zyta oryszyn historia choroby, historia żałoby
zyta oryszyn historia choroby, historia żałoby
zyta oryszyn historia choroby, historia żałoby
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
Za Ślużyńskim czerwieniły się, złociły i niebieściły drewniane ptaszki z farbowanymi<br />
piórami gęsi. Ptaszki stały na długich, drucianych nóżkach gotowe do ustrzelenia. Ślużyński<br />
machnął w stronę Mięcia strzelbą, ale Miecio pognał dalej.<br />
Franka nie było też w stadninie. Hipodrom był pusty, maneż był też pusty. Nie było na nich<br />
ani koni ani masztalerzy.<br />
Pobiegł do willi. Okrążył ją z daleka. Od razu domyślił się, że w willi nikogo nie ma.<br />
Pozamykane drewniane, zielone okiennice z powycinanymi serduszkami znaczyły jedno:<br />
wszyscy gdzieś wyjechali.<br />
Stanął i nie wiedział, co robić dalej. Było mglisto, zimno i chaotycznie. Był głodny.<br />
Patrzył na taras, na którym jeszcze wczoraj stały stoły, które jeszcze wczoraj zasłane były<br />
dywanami i oświetlone chińskimi lampionami. Teraz po tarasie zasłanym liśćmi zwianymi z<br />
parkowych drzew przechadzał się kot.<br />
Zaczął wracać do domu wczorajszą trasą, poprzez skupisko sosenek, w których kucał,<br />
poprzez kapuścisko. Teraz, w mgłach, kapusty wyglądały jak kapusty a nie jak sąd<br />
ostateczny.<br />
Wszedł na nasyp kolejowy, popatrzył na dalekie dymy kopalnianych kominów, skręcił<br />
jeszcze raz na strzelnicę; przynajmniej sobie postrzela, jeszcze nie jest za późno.<br />
Na strzelnicy zaświecono już latarnie. Nikt nie strzelał, jakaś inna grupa małych chłopców<br />
próbowała wejść na szczyt słupa, na którym w ludowe festyny stały na platformie nie tylko<br />
kiełbasa i wódka, ale czasami nawet komplet filiżanek z fabryki porcelany. Mietek zdobył<br />
kiedyś taki komplet. Od tego czasu zaczęła się jego przyjaźń z Frankiem.<br />
Franek zazdrościł, że Mietkowi wolno się wskrabywać na słup:<br />
– Mnie nie pozwala matka – powiedział. — Ale ty masz bracie nieźle, mówię ci, że nie<br />
masz matki. Też by ci niczego nie pozwalała i co krok mówiła, żeby się nie pospolitować.<br />
Kiedy już miał wychodzić z terenu strzelnicy, usłyszał jak woła go Franek. Stał oparty<br />
o kiosk z napojami i pił oranżadę. Był ubrany w długi, watowany na ramionach płaszcz z<br />
materiału w jodełkę, na głowie miał wysoką, baranią czapkę.<br />
Mietek widział człowieka opartego o kiosk i pijącego oranżadę, ale do głowy mu nie<br />
przyszło, że ten poważny gość, to Franek.<br />
Podali sobie ręce. – Co porabiasz – spytał Franek. Mietek milczał, jakoś wszystko wydało<br />
mu się nieważne w obliczu poważnego, ubranego jak dorosły Franka, wzruszył ramionami: –<br />
Ot tak łażę.<br />
Franek splunął: – Mówię ci brachu, alem się najeździł, wizytowaliśmy hufce Służby<br />
Polsce. Ledwo żeśmy się tam znaleźli a tu powitanie z grochówką i plackami ze śliwkami.<br />
Niestety dla mnie wypadło tylko cztery kawałki ciasta. Wytłumaczyłem matce, że taka<br />
przygoda powinna cieszyć a nie doprowadzać do rozczarowania, czy złości. Udobruchała<br />
mnie trzema kawałkami więcej, które zabrała ojcu spod nosa. I ledwo zjadłem, myślałem, że<br />
pęknę. Na szczęście była herbata i popiłem. A potem rozbolał mnie brzuch. Od tego czasu<br />
piję bezustannie wodę sodową. Przed chwilą wróciliśmy dopiero, bo trzeba było oglądać, jak<br />
chłopaki tam śpią, jak maszerują, jak śpiewają i jak im tam nie brak żadnej rodziny. W domu<br />
nic do picia nie było, bo wczoraj wszystko goście wychlali, to wybrałem się na strzelnicę do<br />
kiosku. Napijesz się też? Nie? No to cześć, mówię ci brachu, muszę zaraz wracać, bo matka<br />
nie lubi sama w domu siedzieć, jak ojca nie ma, a ten ledwo przyjechał zaraz dostał telefon,<br />
że ma być na kopalni, bo na kopalni jest sprawa.<br />
Na odchodnym dodał: – Marsze jesienne niedługo.<br />
Za chwilę go nie było. Nic nie powiedział o pannie Władzi, o żadnych Naszych ani się<br />
zająknął, w ogóle jakby nigdy nic, więc Miecio nadal nie wiedział, czego oczekiwać.<br />
Wrócił do domu. Tatuńcia już nie było. Piec wygasł, na płycie kuchennej nie stało<br />
jedzenie, na patelni nie walał się nawet jeden najmniejszy placek kartoflany. Babunia<br />
odezwała się zza szafy: – Emilku, to ty?<br />
151