mojego — mojej — jąkałem się. Głupota tego zdania uderzyła mnie, gdy usiłowałemje dokończyć, ale potęga zdań nie ma nic wspólnego z sensem i logiką ich budowy.Moje idiotyczne jąkanie się sprawiało mu przyjemność. Przerwał je od razu, mówiącgrzecznie, co świadczyło o jego wielkim panowaniu nad sobą, albo też o cudownejelastyczności ducha.— Wszystko przez tę moją pomyłkę.Wyrażenie to zdziwiło mnie niezmiernie: tak mógł wzmiankować o jakiejś nicnieznaczącej okoliczności. Czyż nie zrozumiał opłakanego jej znaczenia?— Zechce mi pan wybaczyć — dodał później trochę markotnie — Wszyscy ciludzie patrzący na mnie w sądzie wydawali się takimi głupcami, że — że — mogłobyć tak, jak przypuszczałem.To powiększyło moje zdziwienie i ukazało mi go w nowym świetle. Spojrzałemz ciekawością i spotkałem jego oczy nieprzeniknione, ale nie zdradzające wstydu.— Ja nie mogę się z tą rzeczą pogodzić — powiedział po prostu — i nie myślęsię godzić. W sądzie to co innego; muszę to wytrzymać i wytrzymam.Nie twierdzę, że go zrozumiałem. Ukazywał mi się jakby w oderwanych błyskachświatła przedzierających się przez gęstą mgłę — niby ułamki jakichś istotnych, leczznikających szczegółów niedających jasnego pojęcia o ogólnym wyglądzie okolicy.Ożywiało to moją ciekawość, ale nie zaspokajało jej, nie dając możności uzyskaniapełnej orientacji. W ogóle robił mylące wrażenie. Oto dlaczego poprosiłem, by zaszedłdo mnie, i tego dnia rozstaliśmy się późnym wieczorem. Zatrzymałem mieszkaniew hotelu Malabar na dni kilka i na moje usilne prośby zjadł tam ze mną obiad.IAł IITego popołudnia przybył jakiś żaglowiec pasażerski i wielka sala jadalna hotelu byłaprawie zapełniona ludźmi mającymi w kieszeniach bilety na podróż dookoła świataza sto funtów. Były tam pary małżeńskie, najwidoczniej znudzone sobą już w połowiepodróży; były tam tworzące jedno towarzystwo bardziej lub mniej liczne grupyi ludzie samotni, jedzący uroczyście lub ucztujący głośno — wszyscy rozmawiali,żartowali lub ponuro zachowywali milczenie, zależnie od swego usposobienia, inteligencjąi chłonnością wrażeń dorównujący swym kuom złożonym w górnychpokojach. I nadal otrzymywać będą etykietki, że byli w tych i tych miejscach, jaki ich bagaże. Będą nosili się z godnością jako osoby niezwykłe i będą zachowywać karteczkiprzylepione do koszyków jako dokumenty, gdyż będą one jedynym dowodem,że odbyli tę kształcącą podróż. Służący bez szmeru uwijali się po gładkiej posadzce;od czasu do czasu rozlegał się śmiech dziewczyny, tak niewinny, jak pusty był jejumysł lub też ktoś dla zabawy całego zgromadzenia, a wykazania swego dowcipu, cedziłprzez zęby opowiadanie o świeżym skandalu, który się zdarzył w czasie podróży.Dwie stare panny, zabójczo wystrojone, przeglądały z kwaśnymi minami jadłospis,szepcąc do siebie zwiędłymi ustami, podobne dwóm nadętym koczkodanom.Wino otworzyło serce <strong>Jim</strong>a i stał się rozmowniejszy. Zauważyłem też, że madobry apetyt. Zdawało się, że gdzieś pogrzebał niemiły epizod naszego pierwszegospotkania. Było tak, jak gdybyśmy mieli o tej sprawie już nigdy nie wspominać.Przez cały czas miałem przed sobą niebieskie, chłopięce, prosto patrzące oczy, młodątwarz, szerokie ramiona, otwarte ciemne czoło z białą linią u nasady jasnych,wijących się włosów, to wszystko przyciągało ku sobie całą moją sympatię. On byłz dobrego gatunku, należał do nas. To szczęście uśmiechu, młodzieńcza powaga niemogły zwodzić. Mówił z pewnego rodzaju otwartością i spokojem mogącymi wynikaćz męskiego panowania nad sobą, z bezczelności, braku zastanowienia lub byćPodróżKobieta, MłodośćKobieta, StarośćWinoMłodośćSE A 34
gigantyczną mistyfikacją. Kto odgadnąć zdoła? Z naszego tonu mógł ktoś sądzić, żerozmawiamy o jakiejś trzeciej osobie, o grze w piłkę lub o zeszłorocznej pogodzie.Umysł mój zagłębiał się w rozmaite przypuszczenia, gdy nareszcie zwrot w rozmowiedał mi możność, nie obrażając go, rzucić ogólną uwagę, że jednak śledztwo tomusi być ogromnie męczące dla niego. Wyciągnął swą rękę przez szerokość stołui schwyciwszy moją, wlepił we mnie wzrok. Struchlałem.— Musi być panu strasznie ciężko — wyjąkałem zmieszany tym widokiem milczącejrozpaczy.— To piekło! — wyrzucił z siebie zgłuszonym tonem.Ten ruch i te słowa przeraziły dwóch „obieżyświatów” siedzących przy sąsiednimstoliku, rzucili na nas trwożliwe spojrzenia, odrywając je od zamrożonych puddingów.Wstałem i wyszliśmy na galerię, by tam wypić kawę i wypalić cygara.Na małych, ośmiokątnych stolikach paliły się świece w szklanych kloszach; klombyz roślin o sztywnych liściach oddzielały jedne bujaki od drugich, a między szeregamikolumn chłonącymi światła bijące z okien, noc ciemna, upstrzona światłamizdawała się wisieć jak jakaś wspaniała draperia. Światła płynących okrętów błyszczaływ dali jak gwiazdy, a wzgórza za przystanią podobne były do groźnej masy piorunowychchmur.— Ja nie mogłem uciec — zaczął <strong>Jim</strong>. — Kapitan to zrobił, bardzo to szczęśliwiedla niego. Ja nie mogłem i nie chciałem. Wszyscy uniknęli tego w taki czy innysposób, ale ja tak zrobić nie mogłem.Słuchałem z natężoną uwagą, nie śmiejąc poruszyć się na krześle; chciałem dowiedziećsię — a do dziś dnia nie wiem, mogę się tylko domyślać. Był on jednocześniezgnębiony i pewny siebie, jak gdyby przekonanie o wrodzonej prawości było hamulcemdla prawdy, wijącej się w nim przy każdym zwrocie rozmowy. Zaczął mówićtonem takim, jakim mówi człowiek, przyznający się do niemożności przeskoczeniamuru dwudziestostopowego¹³, że teraz nie będzie mógł nigdy powrócić do domu;to oświadczenie przywiodło mi na pamięć powiedzenie Brierly'ego „że stary pastorw Essex ubóstwiał swego syna marynarza i dumny był z niego”.Nie mogę wam powiedzieć, czy <strong>Jim</strong> wiedział o tej nadzwyczajnej miłości ojca,ale ton, z jakim wspomniał „tatusia” obliczony był na to, by dać pojęcie o tym, żeszlachetniejszego człowieka, pomimo wielkiego obarczenia rodziną, nie było jeszczeod początku świata. Tyle było niepokoju w tych słowach, pragnących wpoić wemnie przekonanie, że prawda w nich zawarta nie ulega najmniejszej wątpliwości, iżnabierały one pewnego uroku, ale zarazem i druga strona tej historii zabarwiała sięboleśniejszym, dotkliwszym tonem.— Czytał już o tym wszystkim w gazetach — rzekł <strong>Jim</strong>. — Nie mogę już pokazaćsię biednemu staremu! — Nie śmiałem podnieść oczu, póki nie usłyszałem tych słów.— Nie mógłbym mu wytłumaczyć i on by nie zrozumiał.Spojrzałem na niego. Zamyślony palił cygaro i po chwili znów zaczął mówić.Od razu zrozumiał, że chcę go oddzielić od współwinowajców w popełnionej, powiedzmy,zbrodni. On do nich nie należał, był człowiekiem zupełnie innym. Niezaprzeczyłem mu ani jednym gestem. Nie miałem zamiaru dla miłości nagiej prawdypozbawić go tego najmniejszego okrucha ocalającej łaski. Nie wiedziałem, czy w towierzy. Nie wiedziałem, jakie ma plany i czy w ogóle zamierza coś uczynić — podejrzewam,że on sam również nie wiedział; wierzę bowiem, że żaden człowiek nigdynie zrozumie dokładnie własnych sprytnych wybiegów, których używa, chcąc uciecprzed przykrym cieniem własnego sumienia. Nie odezwałem się ani słowem przezPrzemianaDom, OjciecSumienie, Wina¹³diooo — mierzący 20 stóp, tj. ponad 60 m; 1 stopa ang. wynosi w przybliżeniu 30,48cm.SE A 35
- Page 2: Utwór opracowany został w ramach
- Page 5 and 6: przyniósł ze sobą na dół, i wy
- Page 7 and 8: zbudziło się w nim nowe uczucie;
- Page 9 and 10: odzin zakątki przy pomocy ciężki
- Page 11 and 12: — Gdzieżeś się upił? — pyta
- Page 13 and 14: izbie; wysoko nad jego głową umie
- Page 15 and 16: człowieka gdzieś widzieć — mo
- Page 17 and 18: worek biskwitów⁸, kartofli, czy
- Page 19 and 20: — Wy, Anglicy, jesteście wszyscy
- Page 21 and 22: nogi: zdawał się być spuchnięty
- Page 23 and 24: oczekiwałem cudu. Jedyna rzecz, kt
- Page 25 and 26: Przez cały ciąg jego przemowy oka
- Page 27 and 28: się, że go widzę, jak zapisuje:
- Page 29 and 30: po niskim, pomarszczonym czole. —
- Page 31 and 32: czułem, że na nic mu się przyda
- Page 33: — Teraz, kiedy pan widzi, że si
- Page 37 and 38: to odgadnąć. Czy uczuł, że mu s
- Page 39 and 40: głosem cichym, dumnym. Uderzył pi
- Page 41 and 42: stojąc bezradnie, ale co by pan zr
- Page 43 and 44: nieruchomości przypatrują im się
- Page 45 and 46: nadziei w mej głowie. Nie wiem. Te
- Page 47 and 48: odesłał ich do wszystkich diabł
- Page 49 and 50: — Struchlałem widząc je tam jes
- Page 51 and 52: — Byli zbyt zdziwieni, by zdobyć
- Page 53 and 54: sześć godzin zupełnej nieruchomo
- Page 55 and 56: Poszedł parę kroków dalej i gdy
- Page 57 and 58: złudzeń lat młodzieńczych, a on
- Page 59 and 60: i tym sposobem światła jego stał
- Page 61 and 62: Patrząc na swe ręce, wydął troc
- Page 63 and 64: podziwiać zdolności spostrzegawcz
- Page 65 and 66: — chyba że uwzględnicie egzyste
- Page 67 and 68: — Poszli sobie… schronili się
- Page 69 and 70: wy. Skończyło się! Myśl ta przy
- Page 71 and 72: szedłem do sądu, bo mam pewną my
- Page 73 and 74: — Co panu jest? — krzyknął Ch
- Page 75 and 76: łem na niego ukradkowe spojrzenie.
- Page 77 and 78: wróciła nagle ciemność podniesi
- Page 79 and 80: ozsądnie, a ile razy spojrzałem n
- Page 81 and 82: Już od sześciu tygodni mieszkamy
- Page 83 and 84: — Przywiązałem się do starego,
- Page 85 and 86:
chcesz, ale wspomnij sobie moje sł
- Page 87 and 88:
że w owym czasie nie mogłem już
- Page 89 and 90:
— Tylko jeden taki okaz mają w m
- Page 91 and 92:
dzieścia przynajmniej, tak mi się
- Page 93 and 94:
liżej, złożył ją na mym ramien
- Page 95 and 96:
swej pogoni za motylami lub może p
- Page 97 and 98:
Wiedziałem doskonale, że należa
- Page 99 and 100:
Miałem przyjemność spotkania teg
- Page 101 and 102:
i w wielu miejscach poszczerbioną.
- Page 103 and 104:
y prędzej odpływali, i stojąc pr
- Page 105 and 106:
wadzającą z równowagi; jego nale
- Page 107 and 108:
IAł — Tu byłem więźniem przez
- Page 109 and 110:
Była to chwila odpływu, w odnodze
- Page 111 and 112:
delikatna, wysmukła, lekka jak ma
- Page 113 and 114:
sama, gdym zaszedł tam wczesnym ra
- Page 115 and 116:
mógł; w każdym razie, nie ulega
- Page 117 and 118:
Czasami stawała pełna pogardy, pa
- Page 119 and 120:
— Ja słyszałam to wszystko. —
- Page 121 and 122:
nak — ale zdawało mu się, że t
- Page 123 and 124:
zapewne pozbawiło go głosu przez
- Page 125 and 126:
należałem do tego Nieznanego, kt
- Page 127 and 128:
yła sobie z tej uczciwej miłości
- Page 129 and 130:
pienia. Mało tego. Jest wielki —
- Page 131 and 132:
mnie dróżką; nogi jego, obute w
- Page 133 and 134:
— Jak to, — powiedziałem — c
- Page 135 and 136:
— Nie tam w każdym razie. — Tu
- Page 137 and 138:
…Przypuszczam, że nie zapomniał
- Page 139 and 140:
Zdawało się, że lęka się, bym
- Page 141 and 142:
Wówczas, jak sądzę, usiłował n
- Page 143 and 144:
Ona przechyliła się w tył, jej w
- Page 145:
Ten utwór nie jest chroniony prawe