Aleje 3 - Biblioteka Publiczna w Częstochowie
Aleje 3 - Biblioteka Publiczna w Częstochowie
Aleje 3 - Biblioteka Publiczna w Częstochowie
You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
PROZA<br />
Rafał „Jeżyk” Kasprzak<br />
DESTRUKCJA<br />
Jak zwykle, dyżur zapowiadał się pracowicie.<br />
Tradycyjnie przesiąknięty krwią, smrodem niemytych<br />
nóg czy odorem na wpół przetrawionego alkoholu.<br />
Właśnie tak wygląda prawie każdy ostry dyżur. Przed<br />
kilkoma minutami wybiła północ. Niestety, nie<br />
w szampańskich nastrojach, a znużeni pracą<br />
oczekujemy z niecierpliwością na kolejnego pacjenta.<br />
Jest – drzwi dawno nie smarowane otwierają się<br />
z przeraźliwie przeszywającym skrzypieniem.<br />
Z otworu korytarza jak z jaskini wyłania się cały<br />
zespół „R”. To prawie jak we śnie, czworo czerwonych<br />
kapturków i pacjent – niczym wilk albo sęp.<br />
W mgnieniu oka dowiadujemy się, że nasz żywiciel<br />
to pan Zdzisiu. Jego wygląd nikogo nie napawa<br />
optymizmem. Są wstępne oględziny. Oczy mętne,<br />
wyłupiaste, przekrwione. Nos prawdziwie orli,<br />
podobny trochę do klamki od zakrystii. To nic nie<br />
szkodzi, że za kilkanaście minut okaże się, iż jest<br />
złamany, bo jak wyniknie ze zdjęcia, to nie pierwszy<br />
raz. Cała twarz pokryta łuską z błota i juchy utwierdza<br />
nas, że jest mieszkańcem lasu lub innego skupiska<br />
drzew. Jego bujna czupryna udowadnia, że człowiek<br />
może żyć w symbiozie nie tylko z osobnikami tego<br />
samego gatunku. Ręce uzbrojone w szpony tak bardzo<br />
charakteryzujące drapieżników. Pozostały jeszcze<br />
nogi, których mikroklimat wskazuje bezbłędnie<br />
na miejsce z którego wyrastają. Litość w imię służby<br />
zdrowia nad biednym i nietrzeźwym pacjentem trwała<br />
dopóki nie poczuliśmy woni ekskrementów,<br />
rozbudzających zmysły nawet te najgłębiej uśpione.<br />
Z pełnym przekonaniem zaczynamy doceniać przesłanie,<br />
że Człowiek to brzmi dumnie. No cóż, można tak<br />
dywagować bez końca, a życie ludzkie trzeba ratować.<br />
Nasza maskotka musi dojrzeć, aby poczuł się w pełni<br />
Europejczykiem, zostaje odprawiony na „Hawaje”.<br />
Pomieszczenie jest nieszczególne, małe i ciasne.<br />
To, co pozwala je odróżnić od innych, betonowych<br />
i bezdusznych gabinetów, to gigantyczna palma<br />
z delikatnie pożółkłymi liśćmi, od stałego zasilania<br />
jej przez rezydentów płynami ustrojowymi. Przez<br />
niedopatrzenie Zdzisiek wchłonął resztkę niezarekwirowanej<br />
ślepotki i w kilka minut później padł<br />
zalany w przysłowiowego trupa. W taki oto sposób<br />
dołączył do trzech innych rezydentów zajmujących<br />
pomieszczenie o egzotycznej nazwie. Kolejne godziny<br />
mijały jakby wskazówki zegara stały w miejscu.<br />
Spijaliśmy kolejne kawy, herbaty, nieświadomi tego,<br />
co mogą przynieść kolejne minuty, a przywieźć<br />
pogotowie. Zaczęło świtać. Ptaki ochoczo śpiewały,<br />
grały świerszcze, jednym słowem wszystko co żyło<br />
emanowało pozytywną energią. Tylko Zdzichu i jego<br />
współtowarzysze zaprzeczali teorii, iż oznaką istnienia<br />
jest ruch. Spali w bezruchu powykręcani nienaturalnie,<br />
jakby przytulali się do węzła ciepłowniczego. Nastała<br />
słynna godzina piąta pięć, główny bohater szeroko<br />
otworzył oczy, badając nieufnie grunt wstał, metodą<br />
prób i błędów, nie pytając nikogo o drogę, poszedł<br />
do toalety. Droga powrotna wydawała się jakby dłuższa,<br />
szedł z wielkim wysiłkiem – dwa kroki do przodu<br />
trzy do tyłu, opadał coraz bardziej z sił. Gdy dotarł<br />
do miejsca swojego spoczynku stanął jak zahipnotyzowany,<br />
długo nie mówił nic. Przyglądał się<br />
z przerażeniem towarzyszom niedoli i miejscu,<br />
w którym się znalazł. Potem odwrócił głowę w moją stronę<br />
i zapytał - Panie, co to za destrukcyjne towarzystwo?<br />
Usiadł na swoim materacu. Po policzkach spłynęło<br />
kilka łez mieszających się z zaschniętą krwią. Jeszcze<br />
chwilę coś mamrał pod nosem i zasnął. Może śnił<br />
o utraconym domu rodzinnym, beztroskim dzieciństwie,<br />
a może w swoich marzeniach sennych tworzył nowy,<br />
lepszy świat z miejscem przy gorącym piecu. Kto wie?<br />
Rys. Jacek Frąckiewicz<br />
aleje III 34 I-II 2006