26.04.2023 Views

HMP 61 Cage

New Issue (No. 61) of Heavy Metal Pages online magazine. 72 interviews and more than 200 reviews. 164 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: : Cage, Death Dealer, Denner/Shermann, Kat & Roman Kostrzewski, Wolf Spider, Divine Weep, Nocny Kochanek, Satan, Tank, Blind Guardian, Stratovarius, Divine, RAM, Reverence, Black Trip, Cancer, Protector, Nuclear Assault, The German Panzer, Masters Of Metal, Darkology, One Machine, Ghost, Tysondog, The Rods, AxeMaster, Killen, Ultra-Violence, Fallen Angels, Civil War, Witchbound and many, many more. Enjoy!

New Issue (No. 61) of Heavy Metal Pages online magazine. 72 interviews and more than 200 reviews. 164 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: : Cage, Death Dealer, Denner/Shermann, Kat & Roman Kostrzewski, Wolf Spider, Divine Weep, Nocny Kochanek, Satan, Tank, Blind Guardian, Stratovarius, Divine, RAM, Reverence, Black Trip, Cancer, Protector, Nuclear Assault, The German Panzer, Masters Of Metal, Darkology, One Machine, Ghost, Tysondog, The Rods, AxeMaster, Killen, Ultra-Violence, Fallen Angels, Civil War, Witchbound and many, many more. Enjoy!

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

też było w przypadku Protector?

Przed nagraniem rzeczonej płyty, w

składzie Niemców zaszło poważne

przeszeregowanie. Świeżo po premierze

"Urm The Mad" z zespołem

pożegnał się wokalista i frontman -

Martin Missy. Bolesny cios. Posadę

za mikrofonem przejął gitarzysta -

Olly Wiebel, którego głos jest nieco

odmienny od poprzednika. Niski,

głęboki growl wprost z czeluści piekieł

okraszony demonicznymi wrzaskami

brzmiał jeszcze ostrzej i bardziej

siarczyście niż Missy. Styl

grupy również uległ pewnej zmianie.

Muzyka ta przesiąknięta jest wpływami

death metalu co, nie ukrywam,

bardzo mi się podoba, a i czuć też

przy słuchaniu owych kompozycji

pewien powiew świeżości. Ćwierkające

ptaszki, piórkująca gitara. Można

by rzec, że napotykamy w intro

istną oazę spokoju. Wszystko jednak

ma swoje granice i tak oto, znienacka

z subtelnością młota uderza w nas

killer czyli nic innego jak "Mortuary

Nightmare", piekielnie szybki utwór

w stylu dwóch pierwszych krążków

pruje sobie wesoło przez ponad dwie

minuty taranując nas morderczymi

riffami, zabójczą perkusją i szatańskim

growlingiem, a przez ten czas

nie da się robić nic innego jak napieprzanie

łbem w rytm tych diabelskich

dźwięków. Kolejnym genialnym numerem

jest tytułowy, "A Shedding of

Skin". Ciężkie, mielące na miazgę

rozpoczęcie atakuje nas bez najmniejszej

litości by po krótkiej chwili...

przyładować ze zdwojoną mocą!

Cholernie błyskawiczna jazda bez

trzymanki od czasu do czasu przerywana

przez brutalnie powolne, miażdżące

wstawki skutecznie dobijające

zmasakrowaną ofiarę, lecz nie temu

utworowi przyznałem miano najwybitniejszego.

Powód jest prosty, a

nazywa się on, "Tantalus". Groove'-

iasty perkusyjny beat, bujający riff i

Wiebel wypluwający swoje płuca to

wybuchowa - nieco eksperymentalna

jak na nich - mieszanka, która nie

miała prawa wyjść źle. Piosnka ta

przy każdym przesłuchaniu miota

mną tak samo, ale trudno się dziwić.

W końcu ci Panowie zawsze mieli

łapę do robienia wyśmienitych rzeczy.

Cały album trzyma bardzo równy

poziom będąc przy tym niesamowicie

spójnym, ale nie monotonnym

co - jak na zespół parający się

ekstremalnym metalem - jest dużym

osiągnięciem. Jedyny kawałek do

którego mam jakieś zastrzeżenia to

"Face Fear" będący z lekka nudnawy

przy całej swojej intensywności oraz

przerywnik w postaci "Necropolis".

Nudna i niepotrzebna introdukcja do

wspaniałego "Tantalus". Warto także

zwrócic uwagę na brzmienie. Selektywne,

czyste, mięsiste, ostro zbasowane.

Nawet w dzisiejszych czasach

taki sound uchodziłby za wyjątkowo

ciekawy. Podsumowując. Personalne

turbulencje w składzie przyniosły - o

dziwo - bardzo udane efekty. Odświeżenie

utartej formuły, więcej brutalności.

Palce lizać. Tylko gdyby nie

te "Necropolis" i "Face Fear" zasada, o

której wspomniałem na wstępie sprawdziłaby

się również tutaj... (5,4)

Protector - The Heritage

1993 C&C

Dwa lata. Tylko taki okres czasu

dane było czekać wygłodniałym metalowcom

na nowy krążek Protector.

Bardzo krótka przerwa, aczkolwiek

niosąca za sobą bardzo konkretne

zmiany. Najważniejsza - muzyka

Niemców została w 100% ogołocona

z thrash metalu. Spokojnie można

mówić tutaj o czystym gatunkowo

death metalu. Kolejna - nieco mniej

istotna - brzmienie. Suche, chłodne i

bardzo precyzyjne. Słowem, to nie są

przelewki. Tylko ostry death metal

pełną gębą. Pierwszym strzałem w

gębę jest "Mental Malaria". Kawałek

oparty na ostrym jak żyleta riffie,

opętańczym growlu i perkusyjnym

blaście chamsko napiera przed siebie

doprowadzając do ruin wszelkie

napotkane przeszkody. Czy ktoś ma

ochotę na coś jeszcze szybszego (!) i

agresywniejszego? Dla chętnych idealną

propozycją będzie kawałek

tytułowy. A co mamy tutaj? Piekielnie

szybkie blast beaty, obłędne riffy

w morderczych tempach i Wiebel'a

wypluwającego swoje płuca z ogromną

pasją i zaangażowaniem przez

kilkanaście sekund torturują membrany

głośników, lecz na moment

zwalniają tylko po to by w chwili

nieuwagi znowu przywalić niemiłosiernie,

ale… w nieco inny sposób.

Perkusista masakruje swój zestaw

dzikimi przejściami oraz gwałconą

centralą, kostkowanie na gitarach jest

tak prędkie i intensywne, że słuchacz

tylko czeka na chwilę, gdy struny

wreszcie odmówią posłuszeństwa, a

wokale? Jak to wokale. Brutalnie,

bezlitośnie, mówiąc wprost - esencja

death metalu. Kolejny wyśmienity

numer - "Convicts on The Street" bez

zbędnych wstępów atakuje nas w

sposób bardzo podobny do "The

Heritage". Gitary prujące w niesamowitych

prędkościach, dewastowana

perkusja, aż tu nagle… Luzacki,

soczysty riff, mroczny wokal, właściwie

taka growlorecytacja (hehe) oraz

"gibający" perkusyjny beat kroczą dumnie

przez lwią część utworu, żeby

niespodziewanie dorzucić do pieca.

Ze zdwojoną mocą. I w tym momencie,

znowu przeżywamy zderzenie z

buldożerem. Odegrane - nuta w nutę,

ale jeszcze szybciej (!) - pierwsze kilkadziesiąt

sekund kawałka stanowi,

idealne wręcz, tło dla świdrującej

solówki stopniowo wwiercającej się

do naszych głów. Na uwagę zasługuje

również instrumentalne "Palpitation".

Delikatne dźwięki gitary akustycznej

i subtelnie pobrzmiewające

talerze wprowadzają w trans, aczkolwiek

błyskawicznie z letargu wyrywają

nas miażdżąca atmosfera, przytłaczający

ciężar i całkiem pokomplikowane

- jak na ten zespół - przejścia.

Chłopaki w dalszym ciągu

budują klimat, piosenka zaczyna

przybierać coraz to konkretniejsze

barwy… a to co? Rwana podwójna

stopa, wtórująca jej riffowanina…

Brzmi to znajomo. Dlaczego? Ano

dlatego, iż pojawił się tu jawny, wyraźny

cytat z thrash metalowego klasyka,

"Time Does Not Heal" od Dark

Angel. Są konkrety? Są. Ogółem

rzecz biorąc, "The Heritage" to bardzo

udany tytuł, lecz jest tu pewien

zgrzyt niepozwalający mi ocenić tego

krążka na maksymalną ilość punktów

i sam nie jestem w stanie określić co

jest tego przyczyną. Może przełożenie

rutyniarstwa nad szczerość i

młodzieńczy zapał, może monotonia

niektórych utworów ("Protective

Uncounsciousness"), naprawdę, ciężkim

zadaniem jest ubranie tego w

sensowne słowa. Co nie zmienia

faktu, że, pomimo wszystko, "The

Heritage" jest solidną i godną polecenia

pozycją w dyskografii Protector.

(4,8)

Protector - Reanimated Homunculus

2013 High Roller

Rok 2003. Równo dziesięć lat po

wydaniu ociekającego barbarzyńską

brutalnością "The Heritage", stało

się. Niemiecka drużyna śmierci

oświadczył światu zakończenie działalności.

Zostawili po sobie cztery

świetne albumy, dwie EP-ki (bardzo

dobre "Misanthropy" oraz wyśmienite,

niczym nieustępujące pełnoprawnym

krążkom, "Leviathan's

Desire") i masę demówek, w tym legendarne

"Protector of Death".

Szkoda, ale Panowie postąpili z klasą.

Mało, który zespół potrafi zejść ze

sceny w odpowiednim momencie.

Tymczasem, żyjący w nadmorskiej

Szwecji Martin Missy (członek klasycznego

składu, autor partii wokalnych

na "Golem" oraz "Urm The

Mad") powołuje do życia czteroosobowy

coverband funkcjonujący

pod nazwą Martin Missy and The

Protectors. W latach 2003-2011

grali dla garstki maniaków utwory z

każdego okresu Protectora. Nawet

kawałki znajdujące się na płytach bez

Missy'iego odnalazły sobie stałe

miejsce w setliście. Każdy kto choć

odrobinę śledził poczynania tych

thrasherów wiedział, że udzielili się

oni na wydanej siedem lat temu

składance złożonej w hołdzie dla

Sodom ("In The Sign of Sodom -

Sodomaniac Tribute") własną wersją,

klasycznego już, "Sepulchral Voice".

8-ego października 2011 panowie

wydali składającego się z czterech

utworów rehearsala. Już pod nazwą

Protector. Przemianowany na macierzystą

kapelę coverband, z tylko jednym

członkiem oryginalnego składu

wydał długo wyczekiwany przez fanów,

pierwszy po "reaktywacji"

krążek pt. "Reanimated Homunculus".

Muzyka brzmi zupełnie

inaczej od ichni dokonań z lat 80-

tych i 90-tych. Nie ma tej agresji i

żaru, a death metalowe wtręty poszły

w odstawkę. Brzmi zniechęcająco,

prawda? Płytka zaczyna się rześkim,

riffowo niemalże speedowym, "Sons

of Kain". Granie zupełnie inne od

poprzednich krążków. Więcej w tym

crossoverowej prostoty oraz

speedowej przebojowości, niźli brutal-thrashowej

ma-sakry dźwiękiem.

Nieco monotonna gra perkusisty, z

każdą kolejną mi-nutą coraz bardziej

nużące, powtarzające się riffy,

wymęczone wrzaski Missy'iego.

Nienajlepszy począ-tek. Dalej jest

jednak tylko gorzej. Pseudo-majestatyczne

rozpoczęcie "Deranged

Nymphomania", bardzo nudne i

oklepane patenty oraz zrzynanie z

Desaster w refrenie, choć jest to tak

nieudolne, iż można tu mówić co

najwyżej o Desaster dla ubogich.

Sytuację ratuje nieco autentycznie

mroczny i ciężki numer tytułowy.

Oparty na kurewsko wpadającym w

ucho riffie w średnim tempie, kroczy

lepiej od niejednego "marszu

śmie(r)ci" wytworzonego przez nieudolnych

nihilistów, znanych jako

blackowcy. Niepokojący, zwiastujący

niechybną katastrofę refren, szczere,

jadowite partie wokali. To jest to! I

jeszcze cudowne przyspieszenie na

tle patetycznej solówki. Bomba! Niestety,

kolejne utwory nie potrafią

utrzymać poziomu "Reanimated Homunculus".

"Lycopolis" brzmi jak odrzut

z sesji "Golem". "Golem" z "agresją"

na miarę podstarzałych dziadków.

Sytuację ratują nieco szybkie,

zagrane z pasją i zaangażowaniem,

"Road Rage" oraz wieńczący całość,

bezpardonowy, piekielnie szybki

"Calle Brutal". Oj, bardzo nieudany

ten powrót. Wymuszone - sprawiające

wrażenie robionych na siłę -

kompozycje, wyjątkowo nieudane,

jak na Missy'iego, wokale… przerost

formy nad treścią krótko mówiąc.

Miejmy nadzieję, że Martin podrapie

się po łysiejącej czuprynie, zastanowi

nad tym i owym, a skutkiem

tego będzie krążek na miarę, chociażby,

"Urm The Mad". Jak na razie,

jest słabo, dramatycznie rzekłbym.

(3)

Foto: Protector

Łukasz Brzozowski

PROTECTOR 21

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!