27.01.2015 Views

Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny ...

Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny ...

Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny ...

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

Długo wlókł się po<strong>ci</strong>ąg <strong>na</strong>ładowany ludźmi do c<strong>na</strong>, choć z niego raz wraz ktoś przyzostawał <strong>na</strong> przydrożnych<br />

cmentarzach miasteczek. Im bliżej było do kresów polskich, tym rewizje były <strong>ci</strong>ęższe i sroższe. Naresz<strong>ci</strong>e rozeszła się<br />

wśród podróżnych wieść rados<strong>na</strong>: granica! Zanim jed<strong>na</strong>k ludzie wymizerowani i storturowani w wago<strong>na</strong>ch od tylu<br />

tygodni ujrzeli upragnione budynki kresowe, niemało ich jeszcze <strong>na</strong>dręczono. Po<strong>ci</strong>ąg stał w polu. Drzwi od wagonów<br />

były zamknięte. Czekano w tym ruchomym więzieniu <strong>na</strong> zmiłowanie się nieubłaganych władców.<br />

Cezary obserwował <strong>ci</strong>ekawe zjawisko, iż <strong>ci</strong> wszyscy ludzie, jego sąsiedzi z <strong>na</strong>jbliższych ławek, by<strong>na</strong>jmniej nie<br />

fabrykan<strong>ci</strong>, nie bankierzy ani mag<strong>na</strong><strong>ci</strong>, lecz <strong>na</strong>jzwyczajniejsi i dobroduszni zja<strong>da</strong>cze chleba tudzież kaszy jaglanej, <strong>na</strong><br />

którą zarobili własnymi rękami – drobni dorobkiewicze i mizerni karierowicze, urzędnicy i pracownicy prywatni – byli<br />

jakby wyję<strong>ci</strong> spod wszelkiego prawa właśnie tam, w kraju, gdzie tyle się <strong>na</strong>słuchał o prawach człowieka u<strong>ci</strong>śnionego i<br />

wyjętego spod prawa. Do dzikiej furii doprowadziła go tyrania <strong>na</strong>jzwyklejszych pospolitaków i żoł<strong>da</strong>ków, którzy, nie<br />

wiadomo za co i w jakim celu, gnębili uchodźców do Polski z satysfakcją, z nie<strong>na</strong>syconą przyjemnoś<strong>ci</strong>ą, z jawnym<br />

wylewem zwyczajnej <strong>na</strong>cjo<strong>na</strong>listycznej zemsty. Moż<strong>na</strong> było zrozumieć gniew <strong>na</strong> burżujów, ro<strong>da</strong>ków u<strong>ci</strong>ekających z<br />

Rosji przez Baku w świat szeroki, lecz ta gruba i okrut<strong>na</strong> przemoc okazywa<strong>na</strong> goś<strong>ci</strong>om, przychodniom, wędrowcom,<br />

którzy właśnie wynosili się do siebie – dziwiła i <strong>na</strong>pełniała gniewem. Patrzał <strong>na</strong> twarze oficerków komenderujących, <strong>na</strong><br />

rewidentów i s o ł d a f o n ó w trzymających straż przy drzwiach i pierwszy raz w ży<strong>ci</strong>u zobaczył nie tylko oczyma,<br />

lecz duszą czującą – tyranię, o której mu oj<strong>ci</strong>ec mówił tyle razy.<br />

Ale po wszystkich udręczeniach i po <strong>na</strong>jobrzydliwszych trwogach, zwłaszcza kobiecych – iż nie wypuszczą, iż każą<br />

cofnąć się, iż zamkną wagony, zawrócą po<strong>ci</strong>ąg z ludźmi i odwiozą wszystkich z powrotem do Charkowa – po licznych<br />

plotkach i istnych klech<strong>da</strong>ch, które strach płodził, a do niebywałych rozmiarów wydymała głupota – oto roztworzono<br />

drzwi wagonów. Ludzie zgarnęli, co tam jeszcze taszczyli ze sobą, ponieśli <strong>na</strong> ręku dzie<strong>ci</strong>, powlekli starych i chorych.<br />

Pędzili z wrzaskiem i szlochaniem, popychając się, wyprzedzając jedni drugich – jakimś rozmokłym goś<strong>ci</strong>ńcem, ku<br />

domom widniejącym tuż obok. Biegnąc coraz szyb<strong>ci</strong>ej, jakby ich kto gonił, modląc się, płacząc i śmiejąc się razem,<br />

doskoczyli do sztachet, za <strong>który</strong>mi stało kilku żołnierzy w szarych, podniszczonych rogatych czapkach. Kobiety stare i<br />

słabe chwytały się dygocącymi palcami za balasy owych sztachet, mężczyźni zmordowani drogą całowali słupy w tym<br />

pło<strong>ci</strong>e. Wszyscy popychali się i bili, torując sobie i swoim przejś<strong>ci</strong>e w tłumie, kotłującym się jak zbiorowisko topielców<br />

dosięgających wybrzeża. Brama była otwarta i tam za koleją przepuszczano.<br />

Przyszła wresz<strong>ci</strong>e kolej i <strong>na</strong> Cezarego. Nie miał <strong>ci</strong> żadnych papierów, gdyż wszelkie dokumenty zostały w<br />

skradzionej walizce. Szedł <strong>na</strong> oślep. On może jeden w tym tłumie nikogo nie witał, a wszystko żeg<strong>na</strong>ł i zostawiał za<br />

sobą. W ostatniej chwili, gdy już miał bramę przekroczyć, inżynier Białynia wetknął mu w rękę jakiś papier, czyjąś<br />

legitymację. Oficer polski przyjął papier od Baryki, obejrzał i tuż <strong>na</strong> stoliku przybił pieczęć. Przychodzień minął bramę.<br />

Wszedł do Polski, kraju swoich rodziców.<br />

Tłum ludzki mijał budynki stacyjne i kierował się w stronę miasteczka, którego murowane i drewniane domki wi<strong>da</strong>ć<br />

było niezbyt <strong>da</strong>leko. Cezary szedł również do tego miasta. Po udręce, zgnieceniu i braku powietrza w przedziałach<br />

po<strong>ci</strong>ągu, oddychał teraz powietrzem szerokim, olbrzymim. Wy<strong>ci</strong>ągał ręce do tego szerokiego powietrza, do ziemi<br />

niez<strong>na</strong>nej, jakby wolność swoją obejmował w posia<strong>da</strong>nie. Mijał ohydne budynki, stawiane, jak to mówią, psim swędem,<br />

z <strong>na</strong>jtańszego materiału, kryte papą, którą wiatr poobdzierał, a zimowe pluty podziurawiły doszczętnie. Chcąc całe to<br />

oppidum objąć jednym spojrzeniem, wyszedł za ostatnie domostwo.<br />

Przepływała tam rzeczka, w stromych brzegach wijąca się wśród niziny. Śniegi już stajały i pierwsza trawka, szczyk<br />

rzadki, bladozielony, rozpoś<strong>ci</strong>erać się poczy<strong>na</strong>ła <strong>na</strong>d bystrą wodą. Po tej to ledwie widocznej runi tańczyli <strong>na</strong> bosaka<br />

chłopcy–nędzarze przygrywając sobie <strong>na</strong> ustnej harmonijce. Bose ich stopy migały <strong>na</strong>d błotem, które już zdołały ubić<br />

<strong>na</strong> dogodne do tańca klepisko. Przedwiośnie zdmuchnęło już z <strong>da</strong>chów bud <strong>na</strong>jbliższych lód i śnieg – ogrzało już<br />

<strong>na</strong>turalnym powiewem południa wnętrza, które długa i <strong>ci</strong>ężka zima, wróg bie<strong>da</strong>ków, przejmowała śmier<strong>ci</strong>onośnym<br />

tchnieniem. Pourywane rynny, dziurawe <strong>da</strong>chy, spleśniałe ś<strong>ci</strong>any kryła już ta nieśmiertel<strong>na</strong> artystka, wiosenka<br />

<strong>na</strong>dchodząca, pozłotą i posrebrzeniem, zielenią i spłowiałoś<strong>ci</strong>ą, barwami swymi, które rozpoś<strong>ci</strong>erała <strong>na</strong>d światem.<br />

Usiłowała osłonić nikłymi swymi kolory to wstrętne widowisko, które <strong>na</strong> jej tle <strong>pełny</strong>m wieczyś<strong>ci</strong>e nieśmiertelnego<br />

pięk<strong>na</strong> ludzie rozpostarli: miasteczko polsko–żydowskie. Cezary patrzał posępnymi oczyma <strong>na</strong> grząskie uliczki, pełne<br />

niezgruntowanego bajora, <strong>na</strong> domy rozmaitej wysokoś<strong>ci</strong>, formy, maś<strong>ci</strong> i stopnia zapaprania zewnętrznego, <strong>na</strong> chlewy i<br />

kałuże, <strong>na</strong> zabudowania i spalone rumowiska. Wró<strong>ci</strong>ł <strong>na</strong> rynek, obstawiony żydowskimi kramami o drzwiach i ok<strong>na</strong>ch<br />

zabryzganych błotem przed miesiącami, a i przedtem nie myte od kwartałów.<br />

„Gdzież są twoje szklane domy – rozmyślał brnąc <strong>da</strong>lej. – Gdzież są twoje szklane domy...”<br />

41

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!