24.11.2013 Views

Cały numer 21 w jednym pliku PDF - Pro Libris - Wojewódzka i ...

Cały numer 21 w jednym pliku PDF - Pro Libris - Wojewódzka i ...

Cały numer 21 w jednym pliku PDF - Pro Libris - Wojewódzka i ...

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

Zrealizowano w ramach <strong>Pro</strong>gramu Operacyjnego <strong>Pro</strong>mocja Czytelnictwa<br />

og³oszonego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego


Lubuskie Pismo Literacko-Kulturalne


Lubuskie Pismo Literacko-Kulturalne<br />

<strong>Pro</strong> <strong>Libris</strong><br />

nr 4 (<strong>21</strong>) - 2007<br />

Prace plastyczne wykorzystane w <strong>numer</strong>ze<br />

artyœci Galerii Stara Winiarnia<br />

Zdjêcia:<br />

Bo¿ena Górczyñska-Przyby³owicz, Magda Gryska, Jacek Jawoszek,<br />

archiwum prywatne Bo¿eny Górczyñskiej-Przyby³owicz<br />

Copyright by<br />

<strong>Wojewódzka</strong> i Miejska Biblioteka Publiczna im. C. Norwida, Zielona Góra 2007<br />

Redaktor naczelny<br />

S³awomir Kufel<br />

Redaktor naukowy<br />

Anna Szóstak<br />

Redaktor graficzny<br />

Magdalena Gryska<br />

Sekretarz redakcji<br />

Ewa Mielczarek<br />

Korekta<br />

Grzegorz Gorzechowski<br />

Cz³onkowie redakcji:<br />

Katarzyna Bachta, Grzegorz Gorzechowski, Leszek Kania, Czes³aw Sobkowiak, Maria Wasik<br />

Stali wspó³pracownicy:<br />

Krystyna Kamiñska, Ireneusz K. Szmidt, Andrzej K. Waœkiewicz, Jacek Weso³owski<br />

Wydawca<br />

<strong>Pro</strong> <strong>Libris</strong> - Wydawnictwo Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Cypriana Norwida,<br />

al. Wojska Polskiego 9, 65-077 Zielona Góra<br />

Sk³ad komputerowy<br />

Firma Reklamowa „GRAF MEDIA”, tel. 068 451 72 78<br />

Nak³ad - 300 egz.<br />

ISSN 1642-5995<br />

Nr indeksu 370754<br />

Adres Redakcji:<br />

WiMBP im. Cypriana Norwida w Zielonej Górze,<br />

al. Wojska Polskiego 9, 65-077 Zielona Góra (z dopiskiem <strong>Pro</strong> <strong>Libris</strong>);<br />

e-mail: Wydawnictwo.<strong>Pro</strong>libris@wimbp.zgora.pl<br />

http://www.wimbp.zgora.pl


Od Redakcji<br />

Zima za oknem. Przynajmniej kalendarzowa,<br />

bo od jakiegoœ czasu mamy wyraŸne<br />

k³opoty z klimatem. Latem za ciep³o, zim¹<br />

niedostatecznie zimno - wci¹¿ wybrzydzamy.<br />

Tymczasem na kolejny, ju¿ <strong>21</strong> <strong>numer</strong> <strong>Pro</strong><br />

<strong>Libris</strong> narzekaæ chyba nie ma powodu. Przygotowaliœmy<br />

dla Pañstwa sporo interesuj¹cych<br />

propozycji, wœród których, wierzymy, ka¿dy<br />

znajdzie coœ dla siebie.<br />

Mo¿e bêdzie to nowe, jak zawsze znakomite<br />

opowiadanie Mieczys³awa Warszawskiego,<br />

a mo¿e zupe³nie inny w klimacie tekst Petera<br />

Mannsdorfa, albo bardzo osobiste wypowiedzi<br />

Tomasza Florkowskiego, Czes³awa Sobkowiaka<br />

lub Janusza Koniusza. Lekturê prozy<br />

warto przeplataæ kontemplacj¹ poezji, tym<br />

razem autorstwa Janusza Werstlera, Janiny<br />

Lorenc, Krzysztofa Gozdowskiego, Konrada<br />

Krakowiaka, Bartosza Pi¹tkowskiego, Anny<br />

M³ynarczyk i Haliny Bohuty-St¹pel. Warto siê<br />

te¿ pochyliæ nad swoist¹ podró¿¹ w czasie<br />

dokonan¹ przez Alfreda Siateckiego w wywiadzie<br />

z Miko³ajem Jakubic¹, bardzo ciekawymi<br />

rozwa¿aniami Wolfganga Kroschela, jak zwykle<br />

niezawodnym Jackiem Weso³owskim i jego<br />

cyklem Na Granicy czy wreszcie kolejnymi<br />

inspiruj¹cymi spostrze¿eniami Czes³awa<br />

Markiewicza, tym razem poœwiêconymi<br />

utworom Marii Sidorskiej-Ryczkowskiej. Na<br />

osobn¹ uwagê zas³uguj¹ prezentacje plastyczne,<br />

zwi¹zane z prowadzon¹ przez Magdalenê<br />

Gryskê i Zenona Polusa galeri¹ Winiarnia. Nie<br />

mamy ju¿ zielonogórskiego wina (chyba ¿e<br />

odrodzi siê za spraw¹ kilkorga pasjonatów<br />

- jeœli zapatrzeni w przepisy urzêdnicy pozwol¹...),<br />

ale mamy Winiarniê, ukryt¹ w zakamarkach<br />

dawno upad³ego przedsiêbiorstwa.<br />

Ca³oœci dope³niaj¹ obfite recenzje, varia biblioteczne<br />

i inne sta³e rubryki. Nic, tylko czytaæ.<br />

Piszê te s³owa w przeddzieñ nowego, 2008<br />

roku. Minê³o siedem pe³nych lat istnienia <strong>Pro</strong><br />

<strong>Libris</strong>. To bardzo du¿o, zwa¿ywszy, ¿e<br />

wczeœniej podobnego pisma w Zielonej Górze<br />

nie by³o. Owszem, palmê pierwszeñstwa<br />

dzier¿y Nadodrze, dziêki któremu rozwinê³o<br />

siê wiele, do dziœ aktywnych, talentów. <strong>Pro</strong><br />

<strong>Libris</strong> jednak od pocz¹tku by³o inne, mia³o<br />

o wiele dalej id¹ce plany. Czy uda³o siê je<br />

zrealizowaæ? Chyba tak. Na naszych ³amach<br />

publikowali w³aœciwie wszyscy licz¹cy siê<br />

twórcy, mieszkaj¹cy w regionie. Uda³o siê nie<br />

tylko zasypaæ przepaœæ miêdzy Gorzowem<br />

i Zielon¹ Gór¹, gdy¿ og³aszali siê u nas artyœci<br />

z obydwu miast zarówno, ale i stworzyæ coœ<br />

w rodzaju œwiadomoœci miejsca, okreœlanego<br />

„Ziemi¹ Lubusk¹”, jakkolwiek do dziœ mamy<br />

zaprzysiêg³ych wrogów takiej nominalizacji.<br />

Nie bez znaczenia jest te¿ pozyskanie do<br />

wspó³pracy niemieckich przyjació³, co nie<br />

by³o ³atwe, gdy¿ wymaga³o wzajemnego<br />

uœwiadomienia swoich racji, jak¿e ró¿nych<br />

nieraz, i do dziœ budz¹cych kontrowersje.<br />

Niezmiernie istotnym pozostaje te¿, jak s¹dzê,<br />

fakt, ¿e <strong>Pro</strong> <strong>Libris</strong> nigdy nie deprecjonowa³o<br />

dokonañ innych zielonogórskich mediów.<br />

Najzwyczajniej w œwiecie nie uznawaliœmy<br />

takich czynnoœci za zasadne, bo przecie¿<br />

ka¿dy chce wnieœæ coœ dobrego, na odmiennych<br />

p³aszczyznach. Im wiêcej mediów,<br />

tym lepiej, tym wyraŸniej mo¿na artyku-<br />

³owaæ przeró¿ne pogl¹dy i koncepcje przysz³oœci.<br />

I tylko jednego wci¹¿ ¿a³ujemy - ¿e nie<br />

byliœmy w stanie dotrzeæ do wszystkich, ¿e nie<br />

sprawdza³a siê dystrybucja. Byæ mo¿e dlatego<br />

nasze propozycje z takimi oporami przedostawa³y<br />

siê do œwiadomoœci potencjalnych<br />

czytelników. To zadanie na przysz³oœæ,<br />

z pewnoœci¹ jedno z wa¿niejszych.<br />

Wierzê jednak, ¿e pismo sobie poradzi -<br />

nie tylko przetrwa, ale i znajdzie nowe p³aszczyzny<br />

rozwoju, ¿e stanie siê katalizatorem<br />

oryginalnych dzia³añ tworz¹cych to¿samoœæ<br />

naszego regionu. Tymczasem niech mi wolno<br />

bêdzie ostatni raz w roli redaktora naczelnego<br />

<strong>Pro</strong> <strong>Libris</strong> ¿yczyæ Pañstwu Nowego, dobrego,<br />

otwartego na œwiat dookolny i wszystkich ¿yczliwych<br />

ludzi, przynosz¹cego naszej planecie<br />

odrobinê spokoju i nieco wiêcej nadziei, Roku<br />

2008. Wszystkiego, co najlepsze!<br />

S³awomir Kufel<br />

Od Redakcji<br />

3


Spis treœci<br />

Bo¿ena Górczyñska-Przyby³owicz, To tylko serce uciek³o w okolice dalekie... . . . . . . 6<br />

Mieczys³aw Warszawski, Przeprowadzka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 11<br />

Peter Mannsdorf, Spurensuche (W poszukiwaniu œladów) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 23<br />

Janusz Werstler, Wiersze [Stara huta, Bawe³na, Kaflarnia, W stronê £azowa] . . . . . . . 30<br />

Czes³aw Sobkowiak, We mnie i nie tylko . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 32<br />

Grzegorz Gorzechowski, Dysputy ci¹g dalszy (Die Fortsetzung eines Disputs) . . . . . 40<br />

Janina E. Lorenc, Wiersze [Obraz, Ranek] . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 43<br />

Tomasz Florkowski, Aprioryczna twórczoœæ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 44<br />

Konrad Krakowiak, Wiersze [*** ju¿ zima œciele, *** u wybrze¿y Pacyfiku] . . . . . . . 60<br />

Alfred Siatecki, Biblia lubanicka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 62<br />

Wolfgang Kroschel, Ein Dreiklang über drei Flüsse. Die kirchenmusikalische Arbeit<br />

in der Region beidseits der Neiße (Triada nad trzema rzekami. O muzyce koœcielnej<br />

w regionie po obu stronach Nysy) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 66<br />

Krzysztof Gozdowski, Wiersze [***Temu, kto; Pamiêci Anny Politkowskiej] . . . . . . . 72<br />

W³adys³aw £azuka, Miejsce . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 74<br />

Janusz Koniusz, Pisane na poddaszu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 76<br />

Edward Derylak, Vaterland . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 86<br />

Marcin Jerzynek, Oddychaliœmy morzem Jima<br />

O obchodach Roku Josepha Conrada-Korzeniowskiego w Zielonej Górze . . . . . . . . . 93<br />

NA GRANICY . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 95<br />

Jacek Weso³owski Na Granicy (6): Hajligendam; Ewenement a norma; Landessza³ . . 95<br />

Bartosz Pi¹tkowski, Wiersze [mozaika cielista pamiêtna, mozaika purpurowa mi³osna,<br />

mozaika burgundowa bolesna, mozaika s³omkowa buñczuczna] . . . . . . . . . . . . . . . 106<br />

PREZENTACJE „<strong>Pro</strong> <strong>Libris</strong>” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 108<br />

Stara Winiarnia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 108<br />

Konrad Schiller, Kolekcja Starej Winiarni . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 109<br />

Ewa Wojtyniak-Dêbiñska, Sztuka z pasj¹ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 115<br />

4


PRZYPOMNIENIA LITERACKIE . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 117<br />

Czes³aw Markiewicz, Czytanie Ÿróde³ X. Europejskie aluzje<br />

Marii Sidorskiej-Ryczkowskiej - czyli wschody i zachody Beuthen an der Oder . . . . 117<br />

Anna M³ynarczyk, Wiersze [Ju¿ koniec, Subject, Obwieszczenie] . . . . . . . . . . . . . . 1<strong>21</strong><br />

Halina Bohuta-St¹pel, Wiersze [*** Nad moj¹ wiosk¹,<br />

Ulica „Na Ostatnim Groszu”] . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 124<br />

VARIA BIBLIOTECZNE . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 126<br />

Tomasz Ratajczak, O szacie graficznej m³odopolskich<br />

czasopism literacko-artystycznych . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 126<br />

RECENZJE I OMÓWIENIA . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 129<br />

Z³ota Ksiêga Wierszy Polskich (Czes³aw Sobkowiak) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 129<br />

Katarzyna Jarosz-Rabiej, Dorosn¹æ do bólu (Czes³aw Sobkowiak) . . . . . . . . . . . . . . 130<br />

Rainer Wochele, Desperat (Jolanta Szwarc) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 131<br />

Ewa Lipska, Drzazga (Karolina Bibik) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 138<br />

... mieliœmy papie¿a! (Marcin Jerzynek) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 139<br />

Jacek Wojtysiak, Filozofia i ¿ycie (Marcin Jerzynek) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 140<br />

Eric-Emmanuel Schmitt, Dziecko Noego (Agnieszka Szpylma) . . . . . . . . . . . . . . . . . 141<br />

Janusz Koniusz, Po wyjœciu z arki (Maria Mi³ek) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 143<br />

Juli Zeh, Schilf (Rita Kõnig) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 146<br />

KRONIKA LUBUSKA . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 149<br />

KSI¥¯KI NADES£ANE . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 155<br />

AUTORZY NUMERU . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 156<br />

Konkursy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 158<br />

Spis treœci<br />

5


Bo¿ena Górczyñska-Przyby³owicz<br />

To tylko serce uciek³o<br />

w okolice dalekie... 1<br />

Wymiar czasowy wspomnieñ, które zachowa³am<br />

o Eugeniuszu Paukszcie jest obszerny,<br />

siêga bowiem wczesnego dzieciñstwa a¿ po<br />

doros³e ¿ycie. Przytoczê zatem obrazy widziane<br />

oczami dziecka i osoby dojrza³ej, której<br />

jego twórczoœæ i przyroda, ukochana i niepowtarzalnie<br />

opisywana przez niego, towarzyszy³a<br />

od zawsze i do chwili obecnej jest szczególnie<br />

bliska. Szczêœliwym dla mnie zbiegiem okolicznoœci<br />

to w³aœnie w moich rodzinnych<br />

stronach pan Eugeniusz szuka³ natchnienia i wytchnienia.<br />

Dyskusja o jego pisarstwie i miejscu,<br />

jakie pe³ni w nim piêkno natury, jest dla mnie<br />

okazj¹ aby ponownie - przynajmniej poœrednio<br />

- odwiedziæ myœlami rodzinne strony i osobliwie<br />

poczuæ obecnoœæ bliskich osób, które<br />

niestety ju¿ odesz³y... To sposobnoœæ bycia<br />

znów razem, z³udnego cofniêcia w czasie,<br />

powrotu do raju wspomnieñ. Dodatkowo,<br />

okolicznoœciowe uroczystoœci i spotkania<br />

poœwiêcone znanym i cenionym osobom,<br />

sk³aniaj¹ mnie nie tylko do bardzo osobistych<br />

refleksji i ocen, ale daj¹ mo¿liwoœæ czynienia<br />

porównañ z oficjalnym wizerunkiem omawianych<br />

postaci, wygrzebywania z zakamarków<br />

pamiêci wydarzeñ jednostkowych, które tylko<br />

nielicznym dane by³o prze¿yæ, napawaj¹<br />

wzruszeniem i zadum¹ nad sensem ¿ycia,<br />

nieuchronnym przemijaniem, ale i bardzo<br />

radosnym odczuciem, i¿ dane mi by³o spotkaæ<br />

ludzi niezwyk³ych. Do takich postaci zaliczam<br />

pana Eugeniusza.<br />

Nie czujê siê ani upowa¿niona ani kompetentna<br />

by przedstawiæ akademick¹ ocenê jego<br />

twórczoœci literackiej. Postaram siê pokazaæ<br />

Pauksztê z prywatnej perspektywy, mniej pisarza,<br />

bardziej cz³owieka, przybli¿yæ jego<br />

¿yciow¹ postawê i pasjê, za które powinien<br />

zostaæ otoczony nie mniejsz¹ atencj¹ ani¿eli za<br />

literackie dzie³a.<br />

Po latach pewnego dystansu do rodzinnych<br />

stron, od ubieg³ego roku ponownie tam<br />

bywam i odkrywam na nowo stare œlady.<br />

<strong>Pro</strong>wadzona nimi odwiedzi³am w minione lato<br />

ulubione jezioro pana Eugeniusza. Spotka³am<br />

tam nieznanych mi ludzi, którzy jakby czytali<br />

w moich myœlach, czuli, ¿e miejsce to jest dla<br />

mnie szczególne. Siedz¹ca na brzegu kobieta<br />

zapyta³a, czy tak jak wiêkszoœæ tu obecnych<br />

pochodzê z Warszawy. Z radoœci¹ i szczerze<br />

odpowiedzia³am, ¿e jestem st¹d, przebywam<br />

jedynie od wielu lat w Poznaniu. Kobieta<br />

1 A. Mickiewicz, Pielgrzym.<br />

6


o¿ywi³a siê, opowiadaj¹c, ¿e to ukryte w lesie<br />

jezioro by³o ponoæ ukochanym miejscem<br />

wêdkowania mego krajana, znanego poznañskiego<br />

literata, Eugeniusza Paukszty. Potwierdzi³am<br />

i ku zaskoczeniu mojej rozmówczyni<br />

doda³am, i¿ Paukszta podobnie jak i ja zosta³<br />

poznaniakiem jedynie z przypadku, czy mo¿e<br />

¿yciowej koniecznoœci, a to jezioro i jego okolice,<br />

³¹cz¹ mnie z jego osob¹ i twórczoœci¹<br />

znacznie bardziej ani¿eli Poznañ. Jezioro<br />

Zielone, bo tak w rzeczywistoœci brzmi jego<br />

nazwa, by³o jego azylem, miejscem ciszy,<br />

natchnienia i odpoczynku. Ze wzruszeniem<br />

patrzy³am na jezioro, dostrzegaj¹c nie tylko<br />

jego toñ i okalaj¹cy wodê las, ale - przymykaj¹c<br />

oczy - widzia³am tak¿e w oddali p³yn¹cego<br />

pontonem, wêdkuj¹cego samego pana Eugeniusza,<br />

jego ma³¿onkê spaceruj¹c¹ wzd³u¿<br />

brzegu i Dominika baraszkuj¹cego na pla¿y.<br />

Po powrocie do domu nadal snu³am wspomnienia.<br />

Widzia³am ju¿ nie tylko jezioro, ale<br />

ca³¹ panoramê zdarzeñ, pocz¹wszy od 1958 r.<br />

To wówczas, w piêkny wrzeœniowy dzieñ<br />

na podwórko naszej leœniczówki wjecha³ wartburg.<br />

Wyszed³ z niego wysoki, szczup³y,<br />

charakterystycznie uœmiechniêty, energiczny<br />

mê¿czyzna, za nim jasnow³osa dama, ch³opiec<br />

o blond lokach, na koniec wyskoczy³ Kleks,<br />

pies rasy chow chow. Samotnie zmierza³am<br />

w³aœnie do pierwszej klasy i zirytowa³ mnie<br />

widok dwuletniego cherubinka, ho³ubionego<br />

zewsz¹d. Chodzi³am tej jesieni do szko³y<br />

w g³êbokim poczuciu krzywdy i przekonaniu,<br />

¿e nigdy nie polubiê owego malucha. Niemniej<br />

korzysta³am ochoczo ze wspólnych<br />

zabaw i wyjazdów z jego rodzicami do miasta.<br />

Niekiedy przemyka³am do piaskownicy zrobionej<br />

dla Dominika przez jego ojca i wówczas<br />

powstawa³y nasze wspólne fantazje<br />

z piasku. By³y te¿ wspomniane ju¿, wspania³e<br />

wyprawy nad jezioro.<br />

Kolejne letnie spotkania mija³y nam na<br />

zabawie, dzieciêcym rozrabianiu, wyjazdach<br />

nie tylko nad jezioro, ale równie¿ na wieczory<br />

autorskie pana Eugeniusza, który zawsze<br />

i wszêdzie pracowa³. Po incydencie st³uczenia<br />

termosu z nieod³¹czn¹ kaw¹ literata zapad³a,<br />

nieszczêsna dla dzieci, nieodwracalna decyzja<br />

- pêdraki wiêcej na wieczory autorskie nie bêd¹<br />

zabierane. Jak widaæ i nas przypisa³ wówczas<br />

wszechobecnej, ukochanej przyrodzie.<br />

Wiejskie dzieci nie mia³y w tamtych czasach<br />

wielu rozrywek. Pañstwo Pauksztowie<br />

starali siê w inny sposób sprawiæ naszej podwórkowej<br />

gromadce jak najwiêcej radoœci.<br />

Czynili to na wszelkie mo¿liwe sposoby.<br />

Czêsto by³y to wspomniane wyjazdy, ale i specjalnie<br />

urz¹dzane dzieciêce imprezy. Nale¿a³y<br />

do nich np. uroczyste urodziny Dominika.<br />

Wówczas, zwykle zapracowany, pan Eugeniusz<br />

zasiada³ z nami do sto³u, nie limituj¹c<br />

czasu, poœwiêcanej nam uwagi oraz s³odyczy:<br />

tortu, kakao, cukierków... Opowiada³, zabawia³<br />

i s³ucha³. Byæ mo¿e myœla³ wówczas<br />

o ksi¹¿ce dla dzieci...?<br />

S³odkie mam jeszcze jedno wspomnienie.<br />

Nieco póŸniej, w prezencie komunijnym<br />

otrzyma³am od pañstwa Pauksztów 10 kg fantazyjnie<br />

dobranych cukierków. Ich asortyment<br />

i iloœæ by³y dla mnie i moich rówieœników<br />

wrêcz niewyobra¿alne. Pan Paukszta zna³<br />

dzieciêce marzenia...<br />

Z dzieciêcego okresu pamiêtam równie¿<br />

inne zdarzenie. Z nieznanych mi wówczas<br />

przyczyn przez kilka dni nie dostarczano chleba<br />

do wiejskiego sklepu. Byliœmy go bardzo<br />

spragnieni, nie w sensie braku jedzenia, ale<br />

braku zwyk³ego chleba. Po kolejnej wyprawie<br />

na zakupy, uda³o nam siê wreszcie zdobyæ<br />

jeden bochenek. Rzuciliœmy siê nañ jak po<br />

wielodniowej g³odówce. Pan Eugeniusz<br />

Bo¿ena Górczyñska-Przyby³owicz<br />

7


obserwowa³ nasz¹ reakcjê bardzo uwa¿nie, po<br />

czym bardzo powa¿nym tonem zapyta³ - Czy<br />

ten chleb smakuje inaczej? Przecie¿ nie jesteœcie<br />

g³odni. Brakowa³o wam tylko zwyk³ego<br />

chleba? Nieporadni w znalezieniu wyjaœnienia,<br />

milczeliœmy wpatruj¹c siê w pytaj¹cego,<br />

oczekuj¹c pomocy w sprecyzowaniu odpowiedzi.<br />

I otrzymaliœmy j¹ - Wasz g³ód nie zosta³<br />

spowodowany niedoborem jedzenia czy te¿<br />

pragnieniem samego chleba, lecz nasili³ go u<br />

was brak poczucia bezpieczeñstwa jego<br />

dostatku... Cieszê siê, i¿ doœwiadczyliœcie ju¿<br />

dzisiaj co taki brak i zwi¹zane z nim zagro-<br />

¿enie znacz¹. Dopiero po latach mia³am siê<br />

dowiedzieæ o czym móg³ wówczas myœleæ,<br />

sk¹d taka refleksja i dlaczego podzieli³ siê ni¹<br />

z nami, ma³ymi dzieæmi. Dzisiaj, czuj¹c<br />

duchow¹ obecnoœæ pana Eugeniusza, mam<br />

wra¿enie, ¿e pewnie patrzy teraz na nas z góry<br />

i z pob³a¿liwym, charakterystycznym dla niego<br />

uœmiechem i zatroskaniem pyta - Co w ¿yciu<br />

zrobiliœcie? Czy nauczyliœcie siê ceniæ nie<br />

tylko chleb, ale i otrzyman¹ wolnoœæ oraz dany<br />

ka¿demu z osobna czas?<br />

Do twórczoœci pana Eugeniusza wesz³y<br />

niemal wszystkie wa¿niejsze wydarzenia<br />

spêdzanych u nas sezonów. Jesieni¹ nasz dom<br />

zawsze by³ pe³en myœliwych, ¿¹dnych obfitych<br />

³owów. Pewnej nocy, zamiast dorodnego<br />

jelenia ustrzelonym ³upem jednego z nich sta³a<br />

siê mleczna krowa. Niefortunny ³owca za karê,<br />

wszed³ do powieœci „Wiatro³omy” pod znamiennym<br />

okreœleniem Krowi ogon. Znalaz³y<br />

te¿ w niej miejsce inne opisy: gniazdo jaskó³ek<br />

w pokoju pracy pana Eugeniusza, skrzynia<br />

z osobiœcie z³owionymi rybami zatopiona<br />

w rzece Brdzie, przechowuj¹ca ich sta³y zapas<br />

dla spodziewanych i niespodziewanych goœci<br />

oraz poniemiecki wodospad, takie sztuczne<br />

spiêtrzenie rzeki, który niestety pad³ ofiar¹<br />

koñcowej fazy wojny, a pan Paukszta niebywa³ym<br />

nak³adem pracy fizycznej przywróci³<br />

go do ¿ycia i spolonizowa³... Odbudowa³ go<br />

w³asnymi si³ami, nadaj¹c zgodny z pierwowzorem<br />

kszta³t, a on chyba w podziêce<br />

„wyszumia³” mu opowieœæ o ludziach, którzy<br />

tam byli i tych wspó³czesnych, o losie który<br />

jednych wygna³ z rodzinnych stron, a innych<br />

sprowadzi³ w to obce miejsce. Poszepta³<br />

równie¿, ¿e wytê¿ona praca i okoliczna natura<br />

najskuteczniej koj¹ ich powojenne rany,<br />

pomóg³ niejako zrozumieæ problem mniejszoœci<br />

niemieckiej i osadników Ziem Odzyskanych.<br />

W swoich pracach Paukszta odkrywa³ wewnêtrzn¹<br />

przemianê cz³owieka pod wp³ywem<br />

splotu ró¿nych wydarzeñ, dobrych ludzi oraz<br />

dzikiej, pierwotnej przyrody. Skomplikowane<br />

losy swoich bohaterów, boleœnie doœwiadczonych<br />

histori¹ i najnowszymi dziejami<br />

powojennej Polski, lokowa³ w niezwykle<br />

urokliwych okolicach. Piêkno przyrody mia³o<br />

zapewne koiæ ich ból i problemy, a w rzeczywistoœci<br />

zabliŸnia³o rany nie tylko opisywanych<br />

postaci, ale zapewne równie¿ têskni¹ce<br />

serce i sko³atane nerwy autora. Koi³y jego<br />

têsknotê za ukochanym Wilnem i ¿yciem<br />

w czasach, które zatracono. W swoich utworach<br />

nie rozdziera³ jednak ran, lecz uczy³ pokory<br />

godzenia siê z losem, czerpania m¹droœci<br />

z ¿ycia i radoœci z brzasku ka¿dego nowego<br />

dnia, który niezmiennie wita³ pisz¹c do œwitu.<br />

Uczy³ zgodnego, wspólnego bytowania z przyrod¹<br />

i ludŸmi ró¿nych nacji. Dowodzi³, i¿ daru<br />

natury i miejsca na ziemi wystarczy dla wszystkich,<br />

trzeba tylko umieæ owe miejsce znaleŸæ,<br />

nauczyæ siê czerpaæ z niego jak ze Ÿród³a<br />

i cieszyæ darem ¿ycia. Potrafi³ tworzyæ nie tylko<br />

dla wspó³czesnych i tych, którzy mieli przyjœæ<br />

po nim, ale i dla tych, którzy byli wczeœniej.<br />

Tak wiêc po lekturze ksi¹¿ek Paukszty<br />

Mazury i Ziemie Zachodnie kojarz¹ siê nie<br />

tylko z jeziorami i kompleksami leœnymi, ale<br />

i z tamtejszymi problemami spo³ecznymi i narodowoœciowymi,<br />

których przyczyny i uwarunkowania<br />

opisa³, a konsekwencje w du¿ym<br />

stopniu trafnie przewidzia³. Ta spójnoœæ przyrody,<br />

historii, talentu i niebywa³ej pracowitoœci<br />

Paukszty, stworzy³a wiele niepowtarzalnych<br />

8


dzie³ w tym, ju¿ wspomniane, najbardziej<br />

zwi¹zane z moj¹ leœniczówk¹ Wiatro³omy. Na<br />

podstawie opisów zawartych w powieœci<br />

mo¿na zrekonstruowaæ oryginalny wygl¹d<br />

miejsc, które po ostatnich modernizacjach<br />

sta³y siê nowoczesne i efekciarskie, ale<br />

utraci³y dawn¹ duszê. Jego twórczoœæ zawsze<br />

przywo³uje w mojej pamiêci ow¹ „ma³¹<br />

ojczyznê” i jej dzieje. Piêkno przyrody, urok<br />

jezior i lasów, najpiêkniej, najbardziej realistycznie<br />

opisanych przez Pauksztê, nadaje<br />

wszelkim refleksjom wymiar bardzo rzeczywisty.<br />

Myœl¹c o tych miejscach, s³usznie<br />

wyobra¿amy sobie ukwiecone ³¹ki, od których<br />

wiatr niesie miodowy zapach nostrzyku i skoszonej<br />

trawy. S³usznie przychodz¹ nam na<br />

myœl przejrzyste lub przeciwnie, z³oc¹ce siê od<br />

py³ków kwiatowych, wody jeziora, w których<br />

wyp³yconych zatokach biel¹ siê najpiêkniejsze<br />

z wodnych kwiatów, lilie wodne. Czym uwarunkowane<br />

jest to piêkno? Co z³o¿y³o siê na<br />

powstanie tego ewenementu? Co leg³o u podstaw<br />

ich dnia dzisiejszego? OdpowiedŸ na te<br />

pytania jest obszerna i znajduje siê w niezliczonych<br />

opracowaniach naukowych, ale ich<br />

piêkne opisy odnajdujemy szczególnie w dzie-<br />

³ach Paukszty. <strong>Pro</strong>blemy spo³eczne i narodowoœciowe<br />

w nich zawarte s¹ obecnie bardziej<br />

b¹dŸ mniej aktualne czy wa¿ne, jednak opisy<br />

przyrody, w których siê rozegra³y pozostan¹<br />

arcydzie³em samym w sobie, i to bez wzglêdu<br />

na rz¹dz¹ce aktualnie ekipy w³adzy i stosunki<br />

polityczne. Wyrasta³am w œrodowisku podobnym<br />

opisom Paukszty, mo¿e dlatego odnoszê<br />

wra¿enie, ¿e jego utwory s¹ po czêœci wziête<br />

z mojego ¿ycia.<br />

Mija³y lata, pan Paukszta szuka³ inspiracji<br />

w nowych regionach kraju i za granic¹, ale<br />

jego twórczoœæ towarzyszy³a mi nadal. Przerabia³am<br />

z ni¹ nie tylko najnowsz¹ historiê<br />

Polski, ale i dzieje powszechne. To ona zawiod³a<br />

mnie do Polonezköy (Adampol w Turcji),<br />

a zdaj¹c egzamin z przebiegu II wojny œwiatowej<br />

na Ba³kanach, grecki ruch oporu nie<br />

stanowi³ dla mnie merytorycznego problemu,<br />

gdy¿ omawia³am go odtwarzaj¹c dzieje<br />

Jerzego Iwanowa-Szajnowicza, bohaterskiego<br />

agenta wywiadu polskiego pochodzenia,<br />

którego œladami Paukszta przemierza³ Grecjê.<br />

Dziêki treœciom dzie³ Paukszty wielokroæ<br />

³atwiej by³o przebrn¹æ przez trudne lata zawirowañ<br />

polskiej rzeczywistoœci i podj¹æ ¿yciowe<br />

decyzje, które da³y mo¿liwoœæ znalezienia<br />

w³asnego miejsca w nieprostej, ale ciekawej<br />

rzeczywistoœci. Swoj¹ twórczoœci¹ przygotowywa³<br />

zreszt¹ nie tylko mnie, ale niezliczone grono<br />

czytelników mojej generacji do doros³ego<br />

¿ycia. Pozbawia³ to pokolenie kompleksów,<br />

uczy³ historii i patriotyzmu, wszêdzie szuka³<br />

polskich korzeni, g³êbokiego uzasadnienia<br />

ró¿nych ludzkich postaw i praw, sygnalizowa³<br />

koniecznoœæ nadchodz¹cych zmian.<br />

Rodzinê Pauksztów pozna³am maj¹c 7 lat,<br />

drugi etap tej przyjaŸni znalaz³ swoje miejsce<br />

ju¿ w Poznaniu, gdzie kontynuowa³am i skoñczy³am<br />

studia. Dlatego te¿ w moich wspomnieniach<br />

na zawsze pozostanie nie tylko<br />

niezatarta pamiêæ „owej leœniczówki” i wspólnego<br />

w niej bytowania, ale równie¿ rodzicielska<br />

wrêcz opiekuñczoœæ, goœcinnoœæ i dobroæ<br />

pañstwa Anny i Eugeniusza Pauksztów, którzy<br />

w tak obcym dla mnie wielkim œwiecie jakim<br />

by³ Poznañ, usi³owali utuliæ moj¹ têsknotê za<br />

rodzinnym domem. Wówczas, kiedy spotkaliœmy<br />

siê po latach, pan Eugeniusz patrz¹c na<br />

mnie, ju¿ doros³¹, udzieli³ mi dwu rad -<br />

Bo¿ena, pamiêtaj nie maluj siê nazbyt wyzywaj¹co<br />

i nie zmieniaj nazwiska w przysz³oœci<br />

zbyt czêsto. Do chwili obecnej przynajmniej<br />

jedn¹ z nich traktujê bardzo serio.<br />

Dopiero w czasach poznañskich zda³am<br />

sobie sprawê kim tak naprawdê Paukszta by³,<br />

jak wiele znaczy³ w ró¿nych sferach<br />

spo³ecznych. Podejmuj¹c pisanie pracy magisterskiej<br />

pomocy szuka³am w³aœnie u niego.<br />

Doradzi³ mi to mój promotor, prof. Czes³aw<br />

£uczak, znaj¹cy rozleg³e koneksje pana<br />

Eugeniusza. <strong>Pro</strong>blem polega³ na koniecznoœci<br />

Bo¿ena Górczyñska-Przyby³owicz<br />

9


uzyskania listów polecaj¹cych do dwóch osobistoœci<br />

w Warszawie, pozostaj¹cych ze sob¹<br />

w konflikcie. Jeden z nich, Jerzy Ficowski,<br />

jako wybitny znawca zagadnienia, nad którym<br />

pracowa³am mia³ mi udzieliæ merytorycznych<br />

wskazówek, drugi prof. Czes³aw Pilichowski,<br />

ówczesny dyrektor G³ównej Komisji Badania<br />

Zbrodni Hitlerowskich, dysponowa³ dostêpem<br />

do niezbêdnych zasobów Ÿróde³ archiwalnych.<br />

Pan Eugeniusz wyposa¿y³ mnie wiêc w dwa<br />

glejty, wyraŸnie podkreœlaj¹c, i¿ dyplomacja<br />

bêdzie w tym przypadku bardzo wskazana,<br />

a listów nie powinnam w ¿adnym przypadku<br />

pomyliæ przy wrêczaniu adresatom. Obydwaj<br />

panowie, po przeczytaniu owych not polecaj¹cych<br />

potraktowali mnie sympatycznie<br />

i ¿yczliwie, pomogli, czyni¹c to w imiê starej<br />

znajomoœci z autorem proœby. Ka¿dy z nich,<br />

staczaj¹c zapewne wewnêtrzn¹ walkê,<br />

doradzi³ ponadto skorzystanie z dalszego<br />

wstawiennictwa Paukszty i podjêcie próby<br />

dotarcia do drugiej z wymienionych osób.<br />

Dziêki temu wstawiennictwu powsta³a pierwsza<br />

z moich licz¹cych siê prac, w któr¹<br />

w³o¿y³am wiele zaanga¿owania i serca.<br />

Ale nie moje serce jest tu istotne.<br />

Niebawem to serce pana Eugeniusza przesta³o<br />

wytrzymywaæ niezwyk³e tempo i intensywnoœæ<br />

¿ycia, zaprotestowa³o gwa³townie,<br />

w efekcie czego zaordynowano leczenie szpitalne.<br />

Odwiedzaj¹c chorego, zastanawia³am<br />

siê, kto kogo tak naprawdê w owym szpitalu<br />

leczy³, Paukszta, który wniós³ do niego tchnienie<br />

normalnego ¿ycia, co w owych czasach nie<br />

by³o oczywiste, czy lekarze usi³uj¹cy go<br />

okie³znaæ? Do szpitala ustawia³y siê kolejki<br />

odwiedzaj¹cych. Oczekuj¹cych na termin<br />

odwiedzin zestawia³a pani Paukszta.<br />

Tworzona lista by³a d³uga, znajdowa³y siê na<br />

niej nazwiska najznaczniejszych ówczesnego<br />

Poznania, przyjació³ i niezliczonych, zwyczajnych<br />

czytelników. Sam pan Eugeniusz nie<br />

uzna³ w ¿aden sposób priorytetu choroby nad<br />

prac¹, nadal obserwowa³, ocenia³, pyta³ i dalej<br />

tworzy³. Siedz¹c obok jego szpitalnego ³ó¿ka<br />

w 1976 r. us³ysza³am pewnego razu pytanie -<br />

Bo¿ena zostaniesz w Poznaniu czy wrócisz do<br />

lasu, przecie¿ tak go kochasz? Pamiêtaj,<br />

wywodzi³ dalej miasto niszczy. Zobaczysz za<br />

chwilê ten ca³y dotychczasowy teatr runie.<br />

Nieodparcie przeczuwa³ nadchodz¹ce spo³eczne<br />

zmiany i obawia³ siê, ¿e przynios¹ rozlew<br />

krwi. Doœwiadczy³ przecie¿ wojny, obozu<br />

koncentracyjnego, politycznego wiêzienia za<br />

udzia³ w AK, œledzi³ wydarzenia poznañskie<br />

1956 r. Jego prognozy nadchodz¹cych spo³ecznych<br />

przemian traktowa³am z niedowierzaniem,<br />

jednak to co powiedzia³ wówczas<br />

o kontakcie z natur¹ i naszym w niej miejscu<br />

dŸwiêczy w moich uszach do chwili obecnej.<br />

Mo¿naby uj¹æ to w nastêpuj¹cy sposób:<br />

Obcowanie z przyrod¹ uspokaja, sprawia, i¿<br />

normalny rytm ¿ycia wkracza w zawirowania<br />

dnia i wszystko wydaje siê proste. Daje wiele<br />

si³, ³aduje akumulatory i nie wzbudza ju¿ lêku<br />

trudna do pokonania droga, to trud staje siê<br />

nasz¹ drog¹. Jej piêkno pomaga odkupiæ winy,<br />

znieœæ cierpienie i ¿yæ mimo baga¿u doœwiadczeñ<br />

i przeciwnoœci losu, na przekór z³u<br />

i prostej logice. Przyroda siê nie koñczy, ¿yje<br />

wszêdzie i nieprzerwanie, cokolwiek w niej<br />

obserwujemy jest cz¹stk¹ czegoœ co ju¿ by³o,<br />

owego globalnego istnienia, niezbêdnym elementem,<br />

który musi zaistnieæ i znikn¹æ aby<br />

zapocz¹tkowaæ nowy byt. Cz¹stka, która<br />

pozostanie, jest ju¿ nie tylko wpleciona<br />

w naturê, ale ¿yje w niej na nowo.<br />

On te¿ pozosta³ na zawsze jej cz¹stk¹,<br />

która dziêki pozostawionym dzie³om, mi³oœci i<br />

tolerancji, której tak cierpliwie i pokornie<br />

uczy³, ponownie kie³kuje. Pozosta³ nierozerwalnie<br />

wpleciony w otaczaj¹c¹ nas rzeczywistoœæ<br />

i pamiêæ to tylko jego serce uciek³o w okolice<br />

dalekie...<br />

(Tekst wyg³oszony 25 paŸdziernika 2007 r. w Kargowej<br />

z okazji rozstrzygniêcia VIII edycji Konkursu<br />

Literackiego im. Eugeniusza Paukszty).<br />

10


Mieczys³aw Warszawski<br />

Przeprowadzka<br />

Przeprowadzka zawsze czyjeœ ¿ycie przewraca do góry nogami. Chocia¿by jak najbardziej.<br />

Mimo przygód. Jednak¿e nasze by³o dalekie od jakiejkolwiek stabilizacji. A ponoæ wszêdzie<br />

mo¿na siê zadomowiæ. Nawet pod nie swoim dachem. Tylko kto by³ w stanie uœwiadomiæ to<br />

mojej mamusi. Mamusia od pewnego czasu by³a przecie¿ nie do ¿ycia. Tu. W tym pokoiku.<br />

Mieszkaj¹c k¹tem. Na poddaszu. Gdzie po prostu gnuœnia³a. Z dnia na dzieñ. Dziêki niezaradnoœci<br />

ojca, jak wszem i wobec rozpowiada³a. ¯e ten nic nie robi, tylko kiœnie i gapi siê w sufit,<br />

który lada dzieñ spadnie pod ciê¿arem go³êbiego ³ajna na g³owê trzyosobowej rodziny. Nie<br />

inaczej. Jakbyœmy ca³e ¿ycie mieli jedynie dachowaæ. Zdani na ³askê i nie³askê upierdliwej<br />

wdowy. Dlatego ojciec czêœciej ni¿ zwykle schodzi³ mamie z oczu. Dok¹dkolwiek. Zapewne nie<br />

chcia³ prowokowaæ kolejnych awantur. Lecz, tak by³o Ÿle, i tak niedobrze. Gdy¿ mamusia od<br />

s³owa do s³owa rozk³ada³a go coraz bardziej na ³opatki, twierdz¹c, ¿e ten jego marazm prêdzej<br />

czy póŸniej doprowadzi ich ma³¿eñstwo do rozpadu. Najwidoczniej ojciec przyg³uch³ ju¿ na<br />

wszystko. Tak¿e na go³êbie tupaj¹ce i gruchaj¹ce tu¿ pod zadaszeniem.<br />

- Chyba ja cholery dostanê od tych jego go³êbi! - z³orzeczy³a.<br />

I dalej:<br />

- W koñcu niech coœ zrobi z nimi - podtrzymywa³a nawet pod nieobecnoœæ ojca, ku mojej<br />

udrêce, poniewa¿ musia³em, niekoniecznie rozumiej¹c cokolwiek, wys³uchiwaæ jej ci¹g³ych<br />

pretensji nie tylko pod adresem ojca, ale i wdowy, któr¹ to problemy, d¹sy i widzimisiê mojej<br />

mamusi obchodzi³y tyle, co nic a nic.<br />

A kiedy ju¿ ojciec (zrezygnowany, czyli bez perspektyw na jutro) przychodzi³ na ze dwa, trzy<br />

razy odgrzewany obiad, mama znów prycha³a znad talerza:<br />

- Móg³byœ choæ trochê pomieszkaæ w domu!<br />

Ojciec zbywa³ milczeniem te jej wymówki, wszak¿e bez smaku me³³ obiadokolacjê,<br />

a z pe³nymi ustami, jak wielokrotnie napomina³, nie powinno siê rozmawiaæ, zarówno pomiêdzy<br />

sob¹, tak i - pamiêtaj, synek! - z kimkolwiek innym. Tylko ¿e nas nikt nie odwiedza³, mo¿e<br />

wdowa, acz niezbyt chêtnie.<br />

- Jaki to dom? - nagle siê poprawi³a. - Cztery k¹ty i go³êbnik pi¹ty!<br />

I ani s³owa ze strony ojca.<br />

- Odezwij¿e siê wreszcie! - nalega³a, ciskaj¹c ³y¿k¹, aby przerwaæ umyœlne siorbanie.<br />

- Co ja mam z tego ¿ycia? - i zaraz sobie odpowiada³a: - Mê¿a niezgu³ê? I chorowite dziecko?<br />

Natenczas rozk³ada³a bezradnie rêce, po czym wstawa³a gwa³townie zza sto³u, rozchlapuj¹c<br />

czy to kapuœniak, czy te¿ jakiœ barszczyk z torebki albo rosó³, przede wszystkim zaœ rosó³, rosó³<br />

Mieczys³aw Warszawski<br />

11


12<br />

na go³êbim wsadzie, cieniutki, bo cieniutki, ale, jak bez z³oœliwej satysfakcji mlaska³a jêzykiem,<br />

bardzo po¿ywny, wiêc ³y¿kowaliœmy chc¹c nie chc¹c tê lurê na w³oszczyŸnie z makaronem,<br />

obgryzaj¹c jeszcze lichsze kosteczki, raczej chrz¹stki i, aby nieco siê usprawiedliwiæ lub zepsuæ<br />

ca³kowicie apetyt szczególnie ojcu, dodawa³a z nieukrywanym obrzydzeniem:<br />

- Tu nawet gówno kapie cz³owiekowi do talerza!<br />

Mama potrafi³a jeszcze dosadniej zatruwaæ ojcu ¿ycie, zwa¿ywszy, i¿ mieszkaliœmy w klitce<br />

z widokiem na wychodek:<br />

- Ju¿ mam po szyjê tego ¿ycia na zapleczu sracza!<br />

Ojciec wreszcie musia³ siê odezwaæ:<br />

- Nie b¹dŸ wulgarna!<br />

W zasadzie mama nie wyra¿a³a siê brzydko, by³a natomiast prze¿arta niew¹tpliwie frustracj¹.<br />

Albo desperacj¹. Czyli ¿ó³ci¹. To siê wyczuwa³o, skoro powtarza³a w kó³ko to samo:<br />

- Dla ciebie tylko pi³ka no¿na i go³êbie - p³aka³a z³oœci¹ - go³êbie i pi³ka no¿na!<br />

Wprawdzie pi³kê no¿n¹ jeszcze mog³a prze³kn¹æ, gdy¿ zapewnia³a jakieœ œrodki finansowe,<br />

skromne, bo skromne, ale ju¿ go³êbie, wedle jej przekonania, przynosi³y tylko straty, karma i tak<br />

dalej, a ponadto przepada³y nie tylko w locie, co tu¿ znad g³owy, na wyci¹gniêcie rêki, jakby<br />

wprost z go³êbnika. Mo¿liwe, ¿e trzebi³y je nadal szczury; jest ich przecie¿ nieznana iloœæ<br />

gatunków, z których jeden, wêdrowny, potrafi ¿yæ nawet pod pod³og¹; ale chyba to nie one;<br />

ostatniego przecie¿ gryzonia, a raczej jego truch³o, wdowa, jak solennie zapewnia³a, niedawno<br />

uprz¹tnê³a sprzed budynku. Chyba te¿ nie kocur, ten ju¿ bowiem doszczêtnie wylinia³ i sparszywia³,<br />

zasadza³ siê z daszku wygódki jedynie na wiosenne o tej porze roku ptaszki, które gniazdowa³y<br />

w przydomowym ogrodzie wdowy i œwiergota³y tak, ¿e ca³emu œwiatu, prócz mnie,<br />

chcia³o siê ¿yæ.<br />

Mama przesadza³a, nara¿aj¹c siê na œmiesznoœæ. Któregoœ dnia, na przyk³ad, zagadnê³a<br />

wdowê, czy jej pupilek pyszczkiem wêsz¹c zza pazuchy, czasami nie zasmakowa³ w bia³ym<br />

miêsie, skoro by³ taki jelitowaty, ¿e móg³by wszêdzie siê wœlizgn¹æ, nawet do go³êbnika, niczym<br />

zaskroniec albo jakiœ inny padalec, wiêc zagadniêta, poskramiaj¹c swawole jamniczka, wywody<br />

mojej matki uzna³a za niepoczytalne, by nie rzec, ¿e wymagaj¹ce leczenia psychiatrycznego.<br />

- I niech mi, pi³karzowa, nie zawraca wiêcej dupy! - dokoñczy³a.<br />

Matka a¿ zaniemówi³a. Ale nie na d³ugo. Niezad³ugo wiêc po tym upokorzeniu („na oczach<br />

dziecka!”), kiedy to po nocnej zmianie nie mog³a zasn¹æ, a wdowa chcia³a nasz¹ rodzinê po<br />

prostu zaczepiæ, wypalaj¹c badyle i inne chwasty pod oknem, za którym kot³owa³ siê dym, zaœ<br />

wewn¹trz, ³zawi¹c i kaszl¹c, znosiliœmy te jej umyœlnie rozpalone ognisko, aby, jak ju¿<br />

wczeœniej zaznaczy³em, nas wytruæ, mama wreszcie wyjrza³a na ogród i wcale nie po dobroci<br />

zawo³a³a do niej, ¿eby zaniecha³a nas wykadzaæ z ju¿ i tak zasmrodzonego mieszkania, na co<br />

chuda, niczym tyka do fasoli, w³aœcicielka tych czterech k¹tów odkrzyknê³a niemniej z³oœliwie,<br />

abyœmy poszukali sobie gdzie indziej mieszkania i na tym by³oby koniec, gdyby mama<br />

przymknê³a okno, lecz ona post¹pi³a wrêcz przeciwnie, chluszcz¹c na domiar z³ego nieczystoœciami<br />

z wiadra znad parapetu wprost na g³owê wychylaj¹c¹ siê zza kipieli dymi¹cych ³opianów;<br />

najpierw rozleg³ siê przeraŸliwy wrzask, mo¿e pisk, w chwilê potem brzêk szyby rozbitej grud¹<br />

ziemi. Tego ju¿ by³o za wiele. Posypa³y siê wyzwiska. Przez okno. Z ogrodu do pokoiku. I ze<br />

stryszku do niewyobra¿alnie zapuszczonego buchtowiska. Na przemian. Odt¹d unika³y siebie<br />

jak ognia. Aczkolwiek nie mog³y zbyt d³ugo tak ¿yæ.<br />

Tata uœmiecha³ siê tylko pod w¹sem. Wszak mamie wcale nie by³o do œmiechu:<br />

- Co siê tak g³upkowato uœmiechasz? - przywo³ywa³a go do powagi.<br />

Albowiem nasza sytuacja mieszkaniowa wymaga³a powa¿nego potraktowania ka¿dej<br />

przykroœci, jaka spotyka³a rodzinê ze strony kogokolwiek, w tym przypadku ze strony wdowy,<br />

która ostatnio nie tylko mamie, ale i ojcu, nie mówi¹c ju¿ o mnie, rzuca³a k³ody pod nogi, jakoby<br />

to nie nasza rodzina, lecz wdowa mieszka³a nie pod swoim dachem, a ponadto na ka¿dym


kroku podkreœla³a, ¿e za liche komorne pozwoliliœmy sobie na samowolê budowlan¹, stawiaj¹c<br />

wbrew jej woli, go³êbnik, tym samym uniemo¿liwiaj¹c korzystanie ze strychu, gdzie dot¹d<br />

wywiesza³a pranie, czego obecnie nie czyni³a, gdy¿ smród ptasiego ³ajna zaczadzi³by w³aœnie j¹.<br />

To prawda, ¿e ka¿dy grosz, sup³any jako wk³ad na w³asne „em” ileœ tam metrów kwadratowych,<br />

z¿era³a spó³dzielnia mieszkaniowa, gdzie ojciec wyciera³ klamki, machn¹wszy ju¿ rêk¹<br />

na obietnice dzia³aczy sportowych, zaœmiecaj¹c j¹ podaniami i monitami o przyœpieszenie przydzia³u<br />

jakiegoœ lokalu socjalnego, niechby rotacyjnego, jakiegokolwiek, aby tylko mo¿na by³o<br />

gdzieœ wreszcie godziwie zamieszkaæ. I mo¿liwie jak najszybciej. Pod warunkiem, ¿e nie na<br />

czyjejœ g³owie. Jak do znudzenia powtarza³a mama wielce zniesmaczona aktualnym stanem<br />

rzeczy. A ojciec zamiast chocia¿by przewietrzyæ go³êbnik, by tak nie œmierdzia³o, uœmiecha³ siê<br />

tylko pod w¹sem, czym rozk³ada³ mamê na ³opatki, oczywiœcie, ¿e nie tak jak mama tatê,<br />

a czego by³em œwiadkiem, gdy wbiega³em nagle z zabawy na œwie¿ym powietrzu, i zastawa³em<br />

ich rozebranych na ³ó¿ku w takiej sytuacji, i¿ nie bez kozery pozostawa³o pytanie:<br />

- Co siê tak g³upkowato uœmiechasz?<br />

Ale ja siê wcale nie uœmiecha³em. Tylko zmarz³em na podwórzu.<br />

W mieszkaniu by³o te¿ nie cieplej. Ze œcian wy³azi³ zamróz, cuchnê³o grzybem i stêch³ym<br />

przezimowaniem go³êbi, których tupot, gruchanie i trzepot znad sufitu przyprawia³ mamê<br />

o pog³êbiaj¹c¹ siê z dnia na dzieñ rozterkê i obawê szczególnie o moje zdrowie, gdy¿ ze wzglêdu<br />

na ci¹g³e niedogrzanie, przeci¹gi i roztocza kurzu oraz pajêczaków zbyt czêsto<br />

gor¹czkowa³em i si¹ka³em nosem, z czym nie mog³a siê pogodziæ, s³uchaj¹c lekcewa¿eñ ojca,<br />

¿e to tylko skutki zmiennej pogody, bo kwiecieñ-plecieñ i tak dalej.<br />

- Nasz syn zapad³ na pewno na anemiê - diagnozowa³a. - Chroniczn¹.<br />

- Chroniczn¹? - bagatelizowa³ ojciec. - Jak¹ znów anemiê?<br />

- Anemiê - upiera³a siê przy swoim zdaniu. - I ju¿!<br />

- Co ty wydziwiasz? - sprzeciwia³ siê. - Ot, zwyk³a mo¿e alergia!<br />

Mama jednak podtrzymywa³a: - Anemia!<br />

- No, nie! - irytowa³ siê tatuœ, wymawiaj¹c jej nadopiekuñczoœæ. ¯e chowa mnie niby pod<br />

spódnic¹.<br />

Mo¿e tak i by³o. Skoro mizernia³em. W oczach. Jakby wbrew ojcu, który chcia³ ze mnie zrobiæ<br />

pi³karza. Chyba przedwczeœnie. Ale jak to ojciec. Zawsze chce wiêcej. Szczególnie, ¿ebym<br />

tylko nie chorowa³. Niczym jakiœ maminsynek. Albo jeszcze gorzej. Dawkowa³ mi wiêc pocenie<br />

siê. I ³y¿eczkê lub dwie tranu. Codziennie, z rana. Wedle zaleceñ mamusi. Tak te¿<br />

po³yka³em, choæ niechêtnie, to t³uste paskudztwo, zagryzaj¹c jego obleœny smak apetycznie<br />

b³yszcz¹c¹ skórk¹ z ¿ytniego chleba, maczan¹ miêkiszem w gruboziarnistej soli albo w d¿emie<br />

z czarnej porzeczki; tak czy siak smakowa³ wstrêtnie, obrzydliwiej chyba nawet od mikstury<br />

z tysi¹ca i jednego zbuka go³êbiego. Pfu! Wzdryga³a siê wdowa, dogl¹daj¹c mnie czasami. Ale<br />

ona tak¿e mia³a swoje, wcale nie lepsze sposoby lecznicze, nakazuj¹c dodatkowo p³ukaæ gard³o<br />

ciep³¹, ohydnie s³on¹ pulp¹. Ledwie powstrzymywa³em wymioty. Do wiadra. Po czym<br />

wys³adza³a mój przewód pokarmowy szklaneczk¹ gêstego soku z czarnej albo czerwonej<br />

porzeczki. Taka kuracja trwa³a zazwyczaj dwa, trzy dni. Nie d³u¿ej. Jednak¿e znów gdzieœ siê<br />

musia³em zawirusowaæ. Ojciec tylko kiwa³ g³ow¹. Z politowaniem. Nie inaczej mama okazywa³a<br />

troskliwoϾ.<br />

- Pij - zachêca³a przed wyjœciem do pracy. - Gor¹cy rosó³ dobrze ci zrobi.<br />

Robi³, ale niedobrze.<br />

Tato nadal ukrêca³ ³ebki go³êbiom, mama natomiast skuba³a je z pierza i opala³a pypcie. Nie<br />

znosi³a zapachu denaturatu. Byæ mo¿e dla zaczerpniêcia œwie¿ego powietrza wymyka³a siê<br />

z domu na niezapowiedziane wczeœniej parapetówki. PóŸniej opowiada³a, ¿e ta czy tamta<br />

kole¿anka w³aœnie otrzyma³a mieszkanie zak³adowe. Oczywiœcie, ¿e im zazdroœci³a.<br />

Jednoczeœnie nie szczêdzi³a superlatyw:<br />

Mieczys³aw Warszawski<br />

13


14<br />

- Ach, jak¿e przestronne!<br />

I tak dalej.<br />

Ojcu to siê nie podoba³o. Zw³aszcza, gdy prorokowa³a:<br />

- My siê chyba st¹d nigdy ju¿ nie wyprowadzimy!<br />

- Oj, wyprowadzimy siê, wyprowadzimy - pociesza³<br />

Zna³ ju¿ bowiem miejsce i wci¹¿ odwlekany termin przeprowadzki.<br />

Termin niby niedaleki, jednak daleko st¹d. Tak przynajmniej mi siê wydawa³o. Kiedyœ tam<br />

nawet mnie zaprowadzi³. Same blokowiska. Identyczne. Jakby ktoœ poustawia³ klocki. Doœæ<br />

sk³adnie. I symetrycznie. W pionie. W poziomie te¿. Balkony. Okna. Drzwi. Wszystko takie<br />

same. Choæ istna d¿ungla, d¿ungla wielkiej p³yty. D³ugo kluczyliœmy, zanim odnaleŸliœmy<br />

wie¿owiec, w którym niebawem zamieszkamy. Wœród ¿elbetonu. Ta eskapada na obrze¿a miasta<br />

mia³a byæ tajemnic¹, i by³a. Aby w razie nieprzewidzianych okolicznoœci jeszcze bardziej nie<br />

zniechêciæ mamusi do ¿ycia.<br />

A ¿ycie mamusi nawet ze strony ojca p³ata³o figle.<br />

Taka sytuacja nie mog³a trwaæ jednak wiecznie.<br />

I oboje o tym doskonale wiedzieli.<br />

Mama przecie¿ nie od dziœ siê g³owi³a:<br />

- Który to ju¿ rok?<br />

Natomiast ojciec, wskazuj¹c na mnie, odpowiada³ z rozbrajaj¹c¹ wrêcz szczeroœci¹:<br />

- Jak widaæ.<br />

Ledwie wyrasta³em ponad blat sto³u.<br />

Wdowa jednak czegoœ ju¿ siê domyœla³a, gdy¿ któregoœ dnia tu¿ przed po³udniem nieopatrznie<br />

mamie przygada³a na dzieñ dobry:<br />

- No, niezad³ugo - chrz¹knê³a - szanowna lokatorka, nie bêdzie mi musia³a dzieñdobrowaæ.<br />

Mama siê zaperzy³a:<br />

- Czy¿bym pani znów nadepnê³a na odcisk?<br />

- Gdzie¿ tam! - próbowa³a mamê udobruchaæ. - Nawet wszystkie go³êbie gruchaj¹, ¿e siê<br />

wyprowadzicie?<br />

- Wyprowadzimy siê? - Mama nie posiada³a siê ze zdziwienia. - Dok¹d?<br />

Jednak¿e tata zapobiega³ w porê dalszej wymianie zdañ, wychodz¹c z go³êbnika:<br />

- Co te¿ pani wygaduje?<br />

Na to wdowa: - Wygadujê, nie wygadujê - i po namyœle: - Ale swoje wie. Phiii!<br />

Odchodz¹c jeszcze przypomnia³a ojcu, a¿eby wreszcie pozby³ siê go³êbi, raz na zawsze, bo<br />

ani myœli zajmowaæ siê nimi, gdy st¹d siê wyniesiemy, a smród i tak po nas pozostanie.<br />

Nastroszone ptaki w³aœnie paskudzi³y gzyms budynku.<br />

- Co to mia³o znaczyæ? - docieka³a mama.<br />

Ojciec wzruszy³ ramionami, wymijaj¹co, lecz bez przekonania.<br />

- Wieczorem sobie porozmawiamy - uzupe³ni³a, cmokaj¹c go w policzek.<br />

Mama spieszy³a siê do pracy na drug¹ zmianê. Mijaj¹c nas na schodach, powiedzia³a,<br />

abyœmy zjedli obiad, który przed chwil¹ ugotowa³a, wiêc nie trzeba niczego podgrzewaæ.<br />

Pomidorowa na rosole tego dnia by³a wyj¹tkowo smaczna, ale jak zwykle grymasi³em.<br />

Rzeczywiœcie, porozmawiali sobie wieczorem. A raczej póŸn¹ noc¹. Najpierw mamusia<br />

zaczê³a siê wierciæ. Jakby nie mog³a siê wygodnie u³o¿yæ, wiêc poczê³a nagabywaæ ojca<br />

w ³ó¿ku:<br />

- Masz ochotê? - Jakieœ przemieszczanie siê cia³. - Bo ja tak.<br />

I poskrzypywanie sprê¿yn. Szepty. Chichoty. Posapywanie. Pojêkiwania. Wreszcie ucichli.<br />

Najprawdopodobniej wszystko ju¿ sobie wyjaœnili. Albo sen ich zmorzy³. Po prostu. Tylko ja<br />

nadal roi³em jakieœ bli¿ej nieokreœlone rzeczy. Na przyk³ad... Jak jest siê szczeniakiem, to na<br />

przyk³ad trudno sobie coœ sensownego wyobraziæ. Nieprawda¿?


Prawda. Kiedy siê obudzi³em, s³oñce ju¿ ostro przeziera³o przez okno, rzucaj¹c d³ugie smugi<br />

kurzu pod nogi ich obojga, którzy nie przestawali siê obejmowaæ i nawet nie spostrzegli, ¿e<br />

przeciera³em oczy z niedowierzania, i¿ siê nie k³óc¹.<br />

- O, nasz œpioszek! - naraz mama jak oparzona wywinê³a siê z objêæ ojca i wcale nie pieszczotliwie<br />

potarga³a moj¹ czuprynê.<br />

Zapowiada³a siê atmosfera iœcie rodzinna. Tu. Na poddaszu. Ale nic bardziej mylnego,<br />

bowiem mamê nie³atwo by³o udobruchaæ. Czymkolwiek.<br />

- ¯ebyœ choæ raz przyzna³a mi racjê! - piekli³ siê ojciec, wychodz¹c<br />

- Gdzie siê znów wybierasz?<br />

- Do spó³dzielni mieszkaniowej - odkrzykn¹³ ju¿ ze schodów.<br />

By³ to jedyny powód, który bez sprzeciwu akceptowa³a. St¹d te¿ jej przyzwolenie:<br />

- Ach, tak!<br />

Jednak¿e wcale tak nie by³o. Bêd¹c jego cieniem, wiêcej wiedzia³em ni¿ mama. Mama<br />

jedynie siê domyœla³a, ¿e ojciec mia³ ju¿ doœæ wycierania klamek magistratu i p³aszczenia przed<br />

urzêdnikami. To znów pan, panie... - pomiatano nim zza biurek, przy których raczono siê kaw¹<br />

albo czêstowano czekoladkami wciskanymi przez zdezorientowanych petentów. Ma pan przecie¿<br />

czarno na bia³ym... - wciskano mu kit w miêdzy jeszcze nie oszklone okna. Tak, odpowiada³,<br />

wiem... I wychodzi³, nie pytaj¹c nawet o przek³adany z tygodnia na miesi¹ce termin otrzymania,<br />

przydzielonego nam prawdopodobnie zim¹, mieszkania spó³dzielczego o powierzchni...<br />

Podobnie klub i dzia³acze sportowi odwrócili siê odeñ plecami.<br />

Jak dot¹d tylko wierni kibice podtrzymywali go na duchu, zapewniaj¹c, ¿e nie zostawi¹<br />

Kobusa na pastwê losu. Mimo ¿e ten nawet nie by³ w sk³adzie rezerwowym obecnie trzecioligowej<br />

dru¿yny pi³karskiej... Z wiadomych przyczyn. Dlatego siê skrzyknêli, aby ich<br />

niegdysiejszemu idolowi wykoñczyæ, we w³asnym zakresie i po godzinach, piêtrz¹ce siê ze<br />

wszystkich œcian, pod³óg i armatur niedoróbki czy jakieœ fuszerki, na co administracja<br />

budynków mieszkalnych ze wzglêdu na gierkowski boom budowlany przysta³a, albowiem nie<br />

dysponowa³a zadawalaj¹c¹ iloœci¹ wykwalifikowanych r¹k do pracy. I to bez ¿adnej odp³atnoœci,<br />

ani bez ¿adnej kropli alkoholu. Ojca taka solidarnoœæ bardzo podbudowa³a. Oczywiœcie, ¿e<br />

psychicznie, gdy¿ fizycznie tylko przeszkadza³, kuœtykaj¹c pomiêdzy cieœlami, glazurnikami,<br />

hydraulikami czy czym tam jeszcze z bo¿ej ³aski. Bêdziesz mia³ cacko, cmokano, a nie mieszkanko.<br />

Mieszkanko by³o dwupokojowe, do tego przedpokój, kuchnia, ³azienka, no i balkon.<br />

Mama natomiast ci¹gle sarka³a, ¿e ojciec zaniedbuje rodzinê. Nie by³o to zbyt mobilizuj¹ce,<br />

gdy s³ysza³:<br />

- Ty nic nie robisz - narzeka³a - tylko ca³ymi dniami b¹ki zbijasz.<br />

Nieprawda. Tato przecie¿ na prze³omie zimy i wiosny naby³ gdzieœ okazjonalnie ¿elazny<br />

piecyk z d³ug¹ zardzewia³¹ rur¹, któr¹ wbrew woli wdowy przy³¹czy³ do ci¹gu kominowego.<br />

¯elaŸniak trochê dymi³, ale zawsze by³o cieplej, by³oby jeszcze cieplej, gdyby opa³u by³o pod<br />

dostatkiem. Odt¹d nad piecykiem k³êbi³y siê opary z garnków i pierzcha³y opornie poprzez dymnik<br />

roz¿arzony czasami a¿ do czerwonoœci.<br />

- Tylko nie zaprószcie ognia - przestrzega³a wdowa, zapewne dlatego nie u¿yczaj¹c piwnicy,<br />

abyœmy nie magazynowali wêgla, który tylko doraŸnie i zw³aszcza pod wieczór podkrada³ ojciec<br />

z przykolejowego sk³adowiska opa³u.<br />

Chyba niepotrzebnie, bo zanosi³o siê przecie¿ na przeprowadzkê, i to niezad³ugo, jak nawijali<br />

kibice, którzy miast gorliwie zausterkowaæ wszelkie niedoróbki, wci¹¿ tylko rozpamiêtywali:<br />

- Pamiêtasz, Kobus, jak-¿eœ wykiwa³ bramkarza?<br />

Albo:<br />

- Jak-¿eœ strzeli³ gola z przerzutki?<br />

Albo, albo<br />

Mieczys³aw Warszawski<br />

15


16<br />

Kobus siê rozpromienia³. Jak za swej œwietnoœci. Ale nie znosi³ pochlebstw. Mimo ¿e znów<br />

rozgrywa³ tamte mecze. Nieco podkolorowane. A¿ do tragicznego w skutkach faulu. Kontuzja<br />

bowiem okaza³a siê groŸniejsza, ani¿eli myœlano. Myœlano, ¿e po krótkiej rekonwalescencji<br />

Kobus powróci na murawê. Pe³en sprawnoœci fizycznej., Wszak¿e tak siê nie sta³o, wiêc zawiesi³<br />

tepy czy te¿ korki (zwa³, jak zwa³) na kuli inwalidzkiej. Kibice jednak nagabywali, a¿eby<br />

wszcz¹³ treningi. Lecz on odpowiada³, ¿e ju¿ kontuzjowana noga nie ta, co dawniej. Dawniej<br />

by³eœ przecie¿ obuno¿nym strzelcem, przypominano. Jak ma³o który pi³karz. Powraca³ tako¿<br />

niedawne jeszcze emocje. Zagrywki. Gole, te zdobyte i te przestrzelone. Fetowania. Kibice ponadto<br />

mylili pozycje, na których on, Kobus, reprezentowa³ miejscow¹ dru¿ynê w rozgrywkach<br />

ligowych. Kobus wiêc gra³ nie tylko na œrodku ataku, ale i na skrzyd³ach. W pomocy tak¿e, nie<br />

mówi¹c, ¿e i w obronie by³o nie do przejœcia, i jako bramkarz potrafi³ skutecznym lobem wybiæ<br />

pi³kê poza pole karne, jeœli nie dalej, strzelaj¹c na przyk³ad gola. S³uchaj¹c tych rozpamiêtywañ,<br />

Kobus na powrót zara¿a³ siê tym bakcylem pi³ki no¿nej. Znów na p³ycie boiska, ju¿ gotowy,<br />

ubrany w strój, w jakieœ szarawary, ochraniacze na goleniach... Lecz teraz ju¿ nawet nie by³ rezerwowym<br />

zawodnikiem, co ju¿ rozgrzany, tylko czeka, by wtargn¹æ na murawê w sk³ad tamtej,<br />

pamiêtnej jedenastki... Gdyby nie te moje dryblingi, zarzuca³ sobie, gra³bym dalej. Kibice natomiast<br />

przeczyli, jakoby Kobus sam siebie sfaulowa³, wyautowa³ czy coœ w tym rodzaju, a wiêc<br />

dosadniej, wierzyli, i¿ wkrótce zasili miejscow¹ „Odrê...” w rozgrywkach ligowych o ekstraklasê,<br />

ba! O mistrzostwo nawet kraju... Lecz on tylko siê sumitowa³”:<br />

- Czym ja siê za robociznê wam odp³acê?<br />

- Golami! - przyklaskiwali zgodnie i ju¿ im siê udziela³a atmosfera sportowego œwiêta.<br />

Oczywiœcie, ¿e przedwczesna. Kobusowi do szczêœcia nie futbol by³ potrzebny, lecz pêk<br />

kluczy od w³asnego „em” ileœ tam.<br />

Aczkolwiek tak¿e swe nadzieje pok³ada³ we mnie, lecz ja nie przyk³ada³em siê do treningów.<br />

Najzwyczajniej w œwiecie pi³ka nie przystawa³a mi do nogi. Jak ch³opcom nieco starszym ode<br />

mnie. Pa³êta³em siê tylko im pod nogami. Ojciec jednak siê nie zra¿a³. By³em niew¹tpliwie jego<br />

oczkiem w g³owie. Wypisz, wymaluj. Istny Kobus-junior! A raczej nieudany klon. Cherlak,<br />

chuchro czy jak tam mnie nazywali koledzy. Ojciec wiêc prowadzi³ szkó³kê dla tych uzdolnionych<br />

sportowo trampkarzy, abym przej¹³ po nim smyka³kê do pi³ki no¿nej. Mamê te æwieræ<br />

czy pó³ etatu, które zabiera³y mu prawie ca³y dzieñ, wcale nie cieszy³y, czemu dawa³a doœæ<br />

stanowczy sprzeciw:<br />

- Móg³byœ nieco przystopowaæ!<br />

I ojciec stopowa³. Wszak¿e pozornie. Albowiem nawet pod jej okiem wymyka³ siê do ogrodu<br />

wdowy, gdzie pomiêdzy krzakami agrestu i porzeczek æwiczy³ dryblingi, sk¹d, po krótszej<br />

lub d³u¿szej zaprawie, wraca³ zziajany i umorusany jak dziecko. - Nie powinieneœ a¿ tak nadwyrê¿aæ<br />

kontuzjowanej nogi - gani³a go za lekkomyœlnoœæ mama.<br />

Jednak¿e on uwa¿a³ takie pi³karskie rozbieganie za formê doskona³ej rehabilitacji, jeœli nie<br />

za pewnego rodzaju fizykoterapiê.<br />

Mama akurat sma¿y³a placki ziemniaczane, stoj¹c nad kopc¹cym ¿elaŸniakiem. Nozdrza<br />

dra¿ni³ zapach oleju. Nabierana ³y¿k¹ papka kartoflana zestala³a siê b³yskawicznie w zetkniêciu<br />

z rozgrzan¹ patelni¹, rumieni³a siê i pryska³a t³uszczem; pulsuj¹ce ko³a, które traci³y swoj¹ biel,<br />

podchodzi³y zieleni¹ i pod wp³ywem rozpra¿onego oleju piek³y siê na br¹z. Ju¿ obsma¿one<br />

z dwóch stron mama rzuca³a je widelcem na talerz. Po czym talerz z ca³¹ gór¹ rumianych placków<br />

postawi³a na œrodku sto³u, wpierw je okrasiwszy podsma¿on¹ s³onink¹ na ma³ej patelence.<br />

Poda³a te¿ zsiad³e mleko, które ojcu osiad³o na w¹sach.<br />

- Lepiej nanosi³byœ wody - powiedzia³a, rozsuwaj¹c fajerki, na których ustawi³a gar z resztk¹<br />

deszczówki - zamiast uganiaæ siê za pi³k¹... Przepra³abym twoje szorty, dresy czy co tam jeszcze.<br />

Po wodê trzeba by³o iœæ do wdowy, która niechêtnie jednak pozwala³a u siebie odkrêcaæ<br />

kurek, ale jak ju¿ trzeba, to trzeba i do hydrantu, choæ daleko, bo nieopodal rzeŸni, bli¿ej mo¿na


y do pompy przeciwpo¿arowej, ta znów wypluwa³a rdzaw¹ brejê albo nie zawsze by³a udostêpniana<br />

mieszkañcom, odwodz¹c potencjalnych wodobiorców ³añcuchem i k³ódk¹... Tak czy siak,<br />

by³o nie po drodze. Tym bardziej ojcu.<br />

- A niech tam! Przejdê siê do wdowy.<br />

Wdowa tym razem nie stwarza³a problemów.<br />

Kiedy mama robi³a pranie, my, aby jej nie przeszkadzaæ, znów sobie p³asko podawaliœmy<br />

pi³kê, kopi¹c j¹ szczurem o zmursza³y mur budynku. NieŸle siê nawet bawiliœmy. Lecz zza p³otu<br />

ojca poczêli nachodziæ zagorzali jego kibice, którzy ju¿ na sam widok doros³ego faceta wyprawiaj¹cego<br />

wielce skoordynowane przebie¿ki, zwody i inne sztuczki z pi³k¹ prowadzon¹ krótko<br />

przy nodze wprowadzili pewien nie³ad, pomniejszaj¹c moj¹ rolê w tej niby rywalizacji, gdy tak<br />

zacierali rêce i nie bez zachwytu komentowali:<br />

- Gór¹ nasi wnet bêd¹, bo Kobus trenuje i to jak!<br />

Ponadto:<br />

- Kopa, to on ma!<br />

Mia³, nie do obronienia.<br />

Ani nie do przeoczenia, gdy¿ swawole ojca nie usz³y te¿ uwadze wdowie, która obserwowa³a<br />

nas znad furtki, krêc¹c kó³ko za kó³kiem na czole ze zgroz¹ i w obawie, aby przypadkowo nie<br />

str¹ci³ jej g³owy z karku. Czasami te¿ markowa³a uniki. Jak to kobieta. Wiêcej wrzasku ni¿<br />

szkód. Co zasygnalizowa³a upominaj¹c, abyœmy nie zrekultywowali doszczêtnie jej ogrodu,<br />

gdy¿ i bez nas zry³y go ju¿ krety. I nie maj¹c nic do zarzucenia mamie, która wysz³a wywiesiæ<br />

pranie, pozwoli³a sobie na zgryŸliwoœæ, ¿e pani m¹¿ powinien raczej zaj¹æ siê go³êbiami, ani¿eli<br />

wariowaæ na oczach ludzi. Mama niezbyt mo¿e grzecznie odpar³a, i¿ go³êbie i bez jego udzia³u<br />

bujaj¹ po niebie, wiêc sk¹d ta troska? I znów od s³owa do s³owa dosz³o do tego, ¿e to wina<br />

mamusi, i¿ jakaœ podejrzana zgraja podskakuje, gwi¿d¿¹c i popijaj¹c piwko czy te¿ wiñsko na<br />

jej prywatnej w³asnoœci i niszczy ogrodzenie, a ponadto zak³óca spokój mieszkañcom ku<br />

aprobacie szanownej lokatorki, która ma gdzieœ i to przy dziecku okrzyki bynajmniej niecenzuralne:<br />

- Okiwaj go, kurwa, okiwaj! - dopingowa³a zgraja mimowolnych kibiców, gdy przed ojcem<br />

naraz wyrasta³ jakiœ pieniek spróchnia³ej gruszy, jab³oni czy te¿ œliwy. - O, tak! Tak!<br />

- wrzeszczeli, nie pozwalaj¹c si¹œæ go³êbiom na dachu. - No, strzelaj! - I ojciec strzela³ gola<br />

w górny róg ¿erdzi p³otu, która stanowi³a poprzeczkê prowizorycznej bramki, strzela³ celnie<br />

i mocno, bo inaczej nie umia³, czym wywo³ywa³ z jednej strony powszechne uznanie, a z drugiej<br />

gromkie pomstowania za roztrzaskane ogrodzenie.<br />

Któregoœ dnia wdowa nas³a³a nawet na ojca znajomego ormowca, aby ukróci³ niestosowne<br />

wybryki lokatora, ale przedstawiciel prawa z peerelowskiej ³aski przyj¹³ jej skargê za niczym<br />

nieuzasadnion¹, gdy¿:<br />

- Ja tu ¿adnego wystêpku naruszaj¹cego prawo nie widzê - rzek³, zdejmuj¹c bia³oczerwon¹<br />

opaskê z rêkawa. - Niech, ch³op, trochê siê rozerwie - i przy aplauzie wtóruj¹cych mu zza p³otu<br />

zgrai kibiców, nie wlepi³ ojcu chocia¿by symbolicznego mandatu, ale ostrzeg³, i¿ porz¹dek musi byæ.<br />

I by³. Ojciec bowiem naprawi³ - oczywiœcie, ¿e nie sam - p³ot, wymieniaj¹c spróchnia³e<br />

¿erdzie i sztachety.<br />

- Kobus - zagrzewano zza parkanu - jak bêdziesz jeszcze potrzebowa³ r¹k do pracy, to wal!<br />

Jak w bramkê, chcia³oby siê dodaæ.<br />

Taka dalsza pomoc by³a doœæ niezrêczna. Waliæ. Jak w bramkê! Wrêcz nie do przecenienia.<br />

¯e a¿ tak sobie zaskarbi³ ich szacunek. A to wszystko przez bramkostrzelnoœæ. Najchêtniej<br />

pod³o¿y³by g³owê pod pieniek. W³aœnie r¹ba³ drwa na opa³. PóŸniej poszed³ na piwko do pobliskiego<br />

baru. Stamt¹d przyniós³ mi paczuszkê s³onych paluszków, którymi, pomimo animozji,<br />

poczêstowa³em wdowê, ale odmówi³a. Jedynie spod oka œledzi³a moje uganiania siê za fantasmagorycznym<br />

golem na miarê ojcowskich bramek. I najspokojniej w œwiecie pracowa³a motyk¹.<br />

Mieczys³aw Warszawski<br />

17


18<br />

Mimo ¿e ogród bezsprzecznie stanowi³ jej w³asnoœæ, przypomina³ rozmiarami boisko, co<br />

zbyt szybko odkry³ ojciec; mo¿e nie czêœæ g³ówn¹ z trybunami i z ca³¹ t¹ infrastruktur¹, to na<br />

pewno boczn¹, czyli rezerwow¹ jakiegoœ obiektu sportowego, którego naraz obsiad³a jakaœ antyfutbolowa<br />

zaraza, k³ad¹c pokotem wszelkie macki albo hybrydy sportowego fair play. Bez zbêdnych<br />

regu³ gry. I sam na sam. Bo i szerokoœæ, i d³ugoœæ, i ani metra kwadratowego wiêcej, ni<br />

mniej, i - o, dziwo! - z daj¹cym wiele do myœlenia wspó³uczestnictwem wdowy. Szkoda, ¿e<br />

tylko po³owicznie i po przeciwnej stronie.<br />

Ojciec wbrew przyzwoleniu ze strony wdowy nadal jednak trenowa³, nara¿aj¹c siê na jej<br />

utyskiwania. Ja zaœ obserwowa³em roœliny, ¿aby i inne ¿yj¹tka wy³a¿¹ce spod ziemi. Letnie<br />

niegdyœ kwiaty po zimie spodla³y i wygl¹da³y jak postrzêpione wiechcie, a od niedawna poczê³y<br />

na powrót p¹czkowaæ, wiosennieæ. Wegetowa³y tam jeszcze stratowane przebiœniegi, krokusy<br />

i insze tak samo zdech³e ³opiany. Spod grz¹dek zbitych nogami ojca wyziera³y przede wszystkim<br />

o tej porze roku wszêdobylskie kretowiska. W pokrzywach i najprzeró¿niejszych zielskach<br />

wala³y siê ponadto rozmaite przedmioty. A to obt³uczony zlewozmywak z zardzewia³¹ wod¹<br />

poœrodku, a to rozbebeszona kanapa z rozprut¹ tapicerk¹ i strzelaj¹cymi w niebo sprê¿ynami, to<br />

znów poniemiecki he³m przypominaj¹cy do z³udzenia nocnik, do którego kiedyœ siusia³em.<br />

Trafia³o siê równie¿ jakieœ wysypisko gruzu albo klepisko go³êbiego ³ajna to i ówdzie przeros³e<br />

zrudzia³¹ traw¹. By³y te¿ inne kopce i rupiecie, które butwia³y i stanowi³y ostojê wszelkiego<br />

rodzaju robactwa, mrówek i œlimaków œlini¹cych siê na ka¿dym kroku. Wy¿ej jedynie szumia³y<br />

pokwitaj¹ce ju¿ œliwy, jab³onie i grusze, i chyba jedna czereœnia lub wiœnia, a mo¿e brzoskwinia.<br />

Nie wiem, wiem, ¿e wdowa siê zamartwia³a:<br />

- Gdzie to nasz sportowiec bêdzie siê ugania³ za pi³k¹ na nowym osiedlu?<br />

Tato poczu³ siê zapewne bardzo poirytowany, gdy¿ przystan¹³ jak przy³apany na gor¹cym<br />

uczynku dzieciak, podbijaj¹c niemrawo pi³kê na przemian zdrow¹, to znów kontuzjowan¹ nog¹,<br />

by po chwilowym impasie naraz zaproponowaæ:<br />

- Co by pani powiedzia³, gdybym pani skopa³ ogród?<br />

- Iii... - skrzywi³a siê wdowa. - Nie ju¿ lepiej pan szykuje siê do przeprowadzki.<br />

- Do jakiej znów przeprowadzki? - zdziwi³ siê ojciec, jak zawsze nieudolnie.<br />

- Ja ju¿ swoje wiem - odrzek³a, dodaj¹c: - Przeprowadzka gorsza od sraczki - zaczerpnê³a<br />

powietrza. - Milej za³atwiæ siê na starych œmieciach, niŸli na jakichœ tam toaletach...<br />

Tata przyj¹³ tak¹ postawê, jak gdyby rzeczywiœcie zesra³ siê w spodnie.<br />

- Ale ja naprawdê bardzo chêtnie skopiê pani ogród - nalega³.<br />

Wdowa mimo wewnêtrznych oporów przysta³a na propozycjê i chwili namys³u przynios³a<br />

szpadel, pokaza³a ojcu co i jak ma skopaæ, skoro ju¿ tak chce pomóc, tylko aby uwa¿a³ na<br />

azalie, begonie... Oraz na flance truskawek. Ojciec pocz¹tkowo kopa³ pe³en zapa³u, po jakimœ<br />

czasie coraz czêœciej spluwa³ w d³onie, wciskaj¹c praw¹ nog¹ rydel w darñ, a odwrócona skiba<br />

t³usto jeszcze pob³yskiwa³a po ka¿dym spulchnieniu. Nawet zdj¹³ koszulê, bo s³oñce i zmêczenie<br />

dawa³o mu siê we znaki. Zesz³o przygarbionemu tak ojcu do wieczora. Wœród ptaków. Jak<br />

najête wydziobywa³y d¿d¿ownice. Gdzieœ zaintonowa³a swe ku-ku kuku³ka, chocia¿ to ju¿ nie<br />

by³a jej pora na kukanie. Tatuœ poklepa³ siê po kieszeniach. Nie mia³ ani grosza. Na rzekome<br />

szczêœcie. Jak powiedzia³a wdowa, zapraszaj¹c po skoñczonej robocie na kolacjê. Przystaliœmy<br />

na poczêstunek. Ojciec jednak nie móg³ sobie poradziæ z widelcem i no¿em, gdy¿ od œliskiego<br />

styliska porobi³y mu siê na d³oniach krwi¹ zachodz¹ce pêcherze. W przeciwieñstwie do niego,<br />

szybko poch³ania³em gor¹c¹ parówkê z musztard¹. Wdowa, stoj¹c oparta o kredens,<br />

podœmiewa³a siê z ojca:<br />

- Co? - drwi³a. - R¹czki nie do trzonka. Oj, nie!<br />

Ojcu znów wymskn¹³ siê nó¿.<br />

- Poczekaj no, pan - i do miednicy nala³a wrz¹tku. - Wyparz, pan, te b¹ble.<br />

Ojciec wyparzy³ rêce, a¿ poczerwienia³y, nie tylko od spodu, ale tak¿e po wierzchniej stronie.


- A teraz posmaruj sobie, pan, swe r¹czki œmietan¹.<br />

Ojciec rozmaza³ gêst¹ œmietan¹ po d³oniach, chc¹c jak najszybciej mieæ goœcinê poza sob¹.<br />

- Jeszcze chwileczkê - i poda³a krem w tubce.<br />

Ojciec posmarowa³ rêce kremem nivea.<br />

- A teraz jedz pan!<br />

I ojciec zjad³ dwie, trzy parówki, jeœli nie wiêcej.<br />

By³o ju¿ póŸno, uda³em siê wiêc nieco wczeœniej na poddasze, a¿eby poogl¹daæ dobranockê,<br />

której jednak nie obejrza³em, bo bia³oczarny obraz na ekranie telewizora marki szmaragd skaka³<br />

i skaka³, a¿ zmatowia³, a tatuœ, gdy przyszed³, nie zdo³a³ go tak¿e zestroiæ nawet na jak¹œ transmisjê<br />

meczu miêdzypañstwowego.<br />

Nazajutrz zasz³a do nas wdowa niby wywiedzieæ siê o stan r¹k mojego ojca. Ta troskliwoœæ<br />

wyda³a siê mamie bardzo podejrzana. By³a po nocce, a tym samym wcale nieskora do rozmowy.<br />

Tata te¿ milcza³, usi³uj¹c naprawiæ telewizor.<br />

- Sprawicie sobie kolorowy - przed³u¿a³a wizytê wdowa, siorbi¹c herbatê.<br />

Jeszcze jakiœ czas pomarudzi³a. W koñcu podnios³a swój ty³ek spod œciany:<br />

- Nic tu po mnie - rzek³a i posz³a sobie.<br />

Mama nie oponowa³a. Tymczasem ojciec zd¹¿y³ ju¿ nawet foniê rozstroiæ.<br />

Odt¹d byliœmy bez telewizora. A¿ do przeprowadzki.<br />

Mama ostatnio zesz³a jakby na dalszy plan, nie tak znów daleki, by nie absorbowaæ<br />

otoczenia, ale, zdaniem wdowy, by³ to zwyk³y kamufla¿, który siê nawet jej udawa³. Na pierwszy<br />

rzut oka. Chocia¿by zza p³otu. Otó¿ pewnego dnia mama wpierw nieœmia³o, póŸniej bez<br />

¿adnych ju¿ podchodów postanowi³a, zakasawszy rêkawy, nawi¹zaæ bardziej ni¿ s¹siedzkie stosunki<br />

z wdow¹ w ten sposób, i¿ pod okiem staruszki poczê³a wygrabiaæ przegni³¹ trawê i to, co<br />

kiedyœ by³o na przyk³ad truskawkami; wynosi³a oœliz³e, zbrunatnia³e g³¹by kapuœciane i sponiewierane<br />

³êty kartoflane na rosn¹c¹ w oczach pryzmê usytuowan¹ na zapleczu szamba. Ten jej<br />

zapa³ do wiosennych prac zaintrygowa³ nie tylko wdowê, co przede wszystkim udzieli³ siê ojcu,<br />

który uprz¹tn¹³ wreszcie go³êbnik, na klêczkach zeskrobuj¹c z pod³ogi ptasie ekskrementy.<br />

- Bêdzie niez³y obornik - chwali³ sam siebie, wynosz¹c ze strychu wiadrami ³ajno, którym<br />

wdowa uzdatnia³a kompost.<br />

- Wygl¹da, ¿e tak - przytakiwa³a, choæ nie dowierza³a w³asnym oczom, jak matka nie ustaje<br />

w porz¹dkowaniu ogrodu, a raczej czegoœ, co przypomina³o jakieœ buchtowisko albo<br />

wysypisko... I aby mamê nieco odci¹¿yæ, temperowa³a jej chyba nie udawan¹ pracowitoœæ:<br />

- Wytchnij¿e, kobieto, wytchnij...<br />

Po kilkakrotnej namowie, wreszcie obie wytchnê³y, rozkoszuj¹c siê kaw¹ na œwie¿ym powietrzu<br />

nieco zakrapianym smrodkiem z wychodka. Nie zwa¿aj¹c na powiewaj¹ce zewsz¹d<br />

aromaty, zapewne jakoœ siê dogadywa³y.<br />

- Nie ma to - powiedzia³a wdowa zajêta zbieraniem kubków - jak wiosenne porz¹dki!<br />

Fakt. Niczego nie planuj¹c, przywróci³y do ¿ycia okr¹g³e klomby i prostok¹tne rabaty,<br />

obsia³y te¿ pod sznurek grz¹dki, na których wnet na pewno wyrosn¹ ogórki, pomidory, bób<br />

i fasolki szparagowe. Ogród nabra³ kszta³tu i barw, ale tylko na wydzielonym sp³achetku i nieco<br />

za póŸno. Zdaniem mamusi.<br />

A kiedy s³oñce po³o¿y³o siê d³ugim cieniem po spulchnionym zagonie, nagle pociemnia³o,<br />

zagrzmia³o raz i drugi, i zatrzepota³o zewsz¹d wiatrem, a z nieba sypnê³o gradem wielkoœci<br />

go³êbich jaj... Plaska³o niczym z jakiegoœ kulomiotu, zaœmiewa³y siê ju¿ w sieni, dok¹d ledwie<br />

uszliœmy ¿ywi.<br />

W koñcu by³ to przecie¿ tylko kwiecieñ-plecieñ i tak dalej.<br />

Dzieñ póŸniej albo dwa mama przewróci³a ca³e mieszkanie do góry nogami, sortuj¹c i pakuj¹c<br />

zgromadzone w trakcie ich po¿ycia ma³¿eñskiego mienie do kilkunastu zaledwie kartonów i worków<br />

juchtowych. Skoñczywszy upychanie dobytku, ogarnê³o j¹ naraz wielkie rozczarowanie:<br />

Mieczys³aw Warszawski<br />

19


20<br />

- To kompromitacja! - westchnê³a niepocieszona.<br />

- Kompromitacja? - nie rozumia³ jak zawsze ojciec, przewi¹zuj¹c pakunki sznurkiem.<br />

- Zupe³na - doda³a.<br />

- Co masz na myœli?<br />

Mama miota³a siê po wywróconej do góry nogami izbie, jakby mole obsiad³y jej kostki.<br />

- Przekopa³am nasze tak zwane gospodarstwo domowe? - dopytywa³a. - Przekopa³am?<br />

- Przekopa³aœ.<br />

- Do cna?<br />

- Do cna - potwierdzi³. - I co?<br />

- W³aœnie, ¿e nic - roz³o¿y³a rêce. - I to najgorsze, ¿e nic.<br />

- Nic?<br />

- Nic i niczego siê nie dorobiliœmy. - Usiad³a ciê¿ko na roz³o¿onym majdanie, krêc¹c<br />

z niedowierzaniem g³ow¹. - Przez tyle lat!<br />

- Tyle lat byliœmy przecie¿ nie na swoim - próbowa³ ³agodziæ jej z³oœæ ojciec - wiêc siê nie<br />

urz¹dzaliœmy.<br />

Dobre sobie! Nie urz¹dzaliœmy siê! Po tylu latach ma³¿eñstwa. Nic, niczego. Jakieœ tylko<br />

badziewie, lumpy i wcale nie graty, lecz roz³a¿¹ce siê ze spoin nieprzydatne nawet do ¿ycia na<br />

walizkach. Mama nie przebiera³a w s³owach. Tak¿e przy wdowie, która, s³ysz¹c harmider<br />

dochodz¹cy znad g³owy, zaniepokoi³a siê niby o przyczynê tych szurañ i dobrze, bo mog³aby -<br />

nie daj Bo¿e! - coœ innego pomyœleæ, a zasta³a jedynie rozgardiasz zwi¹zany z przeprowadzk¹.<br />

A tak naprawdê przysz³a wyniuchaæ, czy nie dewastujemy mieszkania. Ma³o ochoczo zaproponowa³a:<br />

- Mog³abym s³u¿yæ pomoc¹.<br />

- Nie, nie trzeba - odmówi³a mama, krótko i wêz³owato, ale wdowa nalega³a, tote¿ nie odby³o<br />

siê bez takich s³ów, jak: - Ale¿ pani namolna!<br />

Na to wdowa:<br />

- Niech bêdzie - przyzna³a. - Ale ja przysz³am, by pogadaæ, jak to w rodzinie.<br />

- No nie! - ¿achnê³a siê mama, lustruj¹c j¹ wzrokiem od stóp do g³owy. - W jakiej znów<br />

rodzinie?<br />

Wdowa najwidoczniej poszpera³a w swym przepastnym zanadrzu pamiêci, bo bez zastanowienia<br />

wytknê³a:<br />

- A nie wychowa³am wam syna?<br />

Mama, jakby dotkniêta amnezj¹, zdziwi³a siê niepomiernie:<br />

- Syna? - zawiesi³a g³os. - Wychowa³a pani?<br />

- A jak¿eby inaczej - nie pozwala³a siê odwieœæ wdowa. - Od tyciu - wymierzy³a na lewym<br />

przedramieniu becikowe moje niemowlêctwo - tyciuteñkiego...<br />

- Aha - przysta³a mama na jej niby to niañkowanie. - Od tyciu, tyciuteñkiego!<br />

- Tak - przytuli³a mnie do siebie - prawie ¿e mojego wnuczka.<br />

- Wnuczka?!<br />

Czego to cz³owiek nie dowiaduje siê tu¿ przed przeprowadzk¹? Pomyœla³em nad wiek bardzo<br />

doroœle. A wiêc mia³em babciê. Trzeci¹! Jeœli liczyæ te ze strony matki i ojca. Tych babæ jednak<br />

na oczy nie widzia³em; obumar³y bowiem wnuczka, gdy ten jeszcze z¹bkowa³...<br />

A¿eby jeszcze by³o ciekawiej, tu nast¹pi³a opowieœæ, ¿e za œwiêtej pamiêci jej mê¿a, chcieli<br />

oboje bardzo mieæ dziecko, lecz Bóg posk¹pi³ im dzidziusia i tak dalej, tak dalej, a¿ siê mama<br />

zniecierpliwi³a, wymownie spojrza³a na zegarek, ojciec zaœ w mig zrozumia³ jej gest, wiêc<br />

poci¹gn¹³ mnie za rêkaw.<br />

Kiedy ju¿ szed³em z ojcem tego wieczora po wêgiel - on ze zrolowanym workiem pod pach¹,<br />

ja z latark¹ w rêku - naigrywaliœmy siê do woli, nie wiedzieæ czemu, ze s³aboœci wdowy, co do<br />

mojej osoby. Na przyk³ad tato:


Babcia Julcia? - nastawi³ ucho, jak to zwyk³a czyniæ. - Phiii...<br />

Ja: - Phiii...<br />

I to wszystko na temat babci Julci, jak na razie, bo przy³apa³ nas zaprzyjaŸniony z ojcem<br />

sokista, który po krótkiej rozmowie, przymkn¹³ oko na wielce naganny szaber mienia<br />

pañstwowego, ¿ycz¹c przy okazji ojcu rych³ego powrotu na boisko... Ojciec a¿ ugina³ siê pod<br />

ciê¿arem wêgla i wygl¹da³ naprawdê jak najprawdziwszy z³odziej z workiem na plecach<br />

skradaj¹cy siê w œwietle ksiê¿yca.<br />

Po nockach w ci¹gu tygodnia, sobotni¹ zawsze mama mia³a woln¹ od pracy.<br />

By³a wiêc sobota, i by³ wieczór, raczej bardzo póŸny wieczór. Ogieñ w³aœnie buzowa³<br />

w ¿elaznym piecyku, roz¿arza³ rur¹, która dawa³a ciep³o szybko stygn¹ce od pod³ogi po sufit.<br />

Mama grza³a wodê. Gdy tato uk³ada³ wczeœniej spakowane rzeczy pozornie bezwartoœciowe pod<br />

œlimacz¹c¹ siê wilgoci¹ œcian¹, mama my³a g³owê w emaliowanej miednicy. PóŸniej tato umy³<br />

g³owê, parskaj¹c. Widzê te¿ w zaparowanym lustrze samego siebie stoj¹cego w balii z gêst¹ od<br />

mydlin wod¹. Mama szoruje g¹bk¹ moje cherlawe czy tylko w¹t³e, niewa¿ne, ¿e z wystaj¹cymi<br />

³opatkami cia³o, potem owija rêcznikiem i sadza mnie ju¿ wyk¹panego na ³ó¿ku nieopodal okna.<br />

Ka¿e mi le¿eæ spokojnie i abym siê przykry³, bo o przeziêbienie nietrudno. Sama przes³ania siê<br />

parawanem z rozwieszonego przeœcierad³a na sznurze. S³ychaæ jak siê pluszcze. „Umyj mi<br />

plecy”, to do taty. Mama wy³ania siê zza parawanu. W nocnej koszuli. Szczotkuje w³osy.<br />

Pachniemy przyjemnie myd³em, tylko ona i ja, gdy¿ ojciec na koñcu bierze k¹piel. „Umyj mi<br />

plecy”, teraz to do mamy. Ojciec przepasany rêcznikiem na biodrach wylewa mydliny przez<br />

okno wprost na podwórze. Jeszcze tylko siusiu, paciorek, no i pa!, skoro pozasypia³y ju¿ nawet<br />

go³êbie, i inne dachowce. Powiewa firanka. Noc gwieŸdzi. Jutro mamy pójœæ wraz z babci¹<br />

Julci¹ do koœcio³a na mszê w intencji...<br />

Msza zosta³a wys³uchana. Jednak nie do koñca. A to dlatego, ¿e w nieca³y tydzieñ póŸniej<br />

ojciec zamówi³ pana Edzia, który œwiadczy³ us³ugi przewozowe, na sobotê oko³o dwunastej<br />

w po³udnie, ten mimo najszczerszych chêci musia³ odwo³aæ swój przyjazd z powodu pogrzebu<br />

kogoœ z bardzo mu bliskiej rodziny i chc¹c, niechc¹c pojecha³ gdzieœ tam w okolice ¯agania;<br />

i tak oto w zaskakuj¹cy sposób przeprowadzkê od³o¿ono na poniedzielê, mo¿e i dobrze, gdy¿<br />

ojciec nieoczekiwanie wpad³ na podstêpny wrêcz pomys³, a mianowicie, skoro wdowa zaadaptowa³a<br />

wnuczka, czyli mnie, to niech i przygarnie go³êbie, i tym samym bêdziemy mogli<br />

odwiedzaæ babciê Julciê od czasu do czasu, ot, by chocia¿ dostarczyæ pokarm...<br />

Wdowie ten pomys³ te¿ wyda³ siê najw³aœciwszy, gdy¿ - jak powiedzia³a - nosi³a siê z tym<br />

zamiarem od dawna, by zaopiekowaæ siê ptakami, lecz nie œmia³a wyjawiæ tego ojcu, wiedz¹c,<br />

¿e najbardziej ¿al mu by³oby zostawiæ w³aœnie go³êbie na pastwê kotów, szczurów czy jakichœ<br />

szponiastych ptakojadów.<br />

Po niedzieli we wtorek, w przeddzieñ 1. maja, Pan Edzio zajecha³ wreszcie ¿ukiem pod same<br />

drzwi, p³osz¹c klaksonem go³êbie.. Pan Edzio ods³oni³ plandekê. Tylko ¿adnego dobytku nie<br />

by³o do za³adowania. Zaledwie kilkanaœcie kartonów, worków. Jakaœ poœciel, odzie¿, no<br />

i kolekcja ojcowych trofeów, nie mówi¹c ju¿ o rowerku, z którego powoli wyrasta³em...<br />

- Tyle tego - ziewn¹³ raz i drugi pan Edzio, gramol¹c siê zza kierownicy - co kot nap³aka³.<br />

Mama szybko siê zreflektowa³a, dok³adaj¹c przewi¹zany sznurkiem pakunek ksi¹¿ek:<br />

- Jaki kram - przyzna³a z ³ezk¹ w oku - taki pan.<br />

I jakoœ niemrawo schodzi³a, to znów wchodzi³a po spróchnia³ych schodach do pokoiku, z którego<br />

zia³a jedynie pustka, choæ sta³y tam sypi¹ce siê trocinami meble, czekaj¹c na nowych lokatorów.<br />

Tak¿e ojciec traci³ animusz. Jak pi³ka powietrze. Nawet wdowa pomarkotnia³a.<br />

- He, he zaœmiewa³ siê tylko pan Edzio, widz¹c mizeriê przeprowadzki. - Ludzka rzecz!<br />

- i pocz¹³ filozofowaæ, ¿e cz³owiek przyzwyczaja siê do siebie i odzwyczaja, tak ju¿ bywa,<br />

a potem siê zapomina, ¿e siê kogoœ w ogóle zna³o. Mama s³uchaj¹c tych wywodów, przysiad³a<br />

obok samozwañczej babci Julci, dopowiadaj¹c nostalgicznie:<br />

Mieczys³aw Warszawski<br />

<strong>21</strong>


- Ró¿nie bywa³o, ale zawsze siê jakoœ uk³ada³. Raz lepiej, raz gorzej...<br />

Na to babia Julcia, niemniej nostalgicznie:<br />

- Raz lepiej, raz gorzej... Nigdy tak nie by³o, ¿eby jakoœ mia³o nie byæ.<br />

Ani wiêc mamusi, ani wdowie, czyli od niedawna babci Julci, wcale jednak nie by³o do zbyt<br />

wylewnej za¿y³oœci. U ich nóg najspokojniej w œwiecie jamnik ch³epta³ wodê z ka³u¿y, czasami<br />

poszczekiwa³ jazgotliwie, dra¿ni¹c uszy szczególnie pana Edzia, który niecierpliwie<br />

przestêpowa³ z nogi na nogê, jakby chcia³ pójœæ do ustêpu, który sta³ tu¿ tu¿ i zaprasza³ specyficznym<br />

zapaszkiem do œrodka.<br />

Pan Edzio nie czeka³ za potrzeb¹, lecz na ojca, który przepad³ w go³êbniku. Kiedy wynurzy³<br />

siê z mroku korytarza, ca³y w pajêczynach i z park¹ go³êbi w d³oniach, kierowca doñ podszed³<br />

i j¹³ go ³ajaæ, ¿e nie czas na jakieœ tam sentymenty i inne duperele, i ¿e ju¿ doœæ zamarudziliœmy,<br />

¿e czas mija, ¿e jeszcze musi przystroiæ furgon na jutrzejszy, pierwszomajowy pochód, i ¿e nic<br />

go nie obchodz¹ go³êbie, choæby to mia³y byæ bia³e go³¹bki pokoju... Wszak¿e obaj zadarli<br />

g³owy, gdy ojciec wypuœci³ z r¹k parkê winerek. Go³êbie pobuja³y siê nad podwórzem i wnet<br />

do³¹czy³y do stada, które szumnie powachlowa³y w niebo.<br />

Odk¹d mieliœmy go³êbie, polubi³em te ptaki za ich latanie i nielatanie, za pierzaste ¿aboty,<br />

pióropusze, grzebyki, kryzy, falbany, kubraki, pantalony, wachlarze i wypustki. Za zmys³ orientacyjny,<br />

niemal psi, jak mawia³ tatuœ. I za to jeszcze, ¿e po prostu s¹ i widz¹ nas ca³kowicie po<br />

swojemu. Szkoda, ¿e nie mogliœmy go³êbi zabraæ ze sob¹. Babcia Julcia na pewno dopilnuje<br />

stada. Sta³em jakby na uboczu tego wszystkiego. Wszystko natomiast nabiera³o bli¿ej mi nieznanych<br />

skrzyde³. Jak to zwykle bywa, gdy czas nagli. I nic wiêcej, prócz:<br />

- Komu w drogê... - zakomunikowa³ wreszcie pan Edzio i zazgrzyta³a skrzynia biegów,<br />

zag³uszaj¹c dalszy ci¹g zdania. Ale nie zdarzeñ. Skoro te zmierza³y do jednego. Ju¿ od pocz¹tku.<br />

Przeprowadzka sta³a siê wiêc faktem. I nic jej nie mog³o stan¹æ na przeszkodzie. Nawet<br />

awaria. Na przyk³ad skrzyni biegów, która wci¹¿ zgrzyta³a, jakby czeka³a a¿ mama wsi¹dzie do<br />

szoferki. Ojciec ze mn¹ wgramoli³ siê na platformê pod plandekê. Jeszcze tylko babcia Julcia<br />

pomacha³a na po¿egnanie, a jamniczek obsika³ tylko tylne ko³o na szczêœliw¹ podró¿. Jeszcze<br />

po raz ostatni zapikota³o do nas wydziuplone serduszko na drzwiach ustêpu. A jeszcze wczeœniej<br />

musia³em prze³kn¹æ ³y¿eczkê tranu, aby uodporniæ siê przed przewianiem... I zanim opad³a plandeka,<br />

oddala³o siê podwórze. I cieñ go³êbi na kocim bruku. I okno, z którego ju¿ nikt nie<br />

wygl¹da³... Wyprowadzaliœmy siê st¹d, gdzie nasze ¿ycie, wed³ug s³ów mamusi, tylko siê destabilizowa³o.<br />

Jazda roztelepanym ¿ukiem nie nale¿a³a do przyjemnoœci, szczególnie pod plandek¹, gdzie<br />

przycupniêty na tobo³ku jakichœ bardziej lub mniej znoszonych rzeczy i zrzucany z niego na<br />

zakrêtach, b¹dŸ przed sygnalizacj¹, wtedy ju¿ chyba œwietln¹, choæ nie trwa³a ani d³ugo, ni<br />

krótko, tyle ile trzeba, by pokonaæ tych kilka ulic, skrzy¿owañ i podjazdów czy te¿ zjazdów<br />

z centrum na obrze¿a miasta, zd¹¿y³a mnie doœæ poobijaæ o burty i wytarzaæ na deskach pod³ogi,<br />

a¿ebym jeszcze przez jakiœ czas nie móg³ zapomnieæ jej skutków... Lecz zaraz! Po kolei!<br />

Móg³bym chocia¿ nie uprzedzaæ faktów, bo i odarty naskórek, i siñce, i winda, która nie dzia³a³a.<br />

A kiedy ju¿ dotarliœmy na siódme piêtro, mama nie mog¹c siê naoddychaæ œwie¿ym<br />

zapachem farb, wapna, oœcie¿nic i gumoleum, wysz³a niepewnie - gdy¿, jak siê wkrótce okaza³o,<br />

cierpia³a na lêk wysokoœci - na balkon, sk¹d rozejrzawszy siê po osiedlu zblokowanym przed ni¹<br />

jak na d³oni, westchnê³a g³êboko i wielce uradowana:<br />

- Czujê siê tak - trzymaj¹c siê kurczowo porêczy, szuka³a s³ów - jakbym naraz siê znalaz³a -<br />

i chyba tu nieco przesadzi³a - w siódmym niebie.<br />

(opowiadanie jest fragmentem wiêkszej ca³oœci)<br />

22


Peter Mannsdorf<br />

Peter Mannsdorf<br />

Spurensuche<br />

W poszukiwaniu<br />

œladów<br />

Der letzte Schultag vor Weihnachten ist<br />

der einzige Tag im Jahr, an dem ich mich auf<br />

den Lateinunterricht freue. Da pauken wir<br />

nicht: ‘Rosa, rosae, rosarum’, stattdessen liest<br />

Herr Ponto Geschichten vor. Er wählt dazu<br />

meistens richtig gute Geschichten aus, die er<br />

sehr spannend vorliest. Während des Lesens<br />

schaut er oft auf, um zu sehen, ob wir noch<br />

zuhören oder schon dösen.<br />

Heute will er uns den Beginn eines<br />

Romans vorlesen, der vor fast dreißig Jahren,<br />

genauer, 1969 erschienen ist. Herr Ponto<br />

meint, in dieser Zeit, wo wieder jüdische<br />

Synagogen und Friedhöfe mit Hakenkreuzen<br />

beschmiert und Ausländerheime angezündet<br />

werden, sei das Buch aktueller denn je. Es<br />

handele von einem jüdischen Ghetto in Polen<br />

zur Zeit des Zweiten Weltkrieges.<br />

Ich bin gespannt.<br />

Herr Ponto liest die ersten Kapitel vor:<br />

Jacob Heym erfährt durch einen Zufall, dass<br />

sich die Rote Armee dem Ghetto nähert. Eine<br />

Nachricht, welche die Ghettobewohner erreichen<br />

müsste ... sie könnten wieder Hoffnung<br />

schöpfen, es gäbe doch ein Überleben nach<br />

dem Krieg. Wie viele Juden bringen sich<br />

verzweifelt um? Und dabei sind die Russen<br />

schon so nah! Jacob will den Ghettobewohnern<br />

Mut machen, doch keiner glaubt<br />

ihm, was er in einem Radio auf der deutschen<br />

Kommandantur gehört hat. Da erfindet er eine<br />

Lüge und behauptet, er besitze ein Radio. Die<br />

Ostatni dzieñ szko³y przed Bo¿ym Narodzeniem<br />

to jedyny dzieñ w roku, w którym<br />

cieszê siê na lekcje ³aciny. Nie wkuwamy<br />

wtedy: „rosa, rosae, rosarum”; zamiast tego<br />

pan Ponto czyta nam historie. Wybiera przy<br />

tym najczêœciej naprawdê ciekawe, które<br />

czyta z pasj¹. Podczas czytania czêsto spogl¹da<br />

znad ksi¹¿ki, ¿eby siê zorientowaæ, czy<br />

jeszcze s³uchamy, czy mo¿e ju¿ drzemiemy.<br />

Dziœ chce nam przeczytaæ pocz¹tek powieœci,<br />

która ukaza³a siê przed prawie 30 laty,<br />

dok³adnie w 1969 r. Pan Ponto jest zdania, ¿e<br />

w tych czasach, gdy ¿ydowskie synagogi<br />

i cmentarze znów s¹ obmalowywane swastykami,<br />

a schroniska dla azylantów podpalane,<br />

ksi¹¿ka ta jest bardziej aktualna ni¿ kiedykolwiek.<br />

Opowiada o pewnym ¿ydowskim getcie<br />

w Polsce w czasach drugiej wojny œwiatowej.<br />

Jestem bardzo ciekaw.<br />

Pan Ponto czyta pierwsze rozdzia³y: Jakub<br />

Heym dowiaduje siê przypadkiem, ¿e do getta<br />

zbli¿a siê Armia Czerwona. Wiadomoœæ ta<br />

musi dotrzeæ do mieszkañców getta... bo<br />

mog³aby znów daæ im nadziejê, ¿e jednak<br />

prze¿yj¹ tê wojnê. Ilu¿ ¯ydów zabija siê<br />

z rozpaczy? A przecie¿ Rosjanie s¹ ju¿ tak<br />

blisko! Jakub chce podnieϾ na duchu<br />

wspó³mieszkañców getta, jednak nikt nie<br />

wierzy w to, co us³ysza³ w radiu w niemieckiej<br />

komendanturze. Wymyœla wiêc k³amstwo,<br />

zaczyna opowiadaæ, ¿e ma radio. Wieœæ rozchodzi<br />

siê po getcie jak b³yskawica. Wszyscy<br />

Peter Mannsdorf<br />

23


Nachricht spricht sich herum wie ein<br />

Lauffeuer. Alle suchen Jacob in seiner Wohnung<br />

auf, um die neuesten Nachrichten von<br />

ihm zu erfahren. Jacob kommt an keine neuen<br />

Informationen heran, er erfindet welche...<br />

Herr Ponto hat mir Lust auf das Buch<br />

gegeben. Ich wünsche mir den Roman zu<br />

Weihnachten, ich will wissen, wie es mit<br />

Jacob und den anderen Ghettobewohnern<br />

weitergeht. Unter dem Weihnachtsbaum entdecke<br />

ich ein kleines Päckchen. Ich werde<br />

nicht enttäuscht. Während der Feiertage lese<br />

ich ‘Jacob der Lügner’. Jurek Becker gelingt<br />

es, so viel Trauriges dennoch mit einem leisen<br />

Humor zu schreiben. Weinen, Lachen - alles<br />

wechselt sich ab. Während ich auf dem hellen<br />

Flokati unter dem Christbaum liege und das<br />

Buch verschlinge, sitzen meine Eltern mit<br />

meiner Tante beim Gänsebraten. Ich habe<br />

keinen Appetit. Meine Tante lobt die gut<br />

schmeckenden Kartoffeln... ob das polnische<br />

seien... und ich lese die Stelle, wo Micha sein<br />

Leben riskiert, um aus einem Güterwagen eine<br />

Handvoll Kartoffeln zu stehlen. Die Kerzen<br />

flackern im Wohnzimmer, aus den Lautsprecherboxen<br />

unseres Radios tönt ‘Stille Nacht,<br />

Heilige Nacht.’ Ich lese, wie das kleine jüdische<br />

Mädchen, das bei Jacob wohnt, mit einer<br />

Petroleumlampe spricht, weil sie es für ein<br />

Radio hält und denkt, Radios könnten sprechen.<br />

Hastig blättere ich die Seiten um, nur noch<br />

zwei Kapitel, dann ist das Buch ausgelesen.<br />

Ich komme ins Grübeln. War da nicht<br />

etwas mit Onkel Willy? War er nicht auch<br />

Verfolgter? Diese Frage lässt mich nicht mehr<br />

los. Ich beginne, mich für die Vergangenheit<br />

und insbesondere für die Vergangenheit meiner<br />

Familie zu interessieren. Ich bitte meinen<br />

Vater, mir mehr von Onkel Willy zu erzählen<br />

und erfahre, dass mein Großonkel seine<br />

Emigration so lange wie möglich hinausgeschoben<br />

hatte, bis es zu spät war und er<br />

nach Theresienstadt deportiert wurde. Von<br />

dort bekam die Familie meines Vaters sein letztes<br />

Lebenszeichen. Danach verloren sich<br />

seine Spuren ...<br />

Einige Wochen nach den Weihnachtsferien<br />

spricht mich Motte, eine Mitschülerin,<br />

in der großen Pause an, ob ich nicht mit der<br />

zaczynaj¹ odwiedzaæ Jakuba, aby wys³uchaæ<br />

od niego najnowszych wiadomoœci. Jakub nie<br />

ma ju¿ jednak do nich dostêpu, musi je<br />

wymyœlaæ...<br />

Pan Ponto narobi³ mi apetytu na tê ksi¹¿kê.<br />

Poprosi³em o tê powieœæ jako prezent bo¿onarodzeniowy,<br />

chcê siê dowiedzieæ jak potoczy³a<br />

siê dalej historia Jakuba i innych<br />

mieszkañców getta. Pod choink¹ odkrywam<br />

niewielk¹ paczkê. Nie spotyka mnie rozczarowanie.<br />

W czasie œwi¹t czytam „Jakuba<br />

K³amcê”. Jurkowi Beckerowi uda³o siê tak<br />

smutn¹ historiê przepleœæ jednak odrobin¹<br />

humoru. P³acz, œmiech – towarzysz¹ mi raz po<br />

raz. Podczas gdy ja le¿ê pod choink¹ na jasnym,<br />

we³nianym dywanie i po³ykam ksi¹¿kê,<br />

moi rodzice i ciocia siedz¹ nad pieczon¹<br />

gêsi¹. Ale mi nie chce siê jeœæ. Ciocia chwali<br />

smaczne kartofle... pyta, czy z Polski... a ja<br />

jestem w miejscu, gdzie Micha ryzykuje<br />

¿yciem, aby ukraœæ garœæ ziemniaków z kolejowego<br />

wagonu. W pokoju migocz¹ œwieczki,<br />

z g³oœników naszego radia unosi siê melodia<br />

„Cicha noc, œwiêta noc”. Ja zaœ czytam, jak<br />

ma³a ¿ydowska dziewczynka mieszkaj¹ca<br />

u Jakuba rozmawia z lamp¹ naftow¹, bo s¹dzi,<br />

¿e to radio, i ¿e radio mo¿e rozmawiaæ.<br />

Pospiesznie odwracam kartki, jeszcze tylko<br />

dwa rozdzia³y, i ju¿, ksi¹¿ka przeczytana.<br />

Zaczynam siê zastanawiaæ. Jak to by³o<br />

z wujkiem Willim? Czy i on nie by³ przeœladowany?<br />

To pytanie nie daje mi spokoju. Zaczynam<br />

interesowaæ siê przesz³oœci¹, a szczególnie<br />

przesz³oœci¹ mojej rodziny. <strong>Pro</strong>szê tatê,<br />

aby opowiedzia³ mi o wujku Willym i dowiadujê<br />

siê, ¿e brat mojego dziadka tak d³ugo<br />

odk³ada³ decyzjê o emigracji, ¿e w pewnej<br />

chwili by³o ju¿ za póŸno i zosta³ deportowany<br />

do Theresienstadt. Stamt¹d rodzina mojego<br />

ojca dosta³a od niego ostatni znak ¿ycia.<br />

A potem œlad siê urywa...<br />

W kilka tygodni po œwiêtach podchodzi do<br />

mnie na du¿ej przerwie Motte, kole¿anka<br />

z klasy, z pytaniem, czy nie mia³bym ochoty<br />

jechaæ z ni¹ i z innymi cz³onkami parafii do<br />

Polski. Mielibyœmy m.in. odwiedziæ Auschwitz<br />

i tam - jako Niemcy - pracowaæ na rzecz<br />

pojednania, zaœ w wolnym czasie mielibyœmy<br />

wgl¹d w archiwa.<br />

24


Gemeinde eine Fahrt nach Polen machen<br />

wolle. Wir würden unter anderem Auschwitz<br />

besuchen und dort als Deutsche Sühnearbeit<br />

verrichten, in unserer Freizeit dürften wir<br />

Einblick in die Archive haben.<br />

Ich zögere. In den Ferien wollte ich<br />

eigentlich mit meinen Eltern in der Schweiz<br />

Ski laufen. Das ist verlockend, Sonne,<br />

Tiefschneeabfahrten, Jausen in Berghütten,<br />

das alles würde mich erwarten. Motte stößt<br />

mich in die Seite: „Komm mit, Peter. Raff<br />

dich auf.” Ich zögere noch.<br />

Das Buch, Onkel Willy, aber auch Motte<br />

mit dem Nasenpiercing, lassen mich<br />

schließlich eine Entscheidung treffen. Ich<br />

muss ständig auf Mottes blaue Locke achten,<br />

die ihr beim Reden in die Stirn wippt. Ich sage<br />

zu und verzichte auf die Berge.<br />

Vor der Abreise nach Polen frage ich<br />

meinen Vater, ob er mir die Daten seines<br />

Onkels aufschreiben könnte, ich möchte wissen,<br />

was mein Vater zwar vermutet, aber nicht<br />

ganz genau weiß...<br />

Wir sind eine gemischte Gruppe auf der<br />

Fahrt. Unter den ungefähr dreißig Jugendlichen,<br />

fast alle älter als Motte und ich, ist eine<br />

kleine Gruppe mit kurzen, stoppligen Haaren<br />

und schwarzen Lederjacken. Pfarrer Paul, der<br />

‘rote Paul’ aus Lankwitz, der gegen die<br />

fröstelnde Kälte einen roten Wollschal um<br />

seinen Hals gewickelt hat, fällt es nicht leicht<br />

mit diesen Jugendlichen. Als wir vor zwei<br />

Tagen über einen Markt schlenderten, hatten<br />

zwei dieser Jugendlichen laut etwas von<br />

‘Polackenpack’ gesagt. Paul hatte sie ernsthaft<br />

ermahnt, sich zusammenzunehmen,<br />

noch wäre es nicht zu spät, sie zurückzuschicken.<br />

Einer der Typen schlug die<br />

Hacken zusammen und salutierte wie ein<br />

Soldat: „Jawoll, Herr Pfarrer!”<br />

Mir flößen sie Angst ein, wenn sie sich<br />

stoßen und boxen, auch, wenn sie nur herumalbern,<br />

wie sie sagen. Meine Furcht vor<br />

ihnen verhindert aber nicht, dass sich meine<br />

Sympathien zu Motte auf dieser Reise schier<br />

ins Unermessliche steigern. Echt, ich verliebe<br />

mich in das Mädchen mit den Sommersprossen<br />

und den grell orangenfarbenen Strumpfhosen<br />

in den Bergsteigerstiefeln. Motte ist auf<br />

Waham siê. W czasie ferii mia³em w³aœciwie<br />

zamiar jechaæ z rodzicami na narty do<br />

Szwajcarii. To kusz¹cy plan, s³oñce, jazda<br />

w g³êbokim œniegu, kolacje w schroniskach –<br />

to wszystko na mnie czeka. Motte szturcha<br />

mnie w bok: „JedŸ z nami, Peter! Nie pêkaj”.<br />

Wci¹¿ jeszcze siê waham.<br />

Jednak ksi¹¿ka, wujek Willy, i trochê te¿<br />

Motte ze swoim kolczykiem w nosie, ka¿¹ mi<br />

podj¹æ decyzjê. Nie mogê odwróciæ wzroku<br />

od b³êkitnego kêdziora Motty, który przy<br />

mówieniu ko³ysze siê na jej czole. Zgadzam<br />

siê i rezygnujê z wyprawy w góry.<br />

Przed wyjazdem do Polski pytam ojca, czy<br />

mo¿e mi podaæ dane swojego wujka, chcia³bym<br />

wiedzieæ to, co mój ojciec wprawdzie<br />

podejrzewa, ale czego nie wie na pewno.<br />

Nasza grupa jest niejednorodna. Jest nas<br />

oko³o trzydziestu m³odych ludzi, prawie<br />

wszyscy starsi ode mnie i Motte, a wœród nas<br />

mniejsza grupa z krótkimi, ostrymi w³osami<br />

i czarnymi kurtkami ze skóry. Ksi¹dz Paul,<br />

„rudy Paul” z Lankwitz, który z powodu trzaskaj¹cego<br />

zimna owin¹³ sobie szyjê czerwonym<br />

szalem, ma z nimi nie lada k³opot. Kiedy<br />

dwa dni temu przechadzaliœmy siê po rynku,<br />

dwaj z nich rzucili coœ o „polaczkach”. Paul<br />

ostro ich skarci³, zapowiedzia³, ¿e jeszcze nie<br />

jest za póŸno, ¿e jeszcze mo¿e ich odes³aæ.<br />

Jeden z tych typków trzasn¹³ obcasami i zasalutowa³<br />

jak ¿o³nierz: „Tak jest, proszê<br />

ksiêdza!”<br />

Bojê siê ich, kiedy popychaj¹ siê i bij¹,<br />

nawet jeœli to tylko zabawa, jak twierdz¹.<br />

Moja obawa przed nimi nie przeszkadza jednak<br />

rozwijaæ siê mojej sympatii dla Motte,<br />

sympatii, która podczas tej podró¿y roœnie jak<br />

na dro¿d¿ach. No mówiê wam, zakocha³em<br />

siê w tej piegusce o jaskrawopomarañczowych<br />

rajstopach w górskich butach. W czasie<br />

tej wycieczki Motte zachowuje siê zupe³nie<br />

inaczej ni¿ w szkole, gdzie wydawa³a mi siê<br />

kujonk¹. Tutaj jest prawdziw¹ kumpel¹. Ca³y<br />

czas szukam z ni¹ kontaktu, do autobusu do<br />

Polski wsiadam dopiero wtedy, kiedy zostaje<br />

ju¿ tylko jedno wolne miejsce – to obok niej.<br />

Motte ma trzynaœcie lat, tak jak ja. Kiedy<br />

czekamy na granicy, dzieli siê ze mn¹<br />

prowiantem, daje siê napiæ soku jab³kowego<br />

Peter Mannsdorf<br />

25


der Fahrt ganz anders als in der Schule, wo sie<br />

mir immer wie eine Streberin vorgekommen<br />

ist. Hier ist sie ein richtiger Kumpel. Ich suche<br />

ständig ihre Nähe, steige extra so in den Bus<br />

nach Polen, dass nur noch neben ihr ein Platz<br />

frei ist. Motte ist dreizehn, wie ich. Als wir an<br />

der Grenze lange warten müssen, teilt sie<br />

ihren <strong>Pro</strong>viant mit mir, gibt mir von ihrem<br />

Apfelsaft ab und steckt mir eine Banane zu.<br />

Ich finde das echt nett von ihr.<br />

Wir kommen im Lager an. Erschrocken<br />

sehen wir die Toreinfahrt, durch die Tausende<br />

von Güterzügen mit den Verschleppten gerollt<br />

sind. Darüber die Inschrift ‘Arbeit macht frei’.<br />

Wir haben diese Inschrift schon im<br />

Geschichtsbuch gesehen, nun sind wir an<br />

einem der Schauplätze des Grauens ... wie<br />

anders ist das doch.<br />

Ein polnischer Mitarbeiter des ‘Museums<br />

Auschwitz’, ein ehemaliger Häftling, empfängt<br />

uns freundlich in gebrochenem Deutsch und<br />

weist uns in unser Quartier ein. Wir wohnen<br />

in der ehemaligen Unterkunft der SS. Und<br />

wenn Onkel Willy hier umgekommen ist?<br />

Soll ich da etwa in demselben Raum schlafen,<br />

in dem womöglich seine und die Mörder all<br />

der anderen Getöteten geschlafen haben?!<br />

Die ‘Lederjacken’ dagegen finden es<br />

aufregend, in den SS-Baracken zu wohnen.<br />

Sie spielen SS-Scharführer und beginnen zu<br />

randalieren. Dabei packt mich einer der Typen<br />

und drückt mich an die Wand. „Guck dich gut<br />

um, du Judenbengel. Hier bist du doch genau<br />

richtig.” Er versetzt mir einen kraftvollen<br />

Stoß, verlässt danach den Raum. Mir zittern<br />

die Beine. Mir fällt ein, ich hatte Motte<br />

gestern während der langen Busfahrt von<br />

Onkel Willy erzählt, und der Typ, der mich<br />

eben an die Wand gedrückt hat, saß eine Reihe<br />

hinter uns.<br />

Am nächsten Tag schippen wir Schneereste<br />

von den Wegen. Ich bemühe mich, in die<br />

Gruppe von Motte zu kommen. Mit Erfolg.<br />

Nun darf ich mit ihr den klobigen Schieber<br />

über dem vereisten Schotter zwischen den<br />

Baracken ratschen. Wir häufen dreckigen,<br />

rußigen Schnee auf einen Haufen.<br />

Die Kurzgeschorenen albern lärmend und<br />

grölend herum und bewerfen sich mit<br />

czêstuje bananem. To naprawdê mi³e z jej<br />

strony.<br />

Przyje¿d¿amy do obozu. Patrzymy z przera¿eniem<br />

na bramê wjazdow¹, przez któr¹<br />

przeje¿d¿a³y tysi¹ce wagonów z wysiedlonymi.<br />

U góry napis „Arbeit macht frei”.<br />

Widzieliœmy go ju¿ w ksi¹¿ce do historii, ale<br />

teraz jesteœmy na miejscu tragedii... to<br />

zupe³nie inne uczucie.<br />

Polski pracownik „Muzeum Auschwitz”,<br />

dawny wiêzieñ, wita nas serdecznie ³aman¹<br />

niemczyzn¹ i pokazuje nam nasze kwatery.<br />

Mieszkamy w dawnych pokojach SS. A jeœli<br />

wujek Willy zgin¹³ tutaj? Czy¿bym mia³<br />

nocowaæ w tym samym pomieszczeniu,<br />

w którym spali jego prawdopodobni mordercy<br />

- jego i wszystkich innych tu zabitych?<br />

„Skórzane kurtki” ciesz¹ siê jednak, ¿e<br />

œpi¹ w kwaterach SS. Bawi¹ siê w esesmanów<br />

i wszczynaj¹ awanturê. Jeden z nich chwyta<br />

mnie przy tym i przyciska do œciany.<br />

„Rozejrzyj siê dobrze, ¿yd³aku. Tu w³asnie<br />

jest twoje miejsce.” Uderza mnie mocno,<br />

potem wychodzi. Nogi dr¿¹ pode mn¹.<br />

Przypominam sobie, ¿e wczoraj, podczas<br />

d³ugiej podró¿y, opowiedzia³em Motte<br />

o wuju Willym, a ten typ, który w³aœnie przycisn¹³<br />

mnie do œciany, siedzia³ w rzêdzie za<br />

nami.<br />

Nastêpnego dnia odgarniamy ze œcie¿ek<br />

resztki œniegu. Staram siê znaleŸæ w grupie<br />

z Motte. I udaje mi siê. Dziêki temu mogê<br />

pogadaæ sobie z ni¹ chodz¹c z bezkszta³tn¹<br />

szczotk¹ po zamarzniêtym ¿wirze miêdzy<br />

barakami. Zrzucamy brudny, sczernia³y œnieg<br />

na jedn¹ kupê.<br />

Krótkow³osi wyg³upiaj¹ siê, krzycz¹c<br />

g³oœno i ha³asuj¹c obrzucaj¹ siê œnie¿kami.<br />

Ksi¹dz Pawe³ robi siê powa¿ny i zaczyna do<br />

nich mówiæ. Podkreœla, ¿e Auschwitz jest<br />

miejscem pamiêci. ¯e nale¿y zachowywaæ siê<br />

cicho i powœci¹gliwie; pyta, czy nie zdaj¹<br />

sobie sprawy, jak nieprzyjemne wra¿enie<br />

musi robiæ ich zachowanie na by³ym wiêŸniu,<br />

który opiekuje siê tym miejscem. Cichn¹, ale<br />

tylko na chwilê. Kiedy tylko ksi¹dz Paul<br />

znika za rogiem, wszystko zaczyna siê od<br />

nowa: „Jesteœmy Niemcami, Niemcami,<br />

Niemcami, i jesteœmy z tego dumni!”<br />

26


Schneebällen. Pfarrer Paul wird ernst und<br />

redet auf sie ein. Er betont, Auschwitz, das ist<br />

eine Gedenkstätte. Da ist es angebracht, leise<br />

und zurückhaltend zu sein oder ob sie sich<br />

nicht vorstellen können, wie unangenehm ihr<br />

Verhalten auf den ehemaligen polnischen<br />

Lagerinsassen, der die Gedenkstätte beaufsichtigt,<br />

wirken muss. Jetzt sind sie leise, aber<br />

nur für einen kurzen Augenblick. Als Pfarrer<br />

Paul um die Ecke gebogen ist, geht es wieder<br />

los: „Wir sind Deutsche, Deutsche, Deutsche,<br />

und darauf sind wir stolz!”<br />

Motte und ich bekommen auf einmal so<br />

etwas wie Scham über unsere Herkunft.<br />

„Warum bist du mitgefahren?”, frage ich.<br />

„Unser Lehrer hat uns vom Dritten Reich<br />

und dem Zweiten Weltkrieg erzählt. Er sagte,<br />

es sei wichtig, sich an die Gräueltaten zu erinnern,<br />

die die Deutschen in Europa begangen<br />

haben. ‘Wer sich nicht erinnert, den bestraft<br />

die Zukunft’, sagte er. Und du? Warum bist du<br />

auf diese Reise mitgekommen?”<br />

„Weil du mich überredest hast”, grinse ich.<br />

Dann aber rede ich von ‘Jacob, der Lügner’<br />

und Onkel Willy.” Motte hört interessiert zu.<br />

Gerne würde sie das Buch lesen; sie verspricht<br />

mir auch, mich in das Archiv zu<br />

begleiten, um nach den letzten Spuren von<br />

Onkel Willy zu forschen. Motte ist wirklich<br />

ein dufter Kumpel... ob mehr daraus werden<br />

könnte? Ich glaube, unter diesen Umständen,<br />

bei dieser bedrückenden Atmosphäre im<br />

Lager, darf ich diese Frage gar nicht erst<br />

stellen. Hier sind Millionen von Menschen<br />

ums Leben gekommen, und ich überlege mir,<br />

wie ich es am besten anstellen kann, dass<br />

Motte und ich ein Paar werden!<br />

Von unserem Weg, den wir vom Schnee<br />

frei schippen, sehen wir die flachen Baracken,<br />

in denen die Häftlinge zu Dutzenden<br />

eingepfercht waren. In einer Baracke liegen<br />

hinter einer Glaswand die vielen Koffer der<br />

Ankömmlinge mit den Adressen wie: „Rahel<br />

Rosen, Krumme Straße 11, Berlin-Charlottenburg.”<br />

Hinter einer anderen Glaswand<br />

die Berge von Schuhen, darunter feine<br />

Damenschuhe, schwarze Herrenschuhe und<br />

die vielen Kindersandalen.<br />

Beklommen gucken wir uns an.<br />

Motte i ja nagle zaczynamy siê wstydziæ<br />

naszego pochodzenia. „Dlaczego tu przyjecha³aœ?”,<br />

pytam.<br />

„Nasz nauczyciel opowiada³ nam o Trzeciej<br />

Rzeszy i drugiej wojnie œwiatowej.<br />

Powiedzia³, ¿e to wa¿ne, abyœmy pamiêtali<br />

o okrucieñstwach pope³nionych w Europie<br />

przez Niemców. ‘Kto nie ma pamiêci, tego<br />

ukarze przysz³oœæ’ - powiedzia³. A ty, czemu<br />

pojecha³eœ z nami?”<br />

„Bo mnie namówi³aœ” - œmiejê siê. Ale potem<br />

opowiadam o „Jakubie K³amcy” i o wujku<br />

Willim. Motte s³ucha z zainteresowaniem.<br />

Mówi, ¿e chêtnie przeczyta³aby tê ksi¹¿kê;<br />

obiecuje mi te¿, ¿e pomo¿e mi szukaæ ostatnich<br />

œladów wujka w archiwum. Motte to<br />

naprawdê œwietny kumpel, a mo¿e coœ<br />

wiêcej...? Mam poczucie, ¿e w tych warunkach,<br />

w tej przygnêbiaj¹cej atmosferze obozu,<br />

nie powinienem zadawaæ tego pytania. W tym<br />

miejscu zginê³y miliony ludzi, a ja siê zastanawiam,<br />

jak to zrobiæ, ¿eby zacz¹æ chodziæ<br />

z Motte!<br />

Ze œcie¿ki, któr¹ oczyszczamy ze œniegu,<br />

widzimy p³askie baraki, w których wiêŸniowie<br />

byli skoszarowani tuzinami. W <strong>jednym</strong><br />

z baraków, za szklan¹ œcian¹, le¿¹ sterty<br />

walizek nowoprzyby³ych, z adresami takimi<br />

jak: „Rahel Rosen, Krumme Straße 11,<br />

Berlin-Charlottenburg.” Za inn¹ szyb¹ góry<br />

butów, wœród nich eleganckie kobiece<br />

pantofle, czarne buty mêskie i mnóstwo<br />

dzieciêcych sanda³ów.<br />

Patrzymy na siebie w przygnêbieniu.<br />

Za obozem, daleko za drutem kolczastym,<br />

majacz¹ we mgle b³êkitne szczyty Tatr.<br />

„WyobraŸ sobie” - mówi Motte - „¿e jesteœ tu<br />

zamkniêty, wydany na pastwê psów i esesmañskich<br />

oprawców, dzieñ i noc jesteœ<br />

mêczony i drêczony, i wiesz ju¿, ¿e przyjdzie<br />

ci tu umrzeæ... a na horyzoncie dzieñ w dzieñ<br />

widzisz te góry. Zaczynasz myœleæ o wolnoœci...<br />

O ucieczce... ale wokó³ ciebie tylko ten<br />

wysoki drut kolczasty pod napiêciem.”<br />

Po po³udniu idziemy do archiwum. Za<br />

czymœ w rodzaju okienka siedzi kobieta,<br />

Polka, gotowa udzieliæ wszelkich informacji.<br />

Mruga do nasz przyjaŸnie, jakby zna³a nas ju¿<br />

od dawna, wita siê potem silnym uœciskiem<br />

Peter Mannsdorf<br />

27


Hinter dem Lager, weit außerhalb des<br />

Stacheldrahtes, sehen wir schwach im Dunst<br />

die blauen Berge der Hohen Tatra schimmern.<br />

„Stell dir vor”, meint Motte. „Wenn du hier<br />

eingesperrt bist, jeden Tag hetzen sie<br />

Schäferhunde und SS-Folterer auf dich,<br />

tagein, tagaus wirst du gequält und geschunden,<br />

und du weißt doch, du musst hier sterben...<br />

und dann siehst du jeden Tag diese<br />

Berge am Horizont. Freiheitsgedanken kommen<br />

auf... Flucht... aber nur meterhoher elektrischer<br />

Stacheldraht ringsherum.”<br />

Am Nachmittag gehen wir in das Archiv.<br />

Eine Polin hinter einer Art Schalter ist bereit,<br />

Auskünfte zu erteilen. Sie zwinkert uns freundlich<br />

zu, als würde sie uns schon lange kennen<br />

und begrüßt uns dann mit einem festen<br />

Händedruck. Anscheinend freut es sie, dass<br />

wir ihre Hilfe in Anspruch nehmen wollen.<br />

Ich gebe ihr das Zettelchen mit Onkel Willys<br />

Geburtsdaten. Sie wirft einen kurzen Blick<br />

darauf. „Warte, Junge”, sagt sie zu mir und<br />

rollt das R. „Deutsche Faschisten waren genaue<br />

Bürokraten. Haben registriert jeden Mord. Will<br />

ich schauen, ob finde ich Nachricht für dich.”<br />

Sie nimmt das Blatt und verschwindet in<br />

einem Raum, nach etwa zehn Minuten kommt<br />

sie wieder. Mit niedergeschlagenem Blick<br />

gibt sie mir ein Blatt Papier, auf dem sie mit<br />

sauberer Handschrift den Eintrag der<br />

Deutschen abgeschrieben hat: ‘Willy Meyer,<br />

Auschwitz an: 31.8.44, Abgang: 30.9.44.’<br />

Motte sieht, wie ich mit den Tränen<br />

kämpfe, ich merke, dass sie mich trösten will,<br />

aber sie schaut mich nur mit glasigen Augen<br />

an. Sie sagt nur: „Ach, Peter.”<br />

„Er soll immer viel Späße gemacht und<br />

Kinder besonders gemocht haben”, entgegne<br />

ich leise. „Ich hätte ihn gerne kennen gelernt.”<br />

Als wir das Archiv verlassen, treffen wir<br />

Pfarrer Paul. Er hat seinen roten Schal fest um<br />

den Hals gewickelt, es ist sehr kalt. Motte<br />

erzählt ihm von meiner traurigen Entdeckung.<br />

Er ist bestürzt, nimmt mich fest in seinen Arm<br />

und streicht mir mit seiner Hand über den<br />

Kopf: „Peter, wie kann ich dir helfen? Es ist<br />

sicher nicht leicht für dich, das alles jetzt<br />

auszuhalten, noch dazu mit diesen<br />

unverbesserlichen Schreihälsen, aber ich lasse<br />

d³oni. NajwyraŸniej cieszy siê, ¿e chcemy<br />

skorzystaæ z jej pomocy. Dajê jej kartkê z dat¹<br />

urodzenia wujka Willego. Patrzy na ni¹ krótk¹<br />

chwilê. „Czekaj, ch³opcze”, mówi do mnie<br />

zawijaj¹c „r”. „Niemieccy faszyœci byli dok³adnymi<br />

biurokratami. Zapisywali ka¿d¹<br />

zbrodniê. Zobaczê, czy znajdê dla ciebie<br />

wiadomoœæ.”<br />

Bierze karteczkê i znika w jakimœ pomieszczeniu,<br />

wraca po ok. 10 minutach. Z przygnêbionym<br />

spojrzeniem daje mi kartkê papieru,<br />

na której czytelnym rêcznym pismem Niemcy<br />

zapisali: „Willy Meyer, Auschwitz, przyby³:<br />

31.08.44, œmieræ: 30.09.44”.<br />

Motte widzi, ¿e walczê ze ³zami, rozumiem,<br />

¿e chce mnie pocieszyæ, ale tylko patrzy na<br />

mnie szklanymi oczami. Mówi po prostu:<br />

„Ach, Peter.”<br />

„Podobno by³ bardzo weso³y i uwielbia³<br />

dzieci”, odpowiadam cicho. „¯a³ujê, ¿e nigdy<br />

go nie pozna³em.”<br />

Kiedy opuszczamy archiwum, spotykamy<br />

ksiêdza Paula. Swój czerwony szal owin¹³<br />

dok³adnie wokó³ szyi, jest bardzo zimno.<br />

Motte opowiada mu o moim tragicznym<br />

odkryciu. Jest poruszony, bierze mnie mocno<br />

w ramionach, g³aszcze po g³owie: „Peter, czy<br />

mogê ci jakoœ pomóc? Z pewnoœci¹ jest ci<br />

ciê¿ko wytrzymaæ to wszystko teraz, jeszcze<br />

z tymi okropnymi krzykaczami, ale nie zostawiê<br />

ciê samego. Ktoœ mi opowiedzia³, ¿e<br />

jeden z nich ciê pobi³, niestety, nie by³o mnie<br />

w pobli¿u... Ale dziêki Bogu oni s¹ w mniejszoœci.<br />

„Rudy Paul” obejmuje mnie jeszcze<br />

mocniej, tuli d³ugo, a potem mówi: „Wiem, ¿e<br />

to nie jest prawdziwa pociecha... Twój wuj<br />

nigdy ju¿ nie wróci.”<br />

Na kolacjê idziemy do dawnej kwatery<br />

SS. Kiedy jemy zupê, jeden z ch³opaków<br />

mówi, ¿e te rzekome komory gazowe, które<br />

zwiedzaliœmy, to w rzeczywistoœci nie s¹ ¿adne<br />

komory gazowe, tylko zwyczajne piece.<br />

Innemu odbija siê g³oœno, trzeci rozbryzguje<br />

zupê ³y¿k¹, powtarzaj¹c monotonnie:<br />

„Komory gazowe... W³aœnie! To¿ to bzdury.”<br />

Ksiedzu puszczaj¹ nerwy, wstaje, oczy mu<br />

siê œwiec¹. Nagle w jadali panuje ca³kowita<br />

cisza. „Co powiedzia³eœ? Komory gazowe to<br />

zwyk³e piece? A co z wujem Petera? Co go tu<br />

28


dich nicht allein. Jemand hat erzählt, dass dich<br />

einer von ihnen angepöbelt hat, leider war ich<br />

nicht in der Nähe... Aber sie sind Gott sei<br />

Dank in der Minderzahl. „ Der ‘rote Paul’<br />

nimmt mich noch einmal fest in die Arme,<br />

drückt mich lange, dann sagt er: „Ich weiß,<br />

das ist kein wirklicher Trost... dein Großonkel<br />

wird nie wieder kommen.”<br />

Wir gehen zum Abendessen in das ehemalige<br />

SS-Haus. Während wir die Suppe essen,<br />

sagt einer der Jugendlichen, die angeblichen<br />

Gaskammern, die wir besichtigt hatten, wären<br />

in Wirklichkeit keine Gaskammern gewesen,<br />

sondern Backöfen. Einer aus der Gruppe rülpst<br />

laut, ein anderer lässt spritzend den Löffel in<br />

die Suppe fallen und wiederholt monoton: „Gaskammern...<br />

genau! Das ist doch Quatsch.”<br />

Pfarrer Paul bekommt einen roten Kopf, er<br />

steht auf, seine Augen funkeln. Es herrscht<br />

mit einem Mal absolute Ruhe im Esssaal.<br />

„Was hast du gesagt? Die Gaskammern waren<br />

Backöfen? Und der Großonkel von Peter?<br />

Was war mit dem? Er wurde hier ermordet.<br />

Peter kann es euch Schwarz auf Weiß zeigen.<br />

Und ihr redet von Backöfen! „<br />

Es herrscht Stille im Saal, dann höre ich<br />

vereinzeltes Kichern. Schließlich ein Flüstern:<br />

„Was ist witziger? Lankwitz oder Au...?”<br />

Jetzt springe ich auf. Ich lasse mein Essen<br />

stehen und verlasse wortlos den Raum. Im<br />

Flur setze ich mich an ein Fenster. Kann es<br />

denn so viel Dummheit geben? Ich habe den<br />

letzten Aufenthaltsort von Onkel Willy gefunden,<br />

und mir ist, als schickten diese Schreihälse<br />

ihn ein zweites Mal ins Gas. Ich blicke<br />

auf die Baracken, auf den Stacheldrahtzaun<br />

und sehe meinen Großonkel vor meinen Augen,<br />

so wie ich ihn mir vorstelle. Was wird er in den<br />

letzten Tagen gefühlt haben? Er muss gewusst<br />

haben, dass die Russen das Lager bald befreien<br />

würden. Träume, Hoffnungen wurden wach ...<br />

Frieden, Familie, wieder im Beruf stehen,<br />

reisen und das Leben genießen, nur noch<br />

genießen. Und dann dieses furchtbare Ende.<br />

Ich kann meine Tränen nicht mehr zurückhalten.<br />

Hinter mir steht auf einmal Motte, sie<br />

legt ihre Hand auf meine Schulter. „Peter,<br />

schreib alles auf. Schreib deinem Vater einen<br />

Brief.”<br />

spotka³o? Zosta³ zamordowany. Peter mo¿e to<br />

wam udowodniæ. A wy gadacie o zwyk³ych<br />

piecach!” W sali panuje cisza, a potem s³yszê<br />

pojedynczy chichot. I wreszcie szept: „Który<br />

wic jest lepszy? Lankwitz czy Ausch...?”<br />

Teraz ja zrywam siê na nogi. Zostawiam<br />

jedzenie na stole i bez s³owa wychodzê.<br />

W korytarzu siadam przy oknie. Czy to<br />

mo¿liwe, czy mo¿na byæ a¿ tak g³upim?<br />

Odnalaz³em ostatnie miejsce pobytu wujka<br />

Willego i czujê siê, jakby ci krzykacze<br />

wysy³ali go do gazu po raz drugi. Spogl¹dam<br />

na baraki, na drut kolczasty, patrzê w oczy<br />

mojemu wujkowi, takiemu, jakiego go sobie<br />

wyobra¿am. Co czu³ w ostatnich dniach<br />

¿ycia? Musia³ wiedzieæ, ¿e Rosjanie wkrótce<br />

wyzwol¹ obóz. Obudzi³a siê nadzieja,<br />

marzenia... Pokój, rodzina, powrót do pracy,<br />

podró¿e i inne radoœci ¿ycia, po prostu radoœci<br />

¿ycia. A potem ten straszny koniec.<br />

Nie mogê powstrzymaæ ³ez. Nagle za<br />

moimi plecami pojawia siê Motte, k³adzie<br />

d³oñ na moim ramieniu. „Peter, zapisz to<br />

wszystko. Napisz list do ojca.”<br />

T³umaczenie Grzegorz Kowalski<br />

Peter Mannsdorf<br />

29


Janusz Werstler<br />

Z cyklu „Strofy Kunickie”<br />

Stara Huta<br />

taka stara<br />

że już<br />

łzawe szkliwo<br />

w oku<br />

i coraz bardziej<br />

krucha pamięć<br />

tam wiekowy wysiłek<br />

przetapiano<br />

w wielkie tafle potu<br />

stamtąd za oknem widać<br />

liczne szklane domy<br />

Bawełna<br />

czółenka<br />

powychodziły z krosien<br />

bawełniane opończe<br />

jak obłoczne płótna<br />

już tylko na<br />

podniebnym wietrze<br />

porzucone włókniarki<br />

już do nas<br />

nie wrócą nigdy<br />

zasnęły<br />

w bawełnianej pościeli<br />

30


Janusz Werstler<br />

Kaflarnia<br />

przy Westerplatte<br />

podzwonne<br />

dla otuliny ciepła<br />

tam już tylko komin<br />

wierny stróż pozostał<br />

i zamgielne powidoki<br />

rodzinnego ciepła<br />

W stronę Łazowa<br />

spacer<br />

w tamtą stronę<br />

z rączą sarenką<br />

pod rękę<br />

liskiem i wiewiórką<br />

po bruku<br />

jeżyk się toczy<br />

za nim winniczek<br />

ledwo nadąża<br />

grzyby<br />

w trwodze oczekują<br />

a jagody<br />

ze łzą rosy<br />

takie bezradne<br />

jedynie ptaki<br />

pewne siebie<br />

bo bliżej zagrody<br />

słyszą bowiem<br />

jak dzięcioł<br />

już puka<br />

do drzwi Łazowa<br />

31


Czes³aw Sobkowiak<br />

We mnie i nie tylko<br />

Œwiat<br />

Œwiat istnieje i ma siê coraz gorzej, to<br />

znaczy, z ludŸmi coœ nie tak ju¿. I pomyœleæ,<br />

¿e wszystko to, ileœ tam lat temu przewidzia³<br />

Orwell, którego ksi¹¿kê „Rok 1984” têpili<br />

komuniœci. Choæ z drugiej strony, dziej¹ siê<br />

fantastyczne rzeczy. Jakiœ potomek polskich<br />

emigrantów (Scott Parazynski) polecia³<br />

w przestrzeñ kosmiczn¹ i tam niemal wœród<br />

gwiazd naprawi³ uszkodzone panele baterii<br />

s³onecznej, co pozwoli stacji orbitalnej dalej<br />

funkcjonowaæ. Ma siê to oczywiœcie nijak do<br />

ziemskich naszych spraw, zw³aszcza gdy<br />

wzi¹æ pod uwagê obecne konflikty na œwiecie.<br />

Jak ¿y³em tak ¿yjê nadal. Budzê siê w nocy, bo<br />

coœ boli. Pijê pó³ szklanki zimnej wody, co<br />

pozwala mi zasn¹æ. Jedni ruszaj¹ na podbój<br />

gwiazd, a drudzy ci¹gle po staremu. Taplaj¹<br />

w tym swoim b³ocie, zadowoleni. Nawet nie<br />

usi³uj¹ wyobraziæ sobie, ¿e mog³oby lub<br />

powinno byæ inaczej. Czyli, kto kogo pierwszy<br />

unicestwi, ten ma racjê. Powoli, jak¿e<br />

powoli rodzi siê nowy cz³owiek. Ta stara,<br />

przera¿aj¹co stara skóra, obrzydliwa - co<br />

widaæ go³ym okiem - wiêzi ludzkoœæ. Potrzeba<br />

nowego ³adu jak powietrza. Ale nowy ³ad bez<br />

korzeni i fundamentów bêdzie kula³. Na tysi¹c<br />

sposobów mo¿na o tym mówiæ i przywo³ywaæ<br />

argumenty. Nasze w Polsce sytuacje przecie¿<br />

dotycz¹ tego problemu równie¿. Iœæ ku nowemu<br />

w Europie czy kurczowo trwaæ w tradycjach.<br />

Gdyby to by³o takie proste – wybraæ<br />

najs³uszniejsz¹ drogê. ¯ó³wim krokiem<br />

idziemy. Mo¿e inaczej siê nie da, i tak jest bezpieczniej,<br />

powoli sprawdzaj¹c i przyjmuj¹c<br />

(lub nie) nowe idee. Ju¿ siê okazywa³o przecie¿<br />

nie jeden raz jak to zbawcze radykalizmy,<br />

hurra postêpowoœæ i rewolucje, by³y morderczym<br />

cofaniem siê w przesz³oœæ, z której,<br />

niestety, po zap³aceniu wielkich, nazbyt wielkich,<br />

kosztów musieliœmy krok po kroku,<br />

powoli, racjonalnie, rozs¹dnie znowu przejœæ<br />

wszystkie etapy rozwojowe. Tak jak przy<br />

budowaniu domu, po to by w nim po ludzku<br />

mieszkaæ. Nie da siê przeskoczyæ piêter. Nie ja<br />

to wymyœli³em. Tak czy inaczej œwiat coraz<br />

bardziej nieprzewidywalny.<br />

Chleb<br />

Poszed³em wolnym krokiem do piekarni<br />

i kupi³em wyj¹tkowo dobrze wypieczone,<br />

pachn¹ce dwa bochenki. Dziewczyna, k³ad¹c<br />

je na ladê, uœmiechnê³a siê. To mi na ca³y<br />

wieczór wystarczy³o za drobinê radoœci.<br />

Wino<br />

Jestem po stronie wina. Po stronie wina<br />

jest Bóg. W kontekœcie powy¿szego niewiele<br />

mam do dodania. Wszelkie m¹droœci i sekrety<br />

zakreœlone tym widnokrêgiem s¹ jak niewyczerpane<br />

morza. Wydawaæ by siê mog³o, ¿e<br />

32


takie to proste i przekonywaj¹ce, by nie iœæ<br />

zanadto przybitym do ziemi.<br />

Lubiê<br />

Lubiê prozê, w której chodzi o poezjê tego<br />

œwiata. Bo przecie¿ poezja najlepiej odgaduje<br />

rzeczywistoϾ.<br />

J.<br />

Dowiedzia³em siê niedawno od pewnej przyjezdnej<br />

kobiety, ¿e J. ju¿ nie ¿yje. A pisa³em<br />

do niej listy i czeka³em na listy. Bieg³em po<br />

nie na pocztê. Ach, kiedy to by³o. Na ulicy<br />

Mariackiej jej piêkne, d³ugie, czarne w³osy<br />

wywo³a³y we mnie wstrz¹s zadziwienia i fascynacji.<br />

By³a drobna, delikatna. Twarz otulona<br />

w³osami. Które wydobywa³y z jej cery<br />

bladoœæ. Wysiadywa³em przy jej ³ó¿ku szpitalnym,<br />

gdy by³a w stanie pooperacyjnej<br />

maligny. Coœ jednak stanê³o na drodze,<br />

pewnie mój b³¹d, ¿e nie uda³o siê nam byæ ze<br />

sob¹ zbyt d³ugo, nie mówi¹c ju¿ o wspólnym<br />

¿yciu. Zobaczy³em j¹ póŸniej jeden raz na<br />

wroc³awskim Rynku, rozmawialiœmy kilka<br />

chwil o tym jak potoczy³o siê ¿ycie ka¿dego<br />

z nas. Kilka ostatnich chwil. Ci¹gle j¹ jeszcze<br />

widzê. Umar³a. Tak powiedzia³a mi przypadkowo<br />

spotkana kobieta. Zapad³a czeluœæ milczenia.<br />

I tylko tyle.<br />

Spleen<br />

I ptakom trzeba wspó³czuæ, choæ siê je<br />

podziwia i s³ucha, wstrzymuj¹c oddech, gdy<br />

wiosennie œpiewaj¹ - powiedzia³em do kolegi.<br />

Z ca³ych si³ staraj¹ siê przetrwaæ. Og³osiæ<br />

swoje bezimienne istnienie. I szliœmy<br />

udeptan¹ drog¹ przez podparyski bukowodêbowy<br />

las. W którym pe³no ¿ycia i œmierci.<br />

Z jego wilgotnego wnêtrza dociera³y<br />

gorzkie zapachy, s³odko-kwaœne aromaty<br />

wszelakiego rodzaju grzybni i pleœni. Têdy<br />

francuscy królowie jeŸdzili na polowania.<br />

Œmialiœmy siê, bo œmieræ jeszcze nas nie dotyczy³a,<br />

a jednak w³aœnie dotyczy³a, dlatego<br />

mogliœmy iœæ tak lekko przed siebie, doœæ<br />

daleko przez ten intensywnej zieleni liœciasty<br />

i soczysty las.<br />

Bóg<br />

Cokolwiek by nie powiedzieæ o Bogu,<br />

zg³aszaj¹c w szczegó³owych sprawach i rozwi¹zaniach<br />

jakieœ pretensje, ¿e niby coœ<br />

wysz³o nie tak jakbyœmy sobie ¿yczyli, to jednak<br />

nie da siê nie zauwa¿yæ, ¿e to Bóg da³<br />

œwiatu œwiat³o. A to najwa¿niejsze. Nawet<br />

maleñkie ¿yj¹tka to wiedz¹. Kto inny by³by<br />

w stanie tak uczyniæ.<br />

Pisanie<br />

W najtrudniejszych chwilach, kiedy nie<br />

by³o ju¿ miejsca ani perspektywy na cokolwiek<br />

dobrego, kiedy nie udawa³o siê wiele<br />

podstawowych spraw, przychodzi³o mi na<br />

myœl tylko pisanie. Có¿, wypada³o zawierzyæ<br />

ob³okom, kamieniom, drzewom, a zw³aszcza<br />

starym ludziom. Tak¿e rozmowom z przypadkowo<br />

spotykanymi ludŸmi w dworcowych<br />

poczekalniach. Pokonywa³em w ten sposób<br />

swoje zepchniêcie na margines. Czyjœ œmiech<br />

i pychê. Oraz ogólne poczucie przygniecenia.<br />

Mo¿e to i dobrze, ¿e trudno tak uk³ada³o siê<br />

¿ycie. Ca³e dnie, godziny w Zawadzie,<br />

Zielonej Górze i we Wroc³awiu (a wczeœniej<br />

w Jaromierzu, w co sam niemal nie potrafiê<br />

dzisiaj uwierzyæ) usi³owa³em tworzyæ to przys³owiowe<br />

coœ z niczego, jak to niektórzy<br />

s³usznie okreœlaj¹. W zasadzie nie umia³em do<br />

niczego innego przyk³adaæ wiêkszej wagi. To<br />

jedno z moich g³ównych doœwiadczeñ.<br />

Dzwoniæ<br />

do redakcji<br />

Nigdy by mi nie przysz³o na myœl dzwoniæ<br />

do redakcji, by pouczaæ komu to powinno, a<br />

komu nie powinno siê drukowaæ na jednej<br />

stroniczce jakichœ dwóch wierszyków. Nawet,<br />

jeœli s¹ to przeciêtne teksty. Ale tu, no có¿,<br />

niektórzy jakby siê czuli upowa¿nieni do rozs¹dzania<br />

i wykonywania specjalnych poruczeñ.<br />

Czes³aw Sobkowiak<br />

33


Nagrody<br />

Zdobywa³ nagrody na stu konkursach literackich.<br />

Osobiœcie je w ca³ej Polsce odbiera³,<br />

bo - powiada - mog³yby przepaœæ. We wszystkich<br />

mo¿liwych tematach i kategoriach<br />

udowadnia³, ¿e potrafi. Od morza po górskie<br />

szczyty. O mi³oœci, rocznicach urodzin i œmierci,<br />

postaciach wielkich i ma³ych, kwiatach jab³oni,<br />

kluczach do zamku, kubkach miedzianych,<br />

fili¿ankach z gliny, rybach i grzybach. Potrafi³.<br />

Ma z tego trochê kasy i pe³n¹ szafê dyplomów<br />

podpisan¹ przez burmistrzów i innych mniej<br />

lub wiêcej znanych, jemu podobnych. Móg³by<br />

sobie nimi wytapetowaæ pokój twórczej pracy.<br />

No i co z tego.<br />

Z. £.<br />

Moja wiedza o jego ¿yciu jest znikoma.<br />

Bez w¹tpienia skomplikowany to ¿yciorys.<br />

Zda³em sobie z tego sprawê po lekturze reporta¿u<br />

zielonogórskiej dziennikarki z wizyty<br />

w jego domu. Z mieszanymi uczuciami<br />

przeczyta³em te¿ do³¹czone wypowiedzi kilku<br />

osób, niektóre utrzymane w wysokiej,<br />

pochwalnej tonacji i aplauzie. Jaka to ponadprzeciêtna<br />

postaæ – mo¿na pomyœleæ - mieszka<br />

w tym zielonogórskim grajdo³ku. W gruncie<br />

rzeczy smutna to sprawa, a jeszcze teraz za<br />

oknem taka jesienna szaroœæ. Ptaki umilk³y,<br />

wrony nie maj¹ si³y krzyczeæ. Taka pod³a aura<br />

w ludziach i przyrodzie. Nawet nie chce siê<br />

o tym myœleæ. I jaka to zarazem marna<br />

satysfakcja, ¿e nie mnie tego typu ciemnoœæ<br />

i niskoœæ dotyczy, bo tak siê z³o¿y³o, ¿e<br />

mia³em w tym wzglêdzie szczêœcie unikn¹æ<br />

uwik³ania. Nigdy d³u¿ej z Z. £. nie rozmawia³em,<br />

zawsze bardzo przelotnie, przewa¿nie<br />

oko³o po³udnia, kiedy zazwyczaj od strony<br />

Alei Niepodleg³oœci szed³ ciê¿ko, wolnym<br />

krokiem do redakcji „Nadodrza”, skierowany<br />

tu do pracy, zobowi¹zany do zrobienia<br />

„porz¹dku”, z którego to poleconego zadania<br />

nie wywi¹za³ siê nale¿ycie. No i dobrze. Na<br />

pewno na niego z tego powodu nakrzyczeli ci,<br />

co mogli sobie wtedy na to pozwoliæ, bo sta³y<br />

za nimi pancerne wozy. Wtedy zamienialiœmy<br />

dwa, trzy zdania. By³ stan wojenny. D³ugie<br />

kolejki od wczesnych rannych godzin przed<br />

sklepami. Kobiety z ma³ymi dzieæmi na rêkach<br />

niemal mdla³y. Lubi³ napomykaæ o swojej<br />

trudno wyleczalnej dolegliwoœci, wy³¹cznie<br />

o tym. No i o wyjazdach do Warszawy, czym<br />

siê stara³ chlubiæ, bo tam spotyka³ znanego<br />

pisarza. Od¿ywa³ jakby wewnêtrznie. Wyzna-<br />

³em mu pewnego razu doœæ ostro swoj¹<br />

oczywist¹ pretensjê, któr¹ sobie zapamiêta³<br />

i zapisa³ w „alfabecie” jako o przypuszczonym<br />

przeze mnie na niego nieuzasadnionym ataku.<br />

Mo¿e i racja. Ale okaza³ siê a¿ nader pamiêtliwym.<br />

Jak ka¿dy nadwra¿liwiec. Jego ¿ycie<br />

najogólniej odbiera³em jako trudne, jakieœ<br />

powik³ane, ciê¿kie dzieciñstwo, i tajemnicze,<br />

dziwne szkolne epizody, po których mo¿na<br />

spodziewaæ siê wszystkiego. Ale o tym dopiero<br />

ostatnio dotar³o do mnie coœ wiêcej.<br />

Wczeœniej jedna czy dwie plotki. To by³y<br />

w gruncie rzeczy rozsypuj¹ce siê drobiazgi.<br />

Napisa³ w swoim czasie ksi¹¿kê o innych<br />

(„Mój alfabet”), w wielu miejscach zjadliw¹,<br />

k¹œliw¹. Mo¿e i trochê sprawiedliw¹. Nikogo<br />

poza drobnymi wyj¹tkami nie oszczêdza. Ani<br />

nie stara siê ustrzec jawnej tendencyjnoœci. Jak<br />

to w konwencji paszkwilu bywa. Bra³ w niej<br />

moim zdaniem odwet za swoje niezrealizowane<br />

pragnienia bycia prozaikiem, który ma<br />

dorobek, oczywiœcie uznany dorobek. Wyczuwa³em<br />

istniej¹c¹ w Z. £. w tym kierunku<br />

sk³onnoœæ. Raczej nie lubi³ lokalnego œrodowiska,<br />

nawet kwestionowa³ jego istnienie.<br />

Naigrawa³ siê z niektórych jego uczestników.<br />

Sam zaœ z Trziszk¹ wda³ siê w kuriozalny<br />

pomys³ za³o¿enia nowego zwi¹zku pisarzy.<br />

Mieli nawet piecz¹tkê i chyba konto w banku,<br />

co prawda puste. Có¿ to mia³o nie byæ –<br />

spotkania autorskie, sympozja, wydawanie<br />

ksi¹¿ek, rewolucja, presti¿ i takie tam ró¿ne<br />

cuda. Opowiada³a mi Ania Kwapisiewicz jak<br />

to by³a nachodzona i namolnie werbowana do<br />

tej dziwacznej organizacji. Jedynym efektem<br />

zaistnienia tego dwuosobowego zwi¹zku<br />

okaza³o siê w³aœnie wydanie Z. Trziszce<br />

ksi¹¿ki o Kazimierzu Œwitoniu, drukowanej<br />

w zielonogórskiej drukarni. Potem przez doœæ<br />

d³ugi czas pozostawa³ nie rozwi¹zany problem<br />

rachunków do zap³acenia. Potrafi³ jednak Z. £.<br />

równie¿ bardzo ceniæ autentyczne wartoœci.<br />

34


Kiedy o tym mówi³, to stawa³ siê pogodniejszy.<br />

Wysoko sytuowa³ zw³aszcza jednego<br />

lokalnego prozaika, który odwiedzaj¹c Zielon¹<br />

Górê sk³ada³ u niego w domu literackie<br />

wizyty. Myœlê, ¿e w swoich autorów wczytywa³<br />

siê i wczytuje doœæ g³êboko. Czy to znaczy,<br />

¿e te lektury mia³y lub maj¹ praktyczne<br />

dla niego znaczenie? W¹tpiê. Dzisiaj sporo ju¿<br />

wiemy, jakie sprzecznoœci potrafi¹ w ludziach<br />

obok siebie wspó³egzystowaæ. Z jednej strony<br />

wysokie humanistyczne fascynacje, a z drugiej,<br />

ró¿ne sk³onnoœci. Sporo lat minê³o, liœci<br />

spad³o, kiedy to Z. £. widzia³em, id¹cego<br />

ulic¹, zapewne w stronê przystanku autobusowego,<br />

wolnym i mo¿e jeszcze wolniejszym<br />

ni¿ dawniej krokiem. Tyle po tym wszystkim<br />

zosta³o.<br />

Literatura<br />

Jeœli przy pomocy s³ów, uk³adanych w zdania<br />

na papierze, ktoœ potrafi dojœæ do autentycznej<br />

rozmowy z samym sob¹, to du¿o zdobywa.<br />

Rzecz przecie¿ nie w tym, by popisaæ siê<br />

umiejêtnoœci¹ podpatrzenia cudzej formy i be³kotliwie<br />

wyrzuciæ z siebie kilka na prêdce<br />

skleconych s¹dów, myœl¹tek, w przekonaniu,<br />

¿e rozstrzyga siê najwa¿niejsze kwestie<br />

metafizyczne dobra i z³a, œmierci i ¿ycia itp.<br />

To nie jest domena miejskich piesków. Im<br />

w g³owie merdanie ogonem a nie filozofowanie.<br />

Dedykacja<br />

Pewnemu, niem³odemu m³odzieñcowi,<br />

który niemal uczenie twierdzi, ¿e ca³a Biblia<br />

to jedynie piêkna baœñ, chêtnie poradzi³bym<br />

stukn¹æ siê przynajmniej w czo³o, a jeœli ma<br />

jakieœ w¹tpliwoœci, to niech siê kogoœ poradzi<br />

odnoœnie sposobu uprzytomnienia sobie<br />

w³asnej bzdury.<br />

Sentencja<br />

Móg³bym przytoczyæ sentencjê, ale to<br />

by³oby za ³atwe. Nasta³ wczesny, grudniowy<br />

wieczór. A poza tym jest zwyk³e, moje lub<br />

twoje, przeciêtne ¿ycie, które ze wszystkimi<br />

problemami daje sobie radê, tak d³ugo jak jest<br />

w stanie.<br />

Piasek<br />

Przegarniasz zabawnie piasek na morskiej<br />

pla¿y, a to niezliczone oczy patrz¹ na ciebie.<br />

I œmiejesz siê ze mnie, gdy o tym mówiê.<br />

Zapis podró¿y<br />

Jad³em, pi³em, by³em zmêczony, szed³em<br />

przez ³¹kê, patrzy³em na ob³oki, pozna³em<br />

skaleczenie. Ba³em siê nocy, umiera³em<br />

z zimna, zobaczy³em miasta, twarze wielu<br />

ludzi. Doszed³em, gdzie mia³em dojœæ. Nic<br />

wiêcej nie mia³o byæ moim udzia³em.<br />

Spotka³em kamienie. Tylko tyle i a¿ tyle.<br />

Jakie<br />

Jakie by to by³o niesprawiedliwe i nieprawdziwe,<br />

gdyby liœæ siê rozpada³, ptak,<br />

motyl umiera³, nawet mucha, a cz³owieka by<br />

nie mia³a dotyczyæ œmieræ.<br />

Czasami<br />

Czasami mam wra¿enie, ¿e zapadam siê w<br />

siebie. Bo gdzie mia³bym siê zapadaæ.<br />

Ptaszek<br />

Z jaœminowej gêstwiny przyfrun¹³ na parapet<br />

ptaszek. Stukn¹³ dziobkiem o szybê.<br />

Zwyczajny. Ale ja wiem, ¿e to by³ ptaszek<br />

niebiañski.<br />

Opowieœæ o bólu<br />

Ze wszystkiego, co do tej pory dotar³o do<br />

mnie, co przemyœlalem w swojej jaskini, co<br />

przeczyta³em, nadŸwiga³em siê, najad³em,<br />

natraci³em, nadotyka³em krawêdzi istnienia,<br />

doœwiadczy³em skwaru i mrozu, by³em œwiadkiem<br />

zdarzeñ, czyichœ k³amstw, rozczarowañ,<br />

podstêpów, nieudanych podró¿y, intensywnie<br />

œwiec¹cych têczy, nag³ych radoœci, natarczywych<br />

g³uchych telefonów, zimnych nocy,<br />

Czes³aw Sobkowiak<br />

35


g³odnych dni, lêków nie daj¹cych zasn¹æ, ³ez<br />

niczego nie przywracaj¹cych, z tego wszystkiego<br />

tylko to, ¿e ból jest zawsze uczciwy.<br />

W ka¿dej okolicznoœci uczy dostosowania<br />

s³ów do rzeczy i patrzenia sobie w twarz,<br />

nawet tego, który nigdy o to nie dba³. Mo¿e to<br />

niezbyt wiele i zw³aszcza bardzo póŸna taka<br />

nauka, póŸna, ale czy to ma znaczenie.<br />

Listek<br />

Niekiedy samotnoœæ taka, ¿e lepiej nie<br />

mówiæ. Wydaje siê wtedy, ¿e ktoœ dotyka dna<br />

istnienia. I z takiej otch³ani nieostatecznej<br />

dobrze wracaæ. Znam to. PóŸniej wychodzê do<br />

ogrodu i zgarniam ³odygi albo jadê do Zielonej<br />

Góry i za³atwiam jakieœ podstawowe, sklepowo-urzêdowe<br />

sprawy. Nastêpny dzieñ jest<br />

podobny. Nastêpny tak¿e. Poza tym wszystkim<br />

jest prawdziwa samotnoœæ, która dopiero<br />

bêdzie. Ani jeden listek, ziarenko piasku lub<br />

kropla deszczu nie przemówi obiecuj¹co.<br />

Czytanie<br />

Ko³akowskiego<br />

Przeczyta³em ostatnio gdzieœ takie jego<br />

zdanie. W ksi¹¿ce albo w wywiadzie. Zdanie<br />

wa¿ne. ¯e w zasadzie wszystko czego by nie<br />

wymyœlili filozofowie, co by nie powiedzieli<br />

o ¿yciu, Bogu, œmierci, prawdzie i k³amstwie<br />

wiedz¹ zwykli, przeciêtni ludzie. Którzy jedz¹<br />

czarny chleb, s¹ zmêczeni, dŸwigaj¹ worki ze<br />

zbo¿em, uk³adaj¹ kamienie. Uœwiadomi³em<br />

sobie, ¿e to musi byæ prawda, bo co by to by³o,<br />

gdyby m¹droœci by³y zamkniête tylko w ksiêgach<br />

zastrze¿onych dla garstki wtajemniczonych.<br />

W pewnym momencie<br />

W pewnym momencie cz³owieczej drogi<br />

pozostaje tylko trwanie, gdy stan rzeczywistoœci<br />

(tej w œrodku, a tak¿e obok) taki, ¿e<br />

wszelkie podmiotowe uzurpacje nie maj¹<br />

¿adnego sensu. Nie jest to dobry moment, bo<br />

rozwa¿ania o daremnoœci wszelkich wysi³ków<br />

wydaj¹ siê jedynie s³uszne.<br />

W póŸnych latach<br />

Nie bardzo ju¿ wiadomo dok¹d iœæ, wiêc<br />

zagl¹dam do dzieciñstwa. Okazuje siê ostatnio,<br />

¿e coraz czêœciej. W koñcu jakby nie by³o jest<br />

to wdziêczna do odkrywania perspektywa. Bo<br />

przed sob¹, co mo¿na zobaczyæ. W póŸnych<br />

latach za oczywist¹ mo¿na uznaæ d¹¿noœæ do<br />

wsparcia nadw¹tlonego ducha tymi obrazami,<br />

g³osami, smakami, zapachami i przygodami<br />

poznania, tym wszystkim, co by³o pierwsze,<br />

co jeszcze gdzieœ w œrodku siê odzywa. Co<br />

jeszcze nie utraci³o skrzyde³. Na przyk³ad<br />

pierwsza mi³oœæ, coœ takiego, wygl¹d, w³osy<br />

tej dziewczyny, uœmiech, spojrzenie, której<br />

przy ka¿dej okazji okazywa³o siê wzglêdy na<br />

wszelkie mo¿liwe sposoby. Ale tak¿e widaæ<br />

inne rzeczy niczym nie obci¹¿one, po prostu<br />

wtedy przyjmowane w pe³nym wymiarze, tak<br />

jak tylko potrafi³o siê ich istnienie odebraæ.<br />

Ognisko na ³¹ce, nisko po trawie snuj¹cy siê<br />

dym i pieczone jab³ka, kartofle lub szyby<br />

w oknach, zim¹ ca³e zakute szronem,<br />

u³o¿onym w œnie¿ne „kwiaty”.<br />

Pamiêtam<br />

Pamiêtam ciê¿ko schorowanego cz³owieka,<br />

który do naszej wioski Jaromierza przyby³<br />

z Sybiru. On i dwie jego nie takie m³ode ju¿<br />

córki. Jedna by³a ciê¿ko chora, a druga, o dziwo<br />

rumiana jak p¹czuszek. ¯ona nie przetrwa³a<br />

ciê¿aru kator¿niczych lat. Zosta³a tam w œniegu.<br />

Pamiêtam go, bo mieszka³ niedaleko, a poza<br />

tym jego ³¹ka, na której pasa³ krowê, otrzyman¹<br />

na zagospodarowanie od miejscowej<br />

w³adzy, te¿ by³a prawie po s¹siedzku. Od razu<br />

nawi¹za³em z nim dobry kontakt, by³ dla mnie<br />

niemal jak przybysz z innej planety. Wszystko<br />

mnie wiêc ciekawi³o. Ciekawi³y mnie jego<br />

opowieœci, do których snucia mia³em odwagê<br />

go niemal zmuszaæ. On tylko zawiesza³ g³os,<br />

mówi³, moje dziecko, i tak tego wszystkiego<br />

nie zdo³asz zrozumieæ. By³ cz³owiekiem<br />

zniszczonym. Ju¿ niezbyt sprawnym ruchowo.<br />

WyraŸnie pow³óczy³ nogami. Bo mia³<br />

odmro¿enia. Widaæ by³o, ¿e czuje siê bardzo<br />

Ÿle. Jednak co chwilê mówi³ o tym, jaki to jest<br />

szczêœliwy, ¿e jest ju¿ tutaj, w Polsce, bez<br />

36


udrêki g³odu i strachu. Bo tam cz³owiek jest<br />

niczym. Dzisiaj ¿yje, jutro mo¿e paœæ i nikogo<br />

to nie obchodzi. Jakbym jeszcze s³ysza³ jego<br />

g³os. Wiedzia³, ¿e d³ugo nie po¿yje. Mówi³, ¿e<br />

siê œmierci nie boi. Tak bezpretensjonalnie,<br />

ch³opiêco, zaproponowa³em mu, ¿e jak umrze,<br />

to ma przyjœæ i powiedzieæ mi o tym wszystkim,<br />

co jest tam, po drugiej stronie. Jak to jest<br />

z tymi anio³ami i samym Panem Bogiem.<br />

Jakie rzeki, lasy, pola, konie, motyle. Gadaliœmy<br />

sobie o tym zaœwiatowym królestwie,<br />

a on œmia³ siê z tego. Powiedzia³ mojej mamie,<br />

jakie to heretyckie pertraktacje na ³¹ce<br />

prowadzimy. W duszne wieczory wysiadywa³<br />

na progu swego domu i g³oœno dysza³. To<br />

astma go d³awi³a. Kwit³y akacje, kasztany,<br />

lipy, bzy, których by³a wokó³ przeogromna<br />

iloœæ, a on siedzia³ na progu swego domu<br />

i ciê¿ko dysza³, tak ¿e z oddali owo<br />

przedzieranie siê powietrza przez jego tchawicê<br />

dok³adnie s³ysza³em. Wszystkie bolesne<br />

jêczenia, zawodzenia i wzdychania. Zapewne<br />

chwilami mog³o mu siê zdawaæ, ¿e to ju¿<br />

koniec. Wkrótce z Jaromierza wyjecha³em. Po<br />

kilku latach, kiedy ju¿ podros³em, wybra³em<br />

siê w swoje strony do kolegi rowerem, no bo<br />

có¿ to by³o wtedy dla mnie przejechaæ trzydzieœci<br />

parê kilometrów. W domu, w którym<br />

mieszka³ Micha³ Sybirak, s³ychaæ by³o ju¿<br />

zupe³nie inne, nie znane mi g³osy. I wieczorem<br />

w oknach nawet œwiat³o jakby inne.<br />

Szko³a Muzyczna<br />

Za ka¿dym razem, kiedy ulic¹, kiedyœ tam<br />

nazwan¹ Alej¹ Niepodleg³oœci, a obecnie<br />

bêd¹c¹ po czêœci Deptakiem, zatrzymujê siê<br />

na kilka oddechów na wysokoœci Szko³y<br />

Muzycznej. Po prostu lubiê przystan¹æ i przez<br />

chwilê przys³uchiwaæ siê przenikaj¹cym przez<br />

jej œciany dŸwiêkom skrzypiec lub fortepianu.<br />

Te dŸwiêki, to istoty utworzone jakby z nieziemskiej<br />

materii, uniezwyklaj¹ ten niepokaŸny<br />

budynek, bêd¹cy w istocie star¹,<br />

poniemieck¹ will¹. Czyni¹ z niej oazê piêkna,<br />

œciganego ca³ymi dniami przez m³ode talenty,<br />

które ucz¹ siê krok po kroku zdobywania<br />

tajemnicy, ucz¹ siê wszystkich œcie¿ek<br />

wiod¹cych do muzycznego sekretu. Nie bez<br />

zazdroœci patrzê, gdy jakaœ dziewczyna lub<br />

ch³opak znikaj¹ za ciê¿kimi drzwiami<br />

z futera³ami dŸwiganych instrumentów. Có¿<br />

by to by³o, gdyby nikogo ju¿ nie zagarnia³a<br />

czu³oœæ tworzenia rzeczy niepochwytnych,<br />

maj¹cych si³ê leczenia zniszczonych serc<br />

i duszy. Przed tym budynkiem zatrzymujê siê<br />

tak¿e z innego, nie mniej dla mnie wa¿nego,<br />

powodu. Ktoœ móg³by rzec, ¿e jest zaniedbany,<br />

ponury, mo¿e nawet brzydki, jakby<br />

opuszczony i stary, i osamotniony w ca³ym<br />

otaczaj¹cym go œwiecie, który nie potrafi i nie<br />

chce ju¿ przyj¹æ ani zrozumieæ tego wszystkiego,<br />

co siê w jego wnêtrzu dzieje. A mnie<br />

w³aœnie fascynuje jego wiele znacz¹ca fasada,<br />

ta fasada, co ³atwo dostrzec i ka¿dy to dostrzega,<br />

pokryta odlepiaj¹cymi siê plastrami spêkanej,<br />

zesch³ej, starej farby. Farba odchodzi od<br />

tynku i na krawêdziach skrêca siê, podwija.<br />

Ma siê wra¿enie, ¿e za moment opadnie.<br />

Zsypie siê ca³a pow³oka, ten popêkany<br />

naskórek, któremu nie mo¿na odmówiæ<br />

tchnienia autentycznego ducha i zapewne nies³ychanej<br />

wra¿liwoœci na codziennie<br />

wys³uchiwan¹ muzykê. Tak tylko to siê mog³o<br />

uzewnêtrzniæ. Zdumia³a mnie ta myœl jak<br />

olœnienie oczywist¹ prawd¹. Oto co potrafi<br />

sprawiæ duch muzyki. Nawet martwa natura,<br />

mur, ceg³a o¿ywa, a cz³owiek, có¿ cz³owiek,<br />

ile trzeba wysi³ku aby chcia³ ws³uchaæ siê<br />

w tchnienie piêkna.<br />

Ktoœ inny<br />

Ktoœ inny zawsze myœla³ wy³¹cznie o sobie.<br />

Co ja z tego bêdê mia³. Zwyk³ tak mawiaæ.<br />

I bardzo czu³ siê poirytowany, gdy czasem<br />

z tego nic nie mia³. Ponad miarê dra¿liwy na<br />

punkcie w³asnej osoby, choæ z pozoru pokorny<br />

jak baranek. Wykszta³cony. M³ody zdolny.<br />

Pouczony, kiedy g³os zabraæ, a kiedy nie. Ju¿<br />

od m³odzieñczych lat bardzo zaanga¿owany<br />

po s³usznej stronie. Prawd¹ mu by³o co<br />

uchwali³ kolektyw. Bardzo siê do tego<br />

przyzwyczai³ w poczuciu, ¿e nikt nie zdo³a po<br />

wsze czasy zakwestionowaæ jego dziejowej<br />

roli w zjadaniu chleba wypracowanego przez<br />

tych, o których racje mia³ walczyæ. Osobiœcie<br />

pozna³ niektórych oraczy nowego porz¹dku.<br />

Czes³aw Sobkowiak<br />

37


Piewców horyzontów. Chwalców wszelakich<br />

ograniczeñ. Stawa³ przed nimi w zasadniczej<br />

postawie i zwa¿a³ na ka¿de s³owo. Ciê¿ka,<br />

ciemna wiedza o systemie nie sprawia³a mu<br />

wiêkszego k³opotu. ¯adnego wyrzutu sumienia.<br />

Wiêc by³ potrzebny. Przystosowany.<br />

On, architekt œwietlanej fikcji przyssany do<br />

piersi Matki-Partii. Dobry temat przy wódce,<br />

od której nie ucieka³, w koñcu nale¿a³o w prywatnej<br />

rozmowie czasem daæ do zrozumienia,<br />

¿e ma siê œwiadomoœæ. Nie jak zwyk³y dureñ.<br />

Albo pospolity pionek. Ale wiecie, rozumiecie,<br />

coœ w tym rodzaju. Wrêcz po mistrzowsku<br />

potrafi³ maskowaæ w¹tpliwoœci.<br />

Zawsze taki, ¿e w ka¿dej sytuacji odpowiedni.<br />

Nie jak ktoœ, kto jedno wybiera, ¿eby nie<br />

wybraæ czegoœ innego. I próbowaæ postawiæ<br />

na swoim oraz wszem i wobec to zaznaczyæ.<br />

Nic z tych rzeczy godnych prawdziwych dysponentów<br />

w³asnego ja. Opanowanie sztuki<br />

maski sta³o siê jego celem. Myœlê, ¿e siê tym<br />

æwiczeniem delektowa³. Wyobra¿am sobie<br />

nawet to lustro, przed którym godzinami<br />

stawa³ i opanowywa³ grymasy przed wyjœciem<br />

z domu. Musi to lustro byæ ju¿ bardzo zniszczone.<br />

Szybko zrozumia³, gdzie jest jego<br />

miejsce w szeregu. Byæ uk³adnym. Po ka¿dym<br />

kontakcie z nim mia³em takie doœæ specyficzne<br />

wra¿enie, ¿e mówi¹c dba aby nie<br />

powiedzieæ nic od siebie. Zawsze g³adko, jak<br />

najbardziej g³adko, bez pozostawienia miejsca<br />

na domys³y, wyrzuca³ z siebie pó³zdaniowe<br />

formu³ki. W tym niemal szalonym d¹¿eniu do<br />

jednoznacznoœci pilnowa³, aby kropkê postawiæ<br />

we w³aœciwym miejscu, bo móg³by taki<br />

niepozorny drobiazg niechybnie go w czymœ<br />

zdradziæ. Wszystkich naoko³o to œmieszy³o.<br />

On jednak trwa³ przy swoim. Nie zaskarbia³<br />

sobie t¹ przebieg³oœci¹ niczyjego uznania.<br />

Wszelkie niedostatki duchowe, œrednioœæ swojego<br />

¿ycia, przymusy czasu, kompensowa³<br />

blichtrem bycia blisko tych, co s¹ wy¿ej i du¿o<br />

wiêcej mog¹. Numery ich telefonów stanowi³y<br />

pilnie strze¿on¹ ozdobê jego notesu. W ten<br />

sposób on sam by³ te¿ jakby trochê wy¿ej. Ze<br />

swoj¹ cienk¹, czarn¹ aktóweczk¹ pod pach¹<br />

nie szed³ ulic¹, ale spiesznie maszerowa³,<br />

niemal bieg³, wiêc nie mo¿na by³o liczyæ, ¿e<br />

siê po prostu zatrzyma, popatrzy na cz³owieka<br />

i zamieni zwyczajnie kilka s³ów. Czasami<br />

sprawia³ wra¿anie jakby by³ wysuszonym<br />

owadem, którego zamkniêto w szklanej<br />

gablocie, w celu ilustracji pewnego gatunku<br />

istot, które w³asnowolnie przesta³y reagowaæ<br />

na œwiat³o. Ale to by³o ju¿ póŸniej, gdy<br />

komórki jego cia³a sta³y siê bardziej widoczne,<br />

bo zniekszta³cone przez czas. A jego duma<br />

nikomu niepotrzebna.<br />

Dziewczyna<br />

Przyœni³a siê tej nocy. Zobaczy³em j¹<br />

w sennie prozaicznym miejscu, gdy wrzuca³em<br />

do skrzynki jakiœ list z poezj¹. Sen<br />

prowadzi³ nas potem metafizycznie w¹sk¹<br />

uliczk¹ w stronê Parku Winnego. Weszliœmy<br />

bez ¿adnego wysi³ku na wzgórze, po schodach<br />

obok zabudowañ, w których kiedyœ by³ zak³ad<br />

wulkanizacyjny. O czymœ rozmawialiœmy. Tak,<br />

opowiada³em tej nieznajomej dziewczynie, ¿e<br />

têdy przez wiele miesiêcy, codziennie rano,<br />

z przystanku autobusowego, skraca³em sobie<br />

drogê do Estrady. Jesieni¹ ogl¹da³em oszronione<br />

pêdy winoroœli. Doznanie by³o niesamowite.<br />

Bia³y, lœni¹cy w niskim s³oñcu krajobraz.<br />

A na dole miasto. I to postanawianie<br />

sobie, ¿e coœ jeszcze mi siê uda. Mo¿e siê uda.<br />

Zapisaæ to, co pod wp³ywem œwiat³a dochodzi³o<br />

do mojej œwiadomoœci. Dziewczyna<br />

s³ucha³a moich s³ów uwa¿nie. Sama by³a<br />

raczej milcz¹ca, jakby nieœmia³a. Delikatna,<br />

jakby chcia³a stworzyæ coœ piêknego. Sen by³<br />

czu³y na ka¿de drgnienie, które siê w nas<br />

rodzi³o. Wydaje siê, ¿e nasze cia³a nie mia³y<br />

¿adnego ciê¿aru. W tym œnie wyjawi³a mi<br />

swoje imiê. Jakby by³a gotowa oddaæ cz¹stkê<br />

samej siebie. Dziwne. Powtórzy³a je jeszcze<br />

raz, bym nie zapomnia³, kiedy przyjdzie nam<br />

znowu siê spotkaæ. Co przecie¿ – myœlê o tym<br />

teraz - jest mo¿liwe.<br />

Lodowaty deszcz<br />

Wczoraj by³a œroda. W zasadzie nie warta<br />

pamiêtania ani opisywania, gdyby nie<br />

lodowaty deszcz, id¹cy od Morza Pó³nocnego.<br />

Tak przynajmniej poda³y media. Wsta³em po<br />

siódmej i ju¿ pada³. Ju¿ nad ranem go<br />

38


s³ysza³em. Wodê chlupocz¹c¹ w rynnach.<br />

Deszcz wzmagany wiatrem. Jedno i drugie<br />

tworzy³o odpychaj¹c¹ aurê. Tyle zimna i tego<br />

deszczu. Który zamula œcie¿ki i wzmaga gnicie<br />

liœci oraz powoduje brunatnienie roœlinnych<br />

³odyg. Nic tylko zostaæ w domu. Nigdzie<br />

siê nie ruszaæ, przetrwaæ ca³y ten nieprzychylny<br />

czas. Musia³em jednak wyjœæ wczeœnie<br />

z domu. Zanurzyæ siê w tê lodowatoœæ. Zimne<br />

krople pada³y mi na twarz, zalewa³y szk³a<br />

okularów, oczy, usta, z liœci str¹ca³y siê obficie.<br />

Z nieba spada³y. Uderza³y. Sz³y chmury.<br />

B³oto lepi³o siê do butów. Skuli³em siê<br />

w sobie. Bez przerwy pada³ lodowaty deszcz.<br />

Moje przypuszczenia, ¿e oko³o po³udnia pogoda<br />

zmieni siê chocia¿ trochê na lepsze nie<br />

spe³ni³y siê. Tak wygl¹da w pewnym momencie<br />

¿ycie. Nic co ¿yczliwe, dobre, ³agodne nie<br />

pojawia siê na drodze. Jak na dnie, w zau³ku,<br />

w pustej poczekalni. Tylko lodowate spojrzenia,<br />

obce s³owa. Obojêtne gesty. Ca³a masa<br />

obojêtnoœci. Tak. Zas³uguje siê ju¿ tylko na<br />

lodowaty deszcz, niemi³osierny, bezwzglêdny.<br />

Który nie musi niczego braæ pod uwagê.<br />

Deszcz na deskach, na nagich ga³êziach, na<br />

drutach i kamieniach. Nie przestaje padaæ ten<br />

lodowaty deszcz nawet na chwilê, aby choæ<br />

jedna myœl mog³a pojaœnieæ na niebie.<br />

Przyszed³ w koñcu wieczór i noc. Ju¿ od<br />

samego przypomnienia, ¿e tam za oknem<br />

wszêdzie ciemno, mokro, zimno, dokuczliwie,<br />

robi³o mi siê niedobrze.<br />

Czes³aw Sobkowiak<br />

39


Grzegorz Gorzechowski<br />

Grzegorz Gorzechowski<br />

Dysputy<br />

ci¹g dalszy<br />

Die Fortsetzung<br />

eines Disputs<br />

Drogi Rainerze Vangermain!<br />

Czytaj¹c Pañsk¹ refleksjê, wywo³an¹ tekstem<br />

mojego autorstwa („Polsko-niemieckie<br />

po³ajanki”, <strong>Pro</strong> <strong>Libris</strong> nr 1/2007) nie mogê<br />

powstrzymaæ siê od odpowiedzi. Sprawy,<br />

o których wspomnia³em doœæ bezceremonialnie<br />

i które w istocie dotycz¹ moich w³asnych<br />

subiektywnych doœwiadczeñ, s³u¿y³y jako t³o<br />

do przedstawienia zjawiska, które jest istotnym<br />

przedmiotem mojej troski, a ju¿ na pewno<br />

le¿y w zakresie moich zainteresowañ,<br />

mianowicie wzajemnego szacunku, pozwalaj¹cego<br />

traktowaæ siê po partnersku. Partnerstwo<br />

bowiem, tak jak ja je rozumiem, nie dotyczy<br />

tylko polityków, naukowców czy artystów, ale<br />

przynajmniej w takim samym stopniu zwyk³ych<br />

ludzi, w³aœnie tych szarych mas, które<br />

nie le¿¹ w Pañskim zainteresowaniu. Sprowadzaj¹c<br />

argumentacjê do pragmatyki konsumpcyjnej<br />

– przejawem problemu jest m.in. fakt<br />

dokonywania roz³adunku polskich okien w niemieckim<br />

punkcie sprzeda¿y pod os³on¹ nocy,<br />

nikt bowiem nie kupi³by tych okien, gdyby<br />

by³o jasne, ¿e s¹ z Polski. To niestety przejaw<br />

negatywnego stereotypu. Niezmiernie zatem<br />

istotne jest okreœlenie skali niekorzystnych zjawisk<br />

we wzajemnym postrzeganiu, celem ich<br />

skutecznej likwidacji czy chocia¿ marginalizacji.<br />

Przekonanie o niewielkim udziale we<br />

w³adzy i procesie podejmowania wszelkich<br />

Lieber Rainer Vangermain!<br />

Nachdem ich Ihre Überlegungen zu<br />

meinem Text („Deutsch-polnische Schelten”,<br />

<strong>Pro</strong> <strong>Libris</strong> Nr. 1/2007) gelesen habe, kann ich<br />

mich einer Antwort nicht enthalten. Die<br />

Angelegenheiten, die ich eher ungeniert<br />

dargelegt habe, und die tatsächlich meine<br />

eigenen, subjektiven Erfahrungen behandeln,<br />

dienten mir als Hintergrund zur Darstellung<br />

eines Phänomens, das mir Kummer bereitet,<br />

oder wenigstens im Bereich meiner Interessen<br />

liegt: der Frage nach dem gemeinsamen<br />

Respekt, der uns erlaubt, einander wie Partner<br />

zu betrachten. Denn eine Partnerschaft – nach<br />

meinem Begriff – beschränkt sich nicht auf<br />

Politiker, Wissenschaftler oder Künstler, sondern<br />

erstreckt sich auch auf einfache Menschen,<br />

eben diese grauen Massen, für die Sie<br />

kein Interesse zu haben scheinen. Bedienen<br />

wir uns eines Arguments aus der Verbraucherwelt:<br />

Eine Erscheinung des <strong>Pro</strong>blems ist,<br />

dass z. B. polnische Fenster, in ein deutsches<br />

Geschäft geliefert, im Schutz der Nacht verladen<br />

werden. Wäre ihre Herkunft bekannt,<br />

würden sie keine Käufer finden. Das zeugt<br />

leider von einem negativen Vorurteil. Es ist<br />

daher von höchster Bedeutung, die Ausmaße<br />

dieser negativen Erscheinungen zu untersuchen,<br />

um sie wirksam zu beseitigen oder<br />

wenigstens deren Bedeutung zu mindern.<br />

40


decyzji „g³upców, szowinistów i kabotynów”<br />

– jak ich Pan okreœla – mog¹cych mieæ tak<br />

du¿y wp³yw na te warstwy spo³eczne, których<br />

dotknê³a jakaœ nieokreœlona niesprawiedliwoœæ,<br />

ró¿ne nieszczêœcia, patologia jest w moim<br />

mniemaniu doϾ niefrasobliwe. Historia pokazuje,<br />

¿e nie warto lekcewa¿yæ populizmu,<br />

zwolenników zdobywa bowiem tak¿e wœród<br />

przedstawicieli wielu innych warstw, radz¹cych<br />

sobie du¿o lepiej, podobnie jednak nie przejawiaj¹cych<br />

sk³onnoœci ku g³êbszej refleksji<br />

polityczno-spo³ecznej.<br />

Kolejna sprawa – wszyscy ci s³abiej sobie<br />

radz¹cy lub te¿ mniej dociekliwi obywatele s¹<br />

równie¿ cz³onkami pañstwa i spo³ecznoœci,<br />

tak samo jak przedstawiciele tzw. establishmentu,<br />

kszta³tuj¹cego opiniê publiczn¹.<br />

W refleksji zatem na temat polsko-niemieckich<br />

stosunków absolutnie nie mog¹ byæ pomijani.<br />

W moim przekonaniu to w³aœnie ta<br />

warstwa jest papierkiem lakmusowym rzeczywistej<br />

jakoœci stosunków, jest bowiem najbardziej<br />

nara¿ona na przejawy powierzchownych<br />

opinii, bardzo chêtnie podpieraj¹cych siê<br />

niekorzystnymi stereotypami i krzywdz¹cymi<br />

s¹dami.<br />

Wydaje mi siê, ¿e stosunki polsko-niemieckie<br />

zabrnê³y ju¿ w tak dalekie rejony, ¿e<br />

nie ma sensu dalsza wymiana uœmiechów<br />

i zapewnieñ o przyjaŸni i chêci wspó³pracy.<br />

Kilkanaœcie lat wzajemnych relacji dwóch<br />

demokratycznych pañstw ugruntowa³y te stosunki<br />

na tyle, ¿e czas zacz¹æ mówiæ sobie<br />

tak¿e o tym co boli – na zimno i bez zbêdnych<br />

emocji (kwestia wzajemnego postrzegania<br />

jest moim zdaniem na poziomie zwyk³ych<br />

ludzi – tzn. o trzy szczeble ni¿ej – znacznie<br />

wa¿niejsza ni¿ Erika Steinbach). Nie mo¿na<br />

piaæ wiecznie peanów na czeœæ kilku œwietnych<br />

inicjatyw, s³u¿¹cych efektywnemu<br />

polepszeniu kontaktów, których nota bene jest<br />

naprawdê coraz wiêcej i to jest fakt bardzo<br />

pozytywny. Trzeba jednak pamiêtaæ, ¿e zasiêg<br />

wielu z nich ogranicza siê œciœle tylko do<br />

obszaru pogranicza, co jest istotnym problemem.<br />

Rzetelna diagnoza problemów we wzajemnych<br />

stosunkach przyczynia siê przecie¿<br />

do ich polepszenia. W ogóle zatem nie rozumiem<br />

ekwilibrystyki s³ownej w duchu popra-<br />

Es scheint mir etwas unbekümmert, einfach<br />

hinzunehmen, dass die Beteiligung an<br />

der Macht und dem <strong>Pro</strong>zess der Entscheidungsfindung<br />

von „Dummköpfen, Chauvinisten<br />

und Selbstdarstellern” – wie Sie sie bezeichnen<br />

– unwesentlich sei, wo diese doch<br />

einen so großen Einfluss auf Menschen haben<br />

könnten, die von Ungerechtigkeit, Unglück<br />

oder Pathologie betroffen seien. Die<br />

Geschichte beweist, dass man Populismus<br />

nicht unterschätzen darf, da er auch unter<br />

anderen Bevölkerungsschichten Anhänger<br />

gewinnen kann, unter Menschen, die mit<br />

ihrem Leben viel besser zurecht kommen,<br />

aber nicht geneigt sind, die politischen und<br />

sozialen Fragen einer tiefer greifenden<br />

Reflexion zu unterziehen.<br />

Darüber hinaus sind diese sozial schwächeren<br />

und weniger um politische Erkenntnis<br />

bemühten Bürger Mitglieder des Staates und<br />

der Gesellschaft - und zwar im gleichen<br />

Maße, wie die Vertreter des sog. Establishments,<br />

das die öffentliche Meinung prägt.<br />

Wenn man über die deutsch-polnischen<br />

Beziehungen nachdenkt, darf man diese<br />

Menschen keinesfalls außer Acht lassen. Ich<br />

bin überzeugt, dass es eben diese soziale<br />

Schicht ist, die als Lackmuspapier zur<br />

Prüfung der tatsächlichen Qualität dieser<br />

Beziehungen dienen kann. Es sind eben diese<br />

Menschen, die sich oft oberflächlicher<br />

Meinungen bedienen, negativer Stereotypen<br />

und ungerechter Urteile.<br />

Ich glaube auch, dass die deutsch-polnischen<br />

Beziehungen inzwischen so weit sind,<br />

dass es keinen Sinn mehr hat, Lächeln auszutauschen<br />

und einander über die Freundschaft<br />

und den Willen zur Zusammenarbeit zu überzeugen.<br />

Durch die fast 20 Jahren der Verhältnisse<br />

zwischen den zwei demokratischen<br />

Staaten haben diese eine Grundlage für weitere<br />

Diskussionen geschaffen, und zwar darüber,<br />

was uns schmerzt. Es stört nicht, diese<br />

kalt und ohne entbehrliche Emotionen zu<br />

führen (und die Frage nach der gegenseitigen<br />

Wahrnehmung der einfachen Menschen, d. h.<br />

drei Ebenen niedriger – ist viel wichtiger als<br />

Erika Steinbach). Man kann nicht ewig Lobreden<br />

halten zu den großartigen Initiativen,<br />

Grzegorz Gorzechowski<br />

41


wnoœci politycznej, która czasem mija siê ze<br />

zdrowym rozs¹dkiem. Stwierdzenie, ¿e liczne<br />

patrole policji po niemieckiej czêœci pogranicza<br />

po likwidacji granic w grudniu 2007<br />

bêd¹ organizowane celem powstrzymania<br />

niemieckich kryminalistów przed wtargniêciem<br />

na teren Polski 1 to przejaw poprawnoœci<br />

politycznej czy ju¿ ca³kowite zaæmienie<br />

umys³u? Statystyki zdarzeñ kryminalnych po<br />

drugiej stronie granicy nie s¹ dla nas korzystne.<br />

Nie dziwi zatem obawa mieszkañców<br />

pogranicza przed otwarciem granicy, na co<br />

wskazuj¹ sonda¿e. O tego rodzaju problemach<br />

warto przecie¿ otwarcie rozmawiaæ.<br />

die der Verbesserung der Beziehungen effektiv<br />

dienen, Initiativen, die es nota bene wirklich<br />

immer mehr gibt und die sehr positiv zu<br />

beurteilen sind. Man darf aber nicht<br />

vergessen, dass sich viele von ihnen streng auf<br />

die Grenzgebiete beschränken, was schon als<br />

ein wesentliches <strong>Pro</strong>blem zu sehen ist. Eine<br />

redliche Diagnose von schwierigen Fragen in<br />

den deutsch-polnischen Beziehungen trägt<br />

doch zu deren Verbesserung bei. Ich begreife<br />

daher diese rhetorische Seiltänzerei im Sinne<br />

der Politischen Korrektheit nicht, die oft am<br />

gesunden Verstand vorbeigeht. Die Behauptung,<br />

dass zahlreiche Polizeistreifen auf der<br />

deutschen Seite des Grenzgebietes aufgestellt<br />

werden nach der Abschaffung der Grenze,<br />

damit man deutsche Kriminalisten vor dem<br />

Eindringen auf das Gebiet Polens zurückhält 1 .<br />

Ist das eine Erscheinung der politischen<br />

Korrektheit oder einer Geistesgestörtheit?<br />

Die kriminellen Statistiken auf der anderen<br />

Seite der Grenze sind für uns nicht günstig.<br />

Man kann sich also nicht über die Umfragen<br />

wundern, die zeigen, dass die deutschen<br />

Grenzebietbewohner die Grenzöffnung befürchten.<br />

Es lohnt doch über diese Art<br />

<strong>Pro</strong>bleme offen zu sprechen.<br />

Übersetzt von Grzegorz Kowalski<br />

1 Stwierdzenie Michaela Kretschmera, deputowanego<br />

w Bundestagu z jednego z przygranicznych okręgów na<br />

terenie Saksonii podczas Polsko-Niemieckiego Kongresu<br />

Współpracy Samorządów Lokalnych w Piechowicach<br />

koło Jeleniej Góry, 26 listopada 2007 r.<br />

1 Eine Behauptung von Michael Kretschmar, dem Bundestagabgeordneten<br />

aus einer der grenznahen Gemeinden<br />

in Sachsen bei dem Deutsch-Polnischen Kongress<br />

lokaler Selbtsverwaltungen am 26. November 2007<br />

42


Janina E. Lorenc<br />

Obraz<br />

Mona Lisa<br />

patrzy mi prosto w oczy<br />

i pyta z tym swoim<br />

odwiecznym uśmiechem<br />

- Mnie namalował<br />

mistrz Leonardo<br />

a Ciebie?<br />

- Mnie wyrzeźbiło życie<br />

żaden mistrz<br />

nie wyczaruje<br />

tylu zmarszczek<br />

i blizn<br />

nie oszroni tak włosów<br />

nie wleje w duszę<br />

tylu trosk, radości<br />

i nadziei<br />

na sztalugach<br />

zakrytych szarym płótnem<br />

próżno szukać<br />

dnia wczorajszego<br />

próżno wypatrywać<br />

jutra<br />

Ranek<br />

Zwykły dzień<br />

przychodzi<br />

w pożodze nieba<br />

jeszcze tylko<br />

z oczu zmyć<br />

resztki snu<br />

zebrać myśli<br />

w gorący kubek kawy<br />

i odważnie<br />

wyjść na spotkanie<br />

43


Tomasz Florkowski<br />

Aprioryczna twórczoœæ<br />

WSI¥ŒÆ DO RYDWANU<br />

1.<br />

Od m³odoœci pamiêtam wielk¹, wyraŸnie<br />

ogarniaj¹c¹ wszystko co wtedy mog³o by³oby<br />

byæ mn¹ – mi³oœæ do literatury... Po wojnie<br />

i przed matur¹ w 1951 roku – k s i ¹ ¿ k a,<br />

a w istocie ¿ycie z ni¹, kontakt z ksi¹¿k¹<br />

w codziennoœci – stanowi³a przys³owiowe<br />

okno na œwiat. Bliskoœæ ksi¹¿ki wystarcza³a<br />

aby mieæ pewnoœæ, ¿e obszar osobistej egzystencji<br />

i doœwiadczeñ, tak¿e wra¿eñ – jest inny,<br />

rozleglejszy, ni¿ to czego siê dotyka³o,<br />

widzia³o, poznawa³o w³asnymi nogami.<br />

Dla tysiêcy dzieci i starszych z wiosek<br />

i ma³ych miast czytanie mia³o najwa¿niejszy<br />

wp³yw na kszta³towanie pojêæ o œwiecie.<br />

Wyobra¿enia poprzedza³y nieznane, zdumiewaj¹ce<br />

wiadomoœci o ludziach ¿yj¹cych inaczej,<br />

ni¿ ci, których siê zna³o. Nast¹pi³ piêkny<br />

moment budzenia marzeñ. One pozostawi³y<br />

nieporównywalny z póŸniejszymi wartoœciami –<br />

klimat szczêœcia. Realnoœæ uduchowionej<br />

bliskoœci mamy i taty, rodzeñstwa, pierwsze<br />

zachwyty kwitn¹c¹ ³¹k¹, drzewami, ogrodem,<br />

lasem, zachodami s³oñca, biegn¹c¹ sarn¹,<br />

a tak¿e – w konsekwencji – budowlami,<br />

œwi¹tyniami, pa³acami, meblami... mia³o ojcostwo<br />

w lekturach.<br />

Czytanie zniewala³o, gdy¿ wprowadza³o<br />

w nieznane prze¿ywanie czegoœ niezwyk³ego,<br />

lecz na pewno – piêknego. Wyobra¿enie<br />

n i e b a dlatego poci¹ga, gdy¿ uto¿samiane jest<br />

ze szczêœciem i dobrem. Literatura bez<br />

wzbudzania mi³oœci u czytelnika, bez „obietnicy<br />

nieba” – mam przekonanie – nie jest twórczoœci¹.<br />

Brak nieba apriorycznie pozbawia, niejako<br />

kastruje z duchowoœci w imiê ¿enuj¹co ubogiego<br />

racjonalizmu, bo przecie¿: - „Boga nie<br />

ma...”.<br />

Natomiast obecnoœæ ksi¹¿ki wszystko powiêksza³a.<br />

Mój œwiat dzieciñstwa i m³odoœæ to ¯erków<br />

pod Jarocinem w Wielkopolsce... PóŸniej,<br />

zwykle mówi³em: - Jestem Wielkopolaninem, a<br />

nie poznaniakiem. Zapewne pierwsze loty ku<br />

gwiazdom ofiarowa³a tamta Ziemia, której<br />

z kolei ja odda³em – dozgonne zniewolenie.<br />

Krainê tê szczególnie urozmaica³a przyroda.<br />

Miasteczko, ze swoj¹ ponad 700-letni¹<br />

histori¹ wkomponowane zosta³o w silnie zró¿nicowan¹<br />

przestrzeñ godn¹: – „poczciwej s³awy”<br />

– jak mówi³ Jan Kochanowski (1540-1584)...<br />

W Pasie Wielkich Dolin, pocz¹wszy od<br />

Zachodnich Niemiec po Bia³oruœ i Ukrainê lodowiec<br />

pozostawi³ tutaj wyniesienia (+161 m<br />

n.p.m). W mocno wy¿³obionych jarach,<br />

poœród rozleg³ych zboczy i w dolinach wij¹ siê<br />

czyste jeszcze wody Lutyni, <strong>Pro</strong>sny i Warty.<br />

Ca³oœæ chroniona jest ¯erkowsko-Czeszewskim<br />

Parkiem Krajobrazowym.<br />

Przewodniki mówi¹ o walorach terenu,<br />

docenianego ju¿ w minionych wiekach, o czym<br />

44


dowodziæ mo¿e równie¿ niemiecka nazwa:<br />

Polnische Schweitz.<br />

... Interesuj¹ca jest tutejsza przyroda<br />

i architektura. Ze zró¿nicowanymi typami<br />

lasów, parkami dworskimi, alejami i pomnikowymi<br />

drzewami, stanowiskami chronionych<br />

roœlin i zwierz¹t, a tak¿e partiami upraw rolnych<br />

i ogrodowych, pastwiskami i ³¹kami,<br />

s¹siaduj¹ du¿ej klasy zabytki: - od koœcio³ów<br />

(gotyckiego, barokowego, klasycystycznego,<br />

a tak¿e drewnianego), poprzez pa³ace i dwory,<br />

zabudowania folwarczne, po domy miejskie<br />

i wiejskie. W Œmie³owie znajduje siê ekspozycja<br />

muzealna o znaczeniu w skali krajowej<br />

(pa³ac jest dzie³em klasycystycznym z 1797<br />

roku, wed³ug projektu wybitnego architekta<br />

warszawskiego Stanis³awa Zawadzkiego) 1 .<br />

Rodzinne strony oraz najcenniejsze ¿ywoty<br />

zapisa³o cmentarne wzgórze, dominuj¹ce<br />

nad miastem. W listopadowe œwiêto wieczorami<br />

i nocami p³onie ono jak krater wulkanu,<br />

pozostawiaj¹c na d³ugo œwietlisty symbol<br />

pozaziemskiej jednoœci z tymi, którzy spoczywaj¹<br />

tu od dziesi¹tków pokoleñ.<br />

Ich cienie to imiona bliskich o zdecydowanie<br />

ojczystym obliczu, pomimo wiekami<br />

trwaj¹cej niemieckiej indoktrynacji oraz<br />

zaborom. Œlad patriotyzmu utrwalaj¹ epitafia<br />

licznych grobowców. Ten polski depozyt<br />

zawdziêczamy koœcio³owi i religijnoœci Wielkopolan,<br />

zw³aszcza wyra¿ony w d¹¿eniu do<br />

wolnoœci w czasie zwyciêskiego Powstania<br />

Wielkopolskiego - w latach 1917-1918.<br />

2.<br />

Po drugiej wojnie œwiatowej doczekaliœmy<br />

siê z mam¹ szczêœliwego powrotu ojca – Antoniego<br />

do swojej ukochanej Mici – Michaliny<br />

i czworga Ich dzieci. Tato, niesamowicie<br />

wycieñczony i s³aby, powróci³ jako jeden<br />

z niewielu z hitlerowskiego obozu pracy<br />

w Schopau pod Lipskiem i Merseburgiem,<br />

gdzie wielkie zak³ady BUNA-WERKE produkowa³y<br />

sztuczn¹ gumê dla pojazdów bojowych.<br />

Tato cudem prze¿y³ tyfus. Wraz z innymi<br />

chorymi umieszczono go w odosobnionym<br />

rewirze, którego Niemcy strzegli z fanatycznym<br />

przera¿eniem. Ojcu jako lekarzowi, co<br />

zatai³ przed w³adzami niemieckiego obozu,<br />

uda³o siê uratowaæ od œmierci licznych rodaków<br />

i obcokrajowców zamkniêtych w baraku.<br />

Dzia³o siê to tu¿ przed oswobodzeniem<br />

i nieuniknion¹ klêsk¹ hitlerowców, ale jeszcze<br />

w lutym i marcu 1945 r.<br />

Tato liczy³ wówczas 44 lata, by³ zatem<br />

równo 30 lat m³odszy, ni¿ obecnie ja... Jego<br />

powrót do domu pamiêtam jako nieustaj¹cy<br />

p³acz ze szczêœcia i pieszczoty oraz uœciski<br />

z przytulaj¹cymi siê do niego dzieæmi.<br />

Zacz¹³em wtedy uœwiadamiaæ sobie, ¿e dom,<br />

mama, tata i my w gromadce, odebraliœmy dar<br />

z samego nieba, o co codziennie siê modliliœmy.<br />

3.<br />

¯erków le¿y na uboczu g³ównych dróg.<br />

Wszak¿e, przez nasze miasteczko, w kierunku<br />

Nowego Miasta nad Wart¹, a potem Poznania<br />

– w po³owie stycznia 1945 r. przetoczy³y siê<br />

pancerne oddzia³y najpierw hitlerowskie i zaraz<br />

za nimi – radzieckie. ¯elazne cielska maszyn<br />

z ogromnymi lufami, a zw³aszcza ruchliwi<br />

¿o³nierze – przystanêli na nied³ugo na<br />

maleñkim ¿erkowskim rynku. Patrzyliœmy na<br />

nich ze szczelin drzwi naszych domów,<br />

przera¿eni widokiem, ale z uczuciem, ¿e oni –<br />

Niemcy uciekaj¹... Uciekali têdy równie¿<br />

cywile – Niemcy, w niekoñcz¹cych siê kolumnach<br />

wozów, ci¹gnionych przez konie. Sznur<br />

uciekinierów przetacza³ siê jakby zastyg³y. Na<br />

wozach by³o wiele ró¿nych rzeczy, ale g³ównie<br />

dostrzega³o siê bia³e pierzyny, z których czasem<br />

mignê³a g³ówka dziecka. - Panowa³<br />

wtedy w styczniu 1945 r. srogi mróz. Kr¹¿y³a<br />

wœród nas wieœæ, ¿e w pobli¿u ¯erkowa porzucono<br />

dwoje zmarzniêtych maluchów. Wieœæ<br />

budzi³a przera¿enie. Schronieniem od groŸby<br />

czegoœ niepojêtego, co wokó³ siê dzia³o – by³a<br />

bliskoœæ mamy, do której, jak do p³on¹cego,<br />

¿elaznego piecyka (piorunka) tuliliœmy siê<br />

wszyscy... Na ogniu, bezpoœrednio na gor¹cej,<br />

¿elaznej p³ycie – mama sma¿y³a utarte z ziemniaków<br />

i z dodatkiem koziego mleka oraz<br />

1 Paweł Anders, Eugeniusz Czarny, Andrzej Kostołowski, Janusz Wilczyński, Żerków i Nowe Miasto nad Wartą, Wyd. WBP,<br />

Poznań 1997, nr 16.<br />

Tomasz Florkowski<br />

45


m¹ki – p l i n z e. Czekaliœmy a¿ placki siê<br />

zarumieni¹, przewracane z jednej na drug¹<br />

stronê. Ich smak, potêgowany g³odem równa³<br />

siê – pamiêtam po 50 latach – z p³on¹c¹<br />

pieczeni¹, w podneapolitañskim kurorcie<br />

Sorrento...<br />

A skoro pojawi³o siê to porównanie – niech<br />

bêdzie nastêpne. Okupacjê prze¿yliœmy w przybudówkach<br />

przy murowanym domu, na<br />

zapleczu ulicy. Przylega³y do domu chlewiki,<br />

gdzie trzymaliœmy kozy. One, podobnie jak<br />

Zeusowi Almatea, uratowa³y ca³ej gromadce<br />

¿ycie... W klatkach by³y te¿ króliki. Mama<br />

przygotowywa³a co jakiœ czas nieporównywaln¹<br />

ucztê. Zapach sma¿onego miêsa –<br />

z królików czy koŸl¹t ci¹gle czujê. I niech tak<br />

ju¿ pozostanie... W³aœnie zapach jest najlepszym<br />

darem mojego dzieciñstwa! – Poza<br />

mi³oœci¹ mamy i têsknot¹ do taty w czasie<br />

wojny doprawdy nic innego, lepszego nie<br />

zazna³em. Przetrwaliœmy w rodzinie strach<br />

wojny, g³odowanie, têsknotê za czymœ innym,<br />

ni¿ codziennie doœwiadczaliœmy i po prawdzie<br />

– têsknota za czymœ innym, za wspania³ym<br />

¿yciem nigdy od nas nie odesz³a a¿ do 1990<br />

roku...<br />

4.<br />

Nie pamiêtam, aby nawet d³ugo po wojnie,<br />

do ¯erkowa dociera³y gazety... Radio równie¿<br />

nie funkcjonowa³o tak jak obecnie. Koncentrowa³y<br />

uwagê raczej ko³choŸniki, które<br />

zak³adano w mieszkaniach chyba bez zgody<br />

czy starañ domowników. Objazdowe kino<br />

pojawia³o siê bodaj co pó³ roku. Na seanse<br />

w salce remizy, albo u Byrzykowskiego,<br />

w pobli¿u poczty i prywatnego wyszynku,<br />

który szybko zamknê³a w³adza ludowa, sz³o<br />

siê z w³asnymi sto³kami, zwanymi w poznañskiem<br />

– ryczkami... Czy zapamiêta³em jakiœ<br />

film? Bodaj ¿adnego, choæ „Zakazane piosenki”<br />

wyœwietlane w ciep³y wieczór w parku, na<br />

rozpiêtym pomiêdzy drzewami ekranie,<br />

wspominam do teraz...<br />

5.<br />

Z mozaiki ¿ycia zawsze wy³aniaj¹ siê najsilniejsze<br />

doœwiadczenia. Narodziny, pogrzeby,<br />

d³ugie choroby, wspomnienia postaci kalekich,<br />

wspólna ³awa w pierwszej klasie, portrety<br />

w³adców na œcianie szkolnej, tu¿ nad tablic¹.<br />

Mimo wszystko najwa¿niejsz¹ zasad¹<br />

wtedy i przekazan¹ jako œwiêtoœæ na póŸniej<br />

by³a rodzina. Dom. Zaraz za nim – s¹siedzi,<br />

ciotki i wujkowie, lecz miejscowi. Potem<br />

niedziele i œwiêta. Dni poœwiêcone Panu Bogu<br />

przychodzi³y szybko. Bo mijane dni –<br />

uto¿samia³y siê z ci¹gle zabiegan¹ g³ównie<br />

mam¹, by zdobyæ odzie¿ i buty oraz coœ do<br />

jedzenia. Najlepsze potrawy przyrz¹dza³a<br />

mama z darów naszego ogrodu oraz<br />

wyhodowane w chlewiku i kurniku. Wielkim<br />

wydarzeniem by³o œwiniobicie. Dziêki temu<br />

najpierw mieliœmy – jako czwórka dzieci –<br />

niezapomniane smako³yki z kaszanek,<br />

kie³basek, a na póŸniej odk³adano smalec,<br />

boczek i wêdzone szynki...<br />

Wspominam tamten czas ze wzruszeniem.<br />

Nasz œ.p. tato by³ znanymi i wziêtym lekarzem.<br />

Mia³ – jak mówi³o siê o nim w jarociñskim<br />

krêgu – nieporównywaln¹ wiedzê i opanowan¹,<br />

czarodziejsk¹ diagnostykê. Poch³ania³a<br />

go praca uzdrowicielska i pe³ne oddanie<br />

chorym, ale - co by³o powszechnie oczywiste<br />

– nie bra³ pieniêdzy. Nigdy! Gdyby mama w<br />

ukryciu przed ojcem nie przyjmowa³a jakichœ<br />

darów wdziêcznoœci za us³ugi ojca – dos³ownie<br />

bylibyœmy g³odni, nieubrani, skazani na<br />

bezradnoœæ i nêdzê. Nie jest ¿adn¹ tajemnic¹<br />

w rodzinie oraz we wspólnocie ¿erkowskojarociñskiej,<br />

¿e tato nie zdawa³ sobie sprawy<br />

z tego, i¿ nie mo¿na by³o wy¿yæ 6. osobom<br />

jedynie z pensji jak¹ mia³ w Oœrodku<br />

Zdrowia...<br />

To dziwne, ale – w oderwaniu od struktury<br />

rodzinnej, od odpowiedzialnoœci za dom prowadzony<br />

g³ównie przez matkê – tato móg³<br />

uchodziæ za idea³, wielkiego, dobrego cz³owieka<br />

– oddanego swej misji lekarza i spo-<br />

³ecznika. Zapewne kocha³ to co robi³ i pragn¹³<br />

osi¹gn¹æ mo¿liwie najg³êbsz¹ wiedzê. Nie<br />

zna³ ¿adnej formy wypoczynku, nie wyje¿d¿a³<br />

na urlopy. Nigdy nie by³ na przyk³ad nad<br />

morzem czy w sanatorium, lub w górach.<br />

Wolne dni i chwile poœwiêca³ czytaniu...<br />

Kiedy szliœmy spaæ po posi³ku – tato rozk³ada³<br />

na stole grube ksi¹¿ki i tkwi³ nad nimi a¿ do<br />

snu, który zwala³ go nad otwartymi stronicami.<br />

46


Niemo¿liwe by³o rozpoznaæ tajemnice jego<br />

umys³u, a horyzonty serca rozpoœciera³y siê<br />

w g³êbinach nieporównywalnych czu³oœci.<br />

Nieznane by³o na przyk³ad ¿adne karcenie<br />

dzieci dos³ownie za nic co moglibyœmy zrobiæ.<br />

Czy p³aka³em? Tak, w czasie wojny, jedyny<br />

raz kiedy dosta³em lanie od mamy za to, ¿e<br />

ktoœ inny rzuci³ garœæ rzepów we w³osy<br />

siostry, a zazdrosna kole¿anka wskaza³a na<br />

mnie. Bola³a niesprawiedliwoœæ, któr¹ pierwszy<br />

raz pozna³em.<br />

Tato nie kupi³ niczego dla u³atwienia<br />

w³asnego ¿ycia. Goli³ siê brzytw¹. JeŸdzi³ do<br />

chorych starym, ofiarowanym mu rowerem,<br />

do którego za³o¿y³ na przednie ko³o – równie¿<br />

ofiarowany mu motorek „Gnom”. Nie by³o<br />

„na œwiecie” lepszego pojazdu... Zachorowa³<br />

na raka prostaty i odszed³ po d³ugich cierpieniach.<br />

Do koñca swoich – 74 lat – nie zmieni³<br />

ani na jotê zasady: - modlitwy i pracy jako<br />

lekarz... Nie pozna³ mechanizmu dochodzenia<br />

przez swoje dzieci do ich dojrza³oœci... Mia³<br />

jedynie wp³yw na nasze zasady ¿ycia bliskoœci¹<br />

swojego przyk³adu, który w pe³ni go<br />

uogólnia³. Nie wiedzia³ zatem za jakie<br />

pieni¹dze i jakie trudy pokonywa³a mama oraz<br />

czwórka dzieci – koñcz¹c szko³y œrednie oraz<br />

studia wy¿sze...<br />

Bohaterk¹ by³a matka o pogl¹dach –<br />

w odró¿nieniu od idealizmu ojca – najg³êbiej<br />

realistycznych i cudownych. – Wszyscy czworo<br />

– od szko³y œredniej, po ostatni rok studiów<br />

mieliœmy stypendia za dobre, a w przypadku<br />

brata Augustyna ponoæ najlepsze wyniki<br />

w historii liceum w Jarocinie i na studiach WAT<br />

w Warszawie. Tato wywodzi³ siê z rodziny<br />

licz¹cej 12. dzieci, ¿y³a tylko ich rodzicielka,<br />

moja babcia, natomiast dziadek zgin¹³ tragicznie,<br />

gdy tato liczy³ 4 lata, bêd¹c najm³odszym w tej<br />

dwunastce. Tylko on siê uczy³ i ukoñczy³<br />

medycynê w warunkach niewiarygodnej biedy.<br />

W³aœnie ten uk³ad zadecydowa³ o wyborze<br />

drogi ¿yciowej, tak¿e o pogl¹dach, o poœwiêceniu<br />

siê w pe³ni dwóm mi³oœciom: – jedynej<br />

kobiecie, a naszej Mamie – Mici oraz leczeniu<br />

innych. Reszta, ca³a reszta nie mia³a z ojcem<br />

¿adnego zwi¹zku, gdy¿ twierdzi³, ¿e nale¿y<br />

pracowaæ i kochaæ to co siê robi w imiê<br />

krzy¿a, a wszystko inne bêdzie przydane...<br />

Dlatego najwiêksze prze¿ycia i uroczystoœci<br />

mia³y miejsce w koœciele, dok¹d chodzi³o siê<br />

regularnie, zawsze na czas, w najlepszych<br />

strojach. Sz³o siê razem na wzgórze gdzie stoi<br />

piêkna barokowa œwi¹tynia p.w. œw. Stanis³awa<br />

Mêczennika. Zwykle w œcisku i w niekwestionowanej<br />

wspólnocie trwa³o siê tam od rana do<br />

niemal po³udnia.<br />

Pamiêtam wstrz¹saj¹ce „Alleluja” Fryderyka<br />

Haendla przygotowywane przez wuja<br />

Fila, najstarszego i jedynego brata ojca, który<br />

umia³ graæ na skrzypcach i pianinie, który<br />

wystawia³ teatry w ¯erkowie, Jarocinie<br />

i w Nowym Mieœcie, np. „Krakowiaków i Górali”<br />

– wraz z orkiestr¹, co mia³o pierwotnie<br />

miejsce tu¿ po wojnie w woln¹ Gwiazdkê,<br />

w drugie œwiêto Bo¿ego Narodzenia. Chór<br />

i organy, œpiewy, zw³aszcza solowe arie cioci<br />

Sezi, siostry ojca, zakochanej w dzieciach<br />

swego brata, wyró¿niaj¹ca zw³aszcza mnie –<br />

przenika³y do istoty uniesienia, do ³ez<br />

i szczêœcia. Przebywa³o siê wtedy w wyimaginowanym<br />

raju. Kolorowe szaty kap³anów na<br />

tle z³ota o³tarza, g³oszone zdania w uniesieniu<br />

– czego oczywiœcie nie by³o siê w stanie<br />

zrozumieæ – muzyka, bliskoœæ tych, których<br />

do szaleñstwa siê kocha³o – tworzy³o œwiat,<br />

mój œwiat na wiecznoœæ. Marzenia i têsknoty<br />

nie rozprzestrzenia³y siê wzd³u¿ czy p³asko,<br />

lecz w górê tam, gdzie Ÿród³o oraz cel wszystkich<br />

têsknot. Pan Bóg nie by³ pojêciem<br />

niewys³owionym, lecz kimœ kogo siê „widzia³o”,<br />

niemal dotyka³o, przebywa³o u niego<br />

w goœcinie.<br />

6.<br />

Obecnie, widzi siê szko³ê inaczej, ni¿ wtedy<br />

kiedy w starych, sfatygowanych budynkach ze<br />

szmacianymi torbami wypchanymi cennymi<br />

rzeczami lecia³o siê zawsze zbyt daleko do<br />

klasy, aby siê nie spóŸniæ. Szko³a by³a wa¿na.<br />

Kierownik i nauczycielka byli wa¿ni. Rangê<br />

mia³o chodzenie do szko³y, a nie wakacje,<br />

jakieœ imprezy czy wycieczki. Nic z tych<br />

rzeczy nie pamiêtam, bo przecie¿ brakowa³o<br />

ludzi do organizowania czegokolwiek poza<br />

szko³¹. Co najwy¿ej – obok nauki – stawa³o<br />

siê codziennie rano w szeregu do mdl¹cego,<br />

okrutnego w zapachu tranu. Uczniowie<br />

Tomasz Florkowski<br />

47


musieli tu¿ po wojnie po³ykaæ na oczach<br />

kierownika du¿¹ ³y¿eczkê tranu, chroni¹cego<br />

przed w¹t³oœci¹ i chorobami.<br />

Pojêcia: zdolny, leniwy to najwa¿niejsze<br />

wtedy oceny. PóŸniej, raczej niedawno<br />

s³owom tym nadano swoist¹ rangê, jakby<br />

usprawiedliwienie w panosz¹cym siê liberalizmie,<br />

g³ównie w szko³ach du¿ych miast.<br />

Bycie niezdolnym wówczas wskutek zapóŸnienia,<br />

chorób, wojennych tragedii wywo-<br />

³ywa³o odruch pomocy czy wspó³czuj¹cego<br />

usprawiedliwienia. Natomiast lenistwo,<br />

opuszczanie lekcji, jakakolwiek walka o swoje<br />

racje z nauczycielami by³y niedopuszczalne<br />

i nieznane. Liczy³y siê oceny ucznia. Nale¿a³o<br />

mieæ dobre stopnie. Kr¹¿y³ kult dobrego<br />

ucznia, wypracowany przez nauczycieli<br />

i rodziców. Nie przynosi³y one œwiadectw<br />

z czerwonymi paskami, nieznane te¿ by³y<br />

dyplomy czy nagrody.<br />

Znaczenie mia³a pisemna opinia kierownika<br />

na zwyk³ej kartce papieru wraz z uwag¹ co<br />

do przewidywanej, dalszej drogi ucznia.<br />

Opiniê tê na zakoñczenie szko³y czyta³o siê<br />

w domu g³oœno. To zobowi¹zywa³o jak testament.<br />

Ciotki, wujkowie, rodzina, tak¿e<br />

s¹siedzi z pogod¹ w g³osie mówili: – No, teraz<br />

musisz iœæ dalej. Wyra¿ali w ten sposób têsknotê<br />

za nauk¹, której pragnêli, ale przez<br />

nêdzê, wojnê, zapad³e gdzieœ w g³êbokiej wsi<br />

domowe ogniska, nie mieli tych samych<br />

mo¿liwoœci, które dostrzegli w m³odym<br />

ch³opaku.<br />

Zawsze chêtnie przyjmowa³em zaproszenie<br />

wyjazdu na wieœ do krewnych. Zapach<br />

obory, chlewni, siana, a nade wszystko –<br />

ogromne zmêczenie przy ³adowaniu snopków<br />

zbo¿a na wielkie drabiniaste wozy by podjechaæ<br />

do m³ockarni – utrwali³y siê na zawsze<br />

i ciesz¹. L¿ejsza praca czeka³a przy zrywaniu<br />

w sadzie porzeczek, agrestu, œliwek. W Laskach,<br />

u Andraszaków z du¿ymi tradycjami<br />

i stylem prezentowanym przez seniora rodu,<br />

ubogiego szlachetkê siada³o siê do du¿ego<br />

sto³u zastawionego eleganckimi wazami<br />

i talerzami. Przed spo¿ywaniem posi³ków<br />

nale¿a³o wstaæ, prze¿egnaæ siê, a w¹saty wuj<br />

odmawia³ krótk¹ modlitwê. Nigdy póŸniej nie<br />

pozna³em w ¿adnym domu podobnego obyczaju<br />

i nastroju. Dary sto³u uœwiêca³y<br />

domowników.<br />

7.<br />

Wspominam zdarzenia wakacyjne powojennych<br />

lat z têsknot¹. Chêtnie bym je<br />

powtórzy³. Przy drogach wokó³ ¯erkowa,<br />

w kierunku Raszew, Przybys³awia, Komorza,<br />

BieŸdziadowa, Chrzana, Brzóstkowa i Œmie-<br />

³owa ci¹gnê³y siê aleje czereœni, rzadziej<br />

jab³oni i grusz. Kiedy nadchodzi³a pora<br />

ch³opcy mieli zajêcie na wiele dni. Smak<br />

czereœni wry³ siê w mózg na zawsze. Z przesytu<br />

krêci³o siê w g³owie. Odnosi³o siê koszyczki<br />

do budki w³aœciciela alei i przesypywa³o do<br />

wanien, du¿ych koszy z uchwytami z boku,<br />

a pan Rotnicki poklepywa³ po ramieniu i mówi³:<br />

- Masz dzisiaj ch³opcze sporo grosza w kieszeni.<br />

Drzewostany powoli, lecz systematycznie<br />

umiera³y. Ju¿ na studiach bêd¹c – po³owê<br />

czereœni wyciêto, a kiedy drogi pokry³y siê<br />

asfaltem i zacz¹³ wzrastaæ ruch aut - piêkne,<br />

pokryte biel¹ kwiatów na wiosnê aleje te¿<br />

zaczê³y znikaæ. Jak¿e chêtnie znów wspi¹³bym<br />

siê na drabinê, przyci¹gn¹³ ga³êzie i dotyka³<br />

miêsiste, karminowo-purpurowe wisiorki<br />

owoców, pêkaj¹ce od s³oñca i s³odyczy. Wieczorem,<br />

po powrocie do domu z czereœnio-<br />

48


wych zbiorów – ca³a rodzina z ciekawoœci¹<br />

s³ucha³a jak siê pracowa³o, ile koszyków<br />

zebra³o i spogl¹da³a na rozsypane na stole<br />

z³otówki. Mog³em potem pójœæ do sklepiku<br />

i ze swobod¹ wybraæ drobiazgi, wœród których<br />

na pewno by³o jakieœ opowiadanie popularnego<br />

autora.<br />

Bêd¹c na wsi u Andraszaków zagl¹da³em<br />

do potê¿nej, rzeŸbionej szafy. Prze¿ycie.<br />

Wkrada³o siê do sanktuarium. Z nabo¿eñstwem<br />

wyci¹ga³em stoj¹ce w regularnym rzêdzie<br />

ogromne ksiêgi. W oprawach znajdowa³y siê<br />

roczniki „Tygodnika Katolickiego”, „Œwiatowida”,<br />

„Têczy”.<br />

Mam ci¹gle przed oczyma przedwojenne<br />

fotografie z walk W³ochów w Abisynii,<br />

sterowce nad ogromnymi miastami œwiata,<br />

zw³aszcza zaœ zdjêcia dzieci oraz zag³odzonych<br />

ludzi w Rosji Sowieckiej, na Ukrainie<br />

w latach 1929-1935.<br />

8.<br />

Ksi¹¿ka zawsze znajdowa³a siê w domu na<br />

„swoim miejscu”. By³a widoczna i otaczana<br />

nimbem wa¿noœci. Wokó³ toczy³o siê codzienne<br />

¿ycie, g³ównie praca i praca. Na<br />

przyk³ad wielogodzinne r¹banie na pieñku<br />

ga³êzi na opa³. Ustawia³o siê potem drewienka<br />

i klocki potrzebne zim¹ i latem. Sterty<br />

uzupe³nia³y œciany chlewu i domu pod wysuniêtym<br />

dachem. Grube pnie nale¿a³o najpierw<br />

ci¹æ we dwóch pi³¹, a potem roz³upywaæ.<br />

Ka¿dy kawa³ek mia³ swoje tajemnice. Trzeba<br />

by³o rozpoznaæ s³oje, odga³êzienia, zawi³oœci<br />

zanim u¿y³o siê siekiery. Nauka ta przyda³a siê<br />

w póŸniejszych robotach w drewnie, kiedy<br />

budowa³em nasze dwa domy i upiêksza³em je<br />

w³asnorêcznie wykonywanymi meblami,<br />

pod³ogami z ¿ywicznych desek. Pokocha³em<br />

drewno, st¹d niezawodna przyjaŸñ na zawsze<br />

z leœnikami, ze Stasiem Leszczyñskim,<br />

ko³odziejem ze Œwidnicy. Pokocha³em tak¿e<br />

kamieñ i jego przeurocze tajemnice.<br />

Budowanie domów z kamieni i drewna ma<br />

romantyczn¹ historiê, siêgaj¹c¹ prehistorii,<br />

kiedy nasi przodkowie tysi¹ce lat „nie wychodzili”<br />

z jaskiñ, pos³uguj¹c siê przede wszystkim<br />

kamieniem i drewnem.<br />

Na drewnianych pó³kach bez os³on, aby<br />

natychmiast dotkn¹æ – sta³y w domu ksi¹¿ki.<br />

Nie pamiêtam czy ktoœ z rodziny, mama czy<br />

tata, specjalnie zachêcali do lektury. S³ów nie<br />

trzeba do tego, aby czytaæ, podobnie jak bez<br />

nalegania przez kogokolwiek zak³adamy<br />

ubranie lub siadamy do posi³ków.<br />

„Ch³opi” Reymonta odzwierciedla³y rytm<br />

¿erkowskiego ¿ycia, naszych czterech pór<br />

roku. „Przebywa³o” siê pomiêdzy bohaterami<br />

dzie³a, cierpia³o z nimi, kocha³o, têskni³o,<br />

rozwesela³o i p³aka³o. Realia rodzinnego<br />

domu wpisywa³y siê w kszta³ty wywo³ane<br />

wyobraŸni¹ pod wp³ywem lektury.<br />

Podobnie widzê Œlimaka z „Placówki”<br />

Prusa. Skawiñskiego z „Latarnika” Sienkiewicza.<br />

Serce dr¿a³o zupe³nie tak samo, gdy<br />

latarnik Skawiñski otwiera³ arcydzie³o Mickiewicza<br />

„Pan Tadeusz”. Apogeum – u¿yjê<br />

podnios³ego tonu – œwiêtoœci czytania pozostawi³y<br />

„Popio³y” ¯eromskiego. Wdziêczny<br />

jestem Ci Mistrzu za wra¿enia, które o¿ywi³eœ<br />

w mózgu i w sercu. Za to, ¿e w³aœnie ty<br />

zdo³a³eœ wykreowaæ przemianê duszy u ma³omiasteczkowego<br />

ch³opca w zawsze potem<br />

niegasn¹cy p³omyk twórczego niepokoju.<br />

Oczywiœcie, nie mog³em wtedy ani póŸniej,<br />

w istocie – nigdy, uchwyciæ czytelnego sensu<br />

- imperatywu twórczego. Latami stara³em siê<br />

poszerzaæ obszar wokó³ tej œwietlistej kolumny.<br />

49


Jednak proporcje pomiêdzy coraz wiêksz¹<br />

wiedz¹ a ow¹ kolumn¹, równie¿ coraz wy¿sz¹<br />

– pozostawa³y niezmienione. PóŸniejsze<br />

dziesiêciolecia wzbogaca³y mnie o bibliotekê<br />

literatury niemieckiej, francuskiej, skandynawskiej,<br />

rosyjskiej, amerykañskiej i angielskiej,<br />

w³oskiej, hiszpañskiej. Postanowi³em<br />

poznaæ wszystkie literackie Nagrody Nobla,<br />

zw³aszcza w poezji i chocia¿ – zamykaj¹c<br />

oczy – widzê œwiat i ludzi, ow¹ ogromn¹<br />

przestrzeñ ¿ycia, niezwykle zró¿nicowan¹<br />

i barwn¹ duchowoœæ bohaterów, nie potrafi³em<br />

jednak dotrzeæ do choæby pozornej granicy, do<br />

inspiruj¹cej si³y, która kreuje w autorze dzie³o<br />

artystyczne. Zacz¹³em pracowaæ nad „podœwiadomoœci¹<br />

przestrzenn¹ i estetyczn¹”,<br />

dochodz¹c do myœli, ¿e istnieje aprioryczna<br />

twórczoœæ.<br />

9.<br />

Wyra¿a siê ona w ró¿nych dziedzinach<br />

sztuki. Przekonuje owa teza w kontekœcie<br />

muzyki, poezji, w malarstwie itd. W wielkiej<br />

literaturze sprawia, ¿e bohaterowie nigdy nie<br />

s¹ „papierowi”. ¯e my, czytelnicy wpl¹tujemy<br />

siê w ich losy, lub odwrotnie – oni w nas<br />

funkcjonuj¹. Œwiat z ksi¹¿ek podobny jest<br />

wtedy do œcian naszego domu, otoczenia,<br />

naszych oczu, d³oni, pragnieñ, szczêœcia i cierpienia.<br />

Nade wszystko – znika ró¿ni¹ca nas<br />

przestrzeñ oraz czas. To, co widz¹ i prze-<br />

¿ywaj¹ bohaterowie ze staro¿ytnych dzie³ –<br />

odnosi siê do nas.<br />

Jest zatem uniwersalna zasada twórczoœci,<br />

któr¹ mo¿na by³oby spróbowaæ nazwaæ jako<br />

apriorycznoϾ kreacji.<br />

10.<br />

Zatrzymam siê teraz na pocz¹tkach procesu<br />

kszta³towania wra¿liwoœci. Przyczyny, jak<br />

wskaza³em wczeœniej, nie by³y zale¿ne ode<br />

mnie. Nie ufam wyznaniom egoistów, którzy<br />

wskazuj¹ na siebie, na swój trud w ujawnianiu<br />

Ÿróde³ ich sukcesów.<br />

Si³ê, ba nawet potêgê, oddzia³ywania<br />

Sienkiewicza, póŸniej Prusa, poetów okresu<br />

romantycznego, innych, nios³y ich dzie³a,<br />

które czyta³a na g³os mama. W okresie wojny,<br />

wyg³odniali, a w³aœciwie skazani na nic i niechybnie<br />

- unicestwieni, nie wiedz¹c nawet<br />

„dlaczego” – trwaliœmy w piêcioro dziêki<br />

bohaterskiemu, cudownemu cz³owiekowi,<br />

którym by³a matka. W³aœnie wtedy, zw³aszcza<br />

zaœ w jesienne i zimowe wieczory, przy<br />

piorunku (kozie) i karbidowej lampie, przy<br />

stole, nad którym wisia³ obraz z sercem Pana<br />

Jezusa, w absolutnej ciszy mama czyta³a<br />

„Ogniem i mieczem”, „Faraona”, S³owackiego,<br />

Mickiewicza. K³adliœmy siê spaæ po myciu,<br />

kolejno w misce z niewielk¹ iloœci¹ wody dla<br />

wszystkich, w przytulne pierzyny, ch³opcy<br />

razem i dziewczynki razem. Nie pamiêtam<br />

le¿¹cej w ³ó¿ku, œpi¹cej mamy. Myœmy zasypiali<br />

z obrazem mi³oœci Winicjusza i Ligii,<br />

a rano widzieliœmy mamê z gotowym,<br />

gor¹cym posi³kiem, nie maj¹c pojêcia sk¹d<br />

móg³ siê wzi¹æ. Mleko by³o od kozy, ale<br />

chleb?<br />

W drewnianej przybudówce, bêd¹cej<br />

zarazem sieni¹ i kuchenk¹, przyklejonej do<br />

œciany murowanego domu i ogaconej przynoszonym<br />

z lasu igliwiem oraz deskami,<br />

prowadzi³y w¹skie drzwi do ciasnego pomieszczenia<br />

zastawionego trzema ³ó¿kami<br />

i bia³¹ szaf¹. W³aœnie w ¯erkowie, w tragicznym<br />

czasie wojny, bez ojca, przewa¿nie<br />

przeziêbieni, okrywani burkami szytymi przez<br />

mamê, w drewniakach (tzw. kujonach) na<br />

nogach, zrobionych przez szewca Szczepaniaka<br />

z s¹siedztwa, pewnie za darmo dla nas<br />

i œlicznej kobiety, naszej matki – przenosiliœmy<br />

siê do „jakiegoœ” Rzymu, gdzie na<br />

wielkiej arenie okrutny w³adca Neron pastwi³<br />

siê nad tymi, którzy mi³owali Chrystusa.<br />

Myœmy tak¿e byli z nim wielk¹, piêkn¹, niedwuznaczn¹<br />

mi³oœci¹.<br />

Ma³o. On – przebywa³ blisko nas. Wiedzieliœmy,<br />

przeczuwaliœmy jakiœ szczêœliwy<br />

„koniec” wszystkiego co znaliœmy, co by³o nie<br />

tyle wojn¹, ale Niemcami, a zw³aszcza strachem.<br />

Prze¿ywanie niezwyk³ych opowieœci<br />

czytanych przy œwietle karbidówki, dlatego<br />

tak g³êboko nas przenika³o, bo pod wp³ywem<br />

czytanych stronic widzia³em ³zy mamy<br />

i starszej siostry Tereni.<br />

Lektury, tak¿e wiersze czy nucenie pieœni<br />

Moniuszki tworzy³y niezwyk³y nastrój. Mama<br />

by³a nauczycielk¹ muzyki, ale uczy³a jedynie<br />

50


wtedy, gdy jakieœ dziecko przychodzi³o do<br />

naszego domu. W pobli¿u nie by³o szko³y<br />

muzycznej. Gry uczy³ tak¿e organista.<br />

11.<br />

Zaraz po wojnie bodaj ka¿dy ¿erkowiak<br />

chcia³ daæ upust w³asnym inicjatywom. Przede<br />

wszystkim otwierano sklepy. S³ysza³em o Samopomocy<br />

Ch³opskiej, o Rolniku. Organizowano<br />

w sposób ¿ywio³owy naprawê<br />

najwa¿niejszych miejskich urz¹dzeñ. Ruszy³a<br />

elektrownia, któr¹ mia³ w rêkach pan Jarmu-<br />

¿ek. Po po³udniu uruchamia³ motor z ogromnym<br />

ko³em zamachowym, a na konstrukcji,<br />

podobnej do sto¿kowej wie¿y, spada³a do<br />

zbiornika gor¹ca woda. Och³adzan¹, na powrót<br />

pompowano na motor. Pan Wöelke uruchomi³<br />

autobus na holzgaz i przewozi³ ludzi na<br />

dworzec kolejowy w Chrzanie, odleg³y 5 kilometrów.<br />

Mocni w tym okresie byli piekarze,<br />

ogrodnicy i rzeŸnicy. Kaszanka od rzeŸnika,<br />

prosto z kot³a by³a najwiêkszym rarytasem.<br />

Przez ca³e póŸniejsze 60.lecie, wszêdzie jej<br />

szuka³em, ale nigdzie nie uda³o siê natrafiæ na<br />

podobn¹.<br />

Na tym tle zapamiêta³em zdarzenia<br />

w piêknej oprawie. Samorodni artyœci zw³aszcza<br />

w rodzinie – a byli nimi bez w¹tpienia:<br />

- wuj Fil i niektóre ciotki, z okazji imienin rodziców<br />

spotykali siê na „kawce i placuszkach”.<br />

A kiedy nalano do kieliszków wino<br />

dom zaczyna³ rozbrzmiewaæ wzruszaj¹cymi<br />

pieœniami oraz gr¹ na skrzypcach i pianinie,<br />

które odzyskaliœmy zaraz po ucieczce<br />

Niemców z miasteczka i naszego domu, który<br />

i tak zosta³ rozszabrowany przez rodaków.<br />

Nie poj¹³em nigdy w jaki sposób mo¿na<br />

nauczyæ siê gry na skrzypcach. Na pianinie<br />

coœ jakby œwita³o. Opanowa³em a, b, c, lecz<br />

mama stwierdzi³a jednoznacznie, ¿e jestem<br />

zupe³nie pozbawiony talentu i nie powinienem<br />

siê mêczyæ. Wuj Fil po <strong>jednym</strong> z jego przedstawieñ<br />

z muzyk¹, kiedy cierpliwie uczy³ mnie<br />

prowadziæ smyczek na wiolonczeli i kiedy<br />

sfa³szowa³em na przedstawieniu powiedzia³:<br />

- Ty nigdy nie zasi¹dziesz w ¿adnej orkiestrze.<br />

Wyrzek³ prorocze s³owa.<br />

Rytm rodzinnego ¿ycia bardzo harmonizowa³<br />

z nastrojem ksi¹¿ek, które od zawsze<br />

stanowi³y najcenniejsze dobro. Nie potrafi³bym,<br />

szanuj¹c, ba, kochaj¹c ksi¹¿ki<br />

– powiedzieæ: - „przeczyta³em szmirê”, choæ<br />

na pewno przeczyta³em...<br />

Rafa³ Olbromski z „Popio³ów” stawa³ siê<br />

mn¹ i na odwrót – jego zmagania przenika³y<br />

do ostatniego nerwu moje cia³o. I ja przysiêga³em<br />

wiernoϾ wyimaginowanym dziewicom.<br />

Zmaga³em siê z wilkami uciekaj¹c przez<br />

œniegi pos³uszn¹ mi „Baœk¹”. W marzeniach<br />

urasta³o siê na miarê bohaterów. Wiedli mnie<br />

oni w kr¹g szlachetnych postaci, które nios³y<br />

na swoich ramionach niebywa³e ciê¿ary,<br />

a w sumieniach rozpalali wznios³e idea³y, które<br />

kiedyœ mia³y staæ siê tak realne i piêkne jak<br />

niezachwiana wiara w moj¹ rodzinê i w utêsknion¹,<br />

wspania³¹, rozpoznawaln¹ ojczyznê.<br />

Jak dziœ patrzê na tamtego Tomasza?<br />

Z sympati¹. Dobra osobiste, wszystko co obok<br />

¿y³o, przenikniête by³o mi³oœci¹. Gor¹ca wiêŸ<br />

obejmowa³a bliskich, miasteczko, szko³ê, pana<br />

kierownika, kap³ana, ogrodnika, tak¿e<br />

zwierzêta, wszystko, co obok wspó³istnia³o.<br />

Czy wtedy wiedzia³em i widzia³em cokolwiek<br />

innego poza ¯erkowem? Absolutnie nie!<br />

Œwiat, w³asny kraj, s¹siednie du¿e miasta nie<br />

mia³y porównawczej skali. Istnia³y w trudnych<br />

do sprecyzowania kszta³tach oraz jedynie<br />

w wyobraŸni.<br />

51


12.<br />

Opisy o niemal „przed chwil¹” minionej<br />

wojnie zawarte w „Iskierkach” - Rycerza<br />

Niepokalanej - otwiera³y ciemn¹ stronê tragicznego<br />

¿ycia. Ukazywa³y procesy niemieckich<br />

przestêpców, afirmowa³y Powstanie<br />

Warszawskie, zapowiada³y szczêœliwoœæ dla<br />

wszystkich Polaków, honorowa³y bohaterów.<br />

Co prawda, pisma kolportowane przez Koœció³<br />

tchnê³y optymizmem jedynie z pocz¹tku.<br />

Krótkotrwa³a wolnoœæ, raczej œwie¿oœæ<br />

marzeñ zaczê³a skutecznie przygasaæ, gdy¿<br />

pojawi³a siê jakaœ galaretowata maŸ, czegoœ<br />

innego, obcego spod znaku gwiazdy, a krótko<br />

potem - spod znaku sierpa i m³ota.<br />

Coraz mniej by³o wiadomoœci o zwyciêskich<br />

armiach, amerykañskiej, angielskiej.<br />

O ich znaczeniu w pokonaniu faszystowskich<br />

wojsk, a w miejsce to bezustannie afirmowano<br />

wyzwolicielsk¹ Armiê Czerwon¹. Nieoczekiwanie<br />

zaczê³o siê mówiæ, ¿e s³ugusem<br />

imperializmu s¹ kap³ani i biskupi, ¿e religia to<br />

opium. Oskar¿ano ¿o³nierzy podziemia,<br />

szczególnie AK o zdradê Polski. Zacz¹³<br />

funkcjonowaæ strach, bo znikali ludzie,<br />

których siê ceni³o, a którzy swobodnie<br />

wypowiadali opinie, np. o Katyniu. Synów<br />

bogatszych mieszkañców powo³ywano do specjalnych<br />

oddzia³ów wojskowych, „do uranu”,<br />

jak mówiono. Po cichu przekazywano wieœci,<br />

¿e ruscy – tysi¹ce Polaków ze Wschodu<br />

wywozili na Sybir. Jeœli ktoœ podobne wieœci<br />

przekazywa³, starsi, rodzice podchodzili do<br />

okien i ryglowali drzwi. Szeptali ze sob¹ konspiracyjnie.<br />

Pamiêtam przera¿enie w oczach<br />

ojca i jego brata na wieœæ, ¿e zabito „bandytê”,<br />

a by³ nim ch³opiec z s¹siedztwa, syn porz¹dnych<br />

¿erkowiaków, którego dopadli ubecy, bo<br />

chcia³ obaliæ w³adzê ludow¹.<br />

Zaczê³a siê wielka, trwaj¹ca prawie pó³<br />

wieku epoka lêku. Podobnie jak w tragicznym<br />

czasie wojny, rodzice zabiegali o podstawowe<br />

rzeczy do jedzenia, aby ratowaæ swoje dzieci.<br />

Wszak¿e zawsze blisko by³ g³ód. Ratowaliœmy<br />

siê tym, co uros³o w ogródku. Latem<br />

przynosi³o siê z lasu jagody, maliny, grzyby.<br />

Wówczas zbiera³o siê nawet zakazane obecnie<br />

olszówki. Mama dwukrotnie je gotowa³a<br />

i konserwowa³a w s³ojach.<br />

Dziœ rozumiem, ¿e moje œwiadome 45 lat<br />

do uzyskania wolnoœci w 1989 r. to proces<br />

obronny przed k³amstwem. Pomimo nauki na<br />

porywaj¹cym kierunku, architekturze we Wroc³awiu,<br />

filozofii w Poznaniu, pomimo nieustannej<br />

pracy i starzenia siê, szczêœliwoœci w rodzinie<br />

i poœród dzieci nigdy nie dozna³em pe³nego<br />

zachwytu tym, co pochodzi³o z oficjalnych<br />

Ÿróde³, od góry, od któregokolwiek przywódcy.<br />

Pozbawienie, zaprzedawanie tak¿e przez<br />

Polaków w³asnego spo³eczeñstwa, a wiêc<br />

rodaków, komuœ kto by³ obcy – jest i pozostanie<br />

najwiêkszym oskar¿eniem. W istocie<br />

w³aœnie ta tragedia stanowi nieodwracaln¹<br />

krzywdê wyrz¹dzon¹ Polsce i milionom ludzi.<br />

Jak to jest mo¿liwe, ¿e ludzie odpowiedzialni<br />

za PRL i za rz¹dy postkomunistyczne mog¹<br />

g³osiæ og³upiaj¹ce has³a i apele, ¿e teraz<br />

stworz¹ narodowi raj? Bez cudu ponownie nie<br />

da siê tego uczyniæ, ale przecie¿ wy – na Boga,<br />

– w cuda i w Boga te¿ nie wierzycie.<br />

13.<br />

Tu¿ po wojnie, gdy ojciec wróci³ z niemieckiego<br />

obozu, pomimo nêdzy, o¿ywia³a<br />

nas nieporównywalna nadzieja. Zaspakajanie<br />

¿yciowych potrzeb harmonizowa³o z têsknotami<br />

ukrytymi na kartkach ksi¹¿ek.<br />

Wstrz¹saj¹ca improwizacja z „Dziadów”<br />

Mickiewicza przenosi³a g³osem Konrada na<br />

górê, nie niebosk³on, gdzie mo¿na by³o rozmawiaæ<br />

z Bogiem. Abstrakcyjny, artystyczny<br />

œwiat poety stawa³ siê realnoœci¹. To, co trwa³o<br />

obok, blisko, nie mia³o imienia, ale – w mi³oœci<br />

blisko jest w s z y s t k o. Mi³oœæ jest bliskoœci¹.<br />

Jej moc dziêki niepojêtemu ogromowi jednoczy<br />

pragnienia z nadziejami, buntem, ¿alem<br />

i cierpieniem. Czuje siê wtedy w³adzê nad<br />

per³ami i z³otem – nieporównywalnymi darami,<br />

ofiarowanymi pozaziemskim wymiarem<br />

twórczoœci.<br />

14.<br />

Po 65. latach (teraz mam 74), od czasu<br />

budzenia siê wra¿liwoœci wielkiej i mocnej<br />

wiêzi z literatur¹, niepodwa¿alnym fundamentem<br />

mojego wyobra¿enia cz³owieczeñstwa<br />

– wyznajê, ¿e by³ i jest to autentyczny<br />

romans, który rozdzieliæ potrafi tylko œmieræ.<br />

52


Mia³em szczêœcie. Konkretne okolicznoœci<br />

nastêpuj¹cymi po sobie latami kszta³towa³y<br />

obraz codziennoœci. Stworzy³em rodzinê, dwa<br />

domy, sporo praktycznych rzeczy, pracowa³em<br />

w architekturze, urbanistyce i w nauce,<br />

pozna³em wszystkie wiêksze wyspy Europy,<br />

liczne kraje oraz ich niezmierzone bogactwa,<br />

ale osobowoœæ, a raczej tocz¹c¹ siê nieustannie<br />

lawinê wewnêtrznych szaleñstw, pragnieñ,<br />

pomys³ów i postanowieñ, chêæ dzia³añ, wspólnotê<br />

z ca³ym œwiatem, ów humanistyczny<br />

wymiar – stworzy³a we mnie literatura.<br />

Nie jest mi trudno odpowiedzieæ na pytanie<br />

- dlaczego. Pomimo nauczania, ambitnych<br />

uczelni i jej wychowanków – a¿ tak wiele<br />

poœród nas jest przeciêtnoœci, owych NIC,<br />

którzy mówi¹ o niczym do nikogo. Dlaczego<br />

z zapalczywoœci¹ godn¹ lepszej idei schodzimy<br />

w podziemia spo³eczeñstwa? Dlaczego jakby<br />

ciê¿kim krokiem zd¹¿amy ku œwiat³u, m¹droœci,<br />

piêknu, ku radoœci istnienia? Otó¿ pogardziliœmy<br />

duchowoœci¹! Jej wyrazistym nakazem,<br />

by dzia³aæ dla ubogacenia wymiaru byæ, a nie<br />

w celu powiêkszenia konta w banku.<br />

Sztuka, szczególnie literatura przeora³a<br />

bodaj wszystkie rewiry naszych b³êdów.<br />

Roztrz¹sa nadal losy cz³owiecze na ka¿dym poziomie<br />

egzystencji. Kluczy po najtajniejszych<br />

zakamarkach œwiadomoœci. Zatem formu³uje,<br />

diagnozuje, wskazuje miejsce cz³owieka<br />

w ¿yciu. Obrazuje doœwiadczenia oraz tragedie<br />

ludzkie, sugeruj¹c ratunek, a wiêc wyjœcie<br />

z dramatu. Cokolwiek zamierzamy zrobiæ –<br />

podobnie jak w przepowiedniach – wynik,<br />

rezultat dzia³añ, rozwi¹zanie pognêbiaj¹cych<br />

nas problemów, zosta³ w literaturze opisany.<br />

Ale upad³o czytelnictwo.<br />

Powszechnie brakuje, ba, ju¿ nie ma, objêtych<br />

zapa³em przewodników, którzy porywali<br />

za sob¹ fanów twórczoœci literackiej. Kto dziœ<br />

rozbudza g³ód samodzielnych poszukiwañ<br />

i têsknotê za piêknem czytania?<br />

Niestety, nie wystarczy od œwiêta d¹¿yæ do<br />

zmiany opisanej sytuacji. S³yszymy bowiem<br />

g³osy, aby czytaæ dzieciom. Dobrze by siê<br />

sta³o, gdyby zdoby³o ono rangê powszechnego<br />

ruchu. Niezale¿nie od nawet z³ych warunków<br />

egzystencjalnych, w³aœnie w codziennoœci,<br />

w naszym ¿yciu powszednim, szczególnie<br />

w rodzinach, tak¿e w szko³ach, w œrodowiskach<br />

spo³ecznych, powinna byæ silnie akcentowana<br />

i rozwijania idea odradzania i afirmacji<br />

cz³owieka poprzez zg³êbianie dzie³ literackich.<br />

15.<br />

Mo¿na postawiæ pytanie o to, z jakiego<br />

punktu rozpoczynaæ inspiracjê o tajemnicach<br />

oraz o realnym œwiecie zewnêtrznym,<br />

zak³adaj¹c, ¿e cz³owiek nie zniwelowa³ siê<br />

jeszcze poni¿ej betonowego stropu negacji<br />

wszelkich wartoœci. Nie ma bowiem sensu<br />

pracowaæ z kimœ, kto ju¿ jest uformowany<br />

egoizmem, dobrym o sobie przeœwiadczeniem,<br />

banalnoœci¹ ocen i pogl¹dów, którymi<br />

zredukowa³ swoje receptory wy³¹cznie do<br />

zadañ: - „a co mi to da?”, „to mi siê podoba”;<br />

kto z twórczoœci¹ nie mia³ i niestety nie bêdzie<br />

mia³ – nic wspólnego.<br />

Punkt wyjœcia nie jest mglisty. Nie zale¿y<br />

nawet od wieku... Talenty, o których czytamy<br />

w najpiêkniejszej ksiêdze œwiata, w Biblii –<br />

nie odnosz¹ siê do wieku cz³owieka, ale do<br />

jego otwartoœci na prawdê, pracê i piêkno.<br />

Tak, niezbêdne jest wyzbycie siê egoizmu.<br />

Wra¿liwoœæ jest bram¹ do Sezamu. Wszak¿e<br />

natychmiast zamieniaj¹ siê w kicze nawet<br />

cenne skarby wówczas, gdy trafiaj¹ w rêce<br />

barbarzyñców. Oni uwielbiaj¹ kicze.<br />

53


Nale¿y byæ jak dziecko. W jego oczach<br />

lœni najlichszy promyk s³oñca! To – ró¿anopalca<br />

Jutrzenka. Ch³opiec wsiada do œwietlistego<br />

rydwanu i pêdzi wraz z Apollinem po niebosk³onie,<br />

rozsypuj¹c kwiaty. Ch³opiec jest<br />

skrzydlaty, z koszem p³atków ró¿y i z dzbanem<br />

wina.<br />

Do rydwanu Apollina bezmyœlnie wsi¹œæ<br />

siê nie uda.<br />

Joyce, van Gogh, Cézanne, wczeœniej mistrzowie<br />

renesansu, ca³e ¿ycie oddawali twórczoœci.<br />

To bractwo jest nieprzekupne.<br />

Zwa¿my jak wielu z nas, o sztuce nie maj¹c<br />

pojêcia gra role, zaprzeczaj¹ce godnoœci. Nie<br />

potrafi¹ radowaæ siê tym, kim s¹. Pope³niaj¹<br />

szkolny b³¹d, wchodz¹c do „salonu sztuki” nie<br />

widz¹c, i¿ s¹ nadzy. Wiedzê tam równie¿<br />

niezbêdn¹, podobn¹ jak w medycynie, matematyce<br />

czy przy sterowaniu rakiet – s¹dz¹,<br />

mo¿na zignorowaæ pojêciami: „to mi siê podoba”,<br />

„ja nie wiem, ale tak mi siê wydaje”, „to<br />

czego nie pojmujê ja – jest niepotrzebne”.<br />

¯a³osne okaza³y siê wszelkie dzia³ania<br />

wspierane potêg¹ systemów, by woln¹ od<br />

zawsze twórczoœæ nak³oniæ do afirmacji<br />

k³amstw, pychy w³adców lub zbrodni. Dzie³a<br />

powsta³e pod terrorem stanowi¹ od wieków<br />

fundament oskar¿eñ totalitaryzmu.<br />

W STRONÊ „ULISSESA”<br />

16.<br />

Wprowadzaj¹c w klimat przemyœleñ<br />

o „Ulissesie” Jamesa Joyce’a wspomnê<br />

o nadzwyczajnej radoœci, jak¹ pozostawi³y<br />

„Weneckie têsknoty” Joanny Pollakówny.<br />

Autorka pisze: Na ksi¹¿kê – z³o¿y³o siê siedem<br />

esejów o malarstwie, które powstawa³o<br />

w osobliwym czasie i w osobliwym miejscu:<br />

w porze rozkwitaj¹cego renesansu w Wenecji<br />

i w obszarze jej oddzia³ywania – w Veneto.<br />

Nigdy, ani przedtem, ani potem sztuka malarska<br />

nie zazna³a takiego przyp³ywu œwie¿oœci<br />

o odczuwaniu koloru, intensywnoœci myœli,<br />

takiego ukierunkowanego porywu, którego nie<br />

umia³am nazwaæ inaczej, ni¿ têsknot¹. Ten<br />

poryw kierowa³ siê.... I dalej: Pisa³am wiêc<br />

o obrazach, o ludziach, którzy je malowali,<br />

o ideach, które wtapia³y siê w ich dzie³a.<br />

¯e zaœ malarstwo, jak wielka sztuka i literatura,<br />

jest szyfrem egzystencji, pisa³am te¿ o tych<br />

ponadczasowych sprawach i w¹tkach ludzkiego<br />

bytowania, jakie teraz, po piêciu wiekach,<br />

z tamtych obrazów wysnuwam. Z takiego rozmyœlaj¹cego<br />

widzenia wyros³y „Weneckie<br />

têsknoty”. Uduchowiona i w tym uczuciu<br />

bliska twórcom renesansu autorka mówi:<br />

...o œwie¿oœci odczuwania, o osobliwym czasie<br />

i miejscu – co odró¿nia³o twórczoœæ weneckich<br />

artystów od dzie³ tworzonych – powiedzmy<br />

w okresie gotyku.<br />

Up³ynê³o pó³ tysi¹ca lat od pojawienia siê<br />

„Podwójnego portretu” przedwczeœnie zmar-<br />

³ego w 1510 r. I. Giorgione... Wielki szereg<br />

stuleci rodzi siê teraz od nowa. – napisa³<br />

w „Eklodze” Wergiliusz.<br />

Jest obecnie XXI wiek. Przywo³ajmy<br />

ducha z przysz³ego czasu. Uk³oñmy siê mu by<br />

odkry³ tajemnice wnikliwoœci jakiegoœ<br />

wspania³ego badacza naszych zmagañ, a co<br />

zdarzyæ siê mog³oby za nastêpne piêæ wieków.<br />

Badacz ów obejmie wspó³czesny nam dorobek<br />

i natychmiast, wyró¿ni w literaturze „Ulissesa”.<br />

Uradujemy siê tym abstrakcyjnym wyobra¿eniem.<br />

Uczyñmy wszystko na co by³oby dobrze<br />

nas staæ, by pomóc wyimaginowanemu badaczowi<br />

z przysz³oœci – prób¹ w³asnego odbioru<br />

gigantycznego przekazu Joyce’a. Tak, w³aœnie<br />

tak, najpierw mamy wra¿enie, ¿e pokonuje nas<br />

coœ przerastaj¹cego zdolnoœæ jakiegokolwiek<br />

dialogu. Ale pierwsze wra¿enie zwykle<br />

ustêpuje i wtedy pragniemy jednak znaleŸæ<br />

jakieœ oparcie. Och³on¹æ. Obni¿yæ wysok¹<br />

temperaturê i doznane oszo³omienie.<br />

Powiedzmy zatem od razu, i¿ zjawisko literackie,<br />

pod wp³ywem którego straciliœmy<br />

tradycyjne kryteria oceny, zatem pojawienie<br />

siê dzie³a Joyce’a zaistnia³o przed jego powstaniem.<br />

Jest zatem z innej sfery rzeczywistoœci.<br />

Nie wystarczy w jego rozpoznaniu i zrozumieniu<br />

- trójwymiarowoœæ. Dzie³o funkcjonuje<br />

w „czwartym”, a we fragmentach, bodaj<br />

w jakimœ „pi¹tym” wymiarze.<br />

Przenosi nas w autentyzm legendarnego<br />

Sezamu! Pisarstwo Joyce’a uogólnia nieograniczonoœæ<br />

oraz najbardziej wszechstronne skale<br />

54


twórczoœci. To literatura l i t e r a t u r y.<br />

Analiza a n a l i z y. Humanistyczna<br />

wyk³adnia h u m a n i z m u. Rozpoznajemy<br />

i wtapiamy siê w los konkretnej egzystencji.<br />

Kogoœ, kto kreuje prawid³a, rygory i normy<br />

cz³owieka. Wraz z nim poznajemy nieodkryte<br />

dot¹d tajemnice narodzin aktu twórczego.<br />

W³aœnie to, co powsta³o dziêki Jamesowi<br />

Joyce’owi realnie narodzi³o siê wczeœniej jako<br />

aprioryczna twórczoœæ!<br />

Joyce’owski zapis jest bez w¹tpienia efektem<br />

„pi¹tego” wymiaru twórczoœci. Nie<br />

mo¿na go interpretowaæ przestrzeni¹ i czasem.<br />

Autor poszed³ dalej. Siêga poza materiê.<br />

W³aœnie w „falê”, „uczucie”, w to coœ, co<br />

wiemy, ¿e jest jak rozum, chocia¿ materialnym<br />

sposobem nie zdo³amy tego zjawiska zinterpretowaæ.<br />

Twórczoœæ Joyce’a wnika w krwioobieg<br />

intelektualnego istnienia i uogólnia ka¿d¹<br />

mo¿liw¹ formê artystyczn¹. Mieœci siê w funkcjonowaniu<br />

rozumu czy wiedzy, lecz podobnie<br />

jak w logicznym ci¹gu matematycznym, nie<br />

udaje siê jej prze³o¿yæ na ¿aden inny ze znanych<br />

nam dot¹d parametrów rzeczywistoœci.<br />

Opas³y tom „Ulissesa” mo¿na by³oby<br />

trafnie porównaæ z IX. Symfoni¹ Ludwiga van<br />

Beethovena, z „Venus” Botticellego, tak¿e<br />

z innymi arcydzie³ami. £¹czy je przenikanie<br />

poza trójwymiarowoœæ. Postawmy tezê i powtórzmy,<br />

¿e dzie³a te „pochodz¹” ze „œwiata”<br />

poza lini¹ pi¹tego wymiaru.<br />

Bogactwo materialne, czyjeœ milionowe<br />

konta w banku oraz zwyciêskie kszta³ty<br />

„Venus z Milo” – posiadaj¹ zewnêtrzn¹ wspólnotê<br />

odniesion¹ do faktu, zaistnienia<br />

„Ulissesa”. Po prostu s¹! Wszak¿e wystêpuje<br />

pomiêdzy nimi nieprzekraczaj¹ca ró¿nica.<br />

„Venus” uogólnia piêkno, zdecydowanie<br />

odniesione do innego, w³aœnie „pi¹tego” wymiaru.<br />

Ryzyko interpretacji „Ulissesa” zapewne<br />

niedoskona³e, wspó³brzmi z ambicj¹ przekazania<br />

wra¿enia lektur¹, a w³aœciwie uwiedzenia<br />

przez autora niezwyk³ym œwiatem bohaterów<br />

tej powieœci. Powieœci?<br />

Ju¿ na wstêpie pojawia siê niepewnoœæ<br />

okreœleñ. Przecie¿ zjawisko „Ulisses” unicestwi³o<br />

znane w literaturze konwencje.<br />

Godzi³oby siê pos³ugiwaæ nowym, mo¿e<br />

w³aœnie Joyce’owskim jêzykiem, by w jego<br />

duchu rozwin¹æ uogólniaj¹cy dialog? A mo¿e<br />

lepiej milczeæ?<br />

Egon Naganowski na stronach „Telemacha<br />

w labiryncie œwiata” podj¹³ licz¹c¹ siê<br />

w naszej publicystyce Joyce’ologicznej<br />

znacz¹c¹ analizê dzie³a. Natomiast poza nim,<br />

zw³aszcza w krêgach czytelniczych (pytanie:<br />

kto naprawdê przeczyta³ „Ulissesa” – jest uzasadnione)<br />

mówi siê o ksi¹¿ce jak o jakiejœ sensacji.<br />

Zaczê³o kr¹¿yæ o niej wiele mitów.<br />

Znacz¹cym pisarzom tworz¹cym we wszystkich<br />

jêzykach nie udaje siê unikn¹æ wp³ywu<br />

i si³y tej rewolucji. Jej efekty rozwa¿a<br />

„Literatura na œwiecie” (2004, nr 7/8). Wa¿ny<br />

jest artyku³ Tadeusza Pióry, który dopomina<br />

siê o nowy przek³ad „Ulissesa”: Lektura<br />

„Ulissesa” jest dziœ procesem innym, ni¿ dwa<br />

pokolenia temu. Czytelnik przenosi wzrok<br />

z teksu Joyce’a na jedno lub kilka kompendiów,<br />

wraca do powieœci na parê zdañ<br />

i znów szuka wyjaœnieñ. S³omczyñski nie mia³<br />

takiej mo¿liwoœci. Wykona³ wiêc pracê tytaniczn¹,<br />

choæ nie pozbawion¹ elementów<br />

„syzyfowych”.<br />

O sensacji nie bêd¹ mogli przekonaæ siê ci,<br />

którzy przegapili ukazanie siê ksi¹¿ki. Sta³o<br />

siê coœ niezwyk³ego. Zanim „Ulisses” dosta³<br />

55


siê na pó³ki ksiêgarskie – podobno by³ rozchwytywany.<br />

Od dawna twierdzi siê, ¿e arcydzie³o<br />

Joyce’a stanowi pocz¹tek nowej epoki<br />

w prozie œwiatowej. Mo¿e jest to jednak przesada,<br />

lecz czyta siê sugestie, i¿ po „Ulissesie”<br />

zniknê³a powieœæ, mog¹ca przez 100 minionych<br />

lat konkurowaæ z tym, co Joyce osi¹gn¹³.<br />

S¹dów o „Ulissesie” nie tylko specjalistów,<br />

choæ oni dominuj¹, naros³o mnóstwo.<br />

Doœæ wskazaæ na coraz liczniejsze zastêpy<br />

ekspertów dorabiaj¹cych siê doktoratów na<br />

bazie pracy Joyce’a. On sam by³ traktowany<br />

z ulgow¹ „¿yczliwoœci¹” przez wspó³czesnych.<br />

Pozostaj¹c na uboczu literackich krêgów<br />

niemal ca³e ¿ycie – jako nauczyciel – przemierza³<br />

kraje Europy z ¿on¹ i dwojgiem<br />

dzieci, skazany na nêdzn¹ wegetacjê. Trzeba<br />

by³o dobrego pó³wiecza, ¿eby odmieniæ los<br />

arcydzie³a. Od czasów powojennych ukazuj¹<br />

siê setki prac krytycznych. Uwielbienie dla<br />

mistrza nacechowane jest entuzjazmem.<br />

Dorobek naukowy towarzystw Joyce’ologicznych<br />

stale siê powiêksza.<br />

W co zatem mo¿e byæ uzbrojony wspó³czesny<br />

czytelnik „Ulissesa”, który pragnie<br />

mieæ uzasadnion¹ nadziejê, i¿ wdzieraj¹c siê<br />

w ten przedziwny œwiat, nie zostanie<br />

zgnêbiony? Ka¿dy dysponuje indywidualn¹<br />

wiedz¹ o w³asnym ¿yciu. Ów bufor oddziela<br />

czytelnika od agresywnej tyranii licznych<br />

prawd dzie³a Joyce’a, ale te¿ – w momentach<br />

kulminacyjnych – stapia go z nurtem powieœci<br />

i wiedzê o nim samym poch³ania. – Wówczas<br />

amortyzator odpornoœci nie dzia³a. Joyce<br />

panuje. Ta swoista agresja ma wœród entuzjastów<br />

powieœci wdziêczn¹ wiedzê. Joyce<br />

pisa³ ksi¹¿kê lat szeœæ. Najwiêksi jej znawcy<br />

strawili przy niej niemal ca³e zawodowe ¿ycie.<br />

Nale¿y do nich np. s³ynny badacz amerykañski<br />

William Y. Tindall, który dopiero po 17.<br />

latach studiów opublikowa³ dociekania nad<br />

„Ulissesem”. Maciej S³omczyñski t³umacz<br />

Ulissesa na jêzyk polski, wyzna³ w <strong>jednym</strong><br />

z wywiadów, ¿e pracowa³ nad przek³adem<br />

dwanaœcie lat! Zestawienie tych sensacyjnych<br />

informacji mo¿e byæ rozumiane jako umyœlne<br />

spiêtrzenie trudnoœci stoj¹cych przed czytelnikiem.<br />

Cokolwiek jednak mo¿na by³oby<br />

jeszcze dodaæ, faktem jest, i¿ „Ulisses” to<br />

góra. Szczyt trudnoœci i z³o¿onoœci nie maj¹cy<br />

sobie równych. Z³o¿onoœæ zjawiska tkwi<br />

w stworzeniu przez Joyce’a - jak wspomnia³em<br />

- pe³ni literackiego losu cz³owieka.<br />

Czytelnik pragn¹cy mieæ po¿ytek z lektury<br />

musi pokonaæ kompleks dysproporcji miêdzy<br />

wiedz¹ o sobie i o œwiecie a tym, czym ów<br />

œwiat jest naprawdê. Ktoœ uwa¿ny rych³o<br />

zostanie wprowadzony w wielk¹ panoramê<br />

zjawisk ubogacanych coraz to inn¹ barw¹,<br />

tonem, skojarzeniem. W m³odoœci czyta³em: -<br />

„Portret artysty w wieku m³odzieñczym”<br />

Joyce’a, jakby w zapowiedzi póŸniejszych<br />

prze¿yæ. Odebra³em narzucone przez autora<br />

uczucie têsknoty za utracon¹, ale zarazem<br />

obiecan¹ szczêœliw¹ Arkadi¹. Konkurowa³a<br />

ona w okresie stalinizmu z rozczarowaniami<br />

codziennoœci. Pragn¹³em wówczas spotkania<br />

z Ulissesem. Czeka³em na spotkanie z nim,<br />

z Orfeuszem, którego si³a uczuæ i pieœñ<br />

w cudowny sposób o¿ywia³a kamienie.<br />

Odmienia³a z³o. Mówi¹c o „Portrecie artysty...”<br />

myœlê o poetyckiej ci¹g³oœci twórczoœci<br />

Joyce’a. Potwierdzi³a ona, ¿e Ulisses jest istotnie<br />

ksi¹¿k¹ o nas. Nie w znaczeniu diariusza<br />

zdarzeñ o przesz³o 100 lat póŸniejszej egzystencji<br />

– gdy¿ nie o futurologiê w niej<br />

chodzi³o, lecz w fakcie nadania w³aœciwej<br />

56


angi prze¿ywaniu i sytuowaniu nas w rzeczywistoœci,<br />

która zdarzyæ siê mo¿e kiedykolwiek<br />

w postaci bogatszej ni¿ nasze marzenia.<br />

Ksi¹¿ka z piêtnem wszechw³adzy - a tak j¹<br />

czyta³em - kojarzy siê niedwuznacznie, przy<br />

ca³ej swej odrêbnoœci, z dzie³ami Musilla,<br />

Kafki, Dostojewskiego, Manna, Woolffa.<br />

Kojarzy siê przez ska¿enie – bez lêku s³owa –<br />

cnotami bóstw. Wymkniêciem siê z naszych<br />

pojêæ czasu, systematycznoœci, krótkotrwa-<br />

³oœci. Daje ona wgl¹d nie tylko w wycinek<br />

¿ycia uchwyconego konkretnym dramatem,<br />

lecz bierze we w³adzê wszysko czym<br />

jesteœmy. Odnajdujemy w niej cierpienie,<br />

mi³oœæ, ¿ycie, œmieræ. „Ska¿enie” tymi cechami<br />

stawia „Ulissesa” w szeregu klasyków od<br />

„Elektry” Eurypidesa, „Eneidy” Wergilego, do<br />

zjawiska o imieniu Szekspir.<br />

Pragn¹c najprecyzyjniej zrozumieæ tworzywo<br />

jakim operuje Joyce parafrazuj¹c jego<br />

w³asne wyznanie – uwa¿am, ¿e jest to strumieñ<br />

mowy. Strumieñ myœli. Tak, oczywiœcie!<br />

Podobnie jak rzeka, urastaj¹c z mnogoœci<br />

dop³ywów, ma jednak praŸród³o w niepozornym<br />

miejscu. Dla autora „Ulissesa”<br />

pocz¹tkiem by³ dzieñ 16 czerwca 1904 r.<br />

w Dublinie. Strumieñ opowieœci systematycznie<br />

i nieodwracalnie urasta³ w rzekê.<br />

W ¿ywio³. Potêgê. Dotar³ do ka¿dego miejsca!<br />

Najbardziej tajemnicze zakamarki naszej<br />

œwiadomoœci zosta³y ociosane i zeskrobane<br />

ukazuj¹c fa³sz. Zdemaskowa³ jak¿e czêst¹<br />

i potrzebn¹ zdawa³oby siê w praktyce spo-<br />

³ecznej – hipokryzjê. Joyce nie cofa siê przez<br />

¿adnym z³em jakie w nas tkwi czy tkwiæ<br />

mo¿e. I przez tê bezkompromisowoœæ zajmuje<br />

miejsce arbitra, przez niektórych identyfikowane<br />

w osobie Blooma z postaci¹ Chrystusa.<br />

Taki w³aœnie pogl¹d wyrazi³a w swej<br />

zapalczywoœci amerykañska entuzjastka twórczoœci<br />

Joyce’a, Virginia Moseley („Joyce and<br />

the Bible”). Ta zbyt daleko id¹ca oryginalna<br />

interpretacja – pewnie nie ostatnia – nie<br />

umniejsza realistycznej s¹¿nistoœci i wieloznacznoœci<br />

utworu.<br />

W ¿yciorysach – pomijaj¹c literaturê –<br />

w naszych myœlach, w odczuciach, seksie, itd.,<br />

nie zdo³amy znaleŸæ niczego „bogatszego”<br />

i œciœlej sprecyzowanego, lepiej dopowiedzianego,<br />

ni¿ przez Joyce’a. St. I. Witkiewicz<br />

w r. 1927, piêæ lat po ukazaniu siê pierwodruku<br />

„Ulissesa” w oryginale, nazwa³ go<br />

„workiem” na wszystko. Ksi¹¿k¹ „piekieln¹”.<br />

„Czyst¹ Form¹” (cytuj¹c za Przybosiem). Czy<br />

dopiero dziêki tej ksi¹¿ce mo¿na siebie poznaæ?<br />

Chyba tak! Dziêki niej odwa¿niej<br />

okreœlamy doznania, pragnienia, nastroje.<br />

Umiemy nazywaæ i obserwowaæ ¿ycie. Poza<br />

sensacyjnoœci¹ opisów, jeœli chcielibyœmy<br />

przy nich pozostaæ, a przecie¿ – p³yn¹cy potok<br />

myœli oraz mowy nim jest – Joyce tak¿e uczy.<br />

Wyprzedza sprawy, które zdarzyæ siê musz¹<br />

we wra¿liwej psychice. Jest zawsze o krok<br />

przed tym, co nawet jeszcze nie zosta³o w nas<br />

uœwiadomione.<br />

Rzeczywistoœæ „Ulissesa” jest rzeczywistoœci¹<br />

pozaurojeniow¹. Z jednego uchwyconego<br />

motywu wynikaj¹ nastêpne. Nazywanie faktów<br />

w konsekwencji jest integracj¹ z nimi. To<br />

ju¿ nie opis – bardziej fakt, zdarzenie, ¿ycie.<br />

Odbiorca zatraca moment podzia³u pomiêdzy<br />

egzystencj¹ Blooma, a w³asn¹ egzystencj¹,<br />

g³ównie przez mistrzowskie operowanie<br />

s³owem, metafor¹, kompozycj¹. Jêzyk, zdania,<br />

sens, maksymalna oszczêdnoœæ œrodków<br />

wyrazu, precyzja powoduj¹ takie wch³anianie<br />

ksiêgi jakby ogl¹da³o siê przedziwny film,<br />

w którym obraz doskonale identyfikuje siê lub<br />

57


zastêpuje mowê. To szczególne „moderato<br />

cantabile” powieœci brzmi zarazem Wagnerowskim<br />

uniesieniem, poetyk¹, oryginalnoœci¹.<br />

Joyce wysnu³ dzie³o wysokiego artyzmu,<br />

poezji uczonej i zgodnej z wymogami jakie<br />

postawi³ sztuce s³owa. Zawar³ w swym wizjonerstwie<br />

treœci intelektualne, œwiadomy<br />

osi¹gniêtego kszta³tu artystycznego. Przekaza³<br />

prawdê o cz³owieku o wiele sugestywniej, ni¿<br />

czynili to przed nim inni wielcy pisarze<br />

w dzie³ach jednorodnych, nie wymagaj¹cych<br />

„dope³nieñ”.<br />

Jeœli przyj¹æ, ¿e taki s¹d o dziele Joyce’a<br />

jest trafny, dalsze analizy nale¿a³oby g³êbiej<br />

interpretowaæ. Ale to zamieni³oby spotkanie<br />

z „Orfeuszem” w oddzieln¹ o nim opowieœæ.<br />

Niew¹tpliwie b³êdne jest mniemanie jakoby<br />

nawet kilkakrotnie przeczytanie „Ulissesa”<br />

prowadzi³o do rozszyfrowania skomplikowanej<br />

siatki zawartych w niej losów ludzkich.<br />

Zamiar taki p³onny jest z wielu powodów.<br />

Otó¿ - rozpoznawanie rzeczywistoœci prowadzi<br />

do uœwiadomienia jeszcze wiêkszej z³o¿onoœci<br />

rzeczy i zjawisk. Autor „Ulissesa” doskonale<br />

o tej prawdzie wiedzia³. Skoro swoj¹ prac¹<br />

zamierza³ pokonaæ czas, ju¿ w zamyœle genialny<br />

ów akt pogrzeba³ w literaturze œwiatowej –<br />

wszystko co by³o!<br />

Joyce formu³uje swoje cele wielokrotnie.<br />

Oto jedno z jego credo: Ka¿de ¿ycie liczy wiele<br />

dni, dzieñ po dniu. Przechadzamy siê<br />

wewn¹trz siebie, spotykaj¹c zbójców, duchy,<br />

olbrzymów, starców, ¿ony, wdowy, szwagrobraci.<br />

Ale zawsze spotykaj¹c samych siebie...<br />

(str. 229)<br />

Jakkolwiek zasadnicza wartoϾ Ulissesa to<br />

doskona³y i bodaj pe³ny obraz cz³owieka<br />

sportretowany w literaturze, w odbiorze zjawiska<br />

trzeba siê liczyæ z fragmentarycznoœci¹<br />

przyswojenia dzie³a. Cz³owiek Joyce’a spenetrowany<br />

jest wszechstronnie. Kreowa³ go<br />

mistrz z idealnym znawstwem i dominikañsk¹<br />

skrupulatnoœci¹. W tej koronkowej pracy<br />

nale¿y przebrn¹æ przez bariery ju¿ nie tylko<br />

trudnoœci technicznych, nazewnictwa, lecz<br />

przez bariery znaczeñ, których dot¹d doœwiadczenie<br />

nie by³o w stanie nam nawet wyimaginowaæ.<br />

Niemniej – i tu znów dowód geniuszu<br />

– choæby najg³êbsze skomplikowanie i pozorna<br />

dezorientacja odbiorcy, koñczy siê zawsze<br />

jasnym obrazem celu jaki stawia³ autor. W tym<br />

sensie cz³owiek Joyce’a to czlowieczeñstwo.<br />

Mimo okrucieñstwa zabarwionego czêsto<br />

w „Ulissesie” krwi¹, w epilogu prowadzonych<br />

przez autora motywów wy³ania siê zwykle<br />

postaæ, symbol, egzystencja godna mi³oœci.<br />

Uczucie, mi³oœæ – Joyce kreuje serdecznoœci¹<br />

i dobrodusznoœci¹. Dowodem niech bêdzie<br />

scena z kalekim, oœlepionym ch³opcem, lub<br />

w innym miejscu – pragnienie macierzyñstwa.<br />

Wspó³czeœni pisarze sprawy te jakby z obaw¹<br />

wstydliwie maskuj¹, by nie naraziæ siê na<br />

zarzut „taniego” sentymentalizmu. Albo, a contrario<br />

– przedstawiaj¹c je z wulgarnoœci¹.<br />

Nawarstwianie tych i ca³ej reszty przes³anek<br />

nasuwa myœl o poetyce dzie³a, wzorowanej<br />

na Biblii. Biblia od setek lat niewolniczo<br />

ujmuje. Oto inne spostrze¿enie. Ulisses odbiega<br />

od s³odkolirycznych, wiêc wymyœlonych,<br />

konwencji mi³osnych. Ksi¹¿ka nie zawiera<br />

strony, choæby zdania w rozmiarach tradycyjnej<br />

literatury romansowej. Romans Joyce’owi<br />

bywa równie obmierz³y co królikowi<br />

¿mija. Mimo to, czy w³aœnie dlatego – odczuwa<br />

siê wzruszenie siêgaj¹ce g³êbi serca, gdy<br />

Joyce maluje mi³oœæ kobiety i mê¿czyzny.<br />

W ksi¹¿ce znajdujemy fragmenty domagaj¹ce<br />

siê naszej reakcji czy jednoznacznego<br />

58


pogl¹du. Wszechstronny model cz³owieka jaki<br />

przyœwieca³ Joyce’owi w pracy nie by³by do<br />

pogodzenia z opisem wybranego zagadnienia<br />

egzystencji. Jest ni¹ z pewnoœci¹ pokryte gêst¹<br />

mg³¹ tabu w literaturze niebrukowej –<br />

a jedynie ona mo¿e tu byæ odniesieniem –<br />

dziedzina ¿ycia seksualnego.<br />

Szczególnie ta dziedzina ¿ycia wyci¹gniêta<br />

zosta³a w „Ulissesie” pod ostre œwiat³o analizy.<br />

Seksuologia – jeœli okreœlenie to jest w³aœciwe<br />

– dziêki wewnêtrznemu monologowi<br />

bohaterów o ich w³asnych spe³nieniach i braku<br />

satysfakcji w stosunkach p³ciowych, osi¹ga<br />

doskona³y autentyzm. Obraz artystyczny nie<br />

odwo³uje siê tu do jakiegoœ jednego zmys³u,<br />

lecz do osobowoœci ludzkiej jako ca³oœci,<br />

pomagaj¹c jej odczuæ i uœwiadomiæ osobiste,<br />

w³asne i cudze prze¿ycia.<br />

Oto indywidualnoœæ pisarstwa Joyce’a.<br />

Nie ma ona nic wspólnego z technicyzmem<br />

i jednoznacznym funkcjonalizmem pornografii.<br />

Na pewno zawiedzie siê w oczekiwaniach<br />

ten, kto s¹dzie, ¿e Joyce wtóruje<br />

biograficznym doœwiadczeniom Markiza de<br />

Sade. Nic podobnego. Ksi¹¿ka Joyce’a nie jest<br />

równie¿ prac¹ z zakresu medycyny s¹dowej,<br />

o zboczeniach seksualnych. A jednak, ca³e to<br />

zadziwiaj¹ce dzie³o nie jest wolne od podskórnego<br />

dr¿enia, targaj¹cego psychik¹<br />

i natur¹, by pogrzebaæ, zatraciæ i uwolniæ j¹<br />

w orgiastycznym spe³nieniu, doœwiadczonym<br />

w postaci Blooma i Stefana w domu pani<br />

Cohen.<br />

W jakim stopniu w³aœnie te sprawy<br />

wstrz¹snê³y swego czasu umys³ami purytanów,<br />

twierdziæ mo¿na przez analogiê do sztuk<br />

Ibsena. Joyce jest o niebo delikatniejszy ni¿<br />

Ibsen w swych dociekaniach i opisach. Mimo<br />

to chciano go „ukamienowaæ”. Œwiêtoszki ze<br />

œwiata sztuk Ibsena praktykuj¹ce najwulgarniejsze<br />

obyczaje, zak³amani do ostatniej nitki<br />

swych marnych egzystencji, „topili” wielkiego<br />

dramaturga norweskiego w kloakach i rynsztokach,<br />

w zemœcie za zdzieranie z ich ob³udnych<br />

oblicz masek rzekomego uœwiêcenia. Ibsen<br />

zwyciê¿y³. Ale ob³uda, z³o i zak³amanie te¿<br />

nie zniknê³y. Nie jest b³êdnym przypuszczenie,<br />

¿e przez ów podskórny nurt erotycznego<br />

¿ycia ukazany w Ulissesie przekonywuj¹co<br />

rozwiniêty w myœlach i pragnieniach Molly,<br />

dzie³o Joyce’a znajdzie najpilniejszych czytelników<br />

wœród œwiêtoszków.<br />

Humanizm Joyce’a nie sprawdza siê<br />

jedynie we wzajemnym stosunku cz³owieka<br />

do cz³owieka, co tak wygodnie odpowiada<br />

naszym kryteriom i konwencjom. Humanizm<br />

ten jest niew¹tpliwie kluczem do zrozumienia<br />

wyznawanych przez Joyce’a idei spo³ecznych.<br />

Istotna prawda dzie³a i równie¿ autora<br />

Ulissesa do g³êbi nie zosta³a dot¹d rozszyfrowana.<br />

Myœlê o humanizmie twórcy<br />

„Ulissesa”, jakby poprzez szansê realnego, a<br />

nie mistycznego wyzwolenia cz³owieka do<br />

¿ycia pe³ni¹. Têsknota poszukiwania sensu istnienia<br />

ludzi i przyrody od nowa zosta³a<br />

ukazana w „Ulissesie” bez kompleksu sekciarskiej<br />

religii i tradycji nauki. To jest zarazem<br />

punkt, w którym twórczoœæ Joyce’a blisko<br />

wspó³brzmi z nowoczesnym modelem wychowawczym.<br />

Pozwala zrozumieæ i jednoczeœnie<br />

kszta³towaæ nowego cz³owieka. Mo¿e<br />

lepszego?<br />

59


Konrad Krakowiak<br />

już zima ściele sobie<br />

w zapachu chłodnego powietrza<br />

nie słychać klaksonów<br />

dozorca śpi<br />

próbuję znaleźć oparcie<br />

w barwach wczorajszego dnia<br />

ale pod butami tylko miękka ziemia<br />

poddała się<br />

jak wszystko wokół<br />

liść za liściem<br />

w szaleńczym akcie samobójstwa<br />

z drzewa na ziemię<br />

jak kamień w wodę<br />

bez pożegnalnego listu<br />

ale to nie powód do smutku<br />

uśmiech odbiera<br />

konieczność kolejnego kroku<br />

brak czasu na modlitwę<br />

i bliższe przyjrzenie się wszystkiemu<br />

zrozumienie liścia<br />

rzucającego się w zimową otchłań<br />

jest nie możliwe<br />

60


Konrad Krakowiak<br />

* * *<br />

u wybrzeży Pacyfiku zadrżała ziemia<br />

ona też ma prawo<br />

może z zimna<br />

lub ze strachu<br />

a może nie istotne<br />

na szczęście tylko ryby spłoszyła<br />

na szczęście tylko dno<br />

na których jakieś kontynenty<br />

z kości otrzęsła<br />

uwolniła okręty<br />

z krępującego uścisku skał<br />

u wybrzeży Pacyfiku zadrżała ziemia<br />

jakim prawem<br />

czy to przypadek<br />

czy przeznaczenie<br />

nie istotne<br />

zburzyła upragniony spokój ryb<br />

rozrzuciła misternie ułożone kości<br />

skałom okręty wyrwała<br />

z miłosnego uścisku lat<br />

61


Alfred Siatecki<br />

Biblia lubanicka<br />

Rozmowa nieautoryzowana z Miko³ajem Jakubic¹, pastorem luterañskim, autorem<br />

pierwszego przek³adu Nowego Testamentu na dialekt ¿arowski jêzyka ³u¿yckiego<br />

Miko³aj (Miklawš) Jakubica<br />

Urodzi³ siê w 1500 r. w Lubsku (?), zmar³<br />

w 1563 r. w Lipinkach £u¿yckich (?). Nale¿a³ do<br />

zgromadzenia augustianów w ¯aganiu. W 1523 r.<br />

obj¹³ parafiê w Lubanicach w pañstwie stanowym<br />

¯ary - Trzebiel. Od 1540 przebywa³ w Kulowie na<br />

Górnych £u¿ycach, gdzie pracowa³ nad pierwszym<br />

przek³adem Nowego Testamentu na dialekt<br />

¿arowski. Biblia zwana lubanick¹ albo Ewangeliarzem<br />

Jakubicy powsta³a w 1548 r., wydrukowana<br />

zosta³a dopiero w 1967.<br />

Serbowie £u¿yccy<br />

Jedna z trzech mniejszoœci narodowych<br />

w Niemczech (obok Duñczyków i Fryzów), licz¹ca<br />

do 500 tys. osób. S¹ te¿ zwani Serbo³u¿yczanami.<br />

Mieszkaj¹cy w Brandenburgii mówi¹ po dolno-<br />

³u¿ycku, ¿yj¹cy w Soksonii - po górno³u¿ycku.<br />

Maj¹ w³asny dziennik „Serbskie Nowiny”<br />

wydawany w Budziszynie i tygodnik „Nowy<br />

Casnik” wydawany w Chociebu¿u oraz pisma dla<br />

ewangelików i katolików, dzieci i m³odzie¿y.<br />

Sorabistykê mo¿na studiowaæ na uniwersytecie<br />

w Lipsku.<br />

Mikołaj Jakubica - autor nieznany - reprodukcja<br />

z książki Jerzego Piotra Majchrzaka „Terra Sarovie”<br />

Poni¿szy tekst jest prób¹ przybli¿enia informacji<br />

o historii Serbów £u¿yckich w formie<br />

stylizowanego wywiadu<br />

- Jakiej ksi¹dz by³ narodowoœci:<br />

niemieckiej czy ³u¿yckiej? A mo¿e polskiej?<br />

- Najpierw myœla³em, ¿e wszyscy ludzie na<br />

ca³ym œwiecie mówi¹: dŸeñ, gora, swajŸba,<br />

zg³o. Dopiero u augustianów dowiedzia³em<br />

siê, ¿e na Górnych £u¿ycach to samo okreœlano<br />

jako: Ÿeñ, hora, kwas, košlaw, a w Polsce:<br />

dzieñ, góra, wesele, koszula. W jêzyku niemieckim<br />

oznacza³o to: Tag, Berg, Hochzeit,<br />

Hemd. Tutejszy by³em, czyli na Dolnych<br />

£u¿ycach urodzony, w pobli¿u miejscowoœci<br />

¯emr, potem jako Lubsko znanej. W m³odoœci<br />

pos³ugiwa³em siê tylko dialektem ¿arowskim.<br />

Tym samym, którym mieszkañcy Nemaskleba,<br />

Lubenicz, Kralowa, Dobrawy, czyli<br />

wiosek ko³o Gubina, Lubska, ¯ar mówili.<br />

- Mieszka³ ksi¹dz w pañstwie niemieckim<br />

i nigdy nie czu³ siê Niemcem?<br />

62


- Nigdy. Gdy mnie pytano, sk¹d pochodzê,<br />

odpowiada³em: st¹d jestem, gdzie przez lasy<br />

pe³ne pachn¹cych jagód i grzybów Nysa przemyka,<br />

a bogobojni ludzie bardzo pracowici s¹.<br />

Sk¹d niedaleko do takich grodów jak<br />

Wratislavia, Budyšin czy Frankobród. Gdzie<br />

S³owianie przez Niemców nazywani Wendami<br />

¿yj¹, a przez Polaków okreœlani jako £u¿yczanie.<br />

Moja kraina to Sorawia.<br />

- Sk¹d wziêli siê £u¿yczanie na<br />

niemieckiej ziemi?<br />

- Moi pra-pradziadowie tu przed Niemcami<br />

byli. Ju¿ w VI wieku plemiona ³u¿yckie<br />

osiad³y miêdzy Odr¹, Bobrem i Kwis¹ na<br />

wschodzie a So³aw¹ na zachodzie. Podczas<br />

wielkiej wêdrówki ludów to siê sta³o. Nale-<br />

¿ymy do grupy zachodniej S³owian, tak jak<br />

Czesi i Polacy. St¹d miêdzy innymi pokrewieñstwo<br />

jêzykowe.<br />

- Czesi i Polacy stworzyli swoje pañstwa,<br />

£u¿yczanie nie.<br />

- Zrozumieæ trudno, dlaczego tak siê sta³o.<br />

Prawdopodobnie przeszkodzi³y temu najazdy<br />

frankoñskie i germañskie za panowania<br />

Karolingów. W X wieku, kiedy wystêpuje<br />

silna ekspansja wczesnofeudalnego pañstwa<br />

niemieckiego na nasze ziemie, jest ju¿ za<br />

póŸno na w³asn¹ pañstwowoœæ. Odrêbnoœæ<br />

£u¿yczan klêsk¹ siê koñczy i utrat¹ politycznej<br />

niezale¿noœci.<br />

- Czy¿ nie jest to dziwne: nie ma pañstwa<br />

³u¿yckiego, ale trwa jêzyk, kultura, tradycja?<br />

- Nasi ojcowie powiadali: £u¿yczanie<br />

s³owiañsk¹ wysp¹ na niemieckim morzu s¹.<br />

To fenomen etniczny. Jak mawiaj¹ £u¿yczanie:<br />

To je Bozi dziw. Zreszt¹ podobne<br />

zjawisko na Kaszubach wystêpuje.<br />

- Co sprzyja³o zachowaniu jêzyka ³u¿yckiego?<br />

- Przede wszystkim powszechny opór<br />

przeciw Niemcom. Nie wszystkim Niemcom,<br />

tylko tym, którzy zgermanizowaæ nas chcieli,<br />

czyli przede wszystkim mo¿nym. To taka<br />

s³owiañska cecha: im wiêcej wrogów mamy<br />

i ci wrogowie mocniej nas gnêbi¹, tym<br />

bardziej zwarci i silniejsi jesteœmy. Tym<br />

wyraŸniej nasz¹ odrêbnoœæ narodow¹ podkreœlamy.<br />

Twoi rodacy, skrybo, przecie¿ nie<br />

tylko z pieœni¹ na ustach „Jeszcze Polska nie<br />

umar³a” na odzyskanie niepodleg³oœci a¿ 123<br />

lata czekali.<br />

- W polskich warunkach ogromn¹ rolê<br />

odegra³ Koœció³. Tym najistotniejszym spoiwem<br />

sta³a siê religia katolicka.<br />

- Identyczne zjawisko od wieków na<br />

£u¿ycach wystêpuje. Koœció³ swoj¹ uniwersaln¹<br />

religi¹ sprawia, ¿e ludzie w mi³oœci do<br />

jednego Boga i jednej ojczyzny siê jednocz¹.<br />

Nie zawsze, ale czêsto przeciw rz¹dz¹cym to<br />

siê obraca. Nasi duchowni swoimi prostymi,<br />

acz m¹drymi kazaniami przy ka¿dej nadarzaj¹cej<br />

siê okazji przypominali £u¿yczanom,<br />

sk¹d siê wywodz¹, kim ich dziadowie byli,<br />

gdzie s³owiañskich braci maj¹, kogo powinni<br />

unikaæ.<br />

- Czy dlatego m³odzieniec spod Lubska<br />

postanowi³ zostaæ duchownym?<br />

- Do klasztoru augustianów w ¯aganiu<br />

przyjêty zosta³em na zasadzie: weŸmiemy go,<br />

spróbujemy kszta³ciæ, a potem zobaczymy,<br />

czy zostanie proboszczem, czy tylko mnichem<br />

w zakonnym maj¹tku pracuj¹cym. Na moje<br />

szczêœcie okaza³em siê ³atwy do ukszta³towania<br />

na obraz i podobieñstwo bo¿e, tote¿ u augustianów<br />

biegle pisaæ i czytaæ siê nauczy³em.<br />

A poniewa¿ z domu rodzinnego umiejêtnoœæ<br />

mówienia w dialekcie ¿arowskim wynios³em,<br />

wielebny opat Pawe³ wys³a³ mnie do du¿ej<br />

parafii w Lubanicach, przez miejscowych<br />

Lubenicz zwanej. To by³a wieœ klasztorna.<br />

- Co to znaczy: wieœ klasztorna?<br />

- Koœcio³y i kaplice, drogi, mosty i przepusty<br />

zakon budowa³, drukarniê mia³,<br />

m³odzie¿ kszta³ci³, a i utrzymanie potê¿nego<br />

klasztoru niema³o kosztowa³o. Na to œci¹ga³<br />

daninê ze wsi, które do niego nale¿a³y. Stawy<br />

rybne zak³ada³, stawia³ pasieki pszczele<br />

w tych wsiach, browary, m³yny, winnice mia³.<br />

Roki s¹dowe wiosn¹ i jesieni¹ sprawowa³,<br />

o sprawiedliwoœæ dbaj¹c.<br />

- £u¿yccy ch³opi we wsiach klasztornych<br />

byli podwójnie gnêbieni, bo raz sk³adali<br />

daninê opatowi i jeszcze raz w³adcom<br />

¿arskiego pañstwa stanowego.<br />

- Po³o¿enie ludu we wsiach klasztornych<br />

ciê¿kie by³o. Zakon zaleca³ picie piwa ¿agañskiego,<br />

Bibersteinowie przeciwnie, namawiali<br />

do piwa z ¿arskiego browaru. Przyznajê, ¿e<br />

Alfred Siatecki<br />

63


dochodzi³o te¿ do swad miêdzy zakonem<br />

a w³adcami œwieckimi na tle spraw s¹dowych,<br />

³owieckich czy nawet obsady stanowisk koœcielnych.<br />

- Czy to nastawia³o ch³opów przeciw<br />

zakonowi?<br />

- Jako proboszcz lubanickiej parafii<br />

krzywdê doznawan¹ przez ch³opów tak ze<br />

strony zakonu, jak i œwieckich rz¹dców<br />

widzia³em. Poniewa¿ mnichem by³em i pos³uszeñstwo<br />

zakonowi œlubowa³em, parafianom<br />

niewiele mog³em ul¿yæ. Zreszt¹ i opat augustianów<br />

przeciw ciemiê¿eniu ludu przez<br />

rz¹dz¹cych wystêpowa³.<br />

- Kiedy dotar³a do Lubanic wiadomoœæ<br />

o 95 tezach przybitych przez Marcina Lutra<br />

do drzwi kaplicy zamkowej w Wittenberdze?<br />

- Doktor Marcin Luter by³ mnichem<br />

nale¿¹cym do identycznego zakonu augustiañskiego<br />

jak nasz w ¯aganiu. Tote¿ o decyzji<br />

og³oszonej przez naszego brata w Wittenberdze<br />

ju¿ w 1517 roku us³yszeliœmy. Czêœæ<br />

spoœród nas do wiadomoœci przyjê³a, ¿e<br />

jedynym autorytetem dla chrzeœcijanina Pismo<br />

Œwiête jest, jak g³osi³ doktor Luter, czêœæ przy<br />

dotychczasowych kanonach wiary pozosta³a.<br />

- A ksi¹dz do której czêœci nale¿a³?<br />

- D³ugo nie umia³em pogodziæ siê z tym, ¿e<br />

w ³onie Koœcio³a powszechnego podzia³ na<br />

zwolenników i przeciwników papieskiego porz¹dku<br />

nast¹pi³. Ja wpojone mia³em pos³uszeñstwo<br />

wobec zwierzchnoœci zakonnej,<br />

choæbym swoich racji dowieœæ nie umia³. Ale<br />

kiedy w 1523 roku na ¿agañskiego opata<br />

pochodz¹cy z ¯ar Pawe³ Lemberg wybrany<br />

zosta³, coœ we mnie, pos³usznym mnichu<br />

augustiañskim, zaczê³o siê zmieniaæ. Z pacierza<br />

na pacierz mia³em coraz wiêcej pytañ<br />

i w¹tpliwoœci o sens nakazanego porz¹dku<br />

w Koœciele.<br />

- Opat Lemberg przekonywa³ ksiêdza<br />

do przejœcia na stronê Lutra?<br />

- Wielebny Pawe³, zanim zwierzchnikiem<br />

¿agañskiego opactwa zosta³, na uniwersytecie<br />

w Wittenberdze siê ksztalci³, tam s³ucha³<br />

wyk³adów duchownych zaniepokojonych prywat¹<br />

w Koœciele papistów. Usi³uj¹cych zreformowaæ<br />

organizacjê koœcieln¹, która ze wzglêdu<br />

na swoje skostnienie by³a coraz dalsza od<br />

ziemskich spraw ludu Bo¿ego. Najpierw<br />

jedynie za poœrednictwem naszego opata<br />

nauki doktora Lutra do ¯agania dociera³y.<br />

Potem wielebny opat sprowadzi³ trzech lektorów<br />

z Wittenbergii, którzy Biblie w nowym<br />

duchu interpretowali. Wys³uchawszy ich wyk³adów<br />

przekonany by³em, ¿e na nowe prawdy<br />

obojêtny nie powinienem pozostawaæ. Przekonany<br />

tym bardziej ¿e mo¿e po³owa braci<br />

zakonnych, wœród nich i wielebny Lemberg,<br />

myœli doktora Lutra jako swoje przyjêli.<br />

- Wtedy z katolickiego zakonnika przemieni³<br />

siê ksi¹dz w luterañskiego pastora?<br />

- Bogu niech bêd¹ dziêki... Nie tylko ja,<br />

prosty mnich, ale i wielu duchownych katolickich<br />

na Dolnych £u¿ycach reformacjê popar³o.<br />

Panom w³adztwa ¿arskiego nie dziwiê<br />

siê, ¿e tak szybko do nowej wiary przystali, bo<br />

oni niez³y prezent na zmianie wyznania sobie<br />

sprawili. Sorawskie dobra papistów, czyli<br />

maj¹tki nale¿¹ce do Koœcio³a katolickiego oni<br />

zgarnêli.<br />

- A jak zachowa³ siê lud ³u¿ycki?<br />

- <strong>Pro</strong>sty lud te¿ reformacjê popar³, tym<br />

bardziej ¿e zamiast niezrozumia³ej dla<br />

wiernych ³aciny pastorzy zaczêli odprawiaæ<br />

msze i g³osiæ kazania w jêzyku tutejszym.<br />

- Po usuniêciu Lutra z zakonu augustianów<br />

uda³ siê on na dwór elektora saskiego<br />

Fryderyka III M¹drego i tam t³umaczy³<br />

Pismo Œwiête na jêzyk niemiecki.<br />

- W 1523 roku z polecenia wielebnego<br />

opata Lemberga rz¹dy w lubanickiej parafii<br />

obj¹³em. Wtedy ju¿ by³ gotowy przek³ad<br />

Nowego Testamentu na jêzyk niemiecki, przez<br />

doktora Lutra dokonany, ale ja o tym jeszcze<br />

nie wiedzia³em. Stara³em siê, tak jak nakazywa³<br />

reformator, nauczaæ wiernych w jêzyku,<br />

którego mieszkañcy Lubanic na co dzieñ<br />

u¿ywali. Tam te¿, id¹c za przyk³adem doktora<br />

Lutra postanowi³em, ¿e Bibliê na jêzyk moich<br />

parafian przet³umaczê.<br />

- Kiedy¿ to siê sta³o?<br />

- Pracê nad przek³adem Nowego Testamentu<br />

na znany mi jêzyk dolno³u¿ycki w 1540<br />

roku podj¹³em. Wtedy zamieszka³em w Kulowie<br />

na Górnych £u¿ycach, gdzie ³atwiejszy<br />

dostêp do Pisma Œwiêtego w ró¿nych jêzykach<br />

64


mia³em. Na przek³adzie doktora Lutra siê<br />

opar³em. Korzysta³em te¿ z czeskiej Biblii<br />

Seweryna. Równie¿ Wulgat¹ siê wspiera³em.<br />

Po oœmiu latach mordêgi jêzykowej, ale jak¿e<br />

potrzebnej, moim braciom w wierze mog³em<br />

oznajmiæ: z Bo¿¹ pomoc¹ Nowy Testament<br />

uda³o mi siê na jêzyk £u¿yczan przet³umaczyæ.<br />

- Nowy Zakon Serpsky... do Serpskeye<br />

Recey poziñessony z 1548 roku okaza³ siê<br />

pierwsz¹ ksi¹¿k¹ w jêzyku dolno³u¿yckim.<br />

- By³bym bardziej zadowolony, gdyby<br />

owoc mojej translatorskiej pracy drukiem siê<br />

ukaza³. Niestety, w parafialnej kasie srebra,<br />

pieniêdzy brakowa³o, a Bibersteinowie nie<br />

byli zainteresowani upowszechnianiem jêzyka<br />

³u¿yckiego. Do 1827 roku w Bibliotece Królewskiej<br />

w Berlinie rêkopis przele¿a³ i tylko<br />

dziêki polskiemu historykowi Andrzejowi<br />

Kucharskiemu na œwiat³o dzienne zosta³ wydobyty.<br />

Dopiero w 1967 roku Heinz-Hinc<br />

Schuster-Šewc, profesor sorabistyki na lipskim<br />

uniwersytecie, drukiem go og³osi³, ale w ograniczonej<br />

liczbie egzemplarzy i tylko dla<br />

potrzeb filologiczno-jêzykoznawczych. Ta<br />

publikacja charakter pomnika ma.<br />

- Mimo to jest pastor uwa¿any za ojca<br />

jêzyka dolno³u¿yckiego.<br />

- Biblia przez jednych lubanick¹ zwana,<br />

przez drugich Ewangeliarzem Jakubicy<br />

wp³ywu na rozwój pisanego jêzyka ³u¿yckiego<br />

nie mia³a. Jedynie zabytkiem kultury siê sta³a.<br />

Do historii mojego ludu wiele podobnych<br />

pami¹tek wesz³o. Pochodz¹cy z polskiej<br />

Skwierzyny pastor Jan Bogumi³ Fabricius na<br />

potrzeby swoich parafian we wsi Korjeñ pod<br />

Chociebu¿em prze³o¿y³ Ma³y Katechizm<br />

Marcina Lutra i Nowy Testament. W 1709<br />

roku to by³o. Ca³a Biblia po dolno³u¿ycku<br />

dopiero pod koniec XVIII wieku w t³umaczeniu<br />

Jana Biedricha Fryca siê ukaza³a.<br />

- Poznañski jêzykoznawca profesor<br />

Tadeusz Lewaszkiewicz pisze, ¿e mimo i¿<br />

Luter g³osi³ potrzebê szerzenia zasad wiary<br />

w jêzykach narodowych to z pogard¹<br />

wyra¿a³ siê o £u¿yczanach.<br />

- Doktor Luter z okolic Erfurtu pochodzi³<br />

i jak wielu Niemców tkwi³ w b³êdnym przekonaniu,<br />

¿e jêzyk Wendów niebawem zaniknie.<br />

Zanim rozpocz¹³em swoje dzie³o translatorskie<br />

w Kulowie, doktor Luter obwieœci³, ¿e<br />

Biblii na jêzyk ³u¿ycki nie warto t³umaczyæ,<br />

skoro nikt jej nie bêdzie u¿ywa³. K³óci³o siê to<br />

z zasad¹ wprowadzenia do obrz¹dku Koœcio³a<br />

luterañskiego jêzyka narodowego. Mo¿na<br />

z tego wyci¹gn¹æ wniosek nastêpuj¹cy: wbrew<br />

sobie doktor Luter do utrwalenia to¿samoœci<br />

narodowej £u¿yczan siê przyczyni³.<br />

- Czy pastorzy protestanccy walczyli ze<br />

zwyczajami ukszta³towanymi przez katolicyzm?<br />

- Przyznajê ze wstydem, ¿e po reformacji<br />

w parafiach wiejskich rozpoczê³a siê ostra<br />

walka ze zwyczajami ludowymi dot¹d aprobowanymi<br />

przez Koœció³ katolicki. Choæby ze<br />

zwyczajem znanym tylko na £u¿ycach, jakim<br />

by³o obje¿d¿anie pól przez jeŸdŸców wielkanocnych.<br />

Luterañscy pastorzy przekonywali,<br />

¿e jakakolwiek praca oraz organizowanie<br />

uroczystoœci œwieckich w niedziele i œwiêta<br />

z Pismem Œwiêtym jest sprzeczne. Targi, wystêpy<br />

komediantów, nawet zabawy ludowe<br />

wiêc na dni powszednie przenoszono.<br />

Pastorzy nawet regulowali ¿ycie obyczajowe<br />

wsi ³u¿yckich, co popierali mo¿now³adcy.<br />

Usprawiedliwia ich jednak to, ¿e postêpuj¹c<br />

wedle wskazañ nauki doktora Lutra ogromny<br />

wp³yw na zachowanie jêzyka ³u¿yckiego,<br />

tradycji i kultury naszego ludu mieli.<br />

- I ostatnie pytanie: czy ziemia ³u¿ycka<br />

ze wschodniej strony Nysy wyda³a jeszcze<br />

innych ludzi, którzy tak jak pastor zapisali<br />

siê z³otymi zg³oskami w historii œwiata?<br />

- Mam pretensjê do Niemców, którzy<br />

nazywaj¹c mniejszoœæ s³owiañsk¹ Wendami<br />

upowszechniali tezê, ¿e £u¿yczanie to naród<br />

ch³opski, wrêcz prymitywny. W porównaniu<br />

z Niemcami nas ma³o by³o, ale proporcjonalnie<br />

Sorawia wielu œwiat³ych humanistów<br />

wyda³a. Oto dwa przyk³ady osób zas³u¿onych<br />

dla kultury polskiej. Z Trzebiela le¿¹cego<br />

w pobli¿u ¯ar pochodzi³ Jan Solfa, filozof<br />

i medyk, u szczytu swojej kariery nadworny<br />

lekarz Jagiellonów. W Krakowie naucza³<br />

Jan Rak z Lubska, przyjaciel Miko³aja Kopernika<br />

i Konrada Celtesa. Skoro godnego siebie<br />

miejsca we w³asnym kraju nie mogli znaleŸæ,<br />

w s³owiañskiej rodzinie musieli go szukaæ.<br />

- Piêknie dziêkujê za rozmowê.<br />

Alfred Siatecki<br />

65


Wolfgang Kroschel<br />

Wolfgang Kroschel<br />

Ein Dreiklang<br />

über drei Flüsse.<br />

Die kirchenmusikalische<br />

Arbeit in der Region<br />

beidseits der Neiße<br />

Triada nad trzema<br />

rzekami.<br />

O muzyce koœcielnej<br />

w regionie<br />

po obu stronach Nysy<br />

In der vorhergehenden Ausgabe von <strong>Pro</strong><br />

<strong>Libris</strong> bezeichnete Anna Kubiak die deutsche<br />

Stadt Cottbus als „die wichtigste Stadt des<br />

ganzen historisch- geografischen Gebietes der<br />

Niederlausitz auf der deutschen wie auch auf<br />

der polnischen Seite”. Wenn es im Folgenden<br />

um einige Seiten der geistlichen und dabei<br />

besonders der geistlichen Chormusik geht,<br />

soll Anna Kubiaks Charakteristik dieser Stadt<br />

durch einen weiteren Aspekt ergänzt werden:<br />

Cottbus ist im Dreieck Berlin- Dresden-<br />

Wroclaw eine feste nationale und internationale<br />

Größe geworden, bei der das Zusammenwirken<br />

mit polnischen Musikschaffenden<br />

und Klangkörpern eine tragende Säule bildet.<br />

Die im vorigen Jahr begangene Feier zum<br />

850. Jubiläum der Stadt hat auch den Blick in<br />

die Geschichte der Stadt und der sie umgebenden<br />

Region befördert. Jahrhunderte hindurch<br />

war Cottbus umgeben von Dörfern, in denen<br />

die (Nieder-)Sorben, auch Wenden genannt,<br />

ihr natürliches Siedlungsgebiet hatten und<br />

noch in der Mitte des 19. Jahrhunderts gab es<br />

Dörfer, in denen durchgehend wendisch<br />

gesprochen wurde. Daran, das sei nur als eine<br />

von vielen Beweisen dafür angeführt, erinnern<br />

die wendischsprachigen Inschriften in<br />

W poprzednim <strong>numer</strong>ze <strong>Pro</strong> <strong>Libris</strong> Anna<br />

Kubiak okreœli³a niemieckie Cottbus mianem<br />

„najwa¿niejszego miasta na ca³ym historyczno-geograficznym<br />

obszarze Dolnych<br />

£u¿yc, tak po polskiej, jak i po niemieckiej<br />

stronie”. Jeœli mówimy przede wszystkim<br />

o koœcielnej muzyce chóralnej, to charakterystykê<br />

sformu³owan¹ przez Annê Kubiak<br />

nale¿y uzupe³niæ o jeszcze jeden aspekt:<br />

w trójk¹cie Berlin-Drezno-Wroc³aw Cottbus<br />

sta³o siê potentatem tak w Niemczech, jak<br />

i poza ich granicami, opieraj¹c siê w g³ównej<br />

mierze na wspó³pracy z polskimi kompozytorami<br />

i zespo³ami.<br />

Obchodzony w minionym roku jubileusz<br />

850-lecia miasta u³atwi³ tak¿e spojrzenie<br />

w przesz³oœæ miasta i regionu. Przez stulecia<br />

Cottbus by³o otoczone wsiami, w których<br />

autochtonami byli (Dolno-) £u¿yczanie,<br />

w Niemczech zwani tak¿e „Wendami”,<br />

i jeszcze w po³owie XIX wieku istnia³y wsie,<br />

w których podstawowym jêzykiem by³<br />

dolno³u¿ycki. Wiele mo¿na by przytoczyæ na<br />

to dowodów; wystarczy przypomnieæ jeden:<br />

dolno³u¿yckie napisy w koœciele klasztornym<br />

zwanym „koœcio³em ³u¿yckim”, do którego<br />

uczêszczali ch³opi z okolic Cottbus. S³o-<br />

66


der Klosterkirche, die die „Wendische”<br />

genannt wurde und die angestammte Kirche<br />

der Bauern aus der Cottbuser Umgebung war.<br />

Das slawische Element ist daher in Cottbus<br />

auch heute noch deutlich zu spüren.<br />

Cottbus, das sei im Hinblick auf die<br />

geistliche Musik und die anders geartete<br />

Gegenwart östlich der Neiße erwähnt, kam<br />

recht zeitig mit den Ideen der Reformation in<br />

Berührung. Am Fronleichnamstag 1537<br />

predigten erstmals zwei Schüler Martin<br />

Luthers sowohl in der Klosterkirche als auch<br />

in der vorwiegend vom deutschen Besitzstande<br />

frequentierten Oberkirche evangelisch.<br />

Die evangelische Richtung erstarkte und<br />

bildete damit den nicht nur sprachlichen, sondern<br />

auch kulturellen Unterschied zur bis<br />

heute weitgehend katholisch geprägten<br />

Oberlausitz und ihren darin siedelnden<br />

Obersorben.<br />

Das Zentrum der Kirchenmusik befindet<br />

sich in der Cottbuser Oberkirche St. Nikolai.<br />

Sie ist mit einer Länge von mehr als 70<br />

Metern und einer Gewölbehöhe von 20<br />

Metern die größte Kirche in der Niederlausitz<br />

und dominiert mit ihrer Backsteingotik das<br />

Bild der Stadt. In ihr bzw. ihrem romanischen<br />

Vorläufer ist seit etwa 800 Jahren die<br />

Kirchenmusik beheimatet.<br />

Ein Zeitsprung in das vorige Jahrhundert<br />

sieht in dessen 2. Hälfte rege, bis ins Ausland<br />

strahlende kirchenmusikalische Aktivitäten,<br />

die mit dem Namen des Kantors Lothar Graap<br />

verbunden sind. In seinem für Cottbus segensreichen<br />

Wirken ist die Einrichtung einer<br />

Kantorei vor vierzig Jahren in der Klosterkirche,<br />

vor allem aber die Gründung eines<br />

ökumenischen Chores erwähnenswert. Bis<br />

zum heutigen Tage singen sowohl ehemalige<br />

Mitglieder dieses Chores als auch neue<br />

Sängerinnen und Sänger katholischen<br />

Glaubens und konfessionslose in der<br />

Kantorei, die heute von Kirchenmusikdirektor<br />

Wilfried Wilke geführt wird.<br />

Wilfried Wilke wirkt als musikalischer<br />

Leiter in der Oberkirche seit 1983. Das ist<br />

insofern bedeutungsvoll, als zu jener Zeit in<br />

die durch Kriegseinwirkung fast vollständig<br />

zerstörte und wieder aufgebaute Oberkirche<br />

wiañski ¿ywio³ jest w zwi¹zku z tym wci¹¿<br />

jeszcze widoczny w mieœcie.<br />

Cottbus, o czym warto wspomnieæ z punktu<br />

widzenia muzyki duchownej i odmiennej<br />

dziœ rzeczywistoœci po drugiej stronie Nysy,<br />

doœæ szybko zetknê³o siê z ideami reformacji.<br />

W sobotê Bo¿ego Cia³a 1537 r. zarówno<br />

w koœciele klasztornym, jak i w uczêszczanym<br />

przede wszystkim przez niemieckie klasy<br />

posiadaj¹ce tzw. Górnym Koœciele po raz<br />

pierwszy wyg³osili kazania ewangelickie<br />

dwaj uczniowie Marcina Lutra. Idea protestancka<br />

wzmocni³a zatem i kszta³towa³a nie<br />

tylko jêzykow¹, ale tak¿e kulturow¹ odmiennoœæ<br />

tutejszych terenów w stosunku do dziœ<br />

wci¹¿ jeszcze w przewa¿aj¹cej czêœci katolickich<br />

Górnych £u¿yc i mieszkaj¹cych tam<br />

Górno³u¿yczan.<br />

Centrum muzyki koœcielnej znajduje siê<br />

w Górnym Koœciele p.w. œw. Miko³aja<br />

w Cottbus. D³ugi na 70 metrów, o wysokoœci<br />

sklepienia 20 m jest to najwiêkszy koœció³<br />

w Dolnych £u¿ycach, którego gotyckie<br />

wypalane ceg³y zdominowa³y wizerunek<br />

miasta. W nim – a przedtem w jego romañskim<br />

poprzedniku – od 800. lat kultywuje siê<br />

tradycje muzyki koœcielnej.<br />

Spojrzenie wstecz, na minione stulecie,<br />

a w szczególnoœci jego drug¹ po³owê, ukazuje<br />

o¿ywion¹, promieniuj¹c¹ a¿ na zagranicê<br />

aktywnoœæ w zakresie muzyki koœcielnej,<br />

zwi¹zan¹ z nazwiskiem kantora Lothara<br />

Graapa. Wœród wielu jego po¿ytecznych dla<br />

Cottbus dzia³añ wymieniæ nale¿y stworzenie<br />

w koœciele klasztornym amatorskiego chóru<br />

ju¿ przed czterdziestu laty, ale przede wszystkim<br />

za³o¿enie chóru ekumenicznego. Do<br />

dziœ œpiewaj¹ zarówno byli cz³onkowie tego<br />

chóru, jak i nowi œpiewacy – katolicy<br />

i niezwi¹zani z ¿adnym Koœcio³em – teraz<br />

pod dyrekcj¹ dyrektora muzycznego koœcio³a,<br />

Wilfrieda Wilkego.<br />

Wilfried Wilke kieruje sprawami muzycznymi<br />

Górnego Koœcio³a od 1983 r. Jest to<br />

o tyle istotne, ¿e w³aœnie wtedy do tej niemal<br />

zupe³nie zniszczonej w czasie wojny, a potem<br />

odbudowanej œwi¹tyni sprowadzano g³ówne<br />

organy. Wilfried Wilke nadzorowa³ te prace<br />

i zadba³ o to, aby budziszyñska firma Eule<br />

Wolfgang Kroschel<br />

67


die Hauptorgel eingesetzt werden sollte.<br />

Wilfried Wilke begleitete diese Arbeiten und<br />

sorgte so dafür, dass die Orgel der Bautzener<br />

Firma Eule, übrigens als Opus 500 ausgeführt,<br />

entsprechend den damaligen Gegebenheiten<br />

ein dem mächtigen Kirchenschiff würdiges<br />

Instrument wurde.<br />

Die kontinuierliche kirchenmusikalische<br />

Arbeit, die Wilfried Wilke nun seit fast 25<br />

Jahren leitet, trägt auf allen Gebieten reiche<br />

Ernte. Oftmals unterrichtet er oder singen in<br />

den Chören schon die Kinder und<br />

Kindeskinder der „ersten” Generation.<br />

Wilfried Wilke wirbt mit Enthusiasmus<br />

bereits die kleinsten Bürger unserer Stadt. Sie<br />

finden in der Schola Cantorum ihre Heimat.<br />

Wer lieber ein Instrument erlernen will, hat<br />

dazu in der Musikschule der Oberkirche St.<br />

Nikolai Gelegenheit. In Zeiten, in denen das<br />

Geld und die Finanzierung jeglicher künstlerischer<br />

Betätigung oftmals das Urteil über<br />

Sein oder Nichtsein bedeutet, ist es schon<br />

genial, auf welcher Idee die Musikschule<br />

beruht: „Du kannst bei uns ein Instrument<br />

spielen lernen. Das kostet keinen Cent. Dafür<br />

erwarten wir von dir, dass du dich aktiv an der<br />

Ausübung der Kirchenmusik beteiligst.”<br />

Damit sind Voraussetzungen geschaffen, zwei<br />

akute <strong>Pro</strong>bleme zu lösen. Kindern und<br />

Jugendlichen wird der Zugang zu musikalischen<br />

Aktivitäten ermöglicht, wobei gleichzeitig<br />

das Niveau ihrer Allgemeinbildung<br />

und die Chance auf einen musikalisch<br />

geprägten Beruf erhöht wird. Zweitens wird<br />

versucht, dem jetzt schon spürbaren Mangel<br />

an befähigten Musikern zu begegnen, der<br />

besonders bei der kirchenmusikalischen<br />

Begleitung von Gottesdiensten nicht zu<br />

übersehen ist.<br />

Die Praxis zeigt schon jetzt, dass diese<br />

oder jene Mädchen und Jungen, die den Weg<br />

über die Schola Cantorum und die Musikschule<br />

gegangen sind, heute Kirchenmusik<br />

studieren und sich damit eine Lebensperspektive<br />

aufbauen.<br />

Befähigte und begabte Kinder und<br />

Jugendliche gehen ihren zweiten Schritt im<br />

Jugendmotettenchor. Dort sind die Ansprüche<br />

höher und die Arbeit intensiver. Dieser Chor<br />

wykona³a organy - zreszt¹ typu Opus 500 –<br />

najlepsze jak na panuj¹ce wówczas warunki<br />

i tak, aby sta³y siê one instrumentem godnym<br />

tak wielkiego koœcio³a.<br />

Nieprzerwana praca, któr¹ Wilfried Wilke<br />

kieruje ju¿ od niemal 25. lat, przynosi bogate<br />

owoce na wszystkich polach. Jest nauczycielem,<br />

który zachêci³ do œpiewania w chórze<br />

nawet dzieci i wnuki „pierwszego pokolenia”<br />

swoich œpiewaków.<br />

Z entuzjazmem zachêca do wspó³pracy<br />

ju¿ najm³odszych obywateli naszego miasta.<br />

W Schola Cantorum odnajduj¹ swój drugi<br />

dom. Kto woli uczyæ siê gry na instrumencie,<br />

ma tak¹ mo¿liwoœæ w Szkole Muzycznej<br />

Górnego Koœcio³a p.w. œw. Miko³aja. W czasach,<br />

w których pieni¹dze i finansowanie<br />

wszelkiej dzia³alnoœci artystycznej oznacza<br />

dla niej byæ albo nie byæ, genialna wydaje siê<br />

idea, na której opiera siê szko³a: U nas mo¿esz<br />

nauczyæ siê graæ na ka¿dym instrumencie. To<br />

nie kosztuje ani grosza. W zamian za to<br />

oczekujemy aktywnego uczestnictwa w wykonywaniu<br />

muzyki koœcielnej. W ten sposób<br />

stworzono warunki do rozwi¹zania dwóch<br />

pal¹cych problemów. Dzieci i m³odzie¿ maj¹<br />

mo¿liwoœæ podjêcia aktywnoœci na niwie<br />

muzycznej, podnosz¹c tym samym poziom<br />

swojego wykszta³cenia ogólnego i zwiêkszaj¹c<br />

szanse na zdobycie zawodu zwi¹zanego<br />

z muzyk¹. Z drugiej strony jest to próba<br />

zaradzenia widocznemu ju¿ dziœ niedostatkowi<br />

uzdolnionych muzyków, dostrzegalnemu<br />

szczególnie podczas nabo¿eñstw<br />

z towarzyszeniem muzyki.<br />

Praktyka ju¿ dziœ pokazuje, ¿e niejedna<br />

dziewczyna i niejeden ch³opak, którzy maj¹<br />

za sob¹ Schola Cantorum i szko³ê muzyczn¹,<br />

studiuje dziœ muzykê koœcieln¹ i na tym buduje<br />

swoje ¿yciowe plany.<br />

Drugim krokiem uzdolnionych dzieci<br />

i m³odzie¿y jest czêsto m³odzie¿owy chór<br />

motetowy. Wymagania s¹ tam wy¿sze, a praca<br />

intensywniejsza. Coroczne tournée tego chóru<br />

zaprowadzi³o go nie tylko do innych czêœci<br />

Niemiec, ale tak¿e do Austrii, Szwajcarii,<br />

Danii czy Rosji.<br />

<strong>Pro</strong>blemy typowe dla Dolnych £u¿yc, ba,<br />

dla ca³ych Niemiec Wschodnich, nie omijaj¹<br />

68


tourte auf seinen jährlichen Gastspielreisen<br />

nicht nur durch Deutschland, sondern auch<br />

Österreich, die Schweiz, Dänemark und<br />

Russland.<br />

Die <strong>Pro</strong>bleme unserer Niederlausitz, ja<br />

ganz Ostdeutschlands, gehen am Motettenchor,<br />

der gegenwärtig etwa knapp 20 Sängerinnen<br />

und Sänger umfasst, nicht vorüber.<br />

Besonders viele Jugendliche verlassen die<br />

Heimat in Richtung Westen und ziehen dorthin,<br />

wo es Arbeit oder Ausbildung gibt. So<br />

treten bisweilen Besetzungsprobleme in den<br />

Stimmlagen auf, die dann besonders ernst<br />

werden, wenn die Sänger durch irgendwelche<br />

Umstände an den Auftritten nicht teilnehmen<br />

können.<br />

Zahlenmäßig am größten sind die Kantorei<br />

mit etwa 60 Aktiven und der sie bei<br />

großen Konzerten ergänzende Lausitzer Oratorienchor.<br />

So stehen bei den Aufführungen<br />

von Oratorien, Messen oder Requiems oft bis<br />

zu 120 Chorsänger auf dem Podest. Eine<br />

Besonderheit war die deutschlandweit<br />

beachtete Aufführung von Pablo Casals’ „Die<br />

Krippe”, die wegen des begeisterten Echos in<br />

diesem Jahr erneut erklingen wird. Ein ebenso<br />

in der Niederlausitz einmaliges Ereignis ist<br />

die nun schon traditionelle „Ostermette früh<br />

um 5”, bei der aus der Dunkelheit Gesänge<br />

erklingen und das Licht der Auferstehung<br />

zunächst allein von der ins Kirchenschiff<br />

getragenen neuen Jahreskerze, „Jesus das<br />

Licht”, ausgeht, bevor es an die Gottesdienstbesucher<br />

weitergegeben wird. Dann<br />

bricht auch das Morgenlicht durch die hohen<br />

Fenster und nach dem Gottesdienst vereinen<br />

sich Musiker, Chorsänger und Gemeinde zu<br />

einem Osterfrühstück.<br />

Vieles von dem und noch mehr, das hier<br />

jetzt nicht gewürdigt werden kann, z.B. das<br />

jährliche „Internationale Orgelfestival”, wäre<br />

ohne die seit mehr als anderthalb Jahrzehnten<br />

bestehende Freundschaft zwischen der<br />

Philharmonie Zielona Góra und dem Kantorat<br />

der Oberkirche St. Nikolai in Cottbus einfach<br />

nicht möglich oder hätte mindestens nicht die<br />

erreichte Ausstrahlungskraft. Auf der<br />

Grundlage der seit 1977 bestehenden<br />

Städtepartnerschaft wird diese Verbindung<br />

oczywiœcie tak¿e tego chóru, w którym<br />

œpiewa obecnie niemal 20 osób. Bardzo wielu<br />

m³odych ludzi opuszcza swe ziemie rodzinne<br />

i wyje¿d¿a na Zachód, tam, gdzie jest praca<br />

i wykszta³cenie. Pojawiaj¹ siê wiêc problemy<br />

z obsadzeniem niektórych g³osów, tym powa¿niejsze,<br />

¿e niekiedy obecni œpiewacy<br />

z ró¿nych przyczyn nie mog¹ uczestniczyæ<br />

w wystêpach.<br />

Liczebnie najwiêkszy jest chór amatorski<br />

(Kantorei) z 60 aktywnymi cz³onkami, oraz<br />

wspomagaj¹cy go podczas wielkich koncertów<br />

£u¿ycki Chór Oratoryjny. W ten<br />

sposób na scenie podczas oratoriów, mszy<br />

i requiem znajduje siê nawet do 120. œpiewaków.<br />

Niezwyk³ym wydarzeniem by³a<br />

prezentacja „Jase³ek” Pau Casalsa, które<br />

odbi³y siê szerokim echem w ca³ych Niemczech<br />

i dziêki temu zabrzmi¹ w tym roku<br />

ponownie. Jedynym w swoim rodzaju wydarzeniem<br />

na Dolnych £u¿ycach jest tradycyjna<br />

ju¿ Jutrznia Wielkanocna o 5 rano, podczas<br />

której œpiew dochodzi najpierw z ciemnoœci<br />

koœcio³a, a œwiat³o Zmartwychwstania symbolizuje<br />

jedna tylko œwieca Jezusowa,<br />

przekazywana póŸniej œci¹gaj¹cym na mszê<br />

wiernym. A¿ wreszcie przez wysokie okna<br />

wdziera siê œwiat³o poranka, zaœ po<br />

nabo¿eñstwie muzycy, œpiewacy i wierni<br />

spo¿ywaj¹ wspólnie wielkanocne œniadanie.<br />

Wiele z tych wydarzeñ, ale i mnóstwo<br />

innych, których nie ma mo¿liwoœci tu uhonorowaæ,<br />

jak np. coroczny Miêdzynarodowy<br />

Festiwal Organowy, nie by³oby mo¿liwych,<br />

albo przynajmniej nie mia³oby takiej si³y oddzia³ywania,<br />

bez trwaj¹cej ju¿ pó³torej<br />

dekady przyjaŸni miêdzy Filharmoni¹ Zielonogórsk¹<br />

i chórem z koœcio³a œw. Miko³aja<br />

w Cottbus. Na bazie trwaj¹cego od 1977 r.<br />

partnerstwa miast zwi¹zki te s¹ kultywowane<br />

przede wszystkim przez dwóch niezwyk³ych<br />

ludzi: dyrektora Filharmonii Czes³awa Grabowskiego<br />

i dyrektora muzycznego Wilfrieda<br />

Wilke. Fakt, ¿e artyœci ci utrzymuj¹ tak¿e<br />

bliskie kontakty osobiste, wzbogaca i aktywizuje<br />

tê wspó³pracê w sposób widoczny, tak<br />

¿e wystêpy jednego w ojczyŸnie drugiego nie<br />

s¹ ju¿ niczym rzadkim. Wykonywanie wielkich<br />

utworów chórowych lub organowych<br />

Wolfgang Kroschel<br />

69


seit 1991 vorwiegend von zwei hervorragenden<br />

Männern getragen: Dem Direktor der<br />

Philharmonie Czeslaw Grabowski und<br />

Kirchenmusikdirektor Wilfried Wilke. Die<br />

Tatsache, dass sich diese Künstler auch persönlich<br />

sehr nahe stehen, befruchtet und<br />

aktiviert die Zusammenarbeit sichtbar, so dass<br />

Auftritte des einen in der Heimat des anderen<br />

keine Besonderheit mehr darstellen. Die<br />

Aufführung großer Chor- und bedeutender<br />

Orgelwerke wäre ohne die Mitwirkung der<br />

jeweils anderen Seite nicht denkbar. Damit ist<br />

die Lausitz in der Region Spree- Neiße- Bober<br />

ein gemeinsames Territorium nicht nur<br />

musikalischer sondern auch persönlicher Begegnung,<br />

die durch ihr praktiziertes Wirken<br />

der sogenannten großen Politik weit voraus ist.<br />

Gotthold Ephraim Lessing lässt in „Emilia<br />

Galotti” einen Fürsten den Künstler fragen:<br />

„Was macht die Kunst?” Darauf antwortet<br />

dieser: „Die Kunst geht nach Brot.” Ja, Kunst<br />

ist uns teuer, manchmal allzu teuer. Wer<br />

bezahlt die Noten, wer finanziert grenzüberschreitende<br />

Vorhaben, wer die Solisten, wer<br />

deren Betreuung während internationaler<br />

Festivals? Die Kollekten oder auch die<br />

Eintrittsgelder reichen dafür nicht. Und man<br />

kann den Eintrittspreis nicht in einer solchen<br />

Höhe festlegen, wie er für die Finanzierung<br />

des jeweiligen Konzertes rechnerisch<br />

notwendig wäre. Dann käme keiner in das<br />

noch so attraktive Konzert.<br />

Seit fast 10 Jahren gibt es an der<br />

Oberkirche den „Förderverein Musica Sacra<br />

e.V”, der die kirchenmusikalische Arbeit<br />

maßgeblich, ja lebenserhaltend, unterstützt.<br />

Dieser Verein bemüht sich um die Förderung<br />

vieler gemeinsamer <strong>Pro</strong>jekte durch die EU-<br />

Region Spree- Neiße- Bober. Er wirbt örtlich<br />

und regional bei Sponsoren auf kommunaler<br />

Ebene und aus Industrie, Handwerk und<br />

Gewerbetreibenden für die finanzielle<br />

Unterstützung all der oben aufgezählten<br />

Notwendigkeiten. Angesichts der wirtschaftlichen<br />

Situation in der Region Cottbus ist das<br />

eine komplizierte und viel Engagement, Kraft<br />

und Ausdauer fordernde Arbeit. Die<br />

Mitglieder dieses Vereins zahlen zudem einen<br />

recht moderaten Jahresbeitrag, der aber nicht<br />

by³oby nie do pomyœlenia bez wspó³dzia³ania<br />

drugiej strony. W ten sposób £u¿yce sta³y siê<br />

w regionie Szprewa-Nysa-Bóbr terenem nie<br />

tylko muzycznych, ale tak¿e osobistych<br />

spotkañ, które w swym praktycznym oddzia³ywaniu<br />

s¹ znacznie dalej ni¿ tak zwana<br />

wielka polityka.<br />

W „Emilii Galotti” Gottholda Ephraima<br />

Lessinga jeden z ksi¹¿¹t pyta artystê: „Jak tam<br />

sztuka?” Ten zaœ odpowiada: „Szuka chleba.”<br />

I owszem, sztuka jest droga, czasem nawet<br />

bardzo droga. Kto p³aci za nuty, kto finansuje<br />

transgraniczne przedsiêwziêcia, kto solistów,<br />

kto ich obs³ugê w czasie miêdzynarodowych<br />

festiwali? Nie wystarcz¹ tu ani ofiara z mszy,<br />

ani bilety wstêpu. Nie da siê ustanowiæ takiej<br />

ceny za bilet, która sfinansowa³aby dany koncert.<br />

Nikt by wówczas na takie koncerty nie<br />

przychodzi³ – nawet na najbardziej atrakcyjne.<br />

Od niemal 10. lat dzia³a przy Górnym<br />

Koœciele towarzystwo Förderverein Musica<br />

Sacra e.V, które w znacz¹cy, ba, ¿ywotny<br />

sposób wspiera wszystkie te dzia³ania. Towarzystwo<br />

to poszukuje wsparcia dla wielu<br />

wspólnych projektów poprzez Euroregion<br />

Szprewa-Nysa-Bóbr. Œci¹ga sponsorów lokalnych<br />

i na poziomie regionalnym, czy to<br />

poœród urzêdów, czy w przemyœle, rzemioœle<br />

i u indywidualnych przedsiêbiorców, prosi<br />

o finansowe wsparcie dla wy¿ej wymienionych<br />

dzia³añ. Jeœli uwzglêdniæ sytuacjê<br />

gospodarcz¹ w regionie, jest to dzia³alnoœæ<br />

trudna, wymagaj¹ca wielkiego zaanga¿owania,<br />

si³ i wytrwa³oœci. Równie¿ sami cz³onkowie<br />

Towarzystwa p³ac¹ niema³e sk³adki, które<br />

jednak nie by³yby w stanie pokryæ wszystkich<br />

kosztów. Dlatego Towarzystwo stara siê, aby<br />

w miarê mo¿liwoœci wszyscy cz³onkowie<br />

chórów przy œw. Miko³aju byli tak¿e cz³onkami<br />

„Musica Sacra”, bo przecie¿ w du¿ym<br />

stopniu korzystaj¹ z materia³ów, które finansuje<br />

Towarzystwo.<br />

W tym roku mija 30 lat partnerstwa miast<br />

Zielona Góra i Cottbus, i jest to rok realizacji<br />

nowego pomys³u chóru i „Musica Sacra”.<br />

Zapraszaj¹ mianowicie zainteresowanych<br />

Polaków, aby jesieni¹ i zim¹ brali udzia³<br />

w koncertach. Jest to oczywiœcie ekspery-<br />

70


kostendeckend ist. Deshalb strebt der Verein<br />

an, dass möglichst alle Mitglieder der Chöre<br />

von St. Nikolai auch Mitglieder im Verein<br />

„Musica Sacra” sind, von dem sie ja in<br />

mancher Hinsicht durch die Bereitstellung<br />

von Materialien profitieren.<br />

In diesem Jahr, dem 30. Jahrestag der<br />

Städtepartnerschaft zwischen Zielona Góra<br />

und Cottbus, beschreiten Kantorei und<br />

„Musica Sacra” einen neuen Weg. Sie laden<br />

polnische Interessenten ein, bei den<br />

Aufführungen der Werke im Herbst und<br />

Winter mitzuwirken. Das ist natürlich ein<br />

Experiment, bei dem sich viele Fragen<br />

ergeben werden, wenn es in die Phase der<br />

praktischen Durchführung gelangt. Aber wer<br />

den ersten Schritt nicht tut, wer kein Neuland<br />

beschreitet, wird auf der Stelle stehen bleiben<br />

und das ist mit der Zeit langweilig. Vielleicht<br />

wird es ganz einfach sein, wo wir jetzt<br />

Schwierigkeiten erwarten oder manches einfach<br />

Erscheinende wird sich als Hürde<br />

erweisen. Wir werden es sehen.<br />

Deshalb herrscht in der Oberkirche St.<br />

Nikolai und im Verein „ Musica sacra” jetzt<br />

eine gespannte Erwartung, wie die ausgesprochene<br />

Einladung östlich von Neiße und<br />

Bober angenommen wird.<br />

ment, podczas realizacji którego pojawi siê<br />

wiele pytañ. Kto jednak nie wa¿y siê na pierwszy<br />

krok, kto nie rusza w nieznane, ten<br />

pozostaje w miejscu, a to, po jakimœ czasie,<br />

nu¿y. Byæ mo¿e tam, gdzie spodziewamy siê<br />

trudnoœci, oka¿e siê, ¿e wcale ich nie ma, byæ<br />

mo¿e to, co ju¿ teraz wydaje nam siê przeszkod¹,<br />

wcale ni¹ nie jest. Przekonamy siê.<br />

Dlatego w koœciele œw. Miko³aja i w Towarzystwie<br />

ju¿ teraz panuje pe³ne napiêcia<br />

oczekiwanie, jak zostanie przyjête zaproszenie<br />

wys³ane na drug¹ stronê Nysy i Bobra.<br />

T³umaczenie Grzegorz Kowalski<br />

71


Krzysztof Gozdowski<br />

Niemcom Brandenburskim<br />

– przedwojennym mieszkańcom mojej wioski<br />

* * *<br />

Temu, kto tutaj posadził<br />

Zdziczałe dziś grusze i śliwy,<br />

Jeszcze się przyśni czasami -<br />

Wieś Weissig - ten Heimat szczęśliwy.<br />

Rozszabrowany cmentarzyk,<br />

(W sąsiedztwie dziś mieszka kamieniarz)<br />

Bezsilne marzenia o karze -<br />

Kojący sen zapomnienia.<br />

Moreną do Bobru się stacza<br />

Strącony przez dzika kamień.<br />

Też nie ma co po nim rozpaczać -<br />

To samo już stało się z Wami...<br />

72


Krzysztof Gozdowski<br />

Pamięci Anny Politkowskiej<br />

moim riazańskim Przyjaciołom<br />

– Julii i Andriejowi<br />

Nie byłaś jako miedź brzęcząca<br />

I góry też byś nie przeniosła,<br />

Głosiłaś tylko prawdę wątłą,<br />

Że - j e s t - przepastna, ludzka Otchłań.<br />

Że ludzie - ludziom, w myśl Litery,<br />

(A jej rodowód - zwykła podłość)<br />

Każą codziennie tak umierać,<br />

Jakby nie było słowa - Godność.<br />

Że jest dla władców Ewangelia -<br />

Farsą pisaną przez Szatana,<br />

Że - głosić Słowo - znaczy - strzelać<br />

W plecy tym wszystkim, co nie z nami.<br />

Nie miałaś w sobie nic z proroka -<br />

Ten dar odjęty - kochającym -<br />

Nie kalkuluje ten, kto kocha:<br />

Kto mniej, kto bardziej jest - cierpiący.<br />

Jak mam dziś uczcić - pamięć Twoją,<br />

Gdy każdy dzień sączy niepewność...?<br />

A my - ...Не рвемся в бой, ни в поиск -<br />

Bot - bсе праведно, все душевно...<br />

73


W³adys³aw £azuka<br />

Miejsce<br />

Czu³ smak potu sp³ywaj¹cego redlinami zmarszczek. Od³o¿y³ siekierê. Wierzchem d³oni<br />

otar³ twarz. Patrzy³ na dolinê, piaszczyst¹ drogê wchodz¹c¹ w rozpadlinê zbocza sk¹d przyszed³<br />

o œwicie. Wieœ przyci¹gnê³a jego wzrok czerwieni¹ dachówek, poszarza³¹ zieleni¹ ogrodów<br />

w b³êkitnym dr¿¹cym powietrzu. Ob³ok go³êbi p³yn¹³ wysoko. Ziemia czeka³a na deszcz. Tam<br />

gdzie droga wchodzi w jar, na skarpie za dzik¹ roz³o¿yst¹ grusz¹, w¹skim pasmem dojrzewa³a<br />

pszenica, jego pszenica a w³aœciwie jego i Rozalii, bo wspólny by³ ich ten kawa³ek pola, wspólne<br />

oczekiwanie na œwi¹teczny chleb. Ludzie we wsi przyzwyczaili siê do nich postêpuj¹cych przez<br />

pole, krz¹taj¹cych siê w podwórzu, uwijaj¹cych siê w ogrodzie i mówili: patrzcie jak sobie<br />

radz¹, a jacy szczêœliwi.<br />

Kiedy tak sta³ wœród powalonego lasu z rêkoma ciê¿kimi od harówki i ¿ywicy wyda³o mu<br />

siê, ¿e drzewa na zrêbie te powalone i te dalej oczekuj¹ce na deszcz powtarzaj¹: Tomasz,<br />

Rozalia, To…masz…<br />

Od wschodu s³oñca obr¹bywa³ ga³êzie z sosen œciêtych przez pilarzy. Uk³ada³, by póŸniej<br />

kiedy wyschn¹, zabraæ na opa³, na zimê. Tomaszu! – us³ysza³ wo³anie – chodŸcie posiedzieæ<br />

w cieniu; starczy tego na dzisiaj. Ruszy³ w kierunku kêpy sosen. Siedzieli tam ci mieszkaj¹cy za<br />

sadem, rozebrani do pasa z potem i kurzem lasu na opalonych plecach i piersiach; ojciec i syn.<br />

Nie do wytrzymania – zagadn¹³. Tyle niby powietrza, a nie ma czym oddychaæ; cz³owiek jak<br />

ryba… - mia³ lekk¹ zadyszkê. Napijcie siê Tomaszu, powiedzia³ ten starszy podaj¹c kankê.<br />

<strong>Pro</strong>szê. Bóg zap³aæ. Bóg zap³aæ. Pi³ powoli jakby z rozmys³em i trzês³y mu siê ¿ylaste d³onie.<br />

* * *<br />

¯yta bielej¹. Nied³ugo ¿niwa. Powoli skosi pszeniczkê. Rózia bêdzie podbieraæ. Czym dla<br />

niego by³ kiedyœ dorodny ³an. Szed³ ¿wawo z kos¹, ¿e dziwowali siê ludzie, a teraz? Krople potu<br />

sp³ywa³y po szyi. M³odszy od tych zza sadu poczêstowa³ papierosem. Zapalili.<br />

W ob³oku papierosowego dymu widzia³ Rozaliê nawo³uj¹c¹ kury, to wchodz¹c¹ do sieni<br />

a póŸniej do kuchni by dogl¹daæ gotuj¹cej siê strawy. Jego szare, wyblak³e oczy uœmiecha³y siê.<br />

Dobroduszny staruszek – pomyœleli tamci mieszkaj¹cy za sadem.<br />

* * *<br />

Rozsta³ siê z nimi tam gdzie przy drodze rosn¹ akacje. Poszed³ jak zawsze œcie¿k¹ wœród<br />

kartofli, owsa i ¿yta. I wydawa³o mu siê, ¿e widzi konie, dwa piêkne bu³anki; trzyma je na<br />

74


wodzy, a one parskaj¹, wzdrygaj¹ siê w uprzê¿y a on, Tomasz Jod³a, jak dawniej zachêca je<br />

pogania batem… Jutro skoñczy orkê. Czeka na niego Hela, jego rodzona ¿ona, zastawiony stó³.<br />

Wyprzêga konie, prowadzi do wodopoju, a póŸniej do stajni. Podsypuje obrok. Myje rêce,<br />

zab³ocone gumiaki. Bociany klekoc¹ na szczycie stodo³y, poprawiaj¹ gniazdo. Jest wiosna.<br />

S³ychaæ j¹ w poszumie lasu. Wchodzi do sieni zdejmuje czapkê i wo³a: Hela, nied³ugo<br />

bêdziemy… I s³yszy g³os Rozalii odleg³y; przez mg³ê: Tomaszu trzeba poczekaæ z tym zrêbem,<br />

a¿ minie duchota, musisz odpocz¹æ. Tak, t a k powtarza³a za ni¹, musisz odpocz¹æ,<br />

od…po…cz¹æ.<br />

* * *<br />

W œnie widzia³ siebie siedz¹cego nad brzegiem stawu. Moczy³ stopy nabrzmia³e po upalnym<br />

dniu. Czu³ ukojenie. Bu³anki pas³y siê, strzyg¹c uszami uwi¹zane na d³ugich ³añcuchach, ¿eby<br />

mog³y skubaæ sobie do rana co im siê spodoba, a on moczy³ nogi ze skór¹ jak rzemieñ pod stopami.<br />

¯aby odprawia³y przedwieczorn¹ modlitwê. S³oñce powoli zatapia³o siê w wysokich<br />

koronach topól jak w wielkim zielonym akwarium. Przygl¹da³ siê w wodzie odbiciu swej<br />

twarzy, a cienie drzew przesuwa³y siê wolno po stawie aby dotkn¹æ brzegu, na którym siedzia³,<br />

tataraku, a póŸniej jego twarzy i nóg.<br />

To znowu widzia³ konie paruj¹ce po orce, gryz¹ce siano, ocieraj¹ce pyski o jego d³onie,<br />

pierœ. I Helê widzia³ i œnieg bielutki. Jecha³ saniami przez rozleg³¹ dolinê, konie sz³y wolno ze<br />

zwieszonymi ³bami jakby rozumia³y ka¿de jego s³owo, gdy mówi³ o Heli i o wszystkim co<br />

w g³êbi niewidzialne.<br />

To widzia³ siebie siedz¹cego na pagórku wœród traw, gdzie matka w¹sk¹ œcie¿k¹ schodzi³a<br />

nad strumieñ p³ukaæ bieliznê. S³ysza³ bicie dzwonów. Matka czasem zamyœla³a siê, wpatrzona<br />

daleko. Wydawa³o mu siê, ¿e jedzie z matk¹ na odpust, do miasteczka, to znowu, ¿e siedzi obok<br />

kuŸni zas³uchany w muzykê m³ota i kowad³a.<br />

* * *<br />

I tak w tym œnie, nie œnie, miesza³y mu siê zdarzenia, lata, pory roku. Kiedy otworzy³ oczy,<br />

zobaczy³ Rozaliê siedz¹c¹ przy ³ó¿ku, wymizernia³¹, zap³akan¹ i uœmiech jej zobaczy³ przez ³zy<br />

na powitanie, na jego powrót ze snu.<br />

Wincent przyjecha³ o zmierzchu. Wóz ustawi³ pod szop¹, klaczce podsypa³ trawy. Tomasz<br />

przywita³ go po ojcowsku. Uca³owa³ synow¹, zdrow¹ babê co to Wincentemu pomaga w gospodarstwie<br />

w odleg³ej wsi. Rozmawiali o wnukach, o tym jak powodzi siê Wincentemu,<br />

najstarszemu z synów Jod³y - gospodarzowi ca³¹ gêb¹, mówili te¿ o tym co nowego<br />

i o najm³odszych braciach Wincentego, którzy rozjechali siê po œwiecie i zagl¹daj¹ jak Bóg da<br />

i jak im co potrzeba. Wincenty napomkn¹³ o zabraniu Jego, Tomasza, do siebie. Niech tata siê<br />

zastanowi – ci¹gn¹³, a Tomasz widzia³ Helê, rezolutn¹ kobietê, z któr¹ ciê¿ko pracowa³ i przypomnia³<br />

sobie ich pierwsze lata i grób Heli widzia³ wœród œwierków i myœla³, ¿e nigdzie siê st¹d<br />

nie ruszy, by byæ dla kogoœ zawad¹. Wiedzia³, ¿e zostanie z Rozali¹, co go przygarnê³a i patrzy³<br />

w noc stoj¹c¹ w krzewach bzu s³ysza³ szum klonu i powiedzia³: Wincent nie gniewaj, siê ja st¹d<br />

ju¿ tylko tam, wysoko, tu ca³e moje ¿ycie, moje miejsce.<br />

Wadys³aw £azuka<br />

75


Janusz Koniusz<br />

Pisane na poddaszu<br />

Z³o, jak wiadomo, jest atrakcyjniejsze od<br />

dobra. Od wieków karmi siê nim literatura,<br />

niemal ca³a sztuka. Wszystkie religie, systemy<br />

etyczne piêtnuj¹ z³o. Prawo stoi na stra¿y<br />

dobra, karze za czynienie z³a. A z³o ci¹gle ma<br />

siê dobrze, a mo¿e nawet coraz lepiej.<br />

Czy¿byœmy byli stworzeni przez Boga Dobra<br />

i równie potê¿nego boga z³a? Za S³owackim<br />

mo¿na sobie wyobraziæ dwu potê¿nych bogów<br />

na dwu krañcach Wszechœwiata.<br />

Uwa¿a siê, ¿e dobro mo¿e istnieæ tylko<br />

przy istnieniu z³a. Dobro bez z³a nie istnieje,<br />

jak zimno bez ciep³a, dzieñ bez nocy. Lista<br />

tych antynomii nie ma koñca. Aby mog³o<br />

istnieæ ¿ycie, musi istnieæ œmieræ. To, ¿e<br />

wszyscy ¿ylibyœmy wiecznie, gdyby Adam<br />

i Ewa nie zgrzeszyli, jest cudown¹, ale tylko<br />

bajk¹.<br />

Mo¿e gnostycy mieli racjê, gdy twierdzili, ¿e<br />

ducha cz³owieka stworzy³ Bóg, a jego cia³o<br />

szatan. Po œmierci duch mo¿e ujœæ w wiekuist¹,<br />

bosk¹ œwiat³oœæ, a cia³o definitywnie<br />

i ostatecznie rozpada siê w proch. Lew To³stoj,<br />

ten genialny pisarz i wielki moralista tak¿e<br />

pogardza³ cia³em, które siê szybko starzeje,<br />

psuje, brzydnie. Gdyby wszyscy, jak on, pogardzali<br />

cia³em, móg³by nast¹piæ koniec<br />

ludzkoœci. W praktyce pogardzamy jedynie<br />

starym, wysuszonym, albo obt³uszczonym,<br />

zniszczonym cia³em, które ju¿ nic nie daje,<br />

a jedynie bierze. Uwielbiamy cia³a m³ode,<br />

które sprawiaj¹ rozkosz w obcowaniu, rodz¹<br />

nowe cia³a. Nowe ¿ycie. Rzymska sentencja,<br />

której d³ugo nie rozumia³em, g³osi³a, ¿e wybrañcy<br />

bogów umieraj¹ m³odo. O tych, którzy<br />

umieraj¹ staro, nikt zwykle nie pamiêta.<br />

Szeœædziesiêcioletni, znany pisarz niedawno po<br />

raz kolejny siê o¿eni³. – Jaka ta jego wybranka?<br />

- Taka sobie, m³oda. Tegoroczna maturzystka<br />

– mówi zaaferowana t¹ wiadomoœci¹<br />

leciwa poetka.<br />

Czêsto w zwyciêstwie tkwi zal¹¿ek pora¿ki.<br />

W pora¿ce nierzadko tli siê iskierka<br />

póŸniejszego sukcesu. Przed pójœciem do<br />

szko³y powszechnej nauczy³em siê czytaæ<br />

i pisaæ, wiêc nie bez satysfakcji ca³ej rodziny<br />

zacz¹³em naukê od klasy drugiej. Maturê<br />

zda³em w 1951 r. maj¹c siedemnaœcie lat i piêæ<br />

miesiêcy. Nawet zastanawiano siê, czy daæ mi<br />

œwiadectwo dojrza³oœci, gdy¿ po wakacjach,<br />

jako absolwent liceum pedagogicznego, powinienem<br />

rozpocz¹æ pracê w szkole i odpowiadaæ<br />

za swoje czyny. Po maturze poszed³em<br />

na studia. Nale¿a³em do ostatniego rocznika,<br />

który objê³y studia dwustopniowe. I nakazy<br />

pracy. Leokadia Laskowska, z domu Adamowicz,<br />

moja kole¿anka ze studiów, absolutna<br />

równolatka, która tak¿e ominê³a pierwsz¹<br />

klasê, opowiada, ile póŸniej musia³a siê<br />

namêczyæ, ¿eby napisaæ pracê magistersk¹<br />

z jêzykoznawstwa. Zajêcia w szkole, dom,<br />

dzieci, stosy zeszytów do poprawienia. I te<br />

dojazdy na konsultacje i egzaminy z £asku,<br />

gdzie z mê¿em zamieszka³a, do Katowic, do<br />

Krakowa. A ci, którzy uczyli siê od pierwszej<br />

klasy, normalnie, i tak wczeœniej zostali magistrami.<br />

- I po co nam by³o z tym czytaniem<br />

i pisaniem tak siê spieszyæ? – powiedzia³a,<br />

gdy spotkaliœmy siê po prawie pó³ wieku.<br />

Czy w œwietle ewolucji ¿yli Adam i Ewa? Czy<br />

Odkupienie na Krzy¿u, to potworne cierpienie<br />

76


Chrystusa tak realistycznie ukazane chocia¿by<br />

w „Pasji” Gibsona, by³o potrzebne, mia³o sens?<br />

A Ksiêga Genesis, ca³a Biblia zreszt¹, czy to<br />

nie jedynie piêkna baœñ? Genialny jezuita<br />

Teilhard de Chardin chcia³ teologiê pogodziæ<br />

z ewolucj¹. Wodê z ogniem. Naukê z wiar¹<br />

w Boga. Mia³ szczêœcie, ¿e nie ¿y³ kilka<br />

wieków temu. Niechybnie sp³on¹³by na stosie.<br />

Cenzura koœcielna, jak za dawnych lat, d³ugo<br />

zabrania³a wydawaæ jego prace. Kr¹¿y³y<br />

w odpisach.<br />

Ewolucja wyklucza Adama, Ewê, jab³ko,<br />

wê¿a, raj i wygnanie z raju. Miguel de<br />

Unemuno jest pod tym wzglêdem logiczny<br />

i konsekwentny. Odrzuca wiarê w grzech pierworodny.<br />

„Nauka bez wiary kuleje – pisa³<br />

Einstein – wiara bez nauki jest œlepa”.<br />

Pisarz Eugeniusz Paukszta czêsto powtarza³,<br />

¿e jeœli bêdê coœ sob¹ reprezentowa³, natychmiast<br />

moje nogawki zaczn¹ szarpaæ ró¿ne<br />

pieski. Ale, jak on, mam sobie nic z tego nie<br />

robiæ. Wielkiego Czes³awa Mi³osza przez ca³e<br />

¿ycie, równie¿, niestety, i po œmierci za<br />

nogawki szarpa³y du¿e psy, niektóre nawet<br />

z rodowodami, choæ podejrzanymi. Mnie<br />

ma³ego od wielu lat równie¿, zgodnie z hierarchi¹<br />

czasem szarpi¹ pospolite kundelki. – I co<br />

ty na to? – pyta ¿ona. – Nic. Mam satysfakcjê,<br />

¿e w tych trudnych czasach jakiœ kundelek<br />

mo¿e sobie na mnie te kilka z³otych zarobiæ.<br />

Jestem jak przedsiêbiorca, który daje pracê.<br />

Aleksander Rymkiewicz, mê¿czyzna du¿ej<br />

przystojnoœci, ostrzega³ przed kurduplami i do<br />

tego ³ysymi. – Taki ma wobec wy¿szego od<br />

razu nie jeden a dwa kompleksy. Wy¿szy na<br />

niego patrzy z góry. On stale musi zadzieraæ<br />

g³owê. I do tego jeszcze œcieraæ pot z ³ysiny.<br />

Prze¿ywa niewyobra¿alne cierpienia. Natura<br />

jednak wie, co robi – dodawa³ filozoficznie poeta.<br />

W Nowym Jorku mieszkanie Urszuli Dudziak<br />

od mieszkania Jerzego Kosiñskiego dzieli³o<br />

sto metrów. Rozmawiali bardzo czêsto, po polsku,<br />

a ona te rozmowy spisywa³a. W ostatnich<br />

tygodniach przed tym, co siê sta³o, pisarz<br />

jakby spowiada³ siê przed ni¹ z ca³ego ¿ycia.<br />

Czu³a, ¿e to jej s³uchanie sprawia mu jak¹œ terapeutyczn¹<br />

ulgê. Niczego nie podejrzewa³a.<br />

Gdy siê pewnego wieczoru po¿egnali,<br />

Kosiñski ju¿ ze swojego mieszkania zatelefonowa³<br />

i powiedzia³: - Jutro jak wstanê, zaraz<br />

do ciebie zadzwoniê. Ale rano telefonu od<br />

Jerzego nie by³o. Nigdy ju¿ nie by³o. To by³y<br />

ostatnie s³owa, jakie pisarz wypowiedzia³.<br />

Urszula wzruszaj¹co œpiewa piêkny psalm<br />

poœwiêcony pamiêci autora „Malowanego<br />

ptaka”. – Kto napisa³ muzykê? – Ja. - A s³owa?<br />

– Tam nie ma s³ów. – Jak to, przecie¿<br />

s³ysza³em jakieœ s³owa. – Zrobi³eœ mi wielk¹<br />

satysfakcjê – powiedzia³a – nikt jeszcze w tym<br />

psalmie nie dos³ucha³ siê s³ów. W tym psalmie<br />

bez s³ów s¹ jednak s³owa. S³owa Urszuli. S³owa<br />

stworzone z mi³oœci, ¿alu, bólu, rozpaczy,<br />

smutku, s³owa pierwotne jak mi³oœæ i œmieræ.<br />

S³owa niepowtarzalne, bo ka¿da mi³oœæ<br />

i ka¿da œmieræ jest, jak ka¿dy z nas, jedyna,<br />

niepowtarzalna. Gdy to piszê, wpatrujê siê<br />

w charakterystyczn¹, bardzo mêsk¹, semick¹<br />

twarz Jerzego Kosiñskiego na ok³adce ksi¹¿ki,<br />

któr¹ o nim napisa³ James Park Sloan. Na tê<br />

twarz, tylko ¿yw¹, wielokrotnie patrzy³a<br />

Urszula Dudziak. - Czy opublikujesz te zapiski?<br />

- S¹ bardzo intymne i zastanawiam siê, co<br />

z nich wolno mi wybraæ.<br />

Ka¿dy z ewangelistów przedstawia nieco inny<br />

przebieg zdarzeñ zwi¹zanych z ¿yciem<br />

i nauk¹ Jezusa Chrystusa, Inaczej Marek,<br />

prawdopodobnie na podstawie relacji wiarygodnego<br />

œwiadka Piotra Aposto³a, któremu<br />

towarzyszy³ w podró¿ach i by³ jego t³umaczem<br />

z aramejskiego na ³acinê. Inaczej Jan,<br />

o którym tak¿e nic pewnego nie wiemy, czy<br />

by³ tym umi³owanym Janem Aposto³em<br />

stoj¹cym pod Krzy¿em, czy tylko uczniem<br />

aposto³a? Inaczej celnik Mateusz, adresuj¹cy<br />

swoj¹ Ewangeliê do ¯ydów, ¿eby uwierzyli,<br />

¿e Jezus to w³aœnie ten, którego zapowiadali<br />

prorocy. A inaczej lekarz £ukasz, Syryjczyk,<br />

adresuj¹cy swoje dzie³o do Rzymian, czyli do<br />

pogan, zgodnie z uniwersaln¹ myœl¹ genialnego<br />

Paw³a z Tarsu, bez którego dzia³añ<br />

chrzeœcijañstwo by³oby prawdopodobnie tylko<br />

<strong>jednym</strong> z od³amów judaizmu. Która z kanonicznych<br />

Ewangelii mówi prawdê? A mo¿e<br />

prawda o Jezusie z Nazaretu jest zupe³nie inna?<br />

Janusz Koniusz<br />

77


Na podstawie tych samych Ÿróde³ napisano<br />

o Jezusie Chrystusie ogromn¹ bibliotekê. Nie<br />

do przeczytania w ci¹gu ca³ego ¿ycia przez<br />

przeciêtnego cz³owieka. Jedni autorzy nie<br />

maj¹ w¹tpliwoœci, ¿e Jezus to Syn Boga, Bóg<br />

w Trójcy Przenajœwiêtszej, Odkupiciel i Zbawiciel.<br />

Inni, ze by³ to przywódca ¯ydów, „król<br />

¿ydowski”, który chcia³ wywo³aæ kolejne<br />

powstanie przeciwko Rzymianom. Zdradzony<br />

przez najbli¿szych wspó³pracowników – zgin¹³<br />

na krzy¿u. Inni, ¿e by³ to cz³owiek niezrównowa¿ony<br />

psychicznie. I wszyscy, by<br />

uzasadniæ swoje tezy, cytuj¹ z regu³y bardzo<br />

obficie kanoniczne ewangelie. S¹ równie¿<br />

tacy, którzy uwa¿aj¹, ¿e postaæ Chrystusa jest<br />

zbiorowym mitem, wytworem ludzkiej<br />

wyobraŸni. ¯ycie Jezusa z Nazaretu i Jego<br />

nauki pozostaj¹ wielk¹, a mo¿e najwiêksz¹<br />

tajemnic¹ Historii. I w tej tajemniczoœci<br />

tkwi g³ówna si³a chrzeœcijañstwa. Przyci¹ga<br />

i fascynuje zwykle to, co jest zakryte, tajemnicze,<br />

niejasne, co mo¿na dowolnie interpretowaæ.<br />

Jezus, wed³ug Ewangelii przede wszystkim<br />

Mateusza, krytykowa³ biurokracjê w judaizmie<br />

czyli nadmierne poœrednictwo pomiêdzy<br />

cz³owiekiem a Bogiem. Zaleca³, by modliæ siê<br />

w komorze, na osobnoœci, samotnie, intymnie,<br />

nieustannie otwieraæ siê samemu na Ojca. Nie<br />

afiszowaæ siê swoj¹ wiar¹ i pobo¿noœci¹.<br />

Chrzeœcijañstwo po wyjœciu z katakumb, gdy<br />

tylko sta³o siê religi¹ panuj¹c¹ w cesarstwie<br />

rzymskim, natychmiast zaczê³o siê biurokratyzowaæ<br />

z wszystkimi tego s³owa znaczeniami<br />

i praktycznymi skutkami. Usi³owali zaradziæ<br />

temu i pierwszy pustelnik – œwiêty Antoni,<br />

i œwiêty biedaczyna z Asy¿u, któremu za pa³ac<br />

wystarczy³a lepianka, i hardy, potê¿ny, ambitny<br />

Luter. I ca³e grono innych. Nadaremnie.<br />

Bez zakonów nie tylko chrzeœcijañstwo<br />

by³oby niewyobra¿alnie ubogie. Ale nasza<br />

cywilizacja inna. Zakony do wszystkiego<br />

przy³o¿y³y rêki. Do uprawy roœlin, hodowli<br />

byd³a, produkcji wina, rozwoju tkactwa,<br />

budowy œwi¹tyñ i zupe³nie œwieckich obiektów,<br />

do metafizyki i fizyki. A bez klasztornej<br />

fizyki nie by³oby rozbicia atomu.<br />

Tomasz z Akwinu uwa¿a³ kobietê za cz³owieka<br />

drugiej kategorii. Wielu nie mo¿e mu tego<br />

wybaczyæ. A ten genialny filozof i logik tylko<br />

dos³ownie odczyta³ biblijne stworzenie cz³owieka.<br />

Bóg, czytamy w Biblii, najpierw z prochu<br />

stworzy³ Adama, tchn¹³ w niego ducha, czyli<br />

¿ycie, œwiadomoœæ, cz³owieczeñstwo, a dopiero<br />

póŸniej, w drugiej kolejnoœci, ¿eby nie<br />

czu³ siê samotny, dla towarzystwa z jego ¿ebra<br />

stworzy³ kobietê. Ta, obdarzona woln¹ wol¹,<br />

natychmiast popad³a w grzech pierworodny.<br />

Cierpi¹cy na nadmiar cia³a ten „pies Bo¿y”<br />

mo¿e dlatego zwróci³ uwagê na cielesnoœæ<br />

osoby ludzkiej. Na cia³o, które dotychczas<br />

by³o traktowane jako jedynie wiêzienie duszy<br />

i nale¿a³o je umartwiaæ, biczowaæ, poœciæ,<br />

poddawaæ fizycznym udrêkom. Tomasz musia³<br />

dostrzec piêkno ludzkiego cia³a. Piêkno,<br />

które przecie¿ w jakimœ celu Bóg stworzy³.<br />

„W makabryczny sposób – pisze Edward<br />

Potkowski w »Czarach i czarownicach« –<br />

zabezpieczyli sobie posiadanie relikwii<br />

Tomasza z Akwinu zakonnicy z Fossanuova,<br />

gdzie zmar³ on w 1274 r. Odci¹wszy g³owê<br />

trupowi ugotowali i spreparowali odpowiednio<br />

zw³oki, aby mog³y staæ siê jak najprêdzej<br />

relikwiami”. Akwinta, ten Arystoteles chrzeœcijañstwa,<br />

mia³ wielkie poœmiertne szczêœcie.<br />

Szybko sta³ siê wielkim œwiêtym. A o w³os<br />

móg³ zostaæ wielkim heretykiem, którego dzie³a<br />

d³ugo by³yby pilnie skrywane pod potrójnym<br />

korcem. Szczêœcie trzeba mieæ nie tylko za<br />

¿ycia. Mo¿e nawet bardziej po œmierci.<br />

Gdyby Jezus powróci³, jak zapowiedzia³,<br />

mia³by kogo przeganiaæ ze œwi¹tyñ, które zbudowano<br />

na Jego chwa³ê.<br />

Zaraz po wojnie z pielgrzymk¹ by³em na<br />

Jasnej Górze. Przed murami klasztoru, który<br />

wydawa³ siê stanowiæ cz¹stkê boskiego œwiata,<br />

wieczorem, gdy ju¿ œwieci³ ksiê¿yc, powita³<br />

nas m³ody, wysoki i bardzo przystojny paulin.<br />

Mówi³ tak piêknie i ¿arliwie, ¿e wtedy za<br />

wiarê bez wahania poszed³bym na stos. Nie<br />

mia³em w¹tpliwoœci, ¿e zostanê zakonnikiem<br />

albo ksiêdzem. Gdy siê póŸniej mojemu<br />

stryjowi, górnikowi, zwierzy³em z tego zamiaru,<br />

on spojrza³ na mój rozporek i powiedzia³:<br />

78


- Bêdziesz musia³ to, co tam masz na wêze³<br />

zawi¹zaæ, a to nie takie ³atwe, moje dziecko.<br />

W 1905 r. Nagrodê Nobla za odkrycie pr¹tków<br />

gruŸlicy otrzyma³ Robert Koch, który karierê<br />

zawodow¹ zaczyna³ jako lekarz ogólny i<br />

po³o¿nik w maleñkich Rakoniewicach.<br />

W Wielkopolsce. Potem awansowano go na<br />

lekarza powiatowego w Wolsztynie. ¯ona,<br />

zazdrosna o lubi¹cego kobiety mê¿a, ¿eby go<br />

trochê zatrzymaæ w domu, za ciê¿kie pieni¹dze,<br />

zdaje siê nawet po¿yczone, kupi³a mu<br />

mikroskop, rewelacjê techniczn¹ tamtych lat,<br />

by siê jak najd³u¿ej przygl¹da³ bakteriom.<br />

Gdy czasem bywam w dawnym domu doktorostwa<br />

Kochów w Wolsztynie, dziœ muzeum,<br />

zastanawiam siê, co by siê sta³o, gdyby<br />

ta praktyczna kobieta nie kupi³a wtedy tego<br />

mikroskopu, a robi³a mê¿owi jedynie ³zawe<br />

awantury.<br />

Mój znajomy Wincenty Czerniawski wypo-<br />

¿yczy³ mi przechowywany w rodzinnym<br />

archiwum maszynopis mowy pogrzebowej,<br />

któr¹ Kornel Makuszyñski wyg³osi³ przez<br />

radio 16 listopada 1933 r. „Przychodzê z wieœci¹<br />

¿a³obn¹, aby powiedzieæ wszystkim,<br />

którzy kochaj¹ poezjê, ¿e ogromna sta³a im siê<br />

krzywda. Oto dzisiaj rano z³o¿yliœmy do grobu<br />

wielkiego poetê Jana Lemañskiego. Historia<br />

literatury zwa¿y i oceni wielkoœæ Jana Lemañskiego,<br />

a serca ludzkie niech po ludzku po nim<br />

zap³acz¹. Mo¿e ten ogromny, szczery ¿al i ta<br />

chwila wzruszenia, choæ w czêœci drobnej<br />

naprawi¹ niesprawiedliwoœæ, która siê dzia³a<br />

jednemu z najpierwszych w poezji polskiej.<br />

A w polskiej poezji nie by³o chyba wiêkszego<br />

marzyciela, ni¿ ten przedziwny cz³owiek, opêtany<br />

têsknot¹, aby wszystko na œwiecie by³o<br />

piêkne i bez skazy... Historia polskiej literatury<br />

zapisze skwapliwie, ¿e ma³o kto tak<br />

ow³adn¹³ s³owem, jak ów poeta tragiczny...”<br />

Czy poeta mo¿e byæ nie tragiczny, a wiêc<br />

szczêœliwy? Ludzie szczêœliwi zwykle nie<br />

pisz¹ wierszy, bo te rodz¹ siê z najbardziej<br />

bolesnych i dojmuj¹cych doœwiadczeñ. Tekst<br />

Makuszyñskiego jest d³ugi i zgodnie z przyjêtym<br />

obyczajem, ¿e o zmar³ych mówi siê<br />

dobrze, albo wcale – patetyczny. A patos, jak<br />

wiadomo, ociera siê o œmiesznoœæ. Krótkie<br />

notki o Janie Lemañskim znajdziemy dziœ<br />

niemal w ka¿dej encyklopedii. Trochê, choæ<br />

nie za du¿o, poœwiêcaj¹ mu miejsca historycy<br />

literatury, a to przecie¿ nie zdarza siê wielu<br />

pisz¹cym. W œwiadomoœci czytelniczej Lemañski<br />

jednak nie zaistnia³. Pisa³ równie¿<br />

bajki o zwierzêtach. Ale, jak Kornel Makuszyñski,<br />

nie stworzy³ swojego Kozio³ka<br />

Mato³ka, który by przed³u¿y³ jego poœmiertny<br />

¿ywot.<br />

Do jednej z kole¿anek ze studiów polonistycznych<br />

napisa³em: Droga, Dro¿sza,<br />

Najdro¿sza... A ona, ¿e gdybym tak napisa³<br />

czterdzieœci lat temu, list musia³aby natychmiast<br />

zniszczyæ, ¿eby nie wpad³ w rêce jej mê¿a,<br />

bo nie wie, jak by siê to skoñczy³o. Dziœ na ten<br />

list jej m¹¿ sarkastycznie siê uœmiecha, ¿e<br />

jeszcze nam nie ulecia³a z g³owy gramatyka.<br />

Wszystko jest problemem czasu, który<br />

zmienia œwiat i nas w tym œwiecie.<br />

Najwa¿niejsze, ¿eby nie straciæ si³ psychicznych.<br />

W cz³owieku wszystko rozgrywa siê<br />

w jego psychice. Wiedzieli o tym d³ugo<br />

i straszliwie katowani. Ale tak¿e kaci. To<br />

wcale nie przesada, ¿e cz³owiek jak zechce, to<br />

mo¿e góry przenosiæ. – Wstañ, twoja wiara ciê<br />

uzdrowi³a. A wiara to psychika.<br />

Inteligencji, czyli tak¿e umiejêtnoœci radzenia<br />

sobie w ka¿dej sytuacji, nie mo¿na siê<br />

nauczyæ, ani nabyæ. Inteligencja jest wrodzona.<br />

Podobnie z talentem, który siê ma, albo<br />

nie. Talent, który gdzieœ g³êboko tkwi<br />

w cz³owieku, trzeba odkryæ, a o tym bardzo<br />

czêsto decyduje przypadek. Ró¿ne okolicznoœci,<br />

na które nie zawsze mamy wp³yw. Trenerzy<br />

sportowi zwykli mawiaæ: jest materia³, bêdzie<br />

wynik. Ów materia³ to w³aœnie talent.<br />

Rodzimy siê zdrowi albo cherlawi. Urodziwi<br />

albo brzydcy. Jak¹¿ potê¿n¹ rolê w naszym<br />

¿yciu odgrywa przypadek, traf, dobry albo z³y.<br />

Miejsce i data urodzenia. Gdybym siê urodzi³<br />

na pierwszym piêtrze, mia³bym na imiê Dawid<br />

albo Abraham. Takie imiona nosili moi pierwsi<br />

koledzy z piaskownicy, z podwórka,<br />

z huœtawki, która buja³a siê na tym podwórku.<br />

Od szeœædziesiêciu piêciu lat oni ju¿ nie ¿yj¹.<br />

Janusz Koniusz<br />

79


Nie wiadomo dlaczego mia³em szczêœcie.<br />

Urodzi³em siê na drugim piêtrze.<br />

Nie wiem jak, ale zupe³nie inaczej,<br />

potoczy³oby siê moje ¿ycie, gdyby zielonogórskie<br />

Kuratorium przekaza³o mi zaadresowane<br />

do mnie pismo z Ministerstwa Oœwiaty. Na<br />

pismo to jesieni¹ 1955 r. czeka³em jak na<br />

wyrok. Przez czyjeœ nieróbstwo czy przypadek<br />

przele¿a³o æwieræ wieku w archiwum w mojej<br />

teczce personalnej. I dopiero wtedy ktoœ mi je<br />

przekaza³, jako ju¿ nic nie znacz¹cy œwistek<br />

papieru. Ministerstwo wyrazi³o zgodê na<br />

ukoñczenie przeze mnie studiów magisterskich<br />

w WSP w Katowicach. Do Zielonej Góry ju¿<br />

bym na pewno nie wróci³. Inn¹ mia³bym ¿onê,<br />

inn¹ rodzinê. Wszystko by³oby inne. To temat<br />

do powieœci. Jak jest, a jak mog³oby byæ.<br />

Od cz³owieka tak naprawdê niewiele zale¿y.<br />

A jednoczeœnie wszystko w jego rêkach.<br />

W Cybince jest wielki cmentarz ¿o³nierzy<br />

radzieckich, którzy polegli w walkach nad<br />

Odr¹. Kiedyœ rano przyjecha³y tutaj cztery<br />

Rosjanki, siostry. Stanê³y nad grobem jedynego<br />

swego brata, objê³y siê za ramiona<br />

i bardzo d³ugo i g³oœno p³aka³y. Potem prosto<br />

z butelki pi³y wódkê, jad³y chleb ze s³onin¹,<br />

œpiewa³y pieœni, pochlipywa³y, œmia³y siê,<br />

wspomina³y jakieœ wydarzenia ze wspólnej<br />

m³odoœci. Ka¿da opowiedzia³a bratu co dziœ<br />

robi, jak ¿yje. Na ten jednodniowy pobyt<br />

oszczêdza³y przez ca³e lata. Wieczorem<br />

odjecha³y taksówk¹ na stacjê do pobliskiego<br />

Rzepina, gdzie zatrzymuj¹ siê poci¹gi jad¹ce<br />

z Berlina do Moskwy.<br />

Marsza³ek ¯ukow zwyk³ mawiaæ, ¿e piechota<br />

rosyjska, gdy wejdzie na pole minowe,<br />

zachowuje siê tak, jakby nic siê nie sta³o, czyli<br />

atakuje dalej. Na takie pole minowe wesz³a<br />

rosyjska piechota pod Sosnowcem w koñcu<br />

stycznia 1945 r. PóŸniej do trupiarni,<br />

niedaleko której mieszkaliœmy, zwo¿ono tych,<br />

którzy atakowali. Wtedy poj¹³em, ¿e cz³owiek<br />

sk³ada siê osobno z g³owy, osobno z r¹k i nóg.<br />

Osobno z tu³owia. ¯adna noga nie by³a obuta.<br />

Ktoœ by móg³ pomyœleæ, ¿e piechota rosyjska<br />

nawet zim¹ atakowa³a boso. Zabici ¿o³nierze<br />

niemieccy tak¿e nie mieli butów. Moja babcia<br />

czêsto powtarza³a: - Masz buty, to jakbyœ by³<br />

ju¿ ca³y ubrany.<br />

W „Radoœci pisania” Wis³awy Szymborskiej<br />

wszystko zale¿y od poetki. Nawet listek bez<br />

jej woli nie mo¿e spaœæ z drzewa. I to jest ta<br />

w³aœnie przeogromna radoœæ tworzenia,<br />

w której bierzemy rewan¿ za codzienn¹<br />

niemoc, bezradnoϾ i upokorzenie. Wiedzieli<br />

ju¿ o tym twórcy Biblii. Kazali Panu Bogu<br />

siódmego dnia odpocz¹æ, aby siê nacieszy³<br />

tym, co stworzy³. A przy okazji i oni chcieli<br />

odpocz¹æ po szeœciu dniach pisania.<br />

Cerkiew Wasyla B³ogos³awionego najpiêkniejsza<br />

jest zimow¹ noc¹, gdy pada œnieg, a reflektory<br />

z kilku stron oœwietlaj¹ jej niesamowite,<br />

boskie piêkno. Legenda powiada, ¿e jej<br />

budowniczym wypalono oczy, ¿eby ju¿<br />

nigdzie drugiej takiej nie zbudowali. Za<br />

genialnoœæ p³aci³o siê zawsze wysok¹, czêsto<br />

najwy¿sz¹ cenê. Co znaczy w sensie fizycznym<br />

cz³owiek wobec dzie³a, które stworzy³?<br />

Wielka sztuka ma szansê byæ nieœmierteln¹.<br />

W ten sposób i my przy okazji mamy szansê<br />

siê unieœmiertelniæ. W cerkwi Wasyla B³ogos³awionego<br />

jest wolnoϾ i niewola, bunt i pokora,<br />

radoœæ i tragedia. Jakby siê tam stale rodzi³<br />

Bóg. Ale i Cz³owiek, esencja cz³owieczeñstwa.<br />

My wszyscy. Budowniczowie tego arcydzie³a<br />

rzucili wyzwanie Bogu, carowi, spo³ecznemu<br />

porz¹dkowi. Stali siê groŸni. I mo¿e dlatego<br />

wed³ug legendy wy³upiono im oczy.<br />

Stosunkowo niedawno znany polonista<br />

niespodziewanie zapyta³ mnie, co s¹dzê o przyznaniu<br />

Wis³awie Szymborskiej literackiej<br />

Nagrody Nobla, jakby ci¹gle mia³ jakieœ<br />

w¹tpliwoœci. Wed³ug mnie, w ostatniej dekadzie<br />

XX wieku nagrodê tê z polskich pisarzy<br />

mogli otrzymaæ: Ró¿ewicz, Herbert, Lem, Mro-<br />

¿ek, Herling-Grudziñski, Kapuœciñski czy<br />

Tadeusz Konwicki. Otrzyma³a Wis³awa Szymborska,<br />

która niektóre wiersze ma genialne.<br />

Niech ludzie nie znaj¹cy mi³oœci szczêœliwej<br />

twierdz¹, ¿e nigdzie nie ma mi³oœci<br />

szczêœliwej.<br />

Z t¹ wiar¹ l¿ej im bêdzie i ¿yæ, i umieraæ.<br />

80


Od lektury „Mi³oœci szczêœliwej” l¿ej mi<br />

siê ¿yje. Wierzê, ¿e i œmieræ bêdê mia³ l¿ejsz¹.<br />

Kiedyœ Janowi Kurowickiemu zaproponowa³em,<br />

abyœmy poszli na otwarcie wystawy<br />

malarstwa do zielonogórskiego Muzeum.<br />

W³aœnie przechodziliœmy obok. Ten œwietny<br />

poeta i akademicki filozof powiedzia³, ¿e<br />

jesteœmy za wielcy i za starzy, aby robiæ frekwencjê.<br />

– Ty jesteœ za wielki – odpowiedzia-<br />

³em. – Ja za stary. I poszliœmy do kawiarni.<br />

Gdy wieczorem patrzê na rozgwie¿d¿one<br />

niebo, czujê, ze jestem najmniejsz¹ cz¹stk¹ tej<br />

przeogromnej bez koñca ca³oœci. I ¿e mój<br />

pocz¹tek w Wielkim Wybuchu sprzed miliardów<br />

lat. I wtedy ca³a moja krótkotrwa³a<br />

nicoœæ, jak¹ wydaje mi siê ¿ycie, ma sens. Rozumiem<br />

Kopernika, Galileusza czy Keplera,<br />

którzy nieba nie spuszczali z oczu.<br />

Œni³ mi siê Jan Pawe³ II. Chodzi³ wolno po<br />

jakimœ d³ugim, ciemnym, bardzo starym jakby<br />

ratuszowym korytarzu. Maleñki, wychudzony,<br />

w jasnej sutannie. W pó³mroku prawie nie<br />

widzia³em jego twarzy. Od czasu do czasu<br />

przez okr¹g³e okno spogl¹da³em w dó³, gdzie<br />

jacyœ ludzie, nie spiesz¹c siê jakby poœrodku<br />

rynku zbijali z desek ni to o³tarz, ni trybunê.<br />

Obok przeje¿d¿a³y furmanki i auta. Miejscowoœæ<br />

nie do rozpoznania: Kraków, Wadowice,<br />

Sosnowiec. – Przyjecha³em tu prywatnie –<br />

powiedzia³ papie¿ – ¿eby siê po¿egnaæ. Jestem<br />

bardzo zmêczony i wszystkiego mam doœæ.<br />

Raz zwraca³em siê do papie¿a – proszê pana,<br />

a innym razem Ojcze Œwiêty. Przeprosi³em go<br />

za ten ba³agan. – Niech pan sobie nic z tego<br />

nie robi. Mnie wcale na tym nie zale¿y jak<br />

mnie witaj¹. Zapyta³em go, czy znajduje czas<br />

na pisanie wierszy. – Nie, bo muszê stale<br />

spotykaæ siê z ludŸmi. Poprosi³em, by mi podpisa³<br />

tomik swoich wierszy, który zaraz<br />

mia³em przynieœæ z domu. – Mnie nie wolno<br />

podpisywaæ moich ksi¹¿ek, ale panu podpiszê.<br />

I wskaza³ na szafkê z licznikami elektrycznymi,<br />

¿ebym tam tê ksi¹¿kê schowa³, a on, jak po<br />

tym wszystkim tu wróci, to podpisze.<br />

Us³yszeliœmy kroki na schodach. – Id¹ ju¿ po<br />

mnie. Powiedzia³ jeszcze, ¿ebym sobie<br />

paznokcie obci¹³. Podczas ró¿nych audiencji<br />

najbardziej zwraca uwagê na paznokcie<br />

u rozmówców.<br />

Przebudzi³em siê i zaraz obci¹³em sobie<br />

paznokcie.<br />

Wszyscy s¹ równi wobec prawa, ale tylko<br />

niektórych staæ na dobrego adwokata.<br />

Jedni na pustyniach zbijaj¹ fortuny na handlu<br />

piaskiem, a inni bankrutuj¹ handluj¹c wod¹.<br />

Nigdy nie by³o i nie bêdzie ustroju sprawiedliwoœci<br />

spo³ecznej. Sprawiedliwoœci nie<br />

ma ju¿ w Naturze, która jest podstaw¹ wszystkiego.<br />

Doktoryzowa³ siê z historii Koœcio³a. Wyk³ada<br />

na Uniwersytecie Zielonogórskim. Opublikowa³<br />

kilka tomików poetyckich i prac naukowych.<br />

Jego wiersze w jego obecnoœci œpiewa³y<br />

w Zielonej Górze ³adne i zgrabne dziewczêta<br />

z zespo³u „Wyspa” z ¯ar, które nie tylko na<br />

scenie wyst¹pi³y w mini spódniczkach, co<br />

czêœci publicznoœci wyraŸnie nie pozwala³o<br />

siê skoncentrowaæ. Jakiœ czas by³ wikarym<br />

w parafii, do której zosta³em przypisany. Tak¿e<br />

s¹siadem przez podwórko, przez które swego<br />

czasu wolnym krokiem przeszed³ majestatyczny,<br />

pomnikowy prymas Wyszyñski, który<br />

mówi³: - Dzieci Bo¿e, dzieci Bo¿e... A t³um,<br />

który wyszed³ z koœcio³a, zrobi³ szpaler i bi³<br />

mu brawo. Plebania od domu, w którym mieszkam,<br />

jest w zasiêgu lekko podniesionego<br />

g³osu. Czasem odwiedza³em ksiêdza - poetê<br />

i uczonego w jego dwupokojowej wikariatce.<br />

Raz mówiliœmy sobie po imieniu, innym razem<br />

byliœmy na dystans. Mieszka³ na parterze. Na<br />

piêterku cichutko, jakby ich nigdy nie by³o,<br />

skromniutkie siostry zakonne, do których tylko<br />

raz w jakiejœ sprawie zaszed³em. Z okienka<br />

mojej celi kamedulskiej na poddaszu czasem<br />

spogl¹da³em w okno wikarego. Bywa³o oœwietlone<br />

do póŸna. Rzadko chodzi³ pieszo. Zwykle<br />

przyje¿d¿a³ w³asnym samochodem, albo ktoœ<br />

go przywozi³. Mo¿e ze dwa razy spotka³em go<br />

w sutannie, w której nie by³o mu do twarzy.<br />

Zwyk³ chodziæ w ³adnej koszuli, gustownie dobranym<br />

krawacie, dobrze skrojonym garniturze.<br />

To przede wszystkim z myœl¹ o nim napisa³em:<br />

Janusz Koniusz<br />

81


W refektarzu o barwach Wielkiego Tygodnia<br />

pod obrazem Wygnanie z raju<br />

ksi¹dz poeta<br />

ch³opiec jak z obrazka<br />

g³osem u³o¿onym na æwiczeniach z liturgii<br />

w natchnieniu czyta swoje bia³e wiersze<br />

o rajskich jab³kach kolan<br />

porzucona w przedsionku<br />

czarna sutanna<br />

nie mo¿e siê doczekaæ<br />

porannej mszy<br />

Raz pó³ ¿artem, pó³ serio powiedzia³, ¿e<br />

mo¿e mnie wyspowiadaæ, wtedy szybko<br />

za³o¿y sutannê i pójdziemy do koœcio³a. A to<br />

tylko kilka kroków. Wydaje mi siê, ¿e wtedy<br />

ze szczególn¹, wzajemn¹, szczer¹ ¿yczliwoœci¹<br />

uœcisnêliœmy sobie rêce na po¿egnanie.<br />

Mówiono, ¿e wyg³asza krótkie i bardzo m¹dre<br />

kazania. Swego czasu z okazji œrody popielcowej<br />

w gazecie opublikowano du¿e zdjêcie,<br />

na którym g³owy wiernych posypywa³<br />

popio³em. Samochodem z Warszawy do Zielonej<br />

Góry przywióz³ ks. Jana Twardowskiego,<br />

który swoje spotkanie w Bibliotece<br />

Wojewódzkiej tak zacz¹³: - Ja, jak wiadomo,<br />

stary kawaler... Czy obaj rozmawiali póŸniej<br />

o zaletach i dolegliwoœciach starokawalerstwa,<br />

nie wiem.<br />

Ju¿ nie jest ksiêdzem. – Poczu³em siê wolnym<br />

cz³owiekiem – powiedzia³ w rozmowie<br />

radiowej – Do podjêcia tej decyzji sk³oni³y<br />

mnie w¹tpliwoœci natury intelektualnej, doktrynalnej<br />

i moralnej. Bliska mi jest koncepcja<br />

Marcina Lutra odnoœnie stanu duchownego.<br />

Wydaje siê mieæ ona zupe³ne potwierdzenie<br />

w tym, co siê dzieje dooko³a nas. Przez 16 lat<br />

bycia ksiêdzem wiele widzia³em. Teraz poszerzy³em<br />

obszar swojej wolnoœci.<br />

Namawiam go, ¿eby na ten temat napisa³<br />

ksi¹¿kê. To mo¿e byæ ksi¹¿ka jego ¿ycia.<br />

£ucjê Danielewsk¹ pozna³em podczas listopada<br />

poetyckiego w Poznaniu w 1957 r. By³a ju¿<br />

po debiucie prasowym, co w tamtych latach<br />

mia³o pewne znaczenie. £adna blondynka,<br />

ciep³a, stale, ¿yczliwie uœmiechniêta. W tym<br />

dwustuosobowym rozgardiaszu s³u¿y³a wszystkim<br />

rad¹ i pomoc¹. Nale¿a³a do grona organizatorów<br />

tej burzliwej imprezy, pierwszej po<br />

PaŸdzierniku ‘56, na której ka¿dy chcia³ coœ<br />

istotnego i w³asnego powiedzieæ. To wtedy w<br />

teatrze na zbiorowym wieczorze poezji<br />

z pewnoœci¹ ju¿ po kilku kieliszkach Andrzej<br />

Bursa wykrzykiwa³, gdzie ma ma³e miasteczka,<br />

które po latach posuchy dopomina³y siê<br />

o swoje prawa. Czêœæ widowni tupa³a i gwizda³a,<br />

czêœæ entuzjastycznie bi³a poecie brawo.<br />

Dyskusje nie przy wodzie z kranu prowadzono<br />

po ca³ych nocach w pokojach i na korytarzach<br />

hotelowych. Atmosferê tego festiwalu poezji<br />

œwietnie opisa³ Stanis³aw Czycz w opowiadaniu<br />

„And”, jak przyjaciele nazywali Bursê.<br />

Opowiadaniu dla mojego pokolenia kanonicznym.<br />

To na tej imprezie zjawi³a siê w<br />

du¿ym, staroœwieckim kapeluszu Kazimiera<br />

I³³akowiczówna, niegdyœ prawa rêka Pi³sudskiego<br />

i du¿ymi, wyraŸnymi literami podpisywa³a<br />

siê na swoich ksi¹¿kach. Da³a siê<br />

namówiæ na przyjazd do Zielonej Góry na<br />

spotkanie z czytelnikami. Czy by³a zakochana<br />

w Marsza³ku? Tego nawet nie wiedzia³a<br />

£ucja, która póŸniej ca³ymi latami opiekowa³a<br />

siê trac¹c¹ wzrok, a z czasem ju¿ zupe³nie<br />

niewidom¹ wybitn¹ poetk¹.<br />

Jej tak¿e nie oszczêdza³ los. Byæ mo¿e to<br />

spowodowa³o, ¿e te dwie kobiety z ró¿nych<br />

epok tak œwietnie siê rozumia³y. „W ¿yciu -<br />

pisa³a do mnie £ucja - mia³am b¹dŸ te¿ musia-<br />

³am znosiæ rozmaite odcienie losu”. Urodzi³a<br />

siê w Poznaniu, sk¹d podczas okupacji<br />

z rodzicami zosta³a wysiedlona. Zamieszka³a<br />

w Warszawie w dawnym domu Artura<br />

Oppmana, o którym ju¿ wówczas wiedzia³a,<br />

kim by³. Po powstaniu warszawskim by³ obóz<br />

w Pruszkowie, powojenna tu³aczka z matk¹<br />

i starszym bratem, bo ojca zabrano do obozu<br />

koncentracyjnego i do Poznania powróci³<br />

póŸniej. W wieku studenckim zmar³ drugi syn<br />

£ucji. Syn z jej drugiego ma³¿eñstwa. „Widzê<br />

w Twych wierszach wiedzê o ¿yciu, jaka jest<br />

udzia³em tych, którzy wiele przecierpieli” -<br />

napisa³a Anna Kamieñska. £ucja zmienia³a<br />

pracê. Zmienia³a adresy. By³a bibliotekark¹<br />

w Koœcianie, ksiêgarzem, szefow¹ sekretariatu<br />

naczelnego dyrektora Zjednoczenia Przemys³u<br />

Ziemniaczanego, inspektorem w zespole do<br />

82


adañ nad wybuchowoœci¹ py³ów, gazów i par<br />

w Poznaniu. Pracowa³a w Muzeum Literackim<br />

Henryka Sienkiewicza, Po œmierci I³³akowiczówny<br />

opiekowa³a siê mieszkaniem - pracowni¹<br />

poetki. Podczas pobytów w Serbii<br />

i Chorwacji œwietnie opanowa³a jêzyki obu<br />

tych krajów. - Stara³am siê - opowiada³a mi -<br />

nie mieæ wtedy ¿adnego kontaktu z jêzykiem<br />

polskim. Unika³am spotkañ z Polakami. Potem<br />

t³umaczy³a z serbskiego i chorwackiego,<br />

prowadzi³a lektorat na UAM.<br />

Spotykaliœmy siê na zjazdach literackich,<br />

na festiwalach poezji. Kilkakrotnie wracaliœmy<br />

poci¹giem z Warszawy. Ona wysiada³a<br />

w Poznaniu, ja jecha³em dalej. Towarzyszy-<br />

³em jej w Zielonej Górze, kiedy przyjecha³a na<br />

spotkanie autorskie. Na imprezê poetyckomuzyczn¹<br />

poœwiêcon¹ Kazimierze I³³akowiczównie,<br />

której twórczoœæ wszêdzie<br />

propagowa³a. Wymienialiœmy w³asne ksi¹¿ki<br />

prosz¹c o uwagi. Któ¿ pisz¹cego wiersze<br />

lepiej oceni, jeœli nie ten, kto sam pisze. W <strong>jednym</strong><br />

z wczeœniejszych listów £ucji znalaz³ siê<br />

taki fragment: „Panie Januszu, czy te¿ -<br />

Januszu? Tyle lat minê³o, jesteœmy doroœli, nie<br />

zachodzi obawa familiarnoœci. I nie ³¹czy nas<br />

nic oprócz œwiadomoœci rozpasanej bieli<br />

papierowego piek³a.” Papierowe piek³o.<br />

Ostateczny los niemal wszystkich pisz¹cych.<br />

I jej. I mój, o czy jeszcze wtedy nie myœla³em.<br />

Z up³ywem lat, kiedy ³agodniejemy, wyrastaj¹<br />

nam trzecie zêby, chorujemy, popadamy jednak<br />

w tê ciep³¹ familiarnoœæ. Dobroczynn¹<br />

przesadê. Mój „PóŸny erotyk”, ten kilkuwersowy<br />

wierszyk, który nagle pojawi³ siê na tym<br />

papierowym piekle, £ucja zaliczy³a do<br />

najpiêkniejszych, jakie dane jej by³o poznaæ,<br />

o czym zakomunikowa³a mi w liœcie.<br />

Nale¿a³a do tych rzadkich kobiet, które nie<br />

ukrywaj¹ swojego wieku. A w ostatnich latach<br />

jakby nawet tê swoj¹ staroœæ eksponowa³a,<br />

wiêc i ja za jej przyk³adem nie wstydzê siê<br />

pokazywaæ m³odym. Mia³a, jak ka¿dy,<br />

radosne chwile. W liœcie z 15 stycznia 1998 r.<br />

napisa³a, ¿e w Nowym Roku znalaz³a siê tak¿e<br />

w nowej sytuacji rodzinnej. Jej najstarsza<br />

wnuczka Anna urodzi³a synka, któremu na<br />

czeœæ Mickiewicza, dano na imiê Adam. A ona<br />

zosta³a szczêœliw¹ prababk¹. Mia³a wówczas<br />

65 lat. Dorobek literacki £ucji jest spory.<br />

Szansê ocalenia ma jej ksi¹¿ka o I³³akowiczównie,<br />

bo zawsze warto pisaæ o wielkich<br />

tego œwiata. Odbijac ich œwiat³o. Grzej¹c siê<br />

w ich cieple. A I³³akowiczówna, nawet po tym,<br />

co o jej twórczoœci napisa³ kiedyœ Barañczak,<br />

to nazwisko w poezji znacz¹ce. Trudno sobie<br />

wyobraziæ kompetentn¹ antologiê naszej<br />

poezji XX wieku bez kilku jej wierszy. £ucja<br />

swego czasu zaprowadzi³a mnie do pokoju,<br />

w którym przez ca³e lata mieszka³a niewidoma<br />

w póŸnej staroœci wnuczka Tomasza Zana. By³<br />

to pokój przejœciowy w wielkiej, starej kamienicy.<br />

¯ycie w nim musia³o byæ nieustaj¹c¹,<br />

codzienn¹ katorg¹. I³³akowiczówna, dr h.c.<br />

UAM niemal do koñca swego d³ugiego, ponad<br />

dziewiêædziesiêcioletniego ¿ywota pisa³a<br />

i udziela³a korepetycji z kilku jêzyków. Z tych<br />

lekcji z wielkim po¿ytkiem korzysta³ Józek<br />

Ratajczak, poznañski poeta i prozaik, o czym<br />

z wdziêcznoœci dla swej nieprzeciêtnej<br />

nauczycielki napisa³ na ten temat interesuj¹c¹<br />

ksi¹¿kê.<br />

£ucja wiedzia³a, ¿e umiera. Tym swoim<br />

umieraniem nikogo nie absorbowa³a. Pogodzi³a<br />

siê z t¹ oczywist¹, banaln¹ prawd¹, ¿e<br />

kto siê urodzi³, musi umrzeæ. Z wszystkimi siê<br />

rozliczy³a. Pop³aci³a rachunki. Stara³a siê pozostawiæ<br />

po sobie doskona³y ³ad i porz¹dek.<br />

Metaforyczny i dos³owny. Poœwiêci³em jej<br />

wiersz - „Odejœcie poetki”:<br />

Jeszcze zap³aci za energiê elektryczn¹<br />

metafor<br />

¿eby œwieci³y w piwnicach i na strychach<br />

poezji<br />

Bezdomne wyrazy obdarzy nadziej¹ liter<br />

Wys³ucha wiadomoœci znad Morza<br />

Œródziemnego<br />

gdzie ka¿da kropla fizyki staje siê kropl¹<br />

metafizyki<br />

Jeszcze na wysypisku rêkopisów<br />

wypatrzy doraŸny tren o tematyce czysto<br />

osobistej<br />

Odpisze na listy w jêzykach obcych<br />

i w³asnym<br />

Jeszcze wybierze buty na dalek¹ drogê<br />

sukniê w której spotyka³a siê sama<br />

z sob¹<br />

Janusz Koniusz<br />

83


gdy zanosi³o siê na œcis³y post wyobraŸni<br />

Na straty spisze puenty pojedynków<br />

które stoczy³a na bia³¹ broñ s³owa<br />

Jeszcze sprawdzi rachunek sumienia<br />

do trzeciego miejsca po przecinku<br />

¿eby nie by³o ¿adnych niedomówieñ<br />

Porzucona przez w³asne wiersze<br />

pozostanie samotna<br />

pod wielk¹ œcian¹ straceñ historii literatury.<br />

Intelektualista od g³owy do stóp, w poezji<br />

wielki realista. jakby ka¿dy ruch, ka¿de s³owo<br />

odmierza³ linijk¹, tak¿e mia³ romantyczne<br />

chwile. W pewnym momencie w Krakowie<br />

rzuci³ wszystko: ¿onê, która œwietnie znaj¹c<br />

niemiecki wyrwa³a go kiedyœ z lwowskiego<br />

gestapo, dwie córki, mieszkanie, doœæ eksponowan¹,<br />

a ma³o absorbuj¹c¹ posadê i z walizeczk¹<br />

w rêku wyl¹dowa³ w pokoiku goœcinnym<br />

pewnej redakcji w Warszawie. A tam ju¿<br />

czeka³a m³odsza od niego o pokolenie dawna<br />

uczennica W³adys³awa Strzemiñskiego, który<br />

z g³odu i wyczerpania, dobity gruŸlic¹, zmar³<br />

na ulicy w £odzi.<br />

Czy ze swoj¹ m³od¹ ¿on¹ by³ szczêœliwy?<br />

A ona z nim? Nie mia³em odwagi o to go zapytaæ.<br />

Z tego zwi¹zku narodzi³a siê jego trzecia<br />

córka, niemal rówieœnica mojej córki, o której<br />

czasem rozmawialiœmy. Zetkn¹³em siê z ni¹,<br />

gdy jedn¹ z maleñkich, bocznych ulic Warszawy<br />

nazwano jego imieniem. Mia³ legion<br />

naœladowców w poezji, ale na tê skromn¹<br />

uroczystoœæ przysz³a nas garstka. Ta jego trzecia<br />

córka wyda³a mi siê o dwie g³owy wy¿sza<br />

od ojca. Zupe³nie inaczej j¹ sobie wyobra-<br />

¿a³em. Nie mog³em oderwaæ wzroku od jej<br />

córki, wnuczki poety. W oczach, w kszta³cie<br />

ust, nosa, g³owy, w ruchach ma du¿o z dziadka.<br />

Ta maleñka, boczna uliczka niemal przylega<br />

do wielkiej, szerokiej ulicy równie¿ nazwanej<br />

imieniem poety, którego on absolutnie lekcewa¿y³.<br />

I z pewnoœci¹ nigdy nie przypuszcza³,<br />

¿e nieczu³y, obojêtny los tak mu wyznaczy.<br />

Ze Zdzis³awem Morawskim, poet¹, dramaturgiem,<br />

publicyst¹, przegada³em ³¹cznie<br />

z pewnoœci¹ z pó³ roku. Poznaliœmy siê na<br />

ulicy w Zielonej Górze. Szed³ z Tadeuszem<br />

Jasiñskim, który powiedzia³ do mnie: - Poznajcie<br />

siê. Zdzis³aw. Te¿ pisze wiersze.<br />

Potem we trzech, a mo¿e jeszcze z kimœ,<br />

pojechaliœmy do Gorzowa, gdzie Morawski<br />

mieszka³ z rodzicami, na jak¹œ imprezê literack¹.<br />

Wœród zebranych wyró¿nia³a siê urod¹<br />

pewna dziewczyna. – Co to za dziewczyna? –<br />

To w³aœnie moja dziewczyna – odpowiedzia³<br />

Zdzis³aw. I tak pozna³em póŸniejsz¹ Marylê<br />

Morawsk¹. Zdzicha ¿ycie, twórczoœæ, dzia-<br />

³alnoœæ, pycha i pokora, to temat na oddzieln¹<br />

ksi¹¿kê. Z Morawskim rozmawialiœmy niemal<br />

o wszystkim, tylko nie o kobietach. Natomiast<br />

ka¿da rozmowa, nawet najkrótsza, przelotna<br />

z prozaikiem Tadeuszem Jasiñskim natychmiast<br />

schodzi³a na kobiety.<br />

„Mama pochodzi³a z Sosnowca, ale dla<br />

Œl¹zaka to jest zagranica” - mówi Lech Majewski,<br />

poeta, malarz, re¿yser filmowy. Wci¹¿<br />

– jest, czyli w czasie teraŸniejszym, Ja te¿ doœæ<br />

d³ugo czu³em siê obco w Mys³owicach, a od<br />

Mys³owic dzieli³ nas tylko most na Czarnej<br />

Przemszy. Rzut kamieniem. W Mys³owicach<br />

podczas wojny s³ysza³o siê jedynie szwargotanie<br />

po niemiecku. Kupuj¹c tam wtedy<br />

bilet do kina, mówi³o siê: bite bilet.<br />

W Sosnowcu za odezwanie siê po niemiecku<br />

na niektórych ulicach albo podwórkach mo¿na<br />

by³o dostaæ potê¿nego kopa. Sosnowiec to<br />

by³a Polska, Mys³owice to by³y Niemcy. Zaraz<br />

po wojnie AKS Niwka gra³ z dru¿yn¹<br />

z Siemianowic Œl¹skich. Gdy AKS strzeli³<br />

gola, jakiœ stary kibic z Siemianowic, obok<br />

którego sta³em, powiedzia³: - Ruby lufn¹³ siê,<br />

kary lufn¹³ siê, torman lufn¹³ siê i sa pieruna<br />

tor! Znaczy³o to mniej wiêcej, ¿e obroñcy –<br />

gruby i rudy – oraz bramkarz nie trafili w pi³kê<br />

i pad³ gol.<br />

Po ukoñczeniu powszechniaka, jak to<br />

wówczas mówiliœmy, w 1948 r. poszed³em do<br />

gimnazjum i liceum ogólnokszta³c¹cego<br />

w Mys³owicach. Przed wojn¹ uczy³ tutaj jêzyka<br />

polskiego krytyk i poeta, dzia³acz komunistyczny<br />

Ignacy Fik, podczas okupacji<br />

zamordowany w Krakowie przez Niemców.<br />

Tu¿ przede mn¹ uczy³ siê w tej szkole i zda³<br />

maturê póŸniejszy znany re¿yser i s³awny<br />

Œl¹zak, senator Kazimierz Kutz, wtedy jeszcze<br />

nazywaj¹cy siê Kuc. Bliski krewny œwietnej<br />

84


aktorki i pisarki Zofii Kucówny. Podczas dni<br />

literatury w Rybniku zagada³em pani¹ Zofiê,<br />

dlaczego jej stryjeczny brat pisze z niemiecka<br />

swoje rodowe nazwisko. – Gdyby stryj wsta³<br />

z grobu, to by go za to pasem zla³ – powiedzia³a<br />

elegancka i ¿yczliwa ludziom Zofia Kucówna.<br />

Ca³y czas my uczniowie z Niwki, czyli<br />

z Zag³êbia, w gimnazjum w Mys³owicach<br />

trzymaliœmy siê razem. W liceum pedagogicznym<br />

w Katowicach, do którego po roku<br />

siê przenios³em, by mieæ sta³e stypendium,<br />

niemal ka¿dy pochodzi³ z innej dzielnicy<br />

Polski. Najmniej by³o ze Œl¹ska i regionalne<br />

rodowody w naszych kontaktach by³y bez<br />

znaczenia.<br />

W Toronto zmar³ Leszek Mech. Trudno<br />

wyobraziæ mi sobie m³odoœæ bez Leszka.<br />

Byliœmy pierwszymi w kolejnoœci cz³onkami<br />

ko³a m³odych pisarzy przy Zwi¹zku Literatów<br />

w Katowicach. On do Katowic doje¿d¿a³<br />

poci¹giem z Bielska, ja z Mys³owic. Nieco<br />

wy¿szy ode mnie, z lekko wysuniêt¹ szczêk¹,<br />

wiêc dolna warga jakby trochê zachodzi³a na<br />

górn¹. Mia³ jasny meszek pod nosem, rzadkie<br />

blond w³osy. Leszek - meszek, mawialiœmy.<br />

Œmia³y w towarzystwie, lgn¹³ do doros³ych<br />

literatów. Ci zwykle przesiadywali w kawiarniach<br />

przy kawie, herbacie albo lemoniadzie,<br />

któr¹ on uwielbia³. Wszystko potrafi³ za³atwiæ,<br />

wszêdzie zapukaæ. Ja, przera¿aj¹co nieœmia³y,<br />

mo¿e dlatego do niego lgn¹³em. Kilka razy<br />

przypomina³, ¿e mam w kasie radia do odbioru<br />

honorarium za s³owa do piosenki o Tychach.<br />

Ka¿da z³otówka by³a wówczas dla mnie<br />

maj¹tkiem. A jednak wstydzi³em siê tam<br />

pójœæ, bo mi siê wydawa³o, ¿e chce mnie<br />

wpuœciæ, jak to czasem robi³, w pokrzywy.<br />

Lubi³ wyprowadzaæ w pole. Honorarium nie<br />

pobrane z czasem przepad³o.<br />

Leszek mia³ dar ³atwego i szybkiego<br />

rymowania niemal na ka¿dy temat. Na jego<br />

d³ugie wiersze odpowiada³em króciutkimi,<br />

z³o¿onymi z kilku wersów, wierszykami.<br />

Najczêœciej o mi³oœci. Nasz literacki opiekun,<br />

œl¹ski prozaik Jan Brzoza pisa³, ¿e Mech<br />

zostanie powieœciopisarzem, ja lirykiem. Z tej<br />

przepowiedni nic nie wysz³o. Razem debiutowaliœmy<br />

w Almanachu M³odych, który<br />

ukaza³ siê nak³adem „Iskier” w 1954 r. Ta<br />

nasza m³odzieñcza przyjaŸñ nagle i bez<br />

powodu siê skoñczy³a. Jakby siekier¹ przeci¹³.<br />

Choæ czasem spotykaliœmy siê przy ró¿nych<br />

okazjach, ¿aden z nas nie zrobi³ gestu, by do<br />

niej na chwilê powróciæ. Potem Leszek<br />

wyjecha³ do Kanady, do pasierbicy. I tam ju¿<br />

zosta³. Zmar³ dok³adnie w pó³ wieku od<br />

naszego wspólnego debiutu ksi¹¿kowego. Nie<br />

poezja by³a mu jednak pisana. Tylko „Bolek<br />

i Lolek”. Ten urokliwy serial telewizyjny,<br />

który ucz¹c i bawi¹c obieg³ ca³y œwiat. Nie<br />

Bielsko czy Katowice. Tylko Toronto.<br />

Porazi³y mnie przykazania profesora Leszka<br />

Ko³akowskiego, które swego czasu<br />

sformu³owa³ w rozmowie z Jackiem ¯akowskim<br />

na ³amach „Polityki”. Ten wielki<br />

filozof zaczyna³ od marksizmu, który mia³ nie<br />

tylko objasniaæ, ale przede wszystkim zmieniaæ<br />

œwiat, by by³ bardziej ludzki, bardziej<br />

sprawiedliwy. Teraz, po pó³ wieku, profesor<br />

zaleca iœæ na kompromisy z tym œwiatem, nie<br />

wierzyæ w jego sprawiedliwoœæ. Nie skar¿yæ<br />

siê na ¿ycie, a nawet godziæ siê na jego miernotê.<br />

Nie s¹ to przykazania oryginalne.<br />

Zastanawia to, ¿e tak zwykle myœl¹ ludzie<br />

przeciêtni, pospolici, którym siê w ¿yciu nie<br />

powiod³o. Niczego, nawet najciê¿sz¹ prac¹,<br />

nie osi¹gnêli i bezradni zwyczajnie pogodzili<br />

siê z ¿yciem. Spasowali. I tak teraz myœli ktoœ<br />

o wielkiej m¹droœci i o œwiatowej s³awie,<br />

o któr¹ radzi nie dbaæ. W moim górniczym<br />

œrodowisku, gdzie ca³¹ bibliotekê stanowi³y<br />

tylko ksi¹¿eczki do nabo¿eñstwa, zawsze<br />

powtarzano, ¿e jedyn¹ sprawiedliwoœci¹ na<br />

tym œwiecie jest œmieræ, która nikogo nie<br />

ominie. I jest ona, jak nikt na tym œwiecie,<br />

nieprzekupna. Przerazi³ mnie ten minimalizm,<br />

nawet jeœli go potraktowaæ metaforycznie,<br />

w przykazaniach wielkiego filozofa. Minimalizm<br />

byæ mo¿e do przyjêcia na staroœæ, póŸn¹<br />

staroœæ. Z tak¹ filozofi¹ m³ody cz³owiek jest<br />

skazany na pora¿kê, na biern¹, ja³ow¹ egzystencjê.<br />

Na margines ¿ycia.<br />

Janusz Koniusz<br />

85


Edward Derylak<br />

Vaterland<br />

Szyby dr¿a³y od wybuchów. W ma³ych oknach pojawia³y siê b³yski wystrzeliwanych<br />

i spadaj¹cych pocisków; wybuchaj¹ce tu i ówdzie po¿ary sia³y przera¿enie i grozê. W powietrzu<br />

czuæ by³o spalenizn¹. S³ychaæ by³o tupot ¿o³nierskich butów. Tak by³o przez kilka dni i nocy.<br />

Potem nast¹pi³a cisza. Tajemnicza, wype³niona niepokojem i strachem, parali¿uj¹ca. I znowu<br />

¿o³nierskie buty. Te by³y rozcz³apane, ub³ocone, z setkami kilometrów w sobie.<br />

Ludzie wyszli na ulicê i zobaczyli swoje miasto. Z wyburzonymi dziewiêtnastowiecznymi<br />

kamienicami, stercz¹cymi kikutami œcian, obna¿onymi krokwiami dachów. Lejami po<br />

pociskach. Napotkani ¿o³nierze mieli skoœne oczy, szare szynele i mówili niezrozumia³ym,<br />

wschodnim jêzykiem; bezwstydnie i chamsko zaczepiali kobiety na ulicy. Z opuszczonych<br />

domów wynosili meble, rozbijali je i uk³adali w stosy. Potem grzali siê przy ogniskach. Inni zajmowali<br />

opuszczone w poœpiechu mieszkania; w ubraniach k³adli siê w poœciel nie dostrzegaj¹c<br />

na poduszkach zaszronionych œladów odciœniêtych przez g³owy dotychczasowych<br />

mieszkañców. W patelniach nie mytych po ostatniej jajecznicy odgrzewali tuszonkê, pili<br />

samogon, grali na harmonii i œpiewali.<br />

Utykaj¹c na praw¹ nogê - pami¹tka po pierwszej wojnie - Rudolf Schulz chy³kiem porusza³<br />

siê wzd³u¿ œcian kamienic przy Kepler Str. w stronê rynku; tam, przy jego zachodniej pierzei<br />

mieœci³a siê apteka Kranza. Nie móg³ ju¿ d³u¿ej czekaæ: od dwóch dni Helga by³a bez lekarstw.<br />

Po tygodniu okaza³o siê, ¿e i one nie pomog³y. Przez lata wojny wszyscy oswoili siê ze œmierci¹,<br />

ale nie pogodzili. Gdy przygarnia³a najbli¿szych stawa³a siê bezwzglêdna, brutalna.<br />

Rudolf nie mia³ czasu na rozpamiêtywanie swojego bólu. Za oknem ¿ycie gna³o naprzód.<br />

W³¹czy³ radio. Pe³en optymizmu i nadziei - jak przed laty - g³os wodza zapewnia³, ¿e stolica nie<br />

padnie na kolana... Przekrêci³ ga³kê. Nie mia³ z³udzeñ - to by³ ju¿ koniec. Godzinami<br />

wystawa³ przy oknie. Objuczeni walizkami, pêkatymi tobo³kami, workami ludzie zajmowali<br />

opuszczone domy jak swoje. Z dnia na dzieñ przybywa³o obcych. Wystraszeni, z wciœniêtymi<br />

w ramiona g³owami - tych by³a wiêkszoœæ. Byli i inni: pewni siebie, nachalni, ha³aœliwi. Rudolf<br />

widzia³ na ulicy i jednych, i drugich. S³ysza³ ich wschodni¹ mowê, której nie rozumia³. By³a<br />

inna od tej, jak¹ pos³ugiwali siê obcy ¿o³nierze z piêcioramiennymi gwiazdami na czapkach.<br />

Rozpoczê³a siê rejestracja ludnoœci niemieckiej. W budynku przy skrzy¿owaniu Garten Str.<br />

i Kepler Str. Kilka kroków od domu Rudolfa. Zg³osi³ siê tam we wskazanym terminie, gdzie<br />

otrzyma³ kartê reklamacyjn¹ koloru czerwonego, jako ¿e do niedawna pracowa³ w zak³adach<br />

przemys³u we³nianego - tak¹ otrzymywali wybitni specjaliœci. Dokument ten dawa³ mu prawo<br />

pozostania jakiœ czas w mieœcie. Inni w ustalonej przez nich kolejnoœci mieli wyjechaæ.<br />

86


Wa¿ny papier schowa³ do wewnêtrznej kieszeni marynarki i ruszy³ w miasto. Pierwszy raz<br />

od wkroczenia obcego wojska wybra³ siê tak daleko i bez konkretnego celu. Pewny siebie<br />

spogl¹da³ w twarze mijanych ludzi. Tylko niektóre by³y znajome. Mija³ znane, ale obce mu ju¿<br />

miejsca. Ruiny, w po³owie rozerwane domy, obna¿one wnêtrza mieszkañ, kanapy, sto³y, wisz¹ce<br />

na œcianach obrazy... Jacyœ ludzie zrywali szyld nad sklepem.<br />

Widok ten przygnêbia³. Utykaj¹c, Rudolf szed³ przed siebie. Apollo-Theater. Drzwi<br />

i okna na g³ucho zabite deskami. Nap³ynê³a fala wspomnieñ.<br />

By³a rocznica urodzin Helgi. Jesienny wieczór. On w czarnym garniturze, nieskazitelnie<br />

bia³ej, pieczo³owicie uprasowanej przez ¿onê, koszuli z bordow¹ muszk¹ pod szyj¹. Ona<br />

w d³ugiej ciemnej sukni z at³asu w fantazyjnie przechylonym na bok a¿urowym kapeluszu.<br />

W antrakcie stali w holu z Voglami i pili pomarañczowy sok. „Jak¿e to odleg³y czas” -<br />

westchn¹³, usi³uj¹c odrzuciæ sprzed oczu obrazy niczym senne majaki.<br />

Przed pa³acem Talleyrandów ¿o³nierze ³adowali na ciê¿arówki ciê¿kie skrzynie. Z³orzeczyli<br />

pewnie, czego siê domyœla³ po ich podniesionych g³osach. Zatrzyma³ siê mimo woli, zapatrzy³...<br />

Jeden z ¿o³daków - jakiœ starszy pewnie, bo sta³ i dyrygowa³ - zauwa¿y³ go i krzykn¹³ w jego<br />

kierunku. Wtedy Rudolf ockn¹³ siê, oblecia³ go strach i ci¹gn¹c za sob¹ niesprawn¹ nogê<br />

poœpiesznie ruszy³ przed siebie.<br />

Do pracy mia³ niedaleko. Kawa³ek Garten Str., za skrzy¿owaniem mija³ po prawej restauracjê<br />

Ressuerce, wchodzi³ na Stadtwiese i oczom jego ukazywa³ siê czerwony budynek poczty,<br />

po jego miniêciu trafia³ na most i w prawo na Deutsche Str. U jej wylotu by³y zak³ady przemys³u<br />

we³nianego - wszystkiego tysi¹c metrów. Niewiele, ale zwa¿ywszy na jego nogê, du¿o.<br />

Pochylony nad p³achtami rysunków technicznych, w otoczeniu rulonów kalki technicznej,<br />

wisz¹cych bloków rysunkowych, pojemników z o³ówkami, redisówkami, tuszem... - <strong>jednym</strong><br />

poci¹gniêciem o³ówka decydowa³ o: rozmieszczeniu maszyn w hali, doborze odpowiedniej stali,<br />

œrednicy œrub, kotw mocuj¹cych. Oczami wyobraŸni - wyprzedzaj¹c pracuj¹cych robotników<br />

i jeñców - usuwa³ zalegaj¹cy gruz, stawia³ maszyny, nape³nia³ magazyny belami kolorowych<br />

tkanin. Czy myœla³, ¿e to dla obcych, nie swoich? Z pewnoœci¹ tak. Jednak przede wszystkim<br />

by³ in¿ynierem, dopiero potem pracownikiem u zwyciêzców. W tym zapamiêtaniu koñczy³ czas<br />

pracy, a myœli podœwiadomie d¹¿y³y do domu przy Garten Str.; do nakrytego sto³u, przy którym<br />

siedzi ju¿ Jurgen i czeka z niecierpliwoœci¹, kiedy on zdejmie w przedpokoju marynarkê, umyje<br />

rêce, zamieni kilka zdawkowych zdañ z jego matk¹ i usi¹dzie do sto³u. Wtedy Helga postawi<br />

wazê z paruj¹c¹ zup¹, nape³ni najpierw jego talerz, potem ch³opca, na koñcu swój.<br />

Wyprostowa³ siê i spojrza³ przez okno. Zabite deskami na krzy¿ okiennice, ¿ywe kolory<br />

farby pod zerwanymi szyldami sklepów i piwiarni u Buckiego, obcy ludzie, wojskowe auta...<br />

Z fabryki nie wychodzi³ przez ca³y dzieñ. By³ przy nim cz³owiek znaj¹cy mowê jego i tamtych.<br />

Po kilku tygodniach zrozumia³, ¿e dopóki bêdzie im potrzebny, mo¿e czuæ siê pewnie.<br />

Dostawa³ kartki na ¿ywnoœæ, na chleb, myd³o. By³ zadowolony. Co niedzielê w koœciele £aski<br />

na Kirchenplatz spotyka³ swoich. Byli razem; przez krótk¹ chwilê. Skupieni w ma³ych grupach,<br />

po mszy, pó³g³osem dzielili siê wiadomoœciami, wzajemnie dodawali sobie otuchy. Zyskiwali<br />

si³ê na kolejny tydzieñ. W listopadzie w œwi¹tyni spotkali siê ostatni raz - koœció³ zosta³<br />

zamkniêty.<br />

Obcy przybysze zape³niali miasto. Znika³y dotychczasowe nazwy ulic, szyldy sklepów<br />

i restauracji. Rozpoczê³a siê wywózka. W pierwszej kolejnoœci starcy, kobiety i dzieci. W przeddzieñ<br />

wyznaczone rodziny otrzymywa³y zawiadomienie, ¿eby stawiæ siê na rynku. Mo¿na by³o<br />

zabraæ tyle dobytku ile ka¿dy udŸwignie. Eskortowani przez milicjê szli przez most w kierunku<br />

zachodnim - w s¹siednim, odleg³ym o piêtnaœcie kilometrów mieœcie, by³ punkt zborny. Czeka³y<br />

na nich poci¹gi, którymi jechali do strefy brytyjskiej lub wschodniej. Dla nich by³a to obco<br />

brzmi¹ca, tajemnicza nazwa. Jak i jêzyk, którym pos³ugiwa³ siê wojskowy, zanim cz³owiek<br />

w jasnej marynarce nie przemówi³ w ich jêzyku. Po miesi¹cu by³ spokój. Nikt nie roznosi³<br />

Edward Derylak<br />

87


88<br />

zawiadomieñ o zbiórkach na rynku. Dopiero zim¹ i potem w nastêpnym roku, i nastêpnym<br />

- a¿ miasto opustosza³o z dawnych mieszkañców. Zostali jedynie nieliczni. Rudolf Schulz za<br />

ka¿dym razem ¿egna³ znajomych, przyjació³. Patrzyli na niego têpym wzrokiem, gdy sta³ na<br />

chodniku. Oczy ich by³y matowe, bez wyrazu. Wtedy odczuwa³ pustkê wokó³ siebie; wszystko<br />

stawa³o siê jeszcze bardziej obce: ulice, mijani ludzie.<br />

Z okien domu przy Garten Str. widzia³ szpital po drugiej stronie ulicy; obce mundury, samochody,<br />

nawet drzewa - mia³ takie wra¿enie - by³y jakieœ inne, liœcie na wietrze szeleœci³y inaczej.<br />

Gdy tak siedzia³ kiedyœ odrêtwia³y, zamyœlony, podszed³ do niego Jurgen i zapyta³:<br />

- Tato, a my, kiedy wyjedziemy? - Dzieciêce oczy by³y powa¿ne, wpatrzone w ojca, twarz<br />

skupiona.<br />

- Powiem ci, tylko nie tutaj; choæ ze mn¹.<br />

W¹sk¹ dró¿k¹ przecisnêli siê miêdzy kamienicami, wspiêli siê na wzniesienie. Kuta, ogromna<br />

stalowa brama - zamykana o zmierzchu - by³a teraz otwarta. ZnaleŸli siê po drugiej stronie.<br />

Wypielêgnowane kiedyœ alejki, œcie¿ki tonê³y w trawie, lebiodzie, panosz¹cych siê wszêdzie<br />

konwaliach. Naw³oæ i wrotycz skupione stadnie ¿ó³ci³y siê tu i ówdzie. Mur porasta³<br />

winobluszcz. Nagrobek Helgi - przy g³ównej alei, kilkanaœcie kroków od bramy - by³ zadbany,<br />

nie brata³y siê z nim ³odygi i liœcie dzikich roœlin. Z³oci³y siê litery imienia i nazwiska wyryte w<br />

marmurze, poni¿ej dwie daty. Rudolf wyj¹³ ze schowka miot³ê i zmiót³ liœcie. Rozstawi³, potem<br />

zapali³ przyniesione znicze. Dopiero wtedy ciê¿ko opad³ na ³awkê.<br />

- Widzisz - odezwa³ siê grobowym g³osem - cz³owiek umiera dwa razy: raz fizycznie, gdy<br />

zejdzie dwa metry pod ziemiê, drugi - w pamiêci najbli¿szych, znajomych. I dopiero ta druga<br />

œmieræ jest œmierci¹ ostateczn¹. Gdy nas tutaj nie bêdzie - parokrotnie poruszy³ wskazuj¹cym<br />

palcem skierowanym w dó³ - za rok w tym miejscu, bêd¹ siê krzewi³y same ³opiany, podbia³y<br />

i skrzypy. Jak dooko³a - rêk¹ zatoczy³ ³uk i spojrza³ na syna, który siedzia³ obok milcz¹cy, nieruchomymi<br />

oczami patrz¹c przed siebie.<br />

Potem przeszli g³ówn¹ alej¹ do koñca i skrêcili w prawo. Wzd³u¿ muru, na uboczu piêtrzy³y<br />

siê budowle ze szlachetnego marmuru.<br />

- Popatrz - ruchem g³owy wskaza³ rodzinne grobowce - oni byli najwa¿niejsi w mieœcie.<br />

Teraz nie ma komu nawet œwieczki zapaliæ. - Przeszli kilkadziesi¹t kroków w stronê bramy.<br />

- Albo tutaj. - Zatrzymali siê przy kilkunastu rzêdach jednakowych krzy¿y. Ojciec zrobi³ kilka<br />

kroków, syn tu¿ za nim - w stronê postumentu z klêcz¹cym ¿o³nierzem w szyszaku na g³owie,<br />

poni¿ej pami¹tkowa tablica. Zapali³ jedn¹, symboliczn¹ œwieczkê. - To dla nich wszystkich - powiedzia³,<br />

kiedy siê wyprostowa³. - I po co by³a potrzebna ich œmieræ. Kto ich jeszcze dzisiaj pamiêta?!<br />

- A ty? - niespodziewanie odezwa³ siê ch³opiec.<br />

- Co, ja?<br />

- A ty ich pamiêtasz?<br />

- To byli moi koledzy - skierowa³ wzrok na syna. - Z naszego miasta, z naszej ulicy. M³odzi<br />

ch³opcy, których wch³onê³a ziemia, za wczeœnie, a czas strawi³ koœci. Ech... - zniechêcony<br />

machn¹³ rêk¹ i ramieniem obj¹³ syna. Ruszyli w stronê bramy. - Albo tam - ruchem g³owy<br />

wskaza³ róg cmentarza po prawej stronie, gdzie wzd³u¿ muru z czerwonej ceg³y by³a usypana<br />

zbiorowa mogi³a - le¿¹ jeden na drugim jak na piêtrowych ³ó¿kach w koszarach. Pod czerwon¹<br />

gwiazd¹. Bezimienni, zapomniani zwyciêzcy.<br />

Ch³opiec nie wyczu³ ironii w g³osie ojca, bo z dzieciêc¹ ciekawoœci¹ zapyta³:<br />

- Tato, a kogo oni zwyciê¿yli?<br />

Rudolf pogr¹¿ony w swoich myœlach ci¹gn¹³ swój przerwany w¹tek.<br />

- Trochê dalej w mniejszej mogile le¿¹ nasi. Teraz bêd¹ mogli siê odwiedzaæ, pogadaæ ze<br />

sob¹. Nieznajomoœæ jêzyka nawet im nie przeszkodzi...<br />

Wracali nie spiesz¹c siê. Ojciec mówi³ ju¿ tylko do siebie; nie zauwa¿y³, ¿e syn zajêty jest<br />

czym innym: rozgl¹da siê doko³a, zbiera kolorowe liœcie, jakimi us³ana jest dró¿ka.


Zim¹ do domu Rudolfa Schulza dokwaterowano rodzinê Polaków - ma³¿eñstwo czterdziestolatków<br />

z trójk¹ dzieci: ch³opcem i dwiema dziewczynkami. Przed miesi¹cem zjawili siê<br />

w domu jacyœ urzêdnicy: mê¿czyzna w starym, niczym z gard³a wyjêtym garniturze, w krawacie,<br />

z teczk¹ w rêku i kobieta - wysoka, w za du¿ym, wisz¹cym na chudych ramionach ¿akiecie.<br />

Rozejrzeli siê po domu, zapytali kto mieszka, coœ zapisali w ksi¹¿ce, któr¹ na tê okolicznoœæ<br />

wyj¹³ z teczki mê¿czyzna i wyszli.<br />

Rudolf zastanawia³ siê nad tymi niezwyk³ymi odwiedzinami, rozwa¿a³ coœ w myœlach<br />

chodz¹c tam i z powrotem po pokoju, analizowa³ i na koniec doszed³ do wniosku, ¿e z pewnoœci¹<br />

nic dobrego ta wizyta jemu nie przyniesie. Pewnie ich st¹d wykwateruj¹. S³ysza³ o takich<br />

przypadkach, ba, widzia³ nawet. Tylko gdzie? Przez nastêpne kilka dni nic siê nie dzia³o, wiêc<br />

zapomnia³ o odwiedzinach tej dziwnej pary.<br />

Pewnego wieczora us³ysza³ g³oœne i natarczywe pukanie. ¯adnej wizyty siê nie spodziewa³,<br />

tym bardziej zdziwiony i zaniepokojony zarazem, pe³en z³ych przeczuæ, pospieszy³ do drzwi.<br />

Otworzy³. Zobaczy³ tê sam¹ kobietê, która w towarzystwie mê¿czyzny z³o¿y³a mu<br />

niespodziewana wizytê przed trzema tygodniami. Tym razem oznajmi³a g³osem nie znosz¹cym<br />

sprzeciwu, ¿e ci ludzie - wskaza³a stoj¹c¹ za ni¹ parê z trójk¹ dzieci - bêd¹ od tej chwili<br />

tutaj mieszkaæ. Zanim wiadomoœæ dotar³a do œwiadomoœci, nieznajomi zajmowali pokoje na<br />

piêtrze.<br />

Rodzina Olszowych - tak nazywali siê jego wspó³lokatorzy - to byli spokojni ludzie. Rudolf<br />

przyzwyczai³ siê do ich nieuci¹¿liwej obecnoœci. Spotkali siê kilka razy - by³o to nieuniknione<br />

- w ganku, przed domem; skinieniem g³owy wymienili miêdzy sob¹ pozdrowienia i to wszystko.<br />

Nieznajomi unikali jego spojrzenia. Jakby siê bali albo wstydzili. Wieczorami nas³uchiwa³<br />

- powodowany bli¿ej niesprecyzowanymi obawami, a nie dr¹¿¹c¹ jego umys³ ciekawoœci¹<br />

- odg³osów dochodz¹cych z piêtra.<br />

Kiedyœ wraca³ do domu wieczorem. Jesienny wieczór ogarn¹³ ju¿ budynki, ulice, zacieœnia³<br />

siê wokó³ niego. Spojrza³ ponad strzelistym dachem Ressource. Czarne chmury stadnie goni³y<br />

po niebie. Zbiera³o siê na burzê. Garten Str. tonê³a w ciemnoœciach wspomaganych przez<br />

unosz¹c¹ siê z przyleg³ych ³¹k mg³ê. Zaraz z brzegu - czwarty w kolejnoœci - sta³ jego dom.<br />

Min¹³ skrzy¿owanie i zatopi³ siê w mgielno-nocnych tumanach. Przed domem dojrza³ jak¹œ sylwetkê.<br />

Ktoœ jakby czeka³ na niego przechadzaj¹c siê pewnym, twardym krokiem tam<br />

i z powrotem. Parê metrów dzieli³o go od furtki, gdy tamten siê odwróci³. I wtedy rozpozna³ na<br />

jego plecach - nie mia³ ¿adnych w¹tpliwoœci - pepeszê: karabin z talerzowym magazynkiem,<br />

jakie ogl¹da³ wielokrotnie na kronikach filmowych w czasie wojny. Nie mia³ w¹tpliwoœci,<br />

kto to by³. Dlaczego jeden, zawsze byli przynajmniej we dwóch. Przeszy³ go strach.<br />

Œcisn¹³ za gard³o. Wpad³ niemal¿e w otwart¹ furtkê. „Zawsze by³a zamkniêta” - przemknê³a<br />

myœl. Dr¿¹cymi rêkami wyjmowa³ klucze, gdy us³ysza³ szamotanie za domem, przy komórce.<br />

T³umione g³osy, a po chwili rytmiczne, g³uche uderzenia o drewniane drzwi. „Co go<br />

wtedy podkusi³o?!” - zastanawia³ siê potem w domu. - Skradaj¹c siê wzd³u¿ muru, znalaz³ siê<br />

przy rogu budynku. S³ysza³ ³omot serca. BojaŸliwie wychyli³ g³owê. I wtedy, jakby na jego<br />

¿yczenie, ksiê¿yc przegoni³ chmury i b³ysn¹³ niebiesk¹ poœwiat¹. Tu¿ ko³o niego,<br />

na wyci¹gniêcie rêki, le¿a³a taka sama pepesza, jak¹ widzia³ na plecach u ¿o³nierza przed<br />

domem. Kilka kroków dalej, przy drzwiach komórki, dwie sylwetki zmaga³y siê ze sob¹.<br />

„Mo³czi, blat” - us³ysza³ w niezrozumia³ym mu jêzyku. Nie znosz¹cy sprzeciwu mêski g³os<br />

nie móg³ byæ przyjazny. Tego by³ pewny. Znowu spojrza³ na pepeszê. Ju¿ chwyta³ za kolbê,<br />

czu³ w d³oni zimny, wilgotny dotyk drewna, gdy jakiœ wewnêtrzny g³os - z pewnoœci¹<br />

rozs¹dku, wspomina³ póŸniej - osadzi³ go w miejscu. Powoli wychyli³ siê zza muru. Ch³opak<br />

w rozche³stanej marynarce podci¹ga³ spodnie. Zauwa¿y³ go. B³yskawicznie, kocim ruchem<br />

chwyci³ automat.<br />

- Ruki w wierch! - rzuci³ ostro.<br />

Edward Derylak<br />

89


90<br />

Akurat ten zwrot rozumia³. Powoli podniós³ rêce. „To pewnie koniec” - zd¹¿y³ pomyœleæ<br />

patrz¹c na skierowany w niego wylot lufy. So³dat jedn¹ rêk¹ zapi¹³ spodnie, potem ostro¿nie, nie<br />

spuszczaj¹c z niego czujnego spojrzenia, omin¹³ go bokiem i znikn¹³ za rogiem budynku.<br />

Roztrzêsiona kobieta, w której rozpozna³ bez trudu s¹siadkê z piêtra, dr¿¹cymi rêkami<br />

poprawia³a ubranie i w³osy.<br />

- Ach, to pan - odetchnê³a z ulg¹, mimo, ¿e policzki pali³y j¹ ze wstydu. - Dziêkujê, ¿e pan<br />

siê pokaza³.<br />

Nie rozumia³, co mówi do niego kobieta, ale intuicyjnie wyczu³, ¿e jest zadowolona z jego<br />

obecnoœci. Szybko doprowadzi³a siê do porz¹dku i zbli¿y³a siê do niego. Za blisko jak na rozmowê<br />

dwojga obcych ludzi, tote¿ mê¿czyzna maj¹c przed sob¹ twarz kobiety - piêknej i m³odej<br />

- poczu³ siê niepewnie. Na twarzy czu³ jej ciep³y, przyspieszony jeszcze oddech.<br />

- Nikomu pan nie powie, dobrze? - powiedzia³a stanowczym i b³agalnym zarazem g³osem,<br />

dobieraj¹c pojedyncze s³owa. - Moja rodzina, m¹¿... - pokrêci³a przecz¹co g³ow¹, gdy zabrak³o<br />

jej s³ów.<br />

- Rozumiem, rozumiem... - mê¿czyzna przyjacielskim gestem po³o¿y³ d³oñ na jej ramieniu.<br />

Dr¿a³a jeszcze.<br />

Rudolf Schulz w nocy d³ugo nie móg³ zasn¹æ.<br />

Pewnego wieczoru przyszed³ do niego s¹siad - wysoki, postawny mê¿czyzna - i zaprosi³ go<br />

na herbatê. Rudolf najpierw siê wzbrania³, ale ostatecznie zabra³ syna i poszed³.<br />

Gospodarze starali siê byæ mili, uprzejmi, jednak rozmowa rwa³a siê. Trochê z powodu trudnoœci<br />

jêzykowych, a trochê z powodu niecodziennej sytuacji. Pani domu unika³a jego wzroku.<br />

W pewnym momencie ich spojrzenia siê skrzy¿owa³y - jej twarz okry³a siê rumieñcem. Rudolf<br />

stara³ siê nie rozgl¹daæ, a mimo to wzrok jego œlizga³ siê po znajomych sprzêtach i meblach.<br />

Przed oczami pojawiali siê na przemian: Hans Vogel, Rita i ich syn Günter. Czu³ siê nieswojo,<br />

by³ spiêty; ¿eby pokryæ swoje za¿enowanie nie szczêdzi³ uœmiechów i mi³ych s³ów.<br />

Czu³ siê ju¿ coraz pewniej wœród obcych ludzi, niezrozumia³ej mowy, nowego otoczenia,<br />

gdy wydarzy³ siê ten przykry dla niego incydent. Wracaj¹c z pracy wst¹pi³ do Ressource. To nie<br />

by³a ju¿ ta sama restauracja, w której przysiadywa³ - kiedy, to by³o! - z ci¹gle powa¿nym<br />

Johanem, sypi¹cym dowcipami Peterem i rozpolitykowanym, z pokaŸnym brzuchem<br />

Fryderykiem, a rudy Herman za kontuarem uwija³ siê jak w gor¹czce, uœmiechaj¹c siê nalewa³<br />

im piwo. Gdzie oni teraz s¹? W jakim landzie zatrzyma³ siê ich transport? Mówili, ¿e napisz¹.<br />

Pewnie musi jeszcze poczekaæ. Tak rozmyœlaj¹c pokona³ kilka stopni betonowych schodów, po<br />

czym pchn¹³ dwuskrzyd³owe drzwi. Mimo woli rzuci³ spojrzenie na pusty stolik, ich stolik, przy<br />

oknie. Potem, nim ruszy³ dalej, ogarn¹³ wzrokiem salê. W g³êbi by³o kilka osób i trzech<br />

zachowuj¹cych siê ha³aœliwie m³odzieñców przy bufecie. Z drugiej strony zobaczy³ wygiête<br />

w ³uk szerokie plecy pochylonego mê¿czyzny. Otwiera³ ju¿ usta, gdy tamten siê wyprostowa³.<br />

Rudolf Schulz zaniemówi³. To nie by³ rudy Herman. On te¿ do³¹czy³ do tamtych, przemknê³o<br />

mu przez myœl.<br />

- S³ucham - odezwa³ siê zdezorientowany mê¿czyzna widz¹c naprzeciw otwarte nieruchome<br />

usta.<br />

Zamówi³ piwo w jêzyku tych ha³asuj¹cych obok. Zdradzi³ go akcent. M³odzieñcy od razu<br />

ucichli, a jeden z nich odezwa³ siê zaczepnie.<br />

- O! Adolek spragniony. Piwka siê zachcia³o.<br />

- Knajpa nur fur Polen - powiedzia³ z ironicznym uœmiechem na twarzy ten drugi, przysuwaj¹c<br />

siê do niego.<br />

Schulz spojrza³ na m³odych, nabuzowanych alkoholem mê¿czyzn. Widzia³, ¿e nie jest<br />

dobrze. Przez moment chcia³ szybko wyjœæ, ale coœ odwiod³o go od tego. Siêgn¹³ rêk¹ do<br />

wewnêtrznej kieszeni i wyci¹gn¹³ kartê reklamacyjn¹. Podsun¹³ pod nos tego stoj¹cego<br />

najbli¿ej.


- To moje papiery, proszê zobaczyæ.<br />

- WsadŸ je sobie w dupê! - warkn¹³ trzeci, o têpym spojrzeniu. - I wynoœ siê st¹d!<br />

Zachowuj¹c stoicki spokój, chocia¿ w œrodku wszystko siê w nim gotowa³o, Schulz wsun¹³<br />

z powrotem do kieszeni czerwony dokument, spojrza³ na milcz¹cego ca³y czas barmana i powoli<br />

siê odwróci³. Wtedy otrzyma³ kopniaka.<br />

Od tego zdarzenia zamkn¹³ siê w sobie. Sta³ siê bardziej milcz¹cy. Przesta³ nawet chodziæ na<br />

cmentarz. Po pracy przesiadywa³ przed domem ze wzrokiem utkwionym przed siebie. Sprawia³<br />

wra¿enie, jakby obojêtne by³o mu to, co siê wokó³ niego dzia³o. Jeszcze raz od pocz¹tku<br />

rozwa¿a³ po kolei wszystkie za i przeciw. Mo¿e zostawi to wszystko? Zabierze ch³opaka, spakuje<br />

podrêczne rzeczy, zarzuci na plecy worek, uwiesi u r¹k dwie walizki i wyjdzie, i nawet siê nie<br />

obejrzy. Przecie¿ nikt go tutaj nie chce. Zaczepiaj¹ go jakieœ szumowiny, wyrzutki œmierdz¹ce<br />

alkoholem. A on, co na to! Do kogo ma pójœæ?! Komu siê poskar¿yæ?! Zosta³a ich garstka,<br />

niczym rozbitkowie na tratwie w morzu obcych - myœla³ o takich jak on. Tam by³by wœród<br />

swoich; przez œcianê, na korytarzu, chodniku, w sklepie, urzêdzie. Nikt nie wytyka³by go palcem,<br />

nie patrzy³ na niego z³owrogo zimnym wzrokiem jak tutaj.<br />

Codziennie - oprócz œwi¹t - Rudolf przemierza³ na nogach tê sam¹ drogê do pracy.<br />

W zak³adzie czu³ siê wa¿ny: liczono siê z nim. Z czasem kapelusz zamieni³ na czapkê, jakie<br />

nosili inni. S³owa, jakie s³ysza³ wokó³ nie by³y ju¿ tak obce. Z ka¿dym dniem zaczyna³ je coraz<br />

lepiej rozumieæ. Najpierw pojedynczo, potem w zdaniach - prostych, krótkich. Móg³ siê ju¿<br />

z trudem porozumieæ.<br />

Po dwóch latach Schultz pracowa³ ju¿ w innej fabryce, nad kana³em - dawnej firmie Mos<br />

Low Beer. Trudno mu siê przestawiæ na nowe nazwy, dlatego ma dwie - oficjaln¹ i t¹ drug¹, na<br />

w³asny u¿ytek. Jego droga wiod³a teraz przez rynek, obok zburzonych kamieniczek. Jakie¿ by³o<br />

jego zdziwienie, kiedy zobaczy³ pewnego razu, ¿e robotnicy rozbieraj¹ je ceg³a po cegle i ³aduj¹<br />

na ciê¿arówki. Przecie¿ niektóre da³oby siê bez trudu odbudowaæ. Chocia¿by kosztem innych.<br />

Nie rozumia³ tych poczynañ. Kiedy wraca³ popo³udniu, ceglany py³ niczym wieczorna mg³a<br />

osiad³ na robotnikach, ciê¿arówkach, gzymsach s¹siednich, ocala³ych kamienic i rynkowym<br />

bruku. W ci¹gu nastêpnych dni stare mury bezpowrotnie topnia³y w oczach. Mia³ wra¿enie,<br />

jakby to on znika³, kawa³ek po kawa³ku.<br />

I tak w kolejnych latach odchodzi³o w niebyt jego miasto. Powoli, sukcesywnie, kamienica<br />

po kamienicy. Chodzi³ i patrzy³. Starym aparatem zatrzymywa³ w czasie znikaj¹ce z czyjejœ woli<br />

stare budynki, w ruinach których ch³opcy bawili siê w wojnê. Biegali z drewnianymi karabinami<br />

g³osem imituj¹c karabinowe serie. Potem robotnicy ³adowali ceg³y na ciê¿arówki, które<br />

odje¿d¿a³y w nieznanym kierunku. Ruiny znika³y, a ch³opcy przenosili siê na nastêpne, a¿<br />

doroœli jak jego syn. Na wolnych placach stawa³y nowe budynki - klocki z du¿ej p³yty. By³y<br />

niczym wrzody przy eklektycznych o bogatym wystroju architektonicznym kamienicach<br />

z minionego wieku.<br />

Jurgen, którego koledzy nazywali Jerzy, skoñczy³ studia i wyjecha³ z kraju. Z ojcem, wspólnie,<br />

doszli do wniosku, ¿e nic dobrego tutaj go nie czeka. W miêdzyczasie nauczy³ siê obcej<br />

mowy, przyswoi³ nowe obyczaje, pogodzi³ z nowymi porz¹dkami. Tylko nazwisko zdradza³o<br />

jeszcze autochtona z krwi i koœci. W ojczystym jêzyku korespondowa³ z synem i garstk¹<br />

znajomych, których pewnego letniego dnia obwieszonych aparatami fotograficznymi spotka³ na<br />

ulicy. Przy po¿egnaniu jeden z nich powiedzia³:<br />

- JedŸ z nami<br />

Ten uœmiechn¹³ siê pogodnie i pokrêci³ przecz¹co g³ow¹.<br />

- Tutaj jest mój Vaterland.<br />

Przeszed³ na emeryturê. Podupad³ na zdrowiu i rzadko opuszcza³ mieszkanie. Nawet nie<br />

bywa³ w ewangelickim koœciele w s¹siednim mieœcie. Przychodzi³ w pobli¿e ruin tego na<br />

dawnym Kirchenplatz. Siada³ na ³awce i w spokoju szepta³ swoje modlitwy. Pewnego razu, gdy<br />

Edward Derylak<br />

91


tutaj przyszed³, nad miejscem, gdzie sta³y ruiny, w zachodz¹cym jesiennym s³oñcu unosi³ siê<br />

tylko czerwony ceglany py³. Poœrodku, samotnie, sta³a gotycka wie¿a, a w jej krypcie<br />

spoczywa³y szcz¹tki ostatniego ksiêcia na Inflantach i jego najbli¿szej rodziny. Z³y na Boga, ¿e<br />

dopuœci³ do tego œwiêtokradztwa, ciê¿ko opad³ na ³awkê. Mia³ wra¿enie, ¿e tutaj ju¿ pozostanie.<br />

Spotka Helgê i patrz¹c w jej ciep³e niebieskie oczy opowie o wszystkim, o czym ju¿ nie zd¹¿y³.<br />

Obudzi³ siê w szpitalnym ³ó¿ku.<br />

Parê lat póŸniej w radiu us³ysza³ o uznaniu granicy na Odrze i Nysie. Wiadomoœæ tê przyj¹³<br />

obojêtnie. Mo¿e dlatego, ¿e od rana czu³ jakiœ trudny do zdefiniowania wewnêtrzny niepokój.<br />

Z tego powodu wyszed³ nawet z domu i drog¹ miêdzy ogródkami skierowa³ siê w stronê<br />

wzgórza. Drogi ubywa³o, a niepokój narasta³. Wyszed³ na otwart¹ przestrzeñ i wzniesienie mia³<br />

jak na d³oni. Zawsze panowa³ tam spokój, a dzisiaj by³ wzmo¿ony ruch. Samochody, ludzie,<br />

jacyœ mundurowi. Z pewnoœci¹ nie by³ to pogrzeb; nie ta atmosfera. Podszed³ bli¿ej i tutaj<br />

zatrzyma³ go osobnik w niebieskim mundurze. Jak to! Dlaczego?! Co tam siê dzieje?! Pytania<br />

pozosta³y bez odpowiedzi. Ten w mundurze lekcewa¿¹cym ruchem rêki kaza³ mu siê odsun¹æ.<br />

Pokuœtyka³ do drogi, na któr¹ wje¿d¿a³y ciê¿arówki. Stamt¹d nikt go nie przegoni. Nie wierzy³<br />

w³asnym oczom. Na skrzyniach ³adunkowych wywrotek le¿a³y, wrzucone jak gruz, nagrobne<br />

p³yty. Ruch przy cmentarzu trwa³ do wieczora, potem stalow¹ bramê zamkniêto i ustawiono tam<br />

wartowników. Inni chodzili wzd³u¿ okalaj¹cego cmentarz muru. Nazajutrz poszed³ tam<br />

z samego rana. ¯eby unikn¹æ wczorajszej sytuacji, szed³ wzd³u¿ muru w poszukiwaniu jakiegoœ<br />

otworu. Zrobi³ kilkadziesi¹t kroków, kiedy natkn¹³ siê na pierwszy. Zajrza³ przezeñ do œrodka.<br />

Trzy spychacze jeŸdzi³y tam i z powrotem równaj¹c ziemiê. Na palcach r¹k móg³ policzyæ<br />

nagrobki, które pozosta³y na œrodku - nie licz¹c tych okaza³ych przy murze, które równie¿<br />

oszczêdzono.<br />

Ch³on¹³ oczami ten surrealistyczny widok. To ju¿ jest koniec. Tego za wiele. Czu³ jak coœ<br />

w nim narasta, nabrzmiewa. Powinien odejœæ, ale nie mia³ si³y oderwaæ wzroku. Nie wiedzia³,<br />

kiedy coœ w nim pêk³o. Osun¹³ siê po piaszczystym zboczu.<br />

Motory spychaczy gdaka³y jednostajnie rozsiewaj¹c sw¹d spalin zmieszany z unosz¹cym siê<br />

kurzem. Gdy noc opad³a, znów zamkniêto ciê¿k¹, stalow¹ bramê.<br />

(opowiadanie wyró¿nione w VIII Ogólnopolskim Konkursie Literackim im. Eugeniusza Paukszty „Ma³e ojczyzny -<br />

pogranicze kultur i regionów”)<br />

92


Marcin Jerzynek<br />

Oddychaliœmy morzem Jima<br />

O obchodach Roku Josepha Conrada-Korzeniowskiego w Zielonej Górze<br />

W kulturze masowej Polska kojarzy siê<br />

mieszkañcom europejskich krajów z doœwiadczonym<br />

i wyspecjalizowanym hydraulikiem.<br />

Nie wiem czy to dobrze? Ufam jedynie, ¿e<br />

statystyczny i standardowy obywatel Wielkiej<br />

Brytanii czy Szkocji wie, ¿e na samej<br />

hydraulice Polska nie stoi. Ufam – bowiem<br />

badania naukowe dowodz¹ – ¿e najbardziej<br />

znanymi sylwetkami polskimi w œwiecie s¹<br />

Fryderyk Chopin i Conrad Korzeniowski.<br />

I o tym drugim chcia³bym s³ów parê rzec.<br />

Jego sylwetki nie bêdê przedstawia³, gdy¿<br />

ka¿dy zainteresowany ³atwo znajdzie biogram<br />

w licznych mediach. Wa¿ne jest zaœ dla mnie<br />

to, ¿e przez jeden listopadowy dzieñ Zielona<br />

Góra oddycha³a Conradem. Wszystko to za<br />

spraw¹ konferencji naukowej zorganizowanej<br />

przez Ko³o Literaturoznawców i Zak³ad Teorii<br />

Literatury dzia³aj¹cy przy Instytucie Filologii<br />

Polskiej Uniwersytetu Zielonogórskiego, zatytu³owanej<br />

„Czytelnik Conrada”. Chocia¿ temat<br />

obrad wydawaæ siê mo¿e ma³o interesuj¹cy,<br />

kryje w sobie wiele ciekawych problemów.<br />

Jak siê bowiem okaza³o jest to zagadnienie,<br />

które do tej pory nie doczeka³o siê rozleg³ych<br />

i g³êbokich badañ. Niewiele bowiem powsta³o<br />

prac, które rzetelnie analizowa³yby adresata<br />

Conradowskich tekstów. Zwróci³ na to uwagê<br />

prof. Zdzis³aw Najder w wyk³adzie otwieraj¹cym<br />

obchody Roku Josepha Conrada-<br />

Korzeniowskiego w Zielonej Górze. W swoim<br />

wyst¹pieniu wskazywa³ na miejsca, które<br />

dotychczas nie zosta³y jeszcze spenetrowane<br />

przez badaczy twórczoœci pisarza. Ciekawe<br />

hipotezy ka¿dorazowo potwierdzane by³y<br />

wykonanymi w tym zakresie badaniami oraz<br />

odpowiedni¹ literatur¹. Referuj¹cy – bêd¹cy<br />

najwybitniejszym znawc¹ Korzeniowskiego<br />

w Polsce – opowiada³ o autorze Nostromo<br />

z wielk¹ fascynacj¹ i doskona³¹ znajomoœci¹<br />

przedstawianych zagadnieñ. Zwraca³ uwagê,<br />

¿e pisarz polskiego pochodzenia tworz¹cy po<br />

angielsku próbowa³ nawi¹zaæ kontakt ze swymi<br />

odbiorcami, którymi w znacznej mierze byli<br />

mê¿czyŸni (wi¹¿e siê to z poruszan¹ na<br />

³amach powieœci Korzeniowskiego tematyk¹<br />

¿eglarsk¹). I chocia¿ z ust prof. Najdera nie<br />

pad³y ¿adne ostateczne rozstrzygniêcia dotycz¹ce<br />

adresata Conradowskich tekstów, jego<br />

wyst¹pienie sta³o siê przyczyn¹ o¿ywionej<br />

dyskusji.<br />

Przybyli na konferencjê goœcie mieli<br />

równie¿ okazjê wys³uchaæ odczytu referatu<br />

prof. S. Zabierowskiego (z powodu choroby<br />

nie móg³ osobiœcie przybyæ do Zielonej Góry).<br />

Tekst dotyczy³ recepcji Lorda Jima w Polsce.<br />

By³a to bardzo dok³adna analiza oparta na<br />

wielu cytacjach. Wys³uchany tekst – znacznie<br />

odbiegaj¹cy swoim poziomem od znanych mi<br />

artyku³ów omawiaj¹cych zagadnienie recepcji<br />

Marcin Jerzynek<br />

93


dzie³ literackich – pokaza³, jak niebagateln¹<br />

rolê w polskiej œwiadomoœci odegra³o<br />

wydanie powieœci. Zwraca³ uwagê na szeroki<br />

wachlarz reakcji – od o¿ywionych wyst¹pieñ<br />

wype³nionych po brzegi gloryfikacj¹, po skrajnie<br />

im przeciwne – bogate w sarkazm<br />

i drwinê. Zdarzy³o siê tak¿e, ¿e lektura Lorda<br />

Jima sta³a siê przyczyn¹ samobójstwa.<br />

Zielonogórsk¹ konferencjê prowadzi³a<br />

dr Ma³gorzata Miko³ajczak. Przygotowane zaœ<br />

referaty charakteryzowa³y siê wysokim<br />

poziomem naukowym. Zreszt¹ jedynie tego<br />

mo¿na by³o siê spodziewaæ po ich autorach.<br />

Poruszaj¹c zagadnienia z pozoru ma³o interesuj¹ce<br />

uczyni³y z nich ciekawy teren naukowych<br />

eksploracji. Ale obchody Roku Josepha<br />

Conrada-Korzeniowskiego w Zielonej Górze<br />

nie zakoñczy³y siê wraz z ostatnim referatem.<br />

Czwartkowe popo³udnie, 8 listopada, zarezerwowane<br />

by³o dla filmu Czas Apokalipsy w re¿.<br />

Francisa Forda Coppoli, a jego wybór na ten<br />

dzieñ nie by³ spraw¹ przypadku. Inspiracj¹ dla<br />

re¿ysera przy krêceniu filmu by³a jedna<br />

z Conradowskich powieœci – J¹dro ciemnoœci.<br />

Tak wiêc ogl¹daj¹c film, który wielu przyby³ych<br />

na pokaz ju¿ zna³o, konfrontowaliœmy<br />

go z dzie³em literackim, na którego kanwie<br />

powsta³. Jak we wprowadzeniu do niego<br />

zauwa¿y³ prof. Najder tych zwi¹zków jest stosunkowo<br />

du¿o. Niezwykle widocznym staje<br />

siê konflikt prawdy i mitu; jego bohaterowie<br />

d¹¿¹ do j¹dra ciemnoœci, a wiêc samego centrum<br />

z³a; pojawia siê te¿ pragnienie bycia<br />

nadcz³owiekiem i utrzymania w³adzy za<br />

wszelk¹ cenê. Zarówno ksi¹¿ka jak i film s¹<br />

udan¹ prób¹ ukazania ¿ycia cz³owieka<br />

w œwiecie bez wartoœci.<br />

Zielonogórskie obchody zakoñczy³y siê<br />

spotkaniem z prof. Najderem na promocji<br />

wznowionych ksi¹¿ek jego autorstwa dotycz¹cych<br />

osoby Korzeniowskiego. Przybyli<br />

mieli okazjê porozmawiaæ z autorem na temat<br />

czterech nowoœci na rynku wydawniczym<br />

(dwutomowej biografii Korzeniowskiego<br />

i dwóch tomów zatytu³owanych Polskie<br />

zaplecze Josepha Conrada-Korzeniowskiego<br />

opowiadaj¹cych o zwi¹zkach pisarza z ojczyzn¹).<br />

Spotkanie sta³o siê okazj¹ do swobodnej<br />

dyskusji o pisarzu i zafascynowanym<br />

nim profesorze, który pierwszy tekst na jego<br />

temat napisa³ ju¿ w roku 1952, a wiêc ponad<br />

pó³ wieku temu. By³a to wreszcie sposobnoœæ<br />

do innego spojrzenia na twórczoœæ Korzeniowskiego.<br />

Zielonogórska sesja wpisa³a siê w krajowe<br />

obchody Roku Josepha Conrada-Korzeniowskiego<br />

ustanowione przez UNESCO. By³a<br />

wreszcie pierwszym miejscem, gdzie odby³a<br />

siê promocja czterech ksi¹¿ek autorstwa prof.<br />

Najdera. Zorganizowana zosta³a dziêki wspó³pracy<br />

Ko³a Literaturoznawców i Zak³adu Teorii<br />

Literatury z Polskim Towarzystwem Conradowskim,<br />

Instytutem Adama Mickiewicza<br />

z Warszawy i Stowarzyszeniem Integracji<br />

Humanistycznej PO-MOST z Tczewa. Do<br />

udzia³u w niej w sposób szczególny zostali<br />

zaproszeni studenci filologii polskiej oraz<br />

niektóre z zielonogórskich szkó³ œrednich.<br />

Cieszy fakt, ¿e mogliœmy poczuæ zapach<br />

morza z powieœci Lord Jim. Oby wiêcej tego<br />

typu konferencji mia³o okazjê odbywaæ siê<br />

w Zielonej Górze i oby miasto by³o kojarzone<br />

jako oœrodek prê¿nie rozwijaj¹cej siê dzia-<br />

³alnoœci na polu kultury.


NA GRANICY<br />

Jacek Weso³owski<br />

Na Granicy (6):<br />

Hajligendam; Ewenement a norma; Landessza³<br />

Hajligendam<br />

(Syki polityczne Pana Bronka)<br />

Patrz pan, ja w tym Hajligendamie to<br />

by³em.<br />

Jako malarz fryzjerniê malowa³em jednemu<br />

na lato.<br />

Jak jeszcze te pa³ace w proszku podederowskim<br />

by³y: 1999.<br />

A tera Merkel, Blair, Bush, Putin<br />

obraduj¹ za kordonem, za p³otami.<br />

Tematy ichnie tera Na Szczycie: pomoc<br />

Afryce (we w³asnym interesie Euroameryki),<br />

klimat (w interesie), globalizacja<br />

(w interesie i przeciw).<br />

Plan Marshalla ale by³ – gdyby nie on,<br />

Soviety by zaw³adnê³y.<br />

I nie 1984 by by³ tylko czeski b³¹d 1948<br />

i ju¿.<br />

I nie po angielsku by by³o tylko po<br />

rusku.<br />

By by³o.<br />

A jest.<br />

Jes.<br />

(Zanotowane z dawniejszego nagrania na tel. kom.,<br />

Berlin 10.11. 2007)<br />

NA GRANICY<br />

95


Ewenement a norma<br />

(w piœmie wobec mowy<br />

– w literaturze europejskiej)<br />

Funkcjonalne pojêcie tekstu w literaturoznawstwie<br />

kszta³towane jest z nastawieniem<br />

na w³asnoœci paroles jêzyków<br />

europejskich. Generalizacja opiera siê na<br />

podobieñstwach jêzyków etnicznych,<br />

w których rozwijaj¹ siê poszczególne<br />

literatury narodowe europejskiego krêgu<br />

kulturowego. Wyros³y one z jednego<br />

praŸród³a, z jêzyka praindoeuropejskiego.<br />

Opiera siê te¿ generalizacja taka na<br />

podobieñstwach dwóch zasadniczych<br />

systemów pisma alfabetycznego, ujmowanych<br />

zreszt¹ czêsto w paleografii jako<br />

jeden system: alfabet grecko-³aciñski.<br />

Ogóln¹ podstaw¹ metodologiczn¹,<br />

która uprawnia kategoriê „literatura<br />

europejska”, s¹ wspólne dla podpadaj¹cych<br />

pod tê nazwê geneza i historyczny<br />

proces kulturowy. Sk³adaj¹ siê nañ<br />

zarówno wewnêtrzne jak i zewnêtrzne<br />

uwarunkowania i powi¹zania struktury<br />

utworu literackiego, zwrotne projekcje<br />

tekstu i „kontekstu”, tj. literatury i rzeczywistoœci<br />

pozaliterackiej w szerokim sensie.<br />

Literatura europejska przedstawia siê<br />

historycznie jako proces zacz¹tkuj¹cy<br />

w starogreckiej kulturze s³owa mówionego,<br />

wy³onionej z muzyki i œpiewu. W VIII w.<br />

p.n.e. kultura ta przekszta³ci³a siê formalnie<br />

w piœmiennictwo. W Europie, po<br />

wynalezieniu ruchomej czcionki drukarskiej,<br />

przesz³a z manuskryptu w druk<br />

i w takim to znaczeniu jest dziœ literatur¹.<br />

Jeœli wystêpuj¹ w niej pierwiastki obce,<br />

wywodz¹ce siê z innych krêgów kulturowych,<br />

zarówno pierwotne jak i wtórne,<br />

nagromadzone w toku jej rozwoju historycznego,<br />

to s¹ one asymilowane i kszta³towane<br />

zgodnie z jej ogóln¹ charakterystyk¹.<br />

Wewnêtrzne (strukturalne –<br />

ogólnosemantyczne, stylistyczne) oraz<br />

zewnêtrzne (kulturowe – materialne i ideologiczne:<br />

polityczne, spo³eczne, gospodarcze,<br />

kulturalne) wyznaczniki segmentuj¹<br />

historiê literatury europejskiej ery<br />

staro¿ytnej i nowo¿ytnej na epoki (okresy<br />

literackie), s¹ podstaw¹ wydzielania<br />

pr¹dów literackich, okreœlania grup czy<br />

szkó³ literackich, a tak¿e niejakiej instytucjonalizacji<br />

osobniczej twórczoœci<br />

poszczególnych twórców literatury. O literaturze<br />

europejskiej jako kategorii uogólniaj¹cej<br />

poszczególne literatury narodowe<br />

mo¿na mówiæ i dlatego, ¿e elementy procesu<br />

historycznego rozwoju literatury,<br />

zw³aszcza epoki, pr¹dy czy nurty i kierunki,<br />

jawi¹ siê jako ogólne – obok szczególnych<br />

dyferencji i specyfik, przys³uguj¹cych<br />

zbiorowi literatur narodowych<br />

europejskiego krêgu kulturowego oraz<br />

ka¿dej z nich z osobna.<br />

Nie wszystko, co w tekstach, utworach<br />

literatury europejskiej napisano, daje siê<br />

„odczytaæ na g³os”. Te „g³uche” elementy<br />

tekstowe nazwijmy „graficznymi” –<br />

w odró¿nieniu od tych, które daj¹ siê<br />

„odczytaæ na g³os” – s¹ one w tekstach<br />

pisanych w istocie quasi-foniczne,<br />

transponuj¹ce mowê.<br />

„Graficznoœæ” literatury mo¿na obserwowaæ<br />

na osi „ewenement a norma”:<br />

novum a konwencja, eksperyment a tradycja<br />

(na które nawija siê niæ historycznych<br />

przemian w sztuce w najogólniejszym<br />

sensie). Ewenement i norma s¹ kategoriami<br />

wzajemnie siê warunkuj¹cymi. Coœ<br />

jest ewenementem wobec normy albo<br />

norm¹, na tle której widoczne s¹ ewenementy,<br />

której siê przeciwstawiaj¹. Trzeba<br />

najpierw pamiêtaæ, ¿e graficznoœæ literatury<br />

– sztuki literackiej – w stanie<br />

wspó³czesnym jest ogólnie ewenementalna<br />

wobec dzisiejszych norm graficznych<br />

kultury pisemnej jako ca³oœci, nastawionych<br />

przecie¿ utylitarnie. Sama<br />

w sobie i dla siebie jest natomiast norm¹:<br />

np. poetyck¹ norm¹ jest brak interpunkcji,<br />

norm¹ s¹ niemotywowane quasifonicznie<br />

uk³ady graficzne stosowane<br />

w wierszu wolnym, a wiêc w ca³ej niemal<br />

poezji wspó³czesnej. Tak jak norm¹ – „od<br />

zawsze” – jest rozcz³onkowanie na linie<br />

wersowe wiersza operuj¹cego rytmem<br />

i rymem, zupe³nie przecie¿ zbêdne, bo<br />

96


wystarczaj¹co segmentuje tekst w aspekcie<br />

quasi-fonicznym samo metrum; to<br />

samo dotyczy strofy. W sensie ogólnym<br />

zaœ norm¹ jest ka¿de odstêpstwo od<br />

normy, które s³u¿y eskalacji poetyckoœci<br />

tekstu; tekst utylitarny d¹¿y do konwencjonalizacji<br />

i komunikatywnoœci,<br />

tekst poetycki ucieka od konwencji i jednoznacznoœci<br />

– oczywiœcie popadaj¹c<br />

w inn¹, formuj¹c¹ siê w ten sposób konwencjê<br />

i ujednoznaczniaj¹c siê – z czego<br />

znów pragnie siê wyzwoliæ. „G³uche”,<br />

afoniczne wobec quasi-fonicznych czynniki<br />

tekstowe mog¹ te¿ byæ normalnymi<br />

w stosunku do ewenementalnych w ca³kowitej<br />

zgodzie z ogólnymi normami kultury<br />

pisemnej. Tak jest w przypadku liczby<br />

wyra¿onej ideogramem (cyfr¹), która<br />

w tekœcie utylitarnym jest norm¹ wobec<br />

ewenementu: ¿adna ksiêgowa nie napisze<br />

„piêæset”, lecz „500”, natomiast w tekœcie<br />

poetyckim normalne bêdzie zarówno<br />

u¿ycie ideogramu, jak i fonogramu –<br />

poeta mo¿e obie te mo¿liwoœci wykorzystywaæ<br />

jako œrodek artystyczny.<br />

Nienormalne wobec konwencji tekstu<br />

u¿ytkowego jest u¿ycie w utworze literatury<br />

s³owa-napisu „Peerel”; w piœmie<br />

urzêdowym, jak i w encyklopedii bêdzie<br />

skrótowiec (ideogram) „PRL”.<br />

Ogólnie mo¿na powiedzieæ, ¿e rozwój<br />

grafii i grafiki poetyckiej posiada swoj¹<br />

w³asn¹ dynamikê, wyodrêbniaj¹c¹ je<br />

wobec piœmiennictwa u¿ytkowego.<br />

(1)<br />

Kto druk wynalaz³? Kunszt piœmienny?<br />

Strzelby aparat kto wojenny?<br />

O czym siê starym i nie œni³o,<br />

To jest konceptu m³odszych dzi³o. 1<br />

(2)<br />

Przyjdzie czas<br />

przyjdzie czas<br />

szale wagi siê chybn¹<br />

Jeszcze rok<br />

jeszcze dzieñ 2<br />

(3)<br />

ju¿.<br />

ju¿.<br />

dopadli.<br />

stratowali.<br />

zmiêli. 3<br />

(4)<br />

Œwiat siê nie skoñczy<br />

poezja powlecze siê<br />

dalej<br />

w stronê Arkadii<br />

albo w drug¹ stronê 4<br />

W przyk³adzie pierwszym odrêbnoœæ<br />

grafii i grafiki poetyckiej wobec u¿ytkowej<br />

polega na rozpisaniu w liniach wersowych<br />

i du¿ej literze na pocz¹tku<br />

ka¿dego wersu; porz¹dek „wersowy”<br />

(poetycki) nie pokrywa siê przy tym ze<br />

„zdaniowym” (gramatycznym). Przyk³ad<br />

drugi: du¿a litera na pocz¹tku zdania,<br />

lecz nie ma kropki na koñcu. Przyk³ad<br />

trzeci: odwrotnie jak w drugim (jak to<br />

„przeczytaæ na g³os”? jaka ma byæ<br />

intonacja?). Przyk³ad czwarty: zdanie<br />

„bezintonacyjne” (czy zdania i jakie<br />

intonacje? – je¿eli...).<br />

Czynniki graficzne w tekœcie poetyckim<br />

bior¹ siê z ogólnej sk³adnicy jêzyka,<br />

z ró¿nych repertuarów i s³owników specjalnych.<br />

Silnie skonwencjonalizowanymi<br />

znakami grafii u¿ytkowej s¹ – obok cyfr –<br />

ideogramy typu „%”, „+”, „–” (minus),<br />

„=”, rownie¿ „§”; z klawiatury maszyny<br />

do pisania przedostaly siê one, ogromnie<br />

wzbogacaj¹c swój repertuar, do tastatury<br />

komputera; stoj¹ dziœ do dyspozycji<br />

poety. Znaki tego rodzaju funkcjonuj¹<br />

ponad piœmiennictwami poszczególnych<br />

1 Wespazjan Kochowski, Liricorum, (w:) Poeci polskiego baroku, wyd. Ossolineum 1975, t.II, s. 241<br />

2 Bruno Jasieński, Zakładnicy, (w:) Bruno Jasieński, Utwory poetyckie. Manifesty. Szkice, wyd. Ossolineum 1972, s.61<br />

3 j.w., Pieśń o głodzie, s. 84-85<br />

4 Tadeusz Różewicz, Acheron w samo południe, (w:) Poezja. Dramat. <strong>Pro</strong>za, Wrocław 1973, s. 112<br />

NA GRANICY<br />

97


jêzyków narodowych, a mog¹ te¿ byæ<br />

specyficzne dla danego jêzyka, jak np.<br />

ideogram „&” w angielskim, który<br />

w specjalnego typu po³¹czeniach przedostaje<br />

siê do innych jêzyków. Przyk³ad<br />

poetycki:<br />

chowaj¹ siê za kêpy suchotniczych<br />

drzew<br />

które zesz³¹ jesieni¹ op³uka³ kul war<br />

(...)<br />

na opuszczonym placu mür & merilis<br />

tysi¹cem witryn w przera¿eniu<br />

szczeka³ 5<br />

Na pewne dyferencje „miêdzyjêzykowe”<br />

natykamy siê w konwencjach<br />

graficznych dotycz¹cych wyra¿eñ cyfrowych.<br />

W jêzyku polskim pisze siê „wiek<br />

XVIII”, w niemieckim „18. Jahrhundert”,<br />

w angielskim „18th century” – a wiêc<br />

cyfry rzymskie, cyfry arabskie, wreszcie<br />

cyfry arabskie w kombinacji z literami –<br />

znaczenie to samo. Je¿eli poeta napisze<br />

w wierszu „<strong>21</strong>. w.” zamiast „XXI w.” , to<br />

dla celowego efektu artystycznego, a nie<br />

z przyczyny niezdanej z jêzyka polskiego<br />

matury. Prawid³owoœci tego rodzaju<br />

dotycz¹ ogó³u znaków ideo- i piktograficznych,<br />

których mnóstwo wystêpuje<br />

w rozmaitych sferach komunikacji, i które<br />

st¹d – zarówno przez uprawê w tekstach<br />

utylitarnych jak i bezpoœrednio ze specjalnych<br />

repertuarów tzw. jêzyków specjalnych<br />

(matematyki, fizyki, elektroniki itd.)<br />

– mog¹ przedostawaæ siê do tekstów poetyckich.<br />

Znakami ukszta³towanymi w strukturze<br />

tekstu utylitarnego s¹ uk³ady graficzne,<br />

konotuj¹ce przedmioty kultury<br />

pisma, np. „listy”. Wystêpuj¹ one powszechnie<br />

w utworach prozy artystycznej,<br />

w powieœciach i s¹ uargumentowane<br />

zwyczajowym uk³adem graficznym<br />

(nag³ówek, podpis), z którego<br />

nieprzestrzeganiem mo¿na siê owszem<br />

spotkaæ najwy¿ej w liryce. W tym miejscu<br />

warto zwróciæ uwagê na fakt – równie¿<br />

w sferze grafii i grafiki tekstu – mieszania<br />

siê konwencji gatunków i rodzajów literackich.<br />

Na przyk³ad: Brak interpunkcji<br />

w wielu patiach Ulissesa Joyce´a jest œrodkiem<br />

„poetyzacji prozy” (sama grafia<br />

konotuje tu nowoczesn¹ poezjê). A znów<br />

odwrotnie, u Ró¿ewicza w Opowiadaniu<br />

o starych kobietach mamy „sprozaizowanie<br />

poezji” – przez zapis, przez grafiê<br />

i grafikê tekstu, odpowiednio w³aœnie do<br />

tytu³u utworu.<br />

Graficzna organizacja tekstu poetyckiego,<br />

optyczne porz¹dkowanie napisów,<br />

ro¿ne znaki pomocnicze tego uporz¹dkowania,<br />

koresponduj¹ niew¹tpliwie<br />

z szeroko stosowanym w rozmaitego<br />

typu tekstach utylitarnych uk³adami<br />

tabelarycznymi: struktury tego rodzaju,<br />

gdzie quasi-fonicznoœæ pisanego s³owa<br />

integruje siê z jego ideo- i piktograficzn¹<br />

potencj¹, wychodz¹ daleko poza pismo,<br />

w sferê rysunków pogl¹dowych nauki<br />

i techniki.<br />

Jest te¿ oczywiste, ¿e pisarskie i drukarskie<br />

upostaciowanie tekstu, kartka, na<br />

której siê pisze i z której siê czyta, stanowi<br />

p³aszczyznê wzajemnych wp³ywów kultury<br />

pisemnej in genere i literackiej<br />

w szczególnoœci z jednej strony, zaœ plastyki<br />

i techniki drukarskiej z drugiej. Ideoi<br />

piktografia literatury jest z innych pozycji<br />

genologicznych sfer¹ ikonologiczn¹<br />

sztuk plastycznych. Znak krzy¿a (wyra-<br />

¿ony znakiem „?”nie „+”, a tak¿e grafik¹<br />

tekstu) u poetów m³odopolskich (Wyspiañski,<br />

Miciñski, Zegad³owicz, po nich<br />

Tuwim w Kwiatach polskich) ma tê sam¹<br />

funkcjê symbolow¹, co u Grottgera czy<br />

Malczewskiego i zapewne z plastyki<br />

przedosta³ siê do poezji – przez pismo,<br />

egzystuj¹ce na kartce papieru jak rysunek<br />

czy grafika. Grafika wspó³czesnego wiersza<br />

wolnego ukszta³towa³a siê zapewne<br />

w konfrontacji z – podlegaj¹cymi innym<br />

5 Bruno Jasieński, Psalm powojenny, j.w., s. 30-31. W nocie red. tomu czytamy: „Spółka Mür & Merilis prowadziła wielkie<br />

domy handlowe w miastach europejskich, m.in. w Moskwie do 1914 r.” Wiersz Jasieńskiego daje obraz Moskwy w 1918 r.<br />

98


konwencjom rodzajowym – jakoœciami<br />

kompozycji abstrakcyjnej w plastyce.<br />

Eksperymenty graficzne poetów futurystycznych,<br />

wychodz¹ce od pisma, lecz<br />

przekraczaj¹ce jego granice w stronê<br />

typografii, i to nie tylko literowej (strza³ki,<br />

„r¹czki”, linie, standardowe elementy<br />

rysunkowe) oddzia³a³y na rozwój druku<br />

akcydensowego. Niew¹tpliwy jest te¿<br />

wp³yw wiersza obrazkowego (zjawiska<br />

znanego ju¿ w staro¿ytnoœci i ci¹gn¹cego<br />

siê przez ca³¹ historiê literatury) na wytworzenie<br />

siê podobnej formy w plastyce<br />

reklamowej. Pismo stanowi pomost<br />

miêdzy literatur¹ a sztukami plastycznymi,<br />

przez nie do obrazu wchodzi s³owo,<br />

wypowiedzenie jêzykowe. Jak i obraz<br />

wchodzi do literatury: najsilniejsz¹ w<br />

nowoczesnej poezji tego demonstracj¹ jest<br />

tom Calligrammes Apollinaire´a. O czym<br />

pisze poeta to i „rysuje” grafik¹ swego<br />

wiersza. Kaligramy dostarczaj¹ te¿<br />

przyk³adów na przep³yw znaków miêdzy<br />

poezj¹ a muzyk¹: w wiersze tekstu<br />

wpisany zostaje zapis nutowy.<br />

Poprzez swe upostaciowanie w grafii<br />

i grafice tekst poetycki mo¿e asymilowaæ<br />

i przetwarzaæ czy wytwarzaæ znaki ró¿nego<br />

rodzaju, mo¿e korespondowaæ i zapo-<br />

¿yczaæ siê u wielu dziedzin kultury. Znaki<br />

te jednak zawsze podlegaj¹ w strukturze<br />

tekstu tej samej charakterystyce ogólnej,<br />

co ca³a historycznie okreœlona struktura,<br />

gdy¿ przez literackie, a nie inne konwencje<br />

s¹ w niej kszta³towane. W takim<br />

to aspekcie struktura tekstu literatury jest<br />

odrêbna od innych struktur kulturowych,<br />

np. od struktury tworu plastyki – choæ<br />

w szczególnych i poszczególnych przypadkach<br />

– na poziomie pojedynczego<br />

dzie³a lub pewnej ich liczby (jak to by³o w<br />

poezji konkretnej) stwierdzenie tej odrêbnoœci<br />

jest tyle¿ niemo¿liwe, co niecelowe.<br />

Na poziomie tekstu literackiego jako<br />

pojêcia rodzajowego norm¹ jest ci¹g rozwojowy<br />

od uk³adu graficznego Iliady<br />

i Odysei Homera do uk³adu graficznego –<br />

powiedzmy – wierszy Bia³oszewskiego.<br />

O tych ostatnich, w intencji przypomnienia<br />

tych pierwszych, powiedzia³ krytyk<br />

(Artur Sandauer w Poezji rupieci): „Po<br />

raz pierwszy od wielu stuleci powstaj¹<br />

wiersze przeznaczone wy³¹cznie do<br />

wyg³oszenia”. Prawda nieca³a. Kategorycznoœæ<br />

owego „wy³¹cznie” s³u¿y<br />

wydobyciu cechy przeciwleg³ej utworu<br />

literatury, zarówno tych to wierszy jak<br />

i ca³ego obszaru „wielu stuleci”, jako pojêcia<br />

in genere. Poezja jest „do s³uchania”.<br />

Oto „norma”. Wobec niej ewenementem<br />

jawi siê ci¹g zjawisk typu rak i akrostych<br />

a zw³aszcza gatunek pod nazwa „carmen<br />

figuratum” od greckich poetów Symiasza<br />

i Teokryta do wspó³czesnej „poezji wizualnej”,<br />

wliczaj¹c tu i Bia³oszewskiego:<br />

œpiewaj¹ gamê:<br />

do<br />

my<br />

s³y<br />

rze<br />

czy<br />

wi<br />

sto<br />

œci<br />

rze<br />

czy<br />

wi<br />

sto<br />

œci<br />

do<br />

my<br />

s³y 6<br />

Grafika tekstu s³u¿y tu bez w¹tpienia<br />

wyra¿eniu zjawiska fonicznego, melodii<br />

gamy. Lecz wyra¿a j¹ wizualnie, rzec<br />

mo¿na: jest „obrazem dŸwiêku”. Oto<br />

swoista realizacja McLuhanowskiej formu³y<br />

poezji: verbo-voco-visuel exploration.<br />

Widaæ tu te¿ przejœcie od normy do<br />

ewenementu i odwrotnie w aspekcie iloœciowym,<br />

rzutuj¹cym na subiektywn¹<br />

interpretacjê quasi-foniczn¹ lub afoniczn¹<br />

6 Miron Białoszewski, Sztuki piękne mojego pokoju, (w:) Obroty rzeczy, Warszawa 1956, s. 72.<br />

NA GRANICY<br />

99


tworzywa literatury, istniej¹cego obiektywnie<br />

w piœmie, nie inaczej. Du¿e i ma³e<br />

litery u Norwida (np. obocznoœci<br />

„Bóg/bóg”, „cz³owiek/Cz³owiek”) uchodz¹<br />

uwadze czytelnika, a wraz z nimi ich<br />

znaczenie filozoficzne. Generalna likwidacja<br />

du¿ych liter w „konstelacyjnej<br />

poezji” Gomringera dla samego twórcy<br />

jak i odbiorców poezji konkretnej by³a<br />

manifestacj¹ okreœlonej postawy ideologicznej<br />

wobec spo³ecznej funkcji jêzyka.<br />

Grafika wiersza wolnego odbierana jest<br />

powszechnie jako „normalna” – Marinettiego<br />

S³owa na wolnoœci natomiast jako<br />

poetycka ekstrema. Bardzo normalny<br />

w piœmiennictwie znak „%”, którym s¹<br />

gêsto poznaczone smaczne dzienniki<br />

¯eromskiego, tak oto u¿yty:<br />

%%%%%%%%%%%%%%%%<br />

%%%%%%%%%%%%%%%%<br />

%%%%%%%%%%%%%%%%<br />

%%%%%%%%%%%%%%%%<br />

%%%%%%%%%%%%%%%% 7<br />

- jawi siê jako ewenement – nie bardzo<br />

chyba smaczny. Tytu³ Lichwiarz.<br />

Schemat graficzny dla tego rodzaju<br />

utworków wzi¹³ polski fraszkopisarz<br />

(napisa³ ich wiele w 70. latach ub. wieku)<br />

od Gomringera, cisza (silencio) albo milczenie.<br />

Jest to jeden z bardziej znanych tekstów<br />

œwiatowej poezji konkretnej, która w<br />

literaturoznawstwie jako ca³oœæ uwa¿ana<br />

jest za odstêpstwo od normy, za ewenement.<br />

WeŸmy wersjê niemieckojezyczn¹:<br />

schweigen schweigen schweigen<br />

schweigen schweigen schweigen<br />

schweigen<br />

schweigen<br />

schweigen schweigen schweigen<br />

schweigen schweigen schweigen 8<br />

Uk³ad „norma – ewenement”, „ewenement<br />

a norma” ró¿nie przedstawia siê<br />

w zale¿noœci od epoki literackiej, na tle<br />

pr¹du czy nurtu lub kierunku. Ró¿nie to<br />

wygl¹da w aspekcie danej poetyki osobniczej.<br />

W pewnej eksterioryzuj¹cej siê<br />

(w sensie zewn¹trzliterackim, tj. ze<br />

wzglêdu na wyznaczniki historyczne,<br />

ogólnokulturowe – i wewn¹trzliterackim,<br />

tj. w p³aszczyŸnie poetyki normatywnej)<br />

lub mo¿liwej do wyeksterioryzowania<br />

(p³aszczyzna poetyki immannetnej) jednostce<br />

strukturalnej procesu histrycznoliterackiego<br />

dany znak graficzny mo¿e<br />

byæ norm¹ wobec ewenementu w innych<br />

jednostkach strukturalnych. Pamiêtaæ<br />

przy tym trzeba, ¿e o charakterystyce jednostek<br />

najbardziej ogólnych, jak epoki<br />

literackie, decyduje nie statystyka totalnej<br />

dzia³alnoœci poetów, pisarzy, bo w tej z<br />

regu³y przewa¿aj¹ iloœciowo pierwiastki<br />

nietwórcze, mechanicznie powielaj¹ce<br />

wartoœci ju¿ utrwalone, a nie wytwarzaj¹ce<br />

zasadniczo nowych, i w ten<br />

sposób nie maj¹ce bezpoœrednio wp³ywu<br />

na proces kulturowy, którym jest literatura.<br />

Decyduj¹ca jest taka dzia³alnoœæ istotnie<br />

twórcza, która opieraj¹c siê na konwencji<br />

wytwarza novum, eksperymentuj¹c<br />

tworzy nowe wartoœci. Bêd¹ one „tradycyjne”<br />

wobec póŸniejszych eksperymentów.<br />

Istotn¹ rolê odgrywa tu równie¿<br />

wzglêdnoœæ ocen: ten sam w aspekcie formalnym<br />

i podobny w funkcjonalnym<br />

(aspekt funkcjonalny tekstu jest zawsze<br />

uwarunkowany historycznie, znaczenie<br />

przeformu³owuje siê i nabudowuje wobec<br />

kontekstu czy konsytuacji, jak wykaza³<br />

Derrida), znak musi byæ oceniany wobec<br />

zewnêtrznych i wewnêtrznych wyznaczników<br />

literatury swego czasu i miejsca.<br />

Tak to np. pikturalna funkcja uk³adu<br />

graficznego nie jest t¹ sam¹ jakoœci¹ u poety<br />

barokowego, dajmy na to u Gongory,<br />

i u Apollinaire´a czy u konkretysty<br />

Jandla. Mo¿e te¿ zdarzyæ siê, ¿e negatywny<br />

i nietwórczy w œwietle ocen ówczes-<br />

7 Roman Gorzelski, Lichwiarz, „Odra“, 10/1973, s. 110.<br />

8 Po pół wieku przypomniała ten utwór Gomringera „Literatura na Świecie“, 11-12/2006, s. 2<strong>21</strong>. W zbędnym i fałszywym<br />

przekładzie polskim. Zbędnym, bo założeniem poezji konkretnej była asceza środków językowych – proste pojęcie słownikowe<br />

nie wymaga przekładu. Fałszywym, bo „milczeć” („schweigen”) wymienił tłumacz na „milcząc” (byłoby „schweigend”).<br />

100


nych i póŸniejszych czynnik tekstu jawi<br />

siê wspó³czeœnie jako wartoœciowy.<br />

Przyk³adem mo¿e tu byæ Norwid,<br />

„odkryty” kilkadziesi¹t lat po œmierci,<br />

a po prawdzie dopiero w³aœciwie oceniony<br />

z dzisiejszego punktu widzenia.<br />

Raki, akrostychy, telestychy, a zw³aszcza<br />

wiersze obrazkowe w renesansie s¹ raczej<br />

ewenementem (zob. rzadkie przyk³ady u<br />

Kochanowskiego), w baroku staj¹ siê<br />

norm¹. Ewenementem wobec dominuj¹cej<br />

w pocz. XX wieku poezji metrycznej<br />

by³ pozbawiony interpunkcji vers libre<br />

awangardowych „-istów” i „-ystów”,<br />

tymczasem dziœ te cechy tekstu s¹ norm¹<br />

w poezji. Aspekt pikturalny wierszy angielskich<br />

poetów metafizycznych XVII w.<br />

nie mo¿e byæ ujmowany najpierw z pozycji,<br />

¿e „to ewenement, margines bez<br />

znaczenia”. Wobec potêpienia „wierszyobrazków”<br />

z koñcem epoki baroku,<br />

w której by³y masowo produkowane<br />

zw³aszcza przez poetów norymberskiej<br />

Meisterschule (Pägnitzschäffer, Pasterze<br />

Pegniccy), zaczêto „ukrywaæ” w druku<br />

obrazow¹ funkcjê wartoœciowej poezji<br />

metafizyków angielskich z George Herbertem<br />

na czele. W po³owie XX wieku<br />

Tuwim wyœmiewa³ (Pegaz dêba) Apollinaire´a<br />

i naszego Czy¿ewskiego za próby<br />

odwo³ywania siê do tradycji carmen figuratum.<br />

Tak te¿ Grochowiak (w tygodniku<br />

„Kultura”) wyœmiewa³ siê w dwadzieœcia<br />

lat póŸniej z poezji konkretnej na<br />

przyk³adzie Dró¿d¿a. Przeminê³o jeszcze<br />

30 lat i „wizualn¹ poezjê” Dró¿d¿a<br />

pokazywano w polskim pawilonie na<br />

Biennale w Wenecji. Niechêæ „normalnych”<br />

poetów i literaturoznawców do<br />

ujawniania graficznej kondycji tworzywa<br />

literatury t³umaczy siê zapewne poczuciem<br />

zagro¿enia granic miêdzy poezj¹<br />

a malarstwem (któremu da³ ju¿ wyraz<br />

Lessing w s³ynnym Laokoonie, 1766).<br />

Dzisiaj ju¿ wszelkie genologiczne kanony<br />

le¿¹ rozbite, podwa¿ane by³y od koñca<br />

XIX wieku.<br />

Historia sztuki europejskiej (jako<br />

wszystkich sztuk), w tym literatury jako<br />

rodzaju obok plastyki, muzyki itd. jest<br />

wielokierunkow¹ ewolucj¹ aspektu „co”<br />

wobec aspektu „jak” i na odwrót. Ogólny<br />

podzia³ na sztukê „tradycyjn¹” a „nowoczesn¹”<br />

(której pocz¹tku dla literatury<br />

upatrujemy w symbolizmie francuskim<br />

w koñcu XIX w.) oparty jest na okreœleniu<br />

tej pierwszej wg nadrzêdnoœci „co”<br />

wobec „jak”, zaœ „nowoczesnej” akurat<br />

na odwrót. Wg tego rozrz¹du „grafizmy”<br />

i „pikturalizmy” barokowych poetów<br />

mo¿na widzieæ jako „puste sztuczki” formalne,<br />

owszem. Natomiast „wizualne<br />

eksperymenty” poetów awangardy XX<br />

wieku musz¹ byæ traktowane jako przejaw<br />

ogólnej ideologii nowoczesnej sztuki:<br />

novum jako wartoϾ, nie inaczej.<br />

Nale¿y przy tym pamiêtaæ, ¿e sztuka<br />

nowoczesna, z jej podzia³em na okres<br />

„modernistyczny” i „postmodernistyczny”,<br />

jak to siê dziœ o niej mówi, nie jest<br />

„formalna” czy „formalistyczna” (a ju¿<br />

zw³aszcza tzw. sztuka „nowa”, od koñca<br />

lat 60. XX wieku, zupe³nie nie i wrêcz<br />

przeciwnie). Motorem formowania siê i<br />

ewoluowanie jej estetyki jest przecie¿<br />

intencja lepszego, prawdziwszego nazywania<br />

i interpretowania rzeczywistoœci<br />

wspó³czesnej. Sztuka jest w istocie integraln¹<br />

czêœci¹ rzeczywistoœci, a¿ do zatarcia<br />

siê granic miêdzy t¹ pierwsz¹ a t¹<br />

drug¹.<br />

Nota: Tekst powsta³ w oparciu o fragment mojej<br />

rozprawy doktorskiej, obronionej w 1977 roku na<br />

Uniwersytecie £ódzkim.<br />

Landessza³<br />

(zapisy Dzien-Nika,<br />

grudzieñ 1995, w Kilonii)<br />

By³em by³ w mieœcie Szlezwik, w Landesmuseum<br />

Schloss Gottorf. Nawiasem<br />

mówi¹c caryca Katarzyna zwana Wielk¹<br />

by³a z tych Gottorfów. Jest to najwiêkszy<br />

w tym Bundesland Schleswig-Holstein<br />

zespó³ muzealny, g³ówne – obok Kunsthalle<br />

Kiel – miejsce, w którym odbywaj¹<br />

siê doroczne wystawy tu-krajowych<br />

NA GRANICY<br />

101


artystów, w roku onym 95. po raz 42. XLII<br />

Przegl¹d Krajowy – po polsku by³oby.<br />

Mam zaszczyt uczestniczyæ po wieloletnich<br />

odwa³kach. Rzecz ciekawa, ¿e<br />

wielokrotnie startowa³em do tej imprezy,<br />

ale nigdy jej nie widzia³em, nawet jak<br />

bywa³a w kiloñskiej Kunsthalle, parêset<br />

metrów od kwatery mojej przy Starej<br />

Szosie Lubeckiej. Bo nie lubiê statystowania.<br />

Wiêc tym razem mam rolê w tym<br />

spektaklu i z tej przyczyny go obejrzê<br />

w punkcie kulminacyjnym w niedzielê:<br />

wernisa¿ o 11.30 z tymi wszystkimi prezesami,<br />

z ministrami itd. Ludu bêdzie kupa,<br />

bo samych artystów uczestnicz¹cych ko³o<br />

setki plus niektórzy odrzuceni jeszcze<br />

w towarzystwie przyjd¹ i reszta to publika<br />

kulturalna nawali siê pokazaæ. Myœlê,<br />

¿e minimum ze trzy setki luda bêdzie.<br />

Jak przyby³em z Cia³em (zjurowali<br />

na podstawie fotografii tych lal 18<br />

w skrzyni), to wystawa by³a prawie<br />

zamontowana. Dla mnie przewidziano<br />

bardzo dobre miejsce, bo w czêœci<br />

wernisa¿owej, gdzie odbêd¹ siê mowy.<br />

Jednoczeœnie takie jakby oddzielne, bo<br />

pod schodami, sk¹din¹d nieopodal<br />

ubikacji, czyli miejsce a jak¿e dobrze<br />

widziane i odwiedzane nie bez potrzeby.<br />

Ale okaza³o siê, ¿e moja instalacja za<br />

du¿a. Wiêc niejaki Radtke, doktor historyk<br />

sztuki z muzeum (o którym jeszcze<br />

wspomnê) zaproponowa³ mi inne.<br />

Miejsce szeregowe a przy wejœciu zaraz.<br />

Jak ludzie bêd¹ szli dooko³a hali, to maj¹<br />

mnie na drodze swej. Przede mn¹ s¹ jacyœ<br />

dwaj malarze, za mn¹ instalator. Werk<br />

mój wielki, szafowaty stoi na jednych<br />

z dwojga drzwi wejœciowych, z których<br />

jedne bêd¹ zamkniête. Miêdzy moimi<br />

drzwiami a tymi drugimi jest instalacja<br />

s¹siada, z którym tworzymy nolens<br />

volens parê. Bo obaj dajemy show. Ja<br />

mianowicie jakiœ quasi-teatr ze œredniowiecza<br />

rodem, a on dwa telewizory<br />

i video. U mnie surowe deski i lalki ze<br />

szmat i gipsowych odlewów malowanych,<br />

a u niego cynkowana blacha i ta<br />

aparatura techniczna. Mo¿e o tej instalacji<br />

video coœ potem powiem, bo warto. Jak<br />

zacz¹³em sk³adaæ (czy rozk³adaæ) Cia³o,<br />

Radtke patrzy³ i myœla³. Nastêpnie<br />

poszed³ i przyszed³. „Wie pan” - mówi –<br />

„mam pewn¹ Schnapsidee, nie wiem, co<br />

pan na to”. I prowadzi mnie do k¹ta sali,<br />

gdzie s¹ drzwi zapasowe, przeciwpo¿arowe,<br />

a tam jest taki ma³y pokoik<br />

zawalony gaœnicami, wiadrami p.po¿.,<br />

umywalka tam jest te¿, œciany trochê<br />

brudnawe. „Drzwi na zewn¹trz bêd¹<br />

zamkniête, a te byœmy otworzyli i mia³by<br />

pan w³asn¹ salkê, tylko dla siebie.” Ja mu<br />

na to, jak na lato, same plusy, jedyna<br />

w¹tpliwoœæ, to ¿e dzie³o moje mo¿e publice<br />

ma³o rzuciæ siê na oczy, schowane<br />

takie. „Ale mimo to chêtnie” - mówiê –<br />

„¯e salka brudnawa, zagracona, to jak<br />

ula³ do mnie pasuje. Ten sprzêt<br />

po¿arniczy te¿ bardzo dobrze. I dobrze,<br />

¿e ciemnawo, bo tym bardziej w³asne<br />

oœwietlenie mego teatru zagra”.<br />

Ale niestety, a mo¿e i dobrze, sprawa<br />

siê rypnê³a, bo kierownik administracyjny<br />

muzeum siê nie zgodzi³ ze wzglêdu<br />

na bezpieczeñstwo: w razie po¿aru czy<br />

innej katastrofy ludnoœæ by mi Cia³o stratowa³a<br />

i nie wiadomo czy by siê uratowa³a.<br />

Znaczy ludnoœæ, bo Werk mój jest<br />

ubezpieczony na 22 olbrzymy na tej<br />

imprezie, wiêc brak zmartwienia. Potem<br />

mieliœmy d³u¿sz¹ rozmowê, w której siê<br />

okaza³o, ¿e propozycja Radtkowa by³a<br />

wywo³ana podœwiadomie czy nie tak¹<br />

oto myœl¹: Ten Weso³owski nie pasuje<br />

jakoœ tutaj, wiêc powinien mieæ osobn¹<br />

przestrzeñ, osobny pokoik. Dlaczego nie<br />

pasujê? Bo kanon niemiecki jest taki, ¿e<br />

ma byæ grzecznie, elegancko i ¿eby by³o<br />

porz¹dnie wykonane, ¿eby mucha nie<br />

usiad³a. Myœli ¿adnej w tym byæ nie<br />

mo¿e, a jak tak, to zakamuflowana, ¿e<br />

niby nie o myœl chodzi, lecz o formê<br />

w³aœnie. ¯e jak dzie³o dane jest frapuj¹ce,<br />

to tylko jako forma, nie jako myœl, nie jako<br />

przes³anie jakieœ, bo „sztuka to jest<br />

forma”. Te wnioski sobie sformu³owaliœmy<br />

owiniête w bawe³nê, przy moim<br />

przewa¿nym udziale, przy czym dr<br />

102


Radtke oœwiadczy³ siê za kanonem, jednak<br />

zasia³em w nim w¹tpliwoœci. Bo co tu<br />

gadaæ o kanonach w sztuce wspó³czesnej?<br />

W ka¿dym razie zgodziliœmy siê, ¿e moje<br />

Cia³o nie pasuje do tej wystawy z tej przyczyny,<br />

¿e jest mocno frapuj¹ce a nieporz¹dnie<br />

wykonane i wygl¹da na to, ¿e<br />

jak najbardziej celowo, bo jednak widaæ<br />

w tym pracy kupê i trud materia³owy<br />

i transportowy, a tu deska krzywa, œruba<br />

nie dokrêcona, nitki jakieœ nie obciête<br />

wisz¹, gips poobt³ukiwany, œlady nonszalanckich<br />

reperacji. A u innych tip top<br />

i muszka nie siada. Muszka pch³a.<br />

Obrazy to dla mnie nudne, ale by³o<br />

parê instalacji, obiektów parê, które zwróci³y<br />

uwagê moj¹, bo obok niezwykle<br />

porz¹dnego wykonania i trudu materia-<br />

³owo-technologicznego by³y frapuj¹ce –<br />

zreszt¹ dziêki temu mo¿e bardziej frapuj¹ce<br />

od dzie³a mego. Dla mnie. Otó¿ ten<br />

kolega obok postawi³ dwa takie pojemniki,<br />

jakby kosze od œmieci du¿e, z blachy<br />

cynkowej kratowanej. Do jednego w³o¿y³<br />

telewizor, a drugi postawi³ do góry nogami<br />

i na nim te¿ telewizor. A na ekranach<br />

tych telewizorów pokaza³ kratê – od tych<br />

koszy w³aœnie przez video przenoszon¹.<br />

Widok taki powidok tej blachy cynkowej<br />

kratowanej. D l a m n i e to jest m y œ l<br />

w tym: te pojemniki na œmieci, te telewizorki<br />

jeden w koszu drugi na, i razem<br />

krata. I tu precyzja wykonania niezwyk³a<br />

jest funkcjonalna bardzo. Absolutnie pierwsz¹<br />

nagrodê natomiast da³bym jednemu<br />

nazwiskiem Triloff, a mo¿e to jest<br />

Künstlername. M³ody ch³opak ko³o trzydziestki,<br />

dosyæ brudny i rozkud³any,<br />

bardzo skupiony, obserwowa³em go przy<br />

robocie. Montowa³ przywieziony w czêœciach<br />

osobliwy rower taki, którego konstrukcja<br />

by³a oparta na dwóch skrzy-<br />

¿owanych szynach stalowych czy aluminiowych,<br />

na ich koñcach znajdowa³y siê<br />

siedzenia, tak zrobione, ¿e rowerzyœci<br />

musieliby siedzieæ twarzami do siebie.<br />

Rower mia³ cztery ko³a, ka¿de na koñcu<br />

szyny na piêæ metrów d³ugiej, uwaga, do<br />

niej prostopadle ustawione, za siedzeniem<br />

kierowcy z kierownic¹ raczej do<br />

trzymania, bo kierowaæ tym rowerem nie<br />

da siê, ko³a mog¹ tylko do przodu i do<br />

ty³u iœæ, ca³y wehiku³ tylko po okrêgu<br />

poruszaæ siê. Peda³y, przek³adnie, wszystko<br />

jak siê nale¿y, gdy to wprawiæ w ruch<br />

wysi³kiem miêœni tych rowerzystów, to<br />

bêd¹ siê krêciæ w kó³ko, dooko³a osi tego<br />

krzy¿a. Swoista karuzela samonapêdowa<br />

taka. Dzie³o sztuki cud techniki. Siedz¹ na<br />

tym jacyœ faceci, krêc¹, krêc¹ peda³ami.<br />

A jednak siê krêci! No nie? Znowu m y œ l<br />

jest. D la m n i e. Bo tym kolegom<br />

moim dwom mo¿e chodzi tylko o formê?<br />

Nie wiadomo, raczej nie tylko. Otó¿<br />

u mnie wiadomo, ¿e nie chodzi o formê.<br />

Nie chodzi o ciaœ - jak powiedzia³<br />

Murzynek jeden, mój student, antropologom<br />

na U£, gdy chcieli mu zmierzyæ<br />

g³owê, a on protestowa³ by³ przeciw<br />

instrumentacji takiej osoby jego. Zreszt¹<br />

syn ksiêcia to by³, z Ghany, Opoku-Ware<br />

nazywa³ siê.<br />

(...)<br />

O recepcji dzie³a mego na tym Landesszale<br />

parê zdañ jeszcze wypowiem.<br />

Niczym biblijny Anteusz podpiszê siê<br />

sobie na œcianie. Jak wszed³em do sali<br />

z Andrejem-Petersburczykiem, z Ut¹<br />

i z Juleczk¹-córeczk¹ za r¹czkê, widzê, ¿e<br />

przy Ciele mi postawili wieszak. No<br />

dobrze, mo¿e i dobre s¹siedztwo, bo<br />

wieszak drewniany, na nim tekstylia<br />

wisz¹. Czyli jak w mojej instalacji. Tego<br />

kolegê tylko z tymi telewizorami trochê<br />

przywalili tym wieszakiem. Jak by na<br />

miejscu by³, to by siê rzuca³, ale tak, to<br />

Was ich nicht weiß, das macht mich nicht<br />

heiß, a co to kogo obchodzi.<br />

Nikogo te¿ nie obesz³o, ¿eby reflektory<br />

w moim teatrze pozapalaæ. Zaraz<br />

zapali³em i zacz¹³em siê krêciæ ko³o<br />

kamery zamontowania. Bo mia³em taki<br />

pomys³, ¿eby kamerê na widzów nastawiæ<br />

i nagraæ, jak reaguj¹. Ale w koñcu<br />

z rêki nagra³em trochê. By³y takie<br />

momenty, ¿e ze trzydzieœci osób przed<br />

teatrem sta³o. Komentarze by³y ¿ywe.<br />

Jedna ³adna pani po trzydziestce objaœ-<br />

NA GRANICY<br />

103


nia³a swoje dzieci, teksty g³oœno czyta³a.<br />

„Szaleñstwo” – mówi inna pani starsza<br />

wymalowana do swojego towarzysza<br />

sztucznie opalonego – „Wspania³y pomys³,<br />

nicht wahr?”. Jeden m³ody<br />

cz³owiek, najoczywiœciej artysta (typ na<br />

Abnegata, buty mia³ strasznie zbrudzone<br />

i bez sznurowade³ – bo s¹ dwa typy<br />

wœród artystów m³odych: drugi jest na<br />

Przebranego: kity, kolczyki, ekstrawagancje<br />

stroju, u dziewczyn czarna szminka,<br />

te rzeczy; u starych jest inna typologia:<br />

albo na szyk albo na normalnego),<br />

wiêc ten m³ody cz³owiek sta³ i sta³, i nie<br />

¿eby ogl¹da³ szczegó³y, a jak, z czego zrobione,<br />

tylko sta³ i patrzy³ w skupieniu,<br />

i m y œ l a ³ najwidoczniej. Ma³y<br />

ch³opczyk syn jego bawi³ siê na pod³odze,<br />

wje¿d¿aj¹c mi do skrzyni zabawk¹-traktorem,<br />

ojciec siê od czasu do czasu odrywa³,<br />

¿eby dziecko pohamowaæ. Mia³em<br />

ochotê zagadn¹æ go, ale wstrzyma³em siê.<br />

Uta mi potem jeszcze sprawozda³a, ¿e<br />

przysz³a wycieczka starszych pañ i niemo¿liwie<br />

wycmokiwa³a siê, ¿e to jest<br />

najlepsza rzecz tutaj, jedna powiedzieæ<br />

mia³a. Znani mi artyœci to ró¿nie: jedni<br />

wybuchowo mi gratulowali (zw³aszcza<br />

panie), inni powœci¹gliwie, jeszcze inni<br />

boczkiem przemykali siê. Nie dla<br />

oklasków robiê, ale owszem przyjemnie<br />

by³o mi.<br />

Rzecz niezwykle ciekawa: o ile na<br />

wystawach indywidualnych te lale moje<br />

odbierane by³y jako „gabinet grozy”,<br />

zbiór „monstrów i pokurczów”, w ka¿-<br />

dym razie, ¿e to siê trzeba tego baæ, o tyle<br />

na tym Landesszale ludzie brali to cia³o<br />

moje na pogodnie, jako „witzig”, na ludycznie<br />

i zabawowo raczej. Widocznie jest<br />

to kwestia otoczenia. Na tej wystawie<br />

by³a francja-elegancja, estetyzm raczej<br />

bezwyrazowy, perfekcjonizm techniczny,<br />

i na tym tle moje dzie³o nie straszy³o, lecz<br />

bawi³o. Ludzie odbierali to jako rzecz zrobion¹<br />

z dezynwoltur¹ i na luzie.<br />

To siê potwierdza te¿ w recenzji pani<br />

Maren Kruse, która ukaza³a siê w przeddzieñ<br />

otwarcia w „Kieler Nachrichten”.<br />

Rec. na ca³¥ stronê, z dwoma zdjêciami,<br />

oczywiœcie pokazuj¹cymi tzw. przekrój.<br />

Otó¿ o mnie jest najwiêcej napisane<br />

w porównaniu, zreszt¹ z nazwiska<br />

wymienia recenzentka tylko 24 artystów<br />

– w wystawie bierze udzia³ 133, startowa³o<br />

ponad 300, z ok. 800 pracami,<br />

przyjêto ca. 150 – napisano w katalogu.<br />

Z gazety przet³umaczê ten kawa³ek dla<br />

potomnoœci mojej: „Kto, bêd¹c pozytywnie<br />

nastawiony wobec wysi³ku organizatorów<br />

wystawy, poskromi w sobie<br />

obawy przed czekaj¹cymi go trudami<br />

d³ugiej drogi wzd³u¿ zawieszonych<br />

obrazami œcian, kto ma odwagê puœciæ siê<br />

w oczekuj¹ce go archipelagi rzeŸbiarskich<br />

konstrukcji i innych okazów budownictwa,<br />

ten mo¿e poczyniæ ciekawe<br />

odkrycia, a nawet zabawiæ siê trochê. I to<br />

ju¿ przy wejœciu do hali, gdzie Jacek<br />

Weso³owski otwiera wielk¹ skrzyniê<br />

z lalkami, aby przedstawiæ publicznoœci<br />

inscenizacjê swego teatru groteski pod<br />

tytu³em Cia³o. Obsada aktorska tego<br />

Koszmarnego snu zimowej nocy (Pêcherz<br />

Moczowy, P³uca, Serce czy W³osy) zaopatrzona<br />

jest w tabliczki z tekstami, co<br />

wskazuje na literackie wykszta³cenie<br />

autora dzie³a. W niedalekim s¹siedztwie<br />

zasiada na wysokim krzeœle Stary kot<br />

Nany Schulz, która, podobnie jak<br />

Weso³owski, porusza siê na granicy realnoœci,<br />

gdzie ¿yj¹ istoty niechêtnie<br />

zdradzaj¹ce ludziom swoje tajemnice”.<br />

(Gdy potem pyta³em Julciê, co siê jej<br />

najbardziej podoba³o, odpowiedzia³a:<br />

„Pan Kotek”.) Ciekawe, czy by³o coœ<br />

w innych gazetach, niewykluczone, ¿e te¿<br />

w hamburskich. Natomiast TV da³a du¿y<br />

materia³ przed wystaw¹, akurat by³ nakrêcany,<br />

jak montowa³em swój teatr.<br />

Jakaœ wyfiokowana pani w wiêcej ni¿<br />

œrednim wieku lata³a po hali, ekipa za<br />

ni¹, wypytuj¹c siê tego Radtke-doktora<br />

a to o tego, a to o tamtego artystê-luminarza<br />

miejscowego, a gdzie on wisi itd.,<br />

listê mia³a przygotowan¹ wg. „kto”<br />

z góry. Przyhamowa³a nagle przed moim<br />

cia³em jak wryta i mówi: „Ja to przecie¿<br />

104


widzia³am. W Lubece, w Burgkloster!”<br />

„Ano, zgadza siê” - ja na to. I polecia³a,<br />

mnie nie wziê³a, bo nie mia³a na liœcie.<br />

Katalog wydali b. elegancki, ka¿dy artysta<br />

ma stronê ze zdjêciem dzie³a jego. No<br />

to wepchn¹³em siê do tego panteonubalonu.<br />

Zapis 11.11.2007, przy czytaniu powy¿-<br />

szego: W roku 1994 przyjêto mnie do<br />

Federalnego Zwi¹zku Artystów Plastyków,<br />

Oddzia³u Krajowego Szlezwika-<br />

Holsztynu – na wniosek Bernharda<br />

Schwichtenberga, ówczesnego Przewodnicz¹cego<br />

Prezydium tego¿, uzbrojonego<br />

w film TVP o mojej wystawie<br />

w £odzi: Dzien-Nik 1983-93. W zwi¹zku<br />

z powy¿szym niew¹tpliwie pozostaje fakt<br />

przyjêcia w roku nastêpnym po raz pierwszy<br />

mojej pracy dzien-nikowej na<br />

doroczny Przegl¹d Krajowy (Landeschau)<br />

przez jury tego¿, któremu w tym¿e<br />

roku przewodniczy³ ten¿e. Potem ju¿<br />

posz³o ³atwiej, równie¿ bez Przewodnicz¹cego<br />

dosta³em siê na tê presti¿ow¹<br />

wystawê jeszcze kilka razy, zanotujmy:<br />

1998, 1999, 2000, 2005. Dwa razy z tego<br />

w muzeum Burgkloster w Lubece,<br />

którego dyrektorem jest moja studentka<br />

by³a z kiloñskiego uniwersytetu, by³a<br />

w jury z urzêdu. Dziœ grzeba³em<br />

w anna³ach Dzien-Nika, by coœ wybraæ do<br />

niniejszego odcinka Na Granicy i zrobi³em<br />

taki oto wypis, dlaczego nie. Dedykujê<br />

wy¿ej wymienionemu, przesy³am pozdrowienia<br />

nach Kiel: czeϾ Ci, Bernardzie,<br />

ju¿ dawno Ciê nie widzia³em, nie<br />

s³ysza³em.<br />

Berlin, w listopadzie 2007


Bartosz Pi¹tkowski<br />

mozaika cielista pamiętna<br />

załamania światła na tacy jak cmentarzyska. przeklinam<br />

pułapkę cyrulika. tracę ząb.<br />

satori nabiera przyśpieszenia, trochę ciszej niż zwykle.<br />

uwielbiam jej błękitną sukienkę, błękitną kurewsko jak ultramaryna.<br />

wywabiam te piersi, te oczy, te usta, tę twarz białą jak domy Kefar<br />

Nahum.<br />

obracam się w niej, w niej odpoczywam, wytchniona<br />

ta miłość, zima bez ognia?<br />

mozaika purpurowa miłosna<br />

schodziłem z łoża jak z kurhanu, postępkami z-wczoraj-na-dziś<br />

ciała palenie. dogasający tercet szczęścia: półokręgi obojczyków odciśnięte w pościeli, nasze planety i<br />

deser truskawkowy.<br />

tout court niesiemy nieprzekraczalne z nieba do nieba, powikłani<br />

relacjonujemy świat tylko w jeden sposób, bez zabobonów<br />

tak pilnie potrzebnych wobec<br />

wobec siebie nieuniknieni jak mordercze stany?<br />

106


Bartosz Pi¹tkowski<br />

mozaika burgundowa bolesna<br />

porażony wspominam cię na surowo. domniemane<br />

wspólne chwile nie dają wyboru. nakreślają mnie<br />

mordercze konfabulacje. pozwalają wynurzyć twarz<br />

zakrytą w dłoniach przez te parę lat. maskę<br />

nie zmienioną przez tysiące miejsc, w których byłem<br />

bez ciebie. bez snu. bez siebie. bzy kwitną<br />

już czwarty raz. odprowadzam cię<br />

na peron. myśli i krwi. zapijam kwasem<br />

chlebowym. mostem w tym mieście się przechadzam<br />

byle dalej na przełaj. notując podróż i pstrykając<br />

zdjęcia mojej kobiety. już tu nie wiszą.<br />

mozaika słomkowa buńczuczna<br />

trumpet. t-r-u-m-p-e-t! pomyśleć niemożliwie Milesem Davisem.<br />

pasjonujące bywają chwile przed zanurzeniem,<br />

jak synkopowanie rzeczywistości płynem do kąpieli Yves Rocher.<br />

piano. p-i-a-n-o! mariaż klawiszy Alkana z Fantazją f-moll Chopina.<br />

didaskalia zapisane wzdłuż Ciebie znaki-pieprzyki, przystanki-brodawki,<br />

i tak, objaśnianie ciałem odmiennych perspektyw,<br />

i nie, tak?<br />

107


PREZENTACJE<br />

Wystawa Kolekcja Starej Winiarni, której kuratorem jest Magdalena Gryska, odnosi siê<br />

do rozmaitych dzia³añ na polu sztuki. Wystawa ta, jest podsumowaniem wystaw indywidualnych,<br />

zbiorowych oraz innych zjawisk artystycznych, jakie mia³y miejsce w przestrzeniach<br />

Galerii Stara Winiarnia w okresie czterech lat jej dzia³alnoœci.<br />

Kolekcja zosta³a zaprezentowana w trzech miejscach; w Galerii Miejskiej Arsena³<br />

w Poznaniu, w Galerii Wie¿a Ciœnieñ w Koninie oraz w Galerii BWA w Gorzowie Wlkp. Zawiera<br />

ona wybór autorów oraz ich prac, które wczeœniej by³y prezentowane w Galerii Stara<br />

Winiarnia.<br />

Galeria Stara Winiarnia (www.starawiniarnia.art.pl) w Zielonej Górze zosta³a powo³ana<br />

przez Magdalenê Gryskê i Zenona Polusa w roku 2003. Dzia³alnoœæ i program Galerii<br />

nawi¹zuje do dwóch tradycji; z jednej strony, poprzez nazwê do przemys³u winiarskiego od lat<br />

kojarzonego w Polsce z Zielon¹ Gór¹ oraz do zakorzenionych tu tradycji wystawienniczych<br />

dotycz¹cych ogólnie pojêtych zjawisk sztuki wspó³czesnej. W zwi¹zku z tym program galerii<br />

mo¿na okreœliæ jako kontynuacjê tych idei artystycznych, które stanowi³y istotê dzia³ania<br />

Biennale Z³otego Grona w latach 70. i Biennale Sztuki Nowej w latach 80. i 90. Galeria nie<br />

ma okreœlonych preferencji programowych s³u¿y raczej artystom, tak, aby ich idee tworz¹c<br />

aktualny obraz sztuki, kszta³towa³y istotne dla niej wartoœci.<br />

Kolekcja, to jak wiadomo, zespó³ przedmiotów naturalnych lub wytworów dzia³alnoœci<br />

ludzkiej, utrzymywanych czasowo lub trwale poza obszarem pewnych czynnoœci, poddanych<br />

szczególnej opiece w miejscu zamkniêtym i wystawionych do ogl¹dania. Kolekcja Starej<br />

Winiarni, nie ma swojego miejsca sta³ego pobytu, mo¿e istnieæ tylko w miejscach czasowo<br />

u¿yczonych, w których mo¿e prze¿yæ swoje chwile œwietnoœci, daæ siê ogl¹daæ, by potem<br />

zasn¹æ w magazynach.<br />

W wystawach brali udzia³:<br />

Robert Bartoszek, Andrzej Bembenek, Rados³aw Czarkowski, Ma³gorzata Dobrzyniecka-<br />

Kojder, Magdalena Gryska, Paulina Komorowska-Birger, Adam Molenda, Igor Myszkiewicz,<br />

Adam Olejniczak, Daniel Pere³kiewicz, Katarzyna Podgórska-Glonti, Zenon Polus,<br />

Przemys³aw Przepióra, Marcin Raba, Arkadiusz Ruchomski, Wac³aw Serdeczny, Ireneusz<br />

Solarek, Marian Stêpak<br />

108


Konrad Schiller<br />

Kolekcja Starej Winiarni<br />

W maju 1987 roku odby³o siê w Zielonej<br />

Górze II Biennale Sztuki Nowej, którego<br />

g³ównym za³o¿eniem by³a prezentacja galerii<br />

niezale¿nych, eksperymentuj¹cych, które<br />

dzia³a³y w tym czasie w Polsce. Jak pisze<br />

Zenon Polus, jeden z animatorów ca³ej<br />

imprezy, interesowa³y go, specyficzne zwi¹zki<br />

miêdzy artystami i galeriami, które zaowocowa³y<br />

szeregiem interesuj¹cych wystaw,<br />

to sta³o siê podstaw¹ koncepcji II Biennale<br />

Sztuki Wspó³czesnej 1 . Do wystawy zaproszono<br />

12 galerii, które mog³y zaprezentowaæ<br />

dokumentacje dzia³alnoœci z ostatnich dwóch<br />

lat oraz prace 4 do 8 artystów, z którymi<br />

wspó³pracowa³y.<br />

By³y to miêdzy innymi takie miejsca jak,<br />

Akumulatory 2 z Poznania, Galeria Dzia³añ<br />

z Warszawy, zielonogórska Galeria „po”,<br />

Pracownia Dziekanka, „Wielka 19” – Poznañ,<br />

to jedynie po³owa z zaproszonych do Biennale<br />

galerii 2 .<br />

Z dzisiejszej perspektywy by³a to impreza<br />

znacz¹ca w budowaniu ówczesnej sztuki polskiej.<br />

W <strong>jednym</strong> miejscu doprowadzono do<br />

konfrontacji ró¿nych strategii wystawienniczych,<br />

nurtów oraz mediów, w jakich<br />

poruszali siê w nich twórcy. Przy jednoczesnym<br />

zachowaniu niezale¿noœci i autonomii<br />

poszczególnych galerii.<br />

Jedyn¹ rzecz¹, jaka je spaja³a, by³a<br />

nadrzêdna idea, przegl¹d polskiej sztuki<br />

poszukuj¹co-eksperymentalnej (…) jej celem<br />

jest wykreowanie rzeczywistoœci nowej.<br />

Interesowa³y nas te zjawiska, w których artysta<br />

manifestuje refleksyjny stosunek wobec<br />

istniej¹cego stanu, b¹dŸ te, w których<br />

poprzez swoj¹ aktywnoœæ twórcz¹ staje siê<br />

on sprawc¹ i animatorem procesów intelektualnych<br />

lub emocjonalnych 3 .<br />

Œciera³y siê tu ró¿ne formy wypowiedzi<br />

artystycznej obok tradycyjnej prezentacji<br />

geometryczno-abstrakcyjnego malarstwa<br />

„Galerii 72”, pojawi³y siê prezentacje wideo,<br />

filmy, performance, happeningi, pokazy<br />

autorskie.<br />

Czêsto przybiera³y one charakter efemeryczny,<br />

siêgaj¹cy do artystycznej anarchii<br />

kanonicznych grup awangardowych. Wpisywa³a<br />

siê równie¿ w specyfikê czasu, w jakim<br />

zosta³a zainicjowana.<br />

Okres lat 1982-1989, to moment,<br />

swoistej destrukcji ¿ycia artystycznego.<br />

Twórcy dzia³aj¹cy w latach 80. poddali dyskusji<br />

model funkcjonowania artysty i dzie³a<br />

wypracowany w latach 60-70. XX. To<br />

równie¿ czas, w którym sztuka polska<br />

stanê³a w obliczu niepewnej sytuacji politycznej<br />

– stanu wojennego i jego konsekwencji<br />

oraz wobec zamanifestowania w³asnej<br />

odrêbnoœci artystycznej. Nie wygas³a jeszcze<br />

awangarda lat 70., ci¹gle aktywni byli twórcy<br />

tzw. œmietanki artystycznej (£ukasz Korolkiewicz,<br />

Ewa Kuryluk, Andrzej Bielawski),choæ<br />

zmieni³a siê tematyka ich prac, ukierun-<br />

1 Zenon Polus, [w:] II Biennale Sztuki Nowej 1987, (katalog wystawy), Biuro Wystaw Artystycznych, Zielona Góra 1987, s. 4.<br />

2 W katalogu II Biennale Sztuki Nowej z 1987 znajduje się pełny zestaw galerii i ich twórców oraz reprodukcje prac<br />

artystów biorących udział w pokazie. Zenon Polus, II Biennale Sztuki Nowej 1987, (katalog wystawy), Biuro Wystaw<br />

Artystycznych, Zielona Góra 1987.<br />

3 Ibid.<br />

PREZENTACJE<br />

109


kowana na bardziej refleksyjne obserwacje<br />

rzeczywistoœci. Narasta³a fala nowej ekspresji<br />

i rewindykacji funkcji malarstwa.<br />

Zmieni³ siê równie¿ jego jêzyk, który coraz<br />

silniej eksponowa³ potrzebê bezpoœrednioœci<br />

spojrzenia, wykorzystuj¹c groteskê, ironiê<br />

i pastisz. W³aœnie na gruncie bezpoœrednioœci<br />

i pastiszu dzia³aj¹ Wprostowcy i zupe³nie<br />

nowe pokolenie artystów z Gruppy oraz<br />

Luxusu (debiutowali w latach 1982-1983,<br />

1986). Nieco wczeœniej na pocz¹tku 1980<br />

roku, obok tych zjawisk, dochodzi do znacz¹cej<br />

radykalizacji wypowiedzi artystycznych<br />

na polu sztuki akcji, performance.<br />

Duet KiweKulik, wczeœniej zwi¹zany z galeri¹<br />

Repassage (El¿bieta i Emil Cieœlarowie,<br />

Grzegorz Kowalski, Zbigniew Warpechowski,<br />

Jerzy Kalina) przechodzi na stronê w³asnych<br />

dzia³añ powo³uj¹c do ¿ycia Pracowniê<br />

Dzia³añ, Dokumentacji i Upowszechniania<br />

(1971-1987).<br />

Aran¿owali cykl akcji „Dzia³ania na g³owê”,<br />

w których poddawali dyskusji sytuacje (polityczno-spo³eczn¹),<br />

w jakiej znalaz³ siê artysta<br />

w latach 80.<br />

Jerzy Truszkowski to kolejny twórca, który<br />

brutalnie ingeruj¹c w swoje cia³o (nacinaj¹c,<br />

k³uj¹c itp.), krytykowa³ sytuacjê polityczn¹.<br />

Na moment przed wybuchem stanu wojennego<br />

na polskiej scenie artystycznej zrodzi³y<br />

siê dwie ró¿ne grupy artystyczne. Jedna<br />

i druga dzia³a³a w duchu anarchistycznych<br />

postaw, jednak odró¿nia³ je jêzyk anarchistycznej<br />

rewolty.<br />

Pierwsza z nich to „£ódŸ Kaliska”, której<br />

dzia³alnoœæ polega³a w du¿ym stopniu na<br />

akcjach anarchistycznych i obscenach s³u¿¹cych<br />

miêdzy innymi przeszkadzaniu w oficjalnym<br />

¿yciu artystycznym i przedrzeŸnianiu go.<br />

Specjalnoœci¹ £odzi Kaliskiej by³y sesje<br />

budowania „¿ywych obrazów” na kanwie<br />

klasycznych utworów malarskich, przede<br />

wszystkim ze szko³y francuskiej 4 .<br />

Druga manifestacja skrajnej postawy<br />

artystycznej zawi¹za³a siê we Wroc³awiu pod<br />

wp³ywem dzia³añ Majora – Waldemara<br />

Frydrycha. Major wraz z grup¹ artystów, studentów<br />

dzia³a³ pod szyldem „Pomarañczowej<br />

Alternatywy”; ich znakiem rozpoznawczym<br />

by³y szpiczaste pomarañczowe czapki krasnoludków.<br />

Ich akcje mia³y charakter absurdalnych<br />

happeningów, akcji ulicznych, np. Rewolucja<br />

Krasnali. Wszelkie ich wyst¹pienia<br />

wynika³y z ukazania chorej sytuacji spo³ecznej<br />

i politycznej, jaka zapanowa³a po stanie<br />

wojennym.<br />

Jak siê okaza³o zabawa i humor wymknê³a<br />

siê cenzurze w³adzy, a manifestacja „krasnoludkowej<br />

rewolucji” przerodzi³a siê w karnawa³<br />

na ulicach Wroc³awia. Wiem, ¿e nakreœlona<br />

przeze mnie charakterystyka sztuki lat 80.,<br />

jest niepe³na, ale nie mia³a taka byæ. Zale¿a³o<br />

mi na wskazaniu najwa¿niejszych zjawisk,<br />

jakie mia³y miejsce w tym czasie. Jest to dla<br />

mnie o tyle cenne, ¿e pokazuje specyfikê sztuki<br />

polskiej, na tle której zainicjowana by³a<br />

impreza Biennale Sztuki Nowej w Zielonej<br />

Górze.<br />

Jego pierwsza edycja mia³a miejsce<br />

w 1985 roku, odbywa³a siê ona, co dwa lata<br />

nieprzerwanie do 1993 roku, ostatnie<br />

Biennale odby³o siê w 1996 i zamknê³o<br />

rozdzia³ wielkich imprez artystycznych<br />

w Zielonej Górze. Jednak by w ogóle mo¿na<br />

by³o mówiæ o sztuce lat 80. i jej wp³ywie na<br />

kszta³towanie wy¿ej wymienionym pokazom,<br />

nale¿y zwróciæ uwagê na ¿ycie galerii<br />

zarówno w latach 1982-1989 i po³owy lat<br />

90. XX w. Wspomina³em, ¿e czas po stanie<br />

wojennym nie nale¿a³ do najkorzystniejszych<br />

w animowaniu ¿ycia artystycznego. Sztuka<br />

i artyœci polaryzowali siê na dwóch biegunach,<br />

oba stara³y siê byæ niezale¿ne od<br />

w³adzy. Jeden z biegunów skupi³ siê w koœcio³ach.<br />

To w³aœnie tutaj artyœci znaleŸli pole<br />

swobodnych dzia³añ artystycznych, <strong>jednym</strong><br />

z czo³owych artystów, który oswaja³ przestrzenie<br />

œwi¹tynne by³ Jerzy Kalina (Ostatnia<br />

Wieczerza – Znak Krzy¿a, Warszawa Koœció³<br />

Mi³osierdzia Bo¿ego, 1983).<br />

Jednak z czasem teren koœcielny sta³ siê<br />

polem regularnych wystaw artystycznych,<br />

g³ównym inicjatorem takich dzia³añ, by³<br />

Janusz Bogucki (kurator i twórca Galerii<br />

Wspó³czesnej). Zainteresowanie artystów<br />

takim obszarem aktywnoœci artystycznej<br />

utrzymywa³o siê niemal do 1989 roku, choæ<br />

poziom wystaw ulega³ os³abieniu i sztuka<br />

zaczê³a siê zbli¿aæ jedynie do sakralno-narodowego<br />

klimatu.<br />

Drugi biegun, który w obliczu wystawy<br />

„Kolekcja Stara Winiarnia” jest bardziej istot-<br />

4 Cyt. za, Anda Rottenberg, Sztuka w Polsce 1945 – 2005, Stentor, Warszawa, 2005, s. 268.<br />

110


ny, to powrót ¿ycia artystycznego do wszelkich<br />

form galeryjnych. Czêsto galerie te mia³y<br />

charakter efemeryczny i chwilowy, ale<br />

pojawi³o siê kilka miejsc wystawienniczych,<br />

które znacz¹co wp³ywa³o zarówno na<br />

poziom, ale i kszta³t sztuki polskiej lat 80.<br />

Niewielkie na ogó³ galerie stawa³y siê enklawami<br />

niezawis³ej sztuki. (…) najwa¿niejsze<br />

jednak okaza³y siê te, które pozwala³y zadebiutowaæ<br />

nowemu pokoleniu artystów 5 .<br />

Oczywiœcie galerie powstawa³y niemal we<br />

wszystkich oœrodkach sztuki, ale do najwa¿-<br />

niejszych nale¿y zaliczyæ dwie warszawskie<br />

galerie, Wie¿a i Dziekanka. Pierwsza by³a<br />

obszarem wczesnych aktywnoœci Œwiadomoœci<br />

Neue Bieriemienost (Miros³aw Ba³ka,<br />

Marek Kijewski i Miros³aw Filonik), w Dziekance<br />

natomiast debiutowali cz³onkowie<br />

Gruppy (Jaros³aw Modzelewski, Ryszard<br />

Grzyb i Marek Sobczyk) oraz indywidualnie<br />

dzia³a³ w niej Miros³aw Ba³ka. W Poznaniu<br />

zawi¹za³a siê galeria Wielka 19, by³o to pole<br />

dzia³añ artystów tego œrodowiska, Ko³o<br />

Klipsa, Piotr Kurka, Joanna Przyby³a. Instytucje<br />

te reprezentowa³y pe³n¹ niezale¿noœæ<br />

w swoich dzia³aniach skupiaj¹c siê na<br />

eksperymentowaniu w obszarze sztuki, czêsto<br />

sami artyœci odpowiadali za program tych<br />

galerii, co jeszcze bardziej wzmacnia³o ich<br />

odrêbnoœæ i autonomicznoœæ. Jasnym by³o,<br />

¿e aktywnoœæ w galeriach prze³o¿y siê na<br />

szersze dzia³anie w zakresie prezentacji.<br />

Dojrzewaj¹ce tendencje i formy faktów<br />

artystycznych znalaz³y odpowiedni grunt do<br />

dalszego rozwoju, w³aœnie na Biennale Sztuki<br />

Nowej w Zielonej Górze.<br />

Ta, rozpoczêta w 1985 roku, z inicjatywy<br />

Zenona Polusa, Bogumi³y Ch³odnickiej,<br />

Brygidy Grzybowicz, Wojciecha Koz³owskiego<br />

oraz Zbigniewa Szymaniaka, impreza sta³a<br />

siê poligonem, na którym zaproszeni artyœci<br />

mogli bezpoœrednio ze sob¹ wspó³pracowaæ<br />

i konfrontowaæ ró¿ne sposoby wypowiedzi<br />

artystycznej. Forma Biennale skupi³a siê<br />

równie¿ na roli krytycznej i teoretycznej<br />

w sprawach sztuki. Organizowane by³y sympozja,<br />

na które zapraszano czo³owych teoretyków,<br />

krytyków oraz samych artystów i to<br />

w³aœnie podczas tych teoretycznych spotkañ<br />

dyskutowano na okreœlony wczeœniej temat.<br />

W przeci¹gu szeœciu edycji imprezy<br />

próbowano odpowiedzieæ na takie zagadnienia,<br />

jak: krytyka w obliczu sztuki, galerie<br />

niezale¿ne i ich wp³yw na kszta³t sztuki, sztuka<br />

lat 80. i próba posumowania dekady,<br />

„wymiar sztuki” problem przestrzennoœci<br />

i przestrzeni w dziele sztuki; ostatnie spotkanie<br />

dotyczy³o intermedialnoœci sztuki, jako<br />

nowego miejsca jej funkcjonowania. Zarówno<br />

tematy sympozjów, jak i zapraszani artyœci do<br />

wystawy (m.in. Miros³aw Ba³ka, Grzegorz<br />

Klaman, Gruppa, Ko³o Klipsa, Robert Rumas,<br />

Izabella Gustowska, Adam Rzepecki, i wielu<br />

innych), odpowiada³y najbardziej aktualnym<br />

postawom twórczym i krytycznym na prze-<br />

³omie lat 80. i 90.<br />

Aktywnoœæ ta, naturaln¹ kolej¹ rzeczy<br />

doprowadzi³a do powstania w Zielonej Górze<br />

niezale¿nej galerii – „po” (Wojciech Koz³owski<br />

i Leszek Krutulski – Krechowicz). By³a to<br />

wtedy galeria m³odych o programie polegaj¹cym<br />

na braku konkretnego programu.<br />

Chcieli prowadziæ miejsce otwarte poza<br />

wp³ywami autorytetów i okreœlonych sugestii,<br />

bardzo Was prosimy pozwólcie nam robiæ to,<br />

co robimy, bez ogl¹dania siê na Wasze opcje,<br />

preferencje, antypatie, pogl¹dy i oceny. (…)<br />

Galeria? Miejsce stworzenia jeszcze jednego<br />

œwiata? Miejsce kreowania Sztuki? Miejsce<br />

lansowania siebie? Innych? Wy wszyscy<br />

oczywiœcie znacie odpowiedŸ. My jeszcze nie<br />

(…) 6 . Galeria ta stanowi³o pole doœwiadczalne,<br />

gdzie próbowano znaleŸæ odpowiedŸ<br />

na pytania postawione w manifeœcie 7 . Wpisa³a<br />

siê ona równie¿ w konstrukt Biennale<br />

Sztuki Nowej.<br />

Po 1989 roku BSN doczeka³ siê jeszcze<br />

trzech edycji, które przypad³y na po³. lat 90,<br />

to równie¿ czas kiedy ¿ycie artystyczne rozwija<br />

siê dynamicznie g³ównie w du¿ych miastach.<br />

Ponownie krystalizuje siê sytuacja podzia³u<br />

na centrum i peryferie. Oczywiœcie nie<br />

5 Cyt. za, Anda Rottenberg, Sztuka w Polsce 1945-2005, Stentor, Warszawa, 2005, s. 159.<br />

6 Cyt., za, W. Kozłowski, L. Krutulski – Krechowicz, Szanowni Panowie, [w:] II Biennale Sztuki Nowej 1987, (katalog<br />

wystawy), red. Z. Polus, BWA, Zielona Góra, s. 56.<br />

7 Posługuje się tu określeniem manifest, ponieważ program galerii „po” przypomina w swojej konstrukcji manifesty pierwszych<br />

awangard z początku XX wieku. Dla porównania teksty Filippo Tommaso Marinetti, Manifest Futuryzmu 1909,<br />

Manifest malarzy futurystów 1910, Antytradycja futurystów – manifest synteza 1913, G. Apollinaire. Teksty te można<br />

znaleźć w, Artyści o sztuce, red. E. Grabska, H. Morawska, PIW, Warszawa, 1977.<br />

PREZENTACJE<br />

111


oznacza to, ¿e sztuka na peryferiach zamiera,<br />

czy staje w miejscu. Niestety jednak traci<br />

swój dynamizm, jaki towarzyszy³ jej rozwojowi<br />

w ramach ogólnopolskich spotkañ artystycznych.<br />

Teraz dzia³ania na polu artystyczno –<br />

wystawienniczym nabieraj¹ charakteru regionalnego,<br />

przy jednoczesnej wspó³pracy<br />

z artystami z g³ównych oœrodków. Po³owa lat<br />

90. zaowocowa³a powstaniem nowej galerii,<br />

„Galeria GI”. Jednak wraz z nowymi czasami,<br />

musia³a zmieniæ siê zasada funkcjonowania<br />

galerii. Niektóre z niezale¿nych galerii po³. lat<br />

80. przeobrazi³y siê w galerie komercyjne,<br />

zajmuj¹ce siê handlem sztuk¹ przy jednoczesnym<br />

zachowaniu swojej niezale¿noœci<br />

programu autorskiego. Na tym tle galeria<br />

„GI” zachowa³a zasady funkcjonowania instytucji<br />

wystawienniczej, jakie zaprezentowane<br />

zosta³o podczas II BSN.<br />

Bezpoœrednio przed otwarciem „GI” przy<br />

Instytucie Wychowania Plastycznego WSP<br />

w Zielonej Górze, powsta³a galeria sztuki.<br />

W programie og³oszonym w 1992 roku,<br />

twórcy galerii pisali: galeria jest placówk¹ nie<br />

komercyjn¹ stawiaj¹c¹ sobie cele kulturotwórcze,<br />

upowszechnieniowe i dydaktyczne.<br />

(…) <strong>Pro</strong>gram realizowany bêdzie w piêciu<br />

dzia³ach, wystawy, dzia³ania (performance,<br />

happeningi), spotkania i odczyty, wideoteka,<br />

dokumentacja 8 . Poprzez zwi¹zanie siê z placówk¹<br />

edukacyjn¹, galeria postawi³a na<br />

wzmacnianie kadr i upowszechnianie sztuki<br />

zarówno w zakresie dokumentacji (œciœle<br />

zwi¹zanej z dokonaniami Biennale Sztuki<br />

Nowej), jak równie¿ teorii i krytyki (odczyty<br />

i wyk³ady zaproszonych goœci z innych galerii<br />

i uczelni). Szczególnie wa¿nym elementem jej<br />

funkcjonowania by³a wideoteka. Gromadzono<br />

tam filmy o sztuce, zarejestrowane akcje<br />

oraz sam¹ sztukê video. W przypadku tego<br />

dzia³u, bardzo cenne okaza³y siê kontakty<br />

z innymi placówkami w kraju i za granic¹.<br />

Wraz ze zmianami na uczelni i przemianowaniu<br />

Instytutu Wychowania Plastycznego<br />

na Instytut Sztuki i Kultury Plastycznej,<br />

poszerzy³a siê kadra wyk³adowców zaproszonych<br />

do wspó³pracy z innych oœrodków.<br />

Spowodowa³o to, ¿e równie¿ sama forma<br />

funkcjonowania galerii musia³a ulec zmianie.<br />

St¹d w 1994 roku z inicjatywy Magdaleny<br />

Gryski i Rados³awa Czarkowskiego galeriê<br />

instytutu zamieniono na Intermedialn¹ Galeriê<br />

„GI”. Twórcy tej galerii byli aktywnymi<br />

artystami i wyk³adowcami w Instytucie,<br />

po³¹czenie funkcji edukacyjno-artystycznych<br />

w prowadzeniu galerii sprawi³o, ¿e „GI” zaczêto<br />

traktowaæ jak laboratorium sztuki. Jednak<br />

przeprowadzone tam eksperymenty by³y<br />

zgodne z za³o¿eniami galerii, ¿e bêdzie ona<br />

miejscem niekomercyjnym, niezale¿nym<br />

a sztuka prezentowana w tym miejscu bêdzie<br />

oparta o nowe media, choæ odbywa³y siê<br />

równie¿ akcje, performance, koncertów muzyki<br />

eksperymentalnej, instalacji. Zachowuj¹c<br />

te ogólne za³o¿enia, kuratorzy galerii skupili<br />

siê na prezentacji artystów uznanych i znacz¹cych<br />

w rozwoju sztuki prze³omu lat 80.<br />

i 90. oraz na prezentowaniu twórców m³odych<br />

dopiero wkraczaj¹cych w szeroki œwiat<br />

sztuki. Wyjœcie ku m³odym okaza³o siê<br />

niezwykle cenne w kszta³towaniu lokalnego<br />

œrodowiska artystycznego wywodz¹cego siê<br />

z Instytutu Sztuki i Kultury Plastycznej.<br />

W ramach tych pokazów organizowano<br />

prezentacje prac dyplomowych absolwentów<br />

oraz tych, które powstawa³y w ramach<br />

warsztatów. Galeria „GI” sta³a siê tym samym<br />

miejscem konfrontacji dwóch pokoleñ twórców,<br />

tych w pe³ni ukszta³towanych z tymi,<br />

którzy byli jeszcze na drodze kszta³cenia.<br />

Wywi¹zywa³a siê czêsto gra zarówno miêdzy<br />

twórcami czy organizowanymi wystawami,<br />

dawa³o to mo¿liwoœæ wymiany spostrze¿eñ,<br />

zadawania pytañ o sens i definicjê dzie³a sztuki<br />

i jego obszaru ingerencji. W „GI” wystawiali<br />

miêdzy innymi: Anna Baumgart, Zbigniew<br />

Warpechowski, Marcin Berdyszak, Guy Boremans,<br />

Maks Velo, Sylvie Bozeli, S³awomir<br />

Sobczak, Magdalena Gryska, Rados³aw Czarkowski,<br />

Zenon Polus i wielu innych. W ramach<br />

wyk³adów pojawili siê miêdzy innymi: Eric Anderson,<br />

Marek Wasilewski, Grzegorz Dziamski.<br />

Wszelkie formy aktywnoœci artystycznej,<br />

spotkania i dyskusje doprowadzi³o do zbudowania<br />

w³asnego kapita³u symbolicznego,<br />

o tyle silnego, ¿e pozwoli³ on na ewolucjê<br />

miejsca. Po zamkniêciu galerii „GI” w 1999<br />

roku, jasnym siê sta³o, ¿e nale¿y kontynuowaæ<br />

drogê rozwoju sztuki rozpoczêt¹<br />

w 1994 roku.<br />

I tak w 2003 roku z inicjatywy Zenona<br />

Polusa i Magdaleny Gryski powsta³a galeria<br />

8 Fragment programu, napisanego 6. XI. 1992, s. 1<br />

112


„Stara Winiarnia”. Choæ od zamkniêcia „GI”<br />

minê³o piêæ lat, to idee zawi¹zane ju¿ wtedy<br />

nie wygas³y, ale uleg³y pewnej ewolucji.<br />

Galeria Stara Winiarnia zachowa³a za³o¿enia<br />

swojej poprzedniczki przy jednoczesnym<br />

skupieniu siê na lokalnym œrodowisku,<br />

szczególnie tym najm³odszym, wywodz¹cym<br />

siê z Zielonej Góry i tym do miasta przyby³ym.<br />

Wraz z nowym miejscem nast¹pi³a swoista<br />

zamiana pokoleniowa, ci, którzy sami zapraszali<br />

uznanych sami nimi siê stali. Teraz pole<br />

eksperymentu zajêli m³odsi œciœle wspó³pracuj¹c<br />

z wczeœniejszymi pokoleniami. „Stara<br />

Winiarnia” rozszerzy³a zakres dzia³ania<br />

w sferze malarskiej, dzia³a obok nowych<br />

mediów i zachowa³a rozpoczêt¹ w 1994<br />

roku drogê intermedialnoœci. W³aœnie problematyka<br />

odnosz¹ca siê do szeroko pojmowanych<br />

kwestii malarskich, od czysto<br />

tematycznych po rozwi¹zania formalno-ideowe,<br />

zdominowa³a strategiê dzia³ania galerii.<br />

S¹dzê, ¿e taka zmiana optyki wystawienniczej,<br />

wynika³a z aktualnej sytuacji na scenie<br />

artystycznej w Polsce.<br />

W pocz¹tkach 2000 roku, nast¹pi³<br />

swoisty renesans malarstwa. Spektakularny<br />

sukces debiutuj¹cych ówczeœnie artystów<br />

z krakowskiej grupy „£adnie” (Wilhelm Sasnal,<br />

Rafa³ Bujnowski i Marcin Maciejowski) uruchomi³<br />

ponown¹ fascynacjê medium malarskim.<br />

Rozpocz¹³ siê proces, który mo¿na<br />

nazwaæ „supremacj¹ malarstwa”. <strong>Pro</strong>mieniowa³<br />

on na ca³¹ Polskê, od centrum, a¿ po<br />

peryferie. Z równ¹ si³¹ oddzia³ywa³o to na<br />

kszta³t œrodowisk, jednak nie przyczyni³o siê<br />

to do ró¿norodnoœci samego malarstwa.<br />

By³a to raczej sytuacja wszelkich modyfikacji,<br />

mutacji obranej drogi. I kiedy w latach 60.<br />

i 70. mno¿y³y siê tzw. „pikasy”, jako powszechnie<br />

rozumiana nowoczesnoϾ, tak po<br />

2002 roku coraz wiêcej by³o „sasnali”. By³ to<br />

swego rodzaju katalizator poszukiwañ<br />

nowych lub przypomnienia zapomnianych<br />

rozwi¹zañ w zakresie malarstwa. Oczywiœcie<br />

w tak dynamicznym ruchu, pojawi³y siê<br />

ró¿nego rodzaju deformacje, które okrzep³y<br />

i przybra³y formu³ê „popbanalistycznych”,<br />

„butikowych” dekoracji.<br />

W obliczu takiego stanu rzeczy „Stara<br />

Winiarnia” wziê³a udzia³ w dyskusji malarskiej.<br />

Jedn¹ z pierwszych wystaw skupiaj¹cych siê<br />

na problemie malarstwa by³a zorganizowana<br />

przez Magdalenê Gryskê „Sztuka beze mnie<br />

nie ma sensu”.<br />

Obok samej wystawy zorganizowano<br />

konferencjê, która dotyczy³a kryteriów definiowania<br />

malarstwa wspó³czesnego jej<br />

uczestnikami byli; Beata Frydryczak, Jolanta<br />

Ciesielska i Roman Kubicki. Wystawa sk³ada³a<br />

siê z dwóch czêœci z pokazu malarstwa<br />

i performance grupy „Sêdzia G³ówny”<br />

(Aleksandra Kubik i Karolina Wiktor), obie<br />

czêœci stanowi³y spójn¹ ca³oœæ. Do pokazu<br />

zaproszeni zostali artyœci œredniego pokolenia<br />

m.in. Zenon Polus, Grzegorz Sztwiertnia,<br />

Ryszard WoŸniak, Krzysztof Wróblewski i Rados³aw<br />

Czarkowski. Tym, co stanowi³o<br />

wspóln¹ oœ ca³ego pokazu, by³ fakt, ¿e tak<br />

ró¿ni twórcy uprawiaj¹ malarstwo. „Sztuka<br />

beze mnie nie ma sensu” stanowi³a pierwszy<br />

g³os w dyskusji o kondycji malarstwa w czasie<br />

pluralizmu artystycznego, gdzie ¿adna<br />

z obecnych tendencji nie jest dominuj¹ca,<br />

przeciwnie dochodzi do silnego przenikania<br />

siê mediów, problemów i idei. To równie¿ próba<br />

okreœlenia pozycji malarstwa we wszelkich<br />

postmodernistycznych konstruktach kulturowych.<br />

Odpowiedzi¹ na postawiony problem podczas<br />

tej wystawy mia³a byæ „Têsknota za<br />

malarstwem” z 2005 (Dawida Radziszewskiego<br />

– Galeria Pies). Radziszewski zaprosi³<br />

do swojego pokazu najm³odsze pokolenie<br />

artystów m.in. Basiê Bañdê, Seweryna Swachê,<br />

Przemka Mateckiego, S³awka Czajkowskiego,<br />

Jarka Jeschke, Piotra Kowalskiego,<br />

Paw³a Ksi¹¿ka i Grupê Wunderteam. Wystawa<br />

rozpatrywa³a zagadnienie malarstwa,<br />

na ró¿nych jego p³aszczyznach od formalnej<br />

do czysto dekoracyjnej. Wystawa odby³a siê<br />

w roku 2005.<br />

I bardziej ni¿ wystawa z 2003 roku<br />

odnosi³a siê do silnie skomercjalizowanego<br />

rozumienia malarstwa, które zaczê³o wype³niaæ<br />

butiki, kawiarnie i ca³ego klimatu popbanalizacji<br />

tego medium. Prace tam<br />

zaprezentowane w sposób ironiczny obrazowa³y<br />

w³aœnie tak¹ atmosferê, czêsto<br />

w sposób bardzo œwiadomy wchodz¹c<br />

w butikow¹ konwencjê. „Têsknota za malarstwem”<br />

równie silnie zaakcentowa³a wybijaj¹c¹<br />

siê zmianê pokoleniow¹ zarówno<br />

w samym malarstwie, jak i w strategiach<br />

kuratorskich. Jednak przygotowany przez<br />

Dawida Radziszewskiego pokaz traktowaæ<br />

nale¿y jako ostatni g³os w podjêtej w 2003<br />

roku dyskusji. Wyznaczony przez wystawê<br />

„Sztuka beze mnie nie ma sensu” kierunek<br />

PREZENTACJE<br />

113


podejmowany by³ równie¿ przez innych twórców<br />

zapraszanych do dzia³añ w galerii.<br />

Choæ rozwi¹zania zaproponowane przez<br />

artystów za punkt wyjœcia przyjê³y kwestie<br />

malarstwa i malarskoœci, to siêga³y one<br />

zarówno do szeroko rozumianej intermedialnoœci<br />

oraz stanowi³y indywidualne odpowiedzi<br />

na pytania dotycz¹ce kondycji malarza<br />

i obrazu. Jednym z artystów, który odnosi³<br />

siê do tych zagadnieñ by³ Adam Molenda.<br />

Swoj¹ wystaw¹ „Gwiazdy, lampki i latarki”,<br />

stara³ siê pokazaæ egzystowanie obrazów<br />

w ró¿nej rzeczywistoœci, której pocz¹tkiem<br />

by³oby œwiat³o. Artystê interesuje moment<br />

postrzegania œwiat³a generowanego sztucznie<br />

przez œwiadome dzia³anie cz³owieka<br />

oraz tego, które pozostaje poza nasz¹ kontrol¹.<br />

T¹ wystaw¹ równie¿ odnosi siê do<br />

malarstwa jako dziedziny akademickiej.<br />

W tekœcie towarzysz¹cym wystawie „Malarstwo<br />

– dziki pó³wysep”, zadaje podstawowe<br />

pytanie: „Czy ³atwo jest dziœ malowaæ?”, „Czy<br />

istnieje coœ takiego jak malarstwo „w ogóle”?”.<br />

OdpowiedŸ mo¿na wed³ug Molendy odnaleŸæ<br />

w Akademiach i ho³dowanych przez nie<br />

zasadach. To doϾ archaiczne stwierdzenie,<br />

ale paradoksalnie bêd¹ce zupe³nie nowym<br />

podejœciem do problemu. Jak sam pisze, najwa¿niejsza<br />

teza, któr¹ chcia³bym przedstawiæ<br />

(a jest ona oczywistoœci¹, któr¹ trzeba powtarzaæ,<br />

¿eby siê chroniæ przed absurdem)<br />

brzmi nastêpuj¹co: granice dyscypliny, regu³y<br />

warsztatu artysty i kanon s¹ czymœ wartoœciowym<br />

tylko dlatego, ¿e u³atwiaj¹ ¿ycie 9 .<br />

Twierdzi równie¿, ¿e akademickie zasady,<br />

czêsto krytykowane, stanowi¹ jedynie narzêdzia<br />

usprawniaj¹ce dzia³anie twórcy. Nie<br />

nale¿y ich braæ jako jedynie s³uszn¹ drogê<br />

rozwoju, ale trzeba je respektowaæ by ostateczne<br />

dzie³o mog³o siê obroniæ. Tezy stawiane<br />

przez Adama Molendê, wydaj¹ siê byæ<br />

krytyczne wobec narastaj¹cej fali malarstwa,<br />

które skupia siê jedynie na powierzchownoœci<br />

przedstawienia, tak by byæ ³atwym i atrakcyjnym.<br />

Wystawa „Gwiazdy, lampki i latarki”,<br />

to swoista wyk³adnia myœlenia artysty, który<br />

zachowuj¹c „akademickoœæ”, pozostawia szerokie<br />

pole indywidualnej ingerencji artysty.<br />

BanalnoϾ w zgodzie z zasadami.<br />

Malarstwo to równie¿ powszednioœæ<br />

przedmiotów jako tematu obrazu lub jego<br />

tworzywo. W takim obszarze porusza siê<br />

kolejny artysta, Marian Stêpak, który goœci³<br />

w „Starej Winiarni”. Dla niego przedmioty<br />

z codziennego otoczenia stanowi¹ swoist¹<br />

symbiozê tematu z samym tworzywem.<br />

Buduje on swoje prace, wykorzystuj¹c<br />

stare materia³y, ale nie poprawia ich i nie maskuje<br />

ich braków czy procesu zniszczenia. To<br />

wszystko staje siê malarstwem samym<br />

w sobie, artysty wydobywa ten konkretny<br />

materia³ – przedmiot, ograniczaj¹c swoj¹<br />

ingerencjê do naniesienia farby na niektóre<br />

partie wykorzystanej rzeczy. Prace Mariana<br />

Stêpka bliskie s¹ idei przenikania siê mediów,<br />

to prace funkcjonuj¹ce na granicy rzeŸby<br />

i malarstwa. Dzia³ania takie wynikaj¹ z indywidualnego<br />

dorobku dzia³añ awangardy<br />

i malarstwa materii lat 50. XX w. Za próbê<br />

osobistego odczytania strategii awangardowych<br />

uznaæ nale¿y prace Ma³gorzaty<br />

Dobrzynieckiej-Kojder, równie¿ pokazywanej<br />

w galerii „Stara Winiarnia”. Abstrakcyjne<br />

obrazy kszta³towane przez artystkê, to wynik<br />

analizy i syntezy w obszarze koloru i przestrzeni.<br />

To prace, które skupiaj¹ siê na<br />

samym malarstwie i rozgrywaj¹ strategie<br />

jedynie w jego polu. Nie ma tu konfrontacji<br />

rzeczywistoœæ – obraz, to obraz staje siê sam<br />

w sobie rzeczywistoœci¹. Wychodz¹c od<br />

rozwi¹zañ formalnych, faktury farby, kolor,<br />

œwiat³a i podzia³ów linii, wydobywa na<br />

zewn¹trz strukturê malarstwa.<br />

Wychodz¹c od nadrzêdnej idei „intermedialnoœci”,<br />

„Stara Winiarnia” sta³a siê obszarem<br />

dyskusji wokó³ malarstwa i malarskoœci<br />

zarówno tej rozumianej i interpretowanej<br />

w sposób tradycyjny, ale równie¿ bêd¹cej wynikiem<br />

wszelkich eksperymentów artystycznych.<br />

Jest to miejsce cenne ze wzglêdu na ¿ywe<br />

pole polemiki miêdzy artystami ró¿nych<br />

œrodowisk i ró¿nego pokolenia, ale równie¿<br />

jest cenna z innego powodu, wydobywa i konfrontuje<br />

artystów dzia³aj¹cych w samej<br />

Zielonej Górze. Pozwoli³o to na skonsolidowanie<br />

œrodowiska, które przez pewien<br />

czas ulega³o rozproszeniu. Jest to miejsce<br />

cenne na mapie artystycznej miasta równie¿<br />

dlatego, ¿e galeria daje mo¿liwoœæ bycia<br />

œwiadkiem, bycia obok, bycia widzem, obserwatorem,<br />

który prze¿ywa i ocenia odrêbnie<br />

ka¿d¹ sytuacjê – prezentacjê czy pokaz 10 .<br />

9 Cyt., za, A. Molenda, Malarstwo – dziki półwysep, 2004, s. 1.<br />

10 Cyt, za, M. Gryska, R. Czarkowski, <strong>Pro</strong>gram Galerii „GI”, Zielona Góra 1994, s. 2.<br />

114


Galeria BWA, 8-30.12.2007, Gorzów Wlkp.


Galeria Miejska Arsena³, 10-29.08.2007, Poznañ


Galeria Miejska Arsena³, 10-29.08.2007, Poznañ


Galeria Wie¿a Ciœnieñ, 7-30.09.2007, Konin


Ewa Wojtyniak-Dêbiñska<br />

Sztuka z pasj¹<br />

Wystawy zbiorowe ukazuj¹c jedynie<br />

niewielki wycinek twórczoœci poszczególnych<br />

artystów, mog¹ wywo³ywaæ wra¿enie<br />

niedosytu. Prezentacja dwóch lub trzech<br />

realizacji nie daje wystarczaj¹cego obrazu<br />

drogi twórczej. Natomiast zalet¹ wystaw<br />

zbiorowych jest mo¿liwoœæ konfrontacji<br />

ró¿nych postaw artystycznych i zapoznanie<br />

siê z aktualnymi nurtami w sztuce.<br />

Zaprezentowana w poznañskim Arsenale<br />

wystawa Kolekcja Starej Winiarni by³a<br />

pokazem szczególnym. Ekspozycja obejmowa³a<br />

twórczoœæ artystów ró¿nych œrodowisk<br />

twórczych z wielu miast Polski, którzy<br />

wczeœniej mieli swoje wystawy w Galerii<br />

Stara Winiarnia, w Zielonej Górze. Poznañski<br />

przegl¹d sta³ siê okazj¹ do pokazu najnowszych<br />

dokonañ polskich artystów i jednoczeœnie<br />

ukazywa³ dorobek zielonogórskiej<br />

galerii. Wa¿nym dope³nieniem projektu by³<br />

bogato ilustrowany katalog, w którym obok<br />

prac z bie¿¹cej wystawy zamieszczono zdjêcia<br />

z wernisa¿y i pokazów multimedialnych,<br />

archiwizuj¹ce piêcioletni¹ dzia³alnoœæ Starej<br />

Winiarni. Dziêki temu widzowie mogli zapoznaæ<br />

siê zarówno z aktualnymi poszukiwaniami<br />

artystycznymi (wielu z twórców przygotowa³o<br />

nowe dzie³a), jak równie¿ zobaczyæ je w szerszej<br />

perspektywie wczeœniejszych dokonañ.<br />

Kuratorka wystawy Magdalena Gryska,<br />

sama bêd¹c artystk¹, doskonale orientuje<br />

siê w oczekiwaniach i potrzebach zarówno<br />

twórców jak i odbiorców sztuki wspó³czesnej.<br />

Zaproponowa³a kolekcjê ró¿norodn¹, ukazuj¹c¹<br />

wieloœæ poszukiwañ w plastyce<br />

wspó³czesnej, a jednoczeœnie spójn¹, bo<br />

zawê¿on¹ do tradycyjnych dziedzin sztuki<br />

i opart¹ na wysokim poziomie artystycznym<br />

prac . Na wystawie mo¿na by³o wyró¿niæ kilka<br />

nurtów bêd¹cych ciekaw¹ interpretacj¹<br />

rzeczywistoœci, prób¹ analizy struktur czysto<br />

plastycznych lub satyrycznym komentarzem<br />

autorskim.<br />

Tendencja podkreœlaj¹ca realnoœæ przedmiotu<br />

w sztuce pojawi³a siê wyraŸnie w twórczoœci<br />

dwóch artystów. Dyptyk Mariana<br />

Stêpaka, w którym tworzywem by³y dekoracyjne<br />

tkaniny i sztuczne kwiaty ³¹czone<br />

z malowanymi odrêcznie kszta³tami, to kompozycja<br />

budowana na kszta³t o³tarza,<br />

uwznioœlaj¹cego przedmioty codzienne.<br />

Natomiast formê poliptyków przyjê³y, malowane<br />

na podobieñstwo ozdobnych materii,<br />

kompozycje Daniela Pere³kiewicza, w których<br />

zwyczajny obiekt, jak na przyk³ad bilet kolejowy<br />

w pracy zatytu³owanej Tam i z powrotem,<br />

sta³ siê wzorem do stworzenia<br />

wielowarstwowego uk³adu.<br />

Refleksyjn¹ kontemplacjê rzeczywistoœci<br />

mo¿na by³o odnaleŸæ w b³êkitnych obrazach<br />

basenów Magdaleny Gryski, a tak¿e w Pejza¿ach<br />

otwartych Arkadiusza Ruchomskiego,<br />

w których naturalne fragmenty drewna<br />

zestawione z pokrytymi farb¹ p³ótnami<br />

wywo³ywa³y skojarzenia z prawdziwymi krajobrazami.<br />

Nurt medytacji nad powszednioœci¹<br />

widoczny by³ w fotografiach Katarzyny<br />

Podgórskiej-Glonti, ukazuj¹cych niezwyk³oœæ<br />

zupe³nie niepozornych ujêæ umeblowanego<br />

pokoju. Natomiast Paulina Komorowska-<br />

Birger podwieszon¹ u sufitu siatkê ze szklanych<br />

nitek wype³ni³a zdjêciami, zaproszeniami<br />

i zapisanymi na kartkach sentencjami,<br />

zamykaj¹c tym samym w Szklanej pu³apce<br />

œlady prywatnej codziennoœci. Formalnie<br />

odleg³e od rzeczywistoœci, a jednak œciœle<br />

z ni¹ zwi¹zane, wielkoformatowe kompozycje<br />

Ireneusza Solarka pod tytu³em Zapis, to<br />

PREZENTACJE<br />

115


próba poszukiwania natury rzeczy w oparciu<br />

o autentyczne scenopisy do spektakli autorstwa<br />

artysty.<br />

Ascetyczne, budowane z p³aszczyzn<br />

fizeliny uk³ady geometrycznych kszta³tów<br />

Ma³gorzaty Dobrzynieckiej-Kojder wpisuj¹<br />

siê w trend, w którym uwaga skupia siê na<br />

konstrukcji formy. W podobnym kierunku<br />

zmierzaj¹ obrazy Adama Molendy, sposobem<br />

aran¿acji przypominaj¹ce pulpit<br />

sterowniczy tytu³owego Statku Kosmicznego.<br />

Autor prac jest zdania, ¿e dziêki abstrakcji<br />

geometrycznej mo¿na wyraziæ to co irracjonalne<br />

i metafizyczne. Zestawiane z syntetycznymi<br />

p³aszczyznami niewielkie obiekty przypominaj¹ce<br />

dzieciêce zabawki, pojawiaj¹c siê<br />

w kompozycjach Roberta Bartoszka, nie<br />

pozbawiaj¹ malarskich uk³adów precyzyjnej<br />

konstrukcji.<br />

Motyw zabawy, gry lub groteski mo¿na<br />

by³o odnaleŸæ w twórczoœci kilku artystów.<br />

Wielkie mi to halo Zenona Polusa IV to projekt<br />

realizowany przez artystê od kilku lat.<br />

Ogromne, gipsowe formy, niczym powiêkszona<br />

uk³adanka, prowokuj¹ widza do stawiania<br />

pytañ o wartoœæ ludzkich poczynañ i do<br />

próby wirtualnego stworzenia w³asnego<br />

Halo. Niczym przeniesione z wyobra¿onego<br />

placu zabaw, prace Adama Olejniczaka<br />

równie¿ zachêca³y widzów do aktywnoœci.<br />

Mo¿liwoœæ wprawieniu w ruch zbudowanych<br />

z regularnych i a¿urowych form obiektów<br />

rzeŸbiarskich, dawa³a sposobnoœæ odkrycia<br />

nowych perspektyw tkwi¹cych zarówno<br />

w dziele jak i psychice odbiorców. Natomiast<br />

mroczn¹ stronê tego nurtu reprezentowa³a<br />

twórczoœæ Igora Myszkiewicza, w którego<br />

grafikach z³o¿one z drobnych elementów<br />

groteskowe postacie i stwory zestawiono<br />

z p³askim, czarnym t³em. Tajemnicza wizja<br />

artysty przywo³ywa³a na myœl budz¹ce grozê<br />

azteckie rytua³y.<br />

Wystawa w Arsenale sta³a siê pretekstem<br />

nie tylko do pokazu twórczoœci artystów,<br />

ale równie¿ do podsumowania<br />

dzia³alnoœci galerii. Poznañska ekspozycja<br />

ukaza³a wyraŸny kierunek wytyczony przez<br />

wspó³twórców Starej Winiarni. Zmierza on<br />

do propagowania i próby zdefiniowania czêsto<br />

nie³atwej sztuki wspó³czesnej, aktywizacji<br />

oraz zaspokajania potrzeby konfrontacji<br />

w œrodowisku twórczym, a tak¿e ukszta³towania<br />

czynnego i œwiadomego zmian zachodz¹cych<br />

w kulturze odbiorcy. Dzia³alnoœæ<br />

galerii to równie¿ wyraz chêci dzielenia siê<br />

z innymi ludŸmi tym, co wed³ug jej organizatorów<br />

najcenniejsze – prawdziw¹ sztuk¹<br />

tworzon¹ z pasj¹, o wysmakowanej i dopracowanej<br />

technicznie formie oraz wa¿kiej<br />

treœci. O tym, co maj¹ do zaoferowania<br />

samym artystom, Magdalena Gryska i Zenon<br />

Polus pisz¹ na stronie: W galerii ka¿dy twórca<br />

jest szczególny, jest swego rodzaju<br />

mistrzem ceremonii, królem i g³osem œwiata.<br />

Galeria oddana artyœcie staje siê na<br />

chwilê Jego wysp¹, domem, rz¹dzi siê<br />

swoimi prawami, my zaœ stoimy obok,<br />

czekaj¹c na rozstrzygniêcie.<br />

116


PRZYPOMNIENIA LITERACKIE<br />

Czytanie Ÿróde³ X<br />

Europejskie aluzje Marii Sidorskiej-Ryczkowskiej<br />

- czyli wschody i zachody Beuthen an der Oder<br />

Czes³aw Markiewicz<br />

W poezji „Elegie duinejskie”, w prozie<br />

„Pieœñ o mi³oœci i œmierci korneta Krzysztofa<br />

Rilke” – to wystarczy ¿ebym móg³ powiedzieæ,<br />

¿e „wychowa³em” siê na Rilkem, czytanym<br />

d³ugo przed innymi Austriakami<br />

(Brochem, Kafk¹, Musilem wreszcie Jelinek).<br />

I jeœli w „Stacyjce na wschodzie i zachodzie”<br />

Marii Sidorskiej-Ryczkowskiej pojawia siê<br />

„duch RMR b³¹kaj¹cy siê po myœlach i snach Ma³gorzaty<br />

– duch Rainera Marii Rilkego, jednego z najwybitniejszych<br />

poetów wszech czasów” – to mam prawo<br />

czytaæ tê osobliwie oniryczn¹ ksi¹¿kê osobiœcie<br />

dotkniêty. Tym bardziej, ¿e firmamentem<br />

akcji jest Bytom Odrzañski, który jakoœ lepiej<br />

PRZYPOMNIENIA LITERACKIE<br />

117


smakuje pod niemiecka nazw¹ Beuthen an der<br />

Oder, bo sytuuje siê „po obu stronach mentalnoœci”,<br />

nie sprowadzaj¹c wyobraŸni na manowce,<br />

niejako przy okazji szowinistycznych<br />

cieni. Obchodzony, zje¿d¿any, op³ywany i dochodzony<br />

wielokrotnie przeze mnie (z racji<br />

bliskoœci Siedliska, gdzie w katakumbach<br />

zamku Schönaichów, po raz pierwszy i ostatni<br />

s³ucha³em ju¿ w 1967 roku „Purple Haze”<br />

Jimiego Hendrixa) Bytom nad Odr¹ jawi siê<br />

wiêc jako ocalony – chocia¿ (nie ³udŸmy siê)<br />

nie w intensywnoœci Anatewki, Drohobycza,<br />

Budziejowic, nie marz¹c o Combray i Macondo.<br />

Chocia¿ Sidorska-Ryczkowska nie uleg³a „oskomie<br />

magdalenki”, chyba nawet nie próbuj¹c<br />

uszczkn¹æ tego proustowskiego ciasteczka<br />

(jak choæby Krzysztof Fedorowicz w swoich<br />

„Imionach w³asnych”), to powêdrowa³a du¿o<br />

g³êbiej, ni¿ w topografiê, historiê, a nawet literaturê.<br />

Sidorska-Ryczkowska z urokiem<br />

zapoznanej pensjonarki tonie w imaginacji.<br />

I robi to œwiadomie, czyni¹c narratork¹ „Stacyjki”<br />

piêknie egzaltowan¹ nauczycielkê.<br />

Ma³gorzaty Sidorskiej-Ryczkowskiej jest po tyle<br />

samo i jednoczeœnie Ma³gorzat¹ od „Mistrza”<br />

Bu³hakowa, co Alicj¹ z „Krainy czarów”<br />

Carrolla. Z intelektualn¹ ³apczywoœci¹, nie<br />

pozbawion¹ kobieco nieweryfikowalnej czu-<br />

³oœci, „³apie” siê najcieñszych nici, ¿eby<br />

wykorzystaæ choæby poœrednie zwi¹zki RMR<br />

z Bytomiem Odrzañskim: „Gdy Ma³gorzata dowiedzia³a<br />

siê o zwi¹zkach RMR z jej miasteczkiem, prze¿y³a<br />

coœ na kszta³t objawienia, odkrywszy wa¿n¹ tajemnicê<br />

w sobie samej – jakby zosta³a uruchomiona, uœpiona<br />

w jakimœ zakamarku pamiêæ, nie ta zwyk³a, lecz zupe³nie<br />

inny rodzaj pamiêci. Wprawdzie dane na temat owych<br />

zwi¹zków RMR s¹ sk¹pe i dotycz¹ tylko jego znajomoœci<br />

z ksiêciem E. von S.-C. [Sidorska-Ryczkowska<br />

„wik³a” postaæ autentyczn¹ z wyimaginowan¹,<br />

uzupe³niaj¹c w³aœciw¹ narracjê dodatkiem pn.<br />

„Zamiast przypisów”, wyjaœniaj¹c tam: „E. von<br />

S.-C. – postaæ powinna do z³udzenia przypominaæ ksiêcia<br />

Emila von Schönaicha-Carolata, jednego z panów na zamku<br />

w Carolacie, obecnym Siedlisku” – przyp. C.M.],<br />

cz³owiekiem wra¿liwym, otwartym, o aspiracjach artystycznych,<br />

znanym z licznych przyjaŸni z ró¿nymi literatami;<br />

wiadomo na pewno, ¿e lato 1902 r. spêdzi³ RMR na<br />

zamku ksiêcia w Holsteinie, gdzie koñczy³ pracê nad<br />

zbiorem wierszy, przygotowuj¹c go do druku, jednak<br />

Ma³gorzata uwielbia fantazjowaæ na temat nie odkrytej<br />

korespondencji poety z przyjacielem arystokrat¹.<br />

W wyobraŸni widzi rozliczne listy adresowane ostrym,<br />

kaligraficznym pismem RMR do ksiêcia przebywaj¹cego<br />

aktualnie w miasteczku Ma³gorzaty. Listy te zaginê³y lub<br />

czekaj¹ gdzieœ, mo¿e w jakimœ sekretnym schowku, na<br />

odkrycie, i dlatego na razie tak niewiele o tym epizodzie<br />

wiadomo. S¹dzi te¿, ¿e wybitny Austriak przynajmniej raz<br />

odwiedzi³ przyjaciela na zamku w C., o czym nie informuj¹<br />

biografowie”.<br />

Mo¿na zapytaæ, czy to tylko konfabulacja,<br />

czy ju¿ literacka bezczelnoœæ? Skoro Fedorowicz<br />

„pozwoli³ sobie” na tropienie proustowskiej<br />

„metody” penetrowania czasu<br />

i przestrzeni, „ryj¹c” ni¹ pejza¿e Œl¹ska<br />

Lubuskiego, nadaj¹c tej krainie europejskie<br />

gabaryty? Skoro Paul Barz posadzi³ w „Kolacji<br />

na cztery rêce” przy <strong>jednym</strong> stole, w tym<br />

samym czasie i przestrzeni Bacha i Haendla,<br />

aczkolwiek dwaj kompozytorzy nigdy i nigdzie<br />

w rzeczywistoœci siê nie spotkali?<br />

Sidorska-Ryczkowska mno¿y takie „europejskie<br />

aluzje” wywiedzione z „zapyzia³oœci”<br />

Beuhten an der Oder, zachowuj¹c jednak poetykê<br />

domniemania, a nawet snu. Technicznie<br />

polega to na tym, ¿e w przypadkach „w¹tpliwych”<br />

pos³uguje siê tylko inicja³owymi<br />

majusku³ami. W takim „kszta³cie” pojawia siê<br />

wzmiankowany ksi¹¿ê, nazwa jego ksi¹¿êcej<br />

posiad³oœci; w efekcie sam Rilke wystêpuje<br />

jako RMR. Sprawia to dodatkowe wra¿enie<br />

„inskrypcyjnoœci” zapisu, tworzy atmosferê<br />

eschatologicznej magii – wszak w wiêkszoœci<br />

przypadków mamy do czynienia z „duchami”.<br />

Autorka „Stacyjki na wschodzie i zachodzie”<br />

inwentaryzuje swoje imaginacje, nak³adaj¹c<br />

je na zaprzesz³¹ rzeczywistoœæ, ¿eby nie<br />

nazwaæ tego „cybernetycznie” realnoœci¹.<br />

I tak, przedstawiona w œwiecie „Stacyjki” jako<br />

Paula B. malarka, to: „Paula Mondersohn Becker.<br />

(…) W 1906 r. namalowa³a niezwyk³y portret poety, w rok<br />

póŸniej zmar³a w po³ogu w wieku trzydziestu jeden lat.<br />

Rilke poœwiêci³ jej napisany w listopadzie 1908 r. utwór<br />

pt. Requiem dla przyjació³ki”; „Jakub Tretter – pierwowzór<br />

postaci stanowi poeta i prozaik Jochen Klepper,<br />

urodzony w Beuthen an der Oder w 1903 r., syn miejscowego<br />

pastora. S³awê przynios³a mu powieœæ pt. £ódŸ<br />

weso³ych ludzi, która to powieœæ rozs³awi³a równie¿<br />

rodzinn¹ miejscowoœæ autora, zajmuj¹c¹ wa¿ne miejsce<br />

118


w utworze. W 1942 r. w Berlinie, wraz z ¿on¹ i jedn¹<br />

z adoptowanych córek, Klepper pope³ni³ samobójstwo,<br />

przeœladowany przez nazistów ze wzglêdu na ¿ydowskie<br />

pochodzenie jego bliskich”; „Dziewiêtnastoletnia<br />

czarownica – autorkê zainspirowa³a historia Anny<br />

Szwycer, córki mistrza bednarskiego Jana, mieszczanina<br />

bytomskiego, oskar¿onej o „utrzymywanie stosunków<br />

lubie¿nych ze Z³ym, uczestnictwo w sabatach czarownic<br />

i rzucanie uroków”, spalonej na stosie roznieconym na<br />

tzw. Kowalowym Klepisku – na oczach spêdzonego si³¹<br />

na egzekucjê miejscowego mieszczañstwa”.<br />

Samobójcza œmieræ „bytomskiego” pisarza<br />

konotuje przecie¿ inn¹: spektakularne samobójstwo<br />

rozpoznawanego w ca³ej Europie<br />

Waltera Benjamina. Historia „bytomskiej”<br />

czarownicy przywodzi z literackiej pamiêci<br />

ju¿ œwiatowy proces czarownic z Salem, udramatyzowany<br />

przez Arthura Millera.<br />

Obok galerii „aluzyjnych” postaci, pojawiaj¹<br />

siê w „Stacyjce” „aluzyjne mimetyzmy”.<br />

Choæby: „S³owo bulwar zawsze mia³o i ma<br />

dla Ma³gorzaty niezwyk³y urok. Na jego dŸwiêk pojawiaj¹<br />

siê w g³owie Ma³gorzaty wyobra¿enia pogodne i nostalgiczne<br />

zarazem. Jakiœ niewidoczny artysta œpiewaj¹cy<br />

smutne piosenki przy dŸwiêkach akordeonu, œciszony<br />

gwar, eleganckie towarzystwo z³o¿one z pañ w d³ugich<br />

sukniach i szykownych kapeluszach oraz panów w cylindrach.<br />

Niedawno ktoœ pokaza³ Ma³gorzacie stare<br />

fotografie jej miasteczka; na jednej z nich rozpozna³a<br />

wytworne towarzystwo z bulwaru. Nie zdziwi³a siê specjalnie,<br />

chocia¿ d³ugo studiowa³a szczegó³y na zdjêciu”.<br />

Ostatnie zdanie tego wyniesienia „bulwarowego<br />

uroku” sugeruje, ¿e taka fotografia<br />

mo¿e nawet nigdy nie istnia³a, a nawet nie<br />

istnieje. Zapoznaj¹c siê nieco z usposobieniem<br />

Ma³gorzaty – nie ma to ¿adnego znaczenia.<br />

Nie dla niej, dla niej ma, ale dla czytelnika.<br />

S³owo „bulwar” – choæby dla mnie – to id¹cy<br />

nad brzegiem Tagu Jean Genet; w³aœnie zbli¿a<br />

siê z naprzeciwka Stilitano, z wypchanym<br />

plastikowymi owocami winogron rozporkiem;<br />

za chwilê Genet go poca³uje w usta. Inny bulwar,<br />

nad Sekwan¹, to przemykaj¹cy tam<br />

Ksi¹¿ê Reichstadtu „Orl¹tko”. Tam Lizbona,<br />

tu Pary¿: Genet i Apollinaire, „Pamiêtnik<br />

z³odzieja” i „Poeta zamordowany”. Na koñcu<br />

Beuthen an der Oder. Maria Sidorska-Ryczkowska<br />

i „Stacyjka na wschodzie i zachodzie”.<br />

A wszystko to Europa. Chocia¿ ta ostatnia<br />

tylko „aluzyjnie”, bo „upudrowany”, bulwarowy<br />

zachwyt „staroœwieckiej” Ma³gorzaty<br />

koñczy siê realnie: „Bulwar nad rzek¹ dzieciñstwa<br />

Ma³gorzaty jest zaniedbany i brudny. Nie s³ychaæ na nim<br />

nostalgicznych piosenek ulicznego grajka ani œciszonego<br />

gwaru spacerowiczów. Dochodz¹ tu co najwy¿ej dŸwiêki<br />

disco polo z tawerny Pod Falbank¹ na skarpie wraz<br />

z woni¹ uryny pozostawionej w krzakach przez amatorów<br />

piwa kuflowego”.<br />

Ale nie dajmy siê zwieœæ tej osobliwej<br />

„komparatystyce”, ¿e niby porównuj¹c<br />

„tamten” czas z „tym”, zawsze bêdziemy po<br />

stronie „raju utraconego dzieciñstwa” – w tym<br />

tu „Stacyjkowym”, bytomskim przedstawieniu:<br />

po stronie „utraconego europejskiego<br />

stanu embrionalnego”. Bo, tak, jak mo¿na<br />

w¹tpiæ w istnienie „starej fotografii”, tak sprawiedliwie<br />

trzeba w¹tpiæ w istnienie tawerny<br />

„Pod Falbank¹”. Bo w innym miejscu, w innym<br />

nastroju, Ma³gorzata, zreszt¹ „alter ego autorki<br />

(o imieniu znacz¹cym), trochê wysublimowane, lecz bez<br />

przesady” – jak sama mówi, œledzi „wewnêtrznoœæ”<br />

jakiejœ swojej bohaterki, nie tylko<br />

zestawiaj¹c ten zabieg z „myœleniem”, ale<br />

tak¿e nieco „omszale” opisuj¹c, wczeœniej<br />

ujawnion¹ jako zapyzia³¹, „topografiê”<br />

Bytomia, konkretnie okolice zwyk³ej knajpy,<br />

ale ju¿ z ca³¹ pewnoœci¹ istniej¹c¹ „tu i teraz”:<br />

„Jaka by³a jej ostatnia myœl? – zastanawia siê Ma³gorzata,<br />

obserwuj¹c odruchowo mê¿czyznê w berecie, który opiera<br />

rower o œcianê budynku dok³adnie w miejscu, w którym<br />

urwa³a siê ostatnia myœl Anny, i znika w bramie restauracji<br />

Pod Z³otym Lwem, gdzie serwuj¹ piwo kuflowe,<br />

gorzkie i zimne jak przed trzema wiekami”.<br />

Dlatego Sidorska-Ryczkowska chêtniej<br />

wêdruje po œcie¿kach wydeptanych w³asnymi<br />

„aluzjami”. Jej reminiscencje dzieciñstwa<br />

nak³adaj¹ siê na doros³e imaginacje, mieszaj¹c<br />

siê na koñcu z „europejskimi aluzjami” – tak,<br />

jakby wk³ada³a jakieœ staroœwieckie ciuchy,<br />

jednoczeœnie przegl¹daj¹c rodzinne albumy,<br />

z tomikiem Rilkego albo jak¹œ powieœci¹<br />

Jakuba Trettera na kolanach; a wszystko to<br />

upozowane przed wielkim, owalnym lustrem,<br />

w którym nie to, co siê odbija jest istotne, lecz<br />

to czego nie widaæ po drugiej stronie: „Kamienna<br />

³aweczka w zatoczce pod skarp¹, zielonkawa, omsza³a.<br />

Stoj¹c na niej z po¿ó³k³¹ ga³êzi¹ kasztanowca, uœmiecha<br />

siê zalotnie do obiektywu córka Ma³gorzaty; choæ na zdjê-<br />

PRZYPOMNIENIA LITERACKIE<br />

119


ciu dopiero czteroletnia, lecz ju¿ œwiadoma swojej<br />

kobiecoœci. Prawdopodobnie tu w³aœnie zatrzymali siê na<br />

chwilê, aby odpocz¹æ, Jakub Tretter i jego ¿ona podczas<br />

po¿egnalnego spaceru przed powrotem Marty do Berlina.<br />

Oboje smutni, pe³ni z³ych przeczuæ, niewiele mieli sobie<br />

do powiedzenia”. Tego rodzaju „kontaminacje”<br />

Ma³gorzata uzupe³nia rzeczywist¹ lektur¹ tekstów,<br />

które wysz³y spod rêki RMR; wa¿ne, ¿e<br />

„wysz³y spod rêki”, a nie „zosta³y napisane” –<br />

bo Ma³gorzata ca³a jest ju¿ ow³adniêta cudnie<br />

egzaltowan¹ fascynacj¹: „Ma³gorzata trzyma w d³oniach<br />

gruby tom i myœli o poecie, który przez ca³e ¿ycie<br />

rozpaczliwie próbowa³ siê przebiæ ludzkim g³osem przez<br />

chór anio³ów. Utwory zebrane RMR. Wertuje Wiersze<br />

nowe, przechodzi do Sonetów, wodzi ostro¿nie koniuszkami<br />

palców po otwartych ranach Elegii, Testament otwiera<br />

siê cicho i niezauwa¿alnie jak lêk, który rodzi siê z piêkna<br />

i bierze w posiadanie wszystko, co wokó³ trwa w zachwycie”.<br />

„Stacyjka na wschodzie i zachodzie” ma<br />

tak¿e odpowiednio osobliw¹ strukturê. Ni to<br />

luŸny zapis „przypadkowych refleksji”, ni to<br />

„inwertyczny rejestr zdarzeñ” – w efekcie jest<br />

to najprawdopodobniej wymyœlona przez<br />

autorkê formu³a stenogramu z up³ywaj¹cego<br />

w ró¿nych kierunkach czasu; czasu, który tak<br />

naprawdê „nie istnieje”, bo mo¿liwe s¹ jego<br />

wra¿eniowe, czy wyobraŸniowe postoje, fantazmaty<br />

i „propellery”.<br />

Najwiêksz¹ wartoœci¹ tej niepozornej ksi¹¿ki<br />

s¹ owe „aluzje” - w najlepszym gatunku<br />

europejskie. Istnieje prawdopodobieñstwo,<br />

granicz¹ce z pewnoœci¹, ¿e to jedyne takie<br />

„wyniesienie” Bytomia Odrzañskiego w piœmiennictwie<br />

polskim. ¯e brzmi to pompatycznie,<br />

koturnowo, i jest zbêdnym balastem dla<br />

samej autorki? Skoro Czes³aw Mi³osz, ze<br />

swoim Wilnem, miewa³ zapewne podobne<br />

kompleksy, o których, nie wspominaj¹c, mówi<br />

w ka¿dej linijce swojej „Stacyjki” Maria<br />

Sidorska-Ryczkowska? W „Rodzinnej Europie”<br />

Mi³osz tak bowiem pisze o swoim „mieœcie<br />

m³odoœci”: „Widzê niesprawiedliwoœæ: pary¿anin<br />

nie musi ci¹gle na nowo wyprowadzaæ<br />

swego miasta z nicoœci. Je¿eli je opisuje, ma<br />

do rozporz¹dzenia obfitoœæ aluzji, jest ono<br />

humanistycznie utrwalone w dzie³ach s³owa,<br />

pêdzla i d³uta, a nawet gdyby znik³o<br />

z powierzchni ziemi, mog³oby byæ w wyobraŸni<br />

zrekonstruowane. Ja natomiast za ka¿dym<br />

razem, kiedy wracam myœl¹ do ulic, gdzie<br />

p³ynê³a najwa¿niejsza czêœæ mego ¿ycia,<br />

muszê wynajdywaæ jak najbardziej utylitarny<br />

gatunek kreski i jestem skazany na skrót, jak<br />

zawsze, kiedy trzeba zawrzeæ w kilku zdaniach<br />

wszystko, pocz¹wszy od geografii<br />

i architektury, a koñcz¹c na barwie powietrza”.<br />

I Balzac i Zola, Dumas i Apollinaire –<br />

mieli ten przywilej, byli beneficjantami<br />

„niesprawiedliwoœci”, o któr¹ upomina siê<br />

Mi³osz. Ale to Aragonowi uda³o siê naprawdê<br />

napisaæ o „swoim” mieœcie, a, ¿e by³ to Pary¿,<br />

tym ³atwiej i trudniej – bo akurat „Wieœniak<br />

paryski” nie jest zaliczany do najwiêkszych<br />

osi¹gniêæ Louisa Aragona. Maria Sidorska-<br />

Ryczkowska by³a proporcjonalnie skazana na<br />

„nieczytelnoœæ”; chocia¿ nawet Mi³oszowi nie<br />

uda³o siê wprowadziæ w europejski obieg<br />

„aluzji” swojego Wilna, tak, jak Chagallowi<br />

uda³o siê zeuropeizowaæ Witebsk.<br />

Pisarce z Bytomia Odrzañskiego przypad³a<br />

w udziale osobista wygrana: europejskimi<br />

aluzjami wymoœci³a swoj¹ i tylko swoj¹<br />

„prawdê”, któr¹ nawet topograficznie usytuowa³a.<br />

Oto najistotniejsza konstatacja<br />

„Stacyjki”: „Kiedy cz³owiek odkrywa swoj¹ prawdê,<br />

ca³y œwiat zmienia siê i zatrzymuje na chwilê, aby<br />

odkrywca móg³ siê oswoiæ ze swoim odkryciem, aby móg³<br />

siê napatrzeæ do woli, po nowemu, na swoj¹ Amerykê.<br />

Z patrzenia bowiem powstaliœmy i do niego przez ca³e<br />

¿ycie powracamy. Czy¿by Ma³gorzata sta³a siê ju¿ patrzeniem?”.<br />

Czy zidentyfikowanie w³asnego po³o¿enia,<br />

choæby na mapie œwiata, to ma³o? Ostatnia<br />

czêœæ ksi¹¿ki Marii Sidorskiej-Ryczkowskiej<br />

opatrzona jest tytu³em „By³o sobie miasteczko<br />

– mo¿liwy jest epilog”. Obawiam siê, ¿e „Stacyjka<br />

na wschodzie i zachodzie” pozostanie<br />

tako¿ prologiem i epilogiem jednoczeœnie.<br />

Bowiem wiêkszoœæ europejskich „aluzji”<br />

Marii Sidorskiej-Ryczkowskiej – to piêkne,<br />

zmys³owe i bardzo literackie, ale tylko iluzje.<br />

120


Anna M³ynarczyk<br />

Już koniec<br />

potrafienie. to takie nudne.<br />

już koniec.<br />

nastąpił dawno. ale ja nie chciałam<br />

patrzeć.<br />

boleśnie. pusto. zatapialnie.<br />

lecz już nie rozpaczliwie.<br />

hillarowa część już skryta.<br />

teraz czeka<br />

wariacki wir namiętności.<br />

podziękowanie.<br />

nie zniosę więcej toksyn.<br />

jestem zbyt daleko by nie potrafić.<br />

a jednak.<br />

potrafienie jest nudne.<br />

trzeba trafić niewidocznie.<br />

1<strong>21</strong>


Anna M³ynarczyk<br />

Subject<br />

zostało .from my live.<br />

namiętnością tego jedynego wschodu.<br />

płynęłam w nim.<br />

czasami jeszcze śnię w tym<br />

bicie.<br />

w tym biciu bitów wiążących biodra.<br />

biodra opasane w tiger<br />

uczuć.<br />

który bezwstydnie pogryzł<br />

duszę<br />

zostawiając zaledwie<br />

prześwity<br />

nienaruszonego ciała.<br />

jest from my love.<br />

pozostało flowers<br />

uścisków.<br />

słodkich całunków<br />

i głęboko wyrżniętej<br />

delikatności.<br />

122


Anna M³ynarczyk<br />

Obwieszczenie<br />

obrażoną oblega mnie<br />

zawsze gdy obrys wędrówki<br />

w zasięgu obrotu stopy bywa.<br />

obstępuję jak mogę.<br />

kiedy mogę.<br />

i gdy on nie może.<br />

wtedy to obrzydzenie.<br />

to niespełnienie.<br />

jak długo jeszcze.<br />

kiedy. pocałunków nieroztropna noc<br />

dopadnie oburzone ego.<br />

jesteś obwiniony. oczarowany<br />

ociupinę octowy.<br />

lecz to tylko jak zwykle. moja<br />

wina.<br />

tak. poproszę.<br />

każdej takiej chwili. marne szanse.<br />

odchudzam to pożądanie.<br />

garści odciągam. pęsety wirują.<br />

trzeba oddelegować się.<br />

spoglądam każdego poranka na te<br />

słońca.<br />

twoje oddanie innej.<br />

czerwień oddalaną.<br />

nie kąsa bo<br />

to za mało. wolałby więcej.<br />

jej odium do<br />

gwiazd do<br />

przedłużeń.<br />

zwariowała.<br />

123


Halina Bohuta-St¹pel<br />

***<br />

Nad moją wioską<br />

gwiazdy wiszą ciężkie<br />

jak przejrzałe, złote renety<br />

Nad moją wioską bogatą<br />

noc siadła cicha<br />

i ciekawie zerka w okna tych,<br />

co zapomnieli o roletach:<br />

adwokat pochylony nad laptopem<br />

chłopiec grający w darta<br />

i grubawa gosposia lepiąca pierogi na jutrzejszy obiad<br />

Tyle widzi noc,<br />

tyle widzę ja,<br />

idąc po ciemku przez Wilkanowo,<br />

potykając się o polne kamienie.<br />

Takie troszkę już moje Wilkanowo.<br />

Wilkanowo 2004<br />

124


Halina Bohuta-St¹pel<br />

Ulica „Na Ostatnim Groszu”<br />

Oddech Wrocławia nad ranem<br />

ma jeszcze smak świeżego ozonu.<br />

...Czy piskiem tramwaju na zakręcie<br />

da się zastąpić dźwięki strojonych skrzypiec?<br />

...A wiatr<br />

hulający wesoło w płachtach taborów<br />

zestarzał się przez te lat trzydzieści aż tak,<br />

że nie bawią go dzisiaj szczeliny<br />

blokowiska z wielkiej płyty...<br />

...I dźwięk tamburynów<br />

zagłuszony został<br />

dzwonkami tramwajów...<br />

...Pobliski supermarket oferuje patelnie z teflonu<br />

(Eh, gdzież im do tych wyklepanych ręką<br />

śniadego wąsacza!)...<br />

...Kolorowe zasłony w oknach blokowiska –<br />

jedyne wspomnienie barwnych spódnic<br />

romskich piękności,<br />

tańczących wokół ogniska...<br />

...Ostatni grosz –<br />

- ów „pieniądz z głową”<br />

wysupłany z cienkiej studenckiej portmonetki –<br />

- honorarium<br />

kruczopląsej wróżki<br />

za te kilka chwil<br />

na temat mojej przyszłości...<br />

125


VARIA BIBLIOTECZNE<br />

Tomasz Ratajczak<br />

O szacie graficznej m³odopolskich<br />

czasopism literacko-artystycznych<br />

W roku 2005 warszawskie Wydawnictwo<br />

DiG wyda³o znakomit¹ ksi¹¿kê Katarzyny<br />

Kulpiñskiej 1 : Szata graficzna m³odopolskich<br />

czasopism literacko-artystycznych. Praca ta<br />

jest cenna co najmniej z dwóch powodów. Po<br />

pierwsze, wype³nia wyraŸn¹ lukê w dotychczasowym<br />

stanie badañ sztuki typograficznej<br />

okresu M³odej Polski, który do tej pory doty-<br />

1 K. Kulpińska – historyk sztuki nowoczesnej, pracuje w Instytucie Zabytkoznawstwa i Konserwatorstwa Wydziału Sztuk<br />

Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.<br />

126


czy³ przede wszystkim grafiki ksi¹¿kowej,<br />

pomijaj¹c – z nielicznymi wyj¹tkami 2 – temat<br />

szaty graficznej m³odopolskich czasopism<br />

o profilu literacko-artystycznym, a w ka¿dym<br />

razie wizualna strona tych pism nie budzi³a do<br />

tej pory „tak wielkich emocji, jak ich treœæ”<br />

(s. 11). Poza szczegó³owym obrazem sztuki<br />

ilustratorsko-zdobniczej okresu M³odej Polski<br />

daje coœ jeszcze – przybli¿a istotne dla wiêkszoœci<br />

poruszonych w niej zagadnieñ kwestie<br />

teoretyczne: omawia ogólne zasady typografii<br />

w czasopismach polskich i zagranicznych<br />

prze³omu wieków (roz. I), a tak¿e dokonuje<br />

przegl¹du opinii i postulatów formu³owanych<br />

przez artystów, krytyków i literatów na temat<br />

roli i funkcji ilustracji oraz powinnoœci ilustratora<br />

(roz. II) – to po drugie.<br />

Przedmiot badañ autorki stanowi¹ zarówno<br />

przemiany stylowe w poszczególnych elementach<br />

szaty graficznej (zw³aszcza w ilustracjach<br />

i ozdobnikach), jak i ikonografia rysunków<br />

i grafik zamieszczonych w czasopismach,<br />

jakie ukaza³y siê na ziemiach polskich od<br />

koñca XIX w. do pocz¹tku dwudziestolecia<br />

miêdzywojennego (po odzyskaniu przez<br />

Polskê niepodleg³oœci do g³osu dosz³a awangardowa<br />

forma periodyku, dysponuj¹ca nie<br />

tylko nowymi œrodkami technicznymi, ale<br />

tak¿e zdecydowanie odmiennymi œrodkami<br />

ekspresji). Kolejnym problemem jest ukazanie<br />

ró¿norodnoœci rozwi¹zañ formalnych w ramach<br />

samej secesji oraz wykazanie równoleg³oœci<br />

wystêpowania odrêbnych stylów i stylizacji<br />

w sztuce ilustratorsko-zdobniczej M³odej<br />

Polski. Rozwa¿ania te stanowi¹ dwa zasadnicze<br />

rozdzia³y ksi¹¿ki: Motywy ilustracji<br />

i ozdobników m³odopolskich czasopism literacko-artystycznych<br />

(roz. III) oraz Style i stylizacje<br />

(roz. IV).<br />

Uzupe³nieniem ca³oœci s¹ dwa aneksy,<br />

w których odnajdziemy informacje nt. uwzglêdnionych<br />

w pracy czasopism oraz noty biograficzne<br />

twórców dzia³aj¹cych w dziedzinie<br />

grafiki u¿ytkowej i artystycznej na prze³omie<br />

XIX i XX wieku. Na osobne podkreœlenie<br />

zas³uguje obszerny aparat przypisowy.<br />

Dokonuj¹c analizy form ilustratorskich<br />

pod k¹tem funkcji, jak¹ pe³ni¹ one w czasopismach,<br />

treœci oraz cech formalnych,<br />

Kulpiñska swoj¹ uwagê koncentruje przede<br />

wszystkim na „Chimerze” (1901-1907),<br />

„Sfinksie” (1908-1917), „Sztuce” warszawskiej<br />

(1911-1914) oraz „¯yciu” krakowskim<br />

(1897-1900) – sztandarowych przyk³adach<br />

œwietnej typografii. Przywo³uje równie¿<br />

charakterystyczn¹ grupê pism o profilu satyryczno-humorystycznym,<br />

³¹cz¹cych na prze³omie<br />

XIX i XX wieku wysoki poziom artystyczny<br />

z ostr¹ satyr¹ („Mucha”, 1871-1939; „Kolce”,<br />

1871-1904 i 1908-1914). Odwo³uje siê tak¿e<br />

do szeregu przyk³adów periodyków wkraczaj¹cych<br />

w epokê dwudziestolecia miêdzywojennego,<br />

czerpi¹cych na pocz¹tku swego<br />

istnienia bardzo wiele z m³odopolskiej<br />

typografii. W tym ostatnim kontekœcie warto<br />

przywo³aæ dwutygodnik „Zdrój” (1917-1922),<br />

którego poszczególne <strong>numer</strong>y z lat 1918-1919<br />

znajduj¹ siê w zbiorach bibliotecznych<br />

Uniwersytetu Zielonogórskiego. Kolejnymi<br />

z przywo³anych przez Kulpiñsk¹ periodyków,<br />

przechowywanych m.in. w zielonogórskich<br />

bibliotekach s¹: „Sfinks” (1908-1917), „Tygodnik<br />

Ilustrowany” (1859-1939) i „Ateneum”<br />

(1903-1905, 1908); zeszyty dwóch pierwszych<br />

udostêpnia <strong>Wojewódzka</strong> i Miejska<br />

Biblioteka Publiczna im. C. Norwida, z kolei<br />

trzeci tytu³ znajduje siê w zbiorach uniwersyteckich.<br />

Podjêta przez autorkê problematyka motywów<br />

ilustracji oraz ró¿nych typów winiet<br />

zamieszczonych na stronicach m³odopolskich<br />

pism literacko-artystycznych wykazuje pe³ne<br />

odzwierciedlenie specyficznych zestawów<br />

tematów secesyjnych. Wœród nich dominuj¹<br />

liczne wizerunki postaci kobiecych, prezentuj¹cych<br />

bogat¹ symbolikê, bogactwo ujêæ formalnych,<br />

a tak¿e kontekstów, w jakich postaci<br />

te wystêpuj¹. Z motywem kobiety nierozer-<br />

2 Zob. m.in.: J. Czachowska, „Życie” 1897–1900, [w:] Obraz Literatury Polskiej XIX i XX w., S. V: Literatura okresu Młodej<br />

Polski, red. K. Wyka, A. Hutnikiewicz, M. Puchalska, t. 1–4, Warszawa – Kraków 1967–1977; K. Czarnocka, Półtora wieku<br />

grafiki polskiej, Warszawa 1962; Polskie życie artystyczne w latach 1890-1914, praca zbiorowa pod red. A. Wojciechowskiego,<br />

Warszawa – Kraków 1967.<br />

VARIA BIBLIOTECZNE<br />

127


walnie zwi¹zane s¹ d³ugie, faluj¹ce w³osy,<br />

chêtnie stosowane ze wzglêdu na walory<br />

dekoracyjne, oraz postaci mityczne i fantastyczne,<br />

czêsto tkwi¹ce korzeniami w mitologiach<br />

œwiata. Zespó³ niezwykle zró¿nicowany<br />

formalnie tworzy œwiat fauny i flory. Istotnym<br />

aspektem tego typu przedstawieñ „jest ukazanie<br />

ich w procesie wiecznej przemiany –<br />

najczêœciej powstawania ¿ycia, wzrostu,<br />

bujnoœci, witalnoœci” (s. 80). Z zagadnieniem<br />

tym wi¹¿¹ siê równie¿ ¿ywio³y, zw³aszcza<br />

ogieñ i woda, „przedstawiane ze wzglêdu na<br />

sw¹ zmiennoœæ, ruchliwoœæ, p³ynn¹ dynamikê<br />

form” (tam¿e). Osobn¹ i bardzo istotn¹ grupê<br />

motywów stanowi¹ elementy zwi¹zane z fascynacj¹<br />

œmierci¹, „która w twórczoœci niektórych<br />

artystów (...) ujawni³a ró¿ne jej<br />

oblicza i sposoby ujêcia: od podkreœlenia<br />

antynomii ¿ycia i œmierci, do œcis³ego ich<br />

zwi¹zku, a nawet uto¿samiania mi³oœci ze<br />

œmierci¹” (tam¿e). Wreszcie wystêpuj¹ tematy<br />

architektoniczne, archetypy zwi¹zane z kondycj¹<br />

ludzk¹, czy te¿ temat ludzkiego t³umu,<br />

korowodów postaci (te ostatnie s¹ przedstawieniami<br />

z krêgu œwiata komedii dell’arte,<br />

teatru i cyrku, wystêpuj¹cymi tak¿e w malarstwie<br />

tego okresu).<br />

Jak zauwa¿a Kulpiñska, wszystkie te ozdobienia<br />

nie zawsze wspó³tworzy³y tekst,<br />

przestawa³y te¿ go „objaœniaæ”, a wiêc zamiast<br />

spe³niaæ funkcjê ilustracji interpretuj¹cej,<br />

stawa³y siê li tylko ozdobnikami towarzysz¹cymi<br />

tekstowi; zatem – rolê ilustracji w pismach<br />

literacko-artystycznych przejê³y „nieograniczone”<br />

zwi¹zkiem z tekstem i wymogami<br />

„czytelnoœci” winiety, których dowolnoœæ<br />

form nie k³óci³a siê z funkcj¹ zdobnicz¹<br />

(s. 234-235).<br />

W omawianych periodykach d³ugo utrzymywa³y<br />

siê formy secesyjne, na które natrafimy<br />

jeszcze w „Maskach” (1918–1919) i pierwszym<br />

roczniku wspomnianego ju¿ „Zdroju”.<br />

Ponadto dostrze¿emy w nich prace realistyczne,<br />

symboliczne, ekspresjonistyczne i tendencje<br />

klasycyzuj¹ce. Wœród stylizacji obok ludowej<br />

najczêœciej spotykanymi by³y: orientalna<br />

(przede wszystkim japonizuj¹ca i inspirowana<br />

sztuk¹ Indii), gotycyzuj¹ca i pras³owiañska.<br />

Indywidualnoœciami epoki, maj¹cymi<br />

ogromny udzia³ w kreowaniu szaty graficznej<br />

m³odopolskich pism byli: Zenon Przesmycki-<br />

Miriam, spiritus movens polskiej kultury;<br />

Franciszek Siedlecki, wspó³twórca szaty<br />

graficznej kilku najwa¿niejszych periodyków<br />

prze³omu wieków; wreszcie – Stanis³aw<br />

Wyspiañski, pierwszy w Polsce l`artiste du<br />

livre, odnowiciel typografii (pewne elementy<br />

dorobku plastycznego autora Wesela pokazano<br />

na wystawie „Stanis³aw Wyspiañski – poeta,<br />

malarz. 100 rocznica œmierci artysty”; listopad<br />

– grudzieñ 2007 r., salon wystawowy WiMBP<br />

im. C. Norwida).<br />

128


RECENZJE I OMÓWIENIA<br />

Z³ota Ksiêga Wierszy Polskich, u³o¿y³ Jacek £ukasiewicz, Wroc³aw 2007,<br />

Wydawnictwo Dolnoœl¹skie, 528 s.<br />

Do kategorii cenniejszych ksi¹¿ek, jakie stosunkowo niedawno ukaza³y siê w Wydawnictwie<br />

Dolnoœl¹skim nale¿y bez w¹tpienia zaliczyæ „Z³ot¹ Ksiêgê Wierszy Polskich” u³o¿on¹ przez Jacka<br />

£ukasiewicza. Mo¿e to nawet ostatnie takie cacko, które tu wysz³o. Zupe³nie w³aœciwe i odpowiednie<br />

by potraktowaæ je – tak sobie wyobra¿am - jako prezent czy po prostu dar, który<br />

obdarowywanemu mo¿e sprawiæ du¿¹ radoœæ. Nie tylko dlatego, ¿e s³usznie postarano siê o tward¹<br />

oprawê, ale te¿ i ze wzglêdu na zasygnalizowan¹ w tytule treœæ. Stanowi j¹ wszystko to, co od<br />

prapocz¹tków, czyli anonimowej poezji œredniowiecznej poprzez wszystkie nastêpuj¹ce po sobie<br />

epoki literatury i kultury, a¿ po dokonania poetyckiej formacji „bruLionu” Marcina Œwietlickiego,<br />

zosta³o najlepszego w jêzyku polskim stworzone, napisane, przez co uzyska³o status reprezentatywnoœci.<br />

Wyobra¿am sobie, ¿e Autor uk³adaj¹c „Ksiêgê” musia³ wywa¿yæ wiele ró¿norodnych kategorii.<br />

W rzeczy samej mamy do czynienia z prywatnymi preferencjami ideowymi w spojrzeniu na<br />

polsk¹ poezjê, z uwzglêdnieniem tego co osobiœcie siê lubi, ale i z tym co charakterystyczne, obiektywnie<br />

wa¿ne od strony tekstów, jak i autorów. Nie chodzi o powtarzanie sztywnego kanonu, który<br />

zreszt¹ nie mo¿e byæ jak¹œ raz ustalon¹ sta³¹. To kolejni czytelnicy, kolejne pokolenia, ci¹gle na<br />

RECENZJE I OMÓWIENIA<br />

129


nowo o tym decyduj¹ do jakich tematów, myœli i obrazów, które istotnie odnosz¹ siê do ich pojedynczego<br />

b¹dŸ zbiorowego losu, chc¹ siê odwo³ywaæ ze swoimi wspó³czesnymi doœwiadczeniami.<br />

O tym wszystkim, o tym co wyra¿a to¿samoœæ narodow¹ Jacek £ukasiewicz pamiêta. Pamiêta chyba<br />

na pierwszym miejscu o duchowych prze¿yciach cz³owieka postawionego wobec koniecznoœci losu<br />

i historii. St¹d np. w³¹czenie wiersza „Po¿egnanie” m³odego poety epoki romantyzmu Szymona<br />

Konarskiego (1808-1839), w którym czuje siê dramat spiêtrzonej myœli i zarazem jej niesamowicie<br />

przekonywaj¹c¹ szerokoœæ w objêciu losu ogólnego, nie tylko przecie¿ w³asnego, mimo ¿e naznaczonego<br />

cieniem szubienicy. Tego typu wybory i poszukiwania, odnalezienia i uwzglêdnienia<br />

w tej antologii lubiê. Niew¹tpliwie mo¿na mieæ j¹ za rodzaj skarbczyka poetyckiego, do którego<br />

ktoœ w³o¿y³ dokonania cenne, warte uchronienia przed odejœciem w cieñ. Zreszt¹ to przekonanie<br />

i radoœæ p³yn¹c¹ z poczucia spe³nienia siê Autora w roli antologisty czuje siê we „Wstêpie”, gdzie<br />

œwiadomie rezygnuje z publicystycznego patosu, a zmienia swój tekst w bezpoœredni¹ na po³y swojsk¹<br />

rozmowê z Czytelnikiem: „S¹ tu utwory, które spotykasz po d³ugiej przerwie, gdy ju¿ i Ty jesteœ<br />

inny i one dla Ciebie siê zmieni³y. Czasem któryœ z nich pozosta³ za Tob¹, przeczytany pospiesznie<br />

jako szkolna lektura, niezrozumiany.” Dzisiaj zaœ mo¿e zwróciæ g³êbsz¹ uwagê, mo¿na go na nowo<br />

odebraæ, widz¹c w nim treœci, których siê widzieæ nie by³o zdolnym, choæby ze wzglêdu na ¿yciowe<br />

niedoœwiadczenie i inn¹ skalê refleksyjnoœci podmiotowej. To oczywiste. Mo¿na podziwiaæ trud<br />

przejœcia przez ogrom tekstów dawnych i wspó³czesnych, by dokonaæ wyboru czasem tylko tego<br />

jednego. Czytelnik mo¿e tedy odczuwaæ pewien niedosyt, bo có¿ to jest jeden wiersz, np. Tadeusza<br />

Nowaka „Psalm na³êczowski” wybrany z wierszy kilkudziesiêciu. Jest tylko znakiem, sygna³em istnienia<br />

jego poezji. To s¹ te, niestety, niemo¿liwe do ominiêcia twarde ograniczenia ka¿dej antologii.<br />

Czes³aw Sobkowiak<br />

Katarzyna Jarosz-Rabiej, Dorosn¹æ do bólu, Zielona Góra 2007, Organon, 64 s.<br />

„Dorosn¹æ do bólu”, to kolejny zbiorek wierszy Katarzyny Jarosz-Rabiej. Ju¿ tytu³ wskazuje na<br />

kr¹g doœwiadczeñ, z których opisaniem poetka siê zmaga. Na ogó³ s¹ to trudne, bolesne jej sprawy.<br />

Ale nie ma wyjœcia – zdaje siê mówiæ – egzystencjê trzeba przyj¹æ tak¹ jaka jest. Trzeba w pewnym<br />

momencie zmierzyæ siê z ciemn¹, gorzk¹ stron¹ ludzkiego ¿ycia, w³asnego tudzie¿ cudzego. To<br />

chyba w³aœnie cechuje jej osobowoœæ, lubi takie klimaty i nastroje nieco ciê¿kie psychicznie<br />

i ¿yciowo. Nie zawsze osi¹ga dobry poziom artystyczny, ale w ukazaniu swego œwiata stara siê byæ<br />

autentyczna, zgodna z odruchami swoich emocji i uczuæ. Tak to jest, ¿e nie zawsze ciê¿ar ¿ycia<br />

przek³ada siê na wyrafinowanie estetyczne i intelektualne. Rezygnuj¹c z budowania napiêæ<br />

znaczeniowych generalnie stara siê zdaæ mo¿liwie nie skomplikowan¹ relacjê, opowiedzieæ o sytuacjach<br />

i zdarzeniach, jak np. o swoim spotkaniu z przyjacielem Henrykiem Beresk¹ w Berlinie:<br />

„Szliœmy nad ranem przez gasn¹ce ulice Berlina / Trzymaj¹c siê za rêce”. Zdanie brzmi jakby by³o<br />

wyjête z opowiadania, a zarazem sentymentalnie. Dla niej jest to wa¿ne. Mo¿na te¿ takie uchylenie<br />

intymnoœci ró¿nie odbieraæ. Mniejsza z tym. Nie w tym rzecz, ¿e autorka (Rabiej) nie upoetycznia<br />

¿ycia stylistycznymi ozdobnikami, a w tym, ¿e szaroœci egzystencjalnej, nawet turpistycznej brzydocie,<br />

stara siê przypisaæ okreœlon¹ dozê wartoœci. I oczywiœcie lubi snuæ swoje opowieœci, maj¹c<br />

pewnoœæ, ¿e s¹ to jej doœwiadczenia. Trzyma siê poetka nie tylko konkretu rzeczywistoœci, ale<br />

zw³aszcza biografii, przez co znacz¹co zawê¿a horyzont pisanej poezji. Nie potrafi bowiem wyjœæ<br />

poza w³asny los, sw¹ lirykê uzasadnia najczêœciej jedynie rodzinnymi zwi¹zkami. Oczywiœcie nie<br />

namawiam, by porzuci³a swój obrany trop. Owszem jest to los wstrz¹saj¹cy samotnej kobiety, zaznaj¹cej<br />

pustki domu, w którym „robi siê cholernie smutno”. Kompensacje literackie nie wchodz¹<br />

tu w grê. St¹d te¿ jest szczególnie wra¿liwa na trudne przejœcia innych ludzi. Tak wiêc próbuje<br />

przenosiæ uwagê ze swego ja na zewn¹trz. Mo¿na siê zgodziæ, ¿e w tym zakresie zachowuj¹ jej<br />

wiersze wiarygodnoœæ. Traktuj¹ bowiem o sprawach doznanych, prze¿ytych czy obserwowanych<br />

130


osobiœcie, np. opisuje Rabiej w kilku wierszach „kloszarda w œmietniku szamocz¹cego siê z wiatrem”<br />

lub „w kana³ach ciep³owniczych” œpi¹cego „ze szczurem w rêkawie”. Poniek¹d wyra¿a w ten<br />

sposób swoje wspó³czucie, próbuje te¿ obci¹¿yæ innych win¹ za ten stan rzeczy. Ze swoist¹ pasj¹<br />

detalicznie obrazuje np. staroœæ samotnej kobiety. Tu chyba najlepiej siê jej s³owo sprawdza. Poza<br />

tym w wielu wierszach, nie zawsze udanie, bo nazbyt ckliwie, uwaga skupiona jest na ods³onach,<br />

takich zwyczajnych, przy pomocy prostych s³ów, jej rodzinnych wiêzi, którymi siê stara chlubiæ.<br />

Dedykacjami, i to licznie szafowanymi, obdarza tak¿e wielu ze swego œrodowiska. Nie<br />

powiedzia³bym, ¿e podwy¿szaj¹ te zabiegi wymowê zbiorku. Niestety miejscami pobrzmiewa tu<br />

raczej styl sztambuchowy. Dedykacje, apostrofy, bezpoœredni zwrot do wielu osób. Trochê pod<br />

publiczkê. Mo¿na mieæ w¹tpliwoœæ czy wejœcie w sferê wysokiej sztuki poetyckiej jest celem podmiotu<br />

poetyckiego. Zauwa¿yæ te¿ wypada, ¿e na gruncie doznawanej samotnoœci i innych<br />

niedostatków bytowych Rabiej buduje swój status. Bardzo reprezentatywnym i <strong>jednym</strong> z lepszych<br />

wierszy jest „Bezcenna kolia”. Czytamy w nim: „Myœmy na ludzi wyroœli rzetelnych”. To znaczy<br />

takich, którzy zachowali swój moralny krêgos³up. Owszem to wa¿ne, ale czy wystarczy tylko na<br />

eksponowaniu poczucia wy¿szoœci bazowaæ. W takim podejœciu kogoœ siê mimowolnie poni¿a. To<br />

jedna z pu³apek, której podmiot nie zdo³a³ unikn¹æ.<br />

Czes³aw Sobkowiak<br />

Rainer Wochele, Desperat, t³um. Eugeniusz Wachowiak, Stowarzyszenie Pisarzy<br />

Polskich, Poznañ 2006, 207 s.<br />

niektórzy ludzie zabijaj¹ siebie<br />

aby osi¹gn¹æ spokój, którego nigdy<br />

nie zaznali w ¿yciu<br />

(Al Alvarez)<br />

Œwiat jest piêkny. Piêkna jest ksi¹¿ka Rainera Wochele piêknie przeniesiona z jêzyka na jêzyk<br />

przez Eugeniusza Wachowiaka i zaopatrzona piêknym wstêpem Sergiusza Sterny-Wachowiaka.<br />

I wspania³e jest to, ¿e j¹ mam. ¯e mogê w ka¿dej chwili wzi¹æ do rêki i czytaæ, odk³adaæ i ponownie<br />

czytaæ. Próbowaæ odpowiadaæ na pytania i stawiaæ nowe. Mogê grzebaæ w piêædziesiêciosiedmioletnim<br />

¿yciu Richarda Recknagla i skomleæ i wyæ nad jego losem, bo to przecie¿ homo sapiens, tak<br />

samo jak ja, o podobnej konstrukcji i trudno powiedzieæ czy lepszej, czy gorszej. Dlatego wertujê<br />

ksi¹¿kê, ³¹czê fakty, szperam we w³asnej pamiêci, staram siê porównywaæ, uzupe³niaæ domys³ami<br />

braki w jego ¿yciorysie. W swoim, jego...<br />

Dlaczego tak zrobi³? Dlaczego swoim samobójstwem chcia³ ukaraæ tych, których jak mówi³,<br />

kocha³. Szybko mo¿na dotrzeæ od wielkiej mi³oœci do druzgoc¹cej nienawiœci. Mo¿na wierciæ<br />

w ska³ach i patrzeæ jak z hukiem siê rozpadaj¹. Mo¿na modliæ siê o go³êbie skrzyd³a, a kiedy modlitwa<br />

nie zostanie spe³niona, pos³u¿yæ siê skrzyd³ami szybowca i z góry upajaæ siê widokami.<br />

I czynnoœæ powtarzaæ. Wed³ug spisanych regu³.<br />

S³uchaj, mój synu, wskazañ mistrza, nak³oñ ucha... To pierwsze zdanie prologu do Regu³y<br />

œw. Benedykta. Te s³owa powtarza, ucz¹c sztuki latania, Richard Recknagel.<br />

Czy¿ nie tak, Panie Wochele?<br />

Jak pisaæ o Pana ksi¹¿ce, w której ka¿de zdanie jest znacz¹ce?<br />

S³uchaj... wskazañ mistrza. I mamy gotowy problem do rozwa¿añ o umiejêtnoœci s³uchania,<br />

o autorytetach. S³uchanie, pos³uszeñstwo, wys³uchanie. Idol, opat, przewodnik. Regu³a, powtarzanie.<br />

Najlepsze jest powtarzanie. Jak coœ siê wielokrotnie powtarza, to siê zapamiêtuje. I mo¿na by<br />

spokojnie ¿yæ odt¹d dot¹d, wte i wewte chodziæ utart¹ tras¹ po drodze, na której nie pojawiaj¹ siê<br />

RECENZJE I OMÓWIENIA<br />

131


132<br />

¿adne wyboje i ¿adne niespodzianki. Bêdzie wszystko pewne i przewidywalne, jak to, ¿e do<br />

sp³odzenia dziecka potrzeba taty i mamy. Jeœli oni s¹, a tak byæ powinno, to wszystko w porz¹dku.<br />

Œwiat jest piêkny. Ale jeœli tata jest N.N., a mama po urodzeniu na parê lat znika, to nie jest<br />

w porz¹dku. Wtedy jak Richard Recknagel spêdzaj¹cy dzieciñstwo w oœrodku Lebensbornu pamiêta<br />

siê zapach pasty do pod³óg i g³os. Pasta i g³os, mo¿e matki, która go przed wyjazdem z Bremy<br />

mog³a odwiedziæ. Zapach i g³os.<br />

Smak liœcia kapusty i Dachau. Gdyby nie ten liœæ kapusty, pewnie bym nie rozumia³a, dlaczego<br />

tak d³ugo mo¿na pamiêtaæ zapach pasty do pod³óg. Jak mo¿na wiele lat po wojnie rozkoszowaæ siê<br />

surowym liœciem kapusty po³o¿onym na suchym chlebie? Znam o wiele lepsze specja³y, a tu<br />

pamiêæ smaku wojny. Skradziony i przemycony z pola do obozu liœæ kapusty i kawa³ek czarnego<br />

chleba. Trwa³y smak i trwa³y zapach. Dziwna pamiêæ. Nie mo¿e sobie poradziæ ze zdarzeniami,<br />

a pamiêta zapachy i smaki.<br />

Pamiêæ, marzenia, sens ¿ycia, poszukiwanie odpowiedzi, ci¹g³e stawianie pytañ, to takie egzystencjalne<br />

krz¹tanie siê. Ci¹gle to samo, mo¿na by powiedzieæ, to po co nowe ksi¹¿ki? Tu akurat<br />

odpowiedŸ jest prosta, bo teraz my ¿yjemy. I sami musimy na nowo przemyœleæ to, nad czym ju¿<br />

wczeœniej myœleli inni. Niby œwiat gra tê sam¹ sztukê, ale nastêpuje zmiana dekoracji, innymi aktorami<br />

s¹ obsadzane role, zmieniaj¹ siê statyœci. To nasz spektakl. Czy jest to najlepsze wystawienie,<br />

oceni¹ nas póŸniej. Zas³u¿ymy na owacje, czy bêd¹ gwizdy? Ile miejsca mamy na improwizacje, na<br />

eksperymentowanie? Co wiemy obiektywnie?<br />

Gdy Recknagel pope³nia³ samobójstwo, mia³ wszystko dok³adnie zaplanowane. Tak obwi¹za³<br />

wokó³ g³owy dynamit, nie wokó³ szyi, a wokó³ g³owy w³aœnie, ¿e roztrzaskuj¹c siê nie pobrudzi³a<br />

tu³owia, ale tak jakoœ dziwnie siê sta³o, ¿e tam, gdzie powinna byæ g³owa, uformowa³a siê ka³u¿a<br />

krwi w kszta³cie jêzora, osobno te¿ poniewiera³ siê jêzyk i obok niego d³ugopis.<br />

Nie wierzê, ¿eby to nie mia³o znaczenia, bo Wochele jest mistrzem w obracaniu s³owem,<br />

s³owem znacz¹cym. Nie na darmo studiowa³ teatrologiê, filozofiê i psychologiê. Stwarzane przez<br />

niego postaci s¹ z krwi i koœci. Richard Recknagel re¿yseruj¹c mocny fina³ swojego ¿ycia, z góry<br />

przewidzia³, co siê stanie po odstrzale z jego cia³em i celowo pozwoli³ ogl¹daæ po œmierci tylko<br />

swój korpus wyposa¿ony w rêce i nogi. Jednak g³owa by³a tylko jego. Zawsze jego. To, co<br />

najbardziej intymne, co mu doskwiera³o, czego ani jêzykiem, ani piórem nie da³o siê wyraziæ, tak<br />

w nim ukryte, ¿e sam siedzia³ na szczycie niedostêpnej góry lodowej. Nie móg³ na ten szczyt nikogo<br />

wci¹gn¹æ, nie móg³ te¿ sam zejœæ, ¿eby poznaæ to, co pod powierzchni¹ morza.<br />

Kim by³ Richard Recknagel? Czy by³ mistrzem niszczenia? Dlaczego zosta³ mistrzem strza³owym<br />

w kamienio³omie, a nie wykonywa³ wyuczonego zawodu? Przecie¿ by³ in¿ynierem budowlanym.<br />

Dziwnie wygl¹da to zestawienie zawodu wyuczonego z wykonywanym. Nie chcia³ budowaæ.<br />

Niszczy³. Kruszy³ ska³y, obserwowa³ jak odrywaj¹ce siê g³azy z hukiem spadaj¹ na ziemiê.<br />

Perfekcjonista i ryzykant. Znakomicie wykorzystywa³ swoj¹ pedanteriê zarówno wtedy, kiedy<br />

rozsadza³ ska³y, jak i wtedy, kiedy szybowcem unosi³ siê nad ziemi¹.<br />

Czytaj¹c ksi¹¿kê Rainera Wochele, nawet nie zauwa¿y³am, jak zosta³am wpl¹tana w charakterystyczn¹<br />

dla niej narracjê, jak aktywnie musia³am w³¹czyæ siê w proces odtwarzania, œledzenia<br />

i weryfikowania faktów. To nie jest pozycja, któr¹ siê czyta, mówi „aha” i odk³ada na pó³kê zapomnieñ.<br />

Ona ci¹gle bêdzie trwaæ przy czytelniku poszukuj¹cym odpowiedzi choæby na pytanie<br />

zamykaj¹ce ksi¹¿kê: Co wiemy o sobie nawzajem? O przekoro autora, który <strong>jednym</strong> koñcz¹cym<br />

powieœæ pytaniem otwiera pal¹cy problem.<br />

Co wiemy o sobie?<br />

Co wiemy o innych?<br />

Co inni wiedz¹ o nas?<br />

Otwieram ju¿ po raz któryœ z rzêdu „Desperata”.<br />

Richard Recknagel lat piêædziesi¹t siedem. Dziecko wojny wychowywane najpierw w oœrodku<br />

Lebensbornu, póŸniej przez matkê i babkê – córkê i ¿onê bogatego armatora z Bremy, który odda³<br />

¿ycie za führera. W³aœnie tej dobrej niemieckiej rodzinie przytrafi³ siê Richard. Ksi¹¿¹tko, wytworniœ,<br />

jak mówi³a o nim Melse. Nie mama, a w³aœnie Melse. Takie po³¹czenie pierwszej litery wyrazu<br />

mama z imieniem w³asnym – Else. Ciekawe, jakie kr¹¿y³y o nich plotki. Czy w Chiemgau, ma³ej<br />

miejscowoœci, w której zamieszka³y, uciekaj¹c z Bremy przed nalotami i gdzie do³¹czy³ do nich<br />

ch³opiec z Lebensbornu, kr¹¿y³y jakieœ plotki? Ma³e skupiska ludzkie bywaj¹ bardzo okrutne.


Pamiêtam niewielkie polskie miasteczko, w którym za Jankiem Pawlakiem biega³y dzieciaki<br />

i wo³a³y: „Kapitan, kapitan!”. Janek te¿ by³ dzieckiem wojny. Rosyjski ¿o³nierz w drodze na Berlin<br />

zgwa³ci³ m³od¹ kobietê, a miejscowi, có¿, natychmiast po³¹czyli wszystkie fakty i gdy tylko dziecko<br />

przysz³o na œwiat, nazwali je szar¿¹ tatusia.<br />

Jak by³o z Recknaglem? Dlaczego nie zwi¹za³ siê na sta³e z ¿adn¹ kobiet¹ i wybra³ samotnoœæ?<br />

Trudno jasno i wyraŸnie powiedzieæ, ¿e do takiego w³aœnie wyboru sk³oni³o go to, czy tamto.<br />

Zarówno wolnoœæ Richarda jak i nasza rozpiêta jest miêdzy dwoma biegunami. Z jednej strony<br />

prawd¹ jest, ¿e ci¹gle dokonujemy œwiadomych wyborów. Tak samo mówimy i dzia³amy, ale<br />

prawd¹ te¿ jest, ¿e na drugim biegunie ukryty jest ów specyficzny wybór, którego do koñca nie<br />

znamy, który jakoœ wymyka siê nam spod kontroli.<br />

Co o sobie wiemy, gdy sprawa jest powa¿na? Gdy trzeba siê opowiedzieæ za bia³ym albo<br />

czarnym (...) Recknagel poczu³, ¿e nie potrafi utrzymaæ w ryzach jêzyka. Jêzyk siê usamodzielni³.<br />

Wydawa³ dziwne dŸwiêki. O ile g³os, który do niego dochodzi³ by³ jego g³osem. By³o to skomlenie,<br />

którego nie móg³ opanowaæ, które wyraŸnie samo siê z niego wydobywa³o. Skomlenie i wycie.<br />

Czy wtedy w³aœnie bohater postanowi³ pope³niæ samobójstwo? Wtedy, kiedy ju¿ nie móg³<br />

prowadziæ dialogu z samym sob¹? ...ktoœ z zewn¹trz umy³ g¹bk¹ szybê jego œwiadomoœci,<br />

pozostawiaj¹c na niej nieodwracalne skazy, które ju¿ nigdy, przenigdy nie pozwol¹, by móc<br />

spogl¹daæ przez szybê œwiadomoœci.<br />

Pasj¹ bohatera by³o latanie, wznoszenie siê w powietrze i szybowanie nad ziemi¹. Wtedy czu³<br />

siê dobrze, wtedy nie zazdroœci³ myszo³owom, by³ wolny, zawieszony miêdzy niebem a ziemi¹.<br />

Poeta Piotr Baranowski napisa³ wiersz „<strong>Pro</strong>ces”.<br />

Udowodniono / ponad wszelk¹ w¹tpliwoœæ / przejawia pan / tendencje suicydalne / orzekamy<br />

/ karê œmierci.<br />

Czy u Recknagla mo¿na by³o zauwa¿yæ tendencje suicydalne? Nie, nie by³o to na pewno ³atwe.<br />

Richard móg³ zmyliæ ka¿dego. Wszelkie pozory wskazywa³y na to, ¿e powinien byæ zadowolony ze<br />

swojego ¿ycia. Mia³ przecie¿ pracê, mieszkanie, nale¿a³ do elitarnego klubu. By³ ca³kowicie niezale¿ny,<br />

otrzyma³ spadek. Na ogó³ lubiany, uczynny, z kobietami te¿ potrafi³ u³o¿yæ sobie kontakty,<br />

a wiêc co? Jak doszed³ do samounicestwienia?<br />

Na pewno najbardziej zale¿a³o mu na lataniu. Zroœniêty z aeroklubem, w którym prawie<br />

wszyscy cz³onkowie byli jego uczniami, z Friedichsburgiem malowniczo po³o¿onym w dolinie<br />

Neckaru, nie móg³ sobie wyobraziæ przejœcia do innego klubu. To by³o jego miejsce na ziemi, jego<br />

heimat, ale zazdroœæ kilku pilotów, ich brak fantazji, restrykcyjne przestrzeganie przepisów,<br />

a z drugiej strony prowokacyjne i wynios³e zachowania Richarda potêgowa³y agresjê. Gra przesta³a<br />

byæ czysta. Nad pilotem zawis³a realna groŸba utraty wszystkich licencji. ¯ycie straci³o barwê<br />

i sens.<br />

Recknagel sta³, pali³ papierosa i spogl¹da³ w górê, gdzie jak przypuszcza³ znajdowa³ siê gabinet<br />

Lämmlego i czeka³, a¿ z³oœæ tak siê w nim spotêguje, ¿e wejdzie na górê i da Lämmlemu w mordê”<br />

Wychowanie, które otrzyma³, nie pozwoli³o mu jednak na takie roz³adowanie agresji, ale co zrobiæ,<br />

nie wiedzia³.<br />

Podobno ka¿dy chowa w szafie swojego trupa. Starannie ukrywa przed œwiatem to, czego nie<br />

akceptuj¹ inni, co mo¿e staæ siê powodem wytykania palcami, daæ pretekst do niesmacznych szeptów<br />

za plecami, z czym nie potrafimy siê zmierzyæ. Richard nie potrafi³ pogodziæ siê z brakiem ojca,<br />

mo¿e nie tyle z jego brakiem fizycznym, ale z niemo¿noœci¹ ustalenia prawdy o swoim pochodzeniu.<br />

To na pewno wp³ywa³o na frustracjê, obni¿a³o poczucie w³asnej wartoœci. Ka¿de pytanie o ojca<br />

parali¿owa³o go.<br />

Gdyby móg³ dokoñczyæ rozmowê z ojcem Ansgarem w klasztorze Maurach, gdyby Lämmle<br />

w koñcu wyci¹gn¹³ do niego rêkê, gdyby..., ale to siê nigdy nie sta³o. By³ sam. Zawsze siê<br />

wyró¿nia³. Najpierw ksi¹¿¹tko, dziecko na pokaz, wytworniœ, potem, chyba na przekór, w ludowym<br />

stroju bawarskim, do którego na studiach doda³ charakterystyczny czarny beret. Mia³ byæ nowym<br />

Charlesem Lindberghiem Friedrichsburga.<br />

Trudno powiedzieæ, z czyjego wyroku nast¹pi³a ta perfekcyjnie wykonana egzekucja i jednoczeœnie<br />

perfidna kara czy zemsta zza grobu. I to w poniedzia³ek, który podobno jest ulubionym<br />

dniem samobójców. Przewa¿nie mê¿czyzn, kobiety rzadziej siêgaj¹ po tak radykalne rozwi¹zania.<br />

Straszne podsumowanie ¿ycia, w którym czegoœ zabrak³o.<br />

RECENZJE I OMÓWIENIA<br />

133


W po³owie lat dziewiêædziesi¹tych XX wieku europejska prasa lakonicznie odnotowa³a, ¿e na<br />

terenie aeroklubu w Trewirze wysadzi³ siê w powietrze genialny, lecz nieokie³znany pilot sportowy.<br />

Agencyjna wiadomoœæ o samobójstwie ksiêcia przestworzy sta³a siê inspiracj¹ napisanej prawie<br />

dziesiêæ lat póŸniej powieœci Rainera Wochele – pisze w bardzo interesuj¹cym wstêpie Sergiusz<br />

Sterna-Wachowiak.<br />

Zdarzenie rzeczywiste sta³o siê nasieniem fikcji i wyobraŸni autora, który spróbowa³ opisaæ<br />

wspó³czesn¹ niedoskona³¹ rzeczywistoœæ. Nie wyrodzi sowa soko³a – powiada przys³owie. Dodam<br />

– nie wyrodzi chore spo³eczeñstwo zdrowej jednostki. Nad Niemcami, i nie tylko, snuj¹ siê jeszcze<br />

cienie drugiej wojny œwiatowej. Wiele jest spraw, które chowa siê do lamusa i uwa¿a, ¿e powinny<br />

tam siedzieæ i nie wychodziæ na œwiat³o dzienne.<br />

Ludzie jak szczury œcigaj¹ siê w zdobywaniu przeró¿nych dóbr, czêsto podk³adaj¹ nogê innym<br />

zd¹¿aj¹cym do mety. Stosuj¹ brudne metody unicestwienia rywala. Nie ma gry zespo³owej, bo<br />

rozluŸni³y siê wszelkie wiêzy. Zarówno rodzinne i spo³eczne, jak i z Bogiem.<br />

Jednostka uczynna, wra¿liwa jak Recknagel nie ma szans. Nie jest w stanie zaufaæ drugiemu<br />

cz³owiekowi. Nawet jeœli ryzykuje otworzeniem siê, to jakiœ przypadek zawsze przeszkodzi.<br />

Nastêpuje coraz wiêksza izolacja od ludzi, z którymi ¿yje. Dlatego wchodzi w rolê outsidera, dziwaka.<br />

Ucieka w alkoholizm, narkomaniê lub seks, bo odarta ze wszystkiego nie widzi sensu istnienia.<br />

Piêkny, czy¿ œwiat nie jest piêkny? Chwalê Twoje dzie³o Panie. Recknagel chcia³ siê zabiæ. I tego<br />

dokona³. Zgin¹³ g³ówny bohater, czego od pocz¹tku nie ukrywa³ autor. Skoñczy³a siê ksi¹¿ka.<br />

Zosta³o przeœwiadczenie, ¿e dane mi by³o za poœrednictwem t³umacza – Eugeniusza Wachowiaka<br />

– dotkn¹æ czegoœ wa¿nego, co niby daje siê streœciæ w paru zdaniach, a jednoczeœnie pêcznieje,<br />

rozrasta siê i ogromnieje, a dzieje siê tak za spraw¹ jêzyka i pióra Rainera Wochele, który nad nimi<br />

pewnie panuje i trzyma w ryzach.<br />

Informacja prasowa o samobójczej œmierci pilota sportowego Ingo Schwoona sta³a siê dla pisarza<br />

pretekstem do rozwa¿añ filozoficzno–moralnych nad losem jednostki we wspó³czesnym<br />

skomercjalizowanym œwiecie. Œwiecie, w którym cz³owiek powinien zdj¹æ teatraln¹ maskê i przywróciæ<br />

sobie ludzk¹ twarz.<br />

Jolanta Szwarc<br />

Rainer Wochele, Desperat, Übersetzt von Eugeniusz Wachowiak, Stowarzyszenie<br />

Pisarzy Polskich, Poznañ 2006, 207 Seiten.<br />

„Manche Menschen töten sich, um jene<br />

Ruhe zu erlangen, die sie in ihrem<br />

Leben nie genießen konnten.”<br />

Al Alvarez<br />

„Die Welt ist schön.” Schön ist auch das Buch von Rainer Wochele, schön wurde es von<br />

Eugeniusz Wachowiak von einer in die andere Sprache übertragen, und es wurde mit einem schönen<br />

Vorwort von Sergiusz Sterna-Wachowiak versehen. Und es ist wunderschön, dass ich es habe.<br />

Dass ich es in jeder Minute in die Hand nehmen und lesen, beiseite legen und wiederum lesen<br />

kann. Ich kann versuchen Antworten auf gestellte Fragen zu geben, und ich kann neue Fragen<br />

stellen. Ich kann über Richard Recknagels siebenundfünfzig Jahre währendes Leben nachdenken und<br />

„winseln und heulen” über sein Schicksal, denn er ist ja doch ein homo sapiens, wie ich es bin, mit<br />

ähnlicher seelischer Befindlichkeit, von der man nicht sagen kann, ob sie besser oder schlechter<br />

wäre. Deswegen blättere ich immer wieder in dem Buch, verknüpfe Tatsachen, verliere mich in<br />

eigenen Gedanken, versuche Vergleiche zu ziehen, Vermutungen anzustellen, Lücken in seinem<br />

Lebenslauf zu ergänzen. In meinem, in seinem...<br />

134


Warum hat er das getan? Warum wollte er mit seinem Suizid diese Menschen bestrafen, die er,<br />

wie er selbst sagte, liebte? Sehr schnell kann man von einer großen Liebe zu einer verheerenden<br />

Rache gelangen. Man kann ins Gestein bohren und zusehen, wie es zerbröckelt. Man kann um<br />

Taubenflügel beten, und wenn das Gebet nicht erhört wird, kann man sich mit den Flügeln des<br />

Segelflugzeugs behelfen, um von oben den Anblick der Landschaft zu genießen. Und man kann dies<br />

immer wieder wiederholen, entsprechend den Regeln der Fliegerei.<br />

„Höre, mein Sohn auf die Weisung deines Meisters, neige dein Ohr...” So heißt der erste Satz<br />

des <strong>Pro</strong>logs der Sankt Benediktus-Regel. Und Richard Recknagel zitiert diese Worte immer wieder<br />

als Fluglehrer seinen Schülern gegenüber.<br />

Ist es nicht so, Herr Wochele?<br />

Wie kann man über Ihr Buch schreiben, in dem jeder Satz bedeutungsvoll ist?<br />

„Höre... die Weisung des Meisters”. Und schon haben wir ein komplettes <strong>Pro</strong>blem für eine<br />

Betrachtung über die Kenntnisse und Fähigkeiten des Zuhörens. Zuhören, Gehorsam, Gehör,<br />

erhören. Idol, Abt, Führer. Die Regel, das Wiederholen.<br />

Das beste ist das Wiederholen. Wenn man etwas viele Male wiederholt, dann versteht man es<br />

bestimmt. Und dann kann man ruhig leben und den gebahnten Weg von hier nach dort und<br />

zurückbeschreiten, einen Weg, auf dem uns keine Schlaglöcher und keine Überraschungen begegnen.<br />

Es wird alles sicher und vorhersehbar sein wie der Umstand, dass für die Zeugung eines Kindes<br />

der Papa und die Mama erforderlich sind. Sofern sie da sind, und so sollte es sein, dann ist alles in<br />

Ordnung. „Die Welt ist schön.” Aber wenn der Vater ein Unbekannter ist, und die Mutter nach der<br />

Entbindung für einige Jahre verschwindet, dann ist alles in Unordnung. Dann hat man nur den<br />

Bohnerwachsgeruch und eine Stimme in Erinnerung, wie es bei Richard Recknagel der Fall ist, der<br />

seine Kindheit in einem Lebensbornheim verbracht hat. Bohnerwachsgeruch und Stimme, vielleicht<br />

die der Mutter, die ihn besuchen kam vor ihrer Abreise aus Bremen. Der Geruch und die Stimme.<br />

Der Geschmack eines Kohlblattes und Dachau. Wäre nicht das Kohlblatt, hätte ich vielleicht nicht<br />

verstehen können, warum man etwas wie den Bohnerwachsgeruch so lange nicht vergessen kann.<br />

Wie kann man nach so vielen Jahren nach dem Krieg ein rohes Kohlblatt mit einer trockenen<br />

Scheibe Brot genießen? Ich kenne viel bessere Speisen, und doch ist hier die Erinnerung des<br />

Geschmacks des Krieges eingeschlossen. Ein auf dem Feld gestohlenes und ins Lager<br />

geschmuggeltes Kohlblatt und ein Happen Schwarzbrot. Dauerhafter Geschmack und dauerhafter<br />

Geruch. Die Erinnerung ist eigenartig. Es gelingt ihr nicht, mit den Ereignissen fertig zu werden, und<br />

doch hat siê einen Geruch und einen Geschmack gespeichert.<br />

Erinnerung, Träume, der Sinn des Lebens, Suche nach Antworten, immer wiederkehrende<br />

Fragen, - so entsteht ein existenzieller Reigen. Immer dasselbe, und man könnte folglich sagen,<br />

wozu also neue Bücher? Gerade in diesem Punkt ist die Antwort ganz einfach: weil wir jetzt leben.<br />

Und wir müssen aufs neue überdenken, worüber andere vor uns schon nachgedacht haben. Es<br />

scheint, als ob. die Welt ständig dasselbe Theaterstück spielt, es gibt jedoch immer wieder ein<br />

anderes Bühnenbild, andere Schauspieler besetzen die Rollen, neue Nebenpersonen kommen auf<br />

die Bühne. Es ist jedoch das Spektakel unseres Lebens. Ob es die beste Aufführung ist, wird später<br />

entschieden. Entweder wir finden Beifall, oder man wird uns auspfeifen. Wie viel Raum für<br />

Improvisation und Experiment haben wir in diesem Stück?<br />

Bevor Recknagel Selbstmord begeht, hat er alles ganz genau geplant. Mit der Sprengschnur um<br />

den Kopf und nicht um den Hals, so will er sich umbringen. Ausgerechnet um den Kopf hatte er die<br />

Sprengschnur gebunden, damit bei dessen Sprengung der Rumpf nicht beschmutzt werden sollte.<br />

Es vollzog sich aber alles auf merkwürdige Weise so, dass „dort wo der Kopf gewesen war, begann<br />

eine zungenförmige rote Lache”; die Zunge lag am Boden neben ihm und auch sein Kugelschreiber.<br />

Ich glaube nicht, dass das keine Bedeutung hat, denn Wochele ist ein Meister des Worterotierens,<br />

der Drehung und Wendung der bedeutsamen Worte. Nicht umsonst hat er Theaterwissenschaft,<br />

Philosophie und Psychologie studiert. Die von ihm geschaffenen Figuren sind Menschen mit Leib<br />

und Seele. Richard Recknagel hat perfekt vorausgesehen, was nach der Sprengung mit seinem<br />

Körper geschehen würde, und er wollte, dass man nach seinem Tode nur noch seinen Rumpf mit<br />

Händen und Füßen vorfinden sollte. Doch sein Kopf gehörte nur ihm. Immer nur ihm. Das, was in<br />

seinem Leben besonders tief in ihm war, was ihn plagte, was man mit Sprache und mit der Feder<br />

nicht zum Ausdruck bringen kann, das, was in ihm zutiefst verborgen war, führte letzten Endes<br />

RECENZJE I OMÓWIENIA<br />

135


136<br />

dazu, dass er gleichsam alleine auf dem Gipfel eines unzugänglichen Eisbergs saß. Er konnte niemanden<br />

zu sich auf diesen Gipfel hinaufziehen, er konnte auch nicht von diesem Gipfel herunterkommen,<br />

um zu erkennen, was sich unter der Meeresoberfläche befindet.<br />

Wer war dieser Richard Recknagel? War er ein Meister der Zerstörung? Weshalb wurde er<br />

Sprengmeister in einem Steinbruch und übte seinen ursprünglichen Beruf nicht aus? Er war doch<br />

Bauingenieur. Die Gegenüberstellung seines erlernten und seines ausgeübten Berufes bleibt rätselhaft.<br />

Er wollte offenbar nicht bauen. Er zerstörte. Er zersprengte Felsen und sah zu, wie sie im Knall<br />

zerplatzten, wie Steinblöcke zu Boden stürzten. Perfektionist und Chaot. Seine Pedanterie praktizierte<br />

er perfekt sowohl beim Sprengen der Felsen, als auch dann, wenn er in einem Segelflugzeug<br />

hoch über der Erde schwebte.<br />

Während ich das Buch von Rainer Wochele gelesen habe, habe ich gar nicht bemerkt, wie ich in<br />

seine eigenartige Erzählweise hineingezogen wurde, wie ich mich in den Verlauf der Erzählung, des<br />

Wahrnehmens und Prüfens der Fakten einschalten musste. Es ist kein Buch, das man liest, und bei<br />

dem man nach der Lektüre sagt „ach ja”, und es dann auf das Regal des Vergessens legt. Dieses<br />

Buch wird stets in der Erinnerung jenes Lesers bleiben, der eine Antwort auf die Frage sucht, die<br />

am Ende des Textes steht: „Was wissen wir voneinander?” Was für eine Herausforderung<br />

des Autors, der uns mit seiner, den Roman abschließenden Frage, ein so brennendes <strong>Pro</strong>blem aufbürdet.<br />

Was wissen wir über uns?<br />

Was wissen wir über andere?<br />

Was wissen andere über uns?<br />

Ich schlage den „Desperat” schon zum wiederholten Male auf. Richard Recknagel, siebenundfünfzig<br />

Jahre alt. Ein Kind des Krieges, am Anfang in einem Lebensbornheim, später von der Mutter<br />

und der Großmutter aufgezogen – Tochter und Frau eines reichen Bremer Reeders, der sein Leben<br />

für den Führer gegeben hat. Gerade in solche eine gute deutsche Familie wurde Richard hineingeboren.<br />

Melse nannte ihn „Prinzchen” oder „Feiner”. Nicht Mama, sondern Melse nannte Richard die<br />

Mutter. Eine Zusammenfügung der ersten Buchstaben aus dem Wort Mama mit dem Vornamen<br />

Else. Es wäre interessant zu wissen, ob über diese drei Menschen geklatscht und getratscht worden<br />

ist. Sind sie ins Gerede geraten im Chiemgau, in dem kleinen Ort, wohin die zwei Frauen aus dem<br />

bombardierten Bremen geflohen sind und wohin später der Junge aus dem Lebensborn kam? Kleine<br />

Sticheleien können oft unbarmherzig sein.<br />

Ich erinnere mich an ein kleines polnisches Städtchen, in dem Kinder einem Janek Pawlak nachliefen<br />

und ihm nachriefen: „Kapitan, Kapitan!” Janek war gleichfalls ein Kind des Krieges gewesen.<br />

Ein russischer Soldat, auf dem Weg nach Berlin, hatte eine junge Frau vergewaltigt, und als das Kind<br />

zur Welt kam, hatten die Menschen des Ortes ihm sofort als Namen den militärischen Rang des<br />

Vaters gegeben.<br />

Wie war es mit Recknagel? Warum hat er sich während seines ganzen Lebens nicht mit einer<br />

Frau verbunden, und warum hat er stattdessen die Einsamkeit gewählt? Es ist schwer hierauf eine<br />

klare Antwort zu geben, und ob auf seine diesbezügliche Entscheidung diese oder jene Dinge<br />

Einfluss hatten. Sowohl die Freiheit Richards, als auch unsere Freiheit bewegen sich jeweils zwischen<br />

zwei Polen. Einerseits ist wahr, dass wir etwas stets ganz bewusst wählen. Aber es ist ebenso<br />

zutreffend, dass uns beim zweiten Pol eine spezifische Entscheidung verborgen bleiben kann, deren<br />

Konsequenzen für uns unbekannt und unkontrollierbar bleiben.<br />

„Was weiß man denn voneinander, wenn es ernst wird? Wenn man zutreibt aufs Helle oder<br />

Dunkle? (...) Dann merkte Recknagel, dass er seine Stimme nicht mehr im Zaum halten konnte. Die<br />

machte sich selbständig. Gab sonderbare Laute von sich. Wenn es seine Stimme war, die er da<br />

hörte. Jaullaute waren das. Die er nicht bändigen konnte, die einfach heraussprangen aus ihm. Diese<br />

Jaul- und Heullaute.”<br />

Hat der Held in diesem Moment die Entscheidung für den Selbstmord getroffen? In einem<br />

Augenblick, als er mit sich selbst schon keinen Dialog mehr führen konnte? „Als habe da jemand<br />

von außen über die Scheibe seines Bewusstseins gewischt mit einem Schwamm, und dieser<br />

Schwamm habe auf seiner Bewusstseinsglasscheibe lauter Schlieren und Eintrübungen hinterlassen.<br />

Sodass man nie und nimmermehr durch die Glasscheibe seines Bewusstseins würde hinausschauen<br />

können…”


Fliegen war seine Leidenschaft, das Emporschweben und das Schweben über dem Erdboden.<br />

Dann fühlte er sich gut, dann hat er die Bussarde nicht beneidet, war er ein freier Mensch, der zwischen<br />

Himmel und Erde hing.<br />

Piotr Baranowski, ein Lyriker, in seinem Gedicht „<strong>Pro</strong>zess”:<br />

„Ohne Zweifel / kann man ihnen beweisen / dass sie suizidhafte Absichten hegen / deshalb<br />

werden sie / zum Tode verurteilt.”<br />

Ob man bei Richard Recknagel suizidale Tendenzen wahrnehmen konnte? Nein, es war bestimmt<br />

nicht leicht. Richard konnte jeden in die Irre führen. Sein Leben ließ andere vermuten, dass<br />

er zufrieden sein müsste. Er hatte seinen Job, eine Wohnung und gehörte einem Elite-Club an. Er<br />

war völlig unabhängig und erhielt ein Erbe. Außerdem war er eigentlich beliebt, hilfsbereit, konnte<br />

auch umgehen mit den Frauen – also warum? Wie kam er zu dem Entschluss, sich selbst zu vernichten?<br />

Das Wichtigste war für ihn das Fliegen. Mit dem Fliegerclub verwachsen, in dem fast alle<br />

Mitglieder seine Schüler gewesen waren, mit Friedrichsburg, das im malerischen Neckartal liegt,<br />

konnte er sich nicht vorstellen, dass er einem anderen Club hätte beitreten können. Das war sein<br />

Ort auf dieser Erde, seine Heimat. Der Neid einiger Fliegerkameraden, Mangel an Phantasie und<br />

eine strenge Auslegung der Flugvorschriften – das war die eine Seite. Auf der anderen Seite war da<br />

Richards provozierendes und überhebliches Verhalten, das den Zwist vergrößert hat. Das Spiel<br />

wurde unfair. Dem Piloten drohte der Entzug aller seiner Fluglizenzen. Das Leben hätte für ihn alle<br />

seine schönen Klänge und all seinen Sinn verloren.<br />

„Recknagel stand vor dem Haus, rauchte und blickte zu den Fenstern hinauf, hinter denen er<br />

Lämmles Praxis vermutete und wartete darauf, dass sein Zorn so gewaltig anschwellen würde, dass<br />

er hinaufginge und dem eine herunterhaute.” Seine Erziehung hält ihn jedoch vor diesem Schritt<br />

zurück, aber er wusste nicht, was er tun sollte.<br />

Man sagt, dass jeder hinter seinem „siebten Vorhang” einige seiner Eigenschaften versteckt hält.<br />

Sorgfältig hütet man vor der Welt das, was andere nicht dulden wollen, was Anlass dafür sein könnte,<br />

dass sie mit den Fingern auf einen zeigen, dass sie hinter dem Rücken taktlos flüstern würden,<br />

und man kann nichts dagegen tun. Richard quälte das <strong>Pro</strong>blem, dass er seinen Vater nicht kannte,<br />

er fehlte ihm vielleicht nicht so sehr physisch, vielmehr plagte ihn, dass er die Wahrheit über seine<br />

Herkunft nicht kannte. Dies hatte Auswirkungen auf seine Frustrationen, es beschädigte sein<br />

Selbstwertgefühl. Jede Frage nach dem Vater lähmte ihn.<br />

Wenn er das Gespräch mit Pater Ansgar in Kloster Maurach hätte zu Ende führen können, wenn<br />

Lämmle ihm schließlich die Hand der Versöhnung gereicht hätte, wenn ..., aber all das ist niemals<br />

geschehen. Zu Anfang nannte man ihn „Prinzchen”, ein Kind zur Schau gestellt, ein „Feiner”, später<br />

trat er, wie zum Trotz, in bayersicher Volkstracht auf, und als er Student war, kam das Barett hinzu.<br />

Er sollte „Friedrichsburgs neuer Charles Lindbergh” sein.<br />

Es ist schwer zu sagen, wer dieses Urteil gefällt hat, dem eine perfekte Vollstreckung und zugleich<br />

eine perfide Strafe aus dem Jenseits folgte. Und dazu ereignete sich alles an einem Montag, an<br />

dem Tag, der, wie man sagt, ein beliebter Tag der Selbstmörder ist. Vor allem der Männer, denn<br />

Frauen vermeiden doch in vielen Fällen solche radikalen Lösungen ihrer <strong>Pro</strong>bleme.<br />

„In den 90er Jahren des 20. Jahrhunderts notierte die europäische Presse lakonisch, dass sich<br />

der geniale, jedoch auch zügellose Sportpilot auf dem Gelände des Flugvereins in Trier in die Luft<br />

gesprengt hatte. Die Agenturmeldung über den Selbstmord des Prinzen der Lüfte inspirierte Rainer<br />

Wochele fast zehn Jahre später zu einem Roman” – schreibt Sergiussz Sterna-Wachowiak in dem<br />

sehr interessanten Vorwort.<br />

Ein realer Vorgang wurde zum Keim einer Fiktion und der Einbildungskraft des Autors, der die<br />

gegenwärtige Wirklichkeit zu schildern versuchte. Eine Eule wird nie einen Falken ausbrüten können<br />

– so sagt ein Sprichwort. Ich füge hinzu – eine kranke Gesellschaft wird nie ein gesundes<br />

Individuum hervorbringen können. Über Deutschland, aber nicht nur dort, liegen noch immer die<br />

Schatten des Zweiten Weltkriegs. Es gibt <strong>Pro</strong>bleme, die gleichsam in einem Abstellraum verborgen<br />

sind, und man ist der Meinung, dass sie dort bleiben sollen und im Tageslicht nichts zu suchen<br />

haben.<br />

Wie die Ratten, so wetteifern die Menschen im Kampf um materielle Güter und stellen dem<br />

anderen ein Bein, damit er das Ziel nicht erreicht. Oftmals werden unzulässige Mittel angewendet,<br />

RECENZJE I OMÓWIENIA<br />

137


um den anderen zu ruinieren. Es gibt kein gemeinschaftliches Spiel mehr, denn alle Bande und<br />

Verbindungen sind locker geworden, in den Familien, in der Gesellschaft und auch im Verhältnis zu<br />

Gott. Ein Mensch wie Recknagel, der hilfsbereit und empfindlich war, hat da keine Chance. Er hegt<br />

auch kein Zutrauen zu anderen Menschen. Auch wenn er es riskiert, sich vor anderen Menschen zu<br />

öffnen, bildet oftmals ein Zufall eine Hürde. Vor den Menschen aus seinem Umkreis isoliert er sich<br />

immer mehr und wird von ihnen als Sonderling betrachtet. Einsam und verlassen bleiben ihm<br />

Alkohol, Drogen oder Sex, weil sein Leben seinen Sinn verloren hat.<br />

„Schön, ist die Welt denn nicht schön? Herr, deine Schöpfung preise ich. Recknagel wollte sich<br />

töten.”<br />

Und er hat es getan. Der Held ist umgekommen, ein Ereignis, das der Autor von Anfang an nicht<br />

verborgen hat. Das Buch ist zu Ende. Es bleibt mir die Überzeugung, dass ich durch die Vermittlung<br />

des Übersetzers Eugeniusz Wachowiak etwas Wichtiges kennen lernen konnte, das man, so scheint<br />

es, in einigen Sätzen zwar zusammenfassen kann, das sich aber zugleich aufbläht, breiter wird und<br />

riesenhafter, und das verdankt man der Sprache und der Feder von Rainer Wochele, der zweifellos<br />

über sie gebietet und sie im Zaume hält.<br />

Ein kurzer Bericht über den Selbstmord des Sportfliegers Ingo Schwoon hat dem Schriftsteller<br />

den Anstoß geliefert für philosophisch-moralische Erwägungen, über das Schicksal des Menschen<br />

in der gegenwärtigen kommerzialisierten Welt. Einer Welt, in der der Mensch seine Theatermaske<br />

fallen lässt, um sein menschliches Gesicht zeigen zu können.<br />

Übersetzt von Grzegorz Kowalski<br />

Ewa Lipska, Drzazga, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006, 49 s.<br />

Za oknami jesieñ daje o sobie g³oœno znaæ. Wycia wiatru i szelesty ci¹gle to opadaj¹cych liœci<br />

pozbawiaj¹ nas z³udzeñ. Pluchy, zimne deszcze i strasz¹ce nas ju¿ puste ga³êzie na drzewach zachêcaj¹<br />

(jeœli coœ takiego w ogóle mo¿e mieæ dzia³anie zachêcaj¹ce) do zaszycia siê w fotelu z herbat¹<br />

o aromacie: cynamonu, pomarañczy, jab³ka i wanilii, która ogrzeje nam rêce i wyciszy stukaj¹c¹ do<br />

drzwi depresjê jesienn¹.<br />

W takiej w³aœnie atmosferze trafi³ do moich r¹k tomik wierszy Ewy Lipskiej pt. „Drzazga”. Sam<br />

tytu³ wyda³ mi siê cierpki, chropowaty i w jakiœ bli¿ej nieokreœlony sposób, dra¿ni¹cy, a poniewa¿<br />

„dra¿ni³” mnie tak wyzieraj¹c na mnie z pó³ki kilka d³u¿szych dni, nie namyœlaj¹c siê ju¿ d³u¿ej,<br />

siêgnê³am po niego czym prêdzej.<br />

Pierwszy z utworów, który przyku³ moj¹ uwagê to „Apteka”. W okresie jesienno–zimowym<br />

apteka to jedno z czêsto, acz niechêtnie odwiedzanych przez nas miejsc. Dawki cytryny, witaminy<br />

pod ró¿nymi postaciami, czosnku, czy cebuli mimo ¿e przyjmowane i tak jakoœ nigdy do koñca nie<br />

chroni¹ nas przed wizyt¹ w aptece. Nie o tak¹ tu jednak aptekê chodzi... „Apteka” Lipskiej to<br />

œwi¹tynia mi³oœci, w której „przedawkowanie nie wchodzi w grê”. Tu na receptach zapisuje siê wyznania<br />

mi³oœci, a gdy „w stanach zapalnych” zaczyna brakowaæ s³ów zakochani trzymaj¹ siê za rêce.<br />

„Ka¿dorazowa dawka dnia” kolejnego, wspólnego to dla zakochanych „œrodek opatrunkowy”.<br />

Po „Aptece” na scenê wchodz¹ „Ch³opcy”, którym wydaje siê póki co, ¿e s¹ w³adcami<br />

wszechœwiata, „wierz¹ ¿e bêd¹ ¿yæ wiecznie”. Chropowata i ostra drzazga wkrada siê jednak<br />

nieproszona i nie potrafiê zrozumieæ wymowy tego utworu jak i po³owy innych (bo w ogólnym rozrachunku<br />

taki wyszed³ wynik 11/<strong>21</strong>). Kilka wspania³ych metafor/cytatów, które w kontekœcie ca³ego<br />

wiersza staj¹ siê niezrozumia³e. Staj¹ siê drzazg¹ w ludzkim umyœle, która drapie i przeszkadza, ale<br />

tak ciê¿ko j¹ usun¹æ i wyleczyæ miejsce, w które siê wbi³a. Pozytywnie jednak p³yn¹³ na mnie tekst<br />

„Do ptaka”, krótki acz inteligentny i wywo³uj¹cy tym samym uœmiech. Zabawna, ocieplona codziennoœæ<br />

zderza siê z ostrym, chropowatym dotykiem rzeczywistoœci. W utworze „Dlatego” w³aœnie<br />

z powodu tego dotyku warto go przeczytaæ. Wymowa „zamarzniêtej pamiêci”, czy „deszczu ze<br />

138


œniegiem przy stole” porusza i pozwala nam uwierzyæ, ¿e nie tylko my zapadliœmy na tê straszn¹<br />

cywilizacyjn¹ chorobê zwan¹ samotnoœci¹.<br />

M³odzi czytelnicy w tomiku pt. „Drzazga” w wierszu „Ja – Oni” odnajd¹ uk³on autorki w stronê<br />

„brzegów wype³nionych m³odoœci¹”, która „rumieni siê” i ci¹gle przekracza dozwolon¹ prêdkoœæ.<br />

Za moim oknem nadal ten beznadziejny listopad, kubek z herbat¹ w d³oni ju¿ dawno ostyg³,<br />

aromat cynamonu gdzieœ ulecia³, a drzazga? A drzazga czeka na Was w tomiku Ewy Lipskiej.<br />

Gotowi podj¹æ wyzwanie?<br />

Karolina Bibik<br />

…mieliœmy papie¿a!, pod red. E. Kaœków, P. Jasiñskiego, Wroc³aw 2007, 102 s.<br />

Rynek wydawniczy w ostatnim czasie sta³ siê bogatszy o kolejn¹ ksi¹¿kê poœwiêcon¹ osobie<br />

Jana Paw³a II. Jest to pok³osie konferencji naukowej: „Jan Pawe³ II – pamiêæ i to¿samoœæ” zorganizowanej<br />

na Uniwersytecie Zielonogórskim 3 kwietnia 2006 roku.<br />

Jak zapewniaj¹ w s³owie wprowadzaj¹cym redaktorzy:<br />

Zorganizowanie tej konferencji mia³o na celu podzielenie siê spostrze¿eniami, przemyœleniami<br />

ze spo³ecznoœci¹ akademick¹ i mieszkañcami Zielonej Góry. By³o zaproszeniem do dyskusji o tym,<br />

czy emocjom odczuwanym po œmierci papie¿a, towarzyszy³o zrozumienie jego 26-letniego nauczania<br />

i solidarnoœæ z jego za³o¿eniami, czy te¿ mo¿e by³y to tylko chwilowe wzruszenia spowodowane<br />

odejœciem papie¿a pielgrzyma. Staraliœmy siê równie¿, poprzez czynne uczestnictwo prelegentów<br />

i szeroko zgromadzonej widowni, odpowiedzieæ na pytania: co dziœ nam zosta³o z tamtych kwietniowych<br />

dni?<br />

Na ca³oœæ sk³ada siê dwanaœcie tekstów, z których przewa¿aj¹ca wiêkszoœæ zosta³a wyg³oszona<br />

w pierwsz¹ rocznicê œmierci papie¿a w czasie tej konferencji. Podziw budzi spis treœci wyliczaj¹cy,<br />

¿e wk³ad w tê zbiorow¹ publikacjê maj¹ studenci oraz pracownicy naukowi takich oœrodków akademickich<br />

jak: £u¿ycka Wy¿sza Szko³a Humanistyczna, Uniwersytet Zielonogórski, Uniwersytet<br />

Szczeciñski czy Papieski Uniwersytet Œwiêtego Krzy¿a w Rzymie.<br />

Publikacjê otwieraj¹ s³owa Metropolity Krakowskiego, kard. Stanis³awa Dziwisza, który<br />

wyra¿aj¹c radoœæ z obchodów I rocznicy œmierci swego bliskiego wspó³pracownika, z serca<br />

b³ogos³awi wszystkim uczestnikom konferencji.<br />

Sylwetkê Karola Wojty³y zarysowuje, rozpoczynaj¹c od edukacji w wadowickim liceum, ks. bp<br />

Adam Dyczkowski. W dalszej czêœci wspomina swoje spotkanie z przysz³ym papie¿em na<br />

Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.<br />

Oliwia Cudnik i Magdalena £ukasik przybli¿aj¹ postaæ papie¿a. Przywo³uj¹ wiele istotnych faktów<br />

z ¿ycia Jana Paw³a II. G³ówny nacisk autorki k³ad¹ na Sobór Watykañski II i jego póŸniejsze konsekwencje<br />

dla osobowoœci i nauczania papie¿a.<br />

W kolejnym referacie, ks. Pawe³ Prüfer wskazuje istotê i wymienia cechy katolickiej nauki<br />

spo³ecznej. Dosyæ ogólnikowo odnosi j¹ do osoby papie¿a, chocia¿ z podtytu³u domyœlaæ<br />

moglibyœmy siê bardziej wyeksponowanych zwi¹zków.<br />

Na to, jak wielk¹ rolê odgrywa Stolica Apostolska w kszta³towaniu ³adu globalnego zwraca<br />

uwagê Robert Potocki. Wskazuje na Jana Paw³a II jako prekursora koncepcji kultury pokoju, gdy¿<br />

– jak pisze – jego pontyfikat charakteryzowa³ siê przywróceniem rangi czynnika moralnego<br />

w stosunkach miêdzynarodowych.<br />

Jak powszechnie wiadomo pontyfikat Jana Paw³a II zbieg³ siê z czasami komunizmu w Polsce.<br />

O ich wzajemnym przeplataniu siê pisze Piotr Nagarnowicz. Zwraca uwagê na wk³ad papie¿a-<br />

Polaka w obalenie w³adzy komunistycznej i przywrócenie demokracji. W Janie Pawle II dostrzega<br />

pasterza, który przeprowadzi³ swój lud przez „Morze Czerwone Komunizmu”.<br />

RECENZJE I OMÓWIENIA<br />

139


Jednym z rodzajów przywództwa jest przywództwo s³u¿ebne, które w najogólniejszym skrócie,<br />

wymaga od osoby piastuj¹cej w³adzê bycia przede wszystkim dobrym s³ug¹. O papie¿u jako takim<br />

przywódcy pisze Iwona Korcz. Tekst referatu podzielony zosta³ na dwie czêœci, z których w pierwszej<br />

autorka omawia wyk³adniê koncepcji przywództwa s³u¿ebnego Greenleafa; w drugiej zaœ<br />

dowodzi, ¿e autorytet Jana Paw³a II jest fundamentem jego przywództwa s³u¿ebnego.<br />

Na medialny charakter osoby papie¿a zwraca uwagê ks. Dariusz Gronowski. Pokazuje go jako<br />

cz³owieka otwartego i ¿yczliwie ustosunkowanego wobec najnowszych technologii oraz wyjaœnia<br />

przyczyny jego medialnej popularnoœci.<br />

Agnieszka Dziublewska bada reakcje m³odzie¿y na œmieræ papie¿a zamieszczone na stronach<br />

internetowych. W referacie wprowadza rozró¿nienie pomiêdzy pojêciami „autorytet” i „idol” oraz<br />

wskazuje, kiedy i przez kogo papie¿ by³ traktowany jako autorytet i idol. Dowodzi jednoczeœnie, ¿e<br />

bardzo czêsto m³odzi ludzie nieœwiadomie sp³ycaj¹ osobê Jana Paw³a II do roli idola równego<br />

piosenkarkom czy aktorom.<br />

Nad tym czy pokolenie JP II jest fikcj¹, czy rzeczywistoœci¹ zastanawia siê Jaros³aw Maca³a.<br />

W swoim referacie analizuje opinie ludzi ró¿nych œrodowisk: teologów, polityków, socjologów<br />

i psychologów. Ostatecznie dowodzi, ¿e jest to obecnie fakt medialny, a nie konkretna rzeczywistoœæ.<br />

Konrad Stanglewicz trzeŸwo spogl¹da na wydarzenia z okresu œmierci papie¿a i dowodzi, ¿e<br />

by³y one tylko „przystankiem”, chwilowym zatrzymaniem siê w szybkiej gonitwie za w³asn¹ korzyœci¹.<br />

Udowadnia, ¿e Polska zmieni³a siê tylko na kilka dni. Potem wszystko by³o ju¿ jak dawniej.<br />

W tekœcie „Spo³eczeñstwo polskie rok po odejœciu Jana Paw³a II” Andrzej Ma³kiewicz pokazuje,<br />

jak s³aba jest kondycja katolicyzmu i katolików w Polsce. Zwraca te¿ uwagê na du¿¹ powierzchownoœæ,<br />

a nawet ludowoœæ religii, która wielu ludzi odstrasza od Koœcio³a.<br />

Publikacjê zamyka tekst Katarzyny Górskiej porównuj¹cy sylwetki dwóch papie¿y: Jana Paw³a II<br />

i jego nastêpcy Benedykta XVI. Autorka wskazuje na liczne przeciwieñstwa z okresu m³odzieñczego<br />

oraz znaczne podobieñstwa w starszym wieku tych postaci.<br />

Na pytania postawione sobie na pocz¹tku przez organizatorów konferencji otrzymaliœmy<br />

odpowiedŸ. Ale nie napawa ona optymizmem. Po lekturze ksi¹¿ki okazuje siê, ¿e my, Polacy, tak<br />

naprawdê niewiele na tych wydarzeniach skorzystaliœmy. Nie znamy nauki Jana Paw³a II, co gorsza,<br />

przez rok od jego œmierci nie zd¹¿yliœmy sobie jej przyswoiæ. Katolicyzm i jego dogmaty traktujemy<br />

wybiórczo; jesteœmy panami relatywizmu. A papie¿a-Polaka widzimy bardziej jako idola – marketingowy<br />

produkt reklamuj¹cy Polskê.<br />

Marcin Jerzynek<br />

Jacek Wojtysiak, Filozofia i ¿ycie, Wydawnictwo Znak, Kraków 2007, 452 s.<br />

Nak³adem krakowskiego wydawnictwa ZNAK wydana zosta³a ksi¹¿ka bêd¹ca kolejn¹ prób¹<br />

wprowadzenia do filozofii. Od wczeœniejszych ró¿ni j¹ przede wszystkim jêzyk dyskursu – jasny<br />

i zrozumia³y. Adresowana jest (poza osobami zajmuj¹cymi siê zawodowo filozofi¹) do szerokiego<br />

grona odbiorców: studentów nauk œcis³ych, humanistycznych i spo³ecznych oraz osób studiuj¹cych<br />

teologiê. Koncepcja ksi¹¿ki jest oparta na pochodz¹cym od Arystotelesa podziale filozofii na trzy<br />

grupy: teoretyczn¹ (której celem jest poznanie – gr. teoria), praktyczn¹ (której celem jest odkrycie<br />

zasad dobrego dzia³ania – gr. praksis) i pojetyczn¹ (której celem jest ustalenie regu³ wytwarzania<br />

przedmiotów piêknych lub u¿ytecznych – gr. poiesis). U Wojtysiaka poszczególnym czêœciom<br />

ksi¹¿ki odpowiadaj¹ wymienione dzia³y filozofii. Dodatkowo autor wzbogaci³ swoj¹ pracê o jeszcze<br />

jeden, zatytu³owany: Sacrum.<br />

Filozofia i ¿ycie stanowi podrêczny przewodnik po niemal¿e wszystkich wa¿nych dyscyplinach<br />

filozoficznych: ontologii, epistemologii, filozofii nauki, filozofii przyrody, filozofii cz³owieka, filozofii<br />

140


umys³u, etyce, filozofii politycznej, estetyce, filozofii ekonomii, czy wreszcie filozofii religii. Jest wiêc<br />

doskona³ym kompendium wiedzy dla ka¿dego cz³owieka. Ka¿dego, gdy¿ uwa¿am, ¿e poruszane<br />

w niej zagadnienia takie jak np.: zdrowy rozs¹dek, œwiatopogl¹d, moralnoœæ, szczêœcie, pieni¹dz<br />

i praca, religia, z³o czy œmieræ bêd¹ce zarazem tytu³ami wybranych rozdzia³ów s¹ kategoriami,<br />

z którymi spotykamy siê ka¿dego dnia.<br />

Ksi¹¿ka jest udan¹ prób¹ spojrzenia na nasz¹ codziennoœæ oczyma filozofii. I chocia¿ tytu³ wielu<br />

mo¿e odstraszaæ, konotuj¹c wysoce unaukowiony sposób prezentacji zagadnieñ, tak w ksi¹¿ce nie<br />

jest. Dziêki niej mo¿emy otaczaj¹c¹ nas rzeczywistoœæ zacz¹æ postrzegaæ du¿o bardziej refleksyjnie;<br />

zobaczyæ wszystko to, co nas otacza z naukowej perspektywy, a dziêki temu, byæ mo¿e bardziej<br />

œwiadomie prze¿ywaæ kolejne dni.<br />

Niew¹tpliwym atutem ksi¹¿ki s¹ zamieszczone na koñcu spisy i indeksy: spis tekstów<br />

Ÿród³owych, indeks rzeczowy oraz indeks wymienianych osób. Pozwala to du¿o sprawniej<br />

wyszukaæ interesuj¹ce zagadnienia i problemy. Ka¿dy z rozdzia³ów koñczy krótkie jego streszczenie<br />

oraz bibliografia wykorzystanych do jego opracowania materia³ów, dziêki której poszukuj¹cy<br />

poszerzenia wiedzy z danego tematu ³atwo znajd¹ niezbêdn¹ lekturê.<br />

S¹dzê, ¿e ksi¹¿kê Wojtysiaka warto posiadaæ w domowej biblioteczce i zapewniam, ¿e czêsto<br />

bêdzie wykorzystywana. Szerokie spectrum zagadnieñ jakie porusza sprawia, ¿e okazji do siêgania<br />

po ni¹ mo¿emy mieæ w ¿yciu naprawdê wiele.<br />

Marcin Jerzynek<br />

Éric-Emmanuel Schmitt, Dziecko Noego, Wydawnictwo Znak, Kraków 2005, 130 s.<br />

Samotnoœæ, odrzucenie, tolerancja, têsknota, mi³oœæ, wdziêcznoœæ… Te s³owa tak czêsto wystêpuj¹<br />

we wspó³czesnej kulturze, ¿e prawie zatraci³y ju¿ swe pierwotne znaczenie, staj¹c siê pustymi<br />

wyrazami, dŸwiêcz¹cymi niby „miedŸ brzêcz¹ca albo cymba³ brzmi¹cy”. Ich g³êbiê ponownie<br />

odkrywa Éric-Emmanuel Schmitt w swej nied³ugiej, ale piêknej powieœci „Dziecko Noego”, wydanej<br />

w Polsce nak³adem Wydawnictwa Znak w 2005 roku.<br />

Autor œwiatowej s³awy bestsellera „Oskar i pani Ró¿a” ponownie przekazuje nam obraz œwiata<br />

widzianego z punktu widzenia dziecka. Bohaterem ksi¹¿ki jest Joseph – ma³y, ¿ydowski ch³opiec,<br />

którego w czasie II wojny œwiatowej powierzono opiece katolickiego ksiêdza Ponce’a. Duchowny,<br />

ryzykuj¹c w³asne ¿ycie, w „¯ó³tej Willi” (szkole nazywanej tak od koloru œcian budynku oraz barwy<br />

Gwiazdy Dawida) ukrywa ¿ydowskie dzieci poœród katolickich, chroni¹c je przed zagro¿eniem<br />

niemieckiego antysemityzmu.<br />

Mimo wojennej tematyki „Dziecko Noego” nie jest jednak kolejnym utworem opisuj¹cym<br />

zbrodnie hitlerowskie. Schmitt nie oskar¿a i nie usprawiedliwia ¿adnej ze stron konfliktu zbrojnego.<br />

Jest to zapewne z jednej strony spowodowane faktem, ¿e w Belgii eksterminacja nie mia³a tak brutalnego<br />

przebiegu jak w Polsce, ale tak¿e charakterystycznym dla Schmitta skupieniem nie na rozgrywaj¹cych<br />

siê wydarzeniach, ale na psychice, uczuciach, wierze cz³owieka. Treœæ utworu dotyczy<br />

g³ównie osobistego dramatu Josepha, którego autor ukazuje jako zwyk³ego ch³opca, nawet nie<br />

zdaj¹cego sobie sprawy ze swojej odrêbnoœci kulturowej. Jego dezorientacja wskutek nag³ej<br />

zmiany warunków ¿ycia, doskwieraj¹ce mu poczucie innoœci, têsknota za rodzicami, wielka mi³oœæ<br />

i wdziêcznoœæ wobec ojca Ponce’a, strach o ¿ycie swoje i najbli¿szych, gotowoœæ do poœwiêceñ –<br />

to wszystko wzrusza g³êboko czytelnika, budzi uœpione uczucia i daje poczucie nadziei na to, ¿e<br />

niezale¿nie od sytuacji zawsze znajdzie siê ktoœ, kto bêdzie gotów pomóc drugiej osobie.<br />

Tak¹ postaci¹ w utworze jest oczywiœcie ksi¹dz Ponce, którego mo¿emy porównaæ z tytu³owym<br />

Noem. Duchowny podejmuje siê roli „kolekcjonera” zagro¿onych cywilizacji, stara siê „ocaliæ od<br />

zapomnienia” najcenniejsze zdobycze kultury judaistycznej. Odkrywamy, ¿e to w³aœnie wielkie<br />

poœwiêcenie na rzecz ma³ych ¯ydów œwiadczy o prawdziwej wartoœci jego wiary, a nawet<br />

RECENZJE I OMÓWIENIA<br />

141


cz³owieczeñstwa. „Dziecko Noego”, podobnie jak „Pan Ibrahim i kwiaty Koranu” Schmitta, jest<br />

literackim apelem o tolerancjê, o poszanowanie cudzych idea³ów. Autor uczy nas kochaæ ludzi bez<br />

wzglêdu na ich wyznanie (lub jego brak, jak w przypadku przeklinaj¹cej aptekarki zwanej<br />

„Psiakrew”), dowodz¹c, ¿e wszyscy jesteœmy wartoœciowi ju¿ przez sam fakt bycia cz³owiekiem<br />

(takim przez wielkie „C”). Ka¿dy z nas jest doskona³ym na swój sposób dzieckiem Boga, niezale¿nie<br />

od tego, jak¹ religiê wyznaje, z którego kraju pochodzi i jak¹ tradycjê podtrzymuje. Powieœæ francuskiego<br />

pisarza przekonuje nas, ¿e iskierka dobra p³onie we wszystkich ludzkich sercach, ale<br />

potrzeba wielkiej odwagi i determinacji, aby rozpaliæ j¹ w wielki p³omieñ.<br />

Zaskakuj¹ce w „Dziecku Noego” (oraz we wszystkich innych utworach Érica-Emmanuela<br />

Schmitta) jest to, ¿e wszystkie g³êbokie, uniwersalne treœci autor przekazuje nam za poœrednictwem<br />

prostego, bezpoœredniego jêzyka, nie wp³ywa to jednak bynajmniej na obni¿enie wartoœci artystycznej<br />

utworu. Przeciwnie – piêkny w swej prostocie styl sprawia, ¿e czyta siê tê powieœæ <strong>jednym</strong><br />

tchem, a czuje ca³ym sercem. Jednoczeœnie nale¿y pamiêtaæ, ¿e treœæ powieœci stanowi¹ wspomnienia<br />

z okresu dzieciñstwa, tote¿ jêzyk narratora powinien wspó³graæ (i rzeczywiœcie wspó³gra)<br />

z dzieciêcym postrzeganiem rzeczywistoœci.<br />

Có¿ mo¿na by zarzuciæ „Dziecku Noego”? Niew¹tpliwie to, ¿e ksi¹¿ka jest za krótka, jej<br />

objêtoœæ nie przekracza bowiem 150 stron. Zaledwie czytelnik zd¹¿y zapoznaæ siê z bohaterami,<br />

a ju¿ przychodzi mu siê z nimi ¿egnaæ. Schmitta znamy jednak g³ównie jako „mistrza krótkiej formy”<br />

(tylko „Kiedy by³em dzie³em sztuki” – jedna z jego najnowszych powieœci – znacznie przewy¿sza<br />

pozosta³e utwory rozmiarami), który na przestrzeni niewielu stron potrafi perfekcyjnie zarysowaæ<br />

akcjê i zamkn¹æ j¹, tworz¹c pe³n¹ i bogat¹ (choæ nied³ug¹) opowieœæ. Nawi¹zuj¹c jednak do<br />

zakoñczenia, jest to, wed³ug mnie, jeden ze s³abszych punktów utworu. Mimo i¿ nie jest tak<br />

przes³odzone i klasycznie amerykañskie w swej „happy-endowoœci” jak „Kiedy by³em dzie³em sztuki”,<br />

mo¿na zarzuciæ mu brak realizmu i zbytni optymizm. Po d³u¿szym zastanowieniu dosz³am jednak<br />

do wniosku, ¿e taki koniec nie tylko jest mo¿liwy, ale te¿ wp³ywa na wydŸwiêk ca³ej historii,<br />

która nape³nia odbiorcê nadziej¹ na to, ¿e jednak istnieje na œwiecie sprawiedliwoœæ.<br />

Podczas gdy fina³ ksi¹¿ki mo¿e wzbudzaæ w¹tpliwoœci, za bardzo udany uwa¿am jej tytu³,<br />

nawi¹zuj¹cy do dzia³alnoœci ksiêdza Ponce’a, oraz… ok³adkê polskiego wydania (arka ze skorupki<br />

orzecha, ¿agiel z liœcia), które sk³aniaj¹ do refleksji nad uniwersalnoœci¹ biblijnej opowieœci<br />

o potopie. Schmitt dowodzi, ¿e ka¿dy z nas mo¿e byæ Noem i uratowaæ coœ cennego, choæby<br />

przysz³o mu przemierzaæ burzliwe wody potopu rzeczywistoœci na maleñkiej arce – ot, choæby<br />

wielkoœci orzecha w³oskiego. Bo przecie¿ wielki heroizm mo¿e dotyczyæ najzwyklejszych, codziennych,<br />

ma³ych spraw i nawet dziecko mo¿e byæ Noem (na przyk³ad Joseph i jego koledzy z „¯ó³tej<br />

Willi”, którzy sami dla siebie byli wsparciem i ocaleniem). Najwa¿niejsza jest walka wewn¹trz<br />

cz³owieka – walka w obronie idea³ów, szczególnie jeœli idea³em jest obrona cudzych wartoœci.<br />

„Dziecko Noego” to powieœæ wzruszaj¹ca ciep³em i g³êbi¹ wartoœci ponadczasowych,<br />

takich jak wielka mi³oœæ do matki, dobroæ wobec bliŸniego, szacunek dla innych kultur. Myœlê, ¿e<br />

jest warta polecenia tym wszystkim, którzy wierz¹ albo chc¹ wierzyæ w to, ¿e w dzisiejszym œwiecie<br />

mo¿na byæ jeszcze dobrym cz³owiekiem. Jest to wiêc ksi¹¿ka zarówno dla Josephów – ma³ych<br />

i odrzuconych, czuj¹cych siê w jakiœ sposób gorszymi od innych ludzi (na przyk³ad poprzez odmiennoœæ<br />

swej kultury), dla ojców Ponce’ów - wspó³czesnych Noech, gotowych poœwiêciæ w³asne<br />

¿ycie, aby „ocaliæ coœ od zapomnienia”, jak i dla zgryŸliwych, zrzêdliwych „Psiakrwi” –<br />

zadeklarowanych ateistów, w których piersiach bij¹ serca tak gor¹ce, ¿e mog³yby roztopiæ górê<br />

lodow¹. A mo¿e przede wszystkim powinni tê powieœæ przeczytaæ ci wszyscy, którzy nie akceptuj¹<br />

innych kultur, nie wspó³czuj¹ cierpieniu drugiego cz³owieka, d¹¿¹ do tego, aby niszczyæ, a nie<br />

ratowaæ (a takie osoby chyba zawsze by³y i bêd¹, niezale¿nie od momentu w dziejach ludzkoœci) –<br />

im szczególnie polecam tê ksi¹¿kê z nadziej¹, ¿e doskona³a w mym odczuciu powieœæ Schmitta<br />

otworzy im oczy na œwiat uczuæ innych ludzi, tym samym staj¹c siê swoist¹ ark¹ Noego, która uratuje<br />

cz³owieka przed nim samym.<br />

Agnieszka Szpylma<br />

142


Janusz Koniusz, Po wyjœciu z arki, Organon, Zielona Góra 2007, s.<br />

Szymborska napisa³a wiersz o radoœci pisania. Doznaj¹ jej pewnie wszyscy pisz¹cy, choæ nie<br />

czêsto przek³ada siê ona na radoœæ czytania. Ta, jak wszystko co prawdziwe, bywa rzadka, podobnie<br />

jak spotkanie z ksi¹¿k¹, która cieszy piêknem s³owa, budzi dobre emocje i sprawia satysfakcjê<br />

intelektualn¹ tym co i jak wyra¿one. Takim, szczególnym spotkaniem jest najnowszy tomik poetyki<br />

Janusza Koniusza pod tytu³em Po wyjœciu z arki.<br />

Mia³am zaszczyt byæ pierwszym czytelnikiem tomiku w jego ostatecznej postaci. Patrzy³am, jak<br />

Poeta dba o ka¿de s³owo. Jego kruch¹ materiê cyzeluje uwa¿nie, misternie, chc¹c wydobyæ ten<br />

w³aœciwy, jedyny kszta³t. Janusz Koniusz bowiem poezjê tworzy, a nie pisze, jak mawiaj¹ niektórzy.<br />

Dla niego to tak¿e praca, niezbêdna, gdy s³owo niesie istotn¹ myœl. Gdy mia³ka, to i namys³ zbêdny.<br />

Nie ma znaczenia, jakie s³owa „siê napisz¹”, jakimi powie siê, co powiedziane byæ nie musi.<br />

Czasem nawet nie powinno… Wszak¿e tu, ka¿de jest potrzebne, bo naprawdê znaczy. I wszystko<br />

ma znaczenie - s³owa, ich nastêpstwo, wspó³brzmienia i kontrasty, obrazy i metafory, kolejnoœæ<br />

wierszy, jako ¿e Po wyjœciu z arki to przemyœlana ca³oœæ. Znamienne jest te¿ silne, elektryzuj¹ce<br />

napiêcie utrzymane w ka¿dym wierszu i w ca³ym tomiku. Na wszystkich poziomach: brzmieniowym<br />

i rytmicznym, s³ów i znaczeñ, miêdzy jednostkowym i ogólnym, abstrakcj¹ i konkretem. S³owo<br />

i jêzyk. Materia i metafizyka. ¯ycie „jako takie” i jego konkretne przejawy. Cz³owiek i ja sam. ¯ycie<br />

i moje ¿ycie. Wszystko zaœ spojone i zbalansowane tak¹ oto myœl¹ - na ka¿dym kroku / do nóg nam<br />

przypada ¿yciodajna œmieræ. Polecam uwadze znakomite wiersze o s³owie i poetach.<br />

Arka, któr¹ ¿egluje Janusz Koniusz przez czas i przestrzeñ zatacza krêgi. Najszerszy zaczyna siê<br />

w nieskoñczonoœci, podczas stwarzania ¿ycia. Kolejne zacieœniaj¹ siê, zbli¿aj¹ z najdalszych dziejów<br />

ku tym, którzy siebie i myœl swoj¹ trudzili, by kr¹g ducha poszerzyæ, ziemiê i niebo poruszyæ, jak<br />

powiedzia³ Dante –„Po ma³ej iskrze przyjdzie p³omieñ wielki i mo¿e po mnie lepszymi ju¿ g³osy tak<br />

siê rozmodl¹, a¿ niebo odhuknie”. Droga wiedzie od Stwórcy do twórców, od natury do kultury.<br />

Poeta dokonuje wgl¹du w dzieje poprzez konkret przedmiotu, zdarzenia, emocji, czyjegoœ ¿ycia<br />

zwyczajnego i niezwyk³ego. Szczelin¹ s³owa (znaku myœli!) przenika w g³¹b rzeczy, która staje siê,<br />

dzieje od nowa i nadal, a tym samym ods³ania nie tylko przejawy ¿ycia, lecz jego istotê. Dla Poety<br />

jest ni¹ trwanie i przemijanie, splecione i nierozerwalne. Widoczne, jak œlad po pêpowinie, która<br />

wi¹¿e pokolenia.<br />

Wewn¹trz, jak Noe wœród powodzi, tkwi cz³owiek. Sk¹dkolwiek patrzy, bêdzie poœrodku, czy<br />

o tym wie, czy nie ma tej œwiadomoœci. Nad krêgami, jak têcza, rozpina siê myœl Poety zatrzymuj¹ca<br />

nurt ¿ycia w jakimœ „to teraz” i patrz¹ca tyle¿ od œrodka rzeczy, materii, co z dalekiej perspektywy,<br />

jakby po czasie zamkniêtym. Ale w materii zawsze tkwi œlad ducha, tak widzi Janusz Koniusz, choæby<br />

sam Marks (wiersz Byt i œwiadomoœæ) chcia³ inaczej. W wierszu Odejœcie poetki, przejmuj¹cym<br />

dreszczem wzruszenia, Poeta napisa³: (…) gdzie ka¿da kropla fizyki staje siê kropl¹ metafizyki. Otó¿<br />

z ca³¹ pewnoœci¹ tak jest w tej poezji. Tu ka¿de s³owo, choæby najbardziej ziemi dotykaj¹ce, ma<br />

metafizyczny wymiar. Najpierw, w przes³aniu do Cz³owieka, tej „korony Stworzenia”, Poeta umiejscawia<br />

go w jego, ka¿dego z osobna niepowtarzalnoœci - To co twoje niepodobne do tego co<br />

innych / linie papilarne genów / charakter pisma odciski palców g³os. Wiersz, pod tytu³em TY,<br />

koñczy siê s³owami: Nigdy siê nie powtórzysz / jak stworzenie œwiata. Niby oczywiste, lecz jaka¿<br />

odpowiedzialnoœæ w tym, ¿e Kiedy siê budzisz kulê ziemsk¹ wytr¹casz ze snu… Niepowtarzalnoœæ<br />

indywiduum, wtopionego jednoczeœnie w ¿ycie œwiata, ³añcuch genów i koniecznoœci. Kr¹g najszerszy<br />

tworzy swoist¹ „genessis”, inaczej ni¿ u S³owackiego, nie z Ducha, a z materii, genów,<br />

mikrobów, bakterii („wœciek³ych bakterii”!). Pozornie, wszak:<br />

Za przyk³adem drzewa z wê¿em na ga³êzi<br />

wyprostowa³ krêgos³up<br />

i z podniesion¹ g³ow¹<br />

uszed³ trzy kroki<br />

by przed mistyk¹ nieba<br />

upaϾ na kolana<br />

RECENZJE I OMÓWIENIA<br />

143


A gdy ju¿ poj¹³ ow¹ mistykê, có¿ pocz¹³? Jak balastu, chcia³ siê jej pozbyæ. D¹¿¹c w górê, sam<br />

str¹ca³ siê w dó³. Odrzuci³ Raj, gdzie lew spoczywa³ obok jagniêcia. Po boskim ciêciu mieczem<br />

archanio³a cz³owiek sta³ siê „Hodowc¹”. To tytu³ wiersza, wstrz¹saj¹cego obrazu cz³owieczeñstwa.<br />

Tak, nic co ludzkie… Móg³ rodzaj ludzki za¿ywaæ nieœmiertelnoœci, lecz wiemy, co siê sta³o. Jest<br />

i wiersz o prarodzicach, oczywiœcie, ale tak niezwyczajny w myœleniu o dziejach, ¿e nie zacytujê ani<br />

s³owa, by nie zepsuæ jego efektu. Od pierwszego wersu po sarkastyczne pocieszenie w puencie,<br />

ile¿ tu prawdy! Ów „efekt” zaskoczenia, paradoksu, uœmiechu o wyraŸnie ironicznym zabarwieniu,<br />

daj¹cy odczucie nowoœci odkrycia obecny jest w wielu miejscach. Bo Janusz Koniusz pisze o czymœ<br />

powszechnie znanym, a okazuje siê, z ka¿dym wierszem wyraŸniej, ¿e nie doœæ znanym. Tam, gdzie<br />

inni widz¹ malownicz¹ czy ponur¹ opowieœæ, tylko s³owa s³ysz¹, on szuka i znajduje wiêcej. Cytuje<br />

ksiêdza „Jana od Biedronki”, jak wielu, ale jak¿e inaczej: Nie spieszyli siê go kochaæ / nie by³o takiej<br />

potrzeby. Relacjonuje po¿egnanie ksiêdza poety - Gdy po przyjêciu ostatnich sakramentów / zasn¹³<br />

w Panu / w nieutulonym ¿alu zamówili stypê / z barwnym wieñcem potraw zimnych i gor¹cych /<br />

rozdano chusteczki papierowe / na zwyczajowe ³zy. Znane sprawy, obrz¹dki, historie, a w spojrzeniu<br />

wyostrzonym na „wrzecionie czasu” nowe i tak wiele daj¹ce do myœlenia nad naszym, jak¿e<br />

czêstym niemyœleniem. I nasz¹ œlepot¹.<br />

Poeta pisze w³asn¹ Ksiêgê Rodzaju i swoj¹ nie-komediê ludzk¹. Z g³êbi czasu, potopu, po<br />

którym sprawiedliwy Noe pozosta³ z wêz³em marynarskim u szyi, wp³ywamy w czas nasz, w którym<br />

wszystko od nas zale¿y. Co zgotowaliœmy sobie i œwiatu po wyjœciu z arki? Wed³ug s³ów nowego<br />

przymierza, ocaleni maj¹ „nape³niaæ ziemiê”. Czyni¹ to, po swojemu, czyli po ludzku, z zach³ann¹<br />

ciekawoœci¹ - po wyjœciu z ka³u i moczu arki / perski dywan ziemi rzuciliœmy sobie pod nogi…<br />

Mamy wszak prawo ¿yæ wed³ug w³asnego pomys³u, Bóg siê wycofa³ za têczê. Mo¿emy byæ dumni,<br />

swobodni, twórczy. Korzystamy z wolnoœci do woli. Znamy swoj¹ moc. Wiemy, ¿e bez naszej woli<br />

/ nie by³oby pojêæ w filozofii ani metafor w poezji / ig³y z nitk¹. / Po nas / potop / albo popió³. To<br />

s³owa „o nas”, z wiersza pod takim tytu³em. Tak, lecz wiedzieæ i mieæ œwiadomoœæ, znaæ moc,<br />

a umieæ z niej korzystaæ, to nie to samo, co zaznacza Janusz Koniusz bez zbêdnych wywodów,<br />

dobitnie, choæ z ow¹ dystansuj¹c¹ ironi¹. Niszczymy i usi³ujemy naprawiaæ, skazujemy na œmieræ<br />

proroków, by potem stawiaæ im o³tarze. Znamienne, ¿e ten czas otwiera przypomnienie Hioba –<br />

ocalonego i daj¹cego œwiadectwo. Czy ró¿nimy siê od tych, o których mówi wiersz Opowieœæ przewodniczki<br />

?<br />

T¹ drog¹ na Golgotê go wiedli<br />

by po egzekucji wed³ug rzymskiego prawa<br />

zasi¹œæ do uczty za sk³adkowe srebrniki<br />

My tak¿e têdy pójdziemy<br />

po nich dojeϾ<br />

Krêgi rodzaju ludzkiego tocz¹ siê. DŸwigamy dzieje, jak owe ¿ó³wie ewolucji na wyspach<br />

Galapagos. Dziedzictwo jest wspólne we wszystkim, w z³ym tak¿e, nawet jeœli wydaje nam siê, ¿e<br />

„ci dwaj”, skazani na przepadek imion w ca³oœci, z wiersza pt. Bez tytu³u, to nie my i nic nas z nimi<br />

nie ³¹czy. My te¿ czêœciej jesteœmy „przypadkowymi statystami” ni¿ „zwyciêzcami”. Jak w wodach<br />

p³odowych, zanurzeni jesteœmy w tradycji, do której i jêzyk nale¿y, od¿ywiamy siê ni¹, by wydaæ<br />

na œwiat nowe byty, myœli i dzie³a. Dla Poety równie bliskie w czasie s¹ zapisy ewangelistów i historia<br />

dziej¹ca siê w Trójk¹cie trzech cesarzy, miejscu jego dzieciñstwa i m³odoœci, równie wa¿ne<br />

tragiczne poszukiwanie spokoju przez Hölderlina i zwyk³ych nieszczêœników, mozolne „wydobywanie<br />

s³ów” przez Norwida i wêgla przez górników. W tej arce, chcia³am powiedzieæ - tomiku, jest<br />

miejsce dla wielu… A on sam i jego poezja? W jak¹ tradycjê siê wpisuje? Mówi poœrednio i wprost,<br />

sk³adaj¹c ho³d „Zwyciêzcy”. Umi³owanie Herberta czytelne jest tak¿e poprzez aluzje, dla uwa¿nego<br />

ucha nawet kryptocytaty i nawi¹zania do Herbertowskiej frazy. Ten, o którym pisze - Swoje<br />

przenikliwe zmys³y dorodn¹ wyobraŸniê / odda³ niebu i piek³u ciemnoœci i œwiat³u / na szlachetne<br />

cele na pomoc przegranym - patronuje myœli Janusza Koniusza, poetyckiej tak¿e. W najlepszym<br />

rozumieniu s³owa patronuje.<br />

144


Cz³owiek pozosta³by abstrakcj¹, gdyby nie by³ tak¿e osobistym „JA”. Nie ma innej drogi do<br />

uogólnienia, jak tylko poprzez w³asne, czuj¹ce i myœl¹ce „ja”. Truizmem, ale przydatnym tutaj, jest<br />

powtórzenie, ¿e nie ma prawdziwej poezji (czy jest inna?) – jeœli szczegó³ nie wiedzie do ogó³u,<br />

a doœwiadczenie w³asne nie prze³o¿y siê na powszechne. I nie ma jej bez otwarcia na œwiat najszerszy,<br />

wch³aniania najdrobniejszych jego drgnieñ, by oddaæ je, przetworzone przez w³asne<br />

prze¿ycie i myœl. Janusz Koniusz, czyni¹c to wszystko, ustawia siebie w innej, ni¿ wiêkszoœæ poetów<br />

perspektywie. Nie od siebie zaczyna, lecz do siebie dochodzi, tak bowiem u³o¿y³ swój tomik, jak<br />

i siebie (chyba) widzi. D³ugo wydawaæ siê mo¿e, ¿e jego samego „tu” nie ma, bo nic o sobie nie<br />

mówi. Poetyckie „ja” te¿ mocno jest wycofane za temat i obraz, za myœl. A przecie¿ ca³¹ swoj¹ poetyck¹<br />

dusz¹ i myœl¹ jest poœrodku, od pocz¹tku. Dopiero ten kr¹g ostatni to on sam i wprost, tak¿e<br />

w Pytaniach nieostatecznych: komu powiedzieæ dziêkujê i poca³owaæ w rêkê / przed kim zamilkn¹æ<br />

na ca³e gard³o pokory i pychy / Kiedy odejœæ by pozostaæ sob¹ / bo œmieræ zawsze przychodzi nie<br />

w porê (…). To wielka sztuka, sprawy tego (czy innego) œwiata przedk³adaæ nad siebie w liryce.<br />

I sztuka te¿ nie absorbowaæ sob¹ czytelnika, a mówiæ o sobie, prywatnoœci, bólu, niepewnoœci<br />

i przemijaniu tak, by dotykaæ ¿ycia z godnoœci¹. Dok¹d, przez jakie wody p³ynie arka jego ¿ycia?<br />

Wiersze „de se ipso” s¹ oszczêdne w s³owa, przez co niezwykle gêste w treœci. Trafiaj¹ wiêc prosto<br />

w duszê, jak choæby ów, pt. Powrót : Nieludzkie boli / a we mnie coraz mniej cz³owieka / Wziêty<br />

w krzy¿owy ogieñ œmierci / kurczê siê / jak embrion.<br />

Kilka tych wierszy – nie wiem gdzie i kiedy pisanych, czy nad jak¹œ „wod¹ czyst¹”, bo mo¿e<br />

tylko nad Odr¹ – przypomina mi przejmuj¹ce Liryki Lozañskie. Nie tylko si³¹ kondensacji. Tak¿e si³¹<br />

wymowy, choæ mam wra¿enie, ¿e Wieszcz to i owo chêtnie by od Janusza Koniusza odpisa³…<br />

Wobec przes³ania i prawdy s³ów oszczêdnych, powi¹zanych w niezwyk³e metafory i obrazy<br />

wspania³ym, doœæ podnios³ym rytmem, wiêc istoty tego tomiku, mam tylko zastrze¿enie do wiersza<br />

pod tytu³em W Wie¿y Babel :<br />

Z zamkniêtymi oczyma<br />

pod niebem<br />

po linie<br />

idê<br />

na drugi brzeg s³owa<br />

Po salto mortale<br />

w Wie¿y Babel wezm¹ mnie na jêzyki<br />

jak na tortury<br />

¿e nie dotrzyma³em<br />

otrzymanego<br />

na s³owo<br />

s³owa<br />

Nieprawda! Dotrzyma³ Pan, Panie Januszu… Gor¹co polecaj¹c tomik Po wyjœciu z arki, dodam,<br />

i¿ nieprawd¹ jest te¿, ¿e „¿adnego znaku, ¿adnej odpowiedzi”… Tomik sam jest znakiem. Dla nas.<br />

St¹d dodaæ trzeba, ¿e choæ w wierszu poeta to czyni, sam Janusz Koniusz o p³omieñ pamiêci prosiæ<br />

nie musi. Napisa³ na „odejœcie poetki”, ¿e pozostanie samotna / pod wielk¹ œcian¹ straceñ historii<br />

literatury. Wielu tam pozostanie, to pewne, ale nie dla wszystkich jest tam miejsce… Na pewno nie<br />

dla autora tego tomiku! On ma swoje miejsce w tej arce, któr¹ przez rozlewiska literatury<br />

przep³ywaj¹ nieliczni.<br />

Maria Mi³ek<br />

RECENZJE I OMÓWIENIA<br />

145


Juli Zeh, Schilf, Roman, Schöffling & Co., 384 Seiten. Gebunden<br />

Der neue Roman von Juli Zeh und ihr Interview mit der „Leipziger Volkszeitung” (vom<br />

03.08.2007) über Leipzig und den bevorstehenden Umzug in ein brandenburgisches Dorf<br />

Sie ist die Vorzeigeabsolventin des Deutschen Literaturinstitutes Leipzig (DLL).<br />

Das deutschlandweit einzige dieser Art entstand 1995 aus dem ehemaligen „Johannes-R.-<br />

Becher-Institut”, an dem beispielsweise Erich Loest, Sarah Kirsch und Fred Wander studiert haben.<br />

Juli Zeh fällt auf, wenn Sie mit ihren zwei großen Hunden zur Lesung erscheint. Sie fällt auch auf<br />

mit ihren Texten – egal, ob sie sich in der „Zeit” zu Wort meldet, einen Essay schreibt oder einen<br />

Roman veröffentlicht. Juli Zeh hat nicht nur Literatur studiert, sondern auch Jura (2. Staatsexamen),<br />

und zahlreiche Literaturpreise gewonnen.<br />

Seit Mitte der Neunziger lebt sie in Leipzig.<br />

Nun ist sie nicht nur der Großstadt müde, sondern auch der Kulturstadt.<br />

Vielleicht ist es nur dem Sommerloch geschuldet. Das die Literaturszene erreicht hat. Zumindest<br />

die in Mitteldeutschland, noch genauer gesagt, in Leipzig.<br />

Die Zeitschrift „Kunststoff” widmet dem online eine lange (und teilweise heftige) Replik, MDR<br />

Figaro füllt eine halbe Stunde mit den Statements von Künstlern und Mitarbeitern verschiedener<br />

Institutionen.<br />

Was ist eigentlich passiert?<br />

Juli Zeh, erfolgreiche Absolventin des Deutschen Literaturinstitutes Leipzig, beschimpfe die<br />

Stadt, die sie groß gemacht habe, heißt es.<br />

Sie sagte in einem Interview mit der „Leipziger Volkszeitung”, dass Leipzig „literarisch tot” sei<br />

und es sie deswegen woanders hin ziehe.<br />

Nun mag man jedem, der sein Studentenleben in einer Großstadt verbracht hat und das mit<br />

dem Abstand von mehreren Jahren betrachtet, glauben, dass „früher alles besser” war. Vor allem<br />

aber war früher alles anders, so auch in Leipzig, so auch für Juli Zeh. Natürlich gab es eine<br />

Aufbruchstimmung in den Neunzigern, nicht nur in Leipzig. Natürlich gewöhnt man sich an Dinge<br />

und findet sie dann nicht mehr so aufregend wie zu dem Zeitpunkt, als sie neu waren.<br />

Natürlich wird man selbst älter und sieht einiges anders.<br />

Und natürlich ist die Literaturlandschaft in Leipzig nicht tot.<br />

Für jemanden, der aus Brandenburg nur ab und zu nach Leipzig fährt und dort Mühe hat, sich<br />

bei den zahlreichen Angeboten für eines zu entscheiden, ist der Vorwurf einer „toten Kultur” nicht<br />

nachvollziehbar.<br />

Es gibt nicht nur die Buchmesse, das Haus des Buches, die ungezählten literarischen Salons, die<br />

sich in fast allen Stadtteilen finden lassen – es gibt in Leipzig zum Beispiel auch eine „Bachmann-<br />

Nachlese”, also einen Abend Lesung mit Teilnehmern des größten deutschsprachigen Literaturwettbewerbes<br />

in Klagenfurt. Und dieser Abend, den es außer in Leipzig nur noch in Berlin gibt,<br />

findet zeitnah zu Klagenfurt statt und nicht – wie in der Hauptstadt – irgendwann im September.<br />

Nun gut, etwas übers Ziel hinausgeschossen, könnte man das Klagen der Leipziger abtun.<br />

Aber Juli Zeh zieht nicht einfach nur weg aus Leipzig. Sie kommt nach Brandenburg. Schön,<br />

denkt man automatisch, vor allem, wenn man nicht Leipziger ist, sondern Brandenburger.<br />

Dass jemand, der im Westen aufgewachsen und in Leipzig bekannt geworden ist dann ins<br />

Brandenburger Land zieht und auch noch „aufs Dorf”, ist Balsam für die Seele.<br />

Oft genug schließlich wird man als Brandenburger damit konfrontiert, dass – vor allem aus der<br />

Sicht der Berliner - hier alle nur weg wollen. Nach Berlin oder noch weiter – in westlicher Richtung.<br />

Ganz Brandenburg würde aussterben, hört man ungefragt und immer wieder, alle jungen Leute<br />

würden wegziehen, die Dörfer ausbluten und die kleineren Städte gleich mit. Es hilft nicht darauf<br />

zu verweisen, dass inzwischen in fast jedem dieser kleinen Dörfer Westberliner Familien mit jeweils<br />

mehreren Kindern wohnen, dass diese „Zugereisten” nicht nur verfallene Vierseithöfe wieder zum<br />

Leben erweckten, sondern die Dorfgemeinschaften gleich mit, dass es wundersame<br />

Vereinstätigkeiten gibt und die Frauen mit den Doppelnamen aus den Elternvertretungen nicht<br />

mehr wegzudenken sind. Niemand will das glauben. Die Namen, die man aufzählen könnte, sind<br />

in Berlin und anderswo nicht bekannt.<br />

146


Dabei hätte man doch nur bei der letzten Diskussion schon wissen müssen, dass Juli Zeh ins<br />

Brandenburgische zieht. Weitere Argumente wären nicht nötig gewesen.<br />

Dass Juli Zeh dann noch allen Nachfragen zu Rechtsradikalismus und Intoleranz standhält und<br />

eine Idylle von Brandenburg zeichnet, die paradiesisch klingt, kann man als Brandenburger vielleicht<br />

schwer nachvollziehen - aber freuen kann man sich allemal.<br />

Wo dieses Dorf liegt, erfährt man nicht, aber vielleicht trifft man Juli Zeh einmal - zwischen<br />

Dorfkrug und Maisfeld.<br />

Ihr neues Buch erscheint im August: „Schilf”, nach Aussage der Autorin eine Kriminalgeschichte.<br />

Wer nicht auf das Erscheinen warten möchte, kann beim Verlag schon mal reinhören:<br />

Sebastian, ein Physiker, fährt mit seinem Sohn nach Bregenz. Die Landschaft ist hügelig, wie<br />

man sie sich Süddeutschland und Österreich vorstellt. Doch dann gibt es solche Beschreibungen:<br />

„Im Graben liegt eine schwarze Katze, der das Überqueren der Fahrbahn von links eine Menge<br />

Unglück gebracht hat.”, und die Beobachtung von Raubvögeln, die in Bäumen oder am Straßenrand<br />

sitzen und „aus wimpernlosen Augen den Verkehr beobachten.”<br />

„Es kommt ihm (Sebastian) vor, als wären es unnatürlich viele, oder –schlimmer noch – immer<br />

derselbe.”<br />

Die Straße, die man hier bildlich vor Augen hat, könnte auch eine Brandenburgische Allee<br />

sein…<br />

Es wäre nicht Juli Zeh, wenn der Roman „nur” ein Krimi wäre.<br />

Rita König<br />

Juli Zeh, Schilf, Schöffling & Co. 384 s.<br />

Nowa powieœæ Juli Zeh i jej wywiad dla „Leipziger Volkszeitung” (z 3 sierpnia 2007) o Lipsku<br />

i planowanej przeprowadzce na brandenbursk¹ wieœ<br />

Wzorowa absolwentka Niemieckiego Instytutu Literatury w Lipsku (Deutsches Literaturinstitut<br />

Leipzig, DLL).<br />

Ten jedynym w swoim rodzaju instytut w Niemczech powsta³ w 1995 r. na bazie „Instytutu<br />

Johannesa R. Bechera”, w którym studiowali m.in. Erich Loest, Sarah Kirsch czy Fred Wander.<br />

Trudno nie zwróciæ uwagi na Juli Zeh, gdy pojawia siê na spotkaniu z czytelnikami w towarzystwie<br />

dwóch wielkich psów. Trudno te¿ nie zwróciæ uwagi na jej teksty – niezale¿nie od tego, czy<br />

prosi o g³os w „Die Zeit”, publikuje esej czy pisze ksi¹¿kê. Juli Zeh studiowa³a nie tylko literaturê,<br />

ale tak¿e prawo (zda³a tzw. drugi egzamin pañstwowy) i zdoby³a wiele nagród literackich.<br />

Od po³owy lat dziewiêædziesi¹tych mieszka w Lipsku.<br />

Dziœ jednak jest zmêczona nie tylko ¿yciem w wielkim mieœcie, ale wrêcz ma doœæ œwiata kultury.<br />

Mo¿e to tylko wina letnich upa³ów. Które dopad³y równie¿ twórców literatury. Przynajmniej tu,<br />

w œrodkowych Niemczech, a mówi¹c dok³adniej, w Lipsku.<br />

Czasopismo „Kunststoff” opublikowa³o d³ug¹ (i miejscami siarczyst¹) replikê, radio MDR Figaro<br />

przez pó³ godziny nadawa³o oœwiadczenia artystów i pracowników ró¿nych instytucji.<br />

Ale w³aœciwie w reakcji na co?<br />

Juli Zeh, wziêta absolwentka Niemieckiego Instytutu Literatury w Lipsku, wymyœla ponoæ miastu,<br />

które uczyni³o j¹ s³awn¹.<br />

W <strong>jednym</strong> z wywiadów dla gazety „Leipziger Volkszeitung” stwierdzi³a, ¿e Lipsk jest „literacko<br />

martwy” i dlatego ona postanowi³a przeprowadziæ siê gdzie indziej.<br />

I oczywiœcie mo¿na uwierzyæ komuœ, kto ca³e swoje studenckie ¿ycie spêdzi³ w wielkim mieœcie,<br />

a teraz spogl¹da na te czasy z perspektywy lat, ¿e „kiedyœ wszystko by³o lepsze”. Przede wszystkim<br />

by³o jednak inne, tak dla Lipska, jak i dla Juli Zeh. Oczywiœcie w latach dziewiêædziesi¹tych<br />

pojawi³o siê poczucie nowego pocz¹tku, nie tylko w Lipsku. Oczywiœcie, cz³owiek szybko<br />

przyzwyczaja siê do tego, co jest, i nie uwa¿a ju¿, ¿e wszystko jest takie wspania³e, jak w czasach,<br />

gdy by³o nowe.<br />

RECENZJE I OMÓWIENIA<br />

147


Oczywiœcie ludzie sami te¿ dojrzewaj¹ i patrz¹ na œwiat innymi oczami.<br />

I oczywiœcie ¿ycie literackie w Lipsku bynajmniej nie umar³o.<br />

Dla kogoœ, kto przyje¿d¿a z Brandenburgii do Lipska tylko od czasu do czasu i tam ma problem,<br />

co wybraæ z jego bogatej oferty, zarzut, ¿e ma do czynienia z miastem „kulturalnie martwym” jest<br />

niezrozumia³y.<br />

S¹ tu nie tylko targi ksi¹¿ki, Dom Ksi¹¿ki, niezliczone salony literackie, które mo¿na znaleŸæ w<br />

niemal wszystkich czêœciach miasta – jest w Lipsku chocia¿by impreza pod nazw¹ „Bachmann-<br />

Nachlese”, czyli wieczory literackie, podczas których swoje prace czytaj¹ uczestnicy najwiêkszego<br />

niemieckojêzycznego konkursu literackiego w Klagenfurcie. I wieczór ten, który oprócz Lipska<br />

odbywa siê jeszcze tylko w Berlinie, czasowo zbiega siê niemal z klagenfurck¹ imprez¹, zamiast, jak<br />

w Berlinie, przypaœæ dopiero gdzieœ na wrzesieñ.<br />

No có¿, mo¿e trochê przesadzi³a – tak mo¿na by zbyæ skargi mieszkañców Lipska.<br />

Ale Juli Zeh nie wyprowadza siê po prostu z Lipska. Przenosi siê do Brandenburgii. Œwietnie,<br />

myœli sobie cz³owiek, szczególnie taki, który mieszka w Brandenburgii, a nie w Lipsku.<br />

To¿ to prawdziwy balsam dla duszy, ¿e ktoœ, kto wychowa³ siê na Zachodzie i zdoby³ s³awê<br />

w Lipsku przeprowadza siê do Brandenburgii, i to „na wieœ”.<br />

W koñcu brandenburczycy na co dzieñ obserwuj¹ tendencjê wrêcz odwrotn¹, ¿e mianowicie –<br />

szczególnie z perspektywy Berlina – wszyscy chc¹ st¹d uciekaæ. Do Berlina, a potem jeszcze dalej<br />

– na Zachód. Wci¹¿ s³ychaæ przecie¿ g³osy, ¿e ca³a Brandenburgia wkrótce wymrze, ¿e wszyscy<br />

m³odzi ludzie uciekaj¹, ¿e wsie siê wykrwawiaj¹, a wraz z nimi ma³e miasteczka. Nie pomagaj¹<br />

uwagi, ¿e tymczasem w niemal ka¿dej mniejszej wiosce mieszkaj¹ dziœ wielodzietnie rodziny<br />

z Berlina Zachodniego, ¿e owi „nap³ywowi” o¿ywiaj¹ nie tylko spustoszone gospodarstwa, ale<br />

tak¿e ca³¹ gminn¹ wspólnotê, ¿e coraz aktywniej dzia³aj¹ stowarzyszenia, ¿e coraz wiêcej kobiet<br />

o podwójnych nazwiskach anga¿uje siê w komitety rodzicielskie. Nikt w to nie wierzy. Nazwiska,<br />

które mo¿na by tu wymieniæ, nie s¹ znane ani w Berlinie, ani gdziekolwiek indziej.<br />

A przecie¿ w ka¿dej takiej dyskusji wystarczy teraz powiedzieæ, ¿e Juli Zeh przenosi siê do<br />

Brandenburgii. To zast¹pi wszelkie argumenty.<br />

To, ¿e Juli Zeh pewnie odpowiada na wszystkie pytania dotycz¹ce prawicowego radykalizmu<br />

i nietolerancji, a w zamian odmalowuje idylliczny, niemal rajski obraz Brandenburgii, jej mieszkañcy<br />

powitaj¹ mo¿e z pewnym zdziwieniem – ale przede wszystkim z radoœci¹.<br />

Nie wiadomo, co to za wioska, ale byæ mo¿e ktoœ z nas spotka któregoœ dnia Juli Zeh – gdzieœ<br />

miêdzy gospod¹ a polem kukurydzy.<br />

W sierpniu pojawi siê jej nowa ksi¹¿ka: „Schilf” (dos³. „Trzcina” - przyp. t³um.), wedle twierdzeñ<br />

autorki - historia kryminalna.<br />

Kto nie mo¿e siê doczekaæ publikacji, niech sprawdzi w wydawnictwie:<br />

Sebastian, fizyk z zawodu, jedzie ze swym synem do Bregencji. Krajobraz jest górzysty, taki, jaki<br />

powinien byæ w po³udniowych Niemczech i Austrii. Ale potem czytamy takie opisy:<br />

„W rowie le¿y czarny kot, który przebieg³ drogê, co przynios³o mu prawdziwego pecha” czy<br />

widoku drapie¿nych ptaków, siedz¹cych na drzewach i poboczu i „obserwuj¹cych ruch oczami bez<br />

rzês”.<br />

„Wydaje mu siê (Sebastianowi), ¿e jest ich jakoœ nienaturalnie du¿o, albo – co gorsza – ¿e to<br />

wci¹¿ ten sam.”<br />

Droga, która staje tu przed oczami duszy, mog³aby byæ równie dobrze brandenbursk¹ alej¹...<br />

To by³oby niepodobne do Juli Zeh, ¿eby jej powieœæ by³a „tylko” krymina³em.<br />

T³umaczenie Grzegorz Kowalski<br />

148


KRONIKA LUBUSKA<br />

wrzesieñ - listopad 2007<br />

• Muzeum Ziemi Lubuskiej zaprosi³o 6 wrzeœnia<br />

na otwarcie wystaw: „My zielonogórzanie – nasz<br />

lubuski dom”, „Rodzina Stawskich – ¿ycie z fotografi¹<br />

w tle”, „Pionierskie lata na Ziemi<br />

Lubuskiej”. Tego samego dnia uroczyœcie<br />

obchodzono jubileusz 85-lecia muzeum w Zielonej<br />

Górze. W sali witra¿owej z recitalem fortepianowym<br />

wyst¹pi³ Piotr Paleczny.<br />

• W Galerii Jadwigi Bocho-Kokot otwarta zosta³a<br />

wystawa obrazów Andrzeja Kacperka (6 wrzeœnia).<br />

• Galeria BWA 7 wrzeœnia zaprosi³a na podwójny<br />

wernisa¿: „Nowe fotografie” Czes³awa £uniewicza<br />

oraz „Pejza¿e otwarte” Arkadiusza Ruchomskiego.<br />

• Na Festiwal Kronopol 2007 w ¯arach (7-9 wrzeœnia)<br />

sk³ada³y siê konkursowe prezentacje<br />

m³odych, utalentowanych artystów oraz wystêpy<br />

gwiazd. Zorganizowano tak¿e imprezy sportoworekreacyjne.<br />

• Zielonogórskie Towarzystwo Œpiewacze „Cantores”<br />

z okazji 20-lecia istnienia zorganizowa³o<br />

uroczyste obchody. Muzycy Collegium Viridimontanum<br />

8 wrzeœnia dali uroczysty koncert<br />

winobraniowy; wykonali dzie³a Bacha,<br />

Vivaldiego, Telemanna.<br />

• Tradycyjnie w Zielonej Górze od 8 do 16 wrzeœnia<br />

œwiêtowano Winobranie. Dla mieszkañców<br />

i przyjezdnych przygotowano wiele atrakcji.<br />

W centrum miasta odbywa³y siê pokazy szczudlarzy<br />

i teatrów ulicznych, Jarmark Winobraniowy<br />

usytuowany na Pl. Powstañców Wlkp. mia³<br />

bogat¹ ofertê, atrakcjami kusi³ lunapark,<br />

miasteczko Gronoland, Hip-Hop Zone; zaprezentowano<br />

widowisko „Tañcz¹ce kamienice”; zorganizowano<br />

koncerty znanych gwiazd (Kayah,<br />

Kate Ryan, Stachursky, G¹sowski). Ponadto<br />

odby³o siê wiele konkursów (m.in. na najlepsze<br />

wino) i imprez sportowo-rekreacyjnych.<br />

• X Winobraniowe Spotkania Teatralne w Lubuskim<br />

Teatrze rozpoczê³y siê 8 wrzeœnia i trwa³y<br />

do 24 wrzeœnia. Goœæmi by³y znane teatry (m.in.<br />

Bagatela z Krakowa, Teatr na Woli) i popularni<br />

aktorzy scen polskich.<br />

• W Bia³owicach k/Nowogrodu Bobrz. w Starej<br />

Plebanii 9 wrzeœnia po raz kolejny mia³o miejsce<br />

polsko-niemieckie spotkanie dawnych i obecnych<br />

mieszkañców. Oprawê artystyczn¹ imprezy<br />

zapewni³a rodzina Gozdowskich (œpiew, poezja,<br />

koncert).<br />

• Filharmonia Zielonogórska zainaugurowa³a 52.<br />

sezon artystyczny. 14 wrzeœnia zaprezentowano<br />

repertuar Karola Szymanowskiego.<br />

• W sali Teatru gorzowskiego 15 wrzeœnia koncertowa³a<br />

skrzypaczka, Agata Szymczewska, uzdolniona<br />

studentka AM w Poznaniu i Hochsule für<br />

Musik und Theater w Hanowerze.<br />

• Fina³ Spotkañ Chórów Przygranicznych odby³<br />

siê w Gorzowie 16 wrzeœnia. Organizatorem imprezy<br />

by³o Gorzowskie Towarzystwo Muzyczne.<br />

• Wystawê „Skarby Parady¿a” ze zbiorów Wy¿-<br />

szego Seminarium Duchownego Diecezji Zielonogórsko-Gorzowskiej<br />

w Goœcikowie-Parady¿u<br />

goœci³o Muzeum Ziemi Lubuskiej od 19 wrzeœnia.<br />

• £ódzki artysta, Marcin Nowak, zaprezentowa³<br />

w Miejskim Oœrodku Sztuki w Gorzowie instalacjê<br />

przedstawiaj¹cej uwik³anie cz³owieka w œwiat<br />

konsumpcji. Wystawê zatytu³owan¹ „Ostatnie<br />

dni niskich cen” ogl¹dano od 20 wrzeœnia.<br />

• Stowarzyszenie Jeszcze ¯ywych Poetów oraz<br />

WiMBP zaprosi³y 20 wrzeœnia na pierwszy<br />

w nowym roku kulturalno-oœwiatowym Czwartek<br />

Lubuski i promocjê tomiku poezji Katarzyny<br />

Jarosz-Rabiej „Dorosn¹æ do bólu”. Spotkanie<br />

prowadzi³ Janusz Koniusz.<br />

• <strong>21</strong> wrzeœnia w Galerii BWA w Zielonej Górze<br />

otwarta zosta³a wystawa Natalii Lach-Lahowicz<br />

– Natalii L.L. „Miêkkoœæ dotyku 2007”.<br />

• Na scenie w Podwórku Galerii U JadŸki<br />

wyst¹pi³a Urszula Dudziak. Koncert mia³ miejsce<br />

23 wrzeœnia.<br />

• Jubileusz 60-lecia Biblioteki Publicznej w Zielonej<br />

Górze obchodzono 24 wrzeœnia. Obchody<br />

patronatem honorowym obj¹³ Marsza³ek Woj.<br />

Lubuskiego. Na uroczystoœæ przyby³o wielu<br />

znamienitych goœci. Przybyli obejrzeli prezentacjê<br />

multimedialn¹ pt. „Tak by³o, tak jest -<br />

Biblioteka przez lata...”. W uznaniu osi¹gniêæ<br />

oraz zas³ug na rzecz rozwoju regionu Sejmik<br />

Województwa Lubuskiego nada³ WiMBP<br />

„Odznakê Honorow¹ za Zas³ugi dla Województwa<br />

Lubuskiego”. Wielu by³ych i obecnych<br />

KRONIKA LUBUSKA<br />

149


pracowników bibliotek otrzyma³o odznaczenia.<br />

Uroczystoœæ uœwietni³o przedstawienie Kociopsik<br />

Ma³ego Studium Teatralnego oraz tañce<br />

irlandzkie w wykonaniu zespo³u Rytm z Bytomia<br />

Odrz. W ramach jubileuszu zaaran¿owano wystawy:<br />

„Ilustracja zdobi ksi¹¿kê. Galeria<br />

Biblioteki Norwida” (salon wystawowy),<br />

Wydawnictwa Oficyny <strong>Pro</strong> <strong>Libris</strong> (³¹cznik),<br />

„Cenne regionalia Biblioteki (hol).<br />

• Konferencja ph. „Komunikacja interpersonalna<br />

w bibliotece” przebiega³a w Norwidzie w dniach<br />

25-26 wrzeœnia z udzia³em kadry kierowniczej<br />

bibliotek województwa lubuskiego.<br />

• „Twarze gorzowskiej bezpieki”, to tytu³ wystawy<br />

w Instytucie Pamiêci Narodowej udostêpnionej<br />

zwiedzaj¹cym 27 wrzeœnia.<br />

• Z okazji 200-lecia wykonania w Kargowej<br />

Mazurka D¹browskiego w dniach 27-28 wrzeœnia<br />

zorganizowano polsko-niemieck¹ wystawê<br />

filatelistyczn¹.<br />

• Orkiestra Filharmonii Zielonogórskiej 28 wrzeœnia<br />

zagra³a koncert symfoniczny. Zaprezentowano<br />

utwory kompozytorów epoki romantycznej.<br />

• Koncertu „Znasz-li ten kraj” wys³uchano w salonie<br />

muzycznym Muzeum Lubuskiego im. Dekerta<br />

28 wrzeœnia. Na repertuar z³o¿y³y siê kompozycje<br />

Moniuszki, Chopina, Szymanowskiego.<br />

• Fundacja Lubuska Camerata zorganizowa³a<br />

I Miêdzynarodowy Festiwal „Lubuskie Chopinalia”.<br />

Koncerty odbywa³y siê w Nowej Soli,<br />

Sulechowie i Zielonej Górze. Festiwal trwaj¹cy<br />

od 28-30 wrzeœnia zakoñczy³ siê „Koncertem na<br />

cztery rêce” w koœciele pw. œw. Micha³a<br />

Archanio³a w S³awie.<br />

• Trêbacz Piotr Wojtasik, saksofonista Maciej<br />

Sika³a i in. jazzmani wyst¹pili 28 wrzeœnia<br />

w Jazz Clubie Pod Filarami.<br />

• Fina³ Miêdzynarodowego Konkursu na Rysunek<br />

Satyryczny przeprowadzono w Ko¿uchowskim<br />

Oœrodku Kultury i Sportu „Zamek” 29 wrzeœnia.<br />

• Teatr Kreatury przygotowa³ spektakl „Betanki”,<br />

którego premiera odby³a siê w Grodzkim Domu<br />

Kultury, 29 wrzeœnia.<br />

• „Skaldowie na dwa fortepiany”, koncert z najwiêkszymi<br />

przebojami grupy zaprezentowano<br />

30 wrzeœnia w sali widowiskowej Luna<br />

¯arskiego Domu Kultury.<br />

• Premiera spektaklu granego w jêzyku polskim<br />

i niemieckim zatytu³owanego „Polenmarkt”<br />

w re¿yserii Olivera Spatza odby³a siê 30 wrzeœnia<br />

na Scenie Letniej gorzowskiego Teatru.<br />

• Od 1 do 3 paŸdziernika na zaproszenie Biblioteki<br />

przyjecha³ Grzegorz Kasdepke, autor ksi¹¿ek dla<br />

dzieci. Spotka³ siê z najm³odszymi czytelnikami<br />

w bibliotekach w Bieniowie, Bobrowicach,<br />

D¹biu (Po³upinie), Gozdnicy, I³owej ¯agañskiej,<br />

Jasieniu, Ma³omicach, Sulechowie, Zielonej<br />

Górze, ¯arach.<br />

• W zielonogórskim Empiku zorganizowana<br />

zosta³a promocja najnowszej p³yty zespo³u<br />

Vader, legendy polskiego death metalu<br />

(4 paŸdziernika).<br />

• W Piwnicy Kawon wyst¹pi³ Happysad, zespó³<br />

graj¹cy melodyjnego rocka. Koncert odby³ siê<br />

4 paŸdziernika.<br />

• W gorzowskiej katedrze, 5 paŸdziernika, Klub<br />

Inteligencji Katolickiej zorganizowa³ wyk³ad<br />

dr Anny Karoñ-Ostrowskiej poœwiêcony roli<br />

drogi w ¿yciu cz³owieka wierz¹cego.<br />

• 5 paŸdziernika w Muzeum Lubuskim im. J. Dekerta<br />

otwarto wystawê „Powrót elegancji art<br />

Deco”. Zaprezentowano kolekcjê Muzeum<br />

Miedzi w Legnicy. Pokazano równie¿ wyroby<br />

krakowskiej fabryki platerów. Wystawie towarzyszy³<br />

film pt. „Historia stylu”, poœwiêcony<br />

polskiej modzie okresu miêdzywojennego,<br />

zawieraj¹cy fragmenty oryginalnych filmów<br />

z tamtego okresu.<br />

• „Dowcip i w³adza s¹dzenia (asteizm w Polsce)”<br />

to tytu³ wystawy prac kilkudziesiêciu artystów,<br />

których zaprezentowa³a Galeria BWA w Zielonej<br />

Górze. 5 paŸdziernika otwarto wystawê, której<br />

ide¹ by³y przemyœlenie twórczej mocy dowcipnych<br />

pomys³ów w sztuce i postsztuce, w filmie,<br />

performance, plastyce.<br />

• 6 paŸdziernika w sali kameralnej Filharmonii<br />

Zielonogórskiej wyst¹pi³ z recitalem Gilles<br />

Vonsattel, wybitny amerykañski pianista. Zagra³<br />

utwory Schuberta, Liszta, Bartoka, Chopina,<br />

Becka, Ravela.<br />

• Na Scenie Letniej Gorzowskiego Teatru<br />

6 paŸdziernika odby³a siê uroczystoœæ wrêczenia<br />

nagród XII Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego<br />

im. Zdzis³awa Morawskiego.<br />

• Gorzowska Galeria BWA zaprezentowa³a monumentalne<br />

malarstwo poznañskiego artysty<br />

Andrzeja Fogtta. Wystawê zatytu³owan¹ „¯ywio-<br />

³em opêtany” otwarto 6 paŸdziernika.<br />

• Organizatorzy Miêdzynarodowego Festiwalu<br />

Kina Autorskiego – Quest Europe z zielonogórskiej<br />

Akademii Twórczych Poszukiwañ<br />

przyznali 6 paŸdziernika w Lubuskim Teatrze<br />

honorowe statuetki Wielki Uk³on. Otrzyma³y je<br />

Krystyna Janda, Marzena Tryba³a i Kinga Preiss.<br />

• Podobnie 6 paŸdziernika w Collegium Polonicum<br />

w S³ubicach odby³ siê „Koncert m³odych<br />

talentów”. Wyst¹pi³a Orkiestra Symfoniczna FZ<br />

z udzia³em uzdolnionych solistów. W repertuarze<br />

150


zaprezentowano utwory Beethovena, Griega<br />

i Czajkowskiego.<br />

• W ramach dzia³alnoœci Dyskusyjnych Klubów<br />

Ksi¹¿ki, 9 paŸdziernika, m³odzie¿ z Lubuskiego<br />

spotka³a siê z Joann¹ Fabick¹, autork¹ cyklu<br />

zabawnych opowieœci o perypetiach Rudolfa.<br />

Pisarka spotka³a siê z cz³onkami DKK oraz<br />

m³odzie¿¹ gimnazjaln¹ w Bytomiu Odrzañskim,<br />

Przylepie i Zielonej Górze.<br />

• „£upaczka z tañcem” to tytu³ imprezy plenerowej<br />

zorganizowanej przez Muzeum Etnograficzne<br />

w Ochli 7 paŸdziernika. Skansen zaprezentowa³<br />

obrzêdy zwi¹zane ze ¿niwami kukurydzianymi<br />

po bukowiñsku. Zaproponowano wyk³ad o uprawie<br />

i zastosowaniu kukurydzy, pokaz sprzêtu<br />

i technik zbioru, kiermasz rêkodzie³a, widowisko<br />

taneczne w wykonaniu Zespo³u Górali Czadeckich<br />

„Watra” z BrzeŸnicy oraz wystêpy grup<br />

œpiewaczych.<br />

• W dniach 8-13 paŸdziernika, po raz pi¹ty<br />

w Zielonej Górze, trwa³y Dni Niemieckie.<br />

Biblioteka kolejny rok by³a partnerem Centrum<br />

Kultury i Jêzyka Niemieckiego Uniwersytetu<br />

Zielonogórskiego w realizacji tego przedsiêwziêcia.<br />

W programie V. Dni Niemieckich znalaz³y<br />

siê koncerty, wystawy, warsztaty dla najm³odszych<br />

i wiele innych imprez. 10 paŸdziernika<br />

w sali dêbowej Biblioteki spotkali siê najm³odsi<br />

czytelnicy na V Przegl¹dzie Ma³ych Form<br />

Artystycznych „Zabawy jêzykiem niemieckim -<br />

Spiele mit der deutschen Sprache”. W Przegl¹dzie<br />

wziê³y udzia³ dzieci z zielonogórskich<br />

przedszkoli oraz szkó³ podstawowych, prezentuj¹c<br />

piosenki, wiersze, gry i zabawy w jêzyku<br />

niemieckim. Uczniowie starszych klas szkó³ podstawowych<br />

obejrzeli mini-spektakl „Pan<br />

Gutenberg w Zielonej Górze - Herr Gutenberg in<br />

Grûnberg” w jêzyku polskim i niemieckim,<br />

wziêli tak¿e udzia³ w quizie zwi¹zanym z pocz¹tkami<br />

druku oraz z postaci¹ Gutenberga. Mieli<br />

okazjê obejrzeæ inkunabu³ i starodruk ze zbiorów<br />

Muzeum Ksi¹¿ki WiMBP. W ramach V Dni Niemieckich<br />

w holu Biblioteki prezentowana by³a<br />

wystawa „Goethe i Polacy – wtedy i dziœ”.<br />

<strong>Pro</strong>jekt zrealizowano przy wsparciu finansowym<br />

Fundacji Wspó³pracy Polsko-Niemieckiej.<br />

• 11 paŸdziernika rozpoczê³y siê II Dni Kultury<br />

¯ydowskiej. W Muzeum Ziemi Lubuskiej trwa³y<br />

wyk³ady, w domu przedpogrzebowym na cmentarzu<br />

¿ydowskim pokazano wystawê „Memento”,<br />

na Placu Pocztowym ods³oniêto tablicê<br />

pami¹tkow¹ poœwiêcon¹ Wilhelmowi i Ulrichowi<br />

Levysohnom, wydawcom pierwszej zielonogórskiej<br />

gazety „Grünberger Wochenblatt”.<br />

Obchody trwa³y trzy dni, a zakoñczy³ je spacer<br />

po mieœcie „Œladami ¯ydów po Zielonej Górze”.<br />

• Wyk³ad Piotra Kuœmidra o bezdomnoœci i drogach<br />

z niej wyjœcia zaprezentowano w Gorzowie<br />

w sali Jana Paw³a II w ramach Dni Kultury<br />

Chrzeœcijañskiej 11 paŸdziernika.<br />

• Z okazji Dnia Papieskiego, 11 paŸdziernika<br />

w sali Miêdzynarodowego Centrum Muzycznego<br />

wyst¹pi³a Orkiestra Symfoniczna FZ pod<br />

dyrekcj¹ Czes³awa Grabowskiego, chór Singakademie<br />

z Frankfurtu n.O oraz soliœci. W programie<br />

zagrano Góreckiego, Kar³owicza oraz muzykê<br />

filmow¹ Johna Williamsa.<br />

• Grodzki Dom Kultury zaprosi³ Bia³y Teatr<br />

z Olsztyna, który wyst¹pi³ 12 paŸdziernika<br />

z w³asn¹ wersj¹ poematu Thomasa Sternsa<br />

Elliota „Ziemia ja³owa”.<br />

• 33. Biesiada KoŸlarska, impreza folklorystyczna<br />

Regionu Koz³a trwa³a od 12 do 14 paŸdziernika.<br />

Z³o¿y³y siê na ni¹ m.in.: folkowe warsztaty<br />

muzyczne, otwarcie wystawy fotografii Piotra<br />

Dêbiñskiego, muzykowanie kapel koŸlarskich na<br />

rynku zb¹szyñskim, wystêpy solistów.<br />

• 17 paŸdziernika obchodzony by³ 20. Miêdzynarodowy<br />

Dzieñ Walki z Ubóstwem. Z tej okazji<br />

w holu Norwida prezentowana by³a okolicznoœciowa<br />

wystawa „Walka z ubóstwem – wiele<br />

robimy osobno, zróbmy wspólnie”, na której<br />

pokazane zosta³y wydawnictwa dotykaj¹ce problematyki<br />

wykluczenia spo³ecznego i ubóstwa.<br />

Otwarciu wystawy towarzyszy³o spotkanie<br />

przedstawicieli œrodowisk zwi¹zanych z przeciwdzia³aniem<br />

ubóstwu.<br />

• W Bibliotece przy ul. Boh. Westerplatte w Gorzowie<br />

otwarto wystawê ceramiki Joanny<br />

Piotrowskiej. Wenisa¿ „Ulepianek” odby³ siê<br />

18 paŸdziernika. Pokazano równie¿ obrazy mê¿a<br />

artystki, a tak¿e fotografie Marka Sitki.<br />

• Galeria Nowych Mediów W gorzowskim MOS<br />

zorganizowa³a 19 paŸdziernika wystawê Anety<br />

Grzeszykowskiej.<br />

• 18 paŸdziernika w Norwidzie mia³ miejsce wernisa¿<br />

wystawy „Józef Che³moñski – ¿ycie i twórczoœæ”<br />

ze zbiorów Gimnazjum nr 3 w Zielonej<br />

Górze. W tym roku przypada 158. rocznica<br />

urodzin artysty, patrona szko³y. Na wystawie<br />

pokazano reprodukcje obrazów oraz archiwalne<br />

dokumenty i listy artysty, a tak¿e drzewo<br />

genealogiczne rodu Che³moñskich i kopiê autoportretu<br />

malarza. Prezentowano te¿ prace<br />

plastyczne uczniów inspirowane twórczoœci¹<br />

Che³moñskiego.<br />

• W Teatrze Osterwy 19 paŸdziernika koncertowa³<br />

œwiatowej s³awy jazzman Richard Bona.<br />

KRONIKA LUBUSKA<br />

151


• Koncert Polskiej Muzyki Wspó³czesnej oraz promocjê<br />

ksi¹¿ki poetyckiej Marzeny Wiêcek „Gra<br />

w cyrkiel” w sali kameralnej FZ zorganizowa³o<br />

Towarzystwo Muzyczne Cantylena oraz Pañstwowa<br />

Szko³a Muzyczna 19 paŸdziernika.<br />

• Otwarcie jubileuszowej wystawy pn. „Nikt nie<br />

postawi nam pomników – sami musimy to<br />

zrobiæ” Galerii Twórców Galera odby³o siê<br />

19 paŸdziernika w klubie 4 Ró¿e dla Lucienne.<br />

• Szprotawski Dom Kultury oraz Grupa Foto-Plast<br />

zorganizowa³a wernisa¿ fotografii „Odszukane<br />

w Cieniu” autorstwa Macieja Mizera (19 paŸdziernika).<br />

• 19 paŸdziernika w zielonogórskiej Galerii<br />

<strong>Pro</strong>jekt pokazano XXII powarsztatow¹ wystawê<br />

Broniszów 2007 i wystawê fotografii Krzysztofa<br />

Kubasiewicza „B³êkit o imieniu kobiety”.<br />

• Znakomity zespó³ thrashmetalowy Acid Drinkers<br />

da³ koncert w klubie muzycznym Stara Winiarnia<br />

20 paŸdziernika.<br />

• Miejskie Centrum Kultury w Gorzowie goœci³o<br />

20 paŸdziernika Orkiestrê Kameraln¹ Polskiego<br />

Radia Amadeus pod kierunkiem Agnieszki<br />

Duczmal. Zagrano Boccheriniego, Bacha,<br />

Mozarta, Griega.<br />

• Pieœniarka Anna Sza³apak wyst¹pi³a 20 paŸdziernika<br />

z recitalem „¯ywa woda” w Zielonogórskim<br />

Oœrodku Kultury.<br />

• Krzysztof Kolberger i Janusz Strobel wyst¹pili<br />

w gorzowskiej katedrze 22 paŸdziernika w programie<br />

„Kartki z podró¿y”.<br />

• Zenon Laskowik wraz z Kabareciarni¹ wyst¹pi³<br />

w gorzowskim Teatrze Osterwy 22 paŸdziernika.<br />

• ¯arskie zespo³y prezentowa³y siê w Piwnicy<br />

Kawon 23 paŸdziernika. Zagrali: Sky Blues<br />

Band, Melasa, Kabraxis, King Nothing, Glasgarten.<br />

• Beata Igielska, dziennikarka, poetka i prozatorka<br />

by³a goœciem Klubu Myœli Twórczej Lamus<br />

25 paŸdziernika.<br />

• Bohaterem Czwartku Lubuskiego 25 paŸdziernika<br />

by³ Wojciech Krysiñski, autor dwutomowego<br />

przewodnika monograficznego „Uroki Bukowiny.<br />

Polacy na Bukowinie, Obczyna Wielka”.<br />

<strong>Pro</strong>mocji towarzyszy³ wystêp Zespo³u Górali<br />

Czadeckich „Jode³ka” z ¯agania. Spotkanie<br />

prowadzi³ Jan Sosnowski, w³aœciciel wydawnictwa<br />

Dekorgraf.<br />

• W Galerii Nowy Wiek Muzeum Ziemi Lubuskiej<br />

26 paŸdziernika otwarto wystawê „Muzeum<br />

w galerii” z udzia³em M. Berdyszaka, M. Glinkowskiego.<br />

L. Knaflewskiego i K. Kuskowskiego.<br />

• 26 paŸdziernika Galeria U JadŸki goœci³a z koncertem<br />

zespó³ SBB.<br />

• Pianista Piotr Œwitoñ zagra³ w Jazz Clubie Pod<br />

Filarami 26 paŸdziernika. W programie znalaz³y<br />

siê utwory Skriabina, Chopina i Szymanowskiego.<br />

• Muzyczno-s³owny wieczór z udzia³em m.in.<br />

sopranistki Beaty Gramzy oraz aktora<br />

Mieczys³awa Hryniewicza odby³ siê w katedrze<br />

26 paŸdziernika.<br />

• Od 26 paŸdziernika zwiedzaj¹cy mieli mo-<br />

¿liwoœæ obejrzenia w Muzeum Spichlerz malarstwa<br />

niemieckiego ze zbiorów KunstlerGilde<br />

Deutschland.<br />

• Tego samego dnia w Galerii <strong>Pro</strong> Arte w Zielonej<br />

Górze zorganizowano wystawê jubileuszow¹<br />

Agaty Buchalik-Drzyzgi z okazji 40-lecia jej<br />

pracy twórczej.<br />

• W dniach 26-28 paŸdziernika trwa³ XVII Festiwal<br />

Smyczkowy „Mistrzowie polskiej wiolinistyki<br />

im. Tadeusza Wroñskiego zorganizowany<br />

przez FZ.<br />

• Jazz Club Pod Filarami goœci³ 27 paŸdziernika<br />

muzyków z Francji – Akosha Selevenyi i Gildasa<br />

Eteveranda.<br />

• MCK zaprezentowa³o wiersze gorzowskich<br />

poetów oraz piosenkê poetyck¹ w ramach Nocy<br />

Poetów 28 paŸdziernika.<br />

• W ramach Dni Kultury Chrzeœcijañskiej gorzowscy<br />

aktorzy zagrali w katedrze spektakl<br />

„Apokalipsa œw. Jana” (28 paŸdziernika).<br />

• W ramach Dyskusyjnych Klubów Ksi¹¿ki 7 listopada<br />

zorganizowano w zielonogórskiej Bibliotece<br />

spotkanie siê z Irkiem Grinem. Autor mówi³<br />

o polskim i œwiatowym kryminale wspó³czesnym<br />

i kondycji gatunku na rynku wydawniczym.<br />

• Odlana z br¹zu postaæ poetki cygañskiej,<br />

Bronis³awy Wajs-Papuszy, zosta³a ods³oniêta<br />

w gorzowskim parku Wiosny Ludów 8 listopada.<br />

• 8 listopada w WiMBP zorganizowana zosta³a<br />

konferencja „Zielona Góra na przestrzeni<br />

dziejów: przemiany spo³eczno-kulturowe”.<br />

Kilkunastu prelegentów reprezentuj¹cych ró¿ne<br />

instytucje (m.in. Muzeum Ziemi Lubuskiej, Muzeum<br />

Archeologiczne Œrodkowego Nadodrza,<br />

Uniwersytet Zielonogórski, WiMBP) przedstawi³o<br />

interesuj¹ce fakty z przesz³oœci miasta.<br />

Konferencja po³¹czona by³a z promocj¹ ksi¹¿ki<br />

o tym samym tytule, wydanej przy pomocy finansowej<br />

Miasta Zielona Góra. Patronat honorowy<br />

nad konferencjê obj¹³ Prezydent Zielonej Góry.<br />

• Cz³onkowie DKK oraz inni zainteresowani<br />

czytelnicy spotkali siê podczas Czwartku<br />

Lubuskiego 8 listopada z Antonim Liber¹,<br />

t³umaczem literatury, pisarzem, re¿yserem<br />

teatralnym, autorem powieœci „Madame” nominowanej<br />

do literackiej nagrody NIKE 1999.<br />

152


Autor przyjecha³ do Zielonej Góry na zaproszenie<br />

DKK, w ramach programu „Tu czytamy”<br />

finansowanego ze œrodków Instytutu Ksi¹¿ki,<br />

pod honorowym patronatem MKiDN. Spotkanie<br />

prowadzi³ redaktor Konrad Stanglewicz.<br />

• Zespó³ Œwietliki da³ koncert w klubie 4 Ró¿e dla<br />

Lucienne 9 listopada.<br />

• Gorzowski zespó³ Kawa³ek Kulki wyst¹pi³<br />

z koncertem w MCK 9 listopada.<br />

• W ramach Dni Muzyki Wokalnej odby³y siê<br />

koncerty: w Miêdzynarodowym Centrum Muzycznym<br />

zagra³a Orkiestra Symfoniczna FZ pod<br />

dyrygentur¹ Czes³awa Grabowskiego (9 listopada)<br />

a w ko¿uchowskim Zamku wyst¹pi³ Romuald<br />

Tesarowicz wraz z orkiestr¹ filharmonii (10 listopada).<br />

• Sesja o zbiorach i kolekcjach sztuki najnowszej<br />

na ziemiach zachodnich odby³a siê w gorzowskim<br />

Spichlerzu 10 listopada.<br />

• 10 listopada w Galerii BWA odby³ siê wernisa¿<br />

wystawy „Dêbno, Gorzów, Pyzdry” – przegl¹d<br />

dokonañ artystów, którzy wziêli udzia³ w plenerach<br />

prowadzonych przez artystkê gorzowsk¹,<br />

Annê Szymanek.<br />

• Wojciech Waglewski i Maciej Maleñczuk promowali<br />

p³ytê „Koledzy” na koncercie w Filharmonii<br />

Zielonogórskiej, 11 listopada.<br />

• W Teatrze Osterwy od 11 listopada trwa³y XXIV<br />

Spotkania Teatralne. Spotkania rozpocz¹³ spektakl<br />

„Babcia” w wykonaniu zespo³u gorzowskiego,<br />

a zakoñczy³o 19 listopada przedstawienie „Pañstewko<br />

na linie” warszawskiego Teatru Bajka.<br />

• 14 listopada br. w sali widowiskowej WiMBP<br />

odby³ siê fina³ Turnieju czytelniczego „W œwiecie<br />

ksi¹¿ek Astrid Lindgren”. <strong>Pro</strong>jekt finansowany<br />

by³ przez Urz¹d Miasta Zielona Góra.<br />

• Od 15 do 17 listopada w S³ubicach i Frankfurcie<br />

n.O trwa³ festiwal piosenki autorskiej<br />

Transvocale.<br />

• W Spichlerzu od 16 listopada mo¿na by³o<br />

ogl¹daæ wystawê replik s³ynnej terakotowej<br />

armii cesarza Chin Qin Shi Huangdi. Wystawa<br />

trwa³a 2 miesi¹ce i zamyka³a obchody Jubileuszu<br />

750-lecia Gorzowa.<br />

• 16 listopada w sali Miêdzynarodowego Centrum<br />

Muzycznego FZ odby³ siê koncert symfoniczny<br />

„Semiramida”. Orkiestrê goœcinnie poprowadzi³<br />

Takao Ukigaya. Wyst¹pi³ tak¿e pianista rosyjski<br />

Pavel Dombrovsky. Zagrano Rossiniego, Griega<br />

i Brahmsa.<br />

• Grupa Farben Lehre koncertowa³a 17 listopada<br />

w MCK w Gorzowie.<br />

• W Piwnicy Kawon od 17 do 18 listopada trwa³y<br />

Zielonogórskie Warsztaty Gospel.<br />

• Koncert edukacyjny „Ignacy Jan Paderewski –<br />

pianista, patriota, polityk” zorganizowa³a Filharmonia<br />

Zielonogórska 18 listopada. Przedsiêwziêcie<br />

zawiera³o elementy wyk³adu-prelekcji oraz<br />

koncertu w wykonaniu Orkiestry Symfonicznej<br />

Akademii Muzycznej im. Paderewskiego<br />

w Poznaniu.<br />

• Andrzej Sikorowski, lider grupy Pod Bud¹<br />

wyst¹pi³ z recitalem <strong>21</strong> listopada w ZOK.<br />

• Znany dziennikarz lubuski, Alfred Siatecki,<br />

promowa³ na Czwartku Lubuskim 22 listopada<br />

swoj¹ najnowsz¹ powieœæ zatytu³owan¹ „A jednak<br />

bêdzie noc poœlubna”. W¹tki fabularne<br />

ksi¹¿ki da³y goœciom okazjê do wspomnieñ<br />

o domniemanym bohaterze powieœci, uzdolnionym<br />

grafiku, Ryszardzie Kie³bie. Spotkanie<br />

prowadzi³ redaktor Edward Mincer, a fragmenty<br />

promowanej powieœci zaprezentowa³ Janusz<br />

M³yñski.<br />

• W ramach Autunalii 2007 zorganizowany zosta³<br />

koncert grupy <strong>Pro</strong>letaryat. Koncert zorganizowa³<br />

zielonogórski Kawon oraz ZOK 22 listopada.<br />

• Obchodz¹c Rok Stanis³awa Wyspiañskiego oraz<br />

100. rocznicê œmierci artysty, ZSE oraz Biblioteka<br />

Norwida zorganizowa³y wystawê<br />

dorobku twórczego artysty. Pokazano m.in.<br />

plakaty teatralne zwi¹zane z przedstawieniami<br />

jego dramatów. Wystawie towarzyszy³y imprezy<br />

okolicznoœciowe: wyk³ad dr Danuty Wierzcho-<br />

³owskiej, spektakl teatralny w wykonaniu<br />

m³odzie¿y ZSE, a tak¿e debata „Patriotyzm – mit<br />

czy wartoœæ?”.<br />

• W auli Wy¿szej Szko³y Biznesu w Gorzowie<br />

z goœcinnym wyk³adem goœci³ wybitny historyk,<br />

prof. Henryk Samsonowicz. 23 listopada wyg³osi³<br />

prelekcjê o powstaniu pañstwa polskiego<br />

i jego pocz¹tkach.<br />

• Wystawê fotograficzn¹ prezentuj¹c¹ pielgrzymki<br />

Jana Paw³a II do ojczyzny pokazano w Oficynie<br />

Muzeum Lubuskiego im. J. Dekerta 23 listopada.<br />

Autorem fotografii jest Adam Bujak.<br />

• 23 listopada w Galerii Nowych Mediów przygotowano<br />

wystawê „Instalacje i obiekty. Film<br />

wideo Marty Pszonak”.<br />

• W gorzowskim MCK, 23 listopada, wyst¹pi³a<br />

grupa Kombajn do Zbierania Kur po Wioskach.<br />

• W galerii BWA w Zielonej Górze zorganizowany<br />

zosta³ 23 listopada wernisa¿ dorocznego Salonu<br />

Jesiennego , ukazuj¹cy dorobek lubuskich artystów.<br />

• Kolejna impreza jazzowa w Jazz Clubie Pod<br />

Filarami trwa³a od 23 do 24 listopada. Na tegoroczn¹<br />

Jesieñ Jazzow¹ z³o¿y³y siê koncerty konkursowe<br />

(Klucz do Kariery) oraz wystêp gwiazdy,<br />

szwedzkiego trêbacza Pettera Molvaera.<br />

KRONIKA LUBUSKA<br />

153


• Mi³oœnicy kultury £emków spotkali siê w Teatrze<br />

Osterwy 25 listopada. Wyst¹pi³ zespó³ Skejusan z<br />

Czech, Kyczery z Legnicy, £astiwoczki z<br />

Przemkowa, £emko-Tower ze Strzelec Kraj oraz<br />

solistka Hanka Serwicka ze S³owacji i chór gorzowskiej<br />

cerkwii.<br />

• W Snooker Club w Zielonej Górze 25 listopada<br />

z koncertem wyst¹pi³ Henryk Miœkiewicz, znany<br />

saksofonista.<br />

• W ramach festiwalu Muzyka Dawna – Persona<br />

Grata 25 listopada w FZ grano utwory<br />

Vivaldiego, Dall’Abaco, Hassego z udzia³em<br />

skrzypaczki Kati Debretzeni.<br />

• 26 listopada w zielonogórskiej Galerii Fotografii<br />

<strong>Pro</strong>jekt otwarta zosta³a wystawa Mariana<br />

Bakinowskiego „Powrót po 50 latach”.<br />

• 28 listopada w WiMBP w Zielonej Górze odby³o<br />

siê spotkanie autorskie z poznañskim niewidomym<br />

poet¹ Stanis³awem Leonem Machowiakiem<br />

• Czwartek Lubuski w Norwidzie poœwiêcony by³<br />

promocji tomiku poetyckiego Janusza Koniusza<br />

„Po wyjœciu z arki”. Spotkanie prowadzi³a Maria<br />

Mi³ek, a fragmenty twórczoœci poety zaprezentowa³<br />

aktor Zdzis³aw Grudzieñ (29 listopada).<br />

• 29 listopada w Piwnicy Kawon zagra³o Akurat,<br />

grupa z Bielska-Bia³ej.<br />

• Uzdolniony skrzypek gorzowski, Adam Ba³dych,<br />

30 listopada wyst¹pi³ z koncertem w Jazz Clubie<br />

Pod Filarami.<br />

• 30 listopada Zielonogórskie Stowarzyszenie<br />

Winiarskie oraz WiMBP zaprosili zainteresowanych<br />

do sali dêbowej na promocjê ksi¹¿ki<br />

„Kuracja winogronowa” Ewalda Wolffa.<br />

• Filharmonicy zielonogórscy zagrali 30 listopada<br />

koncert andrzejkowy. W repertuarze m.in.:<br />

Gershwin, Anderson, Wileñski.<br />

• Podczas listopadowej wystawy w holu Biblioteki<br />

„Skarby ukryte w ziemi. Archeologiczne ciekawostki<br />

z Zielonej Góry i okolic” zaprezentowano<br />

niektóre zabytki archeologiczne znalezione podczas<br />

wykopalisk na terenie Zielonej Góry,<br />

Sulechowa, Sto¿nego, Zawady, Starego Kisielina<br />

i Ochli. Pokazano przedmioty u¿ytku codziennego,<br />

naczynia cia³opalne z cmentarzyska<br />

w Starym Kisielinie, liczne numizmaty, szkielet<br />

ludzki z grobu w Ochli. Wystawa powsta³a przy<br />

wspó³pracy z Muzeum Archeologicznym<br />

Œrodkowego Nadodrza w Œwidnicy.<br />

• Kolejna listopadowa wystawa „Zielona Góra –<br />

fragmenty z dziejów” w ³¹czniku WiMBP prezentowa³a<br />

ciekawe elementy z bogatej przesz³oœci<br />

miasta. Pierwsza czêœæ ekspozycji przybli¿y³a<br />

historiê Zielonej Góry przed 1945 r., zaprezentowano<br />

na niej poniemieckie opracowania historyczne<br />

poœwiêcone miastu, dawne zielonogórskie<br />

karty pocztowe, pieni¹dze zastêpcze, mapy,<br />

dokumenty i inne cenne pami¹tki. Druga czêœæ<br />

wystawy dotyczy³a dziejów miasta po roku 1945.<br />

154


KSI¥¯KI NADES£ANE<br />

Narcyz Bartoszewski-Wnukowski, Wspomnienie, Dekograf, ¯agañ 2007, 128 s.<br />

Eugeniusz Dziêcielewski, Wschowa i Ziemia Wschowska w literaturze, SPP, Oddzia³ w Poznaniu,<br />

Poznañ 2006, 324 s.<br />

Anna German, Wróæ do Sorrento?…, Zielonogórski Oœrodek Kultury, Zielona Góra 2002, 244 s.<br />

Julia Hartwig, Stowarzyszenie Mi³oœników Muzyki Organowej i Kameralnej „Sauerianum”<br />

w Drezdenku, Drezdenko 2007, 20 s.<br />

Beata Igielska, Miêdzy ziemi¹ a niebem, Wojewódzki Oœrodek Metodyczny, Gorzów 2007<br />

Ewa Klajman-Gomoliñska, W samym mi¹¿szu pomarañczy, Norbertinum, Lublin 2007, 64 s.<br />

Ewa Klajman-Gomoliñska, Pêdz¹ce noce w wagonach. Opowiadania, Instytut Wydawniczy<br />

„Œwiadectwo”, Bydgoszcz 2007, 64 s.<br />

Lubuskie w obiektywie, Wydawnictwo Negatyw sp. z o.o., Bydgoszcz 2002, 66 s.<br />

Jerzy Karpiñski, Dedykowane, Wydawnictwo MarMar, Wroc³aw 2006, 172 s.<br />

Ks. Jerzemu Hajdudze w 20-t¹ rocznicê kap³añstwa, Biblioteka Publiczna im. ks. Józefa Tischnera<br />

w Drezdenku, Drezdenko 2007, 16 s.<br />

Leon Okowiñski, Chopin w Sulechowie. Mit czy fakt?, Sulechów 2006, 26 s.<br />

Leon Okowiñski, Stulecie wozów Drzyma³y, Sulechów 2005, 26 s.<br />

Leon Okowiñski, Sulechowskie zabytki, wyd. II rozsz., Sulechów 2006, 68 s.<br />

Leon Okowiñski, Wielka przelotna mi³oœæ Johanna Wolfganga Goethego. Sulechowianka Wilhelmina<br />

Herzlieb, wyd. II, Sulechów 2007, 28 s.<br />

Leon Okowiñski, Sulechowski zbór kalwiñski, Sulechów 2005, 26 s.<br />

Leon Okowiñski, Sulechowskie atrakcje, ciekawostki, osobliwoœci. Vademecum wiedzy turystycznej o<br />

mieœcie i okolicy, Sulechów 2003, 46 s.<br />

Leon Okowiñski, Szkice z dziejów sulechowskich wsi, Sulechów 2007, 18 s.<br />

Robert Rudiak, Zaproszenie do samobójstwa, ZLP Oddzia³ w Zielonej Górze, Zielona Góra 2007, 82 s.<br />

Bronis³aw Suzanowicz, Moje ¿ycie w Nowym Dworze – z ziem utraconych do ziem odzyskanych.<br />

Wspomnienia z lat 1939-1946 w Nowogródzkiem, Regionalne Centrum Animacji Kultury,<br />

Zielona Góra 2007, 88 s.<br />

Œwiat³o i cieñ. Obrazy mistrzów niderlandzkich w grafice. Katalog wystawy ze zbiorów Wojewódzkiej<br />

Biblioteki Publicznej w Opolu, WBP w Opolu im. Emanuela Smo³ki, Opole 2006, 96 s.<br />

Lucjan Zuzia, Wêdrówki, Wydawnictwo Arson, Kraków 2007, 200 s.<br />

KSI¥¯KI NADES£ANE<br />

155


AUTORZY NUMERU<br />

Karolina Bibik<br />

Studentka III roku Filologii Polskiej Uniwersytetu Zielonogórskiego.<br />

Halina Bohuta-St¹pel<br />

Urodzi³a siê w Poznaniu, cz³onkini Stowarzyszenia Jeszcze ¯ywych Poetów. Mieszka w Wilkanowie.<br />

Edward Derylak<br />

Emerytowany oficer, absolwent WSP w Zielonej Górze, autor zbioru opowiadañ, laureat nagród<br />

i wyró¿nieñ w konkursach literackich. Mieszka w ¯aganiu.<br />

Tomasz Florkowski<br />

Architekt-urbanista, zaanga¿owany w Komisji Urbanistyki, Planowania i Architektury Oddz. PAN<br />

Poznañ. Pasjonuje siê literatur¹, ale tak¿e rêkodzie³em w drewnie i kamieniu. Jest autorem 3 ksi¹¿ek.<br />

Uprawia epistolografiê, pisze dzienniki. Uwielbia podró¿e. Honorowy Obywatel Zielonej Góry.<br />

Grzegorz Gorzechowski<br />

Absolwent Filologii Polskiej UZ. T³umacz prozy i poezji niemieckiej. Mieszka i pracuje<br />

w Zielonej Górze.<br />

Krzysztof Gozdowski<br />

Poeta, podró¿nik, cz³onek Stowarzyszenia „Memoria³”. Wspó³pracuje z Pracowni¹ Komparatystyki<br />

Literackiej Instytutu Filologii Polskiej UAM. Zajmuje siê problematyk¹ piosenki autorskiej w Polsce<br />

i w Rosji. <strong>Pro</strong>wadzi pod Zielon¹ Gór¹ gospodarstwo agroturystyczne.<br />

Bo¿ena Górczyñska-Przyby³owicz<br />

Ur. w 1951 r. w Starej Brdzie, absolwentka historii WSN w S³upsku i UAM w Poznaniu, profesor<br />

tego¿ Uniwersytetu. Badacz dziejów Niemiec i stosunków polsko-niemieckich XIX i XX wieku.<br />

Wspó³organizator corocznych polsko-niemieckich seminariów studenckich Albert-Ludwigs-Universität<br />

Freiburg i Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.<br />

Marcin Jerzynek<br />

Student polonistyki UZ. Redaktor naczelny Studenckiego Kwartalnika Polonistycznego L i t e r a T .<br />

Janusz Koniusz<br />

Ur. w 1934 r. Poeta, prozaik, dramaturg, felietonista. Opublikowa³ m.in. kilkanaœcie tomików<br />

poetyckich, kilka zbiorów opowiadañ, nagrywa³ s³uchowiska radiowe. Mieszka w Zielonej Górze.<br />

Rita König<br />

Poetka, prozatorka. Mieszka i pracuje we Frankfurcie n. Odr¹.<br />

Konrad Krakowiak<br />

Ur. w 1979, student filozofii Uniwersytetu Zielonogórskiego, poeta; redaktor telewizyjny, copywriter,<br />

organizator dzia³añ kulturalnych, lektor radiowy i telewizyjny.<br />

Wolfgang Kroschel<br />

Mieszka i pracuje w Cottbus<br />

Janina E. Lorenc<br />

Z zawodu bibliotekarz, z zami³owania poetka. Mieszka i pracuje w ¯arach.<br />

W³adys³aw £azuka<br />

Ur. w 1946 r. poeta, prozaik, laureat nagród i wyró¿nieñ literackich. Czêsto publikuje w prasie,<br />

a tak¿e na antenie PR. Autor zbiorów wierszy. Mieszka w Choszcznie.<br />

Peter Mannsdorf<br />

Ur. siê w Berlinie Zach., ukoñczy³ germanistykê i romanistykê. Autor trylogii „Peter Fatallistel”<br />

i opowiadañ publikowanych w czasopismach.<br />

156


Czes³aw Markiewicz<br />

Ur. w 1954 r. w Zielonej Górze; poeta, prozaik, krytyk literacki, eseista, dziennikarz „Radia Zachód”<br />

w Zielonej Górze.<br />

Maria Mi³ek<br />

Ur. 1954 r. w Myœlenicach; bibliotekarka, laureatka wyró¿nieñ w konkursach literackich,<br />

wspó³pracownik pism literackich.<br />

Anna M³ynarczyk<br />

Ubieg³oroczna maturzystka, debiutuj¹ca poetka.<br />

Bartosz Pi¹tkowski<br />

Ur. 1980 r. w Gorzowie, absolwent tamtejszej Wy¿szej Szko³y Biznesu. Poeta, debiutowa³ w 1999 r.<br />

Mieszka i pracuje w Zielonej Górze.<br />

Tomasz Ratajczak,<br />

Ur. 1971, adiunkt w Instytucie Filologii Polskiej UZ.<br />

Konrad Schiller<br />

Ur. w Zielonej Górze. Kurator wystaw. Publikuje m.in. w Obiegu, Sekcji - Magazynie Artystycznym.<br />

Alfred Siatecki<br />

Ur. 1947, rodowity Lubuszanin; autor powieœci, zbiorów opowiadañ i reporta¿y, s³uchowisk oraz<br />

bio-bibliografii pisarzy Œrodkowego Nadodrza. Laureat presti¿owych nagród literackich.. Pracuje<br />

jako dziennikarz w „Gazecie Lubuskiej”.<br />

Czes³aw Sobkowiak<br />

Ur. w 1950 r., poeta, krytyk literacki, wspó³pracownik regionalnych i ogólnopolskich pism literackich.<br />

Agnieszka Szpylma<br />

Studentka II roku Filologii Polskiej na Uniwersytecie Zielonogórskim. Interesuje siê literatur¹, jej pasj¹<br />

jest czytelnictwo. Autorka kilku scenariuszy wykorzystanych na „scenie” V Liceum Ogólnokszta³c¹cego<br />

w Zielonej Górze i prób literackich, które na razie pozostaj¹ w rêkopisach.<br />

Jolanta Szwarc<br />

Urodzi³a siê w 1949 r. w Wierzbinku na Kujawach. Absolwentka filologii polskiej UAM. Mieszka<br />

w Poznaniu. Poetka, prozaik i krytyk literacki. Publikuje w prasie literackiej oraz licznych almanachach<br />

poetyckich. Autorka ksi¹¿ek poetyckich „Na skrzy¿owaniach myœli” (2002) i „Myœli spod beszamelu”<br />

(2006). Od 2002 r. cz³onkini Stowarzyszenia Twórczego Artystyczno – Literackiego w Krakowie.<br />

Mieczys³aw Warszawski<br />

Ur. w 1950 r. w Laskach Odrzañskich k. Zielonej Góry, poeta, prozaik. Laureat Lubuskiego Wawrzynu<br />

Literackiego w 1995 r.<br />

Janusz Werstler<br />

Ur. w 1939 r. w Ka³uszu k. Stanis³awowa; poeta, prozaik. Mieszka i pracuje w ¯arach.<br />

Jacek Weso³owski<br />

Artysta i teoretyk nowej sztuki, literaturoznawca, doktor nauk humanistycznych. Mieszka w Berlinie<br />

i Bia³owicach w Lubuskiem.<br />

Ewa Wojtyniak-Dêbiñska<br />

Ur. w 1967 r. Adiunkt na Wydziale Edukacji Wizualnej ASP w £odzi. Zajmuje siê grafik¹, fotografi¹<br />

i rysunkiem. Publikuje teksty krytyczne na ³amach Exit, Formatu, Kalejdoskopu.<br />

AUTORZY NUMERU<br />

157


WERDYKT JURY KONKURSU LITERACKIEGO<br />

W POSZUKIWANIU TALENTÓW<br />

Jury Konkursu Literackiego „W poszukiwaniu talentów”<br />

w sk³adzie:<br />

Barbara Krzeszewska-Zmyœlony,<br />

S³awomir Kufel,<br />

Ewa Mielczarek,<br />

Czes³aw Sobkowiak,<br />

Maria Wasik<br />

dokona³o oceny prac nades³anych w wyznaczonym przez organizatorów terminie<br />

(1 wrzeœnia 2005 – 31 grudnia 2006) i podjê³o decyzjê o przyznaniu nagród:<br />

I NAGRODA<br />

Krzysztof Dobrucki<br />

II NAGRODA<br />

Micha³ Piechocki<br />

III NAGRODA<br />

Maximilian Dragon<br />

VIII Ogólnopolski Konkurs Literacki im. Eugeniusza Paukszty<br />

„Ma³e ojczyzny - pogranicze kultur i regionów”<br />

ph. „Co nam mówi przyroda?”<br />

Zosta³a rozstrzygniêta VIII edycja konkursu literackiego. Komisja konkursowa przyzna³a:<br />

I miejsce<br />

Andrzej Janion z Letnicy<br />

II miejsce<br />

Czes³aw Sobkowiak z Zawady<br />

III miejsce<br />

Micha³ Andrzej Cimek z G³ogowa<br />

oraz dwa wyró¿nienia:<br />

Edward Derylak z ¯agania<br />

Jan Miel¿yñski z Sulechowa<br />

158


Podsumowanie konkursu literackiego<br />

Nie pisz do szuflady<br />

Organizatorzy konkursu literackiego: Klub Literacki ZLP O/Zielona Góra w ¯arach,<br />

Miejska Biblioteka Publiczna ¯ary oraz ¯arskie Towarzystwo Kultury<br />

informuj¹:<br />

Jury w sk³adzie: Eugeniusz Kurzawa, prezes ZLP O/Zielona Góra – przewodnicz¹cy,<br />

cz³onkowie: Edward Derylak, Janina Lorenc-Wilga i Zbigniew Koz³owski,<br />

po ocenie prac 31 autorów postanowi³o przyznaæ nastêpuj¹ce nagrody i wyró¿nienia:<br />

W kategorii poezji:<br />

I miejsce<br />

utwór „Staroœæ”, god³o „Michu”- Micha³ Cichocki, Lubsko<br />

II miejsce<br />

utwór „Najpiêkniejszy uœmiech œwiata”, god³o „Z” - Adam Boles³aw Wierzbicki, D³u¿ek<br />

III miejsce<br />

utwór (nie pokazuj mi mapy...), god³o „Coki” - Aleksandra Andzel, Czy¿ówek<br />

wyró¿nienia:<br />

- haiku (nr: 3, - 7, 9, 16, 17), god³o „Anastazja” - Bronis³awa Kuczko, Lubanice<br />

- utwór „Wspomnienie”, god³o „Makar”- Andrzej Kmiecik, ¯ary<br />

oraz trzy wyró¿nienia w formie druku w wydawnictwie pokonkursowym:<br />

- utwór „Dar”, god³o „Bluszcz” - Joanna Grzeœków, Wicina<br />

- utwór „Dzielê siê z Tob¹...”, god³o „Storczyk” - Lilla Wójkiewicz, Stary Kisielin<br />

- utwór „Modlitwa bezdomnego psa”, god³o „,=eM@ - J=>” - Martyna Jarosz, I³owa<br />

W kategorii prozy:<br />

I miejsce<br />

utwór „Przypadek, czy przeznaczenie?”, god³o „Iskra” - Edyta Gaba³a, Wolsztyn<br />

II miejsce – nie przyznano<br />

III miejsce<br />

utwór „Nie pisz do szuflady”, god³o „Maciej” - Maciej Kostecki, ¯ary<br />

oraz dwa wyró¿nienia w formie druku w wydawnictwie pokonkursowym:<br />

- utwór „Na imiê mi Schizofrenia”, god³o „Szamanka” - Katarzyna Matusik, ¯ary<br />

- utwór „Wielka przygoda kota Tygryska”, god³o „A” - Anna Samojedna, I³owa<br />

159


160<br />

Redakcja Lubuskiego Pisma Literacko-Kulturalnego <strong>Pro</strong> <strong>Libris</strong> wyra¿a g³êbokie ubolewanie<br />

z powodu przykrego incydentu, który zaistnia³ w zwi¹zku z publikacj¹ w <strong>numer</strong>ze 4(17)2006<br />

artyku³u „Niemen czyta Norwida”. Wspomniany tekst, podpisany swoim nazwiskiem, dorêczy³<br />

nam Zenon Musia³owski. Niestety, okaza³o siê, ¿e Z. Musia³owski pope³ni³ plagiat, poniewa¿<br />

opublikowany artyku³ w znacz¹cej czêœci jest dzie³em Pana Tomasza Kiewro.<br />

¯adne uzasadnienie Z. Musia³owskiego nie usprawiedliwia szkodliwoœci dokonanego czynu,<br />

a nam – jako redakcji – pozostaje przeprosiæ Pana Tomasza Kiewro za zaistnia³¹ sytuacjê.


KSI¥¯KI OFICYNY WYDAWNICZEJ<br />

WOJEWÓDZKIEJ I MIEJSKIEJ BIBLIOTEKI PUBLICZNEJ<br />

IM. C. NORWIDA W ZIELONEJ GÓRZE

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!