12.07.2015 Views

Nr 273 - Gdański Klub Fantastyki

Nr 273 - Gdański Klub Fantastyki

Nr 273 - Gdański Klub Fantastyki

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

GKF # <strong>273</strong> 35– Mamy audio? – Tony poskubał kozią bródkę.W tym samym momencie z głośników popłynął czyjś chrapliwy głos.– Biegniemy prosto do drzwi. Nie oglądamy się na nic, nie zwalniamy,prosty sprint. Na zewnątrz zauważyłem łazik pustynny. Myślę, że damy radęsię na nim zmieścić.– Oddaj mi broń.Młodzieniec na ścianie poruszył się niespokojnie.– Chyba zwariowałeś…Jego wypowiedź przerwały otwierające się drzwi windy.– Teraz kamera w hali – oznajmił beznamiętny głos.Kobieta patrzyła, jak bezwszczepieńcy zabijają kolejnego strażnikai pędzą ile sił w kierunku wyjścia. Skojarzyli się jej ze stadem małp– bezrozumnych zwierząt kierowanych tylko instynktem.W końcu dopadli drzwi.– Obraz z kamery robota przemysłowego.Na ekranie pojawił się chybotliwy obraz grupki uciekinierówwytaczających się z budynku i dyszących ciężko na prażącym słońcu. Robot byłwielkości jamnika, więc na ścianie wyświetlane były głównie nogi więźniów.Nagle jeden z nich padł zakrwawiony na ziemię, a inny uciekł z pola widzenia.– To właśnie nasz zbieg. Zdradził swoich towarzyszy. Nieludzkie, prawda?Kobieta pokręciła głową. Była zdegustowana.Po kilku sekundach materiał się skończył. W ostatnim kadrze widać byłostrażników strzelających do oddalającego się łazika. W kadr dostała się takżeręka jednej z ofiar strzelaniny.Jane wysłała nakaz przylotu do pilota helikoptera i odwróciła się dokierownika obozu.– Zostały pogwałcone podstawowe zasady bezpieczeństwa. Możecieuważać się za szczęściarzy, wiedząc, że uciekł tylko jeden osobnik.Nie czekała na odpowiedź. Wyszła prosto w burzę pustynną, wznieconąprzez wirniki lądującego helikoptera. Wsiadając do niego, zerknęła jeszcze naczerwonego ze złości mundurowego zatrzaskującego za nią drzwi stróżówki.Rozparła się na fotelu i westchnęła ciężko. Czekało ją prawdopodobnie zejściena powierzchnię miasta.***Słońce już dawno schowało się za horyzontem, a ja wciąż z wielkąprędkością pokonywałem kolejne kilometry pustyni, przekrwionymi oczamiwpatrując się uparcie w majaczące w oddali miasto. Wiatr ryczał potępieńczo,a tumany kurzu tańczyły dookoła jak dusze zdradzonych towarzyszy.Adrenalinowy szał zdążył już zniknąć gdzieś daleko w ciemnościach. Pozostałami tylko szarpiąca wnętrzności chęć osiągnięcia celu, o którym marzyłem tylelat.W miarę jak zbliżałem się do Nowego Jorku, przerażenie brało górę nadszczęściem. Miasto przypominało kilka pali wetkniętych w suchą, pustynnąziemię, ale tylko na najwyższych piętrach błyskały nęcące światła. Resztamajestatycznych budowli ukryta była w cieniu i szarym obłoku smogu. Gdy pokilku godzinach dotarłem wreszcie do pierwszego wieżowca, zatrzymałem się,zgasiłem silnik, zsiadłem z maszyny i rozkaszlałem się, znacząc krwią ziemiępod nogami. Miałem przed sobą znikający w ciemnościach las gigantów.Między pniami betonowych drzew nie było jednak żadnej ściółki. Były tu tony

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!