cały czas jego rozmyślania o tym, co też on będzie robił, „gdy to głupie badanie sięskończy”.Widocznie podzielał pogardliwe zapatrywania Brierly'ego na te nakazane prawemprocedury. Wyznał, że nie wie, dokąd się zwrócić; najwidoczniej myślał głośno, a nierozmawiał ze mną. Świadectwa przepadły, kariera złamana, grosza przy duszy nie mai nie pojmuje nawet, jaką pracą mógłby się teraz zająć. Z domu może mógłby cośdostać, ale na to trzeba prosić o pomoc rodzinę, a on tego nie chce. A może goprzyjmą na jaki parowiec…— Chciałby pan tego? — spytałem nielitościwie.Zerwał się; podszedł do kamiennej balustrady i wpatrzył się w ciemną noc. Zachwilę powrócił, pochylając nad mym krzesłem młodzieńczą twarz chmurną od opanowanegoz bólem wzruszenia. Zrozumiał doskonale, że ja nie wątpiłem w jego zdolnośćkierowania okrętem. Drżącym trochę głosem spytał mnie — dlaczego to powiedziałem?Byłem „nieskończenie dobry” dla niego. Nie roześmiałem się nawet wtedy,gdy wyjąkał, że „przez tę pomyłkę — wie pan — zrobiłem z siebie skończonegoosła.” Przerwałem mu, mówiąc w ciepły sposób, że dla mnie taka pomyłka nie jestpowodem do śmiechu. Usiadł i wypił filiżankę kawy do ostatniej kropli.— Nie chodzi zatem o to, żebym się przyznał do winy — oświadczył stanowczo.— Nie? — spytałem.— Nie — przyznał z zupełnym przekonaniem. — Czy pan wie, co by pan zrobił?Czy wie pan? A przecież nie uważa się pan za… e… e… — przełknął coś — tchórza?I tu — na honor! — spojrzał mi pytająco w oczy. Było to najwidoczniej pytanie— o d¹⁴ pytanie! W każdym razie nie czekał na odpowiedź. Zanim przyszedłemdo przytomności, on mówił dalej, patrząc prosto przed siebie, jakby czytająccoś w cieniach nocy.— Należało być przygotowanym. A ja nie byłem; nie, nie wtedy. Ja nie chcęusprawiedliwiać się; ale chciałbym wytłumaczyć — chciałbym, by ktoś zrozumiał —ktoś — chociaż jedna osoba! Pan! Dlaczegożby nie pan?Było to uroczyste, a zarazem trochę śmieszne, takie zwykle są walki jednostkiusiłującej ocalić swe wyobrażenie o tym, czym powinna być jej moralna istota, todrogocenne pojęcie konwencji, ta zasada gry jedna tylko, ale straszna w skutkachprzez przywłaszczanie sobie nieograniczonej władzy nad naturalnymi instynktami,przez straszne karanie za błędy. Rozpoczął swą historię dość spokojnie. Na parowculinii Dale, który widząc tych czterech ludzi o zmierzchu, samych na falach oceanu— zabrał ich na swój pokład — poddani zostali pierwszemu badaniu. Tłusty kapitanwymyślił jakąś historię, inni milczeli i z początku to uszło. Nie można przecie męczyćpytaniami biednych rozbitków, których się uratowało jeżeli nie od okrutnej śmierci,to przynajmniej od strasznych cierpień. Później, po namyśle, oficerowie „Avondale”musieli zrozumieć, „że coś w tej sprawie jest niejasnego”, ale, naturalnie, zachowaliswe wątpliwości dla siebie. Zabrali na swój pokład kapitana, pomocnika i dwóchmaszynistów z Patny, która zatonęła i to zapewne im wystarczało. Nie pytałem <strong>Jim</strong>a,jakich doznawał uczuć podczas tych dziesięciu dni spędzonych na pokładzie. Ze sposobujego opowiadania wywnioskowałem, że był częściowo oszołomiony odkryciem,jakiego dokonał na samym sobie — i bez wątpienia pracował nad tym, by móc towytłumaczyć jedynemu człowiekowi, zdolnemu ocenić całą tego doniosłość. Trzebazrozumieć, że nie myślał o zmniejszaniu jego ważności i tu właśnie leży jego zasługa.Co zaś do odczuć, jakich doznał po wylądowaniu i usłyszeniu niespodziewanejkonkluzji sprawy, w której odegrał tak smutną rolę — nie mówił mi nic i trudno¹⁴o d (łac.) — w dobrej wierze.SE A 36
to odgadnąć. Czy uczuł, że mu się grunt spod nóg usuwa? — nie wiem. Całe dwatygodnie oczekiwał w „Domu Marynarzy”, a że tam jednocześnie było kilku innych,zebrałem o jego zachowaniu się pewne wiadomości. Zdaniem tych ludzi <strong>Jim</strong> był ponurąbestią. Cały ten czas spędził na werandzie, leżąc na bujaku, wstając tylko dojedzenia lub późnym wieczorem i włóczył się wówczas samotnie, oderwany od swegootoczenia, niezdecydowany, milczący jak duch niemający domu, w którym mógłbystraszyć.— Nie wiem, czy powiedziałem przez cały ten czas trzy słowa do jakiejś żywejistoty — rzekł i zaraz dodał — Jeden z tych ludzi z pewnością wypaplałby coś, o czymja postanowiłem nie rozmawiać, a nie chciałem, by doszło do jakiejś sprzeczki. Nie!Nie wtedy! Byłem zanadto… zanadto… Nie byłem do niej usposobiony…— Więc belka wytrzymała? Czyn, Marzenie— Tak — szepnął — wytrzymała. A przysięgam panu, że czułem, jak ustępowałami pod ręką.— Czasami stare żelastwo jest ogromnie wytrzymałe — rzekłem.Oparty o tylną poręcz fotela, z nogami sztywno wyciągniętymi i obwisłymi rękami,kilkakrotnie kiwnął głową. Trudno sobie wyobrazić coś smutniejszego. Naglepodniósł głowę i wyprostował się.— Ach, jakaż sposobność zmarnowana! Boże mój, jak zmarnowana! — krzyknął,ale to ostatnie słowo brzmiało jak jęk wydarty bólem.Znów siedział w milczeniu, strasznie tęsknym wzrokiem patrząc w dal, jakby szukająctej zmarnowanej okazji odznaczenia się; rozwarte nozdrza zdawały się chwytaćupajającą woń tej zmarnowanej sposobności. Skrzywdzilibyście mnie myśląc, że patrzyłemna to spokojnie! Ach, jakąż ten biedak miał imaginację! Widziałem w tymspojrzeniu, wlepionym w ciemną noc, jak cała jego wewnętrzna istota przeniosła siędo pełnego złudzeń państwa bohaterskich aspiracji. Nie miał czasu żałować tego,co stracił, całkowicie i naturalnie odczuwając to, czego mu się nie udało otrzymać.Był ode mnie niezmiernie daleko, chociaż siedziałem o trzy kroki od niego. Z każdąchwilą pogrążał się głębiej w nieistniejący świat romantycznych czynów. Dotarłnareszcie do samego jądra i dziwny wyraz wniebowzięcia rozlał się na jego rysach,oczy błysnęły mu w świetle świec palących się na stole: niewątpliwie uśmiechał się!Dotarł do serca, do samego serca. Był to pełen uniesienia uśmiech, jaki nigdy niepojawia ani na mojej, ani na waszej twarzy, kochani towarzysze. Przywołałem go doprzytomności, mówiąc:— Gdyby pozostał pan na parowcu, chce pan powiedzieć!Zwrócił się ku mnie ze wzrokiem zdumionym i pełnym bólu, ze zdziwioną, cierpiącątwarzą, jak gdyby zleciał na dół z jakiejś gwiazdy. Ani ja, ani wy, ani żadenz ludzi wyglądać tak nie będzie. Zadrżał, jak gdyby czyjaś zimna dłoń dotknęła jegoserca. Nareszcie westchnął. Nie byłem w litościwym usposobieniu. Taki nastrójwywołały jego sprzeczne zwierzenia.— To prawdziwe nieszczęście, że pan o tym przedtem nie wiedział! — powiedziałemzłośliwie; ale mój cios chybił, upadł u jego stóp jak zużyta strzała, a on niemyślał jej podnosić. Może nie dostrzegł nawet. Teraz, przeciągając się, rzekł.— Mówię panu, że uginało się pod ręką. Z lampą oglądałem żelazne kanty nadolnym pokładzie, gdy kawał rdzy szerokości mej dłoni odpadł sam przez się! — Rękąprzesunął po czole. — To tak skoczyło, jak coś żywego.— Musiało to być dla pana nieprzyjemne — powiedziałem mimochodem. Niebezpieczeństwo,— Więc przypuszczasz pan — rzekł <strong>Jim</strong> — że myślałem o sobie, mając na karku Śmierć, Tłumsto sześćdziesiąt osób, uśpionych na tym pokładzie, a mnóstwo innych na ogólnym,niewiedzących o niczym? Gdyby nawet był czas, nie można byłoby ich uratować,SE A 37
- Page 2: Utwór opracowany został w ramach
- Page 5 and 6: przyniósł ze sobą na dół, i wy
- Page 7 and 8: zbudziło się w nim nowe uczucie;
- Page 9 and 10: odzin zakątki przy pomocy ciężki
- Page 11 and 12: — Gdzieżeś się upił? — pyta
- Page 13 and 14: izbie; wysoko nad jego głową umie
- Page 15 and 16: człowieka gdzieś widzieć — mo
- Page 17 and 18: worek biskwitów⁸, kartofli, czy
- Page 19 and 20: — Wy, Anglicy, jesteście wszyscy
- Page 21 and 22: nogi: zdawał się być spuchnięty
- Page 23 and 24: oczekiwałem cudu. Jedyna rzecz, kt
- Page 25 and 26: Przez cały ciąg jego przemowy oka
- Page 27 and 28: się, że go widzę, jak zapisuje:
- Page 29 and 30: po niskim, pomarszczonym czole. —
- Page 31 and 32: czułem, że na nic mu się przyda
- Page 33 and 34: — Teraz, kiedy pan widzi, że si
- Page 35: gigantyczną mistyfikacją. Kto odg
- Page 39 and 40: głosem cichym, dumnym. Uderzył pi
- Page 41 and 42: stojąc bezradnie, ale co by pan zr
- Page 43 and 44: nieruchomości przypatrują im się
- Page 45 and 46: nadziei w mej głowie. Nie wiem. Te
- Page 47 and 48: odesłał ich do wszystkich diabł
- Page 49 and 50: — Struchlałem widząc je tam jes
- Page 51 and 52: — Byli zbyt zdziwieni, by zdobyć
- Page 53 and 54: sześć godzin zupełnej nieruchomo
- Page 55 and 56: Poszedł parę kroków dalej i gdy
- Page 57 and 58: złudzeń lat młodzieńczych, a on
- Page 59 and 60: i tym sposobem światła jego stał
- Page 61 and 62: Patrząc na swe ręce, wydął troc
- Page 63 and 64: podziwiać zdolności spostrzegawcz
- Page 65 and 66: — chyba że uwzględnicie egzyste
- Page 67 and 68: — Poszli sobie… schronili się
- Page 69 and 70: wy. Skończyło się! Myśl ta przy
- Page 71 and 72: szedłem do sądu, bo mam pewną my
- Page 73 and 74: — Co panu jest? — krzyknął Ch
- Page 75 and 76: łem na niego ukradkowe spojrzenie.
- Page 77 and 78: wróciła nagle ciemność podniesi
- Page 79 and 80: ozsądnie, a ile razy spojrzałem n
- Page 81 and 82: Już od sześciu tygodni mieszkamy
- Page 83 and 84: — Przywiązałem się do starego,
- Page 85 and 86: chcesz, ale wspomnij sobie moje sł
- Page 87 and 88:
że w owym czasie nie mogłem już
- Page 89 and 90:
— Tylko jeden taki okaz mają w m
- Page 91 and 92:
dzieścia przynajmniej, tak mi się
- Page 93 and 94:
liżej, złożył ją na mym ramien
- Page 95 and 96:
swej pogoni za motylami lub może p
- Page 97 and 98:
Wiedziałem doskonale, że należa
- Page 99 and 100:
Miałem przyjemność spotkania teg
- Page 101 and 102:
i w wielu miejscach poszczerbioną.
- Page 103 and 104:
y prędzej odpływali, i stojąc pr
- Page 105 and 106:
wadzającą z równowagi; jego nale
- Page 107 and 108:
IAł — Tu byłem więźniem przez
- Page 109 and 110:
Była to chwila odpływu, w odnodze
- Page 111 and 112:
delikatna, wysmukła, lekka jak ma
- Page 113 and 114:
sama, gdym zaszedł tam wczesnym ra
- Page 115 and 116:
mógł; w każdym razie, nie ulega
- Page 117 and 118:
Czasami stawała pełna pogardy, pa
- Page 119 and 120:
— Ja słyszałam to wszystko. —
- Page 121 and 122:
nak — ale zdawało mu się, że t
- Page 123 and 124:
zapewne pozbawiło go głosu przez
- Page 125 and 126:
należałem do tego Nieznanego, kt
- Page 127 and 128:
yła sobie z tej uczciwej miłości
- Page 129 and 130:
pienia. Mało tego. Jest wielki —
- Page 131 and 132:
mnie dróżką; nogi jego, obute w
- Page 133 and 134:
— Jak to, — powiedziałem — c
- Page 135 and 136:
— Nie tam w każdym razie. — Tu
- Page 137 and 138:
…Przypuszczam, że nie zapomniał
- Page 139 and 140:
Zdawało się, że lęka się, bym
- Page 141 and 142:
Wówczas, jak sądzę, usiłował n
- Page 143 and 144:
Ona przechyliła się w tył, jej w
- Page 145:
Ten utwór nie jest chroniony prawe