14.04.2014 Views

4 - Portret

4 - Portret

4 - Portret

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

ciągnąc mnie nieomalże za połę płaszcza. Dziki<br />

na chwilę uniosły ryje znad darni, a potem<br />

Niektóre samochody zwalniały na ten widok,<br />

inne nie. Mój cicerone nie zwrócił na nie uwagi,<br />

Wzdłuż szpaleru dwa sezony temu posadzonych<br />

jarzębin, stado dzików ryło trawnik.<br />

— No to zaraz będziesz. Ubierajże się chyżo!<br />

— odpowiedział, a chwilę później galopowaliśmy<br />

już w dół Jaśkowej.<br />

już rzekłem, uplątany w przędziwo snów, ale<br />

jednak trafiając w nogawkę dżinsów.<br />

— Nie jestem przecież zdunem — wymamrotałem<br />

zamiast tego jedynie, wciąż, jak<br />

czym tkwi sedno przedwieczornego najścia?<br />

Może… może…<br />

odrzucając wszelkie propozycje? Może trzeba<br />

się było wdać w dłuższą dyskusję, ustalić, w<br />

późniejszą lawinę wypadków. Może należało<br />

zareagować po męsku, butnie i zdecydowanie<br />

Tak właśnie brzmiało powitanie, które niczym<br />

kamyk spod nieostrożnej stopy poruszyło<br />

— Potrzebujemy zduna. Ubierz się, a już!<br />

***<br />

nie gorsze niźli jakie inne.<br />

przecież muszę. Imię Antoniego będzie w tej<br />

sytuacji w sam raz właściwe, a w każdym razie<br />

nieoczekiwanych i niepokojących, z których niniejszym<br />

zdaję sprawę, jakieś miano nadać mu<br />

jakie naprawdę imię nosi mój kominiarz, ale będąc<br />

przezeń wplątanym w łańcuch wypadków<br />

Wisłę ze Szkarpawą parokrotnie skuły lody i<br />

rozkuły przedwiośnia. Tym bardziej więc niespodziewaną<br />

była trzecia wizyta pana Antoniego.<br />

Od razu wyjaśniam — nie mam pojęcia,<br />

Ale od tego momentu upłynęło już nieco<br />

wody w Motławie, Strzyży i Raduni, a Martwą<br />

totka”. Stracił na egzotyce i szczęście przestał<br />

przynosić.<br />

gdy raz na odchodnym po kontroli rzucił:<br />

„Najlepszego życzy kominiarz. Teraz zagrać w<br />

Cóż… Wszyscy blakniemy przy bliższym<br />

poznaniu — czar demonicznego mistrza prysł,<br />

kilkuset zaledwie niegroźnym zabobonom.<br />

łapiąc się na jego widok za guzik, że jako rasowy<br />

Polak jestem zakutym racjonalistą, hołdującym<br />

W tej dziedzinie pośredniej, pomiędzy piekłem<br />

sadz ulegających tajemniczym samozapłonom<br />

i niebieską podmalówką chmur umieszczałem<br />

zawsze mego kominiarza, tym chętniej<br />

— rozciągają się amfiteatrami gołębich dachów,<br />

ławeczek rozpiętych na niebotycznych wysokościach<br />

krokwi, pośród sroczych gniazd, piorunochronów<br />

i anten.<br />

między dwoma dymnikami. Twarze mieli umorusane<br />

i zmęczone.<br />

obszernym kombinezonie. Przycupnęli, gdzie<br />

kto mógł — na kalenicy i ławeczce rozpiętej<br />

Na dachu siedziało ich już ze trzech —<br />

dwaj praktykanci kominiarscy w czarnych jarmułkach<br />

i strażak z rogu Sosnowej i Batorego<br />

w żółtym kasku z podniesioną przyłbicą i w<br />

***<br />

łopiany plenią się śród traw. W powietrzu włada<br />

mocna woń wrotyczu.<br />

„Marii” Malczewskiego. Dzikie maki z cykorią,<br />

wyka i rumianki, ruta, powój z lucerną, piołun i<br />

tym… Tymczasem wchodzimy przez kutą furtę<br />

w gąszcz ogrodu w pacht oddanego stepom z<br />

to wydaje się wymagać nadludzkiego wysiłku i<br />

powieki zaczynają mi się kleić na samą myśl o<br />

to trudniejszy jest do określenia z winy erozji,<br />

choć niejasne jakieś wspomnienie mi podpowiada,<br />

że znałem ową rzeźbę niegdyś w dniach<br />

jej chwały. Przypomnieć sobie jej rysy jednak —<br />

zwiewnej jakiejś nimfy z nadżartego porostem<br />

piaskowca. Rzeczywisty zarys tej figury coraz<br />

Jest też w ogrodzie fontanna, czy też raczej<br />

jej resztki, w postaci stężałej na postumencie<br />

się można na miłorząb lub kaukaski skrzydłorzech.<br />

właścicieli. To zresztą nic szczególnego na ulicy,<br />

gdzie na poszczególnych posesjach natknąć<br />

budynek stoi pusty, a ogród… No właśnie, willa<br />

pod numerem 44 ma też ogród — kilka egzotycznych<br />

drzew iglastych stanowi pozostałość<br />

po dendrologicznych pasjach przedwojennych<br />

konsulat ukraiński. Od lat kilku, odkąd Ukraińcy<br />

przenieśli się na Chrzanowskiego (wyemigrowali<br />

stąd też w tamtym okresie Białorusini,<br />

których konsulat sąsiadował przez miedzę),<br />

W czasach mego dzieciństwa było tutaj<br />

przedszkole. Potem — do niedawna jeszcze —<br />

— wypada blado, zdobna jedynie szaro-buropstrokatym<br />

tynkiem.<br />

ni wykusza, ni okien-triforiów — niźli fasadą.<br />

Ta — na tle sąsiedztwa chlubiącego się deseniami<br />

fachwerków, inkrustacjami pruskiego muru,<br />

cegłą-licówką lub groteskowymi sztukateriami<br />

Jaśkówce, jest ona eklektycznym pałacykiem,<br />

o rysie — niech no już jej będzie — neobarokowym.<br />

Uwodzi zresztą bardziej samą bryłą —<br />

której nie brak ni wieży z fantazyjnym hełmem,<br />

Trzeba tu poświęcić słów kilka willi pod<br />

numerem 44. Jak większość budynków przy<br />

***<br />

Światła aut odbijały się w mokrym asfalcie.<br />

spokojnie powróciły do swego zajęcia. Trwało<br />

to tak krótko, że nie zdążyłem się przestraszyć.<br />

PORTRET25 - 115

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!