I drobnym krokiem ruszył ku drzwiom gabinetu. Tknięty po drodze jakby inną myślą, odbiłsię wzniesionymi nieco dłońmi o warstwę powietrza, wejrzał ku górze, złośliwy uśmiechszerokich ust zwrócił na drzwi, zza których dolatywał gwar męski – i cofnął się.– Raz jeszcze dziękuję w imieniu moich tercjarzy! – rzekł podając rękę doskonale krągłymgestem światowego człowieka. A gdy mu dłoń ściskano, wtulił się w ramiona i pochylił postaćdługą, jak osoba duchowna.– Ależ to ja, księże kanoniku, dziękować winienem – odparł hrabia najpoprawniej. Był natyle uprzejmym, że zechciał zakończyć rozmowę akcentem towarzyskim, aby zatrzeć wzajemnemoże niesmaki po tych nudnych sprawach pieniężnych.Mówił tedy:– Nasz gospodarz jest w zachowaniu się, w atitiudach, w sposobie ujęcia sprawy i wytrwałościcałkowicie ministrable... Aa – zupełnie ministrable!Ksiądz zwrócił się tym razem ku przysłoniętym wciąż jeszcze drzwiom do salonu i wślizgnąłsię giętki za ich portierę.22
W grupach panów ukazywał się mundur wojskowy, witany zdumieniem w oczach i przesadnąwnet potem uprzejmością gestu. Pułkownik obracał się w tej atmosferze z wschodniądyplomacją: był dobrodusznie zażyły, poczciwie niedbały, nie oszczędzając sobie powschodniemu i cichej złośliwości w akcentowaniu swej prostoty wobec tego nadmiaru cudzejgentilezzy. Odnalazłszy na kanapie tłustego obywatela z Litwy, przysiadł się do niego, a raczejdał za jego przykładem nura ku poduszkom i szeptał mu do ucha:– Z tymi tu ludźmi nigdy nie zażyjesz! Coraz to grzeczniej między nimi i coraz to bardziejślisko. Każdy masło uprzejmości z oczu i ust sączy, byłeś się o niego nie otarł odrębnościąjaką, byle życie samo prześlizgnęło mu się gładko po duszy. Żadna ręka tu drugiej mocno niechwyta, żadna myśl cudzą się dolą nie zatroska. Poodgradzali się tu ludzie od siebie grzecznością,każdy w skorupce swej gładkiej. I wszyscy, rzekłbyś, jednacy. U nas choć ćwieki wgłowach – a wyróżniają ludzi. I tym życie pociąga, że ludzie w nim wszelacy; a każdy tymstoi, że od innych odmienny. Wszystko ludzkie jak kleszcz ciebie się tam u nas chwyta: ciekawabo rzecz, przeciekawa, „człowiek” to! I ona to, ciekawość nasza do ludzi, w dole ludzkienieraz wirem pociąga, każdego żyć zmusza i, chcesz nie chcesz, twoją prawdę życia zciebie dobywa. Zaduszewniej żyją ludzie nasi!... Tu się każdy jak robak w sobie zwija, swojenamiętności pod ziemią chowa, jak grób o sobie milczy i jak grób dla drugich się wybiela.Spojrzysz – życia nie dopatrzysz, słuchasz – westchnienie chyba usłyszysz.– Jak na cmentarzu – hę?– Toż mówię. Jest u mnie Sasza, syn. Ten zawsze na mnie nastaje: „Czego ty, papa, donich leziesz?” Mało czego! – przywyka człowiek do ludzi. Ileż to lat od sześćdziesiątego trzeciego?I kamień na polu jego trawą porasta. Swój ja język zepsuł, waszego się nie nauczył.Śmieje się ze mnie Sasza.– Nie lubi nas syn?– A czort go wie, lubi czy nie lubi! I nie w tym rzecz między ludźmi. Tu on się rodził, tuchował, a bardziej on wam obcy: „No, co u nich? – pyta. – No co? Czego leziesz?” – Młodościi życia nie czuje on w was: ot co!Tłusty pan nabrał powietrza w policzki i wypuścił je z odętej twarzy jak dym.– Tak – wydmuchał wreszcie. – Gdy ojcowie współczuwać już zaczynają, synowie jużlekceważą. Zwykła kolej.– Nu, Wojciech Stanisławowicz! – mitygował go pułkownik, położywszy mu rękę na kolanie.– Tu to was szlachtę – na honorze połechtaj. Dziad jenerałem był napoleońskim – wiadomo.Siwe oczki pułkownika dokończyły zezem: „Zatłuściał wnuk!”Ujrzawszy tymczasem kogoś w tłumie, począł się przyglądać, przechylać bokiem, wreszciezerwał się z miejsca. Dobrozacna złośliwość w siwych oczach zgasła natychmiast, zatliłasię w nich iskra szczerej życzliwości; a na siwych wąsach i rudawej brodzie osiadła ta powagaprostoty, z jaką tamtejsi ludzie starsi umieją się jeszcze zbliżać do kobiet i dzieci. Kłaniałsię z początku z rezerwą, lecz uradowany wraz wyciągniętą ręką dziewczyny i krzepkimuchwytem dłoni, zatrząsł mocno jej ramieniem.– Bóg zapłać, że poznała!... Ot i panna zrobiła się tymczasem. Ile to lat – tam na wsi?...Sześć? Cała wieczność w tym wieku!Nie wypuszczając jej ręki, odstąpił nieco w tył i ogarniał ją całą wzrokiem.– Wszystko, co w dziecku brzydkie było, ładne się stało i „ważne”. Znaczy się, kobietacała była w tej główce małej. I dola! Bo ja znachor po trosze. Tylko nie z ręki wróżę, a zoczu, gdy jasne, z ust, gdy nie kwaśne. Ot i ten uśmiech! Dla kogo psotny, dla kogo niespo-23
- Page 1 and 2: Aby rozpocząć lekturę,kliknij na
- Page 3 and 4: Tower Press 2000Copyright by Tower
- Page 5 and 6: Krwiste wargi rozchyliły się w u
- Page 7 and 8: nym jak łza. Zaś to warg roztkliw
- Page 9 and 10: „Przecież to jest chyba somnambu
- Page 11 and 12: - Więc pan Tański pochlebia sobie
- Page 13 and 14: mu w myślach profesor, nie siląc
- Page 15 and 16: nie żadne; ten stołeczny patrycja
- Page 17 and 18: Od strony gabinetu poczęły wchodz
- Page 19 and 20: przybiegłem umyślnie, by rzucić
- Page 21: Tłusty szlachcic z Litwy baczył n
- Page 25 and 26: Na progu zjawiła się Nina. Jej ja
- Page 27 and 28: „Już pan tu jest?” - witał Ho
- Page 29 and 30: „Ty, bracie, potrafisz żyły wyc
- Page 31 and 32: Przez, szparkę drzwi rozchylonych
- Page 33 and 34: Lecz Nina już otrząsła grzywą s
- Page 35 and 36: Rozległ się z kąta głuchy pomru
- Page 37 and 38: - Ho - ho! Fiakry śpiewające! - I
- Page 39 and 40: W gabinecie gospodarza leżała sin
- Page 41 and 42: - A ty mi z twą łapą w pierczatc
- Page 43 and 44: Pułkownik skoczył jak sprężyną
- Page 45 and 46: - Mam do pana... już tylko prośb
- Page 47 and 48: Miłość ptak to woli polnej,Nie z
- Page 49 and 50: jeden kłąb nerwów zamienił, że
- Page 51 and 52: gdyby chcąc ugłaskać tamte głow
- Page 53 and 54: się pławić w tej zimnej atmosfer
- Page 55 and 56: Bolesław ujął był rannego pod r
- Page 57 and 58: - Zresztą, tfu! czort! napluć na
- Page 59 and 60: Nina tymczasem, wciśnięta w róg
- Page 61 and 62: Lecz gdy się na pokój odwróciła
- Page 63 and 64: ko.” - „Wont! - krzyknę - niec
- Page 65 and 66: dziwnie podniecony. Wyobraźnia pon
- Page 67 and 68: siejszy nabywał te książki, jak
- Page 69 and 70: Rozjechali się już wszyscy. Pozos
- Page 71 and 72: szy, jak we drzwiach niepotrzebnie
- Page 73 and 74:
- Więc ty nie pomyślałaś nawet
- Page 75 and 76:
To nieoczekiwane jej wystąpienie s
- Page 77 and 78:
Jakoż tamta ukoiła się niebawem
- Page 79 and 80:
ich niemoc?” Odpowie mi: „Oto d
- Page 81 and 82:
- Tam jest taki wielki, czarny Murz
- Page 83 and 84:
Przedsenna trwoga rozjątrzonej wyo
- Page 85 and 86:
Rozkiwała mu się głowa, słowa m
- Page 87 and 88:
takie, gdzie między tymi dwiema: z
- Page 89 and 90:
Zaszedł ich baron, już przyodzian
- Page 91 and 92:
I zgnębiło ją wraz to uczucie,
- Page 93 and 94:
I tym podbiła mu jakby myśli w be
- Page 95 and 96:
zej ciepło krwi co najbardziej war
- Page 97 and 98:
A jednak złudne to były ukoję: n
- Page 99 and 100:
ęce chce ją chwycić, w ogień sz
- Page 101 and 102:
Zgubi go na chwilę sprzed oczu w g
- Page 103 and 104:
Wanda szczękała zębami. I bladł
- Page 105 and 106:
- Ciała, Nino. Cicho! Nie męcz...
- Page 107 and 108:
- Mój pan szwagier: baron.- Ach? -
- Page 109 and 110:
tkwi oto taki w tużurku zakrystia
- Page 111 and 112:
- Ty świnio mała!... Ot, czym tak
- Page 113 and 114:
panów. Tylko innego to zachowania
- Page 115 and 116:
- Powiadają, że są chrześcijani
- Page 117 and 118:
Za pochodem obcych pielgrzymów czy
- Page 119 and 120:
- Słuchajcie, Jur - rzekł niecier
- Page 121 and 122:
Nina podźwignęła się dłońmi i
- Page 123 and 124:
- Z mikołajewskich ja! - bąkał r
- Page 125 and 126:
Tu, na tratwiane dyle u samego brze
- Page 127 and 128:
„Pókiż tego urzeczenia romantyz
- Page 129 and 130:
zeń, które ją w duszy prawości