jak powiedział: „Ruszaj się! Leć, prędzej!” Przeklinał wciąż. Maszynista spuścił się podrabinie i poleciał, jęcząc przy tym boleśnie…<strong>Jim</strong> mówił powoli; przypominał sobie wszystkie szczegóły szybko i z nadzwyczajnądokładnością; mógłby jak echo powtórzyć jęki maszynisty dla lepszego objaśnieniawszystkiego tym ludziom domagającym się faktów. Po pierwszych chwilach buntuzrozumiał, że tylko drobiazgowe świadectwo wydobędzie na wierzch rzeczywistąokropność całej tej sprawy. Fakty, których ci ludzie tak gwałtownie się domagają, byływidoczne, zrozumiałe dla zmysłów, zajmowały swoje miejsce w przestrzeni i czasie,wydarzyły się na parowcu ważącym tysiąc czterysta ton w ciągu dwudziestu siedmiuminut podczas warty; tworzyły całość mającą zarysy, swój wyraz, skomplikowany wygląd,który można zapamiętać oczami, a oprócz tego było coś niewidzialnego, jakiśkierowniczy duch zatracenia zamieszkiwał tam jak złośliwa dusza we wstrętnym ciele.Koniecznie chciał to wyjaśnić. To nie była zwykła sprawa, wszystko w niej miałoniezmierną doniosłość, ale na szczęście pamiętał wszystko doskonale. Chciał wypowiedziećwszystko ze względu na miłość prawdy, a może także i dla własnego dobra;i gdy mówił z rozmysłem, umysł jego krążył i krążył wokoło grupy faktów, które zbiłysię, ogarniając go całego, aby go odciąć od reszty ludzi; był istotą jakby uwięzionąw ogrodzeniu o wysokich palach, rzucającą się to tu, to tam, szukającą słabszegomiejsca, jakiejś szczeliny, otworu, by móc się wyśliznąć i uciec. Ta nadzwyczajnaczynność umysłowa sprawiała, że chwilami wahał się w swych odpowiedziach…— Kapitan przebiegał pomost nieustannie; wydawał się dość spokojny, tylkopotknął się kilkakrotnie; raz, chcąc mu coś powiedzieć, stanąłem naprzeciw niego,wpadł na mnie, jak gdyby był zupełnie ślepy. Nie dał mi żadnej określonej odpowiedzina moje sprawozdanie. Mruczał do siebie; pochwyciłem parę słów, brzmiących cośjak: „przeklęta para”! „piekielna para”! Myślałem…„To do rzeczy nie należy” — rzucenie tego ostrego zdania przerwało jego mowęjakby bolesnym ciosem i poczuł się bardzo zniechęcony i zmęczony. Już, już dochodziłdo tego, a teraz, brutalnie zmuszony do zamilknięcia, musi odpowiadać tak lub nie.Odpowiedział uczciwie krótkim: „Tak, zrobiłem to” i, piękny na twarzy, potężniezbudowany, z młodością i blaskiem w oczach, trzymał się prosto i pewnie, gdy duszawiła się w nim. Musiał odpowiedzieć jeszcze na jedno pytanie, tak niby ścisłe, a takbezużyteczne — i znów czekał. W ustach miał taką suchość, jak gdyby jadł pył, goryczi słoność, jak po wypiciu wody morskiej. Otarł wilgotne czoło, przesunął język pospalonych wargach, zimny dreszcz przeszedł mu po plecach. Gruby urzędnik spuściłpowieki i bębnił bez hałasu, obojętny, ponury; oczy drugiego, ponad ogorzałymi,złożonymi palcami, zdawały się jaśnieć dobrocią; sędzia pochylił się naprzód; jegoblada twarz znalazła się w pobliżu kwiatów, potem pochylając się na ramię fotela,wsparł głowę na dłoni. Wiatr z wentylatorów muskał głowy, spadał na tuziemcówo ciemnych twarzach, na Europejczyków, siedzących w mundurach tak obcisłych, żezdawały się przylegać jak skóra; służba sądowa w opiętych, długich, białych surdutachuwijała się wzdłuż murów, biegając nagimi stopami tak cicho, jak gdyby nie byli toludzie, lecz cienie. Czerwone pasy i czerwone turbany dodawały im malowniczości.Oczy <strong>Jim</strong>a, błąkające się po sali w chwilach milczenia, spoczęły na białym człowiekusiedzącym z dala od innych, z twarzą chmurną, zmęczoną, ale oczami spokojnymi,patrzącymi prosto, ciekawie i jasno. <strong>Jim</strong> znów dał odpowiedź i miał ochotę krzyknąć:„Ale po cóż to? Po co?!…” Tupał z lekka nogą, zagryzł wargi i spojrzał w dal.Spotkał się ze wzrokiem białego człowieka. Zwrócone na niego spojrzenie nie miałotego hipnotycznego wyrazu, co inne. Był to akt inteligentnej woli. <strong>Jim</strong> zapomniał siętak dalece między dwoma pytaniami, iż znalazł czas na myśl. „Ten człowiek — myślał— patrzy na mnie, jak gdyby widział kogoś czy coś za moimi plecami”. Musiał tegoPrawda, Pamięć,Więzienie, SłowoCiało, Duch, DuszaCiało, DuszaWzrokSE A 14
człowieka gdzieś widzieć — może na ulicy. Pewny jest, że nigdy z nim nie rozmawiał.Od wielu, wielu dni nie rozmawiał z nikim, milczał, prowadząc długie rozmowy z sobąsamym jak więzień zamknięty w celi lub rozbitek w puszczy. Teraz odpowiadał napytania niemające żadnego znaczenia, chociaż stawiane w pewnym celu, ale wątpił,czy kiedykolwiek będzie znów rozmawiać. Dźwięk jego własnych zeznań potwierdzałz góry powzięte mniemanie, że mowa już mu nie jest więcej potrzebna. Ten człowiektam zdawał się rozumieć jego beznadziejne położenie. <strong>Jim</strong> spojrzał na niego, późniejodwrócił się energicznie, jak gdyby żegnał się z nim ostatecznie.Później nieraz, w rozmaitych stronach świata będąc, Marlow chętnie wspominał<strong>Jim</strong>a.Może to było po obiedzie, na werandzie udrapowanej nieruchomą zielonością,ozdobionej kwiatami, w głębokim zmroku upstrzonym błyszczącymi końcami cygar.Wydłużone trzcinowe fotele były wszystkie zajęte. Tu i ówdzie błysnęło nagle czerwoneświatełko, roztaczając blask na palce ociężałej ręki, na część spokojnej twarzy lubzapalało iskierkę w myślących oczach, ocienionych cząstką gładkiego czoła; z pierwszymwypowiedzianym słowem ciało Marlowa wyciągnęło się w fotelu i pozostałozupełnie nieruchome, jak gdyby duch jego cofnął się w czasy minione i przemawiałstamtąd przez jego usta.IAł — Ach, tak, byłem obecny przy tym badaniu — rzekł — i do tej pory nie przestałemsię dziwić, po co tam poszedłem. Skłonny jestem wierzyć, że każdy z nas ma aniołastróża, jeżeli zgodzicie się z tym, że każdy z nas ma również swego złego ducha. Chcę,byście to przyznali, gdyż nie mam ochoty wyróżniać się od innych, a wiem, że goposiadam — złego ducha, chcę powiedzieć. Nie widziałem go, rozumie się, ale mamna to dowody. Siedział on sobie we mnie, a będąc złośliwej natury, pchnął mnie, bymwmieszał się w tego rodzaju sprawę. W jaką sprawę? — pytacie. — No, w to badanie,w to śledztwo, gdzie niespodziewanym, szatańskim sposobem spotkałem ludzinajrozmaiciej skalanych, którzy na mój widok rozpuścili swe języki, by mi czynić swepiekielne zwierzenia, jak gdybym nie mógł sam sobie czynić zwierzeń, jak gdybym— na Boga! — nie posiadał dość wiadomości o sobie, dręczących duszę moją dokońca życia. A chciałbym wiedzieć, co zrobiłem, by na taką łaskę zasłużyć. Oświadczam,że mam tyle samo własnych spraw na głowie, co i każdy człowiek, a pamięćmam tak samo dobrą, jak przeciętny pielgrzym na tym świecie; widzicie więc, że niejestem wyjątkowym naczyniem do zbierania zwierzeń ludzkich. Więc po cóż mammówić? Chyba dla zabicia czasu po obiedzie. Karolu, kochany chłopcze, obiad twójbył wyjątkowo doskonały i w rezultacie ci oto ludzie uważają spokojnego robra⁷ zacoś męczącego, wymagającego wysiłku. Pogrążyli się w twych wygodnych fotelachi myślą sobie: „nie chce nam się ruszać, niech Marlow opowiada.”Opowiadać! Niech i tak będzie. Łatwo opowiadać o panu <strong>Jim</strong>ie po dobrej uczcie,z pudełkiem przyzwoitych cygar pod ręką, w chłodny, gwiaździsty wieczór, mogącysprawić, że najlepszy z nas zapomni, że jesteśmy tu po to tylko, by cierpieć i drążyćswą drogę w wędrówce poprzez światła, licząc się z każdą minutą i krokiem, wierząc,że u kresu wydobędziemy się z tego jakoś przyzwoicie. I niewiele pomocy możemyoczekiwać od tych, o których ocieramy się łokciami. Rozumie się, że tu i ówdzie sąludzie, dla których całe życie jest jakby jedną poobiednią godziną, spędzoną z cygaremSłowoAnioł, Kondycja ludzka,SzatanKondycja ludzka, Obrazświata⁷ror (z ang. rr) — w grze w karty (brydżu, wincie, wiście) zamknięta faza gry, złożona z określonej(nieparzystej) liczby partii i zakończona podliczeniem punktów.SE A 15
- Page 2: Utwór opracowany został w ramach
- Page 5 and 6: przyniósł ze sobą na dół, i wy
- Page 7 and 8: zbudziło się w nim nowe uczucie;
- Page 9 and 10: odzin zakątki przy pomocy ciężki
- Page 11 and 12: — Gdzieżeś się upił? — pyta
- Page 13: izbie; wysoko nad jego głową umie
- Page 17 and 18: worek biskwitów⁸, kartofli, czy
- Page 19 and 20: — Wy, Anglicy, jesteście wszyscy
- Page 21 and 22: nogi: zdawał się być spuchnięty
- Page 23 and 24: oczekiwałem cudu. Jedyna rzecz, kt
- Page 25 and 26: Przez cały ciąg jego przemowy oka
- Page 27 and 28: się, że go widzę, jak zapisuje:
- Page 29 and 30: po niskim, pomarszczonym czole. —
- Page 31 and 32: czułem, że na nic mu się przyda
- Page 33 and 34: — Teraz, kiedy pan widzi, że si
- Page 35 and 36: gigantyczną mistyfikacją. Kto odg
- Page 37 and 38: to odgadnąć. Czy uczuł, że mu s
- Page 39 and 40: głosem cichym, dumnym. Uderzył pi
- Page 41 and 42: stojąc bezradnie, ale co by pan zr
- Page 43 and 44: nieruchomości przypatrują im się
- Page 45 and 46: nadziei w mej głowie. Nie wiem. Te
- Page 47 and 48: odesłał ich do wszystkich diabł
- Page 49 and 50: — Struchlałem widząc je tam jes
- Page 51 and 52: — Byli zbyt zdziwieni, by zdobyć
- Page 53 and 54: sześć godzin zupełnej nieruchomo
- Page 55 and 56: Poszedł parę kroków dalej i gdy
- Page 57 and 58: złudzeń lat młodzieńczych, a on
- Page 59 and 60: i tym sposobem światła jego stał
- Page 61 and 62: Patrząc na swe ręce, wydął troc
- Page 63 and 64: podziwiać zdolności spostrzegawcz
- Page 65 and 66:
— chyba że uwzględnicie egzyste
- Page 67 and 68:
— Poszli sobie… schronili się
- Page 69 and 70:
wy. Skończyło się! Myśl ta przy
- Page 71 and 72:
szedłem do sądu, bo mam pewną my
- Page 73 and 74:
— Co panu jest? — krzyknął Ch
- Page 75 and 76:
łem na niego ukradkowe spojrzenie.
- Page 77 and 78:
wróciła nagle ciemność podniesi
- Page 79 and 80:
ozsądnie, a ile razy spojrzałem n
- Page 81 and 82:
Już od sześciu tygodni mieszkamy
- Page 83 and 84:
— Przywiązałem się do starego,
- Page 85 and 86:
chcesz, ale wspomnij sobie moje sł
- Page 87 and 88:
że w owym czasie nie mogłem już
- Page 89 and 90:
— Tylko jeden taki okaz mają w m
- Page 91 and 92:
dzieścia przynajmniej, tak mi się
- Page 93 and 94:
liżej, złożył ją na mym ramien
- Page 95 and 96:
swej pogoni za motylami lub może p
- Page 97 and 98:
Wiedziałem doskonale, że należa
- Page 99 and 100:
Miałem przyjemność spotkania teg
- Page 101 and 102:
i w wielu miejscach poszczerbioną.
- Page 103 and 104:
y prędzej odpływali, i stojąc pr
- Page 105 and 106:
wadzającą z równowagi; jego nale
- Page 107 and 108:
IAł — Tu byłem więźniem przez
- Page 109 and 110:
Była to chwila odpływu, w odnodze
- Page 111 and 112:
delikatna, wysmukła, lekka jak ma
- Page 113 and 114:
sama, gdym zaszedł tam wczesnym ra
- Page 115 and 116:
mógł; w każdym razie, nie ulega
- Page 117 and 118:
Czasami stawała pełna pogardy, pa
- Page 119 and 120:
— Ja słyszałam to wszystko. —
- Page 121 and 122:
nak — ale zdawało mu się, że t
- Page 123 and 124:
zapewne pozbawiło go głosu przez
- Page 125 and 126:
należałem do tego Nieznanego, kt
- Page 127 and 128:
yła sobie z tej uczciwej miłości
- Page 129 and 130:
pienia. Mało tego. Jest wielki —
- Page 131 and 132:
mnie dróżką; nogi jego, obute w
- Page 133 and 134:
— Jak to, — powiedziałem — c
- Page 135 and 136:
— Nie tam w każdym razie. — Tu
- Page 137 and 138:
…Przypuszczam, że nie zapomniał
- Page 139 and 140:
Zdawało się, że lęka się, bym
- Page 141 and 142:
Wówczas, jak sądzę, usiłował n
- Page 143 and 144:
Ona przechyliła się w tył, jej w
- Page 145:
Ten utwór nie jest chroniony prawe