– No, ukraść – zaśmiała się Wanda. – W więzieniu poznałam dwie złodziejki, ale młode inaprawdę miłe. O, te się nikogo nie bały, każdemu odpowiadały hardo i z każdego drwiły.Raz się pobiły z dozorcą. Och, jak się pobiły! – klasnęła Wanda w ręce w przypomnieniu. –Potem poznałam jeszcze, wie pani, tynglówkę, piętnastoletnią zaledwie i ładną, bardzo ładną!Ta także okradła gościa w hotelu. Och, ona była zepsuta strasznie! Ale śpiewała ciągle. Onadała w twarz... Cha! cha! – zaśmiała się oto Wanda po raz pierwszy serdecznie, całym ciałem– dała w twarz!...Obu dziewczynom oziębły czy też opierzchły zęby w ustach suchych między zgrabiałymiteraz wargami.A w oczach paliły się wężowe błyski. Nina drżała w sobie; a że serce przypomniało sięprzy tym bólem niewyraźnym, więc się poczuła niepewnie na krześle. Sięgnęła po jakąś poduszkęskórzaną opodal, rzuciła ją pod stopy Wandy i przysiadła tak u jej nóg na ziemi. Ujęłajej rękę długą i jak lód zimną i położyła ją sobie na czoło.– Nie kasłaj! – mruknęła po chwili w zadumie.A gdy tamta sięgnęła po chustkę, podrzuciła uważnie głowę. – Mój Boże! – szeptała pochwili w pełnym przerażenia współczuciu.Milczały obie.I zmory życia najplugawsze, wszystkich nędz i krzywd pognębienia otoczyły rojem ciemnymte głowy dziewczęce. A przez tę chmurę przebijały się przecie dla ich wyobraźni promieniepogodniejsze: zło roześmiane, zło niepotulne, gnuśności sporne, zło mszczące się zakrzywdy; zła hazard i wyzwanie, fascynujące dusze młode, wyrosłe w pognębieniach duszy ignuśności okolnej.W sali bilardowej, służącej zarazem jako gabinet do palenia, zbierali się panowie, prostującswe członki oraz instynkty po nazbyt długiej wobec dam gentilezzy. W szerokiej tedyniedbałości ruchów i w pilnej potrzebie opowiadania sobie rzeczy sprośnych zawiązywały sięprzy papierosie łatwe kamractwa: brudne gniazda męskiej plotki, pierwsze instancje życiowegosądu, przez które przechodzi imię każdej kobiety z towarzystwa.W żółte stożki światła nad zielone sukno bilardu wychylały się tymczasem głowy na potylicachod pomady lśniące i krótkie przy nich rzuty ramion. Słychać było kuł grzechot, stukanieliczników, czasem jakieś urywkowe słowa w echowym wtórze ust innych, w dziwnieupartych glosolaliach i przyśpiewach nieustannych: dymna atmosfera ekskluzywnie męskiejczczości w koncercie wygłosów bezmyślnych.W kącie pod oknem zebrała się inna gromadka. Tam zwracał uwagę ktoś o wyglądzie niecozakrystiańskim wobec frakowych panów – jegomość w tużurkowym stroju o szerokim,szpakowatym zaroście wokół kościstej twarzy. Uwijał się koło niego zabiegliwie i opowiadałcoś żwawo niski blondynek z bródką francuską i paryskim pośpiechem w mowie i gestach.Rozpowiadał z entuzjazmem o jakiejś nowej „l'affaire” paryskiej i dziwił się niepomierniepowszechnej tu obojętności dla niej.– Piasek to przecie! – mruknął tużurkowy jegomość. – Przesypuje się to w ich klepsydrachi czas im znaczy. A nam co z tego?– Tam gazety umieją i z tego piasku ukręcić bicz na życie. Trudno, taką jest już zależnośćwielkomiejskiego życia od wytworzonej atmosfery. Tam rządzi ludźmi potęga, o której my tupojęcia nie mamy: zaraźliwość rytmem życia. Tam ustokrotnia ludzi potęga widowni życiajawnej. To jest scena obowiązującego gestu: du grand geste! – entuzjazmował się niski młodzieniecszerokim wyrzutem ramienia i mimowolnym wspięciem się na palce. – My o jegowpływie pojęcia wprost nie mamy. Jest to widownia piorunowych odruchów tłumnej wrażliwości,momentów uzacniających nawet łotrów, gdy na nich spojrzy oczekiwanie publiczne:inspiracji scenicznej! Na tym wulkanie ziemia jest trampoliną dla skoczków, u nas wsysa onakażdy krok jak torfowisko.34
Rozległ się z kąta głuchy pomruk aprobaty; oczy wszystkich zwróciły się w stronę tużurkowegojegomościa, leżącego bokiem przy stole. Ale on wygłosił w tym pomruku wszystko,co miał do powiedzenia; dopiero poczuwszy na sobie wyczekujące spojrzenie kilku panów,przewinął się na krześle i zsunąwszy ciężar ciała na brzeg siedzenia, plecami o poręcz zawisły,zdecydował się mówić.– U nas – rozpoczął głosem opieszałym – gdy po orce całodziennej wyjdziesz na ulicę, zastąpici drogę kaleka lub sierotka i zanosi się szlochem: „Ga – ze – ta swojska. Niech pan kupi,bo jeszcze nic nie jadłem.” Kupujesz tedy i wraz z tymi kilkoma wiadomostkami ze światamusisz przełknąć jakieś piołunki i ulepki arcylokalne, wreszcie pocznie cię cnić. Ciśnieszgazetę i szukasz czym prędzej czegoś, co by po tej lekturze ożywiło. Przejdziesz jedną ulicą:po prostu jak przed hotelem gubernialnym – dziewki, Żydy, alfonsy, policja i trochę publikiza dziewczynami. Przejdziesz drugą: pyszny i rojny bazar powiatowy. A reszta ulic – jak głębokiekamieniste dna kanałów. Wracasz tedy na „czwartak”, uśmiechasz się do swego szpiega,który się portierem nazywa, dostajesz za to klucz i sam się dobrowolnie zamykasz międzyte żłoby „kawalerskie”, w ten świat trywialnej rozpusty, sekretnych chorób, brutalnej nędzy,szpiegostwa, wstrętu i brzydoty.Wyliczeniem tych rozkoszy ożywił się najwidoczniej, bo wyjął kułak z kieszeni.– Tej brzydoty nachalnej; która zastępuje ci drogę na każdym kroku i policzkuje każdą twąpogodniejszą chwilę! – wśród tych samodurów ckliwych: przywykli przecie, polubili, ucackalisentymentem wszystkie te „swojskie” brzydotki i wstręciki... Idziesz tedy do sąsiadów, wich nędzarne stancje studenckie, między te gaduły ciepło – serdeczne: pysk pyskowi rad, anuda dobroduszna kuma. Wstępujesz w tych stancji woń zatęchłą, gdzie dymią bez końcabrudne samowary i cuchnące papierosy – na te ich dysputy: na żar gadania i zamór ducha. Agdy taki sam zostanie, na tapczan się wali: nie ma sił samemu stać, wszystko z duszy wygadałprecz, słowami postrzępił; nawet nie uszom, pyskom wszystko rozdał. Powtórzą to jutro innymgębom. Duszę na kisiel rozdygotał w sobie tą potrójną trucizną: z wschodniego samowara,wschodniego papierosa i wschodnich doktryn. A teraz choć łapę własną ssij, ochoty dożycia ci znikąd nie przybyło; a na dnie duszy goryczy tyle, że świat by zatruć mogła... Wylegniesztedy w okno i patrzysz w bezsłoneczną studnię podwórza, gdzie między brzemiennebaby, rachityczne dzieci i rozgadane sługi weszła katarynka ze szpakiem i całym pudłemwróżb w życie nęcących – losów bujnych, bohaterskich przeznaczeń. W te kilka gwiazd naskrawku nieba wyje dusza beznadziejna. Ot, wam atmosfera! Ot, rytm życia!Te słowa ponure zaciążyły ludziom po prostu na piersiach: oddychano sapliwie w milczeniu.Ten i ów nie wytrzymał: zrywał się z miejsca i dreptał po pokoju w nadmiernej obfitościruchów, jakby w instynktownej nagle ich potrzebie.Opowiadający tymczasem postanowił wstać: krzesło, wyprzedzając jego opieszałą wolę inieskore ruchy, trzeszczało pod nim już od kilku minut. A gdy się wreszcie podniósł, zdał sięniedźwiedziem na tylnych łapach. Kołysał się tułów na rozchwianych nogach, oczy przymykałysię przy tym, nos wtulał w policzki, a usta chciały się jakby na całą twarz rozedrzeć:ziewał całym ciałem, wydłużały się prężnie wszystkie ścięgna, kurczyły wszystkie mięśniezastałe, rozłaziły się stawy zakrzepłe – przeciągał się sam kościec w ciele zależałym. A tenziew epicki przechodził w chytre, kosę wejrzenie oczu i złośliwe rozedrganie warg.Odszedł wreszcie.Ludzie patrzyli już spod oka, trącając się łokciami. Niejeden mrużył się podejrzliwie:„Czyś ty aby, bracie, przy zdrowych zmysłach?” Gdy jeden z drepczących po pokoju zatrzymałsię przed kompanią, zacierając ręce wciąż z tą pasją ruchliwości w gestach, zwrócił się dowszystkich:– Hm, pokazuje się, że nawet i czas, sam Chronos we własnej osobie, uciekł od nas do Paryża,gdzie skacze po trampolinie ziemi francuskiej. W zastępstwie jego nawiedziła nas Sy-35
- Page 1 and 2: Aby rozpocząć lekturę,kliknij na
- Page 3 and 4: Tower Press 2000Copyright by Tower
- Page 5 and 6: Krwiste wargi rozchyliły się w u
- Page 7 and 8: nym jak łza. Zaś to warg roztkliw
- Page 9 and 10: „Przecież to jest chyba somnambu
- Page 11 and 12: - Więc pan Tański pochlebia sobie
- Page 13 and 14: mu w myślach profesor, nie siląc
- Page 15 and 16: nie żadne; ten stołeczny patrycja
- Page 17 and 18: Od strony gabinetu poczęły wchodz
- Page 19 and 20: przybiegłem umyślnie, by rzucić
- Page 21 and 22: Tłusty szlachcic z Litwy baczył n
- Page 23 and 24: W grupach panów ukazywał się mun
- Page 25 and 26: Na progu zjawiła się Nina. Jej ja
- Page 27 and 28: „Już pan tu jest?” - witał Ho
- Page 29 and 30: „Ty, bracie, potrafisz żyły wyc
- Page 31 and 32: Przez, szparkę drzwi rozchylonych
- Page 33: Lecz Nina już otrząsła grzywą s
- Page 37 and 38: - Ho - ho! Fiakry śpiewające! - I
- Page 39 and 40: W gabinecie gospodarza leżała sin
- Page 41 and 42: - A ty mi z twą łapą w pierczatc
- Page 43 and 44: Pułkownik skoczył jak sprężyną
- Page 45 and 46: - Mam do pana... już tylko prośb
- Page 47 and 48: Miłość ptak to woli polnej,Nie z
- Page 49 and 50: jeden kłąb nerwów zamienił, że
- Page 51 and 52: gdyby chcąc ugłaskać tamte głow
- Page 53 and 54: się pławić w tej zimnej atmosfer
- Page 55 and 56: Bolesław ujął był rannego pod r
- Page 57 and 58: - Zresztą, tfu! czort! napluć na
- Page 59 and 60: Nina tymczasem, wciśnięta w róg
- Page 61 and 62: Lecz gdy się na pokój odwróciła
- Page 63 and 64: ko.” - „Wont! - krzyknę - niec
- Page 65 and 66: dziwnie podniecony. Wyobraźnia pon
- Page 67 and 68: siejszy nabywał te książki, jak
- Page 69 and 70: Rozjechali się już wszyscy. Pozos
- Page 71 and 72: szy, jak we drzwiach niepotrzebnie
- Page 73 and 74: - Więc ty nie pomyślałaś nawet
- Page 75 and 76: To nieoczekiwane jej wystąpienie s
- Page 77 and 78: Jakoż tamta ukoiła się niebawem
- Page 79 and 80: ich niemoc?” Odpowie mi: „Oto d
- Page 81 and 82: - Tam jest taki wielki, czarny Murz
- Page 83 and 84: Przedsenna trwoga rozjątrzonej wyo
- Page 85 and 86:
Rozkiwała mu się głowa, słowa m
- Page 87 and 88:
takie, gdzie między tymi dwiema: z
- Page 89 and 90:
Zaszedł ich baron, już przyodzian
- Page 91 and 92:
I zgnębiło ją wraz to uczucie,
- Page 93 and 94:
I tym podbiła mu jakby myśli w be
- Page 95 and 96:
zej ciepło krwi co najbardziej war
- Page 97 and 98:
A jednak złudne to były ukoję: n
- Page 99 and 100:
ęce chce ją chwycić, w ogień sz
- Page 101 and 102:
Zgubi go na chwilę sprzed oczu w g
- Page 103 and 104:
Wanda szczękała zębami. I bladł
- Page 105 and 106:
- Ciała, Nino. Cicho! Nie męcz...
- Page 107 and 108:
- Mój pan szwagier: baron.- Ach? -
- Page 109 and 110:
tkwi oto taki w tużurku zakrystia
- Page 111 and 112:
- Ty świnio mała!... Ot, czym tak
- Page 113 and 114:
panów. Tylko innego to zachowania
- Page 115 and 116:
- Powiadają, że są chrześcijani
- Page 117 and 118:
Za pochodem obcych pielgrzymów czy
- Page 119 and 120:
- Słuchajcie, Jur - rzekł niecier
- Page 121 and 122:
Nina podźwignęła się dłońmi i
- Page 123 and 124:
- Z mikołajewskich ja! - bąkał r
- Page 125 and 126:
Tu, na tratwiane dyle u samego brze
- Page 127 and 128:
„Pókiż tego urzeczenia romantyz
- Page 129 and 130:
zeń, które ją w duszy prawości