RODOWÓD 3
Nie chodzi tutaj – u kaduka! – o herb ani o szeregi przodków podgolonych, z sarmackimi wąsami i przy karabelach – ani wydekoltowane prababki w fiokach. Oj<strong>ci</strong>ec i matka – otóż i cały rodowód, jak to jest u <strong>na</strong>s, w dziejach nowoczesnych ludzi bez wczoraj. Z koniecznoś<strong>ci</strong> wzmianka o jednym dziadku, z musu notka o jednym jedynym pradziadku. Chcemy uszanować <strong>na</strong>syconą do peł<strong>na</strong> duchem i upodobaniem semickim awersję ludzi nowoczesnych do ob<strong>ci</strong>ążania sobie pamię<strong>ci</strong> wiadomoś<strong>ci</strong>ami, w <strong>który</strong>m koś<strong>ci</strong>ele czy <strong>na</strong> jakim cmentarzu <strong>da</strong>ny dziadek spoczywa. Otóż – oj<strong>ci</strong>ec nosił <strong>na</strong>zwisko Baryka, imię Seweryn, które <strong>na</strong> rozłogach rosyjskich zbytnio nie raziło. „Siewierian Grigoriewicz Baryka” – uchodziło wtedy, prześlizgiwało się niepostrzeżenie. Matka była niewidocz<strong>na</strong>, samoswoja, <strong>na</strong>jzwyczajniejsza Jadwiga Dąbrowska, rodem z Siedlec. Całe prawie ży<strong>ci</strong>e spędzając w Rosji, w <strong>na</strong>jrozmaitszych jej guberniach i powiatach, nie <strong>na</strong>uczyła się dobrze mówić po rosyjsku, a duchem przemieszkiwała nie gdzieś tam <strong>na</strong> Uralu czy w Baku, w Symbirsku czy zgoła w Tule, lecz w<strong>ci</strong>ąż w Siedlcach. Tylko w Siedlcach – choć to jedynie z listów i gazet wiedziała – działy się dla niej rzeczy ważne, interesujące, godne wzruszenia, pamię<strong>ci</strong> i tęsknoty. Wszystko inne, poza mężem i synem, była to przygod<strong>na</strong>, doczes<strong>na</strong>, przelot<strong>na</strong> suma rzeczy i z<strong>da</strong>rzeń, wzbudzająca coraz większą tęsknotę właśnie za Siedlcami. W <strong>na</strong>jpiękniejszej miejscowoś<strong>ci</strong> – oazie <strong>na</strong>ftowej pustyni, Baku – kędyś <strong>na</strong> tak zwanym Zychu, w zatoce Półwyspu Apszerońskiego, woniejącego od kwiatów i roślinnoś<strong>ci</strong> Południa, gdzie przejrzyste morze szmerem <strong>na</strong>pełniało <strong>ci</strong>enie <strong>na</strong>dbrzeżnych gajów, pani Barykowa nie miała zawsze nic pilniejszego do <strong>na</strong>dmienienia jak stwierdzenie, że <strong>na</strong> Sekule był „także” bardzo piękny staw, w Rakowcu były <strong>na</strong>dto łąki – gdzie! piękniejsze niż jakiekolwiek <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e, a kiedy księżyc świe<strong>ci</strong>ł <strong>na</strong>d Muchawką i odbijał się w stawie około mły<strong>na</strong>... Następowało nieuniknione ślimaczenie się wpośród długotrwałego wypomi<strong>na</strong>nia pięknoś<strong>ci</strong> jakichś tam mokrych łąk pod Iganiami, lasku pod Stoczkiem, a <strong>na</strong>wet szosy ku Mordom, która – żal się Boże! – także była we wspomnieniach peł<strong>na</strong> nie tylko błota, kurzu i stałych wybojów, lecz i uroku. Już po raz pierwszy, wnet po ślubie, jadąc przez Moskwę pani Barykowa (Jadwiga z Dąbrowskich) wsławiła się była pośród polonii rosyjskiej rozmową z j a m s z c z y k i e m. Gdy bowiem powóz, w <strong>który</strong>m siedziała, trząsł niemiłosiernie <strong>na</strong> wybojach m o s t o w e j, strofowała k u c z e r a siedzącego <strong>na</strong> koźle, obrzędowo i poniekąd urzędowo wypchanego sowi<strong>ci</strong>e we wszystkich kierunkach: „Co to tutaj u was <strong>taki</strong>e płoche bruki!”. Powtarzała tę wymówkę raz, drugi i trze<strong>ci</strong>, w miarę znie<strong>ci</strong>erpliwienia, aż do chwili katastrofy. Woźnica oglą<strong>da</strong>ł się <strong>na</strong> nią kilkakroć z oburzeniem, a gdy jeszcze raz powtórzyła okrzyk uskarżający się <strong>na</strong> „płoche bruki”, zatrzymał swego siwka i wrzasnął: – Da czto wy, barynia, w samom diele k moim briukam pristali! Płochije briuki, <strong>da</strong> płochije briuki! Isz babu! Płochije briuki, tak płochije, a tiebie, baba, czto za dieło! Kiedy indziej, już jako małżonka dobrze sytuowanego urzędnika, pragnąc przyczynić się w miarę możnoś<strong>ci</strong> do powodzenia i awansów męża, zaszkodziła mu z<strong>na</strong>miennie swą niedostateczną z<strong>na</strong>jomoś<strong>ci</strong>ą arkanów mowy rosyjskiej. Było to <strong>na</strong> balu publicznym w mieś<strong>ci</strong>e gubernialnym pod Uralem. Bal ów zaszczy<strong>ci</strong>ł swą obecnoś<strong>ci</strong>ą miejscowy guber<strong>na</strong>tor oraz jego dorastająca córka. Pani Barykowa po przetańczeniu walca miała szczęś<strong>ci</strong>e z<strong>na</strong>leźć przypadkiem miejsce obok córki guber<strong>na</strong>tora, zapragnęła zawiązać miłą rozmowę z dziedziczką poduralskiej potęgi. Zapragnęła skorzystać z chwili i coś zrobić dla męża przez pozyskanie przychylnoś<strong>ci</strong> córki guber<strong>na</strong>tora. Nie wiedziała, od czego zacząć rozmowę, wahała się i gubiła w niepokoju, co by tu powiedzieć... Wresz<strong>ci</strong>e z<strong>na</strong>lazła! Widząc śliczną różę przypiętą do stanika uroczej guber<strong>na</strong>torówny, pani Barykowa z zachwytem, rozpływając się w uniesieniu, tonąc w uśmiechach uwielbienia, wyrzekła: – Ach, kakaja u was kras<strong>na</strong>ja roża! Jakież było jej zdumienie, ba! przerażenie, gdy dziewczę guber<strong>na</strong>torskie omdlewająco–bolesnym dyszkantem poczęło wołać w kierunku ojca: – Papieńka! Papieńka! Mienia zdieś obiżajut! Skądże pani Jadwiga (z Dąbrowskich) mogła wiedzieć, że polska róża to nie roża, tak, z<strong>da</strong>wało się, z brzmienia podob<strong>na</strong>! Samo wyjś<strong>ci</strong>e za mąż za Sewery<strong>na</strong> Barykę odbyło się w sposób niezwykły. Siedząc już <strong>na</strong> dobrej posadzie, zdrowy, w sile wieku, przystojny „młody człowiek” postanowił ożenić się, oczywiś<strong>ci</strong>e w kraju. Wziął tedy urlop jednomiesięczny i w czasie, <strong>który</strong>m dowolnie rozporządzał, po odtrąceniu okresu podróży, wszystko załatwił: wyszukał sobie dozgonną towarzyszkę ży<strong>ci</strong>a, wyko<strong>na</strong>ł prawidłowe „konkury”, zjed<strong>na</strong>ł sobie przychylność rodziców, „doz<strong>na</strong>ł wzajemnoś<strong>ci</strong>” – (choć pan<strong>na</strong> za czymś tam czy za kimś srodze spazmowała) – wziął ślub, odbył podróż powrotną i nie spóźnił się ani o godzinę <strong>na</strong> swe stanowisko, kędyś u podnóża środkowego Uralu. Seweryn Baryka nie otrzymał w młodoś<strong>ci</strong> specjalnego wykształcenia i nie miał określonego zawodu. Gdy był czas po temu, nie bardzo mu się ch<strong>ci</strong>ało zaprzątać sobie głowy <strong>na</strong>uką, a później okolicznoś<strong>ci</strong> tak się ułożyły, że za późno już było przedsiębrać zdecydowane studia. Był tedy przez czas dość długi pospolitym typem człowieka poszukującego jakiejkolwiek posady. Gdy zaś z<strong>na</strong>lazł niezbyt odpowiednią, szukał <strong>ci</strong>chaczem innej, zyskowniejszej, w jakiejkolwiek bądź dziedzinie. Chodziło tylko o wysokość pensji, mieszkanie, opał, światło, tantiemy i tym podobne do<strong>da</strong>tki, a co się za te tantiemy wykonywuje, to było <strong>na</strong>jzupełniej obojętne. Trzeba <strong>na</strong>dmienić, iż Seweryn Baryka był człowiekiem z gruntu i do d<strong>na</strong> ucz<strong>ci</strong>wym, toteż za <strong>na</strong>jwyższą pensję i za <strong>na</strong>jobszerniejsze mieszkanie nie robiłby nic podłego. W 4
- Page 1 and 2: Aby rozpocząć lekturę, kliknij n
- Page 3: 2 Panu Konradowi Czarnockiemu w prz
- Page 7 and 8: Wciąż jednakowo umiarkowane prowa
- Page 9 and 10: Czaruś dostał był właśnie prom
- Page 11 and 12: Po drodze zatrzymano się obok star
- Page 13 and 14: Nie tu jednak były granice, a nawe
- Page 15 and 16: oczy. Przede wszystkim z nagła i z
- Page 17 and 18: Gościna udzielona księżnej Szcze
- Page 19 and 20: stanie nic z tego wyssać dla siebi
- Page 21 and 22: obserwatorów, rozstrzeliwanie best
- Page 23 and 24: Szańce obronne niegdyś wojska ang
- Page 25 and 26: - W nocy tu przyjdę. Będę czeka
- Page 27 and 28: Wyruszyli w zimie na statku zdąża
- Page 29 and 30: - Cały ów kanał leży niżej od
- Page 31 and 32: - Jakoś ta cała cywilizacja idzie
- Page 33 and 34: Nadzwyczajnie długo trwała podró
- Page 35 and 36: czynami rewolucyjnymi w Baku. Był
- Page 37 and 38: więzy, wciąż jeszcze, jak w dzie
- Page 39 and 40: Ojciec i syn wwindowali się wzajem
- Page 41 and 42: kazał iść za sobą. Weszli do pr
- Page 43 and 44: CZĘŚĆ DRUGA NAWŁOĆ 42
- Page 45 and 46: - To są barbarzyńcy! - ciskał si
- Page 47 and 48: - Patrzcie no, koledzy! - mruknął
- Page 49 and 50: Po przyjeździe na podrzędną stac
- Page 51 and 52: - Kolacja! Otóż i kolacja! - z za
- Page 53 and 54: - Biorę pana pod swoją opiekę -
- Page 55 and 56:
Nazajutrz, wyspawszy się znakomici
- Page 57 and 58:
- Doprawdy Zasłabła - troskał si
- Page 59 and 60:
Cezary obejrzał się dookoła i rz
- Page 61 and 62:
A ci tutaj wszyscy są tak pewni sw
- Page 63 and 64:
Okazało się, iż zdrowie panny Ka
- Page 65 and 66:
Niewielu mijano przechodniów. Pewi
- Page 67 and 68:
- Czy mi żal Nie wiem. - Nie wie p
- Page 69 and 70:
Do objęcia przez Cezarego Barykę
- Page 71 and 72:
skok do Częstochowy, obstalowali f
- Page 73 and 74:
Termin pikniku nadciągał z chyżo
- Page 75 and 76:
Na kilka dni przed terminem zabawy
- Page 77 and 78:
obnażone ramiona ujęły jego kęd
- Page 79 and 80:
nogi. Oglądał innych przedstawici
- Page 81 and 82:
- Cieszę się - mówił do dam, kt
- Page 83 and 84:
Oparta o pudło fortepianu przypatr
- Page 85 and 86:
Po rozkoszach pikniku nastały dnie
- Page 87 and 88:
Jednego z ostatnich dni listopada,
- Page 89 and 90:
szklance. Zawołałam moją siostrz
- Page 91 and 92:
Nikt tego nie zauważył, żeby śm
- Page 93 and 94:
Wałęsał się po polach. Trafiwsz
- Page 95 and 96:
pocałunki z byle kim strasznie por
- Page 97 and 98:
- Na Chłodek - sam... Ech, ty głu
- Page 99 and 100:
- Jakież to tu u nas papiery! - we
- Page 101 and 102:
Cezary musiał „robić” podwój
- Page 103 and 104:
Powróciwszy do Warszawy Cezary Bar
- Page 105 and 106:
uczyłem ideału - ja, urzędniczyn
- Page 107 and 108:
Wychodząc na wykłady i do prosekt
- Page 109 and 110:
Pan Szymon Gajowiec poza urzędowym
- Page 111 and 112:
Sekretarz słuchając w milczeniu p
- Page 113 and 114:
Rzeczownik „proletariat” wymawi
- Page 115 and 116:
Pewnego dnia rano Lulek przyszedł,
- Page 117 and 118:
naturalnie zaczesanymi włosami. Oc
- Page 119 and 120:
- Towarzyszka Karyla jeszcze nie sk
- Page 121 and 122:
Idąc ulicami miasta, gdy mgła zim
- Page 123 and 124:
w jedno wężowisko żądz. Zdarlib
- Page 125 and 126:
- To są stosy papierów i nic wię
- Page 127 and 128:
- Myślałem o tobie dniami i nocam
- Page 129:
Był pierwszy dzień przedwiośnia.