20.04.2014 Views

Puls UM

Puls UM

Puls UM

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

OPOWIADANIE<br />

Gazeta Studentów<br />

12<br />

Katechizm na dzień powszedni<br />

część IV<br />

Bywa, że życie kurczy się do „tu i teraz”. Można je zamknąć w dłoni i nie wyczuje się nic wewnątrz niej. Zawęża się do<br />

starcia kurzu z meblościanki czy zapalenia świateł, gdy już zmierzcha. Zamykanie się na przyszłość i przeszłość nie pomaga<br />

w rozwiązaniu problemów i Robert dobrze o tym wiedział. Dlatego, słysząc prośbę o przyniesienie do szpitala starego,<br />

zielonego pudełka, ucieszył się i zawiózł je żonie z samego rana.<br />

Spoczywało na dnie ostatniej szuflady, leżało między apaszkami, których nigdy nie nosiła i bibelotami z jej rodzinnego<br />

domu. Kilka spatynowanych sztućców, miniaturowy koń na biegunach, metalowa zapalniczka, ozdobny pierścień do serwetek,<br />

wysadzany cyrkoniami klips, plastikowy pierścionek i mnóstwo innych drobiazgów, których, jak wiedział, nigdy nie<br />

oglądała, odkąd wrzuciła je do tej szuflady. Umyślnie wybrała tę leżącą najniżej, by mieć je przy sobie, jednocześnie będąc<br />

pewną, że przypadkiem się na nie nie natknie, szukając czegoś w toaletce. Dzieci uwielbiały tę szufladę. Czasem pod nieobecność<br />

matki zakradały się do pokoju i przerzucały poplamione poranną kawą serwetki i klamry do włosów. To była doskonała<br />

zabawa. Nie dość, że mogły obracać w dłoniach przedmioty, które na co dzień były im niedostępne, to jeszcze fakt,<br />

że robią to w tajemnicy przed rodzicami, dostarczał dzieciom dodatkowej radości. W tej chwili jednak Robert nie miał czasu<br />

na rozmyślania o dziecięcych zabawach w ściganych poszukiwaczy skarbów. Miał ledwie godzinę przed pracą, by zawieźć<br />

pudełko żonie i zabrać dzieci do przedszkola. Miłosz, od kiedy otworzył oczy, był wyjątkowo marudny, co udzielało się<br />

i Julce, i Robertowi, tak więc kiedy dotarł do szpitala, miał już nerwy w strzępach i podświadomie cieszył się, że zaraz usiądzie<br />

za biurkiem i jedyne, co będzie mu towarzyszyć, to szelest papieru i bojaźliwe pukanie do drzwi interesantów. I właśnie<br />

z tą paradoksalną myślą odwiedził Kobietę, rzucił jej na nocny stolik numer magazynu kulturalnego, kiedy przebudziła się<br />

na dźwięk jego kroków. Rzuciła mu pytające spojrzenie, a on, bez słowa, wyciągnął z nesesera pudełko. Uśmiechnęła się<br />

delikatnie i wyciągnęła po nie obie ręce. Robert chciał z tym zaczekać. Wiedział, że z momentem wręczenia jej pakunku,<br />

on przestanie dla niej istnieć, nie będzie już męża, dzieci, wenflonu w ręce, a powieki przestaną nieznośnie ciążyć. Znajdzie<br />

się znowu na skalistym wybrzeżu, wiatr wpełznie między kosmyki jej włosów, a w ustach, prócz jodu, będzie czuła jeszcze<br />

wspomnienia, słone zupełnie jak łzy, które za nimi wylała. Dlatego wycofał się z sali, zostawiając żonę sam na sam z lekką<br />

zawartością pudełka.<br />

Kobieta nie otworzyła go. Przesunęła dłonią po wciąż intensywnie zielonej tekturze i zastygła w bezruchu, nieświadomie<br />

przyciskając palce do papieru. Nie śmiała go otworzyć po tylu latach. Prawie zapomniała, co jest w środku, a przecież<br />

było to najcenniejsze, co miała Stamtąd, z okresu, kiedy lepiła w mokrym piasku latarnię morską krzywą jak wieża w Pizie,<br />

kiedy biegła z każdą muszelką do rodziców, kiedy razem z bratem znosili mamie kwiaty na wianki i do wazonu i gonili się<br />

po wielkim piętrowym domu. Kobieta zorientowała się, że nie jest w pokoju sama i rzuciła okiem na drzwi. Oczywiście<br />

Robert zostawił je otwarte na oścież, chcąc jak najszybciej uciec do pracy od gromadzących się w pokoju wspomnień.<br />

W progu stał lekarz. Puknął we framugę knykciami, uśmiechając się do niej. Kobieta odłożyła w pośpiechu pudełko na<br />

stolik i zaprosiła go gestem do środka.<br />

– Lepiej? – Zerknął na nią przeglądając papiery.<br />

– Tak, dziękuję. To zgoda? – Spytała, kiedy podał jej dokument. Skinął głową, a Kobieta podpisała go bez słowa i oparła<br />

się z powrotem o poduszki. – Kiedy?<br />

– Dziś wieczorem. Teraz, kiedy już diagnoza została postawiona, nie ma sensu czekać – z każdym dniem guz się powiększa.<br />

Wolno, ale wciąż rośnie. – Mrugnął do niej, składając teczkę. Kobiecie przebiegło przez myśl, że gdyby nie podchodził<br />

do pacjentów w tak dziwny sposób, czyniąc z choroby okazji do płatnego urlopu, szybko straciłby siły… nie, nie siły, wiarę,<br />

chęci do pomocy. Dlatego, choć to mrugnięcie wyjątkowo jej nie pasowało do słów, które wypowiedział, uśmiechnęła się<br />

do lekarza i po krótkiej wymianie uprzejmości została sama w sali. Siegnęła powtórnie po pudełko. Tym razem, niewiele się<br />

namyślając, otworzyła wieczko i wyjęła zawiniątko, które znajdowało się wewnątrz. W kawałek płótna owinięta była bransoletka.<br />

Nic wyjątkowo pięknego, zwykły sznurek spleciony w cienki warkocz. Był w kilku miejscach porozdzielany na<br />

kilka drobniejszych pasemek, na które nanizane były kawałki nieoszlifowanego bursztynu. Bransoletka nie posiadała zapięcia.<br />

Aby utrzymała się na ręce, należało obwiązać kilkakrotnie sznurek wokół dłoni. Kobieta nałożyła ją na dłoń nie wiążąc<br />

jej. Poczuła na skórze szorstkość bransoletki. Z warkoczyka wystawały nitki sznurka, które kłuły i drapały skórę. Kobiecie

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!