11.07.2015 Views

Nr 266-267, sierpień-wrzesień 1976 - Znak

Nr 266-267, sierpień-wrzesień 1976 - Znak

Nr 266-267, sierpień-wrzesień 1976 - Znak

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

I E s IEe ZN I K.• Stanislaw Grygiel ETHO S POKO JUJean DelumeauCHRYSTIANIZACJAI DECHRYSTIANIZACJAJ. M. van Engelen M I S JE NA PRZElOMIEHalina BortnowskaAR C H IP E l AG M I SY J N YJacek Woiniakowski R U S K I NJosef Pieper. . . NADZIEJA A HIS TO R I AKazimierz Bukowski J. MOlTMANNT EO lOG NA D ZI E Iiuergen Moltmann ROZWAiANIA 0 NADZIEIMOJE CHRZESCI JANSTWO DAWNIEJ I DZI$ Stefan Swieiawski RELIGIE 0 POKOJU Jerzy Turowicz: Swiatowa Konferencja Religii dla Pokoju DOKUMENTY $WIATOWEJ KONFERENCJI RELIGIl DLA POKOJU(Louvain 1974)Z franciszkanskich rekolekcji • J. Tischnera "Swiat ludzkiej na­dziei" • Sympozjum patrystyczne w Krakowie • Antropologia Witkacego Jedenasta wieczorem ... Sw. Franciszek z Asyiu: Modlitwa 0pokoj 0K XXVIIIK R AKOW<strong>266</strong>-261Blerpien-wrzeslen (8-9) <strong>1976</strong>


W NUMERZE:N ie rn a pokoju, wbrew wszelkim pozorom, jei eli ktorakolwiek z osobowych wartOSci,takich jak sprawied liwosc, zaufanie, nadzieja, milosc, p rzebaczenie uleglaw spoleczenstwie zniszczeni u przez iQdzll wla dzy i si/y lub przez strach, ktorynie pozwala stanQc w obronie tych wartosci. 0 tym, m. in. esej Stanislawa Grygielanagrodzony w ramach konkursu im. Reinholda Schneid era (Lublin <strong>1976</strong>).•o d zialalnosci $wiatowej Konferencji Religii dla Pokoju dowiadujemy sill z artykuluJerzega Turowicza i z bogotego dossier dokument6w tejie Konferencjiz Louvain (1974).•CZllsto mow, sill 0dechrystianizacji, zwlaszcza spoleczenstw Europy Zachodniej.Historyk francuski, Jean Delumeau, zajmuje siEl dziejami i efektomi chrystianizaci-iw 'poprzednich wiekoch : jak glElboko siElgal wprowadzony w epacepotrydenckiej religijny i morolny konformizm, tak w obozie kotolickim jak protestanckim?Argumenty autora prowadzq do wniosku, ze jest wiele do zakwestionowaniaw utartych pojElciach, tok chrystianizacji jak dechrystianizacji.•o problematyce misyjnej m6wiq notatki afrykanskie Haliny Bortnowskiej orazkrytyczny artykul holenderskiego misjonarzo, J. M . van Engelen.•.Iocek Wozniakowski ukazuje sylwetkll jednego z ciekowszych myslicieli angielskichdziewiEltnastego wiel


ZNAKMIESX:E;CZNXKKRAKOWROK XXVIIINR <strong>266</strong>-<strong>267</strong>SIERPIEN­WRZESIEN <strong>1976</strong>TREse ZESZYTU1063 • Stanislaw Gryg ielETHOS CHRZESCIJANSKI I PRAWDZIWE CZtOWIE­CZE;;.lSTWO U PODSTAW POII.OJU SWIATOWEGOWmLUG REINHOLDA SCHNEIDERA1086 • Jerzy T urowiczsWIATOWA KONFERENCJA RELIGIl DLA POKOJU(HISTORIA. DZIAtALNOSC I ZNACZENIE)DOKUMENTV SWIATOWEJ KONFERENCJI RHiGIlDLA POKOJU (LOUVAIN 1974)lC94 • DEKLARACJA Z LOUVAIN1101 • Komi sja I - Rozbrojenie i bezpieczeristwo1106 • Komisja II - Rozw6j ekonomiczny i wyzwolenieczlowieka1110 • Kamisja III - Prawa czlowieka i wolnakipodstawowe1116 • Komisja IV - Srodowisko naturalne i przetrwanieczlowieka1122 • Grupo robocza Komisj i II - Religio i Iud nose1127 • Grupa robocza Kamisji III - Prawa czlowiekai wolnosci podstawowe1128 • Grupo dyskusyjna - Przemoc i bierny opor (Violencei non-violence)1130 • Grupa dyskusyjna - Priorytety w dzialaniu norz ecz pokoju1131 • Grupa dyskusyjna - Wy chawanie dla pokoju1135 • Jean Delumea uo CHRYSTIANIZACJI I DECHRYSTIANIZACJItlum. Anna TurowicZOWQ1148 • J. M. van Enge!enMISJOLOGIA NA ZAKR~CIE,tlum. Helina Bortnowska1061


1171 • Halina BortnowskaNOTATKI AFRYKANSKIE -1192 • Jacek WoiniakowskiRUSKIN1213 • Josef PieperNADZIEJA A HISTORIAtlum. JUIiUSl Zychowicz3: ARCHI PELAG MISYJNYZ MYSLI WSP(HCZESNE J1234 • Kazimierz BukowskiTEOLOGIA NADZIEI I KRZYiA1248 • Juergen MoltmannROZWAZANIE 0 NADZIEIdum. Kaz imierz BukowskiMOJE CHRZESCIJAI'iISTWO DAWNIEJ I DZIS1268 • Stefan SwiezawskiMOJE CHRZESCIJANSTWO DAWNIEJ I DZISZ DAR ZEN I A - K S I Ai K 1- L U D Z IE1277 • Ludmila GrygielNOTATKI Z FRANCISZKANSKICH REKOLEKCJI1283 • Ka rol TarnowskiKSIAiKA 0 SPRAWACH LUDZKICH1294 • Henryk PaprockiSYMPOZJUM PATRYSTYCZNE W KRAKOWIE1297 • And rzej Sul ikowskiANTROPOLOG IA WITKACEGO. WOKetTYKeW" I "NIEMYTYCH DUSZ""NARKO­JED E N AS TAW I E C Z 0 REM...1309 • Sw. Franciszek z AsyiuMODLITWA 0 POKeJ. POZDROWI ENIE CNOT.HYMN DO StONCA1312 • Samma ire1062


STANISlAW GRYGIELETHOS CHRZESCIJANSKI I PRA WDZIWE CZlOWIECZENSTWO U PODSTAW POKOJU SWIATOWEGO WEDlUG REINHOLDA SCHNEIDERA* To nie pok6j, lecz jego widmo - umbra pacis, jak rzektby sw.Augustyn - krqzy po swiecie. J~zyk , zesloganiony przez polity'k6w,odebral slowu "pd.k6j" gl~bi~ i si1~ znaaenia. Bo poIitycy w1adajqw prawdzie na tyle sprawnie j~zy'kiem, ieby z jego element6w m6cukladac gramatycznie poprawne ca1osci, calosci te jednak nie zrosni~tez prawdq, jakq jest sama rzeczywistosc, podmieniajq slowomi czynom tresc dostosowujqC jq do aktualnego interesu. Umbra pacis,r ozszerzmy: umbra justitiae, umbra Hbertatis zaciemniajq wszyst'ko,tak ze ludziom z truldem przychodzi odro±nianie zla ad dobra,falszu o d prawdy, 'krzywdy od sprawiedliwosci, wolnosci od niewoli.Umbra pa'Cis, zeby jeszcze raz posluzyc si~ wyrazeniem biskupaz Hippony, jest pokojem ludzi zlych - pax iniquorum. To ludzie iIisprowadzili poj~cie pokoju oraz innych wartosci osdbowych do prostactwa. Tak stalo si~ ze slowami sprawiedliwosc, wolnoSc, demo­'kracja. Znamienne, ze ta podmiana treSci zdarza si~ wy1qcznie slowomwyrazajqcym oso'bowe wartosci.W przypadku pokoju prostactwo podrzuconej temu slowu trescipolega na tym, ze z pokojem, wedlug niej, mamy do czynienia wtedy,Ikiedy dw6ch nie bije si~ kijami czy bombq - jakby mord dokonyv.'anyna czlowieku mia1 tyl'ko materialny charakter. Iniquizdajq si~ nie wiedziec nie 0 zabijaniu ludzi spojrzeniem przeszywajqcymnienawisciq, slowem, kt6re 1amie godnosc 1. stwarza sytuacjezmuszajqce czlowieka do samodegradacji. Iniqui liczq ludzi, jak bankierzy liczq zetony - a jesli czasem u da im si~ tak je ulozyc, zeodnoszq korzysci bez uciekania si~ do ma,czug, kazq siebie uwazac• Niniejszy esej zostal n agrodzony w ramach "Pokojowe j Nagrody <strong>1976</strong>" 1m.b!. Maksymiliana Kolbego i Reinholda Schneidera przez Fund acj~ 1m. ReinholdaSchneider a w Hamburgu.1063


STANISLAW GRYGIELza dobroczyn'Caw. MoZrri tega swiata nieustannie pro wad z q woj­:ny - taka jest ich polityka. To, co si~ w niej zmienia, sprowadzasi~ do zmiany narz~dzi.ITa'kze i pokaj stal si~ wojennym narz~dziem. Stal si~ nim dIatego,ze w rzeczywistosci po'koju dostrzezono cos, co da s i ~ 0 d e r­wa e od calosci i co w 'konsekwencji moma po s i q S C, tak jaksi ~ posi.ada t~ ezy tall1ltq rzecz. Cl, co w mniejszym stopmu posiedliaw "f.ragment" pokoju, muszq go od.dac siIrnie'jszym. Stqd w dziejachmamy do 'czymenia przewamie z pokoj.em silniejszych. Pokoj ten,oderwany od rzeczywistosci pdkojowej, stanowiqcej ·ca1ose okreslony·chwart-osci, wyraZa raz interes tego innym razem interes tamtegozv"yci ~z cy - za 'kaidym razem wyraza j a'kqs oderwanq t rese,Marq trzyma s i~ w r~kach i jak atutem przeblja s i~ kart~ slabszego.J ezeli polit y'k~ uprawia si~ zasadniezo posesywnyrrH r~kami i zwyci~stwozalezy o d sity tych rqk, w6wczas to, co w nich si~ trzyma,stuzy jej powi~kszanlu. J ezeli przestaje sluzye, jak kazde narz


ETHOS POKOJUAgrescrr po'kojem tlumaczy sw6j napad i pdkojem rozbraja potencjalnychsprzymierzenc6w napadni~tego - sqsiedzi skwapliwie korzystajqz pokojowej oferty; usprawiedliwia ona ich wygodnq neutralnose.Zar6wno agresor jak i neutralny podmieniajq slowu pok6jtrese - agresor, aby usprawiedliwic SWq ' wol~ zwi ~kszenia s'tanuposiadania, neutralny, aby z gnusnosci i tchorzostwa zrobie cnot~. Obydwaj falszujq pok6j z pow-odu swojej osobowo-sp.olecznejslaibosci, powo'dujqcej, ze nie stac ich na przymierzenie s i~ do prawdy,kt6rq slowo po'koj bardziej 0 z n a'C z a , aniZeli z n a c z y.Pacyfista, ktory nie zdobywa si~ na to przymierzenie si~, siejewojn~. Sieje jq w tej mierze, W ja'kiej zawartosc slow a pok6j sprowatdzado nieuzywania kij6w pozbawiajqc jq tego, co z pokoju czyniosobowq wartosc. Sieje wojn~ niejednokrotnie wbrew swoim zamiarom,a tylko z lekkomyslnosci, poddajqc si~ magil od'konkretnionegoslowa. "Upadek ludu mojego chcq lekkomyslnie uleczyc.'P{)'k6j!' oglaszajqc - 'Po'k6j !', podczas gdy nie rna pokoju. Czylizs i~ moze zawrstydzq, ze popelnili okropnose? Bynajmniej nie chcqsit;! wstylclzie, rumienca nawet nie znajq. Wi~c tez z poleglymi polegnq."3 W sprawach wielkich ibal'dzo cz~sto glupstwo w swoichkonsekwencjach 'przerasta zbrodnit;!. Lekkomyslny pacyfista, przyzwalajqcyna zibrodni~, jakiej rdokonuje siJniejszy na slabszym,uczestniczy w niej bafldziej cynicznie anizeli sam zbro·dniarz. ZaslaniasiE: przeciwlko osoble pokojem jako najwyzszq wartosciq osobo­Wq, dJa kt6rej nalezy poniese najwi~ksze ofiary... z innych wartosciosobowych. A tymczasem tworzq one jeden organizm. Nie mozepozostac bez konsekwencji, ze "sprawiedliwy ginie, a nikt si~ tymme przejmuje. Bogobojni ludzie znikajq, a n a to ni'kt nie zwracauwagi." 4W ewnE:trzny upadek robi czlowie'ka wsp6lriikiem tego, kto p r o­wad z i wojn~, i nie pozwala rnu dostrzec, ze nastE:pn ym pobitymb~dzie on sam - "z poleglymi 'polegnq" 5.Pacyfizn1 - jezeli ma bye tym, za co siE: po'daje - .nie mozew zadnym przypadku oznaczac biernego stania dbdk, .kiedy 'ktos komuswyrzqdza krzywd~ . Taka neutralnose czy "nieingerencja" w cudzesprawy jest czynieniem wojny. I odwrotnie, czyn pdkojowy mozei CZE:sto musi obywae si~ bez pokojowego wyglqdu. Czasem jestw r~cz prowokacjq. Czyn !hI. ojca KoTbe w sytuacji Oswi ~cimi a stanowilwyjsde z neutralnosci oraz ingerencj ~ w stosunek silnego doslabego - sianowil wydanie wojny przemocy. Byl prowokacjq, ktorejzwyci~stwo podkreslila smierc : jeszcze raz objawHa si~ prawdazaniedbana przez silnych., Jer. '6, 14. , Iz 57, 1. • Por. przypis 3.1065


STANISLAW GRYGIELZawsze b~ d q luldzie ulegaj'lcy po'kusie sUy i strachowi przed sil'l,dlatego pacyfista mowiq'cy 0 karoej os tatniej wojnie, ze jest onaw ogole ostatniq, zoradza zasadniczq nieznajomose czlowieka. I przestajebye pacyfisi q. Traci bowiem gotowose do .stani~cia w obroniezagrozonego czlowieczenstwa. A zarowllo jednostka jak i s poleczeiJ.­stwo majq charakter wojenny, jezeli nie Sq zdome narazie swojegoistnienia dla ratowania i krzevdenia wartosci, bez ktorydh nie wartozye. 6 Zresztq owa niezdolnose wiqze si~ z krotkowzrocznosciq, poniewazi tak lIZ poleglymi palegnq", chociaz do czasu przed1uzq swoj.eistnienie.Spoleczenstwo bez m~zenn i'kow jest zadnym spoleczenstwem, poniewazjch brak zidradza bra'k wyznawcow prawdy. A jalk dlugo~oillla zye bez prawdy


ETHOS POKOJUna silniejszego jest rownoczesme jego przegranq. Strach przed wybuchemnienawisci coraz bardziej zmusza go do stosowania zasadydivide et impera, do wywolywania konflikt6w, nawet or~Znych, takze ostatecznie to nie on rzqdzi ale jakas sUa fatalna, ucie1esnionaw czystej logice. Technilka silq podtrzymuje calose przy istnieniui tq samq silq calooe t~ rozbija - nie wie mc 0 z r 'a s t ,a n ius i ~cz~sci w jeden orgamzm i dlatego nigdy me b~{i'Zie drogq do "my".Dlaczego az talk ?' Dlaczego racjonalistyczna mentalnose nie mozeprzeciqe lan'cucha wojen i rozejm6w? Zasadniczej przyczyny, sqdz~,nalezy szukac w o'bezwladniajqcym przekonaniu, ktore przemka racjona1istycZl1qmentalnoSc, ze rzeczywistosc jest tylko do opanowywaniai ze 1udz'ki rozw6j oraz post~p sprowadza si~ wskutek tegowylqcznie do udoskonalania narz~dzi --'- tymi zas w 0 1 n 0, poniewazd a j e s if;;, wszystko pdddawac swojej woli (swa-woli I). Przekonanieto nie osz·c z~dza talkZe i czlowieka. Myslenie techniczne, boo rum tu m6wimy, opanowalo nasz umys1, naszq naukf;;, nasze postf;;powanie- poddajemy mu czlowieka, o .ktorym przestajemy inaczejmyslee. Mysleme techniczne kaze nam zblizae si~ do wszelkiejrzeczywistosci ad tej strony, od 'ktorej sif;; nam onapoddaje. Metafizylkpowiedziafoby: od strony materii poj~teJ jako potencjalnosc nieokresl'ona przez zaden akt. A poniewaz materia ja'ko talka jest mepoznawalna,wif;;C myslenie to z komecznosci uczepilo sif;; pierwszegojej aktu, jaJkim jest i1oSc. Poprzez ilose, niezbe,dny warunek poznania,techniczne myslenie ·chce zawlaldnqc bytem. W konsekwencjiwlaidza nad nim polega na rachurrku; wladza wszystko abrabiarachunikiem, czy racz,ej jf;;zykiem ukonstytuowanym przez rachunek.Materia oddaje sie, temu, kOO umie liczyc. Kto umie liczyc, posiada ;kto posiada, ma silf;;. Kto posiada sile" sprawuje wladz~ , co daje mupozory wolnosc1, bez kt6rej czlowiek uwaza sif;; za istotf;; poroni


ETHOS POKOJUZludzenie nasze polega na tym, ze nowy stan technicznej r6wnowagi,stan zrownowazonego strachu przed jednakowq zagladq dlawszystkich, stan pokoju z broniq w r~ku bierzemy za II1 0 W Y s P o­so :b my s 1 e n i a gwarantujqcy pokoj. Tymczasem my nadal myslimyt echnicznie. Konflikt zatem nie zniknql, owszem, jego napi~ciewzroslo i stale wzrasta, rownowazqce si~ sUy powiE;kszajq swoj potencjal a z rum powi~ksza si~ obop6lny strach. Strona, 'kt6ra rozwiqzeproblem czysto technorogicznej natury i zaw~zi zaglad~ doprzeciwnika, bez wqtpienia znajdzie pow6d do "wojny ohronnej".Nie wyklucwne tez, ze jakis "budowniczy" 0 doktrynerskim"abrysie", rue zwazajqc na totalnq zaglad~ , pchnie "naprz6d" swoje"kamienie (...) zelazem s'kwadrowane'·.Doskonalenie rownowagi sil i strachu dla utrzymania pokoju todoslkonalenie absurou. Nig,dy zaden mocarz u:z!brojony rue bE;dzie pewien,ze nie przyjdzie jutro mocniejszy od niego (por. Lk 11, 21-22)."Istnieje niezmiernie nikle prawdopoddbienstwo - przestrzegaReinhold Schneider - iz ideologie, walczqce u kresu 0 swojq egzystencj~ , zrezygnujq z ostatniej broni, kt6ra by mogla ich obrO'l1iesluzyc." 14Dyskurs zmierzajqcy do osiqgni~cia wi~kszej sHy, wynikajqcejz posiadania, musi bye dyS'kursem wojennym. Niestety, panstwa nanim opierajq swe istnienie. Czy nie ma dla nich innej drogi?•Panstwa Sq tworzoneprzez narody dla ja'kiejs szeroko poj~tejkorzysci. Normalnym tokiem rzeezy, jaik wszystkim tworoom, taki narooom grozi alienacja ze strony swoich twor6w. Porzqdek panstwowy3!utonomizuje si~ i zaczyna dominowac nad porzqdkiem wlasciwymwsp6lnocie narodowej. DysponujqC silq po prostu go ze sobqutoisamia. Zautonomizowany porzqdek panstwowy wci~a narodyw stan wojenny i w tej perspektywie Ikaze patrzec na pokoj. Samz siebie nie jest zdolny do innego Idzialania. Ale czy porzqdek narooowy, sam z siebie, gd)'lby o'kreslal porzqdek panstwowy, mialbywystarczajqcq moc, zeby zmienic sytuacj~ i umozliwic spoleczenstwomstawienie czola wojnie z pozycji po'koju? Przychodzi tu namysl napomnienie sw. Augustyna : esto etiam bellando padficus! ­nawet tOCZqC wojn~ czyn pok6j!Wi~zi narodowe tworzC\ si~ na kanwie w i ~ z i 0 so bow y c h.Te ostatnie Sq wi ~ ziami naturalnymi a wyraiajCj si~ np. w milosci," R. Schneider, Pok6j na swtede. Mowa Z okazjl przyznania Nagrody P.okojowejNiemieckiego KsIE:garstwa, wygloszona w kosciele sw. Pawla we Frankfurcie23.IX.1956 r.1071


...STANISlAW GRYGIELzaufalliu, przebaczaniu, prawdzie, wierze w czlowieka itp. Wyrazajqsi~ w wartosciach 'b~dqcych zaprzeczeniern konfliktu. Osob~ kon ­stytuujq wartosci 1 q C z q C e jq z innyrni osobami. Dlatego n arodywyrastajqc ze stosunk6w osooowych rni~dzy ludzmi majq realnqszans ~ zawarcia pakoju, 'kt6ry 'by byl ·czyms wi~cej .anizeli ty1ko r'Ozejmern.Sytuacja jednalk stale s i ~ talk uklalda, ze ile razy chr;:q g oone zawierae, muszq to robie prawie ze na p rzek6r panstwu, w k t6­rego r am ach zyjq.Wal'ka narod6w 0 pak6j, jezeli rna bye walkq na serio, powinnasi ~ zaczqe, wydaje s i ~, w sf e r z e j ~ z yok a. Najpierw trzeba wyzwolicsi~ od stale falswwanych sl6w, czego za~sze bl;dzie dopuszczalsi~ ten, kto we wszystkirn widzi jedynie 'narz


ETHOS POKOJUtem, ie bez m~czennik6w spoleczenstwo jest liche. Przypomina 00­wiem jaskini~ Platona, peruq "osobliwych kajdaniarzy" bez jednegoSprawiedliwego. Bez Sprawiedliwego miestkailcy jaskini Sq tylkocieniem, rue majq udzialu w rzeczywistosci - w Sloncu.S prawiedliwi Sq swiadkami narod6w i dopiero kiedy w nich orazprzez nich narody zawrq pomiE;ldzy sdbq pok6j, b~dq go mogly zawrzec i panstwa.Po'k6j tworzy Z osoOOwymi wartosciami organicznq calosc i takjak one istnieje w6wczas, kiedy si~ go c z y n i. Wartosci osobowenie Sq nam dane, ale z a dan e. Po'k6j jest wi~c c z y n e m, nigdyrzecZq, kt6rq si~ posiada. Staje si~ udzialem czl.owieka, kiedy tenczyni w szystkie oSdbowe wartosci, kiedy 0 wszystkie walczy. A walczy0 wszystkie i c~ wszystkie wa1czq'c chocby 0 jednq. Przekreslajqckt6rqkolwielk: przekresla wszystkie, w tym ta'kze i pok6j.Powt6rzmy: osobowe wartosci stanowiq organizrn. Jest tragicznymnieporozumieniem odm6wic obrony n.p. sprawiedliwosci, wszystkojedno gdzie zagroZonej, w imi~ pokoju.Od czynu powstrzyrnujq nas strach arbo gnusnosc - one tez najbardziejzagrazajq po:kojowi. Tylko panstwo "dzielne wiedzie pokojowyzywot, na gnusne spadajq nieuchronnie zewn~trzne i wewn~trznewojny" In. Pok6'j nie rodzi si~ ze sla'bosci ale z wolnosci. Tej zasrje rna 'bez rye e r ski ego due h a! Kto j,est zbyt sla'by, zeby'bronic wartosci, poddaj,e si~ i cofa w zy c i e n i ego d n e.Wcale tez nie ma pdkoju. W napi~ciu czeka na okazj~, 'kiedy zwyci~zca2ldrzenmie si~ , aJby go zepchnqc w takie samo niegodne zyde.Ze skrzywidzonego usiluje stac si~ krzywdzqcym. Samej wi~ckrzywdy nie zwyci~za, a wi~c i po'koju nie czyni. Rycerz natomiastpod'ejmie walk~ , tkiedy trze'ba, a j.esli uda mu si~ wytrqcic bronz r~ki gwalciciela, chowa sw6j miecz pr6bujqc go przekuc na lerniz z pornOCq osobowych wartosci, kt6rych wlaSnie broni. Bmniich przede wszystkim w samym sobie. Tylko czlowielk gnusnyi tch6rzliwy moze bye opraWCq,Rycerz moze zginqc - ale wlasnie smierciq najIepiej zaswiadczybronionym przez siebie wartosciom. Otworzy dla nich drog~. Uczynije. Beati pacifici - blogoslawieni pok6j czyniqcy!Ludzi m6wiqcych 0 wiecznym pokoju, ale niezdolnych do podniesieniar~ki, a'by go czynic, Reinhold Schneider nazywa powierzchownymipacyfistami. Nie rozumiejq on'i ani nie czujq historycznej wojennejrzeczywistosci, albo nie majq nadziei pozwalajqcej wlerzyc,ze pak6j nie jest utopiq, ale czyms baI'dzo r'ealnym, tak realnym,ze az twardym, mogqcym domagac si~ ofiarnego czynu. Dlatego powierzchowni pacyfisci "walczq" wylqcznie 0 zawieszenia broni, za" Platon, Prawa VliI, j,w.,· S. 340.1073


STANISlAW GRYGIELwszel!kq cen~, nawet za cen~ godnosci. Ulegajq magii sl6w, poddajqsi~ przekonaniu, ze samo slowo pok6j, powtarzane i odmieniane n awszystkie mozliwe sposoby, potrafi zaklqe wojenne iywioly w swiecie.Powoli biorq slowo za rzeczywistose, zaniedbujq t~ ostatniq i stajqsi~ - nie wiedzqc jak ani kiedy - obiektywnymi bel[hstami.Wcisni~ty w ich usta slogan krzyczqcy 0 pokoju przedstawia wi~k ­sze niebezpieczenstwo dla pokoju od uzbrojonych dywitji: lJdolnyjest b owiem uspie cale nal'ooy... Moze nawet rzucie obezwladniajqcy,czar na rycerzy, bo moc osobowych wartosci jest tak wiellka.ze nawet ich poz6r ma sil~.Mqdry pacyfista tradycj~ rycerskq, kt6rejpi~kne przyklady dajew swoich mowach 0 pokoju R. Schneider 16, czyni swojq tradycjq.Nie wyrze-ka si~ jej, owszem, takze i w niej czeljJie natchnienie d lamilosci pokoju. Jego milose pokoju oraz innych wartosci osobowychjest milosciq 0 d pow i e d z i a 1 '11 q. Zmuszony do tl'agicznej w ojnyprowadzi jq pacyfistycznie, tj. nawet pokonujqc gwalcidela samgo rnie gwalci, a'by nle stwarzae motyw6w do rozpalenia now ej wojny.Odpowiedzialny pacyfista patrzy w przyszlose. Przerywa wi~cdzieje - 6w lancuch ukuty z przyczyn oraz skutk6w wojen - i z a­c z y '11 a j e 0 d now a dar e m. P r z e b a c z a i sam pro s io p r z e b a c zen i e. Nie poddaje si~ sytuacji ani jej produktom ,lecz zdobywa si~ na osobowy czyn, na czyn wolnosci to znaczy wlasniena dar.o po'koju trzeba przestae myslee w kateg.oriach przyczyna-skutek;zadna przyczyna, lezq·ca w zasi~gu naszej r~ki, nie jest na tyle czysta,zeby m6c wprowadzie pok6j do ludzi. "Blogoslawieni, k t6rz~wprowadzajq pok6j, albowiem oni synami Bozymi b ~dq nazwani"(Mt 5, 9). Pok6j to dzielo wolnych syn6w Bozych a nie wynik skalkulowanejprzyczynowosci. Jezeli tak, to myslee 0 pokoju mom awylqcznie w kategoriach osobowego daru; czynimy go w tej mierze,w jakiej odchodzimy od technicznego 0 nim myslenia. Nie mom azas zmienie sposobu myslenia, jezeli ,czlowiek nie zmieni samegosiebie i nie zacznie bezirnteresownie patrzee na swiat oraz na ludzi:wykalkulowarny dar jest raczej koniem trojailskim.Problem pokoju czy wojny to problem sposobu myslenia 0 dr u­gim czlowieku i r6wnoczesnie 0 sobiesamym. 0 czlowieku mo:inamyslee tak, jak mysli {) nim to, c o R. Schneider nazywa u C z on o­sci q. Uczonose usiluje wytlumaczye wszystko w ludzkiej rzeczywistosciuprzednio dzialajqcymi przyczynami - wszystko


ETHOS POKOJUprzyjmuje do wiadO'mosci, ze moze si~ za nim krye sila inna O'd mechanicznej.UCZ


STANIStAW GRYGIELTym -dwom' mysleniom ·0 sWlecie Reinhold Schneilder nadal artystycznyksztaH w Oskarzeniu, zwlaszcza w trzecim rozdziale tej m­storycznej powiesci. Toczy si~ tam dialog, a raczej dysputa mi~dzyu c z 0 n y m, ikt6ry czujqC wzgl~dnq sil~ narz


ETHOS POKOJUa potem dopiero obdarzae ich wolnosclCi ChrystusoWq. Jeszcze inaczejm owiqc: m e ma innej drogi do prawdziwego pokoju poza wojnq.Odpowiadajqc ojcu Las Casas Sepulveda wyraza przekonanie, izwierze pomaga jedynie s i I n epa n s two, do ktorego praw spr o­wadzajCi si~ , wedlug mego, wszystkie prawa ·czlowieka (s. 121), lqczniez prawem do wolnosci, ktore Bog daje ludziom przy ich narodzinach.Bez panstwowego ladu nie ma zadnego ladu. Dlatego dopierow oparciu 0 lad panstwowy starania 0 urzCidzenie zycia w e­dlug Ewangelii majq sens. Odwrotne post~powanie powoduje chaos.Jezeli t ak, to bez zwiqtku z panstwem me rna nawet i co marzyeo szerzeniu nauki Chrystusa. "Wszystko, co sluZy interesom panstwachrzescijanskiego, sprzyja takze i samemu chrzescijanstwu. Wszystko,co przyczynia si~ do utrwalenia tego panstwa, jest dobre. Tozas, co mu szkodzi, nie musi bye koniecznie zle, ale jest w kazdymrazie nierozumne i co najmmej bl~e". (s. 122).Ina,czej mowi ~c wojna jest czyms dobrym, 0 He sluzy panstwu,a ludzi woIno i naleZy oceniae wedle tego, w jaJkim stopmu przyczyniajqs i~ do powi~kszania panstwowego porzqdlku. N arody mogqzawrzee mi~y sobCi pok6j dopiero po zaw,arciu go przez paiistwa ­i zawrq go ta'k, jak zawarly go panstwa: muszCi zadowolie si~ konfliktowymirozejmami.SepUilveda zapatrzyl si~ tak bardzo w prawny (skonstruowany)lad, ze nie dostrzega poza nim niczego pr6cz anarchii. Ojciec Las 'Casas poza prawnym }adem widzi cos, bez czego laid ten przestajebye ladem a staje si~ samowolCi. Tego ,czegos wi~cej Sepulveda niedostrzega, zdaje sobie jednak spraw~ z konsekwencji, jaikie pociqgn~lobyza sobq dostrzezenie pozaprawnej rzeczywistosci. Kto wie ,czy wlasnie nie dlatego nie chce jej dostrzec i broni s i~ przed niqwszelkq mozliwq i dost~pnq mu argumentacjCi. Przemiana samegosiebie domaga si~ od czlowieka wewn~trznej mocy; ludzie typuSepulvedy jej nie posiadajq. 'Zresztq ow lad jest Idla nich bardzo wygodny: mogq na niego 'Zrzucae z sie'bie odpowiedziaInose i czuc s i~w lkaZdej sytuacji riiewinnymi. Tak wlasnie argumentuje Sepulveda: musielibySmy U2'Jl1ae, ze jestesmy winm zbrodni, co zaszkodzilobynaszemu panstwu i ... narodowizyjqcemu w jego ramach.To za's O'znaczaloby rorad~. Wi~ Sepulveda pozostaje przy technicznymdzialan'iu - ono sarno z siebie zawsze jest niewinne.Uczonosci o'bca jest I ask a.Trzeba pochwalie Sepulved~ za jedno: za szczerose. Nie uchyla si ~przed wnioskiem plynqcym z przeslanek jego myslenia. Utrata dobregoimienia, m6wi on, przez nasze panstwo "pociCignqe musi zasobCi nieunikniony upadek naszego pan 0 w a n i a" (s. 124, podkresleniemoje). Wladcy olbca jest s k r u c h a - widzi w niej za­2 - ZNAK 1077


STANIStAW GRYGIELprzecztmie swojej sity. Nie chce od innych p r z e b a c ze n i a: widziw nim zaprzeczenie swojej wladzy. W skrusze innych dopatrujes i~ slahosci a przebaczeniem nazywa to, ze ujarzmionego prze,z siehie nie niszczy do 'konca - aby nie stracic pozytecznego narz~zi a.rS'krucha i przebaczenie stanowiq a kty osoby. Logilka sHy wykluczajqcje nieuchronnie przeciwstawia 'panstwa sobie nawzajem. I niet ylko panstwa: k am a grupa, kazdy czlowiek bez skruchy i bez przebaczeniamusi istniec w stanie wojennym. Skrucha i przebaczeniewarunkujq po'k6j.Czl:owielk jest u1onmy, popelni


ETHOS POKOJUhoryzont ojca Las Casas odbiera sil~ systemowi kazdego Sepulvedy.Drog~ do horyzontu ojca Indian odkrywajq oczy milosnie spoglqdajqcen a czlowieka f w jego perspektywie oceniajq one systemy.Z wywodu uczonego wieje chl6d, nie drga w nim serce : jego slowaSq suche i ostre. Natomiast w o'dpowiedzi ojca Las Casas czujemycieplo przeciwnych jakosci. Opowiada 0 swoim zyciu calq prawd~,bez l~k u przed konsekwencjami. Tym samym opowiada pr awd~ 0 Sepulvedziei dlatego ten znieksztaka histori~ Zyeia mi.sjonarza: w tenspos6b usiluje bronie siebie. Las Casas po'ka:ouje (nie argumentuje!),jak serce i mysli twardniejq, kiedy bardziej wierzy si~ w sil~ panstwaanizeli w odmieniajqcq moe sakramentu. Tam zas, gdzie myslii seree twardniejq, sieje si~ nienawise - przeciwienstwo pokojli (pOl'.s. 137). Wartosci, jakie pojawiajq s i~ w swiecie po\koj u, w swiecienienawisci ust~pujq miejsca zbrodni. Nar6d przenikni~ty nienawisciqzyje ze 2Jbrodni. W naturze drugiego n arodu dopatTuje si~ przest~pczego eharakteru, pod


STANIStAW GRYGIELza Kantem w swoich mowaeh; pokoj wieezny b ~ dzie mozliwy, kiedycz10wiek na'bierze zaufania do sposo'bu myslenia wwga i kiedy obydwajprzestanq k1amac. Wystarczyldby podniesc prawd~ , zcteptanqtotalnym k1amstwem, w jednym miejscu a natychmiast w jejswietle odsionilaby si~ nioosc sily zer,ujqcej na fal:szu. Gdyby luidzieo tym wiedzieli! Gdyby wiedzieli, ze Sepulveda boi si~ kai dej bezinteresownejprawdy, to jest niezalernej od sys temu, gdyby w iedzieli,i e nie ma dla niego zadnej neutralnej prawdy, bo kaZida wywracamu s ytstem, usilujq'c go otworzyc!2eby m 6c .swiadczye prawdzie, w pewnej mierZie trzeba odrzueieuczonosc. "Uczonose morna wsadzie na Ikazdego konia i z kazdegokonia SCiq'g11qe" (s . 142). Ona nie o droZnia tego, co zle, od tego, codobr-e : -odrornia j edynie uzyteczne od nieuzyteczneg0 w odni€.Sieniudo wladzy, 'ktorej sluzy i kt6rej sil~ powi~ksza. Las Casas n a­t om iast 0 czynach Hiszpanow w Ameryce mowi tak, jaklby to bylycalosci, ktore ocenia si~ bez odnoszenia ich do zewn~tr=yeh kryteriow.Patrzy n a nie i swiadezy ich zl08ei : "widziaIem, jak gin~ly n a­r·ody" (.s. 143) . Zak1amanie 'konkwistatdorow O'siqgn~lo talkie szezyty,ze "patrzalem 'bezradnie, jak umierajqcyodmawinli przyje,cia Sakrament.u,aby nie dostac sie, d o raju Hiszpanow" (s. 146). "Pytali8eiemnie ·0 praw'd~ , cesarzu. To jest wIa,snie prawda (...). Oeh, czegoz j arue widzialem!... (s. 147).Sepulv-eda n i e wid z i tego, 0 czym sam mowi. Opiera si ~ wylqezniena 8woich "sumiennyeh doehodzenia'ch" (s. 148). Glosi nierzeczywistose, leez hipoteze" jednq z wielu , i czyni dlatego wszyst'ko,aby ona byla s'kuteezna. Skutecznosc jego idzialania wystareza muza prawd~.Hipotezie Sepulvedy potrze'bny jest zatem s pee y f 'i c z n y s w:i a­d e k, zupelnie odmienny -ad swiad'ka prawidy, przeniknie,tego skr'uchqi potrzebujqcego przebaczenia. Sepulveda wybiera go konsekwentnie:jest nim z 0 1 n i e r z, 'ktory care swoje czl'owieezenstwowidzi jedynie w tynl, ze jest iolnierzem. Tylko wldak moze "zadaeklam" tym, k t6rzy myslq i m6wiq inaczej - tylko zoldak, w szerokimtego slowa znaczeniu, moze zmusie ludzi do podporzqdkowaniasi~ ueZionosci. Ci, Iktorzy si~ jej nie po'd-dajq, tak jak nie poddaw alisi~ Hiszpanom Indianie broniqey swej rzeczywistosci, Sq "nieczysci",nieprawdziwi. "In'dianie nigdy· nie mowiq prawdy", twierdzi zolda'krozumiejqc pr zez to, ze nie poste,pujq oni tak, jak cheqjego moeodawcy.Trzeba ich zatem "oczyseie", "nawrocic". Ale jak moze tegodokonae hipoteza? "B e z m i e c z a swiat nie stanie si~ czysty",stwierdza swiadek skuteeznosci (s. 150, podkr. moje).Uewnose, jesli nie spojrzy na siebie sceptycznie, pr~dzej czy p6zl1iejdoprowadzi do wojny. Nie patrzy ona ibowiem na swiat, n adrzewo, na zloto, na ludzi, ta


ETHOS POKOJUstworzyl Pan Bog" (s. 152). Hiszpanie zamienieni w zolnierzy przemaszerowalipi~kne Ikraje i nie widzieli ich pi~;knosci, ieh pi~knychdrzew, kwiatow, zwierzqt, "ibo (...) kto z mieczem w r~ku wkraczado tego swiat?, ten nie widzi ani drzew, ani ptakow; jliZ swiat Bozydlan nie istnieje. Coz wi~c czlowiek taki moze zasw iadczyc?· (...)Swiat Bozy ulega niszczeniu, Ibo zle mySli mieszkajq w ludziachi zmuszajq .ich do niecnych czynow" (s. 153).Innego swiadka rna ojciec Las Casas. Jest nim Bernardin de Lares,stojqcy u kresu zycia a wi~c wolny od straehu przed ludzmi or azprzed skutecznosciq slug ucwnosci i sHy. W Nowych Indiach zy1 jakwszyscy Hiszpanie - z mieczem w r ~ku. Gdyby stat przed sqdemhiszpal1skim, ucwnose tego trybuna1u z pewnosciq by go nie pot~pila,owszem, uhonorowalaby go jeszcze jakqs nagrodq. Tam bowiemwidzia1 >1;ylko to i tylko t a k, co i ja k pozwalala w idziec hiszpan.'5kauczonose. Nie widzia1, jak rzeczy Sq naprawd~ , jak je shvarzaBog, lecz jak je hiszpanska uczonose u10Zyla w wyabstrahowanyod rzeczywistosci a d la Hi~zpanii dogodny obraz. Post~po wal wi~ cze swiatem Indian oraz z nimi jak ze swojq w1asnosciq - troch~ zestrachu a troch~ z zqdzy zlota i 8i1y. Prawda rzeczy pozos tala jednakobecna, choe jej nie chcial: prawda jest wierna. Dlatego t er az, kiedyBernardin de Lares zbliZa si~ do Bozego Trybunalu, u ktorego liczys i~ wylq:cznie prawda, przywlaszczanie ludzi i rzeczy ich 8taje si~dla niego nieznosnym oskarzeniem. Ale prawda otworzyla mu oczy:pozwohl jej na to.Bernardin de Lares zmi'enia si~. Zaczyna zye w metanoii, w pokucieprzenikni~tej skruchq i potrze:bq przebaczenia. Taka jest prawda.Byly konkwistador wyrzeka s i~ majqtku zdobytego mieczemi grabiezq; pozostajqc w modlitwie wobec Boga zyje nadziejq, zeprzynajmniej swoim grzechem swiadczy prawdzie. "Niech przynajmni.ejmoj grzech wyda dobre owoce. Moze i nadmiar grzechu jestczasem nasZq ostatniq nadziejq" (s. 155).Las Casas znajduje si~ w paradoksalnej sytuacji. Milose lu'dzi, miloSew lasnego narodu czyni go w oczach milowanych wspolziomkowich wrogiem a przyjacielem i ojcem ich "przeciwnikow". A wszystkodlatego, ze uderza w sumienie Hiszpanow - wr~cz ich zabija, a'bymogli zye. Lamie ich b e z p raw i epa n s t w ·o WO ,ll P 0 r z q d­k 0 wan e w nadziei, ze Bog oraz prawda Jego widzenia rzeczy Sqz nami i w nas: trzeba wi~c Ibudzic ludzi ze snu upanstwowionejUoc2Jonosci i przywracae im ich wlasnq zapomnianq podmiotowose.Las Casas zwracajqc si~ do cesarza kaze mu radzie si~ wylqcznie wlasnejmilosci, wlasnego sumienia, wlasnych trosk i cierpien. Bo zebymoc bye dobrym Hiszpanem, Polakiem, Niemcem, trzeba najpierwbye cz{owiekiem, to znaczy sobq niezalemie od jakiejkolwiek ideologii.Historia uczy, ze tych, ktorych oskarzano 0 zdrad~ narada1081


STANISLAW GRYGIELdlatego, ze bmnili jego czlowieczeil.stwa, skazywali zawsze wlasniezdra}cy tegoz namdu.Kiedy cesarz poddawal si ~ w 'Sposob widoczny slowom smienia'0 prawdzie, Sepulveda rzucil n a szal~ sporu glos ,;koniecznDsci dziejowej,kt6rej podlegajq ludy i ich wladcy". "Nie wybacza on nigdytemu, kto go zlekcewazy. Nie dawaj posluchu marzycielowi ; on 1'ozbijei zniszczy twoje panstwo!" (s. 158). A jeden z biskupow dodai:"Jakze b~ dziesz mogi sluzye Panu, gdy s ila twoja si~ skruszy? Czyzz I a man e n a l' z ~ d z i e mDze bye Panu przydatne? Pami~t aj, zejesli zachowasz SWq m oc, to 'cary swiat musi ci ulec, a ty p1'zywrociszw nim porzq1dek. To jest twoje poslannictwo 1" (s. 158, podk1'.moje).Las Casas widzqc, ze ludzie niezdolni Sq wlasnie zlamae n arz~dzi e ,jakim Sq, bo w 2lbyt wielki b ezwlad wp~dzilo ich zniewolenie przezstrach i iqdz ~, i widzqc r6wnoczesnie rzeczy tak, jak je stwarza Bog,musi moV\rie nkzym poslany do ludu 'prorok. "Oto bije godzina Hiszpanii..." (s. 158), poniewaz zamienila SWq mi:sj~ gloszenia EwangeJiiw handel i grabiez, a Hiszpanie z misjonarzy stali si~ pirat ami i podpalaczami."Hiszpani'a przeoczyla swojq 'godzin~" (s. 159-160). "Nadejdziedzien sqdu dla tego kraju! Bo Ikto lekce sdbie wazy najw i~kszyrozkaz, ten ulegnie na j wi~kszej kan~e . I dlatego gniew Panaspadnie na ten ikraj. Pan zlamie jego moc i ponizy jego berlo, i odbierzemu wyspy i lqdy. A gdy ludzie podniosq s'i~ spod gruz6wi bluinie b~dq iPanu, i pytae, dlaczego zeslal takie nieszcz~scie n a ichziemi~ , n a tenczas ja powstan~ z grobu i swiadczyc b~d~ za sprawiedliwosciqBoskq. I powiem ludziom : Bog wybral ojcow waszych, 'bypelnili sluilb~ , a oni Go nie zrozumieli. Powinni byti, jak swi ~ci, poniesePana na swych ramionach za morze, a miast Jego poniesli szatana!Wi~c Idobrze uczynil B6g niszCZqC pot~g~ tego kr&ju." (s. 160).Jak ka~dy prorok, ojciec Las Casas stanql na kraw~zi: obudziw czlowieku alba 'Sumienie, albo imperatora. Ale gdyby nawet QbudzHsumienie, tak jak to si~ stalo z cesarzem w powiesci Schneidera,to i tak swiat me ulegnie ca~k owit ej p rzemianie. 'Do, co mozemy zrobie,polega na ciqglym zaczynaniu od nowa - przenikni~tymwiarq w zwyci~two Krzyza. W mi~dzyczasie prorok musi poniesesmiere. Cesarz Karol wspominajqc minione lata i ch~ci mowi doojca Las Casas: "Min ~lo juz przeszlo dwadziescia lat (...) od czasu,gdy m6wilismy z sobq po r az pierwszy. Ty odkryles wtedy wlaSnieto wielkie bezprawie, a ja bylem mfodym wladcq. J a chcialem muzapobiec, i ty r6wniez. Dzis 'stDimy zn6w na tym samym miejscu.Czeg6z wi~ ce j dDswiadczylismy pr6cz krzyza? A jednak t rzeba s i ~jeszcze raz powaZye na to smiale przedsi~wzi~cie, zar6wno w nowym,jak i w starym swiecie." (s 176).Z ·pi~.knym·i prawami, przywracajqcymi Indianom w olnosc a Hisz­1082


ETHOS POKOJUpanom zakazujqcymi swawoli, wyruszyl Las Casas, juz jako biskupChiapy, do Ameryki. Ale prawa pisane moma interpretowac, jakkazdq uczonosc, dwoja'ko - na korzysc wolnosci albo na korzyscswawoli. Jeszcze przed odjazldem Sepulveda minql kiedys na ulicyhiskupa Chiapy "z usmiechem wzgardliwego lekcewazenia, jak czlowiek,ktorego gorzkie doswiadczenie utrwalito jeszcze raz w przekonarou 0 slusznosci jego sprawy" (s. 186).Spor pomi~zy uczonosciq Sepulvedy a mqdrosciq Las Casas trw a.Uczonosc zwi~ksza sil~ i wladzE:: konstrukcji -oraz tych, ktorzy [konstrukcjE::tE:: dzierZq w rE::kach, mqdrosc natomiast ciqgle odslaniaprawdE:: czlQwieka i prawdE:: rzeczy bardziej pierwotnq anizeli n azwaniejej przez uczonosc. Jest to walka miE::dzy ladem konstrukcji a !ademprawdy. Sepulveda wierzy wpokoj skonstruowany przez silniejszego,Las Casas - w pokoj odkrywany w prawdzie mieszkajqcejw czlowieku. W pierwszym przypadku mamy do czyrueniaz czymS, co zostalo n a z wan e pokojem, w drugim - z czymS, codoswiadczone przez czlowieka ustawicznie szuka ldla siebie odpowiedniegoslowa, wszystkie rozbijajqc SWq prawdq. Stqd tak cZE::sroSepulveda a tak rzatciko Las Casas rzucajq slowem "pokoj". Sepulvedab owiem rozumuje, ale jest bezmyslny, Las Casas zas tak glE::­bo'ko wniika my.slq w rzeczywistosc, ze rozumowanie przeszkadza mumimo swej niezbE::dnosci. Dla niego juz minql czas rozumowail, a nadszedlkairos dOf.astania do prawdy, ktora domaga si~ od czlowiekaprzemiany : czlowiek rna czynic prawd~, rna czy-nic 'Pokoj. Rozumuja,cabezmyslnosc Sepulvedy koilczy siE:: gwaltem - jakie inaczejnagnie on ludzi do swojej hipotezy, jednej z wielu? Prawda zas jestjedna : k azdy moze jq odnalezc w swoim wn~trzu i schylajqc si~przed niq schyla si~ przed czlowiekiem - bez gwaltu. Ostateczniewi ~c to ta rozumujqca bezmysmosc, jakq jest uczonosc, prowad zi dowojen 0 hipotezy. Pokoj lqczy si~ z poklonem przed prawdq.A gdyby ktorejs z 'hipotez udalo si~ wszystkie pozostale wyrugowac z pola waliki i zaprowadzic swoj lad, rnielibysmy pokoj, ale tenz cmentarza. Wszelka inicjatywa bylaby podejrzana, bo prowadzilabyku nQwemu. Totalny bezwlad i apatia stalyby si~ miarq o'bywatelskichcnot.Wlasciwa uczon-osci mentalnosc -cechuje nas wszystkich, ale najbardziejtych, ktorzy jq tw orzq: uczonych. I oni ulegajq w istotnejmierze zmilitaryzowaniu. Ethos uczonosci - w znaczeniu pier wszymjakodom ostwo, w ktorym si~ istnieje - jest ethosem militarnym.Uczony cz~sto nie zdaje sobie sprawy, do jalkiego stopnia staje si~Zoldakiem. Staje si E:: nim tym ibardziej, im bar'dziej chee zagwarantowacsobie spok6j do uczonej pracy. " Ceni~ sobie Zycie uczonego wyzej niz wszelkie spory swiatowe. Skoro mi si~ udalo w wynhlrusumiennej pracy napisac rzecz, ktora szlachetnemu i mqdremu1083


STANISLAW GRYGIELw ladcy przydae si~ moze w spr.awowaniu rzqd6w n ad narodami, tojuz osiqgnqlem wszystko, czegom pragnql; a jest mi to tym m ilsze,ze stalo si~ to w .cichosci" (s. 120). Rasa uczonych, kt6rzy Sq tylkouczonymi, stanowi zagrozenie dla ludzkosci wbrew wszelkim pozoroOm. Ci }udzie lubiqcy spok6j swojej izdebki nie pojmq nigdy, dla­·czego Leonardo kryl swe wynalazki, dlaczego Einstein zniszczyl jakqsdrugq genialnq formul:~ i dlaczego na pytanie, czy wybralby jeszczer az dla siebie zaw6d fizyka, odpowiedzial: rugdy, wybralbym raczejzaw6d blacharza. Sepulveda, kt6ry ceni sdbie "zycie uczonego wyzejniz wszelkie spory swiatowe", tych wielkich ludzi nie zrozumie.Przejscie pokutne (metanoia) z ethoOsu konstruoOwanego przez uczonosedo ethosu uczestniczenia w rzeczach oraz w ludziach t akich,jakimi oni Sq jeszcze przed nazwaniem ich przez dys'kurs systemowy;przejscie do ethoOsu uczestniczenia w prawdzie, czyli w bytach, t akjak je Pan Bog stwarza, warunkuje pok6j. Bez uczestnictwa w prawdzierue ma pokoju - pozostanie "uczesmictwo" w konstrukcjach,ktore zawsze prowadzi do wojen. M6wi~ "uczes tnictwo" w konstrukcjachw cudzyslowie, poniewaz nie jest ono uczestnictwemw scislym tego slowa znaczeruu, lecz raczej poddawaniem si~ logicekonstl'UlkcjiUczes tniczqc w prawdzie uczestniczy si~ w cal 00 sci bytu - rzeczyi osob, nigdy w ich fragmentach (to bylaby abstrakcja). Uczestniczeniew ,caloOsci bytu to woOl n l) S e. Fragmenty Sq zawsze w y­dzielone przez ·silny.h slabszym i dlategoO zrriewalajq. Czasem zniewolenii ucisnieni wydajq wojny, lecz nigdyby ich nie wydawali,gdyby pierwej moZili nie zacz~li byli ich prowadzie.rPok6j zr6s1 si~ z wolnoOsciq uczesmiczenia w caloOsd bytu ­w prawdzie. Kto jq zatem fragmentaryzuje, jest czloOwiekiem woOjny,a samo sloOWO pok6j zamienia w slogan i przyrzeka nim n a wiatr,poniewaz ze sWoOjej natury slogan nie moze bye dotrzymany. DotrzymanamoZe bye jedynie prawda i sloOWoO, kt6re jq odslania.Ws zelkie inne przemiany, dokoOnywane nie w sferze bycia cz1oowieka,ale jegoO posiadania (ekoOnomicznegoO, politycznego, naukowegoitp.) nie rozwiqzujq problemu: zawsze doprowa·dzq do woOjny.Tyliko tak przemienieni ludzie, jak przemieniony ·byl oOj ciec LasCasas czy jego swiadek, Bernardin de Lares, c z y n i q pok6j. Pr.zemienieniinaczej (uczenie) tylko go u z y w a j q, biorq go za jakqsr z e c z dan q a nie za war toO s C z a dan q. Podejrzany jest ten,kto przychodzi i m6wi innym: oto t u made po'koj. Podejrzany jestdlatego, ze w tym samym czasie tam ~ troch~ dalej - wykorzystujego dla swoich interes6w. D.ar pokoju moze bye darem carosci,darem wszysbkich wartosci osabowych, albo koniem trojanskim i wojnq.Tylko prorok widzi calose i tylko on - wlasnie dlatego - jest1084


ETHOS POKOJUgodny zaufania. Ale tak fatalnie zawsze si~ sklada, ze ludzie dajqwiart'; prorokom, kiedy jest juz ibyt poZno, a:by zapobiec kataklizmowi- wpierw ich wysmiejq a nawet zaibijq. Z pror.okamispoleczenstwu jest niewygodnie, ale bez prordkow spoleczens twojest liche. Pozostajqc bez idealu przerastajqcego uzytecznosc kalkuluje·ono doraZnie. Nigdy nie zaryzykuje siebie, poniewaz chce miecspok6j i b~dzie go mialo dzis; jutro ogarnie je wojna, bo spok6j niejest pokojem. Kto chce zye w pokoju, musi zrezygnowae ze spokojui zaczqc czynic pok6j. "Najbal'dziej boj~ si~, zwierzal sit'; cesarz ojcuLas Casas, zm0czenia, opadni~ia z sil, pozqdania ja'kiejs wielkiejciszy..." (s. 178).Prorok musi bye ubogi, w przeciwnym razie nie b~dzie m6gI glosicprawdy. B~dzie 'bowiE'm silny i silniejszy nim zawladnie. Tylkoubogi schyla si~ przed prawdq i uczestniczy w calosci bytu. LasCasas nie przyjmuje najbogatszego biskupstwa Nowego Swiata, jakimbyro biskupstwo Cuzco - z trudem zdolal go cesarz nam6wicdo przyj~cia najbiedniejszego biskupstwa w Chiapa.W takich ludziach pok6j spelnia s i~ juz ,dzis, chociaz jego spelnieniemiesci si~ w Przyszlosci, tak jak miesci si~ w niej spelnieniewszystkich osobowych wartosci. I tym pokojem, w nich spelnianym,spoleczeiistwo zyje. W prorokach rozpoznaje one na horyzoncie trwalymesjanski pok6j, dosi~galny n adz i e j q. Wszelki inny po\k6jjest tylko zludnq utopiq. W prorokach spoleczenstwa "przekujq mieczeswe na lemiesze, a w16cznie swoje na sierpy. Nie podniesie narodprzeciw narQdowi miecza ani si~ wi~cej ewiczye nie b~d q kuwojnie. Lecz kaiJdy b~dzie siadywal pod SWq winoroslq i pod swymdrzewem £igowym." (Mi 4, :3-4). Pok6j stanowi wartose eschatologicznq.A zatem dzielie musimy los Gedeona, kt6ry walczqc z tymi, przedkt6ryffiJ chowal zboze,bo mu je rabowali, wybudowal oltarz dlaJahwe-Pok6j w miejscu, gdzie aniol Paiiski mu rzekl: "Pokoj z tobq !Nie b6j sip, niczego. Nie umrzesz!" (Sdz 6, 23). A walczyl z najwi~k­SZq mocq dopiero wtedy, kiedy zmniejszyl liczb~ swego wojskaz trzydziestu tysip,cy do trzystu. W ten spo.s6b mamy trwae w czrowieczenstwieoraz w jego pozaczasowej Przysz!osci: w Chrystusie.Tutaj znajduje sip, nasze prawdziwe domostwo, czyli ethos. Domostwopokoju.Stanislaw Grygiel1085


JERZV TUROWICZ SWIATOWA KONFERENCJARELIGIl DLA POKOJU(H ISTORIA. DZIAtALNOSC I ZNACZENIE)Pu bliJkujemy ponizej obszerny zestaw d.okument6w uchwalonychprnez II SWiiatDwq K'Dnferen'Cj~ Rel1gd.1 dla Pdkoju, k


SWIATOWA KONFERENCJA RELIC" DLA POKOJUsi~ ill. lin. tarcy ludzie jalk MahaiJJma Gandhi, Albert Elin:stein 1 parniRoosevelt. StarraInJia te illie daly deldnalk wyilliku Jprzed wybuchem IIwojny swiatowej. Po wojnie idea - w zmienionej postad - odZytazwt~oza rw drw6ch kmjaoh: w Japonrii :i w USA. W J aponii 4atkil1i~tej wylbuchami 1b00000b artomowych w HiToszimie d Nagasakii, :m-dcmlsi~ ruch religijn y dla zapobiezenia wojnie atomowej w przysztosci.W 1947 zebrala s1~ Og6l!ndjarponska Mi~y.re1i.gtl.jna Konferencja natemaft Pakoju 'Z udzilalem 1000 uczestndkow. W rdku nast~pnym,IroWlIlie'i: w Ja'Poni:i, Konferenrcja Okrq;glego Stolu na Itemat Religiii Pokoju. PQdobne staranla w USA doprowardzily illajpierrw do sik:romillejmi~dzy;r e1igidillej kOill'sultaoji w Nowym Jorku rw roku 1965, a nast~pruie do Og61ndklI'arjowej Konferenrcjd Mi~dzyreligijnej na tematPokoju w Wa'Szyrrlgtonrie w 1966 ro'ku, z udzialem 500 uczestnikow,reprezentujq1cych w.szys:IJkie religie dzialarjq;"Ce n a iterenie US'1\.. M. iin.ze stmny kar'!!oliokiiej czynnie zalangarWwal si~ w te rprace kardynalJohn Wright, owczesny arcybiskup Pittsburgha (obecnie kardynalk uria1ny w Rzymie). PowSitaly rw6wczas Arrnerykaruskii Komitet Mi~dzyreligijnydo Spraw Pokoju, zaczql badac mozliwosci zwolaniakongresu swiatow ego. Starania te dQprorward1li1y do ,odbycia w NewDelhi. (Iindie) M~ ~dzynarodowego 1.VJji.~'dzy.religd'jnego S~pozjwrn natema1 Po1mju w roku 1968. W ' Ylffipozjwrn wzi~lo udzial 50 wybitnychprzyw6dcow religijnych, reprezentujqcych 9 glownych religiiswia,ta. Obradom Iprzewod!ni'CZY1 Msgr-. Angelo Fernandes, kawliokiarrcybiSkup New Delhi. Rowniei w 1968 odbyla s:i~ w Kyoto J'apon­Sk,o-Amerykanska 1.VJji.~dzyreli!g:ijna Kon'su1tacja :na temat rpakoju.Idea kongresu sWdartowego doj'r,zewala, powolano do zycia ®omi,tetorganizacyjny, JarpOIl1CzylCy zarprdpo:nowali Kyoto ja'ko miejsce pierwszegoik


JERZY TUROWICZty~mu 'religijll1ego. WewlIlqtrz chrzescijairstwa r O/ZoI'ozma si~ oczywisdieI{.oscioly: katoJ.1okd, 'Pr.otesrtall1dkie oraz prawoslawny. · Chodzijedna!k 0 to, ze w ocza'Ch Iprzeds>taJW!i:cielli i!l1nych w~e'Ncich reli;gii, Itakichjak buddyzm, hinduizm czy islam, chrzescijailstwo stanowi swego'rodzaju je:dnosc. DodajlIDY, ze w Kyoto chrzeScijall1ie stall10wilig'ru'P~ ll1ajliczniejszq (97 delegat6w, w olbec 38 bwddyst6w, 23 wyznawc6whillIlidUJi7mlu, .Ltd.).Qr,gall'izato,rlZY Ik:.o.ng-resu Ulczynili teZ wysilek, Iby ~a'Pewnic pn Jiporcjonalnq[,eJprezenta'cj~ geogr.afi'OZ!1q. <strong>Nr</strong>ie Uldalo si~ to w pelll1'i : ll1ajliczniejreprezenrowane byly Azja i Ameryka P6lnocna, slabiej EuropaZachodnia, Ameryka La-ciilska i Afryka. (Japonia 57 delegat6w,Indie - 33, USA - 33). 18 os6b reprezentowalo kraje soejalistyezneEuropy Wsehodniej, w tym 12 osobowa delegaeja ze ZwiqzkuRadzieekiego oraz 2 osoby z Polski: Anna Morawska i nizej podpisany.W kang,resie w Kyoto ['eiligie nne 'braly


SWIATOWA KONFERENCJA RELIGil DLA POKOJUw OSr oc1ku Koscielnym ,pr~y ONZ, w gmachu naprzeoiw siedzibyONZ. Sekret a['zem genera1nym SRP 7Jostal Amerykanin,pasrtor urutarianski,dr Homer A. Jaok, n1iestrudzony Ii energi:czny micjatori organizator ,oalego ['uchu, gl6~a "sila n aJp~.do'wa" SKRP.POCZqwszy od kongresu w Kyoto SKRP, mimo ze dysponuje niewielikimifunduszarrnrl. Ii w akzy 'z d qglymi Itru d:nosciami flinansowymli.(fin a!l1'Se SKRP ,opierajq sii~ g16wnie n a ,dotaJcja,ch polnocno-ame1'ykanS\{;i


JERZY TUROWICZdwzie:rnSki1ch, wYZllawc6w islaanu, w [~rajach :.oacho'dnio-europejsk.ich,oraz :nawiqzujq,C k,onrtakty IStudyjne z Swiartowq Radq Kosciol6ww Genewie 'or.az z Radq Europy i ze ~iq:.oany;m z tym orgal!1li2l!'nemTrylbunalem Praw Czlowieka w S1trasburgu. W sklad komitetu eurorpejskJiegowchodzq m . lin. przedst'awirciele Zwiqt7llw Radzieak.iego(Kos


SWIATOWA KONFERENCJA RElIOIl DLA POKOJU1cie gl6wne tradYJCje religirjne swiata: 72 chrzescijan, 28 mahom etan ,25 hlinkiUlist6IW, 23 butddyst6w, 7 s2i1ntoist6w, 6 rwy'ZD.awc6w judaizmu ,4 si!kh6.w, 3 zoroastrian, po 2 jalin6w i 'konfucjanis t6w oraz 5 przedstawicieli'P0mniej'szych reHgii. Ponadto 32 reprezentant6w mi~ynaradowychIi Jcrajowych or,ganizacji or-az 36 ekspert6w.Agenda obrad Ik'Onrgresu w Louvadn, t oczqcych si~ gl6wnie w komisjach,podkomisjach i grUlpach roboczych, zostala rozszer2lona : dortrzech gl6wn )'lch temat6w - r,ozboojenie, rO:zJw6j i prawa czlowie­. ka - dodano czwal'ty: sprawy ochr,ony Srooowiska natura1:negoi przetrwania czlowiek'a. 0 tematyce i rezuLtatJach ,obrad p oin f O!rmujeczytelnika najlepiej opublikowane w biezqcym nwnerze <strong>Znak</strong>u"dossier" konferencji. "Dossier" to obejmuje niemal calosc materuaJ:6wkongresu, Ipomin~liSmy jedynie ikilika kr61lkd.ch re:zJolucji natematy A:6ry>ki Poluld:niowej, Indachi:n, Korei, Bldskiego Wscho du,Irlandii P6lnoanej, Cypru i ~ilipin, Ikt6re q;e wzgl~du na Irozw6j Vvydarzeiipo roku 1974 cz~ciowo strad ly aktualnosc.Bublikowane tu do'kU!ll1enty m ajq - ze tak powiem - nier6wnqwartoSe. Niiektore (l nich mogq ll"a2Jie pewnq og6lniJkowosciq czy na­IWet 1P0zorami frazeologii. Byl)'lby to jednalk wrazenia niesl'llsZiIle.UWaZna lektura poClWoli z In:ich wyc10bye nieraz bardzo kon'kJ-etn q;!wese i Smiale sformulowania. Najwi~kszq jednak wartosciq tych d o­kument6w jest to, ze IStanow1q one wsp6lny mianownik p rzekonail.ludzi wierzqcych z calego swiata, ludzi nalezqcych do najr6zniejszychtradycji religijnych. A nie n aleZY zapominac, ze jesli dla wYZiI1awcowreligii chrzeScijaI).skich zaangazowanie w sprawy swiata i czlowiekajest czyms coraz bardziej oczywistym i m ajqcym wyrame korneniew ich wierze i w gloszonej przez ich Koscioly nauce, to w innychreligiach sprawa nieraz wyglqda calkiem inaczej. Dla wyznawcowislamu, buddyzmu czy szintoizmu, obj~cie spolecznych, gospodarczychi politycznych problemow wspolczesnego czlowieka swiatopoglqdemreligijnym moze bye nieraz doswiadczeniem zupelnie nowym.W niekt6rych kr~gach ludzi wierzq1cych, zwlas:zJcza wsrod chrzescijan,inicjatywa i dzialalnose SKRP budzilla 'czasem pewne obaw y,Konlkretnie obawy prne'd ja'kilimS \SYiTIkretY:zJmem religijnYln1, przed t1:acieramiemToZnicmii~dzy religiami. Obawy ll1aj:zJUipelniej nieuzasardnione.Na t erenie SKRP ll1ie istnieje ~ aden dialog teologim ny. Poprostu lUrCi.me wierzqcy - Ikaildy na swoj spos6b - w Boga, wlerzqcy'W powolanie 'CzJ:,OIWiek"a do d,abra, a tym samym szanujqcy god noseczlowieka, probujq IWISp6lnie oueiilie swoje staJIlowisk o wdbec wielikichproblemow ,wsp61czesnosci, od !kJt6rych rozwiC\!zamia los tegoczlowieka zalezy, or


JERZY TUROWICZwyznawcach religli. Powiedzialbym nawet, ze owa, u podstaw dzialalnosoiSKRP leZqca decyzja unikania mla'logu teologicZd1ego; a wiP,icswego ['o'dzaju pro8.gmartyzdTI (nie wyikluczaj~cy gl~bakiego ,i bezintere'Sownego :iJdea.lizmu) idzie zbyt ,daleko. W K,o.soilach chr,zescijansklichmamy dzis doSe gruntownie opraJoowanq teologi ~ ro:owoju, teologi~pokoju, teologi~ rzeczyw:ilstosci ziems'kich. Byl:O'by rzeCZq interesujqcq i cennq m6c le:piej poznac n p. teologicZillq a:nrtl'opologi~ ii'sl,amu,czy tez wlSp6kzesnq problematyk


$WIATOWA KONFERENCJA RELIGIl DLA POKOJUrnQgq przyjqC determinizmu mechanizm6w spoleczno-politycznych.Wszystkie rehgie gloszq, ze pok6j swiata jest zakorzeniony w wewnt:trznympokoju czlowieka i mniejszych grup spolecznych, wszystkierel.igie gloszq pok6j, pojednanie i braterstwo. Sprawq tu najwainiejszqjest upowszechnienie i pogl~bienie swiadomosci, co zna­CZq te idealy przetlumaczone na j~zyk konkretnych sytuacji historycznych,zaangazowanie plynqce z przekonania, ze czlowiek mozezmieniac swiat. Ludzie wierzqcy, ludzie religijni to dzisiaj dwie trzecie,moze trzy czwarte ludzkosci. Gdyby wszyscy ludzie wierzqcypodaJi sobie r~ce...JerIY TurowicI,- ZNAK


DOKUMENTY SWIATOWEJ KONFERENCJI RELIGII DLA POKOJU (LOUVAIN 1974) DEKLARACJA Z LOUVAIN" Id~ dzielnie po cierniachjak gdybym szedt wsr6d kwiat6w."Drug a Swiatowa Konferencja Religii dla Pokoju, zgromadwnavv Louvain , w lecie 1974 roku, pragnie skierowac sw6j apel wprostdo' wszystkich re1igJjnych wsp6lnot lI1aszeg,o niespoikojnego swiata.Buddysci, Chrzescijanie, Konfucjanisci, Jainowie, Zydzi, Muzu~manie, Szin toisci, Sikhowie, Zoroastrianie a takZe wyznawcy innychreligii, zebralismy si ~ pasfuszni dnchowi, kt6ry si~ wyraza w naszychr6:hn orodnych Ii czcigoooych trady'cjach rehlgijnych. Wiemy, zejakak'olwiek by byta nasza religia, stall10wimy jednosc wraz z calqlud2Jkosciq, kt6r ej :problemy Sq naszymi problemami. Wiara n aszanagli :n a ~ , by szukac rozwiqzan skuteezny,ch i trwalych. Wsp61niestawilismy sobie przed oczy ogrom lI1~ebe ~pie cze ns tw zagr.azajqcychrodzaj·owa ludzkiemu i jego p abytowi n a ziemi. Zatrzym alismy sinad oczywistymi dowodami gwalcenia praw czlowieka w dziedzinipohtycmej, ek


DEKLARACJA Z LOUVAI Nzadna nie przej


DOKUMENTY $WIATOWEJ KONFERENCJI RELIGIl DLA POKOJUIrlandia P6lnocna, poludniowe Fili!pimy, Afryka Poludni.owa, CYJPl"i Itndochiny oto regiony, kt6rych ludnosc zaangaZ.owana w konf1!iktach,lqc~nie z lud:mnri odrpowiedzialnymi za decyzje polityczne, nalezy- w wl~'k.szosci - do r6znych naszych tradycji religijnych.S trwierdzamy z gl~bokitm 'SiJTIutkiem, ze Uklady P aryskie ze s,tycznia1973 nie polozyly kresu wojnie na p6lwyspie ind.ochinskim i zeod zawarda ,tego zawodneg.o "pokoju", dalsze sto tysi~y mieszkaIi.­c6w Indochin stracil.o zyde *. Rozumiemy i szanujemy kampani~prowadzonq przez buddyst6w ,wietma:mski.oh ipod haslem: " Nie strzelajciedo wlasnego brata".Gle,bako wsp6lczujemy cienpieniom tych wszystkich, kt6rzy Sq uwiklaniw w.ojnE;!, gdziekolwiek si~ ona sroZy, ~lujqC ,r6wnoczeSnie dornch i do ich 'rzqd6w, aby szukali innych rozwiqzan, poprzez negocjacj~,mediacj~ czy arbitraz, .oraz by si~ starali wpr.owadzae nieib~erefol1my politYCZille, ek.onomiczne, spoleczne, kulturalne i moralne,przy pomocy sr.odk6w jak najbardziej zgodnych z ich szaCUl1­kiem dla zycia oraz z ich koncepcjq ludzkieg.o przeznaczenia.Zaklinamy wszelkieh pj,zyw6de6w religijnyeh, by - bez wzgl~duna osobiste stanowisko przyj~te przez ludzi szezerze wiej'zqeyeh wo-·bee problemu stosowania przemoey - zaangazowali si~ bez wytehnieniaw spraw~ ograniczenia stosowania przemoey w konfliktachzbiorowyeh, ze stanowczq determinacjq calkowitego jej wyeliminowaniai doprowadzenia do pokojowego rozwiqzania. Odpowiadaeprzemocq na przemoc, nie pr6bujqc usuwae jej przyczyn, oznaczauruchamianie proeesu eskalaeji, kt6ra nie b~dzie miala konea.We Wti~·k.szosci naszych w1W6lnot religijll1ych wzr.osla znacznie wosta1J'l.ich latach ilose I udzi, kt6rzy z pobudek sumieniaocimawiajqudzialu we wszellkitm ~machu lila zycie ludzJkie j we wszelkiej wojnie(".objecteurs de conscience"). Wzywamy wszystkie wladze religijne,by szan.owaly swiadectwo tych ludzi jako znak profetyczny,swiadczqcy, ze w spos6b nieunikniony "albo lud:zJkoSc pol.ozy kreswojnie, albo wojna po1ozy kres ludzkosci". Owe wladze religijnewilnny wstawiac si~ za tymi ludimi u rZCjd6w i starac si~ 0 umtall1ie~()h praw.WYZWOLENIE PLUS ROZWOJ ROWNA SI~POKOJPk6j jest najwyZszq wario.sciq dla wszystkich religii, sta:nem 080­bistej i spo1ecznej egzystencji, kt6ry wedhlg ,wszys1Jkich ;pr.ordk6w.J Nalezy przypomnlec, ze "Deklaracja z Louvaln" zostala uchwalona Z poczl\lltiemwrzesnia 1974, a wi/!c na dlugo przed zakonczenlem faktycznych dzialan wojennychna p61wysple Indochlnsklm.1096


DEKlARACJA Z lOUVAINi nauczyoieli jest czymS zmacznie wi~ej niZ nieobec:nosciq konfuktow.Swiat bez wojil1Y, zapowiadany przez prorok6w, rna bye Ipokojowydz:i~ki swemu zdrowi'U, swej integraWnosci, swej wewn~tr:znejsprawiedliwosci oraz swej harmonH z wszechswiatem. DlategoteZ ci, kt6rzy szczerze pragn'l pokoju mi¢zy narodami, winninajpierw sami sobie nalozye scisl'l dyscyplint; moralnq, ktoraby wprowaJdzila pdk6j w ich serca, Ipok6j w ich rodzmy, poik6j w lchspoleczeitstwo, pok6j i haJrmQni~ ze swiatem natury. Taki pak6j jestmoz1i:wy ty]ko WOwCzaf3, jeSli l~ie , m~zczyzni i kQbiety, naUCZq si~pail10wae nad sob'l, kierowae swojq agresywnosc i energie ku dzialaniomkonstru\{ltywnyrrn, odrrzucac ws zelfkq fQ[1m~ niewoiInilcuv,rai dobrowQlnie poswlp,cac s i~ sluzbie swym brad am i s wemu Bogu.DoszliSffiy d 2JiS do 'Pojm owama wyzwalenia czl()lWielka, rozwojuekanomicznego j p oikoju &wiatoweg'o jako procesu dynamic znego° trzech wsp6kzynnikach. Ludy, kt6re s i~ wyzwalajq, stajq s it; zdolne pa.magac imnym do uzyskani.a wo1nQsci. Lud prawdziwie w olnyt worzy raczej spoleczenlStwo produktywne i otwarte dla wsp61uczestnictJwaniIZ dqzqrce do eks ploatacji i domin,acji nad ludami scl'si€idnriemi.Wszyscy mieszkancy globu wiiIlni moc zdq.i:ac do tafkoiego glt;lbokiegowyzwolenia, kt6re by im pOZJwolilo na 'wlasmy rozwOj w celuOS'i'lgni~ia harmonijil1eg,o i po!kojowego ladu mi~dzynarodowego.Us>troje tyrani1czne, ol!igan:hie oraz niekt6re formy ponadiIla rodowychprzedsi~biorstw ekonamicznyeh - 'Panstwowych lutb prywaJtnych -UiIliemozliwiaj'l wielkiej lllczbie ludzi uldzial w ksztaItolWaniu wlasn ejprzyszlQsci. Wzywamy usilnie wszystkie wsp61noty religijne, by swoichwiernych pobudzaly do wsp61nego szukania wlasnego wyzwoleniai wlasnego 1"Ozwoju, a tak:ie ich brad, dalekich czy bliskich. Ze&Zczeg6lInyrrn naciskiem ZiWracClimy si~ do tych wsp6lnot rel1gjjnych,ktore Sq licznie repl'ezemtowane :wsr6d il1arod6w bogatych i rpott;i:­nych, wzywad'lc, by odwainie dzialaly na rzeoz ustania wszelkichform dominaeji nad ludami Afryki, Azji i Ameryki Lacinskiej, bezwzgl~du na to ezy 'ta dominacja jest Idz;ielem rz'ld6w ezy tez organizacjiekono micZillych lub kultura1nych. Zaklinamy wyznawc6w religii,by pot~pili eksploatacj~ przez narody bogate slabosci kmj6wznajdujqcych si ~ na drodze do rozwoju, oraz udsk msowy czm'nejw i~k.szosci p1'zez mniejszosc bialq i bogatq, jak w krajach PoludniowejAfryki, pracujqc na rzecz takiej slusznej polityki w zakresie pomocyekonomicznej i technicznej, w dziedzinie handlu i inwestycji,kt6ra by pomagala owym Iud om w im wlasciwym rozwoju. Konkretniedomagamy si~ od wszystkich narod6w, by realizowaly NowyMi~dzynarodowy Lad Ekonomiczny, zgodnie z zaleceniem Szostejsesji nadzwyczajnej Zgromadzenia Og6lnego Narod6w Zjednoczonych;w przekonaniu, ie jedynie gl~boka reforma swiatowego syste­1097


DOKUMENTY $WIATOWEJ KONFERENCJI REliGII DLA POKOJUmu ekonomicznego pozwoli na wi~Jcszq sprawiedliwo.§c w uzywaniui rozdziale surowcow omz w polityce handlowej i monetarnej.. W gl~boik'iiIIl poczuciu odpowiedzialm'osci wyzm..awcow religii 'zazrown owazony wzr.ost 1 ucmkos.ci, wzywamy i'ch, by we wszy.stikichIJrrajach dzialali na rzecz ta.kiej polityki ekonomicznej, spoloczmeji ,popu:lacyj.nej, ktora by tkaidemu dziecku zapewnHa lJ1ajpelniej szeipOszanowanie i najw.i~k'Sze mozliwosci rozwoju, otaczajqc zarazemnajvvi~kszq troskq srodowisko, od ktorego zalezy zycie jego maz przy ­szlych pokoJen.PRAWA CZtOWIEKA I WOLNOS(: RELlGIJNAPokoj, jakti.€g.o szuk'amy, nie jest nigdzie bardziej zagrozon y nizw spoleczel'l.stwach rZqdzo.nych przez wladz ~ absolutna" nie ograni­CW'Ila, .przez Ibezstr·on.ne prawo. Ws z~dzie tam, gdzie Powszechna De­Idaracja Praw Czl()wieka jest liylko Iiterq, lub tez w prost jgnorowana,gdzie konfliikty Sq ,tlumio:ne raczej n~z r·ozwiqzywane, w s z~;­dzie tam 1J11oZma oczekiwac gwalto,wnych wybuch6w. Karta Narod6w.Zjednoc2lOnych pozostaje w zgodzie z religijl1q wizja, swiat.a, gdys,twierdza, ze umilowania ,pokoju ,nie ,da s i ~ pogodzic z gwalceniempo:dstawowych praw czlowdeka.Dlatego tez apelujemy do wyznawcow religii, w jakim'kolwiek byzyl i u stroju, by r02Jwaiali, modlili si~ i dawaE swi.adectw·o na rzeczt akiej polityki, ktora by zapewmala integrainosc duchowq osoby Iudzkieji gwaram1iowala jej rozwoj materiainy i kulturalny. DeklarujemynaSZq soliidarnosc ze wszystklmi domagajq,cymi s iG woln-osci dla.swego ludu, wszGdzie tam gdzie wsp61notom religijnym odmaf\viasi ~ praw obywatelskich i poJit ycznych, gdzie odrzuca siG i'ch slusznezqd ania sprawiedliwosci spolecznej, ekonomicznej i kuHuralnej.l stot na niezaleinosc ·od ws zelkiej wladzy d·oczesnej i calkowita zaleznoscod pmwdy, ktora je .powolala do istnienia, jest czyms podsta'wowymdla 1m:i;dej .religii, ·iktorapragnie w spo.sob a LUten tycznysluzyc spoleczenstw u. Dlatego to wzywamy wszystlcie zorganizowane'Wsp61noty religijne, by swojq wlasnq wolnosc chronily przer], uwiklanie1TLsi~ w jakiekolwiek sojusze, jawne czy utajone, kt6re byograniczaly ich wolnosc dzialania na rzecz wolnosci czlowieka. Czujniestrzegqlc autooomi'i wlasnych struiktur spolecznych, wspo1noty religi,jnewinny dobr·owoln.ie wsp61pr.acowac ze wszystkimi, ktorzyuczciwliedqzq do ,post~pu na dwdze do sprawiedliwosci, pOl::·oju i .prawczl,owieka w ich wla:snym kraju ,j gdzie indziej. .Wzywamy wspolnoty religijne, by tych wszystkdch, ktorzy w .,ichlo;rpe IPonOSZq odpowiedzialnosc za s.prawy wychowania, pabudzali1098


DEKLARACJA Z LOUVAINdo zerokiego uwzgl~daliania w moralnej i duchowej formacji ml,o­'Clz1eti:y, nakazOw pakoju oraz sr,odk6w do jeg'o realizacji.Na obejmujq'cym caly swiat frollicie walkJ w obr{)lllie godnosciludzkiej, Organizacja Narod6w Zjednoczonych i jej wyspecjalizowaneagenoje codziennie podejmujq zadmia, do kt6ryoh pelnieruia prorocyj swi~ci od dawna lud:okosc 'Wzywajq. Wielkie ,w.sp6inoty rehgiijneuczesbniczqce w Konferelllcji, ktore dysponujq najszerszq na swiedesieciq dobrowolnych stowa'rzyszen, mogq pomoc Narodom ZjedlRoczOO1ymw realizacji ich zadan majqcych na celu ustanowienie pokojuj sprawiedhwosci mi~dzy ludzmi.Wzywamy wsp6~noty religijne §wiata, by sklanialy rzqdy do ratyfikowaniakart i konwencji, bez ktarych normy ttsta~one p7'zezNarody Zjednoczone nie mogq zna~eic praktycznego zastosowaniaw zycitt nm·od6w. Wzywamy te wsp6lnoty, by poprzez studittm i dzialaniezaangazowaly siebie i swoje rzqdy na rzecz wzmocnienia autorytetuNarod6w Zjednoczonych.elY B~DliEMYDose POKORNI, BY PRlETRWAC?Cit;'zl i problem, ktory stawia przed ludzkosciq zag,r'ozenie nu kl~ ­arne, zostal ostatni,o pogl~biony przez kryzys sroodowiska natu~'ab1ego.Do abawy przed iIlaglym zniszcz€1liem dolqcza si~ obeCiIlie dr~ ­czC\ca perspektywa s topniowego wymarcia zycia iIla sku,te'k wyczer­,pan ia, zatrucia i zaduszenia caleg,o globu. Rodzi si~ poczucie, ze ustanowienieharmonijnych stosunkow iI11i!}dzy, ,czlowiekriem i naturq jestniezlb.diIlym eleme.ntem walkJ 0 pokoj i s prawiedLiwosc; to wlasniepoczucie dalo nowy wymiar pracom K{)Illferencji.R€1igLjna wlzJa zasadnriczej wspolzaleznosci wszystkich isLoti wszystkich rzeczy si


DOKUMENTY 5WIATOWEJ KONFERENCJI RELIGII DLA POKOJU~badac w perspektywie duchowej. Ludzie wierzqcy, ktorzy 5wojeosobiste zycie wiodq w poszaJIlowaniu dia praw natury, winni przezsWQlje opcje, jak,o obyrwatele .i ludzie pracy, przyczynicsi~ do rO'ZWojunowej spolecznej Wi>zJji etyki srodowiska. We wsp6lpracy Z lIlaukowtami,z rZqdowymi agencjami planowania, Z managerami przemysluofoazze wSzyistJkimi, kt6rzy informujq i formujq opirri~ pubhcZDq,mysliciele religijni wiTIlIli wypracowywac i starae s i~ 0 wprowadzenietakiej teohnologii dla wsp6lczesnej cywilizacji, Mora bychronila srooowiSko naturalne i ulepszala jakose zycia. Ten wielkieel wymaga mobilizacji sil tw6rczych kazdego czlowieka i kazdegonarodu. azeby nadae konkre1my sens sprawiedliwosci spolecznej, !k:torejiSzukamy dia Iudnosci swiata w pelni ekspansji demograficznej.ApeZujemy do wszystkich wsp6lnot reZigijnych swiata, by wpajalyswoim wiernym .§wiadomosc obywatelstwa pZanetarnego, poczttdesolidarnosci ludzkiej 'W spmwiedliwym podziaZe zywnosci, energiii wszelkich zasob6w koniecznych do istnienia, kt6rych, w przeciwieiistwiedo wszystkich planet zna.nych 'W przest"zeni kosmicznej,nasza hojna ziemia b~dzie nam nadal wiernie dostarczac, jesli tylkoZudzkosc b~dzie jq kochac i szanowac.W skupieniu modlitwy i medytacji szu:kamy nawr6cenia serca, abyotrzymac duchaofiary, pdkory i wyrzeczenia. kt6re przyczyniq si~do post~I>U sprawiedliwosci, rozwoju, Iwyzwolenia i ,pokoju. Obyduch, ,ktory byl naszym natdmieniem w czasie konferenoji w Louvain,mogl splynqC na wszysbkich ludzi wierzqcych, ktorzy t~ dekJaracj~uslyszq w koSoiolach, :meczetach, pagoda{;h, swiqtyniach i sy!l1agoga{;hcalego swiata. Oby to orE;dzie Konferencji stalo si~ ich ar~dziem,kiedy b~dq si~ zWl'acac do swoich lud6w. Oby to wezwaniedo dzia!ania mogio bye uslyszane i wysluchane ,przez tych, .ktorzysprawujq wladz~ doczesnq nad sprawami ludzkoSci.


Komisja IROZBROJENIE I BEZPIECZENSTWO*Przyszedl cza:s, by ideal 'Pokoju gloswnego przez wszystkie relj,giesprowadzic n a poziom praktycznej realizacji Tylko w ten spos6breligie b~dq mogly wplynqc na apini~ publkznq i przyczynie si~ dowytwoTzenia zbiorowej .woli bardziejpozytywnej polityki pdkojowej.Uczes1mky Konfereneji stw~erdzajq, ze 'I'Qzbrojenie nie jest jedyniemooalnyun postuil.atem naszych ws p6lnot lI'eligijnych. Jest to jednaz podstawowych zasad wpisan)"ch w Ka'I'.t~ Narod6w Zjedrnoczonych.Jest to zaangazowanie podj~te przez czlonk6w ONZ, gdy w r. 1970ustanowili Dekad~ Ro:zJbrojenia. Jest to r6wrriei: urocz)"ste zobowiqzaniemocarstw atomOlWY'ch i innyoh panstw, sy,gn,ataniuszy 1iraktatu0 Nierozprzestrzeniruniu Broni Jqdrowych, sformulowrune w artyJruleVI tego Tralctatu.Wierzyrny, ze b~zie rzeCZq pozytec:zmq poczynic kirka stwierdzen,by przyczynic si~ do realizacji lej zasady, tego zaang,ailowarnia, tegowboWliq.zania.OdrzucaJIIlY stanow.czo przekonanie, ze !I11ozna zapewnic pok6ji bezpieczenstwo oraz wymierzyc sprawiedliwosc przy uzyciu krajowychsit :zJbrojnych. To prze'konanie stoi w Ja·skrawej sprzocznosciz rLa!SaJdq lIlli~dzynarodowego ladu pra'Wnego, na ktOrej oparta jest!{aorta Na,wd6w Zjecltnoczonych. Panowanie prawa jest ,podstawqws~lkiego cywilizowanego spoleczenstwa, mu&i tez ono bye podstawqwSop6lnoty Panstw.Uznajqc ze, by zapewnie pal100wanie prawa, kOll1ieczna jest jakasaltematywa citla krajowych sil zbrojnych, wierzymy, ie -opinia swiatow.ai rzqdy ,panstw czlmtkowskich winny udzielic jalk najsiln~ejszegopapan:ia morcdmego Organizacji Narod6w Zjedinoczqnych. TopopaTcie mogloby si~ wyrazie w ,postaci c~stego udzialu szef6w rzqdow~ najwyiszych aurtorytet6w poszczeg6lnyoh panstw w sesjachZgromadzeruia Ogolnego i Rady Bezpieczenstwa. Zalecamy, by NarodyZjednocwne utworzyly i utrzymywaly stale sHy zbrojne dlaobrony pokoju, zdolne do natychmiastowej interwencji w wypadkukonfliktu.Utrzymujemy, ze wew


DOKUMENTY $WIATOWEJ KONFERENCJI RELIGII DLA POKOJUnie moze Ibye Itra


ROZBROJENIE I BEZPIECZENSTWOWobe


DOKUMENTY SWIATOWEJ KONFERENCJI RELIGil DlA POKOJUjqdrowy,ch, poczynajq-c od najbar&i.ej rueludzkich. Domagamy si ~umlnie skutecznego zaikazu przez ONZ produkcji i u-zywaJllia bronitak niew~tpliwie morderczych jalk napalm, bronie za,palajqce, bornbyrozrywajq-ce, miny przeciwosobowe i inne broille {) oddalonym w czasiedzialaniu, szybka amunicja dla broni lekkich oraz bronie chemiczne.Traktat zakazujqcy broni bi,oIlogicznych zostal podpisany. Nalezyjes:zcze doprowadzie do kOI1


ROZBROJENIE I BEZPIECZENSTWOJeste&my swiadomi rOSIlqcego, wsr6d wszy


DOKU~ENTY SWIATOWEJ KONFERENCJI RELIGII DLA POKOJUKomisjo IIROZWOJ EKONOMICZNY I WYZWOLENIE CZlOWIEKA Caly swiat znajduje si~ w stanie kryzysu. Nigdy przedtem nar9dyani tez mi17dzynawdowa wsp61nota nie staly wobec tak rosnqcychpotrzeb pozywienia, mieszkania, zatrudnienia, wyksztakenia i tf()S ~ki 0 zdrowie. N~dza mas, gl6d, wzrost demograficzny, wyczerpan'iezasob6w energii, zanieczyszezenie srodowiska natmalnego, wyscigzbrojen i zalamanie system6w monetarmych nie stan·owiq problemoWizol.owanycb. Sq one konsekwencjq splotu ,gl ~b oki.ch niesprawieQ.liv,rQscielwnomicznycb i spoIecznycb, kt6re spowodowaly swiatowynielad.Uczestnicy KonferencjJ domagajq si17 powszechnego zr.ozumi!;m iapGdstawowe j sprzeCZllosci naszych czas6w. Wi~ 'ks zosc kraj6w uprzemyslowionychosiqgn~la nieznany dotychczas poziom PGm y slno ~cim aterialnej i ekonGmicznego wzrostu ; kraje znajdujqce s i17 na drodzerozwoju, obejmujqce wi~kszos c ludzkosci, z trudem osiqgajq poziQmminimum egzystencji. Fodczas gdy kraje uprzemyslowione eechujeobecnie nadkonsumpcja, miliony ludzi w krajach rozwijajqcych s i ~sq poddane codziennym wyrzeczeniom, kt6re naruszajq ich godnosci bytowanie.Nawet jesli niekt6re z rozwijajqcych s i~ kraj6w, doszedlszy doposrednicb etap6w wzr·ostu ekO'nGmkzmego, osiqgajq od niedawnanajwyzszq w swiede s1'GP~ wzrostu, .pozostaje faktem, ze przepascm.i~dzy najroogatszymi i najbiedniejszymi nadal si~ pogl~bia; mzebawi~ nie tyl'ko pot~piac t ~ ..skancialicznq sytuacj~, lecz szukac rozwiqzan.Kryzys rozwoju, w kt6ryrm swiat znajduje si~ obecnie, stanowizarazeJ!l okazj~ dG Btworzenia bardziej ludZlkiegG swiata.Jako przyw6dcy religija1i odda'l1i spra'Mie p Oikoju n a calym swiedepocikreslamy, ze stale naruszall1ie praw czlowieka stan-owi najwj~ks zq grozb~ dla po'lwju. Nie moze bye har;monii w lonie swiatacoraz bal'dziej wsp6lza~eZnego lI1·a .skutek rozwoju technilki, jeslimniejszosc ludzi staje si~ coraz boga


ROZWOJ EKONOMICZNY I WYZWOLENIE CZlOWIEKAporzqdhl prawnego i strwk.tur spolecmych zdolnych zapewnic kazdemurowne szanse. Jest t,o problem moralny 0 najwyzszej donios!:o"'d.Doswiadczenia naszych romor,odnych tradycji religijnych i kulturalnych, ktory;mi dzielilismy si~ w czasie tej konferencji, zjednoczylynas we wspolnej woli, by nasze or~zie - krytyane i lwnstru


DOKUMENTY SWIATOWEJ KONFERENCJI RELIGII DLA POKOJUNiedostatki w dziedzinie zywnosci, nawozOw, energii i 'kapita16wczyniq potrzeb~ ·stworze.nia nowego ,porlZqdlku ekonomicznego jeszczebardziej naglqcq. Zakladam.o, ze rozw6j krajow ubogi'ch rnoze sit:dO'konywac bez zwalniania t.empa wzr·ostu kraj6w bogatych. Niedawnekryzysy - n aftawy i zboiowy, stawiajq nas wobec surowej rzeczywistosci:zapotr z~bowanie kraj6w bogatych na rzadkie SUl'OWce,m ajqce na celu podtrzymanie system6w produkcji i konsumpcjisprzyjajqcyc:h zby1!kowi i marnotrawstwu, powa.znie zagraQ;a d.()st~powikraj6w ubogioh d,o dostaw koniecznychdla zaspdkojenia ich podstawowychpotrzeb, a czasem po prostu dla przetrwania. Ostatniesilne zwyzki cen zywnosci i energii swiadczq jasno, ze "mechani:omyrynkowe" sluzq temu, by rzadkie surowce kierowac do tych,kt6rzy mogq placic, pozbawiajqc ich zarazem tych, 0 wiele liczniejszych,ktorzy ich potrzebujq, ale nie mogq sobie na nie pozwolic.Te to wlasnie niemoralne wzorce konsumpcyjne spoleczenstw bogatych(nie wylqc~.jq.c zbytkowych ekstrawagancji niewie~kiej liczbyludzi bogatych w wzw:iJjajqcyoh si~ lkrajach) Sq przedmiotem naszegooskar,zenia. Zyjqca w dostaltku mniejszosc ~UJi;ywa - na przyklad- tyle wlaiSnie zboZa na wyzywienie zwierzqt, ile spozywacierpiqca niedostatek wi~kswsc ludzi, by si~ utrzymac przy zyciu.Sumienie nie pozwala nam na bierne przyglqdanie si~ , gdy nasiblimi umierajq z glodu. Jest zadaniem wYZi!1awc6w religii podnosicglos protestu i udzielac poparcia modelom rozwoju opartym na sprawieciliwosci.Taki:m wlasnie modelem jest Nowy Mi~dzynal'Od ,owy Lad Ekon()­miczny zalecony przez sz6stq nadzwyc~jnq sesj~ ZgromadzeniaOg6mego NZ. Narody Zjednocwne domagajq si~ rychlego przedsi~wzi~ciasrodtk6w ddnoSnie uzy'tk()wania i rotdzialu surowcow orazreformy handlu mi~dzynarodowego i system6w monetamych, w celurozwiqzania najbardziej palqcych problem6wswiata "poprzez zasadniCZq:omian~ str~tury swiatowego systemu ek,onomicznego". Wzywamyusilnie narody :do zrealizowania tego nowego ladu, bovl'iemstanowic on b~~e podstaw~ do generalnego i dlugofalowego atakuna niespraw.iedliwooc aiktuali!1ego systemu.Zrealizowanie nowego ladu zalezy od osiqgJl.i~ia wlasciwej r6wlIlowagitrzech wsp61czynnik6w, a mianowicie modeli prodUikcji, rozdzialui konsumpcj.i. W erze zawr-otnego wzrostu demograficznegojest rzecZq :kaniecmq, by na calym swiecie zwili'kszac produkoj~ tychrodzaj6w dobr i uslug, kt6re sluZq zaspo"kojeniu podstawowych potrzebludzkoSoi, znmiejszajqc zarazem silnie zuzywanie zasob6w naprodukcj~ dobr :2Jb~dnych czy nawet szkodliwych.Temu wzros1;()wi produkcyjllloSci funlkcjonalnej mus.i Itowarzyszycradykalna reorganizacja rozdzi'alu wyprodukowaJl1ego bogactwa, takwewnqtrz kameg,o kraju jak i pomi~dzy ikrajami najbogatszymi i naj­1108


ROZW6J EKONOMICZNY I WYZWOLENIE CZlOWIEKAubaiszymi. Glowna odpowiedzialnosc za zapewnienie wzrostu proc1ukcji spoczywa na TZqdaoh kraj'owych. Jesli ja1kis :rzqd decyduje,ii m usi odwolac si~ do pomocy zagranicznegG kapitalu, techlnologiiczy fachowc6w - jakich, ll1a przyklad, mogq dostarczyc wielGnarodowekorporacje - nalezy takiemu rzqdowi dGpomoc, by moglz powodzeniem negGcjowac na warwnkach, ktore pozwolq osiqgnqczamierzone cele rozwoju. Istniejqce organizacje mi~dzynarGdowe, jakONZ czy tez ll11ajq,ce powstac organ1zmy ponadpar1stwowe winll1yustalic nOI1my dla tego rodzaju negoojacji. W ten spos6b mozliwaby byla bardziej skuteczna kontrola nad dzialalinosciq tych wielonarodowychkorpora'cji, ktore nieraz uruchamiajq wydobycie surowc6ww krajach rozrwi'jajqcych si~ , by je eksportowac na rynkisw:iatowe.St wierdzamy, ze w perspektywie sprawiedliwosci w skali SWI3­towej kraje produkujqce nie majq wylqcznych praw do swoich zasobOwnaturalnych. Ci, kt6rzy Sq uprzywilejowani posiadall1iem bogactwnaturalnych, ponOSZq odpowiedzialnosc planetarnq za zarZqdzanietymi zasobami. Podobnie dobro wsp6lne ludzkosci wymaga,by (JIbszary morslkie byly poddane jurysdykcji ll11i~dzynarodowej. Musimy·Qqzyc do utworzenia ponadnarodowych instytucji posiadajqcychwlad z~ chronienia sw.iatowego la·du.Jest szczegolnym zadaniem wsp6lnot religiojnych pobudzaniei uSwiadamianie spoleozen:stw w celu formowania opimii publicznejzdolnej do wywierania wplywu na politycZll1e decyzje. Ale by uzys~lkaQ wiarogoctnosc, owe wsp6lnoty religijne mUSZq najpierw do'konaesamokrytyki, muszq bye gotowe do rewiij'i wlasnych s truktw-, polityki prioryJtet6w w dzialaniu, a1by ujawnic, ze zyjq one naprawrl~ngodnie z ,tym, co gloszq. W 'I1aszym pr.zekonaruu, wsp6lnoty religijnenie1'az zbytnio koncentrujq si~ na sobie samych, co stwarza pozory,'i2 b aI1dziej troszczq si~ 0 wlasnq egzystencj~ 'I1i2 0 ddgrywanie rolika'tallizatora ,p1'zemian spoleczny.oh. Cz~sto tez :im.stytucje i grupy relig1jnedawaly si~ odwracac od swej istotnej misji, stajqc si~ narz~··dziem ideologii zmie1'.zajqcyoh do podt1'zymywania niesprawiedliwegoporzqdiku. Religie uzysKajq iposluch w swiecie wsp6lczes'l1ymw tyro stopniu, w j.a!kim bt;dq gotowe wystawie na 1'yzyko wlasnebeZ'pieczenstwo w dzialaniu ina ,1'zecz integ1'a1nego rozwoju IUldzlkiego .. Zadaniem 1'eligii jest wy


DOKUMENTY SWIATOWEJ KONFERENCJI REliGIl DLA POKOJUdla wszys17kich wierzq,cych i wszystikkh ludzi dobrej woli ok azj~ ,by szczerze modlic si~ i medytowae, ka7Jdy na sw6j spos6b, w celuzdabycia sHy woli i odwagi uczestnidwa w walee 0 rozw6j ek{)lrlomkz:nyj wyzwolenie czlowieka.Wszystkie lakalne wsp6lnoty religijne winny przeznaczae pewloookreslony procent swego rocznego budZetu na projekty zwi/l"l)3llez r·ozwojem. Azeby wsr6d czlonk6w wsp6lnot rozbudzie swiadolffiosesolidarnosd ze s praWq rozwoju nalezy stosowac nowe srodki wychowawcze,jak np. fiimy kr6tikometrai·owe. W trosce 0 dzielenie ' si~z potrze;bud/lcy,mi oraz 0 sy~bolicZil1e swiadectwo, tak jednostki jakj wsp6lnoty winny manifestowac swojq solidarnosc z wydziedzicoonymi,pr.owadz/lc prostsze zycie i zmieniajqc sW'oje obyczaje konsumpcyjne.Religia musi ujawil'liac si~ przede w,szystkim ja:k-o sluZbacierpi/lcej ludZlkosci.Jesli problem6w rozwoju nie m-ozna rozwi/lzae bez przedsi~wzi ~ci asrodk6w dlug'ofalowych, to n~dza i cierpienie Sq dziS tak oczywlste,ze kanieczne jest zastosowanie srodk6w natychmiastowych. Powill'l'nYone polegac na !fozbudowie prograrrnow bezposredniej pomocy.Nied-ob6r zyWltlosci jest najbardziej dotkliw/l pr6b/l dla ludzkosci.Totez kierujemy apel do panstw, kt6re zbior/l si~ w Rzymie (w hstopadzie1974) na SWiatowq Konferencj~ Zywnosdowq, by wypracowalyglobalny, kOil1Struktywny plan zywnoSciowy dla caleg-o swiata,kt6ry m6gbby bye szybko przyj~ty . Powinny one ustanowie rezerwyzywnosciowe mog/lce stanowic stale zabe2lpieczenie przed n iedoboremzywnosci, integralny element calosciowej strategii rozwoju.Komisja IIIPRAWA CZlOWIEKA I WOLNOSCI PODSTAWOWE Zasa-dy i wnioski dotycz/lce praw czlowieka proklamowane w czasieKonferencji w Kyoto w r. 1970 Sq i dzis r6wnie warne i aktualnejak w6wczas.Dokonuj/lc przeglqdu wydarzen ostatmich czterech lat uczestnicyobecnej Konferencji witaj/l z zadowoleniem post~p w dziedziniepraw czlowieka, kt6ry ddlwnal si~ w nieiktorych kr'ajach, w kt6rychdyktatury wojskowe lub tei; dzialajqce w oparciu 0 sHy 2ibroj'l1ezostaly zastqpione przez ustroje bardziej demokratyczne. Wydar le­1110


PRAWA CZlOWIEKA I WOLNOSCI PODSTAWOWEniem naj wazmeJszym byla zmia.na ustroju w Portugalii; pozwolilaona. uruchomic konstruktywnq polityk~ dekolonizacji 0 dalekosi~wychkons E:"kweJlcjach dla przyszlooci Afryki Poludniowej.W innych jednak kra'jach, taki·ch j,a'k Chile i Urugwaj, posiada ­jqcych dlugq tradycj~ demokratycznq, mial miejsce odwrotny proces.Ich ludnosc zostala pozbawiona podstawowych w01nosci przezrzqdy, kt6ryoh wladzaopiera si~ na sileoEskalacja brutalnosci i przemocy, na kt6rq zwracala juz uwag~ Deklaracjaz Kyoto, trwala z .nieslabnqcq silq. MaswkJI-y d-o'k,onywa:neIV ramach gwaltownych konfliktow 0 charakterze rasowym lub etniczmym;brutalne traktowanie i tortury psychologkzne i fizyczme,nie .wylq'Czajqc ro-worodnych aktow gwaltu 0 chamkterze seksual­.'11yi111 , st{)sowane wobec wi~Zniow politycznych i innych ; alarmujqcywzrost pogwalcen godnosci kob-iet.; wlreszcie m as·owe rzezie ludnoscicywila1ej w tralkcie dzialan wojennyeh - wszystkie te okrucienstwaza rejes'tfoOwano na wzrru;tarjqcej skali w ciq.gu ostatmkh eztereoh lat.Bylilsmy ta:kze sWliadkami, Wciqgu osi atnich lat, wybuchu konfliktowzbroj,nych w s zeregu kraj6w: w Irlandii P6lnocnej, ina FHipinach,n a BHskJm Wschodzie i na Cyprze, z nieodlqczmyan towarzyszeniembmtalnosci i naruszania konwencji humanitarnych. Okrutma woj-naw Wietnamie i Kaiffibodzy trwa nadal pomimo Paryskich UikladowPokdjowych ". WYlfazarmy nasze gl~bokie wsp61czucie, 'podziw i milcicdla wszystkich naszych brad i si6str, ktorzy w tej chwili cierpiqdla sprawy ludzkiej godnosci, pokoju czy religii, na tych ezy 1nnychterenach kOil1flilktu.Gwalcenie praw ludzkich ma miejsce przede wszystkim w sytuacjachkonfliktowych. Totez jest zadaniem organizacji religijnychszukac rozwiqzan opartych na mil{)sei, sprawiedliwosci i pojedtna­!I1iu.Zaklada to poszan{)wanie praw przeciwnik6w oraz tworzenie i popiera!l1ieorganizacji - takie i mi


•DOKUMENTV $WIATOWEJ KONFERENCJI REllGl1 DlA POKOJ Uleczne przyczyny k onfliiktu i szukae IWIl'strulk tywnych rozwiqzan..Trzeba badac gh:hoikie przyczyny konflilct6w; trze'ba te przyczynyusuwae, jesli chce si~ osiqgnqc trwaly pok6j.Stale wyst~powanie mi~dzynarodowych lub wewnqtrljpanstwovvychkonflikt6w zbrojnych swiadczy, jak konieczne jest popieranie obecnychwysilk6w, czynionych na plaszczymie mi ~dzynaro d o wej , dlapotwierdzenia i rozwoju praw humanitarnych w odniesieniu dowszelkiego r.odzaju 'konflikt6w zbrojnych.Uprzemyslowi'OII1e Icr.aje - bez wzgl~du .na i'ch ustroj ekonomicznyczy spoleczny - ulepszajqC swoje stru1ctury ekonomicw.e nie bioI'qp od uwa.g~ inter'es6w kraj6w rozwijajqcych s i~ . Kierujemy apel dokraj6w uprzemyslowionych, by reformowaly swoje systemy ekonomiczne.Gwalcenie praw czlowieka i trudne warunki zycia - zwlaszczajesli chodzi 0 dzieci, luldzi chorych i sta.rych - Sq powodowa;neprzez kryty'czne sytua'cje ekonorniczne. Po dstawowych przyezyn rtychtrudn,osei nalezy poszuikiwae na plaszezymie ekonomli swiatowej.J est to problem struiktural.ny.Nt;d.za naklada na ludzi brzemi~ , ktoremu ulZye moma jedynieprzez srodki ekonomiczne modyfikujqee przeplyw dobr i kapita16w.Pomimo powzi~tych krok6w prarwnyeh i zaa;nlgaZowama dobrej w oli,zaden ·post~p nie moze bye osiqgni~ty w zakresie skutecznej i trwalejoclwony Ipraw Iczlowieka, jeSli kaidy rue b~dzie si~ czul osobisdeodpowiedzialny za zastosowanie tych srodk6w. Walk~ 0 wolnoseipodstawowe moma wygrac jedynie z;mieniajqc sumienia ludzi. Prawaczlowieka b~dq res.perktowane przez panstwa, jak i w st osunk.achTni~dzy panstwami, jeSli kaidy czl·owiek w swojej wlasnej strefie,w rodzinie, w praey, we wspolnocie, w kt6rej zyje, b~dzie szanowalpodstawowe prarwa kazdej innej osoby ludzkiej.Mamy prze:konanie, zrodrone z doswiadczenia, ze prawa ezlovnekaSq lepiej zabeljpiecrone w krajaeh, w ktOrych wladza ustawodawczai wladza sqdowa Sq niezaleZne od wladzy wykOll1awczej. .~W szezegolnosei pot~piamy torturowanie wi~Zn:iow, naduzycie, Moreokreslono jako "ostateczne pohanbienieczlowieka". Wzywamywszystkie organizacje religijne, by swoim wplywem i autorytetempoparly kampanj~ zmierzajqcq do wyt]{()rzenienia tego naduzyeia, rozpowszechnionegodziS na calym swieeie: od Chile a'z po KOI'e~. Owopoparcie moze bye udzielone w roiny sposob: przez ujawnianie i pot~pianiewypadk6w tortur, 0 kt6rych si~ uzyskalo wiadomoSc; przezmobilizowanieopinii publkznej i wywieranie lIlueisku na rzqdy; iprzezudzielanie pomocy ofiar-om i ieh rodzinom. Popieramy wysilki czynionena terenie ONZ dla wypracowania konwencji 0 traktowaniuwi~2mi6w (ustaJajqcej normy m:i!J1imum) kwraby wykluczyla wszelkieformy tortur, wi~zienie bez wyroku sqdowego z powodu rMni­1112


PRAWA CZlOWIEKA I WOLNOSCI PODSTAWOWEcy pog14d6w politycz:nych czy religijtl1ych, jak tez innego rodzajuokrutne traktowanie.P,otwierdzamy prawo wi~Zni6w do odwiedzin przez przedstawicieli. ch wyz:namia religijnego, jak tez i prawo tych przedstawicieli dinformowania swych wsp6lnot religijnych jak tez i opinii publi.czll1ej.() tyro, jak wi ~Zn iQ'Wie Sq trak towani.Ma akry ludzi trwajq n adal, swiadczq 0 tym. tragedie w Bangladesz,w Burundi i w i.l1Jnych krajach. Narody Zjednoczone m USZqznalezc sposoby, by spolecZl1ose mh;dzynarodowa mogla inten veniowaci zapobiegae masakr·om ludzi.[...JRespektujqc zasady konstytucyjne panstw domagamy s i~ usilnie,by we wszysbkich k rajach pisarze i wydawcy m ieli zagwaran tow amqwolnose wykonywania swego zawodu bez obawy represji, gdyz informacjajest niezb~dna dla realnego korzystania z praw czlowieka.Wiele uklad6w dwu i wielostr.onnych a takze M i ~dzynarodowy PaktPraw Cywilnych i Polityc2ll1ych potwierdzajq prawo k azdej grupyreligijnej, etnicznej czy j~ zy~owej w swiec.ie do zachowywania wlasnegodziedzictwa kulturalnego. To prawo n ie1'az byl:o w praktycenegowane. Zalecamy, aby wszystkie paiistwa przedsi~wzi ~l:y lub tezwzmoonily 'sr odki konieczne dla zapewnienia praw wszelkich grupdo ich kultur y, zgodnie z istni-ejqcym i zobowiqzaniami.Do problem6w, .kt6re ulegl:y za·ostrzeniu w ciqgu ostatnich czterechlat nalezy polozenie obcej sil:y roboczej w lic2lIlych region achswiata.Konferem.cjauwaza, ze ,organiza'cje religijne mogq odegrae 2lI1acznq rol~ dzialajqc n a rzecz przyznania 1'obotnikom cudzoziemskimi ich rodzinom slus2lIlego wynagrodzenia, by mogli Zye i pracowaew odpowiednich warunkach, nie ulegajqc dyskryminacji i k


DOKUMENTY $WIATOWEJ KONFERENCJI RELIGIl DLA POKOJUgloszonymi przez rzqdy i ieh ezynami ~ ulegl ,poglE:bieniu. Jaskrawepogwalcenia praw ezlowieka wystqpily i wyst.E:pujq nada1 tak w malyehjak i w wielkkh krajaeh. Ubolewamy nad tymi pogwalceniami,g dziek-olwiek i kiedykoOlwiek one wyst


PRAWA CZtOWIEKA I WOLNOSCI PODSTAWOWEdze wszystki-ch nast~pujqce rodzaje dzialania, kt6re byly tub tez SqdokQll1ywane przez ,organizacje religijne w licznych krajach:1. Dzialanie na rzecz rozwoju praw czlowieka 'i wyjasnianie ichdoorioslosci duchowej. Dzialanie wychowawcze na wszysbkioh poziomachspoleczenstwa, majqce na


DOKUMENTY ~WIATOWEJ KONFERENCJI RELIGII DLA POK OJUcjami czyn!l1ymi w d ziedzinie ochra ny praw czlowieka, poslug ujqcSi~ jui istniejqcq procedurq w dziedzinie mi~dzyna r.odowy eh gwarancji praw czlowieka, czy tez wsp61pracujqc w tworzeniu n owychprocedur . Nalezy czyruc wysilki, by robiono uzytek z istniejqcychorgan6w taki ch jaiJe Komisja Praw CL'J.owieka ONZ, oraz KomisjeONZ do spraw Apar theidu i Dekolomizacji, jak r6wniez organizacjiregion alnych : Komisje Europejska i Mi~dzyameryka n ska P raw Czlowiekaoraz Organ izacja J ednosci Afr yk anskiej .Ze w:zJgI~d u n a ciqgle jeszcze ,ograniczon y za si~g i skutec:zJuoScmi~dzynar,odowych pr,ocedur istniejqcych odnosnie skarg i petycjijedinostek i grup b~dqcych ofiarami ucisku, nalezy wezwac organizacjereligijne oraz iTI!l1e nierzqdowe organizacje do wsp6lpracy n adwzmacnia!l1iem lub ustanawianiem odpowiednich procedur dla badaniaskarg i pety cji. J est r6wniez rzeCZq waZnq, by spolecznosc mi ~­dzynarodowa byla szybko in£.orm owana ,i pob udzana do czuj nosci,w oparciu 0 wiarygodnq informacj~ zebranq na dr,odze k ompetent­!I1ych baldan, jesli choldzi 0 sytuacje, w k,t6rych prawa czlowieka Sqgwaloone w spos6b jaskrawy i systernatyczny.NaleZY udzielac'poparcia tworzeniu nowych mechani=6w ochroo'lypraw cZfowieka n a pozi,omie regionalnym. Takie mechan1izmy tworzoneprzez grupy panstw 0 podobnych tradycjach, podobnym r ozwojuh istorycznym i ekcxnomicznym oraz posiadajqcych wsp6lneinteresy, mogq okazac si~ bardziej skuteczne, jesli chodzi 0 rOzW6ji och r on~ praw czlowieka i podstawowych w olnosci.Skut eczmosc tych wszystkich dzialan b ~dzie znacznie wi~ks za ws z~ ­dzie tam, gdzie czlonkowie roi:nych wsp6lnot religijnych b~dq w staniewsp6lpracowac w tej dziedzinie.Popieramy cele Dekady Zwalczamia Rasizmu i Dyskryminacji Rasowej,proklamowanej przez ONZ 10 grudrrria 1973. P ragniemywedlug naszych mozliwosci wsp6lpraoowac z tyro programern, abyp omoc w eliminacji wszelkich form niesprawiedliwosci opartych ilarasie lub pochodzeniu etnicznym.Komisja IVSRODOWISKO NATURALNE I PRZETRWANIE CZlOWIEKA Ludzie wierzqcy wszystkich wyznan, nalezqcy do ~ozmaitych kulturi tradycji, zebraJIli w Louvain pod haslem Drugiej 8wiatowejKOO1ferencji Religii dla Pokoju, uznajemy z p okorq powag~ i na­1116


SRODOWISKO NATURALNE I PRZETRWANIE CZtOWIEKAgIose pr()blemu srod()wiska naturalnego, kt6remu ludzkose musi stawiecwl0. Jestesmy swiadomi naszeg() wspolnego abowiqzku wspolpracynad rozwiqzaniem kryzysu ekologkznego w ilnteresie wspolnotyludzkiej i dla d()bra potomnych . . Znamy granice naszych 111.02­liwosci, ale one n as nie zniech~cajq. Wierzymy, ze w szelki wysilekzmierzaj qcy do ustanowienia harmonijnych stqsunkow mit~dzy czlowiekieIni naturq jest dzialaniem na rzecz pokoju.Jako wy'Zillawcy religii jestesmy z()bowiqzani do udzialu w tychkonkretnych wysilkach, ktorych celem jest ()chrona srodowiska naturalneg()n a naszej planecie. Wyznajemy, ze nie d()se u czynilismy,by uswiadamiae ludziom ten problem. W istocie - jak si~ zdaje ­we wielu instytucjaoh religijnych pan uje calk·owita .ob oj ~ tnose wobeetych spraw. Wierzqcy wszystkich religii Sq zob()wiqzani zmienieten stan rzeczy. WiJllt1iSmy pobudzae si~ n awzajem jak tez i wszystkichzainteresowanych do poszukiwania i realiwwania sros()wnychrozwiqzan.POSTAWIENIE PROBLEMUWyznawcy religii troszczymy si~ ·0 calkowity r.ozw6j 'osoby ludzkiej,w odniesieniu do wszystkich ludzi na calym swiecie. Problemsr()dowiska ll1aturalnego jest problem-em ludzkim. Ma ()n zwiqzekz jakosciq zycia. Organk'Zilla wi~z mi~dzy czl'owiekiem i n aturq mozebye przywroc-ona jedynie dzi ~ki zrozumieniu wspolzale±nos ci wszystkichbytow: ,ozywionych i nieozywionych. T~ prawd~ wyrazajq roznetradycje rehgijne; potwierdzajq jq wsp6lczesne odkrycia naukowe.U'Zillajemy, ze srodowisko naturalll1e to nie tylko problem dorozwiqzania ale i tajemnka, kt6rq J1alezy odkrye i zr·ozumiee, tajemnicazywego srodowiska.Bogactwa natury zaspokajajq potrzeby czlowieka, ale zasoby naturalll1eSq ogranicwne. To chciwose - indywidualna i IZbiorowa ­zak16ca rown()wag~ naturalnq i zagraza przetrwaniu ludzk()sci. Toteznie mamy prawa zagarniae bez pohamowania wszelkie bogactwanaturalne nam do st~pne. Zaspokajajqc n asze potrzeby winniSmytroszczye si~ 0() ll1ie naruszanie naturalnej rownowagi. Pszczola, kt6razbiera mi6d, pomaga zarazem zapylae kwiat. Podobnie i ludzie winnipornagae n aturze w przywracaniu naruszonej r 6wnowagi.Wszystkie dobr()dziejstwa zycia, a przede wszystkim sarno zycie,sq darami. Z naszej strony nalezy s i~ za to wdzi~c2ll1 os e . Bksploatacjan atury w celach egoistyc'Zillych i dla zbytk u jest grzechem ll1iewdzif;cznoscii zbrodniq przeciw ludzkosci. Kiedy czlowiek nie panujenad sobq, derpi na tym i czlowiek i natura. Naszq zasadq winnabye me maksymalna eksploatacja lecz r.oztropne uzywanie zasob6w11 17


DOKUMENTY SWIATOWEJ KONFERENCJI RELIGIl DlA POKOJUiIlaturalnych dla dobra ludzkosci. Tvtei; takze w uzywaniu zasobownatury nalezy praktylkowac i propagowac prostot~ zycia.Za zachwianie rownowagi naturamej odpowiedzialnosc ponos] systemwar t-osci oparty raczej ~a ilosci niz na jakosci. Spoleczellstwanastawivne na ilosc powodujq wspolzawodnictwo i zniszczenie natury.Tymczasemistotnq potrzebq jest poprawa jakosci zycia, tej zasnalezy szU'k.ac w dziedzinach kulturalnej, Jrtoralnej i duchowej. J a­kosc zycia nie ,oznacza kon'iecznie wyZszego stopnia konsumpcji. ZakladaOiI1a raczej wewn~trznq przem:ian~ zycia ludzk'iego i cywilizacjiw celu lepszej koordynacji stosUiI1kow !Illi~dzy czlowlekiem i naturq.Aby dokonac tej przemiany, konieczna jest rewolucja duchowa.ZASOBY NATURALNE: WSPOLNE DOBRO LUDZKOSCIJestesmy zwiqzani przez wspolny los. Na zycie musimy patrzecwperspektywie gJobalnej, to jest we wszystkich jego wymiarach.Zyjemy na pokladzie statku kosmicznego kt6rego zasoby mUSZq byedzielone mi~dzy wszyst'kich jego mieszkancow, obecnych i przyszlych.W takim kontekscie musimy zbadac r6znice mi~dzy bogatymi i ubogimi.Nalezy usunqc nierownosci w podziale bogactw i zasob6w naturalnych.Trzeba przyznac si~ do winy za przeszlyi obecny wyzysk,skrucha nasza winna przybrac konkretne formy.Kraje obfituj,!ce i kraje ubogie maj,! r6me problemy, jesli chodzio ochron~ sr{)dowisKa. Skazenie i zanieczyszczenie srodowiska spowodowanenadmiernq konsumpcjq, wraz ze szkodHwymi kOl11sekwencj.ami,dla fizycz.nych i umyslowych wladz czlowieka to plagidotykajC1'ce kra'je bogate. Natomiast w krajach biednych zydu ludzizagraza przeludnienie, n~za, niedob6r zywnosci. Ciel-pienia jednychi drugich S,! nasz'! wsp6ln,! troskq i wymagajq, bysmy polqczyE naszewysilki.Pr,oblem sprawiedliwoici i pokoju jest zwiqzany z systemem eko­·nom'icznym. Zanieczyszczenie, S'kazenie i plqdf·owanie natury jestg16wnie wym.ikiem bezmyslnej pogoni za zyskiem i wladaniem zestrany niewielu ludzi, ,kt6rzy nie m ajq wzgl~d6w ani dla bHmich,ani dla potomnych. Narody bogate konsumujq wi ~ k sz q cz ~s c zasob6wnaturalnych : ziemi, las6w, miner.a16w, surowc6w - pozbawiaj,!cinnych iIlalemej im cz~s-ci. Tvtez jest rzeCZq koniecznq upowszechnienieswiadomosci, ze bogactwa naturalne nalez'! do 'calej lurdzkosci.Bogactwa naturalne winny bye zarzqdzane przez s wiatowq wsp61­not~. Ludzi e religijn i wlnni rozwijac i popier ae te struktury i programy, kt6re b ~ d q zmierzac w s tf


$RODOWISKO NATURAlNE I PRZETRWANIE CZlOWIEKARELIGIA I NAUKA: WZAJEMNA WSPOlPRACACzlowiek bezustannie zlIDienia natur~: ,orze, kra'je, sieje i zbiera,hoouje bydkl, wynajduje narz~dzia i maszyny, buduje urzqdzeniadl a pu!blicznego uzytku.Nauka i technologia Sq niezb~dne dla post~pu ludzkosci. Mogqone czlowiekowi przynosie wyzwolenie. Ale mogq takZe bye narzGdziemalienacji i dehumanizacji. Trudnosc polega na tym, by techiflo]ogi~ oddac w slu.zbG ludzkosci i dla dobra natury. Z tego wzglGdudostrzegamy koniecznosc duchowego podejscia do problemu orazstalego dialogu miGdzy teehnikami, naukowcami i ludimi wierzqcymi.Ludzie wierzElcy winni sluchae u>cz>ooych i tec:hnik6w oraz pomagacim w dqzeniach do ochrony srodowiska. MOgq oni rozszerzychorywnt naukowcow pokazujElc ~m perspektywy jakoscioweg·o WYmiaruzycia. MogEl takze dzialac jako katalizatory, ulatwiajElc spotkaniaekspert6w. Wspolpmcujqc z innymi, ludzie wierzElcy b~q siGstarac ()siqgnqc zdrowe stosunki miGdzy czlowiekiem i naturq.NOWE STRUKTURY SWIATAKryzysu ekologicznego il1ie moma traktowac jako problem wylqcznietechnologiczny. Ma on swoje wymiary polityczne, ekoTIoroicz....'ne i socjo-kulturaline. By m6e siG uporac z ta'k wieloma .aspektamiteg~ wsp61czesnego zjawiska, trzeba, by wraz z procesem wychowawczym,zmierzajqcym do zmiany postaw i hierarchii wartooci, dokonywalysiG zasadnicze zmiany w struikturze swiatowego ladu.R6wniez i mi~dzynarodowy system ekonomiczny, oparty na dqzeniudo ciqgle rosnqcych zysk6w i wsp6lzawodnidwa oraz IDa przyspieszaniuprodu:kcji i konsumpcji, winien ustqpic miejsca nowemuporzqdkowi, opartemu na sprawiedliwosci, wsp61pracy i sluzbie ludzkosci.Ludzie zdobywajq swiadomosc jednosci swiata; pok6j i sprawiedliwoscw naturze i spoleczenstwie domagajq siG, by porzqdekelkonomiczny i POlitycZil1Y zostal zreformowany.Obecna k,oncepcja nar()'du-panstwa, prowadzqca do stalych konflikt6winteres6w, przestaje bye aktualna. By jq zastqpie, koniecznajest nowa wizja spolecznosci swiatowej, ()dpowiadajqce tej wizjimyslenie polityczne oraz uw()lnienie od nacisku grup dzierzElcychwladzG. Miast pozwalac, by wielonarodowe korporacje kontrolowalynasze zycie, winnismy tworzye oryginalne struktury uczestnictwa,ktore by umozliwily ludziom wszystkich kraj6w zdobye walnosci okreslae wlasny styl zycia.1119


DOKUMENTY $WIATOWEJ KONFERENCJI RELIGII DLA POKOJUNOWA SKALA WARTOSCI P,ok6j i h armonia il1ie majq eharakteru statycznego. Nie jest ' lchzadaniem sluzye ustanowionemu porzqdkowi, ani tez usprawie dliwiacprzetrwanie n ajsilniejszych. Pok6j i harmonia to pr,ocesy tw6rcze,kt6re zakladajq dobrowolnq wstrzemi~zliwosc, wsp6 1prac~ i dzielenies i ~; umozliwiajq one ochron~ biednych i 'bezsilnych zar6wnow swiecie zyjqcym, jak i w naturze nieozywionej. Wsp6lczucie, ,milose,wrazhwose il1a cierpienia drugkh w pr,owadzajq harmoni~ , p0dczasgdy egoistyczna agresywnosc jq zaklaca.Potrzebujemy wychowania do nowej skaIi wartosci. Obecne wartosci,oparte na sile i zysku, milosei pieniqdza i latwego zycia, wynioslymindywidualizmie i chlodnym raejon alizmie n ie prowadzq, doharm on ii lecz do niezgody, Nowy porzqdek moralny winien s i~ inspir·owaezarazem d oswiadczeniem duchowym Wschodu, i Zachodu,.ludzi wierzqcych jak i tych, kt6rzy iadnej religii me wyznaj]:!.W dzialan iach tw6rczych n alezy szukac l1


SRODOWISKO NATURALNE I PRZETRWANIE CZtOWIEKAnego. DIa organizowania, koordynowania i kier.owania tq dzialalnosciq,proponujemy ustanowic staly komitet do spraw srodowiska podegidq SWiatowej Konfereneji Religii dla Pokoju. Ko.nfereneja t a wmnarozwijac stosun'ki wsp61pra,ey i konsultacji z odnosnymi pr,ogramamiONZ w tej dziedzinie.Naleiy organizowac konsultacje i dialog na temat stosunku czlowiekado natury, tajemnicy istnienia, oraz jalkosci zycia, Owe konsul'tacjei clialog winny gromadzic ludzi z r6znych tradycji religijnych,by moma bylo wsp6lnie okreslic najistotniejsze aspekty problem6wsrodowiska i ich rozwiqzan.Nalezaloby zorganizowac w skali swiatowej upowszechnienie informacji,krytycznie opracowanyoh, oraz przygotowac programy wychowawczewraz z materialami audio-wizualnymi. Rodzina ludzka .potrzebuje wychowania do problem6w srodowiska. Nalezy zaczqc towychowanie od szkolnictwa p odstawo wego. Konieczny jest mi~d zynarodowyplan dzialania, by kaide dzieck{) i 'kazdego doroslegouSwiadomic 0 kryzysie oraz 0 o'dpowiedzia!lnoSci kaZdego z ludzi zaodwr6cenie tego kryzysu.Ludzie zaangaiowani w spraw~ kryzysu ekologicznego winni nietylko desolidaryzowac si~ z wszelkim przedsit;wzi p,ciem ezy stowarzyszeniem,kt6rego dzialanie niszezy srodowisko, ale i protestowacprzeciw wszelikiemu gwa1ceniu zdrowych zasad ochrony Srod·owlS'ka,Na,lezy mobilizo·wac opini~ publicznq na rzecz decentralizacj ii skuteeznej lokalnej kontroli n ad dzialalnosciq ponadnarodowyehkorporacji przemyslowych, kt6re kalZq srodowisko i lekcewazq ekologieznewartosci.Wsp6lnoty religijne w r6mych krajaeh winny uruchomic konieeznes r.oQlki d o niesiemia pomoey i zapewnienia slu.zby zdrowia dlaoHar ohor6b wywolywanych przez skazenie i zanieczyszcz,enie srodowiskanaturalnego.Nalezy usilnie wzywac rZqdy do wypraeowania kodeksu deontologiiprzemyslowej oraz do prawnego zakazu praktyk powodujqcychzanieezyszezenie.Wszystkie prograany Illauczania winny prowadzic do odkryeia i szaeun'ku dla wartosei ekologiezmych czczonych przez pierwotne cywilizaeje,bliskie naturze.Opinia publiczn a winna uswia'Clo mic rzqdzqcym, ze nieodnawialne zasoby mLneralne Sq wlas.nosciq spolecznosci swiatowej. Jakozn 'k symboliczmy uznania tej wSp6lnoty wlasnosci, panstwa powinnysi ~ dzielic pewnym, zgodnie ustalonym ,procentem wydobywanych bogadw mineralnych. Rozdzielone w ten spos6b dochody m o­glyby slu.zyc dla zmniejszenia przepasci mi~dzy krajami bogatymii u'bogimi.1121


DOKUMENTY ~WIATOWEJ KONFERENCJI RElIGII DLA POKOJULudzie wierzqcy winni sto~owae i propagowae s tosowanie srodkowzmierzajqcyoh do ochnmy rownowagi ekologicznej, takich jak spozytkowanieodpadk6w, wykorzystanie energii slonecznej j energiiwiatrow.Nalezy dqzye do rozwoju nowych metod przemyslowych, kt6re bywykorzystywaly elementy istniejqc€ w naturze w obfitosci, ograniczajqctq drogq zuzycie zawb6w naturalnych. Takie metody przyczynilybysi~ pomyslinie do budzenia Zidolnosci tw6rczych czlowlekai do ustanowienia harmonijnych shosunk6w mi~dzy czlowiekiem i jegosrodowiskiem.Grupa robocza Komisji IIRELIGIA I LUDNOSCUczestnicy Konferencji uznajq, ze wzrost demograficzny, ktory jestjoonym z aspekt6w zlozonego kryzysu, jaki przezywa ludzkosc, mustbye przedmiotem szczeg6linej troski i wymaga skoor'dynowanegodzialania.STWIERDZENIA I PERSPEKTYWYJako wyznawcy religii z calego swiata stwiercizamy, co nast~puj e :2ycie ludzkie jest dar-em. Otrzymujemy je jako dar, naznaczonycechq swi~tasd. Dlatego zadne rozwiqzanie problemu ludnosciowegonie moze bye zaakceptowane, jeSli nie b~dzie ludzkie.Dlatego tez ekonorniczlllY rozwoj swiata wimien si~ dokonywac wfunkcji czlowieka; wmien on zapeWll1iae wszystk1m ludziorn rowneszanse rozwoju, godnood luldzkiej oraz sprawiedhwosci spoleczneji ekonornicznej.Wszyscy jesteSrny odpowiedzialni, jedni za drugich. W wyniku tejwzajernnej odpowiedzialnosci jestesmy zobowiqzani do dqzenia dowyzwolenia, wolnosci i zycia bardziej ludZlkiego dla wszystkich.1122


RELIGIA I LUDNOSCStwierdza;my r6wnosc praw m~.zczyzn i kobiet, oraz koniecznoseuZI1ania pozytYWil1ej roli kobiet w burdowaniu nowego spoleczenstwaw kt6rym kobiety bylyby calkowicie wolne od tradycyjnego ograni.­czenia ich dzialalnosci do ogniska domowego.Stwierd.zamy wartosc rodziny jako norma1nego miejsca wychowania,budzenia do mil,osci i wsp6lczucia, rozwoju lud:zkiego potencjalu.Wyznajemy szczerze, ze w naszy.ch spoleczenstwach tak narooowy.ch,jak i . mi~dzynarodowych jest jeszcze wiele sytuacji, kt6re s1ojqw jaskrawej sprzecznosci z powYZszymi stwierdzeniami. Przyznajemy,ze mamy sw6j udzial w odpowiedzialnosci za te sytuacje.Obecny poziom ludnosci swiata i jej szybki wzrost sklania nas donas t~puj q,cY'ch refleksj i :Poziom ludnosci i jej stopa wzrostu to problemy swiatowe, ktoryell sluszne rozwiqzanie wymaga mobilizacji zasob6w calego swiata- zasobow duchowych, etycznych, politycznych, kulturalnychi materialnych.Problem ludnosciowy jest scisle zwiqzany z innymi problemami,takimi jak: ogranicWll1Y charakter zasob6w materialnych swiata, r02­dzial .i konsumpcj.a tych zasob6w, godnosc ludzka i jakose zycia, migracjeludzkie.Problem ludnosciowy jest obecnq rzeczywistosciq. Stoi on przednami teraz. Bardzo wielu ludzi, kt6rzy


DOKUMENTY SWIATOWEJ KONFERENCJI RELIGIl DLA POKOJULUDNOSC I ROZWOJ EKONOMICZNY W sprawie zloZonych zwiqzk6w mi~dzy wZf.ostem ludnosci i rozwojemekonomicznYlm nalezy podlkreslie nast~pujqce czynniki: .Lu,dnose najszybciej wzrasta na obszarach najbiedniejszych.W p€wnej mierze zachodzi stosunek odwrotnie proporcjonalny mi ~ ­dzy stopq przyrostu naturalnego a poziomem Zyci.a.Szybki wzrost ludn.osci, kt61'emu nie towarzyszy rozw6j ekonomicznyi spoleczny, stwa1'za duie rezerwy sily roboczej, ktora powstajena lasce pracodawcow. W takiej sytuacji poszukujqcy pracySq pozbawieni moiliwosd negocjowania s1usznego wynagrodzenia zap1'act::.Wzrost demograflcZiIlY zaleiy nie tylko od stopy ur-odzen, ale takzeod przecit::tnejtrwania zycia o1'·az od stopy umier·alnosci. N aciskspoleczny, domagajqcy si~ kontynuacji rodziny pomlmo wysokiejsmiertelnosci, sprawia, ie w niekt6rych spoleczenstwach rodzice pragnqmiee znacznq ilose dzieci, by choe ich cz~se mogla przezye. Zezwiq.,ku mit::dzy wzrostem luooosci a stopq smiertelnosci wynika, iena obszarach, na kt6rych odczuwa si~ potrzeb~ powl~ks z enia ludnosci,naleiy polozye nacisk na sluzb~ zdrowia i wyzywlenia, w celuzwi~kszenia p1'zecit::tnej trwania zycia,Istnieje wyraw.y zwiqzek m1t::dzy wz1'astaniem stopy iyciowej ­czemu towarzyszy cz~sto spadek urodzen - a konsumpcjq dost~pnychzasob6w naturalnych swiata, Jest rzeCZq oczywistq, ze obecnywysoki poziom zuzywania zas-obow, zwlaszcza w bardziej technicznierozwini~tych krajach, nie moze bye utrzymany, jesli sit:: traktujepowaZrrie zaangazowanie w rozw6j swiaoowy i sprawiedliwoscspolecznq dla wszystkich. Jest rzecZq koniec2ll1q udzielenie pelnegopoparcia zasadom "nowego mi~zynarodowego porzqdku ekonomicznego"sformulowanym przez ONZ. Rozsqdne uzywanie zasobowswiatowych, zwlaszcza ze strony spoleczenstw konsurnpcyjnych, jestnak-azem chwili.Imigranci stanowiq cZt::sto zr6dlo taniej sily roboczej narazonej n awyzysk ekonolffi'iczny. Kazda osoba ludzka rna prawo do sensownejegzystencji. Dla w.ielu oznacza to przede wszystkim pr.awo do zatrudnienia.Nalezy pot~pic jako zaprzeczenie praw czlowieka migracjeuzaleinione od arbitralnyoh decyzji wladz ezy tez kierownik6wprzemyslu, migracje organizowane dla zaspokojenia potrzeb sHyroboczej lub tez dla zwjE;lkszenia pot~gi politycznej.1124


RELIGIA I LUDNOSCODPOWIEDZIALNE RODZICIELSTWO Wszys tk..ie nasze trady;cje religijne kladq nacisk iIla ide~ odpowie"dzialneg,o rodzidelstwa. Planowanie ludiIlosci i polityka populacyjnanie stanowiq ce16w dla siebie, ale Sq srodkami do OSiqgiIli~cia lepszegoi pelniejszego ,zycia dla wszystkich. Ochrony praw osoby ludzkiejnie da si~ pogGdzie z uroszczeniami panstwa chcqcego narzucae planowanierodzllne i stosowanie srodkow antykoncepcyjiIlych drogqprzymusu prawnego. Oferowame krajarn ubogim, pod pozorem pomocy,pr,ogramow planowama rodZininego, zamiast pieni~dzy dla finansowaniaprog ramow rozwoju, budzi wsz~dzi'e ooraz silniejszy iIliepok6j.Progr,amy planowama radzinneg,o muszq bye zgodne z calosciqpotrzeb rozwoju. Warunkiem wst~pnym wszelkich program6w.kontroli urodzen musi bye pelna swiiadomose ze strony zaiiIlteresowanychcoo do wszystkich fizy,cznych, psychologicznych i spolecznychskutkow proponowanych im srodkow, Graz calkowita - z ich strony - dGbrowolnose.Odpowiedzialne rGdzicieLstwo jest dbowiqzkiem. Wymaga onG zarazem,by rodzice byli swiadomi swojej odpowiedzialnosci, i by imdana mozliwose okreslenia wie1kosci wlasnej rodzllY w sposob swiadomy.Odpowiedzialne rGdzicieLstwG wymaga takze uznania r6wnoscipartne1'ow w malZenstwie. Kabiety majq te same eo i m~z,czyzni p1'awa,jesli chodzi 0 o'kreslenie wielkosci rodziny. Kobiety mUSZq mieete same 90 i m~iczyfu:ri moiliwosci peinego ludzkiegG 1'ozwoju w dziedziniespolecznej, intelektualnej, kuItura1nej, ekonomicznej i politycznej.W kontekscie sprawy odpowiedzialnego rodzicielstwa przypominamy,ie :;p.lnie zakorzenione w 1'6ZiIlych religiach tradycje ceniq wysokowar:tosc dobrowolnej wstrzemi~zliwosci jako srodka planowaniar odzinnego. Taka wstrzemii~iliwose moze sluzye za wzor dla bardziejumiarkowanego podejsda do calosci zyda.WYCHOWANIE DO PROBLEMU LUDNOSCIOWEGONalezy dzis dae priorytet sprawie pogl~biania swiadomosci ludzijesli chGdzi 0 problemy demograficzne w ich zwiqzku z 1'ozwojemekonomicZiIlym, zuzywaniem zasob6w naturalnych o1'az odpowiedzia1nymr,odzidelstwem.Z obecnosci wielkiego procentu mlodziezy w spoleczenstwie dzisiejszymwynika potrzeba wychowania do problemow ludnosciovvych.110se potencj.alnych rodzic6w w swiecie jest dzis wi~k sza niZ leiedykolwiekw historii ludzkosci.5 - ZNAK 1125


DOKUMENTY SWIATOWEJ KONFERENCJI RELI GIl DLA POKOJ UNie w o1no ignorowae slusznych oczekiwan i praw mlodzieZy wspolczesnej,kt6ra jutro b~dzie r·odzicam i, ani tez podobnych oczekiwani praw przyszlych pok olen. Jest lI1aszym obowia,ikiem troszczye si~o t o jaka b~dzie dos t~pna ill jakosc zycia, 0 ekonomiczne z dr owiespoleczenstwa, w k torym b~ dq zyli, 0 ieh spoleczne, duchowe, rotelektualne.i kulturalne a spiracje. Do nas nalezy budzie swiadomoseodpowiedzialnosci za spoleczenstwo przyszlosei tak u tyeh, ktorzysprawuja, wladz~ jak i w naszy;oh wspolnotaeh religijnyeh.Podobnie jak rozwoj, t ak i wyehowanie do problemow ludnoseiowyehnie posiada uniwersalnego modelu. Istnieje wielose poglqdoww n aszyeh rOZnych tradycjach religijnyeh i k ulturalnyeh zarownoco do liczebnosei r·odziny i zasi~gu wi~zi rodzinnej, jak i ·co do symbolicznejwart-osci potomstwa. Niektorzy przywiqzujq ogromnq wartosedo dzieci jako kontynuaeji rodziny. Niek tor.e n arody zaprzeczajqckonieeznosci zmniejszenia swej ludnosci, stwierdzajq po trzeb~jej powi~kszenia. Nie n alezy wykluezae mozliwosci zaspokajania tejpotrzeby drogq imigracji.W wychowaniu do problem ow ludnosciowyeh lI1alezy brae poduwag~ m ozliw osci konfliktow mi~dzy zyczeniami i prawami rodzicowz jednej strony, zas wymaganiami spoleczel'istwa czy panstwaz tdrugiej. Jednak prawa ludzi bezsilnych zasluguja, na ten sam szacunekco prawa moZiIlych.Wychowanie do problemow ludnosciowyeh winlIlo takZe p ogl~biacswiadomose ze niektore rozwia,zania problemow stawianych przezobecny poziom czy tez przez stop~ wzrostu ludzkosei Sq nie do przyj~cia . Szaeunek dla zyeia lu dzkiego zobowia,zuje nas do odrzucaniatych rozwiqzan ktore nisko eenia, ludzkie zycie, na przyklad: wojlI1a,eutanazja, elimilIlaeja grup r asowych ezy etnieznyeh, przymusowamigracja oraz doswiadczenia na istotaeh ludzkieh.WNIOSKIKierujemy apel do wladz panstwowyeh i mi~ zyn arodowych , bypoli tyk~ demograficzua, prow adzily w zgodzi.e z rozwojem ekon o­mieznym, prawami czlowieka i jakoseia, zyeia.Domagamy si ~ od ludzi zajmuja,cyoh kieroWlIlicze stanowiska takw skali k rajowej jak i mi~ dzynamdowej, by podejmuja,e deeyzje dotycza,cep rogramow pomoey dla rozwoju, a zwlaszeza takiej politykidemografieznej, k tora sklonna jest jednostki ludzkie tralktowae jakpod-ludzi, kier{)wali si~ poezuciem odpowiedzialnosci moralnej.Wzywamy przywodeow religijnyeh i wyehowa,weow, by przy pomoeypogla,dow wymienionyeh w niniejszym raporeie starali s i~ budzieswiadomosc ludzi.1126


o DEKl ARACJ I ONZ PRZECIW NIETOlERANCJ I RElIGIJNEJProsimy uczestnik6w K


DOKUMENTY SWIATOWEJ KONFERENCJI RELIGIl DLA POKOJU----.. _ ---_ .. __ .. _ - - ----Rozbiemosci w dziedzinie wierzen religijnych i innych przekonanbywaly, a czasem sa, i dzisiaj okazja, konflikt6w i hodlem wielkichludzkich cierpien, pomimo oficjalnie gloszonych doktryn.W swietle doswiadczenia swiat religijny - jak s i ~ zda.ie - doszedldzisdo punktu, w ktorym przywodcy religijni zgodnie u%:1aja,w artosc wszelkiego, dobrowolnie przyj ~tcgo idcalu, z chwilq, gdy ;~ a­klada on da,zenie do wspolnego dobra i jest szczerze praktykowanyAby osia,gna,c sprawiedliwy i trwaly pok6j, nalezy wit;,!kszy n a c i~~:polozyc na koniecznosc pozytywnej tolerancji, wzajemnego szacunkui w sp6tpracy w dqzeniu do sprawiedliwo;sd spolecznej.Nowa jednomyslnosc na rzecz tolerancji, ·ktora -"i~ ksztaltuje 011ce-·nie w swiecic religijnym, stanowic b ~ d z ie cenne poparcie dla wysilkowNarodo"v Zjednoczonych maja,cych na celu poi\:oj i sprawied! i­w o;sc.Wyrazamy zyczenie, by Zgromadzenic Ogolne Narodow Zjednoczonychprzyspieszylo przy.is-cic Dcklaracji O1'2Z K onwenc.ii 0 eliminacjiwszclkich form nietoleranc.ii i dyskqmin8t:.ii " ./ opnrciu 0 rcti ­g i\, lub przekonania.Gwpa dyskusyjnaPRZEMOC I BIERNY OPOR(VIOLENCE ET NON-VIOLENCE)Cczestnicy Kcmfcrencji kC)}1s( ,).t uj:c{ s?erokic !·ozPOWS7.(,l·',nienic S\:.l­~()wania przemocy w dzisiejszych spolecznosciach i stwierdzaj'l, Zf>zwazywszy, i:i o~oba ludzka jest powolana do sw{)bodm'.f{{) rozwoju,mamy do czynienia z przemOCq, gdziekolwiek .i kiedyk{)lwiek integralnosci godnosc osoby ludzkiej zostaje naruszona. Objawem przemocy jest samo ist.nienie niesprawiedliwych i uciskajqcych Indzistruktur spolecznych, ktare wyrza, dzaja, k rzywd~ osobom ludzkimtak pod wzgl~dem psychologicznym jak i ekonomicznym i spolu~znym.Nie nalezy przemoey utozsamiac z rewolucyjnosciq i radykalizmem;struktury konserwatywne, utrzymuja,ce status quo Sq tezcz~sto strukturami przemocy.Zdobywanie i zachowywanie wladzy ekonomicznej i politycznejkosztem praw i godnosci czlowieka przybiera rozmaite, nieraz sub­1128


PRZEMOC I BIERNY OpaR (VIOLENCE ET NON-VIOLENCE)telne formy. Urriemozliwienie sprawiedliwego rozdzialu bogactw i zasob6w,odmowa wolnosci politycznej, uzywanie tortur i psychologicznychsr,odkow zastraszenia - oto typowe przy:klady. Stosowaniei trwanie tego rodzaju przemocy zazwyczaj wywoluje gwaltownqreakcj~. Przemoc rodzi przemoc. Oswiadczamy nasz sprzeciw wobecwszelkich form ucis'ku j przemocy.Przy;majemy jednak, ze wyb6r ·obydwu altematyw: przemocy Iubbiemego oporu w wake 0 wolnosc i wyzwolenie moze byc do'konany z r6wnie dobrq wolq. Niektorzy uwazajq, ze bierny opor jestjedynq mozliwosciq zgodnq z ioh religijnymi prze'konaniami.; ilnnizn6w Sq gotowi przyjqc koniecznosc uzycia sily, jako religijnego obowiqzkuw skrajnych akolicznosciach walki 0 wyzwolenie. Jedno jestpewne: zaangazowanie w przekonania religijne, w spraw~ prawczlowieka i w dqzenie do sprawiedliwosci spolecznej dia wszystkich,nie pozwala narn lI1a bezczynnosc. Musirny stanqc po stroni.e ucisnionych.W sytuacjach przemocy ofiarami Sq zarowno uciskani jak i ci, ktorzyuciskajq. Ci, kt6rzy opowiadajq si~ za dzialaniem drogq hie.m egooporu, uwazajq rrril:o:sc do wszystkich, kt6rzy Sq ofiarami takich sytuacji,a wi~c tak do uciskanych jak i uciskajqcych, za istotny wsp6lczynnikich postawy. Ich wiara reIigijna zmusza ich do odmowy uzyciasHy nawet w skrajnym wypadku pr·zemocy zorganizowanej, jakqjest wojna.W napi~ciach i konfliktach mi~dzy ofiarami przemocy, religie majqspecjalne zadanie pojedmania. Jest to zadanie, ktore winni pel:riicnie tylko przywodcy religijll1i, ale cala wsp6lnota wierzqcych. Naszewlasne struktury instytucji religijnych nalezy poddac dokladnemuzbadaniu, czy i one nie uczestniczq w spolecznych strukturach przemocy.Zar6wno pojedynczy Iudzie wierzqcy jak i instytucje religijll1ewinny w sobie wyrabiac swiadomosci wrazliwosc na sytuacj~ biernegoudzialu w przemocy. Ponadto, skoro ci, ktorzy stosujq. przemoci uci:sk, Sq cz~sto czlonkami. naszyoh wsp61not religijnych, daje namto wyjqtkoWq okazj~, by z milosciq si~ im przeciwstawic.Zobowiqzujemy si~ walczyc 0 zmian~ niesprawiedliwych i nieludzkichstru'ktur naszych spoleczenstw. R6wnoczesnie zobowiqzujemys i~ :- do niesienia ulgi cierpie.niom uciSnionych, na przyklad niosqcpomoc ofiarom tortur i ich rod.z:im.om oraz tym, ktol'zy cierpiq z powoduprzynalein'osci rasowej, klasowej, czy tez do jakiejs grupy spolccZlnej;- do budzenia wrazliwosci moralnej i sumienia zbiorowosci naodczlowieczajqce skutki prze:mocy u wszystkich, ktorzy Sq z niqzvviqzani, zwlaszcza wykazujqc wplyw tortur tak na ich sprawcowja'k i na ofiary, oraz na cale spoleczeiistwo;[...]1129


DOl


WYCHOWANIE DLA POKOJ UNalezy r,ozwijac we wsp6lnotach religijnych i u wszystkich jejczlonk6w bardziej konkretne i czynne postawy w obec problemu pokoju.Wszyscy ludzie wierzqcy winni uzmac koniecznosc zbimowegowysilku zmierzajqcego do pokoju i sprawiedliwosci. Nalei alobyw tym celu podjqc nowe inicjatywy - moraLne, wychowawcze i finansowe- i uczynic wszystko by uwrailiwic o pini~ publicznq. N a­lezaloby r6wniez przestudiow ac sposoby pr2iezwyc i ~zen i a o hoj ~ tnoscii zapewnienia sukcesu stalym akcjom na rzecz p okoju. Niezalewieod inny.ch srodk6w , organizowanie dni modlitw 0 pok6j czy medytacjinad pok,ojem mogloby dac nowy impuls sprawie pokojui sprawiedliwooci.Ufamy, ze jesli te priorytety zostanq przyj~te, wszyscy uczestnicyKonferencji - kaidy w swej wlasnej wsp6lnocie religijnej - uczyniqwszystko, by te zalecem.ia wprowadzac w zycie i wlqczac s i ~ w tenspos6b do mi~dzynarodowego wysirku reallwwania i obrony polwju.Grupa dyskusyjnaWYCHOWANIE DLA POKOJUUczestnicy Konferencji biorq jako punkt wyjscia definicj~ pokojuwypracowanq na Konferencji w Kyoto: Pok6j to "ciynamiczny, indywidualnylub wrganizowany wysilek wszystkich ludzi dobrej woli,pracujqcych wsp6lnie, by zlagodzic kO'Ilfli:kty i realizowac bardziejludzki lad, w ktorym pelnia zycia, to jest harmonijny rozwoj ciala,umyslu i ducha oraz harmonijne relacje ze srodowiskiem b~dq dost~pnedla kazdej osoby, dla calej osoby i dla wszystkieh ludzi. gdziekolwiekby byli." .PRZYCZYNY NIEtADUWierzymy ze jest obowiqzkiem wychowawcow uswiadamiac ludziomgl6wne przyczyny nieladu w swiecie.Wychowawcy winni rozpowszechniac wiedz~ 0 skutkach niedor,ozwoju,niesprawiedliwosci i wyzysku we wszystkich ieh postaciach,wlqcznie z wplywem swiatowych systemow finansowych i handlowychna problemy rozwij ajqcych si~ kraj6w.1131


DOKUMENTY $WIATOWEJ KONFERENCJI RELIGIl DLA POKOJUWychowawcy winni szerzyc znajomosc: danych odnosnie koszt6wzbrojen i magazynowania smiercionosnych broni, a tahe mozliwosciprzemaczenia tych rezerw (materialnych i finansowych) na cele poikojowei konstruktywne.Wychowawcy winni szerzyc znajomosc fakt6w dolyczqcych gruppozbawionych ludzkich praw, zwlaszcza ze wzgJ~du na ras~, plec czyreligi~.Wychowawcy wirmi pokazywac jak religia bywa czasem uZywanadla cel6w politycznych, zwlaszcza gdy b~dqce przedmiotem konflik tuceJe polityczne przewazajq nad celami reJigijnymi.GtOWNE WARTOSCI WYCHOWAWCZEDla wychowawcy kazda {)Saba jest jedyna, oclr~bna . Ci, kt6rzynie umieja, uszanowac tej jedynej tajemnicy w kaidej osobie ludzkiej,powodujq frustracj~, kt6ra moze znaleic wyraz w resentymenciei przemocy.Wychowawca wierzy w integralnosc istot lud:1kich, a wi~c w rozw6jich wszystkich zdolnosci: eiala, umysiu i ducha.Obowiqzkiem wychowawey jest budzic poczucie odpowiedziaJnosciwobee calej ludzkosci i podkreslae to, co jest wsp6lne wszystkimJudziom.Obowiqzkiem wyohowawcy jest budzic szacunek dla drugi,ch, takaby r6znice miE;dzy jednostkami i nar'odami, lqcznie z r6Znicami religijnymi,byly odbierane jako zr6dlo wzbogacenia ludzkich doswiadczen,do kt6rych rozwoju wszyscy winni si~ przyczyniae.Wychowawca winien si~ troszczyc 0 rozbudzen.ie poczucia harmoniiz naturq, by ludzie znajdowali radose w srodowisku naturalnym, dokt6rego ochrony si~ przyczyniajq.Wychowawca winien dyskutowac ze swym.i uczmiami metody' rozwiqzyw.aniakonflikt6w, a takze jak Zye w sytuacjach konfhktowychi jak je przezwyci~zac. Swoim wlasnym stylem zycia i nauczaniawinien dawac przyklad pojednania.METODY WYCHOWAWCZEWychowanie zaczyna si~ w domu rodzi!nnym. Rodzina, rodzicei wychowawcy Sq wsp6lodpowiedzialni za rozw6j dziecka. A zatemnie tylko nauczy'Ciele, aJe lakze i rodziny winny bye przygotowanedo dzialalnosci wychowawczej dla pokoju, tak by to wychowaniemogio si~ stae integralnym procesem trwajqcym cale zycie.Obowiqzkiem wychowawc6w jest dostar,czanie uC2JIll,om sposohno­11~2 .....


WYCHOWANIE DLA POKOJUsci poznania podstawowych idei i koncepcji stano\Viqcych natchnienieludzkosci, ,a zawartych w naukach wielkich religii swiata, a takzerozwijae u uczni6w zyczliwy stosunek do r6myeh sty16w zycia i r6znychform kultu religijnego.W zakladach wychowawczych uczniowie winni miee sposabnosedt modlitwy, medytacji i udzialu w kulcie - dla kazdego zgadniez jego wlasnq tradycjq religijnq. Nalezy ich r6wniez zach~cae doprzylqczenia si~ do modlitwy i medytaeji innyeh wyznan. Bylobyto srodkiem do osiqgnie,eia harmonii duehowej, pogl~bi enia ieh osobowosel,wzmocnienia ich woli pokoju i ra'd.osnej spontanieznosei.Celem wychowarua religijnego winien bye zawsze rozw6j zyezliwosciwzgl~dem innyeh, a nie pr,ozelityzm.Takq mentalnose moma wytworzye jedynie poprzez .kontakt z ludzmiinnyeh wyznan 1 przez dzielenie ieh d,oswiadezen religijnyeh orazich stylu zycia."Rewolucja kopernikanska", jakiej Sif? domagamy od wyehowawc6w,polega na tym, by byli oni zdolni patrzee na r6zne religie swiatajako prawdziwe na sw6j spos6b, nie wypierajqe si~bynajrrmiejprawdy zawartej w ieh wlasnej trady,eji, prawdy kt6rej winni stl'zeci za kt6rq, jako za swie,ty depozyt, Sq odpowiedzialni wobee ealejludzk'osei.Wykladowey nauk religijny()h na fakultetach teologleznych, w semlnariachi szkolaeh religijnych winni bye gotowl dostosowae zawartosci metody nauczania do tej. "kopernikanskiej rewolucji".Studenei winni bye uswiadomleni co do stojqcych do leh dyspozyojisrddk6w ~wierania wplywu na wladze polityczne 1 l'e]i.gijne narzecz panowania sprawiedliwosci i pokoju oraz poszanowania prawczlowieka.[...JInstytucje wyzszego nauczarua winny poswi~eae wlE;cej mlejsca badaniomnad pok.,ojem, a zwlaszcza studiom nad rozwiqzywaniem konfljkt6wbez uciekania si~ do uzycia sHy.Nalezy powolywae do zycia organizmy mi~dzywyznaniowe dlarewizji podre,cznik6w szkolnych w celu usuni~cia z nich uprzedzeni niescislosci w odniesieniu do religii i kultur innyeh narod6w.Nalezy stal'ac si~ 0 uznanie bohaterstwa tych, kt6rzy w wybitnyspos6b przyczynili si~ do pokojowego wzbogacenia ludzkiej egzystenc,ii..Nalezy skierowac usi:lny apel do sro'dk6w ma'Sowego przekazu, byroz.wijaly programy wychowania dla pokoju.Wychowanie dla pokoju nie moze bye skuteezne bez reformy strukturszkolnictwa, spoleezenstwa i instytucji religi"jnyeh.1133


'" DOKUMENTY SWIATOWEJ KONFERENCJI RELIG II DLA POKOJUZALECEN IA DLA SKRP SKRP winna nawiqzac stosun-ki z UNESCO w celu korzystaniaz uslug tej agencji oraz wplywania na jej programy, zwlaszcza tekt6re odnoszq si~ do obywatelstwa swiatowego i do pokoju.SKRP winna n awiqzae kontakt z Uniwersytetem Narodow Zjednoczonych i wysUrrlqe postulat zorgaruzowania na tej uczelni studi6wnad wychowaniem dla pokoju we wsp6lpr acy z przedstawicielamiwszelkich religii swiata.SKRP winna oglosie konkursy dla studentow oraz dla dzieci, wzywajqcedo przemyslen, pisania oraz rysowania na tematy sprawiedliwoscii pokoju . Wybrane materialy uzyskane tq drogq, moglybyIbye publikowall1e.SKRP wmna zestawie inwentarz m aterialu dydaktycznego zwiqzanegoz wychowaniem dla pokoju i sprawiedliwosci w romych cz ~ ­sciach swiata. Materialy te nalezaloby przestudiowae, ·ocenie i udost~pniae wychowawcom.SKRP winna rozwazye mozliwosci zainicjowarua lub zorganizowaniami~dzynarodowej ankiety dla okreslenia relacji mi~dzy wychowaniema religiq w r6inych cz~sciach swiata. W konsekwencji n alezalobyrozwazye mozliwosc zorganizowania mi~ dzy;narodoweg o seminariumna temat roli religii w wychowaniu dla pokoju.WNIOSKIHarmonia mi~zy narodami i mi~dzy religiami jest niezb~dna dlabudowania pokoju. Swiat bardzo potrzebuje ludzi wierzqcych i przyw6dc6wreligijnych, kt6rzy byliby niezalezm od interes6w i politykipanstw i ktorzyby zdawali sobie spraw~ z koniecznosci, by wyznawcywszystkich religii swiata uczyli si~ od siebie nawzajem.Jesli nasz pr ogram wychowania dla sprawiedliwosci, pokoju i powszechnegobraterstwa ma bye wiarygodny, musimy n ajpierw czy­'Die pok6j w naszym codziennym zyciu, poprzez milosc bliiniego,w naszych rodzinach, w miejscu pracy.H34


JEAN DELUMEAUo CHRYSTIANIZACJII DECHRYSTIANIZACJIo ile istnieje wiele prac zajmujqcych si~ dechrystianizacjq wspol­~zesnego swiata, 0 tyle darmo by bylo szukac jakiegos calosciowegostudium tej chrystianizacji, jaka dechrystianizacj~ poprzedzila *. Faktycznieprzyjmuje si~ zalozenie, zecale Cesarstwo Rzymslkie stalo si~chrzescijanskie razem z cesarzami, i ze narody baI'lbarzynskie, z chwilqnawrocerua wodzow, jak jeden mqz przeszly na chrzeScijanstwo.Przez cale wieki historiografia ·odczytywala europejskq rzeczywistoscreligijnq przy pomocy apriorycznego zalozerua, kt6re stalIlowilo podstaw~ orzecznictwa w prawie mi~ynaro dowym: Cuius regia, eiusreligio. Totez w zadnym s l owru~u teologii czy historii r eligii, nawetw n owej Encyclopaedia universalis, nie m a aIIli jednego artykulupos wi~ c oneg o haslu "chrystianizacja". A wi ~c, w naszej epoce mowisi~ 0 "dechrystianizacji", nie okreslajqc w ogole czym byla rzeczywistoscwczeSniejsza, uwazana za odwrotnq.Tymczasem sredniowieczni przywodcy religijll1i wiedzieli doskona­Ie, ze u ich wspol:czesnych, zwlaszcza na wsi, pewna, zresztq zmiennailosc poj


JEAN DELUMEAUJednakze ta postawa - ktora d;ds wedlug niekt6rych doskonalem iesci si ~ \V chrzescijanskiej logice Wdeleni,a - ulegla s topniowymprzemianom, szczeg6lnie ze wzgl~du na dwa szeregi fakt6w. PowstanieZCikon6w Zebraczych wiqzalo si~z wolet ,gloszenia Dobrej Nowinyoraz z zarliwym pragnieniem podiniesienia pozi,omu zyda religijnegonajpiervv w miastach ana s t~pnie na wsi. Po drugie, kl~skiXIV i XV wieku: zarazy, E:;:5d, wojny, terytorialne post~py Turkow,Wielka Schizma i dezorganizacJa Kosciola - wywolaly w chrzescijanstwiejakis ferment, a takze ponowne dojscie do gtosu peWlrlychzachow,an magicznych, kt6re oczywiscie przedtem nie z1ll1ikly, aleprzechowaly si~ pod oslonq mroku. Z konfrontacji gorliwosci jednychz 1'zeczywistq religijnosciq :i'l1nych powstala nowa swiadomosc,u tych, ktorzy chci.eli bye najlepszymi ch1'zesci'janami. Mysleli onitak: Zach6d w 'duzej cz~s ci pozostallulb na nowo stal si~ "poganski".Takie ok'1'eslenie jest mocno akcentowane w pismach i wypowie­Idziach przyvvodcow religijnych, &to1'zy w ok1'esie Odrodzenia i jeszczeduzo poiniej oSqdzajq swoich wspol:czesnych, zwlasz,cza viiejski ch.Miejsce polityki asymilacji prastarej magii zajmuje polityka od1'zu­(Cania, i z lq chwilq milionom Iudzi ,chce si~ na1'zucie religi~ nieliczil1ych.Rzeczq history'ka nie jest opowiadanie si ~ po stronie 6wczeS!Ilychludzi K,oscj.ola ani gloszenie, ze i'ch chrzescijanstwo bylo pra\v\:lziwe,a zwaIczanaprzez nich 1'eligijnosc "zabobonna". Taki sqd nie do nasnalezy. Ale nie b~,dziemy mogli zrozumiec tego, co na poczquku erynowozytnej zaszlo na Zachodzie, dop6ki nie okreslimy tej nowejarmbicji elity


o CHRYSTIANIZACJI I DECHRYSTIANIZACJIClaz nie zawsze z powodzeniem, starali si~ 0 przemian~ dawnychzbiorowych zachowan, More wyidawaly im si~ skierowane !ku magii.Stqd wywodzi si~ wspolny oby;dwom Reformom j~zyk, tam, gdziejedina i druga stawiala sobie pl'ogram szeroko zakrojoneg.o nawrocenia.Ludzie, ktarzy powinni juz byli zasluzyc na miano s-tarych(Chrzescijan, Ibyli okreslani jako "wychrzczeni Zj.Cdzi", a nawet po­.;rownywani do niewiernych zza morza. Jeszcze w okresie ta'k poinymjak rok 1680 Frall1Qois Lebl'un mowi, ze chlopi z regionu Anjou wy­.clawali si~ swojemu biskupowi ,tak zapoinieni religijnie, jak gdybyzawsze zyli "w krajach dzikich i ni'komu nie znail1ych". W tym samym XVII wieku Jezuici nazwali poludniowe Wlochy "poludniowymiIndiami" i stwierdzili, ze w rroku 1651 misja w Krblestwie Neapolu"mewiele ust~puje " misji w Ill1diach. "Albowiem, pomijajqci11 a d zi ej ~ na przelanie krwi za wiar~ , trudy nie Sq tam mniejsze,a 'praca (ewangelizacji) moze jeszcze ci~zsza". Fa:ktycznie, w okoli­.each Eboli jedni sqdzq, ze jest stu bogow, .a dfiUdzy, ze moze i tysiqc.Totez misjonarze przyst~pujq do nawracania i Sq przekonani, ze ill,si ~ to udalo. Ale jak si~ rzeczy majq trocl1.~ dalej, tr·och~ gl~bi ejw gorach? W latach 1935-36 Carlo Levi, internowaillY w Lukaniiodnosi wrazenie, potwierdzone przez tamtejszq ludnosc, ze "Chry­.stus zatrzymal s i~ w Elboli" - stqd tytul, jaki Idal swojej ksiqzce.Wroc~ za ~hwil~ do granic podj~tego wysil'ku. Ale najpierw nalezypodkreslic jego zasi~g i wymiary, na powierzchni Tzeczy jak i w gl~ ­bi. Porownanie Wloch z Indiami nie przypadkowo pojawilo sie,.w glowach misj.onarzy. W abydwoch wypadkach chodzil:o przeciez.0 wyrwanie ludnosci z "poganstwa". Stqd, byle ty1ko prze'kroczyczwyczajowe podzlaly na sektory, Iatwiej nam przyjdzie zro21umiecprzebieg slawnego sporu 0 ryty chinski i malabarski. Czyz w AzjiKosciol mogi przyjqc prakty;ki, okreslane jako "zabobonne", skoroje zwalczal w Europie? I czy to jest przypadek, ze srodowiska augustianskie,najbardziej wymagajqce w tym wzgl~dzie tam gdzie.chodzilo 0 Europ~, byly Towniez gloWil1.ymi przeciwni'kami wIqczeniarytow chinskiego i malabarskiego we wschodniq praktykE: chrzescijanskq?Takie nawrocenie na uczonq kultur~ zachod!l1iq w jej wersji religijnej,tym bardziej chelan-a doprowadzic do konca w krajach takzwanej "s polecznosci chrzescijanskiej" (chretiente). To nas prowadzido stwierdzenia swiadomej - i totalitarnej - woli akulturacji. Toprawda, ze Odr·odzenie wzmocnilo wiedz~ i wlad.z~ elit, dzi~ki auto­,rytetowi Starozytnych i dzi~ki gospodarczemu i technicznemu roz­;wojowi. JednakZe dzieje si~ tak, jak gdY'by miejska i pisana kultura,powstala ze uqczenia chrzescijaiistwa, osiqgni~c sredniowieczai humanizmu, czula si~ wowczas krucha, a nawet zagr·ozona przezotaczajqce jq morze kultury wiejskiej i ustnej, ktorej ogrom mu­1137


JEAN DELU MEA Usiano sobie w ty;m czasie lepiej uswiadomic. Stqd te agresywne iodg6mereakcje i zdecyldow ana wola przelamania okrqzenia. To namw yjasrua, skqd si~ wzi~ly, tak w krajach protestanckich jak katolickich, w szystkie procesy czarownic, przeprowadzan e w imi ~ demonologUsfabrykowanej przez s~dzi6w i teolog6w, a takze przytbierajqca.rozmaite f,ornny walka z "poganskimi" ·rozrywkami - ja'k: swi~t oszalet'ic6w , swi~to Nawiedzonego (de l'Innocent), swi~to pochodniz pierwszej niedzieli Wielkiego P ostu, Calendimaggio, czasamii ognie s wi~tojanski e - wreszcie sciganie blumierc6w i surowe post~powanie z zachowaniami etycznymi uznanymi za niedopuszczalnew cywilizacji chrzescijanskiej. Sq t,o - razem z zamykaniem waria­,t6w i wagant6w, jakie bada Michel Foucault - aspekty rue tyle woliprzywracania porzqdk u; co raczej opanowywania "nieoswojonegospoleczenstwa", k t6re jeszcze rue zostalo ujarzmione.Owa akulturacja byla nie tylko wynikajqcym z obawy dzialaniemrepresyjnym, ale ,r6wniez i pedagogiq. W mentalnosci elit chrzescijanskich pojawia si~ w6wczas, w sredniowieczu rueobecne lub rzadkowys t~pujqc e , obsesyjne przeswiadczenie iz cienlllota religijna jestprzyczynq pot~pienia. W tej dziedzinie, r az jeszcze, Luter i swi~tyWincen ty a Paulo, Kalwin i swi~ty Karol Boromeusz, rozumowalijednakow o. Zasadnicze wysilk i Koscio16w Zachodu - z chwilq gdyobydwie kookurencyjne, ale i solid arne Ref,ormy, zabraly si~ do pracyw terenie - zmierzaly wi~c do wykladania doktryny chrzescijanskiejmasom, a szczeg6lnie chlopom, do tej pory pomijanym. Stqdtworzenie akaldemii i seminari6w, gdzie wychowywano claro nau­,czycielskie, kompetentniejsze i godniejsze nii dawniej ; stCl:d naciskpolozon y na cotygodni,owe kazania ; stqd owe misje ludowe, k t6reo d XVII d o XX wieku przeor aly calq rzymskq Europ ~; stqid w krajachprotestanckich, ale i w wielu diecezjach k atolickich, powstawaniecoraz liczniejszych szk61; stqd w reszcie, ogromnie wame miejscekatechizniu, Ikt6r emu wynalazek druku pozwolil si~ rozchodzic.Niedawno jeden z moid !. koleg6w przyr6wnal k atechizm do "Czerwonejksiqzeczki towarzysza Mao". Niech ,mi b~dzie wolno zachowacto por6wnanie, nie majqce swi~ tokra dezych inten cji. Pomijajqc r6zniceezasu i miejsca, czyz w dawnym swiecie chrzescijanskim niem ialo s i ~ do czynienia z indoktrynacjq, w jakis spos6b podobnq d ochinskiej, a takiej indoktrynacji sredniowiecze nie znalo, a przynajmniejnie w tej formie dydaktycznego powtarzania?Ale jak to zrobic, by setki milion6w ludzi przeniesc do obozu surowejduch owosci i rygorystycznej etyki, jakich w pra'ktyce od iehprzodk6w n igdy nie wymagan o? Jak ich nauczyc uznawac, ze co­,dzienne, nawet najintymniejsze zyeie, ma bye odtqtd przepojone my­~lq 0 wiecznosci? Odpowiem n a to pytanie biorqc za przyklad to, cosi~ Zldarzylo w krajach k atolickich. Zakladam zresztq - i OWq hipo­1138


o CHRYSTIANIZACJI I DECH RYSTIANIZACJItez~ zamierzam w najbliiszym czasie sprawdzic - ze pedagogia pro­.testano'ka, pomimo pewnych wariant6w, nie r6mila si~ zasac1niczood pedagogii Kosciola rzymskiego. A wi~c: w ja'ki spos6b na tereniekatolickim, starano si~ osiqgnqc pozqdane n awr6cenie ? Przez wprowadzeniedo sumien p oczucia winy, przez obsesyjny nacisk na grzechpierworodny i codzienme grzechy , przez posuwany az do skrupul6wrachunek sumienia, przez sta ~e przedstawianie grozby piekla, przezduszpasterstwo strachu. W razie pot rzeby misjonarze dramatyzowalijesze:ze swoje grome przemowy, n auczajqc w nocy, trzymajqc w r~cetrupiq czaszkq, lub uzywajqc zapozyczonego od aktor6w "trzeciegotonu", ktory robU wra±enie na tlumach. Czy tak ie duszpasterstw opylo tyl!ko techni'kq i chwytem? Na pewno nie. Jest {)czywiste, zekaznodzieje byli przekonani 0 rzeczywistosci gr6Zb, ja'kkh uzywali.l'aka pedagogia strachu byla zgodna z logikq podj ~ tej akcji. P o to,,by calq ludnosc, troszczqCq si~ przede wszystkim 0 jut ro i z naturyneczy sklonnq do st rachu, zwlaszcza przed chorobami, 'kl~skq glodu;i przed wojnq, doprowadzic do wzniesienia s i ~ ponad siebie i pon adcodziennosc, trzeba bylo w jej duszy jeden I~k zastqpic innym, i wykazacjej, ze niebezpieczenstw ziemskich nie mom a w og61e por6wnacdo tych, jakie grozq w przyszlym swiecie. Symbolem nowejewangelizacji stal sip, w krajach k atolickich, wymieniony po razpierwszy w t ekscie z 1516 roku, k onfesjonal, ten przedmiot "pociesznieponury", jak m6wn Jacques Maritain . XVII-wieczny tekstwspomina, ze w Delfinacie we Francji dzialal misjonarz, w~dr.ujqcyz wioski do wioski z przenosnym konfesjonalem na grzbiecie.. Sarno przywolywan ie na mysl piekla nie wystarcza, by m asy t rz;1­mac w ryzach. Jedynq szanSq dla jednomyslnosci tego "chrzescijanstwakazdej chwili" bylo nieustan ne podtrzymywanie i przypominanieze strony wladz swieckich. Ot6z, poniewaz poczynajqc od Odrodzenia,Koscioly opieraly s i~ na panstwach 0 w iele solidniej uksztaltowanychniz dawniej, obydwie Reformy mogly ludn,ose Europywtloczyc w sztywne ramy i dozorowac jq w spos6b czujny i skuteczny,niezmany we wczesniejszych wiekach. Stqd, jezeli zatrzymamysi~ na roku 1700, a wi~c po wieloletnich, uporczywych wysilkach ­stwierdzimy sytuacj~ n a st~pujq Cq: religia, przedstawiana jako wyb6rosobisty, jako przyzwolenie serca i umyslu oraz jako droga kuosobistemu zbawieniu, jest jednak, jak si~ wydaje, praktykowan ajednomyslnie, IUD prawie jednomyslnie i z nigdy do tej pory nieosiqgni~tqscislosciq. Czy nie rna tu jakiegos d ziwacznego paradoksu?W kazdym razie, wlasnie do tej jak osci,owej i ilosciowej sytuacji od­~ylamy na zasadzie k on trastu, kiedy dzisiaj uzywamy slowa "dechrystianizacja".Modelem chrzescijanstwa, sluzqcym za czynnik stalyjest :oie tyle sred!Diowieczny synkretyzm, co r eligijnosc XVII wieku,stawiajqca na jednomyslnose, a zarazem surowa, kt6ra - duzo bar­1139


JEAN DELUMEAUdziej niz sredniQwiecze - chciala rzeczywiscie na poziomie mas przeroienieto', co nakazane w to, co przeiywane, i ideal niehcmych wcieliew codzienne zycie wszystkich. I jeieIi naprawd~ taki model chrzescijanstwastanQwi HQ naszych dzisiejszych rQzwazan 0' dechrystianizacji,to Itrzeba stwiel'dzic, ze wielka chrystianizacja Europy jestfaktem stosunkow,o swieiym. A to dlatego, ze po wsiach, gdzie zylaolbrzymia wi~ksz.osc ludnosci, dopiero obydwie RefQrmy, protestanc­.ka i katolic'ka, r ozpowszechniJ:y ten typ religijnosci i praktyki religijnej,jaki nam SLuzy za Qdniesienie dla oceny sytuacji ob ecnej ~To nie ,jest przypade'k, ze takie odniesienie jest nam nieswia,domiebliskie i uwazane za t ez~ zdr.owego rozsqdku. Poslug.ujqc si~ nimujawniamy, jak nieodlegla w czas.ie jest d}a nas religijnosc X VII wieku; zaznaczamy r6wniez wag~ rezu1tat6w, osiqgil1i


o CHRYSTIANIZACJI I DECHRYSTIANIZACJIdziala.linosc ()bydwoch RefQrm, w skali masowej i w niesPDtyikanymdotqd stopll:iu stworzyla nadidatek swiadomosci j =a,czny rozwojPDczllcia odpowiedzialnosd. Jung pisal: "Nic bar,dziej nie pr{)wokujeswiadom{)sci i przebudzenia niz niezgoda z sobq samym. W zadenspos6'b nie mozna by wymyslic skuteczniejszego srodka do wydobycialUldi kosci z pozbawionego o'dpowiedzialnosci stanu polsnu i d{)doproWadzenia jej d{) stanu swiadomej odpowiedzialnosci". JezeliKarl J'lIllg ma racj~ , to pocZllcie winy, przyniesi{)ne przez chrzescijanstwo,byloby ddbroczynne dla cy wilizacji zach{)dniej .•Nacisk, polozony n a ilosciow e aspekty akulturacji, dokonanejprzez obydwie Refor:my, nie moze n as pr{)wadzic do pomini~ci a tegor ozziewu, jaki oczywiscie wyst~ powa l pomi~ dzy pastoraln ymiam'bicjami a ich rezultatami w terenie. Teoretyczna jednomyslnoscpokrywala rzeczywistosc bardzo zlozonq : wlaSnie t~ spraw~ chcialbympoc1kreslic w ostatniej cz~sci mojej wYPDwiedzi. Brakuje namhistorii "hipokry.zji" w dawttlym spoleczen stwie. W XVIII wieku,podczas okresu wielkano cnego, prostyturtki z Mad rytu sprzedawalyswoim klientom "kartki od spowiedzi", pozwalajq'ce im wypelnicobowiqzek dorocznej komunii. To k arykartU1~alne zachowanie kazen am podejrzewae, ze istnialy i inne, mniej jaskrawe przejawy, k toreczekajq, by je w y;dobyc na swiatlo dzienne. Ale n ajpierw chcialbymPDdkreslie, ze za Anc'ien Regime'u pewna mniejszosc - ale jedna'kmniejszosc dosyc znaczna, zl{)zona z osob "odmiejsCDwionych" ­jest to wyrazenie Maur ice'a Le Lanou - w ymykala si~ ramom parafialnym,!l1a ktorych o pieraly si~ systemy religijne, tak katolickijak i protestanoki. Mysl~ tu '0 rozmaity;ch k ategoriach lu'dzi "przejezdnych":0 kolPDrterach, w~dro"vnych komediantach, zolnierzach,marynarzach, pasterzach, emigrantach - a jeszcze bardziej 0 tych,ktorych los s pychal ponizej progu biedy, i ktorzy, ,chwilowo lub nastale, zostawali zebra'karmi, a cz~s to tulaczami. Ci ludzie wykorzenieni, uwazani za niebezpiecznych, praktycznie wypchni~ci poza ramyspoleczne, zawsze bywali liczni w dawnych miastach i na dawnychszlalkach, ale ich masa wzbierala podcza.s kazdego kryzysu ,W latach Rewolucj i 1789-90 w Lyonie mial{) i ch bye 20 lub 25 tysi~cy na 150 tysi~cy mieszkancow. A w ladze wiedzialy dobr ze, zeten sub-proletariat zy1 wlasciwie na marginesie chrzescijallstwa. Juzw 1517 roku rajcy miasta Bruges stwierdzali, ze w ich miescie "jestwielka moc IbiediI1ych ludzi ... nie majqcych prawd wiary ani przy­KaZan BQzych ... zebrzqcych~. po miescie i w okolicy; wodzq oni zasobq mn6stwo dzieci, ktorym pozwalajq r{)snqc w zlosci i glupociei w nieznajomosci kat{)lickiej wiary". Sto la·t po:fuliej , pewien ,mie­6 - ZNAK 1141


JEAN DELUMEAUszczarrin paryski zaproponowa1 Ludwikowi XIII, by zamlrnq1 w wi~zieniachwszystkich biedak6w z calego kr61estwa, bo w ten spos6bb~dzie moma zapeWil1ie "zbawienie wielu milion6w dusz, kt6re si~zatracajq z braku pouczenia i wychowania w bojami Bozej".Przekonanie ludzi rzqdzqcych, ze w stanie niewiedzy rue momasi~ zbawie, pociqgalo za sobq rozbudowywanie szkolnictwa. Latwiejjest przeciez zapami~tac katechizm, kt6ry si~ przeczytalo, albo, jeszczelepiej, samemu przepisalo. Rzeczywiscie Europa z XVI-XVIIIwieku nliala duzo wi~cej szk6l niz Europa sredniowieczna. Niemniejprzy koncu Ancien Regime'u we Francji 53010 m~zczyzn i 73% kobietpozostalo analfabetami. Jeszcze w 1866 roku bylo ich 35010 i 42010.Stqd dwie wame konsekwencje historyczne, poniewaz chodzi tuo model chrze.scijanstwa zwiqzany z oswiatq i katechizmem: z jednejstmny, nie jest to przypadek, ze na dzisiejszym Zachodzie wiernosereligii, jak si~ zdaje, na og6l najmocniej opiera si~ wstrzqsomw srodowiskach wyksztalconych i wsrod spadkobierc6w kultury slowapisanego - a wi~c, okazuje si~, ze istotna relacja wiqze chrzescijanstworaczej z oswiatq niZ z bogactwem, chociaz obydwa teczynniki by1y ze sobq cz~sciowo powiqzane; z drugiej strony, wiejscy,najbardziej uposledzeni ludzie, ktorzy w XIX wieku wraz z rozwojemindustrializacji opuszczali przeludniane wsie, stanowili najmniej"skatechizowany" element dawnej Europy, ten, ktory pozostalna marginesie swiata czytajqcego, a tym bardziej piszqcego. Przesadzeni. brutalmie na przedmiescia, pozbawione parafii, ktore moglybyich przyjqc, szybko zapominali tej odrobiny wiedzy religijnej, jakqmie1i. A wi~c, Kosci61 rue utracil klasy robotniczej. Nigdy jej naprawd~nie dosi~gnql.Trzeba tez zastanowic si~ nad rezultatami walki z "zabobonem",tq koscielnq koncepcjq, oznaczajqcq dawniej caly zesp61 wierzeni praktyk, nie uznanych przez autorytety i umotywowanych zawszeprzez trosk~ 0 sprawy ziemi. Wielu dzisiejszych historyk6w Sqdzi, zekatolicyzm trydencki, usztywniajqc swojq akcj~ przeciw zabobonowi,w ostatecznym rozrachunku dzialal na rzecz dechrystianizacji,gdyz odcieleSnial zycie religijne i odcinal je od podloza, w jakim normalniemialo si~ zakorzenie. Przedstawiam tutaj t~ interesujqcq opini~,nie wypowiadajqc si~ na razie na jej temat; chcialbym tylkozwr6cie uwag~, ze 0 ile t~ analiz~ stosuje s i ~ do katolicyzmu, toa fortiori nalezy jq zastosowae i do protestantyzmu.Ale trzeba by wiedziec, w jakiej mierze ta religia, kt6ra chcialabye coraz bardziej uduchowiona i ukierunkowana ku zbawieniuw zaswiatach, w zyciu codziennym wyt~pila praktyki magiczne?Swiezo opublikowane i jeszcze opracowywane ankiety wykazujq, zenawet w krajach protestanckich, jak: Niemcy, Anglia, gory Cevenneswe Francji itd. przesladowanej kulturze niejednokrotnie udalo1142


o CHRYSTIANIZACJI I DECHRYSTIANIZACJIsi~ przet rwac, 0 He sif; gl~boko utaila i zamaskowala przed wzrdkiemprzywodcy wiary. Je:i:eli ehodzi 0 Kosciol k at olieki, jest rzeeZq jasnq,ze lokalnie zgadzal si~ na liezne kompromisy, lepiej widoczne w Hiszpaniii we Wlo.szeeh niz we Francji ezy w Niemczech, i bardziejoczywiste na wsi niz w miescie. Tak wi~e linia podzialu pomi~dzyreligiq, zgodnq jesli ehodzi 0 jej ducha z modelem przyj~tym przezelity, a kontynuacjq sredniowieeznego synkretyzmu przebiega niegranieami krajow protestanckich i katolickich, ale w obr~bie terytoriow,przynaleinych do kazdego z tych wyznan. Warto tez zauwazye,ze we Francji Rewolucj'a i laicka szkola III Republiki dalej prowadzilywalk~ z praktYlkami zabobonnymi, do ktorej obie Reformyczuly si~ zobowiqzane. Sytuacja dzisiejsza dowodzi cz~sciowe j porazkitych kolefnych ofensyw, skoro na naszych oczach dokoouje si~triumfalJny powrot jakiejs neo-magri, ktora opada si~ i religiomi wiedzy.Jej przetrwanie sklania do obmyslenia szerzej zakrojonej ankietyna temat zbiorowych zachowaIl. oporu wobec akcji obydwoch Reform,jeszcze w tym czasie, kiedy kaZda z n ich zdawala si~ bye paniqna swoim terytorium. Poniewaz zjawiska, jakimi si~ interesujemy,nie rozgrywajq si~ na poziomie sformulowan intelektuaInych,mozemy oczekiwac, ze zaobserwujemy sprzeciwy raczej praktyczneniz swiadome, raczej ehwilowe ruz eiqgle, raczej bierne nii agresywne,oraz, ze b~dq to sprzeciwy odmienne od tyeh, jakie historyk przywyklstwierdzac. Na przyklad, jest niewqtpliwe, ze katolicyzm trydenckii Reforma protestancka usilowaly umoraLnic zycie codziennei oczyscic j~zyk - przypomnijmy sobie 0 zjawisku sztucznosciw j~zyku xVII wieku! - a zwlaszcza, ze wsze1kq dzialalnose plciowqusilowaly wtloczye w surowe raIny. Stqd pewna "deseksualizacja"spoleczer'lstwa zachodniego w XVII wieku, majqca nieco wspoInycheech z tq, jakq si~ dzis stwierdza w Chinach. Zeniono si~ poZno,a przeciez, przez dose dlugi czas, pocz~cia przedslubne i nielegalneurodzenia byly rzeCZq rzadkq. Na padstawie statystyki wydaje si~,ze we Francji, pomi~dzy 1650 a 1750 rokiem, do wymagan Kosciolastosowano si~ w tej dziedzinie z poslu.szenstwem, kt6re - przynajroniejw pewnej mierze - byloby wynikiem akcji, podj~t ej przeznowe duchowienstwo. Ale nie nalezy zbytnio wierzye liczbom. Je1lJn­-Louis Flarrdrin slusznie pisze, ze "czystosc seksualna nie miesci si~w statystykach". Spisy parafialne, ktorych dane si~ podlicza, niemogq nam rue powiedziee 0 potajemnych cud zolostwaeh z kobietamizam~znymi ani 0 masturbacji. Jezeli podr~czniki dla spowiednikoworaz inne teksty kladq nacisk na spraw~ samogwattu, to dziejesi~ tak dlatego, ze nie wszyscy mlodzi ludzie sublimowali swojelibido az do 26 ezy 28 lat. Pozaetym - i to wydaje m i si~ istolme ­ezy wyczucie grzechu, jakie mial proboszez, pokrywalo si~ z wyczu­1143


JEAN DELUMEAUciem, jakie miala wi~ksz;osc jego wiemych? Wreszcie : CO wyznawanona spowiedzi? Brak nam historii spowiedzi usznej, pojmowanejnie jako akt osobisty


o CHRYSTIANIZACJI I DECHRYSTIANIZACJI'stosci nieporownywalne, poniewaz nasza wyraia si~ w terminachwolnosci i' osob, a owczeslIla w terminach wladzy i mas. Z tegopunk1m widzenia dechrystianizacja Zachodu bylaby zanikiem pewnegosystemu polityczno-religijnego, ktory obejmowal wiar~ obowiqzkowqd la wszystkich i gesty, od ktorych w zasadzie nie powinno si~ bylo uchylac.Jednakze dechrystianizacja jest oczywiscie czyillS wi~cej. Dwa szeregifaktow , dostrzegalne jeszcze przed Rewolucjq, powiThIlY przyciqgnqcuwag~ his toryka. P o pierwsze, tak katechisci .iak katechizowani,w jednych mie.is cach wczesn iej, a w innych pozniej, znuzylisi~ lIla koniec duszpasterslwem strachu. Wskazuje na to spadek Hoscimszy zal:obnych zamawianych w XVIII-wiecznych testamentach,ktory dla Pmwansji stwierdzil Michel Vovelle, a dla ParyZa PierreChaunu. Swi ~ ty Karol Boromeusz za ch ~c al, by niedzjele pos wi~c a cn a m e dyt acj ~ 0 rzeczach ostatecznych, a Chateaubriand w Memoiresd'outre-torn be opowiada 0 "koszm arach"; ja'kie przezywal, b~dqcdzieckiem, przy lekturze . ksiqzki 0 "zlych spowiedziach": "Widmab rz ~czq c e lancuchami i ziejqce ogniem zapowiadaly mi m~ki wieczneza jeden zataj·ony grzech". Skoro tak seisle zlqczolIlo Z ie sobq religi~i strach przed losem na tamtym swiede, oslabienie strachu pociqglrl~ -10 za sobq zo bo j~ tJ1 i enie wobec religii, jesli nie u takiego Chateaubrianda,10 przynajrnniej y wielu :1runych.A teraz i:nny ciCjg wyjasnien, nie wylkluczajqcy poprzedlrliego:oby'dwie Reformy e.r1ergicznie umocnily struktury parafi alne i ­prawnie jub faktycLmie ~ dowartosci.owaly, jedna prolboszcza, a drugapastora. Przywodcy kultu, bardziej wyksztalceni i godniejsi nizdawniej, zostali przedstawieni jako wz·ory cnoty i !I1auczyciele religil.A poza tym stali si~ osobistosciami znacznymi. Ksi~za - a wtroch~ slcrbszym stopniu i pastorzy - ukazujq si~ jako os,oIbny gatunekludzi. Dopoki przetrwal roz s t~p pomi~dzy w y'ksztalceniemn auczycieli wiary a wyksztalceniem nauczanych, chrzescijanstwo, nanowo okreslone i przebudowane w XVI wieku, moglo lIlie tylkoutrzymywac, ale - jak staralem s i~ pokazac - jeszcze znaczn'ie rozbudowywacsw.oje r zeczywiste pozycje. Jednakze w dynarutcznej cywilizacjiZachO'du wiedza swiecka rozwijala si~ raptOv\rnie w porownaniu do kultury religijnej , trzymajqcej si~ kurczowo swoich stan{)­wisk. Stqd potrojlIle przetasowanie sytuacji w porownaniu ze s·redniowieczem.Z jednej strony, ludzi wyksztakonych znajdowalo si~coraz cz~sciej w sektorze swieckim ; z drugiej, wiedza swiedka po'dbijalacoraz rozleglejsze dziedziny ; fa1


JEAN · DELUMEAU--- - - ---. --- ---­w stosunku do Wliedzy i wladzy przedstawicieli wyznan religijnych.Poczynaja,c od lat 1630-1650 moma juz wysledzic pierwsze powaznesygnaly k onfliktu; jedmym z nich b~dzie proces Galileusza. Poniewazruch ten !l1as t~pnie si~ szerzy, religia zaczyna :zm.aj dowacgl6wna, podpor~ w swiecie wiejskim '- kt6ry kilka wiek6w wczesniejbyl uwazany za przechowalni~ pogaiistwa - i z wNastaja,cymniepOikojem zaczyna patrzec na kultur~ swiecka, i miejska" z ki6ra,juz stracila kontakt: 0 tej utracie kontalctu swiadcza, katalogi bibliotekkoscie1nych z XVIII i na.st~pnych wiek6w, badane przezprzez J. Quffiliarta. To podejscie ukazuje wi~c dechrystianizacj~ jaiko"deklerykalizacj~ "i sekularyzacj~.A przeciez czy taka sekularyzacja nie wyplywala z samej gl~biducha chrzescijaiiskiego? Trzeba b~zie kiedys przesledzic kolejneprzesuwanie si~ granicy pom.ri.~dzy tym, 00 sakralne, a tym, co swieckiew dziejach chrzescijanstwa. Przy czym jako sakralne rozumiemyt~ zastrzeZona, dziedzin~, gdzie przy pomocy obserwancji i za'kaz6wrozwijaja, si~ stosmki pomi~dzy ludzmi i ·b6snwem; zas jako to, coswieckie, rozumiemy przestrzen leza,cq poza tamtym kr~giem. Ot6zBiblia wlaSnie od pieI1Wszej stronicy dobitnie uczy, ze ani morze aniziemia ani sl0l1ce ani gwiazdy nie Sq b6stwami. Swiat nie jest Bogiem,i zostal dany czlow~ekowi . Co wi~cej, judaizm przeciwstawilJahwe, Boga jedynego i osobowego, rozlic:zm.ym Baalom, kt6rycholtarze zdobily pola Palestyny. Przychodzi Je2Jus, kt6ry - jak si~zdaje - przeprowadza podstawowq desakralizacj~ zachowan religijnychprzez r ela tywizac j~ obserwancji. Odrzuca przesadne zakazy szabatui rytualne obmywania; przywileje swiqtyni jer ozolimskiej podporzqdkowujeadoracj1 w duchu i w prawdzie; me chce uznac sakralnychkar - takich jak los slepego od urodzema czy kalek z nadSiloe - glosi zbawienie, kt6re si~ osiqga przez milosc. Z tq chwilq,jak zaznacza O. Chenu, wszystko co swiedkie, staje si~ zdatne douswi~cenia, lIlie przestajqc byc swiecklim. Z kolei, swi~ty Pawel kladzienacisk na usprawiedliwienie nie przez Prawo, a wi~ przez to,co sakralne, ale przez Wiar~. Wreszcie, w pierwszych wsp6lnotachchrzescijaiiskich me rzqdzi kasta kaplanska, ale "starsi", a terminten jest wzi~ ty z j~zyka swieckiego. Wkr6tce Orygenes, odpierajqczarmt Celsusa, powie: "My chrzescijanie, nie mamy ani swiqtyn aniposqg6w, ani oltarzy", innych niZ duchowe. Totez moma bylo napisac,ze chrzesoijaiistwo wywolalo "najrozleglejsze i najbardziej radykalneprzesuni~cie granicy pomi~dzy sakralnym a swieckim" i chybame jest rzeczq przypadku, ze wlasme !l1a chrzescijanskim Zachodzie,dzi~ki wiedzy i technice, czlowiek potrafil wziqc we wlasne r~cesw6j ziemski los.A jedina:k, od czas6w Konstantyna biorqc na siebie kierowructwo'calej cywiUzacji, chrzeScijan&tw.o - w proporcjach zm'iennych w za­1146


o CHRYSTIANIZACJI I DECHRYSTIAN IZACJIleinosci od czasu i mleJSCa zgodzilo si~ na powrot sakralnosciz czas6w poganskich: zakazow, przymusowych ceremonii i zorganizowanegociala kaplanskiego, wyposaZonego w wielkq wladz~. Ta tendencjado resakralizacji bywala okresowo zwalczana przez nowe zakwestionowania, z kt6rych najwazruejszym byla religijna rewolucjaz XVI wieku, szczeg6lnie w wersji protestanckiej, ale i w wersjikatolickiej z jej staraniem si~ 0 uduchowienie sakramentow i zbiorowejpobo:lJnosci i 0 re l atywizacj~ kultu swi~tych. Do tego obydwieReformy zgodzil:y si~ na zmaczne poszerzenie terenu neutralnego, niepodlegajqcego ich bezposredniej kontroli. Kalwinizm usunql: sztuk~ze swiqtyn; katolicyzm pozwolil rozwinqc si~ muzyce swieckiej i dopuScHnagosc w malarstwie i rzezbie, byle nie na terenie kosciol6w.Porzucenie przez protestailltyzm laciny, a W krajach katolickich rozmnozeniepiesni i dziel religijnych w j~zykach ludowych wyzm.aczylycofni~cie si~ sakralnego j~zyka zachodniego sredniowiecza. Co doducha krytycznego, ktorego rozwoj zapewnil nast~pnie ~ost~p donauki, to byl on - jesli nie wylqcZll1ie to przynajroniej. w znacZll1ejmierze - wytworem chrzescijanstwa rozwaiajqcego wlasne dzieje:humanistyczna filologia, przechodzqca ponad scholastykq, by powr6­. cic do Biblii i do Ojcow Kosciola; protestanckie kontestacje od Lutrado Bayle'a; wymagajqca erudycja Bollandystow i Maurystow. Stqdwywodzq si~ aktualne badania chrzescijanskich poczqbk6w Oswiecenia.Jednakze chrzescijanstwo, chcqc zachowac sobie uprzywilejowanqdziedzin~, w epoce nowozytnej weszlo w konflikt z sekularyzacjqkulturalnq, do ktorej powstania przyczynil si~ wlasnie jego najgl~bszydynamizm.Bilans rue jest wiE;C prosty: dechrystianizacja w odiIliesieniu dopoprzedniego stanu "spolecZll1osci chrzescijanskiej" (chretiente) ­tej z XVII wieku - ukazuje siE; najpierw i przede wszyslJkim jakozjawisko ilosciowe: kurczenie si~ liczby "praktykujqcych" z chwilq,gdy przeminql czas obowiqzkow, konforrnizmow, a nawet - co obecniecoraz cz~sciej wyst~puje - chrzescijaflstwa dziedzicznego . . Dechrystia:nizacjaukazuje siE; rowniez jako cofanie si~ religii opartej nastrachu, a wreszcie jako deklerykalizacja i sekularyzacja. Czy trzebawyjsc poza to stwierdzenie i wyprowadzic wniosek 0 bliskiejsmierci chrzescijaflstwa? Czy dechrystianizacja jest w koncu czymswi~cej i czymS fumym niz wygasaniem pewnego modelu chrzescijanstwa,ktory na naszych oczach, moze inny model juz przychodzi zastqpic?Wyrokowanie 0 przyszlosci byloby dla historyka naduzyciem.Nie ufajqc uproszczeniom, winien on raczej przyszlosc wyzwalac.Jean Delumeauttum . Anna Turowiczowa1147


J. M. VAN ENGELEN MISJOLOGIA NA ZAKR~C IENaukowa rei'leksja na temat misji jest jeszcze cokolwiek swiezejdaty.* Pierwsza katolicka katedra misjologii powstala w roku 1911w MUnster. J . Schmidlin, "pionier k atolickiej misjologii", by! pierwszymwyildadowcq. W roku 1917 napisal on sw6j Wst~p do misjologii1. Ten fa'kt staje si~ tym bardziej uderzajq'cy, gdy zdamy sobiespraw~, ze teologia protestancka 0 wiele wczesniej r·ozwin~la :intensywniejszqdzialalnose na tym terenie. Juz w roku 1800 F . J. vonPlatt wprowadzil t~ problematyk~ na niemieckie uniwersytety.W chwili gdy Schrniidlin rozpoczynal swojq prac~, inicjator nowoczesnejmisjol{)gii protestanckiej, Gustaw Warneelk, nie zyl juz odl


MISJOLOGIA NA ZAKR~CIE---------------------------------------1m bal·dziej k()ll1seikwentmie misj·ologia zwraca si~ ku empiTii - jakto mialo miiejsce w ostatnich latach. W przyszlosci misjologia b~dziemusiala stale badac, co faktycznie si~ mysli i zamierza w dziedziniemisyjnej, ja'kie doswiadczenia przechodzq wsp6lnoty tego typu. Podstawowymzadaniem misjologH jako wiedzy krytycmej jest analizowaniewsp6lczeSlIlej pra'ktyki misyjnej z punktu widzenia perspektywna przyszlosc.:3Choc w zasadzie w artykule tym zamierzamy zajmowac si~ przemianami za'chodzqcymi w misjologii, z kontiecznosci wielo'kro1m:ie dojdziew rum do glos u .tarkze mysi misyjna i prakt)'1ka. Z tej racji musimydac kr6tki szkic sytuacyjny waznych moment6w w historii katolickiejdzialalnosci misyjnej.Przemiany w mysleniu misjologicznym mogq bye zrozumiane tylkow historyc2'lllym kontekscie mi~dzynarodowych w)'ldarzen poHtycznych.Z drugiej strony koniec2'llle jest tez zrozumienie, jak Kosci61i teologia pojmujq ewangelkznq odpowiedzialmose .za ludzkq h.istori~.Si~gofl 1 ~cie w dalszq przeszlosc bywa koniecZll1e, lecz g16wnym przedmiotemn aszej uwagi b~dq poso'borowe przemiany w misjologii i ichprawdopoddbne konsekwen·cje dla dzialarnia Kosciola w przyszlosci.Kazda pr6ba oceny nie'dawnych wydarzen jest spraWq ryzykOWllq.Brak nam dys tansu (koniecznego, aby stworzyc abraz prawdziwieobiektywny. W szczeg6lny spos6b dotyczy to interpre'tacji obeonychprzemi3Jl1.Mozemy sdbie pozwolic tylko na ostroZne zarysowanie gl6\,Mychlinii wielostronnych pocz)'1nan misjologicznych po roku 1965. W zakonczeniupowr6cimy jeszcze do kwestii, czy nalezy tu raczej m6­wic 0 przelomie, czy 0 rozwoju r6:mych tendencji w misjologii.SYTUACJA MISYJNA - PUNKTY ZWROTNEW kr6tkiej historii dwudziestowiecZll1ej mysli misjologicznej lata1945 i 1965 zazmaczyly siQ jako szczeg6lnie doniosle. Pojmowanie celu,tre.sci i metodyki "m.isji" zawsze bylo w ogromnej mierze wspol­, POl'. A. Camps, Vier s!eute!begTippen VOOT een meeT empiTische missiologte,\'! : Vox Thea!. 32 (1 972) 218-231, oraz J. M. van Engelen, Godsdtenst, sociale veranderingen contlict, ta mze s. 232-253, a talrze J. M. van Engelen, Jan van Lin,Evangeltsatie: Ba!ans van een Synode, w : Wereld en Zendtng 4 (1975). Z okazjid zje s i ~c io l e cJa misyjnego organu Cebemo jest w przygotowanJu ksi~ga pami'ltkowa,w kt6rej l:iczni misjologowie zajmEl si~ problemem empirycznej mlsjologli.(W j~z yku polskim kr6tld przegl'ld wsp61czesnych tendencji mlsjologicznych dajeks. Roman Malek SVD w ramach bluletynu mlsjologicznego zamleszczonego w CoZ­Zectanea Theolog!ca, A. XIV Fasc. IV, Varsaviae 1975, 201-208, przyp. tlum.).1149


J. M. VAN ENGELENokreslane przez swieeki kontekst sytuacji swiata i przez mysl teologieznqna tem~t Koseiola i jego stosunk u do swiata. Pod wlelomawzgl~ami druga wojna swiatowa zamy'ka wainy .etap katolickiejpraey misyjnej. Zapewne moima tu m6wic wr~ez 0 koneu k lasycznejepoki m isji. Zacz~l a si~ ona wraz z zaloieniem rzymskiej KongregaejiPropagmdy Wiary w roku 1622. Punkt szezytowy odtqd centralnieprowadzonego przez Rzym dziela misyjnego prnypada naokr es r ozkwitu w wieku XIX-tym i w pierwszej polowie XX-ego(1840- 1940). Rok 1945 oznacza punkt zVvrotmy konczqcy ten waZnYokres. GruntoWll1ie zmienily si~ mi~dzynarodowe stosunki 'polityc:nneodgrywajqce rt;ak waZnq rol~ w prowadzeniu misji. Jednoezesnie wewnqtrzKosciola i w og6le w sferze religijnej rozpoczy.na si~ processzybkieh przemian, coraz cz~sciej podd aje si~ dyskusji poj~cie Kosciola,z kt6rego tradycyjna praca misyjna czerpala SWq motywacj~i sil~ zyciowq. Drugi Sob6r Watykanski, czy tei raczej jego konkluzjaw roku 1965 stanowi kamien milowy w procesie odnowy swiadomosciKosaiola. Te dwie okolieznosci sprawily, ze przedwojennedziela misyjne z ich tresciq i metodykq staly si~ ezyms bardw pro-­blematycznym. W kilka lat po roku 1965 my.sl misjologiczna wesz1aw okres gwaltoWll1ych przemian. Misyjny wymiar Koscio1a, tak istot­11y dla wszysiJkich chrzescijm, i prawdziwe :nnaczenie poslanniotwaKosciola w swiecie dzisiejszym i w swiecie jutra od nowa poddanezostaly fundamentalnej refleksji.Okres pomi~dzy rokiem 1945 a 1965 ma typowe rysy etapu przejsciowego.Polityczno-spoleczny kontekst misji w lataeh powojennychto Illieprzewidzianie sZy'bki proces dekolonizacji i "nation-building" 4.Po kr6tkim okresie nasilenia tradycyjnego misyjnego zapalu przychodzipoezucie kryzysu. Leez obok t~knoty za przeszlosciq, za "zlotymwiekiem misji" pojawiajq si~ tez pierwsze o:nnaki rosnqcegoprzeswiadczenia, iz rozpoczyna si~ nowa era 5. Na tradycyjnych terenachmisyjnych ikierownictwo parafii przejmujq mlode Koscioly 10­kaIne. Stojq one przed nielatwym zadaniem szukania wlasnych formreligijnego, kulturalnego i spoleeznego wyrazu wiary przekazywanejim dotqd w europejskim ksztalcie. W tym procesie indygenizacjiodpowiedzialnosc za "misje" s p~da Illa same Koscioly, J est to oia meh• P rzez "nation building" rozumie si~ proces narodowego u§wladomienia, stabi­Uzacji I rozbudowy suwerennoscl politycznej i ekonomlcznej, a takze rozw6j kulturalnejto:i:samosci mlodych narod6w.• W n ajwczesniejszym stadium juz plsal 0 tym A. Freitag w swej pracy Dieneue M issions(lra: das Zeitalter der Etnhetm ischen Kir che, MUnster 1935; por.w okresie p owojennym: Th. Geldrop, F atlliet der Mtssie, w : Ind. Mtssiets, 37 (1954);The Ohm, Die Katholische Weltmission gestern und heute, w : Zts, Miss. ReUgwlss.39 (1955) ; J. Danielou, Y -a-t ' il une crise des missions etrangcres? w: Un. Miss.Clerge d e France 31 (1956) I J. Bruls, Une ere nouvelle pour les Missions? w: Egl.vivo 8 (1956).11 50


MISJOLOGIA NA ZAKR~CIEwydarzenie 0 bardzo gl~b okim znaczeniu, wymagajqce z reguly oderwanias i~ od prneszlosci i nastawienia na bardzo ll1iepewnll przyszlosc.Problem misji stal si~ jeszcze trudniejszy z racji przemian zachodZllcychw eUTopejskiej mentamosci religijnej. Bardziej pozytywnaocena innych religii, uZll'lrunie religijnego pluralizmu i post~pujllca sekularyzacjanasuwajll pytanie, czy epoka misji nie przemin~la nazawsze. Inni z kolei wllt pill w sens i zyciowll efektywn osc dziel misyjnychw tradycyj:nym 2lllaczeniu. Nowoczesnll alternatyw~ misjiwidzll oni w mi~dzynarodowych przedsi~wzi~ciach ina rzecz rozwoju.Nie m:niejsze Z'l1aczeroe mialy przemiruny wewna,trz samej kat olickiejwsp6lnoty i w calej mysli teologicznej. B~dziemy jeszcze 0 nich m6­wic przedstawiaja,c r6me nurty rozwoju misjologii.MISJOLOGIA NA ROZSTAJACH:TRZY NURTYJak misjologia zareagowala na ten szybki proces gl~bokich przemian?Szczeg6lnie interesujll nas zjawiska zachodza,ce w niej w okresieposoborowym. Trudno zaprzeczyc, ze w okresie tym nast~pilypr zesuni~cia akcent6w i zmiany w metodyce. Lecz wyramiejsza, postacprzybraly one zwlaszcza okolo roku Hi70. Dla pelniejszego zrozumieniatrzeba je rozwazac na tIe przedsoborowej teologii misji.W pew:nym sensie moZna m6wic 0 trzech g16wnyoeh schematach interpretacyjnych.Za kaZdym z tych modeli kryje si~ okreSlona koncepcjamisji. Pragna,c ustalic typologi~ moma przYjllc, ze wyst~powalytrzy orientacje: "Misja Zachodu", "Misja jako pomoc mi~dzy~koscielna" i "Misja na Szesciu Kantynentach".Rozr6Znienia te nie maja, charakteru sciSle chronologicznego. Sqto teoretyczne punkty odniesienia dla dzialania misyjnego, kt6refunkcjonujq w konkretnych wsp6lnotach; czasem oOOk siebie, bezwyra:mej konfrontacji a czasem w bezposrednim przeciwstawieniu,prowadzqcym do konfliktu 6. Od strony swej tresci trzy modele od­• Aktualnosc tego problemu ujawnUa sl~ na ostatnlm synodzle blskup6w posw1~conymewangellzacjl (1974), na ten temat por. art. cyt. nota 3. To sarnodotyczy publlkacjl mlsjologicznych. W roku 1972 ukazaly si~ dwa fundamentalnler6zne dziela z tego zakresu - J. Amstutz, Ktrche der Villker, I L. RUttl, ZurTheologte der Mission. W latach poprzedzajqcych mamy tez znacznq ll czb~ publlkacjl0 teologlcznym 1 praktycznym znaczenlu "mlsjl". Zaczqtki nowej wlzjlznajdujemy m . In. w nast. pracach: J . C. Groot, Theologische beztnntng op hetmottef en doeZ van mlsste, w; T ijdschrttt v oor theoZogte (1965), 49- 59 J. C. Hoekendijk,De kerk binnenste butten, Amsterdam 1964, oraz w artykulach M. Le Guillou1 A. de Groota w Conctltum (1966 1 1968).1151


J. M. VAN ENGELENpowiadajq jedna:k trzem roznym fazom procesu ksztaltowania s i~swiadomosci misyjnej i jej nau'kowego systematyzowama.P.oj~cie "misji" jako pomocy mip,dzy;koscielnej ma charakter przejseiowy.Dwa pozostale sposoby widzenia trudno ze so'bq p ogodzic;w formie czystej stanowiq one ostre przeciwstawien'ie. Podstawowymipunktami stard a Sq zupelnie rozhieme oceny swiata, historiiludzkiej i przyszlosci czlowieka, a takze chrzescijanskd.ej eschaw logil.Roznice akcentow ujawniajq sip, tez w formulowaniu wizji Kosciola,a zwla'szcza w pojmowaniu stoStNl'ku pomip,dzy Kosciolem,swuatem i Kr6lestwem Bozy


MISJOLOGIA NA ZAKR~CIEnujqcego rozszerzanda si~ Kosciola kat>oliokdego po calym sWiiecie azpo rok 1940 7 .. Drugim podstawowym czynnikiem byl wlasny obraz Kosciola.Kosciol sredll1iowieciny przez cale wieki rozwijal si~ jako instytucjaeuropej'Ska. Na przelomie ery nowoczesnej uwazal si~ jeszcze za ucielemie-niewJelkiego ,,'corpus christianum", za niemal jednolitq, a wkazdym razie bardzo spojnq wsp61not~ wiary. Wciqz jeszcze widzianow n im Kosci61 w l,iczbie pojedynczej. U poczqtku wielkiej erymisji K osci61 czul si~ przedstawicielem juz uchrzescijanionej Europy,przeciwstawiajqcej s i~ tylko co odkrytemu iIliechrzescijanskiiemuSwiatu, ktory ma podbic dla Ewangelii. Warunkiem tego jest ekspansjaistniejqcej instytucji koscielnej w jej zachodniej postaci. Jestesmytu u poczqt1kow pMmiejszego ciasnego pojm owania misji w k ategoriachjednostronnie prawniczych. W oparciu 0 of,icjal1lle umawyz kr61ami portugalskimi i hriszpariskimi (w latach 1456 i 1493) papiezeKalitk.st III i Aleksande r VI udzielili praw a patronatu tymdwom mocarstwom europejskim. Pierwsze osiqgni~ci a misyjll1e n{)­wych czasow \V1iqzaly si~ z udanymi podbojami hlszpariskimi i portugalskimi.Tak powstala wzajemna zalezn{)sc pomi~dzy wladzq k{)­sciel1llq a panstwowq. Kansekwell1cje tej zaleznosci n ader szybk{) s talysi~ widoczne i usilowano je ogran'iczyc. Zalo~eni e kongregacji propagandywiary w 1'. 1622 moma uwazac za smiatq pr6b~ w yzwoleniam isyjnych przedsi~wzi ~c Kosciola od koniecZllosci dostosowywania si~do wszystkich meandr6w polityk i prowadzonej przez w ladz~ swieckq.U podstaw tej papieskiej iII1icjatywy lezala nowa, oryginalnakoncepcja 8. Nie zmienia to jednak faiktu, ze pojmowanie misji i systemmisyjny wyrastajqcy z tej koncepcji n ie zdolal p[1Zezw Y'ci ~zycpolitycruego po d2Jialu swiata na dwie strefy - podzialu uwazaInegozresztq wowczas za cos zupelinie oczy;wilstego. Odpowiednio do tegoKosciol taikie dzielil swiat na terytorium usta!bilizowanego e uropejskiegoKosciola i regiony m'isyjne swiata niechrzescijaiiskiego. Myslenien ada] bylo skr~powane panujqcymi schematami kolonial1llymii etnocentrycZllymi. Celem przedsi~wzi~c misyjnych bylo szerzeniezachodniego systemu koscielnego, ktory zostal skon&olidowanydogmatycznie i prawnie na So'borze Trydenckim. Teoretycznie i praktycznieodpoWIiedzialnosc za nowoczesll1q pra c~ misyjuq spoozywalaniernal wylqcznie na papiezu i centralnych instancjach rzym kich.7 Por St. Neill, A History oj Christian Missions, Ha r m ondsworth 1966, 450.Pier wszy sekretarz S. C. de P ropaganda Fide, F rancesco Igoli (1574-1649)sformulowa! wiele niezwykle po st~ p o wycl1 wytycznych diu tej w6wczas mlodejinstancji kurialnej. Natomiast portugalskl system misyjny po d zis dzieJ'1 ma sweIwnsel


J. M. VAN ENG ELENRozkwit tej teorii i praktyki misji przypada na 'szczytowy okreseuropejskiego k olonia11zmu i zarazem centralizmu w pojmowaniuKosciola - jest to wiek XIX, przed i po pierwszym Soborze Watykatiskim9.Na tym grU!l1cie zacz~la s i~ szybko rozwijae mysl misjologicznapoczq1:1k6w XX wielku. Najpierw zacz~to bardziej systematyc?JIriei gruntownie badae i interpretowae pochodzenie, motywacj~, celi istot~ zjawiska "misji". Tzw. misjologiczne szkoly MUnster i Louvainoraz ich gl6wni reprezent anci J. Schmidlin i P. Charles obracalisi~ na jeszcze dose wysokim stopniu abstrakcji. Teoretycme projektyi zarysy ce16w misji nie byly wyprowadzane z konkretnejpraktyki misyjnej. Ten dystans wobec faMycLlllej pracy misyjnejpozostaje mniej luib wi~cej charakteryczny dla misjologii pierwszychdziesiqtk6w lat naszego wieku. Kosci61 podtrzymywal poj~cie misji,z ktorego wynikaly dwa szczeg6lne przekonania: religie niechrzescijatiskiebyly ocenialIle bardzo negatY"'rm.ie, a haslo "poza Kosciolemnie ma zbawienia" interpretowano bardzo rygorystyczme. Rozszerzeniesi~ Kosciola na kraje niezachodnie, przyj~cie przez nie instytucjikoscielnej w postaci , w jakiej historia uksztaltowala jq na zachodzieuwazalIlo za koniecznq drog~ do zbawienia, za pilny postulati cel dzialati misyjn ych.Teoria bezposrednich i posrednich narz~dzi misji wyjasnila i uzasadnilafakt, ze misjonarze intens~e pracowali takze nad materialnympodniesieniem "pogan". Choe zawsze chodzilo najpierwo zbawienie duchowe, niezliczone instytucje misyjne pracowalyw dziedzinie opieki zdrowotnej, oswiaty i innych uslug spolecznych.Byla to pomoc w rozwoju "avant la lettre".Na poczqtku lat pi~Cdziesiqtych misjologia zorientowana ku "zakladaniuKosciola" znajduje si~ jeszcze u szczytu. Ale konkretne pytaniawyrastajqce z praktj"ki misyjnej juz zaczynajq zyskiwae uwag~zawodowych misjolog6w. Wielu z nich pr6buje w niekt6rych waZnychpunktach wprowadzac pewne niuanse. Zaczyna si~ ostroZnieuznawae potrzeb~ gl~bszych przystosowati europejskich form koscielnychdo rOZnorodnych kulturalnych i spoIecLlllych sytuacji "terenowmisyjnych". Nadchodzi rozkwit teologii adaptacji 10. Ale fundamantalnepunkty wyjscia klasycLlllej misjologii pozostajq jeszczenietkni~e. Nadal widzi si~ misje jako ekspansjt;! Kosciol6w zachodnio-eu"ropejskichi polnocno-amerykatiskich, jako ruch jednokierun­, Zm!erzajqce w przec!wnym k ierunku wysilk! Mateusza Ricc! (1552-1610) 1 RObertade Nobil1 (1577- 1656) nie wp!y n ~ly na og61ny rozw6j przyszlej strategiimisyjnej.10 Tematem "przystosowania" zajmowaU si~ J. Thauren, Th. Tangelder, O . Dominguez.Dobre streszczen!e teorti adaptacji daje Angel Santos Hernandez, Adaptacionmissionarta, Bilbao 1958.1154


MISJOLOGIA NA ZAKRI;CIEkowy ku niechrzescijanskim rejonom reszty swiata. Nie odczuwa si~jeszcze problematycznosci eklezjocantrycznego myslenia. M1mo bardziejpozytywnych teom asymilacji czy akomodacji, religie niechrzescijal1skiejako takie m e Sq uwazane za drogi do zbawienia.Pod koniec lat pi~edzi.esiqtych zaznacza si~ juz pewien zwrot. Podwplywem przemian politycznych i spolecznych, narastania procesowsekularyzacji i religijrnego pluralizmu w Europie powstaje teologiadialogu. Moina jednak pytae, czy przedsoborowa misjologianie byla naukq nadmiernie zorientowanq ku przeszlosci. Z calq pewnosciqnie dzialala ona jako teologia krytyczna, lecz raczej staralasi~ umocnie istrniejqce tradycyjlDe praktyki misyjne. Jej znaczenie dlapraktyki misyjnej sprowadzalo si~ raczej do teologicznej konsolidacjitego, co juz przyj~ t e. Klasyczna misjologia nie mogta wyjse poza redukowaniemisji do kategorii geograficznych i prawnych, a tym samymnie przezwyci~zyla ideologii "misji Zachodu". Na to trzebabyto dojse do pelnego zdania sobie sprawy z przemian w sytuacji politycznejswiata po roku 1945 - i postawie sobie z calq ostrosciq pytan~0 sens obecnosci Kosciola w historii 11.II. SOBOROWA TEOLOGIA MISYJNA•Cz~sto nazywa si~ II Sob~r Watykanski "pierwszym soborem misyjnym"12. Moima dyskutowae nad slusznosmq tego okreslenia. alppeWIDym jest, ze znaczenie soboru i w tej sprawie jest wieooe.Ostatnia sesja (IX, 7 12 1965) promulgowala dwa dokumenty barzowaine dla odnowy Kosciola i jego misji. Jest to dekret 0 pracymisyjnej Ad gentes i konstytucja" duszpasterska 0 Kosciele w swieciewspolczesnym Gaudium et spes. RDk wczesniej ogloszono trzeciwainy dokument, konstytucj~ dogmatycznq 0 Kosciele Lumen gentium."W dekrecic na tematy misyjne Ad gentes Kosci61 przecistawionyjest jako wsp6lnota ze swej istoty misyjna. Nie moin\i uwazae misjiza czynrnose dla Kosciola marginesowq, czynnosc, kt6rq moznapozostawic zawodowym misjonarzom i zgromadzeniom misyjnym.Ma ona charakter trwaly i kazdy wierny ma w niej sw6j udzial 13 . Poraz pierwszy w historii sob6r uczynil pr6b~ naszkicowania pelnejteologii wok6l zjawiska misji. Ad Gentes umieszcza misj~ w szerokimkontekscie boskiej ekonomii zbawienia. Trwale poslannictwopielgrzymujqcego Kosciola jest interpretowane w perspektywieH por. E . Loffeld. Le probleme cardinal de Za missioZogie et des m issionscatho!iques, Rhenen 1956." por. A. Shorter, Theology of Mission, Cork 1972, 14.13 Dor. Ad Gentes, I, nr 2.1155


J. M. VAN ENGELENwszechobejmujq,cej hllstorii zbawienia i tajemnicy Tr6jcy 14. Choe niedla wszystkich jest to sprawa dose jasna, podtrzymujemy opini~ G.Eversa, iz konstytucja duszpasterska Gaudimn et spes jest dokumeniemjeszcze ~:vaZniejszym dla reinterpretacji rnisyjnoSci KosciolaoMowa tu przeciez wlasnie 0 stosuTIlku Kosciola do swiata i doKTolestwa Bo'zego, czyli 0 problemie, kt6ry rna rozstrzygajqce znaczenie dla r6inych kierunk6w mi'sjologii wsp6lczesnej. To samo dotyczykonstytucji Lumen gentium. Pytania 0 Kosci61 i pytahia 0 rnisjezawsze najscislej wiqzq s i~ ze sobq. W tej konstY'bucji Kosoi6l rozwazaproblem swej istoty i ,tozsamosci. Z punktu widzenia misyjnegowielkq wag~ majq nieikt6re akcenty, kt6re w teologii przedsoborowejbyly zbyt slabe. Wyrainiej na przyklad uderza w Konstytucjifak t, 1Z Kosci61 powszechny jest wsp6lnotq wsp61not. Konkretnie widziany,fakt bycia Kosciolem jest wydarzeniem lokalnym. Kosci61 niejest ani w ylqcznie, ailll przede wszyst'kim organizacjq ponadnarodowq.Jest takze lud em Bozym w dTodze w swiecie, natchnionymprzez Ducha, w sluzbie swiata, dla Kr61estwa, kt6re rna nadejse.Warne Sq z tego punktu widzenia takze mysli 0 dialogu pomi~dzyKosciolem a swiatem 15. Teologla Koscio16w lokalnych i zasada kolegialnosciprowa:dzq od tradycyjnego monolityc2mego obrazu K osciola,k u pojmowaniu jego istoty w sposob bardziej policentryczny, dynamicmy i dopuszczajqcy. wielose form. Tym samym w zasadzieus uni~ta zostaje jedna z glow.nych przes2Jk6 d utrudniajqcych dzialaniei myslenie, hiorqce za punkt wyjscia gruntowrnie zmienionq sytuacj ~ teren6w misyjnych. Stajqc si~ bardziej wrazliwy 'n a dzialanieDucha w ludZJkiej histoI'ii Kosci61 na'br al gotowosci do sluchamiai wcho'dzenia w dialog ze swiatem i wszedl teZ n a drog~ w,iodqcq kuwidzeniu wlasnej istoty jako "wielosci", jako communio wielu wsp61­not.W zasadzie oznaczalo to uz:nanie, ze odpowiedzial:nose za chrzescijanskqm.isj~ powi'lUla spoczjwae na kazdym z K osciolow lokaJm.ychz osobna i jednoczesnie n a calej ich wspo1nocie. Wtedy tez wsp6lnotyw iarr·y rozwijajqce s i~ w trzecim swiecie b~ dq uczestniczye jako pelnopraWlli partnerzy w misji K'osoiola powszechnego, biorqc za PUll1'ktwyjscia wlasn q kultur~ i wlasnq problematyk~ spoleczllCl1G. Prawnezroinicowanie pomi ~ d zy Kos ciolami ustabilizowanymi i Kosciolamimisyjnymi u traci wtedy ZUaCZllq cz~se swego znaczenia.Najb,!rdziej fundamentame pytanie poz6stalo przy tym wszys1Jkimjeszcze bez odpowiedzi: w j a 'k i e j "misji" mr>.jq uczestniczye 10­" p or. Ad Gentes, nr 1-9 ; Lumen Gentium, nr 1-9 i nr 17.15 por. Nost ra Aetate, 0 s tos unku do r eligli niechrzescija11s1d ch oraz Gaud'lumet Spes, nr 85, 90 i 92." por. Ad Gent es, nr 19 1 20.1156


MISJOLOGIA NA ZAKRI;CIEkalne Koscioly? Na czym ta ich wsp6lna "m isja" polega? Soborowaodpowiedz na to wai:ne pytarue staje si~ jasniej.sza , gdy dokladnieprzebadac opra'cowania bior'1ce za 'pwnkt wyjscia misjologic:cne za­{ozenia Ad Gentes, Okazuje si~ wtedy, ze mimo nowego podejsciateologicznego refleksja nadal zakorzeniona jest w tra'dycyjnym I'Ozumieniumisji. Teoria "zakladania Kosciola" nadal obowi'1zujea wrarz z ni'1 stara eklezjocentryczna swiadomosc misyjna, Po smialymotwartym starcie nast~puje zmiana kierUll1!ku, nawrot do zredukowanego pojmowania misji sprzed sO'boru, T.rudno zaprzeczyc, zemamy tu do czynienia z peWlIlq ambiwalencj'1 w soborowym podejsciudo problemu milisji, :cwlaszcza jesli nie pojdziemy dalej niz wlasciwydekret 0 misjach Ad Gentes, Model ,.misji zachodniej" n iejest tu ostatec~nie przezwyci~zony .Choc teksty soborowe S'1 wieloznaczne - wiele fragmel1t6w wskazujejednaJk na zmia:ll1~ akcentu w wizji "swiata" i "historii" jakotworzonych przez ludzi. W tym tez fatkcie zakorzooione Sq rome interpretacjemisj i W okresie posooorowym.III. POSOBOROWE POJMOWANIE MISJIWkrotce po zakonczeniu Sdboru pisal Roan Hoffman: "dla kazdegojest jasne, :i.e w Kosciele dziej'1 si~ wiell


J. M. VAN ENGELENm yslenia- 0 mirSji i formy org anizacyjne Sq jego zdaniem nie do utrzymania,lecz autor ostrzega tez, ze "pochopne dzialanie bez dostatecznegoprzemyslenia moze utrwalic pewne bI~dne zalozenia, lubstworzyc nowe". A'by tego uniknqc trzeba przemyslec od n owa calqdzialalm·osc misyjn


MISJOlOGIA NA ZAKRI;CIEproblematyki dialog'll. Uznane przez sabat za konieczne "gl~bszeprzystasowanie" pr aw adzi do bardziej pozytywnej oceny :inm.ychreligii. Autorem przelamow ej pracy w tej dziedzinie jest A. Camps.Nawsza rnysl dialagic7.Jlla wyrainie uznaje wewnE;trznq zbawcza,wartose religil ruechrzescijanskich jalko calasci, czyli widzi je jakan aleZqce do parza,dku zbawienia. Odrzuca wiE;c zarawno sztywnyekskluzywizm ("paza Koscialem nie rna zbawienia") jak i naz'bytszerok i synkretyz1ffi prowadzqcy do zatarcia razro:i:nien. Chrzescijaninwierzy, ze jest jego zadaniern widziee i uznawae realnq wartosei iamych religii lecz zarazem ich lI"elatywnase. Wsp6lpracujqc z ichwyznawcam i i prawadzqc z nimi dialag pelen szacunku rna on zarazemn adziejE;, ze b~dzie magI przekony,wujqca swiadczye 0 powszechnyrn[ definitywnym zmaczeniu Jezusa Chrystusa dia astatecznegonadania sensu ludzkiej egzystencji i razwojowi ludow.Ta astatnia kwestia wiqze s i~ juz z drugim tematem, ktory stals i~ kIuczowym zagaidnieniem misjologii: a mianowicie z problemernrozwoju. W jego ramach, choe przy zastosowaniu admiennych kategorii,rozwija si~ od nowa klasyczna palemika dotycza,ca bezposrednichi pos,rednich narzE;dzi misji. Wy.nikiem jej byly wieloletniedyskusje nad stosunkiem pomi~dzy "misjq" a "pomocq w razwoju".Impas, jaki w niej zagraza, jest po cz~sci spowodowany przez fakt,iZ m isjalogia nie dase gl~boko poznala tak waZnq dla niej, choetylko implicite misyjnq literatur~ na temat relacji pOmiE~d zy Koscio­{em, Swiatem i Krolestwem Bozym. Misjologia uprawiana tez bylawciqz jeszeze w sposob 21byt abstrakcyjll1Y i teoretyezny.Pow oH leez wyrainie zarysowuja, siE; linie podzialu. Niekt6rzy adrzucajqwszelk[e proby lq.czenia tych dwach dzialan. "DeklamcjaFrank furcka" jest typowym przykladem tej tendencji w oibozie protestanckim2~ .Dr ugq skrajrrlOsciq jest widzenie rozwia,zania prdblemu w zastqpieniu"dziel misyjnych" przez pomoc w rozwoju. Misja w dawnejforrnie rna nalezec do przeszlosci. W posrodku znajdujq si~ ludzrretraktujqcy problem pragmatyeznie. "Misja"· w czystej postaci jestnadal aktualna i rna trwae. Polega ona na bezposrednim gloszeniudobrej nowiny ewangelicznej nie-chrzescijanam. P raca na rzecz rozwojuto' nowa n amva dla odpowiednio przystosowanych dawnych""Deklaraeja Frankfurcka" ukazala si~ w RFN 3 m ar ea 1970. Autorem jejjest Peter Beyerhaus, kt6ry m 6wi w uiej 0 kryzysle mlsj!. Rozw6j I przemlanyspoleezue 5q potrzebne, leez jego zdanlem nle ma jq nle wsp6lnego ze zbawieniemmesjanskim. Istnieje a bsolutny r ozdzial p omi ~ dzy Ewangeliq a o sl qgnl ~el a mispolecznymi 1 polltycznyml. Koncepcja ta w yraznie opiera sl~ na ortodoksyjnejluteranskiej doktrynle dw6ch kr6lestw . Obszernq a n a ll z~ tej deklaracji daje Orlando Costas, The Church and Its Mission: a Shattering Critique from the ThirdWorld, Wheaton-llIlnols 1974, 175- 218.1159


J. M. VAN ENGELENposredni-ch dzialan misyjnych. Moma wi~c spokojnie k on tynuowactradycyjn q liJni~ i jednocze&nie korzystac z n owych szans. Moinautrzymac w istnieniu dawne "dziela" w zmodyfikowanej formiei ro ~budowywa c je czerpiqc z nowootwartych zr6del pomocy materialnejw Europie i Stanach Zjednoczonych 23. "Pomoc mi~dzykoscielna"to Howe miano, jakie wynaleziono dia t ych przed s i ~­wz i~c misY.i:nych, uwai anych przez wielu za oczywiste i lIl.iekwestionowalne.Nominalne uznanie wamej prawdy soborowej 0 Koscie­Ie powszechnym jako og6lnoswiatowej wsp6lnocie Kosciol6w lokalnychpozwolilo tchnqc nowe iycie w tradycyjne pojmowanie misjii uczynic je bardziej operatywnym. Palqce pytanie 0 sens i tresc m i­sji zostalo tu jednak wymini~ te. W obr ~bie schematu misji jako w zajemnejpomocy Kosciol6w mozna bylo latwo przyznae miejsce takdialogowi, jak ,j wsp61pracy w rozwoju oraz poczYillaniom charytatywnym.Nie widziano prohlemu w fakcie, ii teologowie dialogupracowali na wysokim poziomie abstmkcji i tym samym dopliScili doglosu niemal wylqcznie wysoko rozwi:ni~te systemy reIigijne wielkichreligii swiata. W zwiqziku z tym wiele innych form autentycznejreligijnosci wymkn~o si~ uwadze teologii dialogu i ponaidt orue przywiqzala ona dostatecznej uwagi do najwainiejszej przeslanki,jakq jest c z low i e k religij'llY i jego wspolnota jako nosicielewartoScill"eligijnych 24. Jest to m. iJn. skut kiem jeszcze niedoseempirycznego charakteru misjologii. Teoretycznie Iudzie opowiadajqcysi~ za dialogiem wychodzili poza misjologi~ "plantationisecclesiae". De facto KoSciol pozostawal punktem wyjscia, celem i kryteriummisji. Opisywanie tego celu jako "samourzeczywistnieniaKosciola w sytuacji niechrzcicijanskiej" jest -00 najm'lliej dwumaczne.Dla wielu teolog6w dialogu i takie dla bardziej praktycz.nie myslqcychteoretyk6w "pomocy mi~dzykoscielmej" podstawowym kryteriummyslenia i dz-ialania misyjnego pozostal Kosci61 jako taki.Najw3iniejszym zadaniem Kosciola jest realizowac si~ i "indygenizowac"w trzecim swiecie poprzez pomoc i dialog. Wyst~puje t unowe niebezpieczenstwo redukowa'l1ia misji do problemu dialogu,nie'bezpieczenstwo, 0 kt6rym jes:z;cze nie m6wilismy.Praktyczna dzialalmosc misyjna dq:zyla do wlqczenia si~ w rom eformy pracy na rzecz rozwoju, n ie zwa:i:ajqc, jaki jest ideologi-czn'ysens "zachodniego" podej's'oia do rozwoju i rue stawiajqc krytycznychpytan. ObalWY R. Hoffman a w zwiqzJku ze zby t pochopnym"z cal& ostrosci& problem ten w yst&pil na synodzle bisk up6w w r ok u 1974poswi E:conym ewangelizacji... Tak na przyklad poludniowo-amer ykanski ..katolicyzm ludowy", r eligia w i ~k ­szej cz~sci lud nosci tego subkonty nentu nie znalazl dostatecznej uwagi i zr ozumienia.0 znaczenlu tej religijnosci pisze m. in. E. D. Dussel, Historia de laIglesia en A m erica Latina, Totosa 1972.1160


MISJOlOGIA NA ZAKR~CIEzaangazowaniem bez nalezytej refleksji nie bylyby w i~,c nieuzasadnione.Ostatecznie nadal przewazaly dawne kategorie "mis ji zachodu"z jej jednokierunkowym ruchem z polnocy ku poludniu. Czyw iE;C ci, co mowili 0 ukrytym neokolonializmie i paternaJi:omie, istotniekierowali si~ opiniq nie dose zniuansowanq? Dlugo nie moglojeszcze bye mowy 0 partnerstwie rownych sobie Kosciolow lokalnychzyjqcych w diasporze. Moma bylo tylko - ja,k si ~ to dalozauwazye w samej mis jologii - skladae holdownicze deklaracje temuutopijnemu idealowi 25.Niemniej stawiajqc :onaki zapytania nad wyzej n as:zJkicowanymiprzemianami milsjologia realizowala swojq funkcj~ krytyczmej nau'ki.poddala baw,iem dyskusji swoj przedmiot, punkty wyjscia i metooG.Wiodly ku temu tak rosnqce zain'teresowanie eksperymeniami zaangazowanychchrzescijan w Trzecim Swiecie, a mianowicie w AmeryceLaciilskiej, jak i podwazarue samej zachodniej ideologJi rozwoju 26.To bardziej empiryczne podejscie spowO'dowalo, ze zac z~t() pytaew czym rzecz, 0 co idzie - jaki jest sen s i uzasadnienie chrzesdjaJ'lskiegoprzeksztalcania swiata, jak si~ on przedstawia w sw ietle konkretnejsytuacji spolecznej, biblijnej dbietnicy i wiary w wyzwalajqcqmoe Jezusa Chrystusa? Ja'k nalezy pojmowae stosunek mi~dzyswiat em, Krolestwem Bozym j Kosciolem? Na czym polega tozsamosci wlasne zadania chrzescijanskich wspol'llot w historycznymrozwoju ludzkosci? Co w tym kontekscie oznacza "Misja"?Caly ten zespol problemow stanowi pumkt wyjscia drugiego nurtumisjologii, ktory powoli zaczyna przy'bierac wyrainjej ~ze rysy.B, MISJA NA SZESCIU KONTYNENTACHPod koniec lat szescdziesiqtych stawiano coraz wi~c ej pytanw zwiq.zku z wlasciwym znaczeniem poj~cia "rozwoj" j fun kcjq mi~­" por. J. M . van Engelen, Wederzljdse m'issionaire assistent l e binn en d e R . K.Kerk : ideologie en werkelijkheid, w: Wereld en z ending 2 (1973) 20 j A . de Groot,W ederzfjdse mtsstonalre assistentie, lippendienst of ev angelische u t opie, tamze3 (1974) nr 1. Ponadto: J. Schmitz w Das Ende des Exportreliglon : Perspelcfivent il" eine kilnftige Mission, Mliuchen 1971 ; Toward Mutuality in Mission, w : Exchange(Interuniv. Inst. v . l\ilisslologie en Oecumenica) nr 2 (1972) ; G . Hood. In wholeand in part: en examination of the rei.ation between the selfhoocl of the Churchesand their sharing in the universal christian mission, w: Intenw tlonal Review ofM i ssion 61 (1972) nr 243, s. 269-280; F. F elix-Faure i J. L'Hou!', La mission estcommunion, w : Spiritus 12 (1971) 227-246 ; H. J. Margull i J . Freitag, Keine EinbahnstTassen:von der W estmisston Z U)' W eltmission, Stuttgart 1973; Mature Relationships,structures for mission, w: International Review oj M i ssion 62 (1973)nr 246 i W . BOhlmann, Wo der Glaube lebt: Einblicke In der Lage der W eltkirche,Freiburg 1974." por . R. van Rossum, Uit de sa menleving in de samenleuing : ontwilckeling!,Ian d e k atholieke kerk in Latijns-Amerika, w : W e reId en Zending 1 (1972) 103.1161


J. M. VAN ENGElENdzynarodow ej pomocy w rozwoju 27. Prdblemy, z jalkimi zmagajq s i~male narody, okazaly si~ wi~ksze i bardziej zlozone niz poczctuk owomyslano. Same lIlie mogly ich rozwiqzac - a jednoczeSinie rosio ichpoc:uucie kulturalnej swoistosci i zaangaiJowania n a rzecz tozsamoscinarodowej. Ludzie trzeciego swiata Sq zaintrygow ani SZalIlSq stworzeniawlasnych form rozwoju. W Afryce rozwija si~ m it "n egrit ude"i ideologia "afrY'kanskiego socjaHzmu". Azja wypr6bowuje iIIldyjskii chinski model auto-rozwoju. Takze w Ameryce Lacinskiej przebiegacharakterystyczny dla tego kontynentu proces r ozwoju swiadomosci- u jawnia on frustrujqce poloienie niemal calkowitejzaleinosci. Odkrywa sip' praw dziwq hi stori~ tego tylko n omilIlalnieniepodleglego kontynentu. P['aktyka i teoria wYZlWolenia po razpierwszy wypierajq t u haslo "rozwoju". P urnktem wyjscia jest takzwany "model zaleZnosci" t zn. demaskuje s i~ "rozw6j" jako ideologi~zach odniq, narzuconq bez pytania i faktycznie pogl~biajqcq zaleinosc28. Przebudzenie swiadomosci w trzecim swiecie spraWiia, iicoraz cz~ scie j zaczyna si~ krytykowac istniejqce ior my pomocy w rozwoju i jego straiegie. Wielu w idzi w nich czynniki umacniaja,ce stosunkiekonomic:une i polityczne oparte na jednostr.onnym reprezentowaniu sHy.W tej zmieniajqcej si ~ sytuacji mlode Kos cioly starajq siE: znalei cwla'SJla, d rog~ . Zacz~to t ei kwestionowac formy m i~dzY'koscieln ejws p61pracy powstale po r,oku 1965 29 • Z koniecznosci od n owa poddanodyskusji "misj~" i "mi'3yjnq pomoc". J ak mozna si~ bylospodziewac, wyplyn~lo takze fundamentalne py tanie 0 stosunek miE:­dzy K osciolem a swiaiem . W tym samym okresie tzw . teologia politycznapodjE:la to pytalIlie w oparciu 0 w yramiej biblijn a, swiadomoschistorii. Misjolog,ia jest szczeg6lnie czula na te pytania. W zmienionejsytuacji liczni misjologowie dostrzegli wlasciwe znaczea:ti"jakosciowego skdlm" dokonanego n a soborze. W misj,ologicznychpubl ~kacja ch ostatnich pi ~ciu 1at cZE:sto powraca zasadnicze pytanieo m isje. Nikt nie przeczy, ze "misja" stala si~ problematycznym fa:ktem.Lecz jeoooczesme od'krywa siE:, ze ta problematycznosc jest historycznieuwarunkowana i jest czyms ubocznym, incydentalnym.Problematycznynl jest nie mi:syjne zad anie Kosciola, lecz kon kretnahlstoryc:una postac i o'kreslona tresciowa interpreta,cja , j aka, to zadanieuzyskalo w epoce "misji zachodu". Ta interpretacja juz nie"por. F r. Gerhard Bauer, Toward a Theology of Develop ment : en annotatedb'ibUography compiled for SODEPAX. G eneye 1969, w : E x change nr I, 1972.IS p or. J. Comblin, Vervreemdiengsverschtjnselen i n de geschiedenis v an L atijns­- A meri'-a, w: We"eld en Zending 1 (1972) 84 , ; G. G utierrez, Tneologie van de bev­" ijdi ng, B aarn 1974.t. por. Iva n Illich, The seam y side of cno.r ity , W: America, Jan. 1967.1162


MISJOLOGIA NA ZAKREiCIEodpowiada faktycznej sytuacji KoSciola i swiata, a takZe sposobowi,w jaki chrzescijanska wsp61nota zacz~la pojmowae samq siebie posoborze. Misja jest jedna\k tI"walym zadaniem pielgrzymujqcego Koscio1a11a wszystkich szesciIU konty.nentach - jak to sformulowanow roku 1963 na Konferencji w Meksyku 30. Skoro i teoretyczniei praktycznie tradycyjna ikoncepcja "Misji Zachodu" utracila podstawy- c6z pozostalo?W roku 1970 uikazafo si~ studyjne sprawozdanie hole11derskiej radymisyjnej zwracajqce uwag~ na nowe niebezpieczenstwo redu:kowaniapo j ~cia m isji. Czy wolno zaw~za c misje do " pomocy mi~dzykos cielnej"? Czy nie jest to nowe s10wo na okresle.nie przedsoborowegostanowiska, k t6re dziS trudno podtrzymy;wae? Nie przelamuje onotradycyjn ego schematu "p61noc-poludnie". Ponadto k oncepcja tanadal umieszcza Kosci61 w samym centrum - uto:i:samiajqc misj ~z wzajeronq pomOCq poszczeg6lnych Koscio16w w ich rozbudowywaniu.Jest to przejawem mySlenia "dosrodkowego", zgadnie z k t6rympierwotna k onotacja misji jako przekroczenia granic jest zaw~zonado wydarzen mi~dzy'koscielJnych . Autor tego sprawoZidania zastanawias i ~ , czy ta post~pujqC, nieswiadomie nie uto7Jsami a s i~ zbytlatwo Kr61estwa Bozego z Kosciolem. Gdy chce si~ m6wic 0 "skokujakosciowym", nie moma juz traktowac misji jako czylI1TI-osci spelnianejprzez Kosci61 dla KoSciola, sluzqcej geogra£icznemu r ozszerzeniuKOSciola dzi~ki pom ocy centrum dkazywanej peryferiom... Tozaw~zanie perspektywy mogio bye przezwyci~zone juz w oparciuo sob6r. W konstytucji d uszpasterskiej Gaudium et spes znajdujemygl~bs ze biblijno-teologic:z:ne przeslank i dla rozwazan 0 wsp61­czesnym problemie misji. Puniktem w yjscia jest wiara w Boze dzialaniezbawcze w historii ludZkiej i Bozq (jbietnic~ Kr61estwa, kt6reprzyj'dzie. Misj'a dokonuje si~ wtedy, gdy wsp6lnota wiary u czestniczyw zbawczym dzialamiu BOZym ws w i e c i e. To uczestniczenie2Jl1alazlo ostatec:z:ny def.iJnitywny wyraz w Jezusie Chrystusie 31.Po roku 1970 ta posoborowa mySl misyjna zaczyna przybieraewyraZrriejsze ksztalty. W roku 1971 ukazalo si~ dzielko J6zefaSchmitza Die Weltzuwendung Gottes. Kr6tko p6iniej L. Riitti piszewam e studium Zur Theologie der Mission : Kritische Analysen undneue 01'ientierungen 32: Z prac p6Zuiejszych wame Sq studia Georga" podczas Swiatowej Konferencji Mlsyjnej w Mexico-City, 1963." por. J. M. van Engelen, Missie, interkerkeli jke assistentie?, op. cit. oraz Notaover de evangetisat ie in de hedendaagse wereld, w : A rch. v . d . K erken 29 (1974)169--180. ... J . Schmitz, Die W eltzuwendung Gottes: T hesen zu einer Theologie der Mission:K ritische Analysen und neue Orientterungen, Miinchen 1972; par. r6wnieznoty 17. 22 i 25.1163


J. M. VAN ENGELENEversa, Orlando Oostasa i W. Biihlmanna. Mysli, na jakie u nichn atraiiamy, majq swe odpowiedniki w szerokim nurcie badan egzegetycznych,bi'blijnych i eklezjologicznych. A co jeszcze waZrriejsze,w ykorzYlStujq one konikretne doswiadczenia wsp6lnot koscielnychi ruch6w chrzescijanskich w trzecim swiecie, w tzw. "trzecim kosciele"ja:k g o n azywa Biihlman.G16wtne linie tych badan i refleksji wywodzq s i ~ z pralktycznychinicjatyw i ·coraz mocniej zorientowane Sq ku szerszemu a zarazemb al'dziej operatywnemu pojmowaniu "missio" Kosciola w · swiecie.Kluczowe, stale p owracajqce terminy, to Kr6lesbwo Hoze i Kosci61,poslanniotwQ, swiat - a bardziej konkretnie: wsp61noty po-dstawowe,budzemie swiadomosci, samodzielny rozw6j, wyzwolenie, przemianyspoleczn.e i politycL?ne. To widzenie problemu misji przezpraktycznych dzialaczy i zaangazowanych teologow opiera s i~ n awizji czlowieka, swiata i historii, kt6ra zdaniem kompeten tnychegzeget&W i biblistow ma swe podstawy w autentycznej interpretacjibiblijlIlej historii objawienia. Odrzuca si~ wszystkie formy alienujqcegodualizmu historii zbawienia i historii swieckiej. Tajemnica historiizbawienia tkwi w samym sercu ludzkiej his torii, Kosci6l jestcZqsbk q swiata, i wraz ze swiatem dqzy do obiecanej przez Bogapr zyszlosci.Pismo ustawicznie przypomina z naciskiem Bozq obietmicr: Kr6­lestwa, kt6re nadejdzie. W Jezusie o'bietnica ta jest ostatecznie potwierdzona.Bye Kosciolem i realizowac misj~, to poprzez chrzescijal1skqws p6lmot~ bye wlqczonym w Boze dzialmie w swiecie. Kosci61po swi~a si~ zadaniom wyplywajqcym z solidarnosci mi~ zy Iudi miW oparciu 0 wiar~ w powszechne znaczenie Jezusa Chrystusa i z natchnienia nadziei, jakq diwi~czy Jezusowa ewangeli a wyzwolenia,s prawiedliwosci i pokoju. .Kosci61 rozumiany jako og6lnoswiatowa "communio" vvsp61notw iary jest podporz4dkowany temu swemu za-daniu w swiecie. Pr o­w adzony przez Ducha Kosci61 ma czynic wysilek, by w historiiIudow adkrywac zadauki ludzkiego zbawienia w sensie b ~blijnym .Mogq si~ one ukazywac jako "znaki czasu" w obr~bie w ci4l s i ~zmieniajqcych konkremych sytuacji czlowieka i lud zkich spolecznoscina calym swiecie 33. W tej "missio" rzecz idzie nie 0 sam Kosci61lecz 0 t o, by wISp6lnota wiary sluzyla swiatu dla dobra czlowieka.Uzywajqc termin6w J . Schutte'a, po soborze Kosci61 jest pojmow a'l1Yjako rzeczywistosc b~ d qc a znakiem, ktora ma sens nie w sobie samej,lecz ze sw ej istoty jest sluzeniem 34. Sila swiadectwa misyjnej sluzby., por. Lumen Gentium, n r 1 i 5 ; Gaudlum et Spes, n r 42-45 ; Ad Gentes,nr 8 i 11... 3. Schutte, Mission naclt dem Kon zU, Mainz 1971.1164


MISJOlOGIA NA ZAKR ~ ClElezy nie ty1ko i nie glowll1ie w gloszeniu slowem. Wyraza si ~ onanajpierw i w pel1ni poprzez sluzb~ ludu Bozego na rzecz calkowitegozbawienia czlowieka we wszystkich narodach i kulturach. Zawieras i~ w tym zaproszenie do "nawr6cenia" czyli wspolpracy w dzialaniu,w oparciu 0 nadziej~, ktorej fundamentem jest Chrystus.Koscioly sluzq Iudziom, i starajq siE: tak pel1nie t~ swojq s lu :hb~spolecznosci, by przez to stawala si~ dostrzegalna, zbawcza i wyzwa­Iajqca obecnose Pana.To misyjne dzielo sluzebne dOKoriuje si~ w lQkaJ.nych wsp6lnotachwiary na calym swiecie, przede wszystJkim w ich wlasnym zyciu.To wlasnie jest "misja na szesciu k ontymentach".NOWE PUNKTY WYJSCIA,METODYKI I STRUKTURYZ punktu widzenia misjologii trud no wlasciwie m6wie 0 "Misji"w li


J. M. VAN ENGELENco w pelni wyrazH Chrystus i CO za impulsem jego Ducha urzeczywi:stniasi~ w historii dzi~ki chrzescijanskim wsp6lnotom" 35. Na takp oj~tq misj~ sklada si~ wi~c zarazem partycypacja i konfrontacja.Party.cypacja w dobrej i zlej d.oli ludzkiej, w zmaganiach 0 wyzwoleniei szcz


MISJOLOGIA NA ZAKR!;CIEmisyjnych. KorzystajC}:c z danych innych nauk, misjologia b~dzi emusiala dokonac transpozycji - wyrazic wspolczesny "kairos" poprzezkonkretnq agend~ misyjnej praktyki. To mozolne empirycznerozpoznanie terenu, uohwycenie tw ardej rzeczywistosci na poziomielolkalnym i swiatowym sprawi, ze powstanq prowizoryczne, doraineinterpretacje ws'kazujqce, co dzis moze oznaczac ow e "powszecrunezbawcze dzialanie Boga". Wyrosnq z tego przemyslenia hasta i inicjatywy,kt6re stopniowo u'kazq postacie zla wlaSciwe wsp6lczesnem uswiatu i b~dq je zwalczac. "Wyzwolenie" stalo si~ dzis jednym z t a­kich hasel. Ale musimy jeszcze dopier o odkryc, jak moima ten eelrealizowac w r6inych sytuacjach zmiewolenia i niesprawiedliw osci.Wysledzenie i uchwycenie rzeczywistych postad niewoli i innychw~zlowych problem6w na drodze do wi~kszej sprawiedliw oscii pokoju wymaga ciqglego analizowania stanu mi~yludzkich sto­SU!l1k6w we wszysbkich ich aspektach - politycznym, k ulturalnymi religijnym. Moina to odpowiedzialnie przeprow ad zie tylko wsp6lniez innymi na\l1{ami i w oparciu 0 kcmkretne doswiad czeniawsp61not podstawowyeh. To przysluchiw anie si~ swiatu i schodzeniew glqb jest konieczne, abysmy zn6w nie poddali si~ po'kusie n aZibytpochopnego dzialania. Chcqc ustalic, jak K oscioly m ogq faktycznieuczestniczye w "wyzwalajqcym dzialaniu Boga" rrzeba najpierw k rytycznieprzeanalizowae swiadome i nieswiadome punkty wyjsciai presupozyeje, jakimi kierujq si~ isbniejqce organizacje misyjnei centralne sterujqce pomoca, miE2dzy'koscielna, 36. Moze si~ to dokonacjedynie w ramach dialogu i ws p61pracy pomi~dzy roinyJillorganizacjami czynnymi na danym terenie. Dzi~ki ustawicznej analiziei ocenianiu sytuacji w toku wsp6lnych rozn1ow programy po­1ll0 CY, budzenia i rozwijania swladomosci i rozmaite formy krytyC2ll1ejwsp6lpracy w rozwoju b~dq mogly bye odpowiednio d Qlbranedo rzeczywistyoh pot rzeb, ta'k roinych na wszystkich szesciu kontynentach.Misjologia moze odegrae znaClffia, wlasl1q rol~ w tymintegrowaniu dzialan Kosciolow lokalnych. B~ dzie ona musiala wyrazicperspektyw~ przyszlosci - biblijll1ej k oinonia i szalom KrolestwaBozego - w pos'taci konkretnej, a wi~c mozliwej do zrealizowaniautopii, aby chrzescija6slkie wspolnoty mogly zdac spraw~f.. n adziei, ktora w nkh zyje.Sf Dotyczy to organtzacji na poziomie lokalnym. narodowym ! ponadnarodowym(Rady Misyjne, akcje ofiar postnych, Adveniat. Cidse, PMW, S. C. pro GentiumEvangelizatione i tn.)1167


J. M. VAN ENGELENWNIOSKIDwut{)rQWosc s{)borowej mysli misyjnej nada! si~ utrzymuje.W misjolQgii dose wyraznie wyraza si~ t{) w dw6ch tenden cjach.Dawnq lin.i~ reprezentuje J. Amstutz w swym dziele Kirche de?'Volker. Niemal jednQczesnie L. Riitti opublikowal swojq wspomniapqjuz nmVq teolQgi~ misji. W 1973 r·oku A. Seumois brQn i jeszczemisjologii typu "plantatio ecclesiae". Wciqz jeszcze widzi Qn istot~zadan misyjnych w "sluzbie apostolskiej majqcej n a celu «zaklarlanieKoscio16w» na terenach, gdzie KQsci61 jeszcze nie zosta1 zalo­;i:ony". 37 Uzasadnionym jest pytall'ie, czy ta polemika jest czymswi~cej jak bezplQdnym pojedynkiem slownym pom'i ~dzy teolQgami,kt6rzy dyskutujq miti'dzy sobq podczas gdy zycie toczy si~ dalej,a swiat rue okazuje zainteresQwania. Wszys ~ko zdaje si~ n a tQ wskazywae.Nikt nie czeka na nowq SU7nm~ Teologicznq - a juz w zadnymrazie nikt nie sporlziewa s i~ summy misjologicz;nej... A jednakmamy tu do czynienia z czyms wi~cej niz wymiana slow bezzwiqzku z zyciem, pustych sl6w niosqcych czystq fr.ustracj ~ . W tejgrze stawkq jest wlasciwe rozumienie, czym Sq wsp61noty skupionewok6l Jezusa Chrystusa, jakie Sq ich zaJdania w histQrii lud7Jkosci.Tuchodzi 0 zyciowq rol~ i efeKtywn{)se Dobrej N o winy Q odkupieniui wyzwoleniu zawartej w ,,-apowiesci 0 Zyjqcym"! Jes t to nowina,kt6ra m{)ze ozna,czac realnq nadziej~ dla mihon6w ucisni OlIlychi pozbawionych praw w swiecie wsp6lczesnym. Prze'kazac t~ DobrqNowin~ z przeszlosci w spos6b znaCZqcy na uzytek terainiejszoscii przyszloSci to zadanie, kt6re musi bye wypeinione, a m isjologiamoze tu dac s w6j wklad.ZWQlennicy koncepcji "plantati·o ecclesiae" zarzucajq misjolQgiiKr61es-twa Bozego (tak chcielibysmy okreslic posoborowq nau lk ~o mis ji) iz w jej ujE';ciach niedostat.ecznie uwydatl1'ione jest znaczenieKosciQla. 1st-otnie trze'ba naklaniae autor6w takich jak L. Riitti dobardziej konkretnych wypowiedzi na ten temat. Rzeczywiscie pilSzeon {) formowaniu siE'; gmin misyjnych w spos&b nieco mglisty i n admiernieabstrakcyjny. Lecz z drugiej strony r{)zwi qzaniem problemunie. jest tez pospieszna identyfi;kacja "Kosciola" z tq posta~ iq , jakqprzyibral na zachodzie poprzez cale wieki rozwoju W okoreSlonychwarU11'kach. Jesli Kasci61 chce powaznie podejse do m isji dzisiaj, t{)musi podjqc ryzy'ko stania si~ KOSci{)lem pytajqcym i eksperymentUjqCyn1.KQsci61 z awd z i ~ cza sens istnienia swemu poslannictwu wo­"J. Amstutz, Ki-rche d er Volker: Skizze ein er T heorie der Mission, Freibur g1972 i A. Seumois, Theologie missionnaire, I - D elimitation cle la f onction missionnalTede ['egllse, Rom e 1973, II - Theologie rie I.'impla ntation ecclesiate, Rom e 1974,ill - Salut et re1igi.ons de let gent i!ite, R ome 1974.1168


MISJOlOGIA NA ZAKR~CIEbee Swiata - zmienriajq'CegoO si~ swiata, w ktorym kultura i religiam ajq w iele form. W takim swieeie Koseioly uezes-tniezq, wspolniez takim swiatem Sq w drodze ku przyszlosci i w nim mu.szq gloOsicwszystltim ludoOm i kulturoOm NoOwin~ 0 WyzwoOleniu. Aby ta noOwinabyla zroOzumiala, mu.szq wraz z Innym'i na'dawac jej ksztalt pozwalajqeyjq roOzPoO:m1ac. Sobor takze mowil 00 potrzebie "gl~bszego przystosoOwania".Ale me:ntalnosc i foOrmy organizaeyjne poezynan misyjnyehSq praktycznie jeszcze ca1'kowieie uksztaltowane przez przeszlosc.Obawa prze'd noOwym, l~k "wyjscia" poza to co dawne, wy­,ramie odgrywa znaC:m1q rol~ w chrzescijallstwie. 38 MisjoloOgia stoOiwoObec wyzwania: trzeba polq'czyc, powiqzac zawsze aktualne wydarZEmieJezusa z przyszlosclq, z abiecanym Krolestwem Bozym. Moznatego dak{mac poprzez inicjatywy majqce znaczenie dla tera:miejsz. ci. Chodzi 00 in'icjatywy, dzi~ki kt6rym ,czloOwiek dzisiejszy zblizysi~ choc troOch~ do wyzwolenia od jakiegoOs zla, jakiegos nie'S~cz~scia,kt6re teraz go d:oswiadcza, To jest zadanie, program na dzis, narozpoczynajqcq s i~ ,,!I10Wq er~ rrrisji". Oznacza toO takze ka'bnarsis ­oOCzyszczen'ie koncepcji misji, foOrm organizacyjnych i struMur koscielnychpochoOdzq,cyeh z mtnionej epoki, gdy Europa panowala nadswiatem. NajgoOrszq szkodq, jakq misjoloOgia moOglaby wyrzqdzic KoscioloOwii swiavu byloby oglqdanie si~ ku przeszlosci, zapatrzeniew niq - podczas gdy trzeba w'kroezyc w przyszlosc. Oczywiscie nierazna1ezy cofac si~ wsteez, w przeszlos,c, idqc sladem prawdy. Wazniejszejest jednak podqzanie za prawdq tam, ddkqd ona sarnazmi.erza - w p rz y s z los C.P rzed misjologiq, kt6ra ohce si~ w ten sposob rozwijac, stoOi jeszczewiele oOtwartych pytan: jak wypra-cowac metoOdy, kt6re pozwoOlq jejstac si~ naukq bardziej empirycznq? J aki jest stosunek pomi~dzytak poj~tq misjoOlogiq a innymi dyscyplinami teoloOgic:m1ymi, a zwlaszczateologiq pastoralnq ? Idqc w glqb natraflamy dalej na problemrelacji pomi~dzy misjq a budoOwaniem KoOscioOla, czyLi na zagadnienie.. K. Rahner smialo pisze 0 koniecznosci exodusu ze starych model! obdarzanychzaufanie m i dawnego tradycyjneg.o myslenia 0 Kosciele i jego zadaniachw swiecie. " Pytanie ,na czym stoimy' odnosi Sl~ do hisiorycznej 1 spolecznejsytuacji, w kt6rej znajduje si~ Kosci61 dzisiejszy ~v stosunku do otaczajqcegoswiata. Kosci6.1 mus! zawsze zyc w posrodlcu swiata i pelnic swe zadania w sto- .sunku do niego. Swiat jest poczqtkiem i punktem docelowym jego postE:powania."I dalej : " Czyste dzialan!a defensywne na rzecz element6w tradycyjnego chrzescijanstwaostatecznie przeslania nam prawdziwq przyczyn~ r ecesji chrzescljanstwa.Mozemy wtedy isc zwyczajnie dalej starq drogq, poniewaz wiedzie ona ku staremuszacownem u chrzescijailstwu i ponlewaz nle dopuszczamy do sieble swladomosci,Ii: nasze misyjne zadanle kaze pOdjqc nowe problemy" . (5. 16 i 27 wg wyd. holend.Structuren en verandering, Hilversum 1973) .1169


J. M. VAN ENGELENtworzenia gmin chrzescijaiiskich. I wreszcie - jak dojsc do hermeneutykimisyjlIlego dzialania. Ta kwestia prowadzi do fundamentalnegopytania: w jalki spos6b wsp6lnoty chrzescijaiiskie mogq s i~nauczyc rozumien:ia "znak6w czasu" i posluszenstwa impulsomDudha. S9J. M. van EngelenlIum. H. Bo rtnowska.. Wyehodz'lc od ealldem Innego aspektu Walter Kasper stawia te sam e pyta niana temat stosunku pomlE:dzy teologi'l a mlsj'l, a taki:e sensu chr ze~cljaflsldegodoswia dezenla rzeczywlstoscl jako punktu wyjseia refleksjl teologicznej. P or.W. Kasper, Eintil.hrung in den Glauben, Malnz, 1972. rozdz. 2, "Der Ort des GZaubens"s. 28 i nast.: "Teologia i kaznodzlejstwo musz'l bye we wlaseJwym sensJemisyjne, tzn. tak formulowac prawdy wiary. aby byly zrozumiale w k onkretnychsytuaejaeh Judzklch. przewawlaly do ludzl I sklanlaly Jeh do deeyzjl (s. 30).


HALINA BORTNOWSKANOTATKI AFRYKANSK IE3. ARCHIPELAG MISYJNY• NA POlUDNIEMis:, H. stanowczo twierdzi, ze nie warto jechac do Nachingwei:"tam dopiero dostaniesz malarii! I czy w ogole wolno tam juz jezdzic?"P rzek o nuj~ j'l, ze ks. Zeno dokladnie sprawdzil: od pazdziernika m oma s~bodnie podrozowac takze na dalekie poludnie, nietrzeba juz specjalnych pozwolen, ktore tak trudno uzyskac. Chc~zobaczyc prac~ polskich misjonarzy wlasnie tam, na tym, swego 00­dzaju, "dnie'. Tanzanii. A ponadto doilarcie tam - czy w inn'l podobnq ,okolic~ - jest koniecznie potrzebne dla mego widzenia problem6w.tego kraju i wi~cej : problemow caleg.o kontynentu i swiata.Lektury nie wystarczajq - gdyby dose bylo czytac naukowe opracowania,studiowac dane statystyczne i oglqdae zdje,cia, podr6z doAfryki bylaby zb~dna. Pozyteczniej byloby sp~dzic czas w bibliotece(co wlasnie czynilam przez cale swi~ta b~d'lc gosciem Miss H.w Lush oto: czytalam histori~ Tanzanii, biografi~ prezydenta Nyererei jego przem6wienia).A w i~c postanowlone.. Wracam szybko do Dar es Salaam, skqdks. Zeno sprawnie wyprawia mille w dalszq drog~ na poludnie, wrazz paczkami i poczt'l dla misjonarzy. 0 tej porze roku (styczen) drogi S'l zamkn i~ te z powodu pory deszczowej. Maly samolocik wibijas i~ w powietrze znacznie wolniej niz odrzutowiec. Ci~zkie od deszczuoblokl to


HALINA BORTNOWSKAzycza sw6j wlasny, nowszy". Na razie tylko do misji w Nachingwei.Tu jest pewnego rodzaju centrum komunika·cyjne. Dwa razy w tygodniuprzylatuje samolot, wtedy odbiera si~ poczt~ dla mis}onarzyi dla mieszkancow okolicznych wiosek. Listy wklada si~ do skrytekposzczeg6lnych misji. Gdy kt-os tam jedzie - przy okazji zabieraprzesylki, i tak pr~dzej 'czy p6iniej docierajq one do adresat6w..Jemy obiad, zabieramy plik korespondencji i pora w dalszq drog~- do Lukuledi, Masasi, Makulani i Makanyi. Potem jeszcze w planiedrugi kierunek - Matekwe i Kilimarondo. Egwtyczne naZ\vyrue bardw trzymajq si~ ucha. Ale wkrotce przestana to bye tylkonazwy - gdy przemie 1'z~ caly archipelag, z kaidq z nazw b~dzie misi ~ lqczyc obraz czyjegos swiata, b~d~ widziee dobrze znane twarzei krajobrazy... NIE JEST lATWO PRZETRWACArchipelag. Wyspy ludzkie wsr6d przyrody, kt6ra jest na innq nizludika miar~, przyrody, ktora zaledwie toleruje c. wieka. Eo tojedno jest faktem: tropik afrykanski, tropik pustynnego stepu i galeriowychlas6w w niczym rue przypomina obrazu uksztattowanegoprzez opisy innych podzwrotnikowych ·okolic. Tu wcale nie jest Iatwoprzetrwae. Nie przypadkiem zycie ludzkie trwa tu sredni·o 34lata. Wszystko zdaje si~ zmierzac do wyeliminowania, a przynajnmiejupokorzenia czlowieka: susze i powodzie, zbyt ostry blaskslonca, skarona woda, jadowite w~Ze i owady, pleniqce S1£: wsz~dzierobactwo i zarazki gromych chorob. Zycie jest wi~c niebezpiecznei ci£:zkie, choc to prawda, ze stanowiqce g16wny p1'odukt regionu,cenione na calym swiecie orzechy korosho (cashew nuts) 1'osna, napit:knych drzewach wlasciwie lI1ie wymagajqcych piel~gnac:i1; gdydojrzewajq, same spadajq - trzeba je tylko w por£: poibierae, przebraei oczyscie. Wydaje si~, ze nie tak znow trudno zalozyc orzechowysad i ze nie brak miejsca na rozw6j ich uprawy. Prawdq jest tez,ze posadzone przy chacie papaje juz na drugi rok przynoSZq liczneowoce, bogate w w1taminy. W ogole udaje si~ tu wiele pozytecznych,jadalnych roslin: orzeszki ziemne, kassawa, tu i owdzie nawetryz (w pobJ.iZu rzek i jezior). Palmy kokosowe nie czujq si~ tu u siebie- jui lepiej udajq S1£: mangowce, ale sadzenie tyoh drzew toprzed si~wzi~ie .obhczone na dose dalekq przyszlosc. A z powoduszybkiego jalowienia ziemi wyniszczonej prymltywnq upraWq w sienigdy dlugo nie pozostajq na tym samym miejscu. Stare, rozlozystemangowce spotyka si~ tylko wok61 misjl: w ich cieniu pnoboszczrozmawia z wiernymi po niedzielnej mszy, a mi~kkie, soczyste owocespadajq dzieciom pr·osto w r ~ ce. I tylko przy domach misjonarzyusilujq owocowac, twsldiwle podlewane w okresie suszy, p61dzikie1172


NOTATKI AFRYKANSKIEdrzewa ' pomaranczowe. Wszystkie inne zbiory, od kt6rych zalezyzycie wiosek, Sq na lasce niepewnej pogody.Pma deszczowa: zn6w mam si~ tu przekon ae, jak falszywe bylymoje wydbrazenia - pora deszczowa to mial bye czas kiedy, jaku n as jesieniq, wal chmur ,okrywa horyzont a deszcz systematyczniezrasza wyschIq z i e mi~ , nasyca jq po woli , az rozmakajq drogi, a stepzamienia si~ w b agnistq lqk~ . Ale tutaj nie jest tak. Afrykailskimn iebem ustawicznie plynq w glqb kontynentu wielkie obloki. W porzedeszczowej stajq si~ jeszcze ci~zsze , przybierajq bardziej dramatyczneksztalty. Noq widae, jak ustawicznie wymieniajq mi~y sobqswietliste, bezszelestne blyskawice.Nie za pomn~ n ocnej jazdy wqskq drogq, przecinajqcq bambusowezaro{;la tworzqce niemal zamkni~ty .nad glowq km ytarz. Swiatla samochodowychreflektor6w wydo'bywaly z ciemn osci tylko ograniczonq,killkumetrowq przestrzen, ale blyskawice pozwalaly dostrzecza k oronkq nagich jeszcze bam'bus6w cale ob:szary ablocznego niebai zarysy gor Jia horyzoncie.Dr,oga do Matekwe jest niezla, dose rowna, budowali jq partyzanciz Mozambiku na uzytek swoich obozow. Jechalismy spiewajqc n acaiy glos kol~dy i na pewno ploszqc tym, przecinajqce nasz szlak, nietoperze,a maze takze ukryte w zaroslach dziki, baw-oly i slonie (drogado Matekwe biegnie skrajem wielkiego rezerwatu). Przy kt6rymszakr~cie spotkalismy czlowieka idqcego w przeciwnym kierunku.Byl prawie nagi, ni6s1 w r~kach dlugq pochodni~.W Matekwe nie bylo dotqd deszczu. Wi~kszos e .oblok6w w~druj ena zach6d i n a p61n-oc, ku laiicuchom gors:kim, mijajqc spragnioneokolice. Chyba ze kt6rys, celnie rawny blyskawkq, wyleje nagleswojq zawartose na oczekujOlce, zasiane juz polet ko ryzu, na wi~nOlcezagony orzeszkow ziemnych, na wytrzebione wsr6d kolczastychzal'osli polanki obsadzone maniokiem i kassawq. To jest b a­r a k a, blogoslawienstwo, wobec ktoreg,o malo wamym staje si~fakt, ze spadajqce t u i tam ulewy zamieniajOl drogi w blotniste pulapki,ze odtOld archipelag nie m()ze juz li-czye na zadnq pomoc anikontakt z zewn ~tr z nym swiatem (deszcze potrafiq ·unieruchomie n a­wet terenowe samochody). Ludzkie wyspy w buszu bywajq bardziej, (l d ci ~te ,od sie'bie niZ wyspy na oceanie.• GDZIE JEST SRODEK SWIATAArchipelag m isyjny ma swoje porty ,centralne - i ma tez odlegle,samotne atole. Tu do pierwszej kategorii n aleZY Lukuledi z Nachingweqjako forpocztq. Lukuledi to stolica diecezji. Gdy tu zajeidza-S - ZNAK 1173


HALINA BORTNOWSKAmy, naJplerw rzuca si~ w oczy katedra, OCzYWlSCle murowana i jakna tutejsze stosunki bardzo duza. Wok61 niej obszerny compoundw cieniu starych rnangowc6w. Budynki, odziedziczone po niemieckichbenedyktynach Sq solidne, pi~trowe, ci~zkie, klasztorne w stylu.Dom si6str, jak zwykle bardziej zadbany, goscinny, nawet przytulnychoc surowy. Reszta - jak zwykle w zbiorowisku m~zczyzn - rnaw soble oos z poczekalni, cos z klasztoru. Obsada mi~dzynarodowa -Amerykanie, Polacy, Irlandczycy, cz~sc si6str z Polski, c~sc zeSzwajcarii.Jednq z najwainiejszych instytucji w Lukuledi Sq warsztaty samochodoweobslugujqce tabor misji, owe stare Land Rovery i ciE;­zar6wki. Brat kierujqcy tym warsztatem to prawdziwy postrachswych klient6w, poniewaz gorzko i stanowczo wypomina im wszelkiejbl~y eksploatacji, kt6re nieornylnie potrafi zauwazyc. Czy tejprzenikliwosci nabierze od niego r6wniez pierwsza praktykantka ­pionierka, wesola czarna zakonnica w poplamionym owerolu ? Przyjemniepatrzec na jej zapal i zgrabne r~e manipulujqC€ narz~dziami.Na og6l uwaza siE;, ze miejscowi Afrykanczycy nie majq talen­:6w mechanicznych - ale przeciez do rozwoju tych talent6w popotrzebneSq odpowiednie doswiadczenia, kt6rych my nabywamy oddzieciiistwa. Tu jeszcze brak ich najzupelniej. Dzieci bawiq si~ patykamii kamieniami, a stare polamane kolo od roweru jest ogromnymskarbem. Czy wsp6lczue im z tego powodu? Nie wiem. Europejskiedzieci budujqce stacje satelitarne z klock6w Lego cz~sto nieumiejq dotykac istot zywych, Sq wobec nich bezradne i nieodpowiedzialne.Struktura wladzy w Archipelagu jest podw6jna: jest "OJClec BisImp",talk milo uzyczajqcy mi swego samochodu, interesujqcy, bezposrednirozm6wca. I jest przelozony zakonny, weale nie rnniej m a­jqcy do powiedzenia w tej diecezji, w calosci obslugiwanej przez jednozgromadzenie. Biskup jest Amerykaninem z praktykq misyjnq naDalekim Wschodzie. KC)llejnym przelozO'nym zakonnym niedlugo 20­stanie zapewne Polak.Dalej od centrum, na poszczeg61nych odleglych wyspach kaZdyproboszcz sam musi bye tw6rcq swego swiata - i jest nim. Tymtrudniejszym problen1em mUSZq bye - jak si~ oomyslam - nieunilknionezmiany. przeniesienia, zast~pstwa. Kazda rnisja jest twor20nymprzez kogos osobnym mikrokosmosem, czyims domem naobczyZnie - ale kalida jest tez plac6wkq, elementern struktury pomyslanejjako slee dose g~sta, ,by Kosci61 byl obecny na calym terenie.Kazda misja z murowanym kosciolem i obejsciem misjonarza,samotnego lub posiadajqcego towarzysza, to jakby gl6wny atol,otoczony szerokim, nieregularnym pierscieniem "zamu", out-stations,1174


NOTATKI AFRYKANSKIEwlosek, gdzie co pewien czas trzeba dojechac ze msZq sw., spowiedziq,jalkims duszpasterskim sIowem. Wizyty misjonarzy stanowiqtu wydarzenia. Dzien powszedni chrzescijailstwa i jego stopnioweprzenikanie w zycie ludzkie jest w r~kach katechist6w. KatechiSci ­jak mi to wyjaSniajq misjonarze - Sq r6mi. Od ludzi, kt6rych kwalifikacjepolegajq wyIqcznie na dobrej woli i gorliwym uczestnictwievv praktykach religijnych, po tych, kt6rzy zdobyli, jak na tutejszewarunki, spory zas6b wiadomosci, konczqc szkol~ powszechnqi uczestrriczqc z dobrym wynikiem w rocznych kursach katechetycznychuzupelnianych kolejnymi "stazami" formacyjnymi. Sq to ludziezaangazowani, zdolni do pelnienia duszpasterskich obowiqzk6w.Otrzymujq niewielkie wynagrodzenie, ale zyjq g16wrrie z pracy w polu,jak wszyscy. Misjonarze swiadomie dqzq do tego, aby katechiscinie byli zbyt silnie uzalemieni materialnie od misji - przyszlosc natym kontynencie nigdy rrie jest pewna, wykorzenienie katechist6wz rodzimego srodowiska przekreslaloby szans~ przetrwania chrzescijanstwaw oderwaniu od systemu misji, kt6ry niemal z dnia nadzien moze zostac znacznie zredukowany lub zlikwklowany. To juzprzeciez dzieje si~ za scianq buszu, za pobliskq rzekq RUVUffiq, w Sqsiednimarchipelagu na terenie Mozambiku. Prezydent Nyerere jestjak najdalszy od mysli 0 wysiedlaniu bialych misjonarzy. Ta swiadomoScpodtrzymuje na duchu misjonarzy w Nachingwei, podobniejak ich kolegow blizej stolicy. Ale jest tez jasne, ze w niepodleglympanstwie afrykanskim Kosciol takze mLlsi si~ spieszyc - intensyfikowacnaturalny proces wrastania w srodowisko, zamiany Kosciotamisyjnego, przychodzqcego do ludzi, w Kosciol do tych ludzi nalezqcy.Juz teraz miejscowe wladze partyjne popierajq obsadzaniekluczowych stanowisk miejscowymi duchownymi.Taki jest obraz archipelagu widziany jakby z powietrza, z g6­ry - albo wlasnie od strony "Kosci-ola Przychodzqcego". Za magazynamiw Masasi, za katedrq w Lukuledi i dworcem lotniczym w Nachingweijest Dar es Salaam, a potem Rzym, dla Polak6w jeszczeWarszawa, Katowice, Krakow... dla ich koleg6w-Amerykan6w jakieSnieznane nam, irrne loiniska i miasta czy miasteczka na drugiej p61­kull, w swiecie, wobec kt6rego nasz domowy jest "drugim", a tentutejszy "trzecim". To nasze spojrzenie, typowe dla pielgrzym6wczy emisariuszy przebywajqcych tutaj na "nadprzyrodzonej delegacji".Tw6rcy a rchipelagu (a przeciez w miar~ zapuszczania korzeniemisariusze stajq si~ wsp6ltw6rcami), a zwlaszcza jego odwiecznimieszkancy na pewno widzq go inaczej.M~zczyzna idzie dolinkq wypelnionq lawicq piasku. Schylony, wygrze'bujezaostrzonym kijem plytkie otwory. Za rJm post~puje kobietaz dzieckiem n a plecach. W kaZdy otw6r wklada kilka ziaren1175


HALINA BORTNOWSKAcennego, odj~t ego od ust ryi u. Jednym ruchem s topy zasypujeo tworek. Na gal~ziach ciernistych akacji ·czyhajq glodn'e ptaki, skorewygI'zebac ziarno.Tu jest ter az srodek swiata, w tej dolince, tak malej, ie moglabyjq pI'zykrye jedna dloD. olbI'zym a. Tu powinny wylae swe blogoslawienstwoobloki znad oceanu zeglujqce oboj~tnym niebem.Trzeba 5e przywolae i zatrzymae, bo ten splachee zyznego piaskumusi wykar mie I'odzin~ ludzkq. Ta rodzina jest dla samej siebietym, co n a swiecie najwa.zniejsze. Otacza jq k I'qg najlbliiszych.Wszystko co poza nim jes t obce, nierealne.Ludzie t worzq krqg. Wok6l ogniska, albo, jak teraz, pI'zy oltarzuulepionym z gliny pod st rzechq wi,oskowej kaplicy. (Ni m zacz~l a si~spowiedz, tI'zeba bylo wykuI'zye osy, kt6I'e od ostatniej mszy zbudowalysobie pod oltarzem mjne gniazdo wielkosci ludzkiej glowy).My - mlody m isjonarz i ja, biala kobieta z jego ojczyzny - ()dwiedzamylch t utaj i Zidaje s i ~ nam, ie pr zybyvvamy do out-station,plac6wki polcionej gdzies na samym bI'zegu swiata. Ale ohi Sq u s.iebie,tu majq s w6j srodek ziemi. Przynajmniej ci starsi. Mlodzi, ciktorzy teraz. w ,0czekiwaIllu na msz~, sluchajq chrypiqcego tranzyst{)I'ka- oni bye moze czujq jai, ze os swiata nie pI'zebiega przezpieD. drzewa k()rosho, w ktOrego cieniu teraz stoimy.• KSI~ZA - GOSPODARZEMisja : Kosciol. Dom misjonarza. Obejsde. Najws:zni,ej szy elemen t :zbi()TDik. Podczas ulewy nape1nia go woda splywajetca z k oscielnego derchu. Ta woda sluzy do myc ia i po przefiltrowaniu - takie d()picia. Wszyscy m oi kolejni gospodar ze podkreslajq, ze ich woda jestbezpieczna .Misja: lepiej czy gOTzej prowa'dzone gospodarstwo. W kazdym raziekury. Siostry w Kilimarondo majq jeszcze swinie, ale nie b~qich dluzej trzymae, bo rue ma dla nich dose pokarmu, a mc si~ n aprzedn6wku na pewno nie kupi. Miejscowi w og6le nie hodujq swiil,bo ich g osp odar'ka rue zna poj~ci a odpadkow - sami jedzq to wszyst/(o,'co moglyby zjese swinie ezy dr6b. Naukowo wyraia ten faktzdanie, iz bialk() zwierz~ce jest dla nich za drogie, Kury jednak Sq ;drobne, chude ptaki same WYiilzukujq sobie pokarm. Podobnie zyjqniewybre


NOTATK I AFRYKAliiSKIEOgr6d - Pole. Wszystko zalezy od uzdolnlen i zamilowan misjonarza.W zasadzie powinien bye ksi~dzem-rolnrikiem. Powinien - bojak stwierdza najidluzej tu przebywajqcy ks. Hieronim - nie momamowie kazan 0 wartosci pracy; jesli samemu stroni sit; od tego, cotutaj ludzie za prac~ uwazajq. "Kiedy wychodz~ w pole z motykq,tez jestem duszpasterzem. Partia TANU slusznie usHuje uczyc ludzisarnociziemosci, pobudzae ich aktywnosc tak, aby w koncu sami zmienili,poprawili swoj los... Partia przysyla instruktorow - pana odogro'du, pana od pola, pana od postt;pu... Proboszcz musi tez byetakim instruktorem, tyle ze dziala bard21iej przykladem nii slowem,podczas gdy przyjezdni nauczyciele nieraz tylko mowiq 1 to bezprawdziwej znajomosci lokalnych warunk6w. Ludziom tu nielatwouwierzye, ze gdy zalozq ogrod, im takze jarzyny obr·odzq... Jednymz moich najwi~kszych osiqgn1~e jest nauczenie ludzi uprawy cebulLMieli zupelnie dobry :zJbior. Mogliby na tym zarobie, ale coz, braktransportu, brak zbytu. Wit;ksze nadzieje wiqz~ z uprawq sezamu.No i oczywiscie orzaszki ziemne, zr6dlo bialka, Sq tu dobrze 2nane,alemoma jeszcze wiele ulepszyc...Duszpasterska wartosc rolniczego zaangaz·owania harmonizujez kimiecznosciq - misje Sq biedne. Zyje si~zdrowiej i pracuje wydajniej,jeslli. konserwy nabyte w milSyjnym magazynie Sq uzupelnianelokalnymi produktami... "D


HALINA BORTNOWSKAMisja. Mur dOQkola. Albo przynajmniej wysoka siatka. Solidnabrama z falistej blaehy. Psy. Nie krwiozereze, ale bqdz co bqdz czujne.I potrafiq ugryzc. Na zewnqtrz za siatkq, za murem, za bramq ­ludzie. Wydaje si~, ze Sq tam stale, od wsehodu slotica, do potnej noey.Ilekroc spojrzec - oni tez patrzq. Czekajq. Obserwujq. Nawetkiedy Sq niby zaj~ci swoimi sprawami, najmniejsze wydarzenie napodw6rzu misji natyehmiast przyciqga ich uwag~. Czy tak slecizqr6wniez siebie nawzajem? Chaty majq niekiedy male ·o'bejseia otoewnewysokim, g~stym, bambusowym plotem. Ale to niewiele znaczydla wseibskich oezu - a nie dla uszu. Ludzie majq tu swoje tajemnice,ale to, 0 ezym nikt nie powinien wiedziec, odbywa si~ niewe wsi, leez w buszu... KOLACJA U KATECHISTVW niedziel~ w Makanya idziemy na kolacj~ do katechisty. Czystowymieciona i prawie pusta izba. Dwa krzesla (i trzy przyniesionespecjalnie z misji). Maly dwupoziomowy stolik (na dolnym poziomieumieszczone naezynie do plukania palcow). Jedyny przedmiot zbytku- duza, jasna lampa naftowa, taka sarna jak uzywana na misji,gdy generator nie dziala. Kateehista - wykBztalcony, wesoly, bystrymlody ezlowiek. Urp.i.e nawet troeh~ po angiels'ku, ale z uwagi najego z{)n~ , ksiqdz Musiol uzywa sua-hili i tlumaczy na polski. Zonai jej siostra jedzq z nami, to takze rzecz wyjqtkowa, przejaw europeizacji.Jest noe rojki termit6w. Tluste, blonkoskrzydle owady zlatujq si~do swiatla. Moma je schwytac (najlatwiej przy scianie), opalic nadkl{)szem lampy i przekqrska gotowa. Wol~ jednak ugali. Jemy je tyrorazem z rybq - d{)starczona z misji ehiDska konserwa bliiniaczoprzypomina naSZq makrel~ w pomidoraeh.przy kolaeji miejscowe ploteczki, tylko przez p61 Uumaczone nam6j uzytek. Wylania si~ z nich zycie wsi - podobne do naszego.Problemy Sq te same - malzetiskie i w relaeji mlodzi-rodzice ­lecz w jakze innej oprawie obyczaj-owej! Odmienna tradyeja i calkiemrome prawo malzetiskie bardw modyfikujq takze troski duszpas-terskie."Chcq wziqc slub koscielny, a nie majq dziecka... przy okazji musze,ich zawiesc do Nachingwei, do szpitala, trzeba stwierdzic, jakajest przyezyna, czy kobieta nie jest bezploclna. Jesli nie b~d2Jie dzie­C1., r{)zwiodq si~, wi~c po co komplikacje ze slubem? "Narzeczenstwo"oznacza tu kilkuletnie wsp6lne pozycie. Slub koScielny moze jednaknastqpic dopiero wtedy, gdy mozliwe jest malZenstwo zwyezajowe ­to znaczy w chwili, gdy po splaceniu daniny nalemej jej rodzicom1178


~ -- - -- - -NOTATKI AFRYKANSKIE------- --_._--­narzeczona wchodzi do rodziny m~za. Slub koscielny przed spIaeeniemtego honorowego dlugu bylby w oezach wsi ci~zkim przewinieniemi grozilby mlodej parze powa±nymi sankejami - az po otrucie'·.Te i inne komplikaeje powstajqee na styku prawa koscielnegoi prawa zwyezajowego (za ktOrym po ez~ sci idzie i prawo panstwowe)powodujq, ze znaezna ez~sc doroslych katolikow nie moze przyst~powacdo sakramentow. Fakt ten slusznie budzi powa±ny niepok6jmisj onarzy. Wcale jednak nie jest jasne, jak moma by sytuacj~zmienic, poki sila obyezaju jest wciqz jeszeze wielka - i poki jest,m jeszcze w tak znaeznej mierze zharmonizowany z warunkami tutejszegozycia, czego nie mo:hna powieciziec 0 licznyeh wymogach prawakoseielnego.Sq jednak uezynki, ktore Sq zle tak w swietle Ewangelii, jak i tutejszegoobyczaju - i Sq enoty, na ktore ten obyczaj i wlaseiwiepojmowane chrzescijanstwo zgodnie kladq na.iwi~kszy nacisk: oby­;:zaj ostro pi~tnuje sobkostwo i egoizm; obowiqzek braterskiej pomocyjest najswi~tszym obowiqzkiem. Ewangelia zas rozszerza tenobowiqzek poza granic~ plemiennej wsp61noty. Mysl~ oezywiscie::J Ewangelti odezytanej w ealej jej literalnej sile, odezytanej tak bezkompromismvo,jak to uczYlnil ,:;w. Franciszek, czy o. Karol de Foucault.POZnym wieczorem z ciemnosci, w ktorej migotajq swietliki dobiegil.dalekie b~bnienie i zmieszane okrzyki. P6jdziemy zobaczyctanee! Wkladam buty, zabieram dyskretnie ukryty magnetofon i ruszamy.Ksiqdz Jozef idzie przede Innq swiecqe latarkq, aby wyploszycze sciezki ewentualne w~Ze i skorpiony. Ale na razie natrafiamytylko na jaszezurki, zaby z rozd~tymi gardlami i ogromne, alenie jadowite tysiqconogi - wydaje si~, ze majq chyba ze 20 em dIugosci.Przestraszone zwijajq sip, we fr~dzliste, drZqce kolko. Za cmentarzem,za orzechowymi sadami, wsrod zarosli wydeptany krqg zie­G1i. Orkiestra - duzy b~ben i metalowa obr~cz. Do tego dochodzqludilie glosy - okrzyki tat'1cz


HALINA BORTNOWSKAdlugi WqZ tanczqcych - oos jakiby "jedzie pociqg z daleka", alew tempieo wiele szybszym. Z zaroSli wylaniajq si~ coraz nowe postacie.Ta11ce b~dq trwaly prawie do rana. My wracamy do wsi, terazcichej i pustej, do rozmowy, kt6rej Hem pozostaje dalekie b~bnieniej glosy cykad. Nowy Rok.• PIESN PEDAGOGICZNASzkola w Makanya to niski cieIfuTlawy barak z oknami bez szy'bi siatek. WnE;trza dw6ch klas wypeluiajq starO'sw'iecklie lawki szkolne- pulpiity na zelaznych nogach. Ks. J6zef wyjasn"ia, ze to prezentz Ameryiki! Lawki paani~tajq s zkolne lata Ani z Zieloneg,o Wzgorza.Ktos pozbyl siE: cennych wkr6tce antyk6w... Ale jaki sens mia­10 placenie za kosztowny transport tych grat6w? 0 wiele bardziejoplaciloby si~ dostar,czyc nar~dzia do t arcia drzewa i produkcji desek.Guy przychodzimy {)bejrzeC szkol~, dzieci wlasnie wracajq ze szkolnegopola. W starszej klasie na tablircy fragmeniy cWlczeii z gramatykiangielskiej. Nauczyciel jest wesoly, sympatycmy, widac, ze lubiswojq robot~. Ch~tnie si~ g{)dzi na nagrywanie spiewanych przezdzieci piesni i na wsp6luq fotografi~. Przezmcze, na ktore teraz patr~, przypomina rzezb~ Ujamaa: dzieci wspi~ly si~ na wysokq termitier~,zza ~lecionych , sHoczornych cial i gl6w wystaje 'profll nauczyciela.M6j kasetowy magnetO'fO'n budzi wielkie zaciekawienie - zwlasZJczaodtworzenie tylko co nagranych pieSni: teraz ch6r s zkoly z Makanyijest "w radiu"! Sluehanie wlasnyeh glos6w wywoluje pomlieoonesmiechy i k,omentarze. Dzieci spiewajq weale dobrze, szkolnymch6rem dyryguje rue nauczyeiel lecz ladna, dobrze wyro sni.~tastarsza dziewezynka, kt6ra spiewa tez partie oolowe. Pytam 0 sensdtugiej piesni z powtarzajqcym si~ refrenem. "TO' nasza najll10wszapiesrl pedag{)giczma - wyjasnia nauezyciel - w mysl dyrektyw partyjny,chtekst przypomill1a d ziewcz~tom , ze najpierw trzeba skorlczycszko l~ , a dopier{) potem rodzic dzieci: to wstyd nie skorlczyc szkolyz powodu ciqzy... Chodzi oczywiscie 0 szkol~ powszeohnq, choc problemistnieje -r6wruez w szkole sredniej. Tam jednak i dzie wcz~tai ich rodziny wyrainjej z'dajq sobie spraw~ z faktu, ze przerwanienauki to m arnotrawstw,o i prawdziwa tragedia - do szk{)ly sredniejogr{)mnie trudno si~ dostac (wielekroc s lysz~ opowiesci 0 r6inychnaduzyciach w tym wzgl~dzie i 0 nadmiernym uprzywilejow2niudzieci n all'czy'Cieli).P~serii piesni pedagogicznych chc~ zmienic repertuar. Czy kt6resz dzieci nie umialoby zaspiewac kolysanki? Z poczqtku mr·odzi wsty­11 80


NOTATKI AFRYKAN SK IEdZq si~, ale wkrotce znajduje s i ~ ochotniczka, jedna, potem druga.Rzecz charakterys tyczna - kolysanki znane Sq jedynie w j~zyk a chszczepowych. 8piewaniu towarzyszy rytmiczny ruch calego ciala.Dzieci wyra±nie uwazajq ten koncert za swiebnq zabaw~.* KTO CZYM JEiDZIIlekroc wyruszamy z wys py na wysp~ spotykamy przy drodze czekajqcy.chludzi. Niektorzy wybierajq si ~ daleko, nawet poza graniceregionu. Tutej'Si autostopowicze nie wyglqdajq przyjaznej okazjiu brzegu rzeki rozp~dzonych pojaz'dow, z ktorych ten czy Nmy prE,;­dzej czy pamiej s i~ zatrzyma. Rozkladajq si~ obozem w poblizu pustejdpogi, w mozliwie g~stym cieniu jakiegos drzewa - nieraz towarzyszyim odprowadzajqca rodzina i znajomi - i czekajq, mozejednak dzis ktos natljedzie. Najprawdopodobniej b~ 'dzi e to land rovermisjonarza, moze cj~zarowka hindus'kiego kupca z mia'Steczka,albo woz wojskowy wiozqcy partyjnych fu,n,kcjonariuszy na spotkaniez ludnoscia. Miejscowy posel - ktorego p0zmalam w Makanyi ­jezdzi rowerem i motocyklem. Nie pr~ko dorobi si~ samochodu. Narazie musi najpierw postawic murowany dam swoim rodzicom w jednejz okolicznych wiosek. To jest najscislejszy dbowlqzek: w mysltutejszych kanonow syn nie moze sam zamieszkac pod luksusowymblaszanym dachem, nim zapewni to rodzicom.* REALIZMW Masasi usilujemy kupic rop~. Wlasn a, zakonna CPN juz wyczerpalaswoje za:soby uzyczajqc paliwa potrzebujqcym. Panstwowestacje od dawna nie majq nic na skladzie. Teraz poddbno diesel jestdo nabyda w miescie, u Htn:dus a, ale sprawa nie jest pros,ta. Przedmagazynem kolejka z bankami - chodzi 0 n aft~ do lamp, nie w iadomoczy dla wszystkich s1Jarczy. W porze deszczowej na na st~ pnytransport trudno liczyc. Z wysokiej kabiny ci~zarowki widz~. zeuprzywilejowani wkradajC\ si~ do magazynu od tylu, wymijajqc corazd luzszq ko l ejk ~ . W koncu ladujemy dwie beczki ropy. To niewiele,ale zawsze cos. Ropa uiJrzymuje misje na powierzchni, bez niejwy:spy wkrotce zapadly by si~ w busz. Bez ropy nie rna komunikacji- wi~kszos c Iterenowych 'samochodow to ropniaki ; ropa utrzymu­.ie w ruchu generatory, dzi~ki ktorym wi ~ ksze stacje misyjne majqprqd elektryczny i wod~ w kranach. Z koscielnych rnini-elektrownikorzystajq tez p rzychodnie lekarskie i szkoly. Byla rnowa 0 ich upanstwowleniu,ale rZqd zadecydowal, ze rozsqdni.ej jest p ozostawic urzq­1181


HAlINA BORTNOWSKAdzenia 'Pod opiekq misji. Praktyka wskazala, ze Sq wtedy batdziejniezawodne w dzialaniu a wytwarzanaprzez nie energia wypadataniej. To sarno dotyczy r'Olniczych 'Osrodkow maszYJnowyoh. Spr'Owadzonez USA trakt'Ory Sq na chodzie, p&ki czuwajq nad nimi zakonnibracia. Mieszkajqc w Makanyi co ran'O wid~ jak bra t troskliwiewyprawia je na kolejnq misj~ , dzi~ki krtorej rosnie obszar pol uprawnych.Jeszcze jakis czas tak musi bye - jak dIug'O? Dluiej nii siE:poczqtkow'O spodziewano. Wlasny, nie impor,towany, samodzielny rozwojtanzanijlS'kieg'O ro1nictwa wYJmaga najpierw zastqpienia ogniai zaostrzonych kijow porzqdnymi ci~ zkimi motykami... potem, tamgdzie si~ da, moie krowy paciqgnq lekkie plugi. Nie wart'O spI'owadzacdr'Ogich traktorow, gdy powszechnie brak umiej~tn'Osci posh:igiwaniasi~ nimi i gdy wciqz jeszcze panuje pierwotna niefrasobliw'Osew traktowaniu mechani'cZlllego sprz~tu, wynikajqca z niedbycia z jegosubtelnymi wymogami. Tutejsi ludzie umiejq tylk'O 'Obcowae z istotamiiywymi, ktorych margines tolerancji na zaniedbania wyidajes ip, bye 0 wiele szerszy.• WODAChodzimy po ws i w Matekwe. Jeszcze raz ·oglqdam pra1cp' - i dol~- kobiet: dziecko na biod,rze, dziecko na plecach, dzieci u spodnicy,w r~kaoh blisko dwumetrowy hebanowy st'lPor, ktorym ubijasi~ na miazg~ jadalne liscie. Inne narz~zia: kamienne zama, wielkiegliniane gary, w ktorych warzy si~ piw'O pombe, kosze gliny doobrzucania scian n'Owej chaty... Pa·tT~, jaik si~ przyrzqdza ugali ­w alum:i!Iliowej misce na ognis'ku mi¢zy kamieniami, nieustailliniedolewajqc po trochu gorqcq wod~ niewia-ryg'Odnie szybkimi ruchamikopysci wyrabia si~ wrzqCq iffias ~...W tej wsi mieszkajq gl6wnie ludzie z plemienia rzezbiarzy - MakO'11lde.Dawniej byl tu blisko dboz dla uchodzc6w z Mozambiku.Makonde majq dumny zwyczaj: g'Ose nie moze wyjsc z chaty z ,pustymir~kami. I ja tez otrzymuj~ prezenty: szkat u bk~ uplecionqz trawy, kilka jaj, a nawet dar zupelnie wyjqtkowy w swym charakterze,malq czarnq kurk~... K'Ol'Or rna istolme znaczenie, takie ptakidaje si~ czar'Ownikom. Ojciec Hieronim przedstawia mnie jako swojqsiostr~ z Polski - stqd te honory, bo 'On sam, jak si~ domy§lam,musi bye uwaZanY za bal'idzo wamego jakiby-'Czarowni'ka.W kqcie chaty 'na pryczy chore dzieck'O. K'Obitrta poi je wodq z blaszanki."Kobieto, tyle razy si~ warn mowi - g'Otujcie wod~ d'O picia"- gniewa s i~ Ojciec Hieronim. Bezradne w:oruszenie ramion.przeciei i tak stale pijq SUTOWq... Kto by tam upilnowal dzieci, abynie pily surowej wody?1't82


NOTATKI AFRYKAI'ISKIEPrzemierzamy tras~ codziemlej pielgrzymki kobiet po wod~. Konczysi~ wieS, potem zarosla, wsrod nieh uprawne polanki ma.n:ioku,dalej pola ryzowe. Wqska, dobrze udeptana, wypalona sloneem sciezkaprowadzi do "studni". Jest to dose gl~hoka dziura wygrzebanaw glinie, wypelniona na dnie bialawq cieczq, po ktorej plywajq liSciei patyki. Alby jej zaczerpnqc, trzeba wlasciwie wejsc do studni. Umozliwiato wy;deptany stok umoaniony chrustem, lecz mimo to osypujqcysi~ grudkami do owej pi1j;nej wody. Stqd, z odleglosci okoto 3 kmtrzebaprzyniesc kaZdy jej kubek. 1'0 bardzo blis'ko - Sq przeciezwsie, grdzie kobiety majq do odbycia :llnacznie dluzszq drog~. Dlaczegonie buduje si~ wsi blizej wady? Studnie wykonywane tak prymitywnqtechnikq muszq bye plytkie. Tam gdzie woda majdurje si~tak . blisko pod powierzchniq, w okresie deszczow powstaje grzqskiebagtno. WieS riie moze stae na takim terenie - wszystkie chaty zamienilybysi~ w kupki bIota.Gl~bokie studnie z ezystq, zdrowq wodq niedaleko chaty. To jestrewolucja, ktorej potrzebuje ten region. ,Zakazone studnie szerzq ehorobypasoi ytnj.cze. Zresztq zarazki czyhajq nie tylko w studniach.Oto pobliski staw, strzeilony przez Widzi~czne biale ezaple. Lsniqcawoda ikusi do kClpieli - i r,zeczywiscie cala wies si~ tu myje, plus:llCze,kqpie. W tym klimacie rue tylko ziemia lecz i lud71ka skora wciqzlakrnie kon'taMu z wodq. Ale ta woda niesie w sobie zalqZki smier­~i - Iarwy rdbakow, tzw. Bilharzii. Skomplikowany cykl rozwojowytych pawzytow wymaga dwoch gospo'darzy. Jednym z nieh jestczlowiek - dmgim slodkowddny slimak. Dla za'kaienia wystarczyczasem przelotny nawet kontakt z zakazonq wo'dq. Bilharziosa jestoOOk malarii drugia'n przeklerrstwem tego regionu, wywoluje najpierwbiegunkl, p6Z:niej trwale us:?Jkodzenia wqrt;roby i innyeh organow,niekiedy zmiany w rnozgu. Istniejq skuteczne leki, ale nie zapobiegajqone ponownym zakazeniom. Groza chorob pasozyltniczychwiqze si~ z fuktem, ze pogl~biajq one stalIl niedozywienia, prowadzqcydo ci~zkich zaburzen, zwlaszcza u dzieci. Pierwotniaki i ro­,baki pozerajq ich szanse normalnego 1udzkiego rozwoju.Biali przebywajqcy w Aflryce - nie tylko kolonisci lecz takzepraoowniey spoleczni, funkejonariusze organizacji mi~dzynaradowycha nawet niektorzy lIliSjonarze - ustawiC2lIlie narzekajq na "lenistwoMurzynOw". Rzeczywi'scie wydajnose praey a takZe stosunekdo niej odbiega tu kranoowo ad standardow powiedzmy skandy­,nawskich, a naJWet polskkh. Sprawa powm'ca w wielu rozmowachi Iekturaeh. Ale to nie jest "leni.si;wo" lecz zjawis'ko 0 wiele ba'I1dziejzlozone: k uI'1ruralne, ideowe, psychologicme - i biologiczne. Kulturaakcentuje inlJle wartoscl, innq ich struktur~, obey jej jest zachodnikult indywidualnych osiqgni~c, czlowiek czym innym si~ mierzy. Odmiennyjest tez stosUl!1ek do ,czasu i do przys-zlosci. Cz~sto bra'k jest1183


HALINA BORTNOWSKAtez bodic6w i motyw6w dla wi~kszego wysilku, projekty lansowaneprzez bialych budzq trudne do przewidzenia, ukryte wqtpliwosci, l~kii zast'rzez€'I1ia ~ ludzie praoujq jesli mUSZq, ale bez wewl1E~ 1Jrznegoprzekonania. Ale biologia rna tez w tym sw6j uezial: nawet !,udziena oko zdr,owi cz~ s to Sq chorzy i to ta'k powainie, ze wi~kszywysilek nie jest mozliwy. Biemosc bywa tez przeja wem gl~bokieji e;;o;ysto biologieznie uwarunkowanej depresji.Rozmawiam z "Bwana Maji" - "panem od wody". Sympatyczny,siwy Australijezyk kieruje ekipq wiercqcq studnie w okolicy Luk uledi:"Pod zienuq jest woda, jest jej dosyc prawje wsz~dzie. Studniesredniej gl~b6kosci moglyby jq zapewnic w {lostatecznej ilos'ci...W okresie suchym odwiereono wiele otwor6w. Patrzebne Sq tylkorury: alby je zabezpieezyc i uruchomic studnie. Rury mialy nadejsc,leez nie nadeszly, caly transport gdzies si~ zawieruszyl. K,tos Die zadbal0 to, by go w pon: wyprawic ze st()licy. Teraz juz drogi zamknip,te.Minie znow kilka miesi0,cy nim si~ te 'rury odnajldzie i nimdotrq na miejsce. Czy niezabezpieczone otwory flrzetrwajq? Jesli nawetta'k - to iJu ehorYich umrze w miE:dzyczasie z braku .zdrow ejwody? BWarrIa Maji jest szezerze zdesperowany i buntuje si~ przeciwmarnotrawiemu eennego czasu swej ekipy. Rozmmiem go. I przypominami si~ zdanie z artykutu, kt6ry tlumaczylam do "lekarsk.ie;go" numeru <strong>Znak</strong>u: "jeden inZynier sanitarny moze wi~cej zrohicdla ochrony Iudzkiego zycia niz dziesi~ciu lekarzy".•' SIOSTRA LUCYLLAKiedy przeglqdam moje przezrocza z Afryki, przekonuj~ si~, zeehoc mam ich tak duzo, nie wszystko mog~ przy ich pomocy pok a­zac. Najbardziej dramalycznym jest pozornie niewiele m6wiqcezdj~ie owej blolmistej studni. Stutdni~ moma sfotografowac. Ale 11iefotograf()walam Cl!l1i dzielnic n~dzy wok61 N airo'bi, ani ehorychw przyohodni w Kilimaro11do. Nie wiem, ezy pot rafi~ pisac 0 godzinachsp~dzonych tam z siostrq Lueyllq, zakonni'cq-piel~gniarkq z Polski.Przychddnia jest panstw()wa, ale siostra, k t6ra w Polsce ukonczylaLiceum Medyczne "pomaga" w jej prowadzenilU, tzn. wlasciwiejq prowadzi: opr6cz niej jest tylko miejscowa poJoma i pomocnikmedyczny po kil'kumiesi~cznym kursie.W Kilimarondo rna poWstac nowoczesny szpitalik. Jui n awet wybranomiejsce na jego budow~. Wtedy przyjedzie tu lekarz. Na razieSq dwa na wp61 zru.inowane baraki. Jeden z nieh to iZJba porodowa.Jeszcze niezby.t c z~s to uzywana - p6ki wszystko przebiega normalnie,kobiety wolq trady cyjnie rodzic w domu. Tu biegnie si~ po pa­1184


NOTATKI AFRYKANSKIEmoe, gdy wystqpiq, weale nie tak tu rzadkie, komplikaeje. Wtedy najez~ e j jest juz za poZno. Opel'Owac nie ma kto - naj'blizszy ehirurg0 p a r~ godzin drogl samoeho"dem, w ehirisk im szpitaLu w Nachlngwei.Land rover misji peIn'i fumk


HALINA BORTNOWSKANieraz odnosi si ~ wrazenie, ze tradyeyjne praktyki religijno-lecznieze,takie jak iu teraz si~ obserwuje, to jakies szezqtki, skaz.oneresztki dbrz~d6w , kt6re kiedys mialy sens, ale zaponmfiarrw 0 n ~m ,zagubiono go, utopiono w piwie, M6re przy kaiJdej okazji leje si~strug,ami... Panstwo zwa1cza 'rueM6re praktyki - pewne rzeezy, jakwsp61i:ycie z "zonami", k't6re majq po osiem, dziewii~e lat i me Sqdo jrzale, Sq zakazane przez prawo i w zasadzie s przeezne takZe z tradycyjnymobyczajem. A jednak jest wiele ta'kieh wypadk6w. Z konsekwencjamispotYTka si~ lekarz. I niewiele moze pom6c. T ~ kobie­, t~ zartrzymamy w przychod.ni. Mamy tu p ar~ l6zek n a takie wypadki- l6zek, pozal .9i~ Boze, to tylko gole prYTcze. Chorzy mUSZq mieevvlasne okryda, wlasne jedzenie. Ci mlodzi przyszli z daleka bez niczego.Powie:dzialam m~zowi , ze moze przyjse do misji do pracyW ogrodzie, dostanie za to jedzenie dla obojga. Staram y si ~ , aby ludziepotrzebujqcy pomoey mogli jakos, choe w c z~sci n a n iq zapracowae.To lepsze niZ rozdawanie na prawo i lewo, k t6re d emoralizujeludzi i w gruneie rzeezy upokarza."Siostra LucyUa ma znakomity kontakt ze swymi pacjent ami. Tomoilna oceni


NOTATKf AFRYKANSKIEzakwestionowania, jak czysty kawal gazy na rOpleJqCej ranie, jakgarsc tabletek chininy, i kubek przegotowanej wody.• EPilOG IJe:szcze jelden odlot, poczqrtek powrotu. Odprowadzajqcy zostajqtam, na skraj'll czel'Wonej polad lo1miska, coraz dalsi, coraz mniejs i ;jui: nie moma dostrzec Nachingwei, w dole przeswituje tylko niewyrafua jas.niej'sza plamk.a na zielonym oceanie. Samolot przebijas i~ przez niosqce blogoslawienstwo burzowe obloki. Wizyta w Archipelagujest poza mnq. Intensywna, wama, tyle dajqca do myslenia- i z a k r 6 t k a. Jak caly pobyt na tym kontynencie. A m o­ze wr~ przeciwnie - moze w istocie bylam w Tanzamli wlasnie zadlugo? Istnieje granica bezpiecznego zbliZenia. Do tej granicy jes ts:i~ obserwatorem, w~dzi si~ wszystko w ramkach, jak przy fotografowaniulustrzankq, chwyta s i~ wyd nki rzeczywistosci gotowe doopisan'ia. Zostajqc dlui ej, schodzqc z czysto tmystycznych szlak6wz k oniecznosci porzuca si~ ten spos6b widzenia. Gely zawiqzq si~ nieiporoztUnienia, przyjafui, wzajemnej troski, Wite'dy do poznawanegoswia


HALINA BORTNOWSKAk ujqcych dojmujqce wspokzudie, odruchy protestu, ch~c eiektywnejpomocy... Ale coz z tego? Wi~ks zo s c z nas moze wyrazic swoje wspolczuciejedynie w sposob czysto symboliczny. Nawet takie ak,cje, jakw yslamie kilku ton mleka w pl'Oszku dla Sahelu to tylko symbole..."Niell{Jt6rzy twierdzq wr~cz: "Lepiej nie interesowac si~ , nie patrzecwid zqcymi oczyma na dalekie dramaty, wobec kitorych jestesmy bezsilni. Lepiej zamykac telewizory, odkladac na bok niepokojqce lektU'ry - ograniczmy horyzont do miejsc, gdzie mogq si~gmqc n aszen~ce , gdzie mozemy je przylozyc".Nie sqd z~ , aby ta'kie ogranj.czenie bylo mozliwe i aby bylo dobre.Zarrnierzona wqsko- i krotkowzracZJnosc to ta'kze kalectwo. Odruch, ucieczki przed swiadomosciq, ze inn! cierpiq naprawd~, to najpospolitszaforma obrony przed cierpieniem, jakie nam z kolei zadajewlruma bezsiJiIlosC. Ten odruch jest tak silny, ze wychowanie musipra'cowac przeciw niemu. Wi erz~ , ze dbok innych ci~zar6w zyciapowirl1l'iSmy przyjqc i ten: ciE:zar wsp6lczucia, ktorego nie mozemyrozladowac przez bezposrednie efektywne dzialanie tu i teraz.Slowo wsp6kzucie nie jest najlepsze, zbyt silny akcent zdaje si~spoczywac na emocji, wzruszeniu, jakby litosci. Z drugiej strony 50­li-darnosc jest ja'kiby za chlo'dna, kojarzy si~ tez raczej z zachowaniemw sytuacji konfli'ktowej; gdy mowimy a salidarnasci, mySlimyo zwarciu szereg6w, a niewylamywaniu si~ z grupy w oblJiiczu przeciwnikaTo zas, 0 czym mysl ~, to ra'czej pocZJucie, zmysl wsp61iIloty,"zmysl Ujamaa". To ten zmysl ponad miar~ rozwini~ty kazal SimoneWeil ,oderwanej od F'rancji spozywac tylko tyle pokarmu, He raojeokupacyjne przyznawaly jej roda'kom. W polS'kiej tratdycji - tradycji"niepo'kornych" - zyje archetyp taikiego wyrzeczenia: p6ki niestanq Szklane Dmy dla wszystkich, nie mamy sami do niczego prawa,wszystko eo ma:my i czego uzywamy, jest dane przedwczesnie,jest niesprawiedliwym przywilejem, powinno palie r~ce . A teraz wiemy,ze mU'simy czekac na Szklane Domy nie tylko nad Wislq leczi n ad Ruvumq.To pocZJude swego rodzaju winy, imperatyw wyrzeczemia, mazeprowadzie ku skrajnosc],om, ku szalenstwom - ja'lcie czasem potrzebnym...przeciez na takich szalony;ch ideach zbudowane Sq r6zneznalki n adziei w swiecie, wsr6d ni'ch pus telnia Malych Si6stru podn6za Kilimandza'ro, Lecz cz~sciej druch Ujamaa b~:dzie tylkoprzynaglac do bardziej zwyczajiIlych, ale przeoiez nie bezplodnychprob mniej egoistycznego zye-ia, do. ustawiania sobie prioryitet6wzy60wych uwzgl¢miajqcych obowiqzki i sluib~, a nie. tyl1ko wlasneprawo do bezpieczen:stwa i s;pokoju.Zeromszczyzna, laicki mit Szklany,oh Dom6w, s'olidarmosc ludzka,h umamitaryzm - a gdzie MISJA, gdzie zaangazowanie chrzescijan­1188


NOTATKI AFRYKANSKIEskie ? Z przemysleii i dyskus ji eirumeni.c:m1ych w Nairobi, z godzinw przycho'dni w Kilirnarondo, ze spotkaii na tyro kontynencie i lektur,wylaiIlia si~ gl~:bokie przeswiadczenie, ze czas misji nie minql,ze w pewnym nowodostrzezonym sensie wlasnie si ~ rozpoczyna.Wyzwalaja,ca si~ Afryka pomalu stwarza warunki, w kt6rychprzyj~cie Ewangelii Chrystusa b~zie mogio bye wolne od konotacjicywilizacyjnego i spolecznego awansu, a zarazem wykorzenienia.Wzi~e na serio tych nowych waI1unk6w i dostrzezenie w nich pozytywnychwartosci b~dzie dla wielu chrzescijaiIl ci~:z:kim przej,sciem.Nikit .chyba nie jest jeszcze w stall'ie wydbrazie sobie, jak konkretniewyglqidae b~dzie Kosci61 w nowych spoleczeiistwach .afrykaiiskich.Bye moze pewien przedsmak tej sytuacji daje dzis srodowisko uniwersytec'kie.Tu wyznawcy Chrystusa moga, juz teraz dawae swiadectwo0 wartosciach chrzescijaiistwa w pewnym sensie jako r6wniwsr6d r6wnych, choe obciCjzeni kooiecznos'Cia, udowodnienia, jakuproszczone i przestarzale 81l stereotypowe opinie 0 chrzescijaiistwie-przezy'tkukolonializmu, chrzescijaiistwie~()pium dla ludu,chrzeScijaiistwie w kt6rym wszys1Jko sprowadza 8i~ do "kasumba",:i1bioru staroswieck.i:ch przes!l!d6w. Na uniwersyteoie chrzescijaiistwomoze ~pelnie nieslychanie waZnIl misj~· - jezeli wychowa, zgodniezeswll istota" ludzi, dla kt6rych braterstwo i caly ideal Ujamaa nieb~ie idea, illa wyrost, lecz imperatywem moramyro, kt6remu wiarakaze bye poslusznym. Wsp61dzialac w duchowych nawdzinach takichchrzescijan - to misja dzisiaj. Tak pojmuja, swoje zadania SiostraSandra i ks. Walsh. Trudno przeceniae ich rol~. Waznym jest tez,ze w swiecie uniwersytookim chrzescijanie, nawet ci z importu, moga,wyra.iac swoja, solidarnosc z illajubozszymi przez dobrow,oliIla, redukcj~wlasnej stopy zycimvej po ill i z e j poziomu najblizszego srodowiska,M6ry jest wcale wysoka. To baI1dzo wa~e swiadedtwo skierowaneprzeciw dominacji praktycznego materializmu. W srodowiskuuniwersyteckim jest tez chyba najszersze pole dla misji w sensiewyjscia na spotkanie swiata pozachrzescijaiiskiego i zetki!li~ia goz imp ulsami EWaiIlgelii i Osoba, Jezusa. Tu wlasnie jest miejsce i nadialog i na swiadoma, konfrontacj~ ze stosunkowo jasnych pozycji.Chrzescijaiistwo widziane jest jako droga, zr6dlo sensu zycia, propozycjakonkretnej hierarchii wartosci. Jest przynajmniej szansa, byje tak ukazywac. Rozwijaja,ce s i~ wsp6lnoty podstawowe b~da, moglywzmocnic aspekt "i:yciowej dr,ogi", przezwyci~zaja,c pokus~ jediIlostronnegointele'ktualizmu w pooejsciu do wiary. A wi~ priorytetdla misji w swiecie uniwersyteckim? W pew.nym sensie tak, ale musito b ye misja realistyczna, pokorna, 81uzebna, nie zmierzaja,ca do opanowaniatego swiai a lecz raczej do podtrzymania go w dobrych tendencjach,w walce 0 odnow~ w duchu sluzby spoleczeiistwu.9 - ZNAK 1189


HALINA BORTNOWSKA1m 'hlizej dna Tanzanii, im blizej romych, zagubionych w buszuarchipelag6w, tym wyrainiej tak bardzo ofiarna obecnosc misjonarzyjestzamk!D.i~ta w rama,ch poditrzymywania struktur duszpasterskichKosciola: Sq importowanymi pro.boszczami i wikarymi na terenachreligijnej diaspory. Zyjq wsr6d ludzi r6mych religli, i wyznan, mozliwieblisko nich, jak najblizej czlonk6w wlasnego Kosciola, tak bliskojak na to pozwala ,obowiqzek walki 0 przebrwanie, przezycie w trudnychwarumlmch 'buszu. Malo majq czasu na przemysliwanie nadteoriq swojej dzialalnosci, zbyt wiele codziennych, pilnych obowiqzk6w.Misjonarze rue Sq misjologami, nie konstruujq dtugotel~mimowy;chprognoz. Ale na kaZdym niemal krOiku zycie przekonuje icho prowiZiorycznosci i historycznym uwarnmkowaniu roli, jakq pelniqw tym kraju. Ta prawda dociera do swiadomoSci wszystkich ­i ludzie reag;ujq na niq r6Znie. W tych reaikcjach sprawdza sj~ dojrzaloscwiarry i zyciowe doswi adczen ie, wychodzi na jaw kaliberczlowieka. Godzic si~ z prowizoTYCmloSciq siebie, swoich wlasnychidei, porzqd!ku, jaki si~ usiluje zaprowadzic zgodnie z wlasnym widzeniemog6lnego dobra... To trudne. Sarna si~ dziwi~, ze wsr6dmisjonarzy tak malo widzialam l~ku 0 da'lsze losy Arohipelagu mimotylu burz na niedalekim horyzonoie. Mysl~, ze ich spokoj wyra'Staz nigdzie nie precyzowanego, a jednak silnego poczuda, ze prowi­Ziorycznym i ktl'Uchym jest nasz wklad, ale me Dzielo; z wiary, zer~e proboszcz6w i wikarych z importu ksztaUujq Kosci61 w Tanl':anii,KoSci61 tanzanijski, tak jak to kiedys czynily ~ce Wojciecha,Radzyma, BrUiIlona z Kosciolem polskim. Dzi~ki nim, dzi~ tymkogo poslalismy, tu, nad Ruvum~ przychodzi Nowe, zawsze Nowe,Nowe dla wszystkich ludzi, takze dla tych co je niosq.KaZda wies, kaMa wyspa Archipelagu jest malym swiatem, w kt6­rym panuje religijny plur,alizm. ChrzeScijanstwo przenikado ludzikanalami istniejqcej i powstajq·cej wsp6lnoty, prze:n:ika nieraz ogromniegl~boko - nie zawsze mozemy sledzic drogi rtego pTZenikania.To ogromnie waiDe, ze chI'ZeScijanstwo tam jest, ze tak czy maczejwnooi :swoj ferment, BoZy i ludiki.Plantatio Ecdesiae... Nia czym polega owo zasadzenie KOSciola(istotny choc nie pierwszy, rue pierwotny element misji - boKosci61 idzie za Dobrq Nowinq, to ona jest siewem)? Latwiej byloto 'Sobie przedstawiac, gdy historia jeszcze ,pozwalala miec zludzenia,gdy biegnqc wolniej nie tak od razu O


NOTATKI AFRYKAr'lSKIEUjamaa, do kt6rego zbliiamy s i~ z szacUJ'rltiem, z rnilosciq, 'bo jestaDO wielkim ·dzielem Bozym.W Nairobi, podczas obrad Rady Kosciol6w wiele m6wiono 0 potrzebienoweg.o wyrazudla motywacji, leZq-cej u podstaw misyjnychpow-olal'i. - Moze Ito jest wlaSnie t a motywaoja, obraz, ikt6ry przemowi:drzewo Ujamaa czekajqce na 'Piel~gn.acj~ w rduchu Chrystusa,by r.ozkwitnqc w spos6b dla wszystkich niespodziewany? JeSli tak,to trzeba umartwiac (swojq wydbraZni~ - illie my podyktujemytemu drzewu, jak rna zakwitnqc - i uczye si~ uwainej nadziei,aby nie przegapic, nie us2'lkodzic najdelikatniejszych, naj:nie'Smielszychzawiqzk6w tego, co kiedys b~dzi e owocem.*Wiele jeszcze ibyl'dby ido powieldzenda 0 archipelagu, 0 jego llUdzia-ch ,a przygotowaniu do wys piaTSkiego zywota,


JACEK WOZNIAKOWSKI RUSKIN Wiktoriafuka Anglia byla krajem kwitnqeym i wysoee cywilizowanym,gdzie dzialy si~ rzeczy tak straszne, ze teraz jeszcze, kiedyo tym -ezytac, wstyd si~ robi czlowiekowi, ze w og6le pisze 0 sztuce.lYIoze i dzisiaj, talk samo jak najedzeni ludzie owczesni n i e z a­u w a i ali potwornych warunk6w pracy w kopalniaeh a w Lon··dynie 50 tysi~ej armii glodomorOw, ktora zyla (i marla) z tego, coznalazla na smietnikach - tak sarno my n i e z a u w a za ill yTrzeciego 8wiata?Kobiety i male dzieci ciqgn~ly na czworakach w~glem ladowaneskrzynie (bez kol) w chodnikach, ktorych wysokosc cz~sto nie dochodzHado metra. 0 uprz~zy tych skrzyn jedna z kobiet zeznala,ze "pas i lancuch Sq gorsze, kiedy si~ jest w powainym stanie".W roku 1844 lord Shaftesbury usHowal naproino ograniczyc czastakiej pracy do 10 godzin dziennie: liberalowie podniesli w parlamenciekrzyk, ze ,;ko'biety i mlode osoby potrafiq same zadbac () swojinteres". .Przeraiajqce roinice pozi,om6w zycia, 'ktore w iXJ10wie wieku XIXwstrzqsn~ly Carlylem, Engelsem, Dickensem 'czy Henrykiem Mayhew(London Labour and the London Poor), wyst~powaly w obf('~biejednego miasta. Obecnie wyst~pujq w obr~bie globu, ale podobnoglob - dzi~ki komuni!k:acji i sr.odkom masowego przekazu - skurezylsi~ ogromnie?Moze i dzisiaj istniejq doktryny ekonomiczne, kt6re uzasadnjajqnieuehronnoSc i sensownosc faktu, ze jedni majq za duro a drudzyumierajq z glodu i ,ale dzisiaj ekonomia stala si~ raezej domenq specjali:stow,gdy w6wczas oswlecony, mcj.onalistyczny leseferyzmuczniow Adama Smitha trafil pod dachy kupcow i przemyslowcow,jako niezwykle wygodny dla nich swiatopoglqd.John Ruskin (1819-1900) byl obserwatorem ~byt przenikliwym(slusznie si~ chlubil bystrosciq swego spojrzenia) i zbyt uczciwym,zeby tego wszystkiego nie widziec. Najch~tniej pisalby dalej 0 sztuce,ale uznal, ze musi zajqc si~ sprawami ·0 wiele bardziej palq-eymi- zresztq stanowiqcymi gleb~ tworczosci artystycznej. Stqd jego1192


RUSKINwielostronna, szlachetna, dziwaczna czasem dzialalnose, stqd ro:udaruena cele spoleczne calej fortuny (wedle obecnego kursu .liczy si~jq na po! miliona dolarow), stqd przede wszystkim mn6stwo ksiqzek.U n as dwadziescia lat pOzniej przed dylematem podOibnym ­mutatis mutandis, bo jednak Krakow nie !byl Londynem - stanqltalkie artysta i swietny znawca malarstwa, autor rozprawki 0 istodesztuki, ktory takze postanowil sluzye najbiedniejszym, ale inaczejnlz Ruskin: z Adama Chmielowskiego pr zedzierzgnql si~ w brataAlberta.W tym samym roku 1860, kiedy ukazal: si~ piqty iostatni tomMode1'n Painters (tom pierwszy, otwierajqcy oeuvre R uskina, nosidat~ 1843, a w mi~dzyczasie wyszlo wiele innych d ziel, m. in. TheStones of Venice), zatem w roku 1860 czytellnicy Cornhill MagazineznaleZli na lamach tego pisma kluez.owe rdzielo zna'komitego ecrivaind'art: "Cztery szkiee 0 pierwszyeh zasadaeh ekonomii politycznej",zwiqzane wspolnym tytulem Unto this Last. Tytul t en przetlumaczyctrzeba "I temu ostatniemu", jest bowiem cytatem z. przypowiesei,ktorq przekazuje Ewangelia sw. Mateusza (20, 1-16) 0 r o'botnikaehw winniey: "A w ziqwszy szemrali przeciw gospodarzowi, mowiqe: Ciostatni tylko jednq godzin~ praeowali, a uezyniles ieh rownyminam, kt6rzysmy znosili ci~zar dnia i upalu. A on odpowiadajqc jednemuz nieh rzekl: Przyjacielu, nie wyrzqdzam ci krzywdy. Czyiessi~ ze mnq rue umowil za denara? Wei mij, co twoje, a idz; ehc~wszakze i temu ostatniemu tiae jako i tobie".Ruskin nie kwestionowal fa'ktu, ze rue wszysey mogq bye podkaidym wzgl~dem pierwszymi. Ale twierdzil, ze wszyscy majq prawodo godnego zycia, takze w s z y s c y biedni, nie tyLko ci, ktorychuzna si~ za pracowitych, grzecznych i milych. Taka opinia bylaciosem w jeden z dogmatow leseferyzmu: ze kto nie pracuje, niechnie je, alba inaczej: ze kto umiera z glodu, wid ae sobie na to zasluzyl.Tymczasem Ruskin byl zdania, ze istniejqca w jegoczasachsytuacja rue wynika z zadnych koniecznosci ekonomicznych aniz zadnych - jak twierdzono - niezlomnych praw hoskich i ludzkich."Nazywac zrzqdzeniem Opatrznosci owo rumowisko porzqdkuspolecznego i zycia, do kt6rego doprowadzila zjadUwa warka konkurencyjna,to doprawdy szczeg6lnie bezczelny i podly spos6'b wzywaniaimienia Bozego nadaremno [...] Wrzucasz czlowieka do kaluzy,a potem mowisz mu, zeby poprzestawal »na tym miejscl:l, gdzieumiescHa go Opatrznosc«. Otoz i nowoczesne chrzescijatistwo".Chrzescijaiistwo - a raczej swoista, 6wczesna jego postac w AngUi- ponosilo, zdaniem Ruskina, wielkq c z~sc winy za to, co si~dzieje. W tomie V Modern Painters pisal 0 mlodosci Turnera, zet a religia musiala wy;dawac si~chlopcu ,,:adyskredytowana, pozbawionawiary w siebie: sw6j autorytet afirmuje tchorzliwie, oglqda1193


JACEK WOlNIAKOWSKIsip, na to, w ja'kiej mierze mogq jq tolerowac, wciqz kurczy siE:,zastrzega, uchyla, chytruje, podzielona przeciw sobie nie przez burzliwerozlamy ale przez wqskie szczeliny, przez odpryski tynku z murow.Niewyksztalcony lecz bystry mlodzieniec nie mial po co byejej poslusznym lub zwalczae jq: m6gI niq tylko gardzie. Gardzie,mimo ze kopula jej poswiE:COna majaczy wysdko nad dalekimi skr~tamiTamizy, ta'k jak kampanila sw. Marka wznosi siE:, d,ostojnydrogowskaz, nad miraZem laguny. Ale sw. Marek panowal nad zyciem,londynski swi~ty - nad smierciq ; sw. Marek nad placemsw. Marka, sw. Pawel - nad cmentarzem sw. Pawla".I w tym samym tomie: "Jak dotqd iaden nar6d nie oznajmil bezwstydnie,w druku i w slowie, ze jego religia dobra jest na pokaz,ale poza tym »nie nadaje si~«. Bywalo nieraz, ze narody wypieralysi~ swych bog6w, ale wypieraly si~ m~Znie. W czasach schylkuGrecy drwili ze swej religii i rozmieniali jq na 'bajania i sztukipi~e; Francuzi swoich bog6w odrzucili gwaltownie, obalili icholtarze i zniszczyli rzezbione ich postacie. Oba te narody, nawetw okresa'ch schy&owych, stawialy trafne pytanie 0 Boga, choc dawalyfalszywq odpowiedz. ,.Albo istnieje Najwyzszy Wladca, albanie ; po rozwazeniu sprawy oglaszamy, ie nie istnieje, i odpowiedniodzialamy«. Ale my, Anglicy, postawilismy t~ kwesti~ w zupelnienowym swietle: »Istnieje Najwyzszy Wla'dca, to jasne, tylko ze ruemoze wladae. Jego rozkazy nie nadajq si~. Wystarczy mu, jesli powtarzaeje diwiE:czme i z szacunkiem. Wykonywanie ich byloby zbytniebezpieczne w obecnych warunkach, :kt6rych z pewnosciq nie przewidzial«.Nie 2Idawalem sobie sprawy z absolutnych mrok6w, jakiew tym wzgl~dzie ogarnE:ly ducha narodu, p6ki nie starlem si~ z ludzmi,kt6rzy zajmujq si~ badaniem s praw ekonomi'cznych i spolecznych.Calkowita naiwnose i niezmqcona glupota, z jakq gloszq, zedo uzytku nadaje si~ jedynie prawo Diabla, natomiast prawo Bogajest tylko cZymS w rodzaju poetyckiego j~zyka - przeszly wszystlko,cokiedykolwiek slyszalem lub czytalem ·o niewiernosci smiertelnych".Zatem Rusku1 postanowil spot'kac ekonomist6w na wlasnym ichterenie. W Unto this Last zajql si~ produkcjq i konsumpcjq. Owocerosnqcej produkcji rO Lldzielane Sq zle, stwiefldzH. Mial ruestetysklonnosc do utopijnego paternalizmu, wyznawal mit charyzmatycznego przyw6dcy i wyo'brazal sobie, ze w przyszlosci rozldzielcq doskonalymmoze bye panstwo. Ale diagnozE: stawial ze swietnymzdrowym rozsqdkiem: "Od dawna wiemy i twiefldzimy, ze biednirue majq prawa do wlasnosci bogatych, chcialbym jednalk a'by wiedzianoteZ, ze bogaci nie majq prawa do wl.asnosci biednych".A co to znaczy wlasnose, 'bogadwo, wartose? Monograf Ruskina,J. D. Rosenberg, z ktorego obficie tu korzystam, tak streszcza jegopoglqdy n a t~ kwesti~: "Teoria ekonomiczna, kt6ra swiadomie od­1194


RUSKINdziela OOgactwo od wartosci tych ludzi, co bogactwo wytwarzajq,nie jest zdaniem Ruskina wiedzq - jest niewiedzq. Dostrzegl on,ze e'konomisci polityczni Sq tack samo w bl~zie, opierajqc swe zasadyna jakim.s hipotetycznym homo oeconomicus, kt6rego jedynymmotywem jest chE;e posiadania - jak w blE;dzie Sq estetycy, kt6rzybadanie sztuki opierajq na homo aestheticus, odcielesnionym pochlaniaczupiE;kna". 0 zadnej sumie 'bogactw (jesli wie siE; tylko tyle, zeona istnieje) rue moma orzec - m6wi Ruskin - "czy jest dla narodudobrem czy zlem. Rzeczywista jej wartose zalezy od znaku m{)­ralnego, ja'ki si~ z ruq wiqZe, tak sarno, jak ilose matematyczna zalezyod zwiqzanego z roq znaku algebraicznego". Istota bogactwa, to wladzanad ludzmi. Czy nie wynika stqd, ze im doskonalsi ludzie, tymwiE;'ksze bogactwo? Ze "ludzie SAbogactwem?" Zatem ekonomiapolityczna winna bye wiedZq nie 0 tym, jatk 7Jdobywae dobra, lecz() tym, jak produkowae i rozprowadzae dobra z najwiE;kszq spolecznq- w iE;C takZe indywidualnq - ikorzysciq. W istocie bowiem "jedynymbogactwem jest zycie. Zycie - ze wszystkimi mocarni mil


JACEK WOlNIAKOWSKInym celern dotarcia do jakiegos punktu jest przerzucenie si~ dopunktu nast~pnego; gdzie istnienie staje si~ tylko mijaniem"...Drugi tekst (w tlumaczeniu Wojciecha Szukiewicza) pochodziz Kr6lowej powietrza (1869) i - kiedy uswiadomie sobie, ze zostaln apisany u szczytu ery wiktorianskiej (w poprzednim rdku po razpierwszy zostali premierami najpierw Disraeli, potem Glaci..c;ton e) ­zadziwia proietycznq grozq, chociaz zaraz dalej propozycje terapeutycznezaskakujq:rozmnazajmy si~! radzi Ruskin."Jezeli wojna ma bye prowadzonaprzy pomocy pieni!?dzy, m a­szynerii, nar6d najliczniejszy i najchciwszy zwycie,zy. Mozecie byedow-olnie uczonymi, Hum, mogqCY zaplacic wie,cej za kwas siarkowyi proch strzelniczy, zatruje w koncu swe kule, obleje warn kwasemtwarze i polozy koniec waszemu is ~nieniu , swemu takze po pewnymczasie, ale przede wszysbkim waszemu. D1a angie1skiego ludu wyb6rlosu lezy baf'dzQ blisko. Mo?: : spazmatycznie bronic swej wlasnoscizelaznymi scianami, na sqzen grubymi, jeszcze przez 1a t kil'ka ­1a t niewiele. :ladne scicmy nie ochroniq ani jego samego , ani jegoposiadlosci, przeciwko ttulTIom, rodzqcym si~ i rozprzestrzeniajqcymszybciej od chmur po zamieszkalych cz~sciach ziemi. B~dzie namwolno zye na spos6b domokrqzcy, 1ub hand1arza zelaziwem - skoro.smysobie taki spos6b utrzymania wybrali - jak dlugo b~ d zi ernyuzytecznymi czarnymi niewolnikami Amerykanow i jak dlugo zadowolimy;;i~ kopaniem w~gli i grzebaniem w popie1e, 0 iIe jeszczeb~q w~gle do kopania, a gdy te sip, wyczerpia, lub staniejq gd zieindziej, my upadniemy".Tekst trz@ci (kt6ry podajemy w przekladzi.e Witolda RubczYl'lskiego),to list· otwarty z dnia 25 pazdziernika 1863 do redak toraLive1'pool Albion, W odpowiedzi na zaproszenie do uczeslmictwaw jury artysty,cznym liverpoolskiego uniwersytetu. Pisarz .odpowiada,ze ch~tnie by przyjechal, "gdyby nie stal na przeszkodzie t akzeobecny nastr6.i mego ducha i ,gdy;by zgola niezdolnym do dalszychwlasnych rob6t nie byly muie uczynily zgroza i wstyd na widokpolityki, Ikt6rq Anglia prowadzi, allxl raczej do kt6rej poniza si ~w swych stosunkach zagranicznych, a w szczeg6lnosci w sprawachWloch i Polski. Nie jest zapewne jasnem na pierwszy pozor, co tenprzedmiot ma wsp6lnego ze sztukq - moze mi si~ jednak uda w y­tlumaczyc to za pomoCq prostego podobienstwa. Wyobraz Pan sobie,ze jakis angielski gentleman um6wil sj~ ze muq, bym udzielal wyklad6wsztuki jego synowi. Odbywajq si~ one poczqt'kowo bez przeszk6di Idokladam pilnosci w okreslaniach linii i kolorytu, az w ternpevmego pi~knego poranku w niedziel~ zachciewa si~ jakiemus wypuszczonemuwlE;iniowi popelnic mor-cierstwQ na dziewczynie idqcejdrogq, ktora okala gazon pod samymi 'oknami damu. M6j pracodawca,uslyszaws zy wrzask, odklada na bok gazet~, nasadza okula­1196.


RUSKI<strong>Nr</strong>y i powoli zorientowawszy si~ w sytuacji, dzwoni na swego najmniejszegoldkajczyka. »John, zanies ode mnie kart~ wizytowqi oswiadcz uklony temu gentlemanowi za parkanem i powiedz mu,ze jego post~powanie jest nienormalne i... dodalbym nawet, mnieosobiScie obfaiajqce. Gdyby ta droga przechodzila przez mojq wlasnose,poczulbym si~ do obowiqzku wdae si~ w t~ spraw~«. Johnzanosi kart~ i wraca z niq, wypuszczony wi~zien konczy swe dzieloz ealym spokojem i po ustaniu wrzasku, gdy morderca zatkal ustablotem dziewczynie, nasz gentleman angielski powraea do swegost~pienia i winszuje sobie, iz »trzymal si~ 7ldala od tejpotrawy«.Teraz po tym wszystkim posyla do lTh'1ie z zapytaniem, czy b~d~mial gotowy wyklad na poniedzialek. Jestem nieco zdenerwowanyi odpowiadam szorstko [ ... J"•Latwiej niz podstawowe dziela z lat 1843-1860, do szerokiej publicznoscidotarly wlasnie te pofuiejsze serie odczytow, wykladowi Iistow Ruskina, ktorych cz~se i u nas z poczqtkiem xx wiekuprzetlumaczono: rome Sezamy i lilie, Galqzki dzikiej oliwy czy Krolowepowietrza. Ilez to ruskinowskich natchnien odnajdujemy u wie­Iu autorow,


JACEK WOlNIAKOWSKIPierwszy ci~zki atak chordby umyslowej (jej symptomy byly wyramejuz od si~dmiu lat) powalil Ruskina w roku 1878. Jeszczepotem walczyl z niq, podr6wwal, wykladal, pisal, ale bylo corazgorzej. Nadwrazliwe jego zmysly reagowaly bolesnie na bodice· diwi~k6w, swiatel i barw, tkt6re z rozkosznych stawaly si~ grome,nie do zniesienia. Harmonijnq przyrod~, zachwycajqcq architektur~mlodych swoich lat opisywal, jak raj utracony. Moze dlategowspomnienia, notowane przezen w latach 1885-1889 (Praeterita)peIne Sq uroku, prostoty i spokoju. Potem juz nie nie napisal, iyljeszcze jedenascie lat, nap6l swiadomie, wsr6d swoieh obraz6w, mineral6wi material6w, kt6rych opracowac nie z;dqzyl.A jeszcze tak niedawno zamiary roil olbrzymie. Bodaj w roku1875 - dobieglszy 56 lat - stawial sobie pytanie, ile mu czasuzostalo na wykorzystanie zebranych materia16w? "Mam ich terazdosyc, by napisac niezmiernie ciekawq (moim ~daniem) histori~pie,tnastowiecznej sztuiki florenckiej w szesciu tomach in [octavo; analiz~sztuki attyckiej z V w. przed Chr. w trzech tomach; wyezerpujqCqhistori~ p6hlocnej sztuki XIII w. w dziesi~ciu tomach; iycieTurnera, z analizq wsp61czesnego malarstwa pejzaZowego, w ezterechtomach; zycie Walter Scotta, z analizq wsp6lczesnej sztuki epickiej,w siedmiu tomach; zycie Ksenofonta, z .analiz~ og6lnych zasadwychowania, w dziesi~ciu tomach; komentarz do Hezjoda, z ostatecznqanalizq zasad ekonomii politycznej, w dziewi~ciu tomach;i og6lnyopis geologii i botaniki Alp w dwudziestu ezterech tomaeh".Zadne z tych dziel nigdy sic: nie urodzilo, chociaz wiadomoscii refleksje (a przynajmniej ich fragmenty), kt6re mialy wejsc doprojektowanyeh tom6w, r·ozsiane zostaly - po cz~sci juz przedtern- w wielu innych ksiq:ilkaeh Ruskina: niejedno:krotnie si~ tampowta'rzajq, raz w tej raz w innej postaci.Jesli wypuszezal z r~ki pi6ro, to tylko by zmienic je na 016wekrysowntka. Majqc lat ezternascie komunikowal swemu ojcu: "Gdybymm6gl, ehciaIbym napisac kr6tki, zwi~zly, oszcze,dny, roZSq·dny,skupiony i powamy list, bo ledwo mam czas na dlugie pisanie.Pros~ zauwazyc, m6wi~ 0 »pisaniu«, bo jesli chodzi 0 kompozyej~to drobiazg, zupehly drobiazg. Tocz~ si~ jak pifka, z tyro, zewbrew zwyklym prawom ruchu me mam w glowie zadnego tarcia,kt6rebym musial pokonywac, wi~c nielatwo mi zatrzymac si~, jeslimnie nie innego ni~ zatrzyma".Jako m~zezy.zna trzydziestotrzyletni zn6w pisal do ojca: "Nieuwazam si~ za wielkiego geniusza, ale mysl~ , ze mam iskr~ geruuszu; coS odmiennego od zwyildych zdolnosci, bo nie jestem zddlnyw sensie, w jakim zdolne Sq miliony ludzi - prawn'icy, lekarze i in­Di. Ale jest we mnie mocny instynkt [...J by rysowac i opisywacrzeczy, kt6re kocham - nie dla slawy, nie dla dobra innych ludzi,1198


RUSK!Nnie dla wlasnej korzysci, ale ten rodzaj instyrrktu, ktory kaze namjese i pic".Kochal natur~, ,dbrazy, rzezby, sredniowieczne gmachy... Jeszcze,jak napisal w Praete1·ita, psy, koty i male dziewczynki. Za'kochal si~dwa razy, rozpaczliwie: raz we wczesnej mlooosci i drugi raz, kiedymial lat czterdziesci. (W mi~dzyczasie ozenil si~ i rozszedl po szesciulatach : zona oskarZyla go 0 nies'konsumowanie malzenstwa.) Alewspominajqc cienie purytanskiego, zamoZnego, samotnego - choe{)toczonego r


JACEK WOlNIAKOWSKIAle coz sam w schod slonca oznacza dla nas? Jezeli tylko leniwypowrot do pustej wzrywki lub bezowocnej pracy, to nie przyjdzienam zaiste latwo zrozumiec wp1ywu, jaki imi~ lApoUina wywieralona Greka. Ale jezeli dla nas tak samo jak dla Greka wsch6d sloncaznaczy oodzienny powrot do poczucia nami~tnej radosci i doskon a­lego zyc.ia - jezeli oznacza dreszcz nowej sily, prze'biegajqcy przezkazdy nerw - roztoczenie nad nami lepszego spokoju niz spokojnocy, DO biorqcego zrodlo w pot~dze rbrzasku - wreszcie ,oczyszczenieZidromej wizji i trwogi przez chrzest rosy porannej; jezeli slOl1cena nas takze wywiera dobroczynny wplyw duchowy, w ten spos6bstajqc si~ i dla nas w rzeczywistosci, nie w wyobrazni, duchowq pot~gq,wtedy zdolamy przekroczyc ciasn e granice poj~cia, ktore wi~zilo t~ pot~g~ w postad nieo.sobowej i wzniesc si~ razem z Grekamido mysli 0 Aniele, ktory - niczym 'krzepki czlO\Viek - cieszy si~swojq w~drowkq , jego glo"", wzywajqcy do zycia i pracy, rozbrzmiewana okr~gu ziemi, a jego pochod prowadzi az na krance niebios".(Do przekladu Szukiewicza musialem wprowadzic poprawki.)Na poczqtku - gdy bardzo ' miody, slabo jeszcze znajqcy zyciei sztuk~ Ruskin zabral si~ do apologii Turnera, czyli do I tomu ModernPainters (1843), ktory wywo1al zachwyt Wordswortha, Tennysona,Charlotty Bronte i innych - n a poczqtku przyroda byla dIanmistrzynia, jedyna" samym pi~knem, samym szcz~sdem : artysta, dbcuja,cyz przyroda" to kaplan, "komentator nieskonczonosci". Pi~ t ­nascie lat potem Ruskin spojrza1 na przyrod~ smutniej i gl~biej,czemu wyraz dal m. in. w tomie V Modern Painters (1860) opisujqcwidok idyUicznej szkockiej doliny: "Jesienne slonce, niskie ale czyste,oSwietla szkarlatne jagody i zlote liscie brzoz, ktore opadty tami sam i jesli nie porwal ich wiatr, spocz~ly w szczelinach fioletowejskaly. Przy skale, w wydra,zeniupod ga,szczem, lezy, ogolooone niemaldo .kosci, padio owcy, kt6ra uton~la w ostatniej powodzi; bialezebra wystajq przez S'k6r~, poszarpana, przez kruki. Strz~pki welnydrzq jeszcze na gal~ziach, ktore zatrzymaly padlin~, kiedy niosl jqpra,d [... J Przy zalkolu strumienia widz~ czlowieka, ktory lowi ry'by,z chlopcem i psem - niewa,tpliwie grupa wcale ladna i malownicza,gdyby nie to, ze siedza, tu caly dzien, przymierajqc glodem". Nawetukochane Alpy za,czynaja, miejscami wydawac mu si ~ wstr~tn a, m artwicq,"niemal wzorem tego wszystkiego, co dla ducha ludz1ciegonajbardziej przykre".W tychze latach - przypomnijmy - ukazalo si~ Unto this Last,wtedy tez (1858) Ruskin przezyl jakby nawrocenie z purytanizmuna szczeg6lny, chrzesdjanS'ki witalizm. Stalo si~ to w Turynie podwplywem obrazu Weroneza, Salomon i kr6lowa Saba. Pwsto z kaplicyWalden-sow, gdzie wysluchal nudnego kazania 0 zlosci tegoswiata, Ruskin poszedl do galerii m alarstwa. Obraz Weroneza ,;ja­1200


RUSKI<strong>Nr</strong>zyl si~ w pelnym swietle popoludnia. Okna galerii otwarto. Wrazz gorqcym powietrzem wplywaly z dziedziiica przed palacem falemuzyki wojskowej, kt6ra w doskonalej swej sprawnosci, harmoniii dyscyplinH~ wydala mi si~ bardziej naboma od wszelkich hymn6wew angelickich, ja!kie mialem w pami~ci. I w miar~, jak opanowywalymnie doskonala barwa i dosbrak mu zar6wno odwagi, by stawic czolo potworom,jalk i sprytu, by samemu stac si~ lotrem".C6i wi~c rna pocza,c artysta? Po pierwsze, niechaj Wiernie przedstawianatur~ , w kt6rejpi~kno tak wspaniale la,czy si~ z brzydota,:malarz, kt6ry by zacza,l stosowac upi~kszaja,ca, selekcj~ , zw~zikra,g swych radosci i wpadnie w manier~. Po wt6re, jego funkcja"to bye stworzeniem widza,cym i czujqcym; bye narz~dziem 0 takiejczuloSci i wrazliwosci, ze zaden cien, odcien, linia, zaderi momentamy, przelotny wyraz rzeczy widzialnych ani zadne z przekazywany;ch przez rue wzruszen [...J nie znikna, z ksi~gi pami~ci. Nie jegorzecza, jest myslee, sa,dzic, dowodzic czy wiedziec".1201


;.JACEK WOlNIAKOWSKIOczywisde pisarz reaguje tu krancowo na zakorzenionq jeszczew Oswieceniu, spekulatywnq, uog6lniajqcq idealizacj~, kt6rq nierazuwazano w akademiach za wlaSciwe zadanie artyst6w; "ilekroc ludzienie patrzq na natur~ - drwi Ruskin - tylekroc myslq, zemogq jq poprawic" (1859). Dramiq go tez mocno niemieccy Nazarenczycy- na innym miejscu powie 0 nich, ze Sq jak ludzie , kt6rzyzjadajq kred~ i zapewniajq, ze to znacznie lepsze od sliwek i tr uskawek.W rezultacie jednak apologeta Turnera walnie przyczyni si~ dotego, ze na dlugie lata utrwali si~ model artysty, jako fotografa(choc nieraz podkreslal, ze w sztuce chodzi 0 in t e r pre t a c j ~,nie 0 i mit a c j ~), a z drugiej strony model artysty, jako bezmyslnego,dzialajqcego irracjonalnie wrazliwca. W stosunku do tego modeluprzyjdzie znow rea'kcja: spekulatywnosc neoimpresjonist6w -ezykubist6w. Dzisiaj Zyjemy obiema naraz tradycjami: artysci spekulujq,ale spekulujq irracj


RUSKINfanatyczna milosc do niej porwala cale l'O'kolenia umysl6w. OnwmowH im cZeSc i miloM! do rzeczy, kt6re mijali o'boj~tnie i zniech~ildo rzeczy, ktore czcili. Ruskin w stosunku do sztuki jest wlasnietym, czym poeta w stosunku do natury, do iycia - i to wielkipoeta".Przytoczywszy tak pi~kny pean, wypadalaby wlasciwie zamilknqc.Ale przyziemna dekawosc kaze jeszcze postawic pytanie: co takiegopowiedzial Ruskm 0 sztuce -- pr6cz atak6w na idealizacj~ - 00 byi dla nas dzisiaj bylo zywe?•W znakomitej antologii pism Ruskina, do ktorejciqgle tu s i~gam ,Kenneth Clark pr6buje wyliezyc - tytulem przykladu - killka mysli,kt6re wydajq mu si~ u niego wzgl~dnie stale: sztuka, to nie sprawasmaku, leez calcgo ezlowieka; nawet najlotniejsza wyobrami a musiS"i~ opierac na faktach; te fakty trzeba umiec 0 de z u c; sztukajednakze przekazuje prawd~ nie tylko 0 nieh, ale tez 0 sensie zycia ;pi~kno ujawnia si~ w jej dzielaeh, ale najpierw w organizmaeh,kt6re rozwin~ly si~ ku doskonalemu pelnieniu swych Junkeji, zgodnemuz "prawem pomocy"; dobrq sztuk~ tworzy si~ z radosciq ;wielka sztuka (takze arehitektura!) to wyraz czas6w, w kt6ryehlqczy ludzi szaeunek dla praw i ezesc dla przyw6dcy, wsp61nawiara i wspolny eel.Te mySli - ktore w6wczas byly 0 tyle mniej banalne a z drugiejstrony 0 tyle mniej wqtpliwe niz obecnie - stanowiq kanw~, nakt6rej Ruskin wyszywa wnikliwe uwagi szczegolowe. Niezbyt cz~toniestety dotycz


JACEK WOlNIAKOWSKIi mroku".) Nieraz wychwalal bez miary wspolczesnych sobie artystow,gruntownie dzis zapomnianych.A przeciez to wia,zanie derpliwie kontemplowanego szczegoluz kluewwymi zagadnieniami zycia, kultury, historii, weia,z zaskakujecelnoscia,.Ruskin ma ·ostra, swiadomosc historii wlasnie. W gorach Jury zanotowalw dzienniku (1846: trzy lata poiniej owa notatka, znacznierozbudowana, dostala si~ do Seven Lamps of Architecture) takieprzezycie: "Kiedy doszedlem do uskoku, a dosyc raptownie si~ urywa,i spojrzalem na str·ome, dalekie pasma Jury wysokiej, wzdluzprzeciwleglych seian zlebu zeglowal wolno jastrza,b, tuz przy grani,tyle, by miec pod soba, gla,b rzeki.; uroczysty grzmot wod dobieglz dolu, zmieszany ze spiewem dr@d6w w gal~ziach jodel. Odczulemto bardziej niz zwykle, lecz nagle ~dalem sobie spraw~, jak zupelnieinne byloby wrazenie podobnej sceny, gdyby si~ r·ozgrywalaw obcym kraju, i to kraju bez historii; jatk bliska sercu jest jodlaszwajcarska w porowaniu z kanadyjska,. Za malo bralem pod uwag~te glE?bokie przywia,zania ; sa.dz~ teraz, ze gdyby ten las jodlowyznajdowal si~ w Alegenach, lub gdyby pot{)k byl Niagara" spojrzalbymna nie tylk{) z intensywna, melancholia, i t~knotq za domem".Dom, to byla Europa. Przeczytajmy uwamie dluzszy fragmentz Kr6lowej powietrza (w przekladzie Szukiewicza: bl~dy poprawilem)."Kiedy to pisz~, lezy kolo mnie {)dtkryta strona perskiegomanuskryptu, wykonanego w lazurze i zlocie, w mi~kkich barwachzielonej, fioletowej, rubinowej i szkarlatnej, tworza,cych jedno blyszcza,ce,swietne pole. Celem jego jest tylko rozkosz oczu. NaprzeeiWikomnie zas lezy rysunek Turnera, wyobrazaja,cy jezioro genewskie0 dwie mile od Genewy, na drodze do Lozanny, z gora, MontBlanc w dali. Stare miasto widac rozcia.gni~te za bezfalistq woda"okryte mglistq zaslona. [... JW slaibym swietle bursztynowym na stoku nie ma tyle nawet barwy,co w najbledszym uschlym lisciu. Jezioro ni,e jest niebieskie,lecz szare we mgle, przechodzqc w gl~boki den pod sosnami Voironu;kilka ciemnych p~kow lisei, samotny bialy kwiat - ledwie dostrzegalny- oto cala uciecha skal· przybrzeZnych. Jedna z plam rubinowychwschodniego r~kopjsu dostarczylaby dosyc farby na calq czerwonosew rysunku Turnera. Dla prostej przyjemnosci ,oka nie maw tym calym krajobrazie tyle nawet, co w pol


RUSKINmiesikala w jego sercu a sila mysli tego plemienia w jego mozgu;poniewaz znal histori~ Alp, jako tez miast u stop ich rozlozonych ;poniewaz czyta! legendy homeryckie 0 chmurach i patrzyl na bogowbrzasku, na darzycieli rosy polnej; poniewaz znal oblicza skal i wyraznami~tnych gor, jak czlowiek zna oblicze swego przyjaciela;poniewaz nosil w sobie podziw i smutek, odnoszqce s iE: do zyciai smierci, a b~dqce dziedzictwem gotyckiej duszy z dni jej pierwszychkro16w morskich; a takze wsp6lczucie i rados


JACEK WOtNIAKOWSKIkoloru i ruchu (te rozwa:iania Ruskina wioda, od Turnera do impre­.sjonist6w i dalej) oraz indywidualnosci. Cary wiek XIX stal podznakiem opozycji - czy jesli kto woli dialektyki - mi~dzy spoleczenstwemjako organizmem, a jednostkq, zwlaszcza jednosbkq tworcza"genialnq. W The Elements of Drawing Ruskin wypowiada swojecredo w tej sprawie.Wi~ksze fragmenty rozsadzilyby jednak ramy tego szkicu, sprobujrnywi~c tylko stawie przed oczy czytelnika ulamki z obu dziel."THE STONES OF VENICE"TOM II: Z ROZDZIALU "THE NATURE OF GOTHIC""Grek nie dawal wyrdbnikQrn talkich przedmiotow, ktorych by niemogli wykonae doskonale. Asyryjczyk dawal im przedmioty, iktoromogli wykonywae tylko niedoskonale, ale wyznaczal dla tej niedoskonaloscinorm~ prawna,. W obu systemach wyrobnik byl niewolnikiem.Ale w sredniowiecznym, szczeg6lnie zas chrzescijanskim systemieornamentu, to niewolnkhvo zupelnie znika: bo chrzescijanstwo, zarownaw rzeczach wielkich jak malych, uznaje indywidualnq wartasekazdej duszy. Nie tylko uznaje jej wartose, glosi tet jej niedoskonal,ose,godnosciq darza,c tylko wyznanie niegodnosci. Owo przyznaniesip' do utraconej mocy i do natury upadlej, kt6re Grek czyNiniwita odczuwal, jako niezmiernie przykre i w mian~ moinosciw og61e odrzucal, chrzescijanin powtarza co dzien i co godzin~, spoglqdajqcna ten fakt bez l~'ku, bo w koncu sluzy on wi~kszej chwaleBozej. Zatem chrzescijanstwo glosi kazdemu duchowi, ktorego powolujedo swej sluzby: rob co mozesz i wyznawaj szczerze, czegonie potrafisz; niech tw6j wysilek nie ustanie z obawy przed porazka"niech twoja spowiedz nie umilknie z obawy przed wstydem. Mozew gotyckich s:tkolach architektury nalezy podziwiae zwlaszcza to: zeprzyjrnuja, prac~ umys16w nizszych i z fragmentow pelnych niedoskonalosci,ujawniaja,cych ja, w :kaZd.ym dotkni~ciu, poblazliwie wznosza,dostojna" nieskazitelna, calose.Lecz wsp6kzesny duch angielski rna to wspolne z greckim, ze u.5ilniepragnie we wszystkim ostatecznego wykonczenia i doskonaloSci,zgodnej z naturq .danej rzeczy. W abstrakcie jest to cecha szlachetna,ale staje si~ nikczemna, kiedy kaze nam zapominae 0 wzgl¢nej tylkogodnosci roinych natur, i wyiej stawiae doskonaloSe natury nizszejad niedoskonalosci natury wyzszej; nie mowia,c 0 tym, ze wedIetakiej miary wszelkie bezrozunme zwierz~ trzeba by wolee odczlowieka, bo doskOil1alej spelnia swoje funkcje [.. .]Obficie studiowalismy ostatnio i wydoskonalilismy wielki wynalazekcywilizacji, podzial pracy: falszywie go jednak nazywamy. Po1206


RUSKINprawdzie bowiem nie praca jest podzielona, tylko ludzie. Podzielenina segmenty, pokruszeni na kawaleciki, na okruchy zycia, tak zeten strz~pek inteligencji, ktory zostaje w czlowieku, nie wystarczy,zeby zrobie szpilk~ alba gw6zdz, tylko wyczerpuje si~ n a wykonywaniuostrza szpilki albo gl6wki gwozdzia. OczY'viscie d obrq i pozytecznqjest rzeCZq robie duzo igiel dziennie. Gdybysmy jednak moglizobaczye, jakim krystalicznym piaskiem poleruje si~ ich ostrza ­piaskiem ludzkich dusz, kt6ry by trzeba obejrzee w znacznym powi~kszeniu,aby rozpoznae, co to w og6le jest - w6wczas pomyslelibysmy,ze i tu moma poniese strat~. Wielki krzyk, jaki dobywa si~ze wszystki,ch naszych miast przemyslowych, glosniejszy niz hukpiec6w, swiadczy wlasnie 0 tym - ze fa'brykujemy tam wszystko,z wyjqtkiem ludzi; bielimy baweln~ , hartujemy stal, rafinujemy cukiel',toczymy ceramik~; ale rozjasnie, wzmocnic, oczyscic, uksztaltowaechocby jednq zywq dusz~ - to nigdy nie wchodzi d o preliminarzazyskow. A temu zlu moma zaradzie r...1 tylko jesli wszystkieklasy pojmq, jakie rodzaje pracy dobre Sq dla czlowieka, podnoszqgo i dajq mu zadowolenie; moma zaradzie przez stanowczq rezygnacj~z takich wyg6d, 'czy pi~kna, czy taniosci, k t6re uzyskuje si~tylko kosztem poniewierki rO'botnika; i przez r6wnie stanowczy popytna wyroby zdrowej i llSzlachetniajqcej pracy.W jaki spos6b, zapyta ktos, morna rozpoznac takie wyroby i uregulowactaki popyt? Latwo, trzymajqc si~ trzech og6lnych i prostychregul:1) Nigdy nie popieraj produkcji zadnego artykulu, ktory nie jestkoniec2lll.ie potrzebny i w kt6rego wytworzeniu nie bierze udzia'luin w en c j a.2) Nigdy me zqdaj dokladnego wykonczenia jako taki ego ; jedyniedla jakichii praktycznych lub szlachetnych cel6w.3) Nigdy nie zach~caj do nasladownictwa [.. .J2adne dobre dzielo nigdy nie moze bye doskonale, a z.q dan i edo s k 0 n a los c i j est z a w s z e z n a 'k i ·e m, zen i e r ° z u­rn i e s i ~ eel u s z t u k i.Mianowide z dW6ch powodow - oba zas opierajq si~ ° prawaodwieczne: Pierwszy jest ten, ze zaden wielki czlowiek nie przestajepracowac, p6ki nie poniesie porazki. To znaczy, ze jego mysl znaczniewyprzedza jego moZliwosci wykonawcze, kt6re od czasu do czasuzalamujq si~, pr6bujqc nadqzye za myslq; ponadto mniej wa:i:nymcz~sciom swego dziela poiiwi~ci on tylko tyle uwagi, ile potrzebujq ;i wIasnie dlatego, ze jest wielki, tak si~ przyzwyczaja do uczucianiezadowolenia z najlepszej na jakq go stac roboty, ze w chwilachznuzenia lub gniewu na siebie samego nie dba, czy widz takze niejest niezadowolony. Mysl~ , ze byl tylko jeden czlowiek, kt6ry nieuznawal tych ograniczen i zawsze dqzyl do dosko.naloiici: Leonardo.1207


JACEK WOlNIAKOWSKIProme jego wysilki Wi.odly do tego, ze jednemu 00rawwi poswi~ ca ldziesi~c lat, i nie kon,czyl goO [... JDrugi pow6d polega na tym, ze niedoOskonaiosc jest w pewnymsensie zasadniczym rysem wszystkiego, co w zyciu znamy. \701 smiertelnyrndele jest znakiem zycia, to znaczy post~pu i zmiany. Nicco i:yje nie jest, nie moOze bye scisle doOskonale; cz~c zawsze niszczeje,cz~sc si~ roOdzi. Kwitnqca naparstnica - jedna trzecia w pq­'kach, jedna trzecia wi~ie, jedna trzecia w pelnym kwiecie ­to przykiad zycia na tej ziemi. Wszystko, co zyje, ma pewne nieregularnoscii braki, ktore Sq nie tylko znakiem zycia, ale zrodlempi~kna . Zadna twarz ludzka nie rna koOntur6w identycznych po oObustronach, krzywiznaza,dnego ·liscia, symetria zadnej gal~zi nie jestdoskonala. WszystkoO jest dosloOwnie lepsze, pi~kniejsze i milsze zewzgl~du na niedoskonalosci, ustanoOwione z BoOzeg,o roOzkazu, abyprawem zycia ludzkiegoO byl trud, a prawern ludzkiegoO sqdu ­rniloOsierdzie [...JNie kwestionowalbym zamilowania do ladu. Jest to jeden z najpozyteczniejszychskladnik6w ducha angielskiego; pomaga namw handlu i we wszystkich rzeczaeh czysto praktycznych; w wieluwypadkach jest jednym z kamieni w~gielnych moOralnosci. Tylkonie wyobrazajmy sobie, ze zamilowanie do ladu, to mHoOsc sztuki.ToO prawda, ze w najwYZszym sWoOim sensie lad jest jednq z koOniecznosclsztuki, tak jakczas jest koniecznosciq muzyki; ale zamilowaniedo ladu rna tyle wsp6lnego z radoOsciq, jakq daje architekturaczy malarstwo, ile zamiloOwanie doO punktualnoOsci z roOzkoswwaniems i~ operq [... JZ pewnego punktu widzenia architektura gotycka jest nie tylkonajlepszq, jest jed y n q rae jon a I n q architekturq, jakoO ta, ktoraumie najlatwiej dostosowac si~ doO romych uslug, pospolitych 'czyszlachetnych. Nieokreslona w nachyleniu dachu, wysokosci filaru,rozpi~tosci luku, czy w ukladzie rzutu pozioOrnego, potrafi skurczycsi~ w wiezyczk~, rozprzestrzenic w hal~ , zwinqc si~ w schody lubwystrzelic igliel\, z niezml\conym wdzi~kiem i ruewyczerpanq energiq ;a skoroO znajdzie okazj~ , by zmienic ksztalt lub cel, poddaje si~ jejbez najmniejszeg'o poczuda uszczerbku czy to dla swej jednoOsci czydla majestatu - subtelna i gi~tka jak ognisty WqZ, ale zawszeczujnana glos zaklinacza. To jedna z g16wnych zalet goOtyckich budownkzych,ze nigdy nie pozwalali, by koncepcja zewn~trznej symetriiczy konsekweneji zak16cala rzeczywistq funkcj~ i wartoOsc tegoO, coorobiE. Jeslipotrzeoowali okna, oOtwieran je, jesli pokoOju, dodawaligoO, jesli przypory, stawiali jq, weale nie baczqc na zadne ustalonekoOnwencje zewn~trznegoO wyglqdU, wiedzq,c (co zawsze si~ potwierdzalo),ze dzi~ takim smialym naruszenioOm planu jego symetria1208


RUSKINnie tylko nie poniesie straty, ale stanie si~ ciekawsza. Tak wi~cw najlepszych czasach gotyku, raczej otwarto by zb~dne okno w niespodziewanymmiejscu dla niespodzianki, niZby potrzebne okno zamkni~todla symetrii. Kazdy kolejny archHekt, zatrudniony przywielkim dziele, cz~sc przez siebie dodanq budowal na wlasny sposob,nie baczqc na styl, przyj~ty przez poprzednikow. I jesli po bokach katedralnej fasady wznOSZq si/i dwie wieze,· jako nominalneodpowiedniki, jedna b~dzie prawie na pewno inna od drugiej,a w ka'zdej z nich styl b~dzie inny u szczytu niZ u dolu [...]Obraz IUb wiersz bywa co najwyzej wqtlym objawem podziwuczlowieka dla czegos, co stoi poza nim; lecz architektura zbliza si~bardziej do wlasm~j kreacji czlowieka, zrodzonej z jego potrzeb i wy.,.r aZajqcej jego natur~. Jest takZe, w pewnym sensie, dziefem calegoplemienia, gdy obrazczy POSqg 'lq dzietem tylko jed\1ego, zwyklebardziej od innych uzdolnionego. Wolno nam wi~e oczekiwac, zepierwsze dwa skladniki dobrej architektury wyrazac b/idq jakieswielkie prawdy nalezqce zwykle do calego plemienia, ono zas musirozumiec je lub odczuwac w kazdej swojej pracy pod slOllcem.Zauwazcie, Jakie to Sq prawdy: wyznanie niedoskonalosci i wyznaniepragnienia zmiany [...]Musimy najpierw pami~tac , ze ukradanie barw i linii jest sztukq,analogicznq do komponowania muzyki, i calkowicie niezalemq odprzedstawiania faktow. Dobry kolor nie · musi przekazywac obrazuczegokolwiek procz siebie. Polega na pewnych proporcjach i ukladachpromieni swiatla, nie ZM na podobieilstwie do czegos. Jednoi drugie musni~cie okreslonych szarosci i fiolet6w, polozonych mistrzowskqdloniq na bialym papierze, i mamy d,obry kolor; jesliobok doda si~ dalsze pIa my, mozemy si/i przekonac, ze zamierzajqprzedstawic szyj/i gol~bia, i mozemy chwalic - w · miar~, jak dzielos i~ posuwa - doskonale nasladowanie gol/ibiej szyi. · Ale dobry kolornie polega na tym nasladowaniu, tylko na abstrakcyjnych jakosciachi stosunkach szarosci i fioletu.Podobnie kiedy tylko wielki rzezbiarz zaczyna ksztaltowac swedzielo w kamiennym bloku, widzimy, ze linie majq szlachetny ukladi charakter. Mozemy nie miec najrnniejszego poj~cia" jaki jest zamysltych form, czy to forma czlowieka, czy zwierz/icia, czy roslinnosci,czy draperii. Sq znakomitymi formami, i tylko to powinnonas obchodzic, jesli mamy orzec, czy pracownik jest dobrym czyzlym rzezbiarzem.Ot6Z sztuka najszczytniejsza, to seisle wspolbrzmienie w formachi barwach wartosci abstrakcyjnej z mOCq nasladowczq: najwspanialszakompozycja, sluzqca do wyrazenia najwspanialszych faktow.Ale umysl czlowieka nie potrafi zwykle polqczyc obu doskonalosci:1209


JACEK WOlNIAKOWSKIalba biegnie za faktem, lekcewazqc kompozycj~ , albo biegnie zakompozycjq, lekcewazqc fakt.B6g chcial, zeby tak bylo. Nie zawsze trzeba nam najlepszej sztuki.C .!:~sto potrzebujemy fakt6w bez sztuki, jak w wykresie geologicznym;i cz~to sztuki bez fakt6w, jak w tureckim dywanie.A wi~kszosc ludzi uzdolniona zostala, by dac jedno lub drugie, lecznie oba naraz: tylko jeden czy dwoch, naprawd~ na'''szczytach, m ogqdac oba [...][Taki najwyZszego lotu artysta] ujmuje istot~ ludzkq w jej calosci,z jej sHq zarowno smiertelnq jak duchowq. Mocen wsp61­brzmieC i wsp6lczuc z caIq skalq jej nami~tnosci, z nkh wszystkichdobywa majestatyczne harmonie; przedstawia jq, nieul~kIy, weIWSzystkich jej post~pkach i myslach, w jej pospiechu, gniewie,zmyslowosci, pysze, talk samo jail!: w m~stwie jej wiar y, ale wewszystkim czyni jq szlaehetnq. Odrzuca z ciala zaslon~ i patrzyna tajemnice jego ksztaltow jak aniol, kt6ry spoziera na niZszestworzenie. Nie ma nie takiego, co by oglqdal z niechE;ciq, nie, coby si~ wstydzil wyznac. Ze wszystkim co zyje, triumfujqc, upadajqc,cierpiqc, poczuwa si~ do braterstwa w losie dobrym i zlym ; a jednakw jakirnS sensie stoi na uboczu, niewzruszony n awet w gl~biswego wsp6kzucia: bo jego duch zbyt jest rozumny, by si~ smucic,zbyt mEfmy, by si~ l~kac , zbyt czysty, by mogl si~ zbrukac"."THE STONES OF VENICE"TOM III"Chcj.elibySmy, by sztuka zatrzymala dla nas to 'co ulotne, OSWledlaco niepoj~te , ucie1e.snila rzeczy, kt6rym nie masz miary, uniesrniertelnilarzeczy nietrwale. Ledwo zauwazony blysk spojrzenia,przeJotny den niejasnych wzruszen, mglisty zarys chwilowej mysli- i wszystko, co wskutek takich spraw ujawnia s i~ w rysachcziowieka, a takZe wszystko, co w osobie ludzkiej i jej dzialaniach,i w wielkim swiecie natury jest nieskonczone i cudowne; co rnaw sobie ducha i moc, kt6rych swiadkarni mozerny bye, nie mierniczymi[...] to j~t poczqtek i Koni'ec i cel wszelkiej podnioslej sztuh'i[...]Nie rna roi:nicy bardziej stanowczej mi~dzy a rtystami niZszychi podnioslejszych szk61 niz ta: ze pierwsi k 0 lor u j q d 1 are a 1 i­z a c j i, a drudzy re al i z u j q d 1 a Ik 0 10 r u [...J W zadnym ra­,zie nie rnoina dodawac koloru, aby wzmoc realiz a cj~ [ = realizm] .Wszys tko, czegopotrzebuje wyobrainia, to rysunek lub rycina. »Wy- ,malowac« temat, aby stat si~ bardziej realny, to policzek dla wyohrainii wulga ryzaoja calosci [...] Chcialbym, aby W ogole lepiej rozumiano,ze spraWq mal a r z a jest malo wac przede wszystkim ;ze wszelka ekspresja, i grupowanie, i inwencja, i co tam jeszcze sklada1210


RUSKINsi~ na struktur~ calosci, w s z y s t k 0 j est w d z i e 1 e k 0 lor o­w y m m n i e j w a :i: n e 0 d k 0 lor u, i zawsze tak sqdzonow szczytnych okresach; czasami wszelkie w og6le podobienstwo donatury (jak w witrazaeh, iluminowanych r~kopisach i tym podobnyehdzielaeh) zostaje poswi~cone swietnosci koloru.""THE ELEMENTS OF DRAWING""Slyszalem jak ludzie m6wiq, :i:e istnieje rozdZwi~k rni~zy bl


JACEK WOlNIAKOWSKIwie, gor~ w kruszeniu si~. Probuj zawsze, kiedy patrzysz na jaluisform~, dostrzec w niej linie, ktore wladaly minionym jej losemi b~dq wladae jej przyszlosciq [...]Najpierw zatem trzeba szanowac panujq·ce prawo organiczne. Topierwsza roinica mi~dzy dobrymi i zlymi .artystami. Pospolity amatorlub zl:y malarz kladzie liScie na drzewach jakby byly mchem.przywiqzanym do tyczek; nie umie zobaczyc linii dzialania i rosru~ ­cia; rozrzuca po swym niebie bezksztaltne chmury, nie dostrzegajqc,smialej krzywizny torow, po kt:Qrych biegnq chmury r zeczywiste;dzieli gorskie z'bocze na koslawe fragmenty, zgola rueswiadom liniisil, wedle ktorych spi~trzyly si~ rzeczywiste skaly, alba linE 10za,i11a ktorym spoczywajq. I przeciwnie - glowna radose wielkiegor ysoWi11ika, to zaZi11aczye owe rzqdy prawa: a kiedy bl:qdzi, to zawszeprzez nadmierny nacisk na autorytet prawa, rue przez negacj~.Po wtore musimy jednak pokazae indywidualny charakter i wolnoseodn;bnych lisci, chmur i skal. Tu wielcy mistrwwie odlq'czajqsi~ ostatecznie od pomniejszych, bo jesli czlowiek niZszego lotu potrafiw ogole wyrazie prawo, to przez poswi~enie indywidualnosci(...) atoz choe wyra:zenie obu - wladzy i indywidualnosci - jestrzeczq dla mLstrzowskiego dziela zasadniczq, to jednak indywidualnosejest bardziej zasadnicza, i trudniejsza do osiqgni~cia: wi~osiqgni~cie to oddziela definitywnie mistrzow wielkich od malych.Jest bardziej zasadnicza, poniewaz w kwestiach pi~knego ukladurzeczy widzialnych obowiqzujq te same reguly co w kwestiach moralnych.Rzeczq zalosnq i nienaturalnq jest oglqdae ludzi, rue poddanychzadnym rzqdom, nie powodowanych zadnq naczelnq zasadqi nie zwiqzanych za,dnym wspolnym umilowaniem. Ale byloby rzeCZqjeszcze bardziej zalosnq (gdyby W ogole mQzliwq) oglqdae ludzi wtla­,czanych w takq asymilacj~, ze nie mieliby juz zadnych indywidualmychnadziei 'ani charakterow, nie istnialyby dla nich rozne cele,IOdmienne nami~tnosci, rozbiezne opinie; spol:eczenstwo, gdzie niktnie moglby pomoc drugiemu, bo nie byl,oby oden slabszego; niktnie podziwialby drugiego, bo nie byloby ode6. silniejszego; nikt ruebylby wdzi~czny drugiemu, bo ktoz by mogl przyjse z ratunkiemi nikt nie szanowalbydrugiego, bo nie byloby komu nauczae; spoleczenstwo,gdzie kazda dusza bylaby podobna zglosce jqkaly, a nieslowu mowcy, takie, w ktorym wszyscy chodziliby jak w okropnymsnie, oglqdajqc powielone bez konca widma siebie samych, jak krqzqbezradnie w niemych ciemnosciach. Tak wi~c stale zroinicowanie,gra i zmiana w ukladach form jest dla nich wazniejsza nawet nizpoddanie ich jakiemus wielkiemu, zbiorowemu prawu: prawa potrzebujqone dla swej doskonalosci i mIOCY, ale roinicy potrzebujqdla z y cia". .1212Jace!! Woiniakowski


JOSEF PIEPER NADZIEJA A HISTORIA Temat ten zostal ju.z kiedy's - bardzo preCYZYJllle - sformulowanyjako problem. W ostatnim dziesi~ioleciu XVIII wieku, tozna.czy w latach rewolucjl francuskiej, postawil mianowicie ktosnast~pujqce pytanie: Czy rodzaj ludzki zmierza nieustannie ku lepszemu?Tym kims byl siedemdziesi~


JOSEF PIEPERktorzy majq w swym r~ku apokalips~". Mysl~, ze "majq w r~ku"nie jest wyrazeniem najszcz~sliwszym, ale przeciez okazdy doObrze wie,00 co tu choOdzi. A wiedza ta - Kierkegaard powiedzial kiedys: "Oszukanyjest zawsze mqdrzejszy od tegoO, kogo nie oOszukano" - oOt6zwiedza ta daje nam takq przewag~ w stosunku doO cZfowieka XVIIIwieku, ze w oOg6le podejmoOwanie z Kantem dyskusji na ten tematmoma by uznae za rzecz nie fair. Przeciei Qn m us i a 1 uwazac,wolnQ chyba tak po\viedziec, ze samozniszczenie czlowiek a jest poprostu niemozliwe. ,Ale nat u r a histoOrycznegoO czloOwieka nie zmienH'asi~ od czas6w Kanta czy - moO:i:na by tez rzec - oOd czas6wAdama, a mQze trzeba powiedziee: od czas6w Kaina?Zresztq slowa, kt6rY'ch wlaSnie uiylem: "obecna epoka", brzmiqzbyt akademickQ w zestawieniu z dziejoOwq rzeczywistQsdq. SloOWoO"epoka" zbyt silnie wywoluje pewne zludne wyoObraienie neutralizujqcegodystansu, a przede wszystkim wzgl~dnej dlugoOtrwalosci. Przeslaniaono eksplozywny charakter naszej sytuacji, kt6ra przeciezz dnia na cizien mQze si~ przechylie ku katastrofie. DoOswiadczamytej prawdy co kilka lat.TrudnoO - mowi KoOnrad Lorenz - przepowiadae dlugie zycieczlowiekoOwi takiemu, jakim go dzisiaj widzimy: w l'~ku rna bomb~woOdorowq, kt6rq go oObdarzyl jego rozum, w duszy - instynktagresji, z kt6rym tenze roOzum nie potrafi si~ uporae. Na lQndyilskimsympozjum mysl ta powra·cala cz~stQ w sformulowaniu: "These arenQt longterm problems" - ToO nie Sq problemy na dalekq met~.Otoi nie trzeba chyba specjalnie doOwodzic, ie w tej sytuacji temat,,nadzieja a historia" - jakkolwiek bysmy go konkretyzoOwali ­jest ogromnie aktualny, rzec by nawet mozna: dQpiero teraz. Nigdydotqd pytanie 0 moiliwoOse i sens ludzkiej nadziei nie moglo byez takq natarczywosciq w og6le postawione.Temat ten i owo pytanie moma Qczywiscie roOzpatrywae z wielupunkt6w wiodzenia. Chcialbym tu m6wie g16wnie 0 dW6ch sposr6d.nich.Pierwszy rysuje si~ nast~pujqco . : Czy przebieg ludzkiej his tor i idaje wlasciwie podstaw~ do nadziei? Innymi slowy: czy, rue popelniajqcintelektualnej nieuczciwosd, moma si~ w Qg6le QbroOnie przedzwqtpieniem w oObliczu histoO rii , czyli na przek6r temu, co nam si~jawi jako "bieg swiata"?Dr ugie moOiliwe znaczenie problemu "nacizieja a historia" brzmi:Jak to wlasciwie jest z nadzjejq czlowieka? Czy jest Qna tegoOr,odzaju, ze to, 00 jest jej przedmioOtem, d a j e s i ~ W Qg61e zrealizowaew plaszczymie histoOrii? Przed pr6bq odpowiedzi na to pytaniet rzeba sobie 'Oczyw1'scie dose jasnoO uswiadomic, coO kQnkretnienalezy rozumiec pod slowami: "nadzieja" i "historia".Co wi~c majq na mysli ludzie, kiedym6wiq: "nadzieja", "miec1214


NADZIEJA A HISTORIAnad ziej ~"? Naturalnie majq przede wszystkim na mysli 0 c z e k i­w a n i e, howiem ten, kto "rna nadziej~", oczekuje czegos. SamoQczekiwanie nie jest jednak jeszcze nadziejq. Mog~ oczekiwac r6wniezczegos ohoj~tnego lub strasznego, ale wtedy nie m6wi~ 0 "nadziei";0 nadziei m6wi~ dopiero w6wczas, kiedy w gr~ wchodzi mojep rag n i e n i e i moja t~knota. N adziej~ rna si~ tylko w odniesi€niudo tego, co si~ uwa~a za dobre dla siebie - do'bre w najog6lniejszym,sensie, tak jak m6wimy 0 dobrej pogodzie alba kiedymowimy: "Dobrze, ze przyszedles".Ale sarna t~sknota i pragnienie r6wniez nie Sq jeszcze nadziejq.Mog~ pragnqC czegos, 0 czym jednoczesnie wiem, ze nigdy tego nieotrzymam, alba czegos, czego si~ akurat nie s pod z i e warn. Nadziejazawiera w sobie u f nos C, a nawet cos w rodzaju p e w­n os e .i. Istnieje oczywiscie takze nadzieja daremna i zdarzajq si~tez nadzieje, ktore w koncu ulegajq zniweczeniu, kt6re okazujq si~plonne i zawodzq. W momencie jednakze, kiedy sobie to us w i a d a­m ia m , przestaj~ miec nadziej~. I to sprawia, ze r ado s c wydajesi~ jcili rue skladnikiem pojE;ciowym nadziei, to w ka2ldym razieelementem stale jej towarzyszqcym.Nadzieja jest nastawiona na uzyskanie czegos, co k 0 e ham y lubI ubi m y. I dlatego od nadzie'i nieoillqezna jest radosc. W slownikufilozaficznym Hoffmeistra znajdujemy pod haslem "nadzieja" objaSnienie: ",radosne oczekiwanie". Objasnienie to jest jui bardzo blis'kiesedna sprawy, ale daleko mu jeszcze do wyczerpujqcego opisu tego,"CO w pot.ocznym j~zyku ,oznacza nadzieja.N'ie chodzi mi tu 0 jakqs precyzyjnq definicj~, jakq zapewne mo±.­na by znaleie w filozoficznej ezy innej literaturze, leez 0 uchwyeenietego, co rna na mysli p r z e e i ~ t nyc z low i e k, kiedy m6wio nadziei. I wlasnie do tego, co rna na mysli przeci~tny czlowiek,jeszcze nam w tym ,okresleniu daleko.Moze bye tak, ze oezekuj~ czegos pozqdanego i upragnionegoz uinosciq i radosciq, a jednak nikt nie nazwie tego oczekiwanianadziejq. Wystarczy przypomniee wiersz Eichendorffa zaezynajqcysi ~ od slow: "Przyjdi, cicha nocy, ukojenie swiata... " Slowa te mogqplynqc z gl~bi ser.ca, ale seiSle biorqc zach6d slonca nie jest dla nikogoprzedmiotem ill adz i e i. Nie ikierujemy howiem swojej nadiieiku czemus, co musi nastqpic, lub 0 ezym jestesmy p r z e k 0­III a ni, ze musi nastqpic.Gdylby zatem bylo sluszn,e twierdzenie, ze np. "spoleczenstwo bezklasowe" musi nadejse z niezawodnoseiq zelaznego prawa przyrody,to wlaSciwie z tego juz wzgl~du nie mogloby ono bye przedmiotem~udzk'iej nadziei. Przyklad ten wprowadza nas juz w problematykE;m arksizmu, a specjalnie w problematyk~ koneepeji "zasady nadziei"Ernsta Blocha. A wi~c nie kierujemy nadziei ani ku temu, co i tak1215


JOSEF PIEPERmusi nasta,pic, ani temu, co mozemy uzyskac latwo i bez tr udu.JeSli mi si~ ,chce pic, a przede mnq s1-oi szklanka wody lub kieliszekwina, to przeciez rue m6wi~, ze rna m n adz i e j~, iZ wkrotcedostan~ coS do picia, bo by mi powiedziano: Przeciez stoi, wezsobie.Starozytni poslugiwali si~ poj~ciem: "bonum arduum" - dobro"strome", dobro trudne do osiqgni~cia . Rozumieli przez to cos, conie lezy w zasi~gu nas zej wycia,gni~tej r~ ki. COS, co - jak kolwieknie zywi~ zwa,tpienia (nadzieja i zwa,tpienie wykluczajq si ~ \ wzajemnie)- moze mi tez zostac odm6wione. W tym miejscu pojawiasi~ nowy element poj~cia ,,nadzieja": przedmiot nadziei w scislymtego slowa znaezeniu rue jest w dyspozyeji podmiotu nadziei. Niktnie p otrze'buje si~ spodziewac tego, co sam moze zrobic lub spowodowac.Wystarczy si~ odwolac do naszej normalnej, codziennej prak tykij~zykowej: "Mam nadziej~, ze pocia,g przyjdzie punktualnie". "Mamnadziej~ , ze nasz przyjaciel wyzdrowieje". "Mam nadziej~, ze trzeclejwojny swiatowej nie b~dzie". Przedmiotem n adziei Sq pomyslnezniwa ito, ze nasze dzieci wyrosnq na porzqdnych ludzi, a we wszystkichtych powiedzeruaeh jedno jest ealkowicie jasne: prze


NADZIEJA A HISTORIAto kiedys ujql: "Jedyna prawdziwa nadzieja to t a, ktora jest skierowanana cos,co nie zalezy od nas".J edna z konsekwencji brzmi n a st~pujqco: Kiedy ktos twierdzi(j ak np. Fryderyk Engels), ze ludzie sami tworzq swoj'1 histori~ lub(jak to formuluje Ernst Bloch) ze jestesmy producentami historii,to pod pewnym 0 k res Ion y m w z g 1 ~ d e m slowa te Sq nawet,cal,kiem sluszne; gdyby jednak m1aly one byc pelnym opisem stanufaktycznego, to powiedzialbym: wzajemne wewn~trzne przyporzqdkowaniepoj~c nadziei i historii stal,o si~ zatem pozbawione sensui niemozliwe.A przeciez j ~ z y k - jesli nawet nie mow ion y, to przynajmniejprzez wszystkich r 0 z u m ian y - pozwala nam dojrzeckilka innych jeszcze rzeczy. W Uczcie Platona Diotyma mo.wi w pewnymmiejscu 0 szczegolnxm zjawisku: jest wielu ludzi, ktorzy cosw y t w a r z a j '1, i wiele wytworzonych dziel, a przeciez tylko jednegozwie si~ po prostu two r C q, a mianowicie poet~.,'poietes" znaczy zasadniczo tyle co tworca. Poiema to to, co :00­stalo wykonane. Podobnie - mowi Diotyma czy Sokrates - w j~zykowej sferze milosci istnieje tez t8!ka osobliwosc. Kochac moinaprzeciez roine rzeczy: oj ,czyzn~ , sport, rodzicow, przyjaciol. Leczkiedy m owi~ po prostu 0 "kochankach", to nie mam na mysli tych,ktorzy kochajq ojczyzn~, czy tych, ktorzy kochajq pilk~ noznq, lecztych, ktorzy kochajq w sensie e rot y c z n y m . Powiedzialbym, zecos podobnego mamy rowniez w j~zykowej sferze nadziei. TysiqC€roinych rzeczy, od dobrej pogody na urlop az po pok6j w swiecie,niezliczone wprost rzeczy mogCl i faktycznie SCl przedmiotem nadziei.A przeciez i tutaj jest tylko j eden jedyny przedmiot, ktory czyniz czlowieka kogos, kto po prostu ma nadziej ~ . Moze istot~ tego, 0 comi tu chodzi, da si~ ukazac jeszcze wyrainiej w sposob neg a t y w­n y. lstnieje tysiqc roinych nadziei, ktore czlowiek moze porzuciclub utracic, nie popadaj'1c przy tym w stan beznadziejnosci. I jesttez jedna tylko n adzi e j a, nadzieja na cos jednego, ktorej utratasprawia, ze stajemy si~ po prostu ludzmi bez nadziei. Nasuwa si~pytanie : Co jest przedmiotem tej jed n e j n a dz i e i? J akq nadzi ej ~ musi ,ktos utracic a~bo odsunqc od sie'bie, by moma byloo n:im w sposob uzasadm.i


JOSEF PIEPER(w liczbie pdjedynczej). Moim zdaniem jest to rozrozmenie, ktoregoowocnosc ujawnily dopiero w ostatnich dzi esi~cioleciach zdobyczepsychologii medycznej. Mam tu na mysli badania przeprowadzonew heidelbersldej klinice chor6'b wewn ~trznych przez prof. dr HerbertaPliiggego.Pliigge zajmowat si~ szczeg61owo w swej klinice sytuacjq 'ludzi,dla ktorych nadiieja ulegla gruntownemu zakwestionowaniu.Chodzilo tu, po pierwsze, 0 ludzi nieuleczalnie chorych lub ­scislej mowiqc - takich, ktorzy dowiedzieli si~ , ze Sq nieuleczalniechorzy i ze dni ich Sq policzone; po drugie 0 ludzi, ktorzy targn~lisi~ na swoje zycie.Przy tych badaniach, majqcych poczq'tkowo czysto empirycznypunkt wyj~cia, wyt


NADZIEJA A HISTORIAInterpretujqc historie swoich chorych Pltigge mowi, ze nie chodziw niej 0 to, co moma m j e c, lecz 0 to, czym si~ j est. Nastawiasi~ ona na autorealizacj~ w przyszlosci. Przedmiotem jej jest s tans z c z ~ S 1 i w 0 sci 0 sob y.Nie moma zatem wskazac palcem na jakiS 0 b i e k t, nie moznawymienic czegos konkretnego. A przeciez jest tu naturalnie "cos"na wskros przedmiotowego, "cos" spodziewanego, jakkolwiek to cosjest zupebrie inn eg o rod z a j u niz wszelkie inne przedmiotowedobra i wszelkie, jakie tylko moma sobie wyobrazic, zmiany zewn~trznegoswiata.Jak jednak wspoTnnialem, rzeCZq zasadniczq i w pierwszej chwilizaskakujqcq jest to, ze w ogole dopiero z utI' a t y n adz i e i(w liczbie mnogiej) powstaje p raw d z i wan adz i e j a. "Rozczarowanie- mowi Pltigge - kryje w sobie szczegolnq sz ans~oczyszczenia ze wszystkich nadziei iluzorycznych". Rozczarowaniedest zatem wyzwoleniem od uludy.illuda, poczqtkowo nie dajqca si~ moze uniknqc samouluda, polegana Tnniemaniu, iz osiqgni~e pewnych okreslonych dobr swiataprzedmiotowego, lq,cznie ze zdrowiem ciata, stanowi jui szcz~scielub tez jest jego niezb(~dnym skladniklem.Natomiast rozczarowanie uswiadamia nam naraz to, co mozeabstrakcyjnie, teoretycznie, przeczuwaliSmy juz lub moze nawet wiedzieli: ze nie tylko rzeczywiste szcz~scie polega na czyms innym,ale ze nawet my sami w gl~bi swej duszy wyczekujemy tego czegosinn,ego z 0 wiele bardziej zywlolowq, naprawde nieposkromionqgwaltownosciq, zesmy tego wyczekiwali zawsze, tylko >rnie wiedzielismy"jeszcze 0 tym dokladnie. Ale "rozczarowanie" oznacza tuwi~cej niz samq tylko korektur~. Pltigge mowi 0 wyzwoleniu. Powiada,ze ostateczne przekonanie 0 nieuleczalnosci stwarza podstawedla wyzwolenia z niewoli choroby, daje w 01 nos C, jakiej przedzalamaniem sie w ogole n i e m '0 z n a bylo osiqgnqc. I wydaje sie,ze trafnosc tego stwierdzenia wykracza znacznie poza wspomnianqtu sytuacj~ czlowieka nieuleczalnie chorego. Kazde gl~bokie rozczarowame,zawiedzenie jakiejs nadziei nastawionej na to, z czymsie spotykamy w obr~bie swiata, kryje w sobie t~ szanse, ze nadzieja(w liczbie pojedynczej) nie poddajqc si~ rezygnacji - co jestrzeczq decydujqcq - zwroci si~ teraz ku swemu prawdziwemu prze'dmiotowi1 w procesie wyzwolenia stworzy i otworzy wi~ksze poledla egzystencji wewnetrznej. W I a s n i e w rozczarowaniu, a m 0­ze tylko w rozczarowaniu zawiera sie skierowane do nas wezwanie.Oczywiscie nie musimy go usluchac. ale to wezwanie do przekroczeniaprogu dalszej strefy nadziei w nas sie odzywa.Chcialoby si~ zapytac: tak, ale czy nadzieja (w licZ1bie pojedynczej)nie moze rowniez zamienic si~ w rozczarowanie? Ta nadzieja1219


JOSEF PIEPERfunidamentalna, prawdziwa? To dziwne, ale wyglqda tak, jakby 00­powiedi na to pytanie musiala brzmiec: Nie, ta nadzieja nie mozezostac zawiedziona. Czlowiek moze jq utracic, moze jq od siebie odsunqC,ale slowem wlasciwym dla okreslenia tego nie b~dzie "rozczarowanie",lecz z W q t pie n i e. 'A to jest cos zupelnie innego.Rozczarowac mozemy si~ wtedy, jesli cos si~ em pi r y c z n i e oka­Ze dar e m n e. Tymczasem nadziei (w liczbie pojedynczej) kl~k ataka nigdy nie moze spotkac.Istotnie, jest to twierdzenie trudne do uwierzenia. Nasuwa si~pytanie: gdzie wlasciwie tak napisano? Mysl~, ze mo:ina na to odpowiedziecw sposo'b cz~sciowo tylko zadowalajqcy, analizujqc jeszczenieco gl~biej 'poj~ia rozczarowania i niemoZnosci rozczarowania.Kto si~ np. spodziewa,ze ukochany przez niego czlowiek przez swoje(Jstateczne "tak" odpowie mu wzajemnoSciq, tego nadzieja mozewlasciwie zostac tylko zawiedziona lub tez spelniona, potwierdzona- 0 ile ta druga osdba w ogole cos powie. Dop6ki slowo niejest wypowiedziane, nie moina mowic ani 0 rozczarowaniu, anio potwierdzeniu. I wlasnie to stanowi roinic~ , is tot n q roZnic~mi~dzy n adz i e jamian adz i e j q. Cale tutejsze, cielesne istnienieczl'owieka jest mianowicie usytuowane p r zed tym slowem.Mowiqc bez przenosni: N adz i e j a (w lkzbie pojedynczej) dlategonie moze zawiesc, poniewaz czas oczekiwania na rozstrzygni~e,na wynik, na spelnienie trwa dokladnie tylez, co sarno nasze zycie.Zwqtpienie nie oznacza przeciez, ze n adz i ~ j a zostaje faktyczniezawiedziona przez okr~slone zdarzenie, ktore jq niweczy. Z w q t pi e­n i e jest czyms uprzedzajqcym, j~st antycypacjq niespelnienia. Natym polega roinica mi~dzy nim a rozczarowaniem. W rzeczywistosci"moment", w ktorym ukazuje si€; prawdziwy wynik istnienia, jesto'dlegly dokladnie 0 tab czas, przez jaki ma jeszcze trwac sarnoistnienie. Moina to r6wniez wyrazic nast€;pujqCo: Sam by t IIi as t r u k t u r €; n adz i ~ i. Rozgrywa si€; on przed progiem spelnienia.Tego, ze taka struktura bytu pozosta:je w jakims zwiqzkuz historycznosciq czlowieka, tzn. z tq jego cechq, wskutek kt6rejmoze on w ogole miec histori€;, nie potrzeba dowodzic. Hi'ltoriE; moinaby wr€;cz nazwac pol em nadziei.Tu jednak nalezy powiedziec dokladniej, co mamy rozumiec przez"h i s to r i €;". Slowo to w swej wersji rodzimej: "dzieje", wywodzisi€; - jak kazdy wie - od czasownika "dziac si€;". Niewszystko wszakze, co si€; dzieje, zali-czamy do dziejow, tzn. historii.Dziejq 5i€; r6wniez rzeczy "nie dziejowe". Uderzenie pioruna, przeplywwody, przyplyw i odplyw morza, obsuni~ie si€; g6ry nie Sqwydarzeniami historycznymi. Moina powiedziec tak: wydarzelliemrustorycznym w scislym tego slowa znaczeniu staje si€; cos wtedy,jesli zachddzi pewien stosynek mi~dzy tym czyms a czlowiekiem.1220


NADZIEJA A HISTO RIAZapewne, moze to bye rowruez piorun. Nie wszystko jednak, coczlowieka spotyka, a nawet nie wszystko, co sie wydarza w ludzkimastnieniu, jest juz w dokladnym slowa znaczeniu historiq. HistoriC!w scislym sensie staje sie pewne zdarzenie przez to, ze odgrywaw nim jakqs role dec y z j a, ze wchodzi tarn w gr~ wolnosc i mo­Zliwosc zla, deprawacji, perwersji. Nie wszystko, co sie komus wydarza,jest juz nasZq historiq, lecz dopiero sposob, w jaki o'd p o­w i a d am y na to, co sie wydarza, z czym sie spotykamy. Tymczym.s moze bye czlowiek: nauczyciel, ktos przez nas ukochany, alet akZe przeciwnik. Moze tez bye wrodzony dar: talent, uroda. I mozetez bye utrata tego wszystkiego. Nieszczescie pozbawia mnie zdrowla,dobytku. J ak powiedzialem, to jeszcze nie jest historiq ; historiC!czl:owieka staje sie dopiero to, co on sam z tego wszystkiego z I' 0 b i.I wlasnie dlatego, Ze w gre wchodzi tu decyzja i wolnosc, niemoma tego, co stanowi wla.sciwl:l historie, obliczyc. Jest to cos ruepowtarzalnego,po prostu jednorazoweg,o. Na tym polega ro:i:nica,w stosunku do zjawiska, ktore nazywarny ewolucjq. I mysle, ze,wla.snie te ro:i:nice miedzy 'historiq a ewolucjq (oba te pojecia bardzowyramie wiqzq sie jakos z postepem) , :i:e wlasnie to rozro:i:nieniebywa w dzisiejszych dyskusjach zacierane. A przecie:i: jest ono ogromnieistotne dla tematu n adzi e i. W skrocie moma by to chybasformulowae tak: "nadzieja a ewolucja" nie jest w og6le zadnymproblemem; problem brzmi "n adz i e j a a his tor i a" .Mialem kieciys ten zaszczyt, ze na pewnyrn maim odczycie w Paryzuw 1951 roku wsr6'd sluchaczy znajdowal sie Teilhard de Chardin.Wtedy zupelnie zresztq 0 tym nie wiedzialem, a dowiedzialem5ie dopiero po smierci Teilharda - z listu, jaki w biografii zmarlegooglosil jego przyjaciel Claude Cuenot. W liscie tyro wyczytalem rowniez,ze maja owczesna teza wibudzila w Teilhardzie de Charding w a It 0 w n y sprzeciw. Temat m6j brzmial: Nadzieja mr:czennik6w(L'esperance des martyrs). Chcialem w nim wykazac, ze jesli dlajIIleczennika, tzn. dla tego, ktory - jak m6wimy - znajduje siew sytuacji krancowej, dajmy na to w obozie koncentracyjnym czyw cell smierd, ze jesll dla tego, ktory pozwala sie zabie za prawdeczy za sprawiedliwosc, nie rna nadziei, to w takim razie w 0 g 0 I erue ma sensu mowic 0 nadziei. Nie pominqlem zresztq rowniez tego,co ,zwykl 'byl powtarzac Erik Peterson: sytuacje m~a wyobraiamysobie zawsze tak, jak by to byla sytuacja wyjqtkowa w dawiIlychczasach lub w odleglych stronach. A przedez sarno pojecie nie:zawiera tych ograruczen. J ak wspomnialem, Teilhard de Char,dinpdrzucil caly ten sposob sformulowania problemu, nazywajqc go.,defetystycznyrn". Decy:dujqce jest jakoby cos zupelnie innego ­cytuje teraz list - "decydujqce jest to, ze czlowiek poza wszelkirnsentymentalizmem, filozofiq, mistykq, widziany czysto biakosmicznie,11 - ZNAK 1221


JOSEF PIEPERma prawo do nadziei. Decydujqce jest to, ze ludzkosc, rozpatrywanapod kq;tem wiidzenia jej ewolucyjnego potencjalu, jest obiektywnie.m 1 0 d a, a wi~c pelna sHy na przyszlooc". Ohcialbym na to odpo­,wiedziec, ze w 1 a sn i e takie rozumowanie nazywam pomieszaniem,historii z ewolucjq.OczywiScie ewolucja istnieje. Rozwoj oznacza, ze cos, co bylo juzuprzednio dane w stanie nierozwini~tym, rozwija si~ . Zjawisko toistnieje n aturalnie r6wnieZ w dziedzinie specyficznie ludzkiej, takze,w zyciu duchowym. Juz w pierwszej podj~tej przez prehistorycznegoczlowieka pr6bie posluzenia si~ silami przyrody, w najdawniejszymprzypadku wykorzystania energii materialnego wszechswiata, ognia,Iwody itd. - juz w tym bylo cos danego w spos6b nierozwini~ty,!CO potem konsekwentnie, nieomal poza kontrol'l czlowieka, rozwijalosi~ w pewnym sensie automatycznie, az do dzisiejszego ujarzmieniaenergii atomowej. I Die ma najroniejszej W'ltpliWoSc1, · ze ludzkoscwszystkie swoje osi'lgni~cia na tym polu b~e rozwijac i doskonalicdalej w nieskonczonosc.Jesli zatem chodzi 0 mozliwosc t a k i ego pos~pu , to moma byecalkiem spokojnym i patrzec w przyszlose z ufnosci'l i nadziejg.A jednak sprawa zaczyna tu juz bye problematyczna, bo wlaiinietak nie jest: w obliczupost~puj'lcego doskonalenia na przyklad,broni atomowej b y n a j m n i e j z ufnosci'l w przyszlnsc nie patrzymy.Przyczyn'l tego jest jedna:k cos z up e 1 n i e innego niz jakieltolwiekpowgtpiewanie w ewolucyjny potencjal technicznej inteligencjiczlowieka. Przyczyn'l t'l jest troska, co czlowiek jako istotae t yc z n a, tzn. podejmuj'lca w 0 In e decyzje, pocznie z t'l dyspoillOWan'ldzis przez siebie pot~g'l ido czego jej w koncu uZyje.Jakiez to slowa wklada Bertolt Brecht w usta swego Galileusza?(Sztuk~ t~ napisal przeciez po'd wrazeniem odkrycia energii atomowej).Galileusz m6wi tam wi~: "Chocbyscie zczasem odkryli wszy­"tko, co jest do odkrycia, to jednak moze si~ zdarzyc, ze odpowie­Idzi'l na wasz okrzyk triumfu z powodu jakiegos nowego sukcesub~dzie powszechny okrzyk przerazenia". Zdaje mi sip" ze romicami~dzy ewolucj'l i rozwojem z jednej, a histori'l z drugiej stronywyst~puje tu jasno, wr~cz namacalnie. Teilhard de Chardin znaoczywiscie t~ r6Znic~ r6wniez; w swnim gl6wnym dziele Czlowiekw kosmosie wypowiada on zdanie, kt6re l'lczy w sobie oba punktywidzenia: "Jesli ludzkosc wykorzysta niezmierzony,pozostaj'lcy jejjeszcze czas Zycia, to ma przed sob'l ogromne mozliwosci". A wi~potencjal ogromnych jeszcze mozliwosci, ludzkosc jest jeszcze mloda:to aspekt e w 01 u c j i. Ale mamy tu tez "jesli". JeSli czlowiek sweszanse w y k 0 r z y s t a: to aspekt his t {) r i i!To jednak, co si~ r z e c z y w i sci e dzieje i dziae b~dzie, nie1222


NADZIEJA A HISTORIArozstrzyga si~ na polu ewolucji, lecz na polu historii; OW~ "jesli"naleiy do sfery historii. I ty1ko to dotyczy nas bezposrednio, d m ykanaszej egzystencji. Przeciez nie pytanie 0 b i 0 log i c z n y pot e n­c j a I ludzkosci sp~dza nam sen Z oczu, lecz pytanie 0 p r z y­s z los chi s tor y c z n q. To ten problem nie daje nam spokoju,zmusza do nieustannej refleksji i ustawicznych pytari. Z tym,ze - i to jest tez od razu jasne - zachodzi tu ogromna roZnica codo moZliwosci odpowiedzi. Bardzo mozliwe, ze uda si~ stwierdzie,iz czlowiek jako istota gatunkowa jest jeszcze mlody. Ale skqd mozemywiedziec, czy ludzkose - chocby byla jeszcze mloda - nieunicestwi sama siehie? Przeciez w gr~ wchodzq tu woln-ose i decyzjai dlatego w odniesieniu do przyszlosci historycznej w ogolewykluczona jest d a j q cas i ~ 0 b I i c z yep e w nos e, choebysi ~ me Wiem jak udoskonalilo metody statystycznej pmgnostyki zapomocq elektronicznych maszyn liczqcych. Prognostycy z prawdziwegoZidarzenia wiedzq 0 tym rowniez. Moj przyjaciel Wilhelm Fuckspowiedzial jliZ w swojej ksiqzce (Formtily wladzy - kiedys bestseller,obecnie nieco zapomniana): To wszystko, te cale pr o g n 0 z ymajq sens ty'lko pod warunkiem, ze n i e b ~ d z i e wojny swiatowejprowadzonej przy uZyciu broni atomowych.Wymyslilem sobie ldedys taki przyklad: Na podstawie statystykimoma byloby na kilka lat z gory powiedziec z duzym' s to pniempewnosci, ile smiertelnych ofiar spowodujq wypadki drogowe vi miesiqcukwietniu 1945 roku w miescie Gdansku. Ze jednak VI tym czasiemiasto Gdansk b~zie calkowicie zrujnowane i ze nie b~dziew niin zadnego ruchu drogowego, to bylo nie doprzewidzenia, a wkazdym razie nie na podstawie statystyki.W Myslach Pascala znajduje si~ bardzo osobliwy aforyzm, zrozumialytylko wtedy, jes'li si~ pami~ta, w ktorym roku zostal napisany.Brzmi on tak: "Gdyby ktos cieszyl si~ przyjazruq krola Angill,a takZe kr6la Polski, i do tego jeszcze krolowej Szwecji, tocZyZ przyszloby mu na mysl, ze nie ma si~ gidzie na §wiecie schronie?"Jak wspomnialem, aforyzm tell1 mom.a zrozumiec ty1ko W'tedy,jesli si~ pami~ta rok jego powstania, a byl to rok 1656: w rokutym wladza krola Polski byla bardzo zachwiana, krolowa Krystynad wa lata wczesniej zrzekla si~ ddbrowolnie korony, co si~ zas tyczykrola Anglii, Karola I, to nie min~lo jeszcze 7 lat, jak zostal on straconyz rozkazu Cromwella. N i e m a si~ gdzie na swiecie schromc!Moma to bez trudu za[{tualizowac. Je.sli moimi przyjaciolmiSq Pompidou, Nixon i Chruszczow, to co mi moze grozie? A prze-­cie± w dziesi~e lat czy w trzy lat a pozniej sytuacja wyglqda juz inaczej.Wlasciwa his tori a, konkretne w scislym tego slowa znaczeniuwydarzenie historyczne (konkretne pod ka±dym wzgl~dem: dokladniek t 0, dokladnie g d z i e i dokladnie k i e d y; tylko ta­1223


JOSEF PIEPERkie interesuje tego, kogo dotyczy) - tak rozumiana "historia" uchy­1a si~ spod mozliwoSci prognozowania. Jest ty1ko jeden rodzaj przepowiedni,ktory odpowiada d 0 k I a d n i e istocie historii w scislymsensie: jest to pro roc two. Historia charakteryzuje sip, tym,ze n i 'e moma jej przewidziec, wyprowadzic z posiadanych przeslanek;a to wlaSnie bylaby sztuka pro g n 0 z y.Zreszt/:l w 1 a sci w a "h i s tor i a" nie rna tak rozumianychprzeslanek. Proroctwo zas jest rodzajem przepowiadania, jaki w odroinieniuod prognozy przeslanek takich nie potrzebuje.Nasuwa si~ zatem pytanie: Czy mozliwe Sq prorocze \v tym szczegolnymsensie informacje 0 przyszlosci historycznej? J esli nie, towlasciwie dalsze wywody Sq zb~e, to niemozliwa jest zadna uzasadnionawypowiedz na temat, jaki b¢Zie koniec czy dalszy bieg1udzkiej historii. Tutaj wlasnie ma swoje zrOdlo trudna do przezwyci~zenianieufnosc, z jakq odnosimy si~ do wizji przyszlosci, programowanychw dziedzinie nauki, filozofii i religii spolecznychz roimym stopniempretensji do rniezawodnosci.Skqd wlasciwie wiadomo, ze rddzaj 1udzki zmierza nieustannieku 1epszemu, jak sqdzil Kant? Skqd w 0 g 01 e coS wiadomo? Todopiero jedna wqtpliwosc. Druga jest jeszcze powaZniejsza: wszystkiete wizje nie wspominajq mianowicie ani stowem 0 s m i ere i.Nie m6wi~ tu w tej chwili 0 jakiejs met a f i z y c e smierci; costalkiego istnieje, rowniez u Ernsta Blocha mamy cale stronice rozwaZan0 tym, ze wlasciwie ze smierciq czlowiek nigdy si~ niespotyka. (Gdzie bowiem jest smierc, tam nie rna nas, a gdzie myjestesmy, nie rna smierci. Jest to stary sofizmat i nie 0 nim terazmowi~.) Mam tu na mysli prosty fakt, ze zanim nadejdzie "zlotywiek", my umrzemy. Na owym 10ndyilskim sympozjum, 0 kt6rymjuz wspominalem, pewien "profesor badan medycznych", jak gonazywa notka biograficzna, z Filadelfii (Amerykanin - nasuwa si~pierwsza mygl; bliisze wejrzenie informuje jednak, ze nie Amerykanin,lecz polski imigrant, Hilarius Koprowski, tzn. czlowiek dZwigajq'cyna sdbie brzemi~ starej Europy), w klimacie bujnie rozkwitajqcychfuturologicznych projektow i oczekiwan postawil topytanie w formie bardzo drastycznego memento. Zacytowal przytyro wspolczesnego amerykanskiego lirYka, ktory powiedzial: "It'sfunny, you will be dead some day" - To zabawne, ale pewnegodnia umrzesz. I cytuje starq sentencj~ nagrobnq: "Et in Arcadiaego", co nie znaczy: rowniez zmarly by 1 kiedys w Arkadii, bo metaki jest sens tej sentencji, lecz : rowniez w Arkadii j est e m ja,smierC. Chdal przez to powiedziec: nie rna zadnej Arkadii, nie maw og6le zadnego "zlotego wieku", skoro jest smierc. Zacytuj~ , tur az jeszcze Gabriela Marcela: "Szcz~scie jest marnosciq, jeSli n asnie wyzwala:,od smierci"'. Slowa te w pelni mnie przekonuj/:l. Naw­1224


NADZIEJA A HISTORIAmiast musz~ si~ przyznac, ze nie r ozumiem ani slowa z tego, CO naten temat m6wi Ernst Bloch, ze mianowicie "pewnose swiadomosciklasowej jest lekiem przeciw smierci". Naturalnie nie moma liczyena to, ze pewnego dnia smiere zostanie ze swiata wyeliminowana,w kazdym razie wolalbym na to nie liczye; nie mowi~ tez oczywiscie,Ze nadzieja nie rna sensu, dop6ki ten, kt6ry jq zywi, musiumrzee. Zresztq umiera tylko jednostka. Spoleczenstwo nie umiera.Kosmos nie umiera. Ewolucja nie umiera. A zywic nadziej~ mozet ylko jednostka. Nie doznaje n adziei kosmos. Nie doznaje nadzieiwszechswiat. To pojedynczy czlowiek zyje nadziejq i pojedynczyczlowiek umiera. Smiem zatem twierdzie, ze zadna koncepcja jakiegosprzyszlego stanu, kt6ra nie uwzgl~dnia faktu umierania, tzn.czlowieka zmierzajqcego swym Zyciem ku smierci, przeznaczonegodla Smierci, powiedzialbym n awet: samego zmarlego - ze Zadnataka koncepcja nie moze powamie rOScie sobie prawa do tego, abybye przedmiotem ludikiej nadziei. Moma si ~ oczywiscie pro g n 0­s t y c z n i e zastanawiae nad tym, do czego tez ludzie dojdq na ziemiza 200 lub 300 lat: podroie mi~dzyplan e tarne, elektroniczne technikikomunikacji przy uzyciu przyrzqdow kieszonkowego formatu,moze tez podniesienie s·redniego okresu zycia ° dziesi~e lub jeszczewi~ej lat. Ale w jakim sensie mogrbym powamie opierae n a tymswojq n adz i e j~? Tamto wszystko obchodzi mnie tylko 0 tyle,o ile jestem ,zqdny wiedzy, cieikawy, za interesowany prognostykq.J ako czlowieka zywiqcego nadziej~ wlasciwie zupelrue mnie to n ieobchodzi.Ozlowiek zy;wiqcy nadziej~ nie jest kims, kto chce coS w i e d z i e e,Iecz kims, kto czegos 0 c z e k u j e. Chodzi mu 0 W, aby uzyskae cos,co jest dia niego dobre.Znamy wszyscy polemiczne poj ~ cie "pociechy za grobem". Wyst~pujeono rowniez wielakrotnie u Ernsta Blocha oraz w mar.ksizmie.Poj~cie to zawiera zarzut, iz uwag~ wyzyskiwanych odwracas i~ od realizacji ich sprawiedliwych zqdan, opowiadajqcim 0 szcz~sciu niebieskim. Ot6z nie twierdz~, ze czegoS takiegonie rna, ze czegos takiego nie bylo, ze czegoo takiego nie mozew kaidej chwili znowu bye. Twierdz~ n atomiast, co nast~puje: Jeslite czysto ziemskie i wewnqtrzhistoryczne oczekiwania cO' do przyszloscinie uwzgl~dniajq smierci i drugiej strony smierci, a wi~c czekajqcejnas wszystkich, w jak najscislejszym sensie naszej p r z y ­s z los c i, naszego naj'bardziej wlasnego losu, to Sq one, owe wi­!Zje, wlaSnie 0 n e, czyms jakby innego rodzaju "pociechq za gro­'bem", tzn. czysto abstrakcyjnq, falsZYWq, zludnq pociechl\ wskazujqCqczlQwiekowi cos, co fa k t y c z n i e znajduje si~ calkowicie"po drugiej stronie" jego konkretnej egzystencji. Tymczasem, jakto kiedys powiedzial Karl Rahner, zycie po d rug i e j stronie1225


JOSEF PIEPERsmierci jest jedynq przyszlosciq, ktora w rzeczywistosci zacz~la si~juz teraz. Nie znaczy to naturalnie, ze to, co si~ tutaj wydarza, t u­t e j s z a historia jednostki i ludzkosci nie obchodzi zupelnie tego,kto zywi nadziej~. Ale t ute j s z e wydarzenia - 0 ile mialybyrzeczywiscie dotyezye mojej na'dziei - mUSZq bye powiqzane lubtez ja musz~ mo.c je uwazae za powiqzane z moim wlasnyrn losem,po drugiej stronie Smierci.Jak wi~c moma sobie sensownie wyobrazie przyszlose czlowie'kahistorycznego? I na co moglaby si~ nastawiae jego, nasza nadzieja?Powiedzialem juz, ze jesli w odnie.sieniu do historii nie jest mozliweproroetwo, informacja w scislyrn sensie prorocza, to zbE;dne Sqdalsze wyw,ody, bo po prostu nicze,go nie wiemy. Ale proroctwo niejest przeciei czyms w rodzaju "reportazu 0 przyszlosd" (Karl Rahner),tzn. nie zawiera wyrafuego stwierdzenia : tak i tak, wtedy i wtedywydal'zy si~ to i to. To nie jest proroctwo. Newman powiedzialkiedys: "W y n i k jest wlasciwie dopiero k I u c z e m do proroctwa".No tak, niernniej wszakze: proroctwo daje narn poznac tyle,Ze jednak zaczyna nas to obchodzie. To, czego nie znam, ani rnniezi~bi , ani grzeje - moma by powiedziec, ale tyle, aby nas to obchodzilo,daje nam jednak poznac. Pytanie brzmi: Co to jest, eo czlowiekpoznaje, ehoeby w bardzo zaszyfrowanej formie, kiedy przyjmujejako prawd~ proroctwo apokaliptyczne?Otoz po pierwsze: Otrzymujemy potwier'dz.enie tego, do czegomoglismy wla§ciwie juz dojsc poprzez wlasnq refleksj~, ze mianowiciehis'toria ludzka n i e b~dzie zmierzac do swego spelnieniadrogq plynnego, niezyrn nie przerywanego procesu rozvlojowego.IWkracza w niq smier


NADZIEJA A HISTORIAsobie wyobrazac jako ciqglego r 0 z w 0 j u. Raczej juz jako pewlenradzaj zag I a d y - ale rowniez i to w spos6b analogiczny dosmierci pojedynczego czIowieka, kt6ra przeclez takze przypomimibardziej zniszczenie i rozpad niz post


JOSEF PIEPERmozliwe powstanie .swiatowej cywilizacji materialnego komfortu,opartej na posh~pujqcej dehumanizacji w warunkach monopolu totalnejwladzy dzierzonej przez wielkiego inkwizytora swiata.Wzmianka 0 wielkim inkwizytorze przywodzi na pami~c nazwiskoinnego Europejczyka, kt6ry r6wniez z sejsmograficznq wrazliw{)sciqprzeczul to, CO si~ skrycie zapowiadalo: Ddstojewskiego. W jego legendzie0 wielkim inkwizytorze, w powieSci Bracia Karamazow, czytamyprzerazajqce .zaiste zdania: "Na koniec zlozq nam swojq wolnoseu st6p i powiedzq : .. Uczyncie z nas swoich niewolnik6w, tylkokarmcie nas,.". Ale nie b~dziemy tu rozstrzqsae wsp6lczesnych w i­zji przyszlosci. Chodzi nam w dalszym ciqgu 0 to, jakq moina by,uzyskac pro roc z q informacj~ dajmy na to 0 koncu i dalszymtoku hlstorii Nie wiele sensu mialyby tu oczywiscie pr6by prywatnejinterpretacji; musialyby pozostac czystym dyletantyzmem, ·totezjestem od nich daleki. Co prawda, jesli zapytae wsp6lczesnychtoolog6w 0 "panowanie Antychrysta" (takq bowiem nazw~ nOSZqczasy ostateczne), otrzymuje si~ oopowiedzi bardzo lakoniczne. Niewielemamy w tej sprawie uchwytnych konkret6w, powiedzialRahner. Ale nawet te skqpe slowa, jakie na ten temat podajq, Sqmoim zdaniem dostatecznie wyraine. M6wi si~ na przyklad 0 " COrazbardziej - w miar~ zbliiania si~ ku koncowi - antagonistycznymcharakterze calego w og61e rozwoju wydarzen dziejowych".Oczekuje si~ "dla czasu ostatecznego niezwykIej koncentracji energiizla", "walki przeciw Chrystusowi i chrzescijanstwu z nieznanqdotqd zacieklosciq". Nazywa si~ potentiam saecularem Antychrysta,rrajwi~kszym mocarstwem w dziejach". Wszystkie te sformulowaniaSq doslownymi niemal cytatami z dzisiejszej teologii - zar6wnoewangelickiej, jak i katolickiej. Mysl~, ze zawartej w nich niepokojqcejtresc1 nie moina beztrosko ignorowae. Pobudza ona wprawdziedo r6inych jeszcze innych refleksji, ale przede wszystkim niepozwala. - jak sqdz~ - myslec 0 koncu tutejszej historii ludzkoiicitak, jak gdyby to mial byc p 0 s t ~ p, more trudny i pelen zmagan,ale przeciez nieustannie ubogacajqcy pos~p ku harmonijnemu,triumfalnemu finalowi. "Jakkolwiek - jak z pewnq autoironiq m6­wi Teilhar'd de Chardin - 0 wiele lepiej ddpowiadal{)by to toorii".Przez co rozumie przede wszystkim swojq wIasnq, ewolucjonistycznq teori~. Ale odpowiadaloby to r6wniei; lepiej idealistycznej teoriipost~pu, a takze marksistowskiej teorll post~pu.Apokaliptyczny ()Ibraz historii, j eiili w og6le moma 0 rum mowic,wyglqda w kaiJdym razie zupel'nie inaczej. Poniewaz w koncepcjitej jest miejsce na 1 u d z k q W 0 1nos C, rowrriez wolnoocczyniema rzla, i ,poniewaZ ,wyst~puje w niej ponadto zly duch jakodemoniczna 'pot~ga w dziejach, wi~ jui chocby dlatego tarcia, mepowodzenia,nie dajqce si~ usunqC spTzecznoSci czy zgola ikatastro­1228


NADZIEJA A HISTORIAfa nie mogq byc zasadniczo obce istacie ludzkiej hlstorii, nawetw jej calkiem normalnym, przeci~tnym toku.A przeciez nie jest to ostatnie slowo apokaliptycznego proroctwa.Oczywiscie nie. Ostatnie slowo, informacja decydujqca, brzmi pomimowszystko: "radosny koniec, nieskonczenie przewyZszajqcywszelkie oczekiwania, triumf nad zIem, zwyci~stwo nad smierciq,picie ze irodla zycia, zmartwychwstanie, osuszenie wszystkich lez,zamieszkanie Boga posrod ludzi, nowe niebo, nowa ziemia". Wszystltoto slowa i zwroty wzi~te z Apokalipsy. Ale m6wiq one tez cosi on adz i e i. M6wiq mianowicie to, ze widocznie jest ona lub;musi byc tak nienaruszalna, ze nie moze jej dotknqc, a tym bardziejporazic swiadomosc katastrofalnego z perspektywy wewnqtrzhlstorycznejkonca, chocby ten koniec nazywal si~ smierciq. ThomasBernard, nagradzany i wsz~dzie cytowany poeta, powiedzial: "Wszystkostaje si~ sm.'ieszne, kiedy pomysl~ 0 smierci". Czy moma takpowiedziec? Smierc jednostki, k1~ka dobra w historii, swiadectwokrwi, panowanie w swiecie zla - wszystko to nie moze naruszycdecydujqcej n adz i e i.·Dop'iero tutaj staje w calej swej ostrosci problem: nadzieja a historia.Czy wi~ dzieje ludzkosci nie mogq doprowadiic do zwqtpienia?W jakim sensie mama tu jeszcze w og61e mowic 0 nadziei?Z pytaniem tyro spotykalem si~ Oczywiscie wielokrotnie, szczegolnieze strony ludzi mlodych. Rozumiem teZ dobrze opor, odruchobronny, jaki si~ za tym pytaniem kryje. Odpowiedi, 0 ile istniejerzeczywiscie zadowalajqca ,odpowiedz, spr6buj~ ujqC w kil'ka zwi~ ­zlych tez.Pytanie brzmi zatem: W jakim stosunku pozostajq do siebie nadzieja i historia, jak moma uzasadnic nadziej~, skoro jednoczesnieliczymy si~ z katastrofalnym w perspektywie wewnqtrzczasowejzakonczeniem historii? Czy nie jest to wizja, ktora nieuchronnieparalizuje i pozbawia wartosci wszel'kq aktywnosc w ramach historii?Jak moma oczekiwac, jak mOZna zqdac, aby czlowiek - zwlaszczamiody czlowiek - w og61e si~ powamie do czegos zabi,eral?Moja proba odpowiedzi tak by rrmiej wi~cej wyglqdala:Punkt 1: Przede wszystkim nalezaloby, co si~ rzadko zdarza (mamtu g16WlI1ie na mysli Emsta Blacha i jego poj~ciowe niejasnosci),rozroZniac jasno mi~zy tym, co s i~ uWaZa za pozqdane, za mozliwedo zaplanowania, za mozliwe do realizacji, mi~dzy okresleniemcelu a woIq dokonania zmiany. "You can change the world"; tak,w ja'kimS stopniu mozesz r6wniez i to. Ale to jest jed n a sprawa.,D r u·g a sprawa to to, co jest w scislym sensie przedmiotem n a­d zi e i.Immanentna mqdrosc samego j ~zyka m6wi nam, ze nadzieja jest1229


JOSEF PIEPERzawsze nastawiona na COS, ezego sami n i e mozemy osiqgnqc. Przedewszystkim jednak: nadzieja jest nastawiona na ostateezne, doskonale,calkowite zaspokojenie i spelnienie. I tutaj Ernst Bloch rnajui slusznosc, k'iedy opisuje, co jest przedmiotem naszej nadziei:.,pelnia bytu, odnowa ezlowieka, znalezienie domu, ojezyzna, kro­Jestwo, Jeruzalem, absolutne zaspokojenie potrzeb, szezPescie, jakiegonigdy niebylo". W tym wszystkim Ernst Bloch ma zupelnq racj~.Ale teraz ehcialbym ja ze swej strony postawic dwa pytania:Pytanie (a): Czy istnieje jakis eel w zakresie uzasadnionej, realistycznejwoli zmiany swiata, ezy to b~dzie sprawiedliwose spoleezna,ezy spoleezenstwo bezklasowe, ezy pok6j mi~zy narodami, rasamii religiami - czy istnieje jakis tego rodzaju eel, po ktorego ur.zeczywistnieniumoglby ktos na swiecie powa:i:nie sobie obiecywaeostateezne spelnienie i pelni~ bytu? Czy jest on wszystkim, czegopragniemy i za ezym tf~sknimy? Pytanie (b): Czy wolno komuswszelkq dzialalnosc w ramaeh historii uznac za bezsensownq lubuchylie si~ od niej dlatego, bo przeciez i tak nie zdola ona przemienieziemi w niebo? Zapewnic swiata bez niesprawiedliwosci, bezcierpienia, bez smierei? Czy mozna, jak juz pytalem, powiedziee naserio: "Wszystko staje si~ smieszne, kiedy pomysl~ 0 smierei"?Plmkt 2: Co si~ tyezy tematu s m i ere i, to je-dno musi tu byejasne: Jesli tutejsze istnienie historyezne jest eal'kowicie n adz j e­j q i rna od we\Vnqtrz struktur~ 0 typie "jeszcze nie" (0 ezym zupelnieslusznie mowi Ernst Bloch; w tym punkeie zgadza si~ onw pelni z Gabrielem Mareelem i z ealq tradyeyjnq antropologiq),jesli rzeezywiseie czlowiek az do momentu swej smierei jest w~drow cern i nawet w swoim ostatnim momeneie to, co najwazniejsze,spelnie"!1ie, ma jeszeze p r zed sob q - "vlasnie jesliistotnie tak jest, to owa identyezna z naszym bytem nadzieja albojest zwyklym absurdem, albo tez znajduje zaspokojenie po drugie;istronie smierei.Kto zatem zaeiesnia wyrainie swe pole widzenia do siery pot e js t ron i e smierei, ten oezywiseie jako ostateczny wynik widzi tylkodarernno.sc i absurdalnose. Na'tomiast proroctwo apokaliptyezne,Jnowiqe 0 zmartwyehwstaniu i "nowej" ziemi, daje do zl'Ozumienia,ze nie zaginie nie, najmniejsza eZqstka z tego, co tuta.i jest dobrei sluszne, sprawiedliwe, prawidziwe, pi~kne , udane, zdrowe. "Zniwoswiata zostanie zwiezione" - mowi Hans Urs von Balthasar w swympif;knym eseju 0 Wladimirze Solowjowie; pytanie tylkQ, przez kogo?Nie przez ludzkosc - odpowiada - leez przez Chrystusa. Hzeezywisciepozalowania godny - mawia moj przyjaciel C. S. Lewis ­"jest wielkoduszny niewierzqey, ktory rozpaezliwie bmni si~ przedutratq tego, co nazywa wiarq w ezlowieka".Ta zdolnose niepopadania W zwqtpienie w obliezu smierei i kata­1230


NADZIEJA A HISTORIAstrofalnego z perspektywy wewnqtrzczasowej konca historii jest, jakwykazuje doswiadczenie, rzeczq niezwykle waznq. Pozwala ona mianowicienawet wsrod katastrofy rozwijac aktywnosc w ramach hiptorii,podsycanq przez postaw~ afirmacji. Moze to byc dzialalnoscpolityczna, tzn. skierowana n a urzeczywistnien'ie sprawiedliwosci,ale takZe tw6rczosc artystyczna wielbiqca dzielo stworzenia. Z ustm~czennika - mowi Erik Peterson - pomimo wszystko, co go spo­,tyka, i pomimo to, j,ak by wlasciwie pow'inien widziec swiat, nieslychac sfowa skargi na BoZe dziel.o. Potrafi on zawsze powiedziec:"Swiat jest dobry, bardzo dobry, wszystko jest w porzqdku".Punkt 3: W tym konteksc.i:e staje si~ zrozumiale lub przynajmniejnieco bardziej zrozum'iale zdecydowane przekonanie chrzescijanstwa,i e n adzieja jest cnotq teologi-cznq. To samo ma zapewnena mysli Kant, kiedy mowi, ze na podstawowe pytanie czlowieka:Czego mog~ si~ spodziewac? - daje odpowiedi nie filozofia, lecz,religia. OczywiScie i po tej strome religii istniejq w peW uzasadnionenadzieje: na pomyslny rozwoj mlodej generacji, na pok6j w swiecie,na to, ze ludzkosci zostanie zaos:ilcz~dzona sarnozaglada itd. ltd.Ale czy moma na serio zrobic zarzut czlowielkDwi z tego, ze wyrzekasi


JOSEF PIEPERbiesiadnej, ktora przeciez ad najdawniejszych czas6w ZOWle si~communio, synaksis, i ktorej ruezrozumieniem, a :nawet nadt'.tzydemjest, jesli sj~ jej nie pojmuje i nie realizuje row n i e Z' jakowzajemnej wspolnoty 1u'd z i. Nie tylko jako samego w s p 61­e z l o w i e c zen s twa, lecz jako wsp6lnoty ludzi konstytuuj ~ce j.si~ dopiero przez wsp6lne spozywanie ze stolu Boga, z k torej niktrue moze bye potem wykluczony drog'l samowolnego wytyczeniagranicy. Mysl~, ze rue istnieje gl~bs ze, bardziej wazkie uzasadnienieludzkIej solidarnosci.Punkt 5: Wsz~dzie, gdziekolwiek ludzie lokuj'l SW'l n adziej~w obrazie przyszlej doskonalej ludzkiej spolecznosci, w ktorej czlowieknie b~dzie juz czl-owiekowi wllkiem, lecz bliZnim, a do'bra iycioweb~q sprawiedliwie rozdzielone, moma - jak sqdz~ - podpewnymi okreSlonymi warunkami przypuszczac, ze mamy do czyrueniaz przeczuciem owej uniwersalnej wspolnoty biesia~ej i zt~sknotq za ruq. Jest przy tym zupelnie oboj~tne, jak brzmiq konkretnehasla: moze w rtich bye mowa 0 demokracji, 0 kr6lestwiewolnosci, 0 spoleczenstwie bezklasowym - to wszystko rue ma wi~kszego znaczenia. Religijna absolutyzacja takich oczekiwan wyka­~uje w kazdym razie az nader cZt;!sto, ze ostatecznym celem - choebynawet wbrew wyramym "programom" - jest cos, czego w ogolerue moma zrealizowac drogq dzialaii nastawionych na p r z e m i a­n ~ s wi a It a, czy ,to w sensie socjalis'tyo21l1ym, ezy teZ nie. Byl'bytu wi~ ukry'ty zwiqzek z nadziejq ehrzescijanskq.NajwaZniejszym warunkiem jest przy tym, aby celem d qzeii by­1a rzeczywiscie un i we r sal n a wsp6lnota ludzka i aby, mowiqcdrastycznie i konkretnie, w programie ich nie zawierala si~ wlasnadyktatura i dyskryminaeja lub likwidacja innych wspolnot. Jesliwarunek ten jest spel:niony, to w analogii do pojt::cia fides implicita,na ktorego podstawie teologia zachodnia mowila zawsze : kaZ'dyczlowiek przekonany 0 tym, i:e Bog wybawia ludzi w spos6b, jakifiU sit:: podoba, juz przez to samo, niejako do mys1 n i e (a wit;!cfide implicita) wierzy w Chrystusa - ot6i: analogicznie do tegomoma by m6wic 0 spes implicita, n adz i e i skierowanej 'domyslniena to samo, czego oczekuje chrzescijanin. Analogi~ takqploina oczywiscie widziee i wyczuwae tylko ze stanowiska zarownowyratnej nadziei, jak i wyrainej wiary. M6wiqc inaczej i niecobardziej zaczepnie: jesli chrzescijaiistwo tej analogii nie widzi i ruenazywa imieIUlie, to nie widzi jej nikt i wtedy analogi a pozostajebez sHy historycznej.Punkt statni: analogia to jeszcze nie identycznose. "Odr6Znie­.rue tego, co chrzescij anskie" (jak to formuluje Guardini) jest zadaniemnieustajqcym. Moze szczeg6lnie ostro wyst t;!puje 0iI10 w chwi­Ii O'becnej. Wlasnie 0 jednym z ty,ch punkt6w odroi:niajqcych chcial­1232


NADZIEJA A HISTORIAbym tu jeszcze na koniec powiedziec slow par~. B~dq one dotyczyeza.s ~dniczej niemozIloSci szczeg61owego ustalenia tresci nadziei.Gabriel Marcel powiedzial kiedys (jest to wlaSciwie prawda stara,ale on ch~tnie jq stale przypominat), ze prawdziwa nadzieja wykraczapoza wszelkie przedmioty, kt6re jq poczqtkowo wzbudzily; dlategotez traci ona to najlepsze, co w solbie ma, nie tylko kiedy jakopodmiot nadziei stawiam warunki, ale takZe kiedy pr6buj~ sobieutworzyc zbyt konkretny obraz jej tresci. Zresztq dokladnie tosamo - jak 0 tym wie kazdy chrzescijanin - moma powiedzieeo wlaSciwej postawie modlitewnej. Modlitwa blagalna nie jest przeciezczym innym jak wyrazem nadziei. R6wniez czlowiek mddlqcysi~ pozostaje otwarty na dar, kt6rego ostateczna postae nie jest muznana. Jesli zas nie zostanie mu dane to, 0 co si~ konkretnie modli,to przeciez 0 He tylko jego modlitwa jest prawdziwa, zachowuje,pewnosc, ze nie byla ona daremna.Ten, kto ma prawdziwq nadziej~, nie b~dzie obracal energii swegoserca na upartq realizacj~ ostatecznie, sztywno sformulowanychplanow i obrazow eschatologicznego porzqdku; postawa taka nierazjuz przecie2 zniszczyla mi~dzyludzkq solidarnose. UZyje on tejenergii do czynienia na co dzien tego, CO jest w danej chwili potrzebne,mqdre, sprawiedliwe, dobre, a poza tym b~dzie oczekiwalz ufn{)sciq spelnienia, 0 kt6rym wie, ze przewyZszy 0110 wszelkieludZkie plany, jakiekolwiek moma sobie snue. Z glc:bokq nieufno­Sciq' natomiast odniesie sic: do pr6b uj~ przedmiotu lufukiej nadzieiw ,,staly" obraz. Niemiecki pisarz chrzeScijruis'ki Konrad Weiss,zafascynowany przez cale zycie tajemnicq historii, wyrazil przyczyn~tej nieufnoSci w sformulowaniu, ktore jest bardzo trafne wlaSmedzi~ki unikaniu zbyt wyrazrue pozytywnych okreslen i wskutektego szczegolnie dobrze odpowiada swemu przedmiotowi. Brzmi onotak: "Wszystkie pr6by naszkicowania gotowego obrazu przyszloscihistorycznego czlowieka Sq obciqwne tq powaZllq niedogodnoscia.zenie hrdzkoSe jest celem wcielenia".Josef PieperHum . Juliusz ZychowiczNiniejszy odczyt, udost~pniony nam przez Autora, nie ukazal si~ jeszczedrukiem w RFN. Zasadnicze natomiast jego c z ~s ci skladajq si~ na jedenrozdzial ksillZki Hoffnung und Geschichte (MUnchen 1967, Kosel Verlag)Red.1233


Z MYSLI WSPOt.CZESNEJKAZIEMIERZ BUKOWSKITEOLOG NADZIEII KRZVZA 1I.TEOLOGIA NADZIEIJedni zarzucaj


KAllMIERl BUKOWSKI, TEOlOG NADllEI I KRZVIAtajq drudzy. - Nie jest to jakas "przyszlosc" futurologiczna w sensiescience fiction - wyjasnia teolog. Owa przyszlosc - to "adventus","paruzja" tego, co juz obecnie zacz~lo si~ aktualiwwac.- Czy eschatologiczna teologia nie pochlania krzyza, mt:ki Chrystusa?- Nie; dodaje teolog: krzyz jest wainym aspektem tajemnicyosoby Chrystusa i widzialnym znakiem Zmartwychwstalego.- Czy owa nadzieja jest wystarczajqca do dzialania i przeksztalcaniaswiata i na czym polega "tw6rczy charakter" tak poj~tejeschatologii? - Trzy elementy skladajq si~ na chrzescijanskq nadziej~- replikuje teolog - i stanowiq 0 jej mocy tw6rczej: gloszenieubogim dobrej nowiny 0 zbawieniu, tworzenie si~ wsp61notychrzescijan i tw6rcze niezadowolenie, protest chrzescijan przeciwstatus quo w lonie spoleczenstwa. 2Nawet najzagorzalsi adwersarze Juel'gena Moltmanna - boo nim i jego Teologii nadziei jest tutaj mowa - przyznajq, ze wizja"Boga, kt6ry nadchodzi", otwiera przed ludzkim losem i calymstworzeniem szerokie perspektywy i wyzwala ogromny dynamizm.Od czasu swego ukazania si~ (1964 r .), Teologia nadziei docze>kalasic: imponujqcego rozglosu: kil'kanascie wydan w j~zyku niemieckim,kil'ka We francuskim, a ponadto przeklady na jc:zyk angiels'ki,holenderski, wloski, japoilski. Ta.k po stronie katolickiej, jak w gronie"braci odlqcwnych" przyj~ta zostala z wielkim zainteresowaniem,choc nie bezkrytycznie. Jui w 1967 r. Marsch wydal wyb6rrecenzji, napisanych przez teolog6w jt:zyka niemiec'kiego, holenderskiegoi angielskiego, dotyczqcych Teologii nadziei; wyb6r zawieratakze obszernq wypowiedz Moltmanna. Opr6cz teolog6w glos zabierajqta.'kze historycy, socjologowie, filozofowie. 3Przez swoje dzielo Teologia nadziei Moltmann stal sit: tw6rcq takiegokierunku teologii, kt6ry eschatologic: przyjmuje jako naczelnqzasad~ interpretacji chrzescij ails twa. Jak grzyby po deszczu zaczc:lysic: z kolei pojawiac w r6inych krajach prace podejmujqce tentemat. Do teolog6w nadziei, kt6rzy odpowiedzieli na wyzwanielVIoltmanna, zalicza si~ takich autor6w jak: w Njemczech Zachodnich- Sauter, Metz, Pannenberg, Kerstiens, Pieper; w Hd1andii ­Ber'khof i Schillebeeckx; we Francji - Laurentin i Gal


Z MVSlI WSPotCZESNEJchrzescijaIlskiej' nadziei. Autor poddaje kry'tycznej analizie rome kategoriewspolczesnej teologii i rozumienie mysli biblijnej Staregoi Nowego Testamentu, zwlaszcza sensu i historycznosci zmartwychwstaniaJezusa Chrystusa. Rozwaza wielkie sprawy kultury i histo­Iii idei oraz konkretne postawy, jakie chrzescijanie winni zajmowaew spoleczenstwie. Dialog z Ernstem Blochem, marksistowskim filozofemnadziei, wienczy to dzielo 0 niezwyklej g~stosci i bogactwie,mysli.Molltmann rue rna zamiaru na nowo rozwijae doktryny 0 rzeczachostatecznych jako traktatu, ktory w dotychczasowych padr~zni­,kach teologii dogmatycznej stanowil szacowny dodatek. Stawia sopiebardzo am'bitne zadanie. Jest to - jak glosi podtytul - "studium0 podstawie i 0 konsekwencjach chrzeScijailskiej eschatologil"."Eseje i sikice (...) - pisze we wst~pie - zmierzajq raczej doukazania, jak biorqc za punkt wyjscla nadziej~ i eschatdlogicZl1qorientacj~ teologia moze rozpoczqe refleksj~ nad swyrn tematem.Pytajl:l si~ wi~ 0 podstaw~ nadziei, kt6ra wywodzi si~ z chrzescijanskiejwiary, jak r6wniez 0 konsekwencje tej nadziei dla mysli~ dzialania w dzisiejszym swiecie".Wydaje si~, ze znaczenie Teologii nadziei gl6w'llie na tym polega,ze akcentujqc nadziej~ i eschatolvgicznq orientacj~ postawila problemprzed calq teologiq. To przyczynilo si~ takze do wielkiego rozglosutej ksiqzki (Kaesemann). Widzi si~ r6wniez niemale znacze­;rue jej dla dialogu ze swiatem marksistowskim.Og6lnq ocen~ teologii nadziei Moltmanna spr6bujemy padae nieeDdalej, lqcznie z krytycznym spojrzeniem na Boga ukrzyzowanego.Obecnie pragniemy ukazac przewodnie mysli teologii nadziei niemieckiegoteologa.GENEZATeologiczna refleksja Moltmanna 0 nadziei jest konfrontacjq zestudium 0 nadziei Ernsta Blocha. 4 Bardzo wymowny jest juz samparalelizm tytul6w obu dziel: Teologia nadziei Moltmanna - Zasadanadziei Blocha. W przedmowie do trzeciego wydania niemieckiegoMoltmann przyznaje, ze jego praca wiele zawdzi~cza Blochowi;dlatego teZ dolqczyl do tego wydania rozpraw~, w ktorej toczysp6r z autorem Zasady nadziei; rozprawa ta zostala napisana jeszczeprzed opublikowaniem Teologii nadziei.Zdaniem Moltmanll1a filozofia nadziei Blocha jest "meta-relight.Dla Blocl1a prawdziwym ·podlozem kazdej religii jest zawsze na­• E. Bloch, Prtnztp Hottnung, 1954-55.1236


KAZIMIERZ BUKOWSKI : TEOLOG NADZIEI I KRZYiAdzieja : wzdychanie ud r~czonego czlowi'eka do radosci i sz cz~scia,w s tron~ przyszlosci. ;,Gdzie istnieje nadzieja, tam istnieje religia".Wszelka religijna nadzieja rodzi ambiwalencj~: z jednej strony dajeczlowiekowi obietnic~ lepszej przyszlosci i schronienie przed koszmaremterainiejszosci, a z drugiej - po t~ga nadziei popycha czlowiekado skutecznego dzialania hic et nuno.Taka ontologiczna interpretacja religii dokonana przez Blocha ­zdaniem Moltmanna - roZni si~ wyrafuie od tradycyjnej marksistowskiejinterpretacji religii, kt6ra jest psychologiczna i socjologiczna.Co wi~cej, dla Blocha nadzieja posiada swoj fundament w ontycznejroZnicy istniejqcej mi~dzy tym, co jui istnieje, a tyro, co jeszczenie istnieje.Cztowiek wraz Z otaczajqcym go swiatem jest zadaniem do spelnienia,ogromnym "rezerwuarem przyszlosci". Bog - wedle Blocha~- jest h 11 man u m przyszlosci, idealem utopijnie hiPQstazowanym,nieznanym czlowiekiem (H 0 m 0 a b s c on d i t us). Cal­.kiem inny Bog - to calkiem inne, jeszcze nie ukazane wn~trzeczlowieka i oblicze swiata. Biblijnego De u s a 'b s co n d i t u sBloch zast~puje swoim Hom 0 a b s c o n d it u s. Przyszlosc,e s c·h a ton Blocha, ktory nazywa si~ "ojczyzn'l identycznosci, tozsamosci- to czlowiek, kt6ry stanie si~ wspolistotny z samym sob'l,'z innymi ludZmi i z przyrod'l". Dopiero wowczas zostan1:l rozwiqzanesprzecznosci, jakie istniejq mi~dzy ja i ja sam, jednostkq a' spoleczeiistwem,ludzkosci1:l a przyrodq.·W ten spos6b filozofia nadziei, kt6rq rozwija Bloch, pragnie byc ­zdaniem Moltmanna - "meta-religiq" czyli spusciznq religii..',ESCHATOLOGIAJ alk pojmuje si~ dzisiaj esc hat 0 n i es ch atolog i~? -pyta Moltm~.Dla jednych jest to koniec i zwienczenie historii zbawienia; dotyczyana wydarzen, ktore pewnego dnia przy koncu czasow nadejd(!:powt6rne przyjscie Chrystusa, Sqd Ostateczny, zmartwychwstanieumarlych i nowe stworzenie wszystkich rzeczy.Inni holdujq koncepcji transcendentalistycznej. Np. esc h a t a nBartha jest obecnosciq tego, co wieczne, ale owa wiecznosc jest "nie­-historyczna, ponad-historyczna lub rna pocZ'ltek historyczny".Bultmann czyni z esc hat 0 n u id~ egzystencjalnq . m6wio "eschatolagicznej chwili".Tymczasem chrzescijanska egzystencja jest calkowicie, zistatyswej - a nie dodatkowo i pod pewnym aspektem tylko - eschatolagiczna.Eschatologicme ukierunkowanie wymka bowiem z istoty12 - ZNAK 1237


Z MVSU WSPOtCZESNEJwiary chrzescijanskiej. To wlasrue wiara przydaje kazdej chrzescijanskiejegzystencji i powszechnemu zmartwychwstaniu znaczenie"kierownicze, konstruktywne i krytyczne". DIaczego jednak rzeczywistoscodbiega od tego idealu?Pod wplywem greckiej filowfii - utrzymuje Moltmann - myslchrzeScijanska dobrowolnie zatrzymala si~ na epifanii wiecznej terainiejswsci bytu. A tymczasem nie w log 0 s i e epifanii wiecznej teraZniejswilci, Iecz w slowie obietnky - jako w podstawie n a­dziei - Izrael odnalazl Bozq prawd~. Obietnica jest slowem-kIuczemd Ja religii pelnej oczekiwania."Wspolczesna teologia Starego Testamentu jasno ukazala, ze slowai zdania dotyczqce 'objawienia Bozego' sq zawsze powiqzane zezdaniami mowiqcymi 0 'Bozej obietnicy'. B6g objawia si~ na sposobobietnicy i w historii obietnicy (...)Druga zach~ta do ujmowania o:bjawienia w funkcji obietnicy pochodziz teologii Reformacji. Dia Reformatorow korelatem wiarynie jest przedstawienie objawienia, lecz obietnica Boza: pro: m i s s i 0:Dei: f ide,s e t pro m iss i 0 sun teo r reI a t iva. Wiara,zrodzona przez obietnic~ , z istoty swej jest nadziejq, pewnosciq i zaufaniemzlownym w Bogu, ktory nie klamie, lecz dochowa wierno:Scislo:wu obietnicy. Ewangelia dla Refo:rmatorow - jest poprostu identyczna z pro: m iss i 0" (36n).6Nie naleZy mieszae "epifanicznej religii" z "wiarq w obie tnic~ ".Obietnica - to slowo zwiastujqce rzeczywistose, kt6ra jeszcze nieistnieje. Budzi ona jednoczeSnie w czlowieku odczucie dziejowoSci.o ile jest obietnicq, 0: tyle slo:wo nie znalazlo: jeszcze rzeczywistosci,kt6ra bylaby dla niej usprawiedliwieniem.Obietnica jest zatem przeciwienstwem aktualnej i dawniejszejr zeczywistosci empirycznej. Tak wi~c slowo o:bietnicy powoduje;z;awsze napi~cie mi~ proklamacjq a spelnieniem si~ zapowied.zianejo:bietnicy. Jest to jedyne w swoim rodzaju pole wo:lno:sci, w kto­,rym czlowiek moZe bye i moze nie bye posluszny, spodziewae si~ lubbye zrezygnowany. Owo pole wolno:sci - to "przestrzen, ktorq obietnicaotwiera i wypelnia, ukazuje i ksztaltuje" (95).Pod patronatem obietnicy moZliwe jest doSwiadczenie rzeczywistosci jako "diiejowosci". Ale w jakim sensie?BOG I HISTORIASlowo: historia posiada rozne znaczenia. MoZe ono oznaczae histori~jako nauk~ 0 przeszlosci. U Moltmanna slowo to - za Heideg­• J. Moltmann, Theo!ogie der Hoffnung, Chr. KaIser Verlag, Muenchen 1969,wyd. 8. Cytacja podana w nawiasach pochodzi wla§nle z tego wydanla, a tald:e zamie9zczonew obecnym numerze Rozwazanfe 0 nadziBt.1238


KAZIMIERZ BUKOWSKI : TEOlOG NADZIEI I KRZY2AgeI'"ern - posiada inne znaczenie, ktore oddajerny terminern "dziejowosc,dziejowy".01Jjawienie "nie staje si~ progresywne )wchodzqc( w histori~ ,lecz sprawia dziejowq i progresywnq ludzkq rzeczywistosc przezo bietnic~, nadziej~ i krytyk~. Objawienie mozliwosci i mocy Boga,dane w zrnartwychwstaniu Ukrzywwanego, jak rowniez tendencjai intencja Boza, ktore si~ w nim uwidoczniajq, ksztaltujq horyzonttego, co moma okreslic dziejowosciq i czego moma oczekiwac jakodziejowosel" (206).Obietnice Boze zawarte w objawieniu otwierajq horyzonty historii.Dziejowosc - czyli historia w znaczeniu Moltrnanna - jest zaternprocesem, ktory trwa mi~zy obietnicq a jej spelnieniern; znajdujesi~ ona tam, "gdzie' interpretowana i aktualizowana obietnicabywa przekazywana potornnosci i gdzie kazda nowa epoka - z nadziejqi posluszeilstwem - wystawiona jest w stron~ zapowiedzia-­;nej przyszlosci" (101)."Rozwoju hist-orii izrae'lskiej" nie nalezy utoi;samiac z "dziejowymrozwojem Izraela". Podobnie odnoSnie jednostki, rue nalezy mylichistorycznosci Iudzkiej egzystencji z "formq szczegolnej historycznosci",jaka dotyczy czlowieka na skutek jego umieszczenia w dziejowosel-obietnicy, wraz z jej nadziejq i posluszeiistwem.Slowem dziejowosc - to stawanie si~ rzeczywistosci 0 tyIe, 0 ileoczekuje si~ spelnienia ohietnicy.Taka koncepcja historii i hist-orycznosci krystalizuje si~ lepiejw k-onfrontacji z historiq, ktorq Moltmann nazywa "empirycznq"."Naukowe twierdzenia potwierdzajq si~ w moiliwej do skontrolowaniazgodnosci z danq rzeczywistosciq .doswiadczalnq. Natomiastwypowiedzi nadzie3. 0 obietnicy powinny wejse w sprzecznose z rzeczywistoSciq,ktora obecnie jest przedmiotem doSwiadczenia. Nie Sqone wynikiem naukowych doswiadczeii, lecz warunkiem m-oiliwoscinowych dosw'iadczeii. Nie chcq one rozswietlac rzeczywistosci,:ktora znajduje si~ tutaj; chcq rOzSwietlac t~, ktora nadchodzi. Niechcq one odtwarzac w umysle rzeczywistosci, ktora znajduje si~ tutaj,lecz chcq jq otworzyc na przemian~, ktora jest dbiecana i ktorejnadejscia czlowiek si~ spodziewa. Nie chcq one isc za rzeczywistosciqunOSZqC jej tren, lecz pragnq jq poprzedzac, niosqc pochodni~.W ten sposOb sprawia'jq one dziejowosc rzeczywistosci" (13).Kr6tko mowiClc:"Terainiejszosc i przyszlosc, doswiadczenie i nadzieja przeciwstawiajqsi~ sObie nawzajem w chrzescijaiiskiej eschat-ologii, tak zenie ustawiajq one czl-owieka w odpowiedniosci i zgodnosci z tym,co dane, lecz przeciwnie - czlowiek zostaje wciqgni~ty w konflikt.mi~y naidziejq a doswiadczeniem" (14).1239


Z MV$U WSPOlCZESNEJCHRYSTUSOWE I POWSZECHNEZMARTWYCHWSTANIEZmartwychwstanie Chrystusa i wszystkich zmarlych do tego stop­.rna wyznaczajq kierunek myslowy teologii nadziei Moltmanna, zeautor m 6glby zatytulowac swe dzielo: Teologia zmartwychwstania;tytul ten jednakze bylby mniej atrakcyjny (Marsch).Autor zgadza si~ 'z Barthem - i z calq chrzescijanskq tradycjq ­ze zmartwychwstanie Chrystusa jest centralnq prawdq wiary. "Chrystianizmopiera si~ calkowicie na rzeczywistosci zmartwychwstaniaJezusa sposr6d umarlych, dokonanym przez Boga. W Nowym Testamencienier:na zadnej prawdy wiary, ktora nie zaczynalaby si~apr i 0 r i od zmartwychwstania Jezusa. OWq wyramie podstawo­Wq form~ pierwotnego wyznania chrzescijan'skiego padejmuj'e sw.Pawel, kiedy mowi (Rz 10, 9) : }Jezeli 'Wi~c ustami swymi wyznasz,ze JEZUS JEST P ANEM i w sercu swoim uwierzysz, ze B6g Gow skrzesil z mar~ych - osiqgniesz zbawienie(. Wyzmanie osoibyJezusa jako Pana i wy~anie dziela Boga, ktory Go wskrzesil z martwychidq nieroz.dzielnie w parze; chociaz obie formuly nie Sq z'biezne,to jednak wzaj~mnie si~ wyjasniajq. Wiarachrzescijanska, kt6­ra nie bylaby wiarq w zmartwychwstanie, nie moglaby zostac nazwanaanichrzescijanskq, .;mi wiarq" (150). ,T.akie oto Sq podstawowe tezy pierwotnego przepowiaciania chrzescijanskiego:1. "BOg wskrzesil z martwych ,ukrzywwanego Jezusa" (...);2. "My jestesmy tego swiadkami";3. "na Nim (Chr:ystusie) opiera si~ przyszla sprawiedliwosc dlagrzesznik6w i przyszle zycie tych, kt6rzy podlegajq smierci. Przedmiotswiadectwa, samo swiadectwo i eschatologiezna nadzieja tworZqjednq calose w paschalnej kerygmie" (151).'•E van gel ion (dobra nowina) 0 zmartwychwstaniu Chrystusajest jednoczesnie epa n g e·l i a (obietnicq) naszego zmar twychwstania.Mis s i 0 (misj ~ , poslanie) Jezusa mozna zrozumiec jedynieprzez promis's i o (obietnic~) ."W opisach zmar twychwstania jest widDczne, ze doswiadczeniei sqd zdecydowanie mieszczq si~ w , h ·o r y z 0 n c i e esc h at 0 logi c z n y m, ktory charakteryzujq oczekiwania, nadzieje i pytaniapostawione dbiecanej przyszlosci... To, co zwiastuje si~ w zjawieniachZmartwychwstalego, jest wyramie powiqzane z tym, co zo.­stalo przezen obiecane.:.: chrzescijanska eschatologia wytrys'ka z paschalnegodoswiadczenia..." (173n) .Oczekiwanie zmartwychwstania umarlych nie znajduje si~ w'kontekscieantropologicznym, lecz ' teologicznym: jako interpretacja potE:giBogaobietnicy, "obietnicy bezwarunkowej... zwiastujqcej Zy­1240


KAZIMIERZ BU KOWSKI: TEOLOG NADZIEI I KRZV2:Acie, wytwane smierci przez J ahwe aktem stw6rczym e X n i h i 10"(190).KOSClot A SPOtECZENSTWOKosci61 - wedlug Moltmanna - jest "wsp6lnotq Wyjscia", "ludemBoiym w drodze" w mysl uj ~cia sw. Pawla: "R6wniez i mywyjdimy do Niego poza ob6z, dzielqc z Nim J ego l.Ir'qgania. Niemamy tutaj trwalego miasta, ,ale szukamy tego, kt6re ma przyjsc"(Hbr 13, 13n). Autor zastanawia s i~ nad eschatologicznym rozumieniemwsp6lnoty chrzescijanskiej we wsp6iczesnym swiecie.Wsp6lcze.sne spoleczeilstwo - w koncepcji n aszego teologa - tonie rodzina lub pailstwo, lecz zindustrializowane spoleczenstwo jakorezultat rewolucji przemyslowej ; albo jeszcze - "to dziedzin azycla publicznego zdeterminowana obiektywnq mediacjq, produkcjq,konsumpcjct i wymianq" (281).Dawniej moma byfo jeszcze pojmowac Kosci61 jako "zasad~ witalnqspoleczeilstwa". Wsp6lczesne zindustrializowane spoleczenstwo.zmierza do zaspokojenia potrz€b czlowieka odnosnie indywidualnejlub kolektywnej pracy, pozostawiajqc mu swobod~ w innych dziedzinachzycia. Jakq ro l~ ma do odegrania Kosci61 w tak poj~tym ·spofeczeilstwie? Jakie jest zadanie -Kosciola,- r,ozurnianego w aspekcieeschatologicznym - wzgl~dern wsp6lczesnego spoleczenstwa?Religia rna najpierw "chronic i zachowac ludzkie wymiary osobowe,indywidualne i prywatne"; nadawac zyciu sens, a nawet organizowaci w pewien spos6b instytucjonalizowac stalq refleksj E: rnetafizycznq(Sch€lsky).Drugie spoleczne zadanie religii - to okreslenie spotkania z drugimczlowiekiem jako transcendentnego zjednoczenia, jako wsp6lnotyos6b. Przeciw ludzkiej alienacji, wywodzqcej si~ ze spoleczenstwau przemyslowionego, religia winna popierac osobowe spotkaniedrugiego czlowieka we wsp6lnocie.Reprezent owanie instytucji jako takiej ze wszystlGrni jej pozytywnymielementami - to trzecie zadanie spoleczne religii. Kosci6tjako instyt ucja staje si~ wtedy "gwarantern Zyciowego bezpieczenstwaw og6lnosci" (298).A rola chrzeScijan w s poleczenstwie?Chrzescijanie, dziE':'ki swej eschatologicznej nadziei, winni bye gru­PCl, kt6ra si~ nie przystosowuje, kt6ra sprzeciwia si~ instytucjonalnejstabilnosci a'ktualnej sytuacji i kt6ra powoduje dziejowosc. Kosci61jako eschatologiczna wsp6lnota oczekuje zrnartwychwstalego Pana;wzywa do wyjscia Mu naprzeciw. Wsp6lnota chrzescijan winna dokonywacdwoja'kiego dziela: z jednej strony ma bye posluszna wierze,przynosic zbawienie duszy i indywidualne wyzwolenie z grze­1241 '


Z MVSLI WSPOlCZESNEJchu; z drugiej strony - rna przyczyruac si~ do sprawiedliwosci,humanizacji, socjalizacji ludzkosci i pOkoju. "Owo drugie .obliczepojednania z Bogiem nie zawsze przedstawialo si~ korzystnie w rustoriichrzescij.anstwa" (303).Poslannictwo chrzescijanskie "nie polega zatem na samym szerzeniuwiary i naiClziei, lecz ta'kZe na pobudzaniu rustorycznegoprzeksztalcania zycia. 2ycie cielesne, a wraz z nim Zycie spolecznei publiczne wymagajq ofiary i codziennego posluszenstwa (Hz 12,Inn). Nonkonformizm wo'bec swiata nie oznacza tylko przemianysamego siebie, lecz oznacza przeksztalcanie - na skutek sprzeciwui tworczego oczekiwania - postaci . swiata, w ktorym si~ wierzy,posiada naJdziej~ i miluje" (304). Ewangeliczna nadzieja spelnia "polemiczncti wyzwalajqcct" funkcj~ nie tylko odnosnie religii i ideologil,lecz takie wzgl~em os6b we wszystkich wymiarach ioh Zycia.Chrzescijans'ka nadzieja wykracza poza oglctdanct terainiejswsci spoglctda w stron~ oczekiwanej przysztosci: jest w sluzbie tego,co nadchodzi. ChrzeScijan_skie powolanie (B e r u fun g) do takiejsluzby konkretyzuje si~ w obecnym Zyciu w wykonywanym zawodzie(B e r u f e). Fakt powolania rzutuje na wszystkie ludzkie czynnosci,w tym takze na czynnosci zawodowe. W rezultacie iycie ludzkiewinnobyc zaangazowane, a wi~c winno si~ "uzewJH~trzni ac"i to wlasnie w horyzoncie oczekiwania, nad4iei, ktora nadaje Zyciusens.•Ota g16wne wqUti mySlowe TeoZogii nadziei. Przedstawimy terazid~ Wiodctcct p6Zniejszego dziela Moltmanna - Bog ukrzyzowany ­kt6re pragnie bye dopelnieniem wizji chrzeScijansIriej nad4iei. Spr o­bujemy ta'kze zarysowac ogolnq ocen~.II.TEOLOGIA KRZYZATeologia nadziei Moltmanna chciala dowartosciowac t~ c~sc objawieniaBozego, kt6ra jakkolwiek nie byla nie zauwaiana przezteolog6w, mimo wszystko pozostawala w cieniu: chrzescijanskct es­{!hatologi~ . W ten spos6b u'kazala r6wniez wielkie znaczenie nadziei- dotychczas "ubogiej krewnej" wiary i milosci - kt6ra wtasciweswe oparcie znajduje wlasnie w eschatologll.Stawiajqc nadziej~ w centrum teologii Moltmann z jednej stronyprowadZi dialog z mai"ksistowskct filozofict nadziei Ernsta Blocha ­zyskujctcq w tym czasie w N~ emczech znaczny rozglos - a z dru­1242


KAZIMIERZ BUKOWSKI: TEOLOG NADZIEI I KRZY2AgleJ strony usHuje odczytac cale objawienie biblijne z punktu widzeniarzeczy ostatecznych. Osrodkiem objawienia jest Jezus Chrystuswidziany jak,o Ten, Kto antycypuje Boga przyszlosCi; widzianyprzede wszystkim w wydarzeniu zmartwychwstania. Moltmann dotego stopnia podkresla scisly zwi1\zek mi~dzy nadziej1\ a zmartwychwstaniem,ze dla wielu jego teologia nadziei wydaje si~ bye opartawylqcznie na tajemnicy zmartwychwstania Chrystusa.Ta:kie uj~cie teologii nadziei, s'kierowanej calkowiCie ku pozaziemskiejprzyszlosci i opartej jedynie na zmartwychwstaniu Chrystusa,budzilo zrozUlnial1\ krytyk~. Zarzuca si~ Moltmannowi, ze zmartwychwstaniei naiClziej~ uwydatnil k08ztem wcielenia i m~ki Chrystusa.M6wi si~, ze jego koncepcja nadziei jest zbyt abstrakcyjnai oderwana od zycia - nie docenia aktywnooci lud2Jkiej w swiecie;ze zapomina, iz w swiecie istnieje cierpienie i b61, n~za i ucisk.W swych nast~pnych pracach - zapewne uwzgl~dniaj1\c glosy krytyki- Moltmann wyramiej podkresla, iz nadzieja wymaga aktywnosciludzkiej w swiecie.Na szczeg6ln1\ jednak uwag~ zasluguje dzielo, jakie ukazalo si~prawie dziesi~e lat po Teologii nadziei: B6g ukrzyiowany.6 Nie jestono poj~te jako alternatywa dla teologii nadziei, lecz ja'ko jej pogl~bieniei uzupelnienie. Choe pozornie wygl1\da inaczej. Allbowiemjak zmartwychwstanie i na:dzieja S1\ fundamentaln1\ zasad1\ hermeneutycZIl1\Teologii nadziei, tak m~ka i ukrzyZowanie Chrystusaspelniaj1\ t~ rol~ w Bogu ukrzyiowanym. Smiere Chrystusa na krzyzustoi w centrum calej chrzescijanskiej teologii. Wszystkie prawdywiary 0 Bogu i stworzeniu, grzechu i smierci kieruj1\ si~ w stron~UkrzyZowanego. Wszystkie twierdzenia chrzescijanskie tycz1\ce bistoriii Kosciola, wiary i uswi~cenia, przyszlosci i nadziei bior1\ sw6jpoczqtek z krzyza.Wi~cej, Chrystus ukrzyiowany jest POCZCltkiem wszelkiego stworzeniai eschatologicznym celem wszelkiego istnienia. Na krzyZuChrystusa Bog wzi1\l na siebie smiere i zapewnil czlowieka, ze onanie zdola go odl1\czye ad Boga. Chrystus ukrzyzowany jest jednoczeSniepodstaw1\ nowego stworzenia, w ktorym smiere zostanieostatecznie wchloni~ta przez zycie.FUNKCJA POZYTYWNA I NEGATYWNA KRZYZAPrzyjmujqC m~k~ Chrystusa jako podstawowq zasaiCl~ hermeneutycznqcalej teo1ogii, Moltmann dostrzega w tej zasadzie dwojakqfunkcj ~: pozytywnll i krytycznll. Biorqc za punkt wyjscia krzyz• D er gekr euzigte Gott, 1972.1243


Z MVSlI WSPO lCZESNEJChrystusa - i to jest funkcja pozytywna - wypraeowuje on no­Wq koneepej~ Boga i Tr6jcy Sw., czlowieka i swiata, Kosciola i sakramentowsw., historii i esehatologii. KrzyZ w fun'kcji k rytyeznejto proba oeeny tego, co w sferze mysli, dzialania i organizacji d()­k onali: czlowiek, ehrzescijanin, teolog, Kosciol i spoleezenstwo. Stl\dpodtytul Boga ukrzyzowanego: "Krzyz Chrystusa fundamentemi kryty'kq chrzescijanskiej teologii".Wierny takiemu zadaniu, Mvltmann szczeg6lnie surowo oeenianiektore wsp6lczesne kierunki teologii, zar6wno z grona progresistowjak i konserwatystow. Jego zdaniem zdradzily one Chrystusaukrzyzowanego i Jego or~ d zie . Jednyeh gani za to, ze widzqc istotnqmisj ~ Kosciola w ewangelizaeji i zbawianiu dusz zaniedbujqaktywnosci w swiecie na rzeez wyzwolenia czlowieka hic et nunc.Drugim wytyka ekstrem przeciwny: trosk~ 0 doczesne wyzwolenieczlowieka kosztem niedocenienia ewangelizacji i zbawienia dusz.Slusznie zauwaza, ze dla chrzescijanina nie istnieje alternatywa mi~dzyewangelizacjq i humanizacjq. Bodobnienie wykluczajq si~ ; leczwzajemnie dopelniajq si~ pozorne alternatywy: wewn~trzne nawr6­ceJ1ie i zewn~trzna przemiana stylu zycia; wertykalny wymiar wiaryi m odlitwy a horyzontalna milosc blitniego i sprawiedliwosc spoleczna; czlowieczenstwo i bostwo J ezusa : jedno i drugie bierzeudzial w smierc'i krzyzowej J ezusa. Kto w prowa dza alternatywyi proponuje rozdzial, ten przekresla jednosc Boga i czlowieka w 0 50­bie Jezusa.A jak przedstawia s i~ w szczeg6lach funk.cja pozytywna krzyzaw teologii M oltmanna ? Ograniczymy si~ z koniecznosci jedynie doproponowanej przezen koncepcji Boga.POJ ~CIEBOGA.Poj~cia Boga i Trojcy Sw. dotychczasowej teologii powstaly ­zdaniem Moltmanna - pod przemomym wplywem greckiej filozofii.Ojcowie Kosciola i .p6Zniejsi teologowie przyj~li helleilskq wizj~swiata i wypracowali zbyt oderwane i abstrakeyjne poj~ie Boga:doskonalego i wiecznego, niezn1iennego i wszechmocnego, wolnegood wszelkiego bolu i cierpienia. Takie poj~cie Boga zawaZylo ' z koleina przedstawieniu zwiqzkow mi~dzy Bogiem a swiatem, szezegolniezas mi~dzy Bogiem a Chrystusem: krzyz stal si~ czyms zewn~trznymdla natury Bozej, zas Tr6jca Sw. poj~ta zostala statycznie, a niedynamieznie.Taka koncepcja Boga - wedle Moltmanna - a takze Trojcy Sw.jest bl~dna i naraZona n a ataki. Jest bl~dna. bo zapozycza i uzaleiniapoznanie Boga od irodla niepewnego, jakim jest greeka spe­1244


KAZI MIERZ BUKOWSK I: TEOLOG NADZIEI I KRZYlAkulacja. Tylko sam Bog moze da~ si~ poznac. A Bog n am s i ~ abjawHna krzyZu. Po wtore, oparta na hellenskiej filozofii koncepcjaBoga naraza si~ na ataki wsp6lczesnego a teizmu, skierowane przeciwchrzescijafutwu i teizmowi w uj~ciu tradycyjnym.Je§li pragniemy naprawd~ poznac, kim jest B6g, musimy ukl~knqepod krzyzem. Wtedy B6g objawia si~ ([lam rue jako Ten, Kto zyjepoza i ponad swiatem, lecz takze w swiecie. Chrystus jest nie tylkoBogiem, ale rowniez jest czlowiekiem. Jest me tylko wlamq, autorytetemi prawem, lecz jest Milosciq, kt6ra cierpi i nas wyzwala.Ja:kie Sq konsekwencje takiej koncepcji Boga?Przede wszystkim Bog nie jest rzeczywistosciq statycznq i monolitycznq,lecz rzeczywistoSciq dynamicznq i pluralistycznq. Dlaczego?Bowiem z istoty swojej B6g jest Milosciq. Zdaniem Moltmanna,gdyby B6g byl niezdolny do cierpienia, bylby r6wniez niezdolny domHosci. Milose jest bezinteresownym przyj~ciem drugiego, a wi~implikuje zdolnose wsp6l-czucia i znoszenia odr~bnosci drugiego ­a to wiqze s i~ z cierpieniem. Zreszt!l ofiara jest najbardziej autentycznymgwarantem miloSci. Bog dal t~ gwarancj~ na k rzyZu.W przeciwienstwie do mesjafuk ichoczekiw an Zyd6w i filozofii hellenskiej,Bog zechcial uczestniczye wprost i 'osobiscie w n aszychutrapieniach i n~dzach; przyjql na siebie najbardziej haniebny wyrok- smiere na krzyzu. KrzyZ odslania dblicze naszego Boga: B6g,kt6ry cierpi, jest w agonii, umiera. B6g jest jeden, lecz krzyZ odslaniatrzy cierpiqce Osoby Boze. Ojciec cierpi z powodu rozlqkiz Synem, a Syn z powodu rozlqk.i z Ojcem; Duch Sw. - sarna Milose- jest takZe przeszyty cierpieniem. Jedna'kze smiere Syna niejest "smierciq Boga", lecz jest poczqtkiem wamego wydarzenia Eozego:ze smierci Syna i z b61u Ojca wyplywa Duch milosci, ktoryobdarza zyciem.Tak wif;!c krzyz pozwala poznae jednego Boga w trzech osobach,Boga, ktory uczestniczy w c'ierpieniach kazdego czlowieka, gd yi: gomiluje. Ak centujqc krzyz Chrystusa, Moltmann nie neguje jegozbawczych skutkow. Przeciwnie, wraz z calq chrzescijafukq tradycj!luznaje, ze B6g ukrzyi:owany odkupil nas i zbawil. Zbawienie pojmujew sensie ogolnym jako wyzwolenie z wszelkiego · cierpieniai Mlu, nf;!dzy i uclsku, grzechu i szatana; takze jako zwycif;!Stwo nadostatnim wrogiem czlowieka - smierciq. Poniewaz B6g przyj!llsmiere krzyzowq, przyj!ll rowniez calosc zycia konkretnego wrazz jego konk retnq smierciq. Czlowiek uczestniczy przeto bez ograniczenw zyciu i cierpieniu Boga , w Jego Smierci i zmartwychwstaniu:w Mlu Ojca, w milosci Syna i w poruszeniu Ducha Sw.Oto :pojf;!Cie Boga i Tr6jcy Sw. jakie - zdaniem Moltmanna ­rodzi si ~, skoro zastosuje si~ krzyz jako zasad~ hermeneutycznqw teologii. Wypracowana przezen koncepcja Boga i Trojcy Sw. r6z­1245·


Z MVSLI WSPOlCZESNEJod tej, do kt6rej dotqd przywyklismy. Czy jest ona do przy­ni si~j~ cia ?PROBA OCENY 7Zanim spr6'bujemy dac na to pytanie odpowiedi, waroo ukazacszereg pozytywnych wartosci, ja'kie dzielo to wnosi do teologii.W Teologii nadziei Moltmann byl prekursorem takiego podejsciado teologii, kt6re bierze za punkt wyjscia eschatologi~ , dowarOOsciowujqCnadziejE: i zmartwychwstanie. Data ona impuls do powstania- jak widzielismy - szeregu prac w tej iClziedzinie w r6mychkrajach. Bog ukrzyzowany nie jest w tym sensie nowatorskim osiqgniE:ciem,albowiem prekursor6w teologii krzyza trzeba by upatrywacjui wsw. Pawle, a potem w patrystyce i scholastyce. Obecnie zaliczasi~ do teolog6wkrzyia np. Tillicha, a w katolicyzmie - Balthasara.Stwierdzenia te nie chcq bynajmniej pomniejszyc niewqtpliwejoryginalnosci dziela Moltmanna.W pracy Moltmanna naleiy przede wszystkim pdkreSlic zdecydowanei odwame podjE:cie tematu krzyia, co w naszej epoce nazbytcz~to hol'dujl\cej latwemu optymizmowi i hedonizmowi, liberalizmowimoralnemu i postawie konsumpcyjnej nabiera szczeg6lnegoznaczenia. Ponadto Moltmann idzie dalej niz ci autorzy - jak Balthasarw Corduli - kt6rzy rewaloryzujl\ krzyZ ja'ko zasadE: ascetycznq.On stawia krzyZ jako fundament calej dogmatyki i praktyki,kt6ra z niej wyplywa. Poprzez to szerdkie i dogl~bne dowaroosciowaniekrzyia Moltmann przezwyciE:ZyI niekt6re powame bra:kiswego poprzedniego studium 0 nadziei.Wydaje siE:, Ze r6wniez przezwyci~l antyte~ miE:dzy teologiqa chrystologiq. Wbrew teologii ra'dykalnej i teologii "smierci Boga",teologij politycznej i socjologizujqcej, oddzielajqcyID problem Chrystusaod pl'oblemu Boga, Moltmann stwierdza z naciskiem, ie sprawaJezusa i sprawa Boga to jedno i to sarno.Stara siE: oczyscic krzyZ z nalecialosci tryumfalizrou i ckliwosci,jakie przylgnE:ly do niego w ci~gu wiek6w.Przez wnililiwq dyskusjE: z Bultmannem Moltmann slusznie wykazuje pierwszenstwo wartosci historycznej ksiqg Nowego Testamentuprzed ich charakterem egzystencjalnym czy mitycznym; kryteriumhistorycznosci zachowuje swojq wamosc takie w odniesieniudo wydarzen wymykajqcych si~ spod kontroli empirycznej jakzmartwychwstanie.Godny pddkreslenia I jest wreszcie fakt, ze w przeciwienstwie do7 Uwagi te wlele zawelzJ4lczajq pracy uznanego znawcy wsp6lczesnej teolog1l ­wloskiemu teologow! B. Monelinowl, Le teologie de! nostro tempo, Eel. Paoline1975, 155 nn.1246


KAZIMIERZ BUKOWSKI : TEO LOG NADZIEI I KRZYiATeologii nadziei, w kt6rej Moltmann nie bierze w og6le pod 'llwag~teolQg6w katolic:kich, w Bogu ukrzyzowanym odwoluje si~ takze donich, cytujq'C zwlaszcza teolog6w j£:zyka niemieC'kiego: Rahnera,Metza, Balthas-ara...Nie da si~ ukryc, ze w Bogu ukrzyzowanym - podobnie jak poprzedniow Teologii nadziei - znajdujq si~ takZe tezy dyskusyjne.Do nich nalezy np. poglqd, ze tradycyjna nauka 0 Bogu i Tr6jcySw. jest rezultatem wplyw6w greckiej filozofii, ze Tr6jca Sw. o'bjawiasi£: jedynie w krzyzu Chrystusa.Nawet pr,otestanc:ka teologia (Bonhoeffer) - a tym bardziej katoliclta- utrzymujq, ze w teologii, a w szczeg6lnoSci w chrystologii,nalei;y rozwazac osob~ Chrystusa historycznego integralnie, to znaczyw Jego trzech aspektach: wcielenia, m~ki i zmartwychwstania.Ot6z podstawowq obiekcjq, jakq si~ stawia Moltmann()wi jest to,ze Bog ukrzyzowany - pod6bnie ja'k wczesniej Teologia nadziei ­ignorujq t~ fundamentalnq zasad~ chrystol()gii. Arbitralnie uprzywilejowujeautor jeden z aspekt6w tajemnicy Ohrystusa - Jegom~k £: i smierc, bardzo niewiele wspomina 0 zmartwychwstaniu,a zupelnie pomija tajemnic~ wcielenia. Wskute'k tego Teologia nadzieijest przerysowanq i wyolbrzymionq eschatologiq, zaS B6g ukrzyzowany- wyol'brzymionq staurologiq (naukq 0 m~e i smierci).I wlaSnie owo przeakcentowanie aspektu krzy-Za - podolbnie jakwyeksponowanie escha'tologii w Teologii nadziei - jest Zr6dlemwszystkich trudnoSci teologii krzyi;a czy nadziei wypracowanej przezMoltmanna. W skutek tego teologia krzy-Za grzeszy per excessum zar6wnow swej funkcji pozytywnej ja'k i krytycznej.'Przez sw6j aspekt krytyczny teologia krzyza spelnia bardziej rol£:miecza, co niszczy i zabija, a mniej jest konstruktywnq krytykqddktryn i instytucji. Moltmann jakby zapomina, Ze krzyZ coot jestoznakq smierci, z istoty swej przynosi zbawienie i odkupienie, lask~,r adosc i pok6j. Sm'ierc krzyZowa Syna Bozego jest pojednaniemwszystkich ludzi z Ojcem i przywraca nam dar dzieci~ctwa Bozego.W swym aspekcie pozytywnym staurologia Moltmanna opiera calqdogmatyk~ i moralnosc jedynie i wylqcznie na tajemnicy krzyza.Przedsi~wii~cie smiale ale nazbyt skrajne. Chrystus bowiem jestBogiem-Czlowiekiem - wcielonym, umarlym i zmartwychwstalym,a nie jedynie ukrzyZowanym. Dlatego integralna chrzescijaflSka wizjarzeczywistosci powstaje dopiero w6wczas, gdy bierze si~ za podstaw~refleksji teologrcznej calego Chrystusa jednoczeSnie, a wi~w Jego tajemnicy wcielenia, smierci i zmartwychwstania.• 1247


Z MYSLI WSPOlCZESN EJ- CzegQ nalezy Zyczy~ MQltmannQwi? - pyta jegQ przyjacielMarsch.- Niech idzie rozpoc z~tq drogq - odpowiada. Niech bardziejskonkretyzuje i rozpracuje poszczeg6lne tematy, zwlaszcza cz~scostatniq (chodzi 00 lepsze ukazanie konsekwencji nadziei dla Zyciaw swiecie wsp61czesnym).Wydaje si~, ze Moltmann wziql sobie do serea niekt6re postulatyskierowane pod adresem jego Teologii nadziei . W B ogu ukrzyzowanymusiluje przedstawic, ze miejscem wlasciwym dla chrzescijanskiejn adziei jest sytuacja cierpienia, braku, ograniczenia; mQtywemzaS nadziei dla cierpiqcego czlowieka jest nie tylko tryumfa.lnezmartwychwstanie, ale takZe m~'k a Chrystusa.Moze doczekamy s i~ jeszcze jednej pr6by Moltmanna, k t6ra dowartosciowujqcwcielenie Chrystusa jednoczesnie "nie zapomni"00 J'ego m~ce i zmartwychwstaniu? 'Gdyby si~ tak stalo, Moltmann odpowiedzialby na podstawowypostulat krytyki skierowany pod adresem jego wnikliwych i podwieloma wzgl~dami wartosciowych prac teologicznych. 'Kazimierz BukowskiJUERGEN MOLTMANNROZWAZANIE 0 NADZIEI 11. JAKI JEST LOGOSCHRZESCIJANSKIEJ ESCHATOLOGII?Eschatologia dlugo nazywala si~ "naukq 0 rzeczach Qstatecznych".Przez rzeczy Qstateczne pojmowano wydarzenia, Jakie pewnegQ dniaprzy koncu czas6w majq zajaSniec nad swiatem, hlstoriq i ludZmi.Do nich nalezq : powr6t C'hrystusa w Jego pelnej chwale, S1\d Ostatecznyi nastanie Kr61estwa, zmartwychwstanie umarlych i nowestworzenie wszystkich rzeczy. Te osta'teczne wydarzenia maj1\ na-I J. 1101 0 I t man n, Theologie der Hoffnung, Chr. Kaiser Verlag, Muenchen 1969,11-31.1248


JUERG EN MOLTMANN : ROZWAZANIE 0 NADZIEIdejsc na ziemi~ niespodziewanie, przychodzqc spoza historii, w ktorejwszystko si~ na iiemi. dzieje. Ale O'dsylajqc owe wydarzenia do "DniaOstatecznego" .przyczyniano si~ do tego, ze tracity one swoje zna~czenie - kierownicze, k


Z MVSlI WSPOlCZESNEJchodzqc z juz n am 'danego swiata i z naszych idoswiaidczen juz z nimIlczynionych - to przybywa na nasze spotkanie jakl() obi'etnica Nowegoi ja'ko nadzieja na przyszlosc wywodzqcq si~ z .Boga. Bog,o ktorym mowa, nie jest Bogiem, ktory istnieje wewnqtrz lub na,zewnqtrz swiata : On jest "Bogiem nadziei" (Rz 15, 13), Boglem,z "przyszlosciq jako wlasciwoSciq ontologicznq" (E. B 10 c h), takim,Jakim daje s i~ poznac w ksi~dze Wyjscia i w proroctwie izraelskim.Nie moma przeto miec Go w sobie lub ponad sobq ; seisle mowiqc;nigdy nie mozna Go miec inaczej, jak przed sobq : przychodzi On nanasze spotkanie w swoich obietnlicach dotyczqcych przyszloSci ­i w Ikonsekwencji - nie moma Go nawet "miec", lecz tylko 00 oczekiwacz czynnq nadziejq.Dlatego dobra teologia winna zostac przemyslana z punktu widzeniaswojego przyszlego celu. Eschatologia nie powinnapyc jejza!konczenfiem, lecz jej poczqtkiem.Ale w jaki spos6b b~e si~ mowie -0 przyszlosci, ktora jeszcze Dienadeszla, i 0 wydarzeniach przyszlych, kt6rym siEi: jeszcze nie towarzyszylo?Czy nie Sq to marzenia, s pekulacje, aspiracje i obawy, ktOre:pow.inuy lOstac w nieokreslonym "lIUliej wi~cej " , 'poniewaz niktnie moze ich zweryfikowae? Termin esehatologia jest bl~dny. Nierna nauki 0 rzeczach ostatecznych, jezeli przez nau'k~ rozumie si~:tbi6r naukowych twierdzen wyprowadzonyeh z doswiadczen, ktoremd'gq bye zawsze przez wszystk'ich powtarzane i dokonywane. Greekitermin logos odnosi siEi: do rzeczywistosci,kt6ra ow istnieje i zawszeb~dzie,a ktora staje si~ prawdq w odpowiaidajqeym tej rzeczywistoscislowie. W tym 'znaczeniu nie ma za'dnej mozliwosci log o­suo przyszlosel, chyba ie przyszlosc jestkontynuacjq lub r egularnympoW'rotem terainiejslOsci.IAle jesli przyszlose ma przyniese cos niespddziewanie nowego,wowczas nie moma 0 niej nie powiediiee, nie sensownego, bawlemnie w przypadkowej nowdsci znajduje siEi: prawda odpowiednia dla1.0 g 0 S u, lecz jedynie w tym, co trwa i powraca regulavnie. Nadziejamoze bye dla Arystotelesa "marzeniem czuwajqcego", lelIaGrekow jedna'k jest ona nieczym innym niz zlem, Jakie wyszloz pusiki Pan(lory. .A w takimrazie jak chrzescijanska eschatologia maze wyslowicprzyszlose? Chrzescijanska esehatologia nie mow'i 0 przyszlosci samejw sobie. Zapowiada natomiast przyszlose dkreslonej rzeczywistoscihistorycznej, od 'ktorej wychodzi; zapowiada mozliwose orazpot~g~ tej przyszlosci. Chrzescijanska eschatologia mowi 0 JezusieChrystusie i 0 J e g o p r z y s z los c 1. ana rozpo2'JIlaje rzeczywistoseZmartwychwstania J'e~a i glosi przyszlosc ,Zmartwychwst a­lego. Dlateg-o - ella niej - fa'kt oparcia wszystkich wzgl~dnych1250


JUERGEN MOLTMANN: ROZWAiANIE 0 NADZIEttwierdzeii 0 przyszlosci 0 osob~ oraz 0 hlstori~ Jezusa Chrystusajest kamieniem probierczym, wyr6miajqcym umysly eschatologicznead umyslow utopijnych.Jeieli - z powodu Zmartwychwstania - ukrzyZowany Chrystusposiada przyszlosc, oznacza to wzajemnie, ze wszystkie twierdzeniai wszystkie sqdy wypowiedziane 0 Nim winny jednoczeSnie powiedzieeCOS 0 przyszlosci, jakiej moma od Niego oczekiwac. KiedychrzeScijanska teologia mowi 0 Chrystusie, nie moze tego czynicna sposob grec'kiego log 0 s u, albo na sposob naukowych twierdzen,wyprowa,dzonych z doswiadczenia; moze ona to ICZyniC jedyniena spos6b wlasciwy dla wyslowienia lIladziei i obietnic przyszlooci.WlSzystkie orzeczenia 0 Chrystusie nie tylko mowiq, kim On byli kim On jest, ale implilkujq takZe twierdzenia 0 tyro, kim On b~dziei czego nalezy od Niego oczekiwac. Wszystkie one m6wiq : "On jestnaszq lIladziejq" (Kol 1, 27). Zwiastujqc i dbiecujqc Jego przyjsciena sWiat, ukierunkowujq one wiar~ w Niego w stron~ nadziei tyczqcejowej przyszlosci, kt6ra jeszcze istnieje w zawieszeniu. Wypowiedzina'dziei 0 obietnicy antycypujq przyszlosc. Dkryta przyszloscjuz jest zwiastowana w obietnicach, oddzialywujqc na teraZmiejszoscprzez nadz'iej~ , ktorq wzbudza.iNaukowe twierozenia potwiercizajq si~ w moZliwej do skontrolowaniazgodnoSci z danq rzeczywistoSciq doSwiadczalnq. Natomiastwypowieldzi nadziei 0 obietnicy powinny wejsc w sprzecmosc z rzeczywistoSciq,'kt6ra obecnie jest przedmiotem doswiadczenia. Nie Sqone wyni:kiem naukowych doswia


Z MYSLI WSPOtCZESNEJtego oczekujemy" (Rz 8, 24-25). Wsz~d zie w Nowym Testamenciechrzescijanska nadzieja, zmierzajqc !do tego, co nie jest jeszcze dostrzegalnei a~cent ujqc zatem "nadziej~ wbrew wszelkiej nadziei",osqdza w ten spos6b to, co jest !dostrzegalne, i to co jest obecnieprzedmiotem dosw'iadczenia, jak o rzeczywistosc przejsciowq, pozbawionqBoga, ktorq n alezy przelkraczac. Przeciwstawienie, w jakimn adzieja umieszcza czlowieka w stosunku do danej rzeczywistosci,jego wlasnej oraz swiata - jest wlaSnie przeciwstawieniem, z ktOregorodzi si~ sarna nadzieja: przeciwstawieme Zmartwychwstaniai Krzyza. Chrzescijanska nadzieja jest 'lladziejq zmartwychwstania;ofiarowujqc i zapewniajqc 'perspektyw~ przyszJ:,osci, wykazuje on aswojq prawd~ w przeciwstawieniu przyszlej sprawiedliwosci - grzechowi,przyszleg,o zycia - smierci, przyszlej chwaly - cierpieniu,przyszlego pokoju - rozdarciu. Kalwin b ar'dzo jasno widzial OWqniezgodnosc, W 'kt6rej .umieszcza n a'S nadzieja zmartwychwstania :"Zycie wieczne jest nam obiecane : tymczasem jestesmy smiertelni.M6wi si~ nam 0 sz~Sliwym zmartwychwstaniu: tymczasem jestesmyzagrozeni rozklaldem. iNazwano nas sprawiedliwymi: tymczasemgrzech w n as mieszka. Slyszymy 0 niewyslowionej 'Szcz~liwo s ci :tymczasem tu podlegamy mezliczonym utrapieniom. Obiecuje si~nam obfitoSc wszelkich 1d6br: ale 'bogaci jestesmy tylko w gl6di pragnienie. Co stalo by si~ z n ami, gdybysmy me oparli si~ n a n a­dziei i gdy'by nasz rozum posrod ciemnosci me wzni6s1 si~ ponad towszystko, co znajduje si~ n a tym swiecie, majqc slowo i Ducha Bozegoprzed so'bq za przewodnika?" (Komentarz do Hbr 11, 1).Nadzieja musi pokazac swojq sil~ wlaSnie w owym przeciwstawieniu.W konsekwencji eschatologia nie ma prawa bujac w oddali,lecz winna formulowac wypowiedzi nadziei w przeciwstawieniu ' d odoswiadczalnej teraZniejsz{)sci: cierpienia, zla i smicrci. Stqd staletrudno jest rozwijac escha tologi~ ilia niej sarnej. 0 wiele waZniejszejest by ods1om_c, ze n adzieja stanow'i :podstaw~ w og6le mySli teologicznej,i wprowadzac escha tologicznq perspektyw~ w sarno serceteologicznych twierdzen 0 O'bjawieniu, 0 Zmartwychwstaniu Ohrystusa,0 pos1aniu wiary i 0 historii.2. NADZIEJA WIARYW przeciwstawi,eniu mi~ slowem obietnicy a doswiadczalnqrzeczywistosciq cierpiem a i smierci, wiara - opierajqc 'Si~ na nadziei- "wZnosi si~ ponad ten swiat", m6wil Kalwin. Nie chcial onprzez to .powiedziec, ze wiara chrzescijailska ucieka ze sWiata, leczzejest zqdna przysz1osci. Wierzyc znaczy Tzeczywiscie wy'kraczacpoza granice, transcen'dowac je i znajdowac si~ w Wyjsciu, jednakze1252


JUERGEN MOLTMANN: ROZWA2ANIE 0 NADZIEItak, zeby gn~biqca rzeczywistoSc nie byla ani opuszczona, ani zaniedbana. Smiere jest rzeczywistq smierciq, a roikla{l jes t rozkladem~ L1chnqcym. Wina pozostaje willq, a c'ierpienie, n awet dla wiary ­pozost aje krzykiem bez pelnej odpowiedzi. Wiara nie przekra~za tychrzeczywilstosci wznOSZqC si~ ku utopijnemu niebu, marzeniem n ieucieka do innej rzeczywistosci. Wykraczae poza granice zycia, zamurowanecierpieniem, winq i smierciq - wiara moze je'dynie tam,g·dzie istnieje p~'kni~cie . 'Tylko w pojsciu za Ohrystusem zmartwychwstalymz grobu, z cier pienia i ze smierci W opuszczeniu przez Boga ,wiara uzyskuje widok n a przestrzen, w kt6rej nie rna juz wi ~c ejutrapren - n a wolnose i na r aclose. W Zm artwychwstaniu Ukrzyzowanegop~y granice, 0 ktore zalamujq s i~ wszelkie ludzkie nadzieje,i wlasnie w miejscu t ego p~ kn i~c i a wiar a moze i powinn arozszerzy e si ~ w nadzi ej ~. Wlasnie tutaj staje s i ~ ona parresia i m a­krothumia (bezpieczeflstwo i cierpliwose) ; tutaj talkze jej n adziejastaje si~ "pasjq tego, co mozliwe" (Kierkegaard), poniewaz moze onabye pasjq tego, co zostalo umozliwione, W n a1dziei clok onuje s i~ to,co w sredniowieczu nazywano extensio animi ad magna. W wydarzeniu chrystologicznym vviara rozpoznaje poczqtek owej przyszlejszerdkosci ducha i woln,osci. Nalclzieja - rozpalajqc si~ w w'lerze ­odmierza horyzonty, ktore otwlerajq 'si~ w ten sposob nad zamknl~tqegzystencjq. Wiara lqczy czlowleka z Chrys tusem; nadzieja otwie­1'a t~ wiar~ n a rozleglq przyszlosc Chrystusa. Naidzieja jest zatemnieodlqcznq tow arzyszk q wiary. "... J ezeli brakuje nam owej nadziei,to ch06bysmy umieli inteligentnie i oZdobnie m6wic 0 wierze, mozemybye pewni, ze nie mamy wiary... Nadzieja jest rue czym innym,jalk tylko oczeikiwaniem dobr przyobiecanych n am przez Boga, jakmowi wlara. Tak wi~c wiara 'daje pewnose, ze Bog jest prawdom6wny,a naidzieja oczekuje, ze On w swoim czasie objawi swojq prawd~.Wiara zawiera pewnose, ze Bog jest naszym Ojcem, n aidziejaoczekuje, ze On zawsze pozostanie takim dla nas. Wiara posiadapewnosc, ze zycie wieczne jest nam dane, n adzieja spodziewa si ~ , zepewn-ego ,dnia zostanie nam ono odslon i~ t e. Wiara jest podstawq,na k torej opiera s i~ nadzieja, n aclzieja karmi i podtrzymuje wia r ~.Alhowiem nikt n ie moze czegos oczekiwae dd Boga, jak tylko ten ,kto najpierw uwlerzyl w Jego ,obietnice, w ciqz jednak istnieje potrzebaumacniania n aszej slabej wiary, aby caNtiem nie wygaslaprzez cierpliwe oczekiwanie w nadziei. Odnawlajqc i odbudowujqcz idnia na d zieii wi ar~, n a'dzieja ob darza jq nieodzownq mocq przetrwania"(Kalwin, Institutio III, 2, 42).W ten sposob wiara w zyciu chrzescljaiiskim jest pierwsza, leczn adzieja dzierzy prymat. Bez poznania Chrystusa przez wi a r~ n a­diieja s taje s i ~ utopiq, w ylbiegajqcq w pro i:n i~ . Ale bez nadziei wiarazanik a, stajqc si~ m alq wiarq, a w koncu w iarq m artwq. Dzi~ki13 - ZNAK 1253


Z MY$U WSPOlCZESNEJwierze czlowiek kroczy szlakiem prawldziwego Zycia, ale jedynienadzieja podtrzymuje go na tym szlaku. Wiara Chrystusa ezyniw ten spos6b z nadziei przekonanie, a nadzieja kaze si~g ac w dalwierze w Chrystusa i wprowadza ja, w zycie.Wierzyc zna


JU ERGEN MOLTMANN: ROZWAlANIE 0 NADZIEIz rzeczami ta'kimi, jakimi Sq. Ale nie umiemy pogodzie si~ z tym, zemi~dzy narni a rzeczywistosciq nie dochodzi do przyjaclelskiej harmonii;to wywoluje niegasnqcq nadziej~. Ona trzyma czlowiekaw tym n iepogodzeniu si~ az do czasu wielkiego spelrrienia si~ wszystkichBozych obietnic. Na dzieja trzyma go in statu viatoris (w postawiepielgrzyma), W owym otwarciu 'Si~ 11a swiat, w otw.arciu, kt6­rego pr6cz wypelnienia przez Boga nic nie zdola "zawiesie", poniewaznastqpilo ,ono na skutek Jego obietnicy w ZmartwychwstaniuChrystusa. Owa nadzieja czyui z 'chrzescijanskiej wsp6lnoty ogniskostalego niepokoju w lonie ludzkich spolecznosci, kt6re pragnq si~ustabilizow ae w "trwale miasto" (Hbr 13, 14). Czyni ona ze wsp61­noty zr6dlo, z 'kt6rego wyplywajq wciqz nowe impulsy dla urzeczywistnieniaprawa, wolnosci i lu dzkosci (Humanitaet) na ziemi,w swietle oznajrnionej przyszlosci, kt6ra rna nadejse. Obowiqzkiemtej wsp61noty jest przynosie "uzasadnienie tej nadziei", 'ld6ra w niejjest (1 P 3, 15). Oskarza si ~ wsp6 lno t~ ,,0 to, ze spodziewa si~ zmartwychwstaniaumartych" (Dz 23, 6). Wsz~dzie tam, gdzie ma to miejsce,.chrzescijanstwo wchodzi w swojq prawd~, stajqc si~ w ten spos6bswiadkiem przyszlosci Chrystusa.3. ORZECH ROZPACZY.Jezeli zycie z wiary wiqze si~ z nadziejq, to grzech niewiaryz nieobecnosciq nadziei. Wprawdzie mowi sif;! zazwyczaj, ze grzechu swego poczqtk u polega na tyn1, ze czlowiek chce bye jak B6g. Alejest to tylko jedno oblicze grzechu. Drugie oblicze tak'iej zarozumialosci- to nieobecnose nadziei, rezygnacja, lenistwo i przygnf;!bienie.Z nich rodzi sif;! smutek i frustracja, 'kt6re wypelniajq zarodkamizgnilizny vvszys bko, co zywe . W Apokalipsie (Ap 21, 8) posrod grzesznik6w,ktorzy jako przyszlose majq wiecznq smiere, "tchorze"wzmiankowani Sq przed niewiernymi, balwochwalcami, zab6jcarni,i jeszcze innymi. Wedlug listu do Hebrajczyk6w zrzeczenie si~ zywejnadziei w chwili ucisku jest nieposluszenstwem wobec obietnicyi wykluczeniem si ~ z ludu Bozego b~dqcego w drodze - jest grzechern,jaki zagraza czlowiekowi majqcemu nadziej~ i znajd ujqcernusi~ w drodze. Pokusa tkwi wowczas nie tyle w tym, ze chce .si~ byetak wielkim jak Bog, lecz - w slabosci, malodusznosci, zm~czeniu,w n iechceniu, zeby 'bye takim, jakim chce m iee kazdego B6g.S og wyni6sl czlowieka i dal InU szer01de perspektywy 'ku wolnosci,lecz czlowiek pozostaje w tyle i wymyka s i ~. B6g obiecujenowe stw·orzenie wszystkich rzeczy w sprawiedliw osci i w pokoju,lecz czlowiek czyni tak, jak gdyby wszystko bylo i pozostawalo postaremu. B6g czyni go godnym swoich obietnic, 1ecz cZIowiek nie1255


Z MVSLI WSPCtCZESNEJdowierza, ze-by 'byl zdolny do tego, ,czeg.o 'Si~ od niego zqda. Otogrzech, jaki w sposob najgl~bszy zagraza wlerzqcemu. Nie oskarzago zlo, 'ktore 'Czyni, lecz dobro, ktore zaniedbuje; oskariajq goO niewyst~pki, lecz jeg.o zaniedbania. OskarZajq goO one za 'bra'k nadziei.Bowiem owe grzechy .oPuszczenia wyni'kajq zawsze z nieobecnoOscinadZiei i z malej wiary. "W nieszcz~scie wtrqca nas nie tyle grzech,co rozpacz" - mowH sw. Jan Chryzostom. Dlatego sredniowieczezaliczal·o acedia lub tristitia do grzeehow przeciw Duchowi Sw., k toreprowaJdzq d.osmierd.Josef Pieper, w SWoOim traktacie 0 nadziei (Ueber die Hofnun-g,1949), bardzo dobrze wY'kazal, ze owa nleabecnosc nadziei mozeprzy'hrac dwie formy : zarozumlalosei (praesumptio) i rozpaezy(desperatio). Jedna i druga Sq formami grzeehu przeciw nadZiei. ZaroOzumialoscjest nlewczesnym i samowolnym uprzedzeniem spelnieniategoO, czego si~ spodziewa od BoOga. Rozpacz zas jest niewezesnymi samowolnym przyj~eiem a priori nie spelnienia tego, czegosi~ spodziewa ()d Boga. Te 'Clwa sposoby nieobecnosci nad"ziei - przezuprzedzenie spelnienia ,albo przez porzucenie nadziei - zawieszajqbycie w drodze (ukierunkowanej) nadziejq. Buntujq 'S i~ one przeciweierpliwosci nadziei, ktora kaze zaufac Bogu o'hietnicy. W swej nieeierpliwosci'cheq .owe "juz teraz" spelnienia alba "w ogole" nie eheqnadziei. "W rozpaczy 'i zarozumialosci to, 00 jest autentycznie ludzkie,zamarza i 'serna si~, jedynie n adzieja zdolna jest uehronie toOprzed z am a rzni~eiem" (ibid. 51).W ten sposob ta'kze roOzpaez zaklalda n a'Clziej~. "To, do czego n iew2ldyehamy, nie lnoze bye przedm'iotem ani naszej n adziei, ani naszejrozpaezy" (sw. Augustyn). Bol rozpaezy polega niewqtpliwie n atym, ze jest nadzieja, leez nie otwiera si~ zadna droga ku jej spelnieniu.W ten spos6b nadzieja oObra'ea si~ przeciw czlowiekowi majqcemunadziej~ i go zzera. ,,'Lye to pogrze'bac nadziej~" - czytamyw powiesci de F 0 n t a n e 'a, w kt6rej oOPisuje on "umarle nadzieje".Wraz z nadziejami ginq wiara i ufnose. DlategoO r ozpaez moglabyustrzec dUEZ~ przed rozezarowaniami. "Spo'ciziewanie si~ i oezekiwarne niejednego robiq blaznem". Usil'Ujemy wi~ pozostae n a tereme rzeczywistosci, "jasno myslee i nie spodziewae si ~ juz· niezego"(A. Camus, Mythe de Sisyphe) i Z oOwym rzekomym realizmem faktowwpadamy w najgorszq ze wszystkich utopii: w utopi~ status-quo,jak nazwal ow realizm R. Mu s i 1.Rozpacz, ktora wqtpi 00 n adziei, n iekoniecznie jednak musi miecwyglqtd r


JUERGEN MOLTMANN : ROZWAiANIE 0 NADZIEIstaje jakies taedium vitae, zycie, ktore malo ma w samym S


Z MYSLI WSPOlCZESNEJszl:osci me Sq jakirns blaskiem przemierua]qcym szarosc ludzkiegoistnienia, lecz przeciwnie - dostrzezeniem w spos6b realistyczny horyzont6wtego, 00 realnie mozliwe; wszystko wprawiajq w ruchi wszystko utrzymujq w zmi-ennosci. Nadziei i rnysleniu z niq zwiqzanyrnnie moma wi ~ c postawic zarzutu, ze Sq utopijne, bowiern niezmierzajq one ku "ternu, co si~ nie' :z!darza", lecz ku "ternu, co si~jeszcze nie :odarzylo", a co jednakze rnoze zaistniec. Realizm natomiasttrzymajq'cy si~ surowych fa'kt6w, okreslonych danych orazo'kreslonych prawidlowosci, kt6ry - rozpaczajqC 0 swych rnozliwosciach- lapie si~ na lep obecnej rzeczywistosci - ten realizmo wiele b ardziej sdqga n a siebie zarzut utopijnosci, bbwiern dlaniego to, co rnozliwe, przyszla nowosc, a wi~c i dziejowosc rzeczywistoscinie "zdarzajq si~". W ten spos6b zatern rozpacz, sqdzqc, zeznajduje si~ u kresu, okazuje si~ iluzorycznq () tyle, ze nie nie jestu kresu, a przecivllue, wszyst'ko dbfituje w m()zliwosci. Tak sarnopozytywistyczny realizm okazuje si~ iluzoryczny, ja'ko ze swiat niejest ustalon q sumq fakt6w, lecz siatkq proces6w, ani nie porusza si~tylko wedle praw, poniewaz same prawa Sq t akze ruchorne; pozytywistycznyrealizm okazuje si~ iluzoryczny, poniewaz to, co koniecznew tym swiecie, jest moz}iwe, lecz nie niezmienne.Tezy () na1dzi:ei n alezqce d() chrzeScijanskiej eschatologii rnuszq si~przeciwstawiac skostnialej utopii realizmu, s'koro chcq utrzymac przyzyciu wiar~ i realizowac posluszefutwo w milosci n a dr·ogach ziernskiej,cielesnej i spolecznej rzeczywistosci. Dla n adziei swiat jestpelen wszystkiego, co mozliwe, Sq to rnozliw()sci Boga nadziei. Nadziejawidzi rzeczywistosc i ludzi w r~e Tego, k t6ry czyni "wszystkierzeczy nowe". I sluchajqc owego slowa obietnicy, nadzieja znajduje wrolnosc, aby odnawiac ziemskie zycie i przeksztalcac postactego swiata.4. ClY NADZIEJA POlBAWIA CZlOWIEKAO BECNEGO SZCl~SClA?Najostrzejszy zarzut przeciw teologii nadziei nie wyrasta z zarozumialoscilub rozpaczy, bowiem obie te fundamentalne postawyludzkiej egzystencji zakladajq n atd zie j ~: przeciwnie, najostrzejszy zarzutpodnos:wny przeciw nardziei wylania s i~ od strony tej religii,kt6ra pokornie godzi si~ z terazniejs:oosciq. Czyz to nie zawsze w terazruejszosci- i jedynie w niej - czlowiek jest kimS, czlowiekiemwsp61czesnym, tym kto wszystko wie, rozurnie i zgadza s i~? Wspomnieniewiqze czlowieka z przeszlosciq, kt6rej juz nie rna. Nadziejapr


JUERGEN M OLTMANN: ROZWAlAN IE 0 NADZIEIOczekuje nadejscia sz cz~sliwego dnia i to oczekiwanie kaze rou przeslizgnqcsi~ obok s zc z~scia teramiejszosei. We wspomnieniu i n a­dziei nie jest on nigdy cal:'kiem u siebie ani w swej teramiejszosci.Zawsze wlecze s i~ za niEt alba jq wyprzedza wielkimi krO'kami. Wspomnieniai n adzieje zdajq s i~ po2!bawiac go szcz~scia , jaJkie plyniez bycia niepodzielnie w tera:miejszosci. Ogolocajq go one z jego teramiejszoscii wciqgajq go w czasy, ktorych juz nie ma, a lbo ktorychjeszcze nie mao Wydajq go one temu, czego n ie m a, oddajq go "marnosci".Albowiem owe czasy umieszczajq go w rzece przemijania,.gdzie wsysa g o nicosc.Pas ca l skariyl si~ n a to oszustwo nadziei. "Nie dbamy nigdyo czas obecny. Uprzedzamy przyszlosc, jako n adchodzqcq zbyt wolno,jak gdyby chcqe przyspieszyc jej bieg; albo przywolujemy przeszlosc,aby jq zatrzymac, jako zbyt chybkq. Tak nierozsqdni jestesmy,ze 'blq1kamy si~ w czasaeh, ktore lI1ie Sq nasze, nie m y'slqc o. je'dynym,ktory mamy; i tak proZni, ze myslimy 0 ehwilach, 'ktore Sq juz niczym,a przepuszczamy niebaeznie jedynq, kt6ra istnieje. Zazwyczajbowiem teramiejszose rani n as. Skrywamy jq n aszym oczom, bonam jest przykra, a jesli jest mila, zalujemy, ze si~ nam wymyka.Staramy si~ podeprzec jq przyszlosciq i silimy siEi) rozrzqdzac rzeezami,ktore rue Sq w naszej moey, na czas, k torego rue wiemyzgola, czy dozyjemy.Niech ka2Jdy zbada swoje mysli: 'Ujrzymy, ze wszystkie zaprzqtaprzeszlose i przyszlosc. Nie myslimy prawie 0 teramiejszosci: a jeslimyslimy, to tylko aby zaezerpnqc z niej t resci do snucia przyszlosci.TeraZniejszose nie jest nigdy n aszym celem . Przeszlosc i teramiejszoscSq dla nas srodkami: celem jest t ylko przyszlose. Tak wi~cnie zyjemy nigdy, ale spodziewamy si~ i:yc: gotujemy si~ wciqz doszcz ~scia, a co za t ym idzie, rue kosztujemy g o nigdy" (My§li, 168,Hum. T. Boy-Zelenski).Protest przeciw chrzescijaiiskiej nadziei i przeciw transcendencji,ktorq ona wyciska w swiadomosci, zawsze upiera si ~ przy afirmaejipraw teraZniejszosci, przy dobr u znajdujqcym si~ obok, p rzy wiecznejprawdzie wpisanej w kazdq chwil~. Czyz "ter amiejszosc" niejest jedynym czasem, w ktorym ealy czl:owiek jest obecny, jedynymczasem, jaki ca ~ko wici e do niego nalezy i do 'ktorego on takzecalkowicie nalezy? CzyZ teramiejszosc nie jest ·czasem i zarazemwi~cej niZ czasem , w znaczeniu n adchodzenia i przemijania? Czyzw rezultacie nie jest to jakies nun c stans, a wskutek tego n awetjakies nunc aet ernum? Jedynie 0 teramiejszosci moma mowie, ze"jest", i jedynie byt teram iejszy jest trwaniem w obecnosci. Jezelijestesmy calkiem terain iejszymi (obecnymi tota sim ul), to znajdujqesi~ wewnqtrz ezasu jestesmy uehronieni przed jego przemijaniem,przed jego niszezC\cq silC!.1259


Z MVSU WSPCtCZESNEJG -0 e the m6gI powiedziec: "Godzimy si~ na wszystko, co przemija,ale jereli to, co wieczne pozostaje w 'kaiJdej chwili dla n asobec.Tle, wtedy nie czyni nam szkody przemijanie ,czasu". Goethesam znalazl w ,,naturze" oWq tera±niejszose znajdujqcq si~ wieczniew spoczynku, gdyZ pojmowal: on "natur~" jako physis istniejqcqprzez samq siebie. "W niej wszystko jest zawsze obecne. Nie znaona ani przeszlosci, ani przyszlosci. Teramiejszosc jest jej wiecznosciq."Czyz czlowiek nie powinien wi~ - tak jak "natura" - stacsi~ terainiejszy?"Czyz musisz iak biec ciqgle dalej?Patrz, dobro jest tak blisko , w kt6rej slonce znajduje si~ w zenicie i nic nie rzuca juzcienia, ani nie pozostaje w cieniu.Jest to nie tylko s z c z ~ sci e t era Z n i e j s z 0 Sci, lecz coswi~ej - jest to B 6 g t era z n i e j s zo sci, B6g wiecznie obecny ;jest to nie tylko terainiejsze byde czlowieka, lecz 0 wiele 'bardziej ­wieczna terainiejszosc bycia, co do kt6rego chrzescijanska nadziejazdaje si~ nas zwodzic. Tam, gdzie nadzieja nie pozwala ludziomznalezc wiecznej terainiejszosci, nie tylko czlowiek jest oszukany,lecz '0 wiele bardziej sam S6g. Tutaj dopiero zarzut "terainiejszosci"przeciw nadziei osiqga swojq gl:~bi~. Nie chodzi jedynie 0 protestzyciaprzeciw dr~czq'cej .go na:dziei, lecz talkie 0 protest, jaki bezhomosepodnosi w im i~ tego Boga, kt6rego istotnq wlasciwosciqjest numen praesentiae. Ale jakimze jest 6w Bog, w imi~ k t6rego"terazruejszosc" wykazuje swojq wartosc przeciw nadziei czegos,czego jeszcze nie m a?W istocie jest to ciqgle B6g Par men i de sa; mowi on 0 Nimwe fragmencie 8: "Jedyny byt nigdy nie byl, ani nigdy nie b ~dzie,bowiem On JEST t eraz, n a r az, jako-calosc" (nun estin homou pan).Ow "byt" nie istnieje "zawsze", jak to si~ mowilo jeszcze u Homerai u Hezjoda, lecz On "jest" i to jest "teraz" . Nie rozciqga s i~1260


JUERGEN MOLTMANN: ROZWAZANIE 0 NADZIEIOn w czasie, Jego prawda znajduje si~ w "teraz", Jego wiecznosejest teraZrriejsz{)sciq, On "jest" na 1'az i w jednej carosci (tota simul) .Czasy, w ktorych zycie rodzi si~ i przemija, 'blednq p1'zed epifaniqwiecznej obecnosci 'bytu, tak ze stajq si~ juz tylko zjawiskami,w 'ktorych mieszajq si~ byt i nie-byt, dzien i noc, trwalosc i przemijanie.Natomiast w 'kontemplacji wiecznej teraZniejszosci "powstawanieprzygaslo i zniknql schylek". W terainiejszosci bytu, w wiecznymdzisiaj, czlowiek staje si~ niesmiertelny, nie do zranienia i nietykalny(G. Picht). Jezeli - jak to podaje Plutarch - imi~ Bogabylo znaczone na f1'oncie swiqtyni Apollona z Delf przez slowo El,to moglo to ta'lcie oznaczac "TY JESTE~;" w sensie wiecznej terazniejszosci.W blisk


Z MYSLI WSP6l CZESNEJd ziiaj


JUERGEN MOLTMANN: ROZWAiANIE 0NADZIEInica odslania horyzont przyszlosei. Jest to zatem - jak m owi sw.Pawel - B6g, k tory wskrzesza umarlyeh i powoluje do istnieniato, QO nie-istnieje (Rz 4,17). Ten Bog jest obecny t am, gdzie ­w n adziei i w przemianie - oczekuje si~ J ego obietnie. Prze d Bogiem,ktory powoluj,e do istnienia to, co-nie-istnieje, n awet to, co­-jeszeze-nie-istnieje, to, co jest przyszle - staje si~ "mozliwe dopomySlenia", gdyz IDOm a si~ tego przez nadziej~ spodziewac.'"Teraz" i ,,~ia j" Nowego Testamentu Sq czyms innym niz "teraz"wieeznej terainiejszoscl bytu u P armenidesa, bowiem Sq tojakies "teraz" i jakies "n agle", w kt6ryeh - jak blyskawiea ­rozblyska i swieei nowosc obieeanej przyszlosci. J edynie w tym sensiemoma je n azwac "esehatologieznym" d zisiaj. "Paruzja" przedstawialadla Gr ekOw. t~ samq ide~ obecnosei Boga, obecnosci 'bytu.Ale w Nowym Testamencie paruzja Chrystusa jest poj ~ta wylqczniew kategoriach oezekiwania; nie oznacza ona wi~e praesentia Christi,leez adventus Christi i me jest Jego wiecznq obeenosciq, k t6ra kazezatrzymac czas, Ieez - jak mowiq kantyki Adwentu - J ego "przyszlosciq",kt6ra inauguruje Zycie w c.zasie, bowiem zycie doezesnejest nadziejq. Wierzqcy nie z·ogtal umieszczony w pelnym poludniuZycia, leez w brzasku nowego dnia, w godzinie, w 'kt6rej noc i dzien,to, eo przemija i to, co nadchodzi - w alezq ze sobq. Wierzqcy takzenie Zyje z dnia n a dzien, Ileez wyeho'dzi poza zycie, w oczekiwaniurzeezy, k t6re majq nadejsc wedlug obietnie danych przez Tego, kt6rywskrzesza umarlych i jest Creator ex nihilo. Obeenosc n adchodzqcejparuzji Boga oraz Chrystusa w obietnieach Ewa ngelii 0 Ukrzyzowanymnie wyrywa w ierzqeego z czasu, ani nie zatrzymuje ezasu ,leez ezas ten otwiera i dzieje w prawla w rueh : nie przytlumia cierpieniawywolanego przez to, co-nie-istnieje, Ieez podejmuje i przyjmujeci~zar n ie-bytu, pami~tajqc i majqC nad ziej ~. Czyz w rezultaciemoze istniec "wieezne tak bytowi" bez "tak " danego tem u , czegojuz rue rna, i temu, czego jeszeze nie rna? Czyz moze istniec ladi jednoczesnosc czlowieka ' w "tlzisiaj" bez pojednania si


Z MVSU WSPOtCZESNEJzye w perspektywie moZliwosci i obietnic Boga, wtedy otwlera si~cal:a pehlia zycia, b~d~eego dziejanti i mil osci~ . Milose, ktora jestezyms wi~cej niz philia, b~d~ea milosciq tego, co istnieje i co jestpodobne: a mianowlcie agape, milose tego, co-nie-istmeje, tego, cojest niepodobne, niego'dne, bezw,artosciowe, zagubione, przemijajqcei smiertelne; taka milose staje si~ mozliwa jedynie w horyzoncieBoga. Ta'ka milose maze wzl~e na siehie niszczqcy bol i ogolocenie,poniewaz czerpie swojq moe z nadziei polozonej w creatio ex nihilo.Nie odwraca ona oczu od tego, eo-nle-istnieje, aby powiedziee, zeto jest me, Iecz sarna staje si~ przedziwnq mocq, przywolu j qe~ tonie do istniema. Milose - w swojej nadziei - mierzy otwieraj~ees i ~ mozliwosci hlstorii. Nadzieja w milosci wnosi wszystkie rzeczy,v Boze obietnice.Czyz owa nadziej a pozbawia czlowie'ka S Z CZ~SCl a teraZniejszosci?J akze moglaby to zrobie, skoro sarna jest sz cz~s ciem terazmejszosci?Ubogieh oglasza szcz~sliwymj , troszczy s i~ 0 utrudzonych i przygn~bionych, 0 ponizonych i zniewazonyeh, 0 glodujqeych i umierajqcyeh;wedlug n iej, dla mch b~dzie paruzja K rolestwa. Oczekiwame czyni Zy,cie dohrym, bowiem oczekujqc ,czlowiek moze akeeptowaccalose swej terainiejszosci i znajdow.ae r adose n ie tylko w r a­dosei, lecz takze w cierpieniu, a s z 'ez~scie - nie tyl'ko w szcz~se iu ,lecz takze w eierpieniu. W ten sposob nadzieja przenika wskrosszezf;scie i bol, gdyz moze ona dostrzec przyszlose w Bozych obietnieach, nawet dla tego, co zniszezalne, smiertelne i martwe. Moinazatem powiedziee, i e zycie bez nadziei - to ja1kby juz m e zycie.Nieobecnose nadziei jest pieklem - dlatego m e n a darIno przywejseiu do piekla u Dantego znajduje si~ zdanie: "Wy, ktorzy tuwchodzicie, porzuccie wszelkq nadziej~ " ."Tak" powiedzlane teraiIliejszosci, kt6re m e moze, am nie ehcew niej widziee smierei, jest iluzjq i wymy;kaniem si~ , me znajdujqcymoparcia n awet w wiecznosci. Nadzieja pokladana w Creator ex nihilostaje s i ~ sz cz~ sciem terainiejszo'sci w chwili, gdy jest wszystkiemuwierna w mHosci, niczego nie zostawia nicosci, Iecz ukazuje wszystkiemuowo otwarcie na t o, co mozliwe, w ktorym wszyst'ko mozezye i zyje. Wszystko jest paraliwwane przez zarozumialose i rozpacza marzenie 0 wiecznej teraZniejszosci wr~ cz si~ z tym rozmija.5. NADZIEJA I MVSlMoina by jednakze sqdzie, ze wszystko, co dotychczas powiedzianoo nadziei, nie jest czym innym, jak hymnem pochwalnym porywuserca. Chrzeiicijanska eschatologia, gdyby n awet odzyskala swojq ro­1264


JUERGEN MOLTMANN : ROZWAi ANIE 0NADZIEIl~ polegajqcq na n adawaniu tonu calej teologii, to i tak pozostala'bybezplodnym teologumenem, gdyby si ~ z niej nie wyciqgalo wniosk6wdla nowego sposobu myslenia i dzialania w stosunku do rzeczy i sytuacjitego swiata. 0 ile nadzieja nie zawladnie myslq i dzialaniemIudzi i nie przeksztalci ich, pozostaje czyms nieslkutecznym.DIatego chrzescijanska eschatologia winna dqzyc do tego , azeby n a­dzieja przenikala swieckq mysl, a mysl nadziejt'; wiary.W sredniowieczu Anzelm z Canterbury ustanowil dla teologii obowiqzujqcqodtqd zasad~: fides quaerens intellectum - credo ut intelligam(wiara szukajqca zrozumienia - wierz~, aby zr.ozumiec).Owa zasada, wama takze ·dla eschatologii, moglaby miecdzisiaj decydujqceznaczenie dia chrzescijanskiej teologii w nast~puj q cej modyfikacji: ~pes quaerens intellectum - spero ut intelligam (nadziejaszukajqca zrozumienia - m am nad z i e j~, aby zrozumiec). Jezeli n a­dzieja podtrzymuje wiar~, niesie jq i pociqga ku przyszlosci, jezelinadzieja w prowadza wierzqcego w zycie milosci, to r6wniez ona mobilizujei pobudza myslenie wiary , jego poznanie i jego r ozwaianielu'dzkiego bytu, historii i spoleczens twa. Nadzieja pomaga wierzqcemu poznac to, w co wierzy. Dlatego k azde jego poznanie opieracs i ~ b~dzie na n adziei, ona b~dzie poznaniem uprzedzajqcym , fragmentar ycznym, wprowadzajqcym w obiecanq przyszlosc; i przeciwnie,nadzieja otwiera przez wiar~ na Bozq obietnic~ , staTIie si~ zrZqdzeniemw mysleniu, silq nap~dowq , niepokojem i udr~kq mysli.Nadzieja pociqgana wciqz naprz6d przez Bozq obietnic~ u widaczniaeschatologicznq orientacj~ i eschatologicZl1q tymczasowosc wszeIkiejmysli w historii. Jezeli nadzieja wprowadzi wiart'; w mysl i w zycie,wtedy nie moze si~ ona dluzej trzymac z dala od m alych n a­dziei skierowanych na osiqgalne cele i dostrzegalne przemiany w ludzkimzyciu, przesuwajqc je do inneg·o "kr61estwa", a w swojejprzyszlosci d opatrujqc si~ ponad-ziemskiej i czysto duchowej natury.Chrzescijanska nadzieja skierowuje sit'; na novum ultimum ,n a nowe stworzenie wszystkich rzeczy przez ,Boga ZmartwychwstaniaChrystusa. Otwiera ona w ten spos6b rozlegly horyzon t przyszlosci,.obejmujqcy nawet smierc, w lonie kt6rej m oi:e i powIDn azrobic m iejsce taki:e ogranicczonym nadziejom n a o'dnow~ i:ycia,wzbud zajq.c je, relaty wizujqc i ukierunkowujqc. Ona polkona z a­r 0 Z u m i a los c nieodlqcznq od tych nadziei - n a w i~k szq woln{)scczlowieka, na udane i:ycie, n a prawa i godnosc d r ugich, n aopan{)wanie moi:liwosci nat"'Ur y - poniewaz chrzescijanska n adziejanie znajduje w tych por uszeniach ocze'kiwanego przez niq zbawienia; ona nie d aje si~ pogodzic z IUdzkq egzystencjq przy pomocytych uw pii oraz kh realizacji. Wykroczy ona pOza owe wizje przyszlosci,owe wizje lepszeg{) swiata, bardziej lud zkiego i pokojowego,opierajqc si t'; na "lepszych obietnicach" (Hbr 8,6), poniewai zdaje1265


Z MVSU WSPOtCZESNEJsobie spraw~, ze nie nie jest jeszcze "bardzo dobre", ja:k.o ze "wszystkierzeczy" nie staly si~ jeszcze "nowymi". Ale nie b~dzie ·ona pragn~lazniszezyc zar.ozumialosci - tkwiqcej w .owych ruchach nadziei- w imi~ "pocieszonej rozpaczy", bowiern nadal pozostaniew tego r.odzaju zarozumialosci wi~cej prawdziwej nadziei, a takZei prawdy, niz w realizrnie sceptycznym. ,To, C.o sk utecznie przeciwstawiasi~ zarozumialosci, nie jest r:ozpaCZq mowiqcq, ze wszystk.opowstaje takie samo jak przedtern - lecz wytrwalq i w pr.owadzajqCqporzqde'k na1dziejq, wyrazajqcq si~ w mysli i dzialaniu. Realizrnlub nawet cynizm nigdy nie byly dobrymi sprzymierzencami chrzescijailskiejwiary.Ale kiedy chrzescij811ska nadzieja burzy zarozumial.osc, nieodlqcznq od r uchow budujqcych przyszlosc, nie czyni tego ze wzglE;du n asiebie, lecz w oelu zniszczenia w owych nadziejach z a r o d k 6 wr e z y g n a c j 1. Zarodki te przejawiajq si~ poiniej w ideologicznymterrorze utopii, wyrnuszajqcym pojednanie z lUdt kq egzystencjq, topojednanie, k torego si~ spodziewamy w nadziei. - Od tego jednakczasu r uchy historycznej przemiany zaczynajq si~ urnieszczac w horyzoncienovum ultimum nadziei. Chrzescijanska n acdzieja bierze jeniejako na siebie i dalej unosi. Stajq si~ one ruchami pi.onierskimi,a tym s arnym i prowizorycznymi. Ich cele tracq swojq utopijnqsztywnosc i stajq si~ prowizorycznymi celami, przedostatnimi, a wi~czmiennyn1i. Chrzescijailska nadzieja rue moze si~ przeciwstawiactakirn wstrzqsom w historii ludzkosci, uporczywie wiqzqc si ~ z przes:zllosciqi z tym" 00 dane, i sprzymierza si~ z utopiq status quo.P rzeciwnie, sarna jest powolana i upelnornocni.ona dla wnoszeniaw rzeczywis tosc tworczych przeksztalcen, bowiern ona posiada nadziej~ dla calej rzeczywistosci. W koncu, nadzieja wiary stanie si~sarna niewyczerpanym zr6dlern dla tworczej i peInej inwencji wyobrami chara'kteryzujqcej milosc. Prowokuje ona i stale rodzi myslnacechowanq milosciq czlowieka i ziemi, my;';l uprzedzajqcq, ktora ­w swietle obiecanej przyszlosci - pozwala nadac ksztalt now.o wylaniajqcymsi~ mozliwosciom i czynic zierni~, wedle mozliwosci, najlepszqz mozliwych, poniewaz to, co jest obiecane, znajduje si~w dziedzinie mozliwosci. Dna wi~c b~dzie wzbudzac nieustannie" p asj~ ku ternu, co mozliwe", inwencj~ i elastycznosc w przernienianiusamego siebie, w wylarnywaniu si~ ze starego i w przygotowaniusi~ na nowosc. Chrzescijail:ska ll1adzieja - w tym wlaSniesensie - wywierala zawsze rewolucyjny wplyw na histo ri~ idei,w lonie spolecznosci niq poruszanych. Jednak cz~to jej irnpulsyznajdow aly czynny o dzew nie w koscielnym chrzescija11stwie, leczw obr~bi e ruchow n acechowanych fanatyzmern. To zaS rnusialo przynosicszkod ~, tak Kosciol.ovvi jak i spoleczeilstwu.1<strong>266</strong>


._--_._------------JUERGEN MOLTMANN : ROZWAZANIE 0NADZIEILecz ja:k moma poznac i rozwazac rzeczywistosc w swietle eschatologicznejnadziei ? Luter mial jeden raz w tym przedmiocie przeblyskolSnienia, ktory jednak nie pozostawil nas t~ps twa ani u niegoani w protestanckiej filozofii. Pisal on w 1516 r odnosnie "oczekiwania stworzenia", 0 ktorym mowi sw. Pawel w liscie do Rzymian8,19: "Apostol inaczej filozofuje i mysli 0 rzeczach niz filozofowiei metafuycy. Albowiem filozofowie majq oczy utkwione w terainiejszoscrzeczy i rozwazajq jedynie wlasciwosci i istot ~. Apostol odrywanasz wzrok od widoku terainiejszosci rzeczy, od ich istotyoraz wlasciwosci i kieruje go w stron~ ich przyszlosci. Nie mowi ono istocie lub 0 dzialaniu stworzenia, 0 actio, passio lub 0 ruchu,lecz - poslugujqc si~ nowym slownictwem, rzadkim i teologicznym- mowi 0 oczekiwaniu stworzenia (expectatio creaturae)". Dlan as warne jest to, ze z pun'ktu widzenia teologicznie 'rozumianego"oczekiwania stworzenia" Luter domaga si~ n owego myslenia, m y­slenia oczekujqcego, odpowiadajqcego chrzesdjanskiej nadziei. Teologiatakze winna - biorqc za punkt wyjscia perspektyw~ obiecanqcalemu stworzeniu w Zmartwychwstaniu Chrystusa - osiqgnqc nowyi specyficzny sposob rozwazania historii ludzi i rzeczy. Chrzescijanskaeschatologia nie powinna si~ wyrzekac intellectus fidei etspei rozwazajqc swiat, histori~ i calq rzeczywistosc. Tworcze dzia­Lanie wywodzqce si ~ z wiary jest niemozliwe bez nowego sposobumyslenia i ujmowania pochodzqcego z nadziei.Dla poznania, u jmowania i myslenia 0 rzeczywistosci oznacza toprzynajmniej tyle, ze poj~cia teologiczne nie Sq w srodowisku nadzieisqdami, k tore utrwalajq rzeczywistosc w tym, czym ona jest,lecz Sq uj~ c i a mi przewidywania, ktore odkrywajq rzeczywistosc w jejperspektywie i w jej przyszlych moZliwosciach. Poj~cia teologiczne- dalekie o'd utrwalania rzeczywistosci - Sq rozszerzone przeznadziej~ i antycypujq przyszly byt. Nie kroczq one za rzeczywistosciqutykajqc i nie oglqd ajq jej nocq oczyma sowy Minerwy, lecz rozjasniajqrzeczywistosc ukazujqc jej przyszlosc. Jej poznanie nie jestpowodowane w olq panowania, lecz milosciq przyszlych rzeczy. Tantumcognoscitur, quantum diligitur : "Poznaje s i~ na miar~ milosd"(sw. Augustyn). W ten wlasnie spos6b owe poj~cia Sq wprowadzonew ruch i wywolujq praktyczne r uchy i przemiany,Spes quaerens intellectum jest punktem w yjsda ella eschatologii:gdzie to si~ udaje, tam staje s i~ ona docta spes.Juergen M oltmanntlu m. Kozimierz Bukowski1<strong>267</strong>


MOJE CH RZ ESC I JA f.lSTWO D A WN I EJ D ZI ~STEFAN SWIEiAWSKIMOJE CHRZESCIJANSTWODAWNI EJ I DZISZadarrie postawiol1e pr zez R edak cj~ <strong>Znak</strong>u jest trudne. Wymagaono znacznego wysilku refleksji i syntetyzujqcej p ami~ci, zwlaszczaze w moim wypadku chodzi 0 niebagatelny okres prawie szescdziesi~ciulat zupel:nie swia domego ustosunkowania s i~ do religiiw og61e i do chrzescijan.stwa w szczeg6lnosci. Figurujqce w ternaciewyrazenie "moje chrzeScijan.stwo" rozumiern w tyrn sensie, Ze ehodzio m6j spos6b pojrnowarria religii chrzes'Cijans'kie j, a w i~c tego, cow poslowiu ewangelicznym najistotniejsze, oral 0 moj poglqd n are alizacj~ chrystianizmu w konkretnych czasowo-przestrzennychwarunkach, w jalkieh przyszlo zye rnojemu pok,oleniu. Chodzi wi~ co moje spojrzenie nachrzescijanstwo i 0 przemiany, jak im ewentualnie to moje spojrzenie ulegalo; w sumie, chodzi 0 odpowiedz napytanie: ezy pomi~d zy maim pojrnow aniem tyeh spraw "dawniej"i "dzis" zachodzi jakas antyteza, czy mamy tu do czynienia z przelornemi zasadniczq odmiennosciq uj ~ e, ezy tez nalezy raczej m6wieo ewolueji i stopniowyrn przeobrazaniu si~ tych sarnyeh zasadniczowqtk6w? ezy wi~c "dzis" stanowi rewolucj~ wobee "d awniej", ezymoze raczej jego r·ozkwlt i loglczne rozwi.pl~cie?Dalszym ws t~pnym zagadnieniem jest znaczenie, jakie n adawaemamy terminorn "dawniej" i "dzis". Gdzie przebiega granica mi~dzytymi dwoma okresarni? Narzucajq s i~ tu dwie o dpowiedzi. Przez"dawniej" sklonni jestesmy najpierw rozumiee wszystko, co dzialosi~ przed drugq wojnq swiatowq, a "dzis" t o okres powojenny.W moim wypadku pierwszy etap obejrnow alby lata o d 1920 do 1940,a d rugi od 1944 do <strong>1976</strong> ; eztery lata wojenne stanowilyby ow niezmiernieci~ki, ale i waiki w n ast~pstwa okres utajenia i :wiellkiejproby. Zgodnie z drugim punk tem widzenia "dawniej" si~g a lob yznaeznie d alej, bo az po drugi Sobol' Watykanski. Dzial w6d, od­1268


STEFAN SWIElAWSKIdzielajqcy od siebie nasze chrzescijanskie w czoraj od wspolczesnoscischodziloby si~ w tej drugiej perspektyvlie z ostatnim sdborem.Wszystko, CO dawniejsze w moim pojmowaniu >chrzescijanstwa, rozciqgalobysi~ na ogromny szmat czasu od 1920 do 1965, a chrzescijanskie"dzisiaj" utozsamialoby si~ z okresem posoborowym. Rozwazania,,k'tore zamierzam !rozwinqc, wyk azq - :mam !l"l adziej~ - w sposobdos tatecznie przekonujqcy, ze analizujqc moje pojmowaniechrzescijanstwa, stanowiqce staly podte'kst romych etapow megozycia, nie musz~ wprowadzac zadnych ostrych przeciwstawiet'l mi~ ­dzy d zisiejszq postaciq tego pojmowania a jego wczesniejszymi przejawami.Ani ostatnia wOjna, ani ostatni sobor nie stanm,viq tu progow,inaugurujqcych zmian~ jakosciowq, a tym mniej rOZnic~ istotnqw rozurmieniu przeze Inrue aktualnosci i sensu WYz\'lania rzuconegoludzkosci przez poslanie ewangeliczne.•Nie jest moim zamiarem ani celem tej wypowiedzi spisywaniewyznat'l; niemniej pewne elementy "duchowego pami~tnikarstwa"nie mogq tu bye cal:kowicie pomin i~ t e. K azdy normalnie rozwijajqcysi~ duchowo i umyslowo m lody czlowiek m usi przejsc swoj okreskon testacji i opozycji wobec zastanego porzqdku. Ten etap przezywalemw czas:ie moich studiow uniw ersyrtedkich; ale cala Ita St urmundDrangperiode rozwijala s i~ i dojrzewala w ramach sw iadomiejuz dokonanego wyboru i zaangazowania w pracy nad pogl~bianiemswiadomosci chrzescijanskiej i w sluzbie wychowawczo-apostolskiej.Wiele czynnikow zlozylo si~ na fakt, ze majqc lat trzynascie przezylemwyr ame nawrocenie religijne, ktore zeszlo si~ w czasie z wydarzeniem0 wielkich nast~pstwach w moim zyciu. Bylo to zetknie,­cie si~ z owczesnym moim 'katechetq w gimnazjum w Zakopanem(gdzie ucze,szczalem przez rok) ks. Jozefem Winkowskini, tworcqSodalicji Marianskich szkol sredrrich w Polsce, osobowosciq wielkiegoformatu duchoweg(). Przez wszystkie nast~pne lata szk olne(sp~dZ()ne we Lwowie) 'bylem bardzo czynny w dzialalnosci wychowawczeji apostolskiej, uprawianej przez so dalicj ~ szkolnq.Model k atolicyzmu i zycia religijnego, ja'ki znajdowalem zarownow srodowisku rodzinnym, jak i w sodalicji byl dziwnq kombinacjqelementow takich, przeciwko 'ktorym narastal we mnie c()raz bardziejswiadomy sprzeciw - i takich, ktore wlMnie podsycaly w emnie wiz j~ c'hrzescijanstwa i K()sciola, ku ktorym zmierzaly najzywszetendencje tego sprzeciwu. Moja Matka - przy swej calej bar dzotradycyjnej religijnosci - miala w sobie dqmosc do autentyzmu,otwartosei i szerokosci ho ryzontow . Jej wstre,t do wszelkiego szowinizmureligijnego i narodowego, do przejaw6w faryzeizmu i za­14 - ZNAI< 1269


MOlE CHRZESCIJArilSTWO DAWNIEl I DZISklamania znajdowal oparcie w duchowosci, kt6I'q nasiqkla jako wychowankaZakladu w KuZnicach, uwazajqc jego tw6rczyni ~ generalowqZamoyskq za najwlaSciwszy ella naszych czas6w wz6r realizacjichrzescijanstwa. Ze swojego domu rodzinnego i z KuZnic wynioslamoja Matka wielki szacunek dla pracy fizycznej i dla trudnegoprogramu harmonijnego zgrania toorii z praktykq, godzeniaideal6w Marii i Marty. Mysl~ , ze w duzej mierze nasza Matka przyczynilasi~ tez do tego, ze. k azde z n as trojga rodzenstwa odznaczalosi~ wyramym zaangazowaruem na rzecz pewnych wielkich i porywajqcychspraw - b


STEFAN SWIEZAWSKIwspolnowwej). Na samym poezqtku studiow przeszedlem pewienprzelom w swoim zyciu religijnym. Urzeczony wspanialoseiq i prostotqreligijnosci liturgicznej, postanowilem zerwae z lekturq eennegomaze, ale drugoJ>lanowego pismiennic11wa ascetyczno-'religijnego i caleswoje zycie modlitwy i rozwazan duchownych oprzee jedynie naksi~gach najbardziej klasycznyeh i kluczowych, na mszale, brewiarzui Pismie sw. Religijnosc pojmowana jako zbiorowe opus Dei,jako udzial w obiektywnie urzeczywistniajqcym si~ dziele, ktoregoautorem i rezyserem jest Bog i wobec ktorego wielkosci i pi~knablednq subiektywne przezycia i l'eligijne wzloty, taka religijnooc,wyrazajqca s i~ najpelniej w modlitwie liturgicznej i w zyciu du­ChOWyn1 skoncentrowanym wok6l mszy sw. stala si~ dla mnie odtqdnajwspanialszym modelen'l modlitwy, ascezy, a nawet i mistykichrzescijanskiej.Lata uniwersyteckie dopiero w pozniejszym ieh okres ie zblizylymnie napr awd ~ do nauki i filozofii. Zrazu bylem przede wszystkimzafascYlllowany liturgiq pojmow a'l1q jednak jako antyteza rubrycystylki,a Z'bliiajqcq do rrriSterium Kosciola i pozwalajqcq dogl'i'hniewniknqe w ducha wspolnoty. Typ religijnosci sodalicyjnej wydalmi si~ n a tIe tej duehowosei liturgicznej zbyt "kapliczkowy" i indywidualistyczny.Dlatego tez odszedlem z biegiem ezasu od sodalicjii wraz z moimi przyjaciolmi oddalem si~ z ,calym zapalem pracy naterenie lwowskiego ,,0 drodzenia". Poeiqgalo nas one z wielu powodow.Tym jednak, co przyciqgalo n as do tego ruchu najbardziej,byla nie tyle sama doktryna spoleezna Kosciola, ktorej "Odrodzenie"stalo si~ oswjq i glownym w Polsce propagatorem, ile zywai ostra w tym srodowisku swiadomose koniecznosci przeobrazenspolecznych w krajach uwazanych za chrzesdjal1skie, przede wszystkimzas tak bardzo akcentowane w "Odrodzeniu" wyehowanie spoleczne,ktore bylo po prostu wdrazaniem odrodzeniowcow i odrodzenianek do urzeczywistniania prawdziwej wspolnoty.Dalszym rysem "Odrodzenia", ktory wyrazal nasze gl~bo'kie tendencjei t~sknoty duchowe to znaczenie, jalkie nadawalismy wyrazowi,,katolicki" . Chodzilo 0 to, a!by wrocie do pierwotnego sensutego slowa, a by przymiotnik "katolicki" nie odnosil si~ tylko do jednejz chrzeSdjailskich konfesji, 'ale aby nalbral z powrotem tego pierwotnegozna,czenia, jakie posiada w j~zyku greckim, gdzie wyraz"katholikos" znaczy tyle, co powszechny Iub uniwersalny. Powszechnosechrzescijanstwa, poddanie wszystkich dziedzin zycia pod dzialanieBoze, zwlaszcza zas rewaloryzacja doczesnosci i talk z"lanego"pow olania swieckiego" jako jednej z drag do autentycznej swi~tosci- ow znamiona nowej duchowosci, k tora zdawala si ~ byeprawdziwym "znakiem czasu" i przejawem dzialania Ducha Swir:;tegow pelnym wieku XX.1271


MOJE CH RZESCIJANSTWO DAWNIEJ I DZISW miar~ zapoznawania si~ z tworczo s ci~ Marltaina i z przejawamiruchu odnowy ka'tolkikiej w rOZnych krajach Eocopy rozwijalosi ~ i dojrzewalo moje - a scislej nasze (00 w6wczas moje myslenieuto2.


STEFAN SWIE2AWSKIwego. Sprawa jednej owczarni i jednego pasterza uderzala w najczulszestruny mej swiadomosci religijnej. Zjednoczenie chrzescijanbylo ideq tak dog l~bnie mnie poruszajqCq, ze rozumialem ludzi,ktorzy byliby gotowi poswi~ci c cale swoje zycie i poniesc nawetsmierc, gdyby ta ich ofiara miala doprow.adzic do katolicko-protestanckiejjednosci.Nie 'byla mi tez obca mentalnosc ludzi niewierzqcych i ich liczneuprzedzenia w stosunku do chrzescijaiistwa W ogole, a do katolicyzmuw szczegolnosci. Mialem duzo zrozumienia dla tych zarzutowi uprzedzen i zdawalem sobie :spraw~, ze g16wnq ieh przyczynq jestzdeformowane rozumienie chrzescijanstwa, a zwlaszcza niezgodnaz zalozeniami jego realizacja przez wierzqcych. Nie bylo mi obceus tosunkowanie si~ do tej problematyki teozofow, a choc zdawalemsobie spraw~ z wielu spr zecznosci zachodzqcych miE;dzy ich poglqdamia zaloZeniam i chrystianizm u, to jednak pewne r ysy postawy teozofieznej,a zwlaszcza pozyt ywne ustosunkowanie si ~ do kazdej r eligiii do romych odmian duchow osci, oraz proba ich integracji w uniwersalnejwizji duchowego rozwoj)l ludzkosci, byly mi sympatycznei bliskie. Rownie r acjonalistyczna i neopozytywistyczna krytyk a r e­ligii i chrystianizmu byla m i dobrze znana, gdyz tak si~ s zc z ~ sliwiezlozylo, ze moje s tudia uniw ersyteckie dane mi byl{) odbywae w srodowiskuocen iajqcym z rezerWq i zasad niczo 'l1ega'tywnie re ligi~w og6le, a chrzesdjanstwo w szczegolnosci. Zdawalem so'bie d obrzes praw~ - i przeswiadczen ie to wzmagalo si~ z biegiem lat - zeuczuciowy, antyracjonalny i g16wnie na tradycji narodowej wspar ty,a przy tym fanatyczny i malo tolerancyjny katolicyzm odpychajqcotylko dzialac moze na ludzi na s iqkni~tych tylu uprzedzeniamii wnikliwie d ostrzegaj qcych caly OOlesny kontrast glosz,onych przezwierzqcych zasad ewangelicznych i ich zyciowej praktyki.QOOk wi~c tendencji do jednosci i zgody mi~dzy narodami (w naszympolskim wypadku mi~zy Polakami i tak zwanymi mniejszosciamin arodowymi), n ak azem wyplywajqcym z chrzescijaiistwa w y­dawalo mi si~ dqzenie do jednoczen ia i zblizania d o siebie w szystkichwyznan chrzescijanskich, chrzescijanstwa i innych religii ­a takze wierzqcych i tych, ktorzy z romych powodow uwazajq s i~za niewierzqcych i za wrog6w religii. W pewnym momencie stalosi~ tez ilia mnie jasne, ze grDmq d e£ormacjq a utentycznegD chrzescijanstwajest antysemityzm i ze jednym z g16wnych zadan prawdziwejodnow y religii chrzescijaiiskiej powinno bye takie podejsciedo Zydow, aby wyeliminowac z tej postawy wszelkie slady antysemityzmu.Tu zn6w przyklad ks. Kornilowicza i srodowiska Lasekbyl dla mnie wspanialq z ach~tq i drogowsk azem. - Nie uzywanojeszcze w6wczas ta'k potocznie terminu "ekumenizm" - ale bylyto wszystko przejawy bardzo wyramej postawy ekumenicznej, k t6ra1273


MOlE CHRZESCIJANSTWO DAWNIEl I DZISW miar~ zapoznawania si~ z tworcwsciq Maritaina i z przejawamiruchu odnowy kalolickiej w roi:nych krajach Europy rozwijalosi~ i dojrzewalo moje - a scisIej nasze (00 "v6wczas moje myslenieutoZsamialo si~ z pogIqdami mokh najbliz.szych i d.alszych przyjaci6lz "Odrodzenia") - rozumienie chrzescijanstwa. Zdawalismy sobieswietnie spr a w~, ze nasz polski, tradycyjny i zwyczajowy model katolicyzmuprezentujqcy religijnosc indywidualistycznq, fideistycznqi sentymentalnq (jak pouczal n as o. J acek Woroniecki) daleki jestod w1asclwej postaci chrystifu"lizmu wyrazajqcej dueha Ewangellii dostosowujqcej go do naszych czasow. Jezeli postawa krytyeznawobec postaci katolicyzmu typowej dla przeci~tnego inteligenta polskiegoz dr ugiej polowy XIX w. byla sciSIe zwiqzana ze swoistqorientaejq nie tyle kontestatorskq co wnOSZqCq nowy m odel rozumieniachrzescijallstwa i reIigijnoSci - to jednak ta krytyka nie byla .uniwersalna i zaslepiona. Zdawalismy sobie dobrze spraw~ , ze w1asniew iek XIX niesie ze sobq wame etapy narastajqcej odnowyKosciola. Ow k ilka z tych etapow: Ozanam i dzielo konferencjisw. Wincenteego it Paulo, rome ogniska katolickiej mysli i praktykispolecznej, przygotowujqce pojawienie si~ encykliki Rerum novarum,dzielo dokonan e przez Vatieanum I (na kt6re patrzylismy jako napierwszy krok w wielkim procesie wykrystaliwwywania si~ eklezjologiikatoli


STEFAN SWIElAWSKIwego. S prawa jednej owczarni i jednego pasterza uderzaia w najczulszestruny mej swiadomosci religijnej. Zjednoczenie chrzescijan. bylo ideq tak dogl~bnie mnie poruszajqCq, ze rozumialem ludzi,k torzy byliby gotowi poswi~cic cale swoje zycie i poniese nawetsmierc, gdyby ta ich ofiara miala doprowadzie do k atolicko-protestanckiejjednosci.Nie b yla mi tez obca mentalnose ludzi niewierzqcych i ich Hczneuprzedzerua w stosunku do chrzescijanstwa w ogole, a do katolicyzmuw szczegolnosci. Mialem duzo zrozumienia dla tych zarzutowi uprzedzen i zdawalem sobie 'spraw~ , ze glo\Wlq ich przyczynq jestzdeformowane rozumienie chrzescijanstwa, a zwlaszcza niezgodnaz zalozeniam i jego realizacja przez wierzqcych. Nie bylo mi obceustosunkowanie siG do tej problematyki teozofow, a choc zdawalemsobie sprawG z wielu sprzecznosci zachodzqcych mi~dzy ich poglC\damia zalozeniam i chrystianizm u, to jednak peWlle rysy postawy teozoficznej,a zwlaszcza pozytYWlle ustoslmkowanie s i~ do kazdej religiii do roinych odmian duchowosci, oraz proba ich integracji w uniwersalnejwizji duchowego rozwoj,u ludzkosci, byly mi sympatycznei bliskie. ROWl1ie racjonalistyczna i neopozytywistyczna krytyka religiii chrystianizmu byla m i dobrze znana, gdyz tak siG szcz~sliwiezlozylo, ze moje studia uniwersyteckie dane mi byJ:.o odbywae w srodowiskuoceniajqcym z rezerWq i zasaldniczo 'l1.egatYWllie religi~w ogole, a chrzescijanstwo w szczegolnosci. Zdawalem sobie d obrzes praw~ - i przeswiadczenie to wzmagalo s i~ z biegiem lat - zeuczuciowy, antyracjonalny i glownie na tradycji narodowej wsparty,a przy tym fanatyczny i m alo tolerancyjny katolicyzm odpych ajqcotylko dzialae moze na ludzi nasiqkni~tych tylu uprzedzeniamii wnikliwie dostrzegajqcych caly bolesny kontrast gloszonych przezwierzqcych zasad ewangelicznych i ich zyciowej praktyki.Obok wi ~c tendencji do jednosci i zgody mi~dzy narodami (w naszympolskim wypadku rn.iP,dzy Polakami i tak zwanymi mniejszosciamin arodowymi), na'kazem wyplywajqcym z chrzescijallstwa wydawalomi si~ dqzenie do jednoczenia i zblizania do siebie wszystkichwyznan chrzescijanskich, chrzescijanstwa i innych religii ­a takze wierzqcych i tych, k torzy z r6Znych powodow uwazajq s i~za niewierzqcych i za wrogow religii. W peWl1ym momencie stalosi~ tez dla mnie jasne, ze groinq deformacjq autentycznego chrzescijanstwajest antysemityzm i ze jednym z g16wnych zadan prawdziwejodnowy religii chrzescijanskiej powinno bye takie podejsciedo Zydow, a by wyeliminowae z tej postawy wszelkie slady antysemityzmu.Tu znow przyJdad ks. Kornilowicza i srodowiska Lasekbyl dla mnie wspanialq zach ~ tq i drogowskazem. - Nie uzywanojeszcze w6wczas ta'k potocznie terminu "ekumenizm " - ale bylyto wszystko przejawy bardzo wyraZ:nej postawy ekumenicznej, ktora1273


MOlE CHRZESCIJAKISTWO DAWNIEl I DZISwyclawala mi si~ nieocllq,czna od chrzescijanstwa. Realizacja tegoogrorrmego programu ekumenicznej O'dnowy wymagala gruntowejpodbudowy filO'zoficznej i teolO'gicznej. Dlatego tei stO'pniO'wO' corazbardziej przekonywalem si~ jak barclzo niewystarczajqca jest religijnoscfideistyczna i oparta na uczuciu - i jak palqcq potrzebq jestuprawa wlasciwej filozofii i teolO'gii. Nie miejsce tu na zatrzymywaniesi~ przy zagadnieniu: cO' trzeba rO'zumiec przez wyraienie "wlasciwafilozofia i teologia"; wystarczy tylko zaznaczyc, ie w rozumieniutej sprawy przeszedlem w moim zyciu gl~boko si~gajqcq eWO'­lucj~. Nie od razu tei stalem sit: zwolenni'kiem sw. Tomasza z Akwinui bardzO' wczesnie przeszedlem swoj "okres antytO'mistyczny",gclyi dT8.2m.ily mnie ddzywajq1ce sit;! z wielu stron glO'sy zach~cajqcemnie dO' zaj~cia sit;! wlasnie i ja'kby wylq·cznie filozofiq Tomasza.Wlasciwym wyrazem chrzesdjanstwa dla wieku XX wydawalami sit;! wit;!c religijnosc rozumna, oparta na glt;!bokiej refleksji, n awolnym i swiadomym wyborze, otwarta i prawdziwie uniwersalna.Ten ideal - tak wciqi daleki od urzeczywistnienia - niesie ze SO'­b q w zyciu ludzkim, jednostkowym i spolecznym, bardzo wyrainepierwszenstwo wainosci, przyznawane temu, co w tYill zyciu najbardzi:ejbolesne i zapalne. Religijnose, ktora oslabialaby i gasilaiYWq mobilizujqcq swiadomosc niesprawiedliwosci i krzywd spolecznychbylaby parodiq prawdziwej religii. Tym bardziej odnosisi~ to dO' chrzescijaiistwa, >'bo Dobra Nowina dotyczy w pierwszymrzt;!dzie tych wszystkich, ktorzy znajclujq sit;! na nasze j planeciew ucisku i 'ktorzy "laknq sprawiedliwosci". Formacja, jakq dawalO'nanl "Odrodzenie", niosla ze SO'bq jako jednq z g16wnych wytycznychzasadt;!, ie religia kaiJdegO' czlowieka nie jest jego sprawq wylq'cznieprywatnq, ie kaidy z ra,cji swej religijnosci musi miec szerokootwarte oczy i obejmO'wac SWq troskq wszystkie przejawy iyciai wszystkie jego PO'trzeby, a wszelka obojt;!tnO'SC na niesprawiedliwoscspolecznq Jest przejawem jakiegos spaczenia i niedO'rO'stu naszejreligijnosci.Wywody Maritaina gloszqce zmierzch mo delu "swi~tego CesaTstwaRzyrnskiego" i wykazujq'ce, i e byl to ideal stosowny ilia epokidawnO' minionej oraz, ie chrzescijanstwo nie jest ni'eodlqcznie zwiqzanez iadnq kulturq, a jego zwiqzek z kulturq grecko-rzymskq tojedynie wynik okreSlonej sytuacji historycznej - te wywody umacniatymO'jq i naszq swiadomosc, Ze chrystianizm, pozostajqc niezmiennieso'bq, musi dO'znac wielu przeobraien, aby w peW odpowiedzieepotrze'bom naszego wieku. Jedna z tych potrzeb to oczy-'.~zczenie duchowosci chrzescijanskiej z c"iasno rozumianych to'rowsakralizmu i klery'kalizmu. Duchem Chrystusowynl majq bye przeniknit;!tenie tylkO' te dziedziny iycia, na ktory,ch widnieje niewqtpliwyszy1d sakralnosci - ale w rownej mierze eale zycie ludzkie,1274


STEFAN SWIE2:AWSKIwe wszystkich jego, jakZe bogatych i zr6Znicowanych, wymiarach.Najzwyczajniejsza, swiecka droga zyciowa ma bye ilia chrzescijaninadrogq swi~tosci i dorastania do pelni chrzescijanskiej doskonalosci.Swieccy - a nie tylko duchowni - majq bye odpowiedzialniza Kosci61, a kaplanstwo swieckich, choe rome od hierarchicznego,nie jest tylko metaiorq, lecz wamym a niedocenianym elementemkazdego chrzescijanskiego powolania. "Zwyczajna droga swi~tosci",wytyczona przez sw. Teres~ od Dzieciqtka Jezus i powszechnosekaplanstwa, byly to idee bardzo nam wszystkim drogie. 0 roliswieckich w Kosciele - poruszajqc te wlasnie wqtki - dane mibylo m6wie przed samq wojnq, na sWiatowym Kongresie CnrystusaKr61a w sierpniu 1939 r. w Lublanie. Wszelkie echa tego kongresui t ego mojego wystqpienia zagluszyla jedna'k straszliwa rzeczywistosedrugiej wojny swiatowej .•Z tego lkr6iikiego zarysu wspomnieti dotyczq~yeh mojego pojmowania ehrzeicijanstwa w okresie wezesnej mlodosci, lat studenckiehi wieku dojrzalego wynika d ose jasno, ze moglem uksztaltowae sw6jpoglqd na chrzescijanstwo i jego rol~ we wsp6lczesnosci gl6wniedz i~ki wspomnianym kontaktom przyjacielskim i prawdziwie opatrznosciowymSpot'kaniOll. Gdybym kiedys mial pisae paTni~tnik ,dal'bym mu sparafrazowany tytul slawnej jui ksiqzki Raissy Maritain; nazwarbym go Wielkie spotkania, tak waZnq rol~ spelnily onew :moim zyciu w og61e, a na odcink.u pojmowania religii i chrzescijanstwaw szczeg6lnosei. Najwazmejsze w moim zyciu spotkanie,spotkanie mojej Zony, wiernie mi towarzyszqcej we wszyst­'kich moich duehowych w~drowk a eh i przemysleniaeh, dokonalo si~r6wniez przede wszystkim n a plaszczymie wzajemnego zrozumieniasi~ w najbardziej pods tawowyeh uj~ciaeh teorii i praktyki chrzeseijanskiej.Czy w ciqgu tyeh prawie s zesed ziesi~ ciu lat mojego swiadomegozycia zmienilo s i~ w spos6b istotny moje pojmowanie ehrzescijanstwa?Mysl~ , ze uczeiwa odpowiedz m usi bye negatywna. Od najwczesniejszyc h lat po dzien dzisiejszy, ustawicznie i w coraz to innyehsytuaejaeh wielkie prawdy chrzescijanskie domagaly si ~ odemnie pogl~bionej interpretaeji i przystosowywania ieh do zroieniajqcyehsi~ warunk6w. Nie mialem -jednak nigdy wrazenia, aby te wykladniei te coraz to inne przejawy aktualizacji owych prawd wyrazalyjakies negaeje i odrzucanie etap6w miniony·ch. Pewne wqtkii motywy dawniej niesmialo si~ odzywajqce nabierajq z biegiemczasu rilocy i znaezenia; nle znaczy to jednak , by mialy one bye zaprzeczeniemperspektyw dominujqcyeh w okresie iffi.inionym. Jezeli1275


MOJE CHRZESCIJArilSTWO OAWNIEJ I OZISwip,c np. -dawniej chp,tnie poslugiwalem si~ terminem "katolicyzm",to pOZniej zaczql dominowae wyraz "chrzescijanstwo", aby wreszcietrese tego slowa nabrala jeszcze konkretniejszych rysow przez corazczp,stsze uzywanie wyrazow "Ewangelia" i "ewangeliczny". Nie m atu ani kontes'tacji, arti zmiany stanorika, lecz stale poddawana refleksjipoglp,biajqcejlLTlia akceptacji tego, co istotne, i gotowosci nacoraz to inne i nowe tegoz zastosowania.Z tego punktu widzenia II Sob6r Watykanski jest dla mnie przekraczajqcymwszelkie nadzieje wypelnieniem oczekiwan narastajqcychprzez cale moje zycie, a rOine przerosty i dziwaczne wykoszlawieniawepoce posoborowej, przyprawiajqce wielu katolikow 0 przesadnyniepokoj i traktowane nieraz jako "rezultat wielu pomylekpopelnionych przez Vaticanum II", Sq dla mnie zupelnie zmzumialena ,tIe zetknip,cia si~ wspanialego, ale trudnego programu odnowy soborowejz bardzo slabo i powierzchownie przygotowanym u wierzqcychgruntem og6lnej kultury i slabym naslleniem zycia duchoW'ego.Zdajp, sobie dos'konale sprawp', ze moje dzisiejsze rozumieniechrzescijanstwa nie jest i nie powinno bye ostateczne. Rozumienieto winno sip, wciqz poglp,biae i codziennie kazdy wierzqcy rna sip, niejakona nowo nawracae. Ten duch ustawicznej metanoii nie jestjednak duchem buntu i kontestacji, choe wymaga ciqgJ:ej czujnoseii chroni przed zeskorupieniem. Tylko jednak "gwaltownicy zdobywajqkr6Iestwo niebieskie" - i kazdy z nas powinien prosie Boga,aby do ostatniej chwili swego swiadomego zycia na tym swieciewciqz poddawac rewizji autentycznose i zywotnose swego chrzescijanstwa.W6wczas mip,dzy "wczoraj" i "dzis" nie bP,dzie zachocl.zilasprzecznosc, lecz ciqgly proces wzrostu i pogl~bienia.Stefan Swieiawski


ZDARZEN,A --------- -K S'~t K' - LUDZ'ENOTATKI Z FRANCISZKANSKICH REKOLEKCJI P rzyznac mus z~, ze sw. Franciszek nie kojarzyl mi si~ nigdyz naukowymi bad aniami, referatami, hipotezami, a raczej z poetyckqzadumq, spokojem Eremo dei Carceri, modlitwq w malej Rorcjunkuliw dolinie pod Asyzem. Z tym wi~kszym zainteresowaniem poszlamna Og6lnopolskie Franciszkanskie Sympozjum Naukowe zorganizowaneprzez prowincja16w osmiu polskich prowincji franciszkans'kichw dniach 26-28 kwietnia w klasztorze 00 Bernardyn6wpod Wawelem z okazji przypadajq'cej w tym roku 750-letniejrocznicy srnierci sw. Franciszka.Zapoczqtkow ala je Msza sw. koncelebrowana przez wszystkichprowincja16w z ks. kardynalem Wojtylq, jako glownym celebransem; msza sw. z pi~knymi tekstami i kr6tkq hbmiliq ks. kardynala,k tory mowi! 0 prostocie, 0 ponadczasowosci Biedaczyny i zach~caldo modlitwy 0 "swi ~ tego Franciszka naszych czas6w". W tym tezduchu przemawial n ieco poZniej, w auli, na uroczystym otwarciuSympozjum, wyrazajqc nadziej~, iz obrady przyblizq postac sw.Franciszka i pozwolq wyciqgnqc na dzis konkretne wnioski, wynikajqcez jego wyzwania, rzuconego swiatu na poczqtku XIII wieku,a ktore kazda epo'ka wciela na swojq miar~ i na sw6j spos6b. Ks.kardynal przypomnial tez - jako przyklad bezkompromisowej realizacjiFrancisz'kowskich idea16w - Brata Alberta.Przyblizeniem epoki, w kt6rej dzialal Poverello zaj~lo si~ dwochpierwszych referentow : ks. prof. Jozef Majka i prof. Jerzy Kloczowski.Ks, lVlajka charakteryzujqc zycie gospodarcze i uklady politycznesredniowiecznego swiata duzy nacisk polozyl na sytuacj~Kosciola uwiklanego w sprawy feudalnego swlata i pr6bujqcegowyjsc z tego zniewolenia poprzez reformy (kluniacka, gregorianska)czy przez od-dolne r uchy religijne, stojqce cz~sto na pograniczu he­1277


ZDARZENIA - KSIAZKI - LUDZIErezji. Na tym tle sw. Franciszek ukazal si~ jako pozytywny protest,jako pelne optymizmu i milosci rozwiqzanie wielu konfliktowychproblem6w.Prof. Kloczowski bardzo ekspresyjrue nakreslil dynamiczny 1'ozw6jEuropy w X1TI wieku, wypunktowujqC to, co n owe w zyciu rehgijnymi spolecznym. Stwierdzil mi€i'dzy innymi, ze Kosci61 6wczesny- pomimo reformy gregorianskiej, nazywanej cz~to pierwszq,wielkq rewolucjq europejskq - stanql wobec trudnych problemowrozsze1'zania si~ herezji (katarzy stworzyli wr~cz nowy Uwsciol z paraflami i diecezjami) i p1'zystosowania wspolnotowego iy­


ZDARZENIA - KSIA2:KI -lUOZIE'l ducha tego swiata, a nie z Ducha Paiiskiego, odnosi si~ do sprawICzysto ziemskich, a nie kieruje si~ do Boga. Opr6cz tego Franciszekodrzucal nauk~ maj'lc'l na celu ziemskie materialne korzysci."Oczywiscie mowi'l-c 0 nauce mial na mySli wYl'lcznie teologi~. "z.ycz~sobie - pisal: do sw. Antoniego z Padwy - abys wyklardal braciomswi~t'l teologi~, byle tylko wsrod tego Studium nie gasili w so­Ipie ducha swi~tej modlitwy i pobomosci." 2 Sredniowieczni doktorzyseraficey rzeczywiscie uprawlali teologi~ (nazwan'l przez sw. Bonawenturliscientia practica) tak, ze proWaidzila ona "ad amoremDei in gaudio et laetitia". POZniejszy rozwoj teologii i filozofii "franciszkanskiej"nie zawsze szedl po mysli Franc.iszka i Bonawentury.Stwierdzll to wyra:mie franciszkanski referent, pisz'lc na koiieu:"Dla nas wiedza i nauka stala si~ eelem sarna w sobie; nie wl'lezasi ~ w sluzb ~ ezlowieka, nie pomaga mu do uszcz~sliwiania w miloseiBozej, ale zaprzliga ezlowieka w swoj'l sluzb~ i go wykorzystuje."To surowe os'karienie moiDa by postawic wielu wspokzesnymuezon ym, ale skierowane do uczniow sw. Franeiszka brzmi jakzarzut odstlipstwa od idealow ich powolania zakonnego. Pytanieo spos6lb realizowania tego powolania w dzisiejszym swiecie pojawllosi~ CZlisciowo w dyskusji koncz'lcej cale Sympozjum. Nie dotyczylaon a uprawiania nauki, gdyz jest to sprawa odpowiedzialnosciosobistej kazdego badacza, ale spraw zyciowych, aktualnych.Odnioslam jednak wrazenie, ze konkretne propozyeje prof. Grzegorczyka,aby franeiszkanie nie korzystali z protekeji, nie popieralisrodkow przemocy, nie naduzywali luksusowych srodkow lokomocjii U±ywek, rue s'potkaly si~ z calkowitym paparciem zebranychLl


ZDARZENIA - KSl.I\lKI - LUDZIErego laika, do kt6rego tak niewiele dociera, w postaci przys t~pny c hesej6w, z pracowni badaczy-specjalistow od sw. Franciszka. Prawie w ogole nie docierajq do niego pisma samego Biedaczyny, alewin~ za takq sytuacj~ w Polsce w polowie tylko ponoszq fr anc~zkanscynaukowcy.Referaty przedstawione na Sympozjum byly bardw rzetelnie przygotowane,z zachowaniem franciszkanskiej prostoty i skronmosci.Dziwic moze troch~ fa'kt (subiektywne odczucie nieucwnego sluchacza7),jak malo wqtpliwosci mieli referenci w przeprowad zanych-analizach i nawet spokojne uwagi dyskutant6w nie pozwolily s i~domyslec, na jakie trud..'1osci napotykajq badacze tekstow sw. Franciszka.Tylko o. O. Schmucki w swoim referacie napomknql 0 filologicznychsporach wokol Hymnu stworzenia. Tymczasem ciekawe bytobypo'kazanie poglqd6w sw. Franciszka w kontekscie wielkiej i pelnejnapi ~ c tradycji mysli francisz'kanskiej , pokazanie, jak poprzezvvieki do tych poglqdow nawia,zywano, jak je interpretowano. Alemoze rocznicowe Sympozjum nie bylo odpowiednim miejscem dorozw ljania tej problematyki. Natomiast bylo jak naj'bardziej odr»­wiedniq okazjq do przyjrzenia si~ duchowosci Biedaczyny, duchowoscifranciszkanskiej w ogole i do dyskusji nad jej wspolczesnymiformami. O. Schmucki pokazal szczegolowo mistyk ~ przyrody Biedaczyny,wspominajqc marginesowo 0 jego mistycznym przeiywaniuM~ki Chrystusa, 0 jego przezyciu zwia,zku wszystkich istot stworzonychz Bogiem. Nalezaloby si~ zastanowic, 0 He sw. Franciszek z Asyzuswojq osobowosciq i swojq poboinosciq wplynql nie tylko nauzieje Kosciola i monastycyzmu, ale rownie± na mentalnosc religijllqchrzescijan. Sw. Bernard z Clairvaux - zyjqcy w czasach rodzqcejs i~ kultury gotyckiej, ktorej rozkwit nierozerwalnie zwiqzany jest z Biedaczynq z Asyzu i zakonami zebrzCl,cymi - gloszqcpr ymat milosci i poIkory zapewruaja,cej idojscie do Boga, przyblizylsredniowiecznemu czlowiekowi Chrystusa. Dzi~ki niemu Chrystus-Imperator z romanskich tyni"panonow zaczql w swiadomosciludzkiej ust~powac miejsca Bogu-Czlowiekowi. Sw. Franciszek z Asyzubyl tak,. blisko Chrystusa, ze trudno nam waryc naukowo-:historycznymiocenami jego Zycie wewn~trzne . Niemniej moina powiedziec,ze dzi~ki tej bliskosci jego mistycyzm nie zwiqzany z teo­]ogicznymi spekulacjami, oparty na osobowym 'kontakcie z Bogiem,bez deprecjacji najwi~kszego grzesznika i najmniejszego ptaszka stanowipoprzez wielki fascynujqcy wror 'pomoony ika:idemu chrzescijaninowi(1 nie tylko chrzescijaninowi). M6wiqc 0 jego duchowosciw kontekscie historii chrzescijanskiej spiritualite trze'ba powiedziee,o tym, ze wielu mistykow wydal Zakon Braci Mniejszych (przykladowowymienic moina Raymonda Lulle, ktorego dzielo Art de contemplacioinspirowalo Ignacego z Loyoli) i ze wielu franciszkanow1280


ZDARZENIA - KSll\lKI - LUOZIEbyro wsp6Itw6rcami devotio modema, kt6rej wiele elementow znaleicmoma u Poverella.Naukowe oceny i badania, nawet najlepiej udokumentowane, niemogq zastClpic kontaktu ze swi~tym, a obawiam si~ , ze cz~s to mogqgo nawet utrudnic. Obok naukowych koncepcji, pomimo nielicznychzr6del, kazdy m a swojego swi~tego Franciszka. Kilka takich subi$tywnychs2Jkk6w do 'portretu sw. Fra!l1ciszka ,pokazal nam wie-­czor poetycki Marka Skwamickiego (pod haslem: M6j swi~ty Franciszek)oraz dwie dyskusje panelowe; jedna 0 humanizmie sw. Francistkaz AsYZU,3 a temat drugiej brzmial : Swi~ty Franciszek zwiastunempokoju dla swojego i naszego wieku. 4 W ciqgu tych trzechwieczor6w u jrzelismy Franciszka widzianego oczami' przewamie ludziswieckich i nie zawsze wierzqcych. Byro to prawdziwe s potkanieze swi~tym Biedaczynq, swi~tym naturalnym (0. A. Zynel) , s wi~ ­tym akceptowanym przez niewierzqcych (Andrzej Szczypiorski)i przez :inne wyznania (doc. dr. r. Lazari-Pawlowska), s wi~tym, przyktorym czujemy si~ bezpieczni (red. J. Hennelowa). Zarazem okazalosl~, ze w takim spotkaniu, w autentycznym przezywaniu niezwyklegozjawlska, jakim byl sw. Franciszek , n ie rna tej bezdyskusyjnejpewnosci, co w naukowych analizach wyod r~ b nionych problemow,nie rna tez tej idyllicznej radosci, co w literackiej legendzie.W ciqgu trzydniowych o'brad ten element niepokoju i bolu sw. Franciszka- element nazwany przez ks. kardynala paradoksem Ewangelii,ukrzyzowaniem swiatu i umilowaniem swiata - pojawil si~jedynie w wypowiedzi swieckiej kobiety (red. J. Hennelowa) i pogodnegopoety (M. Skwarnicki). Dobrze si~ stalo, ze w ogole 0 tymwspomnieli, gdyz widzenie wsw. Franciszku jedynie pogodnego,bezkonfliktowego apostola, gloszqcego idealnq, ale statycznq koncepcj~chrzescijanskiego dzialania i zakonnego zycia, przyslania sielankowo-zlocistymobloczkiem jego calosciowy portret. Tymczasemwiadomo, ze Franciszek ponosil kl~ki, cz~sto si~ wahal i cierpialf,i zycznie, a polesne stygmaty byly nie tylko znakiem mistycznegozjednoczenla z Absolutem, ale przezywania m~ki UkrzyzowanegoBoga, do kt6rego dochodzil przez lata umartwieii i bojowania zeswym Bratem Oslem, jak nazywal Ewe cialo.Refleksja ·nad Zyciem Biedaczyny jes t ir6dlem radosci, ze bylktos tak idealnie realizujqcy Ewangeli~, a zarazem niepokoju, zei1tk daleko odeszliSmy od jego prostoty i bezkompromisowosci. Toiezakceptujqc stosunek swi~tego do przyrody, nUl'tuje nas pro­• Przewodniczyl jej prot. Mieczyslaw Gogacz, a uczestnlczyli: red. J6zefa Henne­Iowa, doc. rja Lazar1-Pawlowska, o. 'dr Florentyn P1wosz, Andrzej Szczypiorskl,pro!. Waldemar Volse, o. Apoloniusz ZyneI.• Na ten temat wypowiadall 510: prof. Andrzej Grzegorczyk (przewodniczqcy),o. Octavianu5 Schmucki, dr Adam Stanowskl 1 r ed . Stefan Wilkanowlcz.1281


ZDARZENIA - KSIAZKI - lUDZIEblem, jak przezwyci~iyc w duchu franciszkaiiskim (bo ty~ko w takimduchu jest to mO'iliwe) wsp6lczesny kryzys ekologiczny (0. Schmucki,A. Szczypiorski, prof. W. Voise). Slawiqc koncepcj~ ubostwa sw.F>ranciszka, pytallllY, jalk: pom6c dzisiejszym ulbogim (prof. A. Grzegorczyk),jak przejsc barier~ samotnosci ludzi iyjqcych obok(0. Schmucki). Podziwiajq


ZOARZENIA - KSIAlKI - LUOZIE"galilejskiej fletni". Moze dzisiaj nalezaloby sip, welie nie tylkochlebem z najbardziej go potrzebujqcymi (a wedlug socjologow 0015 mieszkaniec naszych miast jest wlaSnie takim najbardziej potrzebujqcym),ale zamiast mowie tyle 0 epoce aUenacji i samotnosciczlowieka w "betonowej pustyni miasta", dzielic si~ rowniez czasemz kazdym zagonionym samotnym. Moze sw. Franciszek, ktory zrezygnowalze wszystkich wyg6d zamomego, kupieckiego domu, niekazalby nam rezygnowae z w:ielu malych przedmiotow zbytku, ciesZqcychnas na co dzien, ale kazalby "natychmiast ofiarowac" uOOzszymoos, co jest smiesznie niepotrzebnq "pozlacanq kanapq". Mozesw. Franciszek, ktory otworzyl klauzli'r~ dla "brata Jakobiny",zachp,calby swoich uczni6w do szukania ooraz lepszych form wip,­kszej wsp6lnoty ze swieckimi, do wychodzenia im naprzeciw. Niemoma przenosic w XX wiek Franciszkowego wzorn ub6stwa, alemoma przeniesc jego czynnq postaw~ wobec kaidej krzywdy i kazdej potrzeby. W referacie o. dr Lipinskiego problem ub6s twa zamlkin:i~tyzostal w koherent'l1q koncepcj~ , ustalonq teori~. Ale czyzawsze i dla wszystkkh tak bylo? Czy nie trzeba ciqgle zadawacsobie pytania prof. Grzegorczyka: co to znaczy bye uOOgirn dzisiaj?I ciqgle na nowo trzeba na nie odpowiadae. JesLi sluchacze zebraniW auli 00. Bernardyn6w nie starali si~ znaleic na nie odpoWiiedzi,to chyba nie dlatego, by sqdzili, ze raz na zawsze odpowiedzial nanie za nas syn kupca Bernardone. Mysl~, ze sw. Franciszelk z Asyzu,jak niewielu swip,tych, jest tak dynamicznq, bogatq osobowosciq, zenie moma przejsc obok niego oOOj~tnie. I nie moma przejsc 000­j~tnie oOOk jego odpowiedzi na wahania XIII wiecznych chrzesdjan,zagubionych pomi~dzy ortodoksjq a herezjq. Nie moma pozostacdboj~tn ym wohec jego nauki nasladowania Chrystusa i zyciaz Bogiem, kt6ry jest Milosciq.Ludmila GrygielKSIAZKA 0 SPRAWACH LUDZKICHNiewiele jest ksiq.zek - a szczeg6lnie w polskiej literaturze filozoficznej,kt6re by proponowaly nowe widzenie problemow filozoficznychi w kt6rych czuloby si~, ze ich autor jest naprawd~ filozofem,czulym na filozoficznq nosnosc otaczajqcej nas rzeczywistoscii zdolnych odkrywac w niej nowe znaki pytania.1283


ZDARZ ENIA - KSIAlKI - LUDZIEKsiqzka Jozefa Tischnera Swiat ludzkiej nadziei 1 n alezy do takichwlaiinie tw6rczych, odwaznych i pobudzajqcych filowficznieksiqzek. Ale nie tylko to: jest ona r6wnoczesnie ksiqzkq c i e p 1 q,w kt6rej czujne spojrzenie na Iudzki swiat jest op,romlenione d o­brociq. Dobroc ta tworzy zresztq jedno z zasadniczymi myslami tejksiqzki.Byloby nietaktem przedstawiae czytelnikom <strong>Znak</strong>u autora ksiqzki- to troch~ tak, jakby s i~ chcialo dowodzic niem ozliwej dodowiedzenia przeslanki. J6zef T,ischner jest najaktywniejszym 00 1daj wspolpracownikiem naszego miesi~cznika i wszystkie zawartew ksiqzce eseje byly drukowane bqdz w <strong>Znak</strong>u bqdz w T ygodnikuPowszechnym. Jest jako filowf jednym z najwybitniejszych uczniowRomana Ingardena, u kt6rego pisal sWq pr ac~ doktorskq 0 Jatranscendentnym u Edmunda Husserla. Nie jest jednakZe wylqczniefilowfem : jest takze naprawd~ dobrym ksi~dzem, umie - co rzadkie.- spiqe w harmonijnq calose powo1anie fiIozoficzne 0 duZymc i~ zarze gatunkowym z powolaniem duszpasterskim . Bye moze jednymz warunkow mozliwosci tego polqczenia jest sam a zawartosefilozofii u Tischnera.W jej centrum stoi czlowiek konkTetny, uwiklany w codziennesprawy, w milose, w zycie zawodowe, prac~ wychowawczq, cz10­wiek w obliczu smie rci i w n adz ~ e 1. "Dlaczego nadziej a? Skqdto szczeg61ne w aloryzowanie n adziei? Odpowiem kr6tko: poruewazn asza nadzieja jest, jak wierz~, najwlasciwszq dla n as perspektywqodkrywania i oglqdania prawdy, prawdy 0 chrzescijaiis twie, 0 cz1owieku,0 naszym swiecie. Jest to przede wszystkim prawda 0 chrzescijaiistwie,scisIej 0 Bogu chrzescijaiistwa. Tutaj nadziej~ wiqzeo5 i~ zwykle z wiarq. Wiara i nadzieja Sq dwom a o5posobami poo5zukiwaniaBoga. Dzi~ki nadziei, po wtore, otwiera o5i ~ prawda 0 czlowieku. Czlowiek doswiadcza siebie najgl~biej, gdy czuj e, ze jest jakqs,n awet dla samego o5iebie, tajemniczq wartosciq. Nadzieja to najgl:~bszyo5pos6b ochraniania owej w artosci, czlowiek broni siebieSWq nadziejq i o5Wq nadziejq walczy Q o5Wq Iudzkq twarz. Zamieszczonenizej prace o5q pr6bami d ialogu ze swiatem mysll wsp61­czeo5nej. Poostawq tego dialogu r6,vniez jest nadzieja." (o'b w 0­I uta) .Nadzieja jest szczegoh1ym sposobem 0 t w i er a n i a czlowiekana rzeczywistose. Ten szczeg6lny sposob jest zarazem - w jednymze znaczen tego slowa - pierwotny. "Poznanie, k tore niesie zesobq nadzieja, jest pierwo5ze. Rozum na tyle zyj-e, n a He ma jakiesuczestnictwo w nadziei. Gdzie nadzieja §Iepnie, tam takze rozumpopada w bezruch i mi1czenie" (o5s. 296-297). Dlaczego? Poruewaz1 J. Tischner, SWiat ludzkiej n adziet, K r akow 1975, wyd. <strong>Znak</strong>.1284


~DA RZENIA - KSIAlKI - i.U0 21 ~rozum kieruje si~ ku prawdzie, prawda .zas jest w a !r t 0 sci~, kt6­ra z kDlei miesci s i ~ w poznawczym obszarze nadziei: poznawczyswiat nadziei, to "swiat wartosci". "Swiat wartosci" warunkuje wi~cw zasadniczym sensie wszystkie inne swiaty. Jest on tym, co sprawia,ze w og6le dzialamy: gdyby nie byl:o po e 0 dzialac, ni'ktz nas nie ruszylby nawet r~k ~. Jezeli cokolwiek robimy, to tylkodlatego, ze w og6le w jakimkDlwiek sensie wa r to cos robic. Swiatwartosd, a przede wszsytkim wartosd osobowych, zwi~zan ych z osobqludzkq, stanowi to, co by mowa n azwac "ontologicznym horyzontern"mysli Tischnera.Czy jednak wartosci w og61e is tniejq? w tyrn sensie, w jakim istniejekrzeslo, kwiat, czlowiek, tr6jkqt? Zostawmy to pytanie na raziena bak u, a stwierdzrny tylko wraz z Tischnerem, ze jesli wartosciozywiajq ludzkq egzystencj~ , to mUSlZq byc w scislym zwiqzkuz tyro, k t 0 egzystuje, z sarnymczlowiekiern, nie tylko t ak, zewartosci s~ d 1 a czlowieka, ale ze czlowiek sam dla siebie stanowiwartosc.J ak musi byc my§lany czlowiek otwarty na wartosci w nim i pozanim? Tischner w kluczowej cz~c i ksiqzki, a w szczeg6lnosciw dwu esejach pt. Impresje aksjologiczne oraz Egzystencja i w artoU:,stawia pytanie, kim jest czlowiek . Tischner rozpoczyna poszukiwanieodpowiedzi na to pytanie od interpretacji podstawowychwsp6lczesnych koncepcji czlowieka; jego mysl jest g l~ bo ko wkorzenionaw ten nurt filozofii wsp6l:czesnej, kt6ry rozpocz~ty przezBergsona i Husserla, poprzez Schelera i Heideggera, prowadzi doRicoeura i Levinasa. Tischner jest przekonany, "ze wsp6lczesna myslfilozoficzna jest - zwlaszcza w zakresie filozofii czlowieka - my­Slq tak gl~boko przepojonCl wartosciami chrzeScijaiiskimi, jak nigdydotychczas" (s. 10). Co jest wsp6lne t'yn1 bardzo przeciez r6znym £1­lozofiom? Mysli tej "chodzi 0 to, by 0 czlowieku i jego sprawachrn6wic j~ykiern wyprowadzonym wprost z doswiadczenia czlowieka,by rozumiec czlowieka poprzez to, co najbardziej ludzkie" (s. 109).Chodzi wi~c 0 to, by nie przy'kladac do czlowieka miar wzi ~tychskqdinqd, by nie wmontowywac go w schematy zaczerpni~te z innychobszar6w doswiadczenia. Ten inny obszar jest symbolizowanyprzez p !r Z es t r .z en: pionierom tej filozofii chodzi wi~ 0 to,by nie narzucac na czlowieka schemat6w przestrzennych, kt6re pozwalajqgo ujqc na ksztalt r z e c z y. Natomiast srodowiskiem czlowiekajest c z as : czlowiek jest do gl~bi przenikni~ty czasern. Niemaczy to, ze czlowiek si~ ni€ustannie zmienia, tracqc swojq toi:sarnaSc,rzucany prz€z czas jak lisc n a wietrze, lecz ze czas stanowisarnq esencj~ "pielgrzymstwa" czlowleka. Czlowiek uczlowiecza siebiei swiat w stopniu, w jakim rna przed sobq wymiar czasu, ktoryjest zarazem wymiarem ludzkich mozliwosci. Wedlug filo.zofii wsp61­15 - ZNAK 1285


lOARZEN IA - KSIJ\2KI - LUOZIEczesnej trzeba si~gnl\c do wlasnych doswiadczen czlowieka, do tego,jak jawi si~ on samemu sobie, i starac si~ opisac i zrozumiec te doswiadczeniadokladnie tak, jak si~ prezentujl\. Ale kaidy opis jestprzeciez wyborem pewnego doswiadczenia i jego rownoczesnl\ interpretacjl\;cliatego rowe "hermeneutyki" czlowieka konstytuujl\ rozmaitefilozofie. To, co je ll\czy, to przede wszystkim przekonanie,ze czlowiek j est tylko 0 tyle, 0 ile ma 0 d n i e s i e n i e do c z e­go S. Dla Husserla owo odniesienie znaczy, ze czlowiek w swojejistocie jest swiadomoscil\, ktorl\ charakteryzuje intencjonalnosc;dz i~ki niej czlowiek n arzuca na swiat przedmiotowy siatk~ sensow,znaczen : k {} [1 sty t u u j e sens swiata na kanwie tego, co mu jestfaktycznie dane. Heidegger, a wraz z nim Jaspers i Sar tre, na oznaczenieowej niesubstancjalnej, otwartej struktury czlowieka wprowadzap oj~cie e g z y s ten c j i. Ale w egzystencji czlowiek jest odniesionyju:i: przede wszystkim nie do przedmiot6w, a do wlasnegob y e i a, ·charakteryzuje go t r 0 s k a 0 to bycie, ktora kaze muegzystowac w "ekstazachczasowych": warunkiem mo:i:liwosci, a zarazemnajg l~bszym rdzeniem czlowieka jest c z a s. Tischner porownujeegzystencj~ heideggerowskq do polifonicznej piesni, ktorabuduje si~ przez czas i dzi~ki niemu, w taki spos6.b, ze smierc, kuktorej "piesn" zmierza, uwydatnia jq rownoczeSnie, nadaje jej znaczenia.Egzystencja odnosi si~ do swego bycia tylko dlatego, ze jest"bytowaniem w stron~ smierci". 0 He dla Husserla rdzeniem czlowiekajako swiadomosci Sq intencjonalne a k t y, 0 tyle dla HeideggeraSq one wtorne wobec "sposob6w istnienia", to znaczy ro:i:nychmodi przenikni~tej troskq "przytomnosci" w faktycznym swiecie.Z kolei dla Ricoeura czlowiek jest nade wszystko "wolnosciq sp~tanq",wolnosciq, na ktorej spoczywa ci~ :i:ar niemoZnosci sprostaniazadaniom wobec siebie samego i wobec drugiego czlowieka, a takieci~z a r naszej cielesnosci. Stqd swiadomosc win y, kt6ra zakladarozumienie niewinnosci i ktora wypowiada si~ w wielkich mitachreligijnych ludzkoiici ; w mitach tys::h dochodzi do glosu odniesienieczlowieka do transcendencji boskiej, ktora jest niejako obietni­Sq pelni sensu uwi'klanego w pozorny absurd "niechcianej winy"czlowieka.Wszystkie te filowfie odslaniaj'l jakqs istotnq prawd~ 0 czlowieku,ale we wszystkich braikuje pewnego podstawowego rejestru, podstawowegohorywntu odniesien.Tischner zauwaza przede wszystkim, ze we wszystkich tych filozofiachwarunkiem mozliwoSci i zarazem centrum - a tak:i:e zrodlem- odniesien jest w rozmaity spos6b pojmowane "Ja". "U HusserlaJ a to transcendentalny (pozaSwiatowy) podmiot konstytuowaniasi~ sensu swiata, u Heideggera Ja to po prostu S elbst, Ja-ten­-sam w czasie i przestrzeni ukonstytuowany przez egzystencjalnq1286


ZDARZENIA - KSI AlKI - LUDZI E'decyzj~ stanowczoSci', u Ricoeura wreszcie - Ja jest pojmowanewra? z cielesnosciq, kt6ra jest jego losem. Mima tej romicyznaczen, intencjonalny wskafnik kierunkowy zdaje si~ zwracacw jednq i t~ samq stran~, w stron~ doSwiadczenia ego t y e z ne g a"(s. 118).Tisehner poddaje teraz systematycznemu, fenomenologieznemuopisowi doswiadezenie "ja", ktore daprowadza go do trzeeh podstawowyehwniaskow. Przede wszsytkirn Ja jest konsejentywne, ezylisamoswiadome: "nie ma ja bez swiadomosei ja", przy ·ezyrn owasamoowiadomosc towarzyszy wszystkim naszym zaehowaniom, ktoreSq wlaSnie zachawaniami egotyeznymi. Nast~pnie obszar i jakosedoswiadezenia egdtycznego jest z m i e n n y, weale nie zawsze tosarno pole obejmuj~ okresleniem "moje ja". Kiedy moje nogi mniesprawnie TI06Zq i umozliwiajq np. jazd~ na nartaeh, sol ida r y z u ­j ~ s i ~ z nimi; gdy ktor aS noga okaze si~ siedliskiem rak a, ktoregomama chwilowo pawstrzymae jedynie przez amputaej~, wykreslamniejako t~ nog~ z obszaru mego "ja", des 0 1 i da T y z U j ~s i~ z niq. Intelektualista w ezasie swej pracy solidar yzuje s i ~ n adewszystko ze swym mozgiem, robotnik ze swoimi mi~sni ami itp. Dz i~ ­ki owym proeesom solidaryzacji i desolidaryzacji konstytliuje si ~w mojej swiadomosci taka ezy inna postae mojego ja. Wedlug Tischneraopisane wyzej filozofie reprezentujq rome mozliwosei konstytucjija."Jest tak wlasnie, ze w pewnych okolicznoseiach Ja jest ja 80­matycznym (eielesnym), w innyeh jest tyro, co Heidegger opisywalslowkiem S e I b s t, a jeszeze w innyeh jest, a w kazdym razie mozebye tym, Co Husserl okTeslil jako Ja transcendentalne" (s. 119).Ja zatem konstytuuje si~ w zmiennym poto'ku czasu - "solidaryzacjaegotyczna ... stanowi szczeg6lny przypadek husserlowskiej kontytucjisensu" (s. 120). Czym ta konstytucja w swaim najgl~bs zymrdzeniu jest uwarunkowana? Tisehner odpowiada: d o s wi a d c z e­n i em war to sci (tamze) "Swiat czlowieka to swia t wielorakichwartosci" (s. 121), wsr6d kt6ryeb szczeg6lne miejsce zajmujq wartosciosobowe, kt6re Sq najbardziej "doraine", najpilniej domagajqs i~ realizacji ; to w nich "Ja asobowe wypowiada prawdziwie siebie"(s. 122). Doswiadczenie wartosci w og61e i proces egotycznejsalidaryzaeji j desolidaryzaeji jest wi~ uwarunkowany calkiem pierwotnymdoswiadczeniem war t 0 sci J a, czyli "J a aksjologicznego".Sfera aksjol'Ogiczna ja fu n d u j e inne sfery ja : "poczl1cie egotycznejwar tosci jest podstawq konsejentywnosci, a konsejentywnosepodstawq egotycznej realnoSci" (s. 168).Ja aksjologiczne ukazuje Tisehner na dw6ch drogaeh: n ajpierwpoprzez odsloni~cie fenomenu solidaryzacji ' i desolidaryzacji, nast~pniepoprzez anali z~ momentu "dla kogos" zawartego we wszy­1287


ZDARZENIA - KS I,6,l KI - lUDZIEstkich Odl1iesieniach intencj.onalnych. W skierowaniach intencjonalnychmianowkie nie tylko kierujq si~ do przedmiotu ze i"'zgl~duna m ego samego, np. ze wzgl~du na frapuja,cy ksztalt tego otodrzew a, lecz przede wszystkim ze wzgl~du n a m n i e samego: todia mnie jako dla tego, k 0 m Ll n a c z y m s z a I e Z y, jest to stojqcedrzewo j a ok 0 spostrzegane. W ak tach poznawczych, a takzew nastrojach jawi si~ dwojaka intencja:· "ku czemus" i "dla kogos".0 lie intemcja przedmiorowa prezentuje mi odnosny przedmiot,0 tyle rownoczesna intencja wsobna prezentuje mi 1lll1ie samego,jako tego, ktory - jak pisze Tischner - zy j e w aktach,karmi si~ nimi, "uzywa" je. Radose, kt6ra mnie ogarnia, karmimnie, ja "zuzywam" jq dla siebie. Ja aksjologiczne rna wi~c niejakodwojaki spos6b bytow ania: ku swiatu i ku Iezqcym "na styku" zeswiatem momentom ja, z kt6rymi si~ solidaryzuje lub desolidaryzujei w swietle kt6rych rozumie siebie samego, oraz ku sobie jakotemu, kt6ry czerpie pokarm ze swiata. W pierwszym wypadkuja "ginie w swiecie", w drugim "swiat ginie w nim"; w pierwszymja zdobywa 0 sobie wied z~ , w drugim zyje po prostu troszczqC si~o siebie, jako 0 n ajcenniejszq dla siebie w ar to s e. Wartosc tajest niePorownywalna z innymi, jest scisle pozytywna (tzn. nie mozna jej przeciwstawie na tym samym poziomie za:dnej wartooci negatywnej),jest irrealna, pozaczasowa, transcendentna w stosunkudo innych wartosci i do swiata. Dwie zwlaszcza cechy wydajq misi~ niezmiernie interesujqce w opisie ja aksjologicznego. Po pierwsze- pozaczasowosc i irrealnose. Niestety eseje zawar te w omawianejksia,zce nie przedstawiajq szerzej pomysl6w filozoficznych Tischnera,kt6rym ma bye poswi~cona odr~bna, sdsle "techniczna"ksiqzka ; dlatego niektore t wierdzenia nie Sq wystarczajqCO podbudowaneo pisami. Dlaczego irrealnose? Najpierw poniewai wartoscijako wartosci nie mogq miec tego samego sposobu istnienia, co przedmioty,kt6r ych dotycza,: pi~kno drzewa nie jest dokladnie tym samymco sarno to re a 1n e drzewo, nie da si~ go zmierzyc, dotkna,c'l.tp.Nast~pnie wartosci (przymajrnniej niekt6re), np. etyczne i estetyczne do mag a j a, si~ realizacji, co znaczy, ze same nie sa, realne,Wreszcie Tischner sugeruje, ze ja aksjologiezne "realizuja,e" s i ~w tych, ezy inych rolach spolecznyeh, sytuacjach, decyzjaeh, nie wyczerpujesi~ w nieh , n ie sprowadza do nich, przerastajqc je zawsze ­to dlateg{J wlasnie ja jest takie transeendentne. Ja wydaje si~ bye"pod" wszystkim ty.rn , co robi w swiecie, chowajqe w sobie jakie 'przeczuwane niejasno gl~bi e, kt6re chroni - wlasnie nadzieja!Dlaczego zas ponadczasowosc? C z~seiowo z tyeh samych wzg l ~­d6w, co irrealnosc i transcendencja. Ale nie tylko chyba. Wglqdw to, co Tischner zdaje si~ miec tutaj na mysli, daje kr6tka analiza1288


ZDARZENIA - KSI1\2KI - LU DZIEludzkiej mHoSci na str. 178. "Propozyeje realizacji milosci" dopupuszezaneprzez konkretny swiat ludzkiego otoczenia Sq uhoZsze ruzona. Pierwszym jej nieprzY'jacielem jest czas - dqzy on a bowiemdo wiecznego "teraz". Drugim jes t przestrzeiJ. - dqzy on a bowiemdo nieustamlego "obok". Z drugie.i jednak strony swiat c z ~s u i swiatprz~strz eni Sq jedynym obszarem, na k torym moze si ~ ona realizowac".To ostatnie zdanie wydaje mi si~ nieco wielo:zmaczne. W jednymznaczeniu jest one po prostu tautologiq : skoro r ealn e, to tyleco w przestrzeni i czasie, to oczywiscie tylko w n ich milose mozesi~ realizowae. Skoro jednak milose jest w i ~ k s z a, niz propozycjejej realizacji, to moze realizacja nie jest jedynq mozliwosciqjej s pel n i en i a? W takim jednak razie realizacj a bylaby romaod spelnienia. Co to jednak znaczy "spel'nie milose" w tym wlasniesensie, tego nie wieroy. W Ikoncepcji Tischnera czas jest wi~c wprawdziewarunkiem mozliwosci realizaeji wartosci, w tym przede wszystkimwartosci ja, ale bynajmniej nie jest bye i e m tych wartoscii w konsekwencji "ja aksjologicznego". To, ze m amy do wartoscidos t~ p w czasie - czy moze poprzez czas? - nie dowodzije:szcze wedlug niego weale, ze wartosci Sq w swoim by c i u przezezas okreslone: konstytuujemy w czasie sensy przedmiot6w matematycZ'11ych,ale nie musi to znaczye, ze same te przedmioty Sq czasoweAle czyz wobec tego najgl~bszym sensem, rdzeniem bycia jestczas, jak tego chee Heidegger? - oto pytanie, -do ktorego zmuszanas ksiqzka Tischnera, jakilwlwiek problem ten znajduje s i ~ w cieniuinnych, wainiejszych dla tej ksiqzki problem6w.Druga wlasciwosc ja aksjologkznego, kt6ra wydaje mi si~ bardzowazna - to jego pry wa t nos e. "Prywatnose ja aksjologicznegostanowi warunek mozliwosci intencjonalnego k ierowania s i ~ egotycznejswiadomosci ku przedmiotom, w tym takze ku wartosciomprzedmiotowym" ($. 175). J a aksjologiczne chara'kteryzuje "gl6daksjologiczny", kt6ry dqzy do wypeb1.iania coraz to nowych "bialychplam aksjologicznyeh" w swiecie (s. 176), do coraz to nowejrealizacji jakiejs wartosci, ale w przeczuciu, ze realizacje te nie zaspokojqglodu, ze gl6d ten nie zostanie n asycony. Z drugiej stronykazda realizaeja ma to do siebie, ze realizujqc cos jednego, nie realizujeczegos innego, wzbogacajqc si~ 0 jeden aspekt ubozeje 0 inny."Stojqce w samy m srodku tej dwoistej nast-rojowosci egzysten cjalnejJ a a;ksjologiczne nie zna pelJnej wygranej, chociaz pelnej wygranejpragnie. Poprzez caly ciqg procesu urealnienia niesie 0 110 w sobien ieokreslone uczucie goryczy, kt6rego rdzeniem jest pam i~ eo tych bezpowrotnych zubozeniach... Ja aksjologiczne ze swej is totyn i e j est t y m, c z y m j est" (s . 180). I jeszcze: "Nie w tymlezy sedno rzeczy, ze Ja aksjologiczne spelnic s i~ n ie chee, bo wo­Ii bye sobq, leez w tym, ze one spelnie si~ n i e m 0 z e. J ego ir­1289


ZDARZENIA - KSI1\2KI - LUDZIErealnosc czym Je na wieki tramscendentnym wobec swiata czasui przestrzeni" (s. 181). Odnajdujemy w tych zdaniach mysli Heideggerai Sartre'a, przeniesione jednak w calkiem innq optyk~ £110­zoficznq.Z jednej wi~c strony "prywatywnosc aksjologiczna" jest warunkiemmozliwosci realizacji wartosci w og6le (czemu zresztq m us iodpowiadac po stronie przedmiotowej "biala plama ak15jologiczna"),z drogiej strony realizacje owego glodu nie rnogq zaspokoie, czlowie!knie moze si~ w nich do konca wypowiedziec. Tak :wi~c ja aksjologicznejest jakos "kontyngentne", przygodne, skonczone, przy czymjednak kontyngencja ta wydaje si~ dotyczyc sytuacji skazania jaaksjologicznego na rea 1i z a c j e, ale n i e jego samego. Bowprawdzie ja aksjologiczne jest "glodne", ale jest glddne wa r­to sci, ktore same w sobie Sq irrealne. I moze jest taka Wartose,ktora nie m u s i si~ z rea 1i z 0 wac, ktora moglaby wypelnicgl6d ja alksjologicznego w swiecie czystych wartosci, w kt6rym w y­pel n i en i e nie b~dzie juz jedYillie ideq graniCZTIq, horyzonternrn~ki nieustannej, "tarntalizacji", na kt6rq jestesmy skazani? Tyrnbowiern jest ostatecznie egzystencja : w~dr6wka, kt6rq okr,esla nieustaru1e,,(l1api~ie" mi~.dzy czlowiekiem a swia'tem wartosci (s. 200) ,o kt6re i tylko 0 nie czlowiekowi chodzi, ale kt6re nie Sq w staniego' zaspokoie. CzyZ wi~c w owej "trosce" nie chodzi mu naprawd~o to, by ta w~r6W1ka rue byla w~dr6wkq bez celu, choe z juz odpoczqtku wyznaczonym koncem? Tylko w nadziei na .i a k i e s ocalenieczlowiek stara sie do konca zachowac jakqs ludzkq twarz. Czynitak, poniewaz wierzy i czuje, ze jego prawo do nadziei legitymujesi~ heroizmem na co dzien, a zwlaszcza w obliczu kOllca.Ow koniec - to naturalnie smiere, kt6rej Tischner poswieca pi~ ­knyesej Prolegomena chrzescijaiiskiej filozofii smierci. Srnierema sens i rna znaczenie. Sensem smierci jest to, co wsp6lne dlawszystkich wypadk6w smierci, a wi~c np. tragiczmose, takze naturalniepewne objawy biologiczne, kt6re Tisclmer okresla naZWq"skonanie". Znaczenie - to spos&b, w jaki ludzie umierajq, to znaczy,w jaki ustosunkowujq sie do swojej czy tez cudzej smierci.Smiere jest obecna jako horyzont rnoich ,poczYlllaii, ale odslania mis i~ w swojej realnej (czy faktycznej) mozliwoSci dopiero poprzezdoswiadczenie smierci drugich. Ujawnia sie w nim pustka, kt6rqsmierc wnosi: doswiadczenie smierci jest doswiadczeniem pus t o­s zen i a, agresywnej, irracjonalnej nicosci, kt6ra pr zychodzi donas z zewuqtrz i ktara rodzi "smiertelne nastroje", wnikliwie przezTischnera opisane. W tej sytuacji granicznej ja broni si~ protestem,walkq z rozpaCZq, kt6ra nas zwyci~za , lub kt6rq my zwyci~zamy jakirnspodstawowym alktem z god y na samego siebie (ss. 280­281).1290


ZDARlENIA - KS IA~K I - lUDZIEIrracjonalnosc smierci powoduje, ze staramy si~ jej nadae znaczenia:heroiczne, m~czenskie, san'kcyjne i inne. "Dopiero n a plaszczyinienadawanych znaczen odslania si~ indywidualnose czlowiekaumierajqcego. Smierc w og61e staje s i~ wtedy m 0 j q smierciq.Moja smiere znaczy jednak nie tylko to, ze spos6b jej ,ponoszenia jestinny. Oznacza ona szczeg6lnq war to s e sm i erei" (s. 285) .8miere stanowi prawdziwq pr6b~ ognioWq, w kt6rej czlowiek jestwezwany do wybrania milooci przeciw nienawiSci, a wi~ - p r a w­d z i w ego zycia przeciw p raw d z i w e j smierci.I oto VI ten swiat aksjologicznej interpretacji Srnierci "samq slruerciqpisanej" (s. 291) wkracza Jezus ze swojq smierciq na krzyzu.Ma ona dla Niego wartoSc ambiwalentl1q, pozytywnq i negatywnC!zarazem : "Smiere jest dla Niego wartosciq pozytywnq, poniewazjest pomostem do ooiqgni~cia jakiegos w sobie wartosciowego zycia.Ze zas jest pomostem koniecznym, nooi t~ wartosc sarna w sobie.Natomiast smiere jako umieranie jest wartosciq negatywnq"(s. 289). "Jezeli ziarno nie obumrze..." i "Bore m6j, czemus nmie opuscil?"Na krzyzu Jezus walczy ° nadziej ~, kt6ra jest zapowiedziqzycia, gdyz "sposobem bytowania czlowieka w stron~ smierci jestwilla" (s. 290). Mowi: "W r~ce Twoje oddaj~ ducha mego". "Nadzieja,kt6ra wytrysn~la, jest ... ostatecznq pr6bq komunii z kims,kto jest swiatlem w mroku" (tarnze). Nadzieja, kt6ra oslania miloseku Ojcu i milose ku soble, t~ "ostatecznq, najgl~bszq i najsilniejszq... kt6rej prawa Sq przed prawami kochania wszystkichinnych" (s. 291), gdyz Sq one w nas zalkodowane razem z n aszymja aksjologicznym... Jezus prowokuje i wybiera smierc, gdyZ smiercjawi Mu si~ jako zbawcza, jako pomost do nowego zycia. To prze­. konanie Jezusa 0 znaczeniu soterycznym smierci nie jest jednak poprostu 0 d s I on i ~ c i e m pewnego znaczenia, lecz w swiadomoSciJezusa zarazem n a dan i em jej tego znaczenia. Przez swojqSmiere, smiere Tego, krory wskrzeszal umarlych, Jezus chce rozbroicSmierc, zniweczyc jej iqdlo; Jezus walczy ze smierciq z nadziejq nazwyci~s two , poniewaz wie, ze m 0 z e zwyci~Zye.StreSciliSmY esej 0 smierci Jezusa, zeby po pr6bie rekonstrukcjizasadniczego zr~bu poglqd6w katolickich Tischnera pokazac, jak jegofilowfowanie przedlilZa si~ w spos6b naturalny w medytacj ~ nadchrzescijanstwem . Nie jest to proba wchloni~a prawd chrzeScijanskichw filozofi~, zamkni~a ich w niej, poniewaZ sarna ta filozofiajest w swoim najgl~bszym f i 1 0 z 0 fie z n y m rdzeniu 0 twa r t ana chrzescijallstwo, wraz z calym wymiarem tajemnicy, ktory siEi:w nim zawiera. Miejscem tego otwarcia obecnym w kaZdym czlowieku,tak jak go widzi Tischner, jest bowiem n ad zi e j a. "Wydarzeniechrzescijanstwa bylo wadzeniem we wn~trzu ludzkiej nadziei"(s. 294). W eseju Wiqzania nadziei, kt6ry rozpoczyna zacyto­1291


ZOARZENIA - KSIAlKI - lUDZII,wane przed chwilq zdanie, autor koncentruje swoje rozwazan'ia wok61dwu war tosci osobowych : heroizmu i do'j1'zalosci. Dla Tischne1'azachodzi mi~dzy n adziejq a heroizmem scis1y zwiqzek: "jatkq jestludZka n a:dzi'eja, takim jest ludzki he1'oizm. Nadzieja glodnych 1'0­dzi he1'oizm walki z glodem, nadzieja ciekawych r odzi heroizm walkiz niewiedzq, nadzieja niewolnik6w 1'o'dzi he1'oizm walki 0 w olnose"(s . 295).Nie kazda nadzieja jest nadziejq dojrzalq, tm. ta'kq, ktora przynosi0 W i() c : "il1adzieja doj1'zewajqca jest n adziejq owocujqCq" (tamze).Nadzieja doj1'zala jest wlkorzeniona w rzeczywistosc, w taki jednaksposob, ze zarazem wybiega poza niq : w nadziei cz10wiek jestzawsze "p1'zed sobq" - jalkby powiedzia1 Hei,degge1'. KaZda nadziejama jakis wymia1', 0 kto1'ym decyduje doswiadezenie war t 0 sci.Nadzieja jako n ad zieja odnosi si~ w1Mnie par excellence do wartosci."Nadzieja wyrasta z doswiadczenia zmieTIil10sci swiata i zmiennoscicz1owieka ... Nadzieja niesie swiatlo, ale swiatlo nadziei jest rozpraszaniemjakichS uprzednio panujqcych ciemnosci" (s. 297). Jest onaodpowiedziq na wartosci 0 tyle, 0 ile Sq one w jak'is spos6b zag r 0­zon e; odnosi .s i~ ona do wartosci uwiklanych w tragicznoSe. Poprzezdoswiadczenie nadziei ods1aniam si~ sam sobie, jako wa1't08e,w ktorej imi~ "nadzieja odpowiada na pe1'spektyw~ zagrozema swoim»nie« (s. 298). Stqd plynie - jak pisze Tisclmer - odczuwanienadziei jako laski , owego "cenniejsi jestescie ja:ko wroble".Nadzieja odznacza s i~ swo'istym doswiadczeniem czasu. Analizaczasu nadziei, podobnie zresztq jak inne analizy czasu w tej ksiqzce.czerpie natchnienie z Sein und Zeit Heideggera, ale cze1'pie w sposobtworczy. CZa's nadziei - to p r z y s z los e wytryskujqca zezderzenia z terazniejszosciq tragicznq: obiecuje ona wybawienie,spelnienie tego, co teraz nie moze bye spelnione. Nadzieja syci si ~jednak takze p r ze s z los c i q w postaci nagromacizonych swiadectwnadziei, ktore konstytuujq jej wiar~. Wreszcie - sp1'zeciwwobec teraZniejszosci tragicznej powraca do niej pod postaciq WYbieranegona co dzien w imi~ nadziei heroizmu,Obdk swoistego doSwiadczenia czasu drugie wame doswiadczenienadziei to doSwiadczenie kruchosci zla: zlo jest s k 0 nc z 0 n e, maswoj ktes, po ktorym nastaje harmonl a - owocami nadziei Sq rozmaiteutopie spoleczne.Co wnios1a w swiat ludzkiej nadziei nadzieja chrzeScijallska?Wnil()sla pfzede wszystkim szczegolnq wyzwalajqcq S i 1~, ktorauniewa:zmajqC ,z10 tego swiata nie pozwolHa uwik1ac si~ czlowiekowiw przedwczesne ziemskie naldzieje, a talkze w obsesj~ strachu.Wniosla takze - co wa'wiejsze - moment pow i ern i c twa,w nadziei chrzeS,cijanskiej skladamy naszq nadz'iej~ w n~ce Chrystusa,ktory jest S ac ru m he r 0 i c z n y m, kto1'y jest si1my i wi e r­1292


ZDARZEN IA - KSIAZKI - LUDZIEn y. Heroizm Chrystusa polega nie tylko na tyro, ze umiera Onw imip, nadziei d 1a ezlowieka, ale ze w sam y m e z l o w i e­k u - umierajqe - poklada nadziejp,.Kluezem do zrozumienia odrp'bnosci i wagi nadziei ehrzeseijanskiejjest to, co Tiscooer nazywa "wiqzaniem nadziei". Nadziejachr zescijanska nie przekresla, nie unicestwia zadnej nadziei prawdziwieludzkiej, lecz wiqze je wzajemnie, kaze w kazdej nadziei oealieto, eo w niej najwa2miejsze. "Bo eo to znaezy wiqzae nadziejp,? -Wiqzae nadziejp" to sprawiae, ze koniec jednej nadziei staje sip, poczqtkiemdrugiej nadziei: z rozpaczy swiadk6w ukrzyzowania i krzyzowanychwyprowadzae napziejp' swiadk6w pustego grobu i zmartwychwstalych.Wiqzae nadziej~, to sprawiac, by w kazdej nadzieiziemskiej byt slyszalny glos nadziei z tamtej ziemi, by w nadziei,k t6rq ojeiee poklada w swym dziecku, dal si~ slyszec glos Stw6rey,ikt6ry poklada SWq nadziejp, w ojeu dzieeka. Wiqzae nadziej~ w jedno, to czynic i sprawiac cos jeszcze: to naklaniae n adziej~ do c z y­n u, wiqzac jq z konkretem, faktem, wydarzeniem. GIos nadziei maw tym wypadku bye jak glos sumienia przeduczynkowego, kt6rem6wi: w imi~ Nadziei podaj chleb glodnemu, daj swiadeetwo tejprawdzie, milcz i m6w, pracuj i m6dl si~, tu i teraz wolaj na daehach,gdy dzisiaj otrzymales cios kamieniem, jutro rzue ehlebem"(s. 309).DojrzaIosc ehrzesdjailska mierzy si~ stopniem w I a sci w egow i q zan ian adz i e i, heroizmem na co dzien, dzi ~ki kt6remu nadzieja,kazda nadzieja ma prawo niesc i ochraniac czIowieka i dzi~kikt6remu z jednej nadziei nie wyrasta naga rozpacz, leez rodzi si ~nadzieja inna. Dojrzali chrzescijanie byli "wielkimi synami nadziei":sw. PaweI(s. 307), a takZe - jakze tu 0 nim nie wspomniee - Norwid.Dla Tisclmera jest sprawq zasadniezej wagi dopom6c, by ehrzescijailstwoowoeowalo w swieeie wsp6kzesnym, by nadzieja ehrzescijanskaumiala n a w i q z a e do nadziei naszego czasu, obecnej zar6wnow mysli wsp6lczesnej, jak w r6myeh aspektaeh wsp6lczesnego,konkretnego hie et nW1e, a wi~e polskiego Zyeia. Tyro waZnym,aktualnym nawiqzaniem poswi~cona jest niemal cala I cz~se ksiqzki,pt. W cieniu sarmackiej melancholii, w kt6rej pierwszy esej Chocholsarmackiej m elancholii jest areydzielem subtelnej fenomenologicznejanalizy polskiej - eo tu kryc - umyslowosci. Jej zasadniczym rysemwydaje si~ nie co innego, jak n i e u m i e j ~ t no s c w I a S c i­w e go w i q zan ian adz i e i, brak prawdziwie chrzescijanskiejdojrzalosci : zamiast niezb~dnej heroizmowi odwagi - "zadzierzystose",zamiast m~skiej kl~ski, kt6rej stawia s i~ czolo - mdla porazkaprowadzqca do chocholej melancholii i do kwasn ej, leniwejzgody na samego siebie. "Sarmacka melancholia jest dokladnym1293


ZDARZENIA - KS IP,lKI - lUDZIEprzeciwienstwem chrzeScija nskiej dojrzalej nadziei i zarazem tylkow jej swietle jest w pelni zrozumiala. Przeciwienstwa te mOZna wykazac n a przy'kladzie czasu nadziei i czasu sarmackiej meiancholii ­kt6rych juz tutaj jednak omawiac nie b~d ziemy. Nie b~d ziemy juztakze omawiac inny.ch, niezm iernie w amych w qtk6w , zawar tychw ksiq2:ce Tischnera : zar6wno ty.ch "praktycznych" i polemicznych,jak zw1aszcza teorety cznych (wspaniale analizy wolnosci !).Ksiqzka Tischnera nalei y do tych n ielicznych ksiqzek, do k torychsi


ZDARZENIA - KSIAiKI - LUDZIENast~ pny referent, ks. dr A. KubiS, w s\vym wystqpieniu zajql si~problernatJ1kq ksztaltowania si~ poj~c "m~czenstwo " i "m~zennik"w O'kresie patrystycznym. Autor zauwazyl, ze pogl~bione w XX wiekustudia na temat m~zenstwa nawiqzujq do okresu patrystycznegoi tam szukajq oparcia dla wlasnych sformulowan w tym wzgl~dzi e.Interesujqca jest ewolucja sensu slo'Wa "martyr", uzywanego od polowyII wieku jako nazwa specjalnych swiadk6w, kt6rzy przelalikrew za Chrystusa. Wiadomo bowiem, ze poprzednio okreslano tymterminem swiadk6w wszelkich zdarzen. Problem jak doszlo do ·takr ady'kalnej zmiany serum slowa "martyr" pozostaje ciqgle otwartym.Wiele uwagi poswi~cil takze autor naszkicowaniu idei chrzescijanskiegom~czenstwa w aspekcie rozwojowym, nie tylko odtwarzajqcsamo po j ~ ci e m~czenstw a , ale takZe wykazujqc zr6dla z jakich siE:wywodzi. Zwr6cono takZe uwag~ ria poglqd patrystyczny, akcentujqcybliskie analogie m~czeristwa z sakramentem chrztu oraz zaznaczonbrak calosciowego opracowania idei mE:czenstwa w okresie patrystycznymz pozycji katolickiej teologii.Dwaj goscie Sympozjum z Papieskiego Instytutu ArcheologiiChrzescijariskiej, ks. Prof. V. Saxer oraz Ks. Prof. R. Jaquardw swych bogato ilustrowanych przezroczami wykladach zapoznaliuczestnik6w Sympozjum z kultem m~czennik6w w Afryce od III doIV wieku oraz z kultem sw. Piotra w Rzymie przed rokiem 350.Do tego typu wyklad6w nawiqzywal referat P. doc. Barbary Filarskiej,traktujqcy 0 miejscach kultu s wi ~ tych . Alltorka pr6bowala zobrazowa' pierwszy okres rozwoju kultu swiE:tych m~czennik6w, n aprzykladzie najbardziej typowych bud{)wli w kt6rych oddawano imczesc. W odniesieniu do miejsc kultu znajdujqcych siE: pod ziemiq,rozw6j ten przebiega poprzez cubiculum loculi mE:czennik6w, krypt~cmentarnq (od Damazego). kl'yptE: nie zwiqzanq z oltarz~ m pod. absydqkoSciol:a (Afryka od V wieku) d{) oltarza eucharystycznego ustawionegonad kryptq (ad Grz-egorza Wielkiego). W odniesieniu d{)miejsc k ultu naziemnych. lil1ia rozwo:iu przebiega poprzez martyrionn ad grobem lub obok niego, martyr-ion z relikwiami jako przybud6wk~koscielnq lub sanktuarium w obrE:bie nawy, nie zwiqzanez oltarzem (Syria i Afryka w VI wieku), do polqczenia martyrionuz miejscem sprawo wania liturgii eucharystyczn-ej, przez umieszczenie relikwiarzy w schowkach pod oltarzem.Referat podzielony zostal wedlug typ6w budowli i przyklady dobranezostaly z terenu calego Imperium. Om6wiono zasadniczo budowlez IV wieku, wczesniejsze i p6iniejsze jedynie sygnalizujqc.Profesor T. Dobrzeniecki w s wym referacie Wybrane zagadnieniaikonografii swi~tych w s.ztuce wczesnochrzeScijaiiskiej po zarysowaniubogatego tta filozoficznego i teologicznego przeszedl do omowieniamotywu krzyza w ikonografli. Referent podkreslil i wykazal,1295


ZDARZENIA - KSIAZKI - LUDZIEze krzyz trzymany w r~kach przez Chrystusa i swi~tych , to nie krzyzhistoryczny z Golgoty (crux passionis), ale krzyz zwyci~ski (cruxgloriae), krzyz zwyci~stWa Chrystusa. Krzyz stal s i~ takze symbolemzwyci~stwa kazdego m~czennika. Rowniei: cesarze trzymajq krzyzjako berlo. Wyst~puje tez forma krzyza monogramu (Neapol). Sw.Piotr trzyma taki krzyz-monogram np. w scenie Wniebowstqpieniaz Ewangeliarza Rabuli.W drugim referade, Apokryfy w ikonografii swi


ZDARZENIA - KS I....ZKI - LUDZIEtalisa, Nazarego i CeLsusa) oraz podal zwiE;)zlq doktrynE;) teologicznqIkultu (relikwie sprawiajq euda, umacniajq wi arE;), przypominajqo Zmartwychwstaniu).Na uwagE;) zasluguje referat Profesor Malunowiczowny, omawiajqcynowe koncepcje swiE;)tosci (confesor, asceta itp.) w oparciu ~ n ajstarszezabytki literatury patrystycznej.Sympozjum krakowskiecieszylo si~ znacznym powodzeniem,o czym swiadczy duZa ilosc uczestnikow. Przebiegalo w atmosferzes przyjajt'\'cej naukowej refleksji. Jedynym mankamentem wydaje siE;)niezwykle ograniczenie czasu przeznaczonego n a dyskusje (w drugimi trzeci m dniu sympozjum dyskusji pra'ktyczrrie nie bylo).Wypada podz i~kowac MiE;)dzynarodowemu Zakladowi Badan nadAnty!k:iem Chrzescijanskim K.U.L. oraz Osrodkowi Teologicznemuw Krakowie za zorganizowanie ta'k bogatego w treSc sympozjumoraz zyczyc n astE;)pnyoh udanych spotkan tego rodzaju.Henryk Paprocki• ANTROPOLOGIA WITKACEGOWOKOl "NARKOTVKOW" I ..NIEMVTVCH DUSZ"1. DOSWIADCZENIA Z NARKOTYKAMI.WOLNOS(: EKSPERYMENTATORAPierwsza z wymienionych w podtytule ksiqiek ukazala siE;) podzna,cznie dluZszym tytulem w 1932 roku, druga zas dopiero teraz,ch{')c napisana zostala po roku 1935 i stanowi w dorobku WitkacegopozycjE;) dopowiadajqcq niektore tezy postawione przez autora wczesniej.Nie bez przyczyny edytor pomiescil obie ksit'\zki w jednymtomie 1 - NW'koty1


ZDARZENIA - KSI.6,ZKI - LUDZIEprof. Wyki) - nalezy z gory zastrzec si~: otoz przedstawione ponizejk on cepcje w pierwszym rz~dzie rekonstruujq poglqdy autorazgodnie z jego intencjami. Przez ostatnie czterdzie.sci lat badania nadnarkomaniq posun~ly si~ daleko i stqd wiele stwierdzell dotyczqcychnp. palenia tytoniu (w mniejszym stopniu alkoholizmu) dziS nie zadowalaw aspekcie fizjologicznym i moma przypuszczac, ze lekarz­--specjalista mogl:by dopisac cenne uzupelnienie spostrzezen pomieszczonychw Narkotykach. Nam nie 0 to jednak chodzi. Przyj:mujemyhistoryczny punkt widzenia i staramy si~ wydobyc z obu ksiqzekmysli 0 charakterze og6lnym, opisujqce pewne mechanizmy psychologiczne.Stqd kwestia narkotyk6w, skqdi!D.qd bardzo aktualna i godnarefleksji, odsuwa si~ na plan dalszy - jest zaledwie pretekstemdo wypowiedzenia poglqd6w filozoficznych.Obiegowa, w lwiej cz~sci falszywa plotka literacka glosi, ze Witkacemunieobca byla kokaina, peyotl, morfina, Die mowiqc juz 0 nikotyniei alkoholu. Zasadniczy falsz tej legeDdy polega na tym, izautor Narkotyk6w Die utracil nigdy dystansu do Dalogu jako pewnegozjawiska psychologicznego 0 charakterze og6lnym. Nie podporZqdkowalsi~ uZywkom mniej nawet groZnym, spolecznie apro'bowanym:"z nikotynq walcz~ juz od lat dwudziestu osmiu i mimocz~ tych okres6w abstyneDcji (do kilku tygodni) Die zdolalem calkowicie jej przezwyci~zyc." 55 Podobnie rzecz ma si~ z alkoholem :" do pewnego stopnia moma by mnie uwazac w pew nyc h o 1i r e­sac h za nalogowego pijaka, 0 ile za takie (rome Sq standardy ­wwrce) uzna si~ kogos, kto uZyna si~ przeci~tnie raz na tydzien ,potem nie pije miesiqc. albo i wi~cej ikt6ry mial jednq jedynq w zyciupi~ciodniowk~ (a propos pewnej premiery scenicznej - okolicznosewysoce lagodzqca) i do dziesi~ciu trzydni6wek, i kt6ry nigdyme chlal w6dy ,rano przy goleniu si~." 56Wyj~ te z przedmowy do Narkotyk6w cytaty pokazudq, jak autorpr6buje dementowac plotk~-legend~, nie czyniqc si~ bynajmniej niewiniqtkiem- przeciez z punktu wi'Cizenia absolutnej a'bstynencjicytowane powyzej wyznania dzialajq kompromitujqCo! Legendao Witkacym "alkoholiku - narkomanie - erotomanie" Jlie jest zaternczystym zmysleniem, ma SWq pierwszq przyczyn~, szczeg6lniejesli chodzi 0 dwie cwlowe z tego szeregu etykietki.Aby nie popase w skrajnosc, pami~tac caly czas n alezy 0 eksperymentatorskimtemperamencie pisarza, wypr6bowujqcego grozniejszenarkotyki: kokain~ , haszysz, peyotl, harmin~, eukodal - bo dotych sam sic:: przyznaje. Po pierwsze, nie popadl on nigdy w nal6gstosowania "bialych jad6w", zachowujqc w odniesieniu do ni·ch dalekoidqcy krytycyzm; po drugie, w czasie tych nieczystych dOs\'liadczeiiobserwowal: si~ ze szczeg6lnq uwagq i zdolnosciq dystansowaniasi~ (por. nota1Jki w rozdziale Peyotl, spisywane na biezqco pod1298


ZDARZENIA - KS IAiKI - lUDZIEdzialaniem narkotyku); po trzecie, stworzyl do dziS aktualnq 0 g 6 I­n q teori~ dzialania narkotyk6w, do kt6rej stosuje si~ przypadek nikotynizmui alkoholizmu; po czwarte wreszcie, owa legenda wyroslaz powierzchownego, prym:itywnego wyolbrzymienia fakt6w, codo ktorych zgodzi~ si~ musimy - autor Narkotyk6w , choc rozwinqlkonsekwentne uogolnienie, poznal uprzednio zagadnienie od stronypraktycznej. Pisze przeto jako oso'ba podw6jnie kompetentna, w aspekciepraktycznym i teoretycznym.2. NARKOMANIA 00 STRONY PSYCHOlOGICZNEJCokolwiek by twierdzili jego adwersarze, autor Szewc6w obdarzonybyl scislym umyslem filozoficznym i iqdal stanowczo definiowaniapoj~c uzytych w rozumowaniu. Zqdal i potrafil sprostac swymzqdaniom, dlatego w~zlowe kwestie Witkacowskiej antropologii najlepiejilustrowae b~dq bezposreclnie przytoczenia: "Metoda mojajest czysto psychologiczna. Chodzi m:i 0 zwr6cenie uwagi na skutkipsychiczne trucizn tych, skutki, kt6re kazdy, nawet poc2qtkujqcy,mo:ie ju:i w miniaturze n a sobie oglqdac na dlugo przed tym, nimcalkowicie opanowanym zostanie". 58-9Istotne spostrzezenie - ch~e narkotyzowania si~ wyplywa u czlowiekawylqcznie ze sfery psychicznej i tylko czlowiek - moma dodacdo stwierdzenia autora - w swiecie ozywionym odczuwa sklonnosedo nalog6w, wyr6miaj~c si~ in minus w calym lancuchu ewolucyjnym.To naprowadza na pewien trop: w tak doskonale rozwini~tejpsychice homo sapiens musi tkwiC jakose niezwyk!/,predysponujqcawlasnie czlowieka do narkomanii. Jakose ta wiq:ie si~ zapewne ze stanami swiadomosci, dost~pnymi tylko gatunkowi ludzkiemu."Jest w czlowieku pewne nienasycenie istnieniem samym, nienasyceniepierwotne, zwiqzane z samym faktem koniecznym istnieniaosobowosci, ktore nazywam metafizycznym i ktore, 0 He nie jestzabite nasycaniem nadmiernym uczue zyciowych, pracq, wykonywaniem wladzy, tw6rczosciq itp., moze bye zlagodzone jedynie przy pomocynarkotykow. (...) Otoz nienasycenie to (...) polega na ograniczono.scikaZdego indywiduum wCzasie i Przestrzeni i na przeciwstawienius i~ jego nieskonczonej calosci · Istnienia (...) J esli dominujew psychice danego osobnika, jest przyczynq tw6rczosci religijnej,artystycznej lub filozofkznej." 64-5 Teoria nienasyconych uczucmetafizycznych rozwijana byla przez Witkacego w latach dwudziestych,nie jest tu zatem nowosciq, lecz fundamentem filozoficznymprezentowanej w "Narkotykach" wizji czlowieka.Owo n ienasycenie metafizyczne s tanowi kategori~ pm' excellenceantropologicznq, wlasciwq jedynie czlowiekowi i dajqcq mu kolo­1299


ZDARZENIA - KSll',iKI - LUDZIEsalne mozliwosci zar6wno ", dziedzinie tworczosci pozytywnej, jaki negatyw:ne j. Od jednostki tylko zale±y, w kt6rym p6jdzie kierunku.W N iemytych duszach teoria uczuc metafizycznych nader szcz~ ­sliwie zostaje skojarzona z Freu1dowskim kompleksem nizszosci (Witikacyproponuje doskonaly termin n a okreSlenie tegoz : "w~zlo wiskouposledzenia").Przejawia si~ ono w tym, ze osobnicy szczeg6lnie bogaci w zdolnoseprzezy wania uczuc metafizycznych, popychani wewn~ t r z nymnienasyceniem, szukajq samourzeczy\vistnierua w akcie k reacji:"... wszelka praca tzw. g6rnolotnie "tworcza" z w~zlowisk nierozplqtanychpochodzi i wraz z ich rozwiqzaniem ginie, jak potok w ysychajq-cylatem w g6rskiej kotlinie." 193 Dopoki akt tworczy nie n a­stqpl, wlaSnie to w~zlowisko uposledzenia niejaiko przymusza czlowiekado dzialan kreacyjnych. Nie wszyscy jednak chcq uslyszecw sobie we wn~trzny, kutegoryczny na-kaz przekroczenia swojego"ja" - przyczynq jest m. in. siIne zroinkowanie ludzi pod wzgl ~ ­dem naturaInej konstytucji duchowo-cielesnej.3. POMI~DZY SCHIZOIDAMI A PYKNIKAMIDla autora Niemytych dusz spoleczet'istwo okazuje si~ zbiorowosciqodmiennych idywiduow, ktora - aClikolwiek nle poddaje si~ procesowisystematyzacji - ograniczona jest dwoma skrajnymi, okreslonymiprzez E. Kretschmera,' typami psychologicznymi, dwoma przeciwstawny:mirodzajami charakter6w:a) s c biz 0 i d z i - Sq ludzmi ponurymi, zamknip,tymi _w sobie,rozdartymi wewn~trznie, latwo popadajq w nastroje krancowe. Ulegajqprp,dkiemu zm~czeniu psychicznemu, czp,sto wpadajq w depresj~,unikajq wylewnosci uczuciowej i trudno nawiqzujq kontaktyZ otoczeniem. Budowa ciala asteniczna, ostre rysy twarzy. Z tej kategoriirekrutujq si~ - zdaniem Wi1!kacego - osobnicy szczegolniemocno przezywajqcy dziwnosc Istnienia: artysci, filozofowie, pisarzeitp. R6wniez wsrOd tych osobnik6w wyst~pujq na'jcz~sdej schizofrenie,psychozy, a wszys cy nieomal podatni Sq na nerwice.b) p y k n icy - w przeciwiet'istwie do leptosomicznych schizoidowwykazujq duro energii zydowej, latwo znajdujq porozumieniez otoczeniem, ·ch~tnie okazujq swoje u


ZDARZENIA - KSIAZKI - lUDZIEnql Witkacy z psy-chiatrii niemieckiej, kojarzq'c oryginalnie kategorieoharafkterow z predyspozycjami osobnikow do przezywania uczuemetafizycznych. Jak widae, tylko typy scmzoidalne 0 leptosomicznejbudowie ciala doswiadczajq gl~boki ego nienasycenia i stqd one wlasnielatwiej wchodzq na drog~ dzialan tworczych. Tu tez i miejsceri la osoby Witka·cego.Dzi~ ki wyroznieniu typow bieglIDowych ustalil: si~ charakterologicznyobraz spoleczenstwa - obrzeze, wypadki skrajne, opisane zostalytypologiq Kretschmerowskq, lecz "czyste" przypadki schizoidowew. pyknikow trafiajq si~ stosunkowo rzadko, jak wszelkieskrajnosci; w kaz.dym bowiem indywiduum lqczq si ~ pierwiastki obutypow, a charakter rzeczywisty okreslony jest w rezultacie dominowaniemjednej z kategorii skrajnych.Dlaczego jednak z takim zapalem przejmuje Witkacy Kretschme­I'owskq typologi~ charakterow? "Ksiqzka, ktora dokon ala we mnieformalne'j I'ewolucji i zasadniczo zmienHa moj stosunek do samegosiebie i innych ludzi, otwierajqc mi (jako leptosomowi-schizotymikowi,w tej chwili mog~ powiedziec nieomal: "bylemu" - tak bowiemod tych czasow spykniczalem) nieprzeczuwane horyzonty, bylo dzie­10 Ernsta Kretschmera Korperbau und Charakter, wydane u Springeraw Berlinie." 194 - wyznaje autor we wst~pi e do Niemytychdusz, serwujqc na st~pnie ·czylelnikowi StTeszczenie teorii K1'etschmera,opublikowanej w 1920 roku. Ta wlasnie teolia, wzi~ ta lqczniez " w~zlowis kiem uposledzenia" (pozyczka od Freuda i AdleI'a), pozwalaosiqgnqc myslqcej jednostce konie-czny stopien samowiedzy,a - w konsekwencji - lepiej fozumiec bli:mich w ich nawet najbaI'dziejz pozoru niewytlumaczalnych reakcjach.Wiadom(), iz ssqce uczucie nienaBycenia metafizycznego b~ dzie naspopychalo do pewnych dzialan. !stotne jest wi~c , abysmy nie dalisi~ zwiesc pozorom, abysmy poddali si~ "myciu duszy" wedlug prze,pisu Witk acowskiej firmy, kto'ra obiecuje baI'dzo wiele: "Z Kretschmerad()wiadujemy si~ ogolnikowo, do jakiej szufladki mozemy siebiewlozyc i za jakim numerkiem odnaleic; z Freuda czerpiemygl~bs zq wiedz~ , kim jestesmy dynamicznie, w samym pI'zebiegu zjawisk:jakie Sq naBze wewn~trzne .n iebezpieczenstwa i zasadzki, m()zliwoscischwian, zalklaman i upadkow. Dostajemy z tego czystq wiedz~0 nas samych i drugich i stuprocentowo wzmownq moZnoscswiadomego, rozumnego kierowania naBzym zyciem niz przed "wymyciemduszy", gdy byliSmy przewainie tylko igraszkami bydl~cychporusz,en w kwestiach zyciowo najwainiejszych, s tanowiqcych podstaw~do wszystkiego (...}". 216W systemie antropologii Witkacego niewqtpliw ym uprzywilejowaniemcieszq si~ os()bnicy duchow() autorowi pokrewni, tzn. ludz.ietworczy, wyraznie napi~tnowani schizoidalnie. Pyknicy, jako ci bar­1301


ZDARZENIA - KSIAiKI - lUDZIEdziej bezkonfliktowi i z natury filisterscy, zaslugujq co najwyze] nawspolczucie , a cz~sto zostajq zwymys1ani wr~cz przez krewlkiego filozoia - to oni przeciez przewazajq liczebnie w spoleczenstwie, onidyktujq przeci~tnq norm~ zachowan, przysparzajqc ekstremabymschizoidom niezasluzonych cierpien. Ponadto koncepcja przedstawionaw Niemy tych duszach nie uwzg1~ dnia nader istotnego, moim zdaniem,podzialu na plci, a co za tyro idzie - swoistych zadal'i realizowanychprzez kobiety w macierzyllstwie, ktore to macierzyllstwomoZe dac (i bar.dzo cz~sto daje) nieosiqgalne dla m~zczyzny poczuclewzg1~dnie pelnego nasycenia metafizycznego dzi~ ki przekazan iu zycia2.Podobnie jak n asz znakomity psychiatra, prof. Antoni K~ pili. ski,autor Niemytych dusz powtarza opini~ Kretschmera: " ...szpital wariatowjest po"vi~kszajqcym s2lklem, przez ktore patrzymy na zdrowespoleczenstwo. Mamy tam wszystkie typy normalnie w zyciu funkcjonujqcewyo1brzymione, spot~gow ane, a nawet skarykaturowane."199 Wltkacy - jako filozof bytu ludzkiego - nie dostrzega caloscitej panoramy, odsuwa na bok skrajnosci niewygodne; absolutyzujqC cechy typowe dla schizoid6w, pomija niewdzi~czny dla siebleobszar prze ci~tnoS c i, a juz najmniej uwagi chce poswi~cie psychologiikobiety. Wia domo skqdinqd, ze autor Matki potrafi!by podjqCi ten problem na gruncie mysli fil ozoficznej rownie dobrze, jak touczynil w dl'amatach czy prozie. Nienmiej, jesli wzmiankowane kwestiew Niemytych duszach pomin ql, to nie bez przyczyny - budowalcaly czas antropologi~ subiektywnq, podporzqdkowanq wlasnymprzezywaniom. Antropologi~ - dla siebie samego - zv,ri-erciadlanq.4. W POSZUKIWANIU NASYCENIA METAFIZYCZNEGOJeszcze raz wr6cmy do centralnej mysli Niemytych dusz: "Istotqkomp1eksu niZszosci (w~zlowiska upos1edzenia) jest pewne podswiadomeniezadowolenie ze swojego polozenia czy stanowiska w swieciei ze stosun!ku otoczenia, ktore zdaje si~ bye zbyt oboj~tne czynegatywne wo'bec rzekomych w arlosci i czynow danego osobnika".239 Przypomina si~ w tym miejscu sluszna w koncepcji og6lnej teoriad ezintegracji pozytywnej prof. K azimierza Dq'browskiego, ktorystanom n erwicowym - zbliZonym przeciez symptomami do Witkacowskiegonienasycenia metafizycznego czy w~zlowisk a uposledzenia- przypisuje decydujqcq ro l ~ we wsze1klej dzialalnosci twor­, Kwesti


lOARl EN IA - KSIAtKI - LUOl lEczej 3. Podo'bnie w pismach prof. Antoniego K~ pirls kiego znajdziemyniejeden passus popierajqcy tezy psychologiczne Nark otyk6w i Niernytychdusz. Ot6i - idqc za myslq Wibkacego - rozwiqzanie w~ztowlska uposledzenia, a wi~c poniekqd chwilow e nasycenie metafizycznenast~puje zazwyczaj:1. Poprzez heroiczne podj~cie trudu tworzenia prawdziwych wartosci,poprzez dokonywanie rzeczywiscie wazkich czynow ;2. P oprzez stwarzanie sobie zasiony z dokonan pozornych, m askujqcychrzeczywlstq pustk~, poprzez efekciarskie puszenie si~swoim rzekornym dzialaniem.W pierwszym przypadku podejmujemy trud chwalebny, da jqcyprzejsciowe ukojenie, idziemy bowiem za wewn~t r znym Da'kazemt ranscendowania, wychylajqc si~ ku autentycznym war toSciom ;urzeczywistniamy jednoczesnie nasze najcenniejsze predyspozycjeindywid ualne, uruchamiamy w tworczym dzialaniu najlepsze na.szemozliwosci : "czlowiek jest nie przez to, ze jest po prostu i koniec,ale PJI'zez to, ze rna pewien kierunek, ze rozwija si~ , ze staje s i ~czymS wiQcej, niZ jest w danej chwili, ze przera.sta siebie, a przezto przerasta innych, staje si~ czyms wyroiniajqcym siG, coraz wyraZniejszymdla siebie, cz~sto posrednio lub bezposrednio i z jakiegospunktu widzenia dla gatunku czyms lepszym od reszty osobnik6w".234-5 S tary to problemat filozofii zycia - w jaki spos6bbye coraz pemiej, co to znaczy "stawac si~ czyms wi~cej"? Witk acyproponuje prac~ myslowq nad ksztaltem wlasnej osobowoSci, prowadzqcqdo uwyra Znienia i krystalizacji poglqdu n a swiat.Ale nawet wowczas, gdy wchodzi si~ na drog~ tak pi~ lmq , chocuciqzliwq, pami~ tac trzeba 0 pierwotnym, gatunkowym uposledzeniu czlowieka, szczegolnie wobec Kantowskich, apriorycznych kategoriiunaoczniania : "pragnienia nasze - w zwiqzku z nieskonczonosciqczasu i przestrzeni i potencjalnq, granicznq, subiektywnq lffioZliwosciqnieskonczonosci we wszystkich spelnieniach (zaczynaja,c odpragnienia wiecznego trwania i rozpierania si~ n ieS:konczonosciowegow przestrzeni) - so, ·nieogarnione i spemienie ich jakiekolwiekmusi bye w pewnym sensie ich ograniczerriem i kompromisem." 236P rzyj~cie owego komprornisu okazuje si~ dla czlowieka koniecZlloSciqa priorYCZllq, implikowanq czasowo-przestrzeITllq strukturq swiata.Z tym wi~ kompromisem pogodzic si~ z gory trzeba, poniewaz rriktz nas, p6ki Zyjemy, nie wyrnknie si~ czasowi i nie przechyt rzy uklad6wprzestrzerrnych. Cokolwiek czynimy, zawsze to sprowadza si~do n aszego "ja-t u-teraz" i wlaSnie n asze ograniczen ie czasowo-prze­, Por. K. D'Ibrowski Trud tstnienia, W-w a 1975, \Vied za P owszech na, seria " Om e ­ga" , s. 195; Wspaniala dolegliwoSc. Rozm ow a z profes orem Kaz(mierzem Dqbr o­wslcim , K ultura, 1975 nr 38; W. Oslatyitskl Cier piente jako tresc zycia, K u ltura1975 nr 46.1303


ZDARZEN IA - KSII\ZKI - LUDZ IEstrzenne majqC n a uwadze, mozemy, a nawet musimy - dokonywac wybor6w. Nasza swiadomosc zatem, odsloniwszy przed namionto logi~ czlowieka, domaga si~ kroku nast~pn ego , wartosciowania,przejscia z obszaru 'ontologii w sfer~ aksjologii. Innymi slowy formulujqc problem: przy uczciwym mysleniu 0 naszym istnieniu rnusimydojsc nieuchronnie ku etyce i estety-ce.Parokrotnie wspomnialem 0 chwilowym tylko nasyceniu metafizycznym.Faktycznie, to uprzytoronie musimy sobie od razu - niedostqpimy zadnq miarq spelnienia zupelnego, pn;dzej czy p6iniejzapragniemy przekroczyc siebie samych, swoje mozliwosci i gr-aniceswojego "ja", majqc wciqz przed oczyma nieograniczonq nieomalperspektyw~ : "Nieskoncz.onOSCi Aktualnej nie zgl ~bimy nigdy : anipoj~ciowo , ani b ezposrednio, ani w przezywaniu, a.ni w tw6rczoSci,a jednak musimy jq przyjqc - tu lezy zr6dlo wszelkkh tajemruci n iezwalczonych zagadek bytu. I w tych sferach (...) oczekuje naskonieczny smutek i m elancholia rzeczy dokonanych." 237Alisci 0 wiele liczniejsza grupa ludzi woH so'bie stwarzae pozorytw6rczego dzialania i dokonywania w zyciu rzeczy istotnie wainych.Ci wi~c wybierajq latwiejszq drog~, t~ drugiego typu. Drog~ nieustannejpozoracji, 0 kt6rej tak przenikliwie i wszechstronnie pisalMarcel Proust - warto W poszukiwaniu straconego czasu przemysleew oparciu 0 rewelacyjnq interpretac.i~ Jana BlonsUdego, zatytulowanqWidzi.ec .jasno, w zachwyceniu. Diagnoza Witkacego pokrywasi~ zar6wno z intuicjami PrOtISta, jak i proroczo wyprzedza studiumBlonskiego. I skoro juz mowa 0 pozoracji, 0 samooklamywaniu si~ ,n alezy z powrotem skierowae uwag~ na niezwykle donioslq kwesti~ narkotyk6w.5. PSYCH OLO GICZNY MECHANIZM NAlOGOWNie przypadkiem wracamy ku nikotynie i alkoholowi. Na przykladzietych dwu uzywek Witkacy prezentuje wlasnie og6lnq teo ri~narkotyku, by n ast~ pnie - w kolejnych rozdzialach swej ksiqzld ­egzemplifikowae konkretnymi przyil


ZDARZENIA - KSIA~KI - lUDZIEosobie; ponadto ·WlqZe urnysl ludzki, oslabia wol~ i odbiera radosezycia: "ci, ktorzy palq stale, a w 90010 wypadk6w mUSZq palie oorazwi~cej, popelniajq systematycznie duchowe samolb6jstwo ratami,nieznacznie, sami 0 tym nie wiedzqc, pozbawiajqc kazde przeiyciebarw i blask6w i niszczqc rzecz najcenniejszq: intelekt, za cen ~ przyjemnosciprawie zadnej". 59KaZdy, najniewinniejszy z pozoru na16g, dziala na zasadzie r6wnipochylej, wciqgajqc czlowieka i coraz dotkliwiej uzaleZniajqc go.Skoro tylko przestaje wystarczae stabsza uzywka (np. tyton), nalogowiecszuka rnocniejszych "wrazen", si~gajqc zazwyczaj - pofazie nikotynowej - po alkohol i tutaj znowu otwiera si~ pochyladroga w d6l, z kt6rej coraz ci~zej zawr6cie, albowiem im silniejszynarkotyk, tym bardziej stroma jest r6wnia pochyla i tym wyrainiejpogl~bia si~ regres osobowosci. Rzadko, powiada Witkacy, spotyikasi~ niepalqcych alkoholikow - przewa±nie ibowiem wst~pem dopijanstwa jest nal6g nikotynowy.Gotowismy pochwalie sluszny zapal autora Narkotyk6w oraz konsekwencj~uj~cia teoretycznego, prowadzqcq ku powy:iszyrn sformulowaniom.Niernniej przedstawiony tu model regresywny ("staczanlesi~" narkornana) nie rna - ze wzgl~du na swojq krancowose ­charakteru uniwersalnego. Jak wynika z obserwacji lekarskich, przechodzenieod tytoniu do alkoholu nie jest bynajmniej prawidlowosciqi szereg os6b poprzestaje na paleniu, nie "upa-dajqc" az na poziomalkoholowy. Wiqze si~ to m. in. z dose jednak slabym dzialaniemtytoniu i mechanicznym odruchem palenia. Natomiast teoria Witkacegostosuje si~ 0 wiele pelniej do natogowego alkoholizmu, a przedewszystkim - do grupy narkotyik6w sensu stricto, mniej rozpowszechnionych,leez wielokrotnie silniejszych.Skqd w gatunku homo sapiens bierze si~ p~d ku odrywaniu si~od rzeczywistosei poprzez narkotyczne omarny? Pozornie przyczynjest wiele, a lekarze pl'oponujq odmienne hipotezy. Tego rodzajujednostronne rozpoznania nie docierajq do sedna rzeczy, podczasgdy Witkacy ow szereg roinorodnych przyczyn redukuje do pierwotnejprzyczyny metafizycznej, podstawowej i nie sprowadzalnejjuz do zadnej innej: "widocznie swiadomose doprowadzona do pewnego stopnia wyostrzenia nie mogla wprost zniese samej siebiewsrod rnetafizycznej potwornosci Istnienia i czymS rnusiala lagodzieSWq wlasnq perspikacj~." 63Potwornosc Istnienia odczuw a si ~ szczeg6lnie bolesnie w6wczas,gdy na potrzeb~ metafizycznq odpowiadamy nieszczerze, wbrewswemu n ajgl~bszemu powolaniu i przekonaniu, l1ciekajqc prze-d cierpieniem.Takie zaklam anie jest rodzajem zyciowego eskapizmu, kompromisemn a rzecz latwizny: "jest to czysto negatywna i niegodn aczlowieka przyjernnosc, polegajqca na usuwaniu naj·rnniejszej przy­1305


ZDARZENIA - KSII\ZKI - LUDZIEkrosci zamiast jej prawdziwego przezwyeH~zenia. W ten spos6b powstajewlaSnie og6lny psyehiezny meehanizm, tkt6ry z przyzwyezajeniado kaildego zadania z koniecznosci zastosowac sit;l daje: zamiastataku wprost - obejseie i wymigiwanie slt;l z trudnosei raczejniz ieh pokonanie." 74Wina nie lezy jedynie po s tronie wsp6lczasnego ezlowieka. Jeslirezygnuje sit;l tak latwo z zyciowego heroizmu, to nie znaezy, iz indywiduumnie pr6bowalo oealic swej duehowej tozsamosei. Zyjemyw tak da1eee rozwinit;ltejeywilizacji, ze - mimo najlepszej wolii przekonaii - nie potrafimy zniesc najroZniej.szyeh nac.isk6w odksztalcajqcychnaszq osobowosc. Nikt dobrowolnie nie podda si~depersonalizacji i nikt nie zaakceptuje swego urzeezowienia. Leeztaki jest dzis ksztalt stosunk6w spolecznyeh - nie pozwalajqcy nazachowanie wiernosci sobie samemu. WieloSc r61 spoleeznyeh, jakimizostaliSmy obciqzeni, wysoki pr6g wymagaii w kazdej z tyeh 1'61 ­te czynniki socjalne tlumiq w n as spontaniezne zyeie osooowe, niepozwalajqc zaspokoic we wlasciwy sposob uezue metafizycznyeh."Spoleczeiistwo pod kaZdym wzg1~dem przerastac zaezyna zdo1nosciswoich ·e1ement6w co do wypelniania funkeji, kt6re na rue naklada."66Wi~kszosc z tyeh funkeji pelnic musimy automatyeznie, wbrewsobie, wykorzystujqC zaledwie powierzehniowe uzdolnienia. Powszeehnei bezkrytyczne stosowanie narkotyk6w w rodzaju tytoniuezy a1koholu tlumaczyc moma tym, ze wlasnie og6lny meehanizmpsyeho1ogiezny nalogu umozliwia przystosowanie do pelnienia niewygodnyeh1'61 spoleeznyeh, umozliwia pelne zautomatyzowanie jednostki.Ponadto kaida uzywka stanowi rodzaj dopingu i przez pewienczas daje zlud~ przyjemnosci. Perfidia narkotyku ujawnia sip, dopierowtedy, gdyezlowiek zostaje przezen zniszezony w sensie psychieznymi bio10gieznym. Pamip,tac ti'zeba, ze zar6wno w Narkotykaehi Niemytych duszaeh au tora interesuje ru·eomal wylqcznie 6waspekt psychiczny; jedynie tzw. Appendixy obu ksiqzek wnOSZq interesujqeeuwagi na temat higi€l1Y bio1ogiemej. Problem ten wymagaosobnego studium i pozwa1a zrozumiec w calosci Witkacowskqkoneepej~ czlowieka.6. NIEKONSEKWENCJE PROFETYJ ak objawia si~ spustoszerue psychiczne dokonane przez nikotYiIl~?Oto zatrzymuje ona przede wszystkin1 rozw6j osobowy, odwraeajqeuwag~ ezlowieka od niego samego. W rezultade rozproszenia we­WTIp,trmego silnemu s t~pi eniu u1ega samokontro1a, zamazuje si~ samokrytyeyzm.Natychmias towe osiqgni~eie latwej przyjemnosei za­1306


ZDARZENIA - KSIAlKI - LUDZIEpalenia papierosa odbiera palaczowi wol~ dokonywania l'zeczy faktyczniewal'tosciowych, oslabia jego l'ozeznanie intelektualne, oglupia.To oglupienie rna n iekiedy swoje dobl'e stl'ony, dodaje Witkacy,pozwala bowiem pl'zetr wae stany przymusowego zbydl~cenia takcz~te na wojrrrie, w wi~zieniu, ci~zkiej chorobie, przy calkowiwidebezmysmej, mechanicznej pracy. Tyton dziala powoli i dopieropo kilku lub kilk unastu latach ujawniajq si~ wszystkie symptomydegeneracji. Silniejsze nal'kotyki, dzialajqc skuteczniej, potrzebujqkilkakrotnie mniej czasu na dokonanie spustoszen. Niemoma uwazae za usprawiedliwienie stwierdzen w rodzaju: "c6zz tego, ze powstrzymam si~ od palenia, skoro tak, ,czy siak, musz~umrzee; po co sobie odmawiae drobnych przyjemnosei w zyciu? zyjes i~ raz ..." itp. Oczywiscie nie umiera si~ od razu, lecz Witkacemun ie chodzi 0 to, by zye zyciem kalekim, zubozonym, lecz 0 filozoficznC!jakose zycia, 0 pl'zyj ~cie generalnej postawy heroicznej nawetwowczas, gdy stajemy wdbec przytlaczajqcych tl'udnosci i przerazanas potwornose Istrrienia.Kazdy pl'awie nalogowlec pozbqwiony jest pod pewnymi wzgl~damiwyobrazni i sqdzi n a przyklad, iz przezywa stan na sw6j spos6bdoskonaly - tak m u dobrze z narkotykiem. Witkacy na takie dictumwola ze zgrOZq : ,,Ale pomySl, 0 osobniku nieszcz~sny, jak swietniebys si~ CZUJ, gd ybys tego wcale nie robll, jesli organizm tw6j jesttak silny, ze n awet przy ciqglym zatruwaniu go moze jeszcze znosniefunkcjonowac. J akim bys byl, gdybys tego nie robH, nie dowieszsi~ nigdy. Szkody tej niepodobna 'zmierzye i ocenic. Wiedzq 0 niejtro ch~ ci, kt6rzy przestawali i zaczynali znowu". 60Z t ych to powod6w uznalem na wst~pie autora Narkotyk6w zanadzwyczaj kompetentnego. Nie moma powiedziec 0 nim, aby bylw rownym stopn iu zyciowo konsekwentny, szczeg6lnie jesli chodzi{) niepalenie (NP) i niepicie (NIT). Chcia lolby si~ zawol'ac, "medice,cura te ipsum !", gdyby nie okolicznosc lagodzqca - a:by tak skuteczniew alczyc z natogiem, aby zgromadzic takie bogactwo argument6wn a "nie", trzeba najpierw samemu pokonac jego przeklenstwo.Z tych powod6w Witkacy pozostaje przed nami jako natchniony,pryncypialny prorok nowych prawd, prorok do tego wojujqcyi sam przez los doswiad czon y. Zapewne, demonizuje w sobie wlasciwyspos6b pewne kwestie, wyolbrzymia konsekwencje, natarczywiedomaga si~ od czytelnika rue tylko dobrej wiary, bezgranicznejufnosci, ale - tego przede wszystkim - wcielenia w zycie swoichpostulat6w. Jest zarazem apodyktyczny i wqtpiqcy, budzi w odbiorcytzw. -"mieszane uczucia'·, jakos wyczuwalrue buntuje si£: nie tylkona swiat i cywili zacj~. ale - gdzies w podtekstach - r6wniez n asamego siebie. P odszyty jest niemo tywowanym rozd ramieruem okresupoKwitania. Wei'!z mlody gniewny.1307


ZDARZENIA - KSIAi KI - LUDZIEDrugie jego oblicze domaga si~ jednak szacunku - jako oryginalny mysliciel i praktyk, s tworzyl znakomitq teori~ n arkomanti, b¢q­Cq w gruncie rzeczy w ariantem teorii Istnienia Pos zc~eg 6lnego .W kampanii m yslowej prow adzonej przez Witkacego daje si~ odpoczqtku dostrzec bezinteresownosc motywacji, polqczona, z wielk a,zarliwosciq. R6wnoczesnie autor ten proponuje w omawianych praeachi gdzie indziej swiatopoglqd wielostr'Onnie przemyslany: "ka2Jdymqdry i uczciwy czlowiek, ktory czytal moje prace i polemiki, musijednq rzecz przyznac, ze nie chodzi mi '0 osobiste korzysci, tylko'0 idee. W tym rz~dzi e idei, kt6re mnie zajm'Owaly i .k t6rych wcielenie uwazaiem za korzystne dla naszej sztuki i sp'Oleczenstwa - jestemi bylem zupelnie osamotniony." 13Dopoki zyl czlowiek tej rniary, uposaz'Ony osobowosciq nieprzeciE~tnq, wr~cz szokujqcq skrajnosciami, liczye m6gI jako filozof, m a­larz i literat na zyczliwe zrozumienie tych nielicznych, ktorzy podekstrawaganckq fasadct wyczuwali nieprzemijajqee wartDsci. Od t ragicznegodnia wrze.sniowego 1939 roku Wi1Jkacy wszedl na stale w n a­SZq kultur~, niejak'O przez 8miere oczyszczony. Wi~kszose jego przeczuepotwierdzil okres wojny i 'Obecnie wydobywamy z pozostawi'Onychpism koncepty zadziwiajqee swiezym, przenikliwym uj~iem.Byl czas kiedys, ze - paradoksalnie - tworeR "przeszkadzal" swem udzielu, sial powszechnq do siebie nieufnose. Odmienilo s i~ , dzieluna korzyse. Taki bywa ironiezny grymas losu.Wola Duchaoka, 13.04.<strong>1976</strong> r.Andrzej Sulikowski


JEDENASTA WIECZOREM ... Isw. FRANCISZEK Z ASViUMODLIlWA 0 POKOJPanie, Uczyn mnie na rz~ dziem swego pokoju. Abym szerzyl miloSc, gdzie szaleje nienawisc, Przebaczeniem lagodzil gorycz zniewagi, Zwasnionych niezgodq ponownie jednal, Swiaaectwem prawdy falsz z ziemi usuwal, Uciszal wqtpliwosci SWq wiant niezlomnq, SHq 11adziei od rozpaczy ratowal, W mroki ciemnosci n:i6sI swiatla promienie, Radosnym obliczem smutki rozpraszal. Wspieraj, 0 Panie, tak me wysilki, Bym nie wlasnej szukal pociechy, Lecz w pocieszeniu :innych nie ustawal, Staral si~ zawsze innych zrozumiec, Pi. nie zabiegal 0 uznanie mych racji ; Wielkq milosciCl wszystkich darzyl, Nie czekajqc 0 wzajenmosc ala siebie. Bo tylko dajqc innym mo:i:na w zamian odbierac, Zapominajqc 0 sobie - siebie odnalezc, Darujqc z serca innym - ilia siebie przebaczenie uzyskac, UmierajClc sobie - zmartwychwstac dla wiecznosci. tlum. Apoloniusz iynelPOZDROWIENIE eNOlBClaz pozdrowiona, Mqarosci, cnoto kr61ewskiego roou, niech Panci~ strzeze,1309


SW. FRANCISZEK Z A SYZUWraz z tWq siostrq, swi~tq i szczerq Prostotq.Bqd z pozdrowiona, czci najwyiszej godna, P ani Biedo, by Pan c i~ochranial,Razem z twq siostrq, najdchszq PokoI"q.Bqdz pozdrowiona, przeczysta Milosci, nieeh Pan ma ci~w swejpieczyRazem z tWq siostrq, uleglym Posluszelistwem.Pozdrawiam was, wszystkie cnoty swi


JEDENASTA W IECZOREM ...HYMN DO SlONCANajwy:i:szy, wszeehpot~iny dobry P anie, Twoja jest slawa, chwala i czesc, i wszelkie blogoslawienstwo . Jedynie Tobie, NajwyZszy, przystojq, A zaden czlowiek nie jest godzien nazwac Cieble. Pochwalony bqdz, Panie, z wszystkimi swymi twory, Przede wszystkim z szlachetnym bratem naszym, sloncem. Ktore dzien stwarza, a Ty swieeisz przez nie; I jest pi~kne i promienne w wielkim blasku; Twoim, Najwyzszy, jest wyobrazeniem. Poehwalony bqdz, Panie, przez brata naszego, ksi~Zye, i nasze[siostry, gwiazdy ;Tys uksztaltowal je w niebie jasne i eenne, i pl~kne.Poehwalony bqdz, Paule, przez brata naszego, wiatr,I przez powietrze, i czas p6chmurny i pogodny, i wszelki, ...Przez kt6re dajesz tworom swoim u trzymanie.Pochwalony bqdz, Panie, przez s iostr~ naszq, wod~,Co pozyteczna jest wielce i pokorna, i cenna, i czysta.Poehwalony bqdz, Panie, przez brata n aszego, ogien,Ktorym oswieeasz noe,A on jest pi~kny i radosny, i silny, i mocny.Poehwalony bqdz, Panie, przez sio s tr~ naszq, matk~ ziemi~, Ktora nas zywi i chowa I rodzi rowe owoee z barwnymi kwiaty i zioly. Poehwalony bqdz, Panie, przez tych, co przebaezajq dla milosei[TwojejI znoszq slabosc i utrapienie.Blogoslawieni, ktorzy wytrwajq w pokoju,Gdyz przez Ciebie, Najwy±szy, b~ dq uwienezeni.Pochwalony bqdz, Panie, przez s iostr~ naszq, smierc cielesnq, Ktorej zaden czlowiek zywy ujsc nie moze; Biada tym, co konajq w grzeehaeh smiertelnych; Blogoslawieni, ktorzy znajdq si~ w Twej naj swi~tszej woli; Bowiem smierc wtora zla 1m rue uezyni. Chwalcie i blogoslawcie Pana, i czyilcie Mu dzi~ki, I sluzeie Mu z wielkq pokorq. Hum. Leopold Staff1311


S OMMAIREStanislaw Grygiel: Les fondements de la paix mondiale selon ReinholdSchneider: l'ethos chretien et la vraie humaniteJ erzy Turowicz: La religion pour la paix. Histoire, activite, importance1063 1086 LES DOCUMENTS DE LA DEUXIEME CONFERENCE MONDIALE DES RELIGIONS POUR LA PAIX (Louvain - Belgique ­28 aout - 3 septen1bre 1974) 1094 Jean Dclumeau: Christianisation et dechristianisation (Une Confe­rence faite au College de France, 13.II.1973, traduite par AnnaTurowicz) .J.M. van Engelen: Missiologie opecn keerpunt, Tijdschrift voor Theologie, 1975, 3 (traduit par Halina Bortnowska)Halina Bortnowska: Voyage en Afrique -sionsJacek Woiniakowski: John Ruskin (1819-1900)3: L'Archipel des mis-1135 1148 Josef Pieper: Hoffnung und Geschichte, (L'Esperance et l'histoire), (traduit par Juliusz Zychowicz)1213 Kazimierz Bukowski: Juergen Moltmann -et de la croix1171 1192 la theologie de l'espoir 1234 Juergen Moltmann: Theologie del' Hoffnung, MUnchen 1969, Chr. Kaiser Verlag, pag. 11-31 (traduit par Kazimierz Bukowski) 1248 Stefan Swieiawski: "Etre chretien - hier et aujourd'hui" . 1268 Chronique Ludmila Grygiel: Le congres cracovien consacre au 8t Francois d'Assise1277 Karol Tarnowski: Compte-rendu du livre de J6zef Tischner Swiat ~udzkiej nadziei, (Le monde de l'esperance humaine) Krak6w 1975, Ed. <strong>Znak</strong> 1283 Henryk Paprocki: La saintete et la culte des Saints au temps de l'antiquite chretienne (Un symposium patristique a Cracovie, rnai - juin <strong>1976</strong>) 1294 Andrzej Sulikowski: L'Antropologie de Stanislaw Ignacy Witkiewicz 1297 St F'rancois d'Assise: P oesies, (traduit par Apoloniusz Zynel, LeopoldStaff)1309


ZESPot0 HANNA MALEWSKA, STEFAN SWIEZAWSKI, STANI·SLAW STOMMA, JERZY TUROWICZ, STEFAN WILKA.NOWICZ, JACEK WOiNIAKO WSKI, BOHDAN CY.WINSKI, HALI NA BO RTNOWSKA, STANISLAW G RY.G IEL, MAREK SKWARNICKIREDAKCJA• BOHDAN CYWINSKI (redaktor n a eleln,)FRANCISZ EK BLAJ DA, HALI NA BORTNOWSKA. STA·NISLAW GRYGIELadresredakeji• Krakow, Sienna 5, I p., tel. 271 ·84adresadministraeji• Krakow, Wislna 12, I p., tel. 501-62Iprenumerata• krajowa : kwartalna zl 45.- , polraczna 90.- , racma180.-.Termin skladania zam6wieri i wplat: do 25listopada no I kwa rtal, I po/rocze i coly nost~pny rok,w innych terminach do 10 kaidego miesiqca poprze"dzajq cego okres prenumeraty. Prenumerat~ przyjmujq:administracja miesi~cmika "<strong>Znak</strong>" ul. Wislna 1231 · 007 Krakow, konto PKO I/O Krakow 35510 - 250~8-· 136, urz~dy pocztowe, dor~czyciele oraz OddziolyRSW "Prasa Ksiqika Ruch" konto Krakow 31·548, AI.Pokoju 5, konta: PKO i O/M Krakow 35510· 707zagraniczna: kwartalnie zl 63.- ; polracznie zl 126.-;rocznie zl 252.- Prenumerata przez wplaty no kanto:RSW "Pra sa Ksiqi ko Ruch" Centro Kolport. Prosyi Wydawn. 00·839 Worszawo, ul. Toworowa 28, PKOO/Wa rszawa 1351-71­Poprzednie numery "<strong>Znak</strong>u" na bywa c moina w Administracji m i e si~clni k a "Znok", Krakow, ul. Wislno12 oraz w n a st ~ pu jqcyc h k ~i~ ga rn iach: Katowice: KsiE:gornia sw. Jacka , ul. 3 Mo jo 18; Krakow:K si ~ ga rnia Krakowska, ul. Sw. Krzyio 13; Poznan :Ks i ~garn i a Sw. Wojciecha, PI. Wolnoki 1; Warszowa:Ksi~gamia sw. Wojci echa, ul. Fre ta 48 ; Wroc/aw:Ksi~g a rni a Archidiecezjalna, ul. Ka tedralna 6.lam. 1460/76 , P·19i)rukarnia Wydawnicra. Kra kow. uL Wadowlcka S. Nakladcena zeuytu II 15.-7000+350+100 egz. Ark. druk. 10. Papler sol. kl. V 61)(:86 eo g.


Cena d 30.­ZesIf' podw6jny' W POPRZEDNICH NUMERACH:Ks. Konstanty Michalski: MittdIJ heroi%mem.a bestialstwem 45 • Adam Krzyianowski:Hitler odrac%a naja%d na Polsk. 63 • JacekWoiniakowslti: Zapislti % Itampanii wrzesniowej63 • Johan Hui%inga: Patrioty%mi naejonali%m w dziejach Europy 132 • ZenonS%potanski: Niemcy na ro%droiu 177 •Anna Morawska: Alfred Delp SJ 183 • KrystynaWituska: Listy wi.zienne 183 • Guenter Saerchen: Problemy sqsied%twa 183JERZY TUROWICZ: W stron. uspolecznienia1 • Katolicy%m i radykali%m 4 • Sprawakultury katolickiej w Polsce 5 • Ku jednosciswiata 7 • Wielkie religie wobec wspatc%esnosci75 • W god%inie Soboru 100 • Coto jest odnowa Kosciola l 128-129 • Maritaini c%asy przelomu 181-182\ W NAJB1I2SZVCH NUMERACH:Kardynal Karol Wojtyla: Rekolekcje watykansltie• Ewa Bienkowska: Autoportretpoety • Janusz W.gielek: Patrystyc%na teoriawyra%u • Alina Merdas: Popial %ostani.' CIJ diament • Jan Delumeau: Europa %aludnionawidmami

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!