prosiły równie błagalnie jak głos. Nauczył się już na tyle obcej mowy, by zrozumiećsłowo „woda” powtórzone kilkakrotnie z naleganiem, rozpaczliwą prośbą. Odskoczyłchcąc się wyswobodzić, ale ktos chwycił go za nogi.— Nędzarz ten uczepił się mnie jak tonący — mówił z przejęciem. — „Woda,woda!” — O jakiej wodzie on mówi? Skądże on może coś wiedzieć? Na tyle spokojnie,na ile mogłem, kazałem mu się odczepić. Zatrzymywał mnie, a czas naglił,inni ludzie zaczęli się poruszać, a ja potrzebowałem sporo czasu do odcięcia wszystkichłodzi. Schwycił mnie teraz za rękę i czułem, że zacznie krzyczeć. Błysnęło miw myśli, że jeden krzyk wystarczy do wywołania ogólnego popłochu, wolną rękąrzuciłem mu lampę w twarz. Szkło zadzwoniło, światło zgasło, ale cios zmusił go dopuszczenia mej ręki — pobiegłem — chciałem dopaść łodzi — chciałem! Skoczyłza mną. Odwróciłem się do niego. Zanim zrozumiałem, o co mu chodzi, o mało gonie zdusiłem. On chciał wody — wody do picia; otrzymywali zmniejszoną porcję,pan wie — a miał z sobą chłopca, którego nieraz widziałem. Dziecko to omdlewałoz pragnienia. Widząc mnie przechodzącego, błagał o kroplę wody. Uczepił się mychrąk, nie mogłem wymyślić, jak się od niego uwolnić. Skoczyłem do mej kajuty, porwałembutelkę z wodą i rzuciłem mu ją. Znikł. Do tej chwili nie czułem, jak sambyłem spragniony.Oparł się na łokciu i zakrył ręką oczy. Ciarki przebiegły mi po krzyżu. Palcekryjące oczy, drgały mu z lekka. Przerwał to krótkie milczenie.— Coś takiego tylko raz może się przytrafić człowiekowi i… Ach, tak! Gdymwyleciał na pomost, łajdaki już majstrowali przy jednej łodzi. Ach, łódź! Biegłem podrabinie, gdy ciężki cios spadł mi na ramię, o mało nie rozbijając głowy. To mnienie powstrzymało, a pierwszy maszynista — którego właśnie ze snu zbudzono —podniósł znów lewar. Byłem w takim usposobieniu, że niczemu się nie dziwiłem.Wszystko to wydawało się naturalne — tylko straszne — okropne! Uniknąłem ciosui chwyciłem go w ramiona jak dziecko; wyrywał się, szepcząc: „Nie bij, nie bij,myślałem, żeś jednym z nich!” Odrzuciłem go od siebie, potoczył się wzdłuż pomostui podbił nogi młodemu chłopcu — drugiemu maszyniście. Kapitan, zajętyłodzią, spojrzał wokoło i podszedł do mnie z głową pochyloną, mrucząc jak dzikabestia. Stałem jak kamień, oparłem się mocno i byłem tak nieporuszony, jak to —dodał, stukając palcem o mur. — Zdawało mi się, że ja to wszystko słyszałem, widziałem,przeszedłem przez to ze dwadzieścia już razy. Nie bałem się ich. Zamierzyłemsię pięścią, on stanął, mrucząc: „Ach! To pan! Pomagaj pan, prędzej!” Tak powiedział.Prędzej! Jak gdyby tu ktoś zdołał się pośpieszyć. „Więc nic pan nie zrobi?” spytałem.„Owszem. Ucieknę”, warknął. Nie wydaje mi się, bym zrozumiał wówczas jego słowa.Tamci dwaj podnieśli się tymczasem z ziemi i rzucili się do łodzi. Biegli, przeklinającłódź, parowiec, siebie nawzajem, mnie. Ja się nie poruszyłem, milczałem. Śledziłemprzechylanie się parowca. Stał nieruchomo, jak gdyby znajdował się w suchym doku— tylko miał taką pozycję. — Podniósł dłoń z palcami pochylonymi w dół. — Takapozycja — powtórzył. — Widziałem linię widnokręgu, jasną smugę ponad dziobemparowca; widziałem wodę ciemną, iskrzącą się, a jednak zawsze spokojną, śmiertelniespokojną, spokojniejszą niż była kiedykolwiek i widoku tego nie mogłem dłużejznieść.Widział pan kiedyś okręt płynący dziobem w dół wskutek oderwania się kawałazardzewiałego żelaza? Wszak można go było przymocować? Ale czy można tegodokonać w ciągu pięciu, czy choćby pięćdziesięciu minut? Gdzie znajdę ludzi, którzyzechcą zejść tam na dół? O, te belki — te belki! Czy miałby pan odwagę machnąćmłotem, chociażby raz, gdyby widział pan tę belkę? Nie mów pan, że miałbyś, niewidziałeś jej. Do pioruna! Żeby zrobić taką rzecz, należy wierzyć, że jest szansa, jednana tysiąc choćby, cień nadziei; ale jej tam nie było! Sądzi pan, że byłem tchórzem,Niebezpieczeństwo,PrzywódcaMorze, WodaCzyn, TchórzostwoSE A 40
stojąc bezradnie, ale co by pan zrobił? Co? Nie wie pan, co powiedzieć — i nikttego nie wie. Na obrócenie się nawet trzeba mieć czas. Cóż miałem zrobić? Czy toby się nazywało dobrocią, gdybym doprowadził tych ludzi do szaleństwa ze strachu,nie mogąc ich uratować… bo nic by ich ocalić nie zdołało? Słuchaj pan! Taka jestprawda, jak tu siedzę przed panem…Szybko dyszał za każdym słowem, rzucając przenikliwe spojrzenia na mą twarz,jakby chcąc śledzić wywołane wrażenie. Nie mówił do mnie, ale przede mną, dysputującz niewidzialną osobistością, swoim nieodłącznym towarzyszem i przeciwnikiem— jakby drugim posiadaczem jego duszy. Były to rzeczy przechodzące kompetencjesędziów; była to subtelna sprzeczka o istotne prawdy życiowe i nie wymagała onasędziego. Tu potrzeba było wspólnika, pomocnika. Czułem, na jakie ryzyko się narażam,jeżeli dam się w to wciągnąć i będę zmuszony wziąć udział w dyspucie niedającejsię rozstrzygnąć, jeżeli się chce pozostać uczciwym względem pewnych szczytnychurojeń mających swoje prawa i wobec tych niechlubnych, mających swe wymagania.Nie mogę wytłumaczyć wam, jak dziwnie pomieszane były moje odczucia, gdyż niewidzieliście go i słyszycie to opowiadanie już z drugich ust. Zdawało mi się, że jestemzmuszany do zrozumienia rzeczy niepojętych — a przykrości tego odczucia nie mogęz niczym porównać. Musiałem patrzeć na tę umowę, ugodę, która czai się na dnieKonflikt wewnętrzny,Spowiedź, Sobowtór,Sumienie, Kondycjaludzkakażdej prawdy, wejrzeć w zasadniczą szczerości fałszu. Zwracał się on zarazem do tej Księżycstrony nas samych, która pozostaje wiecznie zwrócona do światła dziennego, jak i dotej strony, która jak druga strona księżyca egzystuje skrycie w wiecznej ciemności,z bojaźliwym, bladym światłem, ukazującym się tylko czasami na brzegach. Zachwiałmną. Przyznaję się do tego. Sprawa była mętna, nic nieznacząca — jak sobie chcecie,jakiś zgubiony młokos, jeden na milion — ale o to chodziło, że on był z tych dobregogatunku; wypadek zupełnie pozbawiony doniosłości, jak na przykład zalaniewodą mrowiska, a jednak tajemnica jego zachowania się działała na mnie tak, jakgdyby był on jednostką stojącą na czele legionu jemu podobnych, jak gdyby niejasnaprawda była tak znacząca, iż zagrażała pojęciom o całej ludzkości…Marlow umilkł, by zapalić na nowo gasnące cygaro, zdawał się zapominać zupełnieo tej historii i nagle znów zaczął mówić:— To moja wina, naturalnie. Nie należało się tym interesować. To była moja Pozory, Prawdasłabość. Jego słabość była innego rodzaju. Moja polegała na tym, że nie odróżniałemrzeczy przypadkowych, zewnętrznych. Nie zwracałem uwagi na łachmany gałganiarza,jak również na cienką bieliznę innego człowieka. Spotykałem tylu ludzi — ciągnąłdalej z odcieniem smutku — spotykałem najrozmaitszych, a widziałem w nich tylkoludzką istotę. Jakiś przeklęty, demokratyczny rodzaj widzenia, lepszy zapewne odzupełnej ślepoty, ale nieprzynoszący mi korzyści — upewniam was. Ludzie oczekują,by brano pod uwagę ich cienką bieliznę. Ale ja nie mogłem nigdy zdobyć się naentuzjazm dla tych rzeczy. O! To wada, wielka wada; i oto przychodzi piękny wieczór;gromadka ludzi leni się zasiąść do wista — i słuchają opowiadania…Umilkł znów, czekając może na zachęcającą uwagę, ale nikt się nie odezwał; tylkosam gospodarz, jakby spełniając obowiązek, szepnął:— Jesteś subtelny, Marlow.— Kto? Ja? — rzekł Marlow cichym głosem. — O nie! To on był subtelny.Pomimo wszelkich moich usiłowań, by odtworzyć całą osnowę sprawy, braknie miniezliczonych odcieni — tak były delikatne, a tak je trudno oddać w bezbarwnychsłowach. Bo on komplikował sprawy przez swą prostotę — biedny chłopak!… NaJowisza! On był zadziwiający. Oto siedział i mówił, że tak, jak go widzę własnymioczami, tak on, nie bałby się niczego — i wierzył w to najzupełniej. Powiadam wam,że to było bajecznie niewinne, a zarazem piramidalne! Śledziłem go skrycie, jak gdy-SE A 41
- Page 2: Utwór opracowany został w ramach
- Page 5 and 6: przyniósł ze sobą na dół, i wy
- Page 7 and 8: zbudziło się w nim nowe uczucie;
- Page 9 and 10: odzin zakątki przy pomocy ciężki
- Page 11 and 12: — Gdzieżeś się upił? — pyta
- Page 13 and 14: izbie; wysoko nad jego głową umie
- Page 15 and 16: człowieka gdzieś widzieć — mo
- Page 17 and 18: worek biskwitów⁸, kartofli, czy
- Page 19 and 20: — Wy, Anglicy, jesteście wszyscy
- Page 21 and 22: nogi: zdawał się być spuchnięty
- Page 23 and 24: oczekiwałem cudu. Jedyna rzecz, kt
- Page 25 and 26: Przez cały ciąg jego przemowy oka
- Page 27 and 28: się, że go widzę, jak zapisuje:
- Page 29 and 30: po niskim, pomarszczonym czole. —
- Page 31 and 32: czułem, że na nic mu się przyda
- Page 33 and 34: — Teraz, kiedy pan widzi, że si
- Page 35 and 36: gigantyczną mistyfikacją. Kto odg
- Page 37 and 38: to odgadnąć. Czy uczuł, że mu s
- Page 39: głosem cichym, dumnym. Uderzył pi
- Page 43 and 44: nieruchomości przypatrują im się
- Page 45 and 46: nadziei w mej głowie. Nie wiem. Te
- Page 47 and 48: odesłał ich do wszystkich diabł
- Page 49 and 50: — Struchlałem widząc je tam jes
- Page 51 and 52: — Byli zbyt zdziwieni, by zdobyć
- Page 53 and 54: sześć godzin zupełnej nieruchomo
- Page 55 and 56: Poszedł parę kroków dalej i gdy
- Page 57 and 58: złudzeń lat młodzieńczych, a on
- Page 59 and 60: i tym sposobem światła jego stał
- Page 61 and 62: Patrząc na swe ręce, wydął troc
- Page 63 and 64: podziwiać zdolności spostrzegawcz
- Page 65 and 66: — chyba że uwzględnicie egzyste
- Page 67 and 68: — Poszli sobie… schronili się
- Page 69 and 70: wy. Skończyło się! Myśl ta przy
- Page 71 and 72: szedłem do sądu, bo mam pewną my
- Page 73 and 74: — Co panu jest? — krzyknął Ch
- Page 75 and 76: łem na niego ukradkowe spojrzenie.
- Page 77 and 78: wróciła nagle ciemność podniesi
- Page 79 and 80: ozsądnie, a ile razy spojrzałem n
- Page 81 and 82: Już od sześciu tygodni mieszkamy
- Page 83 and 84: — Przywiązałem się do starego,
- Page 85 and 86: chcesz, ale wspomnij sobie moje sł
- Page 87 and 88: że w owym czasie nie mogłem już
- Page 89 and 90: — Tylko jeden taki okaz mają w m
- Page 91 and 92:
dzieścia przynajmniej, tak mi się
- Page 93 and 94:
liżej, złożył ją na mym ramien
- Page 95 and 96:
swej pogoni za motylami lub może p
- Page 97 and 98:
Wiedziałem doskonale, że należa
- Page 99 and 100:
Miałem przyjemność spotkania teg
- Page 101 and 102:
i w wielu miejscach poszczerbioną.
- Page 103 and 104:
y prędzej odpływali, i stojąc pr
- Page 105 and 106:
wadzającą z równowagi; jego nale
- Page 107 and 108:
IAł — Tu byłem więźniem przez
- Page 109 and 110:
Była to chwila odpływu, w odnodze
- Page 111 and 112:
delikatna, wysmukła, lekka jak ma
- Page 113 and 114:
sama, gdym zaszedł tam wczesnym ra
- Page 115 and 116:
mógł; w każdym razie, nie ulega
- Page 117 and 118:
Czasami stawała pełna pogardy, pa
- Page 119 and 120:
— Ja słyszałam to wszystko. —
- Page 121 and 122:
nak — ale zdawało mu się, że t
- Page 123 and 124:
zapewne pozbawiło go głosu przez
- Page 125 and 126:
należałem do tego Nieznanego, kt
- Page 127 and 128:
yła sobie z tej uczciwej miłości
- Page 129 and 130:
pienia. Mało tego. Jest wielki —
- Page 131 and 132:
mnie dróżką; nogi jego, obute w
- Page 133 and 134:
— Jak to, — powiedziałem — c
- Page 135 and 136:
— Nie tam w każdym razie. — Tu
- Page 137 and 138:
…Przypuszczam, że nie zapomniał
- Page 139 and 140:
Zdawało się, że lęka się, bym
- Page 141 and 142:
Wówczas, jak sądzę, usiłował n
- Page 143 and 144:
Ona przechyliła się w tył, jej w
- Page 145:
Ten utwór nie jest chroniony prawe