Cały numer 21 w jednym pliku PDF - Pro Libris - Wojewódzka i ...
Cały numer 21 w jednym pliku PDF - Pro Libris - Wojewódzka i ...
Cały numer 21 w jednym pliku PDF - Pro Libris - Wojewódzka i ...
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
Nagrody<br />
Zdobywa³ nagrody na stu konkursach literackich.<br />
Osobiœcie je w ca³ej Polsce odbiera³,<br />
bo - powiada - mog³yby przepaœæ. We wszystkich<br />
mo¿liwych tematach i kategoriach<br />
udowadnia³, ¿e potrafi. Od morza po górskie<br />
szczyty. O mi³oœci, rocznicach urodzin i œmierci,<br />
postaciach wielkich i ma³ych, kwiatach jab³oni,<br />
kluczach do zamku, kubkach miedzianych,<br />
fili¿ankach z gliny, rybach i grzybach. Potrafi³.<br />
Ma z tego trochê kasy i pe³n¹ szafê dyplomów<br />
podpisan¹ przez burmistrzów i innych mniej<br />
lub wiêcej znanych, jemu podobnych. Móg³by<br />
sobie nimi wytapetowaæ pokój twórczej pracy.<br />
No i co z tego.<br />
Z. £.<br />
Moja wiedza o jego ¿yciu jest znikoma.<br />
Bez w¹tpienia skomplikowany to ¿yciorys.<br />
Zda³em sobie z tego sprawê po lekturze reporta¿u<br />
zielonogórskiej dziennikarki z wizyty<br />
w jego domu. Z mieszanymi uczuciami<br />
przeczyta³em te¿ do³¹czone wypowiedzi kilku<br />
osób, niektóre utrzymane w wysokiej,<br />
pochwalnej tonacji i aplauzie. Jaka to ponadprzeciêtna<br />
postaæ – mo¿na pomyœleæ - mieszka<br />
w tym zielonogórskim grajdo³ku. W gruncie<br />
rzeczy smutna to sprawa, a jeszcze teraz za<br />
oknem taka jesienna szaroœæ. Ptaki umilk³y,<br />
wrony nie maj¹ si³y krzyczeæ. Taka pod³a aura<br />
w ludziach i przyrodzie. Nawet nie chce siê<br />
o tym myœleæ. I jaka to zarazem marna<br />
satysfakcja, ¿e nie mnie tego typu ciemnoœæ<br />
i niskoœæ dotyczy, bo tak siê z³o¿y³o, ¿e<br />
mia³em w tym wzglêdzie szczêœcie unikn¹æ<br />
uwik³ania. Nigdy d³u¿ej z Z. £. nie rozmawia³em,<br />
zawsze bardzo przelotnie, przewa¿nie<br />
oko³o po³udnia, kiedy zazwyczaj od strony<br />
Alei Niepodleg³oœci szed³ ciê¿ko, wolnym<br />
krokiem do redakcji „Nadodrza”, skierowany<br />
tu do pracy, zobowi¹zany do zrobienia<br />
„porz¹dku”, z którego to poleconego zadania<br />
nie wywi¹za³ siê nale¿ycie. No i dobrze. Na<br />
pewno na niego z tego powodu nakrzyczeli ci,<br />
co mogli sobie wtedy na to pozwoliæ, bo sta³y<br />
za nimi pancerne wozy. Wtedy zamienialiœmy<br />
dwa, trzy zdania. By³ stan wojenny. D³ugie<br />
kolejki od wczesnych rannych godzin przed<br />
sklepami. Kobiety z ma³ymi dzieæmi na rêkach<br />
niemal mdla³y. Lubi³ napomykaæ o swojej<br />
trudno wyleczalnej dolegliwoœci, wy³¹cznie<br />
o tym. No i o wyjazdach do Warszawy, czym<br />
siê stara³ chlubiæ, bo tam spotyka³ znanego<br />
pisarza. Od¿ywa³ jakby wewnêtrznie. Wyzna-<br />
³em mu pewnego razu doœæ ostro swoj¹<br />
oczywist¹ pretensjê, któr¹ sobie zapamiêta³<br />
i zapisa³ w „alfabecie” jako o przypuszczonym<br />
przeze mnie na niego nieuzasadnionym ataku.<br />
Mo¿e i racja. Ale okaza³ siê a¿ nader pamiêtliwym.<br />
Jak ka¿dy nadwra¿liwiec. Jego ¿ycie<br />
najogólniej odbiera³em jako trudne, jakieœ<br />
powik³ane, ciê¿kie dzieciñstwo, i tajemnicze,<br />
dziwne szkolne epizody, po których mo¿na<br />
spodziewaæ siê wszystkiego. Ale o tym dopiero<br />
ostatnio dotar³o do mnie coœ wiêcej.<br />
Wczeœniej jedna czy dwie plotki. To by³y<br />
w gruncie rzeczy rozsypuj¹ce siê drobiazgi.<br />
Napisa³ w swoim czasie ksi¹¿kê o innych<br />
(„Mój alfabet”), w wielu miejscach zjadliw¹,<br />
k¹œliw¹. Mo¿e i trochê sprawiedliw¹. Nikogo<br />
poza drobnymi wyj¹tkami nie oszczêdza. Ani<br />
nie stara siê ustrzec jawnej tendencyjnoœci. Jak<br />
to w konwencji paszkwilu bywa. Bra³ w niej<br />
moim zdaniem odwet za swoje niezrealizowane<br />
pragnienia bycia prozaikiem, który ma<br />
dorobek, oczywiœcie uznany dorobek. Wyczuwa³em<br />
istniej¹c¹ w Z. £. w tym kierunku<br />
sk³onnoœæ. Raczej nie lubi³ lokalnego œrodowiska,<br />
nawet kwestionowa³ jego istnienie.<br />
Naigrawa³ siê z niektórych jego uczestników.<br />
Sam zaœ z Trziszk¹ wda³ siê w kuriozalny<br />
pomys³ za³o¿enia nowego zwi¹zku pisarzy.<br />
Mieli nawet piecz¹tkê i chyba konto w banku,<br />
co prawda puste. Có¿ to mia³o nie byæ –<br />
spotkania autorskie, sympozja, wydawanie<br />
ksi¹¿ek, rewolucja, presti¿ i takie tam ró¿ne<br />
cuda. Opowiada³a mi Ania Kwapisiewicz jak<br />
to by³a nachodzona i namolnie werbowana do<br />
tej dziwacznej organizacji. Jedynym efektem<br />
zaistnienia tego dwuosobowego zwi¹zku<br />
okaza³o siê w³aœnie wydanie Z. Trziszce<br />
ksi¹¿ki o Kazimierzu Œwitoniu, drukowanej<br />
w zielonogórskiej drukarni. Potem przez doœæ<br />
d³ugi czas pozostawa³ nie rozwi¹zany problem<br />
rachunków do zap³acenia. Potrafi³ jednak Z. £.<br />
równie¿ bardzo ceniæ autentyczne wartoœci.<br />
34