zemsty; był jakiś pierwiastek komizmu w tym jego przeżyciu, gdy zbliżaniu się śmiercilub hańby towarzyszyły śmieszne skoki i dziwaczne miny.Opowiadał fakty, o których nie zapomniałem, ale słów jego powtórzyć już niemogę, wyszły mi z pamięci; pamiętam tylko, że usiłował opanować miotający nimgniew, opowiadając nagie fakty. Dwa razy, jak mówił, zamykał oczy, będąc pewny, żekoniec już nadszedł, i dwa razy musiał otwierać je na nowo. Za każdym razem zdawałsobie sprawę ze zwiększającej się ciemności. Cień milczącej chmury spadł z zenituna parowiec, zdając się głuszyć wszelki odgłos życia. Nie słyszał już żadnych głosówz pokładu. Mówił, że ile razy zamykał oczy, tyle razy widział tę masę ludzi wiedzionychna śmierć tak pewną, jak pewny jest codzienny wschód słońca. Gdy zaś je otwierał,widział tych czterech ludzi walczących jak szaleńcy z oporną łodzią.— Od czasu do czasu odskakiwali, obrzucali się przekleństwami i znów rzucalisię… Można było ze śmiechu umrzeć — dodał ze spuszczonymi oczami; a naglespojrzał na mnie ze strasznym uśmiechem i rzekł — Powinienem być wesoły przezresztę życia, na Boga! Wszak zanim umrę, ten zabawny widok nieraz ukaże się moimoczom. — Powieki jego znów opadły. — Patrz i słuchaj… patrz i słuchaj — powtórzyłdwa razy, robiąc długą przerwę.Wyprostował się.— Postanowiłem trzymać oczy zamknięte — mówił — ale nie mogłem. Niemogłem i nie dbam o to, czy ktoś w to wierzy. Niech przejdą przez takie chwile,a wtedy niech gadają. Raptem szeroko otwarły się moje oczy i usta. Czułem, że parowiecsię poruszył. Pochylił swój dziób i znów podniósł — delikatnie, powolutku,ale tak się nie poruszył już od wielu dni. Chmura wybiegła naprzód i ten pierwszyruch zdawał się poruszać morze z ołowiu. Nie było życia w tym drgnieniu. A jednakwystarczyło, żeby przewrócić coś w mojej głowie. Co by pan uczynił? Pewny jest pansiebie — prawda? A co by pan zrobił, gdyby uczuł pan w tej chwili — że ten domdrga? Skoczyłbyś! Na Boga! Jednym rzutem znalazłbyś się w tamtych oto krzakach.Wyciągnął rękę, wskazując krzewy, znajdujące się poza balustradą. Zachowałemspokój. Spojrzał na mnie poważnie, surowo. Nie mogło być pomyłki; dałem się wciągnąć,więc należało mieć się na baczności, by słowem lub gestem nie zdradzić fatalnegoprzypuszczenia, że i ze mną coś podobnego stać by się mogło. Nie byłem usposobiony,by zaryzykować w jakikolwiek sposób. Pamiętajcie, że on siedział przede mnąi śledził mnie bacznie. Ale jeżeli chcecie wiedzieć, to przyznaję, że jednym rzutemoka oceniłem przestrzeń dzielącą nas od ciemnej gęstej masy krzewów, znajdującychsię na środku gazonu przed werandą. Przesadzał. Zerwałbym się i odskoczył na kilkakroków, tego jestem zupełnie pewny.Sądził, że nadeszła ostatnia chwila, ale się nie poruszył. Nogi jego pozostały przylepionedo deski, na której stał, chociaż myśli kotłowały w głowie. W tej to właśniechwili ujrzał, że jeden z ludzi walczących przy łodzi — odskoczył nagle w tył, wzniesionymirękami chwytał powietrze, zachwiał się i upadł. Nie upadł właściwie, osunąłsię powoli do pozycji siedzącej.— Był to chłopiec o bladej, wynędzniałej twarzy, z poszarpanymi wąsami. Spełniałobowiązki trzeciego maszynisty — wyjaśnił.— Umarł — rzekłem, gdyż słyszałem coś o tym w sądzie.— Tak mówią — odparł z ponurą obojętnością. — Ja o tym nie wiedziałem. Słabeserce. Podniecenie. Wyczerpanie. Diabli wiedzą! He, he! Widocznie i on równieżbardzo nie chciał umierać. Czy to nie śmieszne? Niech mnie diabli porwą, jeżeli niezgłupiał do tego stopnia, że sam był przyczyną swej śmierci! Został zbałamucony —zmuszony do tego, na Boga! Tak jak ja!… Ach! Gdyby siedział sobie spokojnie; gdybyOko, Śmiech, WzrokNiebezpieczeństwo,StrachNiebezpieczeństwo,ŚmierćTrupSE A 46
odesłał ich do wszystkich diabłów, gdy przyszli wyciągać go z hamaka mówiąc, żeparowiec tonie! Gdyby stał tu z rękami w kieszeniach i wymyślał im tylko!Wstał, zacisnął pięść, spojrzał na mnie i znów usiadł.— Stracona sposobność, co? — szepnąłem.— Dlaczegóż się pan nie śmieje? — rzekł. — To żart z piekła rodem. Słabe serce!Czasami żałuję, że moje nie było tak słabe.To mnie zirytowało.— Doprawdy? — zawołałem z głęboką ironią.— Tak. Nie może pan tego zrozumieć? — krzyknął.— Nie wiem, czego mógł pan chcieć więcej — odparłem gniewnie.Rzucił mi pełne niezrozumienia spojrzenie. Ten pocisk również nie trafił do celu,a był on człowiekiem nietroszczącym się o chybione strzały. Na honor, był za małopodejrzliwy; z nim nie można było prowadzić pięknej gry. Rad byłem, że mój pociskchybił — że nawet nie usłyszał lotu strzały.Rozumie się, wtedy nie mógł wiedzieć, że ten człowiek nie żyje. Następna minuta— ostatnia, jaką spędził na parowcu — była natłoczona masą wypadków i uczuć,bijących w niego jak fale morskie o skałę. Używam tego porównania, gdyż jego opowiadaniezmusiło mnie do uwierzenia, że on w tym wszystkim zachował dziwnezłudzenie bierności, jak gdyby nie on sam działał, lecz dał się pociągnąć piekielnejmocy, która obrała go na ofiarę swych żartów.Pierwszym odgłosem, jaki doszedł do jego świadomości, był zgrzyt spuszczanejnareszcie łódki; przeniknął go od stóp do głów. Orkan miał zerwać się lada chwila,drugi, silniejszy podmuch przechylił bierną łupinę parowca tak groźnie, że tchu muzbrakło, a jednocześnie mózg jego i serce przeszywały jak sztyletami krzyki zdradzającepaniczny strach.— Prędzej! Prędzej! Na miłość Boga! Już tonie!W tej chwili na pokładzie podniosły się przestraszone głosy.—Kiedy tamci zaczęli wrzeszczeć, umarłego by zbudzili — rzekł.Gdy łódź literalnie wpadła do wody, rozległy się w niej tupotania nóg i krzyki.„Zdjąć z haka! Prędzej! Odbijaj! Prędzej, bo zginiemy! Orkan tuż nad nami…” — <strong>Jim</strong>ponad swą głową słyszał lekki szelest wiatru, a pod stopami okrzyki boleści. Czyjśpodniesiony głos miotał przekleństwa na hak utrzymujący łódź na uwięzi. Parowieczaczął brzęczeć, huczeć jak przewrócony ul. <strong>Jim</strong> opowiadał o tym wszystkim spokojnie— właśnie w tej chwili zachowanie się jego, głos i spojrzenie było spokojne — i naglepowiedział bez słowa ostrzeżenia:— Potknąłem się o jego nogi.Tu dowiedziałem się po raz pierwszy, że ruszył się z miejsca. Nie mogłem powstrzymaćpomruku zdziwienia. Coś go porwało, rzuciło naprzód, ale co było przyczyną,że wyszedł ze swej nieruchomości, nie wiedział, tak jak nie wie wyrwane z korzeniemdrzewo o wichrze, który powalił je na ziemię. To wszystko spadło na niego:krzyki, widok grożącego orkanu, nogi zmarłego — wszystko — na Jowisza! Piekielnyżart utkwił mu w gardle — ale uważajcie — nie przyznawał, by objawił się w jegogardzieli jakiś ruch połykający. To dziwne, jak on umiał narzucać się ze swymi urojeniami.Słuchałem, jakby mówił o jakichś sztukach czarnej magii dokonywanych natrupie.— Przewrócił się na bok bardzo powoli i to jest ostatnie wspomnienie, jakiewyniosłem z parowca — mówił dalej. — Nie obchodziło mnie, co on robi. Wyglądał,jak gdyby chciał się podnieść; oczekiwałem, że zaraz się zerwie i wskoczy za innymido łódki. Słyszałem stukania o łódź i czyjś przeciągły głos wołał: „George!” Trzy głosyrazem podniosły wrzask: jeden ryczał, drugi wył, trzeci… beczał! Ach!SE A 47
- Page 2: Utwór opracowany został w ramach
- Page 5 and 6: przyniósł ze sobą na dół, i wy
- Page 7 and 8: zbudziło się w nim nowe uczucie;
- Page 9 and 10: odzin zakątki przy pomocy ciężki
- Page 11 and 12: — Gdzieżeś się upił? — pyta
- Page 13 and 14: izbie; wysoko nad jego głową umie
- Page 15 and 16: człowieka gdzieś widzieć — mo
- Page 17 and 18: worek biskwitów⁸, kartofli, czy
- Page 19 and 20: — Wy, Anglicy, jesteście wszyscy
- Page 21 and 22: nogi: zdawał się być spuchnięty
- Page 23 and 24: oczekiwałem cudu. Jedyna rzecz, kt
- Page 25 and 26: Przez cały ciąg jego przemowy oka
- Page 27 and 28: się, że go widzę, jak zapisuje:
- Page 29 and 30: po niskim, pomarszczonym czole. —
- Page 31 and 32: czułem, że na nic mu się przyda
- Page 33 and 34: — Teraz, kiedy pan widzi, że si
- Page 35 and 36: gigantyczną mistyfikacją. Kto odg
- Page 37 and 38: to odgadnąć. Czy uczuł, że mu s
- Page 39 and 40: głosem cichym, dumnym. Uderzył pi
- Page 41 and 42: stojąc bezradnie, ale co by pan zr
- Page 43 and 44: nieruchomości przypatrują im się
- Page 45: nadziei w mej głowie. Nie wiem. Te
- Page 49 and 50: — Struchlałem widząc je tam jes
- Page 51 and 52: — Byli zbyt zdziwieni, by zdobyć
- Page 53 and 54: sześć godzin zupełnej nieruchomo
- Page 55 and 56: Poszedł parę kroków dalej i gdy
- Page 57 and 58: złudzeń lat młodzieńczych, a on
- Page 59 and 60: i tym sposobem światła jego stał
- Page 61 and 62: Patrząc na swe ręce, wydął troc
- Page 63 and 64: podziwiać zdolności spostrzegawcz
- Page 65 and 66: — chyba że uwzględnicie egzyste
- Page 67 and 68: — Poszli sobie… schronili się
- Page 69 and 70: wy. Skończyło się! Myśl ta przy
- Page 71 and 72: szedłem do sądu, bo mam pewną my
- Page 73 and 74: — Co panu jest? — krzyknął Ch
- Page 75 and 76: łem na niego ukradkowe spojrzenie.
- Page 77 and 78: wróciła nagle ciemność podniesi
- Page 79 and 80: ozsądnie, a ile razy spojrzałem n
- Page 81 and 82: Już od sześciu tygodni mieszkamy
- Page 83 and 84: — Przywiązałem się do starego,
- Page 85 and 86: chcesz, ale wspomnij sobie moje sł
- Page 87 and 88: że w owym czasie nie mogłem już
- Page 89 and 90: — Tylko jeden taki okaz mają w m
- Page 91 and 92: dzieścia przynajmniej, tak mi się
- Page 93 and 94: liżej, złożył ją na mym ramien
- Page 95 and 96: swej pogoni za motylami lub może p
- Page 97 and 98:
Wiedziałem doskonale, że należa
- Page 99 and 100:
Miałem przyjemność spotkania teg
- Page 101 and 102:
i w wielu miejscach poszczerbioną.
- Page 103 and 104:
y prędzej odpływali, i stojąc pr
- Page 105 and 106:
wadzającą z równowagi; jego nale
- Page 107 and 108:
IAł — Tu byłem więźniem przez
- Page 109 and 110:
Była to chwila odpływu, w odnodze
- Page 111 and 112:
delikatna, wysmukła, lekka jak ma
- Page 113 and 114:
sama, gdym zaszedł tam wczesnym ra
- Page 115 and 116:
mógł; w każdym razie, nie ulega
- Page 117 and 118:
Czasami stawała pełna pogardy, pa
- Page 119 and 120:
— Ja słyszałam to wszystko. —
- Page 121 and 122:
nak — ale zdawało mu się, że t
- Page 123 and 124:
zapewne pozbawiło go głosu przez
- Page 125 and 126:
należałem do tego Nieznanego, kt
- Page 127 and 128:
yła sobie z tej uczciwej miłości
- Page 129 and 130:
pienia. Mało tego. Jest wielki —
- Page 131 and 132:
mnie dróżką; nogi jego, obute w
- Page 133 and 134:
— Jak to, — powiedziałem — c
- Page 135 and 136:
— Nie tam w każdym razie. — Tu
- Page 137 and 138:
…Przypuszczam, że nie zapomniał
- Page 139 and 140:
Zdawało się, że lęka się, bym
- Page 141 and 142:
Wówczas, jak sądzę, usiłował n
- Page 143 and 144:
Ona przechyliła się w tył, jej w
- Page 145:
Ten utwór nie jest chroniony prawe