sobie myślę; ciągle, nieustannie. Obrzydliwe to jest! – wiem. Ale przy tym wszystkim myślęinaczej: nie osobą, nie postacią. Gdy ujrzę chałupę omszałą w smugach deszczu, oślizgłą,brunatną, opłotek przy niej rozpadły, krzyż bez ramion ulewą ociekły, jakiś szmat drogi błotnej,wiodący po pustkowiu pewno nigdzie – wówczas myślę aż do bólu w piersiach, że to ja.Nie w przenośni żadnej, ale tak, po prostu, w pierwszej chwili. Nie myślę nawet wcale, czujętak. I cóż ja na to poradzę... Gdy maluję kwiaty... Powiadają, że moje kwiaty są jakby dreszczemzatulone, pąki zawsze zwiędłe...„Uch! – westchnął w duchu. – Brunatne, rude, rdzawe, żółtawe, oślizgłe, ociekłe, dymne,nadgniłe, błotne, zwiędłe: cała słota miejska! Przed chwilą widziałem dziewczynę, której milczeniemieni się wszystkimi barwami słońca.”I przysiadłszy się do niej, mówił z jakąś głuchą i bezceremonialną już pasją:– Wyobraźnia jest dla kobiet niebezpieczniejszym ogniem od zmysłów, zwłaszcza ta wielkomiejska:sztucznie hodowana i już w dziecku boleśnie znużona.Szare jej źrenice rozbiegły się w niepokoju jak krople rtęci.– Po co pan to mówi? – wyszeptała zaledwie.I nagle łzy sypkie i podłużne jak perły poczęły się ścigać z ogromnym pośpiechem po policzkach.Zagryzł gniewnie usta, które się przegadały, i pochylił się czym prędzej nad nią.– Panno Olo, ja dalibóg...Opuszczała głowę coraz to niżej. Miał wrażenie, że gdyby musnął dłonią te jej płowe włosy,z suchego ich puchu sypnie mu się w palce grad drobnych iskier. Ujął ją za rękę – i otochłodnym prądem poczęło mu się rozlewać po żyłach poprzednio już zaznane uczucie jakiegośprzygnębienia, fizycznej jakby niechęci do samego siebie, goryczy wewnętrznej, którapodejmowała się niby suchą i palącą zgagą, właziła mu w szczęki i zamykała je twardym zaciskiem.„Nerwy! – myślał. – Ta jest wyładowana tą energią czyśćca! A te jej siły wewnętrzne,wymknięte z ślepych konieczności organicznego ładu i z panowania woli, siepią się otobez sprzęgu i wybijają na zewnątrz jakąś potępieńczą władzą bolesnych odgadywać, przeczuć,wróżbnoczucia. Czarownica!”Oto opadła ta gorączkująca głowa dziecka w chłód splecionych dłoni, chyli się coraz niżej,zwisa coraz to bezsilniej, zginając w pokurcz rozpaczy jej postać drobną. Jemu na ten widokkrew uderzyła do głowy, a wraz z nią i ta myśl nagła:„Ratuj głowę chłodnym upieszczeniem dłoni. Spalać ludzie twym własnym ogniem!”I nie patrząc już na nią, wyszedł szybko z pokoju.– Przepraszam – usłyszał słowo rozlewne, szerokoustne, które owiało go jak zasapany oddech.Z tamtej strony drzwi natknął się na pana Tańskiego.– Proszę! – krzyknął nieomal z pasją, rozchylając przed nim skrzydło drzwi, które był zamknąłprzed chwilą.I przemykając się przez tłumy w salonie, wydostał się do gabinetu, gdzie palono. Wraz zdymem tytoniowym wracało opanowanie myśli.„Uspokój się – mówił do siebie – tam się łatwiej zgodzą, niźli przypuszczasz... Nie ma takiegonieprawdopodobieństwa, które by w podświadomym po mrokach bytowaniu takiej ćmydojrzeć nie mogło. Cóż łatwiejszego niż takiej bierności narzucić sposób odczuwania. Niewoląsama się zamota. Zażycie takiego stworzenia jest przecie tylko przebolesnym składaniemofiary z ciała chłodnego za głowę gorącą.”Ktoś wychodzący nie zamknął za sobą drzwi do przedpokoju. Tam w głębi stała ona wrotundzie na ramionach. Złota głowa o migdałowym owalu i ustach dziecka spoczywała nabiałym futrze podniesionego kołnierza jak na misie ofiarnej, cała w dymach od cygar jak wkadzidłach obrządkowych; tymi kłębami buchnęło ku niej powietrze androceum przez uchylonedrzwi palarni. Ilu mężczyzn tu było, oczy wszystkie roziskrzyły się ciekawością. „Tak toczyściec w duszy kobiety – pomyślał – magnesem was pociąga i obiecuje gnuśności waszejrozkosze dziwne: spalenia tej ofiary jej własnym ogniem.”8
„Przecież to jest chyba somnambula!” – krzyknęło w nim coś, gdy poczuł na sobie jejwzrok. Wielkie kręgi tych oczu świeciły w tej chwili blaskiem żółtym jak u sowy.I to przez okna źrenic jakby widne, złowróżbne żagwienie się tego mózgu przylgnęło doniego spojrzeniem czarownicy. Tym blaskiem oczu dziwnym w niego zapatrzona, zda sięmówić, wróżyć mu uparcie:„I pan jest taki sam!”„Co?!” – szarpnął się cały. I doskoczył ku niej mimo woli zza progu palarni.Podobno panna Ola zasłabła, podobno pan Tański jest tak uprzejmy, że odprowadza ją –podobno do domu. Pono drzwi zatrzasnęły się w tej chwili za nimi.Stał oto przed tymi drzwiami i powtarzał urągliwie:„Zaszczytne jest dla mnie przyrównanie do takiej osóbki żeńskiej! Co ta somnambula mogłamieć na myśli: «I pan jest taki jak ja?!» Trawiony zimną gorączką wielkomiejską? Wleczonybiernie w tej gorączki rozpustę? Spalony przez innych ogniem własnym?...”Do przedpokoju wpadł w rozwianym fraku młodzieniec, przez niego tu dziś wprowadzony:muzyk, o którym już tyle mówiono, że pani chciała go widzieć u siebie i popisać się nimprzed swoimi gośćmi. Wpadł oto, zawiał połami, przebiegłszy do palami, wichrzył tam długiewłosy i zaglądał ludziom niespokojnie w oczy. Po chwili znów się we drzwiach ukazał.– Nie widział pan przypadkiem panny Oli?Że zasłabła i powróciła do domu, odpowiedział w dymie.– Z kim?... To jest, kto odprowadził? – z przymilającym się uśmiechem poprawiał czymprędzej impet pierwszego pytania. – Nie wie pan? – uprzedzał w arcynaiwny sposób cierpkieociąganie się z odpowiedzią.Był tak dalece nieopierzony w doświadczenie, że oszczędził mu w ogóle odezwania się,decydując w pośpiechu za niego:– Pan nie zauważył!I oglądał się, aby zagadnąć kogoś ze służby. Chłopak miał w oczach desperacką bezradność,jak zbłąkany pies.O framugę drzwi wsparty, mdły tym ustawieniem niedbałym, w stroju frakowym wysmukłyi wiotki, jakby rozchwiany w nonszalancji swojej, zwracał ku ludziom swą twarz białą, zuśmiechem warg nigdy nie domkniętych, podgarniał dłonią kruczą czuprynę.W tym zbiorowisku mijał szybko oczami kobiety surowe, suche na twarzy i rękach, ubranesztywno i bez gustu – niewiasty o charakterze żadnym w postaci, stroju i obliczu: młode reprezentantkiposagów, matki skrofulicznych dzieci, osoby bez płci i wieku; przyschłe w hugonockiejcnocie bogobojne małżonki solidnych mężów.Lecz oto inne: gładkie ciała wszelkich sfer, małżonki nabywane po wszystkich targach –białogłowy cieliste o miękkim wejrzeniu i pulchnych policzkach, rzekłbyś, jak to na Wschodzie,ciastem karmione i zopierzałe na tej strawie. Twarze lekko obrzękłe, mleczne i przezrocze– przedziwne tło dla oczu ciemnych, w których tli się życie monotonne w lubieżnościcichej. Ręce nie z tych, co się do rozkazywania lub marzycielskich bezczynności rodziły, raczejkuse, forsownie pielęgnowane, przebiałe; dłonie, które chyba nigdy niczego się nie dotykałyi służyły na to tylko, by obładowane w pierścionki spoczywać przed oczyma ludzi namateriach sukien. Wszystkie te kobiety, rzucało mu się i to w oczy, siedzą nieco za szerokona krzesłach – nie domykały się kolana nóg krótkich; sprawia to może pulchność osób lub, coprawdopodobniej, ta w bierności zawsze półsenna egzystencja hodowanych stworzeń, to ichnieustanne poczuwanie się do kobiecości – fizycznej.Siedzą tedy luksusowe małżonki i dyszą perfumami, promieniują w powietrze fluidumcielesności białych – wytwarzają atmosferę cieplarni.Przytrafia się wśród tych ciał wystawnych niewiasta dorodna, jak ta, na której zatrzymałosię jego spojrzenie. Lico gładkie wykrzywia lekki wyraz semicki lub może nuda zastygła oto9
- Page 1 and 2: Aby rozpocząć lekturę,kliknij na
- Page 3 and 4: Tower Press 2000Copyright by Tower
- Page 5 and 6: Krwiste wargi rozchyliły się w u
- Page 7: nym jak łza. Zaś to warg roztkliw
- Page 11 and 12: - Więc pan Tański pochlebia sobie
- Page 13 and 14: mu w myślach profesor, nie siląc
- Page 15 and 16: nie żadne; ten stołeczny patrycja
- Page 17 and 18: Od strony gabinetu poczęły wchodz
- Page 19 and 20: przybiegłem umyślnie, by rzucić
- Page 21 and 22: Tłusty szlachcic z Litwy baczył n
- Page 23 and 24: W grupach panów ukazywał się mun
- Page 25 and 26: Na progu zjawiła się Nina. Jej ja
- Page 27 and 28: „Już pan tu jest?” - witał Ho
- Page 29 and 30: „Ty, bracie, potrafisz żyły wyc
- Page 31 and 32: Przez, szparkę drzwi rozchylonych
- Page 33 and 34: Lecz Nina już otrząsła grzywą s
- Page 35 and 36: Rozległ się z kąta głuchy pomru
- Page 37 and 38: - Ho - ho! Fiakry śpiewające! - I
- Page 39 and 40: W gabinecie gospodarza leżała sin
- Page 41 and 42: - A ty mi z twą łapą w pierczatc
- Page 43 and 44: Pułkownik skoczył jak sprężyną
- Page 45 and 46: - Mam do pana... już tylko prośb
- Page 47 and 48: Miłość ptak to woli polnej,Nie z
- Page 49 and 50: jeden kłąb nerwów zamienił, że
- Page 51 and 52: gdyby chcąc ugłaskać tamte głow
- Page 53 and 54: się pławić w tej zimnej atmosfer
- Page 55 and 56: Bolesław ujął był rannego pod r
- Page 57 and 58: - Zresztą, tfu! czort! napluć na
- Page 59 and 60:
Nina tymczasem, wciśnięta w róg
- Page 61 and 62:
Lecz gdy się na pokój odwróciła
- Page 63 and 64:
ko.” - „Wont! - krzyknę - niec
- Page 65 and 66:
dziwnie podniecony. Wyobraźnia pon
- Page 67 and 68:
siejszy nabywał te książki, jak
- Page 69 and 70:
Rozjechali się już wszyscy. Pozos
- Page 71 and 72:
szy, jak we drzwiach niepotrzebnie
- Page 73 and 74:
- Więc ty nie pomyślałaś nawet
- Page 75 and 76:
To nieoczekiwane jej wystąpienie s
- Page 77 and 78:
Jakoż tamta ukoiła się niebawem
- Page 79 and 80:
ich niemoc?” Odpowie mi: „Oto d
- Page 81 and 82:
- Tam jest taki wielki, czarny Murz
- Page 83 and 84:
Przedsenna trwoga rozjątrzonej wyo
- Page 85 and 86:
Rozkiwała mu się głowa, słowa m
- Page 87 and 88:
takie, gdzie między tymi dwiema: z
- Page 89 and 90:
Zaszedł ich baron, już przyodzian
- Page 91 and 92:
I zgnębiło ją wraz to uczucie,
- Page 93 and 94:
I tym podbiła mu jakby myśli w be
- Page 95 and 96:
zej ciepło krwi co najbardziej war
- Page 97 and 98:
A jednak złudne to były ukoję: n
- Page 99 and 100:
ęce chce ją chwycić, w ogień sz
- Page 101 and 102:
Zgubi go na chwilę sprzed oczu w g
- Page 103 and 104:
Wanda szczękała zębami. I bladł
- Page 105 and 106:
- Ciała, Nino. Cicho! Nie męcz...
- Page 107 and 108:
- Mój pan szwagier: baron.- Ach? -
- Page 109 and 110:
tkwi oto taki w tużurku zakrystia
- Page 111 and 112:
- Ty świnio mała!... Ot, czym tak
- Page 113 and 114:
panów. Tylko innego to zachowania
- Page 115 and 116:
- Powiadają, że są chrześcijani
- Page 117 and 118:
Za pochodem obcych pielgrzymów czy
- Page 119 and 120:
- Słuchajcie, Jur - rzekł niecier
- Page 121 and 122:
Nina podźwignęła się dłońmi i
- Page 123 and 124:
- Z mikołajewskich ja! - bąkał r
- Page 125 and 126:
Tu, na tratwiane dyle u samego brze
- Page 127 and 128:
„Pókiż tego urzeczenia romantyz
- Page 129 and 130:
zeń, które ją w duszy prawości