26.10.2014 Views

Nr 597, luty 2005 - Znak

Nr 597, luty 2005 - Znak

Nr 597, luty 2005 - Znak

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

Augustyn, Bomba<br />

Bortnowska, Delsol, Slany


Jacek Malczewski<br />

Madonna i dzieci, 1897 <br />

oJej na pl6tnie, 59 x 48 em <br />

Obraz pochodzi ze zbior6w <br />

Muzeum Narodowego w Krakowie


SPIS TRESCr<br />

Samotnosc w rodzinie?<br />

LUTY <strong>2005</strong> (<strong>597</strong>)<br />

4. Od redakcji<br />

DIAGNOZY<br />

DWUGLOS<br />

5. Cuilhem Labouret<br />

"Laickosc" a pami~c zbiorowa<br />

8. Liliana Sonik<br />

Cudzozierncy we wlasnej kulturze<br />

TEMAT MIESI1\CA<br />

DEFINICJE<br />

15. lacek Bomba<br />

Rodzina w dzisiejszej Polsce<br />

21. Chantal Delsol<br />

Jak dzisiaj przekazywac wartosci?<br />

29. Krystyna Slany<br />

Modele zycia rodzinnego<br />

41. l aze! Augustyn Sl<br />

Jezeli chrzescijafistwo nie chce si~ sarno zabic<br />

53. Matka<br />

Z Halinq Bortrwwskq rozmawia lolanta Steciuk<br />

60. Rodzina - dziecko swoich czasow<br />

Ankieta<br />

86. Inspiracje<br />

TEMATY I REFLEKSJE<br />

87. "Moiliwa jest nawet zmiana na lepsze"<br />

Ze Stefanem Wilkarwwiczem<br />

rozmawiajq Dorota Zariko i l aroslaw Gowin


99. Marta Tarabula<br />

Sztuka sfonnatowana<br />

DOSKONALY SMAK ORIENTU<br />

107. Piotr Klodkowski<br />

Dziecko <br />

RUBRYKA POD ROZ1\ <br />

112. Malgorzata Lukasiewicz<br />

Buty tez Sil wazne<br />

o ROZNYCH GODZINACH<br />

117. Halina Bortnowska<br />

* * *<br />

POWROTY<br />

128. Ks. Wojciech Bartkowicz<br />

Ub6stwo w epoce konsumpcjonizmu<br />

ZDARZENIA - KSI1\ZKI - LlIDZIE<br />

132. Ryszard Kasperowicz<br />

Swiatlosc umyslu<br />

137. Slawomir Poplawski<br />

o naprawie filozofii katolickiej<br />

141. Janina Katz<br />

LIST Z KOPENHAGI: Pi~kni dwudziestoletni<br />

144. KrzysztoJ Biedrzycki<br />

Powrot taty<br />

150. Lukasz Maciejewski<br />

Szkola zycia<br />

SPOLECZENSTWO NIEOBOJ~TNYCH<br />

154. Anna Glq,b<br />

Oswoic odrzucone dziecko<br />

158. REKOMENDACJE<br />

161. ROK 1984


Od redakcii<br />

Czym jest rodzina? Idyllieznym urzeezywistnianiem najbardziej<br />

naturalnej dla ezlowieka drogi iyeiowej? Zakonem<br />

0 surowej regule, w kt6rym powieSc si~ moie tylko<br />

wtedy, gdy wszysey ezlonkowie wsp61noty rozumiej'l konieeznosc<br />

stalej wewnytrznej praey nad sob'l ? Stopniow'l<br />

utrat'l zludzen na temat prawdy 0 ezlowieku? Instytuej'l<br />

wytwarzaj'lq doeh6d wedlug zaloionego biznesplanu? Samotnosei'l<br />

posr6d najbliiszyeh? Cieplym punktem w kosmosie,<br />

skat'l, na kt6rej zawsze moina si~ oprzec?<br />

Czy dzieei to spelnienie pragnien, duma i nadzieja na<br />

przyszlosc - ezy wraia armia, kt6ra zagarnia najlepsz'l ez~sc<br />

naszego iyeia i idzie dalej? Czy wsp61ne iyeie rozwija w nas<br />

ofiarnosc, ezy przeeiwnie - instynkt dbania 0 swoje, jak<br />

w ostawionej kwestii z Kr6la Lwa: ,,0 pi'ltej rano to jest<br />

TWOJ syn". Czy wyehowuj'le dzieei z poswi~eeniem, trwa­<br />

Ie wygrywamy walk~ z miloSci'l wlasn'l' ezy, kiedy odehodz'l,<br />

powraeamy w dawne koleiny egoizmu?<br />

Odpowiedzi na te pytania jest pewno tyle, ile indywidualnyeh<br />

doswiadczen. CZysc z nieh znajd'} Pans two w ankieeie<br />

dopelniaj'leej lutowy numer "<strong>Znak</strong>u". Rozpoezynamy<br />

go tekstem Chantal Delsol, kt6ra pisze, dlaezego tak<br />

trudno przekazywac dzisiaj dzieeiom wartosci. Krystyna<br />

Siany pokazuje, jak zmieniat si~ model rodziny na przestrzeni<br />

ostatnieh stu lat, natomiast ks. J6zef Augustyn omawia<br />

problem zwi'lzk6w homoseksualnych. Halina Bortnowska<br />

wspomina swoje dziecinstwo i opowiada 0 zloionej relacji<br />

z matk'l, a Stefan Wilkanowicz m6wi miydzy innymi<br />

o tym, ezego nauczyl siy od wlasnych dzieci. Ponadto w numerze<br />

stale rubryki i Rok 1984, kt6rego redaktorzy zajmuj'l<br />

si~ tym razem tematem sukcesu.<br />

4


Jan N owak-Jezioranski<br />

urodzony 15 maja 1913 w W arszawie<br />

zmad w Warszawie 20 stycznia <strong>2005</strong><br />

Czlowiek niezwyklej odwagi i prawosci, niespozytej energii, ktorq w calosci<br />

poswir;cil walce 0 niepodleglq Polskr; i pracy dla Polski - swojej wielkiej<br />

miioSci. Sluzyl krajowi na polu bitwy, pelniqc najtrudniejsze zadania<br />

kurierskie w AK-owskiej konspiracji, i w Radiu Wolna Europa, ktorym<br />

kierowal blisko cwierc wieku, podtrzymujqc w Polakach ducha wolnosci.<br />

Byi niestrudzonym i skutecznym lobbystq sprawy Polski w USA. Wr6ciwszy<br />

do kraju, siuzyl mu pi6rem i zywym slowem. <br />

Z j ego smierciq tracimy wielki autorytet, a zarazem wiernego Przyjaciela.


OIAGNOZY<br />

DWUGLOS 0 LAICKOSCI<br />

L ~k przed obecnosciq religii w iyciu publicznym zaczyna<br />

(zwlaszcza w Europie Zachodniej) przybierae<br />

karykaturalnq postae. Do czego to prowadzi? Czy<br />

moi;e bye tak, i;e europejscy chrzescijanie stanq si~<br />

"cudzoziemcami" we wlasnym domu? Ponii;ej publikujemy<br />

dwuglos na ten temat.<br />

Guilhem Labouret<br />

" La ickosc" a pami~c zbiorowa<br />

Swiyty Mikolaj nie popisal siy: byl chrzeScijaninem, a w dodatku<br />

biskupem. Jego pastoral i mitra wprawiaj'l w zaklopotanie. Udowodniono<br />

to Pas-de-Calais, gdzie czekoladowe figurki tego swiytego objyto<br />

zakazem obecnosci w szkolach, gdy okazalo siy, ze pr6by wyskrobania<br />

krzyza z biskupiego kapelusza nie daj'l dobrych rezultat6w.<br />

Zabawna historia, podobnie jak usuniycie z wielu szk6l szopek.<br />

Szopek zakazano nawet w Bouches-du-Rhone, regionie znanym z tradycyjnego<br />

wyrobu bozonarodzeniowych swiqtk6w, chociaz Jezusek<br />

jest tam raczej glinianq figurk'l niz sakralnym wizerunkiem Bozego<br />

Syna. W obydwu przypadkach prasa podkreSlala ekonomiczne skutki<br />

tak scislego stosowania ustawy 0 laickosci: pozbawienie zysk6w<br />

producent6w czekolady na p6lnocy, rozczarowanie rzeibiarzy ludowych<br />

z poludnia.<br />

Ale czy za tymi dzialaniami, 0 kr6re dopominaj'l siy przedstawiciele<br />

zwi'lzk6w rodzic6w, przy wsparciu kuratori6w a nawet zainteresowanych<br />

diecezji l , nie kryje siy cos powazniejszego?<br />

1 Francuscy biskupi wyznaj'l zasad~: " Im wi~cej laickoSci, rym gl~bsza wiara" (przyp.<br />

red.).<br />

5


GUILH EM LABOURET<br />

Skutkiem wprowadzenia w tych szkolach ustawy 0 laickosci jest<br />

zanegowanie cz~sci naszego kulturowego dziedzictwa. Kto bowiem<br />

z mieszkanc6w Alzacji, Lotaryngii, Szampanii czy Pikardii wierzy<br />

w cuda czynione przez Sw. Mikolaja, biskupa z Myry, zmarlego<br />

6 grudnia, prawdopodobnie miydzy rokiem 329 a 350? Kto jeszcze<br />

czeka na 25 grudnia, zeby ulozye w zlobku owini~tego w pieluszki<br />

Jezuska? Cz~sto mozna go oglqdae juz z koncem listopada.<br />

Wyeliminowanie obu tych symboli zbiorowej pami~ci jest dziataniem<br />

przeciwko naszym kulturowym dziejom, a nie pracq na rzecz<br />

laickosci. Zeby bye konsekwentym, nalezaloby r6wniez zabronie<br />

wyrobu na swi~to Objawienia Panskiego galette des rois, "ciasta<br />

Trzech Kr6li" (poniewaz 0 jakich kr616w moze tu chodzie, jesli nie<br />

o tych z Ewangelii?), czekoladowych dzwonk6w na Wielkanoc (cZ)'<br />

nie nasuwaj'l skojarzenia z Rzymem i powrotem do dzwonnic?), ale<br />

takZe croissants - naturalnych, maslanych albo z szynk'l- kt6re, przypomnijmy,<br />

S'l wyobrazeniem muzulmanskiego p61ksi~zyca stworzonym<br />

niegdys przez wiedenskiego cukiernika.<br />

Przy odrobinie wyobrazni mozna posun,!c si~ jeszcze dalej - wyobraznia<br />

jest jednak tw6rcza i pracuje szybko, widae juz wi~c jej przejavV)'<br />

w szkolnictwie. Wpiszcie przed dat,! smierci jakiejs postaci historycznej<br />

krzyzyk, a uznaj,! was za prozelit~; kazcie czytae swoim<br />

uczniom Bossueta czy Claudela, a zostaniecie oskarzeni, ze chcecie<br />

ich nawracae. Uwazajcie, jakie lektury uzupeiniaj,!ce polecacie im<br />

kupic: na okladce Atali lub Geniuszu chrzescijanstwa moze pojawie<br />

si~ postae ksi~dza lub krucyfiks .. . Kaz'!c uczniom spiewae na lekcjach<br />

cywilizacji niemieckiej Stille Nacht, Heilige Nacht, tradycyjn,!<br />

kol~d~ zza Renu, narazicie si~ na powazne problemy z ich rodzicami<br />

i kierownictwem szkoly.<br />

Spotyka si~ dzisiaj student6w, catkiem zreszt'! powaznych i bardzo<br />

inteligentnych, kt6rzy maj'l ambicj~ zdae egzamin konkursovV)'<br />

do Wyzszej Szkoty Nauk Humanistycznych w Lyonie, a szczycq siy<br />

tym, ze "powstrzymuj'! siy od zagl,!dania do Pisma Swi~tego, a przede<br />

wszystkim do Ewangelii", choe to lektura utatwiaj,!ca zrozumienie<br />

takiego obj~tego programem dzieia jak "Historia podr6zy do Brazy­<br />

Iii" Jeana de Lery, francuskiego misjonarza, kt6ry wyruszyt do Ameryki<br />

w okresie wojen religijnych XVI wieku. Inni, studiuj,!cy na uni­<br />

6


DIAGNOZY<br />

wersyteeie histori~ prasy, akeeptujq ezytanie "Le Monde" ezy "Le<br />

Figaro", ale niestosowna lub wr~ez raiqea wydaje im si~ lektura "La<br />

Croix"Z, wielkiego krajowego dziennika, jednego z najstarszyeh,<br />

utrzymujq bowiem, ie ze wzgl~du na tytul gazety jej lektura powinna<br />

bye opejonalna. W 0 wiele mniejszym stopniu stosuje si~ to z pewnoseiq<br />

do pism takieh jak "Metro" ezy ,,20 minutes". I na tym wlasnie<br />

polega problem: ehqe przesadnie zakazywae m6wienia 0 Bogu ­<br />

ezy oglqdania Go, nawet pod postaeiq wyobraien ludowyeh artyst6w<br />

- w imi~ rzekomej laiekoSci, zapominamy 0 historii naszej kulrury i fundamentaeh<br />

zbiorowej pami~ei. Nieliezni b~dq wi~e studenei, kt6rzy<br />

potrafiq zrozumiee, 0 eo ehodzi w Proboszczu z Tours i Lekarzu wiejskim<br />

Balzaka, ezy ogarnqe zasi~g krytyki Woltera, bo nie b~dq jui<br />

nawet wiedzieli, do jakiej religii si~ odnosi.<br />

Bqdzmy powaini: sw. Mikolaj i Dzieeiqtko Jezus Sq eZ~Sciq naszego<br />

kulturowego dziedzietwa i - podobnie jak wieley autorzy ehrzeseijanscy<br />

- odcisn~li sw6j slad na historii literatury. Obdarowanie<br />

przedszkolaka takq czekoladowq figurkq, podobnie jak poleeenie lieealiScie<br />

czytania Lamartine'a to nie pr6ba ewangelizowania ieh, leez<br />

uswiadamianie im kulturowej toisamosei i otwieranie na swiat.<br />

Zawsze moina zatrzee krzyi na mitrze sw. Mikolaja: zrobil tak<br />

pewien amerykanski rysownik, powolujqc w ten spos6b do iyeia<br />

"Gwiazdora". Ale nie da si~ wymazae odniesien do Boga i religii<br />

w wielkieh tekstach literaekich. Ci, kt6rzy ocenzurowali dzien sw.<br />

Mikolaja i okres Adwentu, mylq poj~ c ia: chqe zaprowadzae laickose,<br />

niweczq jedyny zwiqzek uczni6w szkoly swieekiej, publieznej,<br />

bezplatnej i obowiqzkowej ze zjawiskiem religii - zwiqzek kulturowy,<br />

kt6rego nosnikiem jest odwieezna tradyeja.<br />

C6i wi~e w tym dzialaniu "laickiego"? W rzeczywistosei niewie­<br />

Ie. Bye kims swieckim to bye niezaleinym od jakiejkolwiek wiary<br />

religijnej: niezaleinym, lecz nie nietolerancyjnym. Pulapkq ustawy<br />

o laickoSci jest w istoeie to, ie otworzyla drog~ wszelkiego rodzaju<br />

protestom, w wi~kszoSci wypadk6w nieuzasadnionym, jak dowodzi<br />

tego przyklad spornej ehoinki z liceum Van-Dongen de Lagny-sur­<br />

Marne 3 ("Le Monde" z dnia 17 grudnia 2004).<br />

2 La croix [0 po francusku krzyz.<br />

J Choinka ustawiona w hallu szkoly zostala u s uni ~ t a trzy dni p6iniej na polecenie<br />

dyrektora liceum, u kt6rego interweni owal)· w tej sp rawie dwie uczennice (dyrektor od­<br />

7


v~<br />

GUILH EM LA BO UREr<br />

Zaczynam marzye 0 jakiejs nieistniejqcej swieckiej szkole, gdzie<br />

muzulmanki nosilyby czadory, chrzeScijanie krzyze, a Zydzi kipy.<br />

Gdzie Boze Narodzenie byloby wolne od z a j~e, podobnie jak wielkie<br />

swi~ta zydowskie i muzulmanskie. Gdzie respektowano by nawzajem<br />

swoje tradycje, tak by dzieci poznawaly si~ i uczyly akceptowac<br />

innego. Gdzie wszyscy czuli by s i~ dobrze.<br />

Konczqc: co pozostanie w i ~c uczniom ze szk61 w Pas-de-Calais,<br />

jesli pozbawimy ich sw. Mikolaja? Dziadek z r6zgq czy tez, bardziej<br />

komiczny, osiol (jak wiemy, "osla czapka" miala dawniej swoje calkowicie<br />

uprawnione miejsce w swieckiej szkole)? Bye moze jeden<br />

i drugi.<br />

© An ykul, kt6ry ukazal siy w dzienniku "Le Monde" z dnia 25 grudnia<br />

2004 roku, publikujemy za uprzejmq zgodq Redakcji.<br />

Tlum. Dorota Zanko<br />

GUILHEM LABOURET jest wykladowcq uniwersytetuJaris-Sorbonne.<br />

Liliana Sonik<br />

Cudzoziemcy we wlasnei ku lturze<br />

Argumenty ideowe, pragmatyczne i historyczl1o-prawne z dyskusji<br />

wok61 francuskiego prawa 0 laickosci czy preambuly Konstytucji<br />

Europejskiej zostaly juz zapomniane, co nie oznacza, ze konsekwencje<br />

czysto prawne obydwu akt6w Sq bez znaczenia. W pomawia<br />

ujawnienia ich wyznania) reprezentuj'lce pewn'l (niewielk~) cz ~sc uczni6w uwazaj'lcych<br />

ustawienie drzewka za pogwalcenie zasady laickosc i. Choinka zostala ponownie<br />

ustawiona przez inn'l grup ~ uczni6w, tym ra ze m w sto l6wce, po tym, jak dyrektor polecl l<br />

odcqtanie w klasach mpisa nego wraz z cZ~Sci'l profesorow listu, w kt6tym wyjasnil, i.e<br />

drzcwko jest symbol em odrodzeni a i i.ycia, a tradycja dekorowania go po przesileniu<br />

zimowym jest starsza nii. chrzeSclJ30srwo (przyp. rlum.).<br />

8


DlAGNOZY<br />

wszechnej swiadomosci pozostalo jednak wraienie, i e religia (chrze­<br />

ScijaI1stwo) jest irodlem wykluczenia, konfliktow, spolecznego niepokoju<br />

i przemocy. Wywodz'lca si y z XIX-wiecznego antyklerykalizmu<br />

laickose polityczna zostala wzmocniona przez laickosc paroksystyczn'l.<br />

Staje siy ona przyczyn'l zachowan nie wynikajqcych<br />

wprost z faktycznego stanu prawnego.<br />

Jak siy zdaje, reakcje spoleczne moina podzielie na dwie grupy:<br />

1) Odruch dyskryminacyjny plyn'lcy z nieufnosci wobec religii<br />

i ludzi religijnych.<br />

Przykladem najslynniejszym, chociai - ze wzglydu na specyfiky<br />

gry polityczno-dyplomatycznej - nie do koflCa typowym bydzie casus<br />

Rocco Buttiglione. Ciekawszym, bo politycznie neutralnym, wydaje<br />

siy przypadek znanej psycholog - Edith Tartar-Goddet. W ubieglym<br />

roku podparyskie gimnazjum zaproponowalo rodzicom i nauczycielom<br />

seriy wykladow Tartar-G oddet. Spotkania mialy uczye<br />

doroslych dialogu z klopotliwymi nastolatkami. Gdy jedna z matek<br />

znalazla w Internecie informacjy, ze prelegentka jest czlonkiem Protestanckiej<br />

Federacji N auczycielskiej, rodzice zai'ldali natychmiastowego<br />

wstrzymania projektu, bo "z nazwiskiem tej pani Iqczq siy rzeczy<br />

zwiqzane z Bibliq ... ". Komentarz tygodnika "L'Express": "Czy ze szkol'<br />

winno siy USUnqe wierz'lcych nauczycieli pod pretekstem, ie bydq praktykowae<br />

prozelityzm? Moina wierzye w Boga i respektowae laickie<br />

prawo. To oczywistosc w naszych czasacb wcale nieoczywista".<br />

2) Refleks sprzeciwu wobec obecnosci w przestrzeni publicznej<br />

symboli majqcych swe irodlo, choeby odlegle, w religii.<br />

Rok temu Francja wprowadzila nastypuj'lce prawo: "W szkolach,<br />

gimnazjach i liceach zabrania siy noszenia symboli i ubior6w,<br />

poprzez kt6re uczniowie ostentacyjnie rnanifestuj'l sw'l przynaleinose<br />

religijnq". Ustawa rna zapobiegae b6jkorn na szkolnych podw6rkacb<br />

i dyskryrninacji rnuzulmanskicb dziewcz'lt. Notabene pomysl,<br />

by broniqc praw dziewcz'lt, karae wyrzuceniem ze szkoly wlasnie je<br />

(chlopcom nic nie grozi) - brzmi dose oryginalnie. JeSli chusty Sq<br />

sprzeczne z zasadami Republiki, moina bylo zakazae chust jako dyskryminuj'lcego<br />

obyczaju - na tej samej zasadzie, na jakiej prawo zakazuje<br />

poligarnii. Wybrano inne rozwi'lzanie, bo nie tylko 0 r6wne<br />

traktowanie plei chodzito. Figowy listek w postaci uwzglydnienia<br />

9


LILIANA SONIK<br />

wszystkich religii - podczas gdy chodzilo 0 islam - nikogo jednak<br />

nie wprowadzil w bl'ld. Najlepszym dowodem fakt, iz w potocznym<br />

jyzyku przyjyla siy nazwa "prawo 0 chustach". Fortel zrownuj'lcy<br />

wszystkie religie nie okazal siy Ii tylko niewinnym zabiegiem uzasadnionym<br />

wymogiem rownego traktowania. Mlodzi ludzie, ktorych<br />

ustawa dotyczy, odczytali "prawo 0 chustach" doslownie. Zaczyli<br />

instynktownie "przywracac sprawiedliwosC": jeSli prawo w praktyce<br />

dotyka glownie muzulmanow, nalezy przywrocie proporcje<br />

w praktyce. Z braku czegos bardziej wyrazistego postanowili usun'le<br />

ze szkoly choinky. Inni zaprotestowali przeciw sw. Mikolajowi<br />

z czekolady, a jeszcze inni przeciw szopkom z figurkq Jezusa. Skoro<br />

religia sk!oca i konfliktuje - usunmy religiy!<br />

Gdyby tylko sprawy chcialy bye takie proste! Czy bezreligijnosc<br />

lagodzi obyczaje? \Y/ ubieglym wieku, w ci'lgu zaledwie kilkudziesiyciu<br />

lat, pod sztandarami ateizmu wymordowano dziesi'ltki milionow.<br />

"Swiyte" wojny rzadko S'l wojnami religijnymi.<br />

Dlaczego zatem Europa wydaje siy akceptowac pozorn'l logiky<br />

alternatywy: albo wojna religii, albo wojna z religiq? Teren przygotowany<br />

by! nie od dzisiaj. Po wielkich oskarzycielach (Comte, Feuerbach,<br />

Freud, Marks, Nietzsche) przyszlo doswiadczenie dwu wojen<br />

swiatowych i holokaustu. Fakt, iz hitleryzm by! kultem poganskim,<br />

fundowanym na obcej chrzeScijanstwu idolatrii krwi i rasy, uswiadamia<br />

sobie niewielu. Za to wszyscy pamiytajq: "Gott mit Uns!"<br />

ChrzeScijanstwo jednak rzeziom nie zapobieglo i stopniowo tracilo<br />

wiary, ze moze zbawic swiat 1 • Dzis prezentuje skromniejszq<br />

ambicjy: proponuje zbawienie kazdej duszy pojedynczo i z osobna ­<br />

zgodnie z doktryn'l. Ale niezaleznie od aspektu teologicznego kazda<br />

wielka religia posiada wymiar cywilizacyjny: wspoltworzy calosc<br />

kultury. Rezygnacja z uniwersalizmu rna swe konsekwencje dla calego<br />

Zachodu.<br />

Z koncepcj'l zbawienia "prywatnego" przyjyte w ubieg!ym roku<br />

w Europie r rawa nie koliduj'l. PodkreSlie jednak wypada, ze przedmiotem<br />

"sporu 0 preambu!y" wcale nie bylo invocatio Dei, czyli we­<br />

1 Viywam terminu "chrzeScijanstwo" na okreslenie stanu swiadomoSci wielkiej licz··<br />

by chrzeScijan Zachodu, a nie w odniesieniu do oficjalnego stanowiska KoSciola.<br />

10


c!<br />

DIAGNOZY<br />

--- --- ----- ---------------------- ------------------------------- -------- - - ----<br />

zwanie do Stworcy, lecz uznanie historycznej i ewidentnej roli chrze­<br />

Scijanstwa w ksztaltowaniu europejskiej kultury. Brak czy obecnose<br />

odniesienia do tradycji chrzeScijanskiej w T raktacie nie wplywa na<br />

przygody duszy z Bogiem. To jedna z przyczyn, dla ktorych tak niewielu<br />

chrzescijan wlqczylo siy w obrony tekstu zawierajqcego odniesienie<br />

do chrzescijanstwa.<br />

Przyczynq drugq jest zaskakujqca ewolucja charakteru religijnosci<br />

w krajach Zachodu. Wydawalo siy, ze postypujqca sekularyzacja<br />

nie rna konca, ze Bog przestanie bye ludziom potrzebny, ze "oratorium"<br />

zostanie skutecznie zepchniyte w niebyt przez "Iaboratorium".<br />

Tymczasem Peter Berger mowi 0 procesie "desekularyzacji"2, Gilles<br />

Kepel- 0 "zemscie Boga"3, Enzo Pace 0 "powrocie sacrum" ... Ozywienie<br />

religijne nie oznacza jednak powrotu do religii instytucjonalnej.<br />

Ani tradycja, ani tym bardziej instytucja Kosciola nie Sq powszechnie<br />

uznanym i0varantem prawdziwoSci czy roztropnosci. Nic zatem<br />

nie jest dane, ale tez niewiele jest zadane. Od zaangazowania duchowego<br />

oczekuje siy szybkiej rekompensaty w postaci pelnej akceptacji,<br />

poczucia "uszczysliwienia", ewentualnie ukojenia cierpienia (stresu?).<br />

Mozna do woli wybierae w o£ercie szkolen obiecujqcych w ciqgu<br />

tygodnia, za kilkaset euro, przyswojenie sobie calych wiekow<br />

mqdrosci Azji. To duchowose swobodnie unOSZqca siy w s£erze przekonan<br />

konstruowanych na zyczenie, na obrzezach religii tradycyjnych.<br />

Fascynacji ezoteryzmem, magiq, astrologiq, towarzyszq rekonstruowane<br />

wedle nowej mody kulty przedchrzescijanskie, takze<br />

satanistyczne, czy praktyki w stylu woodoo. Modny jest<br />

szamanizm zapewniajqcy, jak w reklamie, "dwa w jednym": Syberia<br />

i Indianie, spirytualizacja i medykalizacja, narkotyk i wiedza.<br />

Wiele osob "wierzqcych" nie wierzy w Boga osobowego. ~owi siy:<br />

"Boskose", "Moe", "Energia", "Sila Wyzsza", "Dusza Swiata" ­<br />

w kazdym z tych okreSlen widae charakterystyczne przesuniycie<br />

w strony pierwiastka kobiecego. Mamy do czynienia z prawdziwym<br />

wysypem sekt. TakZe sekt chrzeScijanskich, ktore Kosciol toleruje<br />

z nieSmialosci lub niewiedzy. Zresztq ksiyza nie chq bye urzydni­<br />

2 P. Berger, Le reenchantement du monde, Paris 200l. <br />

J G. Kepe!, La revanche de Dieu, Paris 2003. <br />

11


LILIANA SONIK<br />

kami Pana Boga, chcq siy - jak wszyscy - samorealizowac, a pojycie<br />

"sluzby" czy posluszenstwa zanika. W takiej sytuacji lepiej zbyt wiele<br />

nie mowic 0 doktrynie, 0 grzechu, 0 dogmatach. Obserwujemy<br />

rozejscie siy pojyC, ktore w przeszloSci wydawaly siy nieodictcznie<br />

ze sobq powiqzane: wiara, kodeks moralny, przynaleznosc do Ko­<br />

Sciola, praktyki, Credo. Wiara niekoniecznie idzie w parze z akceptacjq<br />

wymogow moralnych, przynaleznosc do KOScioia nie oznacza<br />

wypelniania praktyk, a wszystko razem luino wiqze siy ze swobodnq<br />

interpretacjq dogmatow.<br />

Religijnosc niestandardowa, "osobista", oznacza zazwyczaj synkretycznq<br />

skladanky wedle wlasnych zapotrzebowan i wlasnych wyobrazen.<br />

CZysto jest to religijnosc gorqca, ekstatyczna, ktorej "osobl1y"<br />

charakter domaga siy potwierdzenia w grupie i poprzez grupy<br />

dzielqcq podobne doswiadczenia.<br />

Czyzby "zbawienie" bylo w politeizmie? Takie glosy slyszymy<br />

coraz czysciej. 14 sierpnia 2004, podczas wizyty papieskiej w Lourdes<br />

i dzien po otwarciu igrzysk atenskich, dziennik "Liberation" zamieScil<br />

nastypujqcy komentarz redakcyjny:<br />

Jan Pawel II jest za stary, by po wizycie u Bernadety spodziewae si~ cudu,<br />

zwlaszcza ze Kosci61 nieco przykr~cil kurek cudownych wlasciwosci lokalnej<br />

wody. Zreszt'l, jesli cud jest komus potrzebny, to chyba sam emu Kosciolowi. 20<br />

lat po pierwszej wizycie we Francji papiez moze tylko stwierdzie erozj~ instytucji,<br />

kt6r'l kieruje. Francja, kt6ra od stuleci zawsze wyprzedza inne kultury europejskie,<br />

przestala bye krajem chrzescijanskim. (... ) Od rychlo zapomniancgo<br />

festiwalu paryskich Dni Mlodzieiy w sierpniu 1997 roku papiei bardzo si~ postarzat.<br />

W tym cierpi'lcym ciele moina dostrzec symbol historycznej slabosci<br />

instytucji. Od czas6w tryumfu nad upadaj'lcym Antykiem Kosci61 nigdy jeszcze<br />

nie byl r6wnie slaby. ezy jest przypadkiem, ie dzisiaj Antyk powraca i poprzez<br />

piykne, p61nagie, tancz'lce w greckim swietle ciala, swiyruje sw6j spektakularny<br />

powr6t do Olimpu, do Jupitera?<br />

Autor tych slow daje upust fantazmatom, lecz nic lepiej nie definiuje<br />

stanu swiadomoSci niz fantazmaty, ktore kreuje. Problem w tym,<br />

ze nie rna powrotu. Nie rna powrotu ani do Olimpu, ani do bog6w<br />

Olimpu. Jest oczywiste, ze jestesmy skazani na permanentnq przygody<br />

w swiecie, kt6ry istnieje tylko raz. Lepiej jednak byc swiadomym,<br />

ze formulujqc opiniy 0 linearnym rozwoju historii, myslimy w kategoriach<br />

judeochrzeScijanskich ...<br />

12


Neopoganskie rendencje wiClZCl si~ jednak ze zjawiskiem innej<br />

narury. Biskup Hyppolyre Simon, z wyksztalcenia filozof, z zamilowania<br />

socjolog, w nadspodziewanie dobrze sprzedajClcej si~ ksiClzce<br />

W stron~ Francji poganskiej? pisze: "jesli nie nastClpi zbiorowe orrzezwienie<br />

Francja znajdzie si~ w impasie. Glusi na Siowo, kr6re ich<br />

uksztaltowalo, nasi wsp6lczeSni wracajq do niemych b6stw poganskich.<br />

Innymi slowy: do ninvolnicrwa przeznaczenia. N ie rraktujq<br />

zycia jako powolanie, lecz jak los ... "4.<br />

Czyzby chrzeScijanstwo mialo si~ az tak zle? Socjolog religii D.<br />

Hervieu-Uger 5 m6wi 0 bezglosnym tClpni~ciu, 0 cichej zapasci. Schylkowi<br />

instytucji, kt6ra stworzyla kultur~, system wartosci i odniesien,<br />

oraz wynikajClce zen struktury spoleczne i panstwowe,<br />

towarzyszy kryzys rychie. Poj~cia<br />

Wydaje sit(, ze katolicyz rn<br />

nie rna dzisiaj ani sily, ani<br />

zaczerpni~te bezposrednio z katolickiej wizji<br />

arnbicji, by bronic wartos(<br />

swiata (rodzina, sprawiedliwosc, edukacja,<br />

ktore wsp61tworzyl.<br />

autorytet) zmieniajq SWCl natur~, pozosrawiajqC<br />

Kosci61 "w sranie niewazkoSci", samotnie funkcjonujqcy wedle<br />

kodu coraz trudniej czytelnego dla og6lu. Natomiast wartoSci chrzescijanskie<br />

(solidarnosc, r6wna godnosc wszystkich ludzi, wolnosc,<br />

uniwersalizm, milosc i milosierdzie) rak gl~boko przenikn~ly kultur~,<br />

ie dawno zapomniano, ii ich tw6rcq i nosnikiem byl Kosci6f.<br />

Aksjologiczny kidnaping nie jest jednak rzeczq oboj~tnq. Sekularyzacja<br />

warrosci wiqie si~ ze zmianq sensu lub/j uzasadnienia.<br />

Dia Hervieu-Uger waznym dowodem schylku katoIicyzmu jest<br />

atonia: "coraz wi~ksza liczba katolik6w sqdzi, ze Sq ostatnimi przedstawicielami<br />

ginqcego swiata". KOSci61, zwlaszcza we Francji, nie z takich<br />

kryzys6w wychodzit obronnCl r~kq. Katolik6w praktykujqcych<br />

jest coraz mniej, lecz jakosc, gl~bia, iarliwosc ich wiary bywa imponujqca.<br />

KOSci61 z pewnosciq nie powiedzial ostatniego slowa. Niepokoi<br />

cos innego. Wydaje si~, ze katolicyzm nie rna dzisiaj ani sily,<br />

ani ambicji, by bronic wartoSci, kt6re wsp61tworzyl.<br />

Gdy juz nikt nie b~dzie czerpal ze ir6d la Kosciota - pisze H. Simon - jak<br />

dtugo przeslanie Ewangelii przetrwa w spoleczenstwie? Dla kogo amnezja oka­<br />

4 H. Simon, Vers une France pairmne?, Paris 1999.<br />

, D. Hervieu-Leger, Catholicisme, la (in d 'un monde, Paris 2003.<br />

13


7~ <br />

LILl ANA SONIK<br />

i.e si~ bardziej niebezpieezna: dla Koseiola ezy dla przyszlyeh pokolen? Co stanie<br />

si~ gl6wn'l religi'l Franeuz6w, gdy w niedalekiej przyszlosei katoliey stanowic<br />

b~d'l 15% ludnosei? Co stanie si~ z naszq kulrur'l, uksztaltowan'l - jak wolno<br />

s'ldzic - przez 15 wiek6w ehrzeScijanstwa? A nade wszystko, jaka b~dzie<br />

przyszlosc idei dla niej podstawowyeh, ezyli przekonania 0 podstawowej r6wnosei<br />

wszystkieh ludzi i godnoSci osoby ludzkiej? Czy spoleezenstwo zoboj~tniale<br />

na apel ryeh wartosei potrafi poradzic sobie ze strategi'l ryeh wszystkieh,<br />

kt6rzy eheieliby nas nawroeic na ide~ poganskiego poJiteizmu, perspektyw~<br />

legirymizuj'lcq zasadniez'l nierownosc Judzi, lud6w i narod6w?<br />

W obrazie, jaki nakreSla biskup Simon, opustoszale koscioly i sale<br />

katechetyczne S,! wiyc nie tylko problemem duszpasterskim czy<br />

teologicznym, lecz przede wszystkim problemem politycznym.<br />

Guilhem Labouret, autor podrycznika metodologii nauczania literatury<br />

francuskiej, wskazuje na skutki zakwestionowania prawomocnoSci<br />

samego istnienia symboliki chrzeScijanskiej w przestrzeni<br />

publicznej. Zanik kultury religijnej zmienia natury recepcji kultury.<br />

Ani Iiteratura, ani rzeiba, ani malarsrwo czy architektura, ani nawet<br />

najbardziej abstrakcyjna ze sztuk - muzyka - nie ocalej,! nietkniyte.<br />

W dawnej sztuce, gdzie w,!tki religijne S,! wszechobecne, istotna byla<br />

funkcja narracyjna. Ta narracja przestanie bye czytelna. To naturalnie<br />

nie oznacza kon.ca sztuki, wprowadza tylko inn,! jej lektury, opart'!<br />

na alfabecie walorow dekoracyjnych. Przezycie estetyczne moze bye<br />

rownie intensywne - potrafimy "bezinteresownie" kontemplowae<br />

piykno hieroglifow. Nawet jesli nie rozumiemy ich sensu. Cudzoziemcy<br />

we wlasnej kulturze?<br />

Na koniec anegdota z wlasnego doswiadczenia: Paryz. Wielki<br />

dom towarowy peten przedswi,!tecznych dekoracji. Wsr6d zaj'!czkow,<br />

kr61iczk6w, kurek, piskl,!t i barank6w przechadza siy egzotycznie<br />

wygl,!daj,!ca para cudzoziemc6w. Zastanawiaj,! siy p6lszeptern,<br />

0 jakie swiyto moze chodzie. Wreszcie znajduj,! odpowiedi ­<br />

"to musi bye swiyto zwierz,!t".<br />

LILIANA SONIK, publieystka. Pisala m.in. w "Rzeezpospolitej" i "Tygodniku<br />

Powszeehnym".<br />

14


TEMAT MIESL,\CA<br />

- -- -- -- ---------<br />

DEFINICJE<br />

lacek Bomba<br />

Rodzina w dzisieiszei<br />

Polsce<br />

Spojrzenie psychiatry<br />

Rodzina, nawet najlepiej formalnie zabezpieczona,<br />

nie jest automatem produkuj~cym szcz~scie<br />

osobiste i spoleczne. Jest raczej wyzwaniem<br />

i zadaniem. W razie niepowodzen moze bye,<br />

niestety, gniazdem krzywdy i zla.<br />

Dlaczego spojrzenie psychiatry?<br />

Perspektywa, jak'l daje zajmowanie<br />

siy ochron'l zdrowia psychicznego ­<br />

to znaczy zapobieganiem zaburzeniom<br />

psychicznym, ich leczeniem i rehabilitacj'l<br />

psychospoteczn'l- pozwala<br />

spojrzee na iycie rodzinne w szczeg61ny<br />

spos6b. Prawo stanowione<br />

przez parlament i dektaracje polityk6w<br />

eksponuj'l naczetne znaczenie<br />

rodziny dla spoteczensrwa i nalein'l<br />

jej z tego powodu ochrony. Gwarancje<br />

tej ochrony stanowi'l tei liczne<br />

rozporz'ldzenia wykonawcze, a ich<br />

efekty s'l widoczne w, przynajrnniej<br />

niekt6rych, dzialaniach adrninistracji<br />

samorzqdowej i pansrwowej czy<br />

pracy s'ld6w rodzinnych. Prawo precyzyjnie<br />

okresla, jaka forma relacji<br />

miydzy ludimi czyni z nich rodziny.<br />

S'l to wiyzy pokrewienstwa oraz okreslone<br />

przez prawo wiyZy malienskie<br />

i przysposobienia. Ale prawo srwarza<br />

takie kategorie posrednie, takie jak<br />

rodzina zastypcza, kiedy komus, kto<br />

nie musi bye zwi'lzany wymienionymi<br />

wyiej formarni z osobq potrzebuj'lcq,<br />

powierzane jest sprawowanie<br />

opieki wraz ze wszystkirni wynikajqcymi<br />

z tego uprawnieniami, zobowiqzaniami<br />

i przywitejami.<br />

Prawo nie potrafi jednak, i nie<br />

czyni tego, zdefiniowae podstawowej<br />

cechy wiyzi rodzinnych, to znaczy<br />

wiyzi uczuciowych. Moze jedynie<br />

zalecie ich oceny przed podjyciern<br />

decyzji 0 rozwiqzaniu rodziny<br />

- na przyklad orzeczeniem 0 rozwo­<br />

15


~ <br />

-- -- - ------------------ - ---------------- - ----------- - ------ - -------------- -- -<br />

dzie lub pozbawieniem rodziea prawa<br />

do opieki nad dzieekiem.<br />

Psyehiatra w opareiu 0 swoje doswiadezenie<br />

zawodowe nie moie nie<br />

doceniae i nie podejmowae pr6b<br />

zdefiniowania wtasnie tych ostatnich.<br />

W Polsce badania nad znaezeniem<br />

wiyzi rodzinnyeh dla zdrowia<br />

psychicznego zainiejowane zostaly<br />

prLez Mariy Orwid ponad ewiere<br />

wieku temu I . Najwainiejsze okazujq<br />

siy wiyzi uczuciowe oraz ieh dynamiczny<br />

rozw6j, niezaleinie od tego,<br />

ezy grupa ludzi spelnia formalne kryteria<br />

prawne bycia rodzinq ezy nie.<br />

Te dwa czynniki - sila zwiqzkow<br />

i ich dynamika - w ogromnej mierze<br />

wptywajq na indywid ualny rozwoj<br />

poszezeg61nyeh os6b tworzqeych<br />

rodziny, a takie na to, jak kaida<br />

osoba i cala rodzina radzq sobie<br />

z przeeiwnoseiami losu, takimi na<br />

przyklad jak powaina ehoroba 2 .<br />

Takie radzenie sobie ze stresami<br />

innymi nii spowodowane powainq<br />

ehorobq w ogromnej mierze<br />

zwiqzane jest z moiliwoseiq znalezienia<br />

bezpieeznego opareia w rela-<br />

JAC EK BOMBA<br />

ejach z bliskimi uczuciowo osobami<br />

- naj cz~Sc iej w rodzinie. Badania<br />

socjologiezne wskazujq, ie<br />

w okresach bardzo nasilonego stresu<br />

makrospotecznego relacje rodzinne<br />

s


TEMAT MIESlf\CA<br />

Fu nkcjonalnosc i dysfunkcjonalnosc<br />

rodziny<br />

Badacze zycia rodzin wskazuj'l, ze<br />

wspolczesna rodzina nuklearna jest<br />

grup'l naturaln'l, ktorej celem jest<br />

wzajemne zaspokajanie potrzeb emocjonalnych<br />

tworz'lcych j'l osob,<br />

umozliwienie i wspieranie ich indywidualnego<br />

rozwoju, wychowanie<br />

dzieci, pomoc w osi'lgniyciu niezaleznosci<br />

i samodzielno§Ci, a takze stworzenie<br />

relacji partnerskiej, kiedy<br />

opuszczaj'l gniazdo rodzinne. Badacze<br />

ci podkreslaj'l, ze rodzina jako calose<br />

takie rozwija siy, a w kolejnych<br />

fazach staje przed nowymi zadaniami<br />

i znajduje sposoby ich zadowala­<br />

J'lcego rozwqzama.<br />

Niestety, czysto tak Sly nie dzieje<br />

i rodzina reaguje kryzysem, ktory<br />

moze rozwi'lzae sarna, uzyskuj'lc<br />

wiyksz'l dojrzalose. M oze jednak<br />

dojse do utrwalenia takich sposobow<br />

postypowanla, ktore nie rozwi'lzuj'l<br />

problemu, lecz raczej go nasilaj'l lub<br />

generuj'l nowe, powazniejsze problemy.<br />

Najbardziej znane to rozpad wiyzi<br />

miydzy partnerami i d'lzenie do<br />

rozwi'lzania zwi'lzku (rozwod) lub<br />

utrwalenie si~ relacji opartej na wrogosci<br />

i agresji. Ta ostatnia sytuacja<br />

sprzyja pojawieniu siy w rodzinie<br />

przemocy w postaci agresji fizycznej<br />

(bicie), agresji psychologicznej (wyzwiska,<br />

upokarzanie, dryczenie) lub<br />

zaniedbywaniu podstawowych potrzeb<br />

czlonkow rodziny. Ofiarami<br />

przemocy zostaj'l najczysciej te osoby,<br />

ktore S'l w rodzinie najslabsze,<br />

z reguiy kobiety lub dzieci.<br />

Maltretowanie, wykorzystywanie<br />

i zaniedbywanie w rodzinie<br />

Kultura, w ktorej zyjemy i ktor'l<br />

tworzymy, zapewnia rodzinie prawo<br />

do prywatnosci, wlasnych wzorow<br />

i sty low zycia oraz do zachowania<br />

w tajemnicy tego, czego<br />

czlonkowie rodziny nie chq ujawniae<br />

przed innymi osobami w spolecznosci.<br />

W tradycyjnym europejskim<br />

wzorze rodziny, takie w Polsce,<br />

przewaza struktura rodziny,<br />

w ktorej wladza sprawowana jest<br />

przez myza-ojca. Odpowiada on za<br />

dostarczanie rodzinie srodkow materialnych,<br />

zapewnienie bezpieczeii.­<br />

stvva, a takie wymierza kary za odstypstwa<br />

od norm zycia rodzinnego.<br />

W tradycyjnej roli kobiety<br />

najwazniejsze S'l: macierzynstwo,<br />

troska 0 wyzywienie i zapewnienie<br />

ciepla uczuciowego. Do rodzinnych<br />

rol spolecznych kobiet i myzczyzn nalezalo<br />

przekazanie dzieciom odmiennego<br />

zestawu wartosci. Myzczyznaojciec<br />

uczyl wartosci zwi'lzanych z zyciem<br />

spolecznym, kobieta-matka ­<br />

z zyciem rodzinnym. Przekazywae tez<br />

mieli nieco inne aspekty tradycji religijnej<br />

i kuJturowej. Zadania te mogly<br />

bye spelniane przy zachowaniu wyraznych,<br />

ale jednak przepuszczalnych<br />

granic zewnytrznych rodziny (oddzielaj'lcych<br />

j'l od reszty swiata spolecznego)<br />

oraz rownie wyraznych granic<br />

miydzy poszczegolnymi czlonkami<br />

rodziny.<br />

]esJi struktura rodziny nie zapewnia<br />

nalezytej wyrazistosci i przepuszczalnosci<br />

granic, zwlaszcza we­<br />

17


~ <br />

wnytrznych, zwiyksza siy ryzyko<br />

wystqpienia zjawisk nieprawidlowych,<br />

z kt6rych - przynajmniej<br />

ostatnio - wymienia siy najczysciej<br />

wykorzystywanie i maltretowanie.<br />

Trzeba od razu powiedziec, ie nie<br />

jest pewne, czy pojawily siy one w iyciu<br />

rodzinnym teraz, w okresie,<br />

w kt6rym tradycyjne role ulegaj


TEMAT MIESI1\CA<br />

Podobnie jak urbanizacja spoleczenstwa,<br />

kt6ra taki wz6r zycia rodzinnego<br />

wymusza. Tradycyjny podzial<br />

r61 w rodzinie r6wniez ulegl zamazaniu<br />

wobec coraz wi ~ k s zego rozpowszechnienia<br />

rozwoju zawodowego<br />

kobiet. Prawo do ksztalcenia si~ i kariery<br />

zawodowej poczqtkowo uczynilo<br />

zycie matek-zon podw6jnie<br />

trudnym. W ostatnich latach jednak<br />

coraz wyrazniejszy jest udzial ojc6w­<br />

-m~z6w w pracach domowych i bezposredniej<br />

opiece nad dzieemi. Biez'lce<br />

obserwacje nie wskazujq przy<br />

tym na zwi'lzki mi~dzy takim wzorem<br />

iycia rodzinnego a ryzykiem<br />

dysfunkcjonalnoki.<br />

Stosunkowo nowym zjawiskiem<br />

jest tendencja do budowania zwiqzk6w<br />

partnerskich bez odwolywania<br />

si~ do tradycyjnych zabezpieczen<br />

prawnych (cywilnych lub religijnych).<br />

Wsp6lczesne pokolenie mlodych doroslych<br />

coraz cz~kiej, jak si~ wydaje,<br />

rezygnuje z formalnoki i podejmuje<br />

indywidualne poszukiwania budowania<br />

rodziny w oparciu 0 uczucia, szacunek,<br />

partnerstwo. Takie w6wczas,<br />

gdy celem takiego zwiqzku nieformalnego<br />

jest splodzenie i wychowanie<br />

dzieci.<br />

Podstawowym argumentem krytyki<br />

zwi'lzk6w nieformalnych jest<br />

dopatrywanie si~ u ich podstaw hedonistycznego<br />

dqzenia do zaspokojenia<br />

wlasnych potrzeb seksualnych<br />

oraz egoistycznego odrzucania obowi'lzku<br />

prakreacyjnego (niezaleinie<br />

od tego, czy rozumie siC; go jako zobowi'lzanie<br />

wobec przyszlosci spoleczenstwa<br />

czy jako powinnose religijnq)<br />

. Potrzeba rodzicielstwa jest<br />

gl~bokq potrzebq ludzi doswiadczanq<br />

przez kaidego doroslego, a szczeg61­<br />

nie silnie i boldnie w6wczas, gdy<br />

z powod6w zdrowotnych nie moze<br />

bye zrealizowana. Ale przeciez rodzicielstwo<br />

jest nie tylko "obowiqzkiem"<br />

(religijnym, spolecznym). Jest<br />

takie aktem v,rymagajqcym odpowiedzialnosci.<br />

Wielowiekowa tradycja<br />

redukowania potrzeb seksualnych do<br />

funkcji sluzebnej prokreacji przeslonila<br />

ich inn,! wain,! funkcj~, jak,! jest<br />

budowanie i wzmacnianie wi~zi<br />

uczuciowej.<br />

Trzeba jeszcze wspomniee 0 wyraznej<br />

tendencji do budowania partnerstw<br />

os6b tej samej plci, domagaj,!cych<br />

si~ uznania ich prawa do miloki.<br />

Argumenty przeciw rodzinom<br />

homoseksualnym S,! jeszcze bardziej<br />

gwaltowne nii. prieciw heteroseksualnym<br />

rodzinom nieformalnym.<br />

I podobnie broni,! status quo z pominiyciem<br />

przemian spolecznych,<br />

kt6re zachodz,!.<br />

Idea rodziny - a wlakiwie jej idealizowany<br />

obraz - nie przeciwdzialala<br />

w przeszloki istnieniu rodzin<br />

niekompletnych. Najczykiej byly to<br />

rodziny, w kt6rych matka sarna wychowywala<br />

dzieci. Przyczyny nieobecnosci<br />

ojca w tych rodzinach s,!<br />

bardzo r6znorodne. Jeszcze nie tak<br />

dawno samotna matka nie mogla,<br />

poniewai nie przyznawano jej do<br />

tego prawa, wychowywae swoich<br />

dzieci. Prawo wymagalo kurateli<br />

mc;zczyzny, a spolecznosc potc;piala<br />

jCj, jesJi byla niezam~zna. Trzeba siC;<br />

spodziewae, ze skora tendencje do<br />

budowania rodzin nieformaJnych, do<br />

wychowywania dzieci przez partne­<br />

19


JUZ W SPRZEDAZY<br />

.AI"'·<br />

,<br />

JOZEF MAJEWSK I<br />

TfOlOGIA <br />

NA ROZOROZACH<br />

J6zef Majewski<br />

Teologia<br />

na rozdrozach<br />

=<br />

JACEK BOMBA<br />

row jednej plci juz si y pojawily, to<br />

prawdopodobnie ulegn,! wzmocnieniu<br />

i stan'! si y czyms moze nie powszechnym,<br />

ale trwale obecnym.<br />

Bliskose, wiyz, wlasne gniazdo s,!<br />

czlowiekowi potrzebne. Niezaleznie<br />

od regulacji prawnych rodzina - formalna<br />

i nieformalna - jest rozwi'!zaniem,<br />

kt6re powtarza si y w r6znych<br />

krygach kulturowych jako najlepszy<br />

spos6b na iycie i wychowanie potomstwa.<br />

Rodzina jednak, nawet najlepiej<br />

formalnie zabezpieczona, nie<br />

jest automatem produkuj,!cym szczyscie<br />

osobiste i spoleczne. Jest raczej<br />

wyzwaniem i zadaniem. W razie niepowodzeit<br />

moze bye, niestery, gniazdem<br />

krzywdy i zla.<br />

JACEK BOMBA, UL 1941, prof.<br />

dr hab. med., kierownik Katedry<br />

Psychiatrii i Kliniki Psychiatrii<br />

Dzieci i Mlodziezy CMU]. Studia<br />

podyplomowe odbywal pod<br />

kierunkiem Antoniego Kypiitskiego<br />

i Marii Orwid.<br />

Przewodnik po problemach, przed<br />

jakimi w ostatnich latach stanl;la katolicka<br />

teologia. Mtody swiecki teolog<br />

pisze m.in. 0 stosunku Kosciola do<br />

innych reIigii i innych wyznan chrzescijanskich,o<br />

nowych w,\tkach w teologii<br />

maryjnej i teologii feministycznej,<br />

0 konsekwencjach reforrny Iiturgii<br />

oraz 0 scieraj,\cych sil; wizjach<br />

Kosciota przysztosci. Teologia na rozdroiach<br />

to ksi,\ika dla wszystkich, kt6­<br />

rzy chc,\ zrozumiec, w jaki spos6b wyznaje<br />

swoj,\ wiar~ dzisiejszy Koki61.


TEMAT MIESlt\CA<br />

Chantal Delsol<br />

Jak dzisiai<br />

przekazywac w a rtosci?<br />

: Dziecko bt(dzie moglo odstqpic po pewnym czasie<br />

: od tego, w co ja wierzt(, i zwrocic sit( ku czemus<br />

~ innemu, nie bt(dzie to jednak mozliwe, jeSli nie<br />

: zostanie wychowane w oparciu 0 jakies szczegolo­<br />

~ we przekonania moraIne, poprzez ktore nauczy<br />

: sit( relacji i uzna innosc.<br />

Rodzina to mi~dzy innymi przekazywanie wartoSci. Problem ten<br />

nastrt(cza obecnie wiele trudnosci, kt6rych powody chcialabym tu<br />

om6wic. Spr6bujt( tei odpowiedziec na pytanie, dlaczego przekazywanie<br />

jest konieczne.<br />

Aby okrdlic ramy tego zagadnienia, zauwaimy najpierw, ie zanika<br />

przekazywanie rzeczy. Dawniej syn przejmowal firmt( po ojcu lub<br />

p05wit(cal swoje osobiste plany, ieby zachowac wlasnosc, kt6ra byla<br />

srodowiskiem iycia jego przodk6w. Czlowiek mial niegdys poczucie,<br />

ie jest ogniwem dlugiego iancucha ("a jdli jedno oczko w lancuchu<br />

puSci ... "), z tego powodu czt(sto bywal wit(c zmuszony do rezygnacji<br />

ze swoich talent6w czy zamilowan. Dzisiaj daje mu sit( moiiiwosc samorealizacji.<br />

W reklam6wce ubran zamieszcza sit( stwierdzenie: "Zycie<br />

jest zbyt kr6tkie, ieby ubierac sit( ponuro". Nikt z nas nie wpadiby jui<br />

teraz na pomysl, ieby posluiyc sit( szantaiem emocjonalnym po to, by<br />

zmusic swojego syna do kierowania rodzinnq firmq.<br />

21


~<br />

CHANTAL DELSOL<br />

_-- --- - ------- - ---- - ---- - --- - ----- - ---- - ---- - -- - --- - - --- --------------- -- -- ­<br />

W dzisiejszyeh ezasaeh zerwana zostata jednak nie tylko eiqglose<br />

przekazywania rzeezy: nie przekazuje siy rowniei wartoSci i przekonan.<br />

jeSli rodziee majq nawet jakies wtasne przekonania na temat<br />

tego, ezym jest "dobre iyeie", wahajq siy, ezy je przekazywae, uwaiajqe,<br />

ie to, co bylo wartoSciq dla nieh, niekonieeznie bydzie niq dla<br />

ieh dzieei. Innymi slowy, nie tylko rzeezy utraeily SWq symbolieznq<br />

niesmiertelnose (przedsiybiorstwo, dom rodzinny ezy rodzinne dzielo<br />

nie s'l jui tak waine, by od mlodyeh pokolen moina bylo wymagae<br />

poswiyeenia siebie), ale tei same idee staly si~ nietrwale. Przekonania<br />

ulegaj'l wi~e "przeterminowaniu". Kiedy zostajemy rodzieami,<br />

mamy dojmuj'lee, ehoe ezysto niewydumaezalne uezueie, ie nasze<br />

idealy niekonieeznie maj'l jeszeze znaezenie dla naszyeh dzieei. Od<br />

tego momentu nie wiemy jui, co im przekazywae. Dlaezego? Wid z~<br />

trzy tego przyezyny.<br />

Po pierwsze, pewnosei, ktore byly naszymi wsp6lnymi przekonaniami,<br />

wywolaly w XX wieku niedopuszezalnq opresj~ polityeznq<br />

i spoleeZl1'l. Na wlasne oezy zobaezylismy terroryzm przekonan.<br />

Widzielismy, jak tysiqee mlodyeh ludzi, poezqtkowo niewinny


TEMAT MIESIA CA<br />

rzona zostala etyka iycia codziennego: relacje mi~dzy kobiet'l a m~iczyzn'l<br />

i podzial rol mi~dzy nimi, iycie seksualne i obyczajowosc w ogo­<br />

Ie, etyka pracy i sarno nawet poj~cie "projektu iyciowego". Ta blyskawiczna<br />

ewolucja rzucila nas w bardzo niestabilny swiat - czyi mamy<br />

wi~c prawo przekazywac naszym dzieciom zachowania, ktore za trzydziesci<br />

lat mog'l zostae pot~pione? Jesli jeszcze nie tak dawno zdolni<br />

bylismy bronic tego, co dzisiejszy swiat przejmuje groz'l, to co wlaSciwie<br />

oznacza "dobre iycie"? Przekazywae moina to tylko, co uwaia si~<br />

za godne unidmiertelnienia - tymczasem my nie wiemy jui, co to jest.<br />

Jedyn'l rzecz'l, jaka wydaje nam si~ warta ocalenia z pokolenia na<br />

pokolenie, jest osobista wolnosc wyboru wlasnych przekonan. Jest to<br />

trzeci powod nieprzekazywania. Zaleiy nam przede wszystkim na tym,<br />

ieby dziecko moglo iye zgodnie z wlasnymi uzdolnieniami i osobistym<br />

planem iyciowym. Osoba dziecka wydaje nam si ~ wainiejsza nii<br />

jakakolwiek prawda wiary. Innymi slowy, nasze podejscie jest dokladnym<br />

przeciwienstwem postawy Blanki Kastylijskiej, ktora mawiala<br />

o swoim synu, przyszlym Ludwiku Swi~tym : "Wol~, ieby byl prawy<br />

nii szcz~sliwy". Naleiy zauwaiye, ie nie jest to zerwanie z przeszlosci'l,<br />

lecz apogeum powolnej ewolucji, w toku ktorej osoba osi'lga pelni~<br />

swej godnoSci wyraiaj'lcej si~ autonomi'l i wolnosci'l.<br />

W ten sposob dochodzimy do bardzo wspolczesnego pytania:<br />

czy przekazywanie rzeczywiscie jest konieczne?<br />

Jestem wierz'lcy, mowi ojciec rodziny. Ale nie mam odwagi przekonywae<br />

dziecka do mojej wiary. T o takie proste, kiedy jest jeszcze<br />

male! Mialbym jednak pocZllcie, ie popelniam gwalt na jego sumieniu,<br />

ie pozbawiam go przyszlej wolnosci. Dokona wyboru, gdy<br />

dorosnie. Albo zostanie ateist'l, alba przyjmie jak'ls inn'l religi~ nii<br />

moja. A jesli wybierze moj'l reljgi~, dokona si~ to przynajmniej bez<br />

mojego wplywu.<br />

Czy nie moina przekazywae formy bez zawartosci? Wyrobic<br />

w dziecku zmyslu krytycznego, zdolnoSci oS'ldu, tolerancji: nauczyc<br />

je bycia wolnym, po to by kiedys pozniej sarno moglo nadac sens tej<br />

wolnoSci i dac tej formie zawartosC? Pozwol~ sobie udzielic na to<br />

pytanie mojej osobistej odpowiedzi. Wiem, ie jest ona kontrowersyjna.<br />

Ale tym, co I'lczy nas w tych dociekaniach, S'l przekonania,<br />

ktore chcemy pogl~bic.<br />

23


~<br />

CHANTAL DELSOL<br />

- ----- - ----- - ----- - ---- - ----- - -._--- -- ----- - --- ----------- - ----- - ----- - ---- - -<br />

Nie mozna nauczye si~ sqdzenia, nie wydajqc zadnej opinii. Ani<br />

nauczye si~ tolerancji, nie majqc jakiegos adwersarza, kt6rego trudno<br />

nam jest tolerowae. Ani poznae, co to religia, nie nauczywszy si~<br />

wierzye. Podobnie tez nikt nie jest w stanie poznae milosci w spos6b<br />

intelektualny, jdli nie kochal najpierw ojca i matki. Chcy przez to<br />

powiedziee, ze nie mozemy przekazywac formy bez zawartosci ani<br />

pytania bez odpowiedzi, choeby prowizorycznej. Dziecko b ~d zie<br />

moglo odstqpie po pewnym czasie od tego, w co ja wierzy, i zwr6cie<br />

si~ ku czemus innemu, nie b~dzie to jednak mozliwe, jdli nie zostanie<br />

wychowane w oparciu 0 jakid szczeg610we przekonania moraIne,<br />

poprzez kt6re nauczy si~ relacji i uzna innosc.<br />

M6wiqc inaczej, problem wolnoSci dziecka nie wyglqda tak, jak<br />

si~ go dzisiaj powszechnie postrzega. Wszyscy jestesmy przekonani,<br />

ze powinno bye ono wolne, rna bowiem - jako osoba - stae si~ kims<br />

autonomicznym i odpowiedzialnym. Ale nie uczynimy go wolnym,<br />

zaprzestajqc przekazywania mu tego, w co wierzymy, z obawy, ze<br />

moglyby poczue siy wyobcowane. Uczynimy je wolnym, przekazujqc<br />

mu nasze przekonania jednoczesnie ze zmyslem krytycznym, tak<br />

aby samo moglo je zweryfikowae, gdy przyjdzie na to czas. Wiem, ze<br />

to zadanie dla akrobaty: przekazywae przekonania i uczye jednoczesnie<br />

zdolnosci rozr6zniania, kt6ra b~dzie je oceniae. Ale gra warta<br />

jest swieczki.<br />

Jestesmy bytami wcielonymi. Wszystko, czego si y uczymy, musi<br />

wcielae siy w jakis konkret, kt6ry daje dziecku oryz. Przywolujqc<br />

poprzedni przyklad: dziecko nauczy siy kochae dziyki konkretnej<br />

miioSci do matki i w tej pierwszej relacji zobaczy, ze milose moze<br />

bye wspaniala albo przysparzae cierpienia, ze moze bye szlachetna<br />

albo zaborcza. Utopiq jest pr6ba wychowania dziecka uOlwersalnego,<br />

kt6re bydzie bezgranicznie wolne, poniewaz bezgranicznie puste.<br />

Wolnose jest tylko mozliwosciq wybrania punktow odniesienia,<br />

za ktare stajemy siy odpowiedzialni. Ale zeby istniee, juz u podstaw<br />

musi siy ona okreslae wed lug tych punkt6w odniesienia i tej odpowiedzialnoSci.<br />

Dziecko nie uczy siy najpierw wolnoSci, a potem dopiero<br />

siy niq posluguje. Uczy siy jej, gdy siy niq posluguje, nieporadnie.<br />

Doswiadczajqc, jak trudna jest odpowiedzialnose, zdaje sobie<br />

sprawy, jak trudna jest wolnose.<br />

24


TEMAT MIESlf\CA<br />

Dlaczego tak jest? Poniewai czlowiek jest istotq kulturowq. W\asnie<br />

to odr6inia go od zwierzqt. Czym jest kultura? Z espolem odpowiedzi,<br />

zawsze niedoskonalych i niedokonczonych, na niespokojne<br />

pytania, kt6re zadaje sobie to zwierzc; zwane czlowiekiem: dlaczego<br />

mllszc; umrzec? , skqd przychodzimy?, jak dobrze iye? , co to jest prawda?<br />

Odpowiedzi - moraine, religijne, polityczne, spoleczne - Sq sp6jne<br />

w obrc;bie danej grupy ludzi, tworzqc w ten spos6b za kaidym razem<br />

specyficzny - a wic;c relatywny - swiat kulturowy. Swiat kulturO\V)'<br />

Chinczyk6w jest inny nii nasz. Ale ich religia i polityka tworzq sp6jnq<br />

calosc z ich moralnoSciq czy estetykq. Kaida kultura tworzy jakis<br />

swiat. Wszyscy ludzie naleiq do tego samego gatunku, poniewai stawiajq<br />

takie same pytania, i naleiq do r6inych kultur, gdyi na te pytania<br />

udzielajq r6inych odpowiedzi.<br />

Te odpowiedzi kulturowe musi siC; przekazywac, gdyi Sq one zgromadzonym<br />

skarbem, dziC;ki kt6remu iadne dziecko nie musi zaczynac<br />

historii od poczqtku. Poniewai jestesmy istotami kulturowymi,<br />

poniewai z tego tytulu od pierwszych ludzi - tak bliskich zwierzc;­<br />

tom - r6ini nas gigantyczne dziedzictwo, moina powiedziec, ie rodzimy<br />

siC; dwa razy.<br />

Dziecko jest czlowiekiem (istotq czlekoksztaltnq), kiedy opuszcza<br />

lono matki. Staje siy istotq ludzkq (istotq ucywilizowanq) dziyki<br />

przekazowi kulturowemu. Stac siy istotq ludzkq to wyrwac siy z pierwomego<br />

barbarzynstwa. Barbarzynca to czlowiek, kt6ry nie posluguje<br />

siy jyzykiem i jest tak prymitywny, ie w staroiytnosci uwaiano<br />

go za czlonka innego gatunku. Pierwszy przekaz to przekazywanie<br />

sl6w. Kaidemu pokoleniu trzeba przekazac<br />

przeogromny kapital swiata kultury, jego slowa<br />

i znaki, historiy, wiedzy i marzenia, jego<br />

organizacjy i rytualy. Jest to gigantyczna praca,<br />

praca syzy£owa, poniewai za kaidym razem<br />

trzeba zaczynac od nowa, a im wiycej stuleci<br />

mamy za sobq, tym zadanie jest trudniej­<br />

Dzielo przekazywania<br />

polega na wpisywaniu<br />

dzikiego stworzenia<br />

w swiat - bez tego<br />

natychmiast musialohy<br />

ono pm\T45cic na drzewo.<br />

sze, tym bardziej zloione jest pojmowanie spraw. Tymczasem<br />

przekazywac trzeba wqtpliwosci wraz z wiarq, pytania wraz z namiytnoSciami.<br />

Al bowiem przekazac nie znaczy przyniesc gotowq, zapakowanq<br />

paczky, kt6rq podaje si y z ryki do ryki, jak pilky w grze.<br />

25


~ ______ ______________ __ ____ _____ ___ ____________________ ~_f!~~!_~ _~~~~_L <br />

Kaide pokolenie musi kultury ocenic i zweryfikowac na nowo, uporzqdkowac<br />

jq, usuwajqc przestarzale przesqdy, musi z drieniem przekazywac<br />

stare pytania, na krore nikt nigdy nie potrafil znaleic odpowiedzi,<br />

ofiarowujqc rownoczesnie odkryte wlasnie skarby, najswieisze<br />

doswiadczenia, nowe rozroinienia, nie burzqc przy tym calej<br />

budowli. Istniejq rodziny, w ktorych ta tytaniczna praca prowadzona<br />

jest z takq pieczolowitosciq, tak cierpliwie i z tak niezwyklq uwagq,<br />

ie wyrastajq w nich wspaniali ludzie, tak doskonali, jakby polerowaly<br />

ich stulecia. Przypomina mi siy obraz przedstawiajqcy malego<br />

TocgueviUe'a pracujqcego pod okiem ojca. Z postaci chlopca emanuje<br />

bystrosc, skromnosc, wyrozumialosc, ktore cechowac mialy<br />

p6Zniej wielkiego pisarza. Dzielo przekazywania polega na wpisywaniu<br />

dzikiego stworzenia w swiat - bez tego natychmiast musialoby<br />

one powrocic na drzewo.<br />

Zachwyt iyjqcym w stanie natury dzieckiem, jak pamiytamy, zaczyna<br />

siy zasadniczo w XVIII wieku, kiedy wykrystalizowal siy mit<br />

tabula rasa. Wedlug tego mitu, zwiqzanego z ideq nieokreslonej dekadencji,<br />

ktory przyczyni siy do narodzin XX-wiecznych totalitaryzmow,<br />

czlowiek jest bardziej ludzki w stanie niecywilizowanym ­<br />

kultura bowiem szkodzi naturze i psuje jq. Chodzi wiyc 0 to, by przekazywac<br />

jak najmniej, pozwalajqc tym samym, by dziecko moglo<br />

rozwinqc w sobie utraconq dobroc naturalnq. Po doswiadczeniach<br />

ostatnich dwoch wiekow wiemy dzis, ie kultura nie przeciwstawia<br />

si y naturze, lecz barbarzynstwu, a dziecko, ktoremu niczego siy nie<br />

przekazuje, nie zostaje dobrym dzikusem, lecz mlodym barbarzyncq.<br />

N ie istnieje zresztq cos takiego jak "dobry dzikus".<br />

Bezposredniq przyczynq sytuacji, jakq dobrze znamy z niektorych<br />

naszych szkol, jest ciqgle swietnie siy majqcy mit tabula rasa. Dorosli<br />

w dzisiejszych czasach odczuwajq lyk przed wychowywaniem. Bojq<br />

si y, mowiqc doslownie, przekazywac kultury, do ktorej nie majq zaufania,<br />

bo uwaiajq jq za niedoskonalq (jakq jest w rzeczywistoSci ­<br />

jak wszelka rzecz pochodzqca od czlowieka). Wlasnq historiy postrzegajq<br />

jako pasmo zbrodni, wiara wydaje im siy zawsze wystawiona<br />

na pokusy fanatyzmu, wielkich pisarzy uwaiajq za autorytarnych<br />

macho. I zrozpaczeni, ie nie mogq zaproponowac nic doskonalego,<br />

nie chcqc ograniczac wolnosci dziecka wpisywaniem go w swiat z ko­<br />

26


TEMAT MIESII\CA<br />

niecznoSci partykularny, zbyt leniwi, bye moze, by podj,,!e prac ~<br />

wychowawcz,,! kr~puj,,!q ich wlasn,,! wolnose - rezygnuj,,! z przekazywania.<br />

Efektem tego S,,! dzieci "pozbawione marki", niemaj,,!ce<br />

punkt6w odniesienia, czasem zupelnie niezainteresowane zyciem<br />

i bl1dz,,!ce z jednego miejsca w drugie, nie wiedz,,!c, na co maj,,! skierowae<br />

sw"! uwag~, czasem dzieci-barbarzyncy, niszcz"!ce swoje otoczenie<br />

i znieksztalcaj,,!ce j~z yk, aby faktami potwierdzie tragizm egzystencji,<br />

na kt6ry dorosli nie mieli odwagi zaproponowae jakiejs<br />

niedoskonalej odpowiedzi. Dorosli daj,,! w ten spos6b dow6d swojego<br />

nihilizmu i przesytu cywilizacj,,! - uczue, kt6re uksztaltowaly ich<br />

samych. Pozbawiajqc dzieci znaczen, kt6re uczynilyby z nich istoty<br />

ucywilizowane, glosz,,!, ze sami odrzucaj,,! czlowieczensrwo godne<br />

tego miana.<br />

Chc~ jeszcze powiedziee 0 czyms, co wydaje mi si~ najbardziej<br />

istotne, kiedy zastanawiamy si~, jak przekazywae. Wszyscy doswiadczylismy<br />

trudnoSci z przekazem, poniewaz nasze punkty odniesienia<br />

bezustannie ewoluuj,,!, a wolnose dziecka wydaje nam si~ obecnie<br />

wazniejsza niz kiedykolwiek. Dlatego nie mozemy przekazywae tak<br />

jak dawniej : argument z autorytetu nie rna juz teraz sensu ("masz tak<br />

robie, bo tak zawsze robit tw6j ojciec; masz tak myslee, bo ja ci to<br />

m 6w i~"). Tego, co my m6wimy, oni juz nie przyjmujq. Pozostajq<br />

nam tylko czyny. Kiedy prawdy Sq niepewne, kiedy otacza nas atmosfera<br />

nihilizmu, ci, kt6rzy chq przekazywae, majq juz tylko jedno<br />

wyjscie: musz"! bye swiadkami tego, co przekazujq. "Swiadkami",<br />

czyli "m~czennikami" -ludimi, kt6rzy dajq dow6d swej wiary, a nie<br />

tylko jq gloszq. Ci, kt6rzy chq przekazywae, nie mogq wi~c tylko<br />

rozprawiae czy argumentowae (chociaz to r6wniez jest konieczne):<br />

musz"! tym zye. Zye mozliwie jak najbardziej wiernie temu, w co<br />

wierzq, i bye szcz~sliwi, ze tak zyj,,!. Mysly, ze tylko pod takim warunkiem<br />

mozemy dzisiaj przekazywae. Tego, w co wierzymy, spoleczenstwo<br />

nie uwaza juz niezmiennie za sluszne. Przeciwnie - wysmiewa<br />

to i niszczy ironiq. Inaczej m6wi,,!c, nie rna juz wielu instytucji,<br />

kt6re podtrzymywalyby i przechowywaly nasze przekonania<br />

(instytucje s,,! straznikami przekonan). T o my sami jestesmy wiyc ostatnim<br />

schronieniem dla naszej wiary. Dlatego nie wolno nam opierae<br />

siy tylko na prawdach odziedziczonych. Musimy bezustannie pod­<br />

27


~<br />

- - - - - -- CHANTAL DELSOL<br />

- - - - --- - - - - - - - - - - - -- -- - - - --- - - - - - - - -- --- -- -- - - - -- - - --- - - - --- -- - - - --- ---<br />

dawac nasze przekonania weryfikacji i kwestionowac ich zasadnosc.<br />

Musimy wypr6bowywac je na sobie: na tym polega bycie swiadkiem.<br />

Odslaniamy w ten spos6b naszq kruchosc (jestesmy bowiem raczej<br />

samotni i pozbawieni punkt6w oparcia), zmusza nas to jednak do<br />

stania w prawdzie. Nasza epoka jest doskonalq szkolq dla rodzic6w.<br />

Tlum. Dorota Zmiko<br />

CHANTAL DELSOL, profesor filozofii politycznej i dyrektor Osrodka<br />

Studi6w Europejskich na Uniwersytecie Marne-la-Vallee (Paryi). Po<br />

polsku ukazala si~: Zasada pomocniczosci (1995), Esej 0 czlowieku p6inej<br />

nowoczesl1osci (2003).<br />

28


TEMAT MIESIl\CA<br />

Krystyna Slany<br />

Modele zycia<br />

rodzinnego<br />

Pesymisei podkre§laj,!, ze radykalne przemiany<br />

wzorea malzenstwa i rodziny oraz dominaeja<br />

modelu rodziny jednodzietnej prowadz,! do<br />

katastrofy demografieznej spoleezenstw i ze<br />

w XXIV wieku na swieeie bttdzie zylo okolo<br />

200 mIn ]udzi, a witte tyle ile w okresie neolitu.<br />

"Zyjemy w swieeie niezwyktym, jedynym w swoim rodzaju<br />

w ludzkiej historii, w swieeie, kt6ry nasi przodkowie ledwie mogliby<br />

sobie wyobrazic. Zaehodz


~ KRYSTYNA SLANY<br />

zanie malZenstwa i rodziny w aspekcie dynamicznym i diachronicznym).<br />

Zmiany w modelu rodziny moina najogalniej okrdlic jako:<br />

- przej§Cie od modelu rodziny tradycyjnej (poprzez rodziny nowoczesnq)<br />

do modelu rodziny ponowoczesnej (albo: post-rodzinnej);<br />

- przejscie od modelu rodziny homogenicznej (poprzez rodziny<br />

quasi-heterogenicznq) do modelu rodziny heterogenicznej (nazwanej<br />

tak ze wzglydu na rainorodnosc jej form);<br />

- przej§Cie od modelu spoleczenstw familiarnych (kolektywnych)<br />

do modelu spoleczenstw indywidualistycznych.<br />

Wyrainiajqc te modele, odnoszy analizy malienstwa i rodziny<br />

do trzech faz rozwoju spoleczenstw, okrdlanych przez socjologaw<br />

jako spoleczenstwa tradycyjne, modernizacyjne i postmodernizacYlne.<br />

1. Rodzina tradycyjna<br />

W tradycyjnym, agrarnym typie spoleczenstwa dominuje rodzina,<br />

ktarq - ze wzglydu na jej jednorodnosc - okreslic moina jako<br />

homogenicznq, tradycyjnq i familiarnq. W Europie Zachodniej taki<br />

typ rodziny wyraziscie utrzymywal siy do XIX wieku (w Polsce do<br />

lat 30. XX wieku). Przewaia tu zatem model rodziny wiejskiej, wielopokoleniowej,<br />

duiej. Ziemia stanowi podstawy jej utrzymania, co<br />

powoduje, ie rodzina jest wspaJnotq ekonomicznq i wspaJnotq iycia.<br />

Funkcja ekonomiczno-produkcyjna rodziny to funkcja centralna,<br />

Rodzina tradycyjna to<br />

instytucja trwala, sakralna,<br />

niemobilna przestrzennie<br />

i zawodowo,<br />

zwrocona raczej ku<br />

przeszlosci, a nie ku<br />

przyszlosci.<br />

stanowiqca jej czynnik integracyjny (kaida jednostka,<br />

wlqcznie z dziecmi, jest tutaj przydatna<br />

ekonomicznie). Rodzina tradycyjna wyznacza<br />

pozycjy i status jednostki, okresla jej drogy iycia.<br />

Interes rodziny jest nadrzydny wzglydem interesu<br />

i szczyscia jednostki. Rodzina tradycyjna rna<br />

charakter patriarchalny, z niskq pozycjq kobiety<br />

i dziecka, ktare - jak pokazujq badania - jest<br />

traktowane instrumentalnie i pozbawione dziecinstwa.<br />

PodsumowujqC: rodzina tradycyjna to instytucja trwala, sakralna,<br />

niemobilna przestrzennie i zawodowo, zwra cona raczej ku prze­<br />

30


TEMAT MIESIf\C A<br />

szloSci, a nie ku przyszloSci. Charakteryzuje jq rowniez wysoki poziom<br />

analfabetyzmu.<br />

Demografowie zwracajq uwagy na tzw. tradycyjny wzor reprodukcji<br />

ludnosci, nazywany takZe "rozrzutnym", poniewai charakteryzuje siy<br />

niezwykle wysokim poziomem rozrodczosci i umieralnoSci (w tym<br />

niemowlqt i dzieci). Zachowania reprodukcyjne czlowieka determinuje<br />

szeroko rozumiane srodowisko naturalne. Wysoka fizjologicznie<br />

rozrodczosc byla odpowiedziq na maSOWq umieralnosc, wywolanq epide<br />

miami , glodem, wojnami i naturalnymi katastrofami. Przeciytna dlugosc<br />

trwania zycia w Europie w okresie sredniowiecza wynosila okolo<br />

30 lat, a na poczqtku XX wieku tylko ponad 50 lat 2 • Kobiety zawiera­<br />

Iy pierwsze malZensrwo w wieku 181at, a w momencie urodzenia ostatniego<br />

dziecka mia!y ok. 40 lat. Odstyp czasu miydzy darq zawarcia<br />

zwiqzku malzenskiego i urodzenia ostatniego dziecka wynosil zatem<br />

22 lata. Oznaczalo to, ze przez cale swoje prokreacyjne zycie kobieta<br />

rodzila dzieci. Wspolczynnik dziemosci (liczba urodzen przez kobiery<br />

zywych dzieci) byl bardzo wysoki i wynosil ponad 6.<br />

Model rodziny tradycyjnej jest najbardziej utrwalony w swiadomosci<br />

spoiecznej, najbardziej "oswojony", poniewai trwal najdluiej,<br />

niemal od zarania dziejow az po wiek XIX. Bardzo cZystO wiele<br />

grup spofecznych i instytucji odwoluje siy do tego modelu, pomijajqc<br />

niejednokrotnie Jub nie majqc pelnej swiadomosci, jaki jest pelny<br />

"zestaw" jego cech i co one oznaczajq.<br />

2. Rodzina quasi-heterogeniczna<br />

Zmiana modernizacyjna, rozpoczynajqca siy w Europie Zachodniej<br />

od polowy XVIII wieku, zapoczqtkowuje radykalne przeobraze­<br />

2 W Polsce w polowie XIX wieku przeci~tna diligosc iycia wynosita ok. 29 lat;<br />

w koncll XIX wieku: dla m~iczyzn - 41 ,7 lat, a dla kobier ok. 45 lat; w 1927 roku zas ­<br />

ok. 52 lata. Dramat)'czne skutki spoleczne, ekonomiczne i polityczne rozbiorow mialy<br />

swoje reperkusje w II Rzeczypospolitej. Wedlug danych spisu z 1921 roku Polska licz)'1a<br />

27,2 min ludnosci, przewaiajqca jej c z ~sc mieszkata na wsi (75%), a 66% utrzymywalo si~<br />

z rolnictwa. Ai 33,1% ludnosci w wieku 10 lat i wi~cej stanowili anajfabeci; najniiszy ich<br />

odsetek (4,2%) wy s t~pow a l w wojewodztwach zachodnich; na kresach wschodnich bylo<br />

ai 65% analfabetow. Polska to wtedy kraj niedorozwini~ty gospodarczo, a wieS byla prze­<br />

Ilidniona. Panowalo bardzo wysokie bezrobocie, generujqce ogtomnq bied~ i w rezultacie<br />

masowe wychodzstwo za chlebem. Bezrobocill i biedzie rowarzyszyl wysoki poziom zgonow<br />

niemowlq[ (150 na 1000 urodzen iywych) i nielegalnych aborcji.<br />

31


~ KRYSTYNA SLANY<br />

nia spoteczne i stopniowo rozbija tradycyjny model rodziny. WieJkie<br />

procesy industrializacji i urbanizacji, zainaugurowane pierwsz'l<br />

rewolucj'l naukowo-techniczn'l' powadz'l do wytonienia siy rodziny<br />

quasi-heterogenicznej, miejsko-przemystowej. lej specyfika determinowana<br />

jest nowym ir6dtem utrzymania, kt6rym staje siy praca<br />

w przemysle - najpierw myzczyzn, a nieco p6iniej takZe kobiet. Kobiety,<br />

tradycyjnie przypisywane do r61 matek, zon i gospodyn domowych,<br />

pocz'ltkowo nie wystypuj'l w rolach zywicielek rodziny czy<br />

uczestniczek zycia publicznego - ani jako jednostki samorealizuj'lce<br />

siy. W pocz'ltkowym okresie modernizacji ksztattuje siy wiyc system<br />

jedynego zywiciela rodziny, kt6rym jest myzczyzna. Pracy domow 'l<br />

i rodzinn'l kobiety uwaza siy za mniej wartoSciow'l od pracy "na zewn'ltrz"<br />

jej myza.<br />

luz wkrotce nier6wnosci plci stan'l siy coraz bardziej zauwazaJne,<br />

bowiem podniesie siy poziom edukacji mas. Wraz z postypuj'lC'l<br />

modernizacj'l kobiety na rowni z myzczyznami byd'l wsp6ttworzyc<br />

budzet gospodarstwa domowego i wstypowac do orbis exterior, dot'ld<br />

zarezerwowanego dla myzczyzn. Rozpocznie siy powolny proces<br />

demokratyzowania rodziny i walki z asymetri'l spoteczn'l plci.<br />

Nalezy podkrdlic; iz praca zawodowa kobiet dla wielkich mas rodzin<br />

staje siy konieczn'l i funkcjonaln'l strategi'l ich trwania, czasami<br />

nawet przetrwania. Ogromne przemieszczenia ze wsi do miast intensyfikuj'l<br />

przemiany rodziny i kreuj'l nowe - miejskie wzory zycia<br />

rodzinnego. Miejsce pracy odrywa siy od miejsca zamieszkania, wiyz<br />

miydzypokoleniowa ulega ostabieniu. O balony zostaje tradycyjny<br />

uktad zaleznosci, podziatu pracy i podporz'ldkowania. Rodzina ­<br />

z wielopokoleniowej i duzej - przeistacza siy w rodziny mat'l, dwupokoleniow'l'<br />

okreslan'l jako nuklearna. Proces ten, zapocz'ltkowany<br />

ponad 150 lat temu, coraz bardziej siy intensyfikuje i staje siy<br />

trwalym wzorem.<br />

Zmiana modernizacyjna, przebiegaj'lca na r6znych ptaszcz)'­<br />

znach, rozbija homogeniczn'l rodziny tradycyjn'l' ktora ewoluuje<br />

w kierunku egalitarnego i partnerskiego wzorca i staje siy nietrwata,<br />

laicka, mobilna przestrzennie i zawodowo, matodzietna, dwupokoleniowa,<br />

skierowana na przyszlosc. l ej funkcje ulegaj'l wyraznemu<br />

ograniczeniu, zwi'lzki aranzowane zostaj'l zast'lpione zwi'lz­<br />

32


TEMAT MIESI,


~ -------------------------------------------------------- ~~~?~~ -~~~! <br />

3. Heterogeniczna rodzina ponowoczesna<br />

Cezura lat sZeSedziesiqtych xx wieku on-viera nowy rozdzial<br />

w historii malzenstwa i rodziny. Dokonujqce siy przemiany daleko<br />

odbiegajq od tego, co jeszcze niedawno uznawano za rewoJucje "na<br />

zewnqtrz swiata rodzinnego" i "w jego wnytrzu". Nowy etap rozwoju<br />

spoleczenstw rna zaledwie ok. 40 lat, a obserwowane, zintensyfikowane<br />

przerniany - wiqzqce siy z kolejnyrni ultratechnologicznymi<br />

i inforrnacyjnymi rewolucjarni, wiedzq i postypem, przeobrazeniami<br />

ekonomicznymi (przejscie od spoleczenstwa bazujqcego na<br />

pracy fizycznej do spoleczenstwa wiedzy), spolecznymi (m. in. nowe<br />

radykalne ruchy spoleczne, przejscie od kolektywizrnu do indywidualizmu,<br />

oslabienie wiyzi i spolecznego zaufania), kulturowyrni<br />

(zrniany w dotychczasowych normach i wartoSciach, przemiany tozsamosci<br />

czlowieka, oddzialywanie fenomenu globalizacji kulturowej)<br />

- napierajq z niewyobrazalnq silq na malzenstwo i rodziny. W "mlodym"<br />

stosunkowo typie spoleczenstw pojawiajq siy takie formy zycia<br />

rodzinnego i tak intensywne zmiany jakoSciowe (wczeSniej wystypujqce<br />

bardzo rzadko lub w og6le nieznane), ze coraz cZysciej m6wi siy<br />

o swoistym fenomenie heterogenicznej rodziny ponowoczesnej.<br />

Czasy ponowoczesne - jak trafnie zauwazajq Beck i Beck-Gernscheim<br />

4 , odnoszqc rozwazania do eksponowanej plaszczyzny kulturowej<br />

- wymagajq od wszystkich tego, czego w przeszloSci oczeki­<br />

Rodzina nie rozpada sift,<br />

ie przybiera now'! formf(:<br />

wylaniaj,! sift zarysy<br />

,post-rodzinnej rodziny".<br />

wano od niewielu : prowadzenia niezaleznego<br />

zycia i manifestowania indywidualizmu. Historia<br />

spoleczna malzenstwa i rodziny jest doskonalq<br />

egzemplifikacjq utrwalania siy tej nowej<br />

ideologii, kt6ra prowadzi miydzy innymi do<br />

uwidocznienia si~ wystypowania wielorakich form zycia malzenskorodzinnego.<br />

Ponowoczesnose odkrywa, ze mozna z powodzeniem<br />

zye poza tradycyjnie okreslonq instytucjq malZenstwa i rodziny. Zadziwia<br />

r6znorodnose typ6w i form strukturalnych malZenstwa i rodzi­<br />

4 Zob. U. Beck, E. Beck-Gernscheim, Individualization. Institutionalized Individualism<br />

and Its Social and Political Consequences, London 2002.<br />

34


TEMAT MIESIJ\CA<br />

ny oraz dokonujqce si~ przemiany jakosciowe, majqce swe odzwierciedlenie<br />

na plaszczyinie socjologicznej, psychologicznej i demograficznej.<br />

Zdaniem socjologow 0 orientacji liberalnej, pojawienie si~ roinorodnyeh<br />

form iycia malieiisko-rodzinnego nie wskazuje na "koniee<br />

r8dziny", ale na nowy trend, idqey w kierunku indywidualizmu,<br />

kt6ry odnosi si~ takZe do relaeji pomi~dzy czlonkami rodziny. W rezultaeie<br />

tego procesu rodzina nie rozpada si~, ale przybiera nOWq form~:<br />

wylaniajq si~ zarysy "post-rodzinnej rodziny" (Beck, Beek-Gernseheim),<br />

czy "post-malienskiego spoleczenstwa" (por. J. Q. Wilson,<br />

The Marriage Problem. How Our Culture Has Weakened Families, New<br />

York 2002).<br />

W ponowoczesnyeh spoleezenstwaeh nie da si~ jui pomijae grup<br />

nie pasujqcych do obrazu "normalnego spoleczenstwa": kobiet i m~iczyzn<br />

nie wchodzqcych w zwiqzki malienskie, a iyjqcych samotnie<br />

lub w zwiqzkach kohabitacyjnyeh, bezdzietnych, samotnie wychowujqcych<br />

dzieci, iyjqcych w zwiqzkaeh homoseksualnych, czy zwiqzkach<br />

osob starszych, tzw. renewed oldies, ktorzy nie poswi~caj q si~<br />

wnukom (jak nakazuje tradyeja), ale poszukujq satysfakejonuj,!cego<br />

zycia, samorealizacji w poiniejszej fazie zyeia. Nie moina nie zwracae<br />

uwagi na nasilanie si~ zjawiska urodzeii pozamalienskich, rozwodow<br />

ez)' na przyklad powi~kszenia si~ bazy konfliktowej partnerow,<br />

ktore Sq pochodnq coraz szerzej uswiadamianej - zwlaszeza przez<br />

kobiety - nierownoSci plci. Tak wi~c, wedlug Beckow, w spoleezenstwie<br />

nast~puje nowa konstrukcja normalnoSci, ktora niekoniecznie<br />

wiqie si~ z legalizacjq, przywi,!zaniem, trwaloSciq itd. (Termin "rodzina<br />

tradycyjna", kiedys jednoznaeznie odnosz'!ey si~ do rodziny<br />

funkcjonujqcej w spoleczenstwie rolniczym, w wielu publikacjach<br />

stosowany jest do fazy rozwoju malienstvva i rodziny w spoleezenstwie<br />

przemyslowym).<br />

Zadziwia roinorodnose typow i form strukturalnych malZenstwa<br />

i rodziny. Wiele z nich rna charakter alternatywny wobee podstawowej<br />

formy rodziny, ktorq jest for m a I n e, m 0 n 0 gam i c z n e<br />

malienstwo pary he t e r 0 s e k sua I n e j. Zawarcie takiego malZenstwa<br />

prowadzi do powstania ro d z i n y n uk I ear n e j, uznanej dzis<br />

za najkorzystniejszq dla czlowieka. W zwiqzku z nasileniem si~ zjawiska<br />

rozpadu rodziny, glownie przez rozwod, tworzq si~ malien­<br />

35


~ KRYSTYNA SLANY<br />

stwa powtorne - ich efektem jest powstawanie rodzin zrekonstruowanych.<br />

Szczegolnie cz~sto wyst~puje taka forma zycia rodzinnego<br />

jak monoparentalnosc (rodziny samotnych matek)ojcow), wywolana<br />

roznymi czynnikami. Uwag~ zwraca podkreSlana w wielu pracach<br />

moda na bezdzietnosc par heteroseksualnych (ideologia DINK'S<br />

- Double Income No Kids). Zwiqzki kohabitacyjne to nowa forma,<br />

ktora - jak podkresla wielu autorow - staje si~ konkurencyjna wobec<br />

malzenstwa formalnego. Pojawia si~ w roznych fazach cyklu zycia,<br />

dotyczy ludzi mlodych, w srednim wieku i starszych, roznego stanu<br />

cywilnego: wolnych, rozwiedzionych, zyjqcych w separacji, owdowialych,<br />

a nawet znajdujqcych si~ juz w zwiqzku formalnym. Upowszechnia<br />

si~ ponadto szczegolny typ zwiqzku kohabitacyjnego: Living<br />

Apart Together (LAT - razem, ale oddzielnie) lub Live in Lover<br />

(LiL - zycie z ukochanym), ktory nie wymaga stalego wspolnego<br />

zamieszkiwania. W zwiqzku z rewolucjq seksualnq lat 60. we wszystkich<br />

typach spoleczenstw pojawily si~ jawnie i cz~sto legalnie zwiqzki<br />

homoseksualne. Kolejnq alternatywnq formq jest zycie w samotnosci<br />

(tzw. single life) - cz~sto z wyboru, ktore wzbudza z jednej strony<br />

podziw i zainteresowanie, a z drugiej strony niepokoj 0 przebieg i lad<br />

zycia spolecznego, opierajqcego si~ na rodzinie. "Solos" - to okreSlenie<br />

nowego "pokolenia S" (lub quirkyalol1e - "odlotowych singli"),<br />

znamiennego dla naszych czasow, tj. dobrze wyksztalconego, mobilnego,<br />

zwracajqcego uwag~ bardziej na relacje przelotne i instrumentalne<br />

niz trwale i czyste. Pokolenie to przypomina zeglarzy majqcych<br />

w wielu portach licznych przyjaciol; ich sposob zycia nie sprzyja formowaniu<br />

tradycyjnie rozumianego malzenstwa i rodziny. Przyglqdamy<br />

si~ z uwagq takiemu fenomenowi jak malzenstwa-seriale, okreslane<br />

tez poligamiq sukcesywnq. Okreslenie to odnosi si~ do osob<br />

wielokrotnie wchodzqcych w formalne zwiqzki lub zmieniajqcych<br />

partnerow w trakcie trwania zwiqzku formalnego. Powraca rowniez<br />

- w nowoczesnej wersji - malzenstwo kontraktowe (jego trwanie<br />

i rozpad okreslone Sq zazwyczaj formalnq umowq; zawarty kontrakt<br />

moze chronic ten zwiqzek przed rozpadem). Form~ daleko odchodzqq<br />

od klasycznie rozumianej wspolnoty malZenskiej stanowi tzw.<br />

malZenstwo diasporowe (potocznie zwane malZenstwem weekendo­<br />

""rym). Jego znamiennq cechq jest dystans fizyczny dzielqcy malZon­<br />

36


TEMAT MIESl!\CA<br />

k6w (wynikaj'lcy na przyklad z podejmowania pracy w odleglym<br />

midcie, wyjazdu za granic~ itp.), wplywaj'lcy zasadniczo na funkcjonowanie<br />

rodziny w jej wymiarze instytucjonalnym (realizacja funkcji)<br />

i emocjonalnym.<br />

"1/ obliczu wieloSci form proponuje si~ przyj~cie wielu moiliwosci<br />

definiowania rodziny. Dlatego wlasnie pojawiajq si~ nowe, tzw.<br />

inkIuzywne (otwarte) definicje, podkrdlajqce znaczenie relacji pomi~dzy<br />

czlonkami grupy rodzinnej. Odchodzi si~ tam od postrzegania<br />

rodziny w kategoriach instytucjonalnych i opisuje si~ j'l jako prywatn,!,<br />

dobrowolnq grup~ spolecznq, kt6rq charakteryzujq szczeg61­<br />

ne zwi,!zki.<br />

Dokonuj,!ce si~ w tej sferze przemiany socjologiczne i demograficzne<br />

wyjasnia teoria drugiego przejscia demograficznego. Wskazuj,!c<br />

na demograficzne przeslanki zmian, naleiy podkrdlic wyraine<br />

zmiany wzorca malienskiego i rozrodczego. Wyraia si~ to w:<br />

1. spadku liczby urodzen i wsp6lczynnika urodzen;<br />

2. obniianiu si~ plodnosci wynikajqcemu z radykaInych i gl~bokich<br />

zmian wzorca plodnoSci przejawiajqcych si~ mi~dzy innymi:<br />

a) spadkiem nat~ienia urodzen przez kobiety we wszystkich grupach<br />

wieku rozrodczego,<br />

b) wzroscie udzialu grup wiekowych 25-29lat i 30-34 lata w wartosci<br />

wsp6lczynnika dzietnosci og6lnej;<br />

3. op6inianiu zawierania malienstwa przez mlodych ludzi (sredni<br />

wiek dla Europy zachodniej to ok. 30 lat), co wymuszaj,! z kolei<br />

wymogi zwiqzane z systemem ksztalcenia (zdobywanie najwyiszego<br />

poziomu wyksztalcenia) i nowoczesnymi wymogami rynku pracy.<br />

Mlodzi dorosli, zamiast usamodzielniac si~ i opuszczac rodzin~<br />

pochodzenia, zamieszkuj,! nadal ze swoimi rodzicami. Pojawia si~<br />

nowy fenomen okreslany jako crowded nest - przepelnione gniazdo<br />

rodzinne. Demografowie pisz,! wi~c 0 kryzysie malienstw; wskainiki<br />

zawieranych malienstvv obniiyly si~ do niewiarygodnie niskiego<br />

poziomu (poniiej lub ok. 5 malienstw na 1000 mieszkanc6w). Op6inianie<br />

zawierania malienstw prowadzi do odkladania na dalsz,! przyszlosc<br />

realizacji zadan prokreacyjnych, co w rezultacie prowadzi do<br />

dramatycznego ograniczenia liczby dzieci w rodzinie (jedno) lub<br />

wyboru bezdzietnoSci. Wsp6kzynnik dzietnoSci w wi~kszoSci kra­<br />

37


~<br />

- - -<br />

KRYSTYNA SLANY<br />

- - - - - - - - - - - - - - - - - - -- - - - -- - - --- - - --- - - -- - - - - - - - - - - -- - - -- - - --- - - - ---- - --- - ---<br />

jow zachodnich znajduje si~ na poziomie bardzo niskim (ok. 1,55),<br />

co nie gwarantuje nawet prostej zast~powalnosci pokolen. W calym<br />

regionie Europy srodkowowschodniej od lat 90. trendy demograficzne<br />

upodabniajq siy do tych obserwowanych w krajach zachodnich<br />

i wskazujq na ogromnq d epresj~ populacyjnq. Wartosci wspolczynnikow<br />

dzietnosci pozostajq tu najni:isze w swiecie: ok. 1,1 (Polska:<br />

1,3; miasto: 1,2; wies: 1,4). Tylko kraje skandynawskie i Francja<br />

posiadajq wyro:iniajqcy siy poziom dzietnoSci: ok. 1,9. W krajach<br />

tych prowadzi siy takq po l ityk~ rodzinnq, ktora ulatwia kobiecie i m~:iczyznie<br />

godzenie pracy z wychowaniem dzieci.<br />

Badacze podkreSlajq, :ie niekorzystna zmiana demograficznego<br />

wzorca rodziny jest najbardziej widoczna w krajach, ktore nie orientujq<br />

si y - jak to siy fachowo okreSla - na gender system. Plodnosc<br />

kobiet obniza siy zatem szczegolnie w tych krajach, gdzie publiczny<br />

system ksztaltowania egalitarnych i symetrycznych relacji ptci demokratyzuje<br />

si~, natomiast prywatny system rodziny pozostaje niezmieniony<br />

i jest nakierowany na tradycyjne zadania kobiet, pomimo<br />

dywersyfikacji ich rol spolecznych. Egzemplifikacjq krajow 0 niesprzyjajqcym<br />

private gender system, w ktorych jednoczesnie plodnosc kobiet<br />

najbardziej si~ obni:ia, Sq: Wlochy, Japonia, Grecja, Hiszpania,<br />

Portugalia i Polska. Przyspieszenie zmian instytucjonalnych i edukacyjnych,<br />

obejmujqcych przede wszystkim "swiat wewnytrzny rodziny",<br />

na rzecz "symetrii genderowej" to sposob na podniesienie poziomu<br />

dzietnoSci kobiet (vide przyklad Skandynawii i Francji).<br />

Kluczowe dla ponowoczesnoSci jest pytanie: dlaczego rodzi si~<br />

tak malo dzieci? Szukanie przyczyn tego zjawiska w czynnikach stricte<br />

ekonomicznych nie wydaje si~ zasadne. Czynnik ekonomiczny istotnie<br />

oddzialywal na liczby dzieci w rodzinie, ale w okresie bogacenia<br />

siy spoleczenstw. Lesthaeghe i van de Kaa, tworcy teorii drugiego<br />

przejscia demograficznego, wskazujq, :ie w krajach bogatych pod<br />

koniec XX wieku nastqpila zmiana wartoSci. Spoleczenstwo prze­<br />

5 N ajniiszy jest dla Wloeh - 1,1. Wlosey socjologowie i demografowie apelujq: jeW<br />

eheemy miee wi~eej dzieei w spoleezensrwie, wypehnijmy doroslc dzieei z domow, nie<br />

przetrzymujmy ieh przy sobie. Wyst'tpuje wyraina korelaeja mi"dzy nisk,! dzietno-'ci0 a<br />

kohabitacjq i zamieszkiwaniem w domu rodzieow (zob.: S. Salvini, Low Italian Fertility:<br />

the Bonaccia of the Antilles? oraz Z. G. DaJJa, Few Children i11 Stol1g Families. Values and<br />

Low Fertility in Italy. Oba teks!), mozna znaleie w: "Genus", 2004, vol. LX, nr 1).<br />

38


TEMAT MIESI1\CA<br />

orientowalo si~ z wartosci materialnych na wartosci postmaterialisryczne<br />

i ponowoczesne - doryczy to zwlaszcza mlodszych generacji.<br />

Wsr6d rych "post-ludzi" upowszechniajq si~ takie zwiqzki i zachowania<br />

demograficzne, kt6re kilkadziesiqt lat temu byly niezwykle<br />

rzadkie. Pre£erowana przez nich liczba dzieci - dwoje - nie jest<br />

osiqgana w zwiqzku z istnieniem konkurencyjnych wobec dziecka<br />

wartoSci oraz przyst~powaniem do realizacji zadan prokreacyjnych<br />

w starszych reprodukcyjnie grupach wieku. Pogodzenie osiqgania<br />

wartosci postmaterialistycznych i posiadania dzieci nie jest latwe 6 ,<br />

chociaz na przykladzie kraj6w skandynawskich i Francji widae, ie<br />

jest ono moiliwe. Dost~pny dzisiaj dla kobiet kapital spoleczny (wyksztalcenie,<br />

praca, zdrowie, wypoczynek) jest po raz pierwszy w dziejach<br />

ludzkosci niewyobraialnie ogromny, niepor6wnywalnie wi~kszy<br />

od tego, kt6ry posiadaly ich matki. Podkresla si~ przy rym, ze<br />

utrudnianie kobietom dost~pu do osiqgania wartosci powszechnie<br />

cenionych byloby pogwalceniem praw jednostki.<br />

W wyjasnianiu niskiej dzietnosci badacze zwracajq si~ r6wniei<br />

w stron~ czynnik6w biologicznych (pomijajqc rosnqcq bezplodnose).<br />

Badania wskazujq, ii na ch~e posiadania dzieci rna wplyw poziom<br />

hormon6w w pierwszych miesiqcach iycia plodowego. Murphy?<br />

pokazal, ii bardziej plodni rodzice posiadajq r6wniei bardziej plodne<br />

dzieci i ie taka zaleinose jest silniejsza nii oddzialywanie na plodnose<br />

zmiennych 0 charakterze spoleczno-ekonomicznym. Inni badacze<br />

podkreSlajq, ie waine jest nie tylko "generyczne dziedzictwo",<br />

ale tabe wzory wychowania dzieci. Poziom plodnosci kobiet determinowany<br />

jest zatem oddzialywaniem czynnik6w biologicznych i socjologicznych.<br />

Pesymisci podkreslajq, ie tak radykalne przemiany wzorca malzenstwa<br />

i rodziny oraz dominacja modelu rodziny jednodzietnej (we­<br />

6 W radykalnych ponowoczesnych ideologiach pojawia s i~ na przyklad hasto: niekoniecznie<br />

trzeba miec dzieci, lepszym zabezpieczeniem na starosc jest bardzo dobre ubezpieczenie<br />

spoJeczne niz czekanie na pomoc dzieci i bycie od nich uzaleznionym.<br />

7 M . Murphy, Is the Relationship Between Fertility of Parents and Children Really<br />

Weak ?, "Social Bio logy", 1999, nr 46(1-2).<br />

39


~ KRYSTYNA SLANY<br />

dlug prognoz zdominuje on caly swiat w latach 2050-2085) prowadzq<br />

do katastrofy demograficznej spoleczenstw i i.e w XXIV wieku<br />

na swiecie b~dzie zylo ok. 200 min ludzi, a wi~c tyle ile w okresie<br />

neolitu. Andrzej Jagielski pisze na przyklad:<br />

Korzenie populacji ludzkiej - ludnosci naszej planery - tkwi'i w pocz'itkach<br />

iycia organicznego, a jej dzieje i dalsze losy S'i ksztaltowane przez rzqdz'ice nim<br />

prawa ewolucji i kosmiczne prawo wszechrzeczy: narodzin, rozwoju i kOIlca.<br />

Ale wlasnie dalszy rozw6j i jego zakonczenie wzbudza obawy, kt6re wszakie<br />

nie wynikaj'l z praw rozwoju wszechswiata. Lecz z kierunku i tempa rozwoju<br />

wsp6!czesnej cywilizacji i coraz bardziej gmatwaj'icych siy stosunk6w miydzyludzkich<br />

s .<br />

Optymisci wskazuj


TEMAT MI ESII\CA<br />

Jozef Augustyn SJ<br />

Jeieli ehrzeseiianstwo<br />

nie ehee si ~ samo<br />

zabic<br />

: Nadawanie mocy prawnej zwiqzkom<br />

: homoseksualnym i r ownanie ich z rzeczywistymi<br />

i malienstwami jest uznane za niemoralne i szko­<br />

: dliwe spolecznie, gdyz powaznie zagraia wspolne­<br />

: mu dobru.<br />

"Pary homoseksualne coraz czysciej pragn'l miec dziecko i wstypowac<br />

w zwi'lzki malZenskie. Obroncy tradycyjnych malZenstw zapowiadaj'l,<br />

ze nigdy siy na to nie zgodz'l. Obie strony powofujq siy<br />

na najwyzsze wartosci. Czy grozi nam wojna 0 nowy ksztah rodziny?"l.<br />

Taki podtytuf daje "Die Zeit" artykufowi Nieswifite rodziny<br />

poswiyconemu problemowi tak zwanych malZenstw homoseksualnych.<br />

Autorzy chq pokazac sprzecznosci, jakie dajq 0 sobie znac we<br />

wspokzesnym swiecie: "Podczas gdy tradycyjne malZenstwa coraz<br />

czysciej decydujq siy na bezdzietnosc, rosnie liczba gej6w i lesbijek<br />

pragnqcych miec dzieci"2. Henri Joyeux, francuski lekarz zajmujqcy<br />

siy problematykq wychowania do zycia w rodzinie, mowi z kolei, ze<br />

pary heteroseksualne rezygnujq z pojycia matienstwa jako zbyt tra­<br />

) Zob. "Forum", 16/2004, s. 26.<br />

2 Tamie, s. 27.<br />

41


~ 10ZEF AUGUSTYN 51<br />

dycyjnego na rzecz dziwacznych neologizmow, np. koabitacja, podczas<br />

gdy "zuiytym" tradycyjnym pojyciem chytnie poslugujq siy homoseksualisci.<br />

Czy grozi nam wojna 0 rodzinQ?<br />

Wojna 0 nowy ksztalt rodziny w sensie rozumianym przez autorow<br />

artykulu z "Die Zeit" z pewnosciq nam nie grozi, przynajmniej<br />

w Polsce. G rozi nam jednak coraz wiyksze rozmywanie pojyc w swiadomosci<br />

spolecznej (szczegolnie w umystach ludzi mlodych), nowe<br />

ustawodawstwo zrownujqce prawa mat2:enstw ze zwiqzkami homoseksualnymi<br />

i - w dalszej perspektywie - takZe prawo dopuszczajqce<br />

adopcjy dzieci przez homoseksualne pary. Prawo panstwowe krajow<br />

zachodnich staje dzisiaj wyraznie po stronie homoseksualistow, nie<br />

liczqc siy z konsekwencjami moralnymi.<br />

Nastawienie spoleczne do homoseksualizmu oraz postawy politykow<br />

w tej materii zmieniajq siy gwaltownie. Dotyczy to zwlaszcza<br />

zachodniej Europy. Oak pokazaly ostatnie wybory prezydenckie<br />

w USA, za oceanem ksztaltuje siy nieco illny klimat spoleczny wokol<br />

homoseksualizmu). Polska, stajqc siy czlonkiem Unii Europejskiej,<br />

podlega wszystkim naciskom politycznym, spolecznym, kulturalnym,<br />

jakie ona stwarza. Jak skuteczny bywa to nacisk, pokazal kazus Rocco<br />

Butiglione. Z powodu bezkompromisowej oceny moralnej homoseksualizmu<br />

nie tylko zatrzymano jego kariery w strukturach Unii,<br />

ale uznano go za katolickiego integrysty, a tu i owdzie nazywano<br />

fundamentalistq i "katolickim talibem"3.<br />

Co prawda wielu katolikow uczestniczy w iyciu politycznym<br />

w strukturach panstwowych i miydzynarodowych, jednak niewielu<br />

z nich jest gotowych zaplacic takq ceny za wiernosc swoim przekonaniom<br />

religijnym i moralnym. Politycy chadeccy, ktorzy dalecy Sq<br />

od sprzyjania homoseksualizmowi, zachowujq siy jednak na ogol<br />

konformistycznie, by nie narazie siy na epitety, jakimi obrzucono<br />

wloskiego polityka. Aleksander Solienicyn w swojej prorockiej mo-<br />

42<br />

J Serwis !


TEMAT MIESI1\CA<br />

wie do srudentow na Uniwersytecie Harvarda w 1978 roku powiedzial<br />

0 politykach Zachodu: "Wszyscy wasi znani m~iowie stanu<br />

twierdzq: skoro raz weszlismy na teren wielkiej polityki, nie moiemy<br />

brae pod uwag~ czynnikow moralnych. Takie wlasnie pomieszanie<br />

dobra ze zlem, stusznego prawa z nieslusznym znakomicie przygotowuje<br />

teren pod absolutny tryumf absolutnego zla na swiecie"4 .<br />

Wobec coraz wi~kszej relatywizacji wartosci moralnych oraz jej<br />

wplywu na posta\\ry politykow uchwalenie w Polsce prawodawstwa<br />

na rzecz homoseksualistow \\')'daje si~ tylko kwestiq czasu. Obym<br />

by! zlym prorokiem. Jezeli nie dojdzie do tego w najbliiszych kilku<br />

latach prawicowych rzqdow, to moze dojse do tego podczas kolejnych<br />

kadencji. Przez kilka lat mozemy, co prawda, opierae si~ naciskom<br />

i pozostawae europejskq \\')'sepkq, ale - jak pokazuje zycie ­<br />

w polityce w koncu z\\')'ci~za pragmatyzm. Mocne oparcie w tradycyjnym<br />

katolicyzmie okazuje si~ dzisiaj dose zwodnicze. W katolickich<br />

krajach, takich jak: Irlandia, Hiszpania, Slowacja, Kanada (Quebec),<br />

0 analogicznej do naszej religijnosci i historii, powstajq mocne<br />

atyklerykalne i antykoscielne trendy, ktore sprawiajq, ie nawolywanie<br />

hierarchii do protestu wiernych w takiej czy innej sprawie trafia<br />

w prozni~. Uchwalanie ustaw sprzecznych z moralnosciq katolickq<br />

postrzegane bywa jako problem papieza i biskupow.<br />

Cywilizacyjne korzenie homoseksualnego ruchu<br />

Jakie Sq te najwyisze wartoSci, 0 ktorych pisze "Die Zeit", a na<br />

ktore powoluje si~ homoseksualizm? Odpowiedi na to pytanie jest<br />

kluczem do rozumienia istoty konfliktu. I choe swoj wielki pochod<br />

cywilizacyjny homoseksualizm rozpoczql zaledwie ponad trzydziesci<br />

lat tern US , to jednak grunt byl przygotowywany juz od czasow<br />

4 A. Solienicyn, Zmierzch odwagi, BibJioteka Literacka 1980, s. 11.<br />

S Za przelomow,! dat~ dla ruchu homoseksualnego uwaza S L~ 27 czerwca 1969 roku,<br />

kiedy klienci baru dla homoseksualist6w StOnewall w Nowym Jorku stawili czolo SZ)' kanuj,!cej<br />

ich policji. Dwadziescia trzy lata pOiniej WHO (1993) wydala oswiadczenie, ze<br />

ani hetereoseksualna, ani homoseksualna orientacja nie moze bye rozpatrywana jako Z3­<br />

burzenie. W ten spos6b dokonano korekry freudowskiego widzenia homoseksualizmu,<br />

kt6ry postrzegal je jako zaburzenie w rozwoju.<br />

43


~ JOZEF AUGUSTYN SJ<br />

Oswiecenia. Aleksander Sohenicyn m6wil amerykanskim studentom:<br />

"We wszystkich krajach zachodnich wolnose ulegla erozji, ludzie<br />

definitywnie wyzwolili siy z chrzeScijanskiego dziedzictwa poprzednich<br />

wiek6w, z jego ogromnymi zasobami litoSci i poswiycenia, a systemy<br />

panstwowe bezustannie nabieraly cech coraz doskonalszego<br />

zmaterializowania. W rezultacie Zach6d bronil ( ... ) ai nadto gorliwie<br />

praw czlowieka, podczas gdy calkowicie zatracil poczucie odpowiedzialnosci<br />

wobec Boga i spoleczenstwa"6. Solienicyn podkreSla<br />

nastypnie, ie "droga, jakq przebylismy od czas6w Renesansu, wzbogacila,<br />

co prawda, nasze doswiadczenia, ale stracilismy Calose, to,<br />

co Najwainiejsze, to, co ongis stawialo granice naszym namiytnosciom<br />

i naszej nieodpowiedzialnosci. Zbyt wiele nadziei pokladalismy<br />

w przemianach polityczno-spolecznych, a okazuje siy, ie odebrano<br />

nam to, co mamy najcenniejszego: nasze iycie wewnytrzne.<br />

Na Wschodzie depcze je jarmark Partii, na Zachodzie jarmark Handlu"7.<br />

Po upadku komunizmu na Wchodzie, jak i na Zachodzie kr6­<br />

luje niepodzielnie jui tylko jarmark Handlu.<br />

To odiegnanie siy od swiata wartoSci chrzeScijanskich, utrata calosciowego<br />

spojrzenia na ludzkie iycie oraz brak jakiejkolwiek odpowiedzialnosci<br />

przed Bogiem i spoleczenstwem - jak okreSla to Solie­<br />

Wsp61czesny homoseksu­ nicyn - ~eiq u Zr~del rela,tywizmu moralnego<br />

alizm jest jednym z I wymk~Jqcego z mego kranco,;~go sublektywlprzejaw6w<br />

zaloienia, ie zmu, ktory giosl, ~e przYJemnosc staJe Sly Jed~nq<br />

jedynym i najwyiszym I naJwyzszq wartoSCIq. Leszek Kolakowski mowl<br />

dobrem jest przyjemnosc. wprost, ie cywilizacja nasza oparta jest na "niewypowiedzianym,<br />

ale przyjytym zaloieniu, ie<br />

najwiykszym czy tei jedynym dobrem jest przyjemnos("8 .<br />

I 0 tej "wartosci" swiata homoseksualnego m6wi "Die Zeit".<br />

Wsp6lczesny homoseksualizm jest jednym z najbardziej wyrazistych<br />

przejaw6w niewypowiedzianego zaloienia, ie jedynym i najwyiszym<br />

dobrem jest przyjemnose. Bardziej intelektualnie nastawione srodowiska<br />

homoseksualne pragnq bye zwiastunami "nowej cywilizacji"<br />

6 A. Solienicyn, dz. cyt., s. 13. <br />

7 Tamze, s. 14. <br />

" L. Kolakowski, Amatorskie kazanie 0 wartosciach chrzescijaliskich, "Cazeta Wybor­<br />

cza", 20-21 I 1996, s. 10.<br />

44


TEMAT MIESL~CA<br />

i nowej kultury: kultury przyjemnosci 9 . M6wi si~ wr~cz 0 tworzeniu<br />

kultury homoseksualnej, kt6ra bylaby alternatywq dla kultury<br />

heteroseksualnej. Jeden z jej zwolennik6w, Maciej Bronski, pisze,<br />

ii "budzenie i rozwijanie wrailiwoSci homoseksualnej prowadzi do<br />

nowego ksztaltu kultury, a mianowicie kultury przyjemnoSci! Milose<br />

hornoseksualna nie da si~ bowiem podporzqdkowae, tak jak<br />

milosc heteroseksualna regulom patriarchalnej (re)produktywno­<br />

Sci i subordynacji, stwarza ona nowe pole podporzqdkowania wszelkich<br />

organizacji stosunk6w mi~dzyludzkich (takie 0 charakterze<br />

ekonomicznym) regule zwi~kszania przyjemnoSci"IO. Podobnq filozofi~<br />

- choe nie odnoszqcq si~ do homoseksualnej orientacji ­<br />

wyznaje wielu polityk6w, psycholog6w, wydawc6w, producent6w,<br />

stqd tak duie zrozumienie dla racji przedstawianych przez srodowiska<br />

homoseksualne.<br />

Ale takiej wizji swiata "chrzescijanstwo nie moze uznae - rn6wi<br />

Kolakowski - jeSli nie chce si~ sarno zabic. B~dzie zatem, jak jui si~<br />

zdarzalo, »przeciwko swiatu« i ostanie si~ tylko pod tyrn warunkiem"l1<br />

. I wlasnie dlatego Kosci61 byl i b~dzie przeciwko homoseksualnemu<br />

stylowi iycia i promowaniu go tak w swiecie polityki, kultury,<br />

jak i w codziennym iyciu spolecznym. W 1994 roku, po przyj~ciu<br />

przez Parlament Europejski rezolucji wzywajqcej kraje<br />

czlonkowskie do uchwalania prawodawstwa na rzecz homoseksualist6w,<br />

Jan Pawet II powiedzial: "M6wi~ to ze smutkiern. (...) Pari a­<br />

ment w spos6b nieuprawniony nadal walor prawny zachowaniom<br />

dewiacyjnym, niezgodnym z zamyslem Boiym. (...) Nie wolno falszowac<br />

norm moralnych"12.<br />

Obraz homoseksualizmu w mediach<br />

Media to gl6wne narz~dzie promocji homoseksualizmu w zachodniej<br />

cywilizacji. To wlasnie dzi~ki nim mniejszose homoseksualna,<br />

9 Por. K. Pospiszyl, Narcyzm, WSiP, Warszawa 1995, s. 15I. <br />

10 M. Br0l1ski, eyt. za: K. PospiszyJ, clz. eyt., 146. <br />

11 L. Kol akowski, clz. eyt., s. 10. <br />

" "L'Osservatore Romano", \vydanie polskie, 4/1994, s. 39. <br />

45


~<br />

---- ------------<br />

J6ZEF AUGUSTYN SJ<br />

------------ - - -- - ------------- - ------ ------- - ----- --- - --- - --<br />

kt6ra do niedawna byla podziemnym gettem Sciganym przez prawo<br />

i przesladowanym przez policj~, w ciqgu zaledwie kilkunastu lat stala<br />

si~ zoaczqq silq polityczoq i spoleczoq. Media goniq za sensacjq<br />

i iyjq z niej; interesuje je nie tyle "ci~ika dola" homoseksualist6w<br />

czy tei. zjawisko jako takie, ile raczej konflikt srodowiska homoseksualnego<br />

z Kosciolem katolickim. Jui w mniejszym stopniu interesujq<br />

si~ spolegliwosciq KOSciol6w reformowanych wobec i qda6 homoseksualnych<br />

wiernych. Stqd tei kaidy watyka6ski dokument na<br />

temat homoseksualizmu staje si~ wainym wydarzeniem medialnym<br />

tylko z tego wzgl~du, i.e bywa mocno oprotestowany przez srodowiska<br />

homoseksualne.<br />

Media Sq tei dla wi~kszosci ludzi gl6wnym ir6dlem wiedzy 0 homoseksualizmie.<br />

I choc cz~sto nie popierajq one wprost i qda6 homoseksualist6w,<br />

to jednak wobec agresywnych reakcji dzialaczy i srodowisk<br />

homoseksualnych, usilujq zachowac pozory bezstronnosci.<br />

Raczej rzadko moina spotkac rzeczowe artykuly w prasie niekonfesyjnej,<br />

polemizujqce otwarcie i powainie z argumentami wysuwanymi<br />

przez zwolennik6w homoseksualist6w i oddajqce rzeczywisty<br />

obraz spoleczoego myslenia 0 homoseksualizmie. Na uzoanie zaslugujq<br />

w tym kontekscie publikacje dziennika "Rzeczpospolita"13.<br />

Programy i artykuly medi6w katolickich, poza tym, ie majq bardzo<br />

ograniczony zasi~g, poslugujq si~ nieraz argumentami i j~zykiem<br />

"koScielnym", kt6ry przemawia do bardzo zaw~i.onego grona wiernych.<br />

Czasami widoczoy jest tei brak przygotowania merytoryczoego<br />

do rzeczowego dialogu z argumentami homoseksualist6w. Aby<br />

polemizowac z argumentami homoseksualist6w 0 mocnym zabarwieniu<br />

subiektywnym, trzeba wykazac si~ nie tylko zoajomosciq problemu,<br />

ale taki.e sztukq rozmawiania. Gwaltowne zas ataki pewnych<br />

srodowisk czy medi6w katolickich na osoby czy srodowiska homoseksualne<br />

nie tylko nie zmieniajq nastroj6w spoleczoych, ale raczej<br />

przysparzajq zwolennik6w stronie homoseksualnej.<br />

Niestety media, w tym nieraz i katolickie, upraszczajqc problem,<br />

sprowadzajq go do konfliktu srodowisk homoseksualnych z hierarchiq<br />

koScielnq. Do takiego wlasnie postrzegania problemu przyczyniajq<br />

si~ nadgorliwi duszpasterze i dziennikarze, kt6rzy w swoich wypo­<br />

46<br />

13 "Rzeczpospolita", 23 112004, s. A10; 23 IV 2004, s. A8 ; 16 V 2004, s. A9.


TEMAT MIES [~ C A<br />

wiedziach nie ukrywajq niech~ci czy wrogoSci wobec srodowiska homoseksualnego.<br />

I choe takie zachowania bywajq moze i usprawiedliwione<br />

w kontekscie jawnie prowokacyjnych zachowan tego ostatniego<br />

(np. planowany w zeszlym roku w Krakowie marsz homoseksualistow<br />

tuz po procesji ku czci sw. Stanislawa), nie jest to zaden argument<br />

rzeczowy. Demonstrowanie nieuporzqdkowanych emocji zawsze zle<br />

sluzy sprawie, choeby byla ona najlepsza. Potwierdzajq to doswiadczenia<br />

wielu malo opanowanych emocjonalnie politykow.<br />

Niemozliwosc dialogu<br />

Trudno mowie dzisiaj 0 dialogu Kosciola ze srodowiskami homoseksualnymi.<br />

Tak naprawd~ zadna ze stron nie deklaruje otwarcie<br />

ch~ci takiego dialogu. Jezeli nawet niektore srodowiska homoseksualne<br />

od czasu do czasu glosno domagajq si~ zainteresowania ze<br />

strony Kosciola i szczegolnej opieki duszpasterskiej, to jednak najcZ~Sciej<br />

okazuje si~ to okazjq do medialnej autoprezentacji.<br />

Przedstawiciele Kosciola v"ychodzq z zalozenia, ze nie mozna uprawiae<br />

powaznej duszpasterskiej poslugi wobec osob, ktore w sposob<br />

jednoznaczny i wyrazny negujq fundamentalne nauczanie moraine<br />

Kosciola. Ich zachowania nie wynikajq ze slaboSci i zagubienia, jak<br />

dzieje si~ to w przypadku innych grup spolecznych otoczonych szczegolnq<br />

opiekq, ale ze swiadomego i deklarowanego publicznie wyboru<br />

moralnego. Domaganie si~ dialogu przez zdeklarowanych homoseksualistow<br />

mozna porownae do propozycji ekumenizmu wysuwanej<br />

w okresie komunizmu przez ksi~zy narodowcow, ktorzy najpierw zbuntowali<br />

si~ przeciwko KOSciolowi, a po formalnym odlqczeniu si~ od<br />

niego proponowali mu ekumeniczny dialog.<br />

Domaganie si~ przez srodowiska homoseksualne zmiany zasad<br />

moralnych w odniesieniu do zachowan homoseksualnych jest wyrazem<br />

nieznajomosci rudymentow katolickiej teologii moralnej. Sukces<br />

polityczny i cywilizacyjny srodowisk homoseksualnych kaze im<br />

- wbrew wszelkim rozumowym racjom - naciskae na ostatni niezdobyty<br />

bastion, jakim jest Kosciol. Srodowiska sprzyjajqce politycznie<br />

homoseksualizmowi lub tez sami homoseksualisci mylq nieraz ofi­<br />

47


~ ]OZEF AUGUSTYN SJ<br />

cjalne nauczanie Stolicy Apostolskiej z personalnymi problemami<br />

kilku ksi~zy.<br />

Wazny dokument<br />

Poniewaz kolejne rzqdy kraj6w zachodnich rozpatrujq spraw~<br />

legalizacji zwiqzk6w hornoseksualnych oraz adopcji dzieci przez pary<br />

hornoseksualne, stqd tel. Kongregacja Nauki Wiary oglosila Uwagi<br />

dotyczqce projekt6w legalizacji prawnej zwiqzk6w mi~dzy osobami<br />

homoseksualnymi 14 • I choc dokurnent ten nie zawieral iadnych nowych<br />

stwierdzen doktrynalnych, to jednak odbil si~ szerokirn echem<br />

w rnediach. Precyzuje on i porzqdkuje "argurnenty 0 charakterze ra·<br />

cjonalnyrn z uwzgl~dnieniern sytuacji istniejqcej w r6znych regionach<br />

swiata". Podpisany pod tyrn dokurnentem kard. Ratzinger, choc odwoluje<br />

si~ do Biblii i Tradycji, posluguje si~ przede wszystkim argurnentacjq<br />

opartq na przeslankach racjonalnych, przyj~tych "przez<br />

wszystkie wielkie kultury swiata": biologicznych, antropologicznych,<br />

spolecznych i prawnych.<br />

Analiza argurnent6w zmierza do jednoznacznego stwierdzenia,<br />

ze nie rna zadnych analogii, nawet bardzo dalekich, pomi~dzy zwiqzkami<br />

homoseksualnymi a rnalzenstwern w prawdziwym tego slowa<br />

znaczeniu. Ustawodawstwa dopuszczajqce zawieranie zwiqzk6w<br />

homoseksualnych Sq wyraznym naduzyciern i pozostajq w sprzecznOSci<br />

z recta ratio - prawym rozumem. "Zadna ideologia bowiem<br />

- pisze Ratzinger - nie moze pozbawic ludzkiego ducha pewnoSci,<br />

ze rnalzenstwo istnieje tylko mi~dzy dwiema osobarni r6znej plci,<br />

kt6re przez wzajernne osobowe oddanie, im wlaSciwe i wylqczne,<br />

dqzq do jednosci ich os6b. W ten spos6b udoskonalajq si~ wzajemnie,<br />

by wsp61pracowac z Bogiern w przekazywaniu i wychowaniu<br />

nowego zycia ludzkiego"15 .<br />

Nadawanie mocy prawnej zwiqzkom homoseksualnym i r6wnanie<br />

ich z rzeczywistymi malzenstwami jest uznane za niemoralne i szko­<br />

" Kongregacja Nauki Wiary, Uwagi dotyczqce projekt6w legalizacji prawl1ej z wiqz,<br />

k6w mi~dzy osobami homoseksuall1ymi, Rzym 2003.<br />

1S Tamie, 2.<br />

48


49<br />

TEMAT MIE S L~CA<br />

dliwe spoleeznie, gdyi powai nie zagraia wsp61nemu dobru. N ie moina<br />

bowiem mowic 0 jakiejkolwiek rownosei praw par homoseksualnyeh<br />

i malienstw, jeieJi nie moie istniec jakakolwiek rownosc w ponoszeniu<br />

obowi'lzkow spoleeznyeh. KOSci61 nie widzi iadnej raeji, dla kt6­<br />

rej dzialania homoseksualne nie wnosz'lee pozytywnego wkladu "w<br />

rozw6j osoby i spoleeznoSci, mialyby otrzymac od panstwa speeyfiezne<br />

i okreslone uznanie prawne"16 . M oeno brzmi'l slowa dokumentu:<br />

"Malienstwo jest swiyte, natomiast zwi'lzki homoseksualne pozostaj'l<br />

w sprzeeznosei w naturalnym prawem moralnym" l?<br />

Przewodniez'ley Kongregaeji Nauki Wiary zaehyea polityk6w akeeptuj'lcyeh<br />

rozwi'lzania moraine KOScioia katoliekiego do podjycia<br />

stanowezyeh i odwainych krokow, krore uniemoiliwialyby nadawanie<br />

moey prawnej zwi'lzkom par homoseksualnyeh, a w krajaeh, gdzie<br />

takie prawo zostaio jui przyjyte, do wszezyeia dziaian, ktore ograniezylyby<br />

szkodliwosc ustaw. Nie wystarezy jedynie wstrzymywanie siy<br />

od formalnej wspolpraey przy uchwalaniu i wprowadzaniu w iyeie<br />

prawa dopuszezaj'lcego zawieranie zwi,!zkow homoseksualnyeh, ale<br />

takie - w razie potrzeby - konieezna jest odmowa posluszenstwa z pobudek<br />

sumienia. Podobnie jak w wielu wczeSniejszych dokumentaeh,<br />

tak i tu podkresla siy potrzeby odnoszenia siy z szacunkiem, wspolezueiem<br />

i delikatnoSci'l do osob 0 orientaeji homoseksualnej. Jasne wypowiadanie<br />

siy KOScioia w sprawie zwi'lzkow homoseksualnych ­<br />

stwierdza Ratzinger - nie jest wymierzone przeeiwko nikomu, ale broni<br />

jedynie naturalnego porz'ldku<br />

Wyzwania<br />

Niew'ltpliwie problem homoseksualny bydzie jednym z trudniejszych<br />

dla chrzescijan. Jui dzisiaj widac, ie ocena moralna dzialan<br />

homose ksualnych staje siy przyczyn'l dodatkowego podzialu w 10­<br />

nie chrzeScijan. Takie z tego powodu dialog ekumeniezny z KOSciolami<br />

reformowanymi staje siy trudnieJszy. Poniewai Stoliea Apostolska<br />

w sposob jednoznaezny wypowiada siy przeciwko cywilizacyjnej<br />

J6 Tamie, 8. <br />

,- Tamie, 4.


~ ]OZEF AUGUSTYN S1<br />

promocji homoseksualizmu, niekt6re srodowiska homoseksualne<br />

m6wiq wr~cz 0 wake z Kosciolem. Dzis jest to - bye moze - tylko<br />

pewna nieszkodliwa retoryka. Trudno jednak przewidziee, co przyniesie<br />

w tym wzgl~dzie przyszlose.<br />

Na pewno caly ruch homoseksualny stanowi dzisiaj bardzo wazne<br />

wyzwanie dla KOScio!a i dlatego potrzebuje on bardzo mqdrej<br />

refleksji, profetycznej mysli. Rodzi si~ pytanie, jak pozostae wiernym<br />

Ewangelii, wychodzqc jednoczesnie naprzeciw ludziom g!~boko<br />

zranionym emocjonalnie i duchowo w sferze ludzkiej milosci i seksualnosci.<br />

Jak dotqd KOSci61 w Polsce traktuje problem homoseksualizmu<br />

ostroznie i ogl~dnie. Nawet zbyt ostroznie i zbyt ogl~dnie .<br />

Dlaczego? Trudno do konca powiedziee. Ale do tego niewqtpliwie<br />

przyczynia si~ problem homoseksualny wsr6d samych ksi~zy. Watykan<br />

nie obawia si~ publikowae jednoznacznych wypowiedzi 0 homoseksualizmie,<br />

a Jan Pawe! II nie boi si~ odwaznie rozwiqzywae<br />

problem6w naduzye w tej materii. Pokazaly to przyk!ady ostatnich<br />

lat. I nam potrzebna jest ta sarna odwaga.<br />

Stqd tez pierwszym wyzwaniem jest dzisiaj wi~ksza przejrzystose<br />

moralna ludzi KOScioia w tym zakresie. KOSci61 niewqtpliwie boryka<br />

si~ z problemem homoseksualizmu swoich ksi~zy. Udawanie, ze<br />

problem nie istnieje, to rozwiqzanie bardzo kr6tkowzroczne. "Dobq<br />

stronq" afer, do jakich doszlo w ostatnich latach, jest to, ze dzis 0 problemie<br />

m6wi si~ otwarcie. Zbadanie jednak jego rozmiaru jest praktyczne<br />

niemozliwe. Rozeznanie bowiem sytuacji jednej diecezji czy<br />

jednego zgromadzenia zakonnego nie uprawnia bynajmniej do wyciqgania<br />

wniosk6w odnosnie do ca!ej Polski czy - tym bardziej ­<br />

calego Koscio!a. Kosci61, co prawda, nie moze si~ obronie przed<br />

jednostkami ni euczciwymi Gezus sam zresztq "nie obronil" si~ przed<br />

obecnosciq zdrajcy w gronie ApostoI6w), kiedy jednak ujawniajq si~<br />

sytuacje naduzye, winien zachowae si~ w spos6b jednoznaczny i przejrzysty.<br />

Tej jednoznacznoSci wymaga takZe formacja seminaryjna. Po<br />

kazdym niemal dokumencie watykanskim, jaki ukazuje si~ na temat<br />

homoseksualizmu, powtarza si~ jeden i ten sam argument w ustach<br />

gorliwych jego obronc6w: "Niech Kosci6! rozwiqze najpierw w!asny<br />

problem ksi~zy homoseksualnych, a p6zniej b~dzie nas pouczal,<br />

jak mamy post~powaC". 1 choe taki argument jest malo logiczny, to<br />

50


TEMAT MIE SL~CA<br />

jednak w ten spos6b przypomina si~ nam, ze skutecznosc gloszenia<br />

zasad moralnych jest uzalezniona od zachowania ich najpierw przez<br />

nas samych, kt6rzy je glosimy.<br />

Kolejne wyzwanie, to pozytywna praca duszpasterska z narzeczonymi,<br />

malZonkami i rodzinami. Nie nalezy koncentrowac si~ najpierw<br />

na naduzyciach, ale zaprezentowac pozytywny obraz zycia<br />

malzenskiego i rodzinnego. Szczeg61nie waznym polem dzialania jest<br />

przygotowywanie ludzi mlodych do zycia w rodzinie. Tak zwane<br />

przedmalzenskie kursy bywaj'l cz~sto prowadzone w spos6b powierzchowny,<br />

formalny, choc stwarzaj'l niepowtarzaln'l okazj~ udzielenia<br />

pomocy ludziom mlodym w odpowiednim przygotowaniu si~ do<br />

malZenstwa. Pomoc KOScioia w tym zakresie wydaje si~ tym bardziej<br />

konieczna, ze wielu kandydat6w do malzenstwa wynosi z wlasnej<br />

rodziny znieksztalcony, a nieraz bardzo okaleczony obraz zycia rodzinnego.<br />

St'ld jest rzecz'l wazn'l, aby stwarzac mlodziezy okazj~ do<br />

leczenia wlasnych zranien i budowania pozytywnej wizji ludzkiej<br />

milosci, malzenstwa i rodzi ny.<br />

Wielkim wyzwaniem staje si~ potrzeba otoczenia opiek'lludzi mlodych<br />

zagrozonych szkodliwym oddzialywaniem emocjonalnym i moralnym.<br />

Kultura smierci uderza najpierw w najslabszych: "Najgrozniejsze<br />

dla czas6w wsp6lczesnych jest to, ze wraz ze wzrostem permisywnosci<br />

powi~ksza si~ ryzyko kierowania seksualnych upodoban na ludzi<br />

bardzo mlodych, niedojrzalych, a nawet dzieci"18 . I chociaz naduzycia<br />

seksualne wobec dzieci i mlodziezy S'l jednakowo problemem os6b<br />

heteroseksualnych, jak i homoseksualnych, to jednak "jednostki »folguj'lce«<br />

swym homoseksualnym sklonnoSciom wykazujq og61nie mniejszy<br />

stopien sklonnosci do dumienia swych impuls6w seksualnych, mog'l<br />

przez to wykazywac takZe mniej opor6w przed kierowaniem uwodzicielskich<br />

zap~d6w do dzieci"19 i mlodziezy. Tak wi~c chodzi nie tylko<br />

o ochron~ dzieci przed adopcj'l przez pary homoseksualne, ale takZe<br />

o przedsi~wzi~cie odpowiednich srodk6w w obronie mlodziezy, kt6­<br />

ra wystawiona jest na ryzyko destrukcyjnego oddzialywania moralnego.<br />

Akcje srodowisk homoseksualnych promuj'lce swoje zachowania<br />

i postawy mog'l tej mlodziezy wyrzqdzic ogromn'l krzywd~.<br />

18 K. Pospiszyl, dz. cyt., s. 148. <br />

19Tamze, s. 148. <br />

51


~ ]OZEF AUGUSTYN SJ<br />

Kolejne wyzwanie to potrzeba udzielania pomocy osobom z trudnosciami<br />

homoseksualnymi. Kosciol nie moie jedynie ograniczyc si~<br />

do przypominania zasad moralnych. Winien ofiarowac tym ludziom<br />

wsparcie ludzkie i duchowe. List do biskupow Kosciola katolickiego<br />

o duszpasterstwie os6b homoseksualnych Kongregacji Nauki Wiary<br />

sprzed dwudziestu prawie lat ciqgle czeka w Polsce na swojq realizacj~.<br />

Obok bowiem malej grupy krzykliwych nieraz dzialaczy srodowiska<br />

homoseksualnego, istnieje wiele osob - szczegolnie mlodychkt6re<br />

Sq udr~czone swoimi l~kami, rzeczywistymi sklonnosciami czy<br />

tei upadkami moralnymi. Aby mogly prostowac swoje kr~te drogi<br />

iycia, potrzebujq tak duchowego, jak i psychologicznego wsparcia.<br />

W obec otwarcie wrogiego nieraz stosunku srodowisk homoseksualnych<br />

do Kosciola wainym wyzwaniem jest zwrocenie uwagi na kultur~<br />

naszego odnoszenia si~ do tych ludzi i grup. Nie moiemy odpowiadac<br />

metodq starotestamentalnq "zqb za zqb". Pot~piania niemoralnych<br />

czynow nie mozna nigdy utozsamiac si~ z odrzuceniem czlowieka<br />

i brakiem akceptacji dla jego osoby. Jako ludzie wierzqcy musimy nie<br />

tylko deklarowac zyczliwosc i szacunek do os6b homoseksualnych,<br />

ale rzeczywiscie odnosie si~ do nich w ten sposob. Uzywanie epitetow,<br />

obrailiwych sformulowan swiadczy 0 tym, ze nie kierujemy si~<br />

rzeczywistq troskq 0 tych ludzi, ale niech~ciq i gniewem wobec nich.<br />

Trzeba miee swiadomosc, ze za "innym" przezywaniem miloSci ludzkiej<br />

kryje si~ nieraz wielkie cierpienie. Jezeli osoby homoseksualne Sq<br />

rzeczywiscie w jakiejkolwiek formie dyskryminowane i przesladowane,<br />

Kosciol zobowiqzuje nas do bronienia ich godnosci: "Nalezy ubolewac<br />

- czytamy w Liscie 0 duszpasterstwie os6b homoseksualnych ­<br />

ie osoby homoseksualne byly i wciqi Sq przedmiotem zlosliwych okreslen<br />

i akt6w przemocy. Tego rodzaju zachowania, gdziekolwiek mialyby<br />

miejsce, zaslugujq na pot~pienie ze strony pasterzy Kosciola"20.<br />

jOZEF AUGU51YN 5j, ur. 1950, rekolekcjonista, kierownik duchowy,<br />

wykladowca w Wyzszej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej "lgnatianum"<br />

w Krakowie, redaktor naczelny kwartalnika "Zycie Duchowe".<br />

Ostatnio wyd al: 0 111ilosci i akceptacji (Krakow 2004).<br />

20 Kongregacja N auki Wiary, List do biskupow Kosciola katolickiego 0 duszpasterstw<br />

ie os6& homoseksuaillych, Rzym 198 6, 10.<br />

52


TE ~1 AT MIESII\CA<br />

Matka<br />

Z Halinq. Bortnowskq. rozmawia<br />

lo1anta Steciuk<br />

: Warto, zeby wit(cej matek wiedzialo, ze jest jakas<br />

: nienawisc wieku dojrzewania. Tego momentu,<br />

: w kt6rym czlowiek musi sit( zerwac. Tylko lepiej,<br />

: zeby to sit( dzialo w warunkach, w ktorych matka,<br />

: odpychana gwaitownie, rna sit( do kogo przytulic<br />

! i jest bezpieczna. Nie tak jak bylo z nami.<br />

]OLANTA STECIUK: Przysztas na swiat w 1931 roku, w Toruniu ...<br />

HALINA BORTNOWSKA: Ojciec ukoiiczyl WYZSZq szkoly wojskowq<br />

i jako dyplomowany porucznik dostal przydzial do T orunia. Mama<br />

przyjechala tam po absolutorium z polonistyki na Uniwersytecie<br />

Warszawskim. W T oruniu siy pobrali. Rodzice mieli wiasne iycie.<br />

Wyjeidiali czysto za granicy: do Wloch, do Francji ... 1a wtedy zostawalam<br />

u babci w Dqbkach. Ale pamiytam tez wsp6lne wakacje<br />

nad Dniestrem w przedwojennych Zaleszczykach i nad morzem<br />

w Hallerowie.<br />

Rodzice mnie kochali. Mialam poczucie, ze ojciec mnie rozumie<br />

i ie przy nim zupelne nic mi nie zagraza; natomiast przy mamie zagrazalo<br />

mi to, ze ja mogy jej zrobic przykrosc.<br />

53


~ ROZMOWA Z HALI NA, BORTNOWSKJ\<br />

Istl1iai podziai: to jest swiat m?ski - swiat taty, a to jest swiat kobiecy<br />

- swiat mamy?<br />

Nie parniytarn rnyslenia w takich kategoriach. Raczej swiat rodzicow<br />

razern i swiat ojca osobno. On jest w swojej pracy - wyjeidia,<br />

nie rna go... Jui przed wojnq jako oficer Sztabu Generalnego bywal<br />

cz~sto nieobecny. Jeidzil na roine rnisje, dzisiaj sqdzy, ie porzqdnie<br />

niebezpieczne.<br />

A swiat mamy?<br />

Nie rniaiarn poczucia, ie ona rna jeszcze jakis swiat. Za granicy rodzice<br />

wyjeidiali razern, do teatru chodzili razern ... M arn takie wspornnienie:<br />

jest wiecz6r, bona rnnie kqpie, a rodzice szykujq si~ na bal.<br />

Mama na chwil~ wchodzi do lazienki powiedziec rni "dobranoc",<br />

a ja bardzo nie chc~, ieby poszla na ten bal i oblewarn jq wodq z wanny<br />

- calq slicznq bl~kitnq sukni~ z przypi~tyrni pqczkarni roiy rna rnokrq.<br />

Dostalarn wtedy klapsa w golq pup~. Chyba slusznie [srniech] .<br />

Mama uchodzila za osob~, na ktorq trzeba chuchac i drnuchac.<br />

Sarna jeidzila do uzdrowisk, na przyklad do Truskawca.<br />

Kiedy wszyscy byliscie jeszcze razem w waszym przedwojel1l1ym domu,<br />

kim byia matka?<br />

Paniq...<br />

Co robiia?<br />

Rozporzqdzala osobarni: rnojq bonq, kucharkq, w pewnyrn stopniu<br />

ordynansern. W innych dornach oficerskich ordynans wykonywal<br />

wszelkie prace dornowe, u nas naleialo do niego tylko froterowanie<br />

podlogi i sluiba ojcu.<br />

Dla rnarny bardzo wainy byl teatr. W Zloczowie, gdzie na jakis<br />

czas przeprowadzilisrny si~ z powodu pracy ojca, wyreiyserowala<br />

sztuk~, Dom kobiet Nalkowskiej, arnatorskie przedstawienie z udzialern<br />

ion ofice row.<br />

54


TEMAT MIESI1\CA<br />

Uwaiala si~ za istot~ bardziej wyrafinowanq nii one. Z calq pewnOSci<br />

q nie zrobilaby tego, co inne panie ofice rowe, kt6re kazaly ordynansom<br />

prac podpaski. Pami~tam, ie moja mama pi~tnowala takie<br />

kobiety. Robila to zawsze sarna i mnie tei nauczyla, ie musz~ to<br />

robic sarna. Cale szcz~scie, ie dzisiejsze dziewczyny nie muszq JUz<br />

znac tego zaj~cia.<br />

To matka wprowadzila Cil[! w temat menstruaeji?<br />

Tak, oczywiScie, z duiym wyprzedzeniem. Pod tym wzgl~dem byla<br />

bardzo nowoczesna, serdeczna i rzeczowa. M6wila mi: to jest dobre,<br />

tak dziala ludzki organizm, w ten spos6b si~ objawia to, ie jest<br />

si~ kobietq gotowq do urodzenia dzieci, chociai trzeba jeszcze zmqdrzec.<br />

Sarna interesowalam si~ biologiq i po prostu wiedzialam, ie<br />

swiat jest plciowy, istnieje wymiana chromosom6w i stqd wywodzi<br />

si~ przecudowna rozmaitosc istot i swiata. Mialam ewolucyjnq wizj~<br />

swiata, troch~ teilhardowskq, jako takiej wspanialoSci.<br />

Pami~tam awantur~ w parku: wszystko, co wiedzialam na temat<br />

przychodzenia dzieci na swiat, wytlumaczylam r6wie§nikom.<br />

lch matki przerazily si~ i zgorszyly okropnie. Kazaly odwolac. Moja<br />

mama odwolywac nie kazala, ale nie pozwolila mi jui wi~cej 0 tym<br />

m6wic: "Wiesz to dla siebie, jak b~dzie trzeba, ich mamy im powiedzq".<br />

Menstruacja to bylo cos wainego, jakis patent na doroslosc. Czekalam<br />

i wlaSciwie chcialam, ieby to jui przyszlo. P6zniej, kiedy po<br />

Powstaniu Warszawskim znalazlysmy si~ z mamq w obozie przejsciowym<br />

w Burgweide i z wyglodzenia, szoku i wszystkiego razem menstruacja<br />

obu nam zanikla, wiedzialam, ie to niepokojqcy sygnal, ie<br />

nie jest z nami dobrze.<br />

Ojea nie bylo z Wami od 1939 roku, bo jako ofieer Sztabu Generalnego<br />

zajmowal sil[! wojnq.<br />

Ojciec powiedzial mamie: "Macie miejsce w pociqgu ewakuacyjnym,<br />

ale b~dziecie sobie radzic same, ja si~ Wami nie b~d~ zajmowac, bo<br />

mam swoje zadania". Rodziny oficer6w dose cz~sto usitowaly ucie­<br />

55


~ ROZMO WA Z HALI NI\ BORTNOWSI(,~<br />

kac z Warszawy na wsch6d. Ale mama nie zgodzila si~ na wyjazd,<br />

przynajmniej na takich warunkach. Cale szcz~scie zresztq, bo te pociqgi<br />

byly bombardowane i zgin~lo tam mn6stwo ludzi.<br />

Pami~tam moment, kiedy ojciec wyszedl z domu na dobre, a my<br />

z mamq stalysmy na balkonie. Balkon byl obsadzony fasolq i pomi~dzy<br />

liscmi tej fasoli widzialam, jak ojciec idzie uliq - wysoka postac,<br />

spodnie lekko bufiaste, oficerskie. I ogieniek papierosa. Musial si~<br />

denerwowac, bo oficerowie wtedy nie palili na ulicy ...<br />

Mialas siedem lat. Dziecinstwo sir,: skonczylo.<br />

Tak, mi~dzy jednym a drugim swiatem nie rna zadnej ciqgloSci. Skonczyl<br />

si~ zasobny dom, skonczyla si~ sluzba, pewnosc czegokolwiek.<br />

Skonczylo si~ takZe oslanianie mnie przed wszystkim. Teraz ja szlam<br />

zbierac w~giel za wozem, bilam si~ z chlopakami 0 cenne znalezisko.<br />

Ja przynosilam kawalki asfaltu do palenia, szlam do studni do<br />

kolejki po wod~. Wczesniej bylo w og61e nie do pomyslenia, zebym<br />

miala uczestniczyc w walce 0 byt. W og61e nie wiedzialam, ze cos<br />

takiego istnieje. Widz~ to jak przejscie do innego oswietlenia. W jednym<br />

swiecie bylo jasno, w drugim kompletnie ciemno: nie bylo prqdu,<br />

jakieS swieczki tylko czy lampki. Piwnice, bombardowanie.<br />

Gdzie wtedy byl ojciec?<br />

To jest cala odyseja. Opuscil Polsk~ przez Rumuni~. Stamtqd dostal<br />

si~ do Francji, potem do Anglii, ale na bardzo kr6tko. Z Anglii pojechal<br />

do Rosji z waznq misjq wojskowq, byl tam bardzo dlugo, potem<br />

jakis czas w Afryce i znowu wr6cil do Anglii. Przez calq wojn~ usilowal<br />

nam pomagac materialnie, przysylac paczki. Pami~tam, ze mama<br />

sprzedawala ich zawartosc - kaw~, kakao - i z tego zylysmy.<br />

Minr,:ly dwadzidcia dwa lata, zanim zobaczylas ojca ponownie.<br />

Tak, od pewnego momentu wychowywalam si~ w rodzinie niepelnej,<br />

jakby powiedziala dzisiejsza socjologia. Pami~tam zabawy z kolezankami.<br />

Lubilam zabawy fabularne, kiedy cos si~ dzialo, byla jakas<br />

56


TE MAT MIE S I~ tA<br />

akcja, przygody, w~dr6wki. Braly w nich udzial nasze lalki i my, ale<br />

zupelnie nie wiedzialysmy, co zrobie z chlopcami, nie mialysmy dla<br />

nich funkcji, ojc6w przeciez w domu nie bylo. Wi~c tych chlopc6w<br />

nalezalo gdzid odeslae, m6wilysmy wi~c: "Wy idzcie na wojn~".<br />

Czy W osobie matki byla ciqglosi?<br />

Tak. Chociaz naturalnie nie byla juz paniq... Ale to wszystko wydawalo<br />

si~ tymczasowe. Zaraz si~ mialo skonczye, za miesiqc, za dwa,<br />

za p61 roku. Nie bylo poczucia, ze b ~dzi e trwalo dlugo. Potem juz<br />

zacz~lo trwae...<br />

Nie wyobrazalam sobie, zeby moja mama mogla bye jakqs waznq<br />

osobq w konspiracji; nie przychodzilo mi to do glowy. Wszystko, na<br />

co jq bylo stae, to walka 0 nasze przetrwanie.<br />

Mocne slowa.<br />

Niepomiernie bardziej mi imponowali ludzie, kt6rzy w czyms aktywnie<br />

dzialali. W'44 roku chcialam przylqczye si~ do Powstania,<br />

p6jse do jakiegos oddzialu, choe nie bardzo wiedzialam gdzie ... Ale<br />

mialam poczucie, ze nie mog~ mamy zostawie i bylam wSciekla z tego<br />

powodu. Gdyby Powstanie trwalo w naszej okolicy dluzej, moze<br />

bym si~ zdobyla, zeby si~ przedostae na drugq stron~ ulicy, przez<br />

kt6r'l strzelano, i do czegos przylqczye. W pewnym sensie nie zdqzylam,<br />

ale jednoczesnie zdawalam sobie spraw~, ze nie podj~lam takiej<br />

natychmiastowej decyzji. Bylam wobec matki lojalna, ale jednoczesnie<br />

nienawidzilam jej z tego powodu. Caly bunt dojrzewania, jaki<br />

przezywalam, by! zwiqzany wlasnie z tym. "Pod spodem" mialam<br />

poczucie, ze uczestnikom akcji jest lepiej, bo maj'l t~ akcj~. A tu trzeba<br />

wszystko biernie znosie. Choroba morska panuje pod pokladem,<br />

funkcyjni - tak sqdzilam - na pokladzie jej nie majq. I wobec tego<br />

trzeba bye na pokladzie, trzeba bye funkcyjnym. Postanowilam sobie<br />

wtedy, ze wi~c ej nie pozwol~ si~ tak usytuowae. Ze si~ juz wi~cej<br />

nie dam - nawet dla dobra matki. Bo z tego nie wyrasta dobro. Nienawidzilam<br />

jej wtedy.<br />

57


~<br />

- - - - - - - - -<br />

ROZMOWA Z HALINI\ BORTNOWSKA<br />

- - - - - - -- - -- -- - -- - - - - - - - - - - - - -- - - -- - - -- - - --- - -- - - --- -- - -- - -- - - --- -- - -- -<br />

Min~lo szescdziesiqt lat. W okresie przygotowan do rocznicy Powstania<br />

Warszawskiego zbierano relacje do filmu dokumentalnego Powstanie<br />

zwyklyeh ludzi.<br />

Amorom filmu ehodzilo nie 0 relaeje kombatantow, ktore Sq wzgl~dnie<br />

dobrze udokumentowane, ale wlasnie 0 spojrzenie na te same<br />

wydarzenia z perspektywy "pod pokladem". Okazalo si~, ze zebrali<br />

relaeje dowodzqee takiego heroizmu, jaki wedlug mnie przekraezal<br />

bohaterstwo kombatantow. W filmie kluezowa jest relaeja kobiety,<br />

ktora urodzila dzieeko 1 sierpnia, w momeneie wybuehu Powstania.<br />

Jej mqz poszedl wykonywac swoje obowiqzki powstaneze, a ona zostata<br />

z noworodkiem sarna. I to dzieeko przezyto: dzi~ki niej i dziyki<br />

pomoey wszystkich, ktorzy siy w poblizu tej dramatycznej sytuacji<br />

znaleili. W filmie widac wyraznie, ze prawdziwymi uezestnikami Sq<br />

nie tylko kombatanci, ale takZe ei, ktorzy brali udzial w pomoey<br />

wzajemnej i ludzie, ktorzy po prostu przetrwali i uehowali przy ZyCIU<br />

swoich bliskieh.<br />

W filmie jest tei Twoja relacja 0 matce.<br />

Tak. Po upadku Powstania ten kawalek Warszawy, gdzie mieszkalysmy<br />

z mam'l, znalazl si~ w rykaeh jednostki pomoeniezej - bylyeh<br />

zolnierzy radzieckich, ktorzy przeszii na sluzby niemieck'l. Oni wygarniali<br />

ludzi z podpalanyeh domow i pydzili kolumny na plac na<br />

Ochocie, tak zwany ZieJeniak, duzy plae ogrodzony murem. ZaganiaJi<br />

ludzi, az plac caty si~ zapelnil: by Ii tam ciyzko chorzy, ranni,<br />

staruszkowie doniesieni na noszach lub dowleezeni przez swoieh bliskich<br />

... Tlum tak gysty, ze kiedy iudzie porozsiadali siy czy pokladli,<br />

trudno bylo przejsc. Zolnierze, ktorzy nas pilnowali, ehodzili po placu<br />

grupami i w dzieii i w noey wyeiqgaii kobiety, dziewezyny, dziewezynki,<br />

zeby je gwalcic tam, na miejseu, pomi~dzy iudzmi, w tym<br />

dumie. I zabijac od razu. Tak zginyla kolezanka z mojej klasy, 0 kilkanaScie<br />

metrow ode mnie.<br />

Jeden z nieh podszedl tez do mnie i zaez'll mnie eiqgnqc za rami~.<br />

Mama jeszcze przedtem, 0 co bylam na niq wsciekla, zawin~la<br />

mi glow~ jakimis szmatami, ze niby jestem ranna. Teraz mnie nie<br />

58


TEMAT MIESII\CA<br />

puszczala, mawila, ie si~ nie nadaj~ ... I nagle zacz~la na niego krzyczec<br />

po rosyjsku! Nie wiem, sk


TEMAT MIESI /jCA<br />

- - --- ----- - -- - - --------- - ----- - ----------------- ---- - ---------<br />

ANKIETA<br />

Rodzina - dziecko<br />

swoich czasow<br />

Dlaczego wanG zalozyc rodzin~? Czym uzasadnic mozna<br />

obawy przed jej zalozeniem? Z takimi pytaniami zwrocilismy<br />

si~ do trzech grup Czytelnikow: tych, ktorzy rodzin~<br />

juz zaloiyli, tych, ktorzy ze wzgl~du na wlasny wybor<br />

lub okolicznosci zyciowe zyjq sami, oraz do ludzi<br />

calkiem mlodych, ktorzy stojq jeszcze przed takq decyzjq.<br />

Naszych respondentow zapytalismy takie, jakie z przekazanych<br />

przez rodzicow wanosci uwazajq za najcenniejsze,<br />

w czym chcieli rodzicow nasladowac, a w czym sir;;<br />

od nich odroznic oraz w jakim momencie zycia uzyskali<br />

z ich strony najmocniejsze wsparcie. I wreszcie, czy wiedzq,<br />

jak moina rozwiqzywac rodzinne kryzysy.<br />

Redakcja<br />

L. S.<br />

Warto? Nie warto? Gdyby naleialo "dac swiadectwo", musialabym<br />

przeprowadzic rachunek zyskow i strat. A ja odmawiam takiego<br />

bilansowania! Nie z obawy 0 wynik, lecz z powodow zasadniczych.<br />

Jak na naSZq osobisq matematyky w gr~ wchodzi rownanie 0 zbyt<br />

wielu niewiadomych: nie mamy ani petnej wiedzy 0 rzeczywistoSci,<br />

60


TEMAT MIESI1\CA<br />

ani mozliwosci precyzyjnego planowania zycia. I zadna teoria chaosu<br />

nie udzieli nam odpowiedzi na pytanie: "co by byio, gdyby ...".<br />

W tej materii uczciwa rachunkowosc musi uwzgl~dnic slupek pod<br />

tyruiem "dzieci". W moim przypadku one po prostu Sq. Jakie wi~c<br />

zastanawiac si~ nad tym "istnieniem" w kategoriach "warto - nie<br />

warto"? Mog~ tylko stwierdzic, ze w moim doswiadczeniu osobistym<br />

jest, jak jest, i tak wlasnie jest dobrze. Mysl~, ze zakwestionowanie<br />

"oczywistego", "naturalnego", niemal instynktownego charakteru<br />

rodziny jest pierwszym symptomem - juz wtedy nieuniknionego<br />

- kryzysu (vide: siabosc matematycznego bilansowania).<br />

Sytuacji nie ulatwia obraz rodziny postrzeganej jako instytucja<br />

opresyjna i kastrujqca - jak wszystkie struktury odziedziczone: nar6d,<br />

religia, kultura, a nawet pIec.. . Wiyc wyzwalamy si~ od wszelakich,<br />

kiedys instynktownie akceptowanych, schemat6w. Wydaje nam<br />

si~, ze musimy wybierac siebie, wiasnq opcjy zyciowq, wIasnq orientacj~,<br />

wlasnq przynaleznosc, tozsamosc .. . Jest cool? Wr~cz przeciwnie,<br />

bo cenq placonq za tak rozumianq wolnosc jest powszechny skowyt<br />

samotnoSci i epidemia depresji ...<br />

Gdy decyzja 0 zalozeniu rodziny traci sw6j "naturalny" charakter,<br />

pojawia si~ kalkulacja, a wraz z niq "Ja" prowadzqce rachunek<br />

oplacalnoSci. A wi~c rodzina jako zwiqzek realizujqcych swe interesy<br />

"singli", jako kontrakt swobodnie zawierany i niemal r6wnie swobodnie<br />

rozwiqzywany. Dotyczy to nie tylko malienstwa - pojawily<br />

si~ pierwsze rozwody dzieci z rodzicami.<br />

Skoro zadne wi~zy nie zobowiqzujq definitywnie, skoro wszystkie<br />

Sq kwestiq nieustannego wyboru to - aby trwac - mUSZq byc potwierdzane<br />

w drodze permanentnej negocjacji. To m~CZqce zaj~cie.<br />

Zwlaszcza ze negocjatorami staly si~ r6wniez dzieci wyswobodzone<br />

spod kurateli pos!uszenstwa zesianego do lam usa narz~dzi dominacji.<br />

Rodzina funkcjonujqca w kontekscie "warto - nie warto" jest<br />

teatrem nieustannej pr6by si! wszystkich ze wszystkimi. A nawet wi~cej<br />

... Bo w domowq przestrzen wkrad! si~, silniej niz kiedykolwiek<br />

do tej pory, swiat zewn~trzny: jest wsp61tw6rcq domowego j~zyka,<br />

uczestniczy w wychowaniu dzieci, dostarcza argument6w, "prawd",<br />

bodic6w, wzorcow i modeli. Miejsce zdetronizowanego Ojca zajql<br />

61


~ ANKfETA<br />

- -- --- -- --- - - - - - - - - -- --- -- - -- -- --- - -- - - - - - -- - - --- -- -- - - - - - - - - - -- ---- - - - - - - - --<br />

Telewizor (kto naprawdy trzyma ster rzqd6w w domu? Ten, kto rna<br />

w ryku pilota).<br />

Koniecznosc negocjacji ze "swiatem" nie jest niczym nowym.<br />

(Konfucjusz: "Pamiytaj, i.e tw6j syn nie jest twoim synem, lecz synem<br />

swych czas6w ... "). Nowq jakosciq jest zanik kodyfikujqcej normy<br />

i bezprecedensowa emancypacja indywidualnego losu. Jui nie<br />

obyczaj, nie autorytety, nie religia okreslajq wzory postypowania.<br />

Jedynym ustawodawcq, a zarazem prokuratorem, adwokatem, podsqdnym<br />

i sydziq naszych wybor6w jestesmy my sami, nasze "Ja". A jedynym<br />

"uchwytnym" kryterium oceny - sukces (niekoniecznie sukces<br />

materialny, ale - sukces).<br />

Emancypacja nie okazala siy ani bezgrzeszna, ani bezkarna. Paradoksalnie<br />

- zdjycie z "Ja" ciyi.aru uwarunkowaii. oslabilo je, rozchwialo,<br />

skazalo na swobodne wirowanie w przestrzeni nieokreSlonej,<br />

wystawilo na podmuchy emocji, trend6w, kaprys6w i m6d.<br />

Jui nie dlawi nas poczucie uwiyzienia w kadrze zobowiqzaii. ­<br />

zasqpila je niepewnosc. Za stabilnosc i bezpieczenstwo placilismy<br />

podporzqdkowaniem; autonomiy (lub to, co nam siy autonomiq<br />

wydaje) oplacamy permanentnym zmyczeniem i niepewnoSciq doty­<br />

CZqcq wybor6w cudzych oraz - bardziej destrukcyjnq - niepewno­<br />

Sciq co do slusznosci wybor6w wlasnych.<br />

Dlaczego rodzina?<br />

Bo to najciekawsza z przyg6d. B6g ceduje wtedy na nas czysc<br />

swych prerogatyw: powolaj do istnienia wlasny swiat, daj iycie, chroii.<br />

i pielygnuj, zapewnij mu harmoniy, trwalosc i r6wnowagy.<br />

Rodzina jest pokornym porzqdkowaniem chaosu. Oswajanie,<br />

nieustanne porzqdkowanie swiata ulegaj,!cego korozji, tej delikatnej<br />

materii poddanej psuciu i obumieraniu, wystawionej na potyi.ne sJy<br />

dezintegracji, wymaga wielkiej mqdroSci. I wiykszej jeszcze dobroci.<br />

Jest zajyciem tylei. trudnym, co fascynujqcym.<br />

W nagrody dostajemy mn6stwo premii, drobnych i wiykszych<br />

satysfakcji. A najwainiejsza? Tu przenikajq siy dusza i cialo, materia<br />

i psyche, rozum i emocje. Rodzina koryguje ekscesy: egoist6w zmu­<br />

62


TEMAT MIE S I~CA<br />

sza do myslenia 0 innych, sklonnym do lewitowania przypomina<br />

o wadze cia/a, materialistow uczy metafizyki, ideologom ukazuje rzeczywiste<br />

problemy realnego iycia, uczy uczuc mozgowcow, a wyznawcom<br />

wszelkich cudownych metod: zen-, psy-... itp. -terapii szykuje<br />

niespodzianki ...<br />

Rodzina chroni przed zablqdzeniem w swiat jednowymiarowy.<br />

Kryzysy<br />

Pokusa odejscia? Nie darmo jestdmy dziecmi naszych czasow,<br />

wi~c kto bez grzechu, niech rzuci kamieniem ...<br />

Lepiej wtedy pami~tac, ie milosc niejedno rna imi~, ie potrafi<br />

przeksztalcac si~, zmieniac, ewoluowac. A wszystkie jej postaci lqczy<br />

jedno: ten, kogo kochamy, inspiruje, pobudza wyobraini~, budzi<br />

marzenia. Slabo wierz~ w wylqcznosc inspiracji; wierz~ jednak, ie<br />

jedne naleiy definiowac, a innych nie warto.<br />

Czy gl~bokq przyczynq kryzysow nie jest lenistwo? Lenistwo ducha<br />

i ciala, intelektu i wyobraini? Bo chyba rzadko jest tak, by ten<br />

drugi nie mogl nas zaskoczyc nOWq, jeszcze nieodkrytq wielkosciq.<br />

Cala sztuka w tym, by nie zaciskac powiek. I umiec wyzwalac to<br />

wszystko, co sprawi, ze ta druga strona b~dzie lubic zycie. TakZe<br />

wspolne.<br />

Moie dobrze jest czasem zapomniec 0 sobie, oddac i utraciC? Jak<br />

wtedy, gdy w obliczu bezkresu pustyni, doskonalego pi~kna czy<br />

majestatu wygwieidionego nieba zapominamy 0 sobie i niemal przestajemy<br />

istniec. Wtedy wlasnie - nieskonczenie mali - czujemy, ie<br />

istniejemy naprawd~.<br />

Rozmowa jako panaceum na kryzys? Za Freudem jestdmy sklonni<br />

przypisywac slowom magicznq sil~. Czy jednak powSciqgliwosc nie<br />

bywa mqdrzejsza? Nie ufam rodzinnym wiwisekcjom - zbyt cz~sto<br />

okazujq si~ kolejnq probq sit. Podobnie jak jedno nieopatrzne zdanie<br />

- potrafiq zabic. Czy rodziny, w ktorych mowi si~ wszystko, Sq trwalsze<br />

od innych? Nie przypuszczam. Mowa rzadko bywa lekarstwem,<br />

jest natomiast bezcennym srodkiem zapobiegawczym. Opowidc,<br />

rozmowa, dyskusja chroniq przed znudzeniem, przydajq atrakcyjno­<br />

63


~ ANKlETA<br />

----- -- ----- -- --------- -- -- ---- ------ - - ------- -- --------- -- --------------- - - - - -- -<br />

Sci, tworzct obszary wiedzy wsp61nej, a dzieci wyposaiajct w aparat<br />

poj~e niezb~dnych, by umialy oddzielae prawd~ od falszu. J~zyk<br />

milosci, j~zyk rodziny wykracza jednak poza sfer~ werbalnct. W rodzinnym<br />

siowniku wainymi haslami b~dq gesty, usmiechy, spojrzenia,<br />

drobne przyzwyczajenia, zapach porannej kawy i domowego<br />

ciasta... Nic jednak tak nie spaja i nie cementuje jak rytual. Siee rytual6w<br />

tworzy kultur~ istnienia, tlumaczy Boga na j~zyk ludzi i otwiera<br />

rodzin~ na szerszq wsp6Inot~. W zmiennym, chybotliwym swiecie<br />

religia ustanawia kadr stabilny, oparty na odpowiedzialnosci i zanurzony<br />

w czasie wiecznym. N ie wierz~ dyskursowi wskazujctcemu<br />

na pustk~ rytual6w - posiadajq tajemniczq zdolnose wype!niania si~<br />

sensem na tyle, ile tylko sensu jesteSmy gotowi w nie wlae.<br />

Byle nie poddae si~ iluzji samowystarczalnosci. Rodzina oboj~tna<br />

na cierpienie swiata, nieangaiujqca si~ - bezinteresownie - w cos, co<br />

jq przekracza, jest skazana na implozj~. Wsp61ne szukanie Sensu, obecnose<br />

Boga lub t~sknota za Nim relatywizujct to, co na reJatywizaej~<br />

zasluguje, i tak poszerzajq przestrzen, ie zmieSci si~ w niej kaidy.<br />

By jedynym drogowskazem nie pozostala reklama szminki: "Jestem<br />

tego warta!".<br />

Wartosci<br />

To nie byla rodzina idealna. W za duzym ogrodzie za duzy dom,<br />

a w nim malo sl6w, rzadki smiech, starzy rodziee, seisle ramy dyseypliny.<br />

Deficyt milosci czy moie nieufnose wobec nastroj6w i latwyeh<br />

emocji?<br />

Co sprawialo, ze chl6d nie ranii, jak u Mauriaka, leez hartowal?<br />

Pogardzie dla skorumpowanego swiata towarzyszyi sceptyczn),<br />

kult sztuki, ale nie artystow, kult natury, ale podporzqdkowanej, kult<br />

religii, kt6ra wolnosc umoiliwia, a nie zakuwa w dyby. W tym s'Niecie<br />

wiedza 0 ulomnej rzeczywistoSci nie byla w stanie zakl6cie wiary<br />

w istnienie DoskonaloSci.<br />

Jest Wielki Tydzien. Nocne czuwanie w wiejskim kosciele. Pochylone<br />

w lawkach babiny skrzekliwie zawodzct lamentacyjne piesni.<br />

Mam 14 lat i wyewiczone lekcjami ucho, cierpi~. Pochylam si~<br />

64


TEMAT MIESlltCA<br />

w stron~ dziadka i sycz~ przez z~by : "e zy one nie mog,! zmi!czeC?".<br />

W moj~ stron~ biegnie stroskane spojrzenie i bezapelacyjne: "Kaidy,<br />

jak umie, Pana Boga chwali!". Jui nigdy nie zakwestionuj~ wartasci<br />

cudzej t~sknory do doskonalosci, a w ludowej religijnosci potrafi~,<br />

po latach, odnalezc siebie.<br />

Rzucone mimochodem zdanie ksztaltuje na zawsze. Dzieje si~<br />

tak nie rylko w rodzinie. Ale w rodzinie zdarza si~ to cz~sto.<br />

L. S., zona, matka dwojga dzieci.<br />

JOAN NA PETRY MROCZKOWSKA<br />

Zaraz po terminie "zycie", "rodzina" jest jednq z najbardziej egzystencjalnych<br />

kategorii ludzkiego systemu poj~ciowego. Jak do tej<br />

pary nie powiodly si~ proby kulrywowania zycia poza rodzinq.<br />

eo nie znaczy, i:e rodzina dzis wyglqda dokladnie tak, jak wyglqdala<br />

w dawnych pokoleniach. Dlatego nurtujq nas zagadnienia, nad<br />

ktorymi mamy zastanowic si~ w tej ankiecie. Pytanie: "Dlaczego wano<br />

zalozyc rodzin~?", sugeruje, ze pozytywnie odpowiedzielismy na<br />

bardziej podstawowe: "ezy w ogole warto?". Jui: tu wyczuwamy<br />

zmian~ w porownaniu z przeszlosciq. Dzisiaj takie pytanie nie wydajc<br />

si~ od rzeczy. My bowiem mamy wybor. N ie musimy zawierac<br />

malZenstwa, zeby powolac na swiat potomstwo, nie musimy decydowac<br />

si~ na dzieci, kiedy wchodzimy w zwiqzek malZenski czy partnerski.<br />

Nie czujemy si~ ani na malZenstwo, ani na posiadanie potamstwa<br />

"skazani", jedno i drugie - jeste§my gotowi si~ szczycic ­<br />

zalezy od naszej deeyzji. Nie przyswieea nam - jak to drzewiej bywa­<br />

10 - zamysl budowania wi~zow dynasryeznyeh ezy klano\\rych, nie<br />

szukamy w dzieeiaeh koniecznyeh r,!k do praey na ojcowiznie i ez~sto<br />

nie do koflCa liezymy na ieh osobistq opiek~ w starosei.<br />

Nasuwajq si~ dalsze w,!tpliwosei. ezy "zakladajq rodzin~" ei,<br />

a wlasciwie te coraz liczniejsze kobiery, ktore deeydujq si~ na samotne<br />

maeierzynstwo? ezy decyzja urodzenia dzieeka za wszelkq cen~ ­<br />

za sprawq mniej lub dalej idqeej teehnologii - jest zawsze zdrowa?<br />

ezy aby nader ez~sto - zwlaszcza w zamoznyeh warstwach spoleez­<br />

65


-~ - - - -- - -- -- -- ANKJ ETA<br />

- - - - - - - -- - - - - - -- -- - - -- - - - - - -- ---- - - - - - -- - - - - - --- - -- - - - - -- - - -- - - - -- -<br />

nych - nie rna to charakteru ugruntowania statusu, sprawdzenia si~,<br />

ucielesnienia zamyslu nie tyle przedluzenia gatunku, ile przedluienia<br />

siebie? Podejscie takie nieobce jest naszemu pokoleniu: w dobie<br />

sklonnej do kultywowania narcyzmu i skrajnej prywatnoSci nader<br />

cz~sto tak wlasnie traktujemy potomstwo. Koncentrujemy siy na jego<br />

aspekcie "wlasnosciowym". Tracimy z oczu fakt, ze dzieci nie Sq dla<br />

nas, nie Sq po to, zeby nam dawae przyjemnose. Tak jak i my, Sq<br />

takie dla innych.<br />

Wielkim niebezpieczenstwem tak dla malzenstwa, jak i dla rodziny,<br />

jest niedocenianie konieclOoSci ci~zkiej pracy nad relacjami,<br />

w kt6rych siy lOaleilismy, zasqpione sentymentalnq wiarq w idylliclOY<br />

obraz rzeczywistosci emocjonalnej. Kiedy jedna idylla si~ psuje,<br />

wystarczy wyruszye na poszukiwanie nast~pnej. Tymczasem sensem<br />

rodziny jest mocno zakorzenione w realizmie dbanie 0 zdrowie<br />

fizyclOe, emocjonalne, psychiczne i duchowe jej czlonk6w, troska<br />

o tych, kt6rzy w danej chwili Sq slabsi i zalezni. Slabose niejedno rna<br />

imi~, a od wsp61zaleznosci nie ucieknie nawet najbardziej niezalezny<br />

osobnik.<br />

Kryzys rodziny, jdJi zgodzimy si~ na to sformulowanie, wiqze si~<br />

r6wniez z ekspansywnym charakterem dzisiejszej kultury masowej.<br />

Oferowana przez skomercjalizowane media z ich kultem wygody<br />

i pieniqdza, wprowadza wielki zam~t w kwestii pozqdanych warto­<br />

Sci, nie naklania do empatii i altruzimu, na kt6rych trudno si~ wzbogacie,<br />

a bez kt6rych zycie nie moze si~ obyc. 0 ile bowiem rodzina,<br />

a takie srodowisko spoleclOe - szkola, praca, zycie publiczne - wymagajq<br />

umiej~tnoSci wsp61zycia, rodzina stanowi najlepsze miejsce<br />

dla ksztaltowania wlaSciwych postaw - kapitalu na cale zycie. Trud<br />

wychowania w dobie ogromnego wplywu czynnik6w pozarodzinnych<br />

polega wi~c dzisiaj na wcielaniu wartosci kontrkulturowych.<br />

W ucieczce przed zaklamaniem, kt6re jak rzadko co odstr~cza mlodych,<br />

musimy sami dae trudne kontrkulturowe swiadectwo.<br />

Si~gajqc do wlasnego przykladu, mog~ powiedziee, ze jakkolwiek<br />

wzrastalam w tzw. pelnej rodzinie, tak si~ zlozylo, ze wychowywala<br />

mnie wczesnie owdowiala babcia, rocznik 1900. Nie spos6b przecenie<br />

jej mqdroSci zyciowej. W ponurych i dla wielu grzqskich latach<br />

50. i 60. babcia niezmordowanie stala na twardym Iqdzie zdrowych<br />

66


~~<br />

TEMAT MIESIJ\CA ~<br />

zasad. Uwazala pewnie, ze fantazjowania uczyc si~ nie trzeba, trzeba<br />

si~ uczyc podejmowania trudu. C hc~ wierzyc, ze skutecznie przekazata<br />

mi zrozumienie dla wartoSci, w kt6re wyposazyly jq warunki<br />

domowe i spoleczne, i kt6re dzis cz~sto na nowo odkrywamy. Sq to<br />

wracajqce gdzieniegdzie do task cnoty wiktorianskie (moze w Polsce<br />

raczej utozsamiane z mieszczanskimi), mi~dzy innymi nacisk na odpowiedzialnosc,<br />

umiar, opanowanie, dyscypjin~, szacunek dla drugiego<br />

czlowieka, pracy i porzqdku.<br />

Odpowiedi na pytanie, dlaczego warto zalozyc rodzin~, dobrze<br />

miesci si~ we wspomnianym etosie. Zadne srodowisko nie stanowi<br />

lepszego "poligonu" do nauki zycia. Moje dzieci nauczyly mnie bardzo<br />

wiele. Byla to i jest trudna nauka, wymagajqca wysitku fizycznego,<br />

psychicznego, emocjonalnego i duchowego. Staly trening, kt6ry<br />

nie pozwala ani na chwil~ osiqsc na laurach, oglosic tryumfu. Ani<br />

przedwczesnej porazki. Okazja do wyrabiania cierpliwosci, w rodzinie<br />

bowiem nie sprawdza si~ ,\rybieranie drogi "na skroty". Praca<br />

nad rodzinq uczy niedocenianej w Polsce wartosci rozsqdnego kompromisu<br />

i kultury. Uczy realizmu i pokory.<br />

Za jednq z najcenniejszych wartosci do przekazania w rodzinie<br />

uwazam wdzi~cznosc. Ilez konflikt6w by os!abila! W dobie roszczen<br />

jest to rzecz deficytowa. Wdzi~cznosc to cecha, kt6ra wymaga wyj­<br />

Scia z zaczarowanego kr~gu wlasnego ja. Nie jest to jednak wypad az<br />

tak daleki, jakim bytoby zapuszczenie si~ w znacznie trudniejszq sfer~<br />

bezinteresownoSci i poswi~cen. Wdzi~cznosc jest pierwszym krokiem.<br />

Kaze nam pomyslec 0 darze i darczyncy. Sk!ania nas do chocby<br />

prozaicznej transcendencji. Bez wdzi~cznoSci nie b~dziemy szanowac<br />

niczego i nikogo. B~dziemy struci wiecznymi zqdaniami,<br />

pretensjami, zalami, porownaniami, szczegolnie podatni na gniew,<br />

chciwosc i zawisc.<br />

JOANNA PET RY MROCZKOWSKA, zona (od ponad cwiercwiecza),<br />

matka dwojga pelnoletnich, wedle opinii ogolu z gruntu udanych dzieci,<br />

ktore jednakowoz nie Sq dokladnie takie, jak by sobie tego zyczyli<br />

rodzice. Obowiqzki rodzinne ocenia jako najtrudniejsze sposr6d tych,<br />

jakie jej wypadto spelniac. Niemniej jednak zbudowanie rodziny uwaza<br />

za bodaj najwazniejsze z osiqgniyc zyciowych.<br />

67


~ ANKIETA<br />

- - - - - -- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -- - -- - - - - - -- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -- - -- - -- -- - -- - -- -- - - - -<br />

EWA RATAJCZVK <br />

Nie mam definieji rodziny, ale pewnq wizjy. Wyobrazam jq sobie<br />

jako twor nie majqey dokladnie okreslonyeh granie i ksztaltu. Jest w eiqglym<br />

ruehu: maleje, zwiyksza siy, jakas ezyse siy lamie (ale nie odpada),<br />

inn a wyrasta. Gdy istniejq oddzielnie, to znaezy, ie tak naprawdy<br />

ieh nie rna, bo isrniee mogq tylko jako ealose. Moiliwe jest, ie te ezysei<br />

nie znajdujq siy razem w tym samym miejseu, bo poruszajq siy w roinyeh<br />

przestrzeniaeh. Jak to siy dzieje, ze te ezysei istniejq razem? Co<br />

stanowi tkanky, ktora nie pozwala im siy rozpasC?<br />

Po pierwsze, jest to wytrwalose i eierpliwose, ktore Sq po to, by<br />

jedna ezyse nie "zjadla" drugiej. Dziyki niej ezysei "ueZq siy" toleraneji<br />

dla swoieh slabostek, niedoeiqgniye. Uswiadamiajq sobie, ie rodzina<br />

to nie perpetuum mobile, ale zloiona z niedoskonalyeh ludzi wspolnota,<br />

ktora wei'lz potrzebuje "paliwa", by dzialae. Wytrwalose i eierpliwose<br />

pomagajq bye weiqi nakierowanym na drugq osoby, dajq sily<br />

do spotkania, wyostrzajq slueh, nie pozwalajq zamknqe oezu wezasie<br />

rozmowy. Kazq dzwonie, pisaemaile, umawiaesiy do kina, na obiad.<br />

Po drugie, ezyms, co lqezy ezy.sci tego tworu, jest nadzieja, ktora<br />

uderza najmoeniej, gdy ehee siy juz zrezygnowae ze staran 0 to, by<br />

ezysei nie odpadly. Uezy bye nieobojytnym i swiadomym. Osmiela<br />

do mowienia 0 swoieh uezueiaeh. Odueza naiwnoSci, to znaezy myslenia,<br />

ze rodzina to wspolnota jui na wstypie otrzymujqea zapas<br />

szezy.scia, ktorego wystarezy na wszystkie lata.<br />

Niezbydnym skladnikiem jest tei wiara w sens isrnienia tyeh ezysci<br />

jako ealo.sci. Brak wiary oznaeza, ze rodzina nie isrnieje. Wiara,<br />

ze kiedys siqdziemy przy wspolnym stole, ehoe wydaje siy to bajkq<br />

konezqeq siy happy endem: "... i iyli dlugo i szezysliwie". Nie ehodzi<br />

tu jednak 0 to, ezy ten eel zostanie osiqgniyty. Najwainiejsze, ze wiara<br />

w niego nadaje sens kazdemu gestowi, slowu. Wiara w to, ie zlamana<br />

ezyse znow siy zrosnie. Wiara w ideal nawet wtedy, gdy postanawia<br />

siy zlamae obietniey, "ie ei y nie opuszezy az do smierei".<br />

Tym, co ogarnia wszystkie poprzednie warunki, jest milosc. Taka,<br />

ktorej trzeba wytrwale i z eierpliwo.sciq siy uezye, pokladajqe w niej<br />

nadziejy i wiary. Ty lekejy trzeba codziennie powtarzae.<br />

68


TEMAT MIESlf\CA<br />

Mam takie wyobrazenie tylko dlatego, ze moja rodzina jest takim<br />

tworem. Pod powyzszym por6wnaniem chcialam skryc prawd~<br />

o sobie, to, w jakiej rodzinie si~ wychowalam. Co tworzymy? Nasuwa<br />

mi si~ odpowiedz, ze to cos, co zwie si~ rodzinq, ale ... Nie mieszkam<br />

z tatq, a od kiedy zacz~lam studia, juz z nikim nie mieszkam<br />

dluzej niz dwa dni, raz na tydzien lub dwa. W czerwcu kolejny raz<br />

si~ przeprowadzilam, a wraz ze zmianq miejsca zmienila si~ liczba<br />

os6b tworzqcych rodzin~. Przybylo dw6ch m~zczyzn. Jeden z nich<br />

zostal m~zem mojej mamy, a drugi jest jego synem. Wszyscy mieszkajq<br />

w jednej miejscowosci. Tw6r 6w jest nad wyraz mobilny i zmienny,<br />

dlatego musimy wkladac wiele wysilku, by m6g1 nazywac si~<br />

rodzinq.<br />

Mam takq wizj~ rodziny (i takq rodzin~), kt6ra nie pasuje do<br />

og6lnie przyj~tego modelu (dwoje malzonk6w, tj . rodzic6w, plus<br />

dzieci). Nie wiem, czy mog~ nazwac jq kom6rkq spolecznq. Moja<br />

rodzina jest bardziej zr6znicowana niz ta podstawowa jednostka<br />

budulcowa. Jednak nie jej ksztalt jest najwazniejszy, poniewaz fundamentalnq<br />

sprawq jest to, co znajduje si~ mi~dzy ludzmi tworzqcymi<br />

rodzin~, co stanowi "Iqcznik" mi~dzy nimi. Calosc opiera si~<br />

na wytrwalosci, cierpliwosci, wierze, nadziei i milosci. To Sq bana­<br />

Iy, kt6re "si~ wie", ale tylko zycie w rodzinie umozliwia ich zrozumienie.<br />

Wsp6lne zycie jest ciqglym wysilkiem. To nieustanna lekcja<br />

i nie mozna si~ zatrzymac w momencie, gdy rna si~ dwadziescia<br />

kilka lat i podejmuje decyzj~ 0 zalozeniu rodziny. Codziennie trzeba<br />

si~ uczyc siebie na nowo. Rodzina to studiowanie drugiego czlowieka.<br />

My wciqz si~ tego uczymy.<br />

Moja rodzina jest dla mnie potwierdzeniem, ze warto jq stworzyc<br />

(moze kolejnq, nowq, ale b~dqcq przeciez cz~sciq tej starej). Ktos<br />

moze jednak powiedziec, ze to ogromne ryzyko (i tak jest!) i ogromny<br />

wysilek, kt6ry wiqze si~ z niepewnosciq, czy wybralo si~ "wlasciWq"<br />

osob~, czy rodzina b~dzie trwala, a milosc wieczna. Te obawy<br />

spelnily si~ w mojej rodzinie, ale mysl~, ze zle decyzje pociqgn~ly<br />

za sobq dobre konsekwencje. Przez to, ze ta rodzina si~ rozpadla,<br />

zrozumielismy jej wartosc i to, jak bardzo trzeba si~ starac 0 wi~zi jq<br />

Iqczqce. Czasami tylko taki rodzaj podj~cia ryzyka moze ukazac sens<br />

jej istnienia.<br />

69


~ ANKIETA<br />

Mimo ze przeszlam te trudne lekcje i wyciqgn~lam pewne wnioski,<br />

sarna chcialabym z kims tworzyc rodziny "az do smierci". W tym chcialabym<br />

roznic si~ od moich rodzicow. Moze to jest naiwna wiara w pewien<br />

ideal. A moze wiara w to, ze mi si~ uda, jest fundamentem, ktory<br />

pozwoli mi na zrealizowanie tego celu? Podobnie jak byla i jest podstawq<br />

tworzenia rodziny, w ktorej siy wychowalam i wychowuj~...<br />

EWA RATA]ClYK, studentka socjologii w Wyzszej Szkole Europejsklej<br />

w Krakowie.<br />

JOANNA OlECH<br />

Z mojej rodzinnej schedy, wyniesionej z domu, najbardziej przydaly<br />

mi siy: po c z u c i e hum 0 r u (po Tacie) i po c z u c i e 0 d­<br />

pow i e d z i a I nos c i (po Mamie). W dniu slubu moja m~ma miata<br />

lat 19, tata niewiele wi~cej, a to sprawilo, ze byli rodzicami bardzo<br />

mlodzienczymi. Oszcz~dzili mnie i siostrze solennych przestrog,<br />

okazywali za to duzo zaufania. Rodzice nie recenzowali moich zyciowych<br />

decyzji, nawet wowczas, gdy wszystko przemawialo za tym, ze<br />

robi~ blqd. Jestem im za to wdziyczna - dzi~ k i temu mam poczucie,<br />

ze sarna ponosz~ odpowiedzialnosc za swoje zyciowe wybory i nikogo<br />

nie obarczam winq za wlasne porazki. Pamiytajqc 0 tym, powstrzymujy<br />

si~ od wtrqcania si~ w zycie mojego doroslego syna. Nie chc~<br />

zasluzyc na miano Strasznej T eSciowej z niewybrednych dowcipow.<br />

Z perspektywy lat widz~, ze powtorzylam model rodziny b~dqcy<br />

mieszankq rodzicielskiej nonszalancji, intuicji i wiary, ze wszystko<br />

si~ uda. Niefrasobliwie wyszlam za m'lz i rownie niefrasobliwie zostalam<br />

mam'l trojki dzieci. Nie mielismy mieszkania ani stalej pracy,<br />

ale z domu rodzinnego wyszlam z po c z u c i ems i I y i be z piec<br />

z e ii s twa. Wieloletnia opieka nad ciyzko choq babciq, a potem<br />

pobyt na studiach W obcym mieScie przygotowaly mnie na przeciwnosci<br />

losu. Nigdy nie balam siy klopotow materialnych, chociaz zylismy<br />

skromnie. W macierzyiistwie dokuczalo mi natomiast poczucie<br />

uwi'lzania. Do dzisiaj zdarza mi siy marzyc 0 ucieczce od obowiqzkow<br />

na tropikalnq wyspy.<br />

70


TEMAT MIESL1CA<br />

Rodzicielstwo postrzegam jako t r u d n y b a I a n s porn i r;; ­<br />

d z y pow inn 0 sci ami a ego i z m e m. M6j egoizm czr;;stokroe<br />

okazywal sir;; zbawienny - to, co nazywalam nie dose perfekcyjnym<br />

wypelnianiem matczynych obowiqzk6w, paradoksalnie przyczyni­<br />

10 si~ do wir;;kszej samodzielnosci moich dzieci. Gdyby nie ambicje<br />

zawodowe, zostatabym matkq-kwokq, pr6bujqCC1 kontrolowae potomstwo<br />

na kazdym kroku. A ze duzo pracowalam - dzieci zyskiwaly<br />

przestrzen dla wlasnych doswiadczen i eksperyment6w zyciowych,<br />

a ich mama zachowala szacunek dla siebie i poczucie wlasnej<br />

wartosci, jakie daje sensowna praca. Mam wolny zaw6d ­<br />

jestem Mamq-zawsze-w-domu, co rna swoje ogromne znaczenie.<br />

Dzieci nigdy nie nosily klucza na szyi. Nawet kiedy pracujr;; zamknir;;ta<br />

w swoim pokoju, moje matczyne ucho wr;;druje po calym<br />

mieszkaniu.<br />

Rodzina to elektrownia zasilajqca moje zyciowe baterie. Daje<br />

mi poczucie mocy i wartosci. Ja ich lubir;;, oni mnie lubiq, rozumiemy<br />

sir;; w p61 siowa, smieszq nas te same rzeczy, mozemy na siebie<br />

licz)'e. Rodzina jest fajna, kiedy wszystko gra, i nieoceniona w klopotach.<br />

Swiadomose, ze nigdy mnie nie zostawiq w biedzie, jest<br />

zr6dlem turbomocy. Kiedy jestesmy razem, nic nam nie straszne.<br />

Najwir;;cej oparcia doswiadczylam od rodziny w chorobie. Permanentna<br />

troska, niezawodna pomoc, rodzinny alert wok61 16zka<br />

chorego - to Sq chwile fantastycznej rekompensaty za tr;; tropikalnq<br />

wyspr;;, kt6rej sir;; wyrzekiam.<br />

Aby ten obraz nie byi faiszywie podretuszowany, muszr;; dodae,<br />

ze Sq i straty - w rodzinie, kt6ra jest bardzo zzyta, rany zadane przez<br />

bliskich bolq dotkliwie.<br />

Rodzinne kryzysy rozwiqzujemy pas z c z q. Poprzez gadanie, spory,<br />

negocjacje. Czasami zlowrogie pomruki, czasami wrzaski, ale zawsze<br />

do upragnionego skutku. Bardzo pomaga przyjacielski konfesjonai<br />

- mamy grono zaprzyjaznionych rozjemc6w. W sytuacjach<br />

skrajnych uciekamy sir;; do list6w. Gadulstwo calej naszej rodziny<br />

jest naprawdr;; zbawienne.<br />

My§lr;;, ze najwazniejszym spoiwem rodziny jest p raw d a i 10­<br />

j a I n 0 § e.<br />

71


~<br />

-- - - --- - - - ANK1ETA<br />

-- - - -- - -- -- - - --- - - - - - - - --- - - - - - - -- - - - - - --- - -- - - - --- - - - -- - - -- - - - - ---<br />

Pozytki z posiadania rodziny wydajq mi siy tak oczywiste, ze jedynym<br />

przeciwwskazaniem dla zakladania rodziny jest, w moim przekonaniu,<br />

chroniczna nielojalnosc i uzaleznienie od klamstwa.<br />

JOANNA OLECH, z wykszta!cenia grafik, z zawodu publicystka, z zamilowania<br />

mama trojga dzieci (24,16,13), od niedawna teSciowa. Uprawia<br />

macierzynsrwo spomaniczne, improwizowane - od nadopiekunczosci<br />

ku matczynej nonszalancji i z powrotem.<br />

STANIStAW KRAJEWSKI<br />

Tytulowe pytanie jest dla mnie 0 tyle ciekawe, ze niegdys odpowiedi<br />

na nie wcale nie byla dla mnie oczywista. Gdy bylem mlodym<br />

czlowiekiem, myslalem czasem, ze zostany niezaleznym od nikogo myslicielem,<br />

wl6czygq, kt6ry kroczy gdzieS po marginesach tego swiata,<br />

moze nawet pustelnikiem. Rodzina by w tym przeszkadzala. Jednak gdy<br />

tylko zakochalem siy, chyc bycia razem przewazyla. Gdy zakochalem<br />

siy na dobre, zalozenie rodziny wydalo siy czyms oczywistym.<br />

Naturalnie malzenstwo powoduje wyrainq utraty niezaleznosci.<br />

W zamian zyskuje siy poczucie, ze jest siy razem na dobre i na zle i ze<br />

wsp61nie buduje si y zycie. Jdli ktos uwaza, ze rna do spetnienia w zyciu<br />

jakid zadanie, to wsparcie ze strony wsp6lmalZonka jest nieocenione,<br />

bo trwale. Mojej zonie zawdziyczam niezmiernie wiele. Nigdy<br />

nie zalowalem, ze siy ozenilem. Gdyby to siy nie stalo, moje<br />

zycie byloby inne, ale czy lepsze? Bardzo wqtpiy.<br />

Oczywiscie dzieci przynoSZq jeszcze wiykszq utraty niezaleznosci.<br />

W zamian uzyskuje siy niepor6wnywalne z niczym uczucie wobec<br />

dziecka, a ponadto poczucie, ze przedluza siy zycie, i to zycie<br />

ludzkie - najbardziej tajemniczy i najswiytszy ze znanych mi (nam<br />

wszystkim?) sposob6w egzystencji. Mam nadziejy, ze przekazujy mym<br />

synom to, co uzyskalem od moich rodzic6w: poczucie, ze bez wzgl~du<br />

na wszystko nalezy byc porzqdnym czlowiekiem. Nieraz drz~ z niepewnoSci,<br />

czy ten przekaz jest niezagrozony. Dla mnie kiedys znaczyl<br />

on miydzy innymi - choc wprost rodzice 0 tym raczej nie mowi­<br />

Ii - ze nie mozna siy zalamac, zostawszy wiyiniem (politycznym).


TEMAT MIESII\CA<br />

Nie jest dla nikogo jasne, co ten przekaz oznacza w obecnych czasach<br />

- gdy mamy wolnosci polityczne, ale nie mniejsze nii niegdys<br />

trudnosci w realizacji drogi iyciowej.<br />

Wainosc rodziny jest powszechnie uznana w Polsce. W iadnym<br />

razie nie jestem wiyc wyjqtkiem, choc, w przeciwienstwie do wiykszosci,<br />

czerpiy tei wsparcie z tradycji iydowskiej. Staram siy zarazem<br />

wystrzegac naiwnosci. Przeciei ani zwiqzek malienski, ani zwiqzek<br />

z dziecmi nie obywa siy bez kryzysow. Zarowno napiycia wewnqtrz<br />

rodziny, jak i pokusy obecne na zewnqtrz Sq dla rodziny<br />

grozne. Kryzysy mogq, jak wiadomo, prowadzic do negatywnych<br />

uczue, zlych zachowan, zaiamania zaufania, wreszcie - do domowego<br />

piekta. Nie rna, rzecz jasna, przepisu, jak do tego nie doprowadzie<br />

i jak siy z takich sytuacji wydobywac. Ja mogy stwierdzic tylko<br />

cos elementarnego: iatwiej jest, gdy siy je potraktuje jako test, czyli<br />

uczyni zaioienie, ie chce siy uratowac te zwiqzki, gdy siy zdobydzie<br />

na determinacjy, by siy nie poddawac, na przekonanie, ie trzeba to<br />

robic wspolnie. OczywiScie nie naleiy abso<strong>luty</strong>zowac wartosci rodziny:<br />

czasem rozwod, a nawet odebranie praw rodzicielskich, jest<br />

najmniej ztym rozwiqzaniem. Wydaje mi siy jednak, ie poza skrajnymi<br />

sytuacjami naleiy zaczynac od zaioienia, ie nadrzydny jest interes<br />

rodziny, a nie sprzeczne za sobq interesy jej poszczegolnych czionk6w.<br />

Nie wiem, czy jest to moiliwe w obecnych czasach, gdy coraz<br />

bardziej oczywisty staje si y absolutny prymat potrzeb indywidualnych.<br />

Wok6! mnie pelno jest rozwod6w. Po kilku lub kilkunastu<br />

latach ludzie zaczynajq iye z kims innym. Warunki spoleczne to umozliwity,<br />

bo kobiety Sq tak sarno wyksztakone i majq takie same szanse<br />

na pracy. Dzieci Sq najbardziej zdezorientowane, bo majq kolejnego<br />

tatusia lub mamusiy. Czy to nowy wzorzec iycia rodzinnego? Nawet<br />

jeSli tak, wskazuje na wagy rodziny.<br />

Uniezaleinianie siy dziecka od rodzic6w jest trudnym i bolesnym<br />

procesem. Syn jest kontynuacjq mojej osoby, a zarazem jest oddzielnym<br />

cziowiekiem, kt6ry rna prawo do swojej niezaleinoSci. Wiem,<br />

ze moze isc swojq drogq, co wiycej, ze wiasnq drogq isc m u s i. Starszy<br />

syn interesuje si y - i to demonstracyjnie - czyms innym nii ja<br />

(utrzymuje wiyc dystans i wobec matematyki, i filozofii, i religii<br />

w ogole - a judaizmu w szczeg61nosci - oraz taternictwa itd.). Ale<br />

73


~ ANKIETA<br />

przeciez jestem z niego dumny: szuka swojej drogi niezaleznie i bezkompromisowo.<br />

Imam nadziejy, ze na dluzsz'l mety nie odejdzie od<br />

dziedzin mi bliskich, a juz na pewno od moich wartosci. Ja przeciez<br />

odrzucilem ateizm moich rodzicaw, nie traqc szacunku ani dla nich,<br />

ani dl a ich ateizmu.<br />

Gdy spotykam malzenstwo bez dzieci, trudno mi si y powstrzymae<br />

od wspalczucia, choe wiem, ze to magi bye ich swiadomy wybar.<br />

Wiem, jak wiele tracq. Nawet gdyby mieli miee dziecko niepelnosprawne.<br />

M6j mlodszy syn uczy mnie czegos zupelnie innego niz<br />

starszy. Jest uposledzony (rna zespa/ Downa). Kontynuacja mojego<br />

zaangazowania zawodowego czy spolecznego nie wchodzi w gry.<br />

Uczy mnie jednak lepiej niz ktokolwiek radosci zycia i czystosci relacji<br />

z ludimi. Moje zycie stalo siy przez niego trudniejsze, ale na pewno<br />

nie gorsze. Oczywiscie jeszcze mniej niezalezne w sensie indywidualistycznym,<br />

ale w jakims sensie jeszcze glybsze. A potrzeba prymatu<br />

rodziny okazala siy dziyki niemu czyms oczywistym. Bo dla<br />

niego rodzina - to caly swiat. Nie zyczy nikomu takiego doswiadczenia,<br />

ale czasem mysiy, ze "wypozyczenie" go ludziom w kryzysie<br />

pozwoliloby im docenie wartose rodziny.<br />

STANISLAW KRAJEWSKI, mieszka w Warszawie z (pierwsz'!) zon'!<br />

Monik,! i dwoma synami: Gabrielem (18) i Danielem (15).<br />

KATARZYNA STARMACH<br />

Dom jest miejscem, gdzie poznalam i odkrylam najprostsze i podstawowe<br />

prawdy 0 swiecie, gdzie spotkalam swoich pierwszych nauczycieli,<br />

kt6rzy pokazali i opisali mi ten swiat. To oni wpisali we<br />

mnie te najbanalniejsze, elementarne zasady i wartoSci. To jednak,<br />

co najbardziej dzisiaj doceniam i za co jestem wdziyczna rodzicom,<br />

to calkowita pewnose, ze akceptujq mnie i moje wybory, to uznanie<br />

mojej odrybnoSci, niepowtarzalnosci, wyjqtkowosci. Dom kojarzy<br />

mi siy z Woinosciq, nie tq pojmowan'l jako samowola, ale z mozliwOSci'l<br />

bycia sobq u siebie, z mozliwoSci'l posiadania wlasnych pogiqd6w,<br />

wlasnego zdania, kt6re zawsze jest szanowane. Rozwijalam<br />

74


TEMAT MIESII\CA<br />

siy w przeswiadczeniu, ze jestem kochana i akceptowana taka, jak'l<br />

jestem. Nie wiem, co to znaczy milose warunkowa, "milose za ...",<br />

milose rodzic6w do dzieci, 0 ile te realizujq ich wlasne, niespelnione<br />

ambicje i marzenia. Moze brzmi to banalnie i malo oryginalnie, ale<br />

to wtasnie temu zawdziyczam poczucie wlasnej wartosci i niezaleznosci,<br />

a jednoczesnie wiem, ze czegokolwiek bym nie zrobila, jakichkolwiek<br />

blyd6w bym nie popelnil a, rodzina zawsze bydzie moim<br />

oparciem i bydzie gotowa na to, by mi pom6c.<br />

Mimo iz otrzymalam od rodzic6w godny nasladowania wzorzec<br />

i w gruncie rzeczy wiem, jak chcialabym zbudowae wi~zi i relacje<br />

w mojej wlasnej rodzinie, gdy zaczynam wybiegae myslami w przysztose<br />

i wyobrazae sobie siebie w roli zony i matki, pojawia si~ we<br />

mnie wiele obaw. Jak wiele przeciez wok61 nas nieudanych zwi'lZk6w,<br />

pomylek i jak wiele zwiqzanych z tym nieszczysc i dramat6w<br />

ludzkich. Dzis, w swiecie, gdzie wszystko jest relatywne, ulotne, nietrwale<br />

i zmienne, ta powazna i dojrzala decyzja 0 trwalym zwi'lzaniu<br />

siy z drugq osobq przeraza swojq powagq i ostatecznoki'l. Przez<br />

to coraz czysciej pojawia siy wsr6d mlodych ludzi przekonanie, ze<br />

na "te" sprawy zawsze jest czas, i ze nie warto si y do niczego spieszye.<br />

Pogl'ldy te utrwalaiq tez bezmyslnie powielane przez mlodych<br />

ludzi schematy postypowania, zycia, w kt6rych wsr6d pozqdanych<br />

rzeczy najpierw jednym tchem wymieniane S'l: praca, kariera, mieszkanie,<br />

samoch6d... , a dopiero potem, gdzies tam na koncu, rodzina.<br />

Mysly, iz przyczynq takiej wlasnie postawy jest ciqgle poczucie niedojrzatoki,<br />

obawa przed utrat'l pelni niezaleznoki i wolnoki decydowania<br />

0 sobie samym. W zwiqzku dwojga ludzi nasze dot'ld autonomiczne<br />

"ja" ulega ograniczeniu, co prawda poprzez swiadomq i dobrowoln'l<br />

decyzjy, ale od tego momentu nie jesteSmy juz<br />

odpowiedzialni tylko za siebie, ale i za ukochanq osoby. Budowanie<br />

malZenstwa, rodziny to nieustanna praca nad sob'l, nad nowq rol'l<br />

zony, matki, nad wsp61nymi relacjami.<br />

Jednak pomimo tych wszystkich trudnosci i wyzwan, jakim musimy<br />

sprostae, uwazam, ze zalozenie rodziny, stworzenie prawdziwego,<br />

pelnego ciepla ogniska domowego, gdzie dzieci i rodzice czujq<br />

siy bezpieczni i szcz~sliwi, jest i powinno bye celem ludzkiego zycia.<br />

Wszystko bowiem, co tworzymy, zostawiamy po sobie na tym swie­<br />

75


~<br />

ANKIETA<br />

- -- - - - -- - - - - - - - - - - - - - --- - - -- - - - -- - - -- - - -- - - -- - - -- ---- - - - - - -- - - - -- - --- -- --- ---- -<br />

cie, jest przerazajqco nietrwale i ulotne, nie dajqce nam pelni spelnienia<br />

i satysfakcji. Jedyne, co tak naprawdy prowadzi do pelni szczy­<br />

§Cia, to oddanie swiatu cZqstki siebie. To akt stworzenia, wychowania,<br />

uksztaltowania nowego czlowieka, nowej ludzkiej istoty. Nie<br />

rna przeciez wspanialszego uczucia niz szczera milosc kobiety i myzczyzny,<br />

kt6ra owocuje przyjsciem na swiat dziecka. Nie rna wiykszej<br />

satysfakcji jak ta odczuwana, gdy rodzina przez nas zalozona jest<br />

ostojq d la domownik6w - z niej czerpiq aspiracje, motywacje do dzialania,<br />

tu odnajdujq pomoc i zrozumienie.<br />

KAT A RZYNA ST ARtVlACH, studentka europeistyki UJ i socjologii<br />

w Wyzszej Szkole Europejskiej w Krakowie.<br />

MAGDALENA ZIELINSKA<br />

Nie wiem, czy warto zalozyc rodziny, wiyc tym bardziej nie umiem<br />

odpowiedziec na pytanie, dlaczego. Co to w og6le znaczy "zalozyc<br />

rodziny"? Czy to znaczy "wziqc slub"? Co to znaczy "rodzina"? Czy<br />

rodzina to kochajqca siy para, czy malzenstwo, czy moze malzenstwo<br />

z dzieckiem?<br />

Wydaje mi siy, ze rodzina jako wsp6lnota ludzka zawsze bydzie<br />

istniec - zmieniac siy bydzie tylko jej definicja. Mysly jednak, ze "rodzina<br />

tradycyjna" przestanie miec racjy bytu. Kazde pokolenie inaczej<br />

rozumie ty "tradycyjnosC", stqd pewnie wciqz powtarza siy obawa,<br />

ze "tradycyjna rodzina" przezywa kryzys, ze ulega destrukcji.<br />

Na tej samej zasadzie starsze pokolenia ubolewajq nad brakiem dobrego<br />

wychowania i upadkiem obyczajnosci wsr6d mlodziezy. Za<br />

rodziny bydzie siy uwazac osoby powiqzane niekoniecznie krwiq czy<br />

powinowactwem, ale na przyklad przyjainiq. Wiyzy krwi nie zawsze,<br />

niestety, idq w parze z wiyzami emocjonalnymi (chodzi mi 0 milosc<br />

czy chocby 0 sympatiy, bo nienawisc czy strach to przeciez tez emocje).<br />

Jestem jedynaczkq, moja rodzina to tabe w duzej mierze moi<br />

przyjaciele (z kt6rymi znam siy od dziecka). Gdy brak wiyz6w emocjonalnych,<br />

rodzina okazuje siy tylko grupq obcych sobie ludzi 0 podobnym<br />

fenotypie.<br />

76


TEMAT MIESIJ\CA<br />

Sqdz~, ze w pospiechu i bylejakoSci, jakie cz~sto towarzyszq stylowi<br />

zycia wsp6tczesnego czlowieka, pojawia si~ potrzeba znalezienia<br />

autentycznego, szczerego zwiqzku, w kt6rym moglibysmy zdjqe<br />

maski i poczue si~ calkowicie akceptowanym (i nie chodzi mi tu koniecznie<br />

0 zwiqzek 0 charakterze romantycznym). Rosnq oczekiwania<br />

lqczone z bliskoSciq. Dlatego tez cZ~Sciej odczuwa si~ rozczarowan<br />

ie, cZ~Sciej doskwiera swiadomose trudnosci/niemozliwosci zbudowania<br />

bliskiej i gl~bokiej wi~zi z innym czIowiekiem. Rosnie<br />

frustracja, zniech~cenie. Paradoksalnie wi~c: im bardziej szanujemy,<br />

cenimy intymnose, im bardziej zalezy nam na autentycznym kontakcie,<br />

tym wi~cej w nas l~ku przed zawierzeniem si~ drugiej osobie.<br />

Sporo ludzi cofa si~ przed tym ryzykiem (ja osobiscie tez nie nalez~<br />

tu do kamikadze). Boi si~ obciqzenia, boi si~ porazki, nie chce<br />

kompromis6w w tak wazkiej sprawie (zycie jest jed no, w dodatku<br />

kr6tkie), w konsekwencji nie decyduje si~ na zalozenie rodziny. Inni<br />

z kolei podejmujq wyzwanie kompletnie bez namysiu, z powod6w,<br />

posr6d kt6rych mitose i ch~e budowania zwiqzku Sq na ostatnim<br />

miejscu (po: "a bo juz czas", "bo tyle lat jesteSmy razem", "bo boj~<br />

si~ bye samotny/a", "bo b~dziemy rodzicami", "bo razem latwiej si~<br />

utrzymaC"). Istnieje zjawisko opisane przez socjolog6w jako "syndrom<br />

arki Noego": w spolecznosci lokalnej wszyscy pozostajq<br />

w zwiqzkach i wywierajq presj~ na "singli" (osoby zyjqce w pojedynk~),<br />

oczekujqc, ze dopasujq si~ oni do standardu. Jednak prawie po­<br />

Iowa gospodarstw domowych w wielkich zachodnich miastach to<br />

wlasnie gospodarstwa sing!i, poza tym narodzily si~ nowe trendy, na<br />

przykIad: quirkyaLone l czy zycie w modelu LAT (living apart together).<br />

Widae wyraznie, jak bardzo wrazliwq na przemiany kulturowe<br />

strukturq jest rodzina.<br />

Rodzicom zazdroszcz~ najbardziej tego, ze trafili na siebie bez<br />

pudta. Od trzydziestu lat chodzq, trzymajqc si~ za r~ce i wymykajq<br />

si~ na spacery we dwoje, a gdy jedno z nich wyjezdza, drugie zaczyna<br />

miee objawy odstawienia. Mysl~, ze sukcesem dobrej rodzi-<br />

I Quirkyalone oznacza osob~, ktora potrafi iye sama, dobrze si\! czuje w pojedynk\!,<br />

nie pcha si~ na sil~ w byle jakie zwi'lzki tylko po to, ieby za wszelk'l cen~ z kims bye.<br />

Wjerzy, ze istnieje prawdziwa milosc, ale czekaj'lc na ni'l, nie siedzi z zaloionymi r~kami,<br />

rylko czerpie z iycia pelnymi garsciami.<br />

77


~ ANKIETA<br />

ny jest sukces pary. Jedn'l z najcenniejszych wartosci, jak'l przekazali<br />

mi rodzice, jest szacunek dla partnera. Dziyki temu znikaj'l problemy<br />

typu: niewiernose, rozgoryczenie stylem zycia czy stanem<br />

konta. Szacunek ten procentuje tez w wychowywaniu dzieci, bo<br />

jdli w rodzinie rna bye porz'ldek, rodzice musz'l bye konsekwentni<br />

i trzymae ze sob'l, czyli nie podwazae wzajemnie swoich decyzji<br />

dotycz'lcych dziecka.<br />

W mojej rodzinie bardzo podoba mi siy tez liczba kontaktow<br />

"czulosciowych". Jest to cos, co chcialabym zastosowae w rodzinie,<br />

ktor'l zalozy (jesli zalozy). Bliskose fizyczna jest przejawem bliskosci<br />

psychicznej. Swiadomose, ze mogy siy przytulie do taty czy domagae<br />

siy "glaskow" od mamy, pozwala czue siy ich dzieckiem niezaleznie<br />

od wieku. Ludzie czysto S'l powsci'lgliwi w okazywaniu sobie sympatii<br />

i obszar zycia rodzinnego nie jest tu wyj'ltkiem. Znam osoby,<br />

ktore nie przytulaly siy do mamy od czasow przedszkola. Dla mnie<br />

(jako ewentualnej matki) bylaby to porazka wychowawcza.<br />

Jdli chodzi 0 wsparcie ze strony rodzicow, dostarczaj'l mi go<br />

w zasadzie za kazdym razem, gdy tego wsparcia potrzebujy, i wydaje<br />

mi siy, ze tak wlasnie powinno bye. Rodzic powinien bye sojusznikiem<br />

swojego dziecka, nie slepym wyznawcq bostwa, ale m'ldr'l podpor'l,<br />

ktora w odpowiednich momentach usuwa siy w cien i pozwala<br />

dziecku samodzielnie dzialae. Tego nauczyli mnie moi rodzice.<br />

MAGDALENA ZIELrNSKA, lat 27, niezam~zna, psycholog, doktorantka<br />

na Uniwersytecie Jagiellonskim w Krakowie.<br />

DOROTA DOBROCZVNSKA<br />

Mam glybokie odczucie, ze teza 0 kryzysie rodziny w czasach<br />

obecnych nie jest do konca prawdziwa. S'ldzy, ze rodzina jest - i byla<br />

w ogole - instytucj'l' w ktorej zyje siy raczej nielatwo, malo tego ­<br />

w pewnym sensie wyrokiem, bo alternatywy (oprocz singlowania)<br />

do tej pory nie wymyslono.<br />

Pod pojyciem rodziny byd y rozumiala, w kontekscie ponizszych<br />

rozwazan, zwi'lzek myzczyzny i kobiety posiadaj'lcych potomstwo.<br />

78


TEMAT MIESIACA<br />

Na razie ten okrojony model (mimo ze wydaje si~ klasyezny) powinien<br />

wystarezye.<br />

Warto moze zadae pytanie, dlaezego ludzie umawiajq si~ ze sobq<br />

na wspolne zyeie. Odstawmy na polk~ kilka oezywistyeh odpowiedzi,<br />

takieh jak naturaIna potrzeba prokreaeji ezy jakiejs sensownej<br />

organizaeji swojego zyeia. Cheialabym skoneemrowae si~ w tej ehwili<br />

na dwoeh zagadnieniaeh: biologieznyeh aspektaeh ludzkiego funkejonowania<br />

i wymiarze sakralnym tegoz.<br />

Zaeznijmy od natury. Nie jest juz dla nikogo tajemnicq, potwierdzily<br />

to badania empiryezne, ze biologiezne interesy kobiet i m~zezyzn<br />

rozniq si~ znaeznie od siebie. 0 ile dla samea ezlowieka priorytetem<br />

jest obdarzanie swojq informaejq genetyeznq jak najwi~ k szej<br />

liezby samie, dla kobiet opieka nad istniejqcq juz w rzeezywistoSci<br />

emanaejq tego kodu i poezueie bezpieezenstwa wydajq si~ podstawowe.<br />

Przy ezym wydaje si~, ze zarowno dla kobiet, jak i dla m~zezyzn<br />

monogamia jest stanem nienaturalnym: panom blokuje najwazniejszy<br />

z pop~dow (rozprzestrzenianie kodu genetyeznego), panie<br />

skazuje na m~k~ niepewnosei (po kilku lataeh zainteresowanie<br />

partnera slabnie, a poezueie koneentraeji uwagi na sobie jest warunkiem<br />

sine qua non poezueia bezpieezenstwa).<br />

Jednakie istota ludzka nie jest, jak wiadomo (skqd wiadomo - to<br />

wielkie pytanie ...), zbiorem impulsow biologieznyeh ukierunkowanyeh<br />

na przetrwanie i prokreaej~. Cala boska sfera naszej natury pragnie<br />

i dqzy do nieobj~tego i nieskonezonego, ehee milowae i nienawidzie,<br />

bye blisko z istotami wlasnego, a tel, i innyeh gatunkow, przemieniae<br />

si~ i rozwijae, ogrzewac w blasku nienazwanego, a takie<br />

niszezye i zaprzepaszezac si~ w sobie tylko wiadomyeh dqzeniaeh.<br />

Czy zeby jakos uporae si~ z tq dramatyeznq wieloSciq i roznoSciq<br />

potrzeb, wymyslono dla kobiet malienstwo, a dla m~zezyzn wojny?<br />

Czy dlatego, ze pop~dy i marzenia Sq tak niesamowieie sprzeezne,<br />

nie rna ani dobryeh wojen, ani udanyeh malZenstw? A moze jednak<br />

Sq, a jesli tak (tylko zwiqzki, bo fajnej wojny ehyba nie da si~ poprowadzic...),<br />

to od ezego w takim razie to zalezy?<br />

Trudno mowie 0 zamierzehlyeh ezasaeh, ehoeiaz w hordaeh i malutkieh<br />

plemionaeh sp~dzili§my wi~kszose naszego ezasu na Ziemi.<br />

Jak w takieh spoleeznoSciaeh ukladaly siy sprawy m~sko-damskie,<br />

79


~ AN KIETA<br />

a jak relacje rodzic6w z dziecmi, niewiele wiemy, ale jui czasy staroiytne<br />

maluj£! caly fresk szalonej ludzkiej dzialalnoSci na tej planecie.<br />

Wszystkie odmiany promiskuityzmu, zdrady, przemoc, gwalty i kazirodztwo,<br />

okrucienstwo wobec dzieci i siebie nawzajem, niepohamowane<br />

d£!ienie do wladzy i posiadania, a tei i dziesi£!tki lat trwajqce<br />

piykne zwi£!zki, wiernosc ponad wszystko, tysknota za Tym Jedynym<br />

i Tq Jedynq, uporczywe powroty do pewnej wyspy i czula<br />

tkliwosc ...<br />

Czasy nowoiytne chyba nie r6ini£! siy za bardzo od tych zamierzchlych.<br />

Przez co najmniej dwa tysiqce lat niepodzielnie panowal naprawdy<br />

groiny dla kobiet patriarchalizm, kt6ry pojawit siy i rozwijal<br />

jakby kompletnie wbrew jednemu z gl6wnych zdan Starego Testamentu:<br />

"myiczyznq i kobietq stworzyl ich ...". W warunkach takiej,<br />

duchowej, a czysto i fizycznej, przemocy trudno bylo chyba realizowac<br />

partnerstwo, bez kt6rego niemoiliwe jest, jak siy wydaje, zbudowanie<br />

dobrego i trwalego zwi£!zku. Ale i tak najgorszy los spotykal<br />

dzieci. Niewiele siy nimi przejmowano, rodzily siy i marly, a jesli<br />

jui udalo im siy przeiyc, to czysto po to tylko, by mogly byc maltretowane<br />

przez swych rodzic6w i opiekun6w.<br />

Oczywiscie, chcy to mocno podkreSlic, przemoc wobec kobiet<br />

i dzieci nie byla zapewne powszechnq regulq, ale przypadki takie<br />

musialy byc jednak bardzo czyste, skoro jui Bronislaw Ferdynand<br />

Trentowski w 1842 roku odradzal rodzicom karanie chlostq niemowlycia<br />

(sic!), bowiem: " R6zga zapali w niem nieswiadome siebie,<br />

lecz przeciei nieznosne uczucie nieslusznosci, jakiej doznaje".<br />

R6wniei Korczak staral siy uswiadomic swych wsp61obywateli, ie<br />

dziecko jest po prostu istotq ludzkq i moina jq szanowac. Jak wiadomo,<br />

nie wszystkich to obeszlo. Opr6cz dotkliwej przemocy fizycznej<br />

dzieci spotykalo w tzw. procesie wychowawczym upokarzanie,<br />

karanie, przemoc slowna i molestowanie seksualne. (Na<br />

marginesie dodam, ie obecne przelamywanie tabu w tym wzglydzie<br />

i naglasnianie spraw przemocy seksualnej wobec dzieci jest tylko<br />

nieSmialym dotkniyciem czubka g6ry lodowej, a ogromna wiykszosc<br />

tego rodzaju przestypstw popetniana jest przez najblii szych<br />

czlonk6w rodziny dziecka) .<br />

80


TEMAT MlESll\CA<br />

Wszystko to w rodzinach ciqgle istnieje. Niemal codziennie mozna<br />

przeczytae doniesienia 0 okrucienstwach wobec dzieci, ostatnio na<br />

przyklad "Gazeta Wyborcza" opublikowala wywiad z dr Monikq PIatek,<br />

skoncentrowany wok6! dramatycznego pytania (kt6rego, moim<br />

zdaniem, w og6le nie powinno bye, jesli m6wimy 0 rodzinie): dlaczego<br />

nie wolno bie dzieci? Tak wi~c jest smutno, a dla wielu po<br />

prostu strasznie.<br />

Tematem na zupelnie inny tekst bylaby pr6ba opisania kondycji<br />

spolecznej w og61e, bo przeciez my sami i ludzie wok61 nas wyrosli<br />

w takich wlasnie, mniej lub bardziej trudnych warunkach i z tym<br />

smutnym dziedzictwem weszli w dorosle zycie.<br />

"Spieszmy si~ kochae ludzi ...". Ale moze nie dlatego, ze tak szybko<br />

odchodzq, tylko dlatego, ze po prostu Sq. Zacznijmy od siebie.<br />

Pokochac siebie wydaje si~ oczywiste, a jednak wcale nie jest takie<br />

latwe. Ale jeSli to si~ uda, mozna tq cudownosciq kogos obdarzyc.<br />

I to jest najlepszy fundament do zbudowania dobrego zwiqzku. I juz<br />

wcale nie trzeba si~ przejmowae wychowaniem dzieci...<br />

DO ROTA DOBROCZ¥NSKA, w <strong>luty</strong>m rego roku si'1dzie na dwoch<br />

krzeselkach - psychologa i przedsi~biorcy . Od wielu lar pozosraje w mniej<br />

wi~cej monogamicznym zwi'1zku. Srara si~ zapewnic wspolnej progeniturze<br />

mite wspomnienia z dziecinstwa.<br />

AGNIESZKA PELC<br />

Os miel~ s i~ stwierdzic, ze pytania postanowione w ankiecie z g6ry<br />

sugerujq, jak nalezy wartoSciowac posiadanie rodziny, a jak - jej brak.<br />

Zaklada si ~ tu jako mozliwe tylko dwie odpowiedzi: 1) tak, warto<br />

zakladac rodzin~, i 2) tak, warto zakladae rodzin~, ale ... Nie dopuszcza<br />

si~ mysli 0 ludziach, kt6rzy po prostu tego nie chcq. Urodzenie<br />

dziecka, zmienianie mu pieluch przez pierwsze kilka miesi~cy<br />

jego zycia, sprzqtanie, gotowanie i robienie wszystkiego wokolo niego<br />

nie jest, jak przypuszczam, naj w i~kszym marzeniem pewnej cz~sci<br />

ludzi na swiecie.<br />

Dlaczego wi~ kszose z nas uwaza, ze rodzina to schemat przynajmniej<br />

2 + 1? Dlaczego wydaje nam si~, ze rodzina pojawia si~ dopie­<br />

81


~<br />

- ---<br />

ANKIETA<br />

-- - - -- - - - - - - - -- - -- - - - -- - - -- - - - - -- - - - - - - - - -- -- - - - -- - - - - --- --- -- - --- - - - - - - - - - -<br />

ro z przyjSciem dziecka na swiat? Czy mamy prawo uwazae, ze osoba,<br />

kt6ra nie chce miee dzieci, jest niepelnowartoSciowym czlowiekiem?<br />

Odpowiedi nasuwa siy sarna, ale czym innym teoria, a czym<br />

innym praktyka. Osoby samotne i bezdzietne bardzo czysto traktowane<br />

Sq jako "te gorsze". Nie bez powodu sam wydiwiyk okrdlenia<br />

"stara panna" jest negatywny.<br />

A przeciez r6wnie dobrym wkladem w ksztaltowanie siy wsp61­<br />

czesnego nam swiata jest poswiycanie zycia innym przez uczenie ich,<br />

dzielenie siy wlasnym doswiadczeniem, niesieniem pomocy i rady.<br />

Naukowcy, duchowni, Iiteraci i wielu, wielu innych ludzi podejmuje<br />

przynajmniej pr6by wniesienia we wsp6lczesnq ludzkq egzystencjy,<br />

w ten dziwny i zagmatwany swiat czegos wartosciowego. Owszem,<br />

niekt6rzy majq rodziny, ale inni nie, poswiycajqc siy w zupelnosci<br />

swojej dziedzinie (przykladem moze stae siy tu Immanuel Kant, kt6­<br />

ry - uwazany za wybitnq jednostky - calkowicie oddal si y swojej<br />

pracy, nie dzielqc zycia na rodzinne i zawodowe).<br />

Poza tym nie wszyscy stworzeni Sq do zycia rodzinnego, co nie<br />

znaczy, ze nie nadajq siy do zycia w spoleczenstwie. Mysly, ze postulat<br />

"nie mycz siebie i innych" w pewnych przypadkach jest jak najbardziej<br />

uzasadniony. Po co unieszczysliwiae innych i siebie, zmuszajqc<br />

siy do wypelnienia roli spolecznej? Krzywdzi siy tyl ko w ten<br />

sposob cale otoczenie. Nieumiejytnose otwartej rozmowy powoduje<br />

narastanie konfliktow, zmartwien, problemow - a rodzi siy ona ze<br />

znudzenia, braku zrozumienia i przede wszystkim niechyci do drugiej<br />

osoby. Czy nie lepiej skupie swojq energiy na pracy dla siebie<br />

i innych?<br />

Moja mama nauczyla mnie wielu waznych rzeczy, miydzy innymi<br />

tego, ze trzeba w ludziach szukae dobra, a nie samych negatywnych<br />

cech; ze kazdy czasami potrzebuje dobroci i tzw. pomocnej ryki.<br />

Zawsze mowi, ze powinnam olbrzymiq wagq przykladae do wlasnego<br />

wyksztalcenia - nie tylko naukowego, ale takie emocjonalnego.<br />

Uczye siy dla rozwoju rozumu i serca. Chcialabym umiee i mac przekazae<br />

te wartosci komus innemu, ale niekoniecznie swoim dzieciom.<br />

Czlowiek uczy siy przez cale swoje zycie we wszystkich sytuacjach.<br />

Jest zatem wiele ewentualnosci "przemycenia" tych prostych, a tak<br />

przydatnych prawd zyciowych innym. M ozna bye wykladowq, dzien­<br />

82


TEMAT M[ESlt\CA<br />

nikarzem, pisarzem, poetq.. . Sq miliony mozliwoSci spelnienia siy<br />

w innej roli niz rodzinna ezy rodzieielska.<br />

Na pytanie, ezy w przyszlosei ehey zalozye rodziny, odpowiadam<br />

redakeji i sobie: "nie wiem". Dzisiaj sklaniam siy bardziej ku<br />

temu, zeby -v.rybrae te drugq drogy - weale nie gorszq, po prostu<br />

innq. Co jednak mozna wiedziee, majqe niespelna dwadzideia lat?<br />

AGNIESZKA PELC, studentka filozofii PAT i socjologii w Wyzszej Szko­<br />

Ie Europejskiej w Krak owie.<br />

TOMASZ PONIKtO<br />

Chey zalozye rodziny. Dlaezego? Bo nie -v.ryobrazam sobie iyeia<br />

poza niq. W lasnie w mojej rodzinie zostalem -v.ryehowany w taki sposob,<br />

ie za pewnik uznajy to, iz w zyeiu najwainiejsze Sq wartosei<br />

pozamaterialne: milosc, wiara, nadzieja, uezeiwa praea... i rodzina.<br />

Nie wiem, ile razy mowilismy 0 tym wprost - najwazniejszy byl dla<br />

mnie po prostu przyklad moieh rodzieow. N ie zdarzylo mi siy dostrzee<br />

niekonsekweneji w ieh dzialaniaeh ezy mysleniu - s qdz~ , ze to<br />

bardzo waine. Po pierwsze, u ni k n~ li moralizatorstwa, po drugie,<br />

hipokryzji. Czym innym jest przeeiez sillehanie i przyjmowanie nakazow,<br />

a ezym innym eodzienne doswiadezanie, w naj mniejszyeh<br />

sprawaeh, sily przekonan, wplywu wartosei. Z awsze eZlllem siy czlonkiem<br />

rodziny, osobq, ktora jq wspoltworzy, a nie kims, kto rna siy<br />

ezemlls podporzqdko-v.rywae. Jedyne, co bylo jasno sformulowane,<br />

to milose. Milose, ktora poeiqga za sobq mnostwo konsekweneji,<br />

wiele wymagan, sprawy nie zawsze proste, ezasem bolesne, ale tylko<br />

ona jest w stanie zagwarantowae rodzinie trwalose. C he~ zbudowac<br />

swojq rodziny w opareiu 0 milose, oezywiseie, majqe za punkt -v.ryj­<br />

$cia obustronne ueZlleie mojej partnerki i moje, ktore przelozy si~<br />

bezposrednio na nasze dzieei. JeSli wi ~e pomiydzy nami b~dzie milose,<br />

to najwazniejsze jui znalazlem! Jej konsekwenejq bydzie szaeunek,<br />

wolnose, bliskose, wspolodpowiedziainose i ... sib do z-v.ryklego<br />

zyeia. Bo to wlasnie w eodziennoSci tkwi najwi ~ee j zagroien dla rodziny.<br />

Kiedy eoraz wi~eej ezasu sp~dz a si~ poza domem, latwo stra­<br />

83


~ ANKIETA<br />

cic z oczu to, co cenne, na przyklad ze wzglerdu na pracer. Praca moieh<br />

rodzic6w jest dla mnie wzorem, po pierwsze dlatego, ze jest uczciwa<br />

i zmierza do dobra ze wzglerdu na sw6j przedmiot; a po drugie,<br />

rn a byc tak sarno dobra dla naszej rodziny. Co rozumiem przez ten<br />

drugi warunek? To, ze pieniqdze nigdy nie Sq wartoSciq samq w sobie.<br />

Zarabianie ich to nie "bogacenie sier", tylko stwarzanie lepszych<br />

warunk6w rodzinie. Moja M ama pracuje z dziecrni niepetnosprawnymi.<br />

Kilkakrotnie bylem obecny podczas Jej zaj\c. Nauczylem sier<br />

wtedy, co to znaczy byc powolanym do okrdlonej pracy, jaki jest jej<br />

eel i czym jest sarna rnilosc. M6j T ata praeuje bardzo eiyzko; rna<br />

malo "swojego" czasu. Wielokrotnie wyjezdzal "na dluzej" - pamiytarn<br />

jeden z Jego powrot6w, akurat w dniu imienin, wiye w domu<br />

zorganizowano powitanie ze znajornymi. Mialem moze piyc<br />

lat. Tata wrocil po pol roku nieobecnoSci i nie moglem nic zrobic<br />

ze swoj q radoSciq: przytulic siy do Niego, opowiadac, pytac, bo<br />

zajerty byl goscmi. Zawolalem Go i powiedzialem: "wiesz, ja bardziej<br />

kocharn M arner, bo Ciebie nie rna ... ". I wtedy po prostu ze<br />

rnnq posiedzial. Bylern za maly, by zrozumiec, ze nie wyjeehal po<br />

to, by zarabiac, ale zeby nam (miydzy innymi rnnie) zapewnic jakotakie<br />

warunki zycia. Parokrotnie podczas wspolnej rozmowy przy<br />

kolacj i zastanawialisrny si\, czy Tata powinien podjqc jakqs oferter<br />

i pamiertam, jak je odrzucal - choc pieniqdze byly dobre, nie mogly<br />

przewyzszyc pewnych wartosci, krore Sq najwazniejsze. Bo ezy pienierdzy<br />

berdzie wiercej, czy mniej, najwazniejsze jest, abysmy byli razern.<br />

Bliskosc osoby, na ktorej mi zalezy, kt6rej ufam, zawsze bydzie<br />

ponad tyrn, co rnogq dac pieniqdze. Dlatego w mojej rodzinie<br />

chey powtorzyc ten wzorzec pracy jako wartosci.<br />

W mojej rodzinie cheer, oczywiscie, miec dzieei, choc przyznajer,<br />

ze kwestia ich wychowania wciqz mnie przerasta. Jednak swojej rodzinie<br />

zawdzierczarn tyle, ze chcialbym to doswiadczenie przekazac<br />

innym, przede wszystkim przez zalozenie wlasnej rodziny. Rodzina<br />

to rnilosc, a mitosc daje siler. Mysly, ze rodzina moze byc sposobem<br />

spelnienia siy czlowieka.<br />

Szczegolnym momentem w fi lmie Prosta historia Davida Lyncha<br />

jest ten, w ktoryrn bohater opowiada 0 tym, jak kazal swoim dzieciom<br />

znaleic patyk i przelamac go, a kiedy to juz zrobity, poprosii,<br />

84


TEMAT MI ESIJ\CA<br />

by wzi~ ly kilka patykow i sprobowaly<br />

uczynic to sarno. Nie mogly;<br />

wtedy powiedzial im - widzicie,<br />

ta garsc patykow to wlasnie<br />

rodzina; zlamiesz jednego czlowieka,<br />

ale nie zlamiesz rodziny.<br />

Odczulem to rowniei ja. Kiedy<br />

przerosly mnie wlasne problemy,<br />

tylko wsparcie mojej rodziny pomoglo<br />

mi przez nie przebrnClc.<br />

Nawet jesli sam si~ 0 nie prosiiem,<br />

musialem ponosic konsekwencje,<br />

ale nigdy nie pozostawalem sam.<br />

Wainym oparciem dla mojej<br />

rodziny jest wiara. O d setek kazan<br />

wainiejszy jest obraz moich<br />

rodzicow, ktorzy choc zm~cze ni<br />

po calym dniu pracy, wieczorem<br />

kl~kajCl do modlitwy. Pewnie tei<br />

na tym polega pokora, ktorej<br />

uczy wiara. Tak sarno i ja b~d e;:<br />

uczyl si~ na nowo pokory, kiedy<br />

zaczne;: wspolne iycie z partnerkCl.<br />

Je§li zbuduje;: rodzine;: na fundamencie<br />

milosci - a tego sobie<br />

iycze;: - cala reszta powinna "si~<br />

uloiyC".<br />

TOMASZ PONIKt O, student<br />

socjologii w W yzszej Szkole Europejskiej<br />

w Krakowie.<br />

"''',J''' K.R.\( ' IKpow"uchn~.<br />

OIJOlOwl"ki .<br />

w his turir \I"rU.1n)<br />

WKROTCE<br />

Ks. Jan Kracik<br />

Powszechny,<br />

apostolski,<br />

w historie wpisany<br />

Ksia,dz Jan Kracik jest znanyrn<br />

historykiem Kosciola, profesorem Papieskiej<br />

Akademii Teologicznej w Krakowie<br />

i publicysta, wsp6tpracuja,cym<br />

stale z "Tygodnikiem Powszechnym".<br />

0publikowal mil';dzy innymi: Swi~ty<br />

Kosci6l grzesznych ludzi, Tlwogi i nadzieje<br />

kOllca wieku oraz Relikwie.<br />

W najnowszej ksia,zce autar omawia<br />

historyczne przemiany KOSciola,<br />

pokazuja,c i ycie reiigijne roi nych epok<br />

zarowno "od gory" (ewolucja doktryny,<br />

relacje Kosci61-pansrwo},jaki "ad<br />

dolu" (codzienna poboinosc, rozumienie<br />

prawd wiary, napiE;cia miE;dzy<br />

wiernymi a duszpasterzami).


TEMAT MIESll\CA<br />

"....t(<br />

~·~1-<br />

- i_._:; nspiracie<br />

\ ':. .-/' ~/ '.J<br />

\. . .)<br />

.•.,. :.._...... ... <br />

Czytelnikom szukajqcym dodatkowych lektur na temat rodziny<br />

polecamy na poczqtek dawky mqdrego.humoru, czy li<br />

ksiqiky Robina Skynnera i Johna Cleese'a Zye w rodzinie<br />

i przetrwae (Warszawa 2001). Tio kulturowe, w jakim funk ­<br />

cjonujq dzisiejsze rodziny, znakomicie pokazuje w swoich<br />

dwoch ksiqikach Arlie Russell Hochschield - The Time<br />

Bind: When Work Becomes Home and Home Becomes Work<br />

(New York 1997) The Commercialization of Intimate Life.<br />

Notesfrom Home and Work (Berkeley 2003). lako wprowadzenie<br />

mogq tei posluiyc dwa tomy rozmow Doroty Terakowskiej<br />

i Jacka Bomby - Bye rodzinq, czyli jak budowae dobre<br />

iycie swoje i swoich dzieci (Krakow 2003) oraz Bye rodzinq,<br />

czylijak zmieniamy s~przez cale i ycie (Krakow2004).<br />

o religijnym wymiarze rodziny i malienstwa szeroko traktujq<br />

ksiqi ki - J6zefa Augustyna SJ 0 milosci, malienstwie<br />

i rodzinie (Krakow 2004), Anselma Griina OSB Malienstwo.<br />

Blogoslawienstwo na wspolnq drog~ (Krakow 2004),<br />

Jerzego Grzybowskiego Dialog jako droga duchowosci<br />

w malienstwie i nie tylko (Krakow 2004), Miroslawa Pilsniaka<br />

OP Milose, przyjain, modlitwa, czyli wszystko, co<br />

najwainiejsze (Krakow 2004) oraz Elibiety Sujak Poradnictwo<br />

malienskie i rodzinne (Katowice 1988).<br />

Poki czas, warto siygnqc takie po praktyczne poradniki:<br />

Adele Faber, Elaine Mazlish Wyzwoleni rodzice, wyzwolone<br />

dzieci. Twoja droga do szcz~sliwej rodziny (Poznan 1994)<br />

oraz tychie }ak mOwie, ieby dzieci nas sluchaly? }ak sluchae,<br />

ieby dzieci do nas mOwily? (Poznan 1996), Thomasa<br />

Gordona Wychowanie bez poraiek (Warszawa 1991) i Aarona<br />

T. Becka Milose nie wystarczy. }ak rozwiqzywae nieporozumienia<br />

i konflikty malienskie (poznan 2002).<br />

5


87<br />

TEMATY I REFLEKSJE<br />

"Moi liwa iest nawet<br />

zmiono no lepsze"<br />

Ze Stefanem Wilkanowiczem<br />

rozmawiajq Dorota Zanko<br />

i laroslaw Gowin<br />

Cecha wspolczesnej cywilizacji, ktora jest rownoczesnie<br />

jej najwit{kszym zagrozeniem, to wolnosc<br />

bez poczucia odpowiedzialnosci. Sit{gajqc jeszcze<br />

glt{biej, mozna stwierdzic, ze zanika nawet poczucie<br />

ciqglosci.<br />

Przez malienstwo przybliiyl si{! Pan do bardzo odleglego kulturowo<br />

od Polski kraju. Czym w Pana wypadku bylo iycie na styku dwoch<br />

kultur? Gdzie jest Pana ojczyzna duchowa?<br />

Wedlug mnie kazdy rna trzy ojczyzny. Jedna to ojczyzna naturalna,<br />

geograficzno-kulturowa, w kt6rej wyr6sL Druga (i ta jest najbardziej<br />

swojska) to "mala ojczyzna", gdzie czlowiek czuje si~ naprawd~<br />

u siebie. Trzecia to ojczyzna duchowa, kt6q budujemy z rozmaitych<br />

wplyw6w, jakie do nas docierajq, obecnie coraz szybciej i w coraz<br />

wi~kszym stopniu. Z tego splotu wplywow moze narodzic si~ cos<br />

harmonijnego, ale moze tez powstac zupelny chaos. Dzisiejszy swiat<br />

pelen jest takiego chaosu.<br />

Moja ojczyzna duchowa - poza Polskq, kt6rej kultura jest dla<br />

mnie podstawowa - to wietnamska poezja liryczna, ludowa i wspolczesna,<br />

oraz wietnamska muzyka. Rownoczesnie jednak odnajduj~<br />

jq rowniez w muzyce g6rali andyjskich. Kiedy dawniej na krakow­


II<br />

ROZMOWA ZE STEFAN EM WILKANOWI CZEM<br />

skim Rynku grywal zesp61 z Peru, zatrzymywalem siy zawsze w poblizu<br />

i mialem poezueie, ze ei ludzie Sq moimi wsp6lrodakami.<br />

Mojq ojezyzoq duehowq jest Podhale, ehoeiaz jestem eeprem<br />

z Warszawy, ale jest niq r6wnoezesnie rzymskie T rastevere i H ue,<br />

dawna stoliea Wietnamu. Bylem tam kiedys przez trzy dni - pokazano<br />

mi kosei61, w kt6rym zostala oehrzezona moja zona, oraz bramy,<br />

kt6rq do palaeu eesarskiego wehodzil m6j tesc. Zobaezylem tez wtedy<br />

i wehlonqlem wiele innyeh rzeezy. Czlowiek musi wiye budowac<br />

swojq ojezyzo ~ duehowq i eiqgle jq harmonijnie rozwijac.<br />

Pmlska zona wychowala sif! w innym krf!gu kulturowym. Czy codzienne<br />

obcowanie z kims, czyja ojczyzna duchowa jest tak odlegla, wzbogacilo<br />

Pana czy raczej wprowadzilo w Pana zycie duchowe chaos?<br />

Choeiaz moja zona jest Wietnamkq, wyehowywala si~ w rodzinie<br />

chrzescijanskiej, wi~c r6znica kulturowa mi~dzy nami nie byla wielka.<br />

Poza tym pewne elementy kultur azjatyckich Sq moim zdaniem<br />

bardziej chrzeScija6skie niz w niekt6rych spoleczenstwach stricte<br />

chrzescijanskich. O to przyklad: gdybym zyl w Chinach przed rewolucjq<br />

kulturalnq, juz od dwudziestu pewno lat przechowywalbym<br />

w domu niezwykle cenny dar - ozdobnq trumn~ , kt6rq ofiarowywano<br />

tam czlowiekowi w starszym wieku jako wyraz najwyiszego szacunku.<br />

Spr6bujmy w Polsce, kraju katolickim, ofiarowac komus trumn~<br />

przed smierciq! W tamtej kulturze smierc jest traktowana 0 wiele<br />

bardziej naturalnie, nie wyzwala takiego strachu jak u nas, nie ukrywa<br />

jej si~ tak jak w kulturze euro-amerykanskiej. Pod tym wzgl~d em<br />

tamte kultury Sq zdrowsze.<br />

Podobnie jest ze sprawami plei. Zwiedzalem kiedys w Wietnamie<br />

muzeum kultury ludu Tjam. T jamowie byli wyspiarzami, prawdopodobnie<br />

piratami, wyznawcami religii hinduskiej, kt6rzy przybyli<br />

do srodkowego Wietnamu i zalozyli tam swoje kr6lestwo. Zobaczywszy<br />

rZeZb~ hinduskiej tancerki, uswiadomilem sobie, ze<br />

w tamtej kulturze plee traktuje si~ jako cos naturalnego, a zarazem<br />

sakralnego. T o bylo bardzo osobiste wrazenie.<br />

N atomiast u nas 0 sprawach plei m6wi si~ alba j~zykiem ""rysublimowanej<br />

duchowosci i sztucznej, oderwanej od zycia idealizacji<br />

88


TEMATY I REFLEKS.lE<br />

czy naukowoSci - albo j~zykiem wulgarnym. Nie mamy nawet odpowiednich<br />

okreSlen. Nasz j~zyk nie umie oddac istoty rzeczy.<br />

Powiedzial Pan, ze dzisiejszy swiat pogrqzony jest w chaosie. Tradycyjna<br />

hierarchia wartosci stopniowo przestaje obowiqzywac. Ten zam~t<br />

dotyka rowniei, a moze przede wszystkim, zycia rodzinnego. Jakie<br />

sq, Pana zdaniem, glowne przyczyny wspolczesnego kryzysu rodziny?<br />

To sprawa niezwykle zlozona. Mysl~ jednak, ze bierze si~ on przede<br />

wszystkim z generalnego oslabienia wi~zi. Istnieje zaleznosc mi~dzy<br />

kryzysem wi~zi rodzinnych a slabni~ciem wi~zi \v spoteczenstwie,<br />

post~pujqcym kryzysem solidarnosci i odpowiedzialnosci. Cecha<br />

wsp6tczesnej cywilizacji, kt6ra jest r6wnoczeSnie jej najwi~kszym<br />

zagrozeniem, to wolnosc bez poczucia odpowiedzialnoSci. Si~gajqc<br />

jeszcze gl~biej, mozna stwierdzic, ze zanika nawet poczucie ciqglo­<br />

Sci. Nasza kultura jest kulturq "orgiasrycznq" (wedle niezbyt szcz~sliwego<br />

wyrazenia Jacka Szymanderskiego) - zanika w niej poczucie<br />

ciqgloSci, a zycie zaczyna si~ skladac z serii osobnych przezyc. Czlowiek<br />

nastawiony jest na kolekcjonowanie luinych doznan, a nie na<br />

rozw6j. Zanika wi~c r6wniez poczucie tozsamoSci. Wsp6tczesny czlowiek<br />

rna ogromne trudnosci z wlasnq stalosciq, z dochowaniem wiernosci:<br />

trudno mu podejmowac zobowiqzania na dluzszy czas, poniewaz<br />

nie wie, kim b~dzie za dziesi~c czy dwadzieScia lat. To chyba<br />

najgl~bsza przyczyna tego kryzysu.<br />

Opr6cz tego przechodzimy od tradycyjnej kultury lokalnej do<br />

pluralizmu, mobilnosci, nadmiaru bodic6w i informacji, kt6ry nas<br />

rozbija. Do tego dochodzq znane tradycyjne przyczyny, jak praca<br />

kobiet poza domem, bezrobocie i wiele innych problem6w spolecznych.<br />

Wydaje si~, ze nie jesteSmy jeszcze przystosowani do kultury<br />

pluralisrycznej i nie nauczylismy si~ tworzyc pozyrywnej kultury w nowych<br />

warunkach. Zdarza si~ czasem, ie jakis szlachetny czlowiek<br />

w dobrej wierze broni modelu rodziny, ale ... z XIX wieku.<br />

89


II<br />

ROZM OWA ZE STEFA NEM WILKANOW ICZEM<br />

A Panskim zdaniem nalezaloby si f! juz z nim rozstaC?<br />

Sq dz~, ze nie da si~ go dzis utrzymac. Potrzeba nam refleksji nad nowym<br />

modelem, r6wniez w obr~ bie chrzeScijanstwa, kt6re jak na razie<br />

jest konserwatywne i powtarza dawne schematy, zamiast poszukiwac<br />

nowych tw6rczych rozwiqzan.<br />

Podam najprostszy przyklad: mamy w Polsce wielkie domy towarowe,<br />

do kt6rych ludzie udajq si~ w niedziel ~ na zakupy - po mszy<br />

swi~t ej , a czasem zamiast niej. Biskupi, zaniepokojeni tym nowym zwyczajem,<br />

protestujq, podkreslajqc, ie dzien swi~ty nalezy swi~cic. Nie<br />

m6wiq jednak, jak to robic. W swoich wypowiedziach kladq nacisk<br />

jedynie na to, ieby nie pracowac i nie oddawac si~ niestosownym rozrywkom,<br />

ale brakuje nam refleksji, co naprawd~ oznacza swi~towanie<br />

niedzieli. Trzymamy si~ wi~c pewnego schematu wartoSci autentycznych,<br />

ale pochodzqcych z dawniejszej sytuacji kulturowej. Tymczasem<br />

dzisiaj trzeba znaleic dla nich inny, nowy spos6b wyrazu.<br />

Kolejny przejaw naszej degradacji to " s p i eni~ za n ie swiadomosci",<br />

czyli orientacja na zysk materialny i sukces, kt6ra zaczyna przesianiac<br />

wszystko inne. T rzeba oczywiscie zdawac sobie spraw~, ze<br />

istnieje powazna przyczyna takiej sytuacji - niedoceniany w rzeczywistosci<br />

problem bezrobocia. N ie tylko dlatego, ie ludzie bezrobotni<br />

degradujq si~ na r6ine sposoby, co rna daleko idqce konsekwencje<br />

osobowoSciowe i spoleczne, ale tei ze wzgl~du na to, ze w dzisiejszej<br />

rzeczywistosci zaczyna dominowac strach przed utraq pracy. Powi~kszajqca<br />

si~ mi~dzy przepasc bogatymi a biednymi wywoluje u tych ostatnich<br />

fru stracj~, wzmaganq r6wniei dzialaniem reklamy, ktora wytwarza<br />

sztuczne potrzeby i zmusza Judzi do ich zaspokajania. To rodzi<br />

nieslychany wzrost aspiracji.<br />

Jest jeszcze jeden bardzo konkretny pow6d kryzysu rodziny. O toz<br />

nie rna powainej i szeroko rozwini~tej metody uczenia dzieci iycia<br />

rodzinnego. Ksiqiek z tej dziedziny jest co prawda na rynku duio,<br />

ale nie wi em, czy proponujq one tak naprawdy jakieS perspektywiczne<br />

metody funkcjonowania rodziny. Brakuje tei dobrych ksiqiek,<br />

kt6re pomagataby przygotowac siy mtodym rodzicom do roli wychowawc6w.<br />

To nieprawda, ze oni Sq przygotowani do rodzicielstwa<br />

z natury rzeczy. Muszq siy niestety wiele nauczyc. Marzy 0 ksiqi­<br />

90


ce, ktora prezentowataby rozwoj cztowieka od urodzenia do smierci<br />

i ktora mtodym ludziom dawataby elementarnq wied z~ 0 dziecku.<br />

Taka ksiqika moglaby bye przygotowana albo w formie encyklopedii,<br />

albo jako zapis rozmow z rodzicami dzielqcymi si~ swoimi doswiadczeniami.<br />

Dzisiaj trzeba tqczye roine rodzaje literackie: precyzyjnq<br />

uporzqdkowanq inform acj~ z dyskusjq i swiadectwem.<br />

Jaki model rodzil1Y sprawdzilby sif? wobec tego w dzisiejszych czasach?<br />

Czy mialby Pan jakqs swojq propozycjf??<br />

Taka propozycja musialaby bye bardzo ztoiona i uwzgl~dniae wiele<br />

aspektow. Rodzina pozostawiona samej sobie jest absolutnie za slaba,<br />

ieby poradzie sobie ze wszystkimi problemami. Zespoty rodzin,<br />

mniej lub wi~ce j formalne, mogq fu nkcjonowae znacznie sprawniej.<br />

Jako przyklad przywolam sytuacj~ z okresu, kiedy moje corki byly<br />

mlodymi dziewcz ~t ami i przeiywaly okresy buntu i problemow. Kiedy<br />

nie moglem sam im pomoc, poniewai wiedziatem, ie wszystkie<br />

pouczenia pochodzqce ode mnie zostanq przez nie odrzucone, si~ga ­<br />

tern po pomoc takiej osoby, ktora w danym momencie byta dla nich<br />

autorytetem. Z kolei corka naszych przyjaciol, kt6ra ze swoimi rodzicami<br />

0 pewnych sprawach w iadnym razie nie chciala rozmawiae,<br />

przychodzita do nas i zwierzata si ~ mojej ionie, do ktorej miala zaufanie,<br />

ale z ktorq lqczyly jq oczywiScie catkiem inne relacje. Jeieli<br />

wi~c istnialyby takie srodowiska przyjaciol, znacznie latwiej byloby<br />

pokonywae problemy. W takich sytuacjach zreszq rodzice i dzieci<br />

nieSwiadomie UCZq si~ od siebie nawzajem.<br />

Czego nauczyl si? Pan od swoich dzieci?<br />

Dzieci lICZq rodzicow wyzbywania si~ egoizmu, swiadomego czy nie,<br />

czyli oczyszcze nia mitoSci. Z dzieemi Iqczq nas z jednej strony silne<br />

zwiqzki uczuciowe, z drugiej - poczucie odpowiedzialnosci. Rozwijanie<br />

w sobie poczucia odpowiedzialnoSci jest w i yciu bardzo potrzebne.<br />

Pary, ktore nie maj


Ii<br />

ROZMOWA ZE STEFANEM WILKA NOWICZEM<br />

Poza tym dociekliwosc, spontanicznose i mqdrose dzieci to dla<br />

rodzicow wainy dar. Kiedy dorastajq i zaczynajq od nas odchodzie,<br />

naleiy nauczye siy szanowae ich wiasnq drogy, nie potypiae ich z gory<br />

i nie narzucae im naszego zdania, miee ogromnq cierpliwose i umiejytnose<br />

czekania oraz swiadomose, ie trudnosci czysto znikajq z czasem<br />

same, a jeSli rozwiqzanie ich bydzie wymagalo jakiegos glybszego<br />

dialogu, to na ten dialog tei musi przyjsc wlaSciwy czas.<br />

To, ie problemy czasem znikajq same, u5wiadamiamy sobie CZ?sto<br />

niestety dopiero po fakcie. Kiedy przeiywamy kryzys w relacjach<br />

z dziecmi, trudno wtedy na ogol umiei si? zdystansowac i podchodzic<br />

do tego bez emocji.<br />

Z pewnosciq tak. Ale ja oienilem siy w p6Znym wieku i kiedy pojawily<br />

siy trudnosci z wychowaniem dzieci, mialem jui wiele doswiadczeo<br />

zwiqzanych z iyciem spolecznym czy rodzinnym. Wiedzialem,<br />

jak waine jest cierpliwe czekanie.<br />

Czy na obecnym etapie zycia ma Pan jakis sw6j prywatny dogmat?<br />

"<br />

Wyznajy przede wszystkim wielkq ograniczonose ludzkiej wiedzy.<br />

Wszystko, co wiemy w dowolnej dziedzinie - na przyklad teologii,<br />

kosmologii czy socjologii - jest znikome. T o rozrastajqca siy i niezwykle<br />

cenna wiedza, ale to naprawdy bardzo niewiele. W konsekwencji<br />

powinnismy wiyc bye bardzo ostroini w interpretowaniu<br />

wszelkich prawd - zarowno prawd wiary, jak i hipotez wspokzesnej<br />

nauki. Nie chodzi 0 jakis agnostycyzm, ale 0 postulat lekko relatywizujqcej<br />

ostroinosci. T rzeba bardzo uwaiae, ieby swoim przekonaniom,<br />

zarzqdzeniom, opiniom nie nadawae charakteru absolutnego,<br />

tylko stale odnosie siy do rzeczy najbardziej podstawowych. Mogy<br />

wiyc powiedziee, ie na starose coraz bardziej odpowiada mi teologia<br />

wschodnia, ktora bardziej podkre§la, jak wiele nie wiemy, nii akcentuje<br />

to, co wiemy. Bylbym szczysliwy, gdyby ogloszony zostal nowy<br />

dogmat: 0 Tajemnicy ...<br />

92


TEMATY I REFLEKSJE<br />

Nalezy zwlaszcza wystrzegac si~ przekonania, ze posiadanie pewnej<br />

wiedzy daje uprawnienia. Wiedza daje zobowiqzania, a n ie up rawmenia.<br />

A jaka jest Pana podstawowa prawda w dziedzinie wiary? Wiele os6b<br />

odkrywa w Pismie Swi{?tym jakies "jedno zdanie", kt6re staje si{? w ich<br />

zyciu szczeg6lnie waZne ...<br />

M ysl, b6ra towarzyszy mi przez cale zycie, nie pochodzi, co ciekawe,<br />

z Pisma Swi~tego. Jest to zdanie wypowiedziane przez ks. Wladyslawa<br />

Lewandowicza, kt6re uslyszalem mniej wi~cej pi~cdziesiqt<br />

lat temu w czasie rekolekcji akademickich: "Chrzescijanin to taki<br />

czlowiek, kt6ry czuje si~ osobiScie zwiqzany z Chrystusem". T a mysl<br />

stawia oczywiscie wielkie wymagania i stwarza bolesne problemy,<br />

ale jesli si~ znaczenia osobistego zwiqzku z Chrystusem nie rozumie,<br />

to mozna zastanawiae si~, czy jest si~ naprawd~ chrzeScijaninem.<br />

Kosci61 i chrzeScijanstwo w miar~ uplywu lat pojmuj~ coraz bardziej<br />

chrystocentrycznie. To zabawne, ale w pewnych srodowiskach<br />

katolickich, zwlaszcza na Zachodzie, Kosci61 traktowany jest jako<br />

cos w rodzaju stowarzyszenia, kt6re za patrona obralo sobie Jezusa<br />

z Nazarew. Do Jego nauczania ludzie ci odwolujq si~ w mniej lub<br />

wi~cej swobodny spos6b, a poza tym £unkcjonujq jak zvvykla organizacja.<br />

Oni w pewnym sensie przestali bye Kosciolem. Zdanie ks. Lewandowicza<br />

do nich si~ juz nie odnosi.<br />

W swojej ksiqzce Dlaczego i jak wierz~ napisal Pan, ze wiara to proces,<br />

nie stan. Czy w Pana mysleniu 0 wierze nastqpily w ciqgu zycia<br />

jakies zasadnicze przewartosciowania?<br />

T ak si~ z10zylo, ze w moim zyciu nie bylo jakichs za/aman czy zasadniczych<br />

zmian kierunku myslenia, lecz raczej proces ciqglego, moze<br />

nie powinienem m6wie: "pogl~biania", bo ezlowiekowi trudno samemu<br />

ocenic, czy si~ pogl~bil, czy tez splycd, lecz rozwoju wiary,<br />

coraz lepszego rozpoznawania pewnych zyciowych problem6w, kt6­<br />

rych wczeSniej nie uswiadamialem sobie w V\,),starczajqcym stopniu<br />

- na przyklad slaboSci wlasnych ezy slabosci innych ludzi. Kiedy czy­<br />

93


II<br />

ROZMOWA ZE STEFANEM WI LKA NOWICZEM<br />

ta si~ historie biblij ne, ewangelie, hist ori~ chrzescijanstwa, widae, ie<br />

iycie ludzkie to przeplatanie s i ~ wiernosci i niewiernoSci, autentycznOSci<br />

i samozaklamania ... W Pismach jest to obecne wsz ~ dzie ­<br />

i w takim samym stopniu istnieje w kaidym czlowieku.<br />

W iara to zarazem proces powstawania calkiem podstawowych,<br />

czasem strasznych pytan. Jeieli B6g stworzyl swiat, to dlaczego jest<br />

w ni m tyle zla? Z taki mi pytaniami musi zmagae si~ kaidy z nas i nikt<br />

nie znajduje odpowiedzi. M oi na jedynie przyjqe postaw~ szacunku<br />

wobec tajemnicy.<br />

Pojawiajq si ~ tei pytania dotyczqce sfery religii, kt6re wynikajq<br />

z nowej wrailiwosci. Historia Objawienia to przeciei historia okrucienstw.<br />

Stary Testament pelen jest przeraiajqcych opis6w okropnosci,<br />

kt6re w dodatku, jak si~ wydaje, "zarzqdzane" Sq przez Boga.<br />

Wsp6kzesny czlowiek, nieprzygotowany do takiej lektury, nic z tego<br />

nie rozumie. Zadaje pytania. Nie naleiy przed nimi uciekae. Potrzebna<br />

jest wi~c nowa forma katechezy. Nie moina dzisiaj czytae Starego<br />

Testamentu bez znajomosci historii tamtych czas6w, kultury, polityki,<br />

spoleczenstwa. N a przyklad ofiara Izaaka, kt6ra dla wielu ludzi jest<br />

wstrzqsajqca, musi bye rozpatrywana w 6wczesnym kontekscie, kiedy<br />

to ofiary z ludzi byly rzeCZq normalnq. O na wchodzi w tamten kontekst,<br />

a zarazem go przekracza i uniewainia. B6g najpierw iqda calkowitego<br />

poslusze6.stwa i wiernosci, a potem wstrzymuje rc:kc: Abrahama.<br />

To tylko jeden z przyklad6w, a jest ich w Biblii bardzo wiele.<br />

Spos6b nauczania religii wymaga wi~c chyba gl~bo k i ej rewizji.<br />

Rewizji wymaga r6wniei spos6b wydawania Pisma Swi~tego . Dzisiaj<br />

nie powinno s i ~ jui wydawae go tak, jak wydana jest Biblia Tysiqclecia.<br />

Nie wolno tei zachc:cae do czytania go w takiej formie,<br />

gdyi jest prawie pewne, ie b~dzie wywolywalo zgorszenie lub rozumiane<br />

b ~ dz ie opacznie. Stan wiedzy wsr6d ludzi katechizowanych<br />

jest bardzo niski, nawet przy wysokim poziomie religijnego zaangaiowania.<br />

Tym ludziom wie dz~ religij nq trzeba przekazywae tak, jakby<br />

robilo si~ to pierwszy raz. rch chrzeScijanstwo bywa dziecinne,<br />

pomieszane z r6inymi ideologiami. Brakuje powszechnej systematycznej<br />

formacji doroslych. Laicyzacja jest wic:c nieunikniona.<br />

~:-<br />

94


TEMATY I REFLEKSJE<br />

Ktos powiedzial, ie dowodem na istnienie Boga jest obecnose na swiecie<br />

ludzi "sprawiedliwych". Jaki mag/by bye Pana dowad na istnienie<br />

Boga?<br />

Zamiast mowie 0 dowodach na istnienie Boga, 'vvolalbym raczej powiedziee,<br />

dlaczego wierzy . Otoi wierzy, bo uwaiam, ie w czlowieku<br />

jest cos, co domaga siy sensu, ladu, kosmosu, celu - cos, co nie chce<br />

uznae przypadkowoSci i chaosu. Jest w nim tei wiara w bezinteresowne<br />

dobro.<br />

Istnieje tei inna strona wiary - doswiadczenia m istyczne. lch liczba,<br />

jakose i charakter odslaniajq cos bardzo glybokiego. Przez doswiadczenie<br />

mistyczne czlowieka rozumiem nie jakies objawienia formaine<br />

- w formie glosu, postaci itp. - ale przeiycie czegos niewytlumaczalnego.<br />

W ankiecie przeprowadzonej w iele lat temu przez<br />

"Tygodnik Powszechny" i "<strong>Znak</strong>", zatytulowanej Dlaczego wierz?,<br />

wqtpi?, odchodz??, znalazlo siy wiele wypowiedzi w rodzaju: "Bylem<br />

przeciytnym, dose obojytnym i niezbyt gorliwie praktykujqcym<br />

katolikiem. W pewnym momencie przeiylem cos, co moina by nazwae<br />

obecnosciq Boga, i od tej chwiIi cala orientacja mojego iycia<br />

zmienila siy. Spadlo to na mnie nieoczekiwanie i bylem tym nawet<br />

dosye zaienowany".<br />

Powszechnie panuje przekonanie, i e mistyk to wielki 5wiyty, ktory<br />

iyl dawno temu, mial objawienia i napisat 0 tym ksiygy. Tymczasem<br />

takich by to niewielu, podczas gdy doswiadczenia, 0 ktorych mowiy,<br />

Sq, jak siy wydaje, czyms znacznie czystszym i majq 0 wiele wiykszy<br />

zasiyg. One Sq znakami, kt6re wskazujq na Boga.<br />

Wracajqc do wiary w dobro i sens: niekoniecznie musi bye ona<br />

udzialem ludzi formalnie wierzqcych. Przykladem jest dla mnie Joseph<br />

Conrad, jego spos6b przeiywania czlowieka i swiata. Na jego<br />

pisarstwie po czysci siy wychowalem. Kiedy w ksiqice Dlaczego i jak<br />

wierz? pisalem 0 "wierze podstawowej", jego przede wszystkim miatem<br />

na mysii. Taki spos6b patrzenia rozszerza zjawisko wiary nawet<br />

na ludzi, kt6rzy mogq uwaiae siy za ateist6w.<br />

A jak od "wiary podstawowej", tei wiary w dobro i sens, moie l1awet<br />

w Istot? Wyiszq, moina przejse do wiary chrzeScijanskiej? ezy w Pana<br />

wypadku zadecydowalo 0 tym po prostu wychowal1ie?<br />

95


[{[I<br />

ROZMOWA ZE STEFANEM WILKANOWICZEM<br />

W moim wypadku bylo odwrotnie. Najpierw mialem wiary chrzescijanskq<br />

- dosye prosq, choe stosunkowo oswieconq ze wzglydu na<br />

znakomitych wychowawc6w (byli to marianie, jezuici, benedyktyni,<br />

wszyscy "w bardzo dobrym wydaniu"). Na ty wiary musialem dopiero<br />

potem spojrzee jak gdyby z zewnqtrz. Znaleie dla niej uzasadnienie<br />

i glybsze rozumienie.<br />

Dzisiaj, po (ali sekularyzacji, wielu ludzi przezywa odwrotnq sytuacjfC:<br />

majq wiarfC podstawowq i /lie potra(iq przejsc od niej do wiary<br />

chrzeScijm1skiej. Jak takie przejscie moze sifC dokonaC?<br />

Nie wiem. Prawdopodobnie u kazdego czlowieka inaczej. Ale z tym<br />

wiqze siy wazny problem przekazywania chrzescijanstwa, juz u samych<br />

podstaw, poczynajqc od malych dzieci. Ot6z musi bye to jednoczesnie<br />

przekaz objawienia i refleksja naturalna nad czlowiekiem,<br />

wykazywanie, ze wiara i chrzeScijanstwo oraz czlowiek i rozumowanie<br />

naturalne to nie rzeczy odrybne i sprzeczne, lecz paralelne. Powiedzialbym,<br />

ze paradoksalnie obowiqzkiem kazdego chrzeScijanina<br />

w stosunku do innych ludzi jest poslugiwanie siy rozumem naturalnym,<br />

"niezaczepionym" wprost 0 Objawienie, oraz rozw6j niezaleznej<br />

etyki naturalnej. Czasem jest tak, ze nie mozna komus pom6c,<br />

przekazujqc mu Objawienie, bo on nie jest tego w stanie przyjqe.<br />

Mozna jednak przekazae mu dorobek naturalnej refleksji filozoficznej,<br />

pokazae, ze niezaleznie od tego, czy jest wierzqcy czy nie, powinien<br />

siy rozwijae i stawiae wazne pytania. T akiej refleksji u nas brakuje.<br />

Odruchowo przyjmuje siy, ze etyka niezalezna przeciwstawia<br />

siy chrzeScijanstwu, ze to antyklerykalizm itp. OczywiScie w ujyciu<br />

materialistycznym nie bardzo wi adorno, na czym w ten spos6b pojmowana<br />

godnose czlowieka mialaby polegae, ale trzeba zmuszae innych<br />

do wsp6lmyslenia.<br />

A wiyc naturalna refleksja nad czlowiekiem moze bye drogq do<br />

tego, zeby mloda osoba, kt6ra rna problemy, zaczyla glybiej rozumiee<br />

czlowieczenstwo. Dopiero wtedy mozna pokazae, ze refleksja<br />

chrzeScijanska idzie w tym samym kierunku, tylko duzo dalej. Z etyki<br />

naturalnej mozna na przyklad wywiese koniecznose solidarnoSci<br />

miydzyludzkiej - jako warunku przetrwania cywilizacji, spoleczen­<br />

96


TEMATY I REFLEKSJE<br />

stwa itd. Kiedy natomiast na ten sam problem spojrzy si~ z punktu<br />

widzenia chrzeScijanskiego, dojdziemy do swi~ tych obcowania, mistycznego<br />

ciala Chrystusa i tego, ie wszyscy jestesmy po l~c zen i niewidzialnymi<br />

wi~ zami i kaidy, chqc czy nie chqc, oddzialuje na drugiego,<br />

choe w niewidzialny sposob.<br />

Problem w tym, ze gdy wspolezeSl1ie mowi sif! 0 etyee niezaleinej, na<br />

ogol ma sif! na mysli wlasnie jej odmianf! materialistyeznq, ezyli redukejf!<br />

ezlowieka do wymiaru biologieznego. Czy nie prowadzi to do<br />

degradaeji osoby ludzkiej?<br />

Dzisiaj obserwujemy bardzo dziwne zjawisko - jednoczesnie degradacj~<br />

czlowieka i jego ubosrwianie. D egradacj~, bo brak giybszej podstawy,<br />

i eby uznae jego godnose, aspiracje, powolanie, wymiar transcendentny<br />

(niezaleinie od tego, co si~ pod tym slowem rozumie), zdolnose<br />

do kontemplacji, solidarnosci z innymi. Z drugiej strony ten sam<br />

czlowiek jest ubosrwiany w postaci pewnych idoli. Mounier napisal<br />

kiedys, jak zmieniala si ~ koncepcja bohatera - w sredniowieczu byl to<br />

swi~ty alba bl ~dny rycerz, potem, po dlugiej ewolucji, w XIX wieku ­<br />

"kapitan przemyslu", jak to si~ wtedy nazywalo. Byi to bohater, ktory<br />

rozwijai gospodark ~. Dzisiaj moina powiedziee, ie bohaterem jest ten,<br />

kto w jakikolwiek sposob osi~gnqt sukces - jest znany i rna pieni~dze.<br />

Kalesony zbuntowanego piosenkarza mogq bye tak traktowane jak<br />

w sredniowieczu relikwie swi~tego.<br />

Co ezlowiek z Pana wiedzq 0 iyeiu ma do powiedzenia mlodemu pokoleniu?<br />

My s l~, ie starszy czlowiek w i adnym razie nie powinien przyjmowac<br />

w stosunku do mlodych postawy dydaktycznej. M lodych naleiy<br />

pytae i uwainie sluchae, zachowujqc po st aw~ "krytycznej empatii".<br />

To nasz podstawowy obowiqzek. W Fundacji Kultury ChrzeScijanskiej<br />

<strong>Znak</strong> poslugujemy si~ w tym celu konkursami i ankietami,<br />

krore dajq znakomite rezultaty. Jakis czas remu zorganizowalismy<br />

97


II<br />

ROZM OWA ZE STEFANEM WILKANOWICZEM<br />

konkurs dla licealistow "Dlaczego Auschwitz, dlaczego Kolyma, dlaczego<br />

Kosowo?". M ieli napisae esej w formie listu do przyjaciela,<br />

odpowiadaj,!c na te trzy pytania. Prac przyszlo niezbyt wiele, ale<br />

prezentowaly tak znakomity poziom, ze warto bylo przedumaczye<br />

je na piye jyzykow i zamieScie w Internecie. Zainicjowalismy tei: kilka<br />

innych konkursow, na przyktad "Nasza niezwykla przyjazn", gdzie<br />

chodzilo 0 opisanie przyjazni miydzy osobami, ktore tak bardzo roi.­<br />

ni,! siy miydzy sob,!, i.e glybsze zrozumienie miydzy nimi powinno<br />

wlaSciwie bye niemoi.liwe - a jednak... Przeprowadzilismy tei: ankiety<br />

0 przemocy, kt6ra rozeslana zostala do kilku tysiycy szk6i. Jej<br />

wyniki r6wniei. byly bardzo ciekawe i ci,!gle S'l wai:ne.<br />

Od mlodych trzeba wydobywae m'ldrose i pozwolie im dzialae.<br />

To jest potrzebne im i nam.<br />

Skqd Pan czerpie sw6j optymizm wobec ogromu zla, jaki nas osacza?<br />

To prawda, i:e ogrom zla jest przydaczaj,!cy. Coraz bardziej rna siy<br />

ochoty wolae na alarm. A z drugiej strony Antoni Golubiew twierdzil,<br />

i:e w historii zawsze jest inaczej, nii: si y przewiduje, i nigdy nie<br />

wiadomo, w jakim kierunku potocz'l siy dzieje. Trzeba wiyc trzymae<br />

siy zdrowej zasady, i.e na przyklad w Polsce moi.liwa jest nawet zmiana<br />

na lepsze! [smiech]<br />

Bo c6i: my naprawdy wiemy? Mamy nasladowae Pana Jezusa.<br />

A co z tego wyniknie, wie tylko On. Trzeba starae siy robie to, co<br />

jest dobre i potrzebne, nie trapie siy za bardzo przyszlosci'l. Czlowiekowi<br />

potrzebny jest optymizm. Potrzebne jest mu tei: oparcie w dobrych<br />

i przyjaznych ludziach - trzeba siy zatem samemu 0 to starae<br />

i szukae takich ludzi, aby moc zrobie cos razem.<br />

Rozmawiali: Dorota Zanko i Jaroslaw Gowin<br />

STEFAN WILKANOWICZ, ur. 1924, publicysta i dzialacz katolicki,<br />

dlugoletni redaktor naczelny "<strong>Znak</strong>u", przewodnicz'lcy Fundacji Kultury<br />

ChrzeScijanskiej "<strong>Znak</strong>". Laureat nagrody dziennikarskiej im. bp.<br />

Jana Chrapka "Slad" (2004).<br />

98


Marta Tarabula<br />

Szfuka<br />

sformafowana<br />

Sila, jakll rna w sobie zblizenie twarzy artysty<br />

w kolorze, powoduje podstawienie jej w miejsce<br />

jego 0 wiele mniej fotogenicznych osillgnil(c. Same<br />

prace autora odgrywajll tu r oll( zdecydowanie<br />

drugorZl(dnll i na dobrll sprawl( moglyby wcale<br />

nie istniec.<br />

Siedemnaseie lat temu odbylo si~ w Niedziey seminarium klubu<br />

sztuki wsp6lczesnej SHS, zatytulowane Autokomentarz artysty. Temat,<br />

rzueony przez Wojeieeha Wlodarezyka - wsehodzC)q gwiazd~<br />

historii sztuki najnowszej - trafial w sedno. Krytyey i historyey sztuki<br />

wsp6lczesnej juz od dluzszego ezasu ezuli si~ niepewnie w swyeh<br />

rolaeh; poezueie kryzysu dyseypliny wzmagal dodatkowo pietyzm,<br />

z jakim przywykli traktowac slowo pisane, zwlaszeza jeSli wyszlo spod<br />

pi6ra artysty.<br />

Arrysci nie cnq milczec - ostrzegal rok wczesniej Mieczyslaw Porybski. -<br />

Nie maj,!c, jak siy zdaje, zbyt wielkiego zaufania ani do wlasnej tw6rczoSci, ani<br />

do kryryki, ani rym bardziej do histOryk6w i teoreryk6w sztuki, robi,! to sami<br />

i robi,! jak najlepiej. Konrynuuj,!c najbardziej w'ltpliw,! z awangardowych strategii,<br />

przescigaj,! siy w krzykliwosci, arogancji, grafomanii, i to nawet wtedy,<br />

gdy maj'l cos do powiedzenia swym dzielem.<br />

99


II<br />

MARTA TARABULA<br />

"Artysta" i "autokomentarz" to byly pojercia-klucze, pomierdzy<br />

ktorymi zawieral sier caly obszar zagadnien - od biografii autora do<br />

kwestii samoswiadomoSci sztuki. Mowiono wierc 0 typowych dla<br />

awangard komentarzach normatywnych, manifestach, deklaracjach,<br />

programach i 0 romantycznych z ducha autokomentarzach podkreslajqcych<br />

jed nose autora i dziela. Podnoszono Gadamerowskq koncepcjer<br />

"zamilkniercia obrazu nowoczesnego", od ktorego mower<br />

przejmuje artysta, i przypominano teorier correspondance des arts,<br />

pytajqc raz jeszcze, czy obraz moina przeloiye na slowo. Rozwaiano<br />

niebezpieczenstwa, jakie niesie ze sobq zasterpowanie dziela tekstem,<br />

a umiejertnosci patrzenia - sklonnosciq do czytania. Jedna tylko<br />

rzecz nie budzila wqtpliwosci: w centrum uwagi bylo zawsze dzie­<br />

10 sztuki. Nikomu nie przeszlo przez mysl, ie mogloby chodzie<br />

o co mnego.<br />

Bylo to w czasach zamierzchlych. Telewizja miala tylko dwa programy,<br />

a wlasciwe rozumienie informacji polegalo na umiejertnoSci<br />

czytania mierdzy wierszami. Czytanie prasy przypominalo zabawer<br />

w kotka i myszker z cenzorem. Nazwiska slawnych osob kojarzyly<br />

sier przede wszystkim z ich oSlqgnierciami, a nie z ich wyglqdem. Wierzono,<br />

ie slowo pisane podqia scieikq mysli, a utrwalanie poglqdow<br />

za pomocq znakow pisanych stwarza dogodne warunki do poddawania<br />

tekstu nieustannej analizie. Broniq czytelnika byla intelektualna<br />

gotowose. Dotarcie do logiki wywodu, rozumienie argumentacji<br />

i metaforyki, odczytywanie znaczen, zadawanie pytania 0 prawder Jub<br />

falsz przedstawionych tresci, obiektywizowanie mysE i wiedzy - te<br />

narzerdzia racjonalnego odbioru byly w powszechnym uiyciu. W skansenie<br />

kulturowym, jakim dzis wydaje nam si~ PRL, media nie mialy<br />

jeszcze odpowiednich srodkow, by zdobye wladz~ nad ludimi.<br />

T e braki nadrobilismy w wolnej Polsce bardzo szybko i zrobilismy<br />

to, korzystajqc z najbardziej kompetentnych hode!. Kulturer<br />

maSOWq importowalismy prosto z Ameryki, w najczystszej postaci.<br />

Przejerlismy jq z dobrodziejstwem inwentarza - ze wszystkimi konsekwencjami<br />

w dziedzinie opisywania rzeczywistosci, informacji, nadawania<br />

znaczen, definiowania prawdy, ksztaltowania gustow i wzorow<br />

zachowan. Wystarczylo jednego pokolenia, by okazalo sier, ie<br />

wiedza oznacza przechowywanie w pamierci raczej obrazow nii slow.<br />

100


TEMATY I REFLEKSJE<br />

Obserwujemy co dzien, jak obrazy bez wiykszyeh trudnosei zdobywajCl<br />

przewagy nad slowami. Kultura przestala jui wsp6lbrzmiec ze<br />

slowem pisanym; dzis, aby uwierzyc, trzeba zobaezyc, nie przeezytaco<br />

Centrum dowodzenia nowej epistemologii jest telewizja (ze swej<br />

strony prasa stara siy r6wniei przypominac ekran telewizyjny). "Nie<br />

naduiywac niezyjej uwagi, dostarezac nieustajCleyeh impuls6w poprzez<br />

r6inorodnosc, oryginalnosc, dzialanie i rueh. Najlepsze jest to, co<br />

moina uehwyeic w jednym kysie. Podnieta wizualna jest substytutem<br />

mysli" - tyeh kilka prostyeh zasad, sformulowanyeh przez jednego<br />

z amerykanskieh wydawe6w, odezuwamy dzis na wlasnej sk6rze. Kultura<br />

obrazowa przedstawia swiat jako nieeiClgly, zloiony z oderwanyeh<br />

fragment6w. Nie rna tam miejsea na dyskusjy, wnioski, komentarze:<br />

obrazy kadrujCl rzeezywistosc - i SCI faktami, kt6ryeh nie da siy<br />

podwaiyc. N ie istniejCl sprzeeznoSci, bo faktom tym brakuje wsp6lnego<br />

kontekstu. Czlowiek kultury telewizyjnej nie oezekuje zresztCl analiz;<br />

wymaga jyzyka oezywistego - ehee prostyeh stwierdzen i gotowyeh<br />

rozwiClzan, a nie stawiania go oko w oko z problemami. Myslenie<br />

nie wypada w telewizji dobrze; jest malo widowiskowe. Telewizja<br />

nie odwoluje siy do rozumu, zamiast opinii woli wywolywac emoeje.<br />

Natura tego medium nie znosi sprzeeiwu; w arbitralny spos6b nadaje<br />

wszystkiemu "ksztalt telewizyjny": kaidCl dyskusjy ezy prezentaejy idei<br />

jest w stanie zamienic w wystyp estradowy. Chqe nie ehqe, dyskutanei<br />

przyjmujCl role, dyskusja staje siy pojedynkiem wizerunk6w. Kryterium<br />

prawdy zamienia siy w kryterium wiarygodnosei: ezy dana osoba<br />

potrafi wywrzec wraienie, ie jest szezera? DeeydujCleym testem prawdom6wnosei<br />

nie jest doswiadezenie, leez odpowiednio wytworzony<br />

nastr6j. Ostateeznie i tak ehodzi przeeiei 0 wizualnq atrakeyjnosc;<br />

podstawowym formatem kultury telewizyjnej jest rozrywka.<br />

Co eiekawe, ten spos6b przedstawiania swiata przenosi si y tabe<br />

poza ekran. Przeslanie telewizji - "swiat jest seenq" - zdaje si y obowiqzywac<br />

tabe w rzeezywistoSci. Dzis niekonieeznie argumentuje<br />

siy za pomoq zdan; argumentem bywa wyglqd, atrybuty sukeesu,<br />

sila spojrzenia, rodzaj usmieehu, eiyta riposta. Deeyduje "styl", a najwainiejszq<br />

wiedzq wydaje siy sztuka autoprezentaeji. Graniea miydzy<br />

show-biznesem a rzeezywistoSciq staje siy eoraz trudniejsza do<br />

rozpoznanta.<br />

101


II<br />

MARTA TARABUtA<br />

Jakie postawy przyjmujq dzisiaj artysei wobee kuitury, kt6ra stala<br />

si~ jednq wielkq arenq dla show-biznesu? Co oznaeza dla nieh<br />

wladza medi6w? Czy przyjmujq jej warunki i traktujq serio ob ietnie~<br />

dotareia do szcrokiej publieznosei? Jak radzq sobie z wymogiem "oglqdalnoSci"?<br />

Wyjqwszy tyeh, do kt6ryeh stosuje sit; regula "nie rna Pana u nas,<br />

nie rna Pana w og61e" (podana bez ogr6dek przez jednego z dziennikarzy<br />

nowej generaeji w rozmowie ze znanym artystq) i kt6rzy odmawiajqe<br />

udzialu w kulturze show-biznesu, wybierajq istnienie w eoraz<br />

w~zszym kr~gu tzw. sztuki wysokiej - postawy pozostalyeh mozna<br />

podzielie z grubsza na trzy grupy, kt6re w r6znym stopniu wiqzq<br />

sicr z zagadnieniem autopromoeji. Osoby z grupy pierwszej ezujq sit;<br />

w kulturze show-biznesu jak ryby w wodzie. Opanowaly doskonale<br />

panujqee tu zasady, z kt6ryeh najwazniejszq jest zasada doboru wla­<br />

Sciwego opakowania, ezyli sztuka wywierania wrazenia. Autorzy ei<br />

mniej si~ troszezq 0 sprostanie wymogom swoieh dyseyplin niz wymogom<br />

stawianym przez sztuk~ sprawnego sprzedawania swoieh<br />

produkt6w. To oni brylujq na salonaeh wladzy, zaludniajq kolorowe<br />

magazyny i programy telewizyjne, gdzie sztuka - podobnie jak polityka,<br />

sport, edukaeja - jest tylko mitym dodatkiem do show-biznesu.<br />

Zainteresowanyeh odsytam do artykulu Sztuka udawania sztuki zamieszezonego<br />

niedawno w "Rzeezpospolitej"; autorka zadala sobie<br />

trud wyliezenia tyeh os6b z nazwiska. Jest to grupa wprawdzie eoraz<br />

liezniejsza, leez nieszezeg6lnie warta uwagi. Dose wspomniee jako<br />

przyklad postae J 6zefa Krzysztofa Oraezewskiego, kt6ry od lat z sukeesem<br />

wprowadza w zyeie swojq str a tegi~ sukeesu w mediaeh, tak ze<br />

pismo pod tytutem "Sukees" nie waha si~ nazwae go "ambasadorem<br />

polskiej sztuki wsp6tczesnej", autorem "instalaeji przestrzennyeh,<br />

kt6re przyniosty mu ugruntowanq pozyej~ mi~dzynarodowego autorytetu<br />

w tej dziedzinie sztuki", a prezydent Kwasniewski - odznaezye<br />

Krzyzem Ofieerskim O rderu O drodzenia Polski (1999). To przyklad<br />

auropromoeji w ezystej postaei; praee tego autora odgrywajq tu<br />

rol~ zdeeydowanie drugorz~dnq i na dobrq sprawt; moglyby weale<br />

nie istniee.<br />

Grupa druga to ei, kt6rzy wybierajq ku l tur~ masowq jako material<br />

ezy tez jako pole gry. Jak daleee ta gra bywa dwuznaezna i ile jest<br />

102


TEMATY I REFLEKSJ E<br />

w niej krytyki kultury, a ile rnniej lub bardziej udanej autoprornocji,<br />

to ternat wart odrybnej analizy - tu tylko sygnalizujy go og6lnie.<br />

Grupa ta posluguje siy narzydziarni poi yczonyrni z dziedziny showbiznesu;<br />

chytnie stosuje zwlaszcza metody znanq w rnarketingu po<br />

naZV!q teasing - polegajqcq na draznieniu odbiorc6w. Interesujqcego<br />

materialu do badan rnoglyby tu dostarczye na przyktad ostatnie prace<br />

Zuzanny Janin, gdyby nie to, ze 0 u mar I y c h wypada rnowie<br />

wylqcznie w superlatywach.<br />

W tym rniejscu interesuje rnnie postawa trzecia, a raczej pytanie,<br />

czy i w jaki sposob jest ona mozliwa. Wyobrairny sobie artysty<br />

o niekwestionowanej pozycji w swiecie sztuki, pozycji popartej wieloletniq<br />

praCq i wysokq wartosciq artystycznq dziel. Co w tyrn wypadku<br />

oznacza akces do kultury show-biznesu? Jakie Sq jego koniecznoSci<br />

- i jakie przynosi skutki? Interesujqcy jest przypadek<br />

Leona T arasewicza.<br />

"Swoj udzial w widowni rnozna zdobye tylko p rzez dawanie ludziorn<br />

tego, czego oni pragnq" - mowi niepisane prawo swiata mediow.<br />

Widownia nie jest zainteresowana sztukq. Sztuka rna opiniy<br />

niernedialnej; jest dziwaczna, trudna, powaina, nudna i w ogole nie<br />

wiadomo, 0 co chodzi. 0 wiele ciekawszy jest czlowiek - rna jakqs<br />

twarz i jakieS ubranie, rna zycie osobiste, urzqdzil sobie kuchniy i lazienky,<br />

lubi to i tarnto, wyjezdia na wakacje, uprawia jakieS hobby.<br />

M oie to bye slawny sportowiec, polityk, artysta - wszystko jedno.<br />

Sila, jakq rna w sobie zblizenie jego twarzy w kolorze, powoduje<br />

podstawienie jej w miejsce jego 0 wiele rnniej fotogenicznych osiqgniye.<br />

Zarniast zajmowac nasze umysly pojyciami abstrakcyjnyrni,<br />

media proponujq konkretnq osoby jako obraz w oczach widowni.<br />

Dostarczajq w ten sposob symbolu, ogniskowej, ktore widzowie przetwarzajq<br />

w syrnpatyczny i nieodparty obraz ich sarnych. Dzialajq na<br />

ernocje; lubimy tych, kt6rych styl zycia jest dopasowany do naszych<br />

wyobrai en. Tych, kt6rzy dajq narn to, co chcielibysrny dostae. Aby<br />

trafie do szerokiej widowni, osoba taka rnusi jednak zostac poddana<br />

drobnej operacji w sferze znaczen. ; w profesjonalnym jyzyku nazywa<br />

siy to "forrnatowaniem". M usi przyjqe ksztalt, w kt6rym publicznose<br />

zechce jq oglqdae. Ma dzialae zgodnie z wyrnogami medium.<br />

Zawartose treSciowa zostanie przetworzona tak, by najlepiej odpo­<br />

103<br />

III


II<br />

MARTA TARABUtA<br />

wiadala wymogom kultury medialnej, kt6ra jest w stanie przeksztalcic<br />

kaidy temat w atrakcyjne widowisko rozrywkowe.<br />

Jak zamienic artystcr w zdarzenie medialne ? Leon Tarasewicz rna<br />

wiele atut6w: egzotyczne pochodzenie, charyzmatyczny wyglqd, niecodzienne<br />

hobby, adres Stacja Walily, a przy tym uczni6w w stolecznej<br />

ASP i micrdzynarodowq slawcr. Aby stworzye wizerunek atrakcyjny<br />

dla szerokiej widowni, wystarczyl drobny zabieg: inne, bardziej<br />

wyraziste rozloienie akcent6w. Leon T arasewicz w wersji<br />

"sformatowanej" to prawdziwy macho, mcriczyzna silny i niepokorny,<br />

a przy tym outsider, wieczny buntownik - niepogodzony ze swiatern,<br />

uciekajqcy od zgidku cywil izacji do swojej samotni na lonie<br />

natury, by tam oddawae si cr hodowli rzadkich okaz6w ptactwa, rybol6wstwu<br />

i innym prawdziwie mcrskim zajcrciom: Robinson naszych<br />

czas6w. Z wysokonakladowej prasy dowiemy sicr, jakie mial dziecinstwo<br />

(trudne, ale szczcrsliwe), gdzie przei yl niezapomniany dzien<br />

(w Jerozolimie), jaki jest jego wymarzony cel podr6iy (las tropikalny<br />

w Brazylii) i co zawsze zabiera na wyprawcr (kamizelkcr) . Spotkamy<br />

go, z nieodlqcznym baiantem na ramieniu, w"M arie Claire",<br />

gdzie zdradza nam, jakie Sq jego drobne przyjemnoSci w i yciu. Podziwiamy<br />

- na o kladce pisma "Swiat lazienek i kuchni" - jak zr crcznie<br />

i ongluje cebulkq w swojej rustykalnej kuchni. Jako slawny micrdzynarodowy<br />

artysta, Leon T arasewicz gotuje w czarnym podkoszulku<br />

z logo MOMA. W iemy jui, jakie potrawy przygotowuje<br />

najczcrsciej (skrzydelka w prodiiu) i jakie elementy wyposaienia kuchni<br />

uwaia za niezbcrdne (kieliszki).<br />

Sztuka, 0 ile w og61e sicr przy okazji tych wystcrp6w pojawia, jest<br />

gdzies daleko w tie, jako egzotyczny kontekst, przywolywany jakby<br />

tylko po to, by podkreslie, ie po pierwsze, liczy sicr prawdziwe iycie,<br />

a po drugie, ie "jego obrazy moi na zobaczyc w galeriach na calym<br />

swiecie". Nic dziwnego: to artysta, a nie jego dzido rna bye przedmiotem<br />

podziwu. W ywiadom towarzysz'l wicrc przede wszysi:kim<br />

zdjcrcia artysty. ArtYScie, niczym znak firmowy, na zdjcrciach towarzysZq<br />

egzotyczne ptaki.<br />

JeSli ten obraz zadomowi sicr w zbiorowej pamicrci - jeSli na diwicrk<br />

hasla "Leon T arasewicz" widownia przypomni sobie obraz artysty<br />

z ptakiem na ramieniu - to znaczy, ie wlasnie zostala wykreowana<br />

104


TEMATY 1 REFLEKSJE<br />

nowa rnarka. ]ak si~ wydaje, byiaby to pierwsza rnarka z dziedziny<br />

sztuki aktualnej. Marka budowana zresztCl wedfug najnowszych zasad<br />

rekJarny: dzis nie reklarnuje s i ~ juz produkt6w za pomoq ich zalet,<br />

reklarnuje s i~ zwiClzany z nirni styl zycia. T o on "sprzedaje" produkt,<br />

Odw0fujClc si~ do upodoban i rnarzen tych, kt6rzy rnieliby go kupic.<br />

Przeslanie marki rnusi skutecznie przern6wic do konsurnenta.<br />

]ak donosi "Viva!" w zarnieszczonej w "Alfabecie towarzyskirn"<br />

relacji z wernisazu wystawy w Zarnku Ujazdowskirn (opatrzonym<br />

zdj~ciarni Autora w towarzystwie Ministra Kultury oraz przedstawicieli<br />

sponsorow),<br />

Artysta pobil rekord w liczbie przyj~rych gratulacji - kolejka ch~ tnych, by<br />

u5ci sn,,!c mu dlon, byla niebywale dluga. Licytowano s i ~ w niej, kto rna juz prace<br />

artysry, a kto nie. Jedna z wielbicielek jego talentu probowala obcasem odkuc<br />

fragment dziela. Widziano jq, jak z kolorow,,! grudk,,! w torebee opuszcza<br />

Zamek.<br />

Sukces.<br />

Kilka stron wczeSniej, w dziaJe "Wydarzenia", przykuwa oko sensacyjny<br />

tytul Podeptac sztuk{\ opatrzony z d j~ciern nog (artysty?)<br />

w czerwonych spodniach. ,,]esli ktos chce podeptac obraz - zachyca<br />

"Viva!" - zapraszarny do Zarnku Ujazdowskiego w W arszawie.<br />

Zwlaszcza ze bydzie to obraz wybitnego malarza, Leona Tarasewicza".<br />

Show-biznes rna swoje prawa: sprawy nudne nie przyciClgnCl uwagi<br />

publicznosci. Ale prawd


.,"',.<br />

.lui W SPRZEDAZY<br />

MARTA TARABULA<br />

bez powodu obsypanego Oscarami.<br />

Podczas operacji "formatowania"<br />

sztuki do postaci zdarzenia<br />

medialnego pew ne rzeczy<br />

mog't si~ gdzieS po drodze zagubie.<br />

Jakie ? Zgadnij, koteczku, jak<br />

mawial mistrz, kt6ry zyl w czasach<br />

zamierzchlych, kiedy slowo<br />

pod'tzalo jeszcze Sciezk't my§li.<br />

Tekst wygloszony w marcu 2004 podczas<br />

sesji "Od represji do promocji",<br />

ktora odbyla si~ w Galeri; Miejskiej Arsenal<br />

w Poznaniu.<br />

Pseudo-Dionizy Areopagita<br />

IPisma teologiczne<br />

MARTA TARABULA, historyk<br />

sztuki i krytyk, prowadzi galeriy<br />

"Zderzak" w Krakowie. Publikowala<br />

m.in. w "Gazecie Wyborczej",<br />

"Res Publice", "Magazynie<br />

Artystycznym" i "Magazynie<br />

Sztuki".<br />

Po raz pieIWSZY w jednyrn tomie<br />

przeklady najwainiejszych pism teologicznych<br />

wybitnego teologa i fliozofa<br />

iyj1\.cego na przelomie V i VI wieku<br />

i zaliczanego do grona neoplatonikow<br />

- jednej z najbardziej tajemniczych<br />

postaci wsrod pisarzy wczesnochrzesci<br />

j ailskich.<br />

W ksi1\.ice znalazly s i~ traktaty:<br />

Im iona boskie, Teo logia mistyczna,<br />

Hie ra rchia niebianska i Hiera rch ia<br />

koscielna. Jak pisze w przedmowie<br />

ks. Tomasz St~pie n , "Swiat ' widziany<br />

oczami Pseudo-Dionizego jest kosmosem,<br />

czyli porz1\.dkiem i ladem<br />

wszystkich elementow, ktore do niego<br />

nalei1\.".


TEMATY I REFLEKS]E<br />

DOSKONAtY SMAK ORIENTU<br />

,<br />

Piotr Klodkowski<br />

Dziecko<br />

lak pogodzic idel( wychowania milionow ukochanych<br />

jedynakow z ide~ solidarnosci i poswil(cenia<br />

dla ogolu? Nie, nie w teorii, jako ze tutaj wszystko<br />

jest mozliwe, ale w praktyce?<br />

To bylo w samym centrum Pekinu, niedaleko Placu Tiananmen.<br />

Rodzina ski ad ala si~ z pi~ciu os6b: dw6jki starszych, prawdopodobnie<br />

dziadk6w, dw6jki mlodych w wieku oketo trzydziestu lat,<br />

zapewne rodzic6w, oraz malego, kilkuletniego, pyzatego chlopczyka.<br />

Chlopczyk byl pysznie ubrany. N iby cesarski syn nosi! i61tq<br />

kurtk~ i spodnie ozdobione haftowanymi smokami, a w rqczce trzymal<br />

nitk~ latawca, zresztq tei 0 ksztalcie smoka. W ydawal si~ niezadowolony.<br />

Co chwil~ przystawal, tupal n6ikq, grymasil, krzywil<br />

si~, a w koncu rozplaka!. Mama od raw pochylila si~ nad synkiem,<br />

wyj~la szybko z torby jakieS lakocie i wloiyla mu do pyzatej buzi.<br />

Zmartwiony tate wziq{ z rClczki chlopczyka nit k~ latawca i zwr6cil<br />

si~, jakby z zapytaniem, w stron~ dziadk6w, kt6rzy cos mu wyjasniali,<br />

pokazujqc pobliski stragan. Tato szybko podbiegl w tam tq<br />

s t ron~ i po chwili zjawil si~ z powrotem z kupionCl zabawkCl. Z taki<br />

m ca{kiem duiym czerwonym samochodzikiem. Postawil go przed<br />

chlopczykiem, a nast~pnie razem z dziadkiem zacz~li bawic si~ na<br />

107


II<br />

PIOTR KtoDKOWSKl<br />

chodniku, puszczajqc samochodzik jeden do drugiego. Chlopczyk<br />

przestal plakae. Zainteresowal si~ nowq zabawkq, przykuCl1ql i dolqczyl<br />

do wsp61nej zabawy. Mama i babcia wyglqdaly na szc z~sliwe. Teraz<br />

babcia trzymala nitk~ latawca, mama zas co chwil~ wsadzala do buzi<br />

chlopczyka malq porcj~ slodyczy. O bie si~ usmieehaly i kiwaly z uznaniem<br />

glowami. Bo czyz jest cos wspanialszego od ukochanego dziecka?<br />

Zwlaszcza gdy to synek, kt6ry nie moze si~ juz spodziewae rodzenstwa<br />

i kt6ry wobec tego b~d zie chowany niby maly cesarz, zyjqcy<br />

obok innych malych cesarzy, znajqcych wylqcznie w teorii takie s!owa<br />

jak "brat" czy "siostra". Polityka jednego dziecka w Chinaeh jest dose<br />

skuteczna. Zwlaszcza w duzych miastach.<br />

Para mlodych ludzi, zakoehanych i poslubionych sobie, powinna<br />

niezwykle rozsqdnie analizowae problem swojego przyszlego potomstwa.<br />

W tym przypadku wszelka spontanieznose moze bye ogromnq<br />

przeszkodq. Niekt6rzy dodajq jeszcze, ze to wr~cz nieodpowiedzialnose,<br />

kt6q nalezy surowo karae. Bowiem sam fakt ukonczenia 23.<br />

roku zycia i zamqzp6jScia weale nie daje prawa do swobodnej prokreaeji.<br />

Wszystko musi bye dokladnie zaplanowane, przedyskutowane<br />

z odpowiednimi wladzami i wreszcie potwierdzone pieczqtkami<br />

z zakladu pracy m~za, zony i, co najwazniejsze, Komitetu Pbnowania<br />

Urodzen. Dopiero po uzyskaniu takieh gwarancji, czyli po<br />

otrzymaniu przydzialu na urodzenie dziecka, mozna powaznie myslee<br />

0 macierzynstwie. Jezeli, nie daj Boze, nie dope/ni si~ wszelkich<br />

formalnosci, to zaden szpital nie przyjmi e ci~zarnej kobiety na oddzia!<br />

i nie wystawi waznej ksiqzeczki zdrowia. Poza tym istniejq przeciez<br />

odpowiednie limity urodzen obowiqzujqee w poszczeg61nych rejonach.<br />

Tak wi~c kolejna ciqza, kt6ra nie miescilaby si~ w rejonowym<br />

planie prokreacji, bylaby wr~cz nielegalna. Nielegalna nie w tym<br />

sensie, ze kobieta zostalaby zabrana silq do kli niki aborcyjnej, ale<br />

w tym, ze jej macierzynski up6r najprawdopodobniej kosztowal by<br />

jq i jej m~za utrat~ pracy. Poza tym urodzone nadplanowo dziecko<br />

nie otrzyma zameldowania, bez kt6rego nie da si~ korzystae z uslug<br />

medyeznyeh, nie mozna tez poslae go p6zniej do przedszkola ezy<br />

szkoly. Po prostu urz~dowo nie istnieje.<br />

Zresztq, jak tu myslee 0 przedszkolu, szkole bqdi szpitalu, kiedy<br />

samemu nie ma si~ praey i kazdy wydatek na dziecko wydaje si~<br />

108


TEM ATY [ REFLEKSJE<br />

•<br />

na uliey z nielegalnym dziee­<br />

wowezas zbyt duiy? I jak pokazae si~<br />

kiem, kiedy kaidy z s'lsiadow i urz~ d ni k z Komitetu Planowania<br />

Urodzeft patrzy na nie krzywym okiem? I w og6le jak pozwolie mu<br />

iye z pi~tnem nielegalnie urodzonego?<br />

Niekt6rzy zatem doehodz'l do wniosku, i.e dzieeko to zbyt wielki<br />

ci~iar. Pod kaidym w z gl ~dem. N awet jd li urodzi si~ zupelnie legalnie,<br />

zgodnie z wszelkimi dyrektywami Komitetu, to i tak koszt jego<br />

przysztego wyehowania i edukaeji moze wydawac si~ dla wielu glodnyeh<br />

sukeesu Chi6ezyk6w ealkowieie niewart wyrzeeze6.<br />

Kilkakrotnie rozmawialem z L. , mlod'l, swietnie wyksztakon'l<br />

mieszkank'l poludniowej eZ~ Sc i kraju. L. jest m~iatk'l od kilku lat.<br />

M'li, jak sarna opowiada, doskonale sobie radzi jako obieeuj'ley<br />

menedzer i gwarantuje obojgu wysoki standard iyeia. L. takie mys li<br />

o karie rze i weale nie zamierza oddawae si~ maeierzynstwu. "Nie<br />

planujemy dzieeka ani teraz, ani w przyszlosei", oswiadeza bez skr~ ­<br />

powania. Czeigodna tradyeja, wielopokoleniowa rodzina, staroi ytny<br />

kult przodk6w ezy nawet delikatne nalegania rodzie6w, kt6rzy<br />

radzi by kiedys ujrzec wnuka, nie maj'l iadnego znaezenia. "A idee<br />

miejseowego soejalizmu albo - ezy ja wiem - moze niekt6re koneepty<br />

przewodniez'leego M ao?", dopytujy z lekk'l ironi'l . L. ehyba wyezuwa<br />

ironiy, ale odpowiada, jak s'ldzy, zupe/nie szezerze: "A kogo<br />

to dzisiaj obehodzi ? Chcemy wreszeie iye na przyzwoitym poziomie,<br />

a nie poswiyeae siy dla jakiejs tam idei, wodza b'ldi tradyeji, tak<br />

jak kiedys moi rodzice i dziadkowie". Filozofia niby zrozumiala, a nawet<br />

niespeejalnie szokuj'lea dla Europejezyka, ale mimo wszystko<br />

dose nowatorska w Chinach, nawet jeieli uwz gl~dni e gigantyczne<br />

zmiany w ideologii i ludzkiej swiadomosei w ei'lgu ostatnieh lat. Bo<br />

przeeiez wedlug starej tradyeji konfuejanskiej, jakos tam obecnej<br />

wehi6skiej wersji komunizmu, to grupa, rodzina b'ldi cale spoleezenstwo<br />

S'l 0 niebo wazniejsze od jednostki, ktora w takiej sytuacji<br />

powinna siy w pewien sposob poswiyeae dla ogolu. O becnie jednak<br />

ta zasada zaezyna bye coraz czyseiej podwaiana. Moie niekoniecznie<br />

ofiejalnie, ezyli bez speejalnego rozglosu, bez tworzenia jakiejs<br />

ideowej otoezki ezy filozoficznego usprawiedliwienia. Ale tak w praktyee.<br />

W deeyzjaeh, ie zyjemy tylko dla siebie. Z amoinie i bezdzietnie.<br />

Bez klopot6w i stres6w.<br />

109


II <br />

PIOTR KtoDKOWSKI<br />

O czywiScie nie oznacza to zaraz, ze tego rodzaju praktyka jest<br />

czyms powszechnie dominujqcym. Wiykszosc malzenstw bynajmniej<br />

siy nie zniechyca i nadal pragnie synka czy, znacznie rzadziej, coreczki.<br />

I to mimo narzucanych odgornie surowych regul panstwa,<br />

ktore zdecydowanie stara siy ograniczyc zbytni przyrost naturalny.<br />

Problem jednakie w tym, ze akurat postulowana polityka "jednego<br />

dziecka" jest rowniez czysciq spolecznej rewolucji, powoli, lecz nieuchronnie<br />

zmieniajqcej dotychczasowq tradycjy. To, co skrajnie indywidualne,<br />

wygrywa z tym, co spoleczne. Bo jak pogodzic idey<br />

wychowania milionow ukochanych jedynakow z ideq solidarnosci<br />

i poswiycenia dla ogolu? Nie, nie w teorii, jako ze tutaj wszystko jest<br />

mozliwe, ale w praktyce?<br />

Codziennie wiyc kazdy maly chlopczyk staje przed nie lad a dylematem.<br />

W domu rodzice, a jeszcze czysciej dziadkowie, kupujq mu bez<br />

przerwy a to kaczuszky, a to samochodzik, a to duzego kolorowego<br />

latawca, najlepiej znacznie wiykszego od tych, ktore majq koledzy.<br />

Pozniej pojawiajq siy gry komputerowe, rowery, a nawet skutery. Chlopczykowi<br />

absolutnie niczego nie brakuje, ktoz bowiem sposrod rodzicow<br />

i dziadkow odmowi zaplanowanemu i w pelni legalnemu synkowi<br />

i wnukowi? Jakie powiedziec "nie" calej generacji chlopczykow­<br />

-jedynakow, ktorzy nie bez powodu nazywani Sq "malymi cesarzami"?<br />

Ale w przedszkolu i w szkole jest inaczej. Tam nadal panuje szlachetna<br />

zasada skromnoSci, szacunku dla innych i pierwszenstwa spolecznoSci<br />

przed jednostkq. Pani wychowawczyni podczas posilku pyta zatem<br />

dzieci, ktore z nich weimie jako pierwsze najmniejszq porcjy ryzu, najmniejsze<br />

jablko czy brzoskwiniy? Kto siy poswiyci dla innych i zyska<br />

szacunek nie tylko samej pani, ale tez swoich kolegow i kolezanek?<br />

Ktoz wykaze siy prawdziwq dzielnosciq i oddaniem, jakie zawsze cechowaly<br />

prawdziwych bohaterow? Pokusa jest bardzo wielka. W domu<br />

przeciez najbardziej smakowite kqski mama lub babcia szykuje wlasnie<br />

dla synka i wnuczka, zachycajqc do jedzenia i wcale nie pytajqc<br />

o to, czy chcialby cokolwiek dla kogokolwiek poswiycic. A w przedszkolu<br />

czy w szkole najwiyksza porcja ryzu, najwiyksze jablko czy brzoskwinia<br />

Sq na koncu. T o znaczy dla tych, ktorzy nie chcq siy poswiycic,<br />

nie chcq zyskac szacunku pani oraz uznania swoich kolegow i kolezanek.<br />

I wcale nie myslq, zeby zostac prawdziwym bohaterem.<br />

110


TEMATY I REFLEKSJ E<br />

C6i zatem ezynic? ezy zyskae szaeunek oraz po ehwal~ i ehodzie<br />

przez kilka godzin glodnym, ezy tei zjeSe porzqdnq p orej~ (ehoeiai<br />

i tak mniejszq nii u mamy i babei), ale za to stae si~ napi~ tn owanym<br />

jako ezlowiek nieuiyteezny, niepotrafi qey i ye w spoleeznoSci i gardzqcy<br />

patriotyeznym po swi~ eeniem? Decyzja jest nielatwa. Najlepiej<br />

jednak wybrae drog~ posredniq. Nie zglaszae si~ pierwszym, no ale<br />

tei nie ezekae do samego koflCa, na naj wi ~ kszq po r ej ~. Bye na przyklad<br />

6smym alba jedenastym, a tak od czasu do ezasu zglosie si~<br />

chociaiby jako trzeci, a nawet drugi, i eby zyskae przychylnose pani.<br />

Bo przeeiei szkola nie tylko dostarcza wiedzy, lecz uczy, jak naleiy<br />

post~po wae. A to bardzo cenna nauka. I jakie przydatna p6zniej,<br />

w doroslym zyeiu. Trzeba zatem, jako jedyny i w pelni legalny synek<br />

i wnuezek, korzystae z iycia ile si~ da, bez wi~kszyc h skrupul6w,<br />

pami~tajqc zarazem, zeby swego statusu ukoehanego jedynaka za<br />

bardzo publieznie nie obnosie, a wr~ cz przedstawiae siebie jako szlachemego<br />

czlonka konfuejanskiej spolecznoSci.<br />

T ak do konea nie wiadomo, jak dlugo jeszeze miliony ehlopczyk6w<br />

b~dq egzystowaly w tyeh dw6eh r6znyeh swiatach, malo do<br />

siebie przystajqeych. Jak dlugo eksperyment z malymi cesarzami w rodzinie<br />

i w szkole b~dzie w m iar~ skuteczny, to znaczy z jednej strony<br />

b~dzie zm uszal do ograniezenia dzietnosci w rodzinie, z drugiej ­<br />

b~dzie sklanial do propagowania solidarnoSci i p osw i ~ ce nia dla innych<br />

w szkole (a moze raczej: do udawania, ze jest s i ~ solidarnym<br />

i gotowym do poswi~een) . Kto wie, ezy pewnego dnia cos pomnoionego<br />

przez dziesiqtki milion6w nagle nie p~knie , nie huknie i nie<br />

zmieni wszystkiego? Samyeh fundament6w chinskiej cywilizacji, kt6ra<br />

stanie si~ bardziej cesarska, tyle ie w zupelnie inny spos6b aniieli sto<br />

lat temu? Bo to przeeiei eksperyment niespotykany w historii swiatao<br />

Podobnie jak i jego konsekwencje.<br />

PIOTR KLODKOWSKI, ur. 1964, dr orientalisty ki. W ydal m.in: Wojna<br />

swiat6w? 0 iluzji wartosci uniwersalnych (2002). Adiunkt w Wyzszej<br />

Szkole Informatyki i Zarz'ldzania w RzesZDwie, wykladowca Wyzszej<br />

Szkoly Europejskiej im. ks. ] 6zefa Tischnera w Krakowie.<br />

111


TEMATY I REFLEKSJE<br />

RUBRYKA POD ROiA-<br />

Malgorzata Lukasiewicz<br />

Buty tei: sq wai:ne<br />

Czy opowieSc 0 Schlemihlu jest przypowiescil:\<br />

o kondycji nowego czlowieka? Taki czlowiek ­<br />

niedorajda i pechowiec - przybywa na swiat,<br />

w obce dla siebie miejsce, nie ma zadnego rozeznania,<br />

musi dopiero ustalic jakl:\s hierarchil(<br />

wartosci, i to samemu, w trybie prob i bll(dow.<br />

Entuzjasei romantyzmu twierdzq, i e romantyzm otworzyl bramy<br />

swobodnej ekspresj i osobowoSci. Ni e eh~tni uwaiajq, ie w ten sposob<br />

doprowadzit do zatareia miar i kryteriow. Entuzjasei powiadajq,<br />

ie romantyzm przywraea do ezei postponowanq przez oswieeenie<br />

fa n t azj~. Seeptyey pod fantastyeznym kostiumem W~ S Zq zapaszek<br />

moralitetu.<br />

Na poezqtku opowieSei Adelberta von Chamisso Piotr Sehlemihl<br />

sehodzi ze statku, ktory przywiozl go nie wiadomo skqd i dokqd,<br />

w kaidym razie w obee miejsee, gdzie ezeka go nowe iyeie, i udaje<br />

si~ do rezydeneji niej akiego pana Johna. M a ze sobq list poleeajqey,<br />

ubiera si~ starannie, usiluje zrobic jak najlepsze wraienie. Ale ezuje<br />

si~ obey, nie rozumie, 0 ezym rozprawia towarzystwo zebrane u pana<br />

Johna, dziwi sil( , ie rnowiq powainie 0 lekkieh sprawaeh, a lekkim<br />

tonern 0 powainyeh. A jui bardzo si~ dziwi, gdy okazuje si~, ie jeden<br />

z gOSci, niepozorny typek w szaryrn surdueie, potrafi w jednej<br />

112


TEMATY I REFLEKS]E<br />

chwili spetnic wypowiadane przygodnie zyczenia. Ledwo ktos si~<br />

skaleczy, szary gosc wyci'lga z kieszeni angielski plaster, gdy potrzebna<br />

luneta, ""ryjmuje z kieszeni l unet~, gdy potrzebny dywan, by towarzystwo<br />

moglo si~ wygodnie rozsiqsc na trawie, wyciqga z kieszeni<br />

dyw?n, a potem jeszcze namiot i trzy konie z rz~ de m. Piotr Sehlemihl<br />

dziwi si~ pojemnosci tej kieszeni, ale jeszeze bardziej dziwi si~,<br />

ze pr6ez niego nikt z obecnyeh si~ temu nie dziwi, wszysey przyjmujq<br />

niezwykle zdarzenia jako rzeez najzwyklejszq w swieeie.<br />

Chamisso ulozyl Przedziwnq histari{! Piatra Schlemihla w Kunersdorf<br />

(ezyli dzisiejszyeh Kunowieaeh) w 1813 r., kiedy stary swiat si~<br />

tozpadl, now)' dopiero mial powstac, a on sam "juz alba jeszeze" nie<br />

mial ojczyzoy, jak si~ potem wyrazit. W 1792 L, w wieku jedenastu<br />

lat, opuscil miejsee urodzenia, zamek w Boneourt w Szampanii, bo<br />

rodzina udawala siy na emigraej~. Wstqpit do pruskiej armii i walezyl<br />

z Napoleonem. Wiersze pisal najpierw po franeusku, po niemiecku<br />

zaczql pisac ok. 1802 r. i wtedy tez zamiast otrzymanych na<br />

ehrzeie imion Louis Charles AdelaIde przybral imi~ Adelbert. Pierwszym<br />

towarzyskim i literackim srodowiskiem, do kt6rego przylgnql,<br />

byli berlinsey romantyey, bywalcy salonu Rahel Levin. Tam najpewniej<br />

Chamisso zetknq! si~ z okresleniem schlemihl, kt6re w jidisz zoaezy<br />

tyle co "nieudaezoik, niedorajda, peehowiee". Krqzyl miy dzy<br />

Francjq a Niemeami, goseil u pani de StaeJ, tlumaezyl litera tur ~ franeuskq<br />

na niemiecki i niemieekq na francuski. Potem powziql pasj~<br />

przyrodniezq, uezestniezyl w wyprawie dookola 5wiata, publikowal<br />

naukowe studia, by! kustoszem ogrodu botaniezoego. Podobno do<br />

konca iyeia nie wyzbyl si~ obeego akcentu i pewnyeh franeuskich<br />

znamion skladni. Zaznal obeyeh kraj6w, j~zyk6w, sytuaeji, zajyc<br />

i wszystkieh zmian, jakie towarzyszyly tamtemu burzliwemu przetomowi<br />

wiek6w.<br />

Piotr Sehlemihl wslawil si~ niezwyklq transakejq: sprzedal szaremu<br />

gOSciowi wlasny eien w zamian za tzw. mieszek Fortunata, ezyli<br />

sakiewky, z kt6rej mozna bez konea ezerpac zloto. Zyska! bezmierne<br />

bogactwo, ale bynajmniej nie zyskal szez~scia: bardzo szybko okazuje<br />

si~, ze paradujqe bez eienia, wzbudza ni ech~c, wzga r d~ i przerazenie<br />

ludzi. Dzieei siy z niego wysmiewajq, zacny lesniezy nie ehee<br />

oddac e6rki za zony osobnikowi bez eienia. Swoim niewyezerpanym<br />

113


II<br />

MAtGORZATA LUKASIEWICZ<br />

bogacrwem Schlemihl moze sobie zapewnie rozmaite uciechy i luksusy,<br />

ale po ciemku, w ukryciu. Nie osmiela si~ wychodzie z domu<br />

w bialy dzien.. Brak cienia, jednym slowem, kladzie si~ cieniem na<br />

jego zyciu - i nie jest to jedyny paradoks tej historii.<br />

Czego dotyczy transakcja z szarym czlowieczkiem, co wlasciwie<br />

skazuje Schlemihla na samotnose i poczucie obcoSci?<br />

Najpierw, gdy bohatera z pelnq kabzq, a bez cienia spotykajq<br />

pierwsze nieprzyjemnoSci, wydawaloby si~, ze mozna to uznae za<br />

dobrq wiadomose: najwyrazniej ludzie ceniq u bliznich nie tylko bogactwo,<br />

ale cos jeszcze. Moze nazwisko, urodzenie, dobre imi~,<br />

wszystko to, czego brak nuworyszom? Wkrotce jednak konsekwencje<br />

utraty cienia okazujq si~ straszne, chyba za straszne jak na tak<br />

poczciw'l przyczyn~, a przede wszystkim okazuj'l si~ nieodwracalne.<br />

Moie transakcja z szarym gosciem zapowiada nadejScie nowej epoki,<br />

epoki wykorzenionego indywiduum bez zaplecza tradycji. Moze<br />

chodzi 0 wzmoionq w burzliwych czasach dotkliwose przemijania,<br />

odrywania si~ od przeszlosci, zapominania; w Przedziwnej historii<br />

narrator skarzy si~, ie nie umie wskrzesie pewnego minionego okresu<br />

swego zycia: "barwy, ktore go wowczas ozywialy i one jedynie na<br />

nowo ozywie by mogly, zblakly juz we mnie, a kiedy pragn~ odna­<br />

Ide w swej piersi to, co niegdys tak bardzo j'l poruszalo: cierpienia<br />

i szcz~scie, i slodkie upojenie, prozno uderzam w skai~, z ktorej zadne<br />

zywe zrodlo juz nie tryska". A moze chodzi 0 bycie sob'l, 0 romantyczne<br />

ja, na ktore nie rna miejsca w uporz'ldkowanej wspolnocie<br />

ludzi? 0 rozbuchan'l indywidualnosc, ktora zaraz okaie si~ innosci'l<br />

i inni ludzie nie b~d'l tego tolerowaC? Moze wreszcie traqc cien.,<br />

Schlemihl wszedl w zakl~ty kr'lg melancholii? W kazdym razie puste<br />

miejsce powstale po stracie korci do coraz to nowych domnieman..<br />

Przedziwna historia Piotra Schlemihla byla wielkim sukcesem, w Niemczech<br />

i na 5wiecie. Takie inspiracjq, Iiterackq i intelektualnq: E. T.<br />

A. Hoffmann niebawem napisal 0 czlowieku bez odbicia w lustrze,<br />

Andersen basn. 0 cieniu, Hofmannsthal basn. 0 kobiecie bez cienia,<br />

C. G. Jung analiz~ archetypu cienia, Tomasz Mann esei 0 Chamissie.<br />

Cien., cos najbardziej nieuchwytnego i wieloznacznego. Nie istnieje<br />

bez swiatia, ale potrzebuje tez ziemi, solidnej materii, podloza.<br />

Kazdy go rna. Sobowtor i karykatura. W swojej opowieSci Chamisso<br />

114


EMATY [ REFLEKS]E<br />

uruchamia wielkie widowisko, wielki balet, wielkie igrzyska z udzialem,<br />

rzec moina, najwiykszych par aktorskich: swiatla i mroku, prawdy<br />

i tajemnicy, zla i dobra, braku i daru.<br />

Sprzedai cienia to dopiero pocz~tek. Nieznajomy w szarym surducie<br />

obiecuje pojawic siy za rok i dzien z nowym interesem. Schlemihl<br />

rna nadziejy, ie zdola cofn~c transakcjy, zwrocic czarodziejski<br />

mieszek i odzyskac cien. Kaidy by tak chcial, tylko ie diabel nigdy<br />

siy na to nie zgodzi. I ten tei siy nie zgadza, proponuje natomiast, ie<br />

owszem, cien zwroci, ale za to wezmie duszy. A na to znow nie zgadza<br />

siy Schlemihl. Nie tylko siy nie zgadza, ale radykalnie zrywa kontakty<br />

z kusicielem. Wybiera samotnosc. Po tej decyzji nawiedza go<br />

jeszcze sen, wizja piyknego swiata, gdzie "nikt nie mial cienia, a co<br />

dziwniejsze, wcale to zle nie wygl~dalo". Potem rusza swoj~ drog~.<br />

Za reszty pieni~dzy z czarodziejskiego mieszka sprawia sobie buty,<br />

ktore maj~ mu sluiyc w samotnej drodze przez iycie, i okazuje siy,<br />

ie s~ to buty siedmiomilowe. Tym razem partnerem transakcji jest<br />

"piykny chlopak 0 jasnych kydziorach", ktory iyczy mu szczyscia.<br />

I to iyczenie poniek~d siy spelnia: ,,'vvykluczony wskutek poprzedniej<br />

mej winy ze spolecznosci ludzkiej, zostalem w zamian zl~czony<br />

z przyrod~, ktor~ zawsze tak lubilem, ziemia stala siy dla mnie wspanialym<br />

a bogatym ogrodem, studia przyrodnicze mialy odt~d nadac<br />

kierunek i moc memu iyciu, a celem jego stac siy miala nauka". 0 dalszych<br />

losach Schlemihla moiemy jeszcze powiedziec, ie faktycznie<br />

wydrowal po swiecie i badal przyrody, ie za glown~ kwatery obral<br />

sobie, wzorem chrzeScijanskich pustelnikow, jaskiniy w pobliiu Teb,<br />

ie wkrotce przekonal siy, ii nawet w siedmiomilovvych butach nie<br />

zdola przemierzyc calego globu, bo nie przeprawi siy przez oceany,<br />

wreszcie odkryl, ie siedmiomilowe buty czasem nios~ zbyt szybko,<br />

wiyc trzeba na nie nakladac "hamuj~ce papucie".<br />

Historia Schlemihla jest i odwroceniem, i powtorzeniem historii<br />

Fausta (tak jak opowiedzial j~ Goethe, bo i Chamisso napisal swego<br />

Fausta, a scislej fragment, jedn~ sceny, przedstawiaj~q Fausta w rozmowie<br />

z Dobrym Duchem i Z lym Duchem, zakonczon~ samobojstwem).<br />

Schlemihl w przeciwienstwie do Fausta nie sprzedal diablu<br />

duszy. Jeieli Faust w pierwszym monologu skariy siy na pieskie iycie<br />

uczonego i chcialby uciec w przygody, to Schlemihl po strasznych<br />

115<br />

II


II <br />

MAt.GORZATA LU KASIEWICZ<br />

przejsciach wlasnie z ulgq oddaje siy nauce. Schlemihl w swojej grocie<br />

rna psa pudla, ktory na powitanie obskakuje go jak wiadomy<br />

pudel z Fausta, a wabi siy Figaro. Obaj drugq czyse zycia i tragedii<br />

spydzajq jako obiezyswiaty.<br />

ezy opowiese 0 Schlemihlu jest przypowiesciq 0 kondycji nowego<br />

czlowieka, czlowieka nowych czasow? Taki czlowiek - niedorajda<br />

i pechowiec - przybywa na swiat, w obce dla siebie miejsce, nie<br />

rna zadnego rozeznania, nie wie, czym siy kierowac, musi dopiero<br />

ustalic jakqs hierarchiy wartoSci, i to samemu, w trybie prob i blydow.<br />

Stopniowo przekonuje siy, ze wazne Sq pieniqdze, ale dusza<br />

jeszcze wazniejsza, ze wazne jest to, co nas lqczy z ludimi, i to, co<br />

nas od nich rozni, a przede wszystkim, ze nie da siy miee wszystkiego<br />

naraz, ze zawsze cos jest za cos i ze czysto nie wiemy nawet, co<br />

tracimy. Wychodzi z tej przygody bezdomny i samotny, ale bynajmniej<br />

nie bezduszny. Wychodzi w butach dwoch szybkosci. W ostatecznym<br />

rozrachunku zamienif cien na buty. Butami rez trzymamy<br />

Sly Zleml.<br />

Adelbert von Chamisso, Przedziwna historia Piotra Schlemihla, przel.<br />

Witold Wirpsza, Warszawa 1961 ; Reise um die Welt mit der Romanzoffischen<br />

Entdeckungsexpedition in den Jahren 1815-1 818, w: tenie, Werke<br />

in zwei Banden, t. 2, Lepizig 1981.<br />

MAtGORZATA LUKASIEWICZ, tlumaczka, eseistka, autorka monografii<br />

Robert Walser (1990).<br />

116


TEMATY I REFLEKS]E<br />

o R OZNYCH GODZINACH<br />

Halina Bortnowska<br />

* * * <br />

17 grudnia. Dokladnie dzisiaj przypada rocznica koflCa nowohuckiego<br />

strajku (1981). A moze nie calkiem dokladnie? Moze to<br />

byl jeszcze szesnasty? Te dni - wszystkie, poza trzynastym grudnia ­<br />

polqczyly mi siy w jeden wiecz6r i jednq noc. Caly czas bylo na wpol<br />

ciemno - pomieszczenia fabryczne i tak zawsze oswietlane w taki<br />

sam spos6b. Tego wieczora udalo mi siy skorzystac z prysznica i wlasnie<br />

ukladalam siy gdzid na jakims strychu, na trasie do anteny radia<br />

"Wolna Nowa Huta" - moze i byl tam jakis styropian? Wtedy alarm.<br />

Polprzytomna biegny z powrotem na dol, zapominajqc nawet 0 swoim<br />

strajkowym niezbydniku, chwytam tylko naglasniacz - narzydzie<br />

podstawowe. Ktos pomaga mi trafic na walcowniy, w kt6rej zbierajq<br />

siy ci, kt6rzy chc'l dalej strajkowac. Sq znajomi studenci, kt6rzy siy<br />

tutaj schronili, jest ktos z komitetu strajkowego. Tlum ludzi, ale<br />

opr6cz mnie jeszcze tylko dwie czy trzy kobiety. Organizujemy siy<br />

w male grupy po 10 osob - aby kazdy mial kogos, kto zauwazy,<br />

zapamiyta, przekaze, co siy z nim stalo. Biory udzial w "konferansjerce":<br />

co mamy spiewac. Pidni religijne przeplatajq siy z patriotycznymi<br />

i pilkarskimi. Przydaje siy naglasniacz, ktory juz wczdniej<br />

pozwolil mi mowic do otaczajqcego kombinat wojska. To siy teraz<br />

powtorzy, gdy w wejsciu do tunelu pojawiq siy zolnierze z wycelo­<br />

117


II<br />

HALI NA BORTNOWSKA<br />

wan'l w nas broni'l. Jak przedtem, tak i teraz mowit: do nieh spokojnie,<br />

wei'lz podkreslaj'le nasz'l polsk'l i ludzk'l wspolnott:. I znow spiewamy<br />

- niezliezon'l ilose razy to sarno. Swi{!ty Boie... Dopoki Wisla<br />

plynie ... Moeny mt:ski ehor. Mijaj'l godziny. Stoimy. Ktoras z kobiet<br />

mdleje, gdzies j'l wynosz'l. Dowodea wojska pozyeza od nas naglasniaez,<br />

ale nie umie sit: nim poslugiwae, malo co mozna zrozumiee.<br />

Wit:e znow spiewamy. Pada swego rodzaju ultimatum: jeSli sami nie<br />

wyjdziemy, to zaezn'l nas po kolei wynosie sit'l. Czekae na to, ezy<br />

nie? Przyezyniam sit: do deeyzji: tak, wyehodzimy - i ruszam naprz6d<br />

z pierwszymi szeregami. Robit: to, bo zdajt: sobie spraw~, ze<br />

ezekanie na wynoszenie doprowadzi do wybuehu, bojki, pewnie strzelaniny.<br />

Wystarezy, ze mnie ktorys z tyeh wojakow szarpnie i sytuaeja<br />

bt:dzie nie do opanowania. Wei'lz mam naglasniaez. Przypominam<br />

0 obowiqzku pilnowania si~ wzaJemnie. Wehodzimy do tunelu.<br />

Niebiesko w powietrzu. Gaz? Nie, to dym z wypalonyeh przez zolnierzy<br />

papieros6w. Jakis hutnik idzie ze mn'l w parze. Na sehodaeh<br />

rozdzielaj'l nas: on moze wr6eic do swojego zakladu, ja - do suki<br />

(dowiadujt: sit: potem, ze z wiadomosei'l 0 mnie dotad do parafii<br />

i do mojej matki).<br />

Tak si~ zaezyna internowanie. Suka zawozi nas (same kobiety)<br />

do jakiegos aresztu. Przerazony stary klawisz wykrzykuje: nie dla<br />

was nie mam, ani koeow nie rna, ani pieia, nie! Jedna ogromna pryeza.<br />

"Tu ezysto - poeiesza nas - mozeeie si~ polozye". Potem odwoz'l<br />

nas na Mogilsk'l jakims autobusem. Tam juz regularna proeedura.<br />

Tak to sobie wspominam - po 23 lataeh. W srodt: uprzytomnila<br />

mi te wspomnienia audyeja Klubu Tr6jki: z Jerzym Sosnowskim<br />

i pro£. Antonim Dudkiem z IPN. Wlaseiwie dotyezyla ona roezniey<br />

wydarzen w kopalni "Wujek".<br />

Wraeam do niekt6ryeh pytan, aby pomysJee nad nimi od nowa:<br />

- Co z naszym glodem sprawiedliwoSci? Nie wiem, jak to przezywaj'l<br />

rodziny ofiar i ieh srodowisko. Tam kolejne proeesy sprawe6w<br />

weiqz od nowa poruszaj'l to, co tkwi w pami~ei, i przynoSZq<br />

kolejne frustraeje. Z tamtejszej perspektywy inaezej widae wlaSciwie<br />

118


TEMATY [ REFLEKS]E<br />

[[I<br />

wszystko - na pierwszym miejscu przetrwanie sily czy sil oslaniaj,!­<br />

cych sprawcow. Wci,!z S,! i dzialaj,! gwaranci ich bezkarnoSci. Ale<br />

w szerszej skali: nie wiem, czy glod sprawiedliwoSci istnieje, czy nie<br />

zostal st~piony. Moze nast,!pila utrata wrazliwosci na niespelnienie?<br />

Spr8.wiedliwoSci zabraklo w s,!dach, ale brak jej tez w samym losie:<br />

bezrobocie, niepotrzebnosc. Nie sposob tez nie widziec czy raczej<br />

nie odczuwac, ze w rozliczaniu za przeszlosc - zwlaszcza po tak dlugim<br />

czasie - tkwi takZe jakies niebezpieczenstwo: cos juz przez tyle<br />

czasu musialo si~ zagoic, poukladac, przyszli na swiat nic nie wiedz'!cy<br />

nowi ludzie, oni juz S,! dorosli.<br />

- Co innego ze spraw,! odszkodowan dla ofiar. Niepoj~te - nie<br />

do przyj~cia - ze nalezna, wlaSciwa pomoc nie nadeszla. W dodatku<br />

pada teraz pytanie: kto, to znaczy ktora Rzeczpospolita powinna<br />

placic? Tak to widz~, ze nie jest to dzis dlug historycznego bytu "PRL",<br />

za ktory nikt nie moze odpowiadac. To jest dlug bezprzymiotnikowej<br />

i nienumerowanej Polski, wynikaj,!cy nie z winy, lecz z jej zwi,!zku<br />

z poleglymi.<br />

- Kto jest osobiscie odpowiedzialny za ich smiere? Procesy z coraz<br />

wi~ksz,! trudnosci,! mog,! opisac jak,!s struktur~ formalnej odpowiedzialnosci,<br />

nadac j,! plynnemu zywiolowi faktow, ktore da si~<br />

jeszcze ustalic lub S,! ustalone wedlug kryteriow historycznych (dla<br />

s,!du to ustalenia zbyt malo konkretne!). Wspominaj,!c mysl~, ze zawsze<br />

obok odpowiedzialnosci za rozkaz istnieje odpowiedzialnosc<br />

osobista, indywidualna - na pewno moralna (za czyn), a nieraz takZe<br />

kama.<br />

Swoj,! drog,!, dlaczego wcale nie staralam si~ dowiedziec, jak to<br />

wygl,!dalo w Nowej Hucie od tamtej strony. Dlaczego nie strzelano<br />

do nas, tak jak w kopalni "Wujek"? Czy ten oficer, ktory pozyczal<br />

naglasniacz, mial taki sam blankietowy rozkaz jak tamci? I nie skorzystal<br />

z niego, bo - na przyklad - nie byl tchorzem? A moze na tym<br />

terenie ktos nieco inaczej realizowal stan wojenny?<br />

lnaczej: bardziej teatralnie, spektakularnie, symbolicznie? Stosuj,!c<br />

lepsz,! socjotechnik~? Moze jeszcze warto si~ tego dowiedzieC?<br />

Profesor Dudek twierdzi, ze S,! 0 Hucie dwie ksi,!zki wydane przez<br />

lPN. Wi~cej powiedzialby film 0 nowohuckim strajku. Ktos mogl­<br />

119


II<br />

by si~<br />

z niego czegos nauczyc, jak swego czasu hutnicy z Perly w koronte.<br />

HALINA BORTNOWSKA<br />

Sen<br />

Dluga - jakby bez konca - amfilada pokoi. Pustych albo zastawionych<br />

meblami. W azne, ze w jednych jest dzien, w innych noc,<br />

ciemno albo pali si~ jakas lampa. Ktos mnie szybko prowadzi, trzymajqc<br />

z gory za rami~, duzq silnq dloniq popycha naprzod. Jestem<br />

mala. Chyba jestem sierotkq, jak z bajki. M am na sobie dose dtugq,<br />

szaro-niebieskq sp6d ni czk~ z kontrafaldq z przodu. (Wiem na pewno,<br />

ze kiedys takq mialam naprawd~, tylko jej nie pami~tam. A w ogole<br />

gdzie si~ podzial kolor szaro-niebieski? Kolor roznych rzeczy mojej<br />

mamy). Skonczyly si~ pokoje. Teraz idziemy wqskq uliczkq mi~dzy<br />

ogrodkami. Tu gdzies mieszkajq wujostwo Harry'ego Pottera. Moze<br />

to tez Zielone W zgorze? Furtki, Sciezki wsrod szpalerow ligustru,<br />

bukszpanu i zmarzni~tych rozyczek. Portaliki, schodki. Ale zadne<br />

drzwi si~ nie otwierajq. Opiekun obraca mnie wkolo i znika. Teraz<br />

ja jestem doroslym opiekunem. Pro wadz~ gdzieS dzie wczyn~ z niemowl~ciem;<br />

prowa d z~ jq dlugim korytarzem oswietlonego pustego<br />

wagonu. W iem, ze w swoim nowym zyciu rna si~ znalezc rano, aby<br />

nie zaczynac pobytu od nocy, w ktorej moze dopasc jq rozpacz. Siedz~<br />

obok niej, odgradzam jq od okna, pociqg pomalu rusza, migajq<br />

swiada.<br />

Jeszcze 0 nieproszonej psychoanalizie<br />

Awantura wokol profesor Magdaleny Srody, minister-pelnomocniczki<br />

do spraw rownego statusu m~zc zyzn i kobiet. Znam profesor<br />

S rod~ z r6inych tzw. paneIi dyskusyjnych. Zrobita na mnie wrazenie<br />

osoby bardzo pewnej swej znajomosci katoiicyzmu. I zawsze gotowej<br />

postawic diagnoz~.<br />

Dermatolog nie powinien spontanicznie komentowac pryszczy<br />

na czyjejs twarzy. Nieproszona psychoanaliza jest, moim zdaniem,<br />

120


TEMATY I REFLEKSJE<br />

•<br />

jeszcze gorszym nietaktem niz zwykla nieproszona diagnoza lekarska.<br />

Szafowanie diagnozami jest chyba sprzeczne z etykq, a na pewno z etykietq.<br />

Etykieta przestrzega przed po st~p owanie m, kt6re psuje relacje.<br />

Nikt nie lubi komentowania, a zwlaszcza publicznego wyswietlania<br />

motyw6w swego p ost~powan i a . Poddanie si~ psychoanalizie to powazna<br />

osobista decyzja (nie kazdy potrafi w niej wytrwae, gdy analiza<br />

dotknie newralgicznych punkt6w). Psychoanalityczne interpretacje<br />

mogq bye szokujqce, nad wyraz bolesne.<br />

Tak zareagowalo wielu katolikow na su ges ti~, ze przemoc domowa<br />

- krzywda kobiet i dzieci - wiqze si~ Z kultem Boga jako O jca.<br />

Prof. Magdale na Sroda mimochodem rzuciia podobnq uwag~ w rozmowie<br />

z jakims dziennikarzem. W i dz~ w tym przykrq nierozw ag~ ­<br />

wlasnie taki terapeutyczny nietakt wobec "zbiorowego pacjenta" (jdJi<br />

taki paCJent da si~ pomyslee) . N apisalam to w krotkim komentarzu<br />

dla "Gazety W yborczej". Poruszylam w nim jeszcze spraw~ bardziej<br />

zasadniczq, do ktorej c hc ~ wrocie, poniewaz pozostaje aktualna, b~dzie<br />

nadal praktycznie wazna tabe wtedy, gdy 0 sztokholmskiej<br />

wypowiedzi pani mi nister Srody dawno zapom nimy.<br />

N ie wierz~ w rozzuchwalajqcy wplyw kultu Boga-Ojca na m~ ­<br />

zow i tatusiow. M oze jest on dostrzegalny w swietle feministycznych<br />

aksjomatow, ale nie w swietle dnia codziennego. W praktyce wychowawczej,<br />

w r~cz we wlasnym zyciu, wi dz ~ zjawisko poniekqd<br />

odwrotne: wierzqce dziecko wyobraza sobie Boga jako podobnego<br />

do tatusia. Otacza Go tq samq emocjonalnq aurq i to nawet wtedy,<br />

gdy juz w zasadzie slyszalo i wie, ze Bog jest inny. Na przyklad: zdaniem<br />

katechetki, "Bog moze wszystko", a tatus na pewno nie. Ale<br />

jednak ... Dlaczego Boga nazywamy O jcem? Bo tak nas nauczyl Jezus<br />

Chrystus. Sam tak do Niego mowil i nam tez pozwolil, nawet nakaza!'<br />

Lecz ojcostwo Boga pozostaje moze na zawsze prz eslon i~ te (ale<br />

i przyblizone) nadawanymi Mu przez nas rysami ziemskich ojcow.<br />

W pewnym momencie zycia zdalam sobie spraw~ , ze "moj" Bog<br />

na pewno rna rozne sprawy wainiejsze ode mnie i tak musi bye ­<br />

podobnie jak moj ojciec-zolnierz w 1939 roku musiaf najpierw zajqe<br />

si~ wojnq, a nie swojq rodzinq. To nie byl brak mifosci (walczyf przeciez<br />

i za nas), ale na jego serdecznq bliskose i udziaf w codziennych<br />

troskach nie mozna bylo liczye. Raczej trzeba bylo bye samodziel­<br />

121


iii iI!5ro!i<br />

HALINA BORTNOWSKA<br />

nym i zaradnym dzieckiem przez solidarnose z nieobecnym. Moze<br />

dlatego wyroslam raczej na "asystentkf' Pana Boga - jednC) z licznego<br />

poolu - a nie na pieszczoszk~. Tonie tragedia, choe pewnie zubozenie.<br />

Ale co z dzieemi ojcow uciekajqcych si~ do przemocy? Bog<br />

podobny do nich budzi strach albo wstr~t i wstyd za Niego. Lub<br />

przeciwnie: to licencja na to, zeby stae si~ rowniez czlowiekiem przemocy.<br />

Nigdy dose uwagi, troski, wysilku, by ten proces wychowywania<br />

przyszlych zlych wychowawcow nareszcie przerwae. OczywiScie,<br />

chodzi 0 przerwanie w konkretnych wypadkach, 0 rodziny, ktorym<br />

mozna dopomoc, albo 0 osoby, ktore z takiej rodziny nie do uratowania<br />

daloby siy wyprowadzie. Nie ratuje siy rodziny, pozwalajqc<br />

komus w niej nadal tkwie i niszczye. KOSciol powinien uczestniczye<br />

w dzialaniach przeciw przemocy (i jej drugiej stronie: bezradnosci).<br />

Wspoldzialanie Kosciola mialoby wielkie praktyczne znaczenie. Zamiast<br />

bezposredniego wspoldzialania wystarczyloby juz dzialanie<br />

rownolegle (skoro wiele rzeczniczek praw kobiet mimochodem lub<br />

naumyslnie podwaza szanse wspolpracy - i vice versa: w wielu kr~gach<br />

katolickich funkcjonuje stereotyp zaperzonej feministki).<br />

Nie mog~ siy oprzee mysli, ie najwazniejszym i najbardziej niezastqpionym<br />

dzialaniem KOScioia powinno bye oczyszczanie obrazu<br />

Boga znieksztalconego przez zle doswiadczenia rodzinne. Bog Ewangelii<br />

jest calkowicie innym Ojcem. Zadne imi~ - a wiyc i to imiy ­<br />

nie wyraza wprost tego, Kim On Jest. Od dobrego ziemskiego ojca<br />

tez jest calkowicie inny. Niepoj~ty.<br />

Nad sprawq Malgorzaty N.<br />

T aki sam sens niepisania nazwiska, jak w przypadku Andrzeja S.,<br />

choe tu nie wymaga tego prawo. Ale moze jakis komputer nie znajdzie<br />

tak oznaczonego tekstu, dla ktorego ta sprawa jest pretekstem.<br />

Z wydarzenia, ktore dotknylo M. N., bierze si~ energia, ktora kaze<br />

znowu rozmyslae nad teczkami i nad tym, co siy z nich wydobywa.<br />

Swego czasu przyglqdalam siy powstawaniu koncepcji klamst\va<br />

lustracyjnego - jako czynu podlegajqcego karze (gdy nie byly wow­<br />

122


TEMATY [ REFLEKSJE<br />

czas, a wit;e nie Sq teraz karalne ezyny, kt6ryeh klamstwo dotyczy).<br />

Praeowali nad tym prawniey Helsinskiej Fundaeji Praw Czlowieka.<br />

Nie wszystkie zastrzezenia wobee lustraeji zostaly odparte: pozostaje<br />

wciqz problem samooskarzenia jako elementu proeedury lustraeyjnej.<br />

Czy nie za latwo sprawa ta jest pomijana?<br />

K. znalazl w komputerze mojq notatkt; (z 96 roku). Rodzaj podsumowania<br />

6wezesnyeh mysli. Sqdzt;, ze warto ten tekst tu przeniesc.<br />

Akrualnosc 0 wiele wezesniejszyeh sposrrzezen musi dawac do myslenia.<br />

To juz osiem lar temu jako ezlonek Komitetu Helsinskiego uezestniezylam<br />

w kilku konferenejaeh mit;dzynarodowych, poswit;eonyeh<br />

kwestii lustraeji i wykorzystywania material6w z arehiw6w sluzb<br />

bezpieezenstwa.<br />

Ostatnie z tych spotkan odbylo sitr w Tiranie. Mielismy tam doradzic Albanczykom,<br />

czy i jak podj,!c lustracjtr i udosttrpnic archiwa. Dalo sitr tam zauwaiye<br />

ciekawe ziawisko: Albanczycy liczyli na lustracjtr jako na srodek mog'!cy<br />

uzdrowic atmosfertr polityczn,! w kraju, ale poza nimi zwolennikami lustracji<br />

byli tylko Niemcy, trzymaj'!cy sitr linii pastora Gaucka. Wszyscy inni przedstawiciele<br />

dawnej opozycji, by Ii witriniowie - od Ameryki Lacinskiej po Bulgaritr ­<br />

przeswiadczeni byli, ie tabe w Albanii lustracja nie da iadnego pozytywnego<br />

skutku, raczej zniszczy tkanktr spoleczenstwa, nii doprowadzi do oczyszczenia.<br />

Zgadza sitr to z tym, co swego czasu - w wykladzie poswitrconym denazyfikacji<br />

- podkreslil profesor Jerzy Holzer: a mianowicie, ie przy wysokim stopniu<br />

uwiklania bardzo znacznej cztrsci spoleczenstwa w struktury aurorytarnego reiymu,<br />

nie moina wprowadzic ostrych sankcji wobec tych osob, bo operacja<br />

zabilaby pacjenra, spoleczenstwo dyskryminuj,!ce tak wielu winnych byloby<br />

chore, niezdolne do funkcjonowania. Wielka ostroinosc jest tu wskazana. Zmuszanie<br />

ludzi do samooskarien jest w'!tpliwe moralnie i prawnie; z pewnoSci,!<br />

naruszaloby praworz'!dnosc i prawa czlowieka, na kt6rych restytucji nam przeciei<br />

zaleiy.<br />

Z drugiej mony poczucie bezkarnosci dawnych zbrodni jest tei irodlem<br />

udrtrki i zw,!tpienia. Wielu obawia sitr, ii zbrodnie s'l tak dlugo tolerowane wlasnie<br />

dlatego, ie sluiby specjalne podlegle MSW nie zostaly dostatecznie oczyszczone<br />

i oslaniaj'l kolegow winnych zbrodni. Trudno tei pogodzic sitr z faktem,<br />

ie wielu najcitriej winnych nie rna i nigdy nie mialo zadnych obci,!iaj,!cych teczek,<br />

lustracja nic nie ujawni. Nie rna w historii ani cienia sprawiedliwoSci. Czy<br />

bezkarnosc dobrze zabezpieczonych, starannie przygotowanych do dzialania<br />

po grubej kresce naprawdtr nie byta problemem dla pan6w przy "okr,!gtych<br />

stolach"? Bezkarnosc wrtrcz prowokuje do bezczelnosci, do monstrualnych nietaktow...<br />

Czy nie daloby siy oszcztrdzic nam przynajmniej niekt6rych z nich?<br />

123


•<br />

P6zniej<br />

HALINA BORTNOWSKA<br />

jeszcze kilka razy sluchalam wypowiedzi pastora Gaucka.<br />

To wazne, bo on sam czy tez on i jego srodowisko to byli jedyni,<br />

jakich znam, powazni i zarazem praktycznie doswiadczeni zwolennicy<br />

lustracji w oparciu 0 "teczki".<br />

Przyklad niemieckiej praktyki lustracyjnej byl wazny, ale Jego<br />

znaczenie redukowal fakt, ze N iemcy lustrowaly siy w kontekscie<br />

zjednoczenia podzielonego kraju, a wiyc byl dla tego procesu silny,<br />

a w gruncie rzeczy zewnytrzny punkt oparcia.<br />

U nas takiego punktu nie bylo i nie rna. Z resztq i ten niemiecki<br />

niezupelnie byl i na pewno nie jest tym, za co go brano (szczerze lub<br />

nieszczerze). Rzecz, jak mysly, w tym, ze lustracja zaklada cezury,<br />

wyrazny koniec okreslonej gry. T ak chciano widziee porzqdkowanie<br />

zycia niemieckiego po upadku Hitlera i to tez ostatecznie nie wyszlo.<br />

Jeszcze mniejsze byly szanse po upadku Muru.<br />

Gry si~ konczq, bo Sq przedsiywziyciami umownymi, pozostajqcymi<br />

pod wIadzq regul i zalozonej z g6ry logiki. Nie wiadomo, kiedy<br />

nasqpi koniec gry, ale warunki jej zakonczenia Sq znane i ustalone.<br />

Nie byloby szach6w, gdyby sytuacja MAT A nie byla jednoznacznie<br />

zdefiniowana. Albo tez: Czarny Piotrus w mojej garsci, sam jeden.<br />

I nie p otrzeba zadnej lustracji.<br />

H istoria nie jest grq, choe niekiedy tak, na wz6r gry, widzimy<br />

i analizujemy jakid jej wyciyte fragmenty. Ale to ziudzenie. W historii<br />

nie rna cezur ani jednoznacznie przynaleznych pionk6w. Nie rna<br />

rozgrywajqcych ani kart, kt6rymi siy gra. Nie rna sydziego i zawodnik6w.<br />

"To" siy konczy rylko dla spadajqcych z planszy czy znoszonych<br />

z boiska wprosr do kostnicy.<br />

Klamstwo lustracyjne jest popelniane w toku historii podobnie<br />

jak czyn, kt6ry rna ukrye. Niesie w sobie ciyzar i niejednoznacznose<br />

tego czynu, i wIasnq, nOWq, kolejnq dwuznacznose (w starciu z interesem,<br />

moze ze zlq wolq, moze z falszem lustrator6w). Z amiar Mazowieckiego<br />

(na czymkolwiek dokladnie polegal) byl nierealny, jesli<br />

"gruba kreska" miaia bye jakqs formq cezury, rozpoczycia nowego<br />

rozliczenia. 1m wiycej powstaje "po kresce", tym silniejsza motywacja,<br />

by to "zlustrowaC" - obejrzee i oSqdzie na tie tego, co bylo przedtern,<br />

czego rna my rejestr. Wprawdzie pokrzywiony, pelen luk i omam6w,<br />

jak w oku 0 chorej siatk6wce - ale przydatny. Jego wiarygodnose<br />

mierzy si y dzisiejszq, aktualnq przydatnosciq. Niestety, ta<br />

124


TEMATY I REFLE KS]E<br />

•<br />

bardziej nii krytyczna swiadomosc, kim byli<br />

przydatnosc liczy si~<br />

autorzy dokumentow i po co je tworzyli kosztem praw czlowieka<br />

i mi~dzyludzkiej solidarnoSci. Oczywiscie, moina by ten skaiony<br />

rejestr badac w poszukiwaniu nieznanych zaslug i krzywd do wynagrodzenia.<br />

Czy tak jest on czytany przez uznanych za "ofiary"? Oczywiscie,<br />

S,! w tym gronie gracze w dzisiejszq gr~. Czy moina na ich<br />

lekturze polegaC? Kto byl jednoznacznie jedynie i vvylqcznie "ofiarq" ?<br />

Kto kim jest dzisiaj, w kolejnym rozdziale b~dqcym nieoddzielnym,<br />

dalszym ciqgiem wszystkich poprzednich, zapisanych i niezapisanych?<br />

Profesor Kieres rna pod swojq opiekq, wladzq i straiq kilometry<br />

akt, drobny fragment pelnego rejestru, ktory w kategoriach ziemskich<br />

nie istnieje. Czyny i rozmowy Sq spisane w malej cZqstce tylko.<br />

Bog jeden wie wszystko. W ierz~, ie Jego W iedza jest pelna mil osierdzia<br />

i On to milosierdzie w jedyny, sobie wlaSciwy sposob spaja ze<br />

SprawiedliwoSciq.<br />

Tu, w powierzonych sobie aktach, pastor Gauck i jego nast~pczyni<br />

oraz nasz profesor Kieres majq kapowniki diabla. N a oko to<br />

papierki czy mikrofilmy. W rzeczywistosci - nagromadzenie trujqcych<br />

radioaktywnych odpadow historii. Na Boga, niech tego dobrze<br />

pilnujq! Raczej za dobrze, za twardo nii zbyt wyrozumiale. Wcale<br />

nie wiadomo, komu diabelskie kapowniki mogq posluiyc do dalszego<br />

ksztaltowania historii.<br />

Susan Sontag<br />

Przykro mi, ie dotqd nie czytalam iadnej powiesci Susan Sontag.<br />

Teraz chcialabym to naprawic. Sluchajqc zamieszczonego<br />

w "Gazecie W yborczej" tekstu Sontag Pisanie jako czytanie, poczulam<br />

bliskosc autorki. W cale nie cz~sto si~ zdarza, ie ktos dzieli<br />

si~ przeiyciem tak intymnym, jak to, czym jest czytanie albo pisanie.<br />

To jakby pajqk nagle stal si~ zdolny powiedziec, czym jest snucie.<br />

Zwykle mamy przed sob,! gotoWq lub jeszcze rozbudowywanq<br />

siec i milczqcego pajqka.<br />

A Sontag 0 swoim snuciu mowi, dokonujqc ewokacji tak bardzo<br />

skutecznej, ze widz~ jq podczas tego najprzyjemniejszego czytania<br />

125


II <br />

HALINA BORTNOWSKA<br />

wlasnego tekstu, kiedy jest juz co sprawdzae i cyzelowae, kiedy pora<br />

usuwae niekonieczne.<br />

W dniu smierci byla niewiele mlodsza ode mnie. Zdqzyla przedtern<br />

zadomowie siy w radosci pisania jako czytania. Z tego siy cie­<br />

SZy. Wzrusza mnie jej wsp6lczucie dla niewidomych pisarzy. My§ly,<br />

ze jednak nie docenia ich mozliwosci czytania tego, co napisali. Jestem<br />

pewna, ze K. S., choe dopiero przymierza siy do tw6rczego<br />

pisania, nie widzqc, jednak oglqda swoje teksty, osluchuje je - bada<br />

palcami, myslq, szeptem swego elektronicznego "kajecika".<br />

Ja nie mam tych zdobywanych od dziecka umiejytnosci. Tak jak<br />

Sontag chcy, muszy widziee sw6j tekst. Choeby wyraz po wyrazie ­<br />

widziee i q drogq slyszee. Jednak, na przek6r smieciom plqtajqcym<br />

siy w polu widzenia, uparcie praktykowae pisanie jako czytanie.<br />

A powiesci Sontag chcialabym wysluchae, tyskniqc za transem<br />

prawdziwego czytania, przynajmniej wysluchae. Moze kt6rqs sarna<br />

nagrala? Moze zrobil to ktos idqcy wiernie za jej czytaniem-pisaniem?<br />

Terror przypadku<br />

Planetoida moze bye brudnym zlepkiem lodu i sniegu albo moze<br />

bye zelazna. Jak piyse Golema. Zgniecie cale kilometry sawanny<br />

albo kartofliska i pola gryki (ledwie co obsadzone i obsiane), albo<br />

prastare winnice i gaje oliwne, albo katedry-meczet w Kordobie;<br />

albo... Czy wtedy, w piqtek 13 kwietnia 2228, ktos zdecyduje si~<br />

wydae sp6inionq wojn~ kosmicznym figlarzom - war on the terror<br />

of chance?<br />

Szczyt fali twardy, jak szkliwo, lsniqcy od nagromadzenia dzikiej<br />

energii. Obla g6ra styzalej wody sunie na lozyskach warczqcych 1 dudniqcych<br />

prqd6w; podcinana wznoSZqcym siy dnem wali siC( na lqd,<br />

na ludzi, z kt6rych nie wszyscy zdqzyli ZaCZqe uciekae - na Judzi slawnych<br />

i pewnych swego i na najmniejszych z malych, 0 kt6rych nikt<br />

nie wie, bo nie liczono ich dokladnie, tylko tak, jak si~ ocenia populacjC(<br />

zaj~cy albo lis6w, kt6re mialy swoje jamy; teraz ich zwloki tkwiq<br />

126


TEMATY I REFLEKSJE<br />

w kodujqcym si~ odm~cie i wyplynq jako szczqtki albo zostanq rozbeltane<br />

tam, gdzie zywiof otrzaskuje i wygladza kamienie.<br />

Nie wygramy wojny z zywiolem przypadku. Ale chyba moglibysmy<br />

policzyc si~ dokladniej. A takZe jakims czynem-wydatkiem potwierdzic<br />

wag~ kazdego ludzkiego isrnienia. Slyszalam, ze istniejq<br />

juz systemy ostrzegania przed falami powodowanymi przez trz~sie-<br />

. nia ziemi. Nie rna ostrzezen tam, gdzie malo liczq si~ ludzie.<br />

HALINA BORTNOWSKA, publicystka, dzialaczka spoleczna, animator<br />

grupy "Wirydarz" przeciw antysemityzmowi i ksenofobii (http://<br />

wirydarz.org), a takie warsztat6w dziennikarskich Stowarzyszenia Mlodych<br />

Dziennikarzy POLIS; czlonek zespolu miesi~cznika "<strong>Znak</strong>".<br />

127


TEMATY I REFLEKSJE <br />

POWROTY: KOsCrOt UBOGI? <br />

Ks. W ojciech BaItkowicz<br />

Ub6stwo w epoce<br />

konsumpcionizmu<br />

Za malo mowi si~ i pisze 0 tym, ze chrzescijanskie<br />

poj~cie ubostwa zawiera w sobie gl~bokll tresc<br />

antropologicznll - jest bowiem w istocie synonimem<br />

stanu wewn~tl"Znej wolnosci czlowieka.<br />

Ub6stwo, ubogi - to terminy nieslychanie istotne dla zrozumienia<br />

Ewangelii Jezusa Chrystusa. Blogoslawienstwo ubogich otwiera<br />

Kazanie na Gorze; w liturgii spiewamy cz


•<br />

TEMATY I REFLEKSJE<br />

1. Wielkim wyzwaniem dla tradycyjnego rozumienia idealu ub6­<br />

stwa stat siC; ambiwalentny charakter konsumpcjonizmu. Otoz przyszlo<br />

nam zyc w takim momencie dziejowym, w kt6rym nie da siy<br />

obronic jednostronnie krytycznego oSqdu konsumpcji indywidualnej<br />

i zbiorowej. Ogromny postyp cywilizacyjny, kt6rego swiadkami<br />

i beneficjentami jestesmy, jest mozliW)T dlatego, ze upowszechnienie<br />

konsumpcji stalo si~ niezwykle mocnym bodzcem rozwojowym gospodarki.<br />

W swietle prawidet ekonomicznych konsumpcj~ mozna<br />

w iyC dzisiaj interpretowac w kategoriach postawy prospolecznej.<br />

Pesymizm konsumentow to znak w najwyzszym stopniu niepokojqcy<br />

dla menedzerow, ekonomistow i politykow, to niewqtpliwy zwiastun<br />

kryzysu. Z mniejszenie konsumpcji skutkuje redukcjq zatrudnienia,<br />

zamykaniem fabryk ... W rezultacie mamy do czynienia ze wzrostem<br />

napi~c spolecznych, powi~ksza si~ skala przest~pczosc i,<br />

bezrobocie przynosi prawdziwe dramaty w zyciu rodzinnym, malzenskim<br />

etc. I przeciwnie: optymizm konsumentow napawa nadziejq<br />

nawet tych, ktorzy pozostajq na marginesie zycia spolecznego. I tam<br />

docierajq skutki ozywienia gospodarczego. Rosnq fundusze socjalne<br />

i maleje Iiczba ludzi potrzebujqcych ... Powtorzmy wi~c : konsumpcja<br />

to - w warunkach wsp6lczesnej gospodarki kapitalistycznej - niemaize<br />

przejaw postawy patriotycznej, a poniekqd takze akt milosierdzia<br />

wobec ubogich. Jak rna siy do tego blogosiawienstwo ubogich?<br />

2. Konieczne jest tabe ciqgte redefiniowanie poj~cia ub6stwa<br />

jako problemu spolecznego - tak, by nie stracic z pola widzenia ewangelicznego<br />

sedna tego zagadnienia. Otoi, istot~ zjawiska ubostwa<br />

stanowi chyba jednak nie tyle poziom zycia (i konsumpcji), co stan<br />

§wiadomosci, na ktory sklada si~ upokarzajqce doznanie niewystarczalnosci,<br />

doswiadczenie niezdolnosci do przeciwstawienia siy temu,<br />

co zagraza cziowiekowi, bolesne poczucie odrzucenia czy marginalizacji<br />

swej osoby. Ubostwo to zatem doswiadczenie przede wszystkim<br />

psychologicznej, a nie ekonomicznej natury. N ieslychanie trudno<br />

obronic obiektywny charakter rozmaitych "progow ubostwa",<br />

z ktorymi mamy do czynienia.<br />

Odwolywanie si~ do archetypu ub6stwa opartego na postaci<br />

zebraka proszqcego 0 wsparcie moze w tych warunkach paradoksalnie<br />

utrudniac podj~cie ewangelicznego wezwania do miloSci blii­<br />

129


II<br />

KS. WOJCIECH BARTKOWICZ<br />

niego, uspokajajq.c nasze surnienia. Geografia biedy to rzecz bardziej<br />

skornplikowana nii rozklad dochod6w i d6br. To dlatego nie<br />

rna si y co chwalic wyslaniern na koloniy 150 biednych dzieci z parafii,<br />

jeSli nie potrafi siy zorganizowac cotygodniowej Kornunii<br />

swiytej dla 150 parafian, kt6rzy z powodu choroby lub wieku nie<br />

Sq w stanie przyjsc na Mszy swiytq do kosciola. Dlatego tei lepiej<br />

nie zachwycac siy parafialnq garkuchniq, jeSli nie potrafi siy zaofiarowac<br />

kwadransa na rozrnowy kaidej z rodzin odwiedzanych podczas<br />

wizyty kolydowej.<br />

3. Dalej: konieczna jest reinterpretacja pojycia ub6stwa w kontekscie<br />

gwaltownego postypu rnaterialnego z jednej i ogrornnego<br />

upowszechnienia kornunikacji rniydzyludzkiej z drugiej strony. Jeie­<br />

Ii w rarnach gospodarki naturalnej, dorninujqcej w czasach biblijnych,<br />

ub6stwo definiowac rnoina bylo jako stan zagraiajqcy fizycznej egzystencji<br />

czlowieka, to dzisiaj - zdaje siy - nie rna wsr6d nas tego<br />

rodzaju ubogich, choc z pewnosciq da siy ich zlokalizowac w pewnych<br />

regionach swiata. Wedlug danych ONZ 1,3 rniliarda ludzi (co<br />

piqty czlowiek na Ziemi) rna na swoje utrzymanie rnniej nii 1 dolara<br />

dziennie. Natomiast obserwowane w naszym krygu cywilizacyjnym<br />

przypadki skrajnego ub6stwa (zagraiajqcego egzystencji) - to<br />

w ogrornnej wiykszosci efekt wolnego wyboru wolnego czlowieka.<br />

Wyzwaniem chwili jest wiyc koniecznosc swoistej globalizacji wyobraini<br />

- poszerzenia granic swojego urnyslu i serca, tak by dostrzec<br />

iyjqcych na tej samej planecie ludzi, kt6rych egzystencja wystawiona<br />

jest na najwyiszq pr6by. Potrzebna jest globalizacja chrzescijanskiego<br />

mitosierdzia - skoro swiat stal siy wioskq, to pytanie: "kt6i jest<br />

rnoim bliinirn?", zyskuje zupelnie nowe znaczenie.<br />

4. I wreszcie zwiqzana z ub6stwern kwestia prakseologii rnilosierdzia.<br />

Teologiczne stwierdzenie, i.e B6g w spos6b szczeg61ny udziela<br />

siy biedakowi, rna swoje antropologiczne dopelnienie: biedak calyrn<br />

sobq poszukuje rozwiqzania swoich problem6w, jest "do b6lu" otwarty,<br />

nie musi siy Iykac utraty jakichkolwiek d6br - gdyi. nic nie posiada.<br />

Ow drarnat przei.ywany przez bliiniego dornaga siy naszej reakcji.<br />

Na czyrn rna ona jednak polegac, jak rna siy skonkretyzowac<br />

w dzialaniu, skoro<br />

130


•<br />

- cz~stokroc pomoc swiadczona ubogim konserwuje ich bied~,<br />

TEMATY I REFLEKSJE<br />

a nie pomaga im wydostac si~ ze stanu ub6stwa;<br />

- swiadczenie pomocy zawiera w sobie ogromne ryzyko upokorzenia<br />

beneficjenta;<br />

- niekt6rzy twierdz'1 wr~cz, ze pomoc spoleczna (z calym swym<br />

zr6znicowaniem) stanowi w istocie element systemu penitencjarnego<br />

- izoluje nieprzystosowanych spolecznie w spos6b tanszy i skuteczniejszy<br />

niz wi~zienia: kraty zast~puje w tym przypadku l~k przed<br />

odebraniem "socjalu".<br />

Bog kocha ubogiego - usynawiaj'1c go; my z wielkim przej~ciem<br />

sJuzymy biedakom - niekiedy czyni'1c z nich zawodowych zebrak6w.<br />

Na ile potrafimy pom6c naszym biednym braciom w nieslychanie<br />

delikatnym procesie przeksztalcania pro b 1 emu u b 6 s twa<br />

w praktycznie realizowany ide a 1 u b 0 S twa?<br />

5. Za malo mowi si~ i pisze 0 tym, ze chrzeScijanskie poj~cie ub6­<br />

stwa zawiera w sobie gl~bok'1 treSc antropologiczn'1 - jest bowiem<br />

w istocie synonimem stanu wewn~trznej wolnoSci czlowieka wynikaj'1cej<br />

z dojrzalego przyj~cia swej przygodnosci. W obliczu sztucznych<br />

raj6w produkowanych masowo przez kultur~ wspokzesn'1<br />

chrzescijanstwo rna misj~ odslaniania sytemu czlowiekowi prawdy<br />

o jego ub6stwie. Jezeli dla osiqgni~cia wolnosci potrzebne jest stani~cie<br />

w blasku prawdy, to jedn'1 z pierwszych odslon owej prawdy<br />

musi byc uswiadomienie dzisiejszemu konsumentowi wrazen prawdy<br />

0 jego biedzie. "M6wisz: »jestem bogaty« i »wzbogacilem si~«,<br />

i »niczego mi nie potrzeba«, a nie wiesz, ze to ty jesteS nieszcz~sny<br />

i godzien litosci, i biedny, i s]epy, i nagi ..."<br />

KS . WOJCIECH BARTKOWICZ , ur. 1963, dr teologii, wykladowca<br />

teologii moralnej na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie,<br />

prefekt w Wyiszym Metropolitalnym Seminarium Duchownym w WarszaWle.<br />

131


~!>!\~~~J::\ -: }~~I_~~! =-_ ~~~~I~___ __________ _________ ____ _______ _<br />

Meyer H. Abrams,<br />

Zwierciadlo i lampa.<br />

Romantyczna teo ria poezji<br />

a tradycja krytycznoliteracka,<br />

przet. Maria Bozena Fedewicz,<br />

slowo/obraz rerytoria, Gdansk 2004, ss. 458<br />

Ryszard Kasperowicz<br />

Swiatlosc umyslu<br />

Staraniem Wydawnictwa slowolobraz terytoria, zoanego z niecodziennej<br />

dbalosci 0 graficzoq szate;- ksiqzek i celny dob6r pozycji, polski czytelnik<br />

otrzymal niedawno dzielo nalezqce do kanonu swiatowej humanistyki<br />

(napisane w 1953 roku), prace;- r6wnie donioslq dla dalszego rozwoju<br />

badan nad dziejami teorii sztuki i estetyki co Literatura europejska i lacil1­<br />

skie sredniowiecze Ernsta Roberta Curtiusa czy Sztuka i zludzenie Ernsta<br />

Hansa Gombricha. Mowa 0 studium Meyera H. Abramsa Zwierciadlo<br />

i lampa. Romantyczna teoria poezji a tradycja krytycznoliteracka.<br />

W badaniach nad romantyzmem Abrams zajmuje pozycje;- tak eksponowanq,<br />

jak Frank Kermode i Charles Rosen. Zar6wno Zwierciadlo<br />

i lampa, jak i inna jego praca, Natural Supernaturalism. Tradition and<br />

Revolution in Romantic Literature, nalezq do najcze;-sciej przywolywanych<br />

ksiqzek w studiach nad literatuq i sztukami plastycznymi okresu<br />

romantyzmu. Abrams przyjmuje bardzo interesujqq perspektyw~ badawczq,<br />

pozwalaj'lcq mu roztropnie wywazyc odre;-bnosc i rewolucyj­


ZDARZENIA - KSl t\Z KI - LUDZIE<br />

nose idei teoretycznych "ruchu" romantycznego oraz jego zakorzenienie<br />

w tradycji. A to rzecz wielce niewdzi~czna i trudna, bo romantyczni<br />

"filozofujqcy" poeci czy artysci ch~tnie skrywali ostrze swych poglqdow<br />

w szacie dawniejszej retoryki teoretycznej bqdz tez przyswajali sobie tradycyjne<br />

poj~cia filozoficzne, przeksztalcajqc - czasem bardzo daleko<br />

idose dowolnie - ich treSe. W Natural Supernaturalism dla przykladu<br />

Abrams wykazal, ze jeden z najistotniejszych motyw6w poezji Wordswortha<br />

i poezji romantycznej w ogole, "teodycea zycia codziennego"<br />

(sformulowanie Abramsa), majqca si~ dokonae poprzez powt6rne zespolenie<br />

umyslu z naturq, wywodzi si~ ze wzorcow literatury religijno­<br />

-mistycznej i autobiograficznej, zwlaszcza Wyznan sw. Augustyna. Zwierciadlo<br />

i lampa rna inny nieco charakter - dqzqc do ukazania wielkiego,<br />

romantycznego prze!omu w kilku kluczowych aspektach teorii sztuki,<br />

Abrams rozpoczyna od wyodr~bnienia podstawowych kategorii, lqczqcych<br />

tradycyjnq i romantycznq estetyk~, by nast~pnie uporzqdkowae<br />

kluczowe poj~cia i metafory, wskazujqc zarazem na gruntowne przemiany,<br />

jakim te poj~cia podlegaly.<br />

Dzisiaj nielatwo docenie zar6wno ogrom pracy Abramsa, jak i nowatorstwo<br />

jego uj~cia. Historycy literatury, sztuki i kultury od dawna<br />

korzystali z jego obserwacji, szereg rozr6inien amerykanskiego badacza<br />

weszlo do potocznego j~zyka humanistyki. Wydaje si~ jednak, ze intencjq<br />

Abramsa bylo cos wi~cej anizeli charakterystyka podstawowych<br />

terminow i narz~dzi romantycznej teorii sztuki sporzqdzona w oparciu<br />

o swietnq znajomose calej, gigamycznej przeciez, tradycji teoretyczno­<br />

-krytycznejl. Co prawda, Zwierciadlo i lamN traktowano niekiedy jako<br />

kopalni~ swietnie dobranych i skomentowanych fragmentow z dzie! teoretykow<br />

i tw6rcow, ale taka kwalifikacja nie oddaje w pelni sprawiedliwosci<br />

tej pracy. Abrams zamierzal bowiem wykazae, ze teorie estetyczne,<br />

przy calej swojej r6znorodnosci, wzajemnym wykluczaniu si~ i wewn~trznej<br />

paradoksalnoSci, wcale nie Sq jalowe. Wprost przeciwnie,<br />

odznaczajq si~ swojq wlasnq prawomocnoSciq, tyle tylko ze trudno tu<br />

o dowodliwose znanq z procedur stosowanych w naukach scislych. Dlatego<br />

tez Abrams nie wierzyl w mozliwose "naukowego" ufundowania<br />

teorii sztuki albo estetyki na gruncie psychologii. Prawomocnosc teoretycznych<br />

rozwazan zasadza si~ na tym, ze jako poznawczo wartoSciowe<br />

wychodzq od faktow artystycznych i pozwalajq zdobye dokladny i spoj-<br />

I An aliza Abramsa doryczy w zasadzie teorii wyksztalconych na obszarze Anglii<br />

i Niemiec, co czasami poczytywano za znaczqce ograniczenie.<br />

133


~ ________ ____________________________________ ~J)~~I'


ZDARZENIA - K'SI1}iKl - LUDZIE<br />

emoeji, wrazen, wyobraini, ezy raezej przeksztalcaniem tradyeyjnyeh<br />

konweneji poetyekieh. Autor Zwierciadla i lampy wskazuje w pierwszym<br />

rz~dzie na to, ze sposoby myslenia 0 istoeie poezji zawsze ueiekaj,! si~<br />

do paru kluezowyeh metafor. Te metafory s,! niezb~dne, nieuniknione,<br />

jako ze bez ieh pomoey nie umiemy opisac ani proees6w poznawezyeh<br />

(czy to w uzyeiu teoretyeznym, czy pojetycznym, jak rzeklby Arystoteles),<br />

ani samych zasad rz'!dz'!cych umyslem. Wedlug Abramsa, przemiana<br />

podstawowych metafor ukazuje transformacj~ fundamentalnych przekonan<br />

co do natury ludzkiego umyslu i podstaw tworzenia.<br />

Dwie najwazniejsze metafory, ukazuj,!ce przejScie od klasycznej (i klasycystycznej)<br />

teorii sztuki do koncepcji romantycznych, znalazly si~ w tytule<br />

ksi,!iki - zwierciadlo i lampa. Najog6lniej rzeez biorqc, klasyczna<br />

teoria pojmuje sztuk~ jako czynnosc mimetyczn,!- nasladowcz,!. Artysta<br />

nasladuje: alba wygl,!dy rzeczy, alba sposoby dzialania natury, albo najpi~kniejsze<br />

fragmenty natury widzialnej, albo formy gatunkowe czy typowe<br />

rzeczy, alba nawet w,!tki idealne tkwi,!ee w naturze ezy wreszcie<br />

idee zagniezdzone w jego umysle, ale zasadniczo odtwarza swiat, kt6ry<br />

moze bye przedmiotem jego manipulacji czy ingereneji, lecz nie jest przezen<br />

skonstruowany. Zr6dlow,! metafor,! takiej postawy jest zwierciadlo,<br />

kt6re mniej lub bardziej wiernie odbija rzeczywisrose. "Umysl malarza<br />

chee hye podobny do zwierciadla, mieni,!cego si~ zawsze barw'!<br />

rzeczy, kt6ra jest jego przedmiotem, i napelniaj,!cego si~ tyloma odbiciami,<br />

ile rzeczy stoi przed nim" - pisal Leonardo da Vinci. Rewolucja<br />

kopernikanska w epistemologii, kt6rej symbolem stal si~ Kant, zdezaktualizowala<br />

metafor~ zwierciadla i mimetyczny fundament tw6rczosci. Umysl<br />

tw6rcy juz nie odbija ksztalt6w, obraz6w, przestaje bye biernym receptorem<br />

wrazen, obraz6w czy idei, "ciemnym pomieszczeniem" Locke'a, przechowuj,!cym<br />

widzialne odbicia, czyli idee rzeczy. Umysl bowiem aktywnie<br />

postrzega i wsp61tworzy rzeczywistose, rzuca na ni,! sw6j blask niczym<br />

lampa swoje swiatlo. Jak powiada przepi~knie Wordsworth:<br />

"Swiatlosc pomoenicza, / Z umyslu id,!c, zachodowi slonea / Dawala<br />

swietnose now,! ...". Tw6rczy umysl artysty ujmuje to, co sam po ez~sci<br />

wytworzyl. Istot'! tworzenia stanie si~ teraz rodzaj duchowej projekcji<br />

wn~trza artysty na swiat zewn~trzny, a w dalszej konsekwencji kreacja<br />

swiata sztuki poprzez wyzwolon,!, spontaniczn,! wyobraini~, slad boskosci<br />

w ezlowieku, jak powie najwybitniejszy bez w,!tpienia teoretyk<br />

romantycznej wyobraini, a zarazem jej areymistrz, Coleridge.<br />

I tak oto dokonala si~ rewolucja, przejseie od mimetycznej do ekspresyjnej<br />

koneepcji sztuki. Abrams bynajmniej nie twierdzi, ze stalo si~<br />

135


~ ____ __ __ __ ___ _____ ____________________ ______ ~l?~~~!~_-: }~~I_¥~~ ~_ ~ ~~~I~ <br />

tak bezposrednio pod wptywem filozofii transcendentalnej Kanta - poezja<br />

nie jest odbiciem ani ilustratorkq tez filozoficznych. Z resztq - jak<br />

swietnie pokazuje amerykanski krytyk - Wordsworth i Coleridge, pragnqC<br />

nadac konceptualny wymiar swojej rewolucji artystycznej, w istocie<br />

wracali do przeszlosci; si~gn((li bowiem do Plotyna - "ojca archetypu<br />

rzutowania na zewnqtrz obrazow wewn((trznych".<br />

Zwierciadlo i tampa prezentuje fascynujqq panoram(( dyskusji dotyczqcych<br />

natury sztuki i tworczoSci romantycznej. Abrams zauwaza, ze<br />

w chwili, kiedy poezja - "spontaniczny wybuch gl((bokich uczuC" (znow<br />

Wordsworth) - utracila swoj dawny zwi'izek z retorykq, odwieczny topos<br />

"ut pictura poesis" zastqpilo porownanie z muzykq, "mOWq subtelnq",<br />

jako najbardziej ekspresyjnq ze wszystkich sztuk. W latach 60. XIX wieku<br />

Walter Pater, jeden z najwybitniejszych eseistow Anglii wiktorianskiej,<br />

postulowal, by wszystkie sztuki aspirowaly do kondycji dziela<br />

muzycznego. Abrams swietnie pokazuje, jakie konsekwencje mial triumf<br />

idei romantycznych, chocby dla kwestii oceny dziela - odrzucenie bowiem<br />

norm, regut poprawnosci, srosownoSci, oSqdu wiekow czy naturalnego<br />

upodobania pociqgn((lo za sobq zalew nowych kryteriow - na<br />

przyklad spontanicznosci albo autentycznosci wyrazu. Dzis wiemy, jak<br />

niebezpieczne i zwodnicze byly to przeslanki ocen, ale Abrams nie ocenia<br />

tych spraw tak surowo. Ma przeciez swiadomosc, jak wiele rzeczy<br />

nauczylismy si(( dostrzegac dzi((ki romantycznym wichrzycielom. Z wierciadlo<br />

i lampa b~dzie odtqd jednym z najlepszych przewodnikow po<br />

pu lapkach, zakama rkach, i pi((knosciach romantycznej teorii sztuki<br />

i tworczosci. M oze spelni ona w Polsce takq funkcj((, jakq niegdys spelnily<br />

Dzieje szesciu poj?C Wladyslawa Tatarkiewicza. A Sq to ksiqzki tak<br />

odmienne, ze trzeba je czytac razem. Koniecznie.<br />

RYSZARD KASPEROWICZ, ur. 1968, dr historii sztuki, adiunkt w Katedrze<br />

Teorii Sztuki i Historii Doktryn Artystycznych KUL. Wyda!: Berenson<br />

i mistrzowie odrodzenia. Przyczynek do postawy estetycznej Bernarda<br />

Berensona (2001) oraz Zweite, ideale Schopfung. Sztuka w mysleniu<br />

historycznym Jacoba Burckhardta (2004).<br />

136


ZDARZENIA - KSlf}iKI - LUOZIE<br />

Slawomir Poplawski .<br />

.<br />

o noprowle<br />

filozofii<br />

ko tolickiei<br />

Hans Urs von Balthasar,<br />

o zadaniach filozofii katolickiej<br />

w czasach wsp6lczesnych,<br />

tlum. M arek Urban,<br />

WAt\ll, Krakow 2003, 55. 78<br />

Napisana w 1946 roku, czyli na ruinach Europy, ksiqika Hansa Ursa<br />

von Balthasara 0 zadaniach filozofii katolickiej w czasach wspolczesnych<br />

to program naprawy filozofii katolickiej, kt6rego gl6wnym celem jest<br />

przeciwstawienie si~ jej marginalizacji. Sugerowac by to moglo wi~ksze<br />

zbliienie mi~dzy myslq katolickq i swieckq - nie zas obron~ stanu posiadania<br />

tej pierwszej. W szkicowym dzieJe stanowiqcym raczej rodzaj zach<br />

~ty do takiego zbliienia okazuje si~ ono jednak p%wiczne, daje si~<br />

w nim bowiem slyszec dwa glosy Balthasara: jeden pozytywny, niewahajqcy<br />

si~ przed otwarciem na swieckq filozofi~, wyraiajqcy szacunek,<br />

a nawet podziw dla jej osiqgni~c; drugi redukcjonistyczny, sprowadzajqcy<br />

jej dorobek do aparatury poj~ciowej tomizmu. N ie da si~ ukryc:<br />

filozofia sw. Tomasza traktowana jest przez autora jako paradygmat katolicyzmu.<br />

Profetyczny ton ksiqiki oraz niezwykla erudycja autora mogq<br />

niekiedy zapierac dech, budzq jednak czasem zastrzeienia, przede wszystkim<br />

w tych fragmentach, gdzie slynny Bazylejczyk rzuca "anatemy" pod<br />

adresem tych, kt6rzy nie mieszczq si~ w granicach podanych przez niego<br />

kryteri6w uznawalnosci .<br />

Na poczqtek wybitny teolog i filozof z BazyJei przypomina histori~<br />

wzajemnych stosunk6w wiary i filozofii, skierowujqc nasze spojrzenie<br />

w przeszlosc, na okres staroiytnej filozofii chrzeScijanskiej, kiedy to jawiq<br />

si~ one jednoznacznie i wedlug autora wzorcowo jako prymat O bjawienia<br />

nad filozofiq b~dqca pr6bq systematycznego, abstrakcyjnego uj~cia<br />

prawdy. Wobec chwalebnej prawdy 0 Bogu Tr6jjedynym, w kt6rej czlowiek<br />

poznaje pel n i ~ prawdy 0 sobie i swiecie, wszeJka doczesna filozofia<br />

musiala odqd zblednqc, traqc na znaczeniu. JednoczeSnie jednak<br />

to chrzescijanstwo - twierdzi teoJog - utrzymalo przy iyciu filozofi~,<br />

udoskonalajqc jq swiatlem laski i dajqc najiywszy impuls do jej rozwoju.<br />

Szczytowym jej osiqgni~ciem - 0 czym przekonujemy si~ na podstawie<br />

koJejnych passus6w - stalo si~ dzielo sw. Tomasza, kt6re lqczylo najwy­<br />

137


~ __________________________ _________________ _~p:,\~~~} ~_ -:: _~~~~~_ ~~p'~IE<br />

bitniejsz'l pogansk'l filozofi y Arystotelesa z Objawieniem. Jednakie sukces<br />

tomistycznej syntezy zalamal si~ wraz nowoiytnym rozwojem nauk.<br />

Od tej pory, przynajmniej formalnie, katolicka filozofia wyrainie zaczyla<br />

tracie wplyw na ksztaltowanie oblicza filozofii czasow nowszych, kt6ra<br />

tym samym ulegla sekularyzacji. Powstaje pytanie: czy musiala jej ona<br />

ulec? Jesli jednak nie musiala - co sugeruje autor - powstaje kwestia:<br />

kto za ten stan rzeczy odpowiada?<br />

W toku analiz znajdujemy winnych zsekularyzowanego oblicza filozofii.<br />

W pierwszym rZydzie S'l to nowoiytni i wspolczeSni filozofowie,<br />

ktorzy korzystaj'lc obficie z chrzescijanskich idei, ukrywali to, nie chqc<br />

otwarcie deklarowae swej przynaleinoSci wyznaniowej. W oczach Bazylejczyka<br />

egzemplifikacj'l tego jest ... filozofia Schelera. Od razu rodzi<br />

siy w'ltpliwose: czy filozofuj'lcy chrzeScijanin jest zobowi'lzany, by przedstawiae<br />

SW'l mysl jako wprost wyrastaj'lq z dogmatyki chrzeScijanskiej?<br />

Czy autonomia filozofii nie chroni jej dostatecznie przed wymogiem<br />

konfesyjnosci? Po drugie, win'l obarcza Balthasar ignorantow wlasnej<br />

tradycji katolickiej opartej na tomizmie, przez co w kaidej nowo pojawiaj'lcej<br />

siy filozofii widz'l oni rewolucj~ obalaj'lq tradycyjne pojycia<br />

i teorie. Tak ocenia zafascynowanych Bergsonem modernistow, ktorzy<br />

w gonitwie za nowinkami mieli rozmywae toisamose katolicyzmu. Teolog<br />

przyznaje jednak, ie najwiycej kosztowala katolikow izolacja i calkowite<br />

odci~cie si~ od wszelkich wplywow swieckiej nauki i filozofii.<br />

Skutkiem tego bylo system owe skostnienie katolickiej filozofii czyni'lce<br />

j'l nieprzepuszczaln'l dla iywego doswiadczenia bytu. Dlatego jedyn'l<br />

szans'l rna bye jej otwarcie si y na osi'lgniycia nowoiytnych nauk i filozofii,<br />

ktore - jak si y wyraia - ai prosz'l si~, niejako w rewaniu, ,,0 ograbienie<br />

dla celow chrzescijanskich i teologicznych". Jesli asymilacja ta nie<br />

jest czysto zewn~trzna, twierdzi teolog, to oswietiaj'lc na nowo mane<br />

pojycia i problemy, moie bye bez obaw plagiatu "uznana za pierwotne<br />

dokonanie filozoficzne w dziejach ducha". Balthasar postrzega przy tym<br />

pos/annictwo chrzeScijan w swiecie ludzkiej mysli w perspektywie dwoch<br />

celow: otwierania kaidej skonczonej prawdy filozoficznej na Chrystusa<br />

oraz sztuki transpozycji wyjasniaj'lcej.<br />

Ethos otwierania prawd doczesnych na Chrystusa i sytuowania ich<br />

w odlegloSci od Jego centrum bierze pocz'ltek ze slow sw. Pawla do<br />

Koryntian (1 Kor 3, 23): "Wszystko jest wasze, wy zas Chrystusa,<br />

a Chrystus Boga". W dziejach znalazl on swoich promotorow: Ojcow<br />

KOSciola, sw. Tomasza, Leibniza czy Newmana, 0 ktorych wielkoSci<br />

dzis moiemy tylko pomarzye - s'ldzi Balthasar. Wieczna prawda Ewan­<br />

138


ZDARZENJA - KSII\ZKI - LUDZIE<br />

gelii, ehcqe ogarniac wszystkie ezasy, wszystkie ludzkie j~zyki, musi<br />

wszak trafiac w aktualn~ wrazliwosc epoki i jej zapotrzebowanie na<br />

okreSlony aspekt Prawdy. Chrzeseijanska philosophia perennis zm u­<br />

szona jest zatem do przyswojenia sobie najr6inorodniejszyeh poj~c<br />

i sposob6w ludzkiego myslenia, by w nieh wyrazic swoje przeslanie.<br />

Aby zrozumiec odmienne formy myslenia, nalezy wszak wyzbyc si~<br />

przem~drzalosei i zdobyc na pokor~. Balthasar podkresla znaezenie osobistego<br />

kontaktu z mysl~ , tylko on bowiem umoiliwia poznanie jej istoty.<br />

"Trzeba badac wszystko, aby zaehowac to, co szlaehetne", powtarza<br />

za Apostolem narod6w. I ezytamy dalej: "Ch~c zrozumienia jest<br />

milosei~, dlatego poza milosei~ nie jest moiliwe zadne prawdziwe,<br />

owoene myslenie" (s. 34).<br />

Rozwazania nabieraj~ konkretnoSci, gdy autor zaezyna rozpatrywac<br />

konfrontaej~ w jej formalnym aspekeie, bior~e pod uwag~ strukturalne<br />

zaleinosei filozofii katoliekiej od jej uiytku szkolnego, podporz~dkowanego<br />

apologetyee, a nie nastawionego na autentyezny dialog<br />

ze swieek~ mysl'l. W katoliekiej propedeutyee filozofii nie tyle przeeiei<br />

problematyzuje si~ okreslone kwestie filozofiezne, co dokonuje<br />

ieh przegl~du i moiliwie sprawnie i szybko je rozwi~zuje. Mylenie jej<br />

z wlaseiwymi, merytoryeznymi badaniami filozofieznymi byloby nieporozumieniem<br />

- przyznaje autor. Wedlug niego, z braku pozytywnych<br />

wzore6w, w naszyeh ezasaeh awangard~ post~pu pozostaje dla<br />

nas filozofia sw. Tomasza, takZe ze wzgl~du na jej harmonijne pot'lczenie<br />

pierwiastka apologetyeznego oraz aporetyeznego, niezb~dnego<br />

dla gl~bi podnoszonyeh kwestii. Jak s~dzi Balthasar, moze ona sluiyc<br />

jako norma negatywna dla wszelkieh filozofii wsp6lczesnyeh, te zas ze<br />

swej strony mog~ j'l wzbogaeac i uaktualniac. St'ld autor poswi~ea ostatni~<br />

ez~sc swej ksi~iki na tw6reze zasymilowanie filozofii iyeia Bergsona<br />

oraz filozofii egzystenejalnej Jaspersa i Heideggera. Sk~d wszakZe u<br />

niego pewnosc, ie wlasnie one nadaj~ si~ najlepiej, by poszerzyc i zaktuaJizowac<br />

filozofi~ sw. Tomasza, w szezeg6lnosei zas koneepej~ realnej<br />

r6iniey mi~dzy istotq a istnieniem?<br />

I tak Balthasar przywoluje postulat filozofii iyeia 0 pierwotnoSci<br />

intuieji nad poznaniem refleksyjnym, kt6ry m6wi, ii w istnieniu moment<br />

bogaetwa i pelni przekraeza kaide jego uj ~eie intelektualne. Actus<br />

essendi, nieograniezony i niewyezerpywalny w iadnym poj~eiu, jest ponadto<br />

warunkiem moiliwosei ratio. Pisze Balthasar: "Akt istnienia rozsadza<br />

ratio, poszerzaj~e ezysto teoretyezny intelekt do pelnego rozumu".<br />

Podobnie prymat istnienia dynamizuje wedlug Bazylejezyka filo­<br />

139


~ _____ _______ __ ___ ____________ ______ ____ _____ ~~~-'~~ ~ i'lJ ~\-: _~~~ ~~ ::-_ ~~p'~I.E <br />

zofi~ szyfru Jaspersa, w ktorej byt objawia si~ jako peten znaczenia,<br />

wymagaj


· .<br />

ZDARZEN IA - KSli\ZKI - LUDZIE<br />

Janina Katz<br />

Pi~kni<br />

dwudziesfolefni<br />

LI ST<br />

Z KOPENHAGI<br />

1.<br />

Patrzq na mnie z fotografii w gazeeie. Jest ieh eztereeh. Ale w rzeezywistosei<br />

Krqg - po dunsku Ringen - liezyi wi~eej ezionkow. Tylko<br />

dwoeh z nieh znalam. Knuda W. Jensena osobiScie, Olego Wivela ze<br />

siyszenia i z mediow. Z pierwszym robi!am dwa lata temu wywiad dla<br />

"<strong>Znak</strong>u". Byl zaiozyeielem i dyrektorem "Louisiany", muzeum i miejsea<br />

vvystaw nowoezesnej sztuki, przepi~knie polozonego nad morzem<br />

w miejscowouei H umlebcek, w poblizu Elsynoru. W trakeie vvywiadu spytalam,<br />

co robi! podezas wojny. Knud W. obruszy/ s i~. Co robi!? To, co<br />

wszysey. Rozmowa miala bye 0 sztuce, nie 0 wojennyeh przezyeiaeh.<br />

Knud W. zmarl trzy lata temu. Serdeezny, skromny, przyst~pny, byl<br />

koehany i podziwiany przez wszystkieh.<br />

Drugi, Ole Wive I, byl przez wiele lat dyrektorem najwi~kszego dunskiego<br />

wydawnietwa, zresztq uratowanego od bankruetwa dzi~ki pieniqdzom<br />

Knuda W. Byl takZe eenionym poetq, socjaldemokratq i, podobnie<br />

jak Knud W., jednq z najwybitniejszyeh kulturalnyeh osobistoSci<br />

w Danii. Elitarny i nietykalny, zmad par~ miesi~ey temu. W lataeh 80.<br />

Knud i Ole zerwali diugoletniq przyjazn.<br />

Zdj~eia poehodzq z ieh okupaeyjnej mlodosei; mlode, gladkie, bardzo<br />

ladne twarze. Rownie przystojny, ale znacznie od nieh starszy Friedrich<br />

Waehnitius, popularnie zwany przez przyjaeiol Fritzem, byl Austriakiem.<br />

Mieszkai od lat w Danii, podezas okupaeji byl przez krotki<br />

ezas eenzorem dunskiego radia (",ryrzueono go za oblapywanie mlodyeh<br />

ehlopeow) i wyglaszal pogadanki na temat niemieekiej kultury. Byl takze<br />

ee nionym tlumaezem dunskieh poetow na niemieeki. Zmad kilkana­<br />

Scie lat temu.<br />

Ostatnie zdj~eie: mlodziutki Ole Hest, syn Olufa Hesta, znanego<br />

malarza z Bornholmu. Na par~ lat przed smiereiq Knud W. Jensen wybudowal<br />

mu muzeum na wyspie. Syn Olufa, O le - to ten z fotografii ­<br />

zginql na froneie wsehodnim, dokqd wyslali go przyjaeiele z Kr~gu. Inny<br />

141


·___ ~ __ ____ ________ ________ _________ ___ ________ ______ ~~ :\~~~!~_ -= -'~~I_~~! ~_ ~~p'~I.E<br />

czlonek Kr~gu, nagabywany przez tych samych przyjaci6l do wyjazdu<br />

na front, skrewil. Zmarl niedawno temu. Ale wczeSniej zd,!zyl szantazowac<br />

Knuda W. Jensena 0 pieni,!dze; mial z okresu ich wsp6lnej mlodo­<br />

Sci przechowane wiersze i listy, w kt6rych przyjaciele, szczeg61nie Ole<br />

Wivel, namawiali go do sluiby w Waffen-55.<br />

Poznali si~ i spotykali w kopenhaskiej knajpie z koncem lat 30. P6iniej<br />

przenieSli swoje sympozja do idyllicznej nadmorskiej miejscowosci<br />

w pobliiu Kopenhagi. Przy dobrej pogodzie odbywali w~dr6wki po Jutlandii,<br />

zawsze z zapasem dobrego wina i jedzenia, zakupywanego przez<br />

Knuda W., i recytowali wiersze. Inicjatorem spotkan i w~dr6wek byl<br />

Wachnitius, kt6ry opowiadal swoim dunskim adoratorom, jak we wczesnej<br />

mlodosci on i jego austriaccy przyjaciele chodzili po g6rach i biwakowali<br />

nago, rozmawiaj,!c 0 grecko-rzymskich idealach estetycznych i recytuj,!c<br />

poezje. Jest jeszcze inne zdj~cie Wachnitiusa - w rzymskiej todze.<br />

To on byl bogiem owego mlodocianego dunskiego Olimpu.<br />

Knud W. Jensen i Ole Wivel zrobili po wojnie karier~ i, kaidy na<br />

sw6j spos6b, zasluiyli si~ dla dunskiej kultury. Faszystowskie idealy<br />

mlodoSci poszly w zapomnienie. Paru przyjaci61 wielokrotnie prosilo<br />

Wivela, ieby skonfrontowal swoje mlodziel1cze mrzonki z opini,! publiczn,!,<br />

motywuj,!c to tym, ie par~ innych osobistoSci dunskiego iycia<br />

polityczno-kulturalnego uczynilo to bez iadnych konsekwencji. Wivel<br />

notorycznie odmawial.<br />

Lata sp~dzone w Kr~gu opisal w autobiograficznej powieSci Romanza<br />

na waltorni(!, gdzie uiy! okreSlenia: "moje romantyczno-heroiczne bl~dne<br />

Scieiki". Jego debiut poetycki z roku 1940 i trzy pierwsze zbiory wierszy<br />

- p6iniej wyeliminowane przez autora z literackiego dorobku - s,!<br />

w Wielkiej Dunskiej Encyklopedii opisane jako okres flirtu z polityczn,!<br />

praWlC'!.<br />

5zydlo wyszlo - a raczej zacz~lo wychodzic - z worka w roku 2000,<br />

kiedy mlody literaturoznawca, J0rgen HunoS0e zabral si~ do analizy<br />

wczesnej tw6rczoSci Wivela. Najslynniejszy z wyeliminowanych przez<br />

autora wierszy pt. Krzyz - napisany zreszt'! na okolicznosc wojny sowiecko-finskiej<br />

- jest od,! do Pangermanii i idealu nadczlowieka. Puszka<br />

Pandory, bermudzki tr6jk,!t - tak zacz~!y okreslac tak zwane prawicowe<br />

dunskie gazety t~ afer~. Tak zwane lewicowe gazety, I,!cznie z dunskim<br />

radiem, odm6wily publikacji dokument6w, w tym kompromituj,!cych<br />

list6w czlonk6w Kr~gu, kt6re znalazly si~ w posiadaniu J0rgena HunOS0e'a.<br />

Literaturoznawca opublikowal sw6j artykul w fachowym literacko-lingwistycznym<br />

pismie "Nordica".


ZDARZENIA -- KSli\iKI - LUDZIE<br />

Na publikacjer artykulu i wiadomosc, ze jego autor jest w posiadaniu<br />

dokument6w ujawniaj'lcych wyrazne profaszystowskie sympatie<br />

czlonk6w Krergu, Wive I odpowiedzial luksusowo wydanym "kajetem" ­<br />

podobnie opublikowal swoje wiersze podczas wojny - zatytulowanym<br />

Zlosiiwa oferma. Lewicowi pisarze, mlodzi i starzy, stanerli w jego obronie.<br />

Inni, mierdzy innymi wybitny prozaik, czlowiek dunskiego ruchu<br />

oporu i wielbiciel poezji Z bigniewa Herberta, Tage Skou-Hansen zaz'ldal<br />

od Wivela ujawnienia przeszlosci. Wivel odm6wil, groz'lc pisarzowi<br />

procesem. Perk1a jeszcze jedna dlugoletnia przyjazn. Przy okazji wyszto<br />

r6wniez na jaw, ze Wivel, kt6ry po wojnie nalezal do intelektualnej lewicy,<br />

grzmial przeciw wojnie w Wietnamie i ostro krytykowal wszystkich,<br />

kt6rzy znajdowali sier na prawo od politycznego centrum, a takZe<br />

byl autorem wzruszaj'lcego wiersza 0 chorej psychicznie dziewczynce ­<br />

w noworoczny wiecz6r z roku 1942 na 1943 opiewal eutanazjer i skracanie<br />

zycia kalekom i psychicznie chorym.<br />

2.<br />

W tym samym czasie, to znaczy w okresie dzialalnoSci Krergu, inny<br />

pierkny d\vudziestoletni, Allan o. Hagedorff, z zawodu ksiergarz, w zyciu<br />

osobistym homoseksualista, w dodatku z zydowsk'l babk'l od strony<br />

matki, opuscil Kopenhager i wyjechal do Lipska, gdzie pracowal w ksiergarni,<br />

w kt6rej jeszcze przed wojn'l' jako praktykant, poznal mlodego<br />

Niemca, Fritza Hartmanna. Po jakims czasie obydwaj przeniesli sier do<br />

Berlina, gdzie prowadzili do sp6tki male kino. GI6wnie jednak zajmowali<br />

sier dzialalnosci'l antyhitlerowsk'l. Fritz i Allan narazali codziennie<br />

zycie, wysylaj'lc paczki zywnosciowe do Theresienstadtu i pomagaj'lc<br />

mieszkancom tzw. kolektyw6w dla mieszanych maiZenstw (merzowie<br />

Zydzi, zony aryjki), w kt6rych najczersciej nie funkcjonowalo ogrzewanie<br />

i elektrycznosc i gdzie kartki zywnosciowe redukowane byly z dnia<br />

na dzien.<br />

Po wojnie i wielu innych przeprawach w powojennych Niemczech<br />

osiedlili sier obydwaj w Danii. Mieszkali razem do smierci Fritza. W Berlinie<br />

Allan Hagedorff zaprzyjaznil sier byl z Ast'l Nielsen, gwiazd'l dunskiego<br />

i niemieckiego kina, kt6ra uczynila go egzekutorem swojego<br />

maj'ltku. Dzis 87-letni, autor ksi'lzki 0 slawnej przyjaci6lce, z nadszarpniertym<br />

zdrowiem, ale nie umyslem, mieszka na wyspie Ero.<br />

Niedawno ukazala sier ksi'lzka, kt6r'l Allan Hagedorff podyktowal<br />

znanej dziennikarce. Nosi ona tytul: Miody, bardzo Zydom iycziiwy<br />

143


~ ____ _________ __________ ___ _______________ ___~ ~ :'\~~ ~}~ _ --: _1S~ I¥ I5 ! :-_ ~!J~~ I_E <br />

Dunczyk. Podtytul: Wspomnienia z hitlerowskich Niemiec. Tytul jest<br />

cytatem z monumentalnego dziela Victora Klemperera: B?d? skladal<br />

swiadectwo do kOlica, dziennika wybitnego romanisty z lat 1933-1945.<br />

Hagedorff odwiedzal go w "kolektywie", pomagaj'lc przezyc jemu i jego<br />

aryjskiej zonie.<br />

JANINA KATZ, ur. 1939, absolwentka polonistyki i socjologii Uj, tlumaczka,<br />

publicystka, pisarka (dunska). Od roku 1969 mieszka w Danii.<br />

Krzysztof Biedrzycki<br />

Powr6t tcty<br />

Powr6t,<br />

rezyseria: Andriej Zwiagincew,<br />

produkcja : Rosja 2003,<br />

wyst


ZDARZENIA - KSII\Z KI - LUDZIE<br />

Dramat rozgrywa si~ m i ~ dzy trzema osobami: ojeem oraz synami, statszym<br />

Andriejem i mlodszym Iwanem. W poezqtkowej sekweneji pojawiajq<br />

si~ kobiety: matka i babka, niemal miiczqee, pokorne, naleiqee do innego<br />

swiata i odsunj~te na margines. Inni (koledzy braei, ehuligani) naleiq do<br />

ria. W tej kameralnej historii liezq si~ tylko ei trzej, dlatego wyjqtkowo<br />

duiy naeisk zostal poloiony na aktorstwo odtw6re6w gl6wnyeh r6!' Konstantin<br />

L


~ ___ ______ ___ __ ______ ______________ ______ ____~ I?~-"~~~ l'l_I ~\ -:: ~~I¥~! :-_ ~~p_~I_E <br />

a nawet wykrzykuje w twarz to, co 0 nim mysli. Mlodszy brat okazuje<br />

si~ odwainiejszy w relaeji z ojeem, ehoc ta odwaga prowadzi do katastrofy.<br />

Nonkonformizm moie przybierac fo rm ~ bohaterstwa, moze jednak<br />

oznaezac teh6rzostwo (jak we ws t~pnej sekweneji na wiezy) ezy niepotrzebnq<br />

brawur~ i slepy bunt (jak w finale).<br />

Powr6t jest filmem nadzwyezaj przekonujqeym psyehologieznie. Nie<br />

rna tu uproszezen i jednoznaeznoki. Braeia Sq sobie przeeiwstawieni,<br />

ale w spos6b daleki od sehematu. Nie potrafimy obdarzyc sympatiq tylko<br />

jednego z nieh. To, co jest silq starszego, okazuje si~ slaboseiq mlodszego,<br />

i na odwr6t. Bye moze uleglosc Andrieja wynika tylko z jego wieku,<br />

bogatszego doswiadezenia, ale moie z wi~kszej potrzeby autorytetu:<br />

nie zapominajmy, ie ehlopey Sq doswiadezeni brakiem ojea, za kt6rym<br />

tysknili przez wiele lat, kierujqe ealq synowskq wyobrainiy ku jego wizerunkowi<br />

(doslownemu na fotografii przeehowywanej z pietyzmem w starej<br />

Biblii, ale tez wyimaginowanemu). Tak wi~e starszy brat szuka oparcia<br />

(wezesniej znajdowal je w grupie r6wiesnik6w), ehee siy nauezyc roli<br />

doroslego. Iwan odwrotnie, nie autorytetu potrzebuje (moze dlatego,<br />

ie jego namiastk~ odnajduje u opiekunezego Andrieja), ale uezueia, eiepIa,<br />

zrozumienia. Jest jeszeze dzieekiem, wi~e latwiej mu przyehodzi<br />

znaleic ukojenie w ramionaeh matki. Ojeiee wydaje si~ zbyt surowy,<br />

wymagajqey, bezwzgl~dny. Mlodszy brat nie ufa temu - bqdi co bqdiobeemu<br />

m~iezyinie: nie potrafi mu wybaezyc, ze ieh opuseil, a nawet<br />

nie dowierza, ze to on jest naprawd y ojeem. Czy raezej - tatq. Co symptomatyezne,<br />

z trudem przyehodzi mu wypowiedziec slowo "tata", a wlaseiwie<br />

zostaje do tego przymuszony. Najistotniejszy jest tu wlasnie powr6t<br />

taty, ezyli kogos bliskiego i oezekiwanego. Okazuje si y jednak, ze<br />

tat a to nie tylko ktos, kto moie kt6regos dnia zjawic siy niespodziewanie<br />

w drzwiaeh domu. To musi bye osoba, kt6rq obdarzy siy miloseiq.<br />

Ale tei, co eiekawe, sam ojeiee domaga siy, ieby go nazywac tat q.<br />

Wypowiedzenie tego stowa przez syn6w byloby symbolieznym i emoejonalnym<br />

poddaniem i oddaniem si~ mu.<br />

o samym ojeu niewiele wiemy. Dlaezego odszedl i dlaezego wr6eil,<br />

ezemu matka bez slowa go przyjyla, co robi! przez te wszystkie lata, po<br />

co bierze ehlope6w na wyprawy, co zawiera wykopana przez niego skrzynia,<br />

ezy koeha syn6w, ezy jest roztropnym ojeem, kt6ry ieh uezy iyeia,<br />

ezy tei psyehopatyeznym tyranem, kt6ry wyladowuje na nieh swoje utajone<br />

kompleksy? Na kaide pytanie mozemy odpowiedziee tylko ez\­<br />

kiowo. Najwainiejszq eeehq ojea jest jego tajemniezose. Moie siedzia!<br />

w wiyzieniu alba nawet lagrze, moze by! na wojnie albo pracowal w slui­<br />

146


ZDARZENlA - KS I~K[ - LUDZIE<br />

bach specjalnych, a moze byl niewiernym zonie lekkoduchem lub neurastenikiem,<br />

kt6ry w zaden spos6b nie byl w stanie przystosowac si~ do<br />

zycia rodzinnego, moze wciqz zyje w kr~gu wlasnych obsesji i zludzen...<br />

Wydaje si~ nawet pozbawiony uczuc, choc w kulminacyjnym momencie<br />

ujawnia je z calC! jednoznacznosciq. Ten dziwny czlowiek pozostanie<br />

dla chlopc6w do konca zagadkq, choc tragiczna wyprawa czegos ich<br />

jednak 0 ojcu nauczy - ostatecznie stanie si~ on dla nich tat q, ale dopiero<br />

w6wczas, gdy go na pow r 6 t zabraknie, gdy juz naprawd~ zniknie,<br />

nawet z fotografii, jakby go nigdy nie bylo.<br />

W warstwie realisrycznej jest to zatem film 0 doswiadczeniu spotkania<br />

po latach ojca i syn6w, a takie 0 wynikajqcych stqd konsekwencjach.<br />

Liczne sygnaly kazq jednak interpretowac Powr6t jako przypowieSc, kt6ra<br />

otwiera s i~ na wielorakie, czasem bardzo odlegle od siebie interpretacje.<br />

Jest to zatem opowiesc 0 inicjacji w dorosie zycie. Podr6z syn6w<br />

z ojcem to czas ich dojrzewania, uczenia si~ konkretnych umiej\tnoSci<br />

(radzenia sobie z agresjq zlych ludzi, z przeciwnoSciami natury, z wlasnq<br />

slabosciq), ale tez jest to droga do samopoznania: poszukiwanie ojca<br />

w sobie, a zarazem bunt przeciw niemu; oddawanie si~ mocy superego,<br />

ale i odrzucanie go; podporzqdkowywanie si~ ojcu, a zarazem zabijanie<br />

go w swojej psych ice, bo tylko tak mozna osiqgnqc dojrzalosc; ucieczka<br />

od wolnosci i podporzC!dkowywanie si~ autorytetowi, ale zarazem jego<br />

destrukcja i dC!zenie do wyzwolenia. W braciach uosobione SCI dwie postawy<br />

wobec symbolicznego ojca - postawy sprzeczne, lecz przeciei przenikajqce<br />

si~ w kaidym czlowieku.<br />

Nie jest przypadkiem, ie film opowiada 0 trzech m~iczyznach. Inicjacja<br />

dotyczy nie tylko doroslosci, ale i wejscia w swiat m~ski. Do czasu<br />

powrotu ojca chlopcy wychowywani byli przez dwie kobiery. Teraz zostajq<br />

wyrwani ze znanej, cieplej, bezpiecznej przestrzeni dziecinstwa i macierzynskiej<br />

opieki. Ojciec uczy ich bycia m~iczyznq. To proces bolesny.<br />

Ojca trzeba nasladowac, ale i trzeba buntowac si~ przeciw niemu - to<br />

dwie r6wnolegle drogi m~zc zyzny do doroslosci. Chlopcy wi~c powoli<br />

stajq si~ m~zczyznami, a dopelnienie tego procesu nast~puje w6wczas,<br />

gdy zostajC! sami. Paradoksalnie znikni~cie ojca oznacza jego zwyci\­<br />

stwo, bo zostaje on w kaidym z syn6w.<br />

Zmaganie z autorytetem rna tez aspekt poliryczny. Powrot, przy calej<br />

uniwersalnosci jego historii, jest przeciez filmem 0 Rosji. Nie jest<br />

przypadkiem, i e fil m rozpoczyna si\ w jakiejs dawnej sowieckiej bazie<br />

wojskowej, w zonie, kt6ra teraz jest rylko betonowC! ruinq. To Rosja<br />

wychodzqca z doswiadczenia totalitarnego, ale niepotrafiC!ca sobie z nim<br />

147


___ ~ ______________ ____________________________ ____ __ ?I?~}~?~I'l} ~ _-= _~~[~~~ ~ :-_ ~~~~I~<br />

poradzic. W rosyjskiej kulturze ogromn,! rol~ odgrywa kompleks wladzy,<br />

tutaj uosobionej przez ojca. Silnej wladzy - niecierpliwie oczekiwanej,<br />

obdarzanej kredytem zaufania i postrzeganej jako irodlo autorytetu. Zarazem<br />

wladzy znienawidzonej i podejrzewanej 0 najgorsze intencje. Chlopcy<br />

reprezentuj'! dwie postawy wobec wladzy, szczegolnie charakterystyczne<br />

dla Rosji (choc z drugiej strony w tej przypowiesci rosyjski partykularz<br />

nie dominuje, stqd uniwersalnosc jej przeslania): podporzqdkowanie si~<br />

i bunt. W analizie ich postaw dostrzegamy dialektyky akceptacji i odrzucenia.<br />

Silna wladza jest poz'!dana, ale jej bezwzgl~dnosc prowokuje anarchizm.<br />

Z jednej strony ogranicza ona spontanicznosc i wolnosc wyboru,<br />

z drugiej - wychowuje do samodzielnoSci, choc jej skutecznosc staje si~<br />

oczywista dopiero wtedy, gdy ona sarna znika. Odczytywany od tej strony<br />

Powr6t okazuje siy dwuznaczny. Wladza jest obca, nieprzenikniona,<br />

ale jej brak jest jeszcze bardziej przykry niz jej uci'!zliwosc.<br />

Kto wie, czy najistotniejszy w tym filmie nie jest wszak inny aspektreligijny.<br />

Pojawia siy tu szereg tropow odsylaj,!cych do sfery sacrum:<br />

fotografiy ojca chlopcy przechowujq wegzemplarzu Biblii, gdy widz,!<br />

go po raz pierwszy spi,!cego, kadr nasuwa skojarzenie z obrazem Mantegni<br />

Martwy Chrystus, pierwszy positek z ojcem wzorowany jest na<br />

Ostatniej Wieczerzy ... Takich sygnalow jest wiele. Waznq rol~ odgrywa<br />

sredniowieczna lamentacyjna muzyka ormianska rozbrzmiewaj,!ca w tie.<br />

Gdyby jednak nawet nie bylo w tym filmie tak czytelnych znakow i tak<br />

budzilby on religijne (metafizyczne lub nawet mistyczne) skojarzenia.<br />

Jego czystosc artystyczna, rownomierny rytm, kontemplacyjna praca<br />

kamery - to wszystko powoduje, ze widz nie tyle sledzi fabul~, de "czyta"<br />

ten film, tak jak "czyta si~" ikon~. Z upelnie jak u Tarkowskiego,<br />

ktorego sukcesorem wydaje si~ Zwiagincew.<br />

Jednak religijna lektura Powrotu nie jest jednoznaczna. Jesli ojciec<br />

jest zestawiany z Chrystusem, to przeciez nie jest to milosierny i lagodny<br />

Jezus z Ewangelii. Bog w tym filmie to raczej surowy, choc kochaj,!­<br />

cy Jahwe ze Starego T estamentu. Sk,!d to przesuni~cie? A dlaczego Bog<br />

najpierw znika, potem niespodziewanie wraca, by znikn,!c powtornie,<br />

juz ostatecznie?<br />

Ojciec utozsamiony z Bogiem jest ni eprzenikniony, pozbawiony niemalludzkich<br />

gestow, do jakich zdolna jest matka. T o Bog niedost~pny ,<br />

grozny, dawca autorytetu, a nie partner do rozmowy, bo i tak jakakolwiek<br />

z Nim rozmowa ujawnia swojC! trywialnosc. N awet Jezus bylby tu<br />

pewnie raczej Jezusem wyrzucajC!cym kupcow ze swi'!tyni i Jezusem "l1ios'!cym<br />

miecz" niz milosiernym ojcem syna marnotrawnego. Sk,!din,!d to<br />

148


ZOARZEN IA - KSI!\ZKI - LUDZIE<br />

wlasnie On jest marnotrawny - porzucit kiedys rodziny, teraz wraca<br />

i domaga si~ postuszensrwa (wizja ta jest bliska wizji Boga, w jakiego<br />

"nie wierzy" podmiot wierszy Tadeusza Roiewicza).<br />

Podkreslmy od razu. W tym filmie ojciec (a wi~c w religijnym odczytaniu<br />

Bog) jest przede wszystkim Tajemniq. O powiada on nade<br />

wszystko 0 ludzkim stosunku do Boga. Zwiagincew pokazuje, co prowadzi<br />

czlowieka do Boga - czy raczej religii, a tak'le co powoduje, ie<br />

czlowiek Bogu si~ nie podporzqdkowuje. Opowiada 0 cenie za bunt,<br />

jakq jest smierc: Boga (ktora moie bye przeciei rozumiana jako Chrystusowa<br />

ofiara milosci, ale tei moze bye odczytyvvana po Nietzscheansku).<br />

Religia tutaj oznacza przede wszystkim autorytet. Powrot ojca i jego<br />

misja bylyby zatem Jezusowe 0 tyle, 0 ile ziemskie nauczanie Jezusa bylo<br />

budowaniem nowego autorytetu religijnego. Milose jest tu surowa, myska,<br />

momentami bezwzgl~dna i okrutna. Nic zatem dziwnego, ie dla<br />

Iwana jest ona podejrzana, moie nawet nieprawdziwa. Iwan oczekiwal<br />

innego, lagodnego Mesjasza.<br />

Zwiagincew przekornie odwraca biblijne, a zwlaszcza ewangeliczne<br />

motywy, zwlaszcza te dotyczqce przedstawianych w roznych przypowiesciach<br />

braci. Tutaj syn marnotrawny paradoksalnie zwyci~ia nad ojcem,<br />

choe nie 0 takie zwyci~stwo mu chodzilo. Z Andriejem i Iwanem raczej<br />

jest tak, jak z owymi braemi, z ktorych jeden ochoczo przytaknql ojcu, ie<br />

wypetni jego polecenie, ale n ie spelnil obietnicy, a drugi najpierw si~ sprzeciwil,<br />

a potem jednak wypelnil wol~ ojca. Choe i pod tym wzgl~dem sprawa<br />

nie jest jednoznaczna, bo ani Andriej mimo konformizmu nie zawodzi<br />

jednak ojca, ani 1wan nie do konca si~ "nawraca".<br />

Powr6t daje duio do myslenia, bo stanowi pelen iarliwoSci dialog<br />

z tradycjq religijnq. Wyplywa z posta\\ry niepokornego 1wana, kt6ry chce<br />

dowodow, chce bye przekonany przez ojca. On wykrztusilby z siebie<br />

slowo "t a t a", ale musialby do tego dojrzee, na co nie starcza czasu.<br />

To bodaj najwainiejszy film religijny od wielu lat. Film 0 poszukiwaniu<br />

Boga w swiecie, z ktorego O n zniknql. Konkluzja jest wyraina:<br />

zostajemy sami z nasz'! wiar,! bqdi niewiaq, z naszym iyciem codziennym,<br />

z wyzwaniami swiata. Powr6t konczy si~ przegl,!dem serii fotografii<br />

z iycia rodziny chlopcow - to wyraine nawi,!zanie do kontemplacji<br />

ikon w finale Andrieja Rublowa Tarkowskiego, nawi,!zanie polemiczne,<br />

bo miejsce rzeczywistoSci nieziemskiej zajmuje swiat najzupetniej materialny,<br />

nawet banalny. Ale tei w tym nawi,!zaniu tkwi gl~bsza mysl, bo<br />

wlasnie codziennosc i zwykle iycie staj,! si~ przedmiatem religijnej medytacji,<br />

nie S,! wi~c te zdjycia tak odlegle ad swi~tych ikon.<br />

149


~_______ ______________________________ _______ZDA_RZENIAcKSv,iKI c_LUIlZIE<br />

Film Zwiagincewa to przyklad najszlachetniejszego kina rosyjskiego,<br />

takiego spod znaku Andrieja Tarkowskiego. Pow r 6 t prawdziwej<br />

sztuki wielkiego ekranu.<br />

KRZYSZTOF BIEDRZYCKI, ur. 1960, krytyk literacki i filmowy,<br />

adiunkt w Instytucie Filologii Polskiej UJ. Wydal m.in. Swiat poezji Stanislawa<br />

Barmlczaka (1995), Malgorzata Musierowicz i Borejkowie (1999).<br />

Lukasz Maciejewski<br />

Szkofa iycia<br />

Bye i mid (Etre et savoir),<br />

reiyseria: Nicolas Philibert,<br />

Francja 2002<br />

Szkota podstawowa jest pierwsz,! szkot'! iycia. Poznaj,!c Iitery, mno­<br />

ZqC i dzielqc, uczymy sit;:, jak zye. Spotkanie z niezwyklym francuskim<br />

dokumentem Bye i mid w reiyserii Nicolasa Philiberta rna w sobie moc<br />

seansu terapeutycznego: oto my, dorosli, zagubiwszy naiwnose dziecka,<br />

odnajdujemy jq, dzit;:ki filmowi, na nowo. Ta sarna naiwnose pozwala<br />

na powr6t uwierzye w sens bycia razem, we wsp6lnocie, wsr6d innych,<br />

w jednej szkole, w jednej lawce.<br />

Z reguty jest bowiem zupelnie inaczej. Wszystko to zapamiC(talem,<br />

niestety, z autopsji - obraz chmurnego oblicza niesympatycznej pani od<br />

matematyki, oblesnego wuefi sty, zlosliwych wspoltowarzyszy szkolnej<br />

niewoli, dalej uporczywe wynaturzanie wrazliwosci, charakteru, nadz6r,<br />

a nawet terror. Od polowy sierpnia paralizuj,!ca swiadomose, ie pierwszy<br />

wrzeSnia zbliia siC( nieublaganie. Pr6by zaklinania rzeczywistosci, przedluzania<br />

ostatnich dni wakacji, a te - jakby na zlose - mijaly niepostrzezenie.<br />

Pierwszy wrzeSnia to zawsze byla dla mnie wojna, z perspektywy<br />

neurotycznego trzynastolatka znacznie bardziej dojmuj,!ca od drugiej swiatowej,<br />

bo pierwsza i najwazniejsza - osobista. Rozdzieraj,!ca.<br />

ProszC( wybaczye ten osobisty wtrC(t, wydal mi siC( konieczny, 7.eby<br />

zrozumiee znaczenie filmu, kt6ry pokazuje inn,! szkolC(, innych nauczycieli<br />

i innych uczni6w. Filmu, kt6ry w pewnym stopniu ocalil moj,! wiarC(<br />

w to, ze jednak moze bye inaczej. Ze sztuka pedagogiczna polega na<br />

odrzuceniu pogardy, ponizenia, opicra siC( na szacunku i czuloSci.<br />

Autora Bye i miei, Nicolasa Philiberta, jednego z najwybitniejszych<br />

dzis tvvorc6w kina dokumentalnego, od centrum zdarzen zawsze bar­<br />

150


ZDARZENIA - KSlf\Z Kl - LUDZIE<br />

dziej interesowal margines. W swietnej Krainie gluchych (1992) uwzniosIal<br />

gluchottt jako r6wnolegly rodzaj kultury, w niczym nieustttpuj'lcy<br />

"normalnym" zmyslom, w nagrodzonym Prix Europa Miescie Luwr<br />

(1990) Philibert pokazal setki ludzi pracuj'lcych w podziemiach muzeum.<br />

Najmniejsza z rzeczy (1996) opowiadala 0 pacjentach kliniki psychiatrycznej,<br />

kt6rzy pr6buj'l wystawic Gombrowiczowsk'l Operetk?<br />

W naszych kinach, zdominowanych przez produkcje amerykanskie,<br />

europejski film dokumentalny wyswietlany obok hit6w nie rna wielkich<br />

szans na czolow'l lokattt w zestawieniach box office'u. N ie znaczy to<br />

jednak, ze Bye i mid przemkn'll przez polskie ekrany niezauwaiony.<br />

Przeciwnie, ci kt6rzy film Philiberta obejrzeli, zapamitttaj'l go na dlugo.<br />

M oze nawet na zawsze.<br />

Pierwszy krok w doroslosc<br />

Pocz'ltek grudnia, na francuslciej prowincji sroga zima. W malenkiej<br />

wiosce w g6rach Owernii czas dawno stan'll w miejscu. Slyszymy pianie<br />

koguta, ryczenie kr6w i ptasi swiergot. Swiat jest dobryi lagodny. Ale za<br />

chwiltt za oknami wiejslciej szk61lci zacznie szalec snieina zawieja, swierki<br />

w s'lsiedztwie bttd'l niebezpiecznie si~ przechylac, a pas'lce si~ na pastwisku<br />

krowy zbij'l si~ w jedno stado. Patrzymy jednak na t~ grozn'l natur~<br />

zza bezpiecznej przeslony. Jestesmy bowiem w przyjaznej szkolnej sali,<br />

sniein'l zamiec ogl'ldamy przez okno. Jeszcze jest pusto, tylko na podlodze<br />

swoj standardowy mara ton uprawia z6lw, ktory jalcims cudem uciekl<br />

z terrarium i konsekwentnie kieruje pyszczek w stron~ globusa. Za chwil~<br />

wkroczy wesola gromadka: to uczniowie z pobliskich wiosek i przysiolk6w.<br />

Za chwil~ zobaczymy tei ich nauczyciela, pana Georges'a Lopeza.<br />

M~zczyzna jest spokojny i cierpliwy, moie tylko troch~ smutny. Dzieci<br />

pytaj'l go 0 wszystko, cz~sto te pytania nie S'l zbyt m'ldre, ale widz nie<br />

czuje, ieby pan Lopez w jakis szczegolny sposob s i~ dla nich poswi~cal,<br />

przeciwnie - odnosimy wraienie, ie praca sprawia mu wielk'l frajdrr.<br />

Wprowadzaj'lc swoich wychowankow w tajemnice elementarnej wiedzy,<br />

uczy ich tak naprawd~ czegos znacznie wainiejszego - jak zye, ieby ocalie<br />

siebie. Klasa jest laboratorium zycia, pierwszym krokiem w doroslose.<br />

Pan Lopez siedzi na lawce przed szkol'l. Opowiada przed kamer'l, ie<br />

jest synem prostych ludzi. Jego ojciec by! robotnikiem (hiszpanskim,<br />

st'ld niefrancuskie nazwisko), mama rolniczk'l. Dla rodzic6w wybrany<br />

przez syna zawod nauczyciela by! speinieniem ich najskrytszych marzen<br />

dotycz'lcych przyszloSci dziecka. Lopez jest nauczycielem od trzydziestu<br />

151


______ _____________ ______________ _________ ________ ___ ~I?~}:~~~ ~~_ ~ _~~LMI5~ =-_ ~~p_~I~<br />

pi~ciu lat, z czego ostatnich dwadzieScia przepracowal wlasnie tutaj, w tej<br />

szkoke. M owi, ze czas ju;? konczyc pedagogicznq karier~ - to jego ostatni<br />

rok przed emeryturq.<br />

Owa razy dwa<br />

Filmowa wiejska szkolka w niczym nie przypomina naszych tradycyjnych<br />

podstawowek. Nie rna podzialu na klasy, w jednej duzej sali UCZq siy<br />

dzieci starsze i calkiem malutkie, poplakujqce w kqciku za mamq. Co naturalne<br />

- Sq dzieci bardziej i mnie zdolne, ale pan Lopez nie wprowadza<br />

miydzy nimi zadnej rywal izacji. Te mniej zdolne nie bojq siy, ie odpadnq,<br />

nie dor6wnajq do poziomu prymus6w (wspaniala jest scena, kiedy cala<br />

rodzina Iqczy siy przy wsp{Jlnym stole, ieby pomoc chlopcu rozwiqzac<br />

zadanie z matematyki). Nawet dramaty, klotnie, antagonizmy tonuje autorytet<br />

nauczyciela, ktory uczy dzieci przede wszystkim tego, ie mUSZq<br />

bye wartoSciowymi ludzmi, mUSZq posiqsc umiejytnose odroiniania, co<br />

jest dobre, a co zle. T o wainiejsze od tabliczki mnozenia.<br />

Osiem lat - tyle czasu sp~ dzi w szkole kazdy z malych podopiecznych<br />

Lopeza. To wystarczajqco dlugo, zeby wyprowadzie dziecko z wlasnego<br />

wn~trza w swiat innych, w doroslose. Razem z dzieciakami z francuskiej<br />

Owernii, z ich charyzmatycznym nauczycielem, na nowo poznajemy<br />

prawdy pierwsze, zapomniane. Ze ziemia kryci siy dookola slonca,<br />

a dwa i dwa to cztery. Z e cyfra "siedem" powinna bye przekreSlona r6wno<br />

w srodku, a slowo "maman" musi miee dwa rowne "m".<br />

Film ma takZe swoje male gwiazdy. Na przyklad piyciolatek Jojo ­<br />

rownie rozkoszny kiedy nie moze dokoI1czye rysunku na czas, kiedy<br />

probuje zrobie ksero albo kiedy z niedowierzaniem patrzy na swoje brudne<br />

qczki.<br />

Nie rna w dokumencie Philiberta nawet cienia egzaltacji. W jednej<br />

z najpi~kni e jszych scen w fi lmie Lopez pyta korpulentnego O liviera<br />

o zdrowie taty. Chlopczyk nie ukrywa lez, mowi, ie z tatq jest coraz<br />

gorzej (domyslamy si y, ie to rak). Lopez, glaszczqc chlopca po glowie,<br />

nie pociesza go w sposob sentymentalny, nie szafuje duserami i "zlotymi<br />

myslami" w rodzaju: "nic si~ nie martw, tatus jeszcze zatanczy na<br />

twoim weselu". Nic z tych rzeczy. Dobry nauczyciel, patrzqc chlopcu<br />

prosto w oczy, powie mu, ie choroba jest cZySci q iycia, trzeba starae siy<br />

bye zdrowym, ale jezeli jui ta choroba do nas przyjdzie, musimy si~<br />

z niq pogodzic. Olivier, 0 dziwo, uspakaja si~, ociera Izy. Zrozumial chyba<br />

cos wainego.<br />

152


ZDARZENIA - KSII}ZKI - LUOZIE<br />

Kiedys bylismy mali<br />

Tak bardzo przyzwyczailismy s i~ juz do obrazow szkolnyc h pato logii,<br />

ktorymi niemal codziennie karmiq nas media, ie obraz normalnosci,<br />

z mqdrym nauczycielem i fascynujqcymi dzieemi przyjmujemy jako idyll ~.<br />

W filmie Philiberta, jak w slawnych dokumentach Krzysztofa Kidlowskiego,<br />

intenc j ~ rezysera odkrywamy poprzez obserwacj~ pozornie zwyczajnej<br />

rzeczywistosci. Agnieszka Holland, zachwycona Bye i mid , pisala<br />

w "Wysokich O bcasach": "Dokument w tym wypadku rna s il~ , jakiej<br />

nie moze miee zadna fikcja - nie musi uprawdopodobni e, jest prawdq.<br />

Staje si ~ lekcjq nadziei i mqdrosci. Uczy nas, jak uczye, jak si~ uczye i jak<br />

doj rzewae. j ak bye".<br />

Przez rok (tyle trwala realizacja filmu) podpatrujemy codziennq krzqtanin~<br />

dzieci i ich nauczyciela. W tie towarzyszy nam caly czas pi ~ k n o<br />

krajobrazu Owernii: gorskie szczyty, zmiennose p6r roku. Zimq bezpieczeristwo<br />

daje szkolna sala, kiedy robi si~ cieplo, szkola przenosi s i ~ na<br />

zewnqtrz. Film przywoluje najpi~kni ej s z e wspomnienia z dzieci6stwa.<br />

Kazdego dzieciristwa. Philibert, pokazujqc swoich maluch6w, nie przywoluje<br />

Freuda, nie chodzi mu 0 wyswietienie ukrytych pragnien, kt6re<br />

odrzucita psychika. Bye i mid to raczej podswiadomose jungowska, echa<br />

wspomnieri, mit6w i traum, kt6re ozywajq nieoczekiwanie. Trzeba tylko<br />

uwierzye, ze istnialy, ze byl dobry pan Lopez, ogr6d, dobra mama<br />

i bialy kori. Ze kiedys bylismy mali.<br />

Na laweczce siedzq Lopez i dziewczynka. N ie jest ani ladna, ani zdolna,<br />

tylko kompleks6w u niej pod dostatkiem. W ie 0 tym wszystkim, ale<br />

d z i ~ki nauczycielowi zrozumie, ze jej in nose jest tez jej sitq. Bo Lopez<br />

naprawd~ koch a swoje dzieci - czujemy to, kiedy opowiada im 0 odejsciu<br />

na emerytur~, alb a wtedy, gdy zegna si~ ze swoimi podopiecznymi<br />

na czas wakacji. Kiedy tak stoi na progu szkoiy, patrzqc na figurki odchodzqcych<br />

w doroslose dzieci, widae wyraznie, ze w jego spojrzeniu<br />

kryje si~ cos jeszcze. Pewnose, ze szkola byla wentylem bezp iecze6stwa,<br />

ale ze dalej moze bye roznie. "Miee" zapewne takZe niekiedy zwy ci ~zy<br />

"bye" . Ale moze b~d zie jednak odwrotnie?<br />

t UKASZ MACIEJEWSKI, filmoznawca, dziennikarz radiowy, krytyk filmowy,<br />

doktorant w Katedrze Amerykanistyki Uj, wsp6Jpracownik wielu<br />

pism kulturalnych.<br />

153


ZDARZENIA - KSL,\ZKI - LUDZIE<br />

'C£/':\ -_···_·o <br />

{/


ZDARZENIA - KSlf\.ZKI - LUDZTE<br />

nalnych, choroby sierocej i zespolu FAS (poalkoholowy syndrom plodowy),<br />

a nawet robiq post~py w szkole. Najstarsza z corek panstwa<br />

Wilkow, Monika, jako jedyna w klasie uzyskala swiadectwo z wyr6inieniem,<br />

a Sylwia, uCZqC si~ matematyki niemal od podstaw, zdala do<br />

technikum ekonomicznego, choe wczesniej wagarowala i chciala zakonczye<br />

edukacj~ na zawod6wce.<br />

Dzieci wiedzq, ie majq dwie mamy: mam~, ktora si~ nimi opiekuje,<br />

i drugq - mam~-goscia, jak nazwala swojq biologicznq matk~ Dominisia.<br />

Wizyty rodzicow biologicznych, zdaniem pani Joanny, wyrzqdzajq duzo<br />

szkody dzieciakom. Matki skladajq obietnice bez pokrycia, przekonujq,<br />

ie wroq, i nie wracajq. W ten sposob odnawiajq zabliinione rany, dr~czq<br />

dzieci koszmarnymi wspomnieniami. Niszcz'l to, co z takim trudem<br />

Wilkowie starali si~ odbudowae - poczucie bezpieczenstwa, trwaloSci<br />

i milosci.<br />

Z jakimi problemami naj cz ~Sciej borykaj'l si~ rodzice prowadzqcy<br />

rodzinny dom dziecka? Podstawowe trudnosci wi'liq si~ zazwyczaj z wymogami<br />

formalnymi: zbiurokratyzowaniem urz~dow, formalistycznym<br />

podejsciem wielu urz~dnikow, sztywnym systemem kontroli. Dla wielu<br />

rodzic6w najwi~kszym zmartwieniem jest to, ie ze wzgl~du na nieelastyczny<br />

budiet plac6wki edukacja ich dzieci jest na niiszym poziomie.<br />

Wynika to bowiem nie tyle z op6inien rozwojowych dzieci, co przede<br />

wszystkim z braku srodk6w na dodatkowe zaj~cia (np. nauky j~zyk6w<br />

obcych). Jako ie najwi~ksze roinice mi~dzy wychowankami rodzinnych<br />

domow dziecka a ich rowiesnikami dostrzega si~ w wieku przedszkolnym<br />

i na etapie szkoly podstawowej, najwainiejsz'l form'l pomocy dla<br />

rodzic6w jest dofinansowanie zaj~e wyr6wnawczych dla tych grup wiekowych.<br />

Choe dzisiaj z dodatkowej pomocy edukacyjnej wolontariuszy<br />

korzysta 2/3 rodzinnych domow dziecka, pomoc ta czpto nie jest zorientowana<br />

na konkretne grupy wiekowe, a takie w malym stopniu obejmuje<br />

nauk~ j~zykow obcych.<br />

Dlatego Fundacja Swi~tego Mikolaja wraz z Urz~dem Miasta \Xlarszawy<br />

i Koalicjq na rzecz Rodzinnej Opieki Zast~pczej przygotowala multimedialn'l<br />

kampani~ maj'lq na celu popularyzacj~ rodzinnych domow<br />

dziecka i zbiork~ pieni~dzy na fundusz edukacyjny dla nich. Spojrzmy<br />

na statystyki, by dostrzec wag~ tej inicjaty\'vy. \Xl Polsce ponad 170 tysi~cy<br />

dzieci znajduje si~ pod kuratelq s'ld6w, w tym 80 tysi~cy to dzieci<br />

mieszkaj'lce pod opiekq swoich rodzicow biologicznych. Reszta dzieci<br />

przebywa w plac6wkach wychowawczych: ponad 50 tysi~cy w rodzinacb<br />

zast~pczych , niemal 17 tysi~cy w domach dziecka, a tylko 1933<br />

155


~ ZDA RZENIA - KSI1\ZKl - LUDZIE<br />

-- --------------- - --------------------- -- ------------------------------ ----- -----<br />

dzieci (czyli 20/0) w rodzinnych domach dziecka I. Choc liczba dzieci<br />

w Polsce w ciqgu ostatnich dzi esi~ ciu lat zmniejszyla si~ 0 prawie dwa<br />

miliony, liczba tych, kt6re pozostajq pod opiekq sqd6w rodzinnych, jest<br />

alarmujqco wysoka. Odsetek rodzin patologicznych ciqgle rosnie, dlatego<br />

organizacja opieki nad osieroconymi dziecmi staje si~ powaznym<br />

problemem spolecznym, a tabe "''Yzwaniem dla rzqdzqcych i organizacji<br />

pozarzqdowycb.<br />

Dlaczego rodzinne domy dziecka Sq dobrym miejscem \\rychowania<br />

osieroconych dzieci ? Powod6w jest wiele, a wsr6d nich znajduje si ~ ten<br />

najprostszy: dzieci mieszkajq w prywarnycb domach nier6iniqcych si~<br />

od innych, co pozwala im pozbyc si~ p i~tn a sieroctwa. Dzieci majq sta­<br />

Iycb opiekun6w, co jest niezmiernie istotne dla icb rozwoju emocjonalnego<br />

i intelektualnego. N iewielka liczba dzieci mieszkajqcych w jednym<br />

domu (maksymalnie sZeScioro) sprawia, ze kaide otoczone jest troskq<br />

opiekuna, dbajqcego 0 jego ed uka cj~ i rozw6j moralny. N adrabiajqc braki<br />

szkolne, dzieciaki mogq osiqgnqc \\ryzszy poziom wyksztakenia niz te,<br />

kt6re zdane na siebie przebywajq w duzych domach dziecka i nikt z nimi<br />

indywidualnie nie pracuje. Rodzinny dom dziecka r6ini s i~ od Z\\rykfej<br />

plac6wki \\rychowawczej przede wszystkim tym, ze dzieciaki UCZq<br />

si~ w nim szybko usamodzielniac - sprzqtac po sobie, zanosic brudnq<br />

bi e lizn~ do pralki, zakladac skarpetki i sznurowac buty, a nawet przyrzqdzac<br />

sniadania czy kolacje. T radycyjny dom dziecka nie przysposabia<br />

do takiej samodzielnoSci. Osiemnastolatkowie dostajq zaz\\ryczaj po dwa<br />

tysiqce zlotycb \\ryprawki i pozostawieni samym sobie, nieprzygotowani<br />

do zycia, cz~sto konczq na ulicy lub wracajq do swoich rodzin, uzalezniajqc<br />

si~ od alkoholu lub narkotyk6w.<br />

D o zaJet rodzinnycb dom6w dziecka zaliczyc nalezy r6wniez to (co<br />

szczeg6lnie powinno przekonac urz~dnik 6w ), ze Sq one taniq formq<br />

opieki. Na utrzymanie jednego dziecka potrzeba 1300 zlotych miesi~cznie,<br />

podczas gdy w domu panstwo\\ry111 koszt utrzymania jednego podopiecznego<br />

\\rynosi od dw6ch do trzech tysi~cy zl otych. Wynikiem niewqtpliwej<br />

sprawnoSci dzialania rodzinnych dom6w dziecka jest to, ze<br />

ich \\rychowankowie rzadziej korzystajq z form opieki spolecznej w momencie<br />

usamodzielniania si~. Zatem nawet z punktu widzenia podatnika<br />

korzystniejszq formq opieki nad dziecmi jest rodzinny dom dziecka.<br />

Liczba dom6w rodzinnych stale rosnie: w 2000 roku istnialy 154<br />

takie plac6wki, w marcu 2004 roku bylo ich juz 236. N ajwi~cej rodzin-<br />

156<br />

I Raport Zmiany w Systemie Opieki nad Dzieemi, Wydz. Pedagogiczny u\X1 2002.


ZDAR ZENIA - KSII\ZKI - LUDZIE<br />

nych domow dziecka jest we W roclawiu - ponad dwadzieScia, najmniej<br />

w Warszawie - zaledwie jeden. W Warszawie trwa wlasnie rekrutacja<br />

rodzicow, ktorzy chcieliby zaopiekowac si~ takim domem.<br />

Szczegolne slowa uz nania nalez,,! si~ Fundacji S w i~tego M ikolaja,<br />

ktora od kilku lat - na czele z prezesem, filozofem z wyksztalcenia, Dariuszem<br />

Karlowiczem - organizuje spoleczne kampanie reklamowe. Do<br />

najbardziej znanych nalez,,! akcje zach~caj,,!ce do wsparcia Caritas (ka m­<br />

pania pod haslem "Bog si~ rodzi. Pomoz samotnym matkom"), Stowarzyszenia<br />

T~ cza ("Kochaj niewidome dzieci"), Warszawskiego H ospicjum<br />

dla Dzieci ("Spieszmy si~ kochac ludzi, tak szybko odchodz,,!") i Polskiej<br />

Akcji Humanitarnej. Przy organizacji kampanii bezplatnie pracu j,,!<br />

dziesi'ltki osob, firm i instytucji.<br />

M isj'l Fundacji Swiytego M ikolaja jest propagowanie solidarnosci<br />

z potrzebuj'lcymi, uwrazliwianie na problemy spoleczne, wspieranie rozwoju<br />

instytucji obywatelskich i promowanie wartosci republikanskich.<br />

Srodki na fundusz edukacyjny dla rodzinnych domow dziecka prosimy<br />

kierowac na konto Fundacji S wi~ tego Mikolaja:<br />

Volkswagen Bank Polski S.A. 37 2130 0004 2001 02999993 0002 <br />

Fundacja Swi ~tego M ikolaja <br />

ul. Przesmyckiego 40 <br />

05-500 Piaseczno <br />

tel./fax: 0 661 116 199, (22) 756 89 00 <br />

www.mikolaj.org.pl <br />

e-mail: mikolaj@mikolaj.org.pl <br />

Dodatkmvych informacji 0 ka mpanii udziela: <br />

Agnieszka Rojewska, 0 606 233 990, a.rojewska@active.pr.pl <br />

Anna Zygon, (22) 654 61 16 w. 27, a.zygon@active.pr.pl <br />

Tekst napisany na podstawie materialow udost~pnionych przez Fundacj~<br />

Swi~tego Mikolaja: reportazu Krystyny Stefankiewicz oraz informacji<br />

prasowych ("Potrzeby edukacyjne w rodzinnych domach dziecka".<br />

Omowienie badan przeprowadzonych przez MillwardBrown SMG/KRC,<br />

Raport 2004; Grunt to rodzina. Pomoi rodzinnym domom dziecka).<br />

157


ZOARZEN IA - KSll}iKI - LUOZIE<br />

:· ·· ·,<br />

f··:· o ,.,~ ekomendacje<br />

F<br />

\. ;:;:...._._ ........../'<br />

• Czytanie cudzej korespondencji, nawet jesli jest ona zebrana<br />

w ksiqz k ~, sprawia, ze czuj~ si~ nieswojo. Mialam duze opory przed wzi~ciem<br />

do r~ki List6w 1963-1996 (Wydawnictwo Literackie 2004), ktore<br />

w tychze latach wymieniali mi~dzy sobq Slawomir Mrozek i Jan Blonski.<br />

Dlugo walczylam z uczuciem dwuznacznosci, jaka towarzyszy tego<br />

rodzaju lekturze, by w koncu ulec szczerosci i osobistemu tonowi wypowiedzi<br />

korespondentow. Lisey to wielki material dla historykow literatury<br />

i historykow zajmujqcych si~ Polskq i Europq wspokzesnq, a wreszcie ­<br />

po mrozkowemu rzecz ujmuj"lc - "historykow spraw wewn~trznych". Ogolne<br />

wrazenie, jakie wynosi si~ z lektury, mozna by strescic w zdaniu: obaj<br />

korespondenci mieli wielkie szcz~sci e (ale i "nosa"), ze odnaleZli si~<br />

wzajemnie. Mamy tu do czynienia z dwiema bogatymi, dopelniaj"lcymi<br />

s i~ osobowosciami: Mrozek, w listach zdumiewajqco - jak na znanego<br />

milczka - wylewny i zdumiewaj"lco - jak na logicznego dramaturga - chaotyczny,<br />

zawsze lekko chlodny, wnikliwy i wciqz w duchowej potrzebie, a<br />

z drugiej strony precyzyjny, diagnozujqcy sytuacj~ psychologicznq, opiekunczy<br />

i cieply Blonski. Uj~ lo mnie przede wszystkim uczucie przyjazni<br />

i zaufania, jakim korespondenci darzyli si~ wzajemnie.<br />

"Wziqwszy pod uwag~ okolicznosci i przeciwnosci - zycie mi si~ udalo<br />

1 zdaje si ~, ze zalatwilem w nim sobie jui wszystko, co mialem do zalatwienia"<br />

- pisze Mrozek do Blonskiego w l1scie z 16 stycznia 1996 roku,<br />

na co dostaje odpowiedz: " ...cieszy si~, ie Twoje zdrowie w porzqdku,<br />

a zarazem si~ martwiy, ie nie czujesz si~, jak siy to mowi, zadowolony<br />

z zycia. Osmiely siy Ci zaproponowac, abys siy zastanowil, co Ci sprawia<br />

przyjemnosc, i postaral siy temu poswiycic. Podejrzewam, ze byloby to<br />

napisanie czegos, ale moze nie sztuki, wspomnien, marzen, zlosliwosci...<br />

to juz sam musisz wiedziec..." . Na to Mrozek: "Radzisz, bym ni e pisal<br />

sztuk, ale raczej prozy, i to raczej terapeutyczn"l, wspomnienia, introspekcje...<br />

Ale ja nie czujy, zebym mial z czego si~ leczyc. Owszem, kiedys<br />

mialem, duzo tego bylo, im dalej w mlodosc, tym wi~cej , ale juz nie. I to<br />

wlasnie, a nie iles tam napisanych przeze mnie ksiqzek i sztuk teatralnych<br />

uwazam za moje zyciowe osiqgni~cie, za spelniony obowi"lzek wo­<br />

158


ZDARZE NIA - K SI ~ZK I - LU DZIE<br />

bec dtugiego iycia. ( ... ) Nie mam wiyc jui z czego siy leczyc ani czego<br />

zaspokajac. A co do pisania, to nie rna obawy ( ... ), pisanie jest aktywnosciq<br />

mi przyrodzonq, to jest funkcjonalne i bez pisania raczej gorzej nii<br />

lepiej siy czujy, jak mleczna krowa, kt6rej nie wydojono".<br />

Widzimy, jak ze wzajemnego niepelnego zrozumienia rodzi siy rozumienie<br />

glybsze; takie siebie samego, i to nawet niekoniecznie za<br />

sprawq odkrycia, ie rozmawiajqc 0 tym samym, mowimy 0 czyms innym.<br />

Obserwujemy, jak korespondenci zbliiajq siy do rozumienia swoich<br />

intencji, a w k0l1CU do glybszego pojmowania istoty sprawl'. Dokonuje<br />

siy to pod jednym wszakie warunkiem: rozmawiajqcy darzq siy<br />

wzajemnym szacunkiem i zaufaniem. To jedna z tych znanych, starych<br />

prawd, nieczysto realizowana w praktyce, ktora w tej korespondencji<br />

znajduje piykne potwierdzenie.<br />

Mira Kui<br />

• Los zrzqdzil, ie jest to ostatnia ksiqika Czeslawa Milosza, kt6ra<br />

ukazala siy za jego i ycia. Mowa 0 bibliofilskim wydaniu poematu Gdzie<br />

wschodzi sionce i k~dy zapada (slow%braz telytoria, Gdansk 2004)<br />

przygotowanym z okazji trzydziestej rocznicy powstania tego bodaj najswietniejszego<br />

dziela Poety. Sam Autor zdqiyl je jeszcze opatrzyc zwiyzlym<br />

wstypem, w ktorym posrednio potwierdza, ie to jego opus magnum,<br />

i objasnia idey utworu: "jest to ( ... ) operacja przl'wr6cenia rzeczy minionych<br />

w ich postaci opierajqcej siy przemijaniu, niejako oczyszczonej".<br />

Caly siedemdziesiyciostronicowy poemat, dajqcy siy porownac<br />

chyba tylko z Czterema kwartetami Eliota, przynosi poetyckq wizjy ostatecznego<br />

sqdu, ktory "staje siy jui". W ostatniej czysci poematu Dzwony<br />

w zimie Milosz dociera w pobliie apokaliptycznej nowej ziemi, nowego<br />

nieba, ktore okazujq siy "przywr6conym" Wilnem. Nie znam w poezji<br />

XX wieku religijnego obrazu Koiica 0 porownywalnej zmyslowej<br />

sugestywnosci i rownie nieodpartej sile. Owiniyta w chusty sluiqca Alibieta,<br />

ktora kroczy przez osnieione Wilno, by zdqiyc na porannq mszy,<br />

jest pierwszq ocalonq od nicosci, a zarazem odkupionq. Choc poemat<br />

ko iiczy siy gorzkim wyznaniem: "Sqdzony bylem za rozpacz, bo nie<br />

moglem tego zrozumiec", przeczuwamy, ie od rozumienia wainiejsza<br />

jest zdolnosc widzenia - ta sarna, ktorq przywraca czytelnikom olsniewajqce<br />

Gdzie wschodzi stonce i kf;dy zapada .<br />

L.T. <br />

159


.lUi W SPRZEDAZY<br />

.''''. <br />

IJan Andrzej Kfoczowski 0 P<br />

10 nadziei<br />

Ksia,ika jest zapisem rekolekcji<br />

znanego krakowskiego dusz pasterza<br />

stanowia,cych p r6b~ odpowiedzi na<br />

pyta nie, jak zachowac nad z iej ~<br />

w swiecie, kt6ry zdaje si ~ stale kwestionowac<br />

jej ir6dia.<br />

Nadzieja jest w pewnym sensie<br />

bezbronna, dlatego ze nie mozna si~<br />

jej uczyc, nie mozna podac sposobu na<br />

w, jak jq zdobyc, ch ocbys uczyl si~<br />

tysiqca rzec.:ry z psychologiq i medytacjq<br />

wlqcznie. Nadziei nie moma s i~ nallC.:ryC,<br />

poniewaZ jest zawsze pokoma.<br />

Wie, ze jest jakims darem, kt6ry pr.:rychodzi<br />

do czlowieka.<br />

(Jan Andrzej Kloczowski OP)


Piszcie do nos:<br />

rok1984 @ znak.com.pl<br />

Zo prasza my no stron ~:<br />

www.1984 .znak.com.pl<br />

Redakcja rubryki Rok '984 : Michol Godzic, Jakvb Lubelski, Katarzyna Marek, Janka SkrLypek, Pawel Szel iga<br />

numfH8/11 200J<br />

Drodzy Czylelnicy,<br />

Odniesliscie juz sukces?<br />

A czy jeslescie golowi no porozki;?<br />

Odpowiedzi no Ie pylonio nie sq 10k<br />

oczywiste, jok si~ wydojq. No noszych<br />

lamoch swoje sqdy przedslowiojq mlodzi<br />

ludzie z bordzo r6znym bogozem doswiodczen:<br />

sludenci prestizowych uczelni br'ltyjskich,<br />

rozczorowony proktykonl-dzien nikorz,<br />

niepewny swego losu obsolwe nl prowo<br />

i by/y yuppie, zdob ywco tegorocznego<br />

Poszportu "Po!ityki" w dziedzinie literolury<br />

- Slawomir Shuty.<br />

Za miesiqc czytojcie 0 "m/ode( muzyce!<br />

Redokcjo Roku 1984<br />

MARCIN DARMAS<br />

bylem praktykantem<br />

S. 1 6~<br />

EMILIA SKRZYPEK<br />

success<br />

s 166<br />

MICHAl<br />

sukces po polsku<br />

s. 16~<br />

SlODKA TRUCIZNA<br />

rozmowa<br />

ze Slawomirem Shutym<br />

S. 114<br />

rys. Jocek Koro szewsk i


~~<br />

¥ ') ")<br />

9 8 II<br />

mRH[in ORHmRS<br />

bylem<br />

praktykantem<br />

1. W mojej szkole wyiszej, tok jok<br />

w koidej innej szkole, noleiy odbyc trzy<br />

miesiqce proktyk. Wi~kszosc rezerwuje no<br />

ten cel kowolek wokocji. Tak chcialem i jo.<br />

Zamierzolem praktykowoc w pewnej znanej<br />

gozecie. Chodzilem tom z poroma innymi<br />

studentami no warsztoty dziennikarskie<br />

pod dow6dztwem poni Marianny. Sqdzilem,<br />

ie proktyko b~dzie noturalnym<br />

przedluieniem moich wczesniejszych zoj~c.<br />

Kto wie, moie noucz~ si~ czegos wi~cej?<br />

Poczuj~ prawdziwq otmos fer~ redakcji<br />

0 tok dlugi ch i slOcownych trodycjach:<br />

b~d~ chodzil szlokomi patrono mojej szko­<br />

Iy, a tokie jej re ktoro i niekt6rych wykladowc6w.<br />

Dalib6g, to byl naprawd~ dobry<br />

pomysl! Jui w czervvcu powiedzialem poni<br />

Moriannie, ie chcialbym wraz z garstkq<br />

przyjaci61 poproktykowac we wrzesniu, tui<br />

przed rozpocz~ciem lOj~c.<br />

- Nie mo problemu, ponie Marcinie ­<br />

powiedziola poni Marianno. - Akurat we<br />

wrzes niu b~d~ w Krakowie. Prosz~ tylko<br />

zrobic list~ zoi nteresowonych i przysloc mi<br />

jq moilem.<br />

Ucieszylem si~ bardlO. List~ skompletowolem<br />

i wyslolem szybko do pani Marionny.<br />

Ko ntent pojecholem na wokocje.<br />

W sierpniu pomyslalem, ie wypodatoby si~<br />

przypomniec. Pani redoktor Marianna mo<br />

z pewnosciq wiele innych obowiqzk6w .<br />

Moja proktykoncka sprawa na pewno nie<br />

noleiy do jej priorytet6w. Wyslolem moilo<br />

z potwierdzeniem mojego przyjozdu do Kro ­<br />

kowo we wrzesniu . Wiodomosc to polostolo<br />

bez odpowiedzi. Tydzien p6zniej wyslolem<br />

drugq wiodomosc - idem . Kolego<br />

Michol, kt6ry miol ze mnq tei proktykowoc,<br />

lOdzwonil do pani Morionny. Uspokoilo<br />

nos, o wszystkim pomi~to. Mielismy si~ stowic<br />

w redokcj i 1 wrzesnio 0 godzinie 10.<br />

2 . Prowie prosto z ploiy przyjecholem<br />

no um6wione spotkonie. przed wejsciem<br />

do redokcji stoli moi wsp6ltoworzysze. Nie<br />

byte clOsu no wokocyjne opowiesci ­<br />

wch odzimy. N o portierni czterech flegmo ­<br />

tyczn ych redoktor6w opierolo si~ 0 wysokie<br />

biuro.<br />

- Poni Morionno ... poni Marionno? ­<br />

pov,10rzo li , jokby to imi~ slyszeli po roz<br />

pierwszy - no chybo jest poni Marionno I<br />

- Chocioi ono zwykle pracowoc lOczyno<br />

0 jedenostej - rzekl moly, kr~p y redoktor.<br />

- Eeee .. O no tu no pewno gdzies jestodpowiedziol<br />

drugi - dom se r~ce uciqc,<br />

i.e jq dzis widziolem. P6id~ po niq, lOboczycie.<br />

Poszedl, wr6cil po chwili zoienowony,<br />

rozklodojqc r~ce (te, kt6re chcial sobie<br />

uciqc) i lokonicznie stwierdzil: "Ano prowdo,<br />

nie ma jej jeszcze" .<br />

KolOno nom usiqsc i grzecznie czekoc.<br />

UsiedliSmy. Sci any ustronnego pokoju byly<br />

wyscielone orchiwolnymi numeromi tej legendornej<br />

gozety. Z tego miejsco moglismy<br />

lOobserwowoc redokcyjnq krzqtoni ­<br />

n~ Minuty mijoly.<br />

Zrobilo si~ nogle niemrowo i nudno.<br />

Wymyslolismy glupie gry. No centrolnej<br />

scionie wisi oly zdj~cio lOsluionych, kt6rzy<br />

mojq sw6j wklod w rozw6j pisma: tw6rco<br />

i dlugoletni redoktor noczelny, obecno<br />

zost~pczyni redoktoro noczelnego, slynny<br />

poeto i inni. Jeden z nos wybierol wzrokiem<br />

kt6rqs z postoci, wymowiol jej no­<br />

16~


.,--.,<br />

. ' )<br />

DARMAS ( .,<br />

bytem praktykantem ~<br />

I 9 8<br />

zwisko, 0 dwoch pozostolych musiolo jok<br />

nojszybciej znoleic jej zdj~ cie. Czos leciol..<br />

L ocz~ li smy buszowoc po orchiwum.<br />

Nost~pno gro bylo bordziej subtelno niz<br />

pierwszo. Nolezolo nopisoc no kortce nojbordziej<br />

ekscentrycznq froz~ wyj~tq z oktuolnie<br />

czytonej ksiqzki. Jeden kolego miol<br />

przy sobie Czorodziejskq gor~ Ma nno,<br />

drugi Dzienniki Gide'o, jo miolem Twierdz~<br />

Soint-Exupery' ego. Wyszlo nom dose<br />

osobliwe, dlugie i proustowskie zdonie:<br />

"Lud cierpi w kro ku , respektujqc seroficzne<br />

swiotto (po szesc fronk6w bolon), kreslqc<br />

perfekcyjne rysunki no kieszeni komizelki<br />

z brodq sterczqcq do g6ry".<br />

A minuty mijoly, mijoly, mijoly .. W koncu<br />

pojowilo si~ Poni Redoktor i spytolo,<br />

co my tu robimy. Powiedzielismy, ze my tu<br />

proktykonci mlodzi, zworci do procy, czekomy<br />

no dyrektywy poni Morionny, co si~<br />

zoroz zjowi.<br />

- Przeciez poni Marianna jest no wokocjoch.<br />

W ogole teroz momy toki urlopowy<br />

okres w gozecie, malo si~ dzieje ­<br />

zdziwilo si~ Poni Redoktor.<br />

I no tym mozemy zo ko nczyc opowiesc<br />

o moich przygodoch w tym slownym pismie.<br />

A nopisolem tom tylko jedno zdonie<br />

(nie do konco zresztq sam).<br />

3. Mojo poczqtkowo energio trofilo<br />

wyroinie no opor noglych zdorzen. Z toworzyszomi<br />

niedo!i szukolismy jokiegos<br />

szybkiego rozwiqzonio. Wydedukowolismy,<br />

ze nolezy sprow~ niezwlocznie zomeldowoc<br />

w noszym dziekonocie. Oni tom mojq specow<br />

od tokich przypodkOw. Zolotwiq nom<br />

wnet nowe proktyki i jokos to przeciez b~dzie.<br />

Tom zos, choc intencje byfy jok nojlepsze,<br />

nie udolo si~ nic pewnego znoleic.<br />

UprzeJmy Pan Dziekan dol nom nomiory<br />

do poru instytucji, kt6re moglyby nos zotrudnic.<br />

OczywiScie nie wszystkich rozem.<br />

o tym nie mo juz co morzyc.<br />

Znowu poczulem, ze jest mi troch~ niemrowo,<br />

tok jok w tej wiel kiej soli redokcyjnej.<br />

Potrzylem no moich toworzyszy i poczulem<br />

powiew ko nkurencji. Od tej chwili<br />

nie mo poczki, koniec. Jest indywiduolny<br />

los kozdego z nos. Kozdy musi si~ bic 0 jokies<br />

m iejsce.<br />

Zoczyno si~ wyScig ...<br />

4. Co robi dorosly, dwudziestoletn i czlowiek<br />

w opresji 2 To josne, dzwo ni po pomoc<br />

do toty. Wytozylem mu colq sprow~.<br />

Zostonowil si~ przez chwil~:<br />

- Mom kumplo w telewizji l<br />

Toto mo kumplo w telewizji Achl niemrowosci<br />

przek~to - znowu onol Mimowolnie,<br />

chcqc nie chcqc, ston~lo mi przed<br />

oczomi sceno z Rejsu - rozmowo 0 polskim<br />

filmie. Ze oktor zopolo popieroso,<br />

potrzy w lewo, potrzy w prowo I nic!<br />

Nudol Nic si~ nie dzieje. "A kto zo to ploci?"<br />

- retorycznie pyto inzynier Momon.<br />

,)0 zo to ploc~, pan zo to ploei" - odpowiodo<br />

sam sobie. A niezbyt zointeresowony<br />

Himilsboch mowi: "Spoleczenstwo l".<br />

Tokie miolem skojorzenie z telewizjq.<br />

- Hoiol Halo! - budzi mnie z odr~twienio<br />

glos w sluchowce. - Nic nie obiecuj~,<br />

ole zodzwoni~ do niego.<br />

Po kwodronsie wszystko byte zolotwione.<br />

Mom si~ stowic w telewizJi 13 wrzesnio<br />

0 godzinie 10. Aha, i jeszcze jed no,<br />

mom si~ spotkoc z koordynotorem proktyk,<br />

ponem Antonim.<br />

5. P~dz~ no spotkonie. Obym si~ tylko<br />

nie sp6inill Jestem l<br />

- Identyfikotor - m6wi mi no portierni<br />

wysoki jegomosc z ochrony. U boku mo<br />

przypi~tq prowdziwq dlugq polk~ i prowdziwy<br />

pistolet (nie tokie bodziewio no kopiszony,<br />

co w telewizji wlosnie pokozujq).<br />

- Nie mom indentyfikotoro, mom um6­<br />

wione spotkonie z ponem Antonim - niesmiolo<br />

odpowiodom, troch~ zortem,<br />

usmiechom si~ przyjoinie (moze mnie si~<br />

tok tylko wydoje, ze jestem mily).


~~ DARMAS<br />

~ ')'-5 bylem praktykantem<br />

9 8 II<br />

- No, no, no.. , - sorkostycznie smiejqc<br />

s i~ , mowi ochroniorz, - Jo pono wpuScie<br />

nie mog~, musi bye identyfikotor,<br />

- Ale jo mow i~ , ie nie mom l Co mom<br />

zrobic, i eby toki indentyfikotor zdobyC?<br />

- No, jo nie wiem .. Niech pon spyto<br />

1'1 kodroch: piqte drzwi no lewo - pokozuje<br />

mi ochroniorz dtugi korytorz,<br />

No i do telewizji bez identyfikotoro wszedtem.<br />

Szukom kodr. Piqte drzwi no I e"..,o ,<br />

pomi~tom , No drzwio ch plokietko: Dziot<br />

Kodr, 0 pod spodem: Kierownik - Ponkrocy<br />

K. , Zost~pco - Anno C, Sekrelorz­<br />

Ewo S,' Sekretorz - Agnieszko F., Sekretorz<br />

- Ewelino 0" Sekretorz - Holino 1.<br />

"Kodro kodr" - gtupio pomyslotem<br />

1'1 duchu. Zopukotem - wszedtem, W pokoju<br />

siedzioty cztery ponie, lie trofitem,<br />

wlos nie jodty snio donie,<br />

- Stu chom? - grzecznie pylo jedno<br />

z nich,<br />

- Jestem studentem i mom spotkonie<br />

z ponem Antonim 1'1 sprowie proktyk, No<br />

po rtierni powiedziono mi, ie musz~ tu toj<br />

wyrobic identyfikotor,<br />

- Proktyki ? A mo pan skierowonie no<br />

pro ktyki ? Bez tego identyfikotoro nie wyrobimy,<br />

A pozo tym musi pan miee zrobione<br />

szkolenie BHP. Bez tego tei identyfikotoro<br />

nie zrobimy, Mo pan CV? - ch opn~to<br />

kowatek ko nopki (i mlosko),<br />

-Mom.<br />

- To pr osz~ - chopn~lo znowu, Kowolek<br />

szynki wystoje jej z buzi, wc iqgo go jok<br />

mokoron (i mlosko) . Wytorlo r~c e i CV<br />

lopczywie wz i~to .<br />

- A co 1'1 tokim rozie ze sp otkoniem,<br />

skoro nie m og~ we jse bez identyfikoto ro ?<br />

- rozpocz liwie zapytolem,<br />

Pani sekrelorz nie podobol si~ chybo<br />

mo j zopo/. Mnie po prostu jokos 10k za<br />

bordza zo leioto, " Co 10 zo uparciuch?" ­<br />

mowily jej bys tre oczy,<br />

- No wlaSn ie. Wie pa n co? Damy<br />

ponu taki czosowy identyfikoto r, toki "dlo<br />

goSci" .<br />

6 . Pospiesznie przypiqlem identyfikotor<br />

i p~dz~ do wskozonego mi przez mite po ·<br />

nie sekreto rki "news roomu ",<br />

Przed " news roomem" stoi poru redoktorow<br />

ubronych 1'1 wytorte, sto lowe gorni·<br />

tury, Kaidy dtugo zaciqgo s i~ bezfiltrowym<br />

papierosem, Jeden z nich wygloszo jokqs<br />

woinq kwesti~, ktoro mo bye temotem te·<br />

lewizyjnego reportaiu , Chodzilo z grub·<br />

szo 0 jokies malwersocje przy gruntach<br />

downe j fabryki,<br />

- Nie, nie , nie l - krzyczy stojqcy 1'1 srod·<br />

ku redoktor. - Do d upy z takim moterioleml<br />

Gdzie 1'1 tym, co mawisz, jest news?<br />

Doj mi newso!<br />

- Ale Antoni ... (O! An toni to ten , z kto·<br />

rym musz~ s j~ spotkoe) - mowi z emfazq<br />

dziennikorz - w tym jest napro wd~ dobry<br />

news l Pomysl, ile tom kasy poszto no lewo,<br />

a wlaScicie l chodzi spokojny i mo wszystko<br />

w dupie! Robi no szoro wszystkich:<br />

odministrocje, urzqd, procownik6w,<br />

- Do dupyl - powt6rzyt redo ktor Antoni<br />

i szybko zni knq/.<br />

7 . Czekom no pono An t o nie~ o . I znaw<br />

niemrowo, glupio i niemrowo. Sciony puste,<br />

nie mo gozet do poczytonio, Jok szediem<br />

no spotkonie, no Kolworyjskiej wisiol<br />

billboord ononsujqcy ostotni hit Spielbergo,<br />

mom przed oczami jego trese:<br />

"TERMINAL - Zycie jest czekoniem",<br />

8 . Nogle przybiegt pod progi "news<br />

roomu" niewysoki jegomosc 1'1 diokejce,<br />

Ruchy miat szybkie i precyzyjne, Kolor noso<br />

fioletowy. Potrzyt zakrwowionymi oczami<br />

dookolo i szukot celu - jokiegokolwiek,<br />

Niewoine, Zoboczyt mnie i zagodol :<br />

- Proktykont, co?<br />

Afirmotywnie kiwn qtem gtowq, Pomys lotem<br />

0 no jlepszej definicji dlo tokiego prak.<br />

tykon to: "wiecznie sto jqcy bo lwon, szuko·<br />

104


105<br />

DA R MAS<br />

bytem praktykantem ~ I 9 8<br />

jqcy porozumienio z otoczeniem i nieznojdujqcy<br />

litosci w szeregu instytucji". Podol<br />

mi r«k«: "M6w do mnie Josiu".<br />

- W tym fochu - ciqgnql m6j rozm6wco<br />

- trzebo miec par«. Bez tego zginiesz.<br />

topiesz szybko informocj« - news! Dziennikorz<br />

bez newso zginie. Jok pies zginie,<br />

rozumiesz? (Zociqgnql si« bezfiltrowym<br />

"fojrontem", widziolem, jok wyciqgol<br />

z poczkiJ. - Dojq wom trzymoc komery?<br />

To podstowo: umiej«tnosc trzymonio komery.<br />

Montozu to jeszcze do si« nouczyc.<br />

T ego nouczq tokiego jok ty w pi«c minul.<br />

Tom nie mo filozofii. T u dojesz wywiod,<br />

torn kowolek ulicy, w tie dojesz mqdry tekst<br />

i po robocie. Ale trzymoc komer« - to,<br />

brocie, foch prawdziwy. R«ko ci drgnie<br />

i mozesz coly material do kublo wyrzucic.<br />

A nie mosz juz slOnsy no korekt«. Operator<br />

jest jok kowboj: strzelo raz - spudluje<br />

- koniec l Nie zyje. (Zociqgnql si«, r«ce<br />

lOcz«ly mu drZec).<br />

- Od down a tu procujesz? - lOpytolem<br />

niesmiolo.<br />

- Eeee ... jestem tu, jestem tom, a jutro<br />

mnie nie mo. Wolny strzelec jestem I Rozumiesz?<br />

Pracuj« tel. w innej telewizji. Mojo<br />

dziewczyno tel. tom pracuje, prezenterkq<br />

jest. Ale ani tom mojq chorob« pod tytulem<br />

"IojolnosC". Jo si« tego boj«. Chc«<br />

bye no fullo wolny. T utoj pisz«, co chc«<br />

zrobic - scenariusz, rozumiesz. WlodlO<br />

m6wi, czy im to posuje: jok tok, dojq komer«,<br />

operotoro i robisz! Meldujesz si« co<br />

jokis cloS z moteriolem i prezentujesz.<br />

W tomtej telewizji robi« toki program reporterski.<br />

Kilerkq si« lOjmuj«, wiesz, gwolt'l,<br />

seryjne lOb6jstvvo -to mnie kr«ci l (Zgosil<br />

popieroso).<br />

- Robisz maze cos powozniejszego,<br />

jokis wi«kszy projekt?<br />

To pytonie nojwyrazniej go lOzenowo­<br />

10. Nie chciol odpowiedziec, jokby si« bol,<br />

I.e musi mi sklomoc. Usmiechnql si« jednok<br />

porozumiewowczo i odpowiedziol:<br />

- T ok, robi« film a doncingoch dlo senior6w.<br />

Troch« mi si« r«ce trz«sq i koco<br />

mom, no, bo wiesz ... Sledztvvo dziennikorskie!<br />

9. T utoj mozemy pomolu konczyc t«<br />

opowiesc. I dlo wyjosnienio: w koncu spotkolem<br />

si« z redoktorem Antonim. Powiedziol<br />

mi, I.e ostotecznie mog« proktykowac,<br />

ole maze mi si« to nie spodoboe,<br />

jokby co, podpisze mi lOliczony tydzien,<br />

miesiqc - ile b«d« chciot. Dloczego? Bo<br />

proktyki to tokie inne czekonie. Czekosz<br />

przed news roomem, oz ktos si« nod tobq<br />

zlituje i wezmie w "teren". Szonse, ze si«<br />

pojedzie, sq noprowd« marne z czysto<br />

proktycznego powodu. Zwykle nie mo<br />

miejsco dlo studento w somochodzie<br />

(w "teren" zobiera si« dziennikorz, dzwi«­<br />

kowiec, operator i ... kierowco). N iekt6rzy<br />

dziennikorze lOS nie zobierajq student6w<br />

z pobudek ideowych, bojqc si«, ze mlodo<br />

duslO mogloby cos zepsuc, spoproc. Choc<br />

w rzeczywistoSci w niczym szczeg61nym nie<br />

bierze udziolu. Tylka potrzy. Byl toki jeden<br />

wielki zurnolisto (wielki posturq), kt6ry zo<br />

kozdym rozem, gdy student prosil go, by<br />

m6g1 mu osystowoc, m6wil, ze tok noprawd«<br />

nie jedzie kr«cic moteriolu, tylko<br />

"do lekorzo". Ze og61nie zle si« czuje i mo<br />

um6wionq wizyt«. Niewozne, kt6ra bylo<br />

godzino 10, 1 1, 12 czy 18. "Id« do lekorzo".<br />

Pr6cz tego byly nieposkromione plotkory<br />

z "kroniki". Kowo w r«ku, popieros<br />

w z«boch. Silny mokijoz no tvvorzy, modne<br />

kiecki i dystyngowono polszczyzno.<br />

A godojq a Josiu, co dzis "nie kontoktuje",<br />

a meduzoch w morzu sr6dziemnym,<br />

co jok "ciochnq" w nog«, to nogo spa 10­<br />

no, i a tym, ze choc mo si« dzisioj blisko<br />

pi«cdziesiqt lot, to jeszcze mozno cos zwojowoc<br />

w tym mornym zyciu.<br />

10. Nie chciolem tom pracowoc. Zolotvvilem<br />

identyfikotor, zrobilem szkolenie<br />

BHP i po dw6ch tygodnioch poprosilem


:--.-.-~ SKRZYPEK<br />

r-)~<br />

success<br />

9 8 ~<br />

o podpis w dzien niku proktyk. Pod pi sano<br />

bez mrugni~cio . Popotrzylem no po pier<br />

swiodczqcy 0 mojej sfolszowonej proktykonckiej<br />

portycypocji i jokos pomyslo/em<br />

gl~biej 0 tym wszystkim, co mnie spotk%.<br />

Pom ys lo/em 0 Polsce. Skorumpowoni<br />

politycy, kulejqce budiety, nepotyzmy,<br />

smierdzqce powiqzonio . Taka ono bylo<br />

i jest, to Polsko w/o sn ie. A media? To no<br />

pOl6r jedyno zdrowo i dobrze spe/niojqco<br />

swoje zodonie instytucjo? To niezowi ­<br />

slo, strzelojqco w nieprowosc i absurd<br />

czwo rto wlodzo? Po ronek w"Sygnoloch<br />

Dnio" i problem mediow publicznych, ich<br />

przydotnoSci. Wszyscy (no prowie) jednog/osn<br />

ie zgodzojq si~, ie tokie media sq<br />

nom potrzebne. Ze mojq swoj q spo/ecznq<br />

misj~. I te frozesy odbijojqce s i~ jok czkowko:<br />

"zochowoc kultur~ ", "spoleczny obo ­<br />

wiqzek", " dqienie do prowdy". Tego<br />

polskim mediom nie mog ~ wyboczyc. To ­<br />

niego morolizotorstwo i monipulovvonio<br />

foktomi. Nie relocjonuje si~ rze czywistosci,<br />

tylko umiej~t n ie zestowio jej zepsute<br />

elem enty. T okim sposobem telewizjo kreuje<br />

nowq rzeczywistosc i koie no m w niq<br />

wierzyc ..<br />

11. Koidy innq Po l sk~ sobie snit.<br />

010 mnie Polsko to z%twienie kwitko<br />

no proktyki , dlugie korytorze bezsensu,<br />

blogonie, upodlenie, skomlenio i grymosy.<br />

Gdy to wszystko ci s i ~ udo, jest ci wstyd,<br />

a w duchu powtorzosz sobie: po co ?<br />

MARCIN DARMAS (u r.1984) studiule<br />

soc j o l og i ~ w Wyzszej Szkole Europejskie<br />

j im. ks . J6zefo Ti schnero w Krokowie.<br />

fmlLiR S HRZ ~ Pf H<br />

success<br />

Wielu z nas za szczyt marzer'i uzna/oby<br />

moi:liwosc ksztalcenia si~ w uczelni<br />

nalezqcej do k is/ej swiatowej czo/6wki<br />

uniwersytet6w, osiq gni ~c ie wysokiego<br />

statusu materialnego i pozyskanie mi~dzynarodowego<br />

grona przyjaci61. A jak<br />

sukces rozumiejq ci, kt6rzy w powszechnym<br />

mniemaniu os i q g n~li jui: bardzo<br />

wiele? Czym jest on dla poczqtkujqcych<br />

student6w Oksfordu, Cambridge, London<br />

School of Economics czy uniwersytetu<br />

St. Andrew's w Szkocji ? Opinie na<br />

ten temat zebra/a Emilia Skrzypek, dziew<br />

i~ tnastoletnia studentka St. Andrew's<br />

University.<br />

SUCCESS is a journey, not the destination<br />

= polowanie na kr61iczka<br />

Anio, obsolwentk o polskiego Iiceum,<br />

obecnie stu dentko 5wietnej zo chodniej<br />

uczelni , w odpowiedzi no moje pyton ie :<br />

"czym je st su kces?", wy krz yk n~lo: "wszystkim!".<br />

Po chwili zostonowienio wymienilo<br />

kilko jego " rodzo j6w". "Su ~ce s na ukowy?<br />

Ze s i~ tu zno lozlom" - pod a nojpierw.<br />

P6zniej dopiero pojowio si~ glosne i peIne<br />

determinocji - "Sukces zowodowy ­<br />

pieniqdze!".<br />

FOCUS : If you ch ase two rabbits, both<br />

will escape = gdzie uciekl kr6liczek?<br />

106


SKRZYPEK<br />

SUCCESS<br />

fr..:-:<br />

~ I 9 8<br />

Wielu mlodych dopiero wchodzqcych<br />

w doroslosc jui teroz obowio si~, ie byc<br />

moie colkiem niedlugo b~dq musieli wybrae<br />

jednq z dw6ch populornych "recept<br />

no sukces". Opcje to: "wlodzo i bogoctwo"<br />

oroz "szcz~scie i bliscy". W medioch<br />

.kr6luje wizerunek "czlowieko sukcesu" ­<br />

wiecznie zoj~tego wloScicielo nowoczesnego<br />

oportomentu w sr6dmiesciu i szofy<br />

pelnej morkowych ubron, z nieodlqcznq<br />

okt6wkq, polmtopem i telefo nem kom6rkowym<br />

pod pochq. Czosu no tzw. iycie<br />

osobiste - brok. Wyb6r zestowu " przyjociele<br />

i rodzino" niemol outomotycznie mo<br />

powodowoc przyporzqdkowonie do drugiej,<br />

przeciwstownej kotegorii.<br />

Moina by pokusic si~ 0 uzosodnienie<br />

stereotypu "pogoni zo pieniqdzem" utortym<br />

jui: slogonem "couse we ore living in<br />

a material world". Pozostoje jednok pytonie,<br />

czy rzeczywiscie mlodzi biorq mosowy<br />

udziol w pogoni i co jest owym kr6­<br />

liczkiem, kt6rego chcq zlopoc. Czy rzeczywiscie<br />

jestesmy pokoleniem stride<br />

moteriolistycznym?<br />

Wedlug osiemnostoletniego Matteo,<br />

Szwojcoro biegle wlodojqcego szeSciomo<br />

j~zykomi , studento biochemii, sukcesem<br />

jest osiqgni~cie zomierzonego celu. No<br />

pytonie 0 to , co bylo sukcesem w jego<br />

iyciu, nojpierw pewnym glosem odpowiodo:<br />

"Ukonczenie szkoly sredniej". Po<br />

chwili wohonio dodoje jednok: "Utrzymonie<br />

wi~zi z rodzinq i przyjoci6Imi". "Jest<br />

bordzo duio tokich rzeczy!" - m6wi no<br />

zokorkzenie.<br />

Troch~ odmienne zdonie no ten lemot<br />

mo Nancy, 20-letnio studentko biologii<br />

i filozofii, pochodzqco z Chin, ole no stole<br />

mieszkolqco w Nowym Jorku. "Bye<br />

szcz~sliwq i nie miee zmortwien. Yeah,<br />

that'd be me" - m6wi bez chwili zosto nowien<br />

io . Nancy nie jest pewno, czy osiqgnie<br />

su kces. Wierzy, i.e tok si~ stonie, ole,<br />

jok twierdzi, "s ukces dotyczy przyszloSci".<br />

"Jo swojej nie znom. Nie wiem, czy dotr~<br />

do celu (sukcesu)" - m6wi. 010 niej sukcesem<br />

jest miec poczucie bezpieczenstwo.<br />

Jednym, jok twierdzi, mogq je zopewnic<br />

pieniqdze, innym - milose. Tu nie mo<br />

regu!.<br />

FOLLOW the white rabbit<br />

jest z kr6liczkiem?<br />

jok to<br />

Zreolizowonie morzen zwykle odczuwo<br />

si~ joko osiqgni~cie sukcesu. Ale czy nie<br />

jest tok, ie zor6wno sotysfokcjo, jok i poczucie<br />

sukcesu wzrostojq wprost proporcjonolnie<br />

do wielkosci noszego osobistego<br />

wklodu w dotorcie do zomierzonego<br />

celu? Groczo, kt6remu poszcz~Scilo si~ no<br />

loterii, moiemy zestowic z kontrprzyklodem<br />

osoby, kt6ro dzi~ki lotom procy, wyrzeczer'r<br />

i poswi~cer'r dorobilo si~ dui.ej ilosci got6wki,<br />

r6wniei spelniojqc morzenie 0 bogoctwie.<br />

Oboje posiodojq status moteriolny,<br />

0 jokim morzyli. Oboje wi~c spelnili<br />

swoje morzenie i do celu dotorli. Nosuwo<br />

si~ jednok pytonie, czy oboje osiqgn~li ten<br />

sam poziom sukcesu? 010 21-letniej Kate<br />

to nie tokie jed noznoczne. Uwoio ono, ie<br />

no sukces trzebo sobie zoprocowoc. T ylko<br />

wtedy jest prowdziwy.<br />

Slowo "sukces" mo niezvvykle chwytliwq<br />

tresc i bordzo wysokq wortosc morketingowq.<br />

Uczne kursy, vvydownictwo, szkolenio<br />

kuszq obietnicomi lotwego zreolizowonio<br />

morzen . T ylko czy istnieje cos tokiego<br />

jok "sukces uniwersolny"? Misho mo 19<br />

lot i pochodzi z Rosji. Studiuje ekonomi~<br />

i filozofi~ no jednej z nojlepszych ekonomicznych<br />

uczelni Swioto. Sukces to dlo niego<br />

"sotysfokcjo z osiqgni~cio cel6w, dzi~ki<br />

kt6rym zdobywo si~ lepszq i vvyiszq pozycj~<br />

w hierorchii spofecznej" . To stwierdzenie<br />

obejmuje zor6wno rozw6 j osobisty,<br />

polqczony z wzrostem populornoSci w do­<br />

101


~<br />

SKRZYPEK<br />

f'~':f<br />

9 8 4<br />

SUCCESS<br />

nym srodowisku, jok i owo ns w miejseu proey,<br />

dzi~ki kt6remu ezujemy si~ dowortoSciowoni<br />

i spelnieni zowodowo. Widzimy, ie<br />

jokkolwiek poj~eio "sukees" i "ombiejo" sq<br />

ze sobq spokrewnione, nie sq poj~eiomi<br />

toisomymi. Nie zowsze bowiem zreolizowonie<br />

ombieji jest r6wnoznoezne z osiqgni~eiem<br />

sukeesu i no odwrat. Nie moino jednok<br />

miee poezueio sukeesu bez odczueio<br />

sotysfokeji. Bez wzgl~du no to, w jokiej dziedzinie<br />

i z powodu jo kieh ezynnik6w to poezueie<br />

sotysfokeji zostolo osiqgni~te.<br />

THERE IS NO SPOON = ezy kto~ widzial<br />

kr6liezka?<br />

Moino pokusic si~ 0 stwierdzenie, ie<br />

sukees istnieje tylko w ludzkiej pereepeji.<br />

Wedlug 18-letniej Szwedki Fillipy sukees<br />

moino por6wnoe do sztuki, w kt6rej wszystko<br />

zoleiy od subiektywn'ej oceny jednostki.<br />

Ktos uznoje obrozy Worholo zo orcydzielo,<br />

podczos gdy dlo kogos innego jego<br />

proco mo niewiele wsp61nego ze sztukq.<br />

Podobnie jest z sukcesem. Cos, co jedni<br />

postrzegojq w kotegorioeh wielkiego wyczynu,<br />

dlo innych moie bye czyms zupelnie<br />

nieistotnym.<br />

Dyskusyj ne jest jednok, czy sukces moino<br />

zoboczyc. Jeieli tok, to czy przejowio<br />

si~ on tylko w sferze moteriolnej? A jeieli<br />

nie - to moie, jok twierdzi T rilee, od 12<br />

lot mieszkojqco w Rzymie p61-Finko, p61­<br />

Peruwion ko: "Cos tokiego jok sukces nie<br />

istnieje"?<br />

Zoryzykuj~ stwierdzenie, ie otoezojq nos<br />

mole sukcesy, ktarych nie dostrzegomy.<br />

o sukcesie myslimy zowsze joko 0 czyms<br />

odleglym, r6wniei czosowo. Rzodko sotysfokcjonuje<br />

nos to, gdzie "znojdujemy<br />

si~" w donej chwili . W ten spos6b cz~sto<br />

pozbowiomy s i~ rodOSci , jakq moglibysmy,<br />

o moze nowet powinnismy odczuwoe z powodu<br />

wszystkiego, eo juz osiqg n ~lismy. Czy<br />

jednok sukees juz osiqgni~ty nodol pozostoje<br />

sukcesem? Czy wypodo 0 nim tok<br />

m6wic?<br />

PERSISTENCE:<br />

Now when we hove exhousted 011<br />

possibilities, let's get started<br />

Ani~, Matteo, Noncy, Mish~, Filip~<br />

iTrilee dzieli bordzo wiele - pochodzenie,<br />

kulturo, religio, j~zyk i doswiodezenio<br />

zyeiowe. tqezy ich to, ze wszysey sq<br />

studentomi uezelni nolezqcych do brytyjskiej<br />

" premier leogue", jok rawniez morze<br />

nie, ze kiedys b~dq szez~sliwi . ~~ o osiqgni~eie<br />

sukeesu mojq r6ine recepty, wyznoczojq<br />

sobie inne cele posrednie, kt6re<br />

mojq im pomae w dotorciu do niego.<br />

Sukeesowi przypisujq r6inq rol~ w swoim<br />

iyeiu i stowiojq go no odmiennych szczebloch<br />

wyznowonej przez siebie hierorchii<br />

wortosci. Wszyscy jednok przyznojq, ie<br />

wi~kszosc ieh dziolon w jokims stopniu<br />

zmierzo wlosnie ku osiqgni~ciu sukcesu.<br />

Tylko definicji sukcesu jest wsr6d nich tyle,<br />

ilu ieh somych.<br />

Mom wielkie szcz~scie przyjoinic si~<br />

z tym i ludzmi. I bylo prowdziwq przyjemnoseiq<br />

dyskutowonie z nimi no temot sukcesu<br />

, obserwowonie ieh reokeji i sposobu<br />

podejScio do problemu. Uswiodomi­<br />

10m sobie wtedy, 10k rzodko rozmowiomy<br />

no ten temo l, mimo ie on bezposrednio<br />

nos dotyezy. Podezos tych rozm6w dowiedzielismy<br />

si~ bordzo duzo 0 sobie somych<br />

i 0 sobie nowzojem . Bylismy zgodni eo do<br />

tego, ie liczbo molych, wi~kszych i tych<br />

colkiem sporych sukces6w w noszym iyciu<br />

jest cz~sto duio wi~kszo, nii nom si~ wydOje.<br />

Doszlismy do wniosku, ie poj~cie<br />

sukcesu w duiej mierze kreujemy som i<br />

w sobie. Moie po prostu potrzebujemy<br />

wi~eej wyobroini, elostyeznoSci i odwogi,<br />

ieby go dostrzee?


MICHAl ~~<br />

SUkCES po polsku ~ -~<br />

1 9B '<br />

Dla mn ie samej ogromnym osiqgni~ciem<br />

bylo np. dostanie si~ na mojq wymarzonq<br />

u cze lni ~, jak r6wniei. niezgubienie i.adnej<br />

skarpetki podczas ostatniego prania. Jak<br />

niewiele czlowiekowi trzeba, aby poczul si~<br />

dowartoSciowany i zdolny do osiqgni~cia<br />

sukcesu . Po proslu szcz~sliwy.<br />

EM ILIA SKRZYP EK (ur 1985) studiuje<br />

anlropologi'i! spolecznq, geagrafi'i!<br />

i ekanomi~ w SI. Andrew's University.<br />

sukces<br />

pO<br />

polsku<br />

Dla wi ~kszo Sci mlodych ludzi pierwszy<br />

prawdziwy "przystanek" i.yciowy to moment<br />

ukonczenia studi6w (zaloi.en iem lego<br />

lekstu jest przedstawienie spojrzenia na<br />

rzeczywislose oczami swiei.o upieczonych<br />

absolwent6w). Stanowi on cezur~ okresu,<br />

gdy w zdecydowanej w i~kszosci przypad ­<br />

k6w wszystko loczylo si~ ustalonym torem.<br />

Po dwudziestu pi'i!ciu latach podqi.ania<br />

przewidywalnq i zna jomq drogq dajqcq<br />

narkotyczne poczucie bezpieczenslwa,<br />

samookresleni a i przynalei.nosci spolecznej,<br />

obrona pra cy magisterskiej nagle sta je<br />

si~ zjawiskiem podobnym do przejscia Alicji<br />

na drugq stron~ lustro. Od lej pory nic<br />

lUi. nie jest lakie samo. Nagle okazu je s i ~,<br />

i.e dokonywanie i.yciowych wybor6w 10<br />

sprawa wca le nie tak lalwa, jak mogloby<br />

si~ wydawae. Kai.dy krok stawiamy odtqd<br />

na wlasny rachunek. Gdybym urodzil si~<br />

w Wielkiej Brytanii, Holandii lub w Niemczech,<br />

bye moze lepiej znalbym znaczenie<br />

tych sl6w. Najp6iniej od poczqtku studi6w<br />

mieszkalbym z przy jaci61mi w wynaj~<br />

tym mieszkaniu, a na swoje utrzymanie<br />

zarabialbym, pomagajqc na uczelni lub<br />

wykonujqc nieskomplikowane prace uslugowe<br />

na godziny. Nie musialbym si~ czue<br />

" darmozjadem" i pozostawae na wylqcznym<br />

utrzymaniu rodzic6w. Zb~dn y jest<br />

169


~.--.,.~ MICHAl<br />

.') '-)<br />

8 4<br />

sukces po polsku<br />

chybo komentorz, ie sytuocjo noszo, czyli<br />

Polok6w mojqcych lot dwodziekio kilko,<br />

bylo czy tei nodal jest diametralnie inna.<br />

W ten spos6b jui no starcie kaidy z nos<br />

doznaje i yciowego okoleczenio, nie mogqe<br />

uezyc si~ somodzielnosei iyciowej,<br />

strotegii podejmowonio decyzji i odpowiedziolnoki<br />

zo w1asne wybory.<br />

Noleiy tei ubolewoc nod tym, ii spoleczenstwo<br />

polskie nie jest jeszcze no tyle<br />

maj~tne, abysmy no szerszq skol~ magli<br />

korzystac z dobrodziejstw znonej w swiecie<br />

i populornej proktyki zwonej gop year.<br />

Zjowisko to obejmu je w panstwach zo ­<br />

ehodnich obsolwentow liceow, ktorzy nie<br />

mojq wystarezojqcego przeko na nio co do<br />

konkretnego kierunku studiow, student6w<br />

pragnqcych wzbogacic si~ a nowe do­<br />

5wiodezenio, a tokZe swieio upieczonyeh<br />

absolweni6w studi6w, dlo ktorych jest to<br />

"ostatni moment" no reolizocj~ roinego<br />

typu marzen. Gap year pozwala sp~d z ic<br />

pewien ezas (zazwyezoj rok akademieki)<br />

no procy w ehorokterze wolontariuszo<br />

w obeym kroju , no zagronicznej padr6iy<br />

polqczonej z naukq j~zyka i zrazumieniem<br />

obeej kuitury, wreszcie no praktykach lub<br />

stai u w roinych instytu cjach, w celu analizowonia<br />

wlasnych zomilowan i predyspozyc<br />

ji . To wszystko ma sluiyc rozwojowi jednostki<br />

ludzkiej, pomogoc w zrozumieniu<br />

somego siebie, a co zo ty m idzie, pe1niej ­<br />

szej i bordziej sWiadomej samorealizocji<br />

poprzez gl~bsze poznanie wlasnych cel6w<br />

i wartosei .<br />

W maim przekonaniu pomogloby nom<br />

to bordzo z kilku wainyeh powodOw. Po<br />

pierwsze, prze1amaloby stereotyp, ie pilny<br />

i porzqdny iok to ten, ktory przede<br />

wszystkim stud iuje przepisowe pif;)c lot, nie<br />

zm ieniajqc w tym ezosie - Boie, uchowaj!<br />

- kierunku lub, co gorszo, uczelni. Po wt6­<br />

re, ustrzegloby wielu z nos przed lekkomyslnym<br />

ezy tei zupelnie chybionym wy­<br />

borem moterii studi6w. Nie moie nie dziwie<br />

lokt, ie jedyn ie pramil przyszlych studentow<br />

zdecydowal si~ udoc no ktorykolwiek<br />

wyklod w wymorzonej uczelni ezy ­<br />

jeszcze przezorniej - wziqe do rf;)ki sw6j<br />

potenejolny przyszly podrf;)cznik kursowy.<br />

Po trzeeie, do studiow trzebo intelektuolnie<br />

dorosnqc. Choe malo kto bylby sklonny<br />

sif;) do tego otworeie przyznac, istniejq<br />

moterie imudne, trudne i zloione, do ktoryeh<br />

pereepcji duio ez~se osiemnastoletnich<br />

maturzyst6w nie jest gotowo z r6inyeh<br />

przyczyn. Bolesno jest czyniona zozwycza j<br />

post factum refleksja, ie nosze podejseie<br />

do zogodnien noukowych podczas pierwszych<br />

lot stud i6w przypominolo przedluienie<br />

I7w. szkolki. Niestety, jok wszystkie<br />

iyeiowe niedociqgnif;)cio, rowniei opisono<br />

sytuoejo potrofi si~ zemScie powoinymi lukomi<br />

w wiedzy. A jesli to wiedza z zaloienio<br />

powinna sif;) noworstwiae systemotyeznie,<br />

jok w przypodku lekarzy, prownik6w czy<br />

iniynierow, ie wymienif;) tylko pierwsze no ­<br />

suwajqee sif;) przyklody, odrobienie strat<br />

wymaga w ogolnym razrachunku ogromnej<br />

iloSei czasu. Niekiedy nawet poczqtkowe<br />

braki uniemoiliwiajq dalsze wtajemniczanie<br />

w studiowany loch.<br />

Konczqc stud io, stajf;) do wolki a sw6 j<br />

byt, przeroiony donymi Urzf;)du Statystycznego<br />

- m6j roeznik rozpoczyna fol~ potf;)inego<br />

wyiu demografieznego, ktoro<br />

w eiqgu cztereeh lot powif;)kszy polski rynek<br />

proey a mil ion osob. Wszysey uezestniezymy<br />

w tym wyseigu. Bez wzglf;)du no<br />

to, ezy b~dzie nom dane zarobiac 900 ezy<br />

9000 zlotyeh, przy najmniejszej pr6bie<br />

dyskusji szel pokaie nom teczkf;) pelnq<br />

podan z prosbq a pracf;) w jego lirmie.<br />

Haslo " nikt nie jest niezostqpiony" zysko­<br />

10 w dzisiejszych czasach najbordziej panurq<br />

z moiliwych konotacji. Najbordziej<br />

brutolno dla nos jest prawdo, ie cos, co<br />

okreslo sif;) jako "wyseig szezurow", w spo­<br />

17~


MICHAl<br />

SUkCES po polsku<br />

r-~<br />

~'~<br />

I 9 8<br />

teczenstwoch kraj6w wysokorozwini~lych<br />

rozpoczyno si~ dopiero od okreslonego<br />

putopu dochod6w i prestiiu. 010 os6b<br />

mniej przedsi~biorczych, kt6re ch~tnie zadowolojq<br />

si~ przeci~tnym poziomem iycio,<br />

pozostoje jednok nodal mn6stwo stonowisk<br />

procy. Swieio upieczony polski obsolwent<br />

musi stowic czoto duio trudniejszej sytuocji<br />

. Ookqdkolwiek si~ udo, b~dzie no niego<br />

wywierano presjo. No porzqdku dziennym<br />

jest wszokie przedtuionie okresow<br />

pr6bnych, zoniionie kwot no umowoch<br />

o prac~, wreszcie, wymuszonie nodgodzin.<br />

Wiqie si~ z Iym swoisly porodoks: z jednej<br />

strony, brak nowych miejsc procy tiumoczy<br />

si~ kosztomi i czosochtonnoSciq szkolenio<br />

i odoptocji procowniko do powierzonych<br />

zadon, z drugiej, rotocjo personolno osiqgo<br />

rozmiory nigdy do tej pory nienotowone.<br />

Tricky, isn't it ?<br />

Nie mog~ oprzec si~ wroieniu, ie idio­<br />

Iyczne slogony rodem z kolumny ogtoszen<br />

gozetowych, a mom tu no mysli "orientocj~<br />

no cele" czy tei "zodoniowosc wykonywonej<br />

procy", stoty si~ felyszem dzisiejszych<br />

spoteczenstw. Chcqc nie chcqc, jednostko,<br />

kt6rej zadoniem jest odnolezienie<br />

si~ w gospodorce rynkowej, storo si~ jok<br />

nojwczesniej i jok nojScislej przystosowoc<br />

do przysztych wymogon. To fokt bezsporny:<br />

zte nowyki wyksztokone w poprzednim<br />

okresie historii noszego kroju nie mogq<br />

si~ ostoc. Nie mo wqtpliwoSei, ie rzetelnosc,<br />

punktuolnosc, stownose, odpowiedziolnosc<br />

czy dotrzymywonie um6w to cno­<br />

Iy, kt6rych osiqgni~cie w Polsce wciqi: jeszcze<br />

wymogo wyt~ionej procy. Niestety,<br />

skutkiem ubocznym owego przystosowonio<br />

si~ do wymogon rynku jest post~pujqce<br />

wynoturzenie noszego stosunku do iycio<br />

joko hormonijnej cotoSei. Wefekcie stonowczo<br />

wi~kszosc dzioton podejmowonych<br />

przez mtodego cztowieko nie wyptywo<br />

z jego wewn~trz n ej potrzeby. Miejsce<br />

worioSci elycznych, doznon estetycznych<br />

czy uczuciowych nieubtogonie zoczyno<br />

zojmowoe cos no ksztoit iniynierii zyciowej,<br />

czyli toklyczno-bojowych dzioton mojqcych<br />

prowodzie do Sukcesu.<br />

I tok, ombicjq wszystkich mtodych ludzi<br />

powinno stoe si~ odbycie stoiu zogronicznego<br />

- nojlepiej w Porlomencie lub Komisji<br />

Europejskiej, w ostotecznOSci w poczciwym<br />

Sejmie RP. Aspirujq do tego studenci<br />

socjologii, psychologii, ekonomii,<br />

prowo, politologii, zorzqdzonio oroz wszelkich<br />

innych moiliwych kierunk6w. Pow6d?<br />

Slogonizocjo i uniformizocjo myslenio, kt6­<br />

ra nie swiodczy zbyt dobrze ani 0 stonie<br />

umyst6w somorodnych "elit" wsp6kzesnego<br />

rynku procy, ani 0 somych zoi nteresowonych,<br />

kt6rzy tej swoistej modzie ufojq<br />

i ulegojq.<br />

Co pozostowio dzisiejszy swiat reszcie<br />

spoteczenstwo, no kt6rq wyiej opisoni spoglqdojq<br />

z wyiszoSciq? Poczucie braku 50­<br />

moreolizocji, bycio gorszymi i odstowonio<br />

od " elily" - no i oczywiscie, odmowio si~<br />

im miono "Iudzi sukcesu ".<br />

Mom wielkie obowy, ie putopko tokiego<br />

sposobu postrzegonio otoczenio i oplikowonio<br />

do stosunk6w mi~dzyludzkich<br />

regut gry rynkowej doprowodzi w koncu<br />

do zupetnej otomizocji spoteczenstwo . Co<br />

wi~cej , jui dzis trocimy no tym wszyscy,<br />

poniewoi promowone sq jednostki konformislyczne,<br />

0 Iypowym nostowieniu korierowiczowskim<br />

. Co zo Iym idzie: obecnie<br />

nojlepszy negocjotor to ten twordy<br />

i bezwzgl~dny, kt6ry nie chce styszee<br />

o strotegii win-win . Modelowy pracownik<br />

to ten lojolny wytqcznie wobec interesu<br />

sztucznego tworu, jokim jest korporacjo.<br />

(Istnienie korporacji stuiy przeciei wytqcznie<br />

zyskowi finonsowemu i dlotego jej<br />

funkcjonowonie opiero si~ po prostu no<br />

pewnej konwencji, w mysl ktorej wyznocznikiem<br />

wortoki zespotu ludzkiego jest<br />

III


~~ MICHAl<br />

r- -~"")<br />

9 8 ~<br />

SUkCES po polsku<br />

wielkose r6inicy mi~dzy "dochodem"<br />

a "rozchodem'l W ten sposob somodzielne<br />

myslenie odchodzi do lomuso joko<br />

czynnik rozproszojqcy dqienie do nokreslonych<br />

odgornie celow.<br />

Mojo obowo, zrodzono no gruncie powyiszego<br />

wywodu, wiqie si~ z troskq<br />

o koidego z nos, mtodych ludzi, ktorych<br />

kulturo procy zorobkowej dopiero b~dzie<br />

si~ wyksztotcoe. Nieswiodomie bowiem<br />

coroz mniej czynimy dlo siebie i z wtosnyeh,<br />

czysto duchowych pobudek. Smiem<br />

twierdzie, ie w relotywnie krotkim czosie<br />

moie to doprowodzic do powoinyeh dysfun<br />

kcji, czego liczne sygnoty jui dzis obserwuje<br />

si~ w gobinetoch psychologow ezy<br />

tei teropeut6w.<br />

Tymezosem wydo je si~, ie moino<br />

uczestniczyc w tej swoistej grze swiodomie,<br />

w pewnym zokresie no wlosnych zosodoch .<br />

I to moie stoe si~ - porodoksolnie - nojwi~kszym<br />

sukcesem koidego z nos.<br />

Piszqc 0 sukcesie; nie spos6b przemilczec<br />

los6w duiej grupy miodych ludzi, kt6­<br />

rzy postonowili szukoc swojej szonsy zo<br />

gronicq. Dzis, gdy - przynojmniej teoretycznie<br />

- gronice mojq czysto formolny<br />

charakter, wielu deeyduje si~ no wyjozd.<br />

Ich doswiodczenio sq zozwyczoj obiecujqce,<br />

poczqwszy od godziwyeh pensji i lepszych<br />

worunkow procy, przez poezucie<br />

bycio docenionym i troktowonym powoinie,<br />

a skonczywszy no duio wi~kszyc h perspektywoch<br />

rozwoju zowodowego. W dodotku,<br />

owonsem zyskujq drogi pozbowione<br />

dziur, czyste ulice, mniejszy stroeh<br />

o wlosne mienie (choeby w postoci somochodu).<br />

przede wszystkim zos odkrywojq<br />

zupetnie inny swiat, w ktorym rzeezq normolnq<br />

jest posilonie si~ w lokoloch gostronomicznych,<br />

korzystonie z toksowek, kupowonie<br />

ubron i ksiqiek w sotysfo kcjonujqeej<br />

liezbie i lokosci - a wszystko to<br />

bynojmniej nie z pensji dyrektorskiej, leez<br />

In<br />

z pensji osoby zotrudnionej w biurze czy<br />

w sektorze ustug. Niemoiliwe nogle stoje<br />

si~ moiliwe: dwie procujqce osoby mogq<br />

bez nojmniejszego wysitku utrzymoc si~,<br />

wynojmowoe mieszkonie i swobodnie plonowoe<br />

egzotyczne wokocje. Z tego wszystkiego<br />

dlo mnie, obsolwento czolowego<br />

kierunku renomowonej polskiej uczelni,<br />

dost~pno jest jedynie wspomnio no egzotyko,<br />

tyle ie zwiqzo no wlos nie z tego rodzoju<br />

opowieSciomi.<br />

Bt~dem jednokie bytoby sqdzi(, ie obronie<br />

tokiej drogi nie wiqi.e si~ z wyrzeczeniomi.<br />

Do nojbordziej dojqeych si~ we<br />

znoki bolqczek nolezy odseporowonie od<br />

rodziny i przyjociot, ktore, nowet jesli z poczqtku<br />

nie by to brone pod uwog~ , bordzo<br />

szybko doje 0 sobie znoe. Pozo tym duio<br />

trudniej zdecydowoe si~ no zoioienie rodziny,<br />

mojqc swiodomosc, ie jest si~ zdonym<br />

wytqcznie no wtosne sity, nie wspomniowszy<br />

0 tym, ii potomek pozbowiony<br />

b~dzie komforlu przebywonio pod ezulq<br />

opiekq babe, dziodkow, wujk6w i cioc.<br />

Pozostoje tobe ciqglo t~sknoto zo ojczystymi<br />

krojobrozomi oroz ... jedzeniem, kt6 ­<br />

re podobno nigdzie nie smokuje tok somo<br />

jok w ojczyinie. (eno wysoko, a jednok<br />

wielu z nos decyduje si~ jq zoptocie, troktujqc<br />

to jok optot~ zo bilet do normolno­<br />

Sci. Musz~ przyznoc, i.e mojq roej~. Zwtoszczo<br />

ie nie tylko ci nojzdol niejsi, tytoni procy<br />

i pilnosci mogq z powodzeniem szukoe<br />

swego miejsco pozo jej gronicomi. T okie<br />

dlo przeci~tnyc h zjodoczy chlebo znojdzie<br />

si~ miejsce procy i godziwo ptoco.<br />

Nojbliisze kilko lot to zdecydowonie<br />

ostotni dzwonek, oby ojezyzno zooferowo­<br />

10 (nie tylko, choc przede wszystkim) ludziom<br />

mlodym cos ciekowszego nii obecnie.<br />

Stwierdzenie to nie mo nic wspolnego z posto<br />

wq roszczeniowq. Wystarezyioby, gdyby<br />

wszyst kie funkcjonujqee instytueje po r'l stwowe<br />

rzetel nie i skuteeznie wywiqzywoty si~


MICHAl ~<br />

5ukces po polsku<br />

~~'"'<br />

1 9B '<br />

ze swoieh lOdor\ stojqe si~ sprzymierzen ­<br />

eo mi swyeh wspolobywoteli. W i~kslO sc<br />

z nos przeehodzi ehlodny dreszez no mysl<br />

o prowodzeniu wlosnej firmy, ehoe skqdinqd<br />

wiodomo, iz podstowq bogoctwo<br />

spoleezenstw sq przedsi~bi ore y prowodzqey<br />

dzi olo lnose gospodorezq no wlosny<br />

roe hunek. Uklody, ko rupejo, wszeehobecne<br />

cwonioetwo i brak dostotecznej oehrony<br />

prownej sprowiajq, ze wr~cz nie da s i~<br />

w spokoju lOjmowae swojq dziedzinq wiedzy<br />

ezy biznesu. Weiqi. trzeba omijae kolejne<br />

pulopki, w czym w zoden sposob nie<br />

pomogo obywatelowi ponstwo. Gdy czytam<br />

hurraoptymistyczny ortykul, ktorego<br />

gl6wno mysl sprowadzo si~ do stwierdzenia,<br />

iz menadzerowie mojqcy zo sobq<br />

proktyezne doswiadczenie procy w Po ls ce<br />

sq no jbordziej pozqd oni w Europie,<br />

zwloszezo wschodniej, poniewaz zdobyli<br />

najtrudniejsze i najbardziej troumatyczne<br />

doswiodezenie rynkowe, Izy stajq mi<br />

w oczoeh. Od zowsze uwozolem, ze jestesmy<br />

norodem zdolnym, ombitnym i zoslugujemy<br />

na najlepsze . Tymczas em weiqz<br />

ciqzy nod nami widmo kroju szemranyeh<br />

interesow i wladzy dbajqeej w pierwszym<br />

rz~dzie 0 wlasne profity<br />

T ytulem poeieehy nalezy wspomniee, ze<br />

jui niedlugo od nas tylko zolezec b~dzie ,<br />

ezy cokolwiek wokol ulegnie zmianie. N iestety,<br />

nie done nam jest miee zbyt wielu<br />

mi st rzow, ktorzy stanowiliby godne naslodowonia<br />

wlOrce. Zadanie b~ dz ie tym bardziej<br />

nielotwe. przyjqe w i~ e nolezy, ze su k­<br />

eesem somym w sobie jest lui to, ze nabralismy<br />

wprowy w sprownym poruszoniu<br />

si~ w rodzimej rzeczywis tosei. Niestety,<br />

marna to pociecha.<br />

Powyzsze refleksje kolotoly si~ w mojej<br />

duszy przez ealy okres studiow. Ale czy nie<br />

wydoje Ci s i~ , Czytelniku, ze skqds je<br />

znosz? Z colq pewnoSciq. T owarzyszq noszemu<br />

pokoleniu od momentu, kiedy zdoli<br />

smy sobie spraw~, ie kaidy z nas je st<br />

eZ~Sc iq w i~k sze j eolosei. Urodzilismy s i~<br />

zo wczes nie, ieby w stu proeentoeh juz<br />

w dziecinstwie i wezesnej mlodoSci skorzystoe<br />

na tronsformoeji o jczystego kraju, i zo<br />

pozno, by uniknqe zozdrosci tylko troeh~<br />

storszych od nas; zbyt ryc hlo, aby reolnie<br />

myslee 0 studiach lOgranicznych, i juz no<br />

storcie sp6znieni no masowq "Ioponk~ "<br />

do kodr wszystkich firm, ktore dzis zdojq<br />

si~ zotrudniae komplet sily roboezej no<br />

nojblizsze dwodziescio lot.<br />

Dlo mnie osobiScie nojgorsze jest jednok<br />

to, ze tok noprowd~ nie momy dorobku<br />

spoleeznego w dziedzinie sukeesu.<br />

Jestesmy pierwszym pokoleniem, kt 6re<br />

dorostalo ze swoiseie "zresetowonq" przeszloSciq,<br />

do kt6rej si~ nie wraca , ku przyszlosci,<br />

kt6ro - przynoszqc zupelnie nowe<br />

reguly - dlo wszystkich pozostawalo niewiodomq.<br />

Przyznoe si~ do bezrodnosci<br />

w ezo soeh, gdy ni kt nie eheiolby bye no ­<br />

zwony bezradnym - to wymogo odwogi.<br />

Nie momy si~ no kim wlOrowac, przyno[­<br />

mniej w kwestiach proktycznych, poniewoz<br />

peehowo to my w pewnym sensie jes te ­<br />

smy pionierami nowego porzqdku. Ale juz<br />

ezos nojwyzszy powiedziee glosno, ze<br />

w wielu przypadkoch nie dojemy rady osiqgnqe<br />

mglistego, niejosnego "sukeesu".<br />

Mnie udalo si~ od grudnio znoleie proe~.<br />

Wielu moich znojomych jednok nodal<br />

jej nie mo, nieko ni eeznie z powodu broku<br />

ofert, roczej w efekeie milczqcego bojkotu<br />

tok sto wek plocowyeh, jok i haniebnego<br />

braku perspektyw rozwoju, ktoremu to<br />

bo jkotowi i ja do niedowna holdowolem.<br />

Zresztq, z pensjq, kt6ro smieszy przez Izy,<br />

nodal nie mog~ joko jednostka sam osto ­<br />

nowie 0 sobie: nie mo mowy 0 lOmieszkoniu<br />

na wlosnq r~k~ i utrzymoniu si~ bez<br />

eiqzqeego jak komien u szyi wsporeio ro ­<br />

dzic6w, nowet 0 pokrye iu wszystkich eo­


~~ ~{'<br />

~ ')"S czytaj - sluchaj - patrz<br />

9 8 4<br />

miesi~czn y ch wydotk6w bieiqcych. M y sl~ ,<br />

ie nosze pokolenie wyjqtkowo wiele zowd<br />

z i~c z o rodzicom, kt6rzy i yjqc w kroju<br />

demokrocji ludowej , a p6zniej w worunkoch<br />

dropieinej gospodorki rynkowej,<br />

przez w i~k s zo s c i ycio odmowioli sobie szeregu<br />

rzeczy, oby nom zopewnic ed u kocj~ ,<br />

i yciowy start czy wreszcie lepszy byt. Nie<br />

wyobroiom sobie, ie moino nie podjqc<br />

pr6by odwzojemnienio si~ zo te wyrzeczenio.<br />

I dlotego obserwocjo sytuocji no rynku<br />

procy wyzwolo u mnie slepq ogresj~.<br />

Morz~, oby m6c kiedys zlogodzie bolqczki<br />

wieku podeszlego i uprzyjemnic Iota<br />

emerytury swym rodzicom. S~k w tym, ie<br />

to kwestio pi~ciu, moie siedmiu lot. Kto<br />

jeszcze wierzy, ie do tego czosu nostqpi<br />

cud?<br />

Pokrzepio to, ie z sukcesem rzecz mo<br />

si~ chybo troch~ jok ze szcz~Sciem: jesli<br />

usiqsc i 0 nich myslec, sq proktycznie nieosiqgolne.<br />

A jesli robic swoje i wierzyc<br />

w to, nogle okozuje si~, ze je posiedlismy.<br />

Pytonie, no jok dtugo.<br />

MICHAt (ur. 1980, nozwisko znone redokcji)<br />

jest obsolwentem prowo Uniwersytetu<br />

Jogiellonskiego.<br />

slodka<br />

t rucizna<br />

ze Slawomirem Shutym*<br />

rozmawiaj~ Katarzyna Marek<br />

i Pawel Szeliga<br />

ROK 1984: W swojej ksiqice nopiso ­<br />

les: "Tok powinno bye. Nikt nie powiedziol,<br />

ie powinno bye inoczej . No bo<br />

jok mogloby bye inoczej, jok nie moze<br />

bye inoczej". No to wlokiwie jok jest?<br />

StAWOMIR SHUTY: Wydaje mi si~, ie<br />

opisolem bardzo populorny spos6b myslenio.<br />

To mentolnose, kt6ra ma swoje<br />

poczqtki jeszcze w czo sach komuni stycznych.<br />

Obserwuj~ to tei u siebie czy moich<br />

rodzic6w. Jeieli wlodzo m6wi "Jest tok<br />

i tok", przyjmujemy, ie tok wtasnie jest.<br />

Jesli wedtug ponstwo wskainiki wzroslu<br />

gospodarczego rosnq, wierzymy . ie rzeczywiscie<br />

rosnq . W ten sam spos6b pa ­<br />

trzymy no ofery i wszystko, co s i~ teraz<br />

dzieje. W szyscy m6wimy: "OK, po prostu<br />

tok jest". Nikt nie bierze odpowiedziolnosci<br />

no siebie. T ok wtosnie jest.<br />

Ponuje morozm?<br />

Wtosnie. To sytuocjo wygodna : moiesz<br />

sobie ponorzekoe, ale nic nie musisz robie.<br />

Jok dostoles proc~ w bonku?<br />

Mom wyksztotcenie ekonomiczne i po<br />

skonczeniu studi6w bylem swi~cie przekonony,<br />

ie nic innego nie mog~ robie. Wi~c<br />

procowotem w r6inych instylu cjo ch: noj­


~~ L~<br />

czytaj - sluchaj - patrz ~) '<br />

1 98<br />

pierw w bonku, potem joko przedstowiciel<br />

hondlowy i w r6znych firemkoch. W pewnym<br />

momencie spr6bowotem ze rwoc ze<br />

swaim wwodem. Poszedtem do wo jsko ,<br />

p6zn iej wy jechotem do Londynu - chciolem<br />

uciec od lego wszyslkiego. Po powro ­<br />

cie z Angl ii wczqlem procowoc no wykopoliskoch<br />

orcheologicznych . Nie przynosito<br />

10 duzych dochod6w, 0 jo musio/em<br />

z czegos zyc. Wtedy znoloz/em ogloszenie,<br />

ze w bon ku pol rze bujq procowni k6w. Wys/o/e<br />

m CV, zoslo/em przy j ~ l y i zoczq/e m<br />

pracowoc.<br />

Od poczqtku wie d zia/e~, ie praca nie<br />

spe/ni !waich aczekiwan?<br />

Wydow% mi si ~, ze to dlo mnie jedyn o<br />

szonso no pra c~ . Interesowo/em s i ~ r6znymi<br />

rzecwmi, prowodzilem wczes niej gol e­<br />

ri~. Ale jo kos nie mia/em po myslu, co ze<br />

sobq zrobic. W bonku przec hodzilem ko ­<br />

lejne etopy szko leni o. Jednym z nich by/<br />

kurs w Worswwie - wlosn ie 10m zrozumio­<br />

/em: "To nie 10". Czekolem. M6wi/em so ­<br />

bie: "A, p o p rocu j ~ jeszcze z p61 roku, zeby<br />

dosloc bezrabocie". Po p61 roku: "To moze<br />

jeszcze p6t roku, zeby miec cos do CV przy<br />

okozji n os l~p n e j procy". Tok s i ~ 10 ciqgn ~­<br />

/0 i c iqg n ~ l o.<br />

Prasa sugerowala, i.e rezygnujqc z konsumpcyjnego<br />

stylu iycia, odrzucile~ wspanialq<br />

karier~ i ogromne zarobki. Czy rzeczywikie<br />

powodzilo ci si~ tak dobrze?<br />

Wcale nie. Zorabia/em 1200 zl na r~k~ ,<br />

co jesl niskq slowkq, zwoiywszy, ie czlowiek<br />

by/10m odpowiedziolny w wszystko:<br />

obs/ugo kli enlo, z%twionie rochunk6w,<br />

odpowiedziolnosc zo go l 6w k ~ w kosie ...<br />

Oui o stresu zo mole pieniqdze.<br />

Miale~ perspektyw~ awansu?<br />

Awons nie wydowa/ si~ laki pewny. przy ­<br />

no jmniej jo nie widzialem zadnej perspek­<br />

Iywy i, w sumie, nie chcia/e m widziec.<br />

W naszym oddziale szonse awonsowonio<br />

by/y szczeg61nie nik/e, bo kierowniczko<br />

bylo ko piq lej ze Zwolu . Udupi% ludzi,<br />

kt6rzy starali sj~ wybic. Moie m6glbym<br />

wo lczyc 0 przenies ienie do innego dzio ­<br />

/u , ole 10k no p rawd ~ 10 chcialem isc do<br />

procy na osiem godzin i wr6cic do domu.<br />

Wszyslko zo leiy od lego, czego s i ~ chce.<br />

Co~ w og61e ci sifil podobalo w pracy<br />

w banku?<br />

Nic. Ludzie i relocje m i~dzy nimi by/y dla<br />

mni e slraszn e. Nie podobal mi si~ spos6<br />

b pracy i obowiqzek nieustannego<br />

usmi echania si~. Nie jestem cz/owiekiem,<br />

kl6ry usmiecha si~ do wszystkich. Zomiast<br />

jednok cos zmieniac, trwa/em w tym, bo<br />

wydowa/o mi si~, ze tak musi byc.<br />

Nie kai.dy moi.e sobie pozwolit na rzucenie<br />

pracy i zajfilcie sifil sztukq.<br />

Ale ja, pracujqc w bonku, jeszcze niczego<br />

nie publi kowa/em. Nowy wsponioly<br />

smak powsta/ p6i.n iej. Mia/e m wi ~ c furl ­<br />

k~ - pas jfil, ale bez perspeklyw, ie cos<br />

z lego wyjdzie. Ryzykowalem. Wszyslkie<br />

ksiqzki rozchodzi/y sifil w zn ikomych ilo ­<br />

Scioch. T akie Belkot i Cukier w normie.<br />

Po co napisa/e~ lwal?<br />

Po proslu lubi fil pisac . To mo ja pos jo ,<br />

milosc zycio. 010 mnie najwoiniejszy jesl<br />

okl pisa nia, tworzenia i zoslonawia nio<br />

si~. Nie ma w Iym za dnej ideo logii .<br />

Czy zgadzosz sifil z redaktorem "Ha lartu",<br />

Jankiem Sowq, kt6ry m6wi: "No<br />

metr ode mnie nie ma konsumpcji"?<br />

11J


~-,<br />

~~ ~ '~:r<br />

')"'S czytaj - s'uchaj - patrz<br />

9 8 4<br />

(He! Tok powiedziol?) Nie zgodlOm si~<br />

Zochowonie tokiej ideologicznej czystosci<br />

wobecnym swiecie jest bordzo trudne.<br />

T rzebo by si~ zostonowioe nod kozdym<br />

wyborem - nowet nod lOkupem "Iv\oslo<br />

Polskiego", bo nie wiodomo, kt o stoi lo<br />

tq morkq. Niekt6rzy dobrze si~ no tym<br />

znojq, uwozojq, co kupujq czy konsumujq.<br />

Jo tokim rodykolem nie jestem.<br />

No wlo~nie, twojo ksiqi:ka to tei: produkt.<br />

Ksiqzk~ trzebo sprzedoc - jo to rozumiem<br />

i okceptuj~, dlotego, ze chc~ trofic do ludzi.<br />

Poprzednimi ksiqikomi tei chciolem si~<br />

z odbiorcq komunikowoc, ole one byly niskonoklodowe.<br />

Wi~ksze wydownictwo dolo<br />

mi mozliwosc dotorcio do wi~kszej liczby<br />

ludzi. Tym somym pozwolilo mi zrobic cos<br />

wi~cej. Teroz otwiero si~ duio nowych<br />

drzwi, a jo mom mnostwo pomyslow. Fojnie<br />

byloby miec okozj~ je zreolizowoc.<br />

Czym jest dlo ciebie sukces?<br />

To po prostu mozliwose pokierowonio<br />

swoim zyciem tok, jok si~ chce. Spelnienie.<br />

Pracujesz teraz fizycznie w magazynie<br />

firmy kurierskiej. Czy twoje nowe i:ycie<br />

uznojesz ZO sukces olternotywny?<br />

FizycZllo proco jest lOjebisto! Usuwo z ciebie<br />

nogromodzone nerwy i stres, doje josnosc<br />

umyslu. W trokcie wysil ku fizycznego<br />

duzo pomyslow przychodzilo mi do<br />

glowy. Niestety, ostotnio zmienil si~ cha ­<br />

ra kter mojej procy - siedz~ teroz w bi urze<br />

i zupelnie mechonicznie wklepuj~ done do<br />

bozy. Poswi~com no t~ czynnosc siedem<br />

godzin dziennie, a przeciez 1'1 tym czosie<br />

moglbym robic cos rozwijojqcego. Ostot­<br />

170<br />

nio duzl) si~ dzieje: tutoj wywiod, tom wyjozd.<br />

Bro!uje mi clOsu no pisonie. CarOl<br />

mniej mi si~ to wszystko pod abo i dlotego<br />

sprobuj~ wr6cie do procy fizycznej. Chciolbym<br />

lOjqc si~ robotomi wysokosciowymi.<br />

Co w i:yciu worto, a czego nie worto?<br />

Worto sprowdlOc. Cz~sto jest tok, ze cos<br />

mi si~ no poczqtku nie pod abo, a potem<br />

okozuje si~ posjonujqce. Dlotego kieruj~<br />

si~ wschodniq moksymq: "To, co no poczqtku<br />

wydoje si~ slodkie jok mi6d, maze<br />

okolOc si~ truciznq. A trucizno - slodyczq".<br />

Worto podjqe wysilek, by dowiedziec si~,<br />

co mi smokuje.<br />

A dqi:enie do sukcesu?<br />

Sukces nie jest celem sam wsobie, chocioz<br />

stworzo nowe mozliwosci. Sukces finonsowy<br />

umozliwio reolilOcj~ morzen i zochowonie<br />

nielOleznoSci, oN/iero nowe fu riki.<br />

Iv\o i ciemne strony: Wojciech KuclOk,<br />

kt6ry dostol n ogrod~ Nike, musi teroz rezerwowoc<br />

clOs no tysiqce spotkon, kilko<br />

miesi~cy 1'1 roku poswi~co no tourn ee po<br />

Polsce. No i mogq si~ przytrofic olkohol,<br />

norkotyki, upodek no somo dno.. Ale, no<br />

kozdym eta pie zycio pojowiojq si~ nowe<br />

problemy.<br />

• StAWOlv\lR SHUTY, trzydziestolotek<br />

pochodzqcy z Hu ty (Nowej Huty 'II Kro·<br />

kowie). Ukonczyl krokowskq Akodem i ~<br />

Ekonom icznq. Prozoik, fotogrof, rei yser<br />

film6w undergroundowych W <strong>2005</strong><br />

roku otrzymol Poszport "Polityki" Nozywo<br />

siebie prorokiem ontykonsumpcji.<br />

Przez kdko lot szukol swojego miejsco,<br />

podejmujqc si~ roznych lOj~c. Ostotnio<br />

wydol powiesc Zwo/ (Wydownictwo<br />

WAB., Worszo wo 200~), w ktorej "wypluwo"<br />

wlasnq prowd~ 0 procy w zogroni<br />

cznym bonku. I ttumoczy, dloczego<br />

"zdezerterowol ze spoleczenstwo ko n­<br />

sumpcji"


Zespol<br />

Wojciech Bonowicz, Halina Bortnowska, Tomasz Fialkowski, Tadeusz Gadacz, Stanislaw<br />

Grygiel, ks. Michal Heller, Waclaw Hryniewicz OMI, ks. Jan Kracik, ks. Grzegorz Rys, Marek<br />

Skwarnicki, Stanislaw Sromma, Wladyslaw Strozewski, ks. Tomasz W,ciawski, Stefan Wilkanowicz,<br />

Jacek Wozniakowski<br />

Redakcja<br />

Michal Bardel (sekretarz redakcji), Olgierd Chmielewski (opracowanie graficzne), Jaroslaw Gowin<br />

(redaktor naczelny), Janusz Poniewierski, Krystyna Strqczek, Karol Tarnowski, Lukasz Tischner,<br />

Stefan Wilkanowicz (przewodniczqcy Fundacji Kultury Chrzescijanskiej ZNAK), Elzbieta<br />

Wolicka, Henr)'k Wozniakowski, Dorota Zanko<br />

NOWE, KORZYSTNE WARUNKI PRENUMERATY<br />

Cena pojedynczego numeru - 18 zl.<br />

Cena numeru w prenumeracie:<br />

przy zakupie jedenasru kolejnych numerow - 12 zl; szeSciu numerow - 14 zl; <br />

trzech numerow - 16 zl. <br />

UWAGA! <br />

Numer wakacyjny (Iipieclsierpieil) jest Illczony. <br />

PRENUMERATJ;: mozna rozPOCZqC od wybranego numeru. Cena prenumerary w <strong>2005</strong> roku: <br />

prenumerata roczna 11 numerow: 132 zl, 6 numerow: 84 zl, 3 numer)': 48 zl. Wplary przyjmuje <br />

srw <strong>Znak</strong> Sp. z 0.0., ul. KOSciuszki 37, 30-105 Krakow, 80 1440 11270000 0000 0197 0054 <br />

(Nordea Bank Polska S.A., Krolewska 51, Krakow). <br />

Prenumerat, miesi,cznika "<strong>Znak</strong>" prowadzi dzial handlow)' SIW ZNAK. Wplat, kwory na pre­<br />

numerat, rozpoczynajqcq si, od wybranego numeru prosz\, zglaszac pod numerem bezplatnej <br />

infolinii: 0800 130 082, na adres e-mail: dzial_handlowy@znak.com.pllub przeslac na nr faksu: <br />

(+12) 61 99563. <br />

DO PRENUMERA"IY zach,camy Czytelnikow mieszkajqcych poza Polskq. Rocznq prenumcrat, <br />

zagranicznq mozna rozPOCZqC od w)'branego numeru. Koszty prenumeraty wraz z oplatq za <br />

wysylk, lotniczq: Europa - 62 euro lub 72 $, Ameryka Pn. i Afryka - 87 $, Ameryka Pd. i Lac., <br />

Azja - 107 $, Australia i Oceania - 132 $. Wplary w zlot6wkach (wedlug aktualnego kursu NBP) <br />

prosz\, kierowac pod adresem jw. <br />

KAZDY PRENUMERATOR jest czlonkiem Klubu Przyjaciol <strong>Znak</strong>u i otrzymuje zaproszenia na <br />

wszystkie spotkania i dyskusje organizowane przez miesi,cznik "<strong>Znak</strong>". <br />

KAZDY PRENUMERATOR otrzymuje raz w roku nieodplatnie ksiqzk,. W roku <strong>2005</strong> jest to <br />

Siowo a slebodzie. Kazania spod Turbacza ks. Jozefa Tischnera z kasetami. <br />

PRENUMERATA KRAJOWA I ZAGRANICZNA PROWADZONA PRZEZ "RUCH" <br />

Cena prenumerary wI kwartale <strong>2005</strong> wynosi 48 zl. Szczegolowe informacje we wlasciwych dla <br />

miejsca zamieszkania prenumeratora oddzialach "Ruch" lub w urz,dach pocztowych. Prenumerata <br />

zagraniczna jest 0 100% drozsza od prenumerary krajowej i za I kwartal <strong>2005</strong> r. wynosi 96 zl. <br />

adres redakcji: <br />

30-105 Krakow, ul. KOSciuszki 37, tel. (+12) 61 99530, fax (+12) 6199502; <br />

e-mail: miesiecznik@znak.com.pl <br />

Dzial reklamy i promocji, tel./fax: (+12) 61 99 SSO <br />

Material6w niezamowionych nie odsy1amr<br />

Naklad 2400 egz. <br />

Sklad i lamanie: Lukasz Mazurkiewicz <br />

Druk: Drukarnia Colonel, Krakow, ul. Dqbrowskiego 16


numerze:<br />

~ uczniow<br />

J<br />

Jak<br />

"Laickosc" a pamitt zbiorowa, s. 7<br />

Guilhem Labouret: Ci, kt6rzy ocenzurowali dzie rl sw. Mikolaja i okres Adwentu,<br />

my I,! poj ~c i a : chc,!c zaprowadzae laickosc, niwecz!j jedyny zwiqzek<br />

szkoly swieckiej, publicznej, bezplatnej i obowiqzkowej ze zjawi s­<br />

kiem religii - zwiqzek kulturowy, ktorego nosnikiem jest najstarsza tradycja.<br />

dzisiaj przekazywac wartosci?, s. 24<br />

Chantal Delsol: Problem wolnosci dziecka nie wyglijda tak, jak s i ~ go dzi siaj<br />

powszechnie postrzega. Wszyscy jestesmy prJ:ekonani, ze powinno bye ono<br />

wolne, ma bowiem stae s i ~ kims autonomicznym i odpowiedzialnym. AJe nie<br />

uczynimy go wolnym, zaprzestajijC przekazywania mu tego, w co wierzymy,<br />

z obawy, ze mogloby poczuc s i~ wyobcowane. Uczynimy je wolnym, przekazujqC<br />

mu nasze przekonania jednoczesnie ze zmyslem h ytycznym.<br />

Buly tei sq waine, s. 113<br />

Malgorzata Lukasiewicz: Piotr Schlemihl wslawil s i ~ niezwyklij transakcj!j:<br />

sprzedal szaremu gosciowi wlasny cierl w zamian za tzw. mieszek FOItunata,<br />

~ czyli s aki e wk ~ , z kt6rej mozna bez kOrlca cze'-pac zloto. Zyskal bezmieme<br />

hogactwo, ale bynajmniej nie zyskal s z c z~sc ia: bardzo szybko okazuje si~, ze<br />

paradujqc bez cienia, wzbudza ni ec h ~c, wzgard ~ i przerazenie ludzi. Brak<br />

cienia, jednym slowem, kladzie s i ~ cieniem na jego zyciu - i nie iest to jedyny<br />

paradoks tej historii.<br />

o ksiqice Hansa Ursa von Balthasara<br />

o zodonioch fi'ozofii koto'ickiei ... , s. 139<br />

SJawomi,' Poplawski: ChrzescijaIlska philosophia perennis zll1uszona jest<br />

do przyswojenia sobie najr6znorodniejszych poj ~c i sposob6w ludzkiego<br />

rnysl enia, by w nich wyrazie swoj e przeslanie. Aby zrozumiec odmienne<br />

formy myslenia, nalezy wyzbye siy przemijdrzalosci i zdobyc na pokory.<br />

Balthasar podhesla znaczenie osobistego konlaklu z my§lij, tylko on bowiem<br />

umozliwia poznanie jej istOly.<br />

Bytem proklykantem, s. 166<br />

H<br />

~<br />

Marcin Darmas: Polskim mediom ni e mog~ wybaczyc laniego moraliza­<br />

~(')1' lorslwa i manipulowania faktami . Ni e relacjonuje s i ~ rzeczywistosci, tylko<br />

lImi<br />

ej ~ tni e zeslawia jej zepsule elemenl Y. Takim sposobem telewizja h euje<br />

nowlt rzeczywi stosc i kaze nam w niq wi erzyc ...<br />

all ISSN 02<br />

' 70044 488508<br />

I<br />

Za miesiqc: 0 lustracji<br />

www.miesiecznik.znak.com.pl

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!