś<strong>ci</strong> zabrałomi potem wiele czasu. Długo też trzymały mnie <strong>na</strong> uboczu od ży<strong>ci</strong>a literackich środowisk dośćintensywne zaję<strong>ci</strong>a zarobkowe (kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e lat uczyłam w szkole). W poszukiwaniu jakiejśwspólnoty próbowałam ─ bez powodzenia ─ <strong>na</strong>wiązać prze<strong>ci</strong>eż dialog z tymi, którzy podobnie jakja mieli „wzdęty mózg i wzdęty brzuch karmiony odpadkami ze śmietnika historii” (P<strong>taki</strong>...); którzytak jak i ja „doświadczali mechanizmów jakiejś idei <strong>na</strong> sobie w całym jej wypaczeniu, jakie o<strong>na</strong> wsposób nieunikniony przechodzi, spa<strong>da</strong>jąc po szczeblach w dół; z pieca <strong>na</strong> łeb” ( P<strong>taki</strong>...); i którzypodobnie jak ja, po odtrąbieniu w 1957 roku końca dyskusji <strong>na</strong>rodowej, uparli się trwać <strong>na</strong> uboczu,odwró<strong>ci</strong>ć się plecami od robienia jakichkolwiek karier („Żadnych przywilejów, żadnych siuchtów zkamarylą! Egzystencją sięgać nisko, jak <strong>na</strong>jniżej w hierarchii społecznej; intelektualnie pchać się<strong>na</strong>jwyżej, jak tylko się <strong>da</strong>”). Nic dziwnego, że choćby w tym punk<strong>ci</strong>e rozminęłam się z tym gronemrówieśników, którzy zaczęli wtedy akurat dorabiać się stanowisk <strong>na</strong> placówkach dyplomatycznych,w re<strong>da</strong>kcjach głównych, centralnych pism, w radio i telewizji, w której stali się stałymi gośćmi. Niedo nich mogły więc dotrzeć te słowa z Ptaków...:„I nie wykłamiemy się z tego kłamstwa; nie będzie przegryzania wędzideł, niczego nie będzie.[...] Nasza epoka ma nerwicę, a my nie potrafimy <strong>na</strong>wet tego wyrazić przy pomocy słów ─ tychzblazowanych przez <strong>na</strong>sz modernizm słów! ─ <strong>na</strong>wet nie potrafimy tego wyrazić z powagą.Niczego nie potrafimy z powagą. Będziemy istnieć <strong>na</strong> niby; jesteśmy lustrzaną podobizną swojejepoki, tak jak logika jest lustrzaną podobizną świata; bo jesteśmy logiką swojego czasu; może tylkomy; <strong>na</strong>sze pokolenie; ale jesteśmy — ”[...] Także nie do nich do<strong>ci</strong>erały słowa: „Byliś<strong>ci</strong>e bowiemrozbitkami [...] i dom ten był waszą tratwą, samotną wyspą pływającą, z którą wiązaliś<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>dzieje<strong>na</strong> jakieś tam ocalenie [...]. I każdy z was miał w plecach starannie oban<strong>da</strong>żowaną ranę od jakiegośtam noża lub raczej od skrzydła, które wyrwało się i pożeglowało w inną stronę [...], a wy, zatajającprzed sobą tę ranę, ten brak, u<strong>da</strong>waliś<strong>ci</strong>e podfruwanie [...] i ś<strong>ci</strong>boliliś<strong>ci</strong>e mozolnie i po omackujakąś wspólną protezę; bo choć brakowało wam tego skrzydła, wiedzieliś<strong>ci</strong>e mniej więcej, jak onopowinno wyglą<strong>da</strong>ć, i ─ po omacku ─ konstruowaliś<strong>ci</strong>e je z prowizorycznych kawałków, zdorywczego budulca, przemieniając się w De<strong>da</strong>la i Ikara pospołu ─ i żenowało was <strong>na</strong>jbardziejwłaśnie to, że stawaliś<strong>ci</strong>e się zarazem jednym i drugim, i gdy jedno skrzydło biegle pod<strong>da</strong>wało się277


egułom rozsądku i paktowało ugodę, drugie szarpało się ku temu, co powyżej, wysoko [...]. Więcbyliś<strong>ci</strong>e tymi rozbitkami niejako <strong>na</strong> raty, dopiero po wybi<strong>ci</strong>u godziny fajrantu, kiedy mogliś<strong>ci</strong>ezrzu<strong>ci</strong>ć krótkie majtki, jakie zbyt długo kazano wam nosić, i kiedy wycofawszy się rakiem zkolejnego tunelu pozornie prostej budowli, mogliś<strong>ci</strong>e znieruchomieć <strong>na</strong> swoim wyrze i odbiegaćmyślą w bok od tego, co bywa tu lub tam, co bywa teraz, ku temu, co jest zawsze i wszędzie.”Powin<strong>na</strong>m chyba do<strong>da</strong>ć, że w momen<strong>ci</strong>e, kiedy skończyłam pisanie Ptaków dla myśli, przyszedłgrudzień siedemdziesiątego roku i całkiem inne sprawy zaprzątnęły uwagę wszystkich <strong>na</strong> parę lat,inne sprawy, inne racje i inne sytuacje.1985GLOSAPowstający wiersz wytrąca niejako ten inny wiersz, wiersz możliwy do pomyślenia, <strong>który</strong> ustępujemiejsca tekstowi właśnie zapisywanemu. Tamten inny, drugi, unosi się <strong>na</strong>d powstałą linijką lub <strong>na</strong>obrzeżach strofy, <strong>da</strong>je o sobie z<strong>na</strong>ć, ale raczej jest już niemożliwy do pochwycenia. W każdymrazie nie w tym kształ<strong>ci</strong>e, w jakim przez moment zwodził myśli, podsuwając im przemglone frazy,które rozwiewały się błyskawicznie, gdy ch<strong>ci</strong>ało się dookreślić je słowem. Jeśli mimo wszystko u<strong>da</strong>się go bo<strong>da</strong>j fragmentarycznie pochwy<strong>ci</strong>ć, okaże się kolejną wersją zapisu już powstałego i wz<strong>na</strong>cznej częś<strong>ci</strong> jakoś tam zamkniętego. Zapis tego samego wiersza, <strong>który</strong> buduje się w sobie,z<strong>na</strong>cznie różni się od pierwowzoru zamierzonego, w zależnoś<strong>ci</strong> od faktu, czy zapisany będzie<strong>na</strong>tychmiast, czy po dłuższej chwili, albo dopiero kiedyś-potem, jakby jego ostateczny kształt nie wpełni zależał od przyzwolenia piszącego tekst, ale jeszcze od jakiegoś szczególnego <strong>na</strong>chyleniapromieni dobiegających ─ bo ja wiem? ─ od łuski kosmosu objawiającej się akurat w tym czyinnym pyłku rzeczywistoś<strong>ci</strong> albo od odprysku jego fal?Nie <strong>da</strong> się wyczerpująco powiedzieć, czym bywa wiersz. W <strong>na</strong>jwiększym skró<strong>ci</strong>e moż<strong>na</strong> byrzec, że jest stale i w<strong>ci</strong>ąż zaskakującą formą transformacji jakiejś chwili i jakiejś rzeczywistoś<strong>ci</strong>zderzonej z tą chwilą. W obu swoich posta<strong>ci</strong>ach: tej zapisanej i niezapisanej ─ jest także formąobecnoś<strong>ci</strong> tu i teraz, a zarazem stanem wielkiego skupienia, jego stężeniem, które udziela sięczytającemu. Obcując z wielką poezją, odnosi się wrażenie, że język powierza wierszowi swoje<strong>na</strong>jgłębsze sekrety, choć właś<strong>ci</strong>wie powinno się powiedzieć odwrotnie, a mianowi<strong>ci</strong>e, że to właśniewiersz jest bezustannym dobieraniem się do sed<strong>na</strong> słowa, jako że jego tworzenie jest chyba<strong>na</strong>jbardziej aktywnym stosunkiem do mowy, do języka. Jest stale po<strong>na</strong>wianą próbą pochwyceniaowych wibracji międzysłownych w procesie ich dziania się, kiedy słowo sprzężone z kolejnymsłowem zarówno z<strong>na</strong>czy, jak dźwięczy, dźwięczy i z<strong>na</strong>czy. Nad zapisaną frazą stale kłębi się jejniewysłowio<strong>na</strong> odwrotność albo jeszcze in<strong>na</strong> możliwość powiedzenia tego, co zostało wyrażone. Tadomyśl<strong>na</strong> sfera również ma swój udział w odbiorze wiersza, <strong>który</strong> jest <strong>taki</strong>, choć mógłby być takżecałkiem, lub prawie, inny.1998278

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!