KRONIKA 2003 - RowerTramp
KRONIKA 2003 - RowerTramp
KRONIKA 2003 - RowerTramp
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
torbie na krzyzu. Zabie znów zamoczyl niedawno kupione skarpetki, a takze ostatnia sucha<br />
pare rekawiczek, Maciej natomiast z pelna swiadomoscia wjechal w rozlegla a gleboka kaluze<br />
– niestety, jego Giant’owi daleko do najgorszego z bojerów, gdyz prawie wjechal pod lód,<br />
moczac oczywiscie spodnie i skórzane trzewiki. Wszystkich nas przebil jednak Piotr, który –<br />
nieco pózniej – po kolejnym klapnieciu tylna czescia tulowia na siodelko... wykrzywil jego<br />
prety tak, ze tylna czesc tego pozytecznego gadzetu smetnie zwisla ku dolowi. Widok, zaiste,<br />
smutny, a i komfort piotrkowego Authora najwidoczniej sie pogorszyl, gdyz skwapliwie<br />
zgodzil sie z naszym jowialnym stwierdzeniem w staropolszczyznie wyrazonym, iz „rower go<br />
teraz wyrucha” (dobrze, ze nie bylo z nami kobiet...) Klempicz slynny jest z tego, ze<br />
projektowano tam druga w Polsce – oprócz Zarnowca – elektrownie atomowa w Polsce, o<br />
mocy 4000 MW. Jednak protesty mieszkanców i wysokie koszty planowanej budowy<br />
spowodowaly, ze w 1990 roku odstapiono od inwestycji. Sam Klempicz okazal sie dla nas<br />
srodkiem swoistego „trójkata bermudzkiego”. A bylo to tak: wyjechalismy ze wsi zielonym<br />
szlakiem pieszym na pólnocny zachód, potem skrecilismy w lewo, ku Wronkom, aby po dosc<br />
dlugiej jezdzie... wrócic z powrotem do Klempicza! Ja tego z poczatku nie zauwazylem.<br />
Myslalem, ze jestesmy juz na rogatkach Wronek, gdy Piotr zaczal zanosic sie histerycznym<br />
smiechem. Myslalem, ze chlopakowi odbilo z wysilku, ale... on zna te okolice z podrózy<br />
samochodowych i od razu poznal, ze znów jestesmy w Klempiczu, tylko innej jego czesci.<br />
Cóz bylo robic? Nie bylo juz sensu jechac do Wronek, za dlugo czekalibysmy na pociag, zas<br />
powrót czerwonym szlakiem pieszym z Wronek nie wchodzil w rachube, bylo juz na to zbyt<br />
pózno. Tak wiec, tym samym zielonym szlakiem, który juz raz wywiódl nas w pole,<br />
wyruszylismy teraz w przeciwna strone, tym razem ku Zielonejgórze. Teraz znaki szlaku nie<br />
wywiodly juz nas w pole. Gdy juz wyjechalismy z lasu, do Obrzycka dotarlismy wygodna<br />
droga rowerowa, wiodaca bodajze z Piotrowa. Nie tracac niezbednego czasu, szybkim<br />
tempem zmierzalismy ku Szamotulom, przystajac jedynie na chwile kolo drewnianego<br />
szalasu kolo lesniczówki Daniele, niedaleko mostu nad Warta w Braczewie i w sklepie w<br />
Jaryszewie. Po wiekszosci grupy bylo juz widac zmeczenie. Najlepiej trzymal sie Marcin, nie<br />
odstepujac mnie nawet o obrót korby, nadspodziewanie dobrze radzil sobie nowopoznany<br />
Piotr, mimo swego garbatego siodelka. Wyraznego pecha mial dzis natomiast biedny Zabie,<br />
który przesadzil z mala iloscia powietrza w przedniej oponie, skutkiem czego obrecz mocno<br />
sie zwichrowala. Trzeba bylo rozpiac przedniego v-brake’a. Zaowocowalo to radosnymi<br />
kwikami Zabiego, który nie mógl hamowac, zeslizgujac sie po blotnistej, stromo opadajacej<br />
ku rzeczce Samie, drózce. W Szamotulach jak zwykle przed czwarta juz wszystko zamkniete,<br />
wiec pojechalismy wprost na dworzec. Stamtad pociagiem o 16.12 – na szczescie okazal sie