PasjeOff-road poBałkanachtekst i zdjęcia: Mariusz RewedaW tę upalną pogodę ruszyliśmy w stronę gór Bośni.Na początek asfalt prowadził nas przez niekończące sięwioski rolniczych terenów. Potem zaczęła siębłotnista szutrówka, przerywana od czasudo czasu strumieniami i ogromnymi kałużami36
PPółnocno-wschodni rejon Bośni jest słabo zaminowany,więc dzikich miejsc na noclegi pośródgór nie brakuje. Główne drogi przejezdne dla każdejterenówki, na bocznych można pobawić sięw błotnisty extrem. Często pakujemy się w ślepezaułki o długości do kilku kilometrów, co oznaczaw górach godziny straty.Dalej przebijamy się przez malownicze wyżynyobsiane domkami. Na zielonych halach pasą sięowce doglądane przez dzieci. Mężczyźni zbierająpierwsze siano, a babinki w czarnych chustachnoszą chrust. Niektóre wioski mają nowe meczetyz minaretami ustawionymi jak rakiety SS20 gotowedo wystrzału. Inne wioski mają kościoły, jeszczeinne cerkwie. Im dalej na południe tym więcejzniszczeń wojennych.Po niezwykle trudnej nawigacji w gąszczu szutrówek,opartej bardziej na intuicji niż na mapie,trafiamy do Kamengradu. Jakaś rodzinka wygrzewającasię w zachodzącym słońcu wskazuje namdrogę w góry. Gospodarz wątpi, czy przejedziemy,nie rozumiejąc w ogóle po diabła się tam pchamy.Natomiast pani gospodyni, wprawnym okiemoceniwszy nasze bryki, wydaje wprost przeciwnysąd. Droga okazuje się rzeczywiście karkołomna,ale nie aż tak, aby włączać reduktor. Jednakże jestwąsko. Na szczycie oglądamy kolorowy zachódsłońca i postanawiamy rozbić tu obóz na noc.Wieczorne rozmowy okraszają nam błyskawicenadchodzącej burzy. Jest zimno, bierzemy prysznicpóki woda w baniakach pamięta jeszcze całodzienneupały.W nocy ostro leje i grzmi. Rano jest zimno, aleświeżo. Ruszamy dalej. W masywie Javoraca natrafiamyna wiele ciekawych tras do rock-crowlingu.Nie korzystamy z żadnej, uważając je za zbytkarkołomne. Błądzimy w labiryncie ścieżek górskichpośród białych skał. Trochę to przypominaJurę Krakowsko-Częstochowską, a trochę SowieGóry. W końcu natrafiamy na ścieżkę, która wiedziew górę. Z początku zapadliska ze śniegiemwzbudzają naszą ciekawość, robimy sobie zdjęciaz bałwanem ulepionym przez Przemka i Andrzeja.Ale szybko okazuje się, że śniegu przybywa i samochodynie dają już rady. W ruch idzie sprzęt offroadowy.Jakoś się przebijamy na 1200m n.p.m.Potem usuwamy zwalone drzewo i zaczynamyzjeżdżać w dół. Mamy już dość kilkugodzinnegobłądzenia po górach we mgle. Liczymy że zarazwpadniemy na główną drogę. Ale niestety naszaścieżka kończy się szeroką nawrotką i musimywszystko przerabiać w odwrotną stronę.Przed Bosnanską Krupą dopada nas znowu ulewa,a droga robi się błotnista jak bagno. Napotkanytubylec kieruje nas na pole i pokazuje w oddaligłówną drogę. Każe jechać przez pola. Przemekżartuje – pewnie chce rozminować ten zagon naszymiwozami.Następnego dnia prujemy wzdłuż rzeki Una, doKulen Vakuf – miasteczka o dziwnie brzmiącejnazwie, z zamkiem na skale powyżej i mnóstwemrybaków łowiących na muchę.Ruiny twierdzy to osypujące się kamienie średniowiecznegogrodziszcza. Niewiele z niego pozostało.Poniżej dużo grobów muzułmańskichżołnierzy, niektóre sprzed wieków, inne całkiemnowe. Taka twierdza to machina do zabijania jakjakiś czołg. Postanawiamy rozbić obóz – jak topięknie brzmi, jak z powieści Karola Maya. A więcrozbijamy obóz na przedpolu fosy od południowejstrony. Panorama na bośniackie góry roztacza sięna dziesiątki kilometrów w każdą stronę. Ma sięwrażenie, że wjechaliśmy na dach świata. Słońcezachodzi za chmury nad Plitvicami, wiatr duje corazmocnej. Mocujemy więc namioty ze wszystkichstron, aby w nocy nie przerodziły się w paralotnie.Zimny wiatr wygania nas do namiotów. Dobrze, żewzięliśmy prysznic jeszcze kiedy świeciło słońce.Rano ruszamy wcześnie na wschód, wzdłuż Uny.Za Drvarem skręcamy w góry na 40km szutrówkipo szczytach na wysokości 1200-1400m n.p.m.Mamy miejscami widoki na całą dolinę z małymidomeczkami i niteczkami dróg. Raz gubimy drogęi wjeżdżamy na miejsce ścinki drzew. Zaczynasię rock-crowling i czarne błoto. Potem po dwóchgodzinach cudem trafiamy na właściwą drogęi jedziemy na 1500m n.p.m. do celu naszejdzisiejszej tułaczki. Serpentyny bez końca, potemdługa prosta przez płaskowyż ograniczonyz dwóch stron ośnieżonymi szczytami. Wreszcietrafiamy nad jezioro pośród gór. Takie małe MorskieOko, ale bez turystów i wstęp za darmo. Witanas starszy pan, co stróżuje w drewnianym schronisku.W lecie przyjeżdżają tu turyści na weekendyz okolic. Zostajemy tu na noc. Gospodarz gościnas najlepszą rakiją, co wypala mordę i gardło,a potem idziemy w góry. Andrzej ubiera kombinezoni daje nura w jezioro. My wspinamy sięOff-road po Bałkanach37