w ustach: łatwe, przyjemne, puste, może ożywione jakąś bajką o walce, bajką, o którejsię zapomina, zanim się usłyszało jej koniec, jeżeli w ogóle ma jakiś koniec.Nasze oczy spotkały się po raz pierwszy w czasie tego przesłuchania. Trzeba wamwiedzieć, że znajdowali się tam wszyscy jakimkolwiek sposobem związani z morzem,dlatego że sprawa ta była powszechnie znana od chwili, gdy doszedł nas ten tajemniczytelegram z Adenu. Mówię tajemniczy, gdyż w pewnym sensie taki był, chociażzawierał nagi fakt, tak nagi i szpetny, jak tylko fakt być może. Cała marynarka mówiłatylko o nim. Tego dnia z rana, gdym się ubierał, usłyszałem poprzez ścianę, jakmój Parsee Dubash szwargotał o Patnie z okrętowym stewardem łaskawie ugoszczonymherbatą w spiżarni. Gdy znalazłem się na wybrzeżu, spotkałem znajomego,a pierwsze jego słowa były: „czy słyszałeś kiedyś o czymś podobnym?” Jeden, drugi,trzeci powtarzał to samo, to uśmiechając się cynicznie, to patrząc smutnie, to klnąc,zależnie od swego charakteru. Zupełnie obcy ludzie poufale zagadywali do siebie jedyniew celu ulżenia swym przemyśleniom na ten temat; każdy pracujący w mieściezachodził do knajpy, by tam przy kieliszku pomówić o tej sprawie; słyszało się o tymw porcie, w sklepach, od agentów, od białych ludzi, od tuziemców, metysów, odkażdego na wpół nagiego rybaka siedzącego na kamiennych stopniach. Było oburzeniei żarty, a przede wszystkim nieskończone dysputy o tym, co się też z nimi stało.Tak rzeczy stały przez parę tygodni czy dłużej, aż zaczęła przeważać opinia, że to, cobyło tajemniczego w tej sprawie, okaże się tragiczne, gdy pewnego pięknego poranka,stojąc w cieniu przy schodach portowego gmachu, ujrzałem czterech ludzi, idącychku mnie wybrzeżem. Rozmyślałem przez chwilę, skąd oni się tu nagle znaleźli, gdyraptem, mogę powiedzieć, krzyknąłem do siebie: „Oto oni!”Tak, to byli z pewnością oni, trzej w całej okazałości, a jeden o tak okazałej tuszy,że u człowieka aż niewiarygodnej; właśnie wysiedli, dobrze napasieni z parowca Dale,który przybył w godzinę po wschodzie słońca. Nie mogło być omyłki; poznałemtego hulakę, dzierżawcę Patny, na pierwszy rzut oka; był to najtłuściejszy człowiek,jakiego te błogosławione podzwrotnikowe krainy nosiły. Przed dziewięciu miesiącaminatknąłem się na niego w Samarango. Jego parowiec ładowano w Roads, a onwymyślał na tyrańskie instytucje państwa niemieckiego i wlewał w siebie piwo odrana do wieczora, dzień w dzień, w składzie trunków De Junghi. Ten De Jungha zakażdą butelkę brał dukata, nie mrugnąwszy nawet okiem, ale w końcu wziął mniena bok i krzywiąc swą pomarszczoną twarz, oświadczył mi w zaufaniu: „Interes interesem,ale patrząc na tego człowieka, kapitanie, mam mdłości! Tfu!” Patrzyłemna niego, nie ruszając się z miejsca. Wysunął się trochę naprzód, słońce, padającna niego, dziwnie uwydatniało jego brzuch. Przywiódł mi na myśl małego słonia,chodzącego na tylnych nogach. Był też niezwykle ekstrawagancko ubrany w brudnąpidżamę w jaskrawo zielone i pomarańczowe pasy, słomiane poranne pantofle miałwdziane na bose stopy, a czyjś zbyt mały, bardzo brudny kapelusz, przywiązany byłsznurkiem na czubku jego wielkiej głowy. Łatwo zrozumieć, że taki człowiek niełatwomoże znaleźć kogoś, kto by mu chciał użyczyć swego ubrania. Otóż tak. Biegłon pośpiesznie, nie patrząc ani w prawo, ani w lewo, przeszedł obok mnie i w niewinnościserca pośpieszył do biura portowego złożyć zeznania, raport, czy jak tam tonazwiecie.Okazało się, że w pierwszej instancji zwrócił się do głównego inspektora żeglugi.Archibald Ruthvel właśnie przyszedł i, jak opowiadał, miał zacząć żmudny dzieńpracy od porządnego natarcia uszu swemu pomocnikowi. Może kto z was znał go— uprzejmy, mały Portugalczyk, Metys, z chudą szyją, wiecznie mający nadzieję, żewyłudzi coś do jedzenia od kapitanów okrętowych, jakiś kawał solonej wieprzowiny,Ciało, StrójSE A 16
worek biskwitów⁸, kartofli, czy coś podobnego. Po jednej podróży, pamiętam, dałemmu żywą owcę pozostałą z zapasów okrętowych, nie dlatego, bym potrzebował, bycoś dla mnie zrobił — nie mógłby, wiecie to dobrze — ale dlatego, że ta jego dziecinnawiara w święte prawa łapówki wzruszała mnie. Była ona tak silna, iż stawała siępiękna. Rasa — dwie rasy razem — i klimat… Zresztą — wszystko jedno. Wiem,gdzie mam przyjaciela na życie całe.Otóż Ruthvel opowiadał, że właśnie wygłaszał poważną przemowę — zapewnena temat etyki urzędniczej — gdy usłyszał jakiś ruch za plecami, a odwróciwszy głowę,spostrzegł, takie były jego słowa, coś okrągłego, olbrzymiego, przypominającegoogromną beczkę cukru owiniętą w pasiastą flanelę i rzuconą na środek jego biura. Zezdumienia przez czas jakiś nie pomyślał nawet, że ta rzecz jest żywa, siedział i dziwiłsię, w jakim celu i jakim sposobem przedmiot ten postawiono przed jego biurkiem.W drzwiach prowadzących do przedpokoju tłoczyli się ludzie obsługujący wachlarze, zamiatacze, służba policyjna i rozmaitego rodzaju gapie; wyciągali szyje, prawiewłazili na plecy jeden drugiemu. Zupełne zbiegowisko. Tymczasem ten jegomośćzdołał szarpnięciem kapelusz z głowy i z lekkim ukłonem zbliżył się do Ruthvela, którymówił mi, że widok ten był tak deprymujący, że jakiś czas słuchał, zupełnie niemogąc zrozumieć, czego to zjawisko żąda od niego. Mówiło głosem ostrym, ponurymi Archibald powoli zaczął się domyślać, że rzecz dotyczy sprawy Patny. Mówił,że gdy tylko zrozumiał, kto przed nim stoi, źle mu się zrobiło, ale prędko opanowałsię i krzyknął:— Dość! Nie mogę tego słuchać. Proszę iść do kapitana portu. Ja nie mogę panawysłuchać. Kapitan Elliot to właśnie człowiek, którego pan potrzebuje. Tędy, tędy.Skoczył, przebiegł wzdłuż pokoju, pokazywał, ciągnął; tamten zdziwiony, leczposłuszny z początku, ulegał mu, ale przy drzwiach prywatnego gabinetu jakiś instynktzwierzęcy rzucił go w tył i zaczął sapać jak przestraszony byk.— No, no, o co chodzi? Puść mnie pan! Co jest?Archibald, nie słuchając, otworzył szeroko drzwi.— Właściciel Patny! — krzyknął. — Wejdź, kapitanie.Widział, jak zajęty pisaniem starzec tak gwałtownie podniósł głowę, iż spadły muokulary z nosa; zatrzasnął drzwi i pobiegł do biurka, gdzie rozmaite papiery czekałyna jego podpis; ale mówił, że hałas w sąsiednim pokoju był tak straszny, że niemógł dostatecznie skupić myśli, by przesylabizować własne nazwisko. Archibald jestnajwrażliwszym dyrektorem na obu półkulach. Oświadczył, iż zdawało mu się, żerzucił człowieka w paszczę zgłodniałego lwa. Hałas był wielki, to nie ulega wątpliwości.Słyszałem go na dole i miałem pewne dane, by sądzić, że rozchodził się pocałej esplanadzie⁹. Stary papcio Elliot miał ogromny zapas słów i umiał krzyczeć i nicgo nie obchodziło, na kogo krzyczy. Krzyczałby na samego wicekróla. Miał zwyczajpowtarzać:— Doszedłem tak wysoko, jak tylko mogłem, pensję mam zapewnioną. Odłożyłemsobie małą sumkę, a jeżeli nie podoba im się moje pojęcie o obowiązkach, mogęsobie równie dobrze pójść do domu. Jestem starym człowiekiem i zawsze mówiłem,co myślę. Dbam tylko o jedną rzecz, chcę, by moje córki wyszły za mąż, zanim umrę.Miał małego bzika na tym punkcie. Trzy jego córki były bardzo przystojne, chociażzadziwiająco do niego podobne, a gdy z rana zbudził się czarno widząc ich matrymonialnąprzyszłość, całe biuro czytało to w jego oczach i drżało, gdyż, jak mówili,z pewnością kogoś pożre na śniadanie. Ranka tego nie zjadł renegata, ale, jeżeli mo-⁸ii — tu: biszkopt.⁹d — pas niezabudowanej przestrzeni; dawniej wolna przestrzeń między miastem a twierdzą,z czasem esplanady zamieniano w tereny zielone, służące spacerom.SE A 17
- Page 2: Utwór opracowany został w ramach
- Page 5 and 6: przyniósł ze sobą na dół, i wy
- Page 7 and 8: zbudziło się w nim nowe uczucie;
- Page 9 and 10: odzin zakątki przy pomocy ciężki
- Page 11 and 12: — Gdzieżeś się upił? — pyta
- Page 13 and 14: izbie; wysoko nad jego głową umie
- Page 15: człowieka gdzieś widzieć — mo
- Page 19 and 20: — Wy, Anglicy, jesteście wszyscy
- Page 21 and 22: nogi: zdawał się być spuchnięty
- Page 23 and 24: oczekiwałem cudu. Jedyna rzecz, kt
- Page 25 and 26: Przez cały ciąg jego przemowy oka
- Page 27 and 28: się, że go widzę, jak zapisuje:
- Page 29 and 30: po niskim, pomarszczonym czole. —
- Page 31 and 32: czułem, że na nic mu się przyda
- Page 33 and 34: — Teraz, kiedy pan widzi, że si
- Page 35 and 36: gigantyczną mistyfikacją. Kto odg
- Page 37 and 38: to odgadnąć. Czy uczuł, że mu s
- Page 39 and 40: głosem cichym, dumnym. Uderzył pi
- Page 41 and 42: stojąc bezradnie, ale co by pan zr
- Page 43 and 44: nieruchomości przypatrują im się
- Page 45 and 46: nadziei w mej głowie. Nie wiem. Te
- Page 47 and 48: odesłał ich do wszystkich diabł
- Page 49 and 50: — Struchlałem widząc je tam jes
- Page 51 and 52: — Byli zbyt zdziwieni, by zdobyć
- Page 53 and 54: sześć godzin zupełnej nieruchomo
- Page 55 and 56: Poszedł parę kroków dalej i gdy
- Page 57 and 58: złudzeń lat młodzieńczych, a on
- Page 59 and 60: i tym sposobem światła jego stał
- Page 61 and 62: Patrząc na swe ręce, wydął troc
- Page 63 and 64: podziwiać zdolności spostrzegawcz
- Page 65 and 66: — chyba że uwzględnicie egzyste
- Page 67 and 68:
— Poszli sobie… schronili się
- Page 69 and 70:
wy. Skończyło się! Myśl ta przy
- Page 71 and 72:
szedłem do sądu, bo mam pewną my
- Page 73 and 74:
— Co panu jest? — krzyknął Ch
- Page 75 and 76:
łem na niego ukradkowe spojrzenie.
- Page 77 and 78:
wróciła nagle ciemność podniesi
- Page 79 and 80:
ozsądnie, a ile razy spojrzałem n
- Page 81 and 82:
Już od sześciu tygodni mieszkamy
- Page 83 and 84:
— Przywiązałem się do starego,
- Page 85 and 86:
chcesz, ale wspomnij sobie moje sł
- Page 87 and 88:
że w owym czasie nie mogłem już
- Page 89 and 90:
— Tylko jeden taki okaz mają w m
- Page 91 and 92:
dzieścia przynajmniej, tak mi się
- Page 93 and 94:
liżej, złożył ją na mym ramien
- Page 95 and 96:
swej pogoni za motylami lub może p
- Page 97 and 98:
Wiedziałem doskonale, że należa
- Page 99 and 100:
Miałem przyjemność spotkania teg
- Page 101 and 102:
i w wielu miejscach poszczerbioną.
- Page 103 and 104:
y prędzej odpływali, i stojąc pr
- Page 105 and 106:
wadzającą z równowagi; jego nale
- Page 107 and 108:
IAł — Tu byłem więźniem przez
- Page 109 and 110:
Była to chwila odpływu, w odnodze
- Page 111 and 112:
delikatna, wysmukła, lekka jak ma
- Page 113 and 114:
sama, gdym zaszedł tam wczesnym ra
- Page 115 and 116:
mógł; w każdym razie, nie ulega
- Page 117 and 118:
Czasami stawała pełna pogardy, pa
- Page 119 and 120:
— Ja słyszałam to wszystko. —
- Page 121 and 122:
nak — ale zdawało mu się, że t
- Page 123 and 124:
zapewne pozbawiło go głosu przez
- Page 125 and 126:
należałem do tego Nieznanego, kt
- Page 127 and 128:
yła sobie z tej uczciwej miłości
- Page 129 and 130:
pienia. Mało tego. Jest wielki —
- Page 131 and 132:
mnie dróżką; nogi jego, obute w
- Page 133 and 134:
— Jak to, — powiedziałem — c
- Page 135 and 136:
— Nie tam w każdym razie. — Tu
- Page 137 and 138:
…Przypuszczam, że nie zapomniał
- Page 139 and 140:
Zdawało się, że lęka się, bym
- Page 141 and 142:
Wówczas, jak sądzę, usiłował n
- Page 143 and 144:
Ona przechyliła się w tył, jej w
- Page 145:
Ten utwór nie jest chroniony prawe