na tym znać. Czy to mało miałem do czynienia z młokosami w swoim czasie, małoto przyuczałem do związanych z morzem obowiązków, których cały sekret możebyć wyrażony jedną krótką sentencją, a jednak musi być co dnia wpychany w młodągłowę, póki nie stanie się częścią składową każdej budzącej się myśli, póki nie staniesię obecny w każdym młodzieńczym ich śnie! Morze było dla mnie dobre; alegdy wspomnę sobie tych wszystkich chłopców, co przeszli przez moje ręce — jedniwyrośli już, drudzy leżą na dnie morza, ale dobry był z nich wszystkich materiał —nie sądzę, żeby moja praca poszła na marne. Gdybym jutro wrócił do domu, założęsię, że zanim dwa dni upłyną, na pierwszym lepszym doku¹¹ natknę się na jakiegośogorzałego od wiatru morskiego pomocnika kapitana, który na mój widok zawoła:„Czy pan mnie poznaje? Nie! Jestem taki i taki. Byłem na takim i takim okręcie. Tobyła moja pierwsza podróż”. A ja przypomnę sobie małego smyka nie wyższego odtego krzesła, jego matkę i siostrę, jak stały spokojnie na wybrzeżu zbyt wzruszone,by powiewać chustkami na widok oddalającego się powoli okrętu; albo może ojcaw średnich latach, który przybył wcześnie, by widzieć, jak syn jego odjeżdża i zostałcały ranek, bo go wszystko interesowało, został zbyt długo i musiał zmykać na wybrzeże,nie mając już czasu na pożegnanie? Retman¹² krzyczy przeciągle: „Kapitanie— zatrzymaj linę na chwilę — jakiś pan chce się dostać na brzeg… No, już! O małonie pojechałeś pan do Talcahuano, co? A teraz, jazda dalej!” Kurzy się z komina,jakby się w piekle paliło, a statek płynie, rozbijając na pianę spokojne wody; jegomośćna wybrzeżu otrzepuje z piasku kolana, poczciwy majtek wyrzucił za nim jegoparasol. Wszystko w porządku. Złożył cząstkę swej ofiary morzu i teraz może iść dodomu, udając, że nic go to nie obchodzi; a mały marynarz, zanim na nowo słońcezejdzie, dowie się, co to jest choroba morska. Powoli dowie się o wszystkich małychtajemnicach swego rzemiosła i o jednej największej, a wówczas będzie potrafił żyćlub umierać, zależnie od tego, jaki wyrok morze na niego wyda; a człowiek, którydo tego rękę przyłożył, będzie się cieszyć, gdy go taka młoda ciężka dłoń uderzy poramieniu, a wesoły donośny głos zawoła: „Czy pan mnie pamięta? Mały ten i ten!”Mówię wam, że to bardzo przyjemna chwila; ona jest dowodem, że przynajmniejraz w życiu udało wam się coś zrobić. Bywałem tak poklepany i nieraz skrzywiłemsię, gdyż uderzenie to było ciężkie, ale promieniałem dzień cały i jeszcze kładąc siędo łóżka, czułem się mniej samotny na świecie dzięki temu serdecznemu powitaniu.Czyż ja nie pamiętam tych smyków? Mówię wam, ja muszę się znać na przyzwoitymwyglądzie. Powierzyłbym pieczę nad okrętem temu młokosowi na mocy jednegospojrzenia i spałbym jak zabity, ale, na Jowisza, czy by to było zupełnie bezpieczne?W tej myśli mieści się cała przepaść okropności. Wyglądał jak szczere złoto, ale byłajakaś piekielna domieszka w metalu, z jakiego był zrobiony. Ile tego było? Jednakropla czegoś niezwykłego a feralnego; ostatnia kropla! A swoją drogą, gdy stał takz miną obojętną, przychodziło mi na myśl, że w istocie ma wartość nie wyższą niżzwykła miedź.Nie mogłem w to uwierzyć! Mówię wam, że pragnąłem zobaczyć, jak wić siębędzie w obronie honoru swego zawodu. Tamci dwaj, ujrzawszy kapitana, powolizaczęli zbliżać się ku nam. Rozmawiali idąc, ale ja nie zwracałem na nich uwagi, jakgdyby oko moje nie mogło ich dostrzec. Wykrzywiali się do siebie, puszczając jakieśżarciki, czy ja wiem? Spostrzegłem tylko, że jeden ma złamaną rękę; drugi, o siwychwąsach, był głównym maszynistą, osobistością pod wielu względami wybitną i znanąz najgorszej strony. Dla mnie byli niczym. Zbliżyli się. Kapitan patrzył na sweDorosłość, Morze,Ojciec, Okręt, Syn¹¹do — basen portowy.¹²rm — starszy flisak, kierujący spływem na rzece; tu zapewne: osoba kierująca ruchem okrętóww doku.SE A 20
nogi: zdawał się być spuchnięty do niemożliwych rozmiarów wskutek jakiejś strasznejchoroby lub działania tajemniczej a nieznanej trucizny. Podniósł głowę, ujrzałtych dwóch stojących przed nim, otworzył usta z nadzwyczajnym wykrzywieniemwydętych policzków, chcąc do nich przemówić, jak sądzę — i nagle przyszła mu dogłowy jakaś myśl. Grube purpurowe wargi zamknęły się, nie wydawszy głosu, poszedłpewnym krokiem do powoziku i z taką brutalną niecierpliwością zaczął szarpać jegodrzwiczki, iż byłem przekonany, że wszystko się na niego przewróci: powozik, koniki woźnica. Ten ostatni, zbudzony z zamyślenia nad swą piętą, zaczął natychmiastzdradzać objawy natężonego strachu, schwycił się rękami za kozioł i patrzył na tegopotwora pakującego się do wózka. Powozik trząsł się gwałtownie, a purpurowy kark,szerokość bioder, olbrzymi ciężar pleców przykrytych pasiastą flanelą, cały wysiłekohydnej masy działał na zmysły jak coś śmiesznego i okropnego zarazem, jak wizjemęczące w gorączce. Znikł. Myślałem, że buda powoziku pęknie na dwoje, a sam wózekrozpadnie się jak dojrzały strączek, ale on tylko ugiął się ze zgrzytem gniecionychresorów i nagle opadła jedna z firanek. Ukazały się ramiona w ciasnym otworze;wysunęła się głowa, wielka, trzęsąca się jak balon, spocona, wściekła, wrzeszcząca.Szturchnął woźnicę pięścią czerwoną jak kawał surowego mięsa. Krzyczał, by ruszaćjak najprędzej. Dokąd? Do Oceanu Spokojnego może. Woźnica śmignął biczem; konikchrapnął, stanął dęba i puścił się galopem. Dokąd? Do Apia? do Honolulu? Miał6 000 mil podzwrotnikowego pasa, gdzie mógł się zabawiać, lecz ja nie dosłyszałemdokładnego adresu. Prychający konik uniósł go w mgnieniu oka i nigdy go więcejnie widziałem, a co więcej, nie znam takiego, co by go widział po tym zniknięciuz moich oczu w powoziku, który pomknął na zakręcie w tumanie białego kurzu.Odjechał, znikł, rozpłynął się, zapadł się pod ziemię i dziwnym sposobem zdawałosię, że zabrał z sobą powozik, gdyż nigdy później nie natknąłem się na kasztanowategokonika z przeciętym uchem i biednego woźnicę z chorą nogą. Ocean Spokojny jestrzeczywiście wielki; ale czy kapitan Patny gdziekolwiek znalazł miejsce do rozwojuswych talentów, czy nie, faktem jest, że znikł w przestrzeni jak czarownica na miotle.Młody chłopiec z ręką na temblaku rzucił się za powozikiem, wrzeszcząc: „Kapitanie!Słuchaj! Słu-u-chaj!” — ale po chwili stanął, spuścił głowę i wracał powoli. Nazgrzyt kół młodzieniec odwrócił się, stojąc na miejscu. Nie poruszył się więcej, niedał żadnego znaku, patrzył tylko w nowym kierunku, gdzie powozik znikł z oczu.Wszystko to trwało znacznie krócej niż moje opowiadanie, gdyż usiłuję wytłumaczyćwam słowami momentalne wrażenia wzrokowe. Za chwilę ukazał się na scenieurzędnik, Metys, wysłany przez Archibalda, żeby zobaczył, co się dzieje z biednymirozbitkami z Patny. Wyleciał z gołą głową, rzucał okiem na prawo i lewo, przejętyswoją misją. Przeznaczenie chciało, że co do głównej osobistości usiłowania jegomusiały być daremne, ale zbliżył się do pozostałych z krzykliwą pewnością siebie;został jednak prawie natychmiast wciągnięty do gwałtownej sprzeczki z chłopcemmającym rękę na temblaku. On nie myśli czekać na rozkazy. On wcale się nie boitakiego anta z polewanym nosem, jego pogróżki tyle go obchodzą, co zeszłorocznyśnieg! Wrzeszczał, że chce, pragnie i musi iść do łóżka. „Gdybyś nie był spodlonymPortugalczykiem — słyszałem jak wrzeszczał — wiedziałbyś, że szpital jest dla mnienajodpowiedniejszym miejscem pobytu!” Podsunął pięść swej zdrowej ręki pod nostamtego; tłum zaczął się zbierać; metys pomieszany robił, co mógł, by zachować swągodność, usiłował wyjaśnić swoje zamiary. Odszedłem, nie czekając na koniec sprawy.Ale zdarzyło się, że miałem znajomego w szpitalu i poszedłem odwiedzić go nadzień przed rozpoczęciem rozprawy sądowej i ujrzałem tego chłopaka leżącego nałóżku z ręką ujętą w łupki na oddziale dla białych. Ku wielkiemu memu zdziwieniuPijaństwo, SzaleństwoSE A 21
- Page 2: Utwór opracowany został w ramach
- Page 5 and 6: przyniósł ze sobą na dół, i wy
- Page 7 and 8: zbudziło się w nim nowe uczucie;
- Page 9 and 10: odzin zakątki przy pomocy ciężki
- Page 11 and 12: — Gdzieżeś się upił? — pyta
- Page 13 and 14: izbie; wysoko nad jego głową umie
- Page 15 and 16: człowieka gdzieś widzieć — mo
- Page 17 and 18: worek biskwitów⁸, kartofli, czy
- Page 19: — Wy, Anglicy, jesteście wszyscy
- Page 23 and 24: oczekiwałem cudu. Jedyna rzecz, kt
- Page 25 and 26: Przez cały ciąg jego przemowy oka
- Page 27 and 28: się, że go widzę, jak zapisuje:
- Page 29 and 30: po niskim, pomarszczonym czole. —
- Page 31 and 32: czułem, że na nic mu się przyda
- Page 33 and 34: — Teraz, kiedy pan widzi, że si
- Page 35 and 36: gigantyczną mistyfikacją. Kto odg
- Page 37 and 38: to odgadnąć. Czy uczuł, że mu s
- Page 39 and 40: głosem cichym, dumnym. Uderzył pi
- Page 41 and 42: stojąc bezradnie, ale co by pan zr
- Page 43 and 44: nieruchomości przypatrują im się
- Page 45 and 46: nadziei w mej głowie. Nie wiem. Te
- Page 47 and 48: odesłał ich do wszystkich diabł
- Page 49 and 50: — Struchlałem widząc je tam jes
- Page 51 and 52: — Byli zbyt zdziwieni, by zdobyć
- Page 53 and 54: sześć godzin zupełnej nieruchomo
- Page 55 and 56: Poszedł parę kroków dalej i gdy
- Page 57 and 58: złudzeń lat młodzieńczych, a on
- Page 59 and 60: i tym sposobem światła jego stał
- Page 61 and 62: Patrząc na swe ręce, wydął troc
- Page 63 and 64: podziwiać zdolności spostrzegawcz
- Page 65 and 66: — chyba że uwzględnicie egzyste
- Page 67 and 68: — Poszli sobie… schronili się
- Page 69 and 70: wy. Skończyło się! Myśl ta przy
- Page 71 and 72:
szedłem do sądu, bo mam pewną my
- Page 73 and 74:
— Co panu jest? — krzyknął Ch
- Page 75 and 76:
łem na niego ukradkowe spojrzenie.
- Page 77 and 78:
wróciła nagle ciemność podniesi
- Page 79 and 80:
ozsądnie, a ile razy spojrzałem n
- Page 81 and 82:
Już od sześciu tygodni mieszkamy
- Page 83 and 84:
— Przywiązałem się do starego,
- Page 85 and 86:
chcesz, ale wspomnij sobie moje sł
- Page 87 and 88:
że w owym czasie nie mogłem już
- Page 89 and 90:
— Tylko jeden taki okaz mają w m
- Page 91 and 92:
dzieścia przynajmniej, tak mi się
- Page 93 and 94:
liżej, złożył ją na mym ramien
- Page 95 and 96:
swej pogoni za motylami lub może p
- Page 97 and 98:
Wiedziałem doskonale, że należa
- Page 99 and 100:
Miałem przyjemność spotkania teg
- Page 101 and 102:
i w wielu miejscach poszczerbioną.
- Page 103 and 104:
y prędzej odpływali, i stojąc pr
- Page 105 and 106:
wadzającą z równowagi; jego nale
- Page 107 and 108:
IAł — Tu byłem więźniem przez
- Page 109 and 110:
Była to chwila odpływu, w odnodze
- Page 111 and 112:
delikatna, wysmukła, lekka jak ma
- Page 113 and 114:
sama, gdym zaszedł tam wczesnym ra
- Page 115 and 116:
mógł; w każdym razie, nie ulega
- Page 117 and 118:
Czasami stawała pełna pogardy, pa
- Page 119 and 120:
— Ja słyszałam to wszystko. —
- Page 121 and 122:
nak — ale zdawało mu się, że t
- Page 123 and 124:
zapewne pozbawiło go głosu przez
- Page 125 and 126:
należałem do tego Nieznanego, kt
- Page 127 and 128:
yła sobie z tej uczciwej miłości
- Page 129 and 130:
pienia. Mało tego. Jest wielki —
- Page 131 and 132:
mnie dróżką; nogi jego, obute w
- Page 133 and 134:
— Jak to, — powiedziałem — c
- Page 135 and 136:
— Nie tam w każdym razie. — Tu
- Page 137 and 138:
…Przypuszczam, że nie zapomniał
- Page 139 and 140:
Zdawało się, że lęka się, bym
- Page 141 and 142:
Wówczas, jak sądzę, usiłował n
- Page 143 and 144:
Ona przechyliła się w tył, jej w
- Page 145:
Ten utwór nie jest chroniony prawe