wszelkich strachów, niepodsycana niczym zapada w spokój wyczerpanych wzruszeń.<strong>Jim</strong> nie widział nic poza nieładem panującym w potrząsanej kajucie. Leżał, patrząc naotaczające go spustoszenie i rad był, że nie potrzebuje iść na pokład, ale od czasu doczasu chwytał go jakiś niezwalczony niepokój; dyszał i wił się pod kołdrą i wówczasbezmyślna brutalność istnienia, która naraziła go na takie odczucia, napełniała gorozpaczliwym pragnieniem ucieczki za jakąkolwiek cenę. Następnie wróciła pięknapogoda i nie myślał już o tym więcej.Powstał jednak kulawy i słaby i gdy okręt przybył do jednego ze wschodnichportów, musiał pójść do szpitala. Powoli wracał do zdrowia, więc pozostawiono gow szpitalu.Było tam jeszcze tylko dwóch białych pacjentów: jakiś marynarz ze złamaną nogąi dostawca kolejowy sąsiedniej prowincji, tknięty jakąś tajemniczą chorobą podzwrotnikową,który utrzymywał, że doktór jest osłem i leczył się patentowanymiśrodkami przemycanymi przez oddanego mu sługę. Ci dwaj opowiadali sobie nawzajemswoje życie, grali trochę w karty lub leżąc na fotelach, w szlaokach, ziewalidzień cały, nie mówiąc ani słowa. Szpital stał na wzgórku i łagodny wietrzyk, wpływającprzez zawsze szeroko otwarte okna, przynosił łagodność nieba, obezwładnienieziemi, to czarowne tchnienie wschodnich wód. Były w nim balsamiczne wonie,sugestie nieskończonego spokoju, dary wiecznych marzeń. <strong>Jim</strong> patrzył poprzez gąszczeogrodów, dachy miasta, ponad palmami rosnącymi na wybrzeżu na tę przystańupstrzoną wysepkami, oblaną wspaniałymi promieniami słońca, ze swymi okrętami,podobnymi z dala do dziecinnych zabawek, z tą błyszczącą ruchliwością, przypominającąjakąś świąteczną paradę, i ze sklepieniem niebios wieczystego, wschodniegospokoju, ze słodkim uśmiechem wschodnich mórz, władających przestrzenią aż podaleki widnokrąg.Gdy tylko mógł chodzić bez kija, poszedł do miasta, szukając sposobności dostaniasię do domu. W owej chwili nic się nie nadarzało, więc naturalnie zawarł znajomośćw porcie z ludźmi swego powołania. Natknął się na dwa ich rodzaje. Jedni,nieliczni i rzadko tam widywani, prowadzili tajemnicze życie, zachowali niespożytąenergię, z temperamentem rozbójników morskich, a spojrzeniem marzycieli żyliw jakimś chaosie planów, nadziei, niebezpieczeństw, przedsięwzięć wyprzedzającychcywilizację; śmierć zdawała się być jedynym pewnym zdarzeniem w ich fantastycznejegzystencji. Większość zaś ludzi była tak jak on sam rzucona tu przez jakiś przypadeki pozostała w charakterze oficerów na miejscowych okrętach. Wstrętna im była terazmyśl służby na europejskich okrętach z jej trudniejszymi warunkami, surowszympojęciem obowiązków i niebezpieczeństwami burzliwych oceanów. Nastroili się dowiecznego spokoju morza i nieba Wschodu. Polubili krótkie wędrówki, wygodnefotele na pokładzie, liczne załogi złożone z tuziemców i wyróżnianie z powodu białościskóry. Drżeli na myśl o ciężkiej pracy i pędzili wygodne życie, oczekując nibylada chwila nowych rozkazów, służąc Chińczykom, Arabom, Metysom — diabłomsamym gotowi służyć, gdyby praca była lekka. Wiecznie opowiadali o jakichś szczęśliwychwypadkach: jak ktoś tam otrzymał dowództwo statku idącego do Chin —rzecz bardzo przyjemna; to znów w Japonii ktoś dobrze sobie żyje; tamten zaś używawe flocie syjamskiej; w tym wszystkim, co mówili — w swoich czynach, w spojrzeniach,w całych postaciach — zdradzali swój słaby punkt, świadczący o pewnymzepsuciu, o postanowieniu, by bezpiecznie przepróżnować życie.<strong>Jim</strong>owi ten plotkujący tłum nibymarynarzy wydawał się z początku złożony niez istot ludzkich, lecz cieni. W końcu jednak zaczął go pociągać widok tych ludzi,dziwił się tym pozorom szczęścia przy tak małej dozie obowiązków, przy zupełnymbraku niebezpieczeństw i przygód. I z czasem, obok początkowej pogardy, powoliLenistwo, Marzenie,MorzeSE A 6
zbudziło się w nim nowe uczucie; i nagle porzucił myśl o powrocie do domu, a zaciągnąłsię jako pomocnik kapitana na parowcu „Patna”.„Patna” był to lokalny parowiec stary jak świat, długi jak chart, bardziej zjedzonyprzez rdzę niż garnek od dawna porzucony w wodzie. Należał do Chińczyka, wydzierżawionybył przez Araba, a komendantem na nim był pewien renegat², Niemiecz południowej Nowej Walii o purpurowym nosie i rudych wąsach, bardzo wyklinającypublicznie swą ojczyznę, ale w zgodzie ze zwycięską polityką Bismarcka brutalizującywszystkich, których się nie obawiał i przybierający minę „żelaznego” człowieka.Gdy parowiec został wymalowany na zewnątrz, a wybielony wewnątrz, mniej więcejośmiuset pielgrzymów znalazło pomieszczenie na jego pokładzie.Napływali nań trzema drogami, napływali pchani wiarą i nadzieją otrzymaniakrólestwa niebieskiego, napływali z nieustannym hałasem i tupotaniem bosych nóg,bez słowa, bez szemrania, bez jednego spojrzenia za siebie; i gdy usunięto wszystkiebelki, dzielące pokład na części, rozleli się po nim na wszystkie strony, zajęli jegoprzód i tył, przelewali się na dół przez ziejące otwory, zapełnili wszystkie wewnętrznekryjówki okrętu — na kształt wody wpływającej do cysterny, napełniającej wszystkieszpary i pęknięcia, podnoszącej się powoli aż do brzegów.Ośmiuset ludzi, mężczyzni kobiet, z wiarą i nadzieją, z jakimiś swoimi serdecznymi przywiązaniami i wspomnieniamizebrało się tam, przybywając z północy, południa, znad granic wschodnich,depcząc po dróżkach prowadzących z dżungli, idąc wzdłuż rzek, przeprawiającsię w małych łódeczkach z wyspy na wyspę, znosząc cierpienia, napotykając dziwnezjawiska, ulegając dziwnym obawom — a podtrzymywało ich tylko jedno pragnienie.Przybywali z samotnych szałasów, z ludnych osad, nadbrzeżnych wiosek. Na głosjednej idei porzucili swe lasy, wyręby, opiekę swoich rządów, swoje powodzenie, swąnędzę, znane od lat młodzieńczych otoczenie i groby ojców. Przybyli pokryci pyłem,potem, sadzą, łachmanami — silni mężczyźni na czele całych rodzin, chudzistarcy, śpieszący naprzód bez nadziei powrotu; młodzi chłopcy z nieustraszonymioczami patrzącymi ciekawie; nieśmiałe małe dziewczątka ze zwichrzonymi, długimiwłosami; zakwefione kobiety, tulące do piersi owinięte w brudne chusty dzieci —nieświadomi pielgrzymi posłuszni przepisom wymagającej wiary.— Spojrzyj na to bydło — rzekł Niemiec-dzierżawca do swego nowego pomocnika.Arab, wódz tej pobożnej podróży, przyszedł ostatni. Szedł powoli na pokład,piękny, poważny, w białej szacie i szerokim turbanie. Szła za nim cała gromada służących,niosąc jego pakunki; Patna podniosła kotwicę i odpłynęła od przystani.Przepłynęła między dwiema małymi wysepkami, objechała miejsce, gdzie żaglowcezarzucają kotwice, zatoczyła półkole w cieniu jakiegoś wzgórza i znalazła się obokszeregu wzdymanych wiatrem żagli. Arab, stojąc na przodzie parowca, głośno odmawiałmodlitwy za podróżujących po morzu. Wzywał łaski Wszechmocnego natę podróż, błagał o Jego błogosławieństwo dla pracy ludzkiej i tajemnych pragnieńich serca; przy zapadającym zmierzchu parowiec pruł spokojne wody cieśniny; a tamw dali, w tyle parowca, latarnia morska, postawiona przez niewiernych na zdradliwejmieliźnie, zdawała się mrużyć swe płomienne oko, patrząc na odpływający parowiec,jakby szydząc z jego pobożnych zamiarów.Przebywszy cieśninę, Patna dążyła dalej przez przesmyk „One-degree” prosto doMorza Czerwonego pod spokojnym, palącym, niezmąconym żadną chmurką niebem,spowita gorejącymi promieniami słońca, zabijającymi wszelką myśl, przygnębiającymiserce, niweczącymi całą wolę i energię. A pod tą groźną wspaniałościąTłum, WodaPobożność, ReligiaModlitwa, PrzywódcaModlitwa, KondycjaludzkaŚwiatło, OkoMorze, PustyniaSłońce²r (z łac. rr: zaprzeć się, odtrącić) — zdrajca, odszczepieniec.SE A 7
- Page 2: Utwór opracowany został w ramach
- Page 5: przyniósł ze sobą na dół, i wy
- Page 9 and 10: odzin zakątki przy pomocy ciężki
- Page 11 and 12: — Gdzieżeś się upił? — pyta
- Page 13 and 14: izbie; wysoko nad jego głową umie
- Page 15 and 16: człowieka gdzieś widzieć — mo
- Page 17 and 18: worek biskwitów⁸, kartofli, czy
- Page 19 and 20: — Wy, Anglicy, jesteście wszyscy
- Page 21 and 22: nogi: zdawał się być spuchnięty
- Page 23 and 24: oczekiwałem cudu. Jedyna rzecz, kt
- Page 25 and 26: Przez cały ciąg jego przemowy oka
- Page 27 and 28: się, że go widzę, jak zapisuje:
- Page 29 and 30: po niskim, pomarszczonym czole. —
- Page 31 and 32: czułem, że na nic mu się przyda
- Page 33 and 34: — Teraz, kiedy pan widzi, że si
- Page 35 and 36: gigantyczną mistyfikacją. Kto odg
- Page 37 and 38: to odgadnąć. Czy uczuł, że mu s
- Page 39 and 40: głosem cichym, dumnym. Uderzył pi
- Page 41 and 42: stojąc bezradnie, ale co by pan zr
- Page 43 and 44: nieruchomości przypatrują im się
- Page 45 and 46: nadziei w mej głowie. Nie wiem. Te
- Page 47 and 48: odesłał ich do wszystkich diabł
- Page 49 and 50: — Struchlałem widząc je tam jes
- Page 51 and 52: — Byli zbyt zdziwieni, by zdobyć
- Page 53 and 54: sześć godzin zupełnej nieruchomo
- Page 55 and 56: Poszedł parę kroków dalej i gdy
- Page 57 and 58:
złudzeń lat młodzieńczych, a on
- Page 59 and 60:
i tym sposobem światła jego stał
- Page 61 and 62:
Patrząc na swe ręce, wydął troc
- Page 63 and 64:
podziwiać zdolności spostrzegawcz
- Page 65 and 66:
— chyba że uwzględnicie egzyste
- Page 67 and 68:
— Poszli sobie… schronili się
- Page 69 and 70:
wy. Skończyło się! Myśl ta przy
- Page 71 and 72:
szedłem do sądu, bo mam pewną my
- Page 73 and 74:
— Co panu jest? — krzyknął Ch
- Page 75 and 76:
łem na niego ukradkowe spojrzenie.
- Page 77 and 78:
wróciła nagle ciemność podniesi
- Page 79 and 80:
ozsądnie, a ile razy spojrzałem n
- Page 81 and 82:
Już od sześciu tygodni mieszkamy
- Page 83 and 84:
— Przywiązałem się do starego,
- Page 85 and 86:
chcesz, ale wspomnij sobie moje sł
- Page 87 and 88:
że w owym czasie nie mogłem już
- Page 89 and 90:
— Tylko jeden taki okaz mają w m
- Page 91 and 92:
dzieścia przynajmniej, tak mi się
- Page 93 and 94:
liżej, złożył ją na mym ramien
- Page 95 and 96:
swej pogoni za motylami lub może p
- Page 97 and 98:
Wiedziałem doskonale, że należa
- Page 99 and 100:
Miałem przyjemność spotkania teg
- Page 101 and 102:
i w wielu miejscach poszczerbioną.
- Page 103 and 104:
y prędzej odpływali, i stojąc pr
- Page 105 and 106:
wadzającą z równowagi; jego nale
- Page 107 and 108:
IAł — Tu byłem więźniem przez
- Page 109 and 110:
Była to chwila odpływu, w odnodze
- Page 111 and 112:
delikatna, wysmukła, lekka jak ma
- Page 113 and 114:
sama, gdym zaszedł tam wczesnym ra
- Page 115 and 116:
mógł; w każdym razie, nie ulega
- Page 117 and 118:
Czasami stawała pełna pogardy, pa
- Page 119 and 120:
— Ja słyszałam to wszystko. —
- Page 121 and 122:
nak — ale zdawało mu się, że t
- Page 123 and 124:
zapewne pozbawiło go głosu przez
- Page 125 and 126:
należałem do tego Nieznanego, kt
- Page 127 and 128:
yła sobie z tej uczciwej miłości
- Page 129 and 130:
pienia. Mało tego. Jest wielki —
- Page 131 and 132:
mnie dróżką; nogi jego, obute w
- Page 133 and 134:
— Jak to, — powiedziałem — c
- Page 135 and 136:
— Nie tam w każdym razie. — Tu
- Page 137 and 138:
…Przypuszczam, że nie zapomniał
- Page 139 and 140:
Zdawało się, że lęka się, bym
- Page 141 and 142:
Wówczas, jak sądzę, usiłował n
- Page 143 and 144:
Ona przechyliła się w tył, jej w
- Page 145:
Ten utwór nie jest chroniony prawe