P o czet dziek anó w - Akademia Sztuk Pięknych w Gdańsku
P o czet dziek anó w - Akademia Sztuk Pięknych w Gdańsku
P o czet dziek anó w - Akademia Sztuk Pięknych w Gdańsku
You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
J E R Z Y K R E C H O W I C Z<br />
prof. Jerzy Krechowicz Projektowanie graficzne – pierwsze lata<br />
stamtąd nie zapierał tchu w piersiach. Na zewnątrz był wprawdzie realny świat – wielkie,<br />
nieoswojone zwierzę – ale w pracowni i tak można go było przeprojektować w niespełna<br />
godzinę, więc nasz potulny kompromis i rozjuszony radykalizm ścierały się ze sobą<br />
z regularnością samochodowych wycieraczek. Uporczywa arytmia między tym co było<br />
a tym co pamiętamy sprawia, że pamięć często ulepsza minione zdarzenia. Ale czy to,<br />
co dzieje się wokół nas, naprawdę jest takie jakim się wydaje? Jerzy Zabłocki – pierwszy<br />
„szef” pracowni a później kierownik Katedry Projektowania Graficznego – posiadał kilka<br />
odrębnych wcieleń, ale tylko jedno jako – tako cierpliwe. Zawsze był jakby nadobecny,<br />
ciągle w biegu, stale zajęty kolejnymi sprawami, nieustannie w rozjazdach. Nie zamykał<br />
się też w jednym tylko kręgu działań artystycznych a jego dociekliwa inteligencja i żywiołowy<br />
temperament szybko zjednywały mu szacunek i uznanie.<br />
Był żywym przykładem brawurowej intensywności działania i oczywistym dowodem na<br />
nieodzowność pasji i determinacji.<br />
Mieć takiego szefa – to właściwie mieć cała hodowlę „zębatych strusi”. To też asystowanie<br />
Zabłockiemu było chyba tylko trochę mniej męczące od bigamii.<br />
Kiedy wpadał do pracowni, z wypisanym na twarzy zamiarem uśmiercenia każdej ślimaczącej<br />
się jeszcze sprawy – to choć wszyscy wiedzieli, że i on wie gdzie go zaniosło, woleli<br />
nie rzucać mu się w oczy. Dopiero kiedy przeobrażał się w swoją łagodniejszą wersję,<br />
zawsze ktoś z ulgą wzdychał lub chichotał w rękaw. A Zabłocki, już odprężony, cierpliwie<br />
zajmował się studentami, dopóki nie rozdzwoniły się telefony i nie zaczęli go ponaglać<br />
jacyś zaaferowani posłańcy.<br />
W 1971 roku Zabłocki zaprasza do Gdańska Witolda Janowskiego. Po dłuższych korowodach<br />
i naradach jeszcze w czasie wakacji, zostaje powołana nowa pracownia projektowania<br />
graficznego. To że Zabłocki był podstępnym kpiarzem, wielu dowiadywało się dopiero<br />
wtedy, gdy doświadczyło tego na własnej skórze, również Janowski. Zabłocki, z krzywym<br />
uśmieszkiem, opisał go nam dosyć zawile jako kogoś, kto „sam tworzy kworum”. Brzmiało<br />
to równie zachęcająco, jak ogłoszenie o obowiązkowym zaciemnieniu. Uznaliśmy więc, że<br />
ten jego Janowski to jakiś duchowy syn orwellowskiego Bowlinga oddany do wykarmienia<br />
samej Wierze Muchinie. Kiedy jednak jego „grupowa” osobowość okazała się jedynie<br />
konfabulacją Zabłockiego – wycofaliśmy te insynuacje. A gdy po tygodniu z kolei sam<br />
Janowski zaczął nam insynuować meksykańską skłonność do agresji i wymachiwanie<br />
czekanem – uznaliśmy go za ostatecznie oswojonego. W końcu nie każdy czuł się wśród<br />
nas jak Trocki tuż przed zamachem.<br />
Czas zatarł już wiele nazwisk i twarzy, poprzestawiał fakty i okoliczności, może nawet coś<br />
dodał? Ale głosy, zapachy i puls tamtych dni nadal są żywe.<br />
Wielka Zbrojownia nie zawsze kotwiczyła w tym samym miejscu, nadal zresztą jest nieprzewidywalna,<br />
jak przystało na starzejącą się femme fatale – w tamten czwartek znalazła<br />
się jednak dokładnie tam gdzie trzeba. Niby było wiadomo, że to już dzisiaj, ale kiedy<br />
wynurzył się ten deliryczny omam, ochlapując wszystkich dookoła, nikt nie był w stanie<br />
ocknąć się z osłupienia. Spodziewasz się Bóg wie czego – a tu ten karłowaty lewiatan!<br />
Nie dłuższy niż jakieś pięć jamników, jak to zaraz ktoś złośliwie obliczył. Ale czego właściwie<br />
należało oczekiwać? W dodatku jakiś drań zauważył, że akurat jest na naszą miarę.<br />
Konsternacja jakoś dziwnie szybko zmieniła się w niepewną aprobatę a nawet fałszywy podziw,<br />
jakim zwykle obdarza się noworodka sąsiadów. Zaczęliśmy więc uważniej oglądać<br />
naszego karła – nadal z niedowierzaniem, ale już chyba i z troską.<br />
Może i nie było to majestatyczne wynurzenie, ale cóż robić? Kto by się zresztą tym przejmował<br />
– zaczęto trąbić o narodzinach, przy okazji zmieniając mu płeć.<br />
I tak to właśnie zapamiętałem.<br />
Grafika Użytkowa to teraz Projektowanie Graficzne więc przynajmniej częściowo odzyskał<br />
płeć.<br />
Był październik 1967 roku. Rozpoczynały się pierwsze zajęcia z projektowania, nie obeszło<br />
się jednak bez „zębatego strusia”. Jerzy Zabłocki o strusiu napomknął jeszcze na korytarzu,<br />
zanim weszliśmy do pracowni. W innej wersji mówi natomiast o „strusiu z piaskiem<br />
w zębach”. Różnica między domniemaniem a całkowitym zmyśleniem bywa niekiedy<br />
kłopotliwa. Lepiej więc niczemu nie zaprzeczać.<br />
„Zębaty struś” to po części ostrzeżenie przed nadciągającymi kłopotami, ale i niechętny<br />
podziw nad ich pokrętną naturą. W projektowaniu graficznym prawie wszystko jest<br />
czymś pośrednim między scholastyką a pamiętnikami wariata i tylko imperatyw moralny<br />
może gwarantować chwilową czystość naszych intencji. Jeżeli więc zastanawiacie się,<br />
kogo i przed czym właściwie ostrzegał Zabłocki – nic z tego. Nie ma jednej odpowiedzi,<br />
ale przez dwa sezony „zębaty struś” krążył po Akademii – czasem jako potwierdzenie<br />
dylematu, najczęściej jednak w roli „dobijającego” pocieszenia w kłopotliwej sytuacji.<br />
Wcześniejsze napomknienia i naciski a potem długie przymiarki doprowadziły w końcu<br />
do zmian w strukturze Uczelni. Powołano do życia pierwszą pracownię projektowania<br />
graficznego, potem następne. W 1971 roku powstała Katedra Projektowania Graficznego.<br />
W pracowni od początku panowała atmosfera nobilitującego przedpola, chociaż widok<br />
W Y D Z I A Ł M A L A R S T W A I G R A F I K I A S P G D A Ń S K 2 0 0 7