illa Kaługi, Kostromy, Tweru oraz innych grodów sympatycznych: nuda bizantyjska, matuszkaudręki i okrucieństwa.– No dobrze – przerwał znów inny – czemu ten pan w takim razie sam nawet siedzieć niezadaje sobie trudu, tylko leży zawsze na krześle.– Bo niegdyś brał zanadto żywy udział w „ruchu”. Zesłali go przeto między swoje „bohaterynajmłodsze”, które, jak wiadomo, w oczekiwaniu „czynu” leżą na zapiecku. Tam też odzwyczaiłsię od siedzenia i spoziera na świat, jakeś pan słyszał: no, nie a vol d’oiseau. Zresztą,jakeś pan również słyszał, stracił wiarę w samowar i doktrynę: pozbył się kręgosłupa.Ale w kompanii znalazł się ktoś, potrafiący coś więcej opowiedzieć o ponurym niedźwiedziu,który ich opuścił przed chwilą.– Wczoraj właśnie – jął opowiadać – spotkałem go na ulicy, jak się tak błąkał niby „podnach wyschłych kanałów”. Żal mi się zrobiło tego luzaka, zaciągnąłem go do knajpy. I dacie,panowie, wiarę, ten siwizną przyprószony człowiek wchodził do pospolitej restauracji jaksmarkacz do dziewek: tak się rumienił, tak opinał w marynarkę. Wreszcie przyznał mi się naucho, że on „do knajpy, to nigdy!” A w głosie miał przy tym drżączkę, wzruszenie grzechunajwyraźniej. Po kilku kieliszkach był już gotów. Sam, powiada, „jedyneńki” w miłej ojczyźniejestem, psa koło mnie nie ma. I tak w nim to zwierzę towarzyskie zaskomli, że wbrewwszystkim swoim instynktom stara się być nawet frywolny – niby, że mnie przypuszczalnietym dogodzi. Oto wchodzi ktoś z dziewczyną niebrzydką, mój kompan nietrzeźwy mruga namnie i czyni gest aprobujący jej urodę. A jest przy tym taki figlarny, taki zuch, że dość spojrzećna tę szpakowatą głowę, aby odgadnąć, że nią nigdy nie rządziły kobiety. A ta brawurasprzed chwili podnieca go najprzód swawolnie, za chwilę roztkliwia wspomnieniem. Niebawemzwierza mi się po pijanemu:„Kochałem ja się, bracie, w panience. I jak to w każdej ciasnej kompanii, w każdymbractwie smarkaczy, gdzie jeden drugiemu łapę by w serce wsadził: obstąpili mnie jak to kukułczę.I tyle było mego w życiu! Później nie zdarzyło się kochać w panience. Za twarde nato życie nasze.”Z cierpką żałośliwością dolewam mu tego wina. „Stare dziecko” – myślę. I aby coś powiedzieć,pytam: „No i cóż się potem stało z panienką?”Spojrzał na mnie tymi zmalowanymi oczami, potem gdzieś ponad moją głową błąkać sięnimi począł, a twarz wykrzywia mu się w jakiś uśmiech kosy, chytro – melancholijny, nibywspółczucia pełen, a nękiem i udręką samego siebie, rzekłbyś, prawie ubłożony: wstrętnyuśmiech! Maskę jakąś obcą człowiek na twarz włożył. I zamruczał wreszcie w brodę, jakbysobie tylko:„Ofelio, idź do burdelu, powiedział Hamlet słowiański.”Zmroził mnie ten człowiek. Już teraz nic nie wiedziałem, co on za jeden. Obcy on! – totylko czułem. Niebawem władowałem go do dorożki. Kiwał się, drzemał. „Patrz – mówił pochwili, rozglądając się naokół – wszystko mi było takie uśmiechnięte, rade, skoczne w życiu:panienką miasto mi było moje, kochaniem świat cały, gdy własna krew w żyłach krążyła, gdymnie z ławy szkolnej...”Uwiesił mi się na szyi. „Wylej mi, bracie, ten ołów roztopiony z żył! Spala mózg ten ichogień ciężki, spala nienawiścią do życia!”I znowu dumał długo. Wreszcie wali się przodem na dorożkarza: „Masz trzy ruble – śpiewaj.Smutno zaśpiewaj!” Uważają panowie, żeby mu zaśpiewał... do – rożkarz. Słowo daję!– Fiaker?! – pisnął młodzieniec z dwubarwną wstążeczką na kamizelce pod frakiem. I zatrząsłsię śmiechem. – Fiaker?! Nie! – Podkreślając jakby fizjologiczną gamę rozkoszy, jakądaje śmiech, śmiał się szeroko, rozpasanie, trochę dla siebie, o wiele więcej dla innych: zapraszającodla wesołych, arogancko i bezczelnie dla tych, co śmiać się nie chcą; śmiał się gemütlich.Trząsł brzuchem, ślinił się, słaniał głową i szukał dla swej pulchnej rączki oparcia okufel: ale kufla nie było.36
– Ho – ho! Fiakry śpiewające! – I krotochwilna wyobraźnia knajpianego w Niemczechbywalca, na pismach humorystycznych wypasiona, klownicznie niewybredna, przedstawiłamu asfaltową ulicę wśród pałaców, rojną od pojazdów, a na ich kozłach fiakrów rozwalonychw ceratowych cylindrach na tyle głowy, z lewą ręką wraz z lejcami na piersi wezbranej, zbiczyskiem w gestach patetycznych.– Fiakry śpiewające!... O tempora, o mores!...I na ten własny koncept burszowski ryknął z gardła, piersi i brzucha zdrowiem i weselemkarmnego ciała.Lecz oto przez uchylone drzwi wpadły do palarni odgłosy wszczętego tańca – panowierzucili się do wyjścia.Przy poniechanym bilardzie zabawiał się ksiądz potrącaniem kuł nieudolnym. Zaszedł gotak pułkownik i, jakby zmieszany za niego tą nieprzystojną dla osoby duchownej rozrywką,chciał go wyminąć niepostrzeżenie. Lecz ksiądz wyciągnął do niego dwornie rękę, ścisnął ją zlekka i powrócił do swej obojętnej rozrywki.– Ksiądz gra? – odpłacał się pułkownik tymże uprzejmie niedbałym tonem.– Gdzie tam! – roześmiano się w odpowiedzi, odrzucając kij na sukno.Zaś aby tego nie wzięto przypadkiem za troskę o brak namaszczenia przed chwilą, jak tołatwo mógł sobie wyobrazić człowiek inowierczy, skłonny może w duszy ku wszelkiej pompieprymitywnej powagi – ksiądz podsadził się lekko i przysiadł na rampie bilardu, rozkołysanynogami.Pułkownik ujrzał pod suknią pantofelki z klamrą. Ta postać giętka, o rękach drugich i nerwowych,o subtelnych rysach wygolonej twarzy i uśmiechu niedbałym przyniosła mu znów totchnienie feminin, jakim się przesycił w salonie. W dobrozacnych oczach zapaliła się iskraszydu, gdy w myślach stali mu ciężko obuci i chmurni brodacze w swych tułubach szerokich,z wielkim metalowym krzyżem na piersiach, ich ręce krzepkie, pod nimi zwisie torby rękawów:ramiona, jakby do błogosławieństw i przekleństw zawsze gotowe. I tak mu się zarysowałygłucho te dwie postacie, niby symbole dwojakiego napięcia energii gromadnych na tejodwiecznej rubieży dwóch światów, na jakiej mu żyć przyszło.I choć swego obrazu do Bizancjum nie odnosił, tu wraz z pasją o Rzymie pomyślał. I wnetdodał w duchu:„Wy tu nie tylko na swoją niemoc chorujecie, lecz i na Rzymu zgrzybiałość, na Francjizniewieściałość, na Niemiec gruboskóre zmaterializowanie... Czorci wszystkich nacji swarząsię o duszę waszą.”Przez pokój kroczył ciężko ku drzwiom jegomość w tużurku i odciągnął ku sobie uwagępułkownika. „Myślałbyś, nasz brat!”– Któż to jest? – zapytał księdza.– Komierowski. Brat pani.– Komierowski – powtórzył pułkownik jak echo. I coś mu się w przypomnieniach snućwidocznie poczęło, bo marszczył czoło. – To ona tak z domu będzie? A rodzina z Radomskiego– hę?Łowił w pamięci przypomnienia widocznie dalekie, wreszcie mruknął jakby do siebie:„Stryj to jej chyba będzie. Michał – a jakże! – Michał mu było na imię.”I rozgadał się nagle:– Pan Komierowski Michał ojcu dwadzieścia koni ukradł i wszystkich ludzi folwarcznychpociągnął. Pocztem wielkim szedł pan Komierowski Michał – „do lasu”. A fantazję pańskąmiał! List do nas grzeczny po francusku napisał: jeńcem wojennym chciał się mieniąc (trzechkozaków gołych w kąpieli raz przyłapał). Jenerał! Głównokomandujuszczy! A ludzi miał:dmuchnąć! A co się z nimi nadokazywał! No, ale też i czortowscy ludzie to byli!W polu – jastrząb o nich wiedział, w lesie – sam bies ich zgubić musiał.37
- Page 1 and 2: Aby rozpocząć lekturę,kliknij na
- Page 3 and 4: Tower Press 2000Copyright by Tower
- Page 5 and 6: Krwiste wargi rozchyliły się w u
- Page 7 and 8: nym jak łza. Zaś to warg roztkliw
- Page 9 and 10: „Przecież to jest chyba somnambu
- Page 11 and 12: - Więc pan Tański pochlebia sobie
- Page 13 and 14: mu w myślach profesor, nie siląc
- Page 15 and 16: nie żadne; ten stołeczny patrycja
- Page 17 and 18: Od strony gabinetu poczęły wchodz
- Page 19 and 20: przybiegłem umyślnie, by rzucić
- Page 21 and 22: Tłusty szlachcic z Litwy baczył n
- Page 23 and 24: W grupach panów ukazywał się mun
- Page 25 and 26: Na progu zjawiła się Nina. Jej ja
- Page 27 and 28: „Już pan tu jest?” - witał Ho
- Page 29 and 30: „Ty, bracie, potrafisz żyły wyc
- Page 31 and 32: Przez, szparkę drzwi rozchylonych
- Page 33 and 34: Lecz Nina już otrząsła grzywą s
- Page 35: Rozległ się z kąta głuchy pomru
- Page 39 and 40: W gabinecie gospodarza leżała sin
- Page 41 and 42: - A ty mi z twą łapą w pierczatc
- Page 43 and 44: Pułkownik skoczył jak sprężyną
- Page 45 and 46: - Mam do pana... już tylko prośb
- Page 47 and 48: Miłość ptak to woli polnej,Nie z
- Page 49 and 50: jeden kłąb nerwów zamienił, że
- Page 51 and 52: gdyby chcąc ugłaskać tamte głow
- Page 53 and 54: się pławić w tej zimnej atmosfer
- Page 55 and 56: Bolesław ujął był rannego pod r
- Page 57 and 58: - Zresztą, tfu! czort! napluć na
- Page 59 and 60: Nina tymczasem, wciśnięta w róg
- Page 61 and 62: Lecz gdy się na pokój odwróciła
- Page 63 and 64: ko.” - „Wont! - krzyknę - niec
- Page 65 and 66: dziwnie podniecony. Wyobraźnia pon
- Page 67 and 68: siejszy nabywał te książki, jak
- Page 69 and 70: Rozjechali się już wszyscy. Pozos
- Page 71 and 72: szy, jak we drzwiach niepotrzebnie
- Page 73 and 74: - Więc ty nie pomyślałaś nawet
- Page 75 and 76: To nieoczekiwane jej wystąpienie s
- Page 77 and 78: Jakoż tamta ukoiła się niebawem
- Page 79 and 80: ich niemoc?” Odpowie mi: „Oto d
- Page 81 and 82: - Tam jest taki wielki, czarny Murz
- Page 83 and 84: Przedsenna trwoga rozjątrzonej wyo
- Page 85 and 86: Rozkiwała mu się głowa, słowa m
- Page 87 and 88:
takie, gdzie między tymi dwiema: z
- Page 89 and 90:
Zaszedł ich baron, już przyodzian
- Page 91 and 92:
I zgnębiło ją wraz to uczucie,
- Page 93 and 94:
I tym podbiła mu jakby myśli w be
- Page 95 and 96:
zej ciepło krwi co najbardziej war
- Page 97 and 98:
A jednak złudne to były ukoję: n
- Page 99 and 100:
ęce chce ją chwycić, w ogień sz
- Page 101 and 102:
Zgubi go na chwilę sprzed oczu w g
- Page 103 and 104:
Wanda szczękała zębami. I bladł
- Page 105 and 106:
- Ciała, Nino. Cicho! Nie męcz...
- Page 107 and 108:
- Mój pan szwagier: baron.- Ach? -
- Page 109 and 110:
tkwi oto taki w tużurku zakrystia
- Page 111 and 112:
- Ty świnio mała!... Ot, czym tak
- Page 113 and 114:
panów. Tylko innego to zachowania
- Page 115 and 116:
- Powiadają, że są chrześcijani
- Page 117 and 118:
Za pochodem obcych pielgrzymów czy
- Page 119 and 120:
- Słuchajcie, Jur - rzekł niecier
- Page 121 and 122:
Nina podźwignęła się dłońmi i
- Page 123 and 124:
- Z mikołajewskich ja! - bąkał r
- Page 125 and 126:
Tu, na tratwiane dyle u samego brze
- Page 127 and 128:
„Pókiż tego urzeczenia romantyz
- Page 129 and 130:
zeń, które ją w duszy prawości