– Kobieta wprawdzie ma duszę, jak nam Kościół wierzyć każe, lecz duszę swego stada,moralność atmosfery, jaka ją otacza, a zmysły swych wielbicieli.Temperamentowa dama aż się na krześle podrzuciła wobec tych słów, a odpowiadając muz impetycznym oburzeniem energii radosnej, rzuciła żywość i swobodę na zgromadzenie całe.Gwarno czyniło się przy stole biesiadnym.Pułkownik znalazł się w kącie wyłącznie męskim, mając za sąsiada tłustego obywatela zLitwy; gawędził tedy z Wojciechem Stanisławowiczem. Obu panów zaciekawiła bardzo królującaprzy stole postać starca o soplach siwych wąsów zwisłych niżej podbródka, zadartegoku górze pod zakrzywiony nos: sędziwość wielka wyzierała z tej twarzy zwiędłej w dzióbptaka nie domknięty i woskowego czoła o trumiennym połysku.– Któż to jest taki? – pytał pułkownik.– Dziad pani. Major.– Hm? – rozszerzyły się pułkownikowi oczy. – Czyżby taki żył jeszcze?... Wojsk polskich?– Kampanię trzydziestego roku odbył jako oficer. Majorstwa dosłużył się na Węgrzechpod Bemem.– Pod Bemem – orientował się pułkownik szybkim potakiwaniem głowy.– Za Garibaldiego niósł wolność Neapolowi; tamże ranny. Brał udział w sześćdziesiątymtrzecim roku. Bił się jako ochotnik w wojnie francuskiej, w franctireurach pod jenerałem Lipowskim.Pułkownik potakiwał szybko głową.– Wnet potem walczył przeciw armii wersalskiej pod jenerałem Dąbrowskim Jarosławem.Pułkownik drgnął i roztworzywszy już usta kazał długo czekać na słowo zdumienia.– Komunard?! – szepnął wreszcie.W energicznym zwrocie w stronę sąsiada pchnął mocno czyjeś ramię; ujrzał wielką rękę wbiałej nicianej rękawiczce i wygoloną twarz.– Beaujolais? Pontet Canet? Mouton Rothschild? – usłyszał recytację pytającą. Lecz żecałą uwagę miał w tej chwili zwróconą gdzie indziej, machnął tylko niecierpliwie dłonią naznak, by zostawiono go w spokoju.– I jemu wolno było wrócić? – zagadnął wciąż jeszcze wzburzony.– Beaujolais? Pontet Canet? Mouton Rothschild? – usłyszał tylko po raz drugi i nieco dalej,gdyż Wojciech Stanisławowicz zajęty był właśnie rozważaniem tamtych pytań.Więc przeniósł oczy na to czoło gromniczne i wąsy zaporoskie pod nie domkniętym dziobemtwarzy. „Oni tu jak Egipcjanie z mumią do stołu siadają – pomyślał po chwili. – Niedziw, że takiemu pozwolono wrócić” – tłumaczył sobie bezwiedną udrękę dezorientacji wrzeczach prawa.Pozostawiony przez chwilę sobie (Wojciech Stanisławowicz wciąż jeszcze nie mógł sięzdecydować na markę i flaszę), pułkownik obiegał spojrzeniem obecnych, szukając Niny pozapamiętanej barwie sukien. Lecz oto w drugim końcu stołu ujrzał wyniosłą postać gospodarzai ostre jego baki. Stoi sztywno i, udając zajętego szeptaną rozmową z gościem tyłem doniego siedzącym, kierował służbą zaledwie oka jednym zmrużeniem i lekkim wykrzywieniemrybich warg w jamie włosów. „Jak to u niego tu sprawnie wszystko idzie – podziwiał pułkownik– i jak spokojnie. Także «jenerał» – ichniego tu dziś życia.”I z dobrozacną złośliwością w siwych oczkach rozglądał się dalej, zatrzymując wzrok tymrazem na pięknej wnuce starca. Niebawem zadumał się nad tym, jak ta kobieta urasta, szlachetniejsząi jeszcze piękniejszą się wydaje w chłodnej pozie reprezentacji. „Tu dziad! – myślał– tam stryj! tu brat! kto wie, czy nie z takichże. A tam jeszcze przodkowie pod Jena czySomosierrą; dawniejsi może i na Kremlu byli... Nu, i baronowa Nieman! – zakołysała mu siębroda – reprezentująca męża geszefty i pychę.”40
– A ty mi z twą łapą w pierczatce nicianej pod bok nie leź! – wybuchnął nagle w purpurowejpasji. – I nie gadaj mi w koło to samo: wszystko jedno, ja się nie znam. A ja nie Polak:udawać nie będę. Wyuczyliż papugę po francusku!... Ot, Wojciech Stanisławowicz niech poradzi.On na Litwie znawca pierwszy; po przodkach ma piwnicę sławną.Wojciech Stanisławowicz wystawił swój kusy piersi z ciężkim herbowym sygnetem. Iwskazał na omszałą butlę przed sobą, którą już był zaanektował w całości, wskazał, a raczejpogroził tym palcem flaszy.– Radzę! – rzekł.Nie odszukaną przez pułkownika Ninę przysłaniał pęk kwiatów w wazonie, siedziała obokWandy, z którą nie rozstawała się już ani na krok; pomiędzy nimi znalazł się Bolesław.Burza wyobraźni, jaką tu Nina ze sobą przyniosła, sprawiła, że otrząsem gwałtownym witałasamą myśl ujrzenia przy stole któregoś ze swych tancerzy, pana Horodyskiego, damy lubpana Szolca. Drżała na samą możliwość jakiejkolwiek rozmowy towarzyskiej, czując instynktownie,że lekka pianka pustoty nie poniesie w tej chwili ciężkich myśli, że gotowa jerzucić od razu na mętne dno wstrętu. Toteż z ulgą prawdziwą ujrzała się u boku „Bolka”, jakpomyślała w tej chwili z wdzięczną łagodnością w oczach dla tego towarzysza młodości, któregotu witała tak swawolnie. Podjęła wiązankę, jaką zastała na talerzu, i zanurzyła w niątwarz topiąc po prostu w kwiatach ponure obrazy opowieści słyszanej niedawno.Wanda siedziała sztywno, blada na twarzy jak chusta, splecione ręce wspierając o brzegstołu. Uchylała również potrawy wszystkie, zanurzona jeszcze wyobraźnią w obrazy wspomnieńponurych. Podjęła kielich, z którego nie piła, i spoglądając znacząco na Ninę:– Za zdrowie tych, o których myślę. Nina spłonęła w mig zachwytem dla tej tajemniczościtego toastu.– O kimże to paniątka myślą? – pytał Bolesław opieszałym głosem.– O, to jest zupełnie co innego! – odparła któraś z nich surowo.Ciężar tamtych opowieści tak oto z serca sobie zdjąwszy, oddały wnet całą duszę łagodnemuwspółczuciu dla niego. Podbijał dziewczęce wyobraźnie w tym kierunku widok diwykrólującej w słońcu. Majestat cielesny tej kobiety, luksus wielkostołeczny bijący od niej orazjej aureola sławy światowej zgniatały po prostu obie dziewczyny. Więc zakrzątały się przynim, jak przy rannym, któremu winne były troskę i opiekę.Nie spostrzegły, jak porozstawiano wszystkim wysokie czarki i jak cisza czyniła się powolinaokół. Tuż naprzeciw nich powstał z miejsca jakiś pan uprzejmy i, szeroko rozstawionymipalcami wspierając się o stół, pochylał się respektownie w stronę diwy.– Dostojna pani! – rozległo się w ciszy.Profesor, siedzący obok czczonej diwy, począł trzeć sobie dłonią twarz. Puszczał ten toastmimo uszu; pod koniec jednak nie wytrzymał i wychylił zza dłoni okulary złote i zez oczuponad nimi. Słuchał:– ...Pozwól tedy, czcigodna pani, która chwałę imienia polskiego roznosisz po świecie,abym w twe ręce wypił na cześć sztuki polskiej!Nina instynktownym odruchem chwyciła Bolesława z całych sił za rękę i tak go przykuwałado miejsca, bojąc się nawet w twarz mu spojrzeć w tej chwili.A gdy się trącić wypadło, diwa, uchylając się od kielichów wyciągających się ku niej,zwróciła się, jak należało, do starca, który kazał służbie podjąć siebie z fotelu. I czy te oczyludzkie w nią zapatrzone, czy też tchnienie wielkiej sędziwości tej postaci targnęły w niejniespodzianie nerw starej aktorki. Przy stole pychą wielkiego biustu pod brylantami chłodna,teraz jakby różdżką czarodziejską tknięta, zdrobniała w oczach, zatuliła się cała wdziękiemnieśmiałości doskonale zrobionej: Małgosią, Halką, dziewczyną się stała, przypadającą ustamido ramienia sędziwego starca. W głębokich dołach kości osadzone orle oczy zapatrzyły sięw nią swym szklanym blaskiem: starzec zdał się wiedzieć i rozumieć to jedno tylko – że ta ujego ramienia „dziewczyna” chwałę imienia polskiego po świecie...41
- Page 1 and 2: Aby rozpocząć lekturę,kliknij na
- Page 3 and 4: Tower Press 2000Copyright by Tower
- Page 5 and 6: Krwiste wargi rozchyliły się w u
- Page 7 and 8: nym jak łza. Zaś to warg roztkliw
- Page 9 and 10: „Przecież to jest chyba somnambu
- Page 11 and 12: - Więc pan Tański pochlebia sobie
- Page 13 and 14: mu w myślach profesor, nie siląc
- Page 15 and 16: nie żadne; ten stołeczny patrycja
- Page 17 and 18: Od strony gabinetu poczęły wchodz
- Page 19 and 20: przybiegłem umyślnie, by rzucić
- Page 21 and 22: Tłusty szlachcic z Litwy baczył n
- Page 23 and 24: W grupach panów ukazywał się mun
- Page 25 and 26: Na progu zjawiła się Nina. Jej ja
- Page 27 and 28: „Już pan tu jest?” - witał Ho
- Page 29 and 30: „Ty, bracie, potrafisz żyły wyc
- Page 31 and 32: Przez, szparkę drzwi rozchylonych
- Page 33 and 34: Lecz Nina już otrząsła grzywą s
- Page 35 and 36: Rozległ się z kąta głuchy pomru
- Page 37 and 38: - Ho - ho! Fiakry śpiewające! - I
- Page 39: W gabinecie gospodarza leżała sin
- Page 43 and 44: Pułkownik skoczył jak sprężyną
- Page 45 and 46: - Mam do pana... już tylko prośb
- Page 47 and 48: Miłość ptak to woli polnej,Nie z
- Page 49 and 50: jeden kłąb nerwów zamienił, że
- Page 51 and 52: gdyby chcąc ugłaskać tamte głow
- Page 53 and 54: się pławić w tej zimnej atmosfer
- Page 55 and 56: Bolesław ujął był rannego pod r
- Page 57 and 58: - Zresztą, tfu! czort! napluć na
- Page 59 and 60: Nina tymczasem, wciśnięta w róg
- Page 61 and 62: Lecz gdy się na pokój odwróciła
- Page 63 and 64: ko.” - „Wont! - krzyknę - niec
- Page 65 and 66: dziwnie podniecony. Wyobraźnia pon
- Page 67 and 68: siejszy nabywał te książki, jak
- Page 69 and 70: Rozjechali się już wszyscy. Pozos
- Page 71 and 72: szy, jak we drzwiach niepotrzebnie
- Page 73 and 74: - Więc ty nie pomyślałaś nawet
- Page 75 and 76: To nieoczekiwane jej wystąpienie s
- Page 77 and 78: Jakoż tamta ukoiła się niebawem
- Page 79 and 80: ich niemoc?” Odpowie mi: „Oto d
- Page 81 and 82: - Tam jest taki wielki, czarny Murz
- Page 83 and 84: Przedsenna trwoga rozjątrzonej wyo
- Page 85 and 86: Rozkiwała mu się głowa, słowa m
- Page 87 and 88: takie, gdzie między tymi dwiema: z
- Page 89 and 90: Zaszedł ich baron, już przyodzian
- Page 91 and 92:
I zgnębiło ją wraz to uczucie,
- Page 93 and 94:
I tym podbiła mu jakby myśli w be
- Page 95 and 96:
zej ciepło krwi co najbardziej war
- Page 97 and 98:
A jednak złudne to były ukoję: n
- Page 99 and 100:
ęce chce ją chwycić, w ogień sz
- Page 101 and 102:
Zgubi go na chwilę sprzed oczu w g
- Page 103 and 104:
Wanda szczękała zębami. I bladł
- Page 105 and 106:
- Ciała, Nino. Cicho! Nie męcz...
- Page 107 and 108:
- Mój pan szwagier: baron.- Ach? -
- Page 109 and 110:
tkwi oto taki w tużurku zakrystia
- Page 111 and 112:
- Ty świnio mała!... Ot, czym tak
- Page 113 and 114:
panów. Tylko innego to zachowania
- Page 115 and 116:
- Powiadają, że są chrześcijani
- Page 117 and 118:
Za pochodem obcych pielgrzymów czy
- Page 119 and 120:
- Słuchajcie, Jur - rzekł niecier
- Page 121 and 122:
Nina podźwignęła się dłońmi i
- Page 123 and 124:
- Z mikołajewskich ja! - bąkał r
- Page 125 and 126:
Tu, na tratwiane dyle u samego brze
- Page 127 and 128:
„Pókiż tego urzeczenia romantyz
- Page 129 and 130:
zeń, które ją w duszy prawości