You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
32 - PORTRET25<br />
Bożena Kucała<br />
„Żeby nas nauczyć naszego<br />
języka?”<br />
– o nowych przekładach Joyce’a<br />
Prawie jednoczesne ukazanie się w „Znakomitej kolekcji” Znaku nowych tłumaczeń dwóch dzieł<br />
Joyce’a wywołuje pytanie o celowość tego projektu. Oczywistą jest rzeczą, że w tłumaczeniach poezji<br />
rozbieżność między oryginałem a przekładem jest zawsze dość znaczna, stąd naturalne jest funkcjonowanie<br />
więcej niż jednego przekładu, zwłaszcza znanych dzieł w danym języku, ale generalnie<br />
proza stawia przed tłumaczem łatwiejsze zadania. U Joyce’a to jednak właśnie przede wszystkim<br />
literackość języka - której formaliści szukali niemal wyłącznie w poezji - powoduje rozliczne trudności<br />
w przekładzie. Choć Joyce’owska ekwilibrystyka słowna w „Ulissesie” i „Finnegans Wake” jest<br />
przedmiotem potocznej wiedzy, w „Dublińczykach” i „Portrecie” także jest ona obecna, ale w postaci<br />
zdradliwej dla tłumacza, gdyż często wplecionej w rzekomo przezroczystą prozę. W jednym z epizodów<br />
„<strong>Portret</strong>u” Stephen uświadamia sobie obcość nawet potocznych słów własnej angielszczyzny<br />
wobec języka używanego przez pochodzącego z Anglii prodziekana, a sprawdzając w słowniku sporne<br />
hasło uczy się (nie bez irytacji) czegoś nowego o słowie, które uważał za rdzenne irlandzkie. Jest<br />
to doświadczenie bardzo dobrze znane tłumaczom Joyce’a – pisarz ten wymaga bowiem szczególnej<br />
wrażliwości na odmiany stylu, semantykę, związki frazeologiczne używane w języku tłumaczenia.<br />
Nie miałoby większego sensu przekładanie Joyce’a na nowo tylko w celu uwspółcześnienia języka,<br />
zwłaszcza że książka napisana została prawie sto lat temu i staromodność niektórych zwrotów, o ile<br />
nie zakłóca rozumienia, nie razi.<br />
Rekomendując nowy przekład „Dublińczyków”, wydawca na okładce książki podkreśla właśnie<br />
współczesny język tłumaczenia, co ma pomóc czytelnikowi lepiej docenić walory dzieła Joyce’a. Język<br />
zastosowany przez Zbigniewa Batkę niewątpliwie czyta się bardziej potoczyście i jest on istotnie<br />
w wielu miejscach bardziej współczesny w porównaniu z wersją Kaliny Wojciechowskiej z 1958 r.<br />
– co czasem jest zaletą, ale czasem jednak wadą. Dzisiejszemu czytelnikowi zapewne trudno byłoby<br />
dostrzec złowrogi potencjał w zasłyszanej przez bohatera „Arabii” wypowiedzi dziewczyny z bazaru<br />
„Co za blagier!” w przekładzie Wojciechowskiej. Zbigniewa Batki tłumaczenie „O, there’s a … fib”<br />
jako „Ach, ty kłamczuchu!” lepiej naprowadza nas na trop skojarzeń bohatera. Z drugiej strony można<br />
mieć wątpliwości, czy język łamiący dziewiętnastowieczne normy grzecznościowe musi brzmieć<br />
tak współcześnie. Oto, na przykład, w opowiadaniu „Do pary” zdenerwowany szef krzyczy na pracownika<br />
„You impertinent ruffian! You impertinent ruffian!”, ale czy uzasadniony jest w polszczyźnie<br />
przeskok od poprzednio używanej formy „pan” od razu do mocnego grubiaństwa w drugiej osobie,<br />
jak dzieje się to w przekładzie „Ty chamie! Ty bezczelny chamie!”?<br />
Pewne uwspółcześnienie języka to nie jedyne zmiany dokonane przez Batkę, podobnie jak pewien<br />
anachronizm niektórych zwrotów to nie jedyne braki wcześniejszego tłumaczenia. Specyfika<br />
przekładu Joyce’a polega na konieczności wyjątkowej dbałości o wierne oddanie sensu, ale także<br />
– co niejednokrotnie stoi w sprzeczności z tym pierwszym – o filologiczną dokładność przekładu.<br />
Pozorna przystępność wczesnych utworów nie powinna uśpić czujności tłumacza na rozmaite pułapki<br />
zastawione przez pisarza, których dostrzeżenie jest konieczne dla zachowania w przekładzie<br />
rozmaitych możliwości interpretacyjnych oryginału. Realizm opowiadań bywa mylący. Jak wiemy<br />
między innymi z quasi-autobiograficznej powieści „<strong>Portret</strong> artysty”, Joyce nigdy nie traktował języka