11.07.2015 Views

Lord Jim - eBooks

Lord Jim - eBooks

Lord Jim - eBooks

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

— Byli zbyt zdziwieni, by zdobyć się na jakieś słowa — opowiadał <strong>Jim</strong> — a ja,cóż miałem im powiedzieć? — Zawahał się przez chwilę, widocznie zmuszając się dodalszego opowiadania. — Zarzucali mnie ohydnymi słowami.Głos jego to zniżał się do szeptu, to podnosił się nagle, nabierał twardych, pogardliwychdźwięków, jak gdyby mówił o czymś wstrętnym, obrzydliwym.— Wszystko jedno, jak oni mnie nazywali — mówił — czułem nienawiść w ichgłosie. Nie mogli mi wybaczyć, że siedzę w tej łodzi. To ich doprowadzało do wściekłości…— parsknął śmiechem. — — A ja siedziałem tak, widzi pan? — Usiadłna brzeżku stołu, ręce założył na piersiach. — Jedno lekkie pchnięcie, a byłbym poszedłza innymi, jedno tylko… leciutkie. — Zmarszczył brwi i uderzając się palcemw czoło, mówił: — Myśl ta siedziała tu ciągle… a deszcz zimny, gęsty, mroźny jakstopniały śnieg spadał na moje cienkie ubranie — już mi tak zimno nigdy w życiunie będzie. Niebo było czarne, zupełnie czarne. Ani jednej gwiazdy, nigdzie żadnegoświatełka. Nic poza tą przeklętą łodzią i tymi wyjącymi na mnie małpami. „Jap!Jap! Co tu robisz? Ananasik z ciebie! Pańska krew nie pozwoliła ci pracować z nami!Wyrwałeś się ze swej niemocy, co? Aby się tu wcisnąć, co? Jap! Jap! Nie wart jesteś,żeby żyć! Jap! Jap!” Szczekali jak psy jeden przez drugiego, rzucając najbrudniejszewyrazy. Słuchałem tych wymyślań; one mnie utrzymały przy życiu, powiadam panu.A oni wyli dalej, jak gdyby chcieli samym hałasem wyrzucić mnie z łódki. „Imiałeś dość odwagi, by skoczyć! Wcale nie jesteś tu potrzebny! Gdybym wiedział, żeto ty, to bym cię wyrzucił, ty psie! Co zrobiłeś z tamtym? Gdzie znalazłeś odwagę,by skoczyć, ty tchórzu! Czemu nie wyrzucimy cię teraz?…” Tchu im zbrakło. Ulewaposzła dalej. A wokoło naszej łodzi znów było cicho, żadnego głosu. Chcieli mniewidzieć w morzu? Na moją duszę — przysięgam! — ujrzeliby, gdyby zachowywalisię spokojnie. Chcieli mnie wyrzucić! „Spróbujcie!” rzekłem. „Podły” — mruknęliobaj. Było tak ciemno, że tylko wtedy, gdy się poruszyli, byłem pewny, że ich widzę.Na Boga! Pragnąłem tylko, by się zabrali do czynu!— Co za dziwna historia! — zawołałem, nie mogąc powstrzymać okrzyku.— Niezła — co? Oni wmawiali w siebie, że ja coś z tamtym zrobiłem. Po co?I skąd ja, u diabła, mogłem wiedzieć co się z nim stało? W jakiś sposób dostałemsię do tej łodzi, do tej łodzi… ja! — Mięśnie jego ust skurczyły się dziwnie i wywołałyjakiś niezwykły u niego wyraz, krótkotrwały jak błyskawica pozwalająca nasekundę zajrzeć w tajemniczą głąb chmury. — A jednak tak się stało. Ja siedziałemmiędzy nimi, czyż nie tak? Czyż to nie straszne, że człowiek może być zmuszonydo spełnienia takiego czynu — i być odpowiedzialnym za niego? Skądże ja mogłemwiedzieć coś o tym George'u, którego tak przywoływali? Przypominam sobie, że gowidziałem leżącego na pomoście. „Zabójca i tchórz!” — wołał główny maszynista;zdawał się zapominać, że są inne wyrazy. Mało mnie to obchodziło, ale głos jego zacząłmnie męczyć. „Milcz!” — rzekłem. Na to on zaczął krzyczeć: „Ty go zabiłeś! Tygo zabiłeś!” „Nie! — wrzasnąłem. — Ale ciebie zabiję natychmiast!” Zerwałem się,a on upadł w tył ze strasznym, głośnym hukiem. Nie wiem z jakiej przyczyny. Byłozupełnie ciemno. Przypuszczam, że chciał się cofnąć. Stałem jeszcze, patrząc przedsiebie, a mały maszynista zaczął szlochać: „Chyba nie tkniesz biedaka ze złamaną ręką,przecież uważasz się za dżentelmena!” Usłyszałem ciężkie kroki — jeden-dwa —i potężne sapanie. Tamta druga bestia zbliżała się ku mnie. Widziałem tego potworajak we mgle czy we śnie. „Chodź tu bliżej!” — krzyknąłem. Rzuciłbym go w morzejak niepotrzebny balast. Stanął, mruknął coś do siebie i wrócił na swe miejsce. Możeusłyszał, że znów nadchodzi burza. Ja nie słyszałem. Było to ostatnie, gwałtowne echoorkanu. Żałowałem, że nie mogłem spróbować…Otwierał i zamykał swe zgięte palce, a ręce mu drżały gotowe do schwytania ofiary.SE A 51

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!