Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
PROZA<br />
Antykwariusz<br />
Tadeusz Ryciarski<br />
Uchylane z wolna przeszklone drzwi antykwariatu<br />
poruszyły wiszący nad nimi dzwonek. Dźwięk był<br />
metaliczny, ale łagodny, parosekundowy, poprzecinany<br />
ledwie wyczuwalnymi pauzami ciszy. Obojętny<br />
na siłę klientów wprawiających w ruch prosty mechanizm<br />
alarmowy, zawsze brzmiał tak samo. Mógł<br />
go uruchomić choleryk energicznym pchnięciem, zahukana<br />
cicha myszka, angielski flegmatyk lub jego<br />
królowa, nawet brygada antyterrorystyczna wyłamująca<br />
wejście. Nie miało znaczenia, kto wchodzi i wychodzi.<br />
Dzwonek wszystkich, dosłownie wszystkich,<br />
anonsował z jednakową głośnością.<br />
Jacenty, bibliofil z opadającymi na kark przydługimi<br />
siwiejący włosami, które zdradzały jego hippisowską<br />
przeszłość, dałby wiele, żeby choć jednym<br />
mocniejszym tonem sygnalizował nadejście klienta,<br />
o którym od razu wiadomo, że będzie z nim można<br />
ubić interes. Uwolniłoby go to od bezsensownych<br />
rozmów z całą resztą bezwartościowych biznesowo<br />
humanistów o bogatym wnętrzu i pustym portfelu.<br />
Potrafili przez godzinę wertować jedną książkę<br />
za kilka groszy, by w końcu odłożyć ją na półkę i odwrócić<br />
się na pięcie. Witało ich i żegnało zawsze jednakowe,<br />
przytłumione brzmienie. Na żadne porozumiewawcze<br />
dzyń-dzyń antykwariusz nie mógł liczyć,<br />
toteż lekceważył dzwonek.<br />
I tym razem nie zareagował. Przeglądał w głębi<br />
antykwariatu niesprzedawalne nabytki, manowce<br />
swoich literackich fascynacji i handlowych kalkulacji.<br />
Dopiero dobiegające z przyległego pomieszczenia<br />
teatralne chrząknięcia odwróciły jego uwagę od<br />
dwóch prawie półmetrowych stosów książek z pożółkłymi<br />
kartkami. Nie musiał oglądać klienta, ani<br />
studiować psychologii zachowań, żeby wiedzieć, że<br />
z nim nie pohandluje. Zdradzało go dyskretne sygnalizowanie<br />
obecności, po którym powinno dobiec<br />
z oddali: „dzień dobry!” lub „jest tu kto!” Potem<br />
musiało paść sakramentalne, czy byłby zainteresowany<br />
zakupem. Byłby, ale przypadkowego „białego<br />
kruka” się nie spodziewał, zaś cała powojenna reszta<br />
niewiele była warta.<br />
Choć znał na pamięć niepisany scenariusz odwiedzin,<br />
nie czekał dłużej na jego spełnienie. Niespiesznie<br />
wyszedł z zaplecza przesiąkniętego ciężkim zapachem<br />
kurzu i kawy.<br />
Przy stole zawalonym wysłużonymi kryminałami,<br />
koło półki przeznaczonej dla meblujących się sno-<br />
bów z klasyką w inkrustowanych okładkach, stała<br />
Anna, jego pierwsza miłość. Bosko wyglądała w tej<br />
scenerii. Nie zmieniła się ani trochę: szczupła, oczy<br />
niebieskie, czarne brwi, nos zalotnie zadarty, wargi<br />
wyraźnie zarysowane, wydatne. Jedynie włosy o ton<br />
ciemniejsze, no i strój nie ten co wtedy, tylko dzisiejszy.<br />
Ubierała się w wysokie dżinsy z szerokimi nogawkami,<br />
teraz miała obcisłe, fabrycznie wytarte biodrówki.<br />
Jakby po prostu wskoczyła przed chwilą we<br />
współczesne ciuchy i wybiegła z bramy na umówione<br />
w Alejach spotkanie. Ale minęło … Zaraz, kiedy<br />
to było – próbował umiejscowić w czasie ich rozstanie.<br />
Data goniła datę, zdarzenie ścigało zdarzenie.<br />
Zaskoczony wizytą, miał mętlik w głowie. Stał blady,<br />
milczący, zahipnotyzowany. Jedynie oczy taksowały<br />
bezwstydnie twarz i ciało jego pierwszej kobiety.<br />
- Czy z panem wszystko w porządku – zaniepokoiła<br />
się na serio.<br />
- Aniu, kochanie, dlaczego mówisz mi pan – wyszeptał<br />
zdumiony.<br />
- Ja pana nie znam! – oburzyła się.<br />
Speszony przeprosił za pomyłkę, choć dalej nie<br />
rozumiał, dlaczego go nie poznaje. Albo raczej udaje,<br />
że nie zna. Przecież nie mógł się aż tak zmienić.<br />
A może to nie ona Może Stwórca przestał silić się<br />
na oryginalność i powołał do życia dwie identyczne<br />
istoty, które miały na zawsze zagubić się w oceanie<br />
siedmiu miliardów anonimowych istnień zamieszkujących<br />
planetę. Albo uznał, że osiągnął doskonałość,<br />
ideał, perfekcyjny wzorzec zasługujący na powtórzenie,<br />
który nie wiedzieć czemu zjawił się w antykwariacie<br />
i był na wyciągnięcie ręki. W każdym razie ich<br />
spotkanie mogło być wielką mistyfikacją, którą próbował<br />
gorączkowo rozszyfrować.<br />
- To ja, ja, ja, Ja-centy – zaczął dukać, co mu się<br />
zdarzało tylko w silnej emocji.<br />
- Pogięło cię, gościu – bezpardonowa, mocna odzywka<br />
podziałała niczym walnięcie obuchem w łeb.<br />
Nie, to nie mogła być jego Ania. Antykwariusz obcował<br />
ze słowem, a ten zwrot na pewno nie pochodził<br />
z jej wokabularza. Ludzie mogą się zmieniać, nawet<br />
zastygać w niezmienionej postaci, ale sposób wysławiania<br />
się pozostaje. Jest jak przyznany na wieczność<br />
kod pocztowy kierujący słowny przekaz pod właściwy<br />
adres osobisty, generacyjny, środowiskowy, terytorialny.<br />
Na przykład tylko pod 42-200 mówi się<br />
„chapcie” i „schódki”. Nigdzie indziej nie kaleczą<br />
w ten sposób polszczyzny. Ale przynajmniej wiadomo,<br />
kto zacz. Nie, to nie ona – zawyrokował w myśli.<br />
- Kim pani właściwie jest<br />
- Chciałam sprzedać trochę książek, bo zostały<br />
w mieszkaniu po śmierci mamy.<br />
- Po śmierci mamy, po śmierci mamy, powiada<br />
pani, że po śmierci mamy… – powtarzał jak zaklęcie,<br />
które wyczuwalnie jest ważne, jednak jego sprawczej<br />
30 aleje III