zyta oryszyn historia choroby, historia żałoby
zyta oryszyn historia choroby, historia żałoby
zyta oryszyn historia choroby, historia żałoby
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
podzwrotnikowego słońca. Tam, gdzie nic ma czarnych ścian i zaropiałych wnętrz, tam gdzie<br />
nie czają się na dorosłych dorośli z samochodami? Kto i za co wyśle ją na Hawaje? Pan<br />
Leduch chciał się wysłać sam, tyle że do Gujany. Napisał list do Jana Skowrońskiego,<br />
kochanego rodaka i zaproszenie otrzymał. I co z tego wyszło? Z tego wyszedł artykuł cztery<br />
ustawy dwa o paszportach. A z artykułów i punktów i ustaw wyszło, że pan Leduch nie<br />
otrzyma paszportu od państwa ludowego, bo ono chce go mieć zawsze, nieodwołalnie, u<br />
siebie, bez odwołania, aż do śmierci. – Do usranej śmierci – wołał pan Leduch. Omal zawału<br />
serca nie dostał, tak się zdenerwował fatalnie tą miłością państwa do człowieka i obywatela. –<br />
Zupełnie jak by człowiek wziął dozgonny ślub, w brzuchu matki będąc jeszcze, z krajem<br />
urodzenia, na złe zresztą wyłącznie. Czerwonooka żona porządnie nas trzyma w garści, ja ci<br />
dam paszport, złodzieju, bandyto, siedź i pracuj dla mojego dobra, ja ci dam masło albo mięso<br />
żreć, ja ci dam wódkę pić alkoholiku jeden, esperal ci w brzuch, ja ci dam prawa człowieka i<br />
obywatela, a Życie Warszawy, a Prawo i życie, to ci nie wystarczy? Klęcz i służ, a małżeński<br />
obowiązek mi świadcz, zapadają ciemności i co z tego wynika? Nasza kelnerska, służalcza<br />
sytuacja wynika. Trzeszczy łóżko olbrzymki ludożony a ty człowieku gdzie nie podniesiesz<br />
znad łoża boleści oka, tam czarna ściana płaczu przed tobą. Z takich ścian zbudowane są<br />
nasze domy – oto nasze socjalistyczne budownictwo. – Oho – powiedziała szeptem pani<br />
Leduch – tego jak napadnie taka czarna iluminacja, to może tak aż do przyjazdu karetki<br />
milicyjnej. – Tryknęła pana Leducha w bok i trykając wepchnęła do kamienicy.<br />
Kiedy dostała pierwszą pensję zamigotało jej w oczach, jakby zobaczyła stado motyli.<br />
Przycisnęła pieniądze do piersi, żeby się nie rozpierzchły, jak te, otrzymane od leśnobrzeskich<br />
sąsiadów. Przyciśnięte, przyduszone, przyniosła do domu. Położyła na sekreterze, zaczęła<br />
liczyć, kalkulować, dodawać i sztukować, ale za nic z tych pieniędzy nic chciało wyjść, żadne<br />
normalne życie, tak jak z zamierającego pustynnego strumyczka nic wychodzi żadna<br />
porządna rzeka. Zamknęła oczy, w głowie najpierw huczało a potem zaćwierkało<br />
wierszykami, opadły ją jak stado wróbli –<br />
od dzisiaj mogę wyglądać jak stara panna<br />
albo zarośnięty zmierzchem taras.<br />
Od dzisiaj mogę pić truciznę<br />
z dziesięciu filiżanek naraz.<br />
A nocą chodzić specjalnie po to,<br />
by w cudzych ogrodach, udając słowika,<br />
łamać zmarznięte gałęzie bzu.<br />
Od dzisiaj mogę wyglądać jak sawanna,<br />
jak wypalony, szalony step,<br />
jak coś czego się nie określa,<br />
ale co jest równie straszne,<br />
jak wyrzucony bezmyślnie chleb.<br />
Siedzę siedzę wpatruję się w ciszę,<br />
rękami zgrabiałymi z rozpaczy – wierszyki piszę.<br />
I ta czarna ściana, zaropiała jak rana, gdyby była tylko chmurą do przejścia, po drugiej<br />
stronie świeciłoby słońce, ale jest ścianą płaczu, wystarczy do niej przyłożyć ucho, żeby raz<br />
na zawsze się przekonać, ze za nią nie istnieje nic, tylko szaleństwo. Usiadła na stercie<br />
szpargałów w kącie, otępiała, chciało jej się pić herbaty, zasnęła. Minęła noc. W zatęchłym<br />
mieszkaniu zagościł na chwilę bezradny świt. Rozejrzał się na wszystkie strony. Wyszedł na<br />
ulicę okulawiony.<br />
1974. Pierwodruk rok 1981 – jako 162 pozycja NOWej.<br />
62