13.07.2015 Views

Nr 249, marzec 1975 - Znak

Nr 249, marzec 1975 - Znak

Nr 249, marzec 1975 - Znak

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

IE C Z•IEStanislaw Andn j Gruda. R 0 l W A 2 A N I Eo SMIERCIBohdan Cywinski • 0 ,,5 Y L WET K A C HPOLITYClNYCH XIX WIEKU"lofia Mocarska, • KRYZYS POl Y T Y WI Z M UJerzy tojek • . • WARSZAWA - PETERSBURGHalina Bortnowslca. . • • • R E K 0 L E K C J EE K U MEN I C Z N E (II)o ENCYKLOPEDII KATOLlCKlEJ KUL • TEOLOGIA WYZWOLENIA •o MECHANIZMACH POSTIiPU NAUKOWEGO5wiadkowie historii:Z pami-: nilea Wladyslawa Jablonowski go (2)Jedenasta wieczorem:Pawef J wdokimow: ModlitwaOw 2~---------------------------1-97-5


W NUMERZE:ezy polsey konserwatyscl, ukazani nam w "Sylwetkach politycznychXIX wieku". reprezentujq wtasnie "slusznosc. da/ekowzrocznosc. rozumpolityczny"? Na to pytanie pr6buje odpowiedziec Bohdan Cywinskiw "Histor;; Polski w Polsce" .•Ro/~ srodowiska konserwatyst6w skupionego wok61 "Niwy" (1876­1886) w przetomie antypozytywistycznym, w budzeniu nowej polskiejmysli politycznej, w przygotowaniu polskiego ruchu narodowego ­omawia Zolia Mocarska .•Polska cyganeria ostatnich lat XIX-tego wieku. wieley tw6rey u poczqtkuswej kariery. iycie polityczne i kulturalne w Warszawie, towqtki ciekawych wspomnien Wladys/awa Jablonowskiego ("Swiadkowiehistorii").•t.ycie w swiecie pe/nym ostrych kontrast6w stwarza szczeg61ne pro­Blemy porozumienia mi~dzy ludimi. Jakq rol~ w powstajQcych konfliktachodgrywa wsp61nota wiary? 10k wierzyc, ie "B6g nie opuScilani Warszawy. ani Drezna, nie stajqc si~ przez to neutralnym nieszkodliwymBogiem. kt6ry nie wybiera?" Kwestia ta to temat drugiejcz~sci rozpocz~tych w poprzednim numerze "Rekolekcji ekumenicznycn".•Po wei Jewdokimow. wielki teolog prawoslawny. opiera swoje rozwaiania0 modlitwie no swiadectwach dawnych mistrz6w iyciaduchowego wychodzQcych naprzeciw trudnosciom i troskom ludzidzisiejszych.


ZNAK.MIESIl!;CZNIKROK XXVIINR <strong>249</strong> (3)MARZEC <strong>1975</strong>KRAKOWTRESe ZESZVTU271 • Stanislaw Andrzej Cruda ROZWAiANIE 0 SMIERCI 277 • Bohdan CywinskiHISTORIA POLSKI W POLSCE...Z POWODU "SYLWETEK POLlTYCZNYCH XIX WIEKU"294 • Zofia MocarskaOD OBRONY TRADYCJI DO NARODOWEJAKTYWNOSCIZ DZIEJOW KRYZYSU POZYTYWIZMU317 • Jerzy lojekMI~DZY WARSZAWA, A PETERSBURCIEMW CZASIE WOJNY 1792 ROKU341 • Halina BortnowskaREKOLEKCJE EKUMENICZNE (II)lDARlENIA - KSI-41KI - WDllE351 • Janusz St. PasierbPI ERWSZY TOM POLSKIEJ "ENCYKLOPEDIIKATOLICKI EJ"357 • Czeslaw BartnikROZWOJ FILOZOFII DZIEJOW363 • Michal HellerMECHANIZM POST~PU369 • M.R.TEOLOCIA WYZWOLENIA


374• Andrzej PytlakMETAEsTETYKA sTEFANA MORAWSKI EGO383•$WIADKOWIE HISTORIIWladyslaw JablonowskiZ BIEGIEM LAT (II) - W WARsZAWIE*404411•JEDENASTA WIECZOREMPawel JewdokimowMODLITWAtlum. H.B •• sOMMAIRE


STANIStAW ANDRZEJ GRUDAROZWAZANIE 0 SMIERCI I. Mysli 0 dojrzewaniu1. Dojrzalosc. zst~powanie do ukrytego rdzenia.opadajq warstwy wyobraini jakby liscie zawarte w pniu.wyciszajq si~ takie kom6rki. kt6rymi wrailiwosc jeszeze si~ rozbudza,a cialo wlasnq swojq pelniq dosi~ga brzeg6w jesienidojrzalosc. przybliianie powierzehni do dnadojrzalosc. przenikanie gl~bi.dusza bardziej pojednana z cialem,bardziej smierci przeeiwna,niespokojna 0 zmartwyehwstanie.Dojrzalosc do trudnyeh spotkan.2. Dojrzalosc jest takie bojainiq.Kres uprawy zawiera si~ jui w jej poezqtkupoezqtkiem mqdrosci jest bojairi ­leez spoezywa jui no innyeh warstwaeh tej samej gleby,nie jest jui potrzebq ueieezki,jest przestrzeniq. kt6rq mierzy si~ wielkosc.Przenikamy do tej przestrzeni.odchodzimy od tego poezqtkui tak wraeamy powoli:dojrzalosc jest bowiem w milosei.kt6ra przemienia bojairi.3. G dy znajdziemy si~ u brzeg6w jesieni.bojai'; i milosc wybuehnq przeeiwnym sobie pragnieniem•. bojai'; pragnieniem powrotu do tego. co jui bylo istnieniemi wciqi jeszeze nim jest ­milosc pragnieniem odejscia ku Temu. w Kim istnienie znajdujeealq swq przyszlosc.W nos. patrzqeyeh ku brzegom jesieni.zmaganie przebiega wzdlui tego podzialu.jaki kaidy ezlowiek w sobie nosi.271


STANIStAW ANDRZEJ GRUDAgdy cialo wcrqz w nim stanowi przeszlosc jego wlasnej przyszloSci.- kaidy. gdy swej wlasnej przyszlosci nie potrafi Iqczyc ze swymcialem...II. Mysterium paschale1. Nurt6w mijania nie zatrzymasz. Jest ich wiele. biegnq wok61. tworzq pole. w kt6rym przemijasz sam. pogodzony. bo jednak cos wzbiera. bo rosnie wokolo swiat. I we mnie cos zostaje z dziedzictwa i cos z zapowiedzi: nurt mijania jest tei nurtem wzbierania. Tych nurt6w nie wytrzymasz do korica. p6jdq dalej - sam opadniesz poniiej. to wiesz na pewno i w proch si~ obr6cisz. to wiesz na pewno ­istniejesz stale ku smierci. istniejqc wciqi ku przyszloSci. ona stale wst~puje w twoj nurt. ezy wyzwoli ci~ z pol przemijania? czy odbierze istnieniu calq przeszlosc przyszlosc zarazem? 2. Mysterium paschaletajemnica Przejscia.w ktorejjest odwrocony porzqdek mijaniagdyi przemija si~ od iycia ku smiercitakie jest doswiadczenie i oczywistosc taka.Przechodzenie poprzez smierc ku iyciujest tajemnicq.Tajemnica - to zapis gl~bokidotychczas nie odczytany do korica.przeczuwany. niesprzeczny z istnieniem(czyi nie bardziej sprzeczna jest smierc?)Jesli Ktos odsloni ten zapisi odczyta i sprawdzi na sobieI PRZEJDZIE ­wowczas dotykamy sladowi przyjmujemy sakrament. w ktorym pozostalTen. co odszedl... i przemijajqc nadal ku smierci. trwamy w przestrzeni tajemnicy. 272


ROZWAtANIE 0 SM IERCI3. Nurtow mijania nie zatrzymasz. Jest ich wiele.Wciqi rasnie sw iat, pad kaidq ludzkq smierc padchadzqc wyzeJwezbranykaidym wejSciem w arbit~ mysli niepawtarzalnych atomow:(gdy t~tnem swego serca zapami~tywa si~ w nurtach mijajqcegostworzenia, umiera cz/owiek - wyiszy nii swiat wzbierajqcy - upadapaniiej wszystkiega, co diwiga/ na sabie i woko/ siebie jako "swiat",staje s i ~ mniejszy adejsciem, zasypany w osnowie stworzenia znowuprochem niepowtarzalnych atomow, w kt6rych przemija nadal ­jui nie ON,ale Swiat,kt6ry rosnie na zgliszczach czlawieka).4. JEDEN z nas wieluprzeszedl w poprzek wszystkich nurtow mija niai zmie nil kierunek p ola, w ktorym przemija kaidy,samotna wielkosc w osnawie ca/ego stworzeniai niepowtarzalna.To Przejscie nazywa si~ PASCHA ­mysterium :biegli naprzod do groty, w ktorej trzymano zwierz~tajak w szapie - i podqiali z daleka za gwiazdq, biegli poiniej do grobu, ktory okazal si~ pusty i nape/niany 5wiatioSciq, a potem szli stromo w g6r~ ad potoku Cedron w dolinie, pod urwiskami miasta, na kt6rych zadali M u smierc. - I oto wszyskie ogniwa smierci w/asnej (dolina, potak, zbacze, urwisko i wreszcie to miasto) rozdzielil ­i nie tylka kamien grobowy lecz calq t~ ziemi~ odsuwa, przemieniajqc pola mijania, choc nadal spadajq tak samo nurty potoku Cedron i nurt krwi w ciele czlowieka nadal steruje w kierunku smierci Zapoczqtkowal w nich miejsce uradzin i miejsce iycia ods/anil w kaidym cz/owieku, ktore p rzerasta nurt mijania, kt6re przerasta smierc. To miejsce, 5wiatem wzbierajqcym otoczone, apiera si~ smierci: one tei przyjmuje zmartwychwstanie jako najprostszq niewiedz~ i pelni~ wiary, jako zaczyn. ktory wzbieroniu swiata zadaje k/am.


STANIStAW ANDRZEJ GRUDAIII. Bojain, kt6ra leiy u poczqtku1. 0 jakie jestes zwiqzane miejsce mojego mijaniaz miejscem narodzin...Zamysl Boga spoczywa w twarzach przecbodni6w.a gt~bia jego podqia za tokiem powszednich dni -Obsuwajqc si~ w smierc. odslaniam oczekiwaniei oczy utkwione w jedno miejscei w jedno zmartwychwstanie.jednakie wieko ciala zamykam i pewnik jego rozpadupowierzam ziemi.Ty wschodzisz nad niq powoli i zamyst Tw6jnodal zr6w nywasz z powierzchniq kaidego dniaoraz z cieniem przechodni6w w ulicachpopoludniowq porq... w ulicach naszego miastapod zmierzch ...Ty. Boie!Ty Jeden moiesz ciala nasze odebrac ziemi z powrotem!­2. Ostatnie stowo wiary. kt6ra wychodzi naprzeciwkoniecznosci mijania ­slowo. kt6re odpowiada no zapis niesprzeczny z istnieniem(sprzeczna jest wtasnie smierc) ­stowo najbardziej podejrzewane.wypowiadane wbrew smierciom codziennym.wbrew dziejom planety. kt6ra stata si~ miejscem naszegoprz:emijania.miejscem smierci pokolen.3. Pozw61 dziatac we mnie tajemnicy. naucz dziataniaw ciele. kt6re stabosc przenikajak herold w ieszczqcy upadeklub jak piejqcy kur ­Pozw61 dzialac we mnie Tajemnicy. naucz dziataniaw duszy. kt6ra z ciata przejmuje sw6j I~ki za nie si~ trwoiy ­a przy tym ma swoj I~k wlasny 0 dojrzewanie. 0 czyny.kt6rych slad no zawsze poniesie ludzki duch.o gl~bi~. w ktorq byta zanurzona.o boskosc wreszcie samq... ma sw6j I ~k wtasny. ktory nie jest przeciw ny nadziei. 274


ROZWAZANIE 0 SMIERCIIV. Nadzieja. ktora si4tga poza kres1. Nadziejo diwiga si~ w por~ ze wszystkich miejsc.jakie poddane sq smierci ­nadzieja jest jej przeciwwagq,w niej swiat, kt6ry umiera, na nowo odslania swe iycie.Ulieami przechodnie w kr6tkieh bluzach, z wlosami, kt6re spadajqna kark,przecinajq ostrzem swoich krok6wprzestrzen wielkiej tajemnicy,jaka rozciqga s i~ w koidym z nieh mi~dzy smierciq wlasnqi nadziejq:przestrzen biegnqcq w g6r~ j ak glaz sloneeznej plamyodwalony od drzwi grobowyeh.2. W przestrzeni tej, w nojpelniejszym swiata wymiarze,JEST ESi wtedy ja mom sens i moje w gr6b opadaniei przechodzenie w smiere ­a rozpad, kt6ry mnie ezyni proehem niepowta rzalnych atom6w,jest czqstkq Twojej Pasehy.3. W~d ru j~ wi~ e po wqskim tej ziemi trotuarze,srodkiem biegnq pojazdy, odrywajq si~ kosmiczne rakiety...w tym wszystkim jest rueh odsrodkowy(ezlowiek... fragment swiata uruehomiony inaezej ...) rueh ten nie dociera do jqdra niesmiertelnosci, nie wyzwala od smierei ­(ezlowiek... fragment swiata inaezej uruehomiony... ) w~ dru j~ w i ~c po wqskim tej ziemi trotuarze, nie odwraeajqc uwagi od Twego Oblicza, kt6rego nie odslania mi swiat. 4. Sm ierc jest jednak d oswiadezeniem kresui rna w sobie cos z unieestwienia ­nadziejq odrywa m moje "ja", musz~ oderwac,aby stanqc nad unicestwieniem...a wtedy zewszqd wolajq i nadal wolae b~dq:" sza lejesz Pa wle, szalejesz '"- oto zm agam si~ z sobq samymi zma gam si~ z tylu ludimi 0 mq nadziej~ ­mej nadziei nie potwierdza we mnieiadne zloie w/asnej tylko pami~ci,nadziei W zwiercicidle mijania nie odtwarza nie,275


STANIStAW ANDRZEJ GRUDAtylko Twoje Przejscie poscholne zespolone' z zopisem nojgl~bszymmego bytu. 5. I tok jestem wpisony w Ciebie nodziejq.pOlO Tobq istniec nie mog~ ­jesli wlosne me "jo" stowiom ponod smierciqi wydzierom z gruntu zniszczenio.to dlotegoie wpisone jest w Ciebiejok w Ciolo.kt6re swojq wypelnio moc nod koidym ludzkim ciolem.by zbudowoc no nowo me "jo" podj~te no gruncie mej smlercikonturem tok bordzo odmiennym. a przeciei nojwierniejszym.w kt6rym ciolo mej duszy i duszo ciolo zespolo si~ no nowo.by sW6j byt - dotqd oporty 0 ziemi~ - ostotecznie oprzec 0 Siowoi lOpomniec wszelkiego b61u jok serce uderzone noglym W ichrem.kt6rego nie udiwignie ioden no ziemi czlowiek- a losy p~kojq w koronoch rub nisko u korzeni.(Ten wicher pchni~ty Twq dloniq stoje s i~ oto Milczeniem.6. Atomy downego czlowieko wiqiq prostorq greb~ swioto. kt6rego dotykom mojq smierciq. iostotecznie przeszczepiom w siebie by stoly si~ wszystkie Twq Poschq - czyli PRZEJ$CIEM. Stanislaw Andrzej Gruda


BOHDAN CYW''''SKI HISTORIA POLSKIW POLSCE...\(Z POWODU "SYLWETEK POLlTYCZNYCHXIX WIEKU")Lepienie ksiqzki z szeregu 0publikowanych przedtem osobnoszkic6w nie jest najbezpieczniejszq formulq pubIicystycznej wypowiedzi.Zestaw taki - 0 ile nie stanie si~ wr~cz swiadectwemamorficznosci mysli autora - znamionuje jego krok ku syntezie.Zazwyczaj jednak sqdom wyrazonym przy roznych okazjach niedostaje konsekwencji. Wspolny mianownik mysli wydaje si~ wtedyniedosc jasny, a ksiqzka okazuje si~ raczej przyblizeniem niz dobitnymokresleniem stanowiska. Zbiorowe autorstwo pot~guje jeszczew tym wypadku trudnosc przedsi~wzi~cia .Tym wi~kszy wydaje si~ sukces Wojciecha Karpinskiego i MarcinaKrola, ktorzy tworzqc ze swych niedawno publikowanych w TygodnikuPowszechnym szkicow historycznych wsp6lnq ksiqzk~, zaprezentowalitekst jednoznaczny, spojny, ozywiony konsekwentniepoprowadzonq myslq przewodniq. Tom zwie si~ Sylwetki polityczneXIX wieku, sklada si~ nan pi~c szkic6w Karpinskiego, dziewi~c ­K r6la i jeden, poswi~cony Slowackiemu - Malgorzaty Dziewulskiej-Krol.Walor tej niewielkiej obj~tosciowo ksiqZki wynika w jaki'ejs mierzez doboru samych sylwetek. Sq to portrety mySlicieli i pisarzywazkich, cz~sto zapomnianych, pomijanych w historycznych narracjach,bqdi tez opatrzonych z dawna etykietkami wqtpliwej slusznosci czy wr~cz sensownosci. Powt6re - jest to walor dobrej pubIicystyki:i;ywej, nie l~kajqcej si~ kontrowersyjnych, czasem nawetprowokacyjnych ocen, publicystyki programowo subiektywnej,ale subiektywizmem nie kaprysnym, lecz odwolujqcym si~ do samodzielnieprzyj~tych kryteri6w, porzqdkujqcych wartosciujqcesqdy.o znaczeniu tej wypowiedzi stanowi jednak przede wszystkimodwazne, bo nowe podj~ie tematu nieuniknionego dla wszelkiej277


BOHDAN CVWIIiISKIpowaznej refleksji nad polskq swiadornosciq narodowq. Dziewi~tna · ­stego wieku nie da si~ w naszej historii wyrninqc, ani teZ raz nazawsze zalatwic autorytatywnyrni osqdarni. Sqdz~, ze na dobrq spraw~kazda generacja rnusi to narodowe doswiadczenie przernyslecz wlasnej perspekty;wy i na wla'Sny mchunek. Zaslugq Karpinskiegoi Kr6la jest, ze forrnulujqc sw6j punkt widzenia i swe Wlasne dysklUlSyjneprapozycje inteI1pretacji i ocen, poddajq tematy do refleksj'iwszystkJim zadn.t& esowanyrn. Co Wii~ej, swojq ksiqzkq poSwi~conqpi~tnastu ciekawyrn ale nawet nie zawsze najwazniejszyrns)'llwe1!kom politycznym XIX wiekru sklani'ajq do refleksji zna,cw ieszerswj, dotyt:z~cej szczeg6lnych cech tradycji ,pdlskiej rnySlii polityczneji polskiej swliadomosci narodowej. Spr6bujrny wi~ podjqcto wyzwanie.KAPITAt POLSKIEGO DOSWIADCZENIAJako nar6d, rnarny za sobq doswiadczenie p6ltorawiekowego istnieniabez sarnodzielnego bytu panstwowego. WracaliSrny i wracarnycz~to rnyslq do tego faktu, zazwyczaj w jednej z trzech konwencji:pytania 0 przyczyny upadku panstwowosci, oceny r6znychdr6g "wybicia si~ na niepodleglosc", wreszcie - po odzyskaniu niepodleglosci- rachunku poniesionych przez owe p6ltora wiekustra,t. Mozna jednak zagadni:enie postawic jeszcze inaczej.P6ltora wieku istnienia narodowego bez wlasnej panstwowosci todoswiadczenie egzystencjalne, kt6rego sens nie wyczerpuje si~w rejestrze blizn i strat, w rachunku krzywd i zap6znien dziejowych.To takze doswiadczenie sposobu trwania w historii wbrewjednyrn jej rnechanizrnorn, a wi~c zapewne dzi~ki zastosowaniu ­przernyslanernu lub intuicyjnernu - innych. Niewiele istniejqcychdzis narod6w rna za sobq podobne doswiadczenia, przebyte na analogicznyrnetapie swego historycznego rozwoju i z tyrn stopniernnarodowej sarnoswiadornosci. Czy rnozna wi~ rn6wic i 0 kapitalepolskiego doswiadczenia?W ja,kimS sensie niewqtpliwie tak. Moralny sens tych 150 latstal si~ konstytutywny dla naszej swiadornosci narodowej, nie spos6bwylqczyc go z tego, co intuicyjnie odczuwarn jako isto t~ "polskosci".Nie da si~ tez wyobrazic sobie swego poczucia przynalez­!Ilosci do jalciegos wy.gdybanego nal'oou pol:s!kiego, kt6ry inaczej,sielankowo, lub chocby "norrnalnie" przechodzilby tamtq epok~.Kategoria narodowosci musialaby bye wtedy jakas malo istotna,niewazka. Racj~ rna Renan, tradycja cierpien tworzy swiadornoscnarodowq znacznie usilniej, niz tradycja zwyci~stw i powodzeniapolitycznego. Tak wi~ sila napi~cia naszej swiadornosci narodowej278


HISTORIA POLSKI W POLSCE...z pewnoscHI wyplywa z tamtego dziewi~tnastowiecznego kapitalu.Poczucie bliskosci pewnej tradycji jest jednak czyms zasadniczoro±nym od prawidlowego rozpoznania tamtej gry czynnikow, przypomocy ktorych na przestrzeni szesciu kolejnych generacji narodistnial na przekor rzeczywistosci politycznej. Dla okreslenia wartoscikapitalu polskiego doswiadczenia XIX w ieku trzeba zapytac,w jakiej mierze zdajemy sobie spraw~, jak, na mocy jakich czynnikow,zyje narod ,pozbawiony wlasnej panstwowosci. Sklonny jestemsqdzic, ze jest to najciekawsze pytanie, jakie mozna postawicpolskim dziejom tamtej epoki - i takze dziejom owczesnej mysEpoliiycznej.Proces dojrzewania narodow europejskich do rangi nowoczesnychs polecz~nstw wyrazal si~ ich stopniowym uswiadamianiem sobiewlasnej zbiorowej podmiotowosci politycznej i spolecznego prawado udzialu w decydowaniu 0 ksztalcie panstwa. Dzieje Sejmu CzteroletniegoSq dowodem, ze proces ten narastal w Polsce ju:i: w wieleuosiemnastym (bo nie cofajmy si~ dalej wstecz). Definitywnyupadek suwerennej panstwowosci polskiej przyszedl dostateczniepozno, by struktury wladzy zaborczej napotkaly na wyrazny oportego poczucia podmiotowosci politycznej w spoleczenstwie. Wlasnier atujqc t~ zakwestionowanq swojq podmiotowosc politycznq spoleczenstwowybralo egzystencj~ wbrew panstwu i jego strukturom,ktore w punkcie wyjscia nie zawsze musialy bye strukturami ucisku.Egzystencj~ wbrew urz~dowi, wojsku, policji, wbrew sqdownictwu,w znacznej mierze wbrew s,zkolnictwu narzuconemu przez obcqwladz~. Tak przynajmniej bylo '\IV dwoch polnocnych zaborach.W Galicji, zwlaszcza w drugiej polowie wieku, szereg tych strukturuleglo polonizacji, tu zresztq spoleczenstwo zylo nie wbrewpanstwu, ale po prostu na jego politycznych peryferiach.Podmiotowosc polityczna spoleczenstwa narasta proporcjonalniedo istniejqcych w nim wi~zi spolecznych przekraczajqcych wspolnotylokalne i stratyf'ikacj~ socjalnq. W dziewi~nastowieoznym spoleczenstwiepolskim stale obserwujemy proces g~stnienia tych wi~ziszukajqcych wyrazu politycznego, kulturalnego, religijnego. Wi~zispoleczne tych typow z natury dqzq do instytucjonalizacji, ktoraobok niebezpieczenstw, ' jakimi grozi skostnienie, niesie i pomoc,tworzqc ochronnq skorup~ nad dellkatnq tkankq ludzkich porozumien.Politylea spoleczna pruskich i rosyjskich wladz zaborczych polegalana systematycznym niszczeniu tych organicznie tworzqcych si~instytucji: organizacje i stowarzyszenia, szkoly i uczelnie, zakonyi instytucje koscielne, czasopisma i banki kredytowe - jesli nieulegaly zagladzie, byly systematycznie ograniczane w swej dzialal­279


BOHDAN CYWI"'SKInosci. Struktura legalnej instytucji byla zasadniczo zarezerwowanadla aparatu ucisku, usilujqcego bqdz kanalizowae zycie spolecznewe wlasnym systemie, bqdi je po prostu rozrywac.Wi~zi spoleczne i ozywiajqce je idee nie owocujqce w organicznejlegalnej instytucjonalizacji bqdz instytucjonalizujq si~ w postacikonspiracyjnej, bqdz - nie znajdujqc ujscia w dokon,aniu materialnym- przenOSZq swoj punkt ci~zkosci w sfer~ swiadomosci.Podmiotowose polityczna spoleczenstwa polskiego w sferze materialnychfaktow byla w XIX wieku niemal zadna. W sferze swiadomoscipot~zniala stopniowo. Wsrod warstw "uksztalconych" odpoczqtku byla dostatecznie silna, by mocq niepisanej umowy opiniapubliczna zdecydowanie odrzucala nie tylko ewidentnych renegatow,ale wszystkich tych, ktorzy kwestionowali polskie prawo do niepodlegloscii suwerennosci. Problem lezal w narodowej i politycznej"konscjentyzacji" mas ludowych - lata 1846 i 1863 byly miars.,pracy do wykonan~a. Ale tez sprawa ta byla dostrzegan a od poczqtkuzarowno na lewicy, jak i na prawicy, widzieli jq i Kosciuszko,i Mochnacki, i Krasmski. W gruncie rzeczy tez wszystkie chybaprogramy demokratyczne XIX-wiecznej Polski, programy ludowei - poza "Proletariatem" i jego epigonami - socjalistyczne wysuwalyswoje postulaty socjalne z pelnq, choc nie zawsze manifestowanqotwarde sWliadQITIosciq, ze "uobywa1elnieni'e chlopa" i uSwiadomienierobotnika jest przede wszys1Jkim potrzebq narodowej r a


HISTORIA POLSKI W POLSCE•••"Swiadomosciowy" charakter polskiej podmiotowosci politycznoejw XIX wieku nie pozostal bez sladu w calosci naszego zycia duchowego.Okreslil na przyklad specyfik~ naszej literatury pi~knej, odbierajq.cjej naturalnq swobod~ i niefrasobliwosc, a nakladajqc naniq powazne ideowe, polityczno-narodowe obowiqzki. W innym wymiarzeten sam czynnik wywarl pi~tno i na naszej religijnosci,czyniqc jq nosicielkq tresci patriotycznych tak wyrazistych, zew swiadomosci zbiorowej cz~sto przycmiewajqcych ewangeliczne.Oba te zjawiska Sq znane i szeroko skomentowane - tu raczej interesowacnas winna ich odwrotna strona.Polityczno-narodowym znamionom naszej dziewi~tnastowiecznejliteratury pi~knej i naszej religijnosci towarzyszq bowiem i okreslOnecechy naszej mySli polityczne1j: jej liItera.ckosc i jej quasi-religJjnosc.Przez literackosc mysli politycznej w Polsce rozumiem cos wi~cej,niz to, ze tworzyli jq nader cz~sto literaci. W sytuacjach uniemozliwiajqcychnormalnq dzialaInooc politycznq tworzenie tekstow literackichstawalo si~ przyj~tq formq politycznego czynu. Mamy na tonawet formul~: "opiorem i or~zem" - znamiennq takze i przez to,ze innych narz~dzi politycznego dzialania nie przewiduje. I kiedykolejne chwytania za or~z przynosily rezultaty oplakane, pioro sarnocisn~lo si~ do r~ki. Czasem nad piszqcq r~kq czuwala rzeczywiSciemocna glo,,?,a - i wtedy powstawaly wazkie dokonania politY


282BOHOAN CYWIIilSKIw6dztwa w konkretnej jej realizacji, co wi~cej - ja~by nie troszcZqcegosi~ nawet 0 jej szczeg6lowe dopracowanie. Stqd chyba teprogramy wielkie i niedomyslane do konca, w swej przenosnoscinieprecyzyjne i w praktyce tak bardzo nieweryfikowalne.Z poetyckosci polskiej polityki drwil Bismarck, ale drwina; choccz~sciowo uzasadniona, byla przedwczesna. Norwid natomiast ­jak przypomniala Malgorzata Dziewulska-Kr61 - okreslal istniejqcystan rzeczy jako sytuacj~ "bezwzgl~dnej waznosci slowa" i taintuicja okazala siE: sluszna: literacka mysl polityczna XIX wiekuzaowocowala w swiadomosci publicznej bogato, pi6ro okazalo si~or~iem skutecznym.Nie naleiy przesadzac zatem w krytyce tamtej mysli politycznej.Warto natomiast widziec ograniczonoSc, niepelnosc tego stylu myslenia0 polityce. Style myslenia bywajq bowiem trwalym elemen­. tem tradycji narodowych.Quasli.-religijnoSc polskiiej dziew:iE:tnastowiecznej mysli politycznejwiqie si~ z jej literackosciq, jest jednak mniej ewidentnai mniej jednoznaczna. Nie chodzi rni tu 0 konkretnq katolickq inspiracj~,jakq latwo zauwaiyc w mysli politycznej romantyk6w,a zwlaszcza w mesjanizrnie. Ciekawsze - i bardziej generalne ­jest pewne podobienstwo stylu i struktury ,tych rozwaian politycznychdo stylu i struktury myslenia religijnego. ,Absolutny charakter wartosci naczelnej - Ojczyzny, jej niepodwaialnaponadhistorycznosc, ponadczasowosc i r6wnoczesnie osadzeniew swiecie historycznym, podlegajqcym moralnemu wartosciowaniu,w swiecie zlym przez zapoznanie tych wartosci i oczekujq'cymna ll'aprow~ - tworZq kQntur quasi-Te'ligijnej wizji rzeczywistoSeLMoralny ton rozwa·iJan, wiara w wa:rtoSc wy'sil'ku duchowegonawet pozornie nieefektywnego, niepodwazalne poj~cie powinnoscipatriotycznej, kult narodowych m~czennik6w stawianych u szczytuhierarchii wzorcow post~powania, wreszcie eksponowanie cnotywiernosci idealowi - nadajq tej mysli specyficznq, religijno-etycznq,dalekq od pragmatyzmu atmosfer~. Wreszcie duchowa wi~z jakopodstawa podmiotowosci politycznej upodabnia spolecznosc narodowqdo specyficznej wspolnoty religijnej. Pisarzom politycznymprzypada w niej rola prorokow.Oczywiscie analogie z myslq religijnq najwidoczniejsze Sq w romantycznychkoncepcjach politycznych. Niemniej wydaje mi si~, i edruga polowa wieku, jesli nie wniosla nowych akcentow tego typu,to na pewno nie uwolnila si~ od dziedzictwa romantycznego. Nietylko dlatego, ze romantykow czytano nadal - i wtedy wlasnie juzpowszechnie. Ta.kZe dlatego, ie ani warszawscy pozytywisci, ani historycykrakowscy wraz z najbardziej krytyczuym Bobrzynskirn,


284BOHDAN CYWIr'lSKII tak widziane - okazuj1l z odleglejszej perspektywy czasowej ­sw1l szczeg6lnq, specyficznie tutejszq i przynaleznq ' do kapitalupolskich doswiadczeil wadose dla calkiem wsp6lczesnych rozwazailo pOllsk'iej swiadomoSoi naro


•HISTORIA POLSKI W POLSCE....na opini~ publicznq program jego zaczql gwaltownie szarzee, a ponast~pnych pi~ciu - spoleczenstwo odrzucilo jego wezwania jakoniedostatecznq odpowiedz na podstawowy problem losu narodu.Niedostatek zwiqzku proponowanych wartosci z poIskq spraWqnarodowq, wzgl~!ie stawi'ame i-ch ponad imm'anentnq warlooe 00­rodzenia Polski zawsze byl - i w tamtej sytuacji musial bye ­traildowany jako dolhrynerstwo. To pierwsze wazne stwierdzenie·wynikajqce z zawartych w SyZwetkach analiz.Ze szkicami obrazujqcymi grzech doktrynerstwa w szczegolnysposab koresponduje refIeksja nad morali-zmem poIitycznym Zmartwychwstancow.Nie mozna im zarzucie doktrynerstwa: w wystrzegajqcejsi~ politycznych zaangazowan propagandzie duchowego odrodzeniajako warunku odbudowy Polski byIi gl~boko patriotyczni.Przyklad jednak grubej .politycznej pomylki, jakq byl napisanyw 1862 roku slynny "List otwarty..." ksi~dza Kajsiewicza, uczy, zewsprawach pUblicznych czasem nie da si~ oddzielie moralistyki odpolityki. Najbardziej bezinteresowne wartosci nie dadzq si~ glosieW oderwaniu od sprawy politycznej, ktorq zyje spoleczenstwo,a gloszone w tym przeswiadczeniu usIyszane mUSZq bye inaczej. Namarginesie tej sprav.'Y Marcin Kr6l formuluje bardzo istotne mysli:"Temperament moralisty jest w kraju pozbawionym swobody politycznejskaf\bem niepomiernym, wszelako moralistyka urastaw6wczas do roli ideologii spolecznej jednosci i slowa nie zawszewystarczajq. Slowom musi towarzyszye j'ednoznaczne, niezlomneopowiedzenie si~ po wlasciwej stronie. Opowiedzenie si~ konsekwentne,nie skazone wpIywem biezqcych kwestii poIitycznych.Przeciw przemocy, przeciw niewoli, przeciw ponizeniu, przeciw cynizmowii przeciw pokusie slabo.sci. (...) Moralista, kt6ry zgodnie zeswoim powolaniem zabieral glos w historycznych chwiIa·ch, dokonywalprzeciez aktu politycznego. Jak m6gI uchronie si~ przed popadni~ciemw moraIne kunktatorstwo i wyrachowanie? Jak m6g1uniknqc beznadziejnego pytania: co lepiej, zabrac glos i zaszkodzic,czy nie zabierae glosu i moze nie zaszkodzie? Ostatecznej odpowiedzinigdy, rzecz jasna, nie bylo. Moralista osiqga wielkose tylkowtedy, kiedy zawsze niezawodnie potrafi dokonae slusznego wyboru."Jesli na jednym biegunie usytuowali si~ ci, kt6rym wyznawanewartosci mqcily precyzyjne widzenie sprawy polskiej, drugi biegunznaczyl tych, kt6rzy w zaangazowaniu narodowym programowozlekcewazyli wszelkie imponderabilia. IIustracjq takiej postawyjest w ksiqzce sylwetka Jana Ludwika Poplawskiego. Musz~ przyznae,ze mam 0 to zal do Karpinskiego, autora szkicu 0 Poplawskim.Poplawski rzeczywiscie napisal cytowane przez Karpinskiegos}owa: "Chociazby nasze walki 0 niepodleglosc, nasze dqzenia na-ZNAK - 2 285'


•llOHDAN CYWltilSKIrodowe nie mialy nic wspolnego z zasadami demokratycznymi i ideamihumanitarnymi, sprawa nasza bylaby rownie jak dzis dobra,prawo nasze rownie swi~te . C..) Legitymowanie tego patriotyzmu,wynajdowanie mu koligacji ideowych poniza jego godnose." Niemyl~ si~ chy'ba jednak twierdzqc, ze jest to jedyne tak drastycznesformulowanie w bogatej pUblicystyce tego z trzech wielkich tworcowLigi Narodowej, ktory do konca nie chcial porzucie szacunkudo imponderabiliow. Generalna linia jego tworczosci, nie tylkewczesnej, przedligowej, ale i tej z Przeglqdu Wszechpolskiego i Polaka,jest nieustannq walkq takZe i 0 sprawy humanitarne i 0 deffiokratyczne.Zwiq'Z8.l1Y ideq narodowq z autorem Egoizmu narodowegowobec etyki - Zygmuntem Balickim i z Romanem Dmowskim,wyst~pujqcym przeciwko "etyzmowi politycznemu", byl Poplawskiw lonie kierownictwa Ligi hamuIcem ewolucji ku nacjonalizmowi.Wolal'bym zatem widziee w roli przykladu porzucaniaimpondera,bi1iow dla a'bsolutyzacji interesu narodowego ktoregosz tamtych dwoch tworc6w obozu.Sam natomiast fenomen tej postawy jest bardz.o wazny dla caloscirozwazan. Skrystalizowal si~ on najwyrazniej w postaci RomanaDmowskiego. W momencie zaj~cia przezen czolowego miejscana scenie polskiej mysli politycznej - mysl ta zatraca nie tylkoszacunek dla impondera'biIiow, ale i wi~kszoSe poprzednio opisywanychcech: przestaje bye lriteracka, quasi-n~lig i:jna, mOl'iaJizm zastqpionyjest wyraznym pragmatyzmem, kapital podmiotowoSci IPolitycznejspr~Zony w swiadomosci usiluje Dmowski wykorzystacw sferze faktow. Ten wielkiej klasy polityk jest jednak zaprzeczeniemcalej XIX-wiecznej tradycji polskiej mysli politycznej i ogoloceniesprawy polskiej z imponderabili6w jest tego wymownymprzykladem. Tq drogq w polskiej mysli poIitycznej tradycyjnemupatriotyzmowi jest przeciwstawiona alternatywa nacjonalizmu. Alternatywazlowieszcza.Powrocmy w wiek dziewi~tnasty, w atmosfer~ szacunku dla wartosciw polityce polskiej. Mi~dzy biegunami doktrynerstwa i lekcewazeniaimponderabili6w wyznaczajq Karpinski i Kr61 optymalnyzloty srodek, w ktorym wartosci pozanarodowe w organiczny sposobl'lczq si~ ze spraWq polsk'l. Przykladow takiej rownowagi i wlasciwejhierarchii jest w ksiqzce wiele: cech~ t~ przypisuj'l autorzyw rozny sposob i Mochnackiemu, i srodowisku Hotelu Lambert, Krasinskiemu,Klaczce, Tarnowskiemu i Bobrzynskiemu. Bye moze nalezalobydyskutowae szczeg6lowo zasadnose niekt6rych z tych ocen.To rzecz kompetentniejszych ode mnie specjalistow. Niew'ltpliwiejedna k sluszna jest zasada przyznawania racji tym, ktorzy potrafiliosadzic swoj patriotyzm w sferze uznawanych wartosci niezaprzeczalnychi zakorzenic poczucie narodowe w mor~lnej wizji swiata.286


HISTORIA POLSKI W POLSCE•••Aprobat~ t~ niech zilustruj~ dwa cytaty pochodZClCe ze szkic6w Karpiilskiego0 Mochnackim:"Rewolucyjne drogi byly dla Mochnackiego tylko srodkiem narodowejrestauracji. Od'budowana narodowosc tylko najbardziejuchwytn~ formq uczestnictwa w og6lnoludzkich wartosciach. Dlategotak rewolucyjny pisarlZ rue zagubil si~ w zludzeniu braterstwaludow, dlatego tak narodowa pUblicystyka nigdy nie popadla w iIuzj~szczepowej jednosci. Dlatego widzial tak precyzyjnie i tak daleko.Tak konsekwentnie."- i 0 Klaczce, ktory:"zdolal polqczyc glc:boki patriotyzm i r6wnie gl~bokie zrozumieniepowszechnych wartosci. Jedno jest warunkiem drugiego. Natym terenie milosc do ojczyzny staje si~ milosciq bliZniego.Uczyc nienawiSci czy zaslepienia, uczyc szowinizmu czy fanatyzmu,to godzic w zycie duch,owe Polski i w jej byt materialny.Klaczko wy'biera postaw~ politycznego krytycyzmu i moralnej integralnosci."Model tego pol~czenia wartosci przedstawia moze najpelniej Krol,.porownujqc tworczosc rqmantykow z dzialalnosci~ Hotelu Lambert:"Polska dla jednych i dla drugich byla wartosci~ samodzielnq, aledobrzerozumieli, ze walce 0 wolnosc Polski musi towarzyszyc b6jo takie wartosci duchowe, ktorych wplyw zapewni pozostanie w ramacl1eurQpeJskiej tradycji wieloSci kienmlk6w rOZM'oju., wolnoscibez zastrzegania dla kogo i sprawiedliwosci dla wszystkich".Drugie kluczowe dla ocen zawartych w ksi~zce Karpiii.skiegoi Kr6la zagadnienie, to sprawa samego zestawienia imponderabi­How, ktore oczywiscie rysowaly si~ rozmaicie u roznych omawianychpostaci. Autorzy poswi~cajq temu zagadnieniu wiele uwagi,zarowno jednak obraz, jaki rysujq, jak i tym bardziej ~dy wartosciujqce,jakie wy.powiadajq, budzq m6j zdecydowany sprzeciw.W przekonaniu moim bowiem owe zawarte w opisywanych koncepcjachpolitycznych zbiory wartosci scharakteryzowac moma najlatwiejprzez okreslenie tradycji - historycznych, ideologicznych,a czasem nawet filozoficznych czy religijnych, do ktorych mniej lu(bbardziej swiadomie nawiqzywali polscy pisarze poIityczni opowiadajqcsi~ za okreslonym rozumieniem imponderabiliow.Bardzo pobiemie wyliczajqc mozna w dziejach polskiej mysli politycznejXIX wieku wskazac co najrnniej kiIka takich zrodlowychkodeksow wartosci, ktore inspirowaly aksjologi~ naszych myslicieli.Szeregujqc je w kolejnosci, w jakiej ich echa ozywialy si~ w naszejmysli politycznej, mozna sporzqdzic na przyklad takq, z pewnoSciqniekompletnq list~ zespolow wartosci:- wyrosle na gruncie filozofii liberalno-oswieceniowej,287


BOHDAN CYWIIilSKI- koncentrujqce si~ wok6l: hasel Rewolucji Francuskiej,- zwiqzane z legitymistycznll wizjll ladu politycznego i spolecznego,- gloszone zdaJWl1a przez ortodoksj~ Kosciola katolickiego,a w .pe.wnym momeno'ie (momenta.ch?) przywolywane na nowo,- powstale na gruncie r6znych doktryn mesjanistycznych,- zrodzone w aurze historiozof!ii romaJIltycznej r6Znych odmiaJn,- ukute przez romantycznych demokrat6w spod znaku WiosnyLud6w,- opaT,te 0 rozr6Znie.n~a waT;tosci k!I'~g6w kulturO'Wych lub ras ­np. przeciwstawi'ajllce 'Wlartos.ci eurQpejskie - Azji, czy slow,im'lsklie- germanizmowi,- powstale w kr~gach przej~tych emancypacjq mas ludowych,- inspirowane ideq pozytywistycznie poj~tego humanitaryzmui post~pu,- socjalistyczne - w wersji internacjonalnej i unarodowionej.Bylo ich zapewne wi~cej, ale nie 0 to chodzi.Z pewnosciq kazdy z tych kodeksow prezentowal wartosci etyczneuwiklane w takie czy inne ideologie spoleczne, ale w tej wlasniepostaci wyst~puje zazwyczaj etyka w mysli politycznej. Niekt6rewartosci, jak wolnose, braterstwo, sprawiedliwose - powtarzaly.si~ we wszystkich niemal kodeksach, znaczllC wszakze za kazdymrazem cos troch~ innego.W polskiej mysli politycznej echa tych r6znych "kodeks6w zr6­dlowych" pojawialy si~ cz~sto splqtane, zlllczone niekonsekwentnie,ale ich .geneza nie byla, jak sqdz~, ob


HISTORIA POLSKI W POLSCE•••przez tych pisarzy za imponderabilia autorzy zadajq zazwyczaj jednoistotne pytanie: czy Sq to wartosci potwierdzone przez uprzedniedoswiadczenie historyczne narodu i czy Sq obecne w narodowej tradyC'ji.W tym miejscu mow obfioiej poslui:my si~ cytatem i dlauchwycenia linE rozumowania autorow posluchajmy kilku konkludujqcychich opinE 0 omawianych politykach:"Kamienskibyl myslicielem politycznym 0 niezwyklej w Polsceszerokosci horyzontow i blyskotliwosci analiz, zabraklo mu jednaktego punktu odniesienia i drogowskazu, kt6rym jest zrozumienieprzekazanych przez histori~ wartosci indywidualnych i ogolnych,narodowych i uniwersalnych. To wlasnie te wartosci, ktorych niewolno zapoznawae czy przekreslae, nakladajq ograniczenia na politycznespekulacje czystego rozumu, stanowiq jakby ide~ regulatywnq,kt6ra dopiero gwarantuje sensownose dedukcyjnych system6w"."Wielopolski nie docenial obronnych instynkt6w spolecznych, powstalychdzi~ki kilkusetletniej tradycji politycznej. Nie byl wi~wlasciwie konserwatystq, trudno bowiem tym mianem opatrzyc myslicielanie rozumiejqcego roli tradycji i spolecznych automatyzmow.Nie wszyscy skorzystali z tej lekcji. Nie trzeba si~ chyba wdawaew niejasnq problematyk~ charakteru narodowego, by stwierdzie,Ze nauka ta, ktorej nigdy dose powtarzae, glosi, iz polskie spoleczenstwozawsze na pierwszym miejscu stawialo dwie wartosci:wolnose i niezawislose.""...sens naszego dzialania politycznego widzial Bobrzynski w nawiqzaniudo wartosci, ktore juz byly, ktore zatem, choeby cz~sciowo,zostaly potwierdzone w zyciu. Jezeli wi~c oceniamy te wartoscipozytywne j'alko takie, tyro bardziej powinnlismy je wybierae jakozwiqzane z przeszlosciq narodowq. Byla to postawa gl~boko cywilizowanato znaczy zgodna z duchem czasu."I wreszcie uog6lniajqca refleksja, zwiqzana z postaciq Norwida:"Czy byl konserwatystq? Na to pytanie nie moma udzielie jednoznacznej,sensownej odpowiedzi. Jezeli przez konserwatyzm rozumiecch~c utrzymania stanu terazniejszego, to w Polsce postawa taoznaczala zerwanie z dqzeniem do niepodleglosci, akceptacj~ wejsciaw orbit~ sily obcej i wrogiej polskiej kulturze. Takimi konserwatystamibyli Henryk Rzewuski i Adam Gurowski, choc odmiennieuzasadniali sw6j wybor.Konserwatyzm nie oznacza jednak zachowania wszystkiego i zawszelkq cen~, jest opowiedzeniem si~ za wartosciami stalymii sprawdzonymi, chocby byly w sprzecznosci z politycznq terazniejszosciq.Takimi konserwatystami byli Krasinski, Klaczko, poznyMochnacki, byl nim taki:e Norwid. J:.qczyla ich wiara w pewne pozapolitycznewartosci, nawiqzywanie do przeszlosci, do faktu, i:e289


BOHDAN CYWIKlSKIPolska byla kiedys niepodlegla, przeswiadczenie 0 zaletach ewolucyjnegonarastania przemian spolecznych, uznanie naszej przynaleznoscido swiata zachodniego."Zestawienie tych cytat6w rzuca dostate02ll1e swiatlo na konstrukcj~myslowll proponowanll przez Karpiiiskiego i Kr6la. Wsr6dbadanych system6w wartosci mozna wyroznie dwa zbiory: jedenwartoscizakorzenionych w przeszlosci narodu i sprawdzonych przezjego doswiadczenie i drugi - nie legitymujllcy si~ takim poswiadczeniem.Rozroznienie to pozwala na skonstruowanie ina czej nizzazwyczaj pojmowanej kategorii konserwatyzmu. Jest one poza tympodstawq dla sqd6w wartosciujqcych mysl politycznq XIX wieku:slusznose, dalekowzrocznosc, rozum polityczny, a poniekqd jedyneprawdziwe przekonanie 0 potrzeibie impondenlbi1i6w reprezentujqkonserwatysci.Tej - w perspeMyw:ie calej ksiqzki -zasadnkzej te.zie obu autorowchc~ si~ generalnie i wielostronnie przeciwstawie.Najpierw: poj~cie konserwatyzmu, w ktorym mozna pomiescieo bok siebie Krasinskiego, Norwida i Tarnowskiego, wydaje mi si~naczyniem zbyt pakownym. W jakiejs mierze jest to moze kwestiaodczytania mysli poszczegolnych postaci, ze zwr6c~ uwag~ na Krasinskiego.Nazywanie go "nie'bywale przenikliwym Swiadkiemswoich czas6w", " or~downikiem idei demokratycznej", czy twierdzenie0 nim, ze "nie byl przedez konserwatystll, ktory chcialbyzachowae dawne struktury spoleczne" - wydaje rni si~ zdumiewajqCqw swym braku krytycyzmu pr6bq negowania oczywistosci potwierdzanejlicznymi tekstami samego poety. Sqdz~ jednak, ze ewentualnepomylki interpretacyjne nie wyjasniajll wszystkiego. Blqdlezy w samej konstrukcji kategorii konserwatyzmu, a raczej nawetpod niq.Odnosz~ mianowicie wrazenie, ze w swej analizie zawartychVI polskiej mysli politycznej sqdow 0 wartoSciach, autorzy ksillZkiulegli zludzeniu, ze nazywani przez nich konserwatystami myslicieledysponowali tq samq, czy malo zroznicowanq wizjq przeszlo­-Sci narodowej. Tymczasem takie wartosci, jak wolnose, niezawislose,sprawiedliwose, lad, jednose narodowa, chrzescijanskose, ktorymioperujq omawiani przez nich politycy, oznaczajq w kazdymwypadku cos innego, choe zawsze rzeczywiScie mogq bye wyprowadzanez takiej czy innej wersji polskiej tradycji narodowej.Bo - i tu chyba jes,t jq'dro nieporozumienia - polska tradycjanarodowa nie jest i nie byla 150 lat temu jednoznacznym i spojnymwewn~trznie kodeksem wartosci. Plyn~la bowiem roznymi korytamii w rozmaitych dziejowych perypetiach wiklala podstawowewartosci moraIne w przerozne sensy ideowe, czynillc je ostateczniewieloznacznymi. Spoglqdajqc na to z pozycji myslicieli, ktorzy pra­'290


HISTORIA POLSKI W POLSCE..gn~li do ktorejs z t)'lch wersji wartoSci si~gnqe, dostrzegamy koniecznosedokonania przez nich wyboru rozumienia, czyli nasyceniasubiektywnq tresciq tych wielkich nazw, b~dqcych w jakiejsmierze jednak swi~tymi wytrychami. Zwazmy przy tym, ze zarownoaktualna postawa polityczna, jak i przeswiadczenie 0 aktualniepoi;qdanych sensach wartoSci - paprzez psychologiczny mechanizmiprojekcji w przeszlose - w znaczmej mierze oklfeslajq wybOTtrady,cji: w ten sposo:b konserwatyzm moze oka:zae si~ nie tresciq,a jedyniie sty'lem formulowania najrozrnaiitszych poglqdow.Z tych wzgl~ow sqdz~, ze tkonstTuo.wanie kategorii interpretacyjnejw QparCiiu 0 zjawisko od,woIYWailli-a si~ do 'przeszlosci bezupT,zedniego usta[enlia, jak jest ona pojmowana - jest to zahieg poznawczonieprzydatny.Zwlaszcza zas, gdy rna to bye kategoria wartoSciujqca. W tymwypadku wqtpliwosci moje rozrastajq si~ i z historii mysli politycznejsi~gajq historiozofii. Pomifuny nawet wielopostaciowose i interpretacyjnqelastycznosc narodowej tradycji historycznej i za!ozmymozliwose jednoznacznego kodeksu wartosci wpisanego w naSZqhistori ~ i w niej sprawdzonego. Coz znaczylo'by wowczas totalnepr'zyznanie racji konserwatyzmowi? Byloby one r6wnoznacznez przekonaniem, ze wszelkie wartosci rzeczywiste i wazne, kompletprawd~lWyeh im.ponder'abiliow juz si~ by! w historii objawil - i tona doda,tek w polsk;iej. Z jednej strony maczy to chyba negacj~ rozwoju,post~pu, sensu dziej6w ezy chocby ewolucji narodu i ludzkoSci,z d,rugliej - .absolutyzacj~ narodu jako nooiciela wartosci.Pierwsze wydaje mi si~ nieuzasadnione. Drugie - nawet niebezpieczne.Autorzy proponujq "nie wdawae si~ w niejasnq problematyk~charakteru narodowego", ale pomimo tej niejasnosci zdajq s i ~przypisywac narodowemu eharakterowi znaczenie ogromne, bo decydujqce0 obowiqzywalnosci imponderabili6w. OsobiScie balbymsi~ takich prerogatyw, bo slyszalem 0 narodach, co wierne wlasnym,samodzieInie dobTanym kodeksom wal'toSci, okazywa!y si~ dose niebezpiecznedla otoczenia.W jakiejs mierze sklonny jestem przyznae autorom racj~: politykazaprzeczania wartosciom trwale obecnym w swiadomosci narodumusi poniese kl~sk~ . W tym sensie przyj~te przez nich kryteriumrna istotne znaezenie jako negatywne. Jako pozytywne jest niewystarczajqce:slusznosc mysli polityeznej zalezy nie tylko od tego,czy akceptuje ona owe wartosci, ale i od tego, czy potrafi wcielicje w aktualnq ideE:, czy konkretyzuje je na miarE: rzeczywistyehpotrzeb swojej epoki.Tego wlasnie wyczucia znak6w swego czasu braklo polskim konserwatystomXIX wieku. W spojrzeniu na SWq epok~ okazywalisi~ anachroniezni. Dlatego oddajqc sprawiedliwose ich intenejom291


BOHDAN CYWINSKItrzeba miee w swiadomosci i ich ograniczenia. Byloby kolejnymanachronizmem przywolywae kh sylwetki jako wzorce.Latwiej mi przychodzi nie zgodzie si~ z ocenami proponowanymiprzez Karpinskiego i Kr6la, anizeli oderwae mysl od tej pasjonujqceji prowokujqcej ksiqzki.Powr6emy na kO:n1iec raz jeszcze do kwestii kaJpi1aru polskiegodoswiadczenia. Sprawa imponderabili6w nie jest dIan oboj~tna. Zyweich poczucie w naszej XIX-wiecznej mysli politycznej i wewsp61czesnej jej swiadomosci narodowej pelnilo swoistq funkcj~ zabezpieczeniaprzed przerodzeniem si~ intensywnego emocjonalniepatriotyzmu w nacjonalizm, kt6ry szczeg6lnie grozil narodowi ulegajqcemudlugotrwalym represjom. Tradycja ta przekroczyla zresztqbarier~ stuleci i temu zawdzi~czae nalezy, ze mysl nacjonalistycznanie poczynila w naszej mentalnosci spolecznej jeszcze wi~kszychwyrw moralnych.Drugim waznym dla kapitalu doswiadczen czynnikiem wydajesi~ bye obecnose w naszej mysli politycznej wartosci zaczerpni~tychz tak wielu r6znych kodeksow ideowych. Ta r6Znorodnosekrzyzujqcych si~ system6w wartosci stwarzala napi~cia, przeksztalcaladyskusje polityk6w w spory 0 imponderabilia, ale ofiarowujqcwielorakose motywacji postaw sklaniala do refleksji, wyostrzalamoralnq wrazliwose, towarzyszqcq rozbudzaniu si~ swiadomosci narodowej,przeciwdzialala jej kostnieniu w schemat. Braklo mozewi~c spoleczenstwu jednomyslnosci, ale dzi~ki temu nie grozil zagluszajqcyrefleksj~ uniformizm. Moze dlatego, ze tak roznorodna,roi:noimienna, polskose stal!a si~ ideq tak bogatq.I atrakcyjnq. W przedmowie do ksiqzki Karpinskiego i Krolaprofesor Wereszycki zwraca uwag~, ze okres egzystencji narodu bezwlasnego panstwa byl zarazem czasem najwi~kszego nasilenia asymilacjiprzezen niepolskich jednostek i grup ludnosciowych. Zjawiskoto zasluguje na chw.iJl~ zadwny: czym przyciqgal ten narodzap6zniony cywilizacyjnie, pozbawiony panstwa, skazany na powolneroztapianie si~ w mocarstwach zaborczych? Czy znacznejroli nie nalezy tu przypisae wlasnie pociqgajqcej sile idei polskosci,kojarzqcej si~ z wartosciami istotnie, po ludzku waznymi?I ostatnia uwaga. W calym tym r02JWaMniu, jak i w omawianejksiqzce, dzieje polskiej mysli politycznej zostaly odseparowane odtego, w czym sklonni jestesmy widziee tej mysli niedostatek: odnieprzerwanej przez sto pi~cdziesiqt lat pasji konspiracji, od lancuchanieudanych zrywow. Ile jest prawdy, a ile upraszczajqcej przesadyw popuiJ..arnym sqdzie, ze mysl polityczna bud?Jila si~ tyJlkopo kolejnych kl~skach powstanczych? Czy te dwa nurty, w kt6­rych wypowiadala si~ polska podmiotowose polityczna, byly na­.292


HISTORIA POLSKI W POLSCE ..•prawd~ zupelnie sobie obce i przeciwstawne? Czy ta mysl polityczna,taka jaka byla, ze SWq literackosciq, quasi-religijnosciq, moralizmern,sklonnosciq do koncentracji na sferze wartosci - przezsam sw6j charakter i chocby wbrew zawartym w niej tezom ­nie sklaniala swiadomosci spolecznej do podejmowania walki?Eo taka jest przeciez natura imponderabili6w, wartosci w og6le,ze nie da si~ ich powolac do zycia samym wysilkiem mysli. Zdobywanieich musi znaczyc lancuch ofiar. W kapital polskiego doswiadczeniapolitycznego wlqczona jest i ta trudna prawda.Bohdan C,winski


ZOFIA MOCARSKA 00 OBRONY TRADYCJIDO NARODOWEJAKTYWNOSCI .Z DZIEJOW KRYZYSU POZYTYWIZMUW dziejach pozytywizmu warszawslciego, w polemice 0 programyi podziale na rozmaite obozy, wreszcie w procesie przelomu antypozytywistycznego,donioslq rol~ odegrala kwestia stosunku do tradycji.Spor 0 miejsce tradycji we wspolczesnosci rozgorzal bowiempo przemianach 1863/4 r. Stal si~ on widomym przejawem przemianzachodzqcych w swiadomosci narodowej po k I ~sce powstaniastyczniowego i wyrazem poszukiwan nowego wzorca patriotyzmu,a raczej - nowej koncepcji ,poIskiej mysli politycznej. W dotychczasowychbadaniach nie zwracano, niestety, nalezytej uwagi nadonioslq rol~ sporu 0 tradycj~ wlasnie przede wszystkim w procesieprzelomu antypozytywistycznego. Jest to zagadnienie skomplikowanei niemoZliwoSciq byloby tu je wyczerpujqco zarysowac.Literatura, czy tez publicystyka, Sq tylko jednymi z wielu dziedzin,w ktorych ow problem tradycji si~ objawil. Nie zajmowanosi~ rowniez blizej losami srodowiska konserwatywnego zgromadzonegoprzy Niwie w latach 1876-1886; a mialo ono przeciez swojznaczny udzial - najpierw w dyskusji nad zagadnieniem tradycji,wyst~pujqC jako pierwsze ze zdecydowanq jej obronq, p6zniejw przelomie antypozytywistycznym, dyskredytuja,c program organiczny"mlodych" ze stanowiska narodowego. Stqd tez zagadnienietradycji stanowi w~zlowy punkt, wok6l kt6rego narasta caly programzespolu Niwy od roku 1876. Z tego wzgl~du sluszne wydajesi~ postawienie obecIliie w centrum naszej uwagi problem'll tradycj'i,bo to najlepiej pozwolri. mprezentowac i ocenic sum~ poglqd6wowego ugrupowania. Przesledzenie, w jakie tresci obrasta po j ~cietradycji i jak ksztaltuje si~ program przemienionej po 1875 r. Niwy,pozwoli ustrzec si~ uproszczen i pozwoli skonstatowac pewne wnioskinaswietlajqce zjawiska przelomu antypozytywistycznego i rol~jakq odegralo w tym procesie ugrupowanie konserwatywne.294


Z DZIIEJOW KRYZYSU POZVTYWIZMUSpor 0 tradycj~ stal si~ przyczynq pierwszej schizmy juz w obozie"mlodych" (wielu z nich znajdzie si~ zresztq szybko w stronnictwiezachowawczym), powodujqc rozpad sroclowiska na gruip~ PrzeglqduTygodniowego i swiezo zalozonej w 1872 roku Niwy. Patronowalwi~c narodzinom pisma jeszcze w jego pierwotnym, umiarkowaniepost~powym wydaniu. Niwa wyraznie odcinala si~ od pojawiajqcychsi ~ na lamach Przeglqdu Tygodniowego glosow pot~pienia przeszlosci.Anonimowy autor artykulu pt.: Biernosc zaleca, by krytycyzmwobec wiek6w ubieglych lqczyl si~ z ich umilowaniem. Juzw tej wypowtiedzi pOjlCllWi,a si~ chaTaikterystycmy wqtek myslerna:szukanie w przeszlosci racji dla wyboru terazniejszych dzialaili ostoi zachowania wlasnej tozsamosci."Krytykowac w i~c nalezy przeszlosc (...), ale z tym zamiarem,azeby bl~dow, ktorych dopuszczono si~ dawniej, nie popelnic obecme,a wszystko, co rna warlliIlki bytu w terazniejszosci, zachowacz calym uszanowaniem dla wiekow ubieglych. Czlowiek 0 tyle tylk ozyskuje na .pewnooai siebie (...), 0 ile jest przek'onany, z~ przeszloscdala mu prawo do si~ga'Il'ia IPO laUTY, 0 ile w t~ przeszlosc jest wro­Snil!ty." 1Zwrocmy uwag~, ze wypowiedz pojawila si~ w tym samym roku,w kt6rym K. Krzywicki wydal SWq oslawionq broszur~ zawierajq­Cq program samob6jstwa narodowego. Niwa jako pismo umiarkowanychpost ~powc6w z pewnosciq nie zyczyla robie, by jej stanowiskow tej kwestii pozostawalo niejasne. Opozycja wobec plytkopoj~tego krytycyzmu prowadzqcego do pot~pienia przeszlosci najdobitniejujawnila si~, w wyraznie polemicznych w stosunku dopewnych sqd6w Swi~tochowskiego, wypowiedziach Ochorowicza.W 1875 r. Ochorowicz ustalajqc r6znic~ mi~dzy pozytywizmema negatywizmem, inaczej m6wiqc, pozytywizmem falszywie poj~tym,stwierdza, ze cechq zasadniczq tego pierwszego jest obecnoscw jego programie pewnych tresci patriotycznych, odziedziczonychz przeszloSci, kt6rych jednak autor artykulu blizej nie okresla."Nasz pozytywizm (oo.) me pelza po .memi z wylqcznym haslem pTaiktycznosci.Uznaje lqcznosc dziejow i idealnym pobudkom tradycjizostawia wolne pole dzialania, pod kierownictwem rozwagi." 2Dla Ochorowicza zatem stosunek do tradycji staje si~ probierzemrzetelnego pozytywizmu; odcina si~ publicysta od wqskiego, miesz­1 anonim, Bternosc. Ntwa 1872, nr 14. I J. Ochorowicl!, POZlItywtzm t negatllwtzm. Ntwa 1875, nr 7. 295


ZOFIA MOCARSKAczanskiego programu streszczonego w hasIe bogacenia si~; Jak wy­nika z przytoczonych cytatow, poj~cie tradycji pozostaje w wypo­wiedziach Niwy bliiej nie sprecyzowane i dzis trudno nam uscislie, jakie tresci pod nie podkladano. Ale w j~zyku owczesnych odbior­cow przyzrwyc:zajonych w warunkach niew()li do poslugiwania si~ szyfrem, musialo to bye poj~cie czytelne idose jednoznaczne, sko­ro Niwie nie wytkni~to tu ogolnikowosci, co w innych wypadkach prawie zawsze si~ zdarzalo. Ob ron~ tTadycji podchw yci zachowawcza Niwa uk azujqca si~ w tej barwie od stycznia 1876 r. - i w ywiesi jako swoje sztanda­rowe hash Dlatego pozniejszy historiograf Pozytywizmu warszawskiegoi jego gl6wnych przedstawicieli, Teodor Choinsk'i, dopatry­wac si~ b~dzie w postawie Niwy post~powej, a Ochorow icza w szcze­golnosci, pewnych zapowiedzi reakcji na progr am pozytywizmu w wydaniu Przeglqdu Tygodniowego. Stqd dla Choinskiego, a ra cj~ tego s1Janowiislka potWierdzajq obecne bad:ania, odm'ienny stosunek do tradycji stal si~ zapowiedziq rozlamu i reakcji w obozie pozyty­wistow warszawskich. "Wszystkie jego [tzn. OChOTowi,oZla - przyp. mOj, Z. M.J artykuly odznaczajq si~ spokojem, godnosciq, a czasem wionie z nich na czy­te'lnika jaikies d~iwnlie swojskie ciepl{), k tore jest zwiastunem dzi­,siejszej reakcji." 3 Dla wykazania, zenie bylo to bynajmniej mniemanie bezpodstawo­we, warto przytoczye dwie wypowiedzi, post~powca i zachowawcy, sformulowane do tego w roznych latach, brzmiqce jednak prawie identycznie. Obydwaj precyzujq wzajemne uwiklanie tradycji i po­st~pu i w rezultacie dochodzq do tych samych konkluzji: Ochorowicz:"Post~p, ktory nie wyr6s1 na niwie tradycji mOCq naturalnego rozwoju,przestaje bye post~pem, staje si~ rozprz~ieniem, wstecznosciq(...) Tylko chor·zy na umyMe mogq sqdzie, ze ise z post~pem jest tozrywae z przeszlosciq." 4Olendzki:"Post~p odci~ty od kl~bka historycznych przekazow i tradycji jestprostym wybrykiem, szkodnictwem bez widokow przyszlosci, kt6­rq tylko ciqglose rozwoju por~cza." 5Wspolbrzmienie wypowiedzi rzeczywiscie zadziwiajqce. Ale nie nalezydawac calkowitej wiary podobienstwu uzytego w nich slow-I T. Jeske-Choinski, Pozytywtzm waTszawskl t jego g!6wnl pTzedstawicie!e.Warszawa 1865, s. 46-49., J. Ochorowicz, Tradycja. Opiekun Domowy 1872, nr 18.I W. O.[lendzkil, W dziesiqtq Tocznic~. Niwa 1665, z. 263.296


Z DZIIEJOW KRVZYSU POZYTYWIZMUnictwa, bo jezeli stwierdzamy, ze obrona tradycji stala si~ ideqw pewnym sensie lqczqcq Niw~ ochorowiczowskq z Niwq konserwatywnq,to musimy od razu zaznaczyc, ze zespol zachowawczy podkladalpod to poj~cie mi~dzy innymi i takie tresci, na jakie z pewnosciqnie pisalaby si~ Niwa post~powa. Dlatego tez okreslonerozumienie tradycji staje si~ sprawdzianem konserwatyzmu grupyspolecznikOw i publicystow skoncentrowanych przy Niwie od grudnia1875 r.; ono tez zadecyduje 0 ich przegranej, wreszcie i 0 tym,iz z owocow podniesionej przez nich ze wszech miar slusznej obronytradycji skorzysta ktos inny.Swoje poglqdy okreslal zespol Niwy z jednej strony w opozycjido konserwatystow "starego autoramentu", z drugiej zas - do post~powcow.Romantyczny stosunek do tradycji utozsamiali publicysciNiwy, zgoonie z obiegowymi 6wczesnymi przekonandami,z bahvochWlalczym uwielbieniem przeszlosci, z usakralizowaruiemi wynoszeniem jej do sfery najwznioslejszych idealow, ktore starannieoddzielano od prozaicznych, plaskich spraw zycia materialnego.Natomiast warszawskim koryfeuszom post~pu przypisywaJizupelne pot~pienie przeszlosci i zanegowanie roli minionego dla terainiejszosci.Z romantycznq postawq wobec tradycji rozprawiajqsi~ zachowawcy z Niwy przy pomocy argumentow wyksztalconychw pozytywistycznej szkole myslenia, bo przeciez do zespolu weszlimlodzi ludzie, wczorajsi post~powcy. Zdaniem ich, romantycznaidealizacja przeszlosci spowodowala oddzielenie sfery zycia duchowegonarodu od zycia materialnego, w kwintesencji zas - cywilizacyjneopo:fuienie i zacofanie we wszelkich dziedzinach spolecznegodzialania, apati~ i· biernosc. 6Byly to zarzuty skierowane nieco pod niewlasciwym adresem.W rozumowaniu swym popelniaIi bowiem polemisci z Niwy blqd"pars pro toto" charakterystyczny w ogole dla owczesnych rozrachunkowychpolemik: utozsamiali epigonskie formy romantyzmuz samym romantyzmem. Zde~ydowanie ostrzejsze wyrazy pot~pieniapadajq jednak pod adresem "mlodych": - oskarza si~ ich 0 zrywanie"nici ciqglosci historycznego rozwoju", 0 sianie niezgody.Uwaza si~, ze ostry podzial na "starych" i "mlodych", owe bojowei halasliwe w uj~ciu Swi~tochowskjego rozdzielanie spoleczenstwana "nas" i "w


ZOFIA MOCARSKAgo, ktory by, przyjmujqc ze skrajnych stanowisk sluszne propozycje,mogl ogarnqc potrzeby calego spoleczenstwa, zapewniajqc muwszechstronny rozwoj, ." ...kierunku, ktory by w imi~ powszechnego dobra lagodzqc jednostronnosc,godzqc post~powe idee z tradycjq, dbalosc 0 ddbrobytJrulterialny z poszanowaniem potrzeb moralnych stare idealy z nowymi,byl (...) pionierem przy;szfosci, wytykajqcym najlWlaScitW'szedla niej drogi." 7Bardzo istotnym elementem tej niejako jeszcze jednej wersji programupracy organicznej jest jednak uwzgl~dnienie pierwszorz~dnejroli tradycji, inaczej - poslugujqc si~ 6wczesnq nomenklaturl4 ­"idealu narodowego", jakq musi ona odgrywac w wytyczaniu ostatecznymdr6g "pracy realnej" spoleczenstwa. W przekonaniu publicyst6wNiwy program pracy organicznej rna wyrastac w naturaInyspos6b z przeszlosci narodowej. Jak stqd wynika, organicznicyz Niwy schodzi!li si~ z post~poWC'ami w wysuwanliu hasla "ltrzeZwej"pozytywnej pracy. Ale wczesnie przeczuli grozqce mu niebezpieczenstwotrywializacji. Trafnie dostrzegIi, ze "podnoszenie sil materialnych"bez odpowiedniej podporki ideowej moze prowadzic doszkodliwych z punktu widzenia interesu spolecznego i narodowegopostaw kupieckiego groszorobstwa i egoistycznego, ciasnego materializmuzyciowego. Znamienny w tym wzgl~dzie jest glos anonimowegorautora ar.tykuliu pt.: MoraIne sHy spoleczne. 8 Wolno przypuszczac,ze napisal go ktos ze starszych: Goltz lub Kasznica. Autoruwaza, ze w warunkach niewoli politycznej haslo pracy organicznejwinno bylo przyjqc na siebie funkcj~ czynnika wyrabiajqcego spolecznepoczucie wi~zi narodowej. Tymczasem, zdaniem autora, zrobionozen wezwanie do samolubnego bogacenia si~ . Publicysta zarzucapost~powcom, co prawda nie wprost, ze zamiast ukazacaspeM naTodowy tego hasta, nadaIi m'll charakter kosmopollityczny.Nie zwr6ciIi uwagi, ze ideal dobrego obywatela miesci w sobiew spos6b oczywisty "dobrego procederzyst~", ale nigdy odwrotnie.Niepodporzqdkowanie nakazu "trzezwej" pracy idealom narodowymmusialo doprowadzic do karykaturalnego spaczenia calego pozytywistycznegoprogramu. Konkluzja ostateczna autora, bardzo zresztqsluszna, zaleca koniecznosc odwolania si~ do tradycji jako warunk usine qua non przy realizacji programu pracy organicznej.JednoczeSnie w warunkach niewoli politycznej obrona tradycjistaje si~ dla zespolu Niwy wprost nakazem patriotycznym. W wieluartykutach pojawia si~ zaszyfrowane przed cenzurq przekonanie, zebezwzgl~dna krytyka przeszlosci moze tylko posluzyc antypolskim2987 anorum, Brak kierunku, Niwa 1876, z. 45. B anonim, MoraIne sHy spoleczne. Ntwa 1879, z. 196.


Z DZIIEJOW KRVZYSU POZVTYWIZMUpoczynaniom zaborcy. W tradycji upatruje Niwa skutecznq bronprzeciw polityce wynaradawiania, konkretnie rusyfikacji.W kwestii stosunku do polskiej przeszlosci zespol Niwy w omawianymdziesi~cioleciu reprezentuje inne poglqdy niz konserwatyscikrakowscy i dlatego niesIuszne jest imputowanie im miana nasladowcow"staIlczy'k6w". W pewnY'ch wypowiedzia'ch Niwy doszukacsi~ mozna negacji tez historycznej szkoly krakowskiej. \I Zwlaszczazrzucanie winy za niewol~ politycznq na wlasny nar6d, swiadczenie,ze wrodzona mU, tkwiqca w jego charakterze anarchia, jestwylqcznq przyczynq utraty niepodleglosci, slowem, ze narod upadlprzez "wlasne grzechy" jest, zdaniem Niwy, oszczerstwem, ktorebardzo dogadza polityce zaborcy; z drugiej strony takie samopot~pienieprowadzi do upadku wiary we wlasne mozliwosci, osiabiasHy zywotne narodu. (Rzecz jasna, ze tylko ze srodowiska tak ustosunkowanegodo przeszlosci, nie zas z grona nasladowcow historycznejszkoly 'kraikowskiej, mogi wyjsc Sienkiewicz jako autor TrylogiLZnamienne, ze glosy oburzenia na oskarzycieli przeszlosciw2llllagajq si~ w Niwie po 1883/86 r.; - dzialo si~ tak, moinaprzypuszczac, za walnq przyczynq powiesci Sienkiewicza.)W warunkach zagrozenia przedmiotowego i podmiotowego istnienianarodu zespol Niwy widzi w tradycji jedynq jeszcze pozostalqpostac ojczyzny duchowej narodu (swego rodzaju terytorium niepodleglegobytu), poprzez kterq wylqcznie moze si~ dokonywac pro~ces identyfikacji pokolen wspolczesnych z przeszlymi, kt6ra zatemgwarantuje zachowanie tozsamosci narodowej. Tradycja narodowajest wi~c ostatecznq i niezniszczalnq przez warunki zewn~trzne , polityczne,formq zachowania przez nared woli bycia sobq.,.Dla nas w dziedzinie duchowego rozwoju posiada tradycja dziejowaznac.zenie podobne temu, jakie rna ziemia w dziedzinie rozwoju ekonowicznego.Stanowi ona niejako duchowe terytorium. Bez takiegoterytorium nar6d musial'by rozproszyc si~ i zginqc w kosmopolitycznymodm~cie, podobnie jak nar6d, kt6ry wypuscHby z rqk posiadanieziemi." 10Stwarzajqc, w zalozeniach swych, nOWq wersj~ programu pracyorganicznej Niwa poddawala dyskusji poj~cie post~pu. StanowHoone przeciez sztandarowe hasio obozu "mIodych". Stqd musialo znalezcs i~ w planie polemicznych kwestii podnoszonych przez NiwPe.I 1m w przeciWTienstwie do Przeglqdu Tygodniowego Niwa nie r02lpatrujepoj~cia post~pu inaczej, jak w scislym zwiqzku z traktowaniemroli tradycji. Scislej mowiqc, zachowawcy starajq si~ okreslic,• zob. W. Olendzki, Sprawy btezqce. Niwa 1878, z. 79. lO M. Godlewski, Niezadowolente z "wolani a nteobecnych". N iwa 1880, z. 148. 299


ZOFIA MOCARSKAjakie jest miejsce tradycji wobec post~pu. Swoje rozumienie post~puprecyzowali w opozycji do wypowiedzi post~powc6w, podkreslajqcwciqz, czym post~p w ich rozumieniu nie jest, dajqc nie­Jako definicj~ nie wprost, poprzez jej opis negatywny. Nalezy powiedziec,ze dbok zastrzezen nieslusznych i 'brzmiqcych anachroniczniew popowstaniowych warunkach, zesp6l Niwy potrafil dostrzecistotne mielizny post~powych deklaracji "mlodych" z Przeglqdu.Zachowawcy zarzucali im 'bowiem fetyszyzacj~ hasla pos~pui fanatyzm doktrynerski, kt6ry nie pozwalal ocenic trzezwo polskichmozliwosci i sytuacji oraz dostrzec prawdziwych potrzeb spoleczenstwa.I choc mozna zarzucic Niwie operowanie nieprecyzyjnymj~zykiem w sporze 0 poj~cie post~pu, to jednak nalezy przyznac,ze warunkowanie tego procesu rozwojem kultury duchowej,wbrew 6wczesnej, wlasciwej Przeglqdowi fascynacji myslq technicznqi kulturq materialnq - bylo sluszne.Najbardziej reprezentatywne i wyraziscie sformulowane sqdyw kwestii wzajemnego uwiklania tradycji i postf;pu wyraza bezimiennyartykul Post~p w idealach spolecznych. Warto poswif;cicmu nieco uwagi, poniewaz rzuca on bardzo ciekawe swiatlo na rodow6dpoglqd6w gloszonych przez Niw~. Mozna przypuszczac, zeautorem jest ktos ze starszych publicyst6w, Kasznica lub Goltz.Takie posqdzenie 0 autorstwo nasuwa ,bowiem sam tok zawartychw interesujqcym nas artykule wywod6w. Wykazujq one silny zwiqzekZ wqtkami mysIi narodowej sformulowanymi na dlugo przedpowstarui:em styclZIlio\\rym. Stresemy najpiel"W pok,r6tce poglqdy a'utara.Ot6z pUblicysta Niwy rozr6znia dwie kategorie ideal6w narodowych:stale i zmienne - odpowi'ednio do dwu plaszczyzn zycianarodu: duchowej i materialnej. Kazdy narod posiada pewneswoje, sobie tylko wlasciwe idealy, kt6re stanowiq 0 jego odr~bnosciod innych narodow i :p


Z DZIIEJOW KRVZVS(J POZVTVWIZNOalami. Wydaje sif.;, ze taka interpretacja poslannictwa, czyli misjinarodu, jakq operuje autor artykulu, wykazuje podobienstwo dowersji stworzonej pr zez polskq "fi1ozofi~ narodowq". Mozna przypuszczac,ze publicysta Niwy wyglasza uproszczone tylko przez popularyzacj ~ poglqdy sformulowane w swoim czasie przez tw6rc6w"filozofii narodowej", tym bardziej, ze mieli oni sw6j wklad w rozwojuruchu organicznikowskiego przed powstaniem styczniowym. 12Romantyczna takze jest interpretacja tychze ideal6w jako "pi~tnanarodu" decydujllcego 0 jego o dr~bnosci, indywidualnosci w obr~biewielkiej rodziny ludzkiej, og6lnosci. Odziedziczone z pewnosciq popoprzedniej epoce okazuje si~ harmonijne zespolenie ce16w narodowychz dllzeniami og6lnoludzkimi i przyj~cie za ostateczny rezultatpost~ u - odrodzenie i pogl~bienie ideal6w narodowych. R6wniezkwestia koniecznosci cillglej modulacji drugorz~dnych cech narodowychwyp!ynEtla u progu lat 30-tych XIX wieku. 13 Wreszcie kategoriacharakteru narodowego jako najwyzszej sankcji warunkujllcejrodzaj ideal6w narodowych i dzieje narodu pocz~a si ~ juZprzed powstaniem listopadowym, potem zas, w wykrystalizowanejpostaci, stala si ~ podsta wowym poj~ciem romantycznej historiozofiii patriotycznej publicystyki. Stlld wnios'ek - autor musial byekims, kto wzrastal w obcowaniu z myslll przej~tq w spadku po romantyzmie.W poglqdach tych wyraziscie doszla do glosu znamienna dla Niwysklonnose dopogodzenia tresci odziedziczonych z poprzedniejepoki, a uznanych za wartosciowe, z tendencjami wsp6lczesnymi,co tez odpowiada programowemu zalozeniu pisma. Trzeba przyznae,ze w tym wypadku Niwa odwolywala si~ do naprawdEt wartosciowejszkoly i przypominala dobre tradycje polskiej my§li narodowej.Zabieg ten dyktowany byl troskll, by w skosmopolitywwanym,nowoczesnym pochodzie post~pu nar6d, pozbawiony wolnosci,nie stl'acil poczucia swej odr~bnosci. W omawianym artykulejasno wyraza si ~ Slid, ze postal! ideal6w odziedziczona z przeszloscinie dostraja si~ do tresci biezllcego zycia, a obecne zapoznanie ideal6w,chocby przez db6z "mlodych", nie sprzyja ich odnowieniu.Wyradza si~ stlld potrzeba szukania nowego ksztaltu patriotycznejmysli przez modulowanie uswiEtconego tradycjq. Przekonania te zaslugujqn a uwag~, ze Sq niejako glosem czasu. Mozna chyba twier­.. Sugestie te epieram na wnioskach B. Skargl I A. Wal1ckiege. P or.: B. Skarga,Pmca organtczna a fUozofia narodowa. [w:] Narodztny pozytyw!zmu pOIsk!ego.Warszawa 1964, s. 101-160; A . WalickI, Idea narodu I koncepcja "filozofLt narodowej". [w :J. FUozofta a mesjantzm. Warszawa 1970, s. 17&-194.II A. Zielinski, Nar6d t narodowo~c w polsktej tlteraturze I publlcystyce lat1815-1831. Wroclaw 1969. (Szczeg61nie rozdzial: ..Teoria charakteru narodowego",s, 9~1l5).ZNAK - 3 301


ZOFJA MOCARSKAdzic, ze okres pozytywizmu, na kt6ry przypada czas tworzenia si~stronnictw i partii, byl wlasnie okresem poszukiwania nowej postaciideal6w narodowych. Gorqczkowa potrzeba stworzenia nowegookreslenia narodowosci i etyki patriotycznej odczuta przez spoleczenstworozwijajqce si~ w nowej formacji ustrojowej, nie mogqcezaaprobowac wzorca sprzed 1863 r. wyrazila si~ dobitnie w prograrnietych stronnictw, znajdujqc ostatecznie wyraz w teorii "egoizmunarodowego", czy tez w My§lach nowoczesnego Polaka. Po latachoceniajqc wplywy partii "IN spoleczens.1lwie pdlskim T. Choinski, publicystakonserwatywny, napisze, ze endecja temu zawdzi~za SWqp Olpularnosc i Iprzewag~ nad innymi part~ami, ze dala spoleczenstwutak najbardziej przezen pozqdany nowy " katechizm narodowy".OczywiScie naiwnym uproszczeniem byloby dopatrywac si~ prostegopomostu mi~dzy glosami publicyst6w zachowawczych a ideologiqnarodowego programu endecji. Mozna jednak twierdzic, ze to, codoszlo do glosu i samouswiadomienia w latach du:io p6zniejszych,kielkowalo w r6znych, cz~sto niepodobnych do tej wykrystalizowanej, postaciach i cz~sto w bardzo r6znych obozach posiadajqcychwr~cz przeciwne poglqdy. Tym niemniej obrona tradycji po dj~taprzez Niw~ w owych latach uobecniala problematyk~ narodowq,w takiej formie i w takiej postaci ideologicznej, na jakq bYlo stacpismo konserwatywne, w swiadomosci spoleczenstwa, kt6re przechodzilow okresie pozytywizmu gwaltowny proces przebudowymentalnosci.W zwiqzku z powyzszym nasuwa si~ potrzeba rozpatrzenia stosunkuNiwy do wladz zaborczych. Pismu, co prawda, nie zarzucasi ~ wprost (w dzisiejszych 'pracach) ugodowych tendencji, jednakog6lnikowo pisze si~ 0 jego konserwatywnym oportunizmie. Wypowiedzi,kt6re pomoglyby zidentyfikowac postaw~ zachowawc6ww t ej kwestii, pojawiajq si~ bardzo rzadko, zapewne ze wzgl~d una c enz u r ~. Ale z calq pewnosciq zespolu Niwy w dzie si ~cioleciu1876-1886 nie mozna n azwac ugodowcami; 'byloby to niesprawiedJiwosciq,poniewaz nie mozna znalezc zadnego glosu pUblicystycznego,kt6ry by potwierdzal w jakiejs rnierze 6w zarzut. Pismoksztaltujqc sw6j p rogram, opowiadalo si~ za praCq legaInq, co nieznaczy ugodowq i nigdy nie deklarowalo ugodowosci,14 Na dow6dprzytoczmy par~ fakt6w. Ot6z w 1882 roku Kasznica stwier dza, zew S lowie, bez wiedzy g16wnego redaktora (Sienkiewicza), zaczynajqcoraz wyrazniej formowac si~ tendencje ugodowe, z kt6rymi Niwa nie moze miec nic wsp6lnego. 15 W latach 1885-86 w stalym felietoniedw utygodnika zatytulowanym Sprawy biezqce znajdujemy.. anonim [Z. Summskil, W tmt~ obowtqzku. Ntwa 1876, z. 48. 15 J. Kasznica, Kttka sl6w odpowtedzt p. Lttwosowi. Ntwa l882, z. 174. 302


Z DZIIEJOW KRYZVSU POZVTVWIZMUwciqz kqsliwe wycieczki przeciw nowopowstalemu wtedy, 0 wyraznieprawomyslnym profilu, czasopismu Chwila. Wysmiewajqc rusofilskieartykuly Chwili, Niwa odpowiada, ze postulat ugody jestzupelnie absurdalny w odniesieniu do narodow, z ktorych jedenjest uciskajqcym wladcq, drugi zas powalonym niewolnikiem. UgodE;mogq bowiem jedynie praktykowac rowni mi!,:dzy sobq, nawzajemsi!,: szanujqcy, partnerzy.16 Rowniez ostroznosc, sceptycyzmi dystans kaze zachowac Niwa wobec idei slowianskiej jednosci.Zdaniem autora artykulu W imi~ obowiqzku idea slowianska jawi5i!,:, jak dotych czas, w postaci zbyt mglistej, by jq potraktowac jakopowaznq pro pozycj!,: wspolistnienia narodow, bo "najmniej jasn qjest mozliwosc uj!,:cia jej w pewne praktyczne formy."17 Godlewskizalicza jq do utopijnych mrzonek. Jednoczesnie Niwa skwapliwieodnotowu je wszelkie glosy prasy rosyjskiej, zwlaszcza Russkieg()Kuriera, ktorych zacietrzewione antypolskie wystqpienia dernaskujqnieszczerosc rzekomego slowianskiego braterstwa. 18 Na tym stanowiskuNiwa wytrwa. Ewolucja obozu zachowawcow ku ugodzierozpocznie si!,: nieco pozniej, i wlasciwie Niwy nie obejmie. P ublicyscin astrojeni bardziej przychylnie do hasla slowianskiej jednosciprzejdq do Slowa, kt6re z czasem stanie si~ organem stronnictwapolityki realnej. Nie zaciqgajqc si~ pod znak ugody i slowianofilstwa,Niwa opowiada si~ ostroznie za kontynuowaniem opozycyjnejpostawy wobec zaborcy. W obecn'ej sytuacji, po niedawnym bolesnymupadku tbrojnego wystC!pienia, jedynym sposobem walkipozostaje oOOk pozytywistycznej "trzezwej" pracy - opor bierny.Przestrzegajqc przed pesymizmem, ktory prowadzi do postawy indyferentneji niewiary w przyszlosc, publicysta Niwy nawoluje dozachowania optymizmu opartego na przeswiadczeniu, ze:" ...jezeli przeciwnosci nie mozna zwalczyc na razie za pomocq czynnychwystqpien, to obok ciqglej i nieustajqcej pracy, pozostaje c1rogab ierne g o oporu."19 [podkr.aut.JPierwoszorz!':dnq rol!,: w stosowaniu biernego oporu wobec zaborcyprzyznawali zachowawcy "silom moralnym narodu". Nie znaczy to,ze przypisywano im moc zwalczania przewagi fizycznej. Anonimowypublicysta wyjasnia, ze odgrywajq one rol~ nadrz!,:dnq wyznaczajqckierunek rozwoju sil materialnych. W pracy wi~c nad doskonaleniemduchowym, kt6rego efektem jest rowniez intensyfika­" Chorqzy, Sprawy b!ezqce. Ntwa 1885, z. 261; tenze, Niwa 1886, z. 282. 17 a nonim [z. Suminskil, W imi'l ObOW!qZKU. "Bogulaw Mir, Sprawy b!etqce. Niwa 18S1, z. 151; Chorqzy, Sprawy biezqce. N iwa 1886, z. 281, 282; ten:l:e, Niwa, z. 297." a nonim, Optymizm t pesymizm w spoleczenstwie. N iwa 1879, z. 103.303


ZOFIA MOCARSKAcja rozwoju gospodarczego, widzi autor felietonu M oraIne sil y $POlecznejedyn~ gwarancj~ przetrwania i przyszlosci narodu. 20 W pogl~dach tych znajdujemy znow znamienne wi~zanie tresci romantycznychi pozytywistycznych. Romantyczna, scislej mowiqc, mesjanistycznaw swym rodowodzie koncepcja przeciwstawiania duchowejmocy silom militarnym, ktora determinowala pewne akcjepatriotyczne w przededniu wybuchu i podczas powstania 1863 roku,splata si~ tu bowiem z pozytywistycznym haslem przysparzania spoleczenstwupr~znosci witalnej przez "trzezw~" prac~ . Zr6dlo sil naroduznajduje publicysta Niwy" ...nie gdzie indziej jak tylko w religijnej wierze, w historycznejtradycji i obyczajach narodu."21U schyIku lat 70-tych, a u progu 80-tych, zostal zatem sformulowanykatechizm "Polaka-katolika", - posluzmy si~ tutaj terminemB. Cywmskiego,22 bo przeciez nie inaczej prosi si~ nazwac zacytowanewyznanie wiary. Problematyka swiatopoglqdowa i moralnazostala wi ~c scisle powiqzana na lamach Niwy z problematyk!l narodowq.Jest to znamienny objaw zachodzqcego wtedy procesu polaryzacjipoglqd6w i zaciesnienia si~ postaw. Tym torem potoczysi~ na bmach Niwy iok wszelkich polemik. Troska 0 egzys tencj~narodu, 0 zachowanie w warunkach niewoli poczucia odr~bno sci n a­rodowej przy'bierze wyraz nawolywan 0 zachowanie czystosci obyczajoweji powagi moralnej. Wszystko, cokolwiek w mniemaniu zachowawc6wszkodzic moze zdrowiu moralnemu, stanie si~ przedmiotemich nader cz~sto gwaltownych atak6w. Problematyka moralnanasyci dydaktyzmem lamy Niwy w latach 80-tych, stanie si~osil:l polemiki z grupl:l PrzegIqdu Tygodniowego, czy Prawdy.Na programie Niwy w omawianym okresie decydujqco zawazylaobecnosc "starszych" w zespole redakcyjnym. Pismu nadajq tonwystqpienia J 6zefa Kasznicy, Zygmunta Suminskiego, Adama Goltza,Ludwika G6rskiego i Aleksandra Klobukowskiego. Filarami Niwybyli wi~c w tym czasie dawni "klemensowczycy": A. Goltz, L.G6rski i A. Klobukowski oraz bliski im duchowo J. Kasznica. Dokonanywyzej przeglqd programu Niwy za lata 1876-80 pozwalastwierdzic wyst~pujqCq w nim 'ch~c nawil:lzania do programu organicznik6wsprzed 1863 r. Program Niwy jest niczym innym jakprogramem pracy organicznej przeciwstawianym z narodowych pozycjipos!ldzanemu 0 kosmopolityzm programowi organicznemuII anonim, Moralne sUy spoleczne. Ntw a 1879, z. 106• .. tamte. a B. Cywinski, Rodowody ntepokornych. Krak6w 1970. 304


Z DZIIEJOW KRYZVSU POZYTYWIZMU"mlodych" post~powcow. Odwolanie si~ do inicjatyw zapoczqtkowanychdawno, a przerwanych przez wypadki 1863 r., stanowilopr ob ~ kontynuowania tradycji rodzimego organicznikowstwa (bezna tr~tnego powolywania si~ na wzorce Zachodu). Jednoczesniemialoby zapewnic ziemianstwu czolowq rol~ w spoleczenstwie. Programpracy organicznej zaprezentowany przez Niwe w latach1876-80 byl niewqtpliwie osadzony w rodzimych doswiadczeniachorganicznikowskich, ale rodzimosc ta przybrala postac proszlacheckosci,dlatego inicjatywa programowa pisma musiala skonczyc s i~fiaskiem. Na wyrazne powiqzania zespolu Niwy z lat 1876-80z przedpowstaniowymi formami pracy wyprobowanymi przez "kIemensowczykow"wskazuje artykul pisany w atmosferze rozchwianiawszelkich obozow i programow w roku 1886 p.t.: Niekonieczniena bezdroZu. Autorem jego jest Adam Goltz. Polemizujqc z upowszechnionymprzekonaniem, ze inicjatyw~ "trzezwej" pracy rzucilamlodziez u progu lat 70-tych, Goltz stwierdza, ze wypadki roku 1863stanowi14 cezur ~ dzielqcq dawnych organkznik6w od obecnych.Zdaniem autora, roznica mi~dzy organicznikami przedpowstaniowymia obecnymi post ~powcami - i to roznica zasadnicza - leZyprzede wszystkim w odmiennym potraktowaniu przez kazdych'z nich idea16w narodowych wobec programu pracy organicznej."W istocie godlo to [tzn. pracy organicznej - przyp. moj, Z. M.]postawili nier6wnie pierwiej, bo lat 'blisko temu trzydziesci ci wlasnie,kt6rzy ( ...) wzrastali w szkole milosci ideal6w, z t q tylko odp6m iejszych wyzna wcow pozytywizmu roznicq, ze tamci nie tylkoideaI6w zaprzeczali, ale z nich wlasnie, jakby z ozywczego zdroju,czerpali otuch~ do prac pozytywnych (...). Niestety, prace te trwalyzbyt kr6tko..." 23W zwiqzku z tym za prawowitych spadkobierc6w organicznik6wsprzed 1863 roku uwazal Goltz nie "mlodych" post~powcow , leczinicjatorow reakcji antypozytywistycznej, ktorzy wystqpili z obronqtradycji narodowej - wlasnie na Iamach Niwy.W artykulach Niw y u progu lat 80-tych moma dopatrzyc si~ wieluglosow zwiastujqcych, aczkolwiek nie w spos6b deklaratywny,nowy etap dzialalnosci stronnictwa zachowawczego. Pod wplywempostE:pujqcej agitacji socjalistycznej zacieSnia si~ i doktrynerskouwstecznia postawa zachowawc6w. Dociekajqc przyczyn wzrost uruchu socjalistycznego oskarzajq oni pozytywizm, jako doktryn~w gruncie rzeczy materialistycznq, 0 przygotowanie sprzyjajqcychwarunkow do popularyzacji rewolucyjnych hasel. Dlatego corazII A. G.[oltz), Ntekoniacznte na bezdrotu. Ntwa 1886, z. 284.305


ZOFIA MOCARSKA'wyTazJniej podnosi si~ potrzeb~ walk'i 'Publicystyaznej z obozem post~powcow.Walka ta mialaby 'Cioprowadzie do zupelnej izolacji post~powcowi 'Cio pozbawienia ich wplywu na spoleczenstwo. Wszystkiete agresywne glosy wychodzq spod piora mlodszych w zespoleNiwy. Znamionujq one dokonywajqcy si~ wtedy wlasnie podzialkonserwatystow "wzdluz pokolen", a w nast~pstw i e - prze j~ cieprzez mlodszych czolowej roli w stronnictwie oraz zorganizowanieprzez nich silnej kampanii antypozytywistycznej, Ambicjom szerszegooddzialywania na spoleczenstwo nie mogl pod-olae dwutygodnik,Jakim byla Niwa, do tego 0 niewielkim nakladzie i skierowanyku wqskim kr~gom odbiorcow. Zadoseuczynie temu mogl tylkodziennik. Stalo si~ nim zalozone wtedy (1882 r.) Slowo. Stqd zrozumiale,ze mlodzi z Niwy bqdz od razu weszli w sklad zespolu redakcyjnegonowego dziennika, bqdz rozpocz~li z nim scislq wspolprac~. Uwzgl~dniajqc wszelkie proby i mozliwosci ideologicznegooddzialywania Krakowa na srodowisko warszawskie, nie moznautrzymywae, ze nawet Slowo mogloby glosie w Warszawie poglqdyimportowane z Galicji. Publicysci konserwatyzmu warszawskiegoskonsolidowani wok61 tego dziennika odbywali pierwsze harce podzachowawczym znakiem na lamach Niwy w latach 1876-80. ZalozycielamiSlowa kierowaly wi~c intencje, ale zaznaczmy: - tylkopoczqtkowo -bardzo pokrewne tym, ktore wyglaszano na lamachNiwy w ubieglych latach. Mimo to Slowo rozpocz~lo dzialalnosc bezjakichkolwiek deklaracji programowych. Mozna ten krok uwazae zamanewr strategiczny. Skoro zespolowi chodzilo 0 jak najszersze oddzialywaniespoleczne, nie nalezalo ostro ustawiae si~ po kt6rejsstronie barykady. Ale ponadto - i to wydaje si~ istotniejsze ­zgrupowanie Slowa bylo stronnictwem niejednolitym. Zesp6l tworzyliwprawdzie konserwatysci, jednak 0 bardzo zroznicowanychna szereg kwestii poglqdach. I dopiero w nast~pnych latach grupaSlowa przechodzi ewolucj~: pismo pierwotnie jakoby programowoapolityczne staje si~ organem stronnictwa politycznego - ugodowcow.Zmiany owe (narodziny Slowa) odbijajq si~ mocno na obliczuNiwy. Pismo w latach 1881-82 traci werw~, zapelnia szpalty nudnymi,sqznistymi artykulami 0 kwestiach agrarnych. W tej sytuacjiprzy'bywa jqcy latem 1882 r. do Warszawy T. Choinski stat si~ silqpUblicystycznq pozqdanq dla Niwy, poniewaz podzial .konserwatystowjuz si~ byl dokonal i sporo mlodszych zachowawcow, ktorzywywodzili si~ z dawnych entuzjastow bqdz sympatykow pozytywizmu,znalazlo si~ juz w Slowie. Choinski, posiadajqc niewqtpliwietalent publicystyczny, zajql w srodowisku zachowawcow warszawskichmiejsce nieposlednie, silnie zwlaszcza wspierajqc Niw~osieroconq dla Slowa przez niewdzi~cznych wychowank6w. Choinskipisywal wylqcznie do Niwy, ani jeden jego,artykut nie ukazal306


Z DZIIEJOW KRVZVSU POZVTYWIZMUsi~ w Slowie (jest to znaCZqce ze wzgl~du na pozniejsze reakcje tegodziennika na wystqpienia Choiilskiego). Na sztuce polemicznej znalsi~ tak dobrze, ze magI stawic czo1:o "PostOWii Prawdy" potrafiqcjego ataki od:pierac w rownie bru'kowy sposob. Oddal wiE:C konserwatystomwalne uslugi w WTaIce z ,pos~powcami. Byl nOiWicjuszemw stosunkach warsz1llwskich i dlatego pr,zejql na wlasnosc programsrodowiska, do ktorego ,W'Szedl.Owczesne wypowiedzi pUblicystyczne Choiilskiego nie dlatego Sqgodne uwagi, ze reprezentujq wojujqcy konserwatyzm, ale wlasniez tego powodu, iz odbijajq znamienne dla lat BO-tych odradzanie si~kwestii narodowej (niejako w slad za przedstawionq w latach poprzednichdzialalnosciq Niwy). Kwestia ta odegrala istotnq rolE:w przelomie antypozytywistycznym, w zdyskredytowaniu ostatecznymprogramu pracy organicznej. Jak jui staralismy si~ wykazac,stala siE: ona najwazniejszym argumentem w walce ideologicznejzachowawcow z post~powcami w latach ubieglych. NajwaZiliejszypunkt programowy zachowawcow z lat 1B76-BO - obrona tradycji- przyjmie teraz, w latach BO-tych, postac obrony "swojskosci".TE: metamorfoz~ dobrze uwydatniajq artykuly Choiilskiego. Niechodzi przy tym juz 0 polity,czne ozywienie, 0 odradzanie si~ juzwtedy hasel narodowowyzwoleilczych. Nastroje narodowe znajdujqceodbicie w prasie warszawskiej w latach BO-tych posiadajqorientac j ~ zdecydowanie nacjonalistycznq. Tresciq ich jest przedewszystkim odczucie historycznej, cywilizacyjnej i psychologicznejodrE:bnosci narodowej, potrzeba czucia si~ spoleczenstwem polskim.Warunek ten przesqdzal 0 wrogosci wobec wszelkich o'bjawow kosmopolityzmuprzejawiajqcych siE: juz to w programie dawnych"rolodych", juz to wantyniepodleglosciowej wowczas doktrynie 50­cjalistycznej. Nie bylo to jeszcze manifestowanie nacjonalizmu politycznieaktywnego. Na zor.ganizowanie si~ takiego ruchu trzebabylo jeszcze poczekac, ale owczesne glosy pUblicystyczne wyrazniezmierzajqce do integracji "pierwiastkow rodzimych" stanowilyw duzej mierze fazE: przygotowawczq do dzialalnosci pozniejszychnarodowcOw.Rotbudzenie nastrojow narodowych prz)'1pisywali zachowawcy sobieza zaslugE:. 24 Mieli w tym sporo raeji, bo nawet rzetelny i obiektywnyw swych sqdach A. Dygasinski przyznawal, ze konserwatyscibardziej niz post~powcy rozumieli potrzeby narodowe. 25 Fundamentalnqzasadq ich programu byla przeciez obrona tradycji, poszano­"W. O.[lendzkiJ, W dzteafqtq rocznfcl1., takte T. Jeske-Choldakl, PUmtennictwopotskte ostatntch lat 20-tu. Kurter Warszawskf 1886, nr 8-9•.. A. Dygasir'iskl, MyAU luine 0 konserwatyzmte I pOltl1P!8. WQdrotDt.c 188',nr 3-14.307


ZOFIA I'IIOCARSKAwania przeszlosci narodowej i poczucie wi~zi historYCZllej. Upowaznialoto do uZywania tytulu budzicieli "instynktu samozachowawczego"w spoleczenstwie, zwlaszcza, gdy uwazano, iz najswiezszecredo post~powc6w w kwestii narodowej sformulowal Swi ~tochowskiwe Wskazaniach politycznych. Stlld tez podstawowy zarzut wytoczonyprzez konserwatyst6w w 1883 r. oskarzal po st~powc6wo gloszenie programu podwazajllcego byt narodu. Argument takimusial odegrac kapitalnll rol~ 'W przelomie antypozytywistycznym,poniewaz dyskredytowal post~powc6w w oczach spoleczenstwa.Zarzucajqc programowi "mlodych" kosmopolityzm i niewolniczenasladownictwo Zachodu, Choinski twierdzil, ze tym samym bylon ,szkodliwy, bo wrogi "swojskoSci", "charakterowi narodu", "naturzenarodu". Wysuwajqc postulat popi-erania wszystkiego, co"swojskie", Choinski zaatakowal post~powc6w, poniewaz wyznacza­Ii oni mieszczanstwu g16wnq rol~ w spoleczenstwie. W polskich warunkach,twierdzil publicysta, postulat ten stal si~ ideologicZllqprzepustkq udzielonq kapitalowi obcemu, zwlaszcza zydowskiemu,kt6ry si~gnql po uprzywilejowane stanowiska podwazajqc pozycjePolak6w. Mieszczanstwo polskie bylo zbyt slabe, by stanqc do konkurencji.Program "mlodych" musial wi~c przyniesc w rezultacieszkod ~ spoleczenstwu polski emu, poniewaz popieral zywioly obce,wrogie, na niekorzysc "swojskich".Od t akiego stanowiska niedaleko juz do programu Roli, kt6rar 6wniez w imi~ obrony "swojskosci" rozp ~tala zacietrzewionq nagonk~a ntysemickq. Zresztq sam Choinski przyznawal, ze aczkolwiekRola zasady swe "doprowadzila do najmozliwszych krancow"!6, to '\vyrosla przeciez z narastajqcych od 1876 r. tendencji,;samoza'chowawczych" w spoleczenstwie, kultywowanych przezkonserwatyst6w. Byla wi~ jednym ze sposob6w rozwijania owejidei "swojskosci". Warto tu nadmienic, ze w wielu pracach uwazasi~ dzialalnosc Roli za faz~ przygotowawczq do ruchu endeckiego.Rola zresztq juz w 1904 r. znalazla si~ w obozie endeckimPZdaniem Choinski ego owocny moze bye tylko taki program, kt6­ry odpowiada "naturze narodu" uksztaltowanej przez cale wiekibytu narodowego. Takie poj~cie "natury narodu" impIikuje juzniejako afirmatywny stosunek do przeszlosci, cz~stokroc zresztq objawianyprzez publicyst~. Uwazajqc za trwalq wartose "natur~ narodu"zaatakowal Chomski liberalizm mieszczanski gloszony przezPrzeglqd Tygodniowy... T. Jeske-Ch oinski, Ptsmtenntctwo potskte ostatntch tat ZD-tu. KuTter Warszawskt1866, nr 7.IT H. JablonskI, Ze studt6w nad poczqtkaml NarodoweJ Demokracjt. PrzegtqctHtstorycznll 1953, t. XLIV, Z. '4, B. 481-538.308


Z DZIIEJOW KRVZVSU POZVlYWIZMU"Absolutny materializm nie tkwi zreszt~ w naturze polskiej. Jestesmypotomkami wojownik6w albo rolnik6w, a zolnierz nie bywasybaryt~ , a rolnik ubiega si~ rzadko za wielkimi dostatkami, zadowalniajqcsi~ tym, co mu ziemia daje." 28Nacjonalizm prowadzil wi~c publicystyk~ ku apoteozie i idealizacjipolski ego charakteru narodowego. Choinski nie kwapil si~ z pot~pieniempolskiej niegospodarnosci, wr~cz z dumq m6wi! 0 w!asciwejnarodowi pogardzie dla pieni~dza, a wrodzonym idealizmie.W innym wypadku twierdzi!, ze polski charakter narodowy wytworzonyprzez przesz!ose, to charakter rycerzy-idealist6w i romantyk6w,fantast6w i improwizator6w; zaznaczmy - wszystkie te cechyuwaza! krytyk za dodatnie, za kapital moralny Polak6w decyduj


ZOFIA MOCARSKA"Czujemy w sobie dobre ch~ci, energi~ milose ku temu, co swojsIde,nasze... " 31WystClpienie Fortuny spotkalo si~ z dobrym przyj~ciem. Pismo akcentowalobowiem waimose tych samych tresci ideowych, ktorepodnosili juz uprzednio zachowawcy. W popieraniu i reaktywowaniuczynnikow "swojskich" schodzili si~ wi~ teraz konserwatysciz pewnym odlamem post~powcow. Zesp61 tych czynnikow byl jednakdowoInie, 'bardzo niewyrainie okresIany przez o'bydwa ugMlpowaniai dopiero w nast~pnych Iatach mial si~ bardziej sprecyzowae.Wystqpienie Fortuny uznano w i~c za zainicjowanie nowegokierunku przez Iudzi," ...ktorzy wyksztalceni w szkole metody pozytywnej, wystudzeni"w boju zycia tb~q moze umieli polqczyc wyobraZenia nowozytnez potrzebami i tradycjCl swego kraju, ktorzy wprowadzCl na powr6tdo literatury i sztuki pierwiastki swojskie." 32Fortuna rzeczywiScie uprzedzalia nieja:k,o 'pojawienrie si~ Glow ,byla jego forpocztq. Ludzie wchodzqcy do zespolu redakcyjnegoFortuny byIi potem bCldZ stalymi wsp6lpracownikami Glosu, bctdiwiqzalo ich ideologiczne pokrewienstwo z tym pismem. I choc Fortunamiala bardzo krotkotrwaly zywot, nie mozna jej jednak pomijacprzy charakterystyce owczesnych nastrojow, poniewaz jej pojawieniesiE: wyraznie swiadczy 0 krystalizacji tendencji narodowychsplecionych z ludomanskimi juz w roku 1885. Gdy wi~c w ma jowymzeszycie Niwy z tegoz roku Choinski pisal:"Zwrot do swojskosci - oto haslo zarowno rzetelnych zachowawcowjak i przetrawionych postE:powcow.. ." 33nie brzmialo to postulatywnie, Iecz okresIalo istniejqce juz nachylenieideologi'OZlle obydwu obozow u progu lat 1885-86. Zjawiskoto pozwala utrzymywae, ze istotnq przyczynq kryzysu pozytywizmustal siE: wzrost nastrojow narodowych. Potwierdza to ponadtoprzelomowy charakter roku 1886.Popieranie "swojs.koSci" stalo siE: w tej sytuacji naj,wal.imiejszymatutem, ktory starano siE: wykorzystae w celu porozumienia miE:dzypewnymi odiamami postE:powcow i zachowawcow. "Interes narodowy"- inaczej mowiqc - patriotyczny grunt - mial bye czynnikiemkonsolidacji stronnictwa postE:powego i zachowawczego.31011 cyt. za: T . Choinski, Now. C%czsopUmo. Ni1D4 1885, Z. Il10. n tamze. .. tamte.


Z DZIIEJOW KRYZYSU POZYTYWIZMU"Jezeli z konserwatyzmu wylqczymy znacznq cz~se marzen, a z post~puduzq ilose cywilizacyjnego bIichtru, - pozostanq nam zdroweobywatelskie uczucia i logika faktow."34- twierdzH A. Dygasinski. W ten spos6b dokonywala si~ aprobataistnienia oOOk siebie obydwu stronnictw, ktore odnajdywaly niejakonowq racj~ bytu i pole dzialania: konsoIidacj~ i wzmocnienie sil:narodowych oraz ratowanie programu pracy organicznej."Taki patriotyczny grunt wla.snie domaga si~ kompromisu oOOzow,przymierza, aby skutecznie prowadzie najpilniejsze spol:eczne roboty.Haslem powinno tu bye: popieranie, 0 ile si~ tylko da, zawsze,wsz~dzie i wszystkiego, co swojskie." 35Jest to znamienna wypowiedz dla dyskusji i nastroj6w roku 1886.Pokolenie "trzezwych" nie moglo tak latwo rozstae si~ z ulubionqdoktrynq pracy organicznej. OdczuwaIi mocno potrzeb~ zwrotu donarodowych tresci, ale wychowankowie trzezwego pozytywizmu nieumieli pomyslee patriotyzmu inaczej, niz 'Pod postaciq pracy organicznej,dlatego podj~Ii prob~ pogodzenia obydwu tendencji. Pracaorganiczna nie miala bye, jak uprzednio glosili "mlodzi", czynnikiemsolidaryzacji spolecznej, lecz miala inspirowae proces integracjinarodowej. Poddajqc jeszcze raz, na lamach pism post~powych,krytyce program dawnych "mlodych" stwierdzono, ze jegobankrudwo bylo s'kutkiem zanegowa nia lub zignorowania idealOwnarodowych i specyfik'i na'roou. Nawet Przeglqd Tygodniowy wywieszajqcteraz haslo obrany "swojskosci" dtokonywal remanentowswej ubieglej dZialalnosci i przyznawal, ze zbyt beZkrytyaznie, aczkolwiekw dobrej wierze, byl wpatrzony we wzory Z,achodu.Unarodowione wersje "trzezwej" pracy usilowano stworzyeW obydwu obozach. W obozie post~powc6w ksztaltowal jq wytrwa­Ie A. Dygasinski w wielu artykulach (My§li luzne 0 konserwatyzmiei post~pi e , Praca krajowa, Religia krajowa, Jeszcze 0 pracy krajowej),a konserwatywnq pr6bk~ "swojskiej" pracy realnej dal T.Choinski. Tak mocno wowczas uswiadamiana nadrz~dnose idei rodzimosciw zyciu spol:ecznym byla wyrazem spontanicznego, samorzutnegowzmacniania swiadomosci narodowej w obliczu narastajqcegozagrozenia Ibytu narodowego od strony zaborcy; ale by! torowniez wyraz wzbierajqcych nastrojow nacjonalistycznych (zresztqme tylko na z>iemiach polsklich, be byl to proces na skal~ europejskq).Popieranie "swojskosci" staje si~ zasadq nadrz~dnq majqcq.. A. Dygasiriski, Krajowa praca. W'ldrowiec 1888, nr 19• .. A. Dygasiiiski, Walka t kompromis. W'ldrowtec 1887, nr 15. 311


ZOFIA MOCARSKAporza,dkowac zycie zbiorowe, determinowac system wyznawa..."lychpogla,d6w; staje sif; "religia. krajowa," - jak to okreslil A. Dygasinski- kt6ra stoi ponad r6micami postaw swiatopogla.dowych. Dlategotez postf;powiec Dygasinski pozycza jakby jf;zyka od zachowawc6w,gdy pisze:..Dzisiejszy krajowy postf;P, jesli swojskim pozostae pragnie - rnaobowia.zek - moim zdaniem - nie tylko najzupelniej uwzglf;dniaeale i popierac religijne interesa katolicyzmu jako waznej narodowejcechy." 311Najpelniejszy wyraz ta nasilaja.ca si~ w6wczas absolutyzacja poczuciaodr~bnosci narodowej znalazla w wypowiedzi publicysty PrzeglqduT ygodniowego (nawr6conego swiezo na ..swojskosc"), ktorypisal:..... spoleczenstwo nasze m usi sif; zdobyc na nieodzowna. obron~ zasadniczychcech swej odr~bnosci (...). Pierwsza. teraz potrzeba. jestwzmocnienie narodowego indywidualizmu, przeto wszystkie tepierwiastki swojskie i to wszystko, co do swojskosci mysli, llCZUC,pop~dow i zadoscuczynienia takowym prowadzi, musi bye najistotniejszymprzedmiotem naszego piel~gnowania i czynnego z naszejstrony rozwoju." 37Mysli te juz bardzo blisko sa,siaduja, w uj~ta. w scisly system, a sformulowana.nieco pozniej, teoria. indywidualizmu narodowego. Oczywiscienie przedstawiaja. si~ one jeszcze klarownie, m~tnie jeszczerysuje si ~ poj~cie owej "swojskosci", niemniej chyba stanowia. juZza1a.zkowa. postac tych tendencji, na ktorych oprze swa. dzialalnosestronnictwo narodowe. Zacytowane wypowiedzi, szczegolnie ostatrna,wyrazrne swiadcza. 0 dokonywaja,cej si~ przemianie swiadomoscispolecznej. G~stniala atmosfera, ktora stwarzala wlasciwewarunki narodzinom endecji oraz zdobyciu przez nia. szerokiej popularnosciw spoleczenstwie polskim. Cisnienie kwestii narodowejjuz w 1886 i 1887 roku jest tak silne, ze na jej gruncie przyznaja.si~ do pokrewienstwa krancowo rozne stronnictwa. J . L. Poplawskipisal wtedy przeciez na lamach Glosu:" ...istnieja, w~zly pokrewienstwa mi ~ dzy nami i obozem zachowawczym,jeZ'eli wyla,czymy zen klerykalne i wsteczne zywioly." 3S312• A. Dygasinski, Religta k rajowa. Przegtqd TygodntotDII 1886, Dr 44. 17 a n onim, Nasze hasto. Przegtqd TlIoodntowy 1886, Dr 49• • J. L. P oplawskI, Nteporozumiente. Gto.! 1887, Dr 3.


! DZIIEJOW KRVZYSU POZVTYWIZMUJednoczesnie twierdzil stanowczo, ze "glosowicze" nie naleU\ dostronnictwa post~powego - w dawnym, o czywiscie, rozumieniu.Wskazal r6wniez przyczyny owego zdecydowanego rozbratu. LeZalyone, jego zdaniem, w tym" ...ze w polirtycznych poghldach I~czy ich [tzu. bylych poot~c6w-przyp. m6j, Z. M.] pokrewienstwo pewne ze stanczykami. 39Sytuacja ulegla wi~c zupelnemu odwr6ceniu: w latach uhieglych"mlodzi" nazywali warszawskich zachowawcow "echem wstecznictwakrakowskich stanczyk6w", - obecnie zas post~powy Glo$ przyznajesi~ do pokrewienstwa z owymi zachowawcami, a ongiSniejszych"mlodych" post~powc6w ze wzgl~du na ich pasywnoSc i ugodowoscpolitycznq nazywa stanczykami!P oplawski, nazywajLic gloszonq do niedawna przez post~powc6wp rac~ organiczD


ZOFIA MOCARSKAnej zasa dy pozytywizm u: powszechnego stosowania kryterium post~powoscido oceny wszelkich zjawisk zycia spolecznego. Miastniego - jawi si ~ nowe: - stosunek do kwestii narodowej - i zgod­Die z nim dOilmnywae si~ b~dzie nQwy podzial na stronnJid wa. Oozywiscie,nastroje narodowe nie pojawialy si~ w latach 1886-87w postaci skrystalizowanej jako wylqczne i panujqce. Trese ich rysowalasi~ jes2icze bardzo mgliscie, b o miala si~ dopiero wypracowacw nast~pnych latach, ale wazne, :i:e byl to objaw przemian zachodz!lcychw owczas w swiadomosci og61nospolecznej. Juz owczesnepokolenie przeswiadczone bylo 0 zwiqzku upadku pozytywizmu zewzrostem a ktywnosci uczue narodowych, 0 donioslej roli "glosowi ­czow" w rozbudzaniu ducha patriot ycznego. Za pr zyklad moze posluzyewypowiedz Choinskiego oceniajqca te zjawiska z pewnejperspektywy czasu, sformulowana w 1908/9 r."Ta dusza zdeptanego po 1863 r. narodu podnosila si~ juz z omdleniapo bankructwie doktryny pozytywistycznej. Przejawem tegooc kni~cia si~ byla praca nad ludem, nad jego narodowym uswiadomieniem,nad przygotowaniem wielkiej armii do przyszlej robotypolitycznej (ludowcy) i dalszy rozwoj tej idei w for mie »wszechpolskosci«."41Podzial stronnictwa po st ~powego na dwie grupy zajmujqce odmiennystosunek do sprawy narodowej rysowal si~ juz z chwilq w y­stqpienia Fortuny a potem Glosu. Jednak nie obylo s i~ bez pew nychnieporozumien polemicznych. Na lamach Glosu zaatakowal DygasllskiegoW. Nalkowski (ktory zresztq nie reprezentowal zespol uczasopisma) za dawanie prymatu "rodzimym pierwiastkom" przedobronq interesow ludu. Podobnie J. K. Potocki wyrazal obawy, byw zakres "swojskosci" nie weszly tresci szkodliwe dla interesowludu.Analogiczny podzial zachodzil rowniez w obozie konserwatystow.Grupa Slowa, w sklad ktorej wchodzili niedawni wspolpracownicyNiwy, nie kwapila si~ raczej do objawiania blizniaczego podobienstwaz Niwq. A kiedy Choinski oglosH na lamach Kuriera Warszawskiegoprogram "mlodego konserwatyzmu" (2 i za jego organy uznalNiw~, Slowo oraz Rol~, Slowo zaprotestowalo przeciwko stawianiugo w szeregu pism realizujqcych "weksle i kupony mlodego konserwatyzmu".Felietonista dziennika prostowal, ze choe "p. Choinskipragnie nas w te ciasne i dziwaczne ramki wcisnqe i pi~t no nowegohasla na Slowie wybie, to 'czasopismo nie zamierza akceptowae tychCI T . Jeske-Chomski, W pogoni za prawdq. Poznail 1917, s. 234... T. Jeske-Chomski, Pismiennictwo polskte ostatnich tat 20-tu. Kurier Warszawski1886, nr 3-9.314


Z DZIEJOW KRYZYSU POZYTYWIZMUzakl\.lSow i nie crhce, by mu imputowano to, co si~ komu.s 0 n'im napisacpodobalo".43Wydaje si~, ze wystqpienie Choinskiego z reklamq "mlodych konserwatystow"jako grupy odr~bnej, wojowniczo broniqcej "swojskosci",postawilo zespol Slowa w niepozqdanej sytuacji. Zesp6tchcial uchod:2Jic za sHne, skonsoHdmvane ugrupowanie i me Zyczylsobie, juz chocby z tych powod6w, zadnej apostazji W obozie konserwatywnym.Tym bardziej, ze dzialo si~ to w przededniu montowaniastronnictwa i formulowania programu polityki realnej orazwzmocnienia pod tym wezwaniem boj6w 0 rZqd dusz na tereni€zaboru rosyjskiego. Choinski, aczkolwiek zasluzyl si~ juz w walcez bylymi "mlodymi" post£:powcami, stawal si~ przez swe wystqpieniesprzymierzencem niewygodnym, nieobliczaInym. Lepiej bylowyrzec si£: z nim wspolnictwa. Choinski, ze swym haslem aktywizacji"piel'Wliastk6w swo1skich", po prOistu nie Iprzystawal do nowoksztaltujqcych si~, ugodowych przekonan stronnictwa. Sam poszkodowany zresztq wskazal po latach najistotniejszq przyczyn~ odsuni£:ciasi~ od ugrupowania: przedstawil je jako rezultat rozlamuw stronnictwie na tle stosunku do sprawy narodowej."Hozbila ich [tzn. konserwatyst6w - przyp. moj, Z. M.l 'ugoda'(dzisiejszy 'realizm') zabrawszy im wi~k szosc towarzyszow (ks.Chehnickiego, A. Donimirskiego, Godlewskiego Mscislawa, StanislawaOstrowskiego). Pod pierwotnym sztandar em wytrwali tyIko: ks.J an Gnatowski i T. J eske-Choinski, sluzqcy swojej idei na wlasnqn: k~ - rozbitkowie bez towarzyszow ." 44Proces rozpadu stronnictw na tIe stosunku do sprawy narodowejzarysowal si~ duzo wyrazisciej wsrod bylych post~powcow i mialduzo wi£:ksze znaczenie dla przyszlych losow spoleczenstwa Kongresowkiniz rozpad konserwatystow. Wsrod bylych post~po w cow grup~ dynamicznq i liczqcq si~ w zyciu sporeczenstwa polskiego stanowiliIudowcy - pozniejsi n arodowcy, zas wsrod bylych zachowawc6wwlasnie ugodowcy byli bardziej skonsolidowani i mocniejsi.Zachowawcy przeciwni sterowa niu ku ugodzie rozproszyli si£: por oznych pismach, nie stanowiqc Zadnej grupy, dzialajqc, jak okreslilChoinski, na wlasnq r£:k~. Przygarn ~li si£: do pism dewocyjnych, doorganow klerykalnych, do bezbarwnych dziennikow. Po Iatachwielu z nich stanie si£: sympatykami endecji. Po Iatach, bo ciasnedoktrynerstwo Polaka-katolika op6Zni ich drog£: do stronnictwa endeckiego,posqdzanego poczqtkowo 0 'be:tboznosc. Nici sympatii nawiqzqs i~ dopiero po ewolucji endecji na prawo... anonim, P 6IsI6wka. Slowo 1886, rir 13 • .. T . J eske-Ch oinski, P oznaj Zyda! W a rszawa (b.r.), s. 218. 315


ZOFIA MOCARSKAWlasnie w pozniejszych pracach Choinskiego, powstalych po doswiadczeniach1905 r., znajdziemy sporo glosow sympatii pod adresemendecji i jej przywodcow. A nawet, wracajqc uparcie do ocenydzialalnoSci "mlodozachowawcow" (czyt. obroncow tr,adycji i swojskoSci),Choillski wystaJwil im ,takie zwiqz1ci ,pokrewiensilwa:"Program ten nie roznil si~ zasadniczo od obecnego (1912 r.) programupra\vicy narodowo-demokratycznej, zrownowazonej po szereguewolucji, w swoim czasie (1882 r.) byl przedwczesny, czyli bezsilny,co na jedno wychodzi." 45Rzecz jasna, ze niezupelnie mozna dowierzac tej opinii. Jest onaciekawym potwierdzeniem subiektywnego odnajdywania przez publicystE:wlasnych przekonan w programie endeckim po 1910 r.Z perspektywy czasu Choinski wystawil apologetyczny - we wlasnymrozumieniu - wizerunek sw emu ongis str onnictwu, przesadzajqCw ocenie nowatorstwa programu i czyniqc zen forpoczt~ endecji.Jedno jest pewne: obrona tradycji w latach 1876-80 na lamachNiwy i pozniejszy w latach 1882-1886 spor 0 rodzimq wers j~ pracyorganicznej oraz wysuwany postulat popierania "swojskosci" i budzenianastrojow narodowych - przygotowaly, w pewnej mierze,grunt pod narodziny polskiego ruchu narodowego, r uchu aktywnoscipatriotycznej. Niwa w wymienionych latach odegrala jui:chocby tym samym waznq rol ~ w przelomie antypozytywistycznym.Pismo przeciez uobecnialo, w tej czy innej postaci, przez caly okrespozytywizmu, swiadomosc potrzeby stworzenia nowej polskiej myslipo1itycznej. I choc Niwy nie stac bylo na dokonanie tego, to jednlakwytwarzala wokol tej sprawy potrzebny ferment. Konserwatyscibowiem nie potrafili wyjsc poza przezyte formulki tradycyjnegopatriotyzmu, gdy wlasnie, jak slusznie stwierdza B. Cywinski," ... w rewizjonistycznych artykulach Glosu realizowalo siE: poszukiwaniepatriotyzmu nowoczesnego, na miarE: doswiadczen mlodego,popowstaniowego juz pokolenia." 46Tak wi~c, nie pomijajqc i nie zmniejszajqc roli wszystkich innychczynnikow powodujqcych przelom antypozytywistyczny, nalezyprzyznac, ze jednak pierwszorzE:dnq rolE: odegrala kwestia narodowa- aktywizujqcy siE: ruch patriotyczny, gwaltownie odczuta potrzebasamookreslenia i wy'boru drog politycznego dzialania.316.. tamte•.. B. Cywmski, op. cit. s. 33Z.Zofia Mocarska


JERZV l OJEKMI~DZ Y WARSZAWAA PETERSBURGIEMW CZASIE WOJNY 1792 R.*Gdy dnia 18 maja 1792 roku spodziewane od niejakiego czasuzbrojne zagrozenie dziela 3 maja stalo s i~ faktem, nikt w Rzeczypospolitejnie przewidywal, ze wojna w obronie Konstytucji skoilczysi ~ kl~skq calkowitq i ostatecznq. Sqdzono powszechnie, ze wojn~t ~ zakonczy rychlo porozumienie z Petersburgiem, i ze zbyt dlugawalka zbrojna nie b~dzie konieczna. Wszyscy przedstawicielewladz Rzeczypospolitej dqiyJi


JERZY LOJEKwzgl~dy rozumowe; nie mozna ich jednak oskarzac 0 odejseie odpolitycznej rzeczywistosci.Jednakze powszechne przyj~cie ogolnej ~ sady, iz dqzyc trzebado porozumienia z imperatorQwq, nie przesqdzalo bynajrnniejo zgodnosci poglqdow 00 do spooobow, jakimi eel ten mozna bylozrealizowac, a tatie co do kwestii zasadniczej - z kim nalezy prowadzicrokowania: tylko z imperatorowq, czy tez moze z imperatorowqi targov,riczanami jednoczesnie. W tej sprawie mi~dzy krolema przywodcami stronnictwa patriotycznego istnialy zasadniczeroi:nice poglqdow. Stanislaw August utrzymywal pozniej, iz jegoinicjatywy polityczne z okresu wojny 1792 roku byly doskonaleznane leaderom sejmowym i w pelni przez nich aprobowane. Jestto twierdzenie bardzo dalekie ad prawdy. Kr6l pr6bowal bowiemrozmaitych dzialan na wlasnq r~k~, cz~sto tak utajonych, ze informacje0 nich nie przenikn~!y do wiadomosci nawet przywodcowst ronnlj,ctwa patrioty~znego i pOZiostaly nieznane niekiedy po dziendzisiejszy.Jest bardzo znamienne, ze zaraz po wyjezdzie Ignacego Potockiegoz misjq politycznq do Berlina (31 V 1792), Stanislaw August za­CZq! przygotowywac na wlasnq r~k~ posuni~cia, 0 ktorych nikogoSPDza kr~g u swych najblizszych wspolpracownikow nie informowaLDnia 6 czerwca Lucchesini notowal np. iz krol "oczekuje tylko nowin 0 przebiegu negocjacji hrabiego Potockiego [w Berlinie], abywyslac do rosyjskiej kwatery glownej na Ukrainie niejakiego LittleP age'a, narodowosci amerykanskiej, dobrze znanego w srodowiskuwojskowych rosyjskich, z ktorymi odbyl jakies kampanie, czlowiekain teligentnego, zr~cznego i uzywanego juz przez kr6la przy licznychnegocjacjach sekretnych. JKMosc chcialby wejsc w bezposrednieporozumienie z Rosjanami i przyw6dcami emigrant6w... " 1Wejsc w porozumienie "avec les chefs des emigres"... Informacjao tym zamierzeniu Stanislawa Augusta pochodzi juz z poczqtk6wczer wca 1792 roku. Naprowadza ona na slad kontaktow kr6lewskich,kt6re znacznie zawazyly na jego postawie politycznej przezcaly okres wojny i przyczynily si ~ do bl~dnego ukierunkowania jegopolityki - przez dopatrywanie si~ w grupie targowiczan partnerado negocjacji 0 znaczeniu niemal rownym z dworem petersburskim.Od razu trzeba zauwazyc, ze by! to jeden z najci~zszychb!~d6w politycznych kr6la w roku 1792. Szukanie dr6g do porozumieniaze Szcz~snym Potockim bylo bezcelowe, gdyz targowiczaniezadnej samodzielne j roli odgrywac nie mogli i przy swoich najlep­1 Lucchesini do Fryderyka Wilhelma II, 6 VI 1792, Archiwum w Merseburgu(NRD), Abt . II, rep. 96, nr 158 c, k . 208.318


MI~DZY WARSZAWfl, A PETERSBURGIEM'szych nawet illtencjach, (W ktOTe trudno bylo zres,Z)tCl \vuer zyc) niebyli w stanie zmienic polityki dworu petersburskiego. Wysilki takiegrozily natomiast powaznie przyszlyrn bezposrednim pertraktacjommiE~dzy WarszaWq a Petersburgiem. gdyz imperatorowa latwodopatrzec si~ w nich rnogla proby zmontowania przeciwko niej jakiegoskrolewsko-targowickiego wspolnego bloku politycznego.Ignacy Potocki slusznie radzil, aby targowiczan w ogole z gry politycznejwyeliminowac, a szukac porozumienia tylko z imperatoro­W'l. Klocilo si~ to jednakze z ustalon'l od dwoch lat liniq politycznqkr6la, ktory ci'lgle marzyl 0 "jednoSci narodowej" mi~dzy patriotami,dworem i antykonstytucyjn'l opozycj'l. Zreszt'l stare kontaktykrola z reakcyjnyrni malkontentarni przydaly si~ r6wniez w czerwcu1792 roku do wymiany poglqdow mi ~dzy -'dworern a targowiczanami.Czlowiekiem, ktory sluzyl za posrednika mi~ d zy StanislawemAugustem a Szcz~snym Potockim, byl bowiem nadal Szymon Corticelli,eks-posel polski we Wiedniu, w roku 1792 pelniqcy tamzefunkoj~ agenlta targowi'czan i jednoczesnie "skrzynki kontaktowej"z kr6lem. Zdziwaczaly i ogarni~ty maniq konspiracji C{)fticelli pisywaldo krola listy w konwencji stylistycznej dose zabawnej, zast~puj'lCkryptonimarni wszystkie wazniejsze sprawy lub postacie.W cytowanym ponizej liscie rozszyfrowujemy te kryptonimy wedlugwspolczesnych notatek kancelarii kr61ewskiej, zachowanychprzy listach wiedenskiego agenta. Dnia 2 czerwca 1792 roku SzymonCorticelli pisal do kr6la:"Dowiedziawszy si~ z pewnosciq, ze Satyr [Szc z ~sny Potocki] sit;znajduje u Wlodarza [irnperatorowej], pisalem do n iego w tym sposobie,aze'bym z responsu jego mogi wyrozumiee, jak mysli 0 Magnesie[zapewne Rzeczypospolitej lub moze Konstytucji 3 Maja]. Odpisalmi po przyjacielsku, a na ten artykul wlasnie w tych slow ach:jak znam wasze stale przywiqzanie do Ekonoma [kr6Ia], tak terazzycz~, jak i dawniej zlecalem warn, azebyscie ostrzegli Ekonoma, zenadto wszelki czas, zeby porzucil dawnych doktorow, kt6rzy go dozguby prowadzili i prowadzq. WszakZe teraz juz przyszedl do sily,w i ~ c e j ich nie potrzebuje, majq·c lepsz'l sam nierownie glow~ jakt e konowaly. Krople swoje niechaj sam chowa i zazywa, b o terazzfe powietrze. - Nakazywalem ja zawsze prawd~ - pisal dalej Corticelli- i na fundamencie, niech sobie przejrzy Ekonom [krol] mojedoniesienia, i powtarzalem, ze Satyr [Szcz~sny Potocki] w kazdymra,zie b~Zie potrzebny i dlatego si~ do niego przyczepilemi nie puszcz~ si~, cho6by Kantor [pose I Rzeczypospolitej we WiedniuWoyna] i gardl


JERZY lOJEKszarym koncu [Corticelli] si~ znajdzie w potrzebie sposob. Czas t~prawd~ odkryje" 2.Polityczny sens tego listu jest jasny. Za posrednictwem CorticellegoSzcz~sny Potocki sugerowal Stanislawowi Augustowi natychmiastowezerwanie sojuszu politycznego z przywodcami stronnictwapatriotycznego, ktorzy - przekonywal - wp~dzi1i krola w trudnqi klopotliwq sytuacj ~, podczas gdy on sam, uwolniony od tego wplywu,Iboglby w porozumieniu z konfederacjq targowickq uratowacsi~ przed kl~skq. List ten otrzymano w Warszawie okolo 8 lub 10czerwca. Niewqtpliwie wywarl on znaczne wrazenie na umySle StanislawaAugusta i przyczynil si~ do umocnienia wielu jego zludzen.Wydaje si~, iz wlasnie nadzieje na sojusz z targowiczanami sklonilyprzede wszystkim krola do tak skwapliwego zastosowania si~do wskazan Katarzyny II, zawartych w jej odpowiedzi na propozycjekrolewskie z dnia 22 czerwca - to znaczy do natychmiastowegoakcesu do konfedeTacji targowiolciej. Stanislaw August zJawiodlsi~ potem fatalnie na swoich nadziejach, ale to juz jest innasprawa. Warto poza tym zauwazyc, ze jesli wspomniane w liScieCorticellego zagadkowe "krople" roialy oznaczae pulki gwardii krolewskiej,wyjaSnia to - w sposob dla krola bardzo kompromitujqcy- jednq z wazniejszych przyczyn zwlekania z wyprawieniemkorpusu rezerwowego na front.Do dalszych kontaktow Stanislawa Augusta z obozem targowickim- zdaje si~ - nie doszlo, gdyz Szcz~sny Potocki bynajmniejsi~ do nich nie palil. Niemniej pozostal w 6wczesnej atmosferze politycznejWarszawy i Petersburga jakis osad podejrzen, iz StanislawAugust dochodzi juz do potajemnego porozumienia z konfederacjqtargowickq. W koncu czerwca rozeszly si~ na przykladw stolicy Rosji pogloski, jakoby przyw6dcy targowiccy wydelegowalize swego grona hetmana Branickiego, kt6ry wy jechal juz doWarszawy dla nawiqzania bezposrednich pertraktacji z kr olem i .­bye moze - niektorymi przywodcami patriotycznymi 3. Pogloskitakie podrywaly zaufanie do kr6la jednoczesnie z dwoch stron: polskiejopinii pubIicznej i dworu petersburskiego. Nie stanowily onedobrego podloza dla poIskich propozycji pokojowych, kt6re mialynadejsc do P eters'burga na przelomie czerwca i Iipca.Gorsze skutki polityczne miala jednak w tym zakresie inicjatywakrolewska, slderowana juz w piel'Ws2y


MI ~DZV WARSZAWA A PETERSBURGIEMna - jak mozna sqdzic - piastowany zamysl: zwrocil si~ mianowiciedo dawnego ambasadora rosyjskiego w War szawie OttonaStackelberga, obecnie przebywa jqcego na placowce w Sztokholmie,z pro.sbq 0 posrednidwo do imperatorowej ' .Zwazywszy atmosfer~, w jakiej mialy miejsce ostatnie kontaktykrola z ambasadorem w 1789 roku 5, z ktorych Stackelberg wyszedlz uczuciem gl~boko zranionej ambicji (odwolany zostal z Warszawyprzez imperatorowq, gdy krol poskarzyl si~ wreszcie na jego zbytagresywne naciski polityczne), uznac trzeba, ze byl to pomysl zupclnieporoniony. W dodatku sposoby, jakimi krol w tym wypadkusi~ posluZyl, jeszcze pomniejszaly powag~ tego kroku. Jak wiadomo,Stackelberg nie nalezal do ludzi stroniqcych od uciechi w cil:lgu 17 lat swojego po'bytu w Polsce nawiqzywal romansez licznymi damami polskimi. Te dawne ambasadorskie liaisons decoeur wydaly si~ Stanislawowi Augustowi uzytecznym narz~ziempozyskania jego sympatii dla sprawy polskiej w roku 1792. Takwi~c, poza wlasnym listem do Stackelberga i przekazanym na j'egor~e listem do imperatorowej (0 tresci do dzisiaj nieznanej), StanislawAugust wyslal do Sztokholmu takZe listy, do napisania ktorychzobligowal trzy damy: siostr~ swojq Elzbiet~ Branickq, zon~ marszal'kanadiWocnego Kazimier2Ja Raczynsikiego, oraz oslawionq wieloletniqkochank~ Stackelberga - Helen~ z Przezdzieckich RadziwilloWIl.Wszystkie te listy poszly pruskimi szlakami pocztowymi,na adres jednego z dom6w bankierskich w Sztokholmi"e II. Zadnychpozytywnych skutk6w oczywiscie nie mialy. Stackelberg na blaganiakrolewskie w ogole nie odpowiedzial. Mozna natomiast sqdzic,ze wiadomo.sc 0 tej pr6bie d{)tarla rychlo d{) Petersburga, z niezbytprzychylnym zapewne komentarzem.Tymczasem dnia 31 maja nastl:lpilo w Petersburgu wydarzenie,kt6r e stalo si~ najistotniejszll przyczynll wystqpienia przez krolaW dniu 22 czerwca z oficjalnll propozycjll wobec imperatorowej.Mianowicie dnia 31 maja wieczorem, na przyj~ciu dyplomatycznymw domu posla brytyjskiego Whitwortha, posel polski Augustyn Deboliodbyl dluZSZIl rozmow~ z ksic:ciem de Nassau, cieszqcym si~opiniq jednego z najbardziej zaufanych zausz,i1ikow Katar zyny II.Nassau mowB: "Choc imperatorowa mocno jest urazona na krola,z tym wszystkim, jakem to m6g1 pomiarkowac z ostatniej tej monarchinize mnll konwersacji, kr61 ujlllby jq znowu za serce, gdybys i~ do niej udal; bo powiedziala nawet, ze ona b~dzie til, ktora b~dziejeszcze utrzymywac krola. - Konkluzja ksiE:cia de Nassau by­• Lucchesinl do Fryderyka Wilhelma II 2 VI 17112, Archiw um TN Merseburgu,j. w., k. 196 verso.I W. Kalinka, Sejm Czteroletnt, I, Krak6w 1880, s. 512-519.I Lucchesinl II VI 1792, Archlwum w Merseb urgu, j.w., k. 2U verse.321


JERZY toJEKla ta, abys WKMosc uczynil krok do imperatorowej, krok, ktory ­kontynuowal k siqz~ de Nassau - ja doradzalem krolowi, jadqcprzeszlego roku in Julio przez Warszaw~, ale wtenczas krol wielkqpdkladal na dzi ej~ w zjeZdzie pi:llnitikim, na kitoryrn (byly to slQ'W'ak s i ~cia de Nassau) cesarz inaczej przede mnq gadal niz si~ oswiadczalwzgl~ d em rewolucji polskiej przed drugimi, i ja to tu wtenczasdonioslem. (...) W mowie ksi~cia de Nassau byl ten wyraz: que LeRoi s'abandonne entierement cl L'imperatrice. Ja, niby to nie immediatena to odpowiadajqc, w koncu mojej mowy twierdzilem, iz wewszystkich kroOk ach kr6lewskiich krol nie moze si~ odlqczac ad narodu"7.Wydaje si~, ze z przekazanych przez Debolego slow ksi~cia deNassau szczegolne wrazenie wywarl na krolu przede wszystkim retorycznyfrazes 0 uj~ciu Katarzyny za serce, ktory'Stanislaw Augustp otraktowal bardzo powamie, oraz zwrot 0 calkowitym zdaniu s i ~na lask~ imperatorowej. Totez mniejszq chyba uwag~ zwrocil krolna dalszy fragment listu, ktory zawieral informacj~ 0 znaczniew i~kszej wadze politycznej. Deboli donosH mianowicie, ze pod koniecprzyj~cia u Whitwortha obecny tamze Arkadij Morkow ­"wiedzqc, ze ja z poslem neapolitanskim jestem dobrze, dopytywalsi~ go, co ja mowi~ 0 deklaracji [Bulhakowa]? Gdy mu Serra-Capriolapowiedzial, ze ja mieni~ bye extra grubq, rzekl Morkow:a wszak tam sq wrota do negocjacji" 8.Slowa te mialy istotne znaczenie polityczne. Morkow byl owczesniefaktycznym ministrem spraw zagranicznych Rosji; od chwilin ielaski Bezborodki kierowal calym Kolegium Spraw Zagranicznych.Sugestia, ze deklaracja Bulhakowa nie jest tozsama z zqdaniembezwarunkowej kapitulacji, ze przez zlozenie w Warszawie tegooswiadczenia dwor petersburski nie zamknql bynajmniej drogido rokOlWan, byla oznakq, ze proba porozumieni:a z imperatorowqnie musi okazac si~ beznadziejna. Trzeba naturalnie pami~tac, w jakiejsytuacji Morkow wyrazil swojq opini~. Dnia 31 maja dwor petersburskibyl w posiadaniu dopiero pierwszych raportow 0 przebiegudzialan wojennych przeciwko Polsce. Trudno bylo jeszczeprzewidziec, jak zdecydowany okaze si~ opor polski, ile kosztowacb~dz'ie a:rrnie Kachowskiego i KTeczetnik!owa marsz w glqb Rzeczypospolitej.Brano natomiast pod uwag~ akt sejrnowy z dnia 16kwietnia 1792 roku oraz informacje Bulhakowa 0 nastrojach polskiejopinii publkznej. Na przelomie maja i czerwca racjonalniemyslqcy politycy petersburscy mogli si~ jeszcze obawiac, ze wojnaz Rzeczqpospolitq b~dzie dluga i krwawa, ze osiqgni~cie Warszawy, Deboli do Stanislawa Augusta 1 VI 1792, AGAD, Zb. Pop. 415, k. 463v.-41l4•. " • Jak wyzej, It. 466 v.322


MI~DZY WARSZAWA, A PETERSBURGIEMb~dzie dla Kachowskiego i Kreczetnikowa zadaniem bardzo trudnym.Dlatego tez brano jeszcze pod uwag~ ewentualnosc rokowari.z kr6lem i legalnym rzqdem Rzeczypospolitej, nie sugerujqc na razieuprzedniego zastqpienia wladz konstytucyjnych - wladzamiwylonionymi z konfederacji targowickiej.Powyzszy raport Debolego dor~czono kr6lowi dnia 12 czerwca.Stanislaw August zareagowal nan od razu, a przystqpil do dzialanianie czekajqc bynajmniej - fakt znamienny - na powrot IgnacegoPotockiego z Berlina.Wydaj"e si~, ze kr61 nie byl pewny, jak zareaguje on na plan negocjacjiz Petersburgiem, gdyz zadbal, aby pewne, przesqdzajqce ca­1(\ spraw~ posuni~cia polityczne dokonane zostaly, zanim marszaleklitewski powr6ci do Warszawy. W przeddzien jego powrotu, tj.dnia 18 czerwca, zwolanQ posiedzenie Rady Wojennej, w ktorymuczestniczylo dziewi~c os6b: Stanislaw Malachowski, Kazimierz Poniatowski,Kazimierz Nestor Sapieha, gen. Augustyn Gorzenski, gen.Jan August Cichocki, Hugo KoRqtaj, podskarbi Tomasz Ostrowski,komisarz Tadeusz Dembowski oraz pisarz polny koronny KazimierzRzewuski 9. Wszystko, co zaszlo na tym posiedzeniu Rady, bylo najpewniejz gory starannie wyrezyserowane, a w kazdym razie inspirowaneprzez Stanislawa Augusta. Wynik tej sesji mial stanowicpodstaw~ politycznq dla inicjatywy kr6lewskiej wobec imperatorowej.Na posiedzeniu Rady odczytano wi~c raport ksi~cia Jozefa z dnia14 czerwca, ,potem Kazim'ien RzewUSki pr:ze


JERZV lOJEKgo strona slabsza mogla wyjM: z zabezpieczeniem minimum swoichinteresow tylko na zasadzie kompromisu, a wi~c po ust~pstwachstrony silniejszej. DaIszy przebieg dyskusji byl jednak jeszcze niezwyklejszyi dla podkanc1erzego Iitewskiego zupelnie kompromitujqcy.Bulhakow odpowiedzial tak, jak nakazywal mu po prostuobowiqzek sluzbowy: poradzil Chreptowiczowi zdat': si~ na wielkodusznoscimperatorowej. Wtedy podkanc1erzy wypa1il: "My samiwidzimy, ze nie rna dla nas innego sposobu ocalenia". Po takiej·deklaracji mozna bylo calct rozmow~ wlasciwie juz zakonczyc, gdyzwszelkie realne negocjacje byly bezprzedmiotowe. Logicznie rzeClbiorct c, stron ie polskiej pozostawala jedynie bezwarunkowa kapitulacja.Chreptowicz kontynuowal jednak swoje wywody, przedstawiajctcpomysl nast~pstwa tronu polskiego dla wnuka KatarzynyII - w . ks. Konstantego. JezeIi ta mysl rue spodoba si~imperatorowej - sugerowal podkanc1erzy - to Polska gotowa jestprzyjqc kazdego kandydata, ktorego ona wskaze. "JesIi imperatorowai na to si~ rue zgodzi, to moze by si~ nam udalo zawrzec 80­jusz z Rosjq wieczny Iub na czas okreslony, na jakichkolwiek bqdzwarunkach, z obowictzkiem wzajemnej przyjacielskiej pomocy,z prawem wojsk rosyjskich do przechodzenia przez terytoria Rzeczypospolitej,jale bylo dawniej, i z wygodnym traktatem handlowym".Jesli i na to dwor petersburski nie przystanie, niech chociazimperatorowa ustali sama ustroj dla Rzeczypospolitej. W ostatecznosci. Polska jest gotowa skapitulowac bezwarunkowo, zdajctcsi~ calkowicie na lask~ i mqdrosc imperatorowej 11.Ta szczegolna Iicytacja d rebours postulat6w strony polskiej podadresem imperatorowej jest wlaSciwie ruemoiliwa do zinterpretowania.Mozna wysunqC tylko dwie hipotezy, jako tako tlumaczqcezachowanie s i ~ Chreptowicza w czasie rozmowy z Bulhakowem dnia18 czerwca: albo swiadomego sabotazu politycznego na szkod~ RzeczypospoIitej,albo calkowitego zacmienia umyslowego, do tegostopn ia, Ze podkanc1erzy nie zdawal sobie sprawy, co wlasciwiem6wi. Wypowiedz Chreptowicza powinna byla od raUl przesqdzico odrzuceniu przez dwor petersburski samej idei jakichkolwiekr zeczowych rokowan z Warszawq. Bylo jasne, ze jezeIi polski ministerspraw zagranicznych deklaruje z gory, iz Rzeczpospolita gotowajest w ostatecznosci skapitulowac bezwarunkowo - chociazdo tej "ostatecznosci" bylo jeszcze bardzo daleko - to jest tooznakq, iz nie warto zastanawiac si~ nad zadnymi wyzej mierzqcymipostulatami dworu warszawskiego i trzeba zazqdac od razukapitulacji bezwarunkowej. Pewnym usprawiedliwieniem Chrep­11 N . Kostomarow. Postedntje gody RecztpospoUtoj, Petersburg 1888, II, S. 155­156, wg raportu Bulhakowa z 7118 VI 1792.324


MII;DZY WARSZAWA, A PETERSBURGIEMtowicza moze bye tylko fakt, ze w slowach jego znajdujemy wyramyoddzwi~k wiary Stanislawa Aug'usta w potrzeb~ uj~cia przedewszystkim imperatorowej "za serce". Wiara ta oczywiscie dyskwalifikuje"ostatniego krola Rzeczypospolitej" jako realnie mysl~cego polityka; niemniej byla faktem... W kazdym razie dziwiesi~ nalezy, iz po takim wst~pie ze strony Chreptowicza zastanawianosi~ jeszcze w Petersburgu - na przelomie czerwca i lipca 1792roku - n ad propozycjami Stanislawa Augusta.W dniu 18 czerwca Bulhalkow nie udzielH padkanclerzemu iadnejkonkretnej odpowiedzi. Niew~tpliwie sam byl gl~boko zaskoc,zonywypowiedzi~ swego rozm6wcy. Stwierdzil jednak stanowczo,ze dwor rosyjski nie uznaje sejmu z lat 1788-1792 i na jego ponownezwolanie nigdy si~ nie zgodzi. N alezy zwolae nowy "z pomo~generalnej konfederacji". Chreptowicz wyrazil obaw~, ze donowego sejmu mog~ wejse elementy niepoz~dane, kt6re utrudni~przywr6cenie ladu i spokoju w kraju; mial niewqtpliwie na mySliogarni~tych nienawisci~ do krola targowiczan. Bulhakow odrzekl,iz nowej konfederacji l~kae si~ nie nalezy, gdyz ewentualne jej wybrykipowsciqgnie scisla kontrola ze strony przedstawicieli dworupetersburskiego. Rozmowa zakonczyla si ~ ustaleniem ducha, w jakimutrzymany bye powmien list lcr6la do imperatorowej 12.Nazajutrz powr6cil do Warszawy Ignacy Potocki. Sytuacja bardzosi~ skomplikowala. Marszalek litewski prag~ l negocjac ji z Petersburgiem,ale byl oczywiscie zdecydowanym przeciwnikiem rozpoozymaruiarokowan od oferty bezwarunkowej ,kapirtulacji. Nie wiadomozresztq, czy Stanislaw August byl w ogole swiadom, jak dalekoposunql si~ Chreptowicz w czasie rozmowy z Bulhakowem dnia18 czerwca. Mozna sqdzie, ze podkanclerzy nie chwalil si~ zbytnioswoim wystqpierriem, ktorego tenor przekraczal znacznie nawet intencjekrolewskie. Niemniej kr6l zrozumial, iz kontynuowanie rozpoc z~ t ej polityki wymaga zneutralizowania wszelkich obiekcji marszalkalitewskiego.Na dzien 20 czerwca Stanislaw August zapowiedzial posiedzenieStrazy. Po poludniu tego dnia niespodziewanie odwolal t~ sesj~,wezwal natomiast do siebie na prywatnq rozmow~ Ignacego Potockiego13. Ten sprytny manewr kr6lewski mial zapobiec pojawieniusi~ marszalka litewskiego na posiedzeniu Strazy bez uprzedniegopoinstruowania go przez kr6la. Nazajutrz, dnia 21 czerwca, odbylosi~ posiedzenie Strazy 14, na kt6rym - wedlug relacji Wolskiego -Ignacy Potocki "przedloZywszy potrzeb~ pisania do imper atorowejII Kostomarow, op. cit., fl. 157.II WlasnorElczn y list Stanlslawa Augusta do Ignacego Potocklego 20 VI 1792,AGAD, Arch. P ubI. Potocklch 184, S. 258.so UrzEldowy protok61 Straty: AGAD, Metryka Litewska VIr. 164,325


JERZY lOJEKz przyczyny, lZ si~ nie spodziewano, aby Kachowski przyjql propozycj~armistycji, podal sam mysl, w jakim potrzeba pisae sposobiei z jakimi propozycjami". A stwierdziwszy to Wolski doda!:"Oto jest wierne tego listu z rady Strazy pisanego, a przez j. p.Bulhakowa do Petersburga dnia 22 czerwca poslanego, tlumaczeme".I umiescil ponizej tekst listu Stanislawa Augusta do KatarzynyII, wyslanego do Petersburga dnia 22czerwca 15.Ten post~pek Mikolaja Wolskiego zakrawa na falszerstwo. Albowi-emlist, ktory rzeczywiScie wyslany zostal do Petersburga, niemial wlasciwie nic wsp6lnego z tresciq listu, zaproponowanq przezIgnacego Potockiego na posiedzeniu Strazy w dniu 21 czercwa. DIostatecznego ustalenia jego tekstu doszlo bowiem w spos6b nast~':'pujqcy.Z brulionem listu kr61a do imperatorowej, kt6rego brzmienieuzgodniono na posiedzeniu Strazy, tego samego dnia 21 czerwcawieczorem Chreptowicz udal si~ do Bulhakowa. Posel uznal pismokr6la za niejasne, roibiezne z tym, co uzgodnil z podkanclerzemdnia 18 czerwca, wreszcie utrzymane w tonie zbyt akcentujqcymgodnosc Rzeczypospolitej. (Trudno si~ dziwie, ze zach~cony posta­Wq Chreptowicza sprzed trzech ,dni Bulhakow tak usztywnil swojestanowisko). Odm6wil przyj~cia dokumentu, zauwazajqc, iz niewlltpliwiena zmian~ tonu noty wplynql marszalek Potocki. Chreptowiczoswiadczyl wowczas: "Kr6l polecil mi przekazac, ze zmieniwszystko, co uzna Pan za konieczne". Bulhakow zazqdal, aby listutrzymany by! calkowicie w duchu rozmowy z dnia 18 czerwca.Chreptowicz wyszedl i wr6cil po paru godzinach z innym pismem,w pelni zgodnym z postulatami Bulhakowa. Posel zrobil w tekSci~jeszcze klilka wlasnor~cznY'ch poprawek i zwr6ci1 brulion podlmnclerzemu.Nazajutrz dnia 22 czerwca, dor~czono Bulhakowowi czystopislistu krolewskiego, kt6ry natychmiast wyekspediowany zosta!do Petersburga 16.Rzeczywistej tresci listu do Katarzyny II nie widzial ani IgnacyPotocki, ani marszalek Malachowski, ani zaden z dzialaczy stronnictwapatriotycznego. Marszalek litewski mial w pelni racj~, odpowiadajqcpotem na twierdzenie kr6la, jakoby list z dnia 22 czerwca"by! uzgodniony, poprawiony i aprobowany przez te same osoby,ktore kierowaly sejmem": "Nie jest to prawda. Krol napisal listpodyktowany przez pana Bulhakowa. Taka byla rada podkanc1erzegoChreptowicza" 17. Chreptowicz byl tez jedynym cz!onkiem Strazy,kt6ry wiedzial, co rzeczywiscie do Petersburga napisano... Wolski, Obrona, S. 200--202.11 Kostomarow, op. cit., s. 157."Komentarze Ignacego Potocklego do memorialu StattiBlawa Augusta z 15VOl 1792 (rozeslanego do redakcjl gazet europejskich), pkt 1 - AGAD, Arch.PUbl. Potockich 3181I.326


MII;DZV WARSZAWI\ A PETERSBURGI EMTekstu uzgodnionego w dniu 21 czerwca na posiedzeniu Strazyn ioe znamy; n ie zachowal si~ w papierach krolewskich, nie odnalezionogo doty chczas w zadnych zbiorach prywatnych. Na tomiasttekst wyslany dnia 22 czerwca znany jest dobrze z kilku publikacji18. Sklada si~ z kil k udziesi~c i u wierszy afektowanych zwrotowemocjonalnych, apelujqcych do serca imperatorowej i z dwoch zdan,majqcych istotne znaczenie polityczne. Zasadnicza propozycjabrzmiala : "Racz dac nam jako mojego nast~pc~ swojego wnuka,k s i~c ia Konstantyna, niech wieczyste przymierze zjednoczy dwakraje, niech traktat handlowy wzajemnie uzyteczny zostanie dondolqczony". Byl: jednak w tekscie rowniez zwrot, ktory jest jedynym, Wqtlym zresztq uzasadnieniem dla dopatrywania si~ w tymdokumencie rodzaju propozycji negocjacyjnej, a nie tylko aktu bezwarunkowejkapitulacji. Bylo to delikatne ostrzezenie, ktore Bulhakowuznal za dopuszczalne: "Nie powinienem jednak ukrywacprzed WCMosciq, ze jesli obstawac b~dziesz scisle przy wszystkim,co glosi twoja deklaracja, nie b~dzie w mojej mocy dopelnic t ego,czego realizacji tak mocno pragn~ " . Ze wzrotu tego wlasciwie nien ie wynikalo, nie byl on bynajmniej zapowiedziq kontynuowaniaoporu zbrojnego, jezeli porozumienie nie doszlO'by do skutku;w kazdym jednak razie takiej interpretacji nie wykluczal.Ca!y list kr61ewski byl tylko w s t~pem do dalszych, bardziejrzeczowych rokowan. Wskazywal jedynie najogolniej ide~ przyszlegoporozumienia, nie precyzowal zadnej z zasad ewentualnegotraktatu mi ~d zy Rzeczqpospolitq a dworem rosyjskim. Wszystko toodkladano na przyszlosc - do przedyskutowania, jezeIi imperatorowaustosunkuje si~ przychylnie do kr6lewskiej propozycji.Podj~ta wreszcie pr6ba porozumienia z imperatorowq bardzo podnioslakrola na duchu. Spodziewal: si~, iz Katarzyna zareagujeprzychylnie na polskie propozycje, a to juz wystarczalo, aby zaczqtpatrzec pogodniej na polozenie Rzeczypospolitej. Dnia 22 czerwca,zaraz po zlozeniu w r~ce Bulhakowa Iistu do Katarzyny II, pisald() Debolego: "Malujq imperatorowej, ze przywiqzanie do UstawyRzqdowej w kilkunastu tylko osobach si~ zawiera. Ja zas twierdz~sumiennie, ze jest zywsze i powszechniejsze, nizeIi jam si~ samspodziewal. Dow6d tego widz~ w tym, ze codziennie tysi~czne odbieramodezwy obywate16w z tych samych zaj~tych przez Moskw~kraj6w, gdzie zony, dzieci i fortuny porzucili, ze gotowi Sq zaprostych zolnierzy s!uZyc, bylem im powiedzia!, ze si~ Ustawa RZqdowautrzyma. Ewent tej kampanii, osobliwie na Litwie, da pewniepow6d naszym niech~tnym przekladac imperatorowej, ze Polacy11 W. Kalinka, Ostatnte lata panowanta Stani stawa Augusta. cz~c II: Dokumenta...•Krak6w 1881, s. 74-76.327


JERZV lOJEKwojowac nie umleJq, choc osobiscie odwami. Niech tylko staniesl~ imperatorowa naszq dobroczyilcq (sic), i serca, i r~ce nasze b~dqjej; je j generalowie b~dq mistrzami dla nas, i po prawdzie b~dzi emogla kalkulowac na to, ze przyb~dzie jej 60 000 bitnego wojska,i ze ozdobnq b~dzie mial koron~ jej wnuk, bo odwaga i ochota jestw naszych, i okrutny zal przeciwko Prusakom. To wszystko prawieChreptowicz ustnie mowi Bulhakowowi... ". Nie zapomnial jednakStanislaw August rowniez 0 konkretnych problemach ustrojowo­-politycznych, ktore - jak si~ spodziewal - magi Deboli dyskutowacz przedstawicielami dworu petersburskiego. "Nam zas ­pisal - procz sukcesji tronu wiele zalezy w Ustawie RZqdowej naformie sejmow i sejmikow, na ekskluzji czynszowych, na abolicjiliberum veto, na opisaniu bulaw, Straiy, komisji wszystkich pryncypialnych,komisji cywilno-wojskowych, przedazy starostw, utrzymaniuwojska i podatkow, prawa 0 rozgraniczeniach, i [utrzymaniu]tylu innych dobrych ustaw terazniejszego sejmu, ktore wszystkienic Moskwie nie moglyby szkodzic, osobliwie, gdyby m6j projekt,w Iiscie do imperatorowej wyrazony, przyj~tym zostal". - Codo "P,rawa 0 milastach" z dnia 18 kIwietnia 1791 roku, to - jakstwierdzil Stanislaw August - Bulhakow juz oswiadczyl Chr eptowiczowi,ze ten aspekt reformy ustrojowej w Polsce dworu petersburskiegow ogole nie obchodzi, jako Ze moze szkodzic tylko Prusam19.Po wyslaniu do Petersburga listu Stanislawa Augusta zapanowalaw Warszawie polityczna martwota. Kr61 byl zdecydowany niedopuScic do zadnych dzialail zaczepnych przeciwko wojskom rosyjskimi unikac ze swej strony jakichkolwiek demonstracji, sugerujqcychgotowosc do kontynuowania obrony, mniemajqc (calkiembl~nie), iz mogloby to zmzic imperatorowq do wszelk~ch negocjacjiz Warszawq. Przywodcy stronnictwa patriotycznego nie forsowaliw tej sprawie swojego punktu widzenia, w przekonaniu, ze negocjacjez Petersburgiem b~dq musialy si~ toczyc pod auspicjamii w imieniu wylqcznie krola, a wi~c nie mozna dopuscic do zaostrzeniasytuacji politycznej w Warszawie przez jakikolwiek nacisk naStanislaw a Augusta, gdyz utrudniloby to p6zniej za j ~cie jednolitej,solidarnej postawy w czasie rokowail z imper atorowq. W praktycedoprowadzilo to w koilcu czerwca i w lipcu 1792 roku do cal'kowitejabstynencji politycznej leader6w stronnictwa patriotycznego,do ich rezygnacji z jakiejkolwiek kontroIi nad politykq kr61a. Gdyw dniu 23 lipca przyjdzie moment otrzezwienia, na jakqkolwiekskutecznq akcj ~ politycznq b~dzie juZ za pozno.Tymczasem pracowano w Warszawie nad szczeg610wym planem32811 Stanislaw August d o D ebelego 22 VI 1792, A GAD, Z b . Popie16w 413.


MII;DZV WARSZAWI\ A PETERSBURGIEMnegocjacji z dworem petersburskim, spodziewajClc si~, iz rozpocznqs i~ one wkrotce po nadejsciu odpowiedzi Katarzyny II. Wedlug informacjizebranych przez LucchesinJiego, plan ten przygotowywaliwspolnie Ignacy Potocki i Hugo KollCltaj 20. Jest to bardzo prawdopodobne,gdyz jedyny znany dotychczas egzemplarz obszernego memorialu, przedstawiajqcego przyszle propozycje polskie pod adresemdworu rosyjskiego (datowanego dnia 1 lipca 1792 roku), zachowalsi~ wlasnie wsr6d papierow marszalka litewskiego 21. InteresujqCyten dokument, kt6ry dla wyjasnienia polityki polskiej w czasiewojny 1792 roku rna znaczenie podstawowe, nie zwr6cil jednakuwagi badaczy. Niekt6re wnioski z jego anaIizy przedstawilismyprzed kiIkunastu laty (1962) 22. Obecnie trz~ba poswi~cie mu niecowi~cej uwagi.Autorzy memorialu stwierdzali przede wszystkim, ze skoro imperatorowanie uznaje legalnych w1adz Rzeczypospolitej, popieranychprzez ogromnCl wi~kszose narodu i uznanych przez ca1q Europ~,dopatruje si~ natomiast reprezentacji narodu w grupie malkontent6wtargowickich, kt6rych z kolei wladze w Warszawienie mogqtraktowae powaznie - jedynym wyjsciem z trudnosci protok6larnych(bez przesCldzania sprawy przysz1ej reprezentacji narodowej)jest nawiqzanie negocjacji mi~dzy krolem a imperatorowq, przyczym kr6l reprezentowalby legalne w1adze Rzeczypospolitej, imperatorowanatomiast protegowanych przez siebie malkontent6w polskich.Z rokow ail tych powinno wyniknqe porozumienie w sprawieprzysz1ej konstytucji Rzeczyposopolitej (decydowano s i ~ wi~c naTezygnacj~ z Ustawy RZ


JERZY toJEKstanie armii polskiej oraz otworzenie dla handlu polskiego moiliwosciekspansji w r ejonie Morza Czarnego.Sformulowano nast~pujqce konkretne zasady przyszfego porozumieniami~dzy im perart;or{)wq a Rzeczqlpoopolitq:1. Traktat pokoju z dworem petersburskim powinien by e uzupelnionytraktatem "wieczystego przymierza", ktory zobowiqzalbyRosj~ do niewchodzenia "w zaden alians czy ukla d wymierzonyprzeciwko interesom P olski", natomiast Rzeczpospolitq "do niezawieraniaiadnych porozumien politycznych bez wiedzy Rosji". Zace n~ trwalego zwiqzku sojuszniczego z dworem petersburskimRzeczpospolita chciala wi~c uzyskae gwarancj~, ii Rosja nie zgodzisi~ nigdy na zaden nowy rozbior Polski.2. Ustawa RZq dowa z dnia 3 maja powinna bye "zachowanaw s\voim duchu i zasadach w tym zakresie, w jakim dotyczy administracjiwewn~trznej , natury i zakresu dzialan ia trzech wladzpodstawowych" - a wi~c ustawodawczej, wykonawczej i sqdowni-·czej - "oraz prerogatyw wszysikich klas obywateli".3. Powinny zostae ustalone stale zasady sukcesji tronu, ta kie, jakieimperatorowa uzna za stosowne, ktore zapobieglyby raz nazawsze n'iebezpieczenstwu bezkrolewi w Polsce.4. Pacta conventa, za przysi~gane przez no wows t ~p uj qc ego natron kr6la, zastqpie naleiy formulq przysi~gi na konstytucj~.5. Armia polska winna bye utrzymana na etacie wystarczajqcymdla zabezpieczenia pokoju wewn~trznego i wypelnienia obowiqzkowsojuszniczych wzgl~dem Rosji.6. Emigranoi korzystajqcy z pr oWkcji imperatorawej - a wi~cwszyscy malkontenci wyst~pujqcy pod firmq konfederacji targowickiej- skorzystajq z amnestii dotyczqcej zarowno praw osobistych,jak i majqtkowych. Takie postawienie sprawy mialo istotneznaczenie polityczne. Autorzy memorialu odrzucaIi bowiem uznaniew targowiczanach strony negocjujqcej i niedwuznacznie okreslaliich jako przest~pcow wobec RzeczypospolHej, ktorym zewzgl~d6w politycznych kara miala bye darowana.7. Wszystkie dlugi krolewskie lub dlugi zagraniczne zaciqgni ~tena podstawie uchwal sejmowych b~dq uznane za dlugi skarbu panstwai gwarantowane przez Rzeczpospolitq. Byla to bardzo powainakoncesja na rzecz interes6w prywatnych kr6la, aczkolwiekwprowadzenie takiego artykulu do traktatu z imperatorowq bardzopodniosloby r 6wniez szans~ pelnego wykorzystania poiyczekholenderskich, zaciqgni~tych na cele obrony narodowej, ktore moznabypo zakonczeniu wojny zuiytkowae na pokrycie zobowiqzansk arbu Rzec'zy,pospolitej wev;'llqtrz k'raju.8. Powinien zostae zawarty osobny traktat handlowy m i~dzy330


MII;OZV WARSZAWA, A PETEKSBURGIEMRzeczClPospolitq a dworem peters'burskim, umozIiwiajqcy rozwojhandlu polskiego w rejonie czarnomorskim.9. Osobny traktat tego samego rodzaju powinien zabezpieczyehandel polski w rejonie Baltyku. Chodzilo zapewne 0 zobowiqzanieimperatorowej do wymuszenia na dworze berlinskim ust~pstww SlPTa


JERZV lOJEKze jedynym sP


MlliDZV WARSZAWA A PETERSBURGIEMsie) oceniana przez niektorych badaczy bardzo krytycznie, tak zetrudno bylo uznac je za dowod bezsporny i przekonywujqcy. JednakZebogaty i cenny material do naswietlenia sprawy dyskusji petersburskichnad propozycjami Stanislawa Augusta znajdujemyr6wniez w relacjach posla brytyjskiego w stolicy Rosji, CharlesaWhltwor tha, przez zadnego z badaCIZY palskkh dotychczas nietkni~tych.Rzucajq one bardzo ciekawe swiatlo na t~ skomplikowanqkwesti~.Trzeba przede wszystkim zwr6cic uwag~ na fakt, iz powazne roznicepoglqd6w na temat polityki wobec Polski, kt6re zarysowalysi~ w petersuburskich sferach rzqdowych i dworskich w marcui kwietniu 1792 roku, w okresie wojny bynajmniej nie zmalaly,lecz nawet si~ zaostrzyly. Nielaska Bez'borodki trwala nadal. Nadaltez politykq panstwa kierowala grupa zwiqzana scisle z Zubowem,przy zupelnej eliminacji z iycia politycznego znacznej cz~sci vvplywowychdawniej osobistosci 24, dla kt6rych aktualna polityka Zubowai Morkowa stwarzala realne niebezpieczenstwo ostatecznejutraty miejsca w strukturze wladzy imperium rosyjskiego. Politykawobec Rzeczypospolitej spotkala si~ z dezaprobatq znacznejc z~sci srodowisk dworskich Petersburga, do tego stopnia, ze ­wedlug opinii Whitwortha - w calym kraju wzroslo napi~cie i nastoojewrogie wobe.c imperatoI'owej 25. Z LondYlnu ambasador SemionWoroncow pisal do brata Aleksandra listy potE:piajqce surowointerwencj~ w Polsce, przepowiadaj~ , ze cala ta operacja skonczysi~ nowym rozbiorem Rzeczypospolitej, ktory - jak przewidywal,powtarzajqc swoje opinie - wyjdzie na korzysc tylko Prusom.Niemniej Woroncow byl zdania, ze wojna potrwa jeszcze dlugo,gdyz Rzeczpospolita wykorzysta (byl tego pewien) wszystkie swojerealnie istniejqce juz zasoby i mozliwosci obronne, co zmusidwor petersburski do uzycia wielkich sil i poniesienia ogromnychkosztow, ponad wszelkq proporcj~ w porownaniu ze spodziewanymizyskami 26. Opinie takie wytwarzaly w Petersburgu nastrojsprzyjajqcy idei zakonczenia operacji w Polsce drogq kompromisowegoporozumienia z rzqdem warszawskim.Jest faJktem bardzo znamliennym, ze w opirrid k6l dyplomatycznychPetersburga natychmiast po otrzymaniu przez dw6r rosyjskilistu Stanislawa Augusta widoczne byly w Carskim Siole oznakiprzychylnego potraktowania tych propozycji przez najblizsze otoczenieKatatzyny II, tak dalece, ze przez czas jakis zdawalo si~, i 2:.. Whitworth 19 VI 1792, Public Record Office (London), F. O. 65/23, k. 157;Deooli 24 VU 1792, AGAD, Zb. Popie16w 415." Whitworth 26 VI 1792, PRO, F.O. 65/23, k. 159v.-160... Siemion W oroncow 6 VI 1792, A r chiv knjazja Woroncowa, kniga 9, M osk wa1876, s. 239-241.ZNAK - 5


JERZY t OJEKpropozycje te zostaly wlasciwie juz przyj~te. Wieczorem d-nia30 czerwca wicekanclerz Ostermann powiedzial do jednego z dyplomat6w,iz "kr6l polski uczynil wlasciwy krok" (Le Roi de Polognevient de faire une demarche comme il faut) 27. Rozeszly s i ~pogl:oski, ze do Warszawy rna wkr6tce wyjechae dla przeprowadzenianegocjacji sam Arkady Morkow 28. Pogloski te majq swoje istotneznaczenie dlatego, ze wymieniony w nich Morkow byl 6wczesnie- jak wiemy - postaciq nr 1 w petersburskim KolegiumSpraw Zagranicznych i rz'eczywistym kierownikiem polityki zagraniczejimperium. Zamiar wyslania do Warszawy tak wysoko postawionejosobistosci, gdyby byl faktem, wskazywalby na powazny -­przynajmniej poczqtkowo - stosunek do propozycji StanislawaAugusta.Wydaje si~, iz przez kilka pierwszych dni trwaly w Petersburgui Carskim Siole narady w sprawie oceny sugestii nadeszlychz Warszawy, przy czym ofert~ Stanislawa Augusta potraktowanopoczqtkowo dose powaznie i raczej przychylnie. Propozycja powolaniana tron polski w. ks. Konstantego pochlebiala dumie imperatorowej.Niewie1e wlta.s.ciWlie bl'akowalo, aby wqltek negocja'cjiw tej sprawie zosta1 ze strony rosyjskiej podj ~ ty. Odrzucenie propozycjipolskich spowodowane zosta10 przewagq argument6w n e­gatywnych, po dluzszym wahaniu i w sytuacji, gdy jakiekolwiekdodatkowe racje - kt6rych w koncu zabraklo - mogly byly zapewneprzechylie szal~ dyskusji na korzyse Rzeczypospolltej.Re akc j ~ dworu petersburskiego na propozycj~ Stanislawa Augustaprzedstawil interesujqco Charles Whitworth. Korzystajqc z jegorelacji 29 mozemy pokusie si~ 0 wyjasnienie przebiegu wydarzenw stollcy Rosji na przel:Offiie czellwca i lilpca 1792 roku.List kr6lewski nie przekonal imperatorowej calkowicie 0 slusznoscirozwiqzania politycznego, kt6re sugerowal Stanislaw August ,niemniej wywarl na niej spore wrazenie. Katarzyna II wahala s i~ ,ale idei przyj~cia nast~pstwa tronu polskiego dla swojego wnuka,przy zachowaniu nieco zmodyfikowanej Ustawy Rzqdowej 1791roku, bynajmniej nie odrzucala. Przez pewien czas trwaly na dworzerosyjskim powazne dyskusje na ten temat. Tymczasem 0 propozycjachpolskich dowiedzial si~ posel pr uski w Petersburgu, Karlvon Goltz. Doskonale rozumiejqc niebezpieczenstwo, jakim mogIogrozie P rusom porozumienie polityczne mi~dzy P olskq a Rosjq,Goltz udal si~ do Ostermanna i zazqdal oficjalnego zdementowania!1 Deboli do Stan islawa August a 3 VII 1792, AGAD, Zb. Popie16w 415." Fiodor Rostop czyn do Sie miona Woron cowa 8/19 VII 1792, A r ch iv " n j azja Wo­To ncowa, k niga 8, Moskwa 1876, s. 52.tl Whitworth d o Gren vilJe'a 10 VII 1792, PRO, F. 0, 65/23, k. 165-166.334


MII;DZV WARSZAWf\ A PETERSBURGI EMkrqzllcych jui szeroko pog{osek, jakoby imperatorowa miala zamiarzaakceptowac propozycje Stan islawa Augusta. Wicekanclerz rosyjskiprobowal poczqtkowo wszystkiemu zaprzeczac, potem przeszedldo kontrataku, pytajqc Goltza, czy przypadkiem Rzeczpospo­Uta podobnych propozycji nie zlozyla uprzednio dworowi pruskiemu.Goltz zauwazy{ w6wczas, iz konwencja prusko-austriacka z dnia25 1ipca 1791 roku wykluczala pTZedstawicieli obu dynastid. cd ubieganiasi~ 0 tron polski i podkreslil, ze podobnego stanowiska obadwory oczekujq od imperatorowej rosyjskiej. Bylo to p osu n i ~ ciebardzo mocne i skuteczne, kt6re Ostermanna wyraznie zaklopotalo.Wicekanclerz oswiadczyl pruskiemu dyplomacie, iz dwor petersburskinie da si~ wp~dz ic w putapk~ przez akceptacjl'; proponowanegoprzez wladze polskie zawieszenia broni, niemniej dOOal, zewszystko, co mowi, nie rna waloru oswiadczenia oficjalnego, a rozmow~swojq powinni obaj uwazac za calkowicie prywatnq. Whitworthuzn al za znamienne, iz Ostermann uchylil si~ od wyraznegostwierdzenia, ze imperatorowa odrzucila propozycje polskie, i zepodkreslil ze swej strony, iz odpowiedz Katarzyny II na list StanislawaAugusta nie zostala jeszcze przygotowana. Zdan iem poshbrytyjskiego, propozycje Stanislawa Augusta mialyby w Petersburguznaczne szanse, gdyby nie obawa przed reakcjq dworu berliitskiegoi wiedeitskiego.W tym wlasnie momencie, w pierwszej dekadzie lipca 1972 roku,sytuacja polityczna pocz~a si~ komplikowac z powodu naglej aktywnoscipolityki austriackiej w sprawach polskich. Dwor wiedeitskipo smier ci Leopolda II zrezygnowal co prawda z dawnegowspierania Konstytucji 3 Maja, ale obserwowal z niepokojem a k cj~rosyjskq w Polsce i obawial si~ porozumienia mi~dzy Petersburgiema Berlinem, ktore by pociqgn~lo za sobq jakis nowy rozbiorRzeczypospolitej. P roba zapobiezenia temu rozbiorowi przyj~la form~aikcji, k torq z punlktu widzelliia 6wczesnych interesow Rzeczypospolitejtrzeba uznac za bardzo niefortullllq.J uz w poczqtkach czerwca 1792 roku kanclerz austriacki KaunitzzalecH poslowi austriackiemu w Petersburgu powiadomienie ministeriumrosyjskiego, iZ dw6r wiedeitski zgadza si~ z rosyjskimw sprawie koniecznosci przywr6cenia Polsce form i warunk6wegzystencji ustanowionych w 1775 roku. GodzHo to oczywisciew Kon stytucj ~ 3 Maja, ale Us t aw~ Rzqdowq 1791 r oku dwor wiedeitskiuwazal juz za straconq. Natomiast gwarancja warunk6wegzystencji politycznej Polski z roku 1775 zakladala implicite rowniezgwarancj~ terytorium Rzeczypospolitej w granicach ustalonychpo pierwszym rozbiorze, a wi~c bylaby formq zabezpieczeniaPolski przed nowym rozbiorem. W tym kierunku szly dalsze staraniadworu wiedeitskiego. Kaunitz usilowal pozyskac w tej kwestii335


JERZY lOJEKwsparcie Prusak6w, tlumaczllc dworowi berliilskiemu, iz oba mocarstwaniemieckie mUSZll znalezc spos6b przeszkodzenia Rosjiw wylqcznym decydowaniu 0 losach RzeczypospoIitej. Pod konieemaja 1792 roku rozpocz~to we Wiedniu uzgadnianie wspolnej deklaracjiobu dworow w sprawach polskich, kt6rq poslowie pruskii austriacki mieli wspolnie zlozyc w Petersburgu. Celem tej akcji ­jak wyraznie stwierdzil kanc1erz Kaunitz - mialo bye uniemozliwienieimperatorowej samodzielnej akcji w Polsce i zmuszeni8 jejdo liczenia si~ ze zdaniem dworu wiedeilskiego.Dnia 20 czerwca 1791 roku uzgodniona wreszcie wsp6lna deklara1cjaprusko-atUSt~ia,cka w sprawach polskiich wyekspedimvana zostalaz Wiednia do Berlina, a stamtqd (po niech~tnej aprobaeiedworu poczdamskiego) - do Petersburga. Deklaracja stwierdzala,ze byloby co prawda lepiej, gdyby imperatorowa przed rozpocz~ciemak,cji w Polsce poroz:umiala si~ uprze:dni'O z Wiedniem i Berlinem,skoro jednak akcja ta juz si~ rozpocz~la, oha dwory niemieckieuznajq j'l za wlasciwll i popierajll pogilld dworu rosyjskiego,iz Konstytucja 3 Maja winna bye obalona, natomiast w miejseenowego ustroju Rzeczypospolitej powinien bye przywr6conydawny z 1775 roku. JednakZe obaj monarchowie niemieccy ufajq,ze przywracajqc swoje wplywy w Polsce imperatorowa nie wykluczyich od udzialu w tych wplywach. Proponuj'l wi~c, aby szefowiekonfederacji targowickiej zwr6ciIi si~ do nich niezwlocznie - podobniejak do Rosji - z pros'bll 0 pomoc w przywroceniu dawnegoustroju w Polsce. Trzy dwory powinny zawrzee porozumienie, gwarantuj'lcewzajemnll r6wnowag~ swoich wplyw6w na obszarze Polski.Jezeli imperatorowa przychyli si~ do tego poglqdu, Berlinj Wiedeil ogloszll deklaracje podobne do rosyjskiej, a w razie potrzebypolqczq swe sily zbrojne z wojskami imperatorowej dzialajqcymina terenie Rzeczypospolitej, celem wsp6lnego uskuteeznieniazamierzonego dziela 30.Ta "declaration commune" miala z pozoru wydzwi~k skrajnieantypolski. Gdyby zostala zaakeeptowana przez dwor petersburski,przesqdzilaby w kazdym razie 0 calkowitym obaleniu dziela 3 maja.A jednak w sytuacji, w ktorej si~ zrodzila, nie mozna jej uwazacza akt wymierzony przeciwko interesom Rzeczypospolitej, przynajmniejw intencjach gl6wnych jej autorow, to znaczy politykowaustriackich. Nie bez przyczyny Katarzyna II propozycjq tq nie bylaweale zachwycona. Rozumiala, ze jest to pr6ba uniemozliwieniajej samodzielnej i nieloontr.olowanej rozgrywki w ~pr atW a 'ch polskich.Dokladna data formalnego zlozenia w Petersburgu "wspolnej de­.. Alfred von Vivenot, QueHen zur Gescht chte der Deutschen Ka!SeTpotitikOesterreichs wlihren der FranzQstschen RevoLuttonskrtege, II, Wien 1873, s. 99­100.336


MII;DZY WARSZAWI\ A PETERSBURG/EMklaracji" obu dworow niemieckich nie jest ustalona, nastqpilo tojednakze okolo 10 lipca 1792 roku. Deklaracja stala si~ w koncujednym z wazniejszych powod6w odrzucenia przez imperatorowqpropozycji Stanislawa Augusta. Zrodzona z intencji zapobiezenianowemu rozbiorowi inicjatywa austriacka przyczynila si~ do unicestwieniaplanu ugody mi~dzy Rosjq a Polskq, ktory moglby Rzeczypospolitqprzed tym nowym rozbiorem calkowicie zabezpieczyc."Wspolnej deklaracji" obu dworow niemieckich Katarzyna II nieprzyj~a. Dlugo zwlekala z odpowiedziq, czekajqc naturalnie narozwoj wydarzen w Polsce, na odpowiedz Stanislawa Augusta, przesqdzajqcq0 kapitulacji Rzeczypospolitej lub 0 dalszej wojnie. Dopierodnia 25 sierpnia 1792 roku imperatorowa udzielila odpowiedzi na"wspolnq deklaracj~" z dnia 20 czerwca, dzi~kujqc Franciszkowi IIi Fryderykowi Wilhelmowi II za okazanq ,gotowosc wspoldzialania,ale oddalajqc stanowczo sugesti~ konwencji w sprawach pol skichjako niepotrzebnej wobec radykalnej zmiany sytuacji w Polscei triumfu konfederacji targowickiej SI. Zasadq Katarzyny II bylow tym okresie unikanie w sprawach Rzeczypospolitej jakichkolwi'ekukladow wielostronnych i oparcie si~ wylqcznie na porozumieniachbilateralnych.Takim wlasnie porozumieniem bilateralnym byl l'article separew sprawach polskich, dolqczony do nowego traktatu przymierzam i ~dzy Austriq a Rosjq, podpisanego w Petersburgu dnia 14 lipca1792 roleu. Artyik'Ul ten zobowiqzywal obie strony do gwarancjiustroju Rzeczypospolitej, opartego na systemie roku 1775 i na "prawachkardynalnych", ale rowniez granic Rieczypospolitej ustalonychpo pier wszym rozbiorze. "Tak wi~c Austria calkowicie i formalnieodzegnywala si~ od Konstytucji 3 Maja" - stwierdzil R. H.Lord 32. Niewqtpliwie tak bylo, ale mozna by dodac, ze uzyskalaw ten spooob - rzecz j·asna, p0210rnie - gwarancj~ wyr,zeczeiniasi~ przez dwor petersburski wszelkich zamyslow nowego rozbioru.Caly ten kontekst dyplomatyczny powaznie utrudnial dworowir osyjs'kiemu rzeCZOWq ocen~ sugestii Stanris1awa Augus.ta i wartoscitych propozycji z punktu widzenia interesow imperium. Odpowiedniedecyzje zalezaly jednak w Petersburgu przede wszystkim odustalenia poglqdow na prawdopodobny rozwoj wypadkow w Polscei ·dalsze post~powanie zarowno krola, jak i wladz RzeczypospoIitej.Momentem decydujqcym sporu mi~dzy zwolennikami a przeciwnikarniprzyj~cia potsklich propozyeji bylo wi~c zaJPewne rdrzJbiieimeprzewidywanie dalszych losow wojny. Problem polegal na niepew­" R. H. Lord, Druut Tozbt6T PolSki, Warszawa 1973, s. 223-224.• Lord, op. cit., s. 225.337


JERZY l OJEKnosci wszelkiej prognozy, dotyczqej przyszlego zachowania s i ~ kr6lai jego determinacji kontynuowania wojny w obronie dziela SejmuCzteroletniego. Jeieli udaloby si~ wymusic na Stanislawie Auguticierychlq kapitulacj~ bezwarunkowq, akceptacja jego planu bylaoczywiscie zb~ dn a, gdyi dwor petersburski tak czy owak stalby si~w tedy jedynym czynnikiem decydujqcym 0 losach Rzeczypospolitej.Gdyby jednak h oI nie chcial si~ ugiqc, a w zwiqzku z tym wojnamiala potrwac dluiej, naraiajqc dw6r rosyjski na powai ne kosztyi straty, nad planem krolewskim warto bylo powai niej s i~ zastanowic.Oczywiscie rodzilo si~ pytanie, jakie z ewentualnych rozwiqzanbyloby wtedy dla dworu rosyjskiego najkorzystniejsze:przyjqc w koncu propozycj~ Stanislawa Augusta i odzyskac w Rzeczypospolitej- co prawda za cen~ pewnego kompromisu - wplywydecydujqce, wylqczajqc zarazem z gry nieproszonych sprzymierzencow,dwory berlinski i wiedenski; czy tei - przeciwnieskorzystacz oferty obu tych dworow czynnego wsp61dzialania przeciwkoPolsce i wspolnymi silami zlamac opor Rzeczypospolitej, dopuszczajqcjednakie do spolki Wieden i Berlin, przy nieuchronnej- jak musialo si~ wydawac - komplikacji tego ukladu wobecpodtrzymywania przez dw6r austriacki swej tezy 0 nienaruszalnosciobszaru Rzeczypospolitej; a z drugiej strony - wobec aneksyjnychambicji dworu pruskiego. Jak si~ wydaje, istotq sporu nad propozycjamiStanislawa Augusta byl problem: czy uda si~ szybko i wlasnymisilami zakonczyc wojn~ w Polsce? Moina sqdzic, ze zwolennicyakceptacji sugestii kr6lewskich (w owczesnej korespondencjidyplomatycznej znajdujemy przede wszystkim nazwiska Bezborodkii Ostermanna) podzielali poglqd Semiona Woroncowa, ii wojnaz Polskq potrwa dlugo i pociqgnie za sobq znaczne koszta i komplikacje;podczas gdy ich przeciwnicy (Zubow, Morkow, Popow) ufali,i e Stanislaw August skapituluje przy pierwszym niepowodzeniupolirtycznym, a wi~c warto - chocby na prob~ - odrzud c jegopropozycje. J ak si~ mialo okazac, przeciwnicy oferty polskiej oceniaHsytuacj~ trafniej i realniej niz Bezborodko czy Ostermann.Wahania w spra wie odpowiedzi na propozycj~ Stanislawa Augustatrwaly na dworze petersburskim okolo dw6ch tygodni 33. Zanim13 Odrzucamy tutaj twierdzenie W. Smoleilsk iego, Konjederacj a Targow1ck a,s. 202, j akoby juz dnia 20 VIII VII 1792 (a w i E:c doktadnie nazaJutrz po przywiezieniulistu Stanislawa Augusta do Petersburga) odby!o siE: posiedzenie Rady Pan ­stwa, n a k t6rym poparto decyzj


MIII;DZV WARSZAWA. A PETERSBURGIEMdoszlo do ostatecznej decyzji, opinia publiczna w stollcy Rosji ocenialadoM: wysoko szanse pokojowego porozumienia z Polskq. OkofO8-10 lipca wyslany zostal z Petersburga w jakiejs sekretn'ej misjitajny radca dworu Strekalow, ktorego imperatorowa darzylaznacznym zaufaniem, a ktory z- racji wieku i sprawowanych dawpjejfunkcji paiistwowych uchodzil powszechnie za osobistose 0 duzymznaczeniu i autorytecie. Przypuszczano powszechnie, ze Strekalowjedzie do Warszawy, aby zbadae tam blizej tresc i sens propozycjiStanislawa Augusta, co byloby dowodem pozytywnego stosunkuKatarzyny II co do polskich sugestii 34. Jest faktem znamiennym,ze pogloski 0 rzekomej misji Strekalowa do Warszawyutrzymywaly siE: doSe dlugo. Referowal je Whitworth jeszcze dnia20 lipca, wspominajqc przy okazji, "ze jest pewne, iz idea umieszczeniawielkiego ksiE:cia Konstantego na tronie Polski i zapewnienianastE:pstwa tronu jego potomkom wywarla znaczne wrazenie naumysle imperatorowej" 35.Mimo tego wrazenia zapadla w Carskim Siole decyzja nieakceptowania(przynajmniej na razie) propozycji kr6lewskich dotyczqcychsilkcesji tronu dla Konstantego i przymierza miE:dzy RzeczqpospOlitqa Rosjq. Odpowiedz Katarzyny II, datowana dnia 1/13 lipca1792 roku 36, utrzymana byla w tonie dose umiarkowanym i ­obiektywnie rzecz biorqc - trudno bylo dopatrzye siE: w niej zapowiedzijakiejs natychmiastowej katastrofy dla Rzeczypospolitej.Zawierala zqdanie przywrocenia w Polsce ustroju z roku 1775, opartegona "prawach kardynalnych". Wspominala pacta conventa ­"ze scislym zachowaniem kt6rych wiqzq si~ bezposrednio i prawaWKMosci, i posluszenstwo jego poddanych". Wzmianka ta wprawilapot em kr6la w ogromne przerazenie; wyobrazil sobie, ze deklaracjqimperatorowej moze bye natychmiast pozbawiony tronu ­wystarczy bowiem, aby Katarzyna II wezwala obywateli Rzeczypospolitejdo wypowiedzenia mu posluszeiistwa. Brzmi to troch~niepowaznie, niemniej kr6l rzeczywiscie tak rozumowal:, nie zastanawiajqcsi~ nawet nad faktem, ze targowiczanie i tak posluszeiistwojuZ mu wYIPowiedmeli, natomiast dla pwtrJot6w, zaanga,zowanychw obron~ kraju, zadne deklaracje imperatorowej nie mialybyzna-czenia. W zakoiiczeniu listu Katarzyna II wzywala StanislawaAugusta do akcesu do konfederacji targowickiej - w praktycewi~c d.o n


JERZY lOJEKlowi za argument, iz Katarzyna II zagrozila mu rzekomo nowymrozbiorem kraju, wskazuj'lc jako jedyny ratunek przed t'l katastrof'lnatychmiastowe przyst'lpienie do Targowicy. JednakZe z do,·kladnej analizy tekstu listu nic takiego nie wynika. Byla to bardzosubiektywna interpretacja Stanislawa Augusta odpowiedzi imperatorowej.Decyzj~Katarzyny II przedstawiono petersburskiej Radzie Panstwazapewne dnia 11 lipca. Uczynil to Bezborodko, najwyrazniejobci'lzony zadaniem, przez ktorego dopelnienie mial dowiese swojegowobec monarchini pos{.uszenstwra. Rada Pailstwa opracowala obszerneuzasadnienie decyzji imperatorowej - 0 tyle bez znaczenia,ze dokument ten byl scisle tajny, nie publikowany, pozostawalw aktach Rady i w razie potrzeby mogl bye natychmiast zast'lpionykazdym innym. Rada Panstwa przygotowala rowniez odpowiednieinstrukcje dla Bulhakowa oraz zalecila calkowite ignorowanieposla Rzeczypospolitej w Petersburgu Augustyna Debolego - "kt6­ry falszywymi informacjami wpl'ltal nieswiadomych w sieci niebezpiecznei przyspieszyl dokonanie bezprawnego przewrotu", tzn.dziela 3 maja 37.Z listem Katarzyny II wyruszyl do Warszawy specjalny kurier.Trudno ustalie, jakich skutkow spodziewano si~ po tym lisciew Petersburgu i Carskim Siole, ilu prominentow dworu petersburskiegorzeczywiscie wierzylo, ze Stanislaw August zas·tosU'je si~ dozawartego w nim wezwania. Najblizsze prawdy wydaje si~ przypuszczenie,ze list Katarzyny II traktowany byl jako "probny ba­Ion", maj'lcy zbadae sH~ determinacji Stanislawa Augusta, "rozmi~kczye"nieco wladze Rzeczypospolitej i przygotowae grunt doewentualnych dalszych negocjacji. Nic nie wskazywalo na to, zeimperatorowa uwaza list z dnia 13 lipca za swoje ostatnie slowo,po ktorego odrzuceniu podejmie decyzje militarne czy polityczneprzes'ldzaj'lce 0 zagladzie panstwa polsko-litewskiego.Jednakze list imperatorowej przyniosl ponad wszelkie spodziewanierychly skutek. Okazalo si~, iz Zubow i jego adherenoi mieliracj~, natomiast Siemion Woroncow mylil si~ calkowicie. Wojnaz Rzecz'lpospoliJt'l okazala si~ przedsi~,wl'Ji~iem bynajmniej nietrudnym i nie kosztownym. Pierwsza proba nadwqtlenia krolewskiejdeterminacji obrony stala si~ ciosem decydujqcym. StanislawAugust skapitulowal natychmiast po otrzymaniu listu KatarzynyII z dnia 13 lipca 1792 roku.Jerry tojek340'" Smolenski, op. cit., S. 202-206.


HALINA BORTNOWSKA REKOLEKCJEEKUMENICZNE (II)DWIE BIOGRAFIEWe wstE:pie do swej glosnej w kolach 'ekumenicznych ksiqzkiEEllSt LCllIlge opisuje drogi zyciowe dw6ch mlodych teolog6w, krt6­rzy zawarli znajomose podczas mlodziezowej konferencji ekumenicznejw Lozannie w roku 1960. W toku obrad dose wyraznie doszlytam do glosu tak problemy jak i postawy, jakie mialy dominowaew latach szesedziesiqtych. Zajmowano siE: dysproporcjami rozwojugospodarczego pomiE:dzy "P6Inocq" a "Poludniem", we wzajemnychstosunkach delegatow rOZnych Kosciol6w rzucal siE: w oczy "spontanicznyekumenizm", dqzenie do wsp6lnoty 0 wiele blizszej, niz nato zezwalaly oficjalne dyrektywy. Raz po raz powracalo tei: slowo"rewolucja". Dwaj mlodzi ludzie, 0 kt6rych pisze La'nge, takze czulisi~ sobie bardzo bliscy, r6zniqc siE: nie tyle zapatrywaniami, co temperamentem.Dalsze ich losy potoczyly siE: jednak calkiem odmiennie,Ten niecierpliwszy, bardziej gwaltowny i pryncypialny, wkr6tcerzucil studia teologiczne dla nauk spolecznych, zostal tzw. "politologiem",wziql tez czynny udzial w kontestacji studenckiej. Stopniowosprawy kioscielne stracily dlan wszelkie znaczenie. Drugimlody czlowiek - z kt6rym Lange wyraznie siE: indentyfikuje ­ukonczyl teologiE: i wyr6s1 na dzialacza ekumenicznego.Z biegiem czasu obaj przyjaciele przeszli twarde lekcje. Teologprzekonal siE:, ze jego smiale dqzenia i poszukiwania reformatorsidenie Sq brane powaznie; zwierzchnicy koscielni cZE:sto widzieliw nich tylko mniej lub bardziej nieszkodliwe dziwactwa intelektualisty.Doswiadczenia te przyniosly mu trzezwiejszq, bardziejrealistycznq ocenE: mozliwosci oddzialywania na instytucje: niezmieniajq siE: one pod wplywem logicznych argument6w czy tezemocjonalnej perswazji, lecz jedynie pod naciskiem opinii publiczneji zmian sytuacji spolecznej przekreslajqcych status quo. W zyciukoscielnym stale zachodzi nie zawsze budujqcy kompromis pomiE:dzyimpulsami Ewangelii, potrzebami i naciskami spolecznymioraz dqzeniami instytucji do zachowania swych utartych praktyk.341


HALINA BORTNOWSKAAle mimo rozczarowaii i niepowodzeii pozytywny bohater Langegopozostal - podobnie jak sam autor - dzialaczem wewnqtrzkosoielnym,choez biegie:m 1art; przedmriotem jego troski w corazwi~kszej mierze stawaly si~ problemy swiata. Natchnieniem pozostalajednak "ekumeniczna utopia" - n adzieja, iz odnowionechrzescijaiistwo moze bye drozdzami dla swiata. Ta utopia podtrzymujeenergi~ w codziennej pracy, wymagajqcej nieskoiiczonejcierpliwoSci i wytrwalosci w poszukiwaniu metod, srodk6w, kontakt6w.A co si~ stalo ze zbuntowanym politologiem? W roku 1968 byljuz zaawansowanym doktorantem. Uczestniczqc w manifestacjachstudenckich doswiadczyl brutalnosci zachodnioberliiiskiej policji,przezyl zalamanie grupy, z ktorq wsp61pracowal i poniekqd takzezalamanie osobiste. Tendencje anarchizujqce w krotce przestaly byepokusq. Zrraltazl si~ rra lewym skrzydle SPD, w gronie trzJW. MlodychSocjalistow. Nabral specyficznych dla tej grupy obyczajow,posluguje si~ jej malo dla ogolu zrozumialym ideologicznym j ~zykiem.Przyjaciel-ekumenista wyczuwa w tym wszystkim nut~ goryczy,jakiegos trzezwego smutku - choe nie calkowitej rezygnacji.To nastroj brechtowskiej "Wiosny 1938". I tu jest obecna, chocbardziej skrycie, pewna utopia: "dlugofalowej rewolucji", strategiireform podwaza.jqcyrch system, p'o.wrotu do mas, pedagogHd wyzwolenia.PROBLEM JESZCZE BEZ NAZWYKsiCl'iJlt-a Langego ukazala si~ w 1972 roku, na krbtko prred nieoczekiwanqsmierciq stosunkowo jeszcze mlodego autora (rocznik1927). Mozna by do niej dopisae epilog AD <strong>1975</strong>: dawni przyjacie­Ie spotykajq si~ znowu na ekumenicznym sympozjum... Biografieopowiedziane przez Langego zdajq si~ zmierzac do punktu spotkania,w ktorym ten sam fundamentalny problem stanie w centrumuwagi obu dawnych kolegow. Nie potrafi~ nazwac tego problemu- proba zdefiniowania go dzisiaj bylaby na pewno, przedwczesna.S1ldz~ jednak, ze mozna juz wskazac obszar, na ktorym ow problemsi~ wylania, teren, ktory trzeba objqe szczegolnq uwagq. Mamwrazenie, ze jest to strefa wytyczona przez przezywanie inn 0 sciinn y chI u d z i, kontrastu pomi~dzy ich swiatem a moim, obcOSci,granic porozumienia, niemozliwoSci nawiqzania czy utrzymaniawspolnoty.Przeciwwagq tych przezyc jest doswiadczenie jednosci samopoczuciai sposobu zycia w srodowisku w zasadzie homogenicznym,jednolitym co najmniej w zakresie spraw uwazanych za najwazniejsze.342


REKOLEKCJE EKUMENICZNEW ~ DROW NI CYI LUDZIE ZAKORZENIENINie wszyscy rnajq jednakowy do s t ~p do obu typow doswiadczen.Istniejq ludzie niernal calkowicie pozbawieni doswiadczenia cieplej,poniekqd bezproblernowej wspolnoty, od dziecinstwa wystawienina przeciwne wiatry, samotni w punkcie wyjscia, zawsze inniod otoczenia, stykajqcy si~ ze skrajnie roznymi wzorami, zmuszenido wybierania rni~dzy n imi lub do zajmowania jakze trudnej pozycjiobserwatora czy posrednika porozumienia. Wiele sklada si~na taki los - sytuacja rodzinna (konfliktowe malzenstwa mieszane)wydarzenia historyczne (diaspora), czynniiki pokoleniowe (tzw. awarnsspoleczny) i wreszcie praca zawodowa, niekiedy wymagajqca bardzor oznorodnych kontaktow i podrozy. Wszystko to ksztaltuje pewienokreslony typ czlowieka, cz~sto uwazany za ..par excellence nowoczesny".To wieczni w~rownicy, nigdzie nie zakorzenieni na stale.Obaj bohaterowie Langego, tak teolog-ekumenista, jak politologkontestatorzdajq si~ nalezec do tego wlasnie gatunku ludzi. Dlategosqdz~ , ze mimo roznic ideologicznych niemal rownoczesniestanq wobec tego samego problemu. Stanie si~ to za spraWq intensywnoscii roznorodnosci ich zyciowych doswiadczen.Ale nie zapominajmy, ze i dziS wcale nie tak rzadko i nie tylkow zacofanych r egionach ludzie rosnq i dochodzq do odpowiedzialnychstanowisk w zasadzie pozostajqc wsrod swoich, w tym samympionie, w kr~gu osob dzielqcych te same dosw iadczenia. Czlowiekiemdzisiejszym i na swoj spos6-b takZe nowoczesnym jest takzestudiujqcy w Gliwicach syn gornika, ktory w koncu zostanie inzynieremw tej samej co ojciec kopalni, ozeni si~ z siostrl'l szkolnegokolegi i zamieszka moze 0 dwie ulice od domu, gdzie si~ uradzil.Taki czlowiek wychodzqc kiedys poza swoje srodowisko mozejeszcze ostrzej przezyje innosc spotkanych obcych niz od dziecinstwaz obcosciq otrzaskany obywatel swiata w drugim pokoleniu.OczywiScie w kazdym wi~kszym zespole ludzi obok os6b wtopionychw dany krl'lg znajdq si~ takze jednostki pochodzqce skqdinqd,wychowane w innych tradycjach. W zaleznosci od tego, kto dominuje- zakorzenieni czy w~drownicy - atmosfera jest inna; imsilniejsze jest doswiadczenie kontrast6w mi~dzy ludzmi i ich swiatami, tym wyrazrnej zarysQwuje s i~ p'roblem, ktory uwa,zam za takistotny dla przyszlosci. Do uchwycenia go przyczynia si~ zar6wnoszok z etkni~cia z obcosciq, jak i pragnienie wejscia w ow cudzyswiat, zadomowienia w nim. Niekiedy spotykajq si~ dwie t~sknoty- do wyjscia poza ramy, ktore staly si~ za ciasne, i do odnalezieniajakichS ram, 0 ktore mozna by si~ wesprzec. Bezdornni szukajqdomu, a zadomowieni pragnq poznac inne przybytki i popr6­bowac losu w~drown ikow.343


HALINA BORTNOWSKATRUDNIEJSZE PROBY POROZU MIENIAZarowno zm~czenie 'bezdomnosciq jak i potrzeba kontaktu Z obcymiswiatami to sprawy w ruchu ekumenicznym szczegolnie aktualne.Moze wlasnie dlatego problem, ktory jest na pewno og6lnoludzki,tu znajduje wyrazniejszy ksztaft z pewnym wyprzedzeniem,wczesniej niz w innych srodowiskach.By! czas, gdy ruch ekumeniczny, przede wszystkim w swychcentralnych instancjach, ale chyba do pewnego stopnia i w terenie,pelnil funkcj~ zast~pczej ojczyzny duchowej dla tych, co stalisi~ obcy dla swokh. Sam fakt wyjscia poza srodowisko homogeniczne,kontaktu z szerszym swiatem powodowa! wyobcowanieutrwalajqce si~ na skutek braku czujnosci wobec tego procesu.Trudno w to dzis uwierzyc, ale rzeczywiScie przez dlugi czas nieliczono si~ dostatecznie z trudnosciami, nieraz wr~cz niemozliwosciqprzeniesienia doswiadczen z obcych stron w srodowisko macierzyste,nie znajqce tak silnych kontrast6w, nie zdajqce sobie sprawyz istnienia alternatyw, wobec jakich stajq ludzie zadomowieniw innym kontekscie. Porozumienie mi ~ dzy tymi, co w bardzo znacznymstopniu opuscili swoje swiaty, aby spotkac si~ na gruncieponiekqd neutralnym, stworzonym przez sie'bie, by!o stosunkowolat we. Dopiero teraz wszystkie obcosci zaczynajq wyst~po wa c z pelnqsilq, 'bo od pr6b porozumienia, w kt6rych trudnosc stano wilygl6wnie r6znice wyznaniowe (przy zasadniczej wsp6lnocie kulturalnej)ruch ekumeniczny, uczestniczqc w og6lnym ciqzeniu cal:egochrzescijanstwa, przechodzi do pr6b trudniejszych. 0 wiele bardziejSq w nim teraz obecni chrzescijanie przychodzqcy z zupelnie innychkontekst6w kulturalnych, kt6rych, w przeciwienstwie dodawnej sytuacji zdecydowanie nie chcq porzucic. Juz prawoslawie,wchodzqc do Rady Kosciol6w w latach szescdziesiqtych, wnioslo zesobq problemy porozumienia 0 calq skal~ ,bogatsze niz te, kt6re wyrastalyz kontakt6w pomi~dzy Kosciolami wywodzqcymi si~ z reformacjii z kontakt6w katolicko-protestanckich. Gdy chodzi 0 porozumienie,sprawa r6znic w odpowiedziach na te same pytania jestdrobiazgiem w por6wnaniu z problemami, jakie za sobq pociqgaodmiennosc pytan, scislej - zupelna nieaktualnosc pewnych naszychpytan dla partner6w rozmowy. Katolicy i protestanci odwiekow stawiajq sobie te same, czy bardzo zbliwne pytania, nierazzupelnie obce prawoslawnym. Zjawisko jest oczywiscie wzajemne.Na istotniejsze jeszcze luki poj~ciowe natrafia religijny dialogz wyznawcami wielkich religii spoza europejskiego kr~gu kulturalnego.Rozw6j dialogu pomi~dzy chrzescijanami r6znych kulturwyprzedza tamten dialog, a cz~sciowo moze nawet antycypowacjego rezultaty.344


REKOlEKCJE EKUMENICZNEGdy pr6by porozumienia osiqgajq pewien pr6g autentycznoscii realizmu, gdy wychodzq poza wiez~ teologicznq, zaczyna w nichuczestniczyc caly czlowiek, ze wszystkimi swymi powiqzaniami,czlowiek, kt6rego innosc i dziwnosc widzimy ostrzej niz dawniej,gdy rozmawialismy pozostajqc na sztucznie stworzonej plaszczyznie"czysto religijnej", biorqc w nawias nasze prawdziwe wielowymiaroweosobowosci.Afirmacja zwiqzku pomi~dzy tym, kim jestem, a mojq teologiq,dopuszczenie tego zwiqzk'll (a Wii~ swia:aoma rezygn:a1cja z pretensjido pelnego obiektywizmu) musi zaostrzyc problem porozumienia.Czy moze istniec, lub powstae wspolnota pomiE;dzy ludimi,ktorzy Sq inni - i chcq innymi pozostac? Coraz wiE;cej os6b niechce wyrzekae si~ swej innosci, nie chce jej umniejszyc navJeto jakqs cZqstk~, by za t~ cen~ uzyskae porozumienie. Filozofie latpowojennych wyrazajq i postulujq trosk~ 0 wlasnq tozsamosc,o identycznosc jednostki, tak zagrozonq wszelkim kontaktem, kazdqpr6bq wyjscia naprzeciw drugiemu.Dawniej wi~kszy nacisk kladziono na instytucjonalnq obron~ grupowejtozsamosci - ta strategia lezala u podstaw niech~ci do wlqczeniasi~ na przyklad w przedsiE;wzi~cia ekumeniczne, zmuszajqcedo kontaktow z innymi, prowokujqcych z kolei prz"eksztalcenia wlasnychpostaw. Nie zdawano sobie sprawy, ze u podloza tej strategiilezq nadajqce jej dynamizm bardziej osobiste, gl~bsze obawy, zeistnieje wyczuwane przez filozof6w jakies wzajemne odpychaniesi~ swiadomosci. Potrzeba kontaktu, wsp6lnoty, czy wr~cz zbijanias i~ w stado, jest hamowana l~kiem, ze ,,-rlrugi" okaze si~ "innym"i ta jego innosc b~dzie ofensywna, naruszy mojq obecnq jako§c, odbierzemi cos z tego, czym jestem. Opisy K . Lorenza, dotyczqce zachowaniaagresywnego zwierzqt, nie tylko rnajq zastosowanie doanalogicznych problem6w w swiecie ludzkim (jak obrona terytorium),lecz mogq tez sluzyc jako metafora, ohrazujqca problemyzycia intelektualnego i duchowego w najbardziej nawet wznioslejsferze.WOBEC KONTRASTOWInnosci i kontrasty, z jakimi si~ stykamy, aktualne takZe gdychodzi 0 porozumienie w rzeczach wiary, bywajq roznej wagi i roznegotypu. Rodzq tez rozmaite uwrazliwienia i nasuwajq nierazskrajnie odmienne pytania i wnioski. Pewien istniejqcy, dlawszystkich widoczny kontrast moze tez bye r6znie okreslany, ujmowanyw bardzo rozbie.znych kategoriach poj~ciowych. Jednymz modeli jest schemat "on rna - ja nie mam". W pewnych ukla­345


HALINA BORTNOWSKAdach jest to schemat wlasciwy, ktorego nie nalezy zacierac ("Onrna dach nad glowq - a ja... ksiq zec zk ~ mieszkaniowq"). W innychwypadkach zastosowanie tego schematu jest rezultatem pewnejokreslonej optyki, ktorq moma i trzeba zakwestionowac (na przyklad- kobiecosc pojmowan a jako bra k c'ech m~s ki ch; humanistajako ten, kto nie zna si~ r..a technice itp.) Nieraz wlasciwsz'ljest perspektywa, w ktorej innosc czy obcose tlumaczy si~ nie brakiem,lecz posiadaniem pozytywnych cech kontrastuj'lcych ze sob'l,czasem wiedzie to do konfliktu, czasem po pokonaniu trudnosciporozumienia do wzajemnego uzupelniania si~.CWI CZENIA EKUMENICZNEW swietle powyzszych rozwazaii. mozna zaprojektowae pewne rekolekcyjneewiczenie, sluzqce badaniu szans i drog porozumienia.Widz~ dwie fazy takiego ewiczenia. W pierwszym etapie stronyprz~rgotowuj q ce si~ do kontaktu jeszcze na osobnosci, we wlasnymgronie uswiadamiajq sobie stan swoich doswiadczen. Przede wszystkimzadamy so'bie pytanie, ezy jestesmy - i w jakim stopniu ­reprezentantami jakiegos okreslonego, dose homogenieznego swiata,ezy tez mi~dzy sobq alba wr ~ ez w sobie mamy do ezynieniaz calkiem moze ostrymi kontrastami, Z zasa dnicz~ odmiennosciC! jakichStradycji, przezye, sytuacji. W czym jestesmy wspolnie zako­~zenieni niejako z urodzenia - a w czym udale nam s i~ zadomowie?I wreszcie - co w naszym wlasnym swiecie pozostalo namobce, rueznane, nieuznane, odrzucone? Wyniki takie j refleksji n a­lezaloby n a st ~pn ie wyrazic na uzytek partnerow, w sposob mozliwieosobisty i plastyczny.Druga faza ewiczerua polegalaby na por6wnaniu takich prezentacji,pr6bie ich zinterpretowania, uchwycenia, w jaki sposoboboose mi~dzy partnerami obecnej rozmowy jest uwarunkowanaich uprzednimi doswiadczeniami, jakosciq, kierunkiem, proporcjamir oznych "oczywistosci" i "odrk,r ye". Taka wymia,na mysIi pozwolibardziej reaIistycznie ocerue szanse stworzenia wsp6lnoty,wytyczye tereny na ktorych dojse moze do prawdziwego zblizenia.WyraZniej zarysujq s i~ tez mozliwosci "pedagogiczne": brakujqcedoswiadczenia mozna uzupelnie, poprzez podr6ze, staze pracy itp.Sq to naturalnie zabiegi kosztowne, rue zawsze wykonalne i niezawsze skuteczne, narazone na niepowodzenia wynikajqce takz n aiwnosci jak z zapieklego uporu: rue wszyscy ludzie zdolni Sqdoswiadczye czegos naprawd ~. Z dr ugiej strony az nazbyt latwojest organizowac doswiadczenia tak iz tracq autentycznose i wiarygodnose.Ale jednak bialy ezlowiek, kt6ry na par~ miesi~cy stal si~346


REKOLEKCJE EKUMENICZNEmurzynem, dokonal rzeczy wielkiej. Tylko ze niestety latwiej jestdrogq niebezpiecznych za'bieg6w 'biologicznych zrnienic kolor sk6ryi rysy twarzy, niz napraw d~ wejse winny swiat 0 odrniennej hi~storii' faktycznej, przezywanej i pami~t anej, przetwarzanej przezwyo braZni ~ .NI EBEZPIECZNE ROZBROJENIE ?Cwiczenie, kt6re p roponuj~, nie jest czyrns nowyrn. Proces, ktoryt u przedstawilam w for mie postulatu, stale si ~ dokonuje niejako narr..arginesie czy pod spodern inaczej ustawionych dyskusji. 0 czym~kolwiek rozrnawiamy z "obcyrni", sam fakt kontaktu (kt6ry nawetnie musi polegac na rozmowie) prowadzi do krystalizowania si~ poczucia,kim jestesmy, do zdania sobie sprawy ze specyficznosci, oddr ~bnosci naszych i ieh doswiadczen. Ale moze dobr ze byloby tenwlasnie problem podjqc swiadomie, spokojnie poswi~cic mu czas,ktory inaczej zeszedlby na sprawy moze mniej dla przyszlosci wazne. · Jak kazde prz e dsi~wzi~cie sluzqce budowaniu wsp6lnoty ruchekumeniczny potrzebuje czasu na terapeutyczne ewiczenia. Sq onekonieczne choc nielat we. Niech ~e do nich wiqze si~ z obawq przedrozbrojeniem wewn~trznym, przed oslabieniem wlasnych pozycji.Wiem z doswiadczenia, ze ta obawa jest poniekqd uzasadniona: jakicirozbrojenie TZeczYIWisme na s.t~puj e . Widzi si~ przed sobq zywychkonkretnych ludzi. Trudniej walczye 0 spraw~ caly czas uwazanqza slusznq, zdajqc sobie spraw~ z czlowieczenstwa przeciwnik6w;stereotypy uksztaltowane w izolacji Sq lepszym, dogodniejszymobiektem ataku. Ale moze wlasnie decyzja powiedzenia "NIE"zywemu i pomimo wszystko jatkos goonemu milosci czlowiekowi jestczasem potrzebna, konieczna nawet? Zdobycie si~ na to, by muokazae bez unik6w, ze nie moze teraz bye dla mnie bratem, ze niemoze bye mi~dzy nami wsp6lnoty - to moze uczciwsze, niz zamykanieoczu na sarno istnienie i wartosci tego czlowieka. Jest jakisfaryzeizm w takim stawianiu sprawy powszechnej milosci blizniego,ze w rezultacie przekre.sla si~ nawet sarno czlowieczenstwotych, kogo kochac nie mozemy czy nie chcemy. Powszechne widzeniei uznanie czlowieczenstwa taki:e tych, od kogo si~ odcinamy,to jeden z najistotniejszych punktow ekumenicznych rekolekcji.ODMOWA WSPOLNOTYW ramach tych rekolekcji - znow, jesli si~ je bierze powaznie ­z koniecznosci zmieniajq s i~ sprawy, w imi ~ ktorych odcinanie si ~347


HALINA BORTNOWSKAjest mozliwe a nawet nieuniknione. Niech jednak pozostanie jasnym,ze gdy mowi~ 0 odcinaniu si~ - mam na mysli OWq odmow~podstawowej wsp6lnoty, pelnq desolidaryzacj~ . Nie jest odcinaniemsi~ nawet 'bardzo mocne akcentowanie wlasnej odr~bnosci,dzielqcych nas roznie, ani stwierdzenie faktu, iz porozumienie nienastllJPilo, liZ si~ jeszcze naprawd~ nie znramy i nie rozumiemy. ZaangaZowaniena rzecz wspolnoty, ktora rna stac si~ powszechnq, kt6­ra rna w zalozeniu dbjqc wszystkieh, sklania do wykluczenia z faktycznejtu i teraz danej wsp6lnoty tych wszystkich, co tego idealunie akceptujq. Trzeba zamknqc drzwi przed tym, kto raz przeznie wszedlszy, nie wpuszcza~by innych... W tej perspektywie r a­s i z m rue przypadkiem widziany jest jako czysta postac zla, niewybaczalnygrzech przeciw duchowi wsp61noty.Czy tylko rasizm jest takq kwestiq? Kazda forma dyskryminacjiuderza w ideal powszechnej wsp6lnoty. A kazda obcose moze prowadziedo dyskryminacji. Wszelkie akcentowanie innosci moze wi~cm:i'ee wyk[ucza.jqce, odc,itnajqce konsekwen:cje.Brzeswiadc.zeI1lie, iZ chrzesci'janstwo ma lutlzi lqczye, spa.jae, godzici jednoczye - a nie dzielic - jest w swiecie bardzo silnie zakorzenione.Skoro tak, to efektem ekumenicznych przedsi~wzi~c powinnobyc zawsze porozumienie i zawiqzywanie si~ wspolnoty ...Lecz Ewangelia zawiera tez slowa 0 rozlamie i podziale idqcym nawskros rodzinnych wi~zow, 0 mieczu i ogniu, oobrzydliwosci zgniliznywypelniajqcej pobielane z zewnqtrz groby... Dla ludzi doswiadczajqcychdyskryroinacji, ustawicznie natykajqcych si~ na ostrelinie podzialu, ten aspekt Ewangelii jest szczeg6Inie bliski.Klasycznym przykladem takiego, przyznajmy to, jednostronnego- odczytywania Ewangelii wydaje si~ bye tzw. Czarna Teologia,kt6rej publikacje 'ekumeniczne poswi~cajq wiele uwagi. Przedstawicieletego kierunku uczestniczq w zgromadzeniach 8wiatowejRady Kosciol6w, ich glosy staly si~ waznym elementem ekumenicznychrekolekcji lat siedemdziesiqtych. Sq one swiadectwem zaangazowaniaw walk~ z rasizmem: oto w naszym gronie swobodniezabierajq glos ci, co dawniej musieli milczec. Sluchamy ich - jaknam si~ wydaje - gotowi przyjqc wszystkie twarde oskarzeniapod naszym adresem, a takze zaakceptowac dqzenia innych do afirmacjiwlasn.ej innosci, nawet do wywyzszenia jej. Co siG jednakdzireje, gdy slyszymy, iz Jezus jest CzalI'ny - my, M6rzy tak dlugoglosilismy (bez slow, uwazajqc to za oczywistosc), ze JeZllS jestb i a I y jak my, a nie czarny jak oni?Warto zbadac swoje reakcje wobec wyzwania czarnej teologii.348


REKOLEKCJE EKUMENICZNECZARNA TEOlOGIA"Jezus jest Czarny". A wi~c bliscy Mu, uprzywiIejowani S'l ci,co mog'lpowiedziec: "czarny jak ja".Prawda "coscie uczynili jednemu z tych najmniejszych, mniescieuczynili" zostala nadw'ltIona, oslabiona czulostkowymi interpretacjami.Ci co krzycz,\, ze Jezus jest czarny, odnajduj'l w tych slowachEwangelii swoj'l wybran'l cnot~, solidarnosc. B6g bierze ichstron~ i czyni to z cal'l swoj'l Bozq konsekwencj'l. Skoro tak, skoroJezus jest czarny, to czy moze zblizyc si~ do Niego ten, czyjask6ra jest inna? Bialy nie jest bratem czarnego Jezusa, chyba zewyrzeknie si~ swojej sk6ry, to znaczy wszystkiego, do czego jej kolorpredestynuje, uprawnia i wzywa.Czerpi'lc z dziedzictwa negro spirituals, ze zr6del zywej, pelnejpasji poboznosci niewolnik6w, koczuj'lcych robotnik6w rolnychi miejskiego subproletariatu, czarna teologia nie rna nic wsp6lnegoz pr'ldami teologicznymi okreslanymi jako "horyzontalistyczne". Tojest teologia 0 zakroju wr~cz mistycznym, teologia Iudu wybranego,prowadzonego przez Zbawiciela poprzez cierpienia ku chwale. Ton ie jest teoretyczna koncepcja, w kt6rej mozna by widziec prostenaduzycie ideologiczne - w swych korzeniach czarna teologia jestrzeczywisto.sci,\ tak przezywanego chrzescijanstwa. W zetkni~ciuZ 11im, outsider6w pociqga emocjonatlny klimat bliskosci Boga, braterstwaz Jezusem, tak charakterystyczny dla czarnych Kosciol6wwszelldch wyznan. Ale je'dn'Oczes.nie przerai:a:j'l llewne impHk'ac'jeczarnej teologii. Gdy spojrzec na niq pozytywnie - uderza grozatwardej mowy, wielkich wymagaI'i., konkretyzacji nakazu, by porzucic wszystrko 1 naI'odzic si~ na 11IQWO, po stronie tyoh, z kimJezus si~ utozsamia. Kto zdola tego dokonac? Czy naprawd~ wymagaOn takiego wyrzeczenia i to wlasnie od nas? Lecz jest i grozadruga, nie wynikajqca z malodusznosci, groza s'lsiadujqcej z tqmistykfl przepasci samoub6stwienia, mesjanizmu rasy (chocby tobyla rasa dot,\d krzywdzonych i przesladowanych).Jezus jest Czarny. Gdyby to znaczylo - a moze przeciez znaczyc- ze z Jego Ewangelii wszyscy mozemy si~ nauczyc, jak byeCzarni z Nim? Ze wszystkich. takze tych, czyja sk6ra jest czarna,musi tego nauczyc Objawienie - bo w samym kolorze sk6rycala lekcja jeszcze nie jest zawarta?DWA SKRZYDtA WIARYCalkowity, doskonaly akt soIidarnosci Boga z cierpi'lcym czlowiekiemoznacza, ii: Jezus jest rzeczywiscie po stronie ofiar dyskry-ZNAK - 6 349


HALINA BORTNOWSKAminaeji o'bok zagrozonych smiereiq, poddanych upokorzeniom, wyzyskiwanychi odpyehanyeh. Ze tam mozemy Go znaleze,stamtqdOn n as wzywa i to nie tylko wtedy, gdy ubodzy cierpiq w milezeniu,lecz i w chwili, gdy jui walczq 0 sprawiedliwosc:.Wydaje si~ jednak, ze dla ozamej teolog.ii te sformulowania oka­Z,! si~ obee. Wyczuwam w jej rzecznikach - jak na przyklad JamesCone - jakby l~k przed prawdq, ie Jezus - choe jest naprawd~czarny - jest tei jednoczesnie c a I k wi c i e inn y (a przeciezta prawda jest tez zawarta w biblijnych i mistycznych Zrodlachtej teologii). L~k ten jest poniekqd usprawiedliwiony - bojaki e latwo bylo glosie wobec czarnych calkowitq innose Boga wychodzqcpodswiadomie od przeswiadczenia, ze jest On bar d z i e ji nn y od nich niz od nas, bialych wyznawcow. Jest nam przeciezo wiele bliZszy, po~·ala, bysmy GO' tr.akto.wali jailw naszCl wlasno{;c.Niezaleznie od slownika, jakim si~ poslugujq, faryzeusze n ie gloszqBoga naJpr awd~ ealkowieie innego niz on!i sami. C:z;arna trologiajako protest przeciw bialemu faryzeizmowi jest glosem proroctwa. Ale sarna nie powinna zacierae prawdy 0 innosei Boga, anina ch wil~ jej zawieszae ezy pozostawiac w cieniu. Bez tej prawdyglos wiary szepczqcej, ie musz~ swoje zycie zmienie musial'byumilknqe. RozmawiajClc ze swoim Bogiem Lud Wybr any nie do­'''liadywalby si~ od Niiego samego, iz wc.iqz jeszcze jeSit twardegokarku i nieobrzezanych serc, ze potrzebuje nawrocenia.Dr ugie skrzydlo wiary w Boga solidarnego z nami, w Boga ponaszej stronie, kwestionowanie siebie, jest nie mniej waine jakprzeswiadezenie, i e Bog nas nie opuSci. Rozpostarcie tego skrzydlaumozliwia mi - choc nie czyni latwym - rozpoznawanie Jezusawsrod innych niz ja. Bo On moze bye bialym i czarnym, Polakiemi Niemcem, Zydem i Arabem. Doskonale solidarny, przyjmujqcycaly e i~z a r wsp olnoty z nami, wszystko cierpienie - a jednoczesniebezgranicznie wolny, moze tych drugich takze obdarzac sloncerni deszczem i cierpiee w nich takze. W ostatecznym rozrachunkurekolekcje ekumeniczne muszq nam uswiadamiae niepo j ~t qprawd ~, ze Bog nie opuScil ani bialych ani czarnych, a ni Warszawyani Drezna - nie stajqc si~ przez to neutralnym, nieszkodliwymBogiem, ktory nie wybiera. Musimy wi~c stale szukac, gdzieOn jest, wiedzClc, ze jest z nami. Idzie z nami naSZq drogq, jakowsp6lpielgrzym, ale J ego drogi nie SCl naszymi drogami. P rzez towlasnie cd czego§ nas wyzwala, ku czemus lPosyla.Halina Bortnowska


ZDARZENIAKSI4ZKILUDZIEPIERWSZY TOM POLSKIEJ"ENCYKLOPEDIIKATOLICKIEJ"Pier wszy tom Encyklopedii Katolickiej ("A i Q" - "baptysci")wydanej przez Katolicki Uniwersytet w Lublinie pod redakcjq FeliksaGryglewic?Ja, Romualda l.uk'aszytka - nie pis z~ ksi~z y, bo tegotytu~u w stosunku do Zyjqcych Encyklopedia wystrzega si~ jakognia, oraz Zygmunta Sulowskiego, opatrzony jest datq 1973. Jestto dokladnie sto lat od ukazania s i~ pierwszego tornu liczqcej 32wolwni,ny Encyklopedii Koscielnej, kt ol'a - oby to me byro zlqWTozbq - wychodzHa w W CN'szaW!ie, Plocku i Wloclawku przezszesCdziesiqt lat. Encykilopedi'a redagowana pl'lzez srodowisk'o naukoweKUL jest trzeciq polslkq encyllclopediq katolickq: drugq bylaskladajqca s>i~ z 22 podw6jnych tom6w Podrficzna Encyklopedia Koscielna(Warszawa 1904-16). B~q c trzeciq, Encyklopedia KUL jestpierrwszq polStkq encyklopediq koscieln q w pehU oryginalnq. Jejpierwsza poprzedniczka opierala si~ na opracowaniach Kirchenlexikonoder Encyklopadie der katholischen Theologie und ihrer Hilfswissenschaften,trzynastotornowej edycji zredagowanej przez H. J .Wetzera i B. Weltego (Fryburg BryzgoW!ijSk1i 1847-60); drugie jejwydanie ufkazalo Sti~ tarnze w laitach 1880-1903 i stalo si~ kanwqdla Podr~cznej Encyklopedii Koscielnej, p ow.i ~kszonej 0 orygJnalne351


ZOARZENIA - KSIJ\2:KI - LUOZIEbiogramy polskich osobistosci oraz 0 hasla informujqce 0 dziejachKosdola i prawa k,amxmicZlIlego w Pdlsce.Encyklopedia KUL rna juz takze swojq hi s tori~, a raczej prehistori~.Zamysl jej wydania powziql byl juz w roku 1946, a wi ~ cprzed bez mala trzydziestu laty, 6wczesny wielki kanclerz KUL,biskup lubelski ks. Stefan Wyszynski. W dwa lata pozniej EpiskopatPolski polecil Uniwersytetowi przygotowanie 24-tomowej encyklopediikatolickiej 0 charakterze uniwersalnym, ktorej koncepcj~zmieniono po ukazaniu si~ Wielkiej Encyldopedii PowszechnejPWN w 13 tomach (Warszawa 1962-71). Prace nad "encyklopediqspecjalnq, w ktorej czytelnik moglby znaleic bardziej szczegolowedane dotyczqce pro'blematyki katolicyzmu, chrzescijanstwa i religii,ujrzee jq w szerszym kontekscie i pogl~bionej syntezie teologicznejoraz historycznej, dostrzec zwiqZJki kuJ:tU!I"owe i ideologicznewywierajqce wplyw na mniej lub bardziej doskonale akomodacjebCj di adaptacje tresci objawienia religijnego do mentalnosci odbiorcw" (s. XII), l1'asilily si~ w roku 1969, od roku nas1;~pnego zajqlsi ~ tym Mi~dzywydzialowy Zaklad Leksykograficzny, wykorzystujqCcz ~s ciowo juz opracowane materialy. Byly one opracowane dawnoi fakt ten jest wyczuwalny w tomie, ktory otrzymalismy. W dalszychnie b~dzie juz chyba sladu po trudnych poczqtkach tego wydawnictwa.Przyj~te zo'staje one z ogr,omnym kredytem zaufa'lli,a, a to zobowiqzuje.Wyrazicielem opinE stal si~ promotor Encyklopedii, dzisczlonek Komitetu Honorowego, ks. Prymas Stefan Kardynal Wyszynski,w przedmowie do tomu 1: "Od dawna oczekiwalismy na tendar, ktory jest jakqs postaciq restytucji. spolecznej za pi~cdziesi~cioletniwklad spoleczenstwa katolickiego w utrzymanie Uczelni... Samwyraz 'encyklopedia' budzi zaufanie... Encyklopedia katolicka budzispot~gowane zaufanie. J ezeli wi~c Katolicki Uniwersytet wydajeswojCj 'Encyklopedi~', to autorytet tego wydawnictwa wybitniewzrasta, bo korzysta ono z powagi nauki Kosciola. Rosnie tezodpowiedzialnose wszystkich powolanych do realizacji dziela. Tymwi~c ej, ze dzis jest bardzo trudno pisae katolickq encyklopedi~, gdyzn auka Kosciola rna niezwykle wszechstronne powiqzania" (s. X).Sam zresztq Zesp6l redakcyjny okresla Encyklopedi~ jako "przegJqdkultury religijnej" (s. XIII), jest wi~c w pelni swiadomy faktu,ze szczegolnie waznym aspektem Encyklopedii musi bye ukazaniechrzescijanstwa i Kosciola w historycznym i wsp61czesnymksztakie owych "wszechstronnych powiqzan" z polskq i ogolnoludzkqkulturCj. 2e nie jest to ze strony redakcji Encyklopedii goloslownadeklaracja, swiadczy '0 tym szereg hasel, wiqzqcych tematyk~teologicznq z kontekstem kulturowym, lu'b tez stanowiqcychpr6by hermeneutyki teologicznej wielkich pomnik6w kultu­352


ZOARZENIA - KSIJ\2KI - LUOZIEry. JeSli ktos zdziwilby si~ obecnosci


ZDARZENIA - KSIJ\2:KI - WDZIEcq prawQ do obiektywnej i pelnej informacji. Dotyczy to zarownozagadnieii aiktualnych, jak i historyc~nY'ch, przy kt ocych jednakzauwaza si~ pewien niedob6r natury ekumenicznej : podajqc dziejeniekt6rych kwestii teologicznych chcialoby si~ znaleic nie tylkowiadomosci 0 tym, jak na dane zagadnienie zapatrywali si~ np.herezjarchowie starochrzescijaiiscy, lecz ja k ono wyglqda dzisw teologii protestanckiej r6znych odcieni czy w doktrynie prawoslawnej.J esli idzie 0 wsponmiane zagadnienia aktualne, brak w niektorychhaslach problematyki najnowszej lub bardziej drazliwej;pierwsze mozna tlumaczyc historia. publikacji pierwszego tomuEncyklopedii, drugie - raczej charakterystycznym dla teologii polskiejnastawieniem "centrowym", umiarkowanym, posrednim, nizl~kiem przed przeszczepianiem na nasz teren nie wyst~pujqcych tu(jeszcze?) zjawisk. Mysl 0 tym, ze slowniki i encyklopedie mogqbezposrednio oddzialywac na zycie, wydaje si~ dziS nierealna, jeslijednak idzie 0 przeszlosc, trudno nie wspomniec 0 wplywie, jakina bieg historii Francji i Europy wywarli encyklopedysci wiekuXVIII.Tyle 0 ten


ZOARZENIA - KSII\lKI - LUOZIErzeozach bibl!ijnych, zask'a1kuje , ze haslo Apokalipsa nie ~astaloopracowane przez tlumacza i komentatora tej ksi~gi Nowego Testamentu,o. Augustyna J ankowskiego.Jesli idzie ° histori~ sztuki, a zwlaszcza ikonografii chrzeseijaiiskiej,0 M6rych czyte1nik wlasnie w Encyklopedii Katolickiej szukacb~iZie informaC'ji, IlIie wszystkie ze skroto,wych - z koniecznosci- wiadomosei Sil zupelnie seisle. Tutaj, podobnie jak w dziedziniehistorii liturgii i in. ujawnia si~ najwi~kszy mankament EncyklopediiKUL: bl'ak jak.ichkolWtiek illllSitracji. Przyczyny Sq laitwedo odgadni~cia i niezawinione przez redakcj~ i wydawnictwo, niemniejzuboza to znacznie informacje; trudno z opisu wyobrazic sobielaikowi, jak wygl


ZDARZENIA - KSII\ZKI - LUDZIEkrzyzyk - narwfiqzujqlcy do wiersza A. Micik!iewticza Do Matki Polki)". Ot6z przedstawienia Dzieci'ltka Jezus przygotowuj'lcego sobieIk:rzyz w pmcowni sw. Jozefa pojawlia'jq si~ po Soborze Trydenokimnie tylko zresztq w sztukach plastycznych, ale i w literaturzepoboznej; rue trzeba bylo pod tym wzgl~dem czekac na Mickiewicza.Jesli i'dzie oautora w~ers.zJa Do Matki Polki to naileZy przypuszczac,ze jego wydbrazni~ moglo poruszyc takie wlasnie dawnemalowidlo. W podanej przy hasle bibliografii sens ma jedyniepowolanie si~ na artykul G. Mazzoniego, a szczegoInie naL. Kautego, autora hasla Alegoria w Lexilwn der christlichenIkonographie t. 1, gdzie na szp. 100 podana jest rzeczywiScie aktualnaHteratura przedmiotu, n.a'tomJi~t inne pozycje wymienioneprzez EncyklopediE; KUL muszq budzic usmiech... znalazl si~ tubowiem poza ksiqzkq Wojslawa (imi~ to skrocono za pomocq literyV.) Mole, Historia sztuki starochrzeScijanskiej i wczesnobizantyjskiej,Lwow 1931, a wi~c opracowaniem ogolnym, nie monograficznym,a I bum wydany przez "Veritas" pt. Sztuka sakralnaw Polsce (Warszawa 1958) i popularno-naukowa historia sztuki powszechnejJana Bialostockiego Sztuka cenniejsza nit zloto (Warszawa1958 2 ) .••Redaktorzy niektorych dzialow w przyszlosci niewqtpliwie zwro­Cq baczniejsz'l uwagE: na ostateczny ksztalt hasel. Powyzsze uwagipodyktowane troskq 0 dobro wspolnej sprawy - Encyklopedia jestprzeciez dzielem nie tylko srodowiska nau.kowego KUL, ale i wszystkichautor6w hasel, pracownikow nauki polskiej w kraju i za granicqi adresowana jest do szerokiego polski ego ogolu - nie chcqbynajmniej przyslonie faktu, ze pierwszy tom Encyklopedii KULjest dzielem udanym, ze jest to - jak papiez Jan XXIII mowil0 zwolanym przez siebie synodzie rzymskim - opus bonum,cboe moze jeszcze nie w pelni - opus perfectum. Dokonano olbrzymiejpracy i zaprezentowano jej zaiste imponujqce wyniki. Jesli sobieuswiadomimy, jak skomplikowany jest mechanizm wydawniczy,ktory musial Uniwersytet Katolicki uruchomic dla wydania Encyklopedii,nie mozna nie patrzee ze szczerym podziwem na osiqgni~tyrezultat. Komitet na pewno wykorzysta doswiadczenia uzyskaneprzy wyda'niu pierwszego, a wi~c najtrudniejszego do zredagowaniaze wszystkich, tomu Encyklopedii, ktory prezentuje si~wr~z znakomicie pod wzgl~dem edytorskim, typograficznym.Wielka w tym zasluga Wydawcy, kt6rym jest poznanskie PAL­LOTTlNUM. Na uznanie zasluguje dobry uklad i czytelna, chocdose drobna czcionka. Pi~kny papier, na ktorym tom wydrukowano,jest darem Zjednoczenia Polsko-Rzymsko-Katolickiegow USA, jakie przyrzeklo pomoc przy wydawaniu dalszych woluminow.Pozwala to zywic nadziej~, ze b~dq one ukazywaly siE:356


ZOARZENIA - KSI~KI -LUOZIEw r6wnie pi~knej szacie. Realna wreszcie szansa wydawania Encyklopediii sukces pierwszego tomu zmobilizuje niewa,tpliwie autorowi redaktorow do dalszych wysilk6w, czego im i sobie zycza,czytelnicy, z radoscia, wertujC\c karty pierwszego tomu.ks. Janusz St. PasierbROZWDJ FILOZOFIIDZIEJOWFilozofia dziejow jest dziedzinq mysli, kt6rq szczegolnie zaintesowalisi~ Polacy juz od w. XVIII i do ktorej wniesli wiele oryginalnegowkladu. Obecnie jest ona wyraznie ozywiona z racjiwplyw6w materializmu historycznego, choe nie znajduje podatnegogruntu w kr~gach mysli katolickiej tam, gdzie panuje tradycyjnytomizm. Do dobrej tradycji mysli polskiej nawiqzuje filozof, ZbigniewKuderowicz, profesor Uniwersytetu Jagi'ellonskiego: Filozofia dziej6w. Rozw6j problem6w i stanowisk. Wiedza Powszechna.Warszawa 1973, ss. 264.Praca musi wzbudzae ogromne zainteresowanie choeby juz z tegowzg1~du, ze fi1ozofia dziejow czyli historiozofia (nazwy Sq slusznieutoisamiane) moze bye rozumiana i przedstawiana bardzo rozmaicie,nawet w ramach jednego i tego samego systemu filozofiiog61nej. Kazda proba wyjasniania i precyzowania poj~e w historiozofii zasluguje na poparcie, a coz dopiero proba podejmowanaze strony znanego i wybitnego historyka filozofii nowozytnej. Przytym prof. Kuderowicz nie zajmuje si~ bardziej znanC\ metahistoriC\ (chot dostrzega jej punkty styczne z historiozofiC\, zwlaszczaw ramach przedmiotowej metodologii historii, s. 22), ale dqzy doprzedstawienia problematyki pozytywnej w rodzaju pewnej "onto1ogiihistorii". Jednak i w takim podejsciu nie daje wykladu systemowego,na podobienstwo podr~cznik6w materializmu historycznego,lecz ujmuje glowne problemy historiozofii historyczni"e tak,jak si ~ one uwyraznialy w odpowiednich okresach i kierunkachmysli nowozytnej.Rozpoczynajqc prac~ od problemu "genezy i poj~cia filozofiidziej6w" (s. 5-26) Autor nawiC\zuje ty1ko bardzo krotko do daw­357


ZDARZENIA - KSIJ\lKI - lUDZIEnej teologii hist.orii. Przyjrnuje jednak rozpowszechnionll na Zachodzietez~, ze starozytnose przedchrzescijanska holdujqc teoriorncyklicznym nie wypracowala poj~cia historii, ze nie dostrzegalaona konsekwentnie jednosci rodzaju ludzkiego, nie posiadala ka ­tegorii absolutnego, niepowtarzalnego poezqtku i konca proeesoww swiecie i nie znala idei powszechnego rozwoju naprz6d. Ide~historii stwol"zyla dopiero mysl zydowsko-chrzescijanska, a glowniieAugustyn 'W De civitate Dei. OsobliScie uwalZam t~ te z~ za zbytuproszezonq i przyznawalbym racj~ tej cz~sci uczonych, ktorzydostrzegajq poj~cie historii lqcznie z koncepejami linearnymi czyspiraJnymi takze u pogan, jak np. w historiografii rzymslciej (por.W. Nestle, F. Gogarten, K. Gaiser, F. Chatelet, M. Seckler i inni).Ale praca zakrojona tak szeroko nie musi wdawac si~ w dyskusjezbyt szezegolowe. Wystarczy stwi'erdzie, ze rustoriozofia jako dyseyplinanaukowa zarysowala si~ wyraznie na przelomie XVIIi XVIII w. (Vico, Voltaire i inni).Dyscyplina ta jest zaliezana do antropologii filozoficznej (5. 18)i okreslona jako dotyezqca "kwestii sensu dziejow jako procesu"(s. 5). Okreslenie to jest spotykane cz~sto. Jednak "sens" jest wieloznaezny: eel (Autor chce oddzielac "cel" od "sensu" s. 11, 126,147, 255, ale to problematyczne), rezultat, efekt, korzysc, raeja,przyezyna, etap finalny proeesu, psychiczne tresci relaeji rzeczy doczlowieka itp., a takze to, dzi~ki ezemu proees historyezny jest zrozumialy.Autor zdaje si~ nawiqzywae glownie do znaczenia ostatniego,kiedy pisze, ze koncepcje sensu dziej6w to "poj~ cia lub zasady,w swietle ktorych proces dziejowy ma stac si~ zrozumial:yi mozIiwy do oceny" (s. 5). Ale takie rozumienie sensu moze byepodstawq bardzo rozbieznyeh "hermeneutyk historii" jak Heideggera,Bettiego, Gadamera, Althussera, Lieba, Danto i innych. Podobniestarym problemem jest, jak okreslae proces dziejowy, rustori~,czy tylko np. jako przeszly (tak zdaje si~ utrzymywac Autorna s. 21-23), ezy takze jako przyszly (por. s. 98 nn.)?FiIozofia dziejow uksztaltowala si~, zdaniem prof. K uderowicza,wr az z oswieceniowq ideq post~pu historycznego (s. 27-60). Tymrazem Autor nie zgadza si~ z tezq, utartq na Zachodzie, ze oswieceniowateoria post~pu byla namiastkq idei Opatrznosci Bozej,czyIi prowidencjalizmu. Jego zdaniem, jest to raczej p rzezwyci ~­zenie prowidencjalizmu historycznego. Monteskiusz, Vico, Wolter,Turgot, Condorcet i inni stworzyli ide~ post~pu kurnulatywnego,wedlug ktorego ludzkosc doskonaIi si~ w swej rustorii, osiqga corazwyZszy stopien kultury i sprawnosci oraz wplywa na przyszloscswiata dzi~ki wysHkowi sarnych ludzi. Zaslugq historiozofiiz czas6w Oswiecenia byla walka z despotyzrnern i ciemnotq. Alesama idea post~pu kumulatywnego nie przetrwala Oswiecenia, ule­358


ZOARZENIA - KS IAZKI - LU DZIEgajqC Icrytyce za naiwny optymizm rozumu i poznania ze stronyRousseau i Mably'ego. Istotnie idea postt';pu jest tak doniosla dlahistoriozofii a zarazem tak niesprecyzowana, ze wymaga do dziscoraz to dalszych i dokladniejszych uscisleiJ..o He Oswiecenie w idzialo w hist orii glownie postt';p poznawczy,to klasyczna filozofia niemiecka, zdaniem Autor a, za c z ~l a sit'; dopatrywaetam postt';pu wartosci moralnych: ich upowszechnienia,wzrostu dobra spolecznego, sprawiedliwosci, rozumu i wolnosci(rozdz. 3, s. 61-97). W konsekwencji zaczt';la wyrazniej stawaeprzed oczyma historia ludzka jako wyodrt';bniajqca si~ z historiiprzyrody i kosmosu (Lessing, Kant, Fichte, Hegel, Schlegel, Garresi inni). OczywiScie nie nalezy sqdzie, ze mysliciele ci sp rowadzalihistoriozofit'; d o filozofii moralnosci historY'cznej, zwlaszcza w panlogizmieRegIa, lecz Autor przyjqwszy zasadt'; przyblizonego "cechowania"rozdzialow polozyl na wartosci moraIne w tych systemachglowny na cisk, dorzucajqc tylko - t rocht'; niespojnie - problemroli jednostki w dziejach oraz koniecznosci i wolnosci. CzyzbychodzHo i w tyro ostatnim punkcie 0 uj~cie moralistyczne?Z zainteresowan postt';pem wylonil sit'; z czasem p roblem prawidlowoscihistarycznych (rozdz. 4, s. 98-125). Prawidlowosci teoznaczajq istni"enie stalych powtarzalnych r elacji mi~dzy zjawiskamizmiennymi i zast~powalnymi w toku rozwoju historycznego.Autor widzi po oIcresie idealizmu szczegolny wzrost koncepcji deterministycznych,przyznajqcych pozornq raczej rol~ decyzjom indywiduaInymw obIiczu ogolnego rozwoju (A. Tocqueville, A. Comte), warunk6w geograficznych (Buckle), panstwa (Ranke), naturypsychicznej czlowieka (Lamprecht, Mill), rasy (Gumplowicz), warunkow ekonomicznych (M. Kowalewski) lub niektorych czynnikowlqczonych razem (Taine). Odkrycie prawidlowosci deterministycznychbylo czt';sto traktowane jako hye albo nie bye historiozom.Autor opuszcza tutaj determinizm w ujt';ciu marksistowskim.Bye maze, ze ujt';oie to zalkza ostrozniej do kauzali2lIDu (por . s. 219).Ale wlasnie marksizm zajmuje czolowe miejsce wsr6d teorii przy j­mujqcych prawidlowose historii (por. A. Schaff: Obiektywny charakterpraw historii. Warszawa 1955).Materializmowi dialektycznemu Sq po s wi ~ cone dwa osobne rozdzialy.Pierwszy z nich mowi 0 marksowskiej dialektyce dziejow(rozdz. 5, s. 126-154). Zgodnie z tq dialektykq t ajemnica rozwojunie lezy ani w Duchu Ristorii ani w czynnikach pozahistorycznych,lecz w czlcwieku. Przemiany dziejowe to przemianyczlowieka, warunkow jego zycia, sposobu oddzialywania na przyrod ~, n awiqzywania wi~zi spolecznych i tworzenia srodowiska kultury.W konsekwencji sila historii miesci si~ w formacji spoleczno­-ekonomicznej, na kt6rq skladajq sit'; nie tylko baza spoleczno-eko­359


ZOARZENIA - KSIJ\tKI - lUOZIEnorniczna i nadbudowa prawno-polityczna, ale takze trzeci element,a rniaJIlQwieie SwtiIadornoSc spoleczna. Swia'domosc ta, s:prz~zonadialektycznie z elernentami pozostalymi, rna rowniez harnujq·cylub przyspieszajqcy wplyw na dynarnik~ post~pu. Konkretniezas kryteriurn tego post~pu kryje si~ w podniesieniu mozliwoseiprodukcyjnych, wydajnosci pracy i przeobrazeniach struktur zyciaspolecznego. "Rozstrzygni~cia historiozoficzne - streszcza Autorzaslugi rnaterializmu dialektycznego - sluzyly w rnarksizrnie nowejmetodzie badan historycznych, lepszernu zrozurnieniu przeszlosci,trafniejszej diagnozie czas6w aktualnych i skutecznemukierowaniu spoleczenstwem... Marks i Engels rozwin~li dialektycznqteori~ post~pu, podkreslajqc rol~ sprzecznosci w rozwoju dziejowym.Nawiqzali takze do determinizrnu historycznego. Wnieslido filozofii dziej6w mornenty nowe, oryginalne, wywodzqce si~gl6wnie z uwzgl~dnienia roli klas spolecznych i ich antagonizrnuw dziejach" (s. 153). Oczywiscie problematyka dialektyki rnarksowskiej(tyrn bardziej rnarksistowskiej?) jest nieskonczenie rozleglejsza.Jej zaslugi, wyliczone tu przykladowo, nie zostaly dostateczmeukalzane wewJlqtrz ,rozdz1alu. Ale czy,telntika moZe zadntrygowacprzede wszystkim jedna sprawa. Ot6z w pracy znajdujemywazne stwierdzenie, ze ustroj socjalistyczny (i kornunistyczny)nie jest ostatecznym celem dziej6w, jakie sobie spoleczeiistwastawiajq, a tylko "kolejnym etapem historii" (s. 149). Autor wyraznieobawia si~ "eschatologicznej koncepcji socjalizmu" (s. 224,por. 164). Zapewne, ze jest to stanowisko bardzo rozwazne. Alemusirny pytac, jesli kornunizm nie jest etapem ostatecznyrn, botylko "kolejnym", to co po nim? Po etapie "kolejnym" musi bycna st~pny. Wi~c jaki? Czyzby nawr6t do poczqtku historii, a wi~cyklizm?Rozdz. 7 (s. 205-232) poswi~cony jest problemowi stosunku jednostkido masy w procesie historycznyrn, kwestii koniecznosci historycznej,roli swiadornosci w rozwoju oraz ciqglosci i nowosciw przernianach spolecznych. Hegel przyznawal jednostce rol ~ fikcyjnq,nieswiadornie realizujqcq zadania ducha og6lnego. DlamariksizlIIlU jednostka i spolecznooc odziJalujq na siebie naw:zajemdialektycznie. Poza tym marksizm odcina si~ od determinizrnuekonomicznego (plechanow, Bucharin i inni; mozna by tu dorzucictakZe historyka M. N. Pokrowskiego). Przyjmuje natomiast determinizmdialektyczny (Lenin, Gramsci), podkreslajqcy historycznqrol~ walki klas, oraz wzgl~dnq niezaleznosc polityki od ekonomikii zarazem wplyw polityki na ekonomik~. Wplyw ten zbiega si~z donioslq rolq swiadomosci spolecznej, a w niej nauki i ideologii.W ten spos6b nowa rzeczywistosc i dawna ~az~biajq si~, da jqc nieciqgloscnowoSci i zarazem ciqglosc dawnosci, zwlaszcza w przei­360


ZOARZENIA - KSII\2KI -lUOZIEmowaniu dorobku ludzkosci w dziedzinie techniki, organizacji produkcji,lecznictwa, oswiaty itp. W efekcie rozdzial 7 wykazal bardzodobrze syntetyzujqce stanowisko wbrew opiniom 0 skrajnoscirozwiqzan marksistowskich."Katastrofizm i heroizm" (rozdz. 6, s. 155-204) jest zestawieniemdvvu rzeczy dosye roznych, ale waznych. Moze punkt stycznylezy w krytyce post~pu (Burckhardt, Sorel, Pareto, Dilthey, Nietzschei inni). Post~p zdawal si~ przekreslac samq zmiennose historii,demobilizowac wysilek i nie dawal si~ jasno precyzowac. Najostrzejszakrytyka post~pu szla po Unii wartosci moralnych. Gdybyistnial prosty post~p, to historia swiata oznaczalaby w koncu"sqd nad swiatem", zwyci~stwo dobra. Stqd powr6cono z jednejstrony do poj~e biologii, gdzie organizmy starzejq si~ i ginq - taktez dzieje si~ z kulturami - a z drugiej strony do "nadludzkiejmocy jednostek wybitnych". 0 ile jednak "historiozofia heroistyczna"przedstawiona jest ciekawie i przekonywajqco (Carlyle, Sorel,Michajlowski i inni), to teoria katastroficzna (Spengler) wymagalaby- moim zdaniem - obszerniejszego i zarazem ostrozniejszegoprzedstawienia. Jest to ciekawa kompilacja moralizmu i biologizmuhistorycznego z wlasciwym dla zachodniego chrzescijanstwapesym izmell1. Wedlug tego pesymizmu nie rna w histor..ii zwyoi~stwan ad zlem i smierciq i sytuacja moralna stale si~ pogarsza.Spenglera naleZalo tez zestawic z pesymizmem takich nowszychhistoriozof6w, jak Schwejtzer, Ortega y Gasset, Huizinga, Sorokini inni. Podobnie pomini~ta zostala wnikliwa krytyka idei po..s t ~pu ze stI"Ony strukturalizmu francuskiego.Prac~ konczy rozdz. 8 0 "problemach wspolczesnosci w filozofiid ziej6w" (s. 233-258). Na poczqtku omowiona jest koncepcjaA. J . Toynbeego, wedlug ktorego kultury ludzkie powstajq i zyjqjalko odpowliedz (res;ponse) spoleczenstwa lud:zJ.kiego na wyZ!Wanie(challenge) ze strony srodowiska przyrodniczego. Przy tym prof.Kuderowicz slusznie uwydatnia dqzenia Toynbeego do jednosciogolnoswiatowej, choe przytacza (s. 262) tylko I cz~sc dziela A Studyof History (T. 1-6, Oxford 1947-1954 - winno bye Londyn1939), a pomija II cz~se (T. 7-10, Londyn 1954, 2 t. dodatk6ww r . 1961 - skr6t obu cz~sci sporzqdzil D. C. Sommervell, I Oxford1947, II - 195'7), gdzie ta jednosc byla szczegolnie podkreslona.Sprawa jest 0 tyle wazna, ze w II cz~sci Toynbee WYTazniezmienil swoje poglqdy z cyklizmu kulturowego na synkretyzm.Wsp61czesna historiozofia katolicka jest zaznaczona bardzo skqpo:Mounier (mozna bylo uwzgl~dnie prac~ K. J ~drzejczak 0 personalistycznejfilozofii dziej6w, Poznan 1969), K. Michalski (tomizmw Polsce naswietla w cZE:sci praca metodologiczna S. Swiezawskiego:Zagadnienie historii filozofii, WarszaJWa 1966, ss. 900) i J. Mati­361


ZDARZENIA - KSIAiKI - LUDZIE;;tain. Kierunki te majO! miec charakter moralny i dqZyc do odrodzeniamoralno-spolecznego dzi~ki aktywnemu udzialowi czlowieka.Szkoda, ze zostal p omini~ty teilhardyzm 0 gigantycznej wizjidziej6w (por. moja pra ca: Problem historii uniwersalnej w teilhardyzmie, Lublin 1972). Ponadto czasami skr6towosc przedstawieniajest przyczynq znieksztalceii. poglqd6w. Wezmy jeden przyklad.Autor wyIicza u Maritaina z niejakim trudem 4 prawa historyczne:ambiwalencji dobra i zla, owocowania dobra, doskonalenia si ~wiedzy 0 prawie moralnym i wyzszosci doczesnych srodk6w ubogichnad bogatymi (s. 246 n.). Tymczasem Maritain m6wi 0 6 prawachfunkcjonalnych (prawo wzrostu dobra i zla, wt6rne prawoambiwalencji historii w dziedzinie jej osiqgn i~c, prawo "owocowania"dobra i zla, prawo swiatowego znaczenia wydarzeii. donioslych,prawo progresywnego wzrostu swiadomosci oraz prawowYZszooci srodk6w ubogich (oraz duchowych) n ad doczesnymi bogatymi- oraz cielesnymi), a ponadto 0 4 prawach kierunkowych:przechodzenie kultury ludzkiej od rezimu "magicznego" do ,,10­gicznego", post~p swiadomosci moralnej, przechodzenie od cywilizacji"sakralnych" do "swieckich" oraz spoleczne i polityczne dochodzenieludu do pelnoletnosci.Nast~pnie jako przyk1ad wizji jednosci ludzkosci wzi~ ty jestK. Jaspers. P od koniec podkreslona jest aktualnosc filozofii dziej6w,wzrost odpowiedzialnosci za dZ'ieje, historyczne znaczenie poznanianaukowego, wplyw swiadomosci spolecznej na sy tuac j~cz10wieka oraz problem ustosunkowania si~ do przeszlosci i przyszlosci.W calosci nie mozna zapominae, ze mamy do czynienia z praCqrozmyslnie skr6towq i popularyzacyjnq. Jako taka nie maze bye,oczywiscie, wyczerpujqca ani co do problem6w, ani co do biblio··grafii. Ale popularyzacja jest zrobiona jasno, z talentem i nie traciwartosci naukowej. Autorowi udalo si~ uka'Zae zywotnosc historiozofiii naukowq wag~ zagadnieii., odsylanych przez wielu do beletrystyki.Praca odznacza si ~ doskonalq znajomosciq filozofii Burckbarda,filozofii niemieckiej oraz marksizmu. Najwi~k szej wartoscidopatrywalbym si~ osobiscie w wybitnej zdolnosci ukazywania problem6wi wqtk6w historiozoficznych w kazdym systemie i w kaidej"ontologii". Dzi~ki temu praca jest oryginalnie zywotna.Czesfaw Bartnik


ZOARZEN IA - KSIAlKI - LUOZIEMECHANIZM POST~PUN A MARGINESIE LEKTUR Y : "ZASADA KORESP ON­DENCJI W FIZYCE A ROZWOJ N AUKI", PRACAZBIOR OWA POD REDAKCJ1\: W . KRAJEW SKIE G O,W . MEJBAUM A , J. SUCHA, P WN, W A R SZAWA 1974,STR.454.Nikt nie wqtpi, ze w nauce istnieje post~p. Wyraza to popu!arnestwierdzenie: "nauka zbliza si~ do prawdy". Niektorzy mowiqnawet: "... do Prawdy". A zatem, nowsza teor ia naukowa musi bye,w jakims sensie, "lepsza" od starej, ale takze "zdobycze" starszejtoom mUSZq bye, w jakims sensie, asymilowane przez nOWq toori~ .Rewolucje !Ilaukowe (tworzenie nowych toorii) nie rnogq wykluczacnaI"lastania 'W'iedzy.Z tego punktu widzenia interesujqca jest tzw. zasada koresponderrcjiczyH odipoWlietintiosci w fizyce. MOwiqc najogolniej, ,przezzasadt=: korespondencji nalezy rozumiec metodologicznq dyrektyw~,domagajqcq si~ , by od nowszej toorH do starszej istnialo "przejsciegraniczne"; samo "przejscie graniczne" moze bye rozumianebardzo roznorodnie. Zasada korespondencji zostala sformulowanapo raz pierwszy w spos6b jawny przez Nielsa Bohra n a tereniemechaniki kwantowej: "prawa klasyczne przedstawiajq grani c~ , doktorej zmierzajq prawa kwantowe, gdy dochodzimy do stanowo bardzo wysokich liczbach kwantowych" (s. 28). Faktycznie zasadqkorespondencji poslugiwano si~ jui dawniej.Zrozumienie, ja k dziala zasada koresponden cji, moze r zucic wieleswiatla na zagadnienie post~pu i cjllglosci nauki.Metodologiczny status zasady korespondencji stal si~ przedmioterndyskusji wsrod poIskich filozofow nauki. Okazjq do zapoczC!tkowaniaVv-yrniany pogllldow byly dwie rozprawy doktorskie, napisanen iezaleznie od siebie i prawie r ownoczesnie obronione(1972 r.): jedna przez Izabell ~ Nowak w UAM w Poznaniu, drugaprzez Wiktora Niedzwieckiego w UMCS w Lublinie. Problematyk~podj~to na seminariach filozofii nauki w Warszawie, Poznaniu,Wroclawiu i Krakowie. Spotkania ogolnopolskie staly si~ forumpolernik.Polska dyskusja jest jakby echem dyskusji ogolnoswiatowej 00­cZqcej si~ rni~dzy amerykaiiskimi filozofarni T. Kuhnem i P. K. Feyerabendemoraz ich zwolennikami a angielskq szkolq Poppera­363


ZDARZENIA - KSIf\2KI - LUDZIE-Lakatosa. Pierlwsi podlkreslajq rewOllucyjnoSc nauki kosztem jejciqglosci, drudzy broniq "przejsc ciqglych" od teorii do teorii i ,,10­gicznego rozwoju" nauki. Wiele polskich krytyk i analiz posuwazagadnienie w spos6b istotny ku przodowi.Ksiqzka, kt6rq mamy wlasnie przed sobq, stanowi podsumowaniepewnego etapu trwajqcych w Polsce dyskusji.Dokladne sformulowanie zasady korespondencji nastr~cza powaznetrudnosci. Na czym rna polegac cwo "przejscie graniczn-e"mi~dzy korespondujqcymi ze sobq teoriami?Jezeli starsza teoria rna bye "wchloni~ta" przez nOWSZq (ciqglosenauki), to najprostszym wydaje si~ postulat domagajqcy si~,by starsza teoria po prostu wynikala (jako logiczna implikacja)z nowszej teorii. Test to tzw. implikacyjne rozumienie zasady korespondencji.Jednakze w praktyce naukowej nast~pujqc e po sobieteorie rzadko kiedy zwiqzane Sq ze sobq prostym wynikaniem.LogiCZllq implikacj~ mozna oslabie przyblizonym wynikaniem:z teorH pozniejszej nie wynika wprawdzie teoria wczesniejsza, leczinna, takze w zasadzie nowa teoria, -ale b~dqca przyblizeniem teoriiwczesniejszej. (Tu oczywiscie rodzi si~ pytanie: co to znaczy "przyblizenie"starszej teorii?) - Jest to aproksymacyjne rozumieniezasady korespondencji.Wreszcie zamiast 0 wynik,aniu (czy to scislym, czy tylko przyblizonym)mozna m6wic 0 wyjasnianiu. Teoria pozniejsza korespondujez teoriq wczesniejszq, jezeli teoria pozniejsza wyjasniawszystkie zjawiska wyjasniane przez teori~ wczesniejszq (a pozatym jeszcze inn-e zjawiska, ktorych dawna teoria wyjasnic nie potrafila),- J est to eksplanacyjne rozumienie zasady korespondencji.Zasadzie korespondencji, jakkolwiek interpretowanej, moinaprzypisywac dwojakq rol~: alba normy wskazujqcej, w jaki sposobwinno si~ tworzyc coraz "lepsze" teorie, albo opisu, odzwierciedlajqcego,w jakim stosunku pozostajq do siebie juz istniejqceteorie.\Vszystkie przedstawione powyzej rozumienia zasady korespondencjiSq dobrze znane w literaturze metodologicznej. I wszystkiewydajq si~ rozumieniami nadmiernie uproszczonymi. Tym bardziejna uwag~ zasluguje nowa interpretacja zaproponowana przez 1zabel1~Nowak.Autorka nawiqzuje do idealizacyjnego pojmowania praw przyrody.Kazde prawo przyrody rna postae implikacji: "jezeli..., to...".Jeieli zachodzq pewne warunki, to przyroda zachowuje si~ taka tak. Wiele sposr6d tych warunk6w rna charakter uproszczen,364


\ZDARZENIA - KSIAiKI - LUDZIEideaIizacji. Pomija si~ , na przyklad, opor powietrza, tarcie, zaldadasi~, ze dane cialo jest doskonale elastyczne, doskonale czarne,itp. Izabella Nowak uwaza, ze prawo przyrody po.iniejsze korespondujez prawem wczesniejszym, jezeli prawo porniejsze zawierawi~cej zalozen idealizujqcych niz prawo poprzednie (scislejszesformulowanie tej interpretacji zasady korespondencji jest zbyt"techniczne", zeby je tu przytaczae). W zasadzi'e to sarno odnosisi~ do teorii naukowych. Autorka swoje rozumienie zasady korespondencjinazwala rozumieniem dialektycznym.Wielu innych Autorow reprezentowanych w zbiorze nawiqzujedo dialektycznej koncepcji zasady korespondencji. Tak np. JanSuch uzupelnia t~ interpretacj~ nowymi elementami. Wedlug niegokorespondujqce prawa (czy teorie) rozniq si~ od siebie nie tylkopoprzednikami (ilosciq zalozen idealizujqcych), ale i nast~pnikami:prawo nowsze m usi zawierae nOWq "trese" ("dokladniejszqzaleznose funkcjonalnq"). W podobnym duchu wypowiada si~ WladyslawKrajewski. Zwr6cmy jednak uwagt: na nieco inny aspektjego rozwazan.Na wst~ p ie wspomnialem 0 tym, ze wedlug potocznego mniemanianauka "zbliza si~ do pr awdy". Istnieje dose pokazna literaturana temat po j ~cia prawdy w naukach fizycznych, jednakzesam problem nadal nie jest calkiem jasny. Krajewski, idqc za tradycjqmarksistowskq, rozrozma pra wd~ absolut nq i prawd~wzgl~dnq. "Przez p rawd~ absolutnq rozumiemy twierdzenie prawdziwew sensie klasycznym, ti n. dokla dnie odzw ier ciedlajqce r zeczywistystan rzeczy. P rzez p rawd ~ wzg l~d nq rozumiemy twier ­dzenie odzwierciedlajqce rzeczywistosc jedynie w p rzyblizeniu, niew pelni adekwatnie, a zatem b ~ d q c e z punkt'u widzenia rygorystycznierozumianej klasycznej definicji prawdy falszem". (s. 141)Do prawd absolutnych, zdaniem Krajewskiego, nalezq (pomijajqcprawdy analityczne) : stwierdzenia poszczegolnych faktow ustalonych ponad wszelkq wqtpliwosc (np. "Slonce jest wi~ksze od Ziemi"),pewne twierdzenia egzystencjalne (n p. "istniejq metale lzejszeod wody"), niektore sqdy og6lne, ktore mozna nazwae prawamijakosciowymi (np. "kazdy gaz daje s i~ skroplie"). Natomiastzadne prawo ilosciowe nie moze bye prawdq absolutnq. Chocbyz tego prostego wzgl ~d u , ze kazdy pomiar jest zawsze obarczonymarginesem bl~d u.Tak wi~ c prawa ilosciowe - a one przeciez odgrywajq zasadni­CZq roI~ w naukach scislych - Sq praw dami wzg I~ dnym i. "Oczywisciew toku rozwoju nauki, w szczegolnosci d z i ~k i doskona1eniuaparatury pomiarowej, a takze dzi ~ ki Iepszej umie j ~t nos ci izo10­wania badanych zjawisk, uzyskujemy prawa dokladniejsze niz poprzednioi w tym sensie przechodzimy do nowych pr awd, nada1ZNAK - 7 365


ZDARZENIA - KSIi\ZKI - LUDZIEwzglt:dnych, ale bliZszych prawdy absolutnej." (s. 142) Tu ujawnias i~ nowa funkcja zasady korespondencji. Ciqg korespondujqcychze sobq teorii prowadzi poprzez prawdy wzgl~dne ku prawdziea bsolutnej.Zagadnienie dochodzenia do prawdy absolutnej interesuje rowniezLeszka Nowaka. Traktuje on problem na drodze bar dziej formalnej,budujqc logiczne modele rozwoju wiedzy naukowej, odmodeli bardziej wyidealizowanych, prostszych do coraz bar dziejrealistycznych i skomplikowanych. Szczegolnie interesujqce Sq dwamodele: model "permanentnej rewolucji" i model "progu dojrzalosci".Pierwszy model jest charakterystyczny dla wst~pnego etapurozwoju nauki, kiedy to teorie tworzy si~ metodq pr6b i bl~dow,kolejne teorie startujq od zera. Drugi model obowiqzujew stadium dojrzalosci naukowej - post~ odbywa si~ ciqgiem korespondujqcylchze sobq teoriL W m odelu "progu do1rzaloki" dzialamechanizm zblizania si~ do prawdy absolutnej.ElZbieta Pietruska-Madej zajmuJe si~ aspektami zasady korespondencji0 wydzwi~ku bardziej socjologicznym i bardziej psychologicznym."Jednq z cech procesu rozwoju nauki jest sprzecznoscpom i~dzy dqzeniem spolecznosci uczonych do rozszerzenia zasob uinformacji 0 swiecie - z jednej, a oporem przeciw nowym ideom- z drugiej strony." (s. 182) Opor ten stanowi "zorganizowa­Uq form~ obrony przed wprowadzeniem do nauki niedostateczniesprawdzonych infol'macji" (s. 183). Zasada korespondencji okazu jes i ~ bardzo skutecznym srodkiem przelamujqcym zastrzezenia i niech~ci wobec nowej idei. "Odkrycie, ktore nie zostanie powiqzanez uznanym juz dorobkiem naukowym, nie wplynie zupelnie na• bieg naukowej mys1i; pozostanie tak, jak gdyby wcale nie zostalodokonane. '" Integralnq cz~sciq odkrycia naukowego jest wi ~cpr zerzucenie pomostu porrJ~dzy nowym elementem wiedzy a tym,co juz w nauce przyj~te." (s. 18~185).Artykul Ireny Szumilewicz jest dobrym wprowadzeniem wewspokzesne spory mi~IZY logicyzmem Poppera (nauk~ "w stanie gotowym"mozna badac metodami logistyki) a kuhnowskq koncepcjqn iewspolmiernosci naukowych teorii (teorie oddzielone od siebienaukowq rewolucjq Sq w zasadzie nieprzekladalne, niewspOlmierne).Skrajnie rozumiana koncepcja Kuhna wyklucza stosowanie 10­giki matematycznej do badania prawidlowosci rozwoju wiedzy.RewOllucje wymykajq si~ wzorom logi'cznym, nalei:y si~ tu raczejodwolywac do prawidlowosci socjologicznych i psychologicznych.Sarna Autorka jest sklonna przyjqc tezy typu kuhnowskiego, alemocno zlagodzon'e. W rozwoju nauki mogq si~ pojawiac teorie niewspolmierne.Ale na wet wowczas dziala prawo korespondencji.Autorka rozumie je szeroko, w sensie hippokratesowskiego "pri­36&


ZDARZENIA - KSII\ZKI - LUDZIEmum non nocere". "Nowa teoria musi bye co najmniej tak dobr a,jak poprzednia. Winna ona spelniac te wszystkie funkcje, ktorerdo'brze spelniala jej poprzedniczka. Uczeni post~pujq ostrozniej nizpolitycy. Zanim wzniosq okrzyk: Umarl krol, niech zyje krol! ­skrupulatnie badajq, czy nowa wladczyni potrafi spelniac tewszystkie funkcje, ktore z powodzeniem wypelniala jej poprzedniczka.Jest to zresztq warunek konieczny, ale nie wystarczajqcy.Od nowej teorii wymaga si~ ponadto, aby oparte na niej prognozydawaly wyniki bardziej zgodne z doswiadczeniem, albo aby mozna bylo na jej podstawie przewidywac nowe, nieznane dotqd fakty,albo by tlumaczyla te anomalie, wobec ktorych jej poprzedniczkabyla bezsilna". (s. 231).Inne rozprawy wyst~pujqce w zbiorze majq bqdz charakter historyczny - zajmujq si~ korespondencjq m i ~dzy konkretnymi(dawniejszymi) teoriami fizycznymi, bqdz charakter formalny ­poslugujq si~ sformaHzowanq teoriq modeli. Wypada podkreslic, zeta ostatnia zostala rozbudowana w duzej mierze przez polskich 10­gikow, w szczeg61nosci przez Mariana Przel~ckiego (Warszawa)i Ryszarda Wojcickiego (Wroclaw). W niektorych rozprawach wyraz.niedaje si~ zauwazye styl pracy tych dwoch myslicieli. Wymienmyjeszcze pozostalych autorow prezentujqcych swoje pracew tym interesujqcym tomie. Sq to: Andrzej Lewenstam, Michal Sicinski,Jan Zytkow, Waclaw Mejbaum, Wojciech 'Garstka, TadeuszNadel-Turonski, Wiktor Niedzwiedzki.Wydaje si~, ze tom' stanowi dose dobry przekroj przez wspolczesnqpolskq filozofi~ nauki. Choc nie wszystkie nazwiska z tegoterenu pojawiajq si~ w spisie tresci; zeby wspomniec, na przyklad,Stefana Amsterdamskiego (a utora interesujqcej ksiqzki 0 filozofiirozwoju nauki, pt.: Mi~dzy doswi adczeniem a metafizyka,) czyZdzislawa Augustynka. Zgodnie z dobrymi tradycjami polskiej 10­giki matematycznej, dominujq u nas tendencje do czysto forma1­nego traktowania zagadnien metodologicznych. W przeciwienstwiejednak do popperowskiego, klasycznego juz, analizowania nauki"w stanie gotowym", buduje si~ logiczne modele nauki "w stanierozwoju". Nie bra k wszakze autorow 0 podejsciu prakseologicznym,socjologicznym i psychologicznym. A nawet u "logistow" t easpekty r owniez cz~sto si~ pojawiajq.Cala ksiqzka napisana jest wyraznie z pozycji filozofii marksistowskiej.Wydaje si~ jednak, ze warstwa marksistowska nie jestistotrla dla pr zeprowadl2Janych analiz. Nic zresztq dziwnego, mect:ooologicznezagadnienia rozwoju nauki Sq mniej zwiqzane z swiatopoglqdemfilozoficznym niz np. tezy ontologiczne. Wielu autorow,reprezentowanych w ksiqzce, dopatruje si~ pewnego styku pomi~dzymarksistowskq teoriq prawdy-procesu a faktem, ze post~p367


Z DARZEN IA - KSIJ\ZKI - LUDZIEw nauce - zblizanie s i~ do " prawdy" - dokonuje si ~ lancuchemkorespondujqcych ze sobq teorii. J ezeli jednak pami~ ta e , zema rksiSci przyjmujqc tzw. "prawdy wzgl ~ dn e" byn ajmniej nie glo­SZq relatywizmu teoriopozna wczego (zmiennose prawdy) lecz majqna mysli stopniowe zblizanie s i ~ do "prawdy absolutnej", to latwozauwazye, ze koncepcja prawdy-procesu nie jest czyms charakte­. rystycznym wylqcznie dla filozofii marksistowskiej. rnne kierunkifilozoficzne nazywajq to tylko inaczej.Wroemy do samej zasady korespon dencji. Nauka t akze jest pewnqr zeczy wistosciq. W takim razie r ozne modele nauki i jej rozwojumogq bye tylko kolejnymi przyblizeniami do tej rzeczywistosci.Dlatego t ez zaproponowan e przez roznych autqrow definicje(formalne modele) zasady korespondencji przyczyniajq s i ~wprawdzie do uchwy cenia logicznych prawidlowosci rozwoju nauki,Sq jednak dose odlegle od tego, co s i~ w nauce na p rawd~ czyni.Nauka jest rzeczywistosciq, ale rzeczywistosciq znajdujqcq si~w ciqglym tw o r c z y m rozwoju i dlatego tak trudno upchae jqw skodyfikowane ramy. Najprawdopodobniej jest tak, ze kazdedwie korespondujqce ze sobq teorie czyniq t o w sposob zupelnieswoisty, odmienny o d wszystkich innych par korespondujqcych zesobq teorii. Z logicznego p unk tu widzen ia inne jest przejscie odmechaniki kwantowej do mechaniki klasycznej a inne od teoriiwzg l~dn o sc i do mechaniki klasyczne j. Mozna ~u . tylko formulowacbardzo ogolnikowe prawidlowosci.P odobne uwagi dotyczq zasady korespondencji rozumianej jakonorma post~powani a w przyszlym tworzeniu naukowych teorii.P raca naukowa jest t w o r c z 0 s c i q, a tu r~ce pty na ogol zawodzq.Nie znaczy to, by ich w cale nie formulowae. Przeciez mogqsi~ okazae pozyteczne.Uwidacznia si ~ t u pewnego rodzaju rozbieznose interesow pomi~dzyfizykami a filozofami, ktorzy zajmujq s i~ metodologiq fizyki.Rozbieznose ta znalazla m i ~d z y innymi wyraz we w st~pie doomawianej pozycji. Czytamy tam: "Prawie wszyscy autorzy uczestniczqcyw zbiorze Sq pracownikami zakladow filozofii roznych uniwersytetowpolskich, wi~kszo s c wszalde rna za sobq magisteriumz fizyki, ewentualnie z matematyki lub chemii. Wszyscy interesujqsi~ filozofiq fizyki, ale, nie pracujqc t worczo w zakresie fizyki,nie mogq si~ wdawac w dyskusje co do a kt ualnych problemowstojqcych przed t q naukq. Nie sqdzimy, by mial szanse realizacji ­przynajmniej w bliskiej przyszlosci - apel J erzego P lebanskiego,by filozofia, wykazujqca obecnie 'opoznienie fazowe', uzyskala 'wyprzedzeniekoncepcyjne' w stosunku do fizyki (por. Czlowieki Swiatopoglqd, 1972, nr 6/83). Filozof musialby wszak w tym celuznac si~ na fizyce, jak najlepsi repr ezentanci tej nauki, a ponadto368


ZDARZENIA - KSI.'\2KI - LUDZIEmiec obszernq w i edz ~ filozoficznq i logicznq. Wydaje si~ przeton ieuchronne 'opoznienie fazowe' : filozof an alizuje teorie fizyki dniawczora jszego." (s. 10)Czy w takim r azie do apelu prof. Plebanskiego nie dolqczyc jeszczedrugiego a pelu - 0 wzajemnq wspo lp ra c~ izykow i filozofow?Michal HellerTEOLOGIA WYZWOLENIAKosciol poludniowoamerykanski przezywa od kilku lat okres wyraznegoozywienia i niepokoju w e wn ~trznego . Zachodzqce w nimprzemiany dawno przestaly miec jedyrue lokalne znaczenie i budZqdzis zainteresowanie na calym swiecie. P rzypadajqca w tymroku 500 rocznica urodzin dominikanina Bar tolome Las Casas,wielkiego obroncy praw Indian i du chowego prekursora obecnegoruch u, stwarza szczegoInq o ka zj~ do blizszego przyjrzeni a si~ niespokojnemuKosciolowi Ameryki Lacinskiej. Okazjq takq jest rowniezukazanie si~ we Francji pelnego tlumaczenia dziel tych teologowlatynoamerykanskich, ktorych idee wyr azajq na jlepiej nur tzwany juz dzis powszechnie "teologiq wyzwolenia" . Z tej okazjimiesie,cznik katolicki Croissance des Jeunes Nations (sierpien 1974)publikuje wywiad z ich tlumaczem F ran(;ois Malloy. J ego wypowiedzjest dose typowym przykladem fascynaeji, z jak q liczni intelektualiscifrancuscy odnoszq si~ do stosun kowo malo jeszczew Europie znanych i dla wielu kon trowersyjnych poczynan teologicznejnowej fali w Ameryce Lacinskiej. Ponizszy tekst stanowistreszczenie rozwazan Malloy, przynoszqcych cenne informacjeo kierunku w ja kim zmierzajq najbardziej awangar dowi myslicie­Ie dzisiejszej Ameryki Lacinskiej.o niepokoju panujqcym wsrod duchownych i hierar chii Kosciolapoludniowoamerykanskiego wiadomo juz od wielu lat. Znanabyla w swoim czasie historia ksi(;ldza Camillo Torresa, ktor y zgin qlw partyzantce w dzungli kolumbijskiej. Coraz liczniejsze Sq zatargim i~ dz y wYZSZq hierarchiq Kosciola, do niedawna podporq panujqcegoporzqdku, a dyktatorskimi r zq dami krajow tego kontynentu.Nazwiska lewicowych biskup6w brazylijskiego Nordeste - DomFr agoso i Dom Heldera Camary 2lIlane Sq dzis calernu swiatu. Kos­369


ZDARZEN IA - KSII\2:KI - LUDZIEciol latynoamerykanski coraz wyrazniej podkresla swojq odr ~bnos c.Do skrystaliz6wania poglqdow i okreslenia kierunku przyszlejdzialalnosci tego Kosciola przyczynila si~ wizyta Papieza Pa wla VIw Kolumbii w roku 1968. Wizyta ta, ktora wywolala wowczasogromne poruszenie i ozywienie nastroj6w byla bodzcem do zebraniasi~ Episkopatu Kosciol6w latynoamerykanskich i oZywionegor uchu na rzecz reform Hturgicznych, socjalnych i poUtycznych. Naten okres przypada tez pOCZqtek ruchu teologii wyzwolenia. P roblemyspoleczne, warunki bytowania milion6w ludzi, kontrasty boga'Ctwai n~dzy to sprawy, wok6l kt6rych pocz~a si~ toczyc nami~tnadyskusja. Czyz Kosci6l moze, czy rna prawo, odwr6cic si~od najbardziej drazliwych, tragicznych nawet spraw tego swiata,nie dostrzegac ich, bqdz tez udawac, ze ich nie dostrzega? W imi~czego zgodzic si~ na gl6d i wyzysk milion6w, na niesprawiecliiwosci tlumienie wolnosci? Ewangelizacja, nauczal kiedys Bartolome LasCasas, zaczynac si~ musi od sluchania biednych i pokrzywdzonych,bo przez nich objawia si~ Bog. Teologia wspolczesna - glosi lewicar uchu katolickiego i kosciola latynoamerykanskiego - stanowicmusi krytycznq refleksj~ nad p r a xis w swietle zasad wiary:"co r obie" jest wazniejsze niz "w co wierzye" w sytuacji, gdymiliony cierpill gl6d. Dzialalnosc spoleczna musi odpowiadae istniej,!'cym warunkom, a teologia musi tej dzialalnosci sluZyc.\ Duszpasterstwonie moze bye po prostu dedukowane z teologii, ale rna byerowniez odbiciem spolecznej rzeczywistosci.Enrique Dussel talk definiruje t~ nQ'V\Tq teologi~ - jest to refleksijanad p r a x i s wyzwolenia uciemi~zonych, jest zaangazowanq politycznieanalizq grzech6w popelnianych przez systemy dyktatorskie,refleksjq, kt6rej celem (ale nie metodq) jest zbawieniew Chrystusie, w J ego Kosciele. Teologia wyzwolenia jest w oczachjej tworc6w odpowiedziq na wyzwanie rzucone przez system opartyna wyzysku, be~prawiu i nier6wIl'oSci. System ten, jak twierdzqteologowie wyzwolenia, i nie tylko oni, nie jest w stanie, przezsamq SWll natur~, ulzyc doli najbiedniejszych. Wielokrotnie podejmowanepo 1945 roku proby zalagodzenia sprzecznosci przez popieranierozwoju gospodarczego, nowe inwestycje i udzial obcychkapital6w byly iluzjq, gdyz realizowane byly w ramach systemuwyzysku i nie nar uszaly rZlld6w oligarchii. Wyzwolenie musi wi~ crozbic dominacj~ bogatych i ich wplywy. W podobny spos6b rozumujqbiskupi Nordeste. Sytuacj~ spoleczenstw Ameryki Poludniowejkwalifikujq oni jako "sytua cj~ grzechu". Wierni EwangeJii,zajmujq pozyc j ~ u boku najbiedniejszych i cierpillcych. Slysz'l slowaStarego Testamentu - "Widzialem utrapienie ludu mego i slyszalemkrzyk jego" (Ex III, 7) i slowa te zmuszaj'l ich do zaj~ci astanowiska. Powolujqc si~ na dane statystyczne odnoszqce si~ do370


ZOARZENIA - KSI~KI - LUOZIENordestu (doch6d na glow~ 200 dol., 23% bezrobocia, 60% analfabet6w,przec. dlugosc zycia - 50 lat) biskupi i hierarchia deklarujqkoniecznoSc radykalnych zmian. Widzqc jednak jasno ogrom zadania,czujq, ie mogq mu nie podolac i powtarzajq jak niegdys Mojzeszdo Jah we - "Kt6iem ja jest, bym szed~ do Faraona", ale znajqtei odpowiedz Boga - "B~d~ z toba," (Ex. 3, 11-12).W wielu wystqpieniach przedstawicieli nowej teologii powtarzasi~ przekonanie, ie niedorozw6j kontynentu nie jest tylko zap6Znieniemgospodarczym, leez wynika z samego ukladu panujqcych stosunk6w.Dlatego reformizm, kt6ry postuluje zmiany stopniowei chce za wszelkq cen~ uniknqc rewolucji, jest dla nich nie do przyj~cia.Teologia wyzwolenia wyrasta na gruncie uwarunkowan historycznych,nie jest systemem spekulatywnym, lecz wynikiem konkretnejsytuacji, konsekwencjq stwierdzonych fakt6w. "Uwaiamy,ze jest prawem i abowiqzkiem zwalczac jako abjaw zla i grzechuniesprawiedliwe zarobki, pozbawianie chleba powszedniego, wyzyskbiednych, brak wolnosci" - glosi jedna z wielu podobnych deklarCl!cji.System istniejqcy me jest w sta,nie, ,przez samq SWq naturr ~ ,uwolnic si~ od tego zla. Tak zwana "trzecia droga" zajmuje w sytuacjachkryzysowych zawsze pozy cj~ sojusznika panujqcego systemu. Co wi~c pozostaje? W ten sposob, przez e:1im · nla,cj~ niejako,dochodzi lewica. Kosciola latynoamerykanskiego do poj~cia socjalizmu.J est prawdq jednak, ze dochodzi don cz~sto i w spos6b bezposrednidopatrujqc si~ wyraznego podobienstwa pewnych idei socjalizmudo swych wlasnych postulat6w ewangelicznych. Cieszqcysi~ duzym autorytetem maksykanski biskup Msgr Sergio MendezArceo m6wi wprost: "Tylko socjalizm moze przyniesc prawdziwyrozw6j Ameryce Lacinskiej. C..) Nie wiem, jakq postac przybierzeten socjalizm, ale to jedyna droga dla tego kontynentu. Ze swejstrony mys l ~, ze b~dzie to socjalizm demokratyczny". Wielu przedstawicieliteologii wyzwolenia podkresla, ze b~dzie to oryginaln ysocjalizm latynoamerykanski, niepodobny do Zadnego z istniejqcych.Gdyby nawet nie byl takim - odpowiadajq oni swoim krytykom- to i tak b~d zie to dla ich kraj6w zmiana korzystna. Latynoamerykanieuwazajq, ze nie majq nic do stracenia.Wielu chrzescijan niepokoi odejscie od wym iaru duchowego, czypionowego r eligii, na rzecz akcji socjalnych, nawet wesp6l z niewierzqcymi.Ale teologia wyzwolenia odpowiada im, ze taki jestnakaz chwili. Chrzescijanin jest nie tylko sy;nem Ojca, jest takzebratem wszystkich ludzi. Ucieczka od obo·wiqzku milosci i braterstwabylaby ucieczkq od Chrystusa. Milosc zas t~ rozumiejq oni jakokoniecznosc konkretnej walki politycznej. Teologowie wyzwoleniaodrzucajq chrzescijanstwo ahistoryczne, statyczne. Ich za­371


ZDARZENIA - KSI.6,2KI - LUDZIEangazowanie polityczne um acnia ich w mistycznym zespoleniuz Bogiem, rewolucyjnose i mistycyzm idq ze sobq w parze. Odrzucajqdualizm zycia duchowego i ' dzialalnosci spolecznej - chodzio jednose lu dzkiej egzystencji. Wyzwolenia Chrystusowego nie moma zredukowae wylqcznie do religii. Jest ono procesem tr6jwar ­stwowym: - Na poziomie socjo-poIitycznym jest to walka polityczna, ekono­m iczna, socjalna i kulturalna. Celem jest nowe spoleczenstwo bez w yzysku. - Na poziomie indywidualno-ludzkim w alka toczye si~ rna 0 stwo­rzenie n owego czlowieka, zdolnego do woInosci prawdziwej i tw6r­czej. Srodkiem do tego celu ma bye bezustanna rewolucja kultu­raIna. - Na poziomie moraInym chodzi 0 wyzwolenie od grzechu, wyko­rzenieni"e zla jako korzenia niespraw iedliwosci i wyzysku. K rytycy teologii wyzwolenia zarzucajq JeJ , ze tak zarysowanyprogram " jest w istocie calkowicie zgodny z marksistowskim, a wi ~ cmateria Iistycznym spojrzeniem n a swiat. Sami tw6rcy tej teologiitwier dzq, ze wlasnie marksizm pozwolil im zrozumiee, czym jestimperializm i wyzysk, a nawet ocenie, czym jest chrzescijanstwo ludowei fatalistyczne ("opium dla ludu"). Podkreslajq tez, iz marksizmowi2awdzi~czajq powr6t do zr6del religii, odrzucenie burzuazyjnegocharakteru zabarwiajqcego chrzescijanstwo w jego historycznym rozwoju. Teologowie wyzwolenia przeswiadczeni Sq, zeidea wyzwolenia przez walk~, postulat aktywnej postawy wobecprzemocy, zawarte Sq w Biblii. Mojzesz nie glosi bynajmniej haslawyzwolenia w plaszczymie czysto duchowej - jego Iu d wyswobodzie si~ musi z realnego, z ewn~trznego ucisku - z niewoli. Takiejest zn aczenie Wyjscia z Egiptu i taka jest inspiracja mesjanizmuStarego Testamentu. K r6lestwo Pokoju, 0 kt6rym mowiq idee mesjanistyczne,powinno bye zr ealizowane na Ziemi. Dlatego mlodyt"eolog peruwia nski Gustavo G utierr ez n awoluje do zerwania z Kosciolemkonserwatywnym, ktor y jest podporq systemu ucisku i panowaniaklas wyzyskujqcych. Wzywa do utworzenia awangardynowego ruchu, wsp6lnot chrzescijanskich ("wsp6Inot zbuntowanych"- jak je niedawno n azwano) przepojonych mesjanistycznqw izjq wyzwolenia, zapalem pierwszych chrzeci jan. Lud bozy narodzies i ~ ma z w alki klas ucisnionych, z ich dqzen i aspiracji. W walcetej sym bolem b¢z'ie Chrys.tus-Wyzwoliciel. Nie bEidzie towi ~ c , jak dawniej, Chrystus cierpiqcy, Chrystus wywodzqcego si~z Hiszpanii koscioia latynoamerykanskiego. Postae Chrystusa mazresztq w Ameryce P oludniowej wiele roznych uj~e symbolicznych.372


ZOARZENIA - KS I.4,2KI - lUOZIE­­mowic mozna 0 swoistej "typologii" Chrystusow Iatynoamerykaiiskich:- Chrystus konserwatysta warstw mieszczaiiskich, - Chrystus r ewolucyjny guerilleros, -- Chr ystus Iudowy (cierpiqcy), - Chrystus - obiekt badan klasycznej teologii. Chrystus teologii wyzwolenia jest wlasciwie jeszcze inny, J ego"status" ewangeliczny nie jest jak dotqd dokladnie ustalony i tukoncentrowac s i~ rna w przyszlosci pr aca chrystologiczna. Dlatworcow tej nowej teologii Chr ystus jest przede wszystkim obecnywSrod biednych i ucisnionych. P rzez ana Iogi~ - jest on rownieiobecny w biednych i uciSnionych krajach Iatynoamerykanskich. Bok raje Ameryk i P olud niowej stanowie majq N owy IzraeI, a Iud ichjest Iudem wybranym. Dwa wielkie Koscioly chrzescijanskie - Bizantyjski i RzymSlki, byly kosciolami imperi ainym i. Stworzooeprzez nie teologie byly odbiciem ich wewn~trzn y c h warunkow historycznych.Kosci61 Iatynoamerykanski - jedyny, kt6ry wyroslz korzeni koioniainych, wyloni z siebie, przez przezwyc i~zenie wlasnychkorzeni, nowy ruch, kt6ry wykroczy poza ciasne ramy typusr6dziemnomorskiego, stanie si~ nap r aw d~ woIny i uniwersainy.W ten spos6b zrodzony nowy, wielki Kosciol poniesie chrzescijanstwona kontynenty Afryki i Azji. Na tym polega rozwijajqcy s i~obecnie Iatynoamerykanski mesjanizm pragnqcy dopom6c wszystkimw zrzuceniu wszelkiego ucisku i niesprawiedliwosci.J ednakie, jak podkresla E. Dussel, to przejscie od niewoli do woInoscinie moze bye rownoznaczne z osiqgni~ciem wolnosci ostatecznej,gdyi nawet historycznie nowy czlowiek nie moze st worzycprawdziwego Kr6lestwa Niebieskiego. Dlatego nadejdzie z pewnosciq dzien, gdy konieczna stanie si~ demistyfikacja tego llowegoporzqdku, ktory sam stanie s i ~ systemem ucisku. Potrzebne wi ~cb~dzi e nowe wyzwolenie. I ten proces nle b~dzie mial konca . BowoInose jest w pewnym sensie rownoznaczna z walkq, a historiaspoleczna czlowieka nie moze si~ opier ac na wzorcach absolutnych,i ponadczasowych. Te Sq domenq Boga.Tak rodzi si ~ nowy mit - mit nieustannej rewolucji, ktoryzdaniem krytykow teologii wyzwolenia - grozi oderwaniem odprawdziwego po lannictwa chrzescijanstwa.W krotkim, informacyjnym szkicu trudno zajmowac stanowiskowobec idei, ktore nie zostaly poddane dokla dnej anaIizie. Sygnalizujemytylko narodziny i rozwoj pewnych charakterystycznychi donioslych tendencji.Tymczasem zas nabrzmiewajq coraz trudniejsze i coraz bardziejzloione problemy Ameryki Lacinskiej. Jak pisze socjolog brazylij­373


lOARlENIA - KSI.a.ZKI - LUOllEski Josue de Castro: ,,( ... ) tu wlasrue jest alternatywa, jaka stoiprzed Amerykq E..acinskq: rozwoj lub eksplozja". I podobnq alternatyw~ ma przed sobq Kosci61 tego kontynentu.M.R.METAESTETYKASTEFANA MORAWSKIEGO(RECENZJA KSIl\2KI STEFANA MORAWSKIE GO,,0 PRZEDMIOCIE I METODZIE ESTETYKI", K S I A,2­KA I WIEDZA 1973 r. S. 221)KsilliJka Stevana Moraw~ldego 0 przedmiocie i m etodzie estetykiukawla si~ w momen cie wyjqtkoWQ stosownym. Z jed'!lej strony bowiemnarosla potrzeba zrownowazenia stanowisk podejmujllcychpodstawowe dla estetyki problemy' badawcze - ja k wiadomo od1962 r. najmocmaejszq pozycjll w zakresie tego tematu byla ksi/¥ZkaJ . Galeckiego Problematyka estetyki - z drugiej natomiast poziomsamowiedzy estetykow wzrosl na tyle, by propozycja autoramogla bye wlasciwie wykorzystan a.Konstruktywna w naszej rzeczywistosci nimkowej wartose pracyStefiana Morawsk iego jest nieodp acr-ta dla wszystkich lIiprlawliaJjqcychestetylk~ . Ozytelniik, niezaleznie od swego swiato.poglqdu, majdziew niej plodnq in spira cj~ metodologicznq, rozleglq w ie dz~ porowna wczq i trwale uogolnienia syntetyzujqce dorobek wsp61czesn ejestetyki.Potrzeba zr ownowazenia stanowisk odl1osnie naukowego statusuestetyki i sensownosci jej uprawiania wykracza oczywiscie pozawzajemne spory estetykow, jest zjawiskiem ogolnonaukowym.I t u stanowisko Morawskiego rownowazy wielolet nie spory wynikajqceZ orientacji neopozytywistycznej, sytuujqcej nauk~ w swieciefaktow sprawdzalnych za pomOCq danych spostrzezeniowych,zas este tyk ~ w sfen e refleksji pozanalUkowej, apdoryc2JIlej, zgodnejjedynie z aksjologiq badawczq. Autor, proponuje estetyk~ filozoficzno-historycznq,uznajqcq empiryczne r acje dla sformulowanych t wierdzen i odrzucajqcq metafizycznq dowolnose ich tworzenia.374


ZDARZENIA - KSI,l\2KI - LUDZIEPrzyjrzyjmy si~ temu modelowi estetyki sledzqc argumentacj~autora ..Ksiqzka sklada si~ z przedmowy, czterech rozdzialow i indeksunazwisk.W przedmowie wyjasnione zostalo szescioletnie op6znienie ksiqzkiw druku oraz jej aktualna potrzeba w naszej estetyce.Rozdzial I "KJopoty z estetykq" jest poswi~cony kwestionowanemuz roznych pozycji naukowemu charakterowi estetyki. Autorzbiera konwencjonalne zarzuty przeciw estety,ce jako dyscyplillienaukowej. Sprowadza je do pi~ciu;- to, co da si~ w spos6b sprawdzalny powiedziec 0 sztuce, nalezydo innych dyscyplin naukowych (psychologia, socjologia, antropologiaetc.)- nie daje zadnej wiedzy 0 sztuce, gdyz t~ mozna uzyskac jedyniew bezposrednim z niq obcowaniu,- tlumaczy, czym jest sztuka, jak jq percypowac i oceniac, przezco przeszkadza w jej spontanicznej percepcji,- uog61nia sqdy wartosciujqce, przez co przeczy unikalnosci dzielsztuki, tracqc z pola widzenia to wlaSnie, co miala uchwycic,- operuje bl~dnq z punktu widzenia logiki terminologiCl.Nast ~p ni e obala je, rozwijajqc przeciwko tyro zarzutom gl6wniekonttrargumenty J . Stolnitza (A esthetics and Philosophy of ArtCriticism) omz dodaje wlasne interpretacje naukowego charakteruestetyki. Wykazuje, iz nie wyczerpuje si~ ona w innych naukach,ze zachowuje specyfik~ jako odr~bna dyscyplina wiedzy, ze niemusi pelnic szkodliwych funkcji spolecznych, wreszcie, ze jej trudnosci- r6wniei w zakresie terminologii - nie Sq wi~ksze, niiw innych naukach humanistycznych.Morawski wprowadza w tym rozdziale poj~cie "swi'adomoSci estetycznej"i inne kategorie estetyczne: "dzielo sztuki", "przeiycieestetyczne", "kryteria wartosci i oceny", antycypujqC problematykE: rozdzialu II - 0 dziedzinie badan estetycznych. Na zakonczeniegodzi si~ z faktem, 12: niekt6re zarzuty celnie trafiajq w wieluestetyk6w, co jednak nie podwaza wartosci samej estetyki, zarzucapolemistom brak oczytania, a upartym oponentom wr~cz ignorancj~ i inercj~ umyslowq.W rozdziale II autor przedstawia poglqdy r6inych autor6w naprzedmiot estetyki i wskazuje na ich niedostatki. Obszernq cz~scrozdzialu zajmujq interpretacje przedmiotu estetyki zwiqzaneprzede wszystkim z poglqdami St. Ossowskiego, J. Galeckiego,TH. M. Greene'a, Th. Munro, D. W. Pralla, S. C. Peppera, Ch. La­10, R. Bayera, Z. N. Stolowicza. Nast~pnie autor wyklada wlasnypoglqd na przedmiot badan estetyki.Wyr6inia w nim trzy aspekty - jego zasi~g, rodzaj i trese. Ina­375


ZDARZENIA- KSII\ZKI- LUOZIEczej for mulujqc - uniwersum, dany typ charakterystyki oraz charaktery styk ~ wlasciwq. Przez z a si~ rozumie klas ~ przedmiotowobj~tych badaniem, przez rodzaj - jakosci war tosciowe i wartoscinad nimi nadbudowane powodujqce swoisty estetyczny charakterprzedmiotu, a takze jakosci traktowane w sposob nieaksjologiczny,wreszcie przez tresc rozumie uchwytny sposob interpretowania jakosciestetycznych.Uniwersum jest znane hipotetycznie - nie narzuca charakterystykszczegolowych. Droga budowania swia domosci estetycznejprzebiega od charakterystyki, przez jej typ, do uniwersum. Najwazniejsze wi~c decyzje dotyczq sposobu odczytania tresci w jakosciachestetycznych przedmiotu i pojmowania ich jako jakosciaksjologicznych. Do estetyki musi bye wlqczony z tego powoduczynnik podmiotowy - przezycie estetyczne. Wartosci estetycznena'bierajq w tym ukladzie charakteru podmiotowo-przedmiotowegouwarunkowanego historycznie. Estetyka jest wi~ dyscyplinqaksjologicznq zajmujqcq si~ wartosciami estetycznymi, ich genezq,charakterem, odmianami i skalowaniem. .P rogram badan wynikajqcy z takich zalozen 0 bejmuje:1. An aliz ~ jakosci wartosciowych i wartosci estetycznych.2. An a 1iz~ typow wartosci - formalnoekspresyjnej, formalnofunkcjonalnej,formalnomimetycznej - i odpowiadajqcych imjakosci wartosciowych wyst~p uj q cych w roznych ukladach.3. An a1iz~ odmian w artoSci, ktore si~ na tamtych nadbudowujll(n p. wznioslose, tragizm, komizm).4. Ana li z~ przezycia estetycznego i artystycznego w kontakdez przedmiotami funkcji dziela sztuki.5. Analiz~ funkcji dziela sztuki.6. An aliz~ kryteriow ustalania, czym jest dzielo sztuki, i hierarchizowaniawartosci przedmiotow uzn anych za artystyczne.Autor zbliza este tyk~ do orientacji empirycznej w naukach humanistycznych. rnne stanowiska nie wytrzymujq, jego zdaniem,krytyki w swietle historii mysli estetycznej, aktualnych koncepcjiestetycznych i doswiadczen estetycznych laikow i krytykow.Tresci przedstawionego programu niepodobna pojqC bez analizymetod badawczych. Problematyce tej poswi~cony jest rozdzial III,najobszerniejszy, ,,0 metodzie badan".P unktem wyjscia jest stanowisko J. Galeckiego sprowadzajqcew estetyce spor 0 metody do sporu 0 przedmiot. Adekwatnosc danejmetody i danego przedmiot u jako warunku niezb~dnego dlauprawiania danej dyscypliny wiedzy, zostala przez Morawskiegopodwazona, uznana za poglqd arbitralny. Ailtor od poczqtku preferujepluralizm metod, co zresztq dobitnie podkresla jego rozumie­376


ZDARZENIA - KSI,4,lKI - LUDZIEnie metody, jako systematycznie stosowanego sposobu post~powaniabadawczego.Nast~pni e dokonuje przeglqdu rozwiqzan. Cz~sc ta, ze wzgl~duna ogromne bogactwo podejsc reprezentowanych przez roznychautorow, rozrasta s i ~ do wielostronicowego wykladu polemicznego,wykazujqcego srabe punkty omawianych rozwiqzan. Dyskusja przebiegana dwoch pl:aszczyznach - logicznej i filozoficzno-historycznej.Autor wywaza ar§,rumenty za i przeciw, sympatyzuje z pewnymirozwiqzaniami, niektore przyjmuje, inne odrzuca. R. S. Hartmanai L. Chwistka krytykuje za proby logicznej aksjomatyzacjiestetyki, wskazujqc z jednej strony na plodnosc poznaWCZq tegostanowiska, z drugiej jednak na szczegolne, nie do przebr ni~ia,klopoty merytoryczne takiego podejscia. Polemika z tymi autoramirprowadzi do dySkusji ze scjentyzrnem w estetyce, ktory razi autorajednostronnosciq i niemoznosciq dotar cia do grownych problemowestetycznych. To sarno dotyczy metod matematycznych i cybernetycznych.Tutaj autor wyraznie sympatyzuje z St. Lemem,k tory ujawnia niespojnosc i niedostat ec:mosc metod tego rodzajuw badaniach estetycznych.'Nast~pnie Morawski polemizuje ze swoimi doktrynalnymi sojusznikami.Plechanowa, Mehringa, Bucharina, sytuuje w orientacji scjentystycznej.Wspolczesnych estetykow radzieckich Kagana, Stolowicza,Boriewa, oskarza 0 niepogr~biony dostatecznie historyzm. Najwyzejceni Lukacsa, Gramsciego i Goldmanna, za dialektycznepodejscie i wyb6r filozoficznej metody badan. Sympatyzuje z Luna ­czarskim, podkreslajqc jego antropologiozno-historyczne interpretacje zjawisk estetycznych.Punktem wyjscia dla zaprezentowanej wlasnej koncepcji jest dlaMorawskiego z jednej strony stanowisko Maxa Raphaela wyl:ozone'W Em pirische Kunstwissenschaft, z drugiej J. Topolskiego ­w MetodoLogii historii. Te bowiem podejscia umozliwiajq zbudowaniemetody filozoficzno-historycznej, korzystajqcej z badan empirycznychi wspieranej metodami bardziej szczegolowymi. Wedlugautora tanowisko to jest najbardziej plodne poznawczo i wiernemarksizmowi.Charakteryzuje je za pomOCq nas t~p uj qcych postulatow:1. Badanie okreslonej struktury estetycznej przez odniesienie JeJdo nadstruktury stylu i odniesienie obu do struktury n ad rz~ dnejukladu spoleczno-historycznego.2. Badanie dziel oraz prqd6w artystycznych w ich dynamice historycznej.3. Badanie sensu stricto z perspektywy proces6w og6lnospolecznych.377


ZDARZENIA - KSII\2KI - LUOllEAutor uwaza, ze wylozone postulaty odpowiadajq przedstawionemukatalogowi zagadnien okreslajqcych przedmiot estetyki i wrazz nimi konstytuujq estetyk~ aksjologicznie zorientowanq.Ten rodzaj estetyki moina uprawiac rozmaicie, jednak w przypadkuestetyki marksistowskiej nalezy przyjqc metod~ filozoficzno­-historycznq~ Wykladajqc jej zalety w stosunku do innych metodbadawczych, Morawski dochodzi do przekonania, ze ratuje on a estetyk~przed dwo ma groznymi wrogami - relatywizmem i abS{)lu ­tyzmem, co szczegolnie podnosi je j wartosc naukowq.Koncowe partie rozdzialu poswi E:cone Sq zaznaczeniu r6znic przyjE:tejprzez autora koncepcji wzgl E:dem inn ych stanowisk metodologiczmych.Dotyczy to zarowno marksis taw, jak i estet yikow r eprezentujqcychinne kierunk,i filozoficzne.Ostatni rozdzial ,,0 naukowym charakterze wiedzy estetycznej"jest nawrotem do problematyki wyjsciowej. Autor , wzbogaciwszyczytelnika argumentacjq przedstawionq w rozdzialach II i III, razjeszcze rozprawia siE: z przeciwnikami kwestionujqcymi naukowoscestetyk,i. Chodzi tu glownie 0 wyk azanie ciqgfoS ci wiedlzy estety.oznej,jej po s t~pu oraz poprawnosci formulowania praw n aukowych.Autor przekonywajqco przedstawia ciqglosc wqtk6w w estetycei uzasadnia jej rozwoj. Wska zuje n a coraz pelniejszq wiedzp. estetycznqi mozliwosc uznania generalizacji historycznych za prawanaukowe. Omawia swoistosc procedur badawczych w humanistycei wplyw czynnika podmiotowego na decyzje naukowe. Zgodniez najwyzszymi wymaganiami autorytetow naukoznawczych i filozoficznychuznaje i udowadnia mozliwosc intersubiektywnej -sprawdzalnoscitwierdzen estetycznych i ich zwiqzek z obiektywnq rzeczywistosciq,adekwatnosc i komunikowalnosc wynik6w badan estetycznychor az ich logicznq koherencj~ . Konczy rozdzial postulatemstosownosci estetyki do ujmowania i wartosciowania przejawow"antysztuki", sztuki a wangardowej i wszelkich postaci funkcji kreatywnych,z jakimi wspolczesnie mamy do czynienia.Indeks zawiera 273 n azwiska.Kiedy w 1967 r. recenzowalem ksiqzkE: Morawskiego A bsoluti farma (Wi~z 1967/11-12 s. 201-207), zafascynowal mnie w DJiejsposob rekonstruo wania system u estetyczno-filozoficznego A. Malraux.Byla to w zasadzie szczegolowa egzemplifikacja metody badan,ktorq explicite poznalismy dopiero teraz. Probowalem wowczas,opierajqc siE: row niez na wczesniejszych publikacjach Morawskiego,przedstawic jego metod~ i jej skutecznosc w estetyce. Wskazalemna jej przewagi w polemice z doktrynq Malraux, jak rowniezna jej niedostatki w rozstrzygniE:ciach estetycznych. Domaga­{em si~ bardziej jednoznacznych sformulowan aksjologicznychi udowodnienia przydatnosci w yglaszanych twierdzen do analizy378


ZOARZENIA - KSI~KI - LUOZIEkonkretnych dziel sztuki. Zaufanie do Morawskiego wyrazilem postulujq'coczekiwanie na "Estetyk~", kt6rq powinien napisae, a kt6ranie bylaby ciqglym ustawianiem si~ autora wzgl~dem innych koncepcjiestetyczno-filozoficznych, ale wylozeniem wlasnego systemu.Takiej ksiqzki Morawskiego jeszc'Ze nie mamy. Doczekalismy si~jednak w tyro okresie paru kolejnych zblizen, z ktorych wyjqtkowocennym wydaje si~ omawiana pozycja. Dlatego sprobujmywysunqe kilka zastrzezeil, ktore, bye moze, uczulq autora na wciqzoczekiwane przez czytelnik6w rozstrzygni~cia.Podstawowq dla przedmiotu estetyki kategoriq jest, wedlug Morawskiego, "swiadomose estetyczna". Dotyczy.ona takich spraw,jak: dzielo sztuki, przezycie estetyczne oraz kryteria wartoscii oceny. Wydaje mi si~, ze centralnq kategoriq estetyki aksjologiczniezorientowanej jest "wartose" - estetyczna i artystyczna. Z niqw spos6b nierozerwaln'y wiqzq si~ kryteria wykrywania, ustalaniai por 6wnywania wartosci. Te z kolei nie mogq istniee bez aktu poznawaniadziela sztuki - Sq bowiem sqdami poznawczymi w sensieestetycznym, niezaleznie od tego, czy dotyczq opisu dzicla, jego genezyi funkcji, czy tez wartosciowania. Lepiej wi~c zagadnieniekryteri6w w estetyce zwiqzae z aktem poznawania dziela sztuki ­i analiz~ tego aktu wlqczye do przedmiotu badan - anizeli z przezyciemestetycznym, co moze sugerowae ksiqzka. Morawski wprawdzienie wyprowadza kryteri6w oceny z przezycia estetycznego, aletez nie m6wi, skqd je bierze. Wiqzanie na terenie estetyki kryteriowz przezyciem, prowadziloby do psychologizmu, czego by autor zapewnesobie nie zyczyl, bqdz do przyj~cia takiego modelu przezyciaestetycznego, jaki proponuje Ingarden - wlqczajqcego poznanie.W6wczas jednak nieodzownym byloby wprowadzenie do estetykiMorawskiego poj~cia "przedmiotu estetycznego" w odroznieniuod dziela sztuki, tak, jak tego chcq fenomenologowie.Autor moze nie zgodzie si~ z wysuni~tym tu zastrzezeniem, moze- odwprujq'c si~ do swych wczesniej'Szych prac (Zarys ukladukryteriow oceny, 0 obiektywnosci sqdu estetycznego) - m.przeczyewysuni ~tej tu sugestii. Nie sqdz~ jednak, azeby dostateczne podstawydla tej obrony znajdowaly si~ w omawianej przeze mnie ksiqzce- i to wlasnie budzi moj niepokoj. Konsekwentnie dodajmy, izm6wiqc 0 przezyciu estetycznym nie sposob pominqe zagadnieniapostawy estetycznej. Kategoria ta nie zostala przez Morawskiegowymieniona, ani wlqczona do dziedziny badan estetycznych.Jestem rowniez przekonany, ze dalszq lukq W opisie przedmiotuestetyki jest pomini~cie pewnego typu procesu tworczego, jakospecyfic.mej postaci dziela sztuki. Estetyka, w rozumieniu MoraIWskiego,stroni od wykonawstwa artystycznego, co wspolczesnie trzebaby u~ae za powainy jej mankament. Az dziwny wydaje si~379


ZDARZENIA - KSI,A,2:KI - LUDZIEfakt, ze zarzut ten rue zostal d otqd estetyce p ostawiony. Swiadomoseestetyczna, jak jq rozumie autor, jest wylqcznie swiadomosciq teoretykai krytyka (perceptora), brak w niej swiadomoSci artysty.I tu jednak w obronie autora mozna by przytoczye jego rozwazaniaz Happeningu, 0 He oczywiscie wczesniejsze prace mogq bye jakimsargumentem dla spraw pomini~tych w tego rodzaju ksiqzce.Wlasne stanowisko au tora w sprawie przedmiotu badan prowokujejeszcze do wysuni~cia dwoch wqtpliwosci:Autor, polemizujqc z oponentami, przyznaje fenomenologom wyzszoscw odniesieniu do badan nad strukturq dziela sztuki. Jest todla niego nawet jeden z wazkich argumentow za pluralizmem metodw estetyce. W zwiqzku z tym warto zadae pytanie, czy preferowanyprzez Morawskiego model estetyki nie uchyla si~ przypadkiemod najbardziej istotnych w tej dziedzinie spraw i nie oddajeich do ro zstrzygni~ cia filozofii skrajnie odleglej od marksizmu.J esli tak, to pytanie to rodzi n ast~pne - dlaczego?Zeby nie sTIue na ten temat domyslow, powiem, iz postawa Morawskiegobylaby tu znamiennym faktem rezygnacji marksistyz ambicji uniwersalistycznych. Wowczas zarzut moj wskazujqcy n apewnq slabosc preferowanego modelu estetyki, bylby rownoczesniejego pochwalq. Wiadomo bowiem, ze mar ksizm bada inne struktury- np. inwarianty - ze wysilek intelekt ualny nakierowanyjest raczej na problem - jak zostala ustanowiona struktura estetyczna, ze najlepiej udaje s i~ marksistom wyodr~bnienie substrukturyswiatopoglqdowej dziela sztuki (Lukacs) i badanie jego funkcjispolecznych. Natomiast w e wn~tr zna analiza dziela jest domenq innychpodejsc w estetyce. Nie dokonuje jej rowniez Morawski. Cojest problemem wi ~ ksze j wagi w tej dyscyplinie musi rozstrzygnqcsam czytelnik.Druga wqtpliwosc dotyczy terminologii wyrazajqcej wlasne stanowiskoautora.Wyda je si~ , ze o dr ~bnosc poglqdu na dany przedmiot badan specjalistycznych,zawsze zaznacza si~ w jemu tylko wlasciwej terminologii.Winny pojawic si~ nowe terminy a utorskie, ktorych u Morawskiegonie rna, lub nowe definicje poj~ e zastanych, ktorychr owniez nie znajdujemy. Trudno jest wi~ c nie tyle zrekonstruowacpoglqd autora (autor explicite swoje stanowisko wyklada), ile dostrzecjego nowosc, oryginalnose i wartose teoretycznq w estetyce.Trudnose t ~ zresztq, w raz z czytelnikiem, podziela recenzent ksiqzld.W dysk usji 0 metodzie badan zasadnicze wqtpIiwosci budzi okresleniemetody - systematycznie stosowany spos6b pos t ~po wania badawczego(s. 70). J est to rozumienie metody r6wnoznaczne z technikamibadawczymi i nie nadaje si~ do prowadzenie dyskursu me­380


ZDARZENIA - KS II\2KI - lUDZIEtodologicznego. A wlasnie taki dyskurs jest glownq ideq ksiqzki.Mozna by nawet zaryzykowae twierdzenie, ze Morawski spiera si~przede wszystkim 0 zalozenia estetyki jako nauki, a nie 0 metodyw niej stosowane, ze chodzi mu 0 zasady budowania estetyki jakodyscypliny wiedzy, a nie 0 poprawnose badan estetycznych.Przedstawiona w ksiqzce dys.lmsja 0 metodzie w sensie zalozen(resp. 0 makrometodzie) jest imponujqca i satysfakcjonuje czytelnika.Natomiast dyskusja 0 poprawnosci badan estetycznych budziuzasadniony niedosyt.Uwazam, ze przyj~cie najprostszej z proponowanych przez metodologi ~ definicji metody, jako sposobu prowadzqcego do osiqgni~ciadanego celu, mogloby bye lepszym punktem wyjscia dla zamierzonychspor6w metodologicznych. Definicja ta okresla metod~w powiqzaniu z celem - nie autonomizuje jej wi~c i nie odrywaod badanego przedmiotu. Wowczas polemika z Galeckim moglabybye tylko cz~sciowo uznana za zwyci~stwo Morawskiego. Galeckiprzegrywa, jesli jest atakowany przez metodologa argumentujqcegoz pozycji technik badawczych, bqdz z pozycji odr~bnego systemllfilozoficznego (z pozycji od r~ b nych zalozen). Nie przegrywa jednak,jesli zdamy sobie spraw~ z faktu, ze c z~sto bardzo trudno jest odroznieprzedmiot od metody. Niekiedy bowiem metody Sq po prostuwyrazem wlasciwosci tresci przedmiotu, Sq w nim i stanowiqz nim jedno. Zaspiewanie arii jest zar6wno przedmiotem, jak i metodq,natomiast nagrana aria jest czyms innym, niz sposob jej nagrywania.Dop6ki nie uswiadomimy sobie mozliwosci uznania metody takzeza spos6b realizacji (przejaw) przedmiotu, dotqd spor 0 metod~w danej dziedzinie badan b ~dzie zawsze wygrany dla obu polemistow,bqdz n iero s t rzygn i ~ty. Autor zresztq zakladajqc wielose metod,niepotrzebnie tak zaciekle walczy 0 wyzszose metody filozoficznohistorycznejw estetyce. Fenomenolog rna wlasnie t ~ przewag~ nadinnymi, ze dostrzega nowy aspekt w samym po j ~ciu metody. Metodologowiedyscyplin szczegolowych alba 0 tym nie wiedzq, alba niezdajq sobie sprawy, ze jest to r owniez nowy aspekt sporu meto 0 ­logicznego i jako taki wymaga oddzielnej analizy polemicznej. Zaryzykuj~twierdzenie, ze Morawski wykladajqc swojq makrometod~nadaje szczegolny charakter t resci badanego przedmiotu, wiklago w rozwazania ontologiczno-antropologiczne, co w powiqzaniuz historyzmem stwarza rowniez t ~ swoistq postae nierozerwalnosciprzedmiotu i metody. Inaczej m6wiqc, Morawski wykladajqc metod~konstytuuje przedmiot, zas m6wiqc 0 przedmiocie powolujeokreslonq me to d~. Robi to jednak nie tak kategorycznie jak Galecki,przez co unika zarzutu, iz tylko jego metoda trafia w przedmioti tylko jego metoda jest wlasciwa. Ogolnie biorClc moze jest to obec-ZNAK - e 381


ZOARZEN IA - KSlI\2KI - LUOZIEnie najsluszniejsze stanowisko metodologiezne. Implicite zakladajednak nierozstrzygalnosc sporu 0 metod~ w estetyce.Moma by do tego dodac, ze opisana przez Morawskiego metodafilozoficzno-historyczna nie jest metodq sp·ecyficznq dla estetyki.Nadaje si~ jednakowo dobrze do badania innych zjawisk kuIturowyrch,pozaestetycznytch. Czy jest to 'W·ada, ozy zaleta metody, trudnorozstrzygnqc. Moim zdaniem w estetyce zbyt wielki stopieti tolerancjilub og6lnosci w podejsciu metodologicznym jest wadq, Autorsqdzi akurat odwrotnie.Zwr6cilem tutaj uwag~ na najwazniejsze problemy dotyczllceprzedmiotu i metody estetyki, wymagajqce dodatkowych wyjasnieti.Koticzqc t~ wypowiedz zrobi~ jeszcze jednq uwag~ og6lnq.Ksiqzka Morawskiego rna ogromnq wartose dydaktycznq. Jesli ktokolwiekchcialby po swojemu myslee 0 przedmiocie i metodzieestetyki, niech to uczyni po wnikliwej Iekturze jego ksiqzki.Wypada tez dodac, ze pozycja tej rangi, jakq jest obecnie ka:idaksiq:ika Morawskiego, wymaga wi~kszej troski od strony wydawnictwa. Bl~dy korektorskie Sq zbyt cz~ste i niepokoj,!ce. Jesli spotykamyw tekScie nazwisko Lato zamiast LaIo, jest to dose smieszne,ale jeSli czytamy 0 Listach 0 wychowaniu estetycznym ludzkosciF. Schillera, spotykamy hasto "Mc Lukanizmu" w indeksienazwisk i wyrazy angielskie, kt6rych w tym j~zyku w og6le niema, to sqdzt:, ze domaganie si~ korekty bardziej fachowej nie jestz mojej strony przesadne.Andrzej Pytlak


SWIADKOW'E HISTO RII WtADYStAW JABtONOWSKIZ BIEGIEM LAT (2)W WARSZAWIE VI.Kilka pierwszych lat po powrocie z Wierchnie-Uralska. Wznowienie·"Glosu". Idee i Ludzie. "Przeghld Wszechpolski" i "Polak". PomnikMickiewicza, Jubileusz Sienkiewicza. Krakow. Wyspiaiiski. Przybyszewski.Pierwsza wycieczka do Wloch. Lwow i "Slowo Polskie".Druga wycieczka do Wloch.·[FRAGMENTYjOsiemooSdie rniesi~y Zycl'a wypelnionego rOimaitymi niepokojamioraz pr.zygOidarniW1i~ziennymi i wygnan'czymi kosztowal'a mnie tajedna msza, odprawiona w Katedrze Sw. Jana w rocznic~ powstaniaKilitiskiego. Obliczywszy straty i zyski, zwiqzane z t '1 spraw'1,zaplata za niq nie wydala si~ mi zbyt wysoka, gdyz strata byla mniejszaod zysku. DIa runie skonczylo si~ to wszystko Iekkim wykoIejeniem,pooillga:jllCym za sobll zmniejszerue wyg,ody Zycila oraz dluZsZIlprzerwll - aczkolwiek ni'ezupelnll- w rozpocz~tej pracy literackiej;w zamian natomiast dalo mi lepsze poznanie tego swiata, z kt6rymzlqczone byly losy mego narodu, wzmocnienie hartu duszy orazspot~owanie tego jej stanu, kt6ry nazwalbym: zaci~toScill narodo­W q. (Na wi~ksze wykolejenie wystawiona byla mlodziez uniwersy­


SWIADKOWIE HISTORIItak, iz prawde wszyscy manifestand poumieszozali si~ w romychuniwersytetach rosyjS1tich, albo skladalli w nich ostateczne egzaminy.)Otoz, z OWq zad~toSc i q oraz ~wd~wnq ZIlIajomosciq u a ju zaborcow,ws.:oozqlem na nowo, powr6ciwszy do Warszawy, prac~ przerwanqi stosunki z l udfuni. Nie moglem wyjsc od razu z tego srodowiska,w jakim przez rok przebywalem i w umysle tyle nagromadzi­10 si~ wrazen, spostrzezen i dosw>i.ad czen, tyle char akter ystycznychobrazow tego obcego swiata wciqz jeszcze stalo przed moim wzrokiem, wplatalo si ~ w m ysl zWTacajqC jq ku przeszl'osci, iz uczulempotr zeb~ uwolnienia si~ od tego balastu, zuzytkowujqc go w szerszejpracy literackiej. B ~dqc wspolpracownikiem Ateneum (drukowalemjuz tam roz p rawk~ 0 M. Guyau i par ~ rozbiorow krytycznych),zwr6cilem si~ do tej redakcji z propozycjq napisania dla niej artykulu0 stosUIllkach spolecznych, narodowoSciowych etc. w tej krainiepanstwa RosyjSkiego, jakq poz.nalem. Proporzycja moja ws,zakzezostala odrzucona, a prof. Stanislaw Laguna - wlasciwy podw6wczasredaktor Ateneum - wybil mi z glowy m6j zamiar prostymargumentem, iz mogloby to zwi ~kszy c emigracj~ przedsi~biorczychjednostek z Polski do tej cz~s ci Imperium, gdyz z tego, coo niej ode rnnie uslyszal, okazuje si~ , ze tam otwiera si~ pole dlarobienia dobrych interes6w. Nie moglem nie podzielac obywatelskiegostanowiska w tej sprawie prof. Laguny, wi~ c tez nie mia!potrzeby dlugo mnie przekonywac. U j ~ a rnnie przede wszyst kiempowaga, z jakq ten gl~ boki m~dr ze c rozprawial ze mnq, jakbyz rownym sobie partnerem; ale jeszcze wi~cej zachwycila mnie jegosubtelnosc zlC\czona z lekkq ironiq, z jakq - zaraz po mnie,czego bylem swiadkiem - wybijal z pyszalkowatej glowy SzymonaAszkenazego jego propozycj~ zbyt ostrego rozprawienia si~z jednym z naszych historyk6w. Mialem tu zYWq i l u st ra cj~ dwojakiegorodzaju uczonych: jednego - majqcego na wzg l ~dzie jedynieprawd~ naukowq, i drugiego - przede wszystkiem ambitnego orazdbalego gl6wnie 0 popis osobisty.Z wi~kszosciq prasy warszawskiej, zwlaszcza tej, co w moichoczach byla skompromiiowana swymi wystqpieniami przeciwko manifestacjom narodowym, n ic mnie nie lqczy!o, a co si ~ tyczy owczesnejGazety Warszawskiej, to z tq stosunki moje przerwalemwskutek nierzetelnosci jej redaktora. Na kilka tygodni przed opuszczeniemWierchnie-Uralska, majqc w redakcji do stu rubH naleznychmi honorari6w, zwr6cilem si~ do p. St. Lesznowskiego z prosbqo przyslanie mi bodaj cz~s ci naleznosci, ze wzgl~ d u iz na drog~ powrotnqmoze mi nie wystarczyc wskutek tego, ze koszta jej za megotowarzysza, Wronskiego, pozbawionego srodk6w, spadnq namnie. Pana redaktora "G.-W." nic to jednak nie wzruszylo, a nawetnie raczyl odpisac na m6j list. Skutek jego niesumiennosci byl384


WtADYStAW JABLONOWSKItaki, iZ juz w Niznim-Nowgorodzie zn al ezlismy si~ w klopocie,i gdyby n ie to, ze udale s i~ nam sprzedae kilkanascie szlachetnychkamieni, ofiarowanych nam przez pp. Rakowskiego i Lachmajera,w kt6rych kopalni nocowalismy, to polozenie nasze moglo bye bardzoprzykre. Dr ugi to juz fakt nierzetelnosci r edaktor6w wa.rszawskich,jaki w ciqgu niedlugiej mojej jeszcze "kariery" pisarskiej, n awlasnej kieszeni doswiadczylem.Wobec podobnych doswiadczen, perspektywa zarobkowania pi6­rem wydala mi s i~ bardzo niepewna. Tymczasem wszystko mnie,przekonania moje bowiem i usposobienia, pociqgalo w jej stron~.W tym czasie jednak rozstrojona i poniekqd zawieszona od rokuz gor q dzialalnose sfer narodowych w Warszawie - co nastqpilowskutek zeslania znacznej ilosci mlodziezy akademickiej, zamkni~cia Glosu 1t p. zdarzen - za cz~ la znowu s i~ o:iywiae. Wych o­dzono powoE ze stanu biernosci or az ogl~dnego wyczekiwaniaokolicznosci bardziej sprzyjaj'lcych, i zacz~to nawiqzywae do przerwanejpracy, wprowadzajqc organizacyjny lad w jej dz iedzin~. Starania poczynione u wladz w Peter sburgu przez a dwokatow warszawskich,J6zefa Kaminskiego i Tadeusza Strzembosza, doprowadzilydo wznowienia Glosu. Pocz'll on wychodzic w nieco odmiennejpostaci juz od wrzesnia 1895 r . pod redakcjq Zygmunta Wasilewskiego.Do dawniejszych jego wspolpracownikow p rzybyloki~k u nowych, mi~dzy innymi: Jan Stecki, Boleslaw Koskowski,Stanislaw Karpinski i Ludwik Wlodek, wszyscy byIi czlonkowie"Zwi'lzku Mlodziezy Polskiej" i dzialacze Ligi Narodowej. W odmlodzonymGlosie pisywal jakis czas J an Poplawski, ktory, po wypuszczeniugo za kaucjq z wiE:Zlienia, wyczekiwal tylko dobrej sposobnosci,by WYmknqe si~ za gr anic~, do Lwowa, dok'ld wzywal goDmowski, zaj~ty juz tam od kilku miesi~cy r edakcjq PrzeglqdgW szechpolskiego (p. Wspomnienia moje 0 R. Dmowskim Z Biegiemlat).Kilka felietonaw napisal do Glosu i Marian Boh usz, zmieniwszyten pseudonim na Jana Weznaki, ale nie tylko z nich bylo widoczne,i:i; umysl jego, po przejsciach w Cytadeli, stracil swojq swietnosei oslabl niezwykle. Przeszlo to najpewniej w wyr aznq chorob~ umyslowq, jaka popchn~la go do czyn u, pozostajqcego po dziSdzien tragicznq tajemnicq dla nas wszystkich. Pewnego dnia (0 Hesobie przypominarn w polowie wrzesnia 1896 r .) zniknql nam sprzedoczu, a co si~ z nim stalo, gdzie i jak zginql, nikt z nas nie magIsi ~ dowiedziee w6wczas, domyslalismy si~ tylko, iz musial odbierajqcsobie zycie, tak zatrzec potem slady, ze najskrzE:tniejsze poszukiwaniapozostaly bez rezultatu. Ta k zagadkowo zakonczyl sw6jzywot jeden ze znakomitszych umysl6w tego pokolenia, ktore pracqmysli swojej przerwalo okres sztywnego pozytywizmu z jego n aj­385


$WIADKOWIE HISTORIIwyZszym idealem "pracy organicznej", oraz dzielnicowej dzialalnOSci, bez zwi'lzku z interesem narodu, jako nierozdzielnej calosci,i skierowalo spoleczeiistwo nasze na drogi wiod'lce do odrodzenianarodowego.Tr.zeci redalkitor dawnego Glosu I. Hl~o zostal zeslany do Ust'­-dysolska (Wologodzkiej gub.), slowem, iz w nowyrn, z wyjqtkiemmnie i Z. Wasilewskiego, byli sami nowi wspolpracownicy. Ale stanowiliSmyzespol ludzi zwi'lzanych wspol.nq ideq i d'lzeniem do jednegocelu, wi~c pracowalismy w zupelnej zgodzie ze sob'l, maj'lcna wzgl~Zlie r01JW6j rpisma oraz zwi~kszanlie jego w,plyw6ww kraju; Glos wznowiony zostal po to, zeby legalnie, w warunkachcenzury rosyjskiej, wykladae i szerzye program pracy narodowej,dla kt6rego urzeczywistniania powstala tajna organizacjatrojzabo'rowa Ligi Narodowej. Programowe jej zasady i dqwniar ozwijal i uzasadnial, niekr~powany w tej pracy Przeglqd Wszechpolski,natomiast Glos m6g1 to robie w bardzo niezupelnej mierze,raozej daj'lc do zro:rumienia 0 co chod.zi, ruz m6wi'lc 0 tym bezogrodek. Niemniej jednak i z takiego sposobu przedstawiania rzeczyrue trudno bylo czytellIl!ikom wYT


WtADYStAW JABLONOWSKItowany przez niektore pisma wars zawskie jak Iljp. Slowo, w swaimczasie dose: rozpowszechnione, wskutek tego, iz w nim wychodzila"Trylogia" Sienkiewicza, ale najbardziej przekonywuj~ce argumenty,w ogole natchnienie czerpal z petersburskiego Kraju, ktoregopatronem byl Wlodzimierz Spasowicz, a zr~cznym redaktorem,Erazm PiItz, polityk bez jakichkolwiek b~dZ skrupul6w narodowych.Spasowicz wyznawal beznadziejny poglqd, tzw. integralnegowcielenia Polski do panstwa rosyjskiego, a K r aj Uumaczyl wobectego swoim odbiorcom, iz wszelkie dqzenia do niepodleglosciSCi nieziszczalnq mrzonkq, zamiast wi~c jej si~ oddawae, rozumniejjest i patriotyczniej zaj~c si~ przede wszystkim utrzymaniem podstawymaterialnej bytu narodowego. Dawal przy tym do zrozumienia,iz wplyw i stosunki redakcji ze sferami rzqdowymi mogq byez pewnosciq korzysciq w tej sprawie. Doktryna poIityczna Kraju ·oraz legenda 0 tych stosunkach pozyskaly mu nie tylko licznych od-,biorc6w, szczeg61niej na Litwie i Rusi (zresztq trzeba przyznae, i±pismo posi.'adalo tresc obfiltq i ciekaiWq), lecz i duZq materiailnq pomoeod tych, co dba:l!i prz.ede wszysltkim 0 zachowanie bard Z'O o-bszernejpodstawy wlasnego bytu materialnego. Dose tu przytoczye,iz aikcjonariiUszami Kraju byli mi~dzy inillymi: IOdzki milrion€Jf,Szajbler, i magnat wolynski, J6zef Potocki. Z tych oto powod6wuwazalismy akcj~ Kraju nie tylko za szkodliwq pod wzgl~dem politycznym,lecz i szerZqCq w spoleczenstwie zaraz~ mor alnq; stqdi e:i: w nieustannej bylismy z niq walce. W tej walee z politykq ugodowqodgrywalismy gl6wnq rol~, mieliSmy wszakze wielu sojusznik6w,nawet w grupach politycznych nam przeciwnych, jak socjaihlSoimi~zy ilIlnymi. Dowodem, jak. ow kierunek byl m ienawidzonywsr6d inteligencji warszawskiej, byl fakt odrzucenia znacznej oHary pieni~znej E. Piltza na rzecz "Kasy Iiter at6w i dziennikarzy"przez og6lne zebranie czlonk6w tej instytucji. Demonstracjata odbila si ~ szerokim echem w calym spoleczenstwie, a po ciqgn~aza sobq tylko protest przyjaci6l, wsrod kt6rych znany pUblicystaobozu ugodowego, Ludwik Straszewicz, wyrazil go wykresleniemsi~ z listy czlonkow "Kasy".Od tego rodzaju utarczek z przeciwnikami trudno bylo w owymczasie si~ uwolnic, a czasami nawet i z jednostkami szanownymiwypadalo nam si~ ucierac, jak np. z Boleslawem Pr usem, kt6rywskutek trzyroania si~ wciqz programu tzw. "pracy organiczne'j'"pojmowanej przez niego jako rozwijanie produkcyjnych sil krajuw celach spolecznych, nie spostrzegl si~, ii: najzacniejsze jego myslibyly wyzyskiwane przez tego typu "organicznik6w", co owe silyrozwijaIiprzede wszystkim na pozytek osobisty. Nie spostrzegl s i ~r6wniez, jak lojaIisci warszawscy wyzyskiwaIi jego autorytet publicystycznydla swoich cel6w. Polemika z przeciwnikami nie sta­387


SWIADKOWIE HISTORIInowila w szakze istoty zadania, jakie sobie Glos stawial. Pozytywnqstron~ jego pracy bylo z a j ~ci e sJ~ bytern ludnosci wiejskiej,' w czymszedl sladem swego poprzednika ; informowanie czytelnik6w 0 stosunkachk ulturalnych , spolecznych i ekonomicznych na prowincji,CO si~ uskutecznialo za pom 9Cq licznych korespondent6w z r6znychzakqtk6w kraju ; poruszenie zagadnien oswiatowych, organizacjispolecznej, dobroczynnosci publicznej etc., wreszcie zainteresowywanieszerszego og61u spr awam i n aukowymi oraz 17wor czosciq literackqi a rtystycznq - swojq i obcq. Waznym dzialem pracy naszejbyla dzialalnosc wydawnicza, majqca przede wszystkiem na wzgl~dziepotrzeby um yslowe mlodszej inteligencji, spragnionej pomaniaw ynik6w hadan naukowych, dokonywujqcych si~ na szerokimswiecie, zwlas,zc.za w dziedziruie nauk przyrodniczych i ekonomicznych,moralnych i politycznych. Dlugi szereg dziel, wydanychnakladem Glosu, na jcz~ sciej bez widokow zysku, zaswiadczyc ffiOiZewymownie 0 bezinteresownej dzialalnosci jego w tej mierze. (E.B. Tylor , Cywilizacja pierwotna, 2 tomy. I. A. Mobson, Rozw6j kapitalizmu wsp6lczesnego. Herbert Spencer, Instytucje zawodowe. 1.Payot, Ksztalcenie w oli. Z. Heryng, Logika ekonomii. Zasadnicze poj~ciaek onomii ze stanowiska nau ki 0 energii. Robertson, Nowozytnihumanisci itd.). Miewal Glos nawet tego rodza ju gesty jak np. ogloszenie konkursu na powiesc, co juz bylo zwiqzane z duzym - jakna ubogie pismo - wysilkiem finansowym, a mialo na wzgl ~ d z i eporuszenie ambicji tworczych w mlodszym pokoleniu pisarzy, orazprzy czynienie si~ do ozywienia r uchu literackiego.Organizatorem pracy w pismie, 0 tak szerokiej skali zamierzen,byl Zygmunt Wasilewski, czlowiek nie tylko wysokiej kultury umysloweji wytworny pisarz, lecz przy tym wyrozniajqcy si~ jako redaktor.Oddany calq duszq idei, kt6ra byla racjq istnienia Glosu, wrazliwyjego umysl wyczuwal potrzeby i niedomagania wlasnego spo­, leczenstwa, t rzez.wa zas m ysl szukala na n ie skuteoznej rody, niezra zajqc s i~ warunkami, w jakich mozna bylo jq podawac. Skupialdokola siebie ludzi, jednajqc ich przymiotami swego charakter u,uprzejmego i wyrozumialego, a przy tym umial zach ~c i c do pracy,wyczuwajqc trafnie, do jakiej k to byl przede wszystkim zdolny,jak byla w zgodzie z wiedzq oraz upodobaniami kazdego. J esli chodzi0 stalych czlonkow redakcji (1. Stecki, B. Koskowski, L. Wlodek,W. Jablonowski), to kazdy z n as zasilal jakqs okreslonq r ubryk~ pisma; tak np. S tecki i Koskowski zaj ~ ci byIi artykulami wst~pnymi,spraw


WLADYSLAW JABLO NOWSKI10, ale tu sam Wasilewski najcz~scie j glos zabieral. P rocz stalychwsp6lpracownikow przyciqgnql Glos ku sobie liczny zast ~ p ludzipiora, cz~sto roiniqcych s i~ z nami na wielu punktach, mimo tojednak pragnqcych zaznaczye swoj udzial w pismie, ktore wsrodtzw. pism " post~powy ch" wyroinialo si~ mocniejszym tonem narodowymi m niej grzes,zyl'o ciasnym d oktrynerst wem . Nie omija LiGlosu nawet socjaliSci (Krauz, Danilowski itp.) i rozmaici "mieszancy"radylkalni (dzisiaj mozna ich zaliczye d o masonerii), jak filozofW. M. Kozlowski i pa,r u iilllych. Ale czym Glos m ogi si~ poszczycic,to mi~dzy innymi p rzyc i qgn i ~ciem k u sobie wielu wybitnychpoetow i powiesciopisarzy mlodego pokolenia, nie mowiqco tych, co nalezeli do starszego (A. Dygasinski, A. Sygietynski itd.).Niejeden z tych, co z biegiem lat wysun~li si~ na czolo naszejtworczosci artystycznej i stali si~ chlubq literatury, na Iamach Glosurozwijal swe skrzydla do lotu. Utwory swoje umieszczaIi w Glosiew ciqgu czt erech lat jego istnienia : J . Kasprow icz, St. Zeromski,WI. Reymont, W. Sieroszewski, G. Danilowski, J. Lema nski, A. Niemojewski,A. Lange, Ostoja, BroIis, WI. Perzynski, Miriam (Z. Przesmycki),Adam M-ski, Z. D£:bicki i wielu innych, mniej znanych .W kole pr zyjaciol i wspolpracownikow naszych, zbier aIismy si ~ ,cz£:sto w godzinach podwieczorkowych, w kawiarni (Marszalkowska60) alba w restauracji Zaleskiego, (w podworzu ordynacji Kr asinskich),n a kolezenskq pogaw~d k £:. Rozprawialo si~ wow czas 0 sprawach zawodowych , omawialo si£: wazniejsze wypadki krajowe i zagraniczne,oraz wiodlo si£: dysputy t eoretyczne, w ktorych por uszalosi£: najogoliniejsze zagadnienia z dziedziny ekonomii politycznej,socjologii, psychologii zbior owej itp. umiej~tnosci, w jakich pokolenienasze spodziewalo si~ znaleic wyjasnienie palqcych kwestiibytu ludzkiego. W glowach naszego pokolenia, wskutek zdum iewajqcychwynikow na uki doswiadczalnej w drugiej polowie XIX wie­1m, roilo si~ od tego r odzaju kwestii, w ypelniajqc umysly m nostwemniedostatecznie sprawdzonych - a cz~sto i b l~dn ych - poglqdow,oraz pobudzajqc je do bardzo ryzykownych w nioskow. Naszedyskusje obr acaly si~ w kole takich np. zagadnien, jak: czyspoleczenst wa ludzkie Sq organizma mi? czy proces dziejowy odbywasi~ zywj.olowo, czy tez swiadom ie, z czym wiqzala si£: sprawaroli wybitnej jednostki w dziejach; zastanawialismy si£: zwlaszczanad pytaniem: czym jest narodowosc i jakie czynniki fizyczne i duchowe0 niej decydujq? dalej - nad swiadomosciq zbiorowq, nadmoralnosciq b~dq cq wynikiem stosunk6w rzeczowych danej grupylud:zJkiej, wreszcie nad takimi jak - choroby i rozs21czepianie si~osobowosci, genialnosc i obl~d etc...W przej ~ciu si~ naszym tyro wszystkim mogio bye sporo snobizmu,wpIywu mody n a powyzsze zagadnienia, nie zawsze odznacza­389


SWIADKOWIE HISTORIIlismy si~ w sqdach swoich samodzielnosciq oraz luytycyzmem, alenajwazniejszym tu byl - sam fakt przejmowania s i ~ tymi sprawami,zywe - nierzadko fanatyczne - zainteresowanie si~ nimi,co wprawdeJie cz~i dQprowadzalo do ciasnego dok1trynerst wa,cz~sciej jednalk swiadczylo 0 tytrn, iz mysl nasza nie byla leniwai gnuSna, lecz lubila wysilek ora,z ryzylko.PrzejmowaliSmy si~ rowniez gorqco stanem naszego pismiennictwa,szczegolniej jego tworczosciq literackq, a poniewaz samiw wi~kszosci wypadkow uprawialismy t~ d zi edzin~ i niejedeni nas zywH ambicje i pretensje tworcze, s1!dy nasze 0 ludziach orazdzielach odznaczaly si~ cz~sto uszczypIiwym krytycyzmem, albo byly'zbyt subiektywne zlarowno w poohwale, jalk w naga1nie. To lubowaniesi~ naszego pokolenia w kwestiach abstrakcyjnych orazprzejmowanie si~ Iiterat urq tzw. "pi~knq" mialo swojq dodatniqstron~, cwiczylo bowiem mysl i poruszalo dusz~, ale tez byloi klqtwq jej poniekqd, gdyz odrywalo od iycia realnego, utrzymywalow sferze fikcyj rozmaitych i oddawalo na pastw~ "literackosci",sIowem falsz6w i zmyslen, ur1!gajqcych powadze oraz grozieotaczajqcej rzeczywistosci. Niejeden szukal w obj~ cia ch tej, paninaszej i pocieszycielki - jak nazwal ktos sztu k~ i Ii ter atur~ - zadoscuczynieniaza doznane od swiata krzywdy i cierpienia - cz~stouro jO


WtADYStAW JABLONOWSKIDyskusje nasze w powyzej przytoczonych sprawach, odbijaly si~niekiedy na artykula'ch Glosu, cz~sciej wszakze dogadzaly nami~tnejch~ci dyskutowania niektorych ich uczestnikow, co tez zarysowywalodose wyraznie charakter oraz temperament niejednego,w ogole sprzyjalo lepszemu poznaniu si~ czlonkow kola mi~dzysobq, wiq'zalo ich scislej w~zlem wspolnych przekonan i upodoban,bqdz rozdzielalo, gdy si~ ujawnialy gl~bsze r6Znice i sprzecznoScipOiffii~dzy rumi.Stoi mi przed wzrokiem, jakbym przed chwilq wyszedl z naszegozebrania, zbiorowy obraz jego uczestnikow, ktory odtwarzawiernie - jak si~ zachowujq wzgl~dem siebie, jak kto z jakimanimuszem rozprawia i jak argumentuje. Oto na pierwszym planie:J. Stecki, najiWi~cej ze wszystkich "sOdjologiczny" i "ekonomiozny",pogllldy s:woje formuluje w spos6b stanowczy raz nazawsze, nie dbajqc wcale jak zostanq przyj~te, kto si~ z nimizgadz.a bqdz im przeczy, dla niego bowiem najwazniejszq jest sprawq,iz takie jest jego zdalllie, a co tam inni 0 tym sqdzq - malQgo to obchodzi. Charakter uparty, umysl energiczny, nie znajqcychwiejnosci, ale malo liczqcy si~ z odwrotnq stronq medalu, zezmiennq PQstaw


SWIADKOWIE HISTORIInia, z byle powodu, co zresztq nie przeszkadzalo m u nawiqzac jeponownie.Stefan Zeromski bral udzial w dyskusjach mniej rozumem, nizwrazliwq i drazliwq - jak to bywa u zagrozonych suchotami ­przeczulonq duszq; r aczej oburzal si ~, niz argumentowal, a gdy cosgo w jego milosci do "ponizonych i pokrzywdzonych" zywo do t kn~ -10, to si~ rozzalal, jakby sam doznal od ludzi krzywdy, przy tymszukal winowajc6w, kt6rych got6w byl skazac na m~ki piekielne.Nieocenionym byl Wi. Reymont! Ignorant zupelny w materiachnaukowych i literackich, popieral zwykle, gestem lub wykrzyknikiem,tego, kt6ry, jak mu s i ~ zdawalo, bral przewa g ~ nad innymiw dyskusji; gdy zauwazyl jednak, iz 6w slabnie, od razu odniego si~ odczepial, usmiechajqc s i~ jednoczesnie przyja:lnie do jegoprzeciwnik6w. W og6le godzil s i~ z poglqdami prawie wszystkich,przytaku jqc po kolei kazdemu - wzrokiem albo ruchem glowy.Z wlasnego zdania zwierzal si~ wybranem u, dopiero po skonczonymzebraniu, na ulicy; w;6wczas stawal si~ nawet bardzo wymownym.Z. Wasilewski sluchal uwaznie tego, ° czym si~ m6wilo, czasami- gdy byla po tem u sposobnosc - robil jakqs dOWDipnq i niehalasliwqu wag~, dotyczqCq tem atu, lub kogos z rozprawiajqcych,przede wszystkim jednak kombinowal - co z naszej dyskusji dalobysi~ spozytkowac dla Glosu i na miejscu ukladal si~ 0 to z odpowiadajqcymzamiarowi autorem. J esli mieszal si~ do dyskusjiw sprawach zasadniczych, to chyba w6wczas, gdy chodzilo 0 zagadnienieduszy oraz swiadomosci narodowej, 0 stosunek m i ~d zyk ulturq a cywilizacjq, 0 to jaki typ cywilizacji narod nasz przedstawiaetc ..., slowem 0 najw azniejsze sprawy bytu narodowego,jakimi byl od poczqtku swej dzialaInosci pUblicystycznej pr zej~ ty i 0 kt6rych zawsze umial cos subtelnego powiedziec.Na zebranych i dysk utujqcych spoglqdal od czasu do czasu, swymgl~ bo k im i sm utnym wzrokiem, Jan Lemanski, jakby pytajqc: jakisens majq te wszelkie dyskusje i gadania? co mnie do nich, kiedymi jest :lIe, i wiem - ze :lIe b~dzi e? Utalentowany satyryk, zrawnydo swiata i jego rytmu regularnego, w dowcipnych strofachscharakteryzowal trafnie wielu uczestnik6w naszych zebran kolezenskich.(R~ko pis pierwszej serii owych strof ofiarowalem p. Piotrowi Grzegorczykowi; seria druga zag in~la) (...)P rzedstawiajqc t u stalych u czestnik6w naszych zebran i gaw~dkawiarnianych zostawilem na sam koniec Antoniego Langego,c h~ tn i e um ieszczajqcego swoje poezje oraz studia w Glosie, kt6rya czkolwiek lqczqcy si~ z nim w pracy, a z naszym pokoleniemw dqznosci i idei lqczyl s i~ wlaSciwie w obu wypadkach - raczej392


WtADYStAW JABLONOWSKIzewn ~ trznie niz wewn~trznie . Brzydki, ale bez demonicznos ci,. brudny, moma nawet powiedziec: niechlujny, do tego stopnia, izjeden z dowcipnisiow warsza wskich kiedys go zapytal: "kto wlasciwienosi panskie czyste kolnierzyki" - byl Lange przy tymkochliwym trubadurem, zwracajqcym swoje afek ty zawsze w stron~co najp i ~kni ejszych ~, Laszek " - a wi~ c w s t ro n ~ niewlasciwq;zap~ dy jego konczyly si ~ stale zawodem, wypelniajqc kielich jegopoezji goryczq or az poczuciem fa talnosci przeznaczen. Nie mogitego zrozumiec, iz nie rna tu fatalizmu, jeno jego niechlujna, zydowskazewn ~ tr znosc. Tak byl jednak zarozumialy , ze gdy pewnegorazu dalem mu delikatn ie do zrozumienia, iz n ie powinienzabiegac 0 wzgl~d y jednej z moich dobrych znajom ych panien, poniewazta ceni go tylko jako w ybitn ego poet~ , smiertelnie s i ~ n amnie obrazil i zerwal n ajprzyjazniejsze stosunki, jakie przedtemdlugo mnie z nim lqczyly.Smiesznq msciwosc posunql do tego stopnia, iz w drugim wydaniuswej przepysznej ballady Latajqcy Holender, m nie zadedykowanej,poemat ten byl juz bez dedy kacji. Byl to typowy okazn i edo l~Znego Zyda, w nieustannej pogoni za codziennym rublemsprzedajqcego wysokiego gatunku towar - plody swego talentuza bezcen, gardzqceg.o materiq, a odZywiajqcego s i~ ch lebem powszednimswoich dqzen i ukochan poetyckich. Poezji sluzyl bezinteresowniei wiernie, kult slowa poetyckiego byl dla niego na j­istotniejszq, kaplanskq funkcjq poety, jakq sprawu jqc z narnaszczeniemczul si~ w pelni czlowiekiem-tworcq .Oparlszy s i~ na slowie, jak na niewzruszonej podstawie swegoducha t worczego, poszukiwal dla niego zywej tresci pod wszelkiemiszerokosciami globu ziemskiego, wsr od najrozmaitszych cywilizacji,ras i ludow n a najwyzszy ch i n a pierwotnych stopniachkultury; tak dobrze na d brzegami Sekwany, jak u stop Himalajow,bCldz na wyspach Polinezji. Ahaswerus, Zyd wieczny tulacz,zablqkany w polskiej dziedzinie poezji, wchodzil Lange z latwosciqw dusz~ wszelkich n arodow, i tak sarno latwo je opuszczal, w zadnejnie znajdujqc dla wlasnej ogniska rodzinnego. Nie wchodzHbowiem w nie uczuciern gorqcym sercu, aIlli n am i~tn os c iq zmyslow,lecz mozgiem intelektuaIisty z k


SWIADKOWIE HISTORIIw Wiierze Abrahama i Izaaika, iwierzyl si~ nam, i2: idqc za trumnqzmarlej zalowal - ze przestal byc wyznawcq Jehowy.Uwielbial Francj~ (dlugo przebywal w Pary.zu) i jej literat u r~,co mu nie przeszkodzilo, w latach pierwszego najazdu hord ger ­manskich, wyznawac wyzszosc kultury najezdzcy i chwal~ jej glosic.Z poet6w warszawskichnalezeli jeszcze do naszego grona: KazimierzGlinski i Artur Opmann (Or-at). Od Glinskiego wialo stepemukrainskim, Or-Ota owiewal duch "Starego Miasta" Warszawy.Glinski borykal si~ przez cale zycie z n~ dzq , "wierszykami" -­ze tak si~ wyraz~ - i napr~dce kleconymi powiesciami zaspokajalminimum potrzeb licznej rodziny, ale szedl zawsze z glowqpodniesionq do gory, z rozmachem i t~sknotq szlacbecko-kozackq,stojqC wiernie pod bun czukiem poezji, nieco spOinionej - zewzgl~du na nowsze formy i swiezsze jej basla - pelnej jednakswady i barwnych kolor6w. Bylismy ziomkami, lqczyly mnie z n imblizsze stosunki, wozilem go do Duszowa na wakacyjny wypoczynek,by "duchem od stepu", duchem kurhan6w i mogil, wzmacnialswe sily, zuzywane bez chwili wytchnienia w kieracie literata-wyrobnika.Or-Ot byl dobrze zagospodarowanym synemmieszczanskim (ojciec jego mial znanq fa bryk~ m usztardy ; z tegopowodu Dmowski powital go kiedys takim rymem: "A ten rycerztaki hardy, do sloika wlazl musztardy"), m6g1 wiE:c sobie, bez r y­zyka, obrac zaw6d poety, podnoszqc w ten spos6b splendor rodzinny.Zostal tkliwym trubadurem "Starego Miasta", obchodzqcymco roku, ze czciq w sercu i modlitwq na ustacb, jalkby w Dziell.Zaduszny, groby dawno zmarlych jego mieszkancOlw. Byl milympoetq, troch ~ zanadto lzawym, a wskutek szczerego ukochania"cudnych mar przeszlosci" - za cz ~sto okolicznosciowym. Kochankaswego, Ks. J6zefa Poniatowskiego, topil w Eisterze kilkanascierazy co najmniej, z Napoleonem kladl si~ do snu, a z jego wiarusamistawal z rana i maszerowal po bruku warszawskim. Zyjqcw atmosferze tego rodzaju zludzen i urok6w, t en duch jak najmniejbojowy, wyobrazil sobie, ze i on zrodzony jest do bitwy ­i to nie tylko na papierze, tecz naprawd~ . W latach panowaniaBelwederu skuszono tego pazia pi~knych mieszczek staromiejskich- "czynem" majora, mundurem i bodaj krzyzem "Virtutimilitari"...I ten osiol bez charakteru, z wdzi~znego poety, stal si~ urz~dowymchwalcq juz nie Wielkiego Cesarza, ale jego parodii.394


WtADYStAW JABLONOWSKIVI (Dalszy ciqg)Przechodz~ teraz do zupelniejszej charakterystyki dw6ch najwiE;kszychtworcow z, naszego grona (i z naszego pokolenia) 1 i domoich osobistych stosunkow z nimi, do Stefana Zeromskiegoi Wladyslawa Reymonta.Z Zeromskim utrzymywalem listowne stosunki jeszcze w czasachmega wspolpracownictwa w starym Glosie, gdy przesylal dla niegoz Thapperswy'lu na moje rE~ce nielk16re swoje utwory z serE, ktoraweszla do Opowiadan. Po:malem go wszakre osobisaie, gdy POVITOciwszyz Szwajcarii w 1896 r . osiadl w Warszawie, zostal pomocnikiembibliotekarza (prof. T. KoriZona) biblioteki Ordynacji Zamoyskich,i zbIizyl si~ do redakcji nowego Glosu, gdzie r6wniei:d ru!lrowal swoje utwory. Jesli chodzi 0 jego urod~ zewn~trznq, tomozna 0 nim powiedziee, iz byl to "mlodzian pi~kny i pos~pny"-:­moze nawet wi~cej pos~pny niz pi~kny - co szczeg6Iniej wyrazalosi~ w jego zmartwionych oczach, plonqcych zarem gorqczki,trawiqcej jego tuberkuliczny organizm. Sprawial wrazenie czlowieka,jakby na chwil~ tylko odrywanego, przeIotnym zainteresowaniemsi~ swiatem zewn~trznym, od dr~czqcego badania we wn~trzuw!asnym postlilPoW nurtujqcej go choroby. W stosUinkachz ludzmi byl dose nier6wny, drazliwy i obrailiwy, skory do wydawaniadoraznych sqdow i wyrokow, co zresztq cz~sciej bylo fizycznymodTUchem rozdraznionego organizmu, niz reakcjq moralnqoraz przekonaniem. (Tak np., gdy go kiedys odwiedzi!em w chorobie,zlorzeczyl i wydziwial na Dr. Kazimierza Chelchowskiegonajzacniejszegoi najszIachetniejszego - ktory najtroskliwiej nimsiEl apiekow,al). Jako autor kilku niecenzuralnych utwor6w (Mogilaillp. wydane pod pseudonimem Zycha) ad paru 1a1 by! juzznany wsrod nas, a liczne zastElPY czytelnik6w z mlodego pokoleniauwazaly go za wyraziaiela wlasnych b0l6w i trosk patrioty'Oznychoraz tElsknot serdecznych. Nie mogl wiElc nie czue iz nie tylkojestesmy wielbicielami jego tworczosci, lecz oprocz tego przypisujemyjej wielkie znaczenie w sprawie pobudzania wrazliwosci sumieniapolskiego na niedol~ zbiorowq, wolEl zas i mysl do czynuofiarnego. MagI zatem czue zgodnose duchowq pomiEldzy sobqi najblizszym otoczeniem; i w istocie, przez par~ pierwszych latstosunk:ow jego z redakcjq Glosu wszystk,o przemawi,alo za tym,ze tak jest. W kazdym bqdz razie zgodnose ta w jednym punkcieistniala niewqtpliwie, wszyscy bowiem dotkniElci bylismy, w mniejszymczy wiElkszym stopniu tym, co on nazwal wySm!ienicie " IC h o­rob q n a oM 0 s k a I i". Wi~kszose z nas jednak nie poddawalaI Oczywiscie tylk o z Polski Kr6lestwa Kongresowego.395


SWIADKOWIE HISTORIIsi~ bez walki tej zarazie, szerzqcej si~ wsrod naszego pokolenia,i umiala jej zgubnym wplywom na zycie duszy w pewnej mier zezapobiegae, bqdz je ograniczae; Zeromskiego dusza natomiastw tym czasie n iemal calkowicie oyia niq obj~ta, a on sam jakby lu­,bowal si~ w jej cierpieniach, b~dqcych wynikiem tego stanu rzeczy.Z tego wi~c wzg l ~du mogi si~ czasami czue posrod nas tak, jaksi~ czuje ktos obloznie chory w towarzyst wie osob mniej wi~eejzdrowych. Jakkolwiek bqdz stosunki moje z nOO byly podowczasjak najlepsze, przekonany by!, Ze mu sprzyjam i wspolczuj~ jegoniedomaganiom, ze pr ocz tego ceni~ bardzo jego talent (pisalemo jego pierwszych utworach w 'l'ygodniku lllustrowanym); dosenieufny wzgl~dem ludzi ch ~tnie ze mnq obcowal, a kiedys nawet,gdy si~ mi zwierzyl, iz po kazdym przeczytanym utworze LwaToistoja czuje jakby cos pobudzalo go do tworzenia, - zaproponowalmi, ni stqd n i zowqd, zebysmy wspolnie napisali powiesc,w ktorej by on zajql s i~ "umrzykami" - jak si~ w:yrazil. (Poprzedniorozmawialismy 0 slynnym utworze Toistoja - 8miercIwana ILicza). Propozycji tej, oczywiscie, nie wziq!em na serio,swiadczyla ona jednak w kazdym razie 0 jego zyczliwym dla mnieusposo bieniu. Wiele inny ch dowodow tej zyczliwosci mialem i pozniejod niego. C..)Wskutek zmian - jakie nastqpily w poglqdach Zeromskiego nakierunek mysli politycznej oraz program pracy narodowej, (program stronnictwa narodowo-demokraty cznego zostal ogloszonyw 1897 r.), wyznawany przez Clos i jego przyjaci61, ulegl z czasemi moj do niego stosunek, zakonczony, niestety nawet zerwa,niemlqcznosci towarzyskiej. W przejawach zmian zaehodzqcych w Zeromskim,ktory przechylil s i ~ ku socjalizmowi, na jwi~cej mnie poruszaloi obur za lo to, iz zaezql on nas (stronnictwo nar.-dem. i ruehwszechpolski) uwaZac za cos "podlejszego", ze tak s i~ wyraz~ ­pod wzg l ~dem narodowym, i W ogole przekonaniowym od tychwszystkich, z ktorymi teraz s i~ wiqzal i za najszlachetniejszychw narodzie uznawaJ. Wzglqd na dawne stosunki powstrzymywarmnie dIu go od jawnego wystqpienia przeciw niemu, w koncu jednakmiarka cierpliwosci mojej si ~ przebra!a. W tyro obnizaniu ideioraz ludzi stronnictwa narodowo-demokratycznego Zeromski zawini! gl6wnie tyro, ze uleg! w plywom rozmaitych przedwnikownaszych (socj alistow, socjalizujqcych radykalow, masonskiego i zydowskiegostempla oraz "nieprzejednanych" patriotow w rodzajuSt. Krzeminskiego itp. za czepionych 0 ba rok), jacy sprzymierzylisi~ ze sobq nie przebieraj'!c w srodkach w walce z nami. W pismaehjawnych i tajnych, w powiesciach nawet (p. G. Danilowskiego J a­sk6lka) spraw~ przedstawiono bardzo prosto: "Z naszej strony ­396


WlADYSlAW JABtONOWSKIm6wiono - znajduje si~ prawdziwy patriotyzm, my jestesmy solqziemi, budzicielami, odrodzicielami, rodowod swoj wiedziemy odtych rycerzy, ktorych pasowano krwi,! u najwyzszych oltarzy...Nasz sztandar (»Czerwony sztandar«) roznosi po kraju »belwederskie«echa, a ci, co si~ dokola niego sku pili, Sq jedynymi prawowitymispadkobiercami baroku; ze ich pracy sam Mickiewicz blogoslawi",etc. etc. Calq t~ wlasnq wspanialosc przeciwstawiano naszemufalszywemu patriotyzmowi, przezywajqc nas "lepkim blotern,zatorem kry ozi~blej, 0 ktorq moze si~ rozbic najwyzszy rozp~dserca polskiego" etc...Ze tak dobrq opini~ 0 sobie oraz swoim obozie, 0 przeciwnymzas jak najgorszq mogi miec taki egzaltowany dudek, jak GustawDanilowski i jemu podobni, to mnie ani c1ziwilo, ani zbyt oburzalo;ale ze Zeromski mogl jq podzielac - Zeromski 0 ktorego szlachetnoscibylem wysokiego mniemania, ktory w dodatku z Glosem przezdlu±szy czas pozostawal w bliskich stosunkach, z Wasilewskim si~przyjaznil, a wszystkich nas poznal jako ludzi uczciwych i nieposzlakowanychpod wz g l~dem narodowym - tego zniesc nie moglemi poczulem zal do niego. Uczucie tej nieznosnosci oraz zaluzwi~ k szo ne jeszcze zostalo po ukazaniu si ~ broszury Zeromskiegopt. Slowo 0 Bandosie (...) Ten niegodny talentu Zeromskiegoutwor tak mnie nastroil, ze chwycilem si~ go jako pretekstu, bydac nalezytq odpraw~ nie tylko jego utworowi, lecz w ogole tymnaszym oszczercom, w ktorych towarzystwie i on si~ znalazl. Wewst~pnym artykule Gazety Polskiej, zatytulowanym Podniosli M~zowie- wydrwilem pretensje przeciwnikow naszych do prawal:.wazania samych siebie za sol ziemi oraz za najszczytniejszychi najofiarniejszych patriotow, i w ogole zakwestionowalem ichprzypisywanq sobie wyzszosc moralnq i lepszosc narodowq, z jakqwciqz si~ popisuja" spychaja,c wszystkich innych, rozniqcych si~ odnich przekonaniami, na najnizszy stopien niemal samego czlowieczenstwa.Dowiedzialem si~ wkrotce od wspolnych znajomych, iz artykulmoj doszedl do wiadomosci Zeromskiego i bardzo go dotknC}l. Przekonalemsi~ 0 tym po niejalkim czasie, gdy przy spotkaniu ze mna,po dIuzszym niewidzeniu si~, udawal, ze mnie nie widzi. J uz si~nasze drogi n igdy nie zeszly i przerwane stosunki nie nawiqzalys i ~, chociaz Zeromski zmienil w czasie wielkiej wojny i po me]poglC}dy swoje na nas i kierunek mysli narodowej przez nas reprezentowany,a co wazniejsza rozczarowal si~ do tych, ktorychcnoty rzekome przez czas jakis wysoko podnosil. (Mowia,c nawia- ·sem, zrazil si~ przede wszystkim do legionowej dzialalnosci ­p rzysi~g a itp. - Pitsudskiego i do jego polityki wylqczaja,cej z rachunku,jak sam si~ wyrazil, "braci poznanczykow" i lekcewaza,cejZNAK - 9 397


SWIADKOWIE HISTORIIdost~p do morza. Pilsudski w rozmowie z Zeromskim nazwal naszemorze: "sadzawkCl").Powyzszy, doM: przykry dla mnie, przebieg stosunkow moichz ZeromSkim w ni


wtADYStAW JABLONOWSKIpierwsze proby swego talentu. Jak to juz wspominalem, przynioslmi raz swego Tomka Barana do przejrzenia, a poniewaz to wypadlojakoS na parE: dni przed maim aresztfJowaniean, przylecial natychmiastdo mnie, gdy zostalem zwolnliony, niespoikojny 0 swojrc:kopis. Gdy bylem na wygnaniu w Wierchnie-Uralsku, pisywal domnie i zwierzal siE: ze swoich planow i zamiarow tworczych.W jednym z list ow rozwiodl si~ szeroko 0 tym, iz wychodzi z ciasnychram noweli i pisze powiesc (byla to Komediantka), ktorqzamierza dedykowae redakcji Glosu, gdzie doznal zyczliwego przyj~cia i wysunql siE: na widowniE: iycia literackiego. Pochwalilemzamiar i czekalem na ukazanie siE: w druku pierwszej powiesci naszegopupila. Gdy powrocilem z W.-Uralska, Komediantka juz bylaw rE:kach czytelnik6w, ale nie byia zadedykowana Glosowi jeno...Marianowi Gawalewiczowi, slowem jednemu z tych literatow warsUlIWsikim,jaklimi pogardzal1ismy. Rdbilem z tego powodu wyrzutyReymontowi - usprawiedliwial siE:, iz nie mogi inaczej postqpie,bez protekcji bowiem Gawalewicza mogiby nie znaleze wydawcy.Mial poniekqd slusznose, poniewaz jednak traktowalem tE: spraWE:ze stanowiska "ideowego", a nie, jak sam autor Komediantki,z punktu widzenia wlasnego interesu, post~powanie Reymontauzmalem ~ b. niepqpr,awne, r,zucajqce niekorzystne swiatlo na jegocharakter.Co do tegoz wartosci, jak si£: pozniej okazalo, niebardzo siE: pomylilem.Przekonalismy siE: wkr6tce, iz rzetelnemu talentowi ­a nawet, jak siE: zupe!nie rozwinql, ogromnemu, nie by! rownyczlowiek duchowy. Wsrod naszego grona literackiego, mogl robiewrazenie w swoim rodzaju RZE:dziana Sienkiewiczowskiego, dbalegoprzede wszystkim 0 pomnazanie wlasnych dostatkow materialnych.Okazal pod tym wzglE:dem duzo sprytu i przebieglosci, umia!wyzyskae kazdq dobrq sposobnose, czy to gdy chodzilo 0 mniejszqlub wifilkszq poZyiczkE: pieni~Znq - w tym by! mistrzem! - czytez 0 wyjednanie dla siebie korzystnych warunk6w u wydawcow,kt6rych sam potrafil wystrychnqe na dudkow. Tego wszystkiego ­z dodatkiem chciwosci - nie mozna mu by!o nawet miet': za zle,w poczqtkach jego kariery pisarskiej, w kilkunastoletnim okresie"dorabiania siE:". Ale p6zniej, jak siE: dorobil i jadl "tlusto i smacznie",jak po szcz£:sliwym wypadku kolejowym dostal od koleiW.-Wiedenskiej 40 tysi£:Cy rubli, zosta! "dziedzicem" (kupil majqtekz "palacem"), a w koncu otrzymal nagrodE: Nobla, to ta rZE:­dzianowska za biegliwosc - mocno mogla razic niejednego. "Operacjefinansowe" Reymonta, ze tak siE: wyrazE: - bardzo mi siE: niepodobaly: gniewalo mnie to, iz on wcale nie dba 0 dobrq slawE:wlasnq, oraz tego grona osob (redakcja Glosu), co nim si~ chlubilo399


~WIA D K OWIE HISTORIIjako wybitnie utalentowan~ jednostk~; bolalo mnie, 1Z jegocharakter moralny nie wznosi si~ na t~ wyzyn~ szlachetnosci,na jakiej, pod1ug mego owczesnego wyobrazenia, powinien byl si~utrzymywae pisarz polski. Niewqtpliwie, w mojej drazliwosci nasposoby Reymonta uzupe1niania w1asnych dochodow, by10 niecoprzesady, wskutek czego traktowa1em go nieraz dose bez ceremoniiwobec kolegow i dawa1em mu wyraznie do zrozumienia, ze nawzgl~ dy nasze nie bardzo zasluguje. Ale, poniewaz wiele innychstron jego charakteru moralnego wywo1ywa1o we mnie poczucieniesmaku, dawalem mu si ~ cz~sto we znaki i jawnie okazywalemswoje lekcewazenie. Reymont uwazal czasami za stosowne oburzyesi~ 11a to wszystko, ale bylo to raczej robione pro for m a, nizeliw poczuciu nies1usznie czynionych mu zarzutow, bylo nieszczerei kabotynskie, jak w ogole nieszczerq i kabotynskq byla jego natura.Udawal, iz jest gorqcym wyznaWCq programu narodowej demokraC'ji- ale, W gruncie rzeozy nigdy nim Die byl, czepial si~ nastylko a d nawiqzania stosunkow z Glosem, bo to mu bylo potrzebneczas ja kis, az s i~ odczepil zupelnie i sta1 si~, z kolei, wielbicielemWitosa, jak poprzednio byl wielbieiele m Dmowskiego (ktory, mowi~enawiasem , zawsze strofowal mnie za to, ze nie wier z~w szezerose sympatii Reymonta dla n aszego obozu).Po wypadku kolejowym, jak dlugo eiqgn~la si~ jego sprawao odszkodowanie - udawal silny wstrzqs nerwowy, wypraWlaJqea d ezasu do ezasu, zresztq niezbyt zgrabnie, rozmaite drgania glo­Wq .Drgawki te wszakze ustawa1y, gdy zapominal 0 koniecznosci iehwywoly"vania, i ustaly zupelnie nazajutrz po wygraniu proeesuoraz otr,zymaniu od zaTzqdu kolei duzego· odszkodowania. Ze owrzekomy wstrzqs niewiele zaciqzy1 na jego zdrowiu oraz tale ncie,n ajlepszym dowodem, iz po tej ealej sprawie napisal wkr6tce Chlopow,a wi~e dzielo, w ktorym jego sHy tw6reze u jawnily si~ najpot~znie j i najswietniej.Udawal, kabotynizowal i zmyslal rozmaite historie 0 sobie,o swoim poehodzeniu, 0 zami,arach i asp]r acjaeh. ROl%'odzil sJ~e z~sto przed nami - a smielismy si~ mu w oczy z tego powodu ­iz r 6d sw6j wiedzie od ... wikingow skan dynawskich ; wlasciwenazwisko swoje: Rejment zmienil na Reym onta; a z tym, ze by1wyk walifikowanym ezeladnikiem krawieekim ("okazal frak b. dobrzeuszyty" - jak opiewa akt wyzwolin, znajdujqey si ~ w siedzibieCech u mistrz6w krawieckieh w Warszawie) nie zwierzyl si~przed nikim z brad literackiej i ukrywal przez cale zycie. 0 kolejaehi przygodaeh zycia swego z lat mlodzienczyeh, opowiadal400


WtADYSlAW JABLONOWSKIprawie za kazdym razem inaczej; niekiedy, chc~ c wywolac zywszezainteresowanie obecnych dla swojej osoby i sprawic wrazenie, odgrywaljakqs melodramatyczn~ komedi~, jak w 6wczas, gdy(w 1897 r .) oswiadczyl nam glosem lamiclcym si~ i grobowym, zepostanowil wst~ p'ic do klas·ztoru... Efekt tego "coup de theatre"byl taki, zesmy wszyscy wybuchn~li najszczerszym smiecherni przeszli do porzqdku dziennego, popijajqc dalej spokojnieczarnq kaw~ , w przeswiadczeniu, i:Z t~sk noty Reymon ta do zyciaklasztornego rozwieja, si ~ niebawem z dymem papierosa, jakim goJdos z sqsiad6w natychmiast potraktowal. Jak s i~ okazalo pozniej,z podobnie ascetycznymi zamiarami nosil s i~ Reymont juz w 181f3roku, ale jakos niespieszno mu bylo z ich urzeczywistnieniem.(p. J . Lorentowicza wspomnienia 0 R. w ksiqzce Spoj7'zenie w stecz).(...)Kiedys, powrociwszy z Paryza (od 1896 r. do 1900 bywal tamc z~sto i bawil dlugo), poniewaz cos si~ zgadalo 0 panujqcych tamprqdach literackich, zaczql przed nami rozwodzic si~ 0 nichi oswiadczyl, iz przywiozl ze sobq swieze wydanie utworow Baudelaire'ai Mallarme'go, w ktorych nade wszystko si ~ lubuje.Otrzymal nalezy t~ odpra w~ za t~ niefortunnq blag~, wiedzielismybowiem dobrze, ze Reymont, po paru latach pobytu nad Sekwanq,nie n allczyl si ~ nawet czytac po francusku, jakze wi~c mogl s i ~rozkoszowac tak trudnymi autorami jak dwaj wyzej wspomniani!A jak si ~ bawiono jego mO\Vq francuskct (mowil np. "rune cafe","couton" zamiast "couteau" itp.) niech swiadczy anegdota, ulozonaprzez "przyjaciol" paryskich na jego in te ncj~ . W Paryzu, jak wiadomo,gdy si~ powracalo do domu po zam kn i~ciu "bramy", mowilosi~ przechodzqc obok "lozy" dozorcy - "cordon s'il vo us plait".Reymont wi~c, wyobraziwszy sobie, ze chcqc wywolac czynnoseotwierania wszelkiej innej rzeczy trzeba powiedziec - "cordons'il vous plait", mial pewnego razu 2lV"rocic s i~ z tym do Slk'lepikarki,po kupieniu u niej ... pudelka sardynek. Tak uzywanosobie na jego znajomosci j~zyk a francuskiego. Do tego dawal Reymontsposobnosc z wielu innych powodow, byl bowiem czlowiekiembez zadnego wyksztalcenia. (Nauk~ swojq zakonczyl na trzeciejklasie Warszawskiej Szkol:y Niedzielno-Rzemieslniczej).Ale ten nieuk, ten ignorant bez kultury intelektualnej, z ktoregosmysiG wysmiewaIi or az cz~sto na sztych wysuwali - i tub ij~ s i~ sam w piersi - posiadal zdumiewajqcq i wi~k szq od naswszystkich wiedzt::, mianowicie ogromn ~ w ied z~ zycia, nie tylko jakonieprzebranej ilosci i rozmaitosci poszczegolnych zjawisk, Ieczi jako organicznej calosci.Wchlanial je bezwiednie wszystkimi zmyslami, calym sobq, jaIcg'lbika wodt::, a w tym nie staly mru ITa drodze zadne idee kierow­401


SWIADKOWIE HISTORIInicze, zadne idealy, doktryny i uprzedzenia, slowem to wszystkoco ludziom znieksztalca zycie, falszuje i zmniejsza w iedz~ 0 nim.To, -co zwykli smiertelnicy dowiadujq si~ 0 zyciu, 0 swiecie i sprawachludzkich, ze stosow ksiqzek, Reymont posiadl bez ich pomocy,jakiby przyszedl z tyrrn na swiat. Ten jegQ fenomenalny dar poznawczy- wyczucie, intuicja, czy jak kto chce nazwae to inaczej- ujawnia si~ juz w niezwykly sposob w pierwszych jegoutworach, a w ostatnich, jak Chlopi staje si~ przedmiotem nieustannegopodziwu. W Pielgrzymce do Jasnej Gory - jest Reymontprzenikliwym, subtelnym psychologiem pewnej zbiorowosci1ud~iej, opanolWanej wspolnym uczuciem 2, w Komendiantcei w Fermentach, staje si~ psychologiem zboczeii profesjonalnychoraz dusz pog'rq:Zom.ych w nieuleczalnym maniad wie, a1lbo op~;tanychjakqs wylqcznq nami~tnosciq; w Ziemi Obiecanej - jest socjologiem,umiej~tnie rozplqtujqcym splot sil i czynnikow poruszajqcychwielkim organizmem przemyslowo-handlowym, b~dq ­cych jego duszq, wreszcie, nastroiwszy si~ w Chlopach na ton epickinie tylko roztacza przed nami nieprzebranq, roznolitq wiedz~ bytuxbiorowego spoiocznosci wiejsikiej, lecz daje zarazem wyczue,jak moze nikt u nas przed nim, ogromnq po 'ez j~ oraz pot~g~ niezmozonqtkwiqcych w nim zywiolow.Ten najmniej ksiqZkowy pisarz, porus'zajq'c zagadnienia z dziedzinypsychologicznej i spolecznej, nie rozmijal si~ z ksiqzkowqwiedzq, a jezeli czasami si~ rozminie to wskutek tego, iz zachcialosi ~ mu popisac wqtpliwq ·erudycjq. (Czytal moze, alba slyszal 0 Herze"bialoramiennej", stqd tez najpewniej w jednym z pomniejszychu1lworow Reyrrnonta zna.jduje si~ ... Izys "bialoramienna"!).Niemniej zadziwiajqcym w jego tworczosci bylo ito, ze gdy chodzinp. 0 jej sprawnosc kompozycyjnq, w og01e 0 technik~ powiesciopisarskq,to jest juz ana od poczqtku tak wyrobiona, jak u nikogoz jego wielkich poprzednikow (Sienkiewicza, Prusa, a zwlaszczaOrzeszkowej) w pierwszych fazach ich twor,czoSc.i.Podziwialismy to wszystko w utworach Reymonta i bylismy dlaniego, jako pisarza, z szczerym, serdecznyrrn uznaniem. Pisaiemo n im c z ~sto, nie skqpiqc mu pochwal i wysoko podnoszqc bogactwojego zasobow tworczych oraz zywotnosc talentu. Dziwilo got o - i wyznawal przed kolegami, iz trudno mu pojqC, dlaczegoktos, co jak ja, niezbyt zyczliwie odzywa si~ 0 nim jako 0 czlo­~ek u, jednoczesnie mowi i pisze 0 pisarzu z nieklamanq zyczliwosciq?W tego rodzaju nie pojmowaniu rzeczy dose pr'ostej z dziedziny kultury duchowej, wyrazil si~ prymitywizm natury Reymonta,sklonnej raczej do przenoszenia niech~ci do czIowieka i na jego402• Budzilo to podziw nawe t w takim molu ksiljzkowym. jak Ludwik Krzywicki.


wUtOVStAW JABLONOWSKIdzielo, na wszystko, CO nim jest. Jednakze, jak umial, tak mi wyrazalSWq wdzi~znosc, a na ofiarowanym egzemplarzu Chlop6VJnapisal: "najszczerszemu z krytykow"... Ale uczuciem wdzi~cznosciniezbyt S!i~ kr~POiWal. "Medyceuszom" 16dzk:im - zwlaszcza Zydam,ktorzy go przez kilka miesi~cy "nosili na r~kach", gdy bawilwsrod nich w czasie pisania Ziemi Obiecanej odwdzi~czyl si~ zjadliwieodslaniajqc w powiesci calq ich parweniuszowskq kultur~,geniusz szwindlowski oraz zbydl~cenie obyczajowe."Amatorem" i lowcq dusz ooobliwych ze sfery "inteligenckiej"swego pokolenia, jak Zeromski, Reymont nie by!. W sumienialudzkie, jak tamten, nie bardzo si~ zagl~bial, w kazdym razie niepociqgal ich do odpowioozia'lillood za :z;boczeIllia z prawej drogi,i nie zasmucal si~ na smierc, gdy gubily si~ na bezdrozach.Nie W odczuwaniu psychiki jednostkowej celowal, lecz w zbiorowej,wywodzq·cej si~ z trwalych, odwiecznych mocy oraz instynktown aszego plemienia. Z dziel zatem Reymonta powialo tq niezaprzeczonqmOCq na ogol czytelnik6w, podczas gdy Zeromskiwciqz "psul sm~t kiem i cedzil zal w kamraty", i dopiero na schylkuswojej tw6rczosci owionql ich krzepiqcym Wiatrem od Morza,a w takich utworach jak - Nawracanie Judasza i Charitas - zapragnqldla Polski prawdziwie pozytywnego czynu, w og6le zwi~kszeniadobra jako przeciwwagi zla.A kiedy tak Zeromski udr~czal si~ dolq tych ze swego pokolerua,co w trudzie o£iarmym boryikali si~ z twardym losem gdZliespo rozmaitych "Obrzydlowkach" prowincjonalnych; kiedy Reymont- w pierwszych powiesciach - dawal folg~ m~tnym aspiracjomoraz pragnieniom uzycia swoich bohaterow, i dale ko mujcszcze bylo do gromady wsi Lipce: w tym samym czasie, wlasniew owych "Obrzydl6wkach", osiadalo umyslnie sporo przedstawidelimlodej inteligencji narodowej po to, by w tych zaniedbanychzakqtkach kraju budzic z uspienia oboj~tnych, podqgac wlasnymprzykladem do czynu obywatelskiego i niesc - juz bez przenosnipoetyckiej - przed narodem "oswiaty kaganiec". To teztam, gdzie osiadali i stali wytrwale czu}nie na swoich placowkachci mlodzi dzialacze, co przeszli przez "Zwiqzek Mlodziezy Polskiej"i nalezeli do Ligi Narodowej, - tam - w tych wszelkich"Obrzydlowkach", a i w Lipcach rozmaitych - zakwitlo dokolazy€ie narodowe, budzHa si~ ochota do pracy zbiorowej, tworzylysi ~ organizacje spoleczne i polityczne, powstawaly tajne kolaoswiaty ludowej,zaklada'ly si ~ instytucje uzytecznosci publicznej.Wladyslaw Jablonowski403


JEDENASTA WIECZOREM ... PAWEt JEWDOKIMOWo MODLITWIE*STAN MODLlTWY"M6dlcie si~ bez ustanku" (1 Tes 5, 17) - wzywa z n aciskiemsw. Pawel: modlitwa jest zarazem i r6dlem naszego zycia i tym, conadaje mu k sztalt. "...gdy chcesz s i~ modlic, wejdz do izdebk i sweji zamknqwszy drzwi m6dI si ~ do Ojca twego, kt6ry obecny jestw ukryciu" (Mt 6, 6) - to znaczy wejdz w siebie i stw6rz tam,w swym wn ~t rz u, sanktuariu m ; miejscem ukrytym jest serce ludzkie.Zycie modlitwy, jego nasilenie, g l~bi a i rytm to miara naszegoduchowego zdrowia. Dz i~ k i nim odslania si~ nam nasz stani istota,"Nad ranem, gdy jeszcze bylo ciemno, Jezus wstal, wyszedl i udalsi~ na miejsce pustynne, i tam si~ modlil" (Mk 1, 35). U ascet6wpustynia st~ je si ~ r zeczq wewn~ trznq , oznacza kon cen tra c j~ duchaskupionego w milczeniu. P r awdzIwa modlitwa iyje, byJt nawiedwnyjest tajemnicq na tej wlasnie plaszczyznie - umi e j ~tnos ci przej­• Fragment kSi'lzkj: Les dges de La vie spirituelLe. Des Peres du desert d nosj ou r s. Desclee de Brouwer, P aris (1964).P AWEt. J E WDOKIMOW jeden z najbardziej znanych teologow prawosla w­nych, czlowiek modlit w y i gl~b oki znaw ca 5ztuki, zwlaszcza m a larstwa ik onowego,urodzil s i~ 2 sierpnia 1901, zmarl 16 wrzesnia 1970. Byl p rofesorem P rawoslawnegol nstytutu T eologicznego sw . Sergiusza w Paryzu, gorliwym rzecznikiemekumenizmu i przyjacielem wsp olnoty T aize. <strong>Znak</strong> i inne miesillcznik i polskiezamieszczaly wielokrotnie rozne fragmenty prac J ewdokimowa, w r . 1964uka zal sill t e z przeklad p olsk i pomnikowego dziela Prawos!awte (Warszawa,lnst. Wydawniczy Pax, Hu m. kS. Jerzy Klinge,r ).404


PAWEl JEWDOKIMOWSCla w milczenie. Claudel mowi, ze Slowo jest przybranym synemmilczeni,a, bo t.w. Jozef pojalwia S1i~ na kartach Ewangelii i schodziz nich nie wypowiedziawszy ani jednego zdania. Aby uslyszec glosSlowa, trzeba umiec sluchac jego milczenia - tego nauczyc si ~przede wszystkim. Doswiadczenie Mistrzow bezwzgl~dnie 0 tymswiadczy: ten, kto ollie potrafi znalezc w swym zyciu miejsca naskupienie i mi1czenie, ten nie osiqgnie wyzszego rozwoju i nie b~dziemogl modlic si~ wsrod ulicznego rozgwaru. Dopiero wyzszyrozwoj zycia wewn~trz nego pozwala, by c z ~ sc naszej egzystencjipogrqzona byla w tym, co teraz, w tej chwili, wydaje si~ wazne,w troskach i rozproszeniach, a jednoczesnie inna cz ~s c nas samychprzyglqdala si~ temu wszystkiemu ze zdziwieniem i wspolczuciem.Jak twierdzi Szekspir, aniolowie zasmiewajq s i ~ z ludzkiego zabiegania...Jak zmqcona woda oczyszczamy s i~ w ciszy, dz i ~ki ktorej powstajedystans nie zb~dny dla zrozumienia siebie samego.Skupienie otwiera dusz~ ku temu, co przychodzi z wysoka, a takzeku drugiemu czlowiekowi. <strong>Znak</strong>omicie ujmuje to sw. Serafin:w stawianiu alternatywy "zycie kontemplacyjne czy zycie czynne"jest cos sztucznego. Pytanie nie na tym polega; rzeczq istotnq jestnasze serce - jego rozmiary. Czy jest one owym bezmiernymskarbcem, 0 }{.torym mowi Or ygenes, skarbcem zdolnyrn pomiescicBoga i wszystkich ludzi? Jesli tak, to sw. Serafin sluszrue r adzi:"zdobqdz pokoj wewn~trz n y a ogromne mnostwo ludzi znajdziew tobie ratunek".Istniejq w swiecie rzeczywistosci same w sobie, jak na przyldadKr6lestwo, takze ich materialne symbole - "Krolestwo niebieskiepodobne jest..." - i wreszcie i:ch idee, teorie, ktore zawsze Sq pewnymzubozeniem. To dlatego poezja jest zawsze blizsza prawdy nizproza, a jeszcze blizszq jej jest modlitwa. Lao-Tse mawial, "ze gdybymial wladz~ absolutnq, przede wszystkim przywr6cilby slowomich pi-erwotny sens poetycki. W epoce inflancji mowy, p og l ~bi a ­jqcej z!q samotnosc, tylko czlowiek pelen modlitewn"ego pokojumoze jeszcze przemowic do innych, ukazac im slowo posiadajqceobIicze, spojrzenie, ktore jest obecnosciq. Jego milczenie b ~dziewymowne tam, gdzie juz nie dociera kazanie: tajemnica czlowiekamodlitwy kieruje uwag ~ ku objawieniu, ktore w nim staje s i~ bliskie,dost~pn e . Kiedy zabiera glos ten, kto zna milczenie, slowaz latwosciq odzyskujq dziewiczq swiezosc. Jego odpowiedz n a pytaniadotyczqce zycia i smierci brzmi jak amen wplecione w nieustannqmo dlitw~ .Sw;i~ta Teresa mowila "modlic si~ to przeSitawac po przyjad elskuz Bogiem". Wedlug Ewangelii Janowej "przyjaciel oblubienca stoiprzy nim i slucha go" (3, 29). Otoz istotq stanu modlitwy jest wIas­405


PAWEl JEWDOKIMOVJnie owe "stae przy Nim", dosluchiwanie si~ obecnosci drugiej 080­by, obecIl!oSc:i Chrystusa, a takiZe OIbecnQSci spo1Jk.anego czlowieka ,poprzez kt6rego Chrystus dOl mnie si~ zwraca. Glos ChTystusa dobiegadOl mnie poprzez wszystkie glQsy ludzkie. Ma On nie jednQQblicze - pielgrzyma z Emmaus, ogrodnika ,rozmawiajqcegQ z Magdalenq,mego sqsiada z tej samej ulicy. Bog wcielil si~ po to, abyczlowiek mogl kontemplowae Jego Qblicze poprzez wszystkie ludzkietwarze. Doskonala modlitwa szuka obecnosci Chrystusa i rozpozna1jejq w ka!Zdym lud7Jkim istniieniu. Jedynym wyobraiZeniemChrystusa jest i·kQna. lecz ikon jest niezliczenie wiele - to znaczy,ze kazda twarz ludzka jest takze ikonq Chrystusa. Postawamodlitewna pozwala to odkrye.STOPNIE MODLlTWYU swych poczqtk6w, modlitwa jest niespokojnie czynna, a miIczeniezarnienia si~ w wewn~trzne gadulstwo. Jak m6wil Peguy:nie nalezy mQdlqc si~ nasladowae g~si oczekujqcych napelnieniakoryta. Kierujq·c si~ uczuciem, czlowiek w mysli przerzuca calqzawartose swej psychiki. Aby nie doszlo dOl zm~czenia i zniech~ceniatym mQnQlogiem, Mistrzowie radzq wypelniae czas modlitwyrecytacjq psalm6w i czytaniem.Swi~ty Jan Klimak pot~pia wielQmowstwQ: "Niech slowa waszychmQdIitw nie b~dq wyszukane. Ilez razy tak bywa, ze Ojciecdaje si~ zmi~kczye prostym i monotonnym naleganiem dzieci. Niewdawajcie si~ w dlugie dyskursy, aby nie rozpraszae ducha poszukiwani'emsl6w. JednQ sloWQ celnika poruszylQ milosierdzie Boze,jedno slo:wo peIne wiary oca'l~IQ tQtra. Wielosfowie i gad.u1s1Jwow mQdlitwie napelnia ducha obrazarni i rozprasza go, podczas gdycz~sto jedno slowo przynosi skupienie" (Drabina, stopien 28)."Nie musimy uzywae wielu sl6w, wystarczy miee r~e wzniesio ··ne" - mawial sw. Makary. W XX rozdziale swej reguly sw. Benedykttwierdzi: "To nie obfitose sl6w sprawi, ze b~dziemy wysluchani,lecz wylewa nie fez".Modlitwa Panska jest bardzo krotka. Pustelnik z gory Athos rozpoczynaljq 0 zachodzie slonca, a konczy! slowem Amen, witajqcjutrzenk~ . Nie chodzi tu 0 dyskurs, 0 rozwazanie, lecz 0 to, byw petni wzyc si~ w kazdy z rozlicznych swiat6w, jakie przed naszyrnioczami stawiajq. poszczegolne slowa tej modlitwy. MocarzedulCh:a zadoowalaihl si~ wY'PowJedzeniem samegQ Imienia Jezu:s, leczw Nim kontemplQwali cale KroIestwQ.Gdy czlowiek pojmie t~ lekcj~, stara si~ tez poprawie SWq posta w~ , uzgodnie jq z tym, czym ma bye liturgia, w duchu prooby:.,uczyn z mojej modIitwy sakrament Twojej Obecnosci". Czlowiek406


PAWEt JEWDOKIMOWnasluchuje przy tym glosu Boga: "Powinnismy modlie si~, az DuchSwi ~ty zstllpi na nas..., kiedy zas nas odwiedzi, trzeba przestae si~modlie" - radzisw. Serafin.•Trudnosci czlowieka wspolczesnego wynikajll z oderwania inte­Jigencji od serca, z oddzielenia poznania od Slldow 0 wartosci. Staratradycja poleca: "rankiem z16z twoje rozumienie w sercu i przezdzien caly przestawaj z Bogiem". A wi~ scalaj wszystkie rozproszoneelementy twej egzystencji, staraj si~ odzyskae integralnoseduchoWll. Stara modlitwa zawiera prosb~ "Milo8


PAWEt JEWDOKIMOWceniu, az po mo dlitw~wstawiennictwa.kaplaii.skq, kt6ra jest liturgiq powszechnegoW Kazaniu na G6rze Pan uczy modlitwy autentycznej. Uczniowie prOSZq: "naucz n as modlie si~", i Chrystus da j'e im "Ojczenasz".Kazda modlitwa przybiera jednq z trzech form - jest prosbq,ofiaro waniem, chwalq: wszystko to znajdujemy w Modlitwie Paii.­skiej. "Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj... odpuSe namnasze winy... wyb aw ode zlego" - a potem "bqdz wola T woja,jako w niebie tak i na ziemi... przyjdz K r6lestwo Twoje": to znaezyprzyjmij w tym celu ofiar~ naszego zycia, a takze n aSZq gotowo'sewybaczenia tyro, co nas "krzywdziLi, uczyii. nas swiadikamii slugami Twoimi. I wreszcie - "swi~e si~ imi~ Twoje... bo T wojejest K r6lestwo, p ot~ga i chwala".Sw. BazyIi w swych Konstytucjaeh Mniszych radzi: "zacznij odpokornego stwierdzenia - jestem grzesznikiem i dz i~ k uj~ Ci Panie, iz mnie cier pliwie znosisz ... potem pros 0 Krolestwo Boze, a n a­s t ~pne 0 inne godne rzeczy i nie ustawaj, az je ot rzym asz".Wszysjjk'ie trrzy f ormy modlitwy m OZlna od,ll'a.leze w r espoI1Sor iachlitanii liturgicznych. W slawnej. historii garbarza, ktory uczyl pokorysw. Antoniego mamy je rowniez wszystkie. Idqc za n imiw swej mo dlitw ie, ow robotnik dochodzi do stanu modlitwy, w ktorymus wi~co ne Sq wszystkie chwile dnia, choe br ak osobnego czasuna m o d litw~. Rano czlowiek ten wraz ze wszystkimi mieszkaii.camiAleksandr ii stawial si~ przed oblkzem Bozym mowiqc: "ZmHuj si~n a d nami gr zeszny mi". We dnie, podczas pracy, dusza jego ustawicznie przezywala kazdy wysilek jako dar dla Boga: "Dla Ciebie,Pan ie... " Wieczorem, szcz~sl iwy iz Bog go przy zyciu zachow al, wolaldo niego: "Chwala Tobie".Zydzi mieIi Pra. wo wyryte w ser cach, zawsze obecne przed oczami,wypisane na dloniach. C::lle zycie weWn~t rz ne bylo ukszta1iowan e przez Prawo, wzrok rozpoznawal je w zyciu wszechSwiata,jako dzielo Bozej Mqdrosci. To sarno Prawo rna bye takze r ealizowaneprzez ludzi, w ich codziennym post~powani u . W modlitwiem amy ten sam uniwersalizm. Wszystko jest przez niq u s wi~ conei blogoslawion e, wszystko staje si~ jednq z jej for m . Zgodnie z modlitewl1qkoncepcj!! zycia najskrom niejsze czynnosci robotnikai dziela geniusza Sq takq samq ofiarq przed obliczem Bozym, taksarno podejmowane s!! jako zadania powierzone przez Ojca.Na tym polega decydujqce dla zycia duchowego przejscie od wpatrzeniaw Jezusa, do Jezusa obecnego w sercu, zgodnie z tradycjllhezychastyczn!! "modIitwy Jezusowe j".408


PAWEl JEWDOKIMOWMODLITWA JEZUSOWA Modlitwa zwana "Jezusowq" lub "modlitwq serca" rozwija si~ naSynaju i na gorze Athos. Wiqze si ~ z imionami swi~tego Makarego,Dia doka z Fotycei, Jana Klimaka, swiE)tego Symeona i innych mistrzowzycia wewn~trznego . Poczqtek jej lezy w biblijnej koncepcjiImienia. Wedlug Pisma Swi~tego Imi~ Boze jest jednym z atrybut6wBoga, miejscem Teofanii, Obecnosci. Szczeg6lnie zas wezwanielmienia Jezus sprawia, iz laska Jego Wcielenia dociera do wszystkkh,kazdy czlmviek moze jq przyjqc, kazdy moze miee Panaw swym sercu.Pot~ga obecnosci Bozej w Bozym lmieniu objawia si~ samaprzez si~ jako sila: "Oto ja posylam aniola przed tobq... Nie sprzeci,wiajffi~ mu... bo Imi~ Moje jest w n


PAWEl JEWDOKIMOWczlowiek jest uchrystusowiony. W swietle tej modlitwy moznaIepiej zrozumiee slowa sw. Pawla: "Zyj~ juz nie ja, zyje we mnieChrystus".Dzis wielu wierzqcych r6znych wyznan znajduje skutecznq pomocw tej praktyce, w istocie bibIijnej, praktyce, kt6ra jest tezuprzywilejowanym terenem ekumenicznej jednosci i spotkaniaw Imieniu Jezusa. "Sq silni podobni do swi~tego Michala, Iecz namslabym pozostaje tylko uciekac si~ do Imienia Jezus", wyznajesw. Barsanuf. Swi~ty Jak Klimak dodaje: "Uderz twego przeciwnikaImieniem Jezus, nie rna mocniejszej brorri na niebie ani naziemi" (Drabina, szczebel 20).Wzywanie lmienia Jezus mozllwe jest dla kaZdego czlolWieka,we wszelkich Zyciowych okolicznosciach. Imi~ to, jak piecz~c Boza,spoczywa na kazdej rzeczy, caly swiat czyni Bozym mieszkaniem.Poprzez ten rodzaj modlitwy czlowiek wrasta w calq bezcennqtradycj~ hezychastycznq, poddaje si~ prqdowi uksztaltowanemuprzez tysiqc1ecia doswiadczen najwi~kszych mistrz6w duchowych.Dzi~ki temu staje si~ "czlowiekiem-drzewem", "czlowiekiem-zr6dlem",czujnym swiadkiem zjednoczonym z calosciq:"M6dIde si~ za tych, co nie umiejq si~ modlie, i za tych, comodlie si~ me chcq, a przede wszystkim za tych, co nigdy s i~ niem odl!i.li". To we2lWanie rumuiiskiego patdarchy JlUSt)'lnioana z roku1953 leZy wlasnie na pfasL'JOzyZmie mod%tJwy JezlUiS'Owej.Pawef Jewdokimowtlum. H.B.


ZESPOt . , HANNA MALEWSKA, STEFAN SWIE1AWSKI, STANI·SLAW STOMMA, JERZV TUROWICZ, STEFAN WILKA·NOWICZ, JACEK WO%NIAKOWSKI, HALINA BORT·NOWSKA, STANISLAW GRYGIEL, MAREK SKWAR·NICKI, BOHDAN CYWINSKIREDAKCJA • BOHDAN CYWINSKI (redaktor naczelny), HALINABORTNOWSKA (sekretarz redakcji), STANISLAWGRYGIEL, FRANCISZEK BLAJDAadres redakcjl • Krakow, Sienna 5, I p., tel. 271-84 adresadmlnistracjl • Krakow, Wislna 12, I p., tel. 501-62prenumerata • bajowa: kwartalnie II 45.-; polrocInie II 90.-; roanieII 180,- Wplaty na konta Administracji "<strong>Znak</strong>u"Krakow, WiSlna 12 PKO nr 4·14·831 lub "Ruch". Kra·kow. AI. Pokoju 5. PKO nr 4-6-m albo przel urz~dypocztowe i listonoszy.zagraniczna: kwartalnie II 63.-; polracznie II 126.-:rocznie zl 252.- Prenumerata przel wplaty na kontoBKWZ "Ruch" Warslawa. ul. Wronia 23. PKO nr1-6-100024Eglemplarze archiwalne "<strong>Znak</strong>u" nabywac moinaw Administracji mie5i~cInika "<strong>Znak</strong>", Krakow, ul.Wislna 12 oraz w nast~pujqcych ksi~garniach: Kato·wice: Ksi~garnia sw. lacka. ul. 3 Maja 18; Krakow:Ksi~garn i a Krakowska. ul. Sw. Krzyia 13; Poznan:Ksi~garnia sw. Wojciecha. PI. Wolnosci 1; Warszawa:Ksi~garnia sw. Wojciecha. ul. Freta 48; Wroc/aw:Ksi~garnia Archidiecezjalna. ul. Katedralna 6.Drukarnia Wydawnicza. Krakow. ul. Wadowicka 8. Naklad7000+350+100 egz. Ark. druk. 10. Papier druk. mat. kl. VCena zeszytu II 15.- 86X l22!70.z-a

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!