Marlow wyprostował się nagle i odrzucił gwałtownym ruchem cygaro. Zdawałosię, że mała rakieta przecięła powietrze. Nikt się nie poruszył.— No? Cóż wy o tym myślicie? — krzyknął z nagłym ożywieniem. — Czyżon nie był szczery wobec siebie, co? Jego ocalone życie zmarnować się musi z brakugruntu pod nogami, z braku dźwięków jakichkolwiek lub widoków. Ogólne zniszczenie!Otaczała go tylko noc ciemna, cisza, żadnego ruchu w powietrzu lub na morzu— nic!Trwało to przez chwilę i nagle jednogłośnie wszyscy zaczęli rozprawiać o tejucieczce. „Ja od razu wiedziałem, że on zatonie. Jedna chwila, a byłoby już za późno!”— mówili.<strong>Jim</strong> milczał. Raptem i wietrzyk powrócił, i szmer morza złączył się z tym rozmownymnastrojem, z tą reakcją po chwilach strasznej ciszy i trwogi. Zatonął! Zatonął!Nie ma tu żadnej wątpliwości. Nikt by tu pomóc nie zdołał. Powtarzali wciąż te samei te same słowa, jak gdyby nie mogli się od nich powstrzymać. Nie można siębyło czegoś innego spodziewać. Światełka pogasły… Jakże mogło być inaczej? Musiałzatonąć… Zauważył, że mówią tak, jak gdyby zostawili za sobą tylko pusty parowiec.Wywnioskowali, że zatonięcie musiało nastąpić bardzo prędko. To przekonaniesprawiało im pewną przyjemność. Zapewniali jeden drugiego, że musiał zatonąć „jakkawał żelaza”. Główny maszynista utrzymywał, że światełko na szczycie masztu zgasłow chwili tonięcia „jak zapałka, którą rzucasz na ziemię”. Na to drugi maszynistawybuchnął histerycznym śmiechem. „Jak…że… się… cie…szę, cie…szę…”— Nagle zęby jego zgrzytnęły i zaczął płakać. — rzekł <strong>Jim</strong> — Płakał, szlochałjak dziecko, jęcząc: „ojoj”, „ojoj”! Przestał na chwilę, by znów zacząć gwałtownie: „omoja ręka! moja… bie… ed… na… rę… ka! Miałem ochotę go stłuc. Teraz widziałemzarysowujące się linie ich ciał. Gadali i gadali ciągle, a we mnie wszystko drgało, a cóżmiałem robić? Zdawało mi się, że jeżeli się poruszę, rzucą się na mnie.Ręka jego wyciągała się ukradkowo, dotknęła kieliszka likieru i nagle cofnęła się,jak gdyby dotknęła rozpalonego żelaza. Podsunąłem mu butelkę.— Może się pan napije? — spytałem.Spojrzał na mnie gniewnie.— Czy myśli pan, że nie zdołam wszystkiego wypowiedzieć bez podniecania sięalkoholem?Gromada „obieżyświatów” poszła już spać. Byliśmy sami, tylko w cieniu rysowałasię jakaś biała postać. Spojrzałem na nią, pochyliła się, zawahała i odeszła powoli.Późno już było, ale nie zachęcałem mego gościa do pośpiechu.Pogrążony w stanie zgnębienia <strong>Jim</strong> usłyszał, że jego towarzysze zaczynają komuśwymyślać. „Ty wariacie, dlaczego nie chciałeś skakać?” — mówił ktoś rozgniewanymtonem. Główny maszynista porzucił ster i sunął naprzód, jak gdyby miał złe zamiary„względem największego idioty, jaki istniał na świecie”. Kapitan, siedząc przy wiosłach,wymyślał najokropniejszymi wyrazami. Słysząc ten wrzask, <strong>Jim</strong> podniósł głowęi usłyszał imię „George”, a czyjaś ręka wymierzyła mu cios w piersi. „Co masz do powiedzeniana swą obronę, ty głupcze? — wrzasnął ktoś gniewnie.— Uważasz pan — rzekł <strong>Jim</strong> — wymyślali mi, łajali… myśląc, że jestem Georgem.— Umilkł, usiłował uśmiechnąć się, odwrócił oczy i mówił dalej: — Małymaszynista podsunął swą głowę pod sam mój nos. „Ależ to ten przeklęty pomocnikkapitana!” — „Coo?” — zawył kapitan z drugiego końca łodzi. — „Co?” — wrzasnąłpierwszy maszynista i również pochylił się, by spojrzeć w moją twarz.Znowu wiatr ucichł. Deszcz padać zaczął, a monotonny, trochę tajemniczy odgłosspadających w morze kropli rozlegał się naokoło.AlkoholSE A 50
— Byli zbyt zdziwieni, by zdobyć się na jakieś słowa — opowiadał <strong>Jim</strong> — a ja,cóż miałem im powiedzieć? — Zawahał się przez chwilę, widocznie zmuszając się dodalszego opowiadania. — Zarzucali mnie ohydnymi słowami.Głos jego to zniżał się do szeptu, to podnosił się nagle, nabierał twardych, pogardliwychdźwięków, jak gdyby mówił o czymś wstrętnym, obrzydliwym.— Wszystko jedno, jak oni mnie nazywali — mówił — czułem nienawiść w ichgłosie. Nie mogli mi wybaczyć, że siedzę w tej łodzi. To ich doprowadzało do wściekłości…— parsknął śmiechem. — — A ja siedziałem tak, widzi pan? — Usiadłna brzeżku stołu, ręce założył na piersiach. — Jedno lekkie pchnięcie, a byłbym poszedłza innymi, jedno tylko… leciutkie. — Zmarszczył brwi i uderzając się palcemw czoło, mówił: — Myśl ta siedziała tu ciągle… a deszcz zimny, gęsty, mroźny jakstopniały śnieg spadał na moje cienkie ubranie — już mi tak zimno nigdy w życiunie będzie. Niebo było czarne, zupełnie czarne. Ani jednej gwiazdy, nigdzie żadnegoświatełka. Nic poza tą przeklętą łodzią i tymi wyjącymi na mnie małpami. „Jap!Jap! Co tu robisz? Ananasik z ciebie! Pańska krew nie pozwoliła ci pracować z nami!Wyrwałeś się ze swej niemocy, co? Aby się tu wcisnąć, co? Jap! Jap! Nie wart jesteś,żeby żyć! Jap! Jap!” Szczekali jak psy jeden przez drugiego, rzucając najbrudniejszewyrazy. Słuchałem tych wymyślań; one mnie utrzymały przy życiu, powiadam panu.A oni wyli dalej, jak gdyby chcieli samym hałasem wyrzucić mnie z łódki. „Imiałeś dość odwagi, by skoczyć! Wcale nie jesteś tu potrzebny! Gdybym wiedział, żeto ty, to bym cię wyrzucił, ty psie! Co zrobiłeś z tamtym? Gdzie znalazłeś odwagę,by skoczyć, ty tchórzu! Czemu nie wyrzucimy cię teraz?…” Tchu im zbrakło. Ulewaposzła dalej. A wokoło naszej łodzi znów było cicho, żadnego głosu. Chcieli mniewidzieć w morzu? Na moją duszę — przysięgam! — ujrzeliby, gdyby zachowywalisię spokojnie. Chcieli mnie wyrzucić! „Spróbujcie!” rzekłem. „Podły” — mruknęliobaj. Było tak ciemno, że tylko wtedy, gdy się poruszyli, byłem pewny, że ich widzę.Na Boga! Pragnąłem tylko, by się zabrali do czynu!— Co za dziwna historia! — zawołałem, nie mogąc powstrzymać okrzyku.— Niezła — co? Oni wmawiali w siebie, że ja coś z tamtym zrobiłem. Po co?I skąd ja, u diabła, mogłem wiedzieć co się z nim stało? W jakiś sposób dostałemsię do tej łodzi, do tej łodzi… ja! — Mięśnie jego ust skurczyły się dziwnie i wywołałyjakiś niezwykły u niego wyraz, krótkotrwały jak błyskawica pozwalająca nasekundę zajrzeć w tajemniczą głąb chmury. — A jednak tak się stało. Ja siedziałemmiędzy nimi, czyż nie tak? Czyż to nie straszne, że człowiek może być zmuszonydo spełnienia takiego czynu — i być odpowiedzialnym za niego? Skądże ja mogłemwiedzieć coś o tym George'u, którego tak przywoływali? Przypominam sobie, że gowidziałem leżącego na pomoście. „Zabójca i tchórz!” — wołał główny maszynista;zdawał się zapominać, że są inne wyrazy. Mało mnie to obchodziło, ale głos jego zacząłmnie męczyć. „Milcz!” — rzekłem. Na to on zaczął krzyczeć: „Ty go zabiłeś! Tygo zabiłeś!” „Nie! — wrzasnąłem. — Ale ciebie zabiję natychmiast!” Zerwałem się,a on upadł w tył ze strasznym, głośnym hukiem. Nie wiem z jakiej przyczyny. Byłozupełnie ciemno. Przypuszczam, że chciał się cofnąć. Stałem jeszcze, patrząc przedsiebie, a mały maszynista zaczął szlochać: „Chyba nie tkniesz biedaka ze złamaną ręką,przecież uważasz się za dżentelmena!” Usłyszałem ciężkie kroki — jeden-dwa —i potężne sapanie. Tamta druga bestia zbliżała się ku mnie. Widziałem tego potworajak we mgle czy we śnie. „Chodź tu bliżej!” — krzyknąłem. Rzuciłbym go w morzejak niepotrzebny balast. Stanął, mruknął coś do siebie i wrócił na swe miejsce. Możeusłyszał, że znów nadchodzi burza. Ja nie słyszałem. Było to ostatnie, gwałtowne echoorkanu. Żałowałem, że nie mogłem spróbować…Otwierał i zamykał swe zgięte palce, a ręce mu drżały gotowe do schwytania ofiary.SE A 51
- Page 2: Utwór opracowany został w ramach
- Page 5 and 6: przyniósł ze sobą na dół, i wy
- Page 7 and 8: zbudziło się w nim nowe uczucie;
- Page 9 and 10: odzin zakątki przy pomocy ciężki
- Page 11 and 12: — Gdzieżeś się upił? — pyta
- Page 13 and 14: izbie; wysoko nad jego głową umie
- Page 15 and 16: człowieka gdzieś widzieć — mo
- Page 17 and 18: worek biskwitów⁸, kartofli, czy
- Page 19 and 20: — Wy, Anglicy, jesteście wszyscy
- Page 21 and 22: nogi: zdawał się być spuchnięty
- Page 23 and 24: oczekiwałem cudu. Jedyna rzecz, kt
- Page 25 and 26: Przez cały ciąg jego przemowy oka
- Page 27 and 28: się, że go widzę, jak zapisuje:
- Page 29 and 30: po niskim, pomarszczonym czole. —
- Page 31 and 32: czułem, że na nic mu się przyda
- Page 33 and 34: — Teraz, kiedy pan widzi, że si
- Page 35 and 36: gigantyczną mistyfikacją. Kto odg
- Page 37 and 38: to odgadnąć. Czy uczuł, że mu s
- Page 39 and 40: głosem cichym, dumnym. Uderzył pi
- Page 41 and 42: stojąc bezradnie, ale co by pan zr
- Page 43 and 44: nieruchomości przypatrują im się
- Page 45 and 46: nadziei w mej głowie. Nie wiem. Te
- Page 47 and 48: odesłał ich do wszystkich diabł
- Page 49: — Struchlałem widząc je tam jes
- Page 53 and 54: sześć godzin zupełnej nieruchomo
- Page 55 and 56: Poszedł parę kroków dalej i gdy
- Page 57 and 58: złudzeń lat młodzieńczych, a on
- Page 59 and 60: i tym sposobem światła jego stał
- Page 61 and 62: Patrząc na swe ręce, wydął troc
- Page 63 and 64: podziwiać zdolności spostrzegawcz
- Page 65 and 66: — chyba że uwzględnicie egzyste
- Page 67 and 68: — Poszli sobie… schronili się
- Page 69 and 70: wy. Skończyło się! Myśl ta przy
- Page 71 and 72: szedłem do sądu, bo mam pewną my
- Page 73 and 74: — Co panu jest? — krzyknął Ch
- Page 75 and 76: łem na niego ukradkowe spojrzenie.
- Page 77 and 78: wróciła nagle ciemność podniesi
- Page 79 and 80: ozsądnie, a ile razy spojrzałem n
- Page 81 and 82: Już od sześciu tygodni mieszkamy
- Page 83 and 84: — Przywiązałem się do starego,
- Page 85 and 86: chcesz, ale wspomnij sobie moje sł
- Page 87 and 88: że w owym czasie nie mogłem już
- Page 89 and 90: — Tylko jeden taki okaz mają w m
- Page 91 and 92: dzieścia przynajmniej, tak mi się
- Page 93 and 94: liżej, złożył ją na mym ramien
- Page 95 and 96: swej pogoni za motylami lub może p
- Page 97 and 98: Wiedziałem doskonale, że należa
- Page 99 and 100: Miałem przyjemność spotkania teg
- Page 101 and 102:
i w wielu miejscach poszczerbioną.
- Page 103 and 104:
y prędzej odpływali, i stojąc pr
- Page 105 and 106:
wadzającą z równowagi; jego nale
- Page 107 and 108:
IAł — Tu byłem więźniem przez
- Page 109 and 110:
Była to chwila odpływu, w odnodze
- Page 111 and 112:
delikatna, wysmukła, lekka jak ma
- Page 113 and 114:
sama, gdym zaszedł tam wczesnym ra
- Page 115 and 116:
mógł; w każdym razie, nie ulega
- Page 117 and 118:
Czasami stawała pełna pogardy, pa
- Page 119 and 120:
— Ja słyszałam to wszystko. —
- Page 121 and 122:
nak — ale zdawało mu się, że t
- Page 123 and 124:
zapewne pozbawiło go głosu przez
- Page 125 and 126:
należałem do tego Nieznanego, kt
- Page 127 and 128:
yła sobie z tej uczciwej miłości
- Page 129 and 130:
pienia. Mało tego. Jest wielki —
- Page 131 and 132:
mnie dróżką; nogi jego, obute w
- Page 133 and 134:
— Jak to, — powiedziałem — c
- Page 135 and 136:
— Nie tam w każdym razie. — Tu
- Page 137 and 138:
…Przypuszczam, że nie zapomniał
- Page 139 and 140:
Zdawało się, że lęka się, bym
- Page 141 and 142:
Wówczas, jak sądzę, usiłował n
- Page 143 and 144:
Ona przechyliła się w tył, jej w
- Page 145:
Ten utwór nie jest chroniony prawe