12.07.2015 Views

Nr 273 - Gdański Klub Fantastyki

Nr 273 - Gdański Klub Fantastyki

Nr 273 - Gdański Klub Fantastyki

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

GKF # <strong>273</strong> 63otwierające się rany. Pamięta ciągle ciosy zadane przez Złotych. Długotrwałaucieczka wyssała z niego resztkę sił.Jeszcze jeden krok do przodu… jeszcze tylko jeden, a potem odpocznę…Jeszcze ostatni, ale zaraz odpocznę. Już tylko dla zasady…Mimo to stawia kolejne kroki. Cokolwiek powiedział wcześniej i cokolwieknim kierowało, Joesein zdaje sobie nagle sprawę z tego, że wcale nie chceumierać. Złoci są mu teraz całkowicie obojętni, nawet ser Osmund. Chce tylkowyjść na światło dzienne.Posuwa się powoli, krok za krokiem, nie odrywając stóp od ziemi, cochwila spodziewając się uderzenia. Z początku potyka się o własne nogi, alepóźniej udaje mu się już po prostu iść, prawie jak po ścieżce.Bolą go opuszki palców pozdzierane do krwi. Ciągłe chropowatościi zadziory działają jak tarka. Mimo to wyczuwa zmiany pod palcami. Ścianystają się coraz bardziej suche, mniej oślizgłe. Rozwidlenia trafiają się corazrzadziej, a może po prostu ich nie dostrzega.Zmiana materii pod palcami jest dla niego jak błysk, tak kolosalnai kontrastująca ze ścianą, że Joesein zatrzymuje się w miejscu. Delikatnie,ledwo muskając kamień palcami, odnajduje krawędzie narośli.Jest to płaskorzeźba, a może coś innego. Nie większe niż dwadzieścia cali,gładkie, ślizgają się po tym palce. Płaszczyzna poryta krawędziami. Z innegorodzaju kamienia, nie tak zimnego i jakby… bardziej miękkiego. Trudno musamemu to określić. Jak gdyby czerwona plama na czarnym tle.Joesein rusza dalej, pozostawiając za sobą znalezisko. Nie jest ważne– wcześniej mieszkali tutaj ludzie.Gówno mi to teraz pomaga.Dopóki nie natrafia na drugie, takie samo. Kiedy przykłada obie dłonie,ignorując ból poparzeń, i idzie wzdłuż ściany, odkrywa, że płaskorzeźby sąrozmieszczone regularnie, według jakiegoś porządku. Stanowią swojegorodzaju szlak, którym chcąc nie chcąc musi podążać.W ciemności zaczynają się omamy wywołane zmęczeniem i strachem.Joesein widzi kontury postaci przemykające gdzieś przed nim. Niebędąceniczym więcej niż cieniem cienia, jaśniejszymi odbiciami, jak gdybyodciśniętymi w mroku. Trudno je określić. Raz przypominają mu mężczyznęz mieczem w dłoni, a innym razem dziecko podbiegające tak blisko, że niemalwidzi jego twarz. Kiedy próbuje je złapać, jego dłonie przenikają tylko pustkę.Otaczają go, pojawiając się na skraju pola widzenia. Zaraz potem znikają,zanim udaje mu się zogniskować wzrok. Nie boi się ich. Są… ciepłe,kasztanowe, przynajmniej tak je odbiera. Dobrze jest nazywać odczuciakolorami, kiedy wszystko jest jednakowo ciemne.Kolejna zjawa zatrzymuje się przed nim. Joesein widzi ją, tym razemkobietę. Porusza ustami, choć Joesein niczego nie słyszy. Uśmiecha się głupio,nie wiedząc, jak zareagować.Pochyla się ku niemu, ale jej twarz zmienia wyraz. Nie jest już piękna,staje się przerażająca, potworna, choć Joesein nie wie, na czym polegazmiana. Odskakuje, ale jej rozczapierzone ręce znikają tuż przed jego twarzą.Znów wraca strach, zastąpiony wcześniej przez spokój. Krążą wokół,białe, śnieżne. Joesein drży, nie tylko ze strachu. Widzi różne rzeczy,przerażające go mimo swojej cykliczności. Złoci, on sam skuty łańcuchami,wynędzniały do granic możliwości, twarz – przerażająca, pozbawiona wszelkichludzkich aspektów. Zna ją, choć nie wie skąd. Wolał być ślepy.

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!