Ebook2021
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
WOJEWÓDZKIE KONKURSY EDUKACYJNE
XI EDYCJA 2020/21
WOJEWÓDZKIE KONKURSY
„WĘDRÓWKI SZLAKIEM WARTOŚCI”
Organizator:
Współorganizator:
„Fundacja PAX ET BONUM”
al. Kasprowicza 26, 51-161 Wrocław
tel. 501 33 99 06
www.paxetbonum.pl
Szkoła Podstawowa nr 29 (Wrocław)
Liceum Ogólnokształcące nr X (Wrocław)
Zespół Szkół nr 9 (Wrocław), L’Arche Wrocław
Szkoła Podstawowa nr 83 (Wrocław)
Patronat i mecenat: Prezydent Wrocławia, Marszałek Dolnego Śląska,
Arcybiskup Metropolita Wrocławski, Dolnośląski Kurator
Oświaty, Wojewoda Dolnośląski, Regionalna Dyrekcja
Lasów Państwowych we Wrocławiu, Koleje Dolnośląskie
KILKA FAKTÓW Z HISTORII KONKURSÓW
„Wędrówki szlakiem wartości” to konkursy bardzo pożądane i wyjątkowe. Zostały
powołane do życia w 2011 roku. Ich uczestnicy konfrontowani są każdego roku z innym
tematem, opartym o niezbywalne wartości etyczne. Konkursy jako jedyne na Dolnym
Śląsku, otwarcie poruszają niezwykle ważne tematy wartości w życiu młodych ludzi, które
powinny stanowić ich „kręgosłup” w dobie relatywizmu moralnego.
Różnorodne kategorie konkursu są odpowiedzią na wielorakie talenty, które uczniowie
pragną rozwijać. Konkursy umożliwiają młodym ludziom przemyślenie i twórczy przekaz
tematu, który każdego roku przedstawia inne wartości. W roku 2018/2019 był to temat:
POŻEGNANIA. „– A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść? – spytał Krzyś, ściskając
Misiową łapkę. – Co wtedy?
– Nic wielkiego – zapewnił go Puchatek. – Posiedzę tu sobie i na ciebie poczekam. Kiedy
się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.” A. A. Milne
W konkursach bierze udział każdego roku ok. 1100 uczestników: dzieci i młodzieży w wieku
od 6 do 19 lat, także młodzieży różnych wyznań lub pochodzących z mniejszości
narodowych, młodzieży z rodzin patologicznych, a także młodzieży i dzieci
niepełnosprawnych. Konkursy przyczyniają się do rozwoju ich talentów. Drogą eliminacji
wyłonionych zostaje ok. 100 laureatów we wszystkich kategoriach.
Konkursy obejmują wiele obszarów: konkurs literacki (poezja i proza), recytatorski
(proza, poezja, poezja śpiewana, monodram, krótka forma teatralna), plastyczny,
multimedialny, fotograficzny, filmowy, wiedzy o Dolnym Śląsku (środowisko przyrodnicze
oraz zabytki), a laureaci mają okazję wystąpić na gali laureatów, prezentując swoje
osiągnięcia rodzicom, przyjaciołom, nauczycielom i mieszkańcom Wrocławia. W komisjach
konkursowych zasiadają – w zależności od kategorii – aktorzy, językoznawcy, wykładowcy
j. polskiego na Uniwersytecie Wrocławskim, przedstawiciele Regionalnej Dyrekcji Lasów
Państwowych, plastycy, graficy, artyści fotograficy.
Przy organizacji konkursów współpracują nauczyciele i dyrektorzy szkół
wrocławskich: SP nr 29, LO nr X, ZS nr 9, SP nr 83, L’Arche Wrocław oraz Pracownia
Architektury Krajobrazu „Zielona Metamorfoza”
Konkurs „DOLNY ŚLĄSK – CUDA NATURY I ARCHITEKTURY” (konkurs wiedzy)
Jest najmłodszą kategorią cyklu konkursów „Wędrówki szlakiem wartości”. Konkurs jest
trzyetapowy i opiera się o wybrane każdego roku tematy z obszarów „Natura 2000” i wybrane
zagadnienia dotyczące zabytków na terenie Dolnego Śląska.
Etap szkolny ma formę testu i przeprowadzany jest w szkołach w oparciu o materiały przesłane
przez organizatorów. Za etap szkolny odpowiedzialny jest nauczyciel powołany przez dyrektora
szkoły do przeprowadzenia pierwszego etapu konkursu. Po pierwszym etapie uczeń może uzyskać
maksymalnie 30 punktów. Drogą eliminacji wyłonieni zostają uczestnicy etapu powiatowego: 3-6
uczniów, którzy osiągnęli najlepsze wyniki.
Etap powiatowy opiera się na prezentacjach przygotowanych przez uczestników, którzy zostali
wyłonieni po etapie szkolnym. Uczestnicy przygotowują prezentacje w formie reportażu,
prezentacji multimedialnej lub filmu na wybrany temat z zakresu natury lub architektury regionu.
Prezentacje mają być wykonane samodzielne, w oparciu o własne materiały (fotografie, film) i
powinny uwzględniać następujące kryteria:
- mają stanowić źródło wiedzy dla odbiorców
- wiedza ujęta w prezentacjach powinna być podparta elementami samodzielnych badań,
poszukiwań przeprowadzonych w na prezentowanym terenie, w oparciu o różnorodne źródła
książkowe i internetowe.
- prezentacja powinna wyrażać osobisty stosunek autora do omawianego miejsca/zabytku/terenu
- prezentacja ma być estetyczna, a temat ujęty w kreatywny, ciekawy sposób
- formy prezentacji: film (5-10 min.), reportaż (5 – 10 min.), prezentacja multimedialna (format
ppt, 15-20 slajdów/czas prezentacji 5-8 min)
Prezentacje oceniane są przez komisję konkursową, w której skład wchodzą specjaliści z zakresu
biologii, historii sztuki, geografii, przedstawiciele Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych, artyści
fotograficy. Za pełne uwzględnienie powyższych kryteriów, dot. prezentacji, uczeń może uzyskać
30 punktów. Uczniowie, którzy w etapie szkolnym i wojewódzkim uzyskali łącznie 42 punkty
zakwalifikowani zostają do etapu wojewódzkiego.
Etap wojewódzki ma formę testu wiedzy z zakresu podanych wcześniej zagadnień. Test ma
formę 40 pytań zamkniętych: 20 z obszaru natury i 20 z obszaru architektury. W pytaniach
testowych mogą być zastosowane elementy multimedialne (fotografie, fragmenty filmów,
fragmenty dźwiękowe). Test finałowy odbywa się zazwyczaj w SP nr 29. Prace sprawdzane są
przez komisję konkursową w skład której wchodzą specjaliści z zakresu biologii, geografii i historii
sztuki. Za test uczeń może uzyskać maksymalnie 40 punktów. Do finału zakwalifikowani zostają
uczniowie z najwyższą ilość punktów.
Komisja konkursowa wyłania minimum 5 laureatów konkursu, którzy osiągnęli najwyższe wyniki,
sumując punkty uzyskane za test finałowy oraz za prezentację ocenioną na etapie powiatowym. W
przypadku uzyskania przez kilku uczniów takiej samej ilości punktów, laureatami zostają wszyscy
uczniowie, którzy uzyskali dokładnie taką samą ilość punktów, jak uczeń z najniższą ilością
punktów wśród zakwalifikowanych pięciu laureatów.
Warsztaty w ramach konkursu odbywają się każdego roku, prowadzone są przez specjalistów i
mają różnorodną formę: wykładu, konferencji, panelu dyskusyjnego lub gry, połączonych z
działaniami praktycznymi. W warsztatach udział biorą wszyscy uczniowie zakwalifikowani do etapu
wojewódzkiego. Działania praktyczne prowadzone są najczęściej w grupach, co sprzyja nawiązaniu
kontaktów między szkołami oraz integracji uczniów i wymiany doświadczeń. Warsztaty opierają się
na innowacyjnych metodach, np.
- warsztaty 2015 – edukacja w zakresie questingu, tworzenia gier terenowych, wspólny udział w
grze terenowej opartej o tematykę przyrodniczej (drzewa)
- warsztaty 2016 – edukacja w zakresie roślin miododajnych i ochrony owadów zapylających,
wspólny udział w tworzeniu bomb nasiennych i rozrzuceniu ich na terenie szkoły
- warsztaty 2017 – edukacja ekologiczna
- warsztaty 2018 – warsztaty w Muzeum Miedzi w Legnicy
Konkurs organizowany jest przy współpracy z SP nr 29 we Wrocławiu
LISTA KATEGORII
SZKOŁY PODSTAWOWE
1. Kategoria: wiedza o Dolnym Śląsku „Cuda natury i architektury” (klasy VI-VIII)
2. Kategoria: konkurs fotograficzny (klasy VII-VIII)
3. Kategoria: konkurs filmowy (klasy VII-VIII)
4. Kategoria: konkurs plastyczny, grupa I (klasy 0-II)
5. Kategoria: konkurs plastyczny, grupa II (klasy III-IV)
6. Kategoria: konkurs plastyczny, grupa III (klasy V-VI)
7. Kategoria: konkurs plastyczny, grupa IV (klasy VII-VIII)
8. Kategoria: konkurs recytatorski, poezja (klasy IV-VI)
9. Kategoria: konkurs recytatorski, proza (klasy IV-VI)
10. Kategoria: konkurs recytatorski, poezja (klasy VII-VIII)
11. Kategoria: konkurs recytatorski, proza (klasy VII-VIII)
12. Kategoria: konkurs recytatorski, poezja śpiewana (klasy VII-VIII)
13. Kategoria: konkurs literacki, poezja (klasy IV-VI)
14. Kategoria: konkurs literacki, proza (klasy IV-VI)
15. Kategoria: konkurs literacki, poezja (klasy VII-VIII)
16. Kategoria: konkurs literacki, proza (klasy VII-VIII)
17. Kategoria: konkurs multimedialny, prezentacja
SZKOŁY PONADPODSTAWOWE
18. Kategoria: konkurs plastyczny
19. Kategoria: konkurs recytatorski, poezja
20. Kategoria: konkurs recytatorski, proza
21. Kategoria: konkurs recytatorski, monodram, krótka forma teatralna
22. Kategoria: konkurs recytatorski, poezja śpiewana
23. Kategoria: konkurs literacki, poezja
24. Kategoria: konkurs literacki, proza
25. Kategoria: konkurs fotograficzny (klasy I-III)
26. Kategoria: konkurs filmowy (klasy I-III)
NIEPEŁNOSPRAWNI
26 Kategoria: konkurs plastyczny
TEMATY KONKURSÓW „WĘDRÓWKI SZLAKIEM WARTOŚCI”
2011-2021
1 POKÓJ. Pokój w sercu, w domu, w szkole, w kraju i na świecie.
2 PRZEBACZENIE „Jedyną drogą do pokoju jest przebaczenie” (JPII)
3
4
5
6
7
8
9
RADOŚĆ „Ludzie są stworzeni do radości. Słuszne jest zatem pragnienie szczęścia.
(…) jednakże nie można być szczęśliwym «bez innych».” (JP II)
RODZINA Rodzinę łączą wspólnie spędzone chwile. „Rodzinom powierzone jest
zadanie walki przede wszystkim o to, ażeby wyzwolić siły dobra (…)” (JPII)
ZWIERZĘTA „Zwierzęta - bracia nasi najmniejsi. «Jesteśmy życiem, które chce żyć
pośród życia, które chce żyć».” (Albert Schweitzer)
PRZYJACIELE „Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, gdy nasze
skrzydła zapomniały jak latać.” (Antoine de Saint-Exupéry)
Konkurs literacki:
ZIEMIA „Ziemia uczy nas więcej o nas samych niż można wyczytać ze wszystkich
książek. To dlatego, że stawia opór, nie poddaje się. Człowiek zmagając się z
przeszkodą obnaża swoje ja i poznaje samego siebie.”
Pozostałe kategorie:
(Ziemia, planeta ludzi, Antoine de Saint-Exupéry)
ZIEMIA „Ziemia to najpiękniejszy Ogród. „Gdybym nawet wiedział, że jutro świat
przestanie istnieć, to jeszcze dziś zasadziłbym drzewko jabłoni.” (Marcin Luter)
MATKA „(…) nieludzkie piękno mistrzów/ a tu zwykła matka/ jej nos okulary i
pacierz na stole/ moczopędna pietruszka/ z selerem sałatka/ i bardzo ludzka miłość
(…)” (ks. Jan Twardowski)
CZŁOWIEK „Codziennie na swej drodze mijamy cudotwórców. Najczęściej są
przebrani za zwykłych ludzi: nauczycieli, fryzjerów, pielęgniarki, sekretarki,
kasjerów, taksówkarzy i tym podobnych.” (Regina Brett)
10 PODRÓŻE Człowiek. „Codziennie na swej drodze mijamy cudotwórców. Najczęściej
są przebrani za zwykłych ludzi: nauczycieli, fryzjerów, pielęgniarki, sekretarki,
kasjerów, taksówkarzy i tym podobnych.” (Regina Brett)
11 POŻEGNANIA „– A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść? – spytał Krzyś,
ściskając Misiową łapkę. – Co wtedy? – Nic wielkiego – zapewnił go Puchatek. –
Posiedzę tu sobie i na ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś
nigdy nie znika.” A. A. Milne
Przedstawiamy wybrane prace uczestników konkursów: literackiego,
fotograficznego, plastycznego, konkursu „Dolny Śląsk – cuda natury i
architektury” (wybrane fotografie z prezentacji dolnośląskich zakątków) oraz
konkursu plastycznego dla niepełnosprawnych.
Wszystkie prace są wynikiem twórczej interpretacji tematu konkursu 2020/21:
Człowiek. POŻEGNANIA. „– A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść? – spytał
Krzyś, ściskając Misiową łapkę. – Co wtedy? – Nic wielkiego – zapewnił go
Puchatek. – Posiedzę tu sobie i na ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to
ten drugi ktoś nigdy nie znika.” A. A. Milne
Zapraszamy do zapoznania się z dziełami utalentowanych młodych autorów!
1. Mateusz PRĘDKI – „Trwałość pamięci”
2. Anna CIEŚLAK
3. Barbara KAMIŃSKA – „A miała być wieczność”
4. Weronika WITEK
5. Jan STACHOWSKI
6. Michał KOZIOŁ
7.Jakub STAROSTA – „Niko żegna i… czeka”
8.Darek MACHALSKI – „Przyjaźń nigdy nie ustaje”
Konkurs fotograficzny
1. Kacper WOJCIECHOWSKI – „Na zawsze”
2. Blanka PIOTROWSKA – „Współtowarzysz”
3. Natalia ŁĄTKA – „Kruchość porcelany”
4. Amelia MAJ – „Długie warkocze”
5. Maja MATUSIEWICZ – „Pandemiczne rozważania nastolatki - tęsknota...”
6. Maja KILARSKA – „Pomiędzy”
7. Gabriela OSAJDZIŃSKA – „Żegnaj”
8. Nina BANDER – „Nie odejdę”
9. Łukasz LEWANDOWSKI– „Pożegnania”, „Cenne chwile”
10. Kacper WOJCIECHOWSKI
11. Franciszek WOŹNIAK – „Spotkajmy się”
12. Hanna SAPILAK – „Prometeusz Dołęga”
13. Klara KARBOWNICZEK – „Droga dzieciństwa”
14. Dariusz PIWOWAR – „Pożegnanie”
15. Leonia SOLAREK
16. Julia ŚWIERCZOK – „Pozwolić jej odejść”
17. Martyna RUBIK – „Lot ku…?”
18. Julia ŁASISZ – „Książka”
19. Emilia WNUK
20. Zofia DI FELICIANTONIO – „Respirator”
21. Mateusz KOZIOŁ – „Żółty notes
22. Amelia MAJ – „Powrót córki”
23. Kinga DIUG – „Gra”
24. Kaja WYCHOWANIEC – „Ja zawsze jestem”
Konkurs literacki
1. Agnieszka ZAJDEL
2. Piotr ADAMCZEWSKI
3. Konrad KLIMCZAK
4. Małgorzata KRUPKO
5. Robert MUZEJA
6. Karolina BOROWIEC
7. Bruno KLUSIK
8. Andrzej BRUSKI
9. Katarzyna MIERZWIAK
10. Anna KIEŁEK
Konkurs plastyczny dla niepełnosprawnych
1. Mateusz KOZIOŁ
2. Alana MIZGIERA
3. Dawid FURDYKOŃ
4. Aleksandra MRÓZ
5. Pola GRZYBEK
6. Igor GALUS
7. Oliwia MICHALSKA
8. Sofya SLEPAVA
9. Karol THIEM
10. Igor SEREMAK
11. Wiktoria MACKIEWICZ
12. Yeva SIADRYSTA
13. Natalia ŁATA
14. Amelia WALIGÓRSKA
15. Jakub FORMA
16. Natalii PALUCH
17. Natalia KOCHANOWSKA
18. Marlena SZYDŁAK
19. Wojciech JURKOWSKI
20. Zuzanna KAROLIK
21. Julia JABŁOŃSKA
Konkurs plastyczny
NA ZAWSZE
Nie znikniecie?
Pada pytanie.
Nie znikniemy, na zawsze pozostaniemy.
Ale to zależy od Ciebie.
Ode mnie…
Byliście, jesteście i będziecie.
Mienią się obrazy mego życia.
Moje serce mi powie.
Moje oczy roześmiane codziennym widokiem.
Radość spotkań.
Dłoń, którą wyciągam skocznie na powitanie.
Drobne palce zginają się i mówią: do widzenia.
Stosy zdjęć.
Pliki mych myśli.
Wzrok zatrzymany na fotografii.
Pamiętacie?
Tak, pamiętamy.
Wspominam sam w sobie.
Cieszę się chwilą.
Wciąż żyję, choć tęsknię ogromnie.
I czekam na piękne spotkanie.
A te obrazy wciąż rysują ślady.
W mej głowie.
W mym sercu.
W moich oczach.
Kadry życia zmieniają się.
A ja wiem, że codziennie powiem: dzień dobry.
Moim pięknym wspomnieniom.
Jesteście?
Jesteśmy.
1. Konkurs literacki
1. Konkurs plastyczny
WSPÓŁTOWARZYSZ
Mieszka z nami od niespełna 8 lat. Rankiem w pośpiechu zjada śniadanie.
Potem
z mamusią pędzi do pracy, i pozwala, by pomagała młodym ludziom poznawać
świat. Całe życie przy tablicy, a to pech, powiedziałby niejeden niemiłośnik
szkoły! Towarzyszy nam przy obiedzie. Razem wychodzimy na spacer, by poczuć
zapach świeżej trawy, zanurzyć się w dającym ukojenie cieniu dostojnych drzew.
Cieszy się z kolejnych świeczek zdmuchiwanych na tortach naszych bliskich
i przyjaciół. Fizycznie wręcz czujemy jego obecność, gdy te świeczki
zdecydowanym podmuchem gasi mama. Został harcerzem, jak wszyscy w naszej
rodzinie, choć właściwie nigdy nie zapytaliśmy go o zdanie. Często czuje zapach
obozowego ogniska i smak kartofli upieczonych o zachodzie słońca w żarzących
się węgielkach. Szczyty gór też zdobywa, tyle że wsiada do wyciągu, gdy inni
wędrują piechotą. Ale w dół schodzi już ze wszystkimi, słuchając szumiących
potoków i ptasich kłótni. Nie brakuje go na koncertach poezji śpiewanej, we
wrocławskich teatrach, na wystawach i w muzeach. Marzy, by zapalić którąś
z latarni na Ostrowie Tumskim, a potem o świcie ją zgasić i zacząć nowy dzień…
Ciekawe, czy nauczył się już polskiego i polubił wszystkie nasze
szeleszczące głoski? Czy taką samą radość, jak my, odczuwa, gdy pomagamy
innym? Czy rozumie wartość każdego żonkila posadzonego na Polach Nadziei? Czy
smakuje mu bigos i najlepsze, naszym zdaniem, na świecie, gołąbki babci Eli?
Czy, tak jak my, czuje dumę ze zwycięstw Igi Świątek i wzrusza się przy pieśniach
Rubika? Co myśli o mieszkaniu w namiocie? Czy bardziej lubi dźwięki pianina czy
gitary? A może woli ukulele i piosenkę „(…)Najpiękniej wiatr układa pach tam
gdzie nas nie ma wieje wiatr(…)”?
Jest, choć nie chciał…
Nie ma w życiu naszej rodziny chwili, kiedy nie odczuwalibyśmy jego
obecności. To do niego należy puste miejsce przy naszym bożonarodzeniowym
stole. Przypomina, że nawet, jak ma się bardzo mało, można się podzielić
z innymi. Nauczył nas, że z każdej chwili życia można uczynić święto. Że nigdy
nie można zwątpić, stracić wiary. Że „kiedy Bóg zamyka drzwi, to otwiera okno”
i nie jest to tylko zgrabne powiedzonko. Pokazał, że „dobrych ludzi jest więcej”.
Na długo przed tym, jak wybuchła pandemia, on nauczył nas, że maseczka to
wyraz szacunku jednego człowieka do drugiego i okazanie troski o tego słabszego,
którego organizm sam się nie obroni.
A jednak nie od początku zaakceptował siebie w naszym życiu. Nie pasował. Nie
polubił mamy od pierwszego wejrzenia. Kłócił się. Walczył. Zastanawiał?
Potrzebował, najdłuższych w naszym życiu, 5 miesięcy, na decyzję, że zostaje
z nami.
Ale my go pokochaliśmy. Już tamtej nocy, z 16 na 17 lipca 2013 roku, kiedy jego
życie w ciele, do którego przywykł, dobiegło końca. Serce jeszcze biło, wyglądał,
jakby spał, ale mózg już nie żył.
Pożegnał swą rodzinę, by pozostać w naszej…
2. Konkurs literacki
Wcześniej jednak, kiedy pielęgnował owoce w swoim ogrodzie, tworzył
patchworki w pracowni plastycznej, przyprawiał w kuchni warzywne sałatki,
podjął decyzję, że nie zabierze swoich organów do nieba. Ta jego myśl, że na
spotkanie ze Świętym Piotrem może pójść nieco podziurawiony, a święci wybaczą
mu pewne ubytki w urodzie, zaważyła na tym, że żyje dziś podwójnie. Choć ma
już zapewnione życie wieczne, to po 5 miesiącach walki przyjął w końcu, jak by
powiedziała Noblistka, bez „prawa do przymiarki”, drugie życie, tu na Ziemi, w
ciele mojej mamusi. Z dala od swojego domu, w obcym kraju i w nieidealnej
rodzinie.
Aby mógł z nami żyć, musieliśmy nieco przemeblować nasze
przyzwyczajenia. Zmieniło wygląd nasze mieszkanie. Kwiatki w doniczkach
powędrowały na parapety przyjaciół, nowe domy znalazły też firanki i dywany.
Chcemy, by był z nami jak najdłużej, więc dbamy o niego i stosujemy się do
wskazówek lekarzy transplantologów. Więcej u nas w domu leków, zwłaszcza tych
immunosupresyjnych, a mniej gości. Zwłaszcza wtedy, gdy trwa sezon grypowy
albo w otoczeniu panuje ospa i wszyscy dookoła kichają. No i pandemii…
…został naszym najdroższym przyjacielem, gdy odszedł…
Dawca płuc dla mojej mamy. Nie wiemy, kim był. Chłopcem czy
mężczyzną? A może młodą kobietą? Kaskaderem? Sprzedawcą? Miłośnikiem
książek? Szczęśliwą mamą? Samotną studentką? Wielbicielem kotów? Oddanym
wolontariuszem? Włochem? Niemcem? Hiszpanem? Grekiem? Nie ma dnia, byśmy
się nad tym nie zastanawiali, bo to takie ludzkie, ciekawość. Od 2831 dni
kochamy człowieka, którego nie ma na Ziemi, a jednak tak bardzo jest. Jego dwa
płuca tłoczą krew w klatce piersiowej mojej mamusi. Dzięki temu żyje, choć było
jeż z nią bardzo, bardzo źle. Tylko ecmo podtrzymywało ją przy życiu.
Wiem, że są osoby, które po transplantacji jak najszybciej pragną
zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Mówią, że chcą zacząć normalnie żyć. Są też
tacy, co potępiają przyjmujących organy. Jednak dla nas Dawca płuc mamusi stał
się członkiem rodziny. Nie udajemy, że go nie było. Zdajemy sobie sprawę, że
umarł i ta śmierć wywołała rozpacz jego bliskich. Że za nim tęsknią. Dlatego
zawsze modlitwą otaczamy zarówno zmarłego, jak i jego rodzinę i jedna świeca
na grobie naszego dziadka zawsze pali się dla tego, który…
…odszedł, ale nie zniknął…
Papież Polak w encyklice Evangelium Vitae pisał, że „jednym ze sposobów
kształcenia prawdziwej kultury życia jest dawanie organów (…)”. W Polsce
niewielu ludzi dojrzało do tej myśli. Za mało. Dlatego, kiedy mamusia umierała,
musieliśmy wyjechać do Austrii. Było to ogromnie skomplikowane i bardzo drogie.
Niewiele rodzin ma tyle szczęścia, co my. Zebrać pieniądze, zorganizować wyjazd
i przyjęcie do wiedeńskiego szpitala pomagało nam kilka tysięcy ludzi. Dlatego
staramy się w różnych miejscach opowiadać o naszym Przyjacielu.
Bo znamy wiele osób, których życie zależy od tego, czy w najbliższych dniach,
miesiącach ktoś z nimi, w ich ciele, zamieszka… Już dziś zadecyduje o powie
o tym bliskim, że w razie czego u świętego Piotra zamelduje się bez płuc, serca,
wątroby, trzustki, nerek – bo są mu przecież tam, w niebie, niepotrzebne.
2. Konkurs literacki
1. Konkurs plastyczny dla niepełnosprawnych
KRUCHOŚĆ PORCELANY
Pamiętam… Pamiętam, kiedy powiedziała, że ludzie są jak filiżanki
- głupie, delikatne filiżanki gotowe zbić się w każdej chwili.
– Nawet kiedy sączymy w nich poranną herbatę mogą rozsypać się na wiele
fragmentów wskutek czystego przypadku lub naszej niesforności – rzekła.
Zaśmiałem się wtedy pod nosem, a wraz z tym śmiechem uznałem ją za
specyficzny typ dziwaka. Paradoksalnym byłoby stwierdzić teraz, że mogła mieć
trochę racji, prawda?
Ludzie mówią, że niektóre sprawy powinno się zapomnieć, przemilczeć
i ruszyć dalej. Ja nie zapomnę, nie potrafiłbym oddalić w niepamięć wspomnienia
o niej. Owinęła mnie nicią tęsknoty, nawet jeśli zmyłem jej zapach z mojej
duszy, nawet jeśli żarty, które zwykła opowiadać, utraciły swój cały humor;
nawet jeśli wszystkie miejsca, które odwiedziliśmy, straciły swoje ciepło, to jej
cień nieustannie podąża za moim.
Nie było łatwo ją kochać. Wydawała się nie pasować do tego świata. Ale
czy trudne od razu jest jednoznaczne z czymś gorszym? Z nią czas okazywał się
jedynie teorią, a każda chwila prosiła się, by ją powtórzyć. Będąc przy niej,
czułem, jakbym unosił się nad miastem, jakby wszystko było nieważne i małe.
Wciąż ją widuję. Widuję ją w moich snach, stojącą przy ognisku spalonych
nadziei. Budzę się, krzycząc jej imię, szukając jej uścisku po omacku w
ciemnościach nocy, licząc, że gdzieś go odnajdę. Tonę w moich słonych łzach
naiwności, tonę i tym razem nie odbiję się od dna.
Była jak wiosna. Przynosiła nadzieję i rozkwitała każdego dnia. Gdyby ktoś
mnie zapytał, czym jest dom, wskazałbym właśnie na nią. Ofiarowała mi
wszystkie odcienie radości, by odfrunąć wraz z nimi jak ćma.
Na co więc to było? Jej dziwactwa, sekretna miłość do zespołów lat
dziewięćdziesiątych, kolekcja znaczków pocztowych, układ taneczny wymyślony
podczas urodzin jej brata, receptura na najlepsze leczo na świecie i nasze leśne
spacery? Po co los połączył nasze serca, by tak szybko mi ją odebrać? Czy tym jest
właśnie cena miłości? Pożegnaniem?
Nie tylko mnie jej brakuje. Gdziekolwiek bym nie był, czuję, jak świat do
niej tęskni. Ale życie toczy się dalej, bez dylematów, bez zakorzenionego w głębi
poczucia winy.
Tak młoda i pełna energii duszyczka odebrała swoje życie, natomiast
niewielu wie, że wraz z nim część cudzego.
Teraz nawet powietrze ma jej zapach, a bzy, które żywiła tak
niezrozumiałą dla mnie sympatią, kwitną wokół jej grobu. Pies sąsiadów już do
nas nie zagląda, odkąd przestała przychodzić, a te sam park rodzi się na nowo w
kolorach szarości.
Chciałbym chwycić jej dłoń, siedząc tuż obok, ale ubrany w żal, czuję pod
palcami jedynie szorstki i zimny nagrobek.
3. Konkurs literacki
Nie na wszystkie pożegnania będziemy gotowi, ja nie byłem na to. Bo
przecież ludzie są ulotni i czasami nawet za wszelką cenę nie moglibyśmy
utrzymać ich przy sobie.
Stale gonimy za pieniędzmi, sukcesem i nieważnymi błahostkami, żyjąc w
przekonaniu, że stanowią priorytet w naszym życiu. Ale czy największym
bogactwem jakie mamy nie są ludzie trwający przy nas? Czy musimy stracić
kogoś, by zrozumieć, co się naprawdę liczy i za jakimi wartościami powinniśmy
podążać?
Ja zrozumiałem dopiero teraz, teraz kiedy jest już za późno.
Żegnaj Różo, żegnaj moja ukochana. Bo chyba właśnie to wypadałoby teraz
powiedzieć.
3. Konkurs literacki
1. Konkurs fotograficzny
DŁUGIE WARKOCZE
Długie warkocze
Oglądała codziennie w lustrze
Uśmiechała się do siebie
Uśmiechała się do wszystkich
Kochała życie
Choć twarz jej pokrywały zmarszczki
Oczy dawno wyblakły
Drżące ręce nie mogły już zapiąć guzików fartuszka
Marzyła
By świat stał się lepszy
By zatańczyć
Zostać królową balu
Pandemia
Wcisnęła jej koronę
Nie zdążyła się z nami pożegnać
4. Konkurs literacki
PANDEMICZNE ROZWAŻANIA NASTOLATKI - TĘSKNOTA...
Wałbrzych, kwiecień 2021r.
Drogi Pamiętniku!
To nasze pierwsze spotkanie i nie do końca wiem, jak je rozpocząć. Zatem
może zacznę tak tradycyjnie:
Za oknem szaro i ponuro. Nawet pies nie chce wyjść na dwór, ani myśli
o spacerze. Przygnębiająca pogoda, nastrój nie lepszy… Na jutro znów mam tyle
zadań, a motywacji brak… Szukam w sobie resztek sił i chęci, by zabrać się za
pracę, ale jakoś mizernie mi to wychodzi. Nigdy nie myślałam, że będę tak
tęskniła za szkołą, normalnymi lekcjami czy dźwiękiem dzwonka. Za koleżankami
i kolegami z klasy. Nawet nie mam z kim porozmawiać, więc wymyśliłam sobie,
że będę rozmawiała z Tobą. Zgoda? Będziesz tylko słuchał.
Telewizja od kilku dni bombarduje informacjami na temat „rocznicy”
pandemii, jakby było co świętować… Ale to mimo wszystko skłania do refleksji.
Już kilkanaście miesięcy trwa to „coś”, z czym świat zupełnie sobie nie radzi. Ja
chyba też…
Za kilka dni będą moje kolejne urodziny. I niestety wszystko wskazuje na
to, że wcale nie weselsze niż te 11. Pewnie znów w nielicznym gronie, bez
koleżanek. Nawet Hania i Zuzia, te z przedszkola, nie będą mogły przyjść. Bo
zasady, zakazy, ograniczenia… Kiedy to się skończy?!
Codzienne raporty przerażają. Relacje z oddziałów covidowych też. Medycy
wciąż walczą z pandemią, a na ich oczach umierają ludzie, którym nie są w stanie
pomóc. Tymi, którzy odchodzą, są nie tylko obcy - to również ich oraz nasi bliscy,
znajomi, przyjaciele. Za każdym z nich ktoś płacze… Każdego dnia ktoś zostaje
sam i za kimś tęskni.
Tęsknota to uczucie, którego i ja doświadczam w czasie pandemii. Świetnie
znam jej gorzki smak. Towarzyszy mi od kilku miesięcy. Niestety wirus, mimo że
nikt z najbliższych nie zachorował, wywrócił życie mojej rodziny do góry nogami.
Najpierw wszyscy stacjonowaliśmy w domu, pracując i ucząc się zdalnie, każdy
w swojej „dziupli”, jak mawia mama. I wydawało się, że gorzej już nie będzie,
kiedy nagle okazało się, że tata musi praktycznie z dnia na dzień wyjechać na
drugi koniec Polski. Owszem, mieliśmy się przeprowadzić nad morze, ale dopiero
za pewien czas, jak skończę szkołę. A tu proszę! Nagle potrzebne było wsparcie
i tata zamieszkał w Ustce. Przyjeżdża do domu co dwa tygodnie, zaledwie na trzy
dni. I zupełnie nie rozumiem, dlaczego wtedy czas tak szybko mija… Nadchodzi
szybko poniedziałkowy poranek i znów trzeba się rozstać na kilkanaście dni. To
zawsze takie trudne pożegnanie. Drżąca broda, mokre oczy, mocny uścisk,
zaciśnięte usta… - każdy na swój sposób reaguje na rozstanie. Potem tylko
trzaśnięcie drzwiami i biały samochód rusza.
5. Konkurs literacki
Powolutku znika z oczu i zostaje tylko żal. I jeszcze zapach perfum w korytarzu.
Wtedy często przypomina się mi rozmowa Krzysia i Puchatka: „– A jeśli pewnego
dnia będę musiał odejść? – spytał Krzyś, ściskając Misiową łapkę. – Co wtedy?
– Nic wielkiego – zapewnił go Puchatek. – Posiedzę tu sobie i na ciebie poczekam.
Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.”
I ja też tak sobie poczekam, pocieszając się tylko tym, że mój tata wróci.
Nie za kilka godzin, jak inni rodzice. Ja będę czekała dłużej. Kilkanaście dni. Ale
dam radę! Inni mają gorzej. Ich czekanie będzie bezowocne. Moje na szczęście
nie… A od dziś mam już także Ciebie, Drogi Pamiętniku!
Twoja przyjaciółka Maja
5. Konkurs literacki
2. Konkurs plastyczny
Magdalena Kaczmarska:
Arboretum w Wojsławicach
Dolny Śląsk – cuda natury i architektury
POMIĘDZY
stoję w korytarzu
drzwi do dzieciństwa – zamknięte
drzwi do dorosłości – jeszcze nieotwarte
jestem pośrodku
strach mnie obleciał
ruszyć czy jeszcze zostać
mama mówi, że zawsze będę jej małą córeczką
robię pierwszy krok
tata mówi, że będzie obok
robię drugi krok
trzeci i czwarty dopiero zrobię
zabieram ze sobą to dziecko w sobie
w tę podróż nie wiadomo jak długą
6. Konkurs literacki
2. Konkurs fotograficzny
ŻEGNAJ
Leży na biurku Samsung Galaxy,
zgrabny, cieniutki w etui ubrany.
Emotki dostaję i łapki w górę
z tym się doskonale czuję.
Tik Tok, What'sApp i messenger
właśnie sobie na nich siedzę.
Sprawdzam dziennik, się loguję
RANY BOSKIE! SAME DWÓJE!
Wczoraj była kartkóweczka
myślę sobie, że czwóreczka.
Mama pyta: co trójeczka?
Wchodzę w dziennik...Jedyneczka...
Urodziny fajna sprawa
siedzą goście jest zabawa.
Nagle dzięcioł
stuka, puka.
Wrzasnął:
Chyba padła mi komórka!
Tyle czasu mi zabrałaś i się w końcu doigrałaś.
Ładowarkę poszukuję,
albo nie,
za te pały no i dwóje,
już cię nigdy nie naładuję!
Żegnaj necie,
żegnaj świecie w internecie.
Pójdę na dwór w ciepłym lecie.
Rozmyślała...
Czy z Iphonem się rozstała?...
7. Konkurs literacki
3. / 4. Konkurs fotograficzny
NIE ODEJDĘ
Z kubkiem parującej, owocowej herbaty w ręce otworzyła drzwi do sali.
Pomieszczenie nie różniło się niczym od innych pokoi, w których tymczasowo
mieszkali pacjenci szpitala. Stały tam dwa łóżka, oba zajęte przez mężczyzn
w podeszłym wieku. Przy każdym z nich znajdowały się mały taboret i prosty,
drewniany stolik.
Starając się zachować ciszę, postawiła naczynie na blacie, przy którym
siedziała dziewczynka odwiedzająca swojego dziadka.
- Pamiętaj, kochanie, że za godzinę zamykamy oddział - poinformowała ją z nutą
smutku w głosie. - To jeszcze nic nie znaczy, zawsze możesz spróbować jutro.
Młodsza zadarła głowę, spoglądając przymrużonymi oczyma na zegar.
- Chciałabym zaczekać do samego końca - odparła. - Została mi ostatnia historia.
Pielęgniarka pogłaskała ją czule po głowie i z westchnieniem podeszła do
drugiego pacjenta. Dzisiaj zdarzył się jeden z tych dni, kiedy to dziadek
dziewczynki był w gorszym stanie, nie reagując na chociażby gesty.
Kątem oka widziała, jak wnuczka ponownie wraca z ożywieniem do swojej
opowieści. To było jeszcze naprawdę małe dziecko! Z kilku wspólnych rozmów
dowiedziała się, że chodziło dopiero do szkoły podstawowej. Zawsze jednak -
jakkolwiek mogłoby być mu trudno - przychodziło do szpitala po lekcjach.
Czasami dziewczynka nie odezwała się nawet ani słowem przez całą wizytę, nie
chcąc przeszkadzać śpiącemu mężczyźnie. Nieraz widziała ją z paroma zeszytami,
gdy starała się jak najwolniej i najciszej przewracać kartki, rozwiązując zadania
domowe.
Minął już miesiąc od przybycia karetki z jej dziadkiem, a ona wciąż przychodziła.
Dziesiątkami minut mogła mówić o wszystkim, co jej się danego dnia przydarzyło,
jak za czasów, gdy była jeszcze w przedszkolu. Zostawała tak długo, aż ten
obudzi się ze swojej paskudnej choroby i chociaż przez chwilę z nią porozmawia.
Chociaż na chwilę znów będzie dawnym sobą.
Pielęgniarka chwyciła posłanie pana obok, poprawiając je delikatnie pod
głową. Codziennie myślała o dziewczynce, czasem czując podziw dla jej
dorosłego zachowania, a innymi razy - przejmujący smutek, wiedząc, że stan
pacjenta z dnia na dzień się pogarsza.
- Muszę iść kogoś odwiedzić, Emilio - usłyszała niewyraźny, rozgorączkowany
męski głos.
- Emilia to moja mama - wytłumaczyła spokojnie siedząca przy łóżku wnuczka.
W jej tonie słychać było cień nadziei. - A kim ja jestem? Powiesz, dziadku?
Kobieta, nie mogąc się powstrzymać, odwróciła się w stronę głosów, przyglądając
się scenie przed nią. Dziewczynka, nie zwracając na nią uwagi, złapała starca za
dłoń.
8. Konkurs literacki
- A pani jest... - zaczął zapytany mężczyzna, wpatrując się w nią pustym
spojrzeniem. - A pani jest... Marysiu, czy to ty?
Dziecko przyłożyło sobie jego rękę do policzka, powstrzymując wzbierający się
szloch. Wyglądało na takie szczęśliwe, jakby strach o stracenie Najdroższego
momentalnie opuścił je na zawsze.
- Tak! - odparła podniesionym głosem z entuzjazmem. - Wróciłeś! Nawet nie
wiesz, jak się cieszę! Tyle się dzisiaj w szkole działo. Słyszałeś, że będę mieć
pieska? Nie martw się, i tak nie zapomnę cię odwiedzać.
Pielęgniarka przycisnęła dłoń do warg, aby powstrzymać odgłosy świadczące o jej
wzruszeniu. Potok słów wciąż wylewał się z ust dziewczynki, która chciała
opowiedzieć swojemu dziadkowi wszystko, co go ominęło. Na kilka minut znów
stał się tym samym kochającym mężczyzną, który odbierał wnuczkę ze szkoły
i wychowywał przez wiele lat.
- Spędź trochę czasu ze znajomymi - odpowiedział jej ze słabym uśmiechem. - Ja
zawsze poczekam, tak jak ty na mnie codziennie.
Marysia spojrzała na niego z oburzeniem.
- Przecież to ty jesteś moim najlepszym przyjacielem! - rzuciła pewnie.
Już otworzyła usta, by coś dopowiedzieć, jednak, spoglądając na dziadka, szybko
je zamknęła. Z jego oczu zniknęły ciepłe iskierki, a w ich miejsce ponownie
zawitała pustka. Puściła trzymaną wciąż rękę starszego, odsuwając się o parę
kroków.
- Przepraszam bardzo - oznajmiła, spuszczając głowę. - Musiałam pomylić pana
z kimś dla mnie ważnym.
Dziadek podniósł się agresywnie z poduszek, gwałtownie uciekając od wnuczki.
Ta, nie unosząc głowy, wymaszerowała sztywno z pomieszczenia, łapiąc po
drodze plecak. Kobieta bez chwili zastanowienia pobiegła za nią, wykrzykując jej
imię w holu.
- Wszystko w porządku? Rodzice tu czekają? - spytała, przyglądając się jej bladej
twarzyczce.
- Wrócę jutro - zapewniła dziewczynka drżącym głosem.
Pielęgniarka spoglądała na swoją rozmówczynię szeroko otwartymi oczyma, gdy
ta odwracała się już z zamiarem odejścia. Ocknęła się dopiero chwilę później,
ponownie zadając jej pytanie.
- Jesteś pewna, że dasz radę? Wciąż jesteś mała. Nie powinnaś widzieć stanu
swojego dziadka.
- Nie potrafię pani wyjaśnić, dlaczego tu codziennie wracam - zaczęła
z wahaniem nastolatka. - Jestem gotowa widzieć go takim przez następne
godziny, wiedząc, że mimo wszystko do mnie wróci. Za każdym razem mogą to
być nasze ostatnie minuty, ale nigdy tego nie żałuję. To w końcu moja najbliższa
osoba, bez względu na to, kim się stała!
Tym razem pozwoliła dziewczynce odejść do zapewne czekających za drzwiami
rodziców. Każde spotkanie tej dwójki było swego rodzaju pożegnaniem
z mężczyzną.
8. Konkurs literacki
Zawsze trudno było jej patrzeć na cierpienie tej młodej istoty. Nie mogła jej
jednak powstrzymać, wiedząc, że w ten sposób radzi sobie ze stratą.
Nie używa słów, aby opisać swoją miłość do dziadka. Z zapartym tchem
obserwowała, jak co jakiś czas przynosi mu kwiaty, układane kiedyś wspólnie gry
i związane ze wspomnieniami przedmioty.
Uśmiechnęła się ze zrozumieniem, spoglądając na pacjenta za otwartymi
drzwiami sali chorych. Dostrzegła w tym piękno.
Tylko dla prawdziwej miłości można tyle wycierpieć. Tylko takiej miłości ludzie
nie chcą pozwolić odejść.
* * *
W tym opowiadaniu dziewczynka nie żegna się z dziadkiem, puszczając
jego dłoń. Nie żegna się z nim, wychodząc z sali chorych czy wracając do domu ze
szpitala. Dla kochającej wnuczki pożegnaniem był każdy dzień ostatniego
miesiąca i chciałaby, aby to pożegnanie trwało jak najdłużej. Coraz krótsze
i krótsze chwile, w których widziała swojego prawdziwego dziadka, pozwalały
powoli oswoić się z nieuniknioną stratą. Właśnie te chwile, dla których zjawia się
tu codziennie, sprawiają, że dziadek zostanie z nią na zawsze i tak naprawdę
nigdy nie odejdzie.
8. Konkurs literacki
2. Konkurs plastyczny dla niepełnosprawnych
Apolonia Sowa: „Park Szczytnicki
we Wrocławiu”
Dolny Śląsk – cuda natury i architektury
POŻEGNANIA
Przybyłem, byłem, zobaczyłem,
Lecz tylko się odwróciłem
Prysk, znów patrzę, ale nie ma
Ponieważ kręci się wciąż wokół ziemia
Jest, ale coś innego, niezwykłego,
Coś nowego- chcę się przyjrzeć,
Znów ucieka,
Widać kurz tylko z daleka
Nie ma chwili zatrzymania,
Pożegnania? Powitania?
Krótkie, zwięzłe, bez wahania
Znika świat, widać kolejny,
Taki świat,
Zysków i strat
Beznadziejny…
CENNE CHWILE
Każde spotkania,
W końcu prowadzą,
do pożegnania
i moją radą
Jest:
„Nie bój się tego,
bo właśnie dlatego,
to co między nimi
owocuje chwilami cennymi
9. Konkurs literacki
5. / 6. Konkurs fotograficzny
3. Konkurs plastyczny
***
Nie znam Go? A właściwie coś wiem o Nim, ale tylko z opowieści, ze zdjęć. Czuję,
jakby był razem ze mną i z całą rodziną. Obecny ale niewidoczny. Jest, ale nie
można przytulić, porozmawiać, pośmiać się…Dobry człowiek! Słyszę od innych.
I dzięki tym wspomnieniom, odczuwam Jego obecność. Żal, że coś się skończyło.
A ja myślę, że wszystko nadal trwa, bo nasze życie biegnie dalej, dalej i dalej…
Moim myślom zaczęła towarzyszyć senność. Odłożyłem książkę
i tak od dłuższej chwili już nie czytałem, bo na słowo POŻEGNANIE, gdzieś
pojawiło się w powieści, po którą ostatnią sięgnąłem, pomyślałem o moim
Dziadku. Zwyczajnym, starszym panu, ale dla mnie tak niezwykłym, jak siedem
cudów świata. Nieobecny materialnie, ale…
Dziadek, jeden z moich cudów świata. Jest częścią mojej rodziny, ważną
częścią, a to właśnie bliscy to dla mnie wyjątkowi ludzie i dziękuję, że mam z kim
być, cieszyć się chwilą, przeżywać porażki i cieszyć sukcesami. Dziadek -
Człowiek, za którym tęsknię, ale też mam Go na co dzień, dzięki mojej mamie
i babci, które często wspominają, ale robią to tak, że czuję, że jest ze mną.
- Hej Kapi. – usłyszałem nagle głos. Chyba mi się coś wydaje, to niemożliwe
przecież w pokoju jestem sam. Nawet krople deszczu mocno uderzające o szybę,
zakłóciłby rozmowę, bo właśnie zaczęła się potężna burza.
- Witaj chłopie. – do moich uszu dobiegł wyraźny głos. – Nieładnie tak, nie
przywitasz się ze mną? – podło pytanie.
O rany, burza mózgów, o co tu chodzi, jestem sam, nie ma nikogo w domu,
z moją głową w porządku, nie było silniejszego uderzenia, a tu słyszę głosy,
a nikogo nie widzę.
- Myślałeś właśnie o mnie. Prawda? – znów pytanie.
- Hej, kim jesteś? Gdzie jesteś, bo ja nikogo nie widzę. I zaczynam się
zastanawiać, czy ze mną wszystko w porządku. – odważyłem się wyszeptać jakieś
słowa. Sam nie wiem, jak one wydobyły się z mojego gardła.
- W porządku, w porządku. A o kim przed chwilą rozmyślałeś?- zapytał Głos.
- Hm…o moim Dziadku, którego nie poznałem osobiście, bo urodziłem się rok po
jego śmierci. – powiedziałem lekko zmieszany, że tak się odkrywam, a nie wiem
przed kim.
- No to jestem. Przyszedłem cię odwiedzić i poprosić, abyśmy razem spędzili
popołudnie – wyjaśnił … kto?, mój Dziadek. Oszalałem, duchy mnie nawiedzają.
O rany, jak mama wróci i jej opowiem, pomyśli, że zmyślam lub… Sam nie wiem,
co powie, ale na pewno mi nie uwierzy.
Jeszcze nie skończyła się moja myśl, a już słyszę:
- Nie oszalałeś. Nie jestem duchem. Nie bój się mnie. – zaśmiał się serdecznie.
A ja zobaczyłem, Go takim jaki był na zdjęciu, znajdującym się w kuchni na stole.
Uśmiechnięty, przyjaźnie patrzący na świat. Ten śmiech przywołał właśnie taki
obraz.
10. Konkurs literacki
- Jak to się stało, że do mnie przyszedłeś? – wydusiłem z ciekawością.
- Przecież nie miałem daleko. – powiedział tajemniczo.
- Jak to? Co to znaczy, że nie miałeś daleko? – zapytałem zdziwiony.
- Jestem zawsze z Tobą, z całą rodziną, bo tak ciepło o mnie zawsze myślicie
i mówicie. Wasze życie to też i moje. Dzięki temu, że wciąż żyję w waszych
sercach, wcale nie pożegnaliśmy się, jestem.
- Masz rację Dziadku. – jak miło było zwrócić się w taki sposób do bliskiej mi
osoby. – Odkąd pamiętam zawsze nam towarzyszysz. Czuję Twoją obecność. To
niesamowite, że mogę z Tobą porozmawiać, być teraz razem.
- To super. Pamiętaj, że zawsze Cię słyszę, może nie odpowiem, ale ciepło
pomyślę i wtedy wyobraź sobie, że wędruje do ciebie uścisk, „żółwik” lub jakiś
inny dobry gest, o którym pomyślisz. Wiesz, widzę, jak rośniesz. Byłeś takim
słodkim chłopczykiem lubiącym układanie puzzli, a teraz już młody mężczyzna.
- Nie przesadzaj, jaki ze mnie mężczyzna, mam dopiero 12 lat – zaśmiałem się, bo
nigdy tak o sobie nie pomyślałem.
– Faktycznie, jak byłem mały, dużo czasu spędzałem na zabawach z puzzlami.
Zresztą do tej pory to lubię. Może jakaś gra planszowa? Zagrasz ze mną? -
zapytałem.
- Dobrze. – zgodził się.
Bawiłem się w towarzystwie Dziadka doskonale. W grach planszowych
jest dobry, stawiał mnie za równego sobie gracza, nie dawał forów, jak babcia.
Miło spędziłem z nim czas. W rozmowie pojawiły się różne tematy. Opowiadał mi,
o sobie jako małym chłopcu, że wtedy bardzo ciężko, bo wtedy zaczęła się II
wojna światowa. Słuchałem o tych czasach z ogromnym zainteresowaniem.
Świetnie opisywał tamte chwile, a ja poznawałem Go nie tylko z opowieści mamy
i babci, ale teraz sam mi mówił, jak to było kiedyś.
Potem ja opowiedziałem o swoich kolegach, o szkole i o wielu różnych sprawach,
które akurat przyszły mi do głowy. Śmialiśmy się. Czasem mam wrażenie, że
wzruszaliśmy się, ale jak to mężczyźni nie pokazywaliśmy łezki w oku, no bo
„facet nie płacze”. Czułem się tak, jakby takie rozmowy były codziennością. Nie
czułem skrępowania, zakłopotania. Moja małomówność gdzieś zniknęła. Sam
siebie nie poznawałem.
W pewnym momencie uścisnął mnie serdecznie, poczułem silne, ciepłe dłonie.
Otrzymałem buziaka w czoło. Jak miło było przytulić się do Dziadka, znanego mi
tylko z opowieści i ze zdjęć. Chwilę tak siedzieliśmy w ciszy, nie zapomnę tego
wyjątkowego popołudnia.
- Wiesz, mam fajnego wnuczka – powiedział.
- Tak, a którego? – zażartowałem.
Uśmiechnął się i dłonią zburzył mi fryzurę. Moje włosy, nie powiem, żebym
układał „trzy dni”, ale jednak zerknąłem do lusterka rano, aby poskromić je po
nocy.
10. Konkurs literacki
Zrobił to w taki sposób, jak zdarza się mamie, pomyślałem, a ja wtedy w żartach
niby się złoszczę. No tak przecież to jej tato. Fajne takie podobieństwa. Ciekawe,
czy jestem lub będę do Dziadka choć odrobinę podobny. A może mam jakieś
zdolności, które miał i On. Babcia zawsze opowiada, że jej mąż potrafił wiele
rzeczy, mnie najbardziej interesowałoby majsterkowanie. Wiem, że to lubił,
a w garażu czeka wiele narzędzi, niektóre to nie wiem nawet do czego służą.
Chętnie więc z nim spędził trochę czasu w taki sposób. Hm…no można z tatą, ale
mój niestety często wyjeżdża, a jak jest, to szalejemy na rolkach, rowerach…
Z Dziadkiem też pewnie byłoby miło, tak aktywnie spędzać czas, bo był
wysportowany, więc pewnie poradziłby sobie.
Moje myśli przerwał głos Dziadka.
- Wiesz wnusiu, późno się zrobiło, zobacz, jak już jest ciemno za oknami,
a i burza mija, zrobiło się na zewnątrz spokojnie, chyba czas spać. Jesteś na
pewno zmęczony po całym dniu. Prawda? – zapytał troskliwie.
- Nie, skąd – choć czułem, że oczy mi się kleją, a powieki robią się ciężkie.
Chciałem, żeby był ze mną i żeby to trwało i trwało. Chyba usłyszał moje myśli,
bo powiedział:
- Nie znikam nigdzie. Jestem. Czekam, gdy wracasz ze szkoły. Przysłuchuje się,
gdy rozmawiacie w domu. Towarzysze wielu czynnościom, żyje razem z wami.
- Żyjesz w nas? – zapytałem.
- No, coś w tym stylu. – odpowiedział pogodnie. – W twoim sercu mieszkam
i czekam na ciebie.
- Tak jesteś tam. – uścisnęliśmy się mocno.
Coś stuknęło za oknem, a może mi się wydawało. Albo to ostatnie
odgłosy burzy. Sam nie wiem. Ale nagle obudziłem się. Leżałem przez chwilę
przytulony do ciepłej poduszki, a w sercu wciąż czułem niezwykłe ciepło.
- Tak, tam mieszkasz Dziadku. – powiedziałem dosyć głośno.
A z drugiego pokoju dobiegł mnie głos mamy:
- Coś mówiłeś synku?
- Nie, nic. – odpowiedziałem szybko.
- Kładź się spać, bo już późno. – jeszcze tylko usłyszałem.
- Dobrze. Dobranoc.
A w moim sercu na dobre rozgościł się wyjątkowo mi bliski Człowiek, który nigdy
nie zniknie z mojego życia. Zawsze będzie. Dobranoc Dziadku. Do jutra.
10. Konkurs literacki
4. / 5. Konkurs plastyczny
Julia Hryniewicz: „Zamek Książ”
Dolny Śląsk – cuda natury i architektury
3. Konkurs plastyczny dla niepełnosprawnych
SPOTKAJMY SIĘ
Każdy chciałby być tu i teraz
I zawsze
Żyjemy, biegniemy
Jogging, półmaraton
Sprint, trucht, galop
Bieg krótki, średni i długi
Bieg dla zdrowia
Bieg przez płotki
Bieg o puchar
Bieg szybki z kijkami lub bez
Żyjemy – biegniemy
Nie wiemy kiedy i po co
I nagle… Ni stąd ni zowąd…
Jak grom z jasnego nieba…
Niespodziewanie, bez uprzedzenia…
Dziwnym trafem i wbrew oczekiwaniom…
Umieramy
Wyścigi nie są potrzebne, bo jutro jest niepewne
Tylko Dziś jest ważne, ono jest tu i teraz i zawsze
Więc bądźmy razem
I nie pędźmy tak
11. Konkurs literacki
PROMETEUSZ DOŁĘGA
Był pamiętny październik roku panieńskiego 1850.
Czuję głęboki smutek. Kto nie doznał, nie zrozumie mojej męki. Od prawie
roku ja - Stanisław Dołęga - jestem daleko od konającej Ojczyzny. Ból jest taki,
jakoby pasożyt wysysał ze mnie radość, przypominając
o utracie Domu ukochanego, Ojczyzny…, która zagarnięta trwa w ciągłych
cierpieniach. Kocham ją, więc w mym sercu drzemie i nie znika, ale ogrom
tęsknoty mię nęka każdej nocy.
Kiedy na niebie zawitają pierwsze gwiazdy, widzę trzy czarne orły, jedynie jeden
biały wzlatuje. Nie pofrunie jednak daleko, bo pozostałe ptaki rzucą się na niego
zachłannie. Podzielą na trzy części, podetną skrzydła i stłamszą, a każdy
sprzeciw stłumią krwią gorącą. Biały orzeł stanie się czerwonym…, ale najgorsze
jest to, że ja nie splamię choćby najmniejszego piórka ptaka, uciekam…
Nakazano mi emigrację, emigrację z ziem moich ojczystych! Zostawiam coś, co
kochałem, kocham i będę kochać! Sam jeden powożę swój wóz, jadąc do
Francji. Opuszczam ledwie żywego ptaka. Odchodzę, a on samotnie będzie
toczyć bój.
A gdzie będzie mój Ojciec? Zostanie i powalczy dzielnie do końca. Pewnego dnia
przyjdzie żółta depesza… będzie napisane: „Jenerał Dołęga poniósł klęskę, był
odważnym sługą narodu, będziemy go zawsze wspominać”. Czemu sny tak
często stają się rzeczywistością?! On zginął, za nasze państwo, za Białego
Orła… Jak tu nie ronić rzewnych łez? Mówił, że kiedyś tak będzie, że to normalne,
że tak naprawdę zawsze będzie przy mnie, nieważne gdzie będę…, dlaczego ja
nie potrafiłem podobnie? Opowiadał, że jeśli się kogoś kocha, to ten drugi nigdy
nie znika…, ale czemu ja zniknąłem?
Nadejdzie więcej takich depesz… Nie tylko do mnie, bo to właśnie smutne oblicze
wojny… Pamiętam czasy me dziecięce. Parę lat temu bawiłem
się jeszcze z Wieśkiem Rawiczem oraz Józkiem Puchałą… oboje leżą teraz
w grobach, a ich matki opłakują dzielnych weteranów… A ja? Gdy im przyszło
umierać, siedziałem najpewniej przed kominkiem albo piłem herbatę… Wolałbym
dostać ostrzem od moskala, miast być bitym przez sumienie, aż po kres mego
marnego końca. Bo miecz wykuty w tym wstydzie, zmieszany z dodatkiem
piekielnej tęsknoty, ma najbardziej bolesną klingę we świecie całem. Nie
znajdziesz gorszej…
Kiedy nareszcie nastaje wyczekiwany poranek, by skrócić moje boleści, mój
koszmar się urywa. Wstaje tedy z łoża i idę. Gdzie? - Przed siebie a dokładniej
gdzie mię nogi poniosą. Często słyszę jakieś Bonjour, rzucone mi w pośpiechu. Ale
czy dzień może być dobry? Nadal jestem daleko od kraju i choć błąkam się to tu,
to tam, nigdzie nie czuję się jak swój. Wędrując tak od budynku, po parki,
spotkam czasem Pana dobrodzieja. Siedzi on na ławce i czy to właśnie nastaje
zima czy też lato, pisze swoje poematy. Piękne są, prawdę głoszą, ale płacz
powodują. Łzy lecą mimowolnie, kiedy słucha się o Polskiej krainie lub
o bohaterach - rodakach. Patriota z tego dobrodzieja. Adam się nazywa,
choć zwracam się do niego per Panie Mickiewiczu. Razu jednego podszedłem doń
i zapytałem, czy mu nie zimno tak siedzieć dzień i noc pod tą lipą.
12. Konkurs literacki
Odpowiedział, że nie, że rozgrzewa go miłość do Polski, którą przesiąknięte są
jego zżółkłe już kartki. Spytałem, więc czy te papiery pełne uczucia cel jakiś
mają… Odparł tedy, że dzieci w szkołach polskich zapominają o języku
Kochanowskiego… Stara się, więc, by ta mowa nigdy nie wygasła, lecz została w
sercach przyszłych pokoleń. Sprawia, że w duszach dziatek Chrobrego gości
tęsknota za domem, by ojczyzna zawsze była w naszych sercach. Dostałem tedy
przebłysku. Pan dobrodziej wzmacnia moją miłość do Polski, bo tak jak rzekł mój
ojciec, świętej pamięci, jeśli się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie
zniknie.
Dużo zastanawiałem się po tej rozmowie. Myśli kłębiły mi się w głowie. Jeśli
inszy tęsknią za Polską równie mocno jak ja, to może kiedyś mój sen będzie miał
szczęśliwe zakończenie?
Błąkałem się jeszcze po paryskich ulicach z lat siedemdziesiąt parę. A czas
przeraźliwie mnie gonił. Włosy przybrały kolor srebrzysty, a na twarzy pojawiły
się zmarszczki. Pan Dobrodziej odszedł dawno, lecz nie umarł naprawdę, ja
przecie nadal nosiłem go w sercu. W końcu nadeszła wyczekiwana gazeta. Ledwo
przeczytałem, bom okulary zostawił w pokoju. Na okładce widniał biały orzeł,
a napis głosił, że Polska odzyskała niepodległość. Zerwałem się tedy i nie czekając
długo byłem już w moim kraju. Jakaż była moja radość! Płakałem, płakałem ze
szczęścia godzinami. Niedługo potem podzieliłem los Pana Mickiewicza,
ale ja umarłem w moim Domu, wyzwolonej Polsce.
12. Konkurs literacki
6. / 7. Konkurs plastyczny
4. Konkurs plastyczny dla niepełnosprawnych
DROGA DZIECIŃSTWA
Gdy spojrzysz na morze, nie widać jego kresu. Błękitne fale wydają się nigdy
nie uderzać o brzeg po drugiej stronie, a plaża przykryta złocistym, parzącym
w stopy piaskiem, również zdaje się nie mieć końca. Gdy patrzysz na to wszystko,
wydaje się, że będziesz to robić ciągle, bez końca. Jednak to chwila, a chwila tak
jak morze i plaża, choć tego nie widać, ma kres.
Z czasem będzie trzeba się z tym pożegnać na zawsze. I choć w małej, dziecięcej
głowie nie mieści się to wszystko, nikt tego nie zmieni. Tak po prostu jest…
Latarnicy zapalali lampy, które swym ciepłym blaskiem ogrzewały serca
smutnych
i zmęczonych po całym dniu pracy przechodniów. Był wieczór, jeden z takich
zwykłych, ponurych, zimnych, jesiennych wieczorów. Każdemu robiło się
nieprzyjemnie, gdy myślał, że ma wyjść z ciepłego schronienia na ciemne
i ponure podwórze. W oddali było słychać cichy stukot kopyt. Zza zakrętu
wynurzyła się mała sylwetka, która pędem przebiegła przez kamienny murek
i mknęła dalej przez kręte uliczki. W końcu zatrzymała się obok niedużej
kamienicy. Przez drewniane drzwi weszła do środka. Z góry budynku dało się
słyszeć skrzypiące, stare stopnie, po których ktoś najwyraźniej schodził. Nie
minęła nawet sekunda, gdy pod drzwiami stały dwie dziewczynki. Trwały tak w
ciszy, uśmiechając się do siebie, po czym pędem pobiegły na poddasze starej
kamienicy. Trzymając się mocno za ręce, przekroczyły próg małych drzwi, które
zapraszały, by wejść do środka.
- Jesteśmy, babciu! - krzyknęła jedna z dziewczynek.
- Wejdźcie, wejdźcie - z głębi pokoju rozległ się miły głos.
Przez mały korytarzyk wchodziło się do oświetlonego pokoju, w którym na
regałach poustawiano pełno książek, a oszklony sufit sprawiał, że widać było
świecące w oddali małe punkciki. Na środku pokoju stał fotel, a w jego głębi
zanurzona była staruszka. Na kolanach miała album, który przeglądała z wielkim
zainteresowaniem. Obok lunety, która ustawiona była na środku pokoju, stał
starzec o gęstej brodzie, która zakrywała połowę jego twarzy. Wystawał z niej
tylko haczykowaty nos, na którego czubku oparte były okulary. Z wielkim
zainteresowaniem obserwował gwiazdy na niebie i co chwila notował coś w
kieszonkowym notesie. To była niezwykła para staruszków. Starzec wykładał na
uniwersytecie, a oprócz tego wciąż dokonywał nowych odkryć. Zaś staruszka nie
była babcią dziergającą na drutach, lecz słynną geolożką, która za swoją pracę
otrzymała już wiele ważnych nagród a jednak wciąż dokonywała kolejnych badań
naukowych. Mimo, że oboje zajmowali tak wysokie i poważne stanowiska,
rozumieli i wierzyli w najdziwniejsze i niemożliwe sytuacje.
Ich wnuczka Jagna nie bardzo znajdowała wspólny język ze swoimi rodzicami.
A zaczęło się tak dziać, gdy poznała Gretę. Ta dziewczynka, z prostymi,
brązowymi włosami jaśniejącymi w słońcu, była uważana przez rodziców Jagny za
zwykły wybryk dziecięcej wyobraźni, ale dla Jagny była prawdziwą przyjaciółką.
W Gretę wierzyli tylko Joanna i Jonasz, dziadkowie Jagny. Tak, ci słynni
naukowcy!
13. Konkurs literacki
Wierzyli, że ich wnuczka ma naprawdę niewidzialną przyjaciółkę. Tak mocno
wierzyli wnuczce, że nawet widzieli Gretę. Zaprzyjaźnili się z nią tak, że zyskali
drugą, wspaniałą wnuczkę. Co wieczór nierozłączne przyjaciółki przychodziły do
mieszkania na poddaszu starej kamienicy.
Joanna powoli podniosła się z głębokiego fotela a Jonasz przerwał swoje
obserwacje. Uszczęśliwione dziewczynki z wypiekami na twarzy zaczęły oglądać
rozmaite książki, od których uginały się półki. Babcia Joanna postanowiła
przygotować herbatę, jednak wnuczki wyprzedziły ją i zostawiając książki,
pobiegły do małego pokoju, gdzie mieściła się kuchenka gazowa, niewielki stół
i mnóstwo ziół, które stały w wielkich szklanych słojach poustawianych na
półkach. W pokoju unosił się delikatny zapach lawendy, która stała na parapecie,
a z sufitu zwisała lampa, której światło nadawało temu pomieszczeniu
szczególnego ciepła. Przyjaciółki zabrały się do przygotowań podwieczorku.
- Greto… - odezwała się niespodziewanie Jagna.
- Słucham - rumiana twarzyczka z czarnymi rzęsami i mocnymi brwiami odwróciła się
w jej stronę.
- Czy będziemy na zawsze razem? - spytała Jagna.
- Naturalnie! Skąd ci w ogóle przyszło do głowy, że mogłabym cię opuścić? -
odpowiedziała
ze śmiechem Greta.
- Nie wiem, ale dziś trochę cię zgubiłam i zaczęłam się zastanawiać, czy zawsze
będziemy razem.
- Na pewno.
Na twarzy Jagny pojawił się radosny uśmiech, choć jej niebiesko - zielone oczy wciąż
wyglądały na smutne. Dziadkowie, którzy słyszeli całą tą rozmowę, wymienili
porozumiewawcze spojrzenia. Reszta wieczoru upłynęła na wesołych rozmowach.
Wreszcie nadszedł czas powrotu do domu. Dziewczynki wyszły z ciepłego mieszkania
i ruszyły do domu. Jonasz i Joanna czekali na ten moment, by wreszcie w spokoju
odbyć rozmowę. Jonasz odezwał się pierwszy:
- Co sugerujesz?
Joanna uśmiechnęła się, po czym spokojnym tonem odparła:
- Sugeruję, że Jagna dorasta. Oznacza to, że dziecięce chwile powoli mijają,
a wraz z nimi … Kobieta zawiesiła głos. Cień smutku przebiegł po zmarszczonych
twarzach staruszków. Nie musieli wypowiadać tego słowa, oboje wiedzieli, że
wraz z dziecięcymi chwilami znika też Greta. Księżyc zasłonił chmury, a ludzi
uśpił sen.
Mijały lata, zmieniało się otoczenie, temperatura, ale jedna rzecz nie
zmieniała się w życiu Jagny. Po jej mieszkaniu właśnie niósł się pogłos pukania do
drzwi. Każdego ranka Greta pukała do drzwi przyjaciółki, a chwilę potem obie
biegały po rynku lub pomiędzy starymi kamienicami, które znały historie ludzi,
którzy kiedyś w nich mieszkali. Lecz dziś, po otwarciu drzwi i wyjściu z Gretą, coś
jej nie pasowało. Nie śmiały się tak jak zawsze, chodź Greta próbowała
wszystkich sposobów, by ją rozbawić.
13. Konkurs literacki
Nie poszły do cukierni, gdzie pracowała mama Jagny i zawsze dostawały darmowe
przekąski. Greta zaczęła się martwić, że jej przyjaciółka zachorowała. Sama
Jagna zaczęła myśleć, że się rozchorowała, a te rozmyślania pochłonęły ją całą.
Przykucnęła na murku i zaczęła myśleć o tym wszystkim, co ją otacza. Czy to się
kiedyś skończy? Ćwierkanie ptaków, stukot kopyt, przyjaźń z Gretą… Na szczęście
zerwał się mocny wiatr i rozwiał te myśli w dalekie strony. Jagna wróciła myślami
na ziemię
i zobaczyła, że Grety nie ma! Pędem pobiegła do dziadków. “Pewnie tam się
skryła” - pomyślała Jagna uspokajając samą siebie. Zdyszana pobiegła na
poddasze kamienicy. Dziadek był w domu, bo dziś nie wykładał na uniwersytecie,
a babcia pojechała na krótką rozmowę
i zaraz miała wrócić. Widząc, że i tu nie ma Grety, z płaczem wpadła w ramiona
swojego dziadka.
- To wszystko moja wina, wszystko wskazywało na to, że będę musiała ją
pożegnać! Od kilku dni nie zwracałam na nią uwagi - wydusiła z siebie przez łzy.
Jonasz objął ją opiekuńczo ramieniem. Wiatr umilkł. Umilkły też ptaki i stukot
kopyt. Wszystko straciło swój blask i kolor. Umilkł również płacz Jagny. Podniosła
swoje błękitno - zielone oczy i westchnęła, po czym przez łzy zapytała:
- Czy popełniłam jakiś błąd?
- Drogie dziecko, nie zrobiłaś nic złego. Tak musiało być. Pożegnałaś się
z dzieciństwem.
Teraz Jagna zrozumiała, co ją tak ostatnio dręczyło. Nie była chora ani nie była
już małą dziewczynką. Wyrosła z zabaw i dzieciństwa. Dzieciństwem również była
Greta. Czy ją też musiała pożegnać?
- Dziadku, gdzie ona jest? Czy ona zniknęła?
„Tak nie mogło być” - pomyślała w głębi serca dziewczyna.
- Nie, ona nie zniknęła. Ona jest głęboko w nas, wraz z dzieciństwem. Teraz jest
wspomnieniem.
Choć ta chwila minie, ona nie zniknie z naszej pamięci. Nie zwieje jej nawet
chłodny wiatr, mocno wiejący od morza. Ona po prostu w nas będzie. Zawsze.
13. Konkurs literacki
8. Konkurs plastyczny
Julia Kożuch: „Krzeszów”
Dolny Śląsk – cuda natury i architektury
5. Konkurs plastyczny dla niepełnosprawnych
POŻEGNANIE
Ten wyrok spadł
jak grom z jasnego nieba.
Nagle cały świat runął
jak domek z kart.
Wszytko, co do tej pory przeżył
zaczęło mu się
przewijać przed oczami
jak jakiś film
z okrutnym zakończeniem.
Dwanaście dni,
cóż to jest dla całego życia?
Nagle uświadomił sobie,
że pozostało mu
dwanaście dni cudu,
bo przecież życie jest cudem,
lecz dlaczego doceniamy je tak późno?
Wydawało mu się,
że żyć będzie wiecznie,
że śmierć go nie dotyczy.
Mówili coś do niego,
lecz on nie słyszał,
wstał, spojrzał raz jeszcze
i wyszedł, by zacząć żyć.
Tyle planów, nadziei, rozterek,
teraz to wszystko nie miało już znaczenia.
Wyszedł z myślą,
że idzie spełniać swoje marzenia.
Po raz pierwszy, jak nigdy dotąd,
poczuł, że żyje.
Cały drżał.
Ptaki, drzewa, niebo,
ten błękit otulający.
Wpatrywał się z zachwytem
i nie wierzył,
jak mógł wcześniej nie doceniać tego,
co go otacza.
14. Konkurs literacki
Lecz, gdy nadszedł dzień,
by pożegnać się z tym wszystkim,
zrozumiał, że otrzymał prezent,
cudowny prezent od Boga,
dwanaście dni,
podczas których
docenił życie.
Więc, gdy przyszło mu
pożegnać się
nie czuł bólu, żalu i pretensji,
czuł radość i wdzięczność.
Zamknął oczy, już czas,
by zgłębić tajemnicę
wieczności.
Dziękuję Ci Boże
za każdy dzień życia.
(wiersz inspirowany książką E.E. Schmitt
„Oskar i pani Róża”)
14. Konkurs literacki
9. Konkurs plastyczny
Justyna Ząbek: „Dolina Baryczy”
Dolny Śląsk – cuda natury i architektury
***
Czytam, nawiązuję kontakty, rozmawiam. Dlaczego? Bo kocham ludzi. Mam to
szczęście, że mam rodziców, także dziadków. Jest nas pełna ósemka. Mama, tato,
brat, ja i dziadkowie. Ośmioosobowa, szczęśliwa rodzina.
Jak długo, nie wiem. Wiem jednak, że zawsze będą wszyscy w moim sercu,
na pewno.
Nawet jeśli ktoś odejdzie, usiądę sobie, “...poczekam.” Już wiem, że “Kiedy się
kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.” Skąd ten Puchatek miał tyle
mądrości, skąd wiedział, że ważna jest pamięć? Dlaczego uważał, że nie
zapomina się o bliskich, ukochanych?
Chyba napiszę list do babci, dziadka, mamy, taty i brata. I opowiem im o tym,
dlaczego ich kocham.
Właściwie jeszcze nie wiem, jak można pogodzić się ze stratą. Choć
nauczył mnie wiele Mały Książę, gdy zrozumiał, że musi odejść, dać się ukąsić,
aby wrócić na swoją planetę, do swej Róży. Był ciekawy świata, chciał zrozumieć
istotę istnienia, poszukiwał i znalazł sens życia - odpowiedzialność, przyjaźń
i miłość.
Sądzę, że rozumiem rozterki Oskara, który dowiedział się, że nie ma dla
niego ratunku. Szukał otwartego i odważnego człowieka, który mu powie co go
czeka. Chciał otwartej, szczerej informacji, ale się zawiódł na lekarzu oraz
rodzicach. Jedynie wspaniała wolontariuszka, Pani Róża, umiała po prostu
powiedzieć co go czeka. Zrobiła to z miłością, rozważnie, z szacunkiem do
młodego pacjenta, Przyjaźń i zdolność do towarzyszenia człowiekowi w trudnej
sytuacji jest skarbem. To docenił Oskar. Chciał przecież godnie żyć i umrzeć.
Listy pisane do Pana Boga pozwoliły mu na opis uczuć, wskazanie oczekiwań,
opisanie wątpliwości, wyrażenie rozpaczy, buntu i pogodzenia się z losem.
Teraz, jako nastolatka uwielbiam spotykać się z koleżankami,
przyjaciółkami, lubię z nimi rozmawiać. Brakuje mi codziennych kontaktów,
pandemia pokazała mi, że życie jest kruche, czasem okrutne. Codziennie
dowiaduję się o bohaterstwie lekarzy i nieodpowiedzialności części
społeczeństwa. Ta sytuacja, jak w czasie wojny, wymaga od nas, młodych ludzi,
szybkiego dojrzewania do zastanawiania się nad sensem i ulotnością każdego
życia.
Przypominam sobie postawę bohaterów “Kamieni na szaniec” Aleksandra
Kamińskiego. Młodzi chłopcy, pełni życia, nadziei. Marzyli, by budować, tworzyć,
wzmacniać kraj. Dlatego się znakomicie uczyli. A kiedy przyszła wojna, okupacja
poczuli się odpowiedzialni za innych. Natychmiast dojrzeli, w galopującym
tempie. Uczyli się wyrażać solidarność z ojczyzną w inny sposób niż planowali.
Musieli nienawidzić, żeby obudzić nadzieję, własną i innych Polaków. Ich
patriotyzm przybrał inną formę, walki i sprzeciwu przeciw okupantowi i pogardzie
do innych niż Niemcy narodów. Ci chłopcy bohaterowie, odważni,
odpowiedzialni, bronili się. Wiedzieli, że się narażają, idą na śmierć, ale chcieli,
by inni nie tracili nadziei, I by ich walka nie poszła na marne. Rudy trzymając
rękę kolegi, zanim odszedł, poprosił o zacytowanie fragmentu “Testamentu”
Słowackiego:
15. Konkurs literacki
“Lecz zaklinam - niech żywi nie tracą nadziei
I przed narodem niosą oświaty kaganiec;
A kiedy trzeba; na śmierć idą po kolei,
Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec! “
Pozostawili po sobie wdzięczność i pamięć. Książka Kamińskiego i zapiski Zośki są
tego dowodem. Pozostali w sercach kolegów, ale i naszych. Nie jestem sobie
w stanie wyobrazić ich bohaterstwa poświęcenia i odwagi.
Myślę, że warto szanować, naśladować, cenić ludzi, szczególnie bliskich. Ksiądz
Jan Twardowski pisał o tym “ Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą.”
Bliscy nauczyli mnie, że trzeba to ciagle sygnalizować, nie bać się nazywać uczuć,
dawać dowody prawdziwej przyjaźni i miłości.
Jednak napiszę te listy. Może ich nigdy nie pokażę, może tylko się zastanowię,
może … Od kogo zacznę? Pewnie od mamy, potem w kolejności takiej jak kiedyś
rysowałam rodzinę na moich portretach.
Kochana Mamusiu! Nie wiem jak opisać Ci moją miłość do Ciebie, bo
ona jest tak oczywista. Mam najukochańszą mamę na świecie. Czasem wydaje mi
się, że ona mi się należy, ta Twoja milość. Nie zawsze potrafię docenić to co dla
mnie, dla nas robisz. Może dlatego tak często się z Tobą nie zgadzam?
Proszę, bądź ze mną zawsze!
Drogi Tato! Jesteś dla mnie bardzo ważny. Poświęcasz mi dużo czasu,
doceniam to. Imponujesz mi wiedzą, umiejętnościami i bardzo często się na
Tobie wzoruję. Zależy mi na Twoim zdaniu, liczę się z nim. Chętnie spędzam
z Tobą czas. Dziękuję Ci za cierpliwość, za starania o nas, o rodzinę.
Jesteś moim autorytetem.
Braciszku, cieszę się, że przy mnie jesteś. Młodszy, ale jaki mądry. Nawet jak
mówię czasem, że nie jesteś najmądrzejszy, to wiesz przecież, że tak nie myślę.
Bardzo mi pomagasz kiedy trudno mi nawiązać kontakt z innymi. Tobie to
przychodzi z łatwością , ja mam z tym problemy. Potrafisz też ustąpić, gdy
jestem zadziorna, czy zła. Zawsze stajesz po mojej stronie, bronisz mnie,
przecież słyszę. Myślę, że to robisz dla mnie, żeby mi było miło. Umiesz mnie też
rozładować, rozśmieszyć. Godzinami wieczorem ze mną rozmawiasz, jesteś moim
powiernikiem, chyba o tym nie wiesz. Nie wszystko można powiedzieć rodzicom.
Bardzo Ci za to dziękuję.
Babciu B. Od Ciebie uczę się wielu rzeczy. Potrafisz spokojnie, cierpliwie
wyjaśniać, wybaczać, rozsądzać. Nigdy się nie obrażasz. Tłumaczysz, że ciągle się
uczysz być z ludźmi i ich tolerować, rozumieć, choć nie jest Ci też łatwo. Za
każdym razem mówisz mi, że nas, mnie i brata, kochasz. Często Ci też to
mówimy. Uwielbiam te słowa. Czuję się spokojna, zaopiekowana.
A jednocześnie wymagasz od nas . Namawiasz do wysiłku, pracy, ale nigdy,
niczego nie rozkazujesz. Jak ty to robisz? Kocham Cię.
Dziadku E! Nie jesteś wylewny, ciągle żartujesz. Znasz się na wielu sprawach,
ciekawie opowiadasz, pomagasz mi zrozumieć chemię, czasem matematykę.
Bądź z nami jak najdłużej.
15. Konkurs literacki
Babciu J ! Jesteś moją drugą mamą, cierpliwą, ale wymagającą. Uczysz mnie
wielu drobnych, ale ważnych umiejętności. Wiele dla nas robisz. Rozmawiasz ze
mną, jesteś sprawiedliwa. Uwielbiam nasze wieczory, które spędzamy
rozmawiając lub robiąc quizy. Ten czas jest wyjątkowy!
Dziadku Z! Akceptujesz mnie taką jaka jestem. Dużo czasu spędzam z Tobą,
z wami, lubię jak dla nas malujesz. Nigdy się z wami nie nudzę. Jesteś mistrzem
w rozładowywaniu atmosfery swoimi wyszukanymi żartami. Podziwiam Cię za
wytrzymałość i cierpliwość, gdy jesteśmy nie do wytrzymania.
Jak długo, będziemy razem? Nie wiem.
sercu. na pewno.
Nawet jeśli ktoś z bliskich odejdzie, usiądę sobie, “...poczekam.”
Zawsze, wszyscy będą w moim
Wiem już, że “Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.”
Rozumiem też mądrość Puchatka, wiem, że warto być przygotowanym na
odchodzenie. Nigdy nie zapomnę o bliskich, ukochanych. Będą ze mną, bo ich
kocham i szanuję.
15. Konkurs literacki
10. Konkurs plastyczny
6. / 7. Konkurs plastyczny dla niepełnosprawnych
POZWOLIĆ JEJ ODEJŚĆ
Pierwszą rzeczą, jaką Kacper zrobił po przebudzeniu, było sięgnięcie po
smartfona. Chciał sprawdzić, czy Natalka jeszcze śpi i zapytać, o której się
spotkają. Zaniepokoiło go jednak kilkanaście nieodebranych połączeń od
przyjaciela. Po wybraniu numeru po drugiej stronie usłyszał roztrzęsiony głos:
- Kacper… Słyszałeś co się stało dziś w nocy? – wymamrotał chłopiec po drugiej
stronie. – Natalia miała okropny wypadek.. Jechała z Aśką i dziewczynami… To
była ciężarówka, nie miały z nią szans… Tak mi przykro, Kacper… Ona nie żyje –
wychrypiał i połączenie zakończyło się. Odsunął telefon od ucha. Na jego twarzy
nie było widać żadnych emocji, mimo tragicznej wiadomości, jaką właśnie
przekazał mu kolega.
O…
Kacper wiedział, że musi jak najszybciej wyjść z domu. Wskoczył na rower
i skierował się w stronę domu Natalii. Rzucił rower pod ogrodzenie i dobiegł do
drzwi, po czym zadzwonił agresywnie dzwonkiem. Otworzył mu ojciec Natalii. W
jego oczach ujrzał pustkę, lecz jeszcze gorszy widok czekał go za plecami
mężczyzny. W głębi domu zobaczył zgarbioną z bólu sylwetkę mamy Natalii.
Ostatnie co Kacper pamiętał to jej pełen cierpienia szloch. Potem była już tylko
cisza.
On…
Chłopiec pamiętał parę kolejnych dni jak przez mgłę. Całe jego ciało było
odrętwiałe, a w głowie zamiast myśli pustka. Wiele ludzi pojawiało się obok
niego, mówiąc do niego spokojnym, kojącym głosem. Lecz każdy z nich
rezygnował z prób dotarcia do umysłu Kacpra, któremu wydawało się, że tylko
dryfuje w tej rzeczywistości, że to się nie dzieje naprawdę.
Ona…
Od tamtego ranka wysłał Natalce chyba milion wiadomości i próbował się
do niej dodzwonić. Jednak bez skutku. Nie rozumiał co się stało, przecież od
ostatnich ośmiu miesięcy nie było dnia, żeby nie zamienili ze sobą choć słowa.
Kochał ją i bardzo mu na niej zależało, a ona nie raczyła mu nawet odpisać.
„Natalia, nie wygłupiaj się.” – wysłał kolejnego sms-a.
Ona n…
Ubrał czarny garnitur i wsiadł z rodzicami do auta. Pojechali do kościoła,
gdzie odbyła się uroczystość pogrzebowa. Wokół widział wiele twarzy kolegów
i koleżanek, każdy ściskał mu dłoń i patrzył na niego ze szczerym współczuciem.
Jego umysł był jednak zablokowany, czuł jakby całe jego ciało było puste,
a dźwięki wokół niego przytłumione.
Ona ni…
Wszedł na Facebooka. Na samej górze wyświetliły mu się posty, jakie jego
znajomi wstawili na tablicę Natalii. „Miła koleżanka”, „dobra uczennica” ,
„piękna dziewczyna” – tak nazywano ją we wpisach pełnych żalu z powodu jej
tragicznej śmierci. Kacper wysłał do niej kolejną wiadomość.
16. Konkurs literacki
Zapytał jak się czuje, co porabia. Jednak znów nie doczekał się odpowiedzi
zwrotnej. Rodzice chłopca widząc, co się dzieje, próbowali zabrać mu telefon,
ale reagował na to agresją i zamykał się w pokoju.
Ona nie…
Codziennie brał rower i przejeżdżał pod jej domem, ale bał się zadzwonić
do drzwi. Coś go przed tym powstrzymywało. Wydawało mu się jednak, że widzi
Natalię stojącą w oknie swojego pokoju, z uśmiechem na twarzy, który tak dobrze
znał. Mimo to, gdy zaczynał przyglądać się szybie, wrażenie znikało.
Ona nie ż…
Kacper czuł się coraz gorzej, stracił kompletnie poczucie czasu. Nie
wiedział też czy śpi, czy śni na jawie, ale nie chciał wyrywać się z tego amoku, bo
w końcu stało się to, na co tak bardzo czekał – przyszła do niego Natalia. Było
jednak inaczej niż zwykle, nie czuł jej obecności obok, wyglądała jak wyblakła
wersja siebie. Kacper bał się odezwać, nie wiedząc, czy dziewczyna znów nie
ucieknie. Jednak ona cały czas przy nim była, mimo że nie mógł jej dotknąć.
Czasem widział tylko błysk światła odbitego od jej włosów, czasem słyszał jej
śmiech, a czasem tylko wydawało mu się, że widzi ją kątem oka.
Ona nie ży…
W końcu Natalia przemówiła do niego, a przynamniej tak mu się wydawało,
bo głos dobiegał gdzieś z tyłu jego głowy. Prosiła, żeby poszedł za nią. A on to
zrobił. Doprowadziła go do miejsca wypadku, gdzie teraz przy drodze stał krzyżyk
i paliło się mnóstwo zniczy. Kacprowi przypomniało się, że już tu był, tego
samego dnia, gdy odebrał telefon. Ukląkł przy krzyżu i zaczął coraz ciężej
oddychać. Miał wrażenie, jakby jakaś okropna siła próbowała zmiażdżyć mu mózg
i serce.
Ona nie żyj…
Natalia stała cały czas przy krawędzi drogi. Poprosiła go, by odwrócił się w
jej stronę, po czym pochyliła się nad nim i wyszeptała mu do ucha: „Kocham cię,
Kacper. Nie chciałam umierać, ale jeszcze gorszą męką jest dla mnie patrzenie
jak cierpisz. Dlatego przyszłam, żeby się pożegnać. Musisz pozwolić mi odejść
i zacząć znowu żyć. Żyć za nas dwojga.” Uśmiechnęła się, po czym położyła się na
drodze. I nagle znikła. A wraz z nią znikła mgła, która otaczała przez te wszystkie
dni Kacpra. Wróciła mu też świadomość. I przyszedł ból.
Ona nie żyje – pomyślał.
16. Konkurs literacki
13. Konkurs plastyczny
LOT KU…
Odkąd pamiętam, zawsze miałem jeden cel – uciec z klatki. Rodzina
Skowrońskich, gdzieś w zapomnianej przez Boga wiosce na krańcu Polski, mogła
poszczycić się dorobkiem w postaci uznania proboszcza i sympatii sąsiadów. Nie
mieliśmy ambicji, wiedliśmy skromne życie od pokoleń kręcące się wokół naszych
pól. Każdy członek rodu skrzydlatych kończył w jeden i ten sam sposób – na
traktorze. Wyższe wykształcenie było nam równie obce jak polityka. Z kim
mielibyśmy prowadzić intelektualne debaty? Z kurami? Po co nam świadomość, na
co idą pieniądze, które wpłacamy rządowi. Mniej wiedzy równa się mniej
problemów. Tak prymitywna wegetacja całkowicie wystarczała moim rodzicom
i dziadkom, ale nie mnie.
Wiele naturalnych predyspozycji, takich jak inteligencja, jest dziedzicznych.
Można powiedzieć, że ten fakt podciął mi skrzydła już na samym początku.
Mojemu rodzeństwu, które proces kształcenia zakończyło na podstawówce,
absolutnie to nie przeszkadzało. Jednak ja nie zamierzałem pójść w ich ślady.
Gdy oni szli bawić się w polu, ja siedziałem z nosem w książkach, spędzając
długie godziny na nauce, by dogonić klasowych liderów. Z całą pewnością nie
dorównywałem inteligencją najlepszym uczniom, jednak zawziętością i ciężką
pracą wywalczyłem sobie miejsce na podium. Byłem stałym bywalcem w szkolnej
bibliotece, ulubieńcem nauczycieli, uczniem zawsze przygotowanym. Wszystko po
to, by dostać się do dobrego liceum i uciec z tej stolicy ograniczonych
możliwości. Rzecz jasna rodzice nie brali moich ambicji na poważnie, sądzili, że
prędzej czy później skończę na wsi. Pozwolili mi uczestniczyć w rekrutacjach do
najlepszych szkół na Podkarpaciu, lecz nie przypuszczali, że którakolwiek z nich
mnie przyjmie. Jakie było ich zaskoczenie, gdy dostałem się do wymarzonego
numeru jeden w całym województwie.
Moje liceum było oddalone od wioski o kilkadziesiąt kilometrów.
Codzienne dojeżdżanie byłoby zbyt czasochłonne, więc pozostawała tylko jedna,
ubłagana przeze mnie opcja – internat. Nauka kosztuje, a Skowrońscy nie
przywykli do wydawania pieniędzy w ten sposób. Solidne argumenty i obietnica
zwrócenia kosztów były wystarczające, bym mógł uciec z końca świata. Wizja
życia wielkim mieście napawała mnie motywacją do pięcia się jeszcze wyżej,
jednak wielkie marzenia legły w gruzach już podczas pierwszej klasy. Poziom,
z jakim miałem do czynienia, przyćmił niejednego ambitnego uciekiniera.
Musiałem potroić wysiłki, by chociażby zaliczyć przedmioty na półrocze. Moje
licealne życie ograniczało się do ciągłej nauki, najczęściej nocnej, oraz
dorywczych prac. Wakacji praktycznie nie miałem, musiałem zarobić
wystarczająco, by oddać przynajmniej część pieniędzy rodzinie i zachować dla
siebie na przyszłość. Nawet jeśli znalazłbym czas wolny, to i tak nie miałbym
z kim go spędzać. Nie utworzyłem ani jednej, głębszej relacji przez całe liceum.
Pasji również nie posiadałem, za to wyznaczyłem sobie cel, który mi ją zastąpił –
studia.
Po czterech latach katorgi, dotrwałem do matury, z której uzyskałem
wystarczającą ilość punktów, by móc kontynuować edukację. Jako że zarabiałem
i byłem już pełnoletni, rodzice przychylniej podeszli do tej kwestii.
17. Konkurs literacki
Zamieszkałem w akademiku, gdzie jakimś cudem udało mi się znaleźć znajomych.
Ekonomia wszystkim studentom dawała w kość, więc kontakt z towarzyszami
niedoli był swego rodzaju ostoją. Nieraz zdarzało się, że wspólnymi siłami
mogliśmy zdziałać więcej, dlatego współpraca bardzo mi pomagała. Nie mogę
powiedzieć, że było mi lżej niż w liceum, wręcz przeciwnie, wymagania
względem mnie znacznie wzrosły, jednak otoczenie składające się z dojrzałych,
mających realne plany na przyszłość ludzi, dawało mi względne poczucie
zrozumienia. Nadal miałem problemy w dorównaniu innym studentom, jednak
udawało mi się zdobywać całkiem przyzwoite oceny. Pogodzenie studiów
z zaoczną pracą również nie należało do najłatwiejszych zadań, na szczęście
miałem wyrozumiałych pracodawców.
Czwarty rok na uczelni obfitował w najważniejsze wydarzenia, które miały
miejsce na studiach. Wkupiłem się w łaski zarządu firmy, która zatrudniła mnie
na drugim roku i szanse na szybki awans znacznie wzrosły, dlatego też miałem
zagwarantowaną dobrze płatną pracę, nie kończąc nawet uczelni. Nauczyłem się
rozmawiać z ludźmi, a także używać głęboko ukrytej charyzmy. Przyniosło mi to
posadę w firmie budowlanej, mającej wpływy w całej Polsce oraz pozyskałem
bardzo przydatne kontakty. Jednak dobra passa nie kończyła się wyłącznie na
życiu zawodowym. Poznałem dziewczynę – Klaudię. Pomimo faktu, że studiowała
inny kierunek w najdalszej części uniwersytetu, nie mogłem nie wypatrzeć jej
z tłumu. Rude, bujne włosy przykuwały uwagę każdego, a mnie wręcz zawróciły
w głowie. Już na pierwszym spotkaniu wiedzieliśmy, że dobraliśmy się idealnie.
Mieliśmy wiele wspólnego, Klaudia również wychowała się na wsi, a na
uniwersytet przywiały ją marzenia. Zakochaliśmy się w sobie, a trzy lata później
wzięliśmy ślub.
Imię Artur Skowroński znał praktycznie każdy na polskim rynku budowlanym.
Awanse po studiach zaczęły przychodzić coraz szybciej, aż w końcu zasiadłem na
krześle wiceprezesa. Czułem, że nie mogłem wymarzyć sobie lepszego życia.
Kilka lat po ślubie Klaudia urodziła naszego synka – Michała. Niestety, po urlopie
macierzyńskim została zwolniona, więc moja praca stała się jedynym źródłem
utrzymania. Na szczęście zarabiałem wystarczająco, by wybudować dom na
obrzeżach miasta i zapewnić mojej rodzinie dobrobyt. Chciałem, aby Michał
doświadczył dzieciństwa zgoła odmiennego od mojego. Pragnąłem dać im
wszystko, spełnić ich każde marzenie.
Klaudia długo nie mogła znaleźć pracy, więc finalnie ustaliliśmy, że dopóki Michał
nie podrośnie, będzie zajmowała się nim i domem, a ja - zarabianiem pieniędzy.
Nie groziło nam bankructwo, ponieważ firma prosperowała naprawdę dobrze,
a nowy projekt miał zapewnić ogromne zyski. Zleceniodawca polecił
wybudowanie biurowca na dopiero zagospodarowywanych terenach miasta
znajdujących się blisko rzeki. Całkowicie oddałem się pracy, wiedząc, że klient
ten może znacznie poszerzyć wpływy firmy. Teren był niepewny, jednak miasto
było zbyt przeludnione, by budować kolejny sporych rozmiarów budynek.
Zaczęliśmy więc działać zgodnie z planem i pierwsze prace ruszyły wraz z wiosną.
Nawet nie zauważyłem, kiedy coraz rzadziej bywałem w domu. Klaudia była
wyrozumiała, wiedziała, że muszę pracować, aby nas utrzymać. Jednak miesiące
mijały, a z nimi zaczęły pojawiać się pierwsze kości niezgody. Potem nastąpiły
kłótnie i ciche dni. Frustrację rozładowywałem, poświęcając się pracy. Biurowiec
miał już pierwsze piętro, kiedy to niepewny teren dał o sobie znać. Pojawiały się
pierwsze pęknięcia, a trwałość fundamentów budziła zastrzeżenia. Nie
poddawaliśmy się jednak i, kontynuując pracę, zwiększyliśmy zabezpieczenia.
Zapewnialiśmy zleceniodawcę, że projekt zostanie ukończony.
17. Konkurs literacki
Nic nie było w stanie przysłonić mi szczęścia, jakie odczuwałem w tamtym
czasie. Konflikt z Klaudią był swego rodzaju ciężarem, jednak świadomość, że
osiągnąłem tak wiele, startując praktycznie z niczym, popychała mnie ciągle do
przodu. Mimo wszystko uderzał mnie fakt, że Michał zaczął traktować mnie jak
obcą osobę. Usprawiedliwieniem stało się przekonanie, że robię to wszystko dla
jego dobra i, że kiedyś mi podziękuje. Budowa biurowca okazała się bardziej
problematyczna niż przypuszczaliśmy. Ziemia, na której miał stanąć, różniła się
od standardowego, miastowego podłoża. Bliskość rzeki powodowała zwiększoną
wilgotność, która prowadziła do niestabilności konstrukcji. Drugie piętro
musieliśmy budować na wielokrotnie wzmocnionym parterze, który stał na
niepewnych fundamentach. Wizja ukończenia go w idealnym stanie wciąż się
oddalała, jednak ja nie zamierzałem odpuścić.
To był krytyczny moment w naszym małżeństwie. W domu bywałem raz, może
dwa razy w tygodniu. Kłótnie nasilały się, powoli trawiąc nas od środka. Aż do
pewnego popołudnia, kiedy to będąc w pracy, dostałem telefon. Dotyczył on
zawalenia się mostu. Mostu, po którym w tym czasie jechała Klaudia wraz
z Michałem. Najpierw nastąpił szok. Informacje, jakie uzyskałem, pozwoliły
rozwiać wszelkie wątpliwości. W zatopionym samochodzie odnaleziono walizki.
Drogę prowadzącą do rodzinnej wioski Klaudii przecinała rzeka. Chciała odejść
bez pożegnania, zabrać dziecko i po prostu odjechać. Potem czułem tylko rozpacz
i wściekłość. Uczucie niedowierzania, którego nie da się opisać. W jednej chwili
straciłem rodzinę, dla której poświęciłem życie. Tak wtedy myślałem.
Pogrzeb był wydarzeniem nie z tego świata. Stałem tępo wpatrzony w dwie
trumny, nie mogąc wychwycić ani jednego słowa ze składanych kondolencji.
Rodzice, z którymi praktycznie nie miałem kontaktu, również się zjawili, jednak
ich obecności w żaden sposób nie odczuwałem. Nigdy jeszcze nie czułem się tak
wyobcowany. Miałem ochotę krzyczeć, wyładować się na czymś. Proszę bardzo,
dopiąłem swego, wspiąłem się na szczyt, ale co z tego. Nagle to wszystko
przestało mi wystarczać. Na czyje szczęście miałem pracować?
W domu praktycznie przestałem mieszkać. Włóczyłem się po hotelach, byleby
nie wracać do miejsca, gdzie wszystko mi o nich przypominało. W któryś wieczór,
kolejny spędzony na bezmyślnym patrzeniu w okno, poczułem potrzebę
zobaczenia miejsca, które zabrało mi rodzinę. Wsiadłem więc do samochodu
i pojechałem nad rzekę. Była już noc, jednak księżyc idealnie wszystko oświetlał,
wskazując mi drogę. Po dotarciu na miejsce zgasiłem silnik i przystanąłem na
skraju przepaści. Szum rwącej rzeki, oświetlonej białą łuną w dziwny,
niewytłumaczalny sposób uspokajał mnie. Moment kulminacyjny nastąpił, gdy
moje spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem sarny stojącej po przeciwnej stronie
wody. W jednej chwili cały świat się zatrzymał. Nie widziałem niczego oprócz
wzroku łani. Nie słyszałem dźwięków innych od tych wydawanych przez rzekę.
Nagle uświadomiłem sobie, że… przegrałem. Poczułem się bezsilny.
Nie wiem, ile czasu spędziłem nad wodą. Do świata żywych przywrócił mnie
telefon z pracy. Biurowiec runął, fundamenty nie wytrzymały. Po prostu się
rozłączyłem. Czas najwyższy wracać na koniec świata.
17. Konkurs literacki
7. Konkurs fotograficzny
11. / 12. Konkurs plastyczny
Emilia Wojdyło: „Pałac Marianny
Orańskiej w Kamieńcu Ząbkowickim”
Dolny Śląsk – cuda natury i architektury
KSIĄŻKA
Słyszę go coraz głośniej, jest bezlitosny. Już trzy minuty próbuje mnie
obudzić. Po co on mnie budzi?! Nagle zrywam się, siadam na brzegu łóżka
i przypominam sobie, co wczorajszego wieczoru nie dało mi zasnąć. Jeszcze
chwilę się zastanawiam, jaki mamy dziś dzień. Poniedziałek… Po dłuższym czasie
jestem pewna, że to poniedziałek. Pędzę do łazienki, później do kuchni.
Jeszcze tornister. Gdzie on jest?! Sprawdzam, czy wszystko mam, wsiadam na
rower i ruszam. Jadę do szkoły cała w skowronkach, bynajmniej nie z powodu
lekcji.
Na lekcjach nie mogę się skupić, myślę tylko o niej. Godziny mijają bardzo
wolno, już nie wytrzymuję. Nagle dzwoni ostatni dzwonek, wypadam z klasy jak
torpeda i biegnę do szatni przebrać się, a później wskakuję po rower. Do celu
brakuje mi tylko trzysta metrów. Uff... dotarłam.
- Dzień dobry – witam panią bibliotekarkę cała rozpromieniona, z uśmiechem
od ucha do ucha.
- Dzień dobry, Juleczko! Co cię tym razem do nas sprowadza? – wita mnie
bardzo dobra i miła pani Małgorzata.
- Szukam książki pod tytułem “Gdyby jutro miało nie nadejść” – wypowiadam
ten tytuł z ekscytacją w głosie i nadzieją, że książka czeka na mnie.
Chwila wyczekiwania… Pani bibliotekarka klika coś w komputerze, czas
jakby się zatrzymał. Nagle podnosi głowę, szeroko się do mnie uśmiecha i mówi,
że książka jest w bibliotece, podaje dział i rząd, gdzie mogę ją znaleźć. Dziękuję
pani i biegnę w pośpiechu do miejsca, w którym czeka na mnie wyczekiwany
egzemplarz.
Nerwowo przeszukuję wszystkie półki, ale na próżno. Myślę sobie: „nie ma
jej, nigdzie jej nie ma, pani Małgorzata chyba się pomyliła”. Zaczynam się
niepokoić. Biorę dwa głębokie wdechy i zaczynam poszukiwania od nowa, tym
razem bardziej dokładnie, książka po książce. Nagle widzę ją, staję w bezruchu,
sięgam po nią i już wiem, że resztę dnia spędzę przy niej. Czuję, że przepełnia
mnie radość, pędzę do lady załatwić wszystkie formalności jak najszybciej
i wyfruwam z biblioteki jak na skrzydłach.
W drodze do domu w głowie zadaję sobie mnóstwo pytań związanych
z książką. Czy będę nią zachwycona? Czy będzie tak dobra, jak zapewniała Ala?
Czy będzie najlepszą książką, jaką czytałam? Ech, pędzę do domu.
Gdy docieram do celu, rodziców jeszcze nie ma. Uff, będę miała chwilę dla
siebie. Otwieram drzwi, rzucam plecak, siadam wygodnie na kanapie i zaczynam
czytać...
Po kilku stronach czułam się tak zachwycona, że mogłabym skakać
z radości, książka okazała się lepsza, niż mówiła Ala, czytałam, czytałam i nie
mogłam przestać. Strona za stroną wciągała mnie coraz bardziej. Czułam, że
przenoszę się do świata przedstawionego w książce. Oderwałam się od
rzeczywistości. Nagle usłyszałam zgrzytanie zamka, ktoś otwierał drzwi. Rzuciłam
książkę na kanapę i szybko pobiegłam do swojego pokoju.
W popłochu wyciągnęłam zeszyty z zadaniami domowymi z historii
i matematyki. I udawałam, że odrabiam prace domowe, o których na śmierć
zapomniałam. Rodzice weszli do pokoju.
18. Konkurs literacki
- Hej, Juleczko! Co tam u ciebie? Co robisz? Jak ci minął dzień? – spytali.
- Wszystko dobrze – odpowiedziałam drżącym i niepewnym głosem.
- Widzę, że odrabiasz lekcje. Dużo czasu ci to jeszcze zajmie? – spytał tata.
- Nie – odpowiedziałam w pośpiechu. – Jeszcze jakieś piętnaście minut.
Gdy rodzice wyszli z mojego pokoju, zaczęłam odrabiać lekcje. Zazwyczaj
nie sprawia mi to problemu, ale przez to, że ciągle myślałam o książce, zadania
wydawały się nie do zrobienia. Zaczęłam od matematyki. Hym... Ułamki
niewłaściwe… Niby proste, ale czy na pewno, gdy myśli krążą wokół czegoś
innego? Dobra, zadanie pierwsze: zamień podane ułamki na liczby mieszane.
Piętnaście dziewiątych… Pomyślmy... Jeden i sześć dziewiątych? Niech będzie. W
pośpiechu zrobiłam inne zadania, nawet nie wiedząc, czy poprawnie i zabrałam
się za historię. Co pan mówił na lekcji? Nic nie pamiętam, pustka w głowie. Chyba
będę musiała przeczytać cały rozdział od początku. Ale to tak dużo czasu zajmie!
Mogłam słuchać na lekcji… Julia, skup się, zadanie domowe to zadanie domowe,
trzeba je zrobić, przeczytam ten rozdział od początku. Czytam, czytam i myślę
sobie: „ale to nudne w porównaniu do mojej książki”. Powstanie kościuszkowskie
miesza mi się z ostatnimi stronami czytanej lektury. Jeszcze tylko opis Tadeusza
Kościuszki, jeszcze chwila i odkładam zeszyty na bok.
Z powrotem zatapiam się w książce, strona za stroną przemijają, nagle
dochodzę do ostatnich stron i momentalnie uświadamiam sobie, że tak mnie
wciągnęła powieść, że przeczytałam ją jednym tchem. Ogarnia mnie smutek, żal,
poczucie rozstania z czymś, na co tak długo czekałam, a co tak szybko minęło.
Delektuję się ostatnimi stronami i następuje pożegnanie, na które nie byłam
przygotowana. Zamykam książkę, patrzę na nią z uśmiechem i myślę... „do
zobaczenia!”.
18. Konkurs literacki
14. / 15. Konkurs plastyczny
8. Konkurs plastyczny dla niepełnosprawnych
Mimo, że nie znaliśmy wspólnego języka, często się kłóciliśmy.
Kiedyś poszliśmy na spacer o zachodzie słońca.
Złote promienie oblewały morze trawy, a w powietrzu wisiała już burza,
ale stwierdziliśmy, że zdążymy przed nią. A burza jednak nadeszła
i to prędzej niż się jej spodziewaliśmy.
Znów pokłóciliśmy się bez słów, tak, że z boku nikt by kłótni nie dostrzegł,
ale odczuwaliśmy ją oboje tak samo, jak kłótnie łatwo dostrzegalną.
Nie rozmawialiśmy całą drogę, przyglądając się burzowym chmurom w oddali,
idąc blisko, ale zarazem najdalej od siebie jak kiedykolwiek byliśmy.
I szliśmy w milczeniu, ale z burzami w głowach.
Mimo, że zawsze porozumiewaliśmy się bez słów,
to tym razem nie byłam w stanie usłyszeć o czym myślał.
I wróciliśmy do domu. Na dworze rozpętała się na dobre burza,
podobna do tej naszej.
Wiedziałam, że nadszedł czas pożegnania, więc przemówiłam do niego,
mimo że nie rozumiał słów.
„Teraz jeszcze nie odchodzę, ale co, jeżeli kiedyś będę musiała odejść?”.
I spojrzał na mnie, a spojrzenie spokojnych oczu przeszyło mnie
i wtedy wreszcie usłyszałam.
W jego głowie już ucichła burza.
W jego świecie już sobie wybaczyliśmy.
Usłyszałam, jak mówi „Nic. Usiądę tu sobie i na ciebie poczekam”.
I w mojej głowie momentalnie zapadł spokój, cisza,
jakby dyrygent zatrzymał batutę i na jeden sygnał cała orkiestra umilkła.
I odeszłam.
Nie na zawsze, bo nigdy nie mogłam tak na prawdę odejść od istoty,
która postanowiła na zawsze na mnie czekać.
Istocie, która nie rozumiała słów,
nigdy nie mogłabym wytłumaczyć, dlaczego odeszłam,
więc nigdy nie odeszłam naprawdę.
19. Konkurs literacki
Mimo, że nie znaliśmy wspólnego języka, często się kłóciliśmy.
Kiedyś poszliśmy na spacer o zachodzie słońca.
Złote promienie oblewały morze trawy, a w powietrzu wisiała już burza,
ale stwierdziliśmy, że zdążymy przed nią. A burza jednak nadeszła
i to prędzej niż się jej spodziewaliśmy.
Znów pokłóciliśmy się bez słów, tak, że z boku nikt by kłótni nie dostrzegł,
ale odczuwaliśmy ją oboje tak samo, jak kłótnie łatwo dostrzegalną.
Nie rozmawialiśmy całą drogę, przyglądając się burzowym chmurom w oddali,
idąc blisko, ale zarazem najdalej od siebie jak kiedykolwiek byliśmy.
I szliśmy w milczeniu, ale z burzami w głowach.
Mimo, że zawsze porozumiewaliśmy się bez słów,
to tym razem nie byłam w stanie usłyszeć o czym myślał.
I wróciliśmy do domu. Na dworze rozpętała się na dobre burza,
podobna do tej naszej.
Wiedziałam, że nadszedł czas pożegnania, więc przemówiłam do niego,
mimo że nie rozumiał słów.
„Teraz jeszcze nie odchodzę, ale co, jeżeli kiedyś będę musiała odejść?”.
I spojrzał na mnie, a spojrzenie spokojnych oczu przeszyło mnie
i wtedy wreszcie usłyszałam.
W jego głowie już ucichła burza.
W jego świecie już sobie wybaczyliśmy.
Usłyszałam, jak mówi „Nic. Usiądę tu sobie i na ciebie poczekam”.
I w mojej głowie momentalnie zapadł spokój, cisza,
jakby dyrygent zatrzymał batutę i na jeden sygnał cała orkiestra umilkła.
I odeszłam.
Nie na zawsze, bo nigdy nie mogłam tak na prawdę odejść od istoty,
która postanowiła na zawsze na mnie czekać.
Istocie, która nie rozumiała słów,
nigdy nie mogłabym wytłumaczyć, dlaczego odeszłam,
więc nigdy nie odeszłam naprawdę.
19. Konkurs literacki
RESPIRATOR
Ignacy od samego rana niecierpliwie oczekiwał na wynik badania – miał
kontakt z osobą zakażoną koronawirusem. Wieczorem przyszedł „wyrok”. Test
okazał się pozytywny. Dwudziestoletni chłopak często poważnie chorował,
dlatego od początku epidemii bał się infekcji. Spodziewał się, że jego młody, ale
już nieco „nadwyrężony” organizm może mieć kłopoty ze stawieniem czoła
nowemu przeciwnikowi. Jego obawy po kilku dniach zaczęły stawać się
rzeczywistością. Ignacy coraz trudniej łapał oddech, aż pewnej nocy trafił do
zatłoczonego szpitala.
Zdążył zabrać z domu tylko kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Położono go
w dużej sali, w której przebywało już siedmiu innych mężczyzn. Wszyscy byli od
niego dużo starsi. Ignacy nie rozmawiał z nimi za wiele, gdyż nie miał na to ani
siły, ani ochoty. Przerażał go widok przechadzających się korytarzem lekarzy
w białych kombinezonach. Któregoś dnia, gdy poczuł się nieco lepiej, zaczął
z nudów przeszukiwać szpitalną szafkę. Nie miał przy sobie nic oprócz telefonu,
więc nawet tak „przyziemne” zajęcie wydawało mu się ekscytujące.
Pod kilkoma papierkami zauważył niedużą książeczkę. Wyciągnął ją z dna szuflady
i przetarł z kurzu. Na okładce widniał tytuł niepozornie wyglądającej lektury –
„Poznaj rodzinę franciszkańską!”. Ignacy uważał się za osobę wierzącą, ale nie od
razu zainteresowało go to znalezisko. Odkąd rozpoczął studia i wyprowadził się
z rodzinnego domu, w kościele bywał raczej sporadycznie. Nie dlatego, że stracił
wiarę, ale w niedzielę zwyczajnie zajmował się czymś innym – musiał się uczyć
albo pomóc koledze w projekcie i wydawało mu się, że nie znajdzie już czasu na
udział w Eucharystii.
W końcu jednak zaczął czytać, a książka okazała się bardzo ciekawa.
Ignacy przez kilka kolejnych dni studiował życiorys św. Franciszka. Zajmowało mu
to wiele czasu, ponieważ często ledwo łapał oddech i przez to trudno było mu
dłużej skupić uwagę na tekście pisanym. Pewnego dnia stan chłopaka gwałtownie
się pogorszył, co zdziwiło lekarzy, którzy spodziewali się, że student niedługo
wróci do zdrowia. Każde kolejne zaczerpnięcie powietrza stawało się coraz
większym wyzwaniem. Organizm chłopaka powoli się poddawał. Dla
obserwujących go medyków sytuacja ta była zaskakująca, gdyż tak ciężki
przebieg choroby u młodej osoby zdarzał się niezwykle rzadko. Siódmego dnia od
przyjęcia Ignacego do szpitala podjęto decyzję o podłączeniu go do respiratora.
Student przed swoimi oczami zobaczył najpierw zaniepokojoną twarz
anestezjologa, a potem stracił świadomość.
Nagle ocknął się. Wokół niego nie było jednak szpitalnych łóżek. Pod
stopami poczuł miękką trawę, a lekki wiatr rozwiewał mu włosy. Nie wiedział,
jakim cudem znalazł się na zarośniętej kwiatami łące. Najbardziej zaskoczyło go
jednak to, że pierwszy raz od jakiegoś czasu mógł swobodnie oddychać. „Chyba
umarłem” – pomyślał Ignacy. W oddali spostrzegł szeroką, wydeptaną ścieżkę
i postanowił udać się w jej stronę. Wtem zauważył wóz zaprzęgnięty w dwa
dostojne konie. Furmanka pędziła w kierunku chłopaka. Zatrzymał ją i nieco
rozkojarzony zapytał woźnicę: „Co to za miejsce, drogi panie? Czy trafiłem do
nieba?”. Mężczyzna trzymający lejce aż otworzył usta ze zdziwienia. „To droga
do Asyżu, miasto jest za trzy mile. Bracie, wyglądasz na obłąkanego. Wsiadaj!” –
rozkazał Ignacemu, a ten jeszcze nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co
usłyszał, usadowił się tuż obok furmana. Gdy ruszyli, chłopak nareszcie odzyskał
zmysły: „Chwila, Asyż? Czyli jestem we Włoszech? A pan kim jest?”. Dopiero teraz
dokładnie przyjrzał się starszemu mężczyźnie, który prowadził wóz.
20. Konkurs literacki
Był ubrany w szarą tunikę i przepasany białym sznurem. „Nie wiem,
dlaczego cię to dziwi, bracie, ale tak – znajdujemy się w Italii. Jestem Tomasz.
Jadę z lekami dla ojca Franciszka, który niestety chyba niedługo umrze. To święty
człowiek. Spotkałeś go kiedyś?” – odpowiedział z troską. „Nie… Który mamy rok?!”
– wykrzyknął Ignacy. „Tysiąc dwieście dwudziesty szósty po Chrystusie”. Młody
chłopak przetarł oczy ze zdziwienia.
Gdy słońce zaczęło chować się za horyzontem i mrok powoli ogarniał
ziemię, furmanka zatrzymała się przy małym kościele, obok którego zebrało się
kilkunastu mężczyzn w różnym wieku. Wszyscy mieli na sobie szare tuniki.
Niektórzy z nich klęczeli, inni stali, ale łączyło ich jedno – ogromny smutek.
W przejmującej ciszy od czasu do czasu słychać było jedynie ciche pochlipywanie.
Pośród żalu nagle ktoś zaintonował psalm. Ignacy skojarzył fakty z książką, którą
czytał w szpitalu. Zaczął przepychać się wśród braci – chciał zobaczyć
umierającego Franciszka i usłyszeć z jego ust choćby jedno słowo. Wtem
spostrzegł świętego leżącego na ziemi i przykrytego całunem. Któryś ze stojących
blisko zakonników krzyknął: „Umarł! Widzę, jak jego dusza wznosi się do nieba!”.
Wybuchnął płaczem. „To był prawdziwie cnotliwy i pokorny człowiek. Przyjmij
go, Panie, od razu do Twego królestwa” – powiedział inny z braci. „I co my teraz
zrobimy? Jak sobie bez niego poradzimy?” – Ignacy usłyszał zatrwożony głos
Tomasza. „Spokojnie, gdy kogoś się kocha, to ta osoba na zawsze pozostanie
z nami. Ojciec na pewno będzie nam wskazywał drogę z nieba” – rzekł kolejny
mężczyzna. „Nawet nie wiecie, jak bardzo ten zakon rozprzestrzeni się po
świecie…”– szepnął Ignacy. Nagle kilku zebranych popatrzyło na niego
z zainteresowaniem. Widzieli go pierwszy raz w życiu, na pewno nie mieszkał
w Asyżu ani nie należał do grona towarzyszy Franciszka. Chłopak, czując na sobie
wzrok braci, zdał sobie sprawę, że nie powinien tego mówić. Nagle zakręciło mu
się w głowie, upadł na ziemię i znów stracił przytomność.
Poczuł, że leży wśród traw. Gdy otworzył oczy, momentalnie wstał. Była to
inna okolica niż poprzednio. Znalazł się w środku małego parku albo właściwie
skwerku tuż przy małej, drewnianej kaplicy. Zza pleców usłyszał głos: „Bracie,
nie depcz zieleni!”. Odwrócił się i zobaczył zakonnika - ubranego tym razem
w czarny habit. „Przyszedłeś, by wstąpić do zakonu? Akurat dziś przyjmujemy
kandydatów” – powiedział roześmiany franciszkanin w okularach. „Nie, jestem w
ogóle z innej planety” – rzekł Ignacy. – „Mogę wiedzieć, co to za miejsce?”. „To
Niepokalanów, klasztor, który niedawno założyłem. Wydajesz się trochę
zdezorientowany, potrzebujesz czegoś?”. „Mnie chyba nie da się pomóc…” -
odparł chłopak i odszedł w stronę drogi. Właśnie zdał sobie sprawę, że znalazł się
w dwudziestowiecznej Polsce. Zaczął przechadzać się po okolicy i zastanawiać,
co się właściwie z nim dzieje: „Podróżuję w czasie, w końcu jestem zdrowy,
spotykam różnych ludzi, a wszystko łączą w całość franciszkanie”. Nie rozumiał
tego, dziwne zdarzenia zaczynały go męczyć. Usiadł na ławce przy drodze
i rozmyślał. Wtem zobaczył, że biegnie do niego zakonnik, z którym wcześniej
rozmawiał. „Przyniosłem Ci chleba, zjedz. Z daleka przyjechałeś?” – rzekł
zdyszany brat. „Można powiedzieć, że z innego wymiaru. Niech mi ojciec szczerze
powie, co jest takiego w św. Franciszku, że ludzie po tylu latach nadal chcą żyć
tak jak on?”. „To temat na bardzo długą rozmowę! Fascynuje mnie na przykład
fakt, że mimo możliwości odziedziczenia dużego majątku on porzucił wszystko dla
Chrystusa. Swoim życiem pokazał, że służba innym może przynieść więcej radości
niż smutku. Na przestrzeni wieków pociągnął za sobą tyle osób! Jest ciągle
obecny w naszej pamięci – pozostał z nami”. Ignacy zamknął oczy i rozważał
słowa zakonnika. Sprawa ta wydawała mu się rzeczywiście nadzwyczajna.
20. Konkurs literacki
Nagle usłyszał znajomy, spokojny głos: „Panie Ignacy, budzimy się. Właśnie
odłączamy respirator, już nie będzie potrzebny. Do pełnego zdrowia jeszcze długa
droga, ale jesteśmy dobrej myśli”. Chłopak znów leżał w szpitalnym łóżku na
oddziale zakaźnym. Był zdziwiony, że zobaczył lekarza w białym kombinezonie.
Łagodnie się uśmiechnął. Po kilku kolejnych tygodniach walki z chorobą w końcu
usłyszał radosną wieść – może zostać wypisany do domu. Gdy opuszczał szpital,
podjął decyzję, że chce kontynuować dzieło św. Franciszka. Stanął przed
głównymi drzwiami kliniki i wziął głęboki oddech. W czasie długiego pobytu w tym
miejscu pogrzebał w sobie starego człowieka – teraz jest już kimś innym. Ignacy
uświadomił sobie, że ludzie, których poznał w Asyżu i Niepokalanowie na zawsze
pozostaną z nim. Nikt nie odbierze mu tych doświadczeń oraz żywej wiary, którą
właśnie odzyskał. Idzie w świat, by głosić pokój i dobro. Teraz zaczyna oddychać
pełną piersią.
20. Konkurs literacki
16. Konkurs plastyczny
Bartłomiej Kaczmarczyk:
„Śnieżka”
Dolny Śląsk – cuda natury i architektury
ŻÓŁTY NOTES
- Do widzenia. - powiedział Abel wychodząc z piekarni Pana Marcina. Uwielbiał
chleb z tej piekarni, był ciepły, ładnie pachniał, a w dodatku miał twardą skórkę.
- A czy nie zapomniałeś o ciepłych pączuniach z marmoladą. – powiedziała Pani
Ewa, żona właściciela cukierni.
- Och nie, nie w tym tygodniu, jestem na diecie. – odpowiedział Abel.
- Co za szkoda, akurat dla ciebie Marcin wymyślił pączki z różą polane lukrem
i obsypane pistacjami.
- Niech mnie Pani nie kusi, postanowiłem przejść na dietę, chociaż na tydzień.
- No dobrze, tylko jak skończysz dietę przyjdź, bo wycofamy je z sprzedaży.
Abel był chłopcem. Miał 21 lat, mieszkał we Wrocławiu, dużym mieście, w którym
studiował na Uniwersytecie już 3 lata. Wyprowadził się z rodzinnego miasta, gdy
miał 18 lat. Zamieszkał w małej drewnianej chatce ze swoim psem Turrutem.
Tęsknił za swoją rodziną, ale nie mógł opuścić studiów. Każdego ranka Abel szedł
do piekarni i kupował świeży bochenek chleba cebulowego i dwie bułki z ziarnami
na parze. Pan Marcin z Panią Ewa byli dla niego jak drudzy rodzice, opiekowali się
nim i byli bardzo mili.
- Muszę poprosić Pana Piekarczyka, żeby dodawał więcej cebuli do chleba
cebulowego – powiedział Abel do Turruta, kiedy wrócił do domu – albo, żeby piekł
babeczki cytrynowe jak robiła to babcia Klementyna, aaaa jestem na diecie –
przypomniał sobie Abel – chociaż, mały pączuś nie zaszkodziłby…
- Mam nadzieję, że Państwo Piekarczykowie mają jakieś produkty z małą ilością
kalorii.
Pewnego dnia, gdy Abel poszedł do piekarni jak co dzień, piekarnia była
zamknięta, a Państwo Piekarczykowie pakowali swoje rzeczy do taksówki, która
stała przed ich domem.
- O jesteś – powiedziała Pani Ewa – przepraszam, że cię nie powiadomiliśmy
o naszym wyjeździe. Mamy duże problemy finansowe i stwierdziliśmy, że może
lepiej będzie nam się powodziło w Warszawie.
- Ale…
- Masz wszystkie nasze przepisy w zeszycie, nawet te tajne. – odparła Pani Ewa
podając mu gruby, żółty notes. Dostałam go kiedyś od swojego taty w czasie
wojny. Dał mi go. To jedyna pamiątka po nim.
- Ale jak to wyjeżdżacie!?
- Wyjeżdżamy do Warszawy.
Taksówka odjechała, a Abel został sam w deszczu, przemókł do suchej nitki.
Wieczorem zrobił keksa na pocieszenie, ale to nie pomogło, więc położył się spać.
Następnego dnia nie był taki smutny, ale nie był też wesoły. Nawet przyjaciele
nie mogli go pocieszyć. Niedługo potem zrozumiał, że Państwo Piekarczykowie też
nie chcieli się rozstawać, ale musieli i teraz im się dobrze powodzi, a on nie musi
się o nich martwić.
21. Konkurs literacki
Abel w każdy poranek robił chleb z przepisu Państwa piekarczyków. Skończył
studia i niedługo po tym wyjechał do Prusic, jego rodzinnego miasta. Powodziło
mu się dobrze, jego rodzicom bardzo smakował chleb z przepisów Państwa
Piekarczyków. Wkrótce ożenił się i miał dwójkę dzieci Marcela i Ewę. Oni też po
ojcu odziedziczyli zainteresowanie do wypieków. Robili co tydzień jeden losowy
wypiek z książki państwa Piekarczyków. Losowali na zmianę, raz Marcel, raz Ewa.
W końcu Ewa i Marcel wyjechali na studia, zostawili puste pokoje i zeszyt
z przepisami. Nawet Turrut jakoś posmutniał i nie chciał jeść. Kiedy Ewa i Marcel
byli już w połowie studiów okazało się, że Turrut zachorował i wkrótce umarł
z tęsknoty za Marcelem i Ewą. Kiedy przyjechali odwiedzić rodziców zasmucili
się, chodzili markotni przez cały dzień. Rodzice postanowili zrobić im
niespodziankę, żeby ich rozchmurzyć.
- Dokąd jedziemy? – spytał Marcel.
- Do niespodzianki. – odpowiedziała mama.
- Jestem pewna, że rodzice chcą nam kupić bilety samolotem. – szepnęła Ewa.
- Nie, chcą nam kupić nowiutkie szare Porsche. – drażnił się Marcel.
- Ani to, ani to, zgadujcie dalej. – odparł tata.
- Już wiem, chcą nam kupić psa – rzekła triumfalnie Ewa – inaczej w ogóle nie
jechali byśmy na Ogrodową.
- Nie, chcą zabrać nas na potrójną pizzę z chili. – odparł Marcel.
- Przypominam ci, że ostatnio ta pizzeria została zamknięta. – odpowiedziała
Ewa.
- Może rodzice wykupili specjalny karnet i jest otwarta tylko dla nas? – nie dawał
za wygraną Marcel.
Dojechali do schroniska ,,Wesołe Słomki”. Wybrali małego czarnego psa psotnika,
nazwali go Rumplestillskin, jak krasnolud, który prządł złoto ze słomy, dlatego, że
ich pies porywał wszystko co się świeci.
- Powinniśmy go nazwać Rozbójnik – powiedział Marcel, kiedy po raz
dziewiętnasty psiak zrzucał figurkę klauna, nagrodę za zwycięstwo w konkursie
żonglerskim.
Te czasy już dawno minęły i były zapisane w albumach. Teraz Ewa i Marcel byli
dorośli i mieli dzieci. Wyjechali z rodzinnego domu i kupili własne domy. Ewa
i Marcel zastanawiali się, czy nie założyć własnej piekarni i tak właśnie zrobili.
Nazwali ją ,,U Piekarczyków”. Wzięli od rodziców stary, żółty zeszyt i piekli
z przepisów. Mieli bardzo dużo odwiedzających i wielu ludzi składało zamówienia,
zaczęli nawet wymyślili własne torty, truskawkowy, o smaku kiwi i wiśniowy.
21. Konkurs literacki
8. Konkurs fotograficzny
POWRÓT CÓRKI
Aurelia wspinała się po schodach, taszcząc wielką walizkę. Właśnie wracała do
domu po kilkunastoletnim pobycie w Anglii. Wyjechała jeszcze jako nastolatka,
zbuntowana i zakochana. Rodzice nie zgadzali się na jej związek z Filipem, więc
gdy tylko zdała maturę po prostu uciekła.
Nie było jej łatwo. Oprócz Filipa nie znała nikogo w Londynie. Zamieszkali z jego
znajomymi w mieszkaniu, w którym już mieszkało kilkanaście osób. Aurelia, która
doskonale znała angielski, szybko znalazła pracę. Niestety, była to kiepska praca
w kiepskiej knajpie, której właściciel kiepsko też płacił, ale pieniędzy
wystarczało na bardzo oszczędne życie.
Wkrótce Filip pokazał swoje prawdziwe oblicze – lenia i pasożyta, więc Aurelia
rozstała się z nim, choć wiązało się to z koniecznością szukania nowego
mieszkania. Pomogła jej znajomość angielskiego: znalazła nowych znajomych,
mieszkanie i lepszą pracę. Skończyła studia – wprawdzie nie na Cambridge,
o którym marzyła, ale takie, po których zatrudnienie z całkiem niezłą pensją nie
było szczególnie trudne.
Z domem nie nawiązała kontaktu po swojej ucieczce. „Wracam jak córka
marnotrawna” – pomyślała, uśmiechając się w myślach, bo przecież nie wracała
po łaskę rodziców. Właściwie – wcale nie wracała. Wzięła urlop, by odwiedzić
swoje miasto i szkolne koleżanki. Umówiły się przez internet na spotkanie przy
kawie i plotki o szkolnych czasach. Jedynie przyzwoitość kazała jej wstąpić do
rodziców. A może nie przyzwoitość, tylko chciała przekonać ich, że poradziła
sobie bez nich a ich zakazy związane z Filipem sprawiły, że tym bardziej wzięła
swój los we własne ręce i sama nim pokierowała.
To te drzwi. Nic się nie zmieniły. Nacisnęła dzwonek. A potem drugi raz. I trzeci.
Dziwne, że o tej porze mogłoby rodziców nie być w domu. Może poszli po zakupy?
Tak, zwykle razem chodzili do sklepu. Wspólnie ustalali co kupić i co ugotować –
dzięki temu nie było kłótni o to, że na obiad jest coś, czego ktoś z rodziny nie
lubi. Spojrzała na swoją wypchaną modnymi londyńskimi ciuchami walizkę –
w końcu miała w planach kilka spotkań z dawno niewidzianymi koleżankami,
które wiodły lepszy lub gorszy żywot w miasteczku, do którego Aurelia właśnie
przybyła z wielkiego świata, więc chciała zrobić wrażenie ubiorem.
Zadzwoniła jeszcze raz, bez większego przekonania. Coś zachrobotało i otworzyły
się drzwi. Ale nie te, do których dzwoniła Aurelia, tylko te od mieszkania obok.
- Pani Kogutowa?! – ucieszyła się na widok sąsiadki, u której spędzała czasem
popołudnia, gdy rodzice musieli wyjść do pracy na drugą zmianę.
- Aurelia? – pani Kogutowa nie wydawała się być zachwycona widokiem kobiety
z walizką.
- Tak, pani Basiu, to ja.
- Wróciłaś na stałe?
- Na kilka dni.
- Aha. Poczekaj, mam coś dla ciebie – powiedziała sąsiadka i zniknęła w mroku
swojego mieszkania. Po chwili podała zaskoczonej kobiecie nieco zakurzoną
kopertę. – Przepraszam, na szafie leżała.
22. Konkurs literacki
Otarła kurz z koperty dłonią i poprawiła łokciem.
– A tu są klucze – wcisnęła do ręki Aurelii pęk kluczy z breloczkiem w kształcie
ramki ze zdjęciem, na którym młoda kobieta rozpoznała siebie z czasów
przedszkolnych.
- Do widzenia – powiedziała sąsiadka, po czym zacisnęła usta i z hukiem
zatrzasnęła drzwi swojego mieszkania.
Aurelia trochę żałowała, że nie spytała, kiedy rodzice wyszli do tego sklepu
i o której godzinie wrócą, ale pomyślała, że przecież dzisiaj się nigdzie nie
spieszy i weszła do swojego domu. Niby wszystko było w nim jak dawniej, ale
jakieś takie obce. Właściwie jedyne co się zmieniło to ilość jej zdjęć: wielkie
portrety uśmiechały się ze ściany, ramki stały na stole, na komodzie, na szafce
przy łóżku, na biurku a nawet na kuchennym blacie.
Usiadła przy kuchennym stole i spojrzała w uśmiechnięte oczy dziewczynki
z fotografii. Była zrobiona nad morzem, kiedy wszystko było proste i oczywiste,
a świat kolorowy i piękny. Aurelia położyła zdjęcie twarzą w dół. Ta uśmiechnięta
dziewczynka była jej obca, a świat – choć pozornie szczęśliwy, całkowicie zmienił
barwy od tamtej pory.
Nie była głodna – obiad zjadła w samolocie, ale zaparzyła sobie herbaty. Nawet
była nieco zaskoczona, że tak doskonale pamięta, w której szafce są filiżanki,
herbata, cukier i w której szufladce szukać łyżeczek.
Usiadła z herbatą w kuchni. Zawsze piła ją przy kuchennym stole, by móc na luzie
pogadać z mamą o codziennych zdarzeniach i opowiedzieć szkolne plotki. Gdyby
nie Filip, pewnie…
Aurelia westchnęła i sięgnęła po kopertę, tak niecodziennym sposobem
pozbawioną kurzu przez sąsiadkę.
- To list – stwierdziła zaskoczona. - Najwyraźniej do mnie.
Aurelio, moja kochana Córeczko!
Dzisiaj są Twoje urodziny. Pomyślałam sobie, że zazwyczaj składając Ci
życzenia z tej okazji zapominam o wielu rzeczach, które chciałabym
opowiedzieć. Zapominam, albo może tak naprawdę – pomijam, a z pewnością
powinnaś o nich wiedzieć, dlatego zdecydowałam się napisać do Ciebie list,
w którym powiem Ci to wszystko, czego nie zdołałam Ci jeszcze opowiedzieć.
Przede wszystkim musisz wiedzieć, że jesteś naprawdę wspaniała osobą.
Pewnie powiesz, że nigdy Ci tego nie powiedziałam, ale jestem przekonana, że
mówiłam albo chociaż dawałam Ci to odczuć. Jeśli nie – piszę to teraz, żebyś
mogła to sobie przeczytać w każdej chwili, bo przecież życie nie składa się
wyłącznie z chwil pięknych i czarujących, bywają też chwile trudne,
nieprzyjemne i smutne. Takie chwile, w których biegnie się do mamy, żeby
przytuliła, pocieszyła i wysłuchała. Zdarza się jednak, że mamę trudno wziąć ze
sobą wszędzie, więc czasem może być zbyt daleko – tak jak teraz u nas.
Chciałabym, żebyś wiedziała, że bardzo Cię kocham. Zwykle, kiedy mówi się o
miłości rodziców do dzieci, wskazuje się nieprzespane noce, zupki, wycieranie
zasmarkanego nosa, czuwanie przy chorobie i niepokój o to, czy dziecko poradzi
sobie w życiu. Moja miłość do Ciebie nie potrzebowała nieprzespanych nocy, bo
Twoje małe łapki owinięte wokół mojej szyi sprawiały, że spałam spokojnie.
22. Konkurs literacki
Tak, tak – Ty dawałaś mi poczucie bezpieczeństwa przez to, że przytulałaś się
do mnie i wiedziałam, że ufasz mi i nie zrobisz czegoś niebezpiecznego.
Pamiętasz? Wiele razy Ci opowiadałam, że nawet jeśli obudziłaś się wcześniej
ode mnie, siadałaś na łóżku i bawiłaś się własnymi rękami, czekając aż się
obudzę. A przecież mogłaś skorzystać z okazji i pójść w miejsca, do których nie
powinnaś była iść. Może właściwiej byłoby napisać: do miejsc, do których
zabranialiśmy Ci iść, ale Tobie nie trzeba było zabraniać, wystarczyło
wytłumaczyć, że w kuchni jest niebezpiecznie i Ty do niej nie wchodziłaś. Nigdy
nie wysypałaś mąki albo cukru, nie powyjmowałaś garnków z szafki i nie potłukłaś
talerzy i nadal mam poczucie, że nie zrobisz w życiu niczego głupiego, bo masz
niezwykły dar, który pozwala Ci odróżniać dobro od zła i dobrych ludzi od złych
ludzi. Pamiętaj o tym darze i ufaj sobie.
Nie zdołamy już razem świętować Twoich urodzin. Nie złożę Ci życzeń, nie
popatrzę jak zdmuchujesz świeczki (czy Ty jeszcze w ogóle stawiasz świeczki na
torcie?). Pamiętam każde Twoje urodziny i choć nigdy nie zorganizowaliśmy
z tego powodu wielkiego przyjęcia – zawsze to były dni niezwykłe. Pamiętasz
chyba swoje piętnaste urodziny: zakaziłaś się wiatrówką i leżałaś w domu. Nie
było szkoły w tym czasie, bo strajkowali nauczyciele, ale Ty – oprócz tego
martwiłaś się, że nie zdążysz wyzdrowieć przed egzaminem ósmoklasisty i nie
dostaniesz się do wymarzonej szkoły. A szesnaste i siedemnaste urodziny?
Na świecie szalała pandemia i nic nie było normalne. To chyba najbardziej
samotne urodziny, jakie kiedykolwiek miałaś – bez cukierków rozdanych klasie,
w ciszy i domowym zamknięciu.
A potem tak nagle wyjechałaś. Powiesz, że wcale nie nagle, że zawsze
marzyłaś o studiach za granicą. Ale dla matki rozstanie z dzieckiem zawsze jest
za szybko i za wcześnie. I nie ma takich słów, które wyrażą ból pożegnania,
zwłaszcza kiedy takiego pożegnania nie było. To prawda, że może nam było
łatwiej – zostaliśmy przecież we dwoje z Twoim Tatą, a Ty ruszałaś w świat
sama, kompletnie sama, do obcego kraju. Powiesz, że przecież jechałaś
z Filipem, ale jestem pewna, że ten człowiek nie był Ciebie wart i zapewne
szybko zniknął z Twojego życia.
Dzisiaj nie ma przy Tobie ani mnie ani Taty. Nie zdążyliśmy się z Tobą
pożegnać. Tata zginął na budowie, na której pracował. Przygniótł Go kawałek
betonu. Komisja ustaliła, że to był wypadek, ale moje serce wie, że nigdy nie
pogodził się z Twoim odejściem i nie potrafił żyć bez Ciebie. Ja też nie zdołałam
doczekać dnia kiedy wróciłaś i nie pożegnałam się z Tobą, kiedy sama
odchodziłam do obcego świata, w którym nigdy nie byłam i z którego nie da się
wrócić. Jeśli bowiem czytasz mój list, to znaczy, że jestem po drugiej stronie
życia. Potraktuj więc go jako pożegnanie, w którym chcę powiedzieć Ci, że
bardzo Cię kocham i że wiem, że sobie poradzisz.
Nigdy nie przestałam Cię kochać, Córeczko.
Całuję Cię mocno
Mama
22. Konkurs literacki
17. Konkurs plastyczny
GRA
Słychać dźwięk. Szum wiatraków komputera, który dopiero zaczyna
pracować. Krótkie kliknięcie informuje o uruchomieniu systemu. Monitor rzuca
niebieską poświatę, charakteryzującą ekran startowy. Twarz na chwilę nabiera
kolorów. Kursor myszy przemieszcza się po pulpicie. Klika w niepozorną ikonkę.
Nagle komputer na chwile cichnie. Pojawia się czarny ekran. Oczy atakowane są
przez wyskakujący na monitorze napis „START”. Kliknięcie myszki.
Jestem lisem. Moja misja to dotrzeć na koniec drogi. Dookoła mnie jest
dużo zieleni. Biegnę. Moje łapy poruszają się lecz krajobraz tkwi w miejscu.
Podpowiedź: POSZUKAJ SPRZYMIERZEŃCÓW.
Rozglądam się. Mogę wejść w krzaki. Znikam na chwilę w gęstwinie. Gdy
wychodzę, jest ze mną mała latająca krówka. Ma łaciate ciałko z kopytkami i
główkę wielkości brukselki. Od innych krów poza rozmiarem odróżnia ją para
pięknych białych skrzydełek.
Jestem Magdalena, pomogę Ci znaleźć drogę.
Ruszamy ku przygodzie.
Misja pierwsza.
Magdalena pokazuje mi, jak biegać szybciej, jak podnosić przedmioty oraz jak
skakać wyżej. Biegniemy, a przed nami wyrasta góra. Moja towarzyszka mówi, że
muszę na nią wejść, ale będą przeszkody, które chcą mi to uniemożliwić. Na
początku spadają na mnie drewniane bele, które zwinnie przeskakuję, tak jak
Magdalena mi pokazywała. Później krajobraz się zmienia i slalomem omijam
gejzery wybuchające spod ziemi. Na końcu tego etapu przeprawiam się przez
rzekę, skacząc po śliskich kamieniach.
Przez całą drogę mogę liczyć na wsparcie mojej towarzyszki, służy mi radą,
a gdy podwinie mi się łapa, to pomimo swojego małego wątłego ciałka próbuje
mnie jak najszybciej podnieść, aby lis mógł biec dalej.
Poziom pierwszy ukończony. Osiągnięcia odblokowane: podwójny skok, empatia.
Misja druga.
Znów biegnę. Magdalena leci przy moim boku. Jest bardzo podobnie jak za
pierwszym razem. Biegnę, a gdy pojawiają się nowe przeszkody, zawsze mogę na
nią liczyć.
…
Misja setna ukończona.
Podsumowanie dotychczasowych osiągnięć.
Podwójny skok, empatia, przyjaciel, układanka, kłótnia, samotność,
niebezpieczeństwo, misja ratunkowa, miłość.
…
Misja sto-pierwsza.
Wiem, że to ostatni etap naszej przygody. Trochę mi smutno, ale doceniam
czas spędzony z Magdaleną. Na zawsze ją zapamiętam. Po tych tygodniach
zostanie w moim sercu. Godzę się na to wszystko. Na to, że to już koniec.
23. Konkurs literacki
Docieramy na wzgórze. Szaro brązowa, twarda ziemia pod łapani, raczej
nieprzyjemne uczucie, za to niebo jest dzisiaj piękne. Jakimś cudem piksele
monitora oddają mnogość barw zachodzącego słońca. Przysiadamy z Magdaleną
na zboczu. Jej małe ciałko jest coraz bliżej mojego rudego futra. Nie
potrzebujemy już słów, znamy się aż za dobrze. Zapada zmierzch. Ziemię spowija
mrok. Cisza. Z krzaków za nami wynurza się biały lis. Nie zauważamy go. Skrada
się i gdy jest już blisko, łapie w swój pysk, tak podobny do mojego, moją
Magdalenę. Jego białe futro nabiera szkarłatnej barwy. Słyszę swój krzyk, ja – lis
jednak milczy. Białe zwierzę splamione krwią odchodzi. Rudy lis siedzi na tle
nocnego nieba. Jego ogon faluje swobodnie. Pojawiają się napisy. Twórcy
dziękują za wybranie ich gry. Jakieś bzdurne nazwiska. Nie mogę patrzeć na
monitor, który przed paroma sekundami przedstawił mi tak makabryczny widok.
Nagle w ekran wbity jest długopis. Oddycham ciężko. Oczy bolą mnie od
wzbierających w nich łez. Płaczę.
Następnego ranka idę do piwnicy. Znajduję stary telewizor. Nada się.
Podłączam wszystkie kable, działa. Ekran startowy, pulpit, znowu ta niepozorna
ikonka, wygląda tak samo, jak w dniu, gdy poznałem Magdalenę.
Pojawia się czarny ekran. Oczy atakowane są przez nagle wyskakujący
napis „START”. Kliknięcie myszki.
Jestem lisem. Moja misja to dotrzeć na koniec drogi.
Jestem Magdalena, pomogę Ci znaleźć drogę.
Tym razem nie dopuszczę, aby zachód słońca miał miejsce...
23. Konkurs literacki
18. /19. Konkurs plastyczny
9. Konkurs plastyczny dla niepełnosprawnych
10. Konkurs plastyczny dla niepełnosprawnych
20. /21. Konkurs plastyczny
PATRONI, MECENASI I WSPÓŁORGANIZATORZY