10.07.2015 Views

Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny ...

Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny ...

Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny ...

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

<strong>Aby</strong> <strong>rozpocząć</strong> <strong>lekturę</strong>,<strong>kliknij</strong> <strong>na</strong> <strong>taki</strong> <strong>przy<strong>ci</strong>sk</strong> ,<strong>który</strong> <strong>da</strong> <strong>ci</strong> <strong>pełny</strong> dostęp do spisu treś<strong>ci</strong> książki.Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wy<strong>da</strong>wniczymLITERATURA.NET.PL<strong>kliknij</strong> <strong>na</strong> logo poniżej.


FRYDERYK SCHILLERWiersze2


Tower Press 2000Copyright by Tower Press, G<strong>da</strong>ńsk 20003


REZYGNACJAI jam w Arkadii począł ży<strong>ci</strong>e swoje,I mnie <strong>na</strong>tura przez uś<strong>ci</strong>sk miłosnyPrzysięgła w kolebce czystych rozkosz zdroje;I jam w Arkadii począł ży<strong>ci</strong>e swoje,A prze<strong>ci</strong>em łzami spła<strong>ci</strong>ł chwile wiosny!Raz się tylko ży<strong>ci</strong>e wdziękiem kwiatu stroi,Mój kwiat już wionął, już mię nie okrasi,Bóg milczących grobów – płacz<strong>ci</strong>e, bra<strong>ci</strong>a moi!Bóg milczących grobów przy mym boku stoi,Dnia pochodnię gasi!Na twym czarnym progu, otoczon <strong>ci</strong>emnotą,Staję przed tobą, straszliwa wiecznoś<strong>ci</strong>!Odbierz zapis szczęś<strong>ci</strong>a, odbierz pieczęć złotąNietkniętą; jak widzisz, powracam z ochotą,Nie z<strong>na</strong>m szczęśliwoś<strong>ci</strong>!Przed tron twój niosę swoje <strong>ci</strong>ężkie żale,Bądź moim sędzią, niezgięta królowo!Na owej gwieździe mówią ku twej chwale,Że, niezachwianą mając w ręku szalę,Tu pła<strong>ci</strong>sz wiernie i karzesz surowo.Tu <strong>na</strong> zbrodniarza padnie bla<strong>da</strong> trwoga,Cnota poz<strong>na</strong> radość niepojętą zmysły;Tu <strong>ci</strong>emne wyroki zjaśni gwiaz<strong>da</strong> błoga,Do tajników serca rozwinie się droga,Tu z <strong>ci</strong>erpiącym będzie obrachunek ś<strong>ci</strong>sły.Tutaj pielgrzym weźmie rozbrat ze strapieniem,Wyg<strong>na</strong>niec z<strong>na</strong>jdzie przytułek ojczysty.Pięk<strong>na</strong> córa bogów (praw<strong>da</strong> jej imieniem),Której wielu nie z<strong>na</strong> i unika z drżeniem,Lot ży<strong>ci</strong>a mojego powś<strong>ci</strong>ągła strzelisty.„W drugim <strong>ci</strong>ę ży<strong>ci</strong>u nie minie zapłata,Daj mi swą młodość, <strong>da</strong>j wszystkie jej wdzięki,Oto masz kartę za swe młode lata.”Przyjąłem zapis do drugiego świata,I <strong>da</strong>łem młodość <strong>na</strong> ten z<strong>na</strong>k poręki.„Daj mi swą Laurę, ten klejnot niewieś<strong>ci</strong>,Którąś pokochał z <strong>na</strong>jczystszym zapałem:Za grobem stokroć spłacę twe boleś<strong>ci</strong>.”Jam z serca wy<strong>da</strong>rł ten klejnot niewieś<strong>ci</strong>,Ciężkom zapłakał i z rozpaczą <strong>da</strong>łem!4


„Zapis w kraj zmarłych? o złudo hanieb<strong>na</strong>!”Wykrzyk szyderczy odezwał się wszędzie:„Kłamem <strong>ci</strong>ę zwiodła <strong>ci</strong>emięzców służeb<strong>na</strong>,Przez nich wspiera<strong>na</strong>, bo dla nich potrzeb<strong>na</strong>,Przyjdzie wypłata, <strong>ci</strong>ebie już nie będzie.”Jaszczurcza rzesza syczała zuchwale:„Prze<strong>da</strong>wnień mary mogąż trwożyć <strong>ci</strong>ebie?Cóż są twe bogi głoszone wspaniale?Te zbawcy świata, wymyślone w szaleLudzkim dow<strong>ci</strong>pem ku ludzkiej potrzebie?I cóż jest przyszłość grobami zamknio<strong>na</strong>?Co wieczność owa wielkiego z<strong>na</strong>czenia?Oto mar<strong>na</strong> tylko nicoś<strong>ci</strong> osło<strong>na</strong>,Straszydło z własnego wywabione ło<strong>na</strong>,W klęsłym zwier<strong>ci</strong>edle odbite sumienia.Żywych kształtów obraz w kłamliwym sposobie;Mumia czasu balsamem <strong>na</strong>dziei –Ku <strong>ci</strong>emnych przybytków znikomej ozdobie –Przemyślnie w milczącym przechowa<strong>na</strong> grobie;Stąd twe szaleństwo nieśmiertelność klei ?Za <strong>na</strong>dzieje, <strong>który</strong>m zaprzecza zniszczenie,Lekce od<strong>da</strong>łeś pewne dobro swoje?Sześćdziesiąt wieków z<strong>na</strong>ła śmierć milczenie,Któryż trup, złamawszy grobowe sklepienie,Wy<strong>da</strong>ł, co wieczne zamknęły podwoje?Czas ulatał chyżo do twojego brzegu,Za nim śmierć bla<strong>da</strong>, niesyta połowu,Kwitnącą <strong>na</strong>turę w trup zmieniała w biegu;Żaden trup nie wstał z wiecznego noclegu,Jam mocną wiarę <strong>da</strong>ł boskiemu słowu.Jam <strong>ci</strong> z mych rozkosz <strong>da</strong>ł krwawą ofiarę,Teraz u stopni stoję twego tronu;Mężnie spełniłem gorzką szyderstw czarę,W tobiem jedynie miał niezłomną wiarę,Nagród królowo! żą<strong>da</strong>m <strong>ci</strong>erpień plonu.”„Równe mym dzie<strong>ci</strong>om wymierzam kochanie –Głos genijusza odpowiedział skry<strong>ci</strong>e –Dwa kwiaty tylko, słuchaj<strong>ci</strong>e, ziemianie!Rosną dla tego, kto ma baczność <strong>na</strong> nie,Jeden <strong>na</strong>dzieja, a drugi uży<strong>ci</strong>e.Kto jeden uszczknął, drugiego się zrzeka:Tych kwiatów nigdy czas razem nie splata;Przykłady wieków mówią do człowieka:5


Zawsze od wiary uży<strong>ci</strong>e u<strong>ci</strong>eka;W światowych dziejach mieszka sędzia świata!W twojej <strong>na</strong>dziei miałeś plon zasługi,W statecznej wierze i szczęś<strong>ci</strong>a stateczność;Mógł <strong>ci</strong>ę <strong>na</strong>uczyć mędrców szereg długi,Co chwila wzięła, nie wró<strong>ci</strong> czas drugi,Nie wró<strong>ci</strong> wieczność!”1784PrzełożyłJan Nepomucen Kamiński6


DO RADOŚCIO radoś<strong>ci</strong>, iskro bogów,Elizejskich błoń dziewico,Wchodzim do twych świętych progówZ pełną ogniów twych źrenicą.Co czas rozprzągł i zwyczaje,Czarodziejstwo twoje sprzęga;Braćmi cały świat się staje,Kędy błogi lot twój sięga.ChórObramień<strong>ci</strong>e się, miliony!Pocałunek całej ziemi!Bra<strong>ci</strong>a, za gwiaz<strong>da</strong>mi temiOj<strong>ci</strong>ec mieszka uwielbiony.Kto otrzymał z losu rękiSkarb <strong>na</strong>jdroższy, przyja<strong>ci</strong>ela,Kto anioła posiadł wdzięki,Z <strong>na</strong>mi radość niech podziela!Choćby tylko jedno łono,Jak świat wielki, <strong>na</strong>zwał swojem!Kto nie zdołał, <strong>na</strong>sze gronoNiechaj łez pożeg<strong>na</strong> zdrojem.ChórKto zamieszkał sfer ogromy,Niech współczu<strong>ci</strong>u hołdy głosi,Ono w gwiazdy <strong>na</strong>s unosi,Gdzie króluje Niez<strong>na</strong>jomy.U przyrody wisząc ło<strong>na</strong>Rozkosz piją wszystkie twory;Złość i dobroć upojo<strong>na</strong>W jej kwie<strong>ci</strong>ste pędzą tory.Pocałunek <strong>da</strong>ła z winem,W klęskach wierność przyja<strong>ci</strong>ela,I w rozkoszy cherubinemCzerw radosny w niebo strzela.ChórUpa<strong>da</strong><strong>ci</strong>e, miliony?Świe<strong>ci</strong>e, k’ Stwórcy rwiesz się lotem?Szukaj go za gwiazd <strong>na</strong>miotem!Tam być muszą jego trony.7


Radość dźwignią jest i duchemW przyrodzenia wiecznym szyku,Radość toczy koła ruchemW wielkim świata godzinniku.Wywołuje z ziar<strong>na</strong> kwiaty,W głębiach nieba słońca budzi,Po przestrzeniach pędzi światyNiedoś<strong>ci</strong>głe szkłami ludzi.ChórJak przez nieba pyszne kołoPędzą różne światów wiry,Jak do zwy<strong>ci</strong>ęstw bohatery,Bra<strong>ci</strong>a! drogą w lot wysoko.Z płomiennego prawd ogniskaRzuca mędrcom uśmiech błogiI <strong>na</strong> strome cnót urwiskaCierpiącego wiedzie drogi.Na słonecznej górze wiaryŚwięta jej chorągiew wionie,Przez rozpękłych grobów szparyWi<strong>da</strong>ć ją w aniołów gronie.ChórNa świat lepszy <strong>ci</strong>erp<strong>ci</strong>e, młodzi!Znoś<strong>ci</strong>e trudy, miliony!Tam <strong>na</strong>d gwiazdy wyniesionyWielki Bóg was wy<strong>na</strong>grodzi.Czym <strong>ci</strong> się odwdzięczyć, bóstwo?Pięknie jest się rów<strong>na</strong>ć z bogi.Pójdź więc, smutku i ubóstwo,Z wesołymi dziel czas błogi!Zawiść, zemsta niech przepadną,Wrogom mir i przebaczenie!Niech się łzą nie dręczą żadną,Z zgryzot wytchnie ich sumienie.ChórBra<strong>ci</strong>a, księgę win zedrzyj<strong>ci</strong>e!Z całym się jed<strong>na</strong>j<strong>ci</strong>e światem!W górze, za gwiazd majestatemBóg osądzi, jak sądzi<strong>ci</strong>e.Radość perli się w krysztale;Ze krwią złotą winogro<strong>na</strong>Litość piją kanibale,Bohaterstwo pierś zwątpio<strong>na</strong> –8


Bra<strong>ci</strong>a, duszą w lot do Pa<strong>na</strong>,Kiedy krąży nektar winny,Niechaj w niebo tryska pia<strong>na</strong>:Cześć <strong>ci</strong>, duchu dobroczynny!ChórTy, któremu grzmią chóramiGwiazdy i serafów pienia,Przyjmij toast uwielbienia,Dobry Boże za gwiaz<strong>da</strong>mi!W klęsk brzemieniu umysł tęgi,Pomoc we łzach niewinnemu,Wiekuistość dla przysięgi,Druh, czy wróg, to praw<strong>da</strong> jemu,Godność przed mocarzów trony –Choćby łożyć ży<strong>ci</strong>e, mienie –Dla zasługi wić korony,Niech podłoś<strong>ci</strong> zatracenie!ChórSilniej koło święte sprzęgaj!I przy wi<strong>na</strong> tego zło<strong>ci</strong>eWierność wieczną ślubom, cno<strong>ci</strong>ePrzed gwiazd sędzią zaprzysięgaj!1785PrzełożyłKarol Brzozowski9


BOGOWIE GRECJIWła<strong>da</strong>jąc światem, cali w pięk<strong>na</strong> blasku,Wiedliś<strong>ci</strong>e ludy żyjące bez waśni,Szczęsne, za sobą <strong>na</strong> radoś<strong>ci</strong> pasku,Cudne istoty, wyłonione z baśni.Wasz czar miał w sobie promiennoś<strong>ci</strong> więcej,Jak gdyby wiewem owiany iluzji!Wonczas wieńczono twe świątynie wieńcem,O Wenus z Amatuzji!Wonczas urocza zmyślenia powłokaOblekła prawdę, niczym wdzięczne <strong>ci</strong>ało –Pełnia z twórczoś<strong>ci</strong> ku <strong>na</strong>m szła wysoka,Nie to się wtedy co dziś odczuwało.Naturze, by ją przytulić do ło<strong>na</strong>,Na<strong>da</strong>no wyższe, szlachetniejsze miano.Ludzkość boskoś<strong>ci</strong>ą była urzeczo<strong>na</strong>,Więc bóstwa ślad widziano.Gdzie dziś, jak mędrcy <strong>na</strong>si mówią o tym,Kula bezdusznie obraca się lśniąca,Kierował Helios swym rydwanem złotym,Potężny kuli owej wielkorządca.Świat zaludniały piękne oready,Jed<strong>na</strong> dria<strong>da</strong> w drzewie zamieszkała,Tryskała z urn, trzymanych przez <strong>na</strong>jady,Strumieni pia<strong>na</strong> biała.Ten laur o pomoc błagał. TantalowaCóra zaklęta milczy w tym kamieniu,Żal Syrings dźwięczy w trz<strong>ci</strong>nie tej od nowa,Ból Filomeli – w tego drzewa <strong>ci</strong>eniu.W ten zdrój spłynęła łza Demeter szczera,Nad losem Persefony ją przelała,Z owego wzgórza <strong>na</strong> próżno CereraPrzyja<strong>ci</strong>ela wzywała.Wonczas do plemion Deukalio<strong>na</strong> z niebaSzlachetni zeszli i kształtni niebianie.Gdy córę Pyrry ująć było trzeba,Z pasterskim kijem syn Latony stanie.Ludzi i bogów połączył więzamiSprawca miłoś<strong>ci</strong> – Eros, żeby szczerzeZiemianie z herosami, z niebia<strong>na</strong>mi,Hołd skła<strong>da</strong>li Wenerze.Chmurną powagę, smutek wyrzeczeniaWyg<strong>na</strong>no z waszej wesołej gromady.Serca w was biły radoś<strong>ci</strong>ą istnienia,10


Cieszył was każdy szczęśliwiec z Hellady.Najświętsze było piękno <strong>na</strong> tej ziemi,Szczęś<strong>ci</strong>a nie wstydząc się, Bóg radość witał.Kame<strong>na</strong>, którą świeży wdzięk rumieni,Rządziła lub Charyta.Niczym pałace śmiały się świątynieI bohaterów gody uświetniałyUczty. Rydwany <strong>na</strong> pięknym festyniePędząc do mety dudniły i grzmiały.Uduchowione tańce zwiewnym rytmemOłtarz pod fletni okalały tony,Skroń wam zdobiły laury starożytne,Wasze włosy – korony.E v o e śmieszków, którzy potrząsaliTyrsami, panter wspaniałe zaprzęgiWieś<strong>ci</strong>ły sprawcę boskich bacha<strong>na</strong>liiI satyr – opój zataczał się tęgi.Z nim faun kuśtykał, szalone Me<strong>na</strong>dy,Chwalące wino, tańczą w barwnych wieńcach,Gospo<strong>da</strong>rz smagły do sutej biesiadyI puchara zachęcał.Żaden koś<strong>ci</strong>otrup, gdy człowiek umierał,W domu go nie odwiedzał, lecz łagodnieCałus z warg resztę ży<strong>ci</strong>a mu zabierał,Geniusz opuszczał gasnącą pochodnię.Nawet Hadesu dźwigał wagę srogąWnuk śmiertelniczki, co z urody słynie,Skargą Orfeja pokrewnego bogomWzruszały się Erynie.W gajach Elizjum radość przeminionąOdzyskiwały <strong>ci</strong>enie zwiewne, błogie,Małżonkom miłość wierną przywrócono,Woźnica odzyskiwał <strong>da</strong>wną drogę.Linusa gra pieśniami brzmi wesela,Na pierś Alcesty Admet padł omdlały,Orestes rozpoz<strong>na</strong>je przyja<strong>ci</strong>ela,Filoktet – swoje strzały.Nagrody zapaśnika pokrzepiały,Gdy szedł, cnotliwy, pracowitą drogą,I wyko<strong>na</strong>wcy czynów <strong>pełny</strong>ch chwałyWstąpili w szereg święty, równi bogom.Przed rzeszą śmiałków, co śmierć poko<strong>na</strong>ła,Bóstw się chyliło wtedy co niemiara;Żeglarzom drogę morską oświetlałaZ Olimpu bliźniąt para.11


Gdzie jesteś, piękny świe<strong>ci</strong>e? Wracaj, wskrześnij,Czasie rozkwitu <strong>na</strong>tury zamierzchłej!Tylko w krainie wieszczek, złud i pieśniTwe utrwalone ślady dziś nie pierzchły!Smu<strong>ci</strong> się pole zimniejsze od głazu,Bóstwo nie zjawia się choćby <strong>na</strong> mgnienie.Z pełnego ży<strong>ci</strong>a, <strong>ci</strong>epłego obrazuZostały tylko <strong>ci</strong>enie.Dziś już przekwitły wszystkie owe kwiaty,Rozmiótł je północnego wiatru powiew,Iżby jeden był ze wszech miar bogaty,Musieli zginąć antyczni bogowie.Szukam <strong>ci</strong>ę w łuku gwiezdnym, o Selene!Znikłaś podob<strong>na</strong> niewidzialnym duchom.Darmo skroś fale wołam, gaje senne,Ach, odbrzmiewają głucho!Ślepa <strong>na</strong> radość, którą tak szafuje,Nie zachwyco<strong>na</strong> własną wspaniałoś<strong>ci</strong>ą,Nie widząc ducha, <strong>który</strong> nią kieruje,I nieszczęśliwa moją szczęśliwoś<strong>ci</strong>ą,Na hołd pieśniarski i niema, i głucha,Niczym wahadło zegarowe pusta,Jedynie praw <strong>ci</strong>ężkoś<strong>ci</strong> wiernie słuchaNatura próż<strong>na</strong> bóstwa.By się odrodzić jutro po swym zgonie,Rychło dla siebie dziś ryje mogiły –I <strong>na</strong> odwiecznym niebiańskim wrze<strong>ci</strong>oniePlanety samoistnie zakrążyły.I pozbawionym zajęć, zbędnym bogomZostała tylko poetów dziedzi<strong>na</strong>,Bo wieść już świata <strong>na</strong> pasku nie mogą –Sam w przestrzeni się trzyma.Bogowie powró<strong>ci</strong>li do domostwa,Biorąc ze sobą ży<strong>ci</strong>a wzniosłość całą.Ni kolor po nich, ni dźwięk nie pozostał,Nam tylko słowo bezduszne zostało.Są poza czasem, lecz ich śmierć nie skreśli,Bo <strong>na</strong> Pindosu królują wyżynie:Co nieśmiertelne, wiecznie żyje w pieśni,W ży<strong>ci</strong>u niechybnie ginie.1795PrzełożyłWłodzimierz Słobodnik12


PEGAZ W JARZMIENa główny jarmark – może do Dąbrowy,Gdzie zawsze kupiec z<strong>na</strong>jdzie się gotowy,I <strong>na</strong> wszystko pokup łatwy –Wyprowadził <strong>na</strong> sprze<strong>da</strong>ż poeta zgłodniałySwój skarb, swój dobytek cały:Skrzydlatego wierzchowca helikońskiej dziatwy.Wesoło zarżał rumak Apolli<strong>na</strong>I w pysznej staje paradzie:Łeb wznosi w górę, zżyma się i wspi<strong>na</strong>,To sztuczne w miejscu wyprawia obroty,To lansadę po lansadzie;Tłum jarmarkowy staje zdumiony dokoła,Wszyscy wynoszą rumaka przymioty,I każdy woła:„Co za ślachetne źwierzę! Jak pięk<strong>na</strong> uro<strong>da</strong>!Jaki kształt, jaka postać! Wielka tylko szko<strong>da</strong>,Że tę wysmukłość, tę budowę gładkąSzpe<strong>ci</strong> brzydkich skrzydeł dwoje;Ta rasa wprawdzie jest rzadką,Ale któż zechce, ży<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>rażając swoje,Po powietrzu wojażować?”Tak każdy z widzów z<strong>da</strong>nie swe otwiera,Nikt nie chce kup<strong>na</strong> próbować.Naresz<strong>ci</strong>e jakiś wieśniak ochoty <strong>na</strong>biera:„Skrzydła – rzecze – nie mogą do niczego służyć,Lecz te się <strong>da</strong>dzą ob<strong>ci</strong>ąć lub skrępować,Tak konia zawsze moż<strong>na</strong> do po<strong>ci</strong>ągu użyć.Sto złotych wresz<strong>ci</strong>e <strong>da</strong>m <strong>ci</strong>, przyja<strong>ci</strong>elu!”Nasz poeta, któremu los swych <strong>da</strong>rów skąpił,A rumak rzadko <strong>da</strong>ł się powodować,Nie tracąc w targu słów wieluŻywo do zgody przystąpił.Dłoń o dłoń uderzają. Grześ pieniądze liczyI wraca spiesznie, kontent ze zdobyczy.Wnet rączego dzianeta do wozu próbuje,Lecz ten, zaledwie nigdy mu nie z<strong>na</strong>nyCiężar u boków swych czuje,Ślachetnym gniewem zagrzany,Puszcza się zwykłym żądzy swojej lotemI w niepowś<strong>ci</strong>ągnionym bieguWywraca wóz i Grzesia <strong>na</strong> przepaś<strong>ci</strong> brzegu;„Nic to! – rzekł Grzesio. – Dobrze wiedzieć o tem.On pewnie, jak się urodził,W prostej terlidze nie chodził.Już ja mu wozu powierzyć nie mogę.Lecz jutro z panem <strong>na</strong>jmuję się w drogę,Dam go więc do biczownika;13


Tam się do woli wybryka,I dwa konie mi oszczędzi.Narów opuś<strong>ci</strong> go z laty.”Z początku szło niezgorzej. Zawodnik skrzydlatyOżywia towarzyszów, kocz jak strzała pędzi.Lecz cóż się dzieje? Z wzrokiem wzniesionym w błękityNiezwykły twardej ziemi swymi bić kopyty,Już się nie trzyma bezpiecznych kół śladem,Zażegniony popędem wyższej swej <strong>na</strong>tury,Le<strong>ci</strong> przez bag<strong>na</strong>, pola, krzaki, góry...Wnet równym szałem porwany,Cały zaprzęg za jego puszcza się przykładem:Ni wołanie pomaga, ni ostre wędzidła,Pędzą, jak gdyby wszystkie miały skrzydła –Aż wresz<strong>ci</strong>e powóz w połowie strzaskany,Cudownie wszystkim zachowując ży<strong>ci</strong>e,Na stromej góry zatrzymał się szczy<strong>ci</strong>e.„A to czartowska sprawa z tą gadziną! –Rzekł Grześ do siebie z zamyśloną miną. –Jak widzę, w dobrym sposobieNic z nim nie zrobię.Obaczmy, może ten latawiec dzikiPrzy <strong>ci</strong>ężkiej pracy, a chudym obrokuPorzu<strong>ci</strong> swoje wybryki.”Wnet Grześ do próby się bierze,Ledwie trzy dni minęło, już ślachetne zwierzęPoczuło skutki swojego wyroku,Cień tylko został z ulubieńca Feba.„Mam, mam – Grześ woła – tego mi potrzeba.Żywo do pługa wprząż<strong>ci</strong>e go pospołemZ <strong>na</strong>jsilniejszym moim wołem.”Ledwie co wyrzekł – już z <strong>na</strong>jtęższym bykiemStaje polotny dzianet w jarzmie zapaśnikiem,Zżyma się pełen gniewu, reszty sił dobywa,Natęża wszystkie nerwy, do lotu się zrywa.Na próżno. Sąsiad z wol<strong>na</strong> i z <strong>na</strong>mysłem kroczy,Oswojony z jarzmem, z pługiem,Na włos z bruzdy nie wyboczy,I boski rumak musi się <strong>ci</strong>erpliwieStosować do flegmatyka...Aż w końcu, gdy zwątlo<strong>na</strong> <strong>na</strong>tężeniem długiemWszystka z członów siła znika,Kochanek Apolli<strong>na</strong>, znękany straszliwie,Pa<strong>da</strong> <strong>na</strong> ziemię i w prochu się wije –Ledwo dyszy, ledwo żyje.„Przeklęte źwierzę! – Grześ w złoś<strong>ci</strong> zawoła,A złoszcząc się kijem wali –Wszelka więc z tobą <strong>da</strong>rem<strong>na</strong> mozoła?Nie przy<strong>da</strong>sz się <strong>na</strong> nic zgoła?A to mi czar<strong>ci</strong> to kupno <strong>na</strong><strong>da</strong>li.”14


Gdy tak Grześ jeszcze w uniesieniu srogiemTo klnie <strong>na</strong> czym świat stoi, to smaga batogiem,To żale swoje rozwodzi:Przez łąki, pola, drożyną pobliskąNa to komicznie smutne widowiskoWesoło młodzian <strong>na</strong>dchodzi:Lutnia przy boku; spod lekkiej rękiSłodkie wymyka się brzmienie,Wietrzyk niebiańskie unosi dźwięki,A jasnych włosów spuszczone pierś<strong>ci</strong>enieOzdob<strong>na</strong> złota obejmuje wstęga.„Przyja<strong>ci</strong>elu, co z<strong>na</strong>czy ta praca u<strong>ci</strong>esz<strong>na</strong>? –Odzywa się do wieśniaka –Któż w świe<strong>ci</strong>e wołu i ptakaPospołu w jarzmo zaprzęga?Sam przyz<strong>na</strong>j, że to rzecz śmiesz<strong>na</strong>!Gdybyś mi swego konia <strong>na</strong> chwilkę powierzył?Rad bym siły moje zmierzył.Uważaj – gdy mi się u<strong>da</strong>,Niewidziane ujrzysz cu<strong>da</strong>!”Grześ, nic nie mówiąc, rumaka wykła<strong>da</strong>,Z niebiańskim uśmiechem młodzian go dosia<strong>da</strong>.Zaledwie zwierzę mistrza rękę czuje,Już się pnie, wędzidło żuje,Nie<strong>ci</strong>erpliwie pianę toczy;Skry sypią boskim ogniem ożywione oczyI jakby in<strong>na</strong> istota już wcale,Jak duch, jak bóstwo wznosi się wspaniale;Naraz powiewne skrzydła rozpuszcza, rozwija,Jakby wicher gwałtowny w obłoki się wzbijaI nim go wzrok dosięże, już znika, już ginieW górnej błękitów krainie.1795PrzełożyłWalenty Chłędowski15


DO DZIECIĘCIAIgraj <strong>na</strong> łonie matki – <strong>na</strong> tej wyspie bożejTroska <strong>ci</strong>ebie nie z<strong>na</strong>jdzie – trwoga nie zatrwoży,Ty w przepaść śmiejącymi spoglą<strong>da</strong>sz oczymaWesoło i bezpiecznie, bo <strong>ci</strong>ę matka trzyma.Igraj – bo jeszcze twoja myśl w Arkadyi goś<strong>ci</strong>,A dusza się zgania za głosem radoś<strong>ci</strong>.Mło<strong>da</strong> siła o żadne szranki się nie łamie,W obowiązek nie wkute buja młode ramię.Igraj, wkrótce surowa zim<strong>na</strong> przyjdzie praca,Co z ochoty i woli człeka ogołaca.1795PrzełożyłA<strong>da</strong>m Gorczyński16


IDEAŁYTak mnie odbiegasz wieku złoty,Z drużyną fantazyjnych mar?Wesela moje i tęsknoty,Niby rozwiewny nikną gwar!Zdradziecko tak, nieubłaganie,Mkniesz, wieku młody, kędyś w <strong>da</strong>l...Och! <strong>na</strong> bezbrzeżnym oceanieMkniesz tam, za prądem wiecznych fal.Pogodne one słońca zmierzchły,Co ozłacały drogę w świat,A ideały się rozpierzchły,Com sercem żywił je od lat.W nic się rozwiewa ufność miłaW lube rojenia mego snu,Och! rzeczywistość zniweczyła,Co pięknym, boskim było tu.Jako w pragnieniu drżąc <strong>na</strong>miętnemSnycerz płonącą wtulił skrońW posągu głaz, aż żywym tętnemLodowy marmur odbrzmiał doń:Z <strong>taki</strong>m uczu<strong>ci</strong>em Pigmalio<strong>na</strong>,Gdy gorzał w łonie wieszczy szał,Objąłem ongi świat w ramio<strong>na</strong>,Aż tchnął – iż martwych do mnie wstał.I dzieląc ze mną pełnię ży<strong>ci</strong>aNiemowa on, zaszeptał w słuch,Zrozumiał serca mego bi<strong>ci</strong>a,Odcałowywał jako druh,Aż pieśń zabrzmiała wniebogłosy!Drzewo tam, kwie<strong>ci</strong>e, strumień z gór,Bezdusznych <strong>na</strong>wet głazów stosyOdwtórowały raźno w chór.I wszechmoc pragnień rozpłomieniaSwoją potęgą piersi <strong>ci</strong>eśń,Bo oto zaz<strong>na</strong>ć chce w<strong>ci</strong>eleniaW czyny i w słowa, w kształt i w pieśń.Dopóki pąkiem się zielenił,Jakże się wielkim z<strong>da</strong>wał świat!Rozkwitłszy – jakże się odmienił!Jakże poszarzał, zmalał, zbladł!A młodzian duszą, sercem calemUkochał krótki ży<strong>ci</strong>a nów,Rozgrzany wnętrznych ogniów szałem,17


Skrzydlaty złudą wieszczych snów.Aż pod słoneczne tam kolisko,Do gwiazd niebieskich zmierza lot:Wszystko za nisko dlań, za blisko,Nieskończonoś<strong>ci</strong> dotrze wrot.Jakże jaśniało dumnie czoło!Bez troski, bo <strong>na</strong> znój i bójWiódł on pod ręce, wiódł wesoło,Cały korowód wietrzny swój;Promienne szczęś<strong>ci</strong>em wiódł <strong>na</strong> ziemię:Miłość, nieskąpą słodkich łask,Chwałę, w gwiaździstym dyjademie,Prawdę, odzianą w słońca blask.Lecz ach! już <strong>na</strong> połowie drogiPierzchnął niewiernych druhów szyk,Rzucając orszak wiatronogiJeden po drugim z oczu nikł.Szczęś<strong>ci</strong>e odbiegło i <strong>na</strong> zawdy;Nie <strong>na</strong>sy<strong>ci</strong>ła wiedza chceń;Słonecznej ach! oblicze prawdyZwątpienia owiał mroczny <strong>ci</strong>eń.I wieńce chwały w poniewierce,Patrzaj, <strong>na</strong> czyich czołach lśnią?Osiero<strong>ci</strong>ałoż wcześnie serce,Po wiośnie krótkiej – zwiędło z nią.I <strong>ci</strong>szej w<strong>ci</strong>ąż, i w<strong>ci</strong>ąż od tedySmutniej, samotniej z każdym dniem;Ledwie <strong>na</strong>dzieja kiedyś – kiedyW <strong>ci</strong>emni światełkiem mrugnie mdłem.Któż po rozgłośnej onej wiośnie,Podzieli ze mną kolej prób?Kto obok stanie tu miłośnieI złoży kiedyś w <strong>ci</strong>emny grób?Ty! co koiłaś wszystkie bole,Przyjaźni słodka, drugie ja:Ty mi <strong>na</strong> ziemskim tu padoleWytrwaj, do schyłku wytrwaj dnia.I ty! co z tamtą ręka w ręceUmilasz wspólny zawód <strong>na</strong>sz,Praco! ty zrosisz czoło w męce,Lecz nie odbierasz już, co <strong>da</strong>sz;I pod wiecznoś<strong>ci</strong> gdzieś podwojePyłeczki wprawdzie z ży<strong>ci</strong>a dróg:Chwile, dni, lata niesiesz swoje,Aż się umorzy czasów dług.18


1795PrzełożyłBoh<strong>da</strong>n Zaleski19


WIECZÓRWedług malowidłaSkłoń, promienisty boże – niwy łaknąOrzeźwiającej rosy, człowiek omdlewa,Słabiej <strong>ci</strong>ągną rumaki –Skłoń ku ziemi swój wóz!Spójrz, kto z kryształowej fali mórz w uśmiechuDaje <strong>ci</strong> z<strong>na</strong>k! Poz<strong>na</strong>je ją twe serce?Raźniej lecą rumaki,Skinęła boska Tetys.Spiesznie z wozu w ramio<strong>na</strong> jej skaczeWoźnica, cugle pochwy<strong>ci</strong>ł Kupido,Przystanęły rumaki,Piją ochłodę z fal.Na niebo <strong>ci</strong>chymi krokami wstępujeWon<strong>na</strong> noc, a za nią słodka miłość.Spoczywaj<strong>ci</strong>e, kochaj<strong>ci</strong>e!Spoczął – kochając – Feb.1795PrzełożyłAdolf Sowiński20


KOLUMBPłyń, odważny żeglarzu! niech się dow<strong>ci</strong>p śmieje,Niech majtkowi przy rudlu dłoń znużo<strong>na</strong> mdleje,Zawsze, zawsze <strong>na</strong> zachód! tam brzegi być muszą,Wszak jasno i wyraźnie leżą przed twą duszą.Wierz bóstwu, co <strong>ci</strong>ę wiedzie, porz głębię uroczą,Choćby lądów nie było, spod morza wyskoczą;Geniusz i <strong>na</strong>tura są w przymierzu wiecznie,Co jeden obiecuje, <strong>da</strong> druga koniecznie.1795PrzełożyłKazimierz Brodziński21


PODZIAŁ ŚWIATARzekł raz Jowisz do ludzi: „Ma<strong>ci</strong>e tu świat cały,Bierz<strong>ci</strong>e sobie! <strong>na</strong> wieki <strong>da</strong>ję wam go w <strong>da</strong>rze;Lecz aby równe częś<strong>ci</strong> wszystkim się dostały,Po bratersku się dziel<strong>ci</strong>e, jak miłość wam każe.”Tu wnet każdy pośpiesza, kto tylko jest żywy,Uwijają się raźno i stary, i młody,Z ogarami po lesie ugania myśliwy,Rolnik chwyta co prędzej chlebonośne płody.Kupiec różne towary do sklepu zgromadza,Do swych piwnic mnich toczy co <strong>na</strong>jlepsze wi<strong>na</strong>,Król zamyka most, drogę, celnika osadza:„Mnie się z tego <strong>na</strong>leży – rzecze – dziesię<strong>ci</strong><strong>na</strong>.”Wtem, po ukończonym już <strong>da</strong>wno podziale,Wieszcz z <strong>da</strong>lekich stron przybył, spoglą<strong>da</strong> wokoło...A tu wszystko zabrano – nie było nic wcale –Każdy panem u siebie; a smutny wieszcz woła:„O, bia<strong>da</strong> mi, nieszczęsnemu! – i westchnął żałośnie –Ja, com wierność <strong>ci</strong> przysiągł zachować do zgonu,Opuszczony od wszystkich ginę w ży<strong>ci</strong>a wiośnie.”Tak <strong>na</strong>rzekając pa<strong>da</strong> u Jowisza tronu.„W błogich marzeń krainie bawiłeś się pono;Nie obwiniaj mnie przeto, lecz samego siebie.Gdzież byłeś – pyta Jowisz – kiedy świat dzielono?”„Ja – odrzekł poeta – bawiłem u <strong>ci</strong>ebie.Na obliczu twym jasnym me oczy uwisły,Ucho pieśni słuchało gro<strong>na</strong> niebiańskiego,A w zachwy<strong>ci</strong>e ducha utra<strong>ci</strong>wszy zmysły,Zapomniałem o dobrach padołu ziemskiego.”„Cóż więc począć? – rzekł Jowisz – świat już podzielonyNie mam prawa do miasta ni pola, ni lasuLecz przybytek mój zawsze dla <strong>ci</strong>ę otworzony:Chceszli ze mną żyć w niebie, przyjdź każdego czasu.1795PrzełożyłHenryk Gałecki.22


OBCA DZIEWCZYNAW <strong>ci</strong>chą dolinę – w chatę pasterza,Ledwie się wios<strong>na</strong> odmłodzi,Skowronek w pierwszą piosnkę uderza,Nadobne dziewczę przychodzi.Dziewczę zrodzone w innej dolinie,Nikt nie wie, skąd się pojawia;Skoro odejdzie, ślad za nią ginie,Po sobie go nie zostawia.Błogo z nią ludziom; radość się wzmaga,Rozkoszą serca <strong>na</strong>dyma;A prze<strong>ci</strong>eż od niej jakaś powagaKażdego z <strong>da</strong>leka trzyma.Z sobą owoce i kwiaty niosła,Lecz ta z owocem gałązkaPod innym słońcem wschodziła, rosła,Z pól innych, ta kwiatów wiązka.Każdego szczodrym obsypuje <strong>da</strong>rem,Temu <strong>da</strong> owoc, tym kwiatki;Młodzian zarówno z człowiekiem starymWraca ob<strong>da</strong>rzon do chatki.Hojnie raczyła całą drużynę;Przyszła dziewica z kochankiem,Najświeższym kwiatem stroi dziewczynę,Młodzia<strong>na</strong> <strong>na</strong>jdroższym wiankiem.1796PrzełożyłA<strong>da</strong>m Gorczyński23


KSENIE I EPIGRAMYDYSTYCHHeksametrem fontan<strong>na</strong> w niebo wysoko się wzbija,Pentametrem zaś w dół śpiewnie opa<strong>da</strong> jak deszcz.ESTETYCZNY CELNIKStać! Tu granica. Nazwisko, imię, stan, zawód, skąd – dokąd?Niech nie ośmiela się nikt przejść bez paszportu i wiz.KSENIE INaszym mianem jest dystych. Ani mniej, ani więcejZamknij rogatkę <strong>na</strong> klucz, a przefruniemy ją w lot.ODPRAWA CELNAProszę kufry otwierać! Może kto ma kontrabandęPrze<strong>ci</strong>w państwu czy wbrew prawom Boskim i cłom?KSENIE IIŻadnych nie mamy bagaży, cały majątek w kieszeniach –A kieszeń, każdy to wie – lekka u wieszcza jak puch.NIEMIECKI MAJSTERSZTYKWszystko w tym wierszu jest świetne: myśl, język, rymy i rytmy –Jednego tylko mu brak – że to niestety nie wiersz.NAŚLADOWCADobre stworzyć z dobrego – każdy potrafi to majster,Geniusz i z podłych glin piękny ulepi kształt.Ćwicz się więc, <strong>na</strong>śladowco, <strong>na</strong> dobrych, gotowych przykła<strong>da</strong>ch,Nie przetworzoną zaś treść twórczy niech tworzy duch.JĘZYKI MARTWEMartwym zwie<strong>ci</strong>e językiem mowę Pin<strong>da</strong>ra czy Flakka,A prze<strong>ci</strong>eż dziełem tych dwu, co w <strong>na</strong>szej mowie w<strong>ci</strong>ąż trwa.24


CHWYTChcesz się podobać światowcom, a jednocześnie świętoszkom,Maluj żądzę – i bacz, by towarzyszył jej czart.MISTRZMistrzów zawsze rozpoz<strong>na</strong>sz po tym, co <strong>ci</strong> p o w i e d z ą,Mistrza stylu zaś w tym, co p r z e m i l c z y – jak mistrz.CZYTELNICYJakich chcę czytelników? Prostych, dla <strong>który</strong>ch niczymja i oni, i świat – a wszystkim treść moich ksiąg.PEWNOŚĆTylko rumak ognisty i śmiały pa<strong>da</strong> <strong>na</strong> bieżni.Osła zaś poz<strong>na</strong> i kiep po tym, że równy ma krok.LIS PRZECHERAMówisz, że to już <strong>da</strong>wno w rymach opiewał poeta.Czy to możliwe? Wszak treść wczoraj ta sama co dziś.GODNOŚĆ CZŁOWIECZAProszę, dość filozofii, <strong>da</strong>j<strong>ci</strong>e mu jeść i gdzie mieszkaćByleby <strong>na</strong>gość swą skrył, godność od<strong>na</strong>jdzie już sam.OCZEKIWANIE I SPEŁNIANIEZ rozpiętymi żaglami młody wypływa <strong>na</strong> morze,Łódką, zwiesiwszy nos, płynie staruszek w swój port.KLUCZJeśli sam się chcesz poz<strong>na</strong>ć, patrz, jak żyją sąsiedzi.Ich zrozumieć byś rad, w serca własnego patrz głąb.CO WYRZĄDZA SZKODĘPowiedz, czy błąd jest szkodliwy? Nie zawsze, ale błądzenieSzkodę przynosi. A jak – drogi pokaże <strong>ci</strong> kres.25


BOGOŻERCYDla nich jedzenie jest wszystkim. Karmią się ideamiBiorąc z sobą do nieb łyżkę, widelec i nóż.DO MISTYKÓWKtóra zagadka jest prawdą? Ta, co dokoła człowiekaLeży prawie u stóp – ale nie widzi jej nikt.TO, CO WOLĘOdnieść n a d sercem zwy<strong>ci</strong>ęstwo wielka to cnota w mych oczach,Ale s e r c e m wieść bój – to mi <strong>na</strong>jpierwsza z cnót.NIEMIECKI GENIUSZNiemcze, walcz o moc Rzymu, walcz o piękno Heliady.W obu sukcesów masz dość, lecz nie kuś się o esprit.TAKI WIE WSZYSTKOJako astronom z pewnoś<strong>ci</strong>ą wiele z<strong>na</strong>sz gwiazdozbiorów,Ale horyzont, wiedz, niejedną skrywa <strong>ci</strong> z gwiazd.FILOZOFOWIETyle jest filozofii! Która ostanie się? – Nie wiem.Lecz filozofia, to wiem, przetrwa <strong>na</strong> pewno ten świat.EPOKAWielką, mówi<strong>ci</strong>e, epokę zrodziło <strong>na</strong>sze stule<strong>ci</strong>e.Cóż, kiedy wielki dzień zastał karzełków tłum.ŹRÓDŁO MŁODOŚCIWierz<strong>ci</strong>e, to wcale nie bajka. Żywe źródło młodoś<strong>ci</strong>Wiecznie bije – a gdzie? w kraju poezji i Muz.DZIECIĘ W KOLEBCESzczęsne niemowlę! Dla <strong>ci</strong>ebie tyle jest miejsca w kolebce.Ledwie wyrośniesz jak mąż, a wąski stanie się świat.26


DO CHWALCYMyślisz, że będzie większy, gdy go plecami podeprzesz?Małym zostanie, jak był, tobie wyrośnie zaś garb.PIĘKNY DUCH I PIĘKNODUCHLekki <strong>ci</strong>ężar <strong>na</strong> lekkich barkach unosi pięknoduch,Piękny <strong>na</strong>tomiast duch lekko dźwiga i głaz.PROROKSzko<strong>da</strong>, że z <strong>ci</strong>ebie <strong>na</strong>tura jednego stworzyła człowieka.Materii było wszak dość i <strong>na</strong> pocz<strong>ci</strong>wca, i kpa.TYRAN I TYRANIANie<strong>na</strong>widzić tyra<strong>na</strong> może i duch niewolniczy,Lecz dla tyranii ma wstręt tylko szlachetny duch.REKLAMA KSIĘGARZACzłowiek zawsze <strong>ci</strong>ekawy wyroku swoich przez<strong>na</strong>czeń.Otóż za groszy pięć dowiesz się o tym z mych ksiąg.WRÓG PRAWDYZnowu nowy wróg prawdy! Jakżem zbolały i smutnyWidząc gromadę sów, co w światło lecą jak ćmy.DOSKONAŁOŚĆWielkość i dosko<strong>na</strong>łość! W roślinie szukaj przykładu.Czym jest bezwolny jej pęd, tym z własnej woli bądź ty.DO FILISTRATy się nie <strong>ci</strong>esz motylem. Z niego rodzi się liszka,Która z miski <strong>ci</strong> wprost zeżre kapuchę do c<strong>na</strong>.DO PEWNEGO CZYTELNIKAKsiążek nie dosolonych czytałeś wiele, więc wybacz,Jeśli ten oto tom bardziej jest słony niż sól.27


PrzełożyłWłodzimierz LewikDYLETANTMniemasz, żeś już jest poetą, gdy <strong>ci</strong> się strofka ułożyW wykształconym języku, co myśli za <strong>ci</strong>ebie i tworzy?PRZYJACIEL I WRÓGDrogi jest mi przyja<strong>ci</strong>el, lecz i dla wroga mam cenę:Przyja<strong>ci</strong>el wskazuje, co mogę, wróg uczy, co powinienem.NAUKADla jednych jest boginią niebiańską, dostojną,Dla drugich – dostawczynią masła: krową dojną.DO POETYJęzyk – jak <strong>ci</strong>ało w miłoś<strong>ci</strong> – niechaj służy <strong>ci</strong> po to,By – cho<strong>ci</strong>aż dzieli istoty – łączył istotę z istotą.FORUM PAŃNie sądź<strong>ci</strong>e luźnych czynów mężczyzny, o panie,Lecz o samym mężczyźnie wypowiedz<strong>ci</strong>e z<strong>da</strong>nie.CHWILA BIEŻĄCAWielką epokę zrodziło stule<strong>ci</strong>e, ale <strong>na</strong>dmienię,Ze wielki moment trafił <strong>na</strong> małe pokolenie.DO MUZYNie wiem, czym byłbym bez <strong>ci</strong>ebie, ale wstręt we mnie budziWidok, czym są bez <strong>ci</strong>ebie setki, tysiące ludzi.WSPÓLNY LOSNo cóż, nie<strong>na</strong>wiść żywimy, dzielą <strong>na</strong>s pasje, ideje,A tu pukiel twych włosów tak samo jak mój bieleje.28


OBECNE POKOLENIEZawsze tak było? Zrozumieć czas <strong>na</strong>sz próżno się staram:Tylko starość jest mło<strong>da</strong>, a młodość jakże – ach – stara!MĄCICIELE SZTUKDobra chce<strong>ci</strong>e od sztuk? A czyś<strong>ci</strong>e godni samiDobra, które się rodzi w wiecznej wojnie z wami?1796/7PrzełożyłAdolf Sowiński29


NUREK„Kto się odważy w wodne iść gardzielePo ten bezcenny złoty puchar mój,Rycerz czy giermek, jeśli w śmiałym dzieleSkończy zwy<strong>ci</strong>ęsko z elementem bój,Klnę się, że weźmie <strong>da</strong>r królewski za to:Ten złoty puchar będzie mu zapłatą.”Rzekł król i z głazu, co toń morską bodzie,Patrzy, szkarłatny <strong>na</strong> wiatr z<strong>da</strong>wszy płaszcz,A potem puchar <strong>na</strong> łup rzuca wodzie,Ch<strong>ci</strong>wej Charybdzie do otwartych paszcz –I do swych dworzan, którzy oniemieli,Rzecze znów: „Nuże, nikt się nie ośmieli?”Lecz oni milczą, źli i lękiem zdję<strong>ci</strong>,Ledwie słuchają tych straszliwych słów,Ani z nich kogo złoty puchar nę<strong>ci</strong>;Po wzdętej fali patrzy ten i ów,Aż król posępny spyta po raz trze<strong>ci</strong>:„Więc nikt z was czynem śmiałym nie zaświe<strong>ci</strong>?”Gdy tych słów słucha dwór ze strachu blady,Pewien młodzieniec – męstwa w nim za dwóch –Wyrwie się z giermków niepewnej gromady,Na ziem rzu<strong>ci</strong>wszy pas i płaszcz. To zuch!A dworskie <strong>da</strong>my spojrzeniem go tkliwemDarzą, zaś męże patrzą <strong>na</strong>ń z podziwem.I <strong>na</strong> brzeg kroki młodzieńcze go wiodą...Już patrzy śmiało <strong>na</strong> skłębioną głąb,Z której Charyb<strong>da</strong> pryska w górę wodąI wyjąc <strong>ci</strong>ska ją <strong>na</strong> skały zrąb;Zaś wo<strong>da</strong> pianą z <strong>ci</strong>emnych łon o<strong>ci</strong>eka,A potem z grzmotem <strong>da</strong>lekim u<strong>ci</strong>eka.I wre, i kipi, i syczy, i pryska,Jakby ją sparzył żar, i miota mgłyI szarą parę z rozwartego pyska,I złym łbem fali o łeb wali zły,Lecz nie wyczerpie swych wód i nie zmoże,Jak gdyby morze miało rodzić morze.A potem fala zniżać się zaczy<strong>na</strong>I kłaść spokojnie swój spieniony grzbiet,Aż wodę czar<strong>na</strong> rozedrze szczeli<strong>na</strong>Bez d<strong>na</strong>, jak gdybyś do piekła nią szedł.Cóż, że gdzieś odmęt, piętrząc się, szaleje,Gdy w głąb <strong>ci</strong>ę proszą te przepastne leje...30


Prędzej! Nim wrócą grzmiące wody z <strong>da</strong>li,Trzeba iść w głębie przez tę śliską toń...I tu król z dworem wielki krzyk wy<strong>da</strong>li,Bo śmiały młokos rzekłszy: „Boże, chroń!”Skacze, a czeluść <strong>na</strong>d nim się zamykaI tym, co patrzą, z ócz stroskanych znika.Już z d<strong>na</strong> nie wyją głosy potępieńcze,Tylko gdzieś wodny przelewa się chlust...„Powracaj cało, odważny młodzieńcze!”Takie życzenie biegło z ust do ust,Aż zmilkli wszyscy: nieruchomo stoją,A fala płynie smutno i nieswojo....Ach! Ja bym wolał nie chodzić w koronie,Jeśli ją trzeba dobywać z d<strong>na</strong> wód.Komu innemu niech oz<strong>da</strong>bia skronie,Ja nie chcę <strong>taki</strong>ej <strong>na</strong>grody za trud,Bo co zjeżone fal chowają grzywy,Tego tu człowiek nie wypowie żywy.Lecz jako czasem wyrasta z topieliMaszt uszkodzony i – okiem <strong>na</strong>ń rzuć! –Ostatkiem żagla <strong>na</strong>d wodę wystrzeli,Jakby ożyła dnu wy<strong>da</strong>rta łódź,Tak teraz odmęt wśród rosnących grzmotówWre, jakby ożyć przypływem był gotów.I wre, i kipi, i syczy, i pryska,Jakby ją sparzył żar, i miota mgłyI szarą parę z rozwartego pyska,I złym łbem fali o łeb wali zły,A potem z grzmotem <strong>da</strong>lekim u<strong>ci</strong>ekaI pianą z <strong>ci</strong>emnych wody łon o<strong>ci</strong>eka.Lecz patrz! Coś błysło u wód <strong>ci</strong>emnych ło<strong>na</strong>,Jak gdyby łabędź wśród nich śnieżnie lśnił:Najpierw kark <strong>na</strong>gi, potem dwa ramio<strong>na</strong>Lśnią, zdążające do brzegu co sił.To on powraca. Jest radosny <strong>taki</strong>!Ma puchar w ręce i <strong>da</strong>je nim z<strong>na</strong>ki.W piersi mu oddech utracony rośnieI znowu światłu bożemu jest rad,A już go wszyscy witają rozgłośnie:„Żyje! Powró<strong>ci</strong>ł, patrz<strong>ci</strong>e! A to chwat!Z wodnego grobu, spod piekieł pokrywyPowró<strong>ci</strong>ł cało i jest wśród <strong>na</strong>s żywy.”31


A on w pokorze przed królem uklęknie– Radosny zewsząd otacza go dwór –I ze cz<strong>ci</strong>ą od<strong>da</strong> puchar lśniący pięknie.Wówczas król skinął <strong>na</strong> <strong>na</strong>jmilszą z cór.Gdy ta <strong>na</strong>pełni puchar po brzeg winem,Ozwie się śmiałek, głośny swoim czynem:„Żyj długo, królu! A wam, przyja<strong>ci</strong>ele,Też <strong>na</strong>jdłuższego życzę tutaj dnia.Lecz kto z was duszę chce zatrzymać w <strong>ci</strong>ele,Niechaj morskiego ten unika d<strong>na</strong>I niech nie sięga w ową głąb zuchwale,którą Bóg zasnuł w wieczny mrok i fale!W tę głąb mnie gwałtem niosła wody siła,Gdzie rodzi wiry d<strong>na</strong> <strong>na</strong>jskrytszy kąt...I jakby <strong>na</strong>raz wo<strong>da</strong> się zbiesiła,Porwał mnie, rycząc, jej podwójny prąd.Próżno chcą opór stawiać słabe ręce:Już razem z wirem jak piórko się kręcę.Aż mnie Bóg dobry wydobył z tej biedy,Żem się żarliwie wprzódy modlił doń,I sam już dobrze nie wiem, jak i kiedyZ<strong>na</strong>lazła pomoc ma tonąca dłoń:Koral jej po<strong>da</strong>ł końce swej gałęzi.Patrzę, a o<strong>na</strong> puchar w sobie więzi...I dzięki temu jeno nie spadł w bezdnoLeżące niżej, pod stopami tuż:W <strong>ci</strong>emność krwawymi koralami gwiezdnąI pogrążoną wśród wieczystych głusz,Tam, za zasłoną nieodgadłych mroków,Sto się ruszało stwór, piekielnych smoków.I tłum tych poczwar wolno się wyraja,Jak gdyby ktoś ich <strong>ci</strong>ała splątał w kłąb:Tu młot żarłoczny, tam okrut<strong>na</strong> raja,Stąd rekin ostry pokazuje ząb,A stamtąd grozi paszczą, pełną piany,Ludojad, hieną morską <strong>na</strong>zywany.I wiszę <strong>na</strong>d tą ospałą pustoszą,W której się żywy nie pokaże duch,Tylko te strzygi wszędzie strach roznoszą...Ach! Gdyby ze mną był choć jeden druh!Lecz znikąd rady! Nikt pomocy nie <strong>da</strong>,Gdy mnie otoczy ta głod<strong>na</strong> czere<strong>da</strong>.Sięgają po mnie lepkimi uś<strong>ci</strong>skiI otwierają paszcz łakomy krąg,32


Aż zdjęty wstrętem i szaleństwa bliski,Wypuszczam koral ze struchlałych rąk...I znowu wiry zakręcą się biesie,A jeden, zbawczy, do góry mnie niesie.”Tych słów król słuchał usiadłszy wysokoI rzekł: „Mój puchar szczerozłoty bierz!Lecz i ten pierś<strong>ci</strong>eń – patrz, jakie ma okoI jaki piękny – będzie twoim też,Jeśli raz jeszcze – czyż twa śmiałość kłamie? –Z<strong>na</strong>jdzie go <strong>na</strong> dnie twe zwy<strong>ci</strong>ęskie ramię.”Tu łza królewnie w tkliwym oku błyskaI powie słodko, z lęku cała drżąc:„Królu, już dosyć strasznego igrzyska.A jeśli stłumić nie możesz swych żądz,Wszak <strong>ci</strong> już giermek pokazał, co umie:Śmielszych poszukaj tam, w rycerskim tłumie!”Lecz król pochwy<strong>ci</strong>ł za puchar i nuże,W skłębioną otchłań rzu<strong>ci</strong>wszy go, rzekł:„Gdy wró<strong>ci</strong>sz znowu <strong>na</strong> tronu podnóże,Żaden <strong>ci</strong> w sławie nie dorów<strong>na</strong> człek,A tę, co prośbą zdradza, żeś jej luby,Świętymi z tobą każę związać śluby.”Od tych słów promień <strong>na</strong> młodzieńca pa<strong>da</strong>,A dziewce lica raz maluje wstyd,Raz, że ma zemdleć, wróży twarz jej bla<strong>da</strong>...Pójdzie młodzieniec: choć jest męstwa syt,Zęby ją zdobyć <strong>na</strong> zawsze lub zginąć.Gotów raz drugi w topiele wypłynąć!I znów prą wody, wracają z <strong>da</strong>leka,A grzmot o każdej <strong>da</strong>je głucho wieść...Ktoś liczy fale i wytrwale czeka,Bo wie, że jed<strong>na</strong> miała śmiałka nieść.Lecz fale jęczą, opa<strong>da</strong>ją wodyI nigdy śmiałek z nich nie wyjdzie młody.1797PrzełożyłStanisław Maykowski33


RĘKAWICZKAChcąc być widzem dzikich bojów,Już u zwierzyńca podwojówKról zasia<strong>da</strong>.Przy nim książęta i panowie Ra<strong>da</strong>,A gdzie wzniosły krążył ganek,Rycerze obok kochanek.Król skinął palcem, zaczęto igrzysko,Spadły wrze<strong>ci</strong>ądze, ogromne lwiskoZ wol<strong>na</strong> się toczy,Podnosi czoło,Milczkiem obraca oczyWokoło,I ziewy roz<strong>da</strong>rł straszliwie,I kudły zatrząsł <strong>na</strong> grzywie,I wy<strong>ci</strong>ągnął <strong>ci</strong>elska brzemię,I obalił się <strong>na</strong> ziemię.Król skinął znowu,Znowu przemknie się krata,Szybkimi skoki, ch<strong>ci</strong>wy połowu,Tygrys wylata.Spoziera z <strong>da</strong>laI kłami błyska,Język wywala,Ogonem <strong>ci</strong>skaI lwa dokoła obiega.Topiąc wzrok jaszczurczyWyje i burczy;Burcząc <strong>na</strong> stronie przylega.Król skinął znowu,Znowu podwój otwarty,I z jednego zachowuDwa wyskakują lamparty.Łakoma boju, para zajadłaJuż tygrysa opadła,Już się tygrys z nimi drapie,Już obudwu trzyma w łapie;Wtem lew podniósł łeb do góry,Zagrzmiał – i znowu <strong>ci</strong>sze –A dzicz z krwawymi pazuryObiega... za mordem dysze.Dysząc <strong>na</strong> stronie przylega.Wtem le<strong>ci</strong> rękawiczka z krużganków pałacu,Z rączek <strong>na</strong>dobnej Marty,Pa<strong>da</strong> między tygrysa i między lamparty,34


Na środek placu.Marta z uśmiechem rzecze do Emro<strong>da</strong>:„Kto mię tak kocha, jak po tysiąc razyCzułymi przysiągł wyrazy,Niechaj mi teraz rękawiczkę po<strong>da</strong>.”Emrod przeskoczył zapory,Idzie pomiędzy potwory,Śmiało rękawiczkę bierze.Dziwią się panie, dziwią się rycerze.A on w zwy<strong>ci</strong>ęskiej chwaleWstępuje <strong>na</strong> krużganki.Tam od radośnej witany kochanki,Rycerz jej w oczy rękawiczkę rzu<strong>ci</strong>ł,„Pani! Twych wdzięków nie trzeba mi wcale.”To rzekł i poszedł, i więcej nie wró<strong>ci</strong>ł.1795PrzełożyłA<strong>da</strong>m Mickiewicz35


PIERŚCIEŃ POLIKRATESAStał <strong>na</strong> wzniesieniu swych gmachów WysokiemPan wyspy Samos i radośnym okiemMierzył rozległe jej niwy.„Tym wszystkim – rzecze do Egiptu króla –Zarządza moja samowład<strong>na</strong> wola.Wyz<strong>na</strong>j, że jestem szczęśliwy!”„Szczodrze bogowie łask <strong>ci</strong> udzielili!Ci, którzy przedtem równi tobie byli,Ulegli twej władzy z trwogą;Lecz jeden jeszcze pomstę w piersiach kryje,Usta więc moje, póki wróg ten żyje,Szczęśliwym zwać <strong>ci</strong>ę nie mogą.”I zanim jeszcze król tych słów domawia,Goniec z Miletu wysłany się stawia,Wchodzi w podwoje tyra<strong>na</strong>:„Każ, panie, bogom ofiarne wznieść wonie,Wesoły wawrzyn niech wieńczy twe skronie,Stanowcza bitwa wygra<strong>na</strong>!Twój nieprzyja<strong>ci</strong>el legł od włóczni w boju;Nic niech już twego nie miesza pokoju,To <strong>ci</strong> przeze mnie wódz głosi.”I wtem, pomyślną poświadczając mowę,Z czarnej miednicy dobrze z<strong>na</strong>ną głowęZ przestrachem wszystkich podnosi.Król się odwraca <strong>na</strong> ten widok krwawyI rzecze, wzrokiem rzucając obawy:„Szczęś<strong>ci</strong>u nie ufaj za wiele!Zważ, <strong>na</strong> żywiołu niesfornego grzbie<strong>ci</strong>eLos floty twojej; burza ją rozmie<strong>ci</strong>e.Pochłoną morskie topiele.”I zanim jeszcze wymówił te słowa,Już od przystani grzmi wiadomość nowa,Radosny okrzyk się wzbija:„Ładowny cudzych owocem zabiegów,Z licznymi skarby, do ojczyzny brzegów,Gęsty las żagli zawija.”„Dziś, widzę, dobrze twe szczęś<strong>ci</strong>e <strong>ci</strong> służy –Rzekł król zdumiony – lecz nie wierz mu dłużej,Często uśmiecha się zdradnie.Śmiały Kreteńczyk zebrał hufce zbrojne,Zgubną zza morza przynosi <strong>ci</strong> wojnę,Wnet piękne Samos <strong>na</strong>padnie.”36


I zanim jeszcze król tych słów domawia,Okrzyk radosny z okrętów się wz<strong>na</strong>wiaI tysiąc głosów wykrzykło:„Zwy<strong>ci</strong>ęstwo z <strong>na</strong>mi! woj<strong>na</strong> ukończo<strong>na</strong>,Kreteńska flota przez burze zniszczo<strong>na</strong>,Niebezpieczeństwo już znikło!”Gość z przerażeniem słucha tych odgłosów:„Któż by szczęśliwych nie przyz<strong>na</strong>ł <strong>ci</strong> losów?Jed<strong>na</strong>k o <strong>ci</strong>ebie drżę cały;Zawiś<strong>ci</strong> bogów lękać się potrzeba!Szczęś<strong>ci</strong>a bez zmiany nigdy jeszcze niebaŚmiertelnym doz<strong>na</strong>ć nie <strong>da</strong>ły.I mnie niebiosa sprzyjają łaskawe:Lud rządy moje, świat podziwia sławę,W dostatkach szczęśliwy żyłem;Lecz ży<strong>ci</strong>a mego <strong>na</strong>dzieja jedy<strong>na</strong>Zgasła w mych oczach: postra<strong>da</strong>łem sy<strong>na</strong>;Tak szczęś<strong>ci</strong>u dług mój spła<strong>ci</strong>łem.Jeśli więc chcesz się uchronić od zguby,Błagaj przedwiecznych, pokorne czyń śluby,Niech w szczęś<strong>ci</strong>e smutek wmieszają.Nikt jeszcze ży<strong>ci</strong>a nie skończył spokojnie,Na kogo zawsze dłonie niebios hojnieZdrój szczodrej łaski zlewają.A gdy <strong>ci</strong> tego nie użyczą bogi,Ch<strong>ci</strong>ej przyja<strong>ci</strong>ela posłuchać przestrogi:Sam sprowadź smutek <strong>na</strong> siebie,Przejdź szczerą myślą skarby twoje mnogie,Co z nich <strong>na</strong>jwięcej sercu twemu drogie,Niechaj to morze zagrzebie!”A on przejęty trwogą odpowia<strong>da</strong>:„Ze wszystkich skarbów, co Samos posia<strong>da</strong>,Ten pierś<strong>ci</strong>eń skarb mój jedyny;Chcę go więc bogom – mś<strong>ci</strong><strong>ci</strong>elom przez<strong>na</strong>czyć,Może mi raczą me szczęś<strong>ci</strong>e przebaczyć.”I rzuca klejnot w głębiny.I ledwie dzionek <strong>na</strong>jbliższy zaświta,Niez<strong>na</strong>ny rybak o księ<strong>ci</strong>a się pyta,Radośny przed księ<strong>ci</strong>em staje:„Panie! tę rybę wczora w sieć dostałem,Pierwszy to połów w moim ży<strong>ci</strong>u całem,Tobie ją w hołdzie od<strong>da</strong>ję.”I gdy kuchenny rzadką rybę sprawia,Zmieszany dziwem, jakie mu się zjawia,37


Wpa<strong>da</strong> <strong>na</strong> pańskie pokoje:„O panie! pierś<strong>ci</strong>eń, <strong>który</strong>ś w morze rzu<strong>ci</strong>ł,W wnętrznoś<strong>ci</strong>ach ryby do <strong>ci</strong>ebie powró<strong>ci</strong>ł,Bez granic jest szczęś<strong>ci</strong>e twoje.”Gość <strong>na</strong> ten widok zrywa się z przestrachem:„Pod jednym z tobą nie mogę być <strong>da</strong>chemNi przyja<strong>ci</strong>ela mieć w tobie;Zgubny sąd bogów nie może <strong>ci</strong>ę minąć,Uchodzę spiesznie, nie chcę z tobą ginąć!”Rzekł i odpłynął w tej dobie.1797PrzełożyłWalenty Chłędowski38


I wrzaski lotnych towarzyszy.„Wzywam <strong>na</strong> świadków was, żurawie,Skoro nikt z ludzi mnie nie słucha,Wy skargę w mordu wnieś<strong>ci</strong>e sprawie!”Zawołał – i wyzionął ducha.Podjęto trupa; w <strong>na</strong>gim <strong>ci</strong>ele,Cho<strong>ci</strong>aż ra<strong>na</strong>mi poszarpane,Zaraz korynccy przyja<strong>ci</strong>elePoz<strong>na</strong>li rysy ukochane.„Więc pogrzeb mamy sprawiać tobie!Więc tak <strong>na</strong>m iszczą się <strong>na</strong>dzieje,Że <strong>na</strong> twej skroni w tej tu dobieSosnowy wieniec zajaśnieje!”I wszyscy goś<strong>ci</strong>e zasmuceni, –Na cześć Neptu<strong>na</strong> zgromadzeni;Wszystką Helladę ból dotyka,Każdemu sercu żal Ibika.I rzesza zbiegła się wrzaskliwaWołając groźnie <strong>na</strong> pryta<strong>na</strong>,By zbrodnia była ukara<strong>na</strong>,Bo <strong>ci</strong>eń poety pomsty wzywa.Lecz pośród ludów pstrej gromady,Żądnych świątecznej tu u<strong>ci</strong>echy,Jak <strong>na</strong> zbrodniarzy trafić ślady?Przez jakie ich wyróżnić cechy?Czy to zwyczajni zbójcy byli,Czy jaki wróg zazdrosny może?Ty chyba wiesz, słoneczny boże,Co wglą<strong>da</strong>sz wszędy każdej chwili!Kto wie, czy zbrodniarz nie przebywaZuchwale tutaj, między <strong>na</strong>mi,I gdy go kara szuka mś<strong>ci</strong>wa.Cieszy się zbrodni owocami.Może gdzie do świątyni śpieszyUrągać bogom chcąc umyślnie,Albo wmieszany śród tej rzeszyWraz z nią się do teatru <strong>ci</strong>śnie?W teatrze tłok już; wszystkie ławyZapełnił szczelnie tłum <strong>ci</strong>ekawyPrzybyłych z bliska i z <strong>da</strong>lekaI widowiska ch<strong>ci</strong>wie czeka.A szumiąc jak wezbrane wodyGmach niby rósł od ludu mnóstwaI w coraz szersze wzwyż obwodyW niebo się piął ku progom bóstwa.40


Któż zliczy ludy, <strong>na</strong>zwie rody,Co się tu zbiegły <strong>na</strong> te gody!Z Tezeja grodu i z Aulidy,Z kraju Spartanów i z Focydy,I azjatyckich miast wysłańce,I tylolicznych wysp mieszkance!Wszyscy <strong>na</strong> scenę patrzą; chóryJuż rozpoczęły śpiew ponury.Jak zawsze w grozy majesta<strong>ci</strong>eStraszne zjawiają się posta<strong>ci</strong>e;Z wol<strong>na</strong> mierzone stawiać krokiObchodzą scenę w krąg szeroki.To być nie mogą córki ziemi,Takie z śmiertelnych się nie rodzą!Ich <strong>ci</strong>ała kształty olbrzymiemiCzłowieczą miarę wszak przechodzą.W czarne opończe otuloneIdą, a ręce ich koś<strong>ci</strong>steNiosą pochodnie rozżarzone;Twarze ich blade i bezkrwiste;Tam zaś, gdzie wdzięcznie włos się wijeW pierś<strong>ci</strong>enie czoło <strong>na</strong>m zdobiące,Jaszczurki wiją się i żmije,Śmiertelnym jadem tryskające.Mrowiem korowód ich przejmuje,A hymn posępny tak czaruje,Tak się do głębi serca wraża,Iż obezwładnia wnet zbrodniarza.Zmysły mu durzy, mózg rozrywa;A <strong>na</strong>wet i niewin<strong>na</strong> duszaDo gruntu się tym śpiewem wzrusza,Przy <strong>który</strong>m lira niemą bywa:„Szczęśliwy, kto bez winy żyje!Szczęśliwy, czyste serce czyje!Ciosy go <strong>na</strong>sze tknąć nie mogą,Idzie bez troski ży<strong>ci</strong>a drogą.Lecz bia<strong>da</strong> temu, kto się skry<strong>ci</strong>eNa czyjekolwiek targnąl ży<strong>ci</strong>e!Taki nie ujdzie <strong>na</strong>szej mocy –Zgnębimy go, my, córki Nocy.Próżno by od <strong>na</strong>s ch<strong>ci</strong>ał się schronić!Jesteśmy lotne, będziem gonić,Narzucać pętlę mu <strong>na</strong> nogi,Ażeby pa<strong>da</strong>ł pośród drogi;Nie <strong>da</strong>my skruchą się przebłagać,Ś<strong>ci</strong>gać go będziem bez wytchnienia41


I pod Tartaru aż sklepienia,I jeszcze tam okrutnie smagać!”Tak brzmiały straszne furyj słowa;A w cyrku <strong>ci</strong>sza jak grobowaNad ludzkim legła rojowiskiem:Rzekłbyś, że bóstwo było bliskiem.Jak zawsze w grozy majesta<strong>ci</strong>e,Z wol<strong>na</strong> mierzone stawiać kroki,Obeszły scenę w krąg szerokiI znikły w głębi te posta<strong>ci</strong>e.Pod mocą prawdy czy złudzeniaDrżą wszystkie piersi ze wzruszenia,Ze cz<strong>ci</strong> dla siły tej straszliwej,W ukry<strong>ci</strong>u czujnej, sprawiedliwej,Co niedostęp<strong>na</strong> dla ba<strong>da</strong>nia,Koleje losów plącze zmienne,Czującym sercom się odsłania,Lecz nie chce wyjść <strong>na</strong> światło dzienne.Nagle z <strong>na</strong>jwyższych siedzeń kołaDonośnie jakiś głos zawoła:„Patrz, Tymoteju! Toż to oweŻurawie lecą Ibikowe!”I w rzeczy niebo po<strong>ci</strong>emniało:Bo po<strong>na</strong>d samym cyrkiem, górą,Ogromną szarowatą chmurąŻurawi mnóstwo przele<strong>ci</strong>ało.„Ach, Ibikowe!” Dźwięk imieniaDrogiego ból znów w sercach nie<strong>ci</strong>;Jak w morzu fala falę zmienia,Tak imię to z ust do ust le<strong>ci</strong>:„Ibik, ten świeżo opłakany,Co pod morderców legł <strong>ci</strong>osami!Lecz skądże wykrzyk niespodziany?I jaki związek z żurawiami?”Coraz to głośniej każdy pyta,Ale przeczu<strong>ci</strong>e w oka mgnieniuKażdemu szepcze: „W tym z<strong>da</strong>rzeniuTkwi eumenid moc ukryta!Toż się złoczyńca sam ogłasza –Schwytamy go <strong>na</strong> słowie świeżem,A wraz tamtego z nim zabierzem:Pomszczo<strong>na</strong> będzie boleść <strong>na</strong>sza!”O, pragnął łotr, by w chwilę owąPrzepadło gdzieś to zgubne słowo;42


Lecz próżno! Bo pobladłe liceWy<strong>da</strong>je zbrodni tajemnicę.I słucha sędzia oskarżenia;W trybu<strong>na</strong>ł sce<strong>na</strong> się zamienia;Przyz<strong>na</strong>li winę swą zbrodniarzeI słusznej wnet ulegli karze.1797PrzełożyłAleksander Albert Krajewski43


ZLECENIE DO HUTYFrydolin był to pachołek wierny,W bojaźni Bożej chowany,Całkiem władczyni swej od<strong>da</strong>ny,Pani hrabinie z Sawerny,Łagodnej, dobrotliwej pani;Lecz choćby się jej zbytków ch<strong>ci</strong>ało,To on by wszystko duszą całąPrzez miłość Boską spełniał dla niej.Bo od pierwszego brzasku dniaAż po nieszporne dzwonyW głowie mu tylko pilność taI był w niej niestrudzony:„Odpocznij!” Gdy usłyszał to,Wnet oko mu zachodzi łzą,Bo zaniedbaniem jemu z<strong>da</strong> sięNie służyć pani w każdym czasie.Toteż <strong>na</strong>d wszystkich w służbie swejCeniła go hrabi<strong>na</strong>;Raz po raz piękne usta jejChwaliły Frydoli<strong>na</strong>.Już nie widziała sługi w nim,Przestając jak z rodzonym swym,I oczy jej niejedną chwilęNa paziu spoczywały mile.Pilność i łaski – wszystko toRoberta – strzelca bodło;Jad złoś<strong>ci</strong> z <strong>da</strong>w<strong>na</strong> trawił go,Duszę w nim burzył podłą.Więc w serce pa<strong>na</strong> w z<strong>da</strong>tny czas,Gdy z łowów powracali raz(Pan – prędki, łatwy do zwiedzenia),Jął <strong>ci</strong>skać ziar<strong>na</strong> podejrzenia.„Bo<strong>da</strong>j to”, mówił, „pański los!Ot jak Wielmożność Wasza:Zazdroś<strong>ci</strong> Wam zgrzytliwy głosZłotego snu nie spłasza.Pani hrabi<strong>na</strong> niewiast wzór!Małżeńskiej wiary mocny murJej sromu strzeże; tam się, panie,Żaden kusi<strong>ci</strong>el nie dostanie.”„Co ty mi bajesz, błaźnie sam!”Rzekł hrabia brwi zmarszczywszy,„Niewieś<strong>ci</strong>ej wierze ufać mam,44


Od wodnych fal ruchliwszej?La<strong>da</strong> pochlebca zmą<strong>ci</strong> ją;Twardszy grunt wspiera ufność mą:Jam pan Sawerny – to wystarcza,To żony mej od pokus tarcza!”A Robert znowu: „Świę<strong>ci</strong>e tak!Pan hrabia drwić też możeZ tego, że jakiś głupi żakNa jego czyha łoże;Sam sługa i ku pani śmieObracać sprośne żądze swe” –Tu hrabia doń, już z gniewu blady:„Jest <strong>taki</strong>? Wśród mych sług gromady?”„Ach, czyżby to, co każdy wie,Warn miało być niez<strong>na</strong>ne!Lecz skoro tak pan hrabia chce,Niech będzie pochowane” –„Ha, łotrze!” głos hrabiego grzmiał:„Śmierć twoja, jeśliś kłamać śmiał!Mów, kto spoglą<strong>da</strong> ku hrabinie?”„Mówiłem wszak... o tym blondynie.Chłopak przystojny, nie ma co!”Chytrze dorzuca jeszcze.Hrabia to płonie, to znów goZimne przechodzą dreszcze.„I <strong>który</strong>ż by nie dostrzegł mąż,Jak w panią oczy wlepia w<strong>ci</strong>ąż?Przy stole pa<strong>na</strong> nie chce z<strong>na</strong>ć,Rad u jej krzesła wiecznie stać!I wiersze pisał: wyz<strong>na</strong>ł w nichMiłosne swe zapały –”„Wyz<strong>na</strong>ł?” – „A tak i wzajem ichŚmiał żą<strong>da</strong>ć chłop zuchwały.Pani przez dobre serce swe,Przez litość, skryła głupstwa te;I nie ma <strong>na</strong>d czym się rozwodzić:Cóż to hrabiego ma obchodzić!”Wtem <strong>na</strong>gle pan do bliskich hutZawró<strong>ci</strong>ł zły, ponury,Kędy żelaznych jego rudTopniały co dzień góry.Tam straszną w piecach ognia mocPodsycał węgiel dzień i noc,A miechy dąć nie przestawały,Aż oczy żar olśniewał biały.45


Tam sojusz dwóch potężnych sił,Ognia i wody, czynny był;Koła potoku prądem pchaneSzumiały w<strong>ci</strong>ąż <strong>ci</strong>skając pianę.I w dzienny tam i w nocny czasWaliły młoty w takt raz w raz;Pod nimi kruszec uporczywyMiękki się stawał i <strong>ci</strong>ągliwy.Pan przybył, skinął; wnet co tchuPrzybiegli dwaj parobcy.„Kto pierwszy”, rzekł im, „przyjdzie tuI was zapyta, chłopcy:Czy spełnion rozkaz <strong>da</strong>ny wam? –Rzu<strong>ci</strong><strong>ci</strong>e go w to piekło tam!Niechaj się w nim spopieli cały,By go me oczy nie widziały!”I u<strong>ci</strong>eszyło drabów tychZlecenie srogie pa<strong>na</strong>:Zdziczałe były serca ich,Twarde jak stal kowa<strong>na</strong>.Katowską chuć poczuli krwawą,Skoczyli więc do miechów żwawoI rozżarzali piec zawzię<strong>ci</strong>eOfierze bliskiej <strong>na</strong> przyję<strong>ci</strong>e.Cieszył się Robert – zbrodzień też,Do pazia szedł skwapliwie:„Hrabia <strong>ci</strong>ę woła”, mówił, „spiesz,Bo czeka nie<strong>ci</strong>erpliwie”.Frydolin skoczył. „Słuchaj no”,Rzekł hrabia, „pójdziesz ranoDo hut i dowiesz się, czy to,Com zle<strong>ci</strong>ł, wyko<strong>na</strong>no”.„Podług rozkazu sprawię się”,Paź <strong>na</strong> to uniżenie;A wnet pomyślał: Może mnieI pani jakie <strong>da</strong> zlecenie?Trzeba się jej zapytać wprzód.Poszedł i mówił: „Mam do hutIść jutro: spytać się poważę,Czy pani czego nie rozkaże”.„Dziękuję”, słodkim głosem swymOdrzekła mu hrabi<strong>na</strong>;„Na mszy być jutro ch<strong>ci</strong>ałabym,Lecz chora mi dzie<strong>ci</strong><strong>na</strong>.Więc o to jedno proszę <strong>ci</strong>ę:46


Wstąp do koś<strong>ci</strong>oła; pomódl sięZa mnie i synka mego szczerze;Pomoc <strong>na</strong>m <strong>da</strong>dzą twe pa<strong>ci</strong>erze”.Frydolin z pierwszym brzaskiem dniaWyruszył w drogę żwawy,Kontent, że coś wypełnić maDla pani swej łaskawej.Nie doszedł jeszcze końca wsi,Już dzwon koś<strong>ci</strong>elny dźwięcznie brzmiI rozlegając się dokoła,Na <strong>na</strong>bożeństwo wiernych woła.Gdy Pan i Bóg twój spotka <strong>ci</strong>ę,Nie uchodź mu z twej drogi! –Pamiętał paź przestrogę tęI wszedł w święcone progi.W koś<strong>ci</strong>ele pusto: był czas żniw,Więc w polu zwijał się kto żyw;Każdy tą pracą był zajęty,Nie miał kto służyć do mszy świętej.Pomyślał paź: Usłużę ja!I do zakrystii bieży:„Nie będzie zdroż<strong>na</strong> zwłoka ta,Gdy Bogu się <strong>na</strong>leży”.Na księdza zręcznie albę wdziałI or<strong>na</strong>t haftowany,Ampułki <strong>na</strong>lał, podniósł mszał,Sam w komżę też przybrany.Ministranturę umiał takJak pa<strong>ci</strong>erz dosko<strong>na</strong>le;Rozumiał księdza każdy z<strong>na</strong>k,Niby sam czytał w mszale;Klękał <strong>na</strong> lewo i <strong>na</strong> prawo,Dzwonkiem, gdzie trzeba, trząsał żwawo,A kiedy S a n c t u s się ozwało,Machnął nim trzykroć z siłą całą.Gdy potem kornie ksiądz schylonyPodniósł hostię świętąI Boga, co w niej utajonyPrzemianą niepojętą,Ministrant wówczas szybko dzwonił,By każdy kląkł i głowę skłoniłI w piersi się przed Zbawcą bił,Co grzech <strong>na</strong>sz pierworodny zmył.Niezmiernie tak przez całą mszęUważny był i pilnyMając pobożną służbę tę47


W pamię<strong>ci</strong> swej niemylnejI póty nią zajętą głowę,Aż I t e, m i s s a e s t końcoweKsiądz rzekł, do wiernych obrócony,I obrzęd został dopełniony.Frydolin po mszy prędko jużW zakrystii się uwinął;Z koś<strong>ci</strong>oła wybiegł – droga tuż,I zaraz wioskę minął.Nie ustał jeszcze ranny chłód,Ochoczo śpieszył więc do hut;By sobie zaś czas drogi skró<strong>ci</strong>ć,Godzinki jął półgłosem nu<strong>ci</strong>ć.Aż ujrzał pieców rząd dymiących;Do miejsca wkrótce doszedł samI spytał ludzi tam stojących:„Czy spełnion rozkaz <strong>da</strong>ny wam?”Z nich jeden, złośnie krzywiąc twarz,Na czeluść pieca wskazał: „Masz!Właśnieśmy go ukołysali!Pan hrabia sługi swe pochwali”.Frydolin z odpowiedzią tąDo zamku zaraz bieży.Tam groźny pan ujrzawszy goSwym oczom ledwo wierzy.„Nędzniku”, krzyknie, „Gdzieś był? Mów!”„Ja w hutach byłem”. – „Żartuj zdrów!Lub chybaś dużo spóźnił się?”„Ach, panie, tak: o całą mszę.Gdym dostał rozkaz iść do hut,Pan hrabia mi nie zgani,Żem wierny służbie poszedł wprzódZapytać się mej pani;Kazała mi wysłuchać mszy;Tom spełnił i koronki trzyZmówiłem w <strong>ci</strong>ągu tej godzinyZa szczęś<strong>ci</strong>e pańskie i hrabiny”.Zdumiony hrabia nie wie sam,Co myśleć; pyta znów młodzia<strong>na</strong>:„No, jakaż <strong>ci</strong> więc w hutach tamOdpowiedź była <strong>da</strong><strong>na</strong>?”„Co by z<strong>na</strong>czyła, trudno rzec;Zaśmiał się <strong>który</strong>ś, wskazał piec:Tuśmy go, rzekł, ukołysali!Pan hrabia sługi swe pochwali”.48


„A Robert?” woła pan i chłódPo <strong>ci</strong>ele uczuł całem;„Czyś go nie spotkał? w stronę hut,Do lasu go posłałem”.„Nigdziem Roberta z żadnej stronyNie dojrzał, Jasny Panie” –„Ha”, westchnął hrabia pognębiony,„Widoczne Boskie w tym skaranie!”Tu po<strong>da</strong>ł słudze rękę swąZ dobro<strong>ci</strong>ą niebywałąI do hrabiny powiódł go,Zdziwionej, co się stało:„Anielska czystość w chłopcu tym,Więc go polecam łaskom twym!Bardzom ja źle uczynić ch<strong>ci</strong>ał,Lecz Bóg po jego stronie stał”.1797PrzełożyłAleksander Albert Krajewski49


WALKA ZE SMOKIEMCzemu wzburzo<strong>na</strong> tłumu falaZ ulic w ulice się przewala?Czy Rodos ginie wśród płomieni?Pędzą zziajani i skłębieni,A wśród nich rycerz <strong>na</strong> rumakuZ trudem prze<strong>ci</strong>ska się po szlaku,Za nim zaś wloką – co za dziwy! –Smoka, o, potwór to prawdziwy!I dziś <strong>na</strong>pełnia serca drżeniem,Gdy krokodyli pysk wyszczerza;I wszyscy patrzą ze zdumieniemNa smoka albo <strong>na</strong> rycerza.Jak gdyby ujrzał tłum upiora,Słychać krzyk: „Patrz<strong>ci</strong>e <strong>na</strong> potwora!Porywał owce i pasterzy,A teraz powalony leżyPrzez jadącego tu młodzia<strong>na</strong>;Inni, co walczyć w imię Pa<strong>na</strong>Szli, nie wracali już z pustkowi –Chwała i cześć bohaterowi!”Biegną pod klasztor, gdzie rycerzeJa<strong>na</strong> Chrz<strong>ci</strong><strong>ci</strong>ela w mrocznej sali,Od<strong>da</strong>ni chrześ<strong>ci</strong>jańskiej wierze,Na wielką radę się zebrali.I młodzian się do mistrza zbliża,Na pięknej zbroi godło krzyża;Za nim płonące wi<strong>da</strong>ć twarze –Pomruk <strong>na</strong>pełnia refektarze.Ów rzecze skromnie: „Zabić zwierza –Powinność była to rycerza;Bo smok pustoszył trzody, ziemie,Żałobą okrył <strong>na</strong>sze plemię.Pasterz nie lęka się już wcale,Wędrowiec śmiało śpi w gęstwinie,I pielgrzym wspi<strong>na</strong> się po skaleDo miejsca, które z cudów słynie.”Ale mistrz patrząc <strong>na</strong>ń surowoRzecze: „Walczyłeś brawurowo,Odwaga z czynów twych wyziera,Ta, która zdobi bohatera.Lecz mów – z<strong>na</strong>sz pierwszy obowiązek,Co nierozłącznie spaja związekTych, co są krzyżem <strong>na</strong>z<strong>na</strong>czeni?”Wszyscy pobledli zatrwożeni.„Z<strong>na</strong>m: posłuszeństwo – rzekł łagodnie50


Rycerz, zgi<strong>na</strong>jąc się w pokłonie –Musi oporność mieć za zbrodnię,Kto pragnie bratem być w Zakonie.”„I tę powinność tyś zuchwalePodeptał! – krzyknął mistrz w zapale –Niebaczny, że jej wzbrania prawo,Niecnie podjąłeś walkę krwawą!”„O panie, bądźże sędzią moim –Odrzecze rycerz ze spokojem –Myślałem, że ruszając w poleWypełniam prawa sens i wolę.Z premedytacją wyruszyłem,Gdy osądziłem, że już pora,Specjalny podstęp wymyśliłem,<strong>Aby</strong> zwy<strong>ci</strong>ężyć dziwotwora.Pię<strong>ci</strong>u obrońców <strong>na</strong>szej wiaryPadło, spełniły się ofiary;Więc nie chcąc pod<strong>da</strong>ć się losowi,Tyś wzbronił bić się Zakonowi.Lecz moim sercem rozporządzaNiepoko<strong>na</strong><strong>na</strong> walki żądza –W s<strong>na</strong>ch <strong>ci</strong>chej nocy, w marzeń znojuWidziałem siebie w krwawym boju.A gdy świtanie wstało nowe,O nowych klęskach niosąc wieś<strong>ci</strong>,Wś<strong>ci</strong>ekłość mą ogarnęła głowęI odważyłem się – z boleś<strong>ci</strong>.Myślałem sobie: co sposobiNas <strong>na</strong> herosów, sławą zdobi,Co czynią wielcy bohaterzy,Że pieśń – ich dzieje w świe<strong>ci</strong>e szerzy,Że uwielbienie pogan ślepychDało im bogów blask i przepych?Potrafią, gdy im przemoc zbrzydła,Ziemię uwolnić od straszydła,Odwrócą od ofiary klęski,Zduszą grożące jej centaury,Z dzikim lwem stoczą bój zwy<strong>ci</strong>ęskiI poko<strong>na</strong>ją Minotaury.Czy tylko Saracenów głowy –Godne, by miecz je ChrystusowyŚ<strong>ci</strong><strong>na</strong>ł, gdy jego mocne ramięKażdego prze<strong>ci</strong>wnika złamie?Zbawienie świata, postrach bogów –Tylko fałszywych bić ma wrogów?Złączo<strong>na</strong> z męstwem chytrość wężaWszystkie przeszkody przezwy<strong>ci</strong>ęża.Więc wyruszyłem między głazy,51


By poz<strong>na</strong>ć przejś<strong>ci</strong>a, dróżki, ślady –Tam przemyślałem wiele razySzczegóły przyszłej eskapady.Rzekłem do <strong>ci</strong>ebie zasmucony:«O j czyste mnie wzywają strony.»Dałeś swą zgodę – więc w pokorzeWzburzone przepłynąłem morze.Gdy osiągnąłem brzeg ojczysty,Na zamówienie – dłoń artystyWyczarowała obraz smoka,Zgodnie z pamię<strong>ci</strong>ą mego oka.Na krótkich łapach – brzuch kosmatyZ ogromną siłą niszczy<strong>ci</strong>elską,I gruby pancerz łuskowatyPotężne opasuje <strong>ci</strong>elsko.Na wszystkie strony szyję miota,A gardziel, jak do piekieł wrota,Zieje, zdobyczy wiecznie ch<strong>ci</strong>wa;Chrapliwy dech się z niej wyrywa,A przez oddechu gęste kłębyOstre w szeregach błyszczą zęby;Język jak sztylet z <strong>ci</strong>enkim szpicem,Oczka rzucają błyskawice,Co gasną w rozwichrzonej grzywie.Cielsko się kształtem kończy węża,Co w koło wijąc się straszliwieKonia opasać mógł i męża.W szczegółach ś<strong>ci</strong>śle odtworzony,Straszną szaroś<strong>ci</strong>ą powleczony,Pół wąż, pół smok, pół jaszczur duży,Którego zrodził jad kałuży.Gdy potwór gotów był, dwa dogiWybrałem wielkie, psy bez trwogi,Silne, biegnące w cwał po łąceI żubra dopaść umiejące.Szczułem je, aby szły <strong>na</strong> smokaI gryzły w opętaniu dzikiem;<strong>Aby</strong> trysnęła zła posoka,G<strong>na</strong>łem je bezustannym krzykiem.Gdzie ruń <strong>na</strong> brzuchu śnieżnobiała,Poczwara słabe miejsce miała –Psy podbechtałem, by co siłyOstre kły w miejsce to wraziły.Gdy dogi <strong>na</strong> potwora idą,Sam, uzbrojony długą dzidą,Wś<strong>ci</strong>ekłość w arabie rozjątrzyłemI <strong>na</strong> potwora popędziłem.Mięśnie <strong>na</strong>pi<strong>na</strong>m, aż dygocą,52


<strong>Aby</strong> poczwary sile sprostać,I rzucam dzidę z taką mocą,Jakbym ch<strong>ci</strong>ał przebić straszną postać.Konia, co wspi<strong>na</strong> się i <strong>ci</strong>ska,Trzymam, gdy pianę toczy z pyska;Skamląc psy łaszą się w pół drogi –Nie puszczam, aż przywykną dogi;Trze<strong>ci</strong> raz księżyc się odmienia,Gdym skończył pilne te ćwiczenia;A gdy psy były już zawzięte,Szybkim przewiozłem je okrętemI powró<strong>ci</strong>łem w <strong>na</strong>sze strony,Z radoś<strong>ci</strong>ą brzeg ujrzałem luby,I nie spocząłem, utrudzony,Aż wypełniłem święte śluby.Bo zaraz w serce me uderzaKraju mojego boleść świeża –Martwych pasterzy z<strong>na</strong>leziono,Każdy z nich miał roz<strong>da</strong>rte łono.Więc serce za doradcę biorąc,Natar<strong>ci</strong>e obmyśliłem skoro,Zwołałem giermków i <strong>na</strong> błoniaDoświadczonego pędzę konia;Obok mnie rozjuszone dogiWe wś<strong>ci</strong>ekłym g<strong>na</strong>ją niepokoju,I mkniemy tam, gdzie potwór srogi,Tam, gdzie nie będzie świadka boju.Z<strong>na</strong>sz koś<strong>ci</strong>ół, panie, co wysokoSkalną wzmocniony jest opoką,Widoczny z każdej świata strony –Wzniósł go przed laty mistrz <strong>na</strong>tchniony.Kryje się skromnie w tej ustroni,Ale cudowną świętość chroni:Marii z Dzie<strong>ci</strong>ątkiem obraz stary –A trzej królowie znoszą <strong>da</strong>ry.Trzydzieś<strong>ci</strong> stopni po trzy razyPątnika od tych ś<strong>ci</strong>an oddziela,Ale gdy dotrze między głazy,Krzepi go bliskość Zbawi<strong>ci</strong>ela.Tam, gdzie się mgła <strong>na</strong>d skałą mota,Jest w głębi wydrążo<strong>na</strong> grota,Na ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong>ch błyszczą krople rosy,Nie zaglą<strong>da</strong>ją tam niebiosy.I dniem, i nocą potwór leży,Gotowy zawsze do grabieży –U stóp koś<strong>ci</strong>ółka bestia wś<strong>ci</strong>ekłaCzyha jak smok u bramy piekła.Gdy pielgrzym wspiął się <strong>na</strong> szczyt skały,53


Potwór, stojący tam <strong>na</strong> war<strong>ci</strong>e,Na niego rzucał się zuchwałyI niósł do groty – <strong>na</strong> pożar<strong>ci</strong>e.Na skałę twardym wchodzę krokiem,Lecz nim wyruszę w bój ze smokiem,Przed Zbawi<strong>ci</strong>elem klęknąć muszę,<strong>Aby</strong> oczyś<strong>ci</strong>ć z grzechów duszę,I opasuję się żelazemW małym koś<strong>ci</strong>ółku przed obrazem.I w prawą dłoń ujmuję dzidę,I <strong>na</strong> plac boju szybko idę.Moi giermkowie za mną w tyle –Rozkaz rzu<strong>ci</strong>łem im <strong>na</strong> progu,Dosia<strong>da</strong>m konia, zwlekam chwilęI duszę swą polecam Bogu.Ledwiem się z<strong>na</strong>lazł <strong>na</strong> równinie,Gdy para dogów mnie wyminie,Lękliwie parskać koń zaczy<strong>na</strong>,Na tylnych nogach wzwyż się wspi<strong>na</strong>,Bo w kłąb zwinięte całkiem bliskoW słońcu wygrzewa się smoczysko,Na <strong>ci</strong>epłej ziemi koło drogi.Rzu<strong>ci</strong>ły się <strong>na</strong> smoka dogi,Lecz odskoczyły w mgnieniu oka,Kiedy przepastne rozwarł gardłoI z płomienistej paszczy smokaWy<strong>ci</strong>e szakala się wy<strong>da</strong>rło.Ale zagrzane mym wezwaniemSkoczyły z wś<strong>ci</strong>ekłym uja<strong>da</strong>niem,Gdy w lędźwie okrutnego zwierzaZ rąk mych oszczepu <strong>ci</strong>os uderzaI <strong>na</strong> kształt bezsilnego kijaOd łusk pancerza się odbija;Lecz nim rzu<strong>ci</strong>łem po raz wtóryOszczep – mój koń się wspiął do góry,Spłoszony bazyliszka wzrokiem,Zatrutym tchem smoczego pyska,I umknął w tył strwożonym skokiem –W oczy mi śmierć zajrzała z bliska.Więc zeskoczywszy z konia żwawo,Miecza dobywam z zimną wprawą,Lecz próżne mego miecza razy –Smok jakby był odziany w głazy.Nagle potężny <strong>ci</strong>os ogo<strong>na</strong>Przy<strong>ci</strong>snął mnie do ziemi ło<strong>na</strong>.Już widzę paszczę rozdziawioną,Zębatym ostrzem <strong>na</strong>jeżoną,Siejącą ostrej siarki zapach,54


Gdy psy dopadły jego brzucha,Ze wyjąc przysiadł <strong>na</strong> dwu łapach –Przestrzeń roz<strong>da</strong>rła skarga głucha.Nim wy<strong>da</strong>rł się z uchwytu zębów,Zerwałem się wśród pary kłębówI słabe miejsce wypatrzyłem,I miecz aż po rękojeść wbiłemW jelita, przytrzymując długo,Aż krew trysnęła czarną strugą.Smok oblewając mnie jej waremZwalił się, przygniótł mnie <strong>ci</strong>ężarem,Żem omdlał – w przepaść runął <strong>ci</strong>emną.Gdy mnie zbudziła krzyków burza,Giermkowie stali już <strong>na</strong>de mnąI martwy smok we krwi się nurza.”Długo więzio<strong>na</strong> chęć poklaskuWybuchła huraganem wrzasku.Gdy skończył rycerz, pod klepiskoToczy się głosów kłębowiskoI stąd z powrotem się przewalaZ szumem i z hukiem echa fala.To brać zakon<strong>na</strong> się upiera –Pokazać tłumom bohatera!Po czym uwieńczyć laurem czołoTego, co przyniósł ocalenie;Lecz mistrz <strong>na</strong>kazał <strong>ci</strong>szę – wkołoWnet rozpostarło się milczenie.I rzecze: „Twoja ręka skoraKraj uwolniła od potwora,Lud w tobie widzi swego boga,Lecz Zakon <strong>ci</strong>ebie ma za wroga,Bo robak serce twoje toczy,Bardziej zjadliwy niż jad smoczy.Ten wąż, co w serce wkradł się młode,Zgniliznę siejąc i niezgodę,Zrywa porządku związek święty,Krnąbrnoś<strong>ci</strong>ą swoją Złemu służy –Oto przekory duch przeklęty,Co ład obala, światy burzy.Mameluk także wie, co męstwo,Chrześ<strong>ci</strong>jan cnotą – posłuszeństwo;Bo gdzie Zbawi<strong>ci</strong>el w swej wielkoś<strong>ci</strong>Żył biednie, jako ludzie proś<strong>ci</strong>,Tam w objawienia świętej chwiliOjcowie Zakon założyli;<strong>Aby</strong> łagodzić ludzką dolęI wybujałą kiełzać wolę.Pogoń za sławą – zła, nieczysta.55


Zejdź z oczu! Pycha <strong>ci</strong>ę poniża.Bo kto nie nosi jarzma Chrysta,Ten nie jest godzien jego krzyża.”Wtem gwar się zerwał niesłychany,Zachwiały się od burzy ś<strong>ci</strong>any.O łaskę proszą liczne głosy –Bije potężny krzyk w niebiosy.Młodzian w milczeniu zdjął sukienkę,Całuje srogą mistrza rękę.Chce odejść. Spojrzał mistrz surowyI tymi go powstrzymał słowy:„W ramio<strong>na</strong> chodź starszego brata –Dobrześ zachował się w potrzebie.Przyjm ten krzyż. Oto jest zapłataZa to, żeś przezwy<strong>ci</strong>ężył siebie.”1798PrzełożyłLeopold Lewin56


ŚWIĘTO ELEUZYJSKIEWij<strong>ci</strong>e ze złotych kłosów wieńce,Błękitne goryczki wplataj<strong>ci</strong>e do kłosów!Radość niech w oczach zaświe<strong>ci</strong> goręcej,Bowiem królowa schodzi z niebiosów,Poskromi<strong>ci</strong>elka dzikich zwyczajów plemienia,Która czyni człowieka człowiekowi bratemI koczownicze <strong>na</strong>mioty zamieniaW nieruchome, spokojne chaty.Trwożnie w górskiej rozpadlinieTroglodyta krył się w lasach,I noma<strong>da</strong> <strong>na</strong> pustynieTrawy bujnych łąk wypasał.Z włócznią, z łukiem kraj przemierzałŁowca, bia<strong>da</strong> rozbitkowi,Gdy dzika skała wybrzeżaZ fal wzburzonych go wyłowi!I pozdrawia <strong>na</strong> swej ś<strong>ci</strong>eżceBłądząc córki miłej ślademCeres to pustynne miejsce,Ach, tu kwiat nie kwitnie żaden!I żadnego tu schronienia,<strong>Aby</strong> mogła żyć bezpiecznie,Ni świątyni dla uczczeniaBóstwa wśród pustyni wietrznej.Nie ugoś<strong>ci</strong> jej po żniwachZ kłosów słodkich uczta święta,Na ołtarzach przeraźliwychKoś<strong>ci</strong> ludzkich garść wyschnięta.Wszędzie, dokądkolwiek ruszy,Ten sam widok <strong>na</strong> nią czeka,Opłakuje w wielkiej duszyNędzę, upadek człowieka.„Takim znowu jest ów człowiek,Co go z <strong>na</strong>szych pierwowzorówOlimp w piękne kształty oblekł,Jaśniejące wśród przestworów?Czyliśmy nie <strong>da</strong>li jemuBoskiej Ziemi w posia<strong>da</strong>nie,Lecz on tuła się bez ziemi,Tu, gdzie jego królowanie?Nie zlitująż się niebianieAni nikt z błogosławionychNie wyniesie go z otchłani57


Hańby <strong>na</strong> cudu ramio<strong>na</strong>ch?Tam <strong>na</strong> rajskiej wysokoś<strong>ci</strong>Cudzy ból ich nie poruszy?Lecz ja lęk i żal ludzkoś<strong>ci</strong>Czuję w udręczonej duszy.By się człowiek stał człowiekiem,Niech zawrze nowe przymierzeZ ziemi zbożnej wszelkim wiekiem,Z łonem matki, w ufnej wierze.Niech cz<strong>ci</strong> prawo tysiącle<strong>ci</strong>,Święty bieg księżyców w górze,Co obrotem równym świe<strong>ci</strong>W harmonijnym planet chórze.”Wtem – rozdziela mgły zasłonę,Która oczom ją przesłania,I wśród tłuszczy upojonejBoski obraz się wyłania.Wśród zwy<strong>ci</strong>ęskich biesiadnikówMilczy, otoczo<strong>na</strong> zgrają,Gdy jej w ofierze, wśród krzyków,Czaszę pełną krwi po<strong>da</strong>ją.Lecz odwraca się ze wstrętemI ze zgrozą w twarzy bladej,Mówiąc: „Boga wargi święteNie tkną tygrysiej biesiady.On chce mieć czyste ofiary,Owoce, płody jesieni,Ziemi pobożnymi <strong>da</strong>ryChcą być bogowie uczczeni.”I <strong>ci</strong>ężki oszczep morderczyBierze z myśliwego ręki,I drzewcem <strong>na</strong>rzędzia śmier<strong>ci</strong>Żłobi bruzdę w piasku miękkim.I z wieńca swego wyjmujeŻy<strong>ci</strong>o<strong>da</strong>jne ziarno, wsiewaW ziemię, w głąb szczeliny czułej,I <strong>na</strong>sienie w niej <strong>na</strong>brzmiewa.I <strong>na</strong>tychmiast ziemię wokółOz<strong>da</strong>biają źdźbła zieleni,Wszędzie, dokąd sięga oko,Las się falą złota mieni.Błogosławiąc uśmiechamiZiemi, snop związuje z kłosów,Bierze do ogniska kamieńI mówi córka niebiosów:58


„Ojcze Zeusie, co w eterzeKrólujesz bogów rodzinie,Uczyń z<strong>na</strong>k, żeś rad ofierze,Niechaj ręka twoja skinie!I nieszczęsnemu ludowi,Któremu twa moc nie z<strong>na</strong><strong>na</strong>,Oczy z obłoku rozpowij,<strong>Aby</strong> uz<strong>na</strong>ł w tobie Pa<strong>na</strong>!”I słyszy błaganie siostryNa wysokim swym siedziskuZeus i z niebios rzuca ostryPiorun o zębatym błysku.Zakłębiło się i z trzaskiemZ ołtarza ku niebu dąży,A tam ozłocony blaskiemOrzeł w lotnych kręgach krąży.I wzruszo<strong>na</strong> do nóg królowejDzika <strong>ci</strong>żba tłoczy się radośnie,I topnieją te dusze suroweW pierwszych uczuć człowieczych wiośnie.Odrzucają krwawe włócznie i łuki,Otwierają dusz posępne <strong>ci</strong>emniceI przyjmują boskie <strong>na</strong>ukiZ ust władczyni jasnolicej.I zstępują ze swych siedziskWszystkie bóstwa w nieba blasku,Sama Themis taniec wiedzieI swą sprawiedliwą laskąKażdemu prawa odmierzaI kamieniem odgranicza,I wzywa <strong>na</strong> świadka przymierzaStyksu moc tajemniczą.I bóg kuźni zstąpić raczy,Zeusa pomysłowy syn,Twórca pięknokształtnych <strong>na</strong>czyńZe spiżu i różnych glin.Uczy używać obcęgów,Dmie w kowalski miech jak w róg,Pod jego młota potęgąPowstaje pierwszy pług.Po<strong>na</strong>d wszystkich wznosząc ramię,Pallas dzidą z <strong>ci</strong>ężkim <strong>ci</strong>osemWła<strong>da</strong> <strong>na</strong>d bogów wojskami,Rozkazuje gromkim głosem.Chce zbudować mury, wieże,Wszystkim być tarczą obrony,59


Połączyć w ufne przymierzeŚwiat rozbity, rozproszony.I kieruje boskie krokiNa pola, <strong>który</strong>mi wła<strong>da</strong>,I wnet do jej nóg wysokichBóg granicznych miedz przypa<strong>da</strong>.O<strong>na</strong> łańcuchami ś<strong>ci</strong>skaKrawędź zielonego wzgórza,Także dzikich rzek łożyskaW poświęcony okrąg wnurza.Wszystkie nimfy, oready,Co za szybką ArtemidąTrzęsąc włóczniami w jej śladyKrętą ś<strong>ci</strong>eżką górską idą,Wszystkie schodzą się wśród borów,Krzyk się wzbija <strong>na</strong>d parowy,I pod <strong>ci</strong>osem ich toporówZ trzaskiem pa<strong>da</strong> las świerkowy.I z zielonej wstaje faliBóg, co go wieńczy sitowie,I spław <strong>ci</strong>ężki toczy z <strong>da</strong>liNa rozkaz władczej królowej,I pod<strong>da</strong>ją się rzemiosłuChwile, co mijały lekko,I pnie, co surowo rosły,Okrągłeją pod jej ręką.Śpieszy bóg z<strong>na</strong>d mórz błękituI <strong>ci</strong>osem swego trójzębuPotężne słupy granituWyłamuje z ziemskiej głębi.I rękami waligóryRzuca je od piłek wyżej,I wysoko spiętrza muryWraz z Hermesem, gońcem chyżym.Lecz Apollo ze strun złotychWywodzi pełnię harmonii,Miara czasów, wdzięk prostotyI moc melodyj<strong>na</strong> dzwoni.I z dziewię<strong>ci</strong>ostrunnym śpiewemŁączą swe głosy Kameny,I <strong>ci</strong>cho z pieśni odzewemKamień spaja się z kamieniem.Osadza skrzydło po skrzydleW bramach ręką doświadczonąCybela – i wbija rygle,I skuwa zamki i brony.60


I wnet cud jest doko<strong>na</strong>ny,Budowla <strong>na</strong> fun<strong>da</strong>mentach,I wesołe świątyń ś<strong>ci</strong>anyJaśnieją w przepychu święta.A potem z mirtowym wieńcemKrólowa bogów pośpieszaKu <strong>na</strong>jpiękniejszej pasterceNajpiękniejszego pasterzaWiodąc, wieńczy młodą paręWenus z chłopcem uskrzydlonym,Wszystkie bóstwa znoszą <strong>da</strong>ryBłogosławiąc zaślubionym.I nowi obywateleProwadzeni przez chór bogówW dźwięku niebiańskiej kapeliWchodzą do goś<strong>ci</strong>nnych progów.Ceres, <strong>da</strong>jąc wzór kapłanom,Tu przed ołtarzem ZeusowymBłogosławi rękom związanymI <strong>taki</strong>m odzywa się słowem:„Wolność kocha zwierz pustyni,Wolny wzlata bóg <strong>na</strong>d chmury,Żądze posłusznymi czyniNiezłomne prawo Natury.Człowiek, co w jej środku staje,Niech się zbliży do człowieka,Tylko tym, co czczą zwyczaje,Wolność i siłę przyrzeka.”Wij<strong>ci</strong>e ze złotych kłosów wieńce,Błękitne goryczki wplataj<strong>ci</strong>e do kłosów!Radość niech w oczach zaświe<strong>ci</strong> goręcej,Bowiem królowa zeszła z niebiosów,Która <strong>na</strong>m słodką ojczyznę <strong>da</strong>ła,By człowiek widział w człowieku brata,Niech w <strong>na</strong>szej pieśni zabrzmi jej chwała,Darzącej szczęś<strong>ci</strong>em Matki świata.1798PrzełożyłMieczysław Jastrun61


SMUTNA DZIEWCZYNASzumi dębi<strong>na</strong>,A chmury w biegu,Siedzi dziewczy<strong>na</strong>U rzeki brzegu,Fala się łamie i falę popycha,O<strong>na</strong> w noc czarną wzdycha i wzdycha,A twarz ma smutno spłakaną.„Serce mi zmarło,Pusty mój świat,Ży<strong>ci</strong>e wy<strong>da</strong>rłoMych pragnień kwiat.Weź swoje dzie<strong>ci</strong>ę, weź tam, o święta!Wiem, co rozkoszy ziemskiej ponęta,Żyłam i byłam kochaną.” –Ni płaczu zdrojemSerce ostudzisz;Ni żalem swoimZ grobu go zbudzisz.Mów, co po<strong>ci</strong>eszyć może w niedoliPo stra<strong>ci</strong>e szczęś<strong>ci</strong>a serce, gdy boli?To <strong>ci</strong>, śmiertel<strong>na</strong>, przez<strong>na</strong>czę. –„Ni płaczu zdrojemSerce ostudzęNi żalem swoimZ grobu go zbudzę;Po<strong>ci</strong>echa moja w mojej niedoli,Po stra<strong>ci</strong>e szczęś<strong>ci</strong>a, gdy serce boli,Kiedy się żalę i płaczę.”1798PrzełożyłA<strong>da</strong>m Gorczyński62


NENIAI piękność ginąć musi; ludzi, niebian wzruszy,Nie tknie spiżowej Zewsa stygijskiego duszy.Raz to tylko zmiękczyła miłość <strong>ci</strong>eni boga,A i wtenczas, surowy, cofnął <strong>da</strong>r ze proga.Nie zamknie Afrodytę młodzieńcowi rany,Gdzie kłem w <strong>na</strong>dobnym <strong>ci</strong>ele tkwił dzik rozhukany.I wiecz<strong>na</strong> matka sy<strong>na</strong> zbawić nie pobiegnie,Gdy ten, pełniąc wyroki, w skiejskiej bramie legnie;Lecz wstanie o<strong>na</strong> z morza, z nią Nereja córy,Ubóstwią bohatera ich żałosne chóry.Patrz! bogi wszystkie płaczą, i płaczą boginie,Że to, co piękne, mija, że co wielkie, ginie.Pysz<strong>na</strong> jest, w lubych uś<strong>ci</strong>ech być żałobnym pieniem,Bo co jest pospolite, chłonie Ork z milczeniem!1799PrzełożyłJózef Dionizy Mi<strong>na</strong>sowicz63


PIEŚŃ O DZWONIEMocno z gliny wypalonyStoi w ziemi formy głaz:Dziś być musi dzwon skończony;Nuże, bra<strong>ci</strong>a, <strong>da</strong>lej wraz!Jak gorący zdrójPo<strong>ci</strong>ec musi znój...Gdy ma mistrz swym dziełem słynąć,Łaska z góry musi płynąć.Przy <strong>taki</strong>m, jak to, ważnym dzielePoważnych również trzeba słówI dobrych mów potrzeba wiele,A praca raźno pójdzie znów.Tak teraz pilnie oglą<strong>da</strong>jmy,Co spod sił ludzkich wyszło mdłych,A złym człowiekiem pogardzajmy,Co nie rozważa czynów swych.To właśnie jest, co człeka zdobi,Na co mu rozum <strong>da</strong>je wzór,Że w głębi serca wprzód sposobi,Co mu z rąk wyjść ma jako twór.Weź<strong>ci</strong>e drzewa z świerku pienia,Lecz to suche musi być,By ś<strong>ci</strong>śnięty żar płomieniaMógł z tym większą siłą bić!Lej<strong>ci</strong>e miedzi płynDo cynkowych rynn,<strong>Aby</strong> spiżu masa płyn<strong>na</strong>Tam płynęła, gdzie powin<strong>na</strong>.– Vivos voco, mortuos plango, fulgura frango.Co dłoń dobywa w tajemnicyZ pomocą ognia z ziemskich łon,O tym wysoko <strong>na</strong> wieżycyW głos wkrótce będzie świadczył dzwon.I będzie wzruszał dźwięki swymiCzłowiecze ucho w późne dnie,Będzie się skarżył wraz z smutnymi,Wraz z pobożnymi modlił się.Co tu <strong>na</strong> dole ziemskim synomPrzez<strong>na</strong>czeń zmienny niesie los,To w górze dźwięków wnet krainąPoniesie <strong>da</strong>lej dzwonów głos.Skaczą bańki i <strong>ci</strong>ecz pryskaPod wewnętrznym wrzeniem par.64


Wrzuć<strong>ci</strong>e sole do ogniska,To ostudzi prędko war...Ciecz się musi szklićI bez piany być,<strong>Aby</strong> metal oczyszczonyCzyste, pełne wy<strong>da</strong>ł tony.Dźwiękiem wesela wita dzie<strong>ci</strong>ę,Gdy pierwszy raz podniesie wzrokI pierwszy w ży<strong>ci</strong>u i <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>eW obję<strong>ci</strong>ach snu chce stawić krok:Przed nim złożone w czasów urnęŚpią losy jasne albo chmurne,A serce matki bez przestankuStrzeże złotego jego ranku –Szybko za rokiem le<strong>ci</strong> rok...W bój ży<strong>ci</strong>a wpa<strong>da</strong> dzikie chłopię,Dumnie uszedłszy dziewcząt łzom,Przez świat dla siebie drogę kopieI wraca obcy w ojców dom;I tutaj widzi jaśniejącą,Jak posąg, <strong>który</strong> z nieba spadłZ twarzą rumieńcem róż płonącą,Dziewicę w pełni młodych lat.Bezbrzeż<strong>na</strong> chwyta go tęsknica,Serce przejmuje słodki czar.Łzami zroszone kryje lica,Skąd dzikich zabaw słyszy gwar.Zmieszany śledzi błysk jej szaty,Jej słowa już mu szczęś<strong>ci</strong>em sąI <strong>na</strong>jpiękniejsze zbiera kwiaty,By nimi zdobić miłość swą.Błoga tęsknoto i <strong>na</strong>dziejo!Pierwszej miłoś<strong>ci</strong> złote dni!Otwarte nieba wam się śmieją,Szczęś<strong>ci</strong>e i rozkosz serce śni –O, obyś wiecznie w pełnej krasieKwitnął miłoś<strong>ci</strong> młodej czasie!Ot już bru<strong>na</strong>tnieją <strong>ci</strong>ecze:Więc tę płytkę wewnątrz włóż,Gdy się szklistą rdzą obleczeCzas do lania <strong>na</strong>dszedł już.Teraz bra<strong>ci</strong>a wrazBa<strong>da</strong>ć dobroć mas!Gdy stopione kruszców częś<strong>ci</strong>Z<strong>na</strong>k to, że się <strong>na</strong>m poszczęś<strong>ci</strong>.Bo gdzie powaga z łagodnoś<strong>ci</strong>ąI siła łączy się z tkliwoś<strong>ci</strong>ą,Tam akord zgodny wy<strong>da</strong> dźwięk.Więc, gdy o związek wieczny chodzi,65


Patrz, czy się serce z sercem zgodzi!Szału jest chwila, żalu wiek.W oblubienic wpięte włosyŚwiecą wianki mile tak,Gdy koś<strong>ci</strong>elnych dzwonów głosyUroczysty <strong>da</strong>dzą z<strong>na</strong>k.Lecz, ach! z ży<strong>ci</strong>a tą koronąŻy<strong>ci</strong>a maj się skończyć miał,Wraz z przepaską i zasłonąPęka także piękny szał.Choć żar uczuć zbladł,Niech miłość zostanie,Wszak choć okwitł kwiat,W owocu jest trwanie;Wytrwać musi mążW <strong>ci</strong>ągłej z ży<strong>ci</strong>em wojnieI z trudem i znojnieZasadzać i tworzyć,Borykać się, korzyć,Nie ustać wśród drogi,By los ubiec wrogi.Toż płyną mu zewsząd owoce i <strong>da</strong>ry,Napełnia się spichlerz skarbami bez miary,Miejsc nowych potrzeba i dom rośnie w<strong>ci</strong>ąż.W domu się krzątaTroskliwa gosposiaPoważnie i skromnie,Jak przystoi żonieW rodzinnym jej gronie.I uczy dziewczęta,I czuwa <strong>na</strong>d chłopcem,I mądrze w<strong>ci</strong>ąż wła<strong>da</strong>,A rąk nie zakła<strong>da</strong>.Gdzie jej oka błyskPadł... już rośnie zysk.Napełnia skarbami swe składy pachnące,To w ręku obraca wrze<strong>ci</strong>ono furcząceLub w skrzyni gładzonej ukła<strong>da</strong> po brzegWełny zapas lśniący i płót<strong>na</strong>, jak śnieg.I łączy z pożytkiem blask i upiększanieNiezmordowanie.Weselem błyszczy ojca wzrok,Gdy, stanąwszy <strong>na</strong> wyniosłym ganku,Patrzy <strong>na</strong> szczęś<strong>ci</strong>e swe co krok:I widzi stogów sterczące koły,Napełnione po szczyt stodołyI spichlerzy wypiętrzone sale,66


Rozkołysane łanów fale.Dumnie się chełpi tem:Mocno, jak trwałość ziem,Choćby spadł nieszczęść grom,Stoi mój dumny dom.Lecz z przez<strong>na</strong>czeń czarną władząZwiązki zawrzeć się nie <strong>da</strong>dzą,A nieszczęś<strong>ci</strong>a szybki krok.Ot! już kruszce razem w płynie,Już do lania <strong>na</strong>dszedł czas,Lecz nim masa w formę spłynie,Wpierw modlitwę zmówmy wraz!Czop z otworu bierz! –Boże domu strzeż!Ciecz spływając do łożyskaStrzela dymem, ogniem błyska.I w ogniu leży dobry czyn,Gdy <strong>na</strong>d nim czuwa ludzki syn;Cokolwiek czyni i co tworzy,Zawdzięcza owej sile Bożej.Lecz straszną bywa ta potęga,Kiedy się z więzów swych rozprzęga,Gdy wol<strong>na</strong> w własny wkroczy śladI dziko burzy wszelki ład.Bia<strong>da</strong>! gdy poza graniceNiewstrzyma<strong>na</strong> już wybieżyI przez ludne miast ulice,Rozszalała, pożar szerzy.Bo żywioł zawiś<strong>ci</strong>ą nękaTo, co stworzy ludzka ręka.Z chmury każeŁaska tkliwaSpływać dżdżom:Z chmury takżeSię wyrywaStraszny grom.Co tam w wieży jęczy tak?To burzy z<strong>na</strong>k.Krwawy blaskSkrył niebiosy,O, to nie jest ranku brzask!Co to za głosy!Przy domu tymKłębi się dym!Z sykiem ognia słup wytryska,Przez ulicę le<strong>ci</strong>, błyskaI płomieniem krwawym <strong>ci</strong>ska.Powietrze, jakby piec wielki,Żarem bucha, trzeszczą belki,67


Lecą słupy, ok<strong>na</strong> brzęczą,Kwilą dzie<strong>ci</strong>, matki jęczą.Bydło głośno ryczy z trwogiWśród pożogi.Wszystko pełne przerażenia.Noc się w jasny dzień przemienia,Utworzonym z rąk łańcuchem,Szybkim ruchemLe<strong>ci</strong> wiadro; łukiem bieżyZ beczek wody potok świeży.Z wy<strong>ci</strong>em wicher pędzi z wieży,Zlany z ogniem w jeden tonPoprzez krokwie w <strong>da</strong>ch uderza,Z <strong>da</strong>chu wpa<strong>da</strong> do spichlerzaZ sykiem trawiąc suchy plon.I jak gdyby rozszalałaCh<strong>ci</strong>ała <strong>na</strong>gle ziemski pieńZniszczyć, stoczyć, aż po rdzeńKu niebiosom się rozlałaI błękit zbladł –A człowiek padłU stóp strasznej siły BożejI z rozpaczą jej się korzy,Razem dziwi się i trwoży.Nad sczerniałąKupą zgliszczyWicher tylko dziko świszczy.W pustych ok<strong>na</strong>ch z jękiem sia<strong>da</strong>Duch rozpaczy...Czasem orszak chmur tułaczyZ góry spojrzy.Biedny człowiekJeszcze jedno śle spojrzenieNa zmarniałe swoje mienieI z niestartą łzą u powiekZa wędrowny kij uchwyta:Przyszłość już <strong>na</strong>dzieją wita.Choć pracy jego zniknął z<strong>na</strong>k,Ileż zostało mu słodyczy?Wzruszony głowy drogich liczyI oto żadnej mu nie brak!Ot! już forma wypełnio<strong>na</strong>,Zanurzmy ją w ziemi chłód!Lecz, gdy wyjdzie dzwon z jej ło<strong>na</strong>,Czyż <strong>na</strong>m spła<strong>ci</strong> znojny trud?Może spiż <strong>na</strong>s zdradzićI formę rozsadzić.Często, choć nieszczęś<strong>ci</strong>e czyha,Nam <strong>na</strong>dzieja się uśmiecha.68


Ciemnemu świętej ziemi łonuOd<strong>da</strong>jem ufnie przyszły dzwon,Powierza rolnik skromny plon,W <strong>na</strong>dziei obfitszego plonuŁaski z niebieskich czeka stron.Lecz kosztowniejsze jeszcze ziar<strong>na</strong>Kładziemy smutni w chłodny gróbZ wiarą, że prochu garstka mar<strong>na</strong>Zakwitnie znów spod trumny stóp.Głucho z tumuJęczy dzwon,Śpiew to smutnyLudzki zgon.Płyną <strong>ci</strong>ężko te grobowe dźwiękiSmutnej zwrotki, ostatniej piosenki.Ach! to była żo<strong>na</strong> wier<strong>na</strong>,Ach! to wier<strong>na</strong> była matka,Którą czarnych książąt władzaZ objęć męża uprowadza,Z jej małych dziatek gromadki,Co jak delikatne kwiatkiNa jej <strong>ci</strong>epłym łonie rosły:Tyle szczęś<strong>ci</strong>a z sobą niosły!Tkliwe związki w <strong>ci</strong>chym rajuJuż <strong>na</strong> wieki zerwał zgon,Bo ta mieszka w <strong>ci</strong>eniów kraju,Co dzierżyła matki tron.Bo już zgasły wierne oczyI jej troska, i jej trud:Grono sierot wnet otoczyMacoszego serca chłód.Teraz, nim się dzwon oziębi,Może spocząć każdy z was,Jak ptak wolny w leśnej głębiTak swobodnie spędzić czas.Z błyskiem nocnych zórzChłopcy wolni jużAnioł Pański odmówili;Lecz mistrz nie ma wolnej chwili.W borze pełni tęsknej troskiPrzyspieszają krok wędrówce,Do ojczystej dążąc wioski.Becząc <strong>ci</strong>ągną liczne owce;W ślad za nimiPięknych krów i wołów sta<strong>da</strong>.Wszystko z rykiemDo z<strong>na</strong>jomych obór wpa<strong>da</strong>.Pełen zbożaWjeżdża potemWóz z łoskotem.69


W snopach leżyBarwny, świeżyWieniec z niw,Z młodych żeńców gro<strong>na</strong> bieżyW tan kto żyw.Wnet u<strong>ci</strong>sza się w ulicy.Razem z ognisk jasnym blaskiemGromadzą się domownicy –Brama w zamek wpa<strong>da</strong> z trzaskiem.Czarne <strong>ci</strong>enieSkryły ziemię,Lecz spokojnie rolnik drzemieW nocny mrok,Co zbrodnicze budzi plemię –Bo go strzeże prawa czujny wzrok.Wzniosła władza, ta bogataCóra niebios, która splataRówne z równym tak radośnie,Na której miast ogrom rośnie,Co przez pola i wśród puszczyNiosła ludzkość dzikiej tłuszczy,Wstępowała pod zagrodyUcząc wiary, pracy, zgodyI wszczepiała święty zaród:Cz<strong>ci</strong>ć kraj ojców, kochać <strong>na</strong>ród!Wi<strong>da</strong>ć ruchy rąk tysiąca,Gdzie pracuje pilny lud,Sił dobywa pierś płonąca:Wspól<strong>na</strong> praca, jeden trud!Z mistrzem wraz się czeladź spieszyPod opieką wolnych praw;Każdy miejscem swym się <strong>ci</strong>eszy,Drwiąc z próżniaków i ich spraw.Ozdobą obywatelaPraca, w pracy źródło łask;Królom godność cz<strong>ci</strong> udziela,Nam dłoń pil<strong>na</strong> <strong>da</strong>je blask.Cny pokoju!Słodka zgodo!Przebywaj<strong>ci</strong>eDługo, zawsze w mieś<strong>ci</strong>e tym!Oby nigdy dzień nie <strong>na</strong>dszedł,W <strong>który</strong>m srogich walk swawolaSpustoszy te <strong>ci</strong>che pola.Kiedy niebo,Co zórz nocnych i wieczorówChwyta czar,70


Od płomieni wiejskich dworów,Miast palonych straszny żar!Teraz niech się w proch rozle<strong>ci</strong>Ś<strong>ci</strong>skający spiże wzór,W sercu, w oku radość wznie<strong>ci</strong>,Gdy <strong>na</strong>m piękny wy<strong>da</strong> twór.Niech swój <strong>ci</strong>ężki lotW płaszcz skieruje młot!Bo nim dzwon się wyjść pokusi,Formę <strong>na</strong>jpierw strzaskać musi.W stosownym czasie mistrz wyrokiemMądrym rozbija formę sam.Bia<strong>da</strong>! gdy spiż ogni potokiemSam się uwalnia z władzy tam.Z siłą piorunu ślepą, wś<strong>ci</strong>ekłąRozsadza wnet pęknięty dom,Jakby rozwarło paszczę piekło,Miotając wkoło zguby grom.Zwierzęcych sił bezmyśl<strong>na</strong> władzaLepszego losu nie sprowadza,Gdy sobie <strong>na</strong>ród wolność skradł,Wnet dobrobytu znika ślad.Bia<strong>da</strong>! gdy <strong>ci</strong>cho zgromadzanyMateriał palny gotów jużI lud, targając swe kaj<strong>da</strong>ny,W własnej obronie chwyta nóż.Kiedy bunt szarpnie sznury dzwonów,Słychać w ich bi<strong>ci</strong>u wy<strong>ci</strong>e hordI miast pokoju świętych tonówHasło straszliwe: Krew i mord!„Wolność i równość”! zewsząd płynie,Cichy mieszczanin chwyta broń,Ulice pełne i świątynie,I band oprawców peł<strong>na</strong> błońKobiety stają się hie<strong>na</strong>mi,Igrają z grozą, z śmiechem mrąI jeszcze drżące panter kłamiNieprzyja<strong>ci</strong>ela serce drą.Nic nie jest świętym, rozwiązujeSię wszelki związek, wszelki wstydI dobre złemu ustępuje:Występek z zbrodnią dzierżą szczyt.Choć niebezpiecznym jest lew w złoś<strong>ci</strong>,Zgubne tygrysa ostre kły,Lecz <strong>na</strong>jstraszniejszą z okropnoś<strong>ci</strong>Jest w dzikim szale człowiek zły.Bia<strong>da</strong> tym! którzy <strong>ci</strong>enie chwalą,I chcą je ubrać w blaski gwiazd,71


Bo te nie świecą, tylko palą,Proch zostawiają z wsi i miast.Bóg zgotował <strong>na</strong>m <strong>na</strong>grodę:Wśród gwiaździstych, jasnych lśnień,Jak z łuszczyny ziarno młodeMetalowy wyszedł rdzeń.Od brzegu po stropŚwiateł wykwitł snop.A <strong>na</strong> tarczy herb się błyszczy,Doświadczonych chwaląc mistrzy.A teraz tuUtwórz<strong>ci</strong>e, bra<strong>ci</strong>a, razem koło:Musimy ochrz<strong>ci</strong>ć dzwon wesoło,Imię „Concordia” <strong>da</strong>my mu.Niech głosi zgodę, cnotę, obowiązekI stworzy w gminie serc i duchów związek,I niechaj <strong>na</strong><strong>da</strong>l głosi to,Do czego mistrz przez<strong>na</strong>czył go.W górze <strong>na</strong>d niskim, ziemskim ży<strong>ci</strong>emWejdzie w błękitny nieba szmat,Piorunom zawtóruje bi<strong>ci</strong>em,W świetlany gwiazd spoglądnie świat.I będzie nutą nieb proroczą,Jak ów systemów jasny tok,Co chwaląc Stwórcę w wieczność kroczą,I uwieńczony wiodą rok.Tylko czymś wiecznym i poważnymWymowny kruszec niechaj brzmiI <strong>ci</strong>ągle skrzydłem swym odważnymDotyka w lo<strong>ci</strong>e szybkich dni.Niechaj przebudzi los z niemoty –Choć sam bez serca i bez łez,Niech towarzyszą jego lotyŻy<strong>ci</strong>u ziemskiemu aż po kres.A jak bez śladu dźwięk przechodzi,Co ze spiżowych wyszedł łon,Tak wszystko mara, wszystko zwodzi,Wszystko, co ziemskie, kończy zgon.Teraz mocno <strong>ci</strong>ąg<strong>ci</strong>e sznury!Niech dzwon sil<strong>na</strong> wzniesie dłońW państwo dźwięków, tam do góryW lazurowych sferę błoń.Razem! razem! nuż!...Drgnął, zawisnął już –Dźwiękiem jego pierś drga mło<strong>da</strong>;Pokój miastu, pokój, zgo<strong>da</strong>!72


1799PrzełożyłBogusław Butrymowicz73


POCZĄTEK NOWEGO STULECIAPrzyja<strong>ci</strong>elu zacny! gdzie <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>eCicha ustroń wolnoś<strong>ci</strong>, pokoju?Wiek przeminął wśród burzy i w boju,A mord – nowe otwiera stule<strong>ci</strong>e.Oto związek krajów rozerwany,Stare formy pa<strong>da</strong>ją w ruiny,Wojny nie wstrzymają oceanyNi bóg Nilu, ni Renu głębiny.Dwa potężne <strong>na</strong>rody się zwarłyO wyłączne <strong>na</strong>d światem wła<strong>da</strong>nie,Ludom grożąc zachłannymi gardłyWznoszą trójząb i gromu błyskanie.Każdy kraj dla nich złoto swe waży,I jak Brennus w surowej przeszłoś<strong>ci</strong> –Francuz kładzie wśród świata mocarzyMiecz <strong>na</strong> wagach sprawiedliwoś<strong>ci</strong>.Już <strong>na</strong> morza Brytyjczyk niesytyKaże flotom handlowym wypłynąć,By królestwo wolnej AmfitrytyRamio<strong>na</strong>mi polipa owinąć.Do biegu<strong>na</strong> gwiazd południowegoW przestrzeń rzuca go pęd niewstrzymany,Ku pustyniom, ku wyspom, ku brzegomMórz. Nie z<strong>na</strong>jdzie Ziemi Obiecanej.Ach , <strong>na</strong> próżno <strong>na</strong>d mapą schylony,Szukasz błogosławionego kraju,Gdzie wolnoś<strong>ci</strong> kwitnie sad zielony,Gdzie ludzkoś<strong>ci</strong> młodość w wiecznym maju.Nieskończony świat przed tobą leży,Wielki <strong>na</strong>wet dla statków <strong>ci</strong>erpliwych,Ale nie ma wśród jego bezbrzeżyMiejsca – dla dziesię<strong>ci</strong>u szczęśliwych.Musisz u<strong>ci</strong>ec od <strong>na</strong><strong>ci</strong>sku z<strong>da</strong>rzeńW <strong>ci</strong>chą serca twojego świątynię:Wolność jest jedynie w kraju marzeń,Piękno w pieśni zakwita jedynie.74


1801PrzełożyłMieczysław Jastrun75


PIOSENKA O PONCZUCzterech żywiołówWewnętrzny ładKształtuje ży<strong>ci</strong>e,Buduje świat.Musisz gwiaździstąCytrynę zgnieść,Cierpka jest ży<strong>ci</strong>aNajgłębsza treść.Zalej łagodnymSyropem tak,Byś zmienił <strong>ci</strong>erpki,Palący smak.Lej teraz wodyPienisty kłąb,Spokojnie wo<strong>da</strong>Przeniknie w głąb.Więc krople d u c h aLej aż do d<strong>na</strong>,Bo ży<strong>ci</strong>e ży<strong>ci</strong>uDuch tylko <strong>da</strong>.Nim woń ule<strong>ci</strong>,Kompanię pój,Krzepi <strong>na</strong>s tylkoPłonący zdrój.1802PrzełożyłAdolf Sowiński76


GRAF HABSBURGW Akwizgranie w zamkowych kom<strong>na</strong>tachNamaszczal<strong>na</strong> cesarska biesia<strong>da</strong>,Cesarz Rudolf w obrzędnych swych szatachTron wzniesiony u stołu zasia<strong>da</strong>.Falcgraf reński <strong>na</strong> zło<strong>ci</strong>e mu kraje,Puchar z winem król czeski po<strong>da</strong>je;Wszyscy siedmiu wyborcy cesarza,Jak w krąg słońca chód planet niebieskich,W złotych mitrach, w purpurach królewskich,Stoją kołem przy tronie mocarza.I z dziedzińców, z krużganków pałacu,Z dźwiękiem muzyk jak grom nieprzerwanyOkrzyk tłumów skupionych <strong>na</strong> placuBije echem o ok<strong>na</strong> i ś<strong>ci</strong>any:Bo przeminął czas klęsk i swawoli,Pychy możnych, a ludu niewoli,Pan i sędzia jest znowu <strong>na</strong> ziemi,Nie śmie szaleć bezkarnie gwałt zbrojny,Nie drży słaby, zaufał spokojny,Ze jest moc i opieka <strong>na</strong>d niemi.Cesarz puchar do góry wzniósł złotyI powłócząc w krąg okiem radoś<strong>ci</strong>:„Nic tu nie brak do <strong>na</strong>szej ochoty,Wpośród <strong>taki</strong>ch i uczty, i goś<strong>ci</strong>.Lecz nie widzę śpiewaka – minstrela,Pieśń <strong>na</strong>tchnio<strong>na</strong> jest duszą wesela,I duch wyższy <strong>na</strong> serce z niej wionie:Cześć mą dla niej wyssałem już z mlekiem,A com czuł będąc prostym człowiekiem,Czuć i ucz<strong>ci</strong>ć potrafię <strong>na</strong> tronie!”Ledwie skończył, gdy z tłumu rycerzyWyszedł mąż, z białym włosem <strong>na</strong> skroni,W długiej, <strong>na</strong> kształt zakonnej, odzieży,Złotą arfę trzymając we dłoni.„W stru<strong>na</strong>ch arfy jest cały świat ducha,W miarę tego, kto śpiewa, kto słucha,Jak pieśń wieszczą pojmuje lub stwarza;Wiem, co duszę podnosi i krzepi.Lecz ty, panie, sam powiedz <strong>na</strong>jlepiej,Co jest godne słuchacza – cesarza?”Na to cesarz z łagodnym wejrzeniem:„O, <strong>na</strong> taką się pychę nie ważę!Wyższy Pan rządzi wieszcza <strong>na</strong>tchnieniem,Co mu samo i cel swój pokaże.77


Bo jak wicher <strong>na</strong> morskim rozlewie,Skąd i dokąd ma zawiać, nikt nie wie,Jako wo<strong>da</strong> z swych źródeł podziemnychTak pieśń wieszcza wynika mu z duszy,Aż ją porwie za sobą i wzruszyCzu<strong>ci</strong>a śpiące w jej głębiach tajemnych.”Z oczu starca jak światło wypadłoI strun dźwięki zmieszały się z słowy:„Przez szwajcarską dolinę zapadłąMożny graf jechał konno <strong>na</strong> łowy.Dzielny koń nie<strong>ci</strong>erpliwym poskokiemSadził w czwał po<strong>na</strong>d wzdętym potokiemNa dźwięk trąbki już grzmiącej śród boru.Wtem głos dzwonka się rozlał rozłogiem:Był to kapłan, co szedł z Panem Bogiem,Poprzedzany przez chłopię od chóru.Rycerz z wiarą i cz<strong>ci</strong>ą chrześ<strong>ci</strong>jańskąSkoczył z konia i ugiął kolano,Wielbiąc <strong>ci</strong>ało i świętą krew PańskąDla zbawienia <strong>na</strong>szego wylaną.Ksiądz tymczasem <strong>na</strong>d brzegiem strumieniaZrzu<strong>ci</strong>ł buty i zwierzchnie odzienia,By w bród łatwiej mógł <strong>na</strong> brzeg przejść drugi.Bo most wo<strong>da</strong> zerwała przed dobą,A tam grzesznik złożony chorobąCzekał jego ostatniej posługi.A wtem rycerz postąpił ku niemu,Sam mu konia za cugle prowadzi,Zmusza <strong>na</strong> nim nieść pomoc choremu,Trzyma strzemię, <strong>na</strong> siodło go sadzi,A sam pieszo zapuszcza się <strong>da</strong>lej.Kapłan przebył bezpiecznie nurt faliBłogosławiąc rycerza po drodze.I <strong>na</strong>zajutrz o wschodzie jutrzenkiDo bram zamku z winnymi podziękiOdwiódł konia, trzymając za wodze.Ale rycerz powitał go słowy:«Strzeż mię, Boże! bym kiedy dla siebieUżył konia <strong>na</strong> boje lub łowy,Co niósł Zbawcę i Pa<strong>na</strong> <strong>na</strong> niebie.Gdy być twoją własnoś<strong>ci</strong>ą nie może,Niech zostanie przy waszym klasztorzeNa pobożne zakonu posługi.Bogu memu w ofierze go skła<strong>da</strong>m,Bo od Niego, co tylko posia<strong>da</strong>m,Dzierżę z łaski, nie z własnej zasługi.»78


«Niech Pan, <strong>który</strong> widzi w skrytoś<strong>ci</strong>,Dar twój tobie odpła<strong>ci</strong> w swej porze!Niech <strong>ci</strong>ę sławi i tu, i w wiecznoś<strong>ci</strong>,Jakeś ty Mu hołd od<strong>da</strong>ł w pokorze!Tyś graf możny w szwajcarskiej krainie,Dom twój z cnót i hojnoś<strong>ci</strong> w niej słynie,Sześć cór kwitnie w nim pięknych i skromnych,Niechże każ<strong>da</strong> – rzekł kapłan w <strong>na</strong>tchnieniu –Wniesie berło twojemu plemieniu,Ród twój wsławi u wieków potomnych!»”Cesarz słuchał i dumał głęboko,Jakby <strong>da</strong>wne obudzał wspomnienie.Wtem <strong>na</strong> starca iskrzące wzniósł okoI z ócz jego słów pojął z<strong>na</strong>czenie.Był to kapłan spotkany przed laty...Cesarz krajem obrzędnej swej szatyZakrył śpiesznie łez rzewnych potoki.Lecz pojęto w orszaku cesarskim,Ze to on był tym grafem szwajcarskim,I niebieskie wielbiono wyroki. 1PrzełożyłAntoni Edward Odyniec1 Tschudi, <strong>który</strong> przekazał <strong>na</strong>m tę anegdotę, opowia<strong>da</strong> też, że ksiądz ów, którego wspomógł grafHabsburg, został później kaplanem kurfirsta Moguncji i niemało przyczynił się do tego, by przy<strong>na</strong>jbliższych wyborach cesarza, które <strong>na</strong>stąpiły <strong>na</strong> wielkie interregnum, skierować uwagę kurfirsta<strong>na</strong> grafa Habsburga. Dla tych, którzy z<strong>na</strong>ją historię tej epoki, zaz<strong>na</strong>czam, że Czechy nie brałyoczywiś<strong>ci</strong>e udziału w uroczystoś<strong>ci</strong> koro<strong>na</strong>cyjnej Rudolfa. (Przypis Schillera)79


PIELGRZYMJeszcze z pierwszą wiosny dobąJam odbieżał w obce światy,Pląsy dziecka poza sobąRzu<strong>ci</strong>ł z progiem ojców chaty.Rzu<strong>ci</strong>ł mienie, dział rodzinny,I w duszy z wiarą radosną,W ręku z kijem – gdzieś – w świat innyPogoniłem za swą wiosną.Bo mię wabił głos <strong>na</strong>dziei.Wiara jakby słowem mglistym:Bież! wołała – w ślad koleiZa tym słońcem promienistym.Do bram złotych zdążaj śmiało!A gdy dojdziesz, wnijdź w podwoje:Tam niebo <strong>na</strong> wieczność całąZnieśmiertelni ziemskość twoję! –Biegłem wieczór, biegłem świtem,Nie spocząłem ni <strong>na</strong> chwilę;Lecz mi zawsze było skrytem,Com tak szukał, pragnął tyle.Góry bieg mi tamowały,Potok stawał mi <strong>na</strong> drodze:Ś<strong>ci</strong>eżyną pnę się <strong>na</strong> skałyLub po kładce toń przechodzę.Nad urwiskiem wresz<strong>ci</strong>e staję,Kędy rzeka <strong>na</strong> wschód płynie.Szczęsny, los swój prądom z<strong>da</strong>ję,Zanurzam się w wód głębinie.W przestwór mórz bez d<strong>na</strong> i brzegaUnosi mię fala chyża;Tu znów pustka świat zalega,A do celu mnie nie zbliża.Ach! bo próżno za nim gonić,Ach! to niebo po<strong>na</strong>de mnąNie chce się ku ziemi skłonić:Tu go szukać – <strong>na</strong><strong>da</strong>remno.180380


PrzełożyłKonstanty Goniewski81


GODY ZWYCIĘZCÓWPusta Troi okolica,W proch Priamów zburzon gród,Lecz zwy<strong>ci</strong>ęzców chmurne licaNa żegludze pośród wódRozjaśniło czu<strong>ci</strong>e wrzące:Bo, radośni, widzą jużRozpiętrzone, zieleniąceSwe helleńskie brzegi wzdłuż.„Niech rados<strong>na</strong> pieśń zadzwoni,Bo ojczysty blisko domI ku niemu raźno mknąNasze <strong>na</strong>wy po wód toni!”Na okrętach tłumne gro<strong>na</strong>.Oto branek drżących likKwili, tłucze białe ło<strong>na</strong>,W bólach serca szerzy krzyk:Szlochająca we łzach rzeszaDo szumiących głucho fal,Do radosnej pieśni mieszaPoojczysty rzewny żal:„Bądź <strong>na</strong>m zdrowa, ziemio droga!My z rodzinnych, lubych chat!Między obcych idziem w świat:Szczęsny, kto legł z ręki wroga.”„Od cz<strong>ci</strong> bogów zacząć gody! –Kalchas rzekł przez woźnych dwóchCześć Palladzie, która grodyDźwiga z prochu, wali w proch!Neptunowi cześć, co lądyW oceanu stroi blask;Cześć Zeusowi! co w swe rządyUjął wagi kar i łask.Uiszczone wielkie cele –Długi, znojny bojów czasPiękny koniec wieńczy raz:Pysz<strong>na</strong> Troja już w popiele.”Agamemnon, wódz wyprawy,Zbiega wzrokiem orszak swój,Szczątki ludów żądnych sławy,Które wezwał <strong>na</strong> ów bój;I zmartwienie widno w czole,Tyżeś to, o królu, tyś!Coś tysiące wywiódł w pole,Z taką garstką wracasz dziś?Niech więc szczęsny wykrzykiwa,82


Kto rodzinny ujrzy próg:Bo do śmier<strong>ci</strong> tysiąc dróg,A kto żyje, niech używa!„Nie dla wszystkich radość błoga,Co w rodzinny wrócą dom,U własnego może progaNapotkają zbrodnię złą.I kogo szczędziły miecze,Tego zdradny zgubi druh”,Tak Odysa usty rzeczeProroczy Ateny duch.Szczęsny, komu Westy z<strong>na</strong>mięOd zalotnych strzegło dom,Uchowało statek, srom;Bo niewiasta wierność kłamie!Lecz Menelaj znów przy żonieCieszy się i w dłoni dłońNa rozkosznym, ślicznym łonieWolną trosków skłania skroń:„Wielkie – woła – bogów dziwy,Zemsta ś<strong>ci</strong>ga niecny czyn,Sąd niebianów sprawiedliwyMierzy kary wedle win.”Zwodzi<strong>ci</strong>el sam w sidła wpadnie,I nie ujdą kary źli,Zdradę praw goś<strong>ci</strong>ny mś<strong>ci</strong>Zeus, co całym światem władnie.„Komu szczodrzy a łaskawiSą bogowie podług żądz,Niechaj bogom błogosławi! –Wołał młodszy Ajaks drwiąc •–Patrz<strong>ci</strong>e, kogo wieńce stroją,Czyich Olimp strzeże głów:Mężny Patroki legł pod Troją,Ale Tersyt wraca zdrów!...”Szczęś<strong>ci</strong>e ślepy traf rozdziela,Kto więc dobry dostał los,Ten niech dzisiaj śpiewa w głosDniem radując się wesela.„Najmężniejszych woj<strong>na</strong> zmiata;O, dopokąd słońca stać,Pamięć bohatera brataW ziemi greckiej będzie trwać!On ocalił Greków <strong>na</strong>wy,Gdy wróg <strong>na</strong> nich pożar wszczął,Lecz <strong>na</strong>grodę piękną sławyTen, co był chytrzejszy, wziął.”Pokój <strong>ci</strong>, mój bra<strong>ci</strong>e, w grobie,83


Nie poko<strong>na</strong>ł <strong>ci</strong>ebie wróg:Sam Ajaksa Ajaks zmógł –Własnym gniewem spłonął w sobie.Najdzielniejszemu wodzowiCzas jest, bra<strong>ci</strong>a, okrzyk wznieść –Neoptolem z czarą mówi –„Sławny ojcze, cześć <strong>ci</strong>, cześć!Niż co zmiennem jest i płochem,Głośną sławę woli mąż;Co <strong>ci</strong>elesne marnym prochem,Wielkie imię żyje w<strong>ci</strong>ąż.”Żyć w pamię<strong>ci</strong> będziesz GrekówNieśmiertelnych mocą pień;Bo gdy ży<strong>ci</strong>e jest jak <strong>ci</strong>eń,Zmarli trwają wieki wieków!„Kiedy żałość usta skleja,Zwy<strong>ci</strong>ężonym okrzyk wznieść!Pijmy – wołał syn Tydeja –Za Hektora: cześć mu, cześć!Kto za kraj swój mężnie stawaI polegnie jako on:Bra<strong>ci</strong>a, większa <strong>na</strong>sza sława,Lecz piękniejszy jego zgon!”Kto za kraj swój mężnie stawaI przeleje świętą krew,W uś<strong>ci</strong>ech wroga brzmi mu śpiew;Wieki przetrwa jego sława!Teraz w kolej Nestor stary,Trzech pokoleń zmarłych brat,Z uwieńczonej kwie<strong>ci</strong>em czaryDo Hekuby przypił rad:„Nie płacz, matko, losów zmiany,Strać minionych pamięć chwil,Na bolące serca ranyBachusowy balsam chyl.”Dar to boski, pożą<strong>da</strong>nyŚród goryczy ziemskich chwil:A więc pełną czarę schylNa bolące serca rany.Wtem Kasandra, której świętyZapał przerwał dumań bieg,Błyska wzrokiem <strong>na</strong> okręty,Na dymiący blisko brzeg:„Dym jest dzieło śmiertelnika!Jak ten tuman wkoło <strong>na</strong>sZiemska wielkość marnie znika,Bo nie <strong>na</strong>sze świat i czas!”84


Morzem, lądem człek się miota,Troska za nim le<strong>ci</strong> w ślad;Nikt z <strong>na</strong>s nie wie jutra zdrad,Więc użyjmy dziś żywota!1803PrzełożyłBoh<strong>da</strong>n Zaleski85

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!