władcą Wschodu i Zachodu, nie mógłbyś nie odczuć niższości w jego obecności —ale ja nie odczuwałem żadnego rodzaju obrazy. Nie pogardzał mną za coś, czemumógłbym zapobiec, lecz za to, czym byłem. Stałem się jednostką niegodną uwagidla tej prostej przyczyny, że nie byłem uprzywilejowaną osobistością — MontagiemBrierly, komendantem Ossy, właścicielem złotego chronometru i binokli oprawnychw srebro, świadczących o doskonałości mojej jako marynarza oraz o nieposkromionejodwadze; nie posiadałem tak jasnej świadomości moich zasług i doniosłości mychnagród obok uwielbienia i miłości nadzwyczajnego psa — gdyż nigdy taki człowieknie był tak kochany przez takiego psa. Wszystko to były braki nie do naprawienia; alegdy się zastanowiłem, że mój nieszczęsny los dzielą miliony istot ludzkich, uznałem,że mogę znieść przypadającą na mnie cząstkę jego pogardliwej litości przez wzgląd nacoś nieokreślonego a pociągającego w tym człowieku. Nigdy nie zdołałem określićsobie tej atrakcyjności, ale były chwile, że mu jej zazdrościłem. Życie nie zostawiłona jego duszy śladu większego od drapnięcia szpilką po gładkiej powierzchni skały.To było godne zazdrości. Gdy patrzyłem na niego, gdy siedział obok skromnego,bladego urzędnika przewodniczącego śledztwu, jego zupełne zadowolenie z siebieprzedstawiało dla mnie i całego świata powierzchnię twardą jak granit. Wkrótce potemodebrał sobie życie.Nic dziwnego, że sprawa <strong>Jim</strong>a nudziła go i gdy ja myślałem z czymś podobnymdo strachu o bezmiarze jego pogardy dla przesłuchiwanego młodzieńca, on prawdopodobnieprowadził badanie swej wewnętrznej istoty. Werdykt w tej sprawie musiałbyć bezwarunkowo obwiniający, zaś to, jakie znalazł dowody, pozostanie tajemnicą,którą zabrał ze sobą, rzucając się do morza. Jeżeli znam się trochę na ludziach, byłato sprawa pierwszorzędnej wagi, jedna z tych, które budzą drzemiące idee — powołujądo życia pewne myśli, do których towarzystwa nieprzyzwyczajony człowiek wolizakończyć życie. Wiem doskonale, że przyczyną samobójstwa nie były ani pieniądze,ani pijaństwo, ani kobieta. Rzucił się w morze w tydzień po skończonym śledztwie,trzeciego dnia po wypłynięciu z portu, jak gdyby w tym właśnie miejscu, w środkuwód, ujrzał wrota tamtego świata otwierającego się na jego przyjęcie.A jednak to nie był impuls jednej chwili. Jego osiwiały pomocnik, marynarzpierwszej wody, przyjemny dla obcych, ale w stosunku ze swym zwierzchnikiemnajopryskliwszy z ludzi — opowiadał mi tę historię ze łzami w oczach. Podobno, gdyprzyszedł tego dnia na pokład, Brierly zajęty był pisaniem w kabinie kompasowej.— Było dziesięć minut do czwartej — mówił — strażnicy nie zeszli jeszcze zeswego stanowiska. Usłyszał, że rozmawiam na pomoście z jednym z majtków i zawołałmnie. Ociągałem się z pójściem, to prawda, kapitanie Marlow — ja nie mogłemwytrzymać z kapitanem Brierly, mówię to panu ze wstydem; nigdy nie wiemy, z jakiejgliny człowiek jest ulepiony. Został wyniesiony ponad niejedną głowę, nie liczącmojej, i miał taki przeklęty sposób bycia, że czułeś się wobec niego mały, choćby nicinnego prócz „dzień dobry” nie mówił. Zwracałem się do niego tylko w kwestiachodnoszących się do moich obowiązków, a i tak z trudnością utrzymywałem język zazębami i zachowywałem się przyzwoicie. — (Pochlebiał sobie. Często dziwiłem się,jak Brierly może znieść jego sposób bycia dłużej niż przez połowę podróży). — Mamżonę i dzieci — mówił dalej — służyłem dziesięć lat, oczekując wciąż jak głupiec jaki— komendantury. On wołał zawsze: „Proszę tu podejść, panie Jones” — tym swoimpyszałkowatym głosem — „Proszę tu podejść, panie Jones!” Poszedłem. „Sprawdzimypozycję” — rzekł pochylając się nad kartą z narzędziem mierniczym w ręce.Zgodnie z przepisami oficer pełniący obowiązki strażnika, schodząc z pozycji, powinienbył to zrobić. W każdym razie nic nie odpowiedziałem i patrzyłem, jak oznaczałpołożenie okrętu małym krzyżykiem i zapisywał datę miesiąca i godzinę. Zdaje miMorze, SamobójstwoSE A 26
się, że go widzę, jak zapisuje: siedemnasty, czwarta rano. Rok wypisany czerwonymatramentem na górze. Mapa wystarczała kapitanowi Brierly tylko na rok. Mam jąteraz u siebie. Gdy skończył robotę, patrzył z uśmiechem na zapisane cyy i naglespojrzał na mnie. „Jeszcze tak przebędzie trzydzieści dwie mile — rzekł wówczas —wszystko będzie dobrze i możesz zmienić kierunek na dwadzieścia stopni więcej kupołudniowi!”Właśnie mijaliśmy od północy Hector Bank. Odparłem: „Dobrze, panie kapitanie!”dziwiąc się, dlaczego zawraca mi tym głowę, kiedy przed zmianą kierunku będęmusiał i tak zwrócić się do niego. Osiem razy zadzwoniono: wyszliśmy na pomost,oficer schodząc z placówki, ogłosił w zwykły sposób: „siedemdziesiąt jeden!” KapitanBrierly spojrzał dookoła. Było jeszcze ciemno, a gwiazdy błyszczały tak jasno jakw mroźną noc w strefach północnych. Nagle rzekł z lekkim westchnieniem: „Idę natył okrętu i ustawię za ciebie miernik na zerze, w ten sposób nie zajdzie już omyłka,trzydzieści dwie mile w tym kierunku i wówczas będziecie bezpieczni. Należy więcpoprawić na sześć setnych, to znaczy trzydzieści na cyferblacie. Po co mamy tracićczas — prawda?” Nigdy nie słyszałem, aby tak długo rozmawiał o rzeczach w mymmniemaniu bezużytecznych. Milczałem. Zszedł po drabinie, a pies, towarzyszący muzawsze i w dzień, i w nocy, szedł za nim, z nosem wysuniętym naprzód. Słyszałemstukot obcasów kapitana, gdy nagle się zatrzymał, mówiąc do psa: „wracaj Rover. Napomost, piesku! No — dalej!” Następnie zawołał do mnie: „Zamknij tam psa, panieJones, dobrze?”Tak to po raz ostatni słyszałem jego głos, kapitanie Marlow. Takie były jegoostatnie słowa zwrócone do istoty ludzkiej, panie! — Tu głos starego zadrżał. —Widocznie bał się, że ta bestia skoczy za nim, rozumie pan? — ciągnął dalej z tłumionymłkaniem. — Tak, kapitanie Marlow, wszystko za mnie zrobił i — uwierzypan? — nalał oliwy, gdzie trzeba było. Naczynie z oliwą stało tam, gdzie je zostawił.Jeden z majtków poszedł o pół do szóstej prać bieliznę na tyle okrętu, raptem rzuciłwszystko i przybiegł na pomost. „Panie Jones, chodź pan” rzekł. „Tam jest dziwnarzecz, boję się tego dotknąć”. Był to złoty chronometr kapitana Brierly powieszonystarannie pod belką.Jak tylko to zobaczyłem, coś mnie tknęło i wiedziałem już wszystko. Nogi siępode mną zachwiały. To tak, jak gdybym go widział, gdy padał; mogłem powiedzieć,jak daleko pozostał. Miernik wskazywał osiemnaście mil i trzy czwarte, a z głównegomasztu wyrwano cztery żelazne gwoździe. Zapewne włożył je do kieszeni, bypowiększyć ciężar, ale Boże, czymże mogły być te gwoździe dla takiego człowieka jakkapitan Brierly! Może jego zaufanie w siebie samego zachwiane zostało w ostatniejchwili. To chyba był jedyny taki wypadek w jego życiu; ale mogę przysiąc za niego,że gdy się raz znalazł w morzu, nie kiwnął palcem, by się wyratować, jak również, żemiałby dość odwagi, by walczyć cały dzień, gdyby wypadł z okrętu przypadkiem. Tak,panie. Nikt mu nie dorównywał, sam to mówił, słyszałem kiedyś. W nocy napisałdwa listy: jeden do Towarzystwa, drugi do mnie. Dał mi mnóstwo wskazówek co dopodróży — choć byłem już marynarzem, kiedy go jeszcze na świecie nie było — jakrównież niezliczone rady co do postępowania mego z naszymi ludźmi w Szanghaju,abym mógł pozostać komendantem Ossy. Pisał jak ojciec do ukochanego syna,kapitanie Marlow, a ja byłem od niego o dwadzieścia pięć lat starszy i znałem smakmorskiej wody, gdy on jeszcze koszulę w zębach nosił. W liście do właściciela —który pozostawił otwarty, widocznie abym go przeczytał — pisał, że zawsze spełniałswe obowiązki, aż do tej chwili — a nawet i teraz nie zdradza położonego w nimzaufania, gdyż powierza okręt pieczy najbardziej wytrawnego marynarza, jakiego tylkoznaleźć można — myślał o mnie, o mnie, panie! Mówił im, że jeżeli przez swójPiesTestamentSE A 27
- Page 2: Utwór opracowany został w ramach
- Page 5 and 6: przyniósł ze sobą na dół, i wy
- Page 7 and 8: zbudziło się w nim nowe uczucie;
- Page 9 and 10: odzin zakątki przy pomocy ciężki
- Page 11 and 12: — Gdzieżeś się upił? — pyta
- Page 13 and 14: izbie; wysoko nad jego głową umie
- Page 15 and 16: człowieka gdzieś widzieć — mo
- Page 17 and 18: worek biskwitów⁸, kartofli, czy
- Page 19 and 20: — Wy, Anglicy, jesteście wszyscy
- Page 21 and 22: nogi: zdawał się być spuchnięty
- Page 23 and 24: oczekiwałem cudu. Jedyna rzecz, kt
- Page 25: Przez cały ciąg jego przemowy oka
- Page 29 and 30: po niskim, pomarszczonym czole. —
- Page 31 and 32: czułem, że na nic mu się przyda
- Page 33 and 34: — Teraz, kiedy pan widzi, że si
- Page 35 and 36: gigantyczną mistyfikacją. Kto odg
- Page 37 and 38: to odgadnąć. Czy uczuł, że mu s
- Page 39 and 40: głosem cichym, dumnym. Uderzył pi
- Page 41 and 42: stojąc bezradnie, ale co by pan zr
- Page 43 and 44: nieruchomości przypatrują im się
- Page 45 and 46: nadziei w mej głowie. Nie wiem. Te
- Page 47 and 48: odesłał ich do wszystkich diabł
- Page 49 and 50: — Struchlałem widząc je tam jes
- Page 51 and 52: — Byli zbyt zdziwieni, by zdobyć
- Page 53 and 54: sześć godzin zupełnej nieruchomo
- Page 55 and 56: Poszedł parę kroków dalej i gdy
- Page 57 and 58: złudzeń lat młodzieńczych, a on
- Page 59 and 60: i tym sposobem światła jego stał
- Page 61 and 62: Patrząc na swe ręce, wydął troc
- Page 63 and 64: podziwiać zdolności spostrzegawcz
- Page 65 and 66: — chyba że uwzględnicie egzyste
- Page 67 and 68: — Poszli sobie… schronili się
- Page 69 and 70: wy. Skończyło się! Myśl ta przy
- Page 71 and 72: szedłem do sądu, bo mam pewną my
- Page 73 and 74: — Co panu jest? — krzyknął Ch
- Page 75 and 76: łem na niego ukradkowe spojrzenie.
- Page 77 and 78:
wróciła nagle ciemność podniesi
- Page 79 and 80:
ozsądnie, a ile razy spojrzałem n
- Page 81 and 82:
Już od sześciu tygodni mieszkamy
- Page 83 and 84:
— Przywiązałem się do starego,
- Page 85 and 86:
chcesz, ale wspomnij sobie moje sł
- Page 87 and 88:
że w owym czasie nie mogłem już
- Page 89 and 90:
— Tylko jeden taki okaz mają w m
- Page 91 and 92:
dzieścia przynajmniej, tak mi się
- Page 93 and 94:
liżej, złożył ją na mym ramien
- Page 95 and 96:
swej pogoni za motylami lub może p
- Page 97 and 98:
Wiedziałem doskonale, że należa
- Page 99 and 100:
Miałem przyjemność spotkania teg
- Page 101 and 102:
i w wielu miejscach poszczerbioną.
- Page 103 and 104:
y prędzej odpływali, i stojąc pr
- Page 105 and 106:
wadzającą z równowagi; jego nale
- Page 107 and 108:
IAł — Tu byłem więźniem przez
- Page 109 and 110:
Była to chwila odpływu, w odnodze
- Page 111 and 112:
delikatna, wysmukła, lekka jak ma
- Page 113 and 114:
sama, gdym zaszedł tam wczesnym ra
- Page 115 and 116:
mógł; w każdym razie, nie ulega
- Page 117 and 118:
Czasami stawała pełna pogardy, pa
- Page 119 and 120:
— Ja słyszałam to wszystko. —
- Page 121 and 122:
nak — ale zdawało mu się, że t
- Page 123 and 124:
zapewne pozbawiło go głosu przez
- Page 125 and 126:
należałem do tego Nieznanego, kt
- Page 127 and 128:
yła sobie z tej uczciwej miłości
- Page 129 and 130:
pienia. Mało tego. Jest wielki —
- Page 131 and 132:
mnie dróżką; nogi jego, obute w
- Page 133 and 134:
— Jak to, — powiedziałem — c
- Page 135 and 136:
— Nie tam w każdym razie. — Tu
- Page 137 and 138:
…Przypuszczam, że nie zapomniał
- Page 139 and 140:
Zdawało się, że lęka się, bym
- Page 141 and 142:
Wówczas, jak sądzę, usiłował n
- Page 143 and 144:
Ona przechyliła się w tył, jej w
- Page 145:
Ten utwór nie jest chroniony prawe