– Pani! – wybuchnął po raz drugi – onego czasu przychodzili tu ludzie po kontakt czuciowyze społecznością. Każdy nić własnej przędzy wplatał w tę tkaninę duchowego stylu czasów.Tu się rozpłomieniały serca i umysły przy rozumie i wdzięku kobiet. Nawet lekkomyślnośćtych pań wzbogacała życie. Bywały bo wtedy namiętności i uczucia, które nawet kapryskobiecych względów potrafiły ponieść w niespodziane zupełnie ujścia czynu i ducha.Brwi pani ściągnęły się chmurnie, a spojrzenie spod oka pytało nieufnie: „Co tobie właściwiepo głowie się snuje? Czy nie tamten: nieboszczyk?”– Ha – mówiła po chwili, rozplatając ręce – żyjemy w czasach bardzo niearmatnich. Amężczyźni? Niech się pan przyjrzy ich dzisiejszym namiętnościom...Urwała nagle. I, przeprosiwszy go niemo błędnym uśmiechem, powstała szybko z miejsca.Bo oto z szelestem ogromnym, jakby wleczonej za sobą gałęzi, sunęła ode drzwi kobieta wsrebrzystobiałym stroju, o włosach jak miedź, cała od lśnień sukni i od brylantów na szyi jakod rosy połyskliwa. Gestem ramienia skrętnym podejmowała tren sukni z tyłu, nieco niżejstanu i niby łabędź nastroszony płynęła środkiem salonu, piersią i osadą bioder wypięta,kształtem litery S, łączącej dwie wysady nazbyt sowite i sobą jakby pyszne. Sukniami szumna,jakimś szalem czy też puchowym boa w barokowe arabeski obramiona, zwracała ku ludziombardzo białą twarz i zimny na niej uśmiech, który jawił się i zamierał jak w automacie.Od nagiej piersi szedł wiew perfum mocnych.Nieco zapóźniony wkraczał za śpiewaczką jej towarzysz światowych tryumfów: chłop niecoprzytęgi, lecz doskonałym frakiem jak koń dobrze stroczony. Rozdawał swe szczęście wukłonach, rozsiewał je w uśmiechach. Gdzie przeraźliwie lśniący gors jego koszuli ludziom woczy zaświecił, tam ukłon, uśmiech i krótki rzut ubrylantowanej prawicy zdawał się mówić:„to ja!”, zaś zwrócona ku śpiewaczce dłoń lewa: „to my!”Z lic kobiet co ładniejszych tryskała ciekawość na pierwszy widok śpiewaczki i jej sukni,lecz wnet potem odbiła się na nich jakby niechęć i osadzenie się nieufne. Starsze damy z ciekawościąokrucieństwa szukały po sali Bolesława Zaremby, młodsze oglądały się za nim zesmętkiem w oczach, ogromnie w tej chwili kobiecych.Lecz jego nie było już w salonie, przepadł gdzieś za drzwiami.Młodzież męska doświadczała tymczasem obiecującego dreszczyku poznania sławnej diwy.Gradem tedy posypały się wersje, plotki i świństwa, szeptane na ucho.Profesor miał wrażenie, że z wejściem tych egzotycznych ptaków buchnęła na salę wońjakby z areny: zapach ostrych perfum pomieszany z powiewem od końskiego nawozu. I myślał,że temu panu w nienagannym fraku byłoby zupełnie do twarzy z eleganckim biczem wręku.Lecz oto widzieć musiał, jak pani domu, zwykle o tak wyniośle ociągającym się kroku, terazoto pośpiesza nerwowo i, chwytając podaną szeroko dłoń sławnej diwy, zmniejsza sięjakby w fałdach sukien, przykuca nieomal dygiem. Widzi nadto, że zwykle tak chłodno odbierającahołdy otoczenia, miesza się najwyraźniej i chce jakby cofnąć swą rękę, gdy sławnyśpiewak w sztywnym ukłonie podnosi ją niezgrabnie do wygolonych szczęk swoich.Profesor targał brodę. Bo wśród tych tu kauczukowych kobiet, na których odciskało siękażde zaciekawienie elastyczną przymilnością wdzięku, ta jedna wydała mu się z kręgosłupemi mającą w sobie jeszcze jakąś nikłą resztkę rasy, jakiegoś ładu w instynktach: w tympogodnym bodaj spokoju wejrzenia i gestu, którymi schlebiała dotychczas wszystkim zmysłomjego.„Zgnuśniała, zmieszczała Helena z Komierowskich baronowa Nieman!” – mruczał gniewniew brodę.Nie zauważył, jak tuż nad nim stanął drogą postacią o łysej głowie charmeur niewiast tutejszych:pan Horodyski. Na ostrych wąsikach i w oczach świdrujących wisiał już jakiś koncepto kobietach czy też sekret którejś z nich. Jakoż wskazując na trzy postacie z dala, jął cośopowiadać o mamie i dwóch córeczkach, o krótkich sukienkach i lekarzu. „Tfu!” – przerwał12
mu w myślach profesor, nie siląc się nawet na zrozumienie, o co idzie. Omierzły był dlań tentyp wielkomiejskich doświadczonych, a jeszcze wstrętniejsze to przeświadczenie, że one właśnie,kobiety po miastach, bywają wprost fascynowane przez takie typy.„Grzyb – myślał, spojrzawszy po chwili na tę łysą głowę na drogiej szyi. – Dosyć pajęczynygnuśności rozsnuwa się tu po kątach, aby z tej plechy nie miał wreszcie wyrosnąć właściwyplemnik cynizmu. A jest ich tu pono więcej: ilu zniszczonych i wytlonych w młodościbezambitnej, ile słabizny sentymentalnej, tyle purchawek zastoju, tyle grzybów z plemniągatunkową jak one – we łbach! Bo ta szaruga brzydliwości w słowach i myślach, zohydzającanieomal oblicza ludzkie, wżera się przecie w niejedne oczy jak gęsta mgła, gotowa oślepićnajniezawodniejsze w człowieku instynkty: zaszczute upiorami domniemanej życia brzydliwości,egoizmy nieczynne a tęskliwe podlegają najłatwiej takiej właśnie sugestii. W ten sposóbpleni się to licho zastoju: od przegniłych ku najwrażliwszym.”„Niech się pan przyjrzy namiętnościom dzisiejszym tych mężczyzn” – przypominały musię jej słowa ostatnie.„Tak! – dodawał w myślach – gdy fala energii powszechnych opada, kobietom przedewszystkim leniwieją dusze i zatruwają się wyobraźnie próżne. Już nie ci, co «harmaty» zdobywali,królują w marzeniach, lecz egzystencje na atmosferę pokojów najczulej wrażliwe –artyści; dokonywają im oni władz uczuciowych rozkładu lub też sami w tchnieniu dusz leniwychi wyobraźni zatrutych giną. To z Woydą nie było tylko egzaltacją uczuć zawiedzionych,lecz może głębszym sensem tego tu życia, jego koniecznością nieomal – tu sztuka sama zatruwasię dziś swą niegdyś podnietą romantyczną. Duch w kobietach z towarzystwa, szerszetchnienie ich wyobraźni i głębszy nurt marzycielstwa pozostanie pono na zawsze pogrzebanąlegendą romantyzmu: kiedy to muzy sielskie, pełne szlachetnie stylowej pozy, pozwalały sięubóstwiać czarnym wieszczom, interesując się jednak bardziej harmat kolorowymi zdobywcami.Zepchnięte z koturnów romantycznych, rozsznurowane z katolicko – salonowego gorsetuempirowej mody, «równo – uprawnione» przede wszystkim w pogoni za dosytem, tebiedne niewiasty jałowieją po prostu z samego poczucia swojej dziś pospolitości. Taki otgrzyb wielkomiejski lub śpiewak przejezdny: oni to rozbudzają jeszcze ich ciekawość do życia,rozgrzewają wyobraźnie.”Wśród wielkich czołobitności przystawiono tymczasem śpiewaka do fortepianu. Nad klawiaturąchylił się młody muzyk, znoszący z determinacją taką tu rolę oraz protekcyjną rękęna swoim ramieniu. Tylko gdy na nuty okiem rzucił, szarpnął się niechętnie i z tym większymimpetem uderzył w pierwsze akordy. Śpiewak poprawiał mankiety, chrząkał. Ramiona zwiesiłjak atleta, obłąkiem ku sobie, lekką nóżką kozła przed się wystąpił i – rozpromieniał.Zaśmiały się ku niemu dziesiątki kobiecych oczu roziskrzonych ciekawością. Śpiewakchrząknął raz jeszcze, akordy władnym spojrzeniem przeciął, pierwszych nut czekał. Odąłwreszcie grdykę indora, miechy podjął, łeb czarny na krótkiej szyi w tył chylił, wyrzucił ramięi uderzył jak w róg alpejski:Niech ryczą! – niech ryczą! – niech ryczą!! –wzburzone fale...Jeszcze rozedrgane dźwięki pulsowały w sali, gdy śpiewak już zęby radośnie szczerzył,podziw zbierał. I ku oczekiwaniu wdzięcznie pochylony, oddawał echo z piersi zasobnej, rozsiewałje ludziom na zachwyty:wzburzone fa – le...Tak żywioły uśmiechem zwyciężywszy, szczerzył zęby dalej.I ryczał za żywioły.13
- Page 1 and 2: Aby rozpocząć lekturę,kliknij na
- Page 3 and 4: Tower Press 2000Copyright by Tower
- Page 5 and 6: Krwiste wargi rozchyliły się w u
- Page 7 and 8: nym jak łza. Zaś to warg roztkliw
- Page 9 and 10: „Przecież to jest chyba somnambu
- Page 11: - Więc pan Tański pochlebia sobie
- Page 15 and 16: nie żadne; ten stołeczny patrycja
- Page 17 and 18: Od strony gabinetu poczęły wchodz
- Page 19 and 20: przybiegłem umyślnie, by rzucić
- Page 21 and 22: Tłusty szlachcic z Litwy baczył n
- Page 23 and 24: W grupach panów ukazywał się mun
- Page 25 and 26: Na progu zjawiła się Nina. Jej ja
- Page 27 and 28: „Już pan tu jest?” - witał Ho
- Page 29 and 30: „Ty, bracie, potrafisz żyły wyc
- Page 31 and 32: Przez, szparkę drzwi rozchylonych
- Page 33 and 34: Lecz Nina już otrząsła grzywą s
- Page 35 and 36: Rozległ się z kąta głuchy pomru
- Page 37 and 38: - Ho - ho! Fiakry śpiewające! - I
- Page 39 and 40: W gabinecie gospodarza leżała sin
- Page 41 and 42: - A ty mi z twą łapą w pierczatc
- Page 43 and 44: Pułkownik skoczył jak sprężyną
- Page 45 and 46: - Mam do pana... już tylko prośb
- Page 47 and 48: Miłość ptak to woli polnej,Nie z
- Page 49 and 50: jeden kłąb nerwów zamienił, że
- Page 51 and 52: gdyby chcąc ugłaskać tamte głow
- Page 53 and 54: się pławić w tej zimnej atmosfer
- Page 55 and 56: Bolesław ujął był rannego pod r
- Page 57 and 58: - Zresztą, tfu! czort! napluć na
- Page 59 and 60: Nina tymczasem, wciśnięta w róg
- Page 61 and 62: Lecz gdy się na pokój odwróciła
- Page 63 and 64:
ko.” - „Wont! - krzyknę - niec
- Page 65 and 66:
dziwnie podniecony. Wyobraźnia pon
- Page 67 and 68:
siejszy nabywał te książki, jak
- Page 69 and 70:
Rozjechali się już wszyscy. Pozos
- Page 71 and 72:
szy, jak we drzwiach niepotrzebnie
- Page 73 and 74:
- Więc ty nie pomyślałaś nawet
- Page 75 and 76:
To nieoczekiwane jej wystąpienie s
- Page 77 and 78:
Jakoż tamta ukoiła się niebawem
- Page 79 and 80:
ich niemoc?” Odpowie mi: „Oto d
- Page 81 and 82:
- Tam jest taki wielki, czarny Murz
- Page 83 and 84:
Przedsenna trwoga rozjątrzonej wyo
- Page 85 and 86:
Rozkiwała mu się głowa, słowa m
- Page 87 and 88:
takie, gdzie między tymi dwiema: z
- Page 89 and 90:
Zaszedł ich baron, już przyodzian
- Page 91 and 92:
I zgnębiło ją wraz to uczucie,
- Page 93 and 94:
I tym podbiła mu jakby myśli w be
- Page 95 and 96:
zej ciepło krwi co najbardziej war
- Page 97 and 98:
A jednak złudne to były ukoję: n
- Page 99 and 100:
ęce chce ją chwycić, w ogień sz
- Page 101 and 102:
Zgubi go na chwilę sprzed oczu w g
- Page 103 and 104:
Wanda szczękała zębami. I bladł
- Page 105 and 106:
- Ciała, Nino. Cicho! Nie męcz...
- Page 107 and 108:
- Mój pan szwagier: baron.- Ach? -
- Page 109 and 110:
tkwi oto taki w tużurku zakrystia
- Page 111 and 112:
- Ty świnio mała!... Ot, czym tak
- Page 113 and 114:
panów. Tylko innego to zachowania
- Page 115 and 116:
- Powiadają, że są chrześcijani
- Page 117 and 118:
Za pochodem obcych pielgrzymów czy
- Page 119 and 120:
- Słuchajcie, Jur - rzekł niecier
- Page 121 and 122:
Nina podźwignęła się dłońmi i
- Page 123 and 124:
- Z mikołajewskich ja! - bąkał r
- Page 125 and 126:
Tu, na tratwiane dyle u samego brze
- Page 127 and 128:
„Pókiż tego urzeczenia romantyz
- Page 129 and 130:
zeń, które ją w duszy prawości